ABIGAIL WILSON | 24 lata | Młoda profesjonalistka w Mariesville z powrotem po czterech latach studiowania w Atlancie | prowadzi rodzinny pensjonat Sunny Meadows Bed & Breakfast | wrażliwa dusza kochająca obdarowywać |
Lubiła, kiedy całowałeś ją z rana w lewe ramię i po przebudzeniu otulałeś ciasno ciepłą kołdrą. Wiedziała, że to pierwsze miejsce na jej ciele, które przyciąga twoje usta, tuż obok niewielkiego skupiska drobnych piegów, które pojawiały się wraz z pierwszym słońcem, ozdabiając wąski nos. Czasami zastanawiała się, czy chciałeś, aby zrobiła sobie mały tatuaż- tylko dla ciebie, aby i jej skóra była naznaczona tobą, jak jej serce? Nic nie stało na przeszkodzie, aby pokolorowała swoje ciało, dla ciebie mogła zrobić wszystko. Cicho mruczała, gdy budziłeś ją szeptem i zapraszałeś na gotowe śniadanie. Żyła ciągle marzeniami, więc te drobne gesty z twojej strony, pomagały jej bardziej o siebie zadbać. Zawsze wstawałeś wcześniej i kładłeś się później, a choć Abi nie należała nigdy do śpiochów, czuła się rozkosznie rozleniwiona i aż trudno było jej się podnieść z łóżka, które tobą pachniało, wręcz magnetycznie przyciągając ją do poduszek po twojej stronie materaca. Uśmiechała się lekko speszona z rumieńcem, gdy wsuwałeś zawsze zimne dłonie pod własną koszulkę, w której zwykle spała ona i przyciągałeś do siebie, by zjadła coś przed długim dniem, siedząc na twoich kolanach. Lubiła ci wierzyć, że zawsze będziesz przy niej.
Jest dziś tą samą dziewczyną, którą poznałeś, gdy planowała wyruszyć w świat, a jednak wszystko wygląda teraz zupełnie inaczej z jej perspektywy. Pełna ambicji, z wielką wyobraźnią i chęcią nabrania wiatru w żagle, pędzi przez życie wolniej, spokojniej i już nie boi się być rozważna. Choć w jej oczach wciąż tli się ciekawość świata, nie jest głodna wrażeń, ani spragniona szalonych doświadczeń jak wtedy, gdy wyjeżdżała na studia. Wydaje się o wiele mniej energiczna i hałaśliwa, ale może po prostu przestała wyrażać swoje myśli tak swobodnie i odważnie. Wciąż bierze na siebie mnóstwo dodatkowych obowiązków, wciąż deklaruje pomoc innym, gotowa do poświęceń i wyrzeczeń. Nie jest już jednak dziewczyną, która chciała podbić świat i w tym wielkim świecie utonąć, a ukończenie szkoły dodało jej innych skrzydeł, niż się spodziewała — one pozwoliły jej odetchnąć i zebrać nową energię, dojrzeć i spojrzeć na samą siebie nowymi oczami. To kwestia kilku lat, ale wydaje się pewniejsza siebie, doroślejsza i gdy przyjdzie wam się spotkać, gdy na ciebie spojrzy, nie pozbędziesz się wrażenia, że widzi cię całego, prawdziwego, takiego, jakim jesteś.
Niemal zawsze uśmiechnie się szerzej i zagai, pytając co słychać w domu, gdy dosięgniesz jej jasnych niebieskich tęczówek w odbiciu lustra, podczas wizyty w tutejszej bibliotece lub sklepie, z reguły jednak wydaje się pogrążona we własnych myślach. Nadal ma marzenia. Znajdując swoje miejsce wśród mieszkańców Mariesville, z którego kiedyś chciała wyjechać, nie straciła tej pogody ducha i młodzieńczego wdzięku, którym potrafi ująć za serce niemal każdego. O gości dba z najwyższą troską, pomaga mamie dbać o kuchnię i porządek w pokojach, z tatą jeździ na większe zakupy raz w tygodniu i sama prowadzi rozliczenia pensjonatu, a także wspiera recepcję. Choć jest obowiązkowa, odpowiedzialna, zawsze miła i rzetelna, ma niekiedy osobliwe dni, kiedy rośnie jej spory apetyt na pielęgnowanie swojej samotności. Siada wtedy na tyłach pensjonatu, gdzie z tatą pielęgnują ogródek pełen kwiatów i tych prostszych w uprawie buraków, szpinaku, cukinii, ogórków i marchwi i dzierga swetry w jabłkowe wzory, które rozdaje sąsiadom, albo szczególnie miłym gościom. Lubi też wieczory spędzać w swoim niewielkim mieszkaniu na Downtown, zbierając siły na kolejne dni i kolejne wyzwania, a cisza czterech ścian przypomina jej o słabościach i pomyłkach przeszłości. Maluje wtedy akwarelami swoje własne cudne abstrakcje albo robi drobne breloczki z koralików i je również rozdaje. Gdy nadciąga zbyt wiele wspomnień, pije o jeden kieliszek wina za dużo i w konsekwencji odwiedza lekarza w poszukiwaniu recepty na leki przeciwbólowe i nasenne za często. Ale pewne rzeczy wciąż są takie same i może jeśli kiedyś się jeszcze spotkacie, a ona nie zdąży cię wyminąć i uciec, zauważysz to wszystko, co kiedyś było tak cenne, tak drogie. Tym razem może dostrzeżesz, że przez ciebie nikomu szybko już nie zaufa, tobie zaś może nigdy nie wybaczy. Bo dziś uczy się być kimś, kto nie pozwoli się skrzywdzić i wykorzystać, a choć wciąż łatwo ustępuje i rzadko odmawia, to bardzo, bardzo się stara nie pakować w kłopoty.
Dzień dobry! Ukochamy każdego, rozdamy koraliki, swetry wydziergane w jabłuszka i obrazki malowane talentem dziecka! :D Poszukujemy chłopaka sprzed lat, za którym Abi wyjechała na studia, ale bez którego wróciła trochę smutniejsza, przyjaciół, sąsiadów, emocji i czegokolwiek dusza zapragnie! Lubimy zaczynać. Wizerunek nieznany.3>
[Siemka Solus ;) Ja chyba nie umiem tak całkiem nie doświadczać moich panien i nawet po przerwie jak widać się nic nie zmieniło w tym zakresie >.<
OdpowiedzUsuńWspiera jak może, ale ostatnio rodzina przezywa kryzys i dochodzi do kłótni - dobrze, że dzieci są już duże. Tylko przykro, iż zwykle temat schodzi na nią ;/ Więc jeśli chodzi o spokój wew. to kiepsko, bo miewa załamki ...
Cóż w ofercie mamy pocztę kwiatowa, wiec szykuje się jakaś okazja do świętowania? Rocznica etc??]
Patty
ps i znowu pierwsza na nowej karcie - huura ;)
[ 3x TAK przechodzisz dalej :D ]
OdpowiedzUsuńLilith
Odkąd tylko ich przyjaźń zaczęła się rozwijać, Jackson odczuwał wrażenie, że Abi stała się tą częścią jego życia, która nigdy się nie zmieni. Była niczym nieodłączny element jego życiowej układanki, który na przełomie wszystkich minionych lat wciąż pozostawał ten sam. Abigail była dla niego kimś pewnym, kimś komu mógł ufać w obliczu wszystkiego. Podobnie jak Rowan, tak samo ona nigdy go nie zawiodła, nie wykorzystała ani nie zraniła. Ich przyjaźń przypominała więc kotwicę w jego życiu, w którym czasami musiał się mierzyć ze sztormami niepewności i prób. Odkąd się poznali, byli sobie bliscy — najpierw Abi była tą uroczą dziewczynką, która niczym siostra, której nigdy nie miał, skradła serce nastoletniego Jacksona. Później mógł dostrzegać z dumą jak wyrasta na młodą, pełną dobroci kobietę. Zawsze rozczulało go, że Abi była roztrzepana, uroczo niezdarna, ale z jakąś niewymuszoną radością, co czyniło ją tak bardzo autentyczną. Z biegiem lat ich więź się zacieśniała, przekształcając się w coraz głębszą przyjaźń, i tak też było dalej. Razem z Tannerem stali się nierozłączni, choć przyjaźń Jacksona z Abi była zdecydowanie inna, nacechowana wzajemną troską, w której Jackson mógł pomagać młodej Wilson w podejmowaniu odpowiednich decyzji w swoim życiu. W tym czasie ona była dla niego jak latarnia morska – potrafiła rozjaśnić nawet najciemniejsze dni swoim uśmiechem, a on był dla niej ostoją, cichym strażnikiem, który pilnował, żeby nigdy nie zbłądziła. I to było czymś nadzwyczaj pięknym, bo nawet Tessie nie udało się zniszczyć tej więzi, którą przecież tak bardzo pielęgnowali. Dla niego więc przyjaźń z Abigail była bezpieczną przystanią, niewzruszoną i trwałą. Bardzo to cenił, a szczególnie te nierzadko małe, a jednak tak znaczące przejawy jej troski i zainteresowania. Nieraz przypominało mu to, że wciąż ma kogoś, kto troszczy się o niego w tak prosty, a jednocześnie wyjątkowy sposób. Wszystko to zapisywał w głębi swojego serca, raz po raz coraz głębiej ceniąc ich więź. Nigdy jednak nie dopuszczał do siebie myśli, że to wszystko mogłoby oznaczać coś więcej niż braterską opiekę.
OdpowiedzUsuńFaktem więc było to, że zawsze podejmowali wszelkie, często nawet nieświadome działania, by trzymać tę relacje w granicach przyjaźni. Nigdy nie pomyślał, że Abi mogła stać się kimś więcej. Ilekroć patrzył na nią, zawsze widział swoją kochaną przyjaciółkę, która była dla niego niczym młodsza siostra. Często jednak myślał o sferze romantycznej jej życia, chcąc by znalazła kogoś, kto odpowiednio uzupełni jej piękne serce i będzie lojalnie towarzyszył jej na życiowej, wspólnej drodze. Być może Jax mógłby okazać się do tego odpowiedni, ale nigdy jednak nie pozwolił sobie na to, podświadomie zakreślając cienką linię, której nigdy nie mogli przekroczyć, bo oddzielała ich od czegoś, co mogłoby wszystko skomplikować.
Teraz jednak, gdy trzymał ją w ramionach, czuł jak jej ciepło przenika przez jego ciało, a serce biło szybciej niż powinno. Zdawało się, że ta linia zaczęła się zacierać, a on sam mógł przysiąc, że Abigail czuła to samo, co on – tę subtelną nutę czegoś więcej, co unosiło się w powietrzu, kiedy dzielili tę chwilę razem. Abi była jego ostoją i niezwykle radosnym aspektem jego życia, teraz jednak widział w niej coś więcej. Podświadomie czuł wyrzuty sumienia, bo przecież doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie mogła być to miłość. Z jakiegoś jednak powodu zaczął tymi prostymi, acz znaczącymi gestami prawdopodobnie ryzykować ich przyjaźń dla jednej chwili tego impulsu, który kazał mu przyciągnąć ją bliżej. I może tym impulsem była tęsknota, a może zbyt dużo alkoholu we krwi. Być może był to zbyt trudny dzień albo uwagi ojca, które coraz bardziej mieszały mu w głowie. Czymkolwiek jednak był ten impuls, Jackson nie potrafił już zignorować tego, co wisiało w powietrzu. Abigail zawsze była wyjątkowa – jej ogromne, wrażliwe serce sprawiało, że troszczyła się o każdego, kto znalazł się w jej pobliżu. Ta jej zdolność do kochania i opiekowania się była tym, co to przyciągało. W tej chwili jednak widział coś więcej niż tylko życzliwą altruistkę. Abigail była też piękną młodą kobietą, uroczą i przyciągającą uwagę. Nawet jeśli przez te wszystkie lata, gdy wyznaczone były te niewidzialne granice, nie postrzegał jej w taki sposób, to gdzieś w tyle głowy żyła ta świadomość. A teraz szczególnie dawała o sobie znać.
UsuńPo odejściu Tessy, nigdy nie pomyślał, że to akurat Abi w pewnym momencie mogłaby wzbudzać w nim takie emocje. Siłą rzeczy, nigdy nie myśleli, by zmienić swoją przyjaźń na coś innego. Byli sobie zbyt bliscy, aby zaryzykować wszystko w imię chwilowej namiętności. Raczej oboje doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że jeśli przekroczą tę granicę, wszystko może się rozpaść. Ale patrząc teraz na Abi, kiedy jej drobne, gładkie dłonie spoczęły na jego karku, a ich ciała kołysała się w rytm muzyki, Jackson czuł, że coś w nim pęka.
Tak, pamiętał ile razy spędzali razem wieczoru, śmiejąc się i dzieląc swoimi troskami. Ale ten wieczór był inny i czuł to w napięciu, które rosło między nimi. Czuł to w jej spojrzeniu, które mówiło więcej niż tysiąc słów. Czuł w jej niepewnym dotyku, drążącej wardze, czuł w rytmie jej oddechu… Wiedział też, że oboje czuli tę niepewność tego, co wydarzy się dalej. Ale teraz, trzymając ją w ramionach, wiedział że może nie być odwrotu, a jej bliskość zaczęła rozbudzać w nim uczucia, których nie potrafił zignorować.
Uśmiechnął się pod nosem, uważnie badając jej uroczą twarz, którą pięknie ozdabiały jej ogniste włosy. Pomyślał o tym, że nie chciałby jej zranić i że bardzo się tego bal. A jednak nie mógł zaprzeczyć, że to, co się działo teraz, w jednej chwili mogło zmienić wszystko. Widział to w jej oczach, które zawsze były dla niego odbiciem prawdy, i teraz ta prawda była jasna jak nigdy wcześniej – ona czuła to samo.
Nie powinniśmy, pomyślał. Ale jak powstrzymać te emocje, które teraz stawały się niemożliwie wyczuwalne w każdym ich dotyku? Może zawsze byli za blisko tej granicy, nawet jeśli sami nie byli tego świadomi. Może Tessa rzeczywiście miała realne powody do zazdrości, a on sam tego nie widział? Może…
– Abi… — wymamrotał jej imię, przyciągając ją do siebie jeszcze mocniej. Kiedy poczuł ciepło jej dotyku na swoim policzku, mimowolnie zamknął oczy, pragnąc zatrzymać tę chwilę w pamięci. Gdy oparła swój policzek o jego, przeszył go dreszcz. Bezwiednie schował twarz w jej szyi, wdychając jej słodki zapach, czując, że nie ma już odwrotu od uczuć, które go ogarnęły. Podniósł wzrok, by spojrzeć jej głęboko w oczy. Objął jej policzek swoją dłonią, czując, jak ich nosy się stykają, a usta są bliżej niż kiedykolwiek. — Proszę, powiedz, że czujesz to samo… — wyszeptał prosto w jej usta.
what good would it be if I knew how you felt about me?
Oczywiście, że pamiętał jak żarliwie całowała go tamtej nocy, jak wiła się pod nim, prosząc wtedy o więcej i jak zachęcała go skutecznie cicho wyjęczanymi pragnieniami. To dlatego chciał, żeby go teraz zaskoczyła – bo doskonale wiedział, co kryje się gdzieś dalej za jej uroczą codziennością. Doskonale wiedział, że Abigail potrafi zaskakiwać, a kiedy czuje się pewnie, potrafi też sięgać po swoje i z tego czerpać. I nie potrzebowała do tego alkoholu, bo odwaga przychodziła samoistnie jakoś w momencie podjęcia wyzwania. Nawet jeśli byli całkowicie różnymi charakterami i osobowościami, mieszanką wybuchową w ich przypadku było to, że Rowan lubił naginać granice, Abigail trzymała na cienkiej smyczy pokłady głębokiej energii, i że oboje lubili podnosić rękawicę, mając w głębokim poważaniu wszelkie konwenanse. To połączenie sprawia, że czasem wystarczy im tylko mała iskierka do wzburzenia potężnego ognia, który zgaśnie dopiero wtedy, kiedy sam się wypali, bo żadne z nich nie będzie miało ochoty go gasić. I akurat tego ognia, który rozpalił się właśnie teraz, w momencie, w którym Abigail bezpardonowo na nim usiadła, Rowan gasić nie zamierzał. Zaskoczyła go. Wcale nie ukrywał zdumienia, które pojawiło się na jego twarzy, gdy usadowiła się nisko przy jego biodrach, a potem spojrzała w mu w twarz i bez ceregieli poprosiła o to, żeby ją ubrał. I to patrząc jej w oczy! Uniósł kącik ust w lekkim uśmiechu i popatrzył na jej twarz, chwilowo zagryzając swoją dolną wargę. Dobra zagrywka – wolała żeby patrzył jej w oczy, a nie na to, co znajdowało się niżej. W porządku, niech tak będzie. Będzie patrzył jej w oczy, zgodnie z prośbą, ale zrobi w tym czasie wszystko, by przynajmniej jedno pragnienie z tamtej pamiętnej nocy przetoczyło się teraz przez jej myśli, dobitnie o sobie przypominając.
OdpowiedzUsuńWyprostował się powoli i poprawił odrobinę ułożenie jej pośladków na sobie. Byłoby lepiej, gdyby Abigail nie wierciła się teraz w miejscu, bo istniało duże prawdopodobieństwo, że straci kontrolę nad tym drugim sobą tam na dole. Nie jest przecież obojętny na bodźce, a tych docierało do niego teraz dużo, natomiast świadomość, że Abigail siedziała na nim w samych majtkach, niczego nie ułatwiała. To było odważne zagranie z jej strony. Nie spodziewał się tego. Wiedział, że jest zdolna do różnych gierek, ale ten ruch był naprawdę śmiały.
— Zaczynam lubić być zaskakiwany — odpowiedział wreszcie i korzystając z faktu, że ich twarze znajdowały się teraz blisko, popatrzył na jej usta. Dopiero, gdy rozłożył w dłoni materiał stanika, podniósł spojrzenie do jej oczu i popatrzył w nie intensywnie. Przechylił nieznacznie głowę, śledząc spojrzeniem błękit jej tęczówek i te wszystkie drobne, naturalne zniekształcenia w ich głębi, a w międzyczasie sięgnął do jej ręki, którą obejmowała biust, żeby mu nie przeszkadzała, gdy będzie czynił honory.
Zaczął wiązać pierwsze dwa sznureczki nad jej karkiem, nieustannie patrząc jej w oczy, tak jak prosiła.
— Płynę prosto do swojej pirackiej dziupli — oznajmił, bo po treningu zmierzał do domu. — Jesteś pewna, że chcesz dać się porwać? — Uniósł kącik ust kusząco, a kiedy zawiązał kokardkę nad jej karkiem, przesunął palce po materiale sznureczków w dół, aż dotarł nimi do miseczek stanika.
Ponieważ patrzył ciągle w jej oczy, musiał ubierać ją trochę na czuja, a chociaż mógł zrobić to prawie wcale jej nie dotykając, z pełnym zamierzeniem musnął jej drobne piersi swoimi dłońmi, gdy przyłożył do nich materiał, żeby go dopasować. I to wszystko jawnie patrząc jej w oczy. Zaraz pociągnął palcami w bok, po dwóch pozostałych sznureczkach, a potem zbliżył się jeszcze bardziej do Abigail, by swobodnie sięgnąć za jej plecy i zawiązać tam drugą kokardkę. Ich twarze dzieliło teraz niewiele, ale to nie utrudniało patrzenia się w oczy, chociaż kusiło go, by zerknąć na jej usta. Ale zasady, to zasady. Zaskoczyła go, spełniła żądanie, wygrała – musiało być więc tak, jak chciała.
UsuńRowan Johnson
[Dziękuję za przywitanie Savannah! <3 Jest ona co prawda totalnie inna od mojej Anki, ale fajnie prowadzić dwie zupełnie różne od siebie postacie. Co prawda nie obiecujemy, że nic nie rozwalimy, no ale... ^^]
OdpowiedzUsuńZmiana, która diametralnie zaszła w Abigail nieco ją zszokowała, od załamanej i pogubionej, niemal płaczącej jej w słuchawkę do rozgadanej, szczęśliwej i promiennej, jak zawsze. Zmarszczyła brwi nawet nie kryjąc swojego zaskoczenia, zresztą, Annie było ciężko ukryć jakiekolwiek emocje, zawsze było wszystko u niej widać jak na dłoni, co było zarówno błogosławieństwem, jak i przekleństwem, bo kiedy bardzo chciała ukryć smutek za uśmiechem, to jej oczy i tak ją zdradzały. U jej przyjaciółki skakanie po różnych emocjach było najwyraźniej skutkiem wypicia zbyt dużej ilości alkoholu.
— O nie! — gwałtownie zaprotestowała, kiedy Abi zamówiła jej drinka. Anna nie piła alkoholu, prawie w ogóle. Wyjątkiem był wzniesiony toast szampanem na przyjęciach czy imprezach charytatywnych albo na czyichś urodzinach. Czasami też wieczorami pozwalała sobie na lampkę dobrego wina, ale to tyle! Te kolorowe drinki ją przerażały, na pewno były mocne i zwodnicze. — Grzecznie podziękuję. — uśmiechnęła się nieco niezręcznie do barmana, ale Abigail i tak zdołała go przekonać i przed Anną stanął po chwili równie kolorowy drink, co ten należący do jej przyjaciółki. Westchnęła zrezygnowana, ale nie zamierzała się o to wykłócać.
— Hm… Może tak, że raczej kiepskie z nas imprezowiczki? — zaśmiała się cicho Anna. — A przynajmniej ze mnie! Bo Ty całkiem nieźle sobie radzisz… — sprostowała szybko z szerokim uśmiechem.
Usiadła na wysokim barowym krześle, rozpinając kurtkę i ukazując beżowy sweter. Cóż, jej stylówka chyba była kiepska jak na chodzenie po barach…
— Karaoke? — powtórzyła po niej, zupełnie jakby się przesłyszała i chciała, żeby rudowłosa to sprostowała. Odwróciła się w kierunku pokazanego szyldu, orientując się, że dzisiaj rzeczywiście jest karaoke! Zmarszczyła brwi i chyba nie miała siły protestować, widząc, że i tak nie było szans na wyciągnięcie przyjaciółki z baru. Wolała więc zostać z nią tutaj, aby mieć ją na oku, a później bezpiecznie odwieźć do domu. Kto wie, może nawet będą się dobrze bawić? Anna w końcu lubiła karaoke, lubiła śpiewać i często robiła to w szkole, prowadząc szereg zajęć dla swojej klasy, w tym także tych muzycznych.
— No dobrze… — niepewnie się zgodziła. Nie była pewna czy Abi ładnie śpiewa, bo nie przypominała sobie sytuacji, żeby kiedykolwiek przy niej śpiewała. Równie dobrze Anna mogła o tym zapomnieć. Nie chciała jednak, aby ruda się ośmieszyła w barze, więc była gotowa ją przed tym uchronić albo wyłączając jej mikrofon, albo przekrzykując swoim głosem, albo po prostu ściągając ją ze sceny. Opcji było kilka. — Ale lepiej nie idźmy na pierwszy ogień. Dopijmy drinka i zobaczymy jak inni sobie radzą. — uśmiechnęła się słodko do przyjaciółki. Była ciekawa czy są tu prawdziwi koneserzy karaoke, czy po prostu nietrzeźwi ludzie, którzy chcą się zabawić i będą fałszować na całego.
Napiła się drinka i jej twarz mimowolnie wykrzywiła się w grymasie.
— Jakie to cholerstwo jest mocne! — barman się z niej zaśmiał, a ona rzuciła mu spojrzenie spod byka. — Jak Ty możesz to pić? — w końcu Anka też się zaśmiała, kręcąc z dezaprobatą głową. Ściągnęła kurtkę, kładąc ją sobie na kolanach, czując, że robi jej się gorąco. Rozejrzała się mimowolnie za jakimś wieszakiem.
Anna
[Cześć, dziękuję za to urocze powitanie! ;))
OdpowiedzUsuńJejku, z Abi jest taki promyczek, że naprawdę aż chciałoby się ją przytulić i zapewniać, że wszystko będzie dobrze. Nancy wydaje się, że nieźle zna się na ludziach, więc może i by mogła dostrzec w Abigail coś więcej niż jej śliczny uśmiech. A poza tym, babci Cecily zdecydowanie przydałby się ktoś, z kim mogłaby robić swetry, kogoś, komu mogłaby pokazywać nowe wzory i przypominać sobie o tym, o czym sama zdążyła zapomnieć. No i, jakby jeszcze Abigail była w stanie czasami wpadać do Cecily, podczas nieobecności Nancy, to już w ogóle byłoby bosko!]
Nancy Jones
[Cześć i dziękuję bardzo za miłe słowa! Abi jest cudna, a i wizerunek jest uroczy. Plus nasze dziewczyny są w tym samym wieku, więc w głowie zalęgła mi się myśl, że mogły być nawet w tej samej klasie. Może Dahlia miała na nią małego crusha jako nastolatka? Na pewno możemy coś pokombinować! :D
OdpowiedzUsuńPlus moja panna na pewno wyszłaby na dobre, spędzając trochę czasu z osobą tak kreatywną, jak Abi :)]
Dahlia
Tak w czystej teorii to nie powinno w ogóle się tutaj wydarzyć, tylko że cała istota tego zajścia polegała na tym, że zaczęli od niewinnego droczenia się, a to wszystko nagle i niekontrolowanie ewoluowało do zaczepnej bliskości, którą oboje prowokowali. A tak naprawdę, Abigail poprosiła go tylko o podanie górnej części stroju i ani myślała tu o zabawie w kotka i myszkę. Rowan też o tym nie myślał aż do momentu, gdy usiadł na trawie, a Abigail wyszła z wody niemalże naga – wtedy doszedł do wniosku, że skoro znaleźli się już w takim położeniu, ciekawie będzie zagrać na jej cierpliwości i posprawdzać jak się mają granice wszelkiej przyzwoitości w tej nieokreślonej jak dotąd relacji. Ale najwidoczniej do sforsowania granic nie potrzebowali wiele. Żadne nie zrezygnowało z wyzwania, oboje sprawdzali siebie w tej małej, frywolnej potyczce.
OdpowiedzUsuńNie było łatwo patrzeć jej w oczy, kiedy tak niespokojnie na nim siedziała, bo musiał je śledzić i równocześnie wiązać sznureczki za jej plecami, a obie te czynności wymagały skupienia. Wziął głębszy wdech, gdy Abigail musnęła kącik jego ust w przelotnym całusie i powoli pokręcił głową, bo to już była jawna próba wyprowadzenia go z równowagi, prosto do złamania zasady, jaką było utrzymywanie spojrzenia w jej oczach. Nie dał się jednak temu zwieść i zachował spokój, robiąc ostatni, ciasny supełek na jej plecach. Miał ją ubrać, patrząc jej w oczy i właśnie zrealizował to zadanie, a przy okazji też własne pokusy, skoro przy tym wszystkim Abigail nabrała barwnych rumieńców.
Zabrał ręce i teraz swobodnie zsunął spojrzenie do jej ust, po czym uniósł własne w rozbawionym uśmiechu.
— Czyli sama mi się oddasz. To nawet lepiej — skwitował i odchylił się do tyłu, podpierając dłońmi po bokach. Popatrzył na jej piersi, ukryte już pod materiałem stroju kąpielowego, bo w tej chwili mógł to zrobić nieskrępowanie, a przy okazji upewnił się, czy na pewno dobrze ją ubrał. Zwykle robił to w drugą stronę, wprawy w ubieraniu zatem nie miał, ale z tego co widział, stanik leżał jak trzeba, więc zadanie faktycznie można było uznać za zrealizowane.
Nie miał pojęcia, jak zachowa się ten jednoosobowy kajak, gdy usiądą w nim we dwoje, bo nigdy nie miał okazji próbować czegoś takiego w tym krótkim, górskim modelu, ale od strony technicznej przeciwwskazań nie było. Wyporność kajak ma do dwustu kilogramów, więc tego limitu na pewno nie przekroczą, a jeśli Abigail nie będzie kołysać się w nim na boki, to istnieje duża szansa, że dopłyną do mety bez żadnej wywrotki. Kapok miał na stanie tylko jeden, ale w takim przypadku odda go pasażerce, i w dwie osoby z wiosłowaniem będzie trochę trudniej. Abigail będzie musiała mocniej przytulić się do niego plecami, żeby mógł swobodnie machać przed nią wiosłem, chociaż tak na dobrą sprawę, to znów będzie musiała na nim usiąść. Inaczej nie wyprostuje swobodnie nóg w kadłubie, a musiała je wyprostować, bo ze zgiętymi kolanami nie wytrzyma zbyt długo, z kolei wiercenie się na środku rzeki, żeby zmienić pozycję, będzie niewskazane.
Nie będą mieć zbyt dużo swobody w tym kajaczku na takie roszady.
Usuń— Zbieramy się, bo nie mam przy sobie sprzętu do pływania po zmroku — powiedział, zadzierając na chwilę głowę, żeby spojrzeć w niebo, które coraz bardziej już ciemniało. — Wsiądę do kajaka pierwszy. Ty będziesz musiała się dopasować — objaśnił pokrótce i podniósł się zaraz za Abigail. — I być grzeczna — zaznaczył, podnosząc palec wskazujący dla dodania tym słowom powagi, a miał teraz na myśli naprawdę dużo rzeczy. Również to, a może przede wszystkim, że skoro będzie na nim siedziała, to żeby nie poruszała biodrami zbyt mocno i nie doprowadzała go tym do szału i ochoty na coś, o czym myśleć nawet nie powinien.
Rowan Johnson
Być może piętnaście lat spędzonych najpierw w stolicy Anglii, a następnie Walii sprawiło, że zapomniał jak bardzo samodzielne potrafią być często kobiety pochodzące ze zdecydowanie mniejszych miejscowości. Ostatecznie musiały na co dzień obejść się bez pewnej części nowoczesnych zdobyczy cywilizacyjnych, bez których damy z metropolii nie byłyby sobie w stanie nawet wyobrazić normalnego funkcjonowania, więc logicznym było też, że przez wiele pokoleń musiały wykształcić pewne cechy pozwalające im przetrwać w mniej sprzyjającym środowisku. A może prawdą było po prostu to, że od dnia przedwczesnej śmierci Avy nieświadomie poszukiwał kobiety na tyle zbliżonej do niej charakterem, by ze spokojem mógł powierzyć jej część obowiązków związanych z wychowywaniem Rosy jak twierdziła pewna część jego znajomych... Z drugiej strony czy to aż takie ważne, skoro i tak póki co żadna z potencjalnych kandydatek na macochę dla małej nie zdawała się spełniać jego wymagań... A może po prostu on sam nie był jeszcze gotowy, by wpuścić do swojej duszy nową partnerkę, a problemy sercowe, podobnie zresztą jak wszystkie inne w dorosłym życiu, starał się zamaskować żartami nie zawsze adekwatnymi do sytuacji...
OdpowiedzUsuńJakakolwiek nie byłaby jednak prawda, uwaga Abi dotycząca jego dawnego zachowania, sprawiła że przez niezwykle krótką chwilę przez umysł Liberty'ego przemknęło pytanie, czy skoro dziewczyny z sąsiedztwa nadal patrzą na niego przez pryzmat dawnych głupot nie powinien sobie czasem odpuścić wszelkich prób niezobowiązującego flirtowania z nimi. Jasne, zdawał sobie doskonale sprawę, że rudowłosa i tak musiała użyć eufemizmu, wypominając mu jak bardzo paskudnym był niegdyś dzieckiem, ale czyż zdecydowana większość ludzi wraz z wiekiem choćby minimalnie nie mądrzała ? Zresztą podczas swoich włamań (a coś mu świtało, że w dano już szczęśliwie minionych czasach ze zwykłych nudów próbował rozmontować także zamek należący do pensjonatu, pod którego dachem obecnie się znajdował) zawsze trzymał się daleko od wszelkich naprawdę cennych rzeczy (choć nie, jeśli miałby być do końca szczery, raz w ramach zemsty rzeczywiście świsnął złote kolczyki jakiejś wyjątkowo dumnej, irytującej lasce i świadomie nie oddawał jej ich przez dobry tydzień, śmiejąc się po cichu za jej plecami z jej niepotrzebnego zdenerwowania).
- Cóż, zdaje się, że trochę za bardzo zależało mi wtedy na choćby minimalnym zainteresowaniu rodziców, a ci zwracali na mnie uwagę tylko wtedy, gdy znowu musieli sięgnąć głęboko do swoich portfeli, by pokryć koszty kolejnej kaucji... – Westchnął ciężko, z nieskrywaną ulgą odstawiając nieszczęsny koszyk na wskazany stół. – Czysta głupota, przyznaję, choć może tylko dzięki temu w końcu przestali snuć plany o zamknięciu mnie pewnego dnia w jednym z tych dusznych gabinetów w swoim olbrzymim biurze adwokackim gdzieś na Manhattanie... – Zamyślił się, przeciągając się lekko, by w ten sposób choć trochę ulżyć nieco przeforsowanym mięśniom ramion. – No weź to sobie tylko wyobraź, ja w sztywnym garniturze usiłujący wybronić kogoś na sali rozpraw, przecież to samo w sobie brzmi absurdalnie ! – Wybuchnął szczerym śmiechem. – Ale żebyś czasem nie myślała, że usiłuję ci się tu jakoś tłumaczyć, taka po prostu była prawda. Faktycznie, byłem niezbyt uroczym małym diabełkiem, ale to było już wieki temu, więc może kiedyś w ramach przeprosin za tamto zniszczenie wam zamka sprzed kilkunastu lat dasz się gdzieś wyciągnąć na jakiś obiad ? Ja stawiam. – Rzucił niezobowiązująco.
Liberty
[Hej!
OdpowiedzUsuńPamiętam o Robie, odgrzebuje się powoli z wszystkich zaległych odpisów ♥️]
Olivia
[ To żaden problem (: ]
OdpowiedzUsuńNie miała zbyt wielu przyjaciół w Mariesville, choć tutaj ludzie są dla siebie tak mili, że każdemu można przypiąć miano przyjaciela, ale bardzo przepadała za towarzystwem Abigail. Nie odczuwała niemalże dziesięcioletniej różnicy między nimi, bo sama nie była jakoś szalenie poważna, za to Abi była na pewno dojrzalsza niż jej rówieśniczki, mimo że miewała szalone momenty. Ale kto ich nie ma, szły przecież właśnie podkraść trochę czarnuszki zrzędliwemu Williamsowi, a w tym kryła się cała masa szaleństwa. Jeśli facet je zauważy, na pewno się wścieknie i narobi hałasu, ale Millie nie chciała okradać go z żadnych wartościowych rzeczy! To tylko trochę chwastów z jego pola, o których istnieniu pewnie nie miał pojęcia. Będą musiały strzelić sobie po lampce wina po wszystkim, jeśli nie dadzą się złapać i zwieją gdy tylko natną niebiesko-białych kwiatów i przeskoczą z powrotem przez płot. Ta wyprawa może być męcząca, ale ekscytująca, dlatego dobrze było wybrać się w nią z Abi, bo ona na pewno tę ekscytacje z nią podzieli. Obie wyrosły na tutejszych ziemiach, znały wszystkie kąty, więc żaden pościg im nie straszny. Nie licząc umundurowanych – przed nimi lepiej nie uciekać. Babcia Matilda zzieleniałaby ze złości, gdyby się dowiedziała, że Mildred naraziła się policji! Musiały być z Abi czujne i pedałować szybko, gdy tylko Williams wystawi głowę za drzwi. On ich nie dogoni, ale jeśli wezwie policję, to tamci nie będą mieli najmniejszych trudności ze złapaniem dziewczyn w sidła.
— Twoja torba i mój koszyk to będzie bardzo dobra ilość — odpowiedziała, kiedy wsiadła już na rower i zaczęła pedałować, jadąc na równi z Abigail polną dróżką.
— Robię z niej głównie olej. Jak babcia ma problemy z żołądkiem, to popija po kilka łyżeczek i bardzo jej pomaga — objaśniła, spoglądając na Abi z uśmiechem. — Ale też maceraty, które dodaję potem do kremów — dodała. — Żałuję, że nie rośnie u mnie.
Trzymała mocno kierownicę i pedałowała, mrużąc oczy, gdy drobne włoski wpadały jej do nich pod wpływem wiatru. Do Williamsa nie miały stąd daleko, jakieś siedem minut drogi na rowerze. Musiały objechać dwa duże pola, żeby znaleźć się na drodze, która prowadzi do jego posesji. Mildred nie zapuszczała się tam na co dzień, bo nie miała po co. Babcia nie przepadała za Wlliamsem i kazała jej nie kręcić się w pobliżu, więc kiedyś nigdy tego nie robiła. Teraz też nie, o ile nie musiała, ale dziś jechała tam za potrzebą.
— Myślisz, że co taki zrzęda może robić o tej porze w domu? Ogląda pewnie telewizje, raczej nie patrzy przez okno i nie podziwia krajobrazu. Chyba nas nie złapie — pomyślała, zastanawiając się, którędy dostać się przez płot. Odsunęła te myśli chwilę później. Jak dojadą to opracują dobry plan, teraz mogą po prostu pogadać.
— Jak sprawy pensjonatu? Dużo klientów? — podpytała, nie kryjąc ciekawości. Abi musiała poznawać dużo ludzi dzięki rodzinnej działalności. Millie trochę jej tego zazdrościła, lecz sama doskonale wiedziała, że nie poradziłaby sobie z takim pensjonatem. Logistyka i menadżerowanie to nie są jej mocne strony. Lepiej jej idzie wyliczanie proporcji i trzymanie się wzorów, a to raczej mało przydane umiejętności w hotelarstwie.
Millie Atkinson
Nigdy nie próbował pływać we dwoje w kajaku jednoosobowym, bo nie miewał takich okazji, ale tak na dobrą sprawę to nie było w tym też żadnego sensu. Po pierwsze: niewygodnie, po drugie: niestabilnie, a po trzecie – z kim miałby robić takie rzeczy, skoro na co dzień pływa sam, a jeśli jednak z kolegami, to żadnemu nawet przez myśl by nie przeszło, żeby siadać na tego drugiego w jakimkolwiek kontekście. Każdy miał swój kajak, to oczywiste, a pasażerowie na gapę, czy kajako-stopowicze na wodzie po prostu się nie zdarzają. Nie posiadał takiego doświadczenia i znał nikogo, kto by je miał, ale jego brak wcale nie napawał go niepokojem, bo w kajaku przepłynął setki mil i dokładnie wiedział, co należy robić, żeby bezpiecznie dotrzeć do mety również z takim niespodziewanym bagażem. Podniósł więc wiosło i wsunął się do kajaka, wygodnie usadawiając tyłek na siedzisku. Rozłożył zgięte w kolanach nogi po bokach kadłuba, a kiedy Abigail postawiła stopy między jego udami, zaparł się wiosłem o dno, przytrzymał ją wolną ręką i poinstruował krótko, żeby najpierw przykucnęła, a potem zaczęła prostować nogi w głąb kajaka. Nie było wcale tak ciasno, kiedy już usiadła i docisnęła plecy do jego torsu. Może na dłuższą wyprawę to żadna przyjemność płynąć w taki sposób, ale oboje powinni bez problemu wytrzymać około dwudziestominutową trasę do Riverside Hollow, gdzie znajduje się kajakarska przystań, i wysiąść potem bez większego trudu.
OdpowiedzUsuń— Doprawdy? A to ciekawe — odparł, tak z własnego doświadczenia nie do końca wierząc w to zawsze, choć wszystko było zależne od kontekstu, w którym chciało się tę odpowiedź usłyszeć. Na co dzień Abigail nie sprawia przecież żadnych problemów. Wrogów też zbyt wielu raczej sobie nie nazbierała, skoro na komisariacie nie ma na nią żadnych donosów, składanych po złości, a ona sama też nie skarży się na upierdliwych sąsiadów robiących jej pod górkę. Do pensjonatu również nie jeździł nigdy po to, by łagodzić jej spory z klientami, więc pod tym względem Abigail rzeczywiście grzeczna była. Ale pod innym względem, tym niedostępnym dla każdego, potrafiła bezwstydnie korzystać z chwili i doprowadzać męską cierpliwość na skraj kontroli. Było to, co prawda, doświadczenie nabyte przy alkoholu, ale mimo wszystko jakieś maleńkie diabelstwo i tak drzemie w tym harpaganie, ukryte gdzieś głęboko. I Rowan to wiedział.
Odbił kajak od brzegu mocniejszym pchnięciem i machnął nim kilka razy w wodzie, żeby ustawić ich prosto z nurtem rzeki. Musiał wyciągać ręce mocno w przód, żeby swobodnie wiosłować, ale też nie uderzyć Abigail przypadkiem stalową rurką, więc przy każdym ruchu trochę napierał na jej plecy swą klatką piersiową. Szło im naprawdę dobrze, jak na pierwszy raz w takiej kombinacji. Nawet nie chybotali się na boki, a wyporność kajaka faktycznie była taka, jak zapewniał producent.
— Potrzymaj wiosło — poprosił gdzieś w trakcie płynięcia, a kiedy Abigail je przejęła, podciągnął się odrobinę do góry, żeby poprawić ułożenie swych bioder, ale i nóg, bo jego kolana stykały się z górną częścią kadłuba i trochę mu to przeszkadzało. Z drugiej zaś strony uwierały go zrosty na brzuchu i musiał przekształcić nieco swoją pozycję.
— Umiesz wiosłować? — Zapytał, bo mogła przez moment wyręczyć go z tej czynności, nie miał nic przeciwko. Położył dłonie na jej udach, bo tylko na nich znalazł na to miejsce, a wolał w razie czego mieć ster pod kontrolą, i popatrzył na ruchy jej rąk. Wiosłowanie nie jest w zasadzie żadną filozofią, ale nieumiejętne bardzo szybko męczy i często powoduje sytuacje, w których można zaliczyć wywrotkę. A tego nie potrzebowali teraz do szczęścia. Lepiej podziwiać sobie widoki, niż walczyć o przetrwanie w rzecznym nurcie.
UsuńRowan Johnson
Z wdzięcznością przyjął kieliszek domowego wina, którego słodko – cierpki smak przyjemnie smagał podniebienie, podbijając smak wyśmienitego obiadu. Nie potrafił się nim delektować jak Abi, ale też usiłował nie wciągać wszystkiego jednym tchem jak to miał w zwyczaju. Tak właściwie, to nigdzie się nie spieszył. Dziś dziadka miał odwiedzić stary znajomy, jeszcze z wojska, więc wiedział, że starszy mężczyzna jest w dobrych rękach. Z resztą, już z samego rana Finn zaopatrzył lodówkę w podstawowe artykuły, więc na głód nie będą narzekać, o nie.
OdpowiedzUsuńPrzyjemne ciepło rozgrzewało go od środka. Obiad był wyśmienity, co zaznaczył wielokrotnie, przepełniony naturalną wdzięcznością. Tą samą, która dzielnie przysłaniała jego speszenie i ułatwiała odpowiadanie na liczne pytania, które w jego stronę kierowała pani Wilson.
– Mam jeszcze swetry od pani z zeszłego roku, są najlepsze na zimę – przyznał szczerze, uśmiechając się lekko. Mama Abi i sama koleżanka od kilku lat obdarowywały go ciepłymi wyrobami dziewiarskimi, dzięki czemu miał zapas pięknych, ciepłych swetrów na najchłodniejsze dni. Choć oczywiście zarzekał się, że to zbyt duży prezent, to tych dwóch nie dawał rady przegadać. Zwłaszcza, że tak usilnie próbowały go przekonać, że przecież resztka włóczki została i nie ma co z nią zrobić. Tak, bo przecież na sweter w jego rozmiarze wystarczy niewielka resztka, jasne!
To wzajemne obdarowywanie było przecież tak charakterystyczne dla rodowitych mieszkańców Mariesville, a jednak – dla jego zdziwaczałej natury stanowiło niekiedy płot, trudny do przeskoczenia.
Zaskoczony, zerknął na Abi, czując jak dziewczyna sygnalizuje coś pod stołem. Jakże wymowne spojrzenie na stojące wino było zabawne, dlatego znów, uśmiechając się lekko upił końcówkę wina ze swojego kieliszka, które dzielnie czekało, aż w końcu zdoła odpowiedzieć na lawinę pytań. Wstał od stołu i rozlał do wszystkich kieliszków czerwonawy, pyszny trunek. Upił kolejny, spory łyk, kończąc swój posiłek.
Zerknął na rumianą, rozweseloną Abi, która zdawała się być zadowolona z jego towarzystwa. On także się cieszył, ale trochę po swojemu.
– Szarlotka na pewno też jest pyszna – kiwnął. Wszyscy chyba wiedzieli, że Finn uwielbiał słodycze wszelakiej maści. Szarlotka na ciepło brzmiała błogo i cudownie. Miał nadzieję, że dostanie mały kawałek na wynos! – Ale… ten sernik – dukał, bo z trudem słowa wychodziły z jego ust – bardzo smakował dziadkowi. Może.. czy.. mogłabyś mi pomóc zrobić go dla niego? W niedzielę ma urodziny… – zadziwiająco niepewnie zadał koleżance pytanie, jakby co najmniej prosił ją o wystąpienie w roli jego narzeczonej na spotkaniu rodzinnym w Miami. Co rzecz jasna, nigdy by się nie wydarzyło. I to nie ze względu na to, że nie mógłby udawać, że jest jego narzeczoną, a raczej ze względu na to, że w Miami nie miał żadnej rodziny.
Na odwagę wypił haustem winko i dolał sobie jeszcze odrobinę. Podał też talerze, by mama Abi wyniosła je do kuchni, zostawiając ich samych w jadalni.
Oparł łokieć na białym, haftowanym obrusie i zawijał kraniec wąsa na palcu, czekając aż śmiejąca się z jego nieśmiałości Abi, w końcu odpowie na jego prośbę!
A może to znów chodziło o te pokemony?
Finn
Cały dzień przypominał maraton, którego Lena wcale nie planowała. Rano zaczęło się od pośpiechu – Theo nie chciał się ubrać, twierdząc, że dziś jest „Dniem Niedźwiedzia” i najlepszy strój to piżama z kapturem i uszami. Lena, próbując jednocześnie negocjować z czterolatkiem i wyszykować się do pracy, wiedziała, że już jest na straconej pozycji. Po kilku minutach walki udało jej się wyciągnąć Theo z piżamy i wcisnąć go w coś, co choć trochę nadawało się na wyjście do ludzi.
OdpowiedzUsuńKiedy dotarła do kawiarni, zauważyła, że coś jest nie tak. Ekspres do kawy odmówił posłuszeństwa, a kawiarnia była pełna rannych ptaszków czekających na poranną dawkę kofeiny. Przyzwyczajona do wyzwań, Lena wzięła głęboki oddech i improwizowała, biegając między stołami, próbując zapanować nad chaosem z herbatą, ręcznym młynkiem i mnóstwem cierpliwości. Jak na ironię, całe to zamieszanie zbiegło się z godzinami szczytu, a Lena ledwo łapała oddech, gdy kończyła zmianę.
Po powrocie do domu okazało się, że Theo miał ambitne plany twórcze. Jego dzieło, czyli wielki obrazek z czekolady na środku salonowego dywanu, mogło zyskać miano nowoczesnej sztuki… gdyby tylko dywan nie był jednym z jej niewielu skarbów po babci. Po czyszczeniu, które prawie przypominało walkę na froncie, Lena usiadła na chwilę, by odpocząć – i wtedy zauważyła kopertę od listonosza. Rachunki, dokumenty, przypomnienia – wszystko to czekało na jej podpisy i decyzje, ale sama myśl o przechodzeniu przez tę papierkową masakrę sprawiała, że miała ochotę znów udawać, że niczego nie widzi.
Kiedy nadeszła późniejsza godzina, Lena poczuła, że wyczerpały jej się już wszystkie rezerwy. Postanowiła zabrać Theo na krótki spacer – licząc, że ten krótki wypad dotleni ich oboje i może pomoże młodemu zasnąć. Ale Theo uparcie trzymał się swojego planu pozostania przytomnym, zadając pytanie za pytaniem o każdą mijaną roślinkę, dom, zwierzę i „prawdziwe powody”, dla których wróciła do Mariesville. Lena nie wiedziała, kiedy jej kroki skierowały się ku pensjonatowi Abi, ale w końcu dotarła pod dobrze znane drzwi, które obiecywały chwilę odpoczynku.
Gdy stanęła na schodach, Theo już spał, jego głowa wtulona w jej ramię. Uśmiechnęła się do siebie, patrząc na jego rozluźnioną buzię, ale zaraz poprawiła torbę zsuwającą się z ramienia. Niezdecydowana, uniosła dłoń i zapukała do drzwi.
Lena stała na schodach pensjonatu, kołysząc w ramionach czteroletniego Theo, który przez sen kręcił się niespokojnie, mrucząc coś niewyraźnie. Z każdą chwilą torba z zakupami, którą próbowała utrzymać na ramieniu, zsuwała się coraz bardziej, a schody wydawały się wyższe niż zwykle. W myślach krążyły jej różne myśli – od zadań domowych, które czekały w zanadrzu, po drobne problemy, które musiała rozwiązać.
Kiedy drzwi pensjonatu się otworzyły, Lena spojrzała na Abigail z wyrazem twarzy, który mógłby wyrazić wszystko: zmęczenie, ulgę, a przede wszystkim niemą prośbę o pomoc. Chciała coś powiedzieć, ale zabrakło jej słów, a usta pozostały bez ruchu. Theo, z zamkniętymi oczkami, nieustannie przeszkadzał, zagarniając w drzemce kosmyki włosów matki.
Lena starała się utrzymać równowagę, balansując między małym tornado a torbą z zakupami, ale po chwili po prostu wzięła głęboki oddech i spojrzała na Abigail z wielką determinacją. Zrobiła przy tym dziwną minę, marszcząc brwi i unosząc lekko kąciki ust w bezsłownym błaganiu: „Proszę, uratuj mnie choć na chwilę.” W tej niecodziennej chwili, wszystko wydawało się możliwe – może nawet chwila wytchnienia, na którą tak bardzo czekała.
Lena
[Hej. Nie, nie zgubiłaś się, po prostu pracuję na trzy zmiany, mam ostatnio sześciodniowe tygodnie pracy i nie wyrabiam trochę na zakrętach. Na listopad mam już lżejszy grafik, więc muszę jedynie prosić o cierpliwość.]
OdpowiedzUsuńNie sądził, że spędzą ten rejs w absolutnej ciszy, bo trochę już Abigail znał i wiedział, że nawinie odpowiedni temat, który będzie ciągnął się za nimi aż do końca, ale nie sądził też, że jej zainteresowanie będzie ukierunkowane w jego prywatę. Nie w aż tak głęboką prywatę, bo personalnych pytań się spodziewał, przecież nie rozmawialiby bez sensu o pogodzie, czy o tym jak zmieniła się ich mieścina przestrzeni lat, skoro oboje doskonale to wiedzieli. Zgodził się na zadanie pytań, bo zdawał sobie sprawę, że ciekawość to naturalny ludzki odruch, tak samo jak pragnienie poznania, a były najwidoczniej kwestie, które mocną ją nurtowały. Wolał dać jej odpowiedź sam, niż żeby bazowała na wnioskach, które mogą mocno rozmijać się z rzeczywistością, więc to w zasadzie dobrze, że pytała. Na pewno lepiej, niż gdyby miała zawierzać pogłoskom, dyskretnie przekazywanym po kątach, czy słowom wyrwanym z kontekstu. On był jednym słusznym źródłem prawdy, tyle że Abigail pytała go o sprawy, o których nie do końca potrafił rozmawiać. Sprawy, z którymi nie do końca się pogodził i których nie przerobił na tyle skutecznie, żeby w lekkich słowach o nich opowiedzieć. A do tego dochodziło jeszcze zaufanie, z jego strony zawsze ograniczone względem każdego, a szczególnie tych, z którymi nie łączyła go żadna szczególna przeszłość. Abigail chciała go poznać i to jak najbardziej rozumiał, tylko... po co? Czy czegoś od niego oczekiwała? Czy chciała go po prostu zrozumieć, a może wyjaśnić coś samej sobie? Z jakiegoś powodu dociekała szczegółów, które być może interesowały wiele osób w ich otoczeniu, ale o które nikt nie miał śmiałości pytać, choćby z samej świadomości, że Rowan trzyma swoją prywatność w mocnej garści. Że nie podzieli się niczym, czym nie będzie chciał, a w najgorszym przypadku ta odpowiedź zabrzmi w taki sposób, że nikomu nie przyjdzie już więcej do głowy o coś takiego pytać.
OdpowiedzUsuńPrzejął wiosło, gdy Abigail położyła je na kadłubie, bo dla ich bezpieczeństwa lepiej będzie, jeśli ster nie zostanie pozostawiony sam sobie, i zaczął zamaczać pióra raz z prawej, raz z lewej strony kajaka. Wiosłem skrętnym pracuje się znacznie gorzej, niż prostym, zwłaszcza komuś, kto nie ma w tym wprawy, dlatego nie był zaskoczony, że Abigail po chwili je odłożyła. Dodatkowo siedziała zbyt blisko przedniej części kajaka, więc nie mogła swobodnie wiosłować w takiej pozycji.
Zanim zabrał się za odpowiedzi, najpierw musiał się zastanowić, jak to w ogóle zrobić, więc przez chwilę milczał. Z jednej strony czuł, że najlepiej byłoby zbyć te pytania, ale z drugiej Abigail potrzebowała tych odpowiedzi do ułożenia jakiejś swojej układanki, więc zbywanie jej byłoby niemiłe. Nie był jednak pewien, na ile może jej zaufać, bo byli ludźmi, których połączyła impreza, a to było dla niego zdecydowanie za mało, żeby rzetelnie wprowadzić ją w temat, który nawet dla niego samego wciąż jest grząski. Omijanie tajemnic zawodowych to nie problem. Gorzej ominąć rany, którym wystarczy jedno zbyt pochopne draśnięcie, żeby na nowo zaczęło się z nich sączyć.
— Nie zostawiłem w Atlancie niczego, za czym tęsknię — odpowiedział najpierw na pytanie numer trzy, bo ta odpowiedź była oczywista. Nigdy nie był związany z tym miastem w żaden szczególny sposób, nie licząc pracy, do której tam dojeżdżał. Wszystko to, co miało dla niego sens, a co znajdowało się w tym mieście, przepadło bezpowrotnie, więc nie miał za czym tęsknić. A tak na dobrą sprawę, chyba nie był już nawet w stanie tego robić.
Fajnie byłoby wrócić czasem do intensywnych akcji, pochłaniających człowieka na dnie i noce, ale nie na dłuższą metę. To nie była tęsknota, bo tęsknota ciągnie się za człowiekiem bez przerwy, to była tylko potrzeba, która pojawia się czasem, a potem znika i w żaden sposób nie kładzie się cieniem na życiu.
Usuń— Rany nadal bolą, ale nie jest to ból, który utrudnia mi funkcjonowanie. Raz bywa bardziej upierdliwy, raz mniej, ale nie skupiam się na nim — wyjaśnił w ramach odpowiedzi na pytanie numer jeden. Nauczył się z nim trwać, bo i tak nie miał innego wyjścia. Faszerowanie się środkami przeciwbólowymi to najgorsze, co mógłby zafundować sobie i tym organom, które znacząco ucierpiały podczas szpitalnej rekonwalescencji, więc musiał zaakceptować go jako część siebie.
— A jeśli chodzi o drugie pytanie... — zaczął, nad tym zastanawiając się szczególnie. — O co konkretnie mnie pytasz? Dlaczego doszło do czego?
To musiała mu uściślić, bo zaczęła rozmowę od tych jego nieszczęsnych ran, a ostatnim razem już jej mówił dlaczego doszło do tego, że zostały mu zadane. Zdradził jej wtedy, że skasował im człowieka, więc zakładał, że nie pytała teraz o to samo. Nie czytał w myślach, natomiast w jego życiu doszło do naprawdę wielu spraw, do których dojść nigdy nie powinno.
Rowan Johnson
Listopadowe popołudnie pachniało gorzko, owiane nużącym, jednostajnym powiewem chłodnego wiatru i wilgocią przelotnych opadów, które tworzyły coraz większe kałuże na okolicznych chodnikach.
OdpowiedzUsuńTego dnia nie wyściubiła nosa poza teren swojej barki mieszkalnej. Gdy przez moment udało jej się złapać o poranku kilka złudnych promieni słońca, jej drobna stopa zadrżała w kontakcie z lustrem lodowatej wody. I choć Stephanie była naprawdę odporna na chłód, nie pomógł jej nawet kubek gorącej kawy, parujący chaotycznie w kontakcie z zimnym, porannym powietrzem
– Zima się zbliża – mruknęła do siebie, zupełnie niepocieszona. Wiedziała, że jej mały, prywatny interes będzie słabł na popularności, bo nikomu nie będzie się uśmiechało, by uczęszczać na lekcje nurkowania przy kilku marnych stopniach – nawet, gdy była posiadaczką naprawdę świetnych pianek! Wiedziała, że powinna rozejrzeć się nad nową pracą, jednak buzujące w niej emocje walczyły twardo z faktami rzeczywistymi. Przecież miała już swoją pracę, ukochaną i wymarzoną. Taką, w której się spełniała. Złożyła przed laty przysięgę, która miała być przecież gwarantem jej przyszłości.
Policjantka w uśpieniu, choć nie wiedziała, czy kiedyś zbudzi się na tyle, by ponownie włożyć policyjny mundur.
Stephanie czuła, że powinna znaleźć sobie jakieś odciążające hobby, częściej spotykać się z nowymi znajomymi, otwierać na codzienną radość i nową rzeczywistość. Coraz dłuższe noce łakomie pożerały jej umysł, próbując przedostać się do kurczowo ukrytych emocji, zapomnianych obrazów, których mglista powłoka otulała ochronnie jej roztargane serce. Szary, zawilgotniały horyzont sięgał daleko, wprost do dna jej najczarniejszych wspomnień, targając jej ledwie ustatkowaną jaźnią.
To wszystko znów było trudne. Tak po prostu.
Zerkała na spadające krople deszczu, które ganiały się po ogromnej szybie w jej małym salonie. Barka mieszkalna, którą postanowiła kupić prawie dwa lata temu była właściwie niewielkim mieszkaniem na nieco chybotliwym podłożu. Przeszklony salon z małym aneksem kuchennym urządzone w stylu boho, sypialnia z widokiem na gwiazdy, w które zawsze wpatrywała się długo, szukając dna bezkresu snów, łazienka z ukochaną wanną (wody nigdy dość) i taras, coraz mniej kwiecisty, ale wciąż przytulnie oświetlony. Barka była jedyna w swoim rodzaju i nie dało jej się pomylić z żadną inną.
Zdążyła już obejrzeć zaległe odcinki ulubionego serialu i przejrzeć kilka nieszczególnie interesujących ofert pracy. Szczelnie otulona turkusowym, grubaśnym kocem piła właśnie herbatę z sokiem malinowym i goździkami… z kufla, chcąc zminimalizować częstotliwość wstawiania do czajnika. Lekko potargane włosy, związane dużą klamrą opadały na bladą, lekko szarą twarz, której kolor dodatkowo podkreślał barwę jej zaczerwienionych oczu. I choć wcale nie chciała płakać, bo morze łez które wylała po wypadku przelałoby Maple River, czuła się znacznie gorzej niż ostatnio. Wiedziała, że nierzadko należało zrobić krok w tył, by móc zrobić krok w przód, jednak nieco zbyt często czuła jak niekontrolowanie spada w dół, tonąc we własnym życiu.
Po jej plecach przebiegł dreszcz, gdy usłyszała za sobą kroki zwiastujące nieoczekiwanego przybysza. Barka nieco się zachwiała, gdy po krótkim podeście przeszedł spiesznie gość. Odwróciła się energicznie, jednak opadająca, mleczna mgła uniemożliwiała ocenę charakterystycznych cech przybysza. A do tego, jeszcze nie zabrała z tarasu wielkiej paproci, która przysłaniała niemal połowę widoczności na pomost!
UsuńWstała z kanapy, pociągając długiego łyka ciepłego napoju, zupełnie nie pozbywając się z ramion ciepłego koca. Nie czekała na pukanie do drzwi, choć to rozległo się niedługo później. Było charakterystyczne – lekkie, ale szybkie. Steph, uważna i szczególnie podatna na najmniejsze bodźce, niemal od razu poznała, kim była osoba po drugiej stronie drzwi.
Przetarła oczy, ścierając mimowolną rosę z rzęs i otworzyła koleżance wąskie, drewniane drzwi.
– Cześć Abi – rzuciła, siląc się na uśmiech. Nie chciała, by koleżanka zmartwiła się jej stanem. Steph miała nadzieję, że dołek jest tymczasowy i nie wciągnie jej głębiej w bezkres lęków i depresji. Wpuściła koleżankę do środka, bo choć deszcz ponownie ucichł, na zewnątrz było wyjątkowo nieprzyjemnie.
Stephanie
Był funkcjonariuszem jednostki specjalnej. Zabił człowieka nie jeden raz i nie dwa, bo jeżeli zaistniała taka konieczność, a żadna inna możliwość nie wchodziła w grę, to właśnie tego wymagała od niego służba. W środowisku przestępczym batalia toczy się na śmierć i życie, a dla SWATu oddawanie strzałów, zwłaszcza celnych, to główne zadanie. Nikt ich nie ściąga do akcji, żeby głaskać przestępców po głowach – jeśli się pojawiają, to tylko dlatego, że podstawowa jednostka nie była w stanie sobie poradzić swoimi własnymi zasobami i potrzebowali wsparcia specjalnie przeszkolonych ludzi. Ludzi, którzy nie zawahają się przed niczym, jeśli będzie taka potrzeba. To dlatego najczęściej bywa tak, że już samo pojawienie się SWATu powoduje ostudzenie zapędów bandyty, bo z nimi kojarzy się przede wszystkim rozmach. Abigail miała o nim trochę wyidealizowane wyobrażenie, bo, owszem, był dobry, szczery i sprawiedliwy, ale zabijał, ponieważ był to nieodłączny element zawodu, którym się trudził. I nie był jedynym policjantem w tej mieścinie, który wycelował kiedykolwiek do człowieka i zrobił to celnie. Czasami trzeba poświęcić jednostkę dla dobra ogółu – taka jest kolej rzeczy. Każdy, kto wchodzi do przestępczego świata musi liczyć się z tym, że ten dzień może być jego ostatnim, a każdy policjant, który idzie na służbę, musi mieć z tyłu głowy fakt, że jemu może grozić dokładnie taki sam koniec.
OdpowiedzUsuń— Zrobiłem co, Abigail? — Nadal nie pytała wprost, a on nadal nie wiedział, czego konkretnie oczekiwała i mógł się jedynie domyślać po sposobie w jaki zadała pytanie, że chodzi o szczegóły sprawy sprzed lat. — Dlaczego zabiłem im człowieka? O to pytasz?
Nie dopytywał, żeby się upewnić. Dopytywał, bo jeżeli Abigail wyciągnęła na wierzch temat o takim kalibrze i chciała rozmawiać szczerze, powinna zadawać mu tak samo szczere, bezpośrednie pytania. Na tym polegały przecież szczere rozmowy. Żeby odsłonić kurtynę, trzeba pewnym ruchem pociągnąć za odpowiednie sznurki.
Wiosłował swobodnie, bijąc się jeszcze trochę z myślami, bo cały czas nie był tak do końca przekonany, czy Abigail powinna poznać tę historię. Nie chodziło to, że dotyczyła ona spraw służbowych, bo ze służbowymi informacjami Abigail i tak nie będzie w stanie nic zrobić, tylko że bardzo mocno wiązała się ona również z jego życiem prywatnym, w którym przez dobre pół roku, zanim doszło do ataku, zapanował totalny chaos.
Wziął nieco głębszy wdech, dochodząc do wniosku, że odpowie jej na to pytanie tak, jak należy. Niech powierzenie jej tych prywatnych spraw będzie testem zaufania. Do tej pory nikogo w to nie wtajemniczył, oprócz Jacksona.
— Bo ten człowiek zabił kobietę, której oddałem serce — odpowiedział, zaciskając palce na stalowej rurce, bo gdzieś głęboko wciąż tlił się w nim nieprzepracowany gniew i poczucie winy. Jeszcze powinien odstrzelić za to swojego byłego przełożonego, tak dla sprawiedliwości, bo jego decyzje zaważyły na tym, co się wydarzyło, ale facet się zawinął i wyjechał do Key West. Rowan do teraz był w stanie odtworzyć te długie minuty, kiedy w napięciu czekali na zgodę niezdecydowanego dowódcy, uzbrojeni i gotowi do nalotu, bo były ostatnimi, w których mógł ją ocalić i które zostały nieodwracalnie zaprzepaszczone przez jeden głupi błąd. Rozległ się strzał, na ratunek było już za późno.
— Zabił ją z zimną krwią, gdy dowiedział się, że zaczęła potajemnie współpracować z policją. Wsadził jej lufę w usta i strzelił — wytłumaczył. — A ja, kiedy ją zobaczyłem, gdy weszliśmy do budynku w trakcie operacji, zrobiłem mu dokładnie to samo — opowiedział w dość dużym skrócie, ale wystarczająco obrazującym sytuację. Zamiecenie tego pod dywan nie było łatwe, bo w obronie koniecznej nie wsadza się człowiekowi lufy do ust, ale solidarny zespół stanął za nim w tej kwestii murem. Życie tego faceta nie było warte złamanego grosza.
Usuń— On był ich capo, a ona była jego partnerką, w dużym cudzysłowie. Ja natomiast byłem jej nadzieją na lepsze jutro — dopowiedział i zamilkł, dalej wiosłując tym samym, niezmienionym tempem.
Rowan Johnson
Rustin obserwował dzisiaj Abigail z daleka.
OdpowiedzUsuńTo znaczy, nie zawieszał na niej spojrzenia ani nie wgapiał się w nią jak wariat, ale zwyczajnie wpadła mu w oczy, gdy weszła do baru. Zwykle wydawała mu się dość… Pozytywną osobą, więc widząc ją dzisiaj taką zachmurzoną, zdołowaną i jakby zmartwioną,zwyczajnie zastanawiał się, co mogło się wydarzyć.
Siedziała sama, a jej ramiona były zgarbione, jakby dźwigała na sobie cały ciężar świata i Rustin coś o tym wiedziałZwykle emanowała radością, ale teraz wydawała się zagubiona. Nie miał pojęcia, co się stało, dlaczego wyglądała, jakby cała energia została z niej wyssana.
Czy to była jego sprawa? Nie. Czy zdecydował się wykazać zainteresowanie? Cóż, najwyżej każe mu spadać na bambus.
Kiedy podszedł bliżej, zauważył, że Abigail unika jego wzroku. Znał ją na tyle, by wiedzieć, że od kiedy wróciła do miasteczka po studiach, wydawało się, że odnajduje się w pensjonacie. Była pełna pomysłów, planów i energii. Teraz jednak coś w jej postawie sugerowało, że coś poszło nie tak. Coś, co zburzyło jej wewnętrzny spokój.
Rustin zastanawiał się, czy nie powinien jej powiedzieć, że zauważył zmiany w jej zachowaniu, czy może lepiej po prostu zapytać, co się dzieje. Nic, co wpadało mu do głowy nie brzmiało jednak jak coś, co mogłaby chcieć usłyszeć. chciała usłyszeć, ale miał nadzieję, że jego słowa jakoś otworzą ją na rozmowę.
W kiepskim świetle twarz Abigail zwykle promienna i pełna entuzjazmu, teraz wydawała się blada, jakby brakowało jej sił.
— Nie musisz nic mówić, jeśli nie chcesz — powiedział wreszcie, chcąc dać jej przestrzeń.
Jej milczenie było ciężkie, a Rustin czuł, że jego obecność jedynie pogarsza sprawę. W rzeczywistości nie wiedział, co mógłby zrobić, by jej pomóc. Zastanawiał się, czy to wina jej rodziny, pensjonatu, czy może po prostu tego, że miała gorszy dzień.
Przyglądając się jej, dostrzegł, jak skubie brzeg swojej szklanki.
— Tak sobie myślę — zaczął ostrożnie — jeśli potrzebujesz przerwy, by się zrelaksować, może warto pomyśleć o krótkim wypadzie za miasteczko? Może weekend w górach albo nad jeziorem? Czasem oderwanie się od codzienności może pomóc uporządkować myśli.
To był tylko luźny pomysł. Coś, co powiedział, żeby nie milczeć, skoro już ją zaczepił. Czekał na odpowiedź Abigail, mając nadzieję, że w końcu zechce podzielić się swoimi zmartwieniami, ale do końca nie wiedział, co jej przeszkadzało.
Rustin
To nie były łatwe momenty, może nawet najgorsze, z jakimi przyszło mu się do tej pory zmierzyć w całym tym życiu, bo widok zamordowanej kobiety, z którą wiązało się jakieś obietnice, a w tym także uczucia, był jak skaza, której nie da się zmyć żadnym detergentem. To był obraz wtłoczony w głowę, który zostanie z nim na wieki, ale to równocześnie była już przeszłość. Przeszłość, którą musiał zostawić w tyle, przede wszystkim po to, by móc iść dalej. I nie ważne z czym zdołał się pogodzić, z czym nie zdołał i z czym pewnie nigdy nawet nie spróbuje pogodzić się tak do końca – dla niego to życie się nie skończyło, choć mogło i mało brakowało, a tak by się stało, więc musiał wstać z tych potłuczonych kolan, ponaklejać plastry na głębokie rany i iść, nie bacząc na nic. Nie mógł zostać w przeszłości, bo ta pochłonęłaby go bez reszty i nigdy nie wypluła, a przecież oddał tej kobiecie serce, a nie całe swoje jestestwo. To nie była wielka miłość, rodem z kolorowej bajki, bo żadne z ich serc nigdy takiej nie zaznało, żeby w jakikolwiek sposób coś takiego zbudować. To była popieprzona gra uczuć, osiem miesięcy cholernie intensywnej znajomości: strachu, kłótni, wiary, emocji, nadziei i traum, w których ona brodziła po sam pas, ale tak, jak mocno to życie ją poturbowało, tak samo mocno pragnęła żyć szczęśliwie i dążyła do tego, robiąc wszystko, by wyjść z tego bagna, w którym ugrzęzła. A on był jej nadzieją, tym światełkiem w tunelu, które sprawia, że człowiekowi chce się jeszcze walczyć. Była dzielna i inteligenta, choć tak cholernie pogubiona, ale jej uśmiech kruszył mury i topił lody. Jej uśmiech był jak pierwszy promień słońca po gwałtownej burzy. Mogła tracić nad sobą panowanie, mogła skakać mu do gardła, krzyczeć i bić go w pierś, co robiła najczęściej ze strachu, ale za ten jeden szczery uśmiech, za ten jeden promyk słońca, on był w stanie wybaczyć jej wszystko. I teraz to wcale nie widok jej martwego ciała był najgorszym, co widział w pamięci. Teraz najgorszym wspomnieniem było to, że nie dotrzymał danego jej słowa. Że nie wyciągnął jej z tego pierdolonego bagna, jak obiecał. Że nie dał jej szansy na normalne, niezwiązane z przestępczością życie. Że nie zabrał jej na te waniliowe lody, o których smaku zawsze marzyła. Nie obwiniał się już, bo to była przeszłość, której nie był w stanie zmienić w absolutnie żaden sposób, ale nosił to brzemię porażki gdzieś głęboko w sercu i miał świadomość, że nigdy się go nie pozbędzie. Nie zmieniło tego zabicie capo, ani żadna inna zemsta. Nie zmieniło tego oddanie się pracy. Nic tego nie zmieni. Z tym trzeba nauczyć się żyć. Z tym trzeba po prostu iść.
OdpowiedzUsuńOd razu zauważył zmianę w postawie Abigail. Jej ramiona zadrżały, gdy wciągnęła powietrze, cicho szlochając, a palce naparły na jego dłonie, jakby chcąc dodać mu w ten niemy sposób otuchy. Ale on już jej nie potrzebował. Może te dwa lata temu, gdy leżał w szpitalu, przytwierdzony do łóżka, a złość próbowała rozsadzić od środka, wtedy otucha rzeczywiście przydałaby mu się do przetrwania tego wegetacyjnego okresu, ale teraz to wszystko było w tyle. Nie tak daleko, żeby całkowicie się oddać, ale na tyle daleko, by nie wplatać tego do teraźniejszości. Owszem, była kobietą, z którą połączyła go specyficzna, jedyna w swoim rodzaju więź i ona nie odeszła, tylko została mu odebrana, więc to nie zakończyło się wcale tak, jak powinno, ale należała do historii. Pięknej i brutalnej zarazem.
Do historii, która miała wpływ na jego aktualne podejście do niektórych spraw, która była lekcją, zakończoną oblanym sprawdzianem. Jeśli naprawdę istniał sens w tym słynnym powiedzeniu, że co cię nie zabije, to cię wzmocni, to na jego sytuację sens ten przekładał się dosłownie. Tamto zdarzenie go nie zabiło, za to uczyniło go silniejszym – i to tak bardzo, jak nic nigdy dotąd.
UsuńPrzestał wiosłować, bo reakcja Abigail trochę go zaniepokoiła i czuł, że musi w jakiś sposób ją uspokoić.
— Abigail, nie masz za co mnie przepraszać. — Wziął jedną rękę ze stalowej rurki wiosła i położywszy na jej ramieniu, zaczął gładzić je kojąco. — Spokojnie, weź głębszy wdech, uspokój emocje — poprosił łagodnie. — Wszystko jest już w porządku — zapewnił tym samym głosem, zgarniając kilka pasm włosów z jej ramienia na plecy. — Czasami trzeba puścić to, co się kocha, żeby ocalić siebie — przypomniał, bo wypowiedział przy niej te słowa już wcześniej, gdy suszyła się w jego łazience, a nawinął się wtedy temat jej byłego faceta. — I czasami musisz porzucić przeszłość, bo jeśli tego nie zrobisz, ona zniszczy twoją przyszłość. My nie mamy już wpływu na to, co było, możemy jedynie nie powtórzyć błędów i zrobić wszystko, by było tylko lepiej. I ja się staram — powiedział, czekając z ręką na jej ramieniu, aż Abigail ochłonie, weźmie głębszy wdech i otrze ostatnie łzy ze swoich policzków.
Rowan Johnson
Życie w Mariesville diametralnie różniło się od tego, które Nancy prowadziła w Atlancie. Tam nie tylko żyła w ciągłym biegu, ale przede wszystkim lekkim chaosie, w którym potrafiła bezbłędnie się odnaleźć. Coś jej wypadało lub wpadało, zapisywała się na coraz to nowsze zajęcia sportowe, wyskakiwała na spontaniczne drinki z przyjaciółkami, które kończyły się speed datingiem, funkcjonowała w pędzie, ale gdzieś w tym wszystkim miała czas dla siebie. W Atlancie mogła przejmować się tylko sobą. Nie miała ochoty na obiad, to go nie robiła, jeśli mogła, to zwlekała się z łóżka o niepoważnych godzinach, odsypiając zarwane noce, urządzała sobie wypady za miasto i nikomu się nie tłumaczyła. To zmieniło się, gdy zamieszkała w Mariesville z babcią, o którą postanowiła się troszczyć. Szybko skończyły się jej proste wymówki, którymi usprawiedliwiała swoje małe lenistwo, a zaczęły się prawdziwe wymagania, gdyż opieka nad drugim człowiekiem wcale nie była łatwa. Co prawda, babcia Cecily świetnie sobie radziła i nie potrzebowała jakiegoś ogromnego wsparcia Nancy, ale jednak zdarzało się jej o wielu sprawach zapominać. Kilka razy wyszła z domu i nie potrafiła do niego wrócić. Chodziła na zakupy z jakąś wymyśloną listą, kupując niepotrzebne produkty. Chciała gotować, a następnie zapominała, że się za to brała. Nancy więc starała się jakoś to ogarniać. Zabierała babcię na spacery, w ten sposób użytkując energię staruszki. Razem z nią robiła obiady, wspólnie piekły, wyczytując przepisy z babcinych zeszytów, które chowały w jednej z kuchennych szafek, oglądała seriale, które babcia lubiła i czasami próbowała coś tam z nią dziergać, lecz musiała uczciwie przyznać, że akurat w tej dziedzinie Cecily miała swoją faworytkę, którą była Abigail.
OdpowiedzUsuńPrawdę mówiąc, Nancy nie wiedziała, jak doszło do tego, że jej babcia odnalazła się z Abigail i tak po prostu zaczęły się dogadywać, łącząc się wspólną pasją, ale widziała, że to działa, więc z tym nie dyskutowała. Zależało jej na szczęściu babci, a niewątpliwie spotkania z Abi sprawiały, że taka była. Za każdym razem nie mogła się doczekać, przez co wczoraj, Nancy zaraz po powrocie z pracy została zaciągnięta do kuchni, aby pomóc Cecily w zrobieniu jej popisowego torciku marchewkowego, który następnego dnia wspólnie przełożyły wyśmienitym kremem śmietankowym. Taka słodycz idealnie pasował od herbatki, choć Nancy miała w zanadrzu grzane wino, gdyby jednak wieczorek się przedłużył.
— Otworzę — zapewniła babcię, gdy po domu rozległ się charakterystyczny dźwięk dzwonka, a w tym samym czasie Cecily starannie układała swoją kolekcję włóczek, którą powiększała jej wnuczka, regularnie kupując nowe kolory i uzupełniając braki.
— Cześć! — zawołała Nancy z uśmiechem, kiedy tylko uporała się z zamkiem i drzwiami, a jej oczom ukazała się rozgorączkowana Abigail. — Wszystko dobrze? — zapytała tak dla pewności, dostrzegając jej zarumienione policzki, ale widziała także rower, więc podejrzewała, że to jego sprawka.
— Wchodź, babcia już nie może się doczekać — zachęciła, odsuwając się na bok, aby zrobić miejsce. — I nawet ma coś dla ciebie — dodała z delikatnym uśmiechem, choć to była niespodzianka, którą Cecily chciała się sama pochwalić.
Nancy Jones
Może lepiej, żeby Abigail pozostała nienaruszona. Szkoda jej rąk, przecież lubi ich używać, prawda? I szkoda jej nóg, bo inaczej nie mogłaby być wszędzie. A o poważniejszych złamaniach lepiej nawet nie wspominać...
OdpowiedzUsuńAJ przed śmiercią żony był raczej beztroskim dowcipnisiem, ale teraz stroni od ludzi na tyle, na ile może, więc ten poszkoleniowy obiad u rodziny Wilsonów mógłby być nieco niezręczny, ale skoro nalegacie... :)
ARCHER JACOBSON
Gdyby nie to, że czarnuszka rośnie najchętniej na polach po zbożu, ponieważ jest chwastem zbożowym, Mildred sama zasadziłaby ją u siebie. Próbowała kiedyś zaszczepić sadzonki, ale te przetrwały tylko do zimy i na drugi rok już się nie rozsiały. Próbowała zrobić wszystko, żeby nie musieć użerać się z gniewem Williamsa, ale u niej czarnuszka nie chciała się przyjąć. Nie było jednak powodów, by nie spróbować zaszczepić jej u Abigail, bo może jej ziemia ześle im taki mały cud, że czarnuszka przetrwa i się rozsieje. Mildred chętnie by spróbowała, jeśli Abigail nie miała nic przeciwko sadzeniu takich chwastów w swoim ogrodzie. Byłaby szczęśliwa, gdyby nie musiała podkradać jej Williamsowi, tylko mogła korzystać z zasobów zaufanej osoby, jaką była dla niej Abi. To zawsze zmniejszało szanse na nagrabienie sobie u funkcjonariuszy lokalnej policji.
OdpowiedzUsuńMilly nie potrafiła kłamać, bo zaczynała plątać się wtedy w zeznaniach, ale jeśli obie wymyśliłyby historię i zaczęły dopowiadać słowa jedna przez drugą, całkiem możliwe, że zatuszowałyby nieścisłości i wypadły całkiem przekonująco.
— Tak, do produktów do włosów też się jej dodaje — potwierdziła, zerkając na Abi z uśmiechem. Podobało jej się, że koleżance nie było to obojętne, bo zazwyczaj ścierała się z ludźmi, którzy podchodzili do darów natury z powątpiewaniem. Millie nie próbowała wciskać im swoich racji, bo nie uważała, że musi, gdyż każdy ma prawo korzystać z czego chce, ale zawsze powtarzała, że chemia występuje również w przyrodzie. Tymochinon można pozyskać z ziarenek czarnuszki, ale można wytworzyć go także syntetycznie. Mildred wolała ten z czarnuszki, a jeśli ktoś inny wolał syntetyczny, to też przecież w porządku!
— Och, to super! — powiedziała radośnie, ciesząc się, że w pensjonacie tak się układało. Rozumiała, że prowadzenie takiego miejsca nie jest łatwe, bo rachunki cały czas są, a z ilością gości bywa przecież różnie. Raz jest ich więcej, raz mniej. Utarg sprawia czasami radość, a czasami budzi niepokój. Mildred zawsze uważała Abigail za bardzo mądrą, zaradną dziewczynę i nie miała wątpliwości, że dobrze poprowadzi rodzinny biznes. Potrafiła się temu poświęcić i to było niezwykle wyjątkowe.
— Chętnie kiedyś wpadnę — uśmiechnęła się promiennie. Nie miała zbyt wielu okazji do takich sąsiedzkich obiadów, więc bardzo chętnie skorzysta kiedyś z zaproszenia.
Przestała pedałować, gdy na horyzoncie pojawiła się posesja Williamsa i zmrużyła lekko oczy. Chciała się przyjrzeć otoczeniu, czy aby przypadkiem dziadek nie kręci się po podwórku, bo wtedy cały plan idzie do kosza, ale nigdzie go nie wiedziała. Może naprawdę siedział teraz w salonie i słuchał lokalnych wiadomości.
Kiedy się zatrzymały, zeszła z roweru i spojrzała na Abi. Sięgnęła ręką do jej chustki, bo wywinęła się w jednym miejscu na wietrze, a szkoda, by wyrwała jej piękne włosy.
— Musimy postawić rowery w takim miejscu, żebyśmy mogły na nie w razie czego szybko wskoczyć — powiedziała i rozejrzała się dookoła, szukając wzrokiem jakiegoś drzewa, albo miejsca, gdzie mogłyby postawić rowery. — Przeskoczymy potem przez płot tam z tyłu domu, bo czarnuszka rośnie kawałek za jego domem. Natniemy ile się da i czmychniemy z powrotem — wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się szeroko. Ten pomysł był trochę zwariowany. Ale one też są zwariowane, prawda?
Millie A.
Rodzice Murray też jej nie wyganiali z rodzinnego domu, nawet się słowem nie zająknęli, że mogłaby mieszkać gdzie indziej. Bo też nie miała gdzie. Mogłaby wynająć kawalerkę lub dwupokojowe mieszkanko, które był w zasięgu jej możliwości finansowych, ale prawda była taka, że wtedy niewielka część wypłaty pozostałaby do jej dyspozycji i choć Betsy nie należała do rozrzutnych, to lubiła inwestować - w kolejne płótna, włóczki, lepsze szydełka, a ceny, za które sprzedawała swoje szkice, akwarele bądź wydziergane czapki, szaliki czy zabawki, nie był zaporowe. Właściwie były śmieszne, zysk Betsy z tego był niewielki, ale też nigdy nie myślała o tym, żeby na poważnie zająć się rękodzielnictwem. Roznoszenie listów, choć niezbyt emocjonujące, dawało jej oparcie, finansową stabilizację i poczucie pewności, której nie dostałaby od własnej działalności.
OdpowiedzUsuńOdebrała dość obszerną bluzę od Abigail i zarzuciła ją na ramiona, miękki i przyjemny materiał był raczej słabą ochroną od deszczu, ale przynajmniej mógł w pierwszym etapie zniwelować odczuwanie zimna. Chyba.
Dziewczyny nie traciły chwili, zbiegły po schodach, ignorując ewentualne spojrzenia i zatrzymały się przed drzwiami prowadzącymi do ogródka przed pensjonatem. Rudowłosa nie dała blondynce możliwości reakcji, tylko po prostu pociągnęłą ją za sobą. Wprost w ramiona zimnego deszczu, w którym bez trudu dało się wyczuć nadciągającą prężnymi krokami jesień. Lato kończyło się nieubłaganie, a gwałtowne burze były tylko tego dowodem.
Betsy nie była gotowa. Kiedy wybiegły spod bezpiecznego zadaszenia, zimna i brutalna ściana wody uderzyła w ich drobne ramiona. Betsy, ledwo dostrzegając otoczenie dookoła siebie, schyliła się i zbierała nieco mniejsze kamyki, starając się nie zostawiać zbyt wielu pustych miejsc w konstrukcji pana Wilsona. Swoje zdobycze wrzucała do kieszeni bluzy, a kiedy miała je już wypełnione, złapała Abigial za nadgarstek, bo była pewna, że ruda przez szum deszczu i coraz częstsze grzmoty jej nie usłyszy. Skinęła na nią głową i poprowadziła z powrotem na werandę.
Kapało z nich niczym z nieba, deski werandy bardzo szybko dookoła z nich zrobiły się mokre.
— Mam nadzieję, że kamyczki wyjdą ładne, bo trzeba je będzie zwrócić na miejsce — zaśmiała się, potupała nogami, aby pozbyć się z butów ewentualnego nadmiaru błota. — Grzaniec byłby teraz idealny — powiedziała to i objęła się ramionami. Czuła, że drży. Deszcz był niemal lodowaty i nie pachniał już latem, a przy tak nagłej ulewie temperatura w ekspresowym tempie obniżyła się o kilka, jak nie kilkanaście stopni.
Betsy
Czekam z cierpliwością. Totalnie się nie spieszy. Dzięki!
OdpowiedzUsuńARCHER
Jackson wiedział, że nie powinien był przekraczać tej cienkiej linii. Granica, którą wcześniej tak pilnie przestrzegał, nagle zaczęła się rozmywać, a Abigail – jego wierna przyjaciółka – zaczynała wchodzić na terytorium, które nigdy nie miało być ich wspólne. Przez te wszystkie lata ich przyjaźń była jak bezpieczna przystań, oparta na szczerości, szacunku i wzajemnym wsparciu. Abigail była dla niego jak siostra, a relacja ta była święta. Tak właśnie miało to pozostać. Oczywiście, Wilson była wspaniałą kobietą – mądrą, czułą, lojalną, z urokiem, który przyciągnąłby niejednego mężczyznę szukającego i pragnącego stałości. Ale Jackson czuł, że to nie jest jego rola w rzeczywistości i świecie Abigail.. W tej wyidealizowanej przyszłości, gdzie może i widział siebie z kimś, nie mógł wyobrazić sobie Abigail u swojego boku jako partnerki życiowej. To wcale nie odejmowało uroku i wspaniałości Abigail, było raczej wyrazem różnicą ich rzeczywistości, pobudzaną jego bagażem doświadczeń. Miał za sobą bolesne rozstanie i niespełnioną miłość, a przede wszystkim — burzliwe małżeństwo i jeszcze boleśniejszy rozwód. Abigail zdecydowanie zasługiwała na kogoś innego – kogoś mniej poharatanego przez życie i ciężar pogmatwanych decyzji.
OdpowiedzUsuńPoza tym, była jego przyjaciółką w najbardziej niewinnym tego słowa znaczeniu. Ich przyjaźń, choć czasem intensywna, nigdy nie miała przekraczać tego wyznaczonego progu. Zawsze wiedzieli, gdzie są ich granice. Mieli za sobą wspólne śmiechy, droczenie się, a czasem nawet przespane noce pod jednym dachem, ale nigdy nie było w tym podtekstów. Granice były jasne i nienaruszalne – akceptowane i przestrzegane przez lata.
Aż do teraz.
Do teraz, gdy wszystko wywróciło się do góry nogami, barwy ich relacji przybrały głębszego tonu, a w głowie szumiało od natężenia silnych emocji. Bowiem nagle, w przypływie chwili wskutek nieznanego mu jak dotąd powodu, Abigail przestała być tą samą Abi. W jego objęciach stała piękna, młoda kobieta, o hipnotyzujących oczach i urokliwym uśmiechu. Kobieta, której każda rysa twarzy budziła zachwyt w jego duszy, której ciało tak idealnie leżało w jego objęciach. Kobieta, która w tej chwili elektryzująco działała na jego serce i umysł, budząc pożądanie, którego zdecydowanie nie powinien był czuć. To pożądanie nie było jednak tym typowym, cielesnym, wręcz zwierzęcym poczuciem tego, że chciał tu i teraz. Nie, wręcz przeciwnie – opierało się na delikatności ich dusz, wrażliwości umysłów i serc, które w tym momencie wyrywały się do wspólnego tańca bliskości i uczuć. Wyrywały się po więcej, jak gdyby przez te wszystkie lata trzymano je w złotej klatce, w której być może wcale nie chciały być. Tak łapczywie wyciągały do siebie ręce, próbując uciec w nieznane, łamiąc i krusząc wszystko to, co Jackson z Abigail budowali tyle lat. Kiedyś usłyszał, że serce bywa zdradliwsze niż cokolwiek innego i być może było w tym wiele prawdy. Powinien więc był go strzec, pilnować by nie popełnić głupstwa. I choć bardzo tego chciał, to zdawało się, że musiało dojść do emocjonalnej katastrofy, bo Abigail była zdecydowanie zbyt blisko, a jej dotyk budził w nim takie emocje, jak nigdy dotąd.
Gdy więc Jackson poczuł, jak jej dłoń delikatnie przesuwa się po jego własnej, a każdy dotyk jej palców zdawał się zostawiać ślad gorąca na jego skórze, tonął w emocjach jeszcze bardziej. Trzymając ją w objęciach, poczuł, jak jej ciało idealnie dopełnia jego własne, jakby ich dusze i ciała zostały stworzone, by spotkać się w tej jednej chwili. Jej oddech, ciepły i nierówny, mieszał się z jego własnym, a gdy ich nosy musnęły się delikatnie, serce Jacksona przyspieszyło, pulsując w rytmie, który wydawał się współgrać z każdym uderzeniem serca Abigail.
UsuńIch oddechy zlały się w jedno, coraz szybsze i głębsze, jakby oboje szukali powietrza w tej rosnącej między nimi intensywności. Czuł, jak jej pierś unosi się i opada w rytm wzmagających się emocji, podobnie jak jego. Mimowolnie jego dłoń instynktownie zacisnęła się na jej plecach, jakby chciał ją zatrzymać, chroniąc ten moment przed zniknięciem.. Zamknął oczy, próbując wyryć w pamięci każdy szczegół – zapach jej skóry, drżenie jej ramion, miękkość jej włosów dotykających jego policzka. Każda sekunda zdawała się wydłużać, jakby czas przestał istnieć, a liczyło się tylko to, że byli tu razem, ich ciała i dusze połączone w tym nieodwracalnym tańcu.
Czuł krople potu spływające po rozgrzanej skórze jego karku, ale to wcale nie była tylko fizyczna reakcja. Był porażony świadomością, że to, co kiedyś uważał za przyjaźń, przybrało nowy wymiar. W tej chwili Abigail stała się kimś, kogo pragnął na sposób, którego nie był w stanie kontrolować. Jego ciało pulsowało od rosnącego pożądania, od świadomości, że Abigail jest tak blisko, że oddycha jego powietrzem, że czuje ten sam dreszcz.
I wtedy, zaledwie szeptem, usłyszał te dwa kluczowe słowa, wypowiedziane w taki sposób, jakby były sekretem, który Abigail nosiła w sercu przez długi czas. Te dwa słowa rozbrzmiały w jego myślach niczym echo, rozbijając ostatnie bariery, które dotąd tak usilnie budował wokół serca. Proste, ale wystarczająco potężne, by zmienić wszystko, co było między nimi.
Czuję ciebie
Przepadł. Wiedział, że nie ma już odwrotu. Ich wzrok złączył się, przepełniony wzajemnym zrozumieniem, pasją i pragnieniem, którego nie potrafili już ignorować. Wstrzymał oddech, by na ułamek sekundy przedłużyć tę chwilę, zachować ją w pamięci, zanim wszystko zmieni się na zawsze.
Westchnął cicho, niemal z czułością, pokonując te ostatnie milimetry dzielące ich od siebie. Połączył ich usta w pocałunku, który był mieszanką intensywności, nieposkromionej namiętności, a jednocześnie delikatnej czułości. Pocałunek był głęboki, pełen pragnienia, jakby Jackson czekał na niego całe życie. W tej chwili nie było miejsca na wątpliwości czy strach. Było tylko to uczucie, które wypełniało każdy fragment jego ciała.
Jackson przyciągnął Abigail jeszcze bliżej, ich ciała niemal złączyły się w jedno, a dłonie błądziły po jej plecach, pragnąc zapamiętać każdy jej szczegół. Czuł, jak jej zapach, ciepło jej skóry i delikatne drżenie pod jego dotykiem mieszały się z jego własnym pragnieniem, tworząc coś, co trudno było opisać słowami. Ten pocałunek nie był czymś, co mogłoby zniknąć następnego dnia, będąc zaledwie wspomnieniem do zatarcia – był głębszy, łapczywy, pełen tęsknoty i pożądania. Ich serca zaś biły w jednym rytmie, oddechy mieszały się w powietrzu, a Jackson czuł, jak traci kontrolę, jak odpływa, pozwalając sobie na to, co później zdecydowanie nie będzie mógł nazwać pomyłką.
— Pragnę poczuć cię bardziej, Abigail — wyszeptał, gdy na moment oderwali się od siebie, a jego oddech jeszcze drżał pod wpływem emocji. Wiedział, że właśnie przekroczył granicę, której nie miał odwagi dotknąć przez te wszystkie lata. Lecz sposób, w jaki Abigail odpowiedziała na jego pocałunek, mówił mu, że ona czuła to samo. Chwycił ją więc mocniej, pewnym ruchem podnosząc jej drobne ciało i umieszczając na drewnianej komodzie, gdzie mogła spojrzeć mu w oczy na równi, bez konieczności zadzierania głowy. Ich oddechy zlały się w jedno, a w jego oczach pojawiła się głęboka, niepowstrzymana namiętność, która nie znała już żadnych wątpliwości.
— Pragnę cię, Abi… — wyszeptał, a jego głos niósł w sobie coś między wyznaniem a prośbą. Słowa wypełniały przestrzeń między nimi, intensyfikując bliskość tej chwili, kiedy ich spojrzenia spotkały się po raz kolejny, tym razem pełne wyraźnego zrozumienia. Następnie pochylił się i złączył ich usta w pełnym pragnienia pocałunku, głębszym i bardziej intymnym, Jego dłonie powędrowały wzdłuż jej ramion, delikatnie obejmując ją, jakby chciał zapamiętać ten moment na zawsze. W tej chwili nie było niczego innego – żadnych myśli, żadnych obaw; tylko oni, razem, jakby cały świat nagle przestał istnieć.
Usuńwon’t be the same
Dywagując o różnicach w dostępie do nowoczesnych technologii nie miał na myśli tych faktycznie niezbędnych do normalnego, w pełni szczęśliwego funkcjonowania, choć oczywiście zdawał sobie sprawę, że gdyby jakaś istota na ziemi posiadała zdolności telepatyczne, mogłaby je w ten sposób zinterpretować. Jemu chodziło raczej o te jakże urocze potworki o często niewypowiadalnych nazwach, których logiczny opis w raporcie z przeszukania przedmiotów należących do podejrzanego zajmował później ponad połowę jego zawartości. Oj, wolałby nawet nie liczyć ileż to razy się nad takim dokumentem ostro naprzeklinał zarówno na ich oderwanych od normalnego stylu bycia właścicieli, jak i konstruktorów... A co chyba jeszcze gorsze kilka z nich miał swego czasu pod własnym dachem, bo Ava tak uparcie suszyła mu głowę o ich zakup, że w końcu dla świętego spokoju musiał jej po prostu odpuścić. Dobrze, że nie wierzył w reinkarnację czy jakąkolwiek inną formę możliwości powstania z martwych, bo pewnie nie pozbyłby się ich po dziś dzień (ich dawne wspólne mieszkanie przeznaczył obecnie na wynajem na wypadek, gdyby kiedyś wzięło go jeszcze na sentymenty i chciałby tam jednak wrócić).
OdpowiedzUsuńJasne, niezaprzeczalnym faktem było też, że podczas piętnastu lat spędzonych przez niego poza granicami miasteczka Mariesville niezwykle się zmieniło – rozwinęło pod względem nie tylko architektonicznym, ale także cywilizacyjnym, część ludzi, których znał jeszcze za dzieciaka albo dawno już nie żyła albo gdzieś się wyniosła i do tej pory nie wróciła zastąpiona przez zupełnie nowe twarze. On sam natomiast w międzyczasie zdążył nauczyć się, że w cale nie jest aż tak bardzo nieśmiertelny jak mu się niegdyś wydawało. Ponoć panował również zdecydowanie lepiej nad swoją zbytnią ciekawością, lecz tego akurat nie czuł się w stu procentach pewien. Zazwyczaj twierdził, że wykorzystywał ją teraz po prostu do innych celów. Co zaś się tyczy wyczuwalnego dystansu jakim obdarzali go po powrocie lokalni mieszkańcy, cóż, nawet im się nie dziwił. Zbyt wiele napsuł im niegdyś krwi, by mógł wymagać od nich, żeby jakikolwiek noszony na co dzień mundur (a już szczególnie taki, którego znaczenie sam regularnie umniejszał, uznając go za dodatkową karę za grzechy popełnione za małolata) mógł coś w tym względzie zmienić. Na zyskanie od nich drugiej szansy i zdobycie wśród nich choćby minimalnego zaufania musiał sobie zasłużyć w zdecydowanie bardziej pospolity sposób, starając się udowodnić im, że faktycznie na to zasługuje.
- Całe szczęście nie jesteś na służbie. – Niby to wychwycił żart Abi, ale w jego tęczówkach można było wyłapać pewną dozę smutku.
Choć nie przyznał się do tego nawet przed bliskimi, wciąż tęsknił bowiem do tego wiecznego dreszczyku adrenaliny, który drażnił jego skórę podczas pracy w Straży Granicznej. Może i kilka razy otarł się wówczas o śmierć, ale przynajmniej czuł się spełniony, czego o obowiązkach związanych z obecnym stanowiskiem powiedzieć niestety nie mógł. Przyzwyczajony do bezwarunkowego słuchania rozkazów dowódcy robił po prostu to, co niezbędne, by ugasić pożar, ale to w żadnym przypadku nie to samo.
- I co ja mam niby teraz z tym zrobić ? – Westchnął ciężko, patrząc jak dziewczyna wydobywa z koszyka jedynie trzy słoiki. – Przecież moja babcia w przypadku swoich wytworów jest gorsza od żandarma – za nic nie uwierzy, że ktoś mógł stwierdzić, iż ktoś mógł je jej zwrócić... – Pokręcił głową, podświadomie bawiąc się wiszącym na szyi srebrnym wisiorkiem w kształcie skarabeusza stanowiącym prezent od zmarłej żony. – Nie znasz może kogoś, kto ma przypadkiem u siebie w gościach cały pułk wojska i mógłby zechcieć to przyjąć ? – Spytał, podnosząc jednak nieszczęsne pudło i kierując się z nim powoli w stronę wyjścia, gdzie złapało go niespodziewane pytanie rudowłosej. – Wygląda na to, że nie mam innego wyjścia. – Stwierdził niemal automatycznie się zatrzymując. – Babcia potrzebuje już wsparcia przy gospodarstwie, a dam sobie obie ręce uciąć, że mój ojciec zamiast ruszyć swoje szanowne cztery litery i trochę jej pomóc, przyjechałby tu tylko po to, by odesłać ją jeszcze tego samego dnia do domu starców. – Mruknął wściekle, jeszcze mocniej zaciskając dłonie na rączkach trzymanego przedmiotu. – W dodatku Rosa powinna być tutaj znacznie bezpieczniejsza. – Dodał tajemniczo, nie chcąc zdradzać się ze swoimi czarnymi myślami związanymi ze wcześniejszą posadą. Być może nieco przesadzał, stale oglądając się przez plecy za każdym razem, gdy tylko przebywał w większym skupisku ludzkim, ale czyż nie takie były właśnie uroki zbyt długiego użerania się z najgorszej maści wyrzutkami pragnącymi dostać się do jakiegoś kraju celem rozkręcenia na jego terenie swoich brudnych interesów ?
UsuńLiberty
Doskonale rozumiał to, że Abigail ma w sobie niezwykłą sensytywność, że potrafi przełożyć na uczucia wszystko to, co ją otacza, ale poprosiła go o opowieść, która nie miała szczęśliwego zakończenia, więc nie mógł koloryzować faktów. Nie byłby zresztą w stanie tego zrobić, nawet gdyby chciał, bo śmierć tej kobiety nie przyniosła zbyt wiele dobrego. Owszem, szajka została rozbrojona, capo zabity, a kobiety odzyskały wolność, ale na świecie nadal jest tyle samo zła, a wskaźnik handlu ludźmi w Atlancie wcale nie zmalał. Atlanta jest ośrodkiem handlu ludźmi od co najmniej dziesięciu lat i tak już pewnie pozostanie, biorąc pod uwagę duże, międzynarodowe lotnisko, główne autostrady i drogi międzystanowe przebiegające przez tę okolicę. Rozbrojenie szajki tego nie zmieni, śmierć kobiety też nie. Nic tego nie zmieni, bo w amerykańskim prawie za dużo jest luk, które da się wykorzystać w taki niecny sposób. Można temu jedynie przeciwdziałać, niestety czasami kosztem niewinnych osób i do tego Rowan musiał przywyknąć właściwie w dniu, w którym zasilił szeregi policyjnej formacji. Może byłoby mu trudniej odciąć się od tej relacji, gdyby łączyła ich wieloletnia, szczęśliwa miłość, ale oni zdążyli się dopiero poznać, w dodatku w warunkach, w których każde narażało swoje życie i gdzie jedno walczyło z traumami, przysłaniającymi zdrowy rozsądek, a drugie musiało pilnować się ze względu na zawód. To nie była szczęśliwa miłość, ciężko tak w ogóle nazwać miłością to, co ich łączyło przez te parę miesięcy, ale było to na pewno jakieś niebanalne uczucie, które miało szansę rozkwitnąć, gdyby tylko los rozdał im łaskawsze karty. Tak czy siak, ona miała prawo żyć. Ona chciała żyć i dzielnie walczyła o to życie aż do ostatnich sekund.
OdpowiedzUsuńUśmiechnął się krótko na słowa Abigail, złapał z powrotem za wiosło obiema dłońmi i zaczął wiosłować mocniej, żeby wyprowadzić kajak z martwego punktu. I tak byli już niedaleko od przystani, więc dobrze będzie trzymać się brzegu, żeby nie musieć później manewrować przy dobijaniu. W dodatku lepiej będzie, jeśli Abigail skupi teraz myśli na czymś bardziej przyziemnym, bo potrzebowała się uspokoić, a brnięcie w takie tematy na pewno się temu nie przysłuży. Chyboczący się kajak nie wróży niczego dobrego. Jemu było już łatwiej porzucić myśli, bo minęły prawie trzy lata, więc miał dużo czasu oswoić się z wydarzeniami i przywyknąć do trochę innego życia, które było ich następstwem. Musiał to zrobić bez względu na to, jak trudne było sklejanie serca z kawałków drobnych jak mak. Na nią odpowiedź spadła teraz jak grom z jasnego nieba, ale mogła przynajmniej rozszyfrować, dlaczego ktoś taki jak on stroni od bliższych relacji, mimo powodzenia, bycia lubianym i szanowanym. Wszystko to miało uzasadnienie w sposobie, w jaki doświadczyło go życie.
— Zaraz dopłyniemy — oznajmił, bo krótki pomost tutejszej przystani był już widoczny z miejsca, w którym się znajdowali. — Jak dobijemy do brzegu, ty wysiadasz pierwsza — poinstruował krótko. Wiosłował prężnie cały czas, pracując nie tylko ramionami, ale i oddechem, który dostosował się do jego ruchów. Brzeg zaczynał robić się płytszy, bo został sztucznie usypany piaskiem ze względu na to, że przystań służyła też jako kąpielisko i władze miasteczka zadbały o estetykę oraz bezpieczeństwo.
Gdy minęli pomost i zatrzymali się na piasku, Rowan zaparł się wiosłem o dno i poczekał aż Abigail wysunie się z kajaka i przedostanie się na twardy ląd. Sam wysiadł zaraz za nią i jednym, sprawnym ruchem wyciągnął kajak w całości na brzeg. Parę osób kręciło się w pobliżu na spacerach z psami, czy z samym sobą, chłonąc spokój tutejszej okolicy. Dobrze, że parking jest blisko, bo będzie musiał przenieść tam kajak i zapakować go w samochód.
UsuńZanim jednak pomyślał o pakowaniu sprzętu, podszedł najpierw do Abigail.
— Wszystko okej? — Upewnił się i złapał za zatrzaski kapoka, żeby pomóc jej wydostać się z tego dodatkowego obciążenia. Musiał się upewnić, bo z taką reakcja jeszcze się nie spotkał, choć prawda jest taka, że nie miał takiej możliwości, skoro nikomu o tym nie mówił. Nie sądził jednak, żeby ktokolwiek mógł dorównać reakcji Abigail, bo ona została obdarzona wyjątkową wrażliwością, chyba niespotykaną już w dzisiejszych czasach.
Rowan Johnson
Mógł jej odmówić i nie pisnąć choćby słówkiem na temat tych prywatnych spraw, ale mieli za sobą coś, co w pewnym momencie zatarło gdzieś klarowne granice ich znajomości i podświadomie czuł, że dla niej będzie lepiej, jeśli pozna prawdę, tym bardziej, że to nie pierwszy raz, gdy chwytała się tego tematu. Miała wyraźną potrzebę poznania go i zrozumienia na niektórych płaszczyznach, więc postanowił jej tego nie utrudniać, bo i tak nie miałby z tego żadnych korzyści, a nie starał się na pokaz zgrywać kogoś niedostępnego. O pewnych rzeczach rozmawia się trudniej, szczególnie, gdy rozmawia się o tym rzadko, a co niektóre zdarzenia tak ciężko ubrać w słowa, że nawet teraz Rowan potrzebował chwili, by dobrze zawrzeć opowieść w kilku prostych zdaniach. Mógł trzymać ją na dystans, bo niczego by nie stracił, ale niczego by tym również nie zyskał, a Abigail nie wyciągała od niego informacji, żeby plotkować nimi później na prawo i lewo. Chciała ułożyć sobie w głowie pewną układankę, więc umożliwił jej to, równocześnie wierząc, że dalej pozostanie osobą godną zaufania. Ale jego życie nie było wcale pozbawione uczuć, jak błędnie mogła zakładać. Nie było pozbawione emocji, sensu, przyjemności, czy zwykłej radości, bo to, że skupiał się na obowiązkach niczego z tych rzeczy nie wykluczało. Przecież on nie narzeka na swoje życie, nie czuje się niespełniony, czy niekompletny. Czerpał dużo dobrego z tego, co miał, czy co przydarzało mu się po drodze, nawet jeśli było to chwilowe, i zwyczajnie nie miał potrzeby tego zmieniać. Nie wszyscy muszą być kochliwi, uczuciowi i dążyć do bogatej miłości, a Rowan jest po prostu człowiekiem, któremu znacznie lepiej żyje się bez emocjonalnego bagażu. Życie go w dodatku doświadczyło i utwierdziło w pewnych przekonaniach na tyle mocno, że na razie w ogóle nie czuł potrzeby zmieniać niektórych postanowień. Nie będzie trwał przy nich, jak skała, bo życie bywa zaskakujące i jeśli dopadnie go to coś, co znów roznieci płomyk w jego sercu, na pewno nie będzie się temu opierał. Nie jest przecież masochistą, który dla własnego cierpienia porzuci coś, co może dodać jego życiu kolorytu, ale nie szuka tego na siłę. Jeśli się pojawi, wtedy będzie myślał, ale na razie nie wybiegał tak daleko w przyszłość i nie snuł scenariuszy, które mogą nigdy nie nadejść. Był przygotowany na wszystko, ale do niczego nie dążył. Co ma być, to będzie – dokładnie tak jak tamtego feralnego dnia.
OdpowiedzUsuńRozpiął zapięcia kapoka, poluźnił sznurki i zdjął element z ramion Abigail. W międzyczasie zerknął na jej usta, które chyba najmocniej przyjęły emocje, które targnęły nią po tym, gdy usłyszała odpowiedź. Jeśli to on byłby tak emocjonalny i wyładowywał swoją wrażliwość na ustach, to w tym szpitalu, gdzie łatano mu brzuch, musieliby dodatkowo zorganizować przeszczep warg, bo przy takim życiu, jakie prowadził, zjadłby je chyba do ostatniej tkanki. Ale akademia policyjna dobrze przygotowała go do tego zawodu, od samego początku skutecznie chłodząc krew, chociaż prawda jest taka, że on miał do tego predyspozycje i zawsze taki był – zdroworozsądkowy, niechętnie słuchający się serca. Po prostu realista.
— W porządku, Abigail — zapewnił ją raz jeszcze, tym razem patrząc jej w oczy, bo na kajaku było to niemożliwe, skoro siedziała plecami. Z nim naprawdę było już teraz w porządku. Jeśli zapytałaby go o to trzy lata temu, powiedziałby, że nie, totalnie nic nie jest w porządku, a wszystko jest w cholerę bez sensu, ale teraz ułożył życie na nowo, dostosował się do kart rozdanych przez los i już – tak musiało być.
Szeryfował w swojej rodzinnej mieścinie, spełniał się dalej zawodowo, nawet jeśli na zgoła innym polu i czerpał z tego życia, może nie garściami, bo na to nie pozwoliłoby mu zdroworozsądkowe podejście, ale cieszył się nim. Był zadowolony z tego, co ma i nie skupiał się na tym, czego już nie ma i mieć nie będzie, bo nie miało to żadnego sensu. Przeszłość to przeszłość – musi zostać w tyle, nawet jeśli nie w całości.
UsuńRozpiął suwaczek w kieszeni spodenek i wyciągnął z niej kluczyki do auta. Normalnie zostawiłby je u kolegi, który prowadzi tu wynajem kajaków, ale o tej porze miałby już zamknięte, więc musiał mieć je przy sobie. Inaczej zostałby bez auta, a trochę mu się nie uśmiechało taszczyć kajak aż na Orchard Heights, nawet jeśli nie ten ważył tony.
— To wskakuj do samochodu — powiedział, wręczając Abigail kluczyk. Na pewno nie zostawiłby jej tutaj i nie kazał wracać na piechotę, skoro sam był autem. Mógł ją nawet podrzucić w jakieś konkretne miejsce, jeśli tego akurat potrzebowała. — Ja wezmę kajak i zaraz przyjdę — oznajmił, wrzucając kapok na siedzisko kajaka, żeby się gdzieś nie zapodział. Miał już wprawę w pakowaniu kajaka na pakę, więc z tym też uwinie się w mgnieniu oka.
Rowan Johnson
[ Dziękuję za ciepłe przyjęcie mojej Kat ♥
OdpowiedzUsuńJeśli masz ochotę na jakiś wątek, my również! Rude powinny trzymać się razem. Kat jest 8 lat starsza, więc mogła kiedyś pomagać w szkole z jakimiś projektami albo nawet zaciągać ją na pierwszy wolontariat w miasteczku czy też być nianią z doskoku, kiedy rodzice potrzebowali chwili oddechu od energicznego dziecka? Jesteśmy otwarte na wszelkie pomysły.]
Kat
Gdy ruszyli z przystani z zapakowanym kajakiem, odwiózł Abigail do pensjonatu, zgodnie z jej życzeniem. Nie rozmawiali jakoś szczególnie dużo w drodze powrotnej, może dlatego, że Abigail cały czas trawiła informacje, a on nie czuł po prostu potrzeby uczepiać się na siłę jakiegoś tematu. Nie miał pojęcia czy ta rozmowa na kajaku wpłynie na ich znajomość, ale nawet jeśli – jaki miał na to wpływ? Słowa zostały już wypowiedziane, prywatne tajemnice zdradzone i od tych rzeczy nie było odwrotu. Abigail chciała wiedzieć, więc zaspokoił jej ciekawość, ale nie miał wpływu na to, jaki efekt to wyznanie przyniesie z czasem, gdy ułoży je w swojej głowie. Jego historia nie była lekka i tego mógł domyślać się każdy, bo to, że został dźgnięty, to była informacja powszechna, przez pewien czas nawet rozgłaszana w okolicy chociażby po to, żeby zebrać dla niego krew. Nikt nie znał tylko szczegółów tego zajścia. Nikt nie wiedział o co rozeszło się tak naprawdę, bo większość plotek mówiła głównie o tym, że został dźgnięty na służbie, a część że po służbie, ale wciąż będąc w trakcie jakiejś operacji. Cokolwiek myśleli o tym ludzie, ich opowieści nawet nie stały przy tej jedynej słusznej prawdzie, bo jedyną słuszną prawdę znają wtenczas tylko trzy osoby. Rowan nie wtajemniczył w to nawet swojej rodziny, ale był święcie przekonany, że matka zrobiłaby wszystko, żeby spróbować wyciągnąć skutki prawne, a tak naprawdę w całej tej sytuacji to nie było ich od kogo wyciągać. Przed laty wygadał się Jacksonowi i to mu wystarczyło, żeby pozbyć się trochę tego ciężkiego bagażu i zacząć nowe życie z zupełnie innymi priorytetami. A teraz dodatkowo opowiedział o tym Abigail.
OdpowiedzUsuńListopad niczym nie różnił się od poprzednich miesięcy, przynajmniej nie, jeśli chodziło o życie Rowana, który większą część każdego dnia i tak spędzał w pracy. Liście żółkły i opadały, tworząc na chodnikach złote dywany, noce przychodziły szybciej, a ponura aura coraz częściej gościła nad miasteczkiem, wprowadzając wszystkich w typowy, jesienny klimat. Po Jesiennym Jarmarku, obfitującym w stanowiska pełne zbiorów, przyszedł czas na Halloween, które w tym roku Rowan spędził inaczej, niż zwykle, bo dał się wkręcić kumplowi na domówkę, a potem znów wróciła codzienność, spędzana przy biurku na komisariacie, albo na patrolach, których miał o tej porze roku mniej, ze względu na mniejszą ilość turystów. Okolica trochę opustoszała, ale tutejsi przedsiębiorcy zasługiwali na odpoczynek po intensywnym sezonie. To był ich czas na porządki, na małe poprawki i na przygotowanie planów na przyszły rok, bo ten nadejdzie lada moment, nim wszyscy zdążą się obejrzeć. Czas płynie szybko, nieubłaganie, nikogo nie oszczędzając.
Miał dziś luźny, wolny dzień, więc doszedł do wniosku, że wybierze się na obrzeża Farmington Hills, żeby trochę postrzelać do tarcz. Tak na co dzień robił to u siebie w ogrodzie, ale strzelanie na krótkie dystanse to jedno, a na długie dystanse – drugie, i tego nie miał możliwości uskuteczniać akurat u siebie. Zapakował do samochodu trochę tarcz, kilka garści treningowej amunicji, swoją broń i parę przekąsek, i wyruszył w stronę bezkresnych łąk, rozciągających się za mieściną. Jechał akurat drogą, przy której znajdował się pensjonat, więc zatrzymał się na chwilę na poboczu. Coś mu się obiło o uszy, że państwo Wilson mieli wyjechać na kilka dni, zostawiając cały przybytek na głowie Abigail i pomyślał, że dobrze będzie sprawdzić, tak przy okazji, czy wszystko jest w najlepszym porządku. Miał świadomość, że Abigail posiada wokół siebie mnóstwo osób, które mogły ją wesprzeć, czy to przy technicznych robotach, czy tak po prostu, towarzysko, ale doszedł do wniosku, że nie zaszkodzi sprawdzić, tym bardziej, że przez ostatnie dni ich drogi nie przecinały się zbyt często.
Ostatnio, jak zadzwoniła do niego z prośbą o pomoc, przeganiał stąd szopa, więc niewykluczone, że przez tę sytuację mogła się wstydzić prosić go o pomoc ponownie, już niezależnie od sprawy. Abigail była energiczna i wesoła, ale miała też swoje słabsze strony, tyle że maskowała je swoim pozytywnym podejściem do życia.
UsuńSzedł przez podjazd, stąpając ciężkimi butami o kostkę. Miał na sobie czarny polar taktyczny i bojówki, a do tego ciężkie buciory za kostkę, bo zmierzał docelowo na prowizoryczną strzelnicę, z piaszczystym, nierównym podłożem, którą dodatkowo obrasta wysoka, wiecznie mokra o tej porze roku trawa. I westchnął sam do siebie, gdy dostrzegł Abigail siedzącą na werandzie. W tej chwili wpatrywała się w niebo, ale w dłoni trzymała pędzel, a obok niej stała puszka impregnatu. Rozmawiali wcześniej o zabezpieczaniu werandy, a nawet o tym, że on zgodził się jej pomóc, ale jakoś nie dogadali się, co do konkretnego dnia.
— Dzień dobry — przywitał się, gdy już na niego spojrzała, ale nic nie powiedziała. Uśmiechnął się, kiedy przebiegła po nim spojrzeniem, a gdy podszedł, zatrzymał się przy schodach, chcąc rzucić okiem na beleczki, które traktowała impregnatem. — Sporo tu roboty — stwierdził, obrzucając wzrokiem werandę. — Wpadłem sprawdzić, jak się sprawy mają, ale widzę, że na razie to tak średnio. Jak zorganizujesz mi drugi pędzel, może uda się zrobić tak, że zyskasz jeszcze dla siebie wolny wieczór — powiedział, wracając spojrzeniem do Abigail. Jechał postrzelać, ale to może zaczekać. Zapowiedział się przecież, że pomoże jej z impregnowaniem i tego słowa chciał dotrzymać.
Rowan Johnson
Choć alkohol powoli uderzał mu do głowy, nadając światu wielowymiarowości, Gustavo był zdeterminowany. Rozmowa z Abigail musiała odbyć się tej nocy i nie było innej opcji. Właśnie dlatego, kierując się czymś pomiędzy intuicją, a przypadkiem, podążał przed siebie, łudząc się, że powinien deptać jej po piętach. Na Boga, przecież to było Mariesville, a nie wielka metropolia!
OdpowiedzUsuńChłodny wiatr wdzierał się do jego nozdrzy, drażniąc mieszaniną zapachów. Zaciągał się nim mocniej, jakby chciał wywęszyć ciągnącą się za Abigail wściekłość. Jego oczy bacznie obserwowały otoczenie, a źrenice reagowały na każdy najmniejszy ruch, który zdołał zarejestrować podczas swojego nocnego polowania. Musiał zdobyć tę uciekającą sarnę żeby nie wiem co.
Żwawy krok ciężko obijał się o chodnik, wibrując z każdym kolejnym energicznym posunięciem. Przemierzał jedną z głównych ulic, by za chwilę skręcić nieoczekiwanie w kierunku jednego z bloków mieszkalnych, nad którego klatką zapaliło się światło. Momentalnie skierował w tę stronę swoje wszystkie receptory i siląc się na dojrzenie czegoś z odległości, zmrużył oczy, podbiegając w jego kierunku.
Ruda, pochylona czupryna kłębiła się nieopodal, zdradzając położenie zwierzyny, na którą zaraz miał zapolować.
– Mam Cię, Wilson – mruknął do siebie i gdy dojrzał, że kobieta zdołała otworzyć drzwi wejściowe, pognał w jej kierunku. Przeszło mu przez myśl, że właśnie zachowywał się jak psychol i Abigail mogła pomyśleć, że ma co do niej jakieś złe zamiary. Zdrowy rozsądek przysłonił mu jednak wypity alkohol i bezkresna determinacja co do oczyszczenia swojego dobrego imienia.
Dziękując sobie w myślach, że tak skrupulatnie biega w niemal każdy poranek, wsunął zmarzniętą dłoń między lgnące ku zamknięciu drzwi. Momentalnie wślizgnął się do środka klatki schodowej, czując jak grube mury osłaniają powierzchownie zmarznięte ciało od jesiennych, bezlitosnych podmuchów.
Wsłuchiwał się w kroki, które spiralnie kłębiły się u nieba, coraz cichsze, delikatniejsze. Bez zastanowienia ruszył ku górze, niemal bezdźwięcznie stawiając podeszwy skórzanych, eleganckich butów na kolejnych wyślizganych stopniach. Podciągał się na poręczy, spinając mięśnie ramion, okalanych przez wilgotną, czekoladową koszulę. Mokre włosy ciężko opadały na jego czoło, przypominając, że wieczór stawał się coraz bardziej deszczowy.
I gdy w końcu zobaczył jej sylwetkę, niemal ginącą za otwieranymi w połowie drzwiami, sapnął głośno, zagłuszając bicie żarłocznego serca. I niemal rzucając się w jej kierunku, chwycił za klamkę, na której spoczywała jej dłoń i zatrzymał ją energicznie.
– Szybka jesteś, Wilson – powiedział całkiem szczerze, zatrzymując wzrok w głębi jej przeszklonych oczu. Zacisnął swoją dłoń mocniej, trzymając jej palce w uchwycie. Nie mógł dać jej uciec! – Zaprosisz mnie polubownie na rozmowę albo sam się wproszę – siląc się na łagodny ton, jego oczy przybierały raczej iskrzące się postacie. Wyczuwał spięcie jej ciała, jej narastającą złość i ułamki sekund, które dzieliły od wybuchu. Spróbował więc ześlizgnąć jej dłoń z klamki, chcąc wepchnąć ją ze sobą do mieszkania. I jemu nie było na rękę, by wszczynać awantury na klatce schodowej i to w środku nocy! Bianco mieli wystarczająco dużo problemów i choć jego włoski, gorący temperament kazał mu krzyczeć, Gustavo balansował na krawędzi skoncentrowanego rozsądku i głośnego wybuchu – Gówno wiesz, Abigail. Łatwo jest kogoś oceniać nie pozwalając mu na obronę, co? Bylibyście jebanymi bankrutami, wiesz?! Gdybyś tylko wiedziała… – niemal szeptał, ostro i żarłocznie, ale jego zbolała twarz gwarantowała całkowitą szczerość wypowiadanych słów. Pochylił się nad nią, napierając wysportowanym ciałem coraz mocniej na jej drobną, kobiecą sylwetkę. Pod nogami czuł próg, który miał oddzielać ich awanturę od świata zewnętrznego, więc wykorzystując jej chwilową defensywę, która wlała się nieoczekiwanie po jego odważnych słowach, wepchnął ją do mieszkania i gwałtowanie zamknął drzwi, wlepiając w nią żądne rozmowy spojrzenie.
zwierzyna złapana w sidła
Zamknęła drzwi za koleżanką, odcinając je od podmuchu bezlitosnego, jesiennego wiatru. Z radością przejęła od rudowłosej sweter, który ta podarowała jej kilka tygodni po powrocie do Mariesville. Pachniał lekko, nutą porzeczkowych perfum – słodkich i orzeźwiających. Otulił ją przyjemnie nadzieją na nowy początek. Czymś, co dawało więcej niż szansę na zapomnienie. Wsparciem, jasnością. Jawił się tym, czego nie dostrzegała, a czego tak bardzo potrzebowała. Tu, w śmiercionośnym Mariesville. Teraz, gdy przysunęła go do nosa, znów przytulił ją do siebie ciepło, dając otuchy. Uśmiech Abigail, którym koleżanka raczyła ją od wejścia potęgował te doznania. Przyjmowała to w ciszy, ale ze szczerą wdzięcznością, za którą nie wiedziała jak powinna dziękować.
OdpowiedzUsuń– Szukałam go ostatnio! – przyznała zgodnie z prawdą. Ostatnie wieczory spędziła na gruntownym przejrzeniu swojej mizernej szafy. Stroje kąpielowe i krótkie sukienki spakowała w pudełka i wsunęła pod łóżko, żegnając się z nimi smutno na najbliższe miesiące. Na wysokości wzroku poukładała grube bluzy i swetry, a także bieliznę termiczną. Przeżyła już jedną zimę na tej barce i (niestety) wiedziała, czego może się spodziewać – Strasznie zimno. Nawet mój grzejnik z promocji nie daje rady – zaśmiała się lekko, wskazując na swojego jedynego, nocnego towarzysza. Dość długi, ale niski grzejnik nie bez powodu udało jej się dorwać w niższej cenie. Niby działał, ale Steph miała wrażenie, że z każdym dniem oddaje coraz mniej ciepła. A może po prostu robiło się pieruńsko zimno i nieocieplana barka powoli stawała się zupełnie niekomfortowa… – Chodź, zrobię nam rozgrzewającą herbatę. O, albo grzańca? – spojrzała pytająco na koleżankę. Niechętnie zsunęła z pleców koc i ułożyła go na brzegu beżowej, obitej sztruksem kanapy. Uprzątnęła na prędce laptopa i inne szpargały, którymi obłożyła się podczas całodziennego koczowania wśród miękkich poduszek. Nie wahała się długo i wsunęła na siebie przyniesiony przez Abigail sweter. Nie przeszkadzało jej, że miała już na sobie całkiem gruby golf. Tego dnia nie mogła rozgrzać się żadnymi sposobami. Z resztą, sweter był wyjątkowo ciepły i absolutnie uroczy. Nie mogła wyjść z podziwu, że Abi zrobiła go własnoręcznie. Ona nie miała takich zdolności, oj nie.
Stephanie przejrzała się w wiszącym naprzeciw kanapy lustrze, którego nieregularny kształt obity był ciemnym drewnem
– Świetny jest – powiedziała znów, choć zachwytom nad tym swetrem nie było końca. Uśmiechnęła się do przyjaciółki szczerze, czując potęgujące się, wewnętrzne ciepło. Abigail działała na nią tak kojąco. Ich spotkania po brzegi naszprycowane były rozmowami – od zwykłego babskiego biadolenia, po długie, trudne rozmowy, których mroczne dno zdawało się nie mieć kresu. Choć rudowłosa była od niej sporo młodsza, a ich temperament znacząco różnił się od siebie, chyba obie czuły się przy sobie komfortowo i zwyczajnie… lgnęły do siebie od początku. Coś nieokreślonego pociągnęło je do siebie, splatając więzy rosnącej przyjaźni.
Steph przeszła za małą wyspę kuchenną i zaczęła krzątać się po niewielkiej kuchni. Miała ochotę na ciasto marchewkowe, które udało jej się upiec podczas bezsennej, paskudnej nocy. Kolejnej w tym tygodniu. Chciała uraczyć nim Abigail, by choć trochę odwdzięczyć się za wszystko, co ta dobra wróżka dla niej robiła.
– Chyba powinnam kupić dodatkowy grzejnik – dodała, krojąc ciasto na duży, kolorowy talerzyk – Albo zainwestować w alpinistyczny śpiwór. Dopiero listopad, strach pomyśleć co będzie zimą. Ale nie ważne – machnęła ręką, zerkając na koleżankę ze szczerym uśmiechem. Skutecznie kryła pod nim rosnący smutek – Mów, co u Ciebie? Naprawdę chciało Ci się przychodzić w taką pogodę?! – spojrzała na nią podejrzliwie. Steph nie przypominała sobie, by umawiały się na ten dzień. Z resztą, gdyby wiedziała, że Wilson planuje ten nalot, wybiłaby jej to z głowy. Kto to widział, by wyściubiać nos z ciepłego mieszkania, gdy na zewnątrz paskudny, mokry wiatr oblepiał swoimi bestialskimi mackami.
UsuńMimo to, zrobiło jej się miło, że tego wieczora nie będzie musiała spędzać sama.
Stefcia
Lena poczuła, jak z każdym krokiem na górę opada z niej napięcie, które towarzyszyło jej przez cały dzień. Wreszcie mogła odetchnąć, przysiąść bez pośpiechu, a świadomość, że Theo w końcu usnął, zdawała się być najlepszą nagrodą za całe trudy. Weszła na przytulne poddasze pensjonatu, gdzie ciepłe światło lampy i pachnący drewnem pokój wydawały się przywodzić na myśl coś kojącego, bezpiecznego – miejsce, które zdawało się wręcz stworzone na taką chwilę jak ta.
OdpowiedzUsuńKiedy Abi położyła śpiącego Theo na łóżku i okryła go kocem, Lena nie mogła się powstrzymać od wdzięcznego uśmiechu. Sama opadła na kanapę, czując miękkość pod plecami, i pozwoliła sobie na moment ciszy. Gdy spojrzała na Abi, jej oczy błyszczały lekko z ulgą, choć na twarzy widać było ślady całodniowego zmęczenia.
– Wiesz, herbaty to nawet nie musisz mi dwa razy proponować – zaśmiała się, rozkładając wygodnie ręce. – I… powiem szczerze, że nie mam pojęcia, czy jadłam dziś coś konkretnego, poza chyba trzema kostkami czekolady, a część Theo zdążył jeszcze rozmazać po dywanie.
Wyobrażenie tego chaotycznego ranka samo w sobie było komiczne – wielki czekoladowy rysunek na starym dywanie, kawiarnia bez sprawnego ekspresu do kawy, a w międzyczasie „Dzień Niedźwiedzia”, który Theo stanowczo wprowadził jako swoje nowe święto.
– Przysięgam, że to dziecko ma więcej energii niż elektrownia – powiedziała, rozbawiona, ale i wyraźnie wyczerpana. – Jakby istniała wersja maratonu dla mam czterolatków, to myślę, że przebiegłabym go bez problemu. Wchodzę tu, i… no, w sumie to nawet nie wiem, jak tu dotarłam. Po prostu w pewnym momencie poczułam, że muszę zrobić krok dalej, niż tylko do kuchni, bo inaczej chyba zacznę gadać do siebie.
Abi uśmiechnęła się lekko i Lena wyczuła w jej spojrzeniu coś pokrzepiającego, jakby tylko kiwnięciem głowy chciała jej powiedzieć, że tu jest jej miejsce, że każda zmęczona mama i każdy „Dzień Niedźwiedzia” Theo zawsze znajdzie tu schronienie.
– Może to miejsce tak działa, nie? – Lena mrugnęła porozumiewawczo. – Jak jakieś schronisko dla tych, co muszą złapać oddech.
Kiedy Abi ruszyła na dół po herbatę i zapiekankę, Lena rozsiadła się bardziej, pozwalając sobie na chwilę odpoczynku, obserwując spokojną twarz Theo. Był taki cichy, wtulony w koc jak mały, śpiący aniołek, i nie sposób było uwierzyć, że to to samo dziecko, które jeszcze chwilę temu przeprowadzało czekoladową rewolucję w salonie.
"Może właśnie to mi było potrzebne," pomyślała, przesuwając wzrokiem po przytulnych detalach pokoju. Ten wieczór wydawał się być obietnicą małego, ale niezwykle cennego odpoczynku, takiego, który pozwala potem stawić czoła nawet najcięższym „Dniom Niedźwiedzia”.
Lena
Akurat o dochowanie sekretów się nie martwił, bo wiedział, że Abigail nie słynie z plotkowania. Nigdy przy nim tego nie robiła, nigdy też nie słyszał od kogoś innego, że to właśnie ona sprzedała komuś jakąś bajkę, więc w ogóle nie brał pod uwagę takiej możliwości, by chciała się dzielić z kimś jego osobistymi przeżyciami. To, że była roztrzepana wcale nie oznaczało, że papla na prawo i lewo o wszystkim, co wie. Była osobą, której można zaufać i której warto zaufać pod wieloma względami. Doskonale rozumiał, dlaczego Jackson miał o niej takie dobre zdanie i dlaczego to właśnie ją wybrał sobie na powierniczkę sekretów – ponieważ Abigail doskonale wiedziała, jak go wesprzeć, jak rozbawić i uczynić jego dzień lepszym. Rowan miał tego świadomość, nawet jeśli sam nie mógł skorzystać z tych dobrodziejstw, bo był zupełnie innym typem człowieka niż Jax, a jego życiowe priorytety rozkładały się na nieco innych płaszczyznach. Mógł to jednak docenić i starał się to robić na równi z trzymaniem się ram, które ustalili kilka dni po tamtej nocy, gdy sobie co nieco wyjaśnili. Nie odpowiadał na jej zaczepki, bo nie chciał dawać jej żadnych nadziei na cokolwiek, czego nie będzie w stanie jej ze swojej strony ofiarować. Jej uczuciowa strona, potrzeba bycia kochaną, dzielenia się sobą, to była granica, której nigdy nie może przekroczyć, bo jeśli to zrobi, po prostu ją zrani. O tym ostatnio napomknął mu między słowami Jax i zrozumiał to również sam, na podstawie tego, co działo się między nimi w ciągu ostatnich miesięcy. Nawet, jeśli Abigail zapewni go tysiącem słów, że wszystko jest okej, jej serce i tak zrobi swoje. Jeśli już na tym etapie rozstrajał jej myśli, to w dalszych będzie tylko gorzej, dlatego słusznie byłoby trzymać się tych granic za wszelką cenę. Chociaż z trzymaniem się ich bywa różnie, przecież na brzegu rzeki też niewiele im brakowało do obrócenia ich w pył.
OdpowiedzUsuńPrzeniósł wzrok na ślady po drzazgach, kiedy Abigail zaczęła tłumaczyć, jak to jej szło z całym tym impregnowaniem, i podniósł usta w uśmiechu. Dzień bez zrobienia sobie kuku, dniem straconym. Nawet na ostatniej przeprawie kajakiem pogryzła swoją wargę do krwi, chociaż teraz, jak lustrował ją przed momentem spojrzeniem, zauważył, że ładnie się to wszystko zagoiło i nie było prawie śladu. Ale znów ją zagryzała. Boże, co to za nawyk. Przyjemnie się na to patrzy, ale te usta chyba naprawdę mają w pewnych momentach zwyczajnie dość tego masochizmu.
Przejął od niej puszkę i pędzel i popatrzył po sobie, bo założył w zasadzie tylko zwykłą odzież outdoorową i nawet nie zakładał, że mógł wyszykować się tak przy okazji jak na jakąś specjalną misję. Chociaż, to rzeczywiście były ciuchy taktyczne, odpowiednie dla jednostek bojowych do treningów, więc można było tak pomyśleć. A on, jakby nie patrzeć, wybierał się na trening, tyle że strzelecki i zupełnie niezobowiązujący.
— Twoja weranda jest cholernie wymagająca, Abigail. W samochodzie mam jeszcze kevlar, tak na wszelki wypadek, i dwa rodzaje broni, bo coś czuję, że jedna może jej nie sprostać — pociągnął żart i pokręcił głową z uśmiechem. Przeszedł zaraz kilka stopni dalej i ukucnął przed belkami, po czym zamoczył kawałek pędzla w gęstym płynie. Zerknął jeszcze na Abigail, kiedy mocowała się z wieczkiem drugiej puszki, ale że ostatecznie sobie poradziła, to wrócił spojrzeniem na drewka przed sobą.
Były naprawdę pieczołowicie wyszorowane, najwidoczniej Abigail wzięła sobie do serca jego rady. Pociągnął po nich pędzlem długimi, lekkimi ruchami, żeby sprawdzić, jak zachowuje się na nich impregnat, ale wchłaniał się szybko i nie zostawiał zacieków, więc z tym rzeczywiście powinni uporać się szybko.
Usuń— A co, masz jakąś ciekawą propozycję? — Odpowiedział pytaniem na pytanie, pokrywając impregnatem beleczki werandy. — Jechałem akurat trochę postrzelać, a po strzelaniu przewidywałem, że zakręcę się na chwilę w The Rusty Nail — wyjaśnił i zamoczył pędzel w puszce, a potem przeniósł impregnat na drewnianą powierzchnię. Nie były to jakieś szczególne plany, których nie dało się w żaden sposób przekształcić, po prostu Rowan zawsze miał opracowany sposób na spędzenie dnia, bo w jego naturze nie leżało nic nierobienie. A do baru wjechało jakieś nowe piwo od Service Brewing Company, więc warto było się z nim zapoznać i ocenić, czy jest tak samo smaczne, jak każde inne kraftowe piwo z tego browaru.
Rowan Johnson