Kiedy jako nastolatek odbierał licencję zawodowego pilota helikoptera, z całą pewnością nie spodziewał się, że jego przygoda z tym środkiem transportu zakończy się już piętnaście lat później z powodu nieudanego lotu turystycznego nad tak małym miasteczkiem jak Camden. Ba, nie przewidywał nawet wówczas, że kiedykolwiek jeszcze wróci do USA, o Georgii nie wspominając.
A jednak niespodziewany telefon od mieszkającej w oddalonym o wiele tysięcy kilometrów babci Mariesville zmusił go do niemal natychmiastowego porzucenia ciepłej posady pilota w stacjonującej w walijskiej stolicy jednostce Straży Granicznej, spakowania kilku walizek dla siebie oraz Rosy i ruszenia w podróż do miejsca, w którym się wychowywał, a w którym raczej ze względu na swoje dawne psoty nie był najlepiej wspominany. Co gorsza im bliżej był celu, tym bardziej obawiał się ile z tych nieprzyjemnych historii dotyczącej jego osoby dotrze wkrótce do uszu małej i jakie wyobrażenie na jego temat zacznie się na tej podstawie kształtować w jej nieszczęsnej główce. Powszechnie znaną prawdą był w końcu fakt, że tak kruche szkraby są zazwyczaj z natury niezwykle ciekawskie, a pewna część starych plotkarzy nie czuje najmniejszej potrzeby, by hamować przed nimi swoje długie języki. Szczególnie, gdy ten konkretny facet nie raczył w dodatku nigdy zapoznać ich z matką swojej słodkiej księżniczki. Czyżby aż tak bardzo utrudniała mu życie, a może była zbyt brzydka, by mógł bezpiecznie pokazać ją szerszemu światu...
Te i wiele innych pomówień na temat małżeństwa Liberty'ego krążyło z jednych ust do drugich, czasem tylko nieznacznie modyfikowane na potrzeby chwili aż do tego feralnego wrześniowego wieczora, w którym na mieścinę niczym wielotonowa bomba atomowa spadła wiadomość o katastrofie budowlanej spowodowanej niespodziewanym uderzeniem płonącego helikoptera w jeden z tych ogromnych luksusowych hoteli w centrum pobliskiego Camden. Choć początkowe informacje przekazywane do mediów, jak zwykle w tego typu sytuacjach były niezwykle skąpe, jedna kwestia wydawała się w tym całym chaosie bezsporna - ten diabeł od Blissów jako pilot tej przeklętej maszyny znowu zmarnował życie wielu niewinnym ludziom. Co gorsza - tym razem dosłownie, bo mimo iż oficjalne dane o osobach poszkodowanych miały zostać podane dopiero za kilkanaście godzin, już od samego początku było wiadomo, że nie będą one należeć do najmniejszych. Mało kto w tej sytuacji próbował dociekać czym dokładnie owa awaria mogła być spowodowana lub w jakim stanie znajduje się obecnie sam mężczyzna. Znaleźli się za to tacy, którzy głośno twierdzili, że to najwyraźniej kolejny z jego głupich popisów i na znak protestu omal nie puścili z dymem domu, w którym się wychowywał, twierdząc że Brea sprowadziła im do miasta zamachowca. Trop ten, jako jeden z kilku, sprawdzali zresztą także funkcjonariusze zaangażowani w prowadzenie śledztwa. Odrzucili go jednak po około dwóch tygodniach, kiedy to opinia biegłego od wypadków lotniczych wykazała, że maszyna, za którymi sterami podczas wystąpienia zderzenia siedział podejrzany została umyślnie uszkodzona jeszcze przed wypożyczeniem przy użyciu profesjonalnych narzędzi, do których dostęp mogli mieć wyłącznie pracownicy firmy, z której usług korzystał. Wciąż przebywający w szpitalu Brazylijczyk został więc natychmiast oczyszczony z zarzutu przeprowadzenia zamachu terrorystycznego, a śledztwo potoczyło się w stronę próby przeprowadzenia zamachu na jego życie. Werdykt ogłoszony w ostatnim tygodniu października przypisywał winę za ten czyn Nathanowi Nattowi Montesowi, byłemu księgowemu pewnego do dziś nieuchwytnego kubańskiego mafiozo, który za pomocą swego podwładnego wiele lat wcześniej usiłował przemycić wiele ton haszyszu, LSD i cracku na teren Zjednoczonego Królestwa. Facet parę miesięcy przedtem uciekł z więzienia, a tuż przed swoim ponownym zatrzymaniem, tym razem dokonanym jednak przez agentów DEA, zdążył jeszcze doprowadzić do faktycznego pozbawienia życia kilkunastu osób, które swego czasu przyczyniły się do jego skazania.
Cóż, wyglądało więc na to, że wbrew powszechnemu mniemaniu Tata Diabeł chyba choć trochę lubi swoje dzieci, skoro nie pozwolił, by do kolekcji ofiar Natta dołączył także Liberty. A może zwyczajnie znowu miał więcej szczęścia niż rozumu... Jakakolwiek nie byłaby prawidłowa odpowiedź na to pytanie, on sam nie zamierzał już więcej brać do ręki drążka od jakiegokolwiek statku powietrznego (a przynajmniej nie w przeciągu najbliższego roku). Z bólem serca odrzucił również propozycję ponownego wstąpienia do Straży Granicznej, twierdząc uparcie, że musi teraz poświęcić się przede wszystkim opiece nad dwoma najważniejszymi kobietami w swoim życiu, zwłaszcza iż ostatnio trochę je zaniedbał. Zagadnięty na osobności przez jednego z kumpli z dawnej jednostki przybyłego do Stanów, by dodać mu trochę psychicznego wsparcia podczas tych wyjątkowo trudnych dni o plany na najbliższą przyszłość, w pierwszym odruchu zaśmiał się nieznacznie, by następnie z sobie charakterystyczną nutką udawanej nonszalancji, za którą jednak każdy, kto znał go trochę bliżej mógł łatwo dostrzec pełną powagę ni stąd ni zowąd wypalił, że skoro i tak nie może uciec od przeszłości, a o większy zawał serca sąsiadów już też najprawdopodobniej nie przyprawi, to chyba równie dobrze może postawić wszystko na jedną kartę, przestać bawić się w strażaka i wrócić do łapania przestępców.
- Ale wiesz, że jeśli faktycznie zdecydujesz się tu zostać, takie akcje jak te nasze nie będą już raczej twoją codziennością ? - Spytał Charles, kręcąc głową nad odpowiedzią przyjaciela.
- Oj, stary, całe swoje życie spędziłeś w wielkich miastach, zgadza się ? - Zapytał, choć w rzeczywistości znał go dostatecznie długo, by potrafić przewidzieć odpowiedź. - No właśnie, więc tego nie zrozumiesz. Tu nie chodzi już tylko o adrenalinę, która omal nie rozsadza ci żył podczas akcji. Tu chodzi o społeczność, w której się wychowałeś. O wszystkich tych ludzi, których codziennie spotykasz na ulicach, nawet jeżeli nadal pamiętają cię jako tego bezczelnego smarkacza z sąsiedztwa.
***
Wątek padł, a ja zwyczajnie nie potrafiłam wypuścić tak silnej historii z rąk, więc powstał post.
W tytule cytat z satyry pt. 90 najważniejszych książek dla ludzi, którzy nie mają czasu czytać autorstwa Henrika Lange'a.
W razie potrzeby, zapraszam do wcześniejszego zasłaniania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz