ABIGAIL WILSON | 24 lata | Młoda profesjonalistka w Mariesville z powrotem po czterech latach studiowania w Atlancie | prowadzi rodzinny pensjonat Sunny Meadows Bed & Breakfast | wrażliwa dusza kochająca obdarowywać |
Lubiła, kiedy całowałeś ją z rana w lewe ramię i po przebudzeniu otulałeś ciasno ciepłą kołdrą. Wiedziała, że to pierwsze miejsce na jej ciele, które przyciąga twoje usta, tuż obok niewielkiego skupiska drobnych piegów, które pojawiały się wraz z pierwszym słońcem, ozdabiając wąski nos. Czasami zastanawiała się, czy chciałeś, aby zrobiła sobie mały tatuaż- tylko dla ciebie, aby i jej skóra była naznaczona tobą, jak jej serce? Nic nie stało na przeszkodzie, aby pokolorowała swoje ciało, dla ciebie mogła zrobić wszystko. Cicho mruczała, gdy budziłeś ją szeptem i zapraszałeś na gotowe śniadanie. Żyła ciągle marzeniami, więc te drobne gesty z twojej strony, pomagały jej bardziej o siebie zadbać. Zawsze wstawałeś wcześniej i kładłeś się później, a choć Abi nie należała nigdy do śpiochów, czuła się rozkosznie rozleniwiona i aż trudno było jej się podnieść z łóżka, które tobą pachniało, wręcz magnetycznie przyciągając ją do poduszek po twojej stronie materaca. Uśmiechała się lekko speszona z rumieńcem, gdy wsuwałeś zawsze zimne dłonie pod własną koszulkę, w której zwykle spała ona i przyciągałeś do siebie, by zjadła coś przed długim dniem, siedząc na twoich kolanach. Lubiła ci wierzyć, że zawsze będziesz przy niej.
Jest dziś tą samą dziewczyną, którą poznałeś, gdy planowała wyruszyć w świat, a jednak wszystko wygląda teraz zupełnie inaczej z jej perspektywy. Pełna ambicji, z wielką wyobraźnią i chęcią nabrania wiatru w żagle, pędzi przez życie wolniej, spokojniej i już nie boi się być rozważna. Choć w jej oczach wciąż tli się ciekawość świata, nie jest głodna wrażeń, ani spragniona szalonych doświadczeń jak wtedy, gdy wyjeżdżała na studia. Wydaje się o wiele mniej energiczna i hałaśliwa, ale może po prostu przestała wyrażać swoje myśli tak swobodnie i odważnie. Wciąż bierze na siebie mnóstwo dodatkowych obowiązków, wciąż deklaruje pomoc innym, gotowa do poświęceń i wyrzeczeń. Nie jest już jednak dziewczyną, która chciała podbić świat i w tym wielkim świecie utonąć, a ukończenie szkoły dodało jej innych skrzydeł, niż się spodziewała — one pozwoliły jej odetchnąć i zebrać nową energię, dojrzeć i spojrzeć na samą siebie nowymi oczami. To kwestia kilku lat, ale wydaje się pewniejsza siebie, doroślejsza i gdy przyjdzie wam się spotkać, gdy na ciebie spojrzy, nie pozbędziesz się wrażenia, że widzi cię całego, prawdziwego, takiego, jakim jesteś.
Niemal zawsze uśmiechnie się szerzej i zagai, pytając co słychać w domu, gdy dosięgniesz jej jasnych niebieskich tęczówek w odbiciu lustra, podczas wizyty w tutejszej bibliotece lub sklepie, z reguły jednak wydaje się pogrążona we własnych myślach. Nadal ma marzenia. Znajdując swoje miejsce wśród mieszkańców Mariesville, z którego kiedyś chciała wyjechać, nie straciła tej pogody ducha i młodzieńczego wdzięku, którym potrafi ująć za serce niemal każdego. O gości dba z najwyższą troską, pomaga mamie dbać o kuchnię i porządek w pokojach, z tatą jeździ na większe zakupy raz w tygodniu i sama prowadzi rozliczenia pensjonatu, a także wspiera recepcję. Choć jest obowiązkowa, odpowiedzialna, zawsze miła i rzetelna, ma niekiedy osobliwe dni, kiedy rośnie jej spory apetyt na pielęgnowanie swojej samotności. Siada wtedy na tyłach pensjonatu, gdzie z tatą pielęgnują ogródek pełen kwiatów i tych prostszych w uprawie buraków, szpinaku, cukinii, ogórków i marchwi i dzierga swetry w jabłkowe wzory, które rozdaje sąsiadom, albo szczególnie miłym gościom. Lubi też wieczory spędzać w swoim niewielkim mieszkaniu na Downtown, zbierając siły na kolejne dni i kolejne wyzwania, a cisza czterech ścian przypomina jej o słabościach i pomyłkach przeszłości. Maluje wtedy akwarelami swoje własne cudne abstrakcje albo robi drobne breloczki z koralików i je również rozdaje. Gdy nadciąga zbyt wiele wspomnień, pije o jeden kieliszek wina za dużo i w konsekwencji odwiedza lekarza w poszukiwaniu recepty na leki przeciwbólowe i nasenne za często. Ale pewne rzeczy wciąż są takie same i może jeśli kiedyś się jeszcze spotkacie, a ona nie zdąży cię wyminąć i uciec, zauważysz to wszystko, co kiedyś było tak cenne, tak drogie. Tym razem może dostrzeżesz, że przez ciebie nikomu szybko już nie zaufa, tobie zaś może nigdy nie wybaczy. Bo dziś uczy się być kimś, kto nie pozwoli się skrzywdzić i wykorzystać, a choć wciąż łatwo ustępuje i rzadko odmawia, to bardzo, bardzo się stara nie pakować w kłopoty.
Dzień dobry! Ukochamy każdego, rozdamy koraliki, swetry wydziergane w jabłuszka i obrazki malowane talentem dziecka! :D Poszukujemy chłopaka sprzed lat, za którym Abi wyjechała na studia, ale bez którego wróciła trochę smutniejsza, przyjaciół, sąsiadów, emocji i czegokolwiek dusza zapragnie! Lubimy zaczynać. Wizerunek nieznany.
Poniższe treści mogą zawierać elementy przeznaczone dla dorosłych czytelników [+18].3>
[Siemka Solus ;) Ja chyba nie umiem tak całkiem nie doświadczać moich panien i nawet po przerwie jak widać się nic nie zmieniło w tym zakresie >.<
OdpowiedzUsuńWspiera jak może, ale ostatnio rodzina przezywa kryzys i dochodzi do kłótni - dobrze, że dzieci są już duże. Tylko przykro, iż zwykle temat schodzi na nią ;/ Więc jeśli chodzi o spokój wew. to kiepsko, bo miewa załamki ...
Cóż w ofercie mamy pocztę kwiatowa, wiec szykuje się jakaś okazja do świętowania? Rocznica etc??]
Patty
ps i znowu pierwsza na nowej karcie - huura ;)
[ 3x TAK przechodzisz dalej :D ]
OdpowiedzUsuńLilith
Odkąd tylko ich przyjaźń zaczęła się rozwijać, Jackson odczuwał wrażenie, że Abi stała się tą częścią jego życia, która nigdy się nie zmieni. Była niczym nieodłączny element jego życiowej układanki, który na przełomie wszystkich minionych lat wciąż pozostawał ten sam. Abigail była dla niego kimś pewnym, kimś komu mógł ufać w obliczu wszystkiego. Podobnie jak Rowan, tak samo ona nigdy go nie zawiodła, nie wykorzystała ani nie zraniła. Ich przyjaźń przypominała więc kotwicę w jego życiu, w którym czasami musiał się mierzyć ze sztormami niepewności i prób. Odkąd się poznali, byli sobie bliscy — najpierw Abi była tą uroczą dziewczynką, która niczym siostra, której nigdy nie miał, skradła serce nastoletniego Jacksona. Później mógł dostrzegać z dumą jak wyrasta na młodą, pełną dobroci kobietę. Zawsze rozczulało go, że Abi była roztrzepana, uroczo niezdarna, ale z jakąś niewymuszoną radością, co czyniło ją tak bardzo autentyczną. Z biegiem lat ich więź się zacieśniała, przekształcając się w coraz głębszą przyjaźń, i tak też było dalej. Razem z Tannerem stali się nierozłączni, choć przyjaźń Jacksona z Abi była zdecydowanie inna, nacechowana wzajemną troską, w której Jackson mógł pomagać młodej Wilson w podejmowaniu odpowiednich decyzji w swoim życiu. W tym czasie ona była dla niego jak latarnia morska – potrafiła rozjaśnić nawet najciemniejsze dni swoim uśmiechem, a on był dla niej ostoją, cichym strażnikiem, który pilnował, żeby nigdy nie zbłądziła. I to było czymś nadzwyczaj pięknym, bo nawet Tessie nie udało się zniszczyć tej więzi, którą przecież tak bardzo pielęgnowali. Dla niego więc przyjaźń z Abigail była bezpieczną przystanią, niewzruszoną i trwałą. Bardzo to cenił, a szczególnie te nierzadko małe, a jednak tak znaczące przejawy jej troski i zainteresowania. Nieraz przypominało mu to, że wciąż ma kogoś, kto troszczy się o niego w tak prosty, a jednocześnie wyjątkowy sposób. Wszystko to zapisywał w głębi swojego serca, raz po raz coraz głębiej ceniąc ich więź. Nigdy jednak nie dopuszczał do siebie myśli, że to wszystko mogłoby oznaczać coś więcej niż braterską opiekę.
OdpowiedzUsuńFaktem więc było to, że zawsze podejmowali wszelkie, często nawet nieświadome działania, by trzymać tę relacje w granicach przyjaźni. Nigdy nie pomyślał, że Abi mogła stać się kimś więcej. Ilekroć patrzył na nią, zawsze widział swoją kochaną przyjaciółkę, która była dla niego niczym młodsza siostra. Często jednak myślał o sferze romantycznej jej życia, chcąc by znalazła kogoś, kto odpowiednio uzupełni jej piękne serce i będzie lojalnie towarzyszył jej na życiowej, wspólnej drodze. Być może Jax mógłby okazać się do tego odpowiedni, ale nigdy jednak nie pozwolił sobie na to, podświadomie zakreślając cienką linię, której nigdy nie mogli przekroczyć, bo oddzielała ich od czegoś, co mogłoby wszystko skomplikować.
Teraz jednak, gdy trzymał ją w ramionach, czuł jak jej ciepło przenika przez jego ciało, a serce biło szybciej niż powinno. Zdawało się, że ta linia zaczęła się zacierać, a on sam mógł przysiąc, że Abigail czuła to samo, co on – tę subtelną nutę czegoś więcej, co unosiło się w powietrzu, kiedy dzielili tę chwilę razem. Abi była jego ostoją i niezwykle radosnym aspektem jego życia, teraz jednak widział w niej coś więcej. Podświadomie czuł wyrzuty sumienia, bo przecież doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie mogła być to miłość. Z jakiegoś jednak powodu zaczął tymi prostymi, acz znaczącymi gestami prawdopodobnie ryzykować ich przyjaźń dla jednej chwili tego impulsu, który kazał mu przyciągnąć ją bliżej. I może tym impulsem była tęsknota, a może zbyt dużo alkoholu we krwi. Być może był to zbyt trudny dzień albo uwagi ojca, które coraz bardziej mieszały mu w głowie. Czymkolwiek jednak był ten impuls, Jackson nie potrafił już zignorować tego, co wisiało w powietrzu. Abigail zawsze była wyjątkowa – jej ogromne, wrażliwe serce sprawiało, że troszczyła się o każdego, kto znalazł się w jej pobliżu. Ta jej zdolność do kochania i opiekowania się była tym, co to przyciągało. W tej chwili jednak widział coś więcej niż tylko życzliwą altruistkę. Abigail była też piękną młodą kobietą, uroczą i przyciągającą uwagę. Nawet jeśli przez te wszystkie lata, gdy wyznaczone były te niewidzialne granice, nie postrzegał jej w taki sposób, to gdzieś w tyle głowy żyła ta świadomość. A teraz szczególnie dawała o sobie znać.
UsuńPo odejściu Tessy, nigdy nie pomyślał, że to akurat Abi w pewnym momencie mogłaby wzbudzać w nim takie emocje. Siłą rzeczy, nigdy nie myśleli, by zmienić swoją przyjaźń na coś innego. Byli sobie zbyt bliscy, aby zaryzykować wszystko w imię chwilowej namiętności. Raczej oboje doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że jeśli przekroczą tę granicę, wszystko może się rozpaść. Ale patrząc teraz na Abi, kiedy jej drobne, gładkie dłonie spoczęły na jego karku, a ich ciała kołysała się w rytm muzyki, Jackson czuł, że coś w nim pęka.
Tak, pamiętał ile razy spędzali razem wieczoru, śmiejąc się i dzieląc swoimi troskami. Ale ten wieczór był inny i czuł to w napięciu, które rosło między nimi. Czuł to w jej spojrzeniu, które mówiło więcej niż tysiąc słów. Czuł w jej niepewnym dotyku, drążącej wardze, czuł w rytmie jej oddechu… Wiedział też, że oboje czuli tę niepewność tego, co wydarzy się dalej. Ale teraz, trzymając ją w ramionach, wiedział że może nie być odwrotu, a jej bliskość zaczęła rozbudzać w nim uczucia, których nie potrafił zignorować.
Uśmiechnął się pod nosem, uważnie badając jej uroczą twarz, którą pięknie ozdabiały jej ogniste włosy. Pomyślał o tym, że nie chciałby jej zranić i że bardzo się tego bal. A jednak nie mógł zaprzeczyć, że to, co się działo teraz, w jednej chwili mogło zmienić wszystko. Widział to w jej oczach, które zawsze były dla niego odbiciem prawdy, i teraz ta prawda była jasna jak nigdy wcześniej – ona czuła to samo.
Nie powinniśmy, pomyślał. Ale jak powstrzymać te emocje, które teraz stawały się niemożliwie wyczuwalne w każdym ich dotyku? Może zawsze byli za blisko tej granicy, nawet jeśli sami nie byli tego świadomi. Może Tessa rzeczywiście miała realne powody do zazdrości, a on sam tego nie widział? Może…
– Abi… — wymamrotał jej imię, przyciągając ją do siebie jeszcze mocniej. Kiedy poczuł ciepło jej dotyku na swoim policzku, mimowolnie zamknął oczy, pragnąc zatrzymać tę chwilę w pamięci. Gdy oparła swój policzek o jego, przeszył go dreszcz. Bezwiednie schował twarz w jej szyi, wdychając jej słodki zapach, czując, że nie ma już odwrotu od uczuć, które go ogarnęły. Podniósł wzrok, by spojrzeć jej głęboko w oczy. Objął jej policzek swoją dłonią, czując, jak ich nosy się stykają, a usta są bliżej niż kiedykolwiek. — Proszę, powiedz, że czujesz to samo… — wyszeptał prosto w jej usta.
what good would it be if I knew how you felt about me?
Oczywiście, że pamiętał jak żarliwie całowała go tamtej nocy, jak wiła się pod nim, prosząc wtedy o więcej i jak zachęcała go skutecznie cicho wyjęczanymi pragnieniami. To dlatego chciał, żeby go teraz zaskoczyła – bo doskonale wiedział, co kryje się gdzieś dalej za jej uroczą codziennością. Doskonale wiedział, że Abigail potrafi zaskakiwać, a kiedy czuje się pewnie, potrafi też sięgać po swoje i z tego czerpać. I nie potrzebowała do tego alkoholu, bo odwaga przychodziła samoistnie jakoś w momencie podjęcia wyzwania. Nawet jeśli byli całkowicie różnymi charakterami i osobowościami, mieszanką wybuchową w ich przypadku było to, że Rowan lubił naginać granice, Abigail trzymała na cienkiej smyczy pokłady głębokiej energii, i że oboje lubili podnosić rękawicę, mając w głębokim poważaniu wszelkie konwenanse. To połączenie sprawia, że czasem wystarczy im tylko mała iskierka do wzburzenia potężnego ognia, który zgaśnie dopiero wtedy, kiedy sam się wypali, bo żadne z nich nie będzie miało ochoty go gasić. I akurat tego ognia, który rozpalił się właśnie teraz, w momencie, w którym Abigail bezpardonowo na nim usiadła, Rowan gasić nie zamierzał. Zaskoczyła go. Wcale nie ukrywał zdumienia, które pojawiło się na jego twarzy, gdy usadowiła się nisko przy jego biodrach, a potem spojrzała w mu w twarz i bez ceregieli poprosiła o to, żeby ją ubrał. I to patrząc jej w oczy! Uniósł kącik ust w lekkim uśmiechu i popatrzył na jej twarz, chwilowo zagryzając swoją dolną wargę. Dobra zagrywka – wolała żeby patrzył jej w oczy, a nie na to, co znajdowało się niżej. W porządku, niech tak będzie. Będzie patrzył jej w oczy, zgodnie z prośbą, ale zrobi w tym czasie wszystko, by przynajmniej jedno pragnienie z tamtej pamiętnej nocy przetoczyło się teraz przez jej myśli, dobitnie o sobie przypominając.
OdpowiedzUsuńWyprostował się powoli i poprawił odrobinę ułożenie jej pośladków na sobie. Byłoby lepiej, gdyby Abigail nie wierciła się teraz w miejscu, bo istniało duże prawdopodobieństwo, że straci kontrolę nad tym drugim sobą tam na dole. Nie jest przecież obojętny na bodźce, a tych docierało do niego teraz dużo, natomiast świadomość, że Abigail siedziała na nim w samych majtkach, niczego nie ułatwiała. To było odważne zagranie z jej strony. Nie spodziewał się tego. Wiedział, że jest zdolna do różnych gierek, ale ten ruch był naprawdę śmiały.
— Zaczynam lubić być zaskakiwany — odpowiedział wreszcie i korzystając z faktu, że ich twarze znajdowały się teraz blisko, popatrzył na jej usta. Dopiero, gdy rozłożył w dłoni materiał stanika, podniósł spojrzenie do jej oczu i popatrzył w nie intensywnie. Przechylił nieznacznie głowę, śledząc spojrzeniem błękit jej tęczówek i te wszystkie drobne, naturalne zniekształcenia w ich głębi, a w międzyczasie sięgnął do jej ręki, którą obejmowała biust, żeby mu nie przeszkadzała, gdy będzie czynił honory.
Zaczął wiązać pierwsze dwa sznureczki nad jej karkiem, nieustannie patrząc jej w oczy, tak jak prosiła.
— Płynę prosto do swojej pirackiej dziupli — oznajmił, bo po treningu zmierzał do domu. — Jesteś pewna, że chcesz dać się porwać? — Uniósł kącik ust kusząco, a kiedy zawiązał kokardkę nad jej karkiem, przesunął palce po materiale sznureczków w dół, aż dotarł nimi do miseczek stanika.
Ponieważ patrzył ciągle w jej oczy, musiał ubierać ją trochę na czuja, a chociaż mógł zrobić to prawie wcale jej nie dotykając, z pełnym zamierzeniem musnął jej drobne piersi swoimi dłońmi, gdy przyłożył do nich materiał, żeby go dopasować. I to wszystko jawnie patrząc jej w oczy. Zaraz pociągnął palcami w bok, po dwóch pozostałych sznureczkach, a potem zbliżył się jeszcze bardziej do Abigail, by swobodnie sięgnąć za jej plecy i zawiązać tam drugą kokardkę. Ich twarze dzieliło teraz niewiele, ale to nie utrudniało patrzenia się w oczy, chociaż kusiło go, by zerknąć na jej usta. Ale zasady, to zasady. Zaskoczyła go, spełniła żądanie, wygrała – musiało być więc tak, jak chciała.
UsuńRowan Johnson
[Dziękuję za przywitanie Savannah! <3 Jest ona co prawda totalnie inna od mojej Anki, ale fajnie prowadzić dwie zupełnie różne od siebie postacie. Co prawda nie obiecujemy, że nic nie rozwalimy, no ale... ^^]
OdpowiedzUsuńZmiana, która diametralnie zaszła w Abigail nieco ją zszokowała, od załamanej i pogubionej, niemal płaczącej jej w słuchawkę do rozgadanej, szczęśliwej i promiennej, jak zawsze. Zmarszczyła brwi nawet nie kryjąc swojego zaskoczenia, zresztą, Annie było ciężko ukryć jakiekolwiek emocje, zawsze było wszystko u niej widać jak na dłoni, co było zarówno błogosławieństwem, jak i przekleństwem, bo kiedy bardzo chciała ukryć smutek za uśmiechem, to jej oczy i tak ją zdradzały. U jej przyjaciółki skakanie po różnych emocjach było najwyraźniej skutkiem wypicia zbyt dużej ilości alkoholu.
— O nie! — gwałtownie zaprotestowała, kiedy Abi zamówiła jej drinka. Anna nie piła alkoholu, prawie w ogóle. Wyjątkiem był wzniesiony toast szampanem na przyjęciach czy imprezach charytatywnych albo na czyichś urodzinach. Czasami też wieczorami pozwalała sobie na lampkę dobrego wina, ale to tyle! Te kolorowe drinki ją przerażały, na pewno były mocne i zwodnicze. — Grzecznie podziękuję. — uśmiechnęła się nieco niezręcznie do barmana, ale Abigail i tak zdołała go przekonać i przed Anną stanął po chwili równie kolorowy drink, co ten należący do jej przyjaciółki. Westchnęła zrezygnowana, ale nie zamierzała się o to wykłócać.
— Hm… Może tak, że raczej kiepskie z nas imprezowiczki? — zaśmiała się cicho Anna. — A przynajmniej ze mnie! Bo Ty całkiem nieźle sobie radzisz… — sprostowała szybko z szerokim uśmiechem.
Usiadła na wysokim barowym krześle, rozpinając kurtkę i ukazując beżowy sweter. Cóż, jej stylówka chyba była kiepska jak na chodzenie po barach…
— Karaoke? — powtórzyła po niej, zupełnie jakby się przesłyszała i chciała, żeby rudowłosa to sprostowała. Odwróciła się w kierunku pokazanego szyldu, orientując się, że dzisiaj rzeczywiście jest karaoke! Zmarszczyła brwi i chyba nie miała siły protestować, widząc, że i tak nie było szans na wyciągnięcie przyjaciółki z baru. Wolała więc zostać z nią tutaj, aby mieć ją na oku, a później bezpiecznie odwieźć do domu. Kto wie, może nawet będą się dobrze bawić? Anna w końcu lubiła karaoke, lubiła śpiewać i często robiła to w szkole, prowadząc szereg zajęć dla swojej klasy, w tym także tych muzycznych.
— No dobrze… — niepewnie się zgodziła. Nie była pewna czy Abi ładnie śpiewa, bo nie przypominała sobie sytuacji, żeby kiedykolwiek przy niej śpiewała. Równie dobrze Anna mogła o tym zapomnieć. Nie chciała jednak, aby ruda się ośmieszyła w barze, więc była gotowa ją przed tym uchronić albo wyłączając jej mikrofon, albo przekrzykując swoim głosem, albo po prostu ściągając ją ze sceny. Opcji było kilka. — Ale lepiej nie idźmy na pierwszy ogień. Dopijmy drinka i zobaczymy jak inni sobie radzą. — uśmiechnęła się słodko do przyjaciółki. Była ciekawa czy są tu prawdziwi koneserzy karaoke, czy po prostu nietrzeźwi ludzie, którzy chcą się zabawić i będą fałszować na całego.
Napiła się drinka i jej twarz mimowolnie wykrzywiła się w grymasie.
— Jakie to cholerstwo jest mocne! — barman się z niej zaśmiał, a ona rzuciła mu spojrzenie spod byka. — Jak Ty możesz to pić? — w końcu Anka też się zaśmiała, kręcąc z dezaprobatą głową. Ściągnęła kurtkę, kładąc ją sobie na kolanach, czując, że robi jej się gorąco. Rozejrzała się mimowolnie za jakimś wieszakiem.
Anna
[Cześć, dziękuję za to urocze powitanie! ;))
OdpowiedzUsuńJejku, z Abi jest taki promyczek, że naprawdę aż chciałoby się ją przytulić i zapewniać, że wszystko będzie dobrze. Nancy wydaje się, że nieźle zna się na ludziach, więc może i by mogła dostrzec w Abigail coś więcej niż jej śliczny uśmiech. A poza tym, babci Cecily zdecydowanie przydałby się ktoś, z kim mogłaby robić swetry, kogoś, komu mogłaby pokazywać nowe wzory i przypominać sobie o tym, o czym sama zdążyła zapomnieć. No i, jakby jeszcze Abigail była w stanie czasami wpadać do Cecily, podczas nieobecności Nancy, to już w ogóle byłoby bosko!]
Nancy Jones
[Cześć i dziękuję bardzo za miłe słowa! Abi jest cudna, a i wizerunek jest uroczy. Plus nasze dziewczyny są w tym samym wieku, więc w głowie zalęgła mi się myśl, że mogły być nawet w tej samej klasie. Może Dahlia miała na nią małego crusha jako nastolatka? Na pewno możemy coś pokombinować! :D
OdpowiedzUsuńPlus moja panna na pewno wyszłaby na dobre, spędzając trochę czasu z osobą tak kreatywną, jak Abi :)]
Dahlia
Tak w czystej teorii to nie powinno w ogóle się tutaj wydarzyć, tylko że cała istota tego zajścia polegała na tym, że zaczęli od niewinnego droczenia się, a to wszystko nagle i niekontrolowanie ewoluowało do zaczepnej bliskości, którą oboje prowokowali. A tak naprawdę, Abigail poprosiła go tylko o podanie górnej części stroju i ani myślała tu o zabawie w kotka i myszkę. Rowan też o tym nie myślał aż do momentu, gdy usiadł na trawie, a Abigail wyszła z wody niemalże naga – wtedy doszedł do wniosku, że skoro znaleźli się już w takim położeniu, ciekawie będzie zagrać na jej cierpliwości i posprawdzać jak się mają granice wszelkiej przyzwoitości w tej nieokreślonej jak dotąd relacji. Ale najwidoczniej do sforsowania granic nie potrzebowali wiele. Żadne nie zrezygnowało z wyzwania, oboje sprawdzali siebie w tej małej, frywolnej potyczce.
OdpowiedzUsuńNie było łatwo patrzeć jej w oczy, kiedy tak niespokojnie na nim siedziała, bo musiał je śledzić i równocześnie wiązać sznureczki za jej plecami, a obie te czynności wymagały skupienia. Wziął głębszy wdech, gdy Abigail musnęła kącik jego ust w przelotnym całusie i powoli pokręcił głową, bo to już była jawna próba wyprowadzenia go z równowagi, prosto do złamania zasady, jaką było utrzymywanie spojrzenia w jej oczach. Nie dał się jednak temu zwieść i zachował spokój, robiąc ostatni, ciasny supełek na jej plecach. Miał ją ubrać, patrząc jej w oczy i właśnie zrealizował to zadanie, a przy okazji też własne pokusy, skoro przy tym wszystkim Abigail nabrała barwnych rumieńców.
Zabrał ręce i teraz swobodnie zsunął spojrzenie do jej ust, po czym uniósł własne w rozbawionym uśmiechu.
— Czyli sama mi się oddasz. To nawet lepiej — skwitował i odchylił się do tyłu, podpierając dłońmi po bokach. Popatrzył na jej piersi, ukryte już pod materiałem stroju kąpielowego, bo w tej chwili mógł to zrobić nieskrępowanie, a przy okazji upewnił się, czy na pewno dobrze ją ubrał. Zwykle robił to w drugą stronę, wprawy w ubieraniu zatem nie miał, ale z tego co widział, stanik leżał jak trzeba, więc zadanie faktycznie można było uznać za zrealizowane.
Nie miał pojęcia, jak zachowa się ten jednoosobowy kajak, gdy usiądą w nim we dwoje, bo nigdy nie miał okazji próbować czegoś takiego w tym krótkim, górskim modelu, ale od strony technicznej przeciwwskazań nie było. Wyporność kajak ma do dwustu kilogramów, więc tego limitu na pewno nie przekroczą, a jeśli Abigail nie będzie kołysać się w nim na boki, to istnieje duża szansa, że dopłyną do mety bez żadnej wywrotki. Kapok miał na stanie tylko jeden, ale w takim przypadku odda go pasażerce, i w dwie osoby z wiosłowaniem będzie trochę trudniej. Abigail będzie musiała mocniej przytulić się do niego plecami, żeby mógł swobodnie machać przed nią wiosłem, chociaż tak na dobrą sprawę, to znów będzie musiała na nim usiąść. Inaczej nie wyprostuje swobodnie nóg w kadłubie, a musiała je wyprostować, bo ze zgiętymi kolanami nie wytrzyma zbyt długo, z kolei wiercenie się na środku rzeki, żeby zmienić pozycję, będzie niewskazane.
Nie będą mieć zbyt dużo swobody w tym kajaczku na takie roszady.
Usuń— Zbieramy się, bo nie mam przy sobie sprzętu do pływania po zmroku — powiedział, zadzierając na chwilę głowę, żeby spojrzeć w niebo, które coraz bardziej już ciemniało. — Wsiądę do kajaka pierwszy. Ty będziesz musiała się dopasować — objaśnił pokrótce i podniósł się zaraz za Abigail. — I być grzeczna — zaznaczył, podnosząc palec wskazujący dla dodania tym słowom powagi, a miał teraz na myśli naprawdę dużo rzeczy. Również to, a może przede wszystkim, że skoro będzie na nim siedziała, to żeby nie poruszała biodrami zbyt mocno i nie doprowadzała go tym do szału i ochoty na coś, o czym myśleć nawet nie powinien.
Rowan Johnson
Być może piętnaście lat spędzonych najpierw w stolicy Anglii, a następnie Walii sprawiło, że zapomniał jak bardzo samodzielne potrafią być często kobiety pochodzące ze zdecydowanie mniejszych miejscowości. Ostatecznie musiały na co dzień obejść się bez pewnej części nowoczesnych zdobyczy cywilizacyjnych, bez których damy z metropolii nie byłyby sobie w stanie nawet wyobrazić normalnego funkcjonowania, więc logicznym było też, że przez wiele pokoleń musiały wykształcić pewne cechy pozwalające im przetrwać w mniej sprzyjającym środowisku. A może prawdą było po prostu to, że od dnia przedwczesnej śmierci Avy nieświadomie poszukiwał kobiety na tyle zbliżonej do niej charakterem, by ze spokojem mógł powierzyć jej część obowiązków związanych z wychowywaniem Rosy jak twierdziła pewna część jego znajomych... Z drugiej strony czy to aż takie ważne, skoro i tak póki co żadna z potencjalnych kandydatek na macochę dla małej nie zdawała się spełniać jego wymagań... A może po prostu on sam nie był jeszcze gotowy, by wpuścić do swojej duszy nową partnerkę, a problemy sercowe, podobnie zresztą jak wszystkie inne w dorosłym życiu, starał się zamaskować żartami nie zawsze adekwatnymi do sytuacji...
OdpowiedzUsuńJakakolwiek nie byłaby jednak prawda, uwaga Abi dotycząca jego dawnego zachowania, sprawiła że przez niezwykle krótką chwilę przez umysł Liberty'ego przemknęło pytanie, czy skoro dziewczyny z sąsiedztwa nadal patrzą na niego przez pryzmat dawnych głupot nie powinien sobie czasem odpuścić wszelkich prób niezobowiązującego flirtowania z nimi. Jasne, zdawał sobie doskonale sprawę, że rudowłosa i tak musiała użyć eufemizmu, wypominając mu jak bardzo paskudnym był niegdyś dzieckiem, ale czyż zdecydowana większość ludzi wraz z wiekiem choćby minimalnie nie mądrzała ? Zresztą podczas swoich włamań (a coś mu świtało, że w dano już szczęśliwie minionych czasach ze zwykłych nudów próbował rozmontować także zamek należący do pensjonatu, pod którego dachem obecnie się znajdował) zawsze trzymał się daleko od wszelkich naprawdę cennych rzeczy (choć nie, jeśli miałby być do końca szczery, raz w ramach zemsty rzeczywiście świsnął złote kolczyki jakiejś wyjątkowo dumnej, irytującej lasce i świadomie nie oddawał jej ich przez dobry tydzień, śmiejąc się po cichu za jej plecami z jej niepotrzebnego zdenerwowania).
- Cóż, zdaje się, że trochę za bardzo zależało mi wtedy na choćby minimalnym zainteresowaniu rodziców, a ci zwracali na mnie uwagę tylko wtedy, gdy znowu musieli sięgnąć głęboko do swoich portfeli, by pokryć koszty kolejnej kaucji... – Westchnął ciężko, z nieskrywaną ulgą odstawiając nieszczęsny koszyk na wskazany stół. – Czysta głupota, przyznaję, choć może tylko dzięki temu w końcu przestali snuć plany o zamknięciu mnie pewnego dnia w jednym z tych dusznych gabinetów w swoim olbrzymim biurze adwokackim gdzieś na Manhattanie... – Zamyślił się, przeciągając się lekko, by w ten sposób choć trochę ulżyć nieco przeforsowanym mięśniom ramion. – No weź to sobie tylko wyobraź, ja w sztywnym garniturze usiłujący wybronić kogoś na sali rozpraw, przecież to samo w sobie brzmi absurdalnie ! – Wybuchnął szczerym śmiechem. – Ale żebyś czasem nie myślała, że usiłuję ci się tu jakoś tłumaczyć, taka po prostu była prawda. Faktycznie, byłem niezbyt uroczym małym diabełkiem, ale to było już wieki temu, więc może kiedyś w ramach przeprosin za tamto zniszczenie wam zamka sprzed kilkunastu lat dasz się gdzieś wyciągnąć na jakiś obiad ? Ja stawiam. – Rzucił niezobowiązująco.
Liberty
[Hej!
OdpowiedzUsuńPamiętam o Robie, odgrzebuje się powoli z wszystkich zaległych odpisów ♥️]
Olivia
[ To żaden problem (: ]
OdpowiedzUsuńNie miała zbyt wielu przyjaciół w Mariesville, choć tutaj ludzie są dla siebie tak mili, że każdemu można przypiąć miano przyjaciela, ale bardzo przepadała za towarzystwem Abigail. Nie odczuwała niemalże dziesięcioletniej różnicy między nimi, bo sama nie była jakoś szalenie poważna, za to Abi była na pewno dojrzalsza niż jej rówieśniczki, mimo że miewała szalone momenty. Ale kto ich nie ma, szły przecież właśnie podkraść trochę czarnuszki zrzędliwemu Williamsowi, a w tym kryła się cała masa szaleństwa. Jeśli facet je zauważy, na pewno się wścieknie i narobi hałasu, ale Millie nie chciała okradać go z żadnych wartościowych rzeczy! To tylko trochę chwastów z jego pola, o których istnieniu pewnie nie miał pojęcia. Będą musiały strzelić sobie po lampce wina po wszystkim, jeśli nie dadzą się złapać i zwieją gdy tylko natną niebiesko-białych kwiatów i przeskoczą z powrotem przez płot. Ta wyprawa może być męcząca, ale ekscytująca, dlatego dobrze było wybrać się w nią z Abi, bo ona na pewno tę ekscytacje z nią podzieli. Obie wyrosły na tutejszych ziemiach, znały wszystkie kąty, więc żaden pościg im nie straszny. Nie licząc umundurowanych – przed nimi lepiej nie uciekać. Babcia Matilda zzieleniałaby ze złości, gdyby się dowiedziała, że Mildred naraziła się policji! Musiały być z Abi czujne i pedałować szybko, gdy tylko Williams wystawi głowę za drzwi. On ich nie dogoni, ale jeśli wezwie policję, to tamci nie będą mieli najmniejszych trudności ze złapaniem dziewczyn w sidła.
— Twoja torba i mój koszyk to będzie bardzo dobra ilość — odpowiedziała, kiedy wsiadła już na rower i zaczęła pedałować, jadąc na równi z Abigail polną dróżką.
— Robię z niej głównie olej. Jak babcia ma problemy z żołądkiem, to popija po kilka łyżeczek i bardzo jej pomaga — objaśniła, spoglądając na Abi z uśmiechem. — Ale też maceraty, które dodaję potem do kremów — dodała. — Żałuję, że nie rośnie u mnie.
Trzymała mocno kierownicę i pedałowała, mrużąc oczy, gdy drobne włoski wpadały jej do nich pod wpływem wiatru. Do Williamsa nie miały stąd daleko, jakieś siedem minut drogi na rowerze. Musiały objechać dwa duże pola, żeby znaleźć się na drodze, która prowadzi do jego posesji. Mildred nie zapuszczała się tam na co dzień, bo nie miała po co. Babcia nie przepadała za Wlliamsem i kazała jej nie kręcić się w pobliżu, więc kiedyś nigdy tego nie robiła. Teraz też nie, o ile nie musiała, ale dziś jechała tam za potrzebą.
— Myślisz, że co taki zrzęda może robić o tej porze w domu? Ogląda pewnie telewizje, raczej nie patrzy przez okno i nie podziwia krajobrazu. Chyba nas nie złapie — pomyślała, zastanawiając się, którędy dostać się przez płot. Odsunęła te myśli chwilę później. Jak dojadą to opracują dobry plan, teraz mogą po prostu pogadać.
— Jak sprawy pensjonatu? Dużo klientów? — podpytała, nie kryjąc ciekawości. Abi musiała poznawać dużo ludzi dzięki rodzinnej działalności. Millie trochę jej tego zazdrościła, lecz sama doskonale wiedziała, że nie poradziłaby sobie z takim pensjonatem. Logistyka i menadżerowanie to nie są jej mocne strony. Lepiej jej idzie wyliczanie proporcji i trzymanie się wzorów, a to raczej mało przydane umiejętności w hotelarstwie.
Millie Atkinson
Nigdy nie próbował pływać we dwoje w kajaku jednoosobowym, bo nie miewał takich okazji, ale tak na dobrą sprawę to nie było w tym też żadnego sensu. Po pierwsze: niewygodnie, po drugie: niestabilnie, a po trzecie – z kim miałby robić takie rzeczy, skoro na co dzień pływa sam, a jeśli jednak z kolegami, to żadnemu nawet przez myśl by nie przeszło, żeby siadać na tego drugiego w jakimkolwiek kontekście. Każdy miał swój kajak, to oczywiste, a pasażerowie na gapę, czy kajako-stopowicze na wodzie po prostu się nie zdarzają. Nie posiadał takiego doświadczenia i znał nikogo, kto by je miał, ale jego brak wcale nie napawał go niepokojem, bo w kajaku przepłynął setki mil i dokładnie wiedział, co należy robić, żeby bezpiecznie dotrzeć do mety również z takim niespodziewanym bagażem. Podniósł więc wiosło i wsunął się do kajaka, wygodnie usadawiając tyłek na siedzisku. Rozłożył zgięte w kolanach nogi po bokach kadłuba, a kiedy Abigail postawiła stopy między jego udami, zaparł się wiosłem o dno, przytrzymał ją wolną ręką i poinstruował krótko, żeby najpierw przykucnęła, a potem zaczęła prostować nogi w głąb kajaka. Nie było wcale tak ciasno, kiedy już usiadła i docisnęła plecy do jego torsu. Może na dłuższą wyprawę to żadna przyjemność płynąć w taki sposób, ale oboje powinni bez problemu wytrzymać około dwudziestominutową trasę do Riverside Hollow, gdzie znajduje się kajakarska przystań, i wysiąść potem bez większego trudu.
OdpowiedzUsuń— Doprawdy? A to ciekawe — odparł, tak z własnego doświadczenia nie do końca wierząc w to zawsze, choć wszystko było zależne od kontekstu, w którym chciało się tę odpowiedź usłyszeć. Na co dzień Abigail nie sprawia przecież żadnych problemów. Wrogów też zbyt wielu raczej sobie nie nazbierała, skoro na komisariacie nie ma na nią żadnych donosów, składanych po złości, a ona sama też nie skarży się na upierdliwych sąsiadów robiących jej pod górkę. Do pensjonatu również nie jeździł nigdy po to, by łagodzić jej spory z klientami, więc pod tym względem Abigail rzeczywiście grzeczna była. Ale pod innym względem, tym niedostępnym dla każdego, potrafiła bezwstydnie korzystać z chwili i doprowadzać męską cierpliwość na skraj kontroli. Było to, co prawda, doświadczenie nabyte przy alkoholu, ale mimo wszystko jakieś maleńkie diabelstwo i tak drzemie w tym harpaganie, ukryte gdzieś głęboko. I Rowan to wiedział.
Odbił kajak od brzegu mocniejszym pchnięciem i machnął nim kilka razy w wodzie, żeby ustawić ich prosto z nurtem rzeki. Musiał wyciągać ręce mocno w przód, żeby swobodnie wiosłować, ale też nie uderzyć Abigail przypadkiem stalową rurką, więc przy każdym ruchu trochę napierał na jej plecy swą klatką piersiową. Szło im naprawdę dobrze, jak na pierwszy raz w takiej kombinacji. Nawet nie chybotali się na boki, a wyporność kajaka faktycznie była taka, jak zapewniał producent.
— Potrzymaj wiosło — poprosił gdzieś w trakcie płynięcia, a kiedy Abigail je przejęła, podciągnął się odrobinę do góry, żeby poprawić ułożenie swych bioder, ale i nóg, bo jego kolana stykały się z górną częścią kadłuba i trochę mu to przeszkadzało. Z drugiej zaś strony uwierały go zrosty na brzuchu i musiał przekształcić nieco swoją pozycję.
— Umiesz wiosłować? — Zapytał, bo mogła przez moment wyręczyć go z tej czynności, nie miał nic przeciwko. Położył dłonie na jej udach, bo tylko na nich znalazł na to miejsce, a wolał w razie czego mieć ster pod kontrolą, i popatrzył na ruchy jej rąk. Wiosłowanie nie jest w zasadzie żadną filozofią, ale nieumiejętne bardzo szybko męczy i często powoduje sytuacje, w których można zaliczyć wywrotkę. A tego nie potrzebowali teraz do szczęścia. Lepiej podziwiać sobie widoki, niż walczyć o przetrwanie w rzecznym nurcie.
UsuńRowan Johnson
Z wdzięcznością przyjął kieliszek domowego wina, którego słodko – cierpki smak przyjemnie smagał podniebienie, podbijając smak wyśmienitego obiadu. Nie potrafił się nim delektować jak Abi, ale też usiłował nie wciągać wszystkiego jednym tchem jak to miał w zwyczaju. Tak właściwie, to nigdzie się nie spieszył. Dziś dziadka miał odwiedzić stary znajomy, jeszcze z wojska, więc wiedział, że starszy mężczyzna jest w dobrych rękach. Z resztą, już z samego rana Finn zaopatrzył lodówkę w podstawowe artykuły, więc na głód nie będą narzekać, o nie.
OdpowiedzUsuńPrzyjemne ciepło rozgrzewało go od środka. Obiad był wyśmienity, co zaznaczył wielokrotnie, przepełniony naturalną wdzięcznością. Tą samą, która dzielnie przysłaniała jego speszenie i ułatwiała odpowiadanie na liczne pytania, które w jego stronę kierowała pani Wilson.
– Mam jeszcze swetry od pani z zeszłego roku, są najlepsze na zimę – przyznał szczerze, uśmiechając się lekko. Mama Abi i sama koleżanka od kilku lat obdarowywały go ciepłymi wyrobami dziewiarskimi, dzięki czemu miał zapas pięknych, ciepłych swetrów na najchłodniejsze dni. Choć oczywiście zarzekał się, że to zbyt duży prezent, to tych dwóch nie dawał rady przegadać. Zwłaszcza, że tak usilnie próbowały go przekonać, że przecież resztka włóczki została i nie ma co z nią zrobić. Tak, bo przecież na sweter w jego rozmiarze wystarczy niewielka resztka, jasne!
To wzajemne obdarowywanie było przecież tak charakterystyczne dla rodowitych mieszkańców Mariesville, a jednak – dla jego zdziwaczałej natury stanowiło niekiedy płot, trudny do przeskoczenia.
Zaskoczony, zerknął na Abi, czując jak dziewczyna sygnalizuje coś pod stołem. Jakże wymowne spojrzenie na stojące wino było zabawne, dlatego znów, uśmiechając się lekko upił końcówkę wina ze swojego kieliszka, które dzielnie czekało, aż w końcu zdoła odpowiedzieć na lawinę pytań. Wstał od stołu i rozlał do wszystkich kieliszków czerwonawy, pyszny trunek. Upił kolejny, spory łyk, kończąc swój posiłek.
Zerknął na rumianą, rozweseloną Abi, która zdawała się być zadowolona z jego towarzystwa. On także się cieszył, ale trochę po swojemu.
– Szarlotka na pewno też jest pyszna – kiwnął. Wszyscy chyba wiedzieli, że Finn uwielbiał słodycze wszelakiej maści. Szarlotka na ciepło brzmiała błogo i cudownie. Miał nadzieję, że dostanie mały kawałek na wynos! – Ale… ten sernik – dukał, bo z trudem słowa wychodziły z jego ust – bardzo smakował dziadkowi. Może.. czy.. mogłabyś mi pomóc zrobić go dla niego? W niedzielę ma urodziny… – zadziwiająco niepewnie zadał koleżance pytanie, jakby co najmniej prosił ją o wystąpienie w roli jego narzeczonej na spotkaniu rodzinnym w Miami. Co rzecz jasna, nigdy by się nie wydarzyło. I to nie ze względu na to, że nie mógłby udawać, że jest jego narzeczoną, a raczej ze względu na to, że w Miami nie miał żadnej rodziny.
Na odwagę wypił haustem winko i dolał sobie jeszcze odrobinę. Podał też talerze, by mama Abi wyniosła je do kuchni, zostawiając ich samych w jadalni.
Oparł łokieć na białym, haftowanym obrusie i zawijał kraniec wąsa na palcu, czekając aż śmiejąca się z jego nieśmiałości Abi, w końcu odpowie na jego prośbę!
A może to znów chodziło o te pokemony?
Finn
Cały dzień przypominał maraton, którego Lena wcale nie planowała. Rano zaczęło się od pośpiechu – Theo nie chciał się ubrać, twierdząc, że dziś jest „Dniem Niedźwiedzia” i najlepszy strój to piżama z kapturem i uszami. Lena, próbując jednocześnie negocjować z czterolatkiem i wyszykować się do pracy, wiedziała, że już jest na straconej pozycji. Po kilku minutach walki udało jej się wyciągnąć Theo z piżamy i wcisnąć go w coś, co choć trochę nadawało się na wyjście do ludzi.
OdpowiedzUsuńKiedy dotarła do kawiarni, zauważyła, że coś jest nie tak. Ekspres do kawy odmówił posłuszeństwa, a kawiarnia była pełna rannych ptaszków czekających na poranną dawkę kofeiny. Przyzwyczajona do wyzwań, Lena wzięła głęboki oddech i improwizowała, biegając między stołami, próbując zapanować nad chaosem z herbatą, ręcznym młynkiem i mnóstwem cierpliwości. Jak na ironię, całe to zamieszanie zbiegło się z godzinami szczytu, a Lena ledwo łapała oddech, gdy kończyła zmianę.
Po powrocie do domu okazało się, że Theo miał ambitne plany twórcze. Jego dzieło, czyli wielki obrazek z czekolady na środku salonowego dywanu, mogło zyskać miano nowoczesnej sztuki… gdyby tylko dywan nie był jednym z jej niewielu skarbów po babci. Po czyszczeniu, które prawie przypominało walkę na froncie, Lena usiadła na chwilę, by odpocząć – i wtedy zauważyła kopertę od listonosza. Rachunki, dokumenty, przypomnienia – wszystko to czekało na jej podpisy i decyzje, ale sama myśl o przechodzeniu przez tę papierkową masakrę sprawiała, że miała ochotę znów udawać, że niczego nie widzi.
Kiedy nadeszła późniejsza godzina, Lena poczuła, że wyczerpały jej się już wszystkie rezerwy. Postanowiła zabrać Theo na krótki spacer – licząc, że ten krótki wypad dotleni ich oboje i może pomoże młodemu zasnąć. Ale Theo uparcie trzymał się swojego planu pozostania przytomnym, zadając pytanie za pytaniem o każdą mijaną roślinkę, dom, zwierzę i „prawdziwe powody”, dla których wróciła do Mariesville. Lena nie wiedziała, kiedy jej kroki skierowały się ku pensjonatowi Abi, ale w końcu dotarła pod dobrze znane drzwi, które obiecywały chwilę odpoczynku.
Gdy stanęła na schodach, Theo już spał, jego głowa wtulona w jej ramię. Uśmiechnęła się do siebie, patrząc na jego rozluźnioną buzię, ale zaraz poprawiła torbę zsuwającą się z ramienia. Niezdecydowana, uniosła dłoń i zapukała do drzwi.
Lena stała na schodach pensjonatu, kołysząc w ramionach czteroletniego Theo, który przez sen kręcił się niespokojnie, mrucząc coś niewyraźnie. Z każdą chwilą torba z zakupami, którą próbowała utrzymać na ramieniu, zsuwała się coraz bardziej, a schody wydawały się wyższe niż zwykle. W myślach krążyły jej różne myśli – od zadań domowych, które czekały w zanadrzu, po drobne problemy, które musiała rozwiązać.
Kiedy drzwi pensjonatu się otworzyły, Lena spojrzała na Abigail z wyrazem twarzy, który mógłby wyrazić wszystko: zmęczenie, ulgę, a przede wszystkim niemą prośbę o pomoc. Chciała coś powiedzieć, ale zabrakło jej słów, a usta pozostały bez ruchu. Theo, z zamkniętymi oczkami, nieustannie przeszkadzał, zagarniając w drzemce kosmyki włosów matki.
Lena starała się utrzymać równowagę, balansując między małym tornado a torbą z zakupami, ale po chwili po prostu wzięła głęboki oddech i spojrzała na Abigail z wielką determinacją. Zrobiła przy tym dziwną minę, marszcząc brwi i unosząc lekko kąciki ust w bezsłownym błaganiu: „Proszę, uratuj mnie choć na chwilę.” W tej niecodziennej chwili, wszystko wydawało się możliwe – może nawet chwila wytchnienia, na którą tak bardzo czekała.
Lena
[Hej. Nie, nie zgubiłaś się, po prostu pracuję na trzy zmiany, mam ostatnio sześciodniowe tygodnie pracy i nie wyrabiam trochę na zakrętach. Na listopad mam już lżejszy grafik, więc muszę jedynie prosić o cierpliwość.]
OdpowiedzUsuńNie sądził, że spędzą ten rejs w absolutnej ciszy, bo trochę już Abigail znał i wiedział, że nawinie odpowiedni temat, który będzie ciągnął się za nimi aż do końca, ale nie sądził też, że jej zainteresowanie będzie ukierunkowane w jego prywatę. Nie w aż tak głęboką prywatę, bo personalnych pytań się spodziewał, przecież nie rozmawialiby bez sensu o pogodzie, czy o tym jak zmieniła się ich mieścina przestrzeni lat, skoro oboje doskonale to wiedzieli. Zgodził się na zadanie pytań, bo zdawał sobie sprawę, że ciekawość to naturalny ludzki odruch, tak samo jak pragnienie poznania, a były najwidoczniej kwestie, które mocną ją nurtowały. Wolał dać jej odpowiedź sam, niż żeby bazowała na wnioskach, które mogą mocno rozmijać się z rzeczywistością, więc to w zasadzie dobrze, że pytała. Na pewno lepiej, niż gdyby miała zawierzać pogłoskom, dyskretnie przekazywanym po kątach, czy słowom wyrwanym z kontekstu. On był jednym słusznym źródłem prawdy, tyle że Abigail pytała go o sprawy, o których nie do końca potrafił rozmawiać. Sprawy, z którymi nie do końca się pogodził i których nie przerobił na tyle skutecznie, żeby w lekkich słowach o nich opowiedzieć. A do tego dochodziło jeszcze zaufanie, z jego strony zawsze ograniczone względem każdego, a szczególnie tych, z którymi nie łączyła go żadna szczególna przeszłość. Abigail chciała go poznać i to jak najbardziej rozumiał, tylko... po co? Czy czegoś od niego oczekiwała? Czy chciała go po prostu zrozumieć, a może wyjaśnić coś samej sobie? Z jakiegoś powodu dociekała szczegółów, które być może interesowały wiele osób w ich otoczeniu, ale o które nikt nie miał śmiałości pytać, choćby z samej świadomości, że Rowan trzyma swoją prywatność w mocnej garści. Że nie podzieli się niczym, czym nie będzie chciał, a w najgorszym przypadku ta odpowiedź zabrzmi w taki sposób, że nikomu nie przyjdzie już więcej do głowy o coś takiego pytać.
OdpowiedzUsuńPrzejął wiosło, gdy Abigail położyła je na kadłubie, bo dla ich bezpieczeństwa lepiej będzie, jeśli ster nie zostanie pozostawiony sam sobie, i zaczął zamaczać pióra raz z prawej, raz z lewej strony kajaka. Wiosłem skrętnym pracuje się znacznie gorzej, niż prostym, zwłaszcza komuś, kto nie ma w tym wprawy, dlatego nie był zaskoczony, że Abigail po chwili je odłożyła. Dodatkowo siedziała zbyt blisko przedniej części kajaka, więc nie mogła swobodnie wiosłować w takiej pozycji.
Zanim zabrał się za odpowiedzi, najpierw musiał się zastanowić, jak to w ogóle zrobić, więc przez chwilę milczał. Z jednej strony czuł, że najlepiej byłoby zbyć te pytania, ale z drugiej Abigail potrzebowała tych odpowiedzi do ułożenia jakiejś swojej układanki, więc zbywanie jej byłoby niemiłe. Nie był jednak pewien, na ile może jej zaufać, bo byli ludźmi, których połączyła impreza, a to było dla niego zdecydowanie za mało, żeby rzetelnie wprowadzić ją w temat, który nawet dla niego samego wciąż jest grząski. Omijanie tajemnic zawodowych to nie problem. Gorzej ominąć rany, którym wystarczy jedno zbyt pochopne draśnięcie, żeby na nowo zaczęło się z nich sączyć.
— Nie zostawiłem w Atlancie niczego, za czym tęsknię — odpowiedział najpierw na pytanie numer trzy, bo ta odpowiedź była oczywista. Nigdy nie był związany z tym miastem w żaden szczególny sposób, nie licząc pracy, do której tam dojeżdżał. Wszystko to, co miało dla niego sens, a co znajdowało się w tym mieście, przepadło bezpowrotnie, więc nie miał za czym tęsknić. A tak na dobrą sprawę, chyba nie był już nawet w stanie tego robić.
Fajnie byłoby wrócić czasem do intensywnych akcji, pochłaniających człowieka na dnie i noce, ale nie na dłuższą metę. To nie była tęsknota, bo tęsknota ciągnie się za człowiekiem bez przerwy, to była tylko potrzeba, która pojawia się czasem, a potem znika i w żaden sposób nie kładzie się cieniem na życiu.
Usuń— Rany nadal bolą, ale nie jest to ból, który utrudnia mi funkcjonowanie. Raz bywa bardziej upierdliwy, raz mniej, ale nie skupiam się na nim — wyjaśnił w ramach odpowiedzi na pytanie numer jeden. Nauczył się z nim trwać, bo i tak nie miał innego wyjścia. Faszerowanie się środkami przeciwbólowymi to najgorsze, co mógłby zafundować sobie i tym organom, które znacząco ucierpiały podczas szpitalnej rekonwalescencji, więc musiał zaakceptować go jako część siebie.
— A jeśli chodzi o drugie pytanie... — zaczął, nad tym zastanawiając się szczególnie. — O co konkretnie mnie pytasz? Dlaczego doszło do czego?
To musiała mu uściślić, bo zaczęła rozmowę od tych jego nieszczęsnych ran, a ostatnim razem już jej mówił dlaczego doszło do tego, że zostały mu zadane. Zdradził jej wtedy, że skasował im człowieka, więc zakładał, że nie pytała teraz o to samo. Nie czytał w myślach, natomiast w jego życiu doszło do naprawdę wielu spraw, do których dojść nigdy nie powinno.
Rowan Johnson
Listopadowe popołudnie pachniało gorzko, owiane nużącym, jednostajnym powiewem chłodnego wiatru i wilgocią przelotnych opadów, które tworzyły coraz większe kałuże na okolicznych chodnikach.
OdpowiedzUsuńTego dnia nie wyściubiła nosa poza teren swojej barki mieszkalnej. Gdy przez moment udało jej się złapać o poranku kilka złudnych promieni słońca, jej drobna stopa zadrżała w kontakcie z lustrem lodowatej wody. I choć Stephanie była naprawdę odporna na chłód, nie pomógł jej nawet kubek gorącej kawy, parujący chaotycznie w kontakcie z zimnym, porannym powietrzem
– Zima się zbliża – mruknęła do siebie, zupełnie niepocieszona. Wiedziała, że jej mały, prywatny interes będzie słabł na popularności, bo nikomu nie będzie się uśmiechało, by uczęszczać na lekcje nurkowania przy kilku marnych stopniach – nawet, gdy była posiadaczką naprawdę świetnych pianek! Wiedziała, że powinna rozejrzeć się nad nową pracą, jednak buzujące w niej emocje walczyły twardo z faktami rzeczywistymi. Przecież miała już swoją pracę, ukochaną i wymarzoną. Taką, w której się spełniała. Złożyła przed laty przysięgę, która miała być przecież gwarantem jej przyszłości.
Policjantka w uśpieniu, choć nie wiedziała, czy kiedyś zbudzi się na tyle, by ponownie włożyć policyjny mundur.
Stephanie czuła, że powinna znaleźć sobie jakieś odciążające hobby, częściej spotykać się z nowymi znajomymi, otwierać na codzienną radość i nową rzeczywistość. Coraz dłuższe noce łakomie pożerały jej umysł, próbując przedostać się do kurczowo ukrytych emocji, zapomnianych obrazów, których mglista powłoka otulała ochronnie jej roztargane serce. Szary, zawilgotniały horyzont sięgał daleko, wprost do dna jej najczarniejszych wspomnień, targając jej ledwie ustatkowaną jaźnią.
To wszystko znów było trudne. Tak po prostu.
Zerkała na spadające krople deszczu, które ganiały się po ogromnej szybie w jej małym salonie. Barka mieszkalna, którą postanowiła kupić prawie dwa lata temu była właściwie niewielkim mieszkaniem na nieco chybotliwym podłożu. Przeszklony salon z małym aneksem kuchennym urządzone w stylu boho, sypialnia z widokiem na gwiazdy, w które zawsze wpatrywała się długo, szukając dna bezkresu snów, łazienka z ukochaną wanną (wody nigdy dość) i taras, coraz mniej kwiecisty, ale wciąż przytulnie oświetlony. Barka była jedyna w swoim rodzaju i nie dało jej się pomylić z żadną inną.
Zdążyła już obejrzeć zaległe odcinki ulubionego serialu i przejrzeć kilka nieszczególnie interesujących ofert pracy. Szczelnie otulona turkusowym, grubaśnym kocem piła właśnie herbatę z sokiem malinowym i goździkami… z kufla, chcąc zminimalizować częstotliwość wstawiania do czajnika. Lekko potargane włosy, związane dużą klamrą opadały na bladą, lekko szarą twarz, której kolor dodatkowo podkreślał barwę jej zaczerwienionych oczu. I choć wcale nie chciała płakać, bo morze łez które wylała po wypadku przelałoby Maple River, czuła się znacznie gorzej niż ostatnio. Wiedziała, że nierzadko należało zrobić krok w tył, by móc zrobić krok w przód, jednak nieco zbyt często czuła jak niekontrolowanie spada w dół, tonąc we własnym życiu.
Po jej plecach przebiegł dreszcz, gdy usłyszała za sobą kroki zwiastujące nieoczekiwanego przybysza. Barka nieco się zachwiała, gdy po krótkim podeście przeszedł spiesznie gość. Odwróciła się energicznie, jednak opadająca, mleczna mgła uniemożliwiała ocenę charakterystycznych cech przybysza. A do tego, jeszcze nie zabrała z tarasu wielkiej paproci, która przysłaniała niemal połowę widoczności na pomost!
UsuńWstała z kanapy, pociągając długiego łyka ciepłego napoju, zupełnie nie pozbywając się z ramion ciepłego koca. Nie czekała na pukanie do drzwi, choć to rozległo się niedługo później. Było charakterystyczne – lekkie, ale szybkie. Steph, uważna i szczególnie podatna na najmniejsze bodźce, niemal od razu poznała, kim była osoba po drugiej stronie drzwi.
Przetarła oczy, ścierając mimowolną rosę z rzęs i otworzyła koleżance wąskie, drewniane drzwi.
– Cześć Abi – rzuciła, siląc się na uśmiech. Nie chciała, by koleżanka zmartwiła się jej stanem. Steph miała nadzieję, że dołek jest tymczasowy i nie wciągnie jej głębiej w bezkres lęków i depresji. Wpuściła koleżankę do środka, bo choć deszcz ponownie ucichł, na zewnątrz było wyjątkowo nieprzyjemnie.
Stephanie
Był funkcjonariuszem jednostki specjalnej. Zabił człowieka nie jeden raz i nie dwa, bo jeżeli zaistniała taka konieczność, a żadna inna możliwość nie wchodziła w grę, to właśnie tego wymagała od niego służba. W środowisku przestępczym batalia toczy się na śmierć i życie, a dla SWATu oddawanie strzałów, zwłaszcza celnych, to główne zadanie. Nikt ich nie ściąga do akcji, żeby głaskać przestępców po głowach – jeśli się pojawiają, to tylko dlatego, że podstawowa jednostka nie była w stanie sobie poradzić swoimi własnymi zasobami i potrzebowali wsparcia specjalnie przeszkolonych ludzi. Ludzi, którzy nie zawahają się przed niczym, jeśli będzie taka potrzeba. To dlatego najczęściej bywa tak, że już samo pojawienie się SWATu powoduje ostudzenie zapędów bandyty, bo z nimi kojarzy się przede wszystkim rozmach. Abigail miała o nim trochę wyidealizowane wyobrażenie, bo, owszem, był dobry, szczery i sprawiedliwy, ale zabijał, ponieważ był to nieodłączny element zawodu, którym się trudził. I nie był jedynym policjantem w tej mieścinie, który wycelował kiedykolwiek do człowieka i zrobił to celnie. Czasami trzeba poświęcić jednostkę dla dobra ogółu – taka jest kolej rzeczy. Każdy, kto wchodzi do przestępczego świata musi liczyć się z tym, że ten dzień może być jego ostatnim, a każdy policjant, który idzie na służbę, musi mieć z tyłu głowy fakt, że jemu może grozić dokładnie taki sam koniec.
OdpowiedzUsuń— Zrobiłem co, Abigail? — Nadal nie pytała wprost, a on nadal nie wiedział, czego konkretnie oczekiwała i mógł się jedynie domyślać po sposobie w jaki zadała pytanie, że chodzi o szczegóły sprawy sprzed lat. — Dlaczego zabiłem im człowieka? O to pytasz?
Nie dopytywał, żeby się upewnić. Dopytywał, bo jeżeli Abigail wyciągnęła na wierzch temat o takim kalibrze i chciała rozmawiać szczerze, powinna zadawać mu tak samo szczere, bezpośrednie pytania. Na tym polegały przecież szczere rozmowy. Żeby odsłonić kurtynę, trzeba pewnym ruchem pociągnąć za odpowiednie sznurki.
Wiosłował swobodnie, bijąc się jeszcze trochę z myślami, bo cały czas nie był tak do końca przekonany, czy Abigail powinna poznać tę historię. Nie chodziło to, że dotyczyła ona spraw służbowych, bo ze służbowymi informacjami Abigail i tak nie będzie w stanie nic zrobić, tylko że bardzo mocno wiązała się ona również z jego życiem prywatnym, w którym przez dobre pół roku, zanim doszło do ataku, zapanował totalny chaos.
Wziął nieco głębszy wdech, dochodząc do wniosku, że odpowie jej na to pytanie tak, jak należy. Niech powierzenie jej tych prywatnych spraw będzie testem zaufania. Do tej pory nikogo w to nie wtajemniczył, oprócz Jacksona.
— Bo ten człowiek zabił kobietę, której oddałem serce — odpowiedział, zaciskając palce na stalowej rurce, bo gdzieś głęboko wciąż tlił się w nim nieprzepracowany gniew i poczucie winy. Jeszcze powinien odstrzelić za to swojego byłego przełożonego, tak dla sprawiedliwości, bo jego decyzje zaważyły na tym, co się wydarzyło, ale facet się zawinął i wyjechał do Key West. Rowan do teraz był w stanie odtworzyć te długie minuty, kiedy w napięciu czekali na zgodę niezdecydowanego dowódcy, uzbrojeni i gotowi do nalotu, bo były ostatnimi, w których mógł ją ocalić i które zostały nieodwracalnie zaprzepaszczone przez jeden głupi błąd. Rozległ się strzał, na ratunek było już za późno.
— Zabił ją z zimną krwią, gdy dowiedział się, że zaczęła potajemnie współpracować z policją. Wsadził jej lufę w usta i strzelił — wytłumaczył. — A ja, kiedy ją zobaczyłem, gdy weszliśmy do budynku w trakcie operacji, zrobiłem mu dokładnie to samo — opowiedział w dość dużym skrócie, ale wystarczająco obrazującym sytuację. Zamiecenie tego pod dywan nie było łatwe, bo w obronie koniecznej nie wsadza się człowiekowi lufy do ust, ale solidarny zespół stanął za nim w tej kwestii murem. Życie tego faceta nie było warte złamanego grosza.
Usuń— On był ich capo, a ona była jego partnerką, w dużym cudzysłowie. Ja natomiast byłem jej nadzieją na lepsze jutro — dopowiedział i zamilkł, dalej wiosłując tym samym, niezmienionym tempem.
Rowan Johnson
Rustin obserwował dzisiaj Abigail z daleka.
OdpowiedzUsuńTo znaczy, nie zawieszał na niej spojrzenia ani nie wgapiał się w nią jak wariat, ale zwyczajnie wpadła mu w oczy, gdy weszła do baru. Zwykle wydawała mu się dość… Pozytywną osobą, więc widząc ją dzisiaj taką zachmurzoną, zdołowaną i jakby zmartwioną,zwyczajnie zastanawiał się, co mogło się wydarzyć.
Siedziała sama, a jej ramiona były zgarbione, jakby dźwigała na sobie cały ciężar świata i Rustin coś o tym wiedziałZwykle emanowała radością, ale teraz wydawała się zagubiona. Nie miał pojęcia, co się stało, dlaczego wyglądała, jakby cała energia została z niej wyssana.
Czy to była jego sprawa? Nie. Czy zdecydował się wykazać zainteresowanie? Cóż, najwyżej każe mu spadać na bambus.
Kiedy podszedł bliżej, zauważył, że Abigail unika jego wzroku. Znał ją na tyle, by wiedzieć, że od kiedy wróciła do miasteczka po studiach, wydawało się, że odnajduje się w pensjonacie. Była pełna pomysłów, planów i energii. Teraz jednak coś w jej postawie sugerowało, że coś poszło nie tak. Coś, co zburzyło jej wewnętrzny spokój.
Rustin zastanawiał się, czy nie powinien jej powiedzieć, że zauważył zmiany w jej zachowaniu, czy może lepiej po prostu zapytać, co się dzieje. Nic, co wpadało mu do głowy nie brzmiało jednak jak coś, co mogłaby chcieć usłyszeć. chciała usłyszeć, ale miał nadzieję, że jego słowa jakoś otworzą ją na rozmowę.
W kiepskim świetle twarz Abigail zwykle promienna i pełna entuzjazmu, teraz wydawała się blada, jakby brakowało jej sił.
— Nie musisz nic mówić, jeśli nie chcesz — powiedział wreszcie, chcąc dać jej przestrzeń.
Jej milczenie było ciężkie, a Rustin czuł, że jego obecność jedynie pogarsza sprawę. W rzeczywistości nie wiedział, co mógłby zrobić, by jej pomóc. Zastanawiał się, czy to wina jej rodziny, pensjonatu, czy może po prostu tego, że miała gorszy dzień.
Przyglądając się jej, dostrzegł, jak skubie brzeg swojej szklanki.
— Tak sobie myślę — zaczął ostrożnie — jeśli potrzebujesz przerwy, by się zrelaksować, może warto pomyśleć o krótkim wypadzie za miasteczko? Może weekend w górach albo nad jeziorem? Czasem oderwanie się od codzienności może pomóc uporządkować myśli.
To był tylko luźny pomysł. Coś, co powiedział, żeby nie milczeć, skoro już ją zaczepił. Czekał na odpowiedź Abigail, mając nadzieję, że w końcu zechce podzielić się swoimi zmartwieniami, ale do końca nie wiedział, co jej przeszkadzało.
Rustin
To nie były łatwe momenty, może nawet najgorsze, z jakimi przyszło mu się do tej pory zmierzyć w całym tym życiu, bo widok zamordowanej kobiety, z którą wiązało się jakieś obietnice, a w tym także uczucia, był jak skaza, której nie da się zmyć żadnym detergentem. To był obraz wtłoczony w głowę, który zostanie z nim na wieki, ale to równocześnie była już przeszłość. Przeszłość, którą musiał zostawić w tyle, przede wszystkim po to, by móc iść dalej. I nie ważne z czym zdołał się pogodzić, z czym nie zdołał i z czym pewnie nigdy nawet nie spróbuje pogodzić się tak do końca – dla niego to życie się nie skończyło, choć mogło i mało brakowało, a tak by się stało, więc musiał wstać z tych potłuczonych kolan, ponaklejać plastry na głębokie rany i iść, nie bacząc na nic. Nie mógł zostać w przeszłości, bo ta pochłonęłaby go bez reszty i nigdy nie wypluła, a przecież oddał tej kobiecie serce, a nie całe swoje jestestwo. To nie była wielka miłość, rodem z kolorowej bajki, bo żadne z ich serc nigdy takiej nie zaznało, żeby w jakikolwiek sposób coś takiego zbudować. To była popieprzona gra uczuć, osiem miesięcy cholernie intensywnej znajomości: strachu, kłótni, wiary, emocji, nadziei i traum, w których ona brodziła po sam pas, ale tak, jak mocno to życie ją poturbowało, tak samo mocno pragnęła żyć szczęśliwie i dążyła do tego, robiąc wszystko, by wyjść z tego bagna, w którym ugrzęzła. A on był jej nadzieją, tym światełkiem w tunelu, które sprawia, że człowiekowi chce się jeszcze walczyć. Była dzielna i inteligenta, choć tak cholernie pogubiona, ale jej uśmiech kruszył mury i topił lody. Jej uśmiech był jak pierwszy promień słońca po gwałtownej burzy. Mogła tracić nad sobą panowanie, mogła skakać mu do gardła, krzyczeć i bić go w pierś, co robiła najczęściej ze strachu, ale za ten jeden szczery uśmiech, za ten jeden promyk słońca, on był w stanie wybaczyć jej wszystko. I teraz to wcale nie widok jej martwego ciała był najgorszym, co widział w pamięci. Teraz najgorszym wspomnieniem było to, że nie dotrzymał danego jej słowa. Że nie wyciągnął jej z tego pierdolonego bagna, jak obiecał. Że nie dał jej szansy na normalne, niezwiązane z przestępczością życie. Że nie zabrał jej na te waniliowe lody, o których smaku zawsze marzyła. Nie obwiniał się już, bo to była przeszłość, której nie był w stanie zmienić w absolutnie żaden sposób, ale nosił to brzemię porażki gdzieś głęboko w sercu i miał świadomość, że nigdy się go nie pozbędzie. Nie zmieniło tego zabicie capo, ani żadna inna zemsta. Nie zmieniło tego oddanie się pracy. Nic tego nie zmieni. Z tym trzeba nauczyć się żyć. Z tym trzeba po prostu iść.
OdpowiedzUsuńOd razu zauważył zmianę w postawie Abigail. Jej ramiona zadrżały, gdy wciągnęła powietrze, cicho szlochając, a palce naparły na jego dłonie, jakby chcąc dodać mu w ten niemy sposób otuchy. Ale on już jej nie potrzebował. Może te dwa lata temu, gdy leżał w szpitalu, przytwierdzony do łóżka, a złość próbowała rozsadzić od środka, wtedy otucha rzeczywiście przydałaby mu się do przetrwania tego wegetacyjnego okresu, ale teraz to wszystko było w tyle. Nie tak daleko, żeby całkowicie się oddać, ale na tyle daleko, by nie wplatać tego do teraźniejszości. Owszem, była kobietą, z którą połączyła go specyficzna, jedyna w swoim rodzaju więź i ona nie odeszła, tylko została mu odebrana, więc to nie zakończyło się wcale tak, jak powinno, ale należała do historii. Pięknej i brutalnej zarazem.
Do historii, która miała wpływ na jego aktualne podejście do niektórych spraw, która była lekcją, zakończoną oblanym sprawdzianem. Jeśli naprawdę istniał sens w tym słynnym powiedzeniu, że co cię nie zabije, to cię wzmocni, to na jego sytuację sens ten przekładał się dosłownie. Tamto zdarzenie go nie zabiło, za to uczyniło go silniejszym – i to tak bardzo, jak nic nigdy dotąd.
UsuńPrzestał wiosłować, bo reakcja Abigail trochę go zaniepokoiła i czuł, że musi w jakiś sposób ją uspokoić.
— Abigail, nie masz za co mnie przepraszać. — Wziął jedną rękę ze stalowej rurki wiosła i położywszy na jej ramieniu, zaczął gładzić je kojąco. — Spokojnie, weź głębszy wdech, uspokój emocje — poprosił łagodnie. — Wszystko jest już w porządku — zapewnił tym samym głosem, zgarniając kilka pasm włosów z jej ramienia na plecy. — Czasami trzeba puścić to, co się kocha, żeby ocalić siebie — przypomniał, bo wypowiedział przy niej te słowa już wcześniej, gdy suszyła się w jego łazience, a nawinął się wtedy temat jej byłego faceta. — I czasami musisz porzucić przeszłość, bo jeśli tego nie zrobisz, ona zniszczy twoją przyszłość. My nie mamy już wpływu na to, co było, możemy jedynie nie powtórzyć błędów i zrobić wszystko, by było tylko lepiej. I ja się staram — powiedział, czekając z ręką na jej ramieniu, aż Abigail ochłonie, weźmie głębszy wdech i otrze ostatnie łzy ze swoich policzków.
Rowan Johnson
Życie w Mariesville diametralnie różniło się od tego, które Nancy prowadziła w Atlancie. Tam nie tylko żyła w ciągłym biegu, ale przede wszystkim lekkim chaosie, w którym potrafiła bezbłędnie się odnaleźć. Coś jej wypadało lub wpadało, zapisywała się na coraz to nowsze zajęcia sportowe, wyskakiwała na spontaniczne drinki z przyjaciółkami, które kończyły się speed datingiem, funkcjonowała w pędzie, ale gdzieś w tym wszystkim miała czas dla siebie. W Atlancie mogła przejmować się tylko sobą. Nie miała ochoty na obiad, to go nie robiła, jeśli mogła, to zwlekała się z łóżka o niepoważnych godzinach, odsypiając zarwane noce, urządzała sobie wypady za miasto i nikomu się nie tłumaczyła. To zmieniło się, gdy zamieszkała w Mariesville z babcią, o którą postanowiła się troszczyć. Szybko skończyły się jej proste wymówki, którymi usprawiedliwiała swoje małe lenistwo, a zaczęły się prawdziwe wymagania, gdyż opieka nad drugim człowiekiem wcale nie była łatwa. Co prawda, babcia Cecily świetnie sobie radziła i nie potrzebowała jakiegoś ogromnego wsparcia Nancy, ale jednak zdarzało się jej o wielu sprawach zapominać. Kilka razy wyszła z domu i nie potrafiła do niego wrócić. Chodziła na zakupy z jakąś wymyśloną listą, kupując niepotrzebne produkty. Chciała gotować, a następnie zapominała, że się za to brała. Nancy więc starała się jakoś to ogarniać. Zabierała babcię na spacery, w ten sposób użytkując energię staruszki. Razem z nią robiła obiady, wspólnie piekły, wyczytując przepisy z babcinych zeszytów, które chowały w jednej z kuchennych szafek, oglądała seriale, które babcia lubiła i czasami próbowała coś tam z nią dziergać, lecz musiała uczciwie przyznać, że akurat w tej dziedzinie Cecily miała swoją faworytkę, którą była Abigail.
OdpowiedzUsuńPrawdę mówiąc, Nancy nie wiedziała, jak doszło do tego, że jej babcia odnalazła się z Abigail i tak po prostu zaczęły się dogadywać, łącząc się wspólną pasją, ale widziała, że to działa, więc z tym nie dyskutowała. Zależało jej na szczęściu babci, a niewątpliwie spotkania z Abi sprawiały, że taka była. Za każdym razem nie mogła się doczekać, przez co wczoraj, Nancy zaraz po powrocie z pracy została zaciągnięta do kuchni, aby pomóc Cecily w zrobieniu jej popisowego torciku marchewkowego, który następnego dnia wspólnie przełożyły wyśmienitym kremem śmietankowym. Taka słodycz idealnie pasował od herbatki, choć Nancy miała w zanadrzu grzane wino, gdyby jednak wieczorek się przedłużył.
— Otworzę — zapewniła babcię, gdy po domu rozległ się charakterystyczny dźwięk dzwonka, a w tym samym czasie Cecily starannie układała swoją kolekcję włóczek, którą powiększała jej wnuczka, regularnie kupując nowe kolory i uzupełniając braki.
— Cześć! — zawołała Nancy z uśmiechem, kiedy tylko uporała się z zamkiem i drzwiami, a jej oczom ukazała się rozgorączkowana Abigail. — Wszystko dobrze? — zapytała tak dla pewności, dostrzegając jej zarumienione policzki, ale widziała także rower, więc podejrzewała, że to jego sprawka.
— Wchodź, babcia już nie może się doczekać — zachęciła, odsuwając się na bok, aby zrobić miejsce. — I nawet ma coś dla ciebie — dodała z delikatnym uśmiechem, choć to była niespodzianka, którą Cecily chciała się sama pochwalić.
Nancy Jones
Może lepiej, żeby Abigail pozostała nienaruszona. Szkoda jej rąk, przecież lubi ich używać, prawda? I szkoda jej nóg, bo inaczej nie mogłaby być wszędzie. A o poważniejszych złamaniach lepiej nawet nie wspominać...
OdpowiedzUsuńAJ przed śmiercią żony był raczej beztroskim dowcipnisiem, ale teraz stroni od ludzi na tyle, na ile może, więc ten poszkoleniowy obiad u rodziny Wilsonów mógłby być nieco niezręczny, ale skoro nalegacie... :)
ARCHER JACOBSON
Gdyby nie to, że czarnuszka rośnie najchętniej na polach po zbożu, ponieważ jest chwastem zbożowym, Mildred sama zasadziłaby ją u siebie. Próbowała kiedyś zaszczepić sadzonki, ale te przetrwały tylko do zimy i na drugi rok już się nie rozsiały. Próbowała zrobić wszystko, żeby nie musieć użerać się z gniewem Williamsa, ale u niej czarnuszka nie chciała się przyjąć. Nie było jednak powodów, by nie spróbować zaszczepić jej u Abigail, bo może jej ziemia ześle im taki mały cud, że czarnuszka przetrwa i się rozsieje. Mildred chętnie by spróbowała, jeśli Abigail nie miała nic przeciwko sadzeniu takich chwastów w swoim ogrodzie. Byłaby szczęśliwa, gdyby nie musiała podkradać jej Williamsowi, tylko mogła korzystać z zasobów zaufanej osoby, jaką była dla niej Abi. To zawsze zmniejszało szanse na nagrabienie sobie u funkcjonariuszy lokalnej policji.
OdpowiedzUsuńMilly nie potrafiła kłamać, bo zaczynała plątać się wtedy w zeznaniach, ale jeśli obie wymyśliłyby historię i zaczęły dopowiadać słowa jedna przez drugą, całkiem możliwe, że zatuszowałyby nieścisłości i wypadły całkiem przekonująco.
— Tak, do produktów do włosów też się jej dodaje — potwierdziła, zerkając na Abi z uśmiechem. Podobało jej się, że koleżance nie było to obojętne, bo zazwyczaj ścierała się z ludźmi, którzy podchodzili do darów natury z powątpiewaniem. Millie nie próbowała wciskać im swoich racji, bo nie uważała, że musi, gdyż każdy ma prawo korzystać z czego chce, ale zawsze powtarzała, że chemia występuje również w przyrodzie. Tymochinon można pozyskać z ziarenek czarnuszki, ale można wytworzyć go także syntetycznie. Mildred wolała ten z czarnuszki, a jeśli ktoś inny wolał syntetyczny, to też przecież w porządku!
— Och, to super! — powiedziała radośnie, ciesząc się, że w pensjonacie tak się układało. Rozumiała, że prowadzenie takiego miejsca nie jest łatwe, bo rachunki cały czas są, a z ilością gości bywa przecież różnie. Raz jest ich więcej, raz mniej. Utarg sprawia czasami radość, a czasami budzi niepokój. Mildred zawsze uważała Abigail za bardzo mądrą, zaradną dziewczynę i nie miała wątpliwości, że dobrze poprowadzi rodzinny biznes. Potrafiła się temu poświęcić i to było niezwykle wyjątkowe.
— Chętnie kiedyś wpadnę — uśmiechnęła się promiennie. Nie miała zbyt wielu okazji do takich sąsiedzkich obiadów, więc bardzo chętnie skorzysta kiedyś z zaproszenia.
Przestała pedałować, gdy na horyzoncie pojawiła się posesja Williamsa i zmrużyła lekko oczy. Chciała się przyjrzeć otoczeniu, czy aby przypadkiem dziadek nie kręci się po podwórku, bo wtedy cały plan idzie do kosza, ale nigdzie go nie wiedziała. Może naprawdę siedział teraz w salonie i słuchał lokalnych wiadomości.
Kiedy się zatrzymały, zeszła z roweru i spojrzała na Abi. Sięgnęła ręką do jej chustki, bo wywinęła się w jednym miejscu na wietrze, a szkoda, by wyrwała jej piękne włosy.
— Musimy postawić rowery w takim miejscu, żebyśmy mogły na nie w razie czego szybko wskoczyć — powiedziała i rozejrzała się dookoła, szukając wzrokiem jakiegoś drzewa, albo miejsca, gdzie mogłyby postawić rowery. — Przeskoczymy potem przez płot tam z tyłu domu, bo czarnuszka rośnie kawałek za jego domem. Natniemy ile się da i czmychniemy z powrotem — wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się szeroko. Ten pomysł był trochę zwariowany. Ale one też są zwariowane, prawda?
Millie A.
Rodzice Murray też jej nie wyganiali z rodzinnego domu, nawet się słowem nie zająknęli, że mogłaby mieszkać gdzie indziej. Bo też nie miała gdzie. Mogłaby wynająć kawalerkę lub dwupokojowe mieszkanko, które był w zasięgu jej możliwości finansowych, ale prawda była taka, że wtedy niewielka część wypłaty pozostałaby do jej dyspozycji i choć Betsy nie należała do rozrzutnych, to lubiła inwestować - w kolejne płótna, włóczki, lepsze szydełka, a ceny, za które sprzedawała swoje szkice, akwarele bądź wydziergane czapki, szaliki czy zabawki, nie był zaporowe. Właściwie były śmieszne, zysk Betsy z tego był niewielki, ale też nigdy nie myślała o tym, żeby na poważnie zająć się rękodzielnictwem. Roznoszenie listów, choć niezbyt emocjonujące, dawało jej oparcie, finansową stabilizację i poczucie pewności, której nie dostałaby od własnej działalności.
OdpowiedzUsuńOdebrała dość obszerną bluzę od Abigail i zarzuciła ją na ramiona, miękki i przyjemny materiał był raczej słabą ochroną od deszczu, ale przynajmniej mógł w pierwszym etapie zniwelować odczuwanie zimna. Chyba.
Dziewczyny nie traciły chwili, zbiegły po schodach, ignorując ewentualne spojrzenia i zatrzymały się przed drzwiami prowadzącymi do ogródka przed pensjonatem. Rudowłosa nie dała blondynce możliwości reakcji, tylko po prostu pociągnęłą ją za sobą. Wprost w ramiona zimnego deszczu, w którym bez trudu dało się wyczuć nadciągającą prężnymi krokami jesień. Lato kończyło się nieubłaganie, a gwałtowne burze były tylko tego dowodem.
Betsy nie była gotowa. Kiedy wybiegły spod bezpiecznego zadaszenia, zimna i brutalna ściana wody uderzyła w ich drobne ramiona. Betsy, ledwo dostrzegając otoczenie dookoła siebie, schyliła się i zbierała nieco mniejsze kamyki, starając się nie zostawiać zbyt wielu pustych miejsc w konstrukcji pana Wilsona. Swoje zdobycze wrzucała do kieszeni bluzy, a kiedy miała je już wypełnione, złapała Abigial za nadgarstek, bo była pewna, że ruda przez szum deszczu i coraz częstsze grzmoty jej nie usłyszy. Skinęła na nią głową i poprowadziła z powrotem na werandę.
Kapało z nich niczym z nieba, deski werandy bardzo szybko dookoła z nich zrobiły się mokre.
— Mam nadzieję, że kamyczki wyjdą ładne, bo trzeba je będzie zwrócić na miejsce — zaśmiała się, potupała nogami, aby pozbyć się z butów ewentualnego nadmiaru błota. — Grzaniec byłby teraz idealny — powiedziała to i objęła się ramionami. Czuła, że drży. Deszcz był niemal lodowaty i nie pachniał już latem, a przy tak nagłej ulewie temperatura w ekspresowym tempie obniżyła się o kilka, jak nie kilkanaście stopni.
Betsy
Czekam z cierpliwością. Totalnie się nie spieszy. Dzięki!
OdpowiedzUsuńARCHER
Jackson wiedział, że nie powinien był przekraczać tej cienkiej linii. Granica, którą wcześniej tak pilnie przestrzegał, nagle zaczęła się rozmywać, a Abigail – jego wierna przyjaciółka – zaczynała wchodzić na terytorium, które nigdy nie miało być ich wspólne. Przez te wszystkie lata ich przyjaźń była jak bezpieczna przystań, oparta na szczerości, szacunku i wzajemnym wsparciu. Abigail była dla niego jak siostra, a relacja ta była święta. Tak właśnie miało to pozostać. Oczywiście, Wilson była wspaniałą kobietą – mądrą, czułą, lojalną, z urokiem, który przyciągnąłby niejednego mężczyznę szukającego i pragnącego stałości. Ale Jackson czuł, że to nie jest jego rola w rzeczywistości i świecie Abigail.. W tej wyidealizowanej przyszłości, gdzie może i widział siebie z kimś, nie mógł wyobrazić sobie Abigail u swojego boku jako partnerki życiowej. To wcale nie odejmowało uroku i wspaniałości Abigail, było raczej wyrazem różnicą ich rzeczywistości, pobudzaną jego bagażem doświadczeń. Miał za sobą bolesne rozstanie i niespełnioną miłość, a przede wszystkim — burzliwe małżeństwo i jeszcze boleśniejszy rozwód. Abigail zdecydowanie zasługiwała na kogoś innego – kogoś mniej poharatanego przez życie i ciężar pogmatwanych decyzji.
OdpowiedzUsuńPoza tym, była jego przyjaciółką w najbardziej niewinnym tego słowa znaczeniu. Ich przyjaźń, choć czasem intensywna, nigdy nie miała przekraczać tego wyznaczonego progu. Zawsze wiedzieli, gdzie są ich granice. Mieli za sobą wspólne śmiechy, droczenie się, a czasem nawet przespane noce pod jednym dachem, ale nigdy nie było w tym podtekstów. Granice były jasne i nienaruszalne – akceptowane i przestrzegane przez lata.
Aż do teraz.
Do teraz, gdy wszystko wywróciło się do góry nogami, barwy ich relacji przybrały głębszego tonu, a w głowie szumiało od natężenia silnych emocji. Bowiem nagle, w przypływie chwili wskutek nieznanego mu jak dotąd powodu, Abigail przestała być tą samą Abi. W jego objęciach stała piękna, młoda kobieta, o hipnotyzujących oczach i urokliwym uśmiechu. Kobieta, której każda rysa twarzy budziła zachwyt w jego duszy, której ciało tak idealnie leżało w jego objęciach. Kobieta, która w tej chwili elektryzująco działała na jego serce i umysł, budząc pożądanie, którego zdecydowanie nie powinien był czuć. To pożądanie nie było jednak tym typowym, cielesnym, wręcz zwierzęcym poczuciem tego, że chciał tu i teraz. Nie, wręcz przeciwnie – opierało się na delikatności ich dusz, wrażliwości umysłów i serc, które w tym momencie wyrywały się do wspólnego tańca bliskości i uczuć. Wyrywały się po więcej, jak gdyby przez te wszystkie lata trzymano je w złotej klatce, w której być może wcale nie chciały być. Tak łapczywie wyciągały do siebie ręce, próbując uciec w nieznane, łamiąc i krusząc wszystko to, co Jackson z Abigail budowali tyle lat. Kiedyś usłyszał, że serce bywa zdradliwsze niż cokolwiek innego i być może było w tym wiele prawdy. Powinien więc był go strzec, pilnować by nie popełnić głupstwa. I choć bardzo tego chciał, to zdawało się, że musiało dojść do emocjonalnej katastrofy, bo Abigail była zdecydowanie zbyt blisko, a jej dotyk budził w nim takie emocje, jak nigdy dotąd.
Gdy więc Jackson poczuł, jak jej dłoń delikatnie przesuwa się po jego własnej, a każdy dotyk jej palców zdawał się zostawiać ślad gorąca na jego skórze, tonął w emocjach jeszcze bardziej. Trzymając ją w objęciach, poczuł, jak jej ciało idealnie dopełnia jego własne, jakby ich dusze i ciała zostały stworzone, by spotkać się w tej jednej chwili. Jej oddech, ciepły i nierówny, mieszał się z jego własnym, a gdy ich nosy musnęły się delikatnie, serce Jacksona przyspieszyło, pulsując w rytmie, który wydawał się współgrać z każdym uderzeniem serca Abigail.
UsuńIch oddechy zlały się w jedno, coraz szybsze i głębsze, jakby oboje szukali powietrza w tej rosnącej między nimi intensywności. Czuł, jak jej pierś unosi się i opada w rytm wzmagających się emocji, podobnie jak jego. Mimowolnie jego dłoń instynktownie zacisnęła się na jej plecach, jakby chciał ją zatrzymać, chroniąc ten moment przed zniknięciem.. Zamknął oczy, próbując wyryć w pamięci każdy szczegół – zapach jej skóry, drżenie jej ramion, miękkość jej włosów dotykających jego policzka. Każda sekunda zdawała się wydłużać, jakby czas przestał istnieć, a liczyło się tylko to, że byli tu razem, ich ciała i dusze połączone w tym nieodwracalnym tańcu.
Czuł krople potu spływające po rozgrzanej skórze jego karku, ale to wcale nie była tylko fizyczna reakcja. Był porażony świadomością, że to, co kiedyś uważał za przyjaźń, przybrało nowy wymiar. W tej chwili Abigail stała się kimś, kogo pragnął na sposób, którego nie był w stanie kontrolować. Jego ciało pulsowało od rosnącego pożądania, od świadomości, że Abigail jest tak blisko, że oddycha jego powietrzem, że czuje ten sam dreszcz.
I wtedy, zaledwie szeptem, usłyszał te dwa kluczowe słowa, wypowiedziane w taki sposób, jakby były sekretem, który Abigail nosiła w sercu przez długi czas. Te dwa słowa rozbrzmiały w jego myślach niczym echo, rozbijając ostatnie bariery, które dotąd tak usilnie budował wokół serca. Proste, ale wystarczająco potężne, by zmienić wszystko, co było między nimi.
Czuję ciebie
Przepadł. Wiedział, że nie ma już odwrotu. Ich wzrok złączył się, przepełniony wzajemnym zrozumieniem, pasją i pragnieniem, którego nie potrafili już ignorować. Wstrzymał oddech, by na ułamek sekundy przedłużyć tę chwilę, zachować ją w pamięci, zanim wszystko zmieni się na zawsze.
Westchnął cicho, niemal z czułością, pokonując te ostatnie milimetry dzielące ich od siebie. Połączył ich usta w pocałunku, który był mieszanką intensywności, nieposkromionej namiętności, a jednocześnie delikatnej czułości. Pocałunek był głęboki, pełen pragnienia, jakby Jackson czekał na niego całe życie. W tej chwili nie było miejsca na wątpliwości czy strach. Było tylko to uczucie, które wypełniało każdy fragment jego ciała.
Jackson przyciągnął Abigail jeszcze bliżej, ich ciała niemal złączyły się w jedno, a dłonie błądziły po jej plecach, pragnąc zapamiętać każdy jej szczegół. Czuł, jak jej zapach, ciepło jej skóry i delikatne drżenie pod jego dotykiem mieszały się z jego własnym pragnieniem, tworząc coś, co trudno było opisać słowami. Ten pocałunek nie był czymś, co mogłoby zniknąć następnego dnia, będąc zaledwie wspomnieniem do zatarcia – był głębszy, łapczywy, pełen tęsknoty i pożądania. Ich serca zaś biły w jednym rytmie, oddechy mieszały się w powietrzu, a Jackson czuł, jak traci kontrolę, jak odpływa, pozwalając sobie na to, co później zdecydowanie nie będzie mógł nazwać pomyłką.
— Pragnę poczuć cię bardziej, Abigail — wyszeptał, gdy na moment oderwali się od siebie, a jego oddech jeszcze drżał pod wpływem emocji. Wiedział, że właśnie przekroczył granicę, której nie miał odwagi dotknąć przez te wszystkie lata. Lecz sposób, w jaki Abigail odpowiedziała na jego pocałunek, mówił mu, że ona czuła to samo. Chwycił ją więc mocniej, pewnym ruchem podnosząc jej drobne ciało i umieszczając na drewnianej komodzie, gdzie mogła spojrzeć mu w oczy na równi, bez konieczności zadzierania głowy. Ich oddechy zlały się w jedno, a w jego oczach pojawiła się głęboka, niepowstrzymana namiętność, która nie znała już żadnych wątpliwości.
— Pragnę cię, Abi… — wyszeptał, a jego głos niósł w sobie coś między wyznaniem a prośbą. Słowa wypełniały przestrzeń między nimi, intensyfikując bliskość tej chwili, kiedy ich spojrzenia spotkały się po raz kolejny, tym razem pełne wyraźnego zrozumienia. Następnie pochylił się i złączył ich usta w pełnym pragnienia pocałunku, głębszym i bardziej intymnym, Jego dłonie powędrowały wzdłuż jej ramion, delikatnie obejmując ją, jakby chciał zapamiętać ten moment na zawsze. W tej chwili nie było niczego innego – żadnych myśli, żadnych obaw; tylko oni, razem, jakby cały świat nagle przestał istnieć.
Usuńwon’t be the same
Dywagując o różnicach w dostępie do nowoczesnych technologii nie miał na myśli tych faktycznie niezbędnych do normalnego, w pełni szczęśliwego funkcjonowania, choć oczywiście zdawał sobie sprawę, że gdyby jakaś istota na ziemi posiadała zdolności telepatyczne, mogłaby je w ten sposób zinterpretować. Jemu chodziło raczej o te jakże urocze potworki o często niewypowiadalnych nazwach, których logiczny opis w raporcie z przeszukania przedmiotów należących do podejrzanego zajmował później ponad połowę jego zawartości. Oj, wolałby nawet nie liczyć ileż to razy się nad takim dokumentem ostro naprzeklinał zarówno na ich oderwanych od normalnego stylu bycia właścicieli, jak i konstruktorów... A co chyba jeszcze gorsze kilka z nich miał swego czasu pod własnym dachem, bo Ava tak uparcie suszyła mu głowę o ich zakup, że w końcu dla świętego spokoju musiał jej po prostu odpuścić. Dobrze, że nie wierzył w reinkarnację czy jakąkolwiek inną formę możliwości powstania z martwych, bo pewnie nie pozbyłby się ich po dziś dzień (ich dawne wspólne mieszkanie przeznaczył obecnie na wynajem na wypadek, gdyby kiedyś wzięło go jeszcze na sentymenty i chciałby tam jednak wrócić).
OdpowiedzUsuńJasne, niezaprzeczalnym faktem było też, że podczas piętnastu lat spędzonych przez niego poza granicami miasteczka Mariesville niezwykle się zmieniło – rozwinęło pod względem nie tylko architektonicznym, ale także cywilizacyjnym, część ludzi, których znał jeszcze za dzieciaka albo dawno już nie żyła albo gdzieś się wyniosła i do tej pory nie wróciła zastąpiona przez zupełnie nowe twarze. On sam natomiast w międzyczasie zdążył nauczyć się, że w cale nie jest aż tak bardzo nieśmiertelny jak mu się niegdyś wydawało. Ponoć panował również zdecydowanie lepiej nad swoją zbytnią ciekawością, lecz tego akurat nie czuł się w stu procentach pewien. Zazwyczaj twierdził, że wykorzystywał ją teraz po prostu do innych celów. Co zaś się tyczy wyczuwalnego dystansu jakim obdarzali go po powrocie lokalni mieszkańcy, cóż, nawet im się nie dziwił. Zbyt wiele napsuł im niegdyś krwi, by mógł wymagać od nich, żeby jakikolwiek noszony na co dzień mundur (a już szczególnie taki, którego znaczenie sam regularnie umniejszał, uznając go za dodatkową karę za grzechy popełnione za małolata) mógł coś w tym względzie zmienić. Na zyskanie od nich drugiej szansy i zdobycie wśród nich choćby minimalnego zaufania musiał sobie zasłużyć w zdecydowanie bardziej pospolity sposób, starając się udowodnić im, że faktycznie na to zasługuje.
- Całe szczęście nie jesteś na służbie. – Niby to wychwycił żart Abi, ale w jego tęczówkach można było wyłapać pewną dozę smutku.
Choć nie przyznał się do tego nawet przed bliskimi, wciąż tęsknił bowiem do tego wiecznego dreszczyku adrenaliny, który drażnił jego skórę podczas pracy w Straży Granicznej. Może i kilka razy otarł się wówczas o śmierć, ale przynajmniej czuł się spełniony, czego o obowiązkach związanych z obecnym stanowiskiem powiedzieć niestety nie mógł. Przyzwyczajony do bezwarunkowego słuchania rozkazów dowódcy robił po prostu to, co niezbędne, by ugasić pożar, ale to w żadnym przypadku nie to samo.
- I co ja mam niby teraz z tym zrobić ? – Westchnął ciężko, patrząc jak dziewczyna wydobywa z koszyka jedynie trzy słoiki. – Przecież moja babcia w przypadku swoich wytworów jest gorsza od żandarma – za nic nie uwierzy, że ktoś mógł stwierdzić, iż ktoś mógł je jej zwrócić... – Pokręcił głową, podświadomie bawiąc się wiszącym na szyi srebrnym wisiorkiem w kształcie skarabeusza stanowiącym prezent od zmarłej żony. – Nie znasz może kogoś, kto ma przypadkiem u siebie w gościach cały pułk wojska i mógłby zechcieć to przyjąć ? – Spytał, podnosząc jednak nieszczęsne pudło i kierując się z nim powoli w stronę wyjścia, gdzie złapało go niespodziewane pytanie rudowłosej. – Wygląda na to, że nie mam innego wyjścia. – Stwierdził niemal automatycznie się zatrzymując. – Babcia potrzebuje już wsparcia przy gospodarstwie, a dam sobie obie ręce uciąć, że mój ojciec zamiast ruszyć swoje szanowne cztery litery i trochę jej pomóc, przyjechałby tu tylko po to, by odesłać ją jeszcze tego samego dnia do domu starców. – Mruknął wściekle, jeszcze mocniej zaciskając dłonie na rączkach trzymanego przedmiotu. – W dodatku Rosa powinna być tutaj znacznie bezpieczniejsza. – Dodał tajemniczo, nie chcąc zdradzać się ze swoimi czarnymi myślami związanymi ze wcześniejszą posadą. Być może nieco przesadzał, stale oglądając się przez plecy za każdym razem, gdy tylko przebywał w większym skupisku ludzkim, ale czyż nie takie były właśnie uroki zbyt długiego użerania się z najgorszej maści wyrzutkami pragnącymi dostać się do jakiegoś kraju celem rozkręcenia na jego terenie swoich brudnych interesów ?
UsuńLiberty
Doskonale rozumiał to, że Abigail ma w sobie niezwykłą sensytywność, że potrafi przełożyć na uczucia wszystko to, co ją otacza, ale poprosiła go o opowieść, która nie miała szczęśliwego zakończenia, więc nie mógł koloryzować faktów. Nie byłby zresztą w stanie tego zrobić, nawet gdyby chciał, bo śmierć tej kobiety nie przyniosła zbyt wiele dobrego. Owszem, szajka została rozbrojona, capo zabity, a kobiety odzyskały wolność, ale na świecie nadal jest tyle samo zła, a wskaźnik handlu ludźmi w Atlancie wcale nie zmalał. Atlanta jest ośrodkiem handlu ludźmi od co najmniej dziesięciu lat i tak już pewnie pozostanie, biorąc pod uwagę duże, międzynarodowe lotnisko, główne autostrady i drogi międzystanowe przebiegające przez tę okolicę. Rozbrojenie szajki tego nie zmieni, śmierć kobiety też nie. Nic tego nie zmieni, bo w amerykańskim prawie za dużo jest luk, które da się wykorzystać w taki niecny sposób. Można temu jedynie przeciwdziałać, niestety czasami kosztem niewinnych osób i do tego Rowan musiał przywyknąć właściwie w dniu, w którym zasilił szeregi policyjnej formacji. Może byłoby mu trudniej odciąć się od tej relacji, gdyby łączyła ich wieloletnia, szczęśliwa miłość, ale oni zdążyli się dopiero poznać, w dodatku w warunkach, w których każde narażało swoje życie i gdzie jedno walczyło z traumami, przysłaniającymi zdrowy rozsądek, a drugie musiało pilnować się ze względu na zawód. To nie była szczęśliwa miłość, ciężko tak w ogóle nazwać miłością to, co ich łączyło przez te parę miesięcy, ale było to na pewno jakieś niebanalne uczucie, które miało szansę rozkwitnąć, gdyby tylko los rozdał im łaskawsze karty. Tak czy siak, ona miała prawo żyć. Ona chciała żyć i dzielnie walczyła o to życie aż do ostatnich sekund.
OdpowiedzUsuńUśmiechnął się krótko na słowa Abigail, złapał z powrotem za wiosło obiema dłońmi i zaczął wiosłować mocniej, żeby wyprowadzić kajak z martwego punktu. I tak byli już niedaleko od przystani, więc dobrze będzie trzymać się brzegu, żeby nie musieć później manewrować przy dobijaniu. W dodatku lepiej będzie, jeśli Abigail skupi teraz myśli na czymś bardziej przyziemnym, bo potrzebowała się uspokoić, a brnięcie w takie tematy na pewno się temu nie przysłuży. Chyboczący się kajak nie wróży niczego dobrego. Jemu było już łatwiej porzucić myśli, bo minęły prawie trzy lata, więc miał dużo czasu oswoić się z wydarzeniami i przywyknąć do trochę innego życia, które było ich następstwem. Musiał to zrobić bez względu na to, jak trudne było sklejanie serca z kawałków drobnych jak mak. Na nią odpowiedź spadła teraz jak grom z jasnego nieba, ale mogła przynajmniej rozszyfrować, dlaczego ktoś taki jak on stroni od bliższych relacji, mimo powodzenia, bycia lubianym i szanowanym. Wszystko to miało uzasadnienie w sposobie, w jaki doświadczyło go życie.
— Zaraz dopłyniemy — oznajmił, bo krótki pomost tutejszej przystani był już widoczny z miejsca, w którym się znajdowali. — Jak dobijemy do brzegu, ty wysiadasz pierwsza — poinstruował krótko. Wiosłował prężnie cały czas, pracując nie tylko ramionami, ale i oddechem, który dostosował się do jego ruchów. Brzeg zaczynał robić się płytszy, bo został sztucznie usypany piaskiem ze względu na to, że przystań służyła też jako kąpielisko i władze miasteczka zadbały o estetykę oraz bezpieczeństwo.
Gdy minęli pomost i zatrzymali się na piasku, Rowan zaparł się wiosłem o dno i poczekał aż Abigail wysunie się z kajaka i przedostanie się na twardy ląd. Sam wysiadł zaraz za nią i jednym, sprawnym ruchem wyciągnął kajak w całości na brzeg. Parę osób kręciło się w pobliżu na spacerach z psami, czy z samym sobą, chłonąc spokój tutejszej okolicy. Dobrze, że parking jest blisko, bo będzie musiał przenieść tam kajak i zapakować go w samochód.
UsuńZanim jednak pomyślał o pakowaniu sprzętu, podszedł najpierw do Abigail.
— Wszystko okej? — Upewnił się i złapał za zatrzaski kapoka, żeby pomóc jej wydostać się z tego dodatkowego obciążenia. Musiał się upewnić, bo z taką reakcja jeszcze się nie spotkał, choć prawda jest taka, że nie miał takiej możliwości, skoro nikomu o tym nie mówił. Nie sądził jednak, żeby ktokolwiek mógł dorównać reakcji Abigail, bo ona została obdarzona wyjątkową wrażliwością, chyba niespotykaną już w dzisiejszych czasach.
Rowan Johnson
Mógł jej odmówić i nie pisnąć choćby słówkiem na temat tych prywatnych spraw, ale mieli za sobą coś, co w pewnym momencie zatarło gdzieś klarowne granice ich znajomości i podświadomie czuł, że dla niej będzie lepiej, jeśli pozna prawdę, tym bardziej, że to nie pierwszy raz, gdy chwytała się tego tematu. Miała wyraźną potrzebę poznania go i zrozumienia na niektórych płaszczyznach, więc postanowił jej tego nie utrudniać, bo i tak nie miałby z tego żadnych korzyści, a nie starał się na pokaz zgrywać kogoś niedostępnego. O pewnych rzeczach rozmawia się trudniej, szczególnie, gdy rozmawia się o tym rzadko, a co niektóre zdarzenia tak ciężko ubrać w słowa, że nawet teraz Rowan potrzebował chwili, by dobrze zawrzeć opowieść w kilku prostych zdaniach. Mógł trzymać ją na dystans, bo niczego by nie stracił, ale niczego by tym również nie zyskał, a Abigail nie wyciągała od niego informacji, żeby plotkować nimi później na prawo i lewo. Chciała ułożyć sobie w głowie pewną układankę, więc umożliwił jej to, równocześnie wierząc, że dalej pozostanie osobą godną zaufania. Ale jego życie nie było wcale pozbawione uczuć, jak błędnie mogła zakładać. Nie było pozbawione emocji, sensu, przyjemności, czy zwykłej radości, bo to, że skupiał się na obowiązkach niczego z tych rzeczy nie wykluczało. Przecież on nie narzeka na swoje życie, nie czuje się niespełniony, czy niekompletny. Czerpał dużo dobrego z tego, co miał, czy co przydarzało mu się po drodze, nawet jeśli było to chwilowe, i zwyczajnie nie miał potrzeby tego zmieniać. Nie wszyscy muszą być kochliwi, uczuciowi i dążyć do bogatej miłości, a Rowan jest po prostu człowiekiem, któremu znacznie lepiej żyje się bez emocjonalnego bagażu. Życie go w dodatku doświadczyło i utwierdziło w pewnych przekonaniach na tyle mocno, że na razie w ogóle nie czuł potrzeby zmieniać niektórych postanowień. Nie będzie trwał przy nich, jak skała, bo życie bywa zaskakujące i jeśli dopadnie go to coś, co znów roznieci płomyk w jego sercu, na pewno nie będzie się temu opierał. Nie jest przecież masochistą, który dla własnego cierpienia porzuci coś, co może dodać jego życiu kolorytu, ale nie szuka tego na siłę. Jeśli się pojawi, wtedy będzie myślał, ale na razie nie wybiegał tak daleko w przyszłość i nie snuł scenariuszy, które mogą nigdy nie nadejść. Był przygotowany na wszystko, ale do niczego nie dążył. Co ma być, to będzie – dokładnie tak jak tamtego feralnego dnia.
OdpowiedzUsuńRozpiął zapięcia kapoka, poluźnił sznurki i zdjął element z ramion Abigail. W międzyczasie zerknął na jej usta, które chyba najmocniej przyjęły emocje, które targnęły nią po tym, gdy usłyszała odpowiedź. Jeśli to on byłby tak emocjonalny i wyładowywał swoją wrażliwość na ustach, to w tym szpitalu, gdzie łatano mu brzuch, musieliby dodatkowo zorganizować przeszczep warg, bo przy takim życiu, jakie prowadził, zjadłby je chyba do ostatniej tkanki. Ale akademia policyjna dobrze przygotowała go do tego zawodu, od samego początku skutecznie chłodząc krew, chociaż prawda jest taka, że on miał do tego predyspozycje i zawsze taki był – zdroworozsądkowy, niechętnie słuchający się serca. Po prostu realista.
— W porządku, Abigail — zapewnił ją raz jeszcze, tym razem patrząc jej w oczy, bo na kajaku było to niemożliwe, skoro siedziała plecami. Z nim naprawdę było już teraz w porządku. Jeśli zapytałaby go o to trzy lata temu, powiedziałby, że nie, totalnie nic nie jest w porządku, a wszystko jest w cholerę bez sensu, ale teraz ułożył życie na nowo, dostosował się do kart rozdanych przez los i już – tak musiało być.
Szeryfował w swojej rodzinnej mieścinie, spełniał się dalej zawodowo, nawet jeśli na zgoła innym polu i czerpał z tego życia, może nie garściami, bo na to nie pozwoliłoby mu zdroworozsądkowe podejście, ale cieszył się nim. Był zadowolony z tego, co ma i nie skupiał się na tym, czego już nie ma i mieć nie będzie, bo nie miało to żadnego sensu. Przeszłość to przeszłość – musi zostać w tyle, nawet jeśli nie w całości.
UsuńRozpiął suwaczek w kieszeni spodenek i wyciągnął z niej kluczyki do auta. Normalnie zostawiłby je u kolegi, który prowadzi tu wynajem kajaków, ale o tej porze miałby już zamknięte, więc musiał mieć je przy sobie. Inaczej zostałby bez auta, a trochę mu się nie uśmiechało taszczyć kajak aż na Orchard Heights, nawet jeśli nie ten ważył tony.
— To wskakuj do samochodu — powiedział, wręczając Abigail kluczyk. Na pewno nie zostawiłby jej tutaj i nie kazał wracać na piechotę, skoro sam był autem. Mógł ją nawet podrzucić w jakieś konkretne miejsce, jeśli tego akurat potrzebowała. — Ja wezmę kajak i zaraz przyjdę — oznajmił, wrzucając kapok na siedzisko kajaka, żeby się gdzieś nie zapodział. Miał już wprawę w pakowaniu kajaka na pakę, więc z tym też uwinie się w mgnieniu oka.
Rowan Johnson
[ Dziękuję za ciepłe przyjęcie mojej Kat ♥
OdpowiedzUsuńJeśli masz ochotę na jakiś wątek, my również! Rude powinny trzymać się razem. Kat jest 8 lat starsza, więc mogła kiedyś pomagać w szkole z jakimiś projektami albo nawet zaciągać ją na pierwszy wolontariat w miasteczku czy też być nianią z doskoku, kiedy rodzice potrzebowali chwili oddechu od energicznego dziecka? Jesteśmy otwarte na wszelkie pomysły.]
Kat
Gdy ruszyli z przystani z zapakowanym kajakiem, odwiózł Abigail do pensjonatu, zgodnie z jej życzeniem. Nie rozmawiali jakoś szczególnie dużo w drodze powrotnej, może dlatego, że Abigail cały czas trawiła informacje, a on nie czuł po prostu potrzeby uczepiać się na siłę jakiegoś tematu. Nie miał pojęcia czy ta rozmowa na kajaku wpłynie na ich znajomość, ale nawet jeśli – jaki miał na to wpływ? Słowa zostały już wypowiedziane, prywatne tajemnice zdradzone i od tych rzeczy nie było odwrotu. Abigail chciała wiedzieć, więc zaspokoił jej ciekawość, ale nie miał wpływu na to, jaki efekt to wyznanie przyniesie z czasem, gdy ułoży je w swojej głowie. Jego historia nie była lekka i tego mógł domyślać się każdy, bo to, że został dźgnięty, to była informacja powszechna, przez pewien czas nawet rozgłaszana w okolicy chociażby po to, żeby zebrać dla niego krew. Nikt nie znał tylko szczegółów tego zajścia. Nikt nie wiedział o co rozeszło się tak naprawdę, bo większość plotek mówiła głównie o tym, że został dźgnięty na służbie, a część że po służbie, ale wciąż będąc w trakcie jakiejś operacji. Cokolwiek myśleli o tym ludzie, ich opowieści nawet nie stały przy tej jedynej słusznej prawdzie, bo jedyną słuszną prawdę znają wtenczas tylko trzy osoby. Rowan nie wtajemniczył w to nawet swojej rodziny, ale był święcie przekonany, że matka zrobiłaby wszystko, żeby spróbować wyciągnąć skutki prawne, a tak naprawdę w całej tej sytuacji to nie było ich od kogo wyciągać. Przed laty wygadał się Jacksonowi i to mu wystarczyło, żeby pozbyć się trochę tego ciężkiego bagażu i zacząć nowe życie z zupełnie innymi priorytetami. A teraz dodatkowo opowiedział o tym Abigail.
OdpowiedzUsuńListopad niczym nie różnił się od poprzednich miesięcy, przynajmniej nie, jeśli chodziło o życie Rowana, który większą część każdego dnia i tak spędzał w pracy. Liście żółkły i opadały, tworząc na chodnikach złote dywany, noce przychodziły szybciej, a ponura aura coraz częściej gościła nad miasteczkiem, wprowadzając wszystkich w typowy, jesienny klimat. Po Jesiennym Jarmarku, obfitującym w stanowiska pełne zbiorów, przyszedł czas na Halloween, które w tym roku Rowan spędził inaczej, niż zwykle, bo dał się wkręcić kumplowi na domówkę, a potem znów wróciła codzienność, spędzana przy biurku na komisariacie, albo na patrolach, których miał o tej porze roku mniej, ze względu na mniejszą ilość turystów. Okolica trochę opustoszała, ale tutejsi przedsiębiorcy zasługiwali na odpoczynek po intensywnym sezonie. To był ich czas na porządki, na małe poprawki i na przygotowanie planów na przyszły rok, bo ten nadejdzie lada moment, nim wszyscy zdążą się obejrzeć. Czas płynie szybko, nieubłaganie, nikogo nie oszczędzając.
Miał dziś luźny, wolny dzień, więc doszedł do wniosku, że wybierze się na obrzeża Farmington Hills, żeby trochę postrzelać do tarcz. Tak na co dzień robił to u siebie w ogrodzie, ale strzelanie na krótkie dystanse to jedno, a na długie dystanse – drugie, i tego nie miał możliwości uskuteczniać akurat u siebie. Zapakował do samochodu trochę tarcz, kilka garści treningowej amunicji, swoją broń i parę przekąsek, i wyruszył w stronę bezkresnych łąk, rozciągających się za mieściną. Jechał akurat drogą, przy której znajdował się pensjonat, więc zatrzymał się na chwilę na poboczu. Coś mu się obiło o uszy, że państwo Wilson mieli wyjechać na kilka dni, zostawiając cały przybytek na głowie Abigail i pomyślał, że dobrze będzie sprawdzić, tak przy okazji, czy wszystko jest w najlepszym porządku. Miał świadomość, że Abigail posiada wokół siebie mnóstwo osób, które mogły ją wesprzeć, czy to przy technicznych robotach, czy tak po prostu, towarzysko, ale doszedł do wniosku, że nie zaszkodzi sprawdzić, tym bardziej, że przez ostatnie dni ich drogi nie przecinały się zbyt często.
Ostatnio, jak zadzwoniła do niego z prośbą o pomoc, przeganiał stąd szopa, więc niewykluczone, że przez tę sytuację mogła się wstydzić prosić go o pomoc ponownie, już niezależnie od sprawy. Abigail była energiczna i wesoła, ale miała też swoje słabsze strony, tyle że maskowała je swoim pozytywnym podejściem do życia.
UsuńSzedł przez podjazd, stąpając ciężkimi butami o kostkę. Miał na sobie czarny polar taktyczny i bojówki, a do tego ciężkie buciory za kostkę, bo zmierzał docelowo na prowizoryczną strzelnicę, z piaszczystym, nierównym podłożem, którą dodatkowo obrasta wysoka, wiecznie mokra o tej porze roku trawa. I westchnął sam do siebie, gdy dostrzegł Abigail siedzącą na werandzie. W tej chwili wpatrywała się w niebo, ale w dłoni trzymała pędzel, a obok niej stała puszka impregnatu. Rozmawiali wcześniej o zabezpieczaniu werandy, a nawet o tym, że on zgodził się jej pomóc, ale jakoś nie dogadali się, co do konkretnego dnia.
— Dzień dobry — przywitał się, gdy już na niego spojrzała, ale nic nie powiedziała. Uśmiechnął się, kiedy przebiegła po nim spojrzeniem, a gdy podszedł, zatrzymał się przy schodach, chcąc rzucić okiem na beleczki, które traktowała impregnatem. — Sporo tu roboty — stwierdził, obrzucając wzrokiem werandę. — Wpadłem sprawdzić, jak się sprawy mają, ale widzę, że na razie to tak średnio. Jak zorganizujesz mi drugi pędzel, może uda się zrobić tak, że zyskasz jeszcze dla siebie wolny wieczór — powiedział, wracając spojrzeniem do Abigail. Jechał postrzelać, ale to może zaczekać. Zapowiedział się przecież, że pomoże jej z impregnowaniem i tego słowa chciał dotrzymać.
Rowan Johnson
Choć alkohol powoli uderzał mu do głowy, nadając światu wielowymiarowości, Gustavo był zdeterminowany. Rozmowa z Abigail musiała odbyć się tej nocy i nie było innej opcji. Właśnie dlatego, kierując się czymś pomiędzy intuicją, a przypadkiem, podążał przed siebie, łudząc się, że powinien deptać jej po piętach. Na Boga, przecież to było Mariesville, a nie wielka metropolia!
OdpowiedzUsuńChłodny wiatr wdzierał się do jego nozdrzy, drażniąc mieszaniną zapachów. Zaciągał się nim mocniej, jakby chciał wywęszyć ciągnącą się za Abigail wściekłość. Jego oczy bacznie obserwowały otoczenie, a źrenice reagowały na każdy najmniejszy ruch, który zdołał zarejestrować podczas swojego nocnego polowania. Musiał zdobyć tę uciekającą sarnę żeby nie wiem co.
Żwawy krok ciężko obijał się o chodnik, wibrując z każdym kolejnym energicznym posunięciem. Przemierzał jedną z głównych ulic, by za chwilę skręcić nieoczekiwanie w kierunku jednego z bloków mieszkalnych, nad którego klatką zapaliło się światło. Momentalnie skierował w tę stronę swoje wszystkie receptory i siląc się na dojrzenie czegoś z odległości, zmrużył oczy, podbiegając w jego kierunku.
Ruda, pochylona czupryna kłębiła się nieopodal, zdradzając położenie zwierzyny, na którą zaraz miał zapolować.
– Mam Cię, Wilson – mruknął do siebie i gdy dojrzał, że kobieta zdołała otworzyć drzwi wejściowe, pognał w jej kierunku. Przeszło mu przez myśl, że właśnie zachowywał się jak psychol i Abigail mogła pomyśleć, że ma co do niej jakieś złe zamiary. Zdrowy rozsądek przysłonił mu jednak wypity alkohol i bezkresna determinacja co do oczyszczenia swojego dobrego imienia.
Dziękując sobie w myślach, że tak skrupulatnie biega w niemal każdy poranek, wsunął zmarzniętą dłoń między lgnące ku zamknięciu drzwi. Momentalnie wślizgnął się do środka klatki schodowej, czując jak grube mury osłaniają powierzchownie zmarznięte ciało od jesiennych, bezlitosnych podmuchów.
Wsłuchiwał się w kroki, które spiralnie kłębiły się u nieba, coraz cichsze, delikatniejsze. Bez zastanowienia ruszył ku górze, niemal bezdźwięcznie stawiając podeszwy skórzanych, eleganckich butów na kolejnych wyślizganych stopniach. Podciągał się na poręczy, spinając mięśnie ramion, okalanych przez wilgotną, czekoladową koszulę. Mokre włosy ciężko opadały na jego czoło, przypominając, że wieczór stawał się coraz bardziej deszczowy.
I gdy w końcu zobaczył jej sylwetkę, niemal ginącą za otwieranymi w połowie drzwiami, sapnął głośno, zagłuszając bicie żarłocznego serca. I niemal rzucając się w jej kierunku, chwycił za klamkę, na której spoczywała jej dłoń i zatrzymał ją energicznie.
– Szybka jesteś, Wilson – powiedział całkiem szczerze, zatrzymując wzrok w głębi jej przeszklonych oczu. Zacisnął swoją dłoń mocniej, trzymając jej palce w uchwycie. Nie mógł dać jej uciec! – Zaprosisz mnie polubownie na rozmowę albo sam się wproszę – siląc się na łagodny ton, jego oczy przybierały raczej iskrzące się postacie. Wyczuwał spięcie jej ciała, jej narastającą złość i ułamki sekund, które dzieliły od wybuchu. Spróbował więc ześlizgnąć jej dłoń z klamki, chcąc wepchnąć ją ze sobą do mieszkania. I jemu nie było na rękę, by wszczynać awantury na klatce schodowej i to w środku nocy! Bianco mieli wystarczająco dużo problemów i choć jego włoski, gorący temperament kazał mu krzyczeć, Gustavo balansował na krawędzi skoncentrowanego rozsądku i głośnego wybuchu – Gówno wiesz, Abigail. Łatwo jest kogoś oceniać nie pozwalając mu na obronę, co? Bylibyście jebanymi bankrutami, wiesz?! Gdybyś tylko wiedziała… – niemal szeptał, ostro i żarłocznie, ale jego zbolała twarz gwarantowała całkowitą szczerość wypowiadanych słów. Pochylił się nad nią, napierając wysportowanym ciałem coraz mocniej na jej drobną, kobiecą sylwetkę. Pod nogami czuł próg, który miał oddzielać ich awanturę od świata zewnętrznego, więc wykorzystując jej chwilową defensywę, która wlała się nieoczekiwanie po jego odważnych słowach, wepchnął ją do mieszkania i gwałtowanie zamknął drzwi, wlepiając w nią żądne rozmowy spojrzenie.
zwierzyna złapana w sidła
Zamknęła drzwi za koleżanką, odcinając je od podmuchu bezlitosnego, jesiennego wiatru. Z radością przejęła od rudowłosej sweter, który ta podarowała jej kilka tygodni po powrocie do Mariesville. Pachniał lekko, nutą porzeczkowych perfum – słodkich i orzeźwiających. Otulił ją przyjemnie nadzieją na nowy początek. Czymś, co dawało więcej niż szansę na zapomnienie. Wsparciem, jasnością. Jawił się tym, czego nie dostrzegała, a czego tak bardzo potrzebowała. Tu, w śmiercionośnym Mariesville. Teraz, gdy przysunęła go do nosa, znów przytulił ją do siebie ciepło, dając otuchy. Uśmiech Abigail, którym koleżanka raczyła ją od wejścia potęgował te doznania. Przyjmowała to w ciszy, ale ze szczerą wdzięcznością, za którą nie wiedziała jak powinna dziękować.
OdpowiedzUsuń– Szukałam go ostatnio! – przyznała zgodnie z prawdą. Ostatnie wieczory spędziła na gruntownym przejrzeniu swojej mizernej szafy. Stroje kąpielowe i krótkie sukienki spakowała w pudełka i wsunęła pod łóżko, żegnając się z nimi smutno na najbliższe miesiące. Na wysokości wzroku poukładała grube bluzy i swetry, a także bieliznę termiczną. Przeżyła już jedną zimę na tej barce i (niestety) wiedziała, czego może się spodziewać – Strasznie zimno. Nawet mój grzejnik z promocji nie daje rady – zaśmiała się lekko, wskazując na swojego jedynego, nocnego towarzysza. Dość długi, ale niski grzejnik nie bez powodu udało jej się dorwać w niższej cenie. Niby działał, ale Steph miała wrażenie, że z każdym dniem oddaje coraz mniej ciepła. A może po prostu robiło się pieruńsko zimno i nieocieplana barka powoli stawała się zupełnie niekomfortowa… – Chodź, zrobię nam rozgrzewającą herbatę. O, albo grzańca? – spojrzała pytająco na koleżankę. Niechętnie zsunęła z pleców koc i ułożyła go na brzegu beżowej, obitej sztruksem kanapy. Uprzątnęła na prędce laptopa i inne szpargały, którymi obłożyła się podczas całodziennego koczowania wśród miękkich poduszek. Nie wahała się długo i wsunęła na siebie przyniesiony przez Abigail sweter. Nie przeszkadzało jej, że miała już na sobie całkiem gruby golf. Tego dnia nie mogła rozgrzać się żadnymi sposobami. Z resztą, sweter był wyjątkowo ciepły i absolutnie uroczy. Nie mogła wyjść z podziwu, że Abi zrobiła go własnoręcznie. Ona nie miała takich zdolności, oj nie.
Stephanie przejrzała się w wiszącym naprzeciw kanapy lustrze, którego nieregularny kształt obity był ciemnym drewnem
– Świetny jest – powiedziała znów, choć zachwytom nad tym swetrem nie było końca. Uśmiechnęła się do przyjaciółki szczerze, czując potęgujące się, wewnętrzne ciepło. Abigail działała na nią tak kojąco. Ich spotkania po brzegi naszprycowane były rozmowami – od zwykłego babskiego biadolenia, po długie, trudne rozmowy, których mroczne dno zdawało się nie mieć kresu. Choć rudowłosa była od niej sporo młodsza, a ich temperament znacząco różnił się od siebie, chyba obie czuły się przy sobie komfortowo i zwyczajnie… lgnęły do siebie od początku. Coś nieokreślonego pociągnęło je do siebie, splatając więzy rosnącej przyjaźni.
Steph przeszła za małą wyspę kuchenną i zaczęła krzątać się po niewielkiej kuchni. Miała ochotę na ciasto marchewkowe, które udało jej się upiec podczas bezsennej, paskudnej nocy. Kolejnej w tym tygodniu. Chciała uraczyć nim Abigail, by choć trochę odwdzięczyć się za wszystko, co ta dobra wróżka dla niej robiła.
– Chyba powinnam kupić dodatkowy grzejnik – dodała, krojąc ciasto na duży, kolorowy talerzyk – Albo zainwestować w alpinistyczny śpiwór. Dopiero listopad, strach pomyśleć co będzie zimą. Ale nie ważne – machnęła ręką, zerkając na koleżankę ze szczerym uśmiechem. Skutecznie kryła pod nim rosnący smutek – Mów, co u Ciebie? Naprawdę chciało Ci się przychodzić w taką pogodę?! – spojrzała na nią podejrzliwie. Steph nie przypominała sobie, by umawiały się na ten dzień. Z resztą, gdyby wiedziała, że Wilson planuje ten nalot, wybiłaby jej to z głowy. Kto to widział, by wyściubiać nos z ciepłego mieszkania, gdy na zewnątrz paskudny, mokry wiatr oblepiał swoimi bestialskimi mackami.
UsuńMimo to, zrobiło jej się miło, że tego wieczora nie będzie musiała spędzać sama.
Stefcia
Lena poczuła, jak z każdym krokiem na górę opada z niej napięcie, które towarzyszyło jej przez cały dzień. Wreszcie mogła odetchnąć, przysiąść bez pośpiechu, a świadomość, że Theo w końcu usnął, zdawała się być najlepszą nagrodą za całe trudy. Weszła na przytulne poddasze pensjonatu, gdzie ciepłe światło lampy i pachnący drewnem pokój wydawały się przywodzić na myśl coś kojącego, bezpiecznego – miejsce, które zdawało się wręcz stworzone na taką chwilę jak ta.
OdpowiedzUsuńKiedy Abi położyła śpiącego Theo na łóżku i okryła go kocem, Lena nie mogła się powstrzymać od wdzięcznego uśmiechu. Sama opadła na kanapę, czując miękkość pod plecami, i pozwoliła sobie na moment ciszy. Gdy spojrzała na Abi, jej oczy błyszczały lekko z ulgą, choć na twarzy widać było ślady całodniowego zmęczenia.
– Wiesz, herbaty to nawet nie musisz mi dwa razy proponować – zaśmiała się, rozkładając wygodnie ręce. – I… powiem szczerze, że nie mam pojęcia, czy jadłam dziś coś konkretnego, poza chyba trzema kostkami czekolady, a część Theo zdążył jeszcze rozmazać po dywanie.
Wyobrażenie tego chaotycznego ranka samo w sobie było komiczne – wielki czekoladowy rysunek na starym dywanie, kawiarnia bez sprawnego ekspresu do kawy, a w międzyczasie „Dzień Niedźwiedzia”, który Theo stanowczo wprowadził jako swoje nowe święto.
– Przysięgam, że to dziecko ma więcej energii niż elektrownia – powiedziała, rozbawiona, ale i wyraźnie wyczerpana. – Jakby istniała wersja maratonu dla mam czterolatków, to myślę, że przebiegłabym go bez problemu. Wchodzę tu, i… no, w sumie to nawet nie wiem, jak tu dotarłam. Po prostu w pewnym momencie poczułam, że muszę zrobić krok dalej, niż tylko do kuchni, bo inaczej chyba zacznę gadać do siebie.
Abi uśmiechnęła się lekko i Lena wyczuła w jej spojrzeniu coś pokrzepiającego, jakby tylko kiwnięciem głowy chciała jej powiedzieć, że tu jest jej miejsce, że każda zmęczona mama i każdy „Dzień Niedźwiedzia” Theo zawsze znajdzie tu schronienie.
– Może to miejsce tak działa, nie? – Lena mrugnęła porozumiewawczo. – Jak jakieś schronisko dla tych, co muszą złapać oddech.
Kiedy Abi ruszyła na dół po herbatę i zapiekankę, Lena rozsiadła się bardziej, pozwalając sobie na chwilę odpoczynku, obserwując spokojną twarz Theo. Był taki cichy, wtulony w koc jak mały, śpiący aniołek, i nie sposób było uwierzyć, że to to samo dziecko, które jeszcze chwilę temu przeprowadzało czekoladową rewolucję w salonie.
"Może właśnie to mi było potrzebne," pomyślała, przesuwając wzrokiem po przytulnych detalach pokoju. Ten wieczór wydawał się być obietnicą małego, ale niezwykle cennego odpoczynku, takiego, który pozwala potem stawić czoła nawet najcięższym „Dniom Niedźwiedzia”.
Lena
Akurat o dochowanie sekretów się nie martwił, bo wiedział, że Abigail nie słynie z plotkowania. Nigdy przy nim tego nie robiła, nigdy też nie słyszał od kogoś innego, że to właśnie ona sprzedała komuś jakąś bajkę, więc w ogóle nie brał pod uwagę takiej możliwości, by chciała się dzielić z kimś jego osobistymi przeżyciami. To, że była roztrzepana wcale nie oznaczało, że papla na prawo i lewo o wszystkim, co wie. Była osobą, której można zaufać i której warto zaufać pod wieloma względami. Doskonale rozumiał, dlaczego Jackson miał o niej takie dobre zdanie i dlaczego to właśnie ją wybrał sobie na powierniczkę sekretów – ponieważ Abigail doskonale wiedziała, jak go wesprzeć, jak rozbawić i uczynić jego dzień lepszym. Rowan miał tego świadomość, nawet jeśli sam nie mógł skorzystać z tych dobrodziejstw, bo był zupełnie innym typem człowieka niż Jax, a jego życiowe priorytety rozkładały się na nieco innych płaszczyznach. Mógł to jednak docenić i starał się to robić na równi z trzymaniem się ram, które ustalili kilka dni po tamtej nocy, gdy sobie co nieco wyjaśnili. Nie odpowiadał na jej zaczepki, bo nie chciał dawać jej żadnych nadziei na cokolwiek, czego nie będzie w stanie jej ze swojej strony ofiarować. Jej uczuciowa strona, potrzeba bycia kochaną, dzielenia się sobą, to była granica, której nigdy nie może przekroczyć, bo jeśli to zrobi, po prostu ją zrani. O tym ostatnio napomknął mu między słowami Jax i zrozumiał to również sam, na podstawie tego, co działo się między nimi w ciągu ostatnich miesięcy. Nawet, jeśli Abigail zapewni go tysiącem słów, że wszystko jest okej, jej serce i tak zrobi swoje. Jeśli już na tym etapie rozstrajał jej myśli, to w dalszych będzie tylko gorzej, dlatego słusznie byłoby trzymać się tych granic za wszelką cenę. Chociaż z trzymaniem się ich bywa różnie, przecież na brzegu rzeki też niewiele im brakowało do obrócenia ich w pył.
OdpowiedzUsuńPrzeniósł wzrok na ślady po drzazgach, kiedy Abigail zaczęła tłumaczyć, jak to jej szło z całym tym impregnowaniem, i podniósł usta w uśmiechu. Dzień bez zrobienia sobie kuku, dniem straconym. Nawet na ostatniej przeprawie kajakiem pogryzła swoją wargę do krwi, chociaż teraz, jak lustrował ją przed momentem spojrzeniem, zauważył, że ładnie się to wszystko zagoiło i nie było prawie śladu. Ale znów ją zagryzała. Boże, co to za nawyk. Przyjemnie się na to patrzy, ale te usta chyba naprawdę mają w pewnych momentach zwyczajnie dość tego masochizmu.
Przejął od niej puszkę i pędzel i popatrzył po sobie, bo założył w zasadzie tylko zwykłą odzież outdoorową i nawet nie zakładał, że mógł wyszykować się tak przy okazji jak na jakąś specjalną misję. Chociaż, to rzeczywiście były ciuchy taktyczne, odpowiednie dla jednostek bojowych do treningów, więc można było tak pomyśleć. A on, jakby nie patrzeć, wybierał się na trening, tyle że strzelecki i zupełnie niezobowiązujący.
— Twoja weranda jest cholernie wymagająca, Abigail. W samochodzie mam jeszcze kevlar, tak na wszelki wypadek, i dwa rodzaje broni, bo coś czuję, że jedna może jej nie sprostać — pociągnął żart i pokręcił głową z uśmiechem. Przeszedł zaraz kilka stopni dalej i ukucnął przed belkami, po czym zamoczył kawałek pędzla w gęstym płynie. Zerknął jeszcze na Abigail, kiedy mocowała się z wieczkiem drugiej puszki, ale że ostatecznie sobie poradziła, to wrócił spojrzeniem na drewka przed sobą.
Były naprawdę pieczołowicie wyszorowane, najwidoczniej Abigail wzięła sobie do serca jego rady. Pociągnął po nich pędzlem długimi, lekkimi ruchami, żeby sprawdzić, jak zachowuje się na nich impregnat, ale wchłaniał się szybko i nie zostawiał zacieków, więc z tym rzeczywiście powinni uporać się szybko.
Usuń— A co, masz jakąś ciekawą propozycję? — Odpowiedział pytaniem na pytanie, pokrywając impregnatem beleczki werandy. — Jechałem akurat trochę postrzelać, a po strzelaniu przewidywałem, że zakręcę się na chwilę w The Rusty Nail — wyjaśnił i zamoczył pędzel w puszce, a potem przeniósł impregnat na drewnianą powierzchnię. Nie były to jakieś szczególne plany, których nie dało się w żaden sposób przekształcić, po prostu Rowan zawsze miał opracowany sposób na spędzenie dnia, bo w jego naturze nie leżało nic nierobienie. A do baru wjechało jakieś nowe piwo od Service Brewing Company, więc warto było się z nim zapoznać i ocenić, czy jest tak samo smaczne, jak każde inne kraftowe piwo z tego browaru.
Rowan Johnson
Pomyślała, że to chyba jednak nie w porządku namawiać Abi na takie wyskoki. Ona się denerwowała, a Millie nie chciała być właśnie tą osobą, która przyczyni się do jej stresu. Koleżance czarnuszka nie będzie potrzebna, więc poświęcała się dla towarzystwa, a to nie było tak do końca w porządku, nawet gdyby odwdzięczyła się jej potem jakimś swoim produktem. Mildred mogła pójść sama i miała to zaraz zaproponować, kiedy ustawiły już rowery przy słupku, bo nie chciała obciążać koleżanki dodatkowym problemem, ale Abi zdecydowała się iść naprzód. Nie szły po żadne skarby, tylko po chwasty, ale Williams jest wredny i na pewno im nie popuści, jeśli je złapie, więc jeśli Abi czegoś się obawiała, to pewnie złapania. Millie też czuła lekki niepokój, ale to nie był jej pierwszy raz, ponieważ u Williamsa rośnie bardzo dużo cennych ziół, których potrzebowała już dużo wcześniej do mieszanek, które przygotowywała dla dziadka Finna. Narażała się już kiedyś na złapanie, ale zawsze jakoś uchodziło jej to na sucho i miała wiele wiary w to, że ten raz będzie dokładnie taki sam. Zaproponowała ten wyskok Abi, bo lubiła ją i bardzo fajnie spędzało się z nią czas, a wiedziała, że przy czarnuszce przyda się dodatkowa para rąk, najlepiej zręcznych i takich, na których da się polegać.
OdpowiedzUsuń— Jeśli nas złapią, wezmę wszystko na siebie — powiedziała, chcąc zapewnić Abi, że w razie czego to siebie obarczy całą winą. Prawda jest jedna – to ona ją na to namówiła i jeśli naprawdę będzie trzeba się tłumaczyć, przedstawi to dokładnie w ten sposób.
Szła powoli, trochę pochylona, żeby nie zwrócić uwagi Williamsa, gdyby ten podszedł akurat do okien. Na pewno siedzi w fotelu i niczego nie podejrzewa, ale musiały zachować ostrożność. Chciałaby narwać tej czarnuszki ile tylko będzie mogła napchać do koszyka, ale liczyła się z tym, że jeśli Williams zauważy je zbyt szybko, będzie musiała obejść się smakiem.
— Możemy też powiedzieć, że uciekł nam kot i wskoczył przez płot do Williamsa — pomyślała, wiedząc, że to nie trzymało się zbyt dobrze całości. Musiałyby nagle pozbyć się czarnuszki z rąk, żeby wypaść wiarygodnie.
— A najlepiej, jeśli uciekniemy, dotrzemy szybko do domu i... będziemy udawać, że robimy sobie babski wieczór z winem — dorzuciła i uśmiechnęła się trochę rozbawiona swoimi pomysłami. Matilda na pewno dałaby im dobre alibi, jeśli któryś z policjantów zapukałby do drzwi i zastał je siedzące przy winie. Babcia nie była nawet świadoma, że Millie i Abi wyszły razem po czarnuszkę, bo Millie wolała jej tego nie mówić, ale na pewno domyśliłaby się czegoś i stanęła po ich stronie. Babcia zawsze kazała jej trzymać się od szalonego Williamsa z daleka i na pewno byłaby zła, że postanowiła wkraść się na jego podwórko. Bałaby się o nią tak zwyczajnie, bo Williams jest wyjątkowo wrednym dziadkiem.
Mildred ukucnęła, gdy dotarły do płotu i oparła się plecami o drewniane sztachety. Popatrzyła przez szpary w stronę domu, żeby się upewnić, czy Williams nie kręci się gdzieś wokół.
— Czarnuszka jest tam — wsunęła palec przez szparę między sztachetami i wskazała na bujne połacie kwiatów. Miały do nich blisko, ale to nie znaczy, że mogły nie zostać nagle zauważone. Jeśli przeskoczą przez płot, zetną je raz dwa, zapakują i wyskoczą z powrotem, wszystko powinno udać się bez komplikacji.
Millie Atkinson
Miał ochotę wysunąć ramiona w jej kierunku i zamknąć ją w swoich objęciach. I trzymać ją tak długo, aż w końcu przestanie rzucać w niego ostre słowa, dając mu pole do wyjaśnień. Pozwalając mu wsunąć choć źdźbło prawdy między jej fundamentalne kłamstwo, uznawane za jedyne słuszne wytłumaczenie niewygodnej dla nich sprawy.
OdpowiedzUsuńGdy jej smukła sylwetka przywarła kurczowo do jego ciała, poczuł rozlewające się ciepło, które przyjemnie otulało stygnące po biegu ciało. Spoglądał na nią z góry, spod ciemnych, podwiniętych rzęs. I choć jego oczy nie zdradzały szczerego smutku, nieznacznie drżące dłonie zwiastowały falę emocji, która miała przelać się tuż za moment.
– Podobno jesteś bardziej gościnna – syknął w jej kierunku, mając na myśli prowadzony interes. Ten sam, który jakiś czas temu tak łatwo mieli stracić za pośrednictwem jego cudownego braciszka. Tego samego, do którego zawsze był porównywany. Nawet teraz.
Chwycił ją lekko za ramiona i odsunął od siebie. Zupełnie nie przejmując się jej słowami, kulturalnie zdjął buty, pozostając w lekko przemoczonych skarpetkach. Wilgotne ślady, które stawiał na posadce zdradzały jego położenie. Niemal bezczelnie ruszył w stronę kuchni i nalał sobie wody z dzbanka. Zawartość szklanki łypnął haustem i odgarnął z twarzy mokre kosmyki. Najchętniej zdjąłby z siebie też mokrą od deszczowych kropel koszulę, której materiał lekko oblepiał jego wysportowane ramiona, ale nie chciał wzbudzać w Abi aż tak żarzących emocji. A może?
Usiadł przy niewielkim stole, uprzednio częstując się małym ciasteczkiem, prawdopodobnie domowej roboty.
– Mmm.. pyszne. Bardzo miło tu u Ciebie – powiedział zgodnie z prawdą, przebiegając spiesznym wzrokiem po pomieszczeniu. I choć niektóre elementy zaczęły zlewać się w całość, a jego skupiony wzrok powoli słabł na sile, wyprostowaną postawą starał się uświadomić ją o celowości tego spotkania. I tego, że się nie ugnie, nawet jeśli Abigail postanowi powiadomić policję! Cóż miał do stracenia? – Zamknij się na dłuższą chwilę i zaraz będzie po bólu. Ojciec widocznie oszczędził Ci kilku kluczowych szczegółów. Masz piwo? – uniósł do góry pytającą brew i już miał sięgać do stojącej nieopodal lodówki w poszukiwaniu upragnionego trunku, zatrzymał się na dłuższą chwilę słysząc charakterystyczny trzask. Spojrzał po sobie i choć już po chwili nie mógł powstrzymać pijackiego śmiechu, kąciki jego ust jedynie przywitały się z górą, dusząc w sobie chmarę niemal chorobliwego rozbawienia. Pozostawał grobowo poważny nawet gdy uświadomił sobie, że jego koszula rozdarła się teatralnie, odsłaniając jego opalone plecy. Odwrócił się powoli, pokazując jej zniszczenia. Koszula przedzieliła się na dwie części, a przedarcie wyglądało niczym rysa ostrego pazura. Czy jawiła się jako ostrzegawczy sygnał rudej bestii, która niewzruszona stała przed nim w kuchni? – Dobrze, że nie spodnie. A może?
Energicznie wstał z miejsca i zdarł z siebie skrawki wilgotnej, zupełnie niekomfortowej koszuli. Oparł dłonie o blat kuchennego stołu, napinając go granic mięśnie ramion. Nie wyglądał na Włocha, który obżerał się makaronem niemal codziennie. Jego ciało może nie było niezwykle postawne, ale rozłożyste, umięśnione ramiona i ładnie zarysowana klatka piersiowa były jego niezaprzeczalnym atutem. Teraz, gdy mięśnie oświetlała łuna lekkiego, ciepłego światła, dostrzegł jak wzrok zdenerwowanej Abi słabnie na sile, bombardowane natarczywymi bodźcami.
– Wilson, rozumiesz, że to wszystko wina Vito? Że Twój ojciec dał się złapać jemu, a nie mnie? Nie interesują mnie tego typu biznesy. Gdybym tam nie…
nieproszony, ale atrakcyjny
Przez lata nauki, a potem pracy w Atlancie, Olivia nauczyła się cenić spokój na miejscu, gdzie akurat przyszło jej pracować. Nie lubiła chaosu, zgiełku czy też właśnie takich podekscytowanych osób jak Abi. Ale skoro młoda Wilson już tu była, Olivia jakoś nie miała głowy do tego, by odprawić ją z kwitkiem.
OdpowiedzUsuńDla Olivii Mitchell już widok porodu klaczy czy innego zwierzęcia nie był niczym nadzwyczajnym. Ot, krąg życia, kobiety również zachodziły w ciążę i rodziły dzieci, choć to przeżycie było dla niej dość… niesamowite, zupełnie tak samo jak możliwość obserwowania porodu małego źrebaka dla Abigail. Niemniej jednak, nieco bawiło ją to, że Wilson ma taką formę rozrywki, i była też ciekawa, czy innym mieszkańcom Mariesville wpada tak nagle na posesję, bez żadnej zapowiedzi, a po przekroczeniu bramy krzyczy różne treści.
Raz jeszcze spojrzała na rudowłosą, która bardziej pamiętała jako nastolatkę, a tu przed nią stała już młoda kobieta, chętna nowych wrażeń, które to miała jej dostarczyć Bianca, rodząca właśnie klacz.
— A mama to nie ma innych zajęć, niż przekazywanie plotek? — zapytała, nim zdążyła ugryźć się w język. Czasami, naprawdę powinna zastanowić się nad wypowiadanymi słowami. Spojrzała po raz kolejny na Abi, po czym westchnęła cicho, nieco zażenowana swoim zachowaniem.
— Przepraszam. Chodźmy, czas nas goni — ponagliła, kierując się w stronę stajni. Naprawdę, liczyła się każda minuta, bo z tego co zdążył jej przekazać ojciec, który również był już na miejscu i doglądał Bianki, poród mógł okazać się tym jednym z trudniejszych.
— Mi się zrobiło niedobrze, kiedy widziałam pierwszy w życiu poród źrebaka. W sumie, miałam jakieś dziesięć lat wtedy. I okej, przyznam, że się porzygałam — powiedziała, nieco rozbawiona na samo wspomnienie, ale tak, wówczas to nie było zdecydowanie to, co dziesięcioletnia Olivia chciała widzieć. Długo nie mogła otrząsnąć się z tego widoku, który prześladował ją przez kilka następnych lat.
— Na razie obserwuj, Abi. Wszystko idzie dobrze i Bianca nie potrzebuje naszej pomocy. Na razie jesteśmy tylko obserwatorami. Może być trochę przestraszona, więc wtedy na przemian kładzie się i wstaje. To jest pierwsza faza porodu, a w sumie są trzy. Teraz jedynie musimy czekać — wyjaśniła, widząc jej pytające spojrzenie. Olivia usiadła na ziemi, opierając się plecami o ścianę boksu. Były maksymalnie oddalone od klaczy, tak aby jej nie stresować, ale w razie potrzeby być dość blisko, by móc jej na czas pomóc.
— Jeśli chcesz coś wiedzieć i masz jakieś pytania, to śmiało. Potem może nie być na to czasu — powiedziała, odgarniając kosmyk włosów za ucho.
Olivia
Uśmiechnął się, gdy Abigail pociągnęła żart i nieznacznie pokręcił głową, ale czy ona nie miała w jakiejś części racji? Czy sama nie była tą, która znalazła się w opałach, gdy szop buszował w jej garażyku? Cóż, czasami taka właśnie jest tutaj jego rola, żeby ratować damy w opałach przed czymś, czemu same dałyby doskonale radę, ale wcale na to nie narzekał. Lepiej nadziać się na szopa, nawet wściekłego, niż na uzbrojonych gangsterów, tym bardziej jeśli są wściekli, a poza tym, naprawdę już do tego przywykł. W dwa lata człowiek jest w stanie dostosować się do nowej rzeczywistości. Może nie przestanie tak w stu procentach być kimś, kim był przez większą część życia, ale w dużej części przyjmie nową skórę, bo i tak nie będzie miał wyjścia. Rowan odnalazł się w skórze szeryfa dość gładko, choć to zasługa ludzi i samego faktu, że przyjął tę funkcję w miejscowości, która od urodzenia była jego azylem i bezpieczną przystanią. Stanie na straży miejsca, z którym wiąże się dosłownie wszystko i gdzie wszyscy są w jakiś sposób ze sobą połączeni, to coś więcej, niż praca, którą trzeba odbębnić. To pewnego rodzaju posłannictwo, którego człowiek za wszelką cenę stara się nie zawalić. Trochę jak stróżowanie własnemu życiu i własnemu światu, ale tym było dla niego Mariesville – całym światem, od zawsze.
OdpowiedzUsuńWyprostował się i sięgnął pędzlem najwyżej, jak tylko mógł, aż wspiął się przy tym na palcach. Polar rzeczywiście podciągnął się do góry, ukazując odrobinę jego ciała i wpuszczając pod jego poły trochę jesiennej wilgoci, ale tym akurat Rowan się nie przejął. Bardziej interesowało go, czy sięgając na palcach, dobrze położy impregnat na sam szczyt belek. Jak się za coś brać, to konsekwentnie i dokładnie, w końcu impregnowanie ma sens tylko wtedy, gdy drewniana powierzchnia zostanie pokryta w całości.
— Myślę, że obejdzie się bez stołka — stwierdził, już nie wracając do parteru, bo skoro sięgał do końca, a ta część impregnowania była najbardziej męcząca, to dobrze było zacząć właśnie od niej. A Abigail może faktycznie zająć się w tym czasie niższymi partiami drewna. Niech te metr osiemdziesiąt osiem żywego mięsa na coś się przyda, skoro za młodu tak na nie narzekał, kiedy dobór kajaka do wysokiej sylwetki był jeszcze sporym problemem.
— Możesz mnie zaprosić, czemu nie — odpowiedział w akompaniamencie szorującego po drewnie pędzla. Wsunął włosie w małą dziurkę po sęku, aby i tam żadne zewnętrzne czynniki nie miały dostępu. Skoro Abigail chciała go gdzieś zaprosić, to niech to do niej należy ostateczny wybór miejsca. Dla niego obie opcje brzmiały dobrze, zarówno kolacja, jak i bar.
— Takie rekreacyjne strzelanie jest dla mnie zabawą. Strzelam od lat — powiedział, skupiając spojrzenie na swoim zajęciu. — A na komisariacie strzelnica jak najbardziej jest, ale tylko na krótkie dystanse, w dodatku tylko na dwa stanowiska, a teraz korzystają z niej chłopcy, którzy są na służbie. To ich czas — wyjaśnił, pozwalając sobie tak pieszczotliwie nazwać kolegów po fachu chłopcami.
Nigdy nie prowadził zajęć z samoobrony i nie występował też w roli jakiegokolwiek instruktora, bo jego doba nie udźwignęłaby dodatkowych zobowiązań, a to wszystko, czyli przygotowanie treningów i regularne prowadzenie ich, wymagałoby od niego sporej ilości czasu. Oczywiście, był w stanie pokazać parę chwytów, które dobrze znał z policyjnych szkoleń, pouczyć kogoś tak zupełnie niezobowiązująco, ale oficjalnym instruktorem samoobrony, czy jakiegoś innego zajęcia, być nie zamierzał.
Istniała tylko jedna rzecz, której chciał się poświęcać i jest to pełnienie funkcji szeryfa. Ale to akurat żadna strata, bo mieli w tej mieścinie osoby, które całkiem dobrze uczyły podstawowych zachowań w zakresie samoobrony, więc jego ingerencja w to nie była wcale konieczna. Miał ręce pełne swoich spraw, czy to czysto papierkowych, które zawsze zawalają jego biurko, bo się z nimi najbardziej nie lubi, czy służbowych gdzieś w terenie, bo do jego zadań należy też chociażby egzekwowanie nakazów sądowych, które dotyczą zadłużeń pieniężnych. Dużo się porusza po okolicy i już samo to kradnie jego czas, a gdzie tu cała reszta dodatkowych zadań do spełnienia, biorąc pod uwagę też osobiste pasje, których stara się nie zaniedbywać.
UsuńRowan Johnson
Oczywistym faktem było, że zarówno malutkie, przypominające ledwie niewielką plamkę na mapie świata miasteczka, jak i olbrzymie, zatłoczone metropolie miały swoje plusy i minusy, lecz Liberty należał do tego typu ludzi, którzy do pełni szczęścia potrzebowali po prostu czegoś znacznie więcej niż szpadla czy grabi w dłoni. Za młotek i inne tego typu ustrojstwa też zresztą nauczył się prawidłowo chwytać dopiero po ślubie, bo za czasów swojego kawalerstwa wyznawał zasadę głoszącą, że póki dana naprędce sklecona konstrukcja na łeb mu się nie wali, wszystko jest w jak najlepszym porządku nawet, jeżeli wygląda to tak jakby było dziełem jakiegoś szalonego konstruktora. Cóż, w tym jednym przypadku droga avó powinna podziękować swojej nieżyjącej prasnechy za postawienie jej wnuka do pionu i być wdzięczna losowi, że nie musiała oglądać ile nerwów kosztowało początkowo biedną Brytyjkę zmuszenie go do stabilnego zamontowania choćby najprostszej półki. Być może i teraz daleko było mu do mistrza w dziedzinie budownictwa, ale przynajmniej nieszczęsna staruszka nie musiała już więcej wstydzić się przed sąsiadami za jego dwie lewe ręce. Ba, niejednokrotnie bywało wręcz odwrotnie – nalegała, by nie grzebał przy czymś, co jej zdaniem jeszcze było w pełni funkcjonalne, a w jego oczach jawiło się jako zwyczajnie przestarzałe.
OdpowiedzUsuńIle winy w tym, że obecnie tak trudno było mu się przyzwyczaić do myśli, iż miałby spędzić resztę swojego życia w liczącym zaledwie kilka tysięcy dusz Mariesville leżało w tym, że ostatnie kilkanaście lat szwendał się po o wiele bardziej gwarnej stolicy Walii, a ile po prostu w jego burzliwym charakterze zapewne nikt nie potrafiłby prawidłowo określić. W każdym razie jakaś mniej rozsądna część jego duszy wciąż liczyła na szybki powrót nad Kanał Bristolski stojąc naprzeciw palącemu poczuciu obowiązku względem tradycyjnych zasad, które przed laty usiłował wpoić mu z takim zapałem nieżyjący od dwóch wiosen dziadek. Jako dzieciak miał je kompletnie gdzieś, lecz z biegiem czasu zaczął powoli pojmować, że nie było to wyłącznie bzdurne gadanie starszego człowieka niezdolnego pojąć reguł rządzących współczesnym światem. Tu chodziło raczej o trudną sztukę umiejętnego łączenia dawnych wartości z nieuniknionymi wyzwaniami stawianymi przez współczesność, czyli coś, czego ojciec bruneta niestety nigdy nie osiągnął, a czego on sam musiał dopiero się nauczyć. W przeciwieństwie jednak do starszego Blissa miał zamiar temu zadaniu podołać. Zwłaszcza, że tuż po pogrzebie abuelo osobiście wywrzeszczał mu prosto w twarz, że nie wypada rozmawiać o stawianiu pierdzielonych hoteli na ziemi, która jeszcze niedawno należała do zmarłego, szczególnie gdy jego żona znajduje się obok. Do dziś na samo wspomnienie złowrogiego spojrzenia mężczyzny czuł na ciele lekkie dreszcze.
- A próbowałaś kiedykolwiek rozmawiać z Lucyferem, który na dodatek strzela paragrafami na lewo i prawo niczym najlepszy snajper ? – Rzucił w odpowiedzi, nieświadomie stukając palcami po blacie. – Pozostaje jedynie liczyć, że babcia przed swoją śmiercią zdąży napisać testament, a jemu nie zechce się później podważać jego treści. Zresztą nie sądzę, by ktokolwiek, komu w jakikolwiek sposób zależy na spójności tutejszej architektury zezwolił mu na realizację planu o zburzeniu domu i zastąpieniu go wielopiętrowym hotelem na miarę Nowego Jorku, do czego próbował ją już parokrotnie przekonać. – Wywrócił oczami, dając tym samym wyraz swemu niedowierzaniu.
Liberty
Są takie cechy, na które człowiek nie ma wpływu, bo dostaje je w genach, ale są też takie, które zdobywa się w biegu życia, bo jego lekcje potrafią mocno człowieka ukształtować, zarówno w dobrą jak i złą stronę. Jego własne może nie było usłane różami, ale nie było też drogą przez mękę, bo niezależnie od aktualnych relacji z rodziną, dostał od nich dokładnie tyle, ile powinno dostać dziecko, którego nie ma się w głębokim poważaniu. Zapewnili mu spokojne dzieciństwo, oczywiście na tyle na ile on sam nie napsuł im krwi, zadbali o wykształcenie i o komfort życia, żeby niczego nigdy mu nie brakowało, a to że później przelewali na niego swoje ambicje, było akurat gwoździem do trumny, ale wywiązali się ze swojej roli. Pod tym względem nie mógł powiedzieć o nich złego słowa, natomiast jeśli chodzi o sprawy emocjonalne, to tutaj ich opieka pozostawiała wiele do życia. Był niezłomny i miał mnóstwo wewnętrznej siły, temu nie da się zaprzeczyć, ale to nie dzięki nim. To nie jest siła, którą czerpie z tego, co narzuciły mu autorytety. Był silny tylko dlatego, że jego siła wewnętrzna pochodzi z tego, co nosi w swoim umyśle i sercu. A są to wartości i przekonania, do bronienia których zmusiły go przeciwności losu, czy właśnie osoby, które tak w teorii zawsze powinny stać po jego stronie, a w praktyce były pierwsze, żeby podstawić mu nogę, gdy biegł po swoje. On był swoją własną siłą, tak po prostu i Abigail też miała jej w sobie mnóstwo, tyle że on w to wierzył, a ona wciąż miała opory przez zaakceptowaniem siebie tak w stu procentach. Ciążyła jej myśl bycia niedoskonałą, mimo że była kompletna. Czuła się się słaba, mimo że przetrwała z bólem złamanego serca, że nie poddała się trudom szarej rzeczywistości i nigdy nie pozwoliła upaść sobie tak, by sięgnąć dna. A mogła. Mogła stoczyć się jeszcze w Atlancie, a po rozstaniu popaść w załamanie, depresję i niemoc, ale nie zrobiła tego właśnie dzięki tej wewnętrznej sile, z której wciąż nie zdawała sobie sprawy. On stał przy niej prosto, po tym co go spotkało, ale Abigail też stała prosto po tym, co spotkało kiedyś ją. Może skrywała to za uśmiechem i energiczną naturą, ale każdy skrywa w sobie jakieś rany i każdy ma coś, czym nie chce dzielić się ze światem. Kwestia jest tylko taka, że jedni skrywają to za uśmiechem, inni za fasadą obojętności.
OdpowiedzUsuńSpojrzał na Abigail z góry, na sekundę zatrzymując pędzel w jednym miejscu, a potem uniósł kącik ust w zadowolonym uśmieszku i powrócił do nakładania impregnatu. Dla niego ta rozmowa nie potoczyła się dziwnie. Skoro chciała go zaprosić, to powinna była po prostu to zrobić, dokładnie tak, jak zrobiła to teraz.
— W porządku, kolacja z niesłodkim deserem, pasuje — zgodził się, wracając z palców na pięty, żeby namoczyć końcówkę pędzla w puszce i za chwilę znów się wspiął, sięgając pędzlem wyżej. — I nie ma sprawy. Chciałem pomóc, zadeklarowałem się — odpowiedział, przechylając się mocniej w bok, żeby dokładnie obtoczyć belki impregnatem z każdej strony. W takim razie, piwo sezonowe musi sobie zaczekać na następną okazję, bo jeśli Abigail mówiła o kolacji, to na pewno nie miała na myśli jedzenia serwowanego w The Rusty Nail. Może zjedzą w którejś z lokalnych knajp, a akurat do steków z Ribeye słabość miał potężną i nieskrywaną, a może zjedzą u Abigail i taka opcja też jak najbardziej mu pasowała. Nie jest żadnym koneserem dań wyszukanych – zadowoli się prostym spaghetti, domową zapiekanką, czy nawet kiełbaską z grilla. Nie musiał przychodzić też wcale na gotowe, bo wie do czego służy nóż, tarka, czy przyprawy, a przy okazji może skorzystać z daru krojenia cebuli bez łez, więc nada się na kuchenną pomoc, ale to już zależało od Abigail. Tym bardziej, że właśnie podzieliła się swoim małym pragnieniem, czyli chęcią pojechania z nim na trening, odbierając tym sobie czas na upichcenie jakichś wymyślnych rzeczy.
Domalował belkę u góry, stanął normalnie, dając mięśniom chwilę wytchnienia, i posłał jej wymowne spojrzenie, bo gdyby go tak szturchnęła w trakcie malowania, a nie impregnowania, to może farba jakimś dziwnym przypadkiem wylądowałaby na przykład na jej nosie.
Usuń— Służbom zdecydowanie na rękę byłoby schwytanie napastnika poprzez zagadanie, a nie oddanie do niego strzału, więc może to jednak ty powinnaś uczyć nas — stwierdził, unosząc usta w uśmiechu. Popatrzył, jak Abigail impregnuje część poręczy, otaksował kontrolnie jej sylwetkę i poprawił ułożenie puszki w swej dłoni. — Musisz zmienić buty, jeśli chcesz ze mną jechać, bo na miejscu będzie mokro — uprzedził. — I zejdzie się tam przynajmniej ze dwie godziny, więc jak nie masz już nic do zrobienia, to pewnie, że mogę cię zabrać — dodał tak dla pewności, że nie ma nic przeciwko temu, bez względu na to, czy strzelała, czy nie strzelała w swoim życiu choćby raz. Samo wciskanie spustu nie jest niczym trudnym. Wciskanie go z odpowiednią techniką już tak, ale przecież ona chciała tylko spróbować, zobaczyć jak to jest, a nie zacząć strzelać zawodowo czy sportowo.
Rowan Johnson
Ludzie często twierdzili, że przyjaźń damsko-męska nie istnieje. Zakładali, że prędzej czy później granice między tym, co niewinne, a tym, co nieuniknione, zaczynają się zacierać. Nawet jeśli jedna strona trwała w przekonaniu o czystości relacji, druga mogła już dawno przekroczyć niewidzialną linię, z której nie było powrotu. Większość ludzi wierzyła, że prawdziwa, szczera przyjaźń między kobietą a mężczyzną istnieje tylko w małżeństwie – lub innym związku partnerskim – gdzie uczucie miłości scalało wszystko w spójną całość. Wszystko inne było imitacją, budowaną na chwiejnych fundamentach. Może mógłby się z tym zgodzić, bo przyjaźń która łączyła go z Tessą była inna — była najważniejsza, wyjątkowa i głęboka. Sprawiała, że śmiał się z nią z drobnych rzeczy i spędzał wolne wieczory, nie odczuwając większej potrzeby by zaprosić na piwo Rowana czy wyjść gdzieś z którymś z braci. Ta przyjaźń była inna, bo nie opierała się na żadnym warunku czy potrzebie. Nie chodziło o to, co mógłby jej dać ani co ona mogłaby zaoferować jemu. Była to relacja, która istniała dla samego faktu istnienia – nie wymagała wyjaśnień, analiz czy definiowania, bo przecież byli w końcu małżeństwem.
OdpowiedzUsuńJednocześnie istniała jednak przyjaźń Jacksona z Abigail – relacja, która zdawała się zaprzeczać wszystkim opiniom wygłaszanym na temat podobnych związków. Była to więź czysta, szczera i nieskalana żadnym podtekstem. Od początku opierała się na niewinnych, niemal bratersko-siostrzanych uczuciach, które nigdy nie miały przekroczyć wyznaczonych granic. Ich przyjaźń była pełna szacunku, wzajemnego zrozumienia i zaufania – solidnych fundamentów, które przez lata dawały im poczucie bezpieczeństwa. To właśnie dzięki temu zaufaniu nigdy nie przyszło im na myśl, by naruszyć tę delikatną równowagę. Jackson nigdy nie wątpił w to, że ich relacja pozostanie nienaruszona, niezależnie od tego, co przyniesie los. Przecież właśnie taka była – trwała, niewzruszona i niezmienna. To było pewne jak wschód i zachód słońca, coś, czego nigdy nie powinno się podważać ani zmieniać.
Trudno było znaleźć kogoś, kto rozumiał Jacksona tak dobrze, jak Abigail. Ich przyjaźń była jak dobrze naoliwiona maszyna, która działała sprawnie i bez wysiłku, niezależnie od okoliczności. Nie było w niej niepewności ani niedopowiedzeń. Zawsze wiedzieli, na czym stoją, i nie potrzebowali przypominać sobie nawzajem, jak ważni są dla siebie. Było to po prostu oczywiste. Abigail była jego opoką w chwilach, gdy świat zdawał się walić na głowę. Zawsze potrafiła znaleźć właściwe słowa, nawet jeśli czasami nie mówiła nic, po prostu była. Właśnie to bycie miało dla Jacksona ogromne znaczenie. Nie musiała udawać zainteresowania jego problemami, bo naprawdę jej zależało. Wspierała go w chwilach kryzysu, a on w zamian odwdzięczał się tym samym. Ich przyjaźń nie potrzebowała gestów pełnych przesady ani wielkich deklaracji. Składała się z drobiazgów, czystej prozy życia, z rozmów o wszystkim – od najnowszych filmów, przez wspomnienia z dzieciństwa, aż po głębokie dyskusje o życiu i jego sensie. Z drobnych przekomarzań, które przypominały relacje rodzeństwa, i wspólnych chwil ciszy, które nigdy nie były niezręczne.
Jednak to, co wyróżniało tę przyjaźń, to granice. Niewidoczne, ale nieprzekraczalne. Nigdy nie było między nimi napięcia, które mogłoby sugerować, że kryje się coś więcej. Nigdy nie było ukradkowych spojrzeń ani niezręcznych chwil. Byli dla siebie jak brat i siostra – i to wystarczało. I może rzeczywiście ich relacja była wyjątkiem od reguły. A może też była zaprzeczeniem tych wszystkich założeń i teorii, które ludzie budowali na podstawie własnych doświadczeń. Jakkolwiek jednak nie było czy było, przestało się to liczyć.
Przestało, bo tym pocałunkiem, dłonią poznającą ciepło jej skóry, ciałem dotykającym jego własne, wszystko przekreślił. Piękny dowód na istnienie czystej, bezinteresownej przyjaźni damsko-męskiej właśnie przestał istnieć. To, nad czym oboje pracowali przez tyle lat, w zaledwie kilka minut legło w gruzach, a on brnął w to dalej i to zdecydowanie bardziej niż powinien. Jego umysł krzyczał, że to złe, ale serce mówiło coś zupełnie innego. Serce przekonywało go, że tego właśnie chce, że Abigail to odwzajemnia, że to jest dokładnie to, co powinno się wydarzyć. W tym wszystkim na swój sposób czuł, że to, co się działo, było dobre, że miało tak po prostu być. Smak jej pocałunku był czymś, czego nigdy nie zapomni. Jej usta pasowały do jego własnych z niemal zaskakującą idealnością, ich serca biły w tym samym rytmie, a dotyk jej skóry działał na niego jak hipnoza. Każdy jej oddech, westchnienie, każde delikatne muśnięcie palcem rozbudzało w nim nieugaszone pragnienie – chciał więcej i więcej. I za nic w świecie nie chciał tego przerywać.
UsuńNie powstrzymywał go fakt, że nie kochał Abigail w ten wyjątkowy sposób. Nie widział jej w roli swojej potencjalnej partnerki. To, że ona również odwzajemniała to i nie darzyła go romantycznymi uczuciami, także nie miało znaczenia. Nawet myśl, że Abigail była wrażliwa, delikatna i rozmarzona o najczystszej formie romantyzmu, nie wystarczyła, by go powstrzymać. Jax, choć kochliwy i romantyczny, teraz robił coś, co kompletnie go nie przypominało.
A jednak nie miało to żadnego znaczenia. Żaden zdrowy rozsądek, żaden wewnętrzny głos nie potrafił uwolnić go spod władzy pragnienia, zanim skrzywdzi nie tylko siebie, ale przede wszystkim ją. Najdroższą przyjaciółkę. Abigail.
Abigail, która teraz siedziała na jego komodzie, całując go z równą łapczywością, z jaką on całował ją. Abigail, która wbijała palce w jego barki, przyciągając jego ciało tak blisko, jak to tylko możliwe. W tamtej chwili mógł przysiąc, że pragnęła tego równie mocno, co on. Wiedział – podświadomie w pełni zdawał sobie sprawę – że granica zniknęła, a fundamenty ich relacji przepadły bezpowrotnie. Ale smak jej pocałunku, ciepło jej skóry, drżenie jej oddechu – to wszystko sprawiało, że Abigail działała na niego jak ogień, w którym gotów był płonąć. Był gotów oddać się temu bez reszty, jeśli tylko ona również tego chciała. Jeśli była gotowa wpaść tak głęboko, jak on już spadał.
Gdy więc Abigail odsunęła się od niego, patrząc mu w oczy, początkowo nie rozumiał. Zawieszony w chwili, oszołomiony własnymi pragnieniami, niemal czuł, jak żar namiętności, który tak gwałtownie w nim płonął, zaczyna gasnąć. Przez moment jeszcze wstrzymywał oddech, próbując uchwycić coś, czego już nie było – tę jedną chwilę, która wydawała się wieczna, a jednocześnie ulotna.
Kiedy jednak Abigail, z jej spojrzeniem pełnym czegoś, czego nie potrafił nawet nazwać, odsunęła go i nagle wybiegła z jego domu, wszystko rozpadło się na milion kawałków. To było jak brutalne przebudzenie, jakby ktoś wylał na niego kubeł lodowatej wody. Stał nieruchomo, wpatrując się w pustkę, skąd dobiegał dźwięk drzwi, które zamknęły się za nią z trzaskiem. Powietrze wokół niego wydawało się gęste, niemal dławiące. Czuł się tak, jakby coś w niego uderzyło – gwałtownie, boleśnie, bez litości – rzucając go prosto w twardy mur. Pot oblewał jego ciało, ale nie był już wyrazem namiętności czy gorąca. Był zimny, przenikliwy, jakby to, co właśnie się wydarzyło, wyciągnęło z niego całą krew, zastępując ją wstydem i poczuciem winy. Żałość zaciskała się na nim niczym niewidzialna pętla. Serce biło mu tak szybko, jakby miało wyrwać się z piersi, ale każda jego myśl była jak cios – bezlitosna i okrutna. Co ja narobiłem? To pytanie dźwięczało mu w głowie, odbijając się echem w jego umyśle.
Abi mu ufała. Była jego przyjaciółką, najbliższą osobą, która znała go jak nikt inny, a on to wszystko zniszczył w jednej chwili. Pozwolił sobie na coś, co nie miało prawa się wydarzyć, co nigdy nie powinno było mieć miejsca. Zdradził jej zaufanie. A przecież Abi była kimś więcej. Nie zasługiwała na to, co zrobił. Na to, że poddał się pokusie, wiedząc, jak bardzo mogło ją to zranić. Wstyd palił go od środka. Czuł się, jakby zabawił się jej uczuciami – jak gdyby to wszystko sprowadziło się do impulsu, który nie miał nic wspólnego z tym, kim naprawdę był. Myśl, że Abigail mogła to tak odebrać, dławiła go.
UsuńNie wiedział, co zrobić. Stojąc tam, w pustym salonie, czuł, że nie tylko ją zawiódł, ale także samego siebie. Bo w tej chwili był kimś absolutnie niepodobnym do tego, kim był naprawdę. Jax, coś ty narobił? Pytanie wciąż wracało, niczym niechciany refren, który zagłuszał wszystko inne. Ale nie miał odpowiedzi. I to bolało najbardziej.
Nagle jednak oprzytomniał, jakby wybudzony z koszmaru, który sam stworzył. Wciąż czuł gniew na siebie, palący go wstyd i rozczarowanie, które pulsowało w nim niczym rana, ale myśl o Abigail przysłaniała wszystko inne. Nie potrafił nawet wyobrazić sobie, co teraz czuła. Była przecież taka delikatna, wrażliwa, z piętnem przeszłości, które na niej ciążyło, z głową pełną niepewności, chociaż nigdy otwarcie o tym nie mówiła. Czuł, że zawiódł nie tylko ją, ale także rolę, jaką odgrywał w jej życiu – jej opokę, kogoś, kto miał ją chronić, a nie ranić.
Nie mógł jednak pozwolić, by to tak się skończyło. Wyszedł z salonu, szybko wsuwając sneakersy i wybiegł za nią, nawet nie zamykając za sobą drzwi.
Był chłodny wieczór, a powietrze pachniało wilgocią i zbliżającą się burzą. Zobaczył jej drobną sylwetkę znikającą wśród drzew na skraju Riverside Hollow.
— Abi! — zawołał, biegnąc za nią. Serce tłukło mu się w piersi jak oszalałe, a oddech rwał się nierówno, ale nie zamierzał się zatrzymać. Umysł płonął od chaosu myśli, a w gardle czuł gulę, która z trudem pozwalała mu wydusić słowa. Musiał ją dogonić, musiał jej to wyjaśnić.
— Abigail, poczekaj, proszę! — wołał dalej, zbliżając się coraz bardziej, aż w końcu był na tyle blisko, by wyciągnąć rękę i chwycić ją za nadgarstek. Obrócił ją delikatnie w swoją stronę. Gdy spojrzał w jej twarz, coś w nim pękło.
— Abigail, tak bardzo przepraszam — wykrztusił, jego głos drżał, chociaż starał się go utrzymać w ryzach.
what am i now?
Cóż, Nancy nie zdawała sobie sprawy z tego, ile dobrego zrobiła jej babcia dla Abigali, ale znała jej troskę, więc wcale jej to nie dziwiło. Miała swój urok, ale także talent do rozmawiania z ludźmi i udzielania rad, którymi nieraz ratowała tyłek wnuczki, dlatego jeśli przyczyniła się w jakiś sposób do tego, że Abi przestała wierzyć w słowa swojego byłego chłopaka, które na pewno nie miały nic wspólnego z prawdą i zaczęła wierzyć w siebie, to bardzo dobrze, bo tak powinno być.
OdpowiedzUsuńNancy wciąż przyzwyczajała się do życia w Mariesville, jednak coraz lepiej odnajdywała się w tej uroczej mieścinie. Co prawda, przeszkadzało jej to, jak wszyscy byli tutaj pozbawieni anonimowości; w wielkim mieście zdecydowanie łatwiej było zniknąć w tłumie, ale każde miejsce rządziło się swoimi prawami. Nie wiedziała, czy wiąże swoją przyszłość z Mariesville, czy zostanie tutaj na zawsze i nie wróci do wielkiego miasta, które jednak czasami ją do siebie ciągnęło, kusząc dogodnościami oraz możliwościami, których tutaj nie było, ale póki co nie wybiegała aż tak bardzo do przodu, trzymając się tego co teraz. A teraz był wieczorek przy herbatce oraz drutach, czyli taki, którego Nancy nie znalazłaby w Atlancie za żadne skarby i Abigail, którą szybko wpuściła do środka, w międzyczasie łapiąc Gatsby’ego, który korzystając z okazji, próbował czmychnąć na zewnątrz, a na to nie miał pozwolenia.
— Jejku, dziękuję — odpowiedziała rozczulona, wyciągając ręce po pyszności, które Abi przyniosła. Czasami zastanawiała się, jak ona z tym wszystkim wyrabia, bo przecież to fizycznie niemożliwe, by zawsze się uśmiechać i być serdecznym, równocześnie pozostając takim wrażliwym oraz uczuciowym. — Będzie do herbaty — powiedziała zadowolona, unosząc słoiczki z miodem. — My też mamy coś słodkiego, babcia nie mogła się powstrzymać — dodała, zauważając także pudełko z ciastem, którym dzisiaj najwyraźniej będą musiały się napchać, ponieważ babcia Cecily im tego nie odpuści. Była kochana, ale karmiła wszystkich tak, jakby głodowali przez miesiąc. Uwielbiała wciskać jedzenie innym, a Nancy oraz Abigail w szczególności. Według niej zawsze mogły znaleźć miejsce na dokładkę i… kolejną dokładkę.
— A to na pewno też przygotowała — zaśmiała się, nie zdradzając prezentu przygotowanego przez babcię. Pod jej nogami kręcił się kot, zainteresowany gościem, a babcia w swoim tempie wygramoliła się z salonu.
— Abigail! — zawołała radośnie, rozkładając ręce, by się z nią przytulić. Zawsze była taka otwarta i ciepła do ludzi, więc każdego traktowała w opiekuńczy sposób, ale przy Abi jeszcze bardziej z niej to wychodziło. — Patrz, co mam — powiedziała dumnie, chwaląc się jej swoim prezentem dla niej, którym była maskotka; biały miś w różowej sukience i z różową kokardką, którego Cecily od początku do końca zrobiła sama. Pierwszego zrobiła dla Nancy, drugi musiał trafić w ręce Abigail.
— Zrobię herbatę, nałożę ciasto i do was dołączę — odezwała się Nancy, nie chcąc psuć atmosfery między kobietami, które obserwowała z rozczuloną miną. — Babciu, weź Abigail do salonu i pochwal się jej nowymi włóczkami — zaproponowała, a starsza kobieta natychmiast złapała się rudowłosej pod rękę.
— Chodź, kochanie. Wszystko ci pokażę — uśmiechnęła, czule gładząc wierzch jej dłoni, powoli drepcząc do salonu.
Nancy odprowadziła je wzrokiem i sama zniknęła w kuchni tak, jak to zapowiedziała. Przygotowała trzy herbaty, pokroiła cytrynę oraz pomarańczę, w której plastry wbiła goździki, otworzyła miód. Z szafek wyjęła talerze, pokroiła ciasto marchewkowe i wyłożyła je na szklaną paterę razem z ciastem, które przyniosła Abi. Z salonu słyszała dochodzące rozmowy, a także śmiechy, więc uwinęła się szybko i, korzystając z propozycji, dołączyła się do nich.
— I jak tam? Abi, opowiadaj co u ciebie! — zachęciła, starannie wykładając na niewielki stolik wszystkie rzeczy, które przyniosła.
Nancy Jones
[Znam to "próbowanie odmawiania" od podszewki, więc doskonale rozumiem, dlaczego Abigail może mieć z tym problem... Dziękuję bardzo za miłe słowa! Nie mam żadnego pomysłu jak tę dwójkę połączyć, przynajmniej na razie. Jak mi coś wpadnie to na pewno się odezwę.]/Noel
OdpowiedzUsuńPrawda jest taka, że jego ból wcale nie był lepszy niż jej ból, czy ból każdego innego, skrzywdzonego w jakiś sposób człowieka. Dla niektórych świat może skończyć się już na złamanym sercu i nie ważne, że to spotyka każdego, bo nie każdy jest w stanie z tym sobie poradzić, dlatego Rowan nigdy nie stawiał się w świetle bardziej pokrzywdzonego, niż ktoś, kto stoi obok, tylko z tego powodu, że sam walczył o życie, a sporą jego część i tak stracił, mimo że przeżył. Jego ból nie jest wcale lepszy, nie zasługuje na więcej empatii, bo każda krzywda zasługuje na tyle samo zrozumienia i mniej więcej tak wygląda jego podejście do tych spraw. A to jest dość przydatne w zawodzie policjanta, który ma pod opieką małą mieścinę, w której mniejsze są też problemy. To oczywiste, że w podeptane po złości kwiatki zaangażuje się tak samo mocno, jak w to, że ktoś zdzielił kogoś w trąbę pod lokalnym barem. Nie ma dla niego krzywd lepszych i gorszych, każda może liczyć na takie samo poświęcenie i czynność z jego strony, bo jego rolą jest być tutaj dla każdego. Dlatego zawsze, gdy patrzył za dzieciaka w przyszłość, widział siebie w mundurze, a nie w garniturze pod adwokackim krawatem, bo jego stawka nigdy nie będzie uzależniona od czyjejś krzywdy. Jego poświęcenie zawsze będzie takie samo, nie ważne, czy w ramach obowiązku będzie musiał ująć lokalnego awanturnika, czy człowieka, który handluje bronią. Skala jego zaangażowania nigdy się nie zmieni.
OdpowiedzUsuńZ uśmiechem pokręcił głową na ten osobliwy komplement, a potem westchnął leciutko i wrócił do impregnowania drewnianej werandy. Rzeczywiście nie śmiał się zbyt często, co zresztą potwierdzało chociażby to, że nie miał wokół oczu kurzych łapek, charakterystycznych dla osób wyrażających pozytywne emocje ekspresyjną mimiką, ale taka już jego natura. Najbardziej rzucającą się zmarszczką na jego twarzy jest ta, którą ma na czole i którą sprezentował sobie intensywnym główkowaniem, bo akurat ono pojawia się w jego życiu znacznie częściej, niż śmiech, ale ta zmarszczka też w zasadzie ma swój urok. Jej obecność nie przeszkadza mu ani trochę, chociaż mimo to siostra lubi podsuwać mu różne zbawienne kremy, których on i tak zapomina stosować, będąc myślami przy znacznie ważniejszych sprawach, nawet pod prysznicem.
Skupił się przez chwilę na pokrywaniu drewna, przesuwając się już coraz bardziej w stronę tych niższych partii, a więc coraz mniej wyciągając się już na palcach. U siebie też miał kilka takich miejsc, które wymagały zaimpregnowania, ale już w tym roku da sobie z tym spokój, bo nie jest to nic pilnego, a jemu czasu na pewno na to nie wystarczy. Nie było to też zajęcie, do którego pałał sympatią, bo pokrywanie drewna impregnatem, w dodatku bezbarwnym, jest po prostu nudne i nie ma co koloryzować faktów. Przy takim impregnacie, który nadaje kolor, coś się chociaż zmienia, widać postępy, a przy bezbarwnym jest po prostu nijak. Ale to w końcu robota, a nie przyjemność, więc nie ma co się nastawiać, że będzie fascynująca. Są rzeczy, które trzeba zrobić i tyle.
Zamienił się w słuch, gdy Abigail zaczęła wspominać o tacie, który niefortunnie spadł jakiś czas temu z drabiny. Nie miał pojęcia, jak się mają sprawy, więc ciężko było mu powiedzieć cokolwiek w tej kwestii, a nie chciał też wykładać tu jakichś bzdurnych zapewnień, które w efekcie mogą rozminąć się z rzeczywistością.
Wywnioskowałby coś tak na logikę i zdrowy rozsądek, gdyby znał diagnozę, ale jego wiedza była w zakresie tego upadku powierzchowna. Wiedział tylko tyle, co powiedziała mu Abigail, gdy jakiś czas temu zapytał ją o tatę.
Usuń— Wiesz, zawsze miałem takie wrażenie, że twój tata w duchu jest znacznie młodszy, niż w ciele. Pracował przy tym pensjonacie, ile tylko mógł i co by się nie działo, tak jakby nie było na niego mocnych — zaczął, odrywając spojrzenie od drewna, żeby zerknąć na Abigail. — Tacy ludzie mają w sobie bardzo dużo otuchy i przeświadczenia, że się wyliżą. I dzięki temu zwykle się wylizują — odpowiedział. — Trzeba być dobrej myśli — zaznaczył, wracając uwagą do belki przed sobą. — A co mówią lekarze? Rehabilitacja to dobra rzecz, na pewno zadziała na jego korzyść.
Nie mógł jej powiedzieć, że nic mu nie będzie, bo nie miał takiej wiedzy, a nie jest człowiekiem, który swobodnie puści takie zapewnienie na wiatr. Starał się brać odpowiedzialność za swoje słowa, bez względu na to czy były złe, czy dobre, i nauczył się kontrolować to, co chce powiedzieć. Danie komuś słowa jest tak samo zobowiązujące, jak każda inna przysięga, a on starał się słów nie dawać, jeżeli nie miał pewności, że im sprosta.
Rowan Johnson
[Sponiewierane życiem postaci to moje ulubione postaci, hehe. Mariesville za to, z tego co widzę, takie typy przyciąga, więc może i mojemu Lee też nareszcie będzie tu dobrze.
OdpowiedzUsuńOj, do pensjonatu to już raczej nie, bo tak elegancki brzmi, a on przyzwyczajony do barów, jeszcze by się w kuchni innej niż swoja nie umiał odnaleźć, ale i tak dziękujemy za zaproszenie. ;) Bawcie się dobrze!]
Lee
Rzucona w kąt przemoczona koszula była jedynym świadkiem zdarzenia. W pomieszczeniu tańczyły wijki wściekłości, żalu i smutku, smagając ich rozpalone ciała wybuchową mieszanką, targającą ich różnorakie osobowości.
OdpowiedzUsuńCzuł, że wypowiadane słowa odbijają się od niewidzialnej ściany, zbudowanej szczelnie przez rudowłosą. Wilson miała swoją prawdę, jedyną słuszną, choć jedynie zasłyszaną. Nie miała przecież żadnych dowodów, by obarczać winą młodego Bianco, niemal całkowicie nieobecnego w Mariesville przez ostatnie kilka lat. Zdawało się to jednak nie mieć żadnego znaczenia, gdy długi płaszcz goryczy i winy rozlewał się gładko po jej szczupłych ramionach wprost pod jego nogi, pod którymi szamotał się ciężko.
Serce waliło mu jak oszalałe, a napięte ciało zdawało się ledwie je utrzymywać. Miał ochotę potrząsnąć Abigail mocno i wykrzyczeć jej w oczy prawdę, którą tak usilnie od siebie odpychała. Zupełnie niezrozumiale. Jej oczy zdawały się iskrzyć boleśnie, migocząc ledwie widoczną wilgocią, targaną prawdopodobnie smutkiem i strachem. Wpatrywał się w nie coraz mniej przytomnie, wpuszczając do swojej świadomości strugi wypitego wcześniej alkoholu.
– Abigail, do kurw… – wrzasnął, próbując zyskać jej uważność, ale zupełnie nieoczekiwany bodziec odciął go od rzeczywistości na kilka chwil. Zamroczyło go wyraźnie, gdy receptory z krótkim opóźnieniem wpuściły do jego świadomości fakt uderzenia. Krótki, mierny ból rozlał się gdzieś w okolicy czoła, zacieplając je momentalnie.
Złapał się za głowę, opadając lekko w tył. Oparł się o drzwiczki lodówki, która lekko przesunęła się pod jego ciężarem.
Czy ona właśnie zaczęła w jego kierunku ofensywę?
– Nienormalna jesteś? – wrzasnął znów, gdy drobne dłonie zaczęły smagać jego twarz. Były przyjemne, chłodne i choć ledwie dotykały jego rozgrzaną skórę, powodowały nieznaczny dreszcz.
Przymknął oczy, czując jak pulsujący ból zaprasza do głowy kolejne szklanki whisky. Z trudem odnajdywał spojrzenie Abigail Wilson, powoli kołysząc się na boki. I choć trzymał się kurczowo o klamkę lodówki, nieodparte było wrażenie, że wystarczy niewielki podmuch, by runął na ziemię, uszkadzając się jeszcze bardziej – Daj mi wyja… Non ascoltare le bugie, signora. To wszystko Vito Bianco. Mi chiamo Gustavo Bianco – złapał ją za dłonie, błądzące po jego brodzie. Utonął ostatkiem trzeźwych sił w jej zdziwionym spojrzeniu, lokując w nim ostatnie pokłady spokoju – Vito ha tradito tuo padre, ja chciałem pomóc. Uchronić Was, nie zabrałem soldi. Nie zostałoby Wam nic, gdyby nie ja, rozumiesz? – potrząsnął lekko jej dłońmi, nadając wagi swoim histerycznym tłumaczeniom. Słowa z trudem wypływały z jego ust i choć włoski zdawał się przysparzać mu mniejszych problemów, daleko było mu do swojej standardowej koncentracji i jasności wypowiedzi– Błagam Cię, signora wysłuchaj mnie.
I padł w jej objęcia, niemal całkowicie tracąc świadomość. Jego gorący, ciężki oddech uderzał o jej odsłoniętą szyję, zachęcając jej ogniste kosmyki do eksploracji jego twarzy.
Poczuł jedynie twardość stołu, na który prawdopodobnie upadli oraz gorąc jej bijącego serca, przyklejonego do jego nagiej klatki piersiowej. Prawdopodobnie przygniatał ją znacząco, ale zbolałe, alkoholiczne myśli nie pozwoliły mu ułatwić jej zadań tejże upojnej nocy.
Gustavo zgon Bianco
Pociągnięta subtelnym, ale stanowczym ruchem niewielkiej dłoni, ulokowała w przyjaciółce posmutniałe spojrzenie.
OdpowiedzUsuńNiemal od razu chciała zaprzeczyć, kategorycznie odmówić przyjęcia pod swój dach, jednak wspomnienia zeszłorocznej zimy pozostawiły w jej zmarzniętym ciele dodatkowy, migoczący szron. I choć poprzedni sezon zimowy pozbawiony był długotrwałych mrozów, barka i tak nie była najbardziej komfortowym miejscem do życia. Prawdę powiedziawszy, miejsce nadawało się do mieszkania niemal wyłącznie w sezonie wiosenno– letnim, gdy nagrzana słońcem woda oddawała do środka swoje ciepło, a przez wielkie, przeszklone ściany wdzierały się łakomie gorące promienie.
Normalnością stało się dla niej ubieranie na cebulkę i spanie w seksownych, polarowych piżamach. Bo choć jej tolerancja temperatur była całkiem wysoka, przez wiele lat wystawiana na nieprzyjemne, zawodowe próby, wykonywanie zwyczajnych, codziennych czynności stawało się bardziej niekomfortowe niż powinno.
– Jak zrobisz mi kolejny ciepły sweter, to z pewnością nie zamarznę! – uśmiechnęła się do niej serdecznie, ściskając jej zmarznięte dłonie. Zamknęła jej palce w ciepłej szczelinie jej rozgrzanej kuflem skóry. Całe szczęście, że chwilę wcześniej trzymała go w dłoniach. Miała nadzieję, że ciepło jej skóry choć na moment uspokoi rudowłosą koleżankę.
Nie dało się jednak przejść obojętnie obok zapowiadanych prognoz pogody. Według najnowszych ustaleń meteorologów tej części kraju, czekała ich… zima stulecia. Rzecz jasna, gdy Steph usłyszała tę wspaniałą wiadomość w lokalnych wiadomościach kilka dni temu, aż wykipiała z radości. I choć zawsze lubiła tę porę roku, skrzypienie świeżego śniegu pod podeszwą oraz migoczące śnieżynki, otulające nagie gałęzie, w popłochu szukała sposobu, by nieco ułatwić sobie najbliższy czas, bo niemal codzienne sporządzanie wypieków nagrzewały niewielkie pomieszczenie tylko na kilka ponurych godzin.
– Abi, już raz przygarnęłaś mnie do siebie. I to totalnie za darmo! Nie chcę zwalać się Wam na głowę – kiwnęła głową, potwierdzając słowa. Była wdzięczna Abigail za jej dobroć, za jej tętniące życzliwością i uśmiechem serce, które ogrzewało ją nieświadomie od środka – Kupię nowy grzejnik! – klasnęła, jakby przyszedł jej do głowy pomysł, który rozwiązałby wszystkie mroźne problemy – A jeśli znajdziesz mnie przymarzniętą do hałdy koców, pozwolę Ci rozmrozić mnie w swojej wannie.
Gdy czajnik wydał charakterystyczny dźwięk, zalała torebki herbaty w dwóch wysokich kuflach z masywną rączką. Obserwując jak ciecz nabiera brązowej barwy, biła się z myślami co do swoich dalszych losów. Wiedziała, że Abigail będzie namawiać ją na przeprowadzkę. I co miała jej powiedzieć? Że wcale nie marzy o chodzeniu po domu w krótkim rękawie i na bosaka? Że chciałaby znów powiedzieć, że jej gorąco i świadomie wziąć chłodny, kojący prysznic, który tak uwielbiała?
Z drugiej strony, barka na Maple River stała się jej nowym domem. Miejscem, które czuła całą sobą. Lubiła jak dom kołysze się nieśmiało w rytm wiatru. Jak rozeźlona woda obija się o brzeg, budząc ją ze snu. Okalająca woda uspakajała jej zbolałe wnętrze, w którym co rusz budziły się demony przeszłości.
Zaparzyła herbatę i wrzuciła do niej plastry pomarańczy i cytryny, a także kilka goździków i kawałeczek imbiru. Ostatecznie, widząc że Wilson także trzęsie się jak galaretka wlała do kufli po kieliszku rozgrzewającej, malinowej nalewki. Całość, wraz z kolorowym talerzykiem przeniosła w część salonową i ułożyła na niskim, drewnianym stoliku.
Zaprosiła przyjaciółkę na kanapę i rzuciła w jej kierunku turkusowy, gruby koc, którym wcześniej sama otulała się szczelnie. Wciągnęła na swoje podciągnięte pod brodę nogi tylko jego skrawek i zaczęła rozgrzewać dłonie o ciepło kuflowego szkła.
Stephanie sopel Sand
Bodźce docierały do niego z opóźnieniem, ale lawinowo piętrzyły się w ograniczonym umyśle, bez szans na jakiekolwiek wnioski.
OdpowiedzUsuńGdy jego ciało padło bezwładnie w jej ramiona, nie był świadom co się stało. Ilość wypitej whisky w barze była duża, choć po kilku pierwszych szklaneczkach stracił rachubę. Z resztą, nie musiał się przecież ograniczać. I tak był w pieprzonej dupie, szlaku bez wyjścia, absolutnie bez perspektyw na najbliższą przyszłość. A przynajmniej tak mu się wydawało.
Powrót do Mariesville był uporczywym wrzodem, który z każdym kolejnym dniem rozgrzebywał zainfekowane struktury w poszukiwaniu skrawków normalności, kolejnych, potencjalnych ofiar zbrudzonej rzeczywistości. Z trudem przychodziło mu pociąganie zamglonego, porannego powietrza, w który każdego dnia wżerał się aromat pieprzonych jabłek. To trwało zbyt długo.
Gdy wracał do rodzinnego domu, łudził się, że wizyta przedłuży się najwyżej o kilka dni. Parę firmowych spotkań, nieliczne, ale długie rozmowy z rodzicami, ustalenie nowego frontu. Nie pisał się na długotrwały powrót, typowanie jego osoby na stanowiska nowego prezesa firmy. Doprawdy, to zupełnie odbiegało od jego gorących zainteresowań i typowego, włoskiego temperamentu, który tu – w Mariesville, mógł nie zwiastować niczego dobrego.
Oddychał pusto w jej pachnącą skórę, której żar próbował sparzyć go na tyle, by zbudził się z pijackiego snu. Znacząco tracąc świadomość, próbował podążać za jej zdecydowanymi gestami. Gdy trzymała go kurczowo przy sobie, chciał odpowiedzieć tym samym, lecz jej przyklejone, drobne ciało zdawało się znikać w przestrzeni mroku, która jawiła się pod jego przymkniętymi powiekami. Jego oparte na zimnym, dębowym blacie dłonie, nie potrafiły odnaleźć jej w pijackim, podłym bezkresie, w którym wybrzmiewały głośno oskarżycielskie słowa. Pełne, malinowe wargi, zupełnie nieświadomie przykleiły się do jej szyi, szukając bezpiecznej przystani.
Czuł, jak jej ręce błądzą panicznie po jego ciele. Jak udało się przerzucić go na bok niczym worek kartofli. Pewnie gdyby był w pełni świadom jej czynów, nie omieszkałby rzucić pełnym podtekstów komplementem, bo jego wysportowane, długie ciało ważyło pewnie z dwa razy tyle ile jej. Skąd ona miała tyle siły?!
Gdzieś głęboko w umyśle dźwięczał delikatny, spokojny głos, który otulał go do snu tylko po to, by za chwilę znów spróbować sprowadzić go na ziemię. Czując jak jego klatka piersiowa, miarowo poruszająca się wraz z głębokim oddechem, odtaje odklejone od jej ciała, poczuł niewielką strużkę świadomości, pokierowaną jej kolejnym dotykiem. Nikły podmuch ocucił go lekko, rozprzestrzeniając nieoczekiwany, chłodny bodziec na jego rozgrzanej twarzy, skalanej lekkim rumieńcem.
Z trudem uchylił powieki, a zaczerwienione białka odbijały światło lekko zakurzonej żarówki ponad nimi. Jej ognisty kolor włosów zdawał się razić go w oczy, powodując wzmocnione bicie serca. Przymknął je znów, próbując zebrać się w sobie. Zrozumiał jak echem odbijają się jej prośby i choć nie do końca rozumiał sens wypowiadanych przez nią słów, zorientował się, że padł trupem na kuchenny stół, z którego jeszcze przed chwilą podkradł słodkie ciasteczko.
Burknął coś niezrozumiale i uchwycił ją w pasie, gdy jej ramię oplotło jego duszne ciało. Powoli, zupełnie kołtuniąc się wewnętrznie, ześlizgnął odziane w materiałowe, eleganckie spodnie nogi, dotykając w końcu podłoża. To, zdawało się przygniatać go od spodu, wymuszając wirującą świadomość do przyjęcia bardziej statycznej postawy.
Zatrzymał się na moment, by pooddychać głęboko. I nim odważył się ponownie unieść powieki ku górze, złapał ją mocniej w talii, by znów przykleić ją do siebie. Niezaprzeczalnie, jej stabilna postawa dawała mu duże oparcie, które mogło gwarantować powodzenie transportu do sąsiedniego pomieszczenia. A oprócz tego, ciepło jej kipiącego od emocji ciała było po prostu wyjątkowo przyjemnie i kojące. Pijany Bianco to wciąż był łakomy, rzymski Bianco, choć ta aktualna wersja była znacznie łagodniejsza.
UsuńSpojrzał na nią po kilku długich chwilach i usilnie próbował odczytać z jej twarzy jakieś emocje. Jasne, że ledwo widział na oczy, a obraz, choć nieco mniej, wciąż wirował. Potarł dłonią szorstki zarost i oparł policzek o czubek jej głowy.
– Wstałem, mogę ciasteczko? – wydukał cicho w firanę jej miękkich włosów, usiłując zrobić pierwszy krok.
ledwo żywy Bianco
Odwrócił się lekko przez ramię, gdy Abigail stanęła tuż za jego plecami, psotnie komentując jego poczynania przy belkach, i popatrzył na nią z krótkim śmiechem. Zaczepiała go, oczywiście, że tak. I za punkt honoru obrała sobie umilanie mu tego zajęcia, jak tylko się da, mimo że w głębi duszy sama chowała troski, związane ze stanem zdrowia taty. Wiedział, że była mu wdzięczna za pomoc, bo wdzięczność to chyba jej naturalna cecha, także spodziewał się podziękowań z jej strony niezależnie od rodzaju pomocy. Zawsze mu dziękowała, nie ważne czy wsparł ją w jakiejś drobnostce, czy przy czymś co wymagało więcej wysiłku, ale u nich wdzięczność jest rodzinna i jeśli Abigail otrzymała ją w genach, to akurat po obojgu rodzicach, bo po nich można spodziewać się dokładnie tego samego. I mało prawdopodobne, że trzymali coś przed nią w tajemnicy. Jeżeli czegoś jej nie mówili, to tylko dlatego, żeby jej nie martwić, bo może sprawy nie były aż tak poważne, jak odebrałaby to jej wysoka wrażliwość, która na pewno przejęłaby się samą świadomością, że ojcu potrzeba specjalistycznych ćwiczeń.
OdpowiedzUsuń— Jeśli pochwalisz mnie sąsiadkom, to wtedy dla ciebie nie zostanie zbyt wiele, także dobrze się zastanów czy na pewno chcesz, żeby ktoś inny korzystał z tych zdolnych dłoni — zauważył z nutą żartobliwego ostrzeżenia w głosie i z uśmiechem na ustach powrócił do malowania drewna. To i tak nie było możliwe, bo to nie on sprawował w tej mieścinie rolę naczelnej złotej rączki. Ludzie nigdy nie walili do niego drzwiami i oknami w tych sprawach i to na pewno się nie zmieni, ale pomagał przy domowych robótkach, jeśli miał czas, i nie odmawiał osobom, które liczyły na jego wsparcie w tej kwestii. Nie podjąłby się na pewno zrobienia komuś remontu, bo jego grafik nie udźwignąłby takiego zobowiązania, ale impregnowanie werandy, wymiana kranu, czy poskręcanie mebli to przecież żaden budowniczy maraton, tylko kilka chwil i po sprawie, więc na niektóre z tych rzeczy był nawet w stanie poświęcić przerwę w pracy.
— Jeśli masz na myśli jedzenie, to jestem naprawdę elastyczny w tej kwestii — odpowiedział. — Niech będzie coś, co lubisz przygotowywać najbardziej — stwierdził zaraz, zerkając na Abigail. Zadowoliłby się nawet tostami z opiekacza i naprawdę nie oczekiwał niczego szczególnego; żadnej specjalnej otoczki, czy dań podanych jak w knajpie z gwiazdką Michelin. Potrafił docenić czyjeś starania, ale w życiu cenił sobie prostotę i wszystko to, co człowiek chce dać od serca, bo to te najprostsze rzeczy często są najbardziej prawdziwe. Mogli zrobić wypasione kanapki z lokalnymi dodatkami, a potem zjeść je ze smakiem – to też wystarczy.
Nakładanie impregnatu szło im naprawdę sprawnie, może dlatego, że korzystali z oddzielnych puszek i podzieli się fragmentami w taki sposób, by się zazębiać, a nie ze sobą kolidować. Kiedy zostało już tylko kilka ostatnich beleczek do pokrycia, Rowan powiedział Abigail, żeby poszła zmienić buty, a sam dokończył resztę kilkoma machnięciami i naniósł poprawki tam, gdzie było niedomalowane, albo gdzie drewno pochłonęło więcej produktu. Szczelnie zamknął potem puszki i przeszedł z pędzlami do łazienki, żeby umyć je pod letnią wodą, bo nie są przecież jednorazowe i może do czegoś jeszcze się przydadzą, a kiedy to zrobił, zwrócił wszystko Abigail, żeby mogła schować rzeczy w odpowiednie miejsce.
Wsiedli później do samochodu i przetransportowali się do Farmington Hills, gdzie zjechali w końcu na nieco wyboistą, polną drogę, która poprowadziła ich na obrzeża i rozległe łąki, które kiedyś były polami bawełny. Wysoka trawa była mokra, a błoto chlupało pod nogami w miejscach, w których zalegała woda, więc tutaj kalosze zdecydowanie sprawdzą się lepiej, niż tenisówki.
Akurat buciory Rowana radziły sobie z tym podłożem bez problemu, gdy kilkadziesiąt metrów dalej ustawiał tarcze strzeleckie na specjalnych wbijanych w ziemię stojakach, chociaż błoto i piasek całkowicie oblepiły jego podeszwy. Dwie tarcze były duże, okrągłe, a jedna tarcza strzelecka imitowała napastnika z zakładnikiem i tę Rowan postawił odrobinę dalej, bo do niej zamierzał strzelać z Siga P226, a do okrągłych z Remingtona 870, który swój celny zasięg ma o jakieś dziesięć metrów krótszy. Oczywiście, miał przy sobie amunicje ostrą, ale strzelać dziś będą ze zbijaków, czyli amunicji treningowej w kolorze czerwonym. A w czerwonym, bo amunicja treningowa jest odwzorowaniem ostrej jeden do jednego i kolor jest jedyną cechą, po której można je na pierwszy rzut oka odróżnić.
Usuń— Nigdy tego nie robiłaś, prawda? — Upewnił się, wróciwszy z łąki. Wsunął się do paki Forda, lekko podpierając kolanem o brzeg, i przyciągnął dwa pokrowce z bronią w środku. Rozpiął zamek jednego z krótkim pistoletem i drugiego ze strzelbą, a obie bronie były tak zadbane, jakby dopiero co wyszły z produkcji. — Obejrzyj, podotykaj — zachęcił, podając jej najpierw Siga. Jeśli nigdy nie trzymała w ręku broni, to zacząć należało od tego, żeby zapoznała się z nią podstawowymi zmysłami, żeby poczuła ich ciężkość, masywność i chłodną stal. Jeżeli chce strzelać, nie może bać się jej trzymać. Podstawą jest zrzucenie balastu w formie strachu.
Rowan Johnson
-(...) Przypomnijmy, Landon Madden, dwukrotny mistrz UFC w wadze lekkiej, aktualnie jest zawieszony na okres dziesięciu miesięcy za brutalne pobicie swojego przeciwnika. Spekuluje się, że ten atak mógł mieć związek z niedługo później przekazaną informacją o tragicznej…(..)
OdpowiedzUsuńTwarz dziennikarza sportowego, który w sposób neutralny i profesjonalny przekazywał zbiór dzisiejszych informacji sportowych, zniknęła z ekranu telewizora, który zrobił się czarny. Landon jeszcze przez chwilę mimowolnie i w zamyśleniu muskał palcem wskazującym czerwony guzik zasilania na pilocie od telewizora, po czym odłożył go na stoliku przed kanapą.
Landon oparł się o zagłówek kanapy i zamknął oczy, wsłuchując się w ciszę, która zapanowała w mieszkaniu. Słowa prezentera tłukły mu się boleśnie w głowie, przypominając o jego porażce i błędzie, który będzie musiał z czasem naprawić. Jeśli mu się uda. I jeśli będzie miał na to siłę.
Minęło parę miesięcy odkąd stracił nad sobą panowanie, a serwisy informacyjne specjalizujące się w tematyce sportowej nie potrafiły znaleźć sobie nowego tematu do debat, tylko rozprawiały o jego niestabilności psychicznej. Jakby wydarzenia z jego młodości i jego zachowania z tamtych czasów miały definiować jego aktualną wersję Landona Maddena. Jakby wszystko pomiędzy jego wczesnymi latami, a incydentem, który się wydarzył parę miesięcy temu, nie miało żadnego znaczenia. Według mediów Landon był człowiekiem agresywnym, który nie potrafi zapanować nad swoimi emocjami.
Dlatego wytrzymał niespełna miesiąc, zanim nie zdecydował się wyjechać gdzieś, gdzie nikt by go nie rozpoznał. A raczej zdecydowano o tym za niego, kiedy jego menadżer i trener zasugerowali mu dobitnie i bez możliwości sprzeciwu z jego strony, że dobrze zrobi mu zmiana otoczenia. Landon miał jedynie możliwość wyboru miejsca swojej banicji.
Mariesville.
Miejscowość, która pojawiła się w jego umyśle w chwili, kiedy otrzymał możliwość wybrania sobie miejsca, w którym chciałby odsiedzieć swoje zawieszenie. Miasteczko, którego nazwa pojawiła się w jego głowie, a usta podchwyciły ten pomysł, by wypowiedzieć je na głos, co spotkało się wtedy z niezrozumieniem w spojrzeniach jego najbliższych z pracy. Wiedział, co mieli na myśli, bo sam Landon nie był w stanie wyjaśnić, dlaczego akurat Mariesville. Miejsce, którego główną specjalizacją jest uprawa jabłoni. Miesce, które oddalone jest od Los Angeles o ponad dwa tysiące kilometrów, a od jego rodzinnego Sidney o kolejne ponad tysiąc.
Landon tego nie wiedział i nie miał najmniejszej ochoty, by się nad tym dłużej zastanawiać. Znalazł małe mieszkanie w jednej z dzielnic Mariesville, spakował się w walizkę, która mieściła w sobie komplet najważniejszych ubrań i wsiadł do samolotu do Atlanty, by ostatecznie znaleźć się w miejscu, którego nazwa wpadła mu do głowy niespodziewanie.
Początki były straszne. Mariesville całkowicie różniło się od Los Angeles. Tutaj w nocy było cicho, co nie pozwalało Landonowi odpocząć, bo przebywając w kompletnej ciszy jego umysł przygniatał go kolejnymi wizjami, co mógłby zrobić inaczej. Przytłaczały go wyrzuty sumienia i wszechobecny smutek, ale pomimo tego, że nie mógł tego znieść, nie mógł również zmusić się do wyjścia z mieszkania i zobaczenia swojego nowego miejsca zamieszkania.
Zajęło mu to dużo czasu i tyle samo spotkań online z terapeutką, której po kilku sesjach udało się namówić Landona do wyjścia z domu i do ludzi, którzy mogli pomóc mu w odnalezieniu nowej drogi i spokoju ducha.
Czując, jak cisza go otaczająca i słowa reportera, który nie wiedział o czym mówi, a wypowiadał się, sprawiły, że Landon nie wytrzymał i dźwignął się z kanapy, by wyjść z mieszkania. Przebrał się w dresy do biegania, założył ciepłą bluzę i czapkę, by ochronić uszy przed nadciągającym zimnem i wyszedł z mieszkania.
Zawsze wychodził na zewnątrz w takich godzinach, by na klatce było pusto. Nie zawsze robił to umyślnie, jednak w niektórych przypadkach, jeśli słyszał, że ktoś krząta się w klatce schodowej, Landon stał pod drzwiami i nasłuchiwał dopóki nie robiło się na powrót cicho.
UsuńTym razem jednak był tak pochłonięty swoimi własnymi myślami, że gdy zamknąwszy drzwi od mieszkania na klucz i odwrócił się, kierując się w stronę schodów, wzrok miał utkwiony w podłogę i nie usłyszał, aby oprócz niego był ktoś jeszcze.
Dopiero, kiedy był u szczytu schodów, dotarły do niego zbliżające się kroki i wesołe przywitanie. Dopiero wtedy, by nie być nieuprzejmym, podniósł wzrok i chciał skinąć głową na przywitanie, by pozostawić drugą osobę bez możliwości rozpoczęcia rozmowy.
Zatrzymał się raptownie, skupiając swój wzrok na dziewczynę, która przed chwilą się z nim przywitała. Miał nieodparte wrażenie, że gdzieś już kiedyś się spotkali, jednak w jego życiu przeszło tyle osób, że nie był w stanie dopasować twarzy do imienia i do okoliczności ich wcześniejszego spotkania.
Może nawet chciałby się nad tym zastanowić i zapytać dziewczyny, czy już kiedyś się widzieli, jednak nie miał na to czasu. Nieznajoma najwidoczniej również straciła rezon - czy to ze względu na to, że niespodziewanie zagrodził jej drogę, chcąc wyjść na zewnątrz czy też z innego powodu, ponieważ dziewczyna chciała cofnąć się na schodek poniżej, jednak całkowicie nie trafiła i zaczęła lecieć do tyłu.
Landon zareagował automatycznie. A wszystko potoczyło się dynamicznie. Wyciągnął rękę z kieszeni spodni, by chwycić dziewczynę za cokolwiek, byle nie dopuścić do jej upadku, jednak jej reakcja nie pozwoliła. Już prawie, zacisnął dłoń na swetrze dziewczyny, gdy ta chwyciła go za ramię, a siła pociągnęła Landona za nią.
Stracił grunt pod nogami i oboje zaczęli spadać ze schodów. Wciągnął gwałtownie powietrze, po omacku próbując zlokalizować barierkę, jednak był zbyt wolny.
W jednej chwili oboje spadali ze schodów, a w drugiej Landon leżał na plecach na podłodze klatki schodowej, która wyłożona była gryzącą wykładziną. Dziewczyna wylądowała na nim, a jej twarz znajdowała się kilka centymetrów od jego twarzy.
- Nic ci nie jest? - zapytał, unosząc głowę i przyjrzał się dokładnie nieznajomej, by znaleźć jakiekolwiek urazy.
Landon
[Dzięki za przywitanie mojej Mary! ♥ Gdzie tam, Saint nie jest straszna, ona tylko głośno gada i wymachuje rękami, haha.]
OdpowiedzUsuńAnna nawet będąc na studiach nie imprezowała, tam była stuprocentowo skupiona na nauce i jej nocne życie wyglądało w ten sposób, że ostro zakuwała, żeby być najlepszą na roku i dostać dyplom z wyróżnieniem. Prawdę powiedziawszy nie miała zbyt dużo znajomych na uczelni, bo skupiała się jedynie na naukę, a każdy wolny weekend spędzała w Mariesville, który był jej prawdziwym domem i za którym cholernie tęskniła podczas studiowania.
OdpowiedzUsuń— Obrzydlistwo… — mruknęła nieco ciszej, aby barman jej nie usłyszał, a jej komentarz dotarł jedynie do uszu Abi. Kiedy przyjaciółka podzieliła jej zdanie, nieco się zaskoczyła i posmakowała jej drinka. — A miałam dostać to samo! — skrzywiła się, mówiąc nieco głośniej. — Nieważne… — westchnęła, palcem przesuwając po krawędzi szklanki. W końcu i tak nie zamierzała pić alkoholu, a przyszła tu by pilnować swojej przyjaciółki. — Jeśli smakuje jak soczek, to niekoniecznie dobrze! Nawet nie wiesz, kiedy się upijesz… — pokręciła nieco głową i posmakowała jej drinka, rzeczywiście był lepszy, choć i tak dało się czuć w nim gorzki alkohol.
Obserwowała jak na scenę wchodzi młody chłopak i kiedy zaczął całkiem ładnie śpiewać, z powątpieniem spojrzała na Abigail i zastanawiała się, czy uczestnictwo w karaoke to rzeczywiście dobry pomysł… Jeśli wszyscy będą tak śpiewać jak młody Devenporter, to miały nikłe szanse na wygraną, o ile za zwycięstwo była jakakolwiek nagroda… Anna zastanawiała się w jaki sprytny sposób może odwieźć Abigail od tego pomysłu, jednak absolutnie nic nie przychodziło jej do głowy.
— Od kiedy interesuje Cię wygrana? — uniosła brwi, myślała, że Abi chodziło jedynie o dobrą zabawę, ale kiedy w grę wchodziła rywalizacja… cóż, odwiedzenie jej od tego pomysłu stało się jeszcze trudniejsze. — Nie mam pojęcia… — Anna wzruszyła bezradnie ramionami. — Zapytaj swojego kolegę… — szturchnęła ją lekko łokciem, wskazując na barmana. — On na pewno wie. — zachichotała mimowolnie. Nie żeby chciała swatać z nim Abby, ale skoro robił jej lepsze drinki to coś ewidentnie było na rzeczy. Chociaż z drugiej strony Anna bardziej niż zachęcać powinna ją powstrzymywać przed podrywaniem mężczyzn… Prawda? Przynajmniej wtedy, kiedy Abigail była nietrzeźwa. W końcu chyba dużo osób po pijaku żałuje swoich miłosnych wyborów i wyskoków.
— Wiesz co… — zaczęła niepewnie. — Może zrezygnujemy z tego karaoke? — przełknęła głośno ślinę, nieco zirytowana, że nie potrafiła być zbyt przekonująca. — Z tego co słyszę to wybór piosenek jest słaby, na pewno nie znajdziemy niczego dla siebie… No i na pewno nie ma nic do wygrania. Bez sensu! — Anna machnęła lekceważąco dłonią. Cóż, jej próby przekonania przyjaciółki do powrotu do domu były dość kiepskie, więc nawet nie wierzyła, że cokolwiek dadzą…
nudna Anna, które zdecydowanie nie zasługuje na tytuł imprezowiczki
Kosmyki jej włosów łaskotały go po twarzy, a do jego nozdrzy doszedł słodki aromat jabłek i cynamonu. Objął jej twarz ostatni raz uważnym spojrzeniem i podciągnął się dopiero wtedy, gdy dziewczyna werbalnie zapewniła go, że nic poważnego jej się nie stało.
OdpowiedzUsuńOparł się plecami o ścianę klatki schodowej i potarł tył głowy wierzchem dłoni, by upewnić się, że sam nie doznał poważnego uszczerbku, który gwarantowałby mu wizytę w przychodni, bądź gdzieindziej, gdzie taką pomoc by otrzymał.
Na szczęście dłoń była sucha. Żadnego śladu krwi, jedynie minimalne pulsowanie tyłu głowy w miejscu, w którym uderzył o podłogę podczas lądowania.
- Bywało gorzej - zapewnił ją, odpowiadając na jej pytanie.
W całym swoim życiu doznawał obrażeń wszelkiej maści. Mógłby nawet śmiało stwierdzić, że jego ciało przyjęło większą część urazów, jakie człowiek mógł przyjąć w swoim życiu. Już w czasach szkolnych wielokrotnie skręcał sobie nadgarstki, a knykcie jego dłoni często pokryte było strupami - widocznymi śladami po wcześniejszych jego bójkach z innymi dzieciakami w szkole i w sąsiedztwie. Jego rodzice, a zwłaszcza matka wyrywała sobie wręcz włosy z głowy, gdy po raz kolejny wracał do domu z poobijaną twarzą i uśmiechem na twarzy, bo wygrał. Zawsze wygrywał. A matka płakała ojcu w rękaw z pytaniem, gdzie popełnili błąd, że wyrósł na chuligana.
A potem zajmował się tym zawodowo - walczeniem z innymi ludźmi w ringu otoczonym siatką. Tam również wielokrotnie kończył z rozciętym łukiem brwiowym i siniakami, ale robił to w czym był najlepszy. Z całą pewnością mógł powiedzieć, że bywało z nim gorzej, więc obtłuczenie sobie tyłka było czymś błahym.
Ściągnął czapkę z głowy, schował ją do kieszeni dresów i rozmasował jeszcze raz jej tył, by stłumić pulsujące uczucie i dopiero wtedy dźwignął się z podłogi. Stanął na prostych nogach, strzepnął nazbierany kurz oraz sierść ze spodni i rękawów bluzy. Gdy już otrzepał się, spojrzał na dziewczynę i wyciągnął w jej stronę po raz drugi tego dnia rękę, by pomóc jej wstać.
Kiedy znalazła się znów przed nim, on nie mógł oderwać od niej wzroku. Zmarszczył brwi w zamyśleniu, próbując sobie przypomnieć, skąd mógłby ją kojarzyć. Wiedział, że pewnie w tym momencie zachowywał się jak zboczeniec bądź inny tego typu człowiek, jednak nie mógł wyzbyć się uczucia, że już gdzieś się spotkali i nie były to ulice Mariesville.
- Ja…-zaczął, gdy jego spojrzenie przykuła istna ciastowa masakra, która rozgrywała się na piętrze niżej. Mruknął pod nosem i wsadził obie dłonie do kieszeni spodni. - Szkoda ciasta. Wygląda smakowicie na podłodze. Myślisz, że jest jeszcze zjadliwy? Minęło więcej niż trzy sekundy, ale może uda się go uratować?
Stąd ten zapach jabłek i cynamonu. Mariesville słynęło z upraw sadów jabłoni i delikatny zapach tych owoców subtelnie unosił się po całym miasteczku, jednak w tej chwili w klatce schodowej ten aromat wydawał się spotęgowany. Dziewczyna niosła w plastikowym pojemniku szarlotkę - jego zaraz po serniku i miodownikiem ulubione ciasto.
Odsunął się od dziewczyny i zszedł po schodach w stronę rozwalonego wypieku. Przykucnął i sięgnąwszy po pojemnik, zaczął zbierać resztki. Do ciepłej jeszcze kruszonki i startych jabłek przykleiły się czyjeś włosy i kurz.
Landon westchnął, zamykając wieczko.
-Szkoda ciasta. - powtórzył, kręcąc głową. - Mam nadzieję, że nie była to twoja kolacja...- zawiesił głos i spojrzał na dziewczynę.
Landon
Abigail po prostu mogła nie kojarzyć, że widzi rękodzieło Betsy, bo sporo mieszkańców Mariesville nosiło czapki, szaliki i rękawiczki wydziergane właśnie przez nią. W ten sposób pożytkowała swoje zdolności, choć tęskniła za tym, czego nigdy nie miała. Za własną wystawą w galerii. Na studiach zdążyła namalować dwa obrazy, które zachwyciły ją samą, które był inspirowane uczuciami, jakie jej wtedy towarzyszyły i choć graniczyły z abtrakcją, Betsy odnajdywała w tych obrazach siebie. Miały one być preludium do pracy dyplomowej, rozpoczęciem kolekcji, którą miała wypłynąć na artystyczny ocean. A stały się… niczym. Zostawiłą je na uczelni, pewnie teraz leżały przykryte płachtami w jednym z uczelnianych schowków. Od tej pory nie chwyciła za pędzel, nie licząc oczywiście warsztatów, które prowadziła razem z mamą. Jej dziennik służył też za szkicownik, bo tam właśnie albo pisała, albo gryzmoliła bez oporu.
OdpowiedzUsuńZostawiła kamyczki w miejscu, które wskazała rudowłosa i razem z nią pognała na poddasze, gdzie pozbyła się mokrych ubrań. Wrzuciła je też pod prysznic, żeby nie zalać podłogi i z przyjemnością przyjęła od Abigail polarową bluzę i grube, ciepłe skarpety, które pospiesznie wsunęła na stopy.
— Nie, dzięki, skarpetki wystarczą — odpowiedziała z uśmiechem. Mimo tego, że miała na sobie już suche ciuchy, zadrżała. Z jej jasnych, krótkich włosów co chwilę spłynęła pojedyncza kropla, wręcz paraliżując młodą kobietę, kiedy dotykała skóry karku. Powstrzymywała się przed tym, aby nie szczękać zębami i czuła, jak boli ją szczęka.
Pocierając zmarznięte, wręcz skostniałe dłonie o siebie, ruszyła w kierunku biurka i kubka z parującym jeszcze napojem. Różnica temperatur okazała się tak duża, że na jej policzkach bardzo szybko pojawiły się intensywne wypieki.
— To nie było normalne. I jakby to powiedziała moja mama - na pewno nie było odpowiedzialne. — Zaśmiała się. Mimo tego, że miała prawie trzydzieści lat wciąż słuchała się mamy. Kontynuowała popijanie ciepłej herbaty drobnymi łykami.
Burza za oknami hulała w najlepsze. Błyskawice przecinały ciemne niebo, grzmoty wywoływały jeszcze większe poczucie chaosu. Wiatr niemal kładł trawy i co chudsze drzewka, a deszcz zalewał krajobraz, rozmazując wszelkie kontury.
— To miała być burza, a nie armageddon. — Mruknęłą niezadowolona, ale posłała rudowłosej uśmiech. Szczery, choć rozdygotany. — Pewnie zostawiłyśmy na dole sporą kałużę.
Betsy
Ciepło serca Abigail rozgrzało ją znacznie bardziej niż temperatura grubego szkła. Kąciki malinowych ust uniosły się do góry czując pokrzepienie i szczerość bijącą ze zmartwionej twarzy koleżanki. Stephanie była wdzięczna podłemu losowi, że na jej wyboistą drogę zesłano Abi – szczerą, prawdziwą, zwyczajnie dobrą. Sama wielokrotnie podziwiała ją za światło, które niosła za sobą, za serce na dłoni, którym była w stanie obdarzyć każdego. A przy tym wszystkim, była taka… zwyczajna, normalizująca zwyczajowe, serdeczne traktowanie.
OdpowiedzUsuńByła jedną z osób, które osładzały Sand pobyt w miasteczku, które nadawały jej dalszej drodze potrzebnego światła nadziei.
Błąkając się we własnych myślach, owianych gęsto tabunem argumentów, upiła spory łyk ciepłego napoju. Niemal od razu rozgrzał jej podniebienie i śmiało ruszył drogą przełyku w dół. Dodanie nalewki było doskonałym pomysłem, niemal od razu odmrażającym zmarznięte paliczki.
– Jesteś kochana, Abi – powiedziała zgodnie z prawdą, wlepiając nieco ponure spojrzenie w zalesiony, okoliczny brzeg. Wysokie, chude sosny kłaniały się ku nocy, tańcząc wraz z powolnymi, stanowczymi podmuchami nieprzyjemnego wiatru. Barka zaczęła bujać się nieznacznie, współtowarzysząc w jesiennej balladzie, której akompaniamentem były grube i ciężkie ulewne krople. Sand przestała zwracać uwagę na bujające się otoczenie, choć pierwsze dni spędzone na barce nie należały do najłatwiejszych. Cóż, ciężko byłoby jej zapomnieć chrzczeniu toalety własnymi wymiocinami i niełatwego łapania równowagi po zejściu z burty na okoliczny, drewniany pomost. Teraz, po wielu miesiącach codziennego funkcjonowania na łajbie, Stephanie stała się jednością z nurtem, wiernym sprzymierzeńcem obijających się fal i wdzięcznym towarzyszem rzecznej toni. I choć doskonale zdawała sobie sprawę z konieczności przystosowania się do chybającej się łodzi, z niemałym rozbawieniem przyglądała się swoim gościom, którzy musieli podtrzymywać się czasem kuchennych szafek, a odcień ich twarzy śmiało przybierał zielone tony – Ale jak ja mogłabym dostawić mój dom? Wiesz, że to tu odnajduję siebie na nowo, tu czuję się bezpiecznie. To miejsce daje mi nadzieję i szansę, mnie i Mariesville – wydukała w końcu, gdy piętrząca się między nimi cisza zbyt mocno naparła na lustro wodnego bólu.
Dobrze wiedziała, że Abigail chce jej pomóc. Wiedziała też, że opuszczenie barki na kilka miesięcy byłoby najrozsądniejszym wyjściem. Dokładnie jak to, że powinna wziąć się w końcu w garść i zastanowić, jaki powinien być jej kolejny krok.
Trwająca terapia warunkowała jej powrót do służby. Stephanie od wielu miesięcy pragnęła wrócić do pracy w policji, choć wiedziała że to jeszcze nie jest odpowiedni czas. Miała w sobie zdecydowanie za dużo skrywanej agresji i bezwzględnej złości co do sprawcy wypadku, wolno chodzącego po ulicach Mariesville. Miała zbyt wiele nieprzepracowanych tematów, czarną pustkę, która deptała jej po piętach. Była tak bardzo zrzucona ze stałego, ułożonego podłoża, że najbardziej statycznym elementem jej życiowej układanki okazała się gibająca się na rzece barka.
Badała wyraz twarzy przyjaciółki, biegając spojrzeniem po widocznych, nierównomiernie rozrzuconych piegach na jej delikatnej twarzy.
– Dziękuję Ci za to co dla mnie robisz. Może wpadałabym do Ciebie przy okazji największych mrozów? Albo umówimy się, że przynajmniej raz w tygodniu będziemy urządzać u Ciebie nocowanie? – zaproponowała gładko, lekko uśmiechając się na samą tę myśl. Może Abi udałoby się nauczyć ją podstaw dziergania? – W lecie zrobimy wersję nadwodną! Pamiętasz te cudowne wieczory na moim pomoście… I malinowe wino od sąsiadki?
Stefa
Byłoby lepiej, gdyby noc była sucha, skoro dopiero co położyli impregnat na beleczki werandy, bo to raczej niemożliwe, żeby wszystko wyschło w ciągu kilku godzin, skoro temperatura na zewnątrz już nie rozpieszcza, a szkoda, żeby ich starania poszły na marne. Tak, czy siak, zabranie czegoś przeciwdeszczowego było akurat rozsądne. Rowan też miał w samochodzie odpowiednią kurtkę, chociaż nie po to, żeby strzelać w deszczu, a żeby ewentualnie osłonić się przed nim podczas ściągania tarcz. Wiadomo, że jeśli zacznie kropić, to będą musieli przerwać strzelanie, bo szkoda moczyć sprzętu, mimo że z cukru to nie jest i na pewno się nie rozpuści, ale rozkładanie go na części pierwsze i suszenie jest czasochłonne, a w planach mieli przecież kolację. Akurat teraz wziął ze sobą tylko dwie sztuki broni – krótką, którą posługuje się na co dzień, tyle że nie służbową a prywatną, i sportową, która jest raczej taką typową zabawką w jego szafie. Miał jeszcze kilka innych, bo strzelectwo stało się jego pasją, a balistyka czymś w rodzaju guilty pleasure, ale dawno się tym Remingtonem nie bawił, więc to była dobra okazja znów przetestować go na otwartej przestrzeni. Nie miał co do tej strzelby żadnych dużych oczekiwań, bo strzelba o kalibrze dwadzieścia to taki obronny, amerykański standard, znany wszem i wobec, choć ten egzemplarz był w wersji policyjnej, więc miał trochę inne parametry i wygląd. Natomiast krótki Sig P226 w wersji Legion, to już jego oczko w głowie, towarzysz dnia codziennego i sprzęt, który niejeden raz uratował mu tyłek, ponieważ został zaprojektowany do bycia najlepszym pistoletem do skrytego noszenia, więc świetnie trzymał się za paskiem zwykłych dżinsów. A dbał o niego bardziej, niż o siebie, dlatego podobało mu się, że Abigail obchodziła się z nim teraz tak delikatnie, gdy oglądała go i przymierzała się do celowania w dół. I wcale nie wyglądało na to, że nie miała najmniejszego pojęcia o co w tym wszystkim chodzi, bo złapała broń prawie tak, jak należy, więc krótkie szkolenie, którego musiał jej tutaj udzielić, pójdzie im raczej jak z płatka.
OdpowiedzUsuń— Śmiało — zachęcił, przejmując od niej Siga, a kiedy zajęła się wyciąganiem Remingtona, on wyjął jeszcze z kieszonki małą lornetkę na smyczce i jedną parę ochronnych okularów. A jedną, bo nie nastawiał się na towarzystwo, ale nic nie szkodzi. Najważniejsze, żeby oczy Abigail były osłonięte przed ewentualnym odrzutem przy strzale, bo on wiedział już jak każda z tych broni się zachowuje, więc na ewentualny uszczerbek się nie narazi. Zresztą, po tylu latach służby kontrolował broń perfekcyjnie, a wielu przypadkach nawet lepiej, niż samego siebie.
— Zaczniemy od strzelania z Siga — oznajmił i podał Abigail okulary. — Remington ma większy odrzut, dlatego Sig będzie lepszy do zapoznania się z tym, jak zachowuje się broń po naciśnięciu spustu. Jeśli ona wyleci ci z ręki, to pół biedy. Strzelba natomiast może zrobić ci krzywdę — wyjaśnił i sięgnął po paczkę zbijaków, a potem sprawnie uwolnił magazynek w jednej dłoni i załadował go czerwonymi nabojami do pełna. Na własnej skórze wiedział jak to jest oberwać ze strzelby w zęby, bo kiedy zaczynał przygodę ze strzelaniem i nie miał jeszcze pojęcia jaką siłę ma w sobie ten sprzęt, to tak się właśnie stało, że broń po oddaniu strzału wyśliznęła mu się z rąk i uderzyła prosto w twarz. Wiedział już wtedy, że musi trzymać ją naprawdę mocno i poprawnie, bo inaczej skończy na oddziale chirurgii plastycznej, a potem do końca życia się za to nie wypłaci.
Odsunął się od samochodu, dając kilka kroków w bok, zaciągnął zamek pistoletu i przybrał strzelecką pozycję, która przychodziła mu tak naturalnie, jak stanie czy siadanie. A za sekundę oddał dwa strzały w kierunku tarczy z zakładnikiem. Charakterystyczny huk odbił się echem, ale nie był głośny, był w zasadzie znośny. Dla jego uszu akurat przyjemny.
UsuńPrzyjrzał się tarczy ze zmrużonymi oczami. Celował w piątkę nad ramieniem zakładnika i tam trafił.
— Podejdź, Abigail — zachęcił i wyciągnął do niej rękę, żeby podeszła bliżej. — Sekretem celnego strzelenia jest kontrolowanie oddechu — zdradził. — Dopóki nie zapanujesz nad oddechem, nie zapanujesz nad pociskami. Dobrym sposobem, tak na początek, jest strzelanie na wdechu — podpowiedział i uśmiechnął się. Nie musiała się do tego stosować, bo dopiero co wzięła do ręki broń, ale dzięki temu mogła strzelać celniej. Najpierw i tak musi ją odpowiednio ustawić, później można myśleć o całej reszcie.
Rowan Johnson
Gdyby w tym momencie Landon przypomniał sobie, że już kiedyś spotkał Abigail i spędził z nią kilka wyjątkowych godzin w Atlancie podczas jego pobytu w tym mieście między walkami, najprawdopodobniej oszczędziłby sobie teraz późniejszych kłopotów, niezręczności i przeprosin, które najpewniej w niczym by nie pomogły.
OdpowiedzUsuńJednak jego umysł w dalszym ciągu był zasnuty mgłą, ukrywając przed nim wszelkie szczegóły dotyczące tamtego spotkania. Jego pamięć uknuła najprawdopodobniej wielką intrygę, która w nieodpowiednim momencie miała wybuchnąć mu prosto w twarz.
W tej chwili jednakże, gdy stał na schodku niżej niż dziewczyna i spoglądał na nią w ciszy, która w żaden sposób nie była niezręczna, zdecydował na chwilę obecną dać sobie spokój nad rozmyślaniem, skąd mógłby kojarzyć dziewczynę. Możliwe, że było to złudne wrażenie, że już kiedyś ze sobą rozmawiali. A może miał takie odczucie, ponieważ Mariesville to jednak mała mieścina i mimo tego, że przez dłuższy czas Landon nie wychodził z mieszkania dość często, to jednak mijał mieszkańców i tym sposobem mógł ją kojarzyć.
Zdecydował. Nie będzie drążyć tematu. Da temu spokój. Pogodził się z ewentualnymi konsekwencjami
Otworzył usta, kiedy dziewczyna wyjaśniła dla kogo było to ciasto, które aktualnie leżało porozwalane w plastikowym pojemniku.
- Nigdy nie przynosił mi ciasta, tylko dlatego, że byłem nowy. - przyznał szczerze, bo taka była prawda.
W dużych miastach nikt raczej nie dbał o innych, niż tylko o siebie. Przez okres swojego mieszkania w Los Angeles nie poznał dokładnie swoich sąsiadów, a jedynie mijał ich na korytarzu i urządzał z nimi krótkie, nic nieznaczące rozmowy o pogodzie podczas jazdy windą. Wielu też nie próbowało do niego zagadać z powodu jego zawodu. Najczęściej czuli się wobec niego onieśmieleni. Bądź wręcz przeciwnie, ludzie zaczepiali go, by poprosić o zdjęcie bądź autograf.
W Mariesville i w mniejszych miasteczkach było jednak inaczej. Tutaj każdy siebie znał, a nowe twarze długo nie zostawały anonimowe. Wszelkie festiwale, które były tutaj urządzane, bądź sąsiedzi, którzy pocztą pantoflową przekazywali sobie informację na temat nowych mieszkanców.
- To bardzo miłe z twojej strony. - dodał, pocierając dłonią kark. - Tym bardziej szkoda ciasta. To mogła być moja kolacja. - spojrzał na dziewczynę z delikatnym uśmiechem i przeniósł tęskny wzrok na ciasto.
- Landon. - również się przedstawił i zastanowił się chwilę nad kolejnymi słowami Abigail.
Co prawda miał w planach pójść pobiegać. Miał założyć słuchawki, które niósł w kieszeni spodni i miał przebiec kilka kilometrów, aż jego umysł nieco ucichnie, jednak w tym momencie mimo tego, że nie spadał za długo i nie był mocno poobijany, to jednak ten czas, który spędził bez większych treningów i walk, odbił się nieco na jego odporności na ból. Stracił ochotę na bieganie, a miał ochotę skorzystać z zaproszenia.
- Pewnie. - zgodził się i przesunął się w bok, by zrobić miejsce Abigail, by ta mogła swobodnie przejść obok niego i zaprowadzić go do mieszkania.
Schodząc po tych kilku schodach czuł, że pulsowanie w tyle głowy zwiększyło moc, więc potarł energicznie bolącą część, by uśmierzyć trochę ból.
Mieszkanie Abigail podobnie, jak aktualnie klatka schodowa, pachniało jabłkami i cynamonem. Zapach tutaj był tak intensywny, że momentalnie w ustach Landona pojawiło się więcej śliny. A oprócz tego było urządzone po babciowemu. Ściany pokryte były tapetą w kwiaty, a w środku było przytulnie i przyjaźnie.
-Jak tu…-zatrzymał się na chwilę w drzwiach, by ściągnąć buty i zostawić jego w przedpokoju przed drzwiami wejściowymi. - swojsko.
Z ciekawości rozglądał się po mieszkaniu, tak różnym od jego aktualnego mieszkania, które w dalszym ciągu posiadało w wyposażeniu tylko kilka najpotrzebniejszych mebli i przedmiotów osobistym, kiedy Abigail prowadziła ich do kuchni.
- Nie chcesz sobie czymś obmyć tych obtarć? - skinął głową w jej stronę, gdy uparł się tyłem o blat kuchenny i ponownie potarł tył głowy. Przezornie spojrzał również na dłoń, jednak w dalszym ciągu była ona sucha.
Skrzyżował ręce na piersi i zamrugał kilka razy powiekami, by odgonić chwilowe zawirowanie podłogi i spróbował skupić się na Abigail, która krzątała się po kuchni, jednak zaraz musiał przenieść się na krzesło, ponieważ zawroty głowy nie minęły.
OdpowiedzUsuńNie chciał brać żadnych środków przeciwbólowych, ponieważ nigdy nie były mu potrzebne w przypadku zwykłego bólu głowy. To mógł przełknąć. Bywało z nim gorzej.
Odchylił się na krześle i przeniósł jedną nogę na drugą w taki sposób, że kostka prawej nogi opiera się o kolano lewej.
- Często witasz tutaj nowych sąsiadów? - zapytał z ciekawością.
London
Relacje Liberty'ego z rodzicami nigdy nie należały do najłatwiejszych. Prawdę powiedziawszy odkąd podrzucili go dziadkom tuż po tym, gdy zaczął składać swoje pierwsze normalne zdania ich kontakt z synem ograniczył się tylko do góra tygodniowych wizyt z okazji urodzin, Bożego Narodzenia czy innych świąt oraz comiesięcznego podsyłania czeków. Wyjątek na tym tle stanowiły te dni, podczas których miejscowa policja zmuszała ich do natychmiastowego przyjazdu do miasteczka celem poważnej rozmowy. Nic więc dziwnego, że sama perspektywa przyszłego konfliktu dotyczącego ojcowskich planów zastąpienia babcinego gospodarstwa monumentalnym hotelem wywoływała w nim aż tak duże napięcie.
OdpowiedzUsuńOwszem, przez ostatnie kilkanaście wiosen zdążył poznać uroki wielkiego świata i stwierdzić, iż posiada on wiele wspaniałych zalet, lecz mimo wszystko nie potrafił, a być może nawet nie chciał, wyobrazić sobie tak ogromnego i najprawdopodobniej niezwykle luksusowego budynku, w jakich podczas swojego trwającego trzy lata małżeństwa miał zaszczyt czasem podziwiać wspaniałe występy Avy, stojącego pośród tak wielu uroczych malutkich rodzinnych pensjonatów. Choć nigdy nie dał jej odczuć tego wprost, za każdym razem, gdy po raz kolejny był zmuszony do nakładania tego niezwykle sztywnego granatowego garnituru i udawania jak to niby doskonale odnajduje się w towarzystwie jej kolegów i koleżanek z branży, dosłownie dostawał świra. Owszem, do pełni szczęścia potrzebował mocnych bodźców, ale te wszystkie wyszukane zasady panujące wśród brytyjskiej bohemy artystycznej zawsze go przerastały. A teraz miałby dopuścić, by jeden z tego typu lokali stanął w miejscu, które od wieków słynęło właśnie ze swojego wręcz nieziemskiego spokoju ? Jeszcze czego.
- Cóż, chyba jestem jej to winien. – Stwierdził, dopiero teraz orientując się, że instynktowne reakcje jego ciała zdradzały znacznie więcej niż on sam by sobie życzył. Kiedy szło o sprawy rodzinne, na nic zdawały się liczne treningi przebyte przez niego podczas służby mające pomóc mu w skrywaniu rzeczywistych emocji przed resztą społeczeństwa. W zdecydowanej większości przypadków działał po prostu podświadomie. – W końcu miała już ze mną wystarczająco dużo zmartwień, gdy byłem mały. Najwyższy czas odpokutować. – Stwierdził, ponownie podnosząc nieszczęsny koszyk. Nie wiedział jeszcze, że nim nastanie koniec miesiąca, niechcący przyniesie jej następne, a wszyscy mieszkańcy odkryją wreszcie z niedowierzaniem czym zajmował się za oceanem.
Liberty [Nie ma o czym mówić.]
Skinął pewnie głową, gdy Abigail zapytała go, czy podoba mu się jej mieszkanie. Co prawda nie był to dokładnie jego styl, bo raczej preferował minimalizm z racji tego, że przez wcześniej rzadko kiedy przebywał w swoim apartamencie, a w wynajmowanym aktualnie mieszkaniu nie czuł się na tyle pewnie i u siebie, by urządzić je według swoich upodobań, ale mieszkanie Abigail mimo swojej babciowatości miało w sobie coś urokliwego.
OdpowiedzUsuń-Osobiście nie wybrałbym takiej tapety - przyznał z naciskiem na słowo takiej i rozejrzał się, by po chwili spojrzeć na Abigail i skinął ponownie głową. - Ale czuć w nim duszę. Nawet jeśli ta dusza jest stara. - uśmiechnął się krzywo, próbując zażartować i miał nadzieję, że w żaden sposób nie urazi to dziewczyny.
Nie czuł się najlepiej, musiał to przyznać. Co prawda nie zdecydował się powiedzieć tego na głos, by nie okazać słabości. Czuł się w tym momencie żałośnie, że byle spadnięcie ze schodów było w stanie sprawić, że marszczył w bólu czoło i miał lekkie zawrotu. W końcu był Landonem Maddenem! W swojej karierze i wcześniej dostawał tyle razy w głowę i inne części ciała, że ten wypadek powinien spłynąć po nim, jak po kaczce.
Jednak tak nie było.
Siedział na krześle kuchennym i niepewnie zgodził się, by dziewczyna sprawdziła mu głowę. Starał się skupić na jej słowa, jednak dotyk jej dłoni skutecznie w tym przeszkadzał. Jej słowa wybrzmiewiały w tej chwili, jakby były zasnute zasłoną. Słyszał ją, jednak nie potrafił zrozumieć dokładnie tego, co do niego mówiła.
Było to z jego strony nieuprzejme, ponieważ gdyby zadała pytanie skierowane do niego, on popatrzyłby na nią z głupim wyrazem twarzy. Jednak drobne palce Abigail, które uważnie studiowały tył jego głowy, były delikatne i ciepłe. Poczuł lekki uścisk i pomyślał, że pewnie rośnie mu już spory guz.
Mruknął niepohamowanie, pochylając nieco głowę do przodu, by ułatwić dziewczynie dostęp i zamknął na chwilę oczy, by w kolejnej otworzyć je szeroko.
Jego ciało nieznacznie zesztywniało, gdy dotarło do niego pytanie Abigail. Było to niewinne pytanie, które każdy zdrowo myślący człowiek uważał za normalne. W końcu był nowy w tym mieście. Był nowinką dla stałych mieszkańców Mariesville, więc mógł spodziewać się w końcu takiego pytania.
Chrząknął, jednak nie wyprostował się. W dalszym ciągu pozwalał dziewczynie na inspekcje jego głowy i wzruszył jedynie ramionami.
- Aktualnie przebywam na urlopie i jakoś tak wyszło, że Mariesville wydawało mi się idealnym miejscem. - przyznał szczerze po chwili milczenia. Zastanawiał się, ile wyjawić. Nie chciał obarczać sąsiadki swoimi problemami. Nie chciał też mówić, że nazwa miasteczka objawiła mu się niespodziewanie w głowie, jakby jakieś przeznaczenie ciągnęło go do tego miejsca. Miał ochotę w tej chwili spędzić miło czas. Był ciekawy do czego doprowadzi ten wieczór.
- Na co dzień mieszkam w Los Angeles i dawno nie byłem na wakacjach, gdzie po prostu mógłbym odpocząć. - zaśmiał się krótko, próbując zatuszować swoją niepewność.
Utkwił wzrok w drewnianą powłokę, licząc słoje na powierzchni.
-Faktycznie, mógłbym spędzać urlop gdzie indziej, ale chciałem się dowiedzieć, czy faktycznie macie takie dobre jabłka, jak mówią. - dodał jeszcze, prostując się w końcu na krześle, a dłonie dziewczyny zniknęły z jego włosów.
Obrócił się w ten sposób, że spoglądał teraz na Abigail z dołu, a dziewczyna w dalszym ciągu stała za oparciem. Oparł dłonie o plecy mebla i uniósł kąciki ust na wzór lekkiego uśmiechu. Górowała nad nim i nie mógł stwierdzić, że mu się to nie podoba.
-I jak, pani doktor? - odparł żartobliwym głosem, nie odrywając wzroku od twarzy swojej sąsiadki. - Będę żył? Mógłbym stwierdzić, że specjalnie na mnie wpadłaś i zrzuciłaś nas ze schodów, by mnie obmacać. - zaśmiał się krótko, ponownie próbując zażartować i przesunął się do stołu.
Poczekał na Abigail, aż ta również siądzie i dopiero wtedy potarł dłonie w geście zniecierpliwionego dziecka, by zaraz chwycić za przygotowany widelec i wbić się w pierwszy kawałek ciasta.
UsuńCiasto było jednocześnie słodkie i kwaskowate od jabłek. Kruszonka rozpływała się w ustach, a Landon wydał z siebie zadowolone mruknięcie. Spojrzał na Abigail, bo nie zorientował się, że przy pierwszym kęsie zamknął oczy z zachwytu.
-To jest pyszne! - zapewnił, biorąc kolejny kawałek.- Teraz czuję fizyczny ból, jak pomyślę o tym biednym kawałku na schodach. Myślę, że powinniśmy postawić znicz na schodach w uczczeniu pamięci tamtej szarlotki. Moglibyśmy urządzić procesję ku pamięci.
Landon
Nie obracała się w środowisku strzelniczym, nic więc dziwnego, że nie miała pojęcia, jakie wypadki zdarzają się z broni krótkiej, ale nikt nie wymagał od niej takiej wiedzy, a już tym bardziej Rowan. Przyjechała z nim tutaj pewnie nawet nie dlatego, że interesowało ją samo strzelanie, więc rozwodzić się nad takimi rzeczami nie zamierzał, szczególnie, że Abigail nie potrzebuje tej wiedzy, żeby pod jego opieką oddać kilka strzałów do tarczy. Nie musi znać teorii, najważniejsze, żeby nie zrobiła sobie krzywdy przez ten czas, w którym tutaj będą.
OdpowiedzUsuń— Nie są nowe — odpowiedział, bo Siga miał przy sobie już dobre siedem lat, a Remingtona jakieś pięć, ale dba o nie i nie używa w zasadzie zbyt często, nawet jeśli z Sigiem się nie rozstaje. Ale to akurat plus, że nie musi ich używać. Jego służbowy Glock nosi za to ślady użytkowania, mimo że podlega takiemu samemu serwisowi, jak te prywatne, ale Glock ma swoją historię, wyboistą dokładnie tak bardzo, jak historia Rowana, więc po tylu latach służby ma prawo być naznaczony wieloma trudami.
Zabezpieczył broń i wręczył ją Abigail gdy podeszła. Chciał pominąć teorię, ograniczając się w tym tylko do odpowiadania na pytania, jeżeli coś ją zainteresuje, bo te wszystkie strzeleckie postawy sportowe znacznie różnią się od postaw, które przybierają mundurowi w pracy. Na zawodach pistolet trzyma się jedną ręką, bo taka jest zasada czystego strzelania, a policjanci przybierają postawę z bronią trzymaną oburącz, bo ich zadaniem jest celować, ale równocześnie unikać strzałów, a tego nie byliby w stanie uzyskać na prostych plecach. Dlatego Rowan przybierał postawę natowską i w ten sposób strzelał również na swoich treningach. Podobną postawę chciał uzyskać u Abigail, chociaż nie liczył, że to się uda, bo postawę natowską trzeba sobie wypracować, ale postawa francuska jest już do ogarnięcia przez każdego strzelca, więc w ten sposób zaczął ją ustawiać.
Instruował ją krótko, żeby stanęła w lekkim rozkroku, rozluźniła się, a potem wysunęła lewą nogę w przód, tak, żeby ciężar ciała spoczywał na dwóch stopach równomiernie. Stanął z boku, wyprostował jej ramiona i przesunął się nieco, żeby odpowiednio ułożyć jej dłonie na broni. Musiały przypominać łódeczkę, lewa na prawej, ponieważ Abigail jest praworęczna. Palec wskazujący prawej dłoni wyprostowany nad kabłąkiem, na blokadzie zamka, a kciuk lewej swobodnie pod zamkiem. Mocniejszy ścisk, spokojny oddech, odbezpieczenie broni i mogła mierzyć.
Stanął tuż za nią, objął ramionami jej sylwetkę i trzymał dłonie pewnie na wysokości jej nadgarstków, kontrolując sytuację. Uśmiechnął się, gdy oddała pierwszy strzał i automatycznie cofnęła się w tył, wpadając w niego plecami. Spodziewał się tego, to zupełnie naturalny odruch ciała na siłę broni.
— Jeszcze raz — odpowiedział i ponownie, w tej samej pozycji co przed momentem, skupił się na ruchach Abigail. — Weź lekki wdech, lufę odrobinę wyżej, wymierz i pociągnij za spust — poinstruował bez pośpiechu, a kiedy Abigail strzeliła, podniósł usta w uśmiechu.
— Coraz lepiej — stwierdził, zabierając dłonie z jej nadgarstków. Sięgnął po lornetkę i popatrzył przez nią na tarczę, bo tym razem Abigail w nią trafiła. Oberwał co prawda zakładnik, ale mniejsza o to, grunt, że trafiła w obiekt.
Usuń— To teraz beze mnie — zaproponował, chociaż wciąż stał tuż za jej plecami, tyle że w tym momencie nie trzymał jej nadgarstków, pozwalając na całkowicie samodzielne oddanie strzału. Widział, że trzymała pistolet mocno, więc nie było szans, że wymsknie jej się z rąk i nabije guza. Mogła strzelać bez tego typu asekuracji, ale zapobiegawczo wolał za nią stać, mimo że rude pasma łaskotały go w usta przy każdym podmuchu wiatru.
Rowan Johnson
[Zgubiłyśmy się? ;>]
OdpowiedzUsuńBetsy
Amelia wiedziała, że jeśli nie zrobi tego teraz, to nie zrobi tego nigdy.
OdpowiedzUsuńOd rana trwało zamieszanie, goście zjeżdżali z całego hrabstwa i dalszych okolic. Nawet nie wiedziała kto tak na dobrą sprawę był zaproszony ani tym bardziej dlaczego osoby, o których nigdy nie słyszała są zaproszone. Od początku nikt jej nie słuchał, nikogo nie interesowało, że wolałaby skromną ceremonię z najbliższą rodziną i przyjaciółmi. Nie, rodzina Williams musiała się popisać i pokazać, że ich stać. Zresztą, jej rodzina również musiała się pokazać i wyprawić największe wesele, jakie Mariesville widziało. Mia czuła, że ten ślub bierze nie ona i Jacob, ale ona wraz z całą jego rodziną. Tą bliższą oraz dalszą i z rodzicami na czele, którzy najpewniej najchętniej wpakowaliby się im jeszcze do sypialni, aby sprawdzić czy na pewno radzą sobie w łóżku, bo przecież trzeba sprowadzić na ten świat potomka. Było jej niedobrze. Siostra się śmiała, że to z nerwów i niedługo jej przejdzie. Gemma brała ślub pięć lat temu, również ze swoją szkolną miłością i doczekała się już dwójki dzieci. Dwie, urocze dziewczynki w wieku dwóch i trzech lat miały sypać kwiatki, gdy Amelia będzie szła do ołtarza. I kochała swoje siostrzenice, naprawdę, ale patrząc na nie w ich słodkich, lawendowych sukienkach wiedziała, że nie będą miały okazji do tego, aby zostać gwiazdami tego wieczoru. Nie było na to najmniejszych szans.
Musiała coś wymyślić, aby zostać samą. Ciągle ktoś przy niej się krzątał, poprawiał włosy, suknię, tu makijaż podobno był zły, a tu paznokieć się odłamywał. Jeśli coś było w tym dniu w porządku, to był to makijaż Hawkins i jej paznokcie. Za to dałaby sobie rękę uciąć, nie było na nich nawet najmniejszej skazy. Wciąż jeszcze nie wybuchła, kiedy jej matka wparowała do sypialni mamrocząc coś pod nosem, ale Amelia jej nie słuchała i nie miała pojęcia o co kobiecie chodziło. Właściwie to nawet nie była tym zainteresowana. Potrzebowała przynajmniej pięciu minut dla siebie. I w końcu się doczekała, kiedy wciskała matce, siostrze, przyszłej teściowej kit, że potrzebuje się pomodlić i niech dadzą jej chociaż chwilę spokoju. Kolejne kłamstwo. Nie było dobrze od dłuższego czasu, ale kiedy w lipcu padło to najważniejsze pytanie, to tych kłamstw pojawiło się jeszcze więcej. I coraz bardziej miała ich dosyć.
Amelia Hawkins zwiała z własnego wesela i nigdy nie czuła się bardziej wolna niż w momencie, kiedy biegła przez otaczające miasteczko lasy. Wybiegając na drogę nie spodziewała się, że trafi na kogoś kto ten dzień jej odmieni. Mimo wielu obaw wsiadła do auta nieznajomego, który równie dobrze mógł wywieźć ją w odległe miejsce, a nikt nie wiedział, gdzie dziewczyna jest. Potrzebowała jednak odrobiny adrenaliny w swoim życiu, a to było chyba najlepsze co w ostatnim czasie ją spotkało. Odkryła poniekąd, że wciąż jest tą lekko zwariowaną dziewczyną, która nie da się dłużej tłamsić. Całe sobotnie popołudnie, noc, niedzielny dzień i wieczór spędziła w Atlancie z nieznajomym, który dostarczył jej zdecydowanie zbyt dużo atrakcji, o których nie powinna była nikomu wspominać. Nie brała telefonu, kiedy uciekała z domu i nie miała jak się z kimkolwiek skontaktować, ale potrzebowała tego odpoczynku. Te dwa dni w zasadzie pomogły jej dostrzec, jak wiele straciłaby, gdyby wyszła za Jacoba i została jego żoną, a właściwie kurą domową, bo w końcu do niczego innego się nie nadawała.
Amelia nie mogła wrócić do domu, a przynajmniej nie teraz. Damon podwiózł ją w okolice pensjonatu. Miała na sobie wziąć ślubną sukienkę i czerwone trampki, w których uciekła. Tylko… długa sukienka była teraz cała poszarpana. Zamiast ciągnąć się po ziemi sięgała jej lewo kolan. Amelia wyglądała tak, jakby przeszła przez tornado i w pewien sposób tak właśnie było. Miała jedno miejsce, gdzie mogłaby się udać i w którym nie byłaby oceniana. Potrzebowała jeszcze chwili zanim zmierzy się z konsekwencjami swoich wyborów. Na te jeszcze nie miała sił.
Miała nadzieję, że zastanie Abigail w pensjonacie. Powinna raczej być, a jeśli nie, to cóż, nic nie stało jej na przeszkodzie, aby się do środka włamać. Raczej przyjaciółka nie wzywałaby policji, gdy się dowie, że to Amelia się włamała. Blondynka nieco nerwowo zapukała do drzwi w zniecierpliwieniu oczekując na pojawienie się znajomej rudowłosej dziewczyny. Nie miała wątpliwości, że Abigail nie zawiadomiłaby jej rodziców czy siostry, a tym bardziej Jacoba. Jeśli był ktoś, na kogo mogła liczyć to właśnie rudowłosa. Z tym, że nie była z nią od początku szczera, a kiedy pytała się o związek i jak jej jest zawsze kłamała, że w porządku i jak bardzo nie może doczekać się ślubu.
UsuńWstrzymała na moment oddech, kiedy drzwi się uchyliły, a zza nich wyłoniła się znajoma postać.
— Hej — powiedziała cicho uśmiechając się. Może w nieco przepraszający sposób. — Mogę wejść? Trochę… Cóż, potrzebuję pomocy.
Mel
[Wpadłam podziękować za komentarz pozostawiony pod KP Angelo. Cóż, jego kreacja wynika akurat z mojego hobbistycznego zainteresowania psychiatrią. Myślę też, że dzięki takiemu zagraniu będę mogła sobie pozwolić na eksperymentowanie z historiami z o wiele szerszego zakresu niż kiedykolwiek wcześniej.]
OdpowiedzUsuńSzarlotka w mgnieniu oka zniknęła z jego talerza, tak szybko ją pochłonął. Kwaskowość jabłek osiadła na jego języku, a ślinianki pracowały na nadgodziny i z całym sił Landon opierał się pokusie, by poprosić o dokładkę. Zamiast tego palcem wskazując zebrał wszystkie okruszki i wyczyścił talerz do czysta.
OdpowiedzUsuńWziął talerz swój i Abigail, gdy ta skończyła swój kawałek i podszedł do zlewu, by je umyć.
- Jeśli sernik robisz jeszcze lepszy od tego jabłecznika, to nie mogę się doczekać, aż znowu spadnę ze schodów. - uśmiechnął się do Abigail, spoglądając na nią przez ramię. Spłukał wodą talerze z mydlin i odstawił je do wysuszenia.
Odwrócił się w stronę dziewczyny i oparł się lędźwiami o blat kuchenny szafek. Skrzyżował ramiona na piersi.
-Nie miałem jeszcze okazji zwiedzić szczegółowo miasteczka. - przyznał, opierając dłonie o blat i spojrzał na Abigail. - Do tej pory zwiedzałem jadłodajnie, bardzo dobre jedzenie tam mają, i lasy. Szczerze powiedziawszy miałem zamiar dzisiaj pobiegać, ale po szarlotce wolę nie. - poklepał się po brzuchu.
Musiał uważać, jeśli chodzi o swoje żywienie. Łatwo mógł się zapomnieć i ciężej będzie mu wrócić do poprzedniej formy. Wcześniej miał rygorystyczny program treningowy, który pozwalał mu utrzymywać swoje ciało w szczytowej formie, jednak teraz nie miał nad sobą trenera, więc teraz samodzielnie musiał dbać o swoją aktywność fizyczną i o to, by nie przesadzić z jedzeniem. Jednak, niezależnie od tego jaki to był urlop, mimo wszystko był na urlopie. I mógł nieco sobie popuścić pasa.
- Teraz przydałby mi się ruch, więc jeśli zgłaszasz się na ochotniczkę, a widzę że tak… - uśmiechnął się krzywo do dziewczyny po dłuższym milczeniu, kiedy zastanawiał się czy wrócić do siebie do domu, podziękowawszy Abigail za poczęstunek powitalny czy jednak pozostać w jej towarzystwie dłużej. - Możemy wybrać się na spacer. - wzruszył ramionami, jakby się wstydził tego pomysłu, a przecież nie miał problemu z zapraszaniem kobiet do czegokolwiek. Dlaczego w takim razie czuł się teraz tak niezręcznie, chociaż Abigail jasno dała mu do zrozumienia, że chętnie go oprowadzi.
- Jakie jest tutaj najpopularniejsze miejsce, które każdy turysta musi odwiedzić? - zapytał, kiedy znaleźli się już przy drzwiach wejściowych, ubrani i gotowi do wyjścia. Otworzył drzwi i przepuścił Abigail przodem.
Landon
Jego wiedza rozwinęła się przede wszystkim przez pracę, kilkunastoletnią służbę, w której opanowanie strzeleckich postaw było absolutnym minimum, żeby wyruszać w ogóle na ulice. Raczej marny byłby z niego policjant, gdyby nie wiedział jak ustawić się do strzału, żeby oddać go celnie i samemu nie stać się dla kogoś tarczą, zresztą, w ogóle nikt nie dopuściłby go do policyjnych operacji, zwłaszcza w jednostce specjalnej, gdzie takich szkoleń się nawet nie organizuje, bo każdy musi mieć to opanowane już w chwili wstąpienia w jej szeregi. Akurat on miał o tyle łatwiej, że polubił się ze strzelectwem od samego początku, więc po czternastu latach to była dla niego niemalże rutyna. Wciąż pasja, ale opanowana do takiego stopnia, że już nic nie mogło go w niej zaskoczyć. Każda postawa stała się automatycznym odruchem ciała, nawykiem, do którego mózg się przyzwyczaił, i który powiązał z momentem chwytania broni. Nie wydawało mu się, że Abigail zarazi się taką aktywnością i też nie zamierzał usilnie jej tego wciskać, bo jeśli się czegoś chce, to z reguły dobrze się to wie. W nim ta pasja rozwinęła się jeszcze za nim w ogóle złapał broń, więc przyswojenie zasad było wyłącznie kwestią praktyki i doświadczenia. Natomiast Abigail miała już swoje pasje – dzierga przecież na drutach, albo spędza czas na innych tego typu robótkach. Nie jest to raczej zajęcie dla zabicia czasu i nudy, bo ono samo z siebie wydaje się nudne i monotonne, więc jeżeli zajmowała się akurat tym, to na pewno sprawiało jej to przyjemność i dawało satysfakcję, szczególnie, gdy mogła podziwiać efekt końcowy, a później wręczyć go komuś w formie prezentu. To było jej hobby. Ale, oczywiście, szansę polubienia się ze strzelectwem jak najbardziej dostała, więc to już wyłącznie od niej zależy, czy złapie na to bakcyla, czy nie. Rowan na pewno się nie obrazi, bez względu na to, jaki ona będzie miała do tego stosunek, bo w nim ta pasja zakorzeniła się tak mocno, że traktuje ją jak chleb powszedni i coś, co jest częścią jego codzienności. A dziś miał tu zrobić sobie trening, chociaż teraz miał świadomość, że plany mogą ulec zmianie, jeśli Abigail będzie chciała strzelać, bo to na niej będzie skupiał wtedy swoją uwagę. Ale to nic straconego, przyjedzie tutaj jutro, pojutrze lub każdego innego wolnego dnia.
OdpowiedzUsuńWziął głębszy wdech i wypuścił powietrze nosem, powoli, gdy poczuł jej wargi na swojej żuchwie. Popatrzył na profil jej twarzy, w sposób, który mówił, że nie powinna tego robić, już nie ze względu na to, że ma w swoich dłoniach nabitą broń, co ze względu na siebie. Dla własnego dobra, bo wciąganie go w takie gierki, to ostatnia rzecz, jaką powinna robić i oboje są tego doskonale świadomi na postawie doświadczenia, którego wspólnie liznęli. To nie zaprowadzi ich do niczego, co da się później zignorować – już to przerabiali.
— Cieszę się, ale tutaj najważniejsze jest poleganie na samym sobie — odpowiedział, unosząc usta w uśmiechu. Strzelanie w parach nie istniało, chociaż mogliby spokojnie wystartować w takiej dyscyplinie, skoro Abigail bez niego nie trafiała w tarcze, a z nim już tak. Odsunął się od niej po chwili i podał jej lornetkę, żeby mogła sprawdzić swoje strzały, a przejął od niej Siga i idąc do samochodu, rozbroił go sprawnie. Położył broń krótką w pokrowcu, a wziął długą i wracając do Abigail, uzupełnił nabojami magazynek rurowy, znajdujący się pod strzelbą.
— Teraz strzelamy do okrągłej tarczy — oznajmił, oddał suchy strzał, żeby odblokować czółenko, czyli tą pompkę, która wprowadza nabój do komory. Ustawił się w odpowiedniej pozycji i zerknął na Abigail, żeby tym razem nie poczuła się zaskoczona nagłym oddaniem strzału. Stabilnie oparł kolbę pod obojczykiem i oparł na niej policzek, tak żeby stopka pewnie spoczywała na ścięgnach, a palec wskazujący swobodnie i wygodnie dosięgał spustu.
Oddał strzał w tarczę, przeładował broń krótkim szarpnięciem i oddał kolejny. Remington brzmiał nieco głośniej, a dźwięk jego strzału przeciągał się znacznie dłuższym echem. I robił o wiele szersze dziury w tarczy, ale to wydawało się logiczne, skoro kaliber naboi był większy. Plus ten charakterystyczny dźwięk przeładowania strzelby, który zawsze robi wrażenie.
Usuń— Próbujemy? — zachęcił Abigail z uśmiechem. — Sama potem zdecydujesz, z której strzela się fajniej.
Opanowanie odrzutu było kwestią ułożenia broni, natomiast to czy broń została poprawnie ułożona w dołku strzeleckim, czy niepoprawnie, zawsze świadczy widzenie szyny celowniczej i muszki. Jeżeli muszka jest zasłonięta szyną – kolba jest za nisko, a jeśli szyna jest zbyt z góry – kolba jest za wysoko. Zamierzał jej z tym pomóc i zostać przy niej tak, jak zrobił to w przypadku strzelania z Siga, a jeśli już opanuje trzymanie, znów sama odda następne strzały.
Rowan Johnson
Byli ulepieni z trochę innej gliny, a ich wrażliwość znajdowała się na zupełnie różnych poziomach, więc to w zasadzie oczywiste, że przejawiali zainteresowanie innymi rzeczami, w żaden sposób ze sobą niezwiązanymi. Do niego pasowało strzelanie, do Abigail pasowało dzierganie i robótki ręczne – każdy z nich odnajdywał swój własny spokój w tych czynnościach i to było najważniejsze, że oboje potrafili robić coś z pasją, nawet jeśli były to zgoła inne zajęcia. On oczywiście nie był czarnym charakterem i nigdy nie zamierzał nim być, skoro wstąpił w szeregi policji, ale nie był wcale idealny i nie uważał, że ktokolwiek może taki być, skoro na świecie tyle jest różnorakich spojrzeń, gustów i upodobań. Jednym podoba się to, drugim podoba się tamto – zawsze znajdzie się w człowieku element, który skruszy tę idealność, bo dla dziesięciu osób będzie to dziesięć zupełnie innych spraw. Grunt to czuć się dobrze we własnej skórze i tego Rowanowi akurat nie brakowało, bo on w pełni akceptował siebie z całym pakietem zalet i wad. Jest jaki jest i to tak naprawdę kwestia zaakceptowania go w tej formie, dlatego docenia ludzi, którzy są przy nim od lat, tym bardziej, że dopuścił ich niewielu.
OdpowiedzUsuńPodał jej strzelbę i poinstruował powoli, jak powinna się ustawić. Wskazał miejsce, w którym należało oprzeć stopkę kolby i sprawdził lekkim szarpnięciem, czy znalazła się w dołku strzeleckim i stabilnie tam siedzi. Wskazał jej miejsca, w których musiała ułożyć dłonie, mocno już zmarznięte, i poprosił, żeby oparła policzek na kolbie. Trochę to trwało zanim ustawili broń w taki sposób, żeby Abigail widziała szynę na równi z muszką, a przy tym trzymała broń pewnie i dosięgała swobodnie spustu, ale kiedy udało im się dostosować pozycję, stanął wreszcie za nią, trochę nawet z boku, żeby wsunąć palce pomiędzy lufę, a magazynek rurowy, znajdujący się tuż pod nią. Tym sposobem mógł kontrolować ewentualne szarpnięcie i odrzut broni, bo nie ważne, jak mocno Abigail zaciskała na niej palce, nie czuł stu procentowej pewności, że strzelba nie cofnie się w jej dłoniach. Ważne było również to, żeby kolba opierała się odpowiednio w dołku strzeleckim, bo przy strzelaniu ze strzelby łatwo o kontuzje w tym rejonie, a to na pewno nie jest potrzebne jej teraz do szczęścia. Wystarczy, że jej tata mierzył się z konsekwencjami upadku, a na jej głowie spoczął obowiązek zajęcia się pensjonatem w całości. To wystarczająca ilość trosk.
— Wymierz w tarczę, pociągnij za czółenko i strzel — poinstruował, otaczając ramieniem okolice jej lędźwi. Nie stał teraz całkowicie za nią, bo musiał kontrolować zachowanie strzelby, więc najwyżej będzie ją po prostu łapał, gdyby okazało się, że z Remingtonem pójdzie jej nieco gorzej, a ona znów poleci do tyłu. Pilnował jednak, żeby nie stała jej się żadna krzywda, chociaż bardziej niż o to, martwił się o jej zmarznięte dłonie. Nie miał przy sobie rękawiczek, ale jeśli było jej zimno, kurtka załatwi sprawę, ewentualnie może ją odwieźć, przecież nie przyjechali na koniec świata, tylko do Farmington Hills, oddalonego kilka, może kilkanaście minut od pensjonatu. Żaden problem wsiąść w auto i się przejechać.
Rowan Johnson
Zapiął bluzę pod samą szyję i poprawił sobie kaptur w taki sposób, by naciągnąć go sobie na kark. Był ubrany typowo na bieganie, więc w trakcie takiej czynności byłoby mu dostatecznie ciepło, jednak teraz szli przez miasteczko spokojnym krokiem i trochę marzły mu dłonie. Na szczęście nie zapomniał o termicznej bieliźnie, która w miarę go ogrzewała.
OdpowiedzUsuńNie był zmarzluchem. Zimno mu tak zbytnio nie przeszkadzało, jednak późna wieczorna pora i jesień w pełni sprawiała, że wcisnął dłonie w kieszenie bluzy, by nieco się ogrzać. Powinien przed wyjściem z Abigail wrócić się do mieszkania po dodatkowe okrycie, jednak był tak zaabsorbowany spacerem, że wcale o tym nie pomyślał. Liczył tylko, że za niedługo wstąpią do ciepłego pomieszczenia.
- Aż tak po mnie widać, że lubię sobie pojeść? - uśmiechnął się w stronę Abigail, gdy ta wspomniała o lokalnej stekowni. Kiedyś próbował przejść na bardziej warzywną dietę, jednak nie potrafił zrezygnować całkowicie z mięsa. Zwłaszcza czerwonego w postaci burgerów i właśnie steków w jego wolne dni, w których mógł sobie pozwolić na bardziej tłuste i kaloryczne potrawy.
- Ty mi natomiast wyglądasz na taką, która lubi grzane wino albo cydr. - odparł, wyprzedzając nieco dziewczynę, by móc iść przed nią. Odwrócił się w jej stronę i przez dłuższą chwilę szedł tyłem, patrząc na nią.
- Czym dokładnie zajmujesz się w pensjonacie? - dopytywał zaciekawiony, doskonale kojarząc nazwę.
Kiedy zdecydował się na spędzenie czasu zawieszenia w Mariesville, kolejnym krokiem było znalezienie sobie lokum, w którym mógłby mieszkać przez niecały rok. Początkowo chciał wynająć sam pokój, dlatego też jego uwagę skupił właśnie wspomniany pensjonat Sunny Meadows Bed & Breakfast, jednak wątpił, by ktoś chciałby mu tak długoterminowo wynająć pokój. Dodatkowo po dłuższym zastanowieniu Landon nie potrafiłby zmienić tak diametralnie metrażu, w którym by mieszkał. Z wielkiego apartamentu do jedynie pokoju. To byłoby dla niego za dużo. Dlatego ostatecznie zdecydował się na wynajęcie całego mieszkania w Downtown.
W dalszym ciągu szedł tyłem przed Abigail i obserwował ją zafascynowany. Fascynowało go, jak pogodna i swobodna ona była. On kiedyś taki był. Jeszcze tak niedawno szedłby tymi ulicami z podniesioną wysoko głową i każdemu mieszkańcowi oznajmiałby swoją obecność.
Teraz jednak chował się w mieszkaniu, nie poznając samego siebie. Chociaż przed przyjazdem tutaj był cieniem siebie, który agresją i całodobowymi treningami próbował sobie poradzić z narastającą frustracją.
- A oprócz tego…-zamilkł na chwilę, by przypomnieć sobie nazwę stekowni.- …Ribeye Steak House, tak? I pensjonatu z oczywistych względów, co jeszcze polecasz dla takiego nowicjusza, jak ja? - zrównał się w końcu z dziewczyną, idąc już normalnie obok niej. - Wymień mi pięć albo trzy miejsca tutaj, które po prostu muszę odwiedzić, bo inaczej pobyt się nie liczy? - dodał, patrząc na Abigail.
Ponownie dotknęło go to osobliwe uczucie, że już kiedyś z kimś podobnym spędzał podobnie wieczór. Spacerował i po prostu rozmawiał z kimś kompletnie nieznajomym, ale jednocześnie mu bliskim, jakby znali się od wielu lat. Nie miał pojęcia, skąd w nim wzięło się to uczucie, jednak patrząc na Abigail miał nieodparte uczucie, jakby jednak skądś ją znał. Nie potrafił sobie jednak nic przypomnieć i było mu z tego powodu głupio? Tak, głupio. Bo jeśli okaże się, że się znają on nie będzie w stanie się z tego wystarczająco dobrze wytłumaczyć.
Miał już się odezwać, zrobić z siebie tego dupka, który traktuje ludzi, którzy przemijają się w jego życiu za nic nieznaczące robactwo, ale kiedy już miał otworzyć usta, by coś powiedzieć, zauważył, że doszli pod budynek ratusza.
UsuńBudynek był wyniosły, jak na takie miasteczko. Zbudowany z czerwonej cegły i z białymi okiennicami robił wrażenie ważnego budynku.
Stanęli przed nim, Landon przez chwilę spoglądał z dołu na budynek i po momencie skierował się w stronę drzwi, by móc wejść do środka. Jednak kiedy nacisnął na klamkę, drzwi nie poddały się sile nacisku. Landon spróbował również pociągnąć drzwi do siebie, ponieważ wielokrotnie w innych miejscach podobnie mylił się w kwestii sposobu otwierania drzwi, jednak drzwi były zamknięte na cztery spusty.
- Chyba jednak nie pokażesz mi ratuszu. - powiedział widocznie skonfundowany. - Co dzisiaj jest? - dodał, spoglądając na swój smartwatch. Tarcza zegarka, która obudziła się pod wpływem ruchu ręki wyświetlała informację, że jest piątek.
Landon spojrzał na Abigail, a potem spojrzał na tablicę ogłoszeń wywieszoną na ścianie budynku przy drzwiach do ratusza. Oprócz zwyczajnych informacji dla mieszkańców odnośnie aktualnych wydarzeń w miasteczku, widoczne były również godziny otwarcia budynku dla spraw administracyjnych i dla zwiedzających.
- W piątki jest otwarte krócej. - odezwał się po chwili studiowania tablicy i po ponownym spojrzeniu na zegarek, by sprawdzić jeszcze raz godzinę.- Gdzie teraz, przewodniczko? - skierował wzrok na dziewczynę, która znalazła się obok niego.
Znajdowali się w ścisłym centrum miasteczka, więc do większości lokali usługowych mieli dosłownie kilka kroków. Landon zagryzł dolną wargę w zamyśleniu, kiedy przeczesywał wzrokiem dostępne opcje, gdzie mogliby się udać. Chłód wieczornego powietrza powoli zaczynał mu doskwierać. Potarł swoje dłonie o siebie i chuchnął w niego ciepłym powietrzem z ust.
- Restauracja pewnie też będzie wypełniona po brzegi. - cmoknął w zastanowieniu, kiedy do jego uszu doszedł stłumiony dźwięk muzyki. - Może tam pójdziemy? - wskazał palcem w stronę budynku, z którego właśnie wychodziła jakaś para, a zza drzwi dobiegł ich wyraźniejszy dźwięk muzyki granej na żywo.
Landon
Chciał móc przyznać, że to coś więcej. Że to, co czuł do Abigail, narastało w nim stopniowo przez lata, z każdym dniem, gdy patrzył, jak staje się niezwykłą, pełną ciepła i dobroci młodą kobietą. Że każde jej słowo, każdy gest, każda chwila spędzona w jej towarzystwie zbliżały go do świadomości, że była kimś więcej niż tylko przyjaciółką. Chciał móc powiedzieć, że dźwięk jej imienia zawsze wywoływał w nim cichy dreszcz ekscytacji, że jej uśmiech – tak szczery i prosty – potrafił rozjaśnić nawet najciemniejsze zakątki jego duszy.
OdpowiedzUsuńChciał móc wyznać, że od momentu, gdy zauważył jej piegi rozrzucone na policzkach niczym konstelacje, poczuł, że są dla niego drogowskazem. Że jej obecność była jak balsam dla jego poranionej duszy, jak echo wszystkiego, co w życiu cenił najbardziej. Chciał wierzyć, że jego serce przyspieszało na jej widok z powodu czegoś więcej niż tylko naturalnego instynktu ochrony przyjaźni, że ten przyspieszony rytm był melodią zapisaną przez los, melodią wygrywaną dla niej – i tylko dla niej.
Gdyby tylko mógł, przyznałby, że Abigail Wilson była personifikacją każdej wartości, jaką nosił w sercu. Że jej dobroć, jej siła, jej niewymuszona wyjątkowość sprawiały, że świat wydawał się prostszy, bardziej poukładany. Gdyby tylko mógł wyznać, że w gwiazdach zapisano ich wspólne przeznaczenie – jedną ścieżkę, jedno życie, jeden los, splecione tak nierozerwalnie, że żadne z nich nie mogłoby istnieć bez drugiego.
Gdyby mógł to wszystko przyznać, wówczas to, co wydarzyło się przed kilkunastoma minutami, nabrałoby sensu. Stałoby się czymś więcej niż impulsem, czymś więcej niż chwilą słabości. Byłoby upragnionym ukojeniem, spełnieniem marzeń, które kryły się w nim przez lata, choć sam bał się je nazwać. Wtedy smak jej ust – tak delikatny, a jednocześnie tak intensywny – byłby tym, na co czekał całe życie. Bliskość jej ciała, ciepło jej skóry, przyspieszony rytm jej oddechu – wszystko to byłoby nie tylko właściwe, ale wręcz nieuniknione.
Wtedy ta chwila stałaby się czymś czystym, czymś dobrym. Czymś, co wydobyło ich serca z więzów rozsądku, pozwalając im odnaleźć prawdziwą wolność. Gdyby tylko był to w stanie wyznać, wszystko stałoby się jasne. Wszystko miałoby sens.
Ale nie mógł. Nie mógł, bo gdyby to zrobił, Jackson Moore okazałby się kłamcą. A przecież nigdy nim nie był. Daleko mu było do kłamcy, a jeszcze dalej do człowieka, który wykorzystywał tych, na których najbardziej mu zależało. Dlaczego więc teraz, patrząc na zapłakaną i roztrzęsioną Abigail, czuł się jak najgorszy z drani?
Bo w pewnym sensie właśnie kimś takim się stał. Doprowadzając do tego pocałunku, zniszczył coś, co powinno być nienaruszalne – ich przyjaźń, w której nie było miejsca na romantyczną miłość. Relację, która przez lata była czymś niemal świętym, czymś, co przetrwało więcej, niż mógłby kiedykolwiek oczekiwać. Nawet Tessa, ze swoimi nieustannymi pretensjami i próbami oddzielenia go od Abi, nie była w stanie tego zburzyć. Przetrwali jej złośliwości, gniew, a nawet rozwód, który na moment odebrał Jacksonowi grunt pod nogami, ale nigdy nie odebrał mu Abigail. Ona była jego stałym punktem odniesienia, jego równowagą, kimś, kto wnosił w jego życie sens i spokój.
To, co ich łączyło, było czyste i proste. Była dla niego rodziną – świadomie wybraną, nie narzuconą przez więzy krwi, lecz zbudowaną na wzajemnym zrozumieniu, lojalności i wsparciu. Relacją, która dawała Abigail poczucie bezpieczeństwa, a jemu przystań, do której zawsze mógł wrócić. Każde z nich miało swoją rolę w tym duecie i przez lata odgrywali je perfekcyjnie, jakby wyuczeni do perfekcji w teatrze życia. To, co było między nimi, działało, bo było dobre, wygodne i trwałe – a teraz wszystko to legło w gruzach.
UsuńNie przypuszczał, że to on sam stanie się największym zagrożeniem dla ich relacji. Że w jednej chwili zapomni o wartościach, które tak bardzo cenił, i przekroczy granicę, której nigdy nie powinien był przekraczać. Czuł, jakby w tamtym momencie, w tej jednej nieprzemyślanej chwili, samodzielnie pogrzebał to, co było między nimi – piękną, trwałą więź, której nie zdołały naruszyć ani czas, ani odległość, ani nawet próby innych ludzi, by ich rozdzielić.
Teraz, widząc Abigail w takim stanie – zapłakaną, zagubioną, załamaną – serce ściskało mu się w piersi. Nie tak miało być. To on zawiódł. To on, Jackson, przekroczył granicę, której nie miał prawa przekroczyć. I choć w tamtej chwili oboje tego chcieli, choć żadne z nich nie próbowało się wycofać, to teraz wszystko wyglądało inaczej. Czuł się winny, bo wiedział, że wina leżała wyłącznie po jego stronie.
To on zawiódł jej zaufanie. To on złamał niepisane zasady, którymi kierowali się przez całe życie. To on, wbrew wszystkiemu, stał się tym, kim nigdy nie chciał być – człowiekiem, który ranił osobę najbliższą swojemu sercu. I choć najchętniej wyznałby Abigail wszystko, zapewnił ją, że to, co się wydarzyło, nie musiało niczego zmieniać, wiedział, że to nie wystarczy. Wiedział, że sam musi się zmierzyć z tym, co zrobił, zanim będzie mógł spojrzeć jej w oczy i uwierzyć, że cokolwiek jeszcze można naprawić.
Jackson stał w miejscu, ciężko oddychając. Patrzył na Abigail, która zdawała się coraz bardziej znikać w swojej rozpaczy. Był niemal pewien, że nigdy wcześniej nie widział jej w takim stanie. Jej drżące ramiona, ręce zasłaniające twarz, te niepowstrzymane łzy – wszystko to było dla niego jak kolejne uderzenia. Każde z nich przypominało mu, że to on był powodem jej bólu. I choć z całego serca chciał się od tego odciąć, wiedział, że nie może.
— Abi... — wyszeptał w końcu, głosem tak cichym, że prawie sam go nie usłyszał. Jej wzrok był wbity gdzieś daleko, poza niego. To bolało, cholernie. Jackson czuł się, jakby tracił coś, co było dla niego najcenniejsze, i nawet nie wiedział, jak to zatrzymać. — Posłuchaj mnie, proszę... — kontynuował, choć czuł, że każde słowo odbija się od niewidzialnej bariery, a wypowiedzi Abi wbijały się w Jacksona jak ostrze. Wiedział, że Abigail ma rację. To nie była nienawiść, która wypływała z jej ust, lecz czysty ból. I miała do niego pełne prawo.
— Tak — przytaknął cicho, ledwo panując nad drżeniem własnego głosu. — Masz rację, nie powinniśmy byli tego zrobić — przyznał. Zrobił krok w jej stronę, ostrożnie, jakby zbliżał się do czegoś kruchego, co mogło się rozpaść przy najmniejszym ruchu. — Zasługujesz na więcej, Abi. Wiem to. I przepraszam... Przepraszam, że cię skrzywdziłem — powiedział, zatrzymując się na tyle daleko, by jej nie przestraszyć. — Jesteś moją najlepszą przyjaciółką. Zawsze byłaś — powiedział z determinacją, choć jego głos drżał. — Nigdy nie chciałem tego zepsuć. Nie wiem, co mi odbiło...
UsuńWestchnął ciężko, przecierając dłonią twarz. Musiał się uspokoić, choć miał wrażenie, że wszystko w środku się w nim rozpada.
— Masz rację, nie kochamy się w ten sposób. Wiem to. Ale Abi, to nie zmienia tego, jak wiele dla mnie znaczysz — wyznał, a jego oczy błyszczały od powstrzymywanych łez. — Nie pozwolę, żeby to wszystko, co razem zbudowaliśmy, zostało zniszczone przeze mnie — powiedział stanowczo. Zamilkł na chwilę, próbując odnaleźć jej spojrzenie.
— Jeśli musisz odejść, żeby to przemyśleć, zrozumiem. Ale proszę... — jego głos złamał się na chwilę, ale Jackson szybko to ukrył. — Proszę, nie uciekaj ode mnie na zawsze.
And I know that we won't be going home for so long, for so long
Przez ostatnie kilka tygodni miał naprawdę wiele czasu, by przemyśleć porządnie kilka ważnych spraw. W końcu musiał sobie jakoś zapełnić monotonię dni spędzonych w szpitalu. Wszelkie zaś próby odpowiedzenia na pytanie, czy aby na pewno postąpił słusznie przenosząc się tu z małą, zdając sobie przecież doskonale sprawę, że z całą pewnością nie będzie w stanie wytrzymać zbyt długo bez ponownego nadstawiania karku dla tzw. wyższej sprawy, pozwalały mu utrzymać się na powierzchni przynajmniej jeszcze ten jeden raz. Jasne, starał się być jak najlepszym ojczymem i wnukiem, ale czy nie bezpieczniej dla wszystkich by było, gdyby teraz, gdy wiedział już, że przestępcy, którym się wcześniej naraził, mają go nadal na oku, wyniósł się z Mariesville i nigdy więcej do niego nie powrócił ? Z drugiej jednak strony nie miał najmniejszej gwarancji, że gdyby któryś z tych szaleńców nie znalazł go na dawnym miejscu, nie zechciałby wyciągnąć swoich brudnych łap w stronę jego ukochanych. Póki natomiast codziennie budził się obok tych dwóch wspaniałych kobiet, mógł żywić choć drobną nadzieję, że zdoła je w porę ochronić przed najgorszym.
OdpowiedzUsuńZ nutką strachu ulokował się więc z powrotem między rodowitymi mieszkańcami tego uroczego zakątka, gdzieś w głębi duszy śmiejąc się z ich waleczności, która w decydującym momencie omal nie sprawiłaby, że nie miałby już do czego wracać. Co prawda jako doświadczony funkcjonariusz niezbyt dziwił się ich pierwszej, instynktownej reakcji na wiadomości spływające powoli z mediów, ale doprawdy żeby od razu robić z kogoś zamachowca tylko dlatego, że jako dzieciak zdarzało mu się czasem włamać i podkraść im tą czy inną rzecz... O tyle dobrego, że Rosa w obliczu zagrożenia nie straciła zimnej krwi i wykręciła odpowiedni numer, zaskarbiając sobie tym samym jego ogromną wręcz dumę. Gorzej, że od czasu tamtego wypadku nie chciała opuścić go niemal na krok, sprawiając że jej stała obecność u boku zaczynała mu zwyczajnie ciążyć. Jasne, doskonale rozumiał ogrom stresu, który musiał wówczas na nią spaść, ale jak chyba każdy na tym świecie potrzebował trochę wytchnienia.
Tego wieczora odczekał aż dziewczynka wraz z prababką uda się do kuchni, by przyszykować kolejną serię testowych przedświątecznych wypieków i niczym nastolatek wymknął się przez jedno z okien na piętrze. To znaczy prawie, bo jednak nadal nie powrócił do swojej zwykłej formy, toteż nawet taki niewielki skok kosztował go ostry ból w dawno zranionym prawym biodrze. Zamiast więc od razu puścić się biegiem, kilka pierwszych kilometrów przebył spokojnym truchtem. Dopiero, gdy niedogodność owa ustąpiła niemal zupełnie, pozwolił sobie na lekkie przyśpieszenie, oddając się zupełnie niczym nieskrępowanej rozkoszy z obcowania z dziką naturą. Miliony gwiazd rozświetlających nocne niebo sprawiło, że aż na moment przymknął oczy, usiłując połączyć się ze wszechświatem. Chciał choć przez moment zapomnieć o grzechach, które zdążył popełnić w trakcie całego życia i po prostu cieszyć się każdym oddechem. Nie zwracając uwagi dokąd właściwie podąża, omal nie zderzył się z idącą z naprzeciwka rudowłosą.
- Oj wybacz, zamyśliłem się. – Rzucił, dosłownie w ostatniej sekundzie odskakując w bok i prawie wywalając się na wystającym spod śniegu kamieniu. – Kurwa. – Warknął, dla utrzymania równowagi łapiąc za gałąź pobliskiego świerku i zwalając sobie tym samym za kark nieco białego puchu.
Liberty [Pozwoliłam sobie na małą aktualizację naszego wątku. Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe.]
Zdecydowanie bar o dźwięcznej nazwie The Rusty Nail był całkowitym przeciwieństwem miejsc, które zazwyczaj odwiedza Landon. Bary, a raczej kluby, które w swoim życiu odwiedził były głośne i kolorowe. Pełne tańczących i ocierających się o siebie ludzi. Muzyka, podrywająca na parkiet, była ogłuszająco głośno, a energiczne basy czuć były pod stopami. Atmosfera w nich była odurzająca, a ludzi było w nich tyle, że człowiekowi ciężko było przejść i przecisnąć się do baru. A pod barem również nie było w takich miejscach luźno. Ludzie próbowali wszelkich metod, by zwrócić uwagę barmana, który zaserwowałby im najlepszego drinka danego lokalu.
OdpowiedzUsuńTutaj, w Mariesville było zupełnie inaczej. Co prawda, atmosfera była ciężka od ilości ludzi. To w żadnym barze się nie zmienia. A jednak było tutaj bardziej kameralnie. Tutaj ludzie się znali, bo to był jedyny bar w mieście. Każdy wchodzący tutaj witał się ze swoimi znajomymi - nawet kilka osób zaczepiło Abigail, machając w jej stronę i zawieszając przydługi wzrok na samego Landona. Jedni patrzyli na niego z zainteresowaniem i zafascynowaniem, jednak ku jego pozytywnemu zaskoczeniu, nikt nie podchodził do niego, prosząc o zdjęcie, bądź autograf.
W Los Angeles był bardziej znany. Jego twarz wisiała od czasu do czasu na bilbordach i komunikacji miejskiej, zwłaszcza jeśli walki odbywały się w jego mieście. Był rozpoznawalny w większych miastach. Nie był co prawda tak znany z twarzy, jak Conor MacGregor, który również występował w filmach akcji, ale Landon nie mógł narzekać na pewną rozpoznawalność.
Tutaj natomiast nikt go nie poznawał. Był po prostu zwykłym turystą, który przyjechał do Mariesville, by odpocząć. Jak wielu przed nim i wielu po nim.
Kolejnym elementem, jaki odróżniał The Rusty Nail od miejsc, które zazwyczaj Landon odwiedzał było to, że muzyka grała na żywo.
Kilkuosobowy zespół grał na wydzielonym w barze miejscu na lekkim podwyższeniu. Wokalistka śpiewała covery znanych hitów, a parkiet przed nią był zajęty przez kilka par, który zdecydowały się na poruszanie się.
Mimo tych wszystkich różnic, które na pierwszy rzut oka Landon zauważył, nie miał szans, by dokładniej się rozejrzeć, bo po chwili poczuł dłoń Abigail zaciskającą się na jego ramieniu i ciągnącą go w stronę wolnych miejsc.
Przez jego ciało pod wpływem dotyku dziewczyny przeszedł lekki dreszcz, a jego mięśnie mimowolnie się spięły na kilka sekund. Nie był to zły dotyk, który sprawiłby, że Landon poczułby się niekomfortowo. Wręcz przeciwnie. Miał wrażenie, jakby z Abigail znali się już od dłuższego czasu, a nie od kilku godzin.
Gdy tylko usiedli na wolnych stołkach przy ladzie baru, mógł na spokojnie się rozejrzeć po pomieszczeniu.
- Podoba mi się. - przyznał, podnosząc rękę do barmankę, by dać mu znać, że chętnie złożą zamówienie. Kobieta za barem skinęła w ich stronę głową w geście, że przyjęła do wiadomości jego informację i zaraz do nich podejdzie. - Czego się napijesz? - zwrócił się do Abigail, rozpinając nieco bluzę.
W pomieszczeniu było na tyle duszno, że momentalnie zrobiło mu się cieplej, więc pewnie za chwilę pozbędzie się bluzy i zostanie w samym t-shircie.
UsuńUsiadł wygodniej na stołku, zwracając się twarzą w stronę swojej towarzyszki i wyciągnął jedną nogę w stronę jej stołka, opierając stopę o jedną z belek krzesła. Nie było tłoczno, ale jednak ze względu na grający zespół i szum rozmów innych ludzi, Landon musiał się nieco przybliżyć do Abigail, by ta mogła go swobodnie słyszeć.
– Wracając do twojego pytania o sobotę. - zaczął, pochylając się w stronę dziewczyny w taki sposób, że jego usta znajdowały się prawie, że przy jej uchu. - Chętnie wybiorę się na Farmer’s Market pod jednym warunkiem. - odchylił się nieco, by spojrzeć na Abigail z uśmiechem. - Jeśli będzie tam ser. Uwielbiam ser. Zabiłbym za ser.
Jego rodzinne Ohio, w którym się urodził i wychował słynie z wyrobu sera szwajcarskiego. Landon był wychowany w kulturze sera, jeśli można tak to nazwać i gdyby mógł żywiłby się samym tym wyrobem.
Po chwili podeszła do nich barmanka, by odebrać od nich zamówienie. Wyglądała, jak stereotypowa barmanka z małego miasta. Ściereczkę miała przewieszoną przez ramię, a strój tak obcisły, że zaraz jej pęknie w strategicznych miejscach, jednak na twarzy miała szeroki uśmiech, zamiast zwyczajnej naburmuszonej miny.
W poprzednim życiu Landon najprawdopodobniej zacząłby ją w oczywisty sposób bajerować, byle tylko dostać darmowe drinki. A barmanki zazwyczaj go uwielbiały. Teraz jednak poprosił jedynie o piwo i to, co Abigail wybrała.
Gdy tylko przed nimi pojawiły się wybrane napoje, Landon sięgnął po swoje piwo i upił spory łyk.
- Gdzie studiowałaś? - skierował pytanie w stronę Abigail, przypominając sobie, że kilkakrotnie wspomniała, że wróciła do Mariesville po zakończeniu studiów.
Nie wiedział, czemu interesowały go takie rzeczy. Nie miał pojęcia, dlaczego dopytywał się jej takich rzeczy, które nie powinny go w żaden sposób interesować. Jednak czuł, że chciałby poznać dziewczynę nieco bliżej.
Let's start a little slower and then!
Landon
[To po prostu Lucy jest cuda. ♥ Mogłabym zmieniać zdjęcia w karcie co tydzień i byłoby tylko lepiej.]
OdpowiedzUsuńNie znały się, chociaż miały wszelkie możliwości do tego, aby być nawet dobrymi koleżankami. Na pewno chodziły do tych samych lokalnych szkół, ale różnica wieku, choć niewielka, zrobiła swoje. Drogi młodych kobiet skrzyżowały się dopiero teraz, mimo tego, że obie wychowywały się w Mariesville, które było małym, niezwykle rodzinnym miasteczkiem. Niemniej, Betsy nie dopatrywała się minusów tej sytuacji, a samych plusów, bo wychodziła z założenia, że znajomości zawierane w dorosłym życiu mają więcej szans na przetrwanie. Ich charaktery były już ukształtowane, podobnie jak spojrzenie na świat i wartości, którymi się kierowały. Betsy zauważyła, że obie uśmiechają się, mimo burzy panującej na dworze i pewnie gdyby mogły, zasypywałyby się nawzajem pomysłami. Po części tak też było, w końcu razem wpadły na to, jak umilić czas rezydentom pensjonatu, którym zarządzała Abi.
— Chyba nigdy tego nie zapomnę — odpowiedziała ze śmiechem, zakładając krótkie, mokre jak diabli, włosy za ucho. Pokręciła głową, bo nadal nie dowierzała, że dwie dorosłe, jednak chyba niezbyt mądre, kobiety ruszyły na poszukiwania kamyczków.
— Jasne, pora brać się do roboty — przyznała ochoczo i złapała za pudełko, w którym Abigail trzymała skarby mające uprzyjemnić im dzisiaj wieczór.
Murray prowadziła kurs rysowania i malowania, sięgała po ołówki, pastele i farby właśnie wtedy, ale odkąd została wyrzucona ze studiów, coś się w niej zablokowała. Tworzyła odtwórczo na potrzeby zajęć, instruowała i podpowiadała. Jednak nie kreowała. Nie była w stanie otworzyć się na sztukę i na ten stan natchnienia, tożsamy niemal z uniesieniem, dzięki któremu największa abstrakcja stawała się realna.
Betsy zeszła na niższe piętro, aby rozstawiać farbki i lakiery. Przyglądała im się uważnie, sprawdzając kolor i konsystencję prawie każdego z nich. Uśmiechała się delikatnie docierało do niej, że po paru latach od powrotu do Mariesville zaczynała uważać, że jej życie nabiera zdrowych kolorów. Może powinna wrócić do sztuki? Tak po swojemu?
Czuła się całkiem swobodnie, tylko co chwilę rozglądała się dookoła, wyczekując rudowłosej. Grzaniec brzmiał teraz wręcz rozkosznie. Betsy witała się z każdym, kto zaglądał do pomieszczenia, w którym miała odbyć się główna atrakcja wieczoru. Opatuliła się ciepłym polarem. Złapała za jeden kamyczek i wyszła na poszukiwania Wilson, aby pomóc jej z przyrządzeniem winka.
Betsy
Oczywiście, że obrzucił krótkim, lecz uważnym spojrzeniem jej nogi. Zauważył ten machinalny ruch sukienki, kiedy dziewczyna nieco ją podwinęła, by ochłodzić się w tym dusznym.
OdpowiedzUsuńMiała zgrabne nogi, to Landon musiał przyznać. Nie był ślepcem, by nie dostrzec takich rzeczy, jednak nie przeszło mu przez myśl to, że dziewczyna tak nieśmiało by z nim flirtowała. Co prawda zauważył również to, że tak często, odkąd zjedli razem szarlotkę w jej mieszkaniu, rumieniła się na twarzy, jednak powodów do takiej postaci rzeczy mogło być wiele.
Landon odgonił od siebie wszelkie zbędne myśli i odchrząknął, wracając wzrokiem do spojrzenia Abigail i upił łyk ze swojej butelki, by pozbyć się nagłej suchoty w gardle.
-To jesteśmy umówieni. - spojrzał na nią znad swojej butelki i uśmiechnął się do niej szeroko. - Ty, ja i ser. - zamruczał z rozbawieniem, odstawiając butelkę na blat.
Tak dawno nie był na żadnej randce, choć ich prawdopodobne sobotne wyjście nie mogło być określane mianem randki, bo w żaden sposób nie dali sobie znać, by móc tak to nazwać. Jednak mimo wszystko Landon od dawna nie był w jakimkolwiek barze i klubie, a tym bardziej nie miał od dłuższego czasu sposobności, by spotykać się z kimkolwiek od momentu incydentu na ringu.
Teraz jednak było miło. Nie spodziewał się, że ten wieczór spędzi inaczej, niż na rutynowym wieczornym przebiegnięciu kilku kilometrów i powrotem do mieszkania, by zasiąść na kanapie przed telewizorem, bądź przeglądać czeluście internetu. Był wdzięczny Abigail, że w tak brutalny i całkowicie przypadkowy sposób wyciągnęła go z jego rutyny, by mógł odetchnąć inną atmosferą i innym powietrzem.
Mimowolnie obserwował ją uważnie, jak zaskoczyło ją jego pytanie o miejsce jej studiów, ponieważ dla niego to było najzwyklejsze i najbanalniejsze pytanie, które mógł jej zadać, by dowiedzieć się o niej nieco więcej. Nie spodziewał się, że dziewczyna będzie potrzebowała kilka chwil, by przetrawić jego pytanie i odpowiedzieć.
Zaciekawiła go jej reakcja, ponieważ na jej twarzy było namacalnie widać to, jak stara przeanalizować tą sytuację, a on cierpliwie czekał. Jednak jeszcze bardziej zainteresowała go jej odpowiedzieć.
Atlanta Nazwa tego miasta brzęczała w jego głowie, jak dzwony w kościele, ale było to dziwne odczucie, ponieważ wiedział, że dzwonią, jednak nie miał pojęcia w którym kościele. Zmarszczył brwi w konsternacji i spojrzał na Abigail, starając się utrzymać w sobie to uczucie, jakby kilka kawałków układanki wskakiwało na swoje miejsce. Niestety jednego, tego głównego kawałka w dalszym ciągu mu brakowało.
- Byłem kilka razy w Atlancie. - przyznał, skubiąc wilgotną papierową etykietę na swojej butelce. Kawałki mokrego materiału rolowały się pod jego paznokciami i spadały na brązowy brat lady. - Ostatnio jakoś kilka lat temu.
W trakcie trwania swojej kariery zleciał prawie cały świat. Brał udział w walkach organizowanym w wielu europejskich krajach i kilkunastu miastach w samych Stanach Zjednoczonych. Brał również w tym samym czasie w wielu wydarzeniach prasowych i imprezach na które wybierał się najczęściej po udanych walkach.
W Atlancie był już wcześniej, ale tak jak wspomniał, ostatnim razem był cztery lata temu. Znał to miasto. Nie tak dokładnie, jakby chciał, jednak zdążył je poznać dostatecznie dobrze, by wiedzieć do których miejsc warto pójść. A zwłaszcza do których klubów wejść.
Skierował powoli swoje spojrzenie ponownie na Abigail, gdy w końcu ostatni element układanki wskoczył na swoje miejsce, tworząc piękną całość. Uśmiechnął się, marszcząc jednocześnie brwi w zakłopotaniu, które rozlało się po jego ciele. Teraz to on poczuł, jak krew dopływa do jego policzków, by wykwitł na nich delikatny rumieniec, którego na szczęście nie było tak wyraźnie widać w półmroku panującym w barze.
- Ciekawe. - mruknął pod nosem z niedowierzaniem i pokręcił nieznacznie głową. Dopił resztkę swojego piwa i odłożywszy butelkę na ladę, by barmanka mogła je sprzątnąć, zeskoczył ze swojego stołka i wyciągnął rękę w stronę Abigail.
W tym momencie zespół grający tego piątku na gościnnym występie grał już nieco wolniejszy utwór, jednak nie był to na tyle powolny, by mógł być uważany za melodię tylko dla zadeklarowanych par.
Usuń- Tyłek mi trochę zdrętwiał. - wyjaśnił, wskazując znacząco wzrokiem w stronę parkietu. - Chodź, zatańczymy.
Gdy znaleźli się na parkiecie, otoczeni innymi ludźmi, którzy wpadli na ten sam pomysł, co Landon, położył jedną dłoń na talii Abigail, a drugą rękę chwycił rękę dziewczyny. Czuł jej ciepło, przebijające się przez te kilka warstw ubrań. Spojrzał na nią z góry z uśmiechem.
- No i w tej Atlancie. - podjął urwany wątek. - I nie pomyśl sobie o mnie źle. - ostrzegł po chwili i zamilkł, starając się dobrać dobrze słowa. Rozejrzał się po pomieszczeniu, jakby w jakimś elemencie uposażenia miał znaleźć odpowiedź. - Spotkałem pewną dziewczynę. Młoda taka, studentka. Rude włosy. Jakiś oblech się do niej przystawiał przy barze, więc jej pomogłem. Atlanta to dość duże miasto, co nie? - wrócił do Abigail spojrzeniem, szukając na jej twarzy potwierdzenia, że nie robi z siebie debila i jednak dobrze sobie przypomniał w końcu, dlaczego jej twarz wydawała mu się tak znajoma.
- Dlaczego nic nie powiedziałaś, że już się kiedyś poznaliśmy, hm? - odchylił się nieco od niej, by mieć lepszy widok na Abigail i pokręcił głową z niedowierzaniem. - Musiałaś zrobić ze mnie kretyna? - dodał z rozbawieniem i wykonał ręką ruch, by dziewczyna mogła w tańcu okręcić się wokół własnej osi i wpaść w jego ramiona. - Powiedz proszę, że to ty jesteś tą dziewczyną z Atlanty, po ucieknę stąd, jeśli okaże się, że to jednak nie ty.
It's about damn time
Patrząc na to, co wydarzyło się między nimi kilka miesięcy temu, czy jak momentami niewiele brakowało do zrobienia czegoś niepoprawnego – granice były im potrzebne, tym bardziej, że Rowan nie chciał bazować na jej naiwności, a równocześnie nie chciał też, żeby to ona sama brnęła przez tę naiwność w coś, czego będzie później żałowała. Gdyby był zepsutym facetem, wykorzystywałby jej słabość za każdym razem, w którym postanowi się zbliżyć, czy kiedy wyśle mu odpowiednie znaki, bo nie miał przecież nic do stracenia, w dodatku nikt nikogo tu do niczego nie zmusza, więc teoretycznie można korzystać do woli, aż druga strona się nie znudzi. Nie jest jednak zepsuty, a dodatkowo zdawał sobie sprawę z tego, że Abigail jest na tyle uczuciową osobą, wrażliwą i szukającą spełnienia w tej sferze życia, że dla niej każdy taki moment, w którym dominuje bliskość, będzie nacechowany głębszymi emocjami. Każdy jeden raz, gdy pojawi się między nimi to charakterystyczne napięcie, jej serce będzie brać do siebie, składować je wszystkie na odpowiedniej półeczce, a potem zacznie budować z nich uczucia. Abigail wcale nie zostawi niczego za sobą – o tym wspomniał mu też pewnego razu Jackson, dlatego, jeżeli miała już żyłować swoje serce, to nie dla kogoś, kto nie odda jej tych uczuć nawet w połowie. Niech będzie to ktoś, kto przynajmniej spróbuje im sprostać.
OdpowiedzUsuńNie czuł się jednak ani zakłopotany ani zirytowany. Starał się po prostu nie brnąć w te zaczepki, bo doskonale wiedział, że one bardzo szybko mogą doprowadzić ich do momentu, którego żadne z nich nie będzie już w stanie zatrzymać. Byli ze sobą bliżej, bo trochę zwierzyli się sobie ze swoich życiowych trudności, więc połączyło ich wzajemne zaufanie, a do tego nie potrzebowali kolejnych zdarzeń, komplikujących życie. Teraz jest między nimi lekkość, ale jeśli dopuszczą do dodatkowych perturbacji, stracą ją, chociażby dlatego, że oboje rozmijają się całkowicie w podejściu do pewnych spraw. To, że są różni pod względem charakterów, to jedno, ale prawda jest taka, że oboje gonią za czymś zgoła innym, co na ten moment nie jest w stanie się zgrać.
Spodziewał się, że ze strzelbą pójdzie nieco gorzej, ale to była naturalna rzecz dla każdego, kto wcześniej nie miał styczności z takim rodzajem broni, czy z bronią tak w ogóle. Naboje były większe, siła strzelby również, a na dodatek długość lufy, którą ciężej jest utrzymać w dłoniach stabilnie, żeby strzelić w miejsce, w które strzelić się chce. Może, gdyby było trochę cieplej, to bardziej sprzyjałoby strzelaniu w przypadku kogoś, kto robi to pierwszy raz, ale wybrali się tu w listopadowe popołudnie, więc szans na przygrzewające zza chmur słońce nie ma nawet najmniejszych.
Całe szczęście, że nie wywinęła tutaj orła, bo jeszcze tego by brakowało, żeby nabawiła się jakiegoś urazu. Poczekał chwilę, aż spłynie z niej to wrażenie, jakie zrobił na niej odrzut strzelby.
— Wszystko w porządku? — upewnił się, pogładziwszy dłonią jej plecy w geście dodania otuchy, bo zauważył, że trochę pobladła. Przejął strzelbę z jej rąk i na ten moment ją rozładował. — Chcesz próbować dalej? — Podniósł spojrzenie do jej oczu, chwilowo unosząc też brew. — Jest trochę chłodno, a ja poćwiczę pewnie jeszcze z godzinkę, więc jeżeli wolisz to mogę cię odwieźć. Chyba, że zaczekasz w samochodzie — zaproponował, dając jej wolną rękę, bo nie przeszkadzało mu jej towarzystwo. Mogła zostać, jeśli taką miała ochotę, ale równie dobrze mogła wrócić i zacząć przygotowywać się na wieczór, o ile wymagał on jakichś szczególnych przygotowań. Chyba, że dalej chciała strzelać, to wtedy sprawa jest już jasna.
Rowan Johnson
Nieznośne drapanie, które doprowadzało go powoli do szału, w jego głowie w końcu ustało. Po jego ciele rozlało się zaskakujące uczucie błogości i ciepła, kiedy Abigail potwierdziła jego przypuszczenia i nie była na niego zła, że od razu jej nie rozpoznał.
OdpowiedzUsuń- Masz rację. - przyznał szczerze, nakrywając swoją dłonią jej dłoń, którą ta położyła na jego piersi. - Nie mogłaś być pewna, że cię zapamiętam.
Mógł nawijać jej makaron na uszy i zapewniać, że doskonale ją pamiętał, a teraz tylko się z niej naigrywał. Jednak wtedy by skłamał. Niespodziewanie miło spędził z nią wieczór i część nocy, spacerując po Atlancie i poznając to miasto w innym świetle i mogłoby się wydawać, że to spotkanie wywarło na nim silne wrażenie - i tak było - jednak po wszystkim każde ruszyło w swoją stronę, wracając do swojego codziennego życia. Była to jedna noc, która miała pozostać jednorazową wspominką, która od czasu do czasu miała do nich powracać w niespodziewanych momentach, a mimo wszystko los jego i Abigail ponownie splotły się ze sobą.
Landon był bardzo ciekawy, co z tego wyniknie.
Poczuł, jak Abigail opiera swoje drobne dłonie na jego ramionach i wspina się na placach, by nieco wyrównać ich wzrost. Landon był wysokim mężczyzną, więc odruchowo przygarbił się i zniżył głowę, by dziewczyna miała wygodniejszy dostęp do niego.
Jej ciepły oddech, pachnący wcześniej wypitym piwem, owiał jego ucho, aż poczuł jak włoski na jego karku stają dęba. Poczuł dreszcze na karku, jak zawsze, gdy ktoś szeptał do niego w tak bliskiej odległości.
Teraz, gdy Abigail wypowiedziała to zdanie, przypomniał sobie również ich pożegnanie. Landon wodzony swoim kaprysem i niemożnością wymyślenia innego sposobu podziękowania za mile spędzony wieczór, pocałował ją wtedy delikatnie, jakby bał się, że dziewczyna rozpłynie się w powietrzu. Pamiętał, jak znajdowali się na mecie swojego spotkania - Abigail stojąca pod drzwiami klatki schodowej, prowadzącej do jej mieszkania, Landon stojący z dłońmi w kieszeniach na kilku schodkach niżej. Przez dłuższą chwilę spoglądali na siebie z uśmiechem, by w przypływie czegokolwiek, czego Landon nie potrafił nazwać, pokonał te kilka, dzielących ich schodów, by otoczyć twarz Abigail swoimi dłońmi i po prostu ją pocałować.
Cztery lata temu był kompletnie innym człowiekiem. Beztroskim, brawurowym, który był na szczycie swojej kariery. Był młodszą wersją siebie na której nie ciążyło zawieszenie w karierze i wysoka kara finansowa, która nie nadwyrężyła co prawda jego budżetu, ale obciążyła jego sumienie i renomę. Od czasu wydarzeń w Paryżu przyczepili do niego łatkę niezrównoważonego człowieka, który nie potrafił trzymać swoich emocji na wodzy i który nie potrafił zachować się profesjonalnie.
W tym momencie był ledwie cieniem dawnego siebie i tak bardzo pragnął ponownie siebie odnaleźć, ponieważ w tym momencie jego życia ledwo siebie poznawał. Spoglądał co rano w lustro zawieszone nad umywalką w jego mieszkaniu i widział swoją twarz, niezmiennie przystojną, jednak bardziej zmęczoną.
Gdy tylko Abigail wróciła do poprzedniej pozycji, wodził za nią wzrokiem, mimowolnie szukając na jej twarzy wszelkich oznak zmian, które w niej nastąpiły w ciągu tych czterech lat. Uśmiechnął się do niej, rozbawiony.
- A wiesz, zastanawiałem się, dlaczego akurat Mariesville przyszło mi do głowy, jak tylko wysłano mnie na urlop. - odparł, kołysząc się wraz z Abigail. Ich ruchy były synchronizowane, jakby już wcześniej ze sobą tańczyli, choć był to ich pierwszy raz.
Landon nie wierzył w przeznaczenie. Był sceptykiem w temacie losu, który odgórnie był zapisany w gwiazdach dla każdego człowieka. Landon wierzył we własną pracę i wzięcie losu w swoje ręce, jednak w tej chwili zaczął zastanawiać się, czy ich ponowne spotkanie było z góry zaplanowane przez coś, co kieruje ludzkim życiem. Nie było przecież przypadkiem, że wybrał to miejsce. Nie było również przypadkiem to, że ostatecznie zdecydował się na wynajęcie mieszkania w tej samej kamienicy, co Abigail.
Usuń-Więc, co porabiałaś od tamtego czasu, jak widzieliśmy się w Atlancie? - spojrzał na nią uważnie. Piosenka powoli się kończyła, jednak Landon nie chciał jeszcze schodzić z parkietu.
Zastanawiał się, czy dziewczyna wiedziała już, kim był. Wtedy jej nie powiedział, ponieważ nie czuł potrzeby, by się z nią tym dzielić. Nie znaczy to, że chciał być anonimowy, po prostu gdyby nawet powiedział jej, czym się zajmuje, dziewczyna nie byłaby pod wrażeniem. Nie wyglądała na taką, którą interesowałyby walki na ringu.
Landon
Słuchanie opowiadań Abigail o Mariesville w tamtym czasie przypomniało Landonowi o jego własnym mieście rodzinnym.
OdpowiedzUsuńMałe miasteczko w Ohio, które aktualnie miało niewiele ponad 20 tysięcy mieszkańców. Miasteczko, które Landonowi kojarzyło się jedynie z przyjemnymi momentami, mimo tego że Sidney i jego mieszkańcy nie pamiętają go równie ciepło. Był niegrzecznym dzieciakiem, które biło się z każdym, kto był chętny z nim się bić. Dręczył innych, którzy po prostu mu przeszkadzali. Nie był teraz z tego dumny, ponieważ miał świadomość, że wielu ludziom mógł po prostu zniszczyć dzieciństwo i dalsze, dorosłe już życie.
Ale starał się od dłuższego już czasu w jakikolwiek sposób to odpokutować. Bił się z innymi dla zysku swojego i dzieląc się pieniędzmi ze swoimi rodzicami, którym przysparzał tyle kłopotów w przeszłości. Chociaż tyle mógł zrobić, bo przecież w domu nie był już od dłuższego czasu. Rodzice, a zwłaszcza matka wydzwaniała do niego z pytania, jak się czuje i kiedy przyjedzie ich odwiedzić, a on zbywał ją banalną wymówką, że jest po prostu zajęty. Nie potrafił spojrzeć jej w oczy i przyznać się, że miała wobec niego wszelką rację.
Podobnie, jak cztery lata temu, teraz również Landon słuchał równie uważnie, co Abigail miała mu do powiedzenia. Zaśmiał się z jej próby flirciarskiego żartu.
- Aktualnie też nie należę do bardzo przebojowych osób, także możemy być nudni razem. - przyznał spokojnym głosem, wzruszając lekko ramionami, jakby chcąc pokazać, że wcale go to nie rusza.
Abigail na pewno było jedną z najspokojniejszych osób, jakie Landon spotkał w swoim życiu, jednak wiedział również, że ci najspokojniejszy i ich zdaniem najnudniejsi ludzie potrafili często zaskoczyć innych.
- Byłem w kilku innych miastach, ale w Atlancie już dawno nie byłem. - odparł, zatrzymawszy się, gdy piosenka się skończyła. Kilka osób razem z nimi zostało na parkiecie, czekając aż zespół zacznie kolejny utwór.
Wokół nich brzmiał gwar toczących się rozmów, jednak Landonowi wydawało się, jakby dochodziły one do niego, jak za mgłą. Zespół rozgrzewał swoje instrumenty do kolejnej piosenki. Tym razem trochę wolniejszej, jednak nie do końca.
Przytaknął głową w odpowiedzi na jej pytanie odnośnie jego urlopu, bujając się razem z Abigail na boki energiczniej i gwałtowniej do pierwszych dźwięków gitary, kiedy dzisiejsze grajki zaczęły grać utwór The Lumineers - Ho Hey, rozpoznając tą piosenkę. Tłum zebranych miejscowych zaczął śpiewać razem z ludźmi na podwyższeniu, ponieważ była to idealna piosenka do zaśpiewania razem z innymi. Dodatkowo ludzie już byli dawno po kilku drinkach, bądź butelkach piwa, więc szybko przyłączyli się do zachęt ze strony
- Planuję zostać tu na co najmniej jeszcze pół roku - powiedział, przybliżając się do dziewczyny, by przebić się przez śpiewaną chórem zwrotkę. - Także trochę tutaj pobędę. - dodał - Mam nadzieję, że znajdziesz trochę wolnego czasu dla mnie. - uśmiechnął się, już któryś raz tego wieczoru, do Abigail.
Jeszcze nie tak dawno nie wyobrażał sobie, by wytrzymać tyle czasu w tym sennym miasteczku, nudnym miasteczku, które jego zdaniem nie miało zbyt wiele do zaoferowania. Jednak Landon czuł, że pojawił się jakiś przełom w jego banicji, by móc przetrwać ten trudny dla niego czas. Nie był to duży przełom, ale Landonowi jawiło się małe światełko na końcu tego ciemnego tunelu, w którym się znalazł.
- Chcesz wrócić do stolika czy idziemy gdzie indziej? - zapytał z uniesioną brwią, gdy tylko piosenka się skończyła, a zespół ogłosił krótką przerwę, by odpocząć, zjeść coś dobrego i nawilżyć gardło.
Landon