21.02.2025

[KP] Tanner Gentry

// kontraktor PMC, mechanik

Zawsze miał dobry łeb do złych interesów i niewyparzoną gębę pełną siarczystych epitetów, którymi częstował częściej, niż fajkami kupionymi na sztuki pod ladą. Ludzie wzdychali z ulgą, gdy znikał na kilka długich tygodni i wytężali uwagę, gdy wracał na następne trzy, gorsząc starsze sąsiadki nieogoloną twarzą i świeżymi ranami złapanymi na kilka prowizorycznych szwów. Znalazł sobie doskonały patent na dobry zarobek i uzupełnianie zapasów adrenaliny, w dodatku mógł mieć głęboko gdzieś obowiązki moralne, interesy polityczne i bohaterstwo, a to dla kogo strzelał i czyje emblematy nosił, obchodziło go tyle, co zeszłoroczny śnieg. W domu rzucał na stół gruby zwitek banknotów, psuł nerwy dwójce przybranego rodzeństwa i bez słowa szedł do warsztatu lizać egzystencjalne rany, bo tych, które naprawdę bolą, choć ich nie widać, zgromadził wiele więcej. Zwykle wracał zepsuty, czasami bardziej, czasami mniej, ale skutecznie odprawiał z kwitkiem stroskaną matkę, każąc jej zająć się rozliczaniem długów, które ciągną się za nimi jak smród, a nie płakaniem nad jego niedolą, i środkowym palcem żegnał ojca, nawet w dniu, w którym nałóg wreszcie postawił na nim krzyżyk. Nie było mu go szkoda, bo miał ich za nic, odkąd pamięta, tak samo jak swoje bękarty po związku z kochanką, które sprowadził im na głowę. Przejął po nim warsztat i cały śmietnik z problemami, ale źli chłopcy, którzy czekają na kasę, a za ojca błędy gotowi są rozliczyć wszystkich, których znał, to nie jest wcale najgorsza rzecz, z jaką przyszło mu się w życiu mierzyć. Najgorsze to stracić kogoś, w kogo się wierzy i dla kogo warto było przynajmniej próbować stać się lepszym. 


Imiona i nazwisko:Tanner Jack Gentry Data i miejsce urodzenia:31 X 1988 r. Camden, Georgia Miejsce zamieszkania:Riverside Hollow, Mariesville Aktualny zawód i miejsce pracy:mechanik, właściciel Jack's Garage Dodatkowy zawód:kontraktor PMC, Academi Moyock, NC Grupa:Rodowici Mieszkańcy Pojazd:Toyota Land Cruiser 80 Hobby:bilard, poker, gitara, muscle cars

Dzieciakiem był niesfornym i trudnym do ujarzmienia – jak wszyscy szli w lewo, to on szedł w prawo, bo robienie zasadom na przekór sprawiało mu dużo frajdy, podobnie jak grzebanie pod maską, ale to się chyba nie zmieniło, a przynajmniej nie tak do końca, bo z kodeksem moralnym wciąż nie jest mu po drodze, tyle tylko, że teraz łamie zasady z głową, bo wie, że grozi mu za to coś gorszego, niż nastoletni szlaban. Do domu zawsze wracał późnymi wieczorami, świadomie igrając z gniewem ojca
JACK GENTRY, 1960-2024, worst deceased father
, który pieklił się i sapał, ale bardziej dla zasady, bo w rzeczywistości było mu tak bardzo wszystko jedno, że nie ruszał tyłka z kanapy, na której najczęściej zasypiał z niedopitym piwem w ręku. Matka
GRACE GENTRY, 01.11.1965, always scared mother
krzątała się po kuchni, ścierając z mebli kurz, którego wcale tam nie było i udawała, że nie wie, co ojciec wyprawia, jeżdżąc co drugi dzień do Camden przez te wszystkie lata i zaciągając tam kredyty na lafiryndę, która w końcu dała nogę, zgodnie z wszelkimi przewidywaniami. Nie oprzytomniała nawet, gdy przywiózł nie jej dziecko – po prostu przyjęła to do wiadomości, bo to i tak było lepsze, niż odzywanie się i zbieranie batów, a potem staranie się ich zamaskować jakimś tanim pudrem, żeby koleżanki przypadkiem nie gadały, jak to w ich domu dzieje się źle. Doprawdy, jakby nikt nie wiedział. Mając dwadzieścia dwa lata nagle okazał się bratem przyrodnim jakiejś piętnastoletniej siksy
GEMMA GENTRY, 01.04.1995, bittersweet step sister
, a dwadzieścia dwa i pół, gdy okazał się jeszcze bratem osiemnastoletniego
TRAVIS GENTRY, 04.02.1992, fuckin' step brother
studenta ekonomii, który, na jego szczęście, wyjechał w pizdu do Kalifornii i wcale się tu nie pokazał. Oczywiście, do czasu. Z naprawiania pojazdów, maszyn rolniczych i starych gratów żyć godnie się nie dało, gdy ojciec przewalał kasę na maszynach i bawił się w sponsoring, mimo że przez bardzo długi czas mieli tu monopol, a nielegalne interesy okazały się zbyt ryzykowne, szczególnie, gdy było się już na celowniku stróżów prawa. W tym momencie i tak nie pozostało mu nic innego. Trzeba było szukać innej ścieżki, więc za sprawą dobrych kolegów, którym musiał później odpalić odpowiedni procent, dał się zwerbować do armii – brudnej i trochę innej, niż ta honorowa, znana ludziom z filmów akcji. Wpasował się, bo życie na krawędzi było mu dobrze znane, a wyjazdy na operacje w barwach obcego kraju okazały się tego dopełnieniem. Musiał tylko uważać, żeby nie dać się złapać, bo nie przysługiwały mu żadne żołnierskie prawa i przywileje, ale wizja bycia sądzonym w Afryce za zabójstwo była skuteczną motywacją do tego, by biegać szybko i niespostrzeżenie. Najemnik wojskowy na eksport – nie dobrze było się tym chwalić, ale dobrze było od tego zacząć, żeby otworzyć sobie kolejne drzwi, którymi dostał się do prywatnej organizacji militarnej, i tym sposobem zacząć przeplatać bieganie po Afryce z chronieniem tyłków ważnych osobistości. Pieniądze się zgadzały, a jemu było wszystko jedno w kogo miał się wcielić, dopóki ojciec się nie przekręcił i nie wylało się szambo, o którym przez tyle lat nie miał pojęcia. Ale skoro poradził sobie z życiem w wykolejonej rodzinie, skoro przetrwał pierwsze wrażenie po oddaniu celnego strzału, odejście kobiety
HARLOW CLARKE, 17.05.1991, goodbye my lover
, którą kochał, a także pogrzebanie relacji z kobietą
TAMARA EMERSON, 05.06.1992, remarried ex-gentry
, którą próbował pokochać, choć nigdy nie zdołał, bo w rzeczywistości nie chciał, to z lewymi interesami ojca też sobie poradzi. Musi. I tylko czas pokaże z jakim skutkiem.


UWAGA: poniższe treści mogą zawierać elementy przeznaczone dla dorosłych czytelników
Zostawiam go w Waszych rękach :)
zdaniezlozone@gmail.com

54 komentarze:

  1. [Dobra, przyznaję się, że brzydko podglądałam, ale i tak: cześć, ależ super niespodzianka! :D

    Fantastycznie widzieć Cię z kolejnym interesującym panem, którego kartę czyta się z przyjemnością, chociaż o przyjemnych rzeczach nie opowiada. Ale zaserwowałaś tutaj kawał historii! Wciągnęłam się i zdecydowanie chcę więcej! Ach ten Tanner, roztrzaskany z niego facet, ale może znajdzie się ktoś, przy kim będzie choć trochę łatwiej i lepiej? Tego mu życzymy <3 Jestem pewna, że zostawiasz go w dobrych rękach, lepiej trafić nie mogliście, haha.
    Baw się z nim tutaj tak dobrze jak z Rowanem! ;))
    Dużo weny, bo jej efekty są wspaniałe! 💖]

    sąsiadka Nancy Jones

    OdpowiedzUsuń
  2. [Ja już chyba wspominałam, że Twoje postacie są świetnie dopracowane i w ogóle? I jakoś mnie ujęło, że tym razem to pan mechanik! Z Wynn na pewno by się polubili!
    Tymczasem jeśli Tanner lubi ciastka albo potrzebuje kogoś, kto by go nieco podtuczył xD, to wiecie, gdzie nas znaleźć! :D]

    Corinne Whitby

    OdpowiedzUsuń
  3. [Nie rozpieszczasz tych panów, dokopujesz im równo 🤯 W domu przesrane, u stróżów przekichane, a w życiu osobistym bagno. Niezły kocioł.
    Jakby wdał się w bójkę, to chyba nikogo to nie zdziwi. Jakby wpadł pod rower Abi i dał się jej z kolei opatrzyć albo i odprowadzić do domu, to wtedy dopiero sąsiadki by miały do gadania!
    Standardowo łobuz do ukochania, ale taki co się nie da złapać. Mój ulubiony typ 😏🤩 Dobrej zabawy, jakby co, nie znikamy i wiesz gdzie nas znaleźć]

    Abigail

    OdpowiedzUsuń
  4. [Mocny, silny charakter, z którym chciałoby się zadrzeć tak z czystej ciekawości, aczkolwiek trzeba liczyć się z tym, że może to być jednorazowa próba, bo Tanner nie wyglada na takiego co kogoś oszczędza. ;D Niesamowita postać, jak wszystkie z Twojego ramienia. Życzę dobrej zabawy i polecam się z Giną! :)]

    Gina Swanson

    OdpowiedzUsuń
  5. [O, kolejny Tanner. :D Rozumiem, że to imię prześladuje Cię po nocach i nie daje spać? ;>
    Niełatwego z niego zrobiłaś chłopa, ale jestem pewna, że dobrze będzie Ci się nim pisać. Ciekawe, czy taki niespokojny duch odnajdzie w końcu swoje miejsce na ziemi. Baw się z nim. ;-)]

    Betsy Murray & Clementine Redford

    OdpowiedzUsuń
  6. Corinne Whitby nazwałaby siebie słodką cynamonową bułeczką albo pączkiem, ale takim bez nadzienia, posypanym jedynie cukrem pudrem. Była prostą dziewczyną o nieskomplikowanej duszy i niezbyt wygórowanych pragnieniach, a największe z nich dotyczyło swego czasu nowego miksera, który ostatecznie dostała od babci rok temu w święta. Od tamtej pory materialne marzenia były małe, malutkie albo nie było ich wcale, bo po co jej kolejny sweter czy tusz do rzęs, po co jej następna sukienka, spódnica? O wiele bardziej pielęgnowała w sobie miłość do przeżywania. Było tyle do zrobienia! Tyle do posmakowania, tyle do poczucia, do dotknięcia!
    — A ty znowu coś pieczesz? — Babcia Lily zajrzała jej przez ramię, a Corinne podskoczyła w miejscu, słysząc ciepły głos, którego wcale nie spodziewała się usłyszeć, bo było już późno, a babcia zazwyczaj wcześnie zasypiała, tuż po swojej ulubionej dramie w telewizji, która liczyła z tysiąc odcinków, a główny bohater był jednocześnie mężem, bratem, synem, niedługo się pewnie okaże, że też swoim klonem. Corinne wcale nie zamierzała mówić głośno, że to nie miało sensu, że cały ten serial to koszmarny absurd, a wspólnie z babcią wołała: A to cholernik! A to zdradzający wąż! Umarł, ale pewnie przeżyje!
    — Tak, chcę podziękować jakoś Tannerowi za pomoc — odpowiedziała, ignorując, że w babcinych oczach pojawił się błysk.
    — No to dodaj więcej cukru! Na czymś muszą rosnąć te jego mięśnie! — Babcia Lily zaśmiała się głośno, a Corinne przewróciła z rozbawieniem oczami. — Możesz mu też podziękować, że ostatnio tutaj wpadł. Furtka trzyma jak ta lala!
    — Przekażę, ale babciu… nie możesz prosić Tannera o pomoc z każdą pierdołą… — wymamrotała, ale Lily pacnęła ją w ramię, co sprawiło, że wydała z siebie ciche auć. Czasem zastanawiała się, kiedy Tanner zacznie jej unikać albo uciekać w popłochu, widząc ją gdzieś z daleka, bo może znowu będzie mu suszyć głowę i prosić, i przyglądać się jego twarzy i w ogóle to liczyć się z jego odmową, a przecież spytała grzecznie i ładnie, a on coś tam zazwyczaj mamrotał, a potem się godził. Corinne miała wtedy ochotę upiec mu milion bułeczek cynamonowych albo najlepiej wypełnić tymi bułeczkami jego dom, warsztat, samochód – wszystko!
    — Po prostu sprawdzam, czy wciąż mam to coś. — Babcia prychnęła głośno, a potem posmakowała kremu czekoladowego i pokiwała głową.
    — Babciu, życie to nie telenowela… — wymamrotała z rozbawieniem i zacisnęła usta w wąską linię, wyobrażając sobie, jak babcia wciela się jedną ze swoich ulubionych bohaterek, która romansuje z młodszymi od siebie mężczyznami, korzystając z życia i popijając kolorowe drineczki nad basenem.
    — Może i nie, ale trzeba żyć tak, żeby z tego życia umieć korzystać — stwierdziła i puściła jej oczko. Zaraz potem wyciągnęła dłoń i pogłaskała ciemne włosy swojej wiecznie zabieganej wnuczki. Przez jej pomarszczoną twarz przebiegł zatroskany cień, jakiś wewnętrzny niepokój i strach, a Corinne to zauważyła, dlatego schwyciła babciną dłoń i wtuliła się w jej wnętrze. Babcia Lily była twardą babką, taką, która mówiła prosto z mostu. Kochała ciemne piwo, papierosy i karaoke, uwielbiała krwawego steka, robiła najlepszy gulasz i grochową i była jej najlepszą przyjaciółką.
    — Wszystko jest w porządku — odezwała się szeptem, chcąc, aby babcia wiedziała, że wcale nie zamierzała się poddać i że to ona skopie dupsko rakowi. Rokowania były całkiem niezłe, a ona przeszła już przez pierwsze naświetlenia. Teraz wystarczyło trochę poczekać, a potem powtórzyć badania. Gdyby nic się nie zmieniło, została jej jeszcze chemia, mastektomia… Cóż, Corinne wcale nie zamierzała o tym myśleć.
    — A czy ja mówię, że nie jest? — Babcia Lily prychnęła. — Jak już zamierzasz tuczyć Tannera, to weź mu gulasz, który zrobiłam. To też w ramach podziękowania.
    — Dobrze, babciu. — Corinne uśmiechnęła się lekko pod nosem i pokiwała głową.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Stara Toyota Corolla pachniała słodkim odświeżaczem powietrza i była istnym sanktuarium Corinne. Z tyłu woziła kilka blach, trochę ubrań, gdzieś walały się zapomniane kupony i gumy do żucia, dalej pewnie znalazłoby się kilka książek. Ten artystyczny nieład idealnie odzwierciedlał właścicielkę auta, no, przynajmniej tę chaotyczną część jej natury.
      Corinne zaparkowała swoją Suzy – bo tak pieszczotliwie określała Toyotę – przed warsztatem samochodowym. Samochód zatrzymał się miękko, leciutko. Ostatnio działał bardzo dobrze, szczególnie po ostatnim razie, gdy oddała auto w ręce Tannera, prosząc, aby zajął się Suzy – najpierw jednak spędziła jakieś piętnaście minut, aby wytłumaczyć mu, dlaczego Suzy (imię wzięła od kobiety sprzedającej samochód) i dlaczego on też powinien nazwać swoje auto.
      Złapała za siatkę z gulaszem i ciastem, a potem zamknęła auto, pociągając cicho nosem, gdy poczuła powiew zimnego, ale zdecydowanie cieplejszego niż jeszcze tydzień temu wiaterku. Corinne czuła już wiosnę – wyobrażała sobie, jak będzie jeździć do pracy rowerem, że zacznie sprzedawać marchewkowe ciasteczka i że niedługo Wielkanoc, więc znów wpadnie kilkanaście zamówień, a potem wiosna się skończy i zacznie się lato,
      — Tanner? — odezwała się, rozglądając po warsztacie. Nie przeszkadzał jej zapach oleju i innych środków, których nazw pewnie by nie wymówiła. Przyglądała się półkom, narzędziom, oglądała ściany i ostrożnie stawiała kolejne kroki w swoich czarnych botkach z dzwoneczkami przy zamkach.
      Uśmiechnęła się jasno, gdy dostrzegła znajomą sylwetkę. Tanner pochylał się właśnie nad jednym z aut, ewidentnie coś tam przykręcając albo odkręcając, albo w ogóle robiąc inne magiczne rzeczy znane tylko mechanikom.
      — Cześć! Masz chwilkę? — Zbliżyła się jeszcze o kilka kroków, niefortunnie potykając się o jakiś kabel (albo o coś innego), a z jej ust uciekło krótkie CHOLERCIA, ale kiedy jakimś cudem udało jej się złapać równowagę, nie wywalić się, a jej palce mocno ściskały siatkę, odetchnęła, chuchnęła sobie w grzywkę i odchrząknęła.
      — Żyję, nic mi nie jest! — odezwała się nieco rozbawionym, nieco spiętym głosem, bardziej przekonując o tym samą siebie niż Tannera, choć było jej nieco głupio, toteż czuła lekkie szczypanie w policzki. Przestała też marszczyć swój nos, który zawsze w takich chwilach musiał żyć własnym życiem, zupełnie jakby próbował uciec z jej twarzy w obawie przed tym, że zaraz spotka się z czymś twardym.

      Corinne Whitby☀️ 🍰 🌻

      Usuń
  7. Corinne bywała w warsztacie nie bardzo często, raczej tylko wtedy, gdy coś się popsuło albo kiedy Suzi wydawała z siebie dziwne dźwięki, albo jak naprawdę, naprawdę potrzebowała pomocy. Być może za bardzo przyzwyczaiła się do tego, że Tanner jest nie tylko dobrym mechanikiem, ale też złotą rączką i jak trzeba by było, to pewnie i by statek kosmiczny naprawił.
    Lubiła też te niezobowiązujące rozmowy i zdradzanie Tannerowi swoich zamiarów, komentowanie filmów, które obejrzała, polecanie mu czegoś do obejrzenia, choć tak naprawdę nie sądziła, że się skusił, a wcale nie oglądała romansideł, ba! Ostatnio zrobił się niezły szum wokół nowego Nosferatu, toteż Corinne upiekła kilka czekoladowych, czarnych babeczek i ozdobiła w ciasteczka imitujące skrzydła, dodała też małe, wampirze kły! Dorzuciła jedną z tych babeczek Tannerowi, ale zapomniała zapytać, czy smakował mu wiśniowy krem w środku. Innym razem narzekała, że uśmierca kaktusy albo że książka, którą chciała przeczytać, a więc i kupić, była zbyt droga. Cóż, te wszystkie rozmowy, małe i duże, były przyjemnym początkiem dnia, szczególnie że Tanner pojawiał się w cukierni niemal od razu po niej. Czasem zastanawiała się, o której tak naprawdę wstał, czy w ogóle spał, a może wystarczało mu tylko 5 godzin snu?
    Słysząc jego przekleństwo, uśmiechnęła się leciutko. No tak, jak już pierdolić to pierdolić i to tak, żeby każdy wiedział, co się pierdoliło i że to pierdolenie pasuje do okazji. Corinne zacisnęła usta w wąską linię, zerkając po kablu, który wydawał się nieco nędzny. Może następnym razem, jak będzie się chciała odwdzięczyć Tannerowi za pomoc, to mu kupi kabel? Zwykły, ale dobry kabel był chyba idealnym prezentem dla mechanika.
    — Okej, milisekundy może nie masz, więc zostają nam jeszcze mikrosekundy i nanosekundy — stwierdziła swobodnie, przyjmując jego wzrok, który pewnie odstraszyłby większość osób, bo był znaczący i wyrażał więcej niż tysiąc słów, a już na pewno sugerował, że NAPRAWDĘ nie miał czasu i żeby sobie poszła, bo tylko mu przeszkadza, ciągnie za kable i w ogóle to jeszcze przez nią wysmyknęło mu się przekleństwo, choć Corinne wiedziała, że pewnie Tanner to i zna więcej przekleństw, i że jeszcze więcej przeklina, co, oczywiście, w żaden sposób jej nie raziło, wręcz przeciwnie. Piekąc, wyznawała zasadę, że nigdy nie powinno chwalić się biszkopta, więc zamiast chwalić, rzucała epitetami, najlepiej działało: rośnij, ty przeklęty chujku, ale tylko jeśli łączyła to z intensywnym gapieniem się w piekarnik.
    — Zapamiętałeś! — Zaśmiała się mimowolnie, dość ciepło, a potem ruszyła za Tannerem, który szedł wzdłuż kabla. — Suzi jest zdrowa, po jej ostatniej wizycie u ciebie działa bardzo cichutko i bez żadnych zarzutów. Dziękuję jeszcze raz, uratowałeś mi wtedy życie — dodała, choć wcześniej już mu dziękowała, a potem jeszcze raz dziękowała, gdy odbierała samochód, i później w cukierni, no i jeszcze, gdy się minęli na chodniku. Być może jej dziękuję, Tanner będzie go prześladować do końca życia, ale doceniała jego pomoc i to, że nie kazał jej wyjść i że nie groził jej palcem i że nie zaznaczał nim, że nie ma nawet jednej milisekundy. Tak, za to powinna być mu wdzięczna.
    — Pomijając kwestię Suzi i twoich ani jednych milisekund, to przyszłam tutaj po to, żeby podziękować za pomoc w domu. Babcia jest zachwycona, więc przyniosłam coś od niej. Upiekłam też tort… — Posłała Tannerowi znaczące spojrzenie, żeby nie ośmielił się nawet komentować jej zdrowia psychicznego i żeby nie mówił, że torty to się jadło, gdy miało się urodziny, bo skoro Corinne mogła coś pierdolić, to pierdoliła tortowe okazje, bo żeby móc zrobić tort i zjeść, nie potrzebowała urodzin, imienin ani innych świąt.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Wzięłam też papierowe talerzyki i plastikowe łyżeczki — dodała, nie do końca wiedząc, czy Tanner miał takie cuda w warsztacie. Równie dobrze mógł jeść bułeczki cynamonowe prosto z papierowej torby i nikt by go za to nie winił, bo takie smakowały najlepiej, szczególnie jeśli ta torba jeszcze ociekała parą, bo Corinne starała się, żeby słodkości były jak najbardziej świeże.
      Stanęła obok Tannera, który zlokalizował gniazdko, a potem rozejrzała się wokół. Namierzyła wzrokiem jakiś stół, który był nieco brudny, ale to też jej nie przeszkadzało. Jako dziecko dość najadła się lizaków z piachem, więc nie wybrzydzała. Odłożyła reklamówkę, a potem nucąc chwilę zasłyszaną piosenkę Burn, burn, burn, wyciągnęła tort. Zdjęła też górną część opakowania, obnażając ciasto, które miało kształt opony samochodowej. Corinne wycięła kształt, zrobiła dekoracje i całość prezentowała się całkiem nieźle – idealny tort dla fana motoryzacji albo dla właściciela warsztatu samochodowego.
      — Poza tym — zaczęła mówić, krojąc ciasto plastikowym nożem — skoro tutaj jestem, to może mogę jakoś pomóc? Całkiem nieźle trzymam śrubokręt! — Zerknęła w stronę Tannera, który wciąż majstrował przy gniazdku. — Nie szukasz czasem pomocy do warsztatu? — spytała niewinnie, zdecydowanie żartując, a potem zbliżyła się do mężczyzny z papierowym talerzykiem i kucnęła, bo gniazdko było nisko, a ona musiała widzieć, czy Tanner bardzo nie miał czasu, czy może tego czasu nie chciał mieć.
      — Ciasto jest cynamonowe… — rzuciła wesoło, zupełnie jakby była diabłem, który kusił śmiertelnika czymś wyjątkowo drogocennym.

      Corinne Whitby 🧁 🍫 ☀️

      Usuń
  8. [Bo biszkopt nie może być chwalony, wtedy w ogóle nie rośnie… chujek! 😂😂😂]

    Gdyby jej Tanner powiedział, że rozsiewa wokół siebie tęczową aurę cukierkowego szczęścia, pewnie by przytaknęła, a potem naprawdę wyposażyłaby się w brokat i ozdobiła jego brwi, które zazwyczaj były ściągnięte lub wyrażały o wiele więcej, niż ich właściciel chciałby przekazać, bo to nie tak, że Tanner nie dawał jej znaków, że ma dać sobie spokój i że najlepiej by było, gdyby sobie poszła – oczywiście, że dawał! Ale Corinne wcale nie chciała omijać Tannera szerokim łukiem, ba! Pewnie gdyby powiedział, że właśnie kogoś zamordował, pomogłaby mu ukryć ciało, a potem upiekłaby tyle ciasta, że mogliby zwiać z Mariesville i zamieszkać w domu z piernika.
    Zacisnęła usta w wąską linię, słysząc, jak wypuszcza powietrze przez nos, a kiedy zobaczyła jego nienaturalny uśmiech, prawie nawet przerażający – powinna kiedyś Tannerowi zasugerować, że pójdą razem zbierać cukierki w trakcie Halloween, bo ewidentnie pasował mu kostium jakiegoś psychopaty z nożem, również się uśmiechnęła, tylko że jej uśmiech był jasny i ciepły, może trochę świadczący o rozbawieniu całą sytuacją. Jej entuzjazm zderzał się z jego irytacją i tak naprawdę powstał pewien impas, bo Corinne wcale nie zamierzała odpuszczać, a i wiedziała, że Tanner też się nie wycofa.
    — Hmm? Co moje usta? Jestem od czegoś brudna, podoba ci się mój nowy błyszczyk? — wyrzuciła z siebie kilka pytań, przyglądając się męskiej twarzy. Zaraz potem prychnęła cicho, a potem przewróciła oczami. — Zamykam, i to dość często. Jestem cukiernikiem, dużo jem, więc często zamykam buzię, Tanner. Ludzie zamykają buzię, jak jedzą. Więc jeśli chcesz, żebym się zamknęła, musisz zjeść ze mną ciasto.
    Próbowanie tych wszystkich słodkości mogłoby okazać się nieco zgubne, dlatego Corinne dbała nieco o swoją talię, robiąc dziesięć tysięcy kroków dziennie, jadła też owoce i warzywa, piła dużo wody. Może nie była tak szczupła jak wtedy, gdy była nastolatką i na pewno nie miała tak płaskiego brzucha, to i tak wyglądała całkiem nieźle. Dałaby sobie z trzy babeczki na pięć.
    Do usranej śmierci było dość zabawnym stwierdzeniem, szczególnie w jej przypadku, bo w końcu walczyła przeciw chorobie, cholerny rak po jednej stronie narożnika, ona po drugiej, podjęła się radioterapii, regularnie odwiedzała lekarzy, ale to wcale nie gwarantowało tego, że dożyje swoich siwych włosów i wypadającej szczęki. Gdyby miała być całkowicie szczera, to tak, zamierza mu dziękować do usranej śmierci i jeszcze dzień dłużej, a może ze trzy dni, żeby mieć pewność, że nie zmartwychwstanie.
    — Obiecuję, że jeśli istnieje życie po śmierci, będę ci dziękować jeszcze kilka dni po tym, jak umrę — rzuciła całkiem szczerze, uśmiechając się wesoło. — Lepiej poszukaj numeru do dobrego egzorcysty.
    Zerknęła w stronę ciasta, a potem słuchając Tannera, zjadła trochę. Wypiek ewidentnie miał w sobie cynamon, a krem był czekoladowo-orzechowy z kwaskowatą malinową żelką. Wszystko komponowało się całkiem nieźle, a gdyby miała się przyznać, to smakowo tort odzwierciedlał to, jak widziała Tannera. Cynamon pojawił się, bo Gentry kupował od niej bułeczki cynamonowe i kojarzyły jej się z tym, jak przychodził rano, jeszcze przed wszystkimi. Czekoladowo-orzechowy krem był otulający i miły – i choć Tanner może nie grzeszył urokiem słodkiego pieska, a raczej Pitbulla, to doceniała jego pomoc, poświęcenie jej tej milisekundy ze swojego życia. Natomiast kwaśna malinowa żelka zdecydowanie pasowała do jego spojrzeń, które mogły zabijać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Weź ją sobie. — Wyciągnęła do niego prawą dłoń, dość drobną, z krótkimi palcami i równie krótkimi paznokciami, które nie były pomalowane lakierem. — Ale najpierw zjedz ciasto. Pewnie nic nie jadłeś od rana, oprócz bułeczek, które dzisiaj kupiłeś. — Oddała mu talerzyk, a potem wyprostowała się i znów rozejrzała po warsztacie.
      Wzruszyła lekko ramieniem, gdy Tanner stwierdził, że ma coś z wariatki, a potem uśmiechnęła się mimowolnie, widząc jego uśmiech. Lubiła ten moment, kiedy Gentry okazywał się jednak człowiekiem, a nie cyborgiem z Terminatora, który tylko kopiuje ludzkie zachowania. Wiedziała, a raczej chciała wierzyć, że Tanner Gentry bywał słodką pianką w kakao, robiąc sobie czasem przerwę od bycia gorzką czekoladą.
      — Uznam to za komplement, Gentry. Tylko wariaci są coś warci — odparła luźno, dość swobodnie, nieco zaczepnie, marszcząc przy tym swój nos. — Babcia kazała ci jeszcze przekazać porcję jej popisowego gulaszu, też w ramach podziękowania, i na twoim miejscu lepiej bym zjadła wszystko, bo możesz dostać ankietę z pytaniami otwartymi, czy aby na pewno pojadłeś.
      Zbliżyła się do stołu, aby złapać za drugi talerzyk z ciastem i pakując sobie wypiek do ust, zaczęła rozglądać się po warsztacie. Tym razem stąpała ostrożniej i z wyczuciem.
      — Wiesz, że lubię twój warsztat? — spytała, choć wcale nie oczekiwała, że Tanner jej odpowie. — Każde stanowisko pracy trochę świadczy o pracującym, obnaża przyzwyczajenia i inne drobne rzeczy — dodała, opierając mały plastikowy widelczyk o dolną wargę. — Lubię twój warsztat, bo nawet jeśli tutaj nie pasuję, to zawsze znajduję sobie miejsce, nawet gdy za każdym razem próbujesz mnie stąd wywalić. — Zaśmiała się cicho. — Nad czym teraz pracujesz?

      Corinne Whitby 🧚‍♀️🤲

      Usuń
  9. [Dziękuję za powitanie! Ależ mi go szkoda, ciągle życie daje mu w kość, ale my chyba kochamy robić naszym bohaterom pod górkę, to w końcu daje duże pole do popisu jeśli chodzi o wątki i ubarwia postać. Oby przez te lewe interesy ojca mu włos z głowy nie spadł! Dasz się ukraść z Tannerem na wspólne pisanie? Alice mógłby się zepsuć samochód akurat gdzieś w pobliżu warsztatu i wiedziałaby, gdzie pokierować swoje kroki? Przy okazji mogłaby się wyminąć w przejściu z nieciekawymi panami i jak to ona, będzie chciała od niego wyciągnąć czy wszystko jest aby na pewno w porządku? Obydwoje długo tutaj mieszkają, więc zakładam, że pewnie się znają, choćby z widzenia. Daj znać co myślisz, jestem też otwarta na wszystko inne, a przy okazji życzę dużo weny, bo wątków wciągających i chętnych na pisanie z takimi postaciami jak prowadzisz, to nigdy Ci nie zabraknie :D]

    Alice

    OdpowiedzUsuń
  10. [❤️❤️]

    Padało, gdy prawie dziesięć lat temu Harlow Clarke opuszczała Mariesville, chcąc zacząć od nowa gdzieś daleko stąd, a ona podskórnie czuła, że to fikcja. Wiedziała, że zostawia w tej mieścinie za dużo wspomnień oraz sentymentów, by móc tak po prostu wyjechać i nie oglądać się za siebie. Nie miała czystej karty, nie miała pozamykanych spraw, czuła niedosyt i była automatycznie pozbawiona szansy na prawdziwy nowy początek, ponieważ zostawiła część siebie komuś w Mariesville. Tak wielką, że przez chwilę łudziła się, że za niedługo wróci, że coś się zmieni, że oboje tak bardzo nie będą potrafili bez siebie żyć, że nie pozwolą na to, żeby tak beznadziejnie się to skończyło. Ale pozwolili, dlatego potem, zaraz po nadziei, złości i rozczarowaniu przyszła rzeczywistość, w której musiała odnaleźć się bez Tannera.
    Rzecz jasna, nie ułatwiała sobie tego, interesując się nim i jego życiem, niby mimochodem wypytując o niego wspólnych znajomych, choć większość z nich zgodnie twierdziła, że powinna to zostawić, pozwalając mu zostać dla siebie tylko przeszłością. Gdyby oni tylko, kurwa, wiedzieli, jak bardzo próbowała.
    Padało również wczoraj, gdy Harlow wtargała do domu kolejne pudło ze swoimi rzeczami i trzymając go w rękach, próbowała znaleźć mu miejsce w pokoju, w którym roiło się od wszelakich kartonów i pudełek po brzegi wypełnionych ubraniami, talerzami, kubkami, największymi i najróżniejszymi pierdołami. Pod jej nogami kręciły się koty, utrudniając jej przejście kartonowego slalomu, podczas którego włączała każde możliwe światło w domu, by nie przepaść przez ten chaos oraz bałagan. Jej wzrok najpierw spoczął na kawałku wolnej podłogi, który już po chwili nie był wolny, a następnie mimowolnie podniósł się na to okno, które ojciec setki razy chciał zabijać dechami. Cholerne okno, które samo w sobie wywoływało tyle wspomnień, że najlepiej, by było, żeby Harlow się go pozbyła, bo nie dość, że wychodziło na cholerne podwórko Gentrych, to jeszcze było dokładnie naprzeciwko tego drugiego cholernego okna, w którym tyle razy wypatrywała Tannera. Wczoraj nie próbowała tego robić, a jednak tuż po drugiej stronie zupełnie znienacka pojawiło się uosobienie tych wszystkich wspomnień i sentymentów, które Harlow w sobie pielęgnowała. Powoli się wyprostowała, wpatrując się w Tana tak, jakby na czymś ją nakrył, nieco speszona i zawstydzona, mając wrażenie, że on przez chwilę wpatrywał się w nią tak, jakby zobaczył ducha lub kogoś, kogo w tym domu nigdy więcej nie powinien zobaczyć. Uniosła dłoń, chcąc nieformalnie pomachać na to powitanie, które inaczej sobie wyobrażała, ale nie zdążyła, gdyż zasłony opadające na okno były szybsze. Zrobiła więc dokładnie to samo — z ciężkim westchnieniem zasłoniła swoje okno, żeby odsłonięta przestrzeń nie kusiła jej, by znowu zacząć wypatrywać Tannera, a następnie prędko zagoniła się do roboty, mając cały pokój kartonów, które musiała wypakować i jeszcze kilka, które czekały na nią w samochodzie.
    Praca zawsze pomagała Harlow mniej myśleć, ale tym razem słabo jej szło. Wyciągała rzeczy z pudeł jak automat, ubrania składała i układała w szafie, ulubione kubki odstawiała na bok, by potem zanieść je do kuchni, a jej myśli wciąż kręciły się wokół tego nieoficjalnego spotkania z Tanem. Wiedziała, że prędzej czy później na siebie wpadną, w końcu byli sąsiadami i to takimi najbliższymi, ale do tej pory inaczej układała to w swojej głowie. Miała przyjść, przywitać się, uczciwie powiedzieć mu o swoim powrocie, a potem… A potem wrócić do siebie, pożyczać od niego cukier, gdy jej zabraknie, witać się, gdy będą mijać się na ulicy lub w sklepie i, przede wszystkim, nigdy więcej nie patrzeć w to okno. Była więc niepocieszona tym, jak to wyszło, dlatego postanowiła, że pójdzie do niego następnego dnia. Nastawiała się na to całą noc, cały dzień, przewidywała, w którą stronę pójdzie to spotkanie, miała przygotowane, co powie, gdy przed nim stanie. Była przygotowana jak do odpowiedzi z jakiegoś cholernie ważnego przedmiotu w szkole.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rano pojechała do kliniki weterynaryjnej, by donieść ostatnie dokumenty i podpisać umowę, żeby móc zacząć pracę, a następnie wybrała się po ich ciastka, którymi zajadali się jako dzieci, nastolatkowie, dorośli, rozkoszując się ich słodkim smakiem. Musiała coś wybrać, bo nie chciała przychodzić z pustymi rękami, dlatego postawiła na coś, co wiedziała, że Tanner lubi. Wróciła do domu, przeniosła z samochodu ostatnie kartony, wystawiła przed dom te, które udało się jej rozpakować i wzięła się za generalne porządki, bo chociaż jej rodzice zostawili dom w nienagannym stanie, gdyż jej matka zawsze dbała o porządek i detale, zafiksowana na punkcie wystroju wnętrz, a poza tym chcieli go sprzedać, to jednak kilka lat nieobecności zrobiło swoje. Wieczór nadszedł szybko, a wraz z nim decyzja o odwiedzinach. Harlow absolutnie nie chciała nachodzić Tannera Gentry’ego w jego domu, a już tym bardziej nie jego matki, ale podejrzewała, że w ciągu dnia byłby nieosiągalny i pomyślała, że skoro wczoraj spotkali się mniej więcej o podobnej godzinie w oknie, to dzisiaj zastanie go w domu. Gdyby tylko wiedziała, jak bardzo się myli, to nie zapukałaby do tych drzwi, w których zamiast niego pojawiła się Grace. W pierwszym najrozsądniejszym odruchu Harly przeprosiła za najście, chciała się odwrócić i czym prędzej wrócić do siebie, ale Grace jej na to nie pozwoliła, radośnie zapraszając ją do środka tak, jakby były najlepszymi przyjaciółkami, które jedynie zbyt długo się nie widziały. Sama nie miała pojęcia, jak to się stało, że chwilę później obserwowała starszą kobietę, gdy ta przygotowywała dla nich herbatę, jeszcze później zeszła z nią na temat starych czasów, aż wreszcie w palcach trzymała zdjęcia ze szkolnego balu, z urodzin Tanera, z wycieczki do zoo, z tak wielu momentów, w których byli razem. Zdjęcia, na których byli przeuroczymi, beztroskimi dziećmi, a na niektórych zbuntowanymi nastolatkami. Nagle na stole znalazło się tak wiele wspomnień, które wracały do Harlow jak bumerang.
      Oglądała je ze starannością i uwagą, nieznacznie się przy tym uśmiechając, równocześnie wsłuchując się w słowa Grace, która do każdego zdjęcia miała do opowiedzenia inną, śmieszną historię. Śmiały się przy tym, spędzając ze sobą czas tak, jakby to było dla nich naturalne. Zawsze się lubiły, to się nie zmieniło, ale obecność Harlow na herbacie w domu Gentrych zupełnie nie była taka normalna. Wiedziała o tym tak samo jak Tanner, który pojawił się nagle i z którego wzrokiem spotkały się jej oczy, gdy akurat się śmiała. Natychmiast nieco spoważniała, odwracając spojrzenie na swoją herbatę i wyprostowała się, słysząc, jak niefortunnie nazwała ją Grace. Nie była ich, wszyscy o tym wiedzieli, choć kiedyś była jego Harrie, a on jej Tannym.
      — Cześć, Tan — odpowiedziała, posyłając mu subtelny, trochę niezręczny uśmiech. Nagle miała w głowie pustkę, choć przecież tak świetnie przygotowała się na to spotkanie. Westchnęła, czując jak serce bije jej szybciej i bezwładnie pokiwała głową, gdy Tanner stwierdził, że ma robotę. Spodziewała się, że między nimi nie będzie idealnych relacji, dlatego nie była zaskoczona, chociaż odrobinę rozczarowana. Czuła niedosyt, jednak nie zamierzała go zatrzymywać, tylko najwyżej dorwać w garażu, gdy będzie wracać do swojego domu.

      Usuń
    2. — Poczekam — uśmiechnęła się pogodniej, zwracając się do Grace. Tak naprawdę miała wrażenie, że jednak powinna sobie pójść. Nie chciała nadużywać jej gościnności.
      Harlow odruchowo poprawiła poduszkę, którą miała bliżej siebie i oparła się o nią, starając się utrzymywać wzrok na zdjęciach, udając nimi wielkie zainteresowanie, a nie w Tannerze, który stopniowo pozbywał się swojej garderoby. Nie było to jednak łatwe, dlatego patrzyła na niego kątem oka, odruchowo śledząc spojrzeniem jego ciało. Jego tatuaże i nowe blizny, których się dorobił. Kiedyś nauczyła się jego ciała na pamięć, dlatego dzisiaj z łatwością mogła powiedzieć, co się zmieniło, bo może i niewiele, ale ślady, które nosiła jego skóra, zawsze szczególnie na nią działały i zwracała na nie uwagę.
      Harlow posłała Grace uśmiech, gdy ta wróciła z koszulą i przysunęła do siebie filiżankę z herbatą, która mogła być w tej chwili najgorętsza na świecie, a jej to nie obchodziło, bo musiała zrobić cokolwiek, by tak bezczynnie nie obserwować sceny, która działa się na jej oczach. Napiła się, ale w kiepskim momencie, ponieważ słysząc prośbę Grace, prawie się zakrztusiła. Otworzyła szeroko oczy, przez krótką chwilę patrząc się na kobietę tak, jakby się przesłyszała. Albo tak, jakby w salonie była jeszcze jakaś inna Harlow. Powoli przełknęła herbatę i zaskoczona powoli pokiwała głową.
      — Ja? No pewnie, że mogę — odpowiedziała szybko, reflektując się. Odstawiła filiżankę, odłożyła zdjęcia na stolik i podniosła się z kanapy, przesuwając dłońmi po zewnętrznej części swoich ud. Harly zamieniła się miejscem z Grace, stając naprzeciwko Tana i zastępując jej dłonie swoimi, które nie dość, że trochę drżały, gdy musiała złapać odpowiednią ilość materiału, to jeszcze były zimne. — Tak jest dobrze? — upewniła się, zerkając na zadowoloną kobietę, która rozglądała się za szpilkami, a kiedy wyszła z salonu, żeby je znaleźć, Harlow z niedowierzaniem pokręciła głową, czując się, jak w ukrytej kamerze.
      Skrócony dystans między nią a Tannerem był jeszcze gorszy do zniesienia. Z kanapy miała bezpieczną odległość, natomiast teraz tym bardziej nie wiedziała, gdzie ma patrzeć. Przez chwilę zerkała w podłogę i jego klatkę piersiową, ale kilka niesfornych kosmyków włosów zsunęło się na jej twarz, więc podniosła głowę, delikatnie w nie dmuchając i uniosła spojrzenie wyżej, ponownie zahaczając o jego oczy, co było niebezpieczne, bo w tych oczach, to ona mogła łatwo się zgubić. Zawsze były śliczne, natomiast jasna koszula jeszcze bardziej podkreślała ich kolor. Boże, nie mogła uwierzyć, w jakiej sytuacji się znaleźli.
      — Mam cię uszczypnąć? — zagadnęła, chcąc niewinnym żartem rozładować napięcie, które między nimi wisiało i zagęściło atmosferę tak bardzo, że można było ciąć ją nożem. Ona to czuła i on też, jedynie Grace zdawała się to ignorować. Delikatnie się uśmiechnęła, trochę mocniej zaciskając palce na materiale.
      — Widziałam cię wczoraj w oknie — zaczęła niepewnie, nawiązując do wczorajszego spotkania. — Wróciłam na stałe do Mariesville — wyznała, patrząc Tanowi w oczy, bo chociaż nie pytał, to chciała się wytłumaczyć. Mogło go to nie interesować, właściwie ciężko powiedzieć, jak teraz między nimi będzie. Harlow próbowała skontaktować się z nim po tym, jak wyjechała, jednak nie było go na miejscu. Potem przestała próbować, aż wreszcie oboje kogoś sobie znaleźli. Tanner wziął ślub, a ona to zaakceptowała, bo chciała jego szczęścia. Dzisiaj nie miał żony i nie wyglądał na szczęśliwego. — A skoro znowu będziemy sąsiadami, to chciałam się tylko przywitać — wyjaśniła swoją obecność w jego domu, delikatnie wzruszając ramionami, jakby to była tylko jakaś drobnostka albo największa oczywistość.

      is this what you dreamed about? 🎢😈
      Harlow Clarke

      Usuń
  11. Tanner miał rację — Harlow powinna gładko się wywinąć, podziękować i wyjść, nie biorąc udziału w tych przymiarkach, w których nagle zaczęła aktywnie uczestniczyć, trzymając materiał koszuli tak, jakby wszystko od tego zależało. Może nawet nie powinna tutaj przychodzić i korzystać z zaproszenia Grace, która jako jedyna potrafiła odnaleźć się w tej sytuacji, traktując ją jak coś tak naturalnego, jakby ostatnie dziesięć lat nie miało miejsca. Jakby takie herbatki były ich codziennością.
    To nie było tak, że Clarke czuła się u Gentrych tak swobodnie, że ten wieczór również dla niej był czymś normalnym. Nastawiała się, że spotka Tannera, chciała się z nim spotkać, ale inaczej to sobie wyobrażała. To nie był sprytny plan, który dwie kobiety uknuły nad herbatą i zdjęciami, to był strasznie popaprany przypadek, którego Harlow uparcie nie chciała udziwniać swoim popisowym wyjściem lub stanowczą odmową pomocy, dlatego poszła w to za Grace i… wylądowała tuż przed Tannerem.
    Dopiero wtedy zrobiło się naprawdę dziwnie i niezręcznie, ponieważ stała przed mężczyzną, który był dla niej najważniejszym człowiekiem w jej życiu, jego ogromną częścią. Kimś, z kim świadomie chciała przechodzić przez to bagno, w którym się znalazł, kimś, o kogo się starała, walczyła, próbowała troszczyć i rozumieć, nawet jeśli to nie było takie proste. Kochała go, jednak wreszcie zrozumiała, że miłość nie jest wystarczająca. Że dla niej może być wszystkim, ale ostatecznie, w skali tego wszystkiego, tego całego bałaganu i życia, jest niczym.
    Żałowała wielu rzeczy, które się między nimi wydarzyły. Wielu słów, których sobie nie oszczędzili i równocześnie tych, w których akurat zachowali zaskakującą wstrzemięźliwość. Ten żal i ta wielka niewiadoma związana z tym, co by było gdyby, przez cały czas dręczyły Harly, bo nawet jeśli oni nie mieli szansy na wspólną przyszłość i byli z góry skazani na porażkę, to nie tak powinno się skończyć.
    — Często takie mam — zauważyła, choć to nie było coś, czego Tanner nie wiedział. Nieraz trzymał jej dłonie w swoich, nieraz je ogrzewał, nieraz to ona szukała w nim ciepła dla swojego ciała. I to dopiero było pokręcone; wreszcie być przy kimś, za kim się tęskniło, kogo znało się przez całe lata, wiedząc o nim wszystko, znać na pamięć tę osobę, ale równocześnie czuć, że dziesięć lat doprowadziło między nimi do takiej przepaści, że trzymali się na dystans jak obcy ludzie. Kiedyś Harlow nie miałaby problemu z tym, żeby dotykać Tana, ba, robiłaby to z wielką przyjemnością, dzisiaj obchodziła się z nim tak delikatnie i ostrożnie, jakby jej dotyk mógł go zranić.
    — Nie znajdziesz zmarszczek — stwierdziła żartobliwie, czując na sobie jego wzrok, który nieśpiesznie przesuwał się po jej twarzy i którym ją zawstydzał, choć mógł być tego nieświadomy. Nieznacznie uniosła kąciki ust, delikatnie je zaciskając, gdy zatrzymał się właśnie na nich. Nie oszukiwała się — wiedziała, że trochę się zmieniła. W końcu minęło prawie dziesięć lat i nie stawała się młodsza, a gdy ostatni raz się widzieli, była dużo przed trzydziestką, więc pewnie było w niej coś, czego nie było wcześniej, a co jemu mogło rzucić się w oczy, skoro zapamiętał ją inaczej. Zresztą, Harly robiła dokładnie to samo, przyglądała się Tanowi, wyłapując nawet te najdrobniejsze zmiany i szczegóły, z satysfakcją odkrywając, jak wiele o nim pamięta.
    Ponownie zatrzymała spojrzenie na jego oczach i niekontrolowanie zmarszczyła brwi, zastanawiając się nad jego słowami. Nad tym, o czym konkretnie mówił. Mariesville nie wydawało się aż tak inne, a już na pewno nie gorsze, więc co takie było? On?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Jest gorzej? — powtórzyła, jakby chcąc się upewnić, że dobrze go zrozumiała, choć w jej głosie przebijała się troska, a oczy zdradzały sentyment. Podejrzewała, że jeśli chodzi o niego, to i tak nie powie jej prawdy. — Słyszałam, że warsztat jest twój — podzieliła się tym, co zdążyła usłyszeć, choć akurat tego można było się domyślić. Tanner przejął warsztat ojca to oczywiste, ale gorzej jeśli także przejął jego interesy i zamierzał je kontynuować.
      — Może być gorzej. Po prostu tęskniłam — wyjaśniła nagle, wzruszając ramionami tak, jakby zupełnie nie przejęła się tym ostrzeżeniem, choć nie sprecyzowała, za czym aż tak tęskniła. Za miasteczkiem czy Tannerem?
      Harlow niczego nie chciała mu przewracać. Wróciła, bo miała tutaj dom i czuła się przywiązana do Mariesville. Nie chciała dłużej rozbijać się o Kalifornię, planować życia z kimś, z kim nie widzi przyszłości, bezczynnie wracać do wspomnień. Nie przyjechała, żeby urządzać rewolucję w życiu Tana, nie miała wobec niego oczekiwań. Wiedziała, że na nią nie czeka, zresztą, ona na niego też nie. Oboje musieli ruszyć z miejsca. Była dzisiaj u niego, ponieważ tak, chciała, żeby wiedział, że się przeprowadziła i planuje zostać. Żeby wiedział, że będą na siebie wpadać, spotykać się na ulicy, może czasami w tym oknie. Żeby się z tym oswoił, jeśli tego potrzebował, a jeśli nie, to żeby po prostu miał tę świadomość zupełnie tak, jak ona miała ją, podejmując decyzję o powrocie. Wiedziała, gdzie wraca i koło kogo będzie mieszkać.
      Wyprostowała się, słysząc jego kolejne słowa, nostalgiczny uśmiech pojawił się na jej twarzy, a dreszcz gwałtownie przebiegł wzdłuż kręgosłupa, gdy wymawiał jej imię w ten sposób. Nie powinien tego robić. Nie powinien sięgać po coś, co wiązało się z tyloma wspomnieniami. Tylko on tak do niej mówił i nikt więcej.
      — Tanner… — westchnęła trochę tak, jakby chciała go za to upomnieć, choć nie zrobił nic złego. Może trochę dotykał tam, gdzie bolało i ruszał w Harlow tym, co ewidentnie było wrażliwe, ale przecież to było tylko zdrobnienie, prawda? Przechyliła głowę, wciąż wpatrując się w jego twarz i zdecydowanie chciała coś dodać, może nawet miała do powiedzenia więcej niż kilka grzecznych formułek, ale nawoływania Grace, której powrót zbliżał się wielkimi krokami, przyciągnęły jej uwagę, dlatego wzrokiem wróciła na swoje dłonie, pilnując, żeby z emocji z jej placów nie wyślizgnął się przyjemny materiał koszuli.

      fasten your seat belts. i think it's going to be a little dangerous 🔥🤫
      Harlow Clarke

      Usuń
  12. Sęk w tym, że Tanner nigdy nie był dla Harlow nędznym facetem z wioski, a kimś bez kogo nie wyobrażała sobie życia, które może i nie skończyło się, gdy zabrakło w nim jej Tanny'ego, ale radykalnie się zmieniło. Odczuwała pustkę, której niczym nie mogła wypełnić, choć próbowała, starając się trzeźwo i rozsądnie podchodzić do tego, co ich łączyło, a czemu pozwolili się rozpaść. Do tej pory pamiętała, ile złości i gorzkiego żalu się z nich wylało, ile niewypowiedzianych pretensji w sobie zatrzymali, jak bolało gdy Tan zamiast ją przy sobie zatrzymać, pozwalał, a wręcz kazał odejść, przekreślając wszystko, co mieli zupełnie tak, jakby to nigdy nie miało znaczenia.
    Harly miała odłożone pieniądze, miała ich mało, ale wystarczająco, by wyjechać, gdzieś się zatrzymać i pomyśleć, co dalej. Potrzebowała stabilizacji. Pragnęła zamieszkać z Tannerem, budzić się przy nim każdego ranka, mieć na wyciągnięcie ręki. Musiała wyrwać się ze swojego domu i szponów rodziców, którzy niczego nie rozumieli. Możliwe, że była samolubna oczekując, że on wszystkim rzuci i z nią wyjedzie, ale jednocześnie była gotowa na poświęcenia. Była gotowa żyć wbrew swoim rodzicom, którzy nigdy by jej tego nie wybaczyli i, przede wszystkim, nie zapomniała o Grace. Nie miała gotowego planu, potrzebowała jego pomocy, ale nie skazaliby jego matki na gniew ojca, nie zostawiliby jej samej. Grace była jedyną osobą, która im kibicowała, jedyną, dla której cokolwiek znaczyli, traktowała ją lepiej niż rodzice, Harlow nie była podła, żeby nie chcieć jej pomóc, ale ona musiała tego chcieć. Tanner też musiał tego chcieć. Musiał chcieć wyrwać się z tego bagna, którym były długi i warsztat, musiał chcieć skończyć z wyjazdami, przez które w każdej chwili mógł zostawić matkę samą sobie. Tylko tyle musiał wtedy zrobić — uwierzyć, że jego miejsce jest przy jego Harrie i że ona właśnie tego chce.
    Ich burzliwe rozstanie zakwestionowało sporo rzeczy, w które Harly wierzyła. W dodatku nie miała w kimś szukać wsparcia, bo jej rodzice prawie skakali ze szczęścia na tę wiadomość. Nikt jej nie rozumiał, nikt nie próbował. Płakała w poduszkę, nie mogąc uwierzyć w to, że straciła Tana, że jej świat się rozsypał, a oni się cieszyli. Powtarzali, że się nią zabawił, że oni od początku o tym wiedzieli i próbowali chronić. Pozwoliła im wmówić sobie, że jest głupia oraz naiwna i, co gorsze, uwierzyła w to.
    I dzisiaj, stojąc przed Tannerem, również czuła się dość głupio, a także naiwnie. Próbowała żartować, jakby to mogło cokolwiek zmienić, gapiła się na niego i z każdą sekundą boleśnie uświadamiała sobie, jak bardzo tęskniła. Trochę szukała punktu zaczepienia, by z nim porozmawiać, ale równocześnie nie chciała wypytywać o jego życie, bo ono nie powinno jej obchodzić. On też nie musiał tego robić; nie musiał interesować się tym, co porabiała, czy była szczęśliwa. Harlow wiedziała, że są to rzeczy, którymi Tan nie zawracał sobie głowy, coś, co śmiało mogło mu być obojętne. To ona żyła tymi sentymentami. To ona tęskniła wbrew rozsądkowi. To ona o nim myślała, martwiła się, chciała jego szczęścia, a jednocześnie gorzko przyjmowała do wiadomości informację, że wziął ślub, a szczęście dawała mu inna kobieta. Słabo to pamiętała, aczkolwiek upiła się wtedy w swoim mieszkaniu tak bardzo, że tylko cudem nie zaspamowała mu skrzynki pijackimi wiadomościami lub telefonami, ponieważ było jej już wszystko jedno, a potem uparcie szukała dla siebie miłości, kogoś, kim wypełni to, co Tanner po sobie zostawił.
    Zdawała sobie sprawę z tego, że była między nimi ogromna przepaść i że wymuszony kontakt oraz rozmowa nie sprawią, że zniknie, ale Tanner niczego nie był jej winny. Nie musiał zmuszać się do bycia miłym, bo tak wypadało. Przecież nigdy nie robił tego, co wypadało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To, jak się do niej zwracał, wywoływało w niej sporo emocji, bo chociaż trochę bolało, natychmiast przywołując na myśl wszystkie wspólne chwile, to z drugiej strony za tym, jak zdrabniał jej imię, również tęskniła. Robił to inaczej niż wszyscy. Lepiej. W dodatku wypowiadał go w wielu intymnych, bliskich i ważnych momentach, które ze sobą dzielili, z taką wyjątkową czułością, że mógłby nie przestawać. Mogłaby tego słuchać w nieskończoność, rozpływając się za każdym razem.
      Harlow zaśmiała się, słysząc słowa Tannera, a przyszło jej to tak naturalnie i swobodnie, że sama siebie zadziwiła tą lekkością. Pokiwała głową ze zrozumieniem, pozbawiona pretensji o to, że wczoraj jej nie odmachał.
      — Trzymam cię za słowo — odparła jedynie, choć miała dziwne wrażenie, że oboje będą dążyli do tego, by się w tym oknie raczej nie widywać. Co prawda nie chciała go unikać; od dnia, w którym zdecydowała się wrócić, postanowiła sobie, że nie będzie tego robiła, bo nie są dziećmi, ale dopiero dzisiaj zrozumiała, z czym wiąże się obecność Tana. Nawet jeśli nie chciała, to wracała wspomnieniami do wspólnych chwil.
      — Wiesz, dobrze cię widzieć w jednym kawałku, Tanny — w końcu szeptem podzieliła się swoim spostrzeżeniem, uważnie się w niego wpatrując. Oboje wiedzieli, co ma myśli. Harrie zawsze się o niego martwiła i najwyraźniej niewiele się zmieniło. To znaczy była pewna, że on sobie zawsze poradzi, tego był nauczony, ale trochę igrał z losem, narażając swoje życie, a przecież nie wszystko da się przewidzieć.
      — Ale nie ma za co — stwierdziła, przenosząc wzrok na Grace, której posłała serdeczny uśmiech, gdy tylko pojawiła się w salonie, subtelnie wzruszając ramionami, bo to nie było wielce trudne zadanie do wykonania, a po prostu stopień skomplikowania wynikał z czegoś innego. Z tego, że musiała przy tym patrzeć w niebieskie oczy Tannera, czuć jego zapach oraz ciepło ciała, na które nie mogła sobie pozwolić, że drażniła go zimnymi palcami, pilnując tego dotyku tak, jakby był zakazany. Poza tym, nic wielkiego. W porównaniu do tego, co kiedyś potrafili ze sobą wyczyniać, z tym, jaką jednością byli, ten kontakt fizyczny był praktycznie zerowy, a jednak wciąż wystarczający. Harlow wydawało się, że już mają go z głowy, ale wtedy ostra szpilka krawiecka nagle sprawiła, że Tan na nią wpadł, natomiast z jej ust wyrwało się ciche och, niespodziewanie odbijając się od jego ciała. Nie straciła równowagi, ponieważ to nie było mocne zderzenie, aczkolwiek jego asekuracja okazała się przydatna, bo w innym wypadku pociągnęłaby go za sobą, gdyż tak mocno złapała się koszuli, którą przymierzał. Czuła nawet, że ściskając w dłoni ten zebrany, delikatny materiał, zahaczyła paznokciami o skórę nad jego drugim biodrem. Posłała mu wymowne spojrzenie, wolną ręką odgarniając z twarzy włosy i kiedy wreszcie mogła puścić koszulę zrobiła to z ulgą, wsuwając dłonie do tylnych kieszeni swoich spodni.
      Z subtelnym uśmiechem, którego nie kontrolowała, wsłuchiwała się w wymianę zdań między Tannerem a jego matką, nieco rozbawiona tym, jak bardzo Grace była nieprzejęta faktem, że nadziała go na szpilkę.
      — To jest bardzo twarzowa koszula — stwierdziła po chwili Harlow, choć nikt jej o to nie pytał, przesuwając wzrokiem po sylwetce Tana, którą to wcięcie idealnie podkreśliło. Grace wiedziała, co robi, upierając się na ten fason, ale nie dziwiło jej to, była z niej świetna krawcowa. Nieraz ją ratowała.

      Usuń
    2. Cofnęła się, zwiększając między nimi dystans i odruchowo zerknęła na tę kroplę krwi, która wydostała się z maleńkiej rany i leniwie powędrowała niżej. Z tylnej kieszeni spodni wygrzebała paczkę chusteczek z dwoma chusteczkami, którą wyciągnęła w stronę Tannera. Była trochę pognieciona, a on wcale nie krwawił, więc nie miała pojęcia, dlaczego to zrobiła.
      — A nie, poczekaj… — powiedziała nagle, z drugiej kieszeni wyciągając mały plaster. To nie była rana, która tego potrzebowała, jednak jakimś cudem miała go przy sobie, a to przecież było coś, co zawsze mu dawała. Tan rozbijał łokcie i kolana, szarpiąc się z innymi dzieciakami, natomiast Harly za nim biegała, oklejając go różowymi plasterkami. — Są rzeczy, które nigdy się nie zmieniają — podsumowała samą siebie, zostawiając plaster w dłoni Tannera, a on mógł z nim zrobić, co tylko chciał. Nie potrzebował go, to wiedzieli, ale co z tego?
      Harlow po raz ostatni obrzuciła Gentry’ego spojrzeniem, zapamiętując nowe ślady na jego skórze; kawałek pleców widziała wcześniej, gdy się rozbierał, natomiast teraz mogła śmiało przyjrzeć się z bliska reszcie. Nie nadużywała jednak tej możliwości, ruszyła w stronę kanapy z zamiarem wypicia herbaty i powrotu do domu.

      you are also safe with me 🩹💔
      Harlow Clarke

      Usuń
  13. Najwyraźniej coś musiało pójść nie tak, skoro wyjazd, który miał być dla niej szansą i najlepszym, co mogła dla siebie zrobić, zaprowadził ją ponownie do Mariesville. Całkiem samotną. Do tego domu, który jej rodzice na przestrzeni tych wszystkich lat próbowali sprzedać, ale za każdym razem okazywało się, że warsztat samochodowy u sąsiada za płotem nie jest marzeniem ludzi uciekających przed światem do niewielkiej mieściny, a wszechobecny hałas to coś, co przeszkadza. Harlow była do tego miejsca przyzwyczajona i przywiązana, więc dla niej te małe wady nie grały większej roli i nie musiała zastanawiać się wiele nad przeprowadzką. Prawdę mówiąc, wciąż pusty i niesprzedany dom także uznała za znak od losu, który najwyraźniej chciał, żeby się tutaj ponownie znalazła. Jedynie obecność Tannera była czymś, co nieco zmniejszało jej entuzjazm, ale nie dlatego, że nie chciała go widzieć albo żywiła do niego urazę, choć owszem, nigdy nie zrozumiała, dlaczego tak po prostu dał jej odejść, po prostu podejrzewała, że to ona może mu przeszkadzać. Założenia mieli takie, że już nigdy więcej się nie zobaczą, że nie wejdą sobie w drogę, że spróbują zapomnieć. Domyślała się, że raczej nie będzie między nimi normalnie, ponieważ posiadali zbyt wielką wspólną przeszłość, jednak łudziła się, że jakoś przejdą z tym do codzienności. Chciała zachować ich relację na jak najbardziej zwykłym poziomie, jak na sąsiadów, którzy się tolerują, przystało, aczkolwiek gdy znalazła się przy Tannerze, stanęła z nim twarzą w twarz, to zrozumiała, że to nie będzie proste. Że jedynie wydawało się jej, że są rzeczy, z którymi jest pogodzona, a tak naprawdę upchnęła je głęboko w sobie, żeby móc żyć, bo taka była kolej rzeczy — im się nie udało, ale mogło udać się gdzieś i z kimś innym. Tylko kolejne lata pokazywały, że to nie jest takie proste. Cokolwiek mówili ich wspólni znajomi, Harlow nigdy nie była tak szczęśliwa, jak próbowali to przedstawić. Miała dużo dobrych momentów, cieszyły ją takie rzeczy, jak wynajem mieszkania, zdanie egzaminu na studiach albo pierwsza praca w swoim zawodzie, ale bez względu na to, ilu mężczyzn przewijało się przez jej życie w tamtym okresie, chcąc z nią dzielić to szczęście i życie, nigdy nie dali jej tego co Tanner. To było z jej strony cholernie nieuczciwe, bo nawet im na to nie pozwalała, porównując ich wszystkich do jej Tanny’ego, specjalnie doszukując się w nich wad, tego, co jej się nie podobało i nie pasowało, aby nikt nie zastąpił jej byłego. Wszyscy byli niewystarczający, bo ich dwójkę łączyło coś więcej niż miłość i przyjaźń, oni byli częścią swoich żyć i czuła, jak w nią to uderza, stojąc dzisiaj przed nim. Gdyby mogła, bez zastanowienia zamknęłaby go w swoich ramionach i powiedziała, jak bardzo tęskniła, bo to się nie zmieniło, ale zapewne zmieniło się wiele innych spraw, dlatego czuła, że nie mogła i nie powinna.
    Naprawdę źle to o nich świadczyło, że widząc się, czuli aż tyle emocji i mieli świadomość, że każda z nich była niepoprawna, ponieważ świadczyła wyłącznie o tym, jak po prawie dziesięciu latach rozłąki, wciąż nie potrafili o sobie zapomnieć i dać sobie spokój.
    Harlow westchnęła, odprowadzając wzrokiem Grace, która tym razem zostawiła ich samych sobie z pełną premedytacją, a następnie, słysząc słowa Tannera, spojrzenie skupiła właśnie na nim.
    — Pytasz, bo chcesz znać odpowiedź? — rzuciła, kręcąc z dezaprobatą głową, ale sama nie wiedziała, czy ona chce ją znać. Zbyt wiele rzeczy się nie zmieniło, choć powinno, biorąc pod uwagę, ile lat temu się rozstali i w jakich beznadziejnych okolicznościach, dlatego jego słowa sprawiły, że poczuła się bardziej niż przejrzana, wręcz odkryta z tego, o czym uparcie nie mówiła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W normalnym świecie Tan powinien nienawidzić Harlow za to, że go zostawiła, a ona powinna nienawidzić go za to, że pozwolił jej poczuć się kimś mało ważnym i o nich nie zawalczył. Powinni czuć się przez siebie skrzywdzeni i nie móc na siebie patrzeć, a nie, kurwa, tęsknić i czuć po sobie pustkę.
      — Akurat tęsknota i pustka mogą się zmieniać. Mogą być na przykład jeszcze większe. Może mogą całkiem zniknąć. Przecież doskonale wiesz, jak to jest — zauważyła, starając się niczego nie sugerować. Wspomnienia to wszystko, co w obecnej chwili mają i, całe szczęście, że one się nie zmienią, bo Harlow uwielbiała do nich wracać. Uwielbiała wszystkie chwile, które ich łączyły i powroty do nich; to rzeczywiście coś, co jej pomagało w najgorszych momentach, choć były to powroty pełne tęsknoty za tym, co straciła, dlatego przytaknęła, wpatrując się w Tannera z jakimś takim słodko-gorzkim wyrazem twarzy. Była niepocieszona, czując nadciągając kapitulację, chociaż nie sądziła, że akurat dzisiaj wrócą do tego, co było, ale Tan nie wyglądał, jakby miał wychodzić do tej roboty, którą miał w garażu. Zamiast tego, patrzyli na siebie, chyba licząc na to, że wyciągną z siebie coś więcej niż kilka grzecznych formułek. Harrie czuła, że jest na przegranej pozycji, gdyż z niej emocje wychodziły bez problemu, a dzisiaj tak bardzo nie chciała, żeby to się stało. Dalej chciała wszystko w sobie upchnąć i przejść przez to tak, jakby on tylko był jej kolegą, a nie byłym facetem, z którym nie dała sobie spokoju.
      — Nie zmienia się to, że możesz na mnie liczyć, Tan — podsumowała ze smutnym uśmiechem, domyślając się, jak to może po tylu latach brzmieć. Ale sęk w tym, że jeśli przez te ostatnie dziesięć lat Tanner choć raz złapałby za telefon i zadzwonił do Harlow, nawet w środku nocy, to ona zaraz byłaby przy nim i próbowałaby wszystko naprawić.

      probably not, but what would life be without a little risk? don't you want to try? 🤭🤫
      Harrie

      Usuń
  14. Nie potrafili postawić na siebie, zrezygnowali i to w tym wszystkim było najsmutniejsze. Nigdy nie powiedzieli sobie, że się nie kochają, że to definitywny koniec i osobno będzie im lepiej, po prostu pokłócili się i przestali odzywać na długie lata, podczas których mogli jedynie domyślać się, co by było, gdyby ze sobą zostali. Harlow bardzo nie chciała żyć przeszłością, bo to było najgorsze, co mogła samej sobie zrobić, przynajmniej zaraz po tym, jak pozbawiła się miłości życia, ale coś ją ciągle tam trzymało. Ruszyła naprzód na wielu płaszczyznach i w wielu kwestiach, odnalazła się w większym mieście, doskonale poradziła sobie na studiach, była świetnym weterynarzem i naprawdę lubiła to, co robi, a mimo to kogoś jej brakowało. Ten śliczny obrazek był niepełny, czuła się w nim pogubiona i samotna, a gdyby tego było mało, zawzięcie chroniła tę pustkę, którą pozostawił po sobie Tanner, to miejsce w sercu, które należało do niego, by na pewno nikt go nie zajął.
    Wtedy popisowo to spierdolili i nie było się czym chwalić. Harlow wcale nie oczekiwała, że Tan nie będzie samolubny, że się poświęci, będzie szlachetny i da jej odejść, wierząc w jakieś bzdury powtarzane przez ludzi, którzy ich nie znali. Nie mogła być bez niego szczęśliwsza, o czym przekonała się bardzo szybko i bardzo boleśnie. Pierwsze kroki w wielkim świecie, które stawiała na oślep, w dodatku bez wsparcia człowieka, który rozumiał ją bez słów, były straszne. Gdyby mogła cofnąć czas, to pewnie by to zrobiła, ponieważ nawet jeśli musieli się rozejść, bo wspólna przyszłość nie była im pisana, to mogli zrobić to lepiej. Na tyle lepiej, żeby nie zniechęcać się do kontaktu po pierwszym nieodebranym telefonie, nie nakręcać się, że Tanner musiał ją po tym wszystkim znienawidzić, nie rezygnować, bo akurat wtedy, gdy próbowała się z nim skontaktować, był nieosiągalny.
    I ona też już niczego od niego nie oczekiwała. Jej powrót do Mariesville nie był podszyty złymi intencjami, właściwie był ich pozbawiony. Nie chciała mieszać mu w życiu, nie chciała krzywdzić go swoją obecnością. Nie oczekiwała, że cokolwiek będą wyjaśniać, że zostawią przeszłość, że nagle znów staną się przyjaciółmi i w geście powitania podszytego tęsknotą rzucą się sobie w ramiona, chociaż kusiło, by to zrobić. Stojąc przed nim, na nic nie liczyła, choć to mogło wyglądać inaczej, skoro była u niego w domu, ale po prostu chciała go zobaczyć. Ostatni raz widzieli się na pogrzebie jego ojca, na którym Harly nie wyobrażała sobie nie być, jednak to dziewięć lat temu rozmawiali ze sobą po raz ostatni. Fantastycznie było słyszeć jego głos, wsłuchiwać się w sposób, w jaki wypowiadał jej imię, patrzeć na niego do woli. Gorzej było z tym wszystkim, co chciałaby z nim zrobić i mu powiedzieć, a czego nie mogła, więc była zmuszona się powstrzymywać.
    Jeżeli Tanner tego chciał, mógł jasno wyznaczyć granice i kazać Harlow spadać. Mógł powiedzieć, że ma nie wchodzić mu w drogę, nie zadawać się z Grace, omijać go szerokim łukiem. To z jednej strony było aż takie proste, dać sobie spokój, a z drugiej to ją przerastało.
    W jej sercu panował teraz kompletny chaos. Tworzyła się w niej jakaś pełna emocji i uczuć mieszanka wybuchowa, której zrozumienie było tak trudne, że nawet nie próbowała tego w tej chwili robić. Próbowała też się temu nie poddawać, bo jej wybuchy nigdy nie były dobre, a teraz nie było szansy, żeby Tan udobruchał ją tak, jak robił to kiedyś.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pamiętała, jak się do niej zakradał, jak szeptał czułe słówka, zostawał do świtu, choć to było niebezpieczne i pozwalał jej się sobą nacieszyć, chwilowo przykrywając tęsknotę absolutną bliskością. Pamiętała, jak koleżanki jej tego zazdrościły, ponieważ bycie z nim było jak oswojenie lwa. Tylko jak długo to miało być wystarczające? Byli dorosłymi ludźmi, a Tanner nie mógł przyjść do niej jak normalny człowiek przez drzwi, ponieważ istniało ryzyko, że trafi na jej ojca, z którym by się pozabijali albo na matkę, z którą by się pokłócił, gdyż żadne z nich by mu nie odpuściło. W dodatku tylko i wyłącznie za to, że był Gentrym i zakochał się w ich córce.
      Kochali się na przekór wszystkiemu, ale najwyraźniej czegoś brakowało. Harly czuła, że traci Tana. Była z nim od jednego do wyjazdu do drugiego, gdy go nie było, to drżała o jego życie, załamując się przedłużającą się ciszą i nieobecnością, a potem wyżywała się na nim za to, że miał czelność być tak nieodpowiedzialnym. Wiedziała, dlaczego to robi, aczkolwiek nie potrafiła zaakceptować tego, że może go stracić, a im częściej wyjeżdżał, tym trudniej było mu odnaleźć się w tym świecie po powrotach, natomiast ona czuła coraz większą bezsilność, gdyż nie miała pojęcia, jak mu pomóc.
      — Napisałeś do mnie list? — powtórzyła zdziwiona, ale nie dlatego, że nie podejrzewałaby go o tak romantyczne gesty, akurat dość dobrze go znała i wiedziała, na co go stać, ale nigdy nie przyszłoby jej do głowy, że Tanner nosił w sobie aż tyle tęsknoty, aby złapać za długopis i się tym z nią podzielić. Delikatny uśmiech niewyraźnie zamajaczył na jej ustach, chociaż kryło się w nim coś smutnego, a ona przestąpiła z nogi na nogę, wpatrując się w Tana. Miała usiąść, wrócić do oglądania zdjęć, wypić herbatę i wyjść, a wciąż stała w miejscu. — Co w nim było? Wysłałeś go? Nigdy go nie dostałam — wyjaśniła zaskoczona, marszcząc z niezrozumieniem brwi, bo skoro zadbał nawet o znaczek pocztowy, to co poszło nie tak? Dlaczego nigdy nie otrzymała tego listu? Coś bardzo nieprzyjemnego ukłuło ją prosto w serce, dlatego odruchowo przesunęła dłonią od swojej klatki piersiowej, przez obojczyk, do ramienia.
      — Wiesz, też próbowałam się z tobą skontaktować — wyznała, bo sama nie wiedziała, czy się o tym dowiedział albo przynajmniej domyślał. — Ale cię nie było — skwitowała, wzruszając ramionami, bo akurat na to nic nie mogła poradzić. Za to czuła, że powrót do wspomnień jest coraz bardziej bolesny, szczególnie, gdy swoimi słowami podkreślali to, jak bardzo los był przeciwny ich spotkaniu. Harlow była wręcz wkurwiona tym, ile szans mieli zmarnowanych. Przecież gdyby tylko dostała ten pieprzony list albo gdyby tylko Tanner odebrał wtedy telefon, był na miejscu, to nie zmarnowaliby dziewięciu lat. To może, nawet jeśli by do siebie nie wrócili, to przynajmniej postawiliby na przyjaźń i mieliby normalne relacje?
      Harrie pokiwała głową, doskonale rozumiejąc, co miał na myśli Tanner i wzięła głębszy oddech, czując, że głos trochę dziwnie uwiązł w jej gardle. Spuściła wzrok na jego dłonie, które już miał schowane w kieszeniach kurtki, która jednak wylądowała na jego ramionach, sygnalizując jego wyjście. Harlow również powinna już sobie pójść, bo jej obecność tutaj niczego nie ułatwiała.
      — Wiem, ja to wszystko wiem — przyznała w końcu, choć tak naprawdę trochę kłamała, gdyż nie przyszłoby jej do głowy szukać pomocy w Tannerze i być może to był błąd. Po prostu zawracanie mu głowy sobą i swoimi problemami, to ostatnia rzecz, której chciała. Dobrze było mieć świadomość, że ma się w kimś oparcie, ale Harly nie miała pojęcia, czy w podbramkowej sytuacji znalazłaby odwagę, by tego w nim szukać.

      Usuń
    2. — A tak poza tym, jak się trzymasz, Tan? — zapytała, wręcz wyrzuciła z siebie coś, co cisnęło się jej na język od początku, a przed czym coś innego ją powstrzymywało. Podejrzewała, że jest to pytanie, które Tan nieczęsto słyszy, bo ludzie nie mają odwagi, by zadawać mu tak osobiste pytania, ale nie przejmowała się tym. Musiała się dowiedzieć. Chciała mieć tylko pewność.

      Is it worth it? I don't want to hate you 😇💙
      Harrie

      Usuń
  15. — Przeszkadza? Kto? — Spojrzała za siebie, szukając tego kogoś, choć dobrze wiedziała, że mówił o niej i ani trochę jej to nie raniło. Tanner był trochę jak jeż. Miał kolce i raczej nie zachęcał do tego, aby wyciągnąć do niego dłonie, ale Corinne nie przejmowała się pokłutymi dłońmi.
    Właściwie mało rzeczy mogło ją tak naprawdę przejąć i nie chodziło o to, że była zbyt głupia, aby zrozumieć daną sytuację, czy może zbyt dziecinna. Po prostu głęboko wierzyła w to, że zawsze istniało jakieś wyjście, jakaś szczelina. Życie przypominało zwiedzanie jaskiń głębinowych – czasem robiło się tak ciasno, że trzeba było wziąć oddech, inaczej się ułożyć i jakoś się przepchnąć, oczywiście, pomijając to, że Corinne miała lekką klaustrofobię.
    — Wybacz, że staram się przegonić tę wielką czarną chmurę wokół ciebie, Lordzie Ciemności — odpowiedziała mrukliwie, przyjmując jego znaczące spojrzenie i odwzajemniając mu się podobnym. Lordem Ciemności pierwszy raz nazwała Tannera, gdy ten spojrzał w jej stronę wzrokiem, który mógł zamieniać w kamień. Zażartowała wtedy, że kiedy Tanner pojawia się w okolicy, lampy gasną, a kwiaty więdną.
    Corinne w jakiś sposób po prostu była, pojawiała się, materializowała tuż obok. Może każde światło potrzebowało trochę cienia? A każdy cień potrzebował trochę światła? Wierzyła w to, że może dogadać się z Tannerem, że umie rozmawiać z kimś takim jak on, sądząc, że było im to potrzebne. Nie dlatego, że mieli misję, by zbawiać świat i ludzi dookoła siebie, a dlatego, że oboje byli nieco samolubni, przynajmniej tak się jej wydawało.
    — To forma podziękowania, nie wygrałyśmy jeszcze z babcią w żadnej loterii, więc oferujemy to, co możemy, no wiesz, żeby w jakiś sposób spłacić swój dług. Wiem, wiem, dla ciebie to nie problem, a może i problem, bo zawsze robisz kamienną minę, gdy proszę cię o pomoc, a kiedy mam wrażenie, że dasz mi popalić, to ty się zgadzasz. Masz w sobie coś z wariata, Gentry — mruknęła, patrząc, jak Tanner odkłada talerzyk po cieście. — Poza tym wszyscy wiedzą, że jesteś dużym chłopcem, Tanner, i że świetnie sobie radzisz, nie mówię, że nie, i pewnie też wiele rzeczy udaje ci się nie spierdolić — Tutaj przeklęła, wyraźnie i bez zawstydzenia – ale pozwól się trochę porozpieszczać.
    Uśmiechnęła się lekko pod nosem, rozbawiona własnymi słowami. Przechyliła lekko głowę, gdy Tanner przywołał ją ręką.
    — Teraz nie wiem, czy chcę podchodzić. Twoja zachęta brzmi jakbyś co najmniej miał mnie tam zamknąć, obiecując, że nic się nie stanie i że pokażesz mi kilka słodkich kotów — stwierdziła całkiem trafnie, a potem posłusznie się zbliżyła, bo to tylko żart i naprawdę chciała wierzyć, że nie skończy pod maską. Jasne, Gentry mógłby okazać się bezlitosnym mordercą, który urywa się przed wymiarem sprawiedliwości, grając rolę niedostępnego mechanika, bo w każdym z kryminalnych podcastów, które przesłuchała, nikt nie spodziewał się, że zabójcą może być ten konkretny człowiek. To jedynie dowodziło, że ludzie umieją udawać. Corinne też udawała. Udawała, że nie boli, że się nie boi, że nie rozmyśla, że nie napisała testamentu, będąc w naprawdę złym, mrocznym miejscu…
    Nie znała Tannera aż tak bardzo, był raczej kimś, kto pojawiał się w cukierni, kimś, kto to po prostu… był. Stał się kolejnym punktem jej osobistego krajobrazu Mariesville, podobnie jak inni mieszkańcy.
    Odłożyła swój talerzyk, zawinęła kosmyk włosów za ucho, a potem podeszła do Tannera, również pochylając się nad autem.
    — To co mam robić, Lordzie Ciemności? — Przyglądała się przez moment temu, co kryło auto, widząc tylko kilka dziwnych kabelków i sprzętów. Wyciągnęła przed siebie rękę, jakby co najmniej była chirurgiem, a potem poruszyła zabawnie chudymi palcami.

    Corinne Whitby 🧚‍♀️✨

    OdpowiedzUsuń
  16. Byli już inni i być może Harlow tak naprawdę nie znała człowieka, który przed nią stał. Może zmieniło się tak wiele, że wszystko, co o nim wiedziała i znała na pamięć, było jedynie zlepkiem najpiękniejszych wspomnień. Może nawet musieliby poznać się na nowo, ale pomimo tego ta chwila była dla niej istotna. Zobaczyć Tannera całego po tylu latach to jedno, wymienić z nim parę zdań, nawet tych najbardziej niezręcznych to drugie, ale było w tym coś więcej. Będąc przed nim w jego czterech ścianach mogła przez chwilę poczuć się tak, jakby cofnęła się w czasie i znów miała dwadzieścia lat. Inaczej na nią patrzył, inaczej się do niej odzywał, nie było w nim tej iskry i, najprawdopodobniej, ani nic nie było takie jak wtedy, ani nic już takie nie będzie, bo utracili przez te wszystkie lata beztroskę i, przede wszystkim, stracili siebie, co wciąż cholernie bolało, jednak to było spotkanie, z którego nie potrafiła zrezygnować. Jej wewnętrzna Harrie, która miała naście lat i najchętniej rzuciłaby się swojemu Tanny’emu na szyję, nie pozwalała jej na obojętność. Ale ona nigdy nie była dobra w ukrywaniu uczuć.
    Wyraźnie oburzona niekontrolowanie zmarszczyła czoło, czując, że jego słowa wywołują w niej nagły przypływ irytacji. To była złość w połączeniu z paskudną bezsilnością, bo nie mogła uwierzyć, jak bardzo była bezradna, gdy o nich chodziło. Była w szoku, że ominęło ją coś tak ważnego, że tracili szanse po szansie, by do siebie wrócić. Nie rozumiała, jakim prawem ktoś bezczelnie podał Tannerowi jej zły adres, w pewnym sensie decydując za nią, czy tego chce. Grono ludzi znających go było wąskie, więc nie musiałaby długo szukać, by dowiedzieć się kto to, ale wystarczyło, że ten ktoś by jej o tym powiedział, pytając, czy życzy sobie, by Tan poznał jej adres. Życzyłaby sobie. Kurwa, jak ona by tego chciała. Nie miał go wyłącznie dlatego, że była przekonana, że nie jest mu potrzebny.
    — Nie tylko tobie. Mi też by zależało, Tan — wyznała niekontrolowanie, patrząc na niego z wyraźnym smutkiem, który pochłaniał jej brązowe oczy. Miało nie być płaczu, jednak czuła, że to może być trudniejsze, niż myślała. — Nawet nie wiedziałam, że prosiłeś kogoś o mój adres. Nikt z tym do mnie nie przyszedł, a powinien. Nie rozumiem, jak ktoś mógł podjąć taką decyzję za mnie — skwitowała gorzko, wyraźnie niepogodzona z tym, co się wydarzyło. To była przeszłość i nie mogła cofnąć czasu, ale ten jeden list mógł zmienić wszystko. Miała nie karmić się gdybaniem, a jednak nie mogła się powstrzymać, odrobinę rozbita świadomością, że Tan chciał i próbował się z nią skontaktować, tylko los ewidentnie im nie sprzyjał. On miał zły adres, ona nieaktualny numer telefonu.
    Harlow widziała spokój w Tannerze, jakby był z tym wszystkim bezwzględnie pogodzony, dlatego starała się nie dramatyzować i nie przeżywać tych informacji, choć było jej trudno. Najwyżej poużala się nad nimi i sobą w domu, ponieważ w przeciwieństwie do Tana, do tej pory niczego nie zaakceptowała. Wielu spraw, które ich dotyczyły, nie chciała, a chociaż wiedziała, że złość niczego nie zmieni, to najwyraźniej musiała sobie na nią pozwolić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Przynajmniej teraz bardzo dobrze znasz mój adres — zauważyła nagle, tak dla pocieszenia, choć nie wiedziała, czy to zadziała, ale również w kontraście do tych przykrych rzeczy, których się dowiedzieli. Na jej twarzy zamajaczył uśmiech, który był ledwo widoczny, ale przez chwilę ją rozjaśnił. To był pstryczek w nos losowi, który najpierw sprawił, że nie potrafili bez siebie żyć, potem rzucał pod ich nogi same kłody, o które się potykali, a wreszcie doprowadził do tego, że znowu byli blisko siebie, ale na zupełnie innych warunkach. — A ja, co prawda, wciąż nie mam twojego nowego numeru, ale chyba wiem, gdzie mogę cię znaleźć — dodała jeszcze, naprawdę chcąc wyciągnąć z tej sytuacji coś dobrego. Znowu wylądowali blisko siebie. — Gdybym chciała pogadać… albo gdybyś ty chciał — westchnęła cicho pod nosem. Albo gdybym cię potrzebowała.
      Harlow nie zamierzała nachodzić Tannera. Prawdę mówiąc, podejrzewała, że to jedna z ich pierwszych i ostatnich interakcji, bo niby po co mieliby szukać kolejnych, aczkolwiek jeśli kiedykolwiek naszłaby go ochota na spotkanie lub chciałby pogadać, to drzwi do jej domu, a także okna, stoją otworem. Listy także mógł wysyłać.
      Jakoś trzymam było mało satysfakcjonującą odpowiedzią, ale Harly nie spodziewała się wylewności ze strony Tannera. Liczyła na szczerość i chociaż to było bardzo ogólnie powiedziane, odwzajemniła jego delikatny uśmiech, ciesząc się, że wreszcie zobaczyła go na jego twarzy. Niewyraźny i leciutki, ale jednak.
      — Czyli zero zaskoczenia — skomentowała zaczepnie, unosząc kącik ust. — Ale to dobrze — dodała szczerze. Tanner zawsze sobie radził, a ona nie znała drugiego takiego człowieka. Nie poddawał się.
      — Ja jakoś też — odpowiedziała przekornie, przechylając głowę na prawą stronę. Nie pytał o szczegóły, więc nie zamierzała wyciągać tutaj prywatnych spraw. Opowiadać, jak beznadziejnie było do tej pory, że jej rodzice nie akceptowali tej przeprowadzki, że ten cudowny facet, o którym ich wspólni znajomi tyle mu nagadali, był tragiczny. — Mam prześliczne współlokatorki; dwie kotki — pochwaliła się z wyraźniejszym uśmiechem, bo to akurat było coś, co ją cieszyło. W dodatku podwójnie, bo koty były dwa, a jej rodzice surowo zabraniali mieć jednego, choć ona zawsze chciała i ich o to błagała. — I jutro zaczynam pracę — dodała i to było wszystko z nowości. Nic wielkiego, nic ciekawego, nic, czym mógłby się interesować. Harlow nie chciała go zanudzać i dłużej zatrzymywać, dlatego zerknęła w stronę wyjścia z salonu, gdzie jakiś czas temu zniknęła Grace. Nie zapowiadało się, żeby miała prędko wrócić, a Harly podejrzewała, że nie będą tak stać w nieskończoność. Nie chciała nadużywać ich gościnności, a w szczególności gościnności Tana, który pewnie poczuje się lepiej we własnym domu, gdy jej w nim nie będzie.

      perfectly. now, I guess, it is time for us to get to know each other again 🌻☁️💛
      Harly

      Usuń
  17. Najprościej było zrzucić wszystko na przeklęty los, który nie działał na ich korzyść, ale Harlow wiedziała, że nie są bez winy. Czuła się paskudnie winna temu, że im nie wyszło. Że się rozstali, że jeszcze trochę nie poczekała, że tylko raz spróbowała nawiązać kontakt i zraziła się, gdy został bez odpowiedzi. Bo dopiero teraz wiedziała, że Tanner stracił telefon, a wraz z nim wszystkie kontakty, że o jej telefonie dowiedział się znacznie później i nie miał, jak na niego odpowiedzieć. Do tej pory była święcie przekonana, że po prostu nie chciał. Nie chciał oddzwaniać, rozmawiać, nie chciał się z nią kontaktować, do czego miał prawo. Odpuściła więc, rozumiejąc z tego tylko tyle, że chciała jego szczęścia i że nie zamierzała wchodzić mu drogę, jeśli sobie tego nie życzył. Parę niedomówień oraz spraw, których między sobą nie wyjaśnili, zamknęło im do siebie drogę na następne dziewięć lat, przez które Harly uczyła się żyć bez niego. Nie pamiętała, ile razy potrzebowała go przez ten czas, strasznie dużo, bo zbyt często łapała się na tym, że o nim myślała i znowu chciała łapać za telefon, żeby chociaż posłuchać jego głosu. Był z nią prawie przez całe życie, wszystko robili razem i jeszcze tyle rzeczy mieli zaplanowane, dopiero przed sobą, głęboko wierząc, że mieli na to czas, więc rozpad tego naprawdę był wielką stratą.
    Harlow tak jak Tan wiedziała, co zrobiła źle, rozliczając się z popełnionych błędów, ponieważ nigdy nie uważała, że ich nie było, ale nie pojawiła się tutaj, żeby brać go na swoje smutne oczy i zmuszać do reakcji, o które by się nie posądzali. Jasne, że chciała, aby ją przytulił i oczywiście, że drgnęła, gdy się do niej zbliżył, bezwolnie wstrzymując oddech, chcąc znaleźć się w jego ramionach, a jednak absurdalnie nie zmniejszyła tego dystansu, pozwalając na to, aby te chęci się rozmyły.
    — Też tego nie wiem, ale nie chcę do końca życia domyślać się, co w nim napisałeś — wyznała ze szczerością, którą zaskoczyła samą siebie. Nie miała pojęcia, czy Tanner w ogóle ma ten list, w końcu minęło tyle lat, a on mógł pozbyć się rzeczy, które przypominały mu o nich, nie chciała również namawiać go na to, żeby go jej wręczył, to była jego decyzja, ale oboje wiedzieli, że nic nie boli tak, domysły.
    Podobno. Zawsze mogą sprawdzić, ile w tym prawdy.
    — A co? Wciąż go masz? — zapytała zaintrygowana, bo chociaż sama też nie wiedziała, czy to dobry pomysł, żeby otrzymała go teraz, w tej nowej rzeczywistości, to podejrzewała, że i tak będzie o nim myśleć.
    Harlow uśmiechnęła się na słowa Tana, przytakując głową, ponieważ to rzeczywiście było aż tak proste; wystarczyło poprosić o numer. Akurat rozmawiali, więc co stało na przeszkodzie? Niepewność.
    — Nie sądziłam, że to będzie aż tak oficjalne, Gentry — zauważyła, starając się utrzymać żartobliwy ton, a że akurat miała przy sobie telefon, bo jak większość ludzi nigdzie nie ruszała się bez niego, zgarnęła go ze stolika, na którym leżał w towarzystwie fotografii i zrobiła krok w stronę Tannera, wyciągając do niego rękę z odblokowanym telefonem. — To jak, dasz mi swój numer? — zagadnęła, unosząc kąciki ust, bo to pytanie brzmiało w ich przypadku absurdalnie.
    Uniosła spojrzenie na jego twarz i znowu pokiwała głową na znak, że się z nim zgadza, choć tym razem w tym stwierdzeniu było coś… przykrego. Nigdy o tym nie myślała, ale rzeczywiście lubiła stawiać na swoim. Sprawiało jej to wielką satysfakcję. Zawsze buntowała się rodzicom, zawsze robiła wszystko wbrew ich zasadom, a nawet na przekór każdego człowieka. Liczyła się jedynie z Tannerem, który często towarzyszył jej w tym wszystkim, czym irytowali rodziców. Wyjazdem z Mariesville także, w pewnym sensie, postawiła na swoim i to nie smakowało satysfakcją lub sukcesem. Miało bardzo gorzki, okropny smak.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Czyli, jak widać, więcej rzeczy się nie zmieniło — podsumowała, nawiązując do ich wcześniejszej rozmowy. Jeśli Tan kiedykolwiek przestanie sobie radzić, to będzie oznaczało koniec świata.
      — Dziękuję — powiedziała, przyglądając się mu ze znacznie weselszym uśmiechem, bo o swoich kotach i pracy mogłaby rozmawiać godzinami, a to zawsze ją cieszyło. — Tak, świetnie, prawda? Możesz mnie polecać klientom — zauważyła żartobliwie, bo po pierwsze wątpiła, że klinika potrzebowała reklamy, raczej każdy, kto potrzebował wyleczyć swojego zwierzaka, szukał tej pomocy jak najszybciej i najbliżej, ale ludzie bywali nieufni. Posada w Mariesville akurat była wolna, dlatego Harlow się na nią załapała i wiedziała, że będzie musiała zapracować na sympatię mieszkańców.
      — W zamian za to, ja będę polecać cię swoim pacjentom — zaproponowała, co oczywiście było żartem, bo raczej jej pacjenci nie będą w stanie skorzystać z usług Tannera. No i jego warsztat reklamy nie potrzebował. Ale tymi głupimi żartami próbowała trochę rozluźnić atmosferę, może nawet odciągnąć myśli od przeszłości, która wciąż w nią uderzała.

      to me, it looks like a good start ⭐🌼
      Harlow Clarke

      Usuń
  18. Corinne po prostu wychodziła z założenia, że warto było rozmawiać, dużo i głęboko, a może nawet czasem płytko, ale dużo. Nie chodziło nawet o rozwiązywanie problemów czy tajemnice duszy – o nie, bardziej o to, że każdy w jakimś sensie potrzebował rozmowy. Rozmowy o pogodzie, o psie, o pączkach, o nowej bluzce, o pieniądzach, o chorobach – być może dlatego ani nie bała się przebywać z Tannerem w jednym pomieszczeniu, mimo że ten miał predyspozycje, aby zostać głównym bohaterem podcastu kryminalnego, ani też nie wciskała się w jego życie aż tak bardzo, choć może Gentry sądził inaczej i w jego oczach była gorsza niż dżuma. Cóż, było pewne, że od takiej dżumy nie umrze, najwyżej zje nadprogramową ilość cukru.
    Twoja chmura? Podpisałeś ją? — zapytała, wypychając nieco policzek językiem i przyglądając się Tannerowi z lekkim uśmieszkiem. Uwielbiała, gdy dawał się wciągnąć w te śmieszne rozmowy i wtedy dopiero Corinne widziała, że był po prostu człowiekiem, facetem, który mimo image’u rasowego twardego gościa, który otwiera słoiki głową i je surowe mięso, był dość normalny. Corinne po prostu lubiła myśleć, że Tanner miał warstwy jak cebula, jak ogr.
    — Nie myślałeś o tym, żeby czytać pikantne audiobooki? — zagadnęła, a widząc, jak porusza brwiami, roześmiała się głośno, ignorując, że jej twarz zrobiła się trochę cieplejsza. — Masz do tego idealny głos — dodała. — „Podaj mi klucz numer 69… i uklęknij!” — Bardzo starała się zabrzmieć jak rasowy facet, w którego kobiety rzucają i stanikami, i majtkami, ale jej głos przypominał raczej skrzywdzoną ropuchę.
    Corinne uwielbiała wyrzucać z siebie każdą irracjonalną myśl i pewnie powinna się powstrzymać, zamknąć się lub najlepiej nie wychodzić z domu, ale sądziła, że wtedy świat byłby nieco nudniejszy. Nie miała też żadnych oczekiwań, niczego nie pragnęła, a przynajmniej nie tego, co materialne, chciała więc żyć w swojej bańce, którą dla siebie stworzyła. Wyrzucała czasem brokat wokół, przyozdabiała ludzkie dusze kolorowymi kwiatuszkami i rozganiała ciemne chmury, nawet jeśli ktoś sugerował, że to jego chmura i że najprawdopodobniej ma zabrać paluchy.
    Zamrugała, gdy Tanner złapał ją za nadgarstek, a potem pochyla się nieco, aby spojrzeć mu w twarz. Pierwszy raz był tak blisko niej. Zmrużyła nawet lekko oczy.
    — Dobrze sypiasz? — spytała, a raczej wymsknęło jej się, gdy zauważyła lekkie cienie pod jego powiekami, ale być może taka była jego uroda albo Tanner był wcześniej misiem pandą.
    — Okej… — Pozwoliła, żeby Tanner pokierował jej ręką, a potem wyciągnęła nieco język, jakby to miało pozwolić jej podwoić skilla w łapaniu i wyciąganiu elektrod, choć robiła to po raz pierwszy i bała się, że auto zaraz wybuchnie, a jej mózg przyozdobi ścianę warsztatu samochodowego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Jeśli wyciągnę tę elektrodę, stawiasz mi piwo, Tanner. Zimne, dobre piwo, nie jakieś z sokiem, a gorzkie takie — oznajmiła z całą świadomością tego, że Tanner Gentry może ją zaraz wrzucić pod maskę i ją tam zamknąć, a najlepiej to wywieźć z Mariesville, żeby mu nie męczyła dupy, albo w ogóle wystrzelić w kosmos.
      Uśmiechnęła się szeroko, a potem pochyliła bardziej i złapała za patyk. Dobrze, że miała chude palce, inaczej musiałaby się poddać.
      — No dalej, obiecaj — dodała jeszcze, wpatrując się w niego swoimi dużymi, brązowymi oczami, stercząc tak, pochylając się nad autem i trzymając w palcach rzekomą elektrodę. Pewnie głupio wyglądała, a do tego jeszcze żądała czegoś od Tannera, Lorda Ciemności, który zawsze wydawał się niezadowolony z tego, że zabierała mu tlen, gdy była obok, albo jeszcze gorzej: że mu tę jego ciemną chmurę odganiała, a to przecież tylko jego chmura.
      Corinne zacisnęła usta w wąską linię, czując, że być może nie wyjdzie z tego warsztatu żywa. Może nawet powinna sobie wybrać jakieś wygodne miejsce jako duch i zaakceptować to, że będzie nawiedzać śrubki, jakieś dziwne klucze czy inne ustrojstwa. Jedynym pocieszeniem było to, że wtedy Tanner w ogóle jej się nie pozbędzie, co było nawet całkiem zabawne.

      Corinne Whitby 💥🍰

      Usuń
  19. Tanner był po prostu skomplikowany i… miał warstwy. Corinne wiedziała, że jego image wymaga od niego czegoś, choć może to wcale nie tak i tak naprawdę to wszystko, co jej pokazywał, było jakąś częścią jego osoby. I też dobrze, bo ona wcale nie zamierzała oceniać ani stwierdzać, że Tanner będzie smażyć się w piekle, bo najprędzej to on podgotowałby diabła w kotle, ale niezależnie od tego, co Corinne słyszała, akceptowała to. Tak po prostu, zwyczajnie, bez dyskusji.
    — Powinieneś umieć się dzielić — zauważyła całkiem słusznie, bo przecież był już dużym chłopcem i chyba nie było już to takie trudne, takie dzielenie się. Corinne, oczywiście, nieco sobie żartowała, nieco się droczyła. Ostatecznie zawsze chodziło o to, żeby móc spojrzeć Tannerowi oczy bez przypału. — Niewolnictwo jest zakazane, Tanner. Nie możesz mnie więc mieć, a ja pytam o to, czy dobrze spałeś, bo jestem troskliwą muffinką, Lordzie Ciemności.
    Nie przeszkadza jej to, że zwracał się do niej takim określeniem. Właściwie całkiem do niej pasowało. Muffinka i Lord Ciemności – Corinne wiedziała, że gdyby ktoś nakręcił film o tym tytule, przesiedziałaby w kinie wszystkie seanse.
    Czuła jego znaczące spojrzenie i próbowała je zignorować, udawać, że Tanner wcale się w nią nie wgapia i że wszystko jest okej. Była pewna, że Tanner próbuje przetworzyć to, co powiedziała, pewnie chcąc odmówić, bo niby po co miał się godzić? Żeby słuchać o chmurach i oberwać brokatem prosto w twarz? Tak po prostu?
    — Wybaczasz mi? To miło z twojej strony… — wymamrotała zaczepnie, a potem zerknęła za jego palcem. — Jak niby ja stworzyłam ten problem? — Udawała przez moment, że kompletnie nie wie, co takiego chciał jej powiedzieć, a raczej wytknąć, po czym westchnęła cicho i pokiwała głową. — Okej, może i przyczyniłam się do tego problemu, ale najwidoczniej twoje palce nie są jednak tak zwinne, że wypuszczasz byle elektrodę, gdy ktoś pojawia się obok. Wiesz, że najłatwiej wystraszyć kogoś, kto czuje się za coś winny? Przyznaj się. Obrabowałeś bank czy coś… albo ukradłeś lizaka jakiemuś dziecku.
    Spojrzała w stronę Tannera, a dostrzegając jego niepoprawny uśmieszek, również się uśmiechnęła, choć bardzo starała się tego nie robić. Zmrużyła lekko oczy, słysząc jego ton, a widząc ten wzrok, który wydawał się dziwnie wwiercający się w jej duszę, podniosła rękę i bezczelnie zakryła Tannerowi oczy – jej dłoń po prostu zetknęła się z jego twarzą, a palce przywarły do powiek.
    — Muszę sprawdzić, czy czegoś nie pomyliłam, piekąc ten tort… może się czymś zatrułeś? — Wciąż trzymała rękę tak samo, nie poruszyła nawet palcem. — Poza tym obietnice trzeba spełniać, Tanner, bo wtedy dzieją się złe rzeczy. Moja babcia uwielbiała mówić, że jeśli coś obiecuję, a potem to się jakoś rozmywa, to jestem odpowiedzialna za śmierć małej gwiazdy. — Babcia Lily uwielbiała gadać takie rzeczy. Była dość kreatywna, strasząc Corinne konsekwencjami jej czynów, w tym kiedyś zasugerowała, że jej nos urośnie, gdy będzie kłamać, więc Corinne nie kłamała, a przynajmniej nie tyle, by zauważyć jakąś różnicę. — Teraz gdy o tym myślę, to chyba nie było to zbyt wychowawcze.
    Zaśmiała się mimowolnie, a potem zabrała w końcu tę rękę i wyciągnęła elektrodę.
    — No, cała i zdrowa. — Obejrzała ją z każdej strony, zupełnie jakby obcowała z jakąś technologią kosmitów i oddała to ustrojstwo Tannerowi. — Czy to ten moment, gdy dajesz mi jakieś uprawnienia mechanika? Albo chociaż jakiś certyfikat specjalisty ds. wyciągania dziwnych rzeczy z dziwnych miejsc?
    Uśmiechnęła się pod nosem, zerkając w stronę auta, które pewnie przyglądało się temu wszystkiemu z lekkim zażenowaniem.
    — Więc? Co z tym piwem? — dopytała. — Widzimy się w The Rusty Nail? Chyba że masz jakieś inne ulubione miejsce, gdzie lubisz pić piwo i roztaczać wokół swoje ciemne chmury?

    Corinne Whitby 🧚‍♀️👽

    OdpowiedzUsuń
  20. Dla niej Tanner był najsłodszą połówką jabłka, jaką mogła sobie wymarzyć. Dla innych mógł być kwaśny, niedostępny, a niekiedy nawet nieprzyjemny, pozostając w ich oczach tym złym chłopcem Gentrych, wielkim łobuzem i strasznym rozrabiaką, ale dla niej zawsze był kimś więcej. Dał się jej poznać, natomiast ona miała w sobie siłę oraz wytrwałość, aby go odkrywać, a siebie odsłaniać przed nim z tego, co sama ukrywała przed światem. To, co mieli, nie było idealne, choć przyjaźń wychodziła im bezbłędnie i dopiero potem zaczynały się schody, ale było wyjątkowe. Byli przy sobie prawie od zawsze. Razem dorastali, dojrzewali, popełniali podobne błędy i wspólnie się na nich uczyli, każdy etap ich znajomości wychodził sam z siebie, naturalnie, zupełnie tak, jakby był czymś, co musiało nastąpić. Co jeśli rozstanie również było czymś, czego nie dało się uniknąć? Harlow uparcie nie chciała tak myśleć, bo wtedy musiałaby przyznać, że oni od samego początku byli skazani na porażkę, a to przecież nie mogło być prawdą, ale nie rozumiała, dlaczego Tan tak po prostu pozwolił jej odejść.
    Po tylu latach okazywało się, że tu i teraz, nadal byli tymi samymi połówkami tego samego jabłka, ale już osobno. Dzisiaj Harlow nie mogła ze śmiałością powiedzieć, że zna Tannera jak nikt inny, bo chociaż istniały rzeczy, które się nie zmieniały, to było także mnóstwo takich, które były inne. Ukształtowały ich nowe doświadczenia i przeżycia, a Harly nawet nie za bardzo wiedziała, co działo się u niego przez te wszystkie lata. Wspólni znajomi gadali, ale nie znali go tak jak ona, nie rozmawiali z nim tak, jak by to zrobiła, a w dodatku nie byli rzetelni w przekazywaniu informacji. Pragnęła usłyszeć jego wersję każdej z nich, istniało tyle rzeczy, o które chciała go zapytać, upewnić się, jak jest naprawdę, ale znaleźli się na etapie, na którym zaczynali od początku. Musieli poznać się na nowo, zaczynając od wymiany numerami tak, jakby byli dla siebie obcymi ludźmi. Prawdę mówiąc, te numer Tana najbardziej potrzebny był Harrie w Kalifornii, w której nie miała go za płotem i w której tęskniła nawet za jego głosem, który teraz mogła słyszeć codziennie dobiegający z podwórka, aczkolwiek mimo to miało to ogromne znaczenie. Trochę tak, jakby w ten sposób zburzyli jedną z wielu ścian, które między sobą postawili.
    Odbierając od niego swój telefon, posłała mu pogodniejszy uśmiech, który sięgał oczu i zapisała nowy kontakt, a właściwie uaktualniła ten stary, który nieprzerwanie od dziewięciu lat znajdował się na liście kontaktów pod nazwą Tanny. Powinna się go pozbyć lub, przynajmniej, zmienić nazwę, ale z jakiegoś powodu nigdy tego nie zrobiła.
    — Trzymam cię za słowo, Tan — zauważyła z nutą rozbawienia na jego obietnice reklamy. — Zawsze we mnie wierzyłeś — dodała z sentymentem po chwili zastanowienia. Wierzyli w siebie ze wzajemnością, a ta wiara wydawała się być obowiązkowym elementem ich relacji, ale jeśli nie oni to kto miał to robić? Może Grace, ale Harlow czegokolwiek by nie zrobiła, to dla jej rodziców, zawsze było źle. Mogłaby zostać prezydentem, a dla nich to i tak byłoby za mało.
    Szczerze nie wierzyła w to, że na tym świecie był ktoś, kto kochałby ją lepiej od niego. Do tej pory się z tym nie spotkała, aczkolwiek jej wybory na pewno nie spodobałyby się Tannerowi. Pewnie nie polubiłby żadnego z facetów, z którymi się spotykała, ale to dlatego, że Harlow nie skupiała się na tym, żeby znaleźć sobie męża.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po prostu randkowała z różnym skutkiem, czasami dobitnie przekonując się o tym, że faceci potrafią być beznadziejni, a innym razem o tym, że wybudowała wokół siebie bardzo gruby mur, za który nikogo nie wpuszczała, bo bała się zranienia, bała się tej straty, którą już raz przeżyła, bo bała się, że kolejny raz odda komuś serce i po wielu latach okaże się, że nic z tego nie będzie. Ten wspaniały facet, o którym Tan słyszał od ich znajomych, może i ją kochał, ale co z tego, skoro chciał zamknąć ją w złotej klatce. Wręcz zbombardował Harlow planami na przyszłość, rozmowami o ślubie i dzieciach, o tych wszystkich rzeczach, które w jej głowie zawsze wiązały się z Tannerem. Zabawne, że życie ich obojga potoczyło się tak, że będąc po trzydziestce i mając tyle wspólnych planów, znaleźli się w miejscu, w którym nic nie było poukładane, a oni stali się dla siebie obcy. Może, gdyby wróciła tu wcześniej, to zdążyłaby chociaż poznać jego żonę; kobietę, która w oczach Harly dostała to, czego ona chciała. Była kurewsko zazdrosna i zła, gdy dowiedziała się o ślubie, bo przecież z nią nie zdecydował się na tak wielki krok, by w ten sposób ustabilizować ich sytuację, ale potem został po tym jedynie smutek.
      Spojrzała w niebieskie oczy Tannera, uważnie słuchając tego, co miał do powiedzenia i pokiwała głową ze zrozumieniem, czując, że jej serce przyjmuje nierówny, przyspieszony rytm. Wiedziała, dlaczego tak się dzieje; ten list wzbudzał w niej aż tyle emocji. Świadomość, że mogła go zobaczyć, przeczytać i zatrzymać, bo należał do niej. Przez chwilę obserwowała Tana, a kiedy wyszedł z pokoju, wróciła spojrzeniem na ekran i krótko zadzwoniła pod numer, który dopiero co dostała.
      — To tylko ja, żebyś mógł sobie mnie zapisać — uprzedziła, gdy jego telefon się rozdzwonił, nie chcąc, żeby jej numer, ten sam od zawsze, zginął gdzieś w tłumie nieodebranych połączeń od ludzi, z którymi nie miał ochoty rozmawiać. Nerwowo przestąpiła z nogi na nogę, rozglądając się po salonie, trochę się stresując i denerwując, a kiedy Tan wrócił, odruchowo spojrzała na zamkniętą, oklejoną kopertę, którą trzymał. Odetchnęła cicho, wyciągając rękę w jego stronę, by móc przejąć przesyłkę, która wreszcie została jej dostarczona.
      — Porządny z ciebie uczeń — skomentowała rozczulona z delikatnym uśmiechem, bo nie każdy uczył się na swoich błędach, a akurat oni powinni. Harlow obejrzała kopertę z każdej strony, skupiając swój wzrok na błędnym adresie, który od właściwego różnił się jedynie numerami mieszkania i budynku, co było jeszcze bardziej frustrujące. Ale w tamtym czasie mieszkała w okolicy na tyle krótko, że listonosz śmiało mógł jej nie znać.
      Kusiło ją, żeby otworzyć kopertę tu i teraz, a następnie dokładnie wczytać się w każde słowo, które zostało tam napisane, by wiedzieć i zrozumieć rzeczy, które od tylu lat nie dawały jej spokoju. Najlepiej byłoby, gdyby tamtego dnia Tanner kazał jej po prostu spierdalać, bo może wtedy znienawidziłaby go na tyle, że dałaby sobie z nim spokój, a zamiast tego przez tyle lat nie mogła pogodzić się z tym odejściem.
      — Tanny — szepnęła, co wymsknęło się jej zupełnie niekontrolowanie. Nie było w tym premedytacji, po prostu to była jedyna właściwa rzecz, jaką mogła powiedzieć. — Przytulisz mnie wreszcie? — zapytała całkiem poważnie, choć dość nieśmiało, wpatrując się w niego swoimi wielkimi oczami. Pierwszy kontakt mieli już za sobą, ale nie dało się opisać słowami tego, jak jej brakowało tego elementu. Kiedyś bez wątpienia rzuciliby się sobie w ramiona i nie mogliby oderwać przez resztę wieczoru, dzisiaj zbudowali wokół siebie dystans, którego się trzymali, a który Harlow zaczął męczyć.

      but first let's greet each other as we should 🧸🍎❣️
      Harrie

      Usuń
  21. Corinne, a jakże, doceniała to, że Tanner był sobą. Nie chciałaby przecież, żeby udawał albo tworzył jakiś dziwny obraz siebie, który koniec końców byłby pusty jak skorupka jajka. Wolała mierzyć się z kimś prawdziwym, nawet jeśli ten ktoś wcale nie chciał być poznawany i raczej odpowiadało mu bycie odludkiem, o którym mówiono wiele, choć niezbyt często dobrze, choć przecież każdy wiedział, gdzie iść, jak auto niedomagało. Wtedy Tanner był mniej straszny.
    Ta relacja, w której oboje się znaleźli, mniej lub bardziej chcąc, Corinne odpowiadała. Było w tym coś zaskakująco elektrycznego i zabawnego, bo jak miałaby określić te słowne zaczepki i przekomarzanie, które już jakoś tak samo wychodziło? Jeśli Tanner akceptował jej brokat albo raczej: nie przeszkadzał mu tak bardzo, a ona całkiem nieźle radziła sobie z jego czarną chmurą, to właśnie tak Corinne określiłaby przyjaźń. Może nie była to relacja, w której robiliby sobie maseczki, jednak gdyby Tanner chciał, to ona chętnie oddałaby mu maskę z tygryskiem, ale Corinne po prostu wiedziała, że może zwrócić się do Gentry’ego, gdyby było bardzo, bardzo źle. Z całą pewnością byłby pierwszą osobą, do której by się udała, gdyby miała zaplanować morderstwo albo pogrozić komuś palcem.
    — Z tobą za każdym razem czuję się jak w jakimś filmie akcji — skwitowała z rozbawieniem, bo trochę tak było. — Pasujesz do tego mema z Człowieka z blizną, gdzie Tony Montana siedzi za biurkiem w otoczeniu pączków. I wiesz co? Ja byłabym tymi pączkami — dodaje, spoglądając w stronę Tannera z szerokim uśmiechem, bo zdecydowanie ją ta wizja rozbroiła. Poza tym Corinne nagle odczuła potrzebę zjedzenia naprawdę dobrego pączka z nadzieniem.
    Prychnęła cicho, słysząc jego komentarz, a potem pokiwała głową, patrząc, jak Tanner sięga po szczypce. Wyglądały całkiem groźnie.
    — Jeszcze? Czyli jak wybuchnie pożar, to mam cię kryć? Jak będziesz potrzebować pieniędzy, to powiedz — mruknęła w jego stronę. Corinne zdecydowanie nie byłaby zbyt dobrym mechanikiem, bo nie rozróżniała śrubek ani dziwnych urządzeń, a jej najlepszą techniką, żeby coś działało, to brak stresu i udawanie, że się nie denerwuje, bo sprzęty to wyczuwały, a jak już wyczuły, to nie dało się tego zatrzymać. Potem najczęściej przychodził płacz i błaganie, następnie uderzenie dłonią i znów kilka błagań, a kiedy to nie działało, Corinne się poddawała i prosiła o pomoc. No chyba że chodziło o piekarnik – z piekarnikami radziła sobie wybitnie dobrze, ba, do swojego pierwszego piekarnika, który kupiła, a który był piekielnie drogi, pamiętała całą instrukcję.
    Odsunęła się, żeby Tanner ogarnął elektrodę i żeby mu nie przeszkadzać, a przede wszystkim, żeby nie mógł jej mówić, że to jej wina, jeśli coś poszłoby nie tak. Rozejrzała się po warsztacie, zrobiła kilka kroków.
    — Mhm, po prostu boisz się mojej babci — skwitowała zaczepnie, ale zaraz potem roześmiała się mimowolnie. — Przy niej każdy twardziel staje się jakby mniejszy — dodała, potrząsając głowę. — Jasne, The Rusty Nail, o dwudziestej. Gorzkie piwo, Tanner, bez soku.
    Zaczęła iść tyłem, żeby się wycofać, i wykonała gest, unosząc dwa palce najpierw do swojej twarzy, a potem w stronę Tannera, jakby pokazywała mu, że go obserwuje. Mimowolnie się zaśmiała i opuściła warsztat, zostawiając Gentry’ego ze swoim brokatem, słodkim zapachem perfum i tortem w kształcie opony.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Corinne czekała w The Rusty Nail od niemal godziny, ale Tanner się nie pojawił. Przez moment chciała nawet iść do domu, przeklinając pod nosem, że Gentry ją wystawił i że w ogóle po co się z nią umawiał, skoro pewnie nawet nie miał zamiaru przyjść, a zgodził się tylko po to, żeby dała mu spokój. Jakoś by sobie poradziła z jego odmową i by nie było problemu. Nie czułaby się tak głupio ani nie malowałaby rzęs czy nie użyłaby błyszczyka, żeby nadać sobie trochę kolorów. Nie ubrałaby nawet tej cholernej sukienki, którą lubiła, a którą rzadko nosiła, bo niezbyt często wychodziła gdzieś, gdzie warto było się ładniej ubrać. Była więc zła i wkurzona.
      Być może dlatego kupiła w pobliskim markecie czteropak ciemnego piwa, dobrego, prosto z lodówki, a jadąc do domu, wcale nie pojechała tam, gdzie trzeba, a skręciła, żeby zahaczyć o Jack's Garage – podejrzewała, że Gentry wciąż pracuje. Wysiadła z auta, chcąc jak najszybciej wyrzucić Tannerowi, że jest okropny i że ma nadzieję, że ta jego chmura to go kompletnie zmoczy, ale gdy pędziła przed siebie, minęła się z kilkoma podejrzanie wyglądającymi typami. Spięła się lekko, kiedy jeden z nich posłał jej długie spojrzenie i uśmiechnął się pod nosem. Spuściła wzrok, nie oglądając się za siebie.
      — Tanner? — Przemknęła przez próg i rozejrzała się wokół, a jej spojrzenie wbiło się w sylwetkę mechanika, który krwawił z nosa. Zamrugała kilkakrotnie, a potem zbliża się szybko, nie przejmując się tym, że po drodze ze dwa razy się potknęła. — Ćwiczysz sporty walki beze mnie? Myślałam, że dzisiejszy wieczór spędzamy razem… — mruknęła w jego stronę, chcąc jakoś rozładować powstałe napięcie, które być może tylko ona czuła, a może po prostu próbowała coś powiedzieć, byleby się nie gapić i nie oczekiwać, że Tanner jej cokolwiek odpowie, bo nie musiał nic mówić. Nie zdziwiłaby się nawet, gdyby ją teraz wyrzucił i kazał wracać do domu.
      Wypchnęła językiem prawy policzek i sięgnęła po paczkę chusteczek w swoim obszernym swetrze. Wyciągnęła jedną z nich i podała Tannerowi. Przyjrzała się też jego twarzy, jakby miała rentgen w oczach i mogła ocenić, czy miał złamany nos.

      Corinne Whitby 🧚‍♀️ 🍺

      Usuń
  22. Może ślub Tannera wyglądał inaczej, niż Harlow go sobie wyobrażała i może był wszystkim tym, co nie przyszło jej do głowy, ale to nie zmieniało faktu, że miał miejsce i w tamtej chwili, gdy dotarła do niej ta wesoła nowina, poczuła się tak, jakby ktoś urządził jej lodowaty prysznic; przeszywający i gwałtownie orzeźwiający. Nagle poczuła, że straciła go na zawsze, choć od dawna nie byli razem, ani nic nie zapowiadało, że miałoby się to zmienić. Może to naiwne, ale w niej zawsze tliła się nadzieja, że to, co ich połączyło, nie będzie miało końca, a im wreszcie uda się odnaleźć drogę do siebie, bo Harlow miała w sobie coś z niepoprawnej romantyczki, którą Tan uzupełniał swoją przyziemnością. Nadzieje to jednak było jedno, a rzeczywistość, w której funkcjonowali bez siebie, to coś, co zdecydowanie dominowało, dlatego wiedziała, że muszą żyć, bo życie toczy się dalej i nie zatrzymało się w momencie, w którym wyjechała z Mariesville. Z niektórymi faktami trzeba było się pogodzić, do innych przyzwyczaić.
    Nie zmieniało się to, że przez te wszystkie lata chciała dla niego jednego — żeby był szczęśliwy. Nie lubiła się oszukiwać, że tak jest, ale robiła to, ponieważ świadomość tego, z czym Tanner musi mierzyć się sam, ponieważ ona odeszła i go z tym zostawiła, była zbyt ciężka do zniesienia. Bo chociaż wiedziała, że nie chciał wciągać jej w swoje sprawy, to jednak nigdy tego nie zaakceptowała. Chciała być dla niego bez względu na wszystko, nie mógł tego jej tak po prostu zabronić. Wbrew pozorom jego problemy były też jej problemami, rzeczami, które nie dawały spokoju, sprawami, którymi zawracała sobie głowę. Odebrałaby od niego telefon w środku nocy, spakowała najpotrzebniejsze rzeczy i pojawiłaby się tam, gdzie on, gdyż przez te lata rozłąki nie zmieniło się także to, że się o niego martwiła. Wierzyła, że przez wszystko przeszliby razem. Pragnęła tylko, żeby pozwolił jej przy sobie być.
    Harlow była świadoma tego, co działa na Tannera... A raczej kiedyś była tego świadoma. Dzisiaj wielu rzeczy nie była pewna i ta niepewność sprawiała, że oboje próbowali trzymać się na dystans. Wydawało się, że tak będzie bezpieczniej. Nie próbowała więc tym cholernym zdrobnieniem burzyć murów, ale niewątpliwie chciała to zrobić. Nie miała pojęcia jak i kiedy, ale musiała, bo nie zniosłaby tych sztywnych ram, w które na siłę próbowali się wcisnąć. Czekała na to, dlatego kiedy znalazła się w objęciach Tana, wtuliła się w niego całą sobą, jedną dłoń, tę, w której nie trzymała listu, naprawdę mocno zaciskając na jego koszulce. Przylgnęła do niego, zamykając oczy i wsłuchała się w bicie jego serca, a także oddech, który z każdą chwilą stawał się spokojniejszy. Może potrzebowali chwili, by przełamać lody, ale Tanner również przytulał jak zawsze. Był kojąco ciepły, tak w kontraście do jej chłodnego ciała, po którym wzdłuż kręgosłupa przebiegły dreszcze, pod wpływem których się wyprostowała, gdy jego usta zbliżyły się do jej głowy w geście, który był jak wyciągnięty z ich przeszłości. Dopiero teraz Harlow poczuła się tak, jakby rzeczywiście wróciła do domu.
    — Ale chyba nie narzekasz… — zastanowiła się na głos, żartobliwie się drocząc, choć zupełnie go o to nie podejrzewała. — No chyba, że aż taka z ciebie przyzwoitka — mruknęła rozbawiona, nieco się od niego odrywając, by zadrzeć głowę i spojrzeć mu w oczy. Zaśmiała się, nie mogąc jednak zaprzeczyć, bo faktycznie całkiem sprawnie im to poszło. Ale Harly nie narzekała, tym bardziej, że wreszcie widziała na jego twarzy uśmiech, który był wyraźniejszy i weselszy.
    Nie miała ochoty przerywać tej chwili, ale nie ufała sobie na tyle, by stać w objęciach Tannera i nie zapragnąć więcej, dlatego, gdy tylko jego uścisk się rozluźnił, niechętnie zrobiła krok w tył, odsuwając się.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Myślisz, że Grace o mnie zapomniała? — zażartowała konspiracyjnym tonem, delikatnie marszcząc brwi, jakby naprawdę to rozważała, choć oboje doskonale wiedzieli, że najprawdopodobniej to było celowe zagranie, a ona była cwańsza, niż myśleli. Harlow nie chciała przeszkadzać, co mogło brzmieć idiotycznie, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że sama tutaj przyszła i dała zaprosić się Grace na herbatę, jednak ona już gdzieś zniknęła, a Tan na pewno miał, co robić. Wróciła spojrzeniem na stolik, na którym leżały zdjęcia oraz stały dwie filiżanki z herbatą, która na pewno zdążyła już przestygnąć i złapała za jedną z nich, przysuwając do ust.
      — Przyznaj się, że po prostu bardzo chcesz, żebym została, bo wtedy będziesz mógł pooglądać ze mną zdjęcia i posłuchać, że byłeś najsłodszym dzieckiem na świecie — stwierdziła dumnie, jakby go właśnie przejrzała i ponownie usiadła na kanapie. Kopertę położyła na swoich kolanach, a jej wzrok oraz myśli nieustannie uciekały w stronę listu, którego treść cholernie ją ciekawiła, bo skoro po tylu latach to wreszcie trafiło w jej ręce, to musiał być jakiś znak. Z jednej strony chciała zostać, bo przecież nie miała pojęcia, czy kiedykolwiek nadarzy się podobna okazja, ale z drugiej przejmowała się, że to może być za dużo emocji jak na jeden wieczór.
      — I że miałeś najbardziej stylowe spodenki w miasteczku — dodała, podnosząc spojrzenie na Tana, któremu posłała uśmiech, przesuwając po stoliku zdjęcie, do którego nawiązywała swoim komentarzem, a na którym był małym dzieckiem w przeuroczych spodenkach i z jeszcze bardziej uroczymi, wyciągniętymi skarpetkami. A właściwie jedną z nich.

      we have to try very hard and it won't be easy, but it will be worth it 💛🤭
      Harlow

      Usuń
  23. Coś się kończy, a coś zaczyna, więc to prawda, że rozstanie przyniosło nowe i sprawiło, że Harlow skupiła się na sobie, poszła na studia i ostatecznie robiła to, co chciała robić, ale wcale nie musiało do niego dojść, żeby to się wydarzyło. Nie musiała wyjeżdżać aż tak daleko, nie musiała robić tego na stałe, nie musieli zrywać kontaktu, by każdemu z nich się udało. Im razem też mogło się udać, ale po prostu to ich przerosło, a problemy rodzinne, które nawarstwiły się u Tannera zwyczajnie nie pozwalały mu jeszcze dodatkowo angażować się w związek, co Harlow doskonale rozumiała. Teraz, bo wtedy miała niespełnione oczekiwania. Trudno przewidzieć, co by było, gdyby się nie rozstali, czy teraz byliby szczęśliwą rodzinką, czy może jeszcze bardziej nieszczęśliwymi ludźmi, którym nic nie wyszło, a może rozstaliby się prędzej czy później, ale bez względu na to, ile czasu dla siebie dostali, to zawsze będzie za mało. Najzabawniejsze, choć w tym smutnym sensie, było to, że Harly miała wrażenie, że Tan był spokojniejszy o nią, gdy jej przy nim nie było.
    — Bo wiąże z tym dobre wspomnienia, a do nich każdy lubi wracać — podsumowała wymownie, unosząc wzrok i łapiąc spojrzenie Tannera. Może ona nie oglądała namiętnie zdjęć, ale wspomnienia były w niej żywe i do niektórych wracała z przyjemnością. Co więcej, miała tak jak on całe pudełko namacalnych wspomnień, które składały się z najróżniejszych prezentów, prezencików, kartek i walentynek, które od niego dostała. Trzymała wszystko, co jej dał, bezpiecznie schowane, więc w pewnym sensie rozumiała Grace, która chętnie wracała do tego, co było dobre.
    Matka Tannera wiedziała, co robi, wycofując się z salonu pod pretekstem poprawek koszuli, bo w ten sposób dała im przestrzeń, której potrzebowali i całkiem nieźle wykorzystali. Co prawda, wciąż mieli sporo do przepracowania, bo byli ludźmi po przejściach, którzy trochę się skrzywdzili, ale była z nich dumna. Udało się im normalnie porozmawiać, wymienić uściskami, a nawet wreszcie dostała list, który powinien dawno trafić w jej ręce. Prędzej czy później musieli się ze sobą skonfrontować i dobrze, że zaczynali małymi kroczkami.
    Harlow posiedziała u Gentrych jeszcze chwilę. Dopiła swoją herbatę, trochę podręczyła Tannera tymi zdjęciami, przed oglądaniem których się bronił, a następnie pozbierała je i ułożyła na jednym stosie, nie chcąc zostawiać po sobie bałaganu. Zrobiło się późno i chociaż czuła, że było mnóstwo spraw, o których mogliby jeszcze porozmawiać, nie chciała przesadzać. Wzięła więc list, pożegnała się z Tanem i wróciła do siebie. Do tego domu, którego każdy kąt kojarzył się jej z dzieciństwem i z którym musiała coś zrobić, żeby to zmienić. Jej urocze współlokatorki spały w swoich ulubionych miejscach, a jednym z nich był parapet tego okna, natomiast Harlow nawet dobrze nie zdążyła przekroczyć progu, a już dobierała się do koperty, którą trzymała w swoich dłoniach tak mocno, jakby zaraz miała jej z nich zniknąć, a ona nie zamierzała na to pozwolić. Mocno przycisnęła plecy do drzwi wejściowych, w ten sposób je za sobą zamykając i, opierając się o nie, zawzięcie przedzierała się przez wszystkie znaczki i naklejki, by dostać się do zawartości koperty, która leniwie upadła na podłogę, gdy w jej dłoniach znalazł się list. Odetchnęła powoli, chcąc w ten sposób uspokoić walące serce i mocniej zacisnęła palce na kartce papieru, zaczynając czytać. Nie miała pojęcia, czego może się spodziewać, nie miała też oczekiwań co do tego, co znalazło się na papierze. Pierwsze słowa wywołały na jej twarzy delikatny uśmiech, bo zawsze lubiła, gdy nazywał ją swoją Harrie, jednak pierwsze wyznania, tak głębokie i szczere, sprawiły, że w jej oczach natychmiast zebrały się łzy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z zapartym tchem czytała wszystko to, co pragnęła usłyszeć, by go zrozumieć. O jego tęsknocie, nadziei, o tym, ile był w stanie poświęcić dla jej dobra. O wyjazdach, tym wszystkim, co musiał zrobić dla rodziny. O szokującej chorobie Grace, z której do dzisiaj nie zdawała sobie sprawy, o której nie pomyślałaby, siedząc i plotkując z nią przy herbatce. Harlow nie miała pojęcia, w którym momencie tych łez pojawiło się tyle, że nie było dla nich miejsca, ale kilka pierwszych otarła wierzchem dłoni, zaciskając usta, by się nie rozpłakać, aż w pewnej chwili przestała nadążać za ich wycieraniem. Jedna, może dwie spadły na kartkę, na szczęście nie w miejscu, w którym był tusz, a reszta spływała po jej zaskakująco rozgrzanych policzkach. Przetarła oczy, aby nie rozmazywały się jej wyrazy, które próbowała przeczytać, a każde kolejne zdanie wywoływało w niej emocje, których nie potrafiła kontrolować. Tanner nigdy nie zdobył się na takie wyznania, domyślała się więc, ile musiało go to kosztować i co takiego musiał czuć, że to zrobił. List był równocześnie piękny i okrutnie smutny. Harlow nie mogła sobie wybaczyć, jak wielu rzeczy nie była świadoma i że go z nimi zostawiła, a jednocześnie ze zdwojoną siłą dotarło do niej, jak bardzo Tan musiał ją kochać. Był przekonany, że bez niego będzie szczęśliwsza, więc pozwolił jej odejść, ale to nie mogło się wydarzyć. Nikt nigdy nie kochał jej tak jak on. To była miłość absolutnie gotowa do poświęceń, bezinteresowna, taka wyjątkowa. Doskonale wiedziała, co by było, gdyby dostała list wtedy, gdy został wysłany. Wiedziała, co by na niego odpowiedziała, bo tak jak on wierzyła, że prawdziwa miłość nie umiera. Nigdy nie umarła. A w jej sercu zawsze było jego miejsce i bez przerwy o nim myślała.
      Minął szmat czasu od dnia, w którym ten list został napisany, dlatego Harly miała świadomość, że wiele mogło ulec zmianie, ale mimo to nie potrafiła zostawić tego bez odpowiedzi. Nie potrafiła schować go ponownie do koperty i odłożyć w bezpieczne miejsce. To był moment, w którym rozum przegrywał z sercem. Moment, w którym odrzuciła rozsądek i nim się obejrzała, ponownie zmierzała do domu Gentrych.
      Chłodne powietrze smagało jej ciepłe i mokre policzki, a ona nieustannie ocierała spływające łzy. Opuszkami placów przesunęła pod oczami, chcąc pozbyć się ewentualnych śladów tuszu, który mógł się rozmazać i nerwowo przełknęła ślinę, szybko i zdecydowanie pokonując schody, które dzieliły ją od drzwi wejściowych.
      Złapała za klamkę i wpadła do domu Tannera tak, jakby wchodziła do siebie. Nie zapukała, nie zadzwoniła, nie dała znaku ostrzegawczego, że wchodzi. Zrobiła to tak, jakby się coś stało i, przy okazji, wyglądała tak, jakby się coś stało, ale list, który wciąż ściskała w jednej ręce wiele tłumaczył. Oddychała ciężko, po prostu w milczeniu wpatrując się w Tana, a jej serce biło jeszcze mocniej.
      — Przeczytałam — wydusiła z siebie drżącym głosem, choć to było tak oczywiste, że nie musiała tego tłumaczyć. Niewyraźnie i smutno się uśmiechnęła, chyba chcąc w ten sposób przykryć swój stan, jednak łzy znowu gromadziły się w jej zapłakanych oczach, dlatego uniosła spojrzenie i wbiła je w sufit, próbując w ten sposób je powstrzymać. — Tanner — wyszeptała, jakby w ten sposób próbowała powiedzieć: co myśmy narobili?
      Pokręciła głową z dezaprobatą wobec samej siebie, wciągając policzki, ale to było od niej silniejsze. Dość gwałtownie ruszyła się z miejsca i paroma krokami zdecydowanie zmniejszyła dystans, który był między nią a Tannerem. Potrzebowała go w tej chwili tak bardzo, że nie potrafiła tego nazwać. Potrzebowała go całą sobą, a ta potrzeba wręcz ją paliła.
      Z impetem wpadła w jego ramiona, w których dopiero poczuła się na tyle bezpiecznie, by dać upust emocjom. Rozpłakała się cicho, chowając twarz w zagłębieniu jego szyi, jedną rękę zarzucając na jego kark i choć tyle rzeczy miała do powiedzenia, chwilowo nic nie było w stanie przejść przez jej ściśnięte gardło. Ale bliskość Tannera, jak zwykle działała na nią kojąco.

      let's try even harder 😇💖
      Harrie

      Usuń
  24. Grace ani słowem nie wspomniała o Tamarze także przy tej herbatce, którą spontanicznie urządziła sobie z Harlow, wracając pamięcią do wielu wydarzeń, ale akurat nie do tego, którym był ślub jej syna. A ona nie dopytywała, bo nie dało się ukryć, że temat byłej żony Tannera był dla niej zaskakująco... drażliwy. To, że była o niego niepoprawnie zazdrosna, stało się niepodważalnym faktem w momencie, w którym ich wspólna znajoma zadzwoniła z gorącą nowiną, z dziwną ekscytacją w głosie informując o jego ślubie, jakby to było wydarzenie roku, a Harly natychmiast się rozłączyła, nie udzielając komentarza. W jednej chwili stała się taka wściekła, smutna i rozżalona, jakby ktoś najpierw bezczelnie położył ręce na tym, co do niej należało, a potem jej to zabrał, choć Tan od dawna nie był jej. Ta zazdrość wydawała się irracjonalna i zupełnie nie na miejscu, jednak istniała, po tylu latach wciąż będąc żywą. Aż zaskakujące, biorąc pod uwagę, że Harlow rzeczywiście była w gorącej wodzie kąpana, że w tamtym momencie jej nie odbiło i nie wybrała się do Mariesville na wycieczkę, aby zapytać Tannera wprost o to, co, do cholery, wyprawia. Może nawet chciała, jednak w porę się otrząsnęła i zrozumiała, że bardziej niż na pokazywaniu swojej zazdrości, zależy jej na jego szczęściu. Najprościej, choć równocześnie najboleśniej, było uwierzyć, że Tanner przepadł i się zakochał, i że Tamara kocha go w pełni tak, jak na to zasługiwał, natomiast ona jest nikim, żeby stawać mu na drodze.
    Dzisiaj również zdecydowanie powinna dać sobie ochłonąć, zamiast w emocjach, których kontrolowanie przychodziło jej z trudem, wracać do domu Tannera i wpadać do niego tak, jakby miała do tego prawo. Ale zawsze tak miała; Harlow była wręcz brutalnie szczera w pokazywaniu tego, co czuje, ulegając silnym emocjom. Jedynie nie była strachliwa, a stres był czymś, z czym radziła sobie nieźle, dlatego w takich momentach Tanner mógł zawsze na nią liczyć; mógłby z nią nawet wymyślić plan napadu na bank, a jej rzęsa by nie drgnęła, odwracając uwagę ochroniarza, ale w miłości stawała się wulkanem, którego nie dało się zatrzymać. Rzecz jasna, z wyjątkiem jego kojących objęć, w których pozwalała sobie na więcej, ale też zawsze się uspokajała. Tan to znał, bo spędził z nią kawał życia, więc przywykł do tego, w jaki sposób się wścieka lub okazuje radość, jednak to nie oznaczało, że mogła nachodzić go w środku nocy. O żadnej porze nie mogła tego robić. A jednak tu była i tym, jak wpakowała się w ramiona Tannera pokazywała, że ewidentnie szuka tego, co jako jedyne przynosi jej ukojenie.
    Rozluźniła się, czując, jak Tanny mocniej ją obejmuje i przytula, kolejny raz tak, jakby w ten sposób mógł schować ją przed całym światem i wszystkim tym, co złe. Wypuściła drżące powietrze z ust, gdy jego dłonie przesunęły się po jej plecach i, chociaż było jej trochę głupio, pozwoliła na to, aby uniósł jej twarz i spojrzał w oczy. Odruchowo zacisnęła palce na jego nadgarstkach i wpatrywała się w niego, nieznacznie przytakując, natomiast nogi mimowolnie uginały się pod nią, gdy zwracał się do niej w ten konkretny sposób, gdy przesuwał kciukami po jej zarumienionych policzkach, dbając o to, by pozbyć się każdej łzy, która na nich wylądowała, gdy tak na nią patrzył i trzymał blisko siebie. Na sekundę zawiesiła wzrok na jego ustach, których smak znała, lecz pragnęła poznać na nowo, jednak zreflektowała się jakie głupie, niepoprawne rzeczy przychodzą jej do głowy, dlatego natychmiast się za nie skarciła i speszona, jakby Tanner potrafił czytać w myślach, wróciła spojrzeniem do jego błękitnych, ślicznych oczu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Harlow nie wiedziała, czy wszystko jest na swoim miejscu, ale miała nadzieję, że jeśli nie, to zaraz będzie. Mogła zostawić czytanie listu na inny dzień, bo przecież sam powrót do Mariesville i wieczór, który spędziła z Tannerem, był emocjonujący, a tymi wyznaniami jedynie dołożyła sobie przeżyć, ale nie potrafiła się powstrzymać.
      Zamknęła oczy, opierając wilgotny policzek na klatce piersiowej Tana, na której również położyła swoją dłoń, subtelnie go gładząc. Wyciszyła się, wsłuchując w jego głos oraz bicie serca, a kąciki ust Harlow nieznacznie się uniosły, wyginając jej usta w delikatnym uśmiechu.
      — Nie pozwoliłabym jej na to, przecież wiesz — wyszeptała wreszcie, zadzierając podbródek, aby móc oprzeć czoło o brodę Tannera. Znów leniwie przymknęła ciężkie powieki, ale już nie płakała.
      — To nie przez ciebie — zaznaczyła zaraz, całkiem stanowczo, żeby mieli to jasno powiedziane, bo kwestia jej łez nie była jego winą. Nie płakała przez niego, tylko przez siebie. Płakała przez to, co się między nimi wydarzyło, przez świadomość, ile stracili. W pewnym sensie list uruchomił tę lawinę, ale to dlatego, że przez te wszystkie lata Harly próbowała wbrew sobie uwierzyć, że Tanner to zwykły dupek, który w dodatku kazał jej odejść, bo tak mówili o nim jej rodzice, a prawda była taka, że on cierpiał równie mocno, o ile nie mocniej, co ona. Całe szczęście, że nie dała sobie wmówić, że jest inaczej.
      — Przepraszam, Tanny — odezwała się ze szczerą skruchą, odsuwając się od Tana na tyle, by zadrzeć głowę jeszcze wyżej i spojrzeć mu prosto w oczy. Ciężko powiedzieć, za co konkretnie przepraszała, bo było tego aż tyle, ale to było szczere. Przepraszała za przeszłość i za teraźniejszość. Za to, jak tu wpadła, mogąc obudzić Grace, a nawet na własne życzenie zarobić kulkę, ponieważ Tanner był człowiekiem, który żył w ciągłej gotowości i wtedy to dopiero by się wszystko pomieszało. Przepraszała go też za to, że wciąż go chciała, że bez przerwy był jej największą słabością. Przepraszała za każdy raz, gdy się za coś przez nią obwiniał, za łzy, których nie powinien widzieć. Za to, że nie potrafiła odnaleźć się w tym ich wspólnym świecie, gdy pojawiły się jego wyjazdy, że nie była dla niego takim wsparciem, jakim być powinna, bo obawa przed tym, że go straci tak bardzo zawładnęła jej życiem, że nawet gdy wracał i był obok, obsesyjnie myślała wyłącznie o tym, że znowu wyjedzie. Przepraszała za każdym raz, gdy jej przy nim nie było. I za ten jasny t-shirt, który miał na sobie, a który ubrudziła swoim płaczem.
      — Dotarło do mnie, że chociaż nie wiedziałam o istnieniu tego listu, to czekałam na niego dziewięć lat — wyznała, wciąż patrząc w jego oczy, a place delikatnie położyła w miejscu, w którym zostawiła po sobie wilgotne ślady i potarła je tak, jakby to miało pomóc.

      heaven is where you are ⛅💛
      Harrie

      Usuń
  25. Jeśli Tanner musiał odświeżyć sobie pamięć, to Harlow służyła pomocą, a przede wszystkim listem, który jej pomógł pozbyć się wątpliwości, całkiem wyraźnie obrazując, dlaczego odpuścił. Bo, najprawdopodobniej, był święcie przekonany, że słusznie postępuje i trzymał się przekonania, że jej jest bez niego lepiej, choć nigdy nie było. Tanner zachował się bardzo szlachetnie i wspaniałomyślnie, dając odejść kobiecie, którą kochał, ponieważ wierzył, że gdzieś w świecie będzie szczęśliwsza. Harly nie rozumiała tylko, dlaczego kiedykolwiek pomyślał, że musi zwracać jej jakąś zabraną wolność. Przecież ona nigdy nie czuła, żeby Tanny w jakikolwiek sposób ją ograniczał, nie uważała, że się przy nim marnuje. Chciała wyjechać z Mariesville, niedojrzale uciec przed problemami, ale chciała tego z nim i była gotowa poczekać, ponieważ miłość, w szczególności taka jak ich, miała dla niej największą wartość. Harlow nie miała pojęcia, skąd wzięły się w nim takie rozterki, ale gdyby wiedziała, to zrobiłaby wszystko, aby w porę się ich pozbyć.
    Czy to przez jej oczekiwania? Przez to, że chciała zacząć z nim normalnie żyć, jednak on uważał, że normalność nigdy nie była dla niego? Do cholery, mogli o tym porozmawiać. Znali się tyle lat, dorastali przy sobie, więc mogłoby się wydawać, że nie istniały między nimi granice, a jednak mieli na swoim koncie sporo zmarnowanych szans, by szczerze powiedzieć, co leży im na sercach. Okrutne było to, że Harrie nie potrafiła powiedzieć, dlaczego nie umieli się na to zdobyć, dlaczego nie zawalczyli o siebie, skoro im na sobie zależało. Zamiast brutalnego rozstania, pełnego przykrych słów i teatralnego milczenia, którymi potraktowali się jak obcy ludzie, mogli urządzić sobie niewinną przerwę.
    I to było coś, z czym Harlow nie potrafiła się pogodzić. Rozstanie było faktem, z którym od dziewięciu lat nie mogła dyskutować, ale to, jak do niego doszło, było bolesne. Nie pogodziła się z tym, że nie przestali się kochać, aczkolwiek od siebie odeszli. Z tym, że stali się dla siebie obcy. Ten list, który dzisiaj do niej dotarł, dobitnie pokazał jej, że to rozstanie było nieprzemyślaną głupotą, z której nie wybrnęli. Może byłoby prościej, gdyby uczucie między nimi po prostu się wypaliło, zgasło z biegiem lat, rozmyło się i stało jedynie wspomnieniem. Pięknym, pełnym sentymentów wspomnieniem. Tymczasem Harlow odchodząc, nawet nie wspomniała Tannerowi, że przecież dalej go kocha i że wszystko wskazuje na to, że już zawsze będzie. A potem tak jak on pielęgnowała w sobie przekonanie, że bez niej jest mu lżej i najlepsze, co może zrobić, to nie wchodzić mu w drogę i pozwolić żyć życiem, w którym dla niej nie było miejsca.
    Dzielnie więc nie wchodziła, prowadząc w Kalifornii swoje normalne życie, aż do dzisiaj. Jeden wieczór wystarczył, by wszystko do niej wróciło i emocjonalnie przeorało. Dzisiaj nagle znalazła się w jego ramionach, płacząc nad ich przeszłością. Idiotka.
    — Nachodzę cię — zauważyła, bo skoro Tanner nie chciał przeprosin za przeszłość, to nie mógł dyskutować z tym, że Harrie naprawdę go dzisiaj nachodziła, pojawiając się u niego dwa razy pod rząd, w dodatku późną porą. Akurat za to mógł dać się przeprosić, ponieważ jej było niewyobrażalnie wstyd za samą siebie. Za płaczliwą scenkę, którą odstawiła. Za to, że szukała pocieszenia w jego objęciach. Rozkoszowała się jego kojącym głosem, ciepłym oddechem, tym, jak ją przy sobie trzymał, pocieszając i ocierając łzy. I za to też było jej trochę wstyd, ponieważ zależało jej na normalnych relacjach, a jednak w jej zachowaniu było coś niezdrowego. Harlow zwyczajnie nie mogła przekładać tego, co miała nieprzepracowane na Tannera. Przeszłość musiała zostać przeszłością, natomiast to, że coś się spierdoliło było świadomością, która prześladowała także ją.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W tej relacji było ich dwoje, mieli takie same prawa i możliwości, by odezwać się do siebie przez wszystkie lata. Oboje odpuścili, karmiąc się pobudkami, których obecnie nie uważali za słuszne tłumaczenie. Harrie sądziła, że zdecydowanie ma za co przepraszać Tana, ale jednocześnie nie naciskała, nie chcąc rozdrapywaniem ran wyrządzać mu jeszcze większej krzywdy, bo może to było odważne stwierdzenie, ale przez chwilę wydawało się jej, że jemu również nie jest łatwo mierzyć się z przeszłością. Najprzyjemniejsze to to nie było. Znali przyjemniejsze rzeczy.
      — Tanny — westchnęła rozczulona jego gestem, unosząc spojrzenie do jego oczu. Subtelnie się uśmiechnęła, a chociaż mógł to być uśmiech z tych mniej wyraźnych, to nie brakowało w nim szczerości. — Jesteśmy tu i teraz — zgodziła się, choć musiała przyznać, że teraźniejszość nie była najprostsza. Niewątpliwie jednak obecność Tannera sprawiała, że było lepiej. Dobrze było móc się do niego ponownie odezwać, jeszcze lepiej mieć świadomość, że nadal mogła na niego liczyć.
      — Chociaż ja powinnam być u siebie w domu — zauważyła nieco żartobliwie, starając się rozgonić chmury, które za jej sprawą pojawiły się nad ich głowami. Kontrolnie zerknęła na ich dłonie, powoli zsuwając palce z jego koszulki.
      — Dużo dzisiaj zrozumiałam — wyszeptała wbrew pozorom, ponieważ list wiele jej rozjaśnił i wyjaśnił. Udowodnił jej także to, co zawsze wiedziała; że on ją kochał i nie był bezdusznym dupkiem, który z nią zerwał, bo mu w czymś przeszkadzała. Ale wciąż sporo rozmów przed nimi, o ile w ogóle się na nie zdecydują.
      Wtuliła się w niego zupełnie naturalnie, jakby to było coś, co zawsze robiła, a to nawet jeśli nie mijało się z prawdą, bo kiedyś rzeczywiście tak było, to jednak dzisiaj tymi gestami burzyli ściany. Uniosła kącik ust, zadzierając podbródek, a także jeden palec, którym lekko, trochę zaczepnie pstryknęła Tannerowi w nos.
      — I już jest dobrze — zapewniła, chcąc uprzedzić pytania i rozwiać wątpliwości. Takie słowa mogły brzmieć podejrzanie z ust kogoś, kto przed chwilą płakał, ale jakkolwiek by to nie wyglądało, naprawdę było lepiej. Harlow się uspokoiła, Tanner dzielnie to zniósł, nie znienawidzili się przez te wszystkie lata, co było pocieszające, a i nie uciekali w dystans, by trzymać się jak najdalej od siebie, choć kto wie, co będzie jutro, gdy emocje opadną i Harly zmierzy się ze świadomością, co zrobiła.

      then we should stick together 😏💖✨
      Harrie

      Usuń
  26. Całe szczęście, że list trafił w ręce Harly wcześniej niż na łożu śmierci, bo po pierwsze to byłaby straszna szkoda i wielka strata, gdyby dostała go tak późno, a po drugie kto wie, czy cokolwiek by z niego w takim momencie zrozumiała. Za to dzisiaj zrozumiała sporo i chociaż ich wspólna przeszłość była czymś, co zostawiło w niej poczucie żalu, wciąż budząc wielki niedosyt, ponieważ to mogło skończyć się inaczej, to równocześnie było porządną lekcją. Taką, która sprawiła, że Harlow wydawało się, że dziś wiedziałaby, co robić. Widziała, w którym miejscu popełnili najwięcej błędów, że brakowało między nimi rozmów i szczerości, a ta bliskość, która niewątpliwie między nimi działała i świetnie im wychodziła, nie zdołała udźwignąć ciężaru reszty, która się sypała. Miłość najwyraźniej też nie była wszystkim, skoro pokonały ją nawarstwiające się problemy. Z trudem nauczyli się bez siebie żyć, ale przy takiej motywacji, którą dla siebie byli, to było do zrobienia. Myśl, że Tanowi było bez niej lepiej, była niczym trucizna, która rozprzestrzeniała się po jej organizmie, skutecznie trzymając Harrie w ryzach. Teraz zrobiłaby wszystko inaczej; przede wszystkim nie byłaby taka bierna i na pewno naciskałaby na Tannera, wręcz oczekując wyjaśnień. W tamtym okresie starała się dać mu przestrzeń, przekonana, że to właśnie tego potrzebuje. Prawdę mówiąc, naiwnie liczyła, że bez niej będzie mu tak bardzo źle, że sam do niej przyjdzie. Że pierwszy zatęskni, odezwie się, że będzie ją chciał z powrotem. Zresztą, Tanner znał Harlow i wiedział, że ona działa pod wpływem emocji, dlatego, gdy stwierdził, że powinna odejść, to odeszła, unosząc się dumą i złamanym sercem. Potem, przez chwilę, chciała udowodnić mu, że świetnie sobie radzi bez niego, ale o ile mogła tak oszukiwać swoich rodziców lub znajomych, może nawet on dałby się na to brać, to siebie nie była w stanie.
    Mimowolnie się uśmiechnęła, instynktownie wtulając twarz w jego klatkę piersiową. To trochę zabawne, jednak w pewnym sensie dom Gentrych rzeczywiście był dla Harrie jej drugim domem. Rzecz jasna w tej chwili nie czuła się tutaj tak swobodnie jak dawniej, zupełnie dzisiaj nie czuła, że miała prawo nazywać to miejsce w ten sposób, ale dawniej spędzała tutaj dużo czasu. Uciekała do nich przed beznadziejną atmosferą w swoim domu i nawet, gdy Tana nie było lub gdy jego ojciec miał dla niego zajęcie w warsztacie, a nie przy jakiejś tam lasce, to Grace była cudowna i niezastąpiona, dotrzymując Harlow towarzystwa. Chyba wtedy tak się do siebie zbliżyły i polubiły. I właśnie dlatego wiadomość o chorobie jego matki tak nią wstrząsnęła. Tyle lat żyła w niewiedzy, chyba nie wybaczyłaby sobie, gdyby do samego końca o tym nie wiedziała, dlatego cieszyła się, że miała okazję spędzić z kobietą chwilę przy herbacie.
    Harlow wiedziała, że każde spotkanie z jej Tannym będzie mimowolnie ciągnęło ją w stronę wspomnień, zresztą, samo przebywanie w tym domu wiązało się z powrotem do przeszłości, ale nie była tym przerażona. Ona w przeciwieństwie do niego lubiła i mogła wracać do tych chwil, szczególnie tych pięknych i dobrych, dzięki którym dużo łatwiej było jej przetrwać dorastanie oraz szukanie siebie. Tan mógł nie zdawać sobie sprawy z tego, ile dla niej zrobił, aczkolwiek pomógł jej się ukształtować. Harly wierzyła, że dzisiaj była takim człowiekiem dzięki niemu. Że to on pomógł jej łaskawiej na siebie spojrzeć, zbudować wartość, pewność siebie, nie poddawać się. Była więc pogodzona z faktem, że każde spotkanie z nim będzie wrzucać ją w sam środek podobnych przeżyć, jednak liczyła się z tym, że dla niego mogło to być trudne, bo w końcu nie spodziewał się, że jeszcze kiedykolwiek ją zobaczy, a co dopiero poczuje. Jeśli spędzanie z nią czasu będzie dla Tannera zbyt wymagające i krzywdzące, to mógł jej uczciwie o tym powiedzieć, ponieważ ona wyczuła tę gardę, którą trzymał i nie zamierzała pozbywać się jej wbrew niemu. Dotrze do niego po kawałku i bez pośpiechu, ale tylko wtedy, gdy on jej na to pozwoli.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Drugie rozstanie tego samego dnia było jeszcze dziwniejsze od pierwszego, ale Harlow wróciła do domu spokojniejsza. Wciąż zawstydzona swoją scenką, z lekkim bólem głowy od płaczu, odrobinę mokrymi oczami i listem w tej samej ręce, aczkolwiek miała wrażenie, że jeśli cokolwiek miało się między nimi ułożyć, to właśnie zaczęło. Schowała list do koperty, a kopertę do pudełka, które było bezpiecznie ukryte pod łóżkiem w jej starym pokoju. Trzymała w nim wszystko, co wiązało się z Tannerem i regularnie do tego wracała, z kolei dzisiaj cieszyła się, że po tylu latach mogła coś do tych skarbów dołożyć, tylko tym razem nie musiała już ich ukrywać, więc po prostu zostawiła pudełko na szafce nocnej. A przed samym spaniem i ona spojrzała w okno, by pomachać Tanny’emu na dobranoc. Ten kawałek podwórka i płot to wszystko, co ich od siebie dzieliło. Znowu. Po tylu latach.
      Noc minęła Harlow szybko i chociaż po takich emocjach ciężko być wyspanym, to jednak pierwszy dzień w klinice był na tyle intensywny, że nawet nie wiedziała, kiedy znowu zrobił się wieczór. Miała super pacjentów i czasami zbyt upierdliwych właścicieli owych pacjentów, którzy nieufnie do niej podchodzili, a niektórzy kierowali się jakimiś przestarzałymi i głupimi przekonaniami, które mijały się faktami i nad którymi Harly będzie musiała się napracować, ale nie narzekała, jakoś to leciało. Lubiła mieć zajęcie. Od rozstania z Tannerem lubiła mieć, co robić i głównie poświęcała się pracy, traktując ją jak lekarstwo na wszystko. Tam zawsze się coś działo, zawsze miała na czym się skupić, zawsze mogła na chwilę przekierować myśli w inną stronę. Gdy miała za dużo wolnego czasu, to za dużo myślała, tak po prostu. Najczęściej takie momenty przychodziły wieczorami, więc wtedy też szukała sobie zajęcia; czasami coś gotowała, a innym razem bezmyślnie wpatrywała się w kolejny odcinek jakiegoś serialu.
      Tym razem było podobnie — Harlow już dawno powinna spać, jednak zamiast tego siedziała pod kocem w salonie. W tle leciał film lub serial, na który nie zwracała uwagi, na stoliku stał kubek z herbatą, która o dziwo jeszcze była ciepła, a w jej dłoniach spoczywała książka, którą usiłowała czytać. Gdyby nie dźwięk telewizora w tle, wszędzie panowałaby wręcz głucha cisza. W pewnym momencie po całym domu rozległ się huk rozbijającej się figurki kaktusa, która do tej pory stała na parapecie jednego z okien, a teraz została przypadkowo strącona przez nieuważną kotkę. Harly trochę się spięła, w pierwszej chwili przestraszona tym nagłym dźwiękiem, jednak szybko odłożyła książkę na kanapę, zrzucając z siebie koc i podeszła do okna. Przegoniła Pam, winowajczynię zamieszania i pochyliła się, zbierając dwie części rozbitego kaktusa. Mniej więcej to właśnie wtedy jej wzrok niekontrolowanie wylądował na ulicy, a właściwie na schodach domu Gentrych, dostrzegając znajomą sylwetkę pochłoniętą głównie przez nocną ciemność. Zmarszczyła brwi w konsternacji, mrużąc przy tym oczy, jakby chciała się upewnić, że to, co widzi to na pewno Tanner. Nie dziwiło jej to, że dopiero o tej porze wracał do domu, ale dziwiło i wręcz zaniepokoiło to, że zamiast wejść do domu, z trudem rozłożył się na schodach. To sprawiło, że Harlow impulsywnie, absolutnie w swoim stylu, poderwała się do wyjścia, kompletnie ignorując późną porę oraz fakt, że miała na sobie satynowe, czarne spodnie od piżamy i biały top, ponieważ gdzieś podczas przeprowadzki zgubiła pasującą górę. Albo po prostu jeszcze nie wypakowała jej z kartonów. Jedynie kapcie zmieniła na porządniejsze buty, równocześnie zarzucając na siebie rozpinaną bluzę i gdzieś po drodze pozbyła się resztek rozbitej figurki. Niewielką odległość, która dzieliła ją od domu Gentrych pokonała żwawym krokiem, krzyżując ręce na piersi, w ten sposób chroniąc się przed ewentualnym chłodem. Nie skradała się, nie szła cicho, wychodząc z domu, dość głośno zamknęła za sobą drzwi, nie chcąc chować się przed Tanem. Zresztą, nie chciała go wystraszyć.

      Usuń
    2. — To chyba nie jest najlepsze miejsce, żeby urządzać sobie spanie pod gołym niebem — zauważyła spokojnie, powoli zbliżając się do Tannera. Z daleka, w tym marnym świetle nie widziała zbyt wiele, dlatego pozwoliła sobie na żart, chcąc zbadać teren, jednak im bliżej była, tym większy niepokój ją ogarniał. Czuła, że coś jest nie tak.
      — Ja pierdolę — wyrzuciła z siebie cicho zdziwiona, zatrzymując się przed schodami. Wbiła w Tana uważne spojrzenie, dokładnie skanując jego poharataną sylwetkę i z jednej strony ogarnęło ją zmartwienie, a z drugiej coś w stylu wkurwienia, bo jak ktoś mógł mu to zrobić?
      — Tanner — szepnęła zmartwiona, robiąc krok w jego stronę. Podejrzliwie rozejrzała się po całej ulicy, a zanim pochyliła się w jego stronę, poprawiła spinkę we włosach, mocniej przytrzymując nią włosy, choć niektóre kosmyki zdążyły luźno opaść przy twarzy. Uklęknęła na stopniu i bardzo delikatnie ujęła jego obitą twarz w dłonie. — Co się stało? Gdzie cię boli? — spytała łagodnie, z wyraźną troską przebijającą się w głosie oraz spojrzeniu. Pytała jak ktoś, kto się o kogoś naprawdę martwi. — Nie dasz rady wejść do domu? — kolejne pytanie, którym chciała odrobinę odciągnąć jego uwagę od tego, że swoim wzrokiem urządzała mu małe oględziny. W głowie analizowała, co się im przyda, żeby coś z tym zrobić, bo chociaż buźka Tana wciąż prezentowała się nieźle, to rana na brzuchu wyglądała boleśnie, a i grymas na jego twarzy wskazywał, że coś daje mu w kość.
      — Pomogę ci — zapewniła, odruchowo przesuwając kciukiem po jego czole, zgarniając z niego kilka kosmyków. To jasne, że nie mógł zostać na tych pieprzonych schodach. W dodatku z tą śliczną raną na brzuchu, w stronę której Harly nieustannie kontrolnie zerkała. Póki co to była jedyna większa rana, której się dopatrzyła. — Musimy to opatrzyć — zauważyła stanowczo, choć była pewna, że Tanner zdawał sobie z tego sprawę. Po prostu nie przyjmowała słowa sprzeciwu. — Zajmę się tym, jeśli mi pozwolisz, ale najpierw musimy znaleźć się w środku — dodała opiekuńczo, wpatrując się mu w oczy. Ściągnęła jedną dłoń z jego policzka, rozłożyła ją i odwróciła środkiem do góry, czekając aż Tanner wręczy jej klucze. Nie spędzi tutaj nocy, a jeśli zamierzał zgrywać upartego, to ona spędzi ją z nim tutaj.

      don't worry, neighbor, you're in the best hands ever 👩🏻‍⚕️🩺💙
      Harrie

      Usuń
  27. Harlow podejrzewała, że gdyby miała męża i dzieci, i byłaby prawdziwie szczęśliwa, to najprawdopodobniej nie wróciłaby do Mariesville, ponieważ nie szukałaby swojego miejsca. Tymczasem było zgoła inaczej; trafiła do miasteczka, w którym zostawiła kawałek siebie i nie myślała o takich rzeczach. Nie chciała znajdować sobie męża na siłę byleby z kimś być i komuś temu rodzić dzieci, bo tak wypadało, bo ludzie w jej wieku byli ustatkowani, bo ktokolwiek tego od niej oczekiwał. Nie uzależniała swojego szczęścia od tego, czy do końca życia będzie starą panną z kotami, czy idealną żoną, choć kiedyś, spotykając się z Tannerem, posiadała inną wizję swojej przyszłości. Wtedy myślała o takich rzeczach. Marzyła o nich, układając je w swojej głowie w idealną całość. Wtedy chciała ślubu i dzieci, i gromadki wnuków, które będą do nich przyjeżdżać, gdy wylądują gdzieś na przyjemnej emeryturze. Prawdę mówiąc, całe szczęście, że w tym swoim żalu nigdy nie postanowiła pozornie wypełnić pustki, którą Tan po sobie zostawił i nie wpakowała się w nieszczęśliwe małżeństwo z dziećmi w tle.
    Dla Harrie mieszkanie po sąsiedzku z Tannerem w dalszym ciągu było zajebistym układem, chociaż dużo ryzykowniejszym niż dawniej, bo może teraz nie dostanie szlabanu za to, że zamiast się uczyć, snuje się po miasteczku w jego towarzystwie, ani nie była upierdliwą sąsiadką, która przyczepi się o to, że z ich drzewa spadają liście na jej ogród lub w warsztacie jest za głośno, ale mieszkanie tak blisko niego wiązało się z pokusami, którym nie mogła ulegać, choć bardzo chciała. Zresztą, i tak wczoraj nie powstrzymała się przed tym, żeby do niego zajrzeć, natomiast dzisiaj nie mogła przejść obojętnie obok tego, co przypadkiem zobaczyła. A to, co widziała, rodziło kolejne pytania, co poniekąd było problemem, gdyż nie miała prawa, interesować się życiem Tana tak bardzo, żeby je zadawać i drążyć temat. Mogła podejrzewać, co się stało, choć scenariuszy na to było sporo, bo kontakty z szemranymi ludźmi mają to do siebie, że nigdy nie wiadomo, czy można podpaść i jak się to skończy.
    — I tak to widziałam — poinformowała, gdy Tanner na próżno zasłonił ranę na brzuchu. Harlow posłała mu spojrzenie pełne politowania, bo może przesadzała, ale to na pewno nie było tylko kilka zadrapań. Była bardzo ostrożna, kiedy mocniej złapała go za żuchwę i delikatnie odwróciła jego twarz w drugą stronę, tym razem uważnie przyglądając się ranie na rozwalonym łuku brwiowym, żałując, że nie wzięła chusteczek. Przy okazji nieco uciekała przed jego wzrokiem, który odrobinę ją peszył, bo chociaż oboje widzieli się w różnych sytuacjach i w dodatku to on był dzisiaj w gorszym stanie, to jednak prezentowała się mu w bardzo domowej wersji. W tej cholernej piżamie, która była wygodna, lecz nie zasłaniała wszystkiego, bez makijażu, pachnąc słońcem, plażą i wakacjami przez tropikalny żel pod prysznic i te wszystkie balsamy, które w siebie wtarła, dosłownie wyrwana spod koca.
    — Nie będzie, bo zaraz się tym zajmę — powiedziała pewnie i stanowczo, jakby była prawdziwym fachowcem, ale nie trzeba było nim być, żeby wiedzieć, że rana zagoi się szybciej i ładniej, gdy będzie w odpowiedni sposób zabezpieczona.
    Harlow uniosła brwi, odruchowo zerkając na drzwi wejściowe do domu Gentrych, które były słusznie zamknięte i których nie mieli, jak otworzyć. Nie zapowiadało się, że teraz wsiądą w samochód i wybiorą się na poszukiwania kluczy, z kolei pomysł, żeby budzić i stresować Grace nawet nie przeszedł jej przez myśl.
    — W środku — powtórzyła, zgadzając się, ale głową kiwnęła w stronę swojego domu. — Tam — wyjaśniła, a to była pierwsza rzecz, na jaką wpadła. Domyślała się, że Tanner mógł nie chcieć tam iść, ale jakie mieli wyjście? Nocowanie na schodach odpadało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pytanie Tana rzeczywiście na krótki moment odwróciło uwagę Harlow, która delikatnie puściła jego twarz i nieznacznie się uśmiechnęła, ponownie czując na sobie jego wzrok. Popatrzyła na niego z lekkim niedowierzaniem, bo to, że ona nie śpi było niczym w porównaniu z tym, co mu się stało.
      — Ty też nie śpisz — zauważyła szeptem, unosząc brew. Lekko się droczyła, być może po to, aby tym razem to jego uwagę odwrócić od tego, że z niebywałą śmiałością, ponownie podciągnęła jego koszulkę, odsłaniając ranę. — Nie mogłam zasnąć — wyjaśniła zgodnie z prawdą, aczkolwiek nie łączyła tego z bezsennością i nie uważała, że jest się czym przejmować. Przeprowadziła się, zaczęła nową pracę, wróciła w miejsce, z którym łączyło się mnóstwo wspomnień i przeżyć, dorwała się do listu, więc dużo się działo i wydawało się jej, że to całkiem normalne.
      — Dotrzymasz mi towarzystwa — powiedziała, a to nie była ani propozycja, ani prośba. To zostało przez nią postanowione i chociaż brzmiało dwuznacznie, to nie miała wobec Tana niepoprawnych planów. Chyba. Bo akurat przy nim nic nie było pewne. Działał na nią bardziej, niż by sobie tego życzyła, szczególnie gdy znajdował się tak blisko. Cholernie niebezpiecznie było patrzeć mu w oczy.
      Harly podniosła się z kolan, niechętnie odsuwając się od Tannera, ale zaraz pochyliła się w jego stronę.
      — Tylko najpierw musisz wstać — zauważyła z troską, uważnie na niego patrząc. Harlow wiedziała, że to będzie najgorszy moment, ale nie miała tyle siły, żeby podnieść Tana ze schodów, zarzucić sobie na plecy i przenieść do swojego domu. Graniczyłoby to z cudem pod każdym względem. Nie musiała próbować i przy okazji się wygłupiać, żeby wiedzieć, że w ten sposób narobiłaby więcej szkód niż pożytku. To on musiał wstać, aczkolwiek ona służyła mu wsparciem całą sobą; mógł się jej złapać, podeprzeć, objąć, zrobić tak, aby było mu najwygodniej, bo w tej chwili tylko to się liczyło. A kiedy już dotrą do jej domu, to znowu znajdą dla niego najlepszą pozycję.
      — Nie bądź uparty, Tanny… — poprosiła jeszcze, wymownie zawieszając spojrzenie na jego oczach. Jeśli zamierzał być uparty, to w porządku, Harly będzie siedziała z nim na tych schodach tak długo, aż odpuści, a musiał wiedzieć, że nocne, chłodne powietrze bezlitośnie przedzierało się przez cienki materiał piżamy, pod którą nie było bielizny i drażnił skórę, powodując gęsią skórkę. Miała nadzieję, że da sobie pomóc. Jej to nic nie kosztowało, a jemu mogło ulżyć.

      what are you looking at? my eyes are higher 🍒🤭
      Harlow Clarke

      Usuń
  28. Największy problem polegał na tym, że choć Harlow mogła domyślać się, czym aktualnie zajmuje się Tanner, bo skoro przejął warsztat ojca, to najprawdopodobniej przejął także inne interesy, o których niejednokrotnie rozmawiali, to do tej pory nie wiedziała, o co tak naprawdę chodziło. Coś było na rzeczy, jednak nigdy nie usłyszała wprost co. Podejrzewała, że ludzie, którzy od zawsze kręcili się koło domu Gentrych nie bez powodu wyglądali groźnie i ślisko, sprawiając wrażenie kogoś, komu lepiej zejść z drogi. Harlow była impulsywna i bojowo nastawiona, gdy sytuacja tego wymagała, ale nie była głupia i potrafiła słuchać swojej intuicji, gdy ta podpowiadała jej, że robi się zbyt niebezpiecznie. Nie zamierzała jednak udawać, że czegoś nie widzi. Nie zamierzała ignorować wyraźnych sygnałów lub udawać, że Tan wygląda w ten sposób, bo się z kimś poszarpał. Jeśli tak, to musiał być to ktoś bardzo silny. Oczywiście pamiętała, że nie stronił od bójek, w końcu nie bez powodu Harly od dziecka nosiła przy sobie plastry, którymi go oklejała, ale ta rana na brzuchu była… dziwna. I dziwne było to, że Tanner zgubił klucz gdzieś na trasie do Camden. To niby tam postanowił się z kimś pobić?
    Pytań było sporo, ale Harlow wydawało się, że to nie jest miejsce i czas, aby je zadawać. Po pierwsze wątpiła, że Tan chciał o tym rozmawiać, a jeśli już to na pewno nie chciał robić tego na schodach swojego domu w środku nocy, a po drugie musiała stworzyć bezpieczniejszy grunt, żeby pytać o wrażliwe tematy, bo czy on w ogóle ufał jej na tyle, by cokolwiek powiedzieć? On martwił się o nią, ona niezmiennie o niego, dlatego na pewno nie chciała ściągać sobą na jego głowę dodatkowych problemów, stając się jakąś kartą przetargową. Mimo upływu lat czuła, że nie dałby jej skrzywdzić, ale co mogła poradzić na to, że ona jego też? To był instynkt, który niekontrolowanie się w niej pojawiał, szczególnie w takich sytuacjach jak ta.
    — To bądź uparty, ale nie bądź głupi — rzuciła kompromisem, bo właśnie za głupotę uważałaby, gdyby Tanner zdecydował się zostać na tych schodach. W szczególności, gdy zaproponowała mu, żeby tej bezsennej nocy dotrzymał jej towarzystwa, co było bardzo szerokim pojęciem, a ona nie narzucała mu tego, jak powinien to interpretować. Harlow brała ten sens pod uwagę, zupełnie ignorując rozum, który podpowiadał, że najbezpieczniej byłoby, gdyby jednak nie pozwalali sobie na zbyt wiele, skoro dopiero zaczynali, a Tan i tak nie chciał wciągać jej w swój nowy świat. Ale Harly rzadko wybierała bezpieczniejsze opcje.
    — Po prostu przyznaj, że spodobała ci się moja propozycja — zagadnęła odważniej, unosząc kąciki ust i układając usta w nieco zaczepniejszym uśmiechu. Wciąż niewinnie się droczyła, a przynajmniej tak zamierzała się przed sobą tłumaczyć. Przy okazji zależało jej na tym, żeby utrzymywać między nimi rozluźnioną atmosferę, bo chociaż ona nie była tak napięta jak podczas pierwszego spotkania, to jednak nadal próbowali zachowywać się bezpiecznie.
    Harlow całkiem odruchowo wyprostowała się, gdy Tannerowi udało się podnieść tyłek ze schodów, a gdy jego dłonie znalazły się po obu stronach jej ciała, zatrzymując ją niemal w swoich ramionach, tym razem to ona zadarła głowę, mierząc go wzrokiem. Był tak cholernie blisko, znowu na wyciągnięcie ręki… Delikatnie zacisnęła usta, starając się powstrzymać strasznie głupi uśmiech, który się na nie cisnął i przewróciła oczami, z niedowierzaniem kręcąc głową, gdy tak bezczelnie otaksował ją spojrzeniem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Tak ma być, poczekaj, aż zdejmę bluzę — rzuciła, podejrzewając, że gdyby komplet jej się nie pogubił, to w tym całym satynowym podobałaby mu się jeszcze bardziej, ale tego nie powiedziała. Uśmiechnęła się za to wyraźniej, patrząc w jego oczy i z przyjemnością odkryła, że komplementy, które padały z jego ust, sprawiały jej wielką radość. Najprawdopodobniej większą niż powinny, przez co aż nie wiedziała, jak na nie reagować.
      — Ale nie dostałeś za bardzo w głowę? — zapytała z troską, choć pół żartem, mrużąc oczy. Wiedziała, że Tan wie, co mówi i widziała, że jest to szczere, ale nie mogła się powstrzymać. Harlow nie czekała na pochwały z jego strony, jednak nie dało się ukryć, że to na nią działało. Że robiło jej się jakoś tak cieplej na sercu.
      — Dziękuję, Tan. Ty też świetnie wyglądasz — odpowiedziała czule, nieco poważniejąc, ale nie tracąc uśmiechu, który rozjaśniał jej twarz. — Nawet taki poobijany — dodała zgodnie z prawdą. Mogłaby tak w nieskończoność stać na tych schodach, patrząc Tannerowi w oczy, w których coraz bardziej się zatracała, czekając na cokolwiek, ale musieli się ruszyć, dlatego nie odrywając od niego swojego spojrzenia, złapała go za dłoń i zsunęła ją z balustrady. Musiała to zrobić, ale nie puściła jej nawet wtedy, gdy zarzuciła ją na siebie, by w drodze do jej domu, mógł w każdej chwili na niej polegać. Drugą ręką ostrożnie objęła go w pasie, uważając na to, co jeszcze mogło być obite i gdy powoli pokonali schody, ruszyli w stronę jej domu. Trasa nie była długa i wymagająca, ale mogła być dla Tana bolesna, choć Harlow próbowała wszystko kontrolować, upewniając się, czy jest okej.
      Gdy zatrzymali się pod drzwiami wejściowymi, niechętnie puściła jego dłoń i wygrzebała z kieszeni swojej bluzy klucz, który już po chwili charakterystycznie zabrzęczał w zamku.
      — Jeszcze nie zdążyłam się całkiem wypakować, więc mam bałagan — wyznała nagle, jakby to była rzecz, na którą Tan na pewno zwróci uwagę. Wolała uprzedzić, szczególnie, że ledwie dostali się do środka, a pod ich nogami znalazło się pudło, które Harly bez trudu przesunęła im z drogi na bok, prowadząc Tannera na kanapę, ponieważ była najbliżej, a jej zależało na tym, by czym prędzej usiadł i odnalazł najwygodniejszą pozycję. Harlow należała do zmarzluchów, dlatego w środku było bardzo ciepło. W tle wciąż leciał serial, natomiast telewizor i lampka przy kanapie były póki co jedynymi źródłami światła.
      — Przyniosę najpotrzebniejsze rzeczy — poinformowała, rozpinając bluzę, której szybko się pozbyła, odrzucając ją na fotel. — A ty możesz zdjąć koszulkę — powiedziała, znowu głupio unosząc kąciki ust, napotykając jego spojrzenie. — No chyba, że wolisz, żebym ja to zrobiła — zauważyła z zaskakującą śmiałością, ale mogła to zrobić, jeśli nie był w stanie albo po prostu tak wolał. Z jednej strony zdejmowanie koszulki mogło wydawać się niepotrzebne, ale z drugiej Harlow wolała dokładnie przyjrzeć się Tannerowi i upewnić, że nie ominęła żadnej rany.

      honestly, I fucking love it 🥵❤️
      Harlow Clarke

      Usuń
  29. Zapyta — tego mógł się spodziewać, bo zna ją wystarczająco dobrze, żeby nie dać się tym zaskoczyć, ale nie zrobi tego z ciekawości a z troski, gdyż chciała mieć pewność, że Tanner nie wpakował się w jakieś bagno. Słabo to dzisiaj wyglądało, aczkolwiek mogło być wszystkim i Harlow wolała nie wyciągać pochopnych wniosków, którymi uzupełniałaby swoje domysły, bo te, jak już się przekonali, bywały zwodnicze. Od ich rozstania lubiła klarowne sytuacje, które nie pozostawiały miejsca na podejrzenia, dlatego musiała zapytać, ale do Tana należy decyzja, co i ile jej powie. Harlow potrafiła dochować tajemnicy. Okazywanie wsparcia też nieźle jej wychodziło.
    — A jakie to są za warunki, Tanner? — zaciekawiła się. — Ponegocjujmy. Jesteś moim gościem, chcę, żeby było ci dobrze — wyjaśniła niewinnie, figlarnie się uśmiechając, choć zaraz spojrzała na niego jak na wariata, który naprawdę za mocno dostał w głowę, przez co nie kontroluje tego, co mówi i mimowolnie się roześmiała, nie mogąc uwierzyć w to, co słyszy. Tan brzmiał bezczelnie, ale najprawdopodobniej był jedyną osobą na świecie, której Harlow na to pozwalała; na takie równocześnie głupie i kuszące zaczepki. Ktoś inny faktycznie mógłby skończyć ze skopanym tyłkiem, jednak przy nim poważnie zastanawiała się, co jeszcze mogła z siebie zdjąć i bez czego chciałby ją zobaczyć.
    Bez względu na to, które z nich zaczynało, to zawsze między nimi tak wyglądało; zaczepiali się tak długo, dopóki nie doprowadzili do ostateczności, podczas której ich usta tak bardzo były zajęte czymś innym, że nie byli w stanie dalej rozmawiać. Dzisiaj wracali do tego z niebywałą śmiałością, co z jednej strony nie powinno ich dziwić, ale z drugiej odrobinę zaskakiwało Harly, która nie czuła się zawstydzona lub zakłopotana zachowaniem Tana, tylko pragnęła, jeszcze bardziej pobawić się w to niebezpieczne przeciąganie liny.
    To było, kurwa, szalone, ale co mogła poradzić na to, że po prawie dekadzie okazało się, że działają na siebie tak samo? A może nawet bardziej, skoro na tyle lat z siebie zrezygnowali.
    Harlow podejrzewała, że w łóżku byłoby Tannerowi najwygodniej, ale kanapę mieli najbliżej, więc najpierw posadziła go tam, a najwyżej potem będą zastanawiać się nad przenosinami, bo już bez względu na to, jak im się ta noc potoczy, Harly nie zamierzała wypuszczać go stąd do samego rana. Nie wiedziała, o której Grace zazwyczaj wstaje, ale tym razem nie musiała wcześnie. Jej dom był do jego dyspozycji, co też było dziwne, biorąc pod uwagę fakt, że dawniej Tanny dostawał się do niego przede wszystkim za pomocą okna i przesiadywał w pokoju Harlow, ponieważ w innym wypadku istniało ryzyko, że jej rodzice go stąd wyrzucą. Dzisiaj nikt nie zamierzał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Tracisz czucie w dłoniach? — powtórzyła po nim, nie powstrzymując rozbawienia. — Szkoda, bo te twoje rączki mogłyby się jeszcze do czegoś przydać — skomentowała z przekorą i uśmiechnęła się, czując, że się jej przygląda. Naprawdę nie powinien tego robić. Nie, jeśli nie był pewien, czy chce, żeby faktycznie pozbywała się dolnej części piżamy. — Poczekaj, zaraz wracam — zaznaczyła zupełnie tak, jakby pod jej nieobecność Tanner mógł się gdzieś wybrać. Harlow najpierw zniknęła w kuchni, potem w łazience i jeszcze zatrzymała się przy nierozpakowanym pudle, a z każdego z tych miejsc wygrzebała najpotrzebniejsze rzeczy, przynosząc cały koszyk dobrodziejstw, które mogły się im przydać. Miała też ze sobą środki przeciwbólowe, gdyby żebra były na tyle nieznośne, że Tan musiałby się nimi poratować i dużą szklankę wody. Tuż za nią przydreptały koty, które z dystansem podchodziły do gościa, obserwując go z bezpiecznej odległości.
      — Chcesz wody? — zapytała z troską, odstawiając wszystkie rzeczy na stolik, który przysunęła bliżej kanapy, żeby łatwiej było jej do nich sięgać. Włączyła większe światło i wdrapała się na kanapę, opierając się na kolanach przy Tannerze, przez co znalazła się odrobinę wyżej. Z niezwykłą delikatnością ponownie ujęła jego twarz w dłonie i pochyliła się, przyglądając się jej w świetle, w którym można było więcej zobaczyć.
      — Drugie spotkanie i drugi raz będziesz bez koszulki... — zauważyła po chwili, o parę sekund za długo zatrzymując spojrzenie na jego oczach. Powoli i lekko zaczęła przemywać jego skroń, ścierając z niej krew oraz zabrudzenia, starając się poświęcić tej czynności najwięcej uwagi, choć niewiele mogła poradzić na to, że jej wzrok błądził po twarzy Tana. Miała ochotę go i pocałować, i przytulić, i jeszcze do tego zapewnić, że wszystko będzie dobrze, nawet jeśli tego nie potrzebował. — Zamierzasz tak rozbierać się za każdym razem? — zagadnęła zaczepnie, choć akurat dzisiaj to ona zamierzała go rozebrać. Uśmiechnęła się, puszczając twarz Tannera i dłonie od razu przenosząc na brzegi jego koszulki. Wraz ze wzrokiem, bo patrzenie się w jego oczy z takiego bliska, było bardzo, ale to bardzo ryzykowne. Skupiona zagryzła wargę, ostrożnie, ponieważ miała trochę zimne dłonie, podciągając koszulkę Tana coraz wyżej, stopniowo odsłaniając jego ciało. W pewnej chwili Harlow się zatrzymała, wymownie patrząc na Tannera, gdyż doszli do momentu, w którym musiał trochę jej pomóc.

      yes, with pleasure. will you take care of me? 😏👼
      Harlow Clarke

      Usuń