Kiedyś założył się z kolegami, że zje pizzę z ananasem. Wygrał, ale nigdy nie przyznał się, że naprawdę mu smakowała.
Gustavo Federico BiancoKorzenie włoskie, grube korzenie – 33 lata, więc jest szansa na prędkie odejście z tego świata – młodszy z synów, z dwóch stron otoczony przez siostry – studiował ekonomię i finanse, ukończył kilka biznesowych kursów w różnych europejskich miastach – rodzinna rezydencja na obrzeżach Orchard Heights, której przydałby się remont – członek rodzinnej firmy Morbido Bianco produkującej luksusowe dobra odzieżowe na rynek włoski, właścicieli Allevamento di capre, farmy kóz kaszmirskich nieopodal Mariesville – przed laty mistrz akordeonu i wszelakich harmonijek – nadwyżki alkoholu i makaronowych kalorii maskuje codziennym bieganiem – Rodowici Mieszkańcy
Pozornie niepozorna, rodzinna firma Morbido Bianco od lat kojarzona jest ze żrącym luksusem i kuszącą niedostępnością. Niewielkie, dopracowane kolekcje oraz niezmienna, najwyższa jakość sprawiły, że rodzinny interes od lat przynosił zadowalający zysk oraz popularność na rynku marek luksusowych. Kaszmir, z którego ręcznie produkowane są ubrania Morbido Bianco od lat klasyfikowany jest na podium światowej jakości, a ci, którym udało się zdobyć najdrobniejszy produkt spod igły tej marki, zaznać może wybiórczego luksusu, wartego niemal każdych pieniędzy.
Choć główny rynek oraz charakter rodziny kojarzony jest przede wszystkim z gorącą Italią, niewielu wie, że początki działalności firmy przypadają na obrzeża Mariesville, gdzie pradziadek Gustavo prowadził niewielką farmę kóz. Młodociane małżeństwo jego jedynego syna, ze zdolną krawcową pochodzącą z Włoch zapoczątkowało rozwój rodzinnego interesu, który trwa nieprzerwanie od przeszło pięćdziesięciu lat. Z biegiem lat farma kóz kaszmirskich rozrastała się, a pozycja rodziny umacniała się w klasie wyższej. Niewielki dom miejscowej rodziny zmienił się na rezydencję w bogatszej części miasta, a niemal wszyscy żyjący wówczas członkowie zmienili nazwisko na rodowe nazwisko włoskiej krawcowej. Tworząc pozorną tradycję, ojciec Gustavo sprowadził po studiach kolejną włoską żonę, która w hołdzie rodzimej miejscowości, przed laty założyła w Mariesville jedyny butik Morbido Bianco na terenie USA. Jego siostry pozostały natomiast w Rzymie, dbając o rozwój i pozycję marki w docelowym rynku i doglądając by kolejne pokolenie kształtowało się na godnych, równie tradycjonalnych następców.
On od zawsze czuł się bardziej Włochem. Gorące korzenie wybuchowej matki buzowały w jego młodzieńczych żyłach, rozpalając jego żądze wrażeń. Chciał poznawać, doznawać, szukać.
Głośny, trochę zbyt zabawowy, a za mało odpowiedzialny.
Miał być najsłabszym filarem, nieokiełznanym ogierem, który nie trzymany za wodze, mógł sprowadzić klęskę na tradycjonalną firmę. Ten gorszy brat, który żył z dnia na dzień, nie snując dalekosiężnych planów. Ten, którego trzeba było nakierować na odpowiednie tory, by wpasował się w nałożony szablon.
Chętnie zmieniał miejsce zamieszkania, szkoląc się w kilku europejskich miastach. Jego serce umocowane było jednak w gasnącym o zachodzie Rzymie, który przybierał czerwonawe, rozpalające barwy. W czarnej, aromatycznej kawie i gorącej, włoskiej miłości, która nierzadko kończyła się wraz ze wschodem słońca.
Próbował zerwać z siebie łatkę gorszego brata, nie wpisującego się w fundamentalne potrzeby firmy. Planował, na przekór dziwnym tradycjom, pozostać z siostrami w rzymskim raju. Chciał kreować własną, nowoczesną wizję marki. Rozpraszać jej sidła na kolejne europejskie miasta. I pozbyć się przypisanej pozycji transparentnego członka wyjątkowo włoskiej rodziny Bianco.
Głośny, trochę zbyt zabawowy, a za mało odpowiedzialny.
Miał być najsłabszym filarem, nieokiełznanym ogierem, który nie trzymany za wodze, mógł sprowadzić klęskę na tradycjonalną firmę. Ten gorszy brat, który żył z dnia na dzień, nie snując dalekosiężnych planów. Ten, którego trzeba było nakierować na odpowiednie tory, by wpasował się w nałożony szablon.
Chętnie zmieniał miejsce zamieszkania, szkoląc się w kilku europejskich miastach. Jego serce umocowane było jednak w gasnącym o zachodzie Rzymie, który przybierał czerwonawe, rozpalające barwy. W czarnej, aromatycznej kawie i gorącej, włoskiej miłości, która nierzadko kończyła się wraz ze wschodem słońca.
Próbował zerwać z siebie łatkę gorszego brata, nie wpisującego się w fundamentalne potrzeby firmy. Planował, na przekór dziwnym tradycjom, pozostać z siostrami w rzymskim raju. Chciał kreować własną, nowoczesną wizję marki. Rozpraszać jej sidła na kolejne europejskie miasta. I pozbyć się przypisanej pozycji transparentnego członka wyjątkowo włoskiej rodziny Bianco.
Afera finansowa, po której jego starszy brat trafił za kratki, zatrząsnęła fundamentalnym porządkiem firmy i spokojem tradycjonalnej rodziny. Zatrząsnęła też wizją jego dotychczasowego życia, z ukrycia otwierając w jego głowie furtkę późnej dojrzałości. Niespiesznie wyciszając jego głośne usposobienie, kryjąc ziarna wpajanych przez lata przestarzałych wartości, które w końcu miały wykiełkować.
Wezwany do jabłkowego zadupia na dłużej, choć wciąż broni się rękami i nogami. Miał wrócić z obiecaną włoską żoną, ale przecież zapomniał jej znaleźć.
Zapomniał też wspomnieć rodzicom, że firma zaczyna mieć poważne problemy finansowe i włoska sielanka powoli biegnie ku upadkowi.
♘♘♘
Buongiorno! Naoglądałam się popularnego serialu i zachciało mi się eksperymentu.
FC: młody, cudowny Al Pacino
wedsdxxc@gmail.com
[Nawet, jeżeli choć pewna część rodzinnej historii Gustavo jest zainspirowana rzeczywistymi wydarzeniami, chylę czoła przed twoją wyobraźnią. Szczególnie, że należę do tego grona ludzi, którzy rzadko zaprzątają sobie głowę zerknięciem na logo marki na metce czy aktualnie panującą modą. Muszę bowiem przyznać, że dzięki niewątpliwej stabilności między opisem losów rodu Bianco i samego Federico sprawiasz, że wychodzi z tego, coś naprawdę porywającego.
OdpowiedzUsuńŻyczę wspaniałej zabawy z kolejną postacią.]
Delio, Liberty & Monti
[Niezły ten eksperyment, a podobno łobuz kocha najbardziej, także jak nie znalazł żonki tam hen daleko, może sama napatoczy mu się na miejscu ^^
OdpowiedzUsuńCiekawy Pan, tak totalnie mi nie pasuje do Mariesville z tą gorącą krwią i nieposkromionym temperamentem, aż wręcz pasuje idealnie, aby zrobić tu jakąś rozpierduchę!
Ja to chętnie porwałabym go, by pomógł Abi spojrzeć w finanse pensjonatu i wyjaśnił rozliczenia kwartalne, ale... Ty możesz mieć już mnie dość, a po aferce w rodzinie Bianco nie wiem, czy w ogóle Wilsonowie zaufaliby mu w tej kwestii :P Za to może pogrywać na harmonijce przy wieczornych ogniskach w okolicy, a wtedy na pewno dostanie sweter wydziergany w jabłuszka od rudej :)
Baw się z nim dobrze! ]
Abigail
[Czy tym popularnym serialem jest Sukcesja? Jakoś tak mi przyszło na myśl: D No i młody Al Pacino, no piękny. Zawsze miło go widzieć na blogach.
OdpowiedzUsuńBuongiorno! Baw się dobrze, niech Mariesville mu lekkim będzie, bo wcale nie jest tutaj tak źle. Zadupie to fakt, ale jakie urocze!
W razie chęci zapraszam do siebie :)]
Winifred
Isabela leżała na materacu ułożonym bezpośrednio na drewnianej podłodze swojego domku na drzewie, otulona miękkim, wełnianym kocem. Każda warstwa materiału dawała jej poczucie bezpieczeństwa i ciepła, jakby były to nie tylko tkaniny, ale wspomnienia, które składały się na jej nowe życie. Na oknie, nad jej głową, zwiewna firanka delikatnie falowała pod wpływem nocnej bryzy, wpuszczając do wnętrza łagodny blask księżyca. Cichy śpiew ptaków i szum wiatru niosły ze sobą spokój, który dawno temu utraciła w zgiełku wielkiego miasta.
OdpowiedzUsuńDomek był urządzony w rustykalnym stylu, tak jak zawsze sobie wymarzyła, gdy jako mała dziewczynka wyobrażała sobie swoje idealne schronienie. Drewniane ściany, które sama postawiła kilka tygodni wcześniej, dawały poczucie stabilności, choć były tak proste i skromne w swojej formie. Na jednej z nich wisiały jej własne akwarele, delikatne malowidła przedstawiające krajobrazy widziane z małego balkoniku, który stanowił część domku. Były to obrazy wzgórz i lasów otaczających Mariesville, uchwycone w subtelnych, rozmytych barwach, pełne nostalgii za tym, co przeminęło i nadziei na to, co dopiero nadejdzie.
Isabela wstała powoli, czując pod stopami zimne drewno podłogi, które przypominało jej, że to miejsce, choć stworzone rękami, miało w sobie coś z magii. Przeszła do małego balkoniku, gdzie ustawiony był teleskop – stary, wysłużony, ale niezawodny. Jego chłodny metal w jej dłoniach kontrastował z ciepłem, które biło od nocnego nieba. Bezchmurne, rozświetlone przez tysiące gwiazd, przypominało ocean, w którym każda gwiazda była odrębną wyspą, czekającą na odkrycie. Przykładając oko do okularu teleskopu, szukała znanych konstelacji, które jako dziecko obserwowała na podwórku w Nowym Jorku, Paryżu i Rzymie, marząc, że kiedyś poleci do gwiazd.
Teleskop stał się dla niej oknem na świat, który wydawał się być o wiele większy i piękniejszy niż kiedykolwiek mogła sobie wyobrazić. Gwiazdy, choć odległe, teraz wydawały się na wyciągnięcie ręki, a nocne niebo stawało się jej jedynym towarzyszem w tej samotnej, lecz kojącej przestrzeni. Pamiętała ten moment, kiedy po raz pierwszy usłyszała diagnozę – śmiertelna wada serca, której nie da się wyleczyć bez przeszczepu. Wtedy to właśnie postanowiła, że nie zmarnuje czasu. Domek na drzewie, który zbudowała po przeprowadzce do Mariesville, był dla niej symbolem tego postanowienia – spełnieniem marzenia, które nie miało czekać na "odpowiedni czas".
Isabela skierowała teleskop w stronę południa, wpatrując się w niebo nad Atlantą. Znalazła tam konstelacje, które przypominały jej o dalekich podróżach, o momentach, w których świat wydawał się jej na wyciągnięcie ręki. W szczególności szukała Oriona – myśliwego o błyszczących gwiazdach. W tej chwili, gdy wpatrywała się w ogrom nieba, poczuła, jak przytłaczająca może być świadomość własnej maleńkości. Była tylko jednym z miliardów istnień, drobną iskrą pośród niezliczonych gwiazd, które rozświetlały wszechświat. Jakież to miało znaczenie, kim była kiedyś, co posiadała, jakie miała ambicje? Wszystko to zdawało się maleć w obliczu tej nieskończoności.
Teraz czuła to dobitniej, niż kiedykolwiek wcześniej. W blasku fleszy, na szczytach kariery, była niczym gwiazda świecąca w tłumie innych, lecz tam, w gąszczu sztucznego światła, nie mogła dostrzec prawdy o sobie. Teraz, w tym małym domku na drzewie, pod tym samym niebem, dostrzegała, jak niewiele tak naprawdę znaczyła w wielkim planie wszechświata. A jednak – zamiast smutku – to uczucie przynosiło jej ukojenie. Jej małość w porównaniu do wszechświata była uwalniająca. Nie musiała już dążyć do bycia kimś wyjątkowym, nie musiała walczyć o przetrwanie w świecie, który cenił jedynie pozory. W tej chwili była częścią czegoś znacznie większego i bardziej tajemniczego niż wszystkie te rzeczy, o które kiedyś walczyła.
UsuńZakołysała się na balkonie, wpatrując w niebo. Gwiazdy migotały, ale teraz wydawały się nieco bliższe, nieco bardziej znajome. Być może ich światło docierało do niej z milionów lat świetlnych, a może właśnie teraz spoglądała na coś, co istniało tylko w przeszłości. Niezależnie od tego, czuła, że jest częścią tego wszystkiego – malutka, krucha, ale jednak niezaprzeczalnie połączona z ogromem wszechświata.
W ciszy nocy, pośród cichych dźwięków natury i bezruchu gwiazd, Isabela zdała sobie sprawę, że być może cała ta niekończąca się pogoń za karierą, sławą, uznaniem była tylko małą cząstką jej życia. Że prawdziwe życie – to, które teraz zaczynała odkrywać – polegało na tym, by odnaleźć swoje miejsce w tej kosmicznej układance, by cieszyć się każdą małą chwilą, jaką dawał jej świat.
Ze splątanego ciągu myśli wyrwało ją coś nieoczekiwanego – dźwięk, który początkowo wydawał się być złudzeniem, jakby niesiony z oddali. To było coś innego, coś, czego nie dało się pomylić z żadnym naturalnym odgłosem nocy. Ciężkie, powolne kroki, jakby ktoś wspinał się na wzgórze. Stawały się coraz wyraźniejsze, łamiąc delikatną harmonię ciszy.
Zmrużyła oczy, próbując dostrzec cokolwiek w ciemności, ale wokół panowała gęsta noc. Po chwili jednak jej wzrok wyłowił coś niepokojącego. Cień. Poruszał się powoli, sunąc w górę zbocza, ku jej domkowi na drzewie. Postać była zbyt daleko, by rozpoznać jej rysy, ale wystarczająco blisko, by poczuła, jak serce zaczyna bić szybciej. Kto mógłby się wspinać tu, w środku nocy, na to odosobnione wzgórze?
Nagle, jakby na zawołanie, gwałtowny podmuch wiatru rozszalał się wokół niej. Jego moc rozwiała jej włosy, jakby zadziornie igrał z ich pasmami, jednocześnie rozplątując jedwabną chustę, którą wcześniej starannie zawiązała na głowie. Zanim zdążyła zareagować, chusta uniosła się w powietrze, wirując lekko, a potem została porwana przez wiatr w stronę tajemniczej postaci, sunąc lekko nad ziemią, jakby miała do niej jakiś cel.
W tym samym momencie subtelny zapach jaśminowego kadzidła, które wcześniej zapaliła obok teleskopu, przybrał na mocy. Teraz, mocniej tląc się pod wpływem wiatru, roznosił po wzgórzu intensywny aromat, jakby chciał wciągnąć tę tajemniczą osobę w krąg jej prywatnego świata. Zapach jaśminu, zmysłowy i kojący, zmieszał się z subtelnym dreszczem niepokoju, który przemknął po jej skórze.
Isabela nie wiedziała, kim była tajemnicza postać skryta w cieniu, ani co mogło ją sprowadzać na to odludne wzgórze o tej porze, ale serce, choć bijące odrobinę mocniej, kazało jej czekać. W ciszy patrzyła, jak cień zbliża się coraz bardziej, z każdym krokiem zyskując wyrazistość.
Isabela
Abigail Wilson była miłą dziewczyną, pomocną i troskliwą, rozdającą uśmiechy znajomym i obcym i dziergającą swetry w jabłka dla przyjaciół na każą okazję - od świeta aż po dzień bez znaczącej daty. Była kimś, kto swoją pogodą ducha i żywiołowym oraz wszędobylskim sposobem bycia potrafił rozchmurzyć nawet najbardziej marudnego człowieka i była z tego bardzo dumna. Nie wstydziła się ani tego, jaki ma charakter, ani jakie nosi nazwisko i wiedziała doskonale, ile znaczy pracowitość czy uprzejmość. Ludzie w Mareisville i okolicy doskonale wiedzieli, do kogo należy ruda czupryna wiecznie rozczochrana od wiatru, gdy jechała do pensjonatu na swoim starym, żółtym rowerze i czego można się spodziewać, gdy ta dziewczyna pełna dzikiej energii wpadała do biblioteki tuż przed jej zamknięciem (ku bolączce pracowników!). Sąsiedzi nie musieli prosić jej o pomoc, a pomagała nawet obcym ludziom bez mrugnięcia okiem i ogólnie uchodziła za osobę pogodną, życzliwą i opiekuńczą, nigdy też nie zarzucono jej kłamstwa, lenistwa, czy arogancji. I chyba nikt nigdy nie widział, jak Abi się złości, więc prawdę powiedziawszy też trudno było stwierdzić, czy w ogóle potrafi rzucać bluzgami, czy chociaż tupnąć nogą, bo z asertywnością bywało u niej na prawdę różnie i raczej bardziej jej nie było, niż była... Ale teraz w The Rusty Nail stała poczerwieniała na twarzy od złości, z nadętymi od wstrzymywanego powietrza policzkami i ciskała pioruny w plecy młodszego syna Bianco. Ten... pajac, bo nawet nie wiedziała, jak może go nazwać, aby nie używać wulgaryzmów, wykładał komuś podstawy ekonomii, dając złote rady, podczas gdy nikt z tu obecnych poza Abigail chyba nie zdawał sobie sprawy, że właśnie dzięki niemu jej rodzice nie byli w stanie od pięciu lat rozbudować pensjonatu i musieli bardzo ostrożnie obchodzić się z każdym zarobiony pieniądzem, bo przez niego przepadły ich oszczędności życia!
OdpowiedzUsuńRęka jej drżała, gdy zaciskała palce na kuflu z niedopitym do połowy piwem i świdrowała odstający od skóry kołnierz bruneta. Boże, chciałaby go za ten kołnierz pociągnąć i wywalić z baru... Boże, ona była najserdeczniejszą i najcieplejszą duszą w okolicy, uwielbiała wszystkich, nie miała żadnych nieżyczliwych relacji, ale teraz.... Oh, teraz się w niej zagotowało. Z gwałtownych i silnych emocji aż zaszkliły jej się oczy, w których stanęły łzy, gdy ruszyła przez bar i nadal nie wypuściła wstrzymywanego do tej pory powietrza.
Miała na sobie krótką zwiewną granatową sukienkę w drobne kwiatki, które tańczyły na jej ciele wraz z każdym mocno stawianym krokiem. Obcasy botków stukały na starych deskach, a włosy rozwiały się na ramionach dziewczyny, aż stanęła przy stoliku, gdzie Gustavo pouczał syna Davenportów z rozliczania podatkowego zysków farmy. Postawiła swoje piwo tak mocno na blat, aż chlusnęło w górę, ale nie przejęła się tym, że oblała sobie rękę, a kilka kropel spadło obu panom na pochylone czerwone nosy. Cisnęło wściekłe spojrzenie na Bianco i cmoknęła, łapiąc w końcu trochę tlenu w płuca.
- Zostaw to ranczo w spokoju, wydawaj własne pieniądze! - nastroszyła się, pochylając nisko do niego, ale o ile poza miała wskazywać, że temat nie jest przeznaczony dla cudzych uszu, tak wcale nie ściszyła głosu, a z złości powiedziała to aż o oktawę wyżej.
Chodząca burza
Drabina, prowadząca do domku, skrzypiała z każdym kolejnym krokiem tajemniczego nieznajomego. Z początku było to ledwie słyszalne, lecz z każdym momentem stawało się coraz wyraźniejsze, budząc w Isabeli większą czujność. Dźwięk ten naruszył kruchą granicę między jej samotnością a światem zewnętrznym. Jej serce, z początku spokojne, zaczęło bić szybciej, a powietrze wokół zgęstniało, jakby samo wiedziało, że zbliża się coś nieoczekiwanego.
OdpowiedzUsuńKim był ten nieznajomy, który odważył się zakłócić jej nocne wyciszenie? Przyszło jej na myśl, że może to wędrowiec, przypadkowy mieszkaniec miasteczka, który zabłądził w poszukiwaniu cichego miejsca. Zanim jednak zdążyła dojść do jakichkolwiek wniosków, cichy głos rozdarł ciemność, melodią włoskich słów, które uderzyły w nią jak fala wspomnień.
Buonasera, bellissimo sconosciuto.
Dźwięk tych słów wypełnił przestrzeń, rozbrzmiewając jak pieśń przeszłości. Głos, miękki i pełen tej nieuchwytnej elegancji, której dawno nie słyszała. Mrok nocy skrywał twarz nieznajomego gościa, ale coś w jego tonie pobrzmiewało znajomo, jakby słowa te wyciągały ręce w stronę jej dawnej jaźni, budząc z drzemki dawno zapomniane emocje. Serce Isabeli zadrżało, choć jeszcze nie wiedziała dlaczego.
Isabela sięgnęła po omacku do skrzyni stojącej w rogu. Opuszkami palców odnalazła płaskie, tekturowe pudełko, po czym wyciągnęła z jego wnętrza długą zapałkę i zapaliła świecę. Płomień powoli nabierał mocy, rozjaśniając najpierw niewielki obszar wokół jej rąk, a potem coraz śmielej obejmując całe wnętrze. Blask rozlał się po domku, tańcząc na ścianach, oświetlając akwarelowe krajobrazy wiszące na deskach i delikatne firanki przy oknie. Kiedy światło dotarło do postaci stojącej przed nią, serce Isabeli zamarło na moment, jakby rozpoznało coś, czego umysł jeszcze nie zdołał uchwycić.
Twarz nieznajomego, początkowo skryta w cieniu, teraz wyłoniła się w pełnej krasie. A wtedy wspomnienia uderzyły blondynkę z całą siłą. Gustavo.
Jego twarz nie zmieniła się wiele, choć czas dodał mu głębi. Ostro zarysowana linia szczęki, mocne, męskie rysy, które niegdyś tylko sugerowały pewność siebie, teraz promieniowały pełną dojrzałością. Ciemne, krótko przycięte włosy były starannie ułożone, a lekki zarost nadawał mu nieco surowego wyglądu, jakby życie, które prowadził, nie było tak bezproblemowe, jak wydawało się kiedyś. Jego oczy, ciemne i przenikliwe, były tym, co zawsze najbardziej przykuwało uwagę Isabeli. Wydawały się patrzeć wprost w głąb niej, jakby próbowały odczytać wszystkie skrywane myśli. Były teraz bardziej zamyślone, może nawet zmęczone, ale wciąż miały w sobie ten sam nonszalancki błysk, który widziała w nich podczas ich młodzieńczych spotkań w Rzymie.
— Buona sera, amico mio — szepnęła miękko Isabela, a jej głos, ciepły jak wieczorna bryza, oplótł ciszę dookoła. W jej słowach pobrzmiewał ledwie wyczuwalny odcień zaskoczenia, choć wzrok pozostał niezmiennie uważny, jakby skrywał w sobie tajemnicę. Smakowała włoskie sylaby, które leniwie tańczyły na jej języku, przypominając jej o odległych dniach, kiedy były dla niej codziennością. — Jak zawsze szarmancki. I jak zawsze wpadasz niespodziewanie — powiedziała cicho, a w jej głosie pobrzmiewała nuta rozbawienia. — Niektóre rzeczy nigdy się nie zmieniają, prawda, Tavo? — uśmiech zatańczył w kącikach jej ust, subtelny i ledwie widoczny w półmroku. Uniosła świecę nieco wyżej, by lepiej dojrzeć rysy mężczyzny, a znajome imię – skrót, którym kiedyś go nazywała – wypowiedziała z nutą ciepłej nostalgii.
Isabela
[Cześć!
OdpowiedzUsuńJa już wyraziłam swój zachwyt nad Gustavo na czacie, ale musiałam jeszcze tutaj do Was zajrzeć. :D Wizerunek cudowny – u mnie Al to tylko w wersji z Człowieka z blizną, ale tutaj tak idealnie zgrywa się z kreacją postaci, że jestem w szoku!
A gdybyście chcieli uciec przed całym światem i trochę odetchnąć, to zapraszamy z Jelly na nasze lawendowe pola i lawendową lemoniadę. :3]
Jellybean Warren
[Dziękuję za miłe słowa. <3
OdpowiedzUsuńJasne, możemy zacząć od warsztatów... może Gustavo by przyszedł jakoś kilka minut po czasie, ale Jelly by zrobiła wyjątek i przeprowadziła dla niego coś indywidualnie? Akurat niektóre odmiany lawendy kwitną aż do końca października, więc idealny czas. :D]
Jelly Warren
[ No cześć i dziękuję za miłe powitanie. Cieszę się, że nasz słodki duecik się podoba! 💜
OdpowiedzUsuńOdpisuję tu, bo ta pizza z ananasem i młody Al mnie ujęli, jednak starsi aktorzy w latach swojej młodości mają w sobie to coś! ;)
Postacie masz cudowne i szczerze mówiąc wszystkie szalenie przypadły mi do gustu, aż nie wiem co wybrać! Gustavo jest cudownie włoski, Finn z jego przeszłością i charakterem uderza w podobny klimat co mój Hunterek, a Kopi i motyw utraty nogi - super. Aż ciężko wybrać, więc chyba po prostu porwę Cię na maila na burzę mózgów i zobaczymy co nam z tego wyjdzie! :) ]
Hunter Warren
Życie w Mariesville nie tylko jej wystarczało, ale było dla niej wszystkim! Tym za czym tęskniła, wyjeżdżając na studia i tym do czego chciała wrócić na stałe. Tym o czym marzyła i tym z czym wiązała swoje plany. Innego życia nie chciała, a właściwie dałaby wiele za to, by ktoś jej zagwarantował, że nic się nie zmieni i tutaj spędzi wszystkie swoje dni. Zapach sadów w powietrzu, wolniej płynące dni, ciche noce, rozgwieżdżone niebo, czyste powietrze i serdeczni ludzie, wszystko wołało za nią od zawsze, pozwalając jej czuć się w miasteczku swobodnie i bezpiecznie. I niech tylko spróbuje ktoś napaskudzić w tym miejscu... To biada mu! I na prawdę nawet ona z swoim łagodnym usposobieniem wiedziała, że gdy ktoś nabroi w Mariesville, to mu tego nie wybaczy.
OdpowiedzUsuńAbigail nie zwiedziła świata, nie była w Europie a i sama Ameryka, czy inne kontynenty również , nie została przez nią objechana. Nigdy nie było na to czasu... Miała kilka pocztówek od turystów, którzy będąc na miejscu bardzo ją polubili i po powrocie do siebie, słali jej kartki w kolejnych latach na święta, ale nie widziała wiele. I to też jej nie przeszkadzało. Była najwyraźniej dziewczyną, która nie wymaga wiele od życia. Serdeczna i ciepła, nie wiedziała nawet, że może czuć taką złość, a jednak teraz świdrujący wściekle wzrok, wwiercał się w twarz bruneta z taką intensywnością, jakby od tego zależało więcej, niż faktycznie zależało. Powinna odpuścić , powinna w ogóle nie pić piwa, bo miała słabą głowę i jedynie przy drobnej degustacji nalewek nie działo się z nią później źle, ale jak już tu przyszła potańczyć i spróbować się w karaoke, kufel sam trafił w jej dłoń. I na jej drodze również sam trafił się Bianco, którego nie znała, ale szczerze nie cierpiała. Nie potrafiła zrozumieć, jak mógł bezdusznie odbierać tutejszym mieszkańcom szansę na sukces! Podobno przyjeżdżał raz na jakiś czas i rozbijał się z tym swoim włoskim temperamentem, podkopując lokalne interesy! Jej rodzice mogli mieć już dwa razy większy pensjonat, dokupiona i zagospodarowaną dawno ziemię pod wielopokoleniowy biznes, a skończyło z zerem na koncie i musieli kilka lat odkuwać się od dna. Stracili ponad dwadzieścia lat oszczędności i Abigail dowiedziała się o wszystkim ponad rok temu, gdy ojcu wymskneło się w rozdrażnieniu kilka komentarzy. Chwilę przed tym jak aplikowała na studia, chcieli dokonać inwestycji i już nawet podpisali jakieś umowy przedwstępne, a jak zjawił się młody Bianco, z dnia na dzień wszystko przepadło! Ona nie wiedziała, co się za tym kryje, ale uraza ojca wystarczała jej, by go nie lubić i być uprzedzoną. Było to niesprawiedliwe, ale akurat on powinien rozumieć rodzinną lojalność.
Zdecydowanie odepchnęła od siebie szklankę, a po jej grubych ściankach odbił się bursztynowy płyn. Tym razem udało jej się niczego nie rozlać, ale to wcale nie ukoiło jej nerwów. Płonące spojrzenie rudej jeszcze bardziej pociemniało, gdy oparła płasko dłonie o stolik i zniżyła się do mężczyzny. Nie bała się go, alkohol i emocje dodawany jej odwagi.
- Nie będę z tobą pić! - powiedziała mocno. - Zostaw Mariesville w spokoju, wtedy będzie łatwiej! - ciskała w niego gromy, a ramiona aż jej drżały z wściekłości. To było coś nowego, nie znała tych emocji i własnych reakcji.
Zwróciła się do drugiego mężczyzny, syn Davenportów patrzył na nią w szoku jak na wariatkę i to też ją rozeźliło. Wpadła chyba w jakieś zapętlenie złych emocji! - Odebrał moim rodzicom szansę inwestycji w rozbudowę pensjonatu, nie ufaj mu - powiedziała już bez skoków tonacji, ocierając mokrą dłoń w sukienkę na biodrze. - Stracili oszczędności życia przez rodzinę Bianco, czy kłamie? - zwróciła się znów do bruneta, nieco szyderczo i posyłając mu tak ostre jak brzytwa spojrzenie, że było ono całkiem niepodobne do uroczej Abi. Gdyby sama teraz siebie widziała, na pewno nie rozpoznałaby swojej twarzy, tonu, czy postawy. Byłoby jej przykro i byłaby sobą rozczarowana.
Abi
Lawendowe pola o tej porze roku przynoszą uczucie melancholii i barwią krajobraz pięknem, które wydaje się niepowtarzalne. To miejsce, w którym słychać wiatr, w którym da się wyczuć zapach kwiatów i wilgotnej ziemi. Wydeptana ścieżka wydaje się przebyta przez sto tysięcy stóp, ale przez miliony różnych serc, które biły inaczej.
OdpowiedzUsuńJellybean Warren sprząta ze stołów po ostatnim warsztacie z plecenia wianków. Korona z fioletowych pęków miękko podkreśla czerwień jej włosów, które przypominają teraz miedziane nicie – rozwiewane nieco przez jesienny wiaterek, który wciąż niósł ze sobą pewne ciepło. Jelly krząta się wokół ubrana w jedną ze swoich sukienek – zielony materiał otula drobną sylwetkę, a ręcznie haftowany gorset z motywem fioletowych kwiatów podkreśla talię. Okrywa się szczelniej bawełnianym swetrem i sięga po termos z kawą.
Podczas jesiennych warsztatów dbała o to, by każdy z uczestników mógł napić się czegoś ciepłego – kawy lub lawendowej herbaty. Lubiła też przysłuchiwać się rozmowom, słyszeć śmiechy i być częścią niezwykłych wspomnień.
Zwija fioletową tasiemkę, chowa do pudła i odwraca się przez ramię, słysząc szczekanie Cookie, która do tej pory odpoczywała po głaskaniu i pieszczotach. Zbliża się do psa, żeby pogłaskać jej uroczy pyszczek – stara suczka wciąż miała w sobie dużo energii i wystarczyło po prostu poczekać, aż pokaże zarówno swój mały temperament, bo mimo braku jednej łapki lubiła biegać i uciekać, jak i przywiązanie do poduszek oraz talent do proszenia o uwagę.
— No, już, już, malutka. — Drapie Cookie za uchem, a potem obdarza przybysza swoim zielonym, otulonym przez wachlarz rudawych rzęs spojrzeniem. Jej oczy wydają się teraz tak duże, niewinne, zupełnie jakby zamknęła w sobie rozkoszny i leniwy poranek. Bez pozorów, bez budowania murów, które trudno przebić.
— Dzień dobry. — Posyła w stronę mężczyzny ciepły uśmiech. Nie ma w niej niczego oceniającego, nie przygląda się rysom ani nie próbuje niczego wnioskować, po prostu stoi naprzeciw i pozwala wybrzmieć chwilowej ciszy. Wiar delikatnie przesuwa po jej sylwetce, rozwiewa włosy i uderza w nieznajomego, który może poczuć zapach lawendy, kawy i miodu.
— Warsztaty właśnie się skończyły. Jakieś pięć minut temu — dodaje, chowając dłonie w swój obszerny sweter. Czuje, jak Cookie trąca nosem jej udo. — Ale… mogę zrobić wyjątek i pokazać panu nasze pola. To ostatnia szansa, by zobaczyć kwitnącą lawendę. Potem będziemy mogli zobaczyć się dopiero w maju.
Otwiera furtkę, by wpuścić mężczyznę. Cookie parska cicho, czujnie obserwując nieznajomego, który obco pachnie.
— To Cookie — rzuca, gdy suczka zaczyna obwąchiwać mężczyznę. Uśmiecha się ciepło, trochę z rozbawieniem. — Po prostu chce się przywitać.
Suczka odsuwa się w końcu i zajmuje swoje poprzednie miejsce. Najwidoczniej psiak miał ważniejsze sprawy i z utęsknieniem czekał, aż Hunter przyjedzie z miasta. Jelly znów się uśmiecha, a potem zachęcająco wskazuje mężczyźnie drogę.
— Jak się pan nazywa? — pyta, zmierzając ku polom lawendy. — I od razu wyrażę swoją prośbę, by mówił pan do mnie nieoficjalnie, po imieniu. Wystarczy Jelly. — Zerka w jego stronę, przechylając delikatnie głowę.
UsuńJej półbuty miękko suną po miękkiej ziemi, ale Jellybean nie przejmuje się błotem. Mała, jasna sylwetka porusza się z gracją i niemal tańczy wśród lawendy jak leśna wróżka. Wydaje się idealnie pasować do fioletowych kwiatów, krzewów, które wciąż rosną i rosną.
— Tutaj mamy lawendę wąskolistną. To klasyczna lawenda, którą większość z nas zna z jej słodkiego, kojącego zapachu. Normalnie kwitnie głównie w czerwcu i lipcu, ale niektóre odmiany, takie jak Hidcote czy Munstead, mogą powtarzać kwitnienie jesienią. — Zrywa jedną z łodyg, a potem wręcza mężczyźnie. — Proszę przesunąć po niej palcami w ten sposób. — Kieruje jego ruchem, aby Gustavo dokładnie wyczuł pod każdym z opuszków fakturę kwiatów i listków.
Zabiera rękę, a potem dodaje:
— Może też pan ją posmakować. — Urywa kolejną łodygę i pokazuje mężczyźnie, żeby zerwał kilka kwiatów i wsadził do ust, żując. — Ma nieco słodko-pikantny smak, choć niektórzy mówią, że smakuje jak słoma albo jak susz. — Śmieje się cichutko. — Wszystko zależy od kubków smakowych.
Jelly Warren
[Cześć! Czy on mi przypomina tego nowego chłopaka Emily z Emily w Paryżu (zapomniałam jak się nazywał...) czy totalnie źle skojarzyłam? :D Tak czy inaczej uwielbiam wszystko co z Włochami związane, więc moja Anna nie będzie w stanie przejść koło niego obojętnie. ^^ Skoro Gustavo będzie się za nią oglądał, to co powiesz na jakieś niewinne randeczki?]
OdpowiedzUsuńAnna Murray
[Raz jeszcze dziękuję za powitanie i... powiem szczerze, nie mogłabym nie odezwać się też tutaj! Jestem przekonana, że spotkanie tych dwojga mogłoby wyjść bardzo ciekawie, a Lunette na pewno miałaby ogromną frajdę, przyglądając się jego kosmogramowi czy czytając mu rozkład kart – bo naprawdę niesamowicie fascynujący z niego człowiek!
OdpowiedzUsuńJeśli masz ochotę, możemy zrobić burzę mózgów na mailu, może coś ciekawego nam się wyklaruje :D]
Lunette
[O, więc może w sumie Gustavo i Anna byliby sąsiadami? Może jakaś niespełniona miłość z dzieciństwa? :D Albo jakieś zakochanie w wieku nastoletnim, z jednej ze stron, zaś druga nie miałaby o tym pojęcia? Może Gustavo by do niej wzdychał, kiedy byliby w liceum, a ona miałaby wtedy chłopaka z którym planowała ślub i dzieci, więc nawet nie zauważyła zainteresowania z jego strony i traktowała go jedynie jako przyjaciela? Coś takiego na szybko wpadło mi do głowy ^^
OdpowiedzUsuńCo do pomysłu z uroczystością w ratuszu, jestem jak najbardziej na tak! Anna bez wątpienia by się ucieszyła na widok dawno niewidzianego przyjaciela. :)]
Anna Murray
Nie wiedziała, co się dzieje z młodym mężczyzną, ale w niej samej szalał huragan tysiąca złości, żalu, pretensji i rosnącego smutku. Ten ostatni coraz mocniej i głebiej wciskał się w jej serce, zaciskając na nim macki zimnych palców, aż zaczęła oddychać szybciej i płyciej, a jej drobna pierś zafalowała pod sukienką. Policzki rudej przybrały jeszcze intensywniejszą barwę różu, a usta wygięła w wyrazie nie tylko niezadowolenia, ale i wyraźnego braku wiary w tego człowieka. Cokolwiek nie powie, to nie będzie miało znaczenia, bo w domu usłyszała o wszystkim, co się stało. Abigail, gdyby nie przypadkowo usłyszana rozmowa rodziców, nigdy nie dowiedziałaby się o tym, ile rodzice stracili i że w ogóle do tego doszło, bo nigdy nie chcieli jej martwić, a ona nawet nie miała pojęcia o ich planach i składanych oszczędnościach w banku! Była tak młoda i wciąż tak naiwna! Ale gdy już o wszystkim wiedziała i miała sposobność wyrzucić z siebie całą złość, nie wahała się. A nie była nawet gwałtowną Włoszką!
OdpowiedzUsuńWyprostowała ramiona i stanęła pewniej na stopach, patrząc mu w oczy z tak dziką determinacją, aż kilka osób stojących bliżej zaczęło zerkać w ich kierunku. Oni nie poznawali tak gwałtownej i wzburzonej Abi i ona samej siebie też by nie poznała. Jej brwi drgnęły i uniosły się ku górze, a ona złączyła mocniej wargi, zaciskając zęby na dolnej po chwili. Przyznał jej rację... do diaska, przyznał się, ale wcale nie poczuła ulgi, a w środku aż w niej zabulgotało. Czuła że jeszcze chwila i jej emocje wykipią! Ale zdziwiło ją jak mężczyzna cedzi słowa, zupełnie jakby sam jeszcze z sobą walczył, miotał się tak dziwnie niezrozumiale dla niej. Była gotowa na kłótnię, ale brunet nie chciał żadnej awantury i mogła to wyczuć po jego rozbieganym spojrzeniu i tym spokoju, który go nie opuszczał. Sama już nie wiedziała, czy ona chce się kłócić, za to czuła z każdą kolejną chwilą, że nie chce tu być. Nie chce być obok Bianco, który pogrzebał marzenia jej rodziców i tego nie mogła mu wybaczyć!
Napięła się, gdy chwycił szklankę i wychylił zawartość jednym haustem. Coś ścisnęło ją w gardle na ten widok pełen udręki i jasne spojrzenie ciskające w niego gromy odrobinę złagodniało, ześlizgując się na dłoń obejmującą szkło. Abigail rzadko się złościła, a już zdecydowanie niezwykle rzadko czuła wobec kogoś wrogość, więc to był na prawdę niesamowity wieczór. Sama już odrobinę podchmielona czuła wszystko bardziej, muzyka była głośniejsza, powietrze gorętsze a emocje silniejsze. Drgnęła nagle zaskoczona, gdy mężczyzna pochylił się w jej stronę i szepnął jej do ucha tak dziwne i niespodziewane zaproszenie, aż odruchowo ułożyła dłoń na nim, by go odepchnąć i sama odchyliła się w tył, gdy jej plecy stworzyły delikatny łuk. Obróciła twarz w jego stronę i poczuła jak uderza w nią woń jego ciepłej skóry i zapachów, jakimi spryskał się przed wyjściem. Zmarszczyła brwi zdezorientowana, że dociera do niej nagle tak wiele i zamiast odepchnąć go, zacisneła lekko opuszki na materiał koszuli, czując pod materiałem skórę.
- Nie - powiedziała bez wznoszenia głosu, spokojnie i dobitnie, bezlitośnie niemal. Był niepoważny!
UsuńCofnęła się o krok, śmiało i szybko, zabierając dłoń z jego piersi i zabierając całą siebie z jego aury. Miała wrażenie, że cała aż drży, a te dwie sekundy sprzed chwili ciągnęły się znacznie dłużej.
- Wiem wszystko, co najważniejsze - mrukneła, czując jak jej wzrok szkli się bardzo zdradziecko. Już chyba nie była zła. Była przerażona i myśląc o rodzicach i tym, co przeszli czuła też, że bliska jest płaczu. Wypite piwo, nawet jeśli kufel wychyliła do połowy, strasznie mąci jej w głowie i Abi wiedziała, że nie potrzebuje wiele, aby wybuchnąć, tyle że nie tak gwałtownie jak wparowała między Bianco a syna Davenportów.
Odsunęła się jeszcze o krok, błądząc wzrokiem pełnym pretensji i żalu po twarzy obcego mężczyzny. Po co w ogóle do niego podeszła, po co się wtrącała?! Nie powinna w ogóle się odzywać, w ogóle nie musiała z nim rozmawiać! Jej tato mówił, cicho i z bólem serca, że było i minęło, nie ma co roztrząsać przeszłości, ale Abi nie umiała zapominać o krzywdach tak łatwo, nawet jeśli to nie były bezpośrednio jej krzywdy.
- Nie słuchaj go - mruknęła znów do młodego farmera i obróciła się na pięcie, by wybiec z baru jak burza. Musiała złapać oddech i wracać do domu, żeby nie wpakować się w awanturę i kłopoty.
roztrzęsiony okruszek!
Mariesville było dla Anny idealnym miejscem do życia. Była tak ściśle zakorzeniona w tradycjach i wartościach miasteczka, że nie wyobrażała sobie siebie w żadnym innym miejscu. Już studia były dla niej totalną męczarnią, mimo że Columbia nie była aż tak daleko… co weekend wracała do domu stęskniona i przeszczęśliwa, że znowu może się angażować w życie miasteczka. Zawsze pomagała mamie w organizacji charytatywnych eventów i lokalnych wydarzeń, z czasem zaczęła się też mocno wkręcać w temat ekologii i świadomych upraw. Zaangażowanie Anny było godne podziwu, a dla niej to było całe życie, coś czemu oddała się w całości, być może po części, dlatego by wypełnić pustkę w swoim życiu miłosnym, w którym niestety nie miała szczęścia. Zawsze trafiała na nieodpowiednich mężczyzn, nie wiedziała do końca czy to oni było źli, czy okoliczności, w których życie ich złączyło. Może po prostu wisiało nad nią jakieś fatum? Albo przynajmniej tak to sobie tłumaczyła, w końcu to było lepsze niż pogodzenie się z porażką i bolesną samotnością.
OdpowiedzUsuńImpreza w ratuszu była idealną okazją, aby oderwać się od złych myśli, które od czasu do czasu ją nawiedzały. Była to impreza charytatywna, z której zebrane środki miały zostać przekazane na dzieci ze St. Mary’s Hospital. Wydarzenie polegało na tym, że okoliczni artyści wystawiali swoje dzieła na licytację. Anna miała już na oku pewien obraz, więc pewne było, że też zostawi tam sporo pieniędzy. Impreza była wyjątkowo elegancka i zjawiła się na niej sama śmietanka miasteczka. Politycy, urzędnicy, czy chociażby lekarze. Mężczyźni w drogich garniturach i kobiety w eleganckich sukniach. Ana na tą okazję wybrała klasyczną czerń. Jej spojrzenie wędrowało po obrazach przedstawionych na wystawie, a jeden szczególnie przykuł jej wzrok. Była to dzielnica, w której mieszkała uchwycona w wyjątkowo klimatycznym stylu. Anna mimowolnie westchnęła, a na jej twarzy pojawił się rozmarzony uśmiech. Musiała go mieć. Pomyślała, spędzając przy nim dłuższą chwilę. Gdzieś w oddali zauważyła jakby znajomą, męską sylwetkę. Gustavo? Przeszło jej przez myśl i ruszyła w tamtym kierunku. Kiedy go zobaczyła na moment zaparło jej dech, ale błyskawicznie się opanowała. Był znacznie bardziej przystojny niż to zapamiętała. Nie wiedziała dokładnie, kiedy ostatnio się widzieli, ale minęło dużo czasu.
— Gustavo? — zagaiła, dotykając ramienia mężczyzny, a kiedy ten się do niej odwrócił mimowolnie wpadła do w jego ramiona, przytulając go na przywitanie. Do jego nozdrzy doszedł zapach bzu i agrestu, którym pachniała. — O Jezu, jak dawno Cię nie widziałam! Wspaniale, że jesteś! — zawołała nawet nie kryjąc ekscytacji. Ale taka była Anna, szczera i spontaniczna w swoich reakcjach. — Nie pamiętam, kiedy ostatnio Cię widziałam… — zlustrowała go wzrokiem ciemnych, bursztynowych oczu i odsunęła się o krok, zdając sobie sprawę, że jednak stoi nieco zbyt blisko niego. Nie chciała w końcu dawać innym powodu do plotek, choć chyba i tak już było na to za późno, patrząc na to jak rzuciła mu się w ramiona na przywitanie.
— Ale jesteś opalony! Świetnie wyglądasz. — uśmiechnęła się promiennie. Przy nim wypadała na całkiem bladą, mimo że letnia opalenizna wciąż się trzymała jej skóry. — Powiedz, na jak długo zostaniesz? — bezpardonowo chwyciła go za ramię i poprowadziła do obrazu, który wcześniej sobie upatrzyła. — Chodź, muszę Ci coś pokazać… — uśmiechnęła się zagadkowo i zaraz wskazała na dzieło, które tak ją urzekło. — Wspaniały, prawda? Nasze dzieciństwo zaklęte w płótnie… spójrz, jakie tu są precyzyjne ruchy pędzla! Te sady, ten wschód… wszystko jest idealne. — westchnęła rozmarzona. — Ale! — uniosła palec ku górze w ostrzegającym geście. — Nawet nie myśl, żeby mi go sprzątnąć sprzed nosa. Jest mój! — spojrzała na niego uważnie swoimi wielkimi oczami, jakby szukała potwierdzenia.
— Podoba Ci się wydarzenie, które zorganizowałyśmy z mamą? — zaraz zmieniła temat. — Namówiłyśmy lokalnych artystów, aby podarowali swoje dzieła, które zostaną sprzedane na aukcji. Cały dochód pójdzie na dzieci ze szpitala w którym pracuje moja przyjaciółka. — wyjaśniła szybko, by zaraz znowu lawirować po kolejnym temacie. — Wiesz, po imprezie w ratuszu moja mama organizuje kolacje. Mam nadzieję, że rodzina Bianco zaszczyci nas swoją obecnością? — jej malinowe, pełne usta ułożyły się w nieco zawadiacki uśmiech.
Usuńpodekscytowana i trajkocząca jak szalona Anna Murray
Mimo że na imprezie charytatywnej było naprawdę dużo znanych jej twarzy to najbardziej cieszyła się z obecności Gustavo. Może przez fakt, że tak dawno go nie widziała to bardziej doceniała jego towarzystwo. Kiedy mężczyzna pocałował ją w rękę mimowolnie się zarumieniła, zapomniała jak szarmancki był. Miała nadzieję, że nie zdołał dostrzec jej zaróżowionych policzków i że ukryły się one pod delikatnym makijażem.
OdpowiedzUsuń— Dziękuję! Tak bardzo się starałam, żeby wszystko było idealne. — uśmiechnęła się z pewną satysfakcją, kiedy Bianco pochwalił imprezę. — Właściwie zastanawiałyśmy się z mamą czy nie lepiej zorganizować wydarzenie w miejscowej galerii sztuki, ale ostatecznie wybór padł na ratusz. I chyba w sumie dobrze… — zastanowiła się chwilkę, po czym pokiwała głową, jakby samą siebie chciała utwierdzić, że była to dobra decyzja, a ciemne włosy kaskadą spłynęły na jej nagie ramiona.
Ona także uniosła swój kieliszek, stukając się z nim na znak toastu. Upiła mały łyk szampana, zostawiając ślad czerwonej szminki na szkle.
— I za pomyślność Twojej licytacji, bo chyba nie wyjdziesz stąd z pustymi rękoma? — podkusiła go trochę, dopijając powoli szampana. Zaraz odstawiła go na srebrzystą tacę, tuż obok innych pustych kieliszków. Jeszcze przez chwilę wpatrywała się w obraz lokalnej artystki, która chyba nawet była młodsza od niej i zazdroszcząc jej wielkiego talentu, westchnęła cicho.
W momencie, w którym Gustavo objął ją w talii przez jej ciało mimowolnie przeszedł dreszcz, ten z rodzaju tych przyjemnych, ale nic nie dała po sobie poznać i jedynie uśmiechnęła się do niego nieco słabo, ale uprzejmie. Kiedy wskazał jej wybrany przez siebie obraz mimowolnie wybuchnęła śmiechem; słodkim i dźwięcznym, ściągając na siebie spojrzenia innych. Nie przejęła się tym za bardzo, zbyt zajęta intensywnym wpatrywaniem się w obraz. Był naprawdę zabawny i pasował do niego.
— A więc, którą z tych żabek jesteś? — okiem eksperta uważnie przyjrzała się jego twarzy, by zaraz z udawaną powagą spojrzeć na obraz. — Och, myślę, że tą… — wskazała na jedną o zgniłozielonym kolorze z nieco frywolnym uśmiechem.
— Przez Ciebie, Panie Bianco mam ochotę na włoską pastę! Taką carbonarę prosto z Rzymu! — rozmarzyła się na myśl o włoskiej kuchni, która niezaprzeczalnie była jej ulubioną. Miała okazję być we Włoszech kilka razy i zawsze wracała do tych wspomnień z ogromnym sentymentem.
Zaraz na środek sali wyszła kurator wystaw pracująca na co dzień w Mariesville Art Gallery. Zaprosiła ona gości zainteresowanych licytacją do równoległej sali, gdzie wszystko było już przygotowane.
— Idziemy? — zapytała, przenosząc wzrok z kurator na Gustavo. — Czy Twoi rodzice też przyszli? Powinnam się z nimi przywitać, ale nigdzie ich nie widziałam… — mruknęła pod nosem, powoli idąc za tłumem ludzi i ciągnąc mężczyznę za sobą. Ich palce na chwilę się splotły, lecz Anna zaraz cofnęła dłoń, jakby w obawie, że taki dotyk był niewłaściwy.
Przy drzwiach hostessa podała im tabliczkę, dzięki której mogli licytować, a zaraz zajęli miejsce w pierwszym rzędzie, które na szczęście było jeszcze wolne. Cudownie! Będzie miała widok z bliska. Pomyślała, uśmiechając się przy tym szeroko.
— O, zobacz Gustavo! — Anna się obróciła, spoglądając za siebie i przy drzwiach dostrzegła jego rodziców. — Państwo Bianco! Zapraszamy! — zawołała ich z uśmiechem i zaraz wskazała na dwa wolne miejsce przy ich synu. — Bardzo się cieszę, że Państwo przyszli. — uśmiechnęła się szczerze i wstała, aby się z nimi przywitać. Kulturalnie, choć na pewno nie z taką wylewnością, z którą przywitała ich syna.
— Zaraz się zacznie! — szepnęła z podekscytowaniem do ucha Gustavo, kiedy niemal wszystkie miejsca się zapełniły. Anna była przeszczęśliwa, że wydarzenie miało aż takie wzięcie, a na krzesłach siedzieli ludzie naprawdę zamożni, którzy mogli sporo wydać na dzieła, a więc zbiórka miała szansę osiągnąć większą liczbę, niż Anna mogła przypuszczać. — Patrz co idzie na pierwszy ogień! Mój obraz! — pisnęła, delikatnie szturchając mężczyznę.
Na podeście stanął mężczyzna, który miał za zadanie prowadzić licytację – aukcjoner, który prezentował się nienaganną prezencją, charyzmą i niewątpliwie wspaniałą dykcją. Aukcjoner był kimś znacznie więcej niż zwykłym prezenterem, mógł on kształtować przebieg licytacji, podkręcać atmosferę i wpływać na emocje licytujących. Miał on też rozstrzygać kto w sytuacji spornej, na przykład, kiedy dwie osoby złożą tą samą propozycję, to on miał ostatnie słowo, kogo propozycję przyjmie.
Usuń— Witam państwa na aukcji obrazów w Mariesville. Okoliczni artyści wystawili tu swoje dzieła na licytację, z której dochód zostanie przekazany na St. Mary’s Hospital w Camden. — mężczyzna, który przywitał wszystkich zgromadzonych był w średnim wieku, a w dłoni dzierżył młotek, który miała zostać potwierdzona każda transakcja. — Jako pierwszy zostanie zlicytowany obraz Daisy Miller, przedstawiający malowniczą dzielnicę Orchard Heights, w otoczeniu pięknych sadów i zapierającego dech w piersi wschodu słońca. Czy ktoś skusi się na to dzieło? — aukcjoner przedstawił pierwsze dzieło. — Cena wywoławcza to dwa tysiące dolarów.
Anna błyskawicznie podniosła swoją tabliczkę, jakby w obawie, że ktoś ją uprzedzi.
— Panna Murray z propozycją dwóch tysięcy. Czy ktoś da więcej? — w tym momencie tabliczkę podniosła mama Gustavo, czego Ana totalnie się nie spodziewała. Spojrzała na kobietę z rozdziawioną buzią, lecz szybko zamknęła usta, bo takie zachowanie nie było zbyt poprawne. Kobieta jednak nie zwróciła na niej większej uwagi, z uśmiechem wpatrując się w obraz prezentowany na scenie.
nieco skonfundowana Anna, która tak bardzo chciała ten obraz, ale chyba powinna jednak odpuścić
— I ty, Brutusie, przeciwko mnie? — mruknęła żartobliwie do mężczyzny. Pokręciła delikatnie głową, a pasma jej ciemnych, jedwabistych włosów na ułamek sekundy musnęły jego twarz.
OdpowiedzUsuńJeszcze Alessi Bianco mogłaby odpuścić, bo tak jakoś głupio było jej się licytować z mamą Gustavo, choć nie wiedziała do końca z czego to wynikało, ale z nim? Tutaj nie miała takich oporów.
— Trzy tysiące! — przebiła jego ofertę, unosząc energicznie swoją tabliczkę. Pochyliła się w tym samym momencie nad Gustavo a do jego nozdrzy doszedł zapach słodkiego bzu zmieszanego z agrestem. — Nie odpuszczę Ci tak łatwo… — uśmiechnęła się rozkosznie, jakby czując, że była na wygranej pozycji. Jak bardzo się wtedy myliła!
— Pani Murray się nie poddaje! Obraz sprzedany za 3, 2… — nim zdążył dokończyć, Gustavo przebił jej ofertę. Była tak skonfundowana, że nie usłyszała nawołań aukcjonera. Usłyszała dopiero trzykrotne uderzenie młotka i uśmiech zaraz zniknął z jej twarzy. Wygięło usta w smutną podkówkę, kiedy aukcjoner ogłosił, że obraz trafia w ręce pana Bianco.
Zaraz jednak przełknęła gorycz porażki, racjonalizując sobie to w ten sposób, że na pewno chciał zrobić prezent swojej mamie. Najważniejsze, że już pierwsza licytacja zakończyła się sukcesem i event miał spore szanse na powodzenie.
— Gratuluję. Obraz na pewno będzie pięknie wyglądał w Waszym domu. — powiedziała miękko, z szczerym, delikatnym uśmiechem. Anna nie umiała być zawzięta ani tym bardziej się na niego obrażać czy gniewać. Była co prawda nieco zawiedziona, ale nie pozwoliła, aby te emocje wyszły na wierzch. W końcu chciała, aby każdy dziś się dobrze bawił.
Kolejne licytację też przebiegły pomyślnie, ludzie ochoczo licytowali obrazy, przebijając ich podstawową wartość. Anna co prawda już nie zaangażowała się w żadną z licytacji, ale z uśmiechem obserwowała przekrzykujących się gości.
— Boże Gustavo! Wszystko idzie idealnie… — szepnęła z zachwytem w głosie. Nie miała prawa oczekiwać, że impreza będzie aż takim sukcesem. Była szczęśliwa i spełniona, całkowicie.
Na ostatni ogień poszedł obraz upatrzony przez mężczyznę, mianowicie żaby pałaszujące makaron.
— Czy to nie na niego chciałeś zapolować, zanim sprzątnąłeś mi mój obraz sprzed nosa? — trąciła go delikatnie łokciem z szerokim uśmiechem. — Chyba nie tylko Tobie wpadł w oko ten obraz. Niezłą masz konkurencję… — podpuszczała go, kiedy okazało się, że nie tylko on był zainteresowany obrazem. Musiała trochę go podkręcić, w końcu mężczyźni uwielbiali rywalizację, prawda?
Mark Thompson, dwudziestosześcioletni student prawa podniósł swoją tabliczkę, rozpoczynając ostatnią licytację. Rodzina Thompsonów, rodzina mocno zaangażowana w społeczność i edukację w Mariesville też miała dziś gościć na uroczystej kolacji u Murrayów.
Anka
Słysząc jego pożądliwy głos wprost przy swoim uchu, czując jego ciepły oddech na skórze i zaraz dotyk jego nosa na swoim uchu, czysto przypadkowy, ale budzący pewne emocje w jej ciele. Wzięła głębszy oddech, próbując się uspokoić i uśmiechnęła się kusząco do Gustavo.
OdpowiedzUsuń— Więc walcz. Kto wie, może Ci się uda? — przegryzła wargę, podpuszczając go i czerpiąc z tego niekrytą satysfakcję.
Nie była do końca pewna co sprawiło, że tak zawzięcie licytował, czy naprawdę, aż tak zapragnął tego obrazu, czy może chodziło o męską rywalizację? Początkowo pomyślała, że może podkradnie mu ten obraz, jak wcześniej on to uczynił, jednak, kiedy mężczyźni zaczęli się przekrzykiwać, nawet nie miała odwagi się wtrącić. W duchu trzymała kciuki za Gustavo, skoro tak pragnął tego obrazu to miała szczerą nadzieję, że wygra.
W momencie, w którym padła ostateczna kwota, a było to aż dziesięć tysięcy(!) Anna otworzyła usta w geście szczerego zaskoczenia. Totalnie się nie spodziewała aż tak wysokiej kwoty. Aukcjoner trzy razy stuknął młotkiem, ogłaszając Gustavo Bianco ostatecznym zwycięzcą i zamykając tym dzisiejszą aukcję.
— Gratuluję, Gustavo! Jesteś niesamowity! — włączyła się do owacji przez resztę publiczności, tylko Mark Thompson miał nietęgą minę. Wstała i go przytuliła, mocno wtuliła się w jego ramiona. — Dziękuję. — szepnęła. — Chyba nigdy nie zapłaciłeś tyle za pastę, co? — mruknęła żartobliwie, po czym się od niego odsunęła, gdy aukcjoner poprosił gości o chwilę uwagi. Poinformował, że po wpłacie goście mogą zgłosić się do kuratorki po odbiór dzieł, po czym pożegnawszy się i dziękując za dzisiejszą aukcję, zszedł ze sceny.
Goście powoli zaczynali się zbierać, opuszczając pomieszczenie. Anna wstała, z szerokim uśmiechem, szczęśliwa, czując ulgę.
— Chcesz teraz odebrać swoje obrazy? Chyba nie musisz tego robić od razu, ale jeśli chcesz, to mogę na Ciebie zaczekać… Chcesz pojechać ze mną do Orchard Heights, czy może wolisz zabrać się ze swoimi rodzicami? — zapytała z uśmiechem, który wciąż nie znikał z jej twarzy. — Zaraz będę dzwonić po kierowcę mojego taty, żeby podjechał. Mama napisała, że kolacja niemal gotowa, więc wszystko idealnie złożyło się w czasie. — w jej głosie wciąż było słychać podekscytowanie.
Nim jednak zdążył jej odpowiedzieć, podszedł do nich Mark, który wcześniej walczył w licytacji z Gustavo.
— Gratulacje, Gustavo! — podał mu rękę w mocnym uścisku. — A Ty Anno, olśniewająco dziś wyglądasz. — przywitał się z nią, całując w policzek. — Gratuluję zorganizowania wspaniałej aukcji.
— Dziękuję, Mark! — Anna uśmiechnęła się promiennie. — Przykro mi, że nie udało Ci się wygrać… ale mamy tu prawdziwego fanatyka pasty! — zaśmiała się cicho. Nawet nie zauważyła, że męskie ego studenta zostało naruszone tą spektakularną przegraną.
— No tak… — mruknął nieco ciszej Thompson. — Do zobaczenia na kolacji. — po tej wymianie uprzejmości, chłopak się odwrócił i skierował do wyjścia z ratusza. Anna odprowadziła go wzrokiem, po czym przeniosła roziskrzone oczy na twarz Gustavo. Natychmiast wróciła do podjętego wcześniej tematu.
— Więc? Jak będzie? — ukazała rząd śnieżnych zębów w słodkim uśmiechu.
yes, you win
Kiedy złożył obraz na jej dłonie, początkowo nie zrozumiała jego gestu, myślała, że chciał, aby go przytrzymała czy coś… Słysząc jednak jego słowa zrozumiała, że to prezent. Na który w swoim mniemaniu nie zasłużyła i którego absolutnie nie mogła przyjąć.
OdpowiedzUsuń— Gustavo… — zmarszczyła brwi, spoglądając mu w oczy. — Nie mogę go przyjąć. — powiedziała całkiem poważnie. — Powinien zdobić sypialnie Twojej mamy, a nie moją. Myślałam, że licytujesz go z myślą o niej. — westchnęła nieco speszona. Nie wiedziała do końca jak powinna zareagować. Wiedziała jednak, że przyjmowanie tak drogiego prezentu (w dodatku bez okazji, wszak do jej urodzin było jeszcze daleko!) było nieodpowiednie. Mimo wszystko zrobiło jej się ciepło na sercu, kiedy Gustavo chciał jej go wręczyć.
Jej telefon zawibrował, więc mimowolnie spojrzała na jego ekran. Thomas, kierowca czekał już pod ratuszem.
— Powinniśmy już iść. — powiedziała, pokazując mu wiadomość od niego. — I dobrze, bo strasznie zgłodniałam! — na jej ustach zaczaił się uśmiech. Ruszyła w kierunku wyjścia a stukot jej wysokich, czarnych szpilek rozbrzmiewał w ratuszu.
Po chwili wsiedli do land rovera, a kierowca zapakował obrazy do pojemnego bagażnika. Anna i Gustavo zajęli miejsce z tyłu by zaraz ruszyć do posiadłości Murrayów. Dziewczyna oparła głowę o zagłówek i obróciła się w kierunku mężczyzny.
— Wiesz… Świetnie się dziś bawiłam. — uśmiechnęła się promiennie, patrząc w jego ciemne oczy. Miała poczucie, że mogła się w nich zatracić. — Cieszę się, że wróciłeś. Tęskniłam. — wyznała czule i nie było podszyte to żadnymi podtekstami. Gustavo był jej przyjacielem i kiedy zniknął, było jej ciężko. Nigdy jednak się na tym nie skupiała, nie chcąc żyć negatywnymi emocjami, zdecydowanie wolała skupić się na pozytywach. A jeden z nich był taki, że był tutaj, teraz. — Nie odpowiedziałeś mi jednak na jak długo zostaniesz. Czy tym razem chociaż się pożegnasz, kiedy ruszysz do swoich ukochanych Włoch? — zapytała, wbijając mu delikatną szpileczkę.
Podróż minęła jej błyskawicznie, nie wiedziała czy to kwestia tego, że mieli tak blisko do Orchard Heights, czy może czas w jego towarzystwie płynął szybko. Zaraz samochód zatrzymał się pod domem Anny, a kierowca otworzył jej drzwi. Kiedy wysiadła przywitała ją Beza, śnieżnobiały samojed, którą z czułością podrapała za uchem.
— Cześć, słodziaku. — mruknęła do pieska, a zaraz usłyszała głos swojej mamy, która wołała ją z werandy. Miała pomóc w nakryciu stołu, bo goście powoli zaczynali się zbierać. — Cóż, musisz mi wybaczyć. Obowiązki wzywają. — uśmiechnęła się przepraszająco. — Musisz poplotkować z moim ojcem, na pewno ma dużo nowych historii do opowiedzenia. — roześmiała się i zaraz zniknęła w dużym domu.
Przywitała się z wszystkimi i zaraz poszła do kuchni, gdzie zastała swoją mamę – Eleanor Murray i młodszą siostrę Juliet.
— W czym pomóc? — zapytała na wejściu, uśmiechając się do kobiet.
— Kochanie, rozłóż zastawę na stole, a Juliet zaraz zaniesie półmiski z jedzeniem. Wszystko jest już prawie gotowe. — skwitowała z uśmiechem Eleanor.
— Pachnie oszołamiająco. Och, czy to Twoja słynna kaczka z jabłkami? — zapytała Ann.
Anna wyjęła z szafki naczynia i poszła do jadalni, gdzie zaczęła zastawiać duży stół. Elegancka zastawa miała ponad dwieście lat i należała do jej pradziadków, a może nawet pra-pra? Tak czy inaczej było już w rodzinie długo, idealnie zachowana, tylko na wyjątkowe okazje, właśnie na takie jak ta kolacja. Nie minęło dziesięć minut a stół był już bogato zastawiony, uginając się pod ciężarem jedzenia.
— Zapraszamy na kolację! — krzyknęła Eleanor, aby goście rozsiani po domu i ogrodzie ją usłyszeli. Po chwili goście zaczęli się schodzić do jadalni i każdy zajął swoje miejsce. Anna siedziała przy swojej młodszej siostrze Juliet. Niespodziewanie po jej drugiej stronie zajął miejsce młody Thompson, co trochę ją rozczarowało, bo jednak miała nadzieję, że będzie to Gustavo. Uśmiechnęła się jednak do chłopaka, a kiedy on zaczął opowiadać jej o swoich studiach, jedynie kiwała głową z lekkim uśmiechem.
UsuńAnna, wykwintna kolacja i nudne prawnicze pogawędki
Kiedy jest się wiecznie wesołym, pogodnym, ciepłym i otwartym, to ciężko jest się przebić przez te pozostałe emocje, częściej duszone w zarodku, lub zamiatane z troskami pod dywan. Niemal niemożliwym jest je przyjąć do swojego zwykle pieknego świata. Abigail uchodziła za kolorowy i ciepły promyk Mariesville, pomocny, uczynny, wszędobylski. Ludzie widzieli jej uśmiech, błyszczące oczy, płomiennorude rozwiane przez wiatr kosmyki. Widzieli jej energię, jej siłę, a przecież była tylko człowiekiem, miała swoje słabości i lęki, była młodą dziewczyną jeszcze niedoświadczoną przez życie i przez to naiwną. Złość jaką poczuła, spotykając w barze Bianco była rozsadzająca, a z tym poradzić sobie nie potrafiła. Rzadko kiedy się wkurzała, a co dopiero mówić o prawdziwym wulkanie wściekłości, który ją zalał w chwili, gdy usłyszała, jak doradza młodemu farmerowi. Od razu pomyślała o stracie swoich rodziców i o tym, że doprowadzi kolejną osobę do ruiny! Nie wybuchła nawet do końca, ale wściekle zarzuciła go kilkoma oskarżeniami, jednak nadal nie chodziło o to, by go skrzywdzić, a ochronić syna Davenportów. Zawsze taka była, dbała o innych, nie potrafiąc do końca poznać samej siebie. Była kochana i wesoła, nie dopuszczając do siebie nic więcej, dlatego tak nią wstrząsnęło to spotkanie.
OdpowiedzUsuńSzła chwiejnie, ale szybko, połykając gorące, słone łzy. Była tak wściekła, roztrzęsiona i poniekąd zdezorientowana, również tym że miała mętlik w głowie, że wszystko na raz ją przerosło. Ostatnie tygodnie pokazały jej, że jest właściwie gówniarą, nie zna samej siebie i unika tego, co w życiu ważne, a ten wieczór, kiedy miała się bawić i zrelaksować, skończył się paskudnie i to ją rozwaliło na łopatki. Nie była pijana, a jednak emocje i gorąc w barze doprowadziły ją do niepewnego kroku. Zachowała się niesprawiedliwie, ale rozsądek z niej wyparował w chwili, gdy przeszła gwałtownym krokiem do Bianco. Gdyby nie wiedziała, co przeszli jej rodzice i że to właśnie Bianco byli w to zamieszani, może nawet podeszłaby do tamtego stolika, aby posłuchać o czym mówi brunet, albo nawet jeszcze zadać mu kilka pytań. Chciała rozbudować pensjonat, chciała zainwestować w jego odrestaurowanie, miała zamiar nawet złożyć wniosek o dofinansowanie do władz ich Stanu, ale nie czuła się w tym temacie pewnie i przyjęłaby każdą pomoc i dobrą radę. Ale nie od tego człowieka, bo wiedziała, jak to się kończy. I najgorsze było to, że te kilka lat temu nie tylko przepadła, ale marzenie jej taty! To było najgorsze i chyba dlatego płakała, idąc szybko parkową alejką, aż obcasiki jej niskich kowbojek odbijały się echem po okolicy. Myślała o tacie i serce ściskał jej tak przeogromny smutek, że już nie umiała się powstrzymać przed szlochem.
UsuńBuzię miała gorącą od wielkich łez, włosy powiewały od szybkiego kroku, muskając ją po ramionach i plecach, a ona nie czuła wcale chłodu wieczoru, choć sukienka przykleiła jej się do rozgrzanej skóry. Sweter zostawiła na stołku w barze, gdzie siedziała wcześniej, ale nawet o tym teraz nie pamiętała. Mieszkała niedaleko, kawałek za rogiem i nie czuła wcale konieczności aby wracać z kimś, bo zawsze czuła się w Mariesville bezpiecznie. Wołania Gustavo nie usłyszała, zresztą szumiało jej nieco w głowie i słyszała tylko swój własny przyspieszony oddech i ciche łkanie. Dotarła do bramy i chwilę próbowała wymierzyć długim kluczem do zamka drzwi frontowych na klatkę, kiedy jednak i za trzecim razem metal prześlizgnął się obok pod klamką, pochyliła się do przodu i w bezsilności uderzyła dłonią o drewno framugi, krzywiąc sie, gdy poczuła ból. To był paskudny i beznadziejny wieczór!
Skuliła ramiona, czując że jednak jest chłodno. Po gołych nogach przebiegł jej dreszcz i aż się wzdrygnęła, słysząc za sobą na ulicy kroki. Gdy jeszcze mieszkała w Atlancie, nie wychodziła po nocach nigdy sama, słyszała ile zaginięć, napaści i rabunków ma miejsce w wiadomościach, ale tutaj nigdy się takimi rzeczami nie martwiła. Zerknęła przez ramie i gdy zobaczyła idącą męską postać chodnikiem, zdeterminowana znów wycelowała kluczem do zamka. Skupiona zmrużyła oczy i trafiła; weszła pospiesznie do środka. Serce jej biło szybciej, niepotrzebnie się wystraszyła, bo pewnie nie było czym, ale gdy szła schodami w górę na piętro, obejrzała się za sobą raz w dół.
dawać nam tu ogień!
Kuchnia matki Anny, Eleanor Murray, zawsze ją zachwycała, wszystkie dania były świeże i pochodziły z lokalnych produktów. Nic nie było sztuczne, w niczym nie było chemii, tak jak często bywało w większych miastach, gdzie wysoko przetworzona żywność była codziennością. Do jej nozdrzy wszedł zapach kaczki z jabłkami, z ich sadu, a ona cicho westchnęła, rozkosznie, mając wrażenie, że zaraz czeka ją kulinarny orgazm. Kiedy inni goście obok niej już sobie nałożyli, ona również się poczęstowała niewielką porcją, dokładając także puree i świeżą, gotowaną marchewkę. Zjadła ze smakiem i właśnie wtedy jej ojciec wstał by wznieść toast. Jednym uchem słuchała jego podniosłej przemowy, w której dziękował wszystkim za przybycie i opowiadał o historii rodziny Murray, choć jej uwaga była skupiona na Gustavo. Obserwowała jego oczy, drżenie kącika jego ust, jego wargi, kiedy napił się wina. Chyba jej spojrzenie było zbyt natarczywe, bo zdążył je wyłapać. Anna mimowolnie spuściła wzrok, a jej twarz okryła się rumieńcem. Zaraz jednak uśmiechnęła się do mężczyzny, podczas kiedy do stołu podano deser. Ciepłą szarlotkę z lodami waniliowymi. Nie była zbyt zainteresowana deserem, więc grzecznie podziękowała, kiedy jej kuzynka, Betsy, chciała jej go podać. Zamiast tego chwyciła za serwetkę, wyjęła długopis z mini czarnej torebki i napisała jedno, krótkie zdanie.
OdpowiedzUsuńSpotkaj się ze mną w sadzie.
Oczywiście miała na myśli miejsce, w którym niegdyś ona i Gustavo się ganiali i gdzie mieli swoje kryjówki, w których ukrywali się przed rodzicami. Pewnej wiosny ojciec Anny zbudował nawet dla nich domek na drzewie, duży i przestronny, wypełniony licznymi szpargałami, zabawkami i obrazkami w którym śmiechom i chichom nie było końca. Sad był zaraz za posesją Anny, nie za daleko, ale też z dala od ciekawskich spojrzeń sąsiadów.
Kobieta wstała od stołu, chowając serwetkę w dłoni i uśmiechnęła się przepraszająco, zapewniając, że zaraz wróci. Przeszła obok Gustavo, dyskretnie wsuwając mu serwetkę w dłoń. Minęło kolejnych gości, wychodząc do ogrodu, stamtąd przeszła przez bramę dalej, kierując się w stronę licznych jabłoni. Z tym miejscem wiązało się mnóstwo wspomnień. Magicznych, wyjątkowych i radosnych. Całe jej życie było zaklęte w Mariesville. Kiedy lawirowała wśród drzew, w świetle księżyca, który dziś układał się w uroczy rogal, przypomniała sobie słowa Gustavo z auta, kiedy pytała go jak długo zostanie. Jego odpowiedź zdawała się być gorzka, a twarz przesiąknięta grymasem, kiedy poruszyła ten temat. Drugi raz, bo za pierwszym razem ją po prostu zbył. Popadła w zamyślenie, analizując w głowie, czy mężczyzna nie lubił tu być, czy to miejsce nie było dla niego domem, a może pod tym wszystkim kryło się coś więcej? Usilnie chciała go o to zapytać, jednak wiedziała, że tego nie zrobi. Poruszanie tego tematu, widząc jak niewygodny i nieprzyjemny jest on dla Gustavo było po prostu nie ma miejscu. A ona była taktowna do bólu. Zawsze przestrzegała narzuconych z góry reguł i nigdy się nie buntowała, jej natura raczej była spokojna i ugodowa, choć gdy czegoś pragnęła to potrafiła być uparta i zawalczyć o swoje. Z rozmyślenia wyrwał ją męski głos, usłyszany za plecami.
— O, jesteś! — zawołała, odwracając się do niego. Nie była pewna czy się wymknie, a co dopiero czy ją znajdzie. W końcu czy miał pełen obraz ich wspomnień, taki sam jak ona? Uśmiechnęła się łagodnie i niewinnie, ciemnymi oczami lustrując jego twarz. — Zastanawiałam się czy przyjdziesz, bo na pewno ciężko było się oprzeć deserowi... — zażartowała. Delikatny wiaterek owiewał wszystko wokół, zarówno korony drzew, jak i sukienkę Any, która zaczęła plątać się pomiędzy jej nogami. Chodzenie w szpilkach po trawie nie należało do łatwych zadań, ale na szczęście wypiła tylko dwie lampki wina, co pomagało jej utrzymać fason. Z drugiej strony, raczej stroniła od alkoholu i chyba nigdy nie była pijana, więc pewnie gdyby wypiła jeszcze dwie to nie byłoby za ciekawie. — Wiesz, że tam gdzieś... — wskazała na teren za sobą. — Jest nasz domek? — uśmiechnęła się zawadiacko.
słodka Anna
Gdy Gustavo zapytał o jej towarzysza i ich odrobinę nudną pogawędkę, Anna uśmiechnęła się mimowolnie.
OdpowiedzUsuń— Cóż, nie będę ukrywać, że… — urwała, nie do końca wiedząc czy wypada tak mówić. — Wolałabym, żebyś Ty siedział koło mnie. — przyznała z rozbrajającym uśmiechem. Przy nim czas płynął szybciej i nigdy nie czuła znudzenia. Zarówno wtedy, kiedy byli dzieciakami, jak i teraz, kiedy wrócił, świetnie się z nim bawiła, mimo że nie byli już dzieciakami. — Następnym razem zrobię winietki i Ciebie posadzę koło niego, abyś posłuchał prawniczych, niezwykle ciekawych anegdotek. Zobaczymy kto wtedy będzie się śmiał. — zagroziła.
— Jesteś niesamowity. — pokręciła głową z niedowierzaniem, a kaskada ciemnych włosów spłynęła prosto po jej ramionach na dekolt. Zerknęła na butelkę dobrego, białego wina, które zwinął z jej domu i mimowolnie się zaśmiała. Ten dzień pełen był śmiechu i radości.
— Chcę znaleźć nasz domek i tam wypić to wino. — zażądała głosem małej, słodkiej Anny, która siedziała gdzieś w środku niej. Kto wie, może nawet tam znaleźliby coś, co pomogłoby otworzyć im butelkę wina? Chociaż szczerze wątpiła, że jakaś ze starych zabawek by się do tego przydała. Złapała go za rękę i powoli sunęła po mokrej od rosy trawie. W pewnym momencie była krok od katastrofy, bo poślizgnęła się na ślizgim podłożu. Refleks nie zadziałał, nie była w stanie zareagować na czas.
— Gustavo! — pisnęła przerażona, lądując na trawie. Pociągnęła mężczyznę za sobą, przez co już za chwilę do trawnika przygniatał ją ciężar jego ciała. Wzięła głębszy oddech, a bliskość, która czuła dosłownie ją paraliżowała. Czuła jak przez jej ciało przechodzi dreszcz, jak pomimo chłodu panującego na zewnątrz, robi jej się gorąco, a jej serce biło jak oszalałe. Dlaczego jego bliskość tak intensywnie na nią działała. — Boże, przepraszam… — szepnęła prosto w jego usta, bo jego twarz była niebezpiecznie blisko niego. Skłamałaby, gdyby powiedziała, że nie miała ochoty go pocałować, ale nie odważyła się tego zrobić. Przeklinała w myślach samą siebie, że nie zdjęła tych szpilek. — Wino całe? — zapytała, żeby rozładować napięcie i nerwowo się roześmiała. To się jej jednak nie udało, bo wciąż czuła napięcie w swoim ciele. Jej ciemne oczy wpatrywały się w jego tęczówki, lustrując je przenikliwie, zupełnie jakby chciała odczytać z nich jakieś emocje. Był zły, zażenowany nią, czy jej bliskość działała na niego tak samo, jak jego na nią? Dlaczego tak było? Przecież byli do jasnej cholery, przyjaciółmi. A jednak Anna przez cały dzień nieświadomie szukała z nim kontaktu fizycznego, czy to przez przytulenie, dotknięcie jego dłoni, czy ramienia. To były niewinne gesty i nie zdawała sobie nawet sprawy, że to robi, zrzucając winę na swoją wylewność.
Jakie miała szczęście, że jej sukienka jest czarna… Miała nadzieję, że nie będzie miała na niej śladów trawy. I że nikt nie zobaczy ich w tej dwuznacznej sytuacji…
nieco zestresowana Anna, która nie do końca rozumie samą siebie
Było jej tak głupio, że miała wrażenie, że płonie ze wstydu. Jej policzki pokryły się czerwienią i w myślach dziękowała Bogu, że jest tak ciemno, że mężczyzna raczej tego nie dostrzegł. Czuła się speszona i zestresowana, a fakt, że jego ciało ją przygniata do trawy, a jej myśli schodzą na niebezpieczny tor, zdecydowanie nie pomagało. Było jej wstyd za te myśli, a fakt, że nie potrafiła się ich pozbyć z głowy jeszcze bardziej ją dobijał.
OdpowiedzUsuń— Wszystko dobrze… — zapewniła go. — Boże, tak mi głupio… Strasznie Cię przepraszam… — była idiotką, a przynajmniej tak się w tym momencie czuła. Mogła sama upaść, ale ona w geście paniki złapała Gustavo, ciągnąc go za sobą, co nie było zbyt mądrym posunięciem.
Podniosła się, chwytając jego rękę, którą wysunął w geście pomocy. Kiedy ją objął czuła się bardziej stabilna i opcja zdjęcia szpilek wyfrunęła z jej głowy. Uśmiechnęła się z ulgą, kiedy stwierdził, że wino jest całe, jednak wcale nie dlatego, że miała na nie jakąś wielką ochotę, a bardziej z racji tego, że się nie pokaleczył szkłem. No tak, tego też nie przewidziała, ciągnąc go za sobą…
— Zgadza się! — przytaknęła z entuzjazmem, który na nowo do niej powrócił. — Widzę, że trochę jeszcze pamiętasz, co? — uśmiechnęła się szeroko i ruszyła wąską dróżką, pozwalając by cały czas trzymał ją w ramionach. To pozwoliło jej uniknąć kolejnego, upokarzającego upadku. Przeszli jeszcze kilkanaście, a może nawet kilkadziesiąt metrów, kiedy im oczom ukazało się stare, wielkie drzewo, a na nim drewniany domek, dość sporych rozmiarów.
— Boże, to tu! — zapiszczała radośnie, spoglądając na dom na drzewie, oświetlony jedynie światłem księżyca. Wyciągnęła telefon i włączyła latarkę, chcąc oświetlić nierówne schody. Zdjęła szpilki i trzymając je w dłoni, zbliżyła się do drzewa. — Obym tylko nie spadła i nie złamała sobie karku… — przeżegnała się, tak na wszelki wypadek. — Cóż, możesz mnie asekurować… — zaśmiała się, ale wcale nie żartowała. — …. oczywiście jeśli chcesz! — dodała szybko.
Nie wiedziała czy to do końca dobry pomysł, ale pragnienie powrotu do dzieciństwa było o wiele silniejsze niż jej zdrowy rozsądek. Zresztą, co złego mogło jej się stać teraz, skoro jako dziecko wspinała się tam milion razy i za każdym było wszystko w porządku? Zdecydowanie musiała przestać dramatyzować! Powoli stawiała stopę za stopą, bo schodki były stare i śliskie. Wiatr nie dawał jej spokoju, rozwiewając włosy na każdą stronę, jak i rozwiewając jej sukienkę, która i tak miała za duże wycięcia, za co teraz przeklinała się w myślach. W końcu jednak udało jej się wdrapać na samą górę, powoli, ale z gracją!
— Gotowe. — zawołała z góry, choć nie do końca w siebie wierzyła. — Twoja kolej! — poświeciła mu latarką, jednocześnie rzucając swoje szpilki gdzieś w głąb domku. Jeszcze nie miała okazji rozejrzeć się po jego wnętrzu, chcąc poczekać z szukaniem skarbów właśnie na niego. Anna nieczęsto miała takie szalone pomysły, zazwyczaj była rozważna i do bólu ułożona. Gdyby ktoś inny jej to zaproponował, najprawdopodobniej by go wyśmiała. Ale z Gustavo było inaczej. To było ich miejsce.
Kiedy wszedł do góry, przesunęła się nieco i latarką oświetliła wnętrze domku.
— Kiedyś była tu jakaś lampa… Ciekawe czy wciąż działa? — zamyśliła się, rozglądając się uważnie wokół.
Anna
Spojrzała na Gustavo z uśmiechem, kiedy zdołał wejść do domku. Konstrukcja mimo tylu lat najwyraźniej dawała radę i była stabilna. Wiedziała, że jej ojciec nie mógł zbudować byle czego.
OdpowiedzUsuń— Udało się nam! Ale spójrz jakim kosztem… — oboje byli brudni, czy to od trawy czy to od błota. Dodatkowo Anna zdarła sobie szpilki na trawie, jej sukienka porwała się, odsłaniając górny fragment jej uda, kiedy wchodziła po spróchniałych schodkach, na pewno zostawiając fragment czarnej tkaniny na jednym z nich. Mimo to było warto. Kiedyś marzyła, że jej dzieci będą bawić się w tym domku. Tymczasem była singielką po trzydziestce, więc jej życie nie ułożyło się tak, jak to sobie zaplanowała.
— Spokojnie, Gustavo! — uspokoiła go, kiedy ten zaczął ją pośpieszać. — Czy każdy Włoch jest taki nakręcony? — mruknęła pod nosem, bardziej do siebie niż do niego i zaczęła szukać przedmiotu, który mógłby im pomóc w otwarciu wina. Przeszukała dziecięce szafki i natknęła się na różowy marker. Ten, którym gdzieś w domku napisała A+G z nierównym serduszkiem. Musiała znaleźć ten napis! Jaka szkoda, że było tak ciemno! Oświetlało ich jedynie światło księżyca, wpadające przez okna i otwór w miejscu, w którym powinny być drzwi.
Podała mu marker, nie będąc pewna czy nada się on do otworzenia butelki. Chyba nigdy nie miała w swoim życiu sytuacji, w której otwierałaby wino czymś innym niż korkociągiem, ale najwyraźniej Gustavo miał w tym doświadczenie. Dość szybko uporał się z korkiem.
— Korek się nie rozwalił? — zapytała Anna, latarką w telefonie oświetlając butelkę białego, lokalnego wina. Zastanawiała się czy będą pili wino z trocinami, ale chyba jednak nie. — Brawo, Gustavo. Masz niezliczoną listę talentów. — pochwaliła go z cichym chichotem.
Usiadła na dużej, niebieskiej pufie, rezygnując na chwilę obecną z szukania jakiejś lampki. Zresztą, jaka była szansa, że w domku wciąż był prąd, albo lampa na ewentualne baterie wciąż miała działać? Anna szczerze w to wątpiła. Nawet jeśli coś działało, to ona nie była osobą, która miałaby ochotę na zabawy z elektrycznością.
— Chodź tutaj. — pociągnęła go na pufę, na której spokojnie zmieściliby się oboje. Przesunęła się, robiąc mu więcej miejsca. — Za co się napijemy? Może za spotkanie po latach? — nie mieli nawet żadnych kieliszków, ale picie z jednej butelki z nim absolutnie jej nie przeszkadzało. — Musisz mi opowiedzieć, co się działo przez te wszystkie lata u Ciebie… Co robiłeś czy spełniłeś swoje marzenia, czy znalazłeś miłość? — zasypała go pytaniami, chcąc wiedzieć wszystko.
Gdy podał jej butelkę z winem, aromatycznym, o wyjątkowym smaku i słodkim zapachu upiła niewielki łyk, zaraz oddając mu butelkę. Zdecydowanie musiała uważać z alkoholem, bo miała słabą głowę i w jej przypadku istniało ryzyko szybkiego upicia się, szczególnie, że wcześniej wypiła już dwa kieliszki. Wolałaby jednak się przy nim nie skompromitować i pijana nie opowiadać jakichś głupot, albo co gorsza robić coś głupiego. To był scenariusz, którego zdecydowanie wolała uniknąć.
Anna
🥂🥂🥂
Zwykle ufała swojej intuicji, bo choć nie miała wrogów, a ludzie których spotykała w życiu byli wobec niej z reguły serdeczni, to wiedziała, kiedy może sobie pozwolić na swobodniejsze żarty, a wobec kogo lepiej utrzymać dystans. Gustavo Bianco był obcym, do którego lepiej było się nie zbliżać i choć wiedziała, że sama nic nie wskóra i przeszłości nie zmieni, a szans na odzyskanie oszczędności rodziców nie było praktycznie żadnych, to do tej kłótni i kilku wściekle wycedzonych słów w stronę mężczyzny popchneło ją serce. Nie miała temperamentu Włoszki, ale to właśnie sercem kierowała się w życiu, to ono ją prowadziło i na nim polegała. Przez wszystkie jej decyzje przebijało się więcej emocji, niż rozsądku, ale nie była głupia, a po prostu wrażliwa.
OdpowiedzUsuńCzuła niepokój, a alkohol sprawiał, że wszystkie jej zmysły były zmącone. Chłód wieczoru i cisza miasteczka pobudzały wyobraźnię i Abigail spiesząc się do mieszkania, zaczęła mieć wrażenie, że ktoś za nią idzie, albo coś czai się za rogiem. To irracjonalne wrażenie towarzyszyło jej aż pod same drzwi mieszkania, ale... ostatecznie nie myliła się! Nie zdążyła nawet zamknąć drzwi i krzykneła krótko, gdy cudza ręka nakryła jej palce, ściskając je i miażdżąc na klamce przy progu. Oczy jej niemal wypadły z orbit i rozchyliła drżące usta w kolejnym, już niemym krzyku, z niedowierzaniem patrząc na Bianco. Wyglądał jak żarłoczna, wygłodniała bestia i wiedziała, że przyszedł tu po nią.
-Bianco... - rzuciła ostrzegawczo, zaciskając najpierw mocniej palce na klamce, byleby mieć poczucie jeszcze jakiejkolwiek kontroli, a potem posłała mu wściekłe spojrzenie, gorączkowo myśląc w co ma najpierw uderzyć. Zacisneła drugą dłoń w pięść, gotowa siłą go wywalić spod mieszkania, bo to że tu wejdzie, to było ostatnie na co mu pozwoli!
Był przerażający. Wyglądał jak... wariat, nieobliczalny, niebezpieczny i dużo silniejszy od niej. Mieszkała cztery lata w Atlancie, głośnym, wielkim i niebezpiecznym mieście i nie była nigdy nawet okradziona przez kieszonkowca. Miała w życiu najwidoczniej wiele szczęścia. I może nie nauczyła się odpowiednio bać, albo radzić sobie z ciężkimi, stresującymi sytuacjami, jak ta. Kiedy zaczął szeptać, a jego słowa ciężko spadały jej na głowę, zakręciło jej się w niej a w oczach zamigotały cienie. Byli... bankrutami? Przełkneła głośno ślinę czując że traci grunt pod nogami, bo tak w istocie niewiele wiedziała o sytuacji z utratą pieniędzy jej ojca, a on otwarcie o tym z córką nigdy nie porozmawiał. Poluźniła palce na klamce i gdy Gustavo wykorzystał ten moment, napierając na nią, wyraz twarzy jej się zmienił całkowicie. Wypuściła powietrze i wystraszona, pobladła, cofnęła się pod naporem jego ciężkich kroków w tył. Poczuła się... słaba. Zabrakło chwilowo tej złości, która się w niej gnieździła i buzowała, dodając dziewczynie siły.
- Jesteś pijany - oznajmiła krótko, jakby to miało uciąć jego dalsze żądania. Odkrywcze to to nie było, ona zresztą sama też chwiała się stojąc w botkach na obcasach w przedpokoju własnego mieszkania. - Wyjdź - nakazała, wskazując drzwi, które właśnie za sobą zamknął. Nie chciała go tu. Co to w ogóle była za bezczelność, aby się jej wpraszał?!
Podeszła do niego i stając blisko, złapała go za ramię, by go oderwać od drzwi wypchnąć. Spojrzała mu w twarz, ale jej własna złość ustępowała niepewności i obawom, że to jest bardzo niespodziewany obrót spraw. A ona na to nie jest gotowa.
- Wyjdź, Bianco, nie będę rozmawiać kiedy jesteś uwalony jak bela - rzuciła gorzko, przyciskając od niego drobne ciało, by się zaprzeć i go chociaż pchnąć kawałek dalej. Co z tego, jak drzwi były zamknięte i opierał na nich plecy i co z tego, że musiałaby na prawdę sporo się natrudzić, by go stąd wywalić siłą własnych rąk?
Siłaczka, która nie ustąpi
Nie ukrywała zaskoczenia, kiedy znalazł świeczkę i zapałki, bo całkowicie się nie spodziewała, że tu będą. W końcu drewniany domek, zapałki i dzieci to niezbyt dobre połączenie. Kiedy zapalił jedną świecę uśmiechnęła się do niego i sama postanowiła poszukać innej w szafce obok niej. W końcu udało jej się znaleźć aż dwie! Jedną w kształcie kwiatka i drugą dużą. Wzięła od mężczyzny zapałki i próbowała zapalić którąś z nich. Nie było to jednak tak łatwe jak mogło jej się wydawać. Męczyła się z tym dobre kilka minut, ale w końcu jej się udało. W domku było zdecydowanie jaśniej, a ona mogła wyraźnie dostrzec twarz Gustavo.
OdpowiedzUsuń— Zrobiło się jakby romantycznie. —zażartowała, a pomieszczenie wypełnił jej słodki śmiech.
Kiedy zadawała mu te wszystkie pytania liczyła raczej na bardziej pozytywną historię. Anna wiedziała, że niektórzy potrafili narzekać na Mariesville, ale nie spodziewała się, że Gustavo aż tak nie lubił ich miasteczka. Poczuła wręcz silną potrzebę, aby pokazać mu jak pięknie tu jest i że jest to miejsce warte życia i wcale aż tak nie blaknie przy Włoszech, które też niewątpliwie były pięknym i wyjątkowym miejscem.
— Gustavo! — ujęła jego twarz w dłonie, wyraźnie zaniepokojona jego wyznaniem. — To niemożliwe, żebym była Twoim jednym, dobrym wspomnieniem! — zaprotestowała gwałtownie i zaraz zabrała dłonie. Wtuliła się w niego, chcąc w ten sposób okazać mu swoje wsparcie.
— Teraz mam misję. Pokażę Ci wszystkie zalety Mariesville, żebyś się w nim zakochał, tak samo jak ja jestem zakochana. — oparła głowę na jego ramieniu, by móc dostrzec jego twarz i reakcję na jej słowa. Oby wziął je na poważnie, bo nie miała zamiaru odpuścić. Zresztą, mimo że Anna była słodka i wesoła, to była także cholernie uparta. Kiedy na coś się zawzięła, to nie było mocy, która by ją od tego pomysłu odciągnęła, co zresztą Gustavo mógł doskonale pamiętać właśnie z ich dzieciństwa.
— Słyszałam o Vito. — dodała cicho. — Bardzo mi przykro, że Ty i Twoja rodzina musicie przez to przechodzić. Jestem jednak pewna, że postawisz Waszą firmę na nogi, że osiągniesz naprawdę dużo. Bo wiem, że masz potencjał, że jesteś mądry i zdolny. — złapała go za rękę, chcąc dać mu swoje wsparcie. — I wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć, prawda? Jestem gotowa Ci pomóc w każdej sytuacji. Mimo że minęło sporo lat, odkąd mieliśmy kontakt, to wciąż jesteś mi bliski i wciąż Cię cenię. — wyznała, patrząc mu w oczy. — Dziękuję, że mi się zwierzyłeś. — domyślała się, że to wyznanie na pewno nie było dla niego łatwe. Tym bardziej doceniała, że zwierzył się właśnie jej. W głębi duszy podziwiała go, że był tak odpowiedzialny, że mierzył się z problemami, których przysporzył ich rodzinie jego brat.
— Ale hej, przegońmy te smutki… — pocałowała go w kącik ust. Może za dużo już wypiła, skoro pozwalała sobie na taką bliskość? Ale w końcu to był przyjacielski buziak, prawda? Przynajmniej tak usprawiedliwiła się sama przed sobą. — Upijmy się, tańczmy w świetle księżyca i róbmy inne głupoty. — zachichotała, obejmując dłonią zimną butelkę i napiła się tym razem nieco więcej niż poprzednim razem. — Będę dziś szalona. — mruknęła ostrzegająco, bo to nie zdarzało jej się zbyt często. — Jeszcze nie wiem, co to znaczy być szaloną… więc spodziewaj się niespodziewanego. — wzruszyła delikatnie ramionami, a na jej usta zakradł się nieśmiały uśmiech.
Anna