24.08.2025

[KP] Thea Kairi - Henday

 Uwaga ! Możliwe treści uznawane za niewłaściwe dla osób niepełnoletnich. Czytasz na własną odpowiedzialność. 


 Podkład: Europe - Walk the Earth


Przeszłości nie da się zmienić, ale przyszłość wygląda całkiem nieźle. Jest pełna nieskończonych możliwości.



Thea Kairi - Henday
Właśc. Anthea Lavenda Daisy Kairi - Henday
ID
Urodzona: 26/06/1996, Chania (Grecja)
Zawód: Właścicielka kwiaciarni The Pink Flower i rodzinnego gospodarstwa agroturystycznego Apple Dreams (Farmington Hills)
Grupa: Miejscowa przedsiębiorczyni
Obywatelstwo: Greckie i amerykańskie
Języki: Nowogrecki, turecki i angielski
Studia: Graceland University, Agricultural business
Kolor oczu: Szare
Historia
Gdyby nie ciche plotki nadal co jakiś czas krążące wśród miejscowych dewotek na temat pierwszych trzech wiosen jej życia i blizna od noża znacząca skórę tuż pod lewą piersią, zapewne nie pamiętałaby że urodziła się daleko za ogromnym oceanem. Wujostwo, które przygarnęło Theę tuż po tym, gdy jej matka wreszcie zaćpała się na śmierć, a ojciec dealer został aresztowany starannie omijało ten ciężki temat, nie chcąc by mała dorobiła się dodatkowej traumy. Wystarczyło że była sierotą skrzywdzoną przez własnych rodziców mających przecież chronić ją przed wszelkim złem tego świata. 
Teraz ciotki Pelagii nie ma już niestety wśród żyjących, ale domostwo Hendayów nadal wypełnia wyraźna woń kwiatów jabłoni zmieszanej z nutką różanego aromatu, o którego podtrzymanie dbała osobiście każdego poranka. Dzisiaj można w nim wyczuć także lekką woń lilaków i forsycji. To zasługa Anthei, która mocno wzięła sobie do serca jej złotą zasadę głoszącą, że właścicielka kwiaciarni ma obowiązek reklamować swój biznes także poza miejscem pracy.
Pozostał za to wujek Richard, lecz stan zdrowia nie pozwala mu już na samodzielną opiekę nad gospodarstwem. Podczas gdy jego podopieczna przebywała na studiach w Iowa, biedak zapadł na chorobę Alzheimera, a skoro drogi kuzynek Liam nadal woli głośne imprezy od pracy przy rodzinnej działalności, cała odpowiedzialność w tym względzie spadła wyłącznie na jej barki. Nie żeby narzekała, nie ma do tego prawa. W końcu doskonale wie, że gdyby nie dobre serca tego szczodrego małżeństwa, które niegdyś przyjęło ją pod swój dach i wychowało niczym własną córkę, jej historia potoczyłaby się zupełnie w innym kierunku.  

Odautorsko

3 komentarze:

  1. [O, czwarta postać do kolekcji? Szalejesz, ale w sumie do tylko panów wręcz wypada zrobić jakąś panią. ;D A i ktoś kręcący gospodarstwem agroturystycznym zdecydowanie się na tej mieścinie przyda. Bawcie się dobrze!]

    OdpowiedzUsuń
  2. [ Dziękuję za powitanie Dee :) A panna Thea jest cudowna i chętnie zanurzymy się bardziej w jej historię, jeśli znajdzie się ochota na wątek. W końcu mogą być sąsiadkami, gospodarstwa koło siebie i Moore'owie udostępniają młode kozy dla gości z wielkich miast coby sobie jogę razem uprawiali czy coś ;D]

    Edith

    OdpowiedzUsuń
  3. Mariesville to urocze miasteczko. Niewielka społeczność, gdzie większość powita ciepłym uśmiechem i wyciągnie pomocną dłoń. Co jakiś czas pojawi się ktoś nowy, ale większość nazwisk przewija się tutaj od pokoleń. Mieszkańcy nie boją się ciężkiej pracy a obowiązki gospodarzy i sadowników dyktują zmieniające się pory roku. Można głęboko odetchnąć i odpocząć, choć na anonimowość nie można liczyć. Moore naprawdę kochała to miejsce, był to jej dom. Jednak zawsze wydawało jej się za małe. Wielu uważało LA za przereklamowane, zepsute i nieodpowiednie dla młodej dziewczyny z Georgii a Dee w tłumie ludzi, w godzinnych korkach i hałasach wielkiego miasta, znalazła drugi dom. Kiedy w Mariesville życie płynęło powoli i nie wiele się zmieniało, w mieście aniołów nic nie stało w miejscu: wszystko działo się szybko, było dynamicznie i ciekawie. Pokochała miasto za swoją różnorodność, koloryt i za to ile miało do zaoferowania. Potem ruszyła w trasę i w drodze znalazła siebie. Trochę poszalała, potknęła się kilka razy i wiele się nauczyła. Wróciła trzy miesiące temu i wszyscy mówią, że nic się nie zmieniła, ten sam szeroki uśmiech i iskierki w oczach. On jednak wiedziała, że nie ma już dziewczyny, która w wieku dziewiętnastu lat po raz pierwszy opuściła rodzinny stan. Wydoroślała. I choć ona się zmieniła, znalazła niesamowity komfort w tym, że Mariesville było dokładnie takie samo.
    Miała problem ze snem w swojej starej sypialni na piętrze. Na materacu walały się łupiny po słoneczniku, którym zajadała się cały wieczór i miała wrażenie, że wpijają się w każdy centymetr jej ciała. Wpatrywała się w sufit, próbowała słuchać muzyki, czytać książkę i za nic nie mogła zmrużyć oka. Było za cicho. Przez ostatnie pięć lat przyzwyczaiła się do głośnych ulic, co chwila przejeżdżających samochodów na syrenie, porannych sygnałów cofania śmieciarek i tłumów rozgadanych ludzi. Zirytowana usiadła na łóżku, zegarek pokazywał drugą trzydzieści, wszyscy w domu dawno spali. Postanowiła zejść do kuchni i poszukać czegoś do przegryzienia. Barnaba mruknął niezadowolony, ale nawet nie podniósł głowy, kiedy przeszła nad nim wychodząc z pokoju. Nie znajdując nic w lodówce, zdecydowała się na szklankę zimnej wodę. Napełniając naczynie zerknęła przez okno nad zlewem, po czym opuściła wzrok. Po chwili jednak ponownie podniosła głowę i odsunęła białą firankę, by upewnić się czy oczy jej nie mylą. Na schodach werandy siedział młody mężczyzna, w głową między kolanami.
    Edith odłożyła szklankę na blat, podeszła do drzwi, gdzie wsunęła na nogi buty mamy i wyszła na zewnątrz. Od razu poznała Liama, który już nie po raz pierwszy od jej powrotu, nie trafił do domu. Podeszła bliżej i skrzywiła się lekko, śmierdział gorzelnią i cicho pochrapywał. Musiał mieć wyjątkowo ciężką noc skoro nie udało mu się dotrzeć do drzwi albo chociaż huśtawki na werandzie. Delikatnie położyła mu dłoń na jego ramieniu i próbowała obudzić. Po kilku minutach namów, udało się go postawić na nogi i ruszyli w stronę domu chłopaka. Większość ciężaru przerzucił na brunetkę, leniwie sunąc nogami po mokrej trawie. Choć droga nie była długa, zajęło im to dobrych kilkanaście minut podczas których on cały czas coś bełkotał pod nosem. Henday nie znalazł ani kluczy ani telefonu w swoich kieszeniach. Dee posadziła go na ławce przy drzwiach i miała zamiar delikatnie zapukać, a jeśli nikt nie otworzy, trudno, przynajmniej był już pod właściwymi adresem.

    Edith

    OdpowiedzUsuń