15.09.2024

[KP] In my body I fight fire With the snow, my hell is cold

Corey Kavannagh
ostatnia klasa Mariesville High School |  kapitan szkolnej drużyny rugby | syn właścicieli lokalnej apteki | po lekcjach z własnej woli zbiera młodsze dzieciaki z podstawówki i uczy je grać 

Przesuwa znudzone spojrzenie po pomieszczeniu, w którym obecnie się znajduje. Jego oczy za każdym razem wyglądają dokładnie w ten sam sposób: jakby nic nie było w stanie go zainteresować, jakby wszystko co go otacza, nie miało żadnego znaczenia. Bo nie ma.
Przed sobą ma tylko jeden cel, dostanie się do U20. Wzięcie udziału w mistrzostwach świata, później przejście do reprezentacji narodowej. Nic więcej. Zasady są proste: trening siłowy przed lekcjami, trening wytrzymałościowy zaraz po lekcjach, później nauka dzieciaków i ćwiczenie rzutów. Wieczorem jogging. Zero alkoholu, zero zabawy, zero dziewczyn. Zero rozpraszaczy. Reprezentacja narodowa. Nic więcej.
Ma wsparcie rodziców. Ojciec jest dumny, kupił mu nawet samochód (chociaż początkowo miał sam na niego uzbierać), żeby mógł codziennie dojeżdżać do Camden na coraz to więcej treningów. Matka jest przerażona, bo nie może patrzeć jak jej syn porusza się na boisku bez ochraniaczy i ciągle pyta czy może zmienić rugby na futbol, bo nie ma przecież żadnej różnicy. Corey nauczył się ignorować jej troskę, ale docenia, że pojawia się na każdym meczu i chociaż ogląda je przez zasłonięte palcami oczy, zawsze po wszystkim mierzwi mu włosy, jakby nadal miał pięć lat i mówi, jak bardzo jest z niego dumna. A on? Nachyla się, aby mogła sięgnąć tych jego włosów i patrzy przed siebie. Tym samym, znudzonym spojrzeniem. Jak zawsze. 

1 komentarz:

  1. To był jeden z tych dni, w których marzyła tylko o tym, żeby iść do domu, zakopać się pod kołdrą i nie mieć do czynienia z tymi ludźmi. Nie stało się nawet nic konkretnego, po prostu nie miała ochoty na uczestniczenie w życiu i odliczała minuty do końca lekcji. Kusiło ją, żeby po przerwie na lunch zerwać się i przeczekać pozostały czas w opuszczonej stodole (;>) tuż za Mariesville, ale powstrzymywało ją to, że nie chciała dawać nauczycielom więcej amunicji, niż już jej mieli. Nie potrzebowała problemów. Chciała tylko skończyć szkołę i wyjechać. Zamieszkać z Flynnem i układać sobie życie tam, gdzie nikt jej nie znał, gdzie nie tworzono o niej plotek, gdzie byłaby zupełnie anonimowa. Humoru Elodie nie poprawiał fakt, że w zeszłym tygodniu zarządziła dodatkową próbę układu cheerleaderek przed wyjazdowym meczem i musiała ją, kurwa, poprowadzić. Nie mogła sobie przecież pozwolić na to, żeby ktoś ją wygryzł z roli pani kapitan. Po prostu nie.
    Odesłała swoją świtę na stołówkę, a sama ruszyła jeszcze do szafki, żeby odłożyć książki. Dostrzegłszy Corey’a, zatrzymała się w pół kroku i zacisnęła zęby, już wkurzona, choć nawet nie zdążyli zamienić słowa. Tolerowała go, bo był przyjacielem jej brata, ale nic ponad to. Sam fakt, że czegoś od niej chciał, gdy miała zły humor, podnosił jej ciśnienie jeszcze bardziej. Chyba że czekał na kogoś innego i zbiegiem okoliczności ten ktoś miał szafkę niedaleko jej szafki, ale Kavannagh szybko rozwiał jakiekolwiek wątpliwości.
    — Cześć, Corey. U mnie świetnie, dzięki, że pytasz — zaszczebiotała ironicznie i spojrzała znacząco najpierw na niego, a potem na szafkę, chyba dość jasno komunikując, że powinien się przesunąć. Corey był… Cóż, dobra, nie lubiła go, ale miała przecież oczy, które działały całkiem dobrze. Wysoki, umięśniony, z twarzą tak ładną, że to powinno być nielegalne i nie dziwiła się, że laski oraz niektórzy faceci do niego wzdychali. W każdym razie był dość rozrośnięty i nie wiedziała, na ile celowo zasłaniał jej szafkę, a na ile mógł nie zdawać sobie w ogóle sprawy, że to robi. Kiedy jednak jej spojrzenie nie przyniosło efektu, wywróciła oczami i stanęła przodem do drzwiczek, napierając ramieniem na tors bruneta, żeby się przesunął. Wpisała kod i otworzyła szafkę, parskając śmiechem na jego słowa.
    — Jasne. Patrz, już zapierdalam — rzuciła sarkastycznie. Wrzuciła książki na półkę i zaczęła grzebać w środku w poszukiwaniu portfela. — Och, serio? Łaskawie pozwolisz mi ze sobą usiąść? I to z koleżanką? No nie wiem, wydaje mi się, że nie zasłużyłam na taką dobroć, jaśnie panie — powiedziała, nawet na niego nie patrząc. Słysząc chichoty, obróciła głowę akurat w idealnym momencie, by zobaczyć, jak Corey… Puszcza jej oczko? Brew Elodie podskoczyła tak wysoko, że niemal dotknęła linii włosów. — Co to było? Masz jakiś tik? — spytała i trzasnęła drzwiczkami, ściskając portfel w wolnej dłoni. Chciała wyminąć chłopaka i ruszyć w stronę stołówki, ale była trochę ciekawa, czego mógł od niej chcieć. Przy Flynnie starali się zachowywać względem siebie jak cywilizowani ludzie, ale Flynna tu nie było, więc traktowali się jak powietrze. Była ciekawa, czego takiego od niej chciał, że postanowił zejść ze swojego tronu gdzieś na Olimpie i przypomnieć sobie o jej istnieniu. Oparła się ramieniem o swoją szafkę, patrząc w górę na twarz Corey’a. Wkurzało ją, że był tak cholernie wysoki. — Powiesz czego chcesz tu i teraz, albo możesz spieprzać, Kavannagh. Nie mam ochoty się z tobą bawić — powiedziała, splatając ręce na klatce piersiowej.

    dziewczyna odwiedzająca stodołę

    OdpowiedzUsuń