12.05.2025

[KP] Hunter Mae

Hunter Mae
★ 11 maja 1996 ♉︎ Camden, GA ★ właść. Hunter Mae Williams ★ artystka country ★ córka Roberta Williamsa – prawnika korporacyjnego – oraz Olivii Williams – byłej hodowczyni koni ★ druga najstarsza z czwórki rodzeństwa ★ pięć lat młodsza siostra Riley i siedem lat młodszy brat Reese ★ trzy lata starszy brat Noel ★ pierwsze osiemnaście lat życia mieszkała z rodziną w Applewood Grove ★ wyprowadzka do Austin, TX zaraz po ukończeniu szkoły średniej ★ porzucone studia na UT Austin ★ nieruchomość w Los Angeles, której nie potrafi nazwać domem ★ czuje się bardziej jak wolny duch niż rodowita mieszkanka ★ powrót do Mariesville po latach nieobecności i wynajęty domek nad jeziorem na czas nieokreślony ★ odpoczynek, który niektórzy nazwaliby ucieczką, po wydaniu trzeciego w karierze albumu i blisko rocznej trasie koncertowej po Ameryce Północnej ★
And the road not taken looks real good now
Jak każda dobra amerykańska dziewczyna z sąsiedztwa lubi whiskey i jeansy. W jednej z tylnych kieszeni trzyma telefon, w drugiej poręczny notatnik o zagiętych rogach i to po ten drugi sięga, gdy w jej głowie robi się tłoczno. Niebieski tusz nigdy nie domywa się z jej prawej dłoni. Półki w domu to mniej biblioteczka, co cmentarzysko wiecznego spoczynku tych dobrych i złych pomysłów, do każdego przypisane kolejne wspomnienie. Jest do nich niemal niezdrowo przywiązana, mimo że większość z nich nigdy nie zobaczy światła dziennego, a o wielu z nich wolałaby zapomnieć.
Siada na krawędzi sceny i poświęca moment każdej twarzy w tłumie. Oni czują, że coś ją z nimi łączy, ale ona szuka i to nie jednej odpowiedzi. Co wieczór zamienia jedną z błyszczących gitar na to stare pudło z wersem wyskrobanym na tyle gryfu. Wybiera jedną z piosenek, które nigdy nie trafiły do radia, bo wie, że przynajmniej dla jednej osoby na tej widowni będzie ona znaczyła równie dużo, co dla niej. Być może będzie to ta o pierwszym pocałunku, a być może ta o ostatnim. Zastanawia się, czy kiedykolwiek jej posłuchał, i czy mu się podobała. Zastanawia się, czy spodobałaby się jej bratu, gdyby miał szansę ją usłyszeć, mimo że zawsze przeklinał ją, gdy grała w domu.
Ostatni ukłon trasy symbolicznie oddaje na scenie w Atlancie i koło się zamyka. W ramach celebracji idzie z całym zespołem do baru, gdzie stawia wszystkim drinki. Jest też tort i całe te bajery. W dalekim końcu korytarza, tuż przy drzwiach tylko dla personelu, z palcem w uchu dyskutuje z kimś przez telefon. Krótko, po później wraca i daje swojemu perkusiście flirtować z nią do końca nocy. Gdyby mogła, dałaby kolejny ukłon. Dziękuję, Atlanto. Byliście najlepszą publicznością, jaką mogłam sobie wymarzyć.
And it always leads to you and my hometown
Nie wraca do L.A. Walizkę ma już przygotowaną i ma w niej wszystko, czego mogłaby potrzebować. Następnego dnia w wynajętym pickupie mija znajomy znak na poboczu. Witamy w Mariesville. Mieszkańcy? Na pewno o jednego mniej niż dawniej. Liczy każdy nowy dom i każdy nowy szyld na Main Street. Zauważa odmalowaną szkołę, wycięte drzewo i wyasfaltowaną drogę. W sklepie na rogu zza kasy wita ją ten sam uśmiech otoczony o kilka zmarszczek więcej. O nic nie pyta, tylko mówi, jak miło ją znowu widzieć i bez słowa dorzuca do torebki batona z masłem orzechowym. W barze ten sam żartobliwy głos prosi ją o dowód. Grała tam na długo przed tym, zanim skończyła to dwadzieścia jeden, które usprawiedliwiałoby tam jej obecność. Pyta, czy któregoś wieczoru zniży się do tego, aby dla nich zagrać. Ale nie ma w jego głosie złośliwości, tylko duma. Jak mogłaby odmówić. Siada na pomoście, jej buty bujają się nad powierzchnią wody. Słyszy łagodną falę jeziora, kukułkę i trzepot ważki, ale jej gitara milczy. Na przeciwległym brzegu słońce ozłaca linię drzew na granatowym tle nadchodzącej ze wschodu burzy. Teraz, gdy ma przed oczami to uczucie, które tak bardzo starała się opisać, słowa nie wystarczają. Jej dłoń jest czysta.

ODAUTORSKO
To ja. Stare znajomości. Nowe. Ktoś chce razem pograć? Ktoś chce autograf? Ktoś chce zaplątać się w tajemnicze zaginięcie jej brata? Chodzą pogłoski, że nasza miejscowa pani doktor ma z tym, coś wspólnego...
💌 bethgansey@gmail.com 🎵 Taylor Swift


Poniższe wpisy mogą zawierać treści przeznaczone wyłącznie dla osób pełnoletnich.

11 komentarzy:

  1. [Wiedziałam, że będzie cudowna, ale nie sądziłam, że aż tak. <3
    P.S. Tak, posłuchał. Czy mu się spodobała? Może... 👀]

    Dzień zaczął się zwyczajnie. Zresztą, jak zawsze — trudno mówić o czymś nowym, kiedy życie toczy się utartym rytmem codziennych obowiązków. Nie narzekał; kochał przecież Callahan Farm, choć czasem sam w to nie dowierzał. Kochał jednak, tak samo jak pokochał rolnictwo i ciężką, często niewdzięczną robotę. Nie przeszkadzał mu pot, kędzierzawe kosmyki przyklejone do czoła ani brud za paznokciami. Nie przeszkadzała mu nawet skóra schodząca z karku po kolejnych poparzeniach słonecznych (bo kto by tam pamiętał o kremie z filtrem, nie?). Z wiekiem coraz bardziej przypominał więc swojego ojca — z kowbojskim kapeluszem na głowie, kurzem ziemi na skórze i tym błyskiem w oku, który znają ci, co wiedzą, jak smakuje prawdziwa robota. A jednak, tak jak i jego ojciec, potrafił z uporem wmawiać innym, a ponad wszystko sobie, że wcale nie jest zmęczony. Chociaż… trudno mówić o zmęczeniu, gdy przypomni się, ile ten stary chłop przepracował na polu od młodości, bo dziadek Callahan był nie do zdarcia. I przy okazji był też skończonym dupkiem. Na tym tle ojciec Wesa jawił się jak złoty człowiek. Nerwus, w gorącej wodzie kąpany i potwornie wymagający, ale dobry. Może właśnie dlatego Wes wciąż trzymał się tej ziemi. Trzymał się farmy. Trzymał się narzekania matki, która po śmierci męża jak gdyby przestała być sobą.

    I być może właśnie dlatego wciąż — choć po cichu — szukał furtki, która zaprowadzi go z powrotem do Maisie Callahan.

    Nie o rodzinnych perypetiach jednak mowa. Nie chodzi przecież o rodzinne interesy, dramaty czy radości. Callahan Farm zaczęło przecież iść w nowym kierunku — i chociaż Wes nie miał pojęcia, co na to powiedziałby jego ojciec, to mimo wszystko czuł z tego satysfakcję. Kosztowało go to wiele nieprzespanych nocy, pracy od świtu po zmrok i posiłków jedzonych zbyt późno albo wcale. Ale taki już był — on, Wesley Callahan. Niegdyś łobuz i powsinoga, dziś gotów był oddać nawet sen, żeby utrzymać gospodarstwo na poziomie i dać godną pracę tym, których zatrudniał. Tak, można było bez cienia zawahania przyznać, że nie tylko Callahan Senior był porządnym człowiekiem. Junior też nie miał się czego wstydzić.
    Cóż, być może właśnie dlatego z lekkim uśmiechem na twarzy jechał teraz w kierunku miejscowego baru. To był jak dotąd długi, ale udany dzień. Rozmowy z nowymi klientami poszły gładko, a co najważniejsze — gospodarstwo miało podpisać umowę z lokalną sieciówką. A to już coś. Nie był przesądny, nie wierzył w fatum ani niewidzialne siły wpływające na szczęście, ale jedno wiedział na pewno — dobre przygotowanie to dobry sezon. I tego się trzymał.

    Zaparkował pod The Rusty Nail, wysiadając z samochodu żwawym, choć lekko zmęczonym krokiem. Ruszył w stronę baru, nie siląc się nawet na zmianę ubrania — nadal miał na sobie szary, zakurzony t-shirt i wytarte dżinsy, a na biodrach przewiązaną flanelową koszulę, bo dzień był wyjątkowo ciepły. Nie było zresztą sensu się przebierać — zamierzał wpaść tylko na chwilę, bo praca dalej czekała. Choć darzył wszystkie miejscowe knajpki sympatią, ostatnio szczególne miejsce w jego sercu zajmowały burgery od Maitlanda. To po nie właśnie się zjawił — powinny być już zapakowane i gotowe do odbioru.

    Wszedł do środka pewnym krokiem, rzucając krótkie powitanie dawnym kumplom, dziś znajomym, siedzącym przy jednym ze stolików. Spojrzał na nich z lekkim politowaniem — było już późne popołudnie, zmierzch zbliżał się nieubłaganie. Nie miał pojęcia, która dokładnie godzina, ale wiedział, że Bo i Randy skończyli robotę już dawno. A mimo to dalej siedzieli w barze. Nie rozumiał tego nigdy — przecież mieli żony, dzieciaki, całkiem fajne zresztą. Jak widać, każdy miał jakieś hobby.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jego uwaga szybko jednak oderwała się od znajomych i przeniosła na dość spore kółko adoracji, które zebrało się przy barze. Czuł podskórnie, że coś tam się dzieje, choć nie wiedział jeszcze co dokładnie. Nie był typem wścibskiego obserwatora, ale tym razem ciekawość wygrała. Zbliżając się do lady, przy której miał odebrać zamówienie, mimochodem wciąż spoglądał na roześmianą grupkę. I wystarczyło, że Wade przesunął się o krok w lewo, by Wes nagle znieruchomiał, czując, jak wszystko wokół traci tempo. Tylko tyle — bo nawet jeśli siedziała tyłem, i tak wiedział, że to ona. Rozpoznałby ją przecież zawsze, nawet po tych wszystkich latach.

      W tym dziwnym bezruchu, w tej zawieszonej w powietrzu chwili, nagle wróciła do niego rzeczywistość. Dudniła mu w uszach, dając o sobie znać i uświadamiając mu, że to wszystko dzieje się naprawdę. Kelnerka coś do niego mówiła zza baru, ale kompletnie to zignorował. Nie wiedział, jak się zachować — podejść? Przywitać się? Rzucić nic nieznaczącym zdaniem o pogodzie, jak gdyby nie działo się nic? Czy może czekać, aż ona go zauważy, sama podejdzie, powie cokolwiek? Nie miał pojęcia. Był zbyt ogłuszony szokiem, zbyt spięty niezręcznością, która nagle oplotła go od stóp do głów. Bo jak, u diabła, ma się zachować człowiek, kiedy widzi swoją byłą — tę, która zniknęła bez słowa? Byłą, która znów znalazła się w Mariesville. Wróciła? Dlaczego o tym nie wiedział?

      — Jezu, Wes. Ocknij się, mówię przecież do ciebie! — niemal wrzasnęła Becky, czym przyciągnęła uwagę nie tylko bruneta. On zaś delikatnie wzdrygnął się i spojrzał na nią — Mam dziś urwanie głowy, dziewczyny się pochorowały. Szybko, weź swoje zamówienie — dodała stanowczo, wciskając mu papierową torbę w ręce. Wes rzucił szybkie dzięki, Becks, nie do końca ogarniając, co się właściwie wokół dzieje. Becky odeszła, a on dalej stał w miejscu. I wtedy to do niego dotarło.

      Zauważyła go.

      Westchnął cicho pod nosem. Już wiedział — nie mógł tak po prostu odejść. Co więcej, nie miał na to najmniejszej ochoty. Wiedział, że nie powinien. Przecież nie był głupi. Ale, jak widać, nawet najmądrzejszemu emocje potrafią wypłukać rozsądek z głowy. A on? Cóż, nie był wyjątkiem. W końcu gdzieś tam, pod warstwą codzienności, wciąż tlił się tamten Wes.

      Odwrócił się więc w jej kierunku i swobodnym krokiem przeszedł dzielącą ich odległość — aż stanął tuż przed nią.

      — No proszę — rzucił, opierając się rękami o blat i przesuwając po kobiecie spojrzeniem — Albo mam halucynacje, albo Hunter Mae Williams odwiedziła Mariesville. Z własnej woli, czy może zgubiłaś drogę? — dodał przekornie, z tym charakterystycznym błyskiem w oku.

      Wes

      Usuń
  2. [Mariesville zmienia się w fan club Taylor Swift, jak wspaniale! Gdzie się człowiek nie obejrzy tam jakieś cytaty od niej. Moje Swiftowe serduszko się ratuje, ale ja już nie o tym!
    Jaka gwiazda nam tu do Mariesville zawitała. Mieszkańcy pewnie dumni są, że w takiej małej mieścinie powstała taka wokalistka. Moja Amelia to cicho pewnie jej zazdrości tego sukcesu. Jak ona teraz ma sobie śpiewać w barze skoro tu wbiła gwiazda z prawdziwego zdarzenia? 🥲
    Mam nadzieję, że będziesz się z nią tu dobrze bawić. I ja wieeeeem, wiem, wiem, że wiszę nam początek na akademii (i w końcu go napiszę, pinky promise), ale gdybyś tak miała ochotę coś napisać tutaj to mogę podrzucić Xandera, który niedawno też opuścił LA, a że są z tego samego rocznika to chodzili pewnie razem do jednej klasy, a Xan pewnie był na jej pierwszym koncercie w LA. Albo zazdroszczącą (ale w pozytywny sposób) Amelię. Lub pozostałą dwójkę, którą nie wiem jak połączyć z Hunter. Wybierz sobie, jeśli masz ochotę! <3]

    Amelia Hawkins, Beverly Beckett
    Eaton Grant & Xander Bates

    OdpowiedzUsuń
  3. [Dzień dobry! Życie gwiazdy i bycie na świeczniku, a przy okazji ciągle w rozjazdach, wydaje się naprawdę męczące. Nie dziwię się, że Hunter zapragnęła odpocząć i dać sobie wreszcie na luz w miejscu, w którym pewnie nie ucieknie od bycia tematem numer jeden, ale przynajmniej odizoluje się od chaosu wielkiego świata. Ale niech gra dla nas i tworzy jak najdłużej! Na pewno ma tu na miejscu mnóstwo wiernych fanów 💛 Życzę dużo dobrej zabawy w jabłkowej mieścinie, a w razie chęci zapraszam w swoje skromne progi!]

    Tanner Gentry
    & Rowan Johnson

    OdpowiedzUsuń
  4. [Ale ona śliczna! Piękny wizerunek i piękne serduszko nam tu wystawiłaś! Boże, tak dużo wrażliwości i poszukiwania siebie bije z tej treści, aż jakoś tak sama się w środku wyciszyłam <3
    cudowności i pięknych wąteczków dla Was! Abi przyjdzie kiedyś po autograf, jak się sama przestanie wstydzić przed gwiazdą! <3]

    Abigail

    OdpowiedzUsuń
  5. [ Pani Doktor bardzo się cieszy, że Hunter powróciła do miasta... choć jest równie przerażona. Hunter za bardzo przypomina jej Joela i tamtą noc, więc... Strzeżcie się wszyscy, będzie stresująco xDDD ]

    Pani Doktor

    OdpowiedzUsuń
  6. [Hej!
    Emily wróciła do Mariesville od razu po studiach, bo złapała pracę dla ProPublica w oddziale w Atlancie, więc jest na miejscu już od paru lat. Ostatnio powróciła jedynie do pisania w lokalnej gazecie, wiec córką marnotrwaną trochę też faktycznie jest. ;D Ale to racja, że dziewczyny powinny znać się ze szkoły, skoro są w tym samym wieku, więc ich obecna znajomość byłaby pewnie zależna od tego, jak układało im się w czasach szkolnych. Emily aktualnie pisze o wydarzeniach w miasteczku, więc na pewno wzięłaby Hunter na tapetę, bo jej powrót to gorący temat, ale artykuł byłby na pewno o wiele ciekawszy, gdyby udało się przeprowadzić chociaż krótki wywiad. Możemy pokombinować w tym kierunku, albo spróbować z jakimś powiązaniem, przyjaźnią, koleżeństwem. :)
    Dziekuję za powitanie i Tobie też życzę dobrej zabawy! :) ]

    Emily Thompson

    OdpowiedzUsuń
  7. Mariesville nie zapomina. Nikt nie mówi tego głośno, ale każdy, kto tu dorastał, wie: to miasteczko trzyma się wspomnień jak bluszcz starego muru. Nawet jeśli coś pokryje się kurzem lat, nawet jeśli powie się sobie to już za mną — Mariesville i tak zapamięta. I przypomni.

    Cynthia poczuła to pierwszego dnia, gdy zobaczyła Hunter Mae na deptaku. Siedziała na ławce przy piekarni, z kubkiem kawy i gazetą. Jakby nigdy nie wyjechała. Jakby to wszystko — te lata, ta przepaść ciszy i winy — było tylko snem. Zanim Hunter podniosła wzrok, Cynthia już skręcała w boczną uliczkę. Puls przyspieszył. Przed oczami mignął jej tamten wieczór: wiatr szarpiący gałęzie, błysk latarki, która zaraz potem zgasła. Krzyk. Cisza. I pakt, który przypieczętował ich przyszłość.

    Szła szybciej, nie oglądając się za siebie. Każdy krok był jak ucieczka z miejsca zbrodni, choć przecież była w centrum miasta, wśród ludzi, w biały dzień. Ale nie czuła się bezpieczna. Bo to nie ulice ją goniły. To wspomnienie. To latarka. To zapach mokrej ziemi i zapomnianej młodości.


    Przez następne dni Mariesville nagle wydawało się mniejsze. Jakby Hunter wypełniała je swoją obecnością, rozpychając się w przestrzeniach, które Cynthia skrupulatnie oczyszczała z przeszłości. Każdy poranek zaczynał się od napięcia — czy ją zobaczy? Czy usłyszy jej głos? Czy ktoś wspomni jej imię?

    Wszystko ją zdradzało. Nawet ci, którzy nie wiedzieli nic.
    — Hunter wróciła na trochę? — zapytała mimochodem pielęgniarka z recepcji.
    — Widziałam ją w księgarni, nadal ma to spojrzenie jak Joel. Niesamowite, prawda?

    Cynthia tylko kiwała głową. Uśmiech mechaniczny, precyzyjny jak szew chirurgiczny. Ale wewnątrz coś drżało.

    Hunter nie była wspomnieniem. Była ciałem, głosem, spojrzeniem — realna. I z każdym kolejnym unikniętym spotkaniem rosło napięcie. Aż ciało Cynthii zaczęło ją zdradzać. Niespokojny sen. Zaciskający się żołądek. Puls bijący w skroniach jak bęben wojenny. Lęk przestał być cichy. Domagał się uwagi. Jeśli przez dwanaście lat umiała żyć z pytaniem „co się wtedy stało”, to teraz nie umiała już żyć z pytaniem: „co wie Hunter?”

    Bo może wróciła, żeby pogodzić się z przeszłością. Ale równie dobrze mogła wrócić, żeby ją rozbić. Rozbić jak kamień rozbija taflę wody — gwałtownie, nieodwracalnie.

    Cynthia zaczęła ją omijać. Świadomie. Tak, jak omija się coś, co pali przy samym dotknięciu.
    Zmieniła porę porannego biegania — teraz wstawała przed świtem, żeby nie natknąć się na nikogo. Kiedyś biegała przez główny most i ścieżką wokół jeziora, dziś trzymała się wąskich uliczek Applewood Grove, blisko domu, gdzie znała każdą furtkę i każdy krzak. Zakupy zrobiła online. Nawet kawę zamówiła do pracy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dwa razy już była blisko. Raz, kiedy skręcała za zakrętem za biblioteką — widziała Hunter z profilu. Rozmawiała z panią Ramírez, śmiejąc się z czymś, co musiało być błahe. Cynthia stała wtedy w miejscu, udając, że sprawdza coś w telefonie, aż kobiety odeszły. Drugi raz, przypadkiem, na stacji benzynowej. Cynthia była już w środku, płaciła za wodę, gdy kątem oka zobaczyła znajomy zarys sylwetki przy dystrybutorze. Wyszła bocznymi drzwiami. Serce waliło jej jak wtedy, gdy policjant zapukał do drzwi, pytając, kiedy ostatnio widziała Joela.
      Wszystko w niej mówiło: jeszcze nie teraz. Jeszcze nie jestem gotowa. Jeszcze nie wiem, czy to w ogóle przetrwam.

      Bo Hunter była nie tylko siostrą Joela. Była pytaniem, które Cynthia zakopała pod warstwami obowiązków, dyżurów i udawanej normalności.

      I była lustrem. Takim, w którym Cynthia nie chciała się zobaczyć.

      Ale unikanie kogoś w małym miasteczku to gra z czasem. Mariesville nie pozwala na wieczną ucieczkę. Ulice są zbyt ciasne, spojrzenia zbyt czujne. Plotki zbyt szybkie.
      Dlatego kiedy w poniedziałek po południu minęła sklep Evansów i zobaczyła ją — stojącą przy rowerze, z twarzą zwróconą dokładnie w jej stronę — Cynthia poczuła, jak w brzuchu wszystko się ściska.

      Nie miała już dokąd uciec.

      I może właśnie dlatego — nie zatrzymała się. Nie cofnęła. Szła dalej. Jak na skraju skały, dobrze wiedząc, że ziemia pod nogami już się kruszy.

      Pani Doktor

      Usuń
  8. W duchu, gdzieś głęboko, ten osiemnastoletni chłopak, który nadal mieszkał w zakamarkach jego duszy, powtarzał w panice jedno – Nie wierzę. Bo częściowo, a może nawet bardziej, naprawdę nie wierzył. Nie był tylko pewien, w co dokładnie – czy w to, że Hunter naprawdę siedziała właśnie teraz przy barze, w The Rusty Nail, sącząc drinka jak gdyby był to zwykły dzień jej zwyczajnej codzienności i wszystko było po staremu… Czy może raczej w to, że w tym przekochanym, choć zapyziałym miasteczku, jakimś cudem nikt nie zdążył mu szepnąć słowa o jej powrocie. Nie żeby szczególnie interesowały go takie plotki. Zresztą, miał całe gospodarstwo na głowie, siano do zwiezienia, ciągnik do naprawy, jak i w ogóle życie do ogarnięcia. Gdzie tam mu do rewelacji o tym, że córa starego Parkera wróciła z Seattle czy gdzieś tam. Ale Hunter… No cóż. Hunter była wyjątkiem, bo to była ta dziewczyna — ta jedyna — która jeszcze jako nastolatka skradła jego serce w sposób tak zupełny i ostateczny, że mimo upływu lat, mimo prób i porażek, nie potrafił pokochać już nikogo tak jak jej.

    A może nawet nie chciał… I może właśnie w tym tkwił problem.

    Przesadzał? Możliwe, i to bardzo. A może też wcale nie. Jedno jednak wiedział na pewno – w duchu czuł, że jeśli już miał się dowiedzieć o jej powrocie, to zdecydowanie nie w taki sposób. Gdyby ktoś mu powiedział wcześniej, miałby czas się przygotować. Przemyśleć sprawę. Zbudować w sobie jakiś mur, jakąś narrację. Może nawet uciec w pracę, udawać obojętność, wyjechać gdzieś z dostawą na pół dnia. Ale teraz? Cóż, teraz wszystko diabli wzięli. Stało się, ot. Stał naprzeciw niej, oparty o ciemny blat, wpatrując się w jej oczy z taką intensywnością, z jaką ani nie powinien, ani nie chciał. Ale przecież serce nie sługa. A już na pewno nie serce Wesleya Callahana.

    Co mu więc pozostało? Wypowiedzieć w duchu jedno, krótkie, nieco desperackie Pieprzyć to. Bo co więcej mógł zrobić? Nie był przecież typem pamiętliwego faceta. Tak mu się przynajmniej wydawało. W jego żyłach płynęła przecież krew Wesleya Seniora — człowieka, który może i pamiętał krzywdy, ale umiał też wybaczać. Wymagający, uparty, nieznośny, ale też serdeczny, ciepły, mądry. Młody Callahan nie chciał być od niego inny. Jeżeli czegoś go ojciec nauczył, to właśnie tego: człowieczeństwa. Życzliwości, która nie zawsze przychodzi łatwo, ale warto ją mieć. Nawet w takich chwilach. Tak więc próbował to sobie tłumaczyć, nawet teraz, gdy nie potrafił oderwać wzroku od Hunter. To było silniejsze od niego. Była jeszcze piękniejsza niż wtedy, gdy pierwszy raz ją pocałował. A on był jeszcze bardziej bezbronny niż wtedy, choć nigdy by się do tego nie przyznał.

    Jedno jednak było pewne — Wes Callahan naprawdę potrafił zrobić dobrą minę do złej gry. I teraz musiało się to przydać.

    — No w końcu czas leci, prawda? — rzucił, unosząc lekko brew, jak gdyby to wszystko było tylko przelotnym spotkaniem, rozmową po latach, nic wielkiego. Pozwolił sobie nawet na krótki śmiech — delikatny, może trochę wymuszony, a może i nie. W tonie jego głosu pobrzmiewała lekka nuta ironii, a może i goryczy. Jedna, może dwie. W końcu kto nie poczułby się tak po jedenastu latach ciszy? Jak gdyby został wymazany. Wyrzucony z czyjegoś życia bez słowa, jak stara zabawka, która już się nie przydaje.
    I właśnie tak się czuł. Jak ktoś, kogo się zostawiło, a potem o nim zapomniało. Ktoś mądry powiedziałby, żeby dał spokój, bo to były tylko młodzieńcze, smarkacze miłostki. Przeszłość. Ale problem polegał na tym, że serce wcale nie znało się na czasie. I nie obchodziło go, że to wszystko miało miejsce w innym życiu, bo gdy słyszał jej głos w tym przeklętym radiu, wszystko za każdym razem wracało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedy wypowiedziała kolejne słowa, coś w nim się spięło, jak gdyby całe ciało odruchowo broniło się przed jej życzliwością. Bo przecież myślał, że już to przerobił. Że przestała go obchodzić. Że zamknął ten rozdział, tak samo jak zamknął ten związany ze stratą ojca. Cóż, nic bardziej mylnego.

      — Dzięki — powiedział, cicho, niemal bezdźwięcznie, odwracając wzrok. Zapatrzył się gdzieś w przestrzeń. Wiedział jednak, że inni w barze słuchają. Nie patrzą, ale słuchają. Udają, że nie, ale wsłuchują się w każde słowo. Nie dziwił im się. Sam chętnie popatrzyłby z boku na to spotkanie po latach. Dwoje ludzi, których kiedyś łączyło wszystko. Ciekawe, czy inni też to czuli — tę przeszłość, która unosiła się wokół nich jak kurz w świetle żarówki. Czy jeszcze widać było między nimi tamtą iskrę? Czy już zgasła? Nie wiedział. Ale czuł wiele, może nawet za bardzo.

      Widać nie powinien był podchodzić.

      — Mama? — powtórzył, bardziej do siebie niż do niej, zamyślony.
      Westchnął, rozluźniając nieco ramiona. — Okazuje się, że potrafi być gorszym wrzodem na dupie niż niegdyś mój kochany staruszek — zaśmiał się, trochę szorstko, ale bez złości. A potem spojrzał na Hunter. Tak po prostu. Przez moment milczał — No co mogę powiedzieć… Zawsze była silna. I jest taka do teraz — dodał po chwili, wzruszając ramionami z tym swoim charakterystycznym spokojem, za którym często chował to, co naprawdę czuł.

      A potem, jak gdyby dla ratunku, zmienił temat.

      — Na ile przyjechałaś?

      just one look and the past came rushing back like it never left

      Usuń