29.01.2025

[KP] Clive Bennett

Clive Bennett
10.10.1996. Lokalny bohater, urodzony i wychowany w Mariesville, jedyny syn lekarza Johna Jamesa Bennetta i Ruth Bennett, nauczycielki matematyki. Od września 2024 funkcjonariusz policji w Mariesville Police Department, wcześniej przez cztery lata zatrudniony przez Savannah PD. Wynajmuje mieszkanie w Downtown, ale często nocuje w domu matki w Applewood Grove.

Home / News / LODD News / 2024 / 04 / Georgia / Savannah
Sierżant policji umiera po tym, jak został postrzelony na służbie
Sierżant policji w Savannah w stanie Georgia zmarł po tym, jak on i inny funkcjonariusz zostali postrzeleni w sobotę wieczorem podczas interwencji w sprawie napadu rabunkowego. Georgia Bureau of Investigation poinformowało w niedzielę, że podejrzany o śmiertelne postrzelenie sierżanta Davida Christie również zmarł w wyniku obrażeń odniesionych dzień wcześniej.

Podczas incydentu ranny został także oficer Clive J. Bennett.

Władze zidentyfikowały później podejrzanego jako 50-letniego Joela Bradforda III.

Christie, wieloletni członek Departamentu Policji w Savannah z dziesięcioletnim stażem oraz weteran USMC, zmarł w szpitalu z powodu ran odniesionych po tym, jak wraz z funkcjonariuszem Bennettem zbliżył się do samochodu podejrzanego o udział w napadzie Bradforda.
Odkąd pamiętał, Mariesville miało mu do zaoferowania przede wszystkim jabłka, a on miał półtora roku, gdy rodzice odkryli, że jest na nie uczulony. Rozwiedli się natomiast, gdy poszedł do szkoły i od tamtej pory trwał w przekonaniu, że to wszystko przez te cholerne jabłka. Jeden miesiąc wakacji i co drugi weekend spędzał u ojca w Atlancie, resztę roku z matką w Mariesville. Grał w futbol amerykański, był gwiazdą szkolnej drużyny, a w corocznych kronikach regularnie lądował jako ten, który miał największe szanse na osiągnięcie sukcesu.

Sukcesem dla jego ojca było zostanie lekarzem. Dla matki — żona i gromada dzieci, no, może miło byłoby, gdyby wcisnął gdzieś w to doktorat z matematyki, ale dla wnuków wiele byłaby w stanie wybaczyć. Zlepiony z niespełnionych ambicji rodziców, cholernej alergii na jabłka, i poczucia, że na pewno można zrobić tym życiu coś więcej, zrobił zasadniczo niewiele.

Najpierw był żółtodziobem, potem krawężnikiem. Teraz nie jest nawet panem władzą, tylko gówniarzem Bennettów, któremu wydaje się, że coś mu wolno. Można i tak.

Służba nauczyła go tylko tego, żeby nikomu na tym świecie nie ufać, a już na pewno nie samemu sobie. Oprócz złej sławy ciągnie się jeszcze za nim brak talentu do gry w rzutki, bolące kolano i świadomość, że coś już w tym życiu spierdolił, ale ktoś inny zapłacił za to najwyższą cenę.


Ja jestem pusheen, a to jest Clivey. Jesteśmy też tu: smuteksmuteczek11@gmail.com.

97 komentarzy:

  1. [Może to moje specyficzne poczucie humoru dało się znowu we znaki, ale w sekrecie przyznam, że przedostatni akapit nieco mnie rozbawił. Ach, te małomiasteczkowe spojrzenie na świat... Możesz do czegoś dojść, ale gdy lokalne plotkarki cię z czymś skojarzą, masz przewalone.
    Życzę samych porywających wątków i wiecznego deszczyku weny, a w razie chęci na wspólną burzę mózgów, zapraszam.]

    Angelo, Liberty, Delio & Monti

    OdpowiedzUsuń
  2. [Być uczulonym na jabłka i urodzić się w miejscowości, która bez jabłek nie mogłaby istnieć, to wydaje się trochę zabawnym psikusem losu. :) Życie pisze różne scenariusze, czasem lepsze, czasem gorsze, dlatego mam nadzieję, że Ty napiszesz mu w Mariesville taki, który sprawi, że będzie szczęśliwy. Miłego pisania życzę. :)]

    Gina Swanson

    OdpowiedzUsuń
  3. [Kurcze , o ja pierdziele, przekichane od początku?! To po prostu niemożliwe, jaki pech go prześladuje. Strasznie dużo tu niepowodzeń, żalu i goryczy. Strasznie brakuje mi tu zrozumienia, albo chociaż jakiś prób!
    Czy nie zirytuje go taka skacząca pchła i kolorowa czupryna sąsiadki? Nie udało nam się spisać przy pierwszej postaci, może teraz to nadrobimy? ;) Łączy ich okolica zamieszkania, pochodzenie i... może nastoletnie umizgi sprzed paru lat i pierwsze randkowanie w szkole za gówniaka? W każdym razie, jeśli masz chęć, zapraszamy!
    Udanej zabawy! ;) ]

    Abigail

    OdpowiedzUsuń
  4. [Służba to ciężki kawałek chleba, czasami niewdzięczny, a w wielu przypadkach będący walką na śmierć i życie. Przykro, że Clive doświadczył tego w tak młodym wieku, chociaż wątpię, że wiek ma tutaj znaczenie, bo kaliber pewnych zdarzeń dla wszystkich jest taki sam. Ale jestem dobrej myśli, że z tym zaufaniem do samego siebie nie jest u Clive'a aż tak źle, jeśli zmienił oddział, a nie zrezygnował, więc niech znajdzie tutaj choć odrobinę ukojenia i odzyska wiarę w siebie, żeby dalej dzielnie służyć. Byle z dala od jabłek! Życzę wątków najlepszych pod słońcem, baw się dobrze!]

    Rowan Johnson

    OdpowiedzUsuń
  5. [Dobrze, że jednak został policjantem. Przyda mi się. :D]

    OdpowiedzUsuń
  6. [Bardzo ciekawa karta i postać. Uśmiałam się z pierwszego zdania - co za głupie zrządzenie losu, że dzieciak, który mieszka w mieście pełnym jabłek, jest na nie uczulony. Oby Clive przestał czuć się jak ktoś, kto zawodzi innych. Życzę wam samych owocnych wątków!]

    Viv

    OdpowiedzUsuń
  7. [♥]

    In good time, you'll come to know
    You can find yourself where you belong
    You are needed here, you are enough

    OdpowiedzUsuń
  8. [Dobry wieczór. ^^
    Autorzy chyba bardzo lubią uprzykrzać swoim życiem postacie, ale całe szczęście, że te zawsze trafią na osobę, która będzie chciała wnieść trochę kolorów do szarej rzeczywistości. Clive łatwego życia nie miał, a traumy po utracie partnera i postrzale sobie nawet nie wyobrażam. Oby teraz mu się już tylko układało. I niech trzyma się z dala od jabłek! A widzę, że nie tylko mnie to rozbawiło. To naprawdę trzeba mieć pecha, aby urodzić się w miejscu pełnym jabłek i mieć na nie uczulenie. :D
    Widzę parę podobieństw między nim, a moją Amelią. Nie dość, że prawie mieszkają po sąsiedzku, oboje się niezbyt do ślubu i bombelków spieszą, to jeszcze nie sprostali oczekiwaniom rodziców. Mogliby sobie wspólnie marudzić na życie i starych, przy okazji będą grać w rzutki i być może Clive odkryje, że ma do nich talent? 😌
    Jakoś tak się mijamy na tych blogach, więc chyba pora w końcu coś napisać, jak myślisz? 🤎]

    Urocza sąsiadka Mia, Declan Sawyer & Eaton Grant

    OdpowiedzUsuń
  9. Był w domu przez prawie miesiąc. Dwadzieścia osiem dni. O dwadzieścia osiem dni za długo. W tym czasie musiała kilkakrotnie zgłosić nieobecność w pracy, bo nie była w stanie podnieść się z łóżka albo siniaki były zbyt widoczne. Tommy przestał się pilnować. Bił coraz mocniej, szarpał gwałtowniej, a Clementine nie była w stanie zliczyć o ile ścian w ich wspólnym domu obiły się jej plecy, nie była w stanie przypomnieć sobie, ile razy zabrakło jej oddechu, kiedy kuliła się w obawie przed kolejnym ciosem. Odliczała dni do końca piekła, które jej zgotował. Odetchnęła z ulgą, kiedy ubrał mundur i wymuszając na niej grę idealnej żony, zażyczył sobie, żeby go odprowadziła przed dom. Wtedy, na widoku, kiedy zachwycone nim sąsiadki wzdychały, on całował ją tak, jakby nie istniał nikt inny, jakby cały świat ich nie obchodził. Clementine powstrzymywała wtedy mdłości i łzy cisnące się do oczu.
    Odetchnęła z ulgą, kiedy wyjechał. Wracała powoli do normalności. Minął tydzień od jego wyjazdu na kolejną misję, a ona dopiero teraz zaczynała nieśmiało powracać do życia. Nie opuszczała już żadnej zmiany, ubłagała szefa nawet o dodatkowe, żeby trochę podreperować swój budżet. Do puszki po maślanych, kruchych ciastkach odkładała nieznaczne kwoty. W razie gdyby w końcu odważyła się uciec. Wyjechać. Problem polegał na tym, że nie wiedziała gdzie. I nie wiedziała jak. Tommy, jak i jej ojciec, poruszyliby niebo i ziemię, żeby ją odnaleźć. Była ich i miała być grzeczna.
    Tego dnia miała akurat wolne. Poranek spędziła na zajęciach jogi w community center, wybrała się na zakupy, przygotowała obiad i upiekła ciasto. Nie miała pojęcia, co zrobić z szarlotką z nadzieniem z prażonych jabłek. Nie miała wcale na nią ochoty. Pachniała nieziemsko, ale Clem patrzyła na nią tak, jakby właśnie ta szarlotka zrobiła jej jakąś krzywdę. Może dlatego, że było to ulubione ciasto Tommy’ego? Dlatego znała przepis na pamięć. Dlatego za każdym razem wychodziło idealnie.
    Posprzątała dom. Schowała wszystkie rzeczy osobiste Tommy’ego do kilku pudeł, które zamknęła w szafie w mniejszej sypialni. Zamykała ją na klucz. I kiedy męża nie było w domu, w ogóle tam nie zaglądała. Chowała wszystkie ich wspólne zdjęcia i pamiątki. Musiała pozbyć się go ze swojej głowy, zapomnieć o jego dotyku, a wszystkie mniejsze lub większe pierdółki znacznie jej to utrudniały. Nie mogła patrzeć na jego uśmiechniętą na zdjęciach twarz.
    Już miała wyrzucić szarlotkę. Stała przy kuchennym oknie z widokiem na ulicę. Kątem oka dostrzegła sylwetkę pani Bennett wynoszącej śmieci. Ubrała się nieco bardziej przyzwoicie. Ściągnęła dziurawą bluzę i poplamione dresy. Nikt przecież nie musiał wiedzieć, w jakiej rozsypce była. Spięła ciemne włosy, wciągnęła jeansy i czystą bluzę. Wsuwając na nogi adidasy, nawet nie kwapiła się do tego, żeby ubrać kurtkę. Do sąsiadki miała przecież niecałą minutę drogi. I po tej minucie stała na jej ganku, pukając do drzwi. Z szarlotką w okrągłej foremce w drugiej dłoni.
    Nawet nie wiedziała, kiedy minęły dwie godziny. Rozmawiały o wszystkim. Nawet o jej mężu. W końcu wszyscy wiedzieli, kiedy wyjeżdżał. Wszyscy. Clem musiała udawać, że wcale jej to nie rusza. Najgorsze jednak było to, że musiała udawać, że za nim tęskni i że drży z obawy o jego życie.
    Kiedy wychodziła, na zewnątrz było już ciemno i na pewno sporo chłodniej niż wtedy, kiedy opuszczała swój dom. Otworzyła drzwi wejściowe, odwróciła się jeszcze, żeby pożegnać się z sąsiadką.
    — Do widzenia, pani Bennett — zawołała, zmuszając się do delikatnego uśmiechu. Zrobiła krok na zewnątrz, dość niefortunnie odwracając się dopiero wtedy, kiedy jej nos trafił na coś twardego. Na przeszkodę, której w ogóle się nie spodziewała.

    Clementine

    OdpowiedzUsuń
  10. [To możemy sobie przybić piątkę, bo ja też namiętnie oglądam bodycam footage i mam nawet swoje ulubione! :D O, a jeśli piszesz też męsko-męskie, to ja bardzo chętnie coś napiszę! I skoro skrobię już tutaj, może od razu podsunę swoje dwa, luźne pomysły? Jest między nimi osiem lat różnicy, także na pewno kojarzyliby się ze wsi, ale jeśli przez cztery ostatnie lata Clive urzędował w Savannah, to po drodze ze sobą na pewno nie mieli. Za to wcześniej, jeśli chcesz i nie jest to jeszcze w jego historii sprecyzowane, może to Rowan mógł mu podsunąć pomysł na złożenie papierów do policji, a później trochę z tym pomóc? Obaj są dziećmi niespełnionych ambicji. Tamtego wieczora mogli akurat zasiąść obok siebie przy barze – Rowan styrany po jakiejś akcji, Clive za to po rodzicielskiej tyradzie i tak od słowa do słowa mogli dojść w rozmowie właśnie do kwestii rodzicielskiego wsparcia, którego żaden z nich nie miał, a później do czegoś na zasadzie: ... więc złożyłem papiery do policji i teraz nie mam wątpliwości, że to najlepsze, co mogłem dla siebie zrobić. Ale to taka zupełnie luźna propozycja z mej strony :) A teraz pomysły! Pierwszy, który wpadł mi do głowy, to że Rowan na pewno musiał przyklepać przyjęcie Cilve'a do tutejszej jednostki, także możemy zacząć od takiego job interview, powiedzmy. Rowan miałby wprawdzie papiery Clive'a, ale na pewno chciałby się dowiedzieć, jak to z jego perspektywy wyglądała ta kwietniowa akcja w Savannah, która troszkę wywróciła jego życie do góry nogami – o ile masz ochotę zacząć zdradzać tego szczegóły! A drugi pomysł to może jakiś wspólny patrol? Pijacka awanturka w lokalnym pubie, którą trzeba będzie rozgromić? Generalnie, jestem otwarta na wszystkie pomysły, burze mózgów i tak dalej, i zapraszam też na maila, jeżeli dla Ciebie to wygodniejsza forma kontaktu :D]

    Rowan Johnson

    OdpowiedzUsuń

  11. Życie Clementine było beztroskie do szóstego roku życia. Burzliwy rozwód rodziców, przydzielenie jej pod opiekę ojca, wieczne przeprowadzki, mieszkanie w bazach wojskowych, szkoły na chwilę i przyjaciele na minutę. Nikt nie powinien był się jej dziwić, że nigdzie nie potrafiła zapuścić korzeni. W Mariesville mieszkała już ósmy rok, trochę z przymusu, trochę z wyboru, ale nadal nie potrafiła nazwać się inaczej niż nowicjuszką. Nie czuła, że Mariesville to jej dom, chociaż przeprowadziła się tutaj w wieku zaledwie dwudziestu dwóch lat. Jako żona. Tego Tommy’ego, który urodził się będąc chlubą tego społeczeństwa. Dumnie reprezentował drużynę footballu amerykańskiego i w wieku osiemnastu lat zaciągnął się do armii, strzygąc na krótko swoją bujną czuprynę. Tommy był ideałem, kiedy poznała go w Fort Jackson. Szkolił się pod czujnym okiem jej ojca, który nie protestował, gdy Clementine skradła serce najzdolniejszemu rekrutowi. Nie było niczym dziwnym, że wzięli rychły ślub przed pierwszym wylotem na misję. Nie było niczym dziwnym, że zamieszkali w domu po dziadkach Tommy’ego, który tylko czekał na jego ewentualną żonę i gromadkę dzieci. Tę pierwszą wprowadził tam bez trudu, robiąc z przytulnego, niewielkiego domu więzienie. I na szczęście Clem nie doczekali się żadnego dziecko. Właściwie tylko dzięki niej i pewnym środkom zaradczym. Gdyby nie to, mieliby już dwójkę dzieci. Tylko Tommy o tym nie wiedział. Nikt o tym nie wiedział.
    Clementine miała swoje tajemnice, które dusiły ją od środka. Zabijały wszystko to, kim chciała być. Chciała być dobrym człowiekiem. Chciała móc się uśmiechać i cieszyć się z drobnostek. Ale drobnostki najczęściej ją martwiły.
    Zrobiła krok w tył, niepełny, bo inaczej znowu wróciłaby do wnętrza domu sąsiadki. Zamarła, kiedy dotarło do niej, kto był przeszkodą, od której się odbiła. Spojrzała na niego zaskoczona, kiedy zwrócił się do niej zdrobniałą formę jej imienia. Ale jeszcze bardziej zdziwiona była, kiedy nazwał ją panią Redford. Nazwisko męża gniotło ją jeszcze bardziej niż to, które nosiła po ojcu. Kiedy ktoś nazywał ją panią Redford, niewidzialne, ale lodowate szpony, zaciskały się na jej sercu. Tommy zwracał się tak do niej, kiedy próbował być dobrym, przykładnym mężem, ale jego przykładność kończyła się dokładnie w momencie, w którym dostrzegał pierwszy grymas, pierwszą oznakę zniechęcenia z jej strony. Wtedy była panią Redford - workiem treningowym.
    — Oficerze Bennett — mruknęła cicho, czując się jak w potrzasku. Między jego matką, a nim samym. Uniosła jedną brew, kiedy usłyszała o grasujących wściekłych lisach w pobliskiej okolicy. — Dziękuję. — Powiedziała już głośniej. — Od razu czuję się bezpieczniej. — Minęła go, nawet na niego nie spoglądając. Nie odwróciła się nawet, żeby kolejny raz pożegnać jego matkę. Gdyby nie płot odgradzający działki, miałaby jeszcze bliżej do swojego domu, ale teraz po prostu musieli wyjść na chodnik przed domami. Nie czekała na niego, ale też nie szła specjalnie szybko, dając mu szansę na to, aby zrównał z nią krok.
    — Wściekłe lisy? — spytała, kiedy w końcu to nastąpiło. Wsunęła dłonie do kieszeni bluzy, patrząc na czubki swoich znoszonych adidasów.

    Clemmy

    OdpowiedzUsuń
  12. Hej, Clivey cisnęło jej się na usta, ale przecież nie mogła. Nie przy jego matce. Bo nikt nie wiedział, nikt w tym zasranym Mariesville nie wiedział, że Clementine przy oficerze Bennetcie wcale nie jest panią Redford, a Clemmy właśnie. Nikt nie wiedział, że kiedy szeptała jego imię, to zwracała się do niego Clivey. Tak, jak wtedy kiedy mieli te szesnaście czy siedemnaście lat, podczas upalnego lata w Atlancie. Nikt nie wiedział i wolała, żeby tak zostało. Dla jej dobra. Już i tak za każdym razem Tommy oskarżał ją o zdradę, o to, że puszczała się na prawo i lewo, że każdy facet, w którego stronę zerknęła albo którego pozdrowiła podczas wspólnych zakupów, był jej rzekomym kochankiem. Za każdego takiego dostawała wpierdol. Wpadał w szał, kiedy ktokolwiek zerknął w jej stronę. Jakby to była jej wina, ale chyba pogodziła się już z myślą, że wszystko było jej winą. I niewiele brakowało, a pogodziłaby się też z myślą, że na to wszystko zasługuje.
    Dlatego o wiele łatwiej było jej minąć policjanta i nie przyglądać mu się zbyt uważnie. Nie pod czujnym okiem jego matki, która nie wiedziała i miała nie wiedzieć. Nie wiedziała, czy można ufać pani Bennett, dlatego cierpliwie znosiła peany, które ta wznosiła na cześć małżeństwa Redfordów. Że byli jak malowani, jak z obrazka. Tacy szczęśliwi.
    — Coś lepszego niż wściekły lis? — spojrzała na niego niepewnie. Wzruszyła ramionami. — Nie. Pewnie nic. Nie ma nic lepszego niż wściekły lis — odparła w końcu i choć nie brzmiało to zbyt radośnie, to na jej twarzy pojawił się cień uśmiechu. — Nie zapomni ci tego lisa, czy tego, jak do mnie powiedziałeś? — Spytała, choć obstawiała to drugie. Nie wątpiła, że Ruth może przepytywać swojego syna. Albo mu to wypominać. I wypominać to też sąsiadce. Nabrać podejrzeń.
    Dotarli przed jej dom, zwolniła, kiedy pokonywali kolejne chodnikowe płyty prowadzące przez nieco zaniedbany trawnik. Jakby chciała odwlec w czasie jego powrót do domu. Powinna była napisać do Clive’a już tydzień temu, kiedy Tommy wyjechał. Czuła, że powinna była dać mu znać, a jednak tego nie zrobiła. Nie była w stanie się pozbierać po ostatnim urlopie męża, a i siniaki nie znikały tak szybko, jak zakładała.
    — Przyniosłam jej szarlotkę — odpowiedziała zgodnie z prawdą. — Zaprosiła mnie na kawę i nie mogłam odmówić. — Wzruszyła ramionami. Znowu. Okolica była pogrążona w mroku. Gwiazdy nad domami świeciły teraz intensywniej. I mimo tego, że dzień był ciepły, niemal wiosenny, to Clem teraz było zwyczajnie zimno. Miała na sobie w końcu tylko bluzę z kapturem. Pokonała cztery schodki prowadzące na prostą, niewielką werandę, na której latem - dla pozoru - wystawiała dwa bujane fotele. Tak, jak robili to dziadkowie Tommy’ego i tak, jak mieli robić to oni. Jakby te bujane fotele mogły świadczyć o udanym małżeństwie. Zatrzymała się przed drzwiami i odwróciła tyłem do nich. Miała tego pana oficera przed sobą. Kinkiet wiszący przy drzwiach rzucał blade światło, niemrawo rozpraszając wszechobecną ciemność wokół domu Redfordów.
    — Zasiedziałam się u niej, ale miałam wrażenie, że nigdy nie skończy mówić — przyznała jeszcze, znowu pozwalając sobie na lekki uśmiech. Nie miała nic przeciwko matce Bennetta. Była sympatyczna, może odrobinę wścibska, ale w zasadzie nieszkodliwa.
    — Przyjdziesz później? — spytała cicho, zerkając w stronę domu, z którego właśnie przyszli. Po krótkiej chwili znowu skupiła spojrzenie na mężczyźnie. I jeśli o nią chodziło, to granatowy mundur był jej zdecydowanym faworytem. Nie mogła zakładać, że Clive wpadnie teraz, że zostanie u niej na trochę dłużej. Wtedy w ogóle jego matka nabrałaby podejrzeń. A Clementine naprawdę tego nie chciała. Ale chciała, żeby ją odwiedził.

    Mrs. Redford

    OdpowiedzUsuń
  13. Clive Bennett był po prostu dobrym facetem, a Clementine Redford wciągnęła go w swoje popierdolone życie, ale jak mogłaby inaczej, kiedy ten okazywał się może nie najlepszym, ale na pewno całkiem dobrym powodem, aby nie utonąć? To tylko dzięki niemu trzymała się jeszcze na powierzchni i nie przyznałaby tego na głos, ale dzięki niemu jej życie miało jakiś sens. Wiedziała, że robi źle, że Clivey zasługuje na wiele więcej niż smutne spojrzenia nieszczęśliwej mężatki, jej niepewne uśmiechy i potajemne schadzki, o których nikt nie mógłby się dowiedzieć.
    Nie przymuszała go do niczego, ale za pewnik przyjęła, że on chce tego samego, co ona. Nawet nie wyobrażała sobie scenariusza, w której Clive jej odmawia. A powinna. Zdecydowanie powinna była przygotować się na ewentualną odmowę, na odwrócenie się na pięcie i odejście. Raz, a dobrze. Na zawsze. Nie miała mu przecież nic do zaoferowania. Nie mogła go kochać, nie mogła się z nim pokazywać. Nie mogła mu niczego obiecać i składać zapewnień, bo byłyby bez pokrycia.
    Clementine też była dobrym człowiekiem. Chciała nim być. Chciała móc być dobrym człowiekiem, zwłaszcza dla niego. A teraz, kiedy stała naprzeciwko niego, zyskując pewną przewagę nad nim ze względu na to, że zatrzymał się na schodach, widząc jego uśmiech, miała poczucie, że powinna być dobra. A to wiązało się z tym, że nie powinna była go zapraszać. Przecież mógł odnieść wrażenie, że zapomniała o jego istnieniu, kiedy niemal cały styczeń jej mąż był w domu. Wykasowała wszystkie wcześniejsze wiadomości, zapisała jego numer tak, aby Tommy, który miał w zwyczaju kontrolować jej telefon, nie nabrał żadnych podejrzeń. Nie zapomniała o Clivie. Nie byłaby w stanie, ale musiała robić wszystko, aby zapomnieć. I to już nie tylko dla swojego dobra, ale też dla jego bezpieczeństwa. Wolała, żeby nie musiał konfrontować się z Redfordem.
    — W szpitalu? — spytała, początkowo nie rozumiejąc do czego w ogóle nawiązywał, a kiedy do niej dotarło, rozszerzyła oczy, zasłoniła usta dłonią. — Jezu, Clive… — szepnęła, gdy w końcu przypomniała sobie o uczuleniu Bennetta. Miała tylko nadzieję, że Ruth też o tym pamiętała i wcale nie zamierzała częstować wypiekiem Clem swojego syna. Była jego matką, musiała pamiętać. — Mogłam ją wyrzucić tak, jak zamierzałam — stwierdziła w końcu, odsuwając dłoń od ust, przy okazji zgarniając kosmyk ciemnych, niesfornych włosów za ucho.
    Clive miał życie towarzyskie. Ona trochę tego unikała, aby nikt nie domyślał się tego, co ją spotyka. Trochę częściej pozwalała sobie na wyjścia ze znajomymi, głównie z pracy, wtedy, kiedy Tommy’ego nie było w kraju. Ale nawet wtedy potrafiła popaść w zamyślenie tak silne, że nie docierało do niej nic z zewnątrz. Uchodziła za wariatkę. I nie dziwiła się tym, którzy tak sądzili.
    Widząc natomiast, że jego uśmiech zbladł, kiedy skupił wzrok na jej twarzy, odruchowo sięgnęła do policzka. Siniaki na w okolicy kości policzkowej, sięgające okolicy oka, zbladły. Przybrały zielonkawo-żółtego koloru i łatwiej było ukryć je pod makijażem niż te niemal brunatne. Zrozumiała jednak, że ten staranny make-up musiał ulec zatarciu, kiedy siedząc w kuchni pani Bennett, bezmyślnie podpierała twarz na dłoni.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie była pewna, czy powinna w ogóle to komentować. Bo może Clive wcale tego nie zauważył, może grymas znaczył jego buźkę z zupełnie innego powodu. Może jej zaproszenie budziło w nim niesmak? Złość?
      Nie sądziła nawet, że tak trudno będzie odpowiedzieć jej, dlaczego miałby przyjść. To przecież było oczywiste. Ale czuła pod skórą jak brutalnie zabrzmi to, aby przyszedł ją pocieszać, uprawiać z nią seks, który był najlepszą drogą do zapomnienia o bolesnym dotyku Tommy’ego.
      Była okropna w tym, jak go traktowała. Nie zasługiwał na to.
      — Po prostu przyjdź, Clivey — odpowiedziała mimo tego, do jakich wniosków teraz dochodziła. Wsunęła dłonie głębiej w kieszeń bluzy-kangurki. Zrobiła krok w jego stronę, pokonując tym samym jedną trzecią szerokości werandy w miejscu przy drzwiach. — Zostawię otwarte tylne drzwi — dodała, robiąc kolejny krok. Stała tuż przed nim, niepewnie spoglądając w stronę domu jego matki. — Proszę.
      Nie chciała mu tłumaczyć, ale im bardziej uciekała od tego tłumaczenia, tym bardziej żałośnie się czuła.

      bitch Redford

      Usuń
  14. [To ja wpadnę najpewniej jutro na mejla, aby obgadać szczegóły i jedziemy z tym wątkiem. :D To wręcz grzech się ciągle tak mijać. :D]

    Mia

    OdpowiedzUsuń
  15. Trafili na siebie w złym momencie jej życia. To nie były wakacje w Altancie, gdzie niemal zupełnie beztroscy poddawali się chwili i nie myśleli o konsekwencjach. Może gdyby nie fakt, że wraz z końcem wakacji przeniosła się z ojcem na drugi koniec Stanów, nadal utrzymywaliby kontakt. Może wtedy nigdy nie spotkałaby na drodze Tommy’ego, który ku złośliwości losu, również był z Mariesville. Miała wrażenie, że los z niej zakpił, kiedy zamieszkała w miasteczku, z którego pochodził dla niej ktoś ważny. Bo ten pierwszy raz był ważny, był istotny i nigdy o nim nie zapomniała.
    I teraz, kiedy Clive wrócił do Mariesville, do domu, a Tommy’ego nie było w mieście… Po prostu się stało. Wydarzyło. Nie planowali tego. I znowu nie myśleli o konsekwencjach. Ich świadomość pojawiła się w głowie Clementine nieco później, kiedy została sama, kiedy widziała zdjęcie ślubne oprawione w ramkę i powieszone nad łóżkiem. Wtedy też zaczęła chować wszystkie rzeczy, które mogłyby świadczyć o tym, że ma męża. Nie była dobrą żoną, ale też nigdy nie była żoną tak naprawdę. Tommy był mężem na pokaz, ba, ku uciesze publiki był mężem idealnym, a ona żonką z wiecznie skwaszoną miną.
    Wycierpiała przez niego dość jeszcze zanim armia odcisnęła na nim swoje piętno. A kiedy wsiąknął w jej struktury, jakby był do tego urodzony, mogła zapomnieć o lepszych dniach. Stał się jeszcze brutalniejszy, każdy kolejny powrót Tommy’ego był gorszy, boleśniejszy. Kiedy trafiła do szpitala ze zwichniętym barkiem, patrzyli na nią krzywo, a ona równie krzywo mogła się uśmiechać, gdy troskliwy, zmartwiony mąż dbał o to, aby nie została sama.
    I nie chciała, aby ktokolwiek wiedział o tym w czyich ramionach szukała pocieszenia. I nie chciała, żeby Clive wiedział, co dzieje się w jej domu, kiedy on nie mógł do niego wejść. Wieść o niewierności Clem rozprzestrzeniłaby się po małym Mariesville z prędkością światła. Być może jego matka byłaby więcej niż niezadowolona, a akurat Ruth zdawała się lubić Redforda. I Redford zdawał się lubić Ruth. Mieszkała tuż obok. Mogła być dobrym źródłem informacji.
    Zatkało ją. Dosłownie. Zamurowało na krótką chwilę, kiedy usłyszała co do niej powiedział, a właściwie - kiedy dotarł do niej sens tych słów. Wpatrywała się w niego z coraz większym niezrozumieniem. Jakby z obawą, że cała sytuacja zaczyna wymykać się spod kontroli, a ona powinna była zwyczajnie zakończyć tę znajomość i wrócić bez niego do swojego szarego, nędznego życia.
    — Co? — burknęła niewyraźnie jeszcze zanim otrząsnęła się z szoku. Odwróciła się na moment za siebie, jakby musiała urzeczywistnić te drzwi frontowe, o których mówił. No, były tam. I tylko ona zamierzała przez nie wejść do swojego domu.
    Uważnie przyglądała się mężczyźnie, który stał w mundurze na schodach prowadzących na werandę. Grymas, który pojawił się na jej buzi, nie dodawał jej urody, a wręcz przeciwnie. Światło rzucane na jej twarz potęgowało cienie, które niemal uwydatniły rozległy siniak.
    — Tylko z nakazem, oficerze Bennett — niemal warknęła w odpowiedzi na jego głupotę. Może nie wpadłaby na to, gdyby był tutaj po cywilu. Ale nie był. Kurwa. — Zapiekanka ci wystygnie. — Dodała jeszcze, ale nie ruszyła się z miejsca. Zacisnęła drobne dłonie w pięści, nabierając powietrza w płuca. Nasłuchała się o tej zapiekance. Ulubionej zapiekance Clive’a.
    Już miała się odwrócić. Naprawdę chciała, bo znowu zerknęła w stronę drzwi, w obszernej kieszeni wyszukując kluczy z pokaźnym breloczkiem. — Co chcesz przez to osiągnąć, Clivey? — spytała cicho. Powinna kazać mu spierdalać. I trochę kazała, ale chciała wiedzieć też, co nim kieruje. Wiedziała, że nie jest w stosunku do niego fair. Nie mogła być, ale on teraz był nie tyle niesprawiedliwy w stosunku do niej, co prawie okrutny. Ale przecież on o tym nie wiedział.

    the worst

    OdpowiedzUsuń
  16. Trzeba postawić sprawę jasno i przyznać, że każdy dzień Clementine był z tych gorszych. Ona nie miewała dobrych dni. Ona nie miała nawet dobrego życia, a Clive miał szansę je mieć. Bez niej. I to nie tak, że uważała Bennetta za swoją wstydliwą tajemnicę. Nie wstydziła się go, nie wstydziła się tego, co robili i gdyby mogła, dałaby wiele, aby ujrzało to światło dzienne. Ale nie mogła. Oni nie mogli pozwolić na to, żeby ktokolwiek się dowiedział. Clive nie pytał, więc pewnie tylko się domyślał, dlaczego Clementine tak bardzo zależy, żeby ukrywać swój romans.
    Clementine w zasadzie była nikim więcej jak tchórzem.
    Powinna była się rozwieść, ale jeden jedyny raz, kiedy poruszyła ten temat przy Tommy’m skończył się tym, że rzekomo wyjechali na dwa tygodnie niezapowiedzianego urlopu. Redford po prostu nie miał innego sposobu na to, aby ukryć w Mariesville skatowaną żonę. Musiał ją stąd wywieźć.
    Powinna była zakończyć takie życie, ale problem polegał na tym, że nie znała nikogo, kto mógłby jej pomóc, a ona po prostu nie miała na tyle odwagi. Bała się żyć, ale tak samo bała się umierać.
    Nie robiła więc nic, pozwalając przy tym wierzyć Bennettowi, że ma go za śmiecia, chociaż wcale tak nie było. Znaczył więcej niż chciałaby myśleć, że znaczy. Nie powinien znaczyć nic, a jego obecność powinna wiązać się tylko z dobrym, konkretnym seksem i wymykaniem się, czy to z jej domu, czy z jego mieszkania pod osłoną nocy, zanim znaczna część Mariesville obudziła się do życia. Ale tak nie było i to mogło doprowadzić ją do zguby.
    Clem nie miała pojęcia, co dzieje się z panią Bennett. Mogła snuć przypuszczenia, ale tak naprawdę rzadko trafiała na Ruth w chwilach jej słabości. Częściej trafiała na nią wtedy, kiedy sąsiadka była pełna energii, może nieco zagubiona, ale na pewno osadzona w rzeczywistości. Dlatego traktowała ją jako zagrożenie.
    I dotarło właśnie do niej, że jej syna też powinna. Była wściekła. Na niego, ale przede wszystkim na siebie. Bo pozwoliła mu na to, aby wytrącił ją z równowagi, bo z tej chwiejnej równowagi po prostu wypadła.
    — Pierdol to, Bennett. — Zawtórowała mu. Nie zamierzała go zatrzymywać, skoro on nie chciał zrozumieć, skoro przez swoją frustrację zaczął jej wszystko utrudniać. A ona, nie licząc seksu, na który go zaprosiła, chciała po prostu poczuć się bezpiecznie. I nie czuła się tak, kiedy sama leżała w szerokim, małżeńskim łóżku. To nie był jej dom, nie mogła się w nim poczuć dobrze i bezpiecznie.
    — Dlaczego nie potrafisz zrozumieć… — szepnęła. Mógł jej nie usłyszeć, nie zależało jej na tym, żeby słyszał.
    Chciała mu przywalić, potrząsnąć nim, ale jedyną rzeczą, którą miała pod ręką, był niewielki pęk kluczy. Cisnęła więc nimi, celując w plecy Clive’a, ale te ledwo go drasnęły, przelatując ponad jego ramieniem. Całe szczęście, że to nie ona nosiła broń. Patrzyła się na klucze, leżące parę kroków przed stopami oficerami. Ledwo je dostrzegała w panującej ciemności. Tego już nie mogliby wytłumaczyć interwencją.
    A ona była wariatką, bo nie potrafiła pogodzić się z jego odmową.
    — Dobranoc. — Dodała tylko, żeby zachować jakąkolwiek twarz, choć paliła się ze wstydu. Ale nie ruszyła się po klucze. Czekała, aż Clive je minie i zniknie jej z oczu. Tak byłoby teraz dla nich najlepiej, chociaż nie chciała, żeby odchodził.
    Choć i on miał jej numer, i wiedział, gdzie jej szukać.

    still - the worst of the worst

    OdpowiedzUsuń
  17. Dobrze, że skapitulował. Dobrze, że odszedł. Bo ona nie potrafiła. Chciała go mieć, ale na zasadach, które były zwyczajnie niesprawiedliwe dla niego. Nie mogła go mieć. I nie powinna. Wtedy wszystko byłoby znacznie łatwiejsze, a tak czuła, jak cała złość kipi w niej, kiedy patrzyła w plecy odchodzącego policjanta. Kurwa, że też musieli na siebie wpaść w tym pieprzonym Mariesville. Że też musieli utwierdzić się w przekonaniu, że pójście ze sobą do łóżka jest stosunkowo proste. I było, dopóki Clive nie zaczął stroić fochów, a ona mu w tym wszystkim wtórowała. Zachowywali się dosłownie jak para gówniarzy. A ona w dodatku - jak wariatka. Odczekała, aż zniknie z jej terenu i dopiero wtedy, drżąc na chłodzie, ruszyła po swoje klucze. Nie patrzyła w stronę domu Bennettów, kiedy otwierała drzwi, nie zerknęła tam nawet wtedy, kiedy weszła do kuchni, gdzie jedno z okien wychodziło na ich podwórko. Zasłoniła rolety. Zamknęła drzwi. Frontowe i te wychodzące na ogródek.
    Wyciągnęła butelkę drogiej tequilli, pozwalając sobie naruszyć zapasy męża. Miala to w dupie. Miała w dupie Tommy’ego. Clive’a też. Problem polegał na tym, że kiedy obudziła się następnego dnia, miała najpotężniejszego kaca od dawna, a wyprawa do pracy była najgorszym, co mogła sobie zrobić. Ale musiała żyć. I żyła. Przez kolejny tydzień. Ani razu nie sięgając po telefon, żeby do niego zadzwonić albo napisać. Unikała nawet jego matki, biorąc dodatkowe zmiany w robocie, a do domu wracała tylko po to, żeby spać.
    Zmieniło się to w chwili, kiedy jedna z dalszych sąsiadek urządzała babski wieczór. Clemmy wiedziała, że tutejsze kobiety mają swoje rytuały, a jednym z nich było wyjście na miasto bez swoich mężów. Pewnie gdyby nie spotkała Margaret w supermarkecie, to nawet nie zostałaby zaproszona. Ale kiedy oficjalne zaproszenie padło, nie mogła odmówić. Margaret była dominująca i miała krąg wiernych przyjaciółek. Clementine nigdy nie zależało, żeby do nich należeć. Tommy’emu też nie, bo im mniej znajomych miała Redford, tym mniejsze były szanse na to, że wszystko się wyda.
    Po zjedzonej pizzy, udały się do The Rusty Nail, gdzie piwo kupowały w dzbankach, śmiały się i zwyczajnie w świecie były głośne, dzikie, jakby ktoś spuścił je ze smyczy. Clementine nie czuła się w tym wszystkim dobrze, a kiedy wśród gości baru dostrzegła Bennetta, czuła się jeszcze gorzej.
    Bolała ją już głowa od wiecznego trajkotania, przechwalania się tym, co ich mężowie nie wyczyniają w łóżkach i jak czasami trudno jest im szczytować. Słuchała porad i technik, a potem czuła na sobie te współczujące spojrzenia, bo jej męża więcej nie było niż był i pewnie musiała za nim bardzo tęsknić. I za seksem również. Bo ile można żyć bez seksu?
    Kiedy padło to pytanie, Clem uwiesiła spojrzenie na blondynie, który dzisiaj był tutaj po cywilu. Pewnie z kimś znajomym. Odpowiedziała smutną minką, wzruszeniem ramion i hasłem o wibratorze. Towarzyszki wybuchły gromkim śmiechem, a Redford złapała swój pusty kufel i ruszyła w stronę baru. Ale słyszała, mimo panującego w lokalu gwaru, jaka to ona nie jest biedna. Jak się bardzo się, kurwa, myliły.
    Stanęła obok niego, wspierając się o wysoki kontuar, na którego blacie postawiła puste naczynie, czekając na dolewkę.
    — Cześć, Clivey — zaczęła spokojnie. Sam fakt, że podeszła do niego w miejscu publicznym i odważyła się dołączyć, mógł świadczyć nie tylko o tym, że była zdesperowana, ale przede wszystkim o tym, że żałowała tego, jak potoczyła się ich ostatnia rozmowa. Chociaż rozmową by tego nie nazwała. Nie chciała jednak mieć w nim wroga, bo był tak naprawdę jedyną osobą w całym Mariesville, której mogła zaufać, ale którą jednocześnie odtrącała. Bo tak było łatwiej i bezpieczniej.
    Dzisiaj była już jednak odrobinę wstawiona, a to dodawało jej odwagi. Tommy’ego nie było w mieście, więc co mógł jej zrobić? Tłukł ją za bardziej błahe rzeczy niż pomówienie, że ktoś ją widział na mieście z innym facetem. Mogła to znieść.

    let's try again, alright?

    OdpowiedzUsuń
  18. Gapiła się w ekran telefonu od trzech minut. Ona zwariowała. Innego wytłumaczenia nie było. Dobrze wiedziała, że od patrzenia się w telefon wiadomość wcale się nie zmieni. Mia nie wiedziała, czy powinna przyjąć zaproszenie czy może jednak odpuścić. Nie miała już siedemnastu lat, aby po kryjomu chodzić na ogniska organizowane w środku wypizdowia, upijać się i modlić, aby nie zmarznąć, gdzieś po drodze. Z drugiej strony strasznie za tym tęskniła i właściwie to co jej szkodziło? To przecież to nie tak, że robiła coś niesamowicie ważnego.
    Wyjątkowo tego wieczoru nie spędzała w The Rusty Nail, gdzie rozgrzewałaby swoje struny głosowe. Nie miała również żadnych klientek, które byłyby zdesperowane na nowe paznokcie i istniało wielkie prawdopodobieństwo, że spędziłaby ten wieczór zagrzebana w pierzynie oglądając po raz tysięczny Gotowe na Wszystko, gdyby Sarah nie wyleciała z wiadomością o spontanicznym ognisku. Wahała się zaledwie chwilę. Mimo, że już od nieco ponad czterech miesięcy była singielką to wciąż łapała się na myśleniu, jak zareagowałby Jacob wiedząc, że chce gdzieś wyjść i dobrze się bawić. Jacoba teraz nie było, a nikt nie mógł jej zabronić wyjść i spotkać się ze znajomymi. Wcześniej nikt jej tego też nie zabraniał, ale rozczarowane spojrzenie, które posyłał jej były narzeczony sprawiało, że nie była w stanie cieszyć się z wieczoru i zwykle wracała grzecznie przed dwudziestą drugą. Bo Jacob oczywiście nigdy nie chciał wychodzić z nią. Znudzone spojrzenie posłała jej za to Barbie, która chyba wyczuła, że łóżko będzie tego wieczoru w pełni dla niej.
    Amelia wysłała wiadomość potwierdzając swoją obecność na ognisku i zapewniając, że nie wpadnie z pustymi rękami, a zgrzewką piwa, bo przecież nie wypada pojawiać się z pustymi rękami. Błyskawicznie dostała wiadomość zwrotną, która przepełniona była nie tylko radością, ale również i lokalizacją. Sarah nie była w stanie powiedzieć jej kto będzie. Rzuciła tekstem o starej paczce, a w nią wliczała się dość spora liczba osób. Z niektórymi Amelia nie miała już za często kontaktu, jeszcze inni wyjechali z Mariesville. Utrzymywała raczej przyjazne kontakty ze wszystkimi, więc nie martwiła się o żadne niechciane spięcia.
    Pozostały czas wykorzystała, aby się przygotować. Nie stroiła, bo i po co? Mieli spędzać czas na zewnątrz, a była zima i nawet najlepszy strój byłby zakryty kurtką czy płaszcze. Poza tym, na Boga, byli w Mariesville. Tutaj mało kogo obchodziły stroje. Wychodząc rzuciła rodzicom, że pewnie nie wróci na noc i nie czekała na ich odpowiedź, bo czuła, że będą się czepiać. Zgarnęła kluczyki od auta i sprawnie uciekła do auta zanim mogliby ją zatrzymać. Zgodnie z obietnicą wstąpiła po piwo i była przekonana, że starsza kasjerka oceniała Amelię i jej trzy zgrzewki. No przecież nie mogła przyjść z jedną, prawda?
    W Riverside Hollow znalazła się niedługo później, a dojeżdżając widziała już parę znajomych samochodów na parkingu. Może to było mało rozsądne, aby przyjeżdżać, skoro wszyscy mieli pić. Piwa zostawiła w bagażniku, bo i tak nie dałaby rady zanieść wszystkiego. Najwyżej kogoś po nie wyśle. Z daleka słyszała muzykę, a także przebijający się przez nią głos Nathana, którego dobrze kojarzyli chyba wszyscy. Atmosfera była niemal identyczna, jak parę lat wcześniej. Z tym, że teraz byli trochę dojrzalsi, a impreza w pełni legalna.
    — No proszę, prawie wszyscy są — zaśmiała się. Obrzuciła krótko znajomych spojrzeniem. Było parę osób, z którymi aż tak blisko nie byli, ale jakie to teraz miało znaczenie?
    — Nawet mamy kogoś kto będzie pilnował porządku — rzucił Nathan, a głową skinął w stronę Clive’a — tylko nie wyzywaj posiłków, co? Będziemy grzeczni, obiecuję na mały maluszek.
    Spojrzenie blondynki powędrowało w stronę Clive, do którego uśmiechnęła się serdecznie, a ta uwaga sprawiła, że parsknęła śmiechem.
    — Hej — przywitała się — Nate, każdy wie, że słowo „grzeczny” nie występuje w twoim słowniku. Ale może po starej znajomości Clive cię nie zakuje w kajdanki, jak zaczniesz rozrabiać.

    Amelia

    OdpowiedzUsuń
  19. Clive sądził, że Clem widziała w nim tylko kogoś do seksu, ale wcale tak nie było. Tylko on nie miał prawa o tym wiedzieć, bo o tym nie rozmawiali. W ogóle mało rozmawiali, ale ona robiła to z obawy, że powie mu za dużo. Nie chciała jego litości ani pomocy, bo nikt poza nią samą nie mógł jej pomóc. Wiedziała to.
    Drgnęła więc, kiedy odpowiedział na jej powitanie, mrużąc przy tym oczy.
    — Clive — poprawiła się, żeby nie miał wątpliwości co do tego, że go słucha. Odwróciła więc spojrzenie, skupiając się na krótką chwilę na terenie wokół bilardowych stołów. Nie była jedną z tych dziewczyn z dużymi dekoltami, ale zawsze braki w biustonoszu nadrabiała ślicznym uśmiechem. Czasy, kiedy była uważana za najładniejszą dziewczynę w klasie, minęły bezpowrotnie, a ona została smutną mężatką. I choć spędzała ten wieczór z innymi smutnymi mężatkami, to one były smutne inaczej. One były zwyczajnie znudzone swoim życiem, a Clem nie mogła powiedzieć tego samego o swoim. Ona się nie nudziła, bo musiała być sprytna, musiała kombinować, aby nie dać się zabić, a wiedziała, że prędzej czy później Tommy przesadzi. Nie była głupia, bo za każdym razem bolało bardziej. Fizycznie. Bo psychicznie coraz mniej. Mniej płakała.
    Może dlatego postanowiła dzisiaj do niego podejść, bo po trzech wypitych piwach coś zaczęło się w niej buntować. Bo nie chciała swojego życia takiego, jakie zostało jej darowane. Nie chciała pamiętać szarpaniny na korytarzu sądowym, nie chciała pamiętać każdej kolejnej przeprowadzki i lafiryndy ojca. Nie chciała nawet pamiętać tego, jak zakochała się z Tommy’m, jak zgodziła się wyjść za mąż i osiąść w Mariesville.
    — Jesteś sam? — zapytała głupio, próbując - mimo szczerej i jawnej niechęci Bennetta podtrzymać rozmowę. Skinęła też głową na barmankę, która zapytała jej, czy chce to samo. Chciała. Piwo było słabe, jeśli o upijanie się, ale nie chciała mieszać. Aż taka głupia nie była, choć Clive mógł myśleć teraz inaczej.
    Dusiło ją. Totalnie. Czuła, że chce mu powiedzieć, wyjaśnić i wytłumaczyć, ale nie potrafiła. Bo byli zbyt daleko siebie i to wcale nie w sensie fizycznym. Ona była mu w gruncie rzeczy obojętna, przynajmniej takie wrażenie odnosiła. Dlatego niezrozumiały pozostawał dla niej wieczór, podczas którego rozmawiali ostatni raz.
    Myślała, że Clive też czerpie przyjemność z ich schadzek i choć ona tłumiła w sobie wszelkie romantyczne porywy własnego serca, tak myślała, że Bennett nie musiał tego robić, bo nic do niej nie czuł i nie chciał czuć.
    Westchnęła głośno, a potem zrobiła spory łyk piwa. Znowu na niego spojrzała, a właściwie na jego profil, bo ten nawet na nią nie popatrzył. Nie mogła go do tego zmusić, podobnie, jak nie mogła zmusić go do czegokolwiek innego.
    — Nieważne, Clive — odpowiedziała sama sobie, szczególny nacisk kładąc na jego imię. — Na pewno nie jesteś.
    Czy jej głos był pełen niezrozumiałego żalu i goryczy, która przez nią przemawia? Ano był, nie potrafiła tego ukryć, ale też wcale nie zamierzała. Zamrugała tylko kilkukrotnie, szybko, przystawiając kufel z piwem do ust.

    think fast ;>

    OdpowiedzUsuń
  20. Clive większą uwagę zwracał na charakter niż na cycki, więc dziwnym było, że w ogóle jakąkolwiek uwagę poświęcił Clem. Zwłaszcza, że nie była tą samą Clementine, którą poznał w Atlancie. Nie była tak samo radośnie uśmiechnięta, rozchichotana i ciekawa życia, pełna siły do tego, aby poznawać je na swój sposób. Razem z nim.
    Clementine Redford cycki miała nieciekawe, z punktu widzenia niektórych mężczyzn, a charakter równie miałki. Nie była pyskata, nie była wybuchowa, nie była nawet zabawna. Nie teraz, kiedy jej życie kręciło się wokół mężczyzny, który traktował ją jak worek treningowy i wokół drugiego, który nie chciał już mieć z nią nic wspólnego. Więc przychodziła do tego drugiego, jakby licząc na to, że zmienił zdanie, jakby łudząc się, że wcale nie wziął do siebie tego, że rzuciła w niego kluczami, choć oboje doskonale wiedzieli, że rzuciłaby w niego czymkolwiek, co miałaby w ręce. Dobrze, że były to tylko klucze.
    Atakowała go swoimi smutkami i smuteczkami, spoglądając na niego jeszcze smutniejszymi oczami, posyłając mu uśmiechy, którym bliżej było do grymasów niezadowolenia. Clementine była fatalna, ale nigdy nie traktowała Bennetta jak swoją prywatną kurwę. Gdyby tak było, musiałaby mu płacić, nie? Kurwy nie były tanie.
    Gdyby jednak zastanowiłaby się nad tym dłużej, doszłaby do wniosku, że Clive też nie był tani, bo choć nie mówił tego na głos, to zaczął stawiać żądania. Takie miała wrażenie, kiedy ostatniego wieczoru chciał wejść do jej domu frontowymi drzwiami. Mogła zaproponować mu wtedy seks przy zapalonym świetle, w oknie, żeby cała okolica wiedziała. Bo czemu nie? Skoro miała się pogrążyć, to po całości. Jeśli Tommy miał ją zatłuc na śmierć, to faktycznie za coś, co faktycznie zrobiła.
    Brzmiało to okrutnie, ale czasami czekała na to, aż zada ten ostatni, decydujący cios, na jej nieszczęście Tommy wycofywał się w porę, choć wiedziała, że coraz trudniej było mu się kontrolować, a teraz jeszcze musiała się mierzyć z żalem i gniewem Bennetta.
    Milczała, kiedy przyznał, że nie jest sam. Spojrzała jeszcze tylko w kierunku cycatej blondyny i wzruszyła ramionami. Sama się sobie dziwiła, ale wypiła połowę kufla piwa na raz. Skrzywiła się, a barmanka posłała jej krzywe spojrzenie. Doganiała Clive’a. Miała już na koncie dwa i pół piwa. I nie byłoby niczym dziwnym, gdyby alkohol okazał się tym, co wyzwoliłoby w niej chęć przeprowadzenia szczerej rozmowy, prawda?
    — A co? — powtórzyła po nim, patrząc teraz na niego z niezrozumieniem malującym się na twarzy. — A to, że skoro tak bardzo nie chcesz już do mnie przychodzić, to możesz mi o tym normalnie powiedzieć, wiesz? — Ups. Kto to mówił? Na pewno nie stłamszona przez życie Clem. Zrobiła kolejny, spory łyk piwa i łapiąc spojrzenie barmanki, zamówiła już kolejny kufel. Należało jej się. — A nie odstawiać scenę przed moim domem. Jeśli tak bardzo… — Kolejny łyk. Niemal opróżniła do końca ten przeklęty kufel. Czknęła, zasłaniając usta wierzchem dłoni. — Ci to wszystko nie pasuje, to nie wiem, dlaczego nie potrafisz zebrać się na odwagę i mi tego powiedzieć. Co masz do stracenia? — spytała nieco ostrzej niż zamierzała, kompletnie ignorując fakt, że byli w miejscu pełnym ludzi, a po jej drugiej stronie stanął ktoś inny, na tyle blisko, że mógł wszystko bez trudu podsłuchać.
    I pomyśleć, że Clemmy naprawdę chciała go za wszystko przeprosić. Ale nie chciała prosić się o seks, o czyjąś bliskość i dyskrecję, która gwarantowała jej jako-takie bezpieczeństwo.

    it can't be satan, there's no way ;>

    OdpowiedzUsuń
  21. — Świetnie — odparła odruchowo, brzmiąc znacznie ostrzej niż planowała, zanim zdołała cokolwiek zarejestrować i przemyśleć. Chciała tego. Sprowokowała go, a on nie pozostawał jej dłużny. Przynajmniej postawił sprawę jasno. Nie spodziewała się tego. Tak samo, jak nie mogła spodziewać się tego, że Clive będzie czuł się jak jej kurwa. Kiedy byli razem pozwalała sobie na czułość względem niego, nie bała się wyszeptywać jego imienia, nie bała się gładzić jego policzka, przeczesywać włosów i po wszystkim przytulać właśnie do swojej piersi. Dzięki tym chwilom, które wykradali sobie trochę bez opamiętania, miała jakiekolwiek poczucie normalności. Clive nawet nie miał o tym pojęcia, ale skutecznie zakotwiczał ją w rzeczywistości. A teraz przestał, więc stała się wariatką.
    Miał pełne prawo do tego, aby odwrócić się na pięcie i odejść, a ona nawet nie próbowała go zatrzymać. Odprowadzała go jednak wzrokiem, śledząc każdy jego krok, ruch, gest. Skrzywiła się, kiedy objął cycatą blondynę. Uniosła przy tym brew, dopiła piwo i wróciła do stolika, przy którym zostawiła swoje koleżanki. Chwilę później dołączyło do nich trzech facetów. Usiłowali być zabawni, ale cel mieli jeden - wyhaczyć chętną mężatkę, a takich w ich towarzystwie nie brakowało.
    Clementine trochę wypadła z obiegu, przestała nadążać za ożywioną dyskusją, pijąc po prostu kolejne piwo, przy czym ciągle uciekała spojrzeniem w kierunku Clive’a. Nie powinna. Powinna była sobie odpuścić tak, jak on to zrobił. Zastanawiała ją ta lekkość, z jaką się z nią pożegnał. Może Clem też powinna spróbować terapii, czasami nawet o tym myślała, ale wtedy dochodziła do wniosku, że pewne sekrety musiałyby ujrzeć światło dzienne i nic nie byłoby łatwiejsze. Byłoby jeszcze gorzej, bo Tommy zadbałby o to, aby odciąć ją od miejsca, w którym mogła poczuć się dobrze i bezpiecznie.
    Dopiła czwarte piwo, oznajmiła, że się zbiera i wstała, z trudem łapiąc równowagę. Na blat stolika rzuciła kilkadziesiąt dolarów - swoją część za wspólnie otwarty tego wieczoru rachunek i mimo jęków zawodu pozostałych pań i ochoczych namów panów, zarzuciła kurtkę na ramiona i ruszyła do wyjścia. Nawet nie zauważyła, że jeden z nich poszedł za nią. Zorientowała się dopiero wtedy, kiedy przy samych drzwiach objął ją w pasie tak, jak Clive obejmował cycatą blondynę.
    Wyszli razem.
    Facet wrócił jednak po pięciu minutach, głośno wspominając coś o wariatce. Clem po prostu nie dała się, wbrew jego oczekiwaniom, zaciągnąć do pobliskiego zaułka, zamiast tego rozpoczęła pijacką drogę powrotną do domu. Szła całą szerokością chodnika, przez chwilę nawet drogą, kiedy nadjeżdżający samochód zwyczajnie ją strąbił. W pewnym momencie wyciągnęła telefon z kieszeni. Odblokowała go. Kontakt fryzjer_Carol był zapisany tuż przed kontaktem fryzjer_Donna i tylko jeden z nich prowadził do prawdziwego fryzjera. Otworzyła czat z Carol, historia wiadomości była pusta. Czknęła. Nie odeszła od The Rusty Nail zbyt daleko, gdyby się odwróciła, miałaby bar w zasięgu wzroku, chociaż miała wrażenie, że szła już od godziny.
    Przerepraszam. Za a wszyskto.
    To była pierwsza wiadomość, którą wysłała do Clive’a. W jej przypadku nadmiar alkoholu budził po prostu najszczersze emocje. I niczego nie była w stanie udawać. Zrobiła kolejnych kilka kroków, kiedy znów zdecydowała się odblokować telefon. Nie spodziewała się nawet tego, że Bennett jej odpisze. Nie musiał. Ona zamierzała zaspamować mu skrzynkę odbiorczą.
    Zasgłujesz
    To była druga wiadomość, wysłana przez typowego miss clicka. Może nie całkiem typowego, bo pijackiego, ale jej głowa chciała więcej niż to, na co pozwalały jej ociężałe palce.
    Na nalplejsze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Napisała i wysłała to, co myślała. A przynajmniej tak jej się wydawało, bo przecież nie myślała, że Clive Bennett zasługiwał na wszystko co nalplejsze, a zdecydowanie najlepsze. Zasługiwał na tę cycatą blondynę, jeśli tylko byłaby dla niego dobra. Z pewnością miała tę przewagę, że była lepsza dla Clive’a niż Clementine Redford. Bo Clementine Redford była smutną suką bez honoru, która nie radziła sobie z własnym życiem. I chwilowo zapomniała o naczelnej zasadzie: piłeś, nie pisz.

      stupid drunk bitch

      Usuń
  22. Starała się zbyt często nie myśleć o tym, że utknęła na dobre w Mariesville. Robiło się jej zwyczajnie przykro, że w czasie, kiedy jej rówieśnicy wyjeżdżali do college ona była ślepo zapatrzona w chłopaka. Naiwnie sądziła, że Jacob da jej wszystko, bo przecież tak obiecywał i nie miała powodu, aby mu nie wierzyć. Nawet nie zauważyła, kiedy oddawała mu coraz większe kawałki samej siebie, aż w końcu zostawił ją z marnymi resztkami. Nigdy jej nie wyśmiewał, ale na swój sposób krytykował zainteresowania blondynki. Uważał, że nic nie osiągnie swoim śpiewaniem i tutaj chyba poniekąd miał rację, bo nie osiągnęła. Występowała w The Rusty Nail, ale czy to było spełnienie jej marzeń? Oczywiście, że nie. Chciała więcej, ale było dla blondynki dość oczywiste, że dziewczyny z małych miasteczek rzadko mają szansę na to, aby się wybić. To nie tak, że nienawidziła tego miasteczka. Na swój sposób je kochała. Miała tu bliskie osoby, wiele pięknych wspomnień i czuła się tu szczęśliwa, ale gryzło ją pytanie co by było gdyby? Czy rozkręcałaby karierę w Los Angeles, gdyby stanęła na swoim? A może wróciłaby tu z podkulonym ogonem błagając o to, aby przyjęli ja z powrotem? Cokolwiek by to nie było, byłoby lepsze niż świadomość, że straciła swoją szansę.
    W takich chwilach, jak w tej cieszyła się, że tutaj została. Mogła w każdej chwili spotkać się ze znajomymi, wybrać na spontaniczne ognisko i spić w lesie wśród bliskich osób. Brzmiało to szczeniacko, ale chyba czasami każdy potrzebował poczuć się jak nastolatek, prawda? Z pewnością potrzebowała tego Amelia, której zwyczajnie tęskniło się do znajomych.
    - Nie fair, wszyscy już prawie porobieni – westchnęła z żalem. Gdyby tylko kierował ktoś inny wypiłaby w domu porządnego drinka. Niby mogła też się tu przejść, ale nie potrzebowała plotek o podpitej Amelii zataczającej się po miasteczku. Zeszły rok dostarczył jej dość atrakcji.
    – Składam oficjalny wniosek, panie policjancie – zwróciła się do Clive, a wymalowane różowym błyszczykiem usta wygięła w uśmiechu. – Aby mnie pan przypilnował z piciem i nie pozwolił wrócić trzeźwiej – zaśmiała się podchodząc bliżej.
    Traktowała swój wniosek bardzo poważnie. Chciała się dziś dobrze bawić i poczuć jak ta siedemnastolatka, która w tajemnicy przed wszystkimi uciekała, żeby imprezować w starszym towarzystwie.
    Odebrała butelkę z piwem, stuknęła szyjka o butelkę, która trzymał Clive i upiła kilka łyków. Częściej sięgała co prawda po tequilę lub kolorowe drinki, ale do ogniska najlepiej pasowało zwykle schłodzone piwo, chociaż patrząc na to, jaka była temperatura na zewnątrz to specjalnie go chłodzić nie musieli.
    - A tak poważniej, to jak leci? – spytała luźno. Dawno się nie widzieli i była ciekawa. Aż ciężko było uwierzyć, że byli teraz dorośli ludźmi. Co prawda tylko jedno z nich z poważną dorosła praca. Mia, podobno, nie robiła nic specjalnego, a na pewno nic co mogłoby równać się z zasilaniem szeregów policji. – Stawiam dwadzieścia dolców, że Nate skończy swój wieczór drzemiąc w pierwszych lepszych krzakach – mruknęła zaniżonym tonem, gdy dostrzegła, jak chłopak w jakimś wyzwaniu duszkiem wypija na raz cała butelkę.

    Melly

    OdpowiedzUsuń
  23. Clementine była chujowa. Jej życie było bardziej niż chujowe i już po prostu nie wiedziała, co robić. Clive zapisany w telefonie jako fryzjerka nie był czymś miłym, ale gwarantował im bezpieczeństwo. Wiedziała w końcu, że Tommy inwigilował jej telefon, kiedy przebywał w kraju. A ona była tylko człowiekiem, więc wolała o niczym nie zapominać i zamaskować ślady zawczasu. Musiała to zrobić. Dla swojego bezpieczeństwa, które nie istniało, ale też dla bezpieczeństwa Clive’a. Bo on mógł uważać, że był dla niej tylko komplem od seksu i nic dla niej nie znaczył, a ona niezbyt chętnie, a właściwie to wcale, nie wyprowadzała go z błędu. Ale robiła to dla niego, czego nie mógł zrozumieć, skoro nie znał jej całej historii. A Clivey w książce telefonicznej mógł przysporzyć problemy.
    O tym też mu nie mówiła. O tym, że Tommy leje ją tak, jakby chciał zabić, ale opanowywał się w ostatniej chwili. O tym, że lał ją za to, jak na niego popatrzyła albo zbyt głośno odetchnęła, co brał za wyraz braku szacunku dla pana męża. Clemmy, podczas pobytu Tommy’ego w domu, żyła w wiecznym strachu, a kiedy wyjeżdżał potrzebowała coraz większej ilości czasu, żeby dojść do siebie.
    Potrzebowała do tego kogoś. Czyjegoś ciepła, ramion, w których mogłaby zapomnieć i od paru miesięcy Bennett radził sobie z tym całkiem nieźle, dopóki romans z mężatką przestał być dla niego wygodny. Nie mogła go winić. I nie winiła, ale jednak zachowywała się jak wariatka i miała tego bolesną świadomość następnego dnia.
    Obudziła się z kacem. Fizycznym i moralnym, rozpoczynając dzień od rzygania i zerknięcia na telefon pomiędzy kolejnymi torsjami. Odpisała mu, choć pewnie nie powinna. Przepraszam.
    I tylko tyle. Nie sprecyzowała za co. Wyłączyła telefon i poddała się temu, co przychodziło jej najłatwiej - użalaniu się nad sobą.
    Mijały kolejne dni, a Clem wcale nie czuła się lepiej. Nie szukała jednak żadnych kontaktów z ludźmi, ograniczając je tylko do tych z pracy, czyli do tych, do których musiała. Nie pisała i nie dzwoniła do Clive’a, bo kiedy tylko o nim pomyślała, paliła się ze wstydu. Mógł ją uważać za skończoną sukę, ona się tak czuła i naprawdę chciałaby być w innym momencie swojego życia. Albo mieć większą odwagę do tego, aby zacząć traktować go inaczej. Lepiej. Bo nie kłamała, kiedy pisała, że zasługiwał na najlepsze.
    W ostatnich dniach coraz częściej odklejała się od rzeczywistości. Przejeżdżała na czerwonym świetle, a potem potrafiła siedzieć w samochodzie pod domem nawet godzinę, zanim zrobiła cokolwiek więcej. Tkwiła w marazmie, z którym nie potrafiła sobie poradzić. Prawie w ogóle nie jadła, prawie w ogóle nie spała, a kiedy już zasypiała, to budziła się o wiele bardziej zmęczona niż się kładła. Nawet nie wiedziała, jak to się stało, że krojąc cebulę do kolacji, rozcięła sobie wnętrze dłoni. Niemal na całej szerokości. Upuściła nóż, który z brzękiem wylądował na kuchennych kafelkach. Stała tak i patrzyła, jak spore rozcięcie nabiegło krwią, która szybko zaczęła przelewać się przez palce i kapać na deskę do krojenia.
    Kurwa. Ocknęła się i złapała za papierowy ręcznik, przyciskając go do dłoni. Szybko zmienił kolor na soczyście czerwony, a ona nie była w stanie w żaden sposób zatrzymać krwawienia. Jak można było, kurwa, tak bardzo krwawić po rozcięciu nożem? Spłukała to, co nazbierało się na skórze, ale krew nadal płynęła. Docisnęła więc kolejną porcję papieru. Telefon był rozładowany, a ona nie wyobrażała sobie, aby pozbawiona funkcjonalności jednej dłoni miała jechać aż do Camden, do szpitala. Nie miała nawet plastrów, bandaży ani gazy. Nie miała nic i choć doskonale wiedziała, że powinna uzupełnić zapasy przed kolejnym powrotem męża, to jakoś jej się do tego nie spieszyło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na stopy wsunęła tylko klapki i tak, jak stała, w krótkiej koszulce i krótkich spodenkach od piżamy, wyszła na chłodne, wieczorne powietrze. Zostawiła ślady krwi na klamce i na jasnym drewnie drzwi. Zbiegła po kilku schodkach i znalazła się pod drzwiami pani Bennett. Nie zarejestrowała, czy przed domem stało auto Clive’a. Nawet o nim teraz nie myślała.
      Bo gdyby pomyślała, to zdałaby sobie sprawę, że widział blizny na wewnętrznej części przedramion i ud. A nie chciała, żeby pomyślał, że usiłowała sobie zrobić krzywdę. Chociaż, pewnie nawet o niej myślał. Nie miał powodu.
      Przyciskając zakrwawiony ręcznik papierowy do dłoni, na moment rozluźniła chwyt, chcąc zapukać, ale wtedy parę kropel krwi wylądowało na progu. Zapukała stopą.
      Krwawiła jak głupia. Drżała z zimna jak głupia. Wiedziała, że raczej nie mogłaby od takiej rany umrzeć, ale nawet nie chciała umierać i kiedy to do niej dotarło, kopnęła drzwi drugi raz. Nie miała nawet porządnych butów, które pomogłyby zaanonsować jej przybycie. No cóż, trudno, najwyżej wykrwawi się pod drzwiami Bennettów.

      bloody Clemmy

      Usuń
  24. Jeżeli dla Bennetta ich relacja była błędnym kołem, to Clem musiała za takowe uważać całe swoje życie. I nie umiała z niego się wydostać. Nie chciało się zatrzymać i jej uwolnić. Jedynymi odstępstwami były właśnie spotkania z Clivem, które w pewnym sensie ratowały jej głowę. Nie powiedziałaby, że Clive nic dla niej nie znaczył, bo wtedy musiałaby okłamać przede wszystkim siebie. Ale nie powiedziałaby również, że był najważniejszy, bo ona była w takim momencie swojego życia, że nic nie potrafiło nabrać odpowiedniego priorytetu i być najważniejszym. Działała jak zombie, co krótkofalowo przynosiło pewne korzyści - bo chodziła do pracy, miała wypłatę i jako-tako trzymała się w kupie, ale zdawała sobie sprawę, że taka egzystencja w dalszej perspektywie nie ma żadnego sensu. Nic jednak z tym nie robiła.
    I nie miała nic zrobić. Była za słaba, nie widziała żadnego sensownego wyjścia, a jedyny powód, dla którego i dzięki któremu żyło jej się lepiej, nie chciał jej znać. Pogódź się z tym, Clem, powtarzała sobie, kiedy przypadkowo jej myśli uciekały do osoby oficera Bennetta. Daj sobie spokój, myślała za każdym razem, kiedy sięgała po telefon z tylko i wyłącznie jednym zamiarem - zadzwonieniem do niego. Godziła się z tym i dawała sobie spokój, ale musiała powtarzać to niemal każdego dnia. Każdego ranka otwierała oczy, wpatrywała się w sufit i jej myśli zamiast uciekać do osoby męża, uciekały do Clive’a, którego potraktowała jak gówno. Ale ona sama była jak gówno, czuła się jak gówno, więc nie mogło być inaczej.
    Beznadzieja i marazm, w które popadła były ciężkie do wytrzymania. Uśmiechała się coraz rzadziej, a podobno miała taki ładny uśmiech, nie patrzyła ludziom w oczy, bo bała się, że zobaczą całą prawdę, której ukrywanie przestawało mieć sens, a ona przestawała mieć siły.
    Dlatego stała teraz przed drzwiami domu Bennettów, waląc jak głupia w te drzwi i sama nawet nie wiedziała, na co liczyła. Ale drgnęła, słysząc gorzkie powitanie, które padło z jego ust. Spojrzała na niego, wcale nie uciekając spojrzeniem. Otworzyła oczy szerzej, rozchyliła wargi, chcąc mu się jakkolwiek z tego wytłumaczyć, ale zapomniała, jak się mówi. Drgnęła, kiedy fuknął, kiedy to wszystko kontynuował, kiedy szarpnął ją za ramię i wciągnął do środka. Drgnęła, kiedy zatrzasnął za nią drzwi.
    Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że wszystko z nią jest nie tak. Że nie powinna tak panicznie reagować na jego gwałtowność i złość, do których miał pełne prawo, jeśli nadal czuł do niej urazę. Mógł mieć do niej pretensje, chociaż ona przestawała powoli znajdować dla nich wytłumaczenie. Nie zrobiła nic złego, poza tym, że pod wpływem emocji rzuciła w niego kluczami. On, pod wpływem emocji, zachowywał się jak szczeniak, karząc ją za to, że poczuła coś, co nie było słodkie i kolorowe. I Clemmy, jak zresztą widać, na załączonym obrazku, wybacza wiele i wiele puszcza w niepamięć, w końcu wytrzymywała już kolejny rok z Tommym, tak jednak nie miała siły, żeby wybaczać Clive’owi.
    Zasłużyła na jego gniew i już go odczuła. Nie rozumiała tylko, dlaczego karał ją nadal. Dlaczego nie potrafił powiedzieć jej niczego wprost i to wprost musiała wyciągać od niego w barze.
    Poszła bez słowa do kuchni, a żeby nie robić więcej bałaganu, stanęła nad kuchennym zlewem. Drżała z zimna, w końcu krótka piżamka nijak miała się do zimowej aury Georgii. I chociaż wnętrze domu Bennettów było przyjemnie ciepło, to Clem drżała nadal, tłumacząc to właśnie zimnem.
    Nie ruszała tego, nadal przytrzymując papierowy ręcznik, z którego już niemal nic nie zostało, bo był tak przesiąknięty i rozmokły. Miała już krew na obu dłoniach.
    Nie miała co robić, tego się trzymała. Tej pretensji i złości w jego głosie.

    piece of shit

    OdpowiedzUsuń
  25. Była naczelną męczennicą Mariesville, chociaż tak naprawdę nikt o tym nie wiedział. Wiedział może Bennett, a na pewno domyślał się, że coś nie gra. Bo nie grało, ewidentnie. I to nie tak, że pani Redford nic nie robiła, bo nie chciała. Bo chciała, ale za każdym razem, kiedy tylko próbowała przeciwstawić się Tommy’emu, kończyło się to źle. Była jak sparaliżowana, kiedy mąż obserwował każdy jej ruch, kiedy krytykował każdą czynność. Była na wpół świadoma, kiedy po ostatnim uderzeniu w brzuch, ładował ją pod osłoną nocy do samochodu i wyjeżdżali na niby wakacje. Nie była w stanie zrobić nic. Nawet uciec. Bo gdyby chciała, to musiałaby zmienić tożsamość, ogarnąć sfałszowane dokumenty i wypierdolić na drugi koniec świat, gdzie byłaby męczennicą pozbawioną jakichkolwiek znajomych twarzy.
    I fakt, że Clive nie miał dla niej serca, jakiegokolwiek, nie powinien jej dziwić. A jednak trochę dziwił, bo jak sam słusznie zauważał, wcale go do siebie nie zmuszała. Nie zmuszała go do tego, aby pewnego wieczoru pokonał te pierdolone trzy schodki na jej ganku, a potem kilkanaście kolejnych prowadzących do sypialni. Nie zmuszała go do tego, aby rozbierał i siebie, i ją, aby w milczeniu dobierał się do każdej najmniejszej blizny, którą miała choćby na nadgarstku. Nie zmuszała go do niczego, ale skoro chciał to skończyć, mógł jej zwyczajnie dać, a nie zgrywać skrzywdzonego rycerzyka w policyjnym mundurze, którego tym razem stopnie na ganku zaczynały parzyć.
    — Twojej mamy nie ma? — spytała od razu, kiedy wszedł do kuchni. Bo choć wyglądała blado i czuła się blado, to jeszcze kontaktowała. Wbrew pozorom. I była boleśnie świadoma tego, że była w domu Bennettów, z samym Bennettem, który ewidentnie za nią nie przepadał. Niejako zmusiła go do swojego towarzystwa, narzucając mu się z konieczności, ale jednak narzucając.
    Usiadła na podsuniętym krześle i wsparła przedramię o blat przy zlewie. Trochę ją mdliło, kiedy patrzyła na zakrwawiony, lepiący się do rany kłębek ręcznika papierowego. Kurwa, przecież tyle razy widziała już swoją krew, że nie powinna była robić na niej żadnego wrażenia. Kiedy Clive zajmował się rozpakowaniem gazy, nie patrzyła w jego stronę, jakby się bała, że może go tym do czegoś sprowokować, chociaż przecież doskonale wiedziała, że nie był jej mężem, ale… po ostatnich dwóch ich spotkaniach nie mogła mieć pewności, czy nie będzie chciał się pastwić nad nią dalej. Spróbowała poruszyć palcami. Działały, czyli nie uszkodziła nerwów. Ale każdy ruch powodował, że krew lała się mocniej, więc przestała.
    Uciekła spojrzeniem od niego, nawet wtedy, kiedy podszedł bliżej. Nie czuła się swobodnie w jego towarzystwie, bo wiedziała, że zjebała, ale wiedziała, że i on nie zachowywał się wobec niej fair.
    Przytrzymała i dopiero wtedy podniosła na niego wzrok, chociaż nie wiedziała, czy to było mądre, skoro ten postanowił ściągnąć kraciastą koszulę akurat w tym samym momencie. Przełknęła ślinę i gapiła się na niego tak, jakby zapomniała języka w gębie.
    — Clive… — zaczęła cicho, ale nie dokończyła, bo wtedy przyjemny, miękki materiał koszuli, która przesiąknęła jego zapachem, otoczył jej zmarznięte ramiona. Wydawał jej krótkie, konkretne polecenia. A ona robiła to, co kazał. Przytrzymywała, pokazywała, zabierała, patrzyła, siedziała, była cicho i chciałaby mu nie przeszkadzać, ale jednak tu była.
    Trochę bolało, kiedy dociskał gazy do rozcięcia, ale nie protestowała. Pozwoliła sobie jedynie na delikatny grymas.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Załatwiłam się — przyznała cicho i nie była w stanie tego kontrolować, kiedy na jej twarzy pojawił się nikły uśmiech. — Może powinnam pojechać do Camden. — Zaproponowała, choć oboje doskonale wiedzieli, że sama nie dojedzie do Camden, do szpitala, a to też głównie dlatego, że miała auto z mechaniczną skrzynią biegów i dwie ręce mogłyby jej się przydać do prowadzenia. Nabrała powietrza w płuca, kiedy docisnął i zacisnęła wargi w wąską linię.
      — Nie chciałam ci przeszkadzać. Nie wiedziałam, że jesteś. — Powiedziała cicho, próbując wytłumaczyć swoją obecność w domu jego matki. Bo choć napisał jej, żeby nie pisała do niego po pijaku, to Clementine wcale aż taka głupia nie była. I wiedziała, do czego to wszystko zmierza.

      bitchy passion

      Usuń
  26. [Twoi panowie są PRZE-CU-DOW-NI! Zachwycam się i tekstami w KP, i doborem wizerunków, naprawdę. :D Oj sunshine x grumpy to jeden z moich ulubionych motywów, bo uśmiech takiego ponuraka warty jest więcej niż milion złotych! Do tego bywają całkiem przystojni. 😉 Jakbyś kiedyś miała chęć porwać się na trzeciego jegomościa, wiesz, gdzie nasz z Corri szukać. <3
    Dziękuję za komentarz, doceniam bardzo mocniutko. :3]

    Corinne Whitby

    OdpowiedzUsuń
  27. Moment, w którym zdjęła pierścionek zaręczynowy był przełomowy. Może nawet bardziej niż spektakularna ucieczka w sukni ślubnej przez okno. Musiała przed sobą przyznać, że to była chyba najbardziej pokręcona rzecz, jaką kiedykolwiek zrobiła i zdecydowanie to była jej najlepsza decyzja. Pierwszy raz od kilku lat poczuła się wolna, a chociaż nie wszystko poukładało się tak, jakby tego blondynka chciała to była w miarę ze swojego życia teraz zadowolona. Nie wisiała nad nią ponura wizja zamknięcia w domu z gromadą dzieci, których nawet nie chciała. I to nie tak, że była do czegokolwiek zmuszana. W pewnym momencie ich drogi się rozjechały, a potrzeby Amelii zostały zepchnięte na bok i mimo prób nie potrafiła do byłego dotrzeć. Kiedyś naprawdę sądziła, że chciała tego wszystkiego; wystawnego ślubu w wielkiej sukni, dużego domu z białym płotem i labradora. Potem podrosła i doszła do wniosku, że to jednak nie będzie jej życie. Jeszcze albo wcale. Ale wydawało się, że jest już za późno, aby cokolwiek zmieniać. Rodzina tak liczyła na ten ślub, zjechali się z dalszych stanów, a wszystko po to, aby usłyszeć na godzinę przed ceremonią, że ze ślubu nici, a panna młoda rozmyła się w powietrzu. Dziwiła się, że nikt nie zgłosił tego na lokalny posterunek policji, a jeśli pamięć dobrze jej służyła to Clive już wtedy już wrócił do miasteczka. Na myśl o tym, że mógłby szukać wariatki w sukni ślubnej prawie parsknęła.
    — Dam ci na piśmie co tylko będziesz chciał — zapewniła i uśmiechnęła się wesoło. Miło było wrócić się do czasów nastoletnich, nawet jeśli na chwilę. Te co prawda miały miejsce zaledwie parę lat temu, ale Mia miała wrażenie, że od tamtej pory minęły całe lata świetlne. Wszyscy byli teraz zupełnie innymi ludźmi. Przed sobą mieli większe wyzwania niż niezapowiedziany sprawdzian z matmy.
    Chłodniejsza pogoda chyba nikomu nie przeszkadzała. Zresztą, zagrzewali się od alkoholu i bycia ciągle w ruchu. Jedynie, chwilowo, tylko Mia odstawała od towarzystwa, ale przyjechała trochę później. Grzecznie czekała na drinka, aby nadrobić towarzystwo i nie być tą najtrzeźwiejszą.
    — Dziękuję. — Odebrała przygotowanego drinka i śmiało upiła większy łyk. Drink tak, jak się spodziewała, okazał się słodki, ale nieprzesadnie i nie wykrzywiało też od alkoholu. Lepszego połączenia być nie mogło. — Nie wiem, czy mi wystarczy dwudziestodolarówek na was wszystkich, ale w porządku. Ale może celuj chociaż w jakiś samochód. Mogę dać ci fory, czerwona Toyota lekko obita z lewej strony. — Sama brała pod uwagę, że najpewniej właśnie w aucie się prześpi. Było to lepsze niż powrót do domu, gdzie musiałaby mierzyć się z karcącym spojrzeniem rodziców. Boże, naprawdę musiała się wyprowadzić z tego domu, ale problem polegał na tym, że nie zarabiała ostatnio tyle, ile by chciała, aby móc sobie na wyprowadzkę pozwolić.
    — Piję, piję! — zaśmiała się i na dowód wzięła kolejnego łyka. Otarła usta z resztek alkoholu wierzchem dłoni. Zdążyła się odzwyczaić od szybkiego wypijania drinków czy shotów. Należało przywołać nastoletnią Mię, która teraz prychnęłaby z niezadowoleniem widząc starszą wersję siebie wolno opróżniającą kubek z drinkiem. — Koniecznie. Wciąż nie wierzę, że ciągle się tam mijamy. Będę bardzo skromna, ale omija cię niezłe show. Mówię ci, gdybym tu nie utknęła byłabym teraz na światowej trasie.
    Mówiła półżartem, a półserio. Ta wierząca w bajki i cudy część Amelii naprawdę sądziła, że mogła osiągnąć sukces, ale ją przed tym powstrzymano. Natomiast pesymistyczna część utwierdzała ją w przekonaniu, że nie nadaje się do niczego więcej jak grywania w barach, gdzie i tak nikt jej nie słucha, bo wszyscy zajęci są wylewaniem za kołnierz.
    — Leci jakoś. Próbuję się wyrwać z domu, ale wiesz, jak to bywa. — Wzruszyła lekko ramionami. Narzekać nie zamierzała. — Ale ciekawsze rzeczy dzieją się tutaj. Wybrałeś sobie już miły krzaczek na nockę czy rozważysz opcję spania w aucie?

    Melly

    OdpowiedzUsuń
  28. Nie było między nimi głębokich rozmów, bo nie zadawali sobie żadnych trudniejszych pytań. Interesowali się swoim samopoczuciem, pytali o to, jak minął im dzień, a później zmierzali tylko do jednego. Później z ich ust padało tylko krótkie Clemmy albo miękkie i dźwięczne Clivey. Chciała mu powiedzieć coś więcej, ale obawiała się konsekwencji. Obawiała się tego, jak Bennett zareaguje, chociaż tak naprawdę miał prawo nie reagować wcale, ale… z jednej strony był przecież funkcjonariuszem policji i nie powinien olewać tego, co miała mu powiedzieć, a z drugiej zaś nie była mu przecież do końca obojętna. Jemu. Clive’owi, a nie panu oficerowi.
    Skinęła tylko głową, kiedy powiedział jej, gdzie może być jego mama. Całe szczęście, że nie było jej w domu, nie chciała angażować w to też starszej kobiety, chociaż… Przecież nie chciała, żeby był też Clive. Sama nie wiedziała, czego chciała, a czego nie. Potrzebowała pomocy, to było pewne i całe szczęście Bennett jej tej pomocy nie odmówił.
    Kiedy podał jej wodę, napiła się, chociaż kompletnie nie czuła pragnienia. Bała się jednak przeciwstawić w jakikolwiek sposób, bo wiedziała, że ma rację. I to nie dlatego, że ją teraz zdominował, chociaż trochę tak było, a dlatego, że wiedział, co robi. Patrzyła od tej pory na niego nieustannie. Śledziła ciemnymi oczami każdy jego ruch, jego dłonie, które delikatnie i ostrożnie zajmowały się jej ręką, jego skupione spojrzenie i chmurną minę. Nie był zadowolony, że tutaj przyszła i nie musiał jej o tym nawet szczególnie uświadamiać. Widziała to.
    Oddała mu szklankę, cicho sycząc, kiedy zaczął oczyszczać krawędzie rany. Pulsowała ostrym, piekącym bólem. W szpitalu w Camden miała kartotekę. Pojawiała się tam z drobniejszymi urazami, które jednak wymagały interwencji albo prześwietlenia. Tommy po wszystkim nie zostawiał jej na pastwę losu. Upewniał się łaskawie, że niczego jej nie złamał. Czy to ręki, czy kości policzkowej, czy nosa. Zawsze znajdował, a właściwie to znajdowali jakieś wyjaśnienie. A to się potknęła, a to spadła ze schodów, a to poślizgnęła się na chodniku, a to… Zawsze była niezdarna, zawsze przewracała się przez rozwiązane sznurówki. A Redford to po prostu wykorzystywał.
    Przełknęła ślinę i potaknęła głową.
    Musztarda po obiedzie. Uśmiechnęła się słabo. Nawet cicho zachichotała, ale szybko urwała ten śmiech. Nawet nie wiedziała, co ją tak rozbawiło. A może to był typowy śmiech przez łzy.
    — Bywało gorzej. — Rzuciła w końcu. I już wiedziała, co ją tak bawi. Pierwszy raz miała pojawić się w szpitalu w Camden faktycznie z własnej winy, ale nawet teraz jej niezdarność wynikała ze zmęczenia, a właściwie psychicznego wycieńczenia. Z tego, co powiedziała, zdała sobie sprawę po upływie kilku, długich sekund.
    Poderwała głowę, może nawet zbyt gwałtownie, bo poczuła delikatne zawroty. Otworzyła usta, spojrzała na Clive’a. Tym razem już bez cienia uśmiechu. Nawet z pewnym strachem.
    Nie znała go zbyt dobrze, ale wiedziała, że nie musi się go obawiać. Czuła to. Dawał jej tego wyraz w łóżku. Był inny niż Tommy. Ba, nie mogła ich nawet ze sobą porównywać, ale mimo to, kiedy tak bardzo jej nie lubił, kiedy tak bardzo mu przeszkadzała, czuła lęk, kurczyła się w sobie. Malała, gdy nie chciał jej znać i patrzył na nią tak, jakby faktycznie sprawiała mu same problemy.
    — Jedźmy. — Powiedziała w końcu, próbując podnieść się z krzesła, ale Clive nadal operował przy jej dłoni. — Chyba powinnam się przebrać. — Dodała, kiedy przy tym lekkim ruchu koszula Bennetta osunęła się nieznacznie z jej ramion.

    not such a good girl

    OdpowiedzUsuń
  29. Nie wymyślała. Po prostu mimo koszuli Clive’a na ramionach było jej zwyczajnie zimno. Drżała, ba, dygotała i czuła, jak jej zęby uderzają o siebie. Miała świadomość, że to może być od utraty krwi, która choć stosunkowo niewielka, to jednak okazała się zwyczajnie traumatyczna. Nie spodziewała się tego wszystko. Nie spodziewała się, że szykując kolację, rozwali sobie dłoń na tyle poważnie, że będzie szukała pomocy u sąsiadów. Nie spodziewała się, że drzwi otworzy jej Clive’a, który uznał, że fuczenie na nią będzie dobrym pomysłem.
    Ale nawet tego nie komentowała. Wiedziała, że nie może, bo po raz kolejny okazałaby się niewdzięczną suką. Bennett, mimo tej całej niechęci, pomagał jej i robił to skutecznie, bo udało mu się ogarnąć ten najgorszy bałagan.
    W kuchni zostawili niemałe pobojowisko. Na blacie leżały zużyte gazy i ręczniki papierowe, gdzieniegdzie znajdowały się krople krwi, które były też na progu i na drzwiach domu sąsiadów. Do Clementine dotarło, że matka Clive’a może się solidnie wystraszyć, jeżeli wróci przed nimi, a takie było prawdopodobieństwo.
    Milczała jednak. Przynajmniej na razie, obserwując jak Clive przykłada kolejną gazę i owija ją delikatnie kawałkiem bandaża. Krzywiła się, ale milczała jak zaklęta, w tyle głowy mając, że każdy wydany dźwięk może obrócić się przeciwko niej. Naprawdę próbowała nie porównywać Clive’a do swojego męża, ale takie sceny były aż nazbyt naznaczone obecnością Redforda. Nie mogła inaczej.
    Clive był zupełnie inny. Miał dużo jaśniejsze włosy, jasne, ale ciepłe oczy i uśmiech, który był uśmiechem radosnego, dobrego chłopaka, Tommy uśmiechał się na pokaz i robił to w iście hollywoodzkim stylu. Skradał tym uśmiechem serca, bo mało kto wiedział, co się pod nim kryje.
    Problem ostatnich dni polegał na tym, że Bennett nie uśmiechał się przy niej. I jak zwykle podczas samego seksu nie mieli czasu na posyłanie sobie uśmiechów, tak zupełnie naturalnym było to, że uśmiechali się na swój widok niemal zawsze. Bo było to łatwe i przyjemne, jakby bez słów odnajdywali się zgrabnie w swoim towarzystwie.
    — Dobrze — odpowiedziała tylko potulnie na uwagę o ogrzewaniu w aucie. Miał rację. Powinna była pomyśleć, zanim się odezwała. Opuściła głowę i bawił się w męczennicę dalej. Pozwoliła mu na to, aby pomógł jej ubrać koszulę. I to nie tak, że nie dała nic od siebie. Ubrała ją z jego pomocą, ale ubrała ją ona. Poprawiła delikatnie nierozcięta ręką i uśmiechnęła się lekko, kiedy na krótką chwilę napotkała jego spojrzenie.
    Kurwa, co też ona wyczyniała.
    Drgnęła nieznacznie, kiedy ją objął i zdrową ręką chwyciła się go w pasie, wspierając się na nim dość znacznie, ale czuła, że nogi ma jak z waty, więc tego wsparcia po prostu potrzebowała.
    Wyszli z domu Bennettów i Clementine, z pomocą Clive’a, oczywiście, wsiadła na miejsce pasażera w jego aucie. Może nie było mrozu, ale wnętrze auta zdołało się wyziębić i Redford niemal natychmiast zauważyła gęsią skórę na swoich odkrytych udach. Cóż, jej strój zdecydowanie nie należał do adekwatnych, jeśli chodzi o pogodę, ale już nic nie mówiła.
    Czuła natomiast na sobie jego zapach i w pewien sposób działało to na nią kojąco. Nawet nie próbowała zapiąć pasów, bo bała się ruszać lewą dłonią, żeby nie naruszyć opatrunku ani rany. Niemal natychmiast odwróciła głowę w bok, w stronę kierowcy, wspierając ją wygodnie o zagłówek.
    — Dziękuję — powiedziała cicho i słabo. Nie wiedziała, co więcej mogłaby powiedzieć. Nie musiał jej pomagać, a jednak to robił. I chciała powiedzieć mu jednocześnie o wiele więcej, ale wiedziała, że nie powinna.

    pipsqueak

    OdpowiedzUsuń
  30. Trzaśnięcie drzwiami od strony pasażera dotarło do niej bardziej niż wyraźnie, dlatego też nie odzywała się przez całą drogę do Camden. Na szczęście, jej szczęście, trwała ona na tyle krótko, że nawet nie zdążyła przeanalizować każdego szczegółu dzisiejszego wieczora. I choć zerkała na Clive’a co jakiś czas, to przez większość czasu miała po prostu przymknięte oczy. Zanim ogrzewanie w samochodzie Bennetta w ogóle ruszyło, zdążyła porządnie zmarznąć, ale postanowiła nawet tego nie komentować. Powinna być mu wdzięczna za taką pomoc, jakiej chciał jej udzielić na swoich zasadach, bo nie spodziewała się tego, że w ogóle jej pomoże.
    Znaczy - wiedziała, że Clive był dobrym facetem i nie odmawiał pomocy potrzebującym, ale Clementine w ostatnim czasie była ostatnią osobą, którą chciał widzieć i całkiem możliwe, że zajęła mu wieczór, który chciał spędzić w towarzystwie biuściastej blondi, z jaką widziała ją wtedy, w The Rusty Nail.
    Wysiadła z samochodu, poprowadziła się do szpitalnej recepcji, dyktując wszystkie dane, które pamiętała. Pielęgniarka, choć niezbyt sympatyczna, pozwoliła im spisać numer ubezpieczenia z dokumentacji z poprzedniej wizyty i wtedy spojrzała na Clem z czymś, co mogło być podejrzliwą ciekawością.
    A później, nie do końca rejestrując, co dzieje się dookoła, usiadła na jednym z plastikowych krzesełek. Miała na sobie gumowe klapki, piżamę z krótkimi nogawkami i koszulę Clive’a, która choć przyjemna w dotyku i w zapachu, to nie dawała zbyt wiele ciepła, dlatego Redford trzęsła się niemal cały czas.
    — Jest… — urwała, nie znajdując odpowiedniego słowa. Czuła się po prostu źle. Była cholernie zmęczona, czuła, że wystarczy chwila, a zamknie oczy i zaśnie, a z drugiej strony miała świadomość tego, że będzie to sen niespokojny, przepełniony koszmarami, które wielokrotnie przeżywała na żywo. Bolało. Ręka nadal pulsowała bólem i choć krwawienie nie było już tak obfite, jak na początku, to gazy, które Clive założył przed wyjściem z domu jego matki, zdołały już przesiąknąć. — W porządku. — Dokończyła po chwili, zdrową dłonią odgarniając ciemne kosmyki włosów za ucho. Spojrzała na niego krótko i wzruszyła ramionami.
    Nie wiedziała po co pyta, skoro nie był specjalnie zainteresowany nie tylko jej życiem, ale i nią samą.
    — Pani Redford? — Młody lekarz podszedł bliżej nich, trzymając dłonie w kieszeniach szpitalnego kitla. — Dzisiaj bez męża? — spytał z uśmiechem, poświęcając dłuższę chwilę na to, żeby zlustrować spojrzeniem Bennetta. — Zaraz podejdzie do pani chirurg, właśnie schodzi z bloku. — Poinformował uprzejmie i rozejrzał się po oczekujących w izbie. — Jak te pęknięte żebra? Nadal odczuwa pani ból przy oddychaniu? — Dopyta, a Clem właściwie dopiero teraz poderwała głowę, spoglądając na niego tak, jakby zobaczyła ducha.
    — W porządku.
    Powiedziała dokładnie to samo, co powiedziała do Clive’a, bo nie była w stanie zdobyć się na cokolwiek innego.
    — Dziękuję.
    Dodała tylko tyle, a lekarz pożegnał się z nimi i poprosił za sobą chłopaka z rolkami. Był ortopedą w tutejszym szpitalu i już nie raz zajmował się obrażeniami Clementine, która mimo to była zdziwiona, że kojarzył i ją, i jej pęknięte kilka żeber. Zacisnęła zdrową dłoń w pięść, układając ją na swoim udzie.
    Kurwa, gdzie ten chirurg.

    let's see how this goes

    OdpowiedzUsuń
  31. Clementine była wdzięczna za to, że jej los był totalnie obojętny siedzącemu obok mężczyźnie. Nie chciała przed nikim tłumaczyć się z rozległej kartoteki w szpitalu, która już dawno powinna wzbudzić czyjeś podejrzenia. Może mogłoby tak być, gdyby nie fakt, że Tommy nie był do końca głupi i czasami woził ją po szpitalach w Atlancie, a czasami jeszcze dalej. Clementine z najgorszymi obrażeniami trafiała do miejsc, które nijak nie były powiązane z Mariesville. Nie chciała się tłumaczyć jednak przede wszystkim przed Clivem, choć gdyby pewnie musiała, to pojawiłby się w niej cień nadziei, że jednak mu zależy. Mimo wszystko.
    A tak, miała wrażenie, że siedzi obok kompletnie obcego jej mężczyzny, który równie dobrze mógłby być sąsiadem mieszkającym dwa domy dalej. Nie patrzyła na niego, choć kątem oka zarejestrowała ten nieznaczny ruch, gdy lekarz wspomniał o żebrach. Nie patrzyła też na niego, kiedy podeszła do nich pielęgniarka, kiedy pomagał jej wstać i zaprowadził ją do gabinetu zabiegowego.
    Kiedy lekarz wpierw znieczulał skaleczoną okolicę, kiedy wczytywał się w jej dokumentację medyczną i zaczął zadawać niewygodne pytania, Clem miała nadzieję, że Clive ją tutaj zostawi. Nie czuła się przy nim tak dobrze, jak do tej pory. Jego wrogość był niemal namacalna, a sam fakt, że tutaj z nią przyjechał, robił z niej jego dłużniczkę. Na pytania lekarza odpowiadała zdawkowo albo wcale. Podziękowała, kiedy delikatnie zabandażował jej dłoń i poprosił, aby bardziej na siebie uważała.
    Wyszła, nadal w piżamie i koszuli Bennetta, odszukując go spojrzenie w szpitalnym holu, gdzie potrzebujących wręcz przybyło, zamiast ubywać.
    — Możemy podjechać jeszcze do apteki? — spytała i wydawać by się mogło, że w ogóle nie usłyszała jego pytań. — Muszę dokupić opatrunków — przyznała cicho, bo przecież gdyby miała odpowiednie materiały, pewnie lepiej poradziłaby sobie w domu. Owinęła się ciaśniej jego koszulą. Jeśli miała paradować po Camden w letniej piżamie, w środku lutego, chciała mieć to przynajmniej za sobą.
    — Tak, wszystko okej — dodała w końcu, unikając patrzenia na Bennetta. Zamiast skupiać na nim spojrzenie, rozglądała się po izbie. Znała to miejsce aż nazbyt dobrze. I teraz żałowała, że w ogóle zamieszała w to wszystko Clive’a. Zawsze pojawiała się tutaj jako ofiara, która zamiast skupiać się na cierpieniu, musiała skupiać się na tym, żeby być kimś więcej, kimś, kto wszystko krzywdy wyrządzał samemu sobie. Aż w końcu powoli zaczynała naprawdę wierzyć w to, że wszystko było jej winą.
    Westchnęła w końcu i chciała dodać coś jeszcze, ale szpitalna izba nie była dobrym miejscem na prowadzenie jakichkolwiek rozmów. Wyglądała już lepiej i czuła się lepiej, chociaż nadal miała wrażenie, że jest dziwnie słaba. Odwróciła się po prostu na pięcie i w tych swoich gumowych klapkach, w których wybiegała albo po pocztę, albo wyrzucić śmieci, podreptała w kierunku wyjścia ze szpitala.

    Clem

    OdpowiedzUsuń
  32. Clementine nie strzelała fochów. Clementine czuła się zwyczajnie odrzucona, odtrącona i niechciana, a skoro tak było, to musiała się z tym pogodzić, a najlepszym rozwiązaniem było trzymanie dystansu, choć próbowała, żeby było inaczej. Próbowała wyciągnąć dłoń, ale nie była człowiekiem, który walczył do upadłego. Nauczyła się wycofywać i kiedy Clive wpierw pokazał co potrafi z cycatą blondyną, a potem napisał, żeby do niego nie pisała, odpuściła. Bo choć jej myśli do niego uciekały nieustannie, to ona starała się nad tym zapanować i zapomnieć, wychodząc z założenia, że nie potrzebuje Bennetta w swoim życiu.
    Chociaż było miło.
    I faktycznie chciała zaprotestować, kiedy zatrzymał auto pod apteką, ale miał rację. Wzruszyła więc ramionami, potaknęła głową i zamknęła oczy, opierając głowę wygodniej o zagłówek. Póki co nie czuła żadnego bólu, bo wiedziała, że działało jeszcze znieczulenie, ale też nie sądziła, że miał być to ból, którego nie umiałaby wytrzymać bez wspomagania się lekami. Nie pomyślała więc o czymś przeciwbólowym. Dobrze, że Clive myślał dzisiaj trzeźwiej niż ona.
    — Zwrócę ci za zakupy. I paliwo. — Powiedziała cicho, kiedy wrócił do samochodu. — Tylko powiedz ile. — Brzmiała może i słabo, ale też nie chciała, że Clive jej się przeciwstawiał. Nie chciała mieć żadnych długów, a to, co dzisiaj robił Bennett, właśnie się do tego sprowadza. Przetarła zdrową dłonią oczy, odgarniając przy okazji ciemne kosmyki z twarzy. Przez całą drogę powrotną, która na szczęście nie trwała zbyt długo, wpatrywała się w boczną szybę. I nie odezwała się ani słowem. Nie powiedziała nic. Nie przeprosiła. Nie podziękowała. Miała dziwne przeczucie, że Clive wcale tego nie chciał. A wolała kolejny raz nie stawiać czoła jego frustracji i rozgoryczeniu. Nie teraz, kiedy nie miała na to siły.
    Spojrzała na niego dopiero wtedy, kiedy zaparkował auto pod jej domem. Skinęła głową i… w sumie miała już wyjść, kiedy dotarły do niej jego kolejne słowa. Zmarszczyła czoło, zacisnęła tę jedną, nie pociętą dłoń w pięść.
    — Tylne drzwi są zamknięte.
    I chciała dodać coś jeszcze, ale zamiast tego po prostu wyszła z samochodu policjanta, szybko pokonując odległość do drzwi. Z każdą kolejną godziną na dworze robiło się coraz chłodniej. Weszła do domu, jeszcze na ganku dostrzegając ślady swojej krwi. I na jasnych drzwiach, i na ścianie przy kuchni, na blacie, przy zlewie. Zerknęła na zakrwawiony nóż leżący na podłodze i na cebulę na desce do krojenia.
    Wiedziała, że jutro będzie miała wystarczająco dużo czasu, żeby to posprzątać, a mimo wszystko, weszła w głąb przestronnej kuchni, sięgając po szklankę. Nalała wody z kranu i wypiła ją duszkiem, zbierając tylko nóż z podłogi i wyrzucając cebulę do śmietnika. Zaraz potem ruszyła po schodach, na piętro, gdzie od razu skierowała się do sypialni.
    W wysokim, szerokim łóżku zajmowała niewiele miejsce. Położyła się jednak na brzegu, przykrywając kołdrą do wysokości bioder. Leżała na boku, wpatrując się w drzwi prowadzące do sypialni, nadal niemal wtulając się w materiał kraciastej koszuli. W końcu, po upływie minuty, może dwóch, zamknęła oczy.

    Clem

    OdpowiedzUsuń
  33. Clementine też odpuszczała. Nie miała siły na to, aby toczyć z nim tę poniekąd wyniszczającą wojnę. Cichą, pełną wyrzutów, irytacji i frustracji. Odpuściła w momencie, kiedy napisała smsa o treści przepraszam, odpuściła też wtedy, kiedy na nią warknął, gdy chciała się ubrać. Odpuściła też w momencie, kiedy podwiózł ją z powrotem pod dom i kiedy zapowiedział, że przyjdzie, że wejdzie tylnymi drzwiami. Gdzieś z tyłu głowy miała świadomość tego, jak ostatnio skończyła się jej sugestia w tym temacie, dlatego tym razem ani nie naciskała, ani nie protestowała. Nie zamierzała w niego niczym rzucać, bo nie miała siły. Ale nie zamierzała też tym razem prosić go o to, żeby przyszedł, bo na to też brakło jej sił. Zresztą, sam się zapowiedział, a że ona niczego od niego nie chciała, bo czuła zwyczajnie, że nie może niczego chcieć, to nie widziała problemu w tym, aby miał wejść drzwiami frontowymi.
    Najwyżej będą gadać, najwyżej będzie musiała się tłumaczyć. Najwyżej następnym razem oberwie jeszcze mocniej. Znosiła wiele, więc mogła znieść i to.
    Czuwała. Zawisła gdzieś między jawą a snem, między odpoczynkiem a wysiłkiem. Słyszała, jak otwierają się drzwi na dole. Słyszała każdy jego kolejny krok, ale mimo to nie była w stanie otworzyć oczu. Nawet wtedy, kiedy drzwi do sypialni skrzypnęły, kiedy jego kroki na drewnianej, starej podłodze w sypialni były jeszcze wyraźniejsze. Słyszała szelest wszystkich opakowań, które odkładał na nocną szafkę. I zacisnęła oczy mocniej, kiedy zapalił lampkę, której światło raziło ją nawet przez zamknięte powieki.
    Ale to dopiero dotyk jego ciepłej dłoni na ramieniu sprawił, że powoli otworzyła oczy.
    — Nie śpię. — Powiedziała cicho, niemal słabo, skupiając się na jego jasnych tęczówkach. — Dziękuję, Clivey.
    Wiedziała, jakim był człowiekiem i wiedziała, że niczego nie będzie wymagał w zamian, ale w niej, mimo wszystko, kiełkowała pewność, że będzie musiała mu oddać przynajmniej te pieniądze, które teraz na nią wydał. Coś ścisnęło ją niebezpiecznie nad żołądkiem.
    — Zimno mi. — Stwierdziła bardziej informacyjnie, bardziej dla samej siebie, bo faktycznie było jej zimno. Prawdopodobnie paradowanie w letniej piżamie w środku zimy, jakakolwiek by ona nie była, nie było najrozsądniejszym pomysłem. Nie umiała się teraz zagrzać. Brakowało tylko tyle, żeby zaczęła szczękać zębami, bo nieprzyjemne dreszcze przechodziły ją poniekąd nieustannie.
    — Zostaniesz? — spytała jeszcze ciszej niż mówiła do tej pory. Bez wyrzutu obecnego w jej głosie do tej pory, bez żadnej pretensji, ale też bez wymagań i roszczeń. Pytała, czy mógł zostać. Prosiła, żeby został. — Na chwilę? — dodała, jakby próbowała przekonać nie tylko jego, ale i samą siebie, że to w ogóle ma sens. Dłoń zaczynała pulsować niewyraźnym, ale uporczywym bólem.
    Wiedziała, że mimo wszystko wymaga od niego zbyt wiele, bo przecież wiedziała, że nie chciał mieć z nią nic wspólnego, że dał jej wyraźnie do zrozumienia, żeby dała mu spokój. A ona nie potrafiła zdobyć się nawet na to, co pozornie było proste. Najłatwiejsze.

    Clemmy

    OdpowiedzUsuń
  34. Dotarło do niej to, jak uciekał spojrzeniem, więc i ona odwróciła swoje. Jakby speszona jego dystansem, choć przecież powinna się go spodziewać, w końcu towarzyszył im od conajmniej kilku tygodni. I nawet nie przypuszczała, że może chodzić o ten siniak na jej policzku, po którym już nie było śladu, czy o jakiekolwiek inne ślady, które mógł zobaczyć, bo była przy nim wyjątkowo nieuważna. Chciała móc o tym wszystkim komuś powiedzieć, o tym, że mąż ją tłukł za każdym razem, kiedy choćby krzywo się uśmiechnęła, nie tak, jak tego chciał. Nie wiedziała jednak, nie była tego pewna, czy Bennett był odpowiednią osobą, której mogłaby o wszystkim powiedzieć. Przede wszystkim dlatego, że był policjantem, ale też dlatego, że jednak coś dla niej znaczył.
    Była niewierną żoną. Wiedziała to, ale nie miała z tym żadnego problemu, żadnych wyrzutów sumienia z tym związanych. Wytrzymała z Tommym zbyt wiele lat i przez te wszystkie lata żyła w ciągłym strachu i napięciu. Kilkakrotnie próbowała się z nim rozstać, bezskutecznie. Nie mogła więc dać Clive’owi tego, czego chciał i potrzebował, ale mogła brać od niego to, czego chciała ona i co pozwalało jej zakotwiczyć się w normalności. Częściowo i chwiejnie, ale jednak.
    Miała za co mu dziękować i chciała mu dziękować, ale on nie miał zamiaru jej podziękowań przyjąć, dlatego przestała tak, jak chciał. Obserwowała kątem oka to, jak przemieszczał się po sypialni, jak szukał w przestronnej garderobie koca, jak ją nakrywał i jak wychodził z pokoju. Nie protestowała, ba, pozwalała mu na to wszystko, doskonale wiedząc, że Clive świetnie poradzi sobie w jej domu. Nie musiała go instruować.
    W jej głowie to był jej dom. Jej sypialnia i jej łóżko. Nigdy nie uważała tego za coś, co należało i do niej, i do Redforda, choć formalnie było przede wszystkim jego. Ale jeśli miała tu wytrzymać, musiała odnajdywać w tym coś, co mogło być jej. Teraz, kiedy go nie było, wszystkie bibeloty świadczące o tym, że mieszkał tu ktoś jeszcze, były schowane w kartonowych pudłach.
    Poza krokami Clive’a było naprawdę cicho. Tak cicho, że gdyby w okolicy grasował wściekły lis, to na pewno by go usłyszeli. Nie tylko oni, ale i cała okolica. Słyszała też swój oddech, coraz spokojniejszy, kiedy uspokoiła drżenie ciała pod ciepłą kołdrą i dodatkowym kocem. Połknęła i popiła tabletkę, kiedy udało jej się unieść na łokciu. Uśmiechnęła się blado, choć był to odruch raczej bezwarunkowy niż celowy, w końcu Clive też się do niej ostatnio nie uśmiechał. Właściwie miała wrażenie, że patrzył na nią z odrazą.
    Opadła z powrotem na poduszkę, nadal leżąc na boku, odwrócona w stronę Clive’a. Milczeli. Leżała na tej ręce, w której dłoń się skaleczyła, a która teraz zwisała poza krawędź łóżka. Co jakiś czas leniwie poruszała szczupłymi palcami, jakby chcąc się upewnić, że są na swoim miejscu.
    A skoro nie miała mu za dziękować, to nie mówiła nic. Bo już go przeprosiła, już dawała mu przestrzeń i zrezygnowała nie tylko z niego, ale i z siebie. Właściwie robiła wszystko to, co chciał. Tak, jak zawsze. Bo to wychodziło jej najlepiej.
    Prawą dłonią, której do tej pory trzymała po swoim policzkiem, sięgnęła do jego ucha, za które bezwiednie odgarnęła jasny, niesforny kosmyk włosów Clive’a. Musnęła opuszkami palców jego policzek, zaznaczyła linię żuchwy, wyczuwając dotykiem delikatny, jedno-, maksymalnie dwudniowy zarost. Był przyjemnie ciepły, kontrastował z wyziębionymi palcami, których nie potrafiła zagrzać.

    Clementine

    OdpowiedzUsuń
  35. Clementine po prostu wpadła w pułapkę, którą sama pomagała wokół siebie stawiać. Podkopywała dół, do którego wrzucił ją Tommy wespół z jej ojcem. Kurczowo trzymała się tych krat, które ją otaczały, bo zwyczajnie w świecie bała się konsekwencji swojego nieposłuszeństwa, którym byłaby ucieczka. Po prostu nie wierzyła w to, że mogłaby uciec, że dałaby radę uciec na tyle daleko, aby poczuć się bezpiecznie.
    Od kilku miesięcy nie chciała jednak uciekać z Mariesville, nie teraz, kiedy tutaj znalazła osobę, która pozwalała jej zapomnieć, dzięki której mogła mieć jakąś nadzieję i poczuć się bezpiecznie. Pech chciał - pech dla niego, szczęście dla niej, że tą osobą okazał się Clive. Wplątała go jednocześnie umiejętnie i nieumiejętnie w swoje życie, wyrządzając mu tym więcej bólu i szkody niż faktycznej rozkoszy, po którą przecież chętnie przychodził. Zatracając się w sobie, skutecznie zapominali o codzienności, która brutalnie uderzała ich chwilę po tym, co wydawało im się dobre.
    Clementine, wbrew temu, co twierdziła i co robiła, widziała w nim nadzieję. Był jej nadzieją. Tyle że nieosiągalną, nieuchwytną. I kiedy tak na niego patrzyła, kiedy opuszkami palców niemal niewyczuwalnie sunęła po ciepłej skórze mężczyzny, coś boleśnie ścisnęło jej wnętrzności. Na taką czułość nie odważyła się względem Tommy’ego już od dawna.
    Kiedy Bennett się odsunął i wstał, cofnęła dłoń. Nieco się uniosła, patrząc na to, jak zatrzymał się w miejscu.
    — Już idzie… — nie dokończyła swojego pytania, bo Clivey obszedł jej łóżko i położył się obok, tuż za nią, przylegając swoim ciałem do jej. Westchnęła z niewyobrażalną ulgą, momentalnie się rozluźniła i na tyle, na ile mogła, wtuliła się w niego. Nie protestowała, gdy chwycił jej dłoń i przycisnął tak, aby wzmocnić objęcie, w którym teraz trwali.
    Czuła jego ciepły oddech na swoim karku i dreszcze, które nie miały już nic wspólnego z tym, że było jej zimno. Nie spodziewała się tego, prędzej uwierzyłaby w scenariusz, w którym Clive wychodził z jej sypialni, z jej domu. Kiedy wychodził i już nie wracał, bo przecież zrobił dość.
    Drżała więc, jak sam zauważył, trochę z zimna, trochę z ulgi, a trochę z tego wszystkiego, czego było po prostu za dużo. Każde muśnięcie jego oddechu na wrażliwej skórze karku było niczym nagroda, na którą przecież nie zasługiwała. Nie zasługiwała na to, żeby tu był, a jednak nie mogła go sobie odpuścić.
    — Trochę mi zimno — przyznała tylko dość wymijająco, cicho i niepewnie. Leżała pod kołdrą, kocem i jego ramieniem. Robiło jej się ciepło. Zdecydowanie za ciepło. I mętlik, który teraz miała w głowie, nie miał nic wspólnego z tą apatią, której poddawała się przez ostatnie dni.
    I znowu, ciche westchnienie, które przerwało ciszę między nimi. Clemmy przyciągnęła delikatnie ich dłonie bliżej swoich warg, aby ostatecznie na wierzchu dłoni mężczyzny złożyć pocałunek, niemal niewyczuwalny, być może będący wyrazem tej bezradności, którą teraz czuła. Być może mający na celu pogrywać z Clivem, choć tak naprawdę nigdy tego nie chciała.
    Nie robiła niczego celowo. Robiła tylko to, co chciała. I co chciała móc robić bez skrępowania, w jakichkolwiek okolicznościach.

    Clemsik

    OdpowiedzUsuń
  36. Właściwie całkiem jasnym pozostawał fakt, że to, co ich łączyło, to nie był tylko sporadyczny, spontaniczny seks. Nie mówili o tym, nie rozmawiali i choć coś między nimi było na rzeczy, to wydawałoby się, że nie zwracają na to uwagi. Clementine nie mogła, bo czułaby się z tym jeszcze gorzej. I tak żyła już ze świadomością, że więcej Bennettowi zabiera niż mu daje. Nie wiedziała jednak, co siedzi w głowie mężczyzny, bo… o tym też nie rozmawiali. Właściwie nie rozmawiali o niczym, co nie byłoby związane z minionym dniem, pogodą i obiadem. A było w nich znacznie więcej niż to, co zjedli w ciągu ubiegłego tygodnia lub z kim rozmawiali w markecie przy okazji zakupów.
    I Clive miał rację w jednym. To, co poza tymi bezsensownymi rozmowami, nigdy nie należało do nich. Bo Clive nie miał odwagi o tym powiedzieć i po to sięgnąć, a Clem nie miała odwagi zrezygnować z toksycznego męża i dać Bennetowi to, na co zasługiwał. Tkwili we własnym tchórzostwie, zatapiając się w nim coraz bardziej, jak w śmierdzącym bagnie.
    Mimo to, mimo tej bolesnej świadomości, że Clem jest dla niego toksyczna, że jest mu zupełnie niepotrzebna do szczęścia, zabierała mu tę cząstkę jego samego, która z kimś innym byłaby lepsza. Miał szansę na to, aby mieć to, co najlepsze. Bo był dobrym człowiekiem, miłym facetem z ładnym uśmiechem. Dlaczego miałby nie mieć tej cycatej blondynki z The Rusty Nail, która bardzo chętnie nie tylko wskoczyła mu do łóżka, ale nazywałaby się też jego dziewczyną, czego nie mogła zrobić Redford.
    Westchnęła cicho, niemal bezgłośnie w odpowiedzi na jego ciche nie. Nie walczyła z nim, pozwalając mu odciągnąć ich splecione dłonie z dala od ich ust. Nie ruszała się przez chwilę, nie mówiła nic, wpatrując się w półmroku sypialni w drzwi prowadzące na korytarz. Zostawił je uchylone. Skupiła się na okrągłej, metalowej klamce. Czuła się potwornie zmęczona, osłabiona, ale jednocześnie była sfrustrowana i zła. Zmęczenie jednak odbierało jej jakiekolwiek siły, a osłabienie zdrowy rozsądek. Zostawiła go w momencie, kiedy znalazła się w kuchni Bennettów i pozwoliła Clive’owi na to, aby zabrał ją do szpitala.
    Zadrżała, ale tym razem na pewno nie z zimna. Jego koszula, kołdra, koc i ciepło bijące od jego ciała rozgrzewały ją więcej niż skutecznie. Zrobiło się po prostu ciepło, wygodniej, lepiej, ale daleko jej było do momentu, w którym byłaby w stanie zamknąć oczy i zasnąć.
    Nie teraz, kiedy za jej plecami leżał Clive Bennett. Ten Clive, którego chciała mieć tutaj już znacznie wcześniej, a w którego rzuciła kluczami.
    Odwróciła się. Przodem do niego, teraz zranioną rękę przerzucając przez jego bok, pod jego ramieniem. Tak, aby z należytą ostrożnością obchodzić się z opatrunkiem i świeżymi szwami. To, jak wcześniej wtulali się w siebie, pozwalało jej teraz być bardzo blisko Clive’a. Czuła na swojej twarzy jego oddech.
    — Co nie, Clivey? — spytała cicho. — Nie? — powtórzyła, ale w jej głosie nie było pretensji, nie było złości. Jedynie niezrozumienie, do którego miała prawo. Przez ostatnie dni, jeśli nie tygodnie, robił wszystko, żeby jej unikać. A jeśli to mu nie wychodziło, robił wszystko, żeby ją obrażać i karać. A teraz po prostu do niej przyszedł. Pozwolił się dotknąć. I poczuć. I ona naprawdę nie wiedziała, jak to ma odbierać. Jak ma się czuć, kiedy niemal z całej siły przytulał jej drobne ciało do siebie, a potem, kiedy odważyła się na kompletnie niewinny, ale czuły gest, mówił nie.

    Clemmy

    OdpowiedzUsuń
  37. Clementine trochę nie zamierzała pozwolić mu zasnąć, skoro sama nie potrafiła, ale trochę jednak chciała, żeby w końcu zasnęli oboje. I ona, i on. Bo fakt, dzisiejszy wieczór był pełen wrażeń, raczej tych z kategorii negatywnych, ale… Clive, chcąc nie chcąc, był pozytywnym aspektem tego wieczoru. I to nie tak, że Clem nagle o wszystkim zapomniała. O tym, jak ją traktował i o tym, że to ona rzuciła w niego kluczami. Nie zapomniała. Nie chciała też mu tego wszystkiego wypominać i nie chciała, aby musiał się z tego tłumaczyć.
    Byli zagubieni. Nie tylko we własnej relacji, ale też w swoich życiach. Clem w swoim, w którym nie było miejsca dla Bennetta i Clive w swoim, w którym nie powinno być miejsca dla niej. A jednak. Przewijali się w swoich życiorysach od tamtego pamiętnego lata w Atlancie. Los był kapryśny, a w ich przypadku bardziej niż można było to sobie wyobrazić.
    Wpatrywała się w niego uważnie, a kiedy jej oczy przyzwyczaiły się do półmroku panującego w sypialni, rozświetlonego poświatą ulicznej latarni, dostrzegała coraz więcej szczegółów. Westchnęła, kiedy wyszeptał jej imię i drugi raz, kiedy skończył mówić. Żałowała, że jej ręka była pokiereszowana i nie mogła go dotknąć tak, jakby chciała. W milczeniu obserwowała jego spokojną twarz, wsłuchiwała się w cichy, regularny oddech, ale wiedziała, że Clive jeszcze nie spał.
    Jego bliskość była zła i dobra jednocześnie. Zła, bo podobnie jak jej pocałunki robiły syf w głowie jemu, tak jego ciepło robiło bałagan w jej głowie. Dobra, bo czuła się spokojniejsza i w końcu przestała drżeć. Teraz czuła przede wszystkim słaby zapach jego perfum i znacznie intensywniejszy detergentu, w którym musiał wyprać koszulę. To też było kojące i nawet nie przeszło jej przez myśl, aby poczuć jakikolwiek wstyd, że tak dobrze czuła się z innym mężczyzną w swoim małżeńskim łożu.
    Tommy pachniał inaczej. Od zapachu męża po prostu ją mdliło. Było jej niedobrze za każdym razem, kiedy musiała się obok niego położyć. Jej umiejętności aktorskie w ostatnim czasie zostały mocno wystawione na próbę. Zbyt mocno.
    — Mhm… — mruknęła po chwili w odpowiedzi, jakby dając mu do zrozumienia, że usłyszała, że jest świadoma jego prośby, bo inaczej tego nazwać nie mogła. Prośbą.
    Nie chciał, żeby go całowała, a ona nie chciała przekraczać granic, które wyznaczał. Mogła uszanować to, czego sobie życzył. Oczywiście, że mogła.
    Ale wbrew temu, co myślała, że może, uniosła lekko głowę, wyciągnęła szyję i jej usta trafiły trochę na jego policzek, trochę na kącik jego ust. To był delikatny, niemal niewyczuwalny pocałunek. Nic zaczepnego, totalnie pozbawiony jakichkolwiek oczekiwań.
    — Dobranoc, Clivey — szepnęła jeszcze i tyle. Cofnęła swoje usta, swoją twarz, którą schowała w wygodnym zagłębieniu gdzieś przy jego jednym ramieniu i klatce piersiowej. Wtulała się delikatnie, ostrożnie, jakby nadal obawiała się tego, że Clive wstanie i wyjdzie bez żadnej zapowiedzi.

    Clem

    OdpowiedzUsuń
  38. Bywało też tak, że to Clementine znajdowała się nagle i bez zapowiedzi w mieszkaniu Clive’a w centrum, kiedy dowiadywała się, że nie był akurat na służbie. Bo potrzebowała i miała przeczucie, że on potrzebuje tego tak samo.
    Teraz też potrzebowała, ale czegoś innego niż seks. Ciepła, bliskości i ukojenia, i nawet jeśli Clive nie chciał jej tego dać, bo sam tego potrzebował, to zrobił to. Pewnie bardziej nieświadomie niż świadomie, ale jednak - dał Clemmy to, czego po prostu chciała. Była mu wdzięczna. Za ten brak jakichkolwiek rozliczeń między nimi, za ciepłe ramiona i spokój.
    Nie powinni byli tego robić. Spanie razem, w czułym i pełnym niedopowiedzeń uścisku było jeszcze bardziej nie na miejscu niż seks, który czasami zajmował im pół godziny, a czasami znacznie więcej.
    Clive zasnął pierwszy. Słyszała, jak jego oddech się uspokoił jeszcze bardziej. Jak jego mięśnie się rozluźniły, jak ramię, które trzymał na niej, stało się cięższe. I dopiero wtedy, kiedy odnotowała te wszystkie rzeczy, zasnęła sama. Z myślą, że jest niemożliwa. Wiedziała, że gdyby taka była, gdyby tak naprawdę uważał, to wyszedłby z jej łóżka, z jej sypialni i z jej domu. A jednak tego nie zrobił, budując w niej przekonanie, że wcale nie miał nic przeciwko temu.
    Spała zadziwiająco spokojnie. Kilkakrotnie jednak się przebudzając, żeby ostrożnie zmienić pozycję. Wiedziała, że to pewnie kwestia świeżej rany i świadomość jej istnienia. Obudziła się jednak z głową na piersi Clive’a, z ręką swobodnie przerzuconą przez jego tors, z zabandażowaną dłonią wspartą ostrożnie na jego piersi i nogą zaplecioną o jego uda.
    Musiało być już dość późno, bo przez sypialniane okno wpadało do pomieszczenia słońce. Jaskrawe i pozornie bardzo ciepłe, choć miała świadomość tego, że nadal był tylko luty. Nie chciała jeszcze wstawać. Nie wtedy, kiedy po prostu był jej wygodnie.
    I znowu, wbrew wszystkiemu, wbrew zdrowemu rozsądkowi, który przy Clivie po prostu wymiękał, wbrew jego prośbom, uniosła tę poszytą dłoń i opuszkami palców musnęła jego policzek i żuchwę. Znowu.
    — Heeeej, Clive — szepnęła. Nie lubiła nikogo budzić. Źle się z tym czuła, ale gdzieś z tyłu głowy miała świadomość tego, że Bennett nie należał, że nie mógł należeć do tego miejsca i do niej. Nawet jeśli bardzo tego chciała. Uniosła się nieco na tym drugim przedramieniu, niemal teraz nad nim zwisając. Jej opuszki palców wciąż delikatnie badały jego skórę. Z dziwną satysfakcją stwierdziła, że jego zarost był bardziej wyczuwalny. I wyglądał naprawdę spokojnie, kiedy spał albo wtedy, kiedy udawał, że śpi.

    Clems

    OdpowiedzUsuń
  39. Ona zaś siebie wcale nie zamierzała obarczać winą za to, że Clive nie potrafił zainteresować się nikim innym. Jeszcze kiedyś była w stanie uwierzyć w to, że uchodziła za najładniejszą dziewczynę w okolicy, że oglądali się za nią nie tylko sąsiedzi, ale i inni mężczyźni, że miała ładny uśmiech i radosne spojrzenie. Teraz, niemal każdego ranka w odbiciu w lustrze widziała zmęczoną życiem, przetyraną kobietę, która mimo tego, że skończyła dopiero trzydzieści lat, czuła się znacznie starzej i którą niemal nieustannie coś bolało.
    Nie uważała się za atrakcyjną, choć buzię przecież miała ładną, oczy prawie czarne, a włosy lśniące. Miała nienaganną sylwetkę, bo przecież tego wymagał od niej Tommy, aby zawsze prezentowała się dobrze. Może mogła się komuś podobać, mimo tej ogólnej niechęci do życia, ale i tak nieustannie dziwiła się temu, że podoba się Bennettowi.
    Bo musiała mu się podobać, skoro ciągle do niej wracał i skoro pozwalał jej przychodzić do siebie. Nie przyciągnęły go do niej jej poglądy na życie, bo o tym przecież nie rozmawiali. Może tkwili w tym romansie ze sobą ze względu na sentyment, a może po prostu nikt do tej pory nie oczarował Clive’a tak, jak powinien.
    Mimo tego, że znowu leżał w jej łóżku, miała pewne wątpliwości co do tego, co nimi kierowało. Do momentu, w którym Bennett nie postanowił się temu sprzeciwić, nie myślała o tym w ten sposób. Bo to nie miało sensu. Spotykali się, sypiali ze sobą. Było im dobrze. I o to chodziło. O to, żeby poczuli się dobrze w natłoku tych codziennych spraw, które ich mogły przygnieść, choć przecież niekoniecznie, może po prostu byli dla siebie miłą odskocznią w ferworze zajęć, a może…
    Im dłużej o tym myślała, tym coraz częściej do niej docierało, że nie ma sensu z tym walczyć. Z tym, że Clive był tylko seksem. Bo nie był. A powinien, wtedy wszystko byłoby łatwiejsze, wtedy każdy ewentualny zarzut ze strony Tommy’ego, dotyczący jej niewierności, byłby prawdziwy.
    Uśmiechnęła się blado, kiedy się rozbudzał. Nawet wtedy, nie przestawała delikatnie gładzić jego policzka. Robiła to kompletnie bezwarunkowo, bez żadnego zastanowienia się.
    — Nic, nic… — szepnęła uspokajająco. Na krótki moment jej ręka znieruchomiała przy jego policzku. — Nie, nawet nie boli. — Dodała, a kiedy przesunęła palcem po jego żuchwie i w końcu cofnęła dłoń, znowu delikatnie wspierając ją na kraciastym materiale jego koszuli. Nawet nie boli było tylko równoznaczne z tym, że bolało, ale tylko trochę, do przeżycia. Nie miała prawa narzekać, skoro zarówno i Clive, i personale w szpitalu zajęli się nią wczoraj odpowiednio.
    — Nie musisz iść? — spytała, a kiedy zdała sobie sprawę, że może to zabrzmieć tak, jakby go wyganiała, chrząknęła cicho. — Do pracy? — dodała niepewnie, bo wcale nie chciała, żeby stąd wychodził, żeby wychodził z jej łóżka. Przestała go jednak czujnie obserwować i znowu położyła głowę na jego piersi, palcami skubiąc materiał jego koszuli na tyle, na ile pozwalał jej opatrunek. Westchnęła cicho, jakby łudziła się, że te drobne gesty dają mu do zrozumienia, że nie powinien nigdzie iść.

    C.

    OdpowiedzUsuń
  40. Co by nie było. Był to romans, który trochę przypominał pokój bez drzwi. Drogę bez wyjścia. I Clem tylko nie wiedziała, czy to oni nie chcieli z niego wychodzić, czy po prostu nie mogli. Pewnie, gdyby Clive trochę bardziej się w tym wszystkim uparł, to odpuściłaby na tyle, że nie próbowałaby go ani dotykać, ani całować. Wbrew pozorom, Clementine nie była głupia, choć dla kogoś, kto dowiedziałby się o tym, w jakich relacjach tkwiła, mogłoby się tak wydawać. Ale nie była głupia i życzyła Bennettowi jak najlepiej, więc gdyby naprawdę chciał, żeby dała mu święty spokój, to nie zostałby na noc, nie potęgowałby tego mętliku w ich głowach, bo nie tylko on go miał. Ona też. Też nie radziła sobie z tym wszystkim, do czego między nimi dochodziło. Bo choć seks był przyjemny, a te orgazmy, które miała były zniewalające, to jednak wszystko dookoła, ta cała otoczka nie była prosta.
    Mieli romans, bo tego inaczej nazwać się nie dało i choć powinna czuć się źle z tą świadomością, to czuła się źle tylko i wyłącznie dlatego, że ciągle tkwili w miejscu. I dopóki Clive nie zdecyduje się tego skończyć, to będą tak tkwić. Bo ona nie miała ani chęci, ani siły, aby kończyć to, co między nimi było, nawet jeśli nie miało to żadnej przyszłości. Ona też nie miała żadnej przyszłości.
    Pogodziła się z tym.
    To, jak przesuwał palcami po jej włosach było… miłe. Miłe w sposób, którego nawet nie potrafiła wytłumaczyć. Miała wręcz wrażenie, że z tego prostego gestu wynika znacznie więcej czułości niż dostała przez cały okres małżeństwa z Tommy’m. Wtuliła się w niego odrobinę mocniej, tłumiąc przy tym ziewnięcie.
    — Ja chyba powinnam wziąć dzisiaj wolne. — Mruknęła cicho. Bo wolne oficjalne miała wczoraj, dzisiaj już powinna stawić się w pracy, ale… jej robota była dość ważna, dość istotna, może nie tak, jak Clive’a, ale pracowała w popularnej, wiecznie obłożonej restauracji i dbała tam o porządek na sali. O punktualność, o potrzeby klientów. I wiecznie chodziła z tabletem w dłoni. Albo telefonem. I kosztowała dań, i wskazywała klientom miejsca. Powinna mieć dwie sprawne dłonie, a spory opatrunek na jednej z nich nie wygląda zbyt profesjonalnie.
    — Spałam — przyznała w końcu. Bo nie licząc tych paru przebudzeń spała naprawdę dobrze. — Wyspałam się — dodała. Miała nadzieję, że on również, mimo tego, że go obudziła. Ale przecież nie znała jego grafiku. Kiedyś miała jeszcze jako-takie pojęcie o tym, jak wyglądały jego zmiany, a teraz, kiedy w ostatnim czasie przestali się spotykać, bo wpierw w mieście był jej mąż, a potem Clive strzelił focha, totalnie przestała kontrolować kiedy i na którą chodził on do pracy.
    I ona też była w piżamie, w której była w szpitalu, a pod którą nie miała nic. Miała na sobie też jego koszulę. I chociaż nie czuła się bardzo nieświeżo, to wiedziała, że poranny prysznic może być nieco utrudniony. A jeśli jednak nie dostanie wolnego w pracy i będzie musiała się tam stawić…
    — Pomógłbyś mi umyć włosy? — spytała cicho, niemal od razu czując, jak rumieniec pojawia się na jej policzkach. Potem niemal od razu podniosła się do siadu, rezygnując z tego kojącego uścisku. Boże. Ona naprawdę chciała tylko więcej takich błogich, leniwych poranków, przedpołudni i całych dni. Chciała tylko tyle. — To było głupie. Nieważne. Przepraszam. — Wyrzuciła z siebie szybko, a potem chcąc odgarnąć z twarzy włosy, zbyt mocno poruszyła opatrzoną dłonią i syknęła cicho, opadając z powrotem plecami i głową na łóżko. Zacisnęła mocno powieki, przykładając do nich zdrową dłoń.
    Sama już nie wiedziała, co robi. I co robić. Clive w jej łóżku, po tym wszystkim, ale nie po seksie był czymś, czego się po prostu nie spodziewała. I tylko potęgował to uczucie zagubienia. Ten pierdolony mętlik w jej głowie.

    Clem

    OdpowiedzUsuń
  41. I w tej całej beznadziei, w tym, co sobie robili, sami sobie i sobie nawzajem, uparcie tkwili. Clementine nie było lepiej, nie czuła się wcale dobrze, kiedy po udanym seksie odprowadzała Clive’a spojrzeniem, gdy zapinał pasek od spodni od munduru albo wtedy, kiedy w pośpiechu zakładała bieliznę, żeby tylko czasami nie zasnąć w jego łóżku.
    Czasami przez jej myśl przemykało, że gdyby spotkali się w innych okolicznościach, bez swoich bagaży doświadczeń, mogliby nawet tworzyć ładną parę, chociaż ona nawet nie była w jego typie, a on w jej, nie licząc tego munduru, w którym wyglądał zaskakująco dobrze. Był przystojnym mężczyzną, o dobrym spojrzeniu i ciepłym uśmiechu, więc nie dziwiła się wcale temu, że cycate blondyny traciły dla niego głowę.
    Ona już po prostu nie była pewna, kto był, a kto nie był w jej typie. Kiedyś przecież wydawało jej się, że to Tommy był spełnieniem jej marzeń. Wysoki, barczysty, ciemnowłosy z powalającym uśmiechem i bystrym spojrzeniem. Która by się w nim nie zakochała? Padło na nią, być może od razu wyczuł, że jest łatwym celem, że jest ułożona przez ojca i chodzi jak w zegarku, skoro wytresowano ją jak należy.
    A jednak sprawiała problemy. Czy tego chciała, czy nie, okazywała się dla swojego własnego męża więcej niż problematyczna. Przestała go kochać już dawno, jeśli to miało jakiekolwiek znaczenie. Trwała przy nim z przyzwyczajenia i ze strachu, a jak się okazywało, strach cementował ich związek silniej niż jakakolwiek miłość, o której nocami Tommy szeptał jej do ucha.
    Przez chwilę leżała na łóżku, czując jak materac pracuje pod ciężarem Clive’a. Podniosła się ponownie dopiero wtedy, kiedy on obszedł już łóżko. Opuściła stopy na podłogę. Wpatrywała się w swoje uda, przesuwając po nich nerwowo palcami, pozostawiając na skórze ślady po paznokciach.
    Czekała, aż usłyszy jego kroki za drzwiami, jak schodzi po schodach, jak zamyka za sobą drzwi, ale nic z tego nie nastąpiło. Zaskoczona poderwała głowę do góry, słysząc jego kolejne słowa.
    Stał w drzwiach. Patrzył na nią, a krótka informacja i równie krótkie pytanie wpłynęło lekko z jego ust. Wpatrywała się w niego w milczeniu i choć jej wydawało się, że ta chwila trwa wieczność, to wcale tak nie było.
    — Przyjedź.
    Odparła równie krótko, co i on. Bo doskonale wiedzieli, do czego się to wszystko się sprowadza. Do kolejnych trzydziestu minut, może godziny. Powinna zaprotestować. Odmówić. Ułatwić mu to udawanie, że wcale tego nie chciał, bo nigdy nie przestała wątpić w to, że tego chciał. Obydwoje tego chcieli, byli dorosłymi ludźmi, a bawienie się w pozory, niechęci i fochy sprowadza ich do roli sfrustrowanych nastolatków.
    — Drzwi będą otwarte — dodała tylko, nie precyzując które drzwi będą otwarte. I tyle. Wstała z łóżka, złapała za opatrunki z szafki nocnej i ruszyła do łazienki, nawet nie bawiąc się w to, aby go odprowadzić. Znał drogę. I była pewna, że wieczorem też dobrze trafi.

    Clemmy

    OdpowiedzUsuń
  42. Dopóki nie spotkała go ponownie w Mariesville, dopóki nie wystarczyło tak naprawdę jedno znaczące spojrzenie, zapamiętała go jako nieporadnego nastolatka, który niby wiedział, co i jak, ale nie do końca początkowo mu to wychodziło. Podobnie jak i jej. Ale po kilku minutach niezręczności, doszli w końcu do tego, że to może być fajne i choć może się pospieszyli z tym swoim pierwszym razem, to Clemmy nigdy tego nie żałowała. Nie miała czego, a pamiętne lato w Atlancie zostało z nią na długo. Właściwie do teraz, bo dzięki niemu traktowała teraz Bennetta z pewnym sentymentem.
    Byliby ładną parą, ale kiedy Clementine zobaczyła swoje odbicie w lustrze doszła do wniosku, że z nikim nie byłaby teraz ładna, szpeciłaby swoją zmęczoną twarzą każdego. Wzięła prysznic, z trudem, ale jednak, umyła włosy, załatwiła wolne w pracy i zmieniła opatrunek. Po zjedzeniu lekkiego śniadania i ogarnięcia domu na tyle, aby sprzątnąć ślady wczorajszej zbrodni wróciła do łóżka. Przespała niemal całe popołudnie i cały wieczór. Kiedy otworzyła oczy dochodziła dwudziesta.
    Nie spanikowała. Nie spanikowałaby nawet wtedy, kiedy Clive pojawiłby się w jej sypialni i ją obudził. W końcu to nie była żadna randka, do której musiałaby się przyszykować. Ale wstała, z ociąganiem, bo podniesienie jej się z łóżka zajęło jej kolejne pół godziny. Przebrała się. Luźne dresy, które opierały się na jej biodrach i bluzę pod kolor. Włosy związała w wysokiego, luźnego koka na czubku głowy. Nie chciało jej się walczyć z kosmykami, o które nie zadbała zaraz po umyciu, a które pokręciły i pofalowały się w sposób raczej nieokiełznany. Do wszystkiego właściwie musiała używać jednej ręki, uważając na świeże szwy, które zwyczajnie w świecie ciągnęły i zaczynały swędzieć. Robiło jej się lekko słabo, kiedy musiała zmieniać opatrunek, ale starała się tego momentu zbytnio nie przeciągać.
    Było po dwudziestej drugiej, kiedy zjadła skromną kolację i skończyła sprzątać, a Clemmy miała niezłego pierdolca na punkcie porządków. Nie było to coś, co tkwiło w niej od zawsze, a coś, co wtłoczył w nią Tommy. Siłą. Przymusem. Bez wahania i litości. I choć już wcześniej pozbyła się śladów krwi, teraz postanowiła tę podłogę umyć, co nie było łatwe, kiedy do dyspozycji miało się tylko jedną sprawną dłoń. Odpuściła jednak, kiedy porządne złapanie trzonka od mopa graniczyło z cudem. Kiedy zerknęła na zegarek przy piekarniku, miała wrażenie, że Clive już nie przyjedzie. Pogasiła wszędzie światła i ruszyła w kierunku schodów. Pokonała może pięć stopni, kiedy drzwi za nią skrzypnęły cicho. Wiedziała, że powinna była naoliwić zawiasy, a właściwie powinien zrobić to Tommy. Ale on potrafił tylko wymagać, aby w ich domu było idealnie.
    Odwróciła się więc, schodząc o dwa stopnie niżej. Był w mundurze, a ją niemal coś ścisnęło w piersi, boleśnie, gorzko. Ale szybko odsunęła od siebie to uczucie.
    — Clive. — Mruknęła tylko zarówno w formie powitania, jak i zaproszenia. Skoro już tu był, nie zamierzali tracić czasu na pogaduszki i doskonale o tym oboje wiedzieli.

    C.

    OdpowiedzUsuń
  43. Nie mieli ani miejsca, ani czasu na cokolwiek więcej.
    Może i tak, choć gdyby spojrzeć na to z jakiejkolwiek innej perspektywy, to nie mieli ani miejsca, ani czasu, bo po prostu nie chcieli tego mieć. Bo to wszystko krążyło wokół tych decyzji, które żadnych z nich nie chciało podjąć. Bo mogli. Clive mógł powiedzieć, że chyba czuł do Clementine coś więcej niż tylko pożądanie i chciał od niej czegoś więcej niż seksu, a Clemmy mając poczucie, że tak jest, mogłaby zdecydować się na odejście od męża. Na podjęcia walki, na którą teraz zwyczajnie nie miała siły.
    Nie wyznawali sobie jednak nic, zupełnie nic.
    Patrzyła więc na niego, kiedy wszedł do jej domu frontowymi drzwiami. Nie protestowała, bo nie miała za bardzo możliwości, skoro oboje chcieli jednego, a frontowe drzwi miały im to umożliwić. Teraz wnętrze domu rozświetlało ciepłe światło z górnego korytarza, znajdujące się za jej plecami, bo ulice wciąż pozostawały ciemne. I dawały pole do popisu dla grasujących w okolicy wściekłych lisów.
    — Zamknij drzwi — odpowiedziała tylko na jego durne pytanie. Dobrze by było, gdyby przekręcił ten cholerny zamek. Wolała, aby nikt tutaj nie wszedł, kiedy oni będą zajęci jedną konkretną czynnością w jej małżeńskim łóżku. Nikt do tej pory ich nie przyłapał i może jedynie Ruth Bennett domyślała się co jest na rzeczy, chociaż może niekoniecznie, ale mimo wszystko Clem wolała, aby tak zostało. Przynajmniej na razie, póki nie miala żadnego sensownego planu na to, aby uwolnić się od Redforda.
    Odwróciła się więc i pokonała kolejne schody, wchodząc w końcu na drewnianą, skrzypiącą podłogę na piętrze. Dom po dziadkach Tommy’ego miał swoje lata. Konstrukcja, choć trwała, swoje już przeszła i drewniane podłogi aż prosiły się o głębszą renowację lub wymianę. Ale Clementine o dziwo dobrze czuła się w domu, który miał jej aż tyle do opowiedzenia. Trzask drewnianych belek, trzeszczenie podłogi. Wszystko w tym domu żyło, dawało jej poczucie, że jest tu bezpieczna. Paradoksalnie.
    Skoro on był gotowy na to, aby wziąć się do roboty, Clementine nie zamierzała protestować. Oboje byli wystarczająco sfrustrowani po ostatnich tygodniach i choć miniona noc dała im namiastkę ukojenia, to wiedzieli, że nie ma co odwlekać tego, co nieuniknione.
    Weszła do sypialni, w której było kompletnie ciemno. Po omacku zapaliła jedną lampkę przy łóżku, aby nie pozabijali się o meble, nie potknęli o dywan, który wygłuszał jej kroki i trafili do łóżka. Światło było ciepłe, nawet można byłoby się pokusić, że nastrojowe.
    Clementine, odwróciła się w stronę drzwi sypialni, przez które zaraz po niej przeszedł Clive. Ona już w tamtym momencie ściągała przez głowę szarą, sportową bluzę z logiem znanej firmy. Rzuciła ją na podłogę, pod ścianę, aby im nie przeszkadzała.
    Nie bawili się w czułości, nie przeciągali gry wstępnej. Ograniczali sytuacje, w których do głosu mogłyby dojść emocje, do niezbędnego minimum. Bo tak było łatwiej. Pod jego spojrzeniem ściągnęła też dresowe spodnie, zostając tylko w dopasowanym komplecie bielizny. Odruchowo sięgnęła do zapięcia biustonosza, ale szybko przypomniała sobie o zabandażowanej dłoni i tylko syknęła cicho.

    C.

    OdpowiedzUsuń
  44. Pozorne poczucie bezpieczeństwa, a właściwie fałszywe, pozwalało zatracać jej się w tym, do czego wspólnie dążyli. Do tego, czego odmawiali sobie od kilku tygodni. Ponad miesiąc. Nic więc dziwnego, że ta frustracja rosła, potęgowała i rozsadzała ich niemal od środka, zmuszając do tego, aby rzucali w siebie nie tylko kluczami, ale i krzywdzącymi słowami.
    Ta czułość, której im brakowało, zaprowadziła ich właśnie do tego miejsca. Do miejsca bez odwrotu, ale… czy którekolwiek z nich chciało zawracać? Do czego? I po co? Gdzieś z tam z tyłu jej głowy tłukła się myśl, że Clive pewnie chciał, że mógł, że to byłoby dla niego bardziej odpowiednie, bardziej rozsądne i w ogóle… po prostu bardziej. Jeżeli w Savannah potrafił ułożyć sobie życie z jakąś dziewczyną, to tutaj też pewnie mógłby. Choćby z ładną blondynką, która perfekcyjnie opanowała sztukę makijażu i wiedziała, co zrobić, aby uwieść mężczyznę. Clementine nie miała takich umiejętności. Nigdy nie wydawała się sobie samej kusząca. A jednak Bennett wciąż do niej wracał.
    I bez tej absolutnie żadnej, wspólnej przyszłości, znowu znaleźli się w jej sypialni. Krótką chwilę stała w miejscu i obserwowała, jak Clive męczy się z guziczkami koszuli. Coś podszepnęło jej, że powinna była do niego podejść i mu pomóc, ale raz, że nigdy tego nie robiła, a dwa — z zabandażowaną dłonią to mogło być zwyczajnie utrudnione. Sam poradził sobie znacznie lepiej.
    Usiadła na łóżku, kiedy kazał jej się położyć. Kazał. Bo nie brzmiało to wcale ani jak sugestia, ani jak prośba. Wciągnęła zgrabnie nogi na łóżko i czekała. Nie kładła się. Dopiero kiedy Clive podszedł, odrzucając swoją koszulkę w bok, westchnęła cicho. Może obydwoje nie byli w swoim typie, może temu zaprzeczali, a może faktycznie tak było. Nieważne, ważnym okazywało się to, że nie potrzebowała wiele, aby czuć, że jest na niego gotową.
    Z dłonią mężczyzny na swoim biodrze, opadła plecami na materac.
    Westchnęła po raz kolejny, kiedy okazywało się, że Clive również nie potrzebował ani wiele czasu, ani wiele zachęty do tego, aby przejść do działania. Niemal pociągnęła go za sobą i cicho jęknęła, kiedy jego dłoń odkrywała już to, jak bardzo była gotowa. Tego nie mogła ukryć, nie mogła udawać, że jest jej kompletnie obojętny. Bo nie był.
    Uważała na ranę, więc lewą dłoń odłożyła luźno i swobodnie na kołdrę, powstrzymując się przed tym, aby nie wpleść jej w jego włosy. Tę drugą, którą miała całkiem sprawną, odgarnęła jego włosy, zakładając je za ucho, gdy w końcu ją pocałował. Odwzajemniła ten pocałunek, jedną nogę uginając w kolanie i lekko odchylając ją w bok.
    Niemal natychmiast zrobiło jej się gorąco, a pocałunki Bennetta smakowały dobrze. Dziwną, niewytłumaczalną tęsknotą, której między nimi w ogóle nie powinno być. Wygięła plecy w delikatny łuk, uniosła nieco biodra, napierając na dłoń mężczyzny. Ciepłą, miękką i przyjemną.

    let's fuck

    OdpowiedzUsuń
  45. Jej mąż zdecydowanie był problemem. Był problemem samym w sobie, bo kiedy pojawiał się w kraju, kiedy przybywał w chwale do małego Mariesville i przez pierwszy dzień paradował w polowym mundurze tak, jakby właśnie uratował ich ojczyznę, odbierał Clementine to, co było dla niej ważne. Clive był dla niej ważny.
    Seks z nim był dla niej ważny.
    Bliskość, które nie czuła przy Tommym, zaufanie, którego nie miała do męża i pewna czułość, która jednak z każdym razem była coraz mniej wyczuwalna. Pozbawiali się jej na własne życzenie, jakby doskonale przeczuwali, że im więcej będzie w tym wszystkim czułości i miękkości, tym z każdą wspólną godziną będą przepadać coraz bardziej. Tak czuła Redford, zwłaszcza wtedy, kiedy z ust Bennetta wyrywało się ciche Clemmy, które wypowiadane jego głosem brzmiało po prostu słodko.
    Nie potrzebowali uczuć. Uczucia były tym, co w ich przypadku mogło tylko i wyłącznie doprowadzić do zguby. A Clemmy nie chciała się gubić. Chciała czuć się przy nim dobrze, wygodnie, komfortowo. Chciała przeżywać orgazmy jeden za drugim zawsze wtedy, kiedy to ona miała ochotę, albo kiedy miał ją Clive. Gdy Tommy’ego nie było w mieście, Clementine była dostępna dla Clive’a niemal zawsze, kiedy napisał. Czasami musiał poczekać, aż wróci z Camden, czasami musiał dać jej chwilę na wzięcie kąpieli, ale rzadko kiedy mu odmawiała.
    On też nie odmawiał jej. Wpuszczał do swojego mieszkania, gdy pojawiała się na jego progu o różnych godzinach, żeby po pół godzinie ją stamtąd wypuścić i tylko ktoś zainteresowany zauważyłby, że wychodziła z włosami znacznie bardziej rozwichrzonymi, ustami podrażnionymi od pocałunków i zarumienionymi policzkami. Wyglądała wtedy ładnie, jeszcze bardziej pociągająco i czuła się kobieco chwilę po tym, kiedy Clive w niej kończył. Było to głupie, że seks z Bennettem tak mocno wpływał na jej samoocenę, ale wbrew wszystkiemu, co działo się dookoła nich był jedynym stałym elementem w tym pojebanym świecie.
    — Tak. — Potwierdziła z trudem dobywając z siebie drżący głos, chociaż przecież Clive nie pytał. Nie musiała więc odpowiadać. Bo on nawet nie musiał pytać. Doskonale o tym wiedział, że jej tego brakowało. Doskonale musiał zdawać sobie sprawę, jak bardzo było go głodna i jak bardzo potrzebowała go poczuć nie tylko przy sobie, ale i w sobie. I tak, jak pocałunki przerywane były cichymi, niepokornymi jękami, tak też to krótkie tak wmieszało się między ich usta.
    — Kurwa, Clivey… — wyrwało jej się zupełnie niekontrolowanie, kiedy z przyjemnie drażniących pieszczot, Bennett przeszedł do czegoś więcej. Znacznie więcej. Czuła w sobie jego każdy ruch, każde powolne, lecz mocne posunięcie. Odwróciła głowę w tę stronę, przy której wspierał dłoń. Uniosła ją na tyle, aby ustami sięgnąć nadgarstka Clive’a. Wpierw przesunęła po jego skórze językiem, żeby potem lekko go ugryźć, co miało pomóc w stłumieniu kolejnego jęku.
    W pewnym momencie spróbowała zacisnąć swoje uda, żeby zmusić go do zatrzymania. Tę dłoń, którą wcześniej odgarniała jego włosy z twarzy, zacisnęła teraz na jego nadgarstku. Na tym, który znajdował się między jej nogami.
    Wiedziała, że mężczyzna czeka na jej odpowiedź, ale ona nie była w stanie odpowiadać, kiedy drażnił się z nią na tyle brutalnie, że traciła przy tym oddech. Nie miała na tyle sił, aby zmusić go do całkowitego bezruchu i tego też była świadoma.
    — Bardziej… — I to była jedyna odpowiedź, na jaką było ją w tej chwili stać, kiedy wycofywała palce z jego nadgarstka, sunąć po jego ramieniu, kiedy rozluźniała spięte uda, chcąc więcej i bardziej. Zdecydowanie bardziej.
    Bardziej niż kiedy? Bardziej niż kto?

    Your sneaking fingers are driving me crazy ;>

    OdpowiedzUsuń
  46. Dla Clementine problemem był właśnie jej mąż. Jego obecność w jej życiu, to, jak pojawił się w nim pierwszy raz, oczarowując uśmiechem, bukietem róż i słodkimi słówkami. Bo Tommy potrafił czarować. Na jej nieszczęście robił to lepiej niż ona sama, bo wszyscy wierzyli w to, co im pokazał, a nikt nie dostrzegał tego, co miała do pokazania jego żona. Może dlatego, że ukrywała i maskowała przed światem niedoskonałości Reforda i ślady jego bytności na jej ciele. Robiła to, bo przecież nie mogła wiecznie żyć z przypiętą łatką nieudacznicy. Była nią. Była niezdarą, wiecznie obtłuczoną, zasiniaczoną i nawet z pękniętymi żebrami. Atakowały ją schody, drzwi i zawodziły własne nogi.
    Clementine powinna więc szukać w ramionach innego mężczyzny czegoś… delikatnego, spokojnego i czułego. I tego czasami szukała, ale po seksie, który nie był do tego, aby wyciszać. Seks służył przede wszystkim temu, aby zagłuszać niepożądane myśli. Wyciszenie przychodziło później, kiedy tętniące serce zwalniało, a płytki oddech nabierał głębi, kiedy czasami mogła się w niego na kilka minut wtulić, wodząc opuszkami palców po gorącej skórze mężczyzny.
    Ale Clive doskonale wiedział, co lubiła. Nie musiał pytać. Lubiła mocniej, bardziej. Bo żyjąc w związku z przemocowcem potrzebowała coraz więcej, żeby cokolwiek poczuć. Bo delikatny, czuły seks bez pośpiechu był ponad to, co znała i nie wyobrażała sobie, aby mógł przynieść cokolwiek poza rozkoszą partnera. Dlatego potrzebowała mocniejszych i szybszych ruchów jego dłoni, potrzebowała zaciśniętych palców na swoim ciele i pociągania za włosy, a kiedy Clive nie zrobił nic z tego, tylko schował jej dłoń w swojej i przyciągnął do swoich ust, patrzyła na niego z malującym się niezrozumieniem, a po chwili także delikatnym, niepewnym uśmiechem.
    Bo miał rację. Miał, kurwa, rację. Obawiała się tego, że może znowu wszystko spierdolić tak samo, jak wtedy, kiedy nie wpuściła go do domu i rzuciła w niego kluczami. Oboje potrafili unieść się dumą, ale to Clemmy znacznie szybciej się poddawała. Była w stanie się ukorzyć, a kiedy i to nie przyniosło zamierzonego skutku, odpuściła. Poddawała się tempu, które narzucał Clive. Jego nastrojom, jego frustracji, która też jej się udzieliła. Była niesamowicie podatna na wszystko, co mówił i robił. Musiał to widzieć. I pewnie gdyby nie to, że rozcięła wczoraj dłoń, to pewnie dzisiaj nie wróciliby do siebie, próbując nadrobić czas, który zmarnowali.
    Nie była specjalnie głośną kochanką, ale lubiła do niego mówić i lubiła go słuchać. Brzmiał wtedy bezczelnie pewnie i władczo, a jej to całkowicie odpowiadało. Lubiła oddawać mu kontrolę, poddawać się wszystkiemu, co proponował. Zwłaszcza, kiedy podczas paru sekund, mogła dostrzec jego uśmiech. Boże. Mogłaby oszaleć dla tego uśmiechu. Gdyby mogła.
    Jęknęła cicho, gdy jego usta dotknęły jej szyi. Nie miała wolnej ręki, ta jedna wyjęta była z dzisiejszej gry, a ta druga nadal tkwiła w objęciach jego ciepłych palców. Odchyliła głowę, ułatwiając mu dostęp do tego wrażliwego miejsca. Uniosła lekko biodra.
    — Mocniej… — szepnęła. — Mocniej. — Powtórzyła, przymykając powieki. Zdecydowanie chciała mocniej i więcej, i bardziej. Bennett tego nie wiedział, ale to przy nim przeżyła swój pierwszy prawdziwy orgazm od wielu lat, od długich lat podczas których uczyła się udawać. Przy nim nie musiała, jej ciało lgnęło do niego, jej biodra szukały jego dłoni, jej kobiecość potrzebowała jego palców, a jej usta musiały odnaleźć jego.
    Te dłonie, które tkwiły między ich ciała, przesunęła w dół, po torsie Clive’a, po jego płaskim brzuchu, zahaczając swoimi palcami o pasek przy jego spodniach.
    — Pozwól mi. — Poprosiła, bo co też mogła mu pokazywać, skoro on doskonale wiedział, bo musiał wiedzieć, że jej zależało przede wszystkim na jego przyjemności. Bo chciała, żeby do niej wracał.

    the beginning of what?

    OdpowiedzUsuń
  47. Żadne z nich się nie ograniczało, bo też dostawali to, co chcieli, na swoich zasadach, a że w wielu kwestiach były one po prostu zbieżne, to ich układ miał rację bytu. Uzupełniali się dobrze, on z ewidentną potrzebą dominacji, którą zapewne — w ocenie Clemmy — zakrywał potrzebę czułości i ona z ewidentnym talentem do bycia uległą, choć niewątpliwie potrafiła wziąć sprawy nie tylko w swoje ręce, ale i usta. Korzystali z tego układu we dwoje, choć nie był on wcale idealny. Miał wiele braków i niedociągnięć, rozpadał się niemal za każdym razem, kiedy Tommy był w Mariesville i budził frustrację w Clivie nawet wtedy, kiedy Tommy nie było w domu.
    Można byłoby uznać, że Clementine Redford ma słabość do munduru. Owszem, miała, ale taką, że wojskowy mundur miał już zawsze kojarzyć jej się z przemocą i zniewoleniem. Fakt, że Clive często przychodził do niej w swoim policyjnym mundurze, też nie pomagał. Nie mógł. Ale potrafił go odczarowywać. Powoli i skrupulatnie, aż w końcu wydawał jej się w tym mundurze o wiele bardziej pociągający niż mogłaby siebie o to posądzać. Clive, mimo tego, że nie ograniczał się w łóżku, że nie bał się jej ścisnąć, klepnąć i pociągnąć za włosy, to był w tym wszystkim zaskakująco delikatny. Był kierowany w tym wszystkim pożądaniem i namiętnością, a nie złością i nienawiścią, której w przypadku swojego męża nawet nie rozumiała.
    Dotyk Clive’a był zupełnie inny. Cieplejszy, przyjemniejszy, bardziej miękki. Dotyk Clive’a przyprawiał ją o dreszcze od samego początku, a mężczyzna z łatwością zmiękczał jej nogi i doprowadzał do wrzenia. Nie potrzebowała wiele, aby być przy nim gotową, o czym dzisiaj przekonał się już kolejny raz. Powinna była go odtrącić po tym, jak okrutny był w ostatnim czasie, ale nie potrafiła. Nie wyobrażała sobie sytuacji, w której miałby więcej nie pojawić się w jej sypialni. Była też świadoma tego, że to jej mogło na nim zależeć bardziej.
    Nie przywykła do krzyczenia w łóżku, ale każde jego życzenie było dla niej rozkazem. Takim, który przyjmowała do realizacji z niesłabnącą ochotą, więc kiedy Clive nieustannie drażnił ciepłymi ustami jej szyję, a jego palce poruszały się szybciej, mocniej i dosadniej, jej jęki były coraz wyraźniejsze i dłuższe. Nie udawała. Pozwalała sobie na chwilę stracić kontrolę, której choć zwykle nie miała, to żyła ułudą, że jednak tak jest.
    I dostrzegła ten jego pełen satysfakcji uśmiech. Ba, nie dziwiła mu się wcale. W końcu doskonale wiedziała, jak doprowadzić go na skraj albo i do samego spełnienia, w zależności od dnia i tego, co Clive miał w planach.
    Myślała, że jej pozwoli, że tego chce, ale on wtedy po prostu przyśpieszył, nadając coraz szybsze tempo słodkiej torturze, której ją poddawał. Przez chwilę patrzyła mu prosto w oczy, przez dłuższę chwilę, wracając dłonią na jego klatkę piersiową tak, aby powstrzymać go przed ewentualnym powrotem do pocałunków. Skoro chciał, żeby doszła, to miał na to patrzeć. Tego chciała ona.
    Więc tkwili w tej przyjemnej, błogiej chwili, podczas której Clive robił wszystko, aby mogła szczytować, a ona to wszystko przyjmowała coraz chętniej i coraz bardziej. Coraz głośniejsze jęki wyrywały się z jej gardła, jej klatka piersiowa unosiła się w coraz płytszym oddechu, jej policzki nabrały wyraźniejszego koloru, a z ust w końcu wydobył się krzyk, na który Bennett tak czekał.
    Wygięła plecy w łuk i w przypływie największej fali przyjemności, zacisnęła uda, czując jak każde najdrobniejsze napięcie w mięśniach niesie za sobą ekstazę.

    don't explain - show me

    OdpowiedzUsuń
  48. Bo był miłym, słodkim chłopcem. Kiedy patrzyła na niego w tych kraciastych, charakterystycznych dla niego koszulach, wyglądał jak miły, słodki chłopiec. Nie wiedziała, czy była jedną z nielicznych, czy jedną z wielu, które znają to jego inne oblicze. Łóżkowe. Dominujące, żądające i rozkazujące. Z pewnością nie znała go Ruth Bennett i jej koleżanki, dlatego o wiele łatwiej było im komentować to, jakim był miłym chłopcem.
    I to nie tak, że Clemmy nie lubiła tej jego drugiej natury, tej, z którą pojawiał się w jej sypialni albo która uaktywniała się w momencie, kiedy to ona rozpaczliwie pukała do drzwi jego mieszkania. Bo lubiła. Lubiła, kiedy w przyjemny sposób się nad nią znęcał, kiedy patrzył na nią tak, jak dzisiaj, jakby nie potrzebował żadnej innej, skoro miał właśnie ją. Bo miał. Nie całą, ale miał z pewnością jej ciało, jej umiejętności i łóżkowe doświadczone. Oboje wznosili się na wyżyny tych umiejętności, żeby sprawić drugiemu przyjemność, chociaż czasami zdarzało się, że samolubnie myśleli tylko o sobie.
    Gdy tak pochylił się nad nią, chwaląc i tą pochwałą niemal pieszcząc, spojrzała w jego jasne oczy. Przesunęła dłoń z jego piersi, na kark, mocno zaciskając na nim palce. I choć miała problem z tym, żeby uregulować swój oddech, uniosła się nieco i wpiła w jego usta, cicho pojękując, kiedy uderzył ją w pośladek. Stłumiła ten jęk jednak w pocałunku, który jednocześnie mógł być podziękowaniem za pochwałę i orgazm, ale również prośbą o kontynuację, ale w jej wydaniu. Pozwolił, wiedziała, że tak, bo nie protestował, kiedy unosiła się bardziej, zmuszając go do tego, aby teraz to on położył się na plecach.
    Łóżko skrzypnęło cicho, kiedy zamienili się miejscami. Clementine przerzuciła swoje udo przez biodra Clive’a, wspierając się na zdrowej dłoni. Pochyliła się, musnęła jego usta, w pośpiechu i niestarannie, znacznie więcej czasu poświęcając jego szyi, obojczykom, klatce piersiowej. Językiem sunęła po jego brzuchu, kierując się konsekwentnie coraz niżej.
    I kiedy wsparła się na przedramieniu tej ręki, której dłoń pozostawała wyjęta z dzisiejszej zabawy, wnętrzem drugiej przesunęła po materiale jego spodni, ustami wciąż pieszcząc skórę podbrzusza. Czasami, nawet bardzo często, Clementine bardziej podniecała się tym, jak na nią reagował i jak łatwo doprowadzała go do przyjemności niż tym, co on robił z nią.
    Wyprostowała się, sprawnie rozpinając pasek przy jego spodniach jedną dłonią, równie sprawnie poradziła sobie z guzikiem i zamkiem.
    — Do góry — mruknęła, kiedy wyprostowała się i dała mu do zrozumienia, że potrzebuje jego pomocy w zsunięciu spodni i bielizny, a kiedy już i z tym się uporali, Clementine pochyliła się, palcami muskając biodro Clive’a. Wbiła w jego skórę paznokcie, w momencie, kiedy wzięła go do ust. I teraz już tylko od niego zależało, jak długo, mocno i głęboko będzie się nim zajmować. To zawsze zależało od niego.

    so watch and feel

    OdpowiedzUsuń
  49. Nie pytała o to, czy poza nią był ktoś jeszcze z kilku powodów. Z dwóch na pewno. Pierwszym z nim był fakt, że po prostu nie chciała wiedzieć. Miała pewne wyobrażenia, co do tego, jakie życie prowadzi Clive, miała też świadomość tego, że to ona w tej relacji była mężatką i nie powinna była wymagać od niego wyłączności. Drugim powodem był fakt, że nawet kiedy zobaczyła go przy bilardzie w The Rusty Nail w towarzystwie cycatej, całkiem atrakcyjnej blondyny, za którą na pewno odwracał się niejeden, poczuła dziwne ukłucie czegoś, co pochodziłoby pod zazdrość, gdyby tylko Clem nie bała się o tym w ten sposób pomyśleć. A bała się, bo kwestie wyłączności, zazdrości i jakichkolwiek innych uczuć, poza przywiązaniem, które było naturalnym, bezwarunkowym wręcz odruchem w takiej sytuacji, komplikowałyby więcej. I może faktycznie na tym tracili, przynajmniej czasami, ale tak było zdecydowanie bezpieczniej.
    W końcu żadne z nich nie chciało się w sobie nawzajem zakochać. Mieliby wtedy problem, którym nie byłby już Tommy Redford i oni sami, a coś, co między nimi zaistniało. Clementine wiedziała, że od dłuższego czasu balansuje wzdłuż cienkiej, niebezpiecznej granicy, że bliska jest przekroczenia tego punktu, który sobie wyznaczali, w milczeniu, ale jednak.
    Nie próbowała więc się w nim zakochiwać, walczyć o niego i robić mu wyrzutów, kiedy widziała go z innymi, co zdarzało się bardzo rzadko, bo ona najczęściej siedziała zamknięta w swoim domu, próbując poskładać się do kupy, bo kolejnym miesiącu miodowym z mężem.
    Miło było czuć jego dłoń w swoich ciemnych włosach i wiedziała doskonale do czego, to zmierza. Próbował zgarnąć całą kontrolę dla siebie, nawet teraz, nawet w tym momencie, kiedy to ona wiodła prym w tej sytuacji.
    I teraz nie do końca milczeli. Clemmy czasami musiała nieco łapczywie nabrać powietrza, co wcale jej nie przeszkadzało, bo to do swojego aktualnego zajęcia przykładała się bardziej niż dokładnie. Poddawała się delikatnemu naciskowi, który na niej wywierał, biorąc go sobie i głębiej, i mocniej. Dokładnie tak, jak chciał tego Clive. Odzywał się też Bennett, czy to wydobywając z siebie ciche westchnienia, czy to Kurwa, Clemmy, które brzmiało znacznie lepiej niż jakikolwiek komplement.
    Nie przerywała, mimo tego, że na jej usta cisnął się teraz uśmiech satysfakcji. Jej usta pozostawały jednak teraz zajęte, a napinające i prężące się ciało Clive’a świadczyło tylko o tym, że te zajęte usta zajmowały się nim całkiem nieźle, jeśli nie idealnie.
    Nie przerywała, bo po tak długiej przerwie od siebie, czuła, że Clive zasługiwał na wszystko, co mogła mu dać. Mimo tego, że nie byli w ostatnim czasie dla siebie zbyt mili. Mogła puścić to w niepamięć, przynajmniej teraz, kiedy parę minut temu przeżyła intensywny orgazm, a wiedziała, że Clive nie pozostawi jej z takim wynikiem.
    Przesunęła po nim językiem. Od dołu do góry, posyłając mu w końcu spojrzenie. Spojrzenie, w którym poza zachwytem, widocznie było czyste pożądanie. Bo Clive mógł nie wiedzieć, ale teraz, kiedy leżał, wydawać by się mogło, że totalnie bezbronny, wyglądał doprawdy ujmująco.
    — Jakieś życzenia? — spytała, bo wolała się tymi ustami zbytnio nie rozpędzać. A dzisiaj była cała jego, mógł korzystać, mógł brać, co tylko chciał. Czekając na odpowiedź, zastąpiła usta dłonią, ale tylko po to, aby móc bez skrępowania na niego patrzeć i na to, co malowało się na jego słodkiej buźce.


    among others, which ones?

    OdpowiedzUsuń
  50. Mieli zasady. Mieli się do siebie nie przywiązywać, to przede wszystkim i Clem naprawdę robiła wszystko, aby się tej jednej, nieco popierdolonej zasady trzymać. Była w końcu miłą, dobrą dziewczyną, która niegdyś z sercem chodziła na dłoni. Miała miękkie serce i miękki tyłek, tylko życie zmusiło ją do tego, aby to ukrywać. I ukrywała, wytrzymując w przemocowym małżeństwie i brnąc w układ, który nie miał w sobie żadnego potencjału na bezpieczną, ciepłą przyszłość. To był tylko dobry seks, który ułatwia zapominanie i tego powinna się trzymać. Próbowała się tego trzymać. Trzymała się. W pewnym sensie.
    Odpowiedziała na jego łapczywy pocałunek, zapominając o ewentualnej czułości, która mogłaby się w niego wkraść. Była delikatna, to nigdy nie ulegało wątpliwości i zasługiwała na to, aby tak być traktowaną, a jednak… robiła wszystko, aby nie być. Chciała mocniej i bardziej, i ten pocałunek był wyrazem tego wszystkiego, czego dzisiaj oczekiwała od Bennetta. Nie miała prawa rościć sobie jego czułości, chociaż skłamałby, gdyby nie przyznała, że ostatnia noc była jedną z tych, podczas których naprawdę się wyspała. Miała jednak wrażenie, że około dwudziestu czterech godzin wcześniej w tym łóżku leżała dwójka innych ludzi. Znacznie bardziej pogubionych, a teraz? Odzyskali cel, którym był fajny seks i orgazm. Tak po prostu.
    Smakowała jego ust z niegasnącą rozkoszą, cofając w końcu dłoń w jego podbrzusza i układając ją przy jego głowie. Musnęła opuszkami palców policzek mężczyzny, w zupełnie nieprzewidzianym i niekontrolowanym geście. Przylgnęła do niego tak, jak sobie tego zażyczył. Czuła bijące od jego ciała ciepło, a jej uwadze nie umknęło ciche syknięcie, które zastąpiło westchnienia i jęki. Chciała spytać, czy wszystko w porządku, ale nie spotkali się tutaj dzisiaj po to, aby walczyć z demonami przeszłości i własnym bólem. Takie pytanie byłoby nie na miejscu. Wiedziała przecież o istnieniu blizny na jego nodze, w końcu zdążyli poznać swoje ciała już całkiem dobrze.
    Równie gotowa była do tego, aby spełnić jego kolejne życzenie. Wyprostowała się, ale zanim to zrobiła, złożyła jeszcze na jego ustach krótki pocałunek, z trudem się od nich odrywając. Kurwa, za każdym razem smakował coraz lepiej.
    — Wyluzuj — mruknęła cicho, obracając jego własne słowa przeciwko niemu i nie mogła ukrywać tego, jaką dało jej to satysfakcję. Wyciągnęła się w kierunku nocnej szafki, skąd zabrała opakowanie prezerwatyw. Wspomagając się pokaleczoną dłonią, wyłuskała pojedynczą prezerwatywę. Nie robiła tego na pokaz, nie starała się być przy tym nie wiadomo jak seksowna. Temat zabezpieczenia był tematem mało seksownym, a jednak wypadałoby o nim pamiętać. I trochę mile połechtało jej ego to, że Clive o tym zapomniał. Ale ona nie mogła, choć na pewno rewelacyjnie byłoby go poczuć bez gumki.
    Założyła ją, pozwalając sobie przy tym nadal na delikatne pieszczoty, a później, kiedy rozgościła się nad jego biodrami, opadła na niego subtelnie, ale to jeszcze nie był ten moment, na który Bennett czekał.
    — Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem — wyszeptała wprost do jego ucha. Lubiła być jego grzeczną dziewczynką i lubiła, kiedy miał tego świadomość. Przesunęła ustami na jego szyję i przygryzła delikatną skórę dokładnie w tym momencie, w którym dała mu w końcu poczuć siebie.


    oh no, I'm going to show you

    OdpowiedzUsuń
  51. Za każdym razem mogliby się nie całować. Mogliby się tylko pieprzyć bez opamiętania i wtedy to wszystko byłoby dla niej łatwiejsze. Nie mówiła przecież Clive’owi o tym, że chcąc nie chcąc wyłamuje się z tych zasad, które ustalili. Clive nie mówił jej, że najebała mu po całości w głowie. Nie mówili w ogóle zbyt wiele, nie rozmawiali, jakby czekali na to, że wszystko się wyjaśni albo wierzyli w to, że nie ma co się wyjaśniać. Wszystko wróciło do normalności, kiedy dopadli do siebie dzisiaj w jej sypialni. Kiedy Clive bez żadnego zawahania wsunął ciepłą dłoń między jej nogi, a ona później wzięła go do ust. Robili to regularnie, wiedzieli, jak i gdzie dotknąć, przycisnąć, przygryźć, aby przyjemność z tego płynąca była jeszcze większa.
    Nie mówiła nie. Nie mówiła nie ani swojemu mężowi, ani kochankowi. Ale mówiła nie każdemu innemu. Nie wpuszczała do łóżka nikogo więcej, doskonale wiedząc, że to wszystko byłoby wtedy jeszcze trudniejsze. Clementine lubiła czuć się lojalna. I wiedziała, że jest lojalna wobec Clive’a, bo wobec Tommy’ego po prostu nie bardzo. To wszystko było o wiele bardziej skomplikowane i popieprzone niż w ogóle mogłoby się wydawać.
    Uniosła brew, kiedy rzucił kurwą w jej stronę. Zatrzymała się wtedy na moment, bo zdecydowanie nie podobał jej się taki ton, ale nie zamierzała tego komentować. Mogłaby go wyrzucić, oczywiście, że mogłaby kazać mu spierdalać, ale przecież oboje wiedzieli, że wcale tego nie chciała. I nie wierzyła w to, że Bennett by jej posłuchał. Nie na długo. O ile wcale.
    W tej relacji to ona słuchała jego. Tak się utarło i tak już było. Grzeczna, uległa Clemmy nie protestowała, kiedy ktoś chętnie decydował za nią, kiedy ktoś ustawiał ją tak, jak sobie tego życzył. Była tego nauczona i Clive po prostu na tym korzystał. Nie mogła mu mieć tego za złe, skoro się na to wszystko zwyczajnie pisała.
    I skoro pocałunki był w ich relacji zbędne, to nie zamierzała teraz bawić się w czułość. Lubiła to. Lubiła pocałunki Clive’a, smak jego ust i to, jak mieszały jej w głowie, a doskonale wiedziała, że nie powinna była tego lubić. Dlatego będąc już na nim, słysząc ten rozkoszny jęk wydobywający się z jego gardła, wyprostowała się. Osiągnęła to, co chciała. Żeby pragnął jej bardziej…
    Między nimi pojawił się dystans, jednak Clementine nie przestawała poruszać biodrami. Ujeżdżała go tak, jak lubił. I ona też to lubiła. Skierowała jego jedną dłoń na swoje biodro, dając mu do zrozumienia, że może dyktować tempo, które uzna za słuszne. Nie tylko tempo, ale i intensywność. Westchnęła cicho, kiedy na moment zwolniła tak, że niemal się zatrzymała, ale podjęła się tych działań ponownie bardzo szybko. Przyspieszając, a wraz z tym westchnęła głośno, pozwalając na to, aby to westchnienie wymieszało się z urywanym oddechem i cichym jękiem.
    Pracowała. Starała się, chciała poczuć go jak najmocniej i najgłębiej, czując jak z każdym kolejnym ruchem bioder na jej ciele pojawia się gęsia skórka. A on mógł teraz na nią patrzeć, w najlepszej z możliwych perspektyw. Clemmy uwolniła swoje włosy z koka, który już dawno przestał przypominać fryzurę. Ciemne fale miękko spłynęły na jej ramiona.


    look — beautiful, isn't it?

    OdpowiedzUsuń
  52. Mieli to szczęście, że wtargnięcie Tommy’ego Redforda im po prostu nie groziło. O każdym jego powrocie wiedziała co najmniej tydzień wcześniej, bo był tak łaskawy, aby dać jej czas na przygotowanie. I siebie, i domu. Nie zdarzyło się do tej pory, aby pojawił się bez zapowiedzi, dopóki wracał z tych misji cały i zdrowy, dopóty będzie się zapowiadał. Na nieszczęście Clementine. Może i była złym człowiekiem, skoro życzyła własnemu mężowi śmierci, ale naprawdę czasami marzyła tylko i wyłącznie o tym. Aby wrócił w trumnie.
    Wtedy wszyscy mieliby łatwiej. Zwłaszcza ona, a w tej kwestii była wyjątkowo samolubna, ale czy ktokolwiek by jej się dziwił, gdyby tylko prawda ujrzała światło dzienne? Zapewne nie, zapewne znalazłaby sporo osób, które byłyby jej przychylne i pomogłyby znaleźć wyjście z sytuacji, problem polegał jednak na tym, że nikomu o niczym nie mówiła, a ci, którzy się domyślali, w tym Clive, nie robili z tym nic, bo też i co mieliby zrobić, skoro nie prosiła ani o pomoc, ani o radę?
    Poddawała się jego niewerbalnym instrukcją, z przyjemnością przyjmując każde mocniejsze wbicie palców Clive’a w swoje miękkie ciało. Pojękiwała, bo mimo tego, że chciał, aby krzyczała, miała jeszcze do tego daleką drogę. Z każdym kolejnym jednak ruchem było coraz bliżej, więc ciche jęki i westchnienia wydobywały się z jej ust coraz częściej. Zatrzymała się, a kiedy Clive się podniósł do siadu, przylgnęła do niego. Jego ramię, którym objął ją w plecach, paliło jej skórę. Jego oddech pieścił, a bliskość po prostu obezwładniała. Czuła go teraz lepiej, mocniej i bardziej. Cały dzisiejszy wieczór, a właściwie cała dzisiejsza nocą pozostawała pod patronatem tego jednego słowa: bardziej. Ale miała wyluzować, więc wyluzowała, oczyściła swoją głowę, w której pozbyła się tych wszystkich czułostek, które zaśmiecały jej myśli, gdy patrzyła w jego oczy.
    Kiedy odchylał jej głowę, właściwie ułatwiła mu zadanie. Nie wstrzymywała już swojego głosu, gdy usta mężczyzny przylgnęły do jej skóry. Ba, czuła, jak z każdym jego pocałunkiem, jej skóra niemal napina się pod wpływem pieszczot, jak krzyczy po więcej i to więcej dostaje.
    Poruszyła się, zaciskając mocno usta. Była przekonana, że przed nią daleka droga, ale wystarczyła subtelna zmiana w ułożeniu ich ciał, i im mocniej czuła Clive’a, tym bliżej spełnienia się znajdowała.
    — Clivey — szepnęła, nawet nie próbując tego kontrolować ani powstrzymywać. Wraz z jego imieniem przyplątał się kolejny jęk, gdy jego usta śmiało poczyniały sobie z jej piersią. Ona nie miała porównania. Przestała oceniać seks z Tommy’m w kategorii przyjemności, bo dla niej nie był przyjemny wcale, a przyjemność z Clivem była jedyną, na jaką mogła i chciałą sobie pozwolić. — Kurwa… — sapnęła, przy kolejnym pełnym, mocnym ruchu i już nie odchylała głowy, w miarę możliwości schowała twarz w zagłębieniu jego szyi, palcami zdrowej dłoni drapiąc plecy mężczyzny.

    I hope so

    OdpowiedzUsuń
  53. Nic w jej życiu nie było proste. Nie mogło być. Nawet ten romans, który z założenia powinien być prosty, bo uwarunkowany jedynie kilkoma prostymi zasadami, jakie były wyznaczone razem z granicami, których mieli nie przekraczać. Chciała tej prostoty. Chciała nie musieć zastanawiać się nad tym, czy czuje coś do Clive’a, a jeśli tak — to co. Nie chciała zajmować sobie głowy sprawami, które w codziennym i ogólnym rozrachunku nic nie znaczyły. Bo jej uczucia dla Bennetta były niczym, dla niej też powinny. Nie powinna w ogóle ich mieć. I tego się trzymała.
    Nie czuła nic do Clive’a, a już na pewno nie czuła nic do swojego męża, poza chorą zależnością i przyzwyczajeniem, które było silniejsze niż miłość, jaka ich lata temu połączyła. Clive miał być przyjemną odskocznią. I był, choć coraz częściej łapała się na tym, że gdy go nie ma, to jej go brakuje. Nie na tym to miało polegać. Ale też nie chciała go niczym denerwować, taka już była, więc starała się działać tak, aby było im jak najlepiej.
    Była grzeczna, posłuszna i potulna. Była idealna, bo chciała taka być, a że Clive dostrzegał w niej jeszcze więcej… tego nie wiedziała.
    Westchnęła cicho, kiedy przesunął dłonią po jej plecach w geście tak delikatnym i w tej delikatności niespodziewanym, że aż zadrżała pod wpływem jego dotyku. Niechętnie odsunęła się od niego, gdy to na niej wymusił i niewiele brakowało, a ucałowałaby te palce, którymi pogładził jej policzek. Patrzyła przez chwilę na niego, nieruchomiejąc. I nawet ten bezruch był rozkosznie przyjemny. Nie był to moment, który zdarzał im się często, jeżeli wcale i obydwoje mieli tego świadomość. Przekonała się o tym, kiedy Clive zdecydował, co dalej. Krótko, konkretnie. Wiedziała, że nie zniesie teraz sprzeciwu z jej strony.
    Uniosła się więc znad jego bioder, bez żadnego słowa, bo te tutaj były zbędne. I to nie tak, że nie lubiła tego, co chciał teraz od niej dostać i jej dać. Lubiła. Lubiła, kiedy łapał ją mocno za biodra, kiedy ciągnął za włosy i przesuwał mocno palcami po jej plecach.
    Klęknęła w pobliżu tego miejsca, które wskazał. Wsparła się na przedramionach, oddychając nadal tak samo ciężko, jak przed chwilą. Zgarnęła długie, ciemne włosy na jedno ramię. Teraz, kiedy Bennett znowu zbudował dystans między nimi, poczuła, że temperatura w pokoju wcale nie jest tak wysoka, jak jej się wydawało. Chłód muskał jej skórę, gdy była pozbawiona dotyku mężczyzny, jego ciepłego oddechu. Chciała czuć jego skórę przy swojej, ale to nie była chwila sprzyjająca sprzeciwom. Clive miał ją teraz po prostu pieprzyć. I ona na to pieprzenie była gotowa. Nawet jej przez myśl nie przeszło, że ich zbliżenia mogłyby przypomnieć kochanie się, łapała się jednak tych krótkich, ulotnych momentów, jak ten przed chwilą.
    I to był błąd. Bo takie chwytanie chwil, które nie powinny mieć znaczenia, sprawiało, że znaczenie miało coś innego — uczucie.

    treat me like you should

    OdpowiedzUsuń
  54. Clementine miała talent do wmawiania sobie przeróżnych rzeczy, byleby tylko poczuć się z czymś lepiej. Najczęściej z sobą samą. Nie było to łatwe, bo już dawno nie czuła do nikogo takiej awersji jak do siebie, do Clementine Redford, która niczemu się nie przysłużyła w społeczeństwie i nie miała się przysłużyć. Clive przynajmniej był gliniarzem, więc chcąc nie chcąc działał na korzyść lokalnych mieszkańców, choćby tym, że sprzed marketu poganiał miejscowego pijaczka.
    To miał być prosty romans. Nieważne, że Clive był policjantem. Dla niej to akurat było najmniej ważne, a przynajmniej tak jej się wydawało. Właściwie mieszkał po sąsiedzku, więc przemykanie do jej domu pod osłoną nocy też nie wydawało się specjalnie skomplikowane. A skoro mieli się tylko pieprzyć, nie potrzebowali zbyt wiele czasu. Mogliby, jasne, że mogliby to przeciągać w godziny, w całe noce i rozkosz płynącą nieustannie, ale może wtedy trudniej byłoby im trzymać na wodzy te uczucia, których przecież nie było.
    Bo nie czuli do siebie nic. Zdecydowanie nie czuli. I zdecydowanie to było nic.
    Chcąc nie chcąc, Clementine była posłuszna. I nie tylko dlatego, że tego była nauczona. Po prostu to lubiła. Lubiła, kiedy ktoś przejmował kontrolę, kiedy nie musiała się zastanawiać, szukać opcji, tylko robić to, czego ktoś inny od niej chciał.
    Tak, jak teraz, kiedy odwróciła się do niego tyłem. Nie czuła, aby to jej uwłaczało, nie czuła się skrępowana. Mogła myśleć o sobie, co chciała, ale miała świadomość tego, że jej ciało było niemal perfekcyjne. W końcu tego też od niej wymagano. Dbała o siebie wtedy, kiedy nie miała popękanych żeber. Chodziła na siłownię, na zajęcia jogi, wydawała krocie u fryzjera. I może dlatego zawsze wydawało się, że wszystko u niej w porządku.
    Pochyliła się tak, jak ją do tego nakierował. Czekała w milczeniu, posłusznie, a kiedy tylko poczuła go w sobie, jęknęła głośno. I to nie tak, że udawała. Wspaniale było czuć go sobie, a teraz jeszcze intensywniej i mocniej niż przed chwilą.
    I faktycznie bolało, kiedy zaciskał palce na jej biodrach, ale był to ból, który dodawał tylko śmiałości w tym, co robiła Clem. Syknęła, ale był to wyjątek od jęków i westchnień, jakie opuszczały jej usta.
    Jej jęki stawały się częstsze, głośniejsze i wyraźniejsze wraz z tym, jak ruchy Clive’a nabierały siły. I naprawdę miała wrażenie, że więcej nie wytrzyma, kiedy mężczyzna w końcu złapał ją za szyję, przyciągając bliżej. Wtedy poczuła go jeszcze mocniej. Po prostu bardziej.
    — Ja pierdolę… — szepnęła, bardziej do siebie niż do niego, kiedy spięła maksymalnie wszystkie mięśnie, czując, że jest już na skraju. — Clivey… — jego imię wymieszało się z jękiem, kiedy zacisnęła palce na tej dłoni, którą zaciskał na jej szyi. Nie czekała na niego ze szczytowaniem, pozwoliła na to, aby ekstaza zalała całe jej ciało. Dreszcze przebiegły wzdłuż kręgosłupa, rozpierzchły się po całym jej ciele. A każdy kolejny ruch Bennetta niósł w sobie rozkosz tak przyjemną, że miała problem, aby wytrzymać w bezruchu.

    it couldn't be better

    OdpowiedzUsuń
  55. Ups.
    Clive mógł nie lubić użalanka. Mógł się wściekać na użalanko, ale nic o użalanku się Clem nie wiedział, bo co by nie było, aktorką była niezłą i nauczyła się robić dobrą minę do złej gry. Tak po prostu, tak naturalnie, żeby nikt nie nie podejrzewał. I w tych wszystkich ludziach, których oszukiwała lub których próbowała oszukać, był też Clive Bennett. Może się domyślał, może coś wiedział, może przypuszczał — tak naprawdę jej to nie interesowało, bo przecież nie rozmawiali, nie poruszali żadnych istotnych tematów. Czasami Clementine rzuciła bezmyślnie coś o wypadku, który miał miejsce na trasie Mariesville-Camden, czasami zagadała o pogodę, ale w gruncie rzeczy w ich relacji wszystko sprowadzało się do jednego.
    Do pieprzenia bez emocji, w którym użalanko, radowanko i jakakolwiek ekscytacja nie mająca związku z orgazmem były niemile widziane.
    Miała tego świadomość, dlatego nawet nie próbowała tego zmieniać. I też nie chciała, bo w końcu oboje wychodzili z założenia, że ich romans miał być tak łatwy, jak to tylko możliwe. Clementine, choć czasami czuła się dziwnie rozczulona, kiedy patrzyła na Clive’a, to pozostawała nieugięta i nie dopuszczała do siebie myśli, że mogliby być kimś więcej niż znajomymi, którzy znaleźli nić porozumienia w łóżku.
    Kiedy puścił ją bez ostrzeżenia, niemal wylądowała twarzą w poduszce. Czując, jak materac reaguje w odpowiedzi na brak ciężaru Clive’a, przewróciła się na bok, patrząc jak Bennett znika w łazience przy sypialni. Usiadła na łóżku, przeczesała palcami zdrowej dłoni włosy i szybko ubrała swój dresowy komplet, bieliznę odrzucając na łóżko.
    Patrzyła, w tym nijakim, ciepłym świetle rzucanym przez lampę nocną, jak Clive się ubiera. Bez słowa. Bo i co miała mu powiedzieć? Że był wspaniały? Że cudownie było go znowu poczuć? Że brakowało jej tego seksu? Że za nim tęskniła? Wszystko to sprowadzało się do tego, że miała do niego jakieś uczucia, dlatego milczała. Przecież nie musieli się komplementować, spełnienie, które osiągnęli jedno po drugim, mówiło samo za siebie.
    — Według planu za dwa miesiące — odpowiedziała cicho, kucnęła, zgarnęła z podłogi jego ciemny t-shirt i policyjną koszulę. Wyprostowała się i podeszła bliżej Bennetta, wyciągając dłoń z jego ciuchami. I to nie tak, że go poganiała albo wyganiała. To on się śpieszył, a ona nie chciała mu tego utrudniać.
    Według planu. Zawsze wszystko było według planu. Powroty i wyjazdu Tommy’ego. Miała rozpiskę przypiętą magnesem do lodówki i zaznaczone konkretne daty w kalendarzu. Żeby nie zapomnieć, żeby zbyt długo nie żyć beztroską. Ale i ona, i Clive wiedzieli, że to całe według planu mogło ulec zmianie. Praca jej męża wiązała się z tym, że zawsze istniało ryzyko, że Tommy nie wróci wcale albo wróci wcześniej, albo później. Była za pierwszą opcją, bo bardzo nie chciała, żeby wracał.
    Każdy powrót dla Redforda był po prostu gorszy, coraz trudniej było mu się odnaleźć w Mariesville, w ładnym domu, przy boku ładnej żony. I choć ona była zawsze posłuszna, i zawsze uległa, to wcale nie było jej łatwiej.

    Clem

    OdpowiedzUsuń
  56. Tak, jak ona nie powinna podawać mu koszulki z podłogi, tak on nie powinien zakładać kosmyka jej ciemnych włosów za ucho. Skłamałaby, gdyby powiedział, że takie gest nie robiły na niej wrażenia. Bo robiły, choć nie mogły, dlatego milczała, wpatrując się w niego bez słowa. Pewnie, że się zdzwonią, bo pewnie już żadne z nich nie odważy się, przynajmniej na razie, odstawiać kapryśnych scenek, z których wynikały same nieprzyjemne, pozbawione seksu konsekwencje.
    — Na razie — mruknęła tylko cicho, kiedy Clive zabrał już swoją rękę i wyszedł z sypialni. Ani drgnęła. Nie podążyła za nim. Stała jeszcze przez chwilę w miejscu. Sięgnęła po swój telefon, który do tej pory leżał na szafce nocnej. Było już późno, a ona… To nie był zły seks. To był bardzo dobry seks i niczego, może poza uczuciami, mu nie brakowało, ale tych uczuć przecież nie chcieli. Mogła więc śmiało stwierdzić, że nie brakowało jej niczego. Dlaczego więc czuła się tak dziwnie?
    Wzięła kąpiel, uważając, aby przesadnie nie namoczyć świeżo zszytej rany. I zasnęła w wannie, nawet nie wiedząc kiedy. Kilka kolejnych dni spędziła już w pracy, pracowała nieco wolniej, więc miała wrażenie, że tej pracy ma więcej, choć jej zakres obowiązków nie uległ zmianie.
    Wolny wieczór wykorzystała na wyjście do The Rusty Nail z jedną z grupy młodych sąsiadek. Nie narzekała, kiedy ta zaproponowała towarzystwo, w końcu z wiadomości od swojej ulubionej fryzjerki dowiedziała się, że będzie wtedy w pracy. Zrezygnowała już z dużego opatrunku, naklejając na szwy delikatny, plaster z opatrunkiem, który miał chronić ranę przed ewentualnymi uszkodzeniami.
    Był ciepły, marcowy wieczór. Właściwie to było zaskakująco ciepło, więc obie stwierdziły, że dobrym pomysłem będzie ubrać kiecki. Clementine może przesadziła, bo ubrała krótką, czarną i dopasowaną sukienkę, na którą zarzuciła długi, czerwony żakiet ze złotymi, zdobnymi guzikami. Można było powiedzieć, że żakiet dorównywał długości sukience, którą miała pod nim. Botki na obcasie dopełniały jej stroju. Wysiadły z taksówki pod The Rusty Nail, a potem bardzo szybko zamówiły pierwszy drink i każdy kolejny. Domówiły do tego frytki, aby w ramach rozsądku nie pić na pusty żołądek. Można byłoby powiedzieć, że to typowo damski wieczór. Clementine dobrze bawiła się w towarzystwie rudej Chloe i nie miałą zamiaru narzekać na jej gadatliwość.
    Jednak w pewnym momencie przed The Rusty Nail rozpoczęła się bójka, do której właściciel baru wezwał policję. Wszyscy, łącznie z Clementine i Chloe wyszli przed lokal. No dobra, może nie wszyscy, bo ci, którzy ledwo stali na nogach, zostali w środku. Clementine w zasadzie nie była zainteresowana tymi, których trzeba było rozdzielać, a tym, który brał udział w akcji.
    Oficer Bennett. Jej spojrzenie często do niego uciekało, a kiedy mogłoby się wydawać, że jest już po całej akcji, Clementine nieco chwiejnie, choć jakoś bardzo pijana nie była, podeszła bliżej. Jednak nie na tyle, aby miało to wyglądać tak, jakby rozmawiała właśnie z nim. Upuścił z rąk szminkę, po którą zgrabnie kucnęła. Prostując się, rzuciła mu krótkie spojrzenie.
    — O której kończysz? — spytała cicho, ale na tyle głośno, aby usłyszał to właśnie on. I jakby nigdy nic, wyciągnęła z małej torebki lusterko. Pomalowała usta. Minęło ile… dwa? Trzy dni od ich ostatniej schadzki, a ona przez wszystkie te kilkadziesiąt godzin myślała o tym, że znowu go potrzebowała. Zdecydowanie ten miesiąc przerwy, jeśli nie więcej, jej nie służył.

    wanna fuck, officer?

    OdpowiedzUsuń
  57. Czy ona się wdzięczyła? No, niekoniecznie. Szukała po prostu pretekstu, aby móc się zatrzymać nieopodal centrum całego zamieszania. I to nie tak, że chciała odrywać go od czynności służbowych, podczas których wyglądał jeszcze seksowniej. To wcale nie tak… Ale najchętniej to oderwałaby go od tego wszystkiego i pozwoliła mu na to, aby przeleciał ją choćby w radiowozie. Jej też przeszkadzało to, że mieli te kilka dni przerwy. Przymusowej, ale nieuchronnej. Przecież nie mogli zrezygnować z tych obowiązków, które zapewniały im jakiś byt, prawda?
    W tych swoich potrzebach, które mogłaby uznać nawet za palące, rzadko kiedy myślała o tym, że Clive mógłby chcieć się ustatkować, wychodziła z założenia, że gdyby tego chciał, to przestałby obracać żonkę swojego kolegi ze szkoły, który ryzykował życiem w imię ojczyzny. Prawda? Prawda. Każde z nich miało powody, żeby działać więcej niż egoistycznie i tak też działali. Clive dawał upust temu, co kumulowało się w nim wtedy, kiedy jej nie miał. A jej było zwyczajnie dobrze, kiedy mogła rozłożyć nogi przed kimś, kto zasługiwał na miano zaufanego. Bo mogła mu ufać, przynajmniej w tej kwestii, że nie poleci przy pierwszej lepszej okazji do jej męża. Przecież nie bez powodu chciała ukryć ich relację, nawet jeśli nie było to mu na rękę.
    Wychodziła z założenia, że gdyby Clive niespodziewanie znalazł w Mariesville kogoś, kto owinąłby sobie go wokół palca (choć w to akurat Clem trudno było uwierzyć) i kogoś, kto wywrócił jego świat do góry nogami, to powiedziałby jej o tym i rozeszliby się wtedy w pokoju.
    — Będę. — Rzuciła tylko krótko i odmaszerowała. Oczywiście, że na botkach na obcasie jej marsz był nieco chwiejny, ale trafiła bez trudu do The Rusty Nail, w ogóle nie przejmując się tym, co działo się przed lokalem. Zamówiła dzbanek wody z cytryną, doskonale wiedząc, że powinna doprowadzić się do porządku. A nie opłacało jej się wracać do domu. W barowej łazience poprawiła makijaż. Odświeżyła się na tyle, na ile mogła. Pożegnała się z sąsiadką, która nie próżnowała z kolejnymi drinkami i mężczyznami, którzy teraz ciasno ją otaczali.
    Clementine zdecydowała się na spacer. Uznała, że rześkie wieczorne powietrze będzie jej tylko sprzyjać.
    I oczywiście, że nie była u niego o czasie. Napisała mu tylko krótkiego smsa o dziesiątej, że jest już w drodze i potrzebuje pięciu minut. Pięć minut zmieniło się w dziesięć, ale w końcu znalazła się pod drzwiami jego mieszkania. Zapukała, wspierając się o ścianę ramieniem. Skrzyżowała nogi w kostkach, dłoń układając na biodrze. Jej strój mógł pozostawiać wiele do życzenie, jej mąż na pewno nie wypuściłby jej w tym na miasto, a każdy postronny mógłby stwierdzić, że niedaleko jej do eleganckiej pani lekkich obyczajów.
    Nieważne. Ważne, że praktycznie wytrzeźwiała, ale odwagi nadal jej nie brakowało.

    then let me in and let's get started

    OdpowiedzUsuń
  58. Bycie na językach było niemiłe. Krótko mówiąc. Przez pierwsze tygodnie najchętniej nie wychylałaby się z domu, ale nie miała tego przywileju, aby się w nim zaszyć. Największy osąd i tak zebrała od rodziców i niedoszłych teściów, a ci drudzy nawet teraz, kiedy mijali ją w sklepie, na jakimś festiwalu czy gdziekolwiek w miasteczku posyłali blondynce nieprzychylne spojrzenia. Z jednej strony zasłużyła, a z drugiej była tym już zmęczona. Minęło dostatecznie dużo czasu, aby mogli dać jej święty spokój. Szczególnie, że z tego co wiedziała to były sobie poukładał życie z jakąś inną dziewczyną. Powinni się cieszyć, że nie jest już sam. Ale być może przypominanie jej o tym sprawiało im radość? Sama nie wiedziała i wiedzieć nie chciała. Wolała skupić się na swoim życiu.
    Koniec tego. Kolejny raz o nim myśleć tego wieczoru nie chciała. Miała przecież dobrze się bawić. Miała świetne towarzystwo, dobrego drinka w ręce i całą noc przed sobą. Po co miałaby to marnować na rozmyślanie o byłym? Tym samym na resztę wieczoru postanowiła całkiem wyrzucić z głowy Williamsa. I liczyła, że ten przypadkiem już w jej myśli się nie wkradnie.
    — Co tylko będziesz chciał — potwierdziła melodyjnie. Komu jak komu, ale Clive’owi była gotowa zaufać we wszystkim. I wcale nie dlatego, że był policjantem. Od zawsze wydawał się jej być porządnym facetem, a mundur dodawał mu powagi i swego rodzaju zaufania, choć te zyskał od blondynki już dawno temu. Może nigdy nie byli jakoś wybitnie blisko ze sobą, ale czy trzeba było spędzać wspólnie każdą sekundę w życiu, aby darzyć się zaufaniem?
    Przymrużyła oczy i uważniej mu się przyjrzała, bo dopiero po chwili zaskoczyło jej w mózgu, jak to brzmiało. Może, gdyby była pruderyjna to poczułaby się urażona. Ale Amelia do łatwo obrażających się osób nie należała, a oni przecież tylko żartowali. Czy było w tym coś złego?
    Zapowiadało się na przyjemną noc. Wyglądało też na to, że wszyscy mają dziś ten sam plan – upić się i dobrze bawić. Odstawać od towarzystwa nie zamierzała. Potrzebowała takiej nocy, gdzie żadne troski nie mają znaczenia. Może i nie miała ich zbyt wiele, a właściwie w ostatnim czasie żadnych, ale zwyczajnie miło było odciąć się nawet od codziennych problemów. Pod tym kątem była szczęściarą; nikt nie był w jej rodzinie chory, nie miała żadnych wierzycieli nad głową. Żyła spokojnie jedynie z nadszarpniętą opinią, ale nad tym mogła popracować z czasem.
    — Wiesz, że jesteś jedynym, który tak do mnie mówi? — Wcale jej to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie i było to bardzo miłe. Najczęściej była Amelią lub Mią, ale Melly? To się nie zdarzało. I było jej z tego powodu bardzo miło.
    — W innym życiu zabiorę cię ze sobą w trasę — dodała. Zawsze czuła lekki niesmak, kiedy zaczynała myśleć o swojej nieistniejącej karierze. Szczególnie, że było tyle osób, które nagle znikąd pojawiały się na scenie. Może nie próbowała wystarczająco mocno? Może, gdyby częściej wrzucała filmiki z występów w barze na social media ktoś by ją w końcu dostrzegł? A może takie życie zwyczajnie nie było jej pisane, a marzenia o wielkiej scenie musiała zostawić za sobą. Na ten moment nie była gotowa na to, aby pogodzić się z tym, że wszyscy dookoła mogli mieć rację, a ona naprawdę ten cały czas marnowała.
    — Nate ma zakaz zbliżania się do mojego auta pod wpływem — zdradziła — zbierałam jego tyłek miesiąc temu z Camden i powiedzmy, że to była długa i nieprzyjemna podróż.
    Przeczuwała jednak, że Nate nieszczególnie przejmie się jej zakazami. I jeśli uda mu się nie paść w krzakach czy na ławce to wcale nie byłaby zdziwiona, gdyby znalazła go w swoim aucie. Ale tym faktycznie mogli martwić się później. Na ten moment każdy, jeszcze, dobrze się trzymał.

    Melly

    OdpowiedzUsuń
  59. — Lubisz to — skwitowała tylko, kiedy powitał ją w ten, na swój sposób, uprzejmy sposób. Wiedziała, że to lubił, bo może starał się tego nie pokazywać, ale Clementine aż tak głupia nie była, żeby nie zauważać tego, jak na nią patrzył. I jak patrzyli na nią inni, choć to interesowało ją najmniej. Wiedziała doskonale, co robi, kiedy wyciągała kusą, dopasowaną sukienkę.
    Skorzystała z zaproszenia i weszła do małego, ale schludnego mieszkania. Nie rozglądała się ciekawie dookoła, bo bywała już tutaj nie raz, nie musiała zaznajamiać się z rozkładem pomieszczeń. Po prostu, wsparła się dłonią o ścianę i pozbyła się butów, tracąc przy tym dobrych kilka centymetrów. Może i obcasy sprawiały, że jej zajebiste nogi wyglądały jeszcze seksowniej, ale uznała, że nie będzie brudzić mu podłogi. Co to, to nie.
    Nie przypuszczała nawet, że Clive mógłby być o nią zazdrosny, bo też przecież ona nie była zazdrosna o niego, prawda? Prawda?! W końcu widok Clive’a obściskującego się z cycatą, roześmianą blondynka w The Rusty Nail nie zrobił na niej wrażenia. Żadnego. Dlaczego w ogóle miałaby być o niego zazdrosna, skoro między nimi nigdy nie było mowy o wyłączności? Bo ta najzwyczajniej w świecie nie miała sensu? Nie wtedy, kiedy ona była mężatką.
    Pozbyła się butów i weszła głębiej do salonu, zsuwając miękko ze swoich ramion czerwoną marynarkę. Spojrzała na Clive’a, posyłając mu delikatny uśmiech. Kurwa no, był przystojny. I tych myśli już wcale nie dyktował jej wypity wcześniej alkohol. Oceniała go trzeźwo i miała niewyjaśnione przeczucie, że ten dzisiejszy wieczór, a może i noc potrwa tak długo, jak tego będzie chciała. Może nawet niestandardowo, więcej niż jeden raz?
    — Tak — odpowiedziała cicho, poprawiając włosy tak, aby ładnie układały się na odkrytym, szczupłym ramieniu. Została teraz w samej sukience, na grubych ramiączkach, z głębokim dekoltem, który udało jej się skutecznie podkreślić przez odpowiednio dobrany stanik. Jej niewielkie, ale jędrne piersi były teraz widowiskowo podkreślone. — Napiję się tego, co ty.
    Cała Clementine wyglądała dzisiaj po prostu ładnie i wcale nie potrzebowała żadnych słów uznania. Ona to po prostu wiedziała. Bo może i na co dzień była smutną kobietą, nad którą znęcał się jej własny mąż, ale gdzieś tam w jej wnętrzu tliła się w niej też ta kobieta, którą chciała być. Pewna siebie i diabelnie seksowna. I taka dzisiaj była, mimo plastra we wnętrzu lewej dłoni.
    Podeszła do Bennetta, lewe przedramię oparła na jego barku, prawą dłonią przesunęła po jego ramieniu, wyczuwając pod opuszkami palców każde wgłębienie w jego mięśniach. Stała blisko, wyginając plecy w łuk na tyle, aby przylgnąć swoim ciałem do jego torsu. Nie dała mu czasu na reakcję, na podanie jakiegokolwiek napoju, bo tak naprawdę wcale nie musiała pić. Po głowie chodziło jej coś zgoła innego.
    Wspięła się nieznacznie na palce i robiąc to, czego nie powinna robić, pocałowała go. Prosto w usta, bez delikatności, bez wątpliwości. I w tym pocałunku zawarła to pytanie, którego on nie wypowiedział.
    Gdzie chcesz się pieprzyć, Clivey?

    we'll have a drink later

    OdpowiedzUsuń
  60. Clive nie miał pojęcia, co próbowała osiągnąć Clem? Gdyby jej się do tego przyznał, to pewnie parsknęłaby mu prosto w twarz. Bo akurat on doskonale wiedział, do czego zmierza Clementine. Do tego, aby ją w końcu przeleciał i żeby zrobił to tak, jak lubił i jak lubiła to ona. Nie ulegało wątpliwościom, że lubili to oboje. I tak, jak Clive lubił też coraz więcej rzeczy w niej, tak ona lubiła w nim, choć przez większość czasu, który razem spędzali albo był dla niej właśnie opryskliwy, albo ją pieprzył. Nie narzekała, bo w końcu taka była ich dynamika.
    Dynamicznie też przechodzili do kolejnych etapów ich wspólnego wieczoru. I tak, jak zwykle Clementine przejmowała się tym, czy ktoś ich zobaczy albo zacznie o coś podejrzewać, tak dzisiaj w ogóle nie przyszło jej to do głowy i to pewnie był wpływ tego alkoholu. I nie przejmowała się też wcześniej tym, ile mężczyzn zjadało ją spojrzeniem, bo ona zamiast myśleć o tym, że jest mężatką, myślała o tym, żeby być dzisiaj z Bennettem.
    To było chore. Zdecydowanie chore i niewłaściwe, ale poza tym, że mogliby się przestać pieprzyć, nie mieli innego wyjścia. A żadnemu z nich nie spieszyło się do tego, żeby to wszystko zakończyć.
    Poczuła to w sposobie, w jakim Clive odwzajemnił jej pocałunek. Mocno i łapczywie. Jego dłonie na jej buzi parzyły, a jednak był to najprzyjemniejszy dotyk na całym świecie. I nie powinna tak myśleć, a mimo to, kiedy odwzajemniała ten pocałunek, kiedy cicho jęknęła, gdy przygryzł jej wargę albo się odsunął, to w jej głowie wciąż tłukły się myśli o tym, jakie to wszystko przyjemne.
    — Kurwa? — powtórzyła szeptem, unosząc brew ku górze. Prawda była taka, że ta ich dynamika rzadko kiedy pozwalała im na to, aby zaczynali od tak namiętnych pocałunków, a jednak kiedy Clive ścisnął jej pośladek, wcale nie protestowała. Dlaczego miałaby, skoro to ona zaczęła? Kiedy zachowywała się jak ćpunka na głodzie, gdy odmawiał jej siebie przez kilka tygodni?
    Skoro wybrał sypialnię, to Clementine odwróciła ich tak, aby to ona stała tyłem do sypialni i ufając mu w tym momencie kompletnie bezgranicznie, pociągnęła za sobą, pozwalając mu prowadzić w kierunku tej sypialni. I choć mogliby tam dostać się w bardziej klasyczny sposób, to dzisiaj pani Redford nie zamierzała odrywać się od oficera Bennetta na dłużej niż to było konieczne. Kontynuowała pocałunki aż do momentu, kiedy dotarli do sypialni. Wtedy też odsunęła się od niego na nieznaczną odległość, wspierając dłoń na jego piersi. Spojrzała mu w oczy i prawdopodobnie to był błąd, bo coś niebezpiecznie ścisnęło ją w dołku, odebrało dech.
    Wypuściła wstrzymywane powietrze z ust tylko po to, aby wargami przywrzeć do rozpalonej skóry jego szyi. Całowała ją delikatnie, ale odczuwalnie, dłońmi i ustami sunąc powoli coraz niżej.
    — Jakieś życzenia? — zadała to standardowe dla ich dynamiki pytanie, kolejny raz na krótki moment się od niego odsuwając. Miała być uległą i posłuszną Clementine, tak przecież wyglądała ich relacja. I dzisiaj, jak też w inne wieczory, dni, godziny, Clem zamierzała zrobić wszystko, aby o tę ich relację zadbać. Jak należy.

    make me yours

    OdpowiedzUsuń
  61. Nie była nieśmiała, ale czasami miewała przeczucie, że może zrobić coś źle, coś nie tak, coś, co rozzłości Clive’a, bo swoim mężem się już nie przejmowała. Nie mogła, skoro przez większość roku nie było go w kraju, a kiedy się pojawiał, to i tak był wiecznie niezadowolony. Liczyła się więc ze zdaniem, pragnieniami i oceną Clive’a. To dla niego chciała być idealna i choć to też było chore, robiła wszystko, aby taką być. Ona po prostu musiała komuś się podobać. Musiała być czyjaś, bo pozostawiona samej sobie nie radziła sobie z własnym życiem. Była więc uległa, grzeczna i cicha wtedy, kiedy musiała i głośna wtedy, kiedy chciał tego Bennett.
    Nie przeszkadzało jej to, że nią dyrygował. Pozwalała mu na to, bo o wiele łatwiej było wykonywać jego polecenia. Trudno było jej to przyznać na głos, właściwie to nie dopuszczała do siebie takiej myśli, ale była gotowa na wszystko. Dla niego. I to może była chora relacja, która miała być oparta nie na uczuciach, a tylko i wyłącznie na seksie, ale gdzieś w głowie Clementine pojawiała się myśl, że sam seks nie budził takiego przywiązania. Że sam seks nie mógł być tak silnym narkotykiem. Bo gdyby tak było, Clemmy ruchałaby się z każdym, kto by jej tego nie odmówił, prawda? A poza jej mężem był tylko i wyłącznie on. Wyłącznie Clive.
    Nie była więc nieśmiała, choć gdyby sobie tego zażyczył, mogłaby taka być, ale Clementine wiedziała, że Clive nie lubił niezdecydowania, nie lubił wahania i nie lubił tego, kiedy grymasiła. Nie grymasiła więc, pozwalała mu na wielotygodniowe fochy i choć próbowała go wtedy przełamać, wiedziała, że źle się za to zabierała, więc czekała. Czekała, a jednocześnie nie oczekiwała na nic, nie czekała na jego powrót, nie łudziła się. Czuła za to coś, co mogłoby być tęsknotą nie tylko za niesamowitym seksem.
    Teraz miała jednak mieć ten niesamowity seks. Z cichym jękiem odpowiedziała z zaangażowaniem na jego pocałunek, pogłębiając go na tyle, na ile była mogła, mimo tego, że mocno ściskał jej twarz palcami. Kurwa, tym razem to w jej głowie pojawiło się słowo, które opisywała wszystko to, co chodziło po jej głowie.
    Oddychała coraz ciężej, kiedy padała miękko na jego łóżko. Drżała pod wpływem jego dotyku, kiedy ściągał cieniutkie, delikatne koronkowe majtki. Faktycznie ubrane z myślą tylko o nim. Były dla niego. Ona była dla niego i chciała, żeby to wiedział.
    Musiał to wiedzieć, bo kiedy klęczał między jej nogami, obserwowała go uważnie i wiedziała, że choć chciał to ukryć, to był zachwycony. Musiał być. Miękki materiał koronki sunął po jej udach wraz z jego ciepłymi palcami. Westchnęła, czując, jak miękkie, ładne opalone nogi pokrywają się gęsią skórką.
    — Clivey. — Tylko tyle była w stanie wydusić, choć on tak właściwie jeszcze nic nie zrobił. Wsparła się na dłoniach ułożonych za swoimi plecami. Rozchyliła nogi, pozwalając mu się sobą zająć. Niemal wstrzymała oddech w oczekiwaniu na to, co miało nadejść. Jęknęła cicho, doskonale wiedząc, że Clive zaraz się przekona, że ona nie potrzebowała tego, aby się nią zajmował, żeby była na niego gotowa.
    Bo była gotowa już wtedy, kiedy zsuwała z ramion marynarkę i przemierzała ten niewielki, ale jednak dzielący ich dystans.


    I want to be yours more

    OdpowiedzUsuń
  62. Co?
    Sama nie wiedziała, kurwa, co. Było jej dobrze, może nawet za dobrze, ale w końcu po to tutaj przyszła, prawda? Przyszła tu też po to, aby jemu było dobrze i do tego zamierzała dążyć, nawet jeśli w tej chwili to on zajmował się nią.
    I owszem, znęcał się nad nią, kiedy był opryskliwy, kiedy się nie odzywał i kiedy momentami, miała wrażenie, traktował jak popychadło, kiedy coś nie szło po jego myśli. Jednak dla niej, skoro przywykła do bicia, nie było to nic niezwykłego. Bez słowa protestu godziła się na takie traktowanie, bo w głowie miała zakodowane, że bierność łagodzi konsekwencje. Tak po prostu.
    Dzisiaj było inaczej. Zdecydowanie inaczej. Spojrzenia, które wymienili, które nie były przepełnione tylko i wyłącznie czystym pożądaniem, pocałunek, na który pozwoliła sobie już na całym wstępie i fakt, że Clive dzisiaj spełniał jej życzenia — to wszystko było nie tak, jak zawsze. A było równie przyjemne, jeśli nie bardziej.
    Opadła na plecy, czując pod skórą chłód pościeli, która bardzo szybko przyjmowała ciepło bijące od jej ciała. Odchyliła głowę, rozkładając szeroko ręce po bokach i tylko przebłysk świadomości sprawił, że nie zacisnęła tej niedawno szytej ręki. Palce drugiej zaplątała w pościel.
    Nie mógł jej tak robić. Nie mógł sprawiać, że zapominała o wszystkim, co składało się na jej szara rzeczywistość, a jednocześnie przychodziła po to sama.
    — Nie przestawaj. — Brzmiało to niemal błagalnie, ale tylko na tyle była w stanie się zdobyć, kiedy powtórzył jej własne pytanie. I cholera, było to cholernie seksowne, kiedy padało z jego ust. I chciała go jeszcze bardziej, i jeszcze mocniej niż dotychczas, o ile to w ogóle było możliwe.
    To było jej jedyne życzenie. Jedyne, które w tym momencie przychodziło jej do głowy. Miał nie przestawać, skoro już zaczął, a gdy zaczął, Clementine z rozkoszy wygięła nieznacznie plecy w łuk, szarpiąc za tę pościel, którą ściskała w zdrowej dłoni. Przez dłuższą chwilę po prostu milczała, wychodząc swoimi biodrami naprzeciw Clive’owi.
    I choć teraz w jej głowie nie było niczego innego niż to, co robili i nikogo innego niż oficer Clive Bennett, to pewnie gdyby przyszło jej się zastanowić, to doszłaby do wniosku, że nikt nigdy nie traktował jej w taki sposób w łóżku. I nie chodziło już tylko o dzisiejszy wieczór, kiedy wymykali się z tych utartych przed siebie ścieżek. Jej mąż zwyczajnie w świecie nie potrafił dać jej takiej satysfakcji, nawet na samym początku, kiedy był po prostu kochanym Tommym. Teraz seks z nim był obowiązkiem, przymusem, niemal gwałtem, bo choć mówiła nie, to te nie zduszone było miękkością pościeli albo twardością jego dłoni.
    A teraz po prostu się rozpływała.
    Cichy jęk wydostał się spomiędzy jej ust, więc przysunęła do nich dłoń, na której zacisnęła lekko zęby. Wiele wysiłku wkładała w to, aby milczeć i żeby nie ruszać, podczas gdy jej ciało trawił ogień w najczystszej postaci.
    — Dzisiaj też mam krzyczeć? — spytała na wydechu, szybko, cicho, drżącym od nadchodzącej przyjemności głosem. Chciała krzyczeć. Potrzebowała tego, bo to, jak Clive sprawnie i umiejętnie jej smakował, doprowadzało ją na szczyt wyjątkowo szybko, ale wciąż chciała więcej i więcej.

    you won't regret it

    OdpowiedzUsuń
  63. Clementine potrzebowała w swoim życiu trucizny. Tak po prostu. Wpierw życie zatruwali jej rodzice, ich kłótnie, uderzenia ojca i płacz matki, później został już tylko on — pan ojciec, w mundurze, z surowym miną, zaciśniętymi pięściami i spojrzeniem, które bolało bardziej niż dotyk. Aż w końcu pojawił się Tommy, który wpierw okazał się ideałem, aby następnie sączyć się w krwiobieg Clementine tak samo, jak to miało miejsce z rodziną. Potrzebowała więc trucizny, żeby żyć. I kiedy jej jedyna trucizna w postaci męża zostawiała ja samą, traciła ten sens. Znalazła więc Bennetta, a może to on ją znalazł? Nie było to istotne, istotnym był fakt, że pozwalała mu na to wszystko, na wyładowywanie swojej frustracji. Nie widziała powodu dla którego miałby tego nie robić.
    Na tym polegała toksyczność ich układu. Możliwe też, że polegała głównie na tym, że Clementine jej nie zauważała. Teraz nie zauważała też wielu rzeczy. Pozostawała jakby ślepa na to, że było inaczej. Była tego świadoma, ale nie chciała tego zauważać, może dlatego, że wtedy myślałaby o tym więcej i jeszcze powiedziałaby coś, co skończyłoby się odwróceniem do niego plecami.
    A podobało jej się to, co teraz robił. Podobało jej się to, jak wbijał palce w jej miękkie udo, jak przytrzymywał jej brzuch, jak skutecznie i wprawnie przywoływał ją do miejsca, w którym powinna być.
    Miała pójść na całość. I naprawdę chciała, ale kiedy mężczyzna przesunął językiem po wnętrzu jej uda, zadrżała, pozwalając temu obezwładniającemu uczuciu się pochłonąć. Na chwilę, więc zamiast pójścia na całość, westchnęła cicho, ale przeciągle, wyginając plecy w jeszcze większy łuk, co wcale nie było łatwe, kiedy jego silna dłoń dość mocno przyciskała ją do materaca.
    — Kurwa, Bennett. — Jęknęła. Nie wiedziała nawet czemu i po co padło z jej ust jego nazwisko. I tak, zawsze mógł być pewien, że na spotkania z nim zdejmowała i pierścionek, i obrączkę. Nie lubiła ich nosić. I nie lubiła tej świadomości o byciu mężatką, kiedy pieprzyła się z innym. Nie przez wyrzuty sumienia, bo tych akurat nie miała. Nie czuła, aby robiła cokolwiek złego, choć zgodnie z religią i prawem — tak właśnie było. Jednak w jej odczuciu Tomym był znacznie gorszy w łamaniu przysięgi i przykazań. Był tyranem, oprawcą, a ona po prostu chciała w tym swoim szarym życiu poczuć, że jeszcze na coś może sobie pozwolić, że potrafi, chce i może odczuwać przyjemność. Taką, jak teraz.
    Clive trafił na najczulszy z możliwych punktów. Gorąc, który zalał ją w tamtym w momencie był trudny do porównania z czymkolwiek. Mocniej zacisnęła dłoń na materiale pościeli, tę drugą kierując do ręki Clive’a. Tej, którą trzymał na jej brzuchu. Przesunęła opuszkami palców po jej wierzchu. Delikatnie, ledwo wyczuwalnie, co kłóciło się z długim, przeciągłym i głośnym jękiem, który ostatecznie wyrwał się niespodziewanie z jej gardła.
    Kurwa, wręcz próbowała uciec biodrami, chciała go prosić, aby przestał, choć jej ciało krzyczało po więcej. Zdecydowanie była już bardziej gotowa na niego. Tylko na niego i oboje doskonale zdawali sobie z tego sprawę.

    I hope so

    OdpowiedzUsuń
  64. Mariesville było dziurą zabitą dechami i czasami Redford zastanawiała się nad tym, ile jeszcze czasu minie zanim ktoś się zorientuje. Ile miesięcy albo lat będzie w stanie udawać, że Tommy wcale jej nie tłucze, że się nad nią nie znęca, kiedy był w kraju. Gdyby mieszkali w większym mieście, gdzie wszyscy mieli w dupie swoich sąsiadów i zapatrzeni byli tylko i wyłącznie na siebie, z pewnością byłoby jej łatwiej. Nie musiałaby tak starannie maskować wszelkich śladów, które na jej ciele zostawiał mąż. Nie musiałaby regularnie, mimo braku chęci pojawiać się u fryzjerki lub na cotygodniowych zajęciach jogi. W większym mieście nie musiałaby mieć żadnego wytłumaczenia, a w Mariesville każdą nieobecność musiała w jakiś sposób uzasadnić, a to bolesny pierwszy dzień okresu, a to przeziębienie, migrena lub po prostu odwiedziny teściowej. Musiała mieć wytłumaczenie. I zwykle je miała, bo przez lata Clementine nauczyła się łgać. Kłamała w żywe oczy i nawet nie odczuwała z tego powodu jakichkolwiek wyrzutów sumienia.
    Była ofiarą i w takiej mentalności żyła, to prawda. I do tej pory nie było nikogo, kto choćby próbował ją z tego wyciągnąć. I to nie tak, że miała pretensje do całego świata, jakie to ona miała złe życie. Bo te pretensje miała tylko i wyłącznie do siebie. Nie prosiła też o pomoc, bo kto by uwierzył w to, że najlepszy na świecie Tommy Redford jest skończonym skurwysynem? Ano nikt, a poza tym, że był skończonym skurwysynem był też sprytny. Tego nie mogła mu odmówić, bo to dzięki jego namowom, potem już groźbom, nie skończyła studiów. Redford nie chciał, aby Clem miała jakiekolwiek wykształcenie, aby była w stanie żyć samodzielnie. Pracowala w restauracji w Camden i choć była to praca męcząca, to Clementine nie zarabiała w niej rewelacyjnie, pewnie gdyby nie kwoty, które przywoził z kontraktów Tommy, nie byłoby jej w stanie stać na życie, które wiodła.
    A jej życie, kiedy Tommy’ego nie było w domu, było… lepsze, bo dobrym nazwać go nie mogła. Clive był tym jasnym aspektem jej codzienności, bo darował jej orgazmy, o których się nie zapominało. I tak teraz, kiedy już największa fala przyjemności pochłonęła jej ciało, kiedy Clive pocałował jej brzuch, a potem dłoń, oniemiała. Były to gesty drobne, ale posiadające coś, co między nimi zdarzało się naprawdę rzadko. Prawie w ogóle. Wpatrywała się w niego przez chwilę, a słysząc jego śmiech, pozwoliła sobie na uśmiech.
    Wyglądała tak, jak wygląda kobieta po orgazmie — jeszcze piękniej. Uniosła się na przedramionach, słysząc jak z jego ust pada jej panieńskie nazwisko i musiała w duchu przyznać, że zapominała o jego brzmieniu, choć znacznie lepiej czuła się jako Clementine Dashwood, a nie Redford. Jej brew powędrowała ku górze, gdy usłyszała komplement.
    — A nie wyglądam tak zawsze? — spytała, pozwalając sobie na odrobinę przekory. Podciągnęła ugiętą w kolanie nogę bliżej siebie, uważnie obserwując każdy ruch Clive’a, kiedy pozbywał się dresów. On też wyglądał zajebiście, ale z pewnością to wiedział. Musiał to wiedzieć, bo te wszystkie panny z pewnością nie leciały tylko na jego mundur.
    Podniosła się do siadu, gdy wyciągał z szafeczki nocnej prezerwatywę. Oparła brodę na kolanie, wciąż próbując unormować swój oddech i szybko bijące serce. Włosy opadały miękko na jej odkryte, nagie ramiona. Miała zaróżowione policzki i roziskrzone oczy. I dotarło do niej, że Clive stanowił niezaprzeczalnie seksowny widok. I nie chciała się nim dzielić.
    Ruszyła się, aby na czworaka znaleźć się bliżej niego i potem przysiadając na piętach, sięgnęła po opakowanie z prezerwatywą.
    — Pozwól… — poprosiła miękko i równie miękko zabrała gumkę z jego dłoni. Clementine nie wstydziła się nagości ani tym bardziej swojego ciała, jeżeli nie musiała ukrywać na nim śladów przemocy. Uważając na szwy we wnętrzu dłoni, rozerwała paczuszkę i nachyliła się nad Clivem, aby założyć prezeratywę. I mimo chwilowego przebłysku przekory powróciła prędko do roli posłusznej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Jak dzisiaj chcesz zacząć? — spytała cicho, obdarzając go pieszczotą, gdy jej palce sunęły po nim, naciągając prezerwatywę. Był to powtarzalny, łagodny ruch. I oboje doskonale wiedzieli, że dopiero zaczynają, prawda? Dzisiaj ich głód był znacznie większy niż do tej pory. Potrzebowali siebie nawzajem, choć właściwie to potrzebowali swoich ciał i chwili zapomnienia.

      Clem D.

      Usuń
  65. Ludzie lubili być ślepi. I byli. Byli też znieczuleni, ale to wcale nie oznaczało, że byli źli. W końcu każdy miał swoje problemy, z którymi się mierzył, swoje smutki i lepsze chwile. Każdy miał swoje życia do przeżycia i Clementine nawet nie wyobrażała sobie, aby któregoś dnia miała zapukać do drzwi Clive’a, wypłakując mu się w progu, bo Tommy ją uderzył. Było to nierzeczywiste, bo raz, że obróciłoby się to przeciwko niej, gdyby Redford się dowiedział, a i jeszcze ściągnęłaby kłopoty na Bennetta, a dwa — sam Bennett pewnie byłby tym nie zainteresowany, bo też dlaczego miałby być? Clementine dla niego była śliczną buzią i dobrym tyłkiem, była kimś, z kim się pieprzy bez zastanowienia, a nie dziewczyną, którą należy ratować. On w niej nie szukał księżniczki, a ona nie szukała w nim księcia. I to naprawdę był dobry układ.
    Dlatego nie rozumiała, dlaczego dzisiaj przełamują schematy, które już wypracowali. Dlaczego Clive jest dla niej miły praktycznie cały czas i dlaczego co chwilę posyłają sobie te trudne do zidentyfikowania spojrzenia. Nie pasowały do nich ani do tego, co lubili robić najbardziej.
    I to wszystko sprawiało właśnie, że była dzisiaj taka niemożliwa. Mówiła więcej niż zwykle, ale też traciła pewien grunt pod nogami. Musiała się upewniać. Nie była zestresowana ani spięta, nie musiała wrzucać na luz. Ale chciała jak najlepiej. Przede wszystkim dla niego. Niewiele brakowało, a rzuciłaby ciche przepraszam, kiedy tak ujął jej twarz w swoje, ciepłe dłonie na krótką chwilę pozbawiając ją tchu samym swoim spojrzeniem. Rozchyliła tylko usta, ale nie wydobyła z nich żadnego dźwięku. Górował nad nią. Pochylał się. Dotykał jej rozgrzanej skóry i patrzył jej w oczy, a ona tylko mogła skinąć głową. Tylko tyle. I pewnie gdyby nie to, że w końcu ją pocałował, to nadal tkwiłaby w tym, czego nie potrafiła nazwać, w tym krótkim, ale obezwładniającym momencie.
    Odwzajemniła pocałunek, jedną dłonią nadal go pieszcząc, dopóki miała taką możliwość, drugą, tę pokiereszowaną, przesunęła ostrożnie na jego piersi, muskając rozgrzaną skórę delikatnie opuszkami palców. Sunęła nimi ku górze, aby w końcu trafić na jego szyję i żuchwę, na policzek, który musnęła kciukiem akurat w momencie, kiedy zaczął na nią napierać, bo sprawnie uporał się z jej biustonoszem.
    Z westchnieniem, który wydostał się z jej gardła, pomiędzy pocałunkami, opadła miękko na materac, od razu rozchylając nogi tylko po to, aby zrobić mu miejsce między nimi. Ugięła je w kolanach, teraz obie dłonie kierując na jego policzki.
    Przytrzymywała jego twarz niezwykle ostrożnie w dłoniach i choć zawsze była tą delikatną w ich relacji, tak teraz miała wrażenie, że poza delikatnością jest tutaj coś jeszcze, ale nie zastanawiała się nad tym szczególnie długo, właściwie nie myślała o niczym poza smakiem jego ust, ciepłem bijącym od jego ciała i jego głosem, który nadal rozbrzmiewał w jej głowie.
    Gdy odsunęła się od niego, z trudem przerywając pocałunki, nad sobą miała twarz Clive’a, ale cholera, widziała tylko jego przystojną buźkę i te oczy. Oczy, które niejednokrotnie prześladowały ją nocami, w snach, czyniąc je o wiele bardziej znośnymi.

    oh well... what is this strange feeling?

    OdpowiedzUsuń
  66. Zdecydowanie miała nie po kolei w głowie. Przywykła do tego, tak samo, jak do bycia ofiarą. Ktoś mógłby to nazwać mechanizmem obronnym, ktoś inny głupotą, jeszcze ktoś inny użalaniem się. Clementine potrzebowała terapii, ale nim to miało nastąpić, potrzebowała uwolnić się z przemocowego małżeństwa, a to już wcale takie łatwe nie było.
    Była więc niemożliwa, czasami mniej, czasami bardziej, ale w tej całej niemożliwości zawsze myślała przede wszystkim o tym, aby zadowolić Clive’a. Nie ona była ważna w ich układzie, chociaż Bennett niemal zawsze robił wszystko, aby też kończyła w odpowiednim miejscu. Prawie zawsze, bo czasami ograniczał ich właśnie czas. Wtedy Clementine pozostawała nienasycona. Zresztą, jeśli chodziło o Clive’a to nigdy nie miała go dość. Może poza tymi nielicznymi dniami, kiedy zachowywał się jak dupek, a ona nawet nie wiedziała dlaczego.
    Cofnęła więc swoje dłonie, przymykając na moment oczy. Było jej dobrze, nawet więcej dobrze i też cholernie podobało jej się to, co dzisiaj robili. Jednak jak zwykle nie mieli wątpliwości co do tego, co robili, tak dzisiaj pojawiły się one w głowie Clem.
    Właśnie przez te jego spojrzenia, czulsze niż zawsze gest i po prostu sposób, w jaki ją dotykał. Nie pozwalała sobie jednak na to, aby te wątpliwości zagłuszyły jej pragnienia i przyjemność, którą niewątpliwie jej dawał.
    Odchylała głowę, gdy jego usta odnajdywały się na jej szyi, obojczykach i piersiach. Każde nawet najdelikatniejsze muśnięcie powodowało drżenie jej ciała. Gdy w końcu pozwolił jej siebie poczuć znacznie bliżej, znacznie mocniej, dosadniej i prostu bardziej, jęknęła.
    Była na niego przygotowana, czuł to, widział i nawet smakował, a mimo to zawsze przynosiło jej to taką samą nieoczekiwaną przyjemność. Westchnęła, kiedy wykonał kolejny ruch, dopiero po chwili odnajdując z nim wspólne tempo, wychodząc mu naprzeciw.
    Doskonale wiedzieli o tym, czego potrzebują.
    Nie przyznaliby na głos, że potrzebują siebie nawzajem, ale coś w tym musiało być, skoro Clive nigdy do końca nie potrafił sobie zastąpić Clemmy, a Clemmy nie potrafiła zdradzać męża z nikim innym. I czy to był wpływ tego, że mieli za sobą swój pierwszy raz albo wpływ tego, że Clive był po prostu pod ręką i nie chciał niczego innego, tego nie wiedziała. Pewnie, że o tym myślała. Pewnie, że jej myśli czasami nadal uciekały do tamtego lata w Atlancie, ale to było lata temu. Obydwoje byli już innymi ludźmi.
    I jako ci inni ludzie doskonale wiedzieli, jak działać, jak stać się współgrającą jednością, jak swoim biodrami wychodzić sobie naprzeciw. Ciche jęki i jeszcze cichsze westchnienia towarzyszyły każdemu pchnięciu.
    Dłonie Clementine wylądowały na ramionach mężczyzny, skąd jedną zabrnęła wyżej, wplatając je w jego jasne włosy, a druga została na ręce, muskając delikatnie skórę, znacząc ją nawet paznokciami.
    — Kurwa… — niemal warknęła. — Mocniej, Clive.
    To już nie było pytanie. To nie była nawet prośba. To było żądanie. Życzenie, które Clive powinien chcieć spełnić.

    I would prefer it to be nothing, but it isn't

    OdpowiedzUsuń
  67. Dla Clive’a seks był jak używka, dla Clementine seks z Bennettem miał działanie terapeutyczne. Przynajmniej według niej, bo pewnie gdyby wybrała się z tym zagadnieniem do profesjonalisty, mogłaby usłyszeć odmienną opinię. Też pozwalał jej zapomnieć, ale przede wszystkim zbliżenia z Clivem przypominały jej o tym, że może czuć jeszcze cokolwiek innego poza strachem, upokorzeniem i obrzydzeniem. Nie uciekała przed bólem, bo po prostu Clive jej go nie zadawał. Nie w taki sposób, jak robił to Tommy. Bennett nigdy nie podniósł na nią ręki, a nawet jak podnosił głos, to robił to sporadycznie i krótko. Nie rozkręcał niepotrzebnie afery.
    Ból, który czasami towarzyszył temu niesamowitemu seksowi z Bennettem był dobry, nakręcający. Był dodatkowym bodźcem, o który czasami sama prosiła, tak jak teraz. Pomagał poczuć bardziej. A ona to bardziej w wydaniu Clive’a po prostu lubiła. Dlatego teraz, kiedy wydawać by się mogło, że nie zareagował na jej prośbę, mogła wydawać się rozczarowana, ale nie była. Nie była, bo każdy ruch Clive’a w niej wywoływał falę przyjemności, przyjemne dreszcze rozlewające się po całym jej ciele. Rozkoszne mrowienie tuż pod powierzchnią wrażliwej na dotyk skóry.
    Zawsze zajebiście wyglądała. Przynajmniej wtedy, kiedy męża nie było w domu. Dla Bennetta starała się jeszcze bardziej, choć biorąc pod uwagę to, jak dbała o siebie na co dzień, nie wymagało to zbyt wielkiego trudu. Zresztą, co by tu nie mówić, Bennett też wyglądał zajebiście. Zwłaszcza nago, zwłaszcza wtedy, kiedy mogła bezkarnie mu się przyglądać i obserwować każdy mięsień odmalowujący się pod jego skórą. Wyglądał zajebiście i był dobry w łóżku, wcale więc nie dziwiła się tym cycatym blondynkom z The Rusty Nail. I właściwie nie powinna się dziwić Bennettowi, że z tego korzystał, ale o tym po prostu wolała nie myśleć.
    Jęknęła cicho, niemal bezgłośnie, kiedy jego dłoń ostatecznie zacisnęła się na jej szczupłej szyi. Przyspieszył. Jej biodra wychodziły naprzeciw jego, znowu bez większego trudu odnajdując wspólny rytm. Mocniejszy, intensywniejszy. Daleko było mu do brutalności, ale równie daleko do delikatności, o którą nawet nie chciała prosić. Chciała mieć go mocniej, bardziej i szybciej, i Clive doskonale sobie z tym radził.
    Zacisnęła palce na jego nadgarstku, ale nie po to, aby cofał swoją dłoń. Otworzyła też w końcu oczy, które do tej pory miała wpółprzymknięte, bo z trudem kontrolowała swoje ciało w przypływie nadmiernej rozkoszy. Odchylała głowę, wyginała plecy w delikatny łuk, objęła go udami w biodrach. Wszystko po to, aby był jeszcze bliżej, aby był głębiej i dosadniej. Jęki z jej gardła wydobywały się regularnie, mimo tego, że na szyi zaciskał swoją dłoń.
    Pieprzyli się, a mimo to, na krótką chwilę, udało jej się odnaleźć spojrzenie Clive’a. I znowu nie była świadoma tego, jak na niego patrzy. Jak to pieprzenie przestaje być, w tym ulotnym momencie, zwykłym pieprzeniem.
    I wtedy, bez większego namysłu, przesunęła palcami z jego nadgarstka wzdłuż ramienia, barku i szyi, aby mocno złapać go za kark. Nigdy tego nie robiła. Nie sięgała po nic siłą. Prosiła albo brała to, na co on miał ochotę, a teraz. Minimalnie się uniosła, znacznie więcej energii wkładając w to, aby przyciągnąć go do siebie i kolejny jej jęk, zbliżony do krzyku, zatopił się w jego ustach, kiedy pocałowała go wcale nie delikatnie i wcale nie czule.

    show me what you prefer

    OdpowiedzUsuń
  68. Lubiła zdradzać swojego męża. Lubiła robić to z Bennettem. Właściwie robiła to tylko z nim. Odkąd na niego trafiła w Mariesville nie próbowała szukać zastępstwa. Clive skutecznie wypełniał sobą te dni i wieczory, kiedy Tommy’ego nie było w mieście, nawet jeśli trwało to tylko pół godziny. Wcześniej przespała się z kilkoma, tak jakby na próbę, ale w Camden albo i nawet w Atlancie, aby nikt niczego nie podejrzewał, ale wtedy w zaskakujący sposób dopadały ją wyrzuty sumienia. Przy Clivie zapominała o czymś, co mogłoby w ogóle je przypominać.
    Każde z nich znajdowało plusy tej sytuacji, swego rodzaju spełnienie, które było po prostu dobre i nieskomplikowane. Było nieskomplikowane do momentu, w którym nie zaczynali przypisywać do tego zbędnej otoczki i filozofii, dopóki nie kłócili się na jej werandzie i dopóki nie odstawiali szopki w The Rusty Nail.
    Czy Clem miała poczucie marnowania się przy Redfordzie? Nigdy nawet nie myślała o tym w ten sposób. Praktycznie nie śmiałaby tak pomyśleć, bo dlaczego miałaby, skoro nie znała innego życia? Odkąd mogła nazywać się dorosłym człowiekiem tkwiła w związku z Redfordem, nie była z nikim innym na dłużej, aby mieć jakiekolwiek porównanie. Tommy był jedynym mężczyzną, który skutecznie ją sobie przywłaszczył. W całości i bez wyjątku. Przynajmniej do czasu.
    Bo Clive w tym wszystkim stworzył swoistą wyrwę. Pozwalał jej myśleć, że może być lepiej, że życie to nie tylko nieudane małżeństwo, ale nawet to nie sprawiło, że była w stanie z tego zrezygnować.
    Musiałaby jednak móc i chcieć myśleć o swoim mężu w momencie, kiedy Clive skutecznie doprowadzał ją do obłędu. Swoimi ruchami, tym jak sprawnie pochwycił jej udo i umieścił wyżej na swoim biodrze, tym jak odpowiadał na jej pocałunki i jak wplątał palce w jej długie włosy.
    Kurwa. To było jedyne słuszne określenie na to, co robił z nią Bennett. I nie miało to nic wspólnego z jej mężem, który w takich chwilach nie istniał i mógł nie istnieć już zawsze, w każdej sytuacji. Bo w swojej zaborczości, której nie umiała okazywać, chciała mieć Clive’a tylko dla siebie. A doskonale wiedziała, że nie ma.
    — Clivey… — wyjęczała tylko, bo na więcej nie było ją stać, ale owszem — dotarło do niej, co powiedział i jak to powiedział. Jej też już nie było potrzebne wiele, a jego słowa tylko wzmogły to uczucie. — Ja już…
    Nie dokończyła, bo akurat w tym momencie jej ciało zalała rozkoszna fala przyjemności, rozluźniła powoli spięte do tej pory mięśnie, rozpływając się pod ciepłem i ciężarem Bennetta. Nie dokończyła, więc zostawiła go w błogiej nieświadomości, czy chodziło jej o to, że już doszła, czy że już przez niego zwariowała. Właściwie to zwariowała dla niego, ale o tym nie musiał wiedzieć.

    and you are all i need...
    wait... what?!

    OdpowiedzUsuń
  69. Był tak blisko, kiedy patrzył jej w oczy, że niemal ponownie zabrakło jej tchu. Czuła jego ciepły oddech na swojej skórze, ale bardziej, zdecydowanie bardziej paliło ją jego spojrzenie. Nic poza kurwą nie powiedział, a i ona nie wiedziała, co mogłaby powiedzieć. Właściwie to wiedziała, ale uznała, że nie ma sensu powtarzać mu kolejny raz, jaki był niesamowity i że zdecydowanie w ostatnim czasie robili to zbyt rzadko. Problem jednak polegał na tym, że nigdy nie zdarzyło im się być aż tak blisko, jak teraz. I nie chodziło tutaj tylko o fizyczność, bo wbrew pozorom dość często ich ciała przekraczały wszelkie możliwe granice, odnajdując się nawzajem. Chodziło o co innego, o coś, czego żadne z nich nie chciało nazywać.
    Cholera jasna, Clemmy. Słyszała wszystko, co tym wyrażał. Ten zachwyt, ten podziw. Zadrżała, bo, cholera jasna, w tej chwili nie zależało jej na niczym innym, aby Clive właśnie tak czuł. Aby ją podziwiał, tak samo, jak ona podziwiała jego. Delikatny uśmiech wpełzł na jej usta, ale nim zdążył nabrać ostatecznego kształtu, Clive ją pocałował, a ona nie czekając zbyt długo, odwzajemniła ten pocałunek.
    Pocałunek ten smakował doskonale, a oni nadal tkwili przy sobie, dlatego pozwoliła sobie na cichy jęk zawodu, kiedy Clive się odsunął. I kolejny przyjemny dreszcz rozszedł się po jej ciele, kiedy musnął dłonią jej ciepły policzek. Patrzyła za nim, jak znika za drzwiami sypialni i przez dłuższą chwilę po prostu tak leżała, wpatrując się w jasny sufit.
    Zdecydowanie ich pierwszy raz byłby trudny do porównania z tym, co robili siebie. Odkąd zdecydowali się przespać ze sobą, pierwszy raz po tych wszystkich latach, niemal doskonale wiedzieli co robić, a z każdym kolejnym razem poznawali swoje ciała lepiej i lepiej, brnąc dalej w ten układ, do którego nawet nie musieli spisywać zasad. Rozumieli się doskonale, ale wbrew pozorom, już wtedy w Atlancie mieli podobną, jeśli nie tą samą, nić porozumienia, tylko wtedy jeszcze nie mieli doświadczenia.
    Podniosła się do siadu, opuszczając stopy na podłogę. Sunęła po niej wzrokiem, odszukując poszczególne części swojej garderoby, bo doskonale wiedziała, że powinna już zacząć się ubierać. Przecież zrobili, co mieli. Dlatego zaskoczona poderwała głowę, słysząc pytanie Bennetta.
    I choć nie miała pewności, czy dotyczyło ono tego, czy chciała zostać, czy chciała napić się whiskey, to doskonale wiedziała, że jedno wiąże się z drugim. Na usta cisnęło jej się pytanie, czy jest pewien tego, że ona ma zostać w jego mieszkaniu dłużej niż to koniecznie, ale podświadomie wiedziała, że tylko by go tym zezłościła, a przynajmniej zirytowała.
    — Chcę — odpowiedziała i skinęła jednocześnie głową, a skoro tak… Porzuciła plan kompletowania swojej garderoby. Nie wstydziła się tego jak wygląda i nie zamierzała za przesadnie wstydliwą uchodzić choćby na pokaz. I tak, jak on bez skrępowania przyglądał się jej, ona robiła dokładnie to samo, spojrzeniem ciemnych oczu badając całą jego sylwetkę.
    Podniosła się lekko z łóżka i zrobiła te kilka kroków, pokonując dzielącą ich odległość. Opuszkami palców szytej dłoni, musnęła jego biodro, drugą chwytając szklaneczkę, z którą przyszedł. Odebrała mu ją, gdy nie stawiał większego oporu i wiedząc doskonale, że proponował jej świeżego drinka, to ona umoczyła usta w tym, nie odrywając od niego spojrzenia. I podobnie, jak bez żadnego słowa do niego podeszła, tak też wróciła na łóżko, pozwalając mu obserwować siebie w pełnej krasie. Usiadła, wspierając się plecami o zagłówek, jedną nogę uginając w kolanie, drugą prostując.
    I tak, jak wszystko tego wieczora wydawało się lekko dziwne, tak docierało do niej, że mogłaby się do tego przyzwyczaić. Do braku pośpiechu po.

    the facts are that you want me

    OdpowiedzUsuń
  70. Clementine często nie chciała zostawać sama. Nie wtedy, kiedy mógł zostać, a nie zostawał, bo takie wieczory też się zdarzały, kiedy był po pracy, a nie w trakcie albo przed. Clementine potrzebowała bliskości, ale nauczyła się tłumić tę potrzebę, żeby móc korzystać z tego wszystkiego, co oferował jej Clive. Clementine potrzebowała bliskości, ale na własnych zasadach, które mogły nie mieć dla innych większego sensu, bo były po prostu czymś normalnym. Ale nie dla niej. Chciała być z kimś, kto nie zadawał niewygodnych pytań, kto nie bił, nie rzucał po ścianach, kto nie oskarżał o niestworzone rzeczy i nie wymagał rzeczy niemożliwych. Clive taki był, bo choć czasami się złościł, to najczęściej nie rozmawiali zbyt wiele. Nie podniósł na nią ręki i nie zadawał pytań. Po prostu był. Tylko za krótko. Nigdy jednak mu o tym nie powiedziała, bo przecież nie mówili sobie takich rzeczy.
    Zrobiła jeszcze dwa kolejne łyki zimnego alkoholu, krzywiąc się przy tym nieznacznie. Nie piła zbyt wiele, bo kiedy piła sama upijała się na smutno, a kiedy piła w towarzystwie wstępowała w nią przedziwna odwaga. Myślała wtedy, że świat stoi przed nią otworem, a Tommy nie istnieje. To było naprawdę przyjemne uczucie. Teraz jednak na swój sposób delektowała się prostym drinkiem dzielonym z Bennettem. Siedząc wygodnie na jego łóżku, z jego drinkiem w dłoni, obserwowała każdy ruch Clive’a. To jak wciagnął dresy, jak poskładał niedbale jej sukienkę i jak przyniósł jej swoja koszulkę. Tego ostatniego się nie spodziewała, dlatego otworzyła oczy trochę szerzej.
    Krótko spojrzała w bok, kiedy koszulka i jej majtki wylądowały na szafce obok łóżka. Oddała mu bez wahania szklaneczkę. Cały czas trwając przy nim bez słowa. Mieli zostać razem na całą noc? Uniosła nieznacznie wypielęgnowaną brew ku górze. I już odbijała plecy od zagłówka łóżka, już miała sięgać po koszulkę, kiedy Bennett wsparł się na jej kolanie rękoma, a po chwili dołączył do tego swoją brodę. Zatrzymała się w połowie ruchu. I skłamałaby, gdyby przyznała, że nie zrobiło to na niej wrażenia.
    Wyglądał teraz jak ten miły, słodki chłopiec, za którego miały go przyjaciółki Ruth. Lekki uśmiech wkradł się na śliczną buzię Clementine, ale kiedy usłyszała swoje imię poczuła, jak na krótką chwilę jej serce zamiera. Tak, jak i zamarła ona sama. Gdy dotarła do niej jego prośba, opadła plecami z powrotem, opierając się wygodnie.
    — Do Savannah? — spytała cicho. Wiedziała przecież, że tam wcześniej żył, mieszkał i pracował. Że miał tam kogoś, z kim był szczęśliwy. Prawda? Prawda. Dlaczego więc miała z nim tam jechać? I z jednej strony czuła, że nie powinna, bo będzie to przekroczeniem tych wszystkich granic, a z drugiej strony wiedziała, że nic innego nie brzmi lepiej. Że po prostu potrzebowała wydostać się z Mariesville, nawet jeśli na weekend.
    Wyciągnęła na moment dłoń, aby schłodzonymi przez szklankę z whiskey opuszkami palców musnąć lekko policzek. Wcześniej tego nie chciał, dlatego szybko zabrała rękę. Kurwa, ale był tutaj, na wyciągnięcie tej jebanej ręki. Był. A ona chciała go dotykać.
    — Pojadę. — Poinformowała go, dając mu odpowiedź, choć on wcale nie pytał. — Ale… po co? — Musiała spytać. Chciała wiedzieć, co miałaby tam robić. Czy tylko potrzebował jej towarzystwa? Czy w ogóle jej potrzebował? I może nie chciał o tym mówić, ale ona chciała wiedzieć.
    Sięgnęła po ciuchy z szafki, majtki odkładając obok. Zdecydowała się w końcu założyć koszulkę, którą jej dał, a która była co najmniej lekko na nią za duża. Nie zabierała jednak swojego kolana. Nie robiła żadnych gwałtownych ruchów, jakby nie chciała go wcale od siebie przegonić.

    take me there

    OdpowiedzUsuń
  71. Jak mogłaby protestować, skoro wszystko co dzisiaj robili, było zwyczajnie miłe? Inne, ale miłe. Na tyle miłe, że gdyby nie to, jak wyglądał do tej pory ich układ i to, że ona nadal trwała w małżeństwie, to mogłaby się do tego wszystkiego przyzwyczaić.
    Do Clive tak blisko po niesamowitym seksie, wspartego o jej kolano, do jego dłoni sunących po jej udzie, kiedy już było po. Do rozmów z Bennettem, kiedy napięcie między nimi opadło. Do jego oczu wpatrzonych w nią w ten inny, całkiem słodki sposób. I kiedy jego dłoń przesuwała się wzdłuż jej uda, zadrżała. Słuchała go, bo teraz, kiedy miała na to czas, docierało do niej, że miał całkiem przyjemny głos. Nawet bardzo. I to nie tylko wtedy, kiedy z jego ust padało to Clemmy, które tak uwielbiała.
    I zadrżała ponownie, kiedy złożył pocałunek na jej kolanie. Kurwa. Zdecydowanie mogłaby się do tego przyzwyczaić. Głośno zaczerpnęła oddech i posłała mu uśmiech. Już wcale nie taki niewyraźny i niepewny. Właściwie to uśmiech ten rozjaśnił jej buzię, czyniąc ją zapewne jeszcze śliczniejszą.
    — Chętnie — odezwała się w końcu, kiedy wspomniał o wyrwaniu się z tego zadupia. Dlatego nie narzekała, kiedy niemal dzień w dzień jeździła do Camden, do roboty. Mogła na kilka godzin odetchnąć od tego miasteczka, ale ostatecznie i tak tu wracała.
    A potem znowu go słuchała, niby to od niechcenia sięgając po szklaneczkę, w której została reszta whiskey. Wypiła ją na dwa łyki, nie odrywając spojrzenia od Clive’a. Uniosła jednak brew, kiedy wspomniał po co mieli jechać i kto, i w jakiej konfiguracji miał tam być. Odstawiła puste naczynie z powrotem na nocną szafeczkę.
    — Mam uda… — urwała, bo słowo udawać w ich relacji byłoby lekko pojebane. Tak samo jak ich relacja. — Mam przez ten weekend być twoją dziewczyną? — spytała, przekrzywiając lekko głowę w bok. I widziała to jego maślane spojrzenie, ten słodki, chłopięcy uśmiech. I… niech go szlag, bo jej serce zabiło wtedy mocniej.
    Teraz, gdy znowu wyciągnęła dłoń w jego stronę, odgarniając niesforne, jasne włosy z jego czoła, przeciągając ten dotyk aż do jego ucha, a ostatecznie policzka, westchnęła cicho. Doskonale wiedziała, że bycie jego dziewczyną to nic skomplikowanego. Może nie wiedziała, ale miała takie przeczucie. Czuła całą sobą, że bycie dziewczyną Clive’a Bennetta, a nie żoną Tommy’ego Redforda będzie miłą odmianą. I była pewna, że namiesza jej to w głowie.
    — Pojadę — odpowiedziała jednak, bo myślenie o konsekwencjach tego wyjazdu było aktualnie poza jej zasięgiem. Bo jak mogła przejmować się konsekwencjami, kiedy miała go tak blisko, a jej dłoń nadal bawiła się jego włosami, a jego palce zaciskały się na jej udzie. — W ten weekend? — spytała jeszcze, bo musiała mieć możliwość załatwienia wolnego w pracy. Rzadko kiedy brała urlop, więc nie sądziła, że to mogłoby być jakimś problemem, ale mimo wszystko musiała zorganizować zastępstwo.

    yeah, I wanna be your girlfriend

    OdpowiedzUsuń
  72. Wiedziała, co robił, ale nie miała ani siły z tym walczyć, ani się temu w jakikolwiek inny sposób opierać. Bo też po co? Skoro ten słodki Clivey był tym, w którym naprawdę mogłaby się zakochać. Co. Co? Co?! Może jednak powinna z tym walczyć, powinna mieć więcej siły na to, aby mu się opierać, aby poprosić, żeby tak nie robił, żeby nie mieszał jej w głowie, żeby zachowywał się, jak zawsze, żeby ona mogła zachowywać się jak zawsze.
    Ale nie chciała. Po prostu nie chciała przerywać tego dzisiejszego wieczoru i jeżeli w podobnych nastrojach mieli go przeciągnąć na kolejny weekend, to wchodziła w to całą sobą, nawet jeśli później miała tego żałować. Mocno. Dotkliwie. Bo czuła pod skórą, że tak właśnie będzie.
    Ale kiedy tak na nią patrzył, kiedy się uśmiechał w ten uroczo łobuzerski sposób, jak wnętrzności wykręcały fikołki. Uśmiechała się do niego niemal w ten sam sposób, zapominając o tym, że na co dzień choć miła i sympatyczna, to należała raczej do tych ponurych ludzi, którzy uśmiechali się rzadko i równie rzadko żartowali.
    — A jak inaczej mamy to nazwać, hm? — spytała nie tracąc wcale tego uśmiechu. — Cześć, ludziska, to moja znajoma od pieprzenia? — Uniosła brew. I nie, nie mówiła tego ani z pretensją, ani z jakimkolwiek żalem. Przecież taki był ich układ, prawda? A jeśli Clive chciał zaimponować starym znajomym osobą Clem, to powinien mieć plan na to, jak ją przedstawić. Nie zamierzała jednak wnikać ani cokolwiek mu nakazywać. To był wypad Bennetta, a ona miała mu tylko w tym towarzyszyć.
    — Zajebiście — powtórzyła po nim, a potem przyglądała mu się z uwagą. Zaśmiała się cicho, nawet się tego po sobie nie spodziewając, kiedy wsunął się jednym kolanem między jej uda. Delikatny uśmiech cały czas czaił się na jej buzi i niemal od razu przesunęła po jego przedramionach i ramionach dłońmi, zatrzymując je na barkach mężczyzny, akurat w momencie, kiedy ją pocałował. Potwierdził też termin wyjazdu do Savannah, więc w odpowiedzi była tylko w stanie lekko potakiwać głową.
    Doskonale wiedział, co robić, żeby oczarować kobietę, choć na niej te sztuczki stosował bardzo rzadko, bo też nigdy nie prosił jej o nic, co wykraczałoby poza ich chory układ.
    — Okej, wezmę wolny weekend — potwierdziła, dając mu do zrozumienia, że jest już na sto procent zdecydowana, żeby z nim tam pojechać. — Ale… — zaczęła, kiedy jego twarz nadal znajdowała się blisko jej własnej. — Teraz dasz mi coś zjeść — mruknęła nieco ciszej. No tak, była głodna. W The Rusty Nail poiła się alkoholem, u Clive’a również. Nie pamiętała, kiedy coś ostatnio jadła, a nie wyobrażała sobie, że już teraz mieli pójść spać. I tym razem to ona wychyliła się nieco do przodu, całując go bez żadnego ostrzeżenia. No bo… skoro już był słodkim dupkiem, to dlaczego miałaby z tego nie skorzystać.


    your self-confidence is impressive

    OdpowiedzUsuń
  73. — Niesamowicie zajebisty seks. To mi akurat wychodzi — mruknęła z przekąsem w odpowiedzi na to, jak ją sprostował. Bo Clementine, jak śmiał zauważyć, była mądra, ba, była inteligentną kobietą, która po prostu była przez całe życie tłamszona przez mężczyzn z dyktatorskimi zapędami. Ale też z Clivem niewiele rozmawiali, nie mógł wiedzieć, jak zadziorna, pyskata i czasami krnąbrna potrafiła być. Bo to zdarzało jej się raczej poza łóżkiem. Podczas tego zajebistego seksu lubiła być zajebiście uległa i wiedziała, że to zajebiście kręciło Clive’a.
    Na razie nie domyślała się tego, że Clive chce wzbudzać w kimkolwiek zazdrość. Jasne, mogła pomyśleć sobie, że ten chce się nią po prostu pochwalić, że w Mariesville też są fajne laski. I okej, z tym była w stanie się pogodzić, dlatego tak łatwo dała się namówić. Właściwie to w ogóle nie musiał jej namawiać. I tu nie chodziło tylko o kwestię tego jego łobuzerskiego spojrzenia i słodkiego uśmiechu, ale tylko to do swoich myśli dopuszczała teraz Clementine. Wolała to niż jakiekolwiek pstro, którego nie była pewna, a które tylko jeszcze bardziej zamąciłoby jej w głowie.
    I choć każde kolejne pocałunki były równie smaczne, jeśli nie smaczniejsze, to Clementine uniosła brwi, kiedy Clive wspomniał o burgerach. Poczuła się wtedy jeszcze bardziej głodna. Z jednej strony wyjście z mieszkania Bennetta brzmiało kusząco, zwłaszcza, jeśli wiązało się z najlepszymi frytkami, jakie kiedykolwiek jadła, z drugiej strony — było ryzykowne, bo teoretycznie nikt nie musiał zwracać na nich uwagi, ale jednak, Tommy miał tu swoich kumpli i nie mogła dać sobie uciąć głowy, że akurat żaden z nich nie wpadnie na burgery. Godzina jednak była późna, a Mariesville stosunkowo wcześnie chodziło spać.
    — Mogę się ubrać, jeśli potem znowu mnie rozbierzesz — odezwała się, nim w ogóle to przemyślała. Podjęła decyzję w sposób, którego się w ogóle nie spodziewała. Przełknęła nieco głośniej ślinę, jakby w ogóle nie do końca wierzyła we własne słowa. — To jak? — spytała, chociaż tak właściwie nie musiała. Pocałowała go raz jeszcze, tym razem totalnie delikatnie i krótkie, odpychając go od siebie na tyle, aby móc usiąść na krawędzi łóżka i w końcu ubrać swoje majtki. Podniosła się dopiero, kiedy wsuwała je na krągłe pośladki, celowo, oczywiście, że celowo i świadomie pokazując to wszystko Bennettowi.
    I choć w jego koszulce czuła się seksownie i na pewno tak wyglądała, a długością ten t-shirt dorównywał jej sukience, to jednak mógł niezbyt dobrze komponować się z jej żakietem. Sięgnęła jedynie po biustonosz, spoglądając teraz na Clive’a.
    — Sukienka czy twoja koszulka? — spytała. Kolejne pytanie tego wieczoru i w dodatku kolejne lekko prowokujące. Ale skoro sam zaproponował wyjście na kolację, co w ich wydaniu wcale nie było niczym romantycznym, miał jednak, według Clem, prawo zadecydowania o tym, co na tę kolację ona włoży.


    choose, sweet bastard

    OdpowiedzUsuń
  74. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  75. Ona też wolała mieć Clive'a w ten właśnie sposób niż nie mieć go wcale, ale nawet, do tej pory, tej drugiej opcji nie zakładała. Owszem, przez te parę dni czy też tygodni, kiedy Bennett strzelał focha, zdołała pogodzić się z tym, że go nie ma, ale kiedy wrócił, uznała, że nie ma opcji, aby było inaczej. Sądziła, słusznie zresztą, że wcale nie chciał z niej zrezygnować, a kiedy dostrzegała te jego spojrzenia, na których przyłapała go całkiem przypadkiem, tak, jak teraz, kiedy wciągała te koronkowe majteczki na swój zgrabny tyłek, była właściwie tego pewna. Wiedziała, że ta pewność może ją zgubić, ale póki miała nad nim tego typu władzę, bo żadnej innej na pewno nie miała, to zamierzała z niej korzystać.
    Fakt, że jej mąż uważał ją poniekąd za atrakcyjną był zupełnie nieważny, bo on tego od niej wymagał. Nie tolerował, kiedy była chora i zasmarkana, traktując ją tak, jakby to była jej wina, że ma katar albo gorączkę. Nie tolerował też tego, kiedy niedokładnie tuszowała ślady, które zostawił na jej ciele. A Clive po prostu lubił to, jak wyglądała. I z pewnością uważał ją za atrakcyjną. Nie tylko to wiedziała, ale czuła to też w jego dotyku.
    Założyła więc stanik i sukienkę, bez większego trudu zapinając ją na plecach. Przyjęła też od niego bluzę, która faktycznie była obszerna, ale Clementine zakładała ją z rosnącym zadowoleniem. Kurwa, dobrze czuła się w jego ciuchach. Ubrała swoje botki na obcasie i wywijając lekko rękawy czarnej bluzy Clive’a, czekała na korytarzu aż ten upora się z drzwiami.
    Uniosła tylko lekko brew, kiedy nie potrafił ukryć swojego zdenerwowania. Aż drgnęła, kiedy Bennett kopnął drzwi, ale nawet tego nie skomentowała. Gdy znaleźli się na zewnątrz, Clementine związała włosy w niedbałego koka, wykorzystując do tego cienką gumkę, którą niemal nieustannie nosiła na nadgarstku.
    Szła u boku Clive’a, wsuwając dłonie do kieszeni bluzy, którą miała na sobie. Przez ten czas, odkąd wyprawiła się na piechotę z The Rusty Nail, zdążyła wytrzeźwieć, a te parę łyków whiskey w mieszkaniu Bennetta niewiele zmieniło.
    Zerknęla na niego kątem oka i dotarło do niej, że pierwszy raz byli w takiej sytuacji. Właściwie to nic dziwnego, skoro Clementine była mężatką i wcale nie wypadało jej paradować nocami po mieście z innymi mężczyznami. Mimo to, była to miła odmiana dla tego, co robili do tej pory. I nie żeby ich seks był niemiły. Bo był miły nawet wtedy, kiedy pieprzyli się bez słów, bez pocałunków i bez patrzenia sobie w oczy.
    Mariesville było jak wymarłe. Nie minął ich ani jeden samochód, ani jeden pieszy. Oświetlona witryna burgerowni przyciągała jednak tych, którzy znaleźli się o tej porze na ulicy.
    — Są czynni całą dobę? — spytała zaskoczona, bo mieszkała w Mariesville od lat, ale nigdy nie słyszała nic specjalnego o tym miejscu. Może dlatego, że pracowała w Camden i potrafiła do Mariesville wracać tylko po to, żeby spać i ewentualnie pieprzyć się z Clivem.

    I can always be naked for you, just ask

    OdpowiedzUsuń
  76. Clementine nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, jaka jest wyjątkowo, skoro Clive po fantastycznym seksie nie dość, że dał jej wpierw swoją koszulkę, potem bluzę, a później zaprosił na wspólny weekend w gronie jego znajomych, to jeszcze w dodatku zaprosił ją na hamburgera do swojej ulubionej miejscówki. Nie zdawała sobie z tego wszystkiego sprawy, bo choć czuła, że dzisiaj jest inaczej i że Bennett jest dla niej tak zwyczajnie, po ludzku miły, to nie zwykła przecież rozmyślać o tym, co Clive robił z innymi. Nie myślała o tym, czy oficer Bennett chodził na randki, bo po prostu w jej mniemaniu chodził, a skoro widziała go z ładną blondynką w The Rusty Nail, to tylko utwierdziła się w tym przekonaniu. I zakładała, że skoro chodził na randki, to nie opierały się one tylko na seksie. Ale nawet o tym nie rozmawiali. Bo i po co, skoro to, co robili było wygodne. I może nie mogło trwać wiecznie, ale przecież jeszcze byli młodzi, Clementine niby rodzinę miała, a już na pewno miała męża, do dzieci jej się nie spieszyło, a obrączkę i pierścionek nosiła niechętnie, natomiast Clive… nie mówił jej raczej o tym, czego chciał, a czego nie, jeżeli nie dotyczyło to zmiany pozycji w łóżku albo poza nim.
    Zajęła jeden z wolnych, a właściwie to wszystkich stolików dostępnych w lokalu, teraz podciągnęła rękawy bluzy, odsłaniając przedramiona. Mimo tego, że w momencie, kiedy zaczepiała Clive przed barem wyglądała cholernie seksownie, teraz miała w sobie coś dziewczęcego i nawet uroczego. Siedziała w pustej burgerowni, ze spiętymi włosami, w za dużej bluzie chłopaka i resztkami makijażu na buzi. Czuła się o dziwo dobrze i swobodnie w takiej sytuacji. I pewnie częściowo miało na to wpływ to, jak zachowywał się Bennett, ale przede wszystkim czuła, że o wiele łatwiej odetchnąć jej pełną piersią, kiedy mogła wyjść z tego przeklętego domu, który mimo wszystko uważała za swój i poczuć, że jej życie może wyglądać inaczej. Mogłoby wyglądać inaczej, kiedy nie byłoby Tommy’ego.
    Przez cały czas obserwowała Clive’a. Wpierw jego plecy, a później, kiedy szedł w jej stronę, całą jego sylwetkę. Uśmiechnęła się delikatnie, kiedy usiadł naprzeciwko. Nie pytała nawet, co zamówił, bo to nie był istotne. Clementine była mięsożerna, jadała właściwie wszystko, więc nie zamierzała grymasić, bo zamówił jej klasyka, zamiast tego z sosem bbq. W ogóle było jej miło, że cokolwiek zamówił, a nie zmuszał ją do podejmowania decyzji.
    — Hmmm…? — mruknęła wyrwana z zamyślenia, kiedy spytał o jej rękę. No i bez większego wahania wyciągnęła ją w jego stronę, układając wierzchem dłoni ku górze, bo doskonale wiedziała, że chodzi mu o tę rękę, przez którą znowu zaczęli ze sobą rozmawiać i przez którą spędzili jedną noc razem. W swoich objęciach, w ubraniach. W jej łóżku. I to, co robił teraz, kiedy sunął ciepłymi palcami po jej dłoni sprawiło, że znowu poczuła, że jest inaczej. Wsparła brodę na drugiej dłoni, kiedy już oparła łokieć o blat stolika. I tak przyglądała mu się z tym uśmiechem, który dzisiaj miał ewidentną trudność, aby zniknąć z jej buzi. Widziała, że Clive był zmęczony. Ona też była. Zwykle o tej porze już spała, chyba że akurat była umówiona z Bennettem. I naprawdę korciło ją, żeby dotknąć jego policzka, żeby odgarnąć jasne włosy z jego czoła, ale zamiast to zrobić, wbiła mocniej palce w swój policzek.
    — W piątek przed pracą — odpowiedziała, co też idealnie się składało, bo mogła na ich wspólny weekend jechać bez szwów, które jednak nie były niczym przyjemnym. Poruszyła palcami, zaciskając je nieznacznie na jego dłoni. Kurwa, Clem, weź się w garść.

    are you sure?

    OdpowiedzUsuń
  77. Pewnie, że Clive nie śpieszył się do tego, aby uznać wyjątkowość Redford. Bo spieszył się przede wszystkim do ruchania, w tym do ruchania wlaśnie jej, picia i dobrej zabawy, co też nie powinno nikogo dziwić, ale prawda była taka, że nie znali swoich myśli, więc Bennett nie mógł wiedzieć, co aktualnie działo się w głowie Clementine, a ona nie miała stuprocentowej pewności co do tego, jakie zamiary miał Clive. Mogli się domyślać, Clive po tym, jakie spojrzenia mu rzucała i jak nieustannie się uśmiechała, a uśmiech ten do tej pory nie pojawiał się na jej ślicznej buzi zbyt często. Clementine mogła się domyślać i pewne domysłu snuła, bo wręcz podejrzanym było dzisiejsze zachowanie pana oficera. Podejrzane, ale miłe. Dlatego nie komentowała, nie wzbraniała się i wręcz ochoczo to wszystko przyjmowała. Wyluzowała.
    I to było najlepszym, co mogła dzisiaj zrobić. Nie myśleć o konsekwencjach dzisiejszej nocy, nie myśleć o swoim mężu ani o tym, że nadchodzący weekend mógł zmienić wiele, a nie mógł zmieniać właściwie nic.
    — Mhm, ładnie — potaknęła jedynie i to byłoby na tyle. Nie rozmawiali. Nie ciągnęli na siłę rozmowy, a po prawdzie dzisiaj w mieszkaniu Bennetta wymienili zastraszającą ilość słów, co w ich układzie nie zdarzało się zbyt często. Clive był zmęczony, ona też, a wyszukiwanie na siłę tematu, który poprzeszkadzałby im w milczeniu, nie było w jej stylu. Rzucali więc sobie krótkie spojrzenia, bo Clementine, choć cały czas się uśmiechała, to wpatrywała się przede wszystkim w ich dłonie. Clive miał przyjemne, ciepłe ręce i na tym się skupiała. Gdy puścił jej dłoń, cofnęła ją, przygryzając paznokcie tej, którą wciąż podpierała swój podbródek.
    — Ładnie pachnie — skwitowała tylko, gdy przyszedł z jedzeniem i zaczęła, rzecz jasna, od frytek. Było to głupie, bo wiedziała, że zaraz się nimi zapcha i nie zmieści burgera, ale powoli jadła solone frytki, robiąc też przy tym niewielkie łyki coli. Zwykłej. Nie zero. Choć ona preferowała tę zero, głównie dla smaku, który bardziej jej odpowiadał. Ale nie grymasiła, bo jakoś tak domyślała się, że Clive’a nie bardzo to obejdzie, chociaż… skoro dzisiaj był dla niej taki dobry, to może i jednak by obeszło. Potrząsnęła lekko głową w odpowiedzi na własne myśli, ale wyszło też na to, że potrząsnęła nią akurat wtedy, kiedy Clive wspomniał o stroju kąpielowym. Uniosła brew, rezygnując w końcu z frytek tylko po to, żeby sięgnąć po bułkę.
    — Jasne, wezmę. — Odparła bez chwili wahania, bo nie było to dla niej problemem. Niegdyś lubiła spędzać czas nad wodą, opalać się i kąpać. Tommy jednak nie lubił, kiedy pokazywała się w stroju w miejscach publicznych. Tommy nie lubił niczego, co nie zamykało Clementine na cały świat. A ona nie miała się czego wstydzić. Jasne, piersi może miała niewielkie, ale w odpowiednio dobranym bikini też wyglądały świetnie, więc… nie miała niczego do stracenia.
    Wgryzła się w burgera. Dotarło do niej, że była cholernie głodna i wspomnienie o tym było naprawdę wspaniałym pomysłem. Pewnie nawet lepszym niż ten, w którym postanowiła narzucać się policjantowi pod lokalnym barem. Przynajmniej zjedzenie dobrego burgera niosło ze sobą znacznie mniejsze konsekwencje niż kolejny fantastyczny seks z Clivem.
    Odłożyła mniej więcej połowę burgera. Najadła się, ale mimo to, sięgnęła jeszcze po frytkę. Spojrzała krótko na Bennetta.
    — Mam coś kupić dla niego? Coś jeszcze ze sobą zabrać? Jakiś alkohol? — Spytała, bo cholera, ale… ostatnio wychodziła tylko z sąsiadkami, które lubiły chlać w The Rusty Nail i zdradzać swoich mężów, co w sumie łączyło ich wszystkie, tylko że Clem się tym nie obnosiła. Nie pamiętała, jak to jest, wchodzić w nowe towarzystwo. I nie była pewna, czy nie powinna pomóc Bennettowi z jakimś prezentem. Dlatego pytała, przy okazji robiąc kolejny łyk coli.

    maybe yes, maybe no

    OdpowiedzUsuń
  78. Clive nie mógł lepiej trafić, jeśli faktycznie miała służyć podczas tego weekendu za dekorację. Nie dość, że zawsze chętna na seks z nim i to nie byle jaki, bo równie łatwo, co godziła się z nim pójść do łóżka, to decydowała się również na wszystko, co w nim zaproponował. W dodatku było naprawdę śliczna, a przecież tego wymagało się od dekoracji. No i co najważniejsze, Tommy wytresował ją jako aktorkę. Nauczyła się robić dobrą minę do złej gry i Clive zwyczajnie mógł być pewien, że i pod tym kątem Clementine go nie zawiedzie. Umiała trzymać emocje na wodzy, umiała maskować smutek i rozgoryczenie, a nawet i ból. Mógł się więc spodziewać olśniewającego uśmiechu, zabawnych żartów i historyjek, o które nawet jej nie posądzał. Dokonał dobrego wyboru.
    A jej też to było na rękę. Bo może i nie odpierdalało jej w Mariesville tak, jak jemu, ale już dawno myślała o tym, że dobrze byłoby się stąd wyrwać. Najlepiej na zawsze, ale przecież na to nie mogła sobie pozwolić.
    — Mhm… — odmruknęła tylko na jego uwagę. No tak, nie znała Cory’ego. Ani tej całej Leah, o której wspomniał dopiero teraz i mogła tylko się domyślać, że Leah była dziewczyną/partnerką/żoną Cory’ego, ale póki co Clem nie potrzebowała takich informacji. Wiedziała, że pewnie w drodze do Savannah, która miała zająć im kilka godzin, podpyta o to kto miał być, kim był i w ogóle.
    Odsunęła od siebie burgera i frytki, skupiając się na tym, aby dokończyć colę. Pojadła i teraz to całe zmęczenie, które towarzyszyło jej już od jakiegoś czasu, nabrało na sile. Teraz też była tylko dla towarzystwa, w dodatku musiał ją nakarmić. Raczej nie powinien narzekać, bo powinien mieć świadomość, że Clemmy wynagrodzi mu to tak, jak sobie tego zażyczy.
    — Dawno już nigdy nie… — urwała, bo w sumie Clive’a pewnie nawet to nie interesowało. Mógł się tylko domyślić, że nie miała zbyt bujnego życia towarzyskiego. Większość jej znajomych było znajomymi Tommy’ego lub znało chociaż jego rodziców. Znali ją jako panią Redford, a nie jako Clemmy.
    Teraz też miała dobry humor i Clive był tego świadkiem. Nie zamierzała stroić fochów, utrudniać mu tego wieczoru, choćby dlatego, że dostrzegała i jego zmęczenie. Ponadto, podobało jej się to, co dzisiaj z nią, a może nawet i częściowo dla niej robił, choć nie opuszczało jej wrażenie, że było to podyktowane jego potrzebami. To nie było nic, co mogłoby wpłynąć na jej samopoczucie. Myśleli przede wszystkim o sobie. O własnych potrzebach, które udawało im się dbać we dwoje.
    — Spadamy? — spytała, kiedy zrobiła ostatni łyk słodkiej coli. Gdyby wiedziała, że mieliby zakończyć układ tylko dlatego, że Clemmy wolała smak coli zero, to pewnie powiedziałaby mu, że jest pojebany. Bo pewnie był. Musiał być, skoro tak ochoczo uprawiał seks z mężatką, która najwidoczniej nie miała żadnych oporów, żeby zdradzać własnego meża.


    You know my thoughts all too well, don't you?

    OdpowiedzUsuń
  79. Clive miał prawo do tego, aby mu odpierdalało. Wydarzenia z Savannah nie były tajemnicą i chociaż o tym nie rozmawiali, to przecież Clementine wiedziała. Wiedziała też co nieco o Ruth, która jednak najczęściej była dziko dumna ze swojego syna. I z jednej strony wcale nie było czemu się dziwić, bo Bennett wtedy, kiedy chciał, potrafił być zabójczo czarujący. Tak, jak dzisiaj. Ale z drugiej strony Clementine jednak wiedziała, jaki Clive potrafił być i była boleśnie świadoma tego, że tej twarzy swojego syna Ruth Bennett nie znała i nigdy miała nie poznać.
    Ale Clementine lubiła tego czarującego Clive’a. Może czasami nawet trochę za bardzo, ale tak, jak ją oceniał, to była niewymagająca. Była cicha, grzeczna i sympatyczna. Bez większych zachwytów przyjmowała jego miłe gesty, tłumiąc raczej to wszystko wewnątrz siebie. Jasne, uśmiechała się do niego i spoglądała tak, jak nigdy dotąd (albo po prostu bardzo rzadko), ale nie komentowała tego, nie dziwiła się, nie protestowała, nie hamowała i nie zachęcała.
    Wieczór i wszystko to, co z nim związane, płynął im niezwykle przyjemnie, bez większych niespodzianek. I tak, zaskakującym było to, że Clive objął ją ramieniem, ale zamiast spoglądać na niego tak, jakby z choinki się urwał, przysunęła się bliżej i nawet momentami obejmowała go w pasie. Szli jednak w milczeniu, ale był to całkiem miły, krótki spacer. I znowu, podobnie jak w drodze do burgerowni, nie spotkali nikogo. Mariesville spało, więc i oni mogli iść spać. Czy aby na pewno?
    Weszła do jego mieszkania, w pierwszej kolejności dbając o to, żeby zrobić mu miejsce przy drzwiach. Wsparła się potem o ścianę, ściągnęła swoje buty, a potem naciągając rękawy jego bluzy, ruszyła w kierunku jego sypialni. Niczym nieskrępowana i wcale znowu nie taka niepewna, jakby mogła się tu czuć, skoro zwykle wpadała tutaj na maksymalnie godzinę.
    — To co? Rozbierasz mnie czy idziemy spać? — spytała, odwracając się w jego stronę tylko po to, aby wędrówkę do sypialni kontynuować tyłem, znacznie mniejszymi, wolniejszymi krokami. I nie, choć bardzo ją kusiło, żeby ściągnąć bluzę Clive’a, nie zrobiła tego. Pachniała przyjemnie, była ciepła i wygodna, ale też… zwyczajnie podobało jej się to, kiedy ją rozbierał. Nie miała na sobie wiele, bo poza sukienką i bluzą, miała jedynie bieliznę. Niewiele, ale zawsze mogli zmienić to w wyjątkowo pożądliwy moment. A mogli też wrócić do wygodnej koszulki na ramionach Clemmy i pójścia spać. Mogli robić, co tylko im się podobało, bo dzisiejszy wieczór, a właściwie noc była zupełnie inna.
    Mieli czas na wszystko i jednocześnie na nic. Mogli wszystko i nie musieli nic. Wybór był tak samo łatwy, jak i trudny, bo choć Clementine miała nieustanną ochotę na Clive’a, jego dotyk i pocałunki, tak doskonale wiedziała o tym, że oboje byli zmęczeni, dlatego decyzję pozostawiała jemu.

    like always, my dear

    OdpowiedzUsuń
  80. — Powinieneś — przyznała cicho. Bo może i racja — Clive powinien czuć się urażony tym, jakie pytanie mu zadawała. Nie miała go za głupiego i nie wierzyła w to, że byłby w stanie sobie odpuścić, ale gdyby tak się stało, zaskoczyłby ją i tyle. — Ale nie wyglądasz na kogoś specjalnie urażonego — zauważyła jeszcze, kiedy Bennett podszedł bliżej i ściągnął z niej tę obszerną, czarną bluzę. Nie było jej zimno, nie kiedy wiecznie napalony Clive stał obok.
    I ona się do niego uśmiechnęła. Nie tak delikatnie i słodko, jak do tej pory, a naprawdę kusząco, bo Clementine w to też umiała. I Clive o tym doskonale wiedział. Bo była przez większość czasu cicha, posłuszna i uległa, ale wiedziała, jak zachęcić mężczyznę do tego, aby pozwolił jej taką był. Po prawdzie Clive nie potrzebował zbyt wielkiej zachęty, ale też nie zamierzała obarczać go całą odpowiedzialnością za to, aby wzniecać pożądanie między nimi. Chociaż tak po prawdzie ono rodziło się między nimi samo. Bez większego wysiłku, bo oboje zdawali się być wiecznie i napaleni, i gotowi na siebie.
    I tak, jak teraz Clive mocował się trochę z suwakiem jej sukienki, ona to niby przypadkiem przesunęła dłonią po materiale jego spodni, po chwili przyciskając swoje biodra do jego. Mogła wybrać. Nie zdarzało się to zbyt często, ale póki co nie powiedziała nic. Nie chciała się spieszyć. Jeszcze nie teraz, bo potem — mogli być tego pewni — na pewno poprosi go, żeby było szybciej. I bardziej.
    Wspięła się na palce, całując go bez żadnych wątpliwości i żadnego zawahania. Mógł wyczuć w tym pocałunku, że nadal się lekko uśmiechała. Ale krótko, przez chwilę, oddając się już potem bezpowrotnie pocałunkowi, który coraz śmielej pogłębiała. Czuła, jak jej serce przyspiesza. Nie odrywając się od jego ust, zsunęła z jego ramion kraciastą koszulę. Przygryzła dolną wargę Clive’a w ramach zakończenia. Wsunęła jeszcze chłodne dłonie pod szary t-shirt mężczyzny i równie sprawnie, co on go na siebie narzucał, ona się go pozbyła.
    — Albo prysznic…— rzuciła cicho, muskając teraz ustami jego szyję. Przygryzła skórę i tam, co przyniosło dreszcz przyjemności jej samej. — Albo ja na górze — dodała, całując teraz okolice jego obojczyków, to przyjemne wgłębienie na samym środku. I pewnie powinna dać mu możliwość podjęcia decyzji, ale nim mieli o czymkolwiek zadecydować, Clementine sunąc ustami i językiem, a czasami nawet znacząc jego skórę zębami, osuwała się na dół cała, aż w końcu padła na kolana, a jej dłonie bez większego trudu zsunęły z bioder Clive’a spodnie razem z bokserkami.
    Kusiła go i teraz, ale skoro dzisiaj Clive miał dobry dzień, skoro czegoś od niej chciał, to ona chciała dać mu nieco więcej niż tylko wspólny wyjazd z Mariesville. Palce jednej dłoni wbiła w jego biodro, palcami drugiej delikatnie sunąc jeszcze niżej, pieszcząc delikatną skórę podbrzusza, na której zostawiła też kilka delikatnych, wilgotnych pocałunków. I kiedy skutecznie, bo to było niezaprzeczalne, pieściła go dłonią, pozwoliła sobie na to, aby zadrzeć ku górze i przez krótką chwilę napawać się jego widokiem, a gdy do pieszczot dołączyła i usta, i język, skupiła się przede wszystkim na tym.
    — To jak? — wychrypiała w krótkiej przerwie od pieszczoty. Ale była to naprawdę bardzo krótka przerwa, bo teraz Clem przesunęła palce na jego lędźwie, nie zaprzestając w dążeniu do tego, aby doprowadzić go do obłędu. Bo co jak co, ale Clive, który oszalałby przez nią, brzmiało jak coś, czego chciała więcej.

    like this?

    OdpowiedzUsuń
  81. Clive’owi mogło się wydawać, że Clementine zaczyna pyskować, a tak naprawdę była daleka od tego. Zawsze była nieco przekorna, lubiła żartować, ale akurat te swoje cechy dość szybko i skutecznie maskowała. Tommy lubił, kiedy była zabawna właśnie wtedy, gdy spędzali czas w towarzystwie. Tommy lubił swoją czarującą żonę, gdy miał przed kim się nią pochwalić, a wtedy i jej poczucie humoru, i wrodzona zadziorność były mu na rękę. W każdym innym przypadku miała być stłamszoną, milcząca Clem. Chyba że ją o coś zapytał, wtedy musiała odpowiadać.
    I przy Clivie kierowała się podobnymi zasadami, dostrzegając jedno jedyne podobieństwo między Bennettem a Redfordem — niewielką cierpliwość, a nawet, i w jej mniemaniu, jej brak. Poza tym Clive w niczym nie przypominał jej męża. Bo cierpliwość Redforda testowała często świadomie, poznając jego granice i moment, do którego był w stanie się posunąć. Jeśli chodziło o Clive, przez większość czasu nie robiła nic, co jego cierpliwość mogłoby nadwyrężyć.
    Ale owszem, nie byłoby niczym dobrym, gdyby Clementine poczuła się wyjątkowa właśnie dla niego. Wyjątkowa była dzisiejsza noc i to powinno było im wystarczyć. Z kolejnymi wyjątkami zmierzą się już w nadchodzący weekend, ale Clemmy była dobrej myśli, wiedząc doskonale, że ona postara się być wtedy chodzącym ideałem.
    Nie umykało jej uwadze to, jak Clive reagował jej dotyk, na jej coraz cieplejsze dłonie i zdecydowanie ciepłe usta. Nie protestowała, kiedy ręka Bennetta wplotła się w jej włosy, kiedy przyciskał ją do siebie i kiedy odsuwał. Potulnie wręcz przybierała takie tempo i taką intensywność, jakiej potrzebował. Nie protestowała też, kiedy pociągnął ją ku górze, bo choć ona nie miała nic przeciwko temu, aby doszedł już teraz, tak samo mogła pogodzić się z faktem, że jeszcze go w sobie dzisiaj poczuje. Lubiła to. I nigdy specjalnie się z tym nie kryła.
    Ledwie zdążyła złapać oddech, gdy usta Clive zamknęły jej własne w brutalnym pocałunku. W odpowiedzi przylgnęła do niego, a cichy jęk, mimo tego, że stosunkowo skutecznie tłumiony, i tak znalazł ujście. Kurwa. Płonęła dla niego.
    Zmusiła go do tego, aby tyłem podszedł do łóżka. Pchnęła go, wcale nie lekko, wymuszając to, aby opadł na materac. I kiedy upewniła się, że patrzył, rozebrała się. Po kolei i niemal nieznośnie powoli pozbywając się tych niewielu części garderoby. I tak, jak nie wstydziła się swojego ciała, tak tylko przy nim była w stanie pozwolić sobie na taką swobodę.
    I już miała usiąść, kiedy przesunęła, z nieukrywaną przyjemnością, po całym jego ciele, czując tym samym, jak niesamowicie rozkoszne ciepło rozlewa się po jej wnętrzu, jak nabiera siły, kumulując się w podbrzuszu.
    Sięgnęła do szafki nocnej, bez trudu znajdując tam prezerwatywę. Poradziła sobie z jej otwarciem i jej założeniem, w końcu siadając na nim okrakiem. Nie od razu jednak pozwoliła poczuć im siebie nawzajem.
    Pochyliła się nad nim, tym razem to ona pocałowała go mocno, układając zdrową dłoń obok jego głowy, a drugą na jego policzku. I właśnie wtedy, kiedy zamykała mu usta swoimi, poczuła go w sobie. Powoli, delikatnie, rozkosznie. Aż w pewnym momencie zwolniła w pocałunku, przerywając go niemal kompletnie. Czucie tego, jak ją wypełnia, było jednym z tych, dla których oszaleć mogła ona.

    fuck me like you would

    OdpowiedzUsuń
  82. Bo Clive się nie umawiał, Clive po prostu pieprzył te, na które miał ochotę i które miały ochotę na niego. To były proste układy, na pewno o wiele bardziej proste niż ten chory, pojebany wręcz układ między nimi. Gdyby Clementine miała się wypowiedzieć na ten temat, to musiałaby przyznać, że tamte na pewno nie rzucałyby w Clive’a kluczami. Nie miały po co, prawda? Przychodziły do niego i dostawały to, co chciały, a on brał, to na co miał ochotę. Ona, z perspektywy czasu, też nie znajdowała powodu, dla którego to zrobiła, poza zranionymi uczuciami, których miała nie mieć względem Bennetta.
    Nie chciała ich mieć, bo wiedziała, że wszystko by skomplikowały. I komplikowały, ale dzielnie i niemal namiętnie to z siebie wypierała. Jak jednak miało się dzisiaj okazać, ten seks, który uprawiali już tego wieczoru drugi raz był wyjątkowy, bo nie był pozbawiony tego, czego sobie za każdym razem odmawiali. Bo uciekali spojrzeniem, gdy patrzyli sobie w oczy za długo, bo Clive brał ją od tyłu, zaciskając boleśnie place na jej biodrach. Bo Clementine padała posłusznie na kolana, kiedy wymagała tego sytuacja. Wiele z tych rzeczy zrobili też dzisiaj, ale gdyby miała się właśnie nad tym zastanowić, to musiałaby przyznać, że było w tym coś więcej.
    I wystarczyło jej, aby poczuła na sobie jego wzrok, gdy się rozbierała, by mieć wrażenie, że ją docenia, a na pewno doceniał jej ciało. Dlatego kiedy już mogli poczuć się nawzajem, a z ust Clive padło to niby proste, ale jak znaczące ja pierdolę, Clemmy niemal się uśmiechnęła. Niemal, bo po prostu jej usta nie zdążyły ułożyć się w delikatnym uśmiechu, nim Clive mocno ją pocałował.
    I ona nie miała pojęcia, co dzisiaj wstąpiło w Clive’a. A właściwie to w nich, bo był przyjemny, miły, a przy tym tak samo gorący i napalony jak zwykle. Nie musiała robić wiele, aby go pobudzić i mieć go dla siebie w całości. Korzystała. Korzystała też z tych łobuzerskich uśmiechów i słodkich gestów, którymi zapędzał się zdecydowanie zbyt daleko.
    I zgodnie z tym, czego sobie życzył, dała. Dała mu całą siebie, choć kiedy przychodziła tutaj prosto z The Rusty Nail, wcale tego nie planowała. Nie odrywając się od jego, dzisiaj wyjątkowo słodkich, ust, przyspieszyła. Dostosowała się do tempa, które im nadawał, a odnalezienie tego wspólnego, rozkosznego rytmu wcale nie było trudne. Nigdy dla nich nie było trudne, a dzisiaj okazywało się zaskakująco łatwe. Wyjątkowo łatwe.
    Clementine dzisiaj się nie hamowała. Bo coś w nią wstąpiło. Poruszała się na nim konsekwentnie, powoli, ale stanowczo. Pozwalała sobie na pełnię ruchu, aby móc poczuć go jak najbardziej. Kurwa, naprawdę go dzisiaj potrzebowała. Oderwała się w końcu od jego ust, pochylając się jeszcze bardziej. Swoje wargi skierowała na jego szyję, omiatając skórę mężczyzny ciepłym oddech. Cichy, słodki jęk wyrwał się z jej gardła, kiedy napięła wszystkie mięśnie, kiedy to ona pozwoliła mu poczuć siebie jeszcze mocniej, dosadniej.
    — Kurwa, Clivey — szepnęła, zaciskając palce na pościeli tuż obok jego głowy. Zadrżała. Ja pierdole, naprawdę nie potrzebowała dzisiaj zbyt wiele, aby dotrzeć na szczyt. Dlatego zwolniła.

    I'm working on it, can't you hear it, can't you feel it, hon?

    OdpowiedzUsuń
  83. Przynajmniej Clive uważał swoje życie za zajebiste. Clemmy było do tego daleko, ale za zajebisty uważała seks z Bennettem. Może dlatego tak lekko i bez żadnego zastanowienia przychodziło jej zdradzanie z nim męża.
    I nie przeszkadzało jej to, że Clive leżąc pod słodkim ciężarem jej ciała nie był zbyt aktywny. Zwykle wolała go albo na górze, albo za sobą, ale teraz było jej po prostu dobrze. Gdy będąc wyżej mogła obserwować go bez żadnego skrępowania. Tę rozkosz malującą się na jego przystojnej twarzy. Nawet nie próbował tego ukrywać, a rysy jego twarzy tężały i miękły na zmianę. Z trudem jednak odrywała się od jego ust, rozsmakowując się w ustach na dobre. Rozkoszne jęki Clive’a tylko dodatkowo ją nakręcały.
    Przez chwilę, gdy jej biodra zwolniły, towarzyszyły im ich przyspieszone, urywane, ciężkie oddechy, westchnienia i pojękiwania. Szelest pościeli i sporadyczne skrzypnięcie łóżka. Clementine wyprostowała się, by móc bezwstydnie na niego patrzeć. Sunęła palcami po jego torsie, płaskim, umięśnionym brzuchu, a jej spojrzenie wyrażało czysty zachwyt, który znalazł też ujście w przeciągłym westchnieniu. Zwykle nie pozwalała sobie na takie sytuacje, na okazywanie uczuć w taki sposób. Ale dzisiaj nic nie było jak zwykle.
    Ponownie zadrżała, kiedy usłyszała jego słowa. Jakby sam fakt, że Clive może oszaleć nie przez nią, a dla niej, był dodatkowym bodźcem w dążeniu do przyjemności. I gdzieś krygowała się w ten sposób, aby nie brać jego słów do siebie. Bo to nie wypadało, bo nie mogła, bo nie powinna. Bo nie na tym polegał jej układ.
    Im dłużej jednak myślała o ich układzie, tym większą czuła irytację. A ta wzrastała tym bardziej, im częściej w jej myślach pojawiał się Tommy Redfrod — niepotrzebny czynnik, balast, który rujnował ich układ zawsze wtedy, kiedy był w kraju. I choć może było to okrutne, nieludzkie i złe, ale po cichu życzyła mu śmierci. A sobie tego, żeby już nigdy nie wrócił. Żeby mogła mieć Clive’a tylko dla siebie. Częściej, mocniej. Bardziej.
    Pociągnęła go do siebie, a gdy się wyprostował i podniósł do siadu, zacisnęła zdrową dłoń mocno na jego karku, po chwili wplatając palce w jego włosy tylko po to, aby móc odchylić głowę Clive’a. Nie przestawała w tym czasie się poruszać, ale robiła wszystko, aby faktycznie oszalał. Utrzymywała wolne, niemal uzależniające tempo, bo kusiło spełnieniem, ale go nie przynosiło. Utrzymywało ich oboje na skraju tego, co zaraz mieli wspólnie osiągnąć.
    — Zamknij się, Bennett — mruknęła tylko, nim wpiła się w jego usta. Mocno, brutalnie, przygryzając jego wargę. I dopiero wtedy przyspieszyła, kiedy ich torsy do siebie przylgnęły, kiedy byli skóra przy skórze, a ich biodra, a właściwie jej biodra odnalazły rytm, który miał doprowadzić ich oboje do czystego obłędu, który powoli, jakby znienacka zaczął rozlewać się po całym ciele Clementine.
    I odrywając się od jego ust, spojrzała w jego oczy, tłumiąc z trudem uśmiech, który cisnął się na jej kształtne wargi. Zdecydowanie nie był dla niej wyjątkowy. Prawda?

    go crazy because of me, for me, now

    OdpowiedzUsuń
  84. Zdawała sobie sprawę z tego, jak to wszystko dzisiaj było inne, jak ona okazała się śmiała, zbyt śmiała, bo przecież w żadnych innych okolicznościach nie powiedziałaby Bennettowi, żeby się zamknął. I choć lubiła brzmienie jego głosu, który podczas ich zbliżeń nabierał jeszcze głębszej, nawet nieco zachrypniętej barwy. Ale chciała go dla siebie. Całego. Bez żadnych ograniczeń, ale jednak te ograniczenia istniały, miała ich świadomość i doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że może i dzisiaj było im wyjątkowo dobrze, nawet znacznie lepiej niż dotychczas, to Clemmy nie mogła jednak zapominać o tym, jak do tej pory wyglądał ich układ.
    Że polegał przede wszystkim na tym, że nie należeli do siebie, że nie zależało im na sobie, że Clemmy miała męża, a Clive cycate blondyny, które same pchały mu się do łóżka. Więc kiedy mówił, że jest jej, jej własne serce niebezpiecznie przyspieszało i boleśnie tłukło się w piersi, przyjemne, przytłaczające uczucie ciepła ulokowało się w jej wnętrznościach. Zbyt duszące i zbyt gorące, żeby temu zaprzeczać. Dlatego powinien się zamknąć. Nie powinien mieszać jej w głowie bardziej niż mu na to pozwalała.
    A przecież pozwalała mu na wiele. Zgodziła się też na wyjazd, bo miał być możliwością wyrwania się z Mariesville i dla niej, ale zdawała sobie sprawę z tego, że będzie to też wyzwaniem, aby zachować jakikolwiek rozsądek w tym ich chorym układzie.
    Teraz jednak, kiedy Clive był obok niej, w niej, nie myślała wcale o tym, co mogłoby się wydarzyć podczas najbliższego weekendu. Na pewno będą się pieprzyć. Tak, jak teraz albo tak, jak kilka dni temu, kiedy kazał jej się odwrócić. Pieprzyli się i teraz, ale było w tym coś rozkosznie ciepłego i niemal czułego.
    Jej usta rozciągnęły się w uśmiechu, gdy stwierdził, że ją pojebało. Mógł to poczuć na swojej skórze, bo akurat w tym momencie, za jego wskazówką, schowała twarz w zagłębieniu jego szyi. Na swojej twarzy czuła ciepło bijące od jego ciała. Pod ustami wyczuwała nawet gnającą w jego żyłach i tętnicach krew.
    Zacisnęła dłonie na jego ramionach, przesuwając ją w górę, przez barki, do pleców. Kiedy przyspieszyła, wbiła paznokcie w skórę Clive’a, nieopodal jego łopatek, przygryzając jednocześnie delikatną skórę jego szyi.
    Stłumiła, choć nie do końca skutecznie, jęk wydzierający się z jej gardła. W pewnym momencie napięła wszystkie mięśnie i mógł to poczuć całym sobą. Przeciągłe westchnienie wyrwało się z jej ust, razem w tym, jak po przeżytym, krótkim i intensywnym orgazmie, rozluźniała swoje ciało. Nie zwalniała jednak, wciąż dążyła do tego, aby Clive’a dla niej oszalał. I wiedziała, że był blisko. Niezaprzeczalnie blisko. Z każdym kolejnym ruchem, z każdym kolejnym uniesieniem bioder i ich opuszczeniem czuła fale rozkoszy rozlewające się po całym jej ciele i gdy miała pewność, że Bennett zaraz do niej dołączy, wyprostowała się. Ujęła jego twarz w dłonie, trochę wbrew zdrowemu rozsądkowi, zmuszając go do tego, żeby na nią patrzył. Bo ona chciała widzieć to szaleństwo, do którego do doprowadziła, odmalowujące się na jego przystojnej twarzy.

    tell me when you need me

    OdpowiedzUsuń
  85. To był najlepszy, najprzyjemniejszy widok na świecie. Osiągający spełnienie Clive był kimś, na kogo miała ochotę patrzeć. Było to słodkie, mile łechcące jej kobiece ego. Spełniła się jako kochanka, co do tego nie było wątpliwości. I chciała oglądać go takim częściej. Słodkim, niemal bezbronnym, cholernie seksownym i niesamowicie gorącym. Czuła przy sobie całe jego ciało. Jego silne dłonie, rozpaloną skórę i gorący oddech. I wcale nie protestowała, kiedy oparł czoło w okolicach jej mostka. I nie protestowała, kiedy obejmował ją ramionami. Przytulał ją, a ona, wbrew zdrowemu rozsądkowi, ten gest odwzajemniła, wplatając palce w jego włosy. Drugą delikatnie gładziła jego plecy. Mało brakowało, a musnęłaby ustami czubek jego głowy, powstrzymując się przed tym w ostatniej chwili. Oczywiście, że łapali oddech.
    — Jesteś niesamowity — szepnęła tylko, choć właściwie nie musiała. Clive wiedział, że był niesamowity, że był po prostu, zwyczajnie dobry w łóżku. Wiedział, co robić, wiedział, jak zadbać o kobietę i jak zaspokoić jej potrzeby, nawet jeśli myślał przede wszystkim o sobie. Ale dzisiaj był wyjątkowo niesamowity. Tak bardzo, że nie miałaby nic przeciwko temu, aby mieć go w ten sposób jeszcze raz i kolejny, i następny, i jeszcze…
    Tkwiąc w jego objęciach rozluźniła się, uspokoiła oddech i zauważyła, że jej serce zaczynało zwalniać. Już nie tłukło się tak mocno w piersi, sprawiając jej niemal fizyczny ból. Odsunęła Bennetta od siebie, rzucając mu przelotne spojrzenie, bo kiedy jej biodra się zatrzymały, kiedy Clive oszalał, nie mogła już pozwalać sobie na te wyjątkowe chwile. Na dłuższe spojrzenia, czułe gesty i coś, co nie powinno, a jednak szukało ujścia. Ujęła prędko jego twarz w dłonie i szybko, niemal w locie musnęła jego usta. Bo mimo wszystko nie potrafiła powstrzymać się do samego końca.
    Podniosła się. Ostrożnie unosząc wpierw biodra znad jego bioder, a potem cała zsunęła się z łóżka. Bez słowa schyliła się po swoje majtki i szara koszulkę Clive’a. I kiedy trzymała je w ręce, pozbierała z podłogi też pozostałe ich ciuchy, rzucając je na łóżko. Robiła to nago, ale szybko. Jednak pośpiech ten nie wynikał wcale z poczucia wstydu.
    — Wezmę prysznic.
    Poinformowała go krótko. Wiedziała, gdzie w jego mieszkaniu jest łazienki i jeśli miała zostać, faktycznie musiała się odświeżyć. A nawet nie tyle odświeżyć, co po prostu schłodzić. Ochłonąć. Musiała, kurwa, ochłonąć, bo w innym przypadku nie byłaby w stanie odsunąć się od jego ust. Musiała pozbyć się choć na chwilę jego dotyku ze swojej skóry i przyjemnego zapachu jego perfum z nozdrzy.
    I dlatego, dla bezpieczeństwa swojego, ale też po to, aby dalej nie zaburzać ich układu, zniknęła w łazience.


    I think you might be the only one I really need

    OdpowiedzUsuń
  86. Clementine ani nie wiedziała, ani nie domyślała się, choć przecież powinna, że Clive na taki widok nie pozwalał nikomu innemu. Że choć usilnie zaprzeczał, a ona nawet nie chciała w to wierzyć, to jednak w jakiś sposób była dla niego wyjątkowa. I skoro blisko jej było do ideału, to musiała być wyjątkowa o wiele bardziej niż śmieliby w ogóle zakładać. Ale Clementine nie traktowała siebie jako ideał. Wiedziała, że ma perfekcyjne ciało, lśniące włosy, gładką skórę i śliczny uśmiech. Ale pod tą piękną powłoką była zagubioną, maltretowaną, smutną kobietą. A kto chciałby mieć taki ideał?
    Sama sobie nie potrafiłaby odpowiedzieć na pytanie: dlaczego akurat Bennett. Początkowo sądziła, że to echo przeszłości, wspomnienie dusznego, upalnego lata i pierwszego zbliżenia, które choć nieco pokraczne, pozostawało w jej pamięci wyjątkowe. Jednak z biegiem czasu przekonała się, że to wcale nie chodziło o sentymenty, bo Clive’a, którego pamiętała z Atlanty dość mgliście, był inny niż Clive, na którego wpadła w tamtym roku w Mariesville. Potrafił być słodki i czarujący, czego dokonał również i dzisiaj, mając w tym swój cel, który zresztą osiągnął. Ale brakowało mu tej delikatności i wrażliwości, którą — mimo wszystko — zapamiętała.
    Wybrała go dlatego, że był łącznikiem z lepszymi czasami, ale też dlatego, że był zwyczajnie atrakcyjny. Wysoki, barczysty, przystojny. W policyjnym, granatowym mundurze prezentował się niczym mokry sen większości kobiet w Mariesville, a ona była jedną z wielu, których sen się spełniał. A po pierwszym razie w Mariesville wiedziała, że nie będzie chciała już nikogo innego, choć przecież wcześniej próbowała. I żaden z tych, którzy byli nie dorównywał Bennettowi w żadnym aspekcie.
    Stała pod prysznicem długo, ale cały czas uważała, aby nie moczyć zbyt obficie szytej dłoni. Słyszała jedynie, jak otworzył drzwi, ale nawet się wtedy nie odwróciła. Czekała, wspierając rękę o kafelki, aż ochłonie. Puszczała coraz to chłodniejszą wodę, która niemal boleśnie uderzała w jej rozgrzaną skórę.
    Ubrana w swoje majtki, za dużą koszulkę Clive’a, z mokrymi włosami wyszła z łazienki po prawie dwudziestu minutach. Nie musiała szukać go zbyt długo, bo stał w kuchni, nonszalancko oparty o blat, z whiskey w dłoni. Skrzywiła się nieznacznie.
    Może nie powinna w to wnikać, może nie powinna oceniać, w końcu sama zapijał emocje alkoholem, ale widok kuchennego blatu jednak sprawił, że zareagowała. Ledwo widocznie, grymasem, ale jednak.
    — Nie idziemy spać? — spytała cicho, kiedy podeszła bliżej. Stanęła naprzeciwko niego, odległość między nimi niwelując niemal do zera. Nieznacznie zadarła głowę ku górze, wpatrując się teraz w niego tymi swoimi dużymi, brązowymi oczyma. Nie miała na sobie już nawet resztek makijażu, odsłoniła lekko piegowatą buzię i pachniała jego żelem pod prysznic. Czuła się wyjątkowo dobrze w jego koszulce i w jego zapachu. Prawie rozkosznie.
    Wyciągnęła jedną z dłoni w kierunku szklanki, którą obejmował swoimi palcami, ciekawa, czy da jej się napić, czy nadal będzie kontynuował sączenie prostego drinka samemu. I mimo tego, że nawet ta chwila była nietypowa, bo wyłamywała się z ich schematu, to czuła się komfortowo, nawet jeśli gdzieś z tyłu panoszyła się myśl, że to może minąć, prysnąć niczym bańka mydlana.

    If it weren't for my own mess in my head, I might care about yours

    OdpowiedzUsuń
  87. Lepiej było żyć w nieświadomości, że Clementine znaczyła dla niego cokolwiek poza tym niezaprzeczalnym dobrym, wręcz zajebistym seksem. Bo gdyby jednak dotarło do niej, że jest w tym coś więcej… — niby miała tego świadomość, a właściwie to mogła się domyślać, ale wolała jednak temu zaprzeczać, to pewnie rozważałaby porzucenie Tommy'ego Redforda. Skutecznie. Dla niego. Dla Clive’a Bennetta, a ten przecież mógł tego nie chcieć. Na pewno nie tego nie chciał, bo też dlaczego miałby chcieć, aby Clemmy była z nim? I tylko z nim? A on tylko i wyłącznie z nią? Miała pewne wątpliwości co do tego, że Clive mógłby ograniczyć się tylko i wyłącznie do niej.
    I to nie tak, że miała coś przeciwko temu, ile dzisiaj wypił. To nie tak. A może jednak miała? Może jednak chciała, aby był kompletnie trzeźwy, kiedy w ten konkretny sposób przełamywali granice, a właściwie skutecznie je ignorowali. Potrząsnęła głową, jakby w odpowiedzi do własnych myśli i gdy wyswobodził szklankę ze swojej dłoni, zrobiła łyk. Powoli, niespiesznie, czując jak ręka Clive’a zaciska się na jej kształtnym pośladku. Nie odsunęła wtedy szklanki od swoich ust, spoglądała na niego jakby znad niej, odszukując bardzo szybko spojrzenie jego oczu.
    Kurwa. Nawet teraz musieli sobie to robić. Budować napięcie. Chcieć siebie znacznie bardziej niż powinni. I chyba częściej niż do tej pory. Mruknęła coś, aby zaraz potem dokończyć whisky i bez odrywania oczu od Clive’a odłożyć szklankę na kuchenny blat.
    — To… — Nie dane było jej skończyć, bo poczuła ciepłą dłoń Bennetta na swoim chłodniejszym policzku, który bardzo szybko zaczął przejmować temperaturę jego ciała. A Clive pocałował ją bez chwili wahania, kiedy nie zdążyła nawet zlizać resztek whisky ze swoich ust.
    Oddała mu ten pocałunek, pozwalając mu zakosztować swoich warg. On też smakował alkoholem, ale poza tym jego smak był wyjątkowo dobry, rozkoszny. I mogłaby tak smakować go bez końca, kosztować kawałek po kawałku. I jak Bennett się domyślał, Clemmy była całkiem niezła w trzymaniu języka za zębami, mógł być więc pewien, że podczas ich wspólnego wyjazdu da z siebie wszystko, żeby być jak najlepszą towarzyszką, śliczną, wdzięczną i zabawną. I mógł być pewien, że równie chętnie, co zgodziła się na ten wyjazd, będzie się z nim pieprzyć tyle razy, ile sobie tego zażyczy.
    Pogłębiła pocałunek, obie dłonie opierając na jego biodrach, mocniej zaciskając palce w miejscu, gdzie kończyły się jego dresowe spodnie. I skoro on miał ochotę, ona wcale nie zamierzała mu tego utrudniać. Bo też dlaczego, skoro nie miała nic przeciwko temu. Wiedziała jednak, że w tym tempie do łóżka nie dojdą zbyt prędko. Dlatego zahaczyła palce jednej dłoni o gumkę jego spodni, ciągnąc go w stronę sypialni. I znowu tego wieczoru szła tyłem, prowadząc go do łóżka, ale tym razem może z niego innym zamiarem?

    so tell me about it

    OdpowiedzUsuń
  88. Może faktycznie odejście od Tommy’ego Redforda było po prostu niemożliwe, ale miło choćby myśleć o tym, że mogłaby to zrobić. Dla kogoś. Bo dla siebie samej nie znalazłaby na to odwagi, nie upatrywałaby się żadnych możliwości co do tego, aby po prostu opuścić męża. I parę razy, jeszcze kilka lat temu, zanim Clive ponownie pojawił się w jej życiu, podchodziła do Tommy’ego z papierami rozwodowymi, próbowała prosić, nawet błagać, potem ze spokojem przedstawiać, dlaczego tak będzie korzystniej. Nie docierało do niego nic. Kompletnie. Mówił tylko krótkie i stanowcze nie, a jego zaciśnięte pięści stanowiły tylko i wyłącznie o tym, co mogło się zaraz stać.
    I zwykle się działo. Niedługo potem, jak próbowała przedstawić mu swoje racje, obrywała. Za każdym razem coraz mocniej, coraz dotkliwiej. Przywykła więc do myśli, że utknęła z Redfordem do końca życia. Jego albo swojego. I tak, jak Tommy mógł zginąć na misji, tak ona musiałaby się bardzo postarać, żeby odebrać swoje własne. Była tchórzem. Albo wciąż miała nadzieję, że kiedyś może być lepiej.
    A potem pojawił się Bennett i wpierw wzbudzał w niej przyjemne wspomnienia upalnego lata w Atlancie, kiedy oboje byli roześmiani, ale i ciekawi swoich ciał, i nowych doznań, które mogli sobie zagwarantować. Później budził w niej nadzieję na to, że może warto spróbować odejść od Redforda jeszcze raz. Na próżno, bowiem nie znajdowała już w sobie tej odwagi do tego, aby poprosić męża o rozwód.
    Sapnęła cicho, gdy jej plecy uderzyły o drzwi sypialni, a te z hukiem się zamknęły pod naporem ich ciał. Wystarczyło tylko to, aby jej serce zaczęło gnać niebezpiecznie. I ta ni to informacja, ni ostrzeżenie sprawiło, że poczuła znowu to piekielnie przyjemne pulsowanie w podbrzuszu. Mimo tego, że objął jej talię dłońmi przez materiał obszernej koszulki, przeszedł ją dreszcz, a gdy jego usta trafiły na jej ciepłą, tym razem pachnącą jego żelem pod prysznic, szyję, pozwoliła sobie na ciche, przeciągłe westchnienie. Odchyliła głowę, robiąc mu więcej miejsca i domagając się więcej tych pocałunków.
    Początkowo więc mogło się wydawać, że nie usłyszała tego, co mówił, ale echo jego słów rozbrzmiewało nieustannie w jej głowie. Kurwa. Mile połechtało to jej ego. Ta świadomość, że Clive nigdy nie mam jej dosyć budowała jej pewność siebie i przynosiła sporą satysfakcję.
    — Mieliśmy iść spać… — wychrypiała z trudem dłońmi sunąc teraz po jego ramionach, tylko po to, aby jedną z nich muskać delikatnie jego kark i powoli wplątać palce w jasne włosy Clive’a. Miała mu powiedzieć, żeby się odpierdolił. Żeby odpierdolił się od niej, jej szyi, jej ciała. Żeby przestał robić to, co robił z taką łatwością i lekkością. Sprawiając przy tym, że drżała przy każdym muśnięciu jego ust i przez to, jak coraz mocniej zaciskał palce na jej talii.
    Ale nie było jej stać na nic więcej niż to, co powiedziała. Dała mu do zrozumienia, że to on musi podjąć decyzję, czy pójdą spać, czy jednak też będą zatracać się w sobie nadal.
    Bez końca.

    so baby let's go crazy together

    OdpowiedzUsuń
  89. Clive był odrobinę nie fair w stosunku do Clementine, skoro wymagał od niej tego, że ta się odsunie albo że każe odsunąć się jemu. I to nie było tak, że Clementine nie umiałaby powiedzieć mu, że miał się odpierdolić, bo gdyby tylko odpowiednio się zmotywowała, byłaby w stanie. Chodziło o to, że ona po prostu nie chciała tego robić. Nie chciała, żeby Clive się od niej odpierdalał, zwłaszcza, kiedy był taki, jak dzisiaj. A ona łaknęła go niczym najbardziej uzależniającego narkotyku.
    Nawet nie próbowali do siebie pasować. Nie mieli po co, skoro ich relacja opierała się głównie na sporej ilości satysfakcjonującego pieprzenia. Pieprzyli się wieczorami, nocami, czasami, jeżeli ich grafiki pozwalały, to także w ciągu dnia. Zachowywali się jak dwójka ćpunów i przecież całkiem możliwe było, że Bennett uzależnił się od seksu, a Clemmy właśnie od niego — od Bennetta. Więc nie pasowali do siebie, bo on szukał przygód, możliwości znalezienia sposobu na szybkie ujście napięcia, które w nim się rodziło, a ona szukała czegoś, co było w stanie zastąpić jej bliskość. Była to patologiczna sytuacja, bo choć fizycznie byli blisko siebie, to Clemmy poza tym, że czuła się pożądana i chciała, nie czuła się blisko. Była mu potrzebna, tego nawet nie potrafił ukryć, bo jeżeli ukrywał coś, co było bardziej emocjonalne, to tego czystego, fizycznego pociągu nie był w stanie.
    Więc była mu potrzebna, a on był potrzebny jej, a jednocześnie do siebie nie pasowali. Lecieli do siebie nawzajem jak ćmy do światła, nawet jeśli ze zgoła innych powodów.
    I naprawdę Clementine, przyszpilona do drzwi przez niego, czując na sobie nie tylko jego ciepło, ale i zapach, a zaraz za tym dłonie i usta, nie była w stanie tego wszystkiego analizować. Nie była w stanie zebrać myśli, a nawet jeśli jakieś aktualnie pojawiały się w jej głowie, to ani nie były racjonalne, ani konkretne.
    W tym braku konkretów, Clementine westchnęła cicho, kiedy Clive się odsunął. Spojrzała na niego z niemałym wyrzutem, który pojawił się w jej spojrzeniu bardzo szybko, ale równie szybko zniknął.
    Z jednej strony w łóżku, a także poza nim, jeśli chodziło o pieprzenie, dogadywali się świetnie. Właściwie to nawet dogadywali się bez słów, ich ciała dopasowały się do siebie bardzo szybko, a okazało się, że oboje lubili tak samo i to samo, dlatego w kwestiach seksu nie mieli wątpliwości. Z drugiej zaś strony niewiele ze sobą rozmawiali. Może nie mieli o czym, a może po prostu nie chcieli, bo jeszcze okazałoby się, że lubią te same filmy, te same zespoły i mieli identyczne upodobania co do spędzania wolnego czasu — nie licząc pieprzenia się albo pieprzenia kogoś innego w przypadku Clive’a.
    Westchnęła cicho, a właściwie to westchnienie szybko przerodziło się w cichy jęk zawodu, ale nie protestowała, jakby miała świadomość tego, że dzisiejszego wieczoru, a właściwie to nocy, dostała i tak sporą taryfę ulgową i pozwolenie na wiele rzeczy, które do tej pory się po prostu nie wydarzały.
    Czekała, aż Clive usiadł na łóżku, po czym je obeszła, aby położyć się na nim z drugiej strony. Ułożyła się tak, aby leżeć zwróconą plecami do Clive’a. Na boku, na którym zwyczajnie lepiej jej się zasypiało. Nakryła się kołdrą, zerknęła tylko jeszcze krótko za siebie, spoglądając na jego szerokie plecy i przygryzając lekko wargę, poprawiła swoje ułożenie na wygodniejsze.
    Była zmęczona i wiedziała, że nawet jeśli podczas wspólnego weekendu odpocznie mentalnie od Mariesville, to przyjemne, fizyczne zmęczenie będzie towarzyszyło jej cały czas. Ale ona lubiła to zmęczenie, lubiła to błogie uczucie znużenia, kiedy wystarczyło tylko przymknąć powieki, aby zasnąć.

    this weekend sounds like a sick dream come true

    OdpowiedzUsuń
  90. Clemmy faktycznie była dużą, mądrą dziewczynką. Nikt nawet nie próbował temu zaprzeczać, bo też i po co? Dlatego wiedziała, a właściwie to czuła, że Clive ją sobie urabia, że jest czuły i cudowny, że daje jej najlepszy seks na świecie tylko po to, aby czerpać z niej korzyści później — w ten znamienny weekend, który mieli spędzić razem w towarzystwie jego znajomych. I po prostu Clementine pozostawała do tej pory błogo nieświadoma co do faktu, że będzie tam była partnerka Bennetta, a aktualnie obecna dziewczyna solenizanta. Pewnie gdyby wiedziała, to… nie zrobiłaby z tym nic. Clive dyktował warunki, a ona na nie przystawała, bo chciała wyrwać się z Mariesville, a każda ku temu sposobność wydawała się dobra.
    I nieważne, że nie myślała, w momencie, gdy się zgadzała, o tym, że ktoś może ich widzieć razem, że wyjeżdżają poza miasto i nie ma ich przez cały weekend. Liczyła po prostu na to, że do Redfroda to nie dotrze. Ale jakiekolwiek konsekwencje wydawały się niczym w porównaniu do tego, jak było jej dzisiaj dobrze. Jak miło było móc zasnąć z kimś za swoimi plecami i że tym kimś był nie kto inny, jak Clive Bennett. Wtuliła się w niego, pozwoliła na to, aby zacisnął dłoń na jej i zasnęła. Nawet nie wiedziała kiedy, bo ten wieczór okazał się wieczorem pełnych wrażeń. Naprawdę nie miała na co narzekać. Przez chwilę poczuła się nawet tak, jakby wcale nie była żoną Tommy’ego Redforda. I wszystko od razu wydawało się piękniejsze.
    Wiedziała, że musi wstać wcześniej, bo przed pracą musiała pojawić się w szpitalu, a przed wyjazdem do Camden musiała się spakować. Miała więc sporo na głowie i choć w łóżku Bennetta było przyjemnie ciepło, to po prostu musiała w końcu wstać.
    Wiedziała, że Clive się obudził, więc nie zachowywała się jakoś specjalnie cicho. Nie musiała. Ubrała się w tę wczorajszą sukienkę, z której Bennett rozbierał ją dwa razy. Złapała za swój żakiet i już miała wychodzić, upinając włosy niemal na czubku głowy, kiedy Clive się odezwał.
    — Okej. Do potem — odpowiedziała tylko. Żadnych całusków, żadnych czułych słówek. Uśmiechnęła się tylko delikatnie, kiedy na niego patrzyła, a potem zgarniając torebkę, wyszła z jego mieszkania.
    Do swojego dotarła taksówką, bo nie wyobrażała sobie paradować wczorajszych ciuchach akurat wtedy, kiedy Mariesville powoli budziło się do życia.
    Clementine naszykowała ciuchy, strój kąpielowy i część kosmetyków, układając je na kanapie w salonie. Musiała tylko poszukać jakiejś walizki. Później, zadzwoniła do koleżanki z pracy, z prośbą o to, aby zamieniły się grafikami. Ta przystała na to, aby wziąć sobotnią zmianę Clem, ale nie w całości. Mogła zacząć dopiero od jedenastej, więc na czas przygotowania kuchni, Clemmy musiała być w restauracji. I wiedziała, że musi dać o tym znać Bennettowi, ale zamiast tego, ubrała swoje robocze, eleganckie ciuchy i wsiadła w samochód.
    Po zdjęciu szwów, kiedy w pracy zameldowała się przed rozpoczęciem zmiany, napisała do Clive’a, że jutro będzie musiał odebrać ja z Camden i najwcześniej o jedenastej i że ma nadzieję, że to nie problem, ale cóż… życie. A później już o Bennetcie nie myślała, choć mogłaby, bo przecież wczorajszy seks był wspaniały, ale zamiast tego skupiła się na robocie.
    I tak minął jej piątek, kiedy ledwo trzymając się na nogach wróciła do domu, doskonale wiedząc, że jutrzejszy dzień, a przynajmniej jego początek będzie równie męczący. Ale czekała na tę sobotę. I czekała na wieści od Clive’a.


    now let's make this weekend what dreams can be made of

    OdpowiedzUsuń
  91. Clive był perfidny, co do tego nie było wątpliwości, ale Clementine wcale nie zamierzała mu tego w jakikolwiek sposób wypominać. Akurat wypominanie mu czegokolwiek nie było jej na rękę, a ona lubiła, kiedy wszystko układało się pomyślnie, bo świadczyło to tylko o tym, że jej życie może być jeszcze w jakikolwiek sposób znośne.
    W sobotę rano wrzuciła wcześniej przygotowane rzeczy do niewielkiej walizki na kółkach. Wzięła parę lżejszych ubrań, bo pogodę zapowiadali wręcz rewelacyjną i łapiąc bluzę do ręki, opuściła dom. Nawet pasowało jej to, że Clive odbierze ją z Camden, dzięki temu — zupełnie przypadkowo — zadbali o to, aby nikt ich nie widział razem podczas wyjazdu z Mariesville. Clem była kryta, bo zawsze mogła wymyślić śpiewkę o weekendowym szkoleniu z pracy, co wcale nie byłoby niczym dziwnym, bo i takie się przecież zdarzały.
    Przygotowywała salę w restauracji na dzisiejszych klientów, sprawdzała dzienne menu, a także to stałe razem z szefem kuchni, potwierdziła wszystkie rezerwacje i nawet nie wiedziała, a w końcu była jedenasta. Tamara przyszła lekko spóźniona, zaledwie kilka minut, więc Clementine nadal ubrana w białą elegancką koszulę, bordową kamizelkę i czarne spodnie wybiegła z restauracji. Z samochodu wyciągnęła swoje rzeczy, a potem rozejrzała się po okolicy. I z racji tego, że wychodziła zapleczem, nie od razu zarejestrowała obecność Clive’a.
    Czuła się dziwnie podekscytowana tym, że jadą razem na weekend. I wiedziała, że Bennett ją sobie skutecznie urobił, zadbał o to, żeby w uwierzyła w jego słodki uśmiech. Wierzyła w to, że wszystko będzie w porządku. Że wyjazd dobrze im zrobić. Jej dobrze zrobi. Że zapomni o tym czyją żoną była, a przypomni sobie o tym, jaka kiedyś była Clementine Dashwood.
    Po wrzuceniu walizki do bagażnika, zajęła miejsce po stronie pasażera, kładąc na kolana niewielki styropianowy pojemnik.
    — Będę musiała się przebrać — poinformowała tylko, licząc na to, że Clive zgodzi się na przerwę w trasie. Mogłaby to zrobić w restauracji, ale nie chciała zabierać im tego cennego czasu, którego zwykle nie mieli zbyt długo. A ten weekend, chcąc nie chcąc, Clem zamierzała wykorzystać w całości, na maksa. — Wyatt zrobił minitarty z sosem serowym. Niebo w gębie. — Podniosła na chwilę pudełko, a potem odłożyła z powrotem i zapięła pasy.
    — Jedziemy? — spytała, dopiero teraz odwracając głowę na tyle, aby spojrzeć na Clive’a. Uśmiechnęła się. A ten uśmiech mógł nawet sprawić, że wyglądała młodziej i promiennie, ale, kurwa, cieszyła się.
    Czekało ją coś nowego. Nigdy nie była w Savannah i chociaż dzisiaj przede wszystkim mieli imprezować, to jutro mogła zobaczyć przynajmniej część miasta. Clementine odgarnęła kosmyk ciemnych włosów, który wymknął się spod niedbałego koka, za ucho.

    yay, it's a trip

    OdpowiedzUsuń