26.02.2025

[KP] Harlow Clarke


harlow clarke
17/05/1991, MARIESVILLE — WETERYNARZ W MARIESVILLE VETERINARY CLINIC — MAJĄC DWADZIEŚCIA PIĘĆ LAT WYJECHAŁA Z MARIESVILLE TYLKO PO TO, BY WRÓCIĆ PO DZIEWIĘCIU LATACH I SPRÓBOWAĆ ZACZĄĆ OD NOWA — DOM W RIVERSIDE HOLLOW, KTÓRY DZIELI Z PRZEUROCZYMI WSPÓŁLOKATORKAMI: IVY I PAM — KOCHA ZWIERZĘTA, NIEDAWNO WKRĘCIŁA SIĘ W WSPINACZKĘ I CHCIAŁABY NAUCZYĆ SIĘ JEŹDZIĆ NA ROLKACH

Jest jedynaczką — wyczekanym, wychuchanym, ukochanym dzieckiem, oczkiem w głowie nadopiekuńczych rodziców, którzy chcieli dla niej jak najlepiej, tylko nie bardzo liczyli się z jej zdaniem. Irytowała ich swoją niespożytą energią, tym, że zamiast siedzieć w swoim pokoju z nosem w książkach, biegała po podwórku, zdzierała kolana i przyprowadzała inne dzieci do domu, częstując ich cukierkami i ciasteczkami, których matka z reguły nie pozwalała jej jeść, a na których kupno zazwyczaj namawiała ojca. Jak wszystkich brała go na swój uroczy uśmiech i wielkie oczy, które działały tak długo, dopóki nie zrobiła się zbyt uparta. Zbyt asertywna. Zbyt pewna siebie. 
W przeciwieństwie do rodziców nie wiedziała, kim chce lub powinna zostać, dlatego uporczywie powtarzali, groźnie grzmiąc nad jej głową, że jeśli tak dalej pójdzie, to zmarnuje sobie życie. Nie słuchała ich, woląc popełniać własne błędy, nawet te, które smakowały ich chorą satysfakcją i dumnym: a nie mówiliśmy?
A mówili wiele; miała nie takiego chłopaka, nie takich znajomych, nie takie oceny w szkole, nie taką pracę i zmarnowany potencjał. Na studia zdecydowała się zbyt późno, a do tego wybrała beznadziejny kierunek, ale przynajmniej wyjazd z Mariesville uznali za najlepszą decyzję, jaką mogła podjąć i niedługo po niej zrobili to samo. 
Do tej pory nie rozumieją, po co jej dwa koty i dlaczego postanowiła wrócić, co złego jest w gorących, słonecznych plażach Kalifornii, a co wartego uwagi w mieście, które pachnie jabłkami, ale nie próbuje im tego wyjaśniać.
Lubi jabłka i znudziły się jej plaże. Lubi ulice, na których rozbijała kolana, swój pokój w domu, który od prawie dziesięciu lat stoi żałośnie pusty zupełnie tak, jakby wszyscy o nim zapomnieli, lubi mieć wszędzie blisko, lubi widzieć znajome twarze i pielęgnować wspomnienia; lubi Mariesville, nawet jeśli przez ostatni czas oszukiwała się, że jest inaczej, wraz z rodzicami wmawiając sobie, że jej miejsce jest w wielkim świecie. 
Miała nie wracać, bo wszędzie miało być prościej i lepiej, ale nie było, więc wolną posadę w klinice weterynaryjnej zinterpretowała jako znak, którego potrzebowała, by wreszcie spakować walizkę. 
Bo w znaki też lubi wierzyć. 
                                                                        ________________
Cześć, Harly jest do tańca i do różańca. Szukamy wszystkiego. 
elnattchio@gmail.com
Poniżej mogą znaleźć się treści przeznaczone dla dorosłych.

42 komentarze:

  1. [Przychodze jako pierwsza (chyba) powitać nową postać w naszym gronie, a zarazem wspaniałą panią weterynarz, która już skradła moje serducho! Wydaje mi się, że Harly wraz z Olivią są bardzo podobne, więc co ty na to, żeby je tak dobrze ze sobą zakolegować? Mogą rozmawiać o trudnych przypadkach i ulubionych pacjentach przy lampce wina!]
    Olivia

    OdpowiedzUsuń
  2. [Wiedziałam, że będzie doskonała, ale nie sądziłam, że będzie tak piekielnie doskonała! 🔥 Dzielna dziewczyna o złotym sercu, która wcale nie zmarnowała swojego potencjału, a co najwyżej tylko potencjalne plany rodziców, phi!. Harlow może być z siebie naprawdę dumna, bo jest wyjątkowa, a Ty możesz być dumna z pięknej karty, o. Ja za to wagonik do kolejki w rollercoasterze uważam za zamknięty i oficjalnie gotowy do startu. Bawcie się dobrze, tylko nie krzyczcie zbyt głośno, chyba, że – no cóż – z przyjemności 🤫😈]

    yours Tanner Gentry

    OdpowiedzUsuń
  3. [ Cóż za promyczek słońca! Philip z roboczych zaprasza na wspólną wspinaczkę, będzie asekurował ją aby nic się złego nie stało. Kotki z drzewa też ściągnie, jeżeli zajdzie taka potrzeba xD ]

    Noah Wells i Phil Davis

    OdpowiedzUsuń
  4. Widok światła rozpalonego w pomieszczeniach sąsiedniego domu, zwabił go wczoraj do okna, jak jakąś zagubioną, zdezorientowaną ćmę, która nagle straciła łączność z nawigującym ją w naturze niebem i wpadła w pułapkę sztucznej iluminacji. Nie wiedział, jak długo stał i obserwował cienie tańczące na ścianach tamtejszych wnętrz, trzymając w dłoni szklankę i mocząc usta w mocnym burbonie, ale kiedy ją zobaczył, kiedy znalazła się w centralnej części okna, jej spojrzenie wylądowało na nim, a ich oczy spotkały się nagle w tym samym punkcie, świat najpierw zatrzymał się w miejscu, a później cofnął się o dekadę i bezlitośnie wepchnął w wir wspomnień. Miał nie robić sobie tego już nigdy więcej – miał tam nie wracać, ale gdy dom, który przez tyle lat stał pusty i pokój, w którym od dawna nikt nie zmieniał firan i nie zapalał światła, nagle stał się żywy, wspomnienia same przeciągnęły go na swoją stronę. Nie miał przy sobie papieru i flamastra, żeby napisać jej na pierwszej kartce, jak bardzo się stęsknił, a na drugiej dopisać, że za jej chrapaniem, które jest tak głośne, że słyszy je przez dwie ściany i przestrzeń, dzielącą ich podwórka, ani starej procy, żeby strzelić do jej pokoju kilkoma cukierkami i w ten sposób obejść zakaz, narzucony przez jej rodziców. Nie miał też pod ręką gitary, żeby usiąść na parapecie i wybrzdąkać jej jakąś śmieszną improwizację o tym, jakie to życie jest głupie, a starszy upierdliwi, i poprawić nastrój po kolejnej sprzeczce o jej przyszłość. Nie miał przy sobie nic, oprócz zasłon, które wczoraj w pewnym momencie zaciągnął, tym jednym gestem odcinając się od domu po drugiej stronie i wspomnień z nim związanych. To było do przewidzenia, że kiedyś w końcu go sprzedadzą, albo komuś wynajmą, bo dlaczego miałby stać i gnić, ale dla pewności sprawdził jeszcze, czy alkohol przypadkiem nie wywietrzał z butelki burbona i nie płatał mu figli, bo doświadczył przed chwilą czegoś, co śmiało mógłby podciągnąć pod halucynacje, albo urojenia. Bywa z nim źle, zdarza się, ale do cholery nie aż tak. Następnego dnia, gdy szedł do warsztatu, który znajduje się kawałek za ich domem, i zobaczył na tarasie u Clarke puste kartony, utwierdził się w przekonaniu, że ktoś się tutaj wprowadził, i że to na pewno nikt z okolicy, bo nikt, kto zna Gentrych, nie zamieszkałby obok nich z własnej nieprzymuszonej woli, a gdy wyjeżdżał do Camden parę godzin później, pudeł już tam nie było. To raczej nietutejsi, ale byłoby cudownie, gdyby darowali sobie te sztuczne, sąsiedzkie powitania, chociaż, znając Grace, ona ugości ich bez zastanowienia, i już nie ważne, że Tanner co rusz jej powtarza, żeby pod jego nieobecność nie wpuszczała nikogo do środka. Ale po śmierci Jacka odżyła, jakby ktoś zdjął kulę z jej nogi i pozbawił ciężaru, który pozbawiał ją tchu, co było o tyle zaskakujące, że właśnie wtedy zwaliły im się na głowę największe problemy. Grace po prostu wierzyła, że Tanner ze wszystkim sobie poradzi, w przeciwieństwie do ojca, który w karty potrafił przegrać nie tylko ziemię, bo nawet własne buty, i niczego nigdy nie odzyskać. Nosiła się na czarno, bo tego wymagała wszelka żałobna moralność, ale w duchu zrobiła się kolorowa, choć prawda jest taka, że dla swojego dobra nie wiedziała o wszystkim – ba, nie wiedziała nawet o połowie spraw, z którymi stary Gentry zostawił ich na tym ziemskim łez padole.
    Kiedy wysiadał z auta pod domem, dzień ustępował już miejsca wieczorowi, a na błękitne niebo powoli zaczynała opadać gwiaździsta kurtyna. Gdy dostrzegł rozpalone światła w salonie, zmarszczył brwi i idąc, automatycznie zaczął się zastanawiać, dlaczego matka nie szykowała się jeszcze do snu, skoro to była jej pora, a jutro z samego rana miał ją zawieść do Camden do siostry. Odzyskały kontakt po śmierci Jacka do takiego stopnia, że Grace zaczęła jeździć do niej co weekend, a w grę wchodziła nawet szansa, że zamieszkają razem, by nadrobić stracone lata, o ile matka pozwoli sobie wreszcie zostawić to miejsce w tyle. To byłaby najrozsądniejsza opcja i Tanner miał nadzieję, że w najbliższym czasie wcielą ten pomysł w życie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszedł po schodach ciężkimi buciorami, wymacał klucz w kieszeni kurtki i otworzył drzwi, pocieszając się tym, ze matka przynajmniej zamykała je na wszystkie spusty. Ze skromnego salonu, połączonego z kuchennym aneksem i jadalnią, natychmiast doszły go dźwięki rozmów i to nie byle jakich, bo wesołych i przedziwnie pozytywnych, jak na standardy ich codzienności. Grace śmiała się teraz, wspominając coś o szkolnym balu, zupełnie tak, jakby miał on miejsce wczoraj, a nie dwadzieścia lat temu. A niby kiedy ona zdążyła odnowić kontakt z jakimiś przyjaciółkami plotkarami i przekonać je do odwiedzin, skoro ich mieścina dopiero co zaczęła się przyzwyczajać do wiecznej nieobecności naczelnego dziada? Zadziwiające.
      Wszedł głębiej, swoim wtargnięciem z marszu przerywając trwającą w salonie sielankę.
      — Co tu się... — urwał, zatrzymawszy się na środku, kiedy jego wzrok spoczął na niej. Aż poczuł ten specyficzny dreszcz przebiegający po plecach i krew odpływającą z twarzy. Teraz nie miał już wątpliwości, że alkohol nie był wcale trefny, szkoda tylko, że wylał go do zlewu. Mimowolnie rozchylił usta i uniósł brwi, wyłapując spojrzeniem rozgrzebane albumy, z których zdjęcia spoczywały porozkładane na stoliczku w małym nieładzie, a zaraz obok stały sobie filiżanki z parującą wciąż herbatą i słodkie ciasteczka z lokalnej cukierni.
      — Tanner? — Grace podniosła się z kanapy, dzieląc się z nim swoim rozpromienionym uśmiechem. — Zobacz, kto nas odwiedził. Nasza Harlow. Właśnie wspominamy stare czasy.
      Podniósł wzrok z powrotem na nią, nawet nie zauważając chwili, w której jego oddechy stały się głębsze, a klatka piersiowa zaczęła falować ciężej. Nie licząc pogrzebu, gdzie widzieli się tylko przelotnie, minęło naprawdę szmat czasu od ich ostatniego kontaktu, ale rozpoznałby ją nawet po kilkudziesięciu latach, bo pewne aspekty się w niej nie zmieniały. Jej wielkie, ciemne oczy zawsze błyszczą tym samym dziewczęcym światłem. Była piękna, niesamowicie, ale to też się nie zmieniło, bo jej uroda zawsze go urzekała.
      — Nasza? — Odchrząknął, spoglądając na matkę i krótko drapiąc po głowie, bo chyba trochę się z tym stwierdzeniem zagalopowała. Trochę, kurwa, bardzo. — Okay, nie przerywajcie sobie, ja i tak wychodzę — oznajmił. — Mam robotę w garażu — wyjaśnił wymijająco i obrócił się na pięcie, ruszając w stronę, z której przyszedł. W jakiej beznadziejnej sytuacji się znaleźli, to tylko im mogło się przytrafić.
      — Zaczekaj, Tanner, obiecałeś przymierzyć koszulę. Wiesz, że jutro nie będę miała już czasu na poprawki, a ty pewnie znów wrócisz późno — Upomniała go lekko Grace i spojrzała na Harlow z uśmiechem. — Zaraz do tego wrócimy, dobrze? — zaznaczyła, nie chcąc, aby Harlow poczuła się zobowiązana do wyjścia. Tak bardzo podobało jej się to wspominanie, że nie chciała się już żegnać. — Akurat herbata zdąży nam trochę przestygnąć — dodała pogodnie i przeszła do pomieszczenia obok łazienki, w którym stała maszyna do szycia oraz różne przybory. Była świetną krawcową, ale pracowała w domu z oczywistego powodu, jakim był jej nieżyjący już mąż, który pozbawił ją dosłownie wszystkiego. Tanner ściągnął z siebie kurtkę w międzyczasie i porzucił ją chwilowo na wolnym fotelu, wcale się nie odzywając i nie komentując tej chorej sytuacji, a kiedy Grace wróciła z jasnym materiałem w dłoniach, złączył usta w wąską linię i złapał za kraniec swojego T-shirtu. Ściągnął go przez głowę jednym ruchem, pozostając w spranych dżinsach, ulokowanych nisko na biodrach, i porzucił bezwiednie tam, gdzie kurtkę. Nie zmienił się jakoś szalenie bardzo przez te lata. Nabrał nieco większej masy mięśniowej, ale przede wszystkim to nazbierał tatuaże i blizny, których nie było jeszcze dziesięć lat temu. Jego skóra nosiła ślady trudów, z jakimi mierzył się w biegu życia, ale część z nich była Harlow znana. I nadal ciało miał ciepłe, choć sam był zimnolubny.

      Usuń
    2. — Och, coś tu jest jeszcze nie tak, jak powinno być — Grace nachyliła się do koszuli, gdy Tanner założył ją na ramiona. Wsunęła na nos okulary i popatrzyła na szwy po bokach, a potem stanęła przed nim, złapała materiał nad biodrami po jego prawej i lewej stronie, i rozejrzała się dookoła w poszukiwaniu szpilek. Jak zawsze miała je tam, gdzie stoi maszyna. — Są gdzieś w schowku — stwierdziła sama do siebie, zastanawiając się, czy puścić to, co tak ładnie przed chwilą chwyciła. — Harlow, kochanie, czy mogłabyś tutaj potrzymać? — Zwróciła się do niej uprzejmie. — Muszę znaleźć szpilki, a tak ładnie to teraz złapałam — wyjaśniła tak lekko, jakby w ogóle nie raziło jej to, że w tym miejscu spotkali się właśnie dwaj byli przyjaciele, byli kochankowie, byli partnerzy i byli-wszystko co tylko można jeszcze wymyślić. Byli jednością, ale się rozpadli i to z hukiem, który odbił się echem w całej tej przeklętej wsi. Niech ktoś go zatem uszczypnie, bo aż nie chce mu się wierzyć, że to wszystko nie tylko jakimś popieprzonym snem.

      Tanner Gentry

      Usuń
  5. Rzucił matce jednoznaczne spojrzenie, próbując zrozumieć, co jest z nią, do diaska, nie tak? Przecież sam mógł złapać materiał koszuli, i to bez trudu czy wykręcania sobie rąk, więc żadne dodatkowe dłonie nie były im potrzebne, a tym bardziej te dłonie, które powinny trzymać się od niego z daleka, i od których on sam powinien trzymać się jeszcze dalej. Nie podejrzewał jej o intencjonalne zagrywki, bo nigdy nie bawiła się w organizowanie takich podchodów, ale to było naprawdę dziwne, że najpierw zastał je razem, takie roześmiane i zadowolone, a teraz matka wciągnęła Harlow w krawieckie robótki, jakby to było zajebiście naturalne, że całą trójką szyją sobie ciuszki, a w międzyczasie przeglądają stare zdjęcia, w których wcale nie brakuje ostatnich dziesięciu lat życia. Czy ktoś mógł wyjaśnić, co się tutaj odwala? Mówiąc szczerze, był święcie przekonany, że Harlow gładko się wywinie, czule pożegna i opuści dom, do którego kiedyś mogła wchodzić bez pukania, tymczasem ona zapewniła, że poczeka, a za chwilę zgodziła się jeszcze wziąć udział w tym małym cyrku. Rozkosznie. Chwilowo podniósł oczy do sufitu i zacisnął szczękę, zaraz wracając uwagą do Grace, która z pogodnym uśmiechem przekazywała Harlow zadanie, zapewniając, że złapała materiał doskonale, a potem odprowadził ją wzrokiem z marsową miną, aż zniknęła za ścianą wąskiego korytarza, zostawiając ich samych w jednym pomieszczeniu, zdecydowanie za małym na dwie tak zranione dusze. Nie mierziło go to, że Harlow siedziała tu w gościach i czuła się tak swobodnie, bo nie żywił do niej urazy za wydarzenia sprzed lat, nawet jeśli rozstali się wtedy jak jakieś dwa beznadziejne przypadki, gdy obrzucili się najgorszymi emocjami, na które było ich stać, a po tym wszystkim nie zamienili słowa nigdy więcej i nieodwracalnie wykreślili siebie z życia, którego wcześniej bez siebie sobie nie wyobrażali. Nie chodziło więc o jakiś jego żal, bo w większości go przerobił, a o to, że nie był na to gotowy. Pod żadnym pozorem nie myślał, że kiedykolwiek dojdzie między nimi do takiej nieplanowanej konfrontacji, a nadzieje z tym związane pogrzebał już dawno, wraz z pierwszym i ostatnim listem, który do niej wysłał i który co prawda otarł się o tą przeklętą Kalifornię, ale nigdy nie trafił na ręce adresatki. A teraz nie dość, że zobaczył ją nagle we własnym salonie, co spowodowało szok, bo prędzej spodziewałby się zobaczyć tu ducha, niż ją, to na dodatek bez przygotowania mieli wejść właśnie w bezpośredni kontakt. Wszystko byłoby dobrze, a nawet cudownie, gdyby nie fakt, że jego obecna wersja jest gorsza, niż ta, którą był w dniu, w którym Harlow ostatni raz spojrzała mu w oczy, i że przez te wszystkie lata zdołał już przyjąć jej nieistnienie za normę swojej codzienności. Nauczył się z tym żyć, tak jak i z całym wachlarzem innych ran, z którymi przyszło mu się mierzyć. Nie wymazał jej z pamięci, bo wcale nie chciał, chociaż niezależnie od jego chcenia to i tak nie byłoby nigdy możliwe, bo łączy ich zbyt wiele wyjątkowych chwil, ale tamte lata dawno zamknął już w przeszłości, starając się nie wracać do nich częściej, niż potrzebował, a zdarzało mu się to w chwilach zwątpienia, kiedy to jedna decyzja miała zaważyć na całym jego losie, a on wahał się z jej podjęciem. Gdyby żył stratą, całkiem prawdopodobne, że to nie stary Gentry byłby pierwszym, który zawinął się do piachu, tylko młody, bo nie trzymałoby go tutaj wtedy zupełnie nic, a przy takim ciężarze rozstania prędzej sam wsadziłby sobie kulkę, niż dał odstrzelić się komuś na eksporcie. Nie czekał na nią, przynajmniej tak na pierwszy rzut oka, bo to, co poruszyło się na dnie jego serca, gdy ją zobaczył, smakowało tęsknotą, której istnienie skutecznie wypierał. Aż do teraz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Leniwie przesunął spojrzeniem po twarzy Harlow, próbując na nowo oswoić się z barwą jej głosu, który zawsze wydawał mu się jasny i miękki, ale teraz również głęboki, jakby z wiekiem ubrał się w ciepłe, osobliwe tony, dodając jej kobiecego szyku. Nie słyszał jej przez niespełna dziesięć lat. Miał szansę na pogrzebie ojca, ale nie przyjmowali z matką kondolencji, więc nie zamienił tam z Harlow nawet jednego słowa, a żadna inna okazja się nie pojawiła, bo możliwości stworzenia takowej nie istniały nawet w jego najskrytszych snach.
      Zajrzał jej w oczy, gdy te spotkały się na krótko w momencie, w którym dmuchała na kosmyk włosów, a potem zsunął wzrok na jej usta. Chciał wyłapać szczegóły, które na przestrzeni lat zmieniły się na jej muśniętej kalifornijskim słońcem twarzy i porównać do stanu, który zapisał się w jego pamięci z ich ostatniego dnia. Skoro znaleźli się w takim położeniu, że mógł sobie na nią legalnie popatrzeć z bliska, to jasne, że skorzysta. Może wreszcie uwierzy, że to dzieje się naprawdę.
      — Masz tak zimne dłonie, że to wystarczy — odparł, czując przez cienki materiał koszuli ich chłód, i znów skrzyżował z nią spojrzenie. W zderzeniu z ciepłem jego ciała, jej własne było jak kostka lodu położona na rozgrzanej blasze. Pewnie zapytałby ją w końcu o powrót na stare śmieci, czy to tylko chwilowe czy nie, bo był ciekawy, ale sama o tym napomknęła, a mimo że brał taką opcję pod uwagę, to na stałe zabrzmiało w jej ustach dziwnie. Jakby chciała go uprzedzić, że będzie zmuszony widywać się z nią z przypadków, które mogą trafiać się zbyt często, skoro ich domy dzieli zaledwie płot i kawał jakiegoś zielonego krzaka. Czy jego życie po raz kolejny ma przewrócić się do góry nogami? Oby nie, bo w końcu się porzyga, jak tak dalej pójdzie.
      — Mam nadzieję, że się nie zawiedziesz, bo nie jest tu tak samo, jak kiedyś. Jest gorzej — oznajmił, ale cholera wie, czy mówił o całej wsi, czy raczej tylko o sobie. Prędzej to drugie. Ale jeżeli Harlow znów miała mieszkać obok, to powinna wiedzieć, że tak – jest o stokroć gorzej i będzie tak długo, dopóki on nie pozałatwia pewnych spraw, co nie jest z kolei łatwe, gdy w grę wchodzą interesy, w których pieniądz jest ważniejszy niż ludzkie życie. Ale wprowadzając się tutaj, na pewno dobrze wiedziała, że znów bierze chatę w pakiecie z beznadziejnym jestestwem sąsiadów, ich problemami i garażowym jazgotem do późnego wieczora.
      — W każdym razie, witaj w domu — powiedział, przywołując na usta nieznaczny uśmiech. — Harrie — dodał, kładąc nacisk na to zdrobnienie nie z przypadku. Przeniósł ciężar ciała na drugą nogę i uciekł spojrzeniem w bok, słysząc Grace, która wołała zza ściany, że znalazła już szpilki i zaraz do nich wraca, tylko pochowa jeszcze przybory.

      Maybe. Let's ride this roller coaster and find out 🤨🔥
      Tanner Gentry

      Usuń
  6. Prawda jest taka, że trzy czwarte świata było przeciwko nim, włącznie z najbliższymi, którzy nie posiadaliby się z radości, gdyby skończyli ze sobą raz na zawsze i wykorzenili z pamięci każde łączące ich wspomnienie, aż do dnia, w którym dotarli do tej samej piaskownicy. Wszyscy na to liczyli: ich rodziny, walczące ze sobą od najdawniejszych lat, ich sąsiedzi, którzy za nic w świecie nie potrafili zrozumieć, co ta dziewczyna widziała wtedy tym lokalnym łobuzie, a w końcu nawet los, który nie był dla nich łaskawy, zsyłając im na głowy coraz to gorsze przypadki. Trzymali się siebie nawet w najbardziej porywistym huraganie, ale przyszedł w końcu moment, w którym zabrakło im sił i puścili swoje dłonie, pozwalając burzy skutecznie ich rozdzielić i zgubić do siebie drogę. Bez względu na to, czy z góry byli skazani na porażkę, czy nie – w końcu rzeczywiście przegrali. Najlepsze jest w tym wszystkim jednak to, że ich rozstanie niczego nie zmieniło, sąsiedzi wcale nie posikali się z satysfakcji, bo znaleźli sobie inne problemy, których tak samo chętnie się uczepili, ich rodziny dalej żarły się bez opamiętania, a los wciąż gładko sobie z nich kpił. Nie chodziło jednak wyłącznie o samo otoczenie, chociaż ono było głównym prowodyrem kłótni, która przechyliła szalę, bo gdyby nie to, że urodzili się właśnie tutaj, może byliby dziś szczęśliwym małżeństwem z gromadką dzieci, psem i drzewem posadzonym w ogrodzie – chodziło też o ich własne oczekiwania, które w pewnym momencie mocno się rozjechały. Harlow pragnęła dla nich normalnego życia z dala od problemów, co wydawało się oczywiste, bo kto nie chciałby czegoś takiego, ale dla Tannera to wcale nie było takie proste. Ona mogła wyjechać i zostawić za sobą wszystko, bo miała perspektywy i rodziców, którzy daliby się pochlastać, byleby poszła na studia i ułożyła sobie życie w godnym miejscu, ale on... On był tylko nędznym facetem z małej wioski, który nie dość, że nie miał wsparcia, to jeszcze nie był nawet w stanie uciułać forsy na lotniczy bilet, a co dopiero na życie w miejscu, które wymagałoby od niego stałych, comiesięcznych przychodów. To się nie mogło udać z wielu powodów i dlatego się nie udało. Jego miejsce było tutaj – przy garażu pełnym długów, w domu, w którym nagle trzeba było dzielić budżet na dodatkowe dzieciaki i szukać oszczędności nawet w jedzeniu. Akurat ojca mógł zostawić bez mrugnięcia okiem, bo on sam nawarzył im tego piwa, więc niech się w nim utopi, ale gdyby zostawił tutaj matkę i pozwolił ojcu przelewać na nią wszystkie swoje złości, to prawdopodobnie nie wybaczyłby sobie tego do końca życia. Nie byłby w stanie żyć spokojnie na drugim końcu kraju, wiedząc, że w tych czterech ścianach dochodzi do jakichś dantejskich scen. Że matka przyjmuje na siebie gniew ojca, szemrane typy rozkradają ich majątek, a windykatorzy pozbawiają ostatnich oszczędności. Został, bo uznał, że to rozsądniejsze. Nie zatrzymywał Harlow, bo wiedział, że dla niej wyjazd jest szansą, której żadne z nich nie mogło wtedy zmarnować. Jedyny błąd, jaki wtedy popełnił, i czego naprawdę żałował, to że pozwolił emocjom przejąć kontrolę, bo mogli się porozumieć, rozdzielić na jakiś czas i nie grzebać tej relacji, ale tak to już jest – człowiek mądry po szkodzie, a mleko już się rozlało. Zabili tę miłość, a marne próby wskrzeszenia jej spełzły na niczym.
    Gdyby nic się między nimi nie zmieniło, powiedziałby, że wcale nie musi szukać zmarszczek na jej twarzy, za to specjalnie zacząłby je wyliczać i wytykać palcem, wyolbrzymiając jak wielkie są, nawet jeśli żadna nie istniała, z czego śmialiby się oboje, ale w ich obecnej sytuacji nawet nie próbował. Skinął tylko twierdząco głową, gdy wspomniała o przejęciu warsztatu, bo to była prawda, chociaż średnio pozytywna w obliczu całego spadku, który musiał na siebie wziąć, i który nie oszczędzał mu trosk. Spłacenie długów to jedno, ale odcięcie się od ludzi, z którymi łączą cię lewe interesy – to drugie, znacznie trudniejsze, niż wyłożenie na stół ciężko zarobionych kilkunastu tysięcy baksów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Starał się nie być dla Harlow dupkiem, bo nie zasługiwała na to, już niezależnie jak potoczyły się ich sprawy dekadę temu, ale ciężko jest nie być sobą. Pilnował się, a równocześnie wiedział, że ich pierwsze spotkanie powinno wyglądać zgoła inaczej, że powinien przywitać się jak normalny człowiek, usiąść, pogadać, napić się herbaty. Zapytać, jak tam życie, co ciekawego porabiała przez te wszystkie lata, czy spodobała jej się Kalifornia, i czy przede wszystkim była tam szczęśliwa. Powinien wziąć przykład z matki, która na pewno zadała Harlow wszystkie te pytania, ale był bardziej podobny do ojca, a on, gdyby żył, pewnie nawet nie zapytałby, co u niej; po prostu poszedłby do kuchni, otworzył piwo i wyciągnął nogi na leżance. Tanner nie zawsze był kopią Jacka – to zmieniło się z czasem, gdy coraz częściej zmuszony był pozostać chujem, niż człowiekiem, bo środowisko, w którym brodził, wcale nie obchodziło się z nim lekko, a on nigdy nie słynął z dobrowolnego nadstawiania policzka. Jeśli wchodzisz między wrony musisz krakać jak one, a on nie miał wyjścia, bo do tego gniazda wron ktoś go zwyczajnie wepchnął.
      Wiedział, że trochę przesadził z używaniem tego zdrobnienia, i że ono mogło poruszyć jakąś strunę, której poruszać nie powinien już nigdy więcej, ale skoro tęskniła, to przecież to drobnienie również było częścią tego miejsca. Chyba, że miała na myśli coś innego, bo nie sprecyzowała, za czym konkretnie tęskniła, ale z początku wykluczył z tej możliwości siebie. Dlaczego miałaby tęsknić za kimś, kto kazał jej odejść w chwili, w której najbardziej liczyła na to, że jej nie pozwoli?
      Ale dla niego nie było łatwe teraz nawet to, że Harlow wypowiadała jego imię. Te sześć literek brzmiało na jej języku tak wyjątkowo, tak dobrze i zadowalająco, że musiał upomnieć się w myślach i wziąć głębszy wdech, by dotrwać do końca tego przedstawienia zainicjowanego przez matkę. To, że znaleźli się nagle w tym miejscu, że czuł jej dłonie przez materiał koszuli, a na dodatek stała tak blisko, że wystarczyło się pochylić, by zderzyć ich czołami, to nie ułatwiało niczego. Ani trochę.
      — Następnym razem, gdy zobaczę cię w oknie, odmacham — zapewnił, nawiązując do jej wcześniejszych słów, bo to, że wczoraj tego nie zrobił, było wynikiem jego dziwnego rozkojarzenia. Po prostu nie był pewien, kto realnie stał tam po drugiej stronie, a potem doszedł do pochopnych wniosków i zaciągnął zasłonę, bo zaprzyjaźniać się z nową sąsiadką, która niefortunnie znalazła się na miejscu jedynej właściwiej, już tutaj nieistniejącej, nawet nie zamierzał. A wyszło na to, że tą sąsiadką okazała się ta nieistniejąca, we własnej osobie.
      Grace weszła zaraz do salonu ze szkatułką z krawieckimi przyborami. Otworzyła ją w dłoniach, wygrzebała dwie odpowiednie szpilki i zostawiła drewniane pudełeczko na stoliku, a potem stanęła obok Harlow.
      — Bardzo ci dziękuję — zwróciła się do niej z serdecznym uśmiechem. — Przejmę najpierw jedną stronę, złapię materiał, a potem drugą i dam ci już spokój — wyjaśniła żartobliwie i przechwyciła materiał z prawej strony, po czym nachyliła się bardziej i zaczęła majstrować przy nim ze szpilką. Przez przypadek dziabnęła nią skórę Tannera, na co ten odsunął się gwałtownie, wpadając ciałem na to drobniejsze, należące do Harlow.

      Usuń
    2. — Cholera jasna! — rzucił, automatycznie obejmując Harly w talii, bo przecież mogła stracić przez to zderzenie równowagę, a potem posłał matce karcące spojrzenie. — Ostrożniej, nie jestem z kamienia — przypomniał matce, zdając sobie sprawę, że brzmiało to dziwnie. Jego serce akurat przypominało głaz. — Daj spokój z tym wcięciem, to wcale nie musi być koszula w wersji slim. Znowu ubzdurałaś sobie jakiś modny fason, jakbym nosił się w tym na co dzień. — Pokręcił głową, zabrawszy rękę z talii nieswojej Harrie.
      — Och, przepraszam, Tanner. Stój spokojnie, to nie będziesz obrywał — Grace nie wydawała się wcale urażona tym, że dziabnęła syna kawałkiem ostrej stali. Przeniosła się na lewą stronę, dziękując Harlow za wsparcie, zahaczyła materiał i kazała zdjąć Tannerowi koszulę, gotowa zabrać ja zaraz do dalszych przeróbek. Ten ściągnął materiał z ramion i podniósł rękę, żeby spojrzeć na ślad, który zostawił mu nad biodrem ostry kraniec igły. Kropelka krwi lśniła na skórze – takie maleństwo, a bolało chyba bardziej, niż butelka rozbita na plecach jakiś czas temu.

      the route will be twisty, but I'll take care that nothing happens to you 😏🤗
      Tanner Gentry

      Usuń
  7. [Robimy to, wino będzie się lać strumieniami! Wpadnę z jakimś zaczęciem jak tylko znajdę wolną chwilę. Powiedz tylko, wolisz żeby spotkały się u którejś w mieszkaniu, jakiś plener czy wykorzystają stół zabiegowy w klinice? 😂]
    Olivia

    OdpowiedzUsuń
  8. On też nie wypełnił swojej pustki po niej, bo nie dość, że wyrwa była wielka i głęboka, gdzieś na trzy czwarte jego serca, to nie istniało nic, co mogłoby zastąpić ten brakujący, unikatowy element, który przez te wszystkie lata tworzył z nim spójną całość. Załatał ją bardzo prowizorycznie wyjazdami na misje, które uśmierzały ten rodzaj bólu, bo zmuszały do skupiania się na nieco innym, nieustannie towarzyszącym walce o przetrwanie, która na eksporcie stawała się priorytetem na równi z wykonywaniem rozkazów. Później próbował wcisnąć w tę układankę element totalnie do niej niepasujący, licząc na to, że z czasem się ułoży, że ślub zmieni coś więcej niż tylko jego ubezpieczenie, ale im dłużej pozostawał wciśnięty tak na siłę, tym bardziej się uszkadzał, niszcząc przy okazji układankę. Na dłuższa metę to i tak nie miało prawa się udać, dlatego rozstał się z niepasującym elementem, a potem doszedł do wniosku, że najlepszym rozwiązaniem będzie nauczyć się żyć z tą załataną prowizorycznie wyrwą. I właśnie do tego przez te wszystkie lata dążył – przeżyć, żyć i nie myśleć o tym, że gdzieś na drugim końcu kraju znajduje się kobieta, która bezpowrotnie zabrała ze sobą większą część jego serca. Nie dociekać co u niej, nie pytać, czy ten facet, z którym zaczęła się spotykać na pewno ją szanuje, nawet jeśli resztka wspólnych znajomych, która w teorii jeszcze ich łączyła, potrafiła rozmawiać o tym przez pół wieczora przy piwie w lokalnym barze. Powtarzali, że jest szczęśliwa, a wyjazd był najlepszym, co mogła dla siebie zrobić i to mu wystarczyło – świadomość, że Harlow ułożyła sobie życie, napawała go odrobiną spokoju. Nie chciał dla niej niczego więcej oprócz szczęśliwego życia, poza tym, gdy każdy wokół pochwalał to, że zostawiła Mariesville za sobą, łatwiej było pogodzić się z myślą, że dobrze zrobił, że jej wtedy nie zatrzymał. To najlepsze, co mógł dla niej zrobić. Każdy dobrze przecież wiedział, że nie mógł zapewnić jej niczego więcej, poza wiecznymi problemami, skoro składa się tylko z nich, a Harly zasługiwała na dobre życie. Wyjazd był dla niej szansą i chociaż on przeżył tę rozłąkę dość mocno, to gdzieś w głębi duszy był z Harrie naprawdę dumny. Zawsze był dumny z tego, jak dzielna potrafiła być, gdy zmuszały ją warunki, i całkiem możliwe, że tego ostatniego dnia, gdy wszystko runęło, była nawet bardziej dzielna, niż on.
    Nigdy nie tworzył w swojej głowie niepotrzebnych scenariuszy, nie zastanawiał się, jak to będzie, gdy spotkają się ponownie, bo odkąd cała jej rodzina wyjechała z Mariesville, ich spotkanie wydawało mu się już niemożliwe. Nie wyczekiwał cudu – pogodził się ze świadomością, że ich koniec był definitywny, a idealną wisienką na torcie tego końca byłaby już tylko sprzedaż ich domu, do której zakładał, że prędzej czy później wreszcie dojdzie. Dopiero pogrzeb ojca dał mu do zrozumienia, że to nie jest tak do końca niemożliwe, bo jeżeli kiedykolwiek będzie mógł ją jeszcze zobaczyć, to właśnie na takich uroczystościach – na ostatnich pożegnaniach, jakby to tylko one były im już pisane. Aż przyszedł ten wieczór i nagle wszystkie dotychczasowe założenia zostały obalone, bo to, że Harlow kiedykolwiek zdecyduje się tutaj wrócić, nie przeszło mu nawet przez myśl. Tego wariantu nie rozważał nawet w snach, dlatego nie był na niego przygotowany choćby w ułamku procenta. Nie spodziewał się, że pojawi się przed nim tak znienacka, że jej obecność stanie się namacalna, i że w pewnym momencie będzie dzielić ich tylko kilkanaście centymetrów przestrzeni, więc nie był na to przygotowany, ale już na tym etapie wiedział, jak ciężko jest mieć ją w swoim towarzystwie na tle tak wyjątkowych wspomnień w sytuacji, w której nie należy mu się jej nawet garstka. Czuł ten ciężar całym sobą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tęsknota i żałość prześcigały się na przemian, a wszystkiemu przygrywało przekonanie, że niewskazane jest tutaj czucie czegokolwiek. Może i rozeszli się niespełna dekadę temu, ale prawda jest taka, że nie zamknęli za sobą żadnego z rozdziałów, które wspólnie przez te wszystkie lata pisali. Po prostu w pewnym momencie przestali je tylko pisać.
      Chwilowo złączył usta w wąską linię, gdy odpłaciła się pięknym za nadobne i też zdrobniła jego imię w ten swój własny, unikatowy sposób, ale z rzeczy, które faktycznie się nie zmieniły, to właśnie odwetowa strona osobowości Harlow. A tego, że jest w jednym kawałku wolał nie komentować, bo dziś faktycznie jest w jedynym, ale jutro? Kto wie, jutro może być już w kilkunastu, w dodatku rozrzucony po różnych hrabstwach tego stanu. Najlepiej nie chwalić dnia przed zachodem słońca, szczególnie, gdy ma się na plecach ludzi, którzy najchętniej działają dopiero po zmroku.
      Rzucił jej krótkie, mało przychylne spojrzenie, gdy uznała koszulę za twarzową, a potem zsunął wzrok na plaster i przejął w dłoń. Obrócił go w palcach, przypominając sobie czasy, w których Harlow zawsze dbała o to, by mieć pod ręką kawałek plasterka, bo nie było przecież dnia, żeby on nie sprezentował sobie jakiejś rany, czy to samoistnie, czy z czyjąś pomocą. To też się nie zmieniło – Halry wciąż nosiła przy sobie plastry, a on wciąż nie potrafił przeżyć dnia bez jakiegoś zadrapania, nawet jeśli sam nie był ich sobie winien.
      Wsunął plaster w tylną kieszeń swych dżinsów i sięgnął po szary T-shirt, przewracając go zaraz na prawą stronę.
      — Co jeszcze nigdy się nie zmienia? — Pociągnął, zakładając na siebie koszulkę. W międzyczasie zerknął na Grace, która zabrała koszulę i zniknęła za ścianą, a potem zamknęła za sobą drzwi pomieszczenia, w którym trzymała maszynę do szycia, celowo dając im przestrzeń i szansę na jakąś rozmowę. Może przeczuwała, że taka możliwość nie powtórzy się zbyt prędko. — Tęsknota? — zasugerował, dobrze wiedząc, że akurat tęsknota to cholernie upierdliwe uczucie, które ciąży i napiera zawsze tak samo. — Pustka? — Spojrzał na Harlow, mając bardzo podobną opinię, co do pustki, tyle że tu dochodzą jeszcze próby wypełnienia jej, które bolą tak samo, gdy okazują się idiotycznym pomysłem. — Wspomnienia — zaznaczył zaraz. — Tak, wspomnienia nigdy się nie zmieniają. I dobrze, bo często trzymają nas przy zdrowych zmysłach — powiedział, sięgając po kurtkę, którą porzucił wcześniej na fotelu razem z koszulką. Powinien ją założyć i wyjść. Myślał jednak, żeby ją odwiesić i nie wychodzić. Wiecznie na rozdrożu, niemal przez całe życie, czy to się kiedyś skończy? Czy życie może wieść w ogóle prostą drogą?

      I know, but do you think it's good? Should we think like that? Are we allowed? 😏❓
      Tanner Gentry

      Usuń
  9. Na pewno w jakiejś części oboje byli skrzywdzeni, bo tego ostatniego dnia wcale nie oszczędzili swoich serc, skazując je na bezwzględne cierpienie, ale nie czuli tej krzywdy tak bardzo, może dlatego, że uczucie, którym darzyli się wzajemnie, było znacznie większe i silniejsze, niż nienawiść, która nie miała po prostu mocy, żeby ich sobą przepełnić. I całkiem możliwe, że to uczucie wcale w nich nie wygasło, skoro po tych wszystkich latach, za którymi ciągnie się cień rozczarowania, potrafili przebywać w tej samej przestrzeni i nie obrzucać się pretensjami, pełnymi duszonego w sobie żalu i gniewu. Potrafili rozmawiać, o ile ich wymianę zdań da się określić rozmową, i patrzeć sobie w oczy bez względu na to, jak zakończyła się ich znajomość niespełna dekadę temu. W normalnym przypadku powinni być na siebie obrażeni i źli, skoro on nie próbował jej wtedy zatrzymywać, a ona rzeczywiście zwinęła manatki i wyjechała, ale w normalnym przypadku to nienawiść grałaby pierwsze skrzypce, natomiast w ich przypadku istotniejsze jest to, że żadne z nich nie chciało nigdy źle dla tego drugiego. Owszem, pożarli się te dziewięć lat temu i porzucili w emocjach, których nie zdołali wtedy ujarzmić, ale prawda jest taka, że kiedy napięcie opadło, a oni zdali sobie sprawę, jak zmieniła się ich rzeczywistość, oboje byli w stanie popatrzeć na tę sytuację z boku i zobaczyć, co wielkiego stracili tylko dlatego, że byli uparci jak dwa osły. Wtedy było już, co prawda, za późno, żeby cokolwiek odwrócić, bo znaleźli się na dwóch przeciwległych krańcach kraju, a wszelkie próby nawiązania kontaktu, które spełzły na niczym, były jak ostatni gwóźdź do ich trumny, ale Tanner doskonale wiedział, jakie błędy popełnił tamtego dnia. Wiedział, że powinien był ją zatrzymać, choćby w połowie drogi do miasta, i nie pozwolić wyjechać poza granice Georgii. Nie myśleć o tym, jak samolubnym byłoby zmuszenie Harrie do zostania w ich małym, jabłkowym końcu świata, bo przecież nie musiała wcale wyjeżdżać do Kalifornii, żeby zostać weterynarzem. Nie zastanawiać się, jak pogodzić ich dwie, różne rzeczywistości i wiecznie walczące rodziny, czy w jaki sposób zmienić postrzeganie sąsiadów, żeby patrzyli na nich przychylniej, bo żadna z tych rzeczy nie miała tak naprawdę znaczenia. Otoczenie przecież wcale się nie zmieniło, bez względu na to, czy istnieli jako dwoje miłujących się ludzi, czy jako dwie odrębne jednostki, które pogrzebały swoją relację srogą kłótnią, do której co niektórzy bili brawo. Błędem było oglądanie się na innych w sytuacji, w której należało skupić się wyłącznie na sobie, ale tak to już jest, że robimy złe rzeczy kierowani dobrymi pobudkami i dobre rzeczy ze złych pobudek.
    Po tylu latach nie oczekiwał od Harlow niczego, w zasadzie to nawet ciężko było mu pomyśleć, na jakim poziomie powinna utrzymać się teraz ich znajomość – koleżeńskim, czysto sąsiedzkim, czy jednak lepiej, żeby dla własnego dobra omijali się szerokim łukiem i nie doprowadzali do podobnych spotkań. Każde z nich miało swoje życie, mniej lub bardziej poukładane, a to, co było w przeszłości, już na zawsze mogło w niej pozostać, a czy powinno? Możliwe, że tamte wydarzenia już zawsze będą kłaść się cieniem na tej znajomości, że supełek na zerwanej nici już zawsze będzie im wadzić przy tkaniu wspólnej ścieżki. Mogą borykać się z żalem i z trudem odbudowywać zniszczone zaufanie na gruzowisku, albo spróbować wsłuchać się w głos pokiereszowanych serc i wierzyć, że ten nie wyprowadzi ich na manowce. Najlepiej byłoby jednak niczego nie obiecywać i nie dawać złudnych nadziei, bo jego życie nie zmieniło się jakoś bardzo od tego, które wiódł przed dekadą – teraz miał po prostu więcej problemów na głowie i sprawy, które musiał doprowadzić do końca, a w które wolał Harlow nigdy nie wprowadzać, dla jej własnego dobra.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bezpieczniej dla niej byłoby, gdyby trzymała się na dystans, chociaż to mało wykonalne, skoro wrócili do układu, w którym dzieli ich płot, ale miał nadzieję, że jego problemy nie odbiją się na niej już nigdy więcej. Nie wybaczyłby sobie, gdyby z jego powodu cierpiała po raz kolejny. Nie myślał w ten sposób o nikim więcej, ale Harrie była jedyną osobą, która w niego wierzyła.
      Nie wiedział, co działo się teraz w jej sercu, choć to, że tęskniła, dało się wyczytać z jej spojrzenia, które znał, bo ono wcale się nie zmieniło. Pamiętał dni, gdy wracał z eksportu po kilku tygodniach nieobecności, a Harlow czekała na niego z tym stęsknionym wzrokiem, w którym skakały wyraźne ogniki wkurwienia, bo nie dawał znaku życia od kilku długich dni, a ona się martwiła i razem z Grace odchodziły od zmysłów. Miała prawo być na niego wściekła i pozwalał jej wtedy, żeby wyrzucała z siebie złość, bo doskonale wiedział, że kiedy zastuka nocą w jej okno, to ona pozwoli mu zrobić wszystko, co najlepsze, żeby zapracował na jej wybaczenie. W tej chwili nie odważyłby na takie zagranie, mimo że brawurowe posunięcia to jego codzienność.
      Wsunął kurtkę na ramiona i odetchnął głębiej, walcząc z myślami, czy powinien tu stać i kontynuować, czy lepiej byłoby jednak wyjść i dać temu wszystkiemu spokój. Jeśli rozdrapią stare rany, nie doprowadzi to ich do niczego dobrego, a nie chciał być sprawcą jej złego samopoczucia zaledwie dwa dni po tym jak się wprowadziła.
      — Wiem — potwierdził, bo wiedział to przecież doskonale. — Nie byłem w stanie zmieścić swojej tęsknoty na kartce papieru, więc wydarłem wszystkie pozostałe kartki z zeszytu. A potem nakleiłem każdą możliwą naklejkę pocztową, żeby się upewnić, że ta tęsknota do ciebie dotrze i wiesz co? — Popatrzył na Harlow, kręcąc nieznacznie głową. — Ten pierdolony los znowu sobie ze mnie zakpił — powiedział, wsuwając dłonie do kieszeni kurtki. Nie było w jego głosie pretensji – stwierdził gorzki fakt, który w tamtym czasie utwierdził go w przekonaniu, że powinni o sobie zapomnieć, bo to było im najwidoczniej pisane. — I chciałbym móc powiedzieć tobie to samo, Harly, ale wiem, że będą dni, w których nie będziesz mogła na mnie liczyć — odpowiedział. — W każdym razie, jeżeli tylko będę mógł, a ty będziesz tego potrzebowała, będę dla ciebie.
      Akurat co do tego byli zgodni, bo jeżeli Harlow zadzwoniłaby do niego w środku nocy, on też wyrwałby się z łóżka i okazał jej wsparcie. To się nie zmieni. Jej dobro jest ponad wszystkim.

      if we try, we will either love or hate each other, so... let's take a chance 🤭
      Tanny

      Usuń
  10. Gdyby tylko wiedział, czego w tej chwili chce, to w mgnieniu oka wszystko stałoby się prostsze, ale był tak bardzo oszołomiony tą sytuacją i spotkaniem, które kiedyś mieściło się wyłącznie w strefie jego marzeń, że w ogóle nie był w stanie szczerze się nad tym zastanowić. Nie potrafił pomyśleć trzeźwo, bo chciał tak naprawdę miliona sprzecznych rzeczy, tocząc wewnętrzną batalię między tym, co czuje, czego się obawia, co powinni, a czego nie powinni już nigdy więcej. Chciał wszystkiego, a równocześnie niczego. Był rozdarty w stu procentach, bo nauczył się żyć z pustką niemającą dna, która wciągała go czasami jak czarna dziura; przyzwyczaił się do życia bez niej, chociaż wydawało mu się, że nigdy nie będzie w stanie tego osiągnąć, ale z biegiem czasu przekonał się, że tu po prostu nie ma innego wyjścia, jak dostroić się do nowej sytuacji. Musiał nauczyć się funkcjonować z poczuciem straty i zrobił to, bo dobrze wiedział, że przy braku nadziei na naprawienie czegokolwiek, jedyne co mu pozostało, to dźwignięcie ciężkiego bagażu straty i ruszenie dalej bez względu na wszystko. Pogodził się z wieloma sprawami, wypracował nowy rytm i jakoś szedł przez to życie, raz z lepszym skutkiem, raz z gorszym lub z marnym, ale miał tą swoją niepoprawną stabilność, w której się odnalazł, i w której nie było już miejsca na nadzieję i czcze marzenia. Tymczasem wystarczyło jedno spotkanie, jedna jedyna interakcja, żeby wszystko to, co pozostawało uśpione na dnie jego duszy, uchyliło oko i niekontrolowanie się rozbudziło. Może powinien był się cieszyć, że znowu dostali taką szansę, że po tylu latach mogli spotkać się w tym salonie i porozmawiać. Może powinien był to docenić, dziękując fortunie, że się zlitowała i wykorzystać to, że jakimś cudem modły trafiły do niej po latach, a ona z opóźnionym zapłonem przekuła je w rzeczywistość, ale... nie potrafił. Nie potrafił uznać wartości tej chwili, bo po tylu latach wszystko było już zgoła inne. Oni byli inni. Ukształtowani różnymi doświadczeniami, połatani ze wzlotów i upadków, z chwil szczęścia i nocy pełnych żalu. Ze strachu, ryzyka i pustki, która nigdy przecież nie zniknęła. Żadne z nich nie zastanawiałoby się kiedyś nad tym, jak się zachowają, gdy znów się zobaczą – po prostu rzuciliby się sobie w objęcia, wyściskali i dali tęsknocie upust, a w tej chwili z trudem zachowywali swobodę i wymieniali się zdaniami, utrzymując między sobą wyraźny dystans. Zmieniło się tak wiele, że nie mógł już pozwolić sobie na to, co chciał, poza tym, teraz miał jej chyba jeszcze mniej do zaoferowania, niż przed dekadą. Kiedyś miał w sobie przynajmniej tą buńczuczną beztroskę, szaleństwo i ogromne uczucie, którym obdarzał Harrie w całości, a teraz pozostała mu po tym już tylko dziura, która obrosła kurzem, z kolei w życiu nawarstwiło się dodatkowych, problematycznych spraw, o których pół roku temu jeszcze sam nie miał pojęcia. Jest gorzej, i wcale nie przeliczył się z tym stwierdzeniem. Dąży oczywiście do tego, żeby było lepiej, ale w życiu nic nie jest proste, a zwłaszcza w życiu Gentrych, którzy są chyba po prostu trudni genetycznie.
    — Nie dostałaś go, bo do mnie wrócił — oznajmił spokojnie. — Okazało się, że ktoś przekazał mi twój adres z błędem, ale wcale nie byłem zdziwiony. Lista osób, na których mogłem polegać, mocno się wtedy skurczyła, a nikomu, oprócz mnie, nie zależało na tym, żebyś otrzymała ten list. Było w nim wszystko to, co powinienem zrobić, gdy wyjeżdżałaś, a czego nie zrobiłem — wyjaśnił i wzruszył nieznacznie ramionami, przyglądając się Harlow uważnie. Sam był zaskoczony, że mówił o tym tak spokojnie, biorąc pod uwagę swoją rekcję w dniu, w którym dostał zwrot, ale prawda jest taka, że przerobił tę złość lata świetlne temu, a przelanie tęsknoty na papier trochę mu wtedy pomogło. Beznadzieja tej sytuacji była już gdzieś za nim, aczkolwiek świadomość wkurwiała nadal, bo wszystko mogło potoczyć się wtedy zupełnie inaczej, gdyby ona otrzymała list, a on telefon. Kto wie, jak wtedy wyglądałoby ich dzisiaj.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiedział jednak, czy teraz warto było wracać co tego, co miało miejsce prawie tak dawno temu, jak ich rozstanie, bo nie cofną czasu i niczego w tej historii nie zmienią. Spierdolili, taki był fakt, a teraz mogli zadbać już tylko o to, by teraźniejszość przebiegała im gładko, żeby ich znajomość nie ewoluowała do czegoś toksycznego, choć wątpliwe, że którekolwiek z nich na to pozwoli. Ale byłoby im na pewno lżej, gdyby rozwiali wszystkie wątpliwości i niedomówienia, a potem dali sobie możliwie jak najbardziej czystą kartkę, bo nie zaznają spokoju, dopóki nie wyjaśnią spraw, które uwierają ich jak kamień w bucie.
      — Dowiedziałem się, że dzwoniłaś dopiero kilka miesięcy później — odpowiedział. — Oddzwoniłbym, ale mój telefon został wysadzony w Burkina Faso, a wraz z nim wszystkie kontakty — powiedział, biorąc nieco głębszy wdech. Chyba nie musiał już dodawać, że były tam też te jedyne kontakty, które mogły jeszcze w jakikolwiek sposób połączyć go z Harlow. Nie miał kontaktu do nikogo, w dodatku sam musiał zmieć numer, więc do niego też kontaktu nie miał nikt. Jedyne, co posiadał, to zły kalifornijski adres, choć całkiem możliwe, że gdy listonosz próbował trafić z jego listem do odpowiedniej skrzynki, nie jeden raz minął tą należącą do Harlow. Całkiem możliwe, że błędne były w nim jedynie cyfry. Wrzucił list do pudełka i nigdy się tego nie dowiedział. A później, gdy ich wspólni znajomi pojawiali się w Mariesville i słyszał z ich opowieści, jak wygląda życie Harrie, nawet nie myślał, żeby cokolwiek w nim sobą zaburzać. Rozdzielili się, więc ich życie wiodło już zupełnie innymi drogami.
      — Ja zawsze jakoś się trzymam, Harly — odpowiedział, unosząc lekko kącik ust. Akurat to się nie zmieniło, a ona dobrze wiedziała, że cokolwiek się nie działo, zawsze wychodził z tego obronną ręką, tyle tylko, że czasami trochę pokiereszowany. — A ty? — odbił piłeczkę z nadzieją, że usłyszy pozytywną odpowiedź. Przecież nie chciał dla niej niczego innego, poza tym, żeby wszystko było u niej w jak najlepszym porządku. Podejrzewał, że to nie tylko tęsknota przyciągnęła ją tutaj z powrotem, ale nawet jeśli był ciekawy, nie mógł zapytać. Jej życie prywatne chyba nie powinno go interesować, czyż nie?

      I don't want to hate you too. I couldn't. I never could 😌💛
      Tanner Gentry

      Usuń
  11. Oboje zdawali sobie sprawę z tego, że wszystko mogło potoczyć się inaczej, gdyby złapali wtedy kontakt i ta świadomość bolała, nawet cholernie, bo dobrze wiedzieli, że prawdopodobnie przez to stracili ostatnią szansę, żeby do siebie dotrzeć. Chcieli tego, z dużym prawdopodobieństwem tak samo bardzo, ale otoczenie skutecznie pozbawiło ich tej możliwości. I ciężko powiedzieć, czy to głupie zrządzenie losu, czy jednak wciąż ich wina, że nie próbowali pomimo wszystko, skoro tak bardzo im na sobie zależało. A może była to próba, którą zwyczajnie oblali, skreślając się po pierwszym nieudanym razie, bo przecież to całkiem możliwe, że stracili dziewięć przeklętych lat tylko dlatego, że odpuścili w niewłaściwym momencie i dali się pochłonąć wewnętrznym obawom oraz przemyśleniom, które ostatecznie wpuściły ich w maliny. Cierpieli w swoich nowych światach, równocześnie pragnąc powrócić do starego, wspólnego, który tak wiele dla nich znaczył, ale poddali się tylko dlatego, że za pierwszym razem nie udało im się złapać. Czy to nie absurdalne zjawisko? Z jednej strony tak, biorąc pod uwagę ich niewiarygodnie zażyłą relację, trwającą dosłownie od pieluch, która przez cały ten czas migała się wszelkim przeciwnościom, ale z drugiej strony, oboje byli wtedy roztrzaskani w drobny mak, winili samych siebie i siebie nawzajem, i nie myśleli doszukiwać się w niczym logiki. Złamane serce bolało. Bolała też nieudana próba złapania kontaktu, która była jak dodatkowy kopniak od losu, utwierdzający w przekonaniu, że tak musiało się stać, że przyszłość nie była im pisana. Teraz mogli sobie jedynie gdybać, ile było w tym winy losu, a ile ich własnej, ale jeżeli chcieli znów cokolwiek zacząć, to rzeczywiście musieli zrobić to od nowa, ale nie mogli budować nowego na starym cierpieniu. Trzeba sprzątnąć gruz i pobudować fasadę od nowa, tym razem silniejszą o wszystkie te doświadczenia i bolączki, przez które przeszli, żeby znów spotkać się ponownie w miejscu, w którym wszystko się zaczęło i zakończyło.
    Jakoś tak mimowolnie wyciągnął dłonie z kieszeni i dał w stronę Harlow półtora korku, zatrzymując się nagle, gdy dotarły do niego dwie rzeczy: że nie powinien tego robić, i że smutek w jej oczach wciąż działa na niego tak, jak dawniej – zmusza go do reakcji, która na razie znajduje się w niedostępnym dla niego katalogu. Podrapał się lekko po głowie, nie wiedząc już, co zrobić z tymi rękami, aż opuścił je swobodnie wzdłuż ciała.
    — Podobno lepiej późno, niż wcale — stwierdził, przypominając sobie o tym powiedzeniu, które pasowało do wielu sytuacji, tylko chyba akurat nie do tej. — Ale nie jestem pewien, czy to dobry pomysł, żeby taki list dotarł do ciebie po tylu latach — sprostował, nie ukrywając swoich wątpliwości. I nie chodziło o to, że w teraźniejszości nie zgadzał się z tym, co pisał przed laty, tylko o to, że list mógł otworzyć stare rany dość mocno. A Harlow przyjechała tu chyba po nowy początek i byłoby lepiej, gdyby nie mierzyła się na wstępie z tym, co on czuł, gdy zdał sobie sprawę z nieodwracalnej głupoty, jaką wtedy odstawili, tym bardziej, jeśli nie była z tym pogodzona. Uderzy to w nią bardziej, niż mogła się spodziewać.
    — Zawsze możesz poprosić mnie o numer. Albo Grace — zauważył. — Ale znajdziesz go też na tablicy przy bramie do warsztatu — zasugerował dodatkowo, lekko kiwając kciukiem za siebie, w bliżej nieznanym nikomu kierunku. Tablica była nowa, bo wcześniej znajdował się tam numer jego ojca, ale ten zniknął z tego świata razem z ojcem, więc należało ją wymienić, nawet jeśli bez niej i tak było w warsztacie mnóstwo pracy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ostatecznie Harlow mogła do niej podejść i spisać numer, chociaż szanse na to, że on odbierze za pierwszym razem są marne. Przecież on też nie ma jej numeru, a takich nieznajomych wydzwaniają do niego dziesiątki i nie wszystkie są kulturalne, bo co niektóre domagają się spłaty pewnych należności.
      — Czyli znów postawiłaś na swoim: zero zaskoczenia — podsumował, uśmiechając się wyraźniej. Miał tu oczywiście na myśli zwierzaki, które sobie przygarnęła, bo co do tego ich rodziny były akurat zgodne: zero zwierzaków. Tyle tylko, że jego rodziców nie było stać na taki dodatkowy obowiązek, natomiast rodzice Harlow mieli zgoła inne powody na zakazanie zwierząt w domu. — Gratuluję. Zaczynasz w tutejszej lecznicy? — upewnił się, bo równie dobrze mogła dojeżdżać do Camden, a jemu nie obiło się o uszy, że zatrudniono kogoś nowego w miejscowej lecznicy, ale to tez nic dziwnego, skoro nie łazi nigdzie na ploty, a jeśli już wpadnie przypadkiem w ich epicentrum, w większości ich nie rejestruje. Co innego, gdyby padło w nich imię Harlow, bo to pewnie z automatu ściągnęłoby jego uwagę, ale najwidoczniej nie padło, skoro aż do teraz nie wiedział, że wprowadza się na stare śmieci do domu obok. Poza tym, to chyba oczywiste, że nie chciał, by wychodziła. Inaczej nie ciągnąłby tej rozmowy i nie próbowałby jej podtrzymywać tylko po to, żeby móc nacieszyć się nią dłużej minutę czy dwie. I nie miałby w sobie tego dziwnego wrażenia, że kiedy Harlow stąd wyjdzie, on straci ją po raz kolejny.

      yes, let's do it again – much better but just as true 🌤️🤗
      Tanner Gentry

      Usuń
  12. [Cześć! Harlow jest ciekawie przedstawiona w karcie i na pewno też jest wyjątkową osóbką. :)
    W sumie dziewczyny łączy miłość do zwierząt, a skoro Twoja pani jest weterynarzem to mogłaby doglądać zwierzaków na farmie Lilki. Gdybyś miała chęć na wątek to serdecznie zapraszam!]

    Lilija

    OdpowiedzUsuń
  13. W odpowiedzi na jej pytanie o list pokiwał twierdząco głową, ale nic więcej nie dodał z prostej przyczyny: posiadał go, ale potrzebował odrobiny czasu na przemyślenie, bo sam nie wiedział, czy to dobry pomysł, żeby po tylu latach wracać do sytuacji, z którą nie mogli zrobić już absolutnie nic. Z drugiej strony, spisał w tym liście wyjaśnienia, które był jej winien, które jej się należały, i których Harlow prawdopodobnie oczekiwała w dniu, w którym kazał jej odejść, a później nie spróbował jej nawet zatrzymać, gdy rzeczywiście podjęła decyzję zgodną z jego wolą, więc powinna móc je przeczytać. Powinna dostać szansę na zapoznanie się ze wszystkim, co leżało mu wtedy na sercu, bo może to niczego nie zmieni w ich przeszłości, ale może mieć dość duży wpływ na przyszłość, na to jak ułoży się ich znajomość, która w tym momencie odżyła na nowo. Będą sąsiadami, jak za dawnych lat, i oboje dobrze wiedzą z doświadczenia, że nie da się nie mieć nic wspólnego z sąsiadem, z którym mieszka się przez płot, choćby właśnie przez sam fakt, że dzieli ich tylko kilka drewnianych sztachet wbitych w ziemię. Sąsiadowanie zawsze łączy i nie ma przed tym ucieczki. W ich przypadku jest to odczuwane po stokroć mocniej, bo ich łączy coś o wiele głębszego i dłuższego, niż ten nieszczęsny płot – mają za sobą kilkanaście lat wspólnej historii i wspomnień, których nigdy nie podzieli z kimś innym. Byli dwiema połówkami jabłka, akurat Tanner tą kwaśniejszą, i tworzyli spójną jedność przeciwko wszystkim i wszystkiemu. W pewnym momencie się rozpadli, a później dali sobie za mało szans, żeby cokolwiek naprawić, ale wciąż posiadali solidne fundamenty, na których da się pobudować nowe. Nie zaprzepaścili wszystkiego, wciąż mogli skorzystać z tego, co im pozostało.
    — Dam — odparł, spojrzawszy na Harlow z uśmiechem, czającym się w kąciku ust. Przejął od niej telefon komórkowy i zastanawiając się, czy miała jeszcze ten stary numer, którym kiedyś się posługiwał, wklepał na ekranie rząd cyferek. To było absurdalne, ale jeśli naprawdę zaczynali od nowa, to właśnie tak to powinno wyglądać – od pogawędki, przez wymianę numerami i spontaniczne spotkania, a potem? Kto wie, co zapisano im w gwiazdach i dokąd zaprowadzi ich przewrotny los. Żyją w świecie, w którym wszystko zmienia się w okamgnieniu, gdzie jedna decyzja może zaważyć na całym istnieniu, a raz popełnionych błędów nie da się cofnąć. Ale teraz są dojrzalsi o doświadczenia, których nie znali wcześniej, więc na pewno nie pozwolą sobie na powielenie złych wyborów.
    Słuchając żartów, swobodnie opuszczających usta Harlow, zwrócił jej telefon i popatrzył na nią z lekkim, nieco melancholijnym uśmiechem. Dobrze było wiedzieć, że jej życie toczyło się w taki sposób, że nie traciła pogodny ducha i uśmiechu, który zawsze był piękny, nawet jeśli uśmiechała się smutno. Żarty zawsze trzymały się jej osoby i to pozytywne, że mimo upływu czasu i lat, pewne aspekty faktycznie się nie zmieniły, w tym również jej lekka swoboda bycia. Zadziwiające jest tylko to, że przez te wszystkie lata nie trafiła na nikogo, kto doceniłby jej piękną osobowość, bo zasługiwała na to. Zasługiwała na to, żeby być kochaną przez kogoś, kto będzie robił to bezgranicznie i całym sercem. Kto będzie robił to lepiej.
    — Na pewno cię polecę, nawet w ciemno. Jestem przekonany, że wkładasz w to całą siebie — powiedział i obrzucił szybkim spojrzeniem stół, na którym leżały stare fotografie. One z Grace naprawdę urządziły sobie tutaj wieczorek wspomnień. Jakoś dopiero w tym momencie zdał sobie z tego dobitnie sprawę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — A co do tego listu... — zaczął, wróciwszy spojrzeniem do oczu Harlow. Wziął trochę głębszy wdech, dochodząc wreszcie do finału swoich przemyśleń. — Mam go cały czas — oznajmił. — Pomyślałem, że może jeszcze kiedyś nadarzy się okazja do wysłania. Oczywiście, nie nadarzyła się, ale ten list należy tak naprawdę do ciebie, więc... przyniosę ci go — zdecydował. — Sama jednak zdecydujesz, kiedy go przeczytasz — dodał i drgnął wreszcie z miejsca, w którym stał już od kilku minut. Podszedł do komody, wyciągnął jedną szufladę i zabrał z niej kluczyk do schowka. Nie mieli strychu, co było akurat plusem pod tym względem, że nie nigdy nie urządzali tu zbieractwa, natomiast wszystkie szpargały, które mogły się jeszcze kiedyś przydać mieściły się w schowku pod schodami na piętro. Zniknął więc na kilka krótkich chwil za ścianą korytarza, wyjmując w tym czasie odpowiednie pudełko spod schodów. Trzymał w nim kilka pamiątek z dziecięcych i nastoletnich lat, zachował się nawet różowy plaster, jakaś bransoletka z koralików i pierwsza walentynka, która trochę już pożółkła, ale brokat wciąż twardo się jej trzymał. I był też list – włożony w zaklejoną kopertę i ostemplowany wszystkimi możliwymi pieczątkami pocztowymi, potwierdzającymi niemożność dostarczenia listu do odbiorcy i każdy etap podróży do i z Kalifornii. Tanner nie wracał już nigdy więcej do tego, co tam napisał, więc gdy list wrócił, nawet go nie otworzył, tylko schował do pudełka. Teraz mógł wręczyć zaklejoną przez laty kopertę bezpośrednio w dłonie Harlow, choć nigdy nie sądził, że do tego dojdzie.
      Zamknął schowek na kluczyk i wrócił do salonu, dzierżąc w dłoni kopertę, już nie tak białą, ale nienaruszoną, jakby czekała właśnie na na ten moment. Zatrzymał się przed Harrie, obrócił list w palcach, przez kilka sekund oglądając pobieżnie fakturę papieru i przypominając sobie tamte dni, a potem wyciągnął dłoń, wręczając jej przesyłkę. Wreszcie. Po tylu latach.
      — Kiedy wszechświat daje ci nowy początek, nie powielaj starych błędów — rzekł, spoglądając na Harlow. — Tego się nauczyłem.

      let's start 🌱🌼
      Tanner Gentry

      Usuń
  14. To było raczej więcej, jak pewne, że nie zaakceptowałby przy niej żadnego mężczyzny, choćby trafiła na idealny egzemplarz, pozbawiony jakichkolwiek skaz, bo obserwowanie sytuacji, w której to jakieś inne męskie łapy kładłyby się ochoczo na jej ciele, doprowadzałoby go do szewskiej pasji i bezwzględnego apogeum wkurwienia. Wyrwałby sobie wszystkie włosy z głowy, a miał je naprawdę gęste, i porobiłby dziury w ścianie warsztatu, gdyby to akurat któraś ze ścian stała się obiektem przyjmującym wszystkie ciosy, którymi chciałby trochę temu wkurwieniu ulżyć. Nie było szans na akceptację, aczkolwiek dla niej postarałby się za wszelką cenę to tolerować, dlatego, że nic nie liczyło się bardziej od jej szczęścia, nawet, jeśli w pewnym momencie on sam stał się tym, który tego szczęścia ją pozbawił. Nic nie wydarzyło się jednak bez powodu. Napisał o tym w liście, gotów wyjaśnić wszystko i zawalczyć, czekając potem całe dnie na odpowiedź, czy jakikolwiek znak, który dałby mu do zrozumienia, że ona też tego chce... aż cała ta gotowość poszła się pierdolić, zdeptana wraz z nadzieją na to, że cokolwiek da się jeszcze wyprostować. Musiał pogodzić się ze świadomością, że nigdy do niej nie dotrze, skoro nie wiedział nawet, w którym miejscu powinien był jej szukać, jeśli otrzymał zły adres, a w Kalifornii nie był nigdy, nawet w snach. Ta bezradność kosztowała go w tamtych czasach naprawdę wiele. Starał się nie myśleć, że Harrie odczuwała wtedy coś podobnego, że ona też liczyła na kontakt, którego nie mógł jej dać, że czekała, bo wariował jeszcze bardziej. Bezpieczniej było trzymać się przekonania, że zaczęła układać sobie życie i to przy nim nieustannie wtedy trwał, samemu też próbując cokolwiek poukładać – z marnym jak widać skutkiem. Ślub? Faktycznie, miał taki epizod w swoim popieprzonym życiu, że się ożenił, chociaż gdyby Harly dowiedziała się, jak wyglądało ich wesele, na pewno nie chciałaby dla siebie tego samego, bo ono bardziej przypominało Boską Komedię, jak zresztą cały jego układ z Tamarą. To nie była miłość. Z początku był to układ, później kręty rollercoaster, który w pewnym momencie z impetem się wykoleił. Jeśli czegoś w życiu nie żałował, to właśnie tego wykolejenia, aczkolwiek wdzięczny był Tamarze za to, że poszła w ten układ, gwarantując mu ubezpieczenie, którego faktycznie potrzebował w fachu, którym się trudził. Zszywać mógł się po znajomości, ale operacyjnie nikt by go nie poskładał gdzieś na drewnianym stole w ogrodowej altance, a ryzyko takich uszkodzeń było wielkie. Płacić za takie usługi nie zamierzał, bo w jego życiu wyglądało to tak, że jeszcze pieniędzy nie zarobił, a już wiedział w czyje ręce trafią, czy też raczej w które ręce trafić muszą, żeby całej ich rodzinie żyło się względnie spokojnie.
    Z lekkim uśmiechem przyglądał się kopercie, którą Harly wreszcie trzymała w swoich dłoniach. Powinna była trafić w nie kilka długich lat temu, ale to pocieszające, że list dostał możliwość dotarcia do Harlow tak w ogóle, bo z tą porażką Tanner w pewnym momencie się pogodził, tymczasem jego plan się ziścił, nawet jeśli ze sporym opóźnieniem. Pojawiła się szansa naprostować parę spraw i dobrze było to zrobić, już mniejsza o to, że po czasie. Wyjaśnienia jej się należały i cały czas się należą. Wreszcie miała je w swoich rękach.
    Słysząc to osobliwe zdrobnienie, które nie rozbrzmiewało w tym domu prawie od dekady, podniósł spojrzenie do jej oczu i nieco zacisnął szczękę. Ono cały czas działało – cały czas miało siłę kruszenia murów, które odwiecznie wokół siebie budował. Za każdym razem, gdy Harlow odzywała się do niego w ten sposób, jego złość gasła, smutek nikł, a ciemnie chmury ustępowały miejsca odrobinie światła. Nie miał pojęcia, skąd ona je wytrzasnęła, ale zawsze wymawiała to zdrobnienie ze szczerością, która do niego trafiała. Dlatego nigdy nie pozwolił nikomu zwracać się do niego w ten sposób – to było zarezerwowane wyłącznie dla Harlow i odeszło razem z nią.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozłożył po chwili ramiona i dał kilka kroków w jej stronę, po czym przyciągnął całą do siebie i zamknął w ciasnych objęciach, w których kiedyś mogła do woli chować się przed światem. Wziął głębszy wdech, przypominając sobie jej słodki zapach, przytulając mocniej i korzystając z tej chwili, która równie dobrze mogła być tylko snem ale jeśli tak było, to niech nikt go teraz do cholery nie szczypie, bo nie chciał się budzić. Harrie wciąż przytulała go tak samo. To też się nie zmieniło.
      — Dopiero co wymieniliśmy się numerami, a już się przytulamy — skomentował, pozwalając sobie wreszcie popuścić hamulce i oswobodzić z ram dystansu. Przyłożył usta do jej głowy, chwilowo opierając je na niej w ten sposób. — Ciekawe, dokąd zabrniemy jutro — stwierdził i odsunął się, żeby spojrzeć jej w oczy i posłać wyraźniejszy żartobliwy uśmiech. Zerknął krótko w stronę listu, po raz pierwszy od dawna czując jakiś dziwny spokój. Jakby wszystko znów było na swoim miejscu, chociaż wokół panował jeden wielki bajzel. List miał zamknąć stary rozdział i dać im szansę na nowy, ale chciał, żeby Harlow sama zdecydowała kiedy przeczyta jego treść.

      Usuń

    2.               Do mojej ukochanej Harrie,

                    Piszę do Ciebie, choć każde słowo wydaje się za małe, żeby wyrazić to, co czuję. Tęsknie za Tobą bardziej, niż potrafię to opisać, a każdy dzień bez Ciebie jest pustką, której nic nie jest w stanie wypełnić. Z każdym kolejnym dniem umieram coraz bardziej, a wraz ze mną umiera nadzieja, że porażka, na którą nas skazałem, była tym, co rzeczywiście miało dać Ci nowy, lepszy początek. Znalazłem w sobie trochę odwagi, żeby przekazać Ci to, co musiałem zachować dla siebie w dniu, w którym pozwoliłem Ci odejść, bo chcę, żebyś wiedziała, że zawsze pragnąłem Twojego szczęścia, i że nic nie cieszyło mnie bardziej, niż uśmiech na Twojej twarzy. Ten sam uśmiech, którym witałaś mnie w swoim oknie, i na który nie mogłaś się zdobyć, witając mnie w domu po mojej długiej nieobecności.
                    Wyjeżdżałem, bo moje życie stało się pasmem problemów, o których nie zawsze mówiłem, które mnie przytłaczały i sprawiały, że nie byłem sobą. Nie zawsze potrafiłem radzić sobie z nimi w sposób, na jaki zasługiwałaś i to właśnie tego żałuję najbardziej – że przez swoje słabości straciłem jedyną osobę, która dawała mi siłę wychodzić im naprzeciw. Suma naszych rodzinnych problemów przerosła nawet moje oczekiwania, ale nikt poza mną nie jest w stanie ich udźwignąć, a co dopiero rozwiązać. Jeden problem pogania drugi – ojciec wrzuca do maszyny nasze ostatnie oszczędności, komornik wali do drzwi z nakazem eksmisji, a Grace właśnie przyniosła do domu diagnozę ze stwardnieniem rozsianym, którego leczenia nie obejmuje żadne z naszych ubezpieczeń. Byłaby wściekła, gdyby się dowiedziała, że już wiesz, chociaż nie byłaby tak wściekła, jak ja, gdy się dowiedziałem, że ukrywała to od kilku miesięcy. Wyobraź sobie, że jestem jedyną nadzieją miejsca, które sprawia, że wszyscy umieramy, dzień po dniu.
                    Musiałem zostać, chociaż wiem, że nigdzie nie byłbym szczęśliwszy bardziej, niż z Tobą, choćby i na końcu świata. Muszę doprowadzić to życie do porządku, Harrie, muszę przerwać ten ciąg nieszczęść, ale wiem, że w pewnych momentach sięgnę dna, od którego Ty musisz trzymać się z daleka. To ja jestem na to skazany, Harrie. A Ty? Ty jesteś tak wyjątkowa, że możesz zdobywać świat, osiągnąć wszystko, czego tylko zapragniesz. Proszę, zdobądź ten świat dla nas, spełnij marzenia i wróć z tym samym, pięknym uśmiechem, bogatsza o nowe doświadczenia. Mam nadzieję, że gdy przeczytasz list, będę mógł Ci już powiedzieć, że teraz czeka nas tylko to, co najlepsze.
                    Jestem z Ciebie piekielnie dumny i nie żałuję, że w chwili, w której całe moje wnętrze krzyczało, żebyś została, skutecznie zasznurowałem usta. Żałuję natomiast każdej chwili, w której Cię zraniłem. Każdego niewypowiedzianego "przepraszam". Każdej szansy, której nie wykorzystałem, by pokazać Ci, jak bardzo jesteś dla mnie ważna. Gdybym mógł cofnąć czas, naprawiłbym wszystko, by móc znów Cię przytulić i powiedzieć, jak bardzo mi na Tobie zależy.
                    Jeśli gdzieś tam, w Twoim sercu, jest jeszcze miejsce dla mnie, jeśli choć przez chwilę myślisz o mnie tak, jak ja myślę o Tobie – daj mi znak. Bo ja wciąż wierzę, że prawdziwa miłość nie umiera.

                   Twój na zawsze,
                   T.

      Usuń

    3. Dał krok w tył, zwracając Harlow możliwość poruszania się i swobodnego oddychania i rzucił spojrzenie w kierunku stolika, na którego blacie stały kubki z herbatą.
      — Tak czy siak, myślę, że powinnaś jeszcze zostać i dopić chociaż herbatę — zasugerował machając ręką w stronę stolika. Nie miał pojęcia, gdzie do cholery zaszyła się Garce z tą koszulą, że jeszcze nie wróciła, ale podejrzewał, że robiła to zamierzenie. Może dawno wdrapała się już po cichutku na górę i zamknęła w sypialni, dając im przestrzeń na rozwiązanie własnych spraw. To była faktycznie okazja, która mogła się nie powtórzyć. Tu faktycznie zaczynał się ich nowy początek.

      and then let's figure out how to bring it back into our lives permanently 😊🌻
      Tanner Gentry

      Usuń
  15. Nie było łatwo nie przedstawiać tego rozstania negatywnie, skoro wyrządziło im ono tyle cierpienia, ale jakby nie patrzeć ono miało również swoje dobre strony, a jedną z nich było chociażby to, że Harlow osiągnęła swoje cele i spełniła przynajmniej część marzeń, do których zawzięcie dążyła od lat. Zawsze zależało mu na tym, żeby rozwinęła w pełni swoje skrzydła i miał świadomość, że rozstanie jej to umożliwiło, już abstrahując od jego słuszności, bo chodziło po prostu o to, że może rozpadli się wtedy z impetem, ale nie upadli i zawalczyli o to życie pomimo wszystkiego, co wtedy się wydarzyło. To nie tak, że jej wyjazd nie miał najmniejszego sensu, albo że nie wniósł niczego do jej życia, bo otworzył jej mnóstwo drzwi i dał wiele szans, z których skorzystała, mogąc wykonywać teraz zawód, który sprawiał jej satysfakcję. Opłaciło jej się to – i dzięki Bogu, bo gdyby została, to więcej jak pewne, że próbowałaby angażować się w sprawy, w które on nie chciał ją wciągać, i kto wie, jak wtedy potoczyłyby się ich losy. Jego priorytety też mocno się wtedy poprzestawiały, ale dzięki temu mógł postawić wszystko na jedną kartę i poświęcić się w imię ratowania egzystencji całej tej przeklętej rodziny. Co więcej – jemu też trochę się udało. Nie tak w pełni, żeby uwalić się teraz jak król z nogami na stoliku i o nic się nie martwić, ale spłacili wystarczającą część długów, żeby uciec przed eksmisją i wdrożyli leczenie choroby u Grace, a raczej skupili się na spowolnieniu jej rozwoju, bo na stwardnienie rozsiane nie ma żadnej skutecznej rady. Wyjeżdżanie na front, nawet jeśli pozostawiało skazy na jego duszy, było opłacalne i nie mógł z tego zrezygnować w chwili, w której na szali ważyło się ich być, albo nie być, a zwłaszcza Garce, która prawdopodobnie nie szyłaby mu dziś koszuli, gdyby nie terapia genowa, która kosztowała ich kilkaset tysięcy dolarów. Harlow bez wątpienia robiłaby wiele, jak nie wszystko, żeby im pomóc, ale prawda jest taka, że w ich sytuacji pomóc mogły im wyłącznie pieniądze. Duże pieniądze, zebrane w jak najkrótszym czasie. Dlatego, pomimo wszystko, Tanner starał się zawsze doszukiwać w ich rozstaniu jakichś pozytywnych aspektów, które utwierdzały go w przekonaniu, czy też raczej dawały mu szansę trwać, że to nie było wcale najgłupsze, co mogli zrobić, bo jednak oboje w jakiś sposób na tym skorzystali. Jedyna głupota, której się dopuścili, to że rozstali się w takim beznadziejnym tonie, i że całkowicie zerwali kontakt – to był idiotyzm, bo skazali na rychły koniec coś, co nadawało ich życiu najpiękniejszych barw, ale tak to już jest, że ludzie popełniają błędy. Grunt, to wyciągać wnioski i nigdy błędów nie powielać. Pewnie jeszcze przez długi czas nie będą w stanie pogodzić się z tym, że tak to spartolili, bo cała ta sytuacja uwiera jak kamień w bucie, patrząc na nieudane próby kontaktu każdego z nich, ale z czasem uda im się wypracować nową harmonię dla tej znajomości. Dadzą radę, jeśli tylko zechcą – to też się nie zmieniło, a jeśli Harlow nie narzekała, to on tym bardziej nie.
    Rzucił jej znaczące spojrzenie, gdy tak sobie tu ironizowała, i przywołał na usta adekwatny półuśmiech. Żadna z niego przyzwoitka, zdecydowanie. Gdyby Harly mogła wedrzeć się do jego głowy i sprawdzić, o czym pomyślał, gdy w ten specyficzny sposób patrzyła mu przez chwilę w oczy, przekonałaby się o tym natychmiast. Działało – och i to jak bardzo.
    — Nie, ona nie zapomniała — oznajmił, kręcąc lekko głową. Skierował się do kuchni, umieszczonej w salonowym aneksie. — Ona zrobiła wszystko, żeby nie pamiętać — wyjaśnił bezpardonowo, bo znał matkę i wiedział kiedy robiła coś naumyślnie, a taktyczne wycofanie się z koszulą było takim świadomym działaniem, żeby dać młodym przestrzeń na rozwiązanie spraw.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sięgnął po szklankę z wyższej szafki i nalał do niej trochę wody, po czym wziął większy łyk, zwilżając usta i gardło, i podszedł do stolika, gdy Harly usiadła na kanapie.
      — O nie, nie wciągniesz mnie w to — zaznaczył z marszu i wycelował palcem w zdjęcia. — Nie ma mowy. To też się nie zmieniło — zapewnił, bo jego stosunek do oglądania zdjęć zawsze był taki sam: unikał tego, jak tylko mógł. — Ile to można oglądać w kółko to samo? Odkąd Garce odzyskała kontakt z Lindą, wracają do tych zdjęć przynajmniej raz w miesiącu, przecież to można się pochlastać — stwierdził, zerkając na fotografię, która przedstawiała dużo młodszą wersję jego samego. W tej mieścinie, nie licząc matki, chyba tylko Harlow uważała go za najsłodszego dzieciaka na świecie, bo raczej nikt tej opinii nie podziela, a już zwłaszcza ci, którym za młodu się naprzykrzał, choć niektórych już na tym świecie nie ma.

      I will try my best because I want it 👫❣️
      Tanner Gentry

      Usuń
  16. W takim razie, on był prawdopodobnie jedyną osobą w najbliższym położeniu, która do tych dobrych wspomnień wracać nie lubiła, ale miał swoje powody, a jeden z nich siedział właśnie na kanapie w jego salonie i popijał herbatkę. Po rozstaniu nie chciał nawet słyszeć o tym, co było kiedyś, a co dopiero oglądać to na fotografiach, bo wspominanie tamtych dobrych lat najpierw go rozdzierało, a potem wypełniało żółcią. Chodził jak struty już od samego wspominania o Harlow w lokalnym barze, gdy akurat napatoczyli się tam ich wspólni znajomi, którzy nawijali o wszystkim zupełnie bezwiednie, a co dopiero, gdy chodziło o gapienie się na kadry wyjęte z ich wspólnych lat. Potrafił wiele znieść, ale to naprawdę szargało jego nerwy, a nie chciał, żeby one odbijały się później na Grace, czy na koleżankach, z którymi nadrabiała różne historie, pokazując im zdjęcia czy stare nagrania. Podobny wieczorek urządziła nawet Tamarze, ale z dużym prawdopodobieństwem zrobiła to po złości, choć on nigdy nie dowiedział się, dlaczego panie rozeszły się wtedy trzaskając drzwiami, a od tamtej pory trzymały dystans, nawet, a raczej zwłaszcza, na weselu. Pożarły się o coś, cholera wie o co, i obie milczały jak zaklęte, a po rozwodzie temat Tamary rozmył się tak, jakby ona nigdy nie istniała w ich życiu, czy nawet w Mariesville, choć to akurat zrozumiałe, skoro stąd nie pochodziła i ludzie jej tu nie znali. Nic też dziwnego, że w te albumy z dziesiątką zdjęć Grace nie włożyła ani jednego, na którym znalazłaby się jej ex-synowa, jakby ta była tylko jakimś pomyłkowym epizodem w jego życiu.
    Przez ten krótki czas, który spędzili jeszcze w salonie, Tanner nie poświęcał zdjęciom aż takiej uwagi, jaką poświęcał Harlow, dyskretnie ją obserwując i wyłapując zmiany, które zaszły w jej aparycji na przestrzeni tych wszystkich lat. Mógł legalnie poprzyglądać się jej z bliska i przypomnieć sobie, jak to było mieć ją na wyciągnięcie ręki, nawet, jeśli teraz oczywistych powodów tej ręki po nią nie wyciągał. Powiedziałby, że wypiękniała, ale ona zawsze była piękna, a teraz stała się jedynie dojrzalsza i bardziej kobieca, odpowiednio podkreślając wszystkie swoje atuty. Nie zmieniło się również to, że uśmiech rozświetlał jej twarz, a towarzyszące mu błyszczące iskierki w oczach, były jak maleńkie ogniki, gotowe rozpalić człowieka w najmniej oczekiwanym momencie i to na wiele różnych, niekontrolowanych sposobów.
    Trochę dziwnie było znowu się żegnać, ale tym razem wyszło to całkiem po sąsiedzku, ze świadomością ponownego spotkania w niedalekiej przyszłości. Po jej wyjściu Tanner zajął się porządkowaniem stolika: wyniósł naczynia po herbacie, schował ciasteczka i położył zdjęcia na regale, zostawiając je matce do powkładania w albumy, bo ona na pewno będzie chciała to zrobić wedle własnej, ściśle określonej kolejności. Naszła go ochota, żeby ją zawołać i przepytać, co to był za pomysł, zakładając, że sobie to ich spotkanie po latach zwyczajnie uknuła, bo w aż takie przypadki ciężko wierzyć, ale w domu zrobiło się tak cicho, że odpuścił. Grace pewnie dawno już śpi, a nie chciał jej budzić, skoro z samego rana wyjeżdża do Camden, bo tego snu i tak pozostało jej niewiele.
    Otarł kubki ręcznikiem papierowym z resztek wody i wstawił do szafki, a kiedy usłyszał dudnienie na werandzie, a zaraz za nim szarpnięcie za klamkę frontowych drzwi, spiął się wyraźnie i przeszedł szybko do salonu, bo tam, pod kanapą, miał schowanego gnata na takie niezapowiedziane odwiedziny. Nikt normalny nie odważyłby się wejść do tego domu bez pytania, pomijając ojca, ale ten już nie żyje, albo jakiegoś samobójcy, któremu życie serio okazało się niemiłe i za jedyne słuszne rozwiązanie uznał podłożenie się Gentry'emu, licząc na to, że ten w afekcie wkurwienia zwyczajnie się nie zawaha i zrobi to raz, a dobrze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co prawda, takich bezpardonowych odwiedzin Tannner dawno już nie uświadczył, bo kontrahenci, którzy lubią go czasem nachodzić, aż tacy bezczelni nie są, żeby wbijać mu na chatę późną nocą, ale kto wie, co może przyjść im do głowy. Wolał być zabezpieczony, dlatego pod ręka miał pistolet i gotów był po niego sięgnąć... gdyby nie to, że w salonie pojawiła się Harlow. Jego Harrie. Zapłakana, załamana, z listem ściśniętym w smukłych palcach. Na ten widok aż poczuł, jak włosy na rękach stają mu dęba.
      Wyprostował się powoli, wbijając w nią zaskoczone spojrzenie, bo nie spodziewał się, że przeczyta ten list zaraz po wyjściu z tego domu, chociaż powinien był się spodziewać, pamiętając to, że Harlow lubiła być w gorącej wodzie kąpana. Przyjął ją w swoje ramiona mimowolnie, chyba nie do końca wierząc, że ten list naprawdę wywołał w niej reakcję, której za żadne skarby nie miał wywoływać choćby w najmniejszym stopniu. Dopiero, co wróciła, a już doprowadził ją do płaczu – nie do wiary. Dobrze, że Grace się ewakuowała, bo to więcej, jak pewne, że ubiłaby go żywcem, gdyby zobaczyła Harlow w takim stanie i na bank użyłaby do tego tłuczka do mięsa.
      Przytulił ją mocniej, gdy pozwoliła sobie na ten upust emocji i w jego ramionach rozpłakała się jeszcze bardziej. Rozluźnił mięśnie, gładząc lekko jej plecy, aż odsunął się na tyle, żeby złapać jej twarz w dłonie i kciukami otrzeć łzy z jej policzków.
      — Harrie — odezwał się, zadzierając jej twarz i lokując spojrzenie w jej zapłakanych oczach. — Już dobrze — powiedział łagodnie. — Wszystko jest już na swoim miejscu — zapewnił, po czym przyciągnął ją znowu do siebie i przytulił do piersi, zamykając w ciasnych objęciach. — Ale zaraz znów znów nie być — zaznaczył, lekko uśmiechając się pod nosem. — Tym razem Grace spuści mnie do piachu, jak się dowie, że znowu przeze mnie płakałaś — zauważył żartobliwie, chcąc poprawić jej odrobinę nastrój. Oczywiście, w to, że matka dałaby mu do wiwatu, wcale nie wątpił, bo zawsze była za Harlow, a w niektórych przypadkach nawet bardziej, niż za nim. I sądził, że to też się nie zmieniło.

      don't you cry tonight, there's a heaven above you, baby 🤗😘
      Tanner Gentry

      Usuń
  17. Ta zazdrość trwała również w nim, choć na pewno nie w takim samym stopniu, bo miał tutaj znacznie mniej potęgujących to uczucie bodźców, głównie dlatego, że wspólnych znajomych pozostała tu garstka, a on był raczej ostatnią osobą, z którą można sobie poplotkować i popaplać od rzeczy. Większość gorących newsów go omijała, co było akurat ogromnym plusem, a te, które dotarły, ostatecznie udało się zgasić w formie maleńkich iskierek, więc nie zdążyły rozniecić w nim żadnego ognia. Oczywiście, trafiał go szlag, gdy słuchał o tym, że Harlow kogoś poznała, i że wkręciła się w tego kogoś jak nigdy dotąd, ale to chyba bardziej w jakiejś dziwnej obawie, że mogła wybrać nieodpowiedniego, który skrzywdzi ją bez cienia skruchy – już pomijając dość istotny fakt, że w mniemaniu Tannera ten odpowiedni prawdopodobnie jeszcze się nie urodził. Starał się szybko przekształcać zazdrość w jakieś inne, mniej destrukcyjne odczucia, a w najlepszym przypadku doszukiwał się nawet pozytywów, bo grunt to żeby Harlow była szczęśliwa. I na tym domniemanym szczęściu, które w jego założeniu Harly miała na wyjeździe osiągnąć, opierało się dosłownie wszystko, w tym jego własna stabilizacja, bo kiedy powtarzał sobie do upadłego, że ona na pewno jest tam szczęśliwa, mógł przeć do przodu i nie grzęznąć zbyt długo w głębokim żalu. Trzymał się przekonania, że odnalazła swoje miejsce na ziemi, i że zniszczenie wieloletniej znajomości, głębszej, niż jakiekolwiek oklepane uczucie, było trochę jak zdjęcie kajdan, albo jak otworzenie klatki. Zwrócił jej wolność, a w związku z tym pozwolił w pełni rozłożyć skrzydła, złapać w nie wiatr i wznieść się do nieba. Żył według przekonania, że udało jej się pójść swoją drogą, a szczątkowe informacje od osób trzecich dopełniały tego obrazu, bo nawet jeśli oni chętnie koloryzowali fakty, albo trochę je przeinaczali, na pewno nie mijali się z prawdą. Najważniejsze było to, że jego Harrie miała się dobrze w słonecznej Kalifornii, że zaczęła tam wymarzone studia i realizowała marzenia, bo nie chciał niczego więcej, poza tym, żeby była zdrowa, bezpieczna i szczęśliwa, już nie ważne z kim. I to nigdy się nie zmieni.
    Ale cała ta sytuacja była zaskakująca, bo chociaż w to, że Harlow nie będzie zwlekać z przeczytaniem listu, akurat nie wątpił, to jednak nie spodziewał się, że lawina emocji pchnie ją do staranowania drzwi i wpadnięcia mu prosto w ramiona. Już pomijając fakt, że w ogóle nie wyobrażał sobie tego momentu, bo nie zakładał, że list kiedykolwiek do niej trafi, obstawiał, że przerobi jego treść w pojedynkę i gdzieś na dniach, przy okazji spotkania, do niej nawiąże. Wpadnięcie tu, jak do siebie, to pod żadnym pozorem nie była reakcja, która zasługiwała na upomnienie, ale była cholernie zaskakująca, choć to oczywiste, skoro Tanner trwał w przeświadczeniu, że Harlow pogodziła się z ich przeszłością nawet bardziej, niż on sam. Tymczasem każde jej kolejne słowo dawało mu do zrozumienia, że nie – Harlow nie była z tym ani trochę pogodzona i cały czas podświadomie czekała na jakiś znak. I kiedy teraz tak sobie o tym wszystkim myślał, kiedy rozważał swoje postępowanie, zaczynał być na siebie coraz bardziej zły za to, że tak po prostu odpuścił, że się nie postarał, skoro w ciągu dziewięciu lat mógł spróbować złapać z nią kontakt przynajmniej trzysta razy. Nadal przecież istnieli jacyś wspólni znajomi, którzy mieli pojęcie o tym, co dzieje się w jej życiu, choćby czerpali je z tych dennych portali społecznościowych. Nadal istniał ktoś, kto mógł go do niej doprowadzić – w którym momencie zatem odpuścił i, kurwa, dlaczego?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wziął głębszy, wolniejszy wdech, podniósł spojrzenie do sufitu i zamknął na chwilę oczy, próbując odnaleźć drogę do swojej niezachwianej stabilności. Wracanie do przeszłości z myślą, że się spierdoliło było ryzykowne, a przecież miał już to za sobą. Przecież niejednokrotnie przyznał się samemu sobie, że spierdolił i za każdym razem brał to na klatę, ale teraz, w namacalnym towarzystwie Harlow, przyjęcie tego do głowy okazywało się o niebo trudniejsze.
      — Nie przepraszaj mnie, Harrie, błagam cię — poprosił, wracając do niej spojrzeniem, bo nie zasługiwał na te słowa i nie chciał być ich odbiorcą pod żadnym pozorem. Za cokolwiek czuła się zobowiązana przeprosić, to naprawdę nie było wskazane, bo nie była niczemu winna, a to, że tak się przy nim czuła, wkurzało go jeszcze bardziej. To on powinien był ją przeprosić chociażby za to, że nie zdradził się wtedy wprost z problemów, które spadły mu na głowę, bo gdyby to zrobił, możliwe, że Harlow z marszu wyrzuciłaby bilet samolotowy do śmieci i nie wyjechała. Mógł ją zatrzymać, ale tego nie zrobił i taki był fakt, już niezależnie od pobudek, które wtedy nim kierowały. Jego jedno słowo mogło zatrzymać tę karuzelę. Jedno pierdolone słowo, którego nie wypowiedział. Jedno zostań.
      Złapał jej dłoń, którą trzymała na jego koszulce i pogładził kciukiem jej palce, spoczywające na tych wilgotnych śladach po łzach.
      — Zostawmy to, co było i bądźmy tu i teraz — powiedział, mając świadomość, że zostawienie tego nie będzie wcale łatwe, ale mając równocześnie pewność, że razem stawią temu czoła znacznie skuteczniej, niż w pojedynkę. Skoro obnażyli przeszłość z niedomówień, mogli ze spokojem zatrzasnąć dla niej drzwi do teraźniejszości i nie marnować na nią kolejnych dni czy, już nie daj boże, lat.

      and paradise is where you are 🦋🧡
      Tanny

      Usuń
  18. On rzeczywiście był wtedy przekonany, że postępuje słusznie, dlatego nie próbował jej zatrzymywać, mimo że serce prawie wyrywało mu się z piersi, żeby to zrobić, ale jakiś czas później miał już nieodparte wrażenie, że chyba słuszności nie było w tym za grosz, a on postąpił jednak jak skończony dupek. Cała ta sytuacja wypełniała go poczuciem winy, walczącym na przemian z dziesiątką sprzeczności, bo przecież nie chciał dla niej źle, ale zranił ją jak rasowy sukinsyn, a w dodatku nawet nie postarał się niczego wyjaśnić. Miał taki mętlik w głowie, jak kiedyś o tym myślał, że dostawał psychozy, i dopiero pierwszy wyjazd, po tym ich rozstaniu, skutecznie ściągnął go do rzeczywistości. Na froncie otrząsnął się z tych wszystkich emocjonalnych niejasności, bo tam pompowała go przede wszystkim adrenalina i instynkt przetrwania, więc samoistnie odcinał się od wszystkich innych problemów, które mocno dręczyły jego głowę, a gdy wrócił po kilku tygodniach, było już trochę inaczej. Wtedy wylizywał się z tego, czego doświadczał na eksporcie, co w pojedynkę okazało się jeszcze trudniejsze, niż w chwilach, w których była przy nim Harrie, więc schodziło mu z tym dłużej. Powroty do normalności zawsze były cierpkie, a wyjazdy zawsze zostawiały po sobie niezmywalną skazę. Gdzieś w tym normalnym życiu wreszcie przyszedł czas na to, żeby do pewnych spraw się przyzwyczaić, a z pewnymi pogodzić, i to było rozsądne, bo przecież musieli odnaleźć się w istnieniu bez siebie, skoro sami się na to skazali. A teraz, po tylu latach, Tanner doskonale wiedział, jakie błędy popełnił i co mógł zrobić zupełnie inaczej, tylko że nie miało to już zbyt dużego znaczenia, bo tej przeszłości żadne z nich nie jest w stanie cofnąć. Nie wyrzucił listu, bo gdzieś w głębi duszy tliła się w nim nadzieja, że przyjdzie czas, gdy trafi on w dłonie adresatki, choćby i na łożu śmierci, a teraz było mu dużo lżej ze świadomością, że Harrie poznała motywy, którymi wtedy się kierował. Był jej winien tych wyjaśnień, choć powinien był zdradzić się z nich od razu w dniu, w którym się pokłócili. Powinien był, tak jak zawsze, przyjść do niej po wszystkim, porwać ją w swoje ramiona i w ten niewerbalny sposób słodko ją przeprosić, a potem powiedzieć dlaczego.
    Dlatego on też zrozumiał dziś bardzo dużo, bo kiedy ją zobaczył, zdał sobie sprawę, że to, co wydawało mu się wyleczone, wcale takie nie było. Rany otwierały się w zdumiewająco szybkim tempie, a niespodziewane spotkanie rzuciło go na głęboką wodę, wcale nie pytając, czy nauczył się już pływać. Do tej pory nie miał pojęcia, że to spotkanie było mu tak bardzo potrzebne i chociaż z początku załączył się jakiś dziwny instynkt obronny, który to bardziej miał chronić ją przed nim, niż na odwrót, z każdym ich kolejnym słowem opuszczał tę gardę i dawał wspomnieniom szansę ożyć w jego sercu, by ostatecznie móc zamknąć sprawy sprzed lat.
    Przytulił ją ponownie, gdy poczuł, jak wtula się mocniej, i oparł policzek na czubku jej głowy, dyskretnie wdychając jej zapach. To prawda, że ją kochał. Na swój popieprzony, co prawda sposób, ale kochał. Była jedyną kobietą, z którą liczył się w ten niespecyficzny sposób, a najbardziej zdawała sobie z tego sprawę Grace, która miała później świetnie porównanie jego stosunku do Tamary. Nie akceptowała tej relacji, ani Tamary samej w sobie, bo dobrze wiedziała, że ona nie stanowiła nawet ułamka procenta Harrie, dla której Tanner dałby się pociąć. Że to nie była miłość, tylko starcie dwóch podobnych charakterów, które raz się odpychały, a raz przyciągały, a ostatecznie same się unicestwiły – co było akurat do przewidzenia.
    — Ale przecież jesteś w swoim domu. To miejsce też było twoim domem — przypomniał. — I jestem przekonany, że to się nie zmieniło — zapewnił, znów łapiąc ją za dłoń, gdy pstryknęła go zaczepnie w nos. Posłał jej to swoje gniewne, choć wcale niegniewne spojrzenie i uniósł kącik ust w uśmiechu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co prawda, wolałby, gdyby nie wpadała tak znienacka w środku nocy, bo to może doprowadzić do jakiejś mało przyjemnej sytuacji. Nie nacisnąłby spustu tak na pałę, nawet gdyby zdążył już wymierzyć w potencjalnego intruza, ale mimo wszystko bezpieczniej byłoby, gdyby Harrie, przed wpadnięciem do środka, dała jakiś ostrzegawczy znak, żeby jej nie ukatrupić tak przypadkiem. W ogóle nie chciał wyobrażać sobie takiej sytuacji i wcale nie próbował.
      Chwilę później odprowadził ją na zewnątrz i poczekał, aż znajdzie się na ganku swojej chatki, i wrócił do środka dopiero, gdy Harlow zniknęła za swoimi drzwiami. Miał jeszcze zająć się robotą w garażu, ale przez niespodziewane zdarzenia, pozytywne rzecz jasna, czas przeleciał mu przez palce, a teraz godzina była już wymowna. Upewnił się, że Grace smacznie chrapie już w swoim łóżku i przyszykował się do snu, a w pokoju, mając już na sobie jedynie bokserki, zajrzał jeszcze dyskretnie do okna, żeby z ciekawości sprawdzić, czy Harlow też szła już spać. Z uśmiechem wsuwał się do łóżka chwilę później, ciesząc się w duchu z takiego obrotu spraw. Dawno nie odczuwał tego... czegoś, tej dziwnej radości a może szczęścia, gnieżdżącego się gdzieś w głębi duszy, ale nie był głupi i nie łudził się, że ono z nim zostanie. Wraz z nowym dniem wrócą stare problemy, które przecież stale depczą mu po piętach.
      Starał się sukcesywnie spłacać zadłużenia po ojcu i kończyć sprawy, którymi stary się uwiązał, ale to wcale nie było takie proste. Kiedy jest się na łasce szemranych typów, nie ma co liczyć, że dadzą sobie spokój tylko na piękne oczy. Wolał dać im pieniądze, nawet więcej, niż kosztowałaby go robota, którą musiał dla nich zrobić, ale oni nie zawsze przystawali na taką propozycję. Dobrze wiedzieli, że nie jest łatwo znaleźć kogoś, kto pójdzie w interes i zacznie przebijać numery VIN na kradzionych autach, a przecież mieli samochody, które na to czekały, a wraz samochodami mieli też kontenery, które gotowe były wywieźć na statkach te sztuki do innego kraju. W tych interesach nie było miejsca na zwłokę, dlatego w ostatnim czasie wizytacje kontrahentów były częstsze. Najpierw przyszli mu pogrozić, potem przy okazji prawie złamali mu nos, a kiedy znów zainteresowało się nimi miejscowe towarzystwo policyjne, przywołali go na swój rewir. I to wcale nie tak, że wysłali mu zaproszenie w pięknie oprawionej kopercie, co po prostu zwinęli go do samochodu, gdy szedł ulicą w stronę centrum. A po kilku godzinach wypluli w trochę innym miejscu, na szczęście z tej strony Mariesville, z której miał całkiem blisko do domu.
      Dochodziła północ, gdy wwlekł się po schodach na ganek i zgięty wpół zaczął szperać po kieszeniach w poszukiwaniu klucza do drzwi. Przeklął pod nosem kilka razy, gdy wyciągnął podszewkę, a po kluczu nie było śladu, bo zapewne gdzieś go zgubił, najprawdopodobniej w momencie, w którym został wypchnięty z auta na szutrową drogę. Telefonu przy sobie nie miał, ale to może i dobrze, bo na pewno też wróciłby bez niego, natomiast klucze do warsztatu były w domu. Widział je leżące na stoliku w salonie, gdy zajrzał przez okno, a snop ulicznego światła padał akurat na blat. Nie chciał budzić Grace, bo gdyby zobaczyła go w takim stanie, dostałaby palpitacji serca, a na to nie mógł pozwolić. Jej odporność i tak jest słaba przez wymagającą kurację, którą przyjmowała ostatnimi latami. Usiadł więc na schodach i otarł krew, która sączyła się z rany na łuku brwiowym. W ustach cały czas czuł ten metaliczny posmak po rozciętej wardze, co jakiś czas zwilżając językiem spuchniętą wewnętrzną część, która go szczypała.

      Usuń
    2. Położył się ostrożnie na stopniach, starając się nie skupiać na obolałych żebrach, a potem podwinął materiał poszarpanej koszulki, nie chcąc by ten przykleił się do rany na brzuchu, którą sprezentował mu jakiś wystający w starym hangarze drut. Nadział się na niego, gdy odbierał swoją karę i któryś z facetów kopnął go w żebra, popychając na stare rupiecie. Rana była podłużna, raczej nie wymagała szycia, ale nie wyglądała też wcale dobrze. Była poszarpana, zabrudzona i przyklejała się do koszulki, która przesiąkła w tym miejscu krwią, dlatego pomyślał, że lepiej będzie, jeśli trochę ją spod niego uwolni. Jeszcze kołowało mu się w głowie, ale to była pestka w porównaniu do tego, jak bardzo bolały go żebra i to nawet przy najmniejszym ruchu. Nawet twarz go tak nie bolała, jak te pieprzone kości.
      Zamknął na chwilę oczy i ostrożnie nabrał w płuca więcej powietrza, krzywiąc się, gdy pulsujący ból przeszył go od żeber aż po sam pośladek. Ciszę przerwał nagle dudniący hałas, jakby gdzieś pod schodami buszował jakiś zwierz, i faktycznie – dzika kuna wyleciała za moment spod stopni, na co Tanner drgnął w miejscu i zaraz zwinął się z bólu. Wystraszyła go.
      — Pierdolony zwierz — skomentował głośno, rzucając kunie złowrogie spojrzenie, jakby ta rzeczywiście mogła się przejąć jego losem, a potem z zaciśniętą szczęką ponownie ułożył się na stopniach. W nierównościach znalazł o dziwo taką pozycję, która bolała go najmniej, dlatego nie chciał kłaść się na płaskim, a z tym, że spędzi tutaj noc, już się pogodził. Nic mu nie będzie, a serca matki wolał już nie nadwyrężać, bo ono i tak wiele wycierpiało.

      your battered neighbor 🥴😓
      Tanner Gentry

      Usuń
  19. Na dźwięk trzaskających w domu obok drzwi, przechylił głowę i spojrzał w tamtą stronę, dopiero teraz uświadamiając sobie, że przecież nie jest już w najbliższej przestrzeni sam, tak jak było przez ostatnie dziewięć lat, tylko znów dzieli tę przestrzeń z sąsiadką, której główne okna wychodzą właśnie na ich dom. Nagle wspomnienia stały się żywe, a on przez chwilę poczuł się tak, jak za dawnych lat, kiedy ich rodziny toczyły przez płot batalię o pierdoły, a oni zawsze przyglądali się temu z boku, w ogóle nie rozumiejąc, jak to możliwe, że cokolwiek może im w tym zajebistym układzie przeszkadzać. Przecież mieszkanie po sąsiedzku to było najlepsze, co mogło ich w ogóle spotkać: mieli siebie pod ręką, mogli kontaktować się ze sobą bez trudu, wystawiając tylko głowę za szybę w swoich pokojach, a w kryzysowej sytuacji mogli wychylić się przez płot i poprosić o ten nieszczęsny cukier. Oczywiście, w realnym życiu wcale nie było tak pięknie, bo rodzice nie podzielali tego zdania nawet w jednej milionowej procenta, uznając to sąsiedztwo za największe przekleństwo, aczkolwiek Grace zawsze wykazywała się wielkimi pokładami wyrozumiałości, starając się gasić wszelkie niesnaski już bez względu na to, z czyjej winy były. Dodatkowo kryła Harlow za każdym razem, gdy ta nielegalnie przesiadywała w pokoju z Tannerem, albo udawała, że nie widziała ich razem, mimo że dobrze wiedziała, że poszli nad Maple River, albo do lokalnej pizzerii wydać trochę kieszonkowych. W późniejszych czasach, wbrew temu, co sądzili państwo Clarke, obie siedziały na ganku tego domu i wyczekiwały powrotów Tannera, wcale nie przejmując się tym, że jesienią wieczory bywały chłodne, a deszcz lubił zacinać i wdzierać się pod spadzisty daszek. A ile czasu przesiedzieli na tych schodach i ile słów wypowiedzieli rozmawiając na nich o wszystkim – tych bezcennych chwil nie da się zliczyć, było ich tak wiele. Nawet jeśli Tanner nie wracał do tamtych lat zbyt często, nigdy nie zamieniłby ich na cokolwiek innego, bo mimo że nikomu się wtedy nie przelewało, a wiązanie końca z końcem bywało trudne, był wtedy szczęśliwy, tak prawdziwie i szczerze. Obecność Harlow go uskrzydlała i najdobitniej zdał sobie z tego sprawę, gdy odeszła, bo wtedy rzeczywistość straciła większość barw, które sprawiały, że świat był bardziej znośny i że chciało się w nim trwać. Wtedy zmieniło się wszystko i nigdy nie powróciło już do tego dobrego stanu.
    Oczywiście, że to było najgorsze miejsce, jakie mógł wybrać sobie na nocleg pod gołym niebem, ale tak się składa, że niczego nie wybierał, bo wyboru żadnego nie miał. Jego wybór przepadł wraz z kluczem do frontowych drzwi i z portfelem, w którym miał jeszcze kilkadziesiąt dolarów, które ewentualnie mógłby przeznaczyć na drzemkę w tutejszym pensjonacie, gdyby o tej porze ktokolwiek mu tam otworzył. Był spłukany, dosłownie, i jeszcze przyszło mu koczować pod własnym domem. Po prostu, kurwa, bajka.
    Podciągnął się trochę do siadu, starając się, po pierwsze, nie krzywić, żeby nie zdradzić się zbytnio ze skutków minionego spotkania, a po drugie, nie zwracać uwagi na to, że Harly przyszła tutaj w piżamie, pod którą nie ma bielizny – przynajmniej jeśli mowa o jej górnej części, bo to akurat rzuciło mu się w oczy, gdy się nachyliła, żeby lepiej mu się przyjrzeć. Zawsze w całości była jego słabością i to się nie zmieniło. Byłoby prościej, gdyby wróciła tutaj z mężem pod pachą i gromadą dzieci, bo może wtedy mógłby zapanować nad tym, jak cholernie go do niej ciągnie, choć wiadomo, że plułby sobie w brodę do końca życia.
    A po dłuższym namyśle trzeba przyznać, że jednak nie – nie byłoby prościej nawet odrobinę. To byłoby najgorsze, co mogłoby go spotkać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Daj spokój, Harlow — odezwał się, kręcąc głową i zsunął materiał koszulki z powrotem na brzuch. — To nic wielkiego, kilka zadrapań, nie będzie po nich śladu za kilka dni — zapewnił, nie łudząc się, że ona tak po prostu przyjmie to do wiadomości i wróci do domu, ale spróbował. Spojrzał zaraz na jej dłoń i przechylił głowę, a potem podniósł na nią pytające spojrzenie. — W środku? Tam? — upewnił się wskazawszy kciukiem na resztę domu, znajdującą się za jego plecami. — Dawno bym tam wszedł, gdybym mógł, ale mój klucz leży pewnie gdzieś w rowie na trasie do Camden — wyjaśnił, bo leżakowanie na schodach nie było jego planem na tę noc, a gdyby zgubił klucz gdzieś bliżej, pewnie poszedłby go poszukać, bo i tak nie miał tu nic lepszego do roboty. O ile żebra dałyby mu szansę w ogóle pochodzić na czworaka w trawie w poszukiwaniu kawałeczka metalu, skoro bolały już przy każdym minimalnym ruchu.
      — A dlaczego ty jeszcze nie śpisz? — Zapytał, chcąc odwrócić uwagę od siebie, i popatrzył jej w oczy upominająco, jakby była małą dziewczynką. Zreflektował się zaraz, drapiąc się lekko z tyłu głowy, bo to raczej nie powinno go interesować, ale nie pytał z ciekawości, tylko z troski. Naprawdę trochę się zmartwił, że Harly może mierzyć się z bezsennością, co akurat wydaje się realne, skoro jest tutaj od kilku dni, a podświadomość potrzebuje pewnie trochę więcej, żeby skutecznie się przestawić.

      a bit stubborn but happy, especially his eyes 👀🤭😏
      Tanner Gentry

      Usuń
  20. Mieszkanie po sąsiedzku z jedną z najpiękniejszych kobiet w tej dziurze, zawsze było pokusą i to nie uległo zmianie, nawet pomimo dziewięcioletniej przerwy, bo niezależnie od tego czasu, Harrie nadal jest jedną z najpiękniejszych, jeśli nie najpiękniejszą, z którą znów dzieli go zaledwie płot. I pod tym względem on nadal uważa się za szczęściarza, bo czasami wystarczy stanąć tylko w oknie w odpowiednim momencie, żeby to piękno sobie poobserwować, ale w dzisiejszych czasach różnica jest taka, że to sąsiadowanie nie jest już ani trochę bezpieczne. Nigdy wprawdzie takie nie było, bo tutaj zawsze kręcił się ktoś, komu krzywo z oczu patrzy, ale w tej chwili, gdy rozchodziło się o być albo nie być tych szemranych interesów, znajdowanie się w otoczeniu Tannera stało się wyjątkowo ryzykowne. I on miał tego świadomość. Doskonale wiedział, że nie jest w stanie przewidzieć, kiedy ktoś zwali mu się za głowę z nieplanowanymi odwiedzinami, i że przez to może narazić kogoś postronnego na nieciekawe konsekwencje, już samo samo bycie i znalezienie się w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiednim czasie. Nie chciał sobie nawet wyobrażać takiej sytuacji, w której na placu przed warsztatem pojawiają się panowie i wpadają na Harlow, która ze swoim temperamentem na pewno nie schowałaby głowy w piasek, tylko dała im wszystkim do wiwatu. I to nie dlatego, że zaszkodziłaby jemu, bo on i tak ma już przejebane, więc gorzej być nie może – zaszkodziłaby sobie, ponieważ ci panowie nie mieliby skrupułów, żeby się nią posłużyć i tym sposobem wpłynąć na niego. Bez wątpienia, gdyby tylko zauważyli, że Harrie nie jest przypadkową osobą dla Tannera, zrobiliby wszystko, żeby to wykorzystać i wymóc na nim dalszą współpracę po ojcu, od której on za wszelką cenę próbował się wymigać. A gdyby kiedykolwiek spróbowali ją choćby tknąć, to więcej jak pewne, że Tanner zgotowałby im piekło, które w swoim rozmachu prawdopodobnie pochłonęłoby również jego, bo przecież nie ma zbrodni doskonałej, a w takiej sytuacji byłoby mu raczej wszystko jedno, co się z nim stanie. Z samego faktu, że Harrie mogło grozić niebezpieczeństwo, wolał trzymać się od niej z daleka i do tego dążył, nie chcąc narażać jej na krzywdę. Ona, co prawda, nie miała na razie pojęcia, jak się sprawy mają, ale dopiero wróciła i jeszcze nie zdarzyło się nic, co wymagałoby konkretnych wyjaśnień, więc Tanner w ogóle nie ruszał tego tematu. A w bójki wdawał się często, więc taki widok, jaki sprezentował jej dziś, leżąc na schodach, nie był czymś, czego nie można się po nim spodziewać. Akurat spasował w ostatnich latach z awanturami, bo musi się pilnować, żeby nie podpaść i nie stracić dochodowej najemniczej fuchy, która od czasu do czasu daje mu zlecenia, więc jest grzeczniejszy. A przynajmniej na serio stara się taki być.
    Westchnął ciężko i wywrócił lekko oczami, gdy Harlow wspomniała, że widziała brzuch, więc zakrywanie go było głupie, a po chwili uśmiechnął się rozbawiony, bo bardzo chętnie dotrzyma jej towarzystwa, chociaż najchętniej w takim sensie, którego ona mogła nie brać pod uwagę. Oczywiście, zamknął dziób i nie palnął nic głupiego, mimo że miał chęć to skomentować, bo dopiero co zaczęli od nowa i chyba nie wypadało uderzać tak z grubej rury w bliskość, którą kiedyś mieli na porządku dziennym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Ja mam nie być uparty, ale ty możesz, tak? Jak zwykle — zauważył, zadzierając głowę i patrząc Harly w oczy. Tak naprawdę to wiedział, że troszczyła się o niego, bo ta troska była wypisana w jej twarzy. — Zgodzę się, ale tylko dlatego, że wiem, że ty naprawdę siedziałabyś tutaj ze mną do rana, a na to nie mogę pozwolić — powiedział, dźwigając się zaraz z miejsca z małą pomocą Harlow, do której wyciągnął rękę. Maskując skrzywiony wyraz twarzy, chwycił się drewnianej balustrady po jednej stronie sylwetki Harrie, a za chwilę po drugiej stronie, zamierzenie blokując ją pomiędzy swoimi ramionami. Przebiegł spojrzeniem po jej twarzy, która teraz znalazła się niebezpiecznie blisko jego własnej, a po chwili zsunął spojrzenie niżej, przechylił głowę i uśmiechnął się, marszcząc brwi.
      — Coś się komplety piżam chyba pomieszały, ale i tak jest... zacnie — stwierdził, wracając spojrzeniem do oczu Harrie. Próbował się nie uśmiechać, ale uśmiech mimowolnie błąkał się w kącikach jego ust, zdradzając go z wesołego nastroju. Jasne, bolało go w chuj rzeczy, ale to jakoś przestało mieć znaczenie w tym momencie. — Zapomniałem powiedzieć ci wczoraj, że wyglądasz pięknie. Do twarzy ci ze słońcem — stwierdził, tym razem już bez żartów, a chodziło mu o to, że jej muśnięta słońcem skóra idealnie podkreślała jej bursztynowe oczy i lekko zadarty nosek. Lekka opalenizna uwydatniła wszystkie atuty, a tych Harlow ma wiele. I naprawdę zapomniał o tym wczoraj, czy też raczej nie znalazł na te słowa odpowiedniego momentu, bo jak wręczył jej list, to wszystko potoczyło się samo i nie było na nie miejsca. Oczywiście, był gotowy iść tam, czyli do domu obok, zgodnie z jej prośbą, ale korzystał z momentu, dopóki Harrie stała w miejscu i nie wzięła jego ręki z balustrady, żeby sprowadzić go ze schodów. I na ziemię.

      what is below attracts me as much as what is above, you attract me at all ☺️💞
      Tanner Gentry

      Usuń
  21. Rozmawiać o tym nie chciał, bo nie miał na to żadnego sensownego planu, którym mógłby załatwić te problemy raz a dobrze, i to go trochę wkurwiało, a w zasadzie to nawet bardzo, a nie trochę. Chciał dać śliskim typom kasę, nawet dwa razy więcej, niż wartość danego samochodu, a oni i tak upierali się przy swoim, co akurat było zrozumiałe – nie znajdą tak łatwo nikogo, kto będzie przebijać dla nich numery VIN, żeby interes mógł dalej się kręcić. Nie miał pojęcia, jakim w ogóle cudem ojciec dotarł do takich ludzi, ale podejrzewał, że zakręcił się gdzieś w Atlancie w jakimś podziemnym kasynie, czy innej spelunie, której nikt nie kontroluje dla świętego spokoju, i tym sposobem ściągnął sobie na głowę takie towarzystwo. Dość zdeterminowane towarzystwo, które uznało, że jeśli nachodzenie Tannera nie jest zbyt skuteczne, to może warto spróbować z porwaniem go w biały dzień i ze spuszczeniem wpierdolu w starym hangarze na obrzeżach Camden. Nazywali go żołnierzykiem i testowali jego wytrzymałość dość brutalnie, ale miał świadomość, że nie doprowadzą go do obrazu nędzy i rozpaczy, bo jest im potrzebny. Nie mogli go nawet połamać, jeśli chcieli, żeby robił im tą brudną robotę, bo do tego rączki musi mieć sprawne, a nóżki w zasadzie też. Mógł jeszcze trochę przeciągać ich cierpliwość, dopóki nie uznają, że skoro i tak nie ma z niego żadnego pożytku, to można zrobić mu krzywdę adekwatną do jego upartości, albo od razu go odstrzelić. Nie chciał więc o tym rozmawiać, ale gdyby Harlow zapytała, na pewno nie migałby się od odpowiedzi. Ona i tak była już w jakiejś części wtajemniczona, poza tym, nie mogła z tym nic zrobić, a w to, że będzie trzymała buzię na kłódkę, wierzył w stu procentach, bo zawsze mógł jej ufać i na niej polegać. Dziś miał już jednak po dziurki w nosie myślenia o problemach, których na razie nie da się rozwiązać, a skoro Harly znów pojawiła się w jego zasięgu, to na niej wolał się skupić. Zdecydowanie. To była przyjemność, której nie chciał sobie odmawiać.
    — Jeśli będę mógł dotrzymać ci towarzystwa na własnych warunkach, to wtedy przyznam, że propozycja mi się podoba. A jeśli zdejmiesz coś więcej, niż bluzę, to można będzie zająć się czymś ciekawszym, a nie tym, co może zając się sobą samo — zachęcił, ruszając zaczepnie brwiami, a w końcu parsknął cichym śmiechem, bo brzmiał tak bezczelnie, że aż sam chętnie skopałby sobie za to tyłek. Nie powinien tego robić. Naprawdę nie powinien sprowadzać ich drugiej rozmowy po latach do takiego tonu, ale to było silniejsze i nie mógł się powstrzymać, tym bardziej, że postawa Harlow samoistnie go w takie prowokacyjne gierki wciągała. Ale zawsze tak było, Harly zawsze przeciągała linę na swoją stronę, rzucając coraz to odważniejszymi tekstami, i oboje brnęli w to aż do samego końca, czyli do chwili, w której wycisną z danego momentu dosłownie wszystko. Dostał w głowę – to się akurat zgadza, a czy nie za bardzo? Ciężko przewidzieć, ale całkiem możliwe, że tak, skoro tak szybko zdobył się na takie zaczepki. Do reszty mu odbiło.
    Po krótkiej przeprawie przed podwórka, wszedł grzecznie do jej domu, od razu obrzucając wnętrze zainteresowanym spojrzeniem. To naprawdę dziwne uczucie, mieć ten dom na wyciągnięcie ręki każdego dnia, a być w nim dopiero po niespełna dziesięciu latach. Wszedł głębiej, nie skupiając się na bałaganie i nie myląc się w myślach, że nazwanie nieporządku bałaganem było wyolbrzymione, a potem usiadł powoli na brzegu kanapy, dobrze wiedząc, że nie ma takiej opcji, że schyli się do butów i nie zawyje z bólu, dlatego na razie zdejmowanie ich odpuścił.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oparł się powoli, trochę zaciskając szczękę, bo obolałe żebra dawały o sobie znać cały czas z taką samą siłą, a gdy jego plecy zetknęły się w końcu z miękkim oparciem, odetchnął z ulgą i podniósł spojrzenie na Harlow. Pozbyła się bluzy, a on nie mógł zapanować nad ponownym otaksowaniem jej, więc wyszło, jak wyszło. A wyszło co najmniej tak, jakby miał jej zaraz powiedzieć: pozbądź się tych spodenek i chodź do mnie. Przeciągnął ręką po kilkudniowym zaroście i zaśmiał się cicho, ale krótko, bo podskakujący od śmiechu tors wyjątkowo źle wpływał na żebra. Opuścił ręce swobodnie na kanapie i popatrzył na Harrie.
      — Wiesz, wydaje mi się, że tracę czucie w dłoniach, więc będziesz musiała zrobić to za mnie — odpowiedział, starając się brzmieć przekonująco, chociaż z tym traceniem czucia, to akurat gówno prawda, ale pomoc się przyda, już nie tylko dlatego, że miał na tę pomoc ochotę, ale z przełożeniem koszulki przez głowę faktycznie może mieć problem. Gdyby był skazany na siebie, pewnie rozciąłby materiał, zamiast siłować się ze zdjęciem T-shirtu, bo był przekonany, że ból żeber byłby przy tym tak dokuczliwy, że odbiłby się w jego mózgu. Wydawało mu się, że z pomocą Harrie będzie lepiej. Z nią wszystko było lepsze i to na pewno też się nie zmieniło.

      will you take care of me? 🙏😈
      Tanner Gentry

      Usuń