Edward Murray
under pressure that brings a building down
Życie z góry napisało mu scenariusz, gdy urodził się w samym środku zbiorów jabłek w rodzinie wpływowych sadowników. O poranku w niedzielę dwudziestego trzeciego października przyszedł na świat w rodzinnej rezydencji jako pierwsze dziecko Harolda i Eleanor Murray. Narodził się w aurze tradycji i oczekiwań, które od razu ułożyły jego przyszłość. Jako jedyny syn dorastał w poczuciu obowiązku i cieniu ojcowskich oczekiwań, któremu towarzyszyła wyuczona miłość do sadów i jabłek, podczas gdy jego młodsze siostry czerpały więcej radości z dzieciństwa.
Jest złotym dzieckiem, dumą rodziców i przyszłością rodu. Wyróżnia się błyskotliwością i pomysłowością, jak i innowacyjnością, która nie zawsze zadowala jego ojca. Stara się wynieść rodzinny interes na szczyty, które były jedynie marzeniami jego przodków — i musi zrobić to idealnie. Z każdą decyzją i każdym ruchem szuka właśnie tego, co korzystne dla wszystkich wokół, dla firmy i dla miasteczka, wspaniale odgrywając narzuconą mu rolę. Kocha tradycje, które były jego dziedzictwem oraz rodzinną historię, która karmiła jego duszę. Bo przecież tak trzeba i to jedyne, co słuszne.
Trudno jednak kochać bezgranicznie, gdy coraz bardziej stąpasz po kruchym terenie, niepewny, czy ziemia pod twoimi stopami nie zniknie w każdej chwili. Trudno żyć, gdy ktoś z góry napisał już twój scenariusz życia, od którego nie jesteś w stanie uciec. Trudno, gdy zderzasz się z napięciem między wytyczoną ścieżką a osobistymi pragnieniami. Usilnie zatem stara się odnaleźć przestrzeń dla siebie wśród narzuconych reguł, szukając drogi do uwolnienia się od tradycji, która stopniowo zaczęła stawać się jego ciężarem. Próbuje dyskretnie oswobodzić się z trzymających go łańcuchów, nie dostrzegając przed sobą klucza — klucza do harmonii między jego rolą a osobistym szczęściem.
Idzie więc przez życie chwalony i uwielbiany przez rodziców, niekoniecznie przez siebie. Każdy ruch idealnie wyważa, a w pracy odgrywa swoje rytuały w obawie, że jeśli tego nie uczyni, wszystko zostanie zniszczone. Zachwala rodzinne dziedzictwo i karmi nadzieje swojego ojca, który w nim dostrzega kwintesencje Murrayów. Tradycja w każdym jabłku, brzęczy mu w głowie, gdy znów wyrzuca spleśniały owoc rodzinnego sadu.
Jest złotym dzieckiem, dumą rodziców i przyszłością rodu. Wyróżnia się błyskotliwością i pomysłowością, jak i innowacyjnością, która nie zawsze zadowala jego ojca. Stara się wynieść rodzinny interes na szczyty, które były jedynie marzeniami jego przodków — i musi zrobić to idealnie. Z każdą decyzją i każdym ruchem szuka właśnie tego, co korzystne dla wszystkich wokół, dla firmy i dla miasteczka, wspaniale odgrywając narzuconą mu rolę. Kocha tradycje, które były jego dziedzictwem oraz rodzinną historię, która karmiła jego duszę. Bo przecież tak trzeba i to jedyne, co słuszne.
Trudno jednak kochać bezgranicznie, gdy coraz bardziej stąpasz po kruchym terenie, niepewny, czy ziemia pod twoimi stopami nie zniknie w każdej chwili. Trudno żyć, gdy ktoś z góry napisał już twój scenariusz życia, od którego nie jesteś w stanie uciec. Trudno, gdy zderzasz się z napięciem między wytyczoną ścieżką a osobistymi pragnieniami. Usilnie zatem stara się odnaleźć przestrzeń dla siebie wśród narzuconych reguł, szukając drogi do uwolnienia się od tradycji, która stopniowo zaczęła stawać się jego ciężarem. Próbuje dyskretnie oswobodzić się z trzymających go łańcuchów, nie dostrzegając przed sobą klucza — klucza do harmonii między jego rolą a osobistym szczęściem.
Idzie więc przez życie chwalony i uwielbiany przez rodziców, niekoniecznie przez siebie. Każdy ruch idealnie wyważa, a w pracy odgrywa swoje rytuały w obawie, że jeśli tego nie uczyni, wszystko zostanie zniszczone. Zachwala rodzinne dziedzictwo i karmi nadzieje swojego ojca, który w nim dostrzega kwintesencje Murrayów. Tradycja w każdym jabłku, brzęczy mu w głowie, gdy znów wyrzuca spleśniały owoc rodzinnego sadu.
— people —
właść. Edward Harold Murray — Ned — 23.10.1989 w Mariesville — rodowity mieszkaniec — Dyrektor Murray Orchards Market — dziedzic części majątku rodzinnego oraz firmy Murray Orchards & Co., w której obecnie zajmuje stanowisko managera — na codzień mieszka w niedawno zakupionym domu w Applewood Groove, którego wciąż nie zaczął remontować — w posiadaniu pustej rodzinnej nieruchomości w Orchard Heights — prawa ręka ojca, Harolda — przyszła głowa rodu — ukryty wizjoner niezdrowo przywiązany do relacji rodzinnych — od siódmego roku życia gra na fortepianie — miłośnik muzyki klasycznej, sztuki współczesnej oraz dobrze zaparzonego espresso — uzależniony od oglądania wschodów słońca — w wolnych chwilach próbuje swoich sił w fotografii — perfekcjonista zmagający się z zaburzeniem obsesyjno-kompulsywnym, które leczy — każdy wtorek wieczorem spędza na kozetce u psychoterapeuty w Camden
Cześć! Tak, oszalałam. ;) Mimo to, zapraszam!
Szukamy dla Neda ponad wszystko dwóch relacji:narzuconej przyszłej narzeczonej oraz babeczki, która mocno wywraca jego głowę do góry nogami. ;p Poza tym, możemy coś wymyślić razem. :)
Wątki: 5/6
cinnamoonlattee@gmail.com
Poniższe wpisy mogą zawierać treści przeznaczone wyłącznie dla osób pełnoletnich.
Szukamy dla Neda ponad wszystko dwóch relacji:
Wątki: 5/6
cinnamoonlattee@gmail.com
Poniższe wpisy mogą zawierać treści przeznaczone wyłącznie dla osób pełnoletnich.
[Cześć, świetna karta, cudna pan, miło widzieć, że ród Murrayów rozrasta się na blogu, ale... Hah, trochę z winy swojego wujaszka jest teraz przyszłą głową rodu i pewnie przez to ma nielekko w życiu. Eddie jest kwintesencją Murrayów, a Betsy raczej jego przeciwieństwem, bo kompletnie nie przejmuje się regułami i żyje po swojemu, zwyczajnie. Ale jeśli Edward znajdzie chęć na to, aby budować rodzinne relacje z kuzynką listonoszką, to zapraszamy. ;-) Bo albo Betsy może być jego powierniczką, albo kompletnie nie pasować do obrazu rodziny. ;-)]
OdpowiedzUsuńBetsy Murray
[Złoty chłopiec... Boże jak mi go szkoda i jakie to przykre, że znalazł się w pułapce własnego przeznaczenia!
OdpowiedzUsuńBabeczka, która wywróci mu nie tylko głowę do góry nogami, to na pewno będzie coś, co może go wybudzić z snu w jakim żyje. Trzymam mocno kciuki, żeby wątki posypały się tu jak szalone! Dobrej zabawy 😉😁 Abi chyba by pożarł żywcem, więc tu boje się przyjść]😅
Abigail
[Bo przecież tak trzeba i to jedyne, co słuszne. Ach, to mi tak idealnie pasuje do mojej Jen, chociaż teraz już jest bardziej oswobodzona. Widzę w Nedzie pierwiastki kompatybilne z moją panią - chociaż nie wiem, czy to dobrze. Ciężko przez całe życie zadowalać innych ludzi, bo w tym wszystkim człowiek zatraca siebie i w końcu pęka. Mam nadzieję, że Ned poradzi sobie z presją ojca oraz tą, którą sam sobie narzuca. Bawcie się razem dobrze i w razie chęci zapraszam do siebie.]
OdpowiedzUsuńJennifer
[Pewnie, bez presji ;) Jak na coś wpadnę, to też dam znać.]
OdpowiedzUsuńJen
[Idealny syn, idealne życie, wszystko ułożone, perfekcyjne – szkoda by było, gdyby ktoś przyszedł i coś poprzestawiał... :>
OdpowiedzUsuńBardzo podoba mi się karta, tekst w niej i oprawa. Wszystko tworzy taką całość, że kupuję postać Neda i mu współczuję, że tak jakby dał się zamknąć w złotej klatce...]
Wynonna Myers
[No i kolejna świetna postać! Daj trochę tego talentu do ich kreacji <3
OdpowiedzUsuńEdward lekko nie ma, pewnie jest na oczach całej społeczności, w końcu nazwisko zobowiązuje. Może i dobrze ;) Dzięki temu będzie mnóstwo ciekawych historii - i tego życzę!]
Eloise
[Hej,
OdpowiedzUsuńWitamy serdecznie twoją kolejną postać. Muszę przyznać, że za każdym razem, gdy widzę tego typu opis, zastanawiam się jak potoczyłoby się życie danego bohatera, gdyby urodził się w mniej znaczącej rodzinie. Czy byłby szczęśliwszy, a może wręcz przeciwnie, nie potrafiłby się w ogóle odnaleźć ? W każdym razie mam nadzieję, że Edwardowi uda się w końcu znaleźć ścieżkę, która pozwoli mu na pogodzenie własnych marzeń oraz potrzeb z prowadzeniem interesu odziedziczonego po przodkach.
Życzę samych porywających historii, a gdybyście mieli chęci na parę prywatnych lekcji z fotografii, czy słodkie domowe wypieki, zapraszam do Manar.]
[Braciszku! Jak dobrze, że jesteście, że Juliet może wiedzieć, jak wygląda przyszły dziedzic ich rodu i Edward nie mógł wyjść Tobie bardziej idealny. Ma same dobre cechy w sobie! Rodzice na pewno są z niego niesamowicie dumni! I też na pewno znajduje się na językach mieszkańców, bo kto by nie plotkował o najpopularniejszej rodzince? Musi wyjątkowo uważać, jemu noga akurat nie powinna się podwinąć, a to strasznie na człowieku ciąży, żeby zawsze być perfekcjonistą w każdej sprawie. Po angielsku określiłabym go jako young, beautiful man with pretty face ^^ Napiszmy coś razem, proszę! Sukcesów na blogu ;D]
OdpowiedzUsuńJULIET MURRAY
Stanowisko pracownika administracyjnego w Mariesville Police Departament objęła pięć lat temu. Miesiąc przed ukończeniem ćwierć wieku, poszła na rozmowę rekrutacyjną i to do niej zadzwoniono po trzech dniach, prosząc o pilne przyjście w celu podpisania umowy o pracę. To było jej miejsce. Jako dziecko lubiła bawić się w biuro. Od Harolda i Eleanor dostała zabawkowy stacjonarny telefon, kilka ołówków, długopisów, różowe karteczki samoprzylepne i pieczątki ze zwierzętami. Zasiadała przy niskim stoliczku, przyjmując rodzinę jako petentów i wydawała decyzje dotyczące upieczenia ciasta, obejrzenia meczu w telewizji czy przepustki na późniejszy powrót do domu, mówiąc po kilku godzinach ciągłej zabawy, że jest okropnie zmęczona.
OdpowiedzUsuńDzisiaj wspominała to z rozbawieniem, bawiąc się na poważnie w biuro. Tego dnia przed kwadransem miała skończyć swoją pracę, ale jak zwykle nie śpieszyła się do domu. Niektórzy śmiali się, że przyrosła do fotela. Do tej pory bez problemu wstawała z niego, ale istniała szansa, że kiedyś pociągnie dwudziestoczterogodzinną zmianę, nie żałując tego czasu ani przez chwilę. W pracy i w wolontariacie się spełniała, a odkąd Juliet sięga pamięcią, lubiła pomagać ludziom. Tu była potrzebna i w Mariesville Community Center tak samo. Wiele trzydziestoletnich kobiet w miasteczku miało swoje rodziny; mężów i dzieci, ale Murray nie dążyła do tego, bo tak naprawdę była człowiekiem nieznającym swoich korzeni. Znała przeszłość rodziny adopcyjnej. Mogłaby opowiadać bez przerwy o każdej sprawie dotyczącej rodziców czy przysposobionego rodzeństwa, ale w żyłach Juliet nie płynęła ta sama krew. Według badań DNA nie było między nimi pokrewieństwa. Tak naprawdę na tym świecie była sama.
Skupiona nad dokumentami wyjętymi z ledwie domykającego się segregatora, które mogłaby uzupełnić jutro, a nawet i pojutrze, przypomniała sobie o tym, że to dzisiaj miała skontrolować Edwarda, gdy na początku tygodnia obiecał jej poprawę nawyków związanych z pracoholizmem. To on przekraczał wszelkie limity, a Juliet coraz częściej się o niego martwiła, widząc, ile kawy pije, jak bardzo ma podkrążone oczy i o ile godzin mniej poświęca na sen. Poderwawszy się z fotela, wzięła z oparcia zawieszoną rano marynarkę w czarnym kolorze i narzuciwszy ją na ramiona zasłonięte białym T-shirtem, poprawiła materiał midi spódnicy w panterkę, opuszczając biuro. Przed wyjściem z komisariatu, zawiesiła kluczyk w specjalnej skrzyneczce przy portierni, jak zwykle podpisując się w zeszycie raportowym. Gdyby nagle klucz zaginął, była gwarancja tego, że go oddała, a oprócz tego porządek musiał panować wszędzie, także w wydawaniu i zdawaniu kluczy.
Na pieszo przemierzała kolejne ulice Mariesville, aż po kilkunastu minutach drogi jej oczom ukazał się niedawno zakupiony dom Edwarda. Była pewna, że zamiast poświęcać czas narzeczonej, jak zwykle całą uwagę skupia na pracy, a czy to na pewno należało do poprawności? Nie chciała, żeby się wykończył, lądując w tutejszym szpitalu na obserwacji, bo Juliet zależało na bracie tak samo mocno, jak w dzieciństwie. Kochała go całym sercem, odczuwając wdzięczność, że to przy nim mogła dorastać i podglądać jego nawyki czy podejmowane decyzje. Był dla niej najprawdziwszym w świecie wzorem i chciałaby takiego mężczyznę, jak Edward spotkać w przyszłości na swojej drodze.
Wykorzystując wręczone przez brata klucze, wstąpiła do domu, uprzednio nasłuchując dźwięków. Nie chciałaby przeszkodzić ani jemu, ani Alexandrze w spędzaniu piątkowego popołudnia, dlatego przy lustrze na korytarzu spędziła kilka minut, słysząc jedynie pomruki dochodzące z biura. Pewnie czymś się przejmował albo próbował się skupić i akurat coś mu nie wychodziło, chociaż systematycznie stukał palcami o klawiaturę. Oparłszy się o framugę drzwi, zastukała w nią cicho, grożąc od wejścia Edwardowi palcem.
— Co mi obiecałeś? — przewróciła oczami całkowicie niezadowolona i podeszła do biurka, siadając na nim, a dłonią zamknęła laptopa. — Jesteś uparty jak osioł. Jadłeś coś dzisiaj, czy jedziesz prawie cały dzień tylko na kawie? Edward!
UsuńSpojrzała na niego z politowaniem, nie chcąc słyszeć żadnych wymówek. Jej brat był pracoholikiem. Zresztą ich cała rodzina stale się przepracowywała i chociaż ktoś złośliwy nazwałby ją zwykłym podrzutkiem, tak nauczyła się tego od nich, samej mając wielkie problemy z punktualnym wychodzeniem z pracy.
JULIET MURRAY
— Po szkole od razu wracaj do domu. W lodówce masz jeszcze lasagne, odgrzejesz sobie, prawda? — Wynonna zerknęła w stronę dziesięciolatka, który patrzył w telefon komórkowy.
OdpowiedzUsuń— Tak. Nie jestem przecież dzieckiem, umiem obsługiwać mikrofalówkę — mruknął.
Opieka nad Ashem była coraz trudniejsza. Chłopak dorastał, wiedząc doskonale, że nie ma żadnej bliższej rodziny oprócz schorowanych dziadków i Wynn, której życie w nieodwracalny sposób zmienił. Myers już się nie upijała, topiąc strach w alkoholu ani nie zamykała się w domu, nie jedząc i nie robiąc nic, co powinna. Zaczęła dbać o mieszkanie, troszczyć się o to, żeby w lodówce było jedzenie – wszystko to dlatego, że przygarnęła do siebie Asha. W jakimś sensie dzieciak uratował jej życie. Być może bez niego coraz bardziej pogrążałaby się w chaosie i wewnętrznym mroku, który z każdym jej oddechem zabierał coraz więcej tlenu.
— I odrób lekcje — dodała, zatrzymując auto przed szkołą.
— Wiem. — Chłopak przewrócił oczami i odpiął pas bezpieczeństwa, chwytając za plecak. — Dzięki, Wynn. Widzimy się wieczorem, prawda?
— Mhm.
— Przywieziesz pizzę? — zapytał i uśmiechnął się lekko. — Możemy dokończyć sezon The Walking Dead.
— Okej. Pizza, popcorn i Dr Pepper? — Wynn poczochrała ciemne włosy dziesięciolatka. — Powiedzenia w szkole, dzieciaku.
Odprowadziła Asha wzrokiem, a kiedy chłopiec zniknął wśród uczniów, przeczesała włosy i odetchnęła cicho. Lubiła spędzać czas z siostrzeńcem, ale nie do końca umiała wczuć się w rolę rodzica. Nie wiedziała, jak zacząć niektóre tematy i stać się w jego oczach kimś więcej niż ciotką. Nigdy nie myślała o dzieciach, o własnej rodzinie. Chyba bała się, że znów może kogoś stracić. Poza tym zaangażowanie się w jakąkolwiek relację wymagało czegoś więcej niż tego, co fizyczne. Wynn chyba nie do końca chciała się przed kimś otwierać, obnażać traumy i pokazywać syf, który trzymała w głowie.
Praca w warsztacie była dla niej najważniejsza. To tutaj rozkręcała samochody i naprawiała graty – traktowała to miejsce jak swoje małe królestwo, którym rządziła, a przynajmniej jego częścią. Uchodziła za dobrego mechanika, takiego, który zdoła naprawić wszystko, a jak już powie, że się nie da, to naprawdę było źle. Wśród klientów miała więc opinię fachowca. Poza tym często pomagała sąsiadom przy mniejszych lub większych naprawach – nauczyła się tego wszystkiego poprzez obserwacje i metodę prób i błędów. No i, doskonale wiedziała, co chce robić po szkole. Nie myślała o studiach, bo były drogie i jakoś nigdy nie marzyła o wielkiej karierze. Wybrała więc konkretny zawód, zdobyła kwalifikacje i w ten sposób stworzyła sobie lokalną markę. Może kiedyś otworzy coś własnego?
Przebrała się w uniform, związała włosy w wysoką kitkę i zaczęła pracę nad samochodem. Musiała wymienić silnik, a to bywało skomplikowane i wiązało się z późniejszym długotrwałym szorowaniem skóry. Odłączyła akumulator, wyjęła kilka podzespołów – chłodnica, przewody. W tle grało Fear of the Dark od Iron Maiden.
Z każdą chwilę jej ręce stawały się brudniejsze od oleju i smaru, a pod paznokciami gromadziły się czarne warstwy. Gdy sięgnęła głęboko pod maskę, by odkręcić trudną do zlokalizowania śrubę, poczuła, jak olej spływa jej po nadgarstku. Kiedy nieostrożnie otarła czoło, zostawiła na twarzy ciemny ślad, który zaraz zmieszał się z potem.
— Myers, klient! — zawołał Mark, który od kilku godzin zajmował się nadwoziem innego auta. — Bądź miła — dodał, patrząc w stronę kobiety.
Usuń— Zawsze jestem miła — stwierdziła z przekąsem, sięgając po jedną z czystych szmatek, by wytrzeć ręce i twarz, choć dało to niewiele. Wynn wciąż nosiła ślady po smarze, który brudził jej czoło i policzek.
Opuściła mniejszy warsztat, a potem wyszła, by zobaczyć drogie auto, obok którego stał Edward Murray. Ten Edward Murray. Złoty chłopiec, przedsiębiorca, zawsze idealny i bez żadnej skazy. Jak udawało mu się to robić? Udawał? A może niektórzy ludzie mieli w sobie jakiś boski gen, który odpowiadał za ich cudowne życie?
Przez chwilę biła się z myślami – mogłaby się wycofać i poprosić, aby to Mark przyjął zgłoszenie i klienta, a ona wróciłaby do silnika, zamiast porównywać się do Murraya, który nie tylko prezentował się jak model, ale i wyglądał niemalże nierealistycznie. Pewnie gdyby nie to, że był zawsze tak miły i jej dziadkowie zawsze mówili o nim jak o ślicznym chłopcu z sąsiedztwa, to mogłaby go nienawidzić. Tak po prostu, dla zasady.
Chwyciła za arkusz i długopis, by spisać dane klienta i samochodu.
— Cześć — odezwała się jako pierwsza, nie sądząc, że musiała zwracać się do niego per pan. W końcu kojarzyli się z liceum. On był wtedy gwiazdką i chłopakiem, o którym marzyła każda dziewczyna, a ona włóczyła się z kolegami, piła piwo, imprezowała i raczej trzymała się z daleka od takich jak on. — Z czym problem? — Kiwnęła w stronę auta, zbliżając się bardziej. Mimo tego, że zamiast lewej nogi miała protezę, to nauczyła się w miarę naturalnie chodzić, nie zdradzając się niczym. W końcu gorsze niż bycie przeklętą przez śmierć było poczucie, że jest inwalidą. Wtedy nie mogłaby być bardziej żałosna.
Wynonna Myers
Bawełniane spodnie w kant, z wysokim stanem w kolorze beżu, idealnie spływały wzdłuż jej długich nóg ku butom na niebotycznie wysokim obcasie znanej marki, której znakiem rozpoznawczym są czerwone podeszwy. Zapięła guzik w marynarce komponującej się ze spodniami i poprawiła pierścionek ciążący na serdecznym palcu prawej dłoni. Nie była do niego przyzwyczajona, a tym bardziej przygotowana. Nie żeby zaręczyny nie były planowane, po prostu były tak długo odwlekane, że powoli była pewna iż uda się odwlekać jeszcze kilka lat. Piękny pierścionek zaręczynowy z trzykaratowym diamentem od Harrego Winstona mógłby być tym wymarzonym przez wiele kobiet przedmiotem obiecującym, że od teraz liczy się wyłącznie tylko ta jedna, wybrana, wyśniona i ukochana. Żaden z tych przyimków niestety nie opisywał tego, kim dla Edwarda Murray’a była Alexandra Collins.
OdpowiedzUsuńAlex popatrzyła na swoje odbicie w lustrze restauracyjnej toalety zdając sobie sprawę, że ten pierścionek bynajmniej nie oznaczał tego, że ktoś ją wybrał. Jej idealnie ułożone, przycięte na długość żuchwy, blond włosy mieniły się w ostrym świetle, a precyzyjnie wykonany makijaż przykrywał ślady zmęczenia po całodobowym dyżurze, który skończyła tego samego dnia, ale i podkrążone od płaczu oczy. Ostatnia noc nie należała do najłatwiejszych, od długiej operacji po świadomość, że nieuniknione nadeszło, a marzenia i wspomnienia przyszedł czas schować do kieszeni. Lata praktyki jednak działały cuda, nauczyła się ukrywać niewygodne dla niej fakty pod fasadą kobiety próbującej zrównać się z ideałem, co wcale nie było trudne, bo szkolono ją do tej roli od narodzin. Czasami wolałaby wymienić się swoim życiem z kimś, kto nie musiał na swoich barkach nieść ciężkiego brzmienia amerykańskiej rodziny, która kilkadziesiąt lat temu odniosła wielki sukces, a jej kolejni potomkowie starają się jeszcze bardziej, by imperium Collinsów rozrosło się do niewyobrażalnych rozmiarów. Była wytworem wyobraźni rodziców, sterowali nią od dziecka. Mówili, jak się ma zachowywać, co ubierać, jakich języków się uczyć. Malować, śpiewać, recytować wiersze, dyrygować służbą, być potulną żoną dbającą o wizerunek męża i jego dobre samopoczucie, uszczęśliwiać męża, być przy mężu i w ogóle całą swoją egzystencję przelać na męża. Męża, którego wybierze jej ojciec.
Padło na Edwarda Murray’a. Mogło być gorzej, ale nie było też idealnie. Ed bowiem nigdy nie przejawiał w jej stronę żadnych ciepłych uczuć. Darzyli się wzajemnym szacunkiem, to było niewątpliwe, może w innym świecie polubiliby się i stanowili naprawdę zgrany zespół, który stawiłby razem czoła zaaranżowane małżeństwu, które było im pisane. Niestety pod niebem Mariesville byli dla siebie jak współpracownicy, których musieli tolerować. Mieszkali razem pod jednym dachem. Ona zajmowała lewe skrzydło domu, on prawe, nie zatrudnili nawet żadnej służby do pomocy, jak było w zwyczaju ich rodzin, chcąc ukryć fakt, że jest im do siebie po prostu nie po drodze. Podziwiała go za oddanie sprawie, za wiedze o rodzinnym biznesie, której jej brakowało, czasami łapała się nawet na tym, że zerka w jego stronę tęsknym wzrokiem. Bynajmniej nie było to z miłości do mężczyzny, a po prostu z pragnienia posiadania miłości, której Alexandrze w tym życiu odmówiono.
Odetchnęła głęboko, usta pociągnęła czerwoną szminką, po czym schowała ją do czarnej kopertówki i ruszyła w stronę wyjścia z toalety. Nie mogła się w niej chować przecież cały wieczór, wypadało wyjść z kryjówki, odszukać Neda i odegrać rolę zakochanej w nim po uszy kobiety, która po dziesięciu latach związku, w końcu doczekała się tego drogocennego pierścionka i zapowiedzi w kościele o tym, że już niedługo Edward Murray poślubi Alexandrę Collins. Wychodząc na zewnątrz i zamykając za sobą drzwi, wpadła na miejscowe działaczki non-profit, z którymi przyszło jej współpracować przy ostatniej gali charytatywnej, przyjęła ich gratulację i podziękowała za pojawienie się na przyjęciu. Zapewniła o swoim szczęściu i na ucho szepnęła, że tak, już ma na oku suknie ślubną, w której zachwyci wszystkich gości. W głębi ducha chciała jednak jak najszybciej uciąć te kłamstwa i zaszyć się w kącie z kieliszkiem prosecco, lub dwoma.
UsuńUsiadła przy stole w wyznaczonym dla siebie miejscu, wciąż promiennie się uśmiechając i odmachując do kolejnych osób, które zajęte rozmową z jej rodzicami, co jakiś czas zwracały na nią uwagę. Przynajmniej nie musiała z nimi rozmawiać i wystarczyło odpowiedzieć na ich gest, by przetrwać ten wieczór. Edward usiadł obok niej patrząc na zegarek, tak samo jak ona, chciał znaleźć się jak najdalej stąd, zapominając o całej szopce precyzyjnie przygotowanej przez ich rodziców. Gdy wspomniał, że za dwie godziny będą mogli stąd wyjść skinęła głową i przystawiła do ust kieliszek z winem upijając łyk. Max pojawił się w tym samym momencie, rzucił niewybredny tekst o papużkach nierozłączkach, na który Alex tylko wywróciła oczami i nie zwracając na mężczyzn uwagi, zainteresowała się kuzynką, która na przyjęcie przyszła z dwumiesięcznym synkiem.
- Jest prześliczny – wzięła niemowlę na ręce i poprawiła kocyk, w który był zawinięty. – Naprawdę nie mogę się napatrzeć…
- Jeszcze chwila i będziesz miała swojego niemowlaka w domu… - skomentowała jej kuzynka, która nie była świadoma tego, że temat dzieci to temat tabu. Owszem byli zobowiązani do ich posiadania, skoro to na Alexandrze aktualnie kończyła się linia rodziny Collins, ale i Edward był tym z rodzeństwa, który już prawie przejmował rodzinny biznes i siłą rzeczy byli nominowani do posiadania spadkobierców. Ich wspólne posiadanie, a co więcej staranie się o nich, nie było tematem, który porudzali. – O, pewnie jest głodny – kobieta wzięła od niej dziecko, które cicho zaczęło pochlipywać – przyniosłabyś mi butelkę z torby? – wskazała w stronę ciemnozielonego wózka, który stał kilka metrów od miejsca, w którym rozmawiały.
- Nie ma sprawy… - ruszyła w jego stronę, nie spodziewając się, że podsłucha stojących tuż za rogiem Edwarda i Maxa rozprawiających na temat jakiejś kobiety.
<3 narzeczona mimo woli
Nie powinna być zdziwiona, że Edward tutaj zajrzy. Jack’s Garage było miejscem, gdzie zaglądał koniec końców każdy – nie chodziło w końcu o status, pieniądze czy sympatię. Wynonna starała się podchodzić do tego wszystkiego neutralnie, choć przecież nie każdego lubiła i niekiedy wcale nie chciała być miła. Praca jednak wymagała od niej profesjonalizmu. Poza tym utrzymywała siebie i dziesięciolatka, pomagała dziadkom – była głową rodziny i choć nie miała przysłowiowych jaj ani nie wyglądała jak facet, to robiła to jak najlepiej umiała.
OdpowiedzUsuńCześć, Wynn – zdecydowanie brzmiało to nienaturalnie w jego ustach. Raczej spodziewała się, że odpowie jej jakoś formalnie, a nie, że będzie próbował skrócić dystans, który jakimś cudem wciąż się utrzymywał. I wcale nie chodziło o tym, że Wynonna miała problem z Edwardem lub ten kiedyś ją obraził, nie, Murray był idealny i zawsze chętnie pomagał. Żył życiem, które dla niej było niedostępne – perfekcyjna rodzina, duże ambicje, przedsiębiorczość. Być może najbardziej zazdrościła mu tego, że wciąż ma rodziców i rodzeństwo – że ma kogoś, kto zawsze stanie po jego stronie.
I być może, gdyby bardziej interesowała się ploteczkami, to dowiedziałaby się o jego zaręczynach. Może nawet by mu pogratulowała, a widząc Alex, uznałaby tylko, że była piękna i pewnie wierzyłaby w to, że jest równie idealna i przedsiębiorcza jak Edward, że do siebie pasują i że Ed nie mógł trafić lepiej. Dobra partia wiązała się z równie dobrą partią – tak działał świat.
— Jasne — odparła krótko, zapisując najpierw dane klienta w odpowiednie pola. Zaraz potem wręczyła mężczyźnie arkusz. — Wpisz swój numer telefonu, a tu — Wskazała palcem miejsce — wszystko, co powinnam wiedzieć o twoim aucie. Nie wiem, czy naprawię to w kilka minut, czy może potrwa to do wieczora. Masz jakieś auto zastępcze, czy chcesz wypożyczyć je od nas?
Minęła mężczyznę i pochyliła się nad pojazdem. Tak, to było ładne auto, takie, z którym nikt nie chce się rozstawać. Wynn oparła dłoń o maskę, zupełnie jakby oswajała samochód ze swoją obecnością.
— Problemów może być wiele: zużyte przeguby homokinetyczne, sprzęgło, uszkodzone łożyska kół, problemy ze skrzynią biegów lub z półosiami albo wałem napędowym — wymieniła. Zerknęła w stronę Edwarda, a potem podrapała się w brudny policzek. — Czy mogę? To moja praca, Neddy. — Zaśmiała się mimowolnie, potrząsając głową.
Zwróciła się do niego przydomkiem, który nadała mu jeszcze w liceum. Neddy-Teddy – kojarzył jej się wtedy z idealnym pluszakiem, takim, który ozdabia witrynę sklepu i przyciąga spojrzenia. I którego nigdy nie dostanie.
— Czy były jakieś hałasy? Stuki, zgrzyty, wibracje? Czy problem jest stały? A może pojawia się sporadycznie? — zapytała, otwierając maskę auta. — Najpewniej będę musiała podłączyć samochód do komputera diagnostycznego.
UsuńTo było rutynowe działanie. W ten sposób sprawdzało się, czy w systemie są zapisane kody błędów, a problemy z układem napędowym mogły być związane z czujnikami prędkości pojazdu czy ABS.
— Bardzo się spieszysz? — Prostuje się. — Najlepiej byłoby też podnieść samochód i dokładnie sprawdzić systemy — oznajmia rzeczowo. — Ale do tego potrzeba czasu. W sumie dlatego też pytałam o to, czy chcesz pożyczyć auto, żebyś nie musiał tu sterczeć i nie zaglądać mi przez ramię, bo ty będziesz się denerwować, że robię coś za wolno i że chcesz odzyskać pojazd, a ja będę się wkurzać, że kręcisz się wokół w tych swoich markowych ciuchach, pachnąc jak drogeria.
Jego perfumy zdecydowanie przebijały się wśród smaru, benzyny i innych olejów. To był przyjemny zapach.
Dłuższa rozmowa z Edwardem była dla niej nieco dziwaczna i nie chodziło o to, że czuła się gorsza. Raczej zdawała sobie sprawę z tego, że mężczyzna należy do innego świata i ma odmienne problemy – gdy ona klnie, bo przypaliła zupę, on pewnie podpisuje kontrakty i mnoży majątek. Dlaczego jednak czuła, że teraz nie ma to wszystko znaczenia? Może Murray tak samo klął, choć akurat tego nie mogła sobie wyobrazić. Uśmiechnęła się pod nosem, rozbawiona wizją przeklinającego Eda, a potem zaczesała kilka kosmyków włosów do tyłu i oparła tyłek o bok jego auta. Nie odezwała się już, a czekała, aż Edward podejmie decyzję.
Wynonna Myers
Nie chciała podsłuchiwać rozmowy prowadzonej przez dwóch mężczyzn, którzy byli długoletnimi przyjaciółmi. Max od zawsze był obecny obok nich, a Edward bez wahania opowiedział mu całą prawdę na temat ich związku, którego ona częściej nazywała kontraktem, aniżeli relacją partnerską. Blondynce to nie przeszkadzało, bo była pewna, że Ed nie należy do osób, które obdarzają zaufaniem przypadkowo napotkane osoby i była pewna, że Max zachowa ich tajemnice dla siebie, nie wywołując niechcianego skandalu, który byłby przez długie tygodnie numerem jeden w plotkach Mariesville i Camden.
OdpowiedzUsuńZesztywniała jednak słysząc słowa Maxa: to, co po tobie widzę, nie ma nic wspólnego z Alex, a w sercu poczuła dziwne ukłucie, którego nie doświadczyła od wielu lat.
Lubiła wierzyć, że może któregoś dnia przywykną do siebie i obdarzą sympatią, nie liczyła na głębokie uczucie, bo wątpiła że po dziesięciu latach obojętności jest to jeszcze możliwe. Ale czy zbrodnią było marzyć, że jej przyszły mąż spojrzy na nią z odrobiną troski i uwielbienia? Na zewnątrz była kobietą niezależną i indywidualistką, cenioną panią doktor, która potrafiła sobie poradzić z najcięższymi przypadkami, przyszłą właścicielką największej winiarni w Stanie Georgia, planującą nadal kontynuować rodzinne dziedzictwo. W głębi pragnęła domu, do którego chciała wrócić po najcięższym dniu w pracy, ramion, w które mogła się wtulić i odrobiny uczucia. Jechali z Nedem na tym samym wózku, ale jakby po innych jego stronach.
Przed laty, gdy ich umowa została weszła w życie, uścisnęła mu dłoń mówiąc, że nie ma nic przeciwko aby znaleźli sobie inne obiekty uczuć, dopóki poboczne romanse nie zagrażają wyższemu dobru. Jednak do teraz w życiu Edwarda nie było nikogo, kto wkroczyłby i namieszałby w uporządkowanym układzie tych dwojga, a Alex zbyt skoncentrowana na karierze i udawaniu, nie chciała dokładać sobie zmartwień. Owszem, byli młodymi ludźmi, którzy zasługiwali na znalezienie szczęścia, a Alex nawet poczuła na krótką chwile, jak to jest być wybraną z miłości, ale utraciła to równie szybko, jak zyskała; jednak żadne z nich zdawało się nie zaprzątać sobie tym głowy, aż do teraz, bo najwyraźniej Edward wraz z ich zaręczynami, spotkał kogoś innego.
Spuściła głowę i raz jeszcze zerknęła na swoją dłoń, na której znajdował się pierścionek zaręczynowy wybrany przez mężczyznę. Nie miała przecież prawa do smutku, który dziwnie narastał w jej piersi, przecież Ned nigdy nie był tak naprawdę jej, nawet jeżeli spędzali teraz czas na ich przyjęciu zaręczynowym. Gdyby nie upór ich ojców, ona byłaby w Bostonie prowadząc inne życie z kimś innym u bok, a on mógłby znaleźć kobietę jego marzeń, którą pokochałby tak, jak na to zasługiwał.
Wzięła się jednak w garść, bo nie było to odpowiednie miejsce na rozterki sercowe i podniosła głowę w tym samym momencie, w którym Edward wszedł do sali i stanął przed nią. Zerknęła mu prosto w oczy, w głowie zadając sobie pytanie czy my kiedykolwiek spróbowaliśmy?
Usuń- Tak, wszystko dobrze – udała, że nie słyszała rozmowy odbywającej się za rogiem i wymusiła na twarz delikatny uśmiech, który miała przećwiczony przez lata. Zacisnęła swoją dłoń na jego, tylko na chwile, mimowolnie pragnąc ciepła jego dłoni. Doskonale zdała sobie sprawę, że gest mężczyzny nie był dla niej, a dla ludzi, którzy patrzyli na nich z zachwytem. Dwoje młodych ludzi, którzy postanowili przeżyć swoje życie razem. Piękne, nic nieznaczące frazesy, bo od postanawiania i decydowania w tym życiu nie była ona. – Przyszłam po butelkę mleka dla małego Travisa – odsunęła się od Edwarda zabierając z uścisku swoje ręce i wyciągnęła z torby przy wózku butelkę z mlekiem dla niemowlaka, którego jej kuzynka starała się uspokoić. – Porozmawiam jeszcze z Marthą Evans, obiecała mi zdradzić przepis na pieczeń z indyka i będziemy mogli powoli zacząć się żegnać z gośćmi.
Odwróciła się na pięcie i zostawiła go w tyle, nie czekając na jakąkolwiek reakcję z jego strony. W uszach wciąż dźwięczało jej to, co powiedział Max. Byli formalnym układem i tego powinna się trzymać.
I don't want your body but I hate to think about you with somebody else
Co ty wyprawiasz w ogóle, Collins? , skarciła się w myślach i pozostawiając za sobą zdezorientowanego Edwarda, ruszyła przed siebie w stronę Marthy Evans, właścicielki restauracji Evans Diner, do której wpadała każdego poranka po gorącą czarną kawę i śniadanie na wynos. Była wierną fanką jej kuchni i często rozprawiały na temat przepisów, które starsza kobieta chętnie przekazywała młodszemu pokoleniu twierdząc, że kobieta powinna wiedzieć, jak dotrzeć do swojego męża przez jego żołądek. Alexandra w wolne dni pomiędzy dyżurami w szpitalu, a wykładami ojca na temat procesów wytwarzania win, których było jak na lekarstwo, chętnie odtwarzała potrawy restauratorki, ucząc się tradycyjnej, domowej kuchni. By później ze smutkiem spojrzeć prawdzie w oczy, że ma w życiu wiele talentów, ale na pewno nie byłby z niej wybitny szef kuchni, a każda z tych potraw była jedynie zjadliwa. Większość z nich lądowała w koszu, nim Edward nawet zdążył się zorientować, że Alex próbowała swoich sił w kuchni, a ona zamawiała swoją ulubioną chińszczyznę z dowozem przez Uber Eats.
OdpowiedzUsuńPieczeń była jednak tylko wymówką. Musiała na chwilę odejść od narzeczonego i poukładać sobie w głowie zasłyszane niedawno informacje. Odpowiednio je przetrawić i na nowo przybrać maskę kobiety, którą to nie ubodło. Zdziwiła się, że po tylu latach ich wspólnego życia, teraz pojawiały się w niej emocje, o których wcześniej nie miała pojęcia. Gdyby zapytała samą siebie przed kilkoma laty, czy byłaby w stanie poczuć zazdrość od Neda, raczej zaśmiałaby się z niedorzeczności tego pomysłu. Nawykła do jego obecności, do tego, że jest zawsze gdzieś w jej pobliżu, choć nie obok niej. Oby dwoje byli tak bardzo skupieni na rozwijaniu swoich karier, zapominając o życiu prywatnym, że wcześniej nie było po prostu okazji do poczucia zagrożenia, że mogliby poukładać sobie życie z innymi osobami. Dopiero teraz, po dziesięciu latach Ed zainteresował się inną kobietą, a pech chciał, że Alex dowiedziała się o tym w najmniej odpowiednim momencie.
Wiedziała jednak, że gdy tylko ochłonie i pozbiera myśli, przejdzie z tym do porządku dziennego. Ukłucie w sercu minie lada chwila, pewnie już się nie pojawi, bo dzięki podsłuchanym rewelacjom, będzie już przygotowana na dzień, w której narzeczony powie jej, że od teraz jest w ich związku ktoś jeszcze. Nie była kobietą, która domagała się atencji innych, a już szczególnie mężczyzn. Nikt nigdy nie nauczył ją walczyć o swoje, za to perfekcyjnie potrafiła przyjmować to, co dawał jej los i to z czym przyszło się jej mierzyć. W końcu wszystko obracała w taki sposób, że potrafiła z tym żyć. Jej życie zostało zaprogramowane do spełniania oczekiwań, czy to jej ojciec czy narzeczony, w tym momencie nie robiło Alexandrze to większej różnicy.
- Martho, jesteś nieoceniona, uwielbiam twoje przepisy, choć moje dania potrzebują jeszcze kilku lekcji gotowania. Perfekcyjne wykonania pozostawiam jednak na sali operacyjnej… - zaśmiała się, dłoń kładąc na ramieniu kobiety. Oczywiście, że jej nie słuchała i nie ma pojęcia o czym ta mówiła przez kilka ostatnich minut. – Obiecuję jednak, że do czasu ślubu opanuję choć dwa z nich, by Ed nigdy nie żałował wyboru żony – zażartowała, a przez jej myśl przemknęło: o ile do ślubu dojdzie. W tym samym momencie usłyszała głos swojego narzeczonego, a jego dłoń spoczęła zdecydowanie za nisko na jej talii, co skrępowało ją nieco. Nigdy wcześniej nie dotknął blondynki w taki sposób, ale dzisiaj był wyjątkowy dzień, w którym musieli przekonać do prawdziwości swoich uczuć pół Mariesville oraz Camden.
- Jestem u ciebie w poniedziałek o siódmej rano, liczę na tego przepysznego bajgla z awokado i jajecznicą. Nigdzie w Camden takich nie serwują… - Martha machnęła lekceważąco ręką uśmiechając się na słowa Alex i odeszła od nich szukając swojego męża.
- Już? Dopiero co mówiłeś, że mamy jeszcze dwie godziny, stało się coś? – zdziwiła się, że Edward postanowił wrócić już do ich domu, Alex nie miała na to ochoty, bo wieczór był młody a ona chciała zamienić jeszcze kilka słów z przyjaciółmi, dla których nie miała tego wieczoru kompletnie czasu. Wizja spędzenia kolejnych godzin samej na tarasie z książką w dłoni nie napawała ją szczęściem, czasami lubiła otaczać się ludźmi i dzisiaj był ten dzień. Wiedziała, że nie może liczyć na towarzystwo Edwarda, nie mieli tego w zwyczaju. Każde z nich pójdzie w swoją stronę gdy tylko zamkną za sobą drzwi wejściowe do domu.
UsuńPrzystała jednak na jego propozycję i pozwoliła się poprowadzić w stronę parkingu, gdzie podeszła do samochodu. Ed do momentu podejścia pod pojazd trzymał dłoń na jej talii, choć już nikt z gości nie mógł dojrzeć przyszłych małżonków, otworzył przed nią drzwi a ona zajęła miejsce po stronie pasażera i poczekała aż wejdzie do auta. Dotknęła palcem ekranu dotykowego umiejscowionego na kokpicie i włączyła radio, z którego rozbrzmiał jeden z popularnych utworów pop.
- Nasze matki napracowały się przy tym przyjęciu, ale wyszło perfekcyjnie. Dekoracje były przepiękne, a jedzenie naprawdę smaczne – zapięła pas bezpieczeństwa i zerknęła na niego kątem oka. Zgrywała pozory, ale nie było w tym nic trudnego, robiła to przecież od dziesięciu lat.
fiancée ♥
- Popatrz na mnie i twojego ojca, też zaaranżowano nasze małżeństwo, ale z biegiem czasu pokochałam go, a on pokochał mnie. Daj temu czas, Alexandra, w końcu i wy staniecie się sobie bliscy… Podczas jazdy z restauracji w stronę domu przypomniała sobie słowa wypowiedziane przez Rachel Collins, jej matkę, gdy przed ośmioma laty, wyjawiła jej swoje obawy, że po dwóch latach pomiędzy nią a Nedem nic się nie zmieniło. Chciała jej wierzyć i naprawdę starała się aby Edward zobaczył w niej idealną towarzyszkę życia. On jednak skupił swoją uwagę na negatywach, które ciągnęły się za ich związkiem. To była pierwsza cecha, która ich od siebie różniła: Alexandra potrafiła przystać na wymysły rodziców, wierząc, że naprawdę mają na względzie jej dobro, Edward podświadomie z nimi walczył, wyobrażając sobie je jako łańcuchy, które go więżą. Przez pierwsze cztery lata ich związku naprawdę czekała na dzień, w którym się zaprzyjaźnią, a później pociągną to w stronę miłości.
OdpowiedzUsuńNiestety płonne były jej nadzieje i w piątym roku porzuciła je, godząc się z tym, że miłość nie była jej pisana w tym życiu. Skupiła się na pomaganiu innym. Począwszy od swojej funkcji w szpitalu: ciągle dokształcała się pomimo zdanych studiów i odbytej rezydentury. Brała więcej dyżurów by mniej czasu spędzać w ich wspólnym domu. Pomagała w organizacjach non-profit, udzielała się w miejscowym domu dziecka, organizowała zbiórki charytatywne i gale im towarzyszące, na których później zjawiali się razem w eleganckich strojach i wymieniali grzecznościowe rozmowy z mieszkańcami Mariesville. Znalazła swoje powołanie, wkomponowała się w idealny obrazek i starała od niego nie odstawać. A Edward? Już dawno przestała mieć nadzieje, że spojrzy na nią z odrobiną miłości w oczach i na nowo rozpali iskierkę nadziei w jej sercu. Była niestety niepoprawną romantyczką i mogłaby przysiąść, że gdyby tylko Murray dał jej jeden maleńki znak, że są jakiekolwiek szanse na ocieplenie ich relacji – na nowo postanowiłaby spróbować. W końcu chodziło o ich życie.
Gdy usłyszała wypowiedziany z ust mężczyzny komplement, uśmiechnęła się delikatnie zerkając na niego kątem oka. Nigdy wcześniej nie pozwolił sobie na takie słowa pod jej adresem i obawiała się, że przemawia przez niego sumienie, bo wciąż nie był pewnym, czy usłyszała jego rozmowę z Maxem. Gdyby odłożyć na bok rewelacje, które tego wieczoru dotarły do jej uszu, mogłaby to uznać za zalążek lepszych stosunków, światełko w tunelu ich relacji. Szansę na ziszczenie się, wypowiedzianych przed laty, słów jej matki. Dzisiaj jednak nie dopuszczała do siebie nadziei, przyjmując komplementy w ciszy. Nie miała zamiaru powiedzieć mu, że podsłuchała rozmowę przyjaciół, wolała zachować to dla siebie i nie wchodzić mu w paradę. Naprawdę chciała aby mężczyzna spróbował kogoś pokochać, nie chciała mu tego utrudniać. Nawet jeżeli nie była to ona i oznaczałoby to zerwanie ich układu oraz pogrążenie biznesowej umowy dwóch rodzin.
- Myślę, że kieliszek wina na tarasie dobrze nam zrobi… - Była zdziwiona nagłą zmianą w mężczyźnie. Mieli za sobą dziesięć lat pełnych wieczorów, które spędzali osobno. Chyba, że były to wspólne wyjścia na biznesowe lub rodzinne kolacje, czy inne oficjalne przyjęcia, wtedy starali się nie odstępować siebie na krok, aby głęboko skrywana prawda nigdy nie wyszła na jaw.
UsuńGdy Edward zaparkował na podjeździe prowadzącym do ich wspólnego domu, Alex nie czekała aby otworzył jej drzwi. Wysiadła z auta i ruszyła do wejścia, już na schodach ściągając niewygodnie szpilki i dając odpocząć stopom. Wzięła je do ręki, a z torebki wyciągnęła pęk kluczy i tym właściwym otworzyła drzwi, przeszła przez nie i gdy weszła na drewniane schody prowadzące na piętro, odwróciła się do niego, przypatrując mu się w całości po raz pierwszy tego wieczoru. – Wyglądałeś dzisiaj naprawdę dobrze – zdobyła się na komplement. – Spotkamy się na tarasie za dwadzieścia minut? Muszę wziąć prysznic i zmazać z siebie ten mocny makijaż. – wspięła się po schodach, po chwili znikając za rogiem korytarza, który prowadził do jej sypialni.
Naprawdę cieszyła się na ich wspólny wieczór, jakkolwiek niezręczny miałby wyjść. Nawet jeżeli propozycja Edwarda była podyktowana wyrzutami sumienia, czekała na nią zbyt długo, aby teraz wykręcać się zmęczeniem i zamknąć się w czterech ścianach własnej sypialni, odtrącając go. Po dwudziestu minutach przeszła przez, w całości przeszklone drzwi balkonowe, ubrana w krótkie spodenki i białą, bawełnianą podkoszulkę na ramiączkach. Mokre włosy spięła klamrą, z pod której od razu uwolniło się kilka pasemek, w końcu były stanowczo za krótkie na jakiekolwiek upięcia. Wzięła do ręki kieliszek z białym winem, który mężczyzna postawił na stoliku i wybrała miejsce na ogrodowej kanapie obok niego, a nie fotel naprzeciwko. Nie chciała potęgować dystansu, a go zmniejszać. Odchyliła głowę do tyłu, patrząc w niebo.
- Jeżeli mam być szczerą… - zaczęła delikatnie wahając się czy kontynuować – zawsze miałam nadzieję, że w końcu usiądziesz tutaj wieczorem ze mną i opowiesz mi o tym, jak minął ci dzień. Bez zbędnych pytań o nasz kolejny krok, czy omawianie kolacji u rodziców. Po prostu opowiesz, jak ci minął dzień… - przechyliła delikatnie kieliszek do ust i zrobiła łyk wina.
a ona to chce naprawdę docenić <3
Parsknęła cichym śmiechem, słysząc jego odpowiedź, a potem tłumaczenia. Przyjrzała się jego sylwetce, nie wiedząc, dlaczego próbował się jakoś zasłaniać, używać słów, które były dla niego wygodne. To dobrze, że prowadził dobre życie, miał dużo samochodów. Chyba o to chodziło.
OdpowiedzUsuń— A już myślałam, że zbierasz samochody jak Pokemony — skomentowała i uśmiechnęła się do niego szeroko. — W porządku. Skoro tak, to możemy zabrać się do pracy. — Pokiwała głową.
Wynonna traktowała to spotkanie jako okazję, żeby jakoś normalnie porozmawiać. Nie oceniała Edwarda w dziwaczny sposób ani nie miała zamiaru wykorzystywać tego, że tutaj był, aby próbować coś ugrać. Ot, zwykły Edward Murray.
— I tak dużo powiedziałeś — stwierdziła, a potem wzruszyła lekko ramionami i zaśmiała się mimowolnie. — Po prostu szkoda ubrań. Wszędzie jest brudno, jeszcze wyjdziesz stąd z jakąś plamą i będziesz się ubiegać o to, żeby coś z tym zrobić. Jeśli nie chcesz być od smaru, to uważaj. No chyba że zamierzasz paradować tutaj całkiem nago — Zmierzyła jego sylwetkę wzrokiem — czego nie polecam.
Uśmiechnęła się do niego zaczepnie, a potem pozwoliła mu odebrać telefon. Zajęła się jego samochodem, chcąc jak najszybciej pozbyć się problemu. Wiedziała, że Neddy jest raczej zajętym człowiekiem, więc pewnie jego idealny plan dnia właśnie poszedł się pieprzyć.
— Ned, czuję jak się gapisz! — zawołała, gdy pochylała się nad maską. — Wiem, że w tym kostiumie wyglądam jak prawdziwa seksbomba, ale opanuj się. Jestem w pracy!
Oczywiście, że się z nim droczyła. Była niemal pewna, że Murray patrzy w jej stronę tylko dlatego, bo pilnuje jej pracy. Niby czemu miałby robić to z innego powodu? Przetarła dłonią czoło. To prawda, że Edward był facetem, który miał wszystko i raczej łatwo mógłby zdobyć jakąś dziewczynę. Tyle że Ed stronił od sensacji i chyba nigdy nie zrobił niczego wbrew swojej rodzinie, więc pewnie spotykał się z równie idealną kobietą – taką, którą zaakceptuje jego ojciec. W jakiś sposób to rozumiała, choć nie do końca. Dlaczego się poświęcał, zamiast zadbać o własne szczęście? No chyba że czuł się szczęśliwy właśnie w tym momencie, gdy mógł pracować, planować i spełniać się w narzuconej roli.
— Mhm, i zamierzasz grzebać w telefonie i czekać, wyglądając jak jakiś model? — Spogląda w jego stronę. — Chodź, Murray. Przydaj się do czegoś.
Wręcza mężczyźnie latarkę, a potem każe mu świecić pod odpowiednim kątem. Wymienia kolejno odpowiednie podzespoły i skupia się, chcąc po prostu zrobić to jak najlepiej. Wynn naprawdę lubiła tę pracę. To tutaj czuła się najlepiej. Nie musiała udawać, grać dorosłego, który wszystko ogarnia i wie; nie musiała wmawiać sobie, że da sobie radę z dorastającym dziesięciolatkiem, że wcale nie przeraża jej wizja, w której przyjdzie jej pożegnać schorowanych dziadków, aż w końcu zostanie sama ze swoim nieidealnym życiem i nieidealną sobą. To zabawne, że wciąż wolała przygodny seks niż stabilny związek, ale jeśli miałaby znów wybierać trumnę i kwiaty… jak by sobie z tym poradziła?
— Myślę, że wszystko powinno śmigać. Możesz się wozić — oznajmiła, wycierając ręce w pobliską szmatkę. — I dzięki za pomoc, panie od światła. — Uśmiechnęła się do niego. — Możesz zrobić jazdę próbną.
Wypełniała formularz, by dopisać, co zostało zmienione w aucie, a potem wręcza Edwardowi wizytówkę ze swoim numerem.
— Gdyby coś było nie tak, dzwoń, to coś pomyślimy. — Zerknęła w stronę wiszącego zegara. — Za naprawę zapłacisz tam. — Wskazała niebieskie drzwi. — A teraz wybacz, ale się zasiedziałam i zaraz będę mieć na głowie dziesięciolatka, który czeka bardziej na pizzę niż na mnie.
Zostawiła Edwarda, by zrobił, co należy i wrócił do swojego idealnego życia, a potem zniknęła. Wzięła prysznic, przebrała się w zwykłe jeansy i biały T-shirt, sięgnęła też po skórzaną kurtkę niegdyś należącą do jej brata. Zapaliła papierosa, a potem pożegnała się ze współpracownikami.
Ale Edward Murray czeka przed warsztatem. Przypominał jej nieco szczeniaczka, którym chciała się zająć, mimo że najpewniej ten ma już swoich opiekunów. Wydmuchuje szary dym przez nos i pociera kciukiem dolną wargę.
Usuń— Nie powinieneś teraz jeść obiadu z rodziną lub jakąś szczęściarą? Albo… pracować? — odzywa się, wpatrując się w jego twarz. Nie rozumiała jego zachowania; tego dystansu, udawanych rzeczy i tego, że ostrożnie dobierał słowa, być może obawiając się, że może poczuć się obrażona. Zbliża się do niego, staje naprzeciwko, zmuszona do tego, by podnieść podbródek, bo mimo wszystko była niska, a potem wywala papierosa.
— Czemu zachowujesz się tak dziwnie? — pyta rzeczowo. — No i, czemu cokolwiek przede mną udajesz? Jesteś bogaty. Masz dużo aut, ale chciałeś naprawić te konkretne, to dobrze. Spieszyłeś się, ale teraz już się nie spieszysz, co pewnie wyprowadziło cię z rytmu… zawsze lubiłeś mieć wszystko pod kontrolą. Szkoda, że twoja twarz nie odzwierciedla twoich emocji, Neddy. — Wpatruje się w jego ciemne oczy. Odsuwa się i przeczesuje włosy. — Skoro się nie spieszysz, to chodź. Zjesz najbardziej tłustą pizzę w całym swoim życiu. To za to, że przez te kilka godzin byłeś po prostu Edem, a nie idealnym Edwardem Murrayem.
nieidealna Wynn
Miała wrażenie, że ostatnie dziesięć lat udało się tylko dlatego, że ona wiele rzeczy odpuszczała. Nie potrzebowała kontrolować każdego aspektu swojego życia, bo robił to jej ojciec prowadząc ją za rączkę przez cała dzieciństwo oraz nastoletnie życie. Wskazywał drogę, którą podążać, doradzał jakie powinna podjąć decyzje, czym się zainteresować, w co włożyć całe swoje serce. Odpuścił jej tylko na czas studiów. Nie kazał wybrać konkretnego kierunku, w którym miała się kształcić. I tak oby dwoje wiedzieli, co jest jej przeznaczone. Owszem, wolałby by wybrała marketing i zarządzanie, co przydałoby się po przejęciu przez nią firmy, ale medycyna była bardziej prestiżowa i dzięki niej miał więcej powodów do dumy. Richard Collins pozwolił aby przez pięć lat spędzonych na Uniwersytecie Browna, jego córka poznała życie, po którym miały zostać w przyszłości tylko wspomnienia, bo jej miejsce było w Camden lub Mariesville. W końcu pakt pomiędzy Haroldem Murrayem a Richardem Collinsem został wymyślony na długo przed wejściem ich dzieci w dorosłość, chcieli im dać jednak trochę swobody, nim spróbują połączyć dwa mocarne rody.
OdpowiedzUsuńW Bostonie odkryła siebie na nowo. Nie musiała zwracać uwagi na to, co powie społeczeństwo hermetycznie zamkniętego Camden, w którym każdy znał każdego. Mogła rozwinąć skrzydła, zjednać sobie ludzi, zawrzeć przyjaźnie na całe życie, zasmakować życia osoby dopiero wchodzącej w dorosłość. Zadurzyć się po uszy w koledze z zajęć, by później ulokować swoje uczucia w najmniej spodziewanej osobie, swoim wykładowcy. Dowiedzieć się czym jest poważny związek i jak wiele ktoś mógłby dla niej zrobić. Imprezować do wczesnego rana i dowiedzieć się czym był ten słynny walk of shame, gdy mijała kolejne drzwi na korytarzu swojego akademika. Mieć kaca, oblać egzamin… Złamać serce komuś, kto bezwarunkowo ją pokochał i odejść, łamiąc serce samej sobie.
Każde z tych wspomnień miało szczególne miejsce w jej sercu i naprawdę chętnie do nich wracała. Koniec końców i tak czekało na nią życie w Mariesville, a z nim kolejna kontrola, więc przez te pięć lat przyjmowała wszystko, co przynosił jej los i dziękowała za każde doświadczenie, które tam zdobyła. Nie miała więc problemu z tym, że to od Edwarda zależało, jak wyglądało ich życie i układ. Dostosowała się, gdy wytyczył grubą granicę pomiędzy tym co muszą, a tym co mogliby, gdyby tylko chciał; gdy traktował ją jak kontrahenta w największym życiowym deal’u. Wiedziała o jego problemach z zaburzeniem na tym punkcie, więc nawet patrząc na to z medycznego punktu widzenia, łatwiej było oddać mu stery i nie dokładać problemów, skoro miał ich aż nadto na swojej głowie.
A gdybyś spróbowała ten ostatni raz? przeszło jej przez myśl, gdy patrzyła w rozgwieżdżone niebo i czekała na reakcję Murray’a. Jeżeli ma wyrzuty sumienia, bo myśli o kimś innym, tylko dobrze świadczyło o tym, jakie miejsce zajmuje w jego głowie. Nigdy wcześniej nie usiadł z nią na tarasie, nie spędzał z nią czasu. Może po dziesięciu latach mogłaby zainteresować go swoją osobą na tyle, by chciał ją poznać i przestać patrzeć przez pryzmat nakazów rodziców, którzy wymarzyli sobie idealny obrazek perfekcyjnej pary. Może nic jeszcze nie jest stracone…
- Możesz mi powiedzieć o wszystkim, Ed, od zawsze mogłeś. Wiem, że sytuacja w jakiej jesteśmy jest daleka od wymarzonej i żadne z nas nie chciało się w niej znaleźć, ale jako jedyny mnie możesz zrozumieć. Wydaje mi się, że gdybym miała odwagę opowiedzieć o tym Sophie, zapytałaby mnie dlaczego to robię, dlaczego na to przystałam, po co tutaj wracałam. Tobie nie muszę tego tłumaczyć. – Wspomniała o swojej najbliższej przyjaciółce, która tego wieczoru również była obecna na ich przyjęciu zaręczynowym. Znały się od dziecka i choć Sophie również pochodziła z majętnej rodziny, nie musiała dzielić ich losu, więc nigdy nie przyznała się przed nią do całej prawdy. – Czasami chciałabym zrozumieć dlaczego zbudowałeś dookoła siebie tak wysoki mur i oprócz Maxa nie dopuszczasz do siebie nikogo, ale z biegiem czasu nauczyłam się z tym żyć… - dodała trochę ciszej i może trochę wbrew samej sobie, jednak wiedziała, że jeżeli nie powie mu tego teraz, to kolejnej okazji może prędko nie mieć.
Usuń- Dobry początek… - delikatnie uderzyła swoją lampką w jego, aby wznieść toast za tak prozaiczną rzecz, jaką było opowiedzenie Alexandrze o swoim dniu. – Jak mi minął dzień? Skończyłam rano dyżur, tym razem był wyjątkowo spokojny i zaciągnęłam Sophie do schroniska dla zwierząt, bo od jakiegoś czasu nie daje mi spokoju i ciągle opowiada o tym, że chętnie adoptowałaby jakiegoś zwierzaka. Zastanawia się wciąż czy wolałaby kota, czy psa. Nie chciałam jej tego mówić, ale obawiam się, że nie zdecyduje się na jednego i od razu weźmie dwa… Był tam taki cudowny stary piesek, trochę w typie Golden Retrivera, nie zostało mu już dużo, wolontariusz mówił, że ma około jedenastu lat, ale naprawdę przykuł moją uwagę. Chyba zdecyduje się w wolnych chwilach jeździć tam i wyprowadzać go na spacer, choć tyle mogę dla niego zrobić. – z jej ust popłynął słowotok o pierwszym lepszym temacie, jaki przyszedł jej do głowy.
♥
[Faktycznie oszalałaś z tą ilością postaci, ale miło widzieć, jak starzy autorzy wracają do blogosfery i tak cudownie się w niej ponownie odnajdują <3 Biedny Ned nie miał w życiu łatwo i podobnie jak Penny poznał ciężar rodzicielskich oczekiwań, chociaż oboje radzą sobie z nimi w zupełnie odmienny sposób. Penny przynajmniej częściowo mogła ukształtować swoją drogę i w sekrecie oddawać się bardziej destrukcyjnym przyjemnościom, podczas gdy na Edwardzie ciąży przyszłość całej rodzinnej firmy, która na dodatek jest źródłem dochodu dla wielu mieszkańców Mariesville, więc jego chwila słabości mogłaby oznaczać upadek całej społeczności. Ale hej, zero presji ;) Baw się dobrze, szalej nadal na blogu, a jak coś to wiesz, gdzie mnie znaleźć <3]
OdpowiedzUsuńPenelope Dixon
— Okej. Tego się nie spodziewałam — stwierdziła ze śmiechem. — Zdecydowanie wolę, gdy jesteś śmiały — dodaje, przyglądając się przez moment jego twarzy.
OdpowiedzUsuńTak naprawdę nie znała za bardzo Edwarda Murraya, ale w jakiś dziwaczny sposób umiała wyczuć jego fałsz. Może to przez to, że wychowywała się z facetami? Tak, zdecydowanie. Ze swoimi braćmi przeżyła niemal wszystko: męskie złamane serce, załamanie, szaleństwo, udawanie, że nic się nie dzieje, że nic nie boli, że świat jest kolorowy. Przez moment czuje dziwną potrzebę, by pomóc Edowi być sobą. Po prostu sobą.
Nie odzywa się, pozwala mu milczeć. Milczenie nie było takie złe. Prowadziło do… czegoś. Do kolejnych słów lub zawieszenia. Cisza wydawała się czasem potrzebna, kluczowa, by móc zebrać się w sobie. Wynn potrzebowała ciszy każdego ranka, kiedy wstawała z łóżka, patrzyła na kikut i sięgała po protezę. Potem kolejna cisza, gdy myła zęby i się ubierała, aż w końcu odzywała się, jedząc z Ashem śniadanie.
— To twoje życie — odpowiedziała może trochę za poważnie. — To ty decydujesz, co komuś pokazujesz, jak to pokazujesz i co robisz. Jasne, uwzględnijmy w tym twoją rodzinę i wymagania względem ciebie, bo te zawsze były wysokie… ale… dobra, pieprzyć to. — Wzruszyła ramionami. — Mam gdzieś, ile na tobie ciąży. Jeśli będziesz udawać i kryć się za jakimiś maskami, to następnym razem rozwalę ci auto.
Szturchnęła jego ramię i uśmiechnęła się szeroko.
— Nie oceniam twojej miłości do samochodu. — Sięgnęła do jeansów, by sprawdzić, czy wzięła portfel. — Ja też lubię auta. Tak samo jak mój stary odkurzacz i telewizor, który zdecydowanie powinien wylądować na śmietniku, ale nie wywalę tego złomu. Oglądałam na nim z bratem pierwsze mecze koszykówki.
Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że wspominała o Xavierze – jej serce boleśnie się zacisnęło, a żołądek nieprzyjemnie się skurczył. Nigdy nie mówiła o swoich zmarłych bliskich, bojąc się, że to wywoła reakcję. Nie chciała się rozklejać, nie chciała dawać po sobie poznać, że wszystko było nie tak, że wszystko się spieprzyło, że jest sama, samotna, że boi się, że znów będzie musiała pożegnać kogoś bliskiego. Przełknęła ślinę, a potem przytaknęła, gdy Ed się odezwał.
— Zamówimy pizzę i zjemy u mnie, w porządku? Nie chcę zostawiać Asha bez obiadu. Poza tym obiecałam młodemu, że spędzimy trochę czasu razem. Oglądałeś kiedyś The Walking Dead? Jeśli nie, to mam dla ciebie propozycje, po prostu Edzie.
Nie chciała wystawić młodego i wymigać się od wspólnego wieczoru. Nie miała też zamiaru niepotrzebnie się spieszyć czy udawać, że ma inne plany niż randka z Ashem.
Ash był nieco zdziwiony tym, że Wynn przyprowadziła do domu jakiegoś faceta. Tym razem ten facet nie wyglądał źle. Chłopak ocenił jego eleganckie ubranie, a potem się przywitał. Przyjął też pozycję głowy rodziny i skrzyżował ramiona.
Usuń— Jestem Ash, a ty? — spytał, mrużąc lekko oczy.
— Zachowuj się, młody! — Wynonna minęła tę dwójkę z kartonem pizzy. Poczochrała ciemne włosy Asha i posłała oczko do Edwarda, który wciąż znajdował się pod czujnym spojrzeniem dziesięciolatka.
— Jeśli złamiesz jej serce, ja złamię ci rękę — szepnął Ash w stronę Murraya, a potem zachichotał i potrząsnął głową. — Myślałem, że będzie to fajnie brzmieć, ale czuję jedynie cringe. Jesteś przyjacielem, Wynn?
Wynonna powstrzymała się od śmiechu, a potem wróciła do chłopców.
— Idź i włącz serial, a ty… — Odwróciła się do Murraya — po prostu baw się dobrze. Przepraszam za Asha. To nie jest zły dzieciak, ale dużo gada. Nie przejmuj się.
Mieszkanie Wynn było dość ciasne. Niewielka kuchnia, łazienka, salon i dwa małe pokoje – wcześniej ten, który teraz zajmował Ash, był graciarnią. Gdy Wynonna tam sprzątała, wynosiła naprawdę dziwne rzeczy.
— Wynn! Edward! Szybciej no! — Krzyk Asha odbił się echem, więc Wynn uśmiechnęła się zachęcająco w stronę Murraya, a potem zaprosiła mężczyznę gestem.
Nie mogła przestać się uśmiechem, spoglądając w stronę Asha, który ciągle opowiadał Edwardowi, co się działo w serialu, streszczając mężczyźnie wcześniejsze sezony. Zaczął też nazywać Edwarda „Edem” i nawet podzielił się z nim truskawkowymi żelkami, które zachował, by zjeść właśnie teraz.
Kiedy minął kolejny odcinek, Wynn wstała i wyłączyła telewizor. Ten sam, o którym opowiadała Edwardowi.
— No, starczy tych zombie. — Spojrzała w stronę Asha. — Idź ogarnąć lekcje, a my tutaj posprzątamy.
— Wynn! — zawołał niepocieszony i westchnął ciężko. — O, Ed, skoro tu jesteś, pomożesz mi z matmą. Wynn nie ogarnia, śmiesznie liczy i się wkurza. — Szybko zwlekł się z kanapy i wbiegł do swojego pokoju.
— Matma to zło — skwitowała, sięgając po żelka z opakowania. Ostatniego z nich podsunęła pod nos Edwarda, choć nie do końca przewidziała, że ta forma karmienia będzie nieco… dziwna.
Wynn, Ash i matma ♥
Alexandra nie spodziewała się, że wieczór po ich przyjęciu zaręczynowym może zakończyć się tak zaskakująco dobrze. Wychodząc tego ranka z pracy, wsiadając do suva, którego dostała od Eda na ostatnie urodziny i odpalając hybrydowy silnik, oparła głowę o kierownicę, starając się uspokoić. Bała się tego dnia i to nie ze względu na siebie, a właśnie na swojego towarzysza niedoli, który od kilku dni chodził rozdrażniony i podirytowany. Doniosła jej o tym jego asystentka będąca świadkiem niekończących się rozmów Edwarda z kontrahentami i współpracownikami, które, mówiąc delikatnie, nie należały do najmilszych. Był zestresowany i Alex wiedziała, że to zaręczyny i cała ich otoczka ciążyła mu. Harold i Richard spotkali się z nimi przed miesiącem na kolacji i postawili sprawę jasno: czas na kolejny krok, dziesięć lat to szmat czasu i nie ma po co odwlekać ich małżeństwa w nieskończoność. Alex była typem zadaniowca, więc przystanęła na słowa głów rodzin i po kolacji wróciła na szpitalny dyżur jak gdyby nigdy nic, łapiąc za skalpel. Był czas przywyknąć. Dla Eda sprawa wyglądała całkowicie inaczej, bo znów ktoś inny przejął kontrolę i pokierował jego życiem, znów stracił ster.
OdpowiedzUsuńChociaż w głowie ciągle odbijały się jej słowa Maxa, starała się odepchnąć je od siebie i pozostawić rozmyślanie o nich na kolejny dzień. Jeszcze przyjdzie czas na zmierzenie się z podsłuchaną rozmową. Na pewno nie była skora do urządzania mu dzikich awantur, że zainteresował się kimś innym. Alex nie była człowiekiem konfliktowym, a tym bardziej nie chciała aby poczuł się przez nią zniewolony. Prawda była taka, że jeżeli wybrałby kogoś innego ona spakowałaby swoje rzeczy, zostawiła pierścionek i odeszła. Ale dzisiaj było miło, dzisiaj nie był dzień na roztrząsanie problemów jutra. Przecież nigdy wcześniej nie przesiadywali na tarasie wspólnego domu, dotykając się prawie ramionami, popijając wino i rozmawiając. Do dnia dzisiejszego nie była nawet świadoma, że byliby zdolni do wymiany zdań na tematy inne niż praca, ich wspólna przyszłość, czy oczekiwania rodzin.
- Max jest naprawdę świetnym facetem i cieszę się, że masz kogoś, komu możesz opowiedzieć o wszystkim, co cię trapi. Zdaję sobie sprawę z tego, że jest tego wiele… - odparła zgodnie z prawdą. Jego przyjaciel na pewno nie był jej wielkim fanem, bo Alex była jednym ze zmartwień Murray’a, jeżeli nie największym i pewnie dosyć często musiał słuchać jego psioczenia na wybraną mu przyszłą małżonkę, ale darzyła go szczerą sympatią. – Wiesz jaki jest mój problem? Nauczyłam się, że innej drogi nie ma i już z tym nie walczę, może jest mi nawet wygodnie, bo hej, na co tutaj narzekać? Mamy dobre życie, spełniamy się zawodowo i zawsze moglibyśmy trafić o wiele gorzej. – popatrzyła najpierw na dom, a później wskazała palcem na niego. – A tak naprawdę, to przejmuje się tobą, bo od dziesięciu lat mijamy się jak obcy ludzie we własnym domu i zdaję sobie sprawę z tego, że nie jesteśmy nawet przyjaciółmi, bo wykazaliśmy zerowe zaangażowanie w tę relację, obrażając się na siebie, jakbyśmy to my wzajemnie wpakowali się w tę sytuację… - odłożyła kieliszek na stół i odwróciła się przodem do niego. - I zastanawiam się czasami jak mogłabym ci pomóc, bo we dwójkę byłoby raźniej ciągnąć ten festiwal oczekiwań… A gdybyś zrobił coś głupiego, opowiedz mi o tym, pośmiejemy się z tego razem… - skwitowała wciąż wpatrując się w jego profil.
UsuńChciała mu powiedzieć, że gdyby któregoś dnia poczuł, że to za wiele i dusi się w byciu Edwardem Murray’em, to może z tego zrezygnować, nie będzie miała mu tego za złe. Miał prawo do szczęścia znalezionego gdzieś poza sadami z jabłkami i oczekiwaniami rodziców.
- Chyba nie jesteśmy jeszcze gotowi na kolejny krok… - rozczulił ją proponując jej przygarnięcie starszego zwierzaka, ale zdawała sobie doskonale sprawę, że nie mieli na to czasu. Przed nimi było kilka miesięcy naprawdę wytężonej pracy. Od remontu domu, w którym się znajdowali, przez planowanie ślubu i przyzwyczajanie się do wizji wspólnej przyszłości. Wciąż miała grafik usłany kolejnymi dyżurami, szkoleniami i nie czuła, że podołałaby w stu procentach opiece nad zwierzęciem. Oprócz tego dzisiaj zamiast pewności, poczuła niepewny grunt pod ich stopami, bo nie było jasne, co tak naprawdę szykował jej Murray… Choć na chwile otworzyli się na siebie, za kilka godzin miał nastać nowy dzień, który niósł za sobą wielką niewiadomą. – To miłe z twojej strony, że chciałbyś mu pomóc, ale nie mamy do tego warunków… Za chwilę zaczniesz dystrybucję jabłek i ekspansję firmy na kolejne kraje, a ja mam kilka szkoleń, na które muszę pojechać. Ale obiecuję ci, że znajdę wolną chwilę, aby dać temu psiakowi odrobinę radości w jego ostatnich miesiącach… Może sam dołączysz do mnie na jeden ze spacerów w lesie? - rzuciła luźną propozycję i wzięła do ręki kieliszek wina opróżniając go do końca. Chciała jeszcze z nim posiedzieć, bo naprawdę dobrze poczuła się w jego towarzystwie, ale miała jutro dyżur i ustawiony budzik na szóstą rano. – Powtórzymy kiedyś taki wieczór? – zapytała z nadzieją.
♥ narzeczona
- Zawsze możesz liczyć na szczerość z mojej strony, tak samo jak i pomoc, jeżeli przyjdzie taki dzień, że będziesz jej potrzebował. Ja się nigdzie nie wybieram… - po raz pierwszy od długiego czasu to Alex zainicjowała dotyk i okryła jego dłoń swoją, składając obietnice bardziej wiążącą aniżeli przysięga małżeńska, którą mieli wypowiedzieć za kilka miesięcy. Speszyła się jednak bardzo szybko, jakby nie przemyślała, czy powinna to zrobić. W końcu dookoła nie było innych, przed którymi mieli odgrywać swoje przedstawienie, nie wiedziała, czy przypadkiem nie przekracza żadnej granicy, bo jedna rozmowa od serca wiosny nie czyni.
OdpowiedzUsuń- Edwardzie Murray! – wykrzyknęła zszokowana, gdy po tarasie rozniósł się jego głośny, tubalny śmiech. Popatrzyła na niego rozbawiona, chociaż równie dobrze można było wyczytać z jej twarzy zdziwienie. Nigdy nie roześmiał się w ten naturalny sposób w jej towarzystwie. Zawsze był tym poważnym mężczyzną, który do każdej rozmowy podchodzi, jakby negocjował warunki umowy wyczarterowanego samolotu pełnego jabłek do RPA. Nie śmieszyły go żarty rzucane na kolacjach rodzinnych, czy na salonach, gdzie musieli obracać się pośród lokalnej socjety. – Za nic nie przepraszaj, po prostu jestem zdziwiona, że ty, najbardziej chmurny jak noc mężczyzna, którego znam, masz taki hipnotyzujący śmiech... – pokręciła głową z rozbawieniem wciąż się w niego wpatrując. – Chyba naprawdę nie jesteśmy gotowi na kolejny krok, skoro pierwszy raz w życiu słyszę jak rozbawia cię coś… Mamy sporo do nadrobienia… Sophie ma już za sobą dwa rozwody, a jest niewiele więcej starsza od nas… - wspomniała przewrotne życie swojej przyjaciółki, która nie potrafiła zagrzać miejsca przy żadnym z mężczyzn. – To co, od teraz duet? Już nie każdy sobie rzepkę skrobie? – wyciągnęła do niego dłoń, czekając aż ją uściśnie w geście przystania na kolejna z umów, które zostały między nimi zawarte. – Płyniemy na tym statku razem, trochę wyglądamy jak rozbitkowie, ale w przeciwieństwie do Rose z Titanica, ja miejsce dla ciebie znajdę i nie pójdziesz na dno jak Jack…
Naprawdę powinna podziękować Maxowi, że czasami jest zbyt wścibski i wściubia nos w nie do końca swoje sprawy, a tym bardziej nie gryzie się w język, bo chociaż zasiali w niej ziarno niepewności, co będzie dalej i czy ich układ nie skończy się z hukiem, to koniec końców ten wieczór miał happy end. Porozmawiali szczerze od serca, a Alexandra po raz pierwszy w życiu mogła odczuć, że Edward jest człowiekiem, do którego można dotrzeć, a nie murem z betonu za jaki miała go przez ostatnie kilka lat. Bardzo chciała odgonić od siebie myśli o jakiejś kobiecie, której udało się zwrócić uwagę Eda i skupić się na tym, że ten wieczór dał jej trochę nadziei, że jeszcze nie wszystko stracone, że Murray w końcu zechciał po prostu z nią posiedzieć i porozmawiać. Naprawdę to doceniała, bo przez wszystkie wcześniejsze lata, nawet jak próbowała namówić go do wspólnego spędzenia czasu, mężczyzna był zawsze zajęty. Nigdy nie było dobrej pory na wypad za miasto, na spacer po sadzie, na kolacje w domu, czy wypicie lampki wina w ich własnym salonie. Pragnęła jego uwagi tak bardzo, że w pewnym momencie kolejne wymówki stawały się zbyt bolesne, by ciągle się na nie wystawiać. Przestała zabiegać o jego czas i uwagę, bo nie nawykła do walki o cokolwiek, a tym bardziej o atencję mężczyzny, który nie ma najmniejszej ochoty obdarować Alex uwagą.
Pomimo tego, że tak dobrze im się rozmawiało, przyszedł na nią czas. Wciąż śmiejąc się z jego wybuchu radości, wstała i wzięła ze stolika swój kieliszek z zamiarem odstawienia go do kuchni. Nie zdążyła powiedzieć ani słowa, gdy poczuła jak jego dłoń zamyka jej w delikatnym uścisku. Podniosła wzrok patrząc mu prosto w oczy, gdy zapytał czy mogłaby zostać jeszcze dłużej i poczuła przyjemne ciepło, które promieniując pod piersiami rozchodziło się po całym jej ciele. Wiedziała co to oznacza, bo doskonale pamiętała jak lata temu poczuła się podobnie gdy spotkała mężczyznę swoich marzeń. Bała się tego, bo nadzieja bywa zwodnicza, ale uległa prośbie mężczyzny i nie wycofując dłoni z jego uścisku usiadła obok, bliżej niż wcześniej, przylegając swoim ramieniem do jego.
Usuń- Nalejesz mi jeszcze wina? Myślę, że mamy czas na jedną lampkę, a rano pojadę taksówką do Camden. Możesz mi w tym czasie opowiedzieć kim byłbyś, gdybyś nie musiał być Murray’em. A później odprowadzisz mnie do pokoju… - czuła się jak nastolatka na pierwszej randce, ale było to uczucie zaskakująco przyjemne.
<3
Penelope ze spokojem osoby, która miała cały czas we wszechświecie, wbijała widelczyk w czekoladowe ciasto na talerzu, odrywając malutki kęs, który niemal w ślimaczym tempie wsuwała pomiędzy wargi, uważając, by nie zetrzeć ciemnoczerwonej szminki, którą starannie nałożyła na usta przed wyjściem z domu. Pomiędzy kolejnymi kęsami odkładała widelczyk na bok, opierała się plecami o krzesło i spoglądała przez ulicę w kierunku siedziby firmy Murray Orchards & Co., w której od… piętnastu minut miało toczyć się spotkanie, na które była umówiona. Gdyby miała spotkać się z kimkolwiek innym, pojawiłaby się na miejscu ze stosownym wyprzedzeniem, w pełni profesjonalna i gotowa do rozmowy, ale ponieważ została zaproszona przez nikogo innego jak właśnie Edwarda Murraya we własnej osobie, siedziała właśnie w niewielkiej kawiarence, zupełnie ignorując upływ czasu. Wiedziała, że spóźnialstwo było tylko jedną z cech, których mężczyzna nie akceptował, w końcu on sam zawsze chodził jak w zegarku… Penny uśmiechnęła się do swoich myśli, doceniając tę błyskotliwą grę słów i postanowiła, że kiedyś będzie musiała użyć tego stwierdzenia w jednej ze słownych potyczek z dziedzicem jabłkowego imperium. Kiedy zegar na dzwonnicy kościoła zaczął bić, informując mieszkańców, że wybiła godzina trzynasta, Penelope powoli podniosła się ze swojego krzesła, nakładając na nos okulary przeciwsłoneczne i skierowała się w stronę budynku, w którym krył się gabinet Edwarda. Delikatny uśmiech nie znikał z jej warg, gdy czuła na sobie naganne spojrzenie recepcjonistek świadomych jej spóźnienia; och, nie mogła doczekać się miny Eda, który musiał wychodzić z siebie przez jej półgodzinne opóźnienie. Była przekonana, że przez resztę dnia będzie miał paskudny nastrój, kiedy cały jego grafik ulegnie zmianie z powodu przesunięcia jej własnego spotkania.
OdpowiedzUsuń— Przepraszam za spóźnienie. Coś mi wypadło po drodze. — Wcale nie. — Pewnie cały twój starannie ułożony plan dnia właśnie legł w gruzach. Bardzo mi przykro z tego powodu. — Jej uśmiech przeczył jej słowom, w ogóle nie było jej przykro, a w dodatku zrobiła to z premedytacją, wiedząc, jaki efekt przyniesie jej zwłoka. To były drobne złośliwości i zapewne mogłaby sobie je podarować, ale Penny bywała pamiętliwa i nieugięta, a z biegiem lat uświadomiła sobie, jak wiele radości przynosiło jej dręczenie nadętego Edwarda… Może częściowo była to wina jej mściwości, a może jakaś jej mała cząstka pragnęła ujrzeć w nim mężczyznę, który pozwolił sobie z nią na porzucenie pozorów zadowolenia z poukładanego życia niemal dekadę temu. Czasami widywała w nim przebłyski tego mężczyzny, ale dusił je w sobie szybko, zanim Penelope miała szansę się ich uchwycić, by ponownie z iskry rozpalić ogień.
— Nie wiem, czym sobie zasłużyłam na tę audiencję u Wielkiego Pana i Władcy Mariesville, ale podejrzewam, że czegoś ode mnie chcesz — zauważyła z typową dla siebie nutką kąśliwości Penny, rzucając torebkę Hermès Birkin na jedno z krzeseł, a marynarkę, którą jeszcze przed chwilą miała na sobie, przewiesiła przez oparcie kanapy. Nigdy nie ukrywała swojego umiłowania dla luksusowych towarów, ale nie była też specjalnie do nich przywiązana, a wiedziała, że sam gest doprowadzi Edwarda do pierwszego ukłucia złości. Była przekonana, że jego nadmierna pedanteria, za którą chował się niczym za swoją tarczą, nie zniesie tego, że zupełnie bezczelnie zaczęła zajmować przestrzeń jego biura w nieuporządkowany sposób, porzucając swoje rzeczy w niemal przypadkowych miejscach. Ze swoimi błękitnymi tęczówkami, jasnymi włosami, drobną posturą i miękkim, południowym akcentem Penelope sprawiała mylne wrażenie słodkiej, nieszkodliwej, dobrze wychowanej i może odrobinę oderwanej od rzeczywistości panienki. Często wykorzystywała swój wizerunek, by umknąć przed kłopotami, jednak w rzeczywistości wiele brakowało jej do ideału południowej, uczynnej piękności. Brylowała w odnajdywaniu słabości swoich przeciwników, a następnie czerpała niezdrową przyjemność z wbijania szpili tam, gdzie bolało najbardziej.
Edward mógł żyć w swoim komicznym zaprzeczeniu, wmawiając sobie, że Penelope Dixon nie miała szansy go dobrze poznać, choćby przez wzgląd na ich różnicę wieku czy skrajnie różne podejście do tradycji, jednak sama Penny nie musiała zasłaniać się kłamstwami, by ukoić wyrzuty sumienia, więc miała świadomość tego, że w niektórych aspektach poznała go zapewne lepiej niż ta jego śmieszna narzeczona i nie miała żadnych oporów przed wykorzystaniem tej wiedzy dla własnej korzyści oraz dobrej zabawy.
UsuńEdward Murray zapewne nie będzie bawił się równie dobrze jak ona, ale to nie był już problem Penelope.
— Jestem trochę rozczarowana, Eddie. Skoro czegoś ode mnie potrzebujesz, powinieneś przytaszczyć swój tyłek do mojego domu i błagać na kolanach, zamiast zmuszać mnie do przychodzenia do twojego biura — wydała z siebie teatralne westchnienie, oceniającym spojrzeniem przesuwając po wystroju wnętrz, który – niespodzianka – był tak samo nudny i poprawny jak jego nudny i poprawny właściciel. Jej wysokie obcasy klikały miękko o podłogę, gdy zaczęła obchodzić pomieszczenie, przeglądając zawartość półek. Aż palce ją świerzbiły, by narobić bałaganu w ułożonych alfabetycznie książkach czy dokumentach, bo była pewna, że doprowadziłaby tym Edwarda do szału. — Nie zaproponujesz mi nawet kawy ani whisky? Tak traktujesz swoich gości? — zapytała z rozbawieniem. — Och, a może nie chcesz, żebym zbyt długo została w tym pomieszczeniu sam na sam z tobą? Na wypadek, gdybyś… nie mógł się powstrzymać? — Spojrzała na niego przez ramię, mrugając do niego porozumiewawczo i posłała mu przy tym bezczelny uśmiech.
Penny z Piekła Rodem
Mimowolnie potarła kciukiem wierzch jego dłoni, po czym pod wpływem impulsu splotła ich dłonie. Niech się dzieje wola nieba, pomyślała kując żelazo póki gorące. Choć na jeden wieczór chciała poczuć bliskość Neda. Czy była to zbrodnia, że pragnienie bliskości, które towarzyszyło jej tyle lat i które musiała ciągle uciszać w swoim sercu, miało pierwszą okazję się ziścić? Nie pamiętała już, jak przyjemnie jest spędzić czas z osobą, na której mogłoby jej zależeć, nie pamiętała, jak to jest być dotykaną z czułością. Była wierna Nedowi, chociaż nie miała ku temu najmniejszych powodów. Oczywiście, okazji do zboczenia z obranej drogi przez minioną dekadę było wiele. Spotykała mężczyzn, którzy otwarcie się nią interesowali. Była przecież niebrzydka, wykształcona i bogata – wielu zwracało na to uwagę. Ona jednak ignorowała każdego, bo pomimo przyzwolenia, które dali sobie z Edem przed laty, ją nie interesowały związki bez przyszłości, a każdy z nich takowym by się stał. Jej przyszłością był Edward Murray, miała to głęboko w sobie zakorzenione i nie potrafiła się tej myśli wyzbyć nawet na chwilę.
OdpowiedzUsuńWzięła od niego kieliszek i przytknęła go do ust, nie przechylając go jednak i czekając aż zastanowi się nad odpowiedzią przez zadane mu pytanie. Była ciekawa jakie życie wykreowałby, gdyby urodził się w przeciętnej rodzinie, jakich wiele w Mariesvielle. Gdyby nie był od dziecka sterowany przez własnego ojca, uczony tradycji i oddania rodzinie, przygotowywany do przejęcia firmy, którą założył jego prapradziadek i była kwintesencją tego miejsca. Wiedziała, jak wiele ma na swojej głowie, bo Richard chciał zrobić z niej swoją wspólniczkę jeszcze nim poprosiła go o pozwolenie na naukę w Bostonie. Wtedy wstawiła się za nią jej matka, która kazała mężowi odpuścić i dać jej wolną rękę choć na kilka lat, zanim ściągnie ją z powrotem do rodzinnego miasta i ukształtuje dorosłe życie.
- Zdecydowanie powinieneś uśmiechać się więcej… To bardzo miła odmiana, nie można iść przez życie tak pochmurnym. – Gdy napomknął o podróżowaniu, w głowie Alex zrodził się przebiegły plan odciągnięcia go na chwilę od jesiennych zbiorów i następującej po nich logistyki dystrybucyjnej. – Wiesz, że Sophie ma domek w Cabo w Meksyku? Byłyśmy tam nawet w zeszłym roku na jej urodzinowym weekendzie… - na pewno mu o tym wspominała wcześniej, ale sądząc po jego zmarszczonym czole, nie pamiętał. – Może wybierzemy się tam na kilka dni? Chyba należy nam się podróż zaręczynowa? – zaproponowała. Sama marzyła o ucieczce z Mariesville na kilka dni, która nie byłaby wyjazdem na kolejne szkolenie, a odpoczynkiem od codzienności i przede wszystkim Harolda i Richarda, którzy coraz bardziej naciskali na nich i oczekiwali szybkich kolejnych kroków ku połączeniu rodzin.
Słuchała z zaciekawieniem, jak snuł opowieści o mężczyźnie, którym mógł być w alternatywnym świecie. Podniosła wzrok raz jeszcze na ciemne, bezchmurne, nocne niebo i zapragnęła znaleźć się gdzieś daleko od ich życia. Gdzieś, gdzie każde z nich mógł spełniać swoje pragnienia i nie musieć zastanawiać się, czy wypadało… Jego marzenia były tak przyziemne dla innych ludzi, ale Alexandra doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że gdyby chciał wcielić je w życie, słono by za to zapłacił, bo Harold nie zniósłby sprzeciwu syna. Owszem, Edward miał dwie siostry, ale to właśnie one mogły wybrać swoją drogę życiową, a jemu przyszło nieść na barkach ciężar oczekiwań właściciela Murray Orchards & Co.
Usuń- Nie spodziewałam się, że możesz mieć tak zwyczajne marzenia… – odparła przenosząc wzrok z gwiazd w jego oczy. Większość z nich mogli spełnić, bo Alex nie widziała w nich niczego, co nie dałoby się osiągnąć. I to zdumiewało ją najbardziej, bo pragnął normalności, która choć w połowie była na wciągnięcie ręki.
- Kim byłabym gdyby mój ojciec nie zmusił mnie do bycia Alexandrą Collins? - Alex pierwszy raz w jego obecności skrytykowała ojca za wybranie jej drogi życiowej. - Byłabym gdzieś indziej, jak najdalej od rodziców. Chciałabym mieszkać blisko oceanu, może w Miami? A może w Los Angeles. Budzić się i patrzeć przez okno sypialni na wzburzone fale, popijać pierwszą kawę z widokiem na wschód słońca, a dzień kończyć ciepłym kubkiem herbaty i jego magicznym zachodem. Zawodu bym nie zmieniła, może ewentualnie jako specjalizację wybrałabym pediatrię, bo lubię dzieci. Na pewno miałabym psa, dla którego miałabym czas. I męża oraz dzieci, bo nie ukrywajmy, młodsza nie będę… - zażartowała, chcąc ukryć delikatne zażenowanie opowieścią o swoich pragnieniach. - Nie spotykałabym się z Richardem co piątek na kawce i doszkalaniu się z wiedzy na temat tajników dystrybucji wina na rynek europejski, nie wczytywałabym się w zawiłe zapisy w umowach. - przygryzła wargę i odwróciła wzrok, patrząc na drzewa rosnące na ich ogromnym podwórku. – A już na pewno nie przejęłabym Collins Winery, sprzedałabym to w cholerę… - dodała z rozbrajającą szczerością zaciskając jego dłoń. Nigdy wcześniej nie powiedziała tego na głos, a od lat zastanawiała się czy nie pogrzebie rodzinnego interesu wraz ze śmiercią ojca…
♥
- Jasne, nie musi to być przecież w najbliższym czasie… - Niby wiedziała, ale jednak się łudziła, że spontaniczny pomysł o krótkim urlopie w meksykańskim Cabo San Lucas przypadnie mu do gustu i za kilka dni będą mogli się spakować i pojechać do Atlanty na lotnisko, skąd udaliby się do raju z błękitną i przejrzystą wodą oceanu. Niestety spotkała się z odmową, która na sekundę ją zasmuciła, bo beznadziejna romantyczka, ukryta głęboko w jej duszy, chciała uciec daleko od Mariesville i choć na chwilę odciągnąć go od codziennego życia. Nie dała jednak po sobie poznać, że w jakikolwiek sposób ją to dotknęło.
OdpowiedzUsuń- Wierze, że oby dwoje mamy jeszcze przed sobą pięknie i szczęśliwe życie, jakkolwiek miałoby ono wyglądać… - razem, a może jednak osobno? Naprawdę chciała wierzyć, że w końcu rozwiążą zagadkę, jaką jest ich związek i nauczą się jego obsługi, tylko dziesięć lat to naprawdę szmat czasu i czasami powątpiewała, że jeszcze kiedykolwiek się im uda. Collins naprawdę miała wielkie pokłady cierpliwości i nie przewidywała, że w najbliższej przyszłości miałyby się one wyczerpać. Jednak życie było nieprzewidywalne…
- Masz rację, czas na nas – uśmiechnęła się delikatnie podnosząc z sofy, spłoszona jego gestem, kiedy założył jej kosmyk włosów za ucho, opuściła wzrok, jednak na jej twarzy zagościł delikatny uśmiech. Naprawdę czuła się jak nastolatka na pierwszej randce i było to przynajmniej komiczne, bo przecież byli ze sobą od dziesięciu lat i ani razu wcześniej żadne z nich nie zdobyło się na tyle kontaktu fizycznego, co dzisiaj. – Dobranoc, było naprawdę przyjemnie… - puściła jego dłoń, kiedy doszli do drzwi za którymi była jej sypialnia. Była okropnie zmęczona i marzyła tylko o zakopaniu się w swojej pościeli, jednak obawiała się, że sen szybko nie nadejdzie. – Śpij dobrze, Ed – ucałowała go szybko w policzek i nie czekając na jego reakcję zniknęła za mahoniowymi drzwiami.
Gdy tylko zamknęła je za sobą, zrzuciła ze stóp domowe kapcie i wgramoliła się do łóżka nakrywając kołdrą. W jej głowie od razu rozgościła się obawa. A co jeżeli cały ten wieczór był spowodowany wyrzutami sumienia? pomyślała pozwalając swoim myślom biec w kierunku tajemniczej kobiety, która była tematem rozmowy mężczyzn na przyjęciu zaręczynowym. Zastanawiała się, kim jest i jak do tego doszło, że przez dziesięć lat żadna z napotkanych panien nie zawróciła mu na tyle w głowie, aby Max był tym faktem aż tak podekscytowany. O ile w ogóle takie były, bo Alexandra nigdy nie podejrzewała Murray’a o zainteresowanie kimkolwiek innym niż Murray Orchards & Co. Co miała takiego w sobie, że wkradła się do jego głowy i zajęła miejsce, o którym Alex marzyła całą ostatnią dekadę? Czego brakowało Alex, że przez cały miniony czas zasłużyć jedynie na fałszywy pierścionek zaręczynowy, który w innym świecie, może tym wymarzonym przez Edwarda, na pewno by na jej palcu nie połyskiwał. Podniosła dłoń nad kołdrę i w świetle wpadającego do pokoju księżyca, przyjrzała się pierścionkowi, a w jej głowie mimowolnie pojawiła się myśl, że to pierwszy namacalny zacisk kajdan, które serwują im ich rodzice… Chwile później zasnęła.
UsuńKiedy budzik zadzwonił o szóstej rano, już nie spała. Wyłączyła go, wstała z łóżka i wykonała poranną toaletę. Szybko założyła na siebie przygotowany poprzedniego dnia casualowy ubiór, zgarnęła z fotela torebkę i kluczyki do Audi Q7, którą dojeżdżała do pracy, uprzednio stwierdzając, że jednak nie wypiła tak dużo i bez problemu może pojechać do Camden swoim samochodem. Nie spodziewała się spotkać w kuchni Edwarda, więc zeszła do niej w otoczeniu ciszy i zaparzyła gorącej kawy w ekspresie przelewowym. Gdy była gotowa przelała ją do metalowego kubka, zakręciła pokrywkę i zostawiła jedną porcję dla niego w dzbanku ekspresu. Zawsze tak robiła, uważała to za miły akcent, ale nie wiedziała, czy kiedykolwiek ją wypija, czy może wylewa do zlewu, bo jest już niezdatna do spożycia, gdy przychodzi jego pora zejścia do kuchni. Wyszła z domu i udała się w kierunku Szpitala w Camden, gdzie tego dnia miała przed sobą dziesięciogodzinny dyżur.
♥
Penelope nie miała pojęcia, dlaczego Edward postanowił zaprosić ją do siedziby firmy. Podejrzewała, że miało to związek z jego pracą i jej własnym zawodem, ale nie wnikała w szczegóły. W przeciwieństwie do Edwarda nie musiała planować każdej sekundy swojego życia i mogła pozwolić sobie na spontaniczność. Uwielbiała niespodzianki i nie lubiła marazmu, a spotkanie z Edem na pewno nie należało do normalności.
OdpowiedzUsuń— Jak mogę się nie przejmować, kiedy tak dotkliwie ranisz moje uczucia, Edwardzie? — zapytała Penelope z teatralnym westchnieniem. Jej wydęte wargi i delikatnie zmarszczone brwi dawały wyraz jej niezadowoleniu. — Spóźniłam się specjalnie dla ciebie, a ty nawet nie podniesiesz na mnie głosu? Nie zirytujesz się? Ani jednego przekleństwa? To takie rozczarowujące… Jak mam czerpać radość z denerwowania cię, jeśli usilnie zwalczasz swoje reakcje i psujesz mi zabawę? — Miała nadzieję, że Ed nie spodziewał się, iż jego kpiarski ton i złośliwe sformułowania wywrą na niej jakiekolwiek wrażenie, w przeciwnym razie czekał go gorzki zawód. Mężczyzna mógł zaklinać rzeczywistość, powtarzając, że nie poświęciłby jej swojego cennego czasu w innych okolicznościach, ale oboje wiedzieli, że jej wizyta stanowiła jedyny ekscytujący i nieprzewidywalny punkt na jego liście zadań z ostatniego miesiąca. Penelope mogła się założyć, że cały harmonogram był niezwykle powtarzalny, na papierze zmieniały się zapewne tylko nazwiska osób, z którymi musiał się spotykać i daty, a reszta pozostawała taka sama. Była też przekonana, że Edward starannie prowadził swój mały kalendarzyk na papierze, bo przecież był przywiązany do tradycji, a technologia bywała zawodna i nie umiała sobie wyobrazić go z elektroniczną wersją swojego grafiku. Wszystko było ułożone według wymyślonych przez niego zasad dając mu złudne źródło kontroli nad rutyną, bo tak naprawdę nie panował nad żadnym innym aspektem swojego życia, był tylko zbyt zaślepiony lub wystraszony, by się do tego przyznać.
Na pewno wszystko w nim wrzało, ale siedział za tym swoim biurkiem, udając, że nie była w stanie go dosięgnąć. Jego naiwność była taka słodka, jego zaprzeczenie już nieco mniej, bo przecież oboje wiedzieli, że Penelope jak nikt inny potrafiła wyprowadzić go z równowagi.
— Oj, Eddie. Oboje wiemy, że nie możesz niczego ode mnie żądać. Możesz jedynie ładnie prosić, a jeśli będę w dobrym nastroju, rozważę twoją propozycję. Na razie jednak nie starasz się w żaden sposób poprawić mi humoru, co oznacza, że możemy mieć problem… — poinformowała go z drwiącym uśmieszkiem majaczącym w kącikach jej ust. Edward był równie przerażający jak zbłąkany, wygłodzony kociak, a chociaż próbował zgrywać człowieka u władzy, musiał mieć świadomość, że znajdował się na straconej pozycji. Wszystkie karty należały do Penelope. Gdyby nie znalazł się pod ścianą, nigdy nie zaprosiłby jej do swojego gabinetu; na czymkolwiek mu zależało, potrzebował pomocy właśnie Penny, a ona bywała krnąbrną, kapryśną istotą, zwłaszcza gdy zyskiwała odpowiednią przewagę. Edward pozostawał tajemniczy, jednak nie miało to potrwać długo, a sama jej obecność w jego biurze świadczyła już o tym, że znajdowała się na lepszej pozycji od niego, bo nigdy nie zwróciłby się do niej, gdyby nie była to dla niego ostateczność.
— Jestem tu, bo jestem ciekawa i chcę zobaczyć, jak będziesz się wił w męczarniach, próbując nie wybuchnąć — stwierdziła, wzruszając lekko ramionami. — Problem w tym, że nie interesuje mnie twoje biuro, Ed. Wiesz dlaczego? Bo nie ma w nim nic interesującego. Katalog Ikei posiada więcej duszy i indywidualności. Ja próbuję to tylko naprawić i w mojej szczodrości nie wezmę od ciebie ani centa za ulepszoną aranżację wnętrza. — Cudownie. Penelope nie miała pojęcia, czy jej działania przyniosą jakiekolwiek efekty, ale skoro mężczyzna zwrócił uwagę na jej działania, był to dla niej jasny sygnał, że pojawił się w nim zalążek irytacji.
Podeszła więc do wazonu ustawionego centralnie na środku stolika kawowego i przesunęła ozdobę na jeden koniec blatu; przekrzywiła też kilka dyplomów wiszących na ścianach, które zachwalały dokonania Edwarda Murraya jako managera oraz kilka innych nagród uzyskanych w przeglądach małomiasteczkowych festiwali, które napawały ją rozczuleniem. Może było to głupie i dziecinne, ale Penny nigdy nie twierdziła, że była dojrzała, nawet jeśli z każdym upływającym rokiem robiła się coraz starsza. Uwielbiała swoją małostkowość, ale to właśnie Ed Murray zdawał się w tej chwili budzić w niej jej najgorsze instynkty.
Usuń— Czemu przepraszasz, Ed, skoro w ogóle nie jest ci przykro? Nie spodziewałabym się między nami takiego fałszu. Myślałam, że wprost obrzucamy się niechęcią — wymamrotała z rozbawieniem Penelope, która chwilowo znudziła się demolowaniem… to znaczy upiększaniem jego biura. Nie byłaby jednak sobą, gdyby zwyczajnie zajęła miejsce, które jej wskazał; pozornie kierowała się w stronę krzesła ustawionego naprzeciwko niego, ale w ostatniej chwili odbiła w bok, obchodząc jego biurko, by znaleźć się tuż obok niego. Oparła dłonie na mahoniowym blacie i podciągnęła się do góry, siadając na gładkiej, chłodnej powierzchni. Zerknęła przez ramię na równo rozłożone przed Edwardem teczki zawierające prawdopodobnie stosy nudnych papierów.
— Jak poukładałeś dokumenty? Alfabetycznie? Według stopnia ważności? A może zaszalałeś i są w kolejności od na tych potrzebuję jej podpisów dzisiaj do jak mnie wkurwi to mogę te podpisy wziąć od niej później i skrócić spotkanie, zanim dojdzie do rękoczynów?
urocza Pen
Z Edwardem zżyta była bardziej niż z ich siostrą, ale to nie oznaczało, że Juliet gardziła towarzystwem Anny. Mocniej lgnęła do niego i nie miała na to żadnego logicznego wytłumaczenia. Jako dziecko śledziła każdy jego ruch, wydając jemu zaświadczenia z dziecięcego biura bez większych problemów. Edward przychodził, prosił, a ona z dumą w oczach stawiała stempelek wybranego zwierzątka na różowej karteczce, podając mu ją z szerokim uśmiechem, często z widocznymi brakami w uzębieniu, gdy to mlecznego zęba miał zastąpić stały ząb.
OdpowiedzUsuńOd Edwarda nauczyła się wielu ważnych czynności. Pierwszą i taką najważniejszą było sznurowanie butów. Siadała przy nim na schodach, uprzednio ładnie rozkładając materiał spódnicy lub sukienki i zerkała uważnie, jak on to robi przy swoich butach. Pokazał jej to krok po kroku, a Juliet z zadowoleniem po kilku nieudanych próbach, zawiązała swoje buty, biegnąc w nich przez cały dom po umytej podłodze, aby ogłosić rodzicom, że umie już wiązać obuwie. Byli zadowoleni, choć nabałaganiła nieźle, ale nie pamiętała, żeby Eleanor czy Harold zdenerwowali się o pozostawione ślady na mokrych panelach i płytkach.
Doskonale kojarzyła także dni, gdy Edward uczył ją płynnego czytania. Odbierała z jego rąk przygodowe książki, o tematyce bliższej chłopcom poprzez liczne urwisowanie, ale sklejała słowa z sylab w całość, zdobywając kolejne cenne doświadczenie. Aż pomógł Juliet na tyle, że następnie podbierała mu książki, a gdy tych zabrakło na półce chłopca, chciała jeździć z nim do tutejszej biblioteki.
Oprócz płynnego czytania i wiązania butów nauczył ją jeszcze wiele, a ona każdy ten moment trzymała głęboko w sercu, traktując jak najcenniejszy skarb. Dlatego nie chciałaby, żeby Edward nie robiąc potrzebnych przerw, pracował w pocie czoła z burczącym brzuchem, któremu dostarczałby w większości tylko kawę i to często już zimną.
— Cierpisz na zaniki pamięci?
Przyjrzała się bardziej bratu i najchętniej uniosłaby nogę, zbliżając do jego klatki piersiowej stopę ukrytą w wysokich szpilkach i tą szpilką wbiłaby mu się prosto w serce, bo jak tu walczyć z tak upartym człowiekiem? Juliet nie mówiła, żeby brał kilkutygodniowe wolne od pracy, szczególnie w takiej chwili jak ta, czyli podczas najbardziej gorącego momentu. Żyjąc w rodzinie Murrayów musiałaby być bardzo krnąbrnym dzieckiem, nie zwracając uwagi na proces związany z dojrzewaniem jabłek i sprzedażą. Wiedziała, że Edward na pewno mierzył się z odczytywaniem większej ilości wiadomości mailowych czy odbieraniem dodatkowych kilkunastu telefonów, ale nie był tylko dyrektorem Murray Orchards Market i managerem firmy Murray Orchards & CO., bo dla niej przede wszystkim był tym czułym i kochanym bratem, któremu nie mogła stać się żadna krzywda. Wiedziała, że ma wiele obowiązków na głowie, jednak każdemu należał się odpoczynek i porządny posiłek.
— W toksycznym związku z kawą? O matko kochana, Edward! Jedyny związek, na jaki ci pozwalam, to ten, który rozpocząłeś z Alexandrą.
Co on najlepszego mówił? Westchnęła głośniej i zamierzała zaopiekować się nim tak, jak Edward opiekował się uważnie Juliet w dzieciństwie. Zbyt zapracowana za mało czasu poświęcała w ostatnim czasie rodzinie, chociaż na co dzień mieszkała z rodzicami, nie widząc sensu, żeby wykorzystywać ich pieniądze do zakupienia własnego domu czy mieszkania.
To samo uważała w kwestii miejsca zatrudnienia; nie chciała podbierać żadnych stanowisk w ich firmie, zabierając to, co w pierwszej kolejności powinno należeć się dzieciom biologicznym Eleanor i Harolda. Nie powiedziała tego nigdy na głos, ale nie chciała łapczywie sięgać po cudze.
— Po co ci dawać tydzień? Nie lepiej już teraz wypić latte macchiato, Ned? — zakołysała nogami w powietrzu, pozwalając sobie na śmiech. — Z największą przyjemnością coś bym ci ugotowała, ale pewnie w twojej lodówce jest tylko światło, co? Czy mnie jednak pozytywnie zaskoczysz?
Zeskoczyła z biurka i wyszła z gabinetu, przywołując Edwarda, bo wcale nie zdziwiłaby się, gdyby na chwilę otworzył ponownie laptopa, a z tej chwili stałaby się długa godzina. Idąc przez dom zagracony licznymi pudełkami, współczuła mu z całego serca porządkowania i układania każdej rzeczy. Kiedy on znajdzie czas? Najchętniej zrzuciłaby z siebie wyjściowy, bardziej służbowy niż domowy strój i zaczęła rozpakowywać karton po kartonie, ale nie chciała się zbyt nadto rządzić. To był dom Edwarda i jedynie on wraz z narzeczoną mogliby tu cokolwiek zacząć robić, a gdyby poprosili o pomoc, wówczas wtedy ochoczo przystąpiłaby do akcji przeprowadzkowej.
UsuńJULIET MURRAY
Za sprawą zaproszonych na przyjęcie zaręczynowe kilku lekarzy, którzy współpracowali z Alexandrą na oddziale, a także dyrektorowi szpitala, któremu zaproszenie wręczył sam Richard Collins, na oddziale neurologicznym aż huczało od plotek. Każdy chciał zobaczyć pierścionek, który Alexandra otrzymała od Edwarda Murraya, a że całą biżuterię musiała zostawiać w swojej szafce za każdym razem, gdy wchodziła na blok operacyjny – zwołała w końcu koleżeńskie posiedzenie w przerwie między mężczyzną skarżącym się na poważne bóle migrenowe, a wieloletnią pacjentką z postępującym stwardnieniem rozsianym, aby zademonstrować biżuteryjne cudo. Ochów i achów nie było końca – w końcu to Harry Winston, a ona lekko zawstydzona zainteresowaniem, które wzbudziła, starała się odpowiedzieć na każde pytanie padające z ciekawskich ust kolegów. Było ich wiele, ale też czas gonił, więc wymówiła się wizytą pacjentki i wyszła z dyżurki lekarskiej zostawiając współpracowników z niedosytem, który na pewno wypełnią krążące po szpitalnych korytarzach plotki.
OdpowiedzUsuń- Ach Ci royalsi, Mariesville – mruknęła pod nosem recepcjonistka, gdy blondynka zmierzała w stronę drzwi z numerem 213 i nazwiskiem Collins na plakietce wiszącej na wysokości wzroku przeciętnego człowieka. Puściła jej uwagę mimo uszu, choć doskonale wiedziała, że nie wszyscy w tym budynku przepadają za nią, wręcz zastanawiając się dlaczego pracuje, skoro od lat ma dostęp do swojego niebotycznego funduszu powierniczego, jest przyszłą żoną jabłczanego barona oraz spadkobierczynią Richarda Collinsa, którego wina goszczą w każdej winniczce nowobogackich ludzi.
- Pani Laurence, proszę umówić się niezwłocznie na badanie MRI i z wynikami przyjść do mnie, myślę, że wszystko jest w porządku, a objawy, które pani opisała nie mają nic wspólnego z postępującą chorobą… Ale zróbmy te badanie dla świętego spokoju – Alexandra wstała od biurka w swoim niewielkim gabinecie i okrążyła mebel podchodząc do kobiety niewiele starszej od niej samej, uścisnęła jej dłoń na pożegnanie i poczekała aż ta zamknie za sobą drzwi. Wyciągnęła z kieszeni białego kitla telefon, który przed kilkoma minutami zawibrował i uśmiechnęła się widząc na ekranie wiadomość od Edwarda.
Będę u Ciebie w okolicach lunchu, może zjemy razem? Jej żołądek zrobił pełen obrót, a motyle poderwały się do lotu, ale starała się zachowywać racjonalnie i nie dawać sobie złudnej nadziei. Myśli o wczorajszym wieczorze cały czas krążyły w jej głowie, wywołując kilkukrotnie na twarzy szeroki uśmiech, który od razu maskowała kaszlnięciem, nim ktokolwiek zdążyć rzucić niewybrednym żartem o nocy pozaręczynowej. Owszem, była niezapomniana, bo nigdy wcześniej tak dobrze nie czuła się w obecności Eda, nie czuła się tak zaopiekowana i zaważona, co wywoływało mętlik w jej głowie. Bała się, że ten przypływ czułości był jednorazowy i zakończy się szybciej niż ich kolacja zaręczynowa, bo Ed będzie miał ważniejsze sprawy, albo poczuje, że sprawy posunęły się w całkowicie innym kierunku niż ten, który kontrolował przez ostatnie lata.
UsuńMusiała jednak kuć żelazo póki gorące i przekonać się czy wczorajszy wieczór ma szansę na rozwinięcie ich relacji w następnych tygodniach. Odpisała natychmiast, że chętnie się z nim zobaczy i gdy tylko skończyła konsultację z pielęgniarkami i anestezjologiem w sprawie nadchodzącej za kilka dni operacji, ściągnęła swój szpitalny fartuch, przebierając się w ubrania, w których przyszła o poranku na dyżur. Zaczęła się stresować, że mogła postarać się lepiej, gdy wybierała dzisiejsze ciuchy, bo szerokie, jasne jeansy z białym t-shirtem i błękitną marynarką, dopełnione idealnie białymi sneakersami na pewno nie pasowały do wiecznie eleganckiego Edwarda. Tylko skąd miała wiedzieć, że będzie chciał się z nią spotkać? Zgarnęła z biurka torebkę, założyła pierścionek i zegarek, po czym wyszła z gabinetu zamykając za sobą drzwi kartą magnetyczną. Zjeżdżając windą na parter i wychodząc z budynku szpitalnego czuła się poddenerwowana, nie wiedziała bowiem czego się spodziewać po lunchu ze swoim narzeczonym. Czy chciał sprostować ich wczorajszy wieczór i powiedzieć, że podobna sytuacja już nigdy nie będzie miała miejsca, czy – i tutaj fanfary za wielką nadzieje – chciał kontynuować ich znajomość na tym nowo odkrytym torze.
Zobaczyła go z daleka, stał nonszalancko opierając się o jeden ze swoich najnowszych samochodów i choć miała czas przywyknąć do tego, z kim się związała, dzisiaj na nowo zauważyła, że jest do bólu przystojny. Jakby zaczęła widzieć go w innym świetle, tak odmiennym od tego, który padał na nich przez ostatnie lata. W dodatku założył zegarek, który podarowała mu kilka lat temu na święta Bożego Narodzenia, chyba nigdy nie widziała żeby miał go na ręce. A co jeśli Chińczycy mają rację i obdarowywanie bliskich zegarkiem odlicza czas do końca znajomości? - przemknął jej przez głowę wyczytany gdzieś w Internecie przesąd.
Usuń- Cześć – przygryzła wargę stając naprzeciwko niego, w oby dwóch rękach trzymając torebkę, jakby nie wiedziała co z nimi zrobić. Odgoniła od siebie myśl o wyczytanych w sieci bzdurach i skupiła się na tym, co mówił. – Mam dla ciebie całe dwie godziny, bo pacjent, który był umówiony po lunchu odwołał swoją dzisiejszą wizytę… - wsiadła do samochodu od strony pasażera, czekając aż do niej dołączy. – Miałeś jakąś sprawę do załatwienia w Camden? Czy jednak mogę mieć nadzieję, że przełożyłeś kilka spotkań i przyjechałeś tutaj żeby mnie zobaczyć? – Uśmiechnęła się szeroko zapinając pas, patrząc na niego kątem oka.
loving you is a losing game
Rozsiadła się wygodnie w fotelu pasażera i pozwoliła zabrać w miejsce, które Edward przygotował na ich wspólny lunch. Owszem, była naprawdę zaskoczona, że pozmieniał dla niej swój skrzętnie ułożony plan dnia, a kilka wirtualnych spotkań oddał do poprowadzenia swojemu ojcu. Nie spodziewała się, że mógłby być skory do takich poświęceń dla niej. Znany ze swojego pracoholizmu, spędzał większość godzin w ciągu dnia w biurze, prowadząc rodzinne interesy, które były jego konikiem w głowie. Jedynymi osobami dla których był w stanie zmienić swój grafik były jego ukochane siostry. Nie dziwiła się mu, bo zarówno Anna, jak i Juliett były uroczymi kobietami, z którymi Alexandra zdążyła przez te wszystkie lata nawiązać nić porozumienia i po cichu zazdrościła im rodzinnej zażyłości, na którą sama blondynka nie mogła liczyć. Jedyne dziecko Richarda i Betty Collins, które niosło na barkach odpowiedzialność za cały dorobek rodziny, nie mogące liczyć na wsparcie któregokolwiek z rodziców - tyle ona sama dostała od życia, więc cieszyła się, że choć on może uciec do sióstr, gdy odczuwa taką potrzebę.
OdpowiedzUsuńNie chciała przekraczać granicy i wprowadzać go w zakłopotanie, wiec nie wypowiedziała na głos, że cieszy się, że przyjechał tutaj specjalnie dla niej i przeniosła wzrok na przednią szybę, za którą rozpościerało się urokliwe centrum Camden. Spędziła w tym mieście całe swoje dzieciństwo i nastoletnie lata. Znała większość zakamarków, restauracji i barów, w których w tajemnicy przed rodzicami popijała shoty z miejscowymi rozrabiakami i nastoletnimi bawidamkami. A gdy usłyszała od Eda nazwę Sunny’s, wspomnienia nastoletnich schadzek z koleżankami ze szkoły same do niej powróciły, a na myśl o gofrach z bitą śmietaną i owocami, prawie zaburczało jej w brzuchu i przypomniała sobie, że nie zjadła kanapki kupionej w szpitalnym sklepiku.
- Znam bardzo dobrze to miejsce, ale ostatni raz byłam w nim jeszcze przed studiami… - orzekła zgodnie z prawdą. – Mama mojej koleżanki z liceum w niej pracowała, nie wiem czy nadal to robi, ale była mistrzynią gofrów. Pamiętam, że za dziecka często chodziłam w soboty do Natalie tylko po to aby załapać się na słodkie śniadanie, jakie serwowała jej mama przed wyjściem do pracy. Kiedyś nauczę się robić takie gofry i będę je jadła bez wyrzutów sumienia każdego poranka… - wysiadła z auta, gdy mężczyzna zaparkował pod lokalem, poczuła jego dłoń na swoich lędźwiach i zadowolona z bliskości, którą jej okazywał ruszyła do środka rozglądając się po knajpie.
Nic się w niej nie zmieniło, była dokładnie taka sama jak zapamiętała. Wystrój typowego amerykańskiego dinera, kelnerki krzątające się po sali i dolewające ciepłej, czarnej kawy za każdym razem, gdy tylko klient dopije ostatni łyk. Na ścianach mnóstwo zdjęć klientów, które można zrobić sobie samemu starym polaroidem, stojącym nieopodal kasy. Odnalazła jedno ze starszych zdjęć, na którym była razem z Sophie i Natalie, miały wtedy po dziewiętnaście lat i wskazała mu je palcem. – To był mój ostatni wieczór w Camden przed wyjazdem do Bostonu i wtedy też ostatni raz tutaj byłam, ale nie zmieniło się nic. – O ile z Sophie wciąż miała kontakt i przyjaźniły się do dnia dzisiejszego, o tyle z Natalie nie rozmawiała od ponad czternastu lat. Kontakt urwał się im krótko po tym, jak ona wyjechała na Uniwersytet Browna, a Natalie wybrała uniwersytet stanowy, gdzie poznała swojego przyszłego męża i krótko po ukończeniu szkoły urodziła swoje pierwsze dziecko.
Usuń- Powinniście sobie zrobić takie… - podniosła głowę do góry, gdy studiując menu starała się zdecydować na jedno danie, usłyszała uprzejmy głos. Ujrzała przed sobą kobietę grubo po sześćdziesiątce, ubraną w pracowniczy fartuszek w kolorze błękitnym, który był symbolem tego miejsca.
- Pani Donovan… - Alexandra od razu wstała ze swojego miejsca i przytuliła zaskoczoną kobietę, która była ową mistrzynią sobotnich gofrów, którymi zajadała się za dziecka. – Jak miło Panią widzieć! – uśmiechnęła się szeroko, po czym spojrzała na Murray’a. – Edward, to jest właśnie Pani Donovan, mama Natalie, o której ci opowiadałam… Pani Donovan to jest, mój narzeczony Edward Murray – przedstawiła ich sobie naprędce.
- Alex, Pan Murray jest nam dobrze znany, jeden ze stałych bywalców… Dzisiaj omlet czy tosty? – Kelnerka zwróciła się do mężczyzny doskonale wiedząc, co zamawia najczęściej. – Alex, dla ciebie gofry z bitą śmietaną, owocami i sosem truskawkowym? – Blondynka skinęła głową zgadzając się na to, co zaproponowała starsza pani. – I gratuluję zaręczyn… Całe Camden od kilku dni plotkuje tylko o was – zachichotała czekając na wybór dania przez Eda.
Gdy tylko kobieta dolała im kawy i zebrała zamówienie, odeszła do kuchni aby przygotować wybrane dania. Alex podeszła do kasjerki, zamieniając z nią kilka uprzejmych słów, wzięła do ręki polaroida i z zadowoleniem wróciła do mężczyzny, siadając jak najbliżej niego i wyciągając aparat ku górze, przodem soczewki do nich, aby zrobić selfie.
Usuń- A teraz szeroki uśmiech, Ed. Kiedyś pokażemy to naszym dzieciom… - Powiedziała bez głębszego rozmyślania o doborze słów. Upewniwszy się, że mężczyzna wykonał jej polecenie, nacisnęła przycisk na aparacie i poczekała, aż ten zareaguje, gdy z jego wnętrza zaczęło wysuwać się wywoływane właśnie zdjęcie, odniosła go do rudowłosej kasjerki i trzymając w dłoni czarną jeszcze kartkę usiadła na swoim wcześniejszym miejscu.
Gdy zdjęcie zrobiło się ostre, a oni spoglądali z niego, jakby przeżywali jeden z lepszych dni swojego życia, blondynka przypięła je pinezką do tablicy korkowej wiszącej na ścianie przy ich stoliku. – Perfekcyjnie. A teraz jestem cała twoja. – Skupiła swoją uwagę na mężczyźnie. – Jak minął mi dzień? Musiałam dementować gorące plotki z naszych zaręczyn, bo ludzie w szpitalu to naprawdę żądne niusów hieny; zwołałam kolegium i zaprezentowałam to cudo – zerknęła na pierścionek – oraz usłyszałam od recepcjonistki, że jestem royalsem Mariesville. – zaśmiała się biorąc łyk czarnej kawy. – Nie będę cię zanudzać pracą, bo nie mieliśmy dzisiaj cudownych ozdrowień i ciekawych przypadków. Jedna operacja, konsultacja w sprawie kolejnej, wizyty pacjentów. Jeszcze wieczorny obchód i mogę wrócić do domu. Dzień jakich wiele, tylko dodajmy skupioną na nas uwagę… Chyba nigdy do tego nie przywyknę. A jak u ciebie? – Informację o tym, że przez większość dnia chodziła rozkojarzona z jego powodu, postanowiła pozostawić dla siebie.
♥
Wspomnienia nastoletniego życia wypełniły na chwilę jej myśli. Od szkolnych korytarzy w Camden High School, przez imprezy przy ognisku po meczach footballu amerykańskiego, w którego miejscowe liceum zaliczało się do jednych z najlepszych drużyn w stanie Georgia, po szkolnych przyjaciół, z którymi od lat nie ma kontaktu. Była wdzięczna rodzicom, że pomimo iż ukierunkowali jej dorosłość, to często zajęci pracą w winiarni, przymykali oko na młodzieńcze wybryki. Znała doskonale swoje przeznaczenie, więc czerpała z tych dni garściami, przeżywając je w pełni. Wszyscy w szkole wiedzieli kim jest, była popularna, wszędzie było jej pełno, z każdym potrafiła znaleźć wspólny język i zaprzyjaźnić się w mgnieniu oka. Wtedy nie przeszkadzało jej to ani trochę, teraz bycie na ustach całego miasta nie było przyjemne.
OdpowiedzUsuńSiedząc obok Edwarda Murray’a i wpatrując się w jego uśmiechniętą twarz, zaczynała się zastanawiać czy to, co właśnie przeżywa nie jest przypadkiem jakimś snem, z którego od 24 godzin nie potrafi się obudzić. Mieli dziesięć lat żeby nawiązać ze sobą choćby nić porozumienia, zaprzyjaźnić się i utworzyć wspólny front w walce z oczekiwaniami rodzin. Nie udało im się to, każde żyło swoim życiem utrzymując tylko pozory, że jest ono wspólne. Alexandra w najgłębiej skrywanych pragnieniach nie myślała, że po zaręczynach cokolwiek się zmieni. Była przygotowana na wspólne tolerowanie się, okazywanie szacunku, dopełnianie obowiązków, ale na pewno nie była przygotowana na poznanie Eda z całkiem innej strony. Z tej pamiętającej o małych rzeczach, które są dla niej istotne, czy spędzanie razem czasu. Alexandra nie wiedziała co sądzić o tej nagłej zmianie i choć była naprawdę nią zaintrygowana, bo czuła się jak dziecko podczas gwiazdki otwierające kolejny prezent spod choinki, to jednak propozycja wspólnego wyjazdu do Meksyku wybiła ją lekko z rytmu.
- Naprawdę? – zapytała patrząc na niego. – Znajdziesz czas na szybki wypad ze mną? – dopytała niepewnie. Propozycja, którą rzuciła wczorajszego wieczoru była naprawdę spontaniczna i kompletnie jej nie przemyślała. Nigdy nie wyjeżdżali razem z własnej, nieprzymuszonej woli, spełniali jedynie swoje powinności względem rodziny Collins czy Murray, gdy musieli je reprezentować wspólnie na jakiś wydarzeniach związanych z firmami. Nigdy nie byli na wspólnych wakacjach, ani nawet szybkim wypadzie. Serce zaczęło bić jej mocniej, gdy oczami wyobraźni widziała ich wspólne spacery o zachodzie słońca na plaży w Cabo San Lucas. – Jeżeli znajdziesz czas, to jeszcze dzisiaj zabookuję bilety na lot Delta Airlines – położyła prawą dłoń na jego delikatnie zaciskając ją i przygryzła wargę czekając na ostateczne potwierdzenie mężczyzny, jakby nie dowierzała, że to wszystko jest prawdą i brunet nie stroi sobie z niej żartów.
Pani Donovan wyłoniła się z kuchni i postawiła przed nimi talerze z zamówionymi posiłkami. Alexandra podziękowała jej skinieniem głowy, wciąż wpatrując się badawczo w twarz swojego towarzysza. Blondynka doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że Edward od wczoraj musiał stracić kontrolę nad tym, co się dzieje kilkukrotnie. Tak samo, jak i ona był zaskoczony tą całą sytuacją i nie miał jej wkalkulowanej w codzienność. Była pewna, że czuł się zbity z tropu i lekko wytrącony z równowagi, gdy ona – jakby była jakiś pieprzonym promykiem słońca – burzyła mu rutynę. Ale mimo to tutaj przyjechał, siedział z nią w jego ulubionym miejscu i najwyraźniej chciał sprawić jej jeszcze większą przyjemność, gdy zaproponował wspólny wyjazd.
UsuńBardzo chciała spędzić z nim weekend z dala od ich domu, od rodziców i pracy, może miał być przełomem w ich znajomości i związku? Może dzięki kilkudziesięciu wspólnie spędzonym godzinom, będzie w stanie przekonać go do tego, że ta nowo obrana przez nich droga, jest drogą właściwą? W końcu mieli przed sobą całe życie i dopóki żadne z nich z tego układu buntowniczo nie zrezygnuje, mieli w nim albo tkwić, albo stawić mu razem czoła. Głęboko ukryta w niej romantyczka dawała o sobie znać, gdy na jego twarzy gościł uśmiech skierowany w jej stronę, a ona sama czuła się jak zauroczona nastolatka.
♥
Penelope była królową pozorów, a mimo to nie potrafiła znieść fałszu w wykonaniu Edwarda Murraya. Nie rozumiała, dlaczego wszyscy pozwalali mu tkwić w tej nierealnej rzeczywistości, którą dla siebie wykreował; dlaczego nikt nie próbował mu pokazać, że jego kontrola była złudna, a opanowanie prowadziło wyłącznie do narastających szkód i było tylko wytworem jego wystraszonego umysłu.
OdpowiedzUsuń— Myślałeś, że nie mam nic lepszego do roboty w to piękne popołudnie od przyjęcia zaproszenia od Murray Orchards? Oczywiście, że przyszłam tutaj tylko po to, by cię drażnić i marnować twój czas, w przeciwnym razie w ogóle bym się nie pojawiła. — Nie było w niej ani cienia skruchy. Na co dzień udawała kogoś, kim nie była, ale nie widziała sensu w robieniu tego przed Edwardem, który zdążył poznać inną jej odsłonę. Być może właśnie dlatego była na niego taka wściekła – on również niegdyś pokazał jej swoją drugą twarz, a później postanowił udawać, że to nigdy się nie wydarzyło. Chciała ponownie ujrzeć ślad prawdy, którą skrywał przed światem; nie była pewna, czy potrzebowała potwierdzenia, że sobie tego nie wyobraziła, czy może doszukiwała się czegoś więcej, cienia zrozumienia i akceptacji, które pojawiły się między nimi na tę jedną noc.
Penelope przekrzywiła delikatnie głowę, wpatrując się w niego uważnie, badawczo.
— A ty wiesz, czego w ogóle szukasz, Edwardzie? — zapytała spokojnie, dla odmiany jej głosu nie zabarwiła kpina, a brzmiał niemal zwodniczo miękko. — Czy może spełniasz jedynie narzucone ci oczekiwania, zapominając, że masz prawo do własnych poszukiwań?
Penelope prędzej połknęłaby garść żyletek niż przyznała głośno, że mogła mieć coś wspólnego z naczelnym nudziarzem Mariesville, ale oboje od wczesnego dzieciństwa zmagali się z surowymi oczekiwaniami ojców. Podczas gdy Penny miała odgrywać rolę idealnej córeczki, bogobojnej i posłusznej, oddanej konserwatywnym tradycjom królującym w małych miasteczkach na Południu, Edward został obsadzony w roli złotego dziecka, który z ogromną dbałością będzie kontynuował rodzinne dziedzictwo. Każde z nich ostatecznie znalazło inny sposób na poradzenie sobie z ciężarem nakładanej na nich presji – podczas gdy Pen zatracała się w chaotycznym szaleństwie, Eddie narzucał sobie duszącą kontrolę. Spoglądali na siebie z pobłażliwością i drwiną, nie potrafiąc przyznać, że oboje wybrali toksyczne rozwiązania, które nie przynosiły im pełni ukojenia. Kiedy w grę zaczynały wchodzić emocje, z którymi Penny sobie nie radziła, naturalnie stawała się jeszcze bardziej zjadliwa i brutalna. Prostsze, pierwotne instynkty były tym, w czym brylowała, co rozumiała: pożądanie, gniew, wstręt, ekstaza. Nie obawiała się, wręcz czerpała z nich swój napęd, nie zastanawiając się i mknąc przed siebie, lecz gdy do głosu dochodziły bardziej skomplikowane, trudniejsze uczucia, Penelope przeradzała swoją niepewność w agresję. Nie umiała w sposób zdrowy przetworzyć smutku, tęsknoty, prawdziwego szczęścia, więc maskowała je burzliwością swojego temperamentu i nawet sama przed sobą nie umiała przyznać, że była nieszczęśliwa. Pod tym względem Edward był do niej podobny; mógł wszystkim wmawiać, że bycie głową rodu Murrayów było spełnieniem jego marzeń i źródłem satysfakcji, ale w jego ciemnych oczach dostrzegała odbicie własnej udręki, mimo że mężczyzna planował żyć w wyparciu, pozwalając trzymać się w kajdanach nałożonych na jego przeguby przez nazwisko.
— Powtarzanie tego dziesięć razy w głowie nie wystarczyło, więc teraz musiałeś wypowiedzieć to na głos, by poczuć, że wciąż panujesz nad sytuacją? — zapytała z drwiną Penelope, wywracając oczami. Chwila przeminęła, maska powróciła na swoje miejsce. — Nie da się mieć pełnej kontroli, Ed. Wiesz dlaczego? Bo żyjemy. Możesz ułożyć najdoskonalszy plan, a i tak na którymś z etapów coś pójdzie nie tak. Przez przypadek, złośliwe zrządzenie losu, ludzi… Niekoniecznie to muszę być ja, ale miło, że zakładasz, że posiadam tak ogromny wpływ na twoje plany i byłabym w stanie ograbić cię z twojego złudnego poczucia kontroli — mrugnęła do niego z zadowolonym uśmiechem.
Sięgnęła po jedną z teczek, by znaleźć dla siebie zajęcie i jednocześnie zyskać pretekst, by oderwać spojrzenie od jego ciemnych tęczówek, które jeszcze przed chwilą z zaskakującą intensywnością wpatrywały się w jej twarz.
Usuń— Czy to byłoby takie straszne? Odpuścić sobie po raz kolejny? — zapytała cicho, niemal tak cicho, że trudno było stwierdzić, czy jej słowa były w ogóle przeznaczone dla niego. Wiedziała, że żałował. To była rysa na szkle, jedyna skaza na idealnym wizerunku Edwarda Murraya, tajemnica, której ciężar sprawił, że gwałtownie odsunęli się od siebie, mimo że kiedyś ich relacje nie były aż tak napięte i wrogie. Dla niej tamta noc niemal dziesięć lat temu nie była błędem, dopóki Ed nie zaczął zachowywać się tak, jakby splamił swój honor, a Penny stała się dla niego postacią wyjętą z najmroczniejszych koszmarów.
Penelope uniosła głowę znad teczki, słysząc kółka obrotowego krzesła pracujące na wykładzinie. Na jej wargi wypłynął leniwy, cyniczny uśmiech upodabniający ją do rekina, który wyczuł krew we wzburzonej wodzie. Odsłonił się, odkrywając jedną ze swoich słabości. Bo gdyby była mu absolutnie obojętna, dlaczego miałby się odsuwać od niej na bezpieczną odległość? Nie powinien przypadkiem pozostać w miejscu, udowadniając jej, że przeszłość została dawno pogrzebana, a jej gierki nie robiły na nim żadnego wrażenia? Czekała, aż rzuci jej wyzwanie, pozostając na swoim miejscu z taką samą stanowczością, z jaką usilnie zapewniał ją o tym, że nie była w stanie na niego wpłynąć, tymczasem właśnie dał jej okazję do tego, by zaatakować go ponownie.
— Jesteś pewny, że nie potrzebujesz przyzwoitki, Eddie? Sprawiasz wrażenie… zestresowanego moją obecnością — zauważyła, delektując się każdą sekundą jego niezadowolenia. Odłożyła teczkę na bok, zakładając nogę na nogę i odchyliła się na biurku, opierając się na wyciągniętych za plecy dłoniach. — Nie chciałabym, żeby ktoś oskarżył mnie o złe zamiary… Chociaż oczywiście nie zrobi tego twoja narzeczona, bo nie ma między wami tego rodzaju zazdrości, prawda? — zapytała z obłudną słodyczą w głosie Penelope. — Twierdzisz, że to ja robię przedstawienie, ale myślę, że pod pewnymi względami ty jesteś ode mnie nawet lepszym aktorem, Edwardzie.
Czekała. Czekała, aż wybuchnie, aż nie będzie mógł dłużej znieść jej przytyków, aż pasja, którą skrywał gdzieś głęboko w sobie, ponownie ujrzy światło dzienne. Jak daleko pozwoli jej się posunąć, zanim nie będzie w stanie dłużej wytrzymać? Niesamowicie ją to ciekawiło. W przeciwieństwie do niego nie miała tak wiele do stracenia, więc wiedziała, że w ostatecznym rozrachunku to zawsze ona będzie zwyciężczynią.
— A może powinnam wyjść na korytarz? To będzie odpowiedni dla ciebie dystans, żeby poczuć się przy mnie komfortowo? Będziesz wykrzykiwał do mnie swoje oferty czy skorzystamy z telefonu komórkowego, a papiery do podpisania będzie przerzucać między nami twoja sekretarka? — zapytała z drwiną w głosie Penelope. Zastanawiała się, co Edward zrobi. Wstanie ze swojego krzesła i zacznie krążyć po pomieszczeniu czy może raczej wyrzuci ją za drzwi? Pozwoli jej odpoczywać na jego mahoniowym biurku czy spróbuje odzyskać swoją własność, ignorując jej bliskość? To całkiem zabawne, że jeszcze przed chwilą zgrywał władczego ważniaka, licząc na to, że oddzielający ich blat zapewni mu bezpieczeństwo i przewagę, a ona od początku postanowiła wyłamać się z utartych schematów i osłabiła jego pozycję, wybierając do siedzenia jego stolik zamiast krzesło po drugiej stronie.
— Uprawiałeś już seks na tym biurku czy porządnemu, cnotliwemu Edwardowi taka myśl nawet nie przyszła do głowy? — Nie miała żadnych zahamowań. Zastanawiała się, czy była jedyną kobietą, która jak na razie wspięła się na mahoniowy blat. Była przekonana, że tak, ale Eddie zapewne nie da jej satysfakcji i nie przyzna tego głośno. Był w końcu zbyt porządny i oddany regułom, by wyjść poza ramy swojej sypialni. Pewnie interesowała go jedna pozycja i zdążył zapomnieć, czym była prawdziwa namiętność.
Odrzuciła głowę do tyłu, śmiejąc się bezwstydnie, a jasne kosmyki opadły miękką kaskadą na jej plecy.
Usuń— Dobrze już, dobrze. Będę się zachowywać. Wystarczająco długo, by pozwolić ci przedstawić swoją genialną propozycję, dla której ściągnąłeś mnie do swojego biura. Słowo harcerki, którą nigdy nie byłam — obiecała, unosząc do góry dłoń w pojednawczym geście, chociaż figlarny błysk w oku sugerował, że Edward nie miał zbyt dużo czasu, zanim Penny znudzi się utrzymywaniem powagi i zacznie knuć coś nowego.
— Wiele można powiedzieć o wujku Haroldzie, ale przede wszystkim to, że doskonale ocenia ludzi, prawda? — zapytała z ironią. W końcu przywódca Murrayów nie zdawał sobie sprawy z tego, kim naprawdę był jego syn, więc jakim prawem decydował, kto był godny zaufania? Nie potrafił rozczytać własnego dziecka, a co dopiero Penelope, która była mistrzynią pozorów oraz manipulacji. Ich ojcowie jednak żyli w dziwnej, bliskiej komitywie. Dixon Senior z jakiegoś powodu uwielbiał Edwarda, który w jego oczach musiał się jawić niczym idealny dziedzic w przeciwieństwie do jego własnego syna. Penelope nie potrafiłaby zliczyć tych wszystkich chwil, w trakcie których Thomas zachwycał się młodym, przedsiębiorczym i odpowiedzialnym mężczyzną żyjącym w zgodzie z tradycjami. Murray Senior z kolei miał słabość do Penny, którą od najmłodszych lat rozpieszczał drogimi prezentami, powtarzając, że wyrosła na niesamowitą młodą kobietę, nic więc dziwnego, że nakłonił Edwarda do współpracy. Ich ojcowie żyli w błogiej nieświadomości, że między ich pociechami panował okropny chłód, który zamieniał się w nienawistny ogień, gdy nikt nie patrzył.
— Co takiego miałabym zyskać? Szefa, który mnie nie znosi? — mruknęła z przekąsem Penelope. — Wiesz, gdzie pracuję. Zarabiam wystarczająco dużo, mam całkiem atrakcyjne profity, moja obecność w biurze jest wymagana raz na kilka tygodni w ramach finansowych sprawozdań firmy. Dlaczego miałabym się zaangażować w pomoc Murray Orchards, jeśli mój przyszły przełożony mi nie ufa i nie jest nawet pewny, czy będzie w stanie się ze mną dogadać? Po co miałabym tak utrudniać sobie życie? — Uniosła brew, wpatrując się w niego wyczekująco. Edward twierdził, że jej nie potrzebował, ale musiał wiedzieć, że w tym pieprzonym miasteczku nie znajdzie drugiego równie dobrze wykształconego analityka finansowego z doświadczeniem w pracy z dużą firmą. Może z czasem udałoby mu się znaleźć kogoś odpowiedniego do współpracy, jednak Penny wątpiła, że Harold zaakceptowałby obcego w szeregach firmy, która wciąż należała do niego. Tak naprawdę była najlepszym wyborem, ale jej krnąbrność i ich przeszłość sprawiała, że Edward się wahał, nawet jeśli ostatecznie nie będzie miał wyjścia i postąpi zgodnie z wolą ojca.
— Poproś mnie, Edwardzie. Poproś ładnie, a poważnie się nad tym zastanowię — szepnęła, pochylając się w jego kierunku.
nieznośna demonica
Dla Alexandry ułożony i przedstawiony świat był prosty. Miała w nim zadanie do wykonania, do którego przygotowywano ją od najmłodszych lat. Wychowana w duchu szacunku do rodzinnych tradycji i wielopokoleniowych układów, gloryfikowania nazwiska Collins i dokonań rodu, nie kwestionowała tego, czego oczekiwali od niej rodzice. Przynajmniej na początku. Dlatego, gdy poznała Edwarda Murray’a po raz pierwszy i przedstawiono jej go jako przyszłego męża, tylko skinęła głową na znak, że zrozumiała i uścisnęła mu dłoń. Miała dwadzieścia pięć lat i złamane serce, które miało nadzieje, że historia Alex i dziedzica rodu Murray’ów, potoczy się podobnie do jej rodziców. W końcu do pewnych rzeczy można się było przyzwyczaić, a przyjaźń przekuć w miłość – a przynajmniej takie bajki wmawiała mama.
OdpowiedzUsuńLata mijały a na horyzoncie nie było nawet koleżeństwa, a co dopiero o przyjaźni mówiąc. Alexandra zapomniała o miłości, wiedząc już, że nigdy nie będzie mieć tego, o czym marzyła od samego początku, pogodziła się z tym, oswoiła. Żyła z dnia na dzień, wychodząc do pracy, spędzając czas z przyjaciółmi, a wieczorami wracając do zamieszkałego przez nich domu, którego nigdy nie uważała za wspólny. Teraz jednak widziała zmianę w Edwardzie tak potężną, że głęboko skrywane nadzieje na nowo zapłonęły. Widziała w nim mężczyznę, którego chciała zobaczyć tak dawno temu, gdy godziła się na wzięcie udziału w całym tym rodzinnym przedsięwzięciu, w tym układzie. Na nowo dopuściła do siebie myśl o tym, że są w stanie wynagrodzić sobie stracone lata i spróbować zbudować trwały związek, w którym oprócz wzajemnego szacunku, mogła pojawić się z czasem miłość. Jej serce głupio rwało do niego za każdym razem, gdy popatrzył na nią trochę cieplej niż na kontrahenta z sieci supermarketów Walmart. Czuła się jak w siódmym niebie, mogąc zjeść z nim lunch, spędzić wspólnie czas, bo tego chcą, a nie z przymusu. Bała się tylko, że może być jak Ikar, wznieść się wysoko ku słońcu i spaść z hukiem, obijając boleśnie. Dzisiaj to jednak nie miało najmniejszego znaczenia, bo Alexandra z całego serca chciała wierzyć, że nastąpił przełom, zza którego już nie będzie odwrotu.
- Po powrocie do domu prześlę ci dane biletu – odkroiła kawałek gofra, nabiła go na widelec i umieściła w buzi delektując się smakiem ulubionego dania. Smakowało dokładnie tak samo, jak w dzieciństwie. Chrupiący, słodki wyrób mączny z toną cukru wanilinowego i bitą śmietaną przywoływał jej na myśl beztroskie lata spędzone w Camden.
- Myślę, że po powrocie powinniśmy się w końcu zabrać i ogarnąć wszystkie sprawy związane z domem. Minęło już trochę czasu od kiedy tam mieszkamy i każde z nas męczy ten stos kartonów. Możemy zatrudnić jakąś firmę, która nam pomoże, bo pewnie nie będziemy mieli na to czasu sami… - Alex zawsze byłą przeciwniczką wpuszczania do ich domu obcych ludzi, bo bała się, że cała prawda ujrzy światło dzienne. Osoby postronne, ich rodzice, rodzeństwo Eda byli przekonani o idyllicznym świecie, w którym żyją młodzi, prawda byłą jednak zgoła inna. Osobne sypialnie, osobne życie, które łączyło się dopiero, kiedy sytuacja tego wymagała. On pomieszkujący w biurze, ona chętniej spędzająca noce na dyżurnej kanapie w szpitalu, niż we własnym łóżku.
Ale teraz miało być całkowicie inaczej, choć wiedziała, że jest to kurs w jedną stronę, bo albo miało się im udać, albo mieli napisać kolejną wielką katastrofę w swoim życiu. Chciała wierzyć, że obudzą w sobie głęboko skrywane uczucia i rozniecą ogień, którego żadne z nich nie będzie chciało ugasić. Była na to gotowa od lat, na pokochanie Edwarda Murray’a, który chronił się za wysokim murem. Czekała wystarczająco długo, by teraz podchodzić do szansy, którą jej dał z rezerwą. Dałaby wszystko, żeby poczuć się kochaną przez mężczyznę, z którym miała spędzić resztę swojego życia, więc wolała postawić wszystko na jedną kartę i pozwolić mu poznać prawdziwą Alexandrę Collins.
Usuń- Będzie więcej niż miło… - Alex speszyła się i spuściła wzrok, gdy Ed popatrzył jej głęboko w oczy. Bała się, że jest w tym wszystkim zbyt oczywista, otwarta. Mężczyzna miał podaną ją, jak na tacy. Ale nie byli na pierwszej randce, od dziesięciu lat udawali, że są dla siebie stworzeni, więc na co miała czekać kolejną dekadę? Wszystko, albo nic… kołatało się w jej głowie. Doskonale zdawała sobie sprawę, że pragnienie bycia kochaną przez Edwarda Murray’a paliło ją w pierś i miało zapłonąć jeszcze żywszym ogniem. – Już nie mogę doczekać się wylegiwania na plaży w twoim towarzystwie… Ed Murray w kąpielówkach i potarganych, przez słoną wodę, włosach, bez telefonu przy uchu… Chyba nigdy nie myślałam, że zobaczę taki obrazek. – Odchrząknęła i dodała żartobliwym tonem kończąc przy tym swoje danie.
♥️
Penelope zamarła. Mogło się wydawać, że Edward wreszcie odnalazł czuły punkt, który mógłby wykorzystać; jej bezruch i stężała w trudnym do odczytania grymasie twarz sugerowały, że nie odbiegał daleko od prawdy ze swoją uwagę, trafił na coś, co mógłby wykorzystać, gdyby tylko był odpowiednim manipulatorem. Chwila jednak szybko przeminęła, a Pen ponownie się rozluźniła, bawiąc się w robienie bałaganu w teczkach, które jeszcze przed chwilą leżały tak równo poukładane na jego biurku.
OdpowiedzUsuń— Dlaczego miałabym się interesować takim nudziarzem jak ty? Zabawne — prychnęła, nie zabrzmiała tym razem jednak tak przekonująco jak poprzednio, gdy kierowała w jego stronę jadowite komentarze, podważając wszystkie jego decyzje, całą gamę pozorów, które dla siebie stworzył. Była Penelope Dixon i mogła mieć każdego mężczyznę, a Edward był dla niej jedynie chwilą rozrywki. Z kolei jego zachowanie po wspólnie spędzonej nocy, to, jak ją odrzucił, jak zachowywał się, jakby świadomość, że kiedykolwiek jej dotknął, napawała go wstrętem… To wszystko sprawiło, że narosła w niej wrogość i nie powinien doszukiwać się w tym niczego głębszego.
— Kogo próbujesz w tej chwili przekonać, Edwardzie? Mnie czy siebie? — zapytała słodko Penny, zakładając kosmyk włosów za ucho. — Załóżmy, że naprawdę wierzysz w to, co mówisz. Ale pomyślałeś, że to działa w obie strony? Twoja narzeczona, której również sobie nie wybrałeś, być może jest w stanie obudzić w tobie jakieś uczucia, których przy mnie nie czujesz. Pewnie są śmieszne, żałosne i mdłe, ale niech ci będzie. Tylko że ja również budzę w tobie emocje, których ona nie jest w stanie w tobie wzniecić i możesz przed tym uciekać, jednak tego nie zmienisz. Oboje wiemy, że ogień, który mi wtedy pokazałeś, należy tylko do mnie. — Nieważne, jak bardzo walczył, by go zgasić. Nie miało znaczenia, jak zaciekle Edward walczył o to, by wymazać ich wspólną noc, ten niesamowity wybuch emocji, który dał im nieposkromioną rozkosz i elektryzującą wolność. Mógł każdego dnia zaklinać rzeczywistość i spróbować odrzucić łączące ich wspomnienia, ale nie był w stanie zmienić tego, co naprawdę się między nimi wydarzyło i co czasami wciąż nie dawało mu spać po nocach. Penelope wiedziała, że nie pozostawał wobec niej obojętny i to było wszystko, czego potrzebowała, by upewnić się, że ich wspólny taniec pełen przyciągania i odpychania wciąż trwał. Nie wiedziała, czy kiedykolwiek czekał ich jakiś finał tej rozgrywki, ale dopóki trwała, miała zamiar się nią rozkoszować, pokazując Edwardowi, jak wielkim był hipokrytą, gdy usiłował z nią walczyć i żyć w kłamstwie.
— Wcale nie utrudniam rozmowy. Ja ją tylko urozmaicam, Ed. Gdybym po prostu zgodziła się na wszystkie warunki współpracy, od razu wyrzuciłbyś mnie ze swojego gabinetu, a tak możemy spędzić ze sobą trochę czasu, nawet jeśli jesteś zajęty udawaniem, że nie możesz ścierpieć mojego widoku — odparła Penny, wzruszając ramionami. Jaka byłaby w tym zabawa, gdyby skupili się wyłącznie na formalnościach oraz zakresie jej obowiązków? Była przekonana, że przynajmniej połowę z tych informacji będzie mógł jej wysłać mailem, z którym zapozna się spokojnie w zaciszu mieszkania, wolała więc wykorzystać ich spotkanie w bardziej rozrywkowym celu. Przez ostatnie lata Edward bardzo dbał o to, by byli widywani razem jedynie w miejscach publicznych, z reguły mieli również towarzystwo i gdyby nie było to dla niej tak frustrujące, uznałaby to za urocze, że w podobny sposób dba o swoje bezpieczeństwo oraz utrzymanie odpowiedniego dystansu. To był pierwszy raz od dawna, gdy mogła dręczyć Edwarda w bardziej dosadny sposób i delektowała się każdą sekundą jego narastającego wzburzenia.
— Powiedziałeś to, Edwardzie. — Penelope wydawała się być szczerze zaskoczona. Przynajmniej w tym momencie jej twarz nie przypominała drwiącej maski, zdradzając wreszcie jej prawdziwe uczucia. — Powiedziałeś, że Murray Orchards poradziłoby sobie nawet bez ciebie, więc dlaczego oddajesz wszystko tej firmie, kiedy oboje wiemy, że to wytyczona dla ciebie odgórnie ścieżka, a nie twoje własne pragnienia? — Do tej pory Penny sądziła, że jego przywiązanie do rodzinnego biznesu wynikało między innymi z wpojonego mu poczucia obowiązku oraz przekonania, że bez jego uczestnictwa firma upadnie. W końcu presja wywierana na Edwarda przez Harolda była ogromna; nie zdziwiłaby się, gdyby Murray senior utrzymywał, że nikt poza jego najstarszym synem nie jest w stanie przejąć pieczy nad Murray Orchards i że to właśnie od Eda zależy powodzenie nie tylko całej firmy, ale także powiązanej z niej rodziny. Wpatrywała się w niego uważnie, zastanawiając się, czy wypowiedziane przez niego słowa były jedynie wynikiem jego frustracji, czy może naprawdę wierzył w to, co powiedział – oznaczałoby to, że Penelope musiałaby nieco zmienić obraz Edwarda w swojej głowie, który wykreowała dawno temu, nanieść nowe poprawki, ponownie zagłębiając się w kierującą nim motywację. Chwilowo jednak mężczyzna skutecznie odwrócił jej uwagę od tego zagadnienia, gdy podniósł się ze swojego krzesła i zbliżył do biurka, na którym siedziała. Uniosła nieznacznie jedną jasną brew do góry, spoglądając na niego z zaciekawieniem i rozbawieniem. Nie spodziewała się po nim takiej… odwagi. Sądziła, że Edward aż do końca ich spotkania będzie unikał jej bliskości, odsuwał się od niej, szukając między nimi jak największego dystansu, jednocześnie wyznaczając niewidzialną granicę, która miała go ochronić przed jej prowokacjami, ale właśnie postanowił przyjąć inną taktykę. Penelope nie była pewna, czy był to wynik jej dotychczasowych zabiegów, czy złość, którą starała się w nim wzbudzić, właśnie odbierała mu cząstkę chłodnego osądu, popychając do złamania ograniczeń rozsądku, ale nie miało to dla niej znaczenia. Najważniejsze było to, że coś się w nim zmieniło i w jej spojrzeniu rozbłysła aprobata dla jego zachowania. Stał tuż przed nią, tak blisko, jak nie miała go niemal od dziesięciu lat poza kilkoma sytuacjami, które mogła policzyć na palcach jednej ręki, kiedy naciskała na niego równie mocno, aż Edward niemal ponownie pęknął. Bardzo się jednak pilnował, każdym słowem i gestem próbując jej udowodnić, że nie popełni znowu tego samego błędu. Czuła, jak włoski na jej karku stają dęba, kiedy dotarł do niej zapach jego wody kolońskiej. Przypadkiem otarł się o jej udo, gdy zatrzymał się tuż przy biurku, dzięki czemu przez jej ciało przebiegł przyjemny dreszcz. Tak, właśnie tego chciała.
Usuń— Lubię, kiedy mężczyźni mnie błagają, najlepiej na kolanach. Wiesz, że później szczodrze to wynagradzam — szepnęła z figlarnym uśmiechem na pomalowanych krwistoczerwoną szminką ustach. Przestała odchylać się na biurku, zamiast tego pochyliła się nieznacznie do przodu, zbliżając swoją twarz do jego, nie spuszczając drapieżnego spojrzenia z jego tęczówek, które przypominały jej teraz płynną czekoladę rozkosznie roztapiającą się na czubku języka. — Och, Edwardzie. Chyba się nie zrozumieliśmy. Niespecjalnie zależy mi na tym, by zyskać twoją sympatię czy szacunek. Mam ich w tym mieście wystarczająco dużo. — Nie był w stanie z tym polemizować. Słodka, niewinna Penelope Dixon, która w oczach większości mieszkańców miasteczka nie była w stanie nikomu wyrządzić krzywdy. Jej ojciec miał prawdziwego fioła na punkcie wspierania lokalnej społeczności, dlatego często pojawiała się na festynach czy zbiórkach charytatywnych, działając jako wolontariuszka. Była przewodnicząca szkoły, jedna z najpopularniejszych dziewczyn stojąca na samym szczycie hierarchii rówieśników, jednocześnie chwalona przez nauczycieli za dobre stopnie i za uczestnictwo w spotkaniach kółka różańcowego.
Potrafiła przystosować się do niemal każdych warunków i oczekiwań, prowadząc życie, które wielu określiłoby jako perfekcyjne, ale jak wszystko, co pozornie idealne i piękne, było tylko fasadą niezdolną do zadowolenia jej nieposkromionego apetytu.
Usuń— Pamiętaj. To ty pierwszy do mnie podszedłeś, Eddie. Wykonałeś swój ruch. To oznacza, że od teraz wszystkie chwyty są dozwolone — wymruczała, unosząc twarz do góry w jego kierunku. Czuła na jego wargach jego ciepły oddech, z bliska obserwowała rozszerzone źrenice, które niemal pochłonęły barwę tęczówek. Położyła dłoń na jego klatce piersiowej na wysokości serca, wyczuwając pod palcami nierówne, przyspieszone uderzenia i był to jedyny sygnał, jakiego potrzebowała. — Tak jak mówiłam, nie potrzebuję twojej sympatii ani szacunku. Nie, zależy mi na czymś bardziej… unikatowym. Na wszystkich tych uczuciach, które starannie ukrywasz przed światem, kontrolując każdy aspekt swojego życia. Złość także, ale przede wszystkim… pasję. — Jej dłoń powoli sunęła w górę jego klatki piersiowej, zatrzymując się na pierwszym guziku jego koszuli, który nieznośnie powoli rozpięła, zanim jej palce zsunęły się niżej, zahaczając o kolejny z guzików, który pocierała między opuszkami. Czekała. Zastanawiała się, co teraz zrobi, czy ponownie się od niej odsunie i ucieknie na swoje krzesło, czy może zaskoczy ją czymś nowym.
wilczyca w owczej skórze
- Staram się zachowywać na co dzień. W końcu jestem Alexandrą Collins… - blondynka zironizowała własne nazwisko i przewróciła przy tym oczami, kończąc ostatni kęs gofra i odkładając sztućce na biały, porcelanowy talerz. Zrobiła łyk kawy i rozsiadła się wygodnie na siedzeniu, opierając plecy o oparcie, kubek z parującą czarną cieczą trzymając w dwóch dłoniach na wysokości brody.
OdpowiedzUsuńZrozumiała, że od dawna nie czuła się tak dobrze w towarzystwie mężczyzny, a w szczególności nigdy nie czuła się tak siedząc obok Eda. Przez wszystkie lata niezliczoną ilość razy spożywali razem posiłki, najczęściej w otoczeniu rodzin, kontrahentów, czy ludzi, z którymi wypadało zasiąść do wspólnego stołu, by później móc czerpać z tego korzyści. Kolejne zaproszenia na bale, spotkania towarzyskie, kolacje, brunche i lunche. Kolejni ważniacy, których koniecznie miała zjednać sobie swoją rozwagą, opanowaniem, wiedzą i… byciem u boku ojca, czy Edwarda. Wyidealizowany obrazek narzeczonej, jaką być powinna, jaką wymarzyli sobie mężczyźni na wysokich stołkach. Alex potrafiła spełniać oczekiwania, w końcu od małego ją do tego przygotowywano, więc przez większość czasu była dystyngowana, milcząca. Wiecznie panująca nad sobą, statyczna i spotulniała. Chowając za każdym razem kobietę, którą była, gdy nikt nie zwracał na nią uwagi.
Siedząc z Edwardem w Sunny’s, nie chciała udawać. Wolała na chwilę zapomnieć o Alexandrze i stać się Alex – tą radosną kobietą, która zarażała wszystkich dookoła siebie uśmiechem; tą, którą cieszyły najmniejsze rzeczy, takie jak dawno nie jedzone gofry, a także towarzystwo faceta, na którego szczęściu tak długo jej zależało. Naprawdę doceniła to, że poświęcił swoją pracę na rzecz spędzenia z nią kilku dłuższych chwil tego popołudnia, a jeszcze bardziej, że przemyślał jej propozycję spędzenia wspólnego weekendu z dala od Mariesville i ich obowiązków. Teraz albo nigdy, pomyślała, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że ten wyjazd zaważy na całym ich dalszym życiu. Albo się do siebie zbliżą i dadzą wzajemnie szansę, albo pogrążą swoje przyszłe małżeństwo w nieporozumieniach, a Edward dostanie jej pełne przyzwolenie na szukanie szczęścia z kobietą, o której zeszłego wieczoru wspomniał Max.
- Chodź… - dopiła ostatni łyk kawy i odstawiła kubek na stoliku. Czas ich naglił, ona musiała wracać na oddział i wypełnić obowiązki przed końcem dyżuru, on miał przed sobą drogę do Camden i nadrobienie zaległości spowodowanych wizytą w Sunny’s. Oby dwoje byli szalenie zajętymi ludźmi, którzy ledwo znajdywali czas na przyjemności, ale Alexandra aż przebierała w myślach nogami, gdy tylko wieczorem zatopi się w obszernych poduszkach zdobiących ich karmelową sofę w salonie, z laptopem na kolanach wchodząc na stronę linii lotniczej i bookując dwa bilety do Cabo San Lucas.
- Dziękuję, że pomyślałeś o wspólnym lunchu. Naprawdę cieszę się, że mogliśmy spędzić trochę czasu razem… - wstała od stolika, biorąc do ręki skórzaną torebkę i czekając aż mężczyzna pójdzie jej śladem. Obserwowała go, oparta o drzwi wejściowe, gdy regulował rachunek i wymienił kilka zdań z właścicielem knajpki, któremu Alex pomachała z oddali. Znała wielu przystojnych mężczyzn, którzy nie raz przyciągnęli jej wzrok, ale Edward nie miał tylko ładnej buźki, na którą kobiety lubiły spojrzeć, a roztaczał dookoła siebie pociągającą aurę niedostępności, która intrygowała przez długi czas i ją. Wiele lat temu zrozumiała, że to po prostu ten mur, który zbudował aby przystosować się do życia w wymagających warunkach rodziny Murray i dzisiaj cieszyła się jak nigdy, że powoli zaczął on kruszeć.
UsuńPod szpitalem pożegnała się z nim przelotnym muśnięciem ustami w policzek, co wciąż było dla niej nowością, bo przecież nigdy wcześniej nie miałaby odwagi w biały dzień, zrobić tak bez wyraźniej potrzeby wystawienia teatrzyku podglądającym ich przechodniom. Dzisiaj zrobiła to z własnej, nieprzymuszonej woli i sprawiło jej to naprawdę wielką radość, gdy zobaczyła zaskoczoną twarz Eda, na której po chwili malował się szeroki uśmiech. Do końca dyżuru przypominała sobie tę chwilę i ukrywała rozbawienie, aby nikt ze współpracowników nie skomentował tego w głupi sposób.
Wieczorem, gdy Eda nie było jeszcze w domu, rozgościła się w salonie i zabookowała bilety na poranny wylot z Atlanty do meksykańskiego miasta, w którym mieli spędzić nadchodzący weekend. Chciała zaczekać aż mężczyzna wróci do domu i przekaże mu wszystkie szczegóły osobiście, ale była wykończona po pracy, a po nim nie było śladu, więc wydrukowała bilety i zostawiła je na blacie w kuchni, ozdabiając je namalowaną szeroko uśmiechniętą minką. Zasypiając, nie męczyły ją te same myśli, co dobę wcześniej – o kobiecie, która szturmem mogła wedrzeć się do ich życia i przywłaszczyć sobie narzeczonego Alexandry. Tym razem myślami była na piaszczystym meksykańskim brzegu, oglądając zachodzące słońce w ramionach Edwarda.
♥️
Alexandra od zawsze należała do rannych ptaszków, nie była fanką wylegiwania się w łóżku do późnych godzin i tracenia przy tym cennego czasu. Ustawiony na szóstą trzydzieści budzik został przez nią wyłączony przed czasem, aby nie robił niepotrzebnego szumu – nie spała już od dłuższego czasu, czując narastającą ekscytację, ale i obawę przed nadchodzącą wycieczką do Meksyku. Wciąż zakopana w pościeli, zerkała przez tarasowe okno, obok którego znajdowało się jej łóżko, na wyrastające po sam horyzont jabłonie, które były symbolem nie tylko miasta, ale i rodziny Edwarda. Cieszyła się, że na kilka krótkich dni będzie mogła zmienić pejzaż na błękit oceanu i rozbijające się o skały jego fale. Była wielką fanką tropikalnego, rajskiego klimatu, odmiennego od tego, który widywała na co dzień.
OdpowiedzUsuńWstała z łóżka, miała tego dnia dzień wolny od pracy, więc zaplanowała spotkanie z matką oraz odwiedziny u Sophie. Najpierw jednak planowała pojechać do Evans Diner aby zjeść bajgla z łososiem przyrządzonego przez Marthę, wypić kawę oraz miło spędzić czas na pogawędce z kobietą. Przed konfrontacją ze swoją wymagającą rodzicielką zawsze lepiej było poprawić sobie humor, bo Cornelia Collins jak nikt inny potrafiła wyprowadzić swoją córkę z równowagi w mgnieniu oka. Dzisiaj miały w końcu usiąść i odbyć pierwsze rozmowy na temat motywu przewodniego ich ślubu, więc wiedziała, że dzień może potoczyć się różnie. Wybrała na tę okazję strój, który dodawał jej pewności siebie. Obcisłą błękitną sukienkę do kolan oraz wysokie beżowe szpilki, do których dobrała pasującą sukienkę. Włosy rozpuściła i pozwoliła swobodnie okalać jej twarz, a na palcu obowiązkowo połyskiwał pierścionek zaręczynowy. Rzęsy pomalowała delikatnie tuszem a usta musnęła bordową szminką, tą samą, którą używała od lat. Nigdy nie gustowała w mocnych makijażach, po prostu delikatnie podkreślając swoją urodę. Przejrzała się raz jeszcze w lustrze, zadowolona z widoku i wyszła z pokoju od razu słysząc, że ktoś krząta się po kuchni.
Chciałaby zobaczyć swoją minę gdy stanęła w kuchennych drzwiach. Edward powitał ją niecodziennym widokiem, bowiem nigdy nie widziała wcześniej aby krzątał się po kuchni i przygotowywał jakiekolwiek potrawy. Jadali na mieście, osobno, nie siadali do wspólnego stołu, ale też nie przygotowywali raczej jedzenia w domu – poza jej marnymi próbami odtworzenia przepisów miejscowej restauratorki.
- Cześć – uśmiechnęła się szeroko rumieniąc się, czując jego dłoń muskającą delikatnie kawałek policzka, gdy przesunął kosmyk jej włosów za ucho. Czułości jakie sobie od dwóch dni okazywali były dla niej czymś nowym, sprawiały, że przyspieszał jej rytm serca, a w brzuchu uwalniały się dawno niewidziane motylki. – Będę czekać na ciebie wieczorem – zdążyła tylko powiedzieć, bo jakby złożony na jej czole pocałunek odjął Alexandrze mowę. – Dziękuję za śniadanie – krzyknęła, gdy przechodził przez drzwi wyjściowe z domu i pomachała mu na odchodne.
Zostając sama, usiadła na krześle przy stole jadalnianym i wbiła wzrok w tosty podane obok jajecznicy. Mężczyzna naprawdę się postarał, bo danie wglądowo mogło konkurować z tymi, które podają w restauracjach. Prosiło się wręcz o uwiecznienie go na zdjęciu, więc kobieta wyciągnęła z torebki telefon i zrobiła jedno, po czym odłożyła iPhona na stół i wzięła do rąk sztućce. Po pierwszym kęsie od razu wiedziała, że tosty Edwarda będą stałą pozycją w jej śniadaniowym menu i będzie przez to rzadziej pokazywać się w Evans Diner.
Co powiesz na słynną pieczeń Marthy, gdy wrócimy z Meksyku? ;) - wysłała mu krótkiego smsa tym samym proponując rewanż pod postacią kolacji, obawiając się, że z pieczeni może nie wyjść coś zjadliwego, ale na pewno zrewanżuje to dobre wino, w którego wyborze była ekspertką oraz ciepła wrześniowa noc na ich tarasie.
Na spotkanie z matką, które miało miejsce w Under the Apple Tree, dotarła spóźniona, ale w wyśmienitym humorze. Od wejścia wręcz promieniała, roztaczając aurę zakochanej smarkuli, która nigdy wcześniej nie przeżyła żadnej miłości i dopiero poznaje jej smak. Może też się tak czuła, bowiem przez tyle lat musiała zduszać w sobie zalążek jakiegokolwiek uczucia do Edwarda wiedząc doskonale, że szanse, że mężczyzna je odwzajemni są bliskie zeru. Teraz miało być inaczej. Wierzyła, że Meksyk zmieni wszystko w ich życiu, zbliży ich do siebie na tyle, że Murray doceni Alexandrę jako równą sobie partnerkę życiową, może obdarzy ją w końcu upragnionym uczuciem, a wesele, które przyszła zaplanować nie zostanie wyprawione parze zmuszonej do bycia razem, a parze, która chciała razem być.
Usuń- Moja droga, nie tak cię wychowałam… - skarciła ją Cornelia, gdy Alexandra przepchnęła się przez tłum zamawiających i zajęła miejsce przy stoliku wybranym przez jej rodzicielkę. Obok filiżanki z cappuccino, matka miała przygotowany katalog z najnowszymi trendami ślubnymi oraz listę miejsc, w których powinna odbyć się ceremonia a później przyjęcie.
- Widzę, że nie traciłaś czasu – poprosiła kelnerkę o kawałek szarlotki oraz czarną kawę z odrobiną mleka i rozsiadła się wygodnie w fotelu, zakładając nogę na nogę. – Niepotrzebnie, mamo. Przyjęcie odbędzie się w naszym ogrodzie, tak samo jak i ceremonia…
- W ogrodzie domu, w którym mieszkacie od tygodni, a nawet nie rozpakowaliście do końca kartonów? Co to ma być za dom? - Aha, więc od razu przechodzimy do ataku, pomyślała Alexandra biorąc głęboki oddech, starając się nie dać wyprowadzić Cornelii z równowagi. Zacisnęła wargi czekając na ciąg dalszy matczynej tyrady. – Nie ma mowy, że moja jedyna córka urządzi przyjęcie roku w tym miejscu. Może to być ewentualnie nasza posiadłość, lub posiadłość Murray’ów. A najlepiej gdybyśmy wydali przyjęcie przy polach winiarni. Romantycznie i z klasą, której w tym waszym domu będzie wam brakować… I listopad, k o n i e c z n i e, listopad.
- A co takiego ma w sobie akurat listopad? – blondynka podziękowała kelnerce za przyniesiony kawałek szarlotki, jedzeniem której mogła się zająć starając się by nie odpyskować kobiecie siedzącej naprzeciw niej.
- Przecież macie dziesiątą rocznicę związku w listopadzie…
- Zaręczyliśmy się trzy dni temu.
- To nie moja wina, że tyle czekaliście…
Alexandra skapitulowała do końca rozmowy i z bólem głowy wyszła z kawiarni czterdzieści pięć minut później. Jej matka zawsze była wyjątkowo zrzędliwą i czepialską osobą, ale nasilało się to wraz z wiekiem. Blondynka obiecała sobie lata temu, że nigdy nie zamieni się w Cornelię Collins, a jeżeli do tego dojdzie, utopi się w jeziorze za miastem, aby jej dzieci nie musiały przechodzić przez te same tyrady, przez które notorycznie przechodziła Alex.
UsuńNa szczęście spotkanie z Sophie przywróciło dobry humor i przez kilka godzin świetnie się bawiła w towarzystwie swojej najlepszej przyjaciółki. Miała ochotę opowiedzieć jej o uczuciach, które wyzwala w niej od kilku dni Edward, ale w dalszym ciągu Sophia nie znała całej prawdy i tak, jak reszta społeczeństwa, była przekonana, że Collins od lat jest w szczęśliwym związku ze spadkobiercą Harolda Murray’a. Alex potrafiła dochowywać tajemnicy, a swoich broniła w szczególności, bo gdyby którakolwiek z nich ujrzała światło dzienne, wywołałaby skandal obyczajowy, o którym mówiono by przez kilka długich miesięcy na uliczkach Mariesvielle i Camden.
Po całym dniu poza domem, pierwszy raz cieszyła się, że może do niego wrócić i spędzić wieczór w towarzystwie Edwarda. Powoli zaczynała dopuszczać do siebie myśl, że mają przed sobą szansę, aby budynek, w którym zrobili z siebie współlokatorów, nazywać kiedyś ich domem.
Pchnęła mahoniowe drzwi i stanęła w holu, gdzie zrzuciła ze swoich nóg obcasy i odkładając je na półkę z butami, przeszła do salonu, w którym nie zastała nikogo. Nie przejęła się tym zbytnio, bo była jeszcze młoda godzina, a Edward mógł mieć kilka spotkań zaplanowanych na późniejsze godziny. Nie dopuściła do siebie również myśli, że mógł spędzać czas z tą kobietą, więc postanowiła nalać sobie odrobiny białego półsłodkiego wina i poczekać na niego na tarasie, gdzie usadowiła się w pozycji półleżącej na sofie. Stopy okropnie dawały o sobie znać po całym dniu spędzonym w wysokich szpilkach, nie pamiętała, kiedy ostatni raz miała je na nogach tak długo.
♥️
— Naprawdę chcesz się kłócić o to, które z nas jest większym tchórzem? Chyba nie zamierzasz upierać się przy tym, że jesteś ode mnie lepszy, Ed. To nie ja od dziesięciu lat próbuję udawać, że do niczego między nami nie doszło. — Doprowadzało ją to do ogromnej frustracji. Wciąż zgrywał tego porządnego elegancika panującego nad każdą sytuacją w swoim życiu, kiedy oboje wiedzieli, że to był zakrzywiony obraz rzeczywistości. Penelope była najlepszym przykładem na to, że nie był w stanie się ciągle kontrolować, a jego tchórzostwo przechodziło wszelkie granice. — Ja przynajmniej jestem świadoma tego, kim jestem. Nie oszukuję sama siebie, tylko innych. Ty z kolei robisz wszystko, by stworzyć dla siebie fałszywą rzeczywistość, z którą będziesz mógł jakoś żyć, bo nie jesteś w stanie zaakceptować prawdy i tego, co się wydarzyło. I ty twierdzisz, że ja jestem większym tchórzem? — zapytała drwiącym tonem. Może oboje byli po prostu cholernymi hipokrytami, może oboje powinni wreszcie się skonfrontować z tym, kim byli, ale na ten moment nie potrafili nawet rozwiązać jednego incydentu, który wstrząsnął podstawami ich znajomości.
OdpowiedzUsuń— Ja nigdy nikogo nie błagam — odparła hardo Penny, z wyraźną irytacją marszcząc brwi. Edward musiał wiedzieć, że nigdy nie przyznałaby się do słabości, nawet w chwili największej intymności, kiedy większość ludzi odsłaniała się, pod wpływem endorfin i bliskości drugiego człowieka wyznając swoje największe grzechy, pragnienia i lęki. Nie zasługiwał na jej delikatność, na jej szczerość – nie po tym, jak ostatnim razem całkowicie zdradził jej zaufanie, ograbił z godności, zagrał na jej poczuciu własnej wartości. Nie podobała jej się myśl, że właśnie ten mężczyzna był w stanie przejrzeć przez jej maskę, dostrzec, że pod grą pozorów skrywało się prawdziwe pragnienie, że być może jej obecność w jego biurze, jej prowokacyjne zachowanie i rozognione spojrzenia jedynie powierzchownie zdradzały jej intencje, jednocześnie odwracając uwagę od drugiego dna. Penelope czerpała satysfakcję z ich małej rozgrywki, podobało jej się szukanie słabych punktów w jego zbroi i uderzanie w nie raz po raz z zamiarem uszkodzenia jego silnego postanowienia, by trzymać się od niej jak najdalej. Gdyby Edward zaczął mocniej naciskać, zasłoniłaby się faktem, że był jednym z niewielu mężczyzn, którzy tak skutecznie opierali jej się przez niemal dekadę i zwyczajnie kręciły ją kolejne próby zawrócenia mu w głowie, ponieważ lubiła wyzwania. Dzięki nim życie w miasteczku wydawało jej się mniej nudne, skoro mogła zająć się podobną rozrywką. Gdzieś w tym wszystkim jednak leżała głęboko zakopana prawda, że Edward Murray zadrasnął jej duszę, kiedy po ich wspólnie spędzonej nocy, pełnej pasji i namiętności, odrzuconych masek, szaleństwa przenikającego się z pożądaniem, odrzucił ją. Po tym, jak jej matka odeszła, nie oglądając się za siebie, zostawiając dwójkę dzieci na pastwę ojca-tyrana; po tym, jak jej rodzony brat wybrał dla siebie nową rodzinę, w której czuł się szczęśliwy, pozwalając, by cała uwaga Dixona Seniora skupiła się na małej dziewczynce; Penelope przyrzekła sobie, że nikt więcej jej nie porzuci. To ona była siłą natury, nieposkromioną i piękną zarazem, niszczycielską i urzekającą. To ona zawsze odwracała się pierwsza, odchodząc, zanim ktokolwiek byłby w stanie ją skrzywdzić. To ona decydowała, kiedy i na jakich warunkach miała skończyć się ich noc, a Edward wstrząsnął tym wszystkim, niszcząc jej postanowienie. Być może po tylu latach powinna odpuścić, ale nie potrafiła – bo właśnie taka była. Małostkowa, złośliwa, dumna. Być może to właśnie Edward najlepiej znał jej wady, a jednak nie mógł zaprzeczyć, że pomimo świadomości, jak zabójcza potrafiła być, wciąż coś go do niej przyciągało. Nie wierzyła, że mogło być inaczej, ponieważ wtedy, kiedy ich wargi zetknęły się po raz pierwszy w zapierającym dech w piersiach pocałunku, coś się między nimi zmieniło.
Ogień, którego żadne z nich nie potrafiło ugasić mimo upływu lat, mimo jego narzeczeństwa, mimo jej krótkich, przypadkowych związków. Tak, pożądała uwagi Edwarda Murraya. Chciała, by ją dostrzegał wszędzie, gdzie się pojawiała; chciała prześladować go w jego snach, również na jawie, także w momentach, które spędzał ze swoją fałszywą narzeczoną. Nie mogła znieść myśli, że mógł po prostu zapomnieć, że te uczucia, które spalały ich dziesięć lat temu, nie odcisnęły na nim takiego samego piętna, jakie odcisnęły na niej.
UsuńPenelope igrała z nim, bawiła się, nie spodziewała się jednak, że mężczyzna postanowi wykorzystać przeciwko niej jej własną broń. Oddech uwiązł jej w gardle, a między ich ciałami przeskakiwały iskry, kiedy przesunął ją na blacie, dzięki czemu znalazła się na samym kancie, praktycznie opierając się o niego. Drżała, ale on również drżał i to była jedyna informacja, jakiej w tej chwili potrzebowała, nawet jeśli jednocześnie sączył jej truciznę do ucha. Uchwyciła się jego ramion, mocno wbijając paznokcie w gruby materiał marynarki, a jej wargi mrowiły, kiedy delikatnie otarł się o nie swoimi ustami w trakcie mówienia. Chciała go pocałować. Kurewsko pragnęła zatracić się w namiętnym pocałunku, ale wiedziała, że to oznaczałoby przegraną, więc powstrzymywała się, grając według zasad, które postanowił narzucić jej Edward.
— Myślałam, że jesteś dżentelmenem, Eddie. Dżentelmen nie rozmawiałby o innej kobiecie w tak intymnym momencie — upomniała go prześmiewczo Penny. — Skoro jednak chcesz się tak bawić… Widziałam, jak na nią patrzysz. Na przyjęciu zaręczynowym. Widzę też, jak patrzysz na mnie i nie jesteś w stanie mnie oszukać. Pragniesz mnie. Pragniesz się zatracić w tym, co mogę ci zaoferować, a czego ona nigdy ci nie da. Jeśli chcesz nadal się oszukiwać, że twoja grzeczna, ułożona narzeczona wyzwoli w tobie ten sam płomień, którego nie byłeś w stanie ugasić przez dziesięć lat, nie będę w stanie cię przed tym powstrzymać… ale mogę ci pokazać, że jest taka część ciebie, która już zawsze będzie należała tylko do mnie — szepnęła. Przywarła wargami do jego grdyki, uśmiechając się, gdy poczuła, jak podskakuje ona pod naporem jej ust. Wyznaczyła mokrą ścieżkę pocałunków wzdłuż jego mocno zarysowej żuchwy, by po chwili skierować się niżej, językiem sunąc po miejscu, w którym pod skórą było widoczne mocne tętnienie. Jej dłonie podjęły swobodną wędrówkę, przez jego barki, aż jedną rękę oparła na jego karku, drugą wplatając w jego włosy. Już dawno miała ochotę zniszczyć jego idealnie ułożoną fryzurę, a teraz miała idealną okazję, by roztrzepać jego ciemne, miękkie kosmyki, które prześlizgiwały się między jej palcami.
— Okłam mnie, jeśli jesteś w stanie, Edwardzie. Powiedz mi, że mnie nie pragniesz. Powiedz mi, że nigdy nie wracałeś myślami do naszej wspólnej nocy i to nie tylko po to, by umartwiać się nad sobą i zgrywać męczennika, a dlatego, że ci się podobało — oderwała się od niego, by móc odnaleźć jego ciemne spojrzenie i rzucić mu wyzwanie. Chciała patrzeć mu w oczy, widzieć walkę, jaką będzie ze sobą prowadził, przekonać się, jak daleko tym razem posunie się w ich rozgrywce.
okłam mnie, jeśli potrafisz
Wieczór był naprawdę przyjemny, lekko chłodnawy, ale ona myślami była już na piaszczystej plaży, zatapiając stopy w białym piasku, którego struktura przypominała mąkę. Potrzebowała odpoczynku od pracy w szpitalu, fanaberii swojej matki, staraniu sprostać się wymaganiom ojca. Ale najbardziej potrzebowała odpoczynku od tego idealnie wykreowanego życia, które prowadzili z Edwardem. Była zmęczona udawaniem i obsesyjnym chronieniem ich prywatności, bo ktoś przez przypadek mógłby odkryć, że przez ostatnie dziesięć lat byli dla siebie całkowicie obcymi ludźmi. Była zła na siebie, że tak długo musiało to trwać, że stracili tyle czasu na udawanie, kiedy wyraźnie to, czego ona tak bardzo pragnęła, ich wspólne szczęście było na wyciągnięcie ręki.
OdpowiedzUsuńOd zawsze była przekonana, że to mogło się udać. Wystarczyło się do siebie zbliżyć, porozmawiać, otworzyć na tę drugą osobę. Ich związek nigdy nie miał być skomplikowany, to oni go takim uczynili. Alexandra nie marzyła o miłości dla której traci się głowę, a cały świat przestawał istnieć. Jej życie nie było filmem, żadną komedią romantyczną. Raz straciła głowię dla mężczyzny, wystarczyło. Bolało. Więcej nie chciała przeżywać miłości, w której czujesz, że tracąc ją, tracisz siebie. To bezcelowe, a takie miłości na dłuższą metę i tak nigdy nie kończą dobrze. Namiętność i pożądanie ulatniają się z czasem, pozostawiając za sobą jedynie żal i wspomnienia. Ona chciała partnerstwa, stabilizacji, zrozumienia, małżeństwa opartego przede wszystkim na przyjaźni. I doskonale zdawała sobie sprawę, że Edward był idealnym kandydatem zarówno na jej męża, którego wybór zawdzięczała rodzicom, ale i partnera życiowego, z którym mogła stawić czoła światu. Zawsze stała obok niego, obojętnie czy był na szczycie i sukces gonił sukces, czy miał gorsze dni, w ciągu których chodził z chmurą burzową nad głową. Wiedziała, że z jego strony może liczyć na takie samo wsparcie.
Wyrwał ją z zamyślenia, gdy wszedł na taras i usadowił się na kanapie, kładąc jej stopy na swoje kolana. Zaskoczył ją po raz kolejny, bo jeszcze tydzień temu nie pomyślałaby, że Ed jest zdolny do takiej normalności. Do wieczorów spędzonych razem w domowym zaciszu, do bliskości i czułych gestów, które jeszcze mocniej mieszały jej w głowie. Jego dotyk palił jej skórę, gdy delikatnie masował jej stopy, a ona oddała się rozluźniającemu uczuciu, które rozchodziło się po jej ciele. Każdym kolejnym niespodziewanym gestem sprawiał, że w jej sercu rozpalało się coraz większe uczucie, a pragnienie bycia jego narastało, po tylu latach uśpione w zakamarkach jej duszy. Może kochała go od zawsze? przeszło jej przez myśl, gdy studiowała jego przystojną twarz, może po prostu nigdy nie dopuszczała do siebie tej myśli, a teraz wyskoczyła ona na światło dzienne, bo poczuła się zagrożona przez kobietę wspomnianą przez Maxa; podjudzona Edwardem, któremu zdawało się zależeć.
- Teraz już mój dzień jest miły – odezwała się po chwili, gdy uspokoiła rozszalałe z emocji serce, starając się nie myśleć jak bardzo chciałaby nadać tempa rozwijającemu się między nimi uczuciu i rozsiąść się na jego kolanach, zmieniając bieg tego wieczoru. Była rozważna i stateczna, nie chciała dać się ponieść chwili. Jeszcze nie teraz, skarciła się w myślach. – Cornelia uświadomiła mi, że będę musiała bardzo pilnować się, aby nie terroryzować naszych dzieci w ten sam sposób. Miała naprawdę wiele do powiedzenia w temacie ślubu i wesela… - spuściła głowę patrząc na swoje dłonie. Nie rozmawiali jeszcze o tym kroku i w sumie nie chciała psuć atmosfery w tej chwili, więc wolała nie przytaczać tyrad Cornelii i jej kolejnych pomysłów - … ale na to mamy jeszcze czas – zbagatelizowała sprawę machając ręką. – Popołudnie spędziłam z Sophie, słuchając o jej kolejnych podbojach miłosnych – Edward znał najlepszą przyjaciółkę swojej narzeczonej bardzo dobrze, bo często obracali się w swoim towarzystwie i doskonale znał jej charakter oraz upodobania. Sophie i Alex były jak ogień i woda, całkowicie różne, ale jednak dogadujące się bardzo dobrze. – Tym razem spotyka się z własnym trenerem pilatesu, gdybyś chciał za nią nadążyć, oczywiście… a jak minął twój dzień? – ujęła jego dłoń w swoją, gdy dotknął jej włosów i splotła je razem, kładąc na swoim udzie. – Czy rozpocząłeś już proces delegowania zadań? W przeciwnym razie twój telefon nie poleci z nami – zaczerwieniła się delikatnie, gdy powiedział jej, że pięknie wygląda, ale była naprawdę szczęśliwa, że ich związek ewoluował do takich wieczorów.
Usuń♥️
Jej instynkt nigdy jej nie zawiódł, a teraz szeptem odzywał się w jej duszy, powtarzając, że coś było nie w porządku. Przez dziesięć lat Edward uparcie jej się opierał, budując między nimi przestrzeń, kierując się tymi swoimi głupimi zasadami oraz moralnością, doprowadzał ją do szału udawaną obojętnością, a teraz wreszcie mury miały nagle runąć, kiedy odrobinę mocniej nacisnęła? To było zbyt piękne, by było prawdziwe, jednak w tej chwili nie chciała się nad tym zastanawiać. Postanowiła czerpać garściami z tego, co Edward odważy jej się z siebie dać; a dał jej więcej, niż się spodziewała. Jej ciało trawiła gorączka, kiedy swoimi dużymi dłońmi muskał jej skórę. Dotyk był subtelny, zdecydowanie delikatniejszy niż to, co sobie dali dekadę temu, ale przez to jeszcze bardziej rozpalający zmysły. Posłusznie oplotła go nogami w pasie, jęcząc cicho, gdy naparł na nią i mogła poczuć, jak bardzo sam był podniecony. Zakołysała biodrami, pragnąc doświadczyć go mocniej, pełniej pomiędzy zapraszająco rozchylonymi udami. Jej klatka piersiowa gwałtownie unosiła się i opadała w nierównym oddechu, a koronkowy materiał biustonosza drażnił wrażliwe piersi. Napięcie, jakie między nimi iskrzyło od samego początku, teraz stawało się niemal namacalne.
OdpowiedzUsuńCoś w niej pękło, kiedy usłyszała, jak wraz z westchnieniem z jego ust wydobywa się zdrobnienie jej imienia. Na chwilę zamarła z wargami stykającymi się z jego skórą, jej dłonie przerwały swoją wędrówkę, mocniej zaciskając się na jego mięśniach. Penelope nawet nie zdawała sobie sprawę, jak bardzo chciała usłyszeć swoje imię wypowiedziane przez niego z inną emocją niż odraza czy wściekłość. Podobało jej się, jak miękko brzmiały głoski spływające z jego języka, kiedy sprawiała mu przyjemność swoimi pieszczotami. Mogłaby się od tego uzależnić, ale wiedziała, że Edward jej na to nie pozwoli, ponownie zamykając się w swoim bezpiecznym bastionie, gdy tylko uświadomi sobie, co takiego zrobili.
Penny jęknęła cicho, kiedy stanowczo objął ją za szyję i wpił się w jej wargi. Sama często kontrolowała sytuację, zwłaszcza w łóżku, niewielu mężczyzn było w stanie dotrzymać jej kroku i sprostać namiętności, którą była w stanie zaoferować, więc kiedy pojawiał się partner gotowy spróbować ją ujarzmić, była wniebowzięta. Edward pokazał jej to dekadę temu, gdy zrzucił wszystkie maski i wziął od niej to, czego potrzebował, jednocześnie razem z nią spalając się w ogniu żarliwości. Szept jego dotyku wciąż rozchodził się po jej ciele, teraz z powrotem przybierając na sile, gdy Ed przywracał do życia wszystkie wspomnienia swoimi pieszczotami. Właśnie tego pragnęła – jego niepodzielnej uwagi, całkowitego oddania, nieskończonej przyjemności. Jego pocałunków, pasji, pieszczot. Zamierzała wziąć od niego wszystko, w zamian nie zostawiając nic dla Alexandry.
— Nie musimy wracać do tego, co było. Możemy napisać tę historię na nowo. Jeszcze bardziej płomienną, jeszcze bardziej rozkoszną — odparła szeptem, leżąc na biurku. Pod plecami czuła chłodny, mahoniowy blat, na sobie z kolei żar promieniujący z przyciśniętego do niej twardego ciała Edwarda. Było idealnie.
Dopóki Ed nie postanowił tego zniszczyć.
Słodycz mieszała się z goryczą, zadowolenie z rozczarowaniem, radość z gniewem. Edward umiejętnie dawkował emocje, pomiędzy czułe zapewnienia przeplatając zimne uwagi, które miały zadawać jej rany niczym perfekcyjnie naostrzone sztylety. Ile z jego słów było prawdą, a ile kłamstwem? Nie potrafiła odgadnąć, zbyt głęboko zanurzona w swoim własnym pożądaniu, by chłodnym, badawczym wzrokiem doszukiwać się prawdy w jego ciemnych oczach. Czuła się tak, jakby jej ciało skuwał lód, kiedy Edward się od niej odsunął, zabierając ze sobą całe ciepło. Przez kilka długich sekund po prostu leżała na biurku, dysząc ciężko i próbowała zapanować nad sobą, pomyśleć nad swoimi kolejnymi krokami.
Nie mogła znieść myśli, że mężczyzna tak po prostu zatriumfuje. Głęboko w jej środku wzbierała furia, którą jednak starała się trzymać mocno na wodzy. Nie mogła mu dać tej satysfakcji, nie mogła w tej chwili utracić kontroli nad sobą, nawet jeśli marzyła tylko o tym, by rozszarpać go na strzępy albo przynajmniej wbić jeden z długopisów walających się teraz gdzieś na podłodze prosto w jego oko. Bardzo powoli podniosła się do pozycji siedzącej, patrząc na niego i gotowała się cała, gdy ścierał każdy ślad będący dowodem ich namiętności. Ignorowała kłucie na dnie serca i pulsowanie między nogami, które miało pozostać niezaspokojone. Mógł zachowywać się tak, jakby scena sprzed chwili nie wywarła na nim wrażenia, ale przecież Penelope czuła drżenie jego ciała, szybkie bicie serca pod palcami, jego erekcję… Słyszała pragnienie w jego głosie, gdy wypowiedział jej imię… Nie mógł udawać. Jak śmiał tak z nią pogrywać?!
UsuńZeskoczyła z biurka i pokonała dzielącą ich odległość. Palcami chwyciła go za podbródek i wpiła się w jego usta, niemal miażdżąc je w namiętnym, dzikim pocałunku, który musiał zostawić po sobie trwałe wrażenie.
— Następnym razem, kiedy ją pocałujesz, będziesz myślał o mnie. Będziesz czuł na swoich ustach mój smak, w nozdrzach zapach moich perfum, pamiętał drżenie mojego ciała, kiedy wzajemnie się rozpalaliśmy — wyszeptała wprost w jego usta, gdy wreszcie się od niego oderwała. Zaciskała palce tak mocno na jego żuchwie, że jej knykcie pobielały. Z drwiącym uśmiechem chwyciła skrawek jego kołnierzyka i przycisnęła do niego wargi, zostawiając na śnieżnobiałej koszuli ślad szminki. — Lepiej przebierz się, zanim wrócisz do domu. Chyba że chcesz jej wytłumaczyć, co takiego dzisiaj robiłeś w pracy… — Cofnęła się, zaciskając dłonie w pięści, bo nie ufała sama sobie. Oparła się pośladkami o kant biurka, próbując odzyskać równowagę, bo wciąż kręciło jej się w głowie. Była wściekła i chciała go ukarać. Nie podobało jej się to, jak z udawanym spokojem usuwał z siebie ślady ich dzisiejszej bliskości, jak pocierał skórę w miejscach, w których go dotykała, jakby brzydził się jej pieszczotą. Pragnęła go zniszczyć, a jednocześnie przeniknąć do jego głowy, zajść mu za skórę tak, żeby nigdy nie mógł pozbyć się jej ze swojego krwioobiegu.
Nagle jednak jej twarz wygładziła się, stopniowo zaczynało jej się w głowie przejaśniać. Penny zbliżyła się do niego. Jej wysokie szpilki zdradzały kolejne kroki, które stawiała w jego kierunku, zatrzymując się tuż za jego plecami. Edward był wysokim mężczyzną, jednak obcasy dodawały jej brakujących centymetrów, dzięki czemu mogła oprzeć swój podbródek na jego barku, jednocześnie ramionami oplatając go w pasie, kiedy przywarła do jego ciała, spoglądając na ich wspólne odbicie w lustrze.
— Powiedziałeś dzisiaj, że… jak to ująłeś… twoja narzeczona nie musi udowadniać ci swojej wartości. Myślę, że miałeś rację, Ed. Razem udowodniliśmy właśnie, jaką przedstawia dla ciebie wartość, czyż nie? — spytała spokojnie Penelope. Jej jasne pukle otaczające jej okrągłą, zarumienioną twarz, duże, błękitne oczy i drobna sylwetka w połączeniu ze zwodniczo niewinnym tonem głosu wytwarzały iluzję anielskiej delikatności, ale złośliwe iskry błyszczące w tęczówkach i kąciki ust układające się w zarysie drwiącego grymasu zdradzały prawdę na temat jej zepsutej natury. Biedny Ed zarzekał się, że Alexandra była dla niego wszystkim, jednak gdyby rzeczywiście tak było, nie pozwoliłby sobie na kolejną chwilę słabości. Nie, maniak kontroli w nim nie pozwoliłby jej się do siebie zbliżyć nawet na milimetr, gdyby był w pełni oddany swojej fałszywej narzeczonej, tymczasem zrobili o wiele więcej niż tylko droczyli się ze sobą, ciągnąć dobrze im znaną grę. Pojawiły się nowe zasady, nowe możliwości i chociaż Penelope była wściekła, że Edward odsunął się od niej, zostawiając ją rozgrzaną i wilgotną, pragnącą więcej, jednocześnie nie potrafiła stłumić satysfakcji i dreszczyku emocji.
Po raz pierwszy od lat zostali sami w jednym pomieszczeniu i słodki, kochany Ed złamał się zaskakująco szybko, pozwalając jej się do siebie zbliżyć w sposób, który powinien być zarezerwowany wyłącznie dla jego partnerki. Nie podobała jej się jedynie myśl, że zdawał się wymykać spomiędzy jej palców jak niesforna marionetka walcząca ze swoim lalkarzem, miała jednak czas, by przypomnieć mu, gdzie znajdowało się jego miejsce.
Usuń— Możesz myśleć, że wygrałeś, jednak jestem bardzo ciekawa, czy będziesz potrafił spojrzeć jej w oczy, kiedy wrócisz dzisiaj do domu. Czy będziesz umiał spojrzeć w swoje własne odbicie bez napierającej złości oraz poczucia, że ponownie zdradziłeś jej zaufanie. Możesz sobie powtarzać do znudzenia, że przecież mi się oparłeś, że wcale nie posunęliśmy się tak daleko, że nie masz powodu, by czuć się winny, ponieważ zwyciężyłeś swoje żądze, ale kogo będziesz w stanie oszukać? — Zwilżyła swoje wargi koniuszkiem języka, nie spuszczając spojrzenia z jego twarzy w odbiciu. Delikatnie przechyliła głowę, zbliżając usta do jego ucha, delikatnie muskając wargami jego płatek. — Dotknąłeś mnie, Edwardzie. Pocałowałeś mnie. Czułam szybkie bicie twojego serca, przyspieszony oddech, to, jaki twardy się dla mnie zrobiłeś. Nadal mnie pożądasz. Wystarczająco mocno, by położyć mnie na swoim biurku, znaleźć się między moimi udami; by pozwolić na to, bym ja również dotykała ciebie. Do swojej kolekcji głęboko skrywanych wspomnień będziesz mógł dołożyć kolejne, Edwardzie. Słodkich snów. Oboje wiemy, że będziesz dzisiaj śnił o mnie, nawet jeśli w twoim łóżku będzie leżała inna kobieta niebędąca mną. — Penelope nie miała co do tego wątpliwości. Wiedziała, że jego głowę będą nawiedzały obrazy, różne scenariusze, do których mogłoby dojść – zarówno w sytuacji, w której nie miałby wystarczająco silnej woli, jak i te, w których odepchnąłby ją od siebie szybciej. Była wściekła, że nie dał jej tego, czego chciała, już teraz, zamierzała jednak zadowolić się tym, że przez najbliższe dni, może tygodnie będzie tą osobą, o której Edward będzie myślał najczęściej; czasami wyobrażając sobie ją wijącą się pod nim w rytm jego mocnych pchnięć, w jego zroszonych potem ramionach, obezwładniona przez ogarniającą ją ekstazę, czasami przeklinając jej imię, zastanawiając się, co go podkusiło, by pozwolić jej na tak wiele. Zawsze wisiał nad ich głowami ten sam miecz obosieczny, niosąc ze sobą rozkosz i zagładę.
— Dostaniesz swoją odpowiedź na propozycję współpracy, ale myślę, że dostarczę ci ją osobiście. Jestem ciekawa, co jeszcze chciałbyś ze mną zrobić na tym biurku — wymruczała, całując go miękko w policzek, zanim wreszcie wypuściła go ze swoich objęć i cofnęła się o krok. Niezwykle powoli poprawiła swoją szminkę w lustrze, by następnie wygładzić koszulę, którą Edward zmiął, gdy pragnął dotknąć jej nagiej skóry. Każdy jej krok był od nowa przemyślany, sztuczny w swojej kontroli, kiedy przemierzała pokój, zbierając swoje rzeczy, jakby to ona zdecydowała, że ich spotkanie dobiegło końca, nie Eddie. — Do zobaczenia, Ed. Jeśli nie będziesz mógł zbyt długo wytrzymać beze mnie, masz mój numer — rzuciła jeszcze prześmiewczo, nasuwając z powrotem na nos ciemne okulary, zanim z dumnie uniesionym podbródkiem opuściła jego gabinet, wciąż czując na wargach jego smak.
play with me, Eddie, play with fire
Alexandra wtuliła się w Edwarda będąca zaskoczona nie tylko jego gestem fizycznym, ale i tym, co powiedział: (…)a ja sobie odpuszczę. Postaram się, naprawdę, brzmiało dziwnie z jego ust. Mężczyzna zawsze miał poukładany grafik, którego obsesyjnie pilnował, a przez ostatnie dziesięć lat bywały chwile, kiedy aby wcisnąć swoją obecność w jego starannie zaplanowany dzień, musiała konsultować się z Dory, jego wieloletnią asystentką. Przywykła do tego, choć na początku nie było łatwo pogodzić się z tym, że Murray nie odpuści swojej pracy, a tym bardziej nie odpuści skrzętnie zaplanowanych wydarzeń. Dostosowała się najlepiej jak potrafiła, skoro tak miało wyglądać ich życie, to nie odnajdywała potrzeby walczyć z tym i utrudniać jeszcze bardziej ich relacji.
OdpowiedzUsuń- Nawet nie wiesz, jak dobrze brzmi to z twoich ust. Musisz od czasu do czasu odpuścić, masz naprawdę dobrych współpracowników w firmie, którzy dadzą radę cię zastąpić, musisz im chyba tylko trochę zaufać. Poza tym, Harold będzie nad nimi trzymał piecze… – ułożyła policzek wygodnie na jego klatce piersiowej, czując się zaskakująco bardzo komfortowo w objęciach mężczyzny. Owszem, nie był to ich pierwszy raz, kiedy byli tak blisko siebie, różnica polegała jednak na tym, że tym razem nie było dookoła nikogo, kogo musieliby przekonywać do swojego związku, do prawdziwości ich uczuć. Nie musieli wchodzić w wyćwiczone role i odgrywać po raz kolejny tak dobrze znany im teatrzyk. Dzisiaj wtulała się w niego z najprostszego powodu: oby dwoje tego chcieli, jakby w końcu udało im samym siebie przekonać do słuszności tego związku.
Dwoje ludzi, którzy choć może nie byli sobie romantycznie pisani w gwiazdach, zostali przeznaczeni sobie przez konwenanse i umowy biznesowe. Dwie rodziny, tak bardzo pragnące poszerzenia swoich wpływów, pchnęły ich ku sobie, aranżując pierwsze randki, a później dosadnie dając do zrozumienia, że tak właśnie to musi być. Pierwszy raz w życiu Alexandra pomyślała, że ten plan naprawdę miał prawo zadziałać, a Cornelia Collins miała rację mówiąc, że miłość przyjdzie z czasem; chciała wierzyć, że ich czas w końcu nadszedł i byli właśnie świadkami narodzin uczucia, którego nikt się tak naprawdę nie spodziewał, po tym, jak przez ostatnie dziesięć lat żywili do siebie tylko szacunek.
Nigdy nie zastanawiała się co będzie odczuwać, gdy dzień ich ślubu w końcu nadejdzie. Odwlekane w nieskończoność zaręczyny sprawiły, że nie zaprzątała sobie głowy ani swoimi uczuciami w związku z ich przyszłym małżeństwem, ani tym bardziej nigdy nie dopuściła do siebie myśli, że będzie się z tego powodu cieszyć czy smucić. Zakodowała sobie w głowie, że to kolejny krok, który muszą wykonać i nie zaprzątała sobie tym głowy, skupiając się na teraźniejszości. Ale czy nie była, jak każda inna kobieta, która chciałaby zaznać choć trochę romantyzmu w tym dniu? I czy chciałaby powierzyć go w ręce Cornelii? Oj, na pewno nie.
Na chwilę wstrzymała oddech, gdy usłyszała padające z ust mężczyzny słowa. Cieszę się, że jesteś. Poczuła jak przyjemne ciepło rozchodzi się po jej klatce piersiowej, a serce bije znacznie szybciej. Edward nie miał najmniejszego pojęcia jak na nią w tym momencie działał. Budził głęboko ukryte pragnienie bycia potrzebną, bycia kochaną, które od lat było uśpione na dnie serca. Już prawie zapomniała, że miała tak trywialne potrzeby, tak ludzkie. Zmuszona zapomnieć o nich przed laty, teraz zdmuchiwała głęboko osadzony na nich kurz. Tęskniła za uczuciem bycia chcianą. Popatrzyła na niego spod kaskady długich rzęs, które tego ranka delikatnie pomalowała jedynie tuszem i uśmiechnęła się ciepło, a wzrok utkwiła na jego ustach, mając wielką ochotę złożyć na nich pocałunek. Nie odważyła się jednak, bojąc się zabrać Edwardowi kontrolę, która była dla niego tak ważna. Czekała na to tak długo, pośpiech był złym doradcą, mieli przed sobą jeszcze wystarczająco czasu, więc spuściła wzrok, uprzednio zgarniając z końca sofy jasny pled, którym okryła ich dwoje.
Usuń- Chciałabym, żeby było już tak zawsze, zmarnowaliśmy wystarczająco dużo czasu… - powiedziała cicho, patrząc na ich splecione dłonie. Czy zastanawiała się skąd ten nagły przypływ uczuć? Owszem. Ale czy gdyby zapytała o powód, czy chciałaby usłyszeć brzydką prawdę, że spowodowany jest on wyrzutami sumienia? Nie. Wiec ugryzła się w język nie chcąc psuć chwili i nie zadawać niewygodnych pytań. - Zarezerwowałam nam rejs łodzią po zatoce w Cabo San Lucas, o zachodzie słońca. Jeżeli nam się poszczęści to powinniśmy zobaczyć delfiny w ich naturalnym środowisku…
♥️
- Zobaczysz o wiele więcej niż mnie na tle zachodu słońca, obiecuję – roześmiała się na myśl o wszystkim, co chciała mu pokazać w Cabo. Uwielbiała to miejsce, w którym gościła przynajmniej raz na kilka miesięcy, ciągnięta przez swoją najlepszą przyjaciółkę. Może nie powinna się chwalić głośno i akurat przed Murrayem, jak daleko była w stanie się posunąć by zaznać dobrej zabawy, gdy w pobliżu nie było jej rodziców, przyszłych teściów, czy ludzi, którzy mogli im donieść o zachowaniu Alexandry Collins, która przemykając ulicami Mariesville czy Camden jawiła się wszystkim jako osoba nader wyważona i dostojna. Nikt nie spodziewałby się po niej, że zjawi się w The Rusty Nail i podąży śladem Sophie, wystukując w kowbojkach, rytm do hitu Dolly Parton. – Zabiorę cię na najlepsze tacos, przygotowywane w obwoźnej kuchni doczepionej do starego motocykla. Niebo w gębie, nigdy nie jadłam lepszych – podekscytowała się wizją pokazania mężczyźnie swoich ulubionych miejsc w meksykańskiej miejscowości.
OdpowiedzUsuńWcześniej podróżowali razem, choć zdarzało się to bardzo sporadycznie i nigdy nie było w celach rekreacyjnych, a raczej służbowych. Raz nawet spędzili kilka dni w słonecznej Toskanii, gdzie zostali zaproszeni na ślub jednego z kontrahentów Murray Orchards & Co., z tego wyjazdu Alexandra wróciła jedynie z garścią rozczarowań, które Ed dostarczył jej będąc przykutym ciągle do laptopa i telefonu, kontrolując nieustannie co działo się w firmie. Na własną rękę zwiedzała wynajętym Fiatem 500 kręte ścieżki malowniczych rejonów Italii, odwiedzając małe, rodzinne winiarnie i degustując w nich wina oraz oliwy z oliwek. Nie zwróciła mu jednak ani razu uwagi, że oprócz próbnej kolacji oraz samej uroczystości, nie interesował się nią, traktował jak zbędny nadbagaż, totalnie olewając i nie spędzając z nią ani chwili, po za tymi, które wypadało.
Tym razem miało być inaczej.
Mieli poświęcić czas tylko sobie i kiełkującemu między nimi uczuciu, na które czekała tak długo, gorliwie znosząc każdą sytuację, w której Edward odpychał ją od siebie, zamykał na możliwości, które mu oferowała. Cierpliwie czekała, aż w końcu zauważy, że nigdy nie musiał szukać, że ich niegdysiejsza umowa o układaniu sobie życia na boku, nie miała racji bytu, bo Alexandra nigdy nie miała zamiaru szukać miłości poza ich domem. Przez dekadę na zmianę a to wierzyła, że mężczyzna w końcu zwróci na nią uwagę, a to zabijała w swoim sercu resztki tlącej się wiary w to. Teraz jednak czuła, jak w jej sercu rodzi się na nowo nadzieja i była gotowa uwierzyć w deklarację Edwarda, że teraz będzie tak już zawsze.
- Tutaj nie ma żadnego jeśli, Ed – odparła dziarsko, pewna tego, co za chwilę powie. – Nie po to jestem z tobą od dziesięciu lat, by do tego dnia miało nie dojść. – odsunęła się na chwilę od bruneta i popatrzyła mu głęboko w oczy. Mógł z niej czytać jak z otwartej księgi, bo w Alexandrze Collins nie było ani krzty zawahania. Od dawna ich związek przestała traktować jako układ biznesowy dwóch szalonych sześćdziesięciolatków, którzy zamarzyli sobie ekspansję swoich firm i przymusili swoje dzieci do ożenku. Ona się nigdzie nie wybierała. – Ten dzień będzie o nas, bo ja już nie chcę niczego udawać… - położyła dłoń na jego policzku i przejechała kciukiem po jego dolnej wardze, krew w jej żyłach zaczęła buzować od narastającego zdenerwowania uczuciami, które ją przepełniały. - …czekałam wystarczająco długo żebyś mnie zauważył>/i>. Jak ja cholernie pragnęłam żeby ten mur, którym się otaczałeś w końcu runął, żebyś wpuścił mnie do swojego świata... Nie odpuść teraz, proszę – ściszyła głos, wciąż patrząc mu w oczy. – Ja naprawdę nie oczekuję wiele… - tylko mnie pokochaj, dodała już w myślach, gryząc się w język.
UsuńSerce biło jej jak szalone, a mózg jeszcze nie do końca przetworzył, co tak naprawdę mu powiedziała. Umyślnie odkryła wszystkie karty, bo nie byli już dziećmi, a w chowanego bawili się przez ostatnią dekadę. Atmosfera, która panowała dookoła nich, dodała jej odwagi, by uzewnętrznić to, co kłębiło się w niej tak długo, co skrzętnie chowała na dnie swojego serca. Chciała Edwarda Murray’a dla siebie, w prawdziwym tego słowa znaczeniu, a nie tylko jako biznesowego partnera. Przecież i tak jej nie zależało na tym, co stanie się z jej rodzinną firmą. Może już dawno przestała spełniać oczekiwania swojego ojca, a trwała u boku Edwarda bo nie potrafiła odnaleźć się w świecie, w którym miałoby go zabraknąć?
- Chcę żeby nam się udało – jej wzrok znów spoczął na jego wargach. Nigdy nie posmakowała jego ust na swoich, nie wiedziała czy całuje miękko i nieśpiesznie, czy może gwałtownie i z pasją. Jedyne na co mogła liczyć, były muśnięcia wargami jej policzka, by udawać w tłumie, jak piękną parę tworzą. – Pieprzyć to, Ed jesteśmy dorośli, chcę tego… – odcięła chłodne kalkulacje swojego umysłu, wyważone zachowanie i udawanie, że ma nad sobą kontrolę, po czym wpiła się w jego usta z nadzieją, że jej nie odrzuci.
It's becoming something that's impossible to ignore ♥️
Cały świat na moment stanął, a sekundy w oczekiwaniu na ruch Eda zdawały się niemiłosiernie dłużyć. Jednak gdy położył swoją dłoń na jej plecach i przyciągnął do siebie, wszystko dookoła zaczęło pędzić. Czekała latami na ten moment, by w końcu poczuć smak jego ust na swoich. Ten pocałunek oznaczał o wiele więcej, niż tylko zwykłe pragnienie. Był desperacki, pełen lęku i tęsknoty, bo Alex bała się, że to tylko realistyczny sen, który nawiedza ją w nocy, by zmącić jej spokój ducha. Jednak gdy na sekundę otworzyła oczy, by spojrzeć czy to wszystko jest prawdą, Edward był obok, prawdziwy i równie spragniony jak ona.
OdpowiedzUsuńPrzylgnęła do niego całym ciałem, siadając na jego udach okrakiem. Obcisła, niebieska sukienka, którą ubrała tego dnia, podwinęła się na wysokość bioder, odkrywając opalone uda. Każdy kolejny dotyk mężczyzny na jej ciele wywoływał w niej dreszcze. Tak długo pragnęła aby w końcu potraktował ją jako kobietę, z którą może zrobić wszystko, naznaczyć swoimi pocałunkami, posiąść w każdym miejscu w ich wspólnym domu. Tęskniła do niego od tylu lat, że w końcu zaczęła ignorować te pragnienia, uciekając w pracę, czy organizację kolejnych eventów charytatywnych. Łapała się każdej odskoczni, byleby nie myśleć o tym, jak bardzo pragnie jego uwagi, dotyku, spełnienia każdej fantazji, która przychodziła jej na myśl, gdy widziała go w czarnym, szytym na miarę garniturze, w który podniecał ją nieustannie od dnia, kiedy się poznali.
- Nawet nie wiesz, jak długo marzyłam o tym – wyszeptała pomiędzy pocałunkami, gdy przenieśli się na kanapę w salonie. Ponownie usiadła na nim okrakiem, na chwilę odrywając od niego swoje usta i patrząc z figlarnym uśmiechem na swojego narzeczonego. – Było zbyt wiele nocy, w których śniłam o tym, kiedy w końcu zbliżymy się do siebie i poczujesz, jak bardzo cię pragnę, Ed. Całą sobą – przejechała językiem po jego żuchwie, by obsypać jego szyję muśnięciami swoich nabrzmiałych warg. Dłonie ułożyła na ramionach, a gdy na chwilę podniósł się z oparcia, zsunęła z niego marynarkę i odrzuciła ją na podłogę za nimi. – Uwielbiam patrzeć na ciebie w garniturze – zamruczała mu do ucha i przygryzła jego płatek, zabierając się przy tym za guziki śnieżnobiałej koszuli. Drżącymi rękoma poczęła odpinać pierwszy z nich, a gdy ten ustąpił zabrała się za kolejne, by po chwili mieć przed oczami idealnie wyrzeźbioną klatkę piersiową Edwarda.
Nie raz widywała go na wpół nago. Gdy wychodził spod prysznica, owinięty jedynie ręcznikiem, czy spędzał wolne popołudnie nad ich basenem, w ciepłe letnie dni. I zawsze z takim samym wręcz nabożnym zachwytem kontemplowała każdy skrawek odsłoniętego ciała z oddali. Teraz mogła nie tylko dotknąć, ale obsypać je pocałunkami. Był jej, wiedziała, że poddał się pragnieniu posiadania Alexandry i nie było już od tego odwrotu. Tej nocy mieli przypieczętować złożone sobie obietnice, swoje narzeczeństwo, łącząc się w tańcu spragnionych kochanków na tej kanapie, bo byli zbyt niecierpliwi, by pokonać schody dzielące ich od jednej z sypialni.
Nie była już tą samą Alexandrą Collins, którą prezentowała na co dzień i którą znali ludzie. Podniecenie, które w niej buzowało uwolniło część niej, którą zamknęła na klucz głęboko w sobie lata temu. Dzisiaj w końcu mogła ponownie ujrzeć światło dzienne, przestać udawać, że jest grzeczną i ułożoną kobietą, która posłusznie trwa u boku swojego mężczyzny. Dzisiaj chciała być posłuszna swojemu mężczyźnie, ale w całkowicie inny sposób, odkrywając nieznane im dotąd lądy, zapuszczając się w najdalsze zakamarki jego ciała i duszy. Doprowadzając go do spełnienia, o które później będzie błagał ją każdego dnia, zapominając o kobietach, które były przed nią. Myśl, że od teraz będzie krzyczał już tylko jej imię, gdy wypełni ją całą swoją męskością, sprawiała, że Alex wariowała. Była chciwa, nieokiełznana, chciała wszystkiego, co mógł jej dać. Na sofie, stole, czy biurku w gabinecie. Chciała go całą sobą przez całą noc, już zawsze. Od teraz nie pozwoli, aby inna kobieta zawróciła mu w głowie, bo Edward Murray należał do niej i chciała dopilnować, aby to nigdy się nie zmieniło.
UsuńJak bardzo myliła się, gdy myślała o ich małżeństwie, jako czystym kontrakcie biznesowym. Jak mogłaby tak trwać, wiedząc, że każdy jego dotyk rozpalał ją do czerwoności i doprowadzał do szaleństwa. Cokolwiek łączyło ich jeszcze przed chwilą, zostało zresetowane przez pożądanie, któremu w końcu dali upust.
Alex była niecierpliwa, zachłanna. Wystarczająco długo czekała, by pozwolić sobie na ofiarowanie siebie Edwardowi. Chciała natychmiast zaspokoić swoje rządze, poczuć go w sobie i dojść, wykrzykując jego imię. Nie chciała powolnej akcji, ze zbyteczną delikatnością. Jeszcze przyjdzie czas na powolne poznawanie swoich ciał. Nakierowała jego dłoń pomiędzy swoje uda, czekając aż wsunie tam swoje palce i zobaczy, jak bardzo gotowa była przyjąć go całego.
- Chcę cię natychmiast – wychrypiała do jego ucha, rozpinając zamek jego spodni.
We've waited way too long, want you right now, anything you want
[Cześć braciszku 💜 Dziękuję za powitanie Anny i niesamowicie się cieszę, że wpasowała się w ich rodzinkę! Nie jestem zbyt dobra w rozpoczęcia, ale lecimy z tym! ^^]
OdpowiedzUsuńAnna uwielbiała jesień, była w niej zaklęta jakaś magia i choć kochała każdą z pór roku, to zdecydowanie była jesieniarą, a zupa dyniowa którą robiła nie miała konkurencji w całym Mariesville a nawet poza jego granicami. A kiedy na ziemię spadały pierwsze złociste liście to dom Murrayów wypełniał się zapachem cynamonek, pieczonych przez Annę. Kiedy inni narzekali na ściskające zimno, wiatr wiejący w oczy czy zimny deszcz, ona pożyczała im jedną ze swoich ulubionych książek, paliła ogień w kominku i robiła gorącą czekoladę; chyba zdołała przekonać nawet największą marudę, że jesień jest fajna. A już szczególnie jej początek i wrzesień, kiedy to odbywał się coroczny festiwal jabłek, którego była niesamowitą fanką. Często wraz z mamą pomagała w jego organizacji, co sprawiało jej ogrom radości. W każdej z pór roku potrafiła znaleźć coś niesamowitego, skupiając się raczej na zaletach niż wadach i będąc szczęśliwa, że może doświadczać zarówno śniegu jak i słońca rozświetlającego twarz. Taka była właśnie Anna Murray, cieszyła się każdą chwilą i potrafiła doceniać wdzięki otaczającego ją świata; natura była czymś co szczerze kochała, prosto z głębin swojego serca.
Tego dnia miała skrócone zajęcia, więc postanowiła złożyć swojemu bratu niespodziewaną wizytę w jego biurze w Murray Orchards. Wiedziała, że tego dnia miał mieć spotkanie biznesowe z Penelope Dixon, której chciał zaproponować współpracę. Wiedziała też, że takie spotkania stresują Edwarda, więc chciała dać mu poczucie, że może na nią liczyć, że zawsze będzie obok niego, oferując mu wsparcie. Po drodze zaszła do ich ulubionej kawiarni po dwie dyniowe latte, co prawda wiedziała, że Ned woli mocniejszą kawę, ale czy mógł ją winić, że chciała mu trochę osłodzić życie? Wychodząc z auta, dostrzegła Penny, której pomachała z uśmiechem, ta jednak chyba jej nie dostrzegła i pośpiesznie się oddaliła. Anna jednak nie zraziła się tym, myśląc, że kobieta pewnie się gdzieś spieszyła. Weszła do budynku i przywitała się z recepcjonistką. Po krótkiej wymianie uprzejmości ruszyła w kierunku gabinetu brata i weszła bez pukania, czując się zdecydowanie jak u siebie.
— Cześć Ned! Minęłam się z Pen… — tu urwała, zastając nietypowy dla swoich oczu widok. W biurze panował całkowity rozgardiasz, co było niepodobne do Edwarda. Miał wręcz małą obsesję na punkcie porządku, zawsze dbał by wszystko było uporządkowane i miało swoje miejsce. Ona miała podobnie, więc możliwe, że była to zmora rodziny Murray. Taki bałagan lekko ją zaniepokoił. — …więc wnioskuję, że Wasze spotkanie się skończyło… — dokończyła pod nosem. Odstawiła dwie kawy na totalnie puste biurko nieco skonfundowana. — Hmm… — mruknęła ponownie. — Przeszła tu burza? — spojrzała na Edwarda, który zawsze był opanowany i spokojny, teraz jednak było inaczej, na jego twarzy malowały się widoczne emocje i choćby nie wiem jak bardzo chciał to nie był w stanie ich ukryć.
Biurko było ogołocone ze wszystkiego, stała na nim jedynie kawa, którą przyniosła Anna i sprzęt elektroniczny. Różne dokumenty walały się po podłodze. Mimo że było to jego biuro i jego syf, to zaczął on irytować Anę i nie mogła się powstrzymać, zaczęła zbierać rzeczy z podłogi.
— Pomogę Ci to posprzątać, a w międzyczasie opowiedz mi o spotkaniu z Penny. — powiedziała miękko, a jej głos był kojący, zupełnie jak głos ich matki, tak jakby chciała go w ten sposób uspokoić. — Chyba nie poszło po Twojej myśli? — ułożyła teczki na biurku i dopiero teraz dostrzegła ślad szminki na kołnierzyku jego koszuli.
Nie skomentowała tego, mimo że język ją okropnie świerzbił. Początkowo myślała, że zrzucił wszystkie rzeczy z biurka, bo spotkanie poszło mu źle, nie udało się nawiązać współpracy i zrzucił wszystkie rzeczy z biurka w złości, ale to przecież nie pasowało do jej brata. W głowie zaczęła tworzyć zupełnie inną historię, że on… on i Penny, na tym biurku, tutaj, dosłownie przed chwilą… mimowolnie się skrzywiła, a z rozmyślań wyrwał ją dopiero głos brata.
Usuńsiostrzyczka
Spędy rodzinne miały to do siebie, że były spędami. Podczas ich trwania gromadziło się dużo ludzi, w dodatku ludzie ci niekoniecznie pałali do siebie sympatią, a spotykali się ze sobą, bo musieli, bo byli rodziną, bo łączyło ich pokrewieństwo lub powinowactwo. Betsy jednak lubiła spędy rodziny Murray. I to nie tylko tej, której początek dało małżeństwo Bernarda i Bethany, ale również tego odgałęzienia rodziny trzymającej w ryzach jednej z największych, jeśli nie największy jabłkowy biznes w Mariesville. W dni powszednie nie spędzali ze sobą dużo czasu, Betsy nie pamiętała wakacji, które w większości spędzałaby w towarzystwie kuzynostwa, chociaż i Anna, i Edward przewijali się w jej wspomnieniach, jednak jakiekolwiek relacje zaczęli budować raczej w wieku nastoletnim, kiedy ich ojcowie wyciągnęli do siebie dłonie i zakopali dawne niesnaski głęboko pod ziemią, po której nie stąpali już ich rodzice, a dziadkowie młodszego pokolenia. Betsy, wraz z mijającymi latami, dostrzegła, że rozejm braci Murray wpłynął pozytywnie nie tylko na ich rodziny, ale też na ich samych. I Bernard, i Harold spotykali się od czasu do czasu w towarzystwie swoich żon, aby nadrobić minione lata.
OdpowiedzUsuńBetsy czasami zastanawiała się nad tym, jakby to było, gdyby to Bernard, starszy z braci, objął realną władzę nad Murray Orchards & Co. Czy żyliby w tym wielkim domu, za którym rozciągały się połacie sadu? Czy byłaby listonoszką? Czy w ogóle zdecydowałaby się na studia na Northwestern? Jednak była wdzięczna za to, że ani ona, ani jej bracia nie musieli szykować się przez całe swoje życia do podjęcia roli, do której żadne z nich tak naprawdę się nie nadawało. Podziwiała za to Edwarda, który w stosunkowo młodym wieku, aktywnie działał na rzecz rodzinnej firmy i lokalnego społeczeństwa.
Fakt, że Bernard porzucił rolę seniora rodu, nie znaczył wcale, że jego rodzina była uboga i żyła na znacznie niższym poziomie niż rodzina jego brata. Bernard, zrzekając się roli życia, otrzymał swój fundusz powierniczy, wybudował spory dom w Farmington Hills i wiódł tam spokojny żywot w roli listonosza. Betsy była i szczęśliwa, i wdzięczna rodzicom za to, że mogła mieć beztroskie dzieciństwo. Że mogła być beztroska aż do dzisiaj.
Była wdzięczna również za te spędy rodzinne, które organizowano w posiadłości Murrayów nie tylko z okazji wielkich świąt, ale także, aby uczcić zbiory jabłek i kolejny obfity plon. I tak teraz siedziała przy długim stole w błękitnej, jedwabnej bluzce i zajadała się kawałkiem kaczki pieczonej w jabłkach, kątem oka obserwując bliźniaczki Charliego, które jak małe chochliki biegały między dorosłymi, zaczepiając każdego, kto przypadkowo nawiązał z nimi kontakt wzrokowy. Goniły niewidzialnego przyjaciela, który jak się okazało, był co najmniej uciążliwy, ale Daphne, żona Charlesa, już dawno zrezygnowała z próby uspokojenia córek, bo wywoływało to tylko większe zamieszanie, a spora część towarzystwa skutecznie nauczyła się już ignorować dziewczynki.
Po sytej kolacji, Betsy z kieliszkiem musującego cydru, wstała ze swojego miejsca, gdzie do tej pory rozmawiała właśnie z Daphne i swoją matką. Obeszła stół i zajęła wolne krzesło przy Charliem, Scotcie i Edwardzie, którzy prowadzili stosunkowo ożywioną rozmowę. Towarzystwo się rozluźniło, nabrało rumieńców, atmosfera w pomieszczeniu mogła uchodzić nawet za przyjemną, gdyby nie fakt, że Betsy czuła się już po prostu delikatnie znudzona. Młodzi mężczyźni wybuchnęli głośnym śmiechem, a Scott, obok którego zajęła miejsce, uderzył ją w ramię, opróżniając z kufla piwo, które dzisiaj nie było jego pierwszym piwem.
— Co nie, Bets? — spytał, próbując być tym fajnym, starszym bratem, który wprowadza ją do rozmowy, ale zrobił to na tyle nieudolnie, że Betsy nie dość, że nadal nie wiedziała o co chodzi, to poczuła się lekko zawstydzona zachowaniem Scotta. Nie było tajemnicą, że Scott pił alkohol w ilościach podejrzanie dużych, jednak nikt z rodziny do tej pory nie komentował jego nałogu. Z jednej strony wychodziło im to na dobre, bo unikali dramatów, z drugiej zaś — Scott pogrążał się w uzależnieniu coraz bardziej, a brak narzeczonej w pobliżu tylko potęgował ten problem.
Usuń— Właśnie rozmawialiśmy o ostatnim meczu koszykówki… — chrząknął zmieszany Charlie. — Ale Betsy nigdy nie przepadała za sportem, nie? — zaśmiał się, próbując rozluźnić atmosferę, jaka zapanowała między czwórką młodych ludzi.
— Ej! — fuknęła niby to oburzona. — Codziennie jeżdżę na rowerze, a wy? Edward to chyba siedzi tylko za biurkiem… — mruknęła, próbując odwrócić uwagę od swojej osoby. Już bez tego pozostawała na językach Mariesville i miała wrażenie, że nie tylko obcy czy sąsiedzi lubili sobie o niej poplotkować. Scott machnął ręką, wstał od stołu i poszedł szukać dolewki, a Charlie niespodziewanie został wyciągnięty przez bliźniaczki, więc Betsy pozostała w towarzystwie kuzyna.
Betsy
Było wiele nocy w życiu Alexandry Collins, w ciągu których wyobrażała sobie jak to jest być chcianą przez Edwarda. Całowaną z pasją, a nie tylko poczuciem obowiązku; w usta, a nie w policzek. Dotykaną niecierpliwie, pośpiesznie, jakby nie mieli wystarczająco dużo czasu dla siebie; a nie tylko na pokaz, gdy wścibskie oczy mieszkańców Mariesville są skierowane w ich stronę. Ubolewała nad własnym losem, bycia kobietą, której zadaniem było tylko pięknie wyglądać i odpowiednio się zachowywać. Dodatkiem do życia, a nie jego sensem.
OdpowiedzUsuńDzisiaj w końcu mogła zweryfikować, jak wygląda rzeczywistość, gdy Edward Murray cię chce, bo ogień który między nimi szalał, był nie do ugaszenia. Zdawała sobie doskonale sprawę z tego, jak na niego w tej chwili działała. Jak bardzo pragnął pocałunków, którymi obdarowywała go raz po raz. Jak chciał ją posiąść, zaznaczyć, że jest tylko jego. A ona chciała równie mocno tego samego. Nie chciała być już dotykana kiedykolwiek przez inne ręce, całowana innymi ustami. Edward skutecznie utorował sobie drogę nie tylko do jej kobiecości, ale do umysłu i serca. W końcu czuła, że sama podejmuje pierwszy raz o bardzo dawna jakąkolwiek decyzję i powierza mu siebie w pełni.
Gdy poczuła go w sobie świat na chwile przestał istnieć. Rozgrzana do granic możliwości, płonęła żywym ogniem łapczywie biorąc od Edwarda więcej i więcej. Czuła każdy punkt styku pomiędzy nimi, każdy centymetr skóry. Wszelkie marzenia o nocy spędzonej z Murrayem nagle stały się jawą i zdawały się być o wiele lepsze, niż nocne mrzonki. Jej dłonie błądziły po jego ramionach, usta scałowywały pragnienie z nabrzmiałych warg. Każde jego pchnięcie przybliżało ją do spełnienia, które przychodząc wybuchło z siłą, jakiej jeszcze nigdy nie doświadczyła.
- Chcę tylko Ciebie, Ed – zadeklarowała, gdy jej ciałem wstrząsnęły spazmy, a plecy wygięły się w łuk. Ekstaza rozeszła się od jej podbrzusza po końcówki palców, przeszyła ją na wskroś. Jęknęła głośno jego imię, wbijając paznokcie w jego ramiona. – Dojdź dla mnie – szepnęła do jego ucha drżącym głosem. Widziała, jak oddał się jej w pełni, zachłannie biorąc w zamian wszystko, co miała mu do zaoferowania. Poczuła, że moment spełnienia Edwarda nieuchronnie się zbliża, wpiła się w jego usta, pochłaniając wydobywające się z nich jęki z dziką satysfakcją…
- Czyli dzisiejszej nocy nie zostawisz mnie samej w mojej sypialni? – Alex okręciła się na brzuchu, ubrana jedynie w jego, o wiele za dużą, marynarkę, która zwisała do połowy uda. Jej sukienka leżała zmięta nadal na podłodze, tuż obok reszty garderoby Edwarda. Podparła brodę swoimi rękoma i spojrzała z figlarnym uśmiechem na Eda, który leżał obok niej na kanapie, prawie w całej swojej okazałości, zakrywając się jedynie kocem – I czy to koniec tego bezsensownego, bardzo irytującego, współlokatorstwa? – Nachyliła się w jego stronę, leniwie przejeżdżając palcami po jego nagiej klatce piersiowej. – Koniec z udawaniem? – zapytała pełna nadziei.
UsuńCały ten wieczór był dla niej abstrakcją, snem, z którego nigdy nie chciała się obudzić. Gdyby ktoś na ich przyjęciu zaręczynowym powiedział, że wszystko między nimi zmieni się o sto osiemdziesiąt stopni i z ludzi prawie sobie obcych, staną się namiętnymi kochankami – na pewno zachłysnęłaby się winem, po czym roześmiała się do rozpuku. Marzyła o tym, ale doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że to może nigdy się nie wydarzyć. Poczuła ekscytację na myśl o jutrzejszym wylocie do Meksyku, bo teraz wszystko miało wyglądać całkowicie inaczej.
- Chodź – wstała wyciągając dłoń w stronę leżącego mężczyzny, a poły marynarki rozsunęły się na boki, odkrywając jej kształtne piersi i brzuch. W pierwszym odruchu chciała zakryć swoje ciało, ale powstrzymała się, gdy zobaczyła jak Ed sunie po nim wzrokiem. – O szóstej rano musimy być na lotnisku – dodała, gdy złapał ją za dłoń i podniósł się z kanapy. Zaczęli zbierać porozrzucane po ziemi ubrania i skierowali się na piętro.
- Pozwól, że pójdę pod prysznic sama, ale czekam na ciebie w łóżku - Zniknęła zza drzwiami prowadzącymi do pokoju, po czym przeszła do łazienki przynależącej do sypialni.
Wieczorna toaleta zajęła jej niecały kwadrans. Nie przeciągała jej zbędnie, bo zmęczenie dawało o sobie znać. Chciała czym prędzej zanurzyć się w świeżej pościeli i objęciach Edwarda. Wychodząc w satynowej, czerwonej koszuli nocnej, zastała go siedzącego na łóżku, włosy miał jeszcze wilgotne od prysznica, który wziął w swojej sypialni. Położyła się po prawej stronie łóżka i przyciągnęła go obok.
Sypiali już w jednym łóżku, gdy byli przymuszani do spędzenia razem nocy w tym samym pokoju, bo gościli u rodziców Alex, czy na wspólnych wyjazdach. Ale zawsze zachowywali dystans. Tym razem miało być jednak całkowicie inaczej. Po raz pierwszy mieli spać razem.
- Nie mogę doczekać się poranka… - uśmiechnęła się sennie patrząc na niego. Złożyła na jego ustach delikatny pocałunek i wtuliła się w niego zamykając oczy. – Dobranoc, Eddy…
♥️♥️♥️
Obudziły ją pierwsze promienie słońca, które przedostawały się przez niezasłonięte zasłony do sypialni. Zawsze była rannym ptaszkiem, a z biegiem lat wyrobiła sobie nawyk budzenia się bez budzika. Dzisiaj jednak podświadomie czuła nieznany jej dotąd poziom ekscytacji, jej ciało aż mrowiło, by się obudziła i stawiła czoła kolejnemu dniu. Nigdy wcześniej nie spała tak dobrze, choć długość snu była nieporównywalnie krótsza od standardów, do których przywykła. Doskonale zdawała sobie sprawę, że to obecność Edwarda i jego ramiona oplatające ją przez całą noc, działały na nią uspokajająco i relaksująco.
OdpowiedzUsuńPrzeciągnęła się leniwie, wciąż zatopiona w białej pościeli, słysząc jak drzwi pokoju uchylają się, a podłoga cicho skrzypi pod naporem kroków nadchodzącego mężczyzny. Nie wiedziała, kiedy się obudził i wyszedł z ich łóżka, ale widząc go w pełni przygotowanego na nowy dzień, domyśliła się, że musiał wstać już dłuższą chwilę temu. Uniosła się, opierając na łokciach, po czym zmierzyła go od stóp do głowy wzrokiem, uśmiechając się zawadiacko.
- Dzień dobry, kochanie – nie zastanawiała się, jak dziwnie te słowa, padające z ich ust brzmiały, bo nie wydały się jej one obce, a idealnie dopasowane, jakby używali tego typu powitań od dawna.
Po raz pierwszy poczuła się, jak w prawdziwym domu. Od kiedy tylko wprowadzili się do niego przed kilkoma miesiącami, traktowała go bardziej jak hotel. Jak miejsce, w którym bywała, ale nie mieszkała, całymi dniami przesiadując w szpitalu, domu Sophie w Pinehill Estates czy w rodzinnym domu w Camden, zdając się na jojczenie Cornelii i ciągłe wykłady Richarda na temat winogron. Nienawidziła walających się wszędzie kartonów, których nie potrafili uporządkować. Z trudem znosiła nieobecność Edwarda, który ciągle przebywał w biurze, a gdy już zjawiał się w posiadłości przy Applewood Groove, czas spędzał w gabinecie lub swoim pokoju. Czuła się w tym domu jeszcze bardziej samotna, niż przez ostatnie dziesięć lat życia, przekonana, że już zawsze będzie odczuwać tę palącą pustkę.
Dzisiaj było jednak całkowicie inaczej. Dzisiaj Edward był obok, otaczając ją swoimi ramionami, sprawiając, że natrętne myśli odeszły w niepamięć, a w ich miejsce zawitał spokój. Mężczyzna zdawał się być wszystkim tym, czym nie był przez ostatnie lata. W końcu wybrał ją bo tego chciał, a nie nakazał mu ojciec. Przemógł się, a Alex chciała pokazać mu, że przenigdy tego nie pożałuje. Wiedziała, że wczorajszy wieczór nie był jedynie pięknym snem, a zdarzył się naprawdę, zmieniając bieg nadchodzącej przyszłości.
- Dziękuję – położyła dłoń na jego policzku, gładząc go niespiesznie, po czym złożyła na jego ustach delikatny pocałunek. – Spakowałam się wczoraj, torba stoi przy wyjściu do garażu. Muszę jedynie się ogarnąć i ubrać, nie potrzebuję wiele czasu. – Odrzuciła na bok kołdrę i wygramoliła się z łóżka, stąpając boso w stronę łazienki. Stanęła w drzwiach, oparła się o ścianę i z psotnym uśmiechem na twarzy, ściągnęła z siebie piżamę, rzucając ją na leżącego na łóżku Edwarda. – Zaprosiłabym cię pod prysznic, ale chyba aż tyle czasu nie mamy… - odwróciła się naga, prezentując mu nienaganny tył, po czym zniknęła za drzwiami łazienki.
Zeszła na parter, przygotowana w pełni do wyjazdu na lotnisko. Na zwykły biały t-shirt narzuciła beżowy cardigan z dużymi guzikami w kolorze złota, dobrała do tego czarne legginsy, które optycznie wydłużały, już i tak bardzo długie nogi, a całość dopełniła białymi adidasami. Pomimo tego, że ich bilety były wykupione w klasie biznesowej, w której na pewno spotkają tuzin facetów w garniturach, Alex nie należała do psychopatów, którzy do samolotu wsiadają w jeansach. Zawsze stawiała na komfort, lecieli przecież do Cabo, a nie na fashion week w Nowym Jorku. Podeszła do Edwarda i objęła go w pasie, brodę opierając o jego pierś i zadzierając twarz do góry.
Usuń- Widzę, że zadbałeś o wszystko – uśmiechnęła się widząc na blacie kuchennym prowiant na drogę. – Muszę zapytać, czy jesteś gotowy na prawdziwą przygodę, tacos, margaritę i Mariachi grających Canción del mariachi? - Alex uwielbiała Meksyk, bo to z nim wiązały się jej najlepsze, zaraz po Bostonie, wspomnienia. Cabo było luksusowym resortem, w którym azyl znajdowali bogacze z całego świata, a ceny nieruchomości były o wiele bardziej wywindowane niż w innych częściach Meksyku. Ale dzięki licznym wycieczkom z Sophie, znała też miejsca bardziej lokalne, gdzie mieszkali prawdziwi Latynosi, a nie szukający wrażeń Yankesi i to tam chciała zabrać Edwarda, pokazać mu piękno tego miejsca. – W drogę! – oderwała się od mężczyzny, wzięła pod rękę prowiant, zgarnęła swoją torebkę, paszporty i bilety leżące na blacie, po czym ruszyła w stronę samochodu Edwarda, nucąc doskonale znaną mu piosenkę przewodnią z jednego z filmów z Antonio Banderasem. - Ay, ay, ay, ay, Ay, ay, mi amor, Ay, mi morena de mi corazon! - zaśpiewała otwierając drzwi pojazdu. Była po raz pierwszy w życiu naprawdę szczęśliwa.
♥️
Jej widok zamiast go ukoić zadziałał wręcz przeciwnie, jak czerwona płachta na byka, obecność Anny całkowicie go rozjuszyła. Nieco ją to zaskoczyło, bo jednak nie takiej reakcji się spodziewała. Chciała go wesprzeć, dodać mu otuchy, pogratulować udanego spotkania, a wszystko wyszło nie tak, jak to sobie zaplanowana. Nie wiedziała do końca czy bardziej szokował ją stan jego biura, czy może to w jakim amoku aktualnie się znajdował. Anna była przyzwyczajona, że Edward był oazą spokoju. Nawet w dzieciństwie był wyjątkowo jak na dziecko opanowany, nigdy nie był złośliwym ani psocącym się dzieckiem, nie kradł jej lalek i nie urywał jej głów, tak jak robili to inni chłopcy, nie niszczył jej babek z piasku, po prostu zawsze był idealnym bratem.
OdpowiedzUsuń— Ja chciałam… — zaczęła nieco drżącym głosem — Wiedziałam, że masz spotkanie z Penelope i… — zaczęła się nieco plątać, ale to wszystko jego wina! Nie spodziewała się takiego ataku z jego strony i tego, że zacznie na niej wyładowywać swój gniew.
Wzięła głębszy oddech by móc spokojnie zebrać myśli i dojść do odpowiednich wniosków. Nie chciała z góry zakładać czegoś krzywdzącego, nie chciała oskarżać swojego własnego brata i naprawdę naiwnie wierzyła, że on zdoła się z tego wytłumaczyć.
— Chciałam Ci pogratulować nawiązania nowej współpracy, bo byłam pewna, że Ci się uda. Chciałam Cię wesprzeć! — podniosła swój drżący głos.
Westchnęła cicho, zauważając, że złość Edwarda wpływa też na nią i na jej zachowanie, a nie mogło tak być. Ktoś musiał zachować tu spokój i zimną głowę, nawet jeśli było to takie trudne.
— Nawet nie próbuj zmieniać tematu, przyczepiając się o wchodzenie bez pukania. Jestem Twoją siostrą! Nie muszę pukać! — krzyknęła w emocjach, choć zdawała sobie sprawę, że to co powiedziała było głupie i dziecinne. I tyle z zachowania spokoju…
— Musisz mi wytłumaczyć co tu się stało. Skąd ta cholerna szminka na Twojej koszuli? — podeszła bliżej niego, łapiąc za kołnierz jego koszuli i przyglądając się rozmazanemu kolorowi, który na pewno był damskich kosmetykiem. I zapewne drogim, skoro tak ciężko było mu go zetrzeć. — To… — zawahała się dosłownie na sekundę —… szminka Penny? — odważyła się zapytać, choć dużo ją to kosztowało. Może nie powinna była Przegryzła nerwowo wargę.
Odsunęła się od niego kawałek by rozpiąć guziki długiego, brązowego płaszcza. Zsunęła go z ramion i przeszła przez gabinet by móc po powiesić na wieszaku. Podeszła do biurka na którym zostawiła dwie kawy i chwyciła jedną z nich i napiła się, jakby licząc, że słodki, kawowy napój ukoi nieco jej nerwy.
— Przestanę sobie cokolwiek wyobrażać, kiedy powiesz mi co tu się stało. — powiedziała spokojniej, delikatnie dotykając jego ramienia. — Zasługuję na to, żeby znać prawdę. Nie próbuj mnie zbywać, bo się nie dam. — pokręciła stanowczo głową, a ciemne włosy rozsypały się na jej szczupłych ramionach.
Nie była w stanie uwierzyć, że Edward mógłby zdradzić swoją narzeczoną, Alex, która była jej przyjaciółką. W jej oczach on był idealny człowiekiem bez wad, bez nawet najdrobniejszej rysy na swoim perfekcyjnym wizerunku. I choć miała dowody przed samym nosem, to nadal nie chciała w to uwierzyć. Nie mogła. Czekała na jego wyjaśnienia i w duchu modliła się, aby wyprowadził ją z jej błędnych wyobrażeń.
zatroskana i mocno zaniepokojona Anna, która za wszelką cenę chcę poznać prawdę
Pomimo wielu negatywnych doświadczeń, jakie Alex miała z lotniskiem w Atlancie, tym razem było inaczej i nie zająknęła się ani słowem na temat kontroli bezpieczeństwa. Wielokrotnie odbywane w przeszłości podróże do Bostonu nauczyły ją, że na jednym z największych lotnisk ameryki zdarzyć się może wszystko. Tym razem było jednak zgoła odmiennie. Celnicy sprawnie prześwietlili ich bagaże podręczne i sprawdzili paszporty, a oni w mgnieniu oka mogli przejść pod bramkę z której odbywał się boarding.
OdpowiedzUsuń- Nawet jeżeli o czymś zapomnieliśmy, to tylko trzy dni – Blondynka przywitała się skinieniem głowy ze stewardessami, które stały na progu maszyny i witały wszystkich z szerokimi uśmiechami na twarzach. Przeszła przez wąską alejkę, dochodząc do miejsc 5A i 5B, które mieli zarezerwowane na czas podróży w szerokokadłubowym samolocie linii Delta Airlines. – Chcesz siedzieć pod oknem? – zapytała Edwarda, a gdy ten pokiwał przecząco głową, wgramoliła się na siedzenie i ułożyła na kolanach swoją torebkę, z której wyciągnęła telefon i książkę.
Uwielbiała latać samolotem. Gdyby urodziła się w innej rodzinie, na pewno za zawód wybrałaby bycie członkiem załogi pokładowej lub obsługi naziemnej. Miała hopla na punkcie sprawdzania latających samolotów na aplikacji flight radar, czy przeglądaniu blogów podróżniczych. Na Instagramie śledziła wielu Influencerów, którzy żyli z podróżowania i pokazywania zwykłym szaraczkom pięknych miejsc, gdzieś po drugiej stronie globu. Była pewna, że gdyby powiedziała o tym na głos Richardowi, ten poczerwieniałby jak burak ze złości, że jego jedyna córka marzy o innym życiu, niż te wybrane przez niego. W dodatku o zawodzie bez przyszłości, którym nie mógłby się pochwalić wśród wysoko postawionych znajomych.
- Gdy mieszkałam w Bostonie, wysłałam swoje CV do American Airlines – zapięła pas bezpieczeństwa i podziękowała stewardessie w granatowym uniformie za podanego im szampana. Klasa biznesowa miała naprawdę dużo przywilejów, a Alex zawsze chętnie z nich korzystała. – Richard posiwiałby, gdyby się o tym dowiedział, ale nawet poszłam na rozmowę kwalifikacyjną. Miałam dwadzieścia dwa lata i myślałam, że może ujdzie mi płazem, że chcę wybrać, co będę robić w życiu. Przeszłam do drugiego etapu, ale gdy powiedziałam o tym Corneli, dowiedziałam się, że moi rodzice mają już dla mnie inny plan. To wtedy powiedzieli mi o tobie – Alex nigdy nie wracała do tamtego dnia, bo przez naprawdę długi czas uważała go za jeden z najgorszych w swoim życiu. Była młodą kobietą, pragnącą żyć po swojemu. W skomplikowanym związku ze Scottem, który na dłuższą metę i tak nie miał racji bytu, ale kogo to wtedy obchodziło. Liczyło się tylko to, że miała budować swoje życie według własnych zasad i marzeń, tylko szybko się przekonała, iż mając na nazwisko Collins, nigdy nie było jej to pisane.
Popatrzyła kątem oka na Edwarda, który zdawał się być zrelaksowanym i spokojnym, że choć większą kontrolę nad ich podróżą przejęła Alexandra, to jednak nie miał ku temu obiekcji, a wręcz przeciwnie. Zdawał się promieniować, gdy na trzy krótkie dni mógł zapomnieć o pracy, kolejnych kontraktach z licznymi supermarketami, czy rozmowach o przyszłości firmy z Haroldem. Alexandra wiedziała, jak ważna była dla niego firma – w tym się różnili – ona bała się jak ognia dnia, w którym będzie musiała przejąć winiarnię Collinsów, jako ich jedyne dziecko, a Edward czuł się jak ryba w wodzie, zarządzając rodzinną firmą. Widziała jak wcześniej zignorował dzwoniący telefon, powstrzymując się od odebrania go. Nie skomentowała tego, ale była szczęśliwa, że to zrobił. Może tak miło być? Może, utkany przez rodziców, plan na życie nie miał być jednak taki zły? Może dzień, w którym dowiedziała się, że będzie częścią zaaranżowanego związku z perspektywy czasu nie był jednak najgorszym?
Usuń- A ty? – zagaiła wsadzając torebkę pod siedzenie zgodnie z poleceniem stewardessy. – Kiedy dowiedziałeś się o tym, że Harold wybrał ci przyszłą żonę?
Personel pokładowy rozpoczął demonstrować instrukcję bezpieczeństwa, a silniki Beoinga 777-200 zostały włączone przez kapitana statku. Poczuła delikatne szarpnięcie, gdy maszyna poczęła wycofywać się z doku w stronę pasa startowego. Uwielbiała moment, w którym kapitan wita się z pasażerami, podaje najważniejsze informacje o locie, by po chwili zgasić światła w całej kabinie i przyspieszyć na pasie startowym. A później błoga chwila wzbijania się w przestworza…
- Wiem, że to czcze marzenia, ale może spróbujemy częściej gdzieś się wybierać? Mamy naprawdę dużo obowiązków i od czasu do czasu należy nam się odrobina odskoczni od Mariesville…
♥️
[ Dziękuję za ciepłe słowa, po długiej przerwie nigdy nie wiemy jak zostaniemy przyjęci- bardzo doceniam.
OdpowiedzUsuńChętnie przyjmiemy zaproszenie Edwarda. Ciężko podążać za swoimi marzeniami, a co dopiero spełniać oczekiwania wszystkich wokół z ciężarem obowiązku na barkach.
Jest nieco starszy, ale na pewno się znają. Pomijając fakt, że wszyscy znają rodzinę Murray, Kat jako sekretarka burmistrza, samozwańcza gatekeeper, mogła wiele razy mieć z nim personalnie do czynienia. Stawiam, że mógł mieć kilka interesów i pomysłów, które musiał sprzedać burmistrzowi i walczyć o jego poparcie. Z innej strony, mąż Kat również był rodowitym mieszkańcem. Zakładam, że był 3-4 lata starszy- może chodzili razem do klasy? O ile Matt nie był z tak znamiennej rodziny, to był bystry i nie bał się ciężkiej pracy( myślałam, że rodzina Pearson miała małe biuro rachunkowe? Chyba musiałabym podpytać burmistrza…). Jesteśmy otwarte na wszelkie pomysły.
P.S Ben Barnes? I swoon♥]
Kat
[Cześć. Dzięki za miłe słowa. Wpadłam tu, bo łączy ich perfekcjonizm. I Charles też ogląda wschody słońca, bo kiedy nie może spać, biega. Jedyne, co mi przyszło do głowy, to, że Hicks standardowo dla siebie zabawi się w superbohatera. Może Twój pan zostanie napadnięty i z uwagi na ocd nie będzie w stanie spełnić żądań napastników, więc problem eskaluje?]/Charles Hicks
OdpowiedzUsuńMały pokój z oknem wychodzącym na wschód. Zegar wybił godzinę jedenastą a jesienne słońce uparcie chowało się za chmurami. Pogoda całkiem nieźle odzwierciedlała nastrój rudowłosej.
OdpowiedzUsuń-Jesteś dzisiaj wyjątkowo milcząca - powiedziała brunetka z notatnikiem na kolanach, bawiąc się długopisem w lewej ręce.
- Mmm- zgodziła kobieta siedząca naprzeciwko, skubiąc nerwowo wystającą nitkę z rogu poduszki na której siedziała.
- Wyglądasz na niespokojną... może złą? - naciskała lekarka pochylając się do przodu oparła łokcie na kolanach, nie spuszczając wzroku z niebieskookiej, która skrzywiła się na ten komentarz.
- Jestem - jej głos zabrzmiał mocniej niż poprzednio i po raz pierwszy podniosła głowę, by spojrzeć w oczy doktor Hayes - Cóż za bystre spostrzeżenie, jestem zła. Jestem też smutna, samotna i zmęczona - twarz Kat ponownie przybrała beznamiętny wyraz, a jej wzrok powrócił do irytującej, pojedynczej nitki. Niedoskonałość na pięknej, zielonej kanapie, na której od lat spędzała godzinę tygodniowo by uporać się z wszystkim co życie jej serwuje. Dzisiaj nie miała ochoty sobie z niczym radzić ani niczemu stawiać czoła.
*********
Po dzisiejszej wizycie była rozdrażniona, czuła się trochę jak obnażony nerw i własna skóra wydawała się nie pasować do jej ciała. Zaparkowała przed Evans Diner gdzie umówiła się na lunch z dziedzicem majątku Murrey'ów. Przeważnie terapie miała po godzinach pracy, więc mogła sobie pozwolić na marynowanie się w swoich emocjach ile chciała, nie martwiąc się powrotem do pracy lub innymi interakcjami z ludźmi. Całą drogę z Camden zastanawiała się czy nie powinna odwołać, tłumacząc się nawałem pracy. Nie było przecież szans, że Edward wiedział, iż burmistrz pozwolił jej wziąć wolne na resztę dnia. Normalnie nie skorzystałaby z tej oferty, bo zawsze jest coś do zrobienia, arkusz do wypełnienia i dokumenty do podpisania. Teraz jednak marzyła o powrocie do domu, gdzie mogłaby zawinąć się ciepły koc i przytulić do włochatej bestii.
Mimo wszystko czuła, że ten lunch jest ważny. Musiała dodać od siebie cegiełkę, widziała i doceniała to jak brunet stara się odbudować ich relację. Przecież była w stanie zachowywać się jak cywilizowany człowiek i prowadzić spokojną rozmowę przez godzinę, prawda? Pogodziła się z tym, że już nie będzie między nimi jak wcześniej, oboje wiedzieli, że to niemożliwe. Strata naznaczyła ich oboje i nie było szans by ich relacja nie uległa zmianie, kiedy zabrakło najważniejszego spoiwa. Teraz oni musieli podjąć decyzję czy gra jest warta świeczki. Kat, niezależnie jak sfrustrowana i zraniona zachowaniem Murraya, musiała przyznać, że najzwyczajniej w świecie tęskniła za przyjacielem, więc postanowiła pracować nad skróceniem dystansu, który się między nimi utworzył.
Weszła do restauracji, gdzie przywitała ją uśmiechnięta kelnerka, która od razu wskazała jej stolik, przy którym siedział wysoki mężczyzna. Podziękowała i pewnym krokiem ruszyła w jego stronę. Był środek dnia, pora lunchu i lokal pękał w szwach, manewrując między stolikami co chwila kłaniała się mijanym gościom i rzucała uprzejme uśmiechy. Zaleta małego miasteczka i bycia sekretarką burmistrza: wszyscy cię znają.
Kat
W jednym miał rację, seks w biurze byłby skrajną nieodpowiedzialnością, bo z łatwością ktoś mógłby ich przyłapać. Czy to sekretarka, czy… O zgrozo! Czy gdyby weszła tu kilka minut wcześniej to mogłaby być świadkiem tej sceny? Aż ją skręciło na samą myśl, że mogła zobaczyć swojego brata w intymnej sytuacji. Znowu miał rację, zdecydowanie musiała pukać.
OdpowiedzUsuń— Nie podejrzewałabym Cię o to, ale tak samo nie podejrzewałabym, że mogłoby zajść cokolwiek pomiędzy Tobą a Penelope… — wydukała. — Cóż, gdybym myślała, że mógłbyś z kimkolwiek się tu przespać… — mimowolnie ściszyła głos, kiedy mówiła o seksie, nie chcąc, aby ktokolwiek ich usłyszał. — To na pewno bym zapukała! — zirytowała się, wciąż mając w myślach jego wcześniejsze pretensje. Całkowicie bezzasadne, przynajmniej w jej głowie.
Kiedy przyznał, że rzeczywiście ma na sobie szminkę Penny, spojrzała na niego szeroko otwartymi, ciemnymi oczami, nawet nie próbując ukryć zaskoczenia. Informacje, które jej podał nie łączyły się w spójną całość. Pominął jakiś fragment, tego była pewna.
— Nie rozumiem… — szczerze przyznała, będąc totalnie skołowaną. — To co mówisz nie jest logiczne. — westchnęła. — Dlaczego Penny chciałaby Ci zrobić na złość? — nie rozumiała tego. — Dlaczego… — zmarszczyła brwi. — Coś Was kiedyś łączyło? — wypaliła, bo to było jedyne wyjaśnienie. Tylko to tłumaczyło, że Penelope pozwoliła sobie na taką bliskość względem niego. Bo jakim cudem osoba całkowicie neutralna wobec niego, z którą nigdy nie miał żadnych zażyłości… mogłaby zrobić coś takiego?
Kiedy wyznał, że pewnych rzeczy nie może jej powiedzieć, spiorunowała go wzrokiem.
— Nie możesz mi powiedzieć, bo? — żądała od niego wyjaśnienia. — Bo przyjaźnię się z Alexandrą? — zacisnęła wargi w wąską linię. — Jak mam jej teraz spojrzeć w twarz? Jak… — urwała, biorąc głębszy oddech. — Jeśli chcesz, żebym milczała, to lepiej żebyś mi wszystko opowiedział. Od początku do końca. Niezależnie jak bardzo pokręcona i skomplikowana jest ta historia. — podeszła bliżej niego, ujmując jego twarz w dłonie i spoglądając w jego oczy. — Ned, komu powiesz, jeśli nie mi? Jestem Twoją siostrą… — szepnęła, łamiącym się głosem. Rodzina była dla niej niesamowicie mocno ważna. Była świętością, której nikt nie mógł naruszyć. — Wiesz, że zawsze możesz mi wszystko powiedzieć, prawda? Że.. że… — jąkała się przez intensywne emocje, które nią teraz targały. — Zawsze Ci pomogę, jeśli tylko zdołam… — szepnęła, zaraz go mocno przytulając i nie wypuszczając z objęć przez dobrych kilka minut. Chciała, żeby wiedział, że mógł na niej polegać. Co więcej! Myślała, że to było oczywiste!
Anna była do bólu lojalna. Jak mogła jednak wybrać pomiędzy bratem, a ukochaną przyjaciółką? Takiego wyboru nie dało się podjąć, z jednej strony nie mogła zdradzić Edwarda, z drugiej nie mogła nie powiedzieć Alex, jeśli jej braciszek rzeczywiście dopuścił się… zdrady. Ciężko przechodziło jej to nawet przez myśl, nigdy nie zebrałaby się na odwagę, aby powiedzieć to głośne.
Westchnęła ciężko, próbując się uspokoić i ogarnąć buzujące w niej emocje; niepokój, zagubienie, skołowanie i stres, który cały czas wypełniał jej drobne ciało.
— Dobrze, uspokójmy się… — powiedziała jakby to miało w czymkolwiek im pomóc, a jej drżący głos zdradzał, że daleko jej było do spokoju. Opadła na jego fotel, czując, że ma nogi jak z waty. — Edward… — mruknęła poważnie. — Musisz mi opowiedzieć o co w tym wszystkim chodzi. Bez wykrętów, bez tłumaczeń, że to skomplikowane… Proszę Cię! — mógł mieć wrażenie, że wchodziła z buciorami w jego życie, ale prawda była taka, że zawsze byli silnie związani i że z całego serca pragnęła mu pomóc wyjść z tej, jak się mogło wydawać, patowej, sytuacji.
skołowana i zagubiona Anna, która jednak bardzo chce zrozumieć co tu się odwaliło ❤️🩹
- Postawili cię przed faktem bardzo dokonanym… - mruknęła Alexandra bardziej do siebie, niż do niego i upiła łyk szampana podanego przez obsługę lotu. Nigdy wcześniej nie zadała mu tego pytania, biorąc za pewnik, że tak jak i ona, Edward był przygotowywany do roli jej wybranka przez naprawdę długi czas. Nie spodziewała się, że Harold mógłby postawić swojego syna przed decyzją, której konsekwencje miały zostać wcielone w ich życie już tydzień później. Alex miała kilkanaście długich miesięcy na pogodzenie się z utratą życia, które tak bardzo kochała. Z utratą Bostonu, jako jej miejsca na ziemi - od zawsze twierdziła, że wszystko jest lepsze w Bostonie, trawa zieleńsza a życie łatwiejsze. Chciała tam zostać i założyć rodzinę o wiele szybciej niż po trzydziestce i dziesięciu latach, które przez długi czas w jej oczach, prowadziły donikąd. Nie ważne czy udałoby się jej to ze Scottem, czy z kimś innym, bo nigdy nie należała do beznadziejnych romantyczek, które ślepo ufały, że miłość pokona wszystkie przeciwności losu. Miłość przecież nie potrafiła pokonać żony Scotta, ani twardej ręki, którą Richard Collins zarządzał swoją rodziną.
OdpowiedzUsuńAbsurdem było to, że jedno słowo Richarda zmieniło kurs, który obrała dla siebie. Czuła, jakby codzienność, którą ułożyła sobie z dala od jabłczanego miasta, była największą stratą jej życia. Gdy dowiedziała się, że ojciec wybrał sobie przyszłego zięcia i nie dał szansy swojej córce na kontrofertę. Była wściekła na wszystkich dookoła. Na rodziców, Murray’ów, Edwarda, ale chyba najbardziej na siebie, że nie potrafiła postawić się staremu Collinsowi i wypiąć na rodzinny biznes. Przez dziesięć lat wiele razy zadała sobie pytanie dlaczego nigdy nie powiedziała NIE i nie odcięła się od wielopokoleniowej firmy, despotycznego ojca i podporządkowanej mu matki. Za każdym razem, gdy patrzyła w obojętne oczy Edwarda, który traktował ją jak kolejnego kontrahenta z Walmartu, żałowała podjętej przez siebie decyzji, nienawidząc siebie i swojego życia coraz bardziej.
Nigdy jednak nie miała odwagi zapytać mężczyzny o to, jak on czuje się w tym układzie. Nie żeby miała do tego wiele okazji, bo od serca przez ostatnią dekadę nie porozmawiali ani razu, a ciężko było wyskoczyć z takim tematem przy omawianiu kolejnej kolacji charytatywnej, którą organizuje jego firma/jej rodzice/ktoś wpływowy. Nie potrafiła też przez to postawić się w sytuacji, w której był Ed, popatrzeć na życie z jego perspektywy, bo nie dopuszczał jej nigdy na tyle blisko by mogła w ogóle poznać jego zdanie. Dopiero dzisiaj zrozumiała, że był w jeszcze gorszym położeniu niż ona, bo Alex miała czas aby przetrawić i pożegnać swoje stare życie, kiedy Edward musiał stawić się gotowym do działania pod dyktando ojca w zaledwie kilka dni.
- Przykro mi, że nie miałeś wystarczająco dużo czasu aby się na mnie przygotować… - uśmiechnęła się smutno nachylając się w jego stronę i oddając złożony na jej ustach pocałunek. – Na pewno zasługiwaliśmy na niestracenie ostatnich dziesięciu lat – mruknęła z przekąsem, winiąc ich oby dwoje za dekadę, którą postanowili zaprzepaścić na dąsy i zaklinanie rzeczywistości. – Już dawno temu mogliśmy stać się drużyną i być w tym punkcie, więc lepiej żebyśmy tego nie zmarnowali, Eddy. W końcu wychodzi na to, że marzenia mamy całkiem podobne – jej twarz rozpromieniła się w szerokim uśmiechu, którym starała się rozładować podniosłą atmosferę.
Nie chciała już roztrząsać przeszłości, bo żadne z nich nie miało magicznej różdżki, która pomogłaby im cofnąć się w czasie i stworzyć wspólny front przeciwko przeciwnościom losu oraz decyzjom swoich rodzin. Cieszyła się, że w końcu dobrnęli do momentu, w którym zrozumieli, że mają siebie i naprawdę wielkie szanse na miłość, której każde z nich pragnęło.
- Mamy wiele do nadrobienia – szepnęła mu do ucha rozradowana. – Możemy na przykład zacząć od dołączenia do mile-high club – przygryzła płatek jego ucha i położyła dłoń na udzie, powoli sunąć nią w stronę krocza. Doskonale wiedziała, że to bardziej w stylu ich najlepszych przyjaciół i zarówno Max, jak i Sophie musieli robić to już kilkukrotnie, ale na chwile sama chciała stać się nieodpowiedzialną Alex i porzucić konwenanse, którymi kierowała się na co dzień. Ten weekend miał być całkowicie odmienny od ich normalnego życia, bo w Mariesville zostaliby wręcz ukrzyżowani za odrobinę szaleństwa, podczas gdy w Meksyku nikt nie stał im nad głowami i nie dyktował, jak mają się zachować.
Usuń- Mamy wystarczająco dużo czasu do lądowania… - klasa biznesowa, w której zarezerwowała ich miejsca była prawie pusta. Zaledwie trzy osoby były rozsiane po tej części samolotu, skupione całkowicie na swoich laptopach. Nikt nie zwracał na nich uwagi, a stewardessy serwowały posiłek w pierwszej klasie, więc moment był sprzyjający na odrobinę szaleństwa. – Czekam w środku – przesunęła dłonią po wybrzuszeniu na spodniach Edwarda i odpięła pas bezpieczeństwa idąc do wolnej toalety, która była ukryta za plastikową ścianką.
Your heart is beating to match mine but i want who you already are ♥️
- Będziemy się smażyć w piekle, Eddy, zarezerwuję ci kołek obok mojego – zaśmiała się Alexandra poprawiając włosy, które były w nieładzie, po czym przejechała dłonią po koszulce, jakby chciała wyprasować wszystkie wygniecenia, które pojawiły się na niej podczas kilku ostatnich minut. – Witamy w Mile-high club, Panie Murray – spoważniała na chwilę - O tym dniu będziemy opowiadać… cóż na pewno nie naszym dzieciom, bądźmy rozważni. Może wnukom. Sophie i Maxowi na pewno opadnie szczęka – przyłożyła dłoń do ust, próbując zdusić swój śmiech, gdy wyobraziła sobie minę Maxa Donovana, który na pewno nie był świadom, że jego najlepszy przyjaciel jest zdolny posunąć się do takich czynów.
OdpowiedzUsuńNie mogła uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę. Ona i Edward Murray, dwoje najpoważniejszych ludzi swojego pokolenia w Mariesville, właśnie odbyli szybki stosunek w samolotowej łazience. I musiała przyznać, że ich każde kolejne zbliżenie stawało się coraz bardziej elektryzujące. Na tym etapie spodziewała się, że większość ich wspólnych wspomnień z wypadu do Meksyku będzie z miejsc, w których będą bezwstydnie mogli się oddać sobie, a nie ze zwiedzania turystycznych zakątków. W duchu dziękowała Sophie, że kupiła dom, który miał dostęp do prywatnej plaży. Zamierzała skorzystać z każdego przywileju, który oferowała posiadłość, w każdy możliwy sposób.
- Wychodzę pierwsza – stanęła na palcach i złożyła na jego ustach delikatny pocałunek, po czym ostatni raz spojrzała w lustro upewniając się, że wygląda względnie normalnie. Starali się być cicho, więc nie spodziewała się, że ktokolwiek zwrócił na nie uwagę.
Odblokowała drzwi kabiny i wyjrzała przez szczelinę, nic się nie zmieniło. Jedna ze stewardess nalewała drinka mężczyźnie z siedzenia 9A, a reszta pasażerów nadal wzrok miała utkwiony w swoich laptopach – niekwestionowany plus podróży klasą biznesową był taki, że większość współpasażerów była pracoholikami z nosem w papierach, przeliczając kolejne cyferki na firmowych kontach. Z resztą, nie raz widziała jak Edward nie odrywał oczu od swojego iPada lub odpisywał na arcyważne e-maile, denerwując się, że co chwile ucieka mu zasięg Internetu.
Mrugnęła porozumiewawczo okiem do Edwarda i wyszła z kabiny zamykając za sobą drzwi. Usiadła na swoim miejscu, zapięła pasy bezpieczeństwa i jak gdyby nigdy nic, nacisnęła guzik przywołujący obsługę pokładową. Kiedy jedna z kobiet obsługujących lot pojawiła się obok niej, z uśmiechem na twarzy poprosiła o dwie lampki szampana, po czym wyjrzała przez okno, za którym rozpościerał się przepiękny widok na chmury.
Po raz pierwszy od dziesięciu lat mogła przyznać sama przed sobą, że była szczęśliwa. W podróży do ulubionego miejsca, z mężczyzną swoich marzeń u boku, z pierścionkiem na dłoni, który nie oznaczał już pustego zobowiązania, a był obietnicą lepszych dni. Przetrwała, choć tak wiele razy chciała się poddać i rozczarować rodziców. Uciec jak najdalej od Camden i Mariesville, zacząć życie na nowo. Był moment, że pragnęła zobaczyć, jak Richard Collins mówi jej, że nie zasługuje na bycie jego córką – do tego z pewnością był zdolny, bo nigdy nie był ojcem roku, a ich relacje bardzo różniły się od tych, które panowały w rodzinie jej narzeczonego. Ale konsekwentnie znosiła samotność i tęsknotę, które wypełniały jej dni – jakby podświadomie wciąż miała nadzieje, że karty się odwrócą, a ona dostanie to, na co zasłużyła. Prawdziwą miłość.
I oto była. Jej najprawdziwsza miłość, bo choć żadne z nich nie wypowiedziało tego głośno, to wiedziała, że w jej sercu zapłonął już płomień, którego żadna siła nie będzie w stanie ugasić. Kochała Edwarda i na pewno nie wydarzyło się to wczoraj, a wkradał się konsekwentnie do jej serca przez całą dekadę. Patrzyła na jego uśmiechniętą twarz, gdy wyszedł z samolotowej toalety i minął kobietę, która przyniosła im szampana. Nie potrafiła oderwać wzroku od jego oczu, w których błyszczała radość i pragnienie. Do czasu ich zaręczyn, nigdy nie widziała go tak rozluźnionego i uśmiechniętego, nigdy wcześniej nie posądziłaby go również o bycie spontanicznym. Uczucie naprawdę zmienia ludzi.
Usuń- Nie wznieśliśmy nawet odpowiedniego toastu za nasze zaręczyny – wysunęła dłoń w jego stronę trzymając kieliszek z alkoholem. Z głośników dobiegł ich głos kapitana proszący o przygotowanie się do lądowania. – Chyba będziemy musieli przeżyć to raz jeszcze, tym razem tylko dla nas.
You understand now why they lost their minds and fought the wars, and why I’ve spent my whole life trying to put it into words
Jakaś kobieta kiedyś wyodrębniła pięć etapów żałoby. Zaprzeczanie. Gniew. Targowanie się. Depresja. Akceptacja. Tylko nikt nie mówi o tym, że oprócz akceptacji, która wciąż wydaje się Kat bardzo odległa, pozostałe etapy się przeplatają, powtarzają i uderzają nagle, nieproszone. Tak, Kat całkowicie zgadza się z Edwardem: fraza czas leczy rany jest gówno warta.
OdpowiedzUsuńW ich przypadku żałoba przyszła z dodatkiem, którego nikt nigdy się nie spodziewał. Rodzina i przyjaciele Matta bezwiednie zostali świadkami tego jak on sam rozpoczął okres żałoby- nad własnym życiem. Doznanie straty jest bardzo osobliwym uczuciem a bycie świadkiem żałoby drugiej osoby i dzielenie jej, jest niesamowicie intymnym doświadczeniem. Nigdy nie zapomni momentu, w którym Matt zrozumiał to, co jej zajęło więcej czasu. Spojrzał na nią, tymi swoimi pięknymi oczami w kolorze miodu. Nie było w nich ani krzty złości czy strachu. Tylko czułość, taka przez która uginały się pod nią kolana; oddanie, jakiego nigdy wcześniej ani dotąd nie doświadczyła i tęsknota, której w tamtym momencie nie zrozumiała. A potem oboje zaczęli płakać.
Po miesiącach szukania dawcy, choć nie była to najlepsza opcja, musieli zdecydować się na szpik od brata. Nie mieli wyboru- Matt tracił się w oczach, policzki się zapadły a pod oczami pojawił się permanentny cień. Chemioterapia oprócz niszczenia komórek nowotworowych, siała zamęt w całym jego organizmie. Niestety, nic nie szło po ich myśli. Ostatnie trzy tygodnie jego życia, Kat nie opuszczała szpitala na więcej niż kilka godzin i wyłącznie wtedy kiedy ktoś inny siedział przy jej mężu, który na tym etapie większość czasu balansował na granicy jawy i snu. Mieli jednak momenty, kiedy był przytomny i znów był jej Mattem. Dzięki hojności rodziny i przyjaciół miał swój prywatny pokój w szpitalu. Mimo zmęczenia i bólu, który próbował przed nią ukrywać, upierał się by wdrapała się do łóżka obok niego. Czasem buzia mu się nie zamykała, a czasem leżeli przytuleni w milczeniu aż sen go zmorzył.
A później została sama. Zagubiona i zmęczona. Nie było w niej gniewu ani żalu. Wiedziała, że dystans, który utworzył się między nią a przyjaciółmi był sposobem, próbą pogodzenia się ze stratą najstarszego z Pearsonów. Zaskoczeniem było dla niej to jak codzienność wkradła się na nowo. Wróciła do pracy, znów zaczęła regularnie jeść, choć sen przychodził jedynie po wielu godzinach płaczu w poduszkę, rano wstała i zaczynała kolejny dzień. Jakby nic się nie zmieniło a przecież nic nie było takie samo. Minęły tygodnie, miesiące a ona żyła dalej, mimo tego jak zupełnie absurdalny wydawał się ten koncept.
W ogóle nie przeszło jej przez głowę by odmówić zaproszenia na przyjęcie zaręczynowe, ale skłamałaby mówiąc, że nieco ukłuło ją to, że wyszło od rodziców przyszłego pana młodego, a nie Eda osobiście. Zeszłoroczny śnieg jak mawia dziadek. Najważniejsze było to, że teraz byli razem, próbując.
- Hej, mam nadzieję, że długo nie czekasz- uśmiechnęła się do mężczyzny i automatycznie muskając ustami jego zarośnięty policzek na powitanie. Odetchnęła ciężko siadając na przeciwko Edwarda i rozejrzała się po knajpie.- Jakoś leci. Jestem trochę… rozstrojona- skrzywiła się na swoje słowa, ale dzisiaj postawiła na szczerość. Sięgnęła po menu choć jadała tam regularnie i znała je na pamięć. Ponownie podniosła wzrok na swojego towarzysza i na sale wokół. Wiedziała, że on też nie czuł się komfortowo wśród tylu ludzi. Pochyliła się konspiracyjnie w jego stronę, zasłaniając część twarzy kartą, którą trzymała.- Chcesz tu zostać czy zwijamy się z dala od ludzi?
Kat
Z trojga rodzeństwa Murrayów, to Betsy była najspokojniejsza, chociaż o spokoju ciężko było w ich wydaniu mówić. Scott i Charlie dokazywali od zawsze, od najmłodszych lat, na ten swój chłopięcy, łobuzerski sposób. Skakali po płotach, wspinali się na drzewa, kąpali w rzece, rozpinali dziewczętom biustonosze i zaglądali pod sukienki. Z takimi wzorcami, Betsy nie mogła być normalna. Całe swoje dzieciństwo goniła za nieuchwytnymi, starszymi braćmi, którzy - jak przystało na mężczyzn z rodziny Murray - byli po prostu przystojni i popularni, nie potrafili opędzić się od kumpli i wzdychających do nich dziewczyn. Betsy była ciężarem, balastem, który utrudniał dobrą zabawę. Prędko okazało się, że donosiła też do rodziców, sprzedawała co ciekawsze smaczki kolegom i koleżankom, ale czy nie w ten sposób zdobywała właśnie uwagę, której potrebowała?
OdpowiedzUsuńByła postrzelona, jak to dobrotliwie mówiła o niej matka. Daleko jej było do subtelnej i delikatnej Anny lub nieco bardziej wycofanej Juliet. Miała wrażenie, że Harold Murray dorobił się po prostu spokojniejszych dzieci, a może to też atmosfera ogromnego, wystawnego domu tak na nich wpłynęła? Zarówno i ona, i Edward mogli gdybać na ten temat: co by było, gdyby ich ojcowie zamienili się miejscami, ale czy tak naprawdę tego chcieli? Czy chcieliby przeżyć życie w innej skórze? W innym otoczeniu? Z innymi obowiązkami?
— Tak? To pokaż tego bicka… — rzuciła tylko jeszcze rozbawiona, zanim jej bracia wstali od stołu. Spojrzeniem podążała kontrolnie za Scottem, chociaż wiedziała, że to nie ma sensu. Jej brat musiałby najpierw dostrzec problem i poprosić o pomoc. Westchnęła, spojrzała na kuzyna, który całą swoją postawą wyrażał zatroskanie. Był w tym podobny do ojca Betsy. Prawdopodobnie do swojego również, ale siłą rzeczy młoda Murray więcej czasu spędzała z Bernardem niż z Haroldem. Wuj był nieco legendarną postacią, budził respekt i szacunek. Nigdy zbyt wiele nie mówił, w przeciwieństwie do swojej żony. Jedno było pewne, zarówno Eleanor i Bethany były gadułami, więc dzięki tym dwóm gospodyniom niemal każde spotkanie rodzinne się udawało.
Betsy rzadko kiedy zachowywała się poważnie. Błazenada, którą prezentowała wszem i wobec, była po prostu formą obrony, jaką przejmowała, by nie zostać skrzywdzoną po raz kolejny.
Uśmiechnęła się już nieco mniej wyraźnie, odgarniając krótkie, jasne włosy za uszy. Wsparła przedramiona o blat stołu, w palcach obracając pustą szklankę, która stała właśnie przed nią. Zerknęła niepewnie na kuzyna.
— No wiesz… Scott. Mam wrażenie, że pije coraz więcej… — zaczęła, ale nie dane jej było skończyć myśli, bo jedna z bliźniaczek właśnie do niej podbiegła, wsunęła się pod jej krzesło i ugryzła ją w kostkę. Betsy zrobiła duże oczy, zakryła usta, by stłumić krzyk. Wtedy dopadł do niej Charlie, zabrał małą cholerę, przepraszając siostrę i ganiąc córkę jednocześnie.
— Dom wariatów… — mruknęła tylko, rozmasowując obolałe miejsce. — Co powiesz na spacer? — Zwróciła się nagle do kuzyna, licząc na niego. Potrzebowała wyciszenia. Chwili wytchnienia od tych wszystkich głośnych rozmów.
Betsy
- Drodzy Panie i Panowie, w imieniu linii lotniczych American Airlines witamy w Cabo San Lucas. Jest godzina dziewiętnasta czasu lokalnego, temperatura powietrza to dwadzieścia osiem stopni… – Alexandra skupiła się na głosie kobiety, która była szefową pokładu i tuż po wylądowaniu samolotu zaczęła przemawiać do intercomu. Wrzuciła do torebki telefon i słuchawki, a gdy sygnalizacja zapięcia pasów zgasła, odpięła je i wstała przeciągając zastane mięśnie.
OdpowiedzUsuńPozwoliła by Edward wziął bagaże podręczne, które ulokowane zostały w luku ponad ich głowami i ruszyła do wyjścia, po drodze żegnając się ze stewardami, którzy czekali już przy drzwiach samolotu. Gorące powietrze od razu dało się we znaki, otulając ich z każdej strony. Listopad w Georgii nie należał już do ciepłych, szykując się powoli do zimowej aury, więc miłą odskocznią była ciepła bryza. Małe lotniska, takie jak to w Cabo, nie miały zbyt wielu doków z rękawami lotniczymi, więc na płycie lotniska stał już podstawiony mały autobus. Ruszyli w jego kierunku, a gdy środek transportu zapełnił się, kierowca zamknął drzwi i ruszył w stronę terminalna, gdzie szybko przeszli przez odprawę celną i po dwudziestu minutach odbierali już swój bagaż.
- Sophie miała załatwić nam kierowcę… - skierowała słowa do Eda, choć wzrokiem przebiegała już po kilku mężczyznach, którzy stali przed terminalem z kartkami w dłoniach, na których były napisane przeróżne nazwiska. – O, to on! – Pomachała do mężczyzny w średnim wieku, którego znała z wcześniejszych podróży i ruszyła w jego kierunku, ciągnąć za sobą małą walizkę na kółkach.
- Buenas tardes, Rogelio… – zaczęła płynnym hiszpańskim, którego nauczyła się jeszcze na studiach i przez lata używała go naprawdę bardzo często. Pracując w szpitalu nie raz trafiała na ofiary wypadków, które były nielegalnymi imigrantami z Meksyku i musiała jakoś się z nimi porozumieć, z czasem opanowała ten język na naprawdę przyzwoitym poziomie.
- Buenas, Seniora Alexandra. Cómo estuvo el viaje de Atlanta? - mężczyzna przywitał się, wziął od nich walizki i schował je do bagażnika swojego suva, a ich poprosił aby zajęli miejsce w środku. Po krótce objaśnił, że droga z lotniska do posiadłości Sophie zajmuje około dwudziestu minut i że na miejscu czeka na nich jego żona, która zajmuje się domem Martinez od czasów, kiedy przyjaciółka go nabyła. Każdy mógł powiedzieć naprawdę wiele nieprzychylnych rzeczy na temat jej najlepszej przyjaciółki, ale nie można było zarzucić, że nie lubiła pomagać ludziom, którzy na tę pomoc zasługiwali.
Wyciągnęła z kieszeni telefon, chcąc jej podziękować za kompleksową organizację ich pobytu w Cabo, ale wiedziała, że najlepszą formą będzie zaskoczenie ją informacją do czego doszło na pokładzie samolotu, więc napisała tylko krótkie i wrzuciła telefon z powrotem do torebki. Zapięła pas bezpieczeństwa i popatrzyła z uśmiechem na Edwarda, który dołączył do niej.
- Co powiesz na wieczorny spacer i najlepsze tacos życia? – położyła dłoń na jego kolanie i ścisnęła je delikatnie i zerknęła na swój pierścionek zaręczynowy, który zdobił jej prawą dłoń.
Nigdy nie nosiła zbyt wiele biżuterii, więc ciężko było jej się przez kilka tygodni przyzwyczaić do połyskującego na jej serdecznym palcu pierścionka od Harrego Winstona. Musiała przyznać, że Edward miał gest, pomimo iż w momencie gdy się jej oświadczał, nie byli zbytnio zżyci ze sobą. Wypełniali po prostu kolejne zadania, które były wpisane w bycie Murray’em i Collins. Nie oczekiwała od niego romantycznych gestów, wystawnych kolacji, usypanych płatkami czerwonych róż ścieżek. Zacisze ich – wtedy – nowo kupionego domu, który mieli dzielić w przyszłości jako małżeństwo, było idealnym miejscem. Z dala od zbędnych gapiów, po prostu we dwójkę. Całe szaleństwo miało przyjść dopiero kolejnego dnia, gdy podzielili się tą radosną nowiną ze światem. Richard Collins już zacierał ręce na fortunę, która miała wpłynąć na jego konto bankowe, gdy połączą siły nazwiskami; Cornellia, którą nigdy nie interesowały biznesowe sprawy męża – rozpoczęła poszukiwanie idealnego miejsca na kolację zaręczynową, a także lokalizację ślubu, którego domagała się jeszcze w tym samym roku. Przecież już się wystarczająco nachodziliście. Czas działać, młodsza nie będziesz. Wnuki czekają.
UsuńPodjechali pod dom Sophie, a gdy kierowca zaparkował samochód, przywitała ich Rosa – pomoc domowa Sophie. Oprowadziła po krótce po domu, pomagając się rozeznać gdzie znajdą poszczególne pomieszczenia. Alex podeszła do okna gdy zostali sami w przygotowanej dla nich sypialni, zza którego rozpościerał się widok na zachodzące słońce nad oceanem. Nigdy wcześniej nie widziała tak pięknego koloru w porze zachodu. Takich kolorów nie spotyka się w Mariesvielle, nie widać ich w Bostonie. Pomarańcz tańczył na tafli spokojnego dziś, oceanu hipnotyzując ją.
- Zapomniałam, jak tutaj jest pięknie – szepnęła do Edwarda, gdy stanął obok niej. Splotła palce ich dłoni, wciąż wpatrując się w magiczny spektakl, który natura przedstawiała na ich oczach.
Sometimes there’s no proof, you just know.
- Wiesz, że przez bardzo długi czas byłam pewna, że to nigdy nie nastąpi? – stwierdziła niepewnie mając na myśli ich ślub, opierając głowę o klatkę piersiową Edwarda, wciąż zapatrzona w piękny zachód słońca malujący się za oknem. – Był czas, kiedy myślałam, że w końcu znajdziesz sobie kogoś, przy kim poczułbyś się swobodnie, ale przede wszystkim kogoś, kogo pokochałbyś. A dla mnie nie byłoby już miejsca w twoim życiu, bo byłam do niego dodana na siłę, bez zapytania się o twoje zdanie. I nawet nie miałabym ci tego za złe, gdybyś którego dnia przyszedł do domu i oznajmił mi, że to koniec… cieszę się, że to nigdy nie nastąpiło – dodała, a jej twarz rozpromienił szeroki uśmiech, gdy oczami wyobraźni widziała siebie, szykującą ich ślub i wesele.
OdpowiedzUsuńPrzez lata była przekonana, że każdy dzień od zaręczyn aż po ślub będzie dla nich przejściem przez pole cierniowe. Jak można cieszyć się z organizowania prawdopodobnie najważniejszego dnia swojego życia, gdy jesteś świadomym, że druga osoba tego tak naprawdę nie chce. Obawiała się, że Edward wpadnie w wir pracy i odsunie na bok plany związane z dobieraniem miejsca ceremonii, jej motywem przewodnim, szukaniem odpowiedniej wedding plannerki, dekoracji i całej masy spraw, które czyhają na przyszłych nowożeńców. Będzie wolał oddać się rodzinnej firmie, a na koniec wybierze jedynie garnitur i pojawi się o umówionej porze, by wypowiedzieć najbardziej ciążące mu na duszy TAK, w jego życiu. Nie chciała przechodzić przez to sama, a tym bardziej nie chciała zdawać się na pomoc Cornelii, która traktowała zamążpójście swojej jedynej córki, jak okazję do wyprawienia przyjęcia o wiele huczniejszego, aniżeli miała ona sama przed czterdziestoma laty.
- Będę z dumą prezentować obrączkę ślubną, która uczyni mnie Alexandrą Murray – odparła, gdy odwrócił ją przodem do siebie i popatrzyła prosto w jego oczy. – Chyba nigdy nie wypowiedziałam mojego imienia i twojego nazwiska razem na głos. Brzmi całkiem dobrze. – stwierdziła - Wybierzmy wszystko razem, uprzedźmy moją matkę i nie dajmy zrobić z tego cyrku podobnego do naszych zaręczyn… Nie jesteśmy rodziną królewską, która musi organizować ślub na pięciuset gości, a zapewniam cię, że moi rodzice już mają tak długą listę zaproszeń.
Słowa, które chwile później opuściły usta Edwarda sprawiły, że w klatce piersiowej rozeszło się nieznane jej dotąd ciepło. Nie spodziewała się usłyszeć podobnego wyznania w najbliższym czasie, bo wiedziała, że wyrażanie jakichkolwiek uczuć mężczyźnie nie przychodzi łatwo. Nie potrzebowała zapewnień, bo swoimi gestami rekompensował jakikolwiek deklaracje. Nigdy wcześniej nie poświęcił dla niej tak wiele wolnego czasu, ani nie troszczył się o nią w podobny sposób. Wiedziała, że zaszła w nim diametralna zmiana w stosunku do ich związku, że zburzył mur, którym oddzielał się od niej i od życia, które mogą razem zbudować. Cieszyła się, że w końcu doczekała tej chwili, bo była pewna, że przyszłość, która miała nadejść zrekompensuje im ostatnią dekadę czekania.
- Uwielbiam cię, Eddy – zarzuciła ręce na jego szyję i pogłębiła pocałunek. Choć skłamała, bo żywiła względem niego o wiele mocniejsze uczucie, wiedziała, że jeszcze nadejdzie odpowiedni moment na ich wyznanie. Nie spieszyła się nigdzie, chciała przeżywać rodzące się między nimi uczucie powoli, bez pochopnych kroków, dając mu całkowitą kontrolę nad jego tempem. – Chcesz się odświeżyć przed wyjściem? – zapytała odsuwając się od niego po chwili. – Zejdę na dół i porozmawiam z Rosą i Rogelio. Nie widziałam ich od kilku długich miesięcy, a z tego co mówiła mi Soph, zostali dziadkami. Na pewno pokażą mi milion zdjęć malucha – przykucnęła przy torbie podróżnej i wyciągnęła z niej zwiewną, beżową sukienkę, idealnie nadającą się na panujący na zewnątrz upał. Pomimo wieczornych godzin, temperatury wciąż były wysokie, co było miłą odskocznią od jesiennego klimatu panującego aktualnie w Mariesville.
UsuńUcałowała go w policzek i zostawiła samego w sypialni, zamykając za sobą drzwi. Zeszła krętymi schodami w dół i przystanęła po drodze zerkając na zdjęcia, które Sophie porozwieszała w pięknych ramkach wzdłuż schodów. Na kilku z nich była uwieczniona sama jej przyjaciółka, a zdjęcia wykonał profesjonalny fotograf, który w niebywały sposób ujął piękno nadmorskiej miejscowości, ale i smutek zamieszkujący oczy właścicielki domu. Choć dla Edwarda, jak i wielu innych osób, Sophie była niezrównoważoną kobietą, która egoistycznie brnęła przez życie, czerpiąc z niego garściami i nie przejmując się konsekwencjami swoich, często, pochopnych działań, Alex wiedziała, że to tylko maska, którą zakładała by ukryć swoje prawdziwe uczucia. Nie rozmawiały o tym za często, bo brunetka każdą poważną rozmowę, która schodziła na traumy dzieciństwa i strach przed zaangażowaniem, zbywała żartami. Jednak w zeszłym roku, po rozwodzie z drugim mężem, coś w niej pękło i po butelce tequili otworzyła się przed nią w pełni. Od tego czasu Alex nie potrafi znieść myśli, że Max wciąż krąży obok niej jak sęp nad ofiarą, żerując na szczęściu, które miała na wyciągnięcie ręki, ale wolała zaprzepaścić dla chorej relacji z Donovanem. Nie miała prawa jednak prawić jej morałów, bo przez dziesięć lat mamiła ją kłamstwami na temat swojego związku z Edwardem, bojąc się przyznać do tego, jak ich codzienność wygląda naprawdę. I choć Alex wyszła z tego bez szwanku, była pewna, że Sophie w końcu rozbije się na małe kawałki, których Donovan nie będzie nawet chciał pozbierać.
- Mówiłam jej, że powinna zamieszkać tutaj na dłuższy czas i zostawić za sobą Mariesville. To miejsce jej w ogóle nie służy, ale jest cholernie uparta i zawzięta - Z zamyślenia wyrwał ją głos Rosy, która stanęła obok niej i popatrzyła na te same zdjęcia.
- Sophie w końcu zrozumie, co jest dla niej dobre. I mam nadzieję, że nie będzie wtedy za późno – Alex objęła starszą kobietę ramieniem i poprowadziła do salonu. Bywała w tym domu niezliczoną ilość razy, a Rosa stała się dla niej niczym ciocia, z którą mogła porozmawiać o wszystkim i spędzić z nią długie wieczory przy winie. – Opowiedz mi lepiej o małym Matteo – zmieniła temat, nie zaprzątając już sobie głowy przyjaciółką. Nie przyleciała tutaj zamartwiać się kolejnymi wybrykami kobiety, a po to by spędzić niezapomniany weekend ze swoim narzeczonym.
You don’t need to save me, but would you run away with me?
Kat nie miała problemów z oddawaniem kontroli jakie miał Edward i nie bała się śmierci. Nie widziała sensu obawiania się rzeczy nieuniknionych. Nie wypełniała ją obawą i paniką, nie zatrzymywała przed podejmowaniem decyzji i nie zaprzątała sobie nią głowy na co dzień. A przynajmniej nie myślała dużo o śmierci, kiedy wszystko szło dobrze, wszyscy byli zdrowi i bezpieczni. Kiedy usłyszeli diagnozę Matta, nie dopuszczali do siebie myśli o śmierci, mieli plan i byli zdeterminowani by walczyć o każdy dzień. Ona zdecydowanie dłużej żyła w zaprzeczeniu od jej męża, który pogodził się, że swoim losem ze smutnym uśmiechem. I tutaj musiała zgodzić się z Murrayem. Najbardziej przerażające jest życie po śmierci bliskiej osoby.
OdpowiedzUsuńPrzez długi czas uczucie zazdrości było Kat kompletnie obce. Nikomu nie przyszłoby do głowy użyć słowa zawistna opisując jej osobę, Nie rzucała krzywych spojrzeń na ludzi, którym szło lepiej, nie podkładała kłód pod nogi, by skomplikować komuś życie, kiedy udawało im się zdobywać kolejne szczyty. Była za to świetną cheerleaderką, chętnie oferowała pomoc i dodawała otuchy, kiedy bliscy i przyjaciele tracili wiarę w siebie. Przynajmniej tak było do śmierci Matthew.
Wyszła na ulice Mariesville po pogrzebie, po tysiącu uścisków dłoni i kondolencji, otępiała i zmęczona. Życie w miasteczku toczyło się jak zwykle, jakby grunt po którym stąpają się nie zatrząsnął i co krok nie pojawiały się wielkie dziury, gotowe ich pochłonąć do jądra ziemi. Wtedy zielonooka bestia obudziła się z głębokiego snu, gdzieś między żołądkiem a przeponą, kradnąc jej oddech i powodując mdłości. Jej krew została zatruta jadem. Jak śmią chodzić do pracy, realizować marzenia i rzucać jej swoją normalnością w twarz! Jak mogą lekki krokiem iść od kawiarni, przez park do ciepłego domu, gdzie czekają bliscy? W jaki sposób ignorują te czarne chmury nad jej głową? Dobiegające ją śmiechy z oddali powodowały fizyczny ból i wtedy dokładnie poznała smak zazdrości. Czy przyjdzie jej jeszcze cieszyć się smakiem świeżych jabłek prosto z drzewa? Czy pojawią się nowe marzenia, które będzie chciała spełnić? Pierwsze tygodnie było najtrudniejsze, bo absolutnie wszystko straciło sens a ona nagle została sama. A potem poszła na terapie. Zaczęła radzić sobie ze stratą, dystansem przyjaciół i nieśmiało myśleć o tym co dalej. I wróciła do udzielania się w życiu miasteczka, dopingowania bliskich i cieszenia się ich sukcesami. Powolutku, po troszeczku wracała do siebie. Na zawsze odmieniona, ale w końcu przestała się czuć jak w obcy w swoim ciele.
Posłała mu ciepły uśmiech, gdy przystał na jej propozycję. Zarzuciła torbę z powrotem na ramię i wyszli z restauracji. Odetchnęła, kiedy tylko drzwi się za nimi zamknęły.
- OK, to gdzie idziemy? Muszę przyznać, że coś bym i tak wrzuciła na ząb.- Nie była wybredna, zadowoliłaby się byle sałatką z marketu, pączkiem albo batonem. Ostatecznie, mogła zaprosić go do siebie i przygotować jakiś makaron, ale nie była pewna czy Edward chciał i był gotowy na przekroczenie progu domu, w którym nie był od czasu śmierci przyjaciela.- Koniec roku tak na mnie działa, cały ten okres świąteczny mnie rozstraja- odpowiedziała w końcu na pytanie, które zadał jeszcze w środku i rzuciła mu spojrzenie, które mówiło więcej niż wypowiedziane słowa. Końcówka roku była trudniejsza a Matt częściej pojawiał się w jej myślach, szczególnie przy świętowaniu przy dużym stole, gdzie brakowało jednego krzesła.
Kat