15.12.2024

Krótka historia o miłości

post nieodpowiedni dla czytelników poniżej 16 roku życia

— Ej, ruda. — Drobnej budowy Azjatka szturchnęła swoim kościstym łokciem w bok drugą, młodą kobietę. Rudą, która odgarniała z bladej twarzy włosy zawiewane przez wiatr na policzki. Nowy podkład nie był łaskawy, bo włosy kleiły się do niego niemiłosiernie, a ruda pod palcami czuła w dotyku jego lepką konsystencję. Wypluwała włosy z ust, krzywiąc się przy tym, jakby co najmniej ktoś wcisnął jej na obiad źle przyrządzoną wątróbkę. Prawdopodobnie, gdyby była w stanie oderwać wzrok od wysokiego, ciemnowłosego mężczyzny, który pewnym, giętkim krokiem przemierzał uczelniany kampus, uniknęłaby tej katastrofy, bo do tej pory szły z wiatrem.
— No? — Betsy Murray w tym konkretnym momencie nie należała do zbyt elokwentnych, ale pierwszy raz w życiu zdarzyło jej się, niemal dosłownie, ślinić na czyjś widok. — Widziałaś? — Dodała niemal natychmiast. W swojej obronie rzecz jasna, kiedy w oczach koleżanki dostrzegła nie tyle wyrzut, co jawne rozbawienie. — Daj spokój, June. Napij się lepiej.
Podała Azjatce butelkę owiniętą w papierową torbę. Obie wolały nie narażać się akademickiej straży porządku, a ta nie tolerowała picia alkoholu pod uniwersyteckimi gmachami. June zachichotała i zrobiła łyk lekkiego, orzeźwiającego napoju. Cydru prosto z Mariesville.
— Wiesz, Betsy… — zaczęła z rozbawieniem, które trudno było ukryć na widok rudowłosej walczącej z własnymi włosami. — Jest tutaj tylu chłopców w naszym wieku, a ty musisz oglądać się za wykładowcami. Jesteś niemożliwa.
— Wykładowcami?
June w odpowiedzi tylko skinęła głową, chwyciła koleżankę pod ramię i razem z nią, znowu pod wiatr, ruszyła w kierunku akademika, gdzie dzieliły pokój i uspokajającego jointa.


࿈࿈࿈


— Zapoznałem się z waszymi esejami. — Mężczyzna stojący przy mównicy wydawał się niewzruszony. Prawie w ogóle się nie uśmiechał, tworząc jeszcze wyraźniejszy podział między nim a studentami. Nie był wiele od nich starszy, ale nosił już miano wybitnego. Całe swoje życie poświęcił sztuce. Zagłębiał się w jej tajniki, badał historię i przenosił na płótno najbrudniejsze emocje. Był kontrowersyjny w swojej ekspresji, a jednocześnie stawiano go jako wzór dla innych.
Gabriel Ramírez fascynował nie tylko krytyków, ale także i Elizabeth Murray, która na jego wykładach pojawiała się przed czasem i zwlekała z opuszczaniem auli wykładowej. Słuchała go, chociaż przychodziło jej to z trudem, bo dużo większą uwagę poświęcała temu, jak pod materiałem dopasowanej koszuli pracują wyjątkowo wyraźnie zarysowane mięśnie.
Miał śniadą karnację i ciemnobrązowe, niemal czarne włosy, które w nonszalancki sposób zaczesywał do tyłu. Betsy byłaby w stanie go namalować z pamięci - silnie zarysowaną linię żuchwy, prosty nos i, w jej opinii, najseksowniejsze usta świata. Murray czuła dziką fascynację młodym profesorem i nawet nie próbowała wzbraniać się przed tym, że każde jego słowo traktowała jak pieszczotę. Nie była jedyną, która wzdychała za Gabrielem, ale jedyną, której można byłoby przypisać obsesję.
— Temat was pokonał — stwierdził, wsparł się o mównicę na przedramionach, lustrując uważnie wszystkich zgromadzonych. Nie było ich wielu, a większość miejsc zajmowały przede wszystkim młode kobiety. — Prosiłem was, żebyście nie byli odtwórczy. Gdybym tego wymagał, kazałbym wam napisać coś o van Goghu, wtedy moglibyście przepisać jego biografię. — Chrząknął w zaciśniętą w pięść dłoń i wyprostował się. — Niektórzy z was nazywają się artystami, a prosiłem was o przemyślenia w temacie tego, czy sztuka ma obowiązek promować moralność. Mogliście pisać o różnicach bądź podobieństwach między etyką a estetyką, o ich wpływie na siebie nawzajem, a nie napisaliście nic ciekawego. — Mężczyzna umilkł i rozejrzał się po całej szerokości sali, łapiąc kontakt wzrokowy z każdym, kto nie uciekł spojrzeniem. Pauza przedłużała się niebezpiecznie, ale nikt z zebranych studentów nie ośmielił się zabrać głosu.
Gabriel Ramírez przyciągał na swoje zajęcia głównie aparycją, ale też ciekawymi tematami, jakie poruszał na wykładach i ćwiczeniami, które nie zawsze prowadził w konwencjonalny sposób. Kiedy jednak opisywało się jego osobę jako wykładowcę, zapominano o tym, że był surowy, że wymagał i dociskał tak, aby z każdego wydobyć to, co w nim cenne.
— Parę osób jednak poradziło sobie dobrze, choć nie wybitnie. Z każdą z tych osób chciałbym porozmawiać w pojedynkę. Zaczniemy od… — Gabriel zerknął na kartkę, którą trzymał na mównicy, a która musiała być listą nazwisk. — Od pani Elizabeth Murray.
Betsy słysząc swojego nazwisko, intensywnie zamrugała. Nie musiała go odszukiwać spojrzeniem, bo od dłuższego czasu gapiła się w mężczyznę, nie skupiając się w ogóle na jego słowach. Dotknęła dłonią swojego obojczyka, robiąc zdziwioną minę, gdy wykładowca odnalazł ją spojrzeniem. Skinął głową.
— Proszę zostać po wykładzie.


࿈࿈࿈


Została wtedy po wykładzie, chociaż podchodziła do Gabriela na drżących nogach. Nie wiedziała przecież o co chodzi, a June była na tyle nieuprzejma, że nie zdradziła powodu. Betsy wiedziała tylko, że chodzi o jej pierwszy esej.
Została, ale Gabriel odebrał wtedy telefon i poprosił, aby przyszła do jego gabinetu po osiemnastej. Poszła i wtedy. Cała w nerwach, obgryzając skórki przy paznokciach, myślami uciekając do tego, jak dobrze jej było na studiach, jak bardzo zdołała polubić Evanston i Chicago, niemal wcale nie tęskniąc za Mariesville. Brakowało jej jedynie rodziców, tego nieznoszącego sprzeciwu tonu ojca, nieznikającego uśmiechu mamy. Czasami wspominała o tym, jak przyjemne zapachy wypełniały ich dom, jak koty kręciły się przy nogach, jak ojciec po pracy znikał na całe popołudnia w swojej pracowni. Ale nie chciała do tego wszystkiego wracać.
Betsy Murray żyła teraz zupełnie innym życiem, z niesamowitą lekkością porzucając małomiasteczkowy charakter na rzecz nauki czegoś nowego, wchłaniała wielkomiejskość tak samo szybko, jak wielkie miasto pochłaniało ją.
Czekała pod gabinetem wykładowcy piętnaście minut, zanim wpuścił ją do środka. Usiedli przy jego biurku, a Gabriel z zainteresowaniem wypytywał o to, co dokładnie miała na myśli przy jednym sformułowaniu, czym kierowała się przy drugim. Pytał, podważał, instruował. Czasami patrzył na nią zbyt długo, czasami niby przypadkowo dotknął wierzchu jej dłoni.
A później, kiedy całkiem celowo odgarnął jej rude włosy za ucho, odważnie spojrzała w jego stronę. I nie protestowała w momencie, kiedy pocałował ją po raz pierwszy. Chętnie rozchyliła usta, przyjmując go i zapraszając po więcej.
Z tyłu głowy miała niebezpieczną myśl. I myślała o tym, jakie to ma szczęście, że mężczyzna taki, jak Gabriel Ramírez zwrócił na nią uwagę.


࿈࿈࿈


— Kurwa, Murray, oszalałaś?! — June szarpnęła ją boleśnie za ramię, kiedy chowały się w jednej z kabin w damskiej toalecie. Betsy tylko syknęła i została przyparta do ścianki kabiny. June miała groźną minę, chociaż wyglądała totalnie komicznie, mierząc metr pięćdziesiąt i próbując zgrywać bohaterkę. — Lepiej, żeby nikt się nie dowiedział. Słyszysz?
— To może zamknij pysk? — odparowała, spoglądając na swoją koleżankę z zawodem. Myślała, że może liczyć na jej wsparcie, a okazało się, że June nie jest lepsza od innych.
— Może gdybyś nie poszła z nim do łóżka, to nie byłoby tematu? Pomyślałaś o tym, Bets? Co?
— Ja go kocham.
June parsknęła śmiechem i po chwili puściła ramię Murray, aby móc swobodnie otrzeć łzy, które pojawiły się w kącikach jej oczu. Pokręciła głową, poprawiając swoje idealnie proste, czarne włosy.
— Kochasz? — prychnęła. — Boże. Jesteś głupsza niż myślałam. Takich, jak ty, to ma na pęczki. Może przebierać i mieć inną na każdy dzień tygodnia.
I wyszła, zostawiając Betsy samą.
To była ich ostatnia rozmowa i choć Betsy poczuła smutek, może nawet rozżalenie, to podnosiła się na duchu myślą, że przecież ma Gabriela, a June nie może się z nim równać. June to tylko June. Na świecie jest wiele takich June, a Gabriel jest tylko jeden.


࿈࿈࿈


Leżała na brzuchu w jego łóżku, wspierała się na przedramionach, a ugięte nogi skrzyżowała w kostkach. Nie krępowała się swoją nagością, wpatrywała się tylko w jego spokojną twarz, z lubością przyjmując pieszczotę, jaką ją obdarzał. Czuła, że dłoń Gabriela sunie wzdłuż pleców, podszczypując na zakończenie wędrówki pośladek młodej kobiety. Zachichotała w odpowiedzi, mając przeczucie, że szczęśliwsza być nie może.
Nagle odwrócił głowę w jej stronę, mrużąc przy tym oczy.
— Wyglądasz pretensjonalnie — powiedział, jakby nigdy nic. Na jego ustach nie pojawił się nawet cień uśmiechu, sugerujący, że mógłby w tej chwili żartować.
— Słucham?
— Pretensjonalnie. W tych rudych włosach — mówiąc to, dłonią sięgnął po kosmyk włosów, nawinął go na palec i boleśnie pociągnął, nakazując tym samym dziewczynie przysunąć się bliżej. Mocno wplótł dłoń w jej włosy. — Zrób coś z tym.
Nakazał jeszcze, zanim ją pocałował. Zaborczo i brutalnie.
Nie protestowała, a na drugi dzień wróciła do swojego naturalnego koloru włosów, wydając wszystkie oszczędności na fryzjera. Chciała mu się podobać.
Gabriel był tego warty.


࿈࿈࿈


Blondynka stała przed lustrem w sypialni Gabriela, wygładzając materiał czarnej, krótkiej sukienki. Kiedy przyjeżdżała na Northwestern nosiła przede wszystkim za duże jeansy, koszule w kratę i trampki, a teraz nie mogła wyjść z podziwu. Wyglądała jak kobieta!
Kusa sukienka podkreślała wszystkie atuty figury, a wysokie obcasy dodawały jej centymetrów. Lubiła siebie taką. Uśmiechniętą. Szczęśliwą. Z przeczuciem, że ma wszystko. Miejsce na Northwestern, mężczyznę, którego kochała na zabój i który okazywał jej swoje zainteresowanie. Czy potrzebowała czegoś więcej?
Z lubością przymknęła oczy, kiedy Gabriel stanął za nią. Mimo dwunasto centymetrowych szpilek na stopach Betsy górował nad nią i lubił to wykorzystywać. Leniwie przesunął dłonią po jej biodrze, ale co dla niej było niespodziewane - zebrał w palce jej skórę. Otworzyła oczy, dostrzegając w lustrze jego niezadowolenie.
— Przytyłaś. — Zauważył oschle, cofając rękę tylko po to, aby obrócić ją do siebie. — Studencka dieta ci nie służy. — Dodał, kładąc dłoń na jej barku. — Na kolana, Elizabeth.
Zaczął na nią naciskać, dopóki nie zajęła dogodnej dla niego pozycji.
Świat nie miał teraz znaczenia. Miała Gabriela, ale już na drugi dzień jadła same sałatki i piła koktajle odchudzające, których reklamy gwarantowały cudowne efekty. Nie zauważała tego, że nikła w oczach, że jej żebra można było policzyć, a policzki brzydko się zapadły. Ignorowała fakt, że każdy większy posiłek zwracała w pobliskiej toalecie. Karała się długimi biegami po terenie kampusu. Chciała podobać się Gabrielowi.
I podobała. Wiedziała to. Czuła to całą sobą, więc co innego mogło mieć znaczenie?


࿈࿈࿈


— Kocham cię, Gabe.
To wyznanie wcale nie przyszło jej łatwo, ale wiedziała, że musi się w końcu na nie zdobyć. Coraz częściej odnosiła wrażenie, że Ramírez się od niej oddala, że nie poświęca jej już tyle czasu, co na początku ich znajomości.
Rozpoczynała właśnie trzeci rok studiów i nie miała w planie zajęć z Gabrielem, co dodatkowo ograniczało ich czas spędzany razem.
Gabriel akurat przygotowywał prostą kolację, a kiedy usłyszał głos Elizabeth, odwrócił się w jej stronę. Skrzywił się. I nie był to nieznaczący grymas.
— Nie powinnaś tego mówić — stwierdził chłodno i wrócił do odcedzania makaronu. Tak, jakby jej słowa nie wywarły na nim żadnego wrażenia. Pozytywnego wrażenia. Zatrzymała się na wysokości lodówki, wspierając się o nią ramieniem.
Zrobiła wszystko to, czego od niej oczekiwał. Przefarbowała i skróciła włosy, schudła, zaczęła ubierać się tak, aby odsłaniać jak najwięcej ciała. Zaczęła też więcej malować, wyrażać siebie tak, jak ją tego uczył. Miała wrażenie, że jej obrazy były jedynym aspektem w ich związku, który faktycznie go cieszył, z którego był dumny. Z jej malarstwa, ale nie z niej.
— Dlaczego, skoro tak jest? — spytała, tym razem nie pozwalając mu się zbyć. W dłoniach trzymał garnek, więc nie mógł jej dotknąć, a to dawało jej lekką przewagę. Mogła postawić na swoim.
— Nawet nie wiesz, czym może być miłość.
— To mi to wyjaśnij. Pokaż mi, czym jest miłość, jak wygląda, kiedy…
Nawet nie zauważyła, kiedy Gabriel odłożył kuchenną ścierkę, przez którą trzymał do tej pory garnek. Podszedł do niej, położył ciepłą dłoń na jej umalowanym policzku.
— Laleczko, przestań. Zaraz będzie kolacja. — Zaczął mówić nieco łagodniej, kciukiem gładząc jej skórę. — A potem ci pokażę, czym może być dobre rżnięcie. A teraz idź umyć ręce.
I poszła je umyć. Zahipnotyzowana brzmieniem jego głosu, siłą spojrzenia i ciepłem dotyku. Chciała, żeby pokazał jej wszystko, co tylko mógł.
Uśmiechnęła się do swojego odbicia w lustrze.


࿈࿈࿈


Minęły już prawie dwa lata, odkąd ostatni raz rozmawiała z June. Mijały się na korytarzach uczelni, jednak na zajęciach siadały jak najdalej od siebie. June pewnie dlatego, że gardziła Murray, a Betsy dlatego, że bała się sprowokowania dziewczyny, która wiedziała o niej zdecydowanie zbyt wiele.
Ciepłego, jesiennego dnia na trzecim roku, zobaczyła June w jednym z chicagowskich parków. W objęciach młodego blondyna, który nie odrywał od niej wzroku. Betsy widziała jednak, że June skupiona jest na czymś innym i Murray siłą rzeczy podążyła za jej spojrzeniem.
Był tam Gabriel. Z drobną brunetką z widocznym ciążowym brzuszkiem i dwójką dzieci. Małym chłopczykiem, który stawiał koślawe kroki przy roześmianej matce i już nieco większą dziewczynką, która podskakiwała nieustannie, zaciskając drobną dłoń na palcach Ramireza.
Jej serce zatrzymało się na ułamek sekundy, coś boleśnie ukuło ją w klatce piersiowej, kiedy zdała sobie sprawę, że nie jest w stanie złapać oddechu. Stała w miejscu, czując jak zaczynają drżeć jej nogi, jak zbiera jej się na wymioty, jak pieką oczy, jak zasycha w gardle. Stała w miejscu i czuła, że rozpada się na kawałki, których nigdy nie będzie w stanie już pozbierać.
— Masz za swoje.
To był głos June, która właśnie ją minęła, trzymając za rękę swojego chłopaka. Była szczęśliwa, a Betsy nie mogła jej za to winić, ale to właśnie June była teraz osobą, na którą była najbardziej wściekła.


࿈࿈࿈


— Panno Murray. — Głos dziekana przywołał ją do rzeczywistości. — Nie tolerujemy tutaj takich zachowań. Sypianie z wykładowcami, czy też próba tego i szantażowanie ich wykracza poza nasze standardy.
Drobna blondynka siedziała przed czwórką starszych mężczyzn, ubranych w eleganckie garnitury, z perfekcyjnie związanymi krawatami. Obok nich, ze spuszczoną głową, siedział Gabriel. Pośród tych wszystkich ważnych mężczyzn wydawała się jeszcze mniejsza. I słabsza. Drżące dłonie ułożyła na swoich udach, zaciskając palce na materiale luźnych spodni.
— Ja nie…
— Proszę sobie darować. Profesor Ramírez powiedział nam o wszystkim, panno Murray. Chciała go pani zmusić do stosunków seksualnych w zamian za zaliczenie przedmiotów, a z tego, co Gabriel nam powiedział, nie przekazała pani ani jednego eseju, ani jednej pracy zaliczeniowej w terminie. — Dziekan mówił spokojnie, ale nietrudno było się domyśleć, że jest zniesmaczony. Marszczył nieustannie czoło, kiedy musiał na nią patrzeć.
— Słucham?
Nie wierzyła. Nie wierzyła w to, że historia, która nie miała sensu i żadnego zaczepienia w logice, przekonywała tak tęgie głowy. Nie wierzyła w to, że przez dwa lata Gabriel ją okłamywał, a teraz jeszcze zniszczył wszystkie prace, które oddała, żeby zrzucić winę na nią. Wiedziała dlaczego to zrobił. Bał się, bo powiedziała mu, że wie o żonie i dzieciach. Bał się, bo nigdy wcześniej nie widział takiej furii w oczach Elizabeth Murray. I chociaż ona wcale nie zamierzała donosić władzom uczelni, że ich świętoszkowaty wykładowca pieprzy studentki, to on pochopnie zrobił pierwszy krok, kreując się na ofiarę. Postawił na swoim.
Nie miała szans na to, aby z nimi wygrać. Siedziała naprzeciwko mężczyzn i żaden z nich nie chciał uwierzyć w jej niewinność. Nie miała też nikogo, kto mógłby potwierdzić jej wersję. Zresztą, nie miała swojej wersji. Nie miała sojuszników, którzy stanęliby za nią murem, bo jej całym światem był Gabriel Ramírez. Dla niego zrezygnowała z przyjaźni, a nawet z samej z siebie. Widziała to dopiero teraz.
— Chcę tylko dodać, panno Murray, że nie rozpoczniemy oficjalnego postępowania w sprawie wydalenia pani z uczelni, jeżeli dobrowolnie skreśli się pani z listy studentów. — Mówiąc to, podsunął w jej stronę odpowiedni wniosek i długopis.
A więc to tak?
Betsy spojrzała w tej chwili na Gabriela. Trudno było nie dostrzec malującego się na jego ustach uśmieszku. Triumfował, mimo tego, że przestała być jego laleczką. Nadal miał nad nią władzę, chociaż tak właściwie powinien czuć, że ją stracił.
Podpisała podsunięty jej pod nos wniosek i wyszła z gabinetu dziekana, mając ochotę rozszarpać samą siebie. Zdeptać, bo nie była niczym więcej niż nędznym robakiem, który ślepo dał się zmanipulować.
Gabriel miał rację z jednym. Betsy nie wiedziała, czym może być miłość.
I nie chciała wiedzieć.

10 komentarzy:

  1. Co za historia! Wow. Wzięło lekko z zaskoczenia, że Betsy ma za sobą takie doświadczenia.
    Mimo tematyki czytało się przyjemnie i miejmy nadzieję, że Betsy nie będzie miała w swoim życiu już tak toksycznych ludzi!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teraz dobieram jej do towarzystwa same dobre serduszka. Bez takich dupków jak Gabriel. ♥

      Usuń
  2. Oh, mam ochotę udusić pana wykładowcę i skopać mu tyłek! Zdecydowanie sobie zasłużył. Bardzo przyjemnie czytało mi się notkę z przeszłości Betsy i tak sobie myślę, że my autorzy zdecydowanie lubimy zrzucać na nasze postaci niezły bagaż doświadczeń.
    Obyś była dla niej już tylko łaskawa!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trzeba chyba będzie założyć jakąś komitywę kopania tyłków niedobrym facetom! :D

      Lubimy, lubimy, bo chyba łatwiej na takich historiach budować dla nich coś dobrego, wtedy mogą nowych, lepszych rzeczy doświadczać bardziej. ♥

      Usuń
  3. Jak zobaczyłam zalinkowane zdjęcie, pomyślałam sobie: okej, już się Betsy nie dziwię 😁 Ale jak przeczytałam całość, to nie byłam w stanie użyć żadnych cenzuralnych słów do opisania tego, jak bardzo mnie ten dupek zdenerwował. I po June też spodziewałam się, mimo wszystko, czegoś lepszego! Ten post wnosi bardzo dużo, jeżeli chodzi o zrozumienie Betsy i tego jaki wpływ miała na nią ta sytuacja, dlatego mam nadzieję, że pojawi się w jej życiu osoba, która sprawi, że będzie chciała wiedzieć czym jest miłość. Tym razem prawdziwa, bo to, czego zaznała u boku Gabriela, przy miłości nawet nie stało. Czekam na więcej takich opowiadanek z życia naszej zdolnej listonoszki! ❤️

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawda, że hociak z niego? :D
      Musiał dobrze wyglądać, skoro zbyt dobrze zachować się nie potrafił. Jakoś trzeba było zaślepić Betsy, która na tym Northwestern zgubiła swój rozsądek. A przecież całkiem rozsądna z niej babeczka, prawda? ;>
      Czułam wewnętrzną potrzebę wyjaśnienia tego, co spotkało Bets na studiach i cieszę się, że zostało to odebrane pozytywnie. I że Gabriel wyszedł na dupka. Taki miał być!

      Usuń
  4. Wow.
    Jakie to było dobre! Tylko dlaczego takie krótkie? Tak jak zostało to już wspomniane wyżej, gdy zobaczyłam Gabriela to wcale się Betsy nie dziwiłam. W dodatku z takim imieniem... Ach, ale ile ten romans ja kosztował. Strasznie mi się jej szkoda zrobiło, a z Gabriela to naprawdę niezłe ziółko. Mam nadzieję, że w końcu karma do niego wróci. Szkoda, że nie posłuchała się June, ale co to byłoby wtedy za życie, prawda? Takie bez komplikacji. Nuda. 😉 Mam nadzieję, że szybko pojawi się kolejna notka. Pochłonęłam te w ekspresowym tempie i czuje niedosyt! Proszę szybko roznosić listy i pisać dalej! 🩷

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skoro to było dobre w odbiorze, to pozostaje mi się tylko cieszyć. Zwykle w postach stawiam na drobiazgowość, opisują jedno wydarzenie zbyt dokładnie, a teraz zrobiłam sobie wyzwanie - opisać dwa lata w kilku scenkach. Trochę mi z tym było niekomfortowo, ale widzę, że się jednak udało, bo przekaz został zachowany.
      Betsy o Gabrielu już zapomniała, teraz próbuje ruszyć dalej, więc spora jest szansa na kolejne pościki. ♥

      Usuń
  5. Powiedziałabym, że to wręcz bardziej historia (nie)miłości, ale wiadomo, jak uczucie potrafi zaślepić, zwłaszcza kiedy jest się młodym i chce się być mądrym, ale czasem robi się głupoty.
    I absolutnie nie winimy tu Betsy, bo to słodka dziewczyna jest, a kto by oparł się komuś, kto wygląda jak Milo Ventimiglia (odpowiedź: na pewno nie ja), ale ogółem facet, który romansuje za plecami swojej żony, z którą w dodatku ma dzieci, to jest dla mnie motyw, który powoduje mnóstwo frustracji. Wzięłabym i przywaliła takiemu jak takiej wiewiórze w tej grze, co wiewióry wyskakują i wali się je młotkiem. (Wiem, bardzo wyszukane porównanie.)
    No i niby już miałam zarys tego, czego się spodziewać, bo czytałam i kartę, i przecież prowadzimy wątek, ale chyba nie spodziewałam się AŻ TEGO. Ale to dobry rodzaj zaskoczenia - właściwie to nie spodziewałam się, że z Gabriela będzie aż taki kawał... Dupka, żeby nie użyć gorszego słowa. Kawał chama i brutala.
    Czuję, że wiem więcej i jeśli kiedyś napiszesz więcej, to chętnie przeczytam. 🩷🩷🩷

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z perspektywy czasu to (nie)miłość. Jak nic. Ale wtedy Betsy była przekonana, że kocha, a pojęcie wzajemności było dla niej po prostu nieistotne.
      Hah! Widzę, że sporo osób komentujących miałoby problem, żeby oprzeć się komuś, kto wygląda jak Milo. I dobrze. To przynajmniej tłumaczy Betsy. W jakimś sensie.
      Podsumowując: tak, Gabriel to kawał dupka i taki miał się jego obraz pojawić w tej notce. Jest teraz kimś, kim Betsy gardzi, ale dzięki niemu przypomniała sobie o tym, jakie ma w życiu wartości. Coś za coś. ♥
      Bardzo mnie to cieszy, bo myślę, że jak znowu mnie weźmie na wyjaśnianie, to na pewno coś napiszę. ;-)

      Usuń