4.12.2025

[KP] Lily Arden


Lily Arden

 I can go anywhere I want, just not home  


LILY ARDEN - ur. 21 czerwca 1993 w Arlington, Wirginia; była analityczka ds. komunikacji w Federal Communications Ethics Office (FCEO) - jednostce działającej przy departamencie sprawiedliwości. Aktualnie bezrobotna, starająca się o posadę kasjerki w Evans Market. 

Droga prowadząca do Mariesville była wąska i kręta. Lily trzymała kierownicę zbyt mocno. Dłonie bolały od ścisku, a głowa pulsowała. Nie spała od trzydziestu dwóch godzin, wypiła kilkanaście kaw, które ledwo powstrzymywały ją przed zaśnięciem. Silnik starego Chevroletta kaszlnął po raz trzeci. Lampka „check engine” zapaliła się i zgasła. 
- Jeszcze kawałek… - wyszeptała w ciemność, ale nie była pewna, czy mówiła do siebie, czy do maszyny, która ledwo trzymała się życia. Nie wiedziała, gdzie dokładnie się znajduje. Jej telefon leżał na przednim siedzeniu pasażera, wyłączony, z baterią wyjętą na wszelki wypadek. Zegar przesuwał się o kolejne minuty, a te zamieniały się w godziny, które nie miały większego znaczenia. Znaczenie miało tylko to, żeby zniknąć. 
Zatrzymała się dopiero wtedy, gdy auto zgasło całkowicie. Znalazła się na poboczu, w miejscu, którego nie potrafiłaby nazwać. Wysiadła, stała pośrodku małego miasteczka, którego nazwy nie zdążyła zapamiętać. Była trzecia nad ranem. Weszła do jedynego miejsca, które miało zapalone światło, do 24-godzinnej stacji benzynowej. Kasjer, chłopak może dwudziestoletni, spojrzał na nią nieufnie. 
- Auto padło? - Zapytał 
- Tak - wyszeptała, a on Podał jej numery do lokalnego mechanika. 
- Ale o tej godzinie i tak nie odbierze. Spróbuj rano. 
Skinęła głową, choć nie planowała tu zostać do rana. Chciała jechać dalej, gdziekolwiek, byle dalej. Ale wtedy zauważyła ulotkę przy kasie: DO WYNAJĘCIA - NIEDROGO. STARY DOM NA SKRAJU MIASTA. Telefon kontaktowy napisany markerem, który już trochę wyblakł. Jej oddech zamarł, a w głowie zaczął się rodzić pomysł. 
- Ten dom… - zaczęła. - On faktycznie stoi pusty? - Kasjer wzruszył ramionami. 
- Wisi ta kartka od miesięcy. Ludzie mówią, że to ruina. Właściciel mieszka w Atlancie i przyjeżdża tu raz na pół roku, zgarnąć czynsz od kogokolwiek, kto się nabierze. Ale jak pani chce… mogę podać adres. 
Lily poczuła dziwny ucisk w żołądku. Zanim zdążyła pomyśleć, powiedziała: - Poproszę. 

Ranem, po kilku godzinach niespokojnego snu na tylnej kanapie swojego samochodu, zadzwoniła pod numer z ulotki. Mężczyzna odebrał po trzecim sygnale, głos miał głęboki. 
- Słucham? 
- Dzwonię w sprawie domu na wynajem - powiedziała, starając się brzmieć normalnie. - Emily Hart. - tak było bezpieczniej. 
- Dom jest w kiepskim stanie - odpowiedział od razu, nie koloryzował, mówił prawdę. - Jeśli pani to nie przeszkadza, klucz jest w skrzynce na werandzie. Zostawi pani gotówkę u sąsiadki, płatne z góry Za cały miesiąc.
Prościej się nie dało. Zgodziła się bez wahania. 

    Gdy Lily weszła do środka Zapach stęchlizny i starego drewna uderzył ją w twarz, ale był w tym jakiś rodzaj ulgi. Jakby ktoś otworzył drzwi do innego życia. Oparła plecak o ścianę, usiadła na podłodze i po raz pierwszy od wielu tygodni pozwoliła sobie na łzy... Z ulgą kogoś, kto przestał uciekać i na nowo ma nadzieję, ale jeszcze nie wie, że najgorsze dopiero nadchodzi...



6 komentarzy:

  1. [Ten przeszywający zapach nieznanego... domyślam się, że tak mocno musiała go poczuć. Gustavo go nie znosi!
    Niech jej Mariesville miłym będzie, a klienci zawsze mają odliczoną kwotę! Dobrej zabawy z Lily ;) ]

    Gustavo Bianco

    OdpowiedzUsuń
  2. [Cześć! Lily jest przepiękna! :) Choć wydaje się bardzo strudzoną duszą. Cokolwiek popchnęło ją ku ucieczce, musiało być czymś poważnym. Mam nadzieję, że Mariesville przyniesie jej ukojenie! Albo chociaż spokojne, bezpieczne życie. :)
    Bawcie się dobrze! :)]

    Ashton, Ed, Maddie & Ash

    OdpowiedzUsuń
  3. [Cóż za tajemnicza historia, ale tygryski takie ponoć lubią najbardziej. A tak na poważnie, mam nadzieję, że jakiekolwiek złe duchy nie sprowadziły Lily do Mariesville, odstąpią ją teraz choć na chwilę. Bo każdemu z nas należy się spokój.
    Życzę samych porywających wątków, a gdybyście kiedyś chciały zrobić wspólną burzę mózgów, zapraszam.]

    Thea, Anatole & Liberty

    OdpowiedzUsuń
  4. [Heeeej! ;D
    A przed czym albo przed kim Lily tak ucieka?? Czy coś nawywijała? Bardzo ciekawe! Mam nadzieję, że uda się rozwinąć jej historię, bo jest intrygująca i chętnie przeczytałabym jakiś post fabularny.
    Kurde, oby jednak to nasze Mariesville przyniosło jej więcej tych najlepszych chwil, a nie najgorszych i okazało się dobry miejscem, bądź dla niej wyrozumiała! :3
    Bawcie się dobrze!]

    Jodie Halston
    Harlow Clarke
    Nancy Jones

    OdpowiedzUsuń
  5. Deszcz padał w Mariesville równym, ciężkim rytmem od pięciu dni, jakby chciał sprawdzić, ile jeszcze wytrzymają drogi miasteczka i ludzie. Phil wracał z jednostki, zmęczony, przesiąknięty zapachem dymu. Całe popołudnie spędził w remizie, robiąc porządki po porannym zgłoszeniu, kot, szopa, zawalone belki. Niby nic, ale adrenalina utrzymywała go jeszcze w gotowości, a ciało bolało w każdym miejscu, które przypominało o dawnych urazach.
    Minął zakręt i właśnie wtedy zerknął w stronę stacji Benson’s Gas.
    Srebrny Chevrolet stał obok dystrybutorów. Drzwi kierowcy były otwarte, maska uniesiona, a obok niej stała drobna, przygarbiona kobieta, z telefonem uniesionym tak, by latarka oświetlała wnętrze silnika. Nie wyglądała na kogoś, kto rozumie, na co patrzy.
    Phil w pierwszej chwili chciał przejechać obok. Akurat dzisiaj nie miał ochoty grać bohatera przez cały dzień. Ale coś w jej postawie zatrzymało go bardziej niż czerwone światło na skrzyżowaniu przed nim. Nie była zirytowana awarią, nie przeklinała ani nie rozkładała rąk. Stała tam tak, jak stoją ludzie, którzy są zmęczeni mierzeniem się z kolejnym problemem, jaki napotkali na swojej drodze.
    Jako rodowity mieszkaniec, który wyjechał w swoim życiu tylko raz, do szkoły pożarniczej w Atlancie, znał tutaj każdego. Widział ich w The Rusty Nail, w markecie u państwa Evansów, na piknikach strażackich, na pogrzebach. Ludzie w Mariesville byli stali, mało kiedy pojawiał się ktoś nowy. Jej na pewno nie znał. Już samo to sprawiło, że zwrócił na nią uwagę.
    Zjechał na stacje, zaparkował i zaciągnął hamulec ręczny, zgasił silnik i wysiadł. Deszcz natychmiast wgryzł mu się w skórę, spływając strużkami po kołnierzu bluzy strażackiej, której jeszcze nie zdążył zdjąć po pracy. Ruszył do niej, a im był bliżej, tym bardziej widział szczegóły.
    — Hej — rzucił, unosząc głos, by przebić się przez ulewną ścianę. — Wygląda na to, że twój Chevrolet postanowił umrzeć w najgorszym możliwym momencie, co?
    Zatrzymał się parę kroków od niej, nie chcąc jej spłoszyć. Kobieta odsunęła telefon i zgasiła latarkę. Miała duże oczy. Ciemne, zmęczone, ale czujne, rejestrujące wszystko, co się dookoła niej działo. W deszczu jej loki kleiły się do policzków, a mokra kurtka przylepiała się do drobnej sylwetki.
    — Jak długo tu stoisz? — spytał, zerkając na jej przemarznięte dłonie. Przesunął wzrokiem po otwartej masce, po kablach, nie wskazywało na oczywisty problem, ale znał te auta. Po pięciu minutach rozmowy z właścicielem potrafił powiedzieć, co im dolega.
    — Mogę zerknąć? — zapytał nie czekając na jej odpowiedź, gestem wskazując silnik.
    Przytaknęła bez słowa i odsunęła się, pozwalając mu wejść pod maskę. Przechylił się, posłuchał dźwięków, których właściwie nie było, dotknął paru przewodów. Coś mu nie pasowało. Nie wyglądało na zwykłą awarię. Bardziej na auto, które ktoś długo ignorował albo coś, co padło po bardzo długiej podróży.
    Spojrzał na nią przez ramię.
    — Przejechałaś kawał drogi, co?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zaskoczenie na jej twarzy było krótkie, ale wyraźne.
      — Ten silnik jest gorący jak cholera. A chłodnica prawie sucha — Wyprostował się i zgarnął krople deszczu z czoła.
      Obserwował jej reakcję z tym samym spokojem, z jakim podchodził do płonących dachów, uważnie, czytając drobne sygnały, które inni często ignorowali. Nie odpowiedziała na jego słowa, ale nie potrzebował odpowiedzi. To, jak drgnęły jej palce na telefonie, jak na sekundę przygryzła wargę, jakby w środku coś przeanalizowało nowe ryzyko mówiło mu więcej niż mogłaby chcieć.
      Takie rzeczy widywał u ludzi, którzy dopiero co uciekli przed czymś większym niż zepsuty samochód.
      Odruchowo wytarł dłonie o spodnie i zerknął na jej Chevroleta, na mokrą plamę pod chłodnicą, na ślady po długiej jeździe. To auto miało za sobą co najmniej kilkaset mil z krótkimi przerwami. A jednak to nie Chevrolet przyciągał jego uwagę najbardziej.
      Raczej to była ona.
      Nie miała w sobie nic z typowej turystki, która zgubiła się między wzgórzami Georgii. Jej spojrzenie omijało wszystko: dystrybutory, budkę kasową, nawet jego. Jakby każde miejsce było dla niej tylko przystankiem, a każda osoba potencjalnym zagrożeniem. Po tych wszystkich latach pracy Phil nauczył się rozpoznawać ludzi.
      — I nie jesteś z Mariesville — stwierdził fakt.
      Zauważył, jak lekko napina szczękę. Nie agresywnie, raczej jak ktoś, kto nie chce odpowiadać na pytania, bo zbyt wiele odpowiedzi może ją zdradzić.
      Phil odchylił się i przez chwilę po prostu stał obok niej. Słuchał deszczu bębniącego po masce Chevroleta, słuchał własnych myśli, których nie potrafił wyciszyć.
      Co ty tutaj robisz?
      I dlaczego wyglądasz, jakbyś chciała się stać niewidzialna?

      W Mariesville ludzie nie mieli tajemnic większych niż te o tym, kto zdradza kogo w The Rusty Nail i czyje dziecko znowu przejechało trawniki sąsiadów. Był detektywem tylko z przypadku, to życie go do tego zmusiło. Strata przyjaciela. Pożary, które nie były przypadkowe. Twarze, które zapamiętywał za długo.
      Więc kiedy patrzył na nią, widział więcej. To, czego nie mówiła. To, co próbowała ukryć pod mokrą kurtką i zmęczeniem.
      Ale nie miał prawa pytać.
      — Daję ci słowo — odezwał się spokojnie, bo widział, że napięcie nie opuszcza jej ani na moment. — Nie chcę cię wypytywać. Chcę tylko, żebyś wyszła z tego deszczu. Zamarzniesz tu… Jestem Phil i raczej nie jestem mechanikiem, ale coś tam się znam, bo wcześniej miałem taki sam model, postaram się pomóc…

      Find some sunshine in the rain?

      Usuń