21.04.2024

[KP] Jodie Halston


jodie halston 
21/04/1997, MARIESVILLE RODOWITA MIESZKANKA — NIEWIELKIE MIESZKANIE PO BRACIE W DOWNTOWN — BARMANKA W THE RUSTY NAIL, DORYWCZO KELNERKA W UNDER THE APPLE TREE

Ma ojca, do którego jest podobna i którego widziała kilka razy w życiu, gdy akurat przypominał sobie, że gdzieś na jakimś zadupiu ma jakąś córkę, którą ucieszy garść owocowych cukierków. Ma matkę, która ciężko pracowała, by żyło się im lepiej, ale nigdy nie potrafiła odnaleźć się w roli tej, która została porzucona przez człowieka, którego kochała, dlatego sprowadzała do domu coraz nowszych chłopaków, byleby przez chwilę nie czuć się samotną, ze wszystkimi problemami świata na głowie. Ma byłego, który nie daje jej spokoju i znajomości wśród ludzi, których nie chce znać. 
Miała trzynaście lat, gdy zaczęła biegać i wreszcie odkryła coś, co dawało jej poczucie, że jest w czymś najlepsza. Piętnaście, gdy dostała swoje pierwsze, porządne buty do biegania, szesnaście, gdy wyprowadziła się z domu rodzinnego do mieszkania swojego starszego o osiem lat brata, który umarł trzy lata później i siedemnaście, gdy w swojej szczytowej formie zaczęła odważnie marzyć o stypendium sportowym i lepszym życiu. Takim, na jakie zasługiwała. Kilka miesięcy później przekonała się, że wypadki chodzą po ludziach, a żeby wygrzebać się z poważnej kontuzji trzeba mieć kasę, naprawdę bardzo dużo kasy. 
Teraz już to wie; nie wie za to kiedy tak kompletnie przestała marzyć  i uważać, że stać ją na coś więcej niż ścieranie mokrych stolików w barze. 

______________________
Cześć.
elnattchio@gmail.com
Poniżej mogą znaleźć się treści przeznaczone dla dorosłych.

27 komentarzy:

  1. [Hej,
    Niezłą historię zgotowałaś Jodie. Biedna dziewczyna nie dość, że ma ojczulka będącego dla niej niemal kompletnie obcym człowiekiem (no bo serio, cukierki zamiast prawdziwej, stałej i bezwarunkowej opieki nad małym dzieckiem, mistrzostwo świata), to jeszcze ta historia z bratem. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że skoro w dobrych latach odnosiła sukcesy sportowe, kiedyś znajdzie się jakiś zainteresowany nią sponsor, który pomoże jej w leczeniu tej nieszczęsnej kontuzji. A może nie sponsor, tylko zwykły lekarz o dobrym sercu, który zrobi to dla niej w ramach woluntariatu z czystego sentymentu...
    Życzę doskonałej zabawy z nową postacią, a w razie chęci, zapraszam.]

    Thea, Liberty, Delio & Monti

    OdpowiedzUsuń
  2. W Mariesville wcale nie żyło się tak prosto. A Clive Bennett myślał, że to będzie proste.
    Savannah nie stanowiło absolutnego szczytu jego ambicji, choć tej podobno zawsze miał za mało. Lubił to miasto, jego klimat, ludzi, których tam poznał, miejsca, które tam odwiedzał, mieszkanie, które wynajmował tam z laską, o której myślał, że jest tą jedyną, a teraz już ze sobą nawet nie rozmawiali. Lubił to życie, które sobie tam ułożył, ale naiwnie sądził, że do tego Mariesville da się jakoś wrócić. I że nie będzie znowu tak ciężko, bo przecież miał tu mamę, a w Atlancie ojca. Na towarzystwo też nie mógł narzekać, bo większość znajomych ze szkoły wciąż spotykał w miejscowym spożywczaku czy w kolejce do okienka na poczcie.
    Ale było, kurwa, ciężko. Głównie dlatego, że chociaż Clive traktował Savannah jak przystanek po drodze, to ze wszystkich miejsc na świecie, w których być nie chciał, wiedział, że najbardziej nie chce być tutaj. Nie po to wypieprzył stąd, gdy tylko trafiła mu się pierwsza porządna okazja, żeby teraz tkwić na tym zadupiu, gdzie nigdy nie mógł przewidzieć, z której strony nadejdzie ktoś, kto zaproponuje mu szarlotkę albo sok jabłkowy.
    Była też kwestia tego, że nie po to pozwolił się dosłownie przemielić policyjnej akademii w Atlancie i nie po to tyle potem na swoje miejsce w Savannah pracował, z nadzieją na to, że później trafi mu się jeszcze coś lepszego, żeby to się tak skończyło. Teoretycznie to nie był żaden koniec, bo Clive mógł dosłownie w każdej chwili spakować manatki i wyjechać, ale praktycznie to siedział tu już od ponad roku, a czas upływał mu głównie na sprawdzaniu, czy mama nie odstawiła jakiejś kolejnej dziwnej akcji, co ostatnio zdarzało się jej względnie regularnie, oraz na pracy, piciu w The Rusty Nail po pracy, graniu w bilarda, gdy nie nie był w pracy i puszczaniu się z praktycznie każdą laską, która wpadła mu w oko i chciała tego samego.
    Czuł, że chce coś zmienić, ale nie rozglądał się za pracą w wielkim mieście, wciąż odpisywał na czacie grupowym z kumplami z Savannah, tymi samymi, którzy nawet nie pytali, czy wszystko u niego okej, bo dostał kulkę w nogę, patrzył, jak jego partner wykrwawia się na jego oczach, a potem się zmienił i nikt nie potrafił zrozumieć dlaczego. Coś go dręczyło, ale obowiązkowej terapii odwalił tylko te trzy miesiące, które stanowiły absolutny warunek, by mógł dalej pracować. Im bardziej czuł, że coś wymyka mu się spod kontroli, że on tej kontroli nad sobą nie ma, tym więcej pracował, im więcej pracował, tym bardziej był zmęczony, zajechany, dojechany i nastawiony na robienie głupot od momentu, w którym zegar wskazywał, że jest już po służbie.
    I dzisiejszy wieczór był taki sam jak inne. Kolejny niepotrzebny wieczór w The Rusty Nail, parę rundek bilarda i pewnie wleciałyby w to wszystko jeszcze dwa czy trzy piwa, parę mocnych drinków, jakiś kolorowy szot, zwłaszcza, że bar obsługiwała dzisiaj Jodie, a do Jodie już od jakiegoś czasu Clive coraz ładniej się uśmiechał, ale jutro znowu pracował, a dzisiaj prowadził.
    Na rozległym parkingu pod barem wylądował jednak cholernie późno, zdecydowanie później niż powinien. I nie tylko on, bo to była noc z piątku na sobotę. Mnóstwo ludzi wciąż kręciło się po wnętrzu baru, w ciemnym kącie parkingu, gdzie nie działała jedna z latarnii, zgromadziła się grupka motocyklistów, jakaś parka obściskiwała się obok krzaków przy kuble ze śmieciami, ulicą przejeżdżały samochody, a Clive stał przy swoim.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Stał i czekał, choć nie mógł zakładać, że nie powinien się dzisiaj po prostu odjebać. Niczego nie mógł zakładać, a jednak kiedy z baru, tylnym wyjściem, od strony kuchni i zaplecza, wyszła Jodie, poczekał, aż będzie przechodzić obok i odezwał się wtedy:
      — Ej, mała — zaczął, chociaż Jodie już kiedyś mówiła mu, żeby przestał. Zasłaniał się wtedy słabą pamięcią, choć pamiętliwy był wręcz wyjątkowo. — Potrzebujesz podwózki do domu? — zaoferował, nie mając pojęcia, czy gdzieś w okolicy nie kręcił się jej były facet, ten spierdolony dupek, przyczepiony do niej jak rzep do psiego ogona. — Albo do mojego mieszkania? — zasugerował jeszcze w przypływie głupoty, odwagi i tej pewności siebie, której od czasu do dostawał. No cóż. Najwyraźniej jego intencje nie były jedynie szlachetne. Ale chciał dobrze.

      Clive

      Usuń
  3. Clive, z kolei, wciąż był w fazie buntu przeciwko temu, co go spotkało i jak bardzo uważał za niesprawiedliwy fakt, że gdyby nie miał opcji powrotu na rodzinne zadupie, na które nie chciał wracać, to, szczerze powiedziawszy, nie miałby zielonego pojęcia, co ze sobą zrobić. Nie mógł wrócić od razu po postrzale i śmierci swojego partnera do pracy, bo ewidentnie nie miał wtedy równo w głowie. Teraz udawał, że ma, ale każdy kto kiedykolwiek choć odrobinę lepiej go znał, praktycznie od razu mógł zauważyć, że nie, nie ma. Był inny. Niespokojny. Słabo sypiał, szybko tracił cierpliwość, wściekał się i frustrował z byle powodu. Wybuchał, a zaraz potem zachowywał się, jak gdyby nigdy nic. Jakby nigdy się na nikogo nie wydarł, jakby właśnie nie zrzucił ze stołu wszystkiego, co na nim leżało, jakby nie pokazał środkowego palca kierowcy, który zajął mu miejsce na parkingu, chociaż obok było jeszcze dwadzieścia takich samych wolnych miejsc. Pił, imprezował, sypiał z kim popadnie, chodził do pracy i właściwie jedynym, co trzymało go w jakichkolwiek ryzach był fakt, że nie zniósłby, gdyby narobił mamie wstydu przed całym Mariesville. Jeśli w jakikolwiek sposób się jeszcze pilnował, to tylko i wyłącznie ze względu na nią. No i na to, że ojciec nie dałby mu żyć i odciąłby dopływ ekstra kasy, gdyby Clive cokolwiek odwalił.
    Bo Clive zawsze miał łatwe życie. W dzieciństwie jego największym problemem było to, że miał alergię na jabłka, mieszkając w miejscu, gdzie jakieś jabłko czyhało na niego właściwie na każdym rogu. W młodości jedyny konflikt, w jaki był zaplątany, wynikał z tego, że przelizał się pod trybunami przy boisku szkolnym z jedną koleżanką z klasy, a druga, z którą podobno w tym samym czasie chodził, wszystko widziała. Zawsze miał wszystko czego potrzebował, absolutnie niczego mu nie brakowało i nawet kiedy nie chciał zostać lekarzem, jak ojciec, albo iść na jakieś wykurwiście trudne i skomplikowane studia, jak mama, ewentualnie usłyszał, że może robić co chce, niech tylko będzie z tym wyborem szczęśliwy.
    I był. Naprawdę był. A teraz przestał być, więc szukał sobie kogoś, kto pomoże mu zapomnieć o tym, jak bardzo tego wszystkiego nie chciał. I w najśmielszych snach nie spodziewałby się, że to będzie akurat Jodie Halston.
    Zawsze widział ją gdzie indziej. W Camden. W Atlancie. Gdziekolwiek, byle nie w Mariesville, bo przecież tyle razy rozmawiali o tym, że oboje nie chcą tu być. Może niekoniecznie u swojego boku, chociaż przez chwilę nawet tak, ale byli wtedy dzieciakami. Trochę się w niej podkochiwał, trochę zakochał i do ostatniej klasy w liceum było całkiem fajnie, a potem widzieli się jeszcze parę razy, gdy przyjeżdżał do domu, aż w końcu przestali widywać zupełnie. Ich drogi się rozeszły i fakt, w jak cichy i spokojny sposób to zrobiły czasem jeszcze sprawiał, że siedząc w Atlancie czy Savannah Clive myślał o Jodie więcej i dłużej niż powinien, ale wszystko kiedyś mija. I to też minęło i nie miał pojęcia, czy dlatego, że oboje tkwili razem w Mariesville, czy dlatego, że to była Jodie.
    W The Rusty Nail bywałby regularnie niezależnie od tego, czy Jodie by tam pracowała, czy nie. Potrzebował czegoś do roboty w wolne wieczory, a picie, bilard, kumple, których znał od dzieciaka i którzy wciąż tu byli lub przyjeżdżali z okolic, i ładne, cycate laski — to wszystko brzmiało jak najlepsza z możliwych na tym wypizdowie opcji. Musiał jednak przyznać, że Jodie swoją obecnością za barem dodawała temu miejscu czegoś, co sprawiało, że nie zawsze pił jak popierdolony, bo nie chciał się przecież sponiewierać, jeśli zamierzał ją potem wyrywać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyjemnie się też na nią — z wiadomych względów — patrzyło, a te uśmiechy, które rzekomo posyłał w jej stronę, gdy patrzyła albo nie… Cóż, do tego pewnie by się z nadmiernym entuzjazmem nie przyznawał.
      Skoro już tu tkwił, to przynajmniej chciał coś z tego mieć.
      I doskonale wiedział, komu już zdążył podpaść tym, że kręcił się wokół Jodie albo uśmiechał do niej, gdy płacił za kolejne piwo. Trochę go zaskoczyło, że taka… rozsądna dziewczyna jak ona umawiała się z obsesyjnym dupkiem, który najwyraźniej nie rozumiał słowa nie ani nawet spierdalaj, ale w sumie to co go to obchodziło? Nie wpychał się z butami w jej osobiste sprawy, bo ona go tam nie zapraszała, a on nie chciał się mieszać. Czasem myślał tylko, że gdyby na tego śmiecia wpadł na służbie, to mógłby wpierdolić mu mandat za tak zwaną niewinność albo nawet dla zasady i własnej satysfakcji posadzić go na jedną noc na dołku, ale nikt go o to nie prosił. Nie wtrącał się, ale nie wycofywał też, gdy widział, że Wade kręci się w The Rusty Nail albo po okolicy w tym samym czasie, w którym Jodie jest w pracy.
      Uśmiechnął się teraz odruchowo, słysząc jej śmiech. Ładnie wyglądała, nawet w tym kiepskim świetle padającym z latarni, od których odbijały się ćmy i komary, i nawet po kilku godzinach intensywnej pracy.
      Nie i nie, ale chcę się przespać z tobą — odpowiedział bez kręcenia, udawania czy ukrywania swoich intencji. Wiedziała, czego chciał, a on nie widział sensu w grze w podchody, chociaż nie wjeżdżał mu na ambicję fakt, że Jodie trochę się z nim teraz droczyła. Stał przy swojej szarej Toyocie corolli po stronie miejsca pasażera i pociągnął za drzwi, uchylając je lekko, w ramach zaproszenia. Może i nie zapraszał Jodie do siebie po to, by na nią patrzeć, ale zdecydowanie było na co patrzeć. A on, poza swoimi pozostałymi zainteresowani, popatrzeć też sobie lubił.
      — Zrobię ci dobrze, co ty na to? — zaproponował jeszcze wobec tego masażu, o którym nie miał pojęcia, czy rozmawiają serio, czy nie, ale był już nastawiony na to, że coś dawno się nie widzieli i właściwie to nie wiedział czemu. Czy grafiki im się nie zgrywały, czy Clive akurat ruchał co popadnie i nie miał czasu. Nie krył się też jakoś specjalnie przed Jodie z tym, jakie luźne miał do tego wszystkiego podejście. Poza tym że zdążył się dzisiaj nastawić już na nią to był też nastawiony na dobrą zabawę.

      Clive

      Usuń
  4. Clive sądził, że ich przyjaźń, całe to ciche podkochiwanie się, te gówniarskie zaloty, że to się rozpadło wraz z tą pierwszą pozostawioną bez odpowiedzi wiadomością, bo od początku miało tak być. Bo pochodzili z dwóch różnych światów, bo on był złotym dzieckiem wybitnych rodziców z jeszcze wybitniejszej rodziny, a ona miała przejebane i jeśli czegoś chciała, to nie miała kogo o to poprosić, tylko sama musiała o to zawalczyć. I walczyła, ale życie dopierdalało jej raz za razem, i Clive obserwował to wszystko, i mógł tylko zastanawiać się, co by zrobił, gdyby był na jej miejscu. Ale nie był. I nie musiał się tym martwić. Nigdy niczym nie musiał się martwić, dlatego zareagował takim szokiem, kiedy to samo życie, które rąbało Jodie po plecach, odkąd oboje pamiętali, postanowiło rąbnąć też jego, chociaż z Jodie już o sobie nie myśleli.
    I pamiętał, zawsze pamiętał, że to on jej nie odpisał, nie ona jemu.
    Nie wracali od tego tematu, choć odpisywali sobie znowu od kilku miesięcy. Nowy numer Jodie, inny od tego, który miała w liceum, był zapisany w telefonie Clive’a i ona zrobiła to samo z jego numerem. Nie dzwonili do siebie, bo nie mieli po co. Wymieniali sporadyczne smsy, a te od Clive’a, jeśli już do niej przychodziły, zwykle brzmiały mniej-więcej jak chcesz się zobaczyć?, mam pół godziny przed pracą, wpadasz? albo mam wolny wieczór, a ty? Chciał czegoś, to pisał, czasem pytał, czy ona chce. I to był fajny układ, bo rzeczywiście niczego w nim nie roztrząsali, a już na pewno nie tego, że gdyby Clive wtedy nie wyjechał, to może i byłoby z nich coś więcej, a jeśli już musiał wyjeżdżać, to mógł zapytać, czy chciała jechać z nim. Ale tego nie zrobił, nigdy nic z tego nie zrobił, i był wtedy głupim dzieciakiem, któremu nigdy niczego nie brakowało i który myślał przede wszystkim o sobie. Teraz, z perspektywy czasu, podejrzewał, że trochę mógł tym wtedy Jodie skrzywdzić, ale o tym też nie wspominała. Zresztą, nie gadali za bardzo. Ich układ, ten bez nazwy, ale za to z jasnymi, choć niepisanymi warunkami, opierał się na seksie, a nie gadaniu. Nie dyskutował z tym, bo poza tym, że nie miał nic mądrego do powiedzenia, no, chyba że mieli rozmawiać o tym, jaki był wściekły, nieszczęśliwy i jakie wielkie niesprawiedliwości spotkały go w ciągu ostatniego roku, preferował po prostu ten seks. Jodie to pasowało, a przynajmniej nie słyszał, by zgłaszała jakieś zażalenia, jemu to nawet bardziej niż odpowiadało, bo przy okazji mógł do woli pakować się między nogi każdej innej chętnej laski, układ był więc co najmniej zajebisty. I chociaż teoretycznie mógł wyjechać w każdej chwili, to praktycznie miał tutaj matkę, która coraz częściej nie ogarniała, co się wokół niej dzieje. Miał też pracę, której, wbrew pozorom, wcale nie było aż tak łatwo zamienić na fajną i pełną adrenaliny posadkę w większym mieście, nie z tak spapranymi papierami, które w tej chwili miał Clive. Nie po tym, jak wszyscy wokół doskonale widzieli, że nie było z nim ani dobrze, ani okej, ani choćby w porządku. Miał ostro nasrane w głowie i nic z tym nie robił, bo wygodniej było mu albo się puszczać i imprezować, albo brać tyle nadgodzin, że nie spał po dwa dni.
    Nigdzie się więc póki co nie wybierał i tkwił w Mariesville tak samo jak Jodie. Oprócz nich na tym jabłkowym zadupiu zdawał się także tkwić jej były, o którym też za bardzo nie gadali, chociaż Clive doskonale wiedział, że sam był na tyle głupi, by pójść mu wpierdolić, gdyby Jodie wystarczająco dobrze go przeleciała i zasugerowała, że jest taka potrzeba. Nie lubił obsesyjnych dupków. I może w pewnym sensie nawet chciał mu podpadać za każdym razem, gdy widywał się z Jodie, może dlatego podrywał ją na parkingu pod jej pracą, w kawiarni, w której pracowała, w barze, w którym rozlewała drinki, w spożywczaku, gdy przypadkiem wpadali na siebie przy stoisku z warzywami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie miał z tym całym Wade’em żadnego kontaktu, a jednak wycierał prosto w jego ryj fakt, że seks z psem odpowiadał jego byłej na tyle, że nie był w stanie zastraszyć jej wystarczająco, żeby przestała.
      Jasne, że to nie było zdrowe podejście, ale Clive ostatnimi czasy robił naprawdę niewiele rzeczy, które były dla niego zdrowe.
      — Zakładasz, że ja o tobie w ogóle zapominam? — zapytał, nie oczekując wcale odpowiedzi, bo Jodie miała pełne prawo właśnie tak zakładać.
      Raz przecież już to zrobił i to na tyle skutecznie, że nie gadali ze sobą przez kilka lat, chociaż przecież bywał w Mariesville względnie regularnie, niezależnie od tego, czy mieszkał w Atlancie, czy w Savannah. Ale fakty były takie, że odkąd trochę mocniej wkręcił się w Jodie, w to kim była i jak zajebiście się z nią bawił, myślał o niej nawet trochę częściej niż powinen. Właściwie to nawet wydawało mu się, że inne laski wciąż ruchał dla zwykłej i prozaicznej rozrywki, ale w sumie to chuj tam z tym, co nim kierowało.
      — Wiesz, że nie pożałujesz — rzucił jeszcze, taki bezczelnie pewny siebie, jak Jodie doskonale wiedziała, że potrafił być.
      Zatrzasnął za nią drzwi od strony pasażera i sam poszedł wpakować się za kierownicę. W samochodzie było ciemno — jak niby miało być inaczej, skoro był środek nocy — ale gdyby Jodie obejrzała się na tylne siedzenie, dostrzegłaby, że leżał tam mundur Clive’a razem ze służbową bronią i całym rynsztunkiem, bo po pracy nie był nawet u siebie, tylko u mamy, a potem już tylko w The Rusty Nail, aż do teraz.
      Droga do mieszkania Clive’a minęłaby im bez żadnych wartych uwagi wydarzeń, gdyby nie fakt, że na jednym ze skrzyżowań bez świateł, pierwszeństwo wymusił samochód, który Clive poznawał już nawet nie tylko po wyglądzie, ale i po rejestracji. Wade zapierdalał tak, że nie mógł widzieć, że Jodie siedzi obok Clive’a.
      — A ten to kiedyś daje sobie siana? — zapytał, bo czasem miał wrażenie, że ten typ nigdy nie śpi, tylko albo dręczy Jodie, albo popierdala tym swoim gruchotem po miasteczku i okolicach.

      Clive

      Usuń
  5. Clive nigdy jednak nie sądził, że się wtedy na Jodie popisowo wypiął. Zawsze myślał — tak to również pamiętał — że ich drogi po prostu się rozeszły i chociaż takie rozmycie się znajomości, która była całkiem długa i dosyć zażyła, nastąpiło dość naturalnie. Wiedział, że Jodie się w nim podkochiwała, bo sam podkochiwał się trochę w niej, ale podkochiwał się też w laskach, które spotykał, ilekroć spędzał wakacje w Atlancie, u taty, i grał w futbol szkolnej drużynie, więc ogółem zainteresowania ze strony płci przeciwnej mu nie brakowało. I gdzieś w tym wszystkim zawsze była Jodie, którą lubił bardziej niż inne dziewczyny, i która podobała mu się bardziej niż one, ale… Tak naprawdę to do tej pory nie wiedział zbyt wiele o tym, że ją skrzywdził, ani tym bardziej jak wielka była skala tej krzywdy.
    Nie gadali o tym, bo właściwie to odkąd spotkali się ponownie w Mariesville, a spotkali się w barze, w którym Jodie pracowała, bo Clive nawet nie wiedział, że ona wciąż tu jest i dlatego jej nie szukał, przede wszystkim się ze sobą ruchali. I to był fajny, prosty i niezobowiązujący układ, a jeśli było coś, czego Clive nie chciał obecnie tak szczególnie i wyjątkowo mocno, to właśnie zobowiązań. Jedna laska już uważała go za swojego przez ostatnie cztery lata, a na koniec tak mocno kopnęła go w tyłek, że do tej pory nie był w stu procentach pewien, co tak właściwie się stało i czy naprawdę zmienił się po wypadku i oglądaniu na własne oczy cudzej śmierci tak bardzo, że nie była w stanie już z nim być, czy to zaczęło dziać się już dużo wcześniej, tylko on niczego nie dostrzegał i myślał o tym, czy by się jej nie oświadczyć, skoro i tak ją kochał i chciał z nią być.
    Jodie była kimś, kogo znał. Zmieniła się, odkąd widzieli się po raz ostatni, oboje się zmienili, ale rozpoznawał w niej tę samą dziewczynę, co kiedyś. Tę, którą lubił bardziej niż inne, która zdawała się niczego od niego nie oczekiwać, której pasowało to, że umawiali się na seks, a nie na głębokie rozmowy o życiu i wszechświecie. Podejrzewał, że nie uciekłby od niej jak oparzony, gdyby pewnego dnia zasugerowała, że oprócz pieprzenia się, mogliby jeszcze ze sobą czasem pogadać, ale zwykle gdy kończyli, to po prostu naciągała majtki na tyłek, cholernie zgrabny tyłek, tak swoją drogą i albo odwoził ją tam, gdzie potrzebowała być, albo po prostu wychodziła i szła w swoją stronę, zająć się swoim życiem, do którego Clive nie miał wstępu ani wglądu, bo nie chciał go mieć i to nie było jego miejsce. A Clive, poza tym, że był rozpuszczonym dzieciakiem i złotym dzieckiem swoich rodziców, to całkiem dobrze znał swoje miejsce. Nie miał w zwyczaju pchać się tam, gdzie nikt go wyraźnie nie zapraszał.
    Zasady były jednak po to, by je łamać, a Clive miał ostatnimi czasy wystarczająco najebane w głowie, żeby robić głupoty. Póki co jednak ten cały Wade jakoś szczególnie mu nie podpadł, poza tym, że prześladował Jodie, ale ona też nieszczególnie się w obecności Clive’a na to skarżyła. Podejrzewał, że pewnie po prostu uważała, że to nie jego sprawa no i było w tym trochę racji. Trochę łapało go zmartwienie o nią, takie delikatne i nie jakieś uciążliwe, gdy sobie o istnieniu Wade’a przypominał, ale poza tym to Clive był tylko psem, z którym Jodie się ruchała, a Wade jej pojebanym byłym i balans w Mariesville pozostawał zachowany.
    Balansu brakowało za to w głowie Clive’a, który nie stronił od okazji na to, by popatrzeć na cycki Jodie, a już na pewno nie wtedy, gdy całkiem chętnie prezentowała mu je od momentu, w którym wsiedli do samochodu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie podejrzewał jej o to, by tymi cyckami albo tą niesamowicie przebiegłą rączką, która najpierw kręciła się tylko po jego nodze, a potem dosłownie wszędzie, gdzie jej się podobało, chciała, by Clive też wymusił na kimś pierwszeństwo, aczkolwiek im odważniejsza w tym była, tym mniej nieprawdopodobne się to stawało.
      — Tylko podejrzewa? — powtórzył teraz, prowadząc jednak samochód odrobinę wolniej i ostrożniej niż przed akcją na skrzyżowaniu, bo chociaż nie było to coś, czego nie znał, to jednak się nie spodziewał i ciśnienie odrobinę mu skoczyło. Rączka Jodie też miała w tym udział. — No to debil z niego — podsumował, wzruszając ramionami, choć skoro Wade miał aż taki problem z podejrzeniami, to co by zrobił, gdyby nagle zyskał pewność, a jego dowodem byłaby obecność Jodie w fotelu pasażera obok Clive’a w momencie, w którym w piątkową noc spotkali się na skrzyżowaniu?
      No chyba ktoś by tu dostał wpierdol. I chyba byłby to Clive, choć ten akurat jakoś szczególnie wpierdolu się nie bał, a wręcz odkąd mu się pojebało w głowie, to czasem wręcz go szukał.
      — Jodie, ja pierdolę — odezwał się nagle, zwalniając tak, że prawie zatrzymali się na poboczu, i zarówno po jego głosie, jak i po tym, jak patrzył na Jodie, mogła poznać, że cel został osiągnięty zaskakująco szybko i już był na nią napalony. — Albo bierzesz tę rękę i chowasz te cycki, albo biorę następny zjazd i jedziemy z tym koksem, bo doskonale wiesz co ze mną robisz — postawił sprawę na tyle jasno, na ile był w stanie, biorąc pod uwagę fakt, że zamiast patrzeć jej teraz w oczy albo choćby na jej twarz, spojrzeniem odruchowo uciekał do cycków. No, kurwa, co tu dużo mówić, był mężczyzną pełnym słabości.

      Clive

      Usuń
  6. Clive najwyraźniej zawsze miał w sobie coś z puszczalskiej kurwy, tylko pozwolił temu lśnić dopiero, gdy życie wystarczająco mocno kopnęło go w tyłek. A tak już bardziej serio, to wszystko, co czuła Jodie, wskazywało na to, że Clive po prostu zupełnie nie zdawał sobie z sprawy, co działo się zarówno w jej głowie, jak i w jej sercu, gdy ich przyjaźń — bo przecież się wtedy przyjaźnili — rozmyła się w sposób, który wydawał mu się może nie najbardziej uczciwy na świecie, ale po prostu… naturalny. Kumplowali się w szkole, a potem szkoła się skończyła i oni też, bo Clive realizował swoje plany z pomocą kasy i wsparcia rodziców, a Jodie musiała kombinować, jak dociągnąć do następnego tygodnia.
    Był taki moment, już kiedy znowu spotkali się po jego powrocie do Mariesville i przespali ze sobą te dwa-trzy razy, gdy przeszło mu nawet przez myśl, że może powinien po prostu zagadać o to, co się między nimi stało. Zapytać Jodie co czuła teraz i wtedy, co o tym wszystkim myślała, pozwolić jej się najzwyczajniej w świecie wygadać, bo, tak się domyślał, mogła mieć dość dużo do powiedzenia. Ale nic z tego nie zrobił, bo po pierwsze uznał, że to nie jego sprawa, a po drugie nie na tym polegał ich układ. Dwa tygodnie później padł mu telefon i kiedy wymienił go na nowy, nie miał już w nim starego numeru Jodie ani tej wiadomości od niej, na którą nigdy nie odpisał.
    I też nie do końca chciał do tego wracać. Nie chciał się za to wstydzić, a miałby powody, gdyby Jodie wygarnęła mu, jak to wyglądało z jej perspektywy. Że był z niego spoko gość, może nawet całkiem fajny facet, ale miał paskudne podejście. Że bycie złotym chłopcem Mariesville padło mu na mózg gdy był jeszcze dzieciakiem i że nie traktuje się ludzi tak, jak on potraktował ją, i że to cholernie nieuczciwe, że wciąż miał trudności z zobaczeniem w tym swojej winy. Może właśnie to by mu powiedziała. Może byłaby zła, może zawiedziona, może sfrustrowana, może rozczarowana. Może, może, może. Rzeczywiście, sporo tego może między nimi było.
    A w międzyczasie nadrabianie własnych braków ładnym uśmiechem i dobrym seksem weszło już Clive’owi w krew i właściwie na tym już sobie radośnie polegał, wiedząc, że dzięki temu w znakomitej większości wszystko będzie miał wybaczone. I podobało mu się, gdy laski, z którymi się spotykał, nie wyłamywały się z tego schematu. Nie był zainteresowany relacjami trudnymi albo skomplikowany, ogółem to wchodzenie w żadne relacje go nie interesowało. Miało być prosto i przyjemnie, bez zobowiązań, bez zmartwień o wspólną przyszłość, bez tego wszystkiego, do czego dążył przez ostatnie cztery lata, a teraz od roku miał konsekwentnie w dupie i wmówił sobie, że właściwie to jeszcze nigdy nie żyło mu się tak dobrze. Im szybciej Jodie zakładała majtki i wychodziła z jego mieszkania, tym lepiej było dla nich obojga.
    — W dupie. Okej — przytaknął teraz na znak, że przyjmuje wersję zdarzeń Jodie i nie planuje wciągać ją w dalsze dyskusje na temat tego, co mogło kierować jej byłym, kiedy zapieprzał jak pojebaniec po słabo oznakowanych drogach.
    Coś mu podpowiadało, jakiś instynkt może, że Jodie tak do końca to nie miała tego Wade’a w dupie i że chyba dość ostro zatruwał jej życie, ale to nie była jego sprawa. Nie skarżyła mu się na to, nie wspominała o nim jeśli temat nie nawinął się tak, jak Wade przed chwilą wyskoczył na tym skrzyżowaniu. Sam Clive też miał go dosyć mocno w dupie, a już na pewno się go nie bał, bo uważał, że widział w życiu dość, żeby tacy frajerzy mieli robić na nim jakiekolwiek wrażenie. Ot, dla niego był to kolejny małomiasteczkowy szajbus jakich wiele.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Doceniłby, jasne, że by docenił, gdyby Wade odjebał się od Jodie, ale to tak raz i na zawsze, ale tak poza tym to nie miał tutaj nic do gadania.
      — Ja pierdolę, pamiętam — jęknął prawie że boleśnie, ewidentnie przez te zabójczo kształtne cycki, które rzucały mu się w oczy za każdym razem, gdy zerkał w stronę Jodie.
      Był na nią napalony, więc plótł co mu ślina na język przyniosła, ale gdyby się tak nad tym zastanowić, to zatrzymywanie się w okolicy, w każdej chwili mógł znowu przemknąć ten pojeb Wade wcale nie było takim rozsądnym pomysłem. Clive w obecności Jodie miał w zwyczaju wyrzucać rozsądek za okno, jednak przywróciła mu go, przypominając, co obiecywał. No, teraz to musiał się porządnie spisać.
      No to chuj, jedziemy pomyślał sobie tylko i rzeczywiście pojechali dalej, a drogi nie zostało im już wiele, gdy telefon Jodie postanowił się odezwać. Olałby to, gdyby nie fakt, że na rzecz sprawdzenia wiadomości, musiała zabrać rączki z jego nóg. Szkoda.
      I teraz nie zerkał już na jej cycki, a na twarz, którą w ciemnym wnętrzu rozświetlał ekran jej telefonu. Nie wyglądała na zadowoloną z tego, co tam widziała. Wręcz przeciwnie — Clive powiedziałby więc, że wyglądała na równie wkurwioną, co i zniesmaczoną tym, co widziała. Zatrzymali się jednak w końcu pod budynkiem, w którym na drugim piętrze mieściło się dobrze już znane Jodie mieszkanie Clive’a.
      — Wszystko okej? — zapytał jeszcze, patrząc na ten telefon, który wciąż trzymała w dłoni. Widział z tej odległości jakieś smsy, które były krótkie i dosadne, i wciąż przychodziły. Jeden po drugim.
      To wciąż nie była jego sprawa, ale nie mógł nie zapytać.

      good thing I don’t mind a little trouble

      Usuń
  7. Sam z siebie Clive nigdy nie nazwałby tego, co robili z Jodie łączeniem się w bólu, ale gdy się tak nad tym głębiej zastanowić, to w sumie co oni innego robili? On nie chciał tu być, ona chyba jeszcze bardziej. On uważał, że życie potraktowało go niesprawiedliwie, ją traktowało tak właściwie od zawsze. W jego głowie panował straszny syf, a jej myślom również było niebezpiecznie blisko do bałaganu, którego lekko już nie ogarniała, więc wspólnie powtarzali sobie jebać to i tyle w tym wszystkim dobrego, że udało im się odkryć, że mają wspólne zainteresowania i ten układ, który mieli, wcale nie był nieuczciwy — wiedzieli, na co się godzą, a Clive strasznie mocno nie chciał wracać do tego, jak paskudnie potraktował kiedyś Jodie. Nie był z tego dumny, a jego duma też okrutnie ucierpiała na tym wszystkim, co sprowadziło go z powrotem do Mariesville i usadziło na tyłku tak mocno, brutalnie i skutecznie, że właściwie nigdy by się nie spodziewał, że właśnie w takim położeniu wygląda, podczas gdy rok temu może nie o tej samej porze, ale o podobnej, miał zaplanowaną całkiem fajną przyszłość. Najbliższą w Savannah, a potem miało się zobaczyć, ale teraz Clive mierzył się z tym ciężkim i przytłaczającym poczuciem, że już nie zobaczy, bo tamto życie, które miał przestało istnieć i po prostu nie wróci. Mógł ułożyć sobie nowe, jasne, że mógł. I nie próbował.
    Zamiast tego zafiksował się na prostych przyjemnościach, takich jak seks, picie i imprezy, w które rzucał się, gdy robota była odwalona, a obowiązki, które miał wobec innych, choćby wobec swojej matki, spełnione. I w ten sposób Clive mógł się zarówno wyżyć i poczuć, że ma wszystko pod kontrolą, bo sąsiadki Ruth Bennett zachwycały się, jaki z niego dobry, miły i uczynny chłopiec, chociaż na karku miał już trzydziestkę i z dnia na dzień coraz bardziej próbował do końca się skurwić, sponiewierać i stoczyć.
    I było mu z tym, kurwa, dobrze, a przynajmniej tak sobie wmawiał, bo niczego innego nie miał, więc jak mogłoby być mu źle? Wszystko co miał zostało w Savannah i Clive kompletnie nie był z tym faktem pogodzony, ale udawał, że jest, bo jak niby miałby się do tego przyznać? Było mu też dobrze z Jodie, z tym układem, który mieli, z tym, jaka była niepretensjonalna, jak nie wymagała od niego tłumaczeń, jak nie oczekiwała, że będzie przy niej taki sam, jakim go pamiętała. Życzył jej dobrze i gdyby miała nagle kogoś poznać, poinformować go, że ten układ już nie będzie dłużej obowiązywał i że fajnie było, ale się skończyło, to oczywiście, że by się z tym pogodził, ale… lubił ją bardziej. Nie miał pojęcia, co na to wpływało, czy miała fajniejsze cycki, niż inne laski (miała naprawdę fajne cycki), czy podobało mu się, jak właściwie nigdy nie pyskowała tylko co najwyżej trochę się droczyła, a potem i tak robiła to, czego chciał, czy po prostu najlepiej czuł się tym, co już znał, z nią, bo wiedziała, kim kiedyś był i kim był teraz, i znała obie wersje, ale nie porównywała ich, nie mówiła mu, że jest pojebany, że się zmienił i że trzeba się rozstać, bo ona go nie poznaje.
    Pierdoliło mu się w głowie od tego wszystkiego, co usłyszał jeszcze w Savannah, a z Jodie prawie nie gadali, tylko pierdolili sobie jakieś zaczepne głupotki, a potem się pieprzyli, i było fajnie. Ona była fajna, ale tego już jej nie mówił.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Clive widział, że akcja, którą właśnie odwalał Wade miała wpływ na Jodie i nie była jej tak obojętna, jak mógłby świadczyć ten beztroski ton, na który się zdobywała, i uśmiech, który coś uparcie nie sięgał jej oczu, w których wciąż odbijał się jasny ekran telefonu. Ale to nie była jego sprawa, a Jodie ewidentnie nawet nie chciała robić z tego jego sprawy, i w sumie to sam nie wiedział, czemu w ogóle zapytał, czy wszystko okej.
      Co by to zmieniło, gdyby nie było? Jodie i tak wsiadła do jego samochodu w celu, który oboje znali, a to, czy ona była dla Wade’a kurwą, czy może Clive był jeszcze większą kurwą tak jakby nie zmieniało dosłownie niczego. Może tylko Clive pomyślał sobie, że to strasznie pojebane, że Jodie wylądowała z taką niedomytą szują, jak ten gość, który najwyraźniej nie rozumiał, jak działają rozstania i zrywanie z kimś, ale czy Clive rozumiał? No niby tak, bo jak usłyszał, że już nie jest taki jak kiedyś, że to nie to samo i że nie mogą być razem, to poszedł puszczać się po drugiej stronie stanu, ale gdyby miał się komuś zwierzać, a nie zwierzał się nikomu, to musiałby przyznać, że jest mu przykro. Czy Wade’owi było przykro? Może. Ale tak na pewno to był ostro popierdolony.
      — To co zawsze — odpowiedział więc teraz, wyjmując kluczyki se stacyjki.
      Gdy wysiedli z samochodu, musiał jeszcze w świetle parkingowej latarnii sięgnąć na tylne siedzenie, żeby zabrać stamtąd swój pomięty mundur i służbową broń. Może nic by się nie stało, gdyby została na jedną noc w samochodzie, ale gdyby akurat tej nocy ktoś postanowił włamać mu się to samochodu, to nie miał pojęcia, jak wytłumaczyłby się z tego przed szeryfem. Pewnie nijak, dostałby kopa w dupę i nara.
      Mieli nie przynudzać, więc sprawnie i bez pogaduszek przeszli do środka budynku i po klatce schodowej na drugie piętro. Clive wpuścił Jodie przodem, a ona już wiedziała, gdzie jest włącznik światła i mogła czuć się dosłownie jak u siebie. Bywała tu na tyle często, by się tak czuć, a też niespecjalnie cokolwiek się tutaj zmieniało. Mieszkanie było standardowo ogarnięte, bo Clive głównie tu sypiał i przyprowadzał laski, które chciał przeruchać. Od drzwi wchodziło się prosto do niewielkiego przedpokoju, na lewo była łazienka, dalej aneks kuchenny, na prawo drzwi do sypialni, i salon z wyjściem na balkon, a który Clive wychodził jedynie na fajkę, ale palił rzadko i zwykle, gdy był wkurwiony. W salonie na kanapie wylądował też jego mundur razem z zabezpieczoną bronią, a sam Clive znalazł się w kuchni, gdzie w lodówce poza whiskey, którą zwykle pił, miał też piwo i jakieś słodkie alkohole do drinków i wczorajszy obiad, który dostał od mamy, a poza tym niewiele więcej.
      — Masz. Coś słodkiego — powiedział teraz, przesuwając po blacie kuchennej szafki szklankę, w której wylądowało kilka kostek lodu i sporo smakowej wódki, chyba brzoskwiniowej, choć Clive złapał pierwsze, co miał pod ręką. Skoro Wade lubił jej słodzić to on też mógł, na swój sposób. Żeby jednak Jodie nie czuła się dyskryminowana, Clive nalał sobie tego samego. I wypił od razu, a potem od nowa napełnił swoją szklankę. Jebać to.

      bring it on

      Usuń
  8. Ale w czym Jodie była gorsza od innych? Od Clive’a? W tym, że życie nie podtykało jej pod nos wszystkiego, czego tylko chciała i to jeszcze na złotej tacy? Że każda okazja, każda szansa na coś lepszego nie wpadała prosto w jej ręce, tylko jeśli pragnęła, to musiała o to walczyć, ale w pewnym momencie zarobiła kopniaka w tyłek tak silnego, że nie miała siły, by dłużej się z tym przepychać? To nie znaczyło przecież, że była gorsza. Miała przejebane, ale z każdym przejebaniem da się coś zrobić. I może brzmiało to dziwnie, gdy taką myślą kierował się choćby Clive, ale on siedział w tym Mariesville, bo chwilowo, jak Jodie, nie miał siły ani pomysłu na to, co dalej, ale nie do końca wierzył, że utknie tu na zawsze. Gdy dotarło do niego, że musi sprzątnąć się z Savannah i jednak Mariesville, ze względu na mamę oraz bliskość tego, co znał, okazało się niestety najlepszym możliwym wyborem, to już wtedy powtarzał sobie, że to tylko chwilowe. Że to stan przejściowy, miejsce na przesiedzenie tego gorszego czasu, tej głupoty, która wpadła mu do głowy, tego, że skoro czuł się zraniony, zdradzony i cholernie nieuczciwie potraktowany przez ludzi, których nazywał swoimi przyjaciółmi. To nie będzie trwało wiecznie i dla Jodie też nie musiało, i powiedziałby jej o tym, gdyby kiedyś pogadali, ale oni nie gadali,
    Clive miał również swoje sumienie i swoją odpowiedzialność, więc Jodie absolutnie nie musiała kierować swoich myśli w kierunku, w którym to ona ciągnęła go na dno. Zanim się spotkali — wtedy, przypadkiem, po latach — był już przecież w Mariesville od dłuższego czasu, który wciąż można było liczyć w tygodniach, ale równie dobrze to i w miesiącach. I robił dokładnie to samo, co teraz, tylko z innymi laskami, no i do żadnej nie przyzwyczaił się tak, jak szybko przywykł do Jodie. I, prawdę mówiąc, Jodie stanowiła też obecnie jeden z najprzyjemniejszych elementów jego rzeczywistości. Była ładna, śliczna wręcz, przyjemnie się na nią patrzyło, jeszcze lepiej sprawdzała się w łóżku. Niczego od niego nie wymagała, niczego nie oczekiwała, bo nie na to się umawiali. Ufał jej nawet na swój sposób, w jakiś pojebany sposób czuł się przy niej i dobrze, i bezpiecznie, bo to, jaki był pojebany i jak miał narąbane w głowie właśnie przy niej wydawało się najbardziej bezpieczne. Mieli coś fajnego i Clive obecnie był w miejscu, w którym chciał to ciągnąć tak długo, jak będzie to możliwe. Dopóki któreś z nich stąd nie ucieknie, najprawdopodobniej, albo sobie kogoś nie znajdzie.
    Bo na koniec każdego dnia Clive też trzymał kciuki za Jodie. Fajna z niej była dziewczyna, zajebista kobieta, tylko najwyraźniej pogubiona tak samo jak on, i jasne, nieźle, że na siebie wpadli, że okazało się, że się tym pogubieniu i ogólnym pojebaniu mogą wspierać, ale znał ją przecież kiedyś. Znał ją też teraz, może nie tak dobrze jak kiedyś, może praktycznie w ogóle w porównaniu z kiedyś, jednak pewne rzeczy się nie zmieniały, a Jodie zasługiwała na więcej niż upychanie się tym, że chciał jej taki pajac jak on, ale chciał jej tylko, kiedy miała mu coś do zaoferowania. Ten układ był uczciwy, gdy chodziło o uciszanie myśli o tym, jak bardzo oboje tu utknęli i jak bardzo czuli się z tym nieszczęśliwi, ale nie był uczciwy wobec tego, że Jodie zasługiwała na więcej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Clive nie znał Wade’a wystarczająco dobrze, żeby domyślać się, co mogła widzieć w nim Jodie. Kojarzył twarz — a raczej parszywą mordę, choć Wade wcale nie wyglądał źle — i na tym by się kończyło. Przebywając w towarzystwie Jodie dostrzegał te nadmierne telefony i smsy, które docierały do niej w ilościach wręcz hurtowych, co było o tyle dziwne, że Clive wiedział na pewno, że nie są już razem. Nie chciałby się pieprzyć regularnie z laską, która kogoś miała, więc w tych kwestiach akurat lubił mieć pewność. Wiedział też, że Wade nie zajmował się do końca legalnymi biznesami, w które, całe szczęście, najwyraźniej nigdy nie zdołał wciągnąć Jodie, bo jeszcze tego by jej brakowało. No i rozbijał się tym swoim gruchotem jak wariat po mieście, ale na Clive’a jak na złość trafiał, gdy ten był już po służbie, więc w sumie gówno mógł mu zrobić nawet, gdy prawie powodował na skrzyżowaniu wypadek.
      To, czy było okej, czy nie było nie zmieniało więc między Clive’em i Jodie totalnie niczego, ale Clive, tak jak lubił i preferował zgrywać obojętnego, nigdy nie potrafił mieć jednak do końca wyjebane. Czasem nachodziło go więc, by zapytać, czy jest okej, ale zwykle satysfakcjonowały go najkrótsze nawet kłamstwa i nie drążył wtedy tematu. Gdyby Jodie chciała, to powiedziałaby coś więcej. A skoro nie chciała, to on nie był odpowiedzialny za to, by wpychać się z butami tam, gdzie nikt go nie zapraszał.
      — Dla ciebie zawsze coś mam — rzucił więc teraz z zaczepnym uśmiechem, dopijając swoją drugą szklankę wódki i patrząc, jak Jodie bierze się za całą butelkę. A niech bierze, nie zamierzał jej żałować. Clive Lubił się napić przed tym bezmyślnym ruchaniem, niezależnie czy z nim, czy z kimkolwiek innym. Robił to, żeby wyluzować, żeby lepiej się poczuć i żeby nie myśleć o tym, jaki był w tym wszystkim pojebany. Sumienie mniej go dręczyło, gdy uciszał je alkohol.
      Odetchnął z cichym, ale wyraźnym łał, które wyrwało mu się, gdy Jodie zdjęła ten wydekoltowany top i teraz ostatnim, co dzieliło jego i jej cycki, był ten koronkowy biustonosz oraz odległość, która wytworzyła się między nimi, gdy Jodie szła w stronę sypialni, a on tak się na nią zagapił, że z wrażenia został w tyle. Mogła się tak przed nim rozbierać tysiące razy, a za każdym wrażenie było tak samo silne.
      Nie musiała powtarzać mu dwa razy. Nie tylko za nią poszedł, ale jeszcze się do niej dorwał i zanim mogła rzeczywiście dotrzeć do tych prowadzących do sypialni drzwi, które pozostawały szeroko otwarte, zatrzymał ją w pół kroku i jedna z jego dłoni wylądowała na jej biodrze, a druga na policzku, ale to nie był jakiś szczególnie czuły gest. Ot, łatwiej mu było w ten sposób panować nad sytuacją, łatwiej pchnąć Jodie plecami na ścianę i wpić się w jej usta, które smakowały tą słodką wódka, której butelkę wciąż mocno ściskała.
      Z innymi laskami się nie całował. Inne laski były od szybkich numerków, od rozkładania nóg i nadstawiania innych części ciała. Jodie była inna więc z Jodie było inaczej.
      — Zajebiście — skomentował, od jej twarzy rzucając wzrokiem na te szalenie kuszące cycki, ale czas ich dzisiaj nie gonił. Mógł poczekać, zwłaszcza, że coś jej już dzisiaj obiecał, tylko pod tą ścianą jeszcze było mu względnie dobrze, więc kradł tego czasu więcej, znowu smakując ust Jodie.

      careful, that sounds like a promise ;>>

      Usuń
  9. Clive nie wiedział o Jodie dużo, nie teraz, gdy od tylu lat nie był już częścią jej życia, ale czasem robiła wrażenie, jakby już dawno spisała samą siebie na straty. I nie powinien się tym interesować właśnie dlatego, że w tym jej życiu już od dawna nie uczestniczył, ale na koniec każdego dnia, i to niezależnie od tego, jak bardzo miał napierdolone we łbie, odkąd wrócił z Savannah, nie potrafił być taki totalnie obojętny. Traktował kobiety przedmiotowo, szukał guza, we wszystko miał mniej-więcej po równo wyjebane i jedynym, co trzymało go jeszcze w ryzach był fakt, że nigdy nie chciałby narobić własnej matce wstydu, ale Clive miał też miękkie serce. Cholernie miękkie, co pozwoliło mu chociażby przez kilka miesięcy, jeśli nie dłużej, być oszukiwanym przez dziewczynę, z którą chciał ułożyć sobie życie, ale to już szczegół. Mariesville nie było miejscem, w którym Jodie zostanie już na zawsze. Nie mogło być, bo niby jak? Serio planowała tu siedzieć do usranej śmierci, nie rzucić pewnego dnia tym wszystkim w cholerę i nie zmienić czegoś? Samą siebie w ten sposób karała, narzucając sobie ten brak perspektyw i ambicji. To zadupie na nią nie zasługiwało i choć Clive korzystał obecnie z faktu, że wciąż tu była, to patrzył na nią i myślał, że ona zasługuje na więcej.
    Gdyby o tym pogadali, nie pozwoliłby jej mieć tego w dupie. I samej siebie też nie.
    To też nie było tak, że parę razy już nie wpadł mu do głowy pomysł, żeby zagadać. Bo jasne, nie miał problemu, żeby zachwycać się jej cyckami czy ciałem, pochwalić ją za to, jaką grzeczną dziewczynką była w łóżku albo wspomnieć podjaranym głosem, że wszystko, co z nim robiła, było naprawdę zajebiste, ale jakoś nie potrafił się przełamać, żeby zapytać, co u niej. No tak, rzucił jeszcze nie dawno w aucie tym pytaniem, czy wszystko okej, ale upchał się też pierwszą odpowiedzią, jaką mu rzuciła i przyjął ją, w pełni świadomy, że nie, kurwa, nie jest okej. Jakiś pojeb się na nią uwziął i zapierdalała na dwa etaty w barze i kawiarni, żeby to wszystko ogarnąć, a potem, jak znał życie, pewnie i tak na wszystko brakowało, bo jego własne życie też nie byłoby takie zajebiście beztroskie i kolorowe, gdyby nie kasa od ojca.
    No, przejebane. Clive nie miał pojęcia, jak to wszystko ugryźć, żeby nie zepsuć tego, co już mieli, a co przecież tak szalenie mu odpowiadało. Więc zwykle jeśli coś gryzł, to Jodie — czasem mu się zdarzyło zostawić na jej skórze jakiś wyraźniejszy ślad, choć zwykle starał się uważać, bo to było trochę jak ogłaszanie całemu światu, że coś ich łączy, a przecież to był tylko seks. Nie chciał się tego pozbywać, nie teraz. Bo, podobnie jak Jodie, nie szukał miłości. Miał, do kurwy nędzy, złamane serce, a jakaś jego część wciąż nie pogodziła się z tym, co stało się w Savannah i co wciąż się tam działo, za jego plecami, pod jego nieobecność, ze świadomością, że on o to nie zawalczy i nie wróci bez zaproszenia, bo nie miał po co. Bolało go to więc siedział cicho i pieprzył się z Jodie, jeśli ich grafiki i chęci zgrały się w odpowiednim momencie. Tak było lepiej. Łatwiej.
    Tylko czasem jeszcze, naprawdę bardzo rzadko i za każdym razem krótko, dosłownie przez moment, Clive myślał też o tym, że może powinien coś powiedzieć, powinien o coś zapytać, bo kiedyś będzie żałował, że nigdy niczego nie powiedział i nigdy o nic nie zapytał.
    Próbował o tym nie myśleć, zwłaszcza teraz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I jeśli chciał teraz o tym nie myśleć, to musiał myśleć o czymś innym, a zadanie to okazało się banalnie proste, bo skupienie się w całości na tym, jak Jodie go całowała, jak smakowały jej usta, jaki zapach miała jej skóra i jak jej ramiona przyjemnie ciążą na jego karku było banalnie wręcz proste. Clive ogółem wyznawał zasadę, że jeśli coś ma robić, to zrobi to porządnie, więc nawet w takie schadzki się angażował, chociaż wiadomo — przy Jodie przychodziło mu to łatwiej niż z tymi laskami, z którymi zwykle najpierw kręcił się po barze, w którym pracowała, a dopiero potem gdzieś zabierał.
      Faworyzował Jodie, to jasne, i podobało mu się, że ona tę jawną faworyzacje dostrzegała, ale jej nie komentowała. Była, to z niej korzystała, i prawidłowo. Clive też lubił czasem poczuć, że z nią dogaduje się po prostu lepiej, łatwiej, bez słów. Seks z Jodie stanowił obecnie najmniej skomplikowany element jego życia i czasem miał wrażenie, że właśnie przez to lgnie do niej jak ćma do światła. Tylko nie musiał bezmyślnie rozbijać się o klosz lampy, i to było kolejne zajebiste uczucie, którego nie powtarzał z innymi laskami.
      Westchnął teraz, odrobinę jakby zawiedziony, gdy najpierw Jodie pozwoliła mu się rozkręcić i zachłannie pocałować, i potem na ten pocałunek odpowiedziała, a teraz odciągnęła go od siebie i kazała składać pełne zdania, udzielać jakichś odpowiedzi, jak gdyby on miał do tego teraz, kurwa, głowę. No nie. Przed oczami miał przede wszystkim jej oczy i jeszcze te cycki, które konsekwentnie przyciągały jego wzrok.
      Szybko odzyskał jednak rezon i, czując, jak wargi Jodie łaskoczą jego szyję, zebrał się wreszcie w sobie, by coś powiedzieć.
      — Sprawić, żebyś dzisiaj krzyczała — odpowiedział bez cienia wstydu, bo wstyd nie był też czymś, co Clive Bennett znał, a na pewno nie przy Jodie, która widziała już wszystko, dotykała go wszędzie i niejedno też z jego ust słyszała. I vice versa.
      Podzieliwszy się swoimi planami na resztę wieczoru, cofnął dłonie z biodra i policzka Jodie, a potem wyswobodził się też, niby totalnie obojętnie, spod jej dłoni.
      — Chodź — uśmiechnął się do niej w ten swój zawadiacki sposób i, spojrzawszy na butelkę z wódką, na której wciąż zaciskała palce, ruchem głowy dał jej znać, żeby zostawiła ją tutaj. Nie potrzebowali przecież pić, żeby ze sobą być, a te dwa drinki były dosłownie tylko po to, żeby się odrobinę rozruszać.
      I skoro kazał jej za sobą iść, to wszedł do sypialni, gdzie zapalił jedną z lampek przy łóżku. Zatrzymał się, wyprostował i zdjął swój ciemnoszary t-shirt, który rzucił na podłogę, niezbyt mając w planach przejmowanie się dzisiaj porządkiem.
      — Siadaj. Tylko bez tych dżinsów — rzucił do Jodie, patrząc najpierw na nią, a potem na łóżko, a gdy to mówił, to rozpinał jeszcze swój pasek od spodni, żeby potem mieli szybciej i wygodniej. Swoimi musiała zająć się sama, ale wierzył, że podoła temu zadaniu.
      I czekał jeszcze, czy Jodie go posłucha, czy usiądzie, czy pozwoli, żeby zrobił jej dzisiaj tak dobrze, jak planował i obiecał. Miała wybór, a on wobec niej był wyjątkowo cierpliwy.

      you'll keep that promise later, now let me keep mine ;>>>

      Usuń
  10. Clive nigdy nie uważał Jodie za gorszą od siebie. Jasne, że łatwo było mu nie uważać, bo sam nie doświadczył od własnego życia i wszystkich wokół siebie takiego festiwalu gnojenia, duszenia ambicji, rzucania kłód pod nogi i podcinania skrzydeł, ale naprawdę nie było sekundy, w której kiedykolwiek na nią spojrzał i pomyślał, że są lepsi i gorsi. Nie żył w bańce — wiedział, że te podziały istnieją i że Mariesville nie było od nich wolne, a wręcz błyszczało lśniącą zaściankowością. Wystarczyło przejechać się ulicami miasteczka, ale wszystkimi, a nie tylko tymi, które wiodły przez Applewood Grove czy Orchard Heights. Mentalność mieszkańców też pozostawiała wiele do życie, a Clive ścierał się z nią nawet we własnym domu rodzinnym, bo jego matka, choć tak w esencji dobra kobieta czasem zapominała kryć się z tym, jaka dumna była z tego, że choć zaliczyła wiele lat temu rozwód, to prestiżu związanego z tym, że po byłym mężu nazywała się Bennett, a w młodości Thompson nikt nie mógł jej odebrać (choć Clive nigdy nie był pewien, ile to miało tak naprawdę wspólnego z tymi Thompsonami).
    Clive uważał za to, że Jodie miała przejebane i niczym nie zawiniła, by tak właśnie mieć, ale jednocześnie nigdzie nie było napisane, że musi mieć już tak zawsze. Nie był jednak przecież odpowiednią osobą, by budzić w niej ponownie tę dawno już zgaszone ambicje albo do czegokolwiek motywować — to nie była jego rola. Wade mógłby to zrobić, bo długo był przecież jej facetem, a nie wchodziło się w związek po to, żeby być tylko i wyłącznie ciągniętym w dół, ale ten parszywy zasraniec miał już pewnie biały proszek zamiast mózgu.
    To było strasznie trudne i skomplikowane, a nie powinno nawet Clive’a obchodzić, więc powtarzał sobie, że go nie obchodzi za każdym razem, gdy o tym myślał.
    Jodie też nie była odpowiedzialna za jego złamane serce ani tym bardziej za ratowanie ich obojga czymkolwiek. Seks nie był po to, żeby się nawzajem ratowali. Clive traktował to bardziej jako rozrywkę, a że miał z tego i zajęcie, i przyjemność, to już inna sprawa. Oczywiście, że Jodie nie była dla niego tylko fajnym tyłkiem i zajebistymi cyckami, bo gdyby była, to nie czekałby na nią po pracy ani nie pisałby smsów o treści chcesz się ruchać??? (koniecznie z trzema pytajnikami). Po prostu szukałby innych lasek, no i czasem szukał, ale zwykle kończyło się tak, że szukał sobie po prostu innego zajęcia, bo jeśli był nastawiony na Jodie, to to miała być Jodie i mógł nawet poczekać, o ile tylko wiedział, że ma na co i na kogo.
    Zapominał przy niej i czuł się przy niej zajebiście, i to mu wystarczało. Nic więcej nie musiała robić i niczego więcej od niej nie oczekiwał.
    Gdyby rozmawiali, też by jej to powiedział, ale nie rozmawiali i może tak było nawet lepiej. Nie plątali się dzięki temu w niepotrzebne emocje, nie mieli pojęcia, jak bardzo tak naprawdę się zmienili, odkąd byli dzieciakami. Trzymali się tylko i wyłącznie tego, że seks był fajny i że im wychodził, że nawet ten pierwszy raz nie był niezręczny, tylko po prostu od razu kliknęli i choć nie interesowało ich nic stałego, choć cechowała ich nieregularność i praktyczny brak kontaktu poza tymi smsami o ruchani, to naprawdę fajnie razem działali. Mogliby się nawet pokusić o stwierdzenie, że w pewnym sensie do siebie pasują, ale chyba nie chcieli brnąć w to aż tak daleko.
    Może kiedyś. Może nigdy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teraz pozwalali sobie na to, co siedziało w nich za każdym razem, gdy się widzieli. I za każdym razem, już od dłuższego czasu, wychodziły z nich te niewinne czułostki, jak dłoń na policzku, jak dłuższe spojrzenie w oczy, jak uśmiech, który cisnął się na usta przy coraz dłuższych pocałunkach. Clive to lubił, a ponieważ Jodie na swój sposób i pod pewnymi względami ufał, to pozwalał na te czułostki sobie i jej, a bezmyślne, zwierzęce pieprzenie zostawiał na gorsze dni, kiedy właściwie jedyne, co go interesowało to się napierdolić i przelecieć jakąś laskę bez większych ceregieli, najlepiej to w jakimś hotelu albo jej mieszkaniu, żeby nie sprowadzać do siebie kogoś, kogo ponownie wiedział, że nie będzie chciał już widzieć. Do Jodie przychodził tylko, gdy miał lepszy dzień, bo nie chciał, żeby widziała go, gdy miał te złe, fatalne i beznadziejne.
      — Wobec ciebie? — rzucił jeszcze totalnie retorycznym pytaniem, gdy Jodie skomentowała, jak ambitne wydawały się jego plany. Jemu wobec niej wydawały się raczej dość standardowe, ale no cóż, te zajebiste cycki i ta śliczna buzia jakoś motywowały go, żeby starać się bardziej. — Tylko takie — dokończył.
      Clive lubił rozbierać Jodie tak samo, jak ona jego, jednak dzisiaj nie chciało mu się najzwyczajniej w świecie poświęcać temu etapowi nadmiernej uwagi. Był na nią najarany odkąd zaczęła obmacywać go w samochodzie i chociaż po wejściu do jego mieszkania dość szybko przeszli do akcji to wciąż patrząc na nią, dotykając jej czuł po prostu, że chce więcej. Tutaj, teraz, zaraz. Znał już to uczucie niecierpliwości, które w nim wywoływała i musiał przyznać, że w ten konkretny sposób znał je tylko przy niej.
      Pokiwał głową, gdy Jodie zapytała o dżinsy, a potem z przyjemnością obserwował jej zgrabny tyłek w kurewsko skąpych majtkach. Pasek od jego spodni wylądował na podłodze, a klamra brzęknęła cicho.
      — Nie, wszystko jest zajebiście — odpowiedział na jej pytanie o jego życzenia, opierając się jednym kolanem na łóżku pomiędzy nogami Jodie. Materac ugiął się pod jego ciężarem, a potem zrobił to ponownie, gdy Clive wsparł się na nim dłonią, pochylając się nad nią, a drugą znowu sięgnął do jej policzka i znowu ujął go, przysuwając jej twarz do siebie, gdy całował jej usta.
      To były zaskakująco czułe, niespieszne jak na stosunkowo późną już godzinę pocałunki. Od ust Jodie Clive przeszedł jednak po chwili do linii jej żuchwy, a potem prosto na szyję, na której starał się jednak nie zostawiać niepotrzebnych śladów, bo Jodie nie będzie chodzić w szaliku, a świr taki jak Wade na pewno nie potrzebował wiele, żeby się odpalić. Jasne, że Clive’a kusiło. Kusiło go w cholerę, ale rozsądek kazał się opanować.
      Uciekł więc i z tej szyi, na jej dekolt, na te zajebiste cycki, w uwolnieniu których z koronkowego biustonosza musiała mu odrobinę pomóc, ale przecież doskonale wiedziała, że jej to wynagrodzi. Im niżej przesuwał się po jej ciele, wzdłuż którego przesuwał teraz dłońmi w miarę tego, jak cofał się z łóżka, by finalnie uklęknąć na podłodze, tym częściej unosił spojrzenie na Jodie, sprawdzając, czy ona też go obserwuje i, przede wszystkim, czy jej się to podoba.
      — Ja pierdolę, jak ty mnie jarasz — pozwolił sobie na niewybredny, okraszony głębokim i pełnym zachwytu westchnieniem komentarz, po którym wszystko, co Jodie musiała zrobić, to unieść lekko biodra, bo wspólnymi siłami musieli również pozbyć się jej majtek. Ale i to zostało wynagrodzone, gdy majtki wylądowały na podłodze, a usta Clive’a po wewnętrznej stronie jej ud.

      then I’d better not keep you waiting ;**

      Usuń
  11. Clive był strasznie pogubiony i ilekroć coś odjebał, przespał się z kimś, kogo imienia nie znał, narąbał w towarzystwie tak, że nie pamiętał, jak wrócił do swojego mieszkania, albo spóźnił do roboty, bo pokonał go morderczy kac, to za każdym z tych razów myślał, że dalej się nie stoczy. Że są pewne granice, których on nie przekracza, bo wciąż ma w sobie coś z tego złotego chłopca i nie musi upadlać się bardziej, niż własne życie już go upodliło. A jednak brnął w to dalej i głębiej. Domyślał się, że jego matka wie — nie komentowała zbytnio jego wyborów, już nie, bo miała w sobie tyle empatii i rozsądku, by zrozumieć, że to, co stało się w Savannah okrutnie go sponiewierało i trudno powiedzieć, bo było dla Clive’a gorsze: to, że patrzył, jak umiera człowiek, któremu ufa i na którym może polegać, czy to, że miesiąc później jego wieloletni związek stracił prawo bytu, a jakiekolwiek uczucia zostały tylko po jego stronie.
    Nie domyślał się za to, i to tak zupełnie, ile wiedzieć może Jodie. Czego ona może się domyślać, co po nim widać, ile była w stanie usłyszeć o nim w miasteczku, a ile samej udawało się jej wywnioskować po tych stosunkowo krótkich chwilach, które ze sobą spędzali. Bo generalnie to Clive starał się sprawiać wrażenie, jakby miał wyjebane we wszystko i wszystkich, no, może poza Jodie i własną matką właśnie, bo Jodie zdecydowanie faworyzował, a mama… Mama była mamą, a ich relacja zawsze była bliska. Teraz na przykład Clive wmawiał sobie, że pozostawała właściwie jedynym, co wciąż trzymało go w Mariesville. Ignorował za to fakt, że póki konsekwentnie nie potrafił znaleźć sobie roboty nigdzie indziej, że brakowało mu motywacji, a poczucie własnego upadku zagłuszał kolejną butelką piwa.
    Z każdego przejebania da się wyjść, ale Clive nie miał pojęcia, jak wyjść ze swojego. Nie miał też w sumie dla kogo tego robić, bo mama lubiła, gdy był tu, na miejscu, a staranie się dla samego siebie brzmiało obecnie jak coś, co zdecydowanie go przerastało.
    Nie chciało mu się, tak po prostu. Był młody, zdolny, zdrowy i nosił w sobie mnóstwo potencjału, ale wolał mieć w to wszystko konsekwentnie wyjebane, bo topienie się w kałuży jego własnej krzywdy było zdecydowanie łatwiejsze niż wzięcie się wreszcie w garść. Minął już przecież ponad rok, a on wciąż stał w tym samym miejscu. No to sobie jeszcze postoi.
    Nie czuł też, żeby jakoś szczególnie chciał uwagi ze strony Jodie, takiej większej poza tym, że dość regularnie lądowali ze sobą w łóżku i mówili sobie wtedy, jak bardzo ich to kręci, jak zajebiście im się podoba i że chcą więcej. Więcej seksu, bo gdyby Clive wiedział, że Jodie czasem się o niego martwi, to poczułby się jak skończony debil, bo choć to mogło zabrzmieć głupio, to też miał we własnej głowie jakiś wizerunek samego siebie, który nie miał nic wspólnego z prawdą, ale stanowił idealną przykrywkę dla kogoś, kto nie chciał tkwić w Mariesville tam bardzo, jak on, a jednak tkwił, całą tę stagnację zasłaniając faktem, że jest nieszczęśliwy i skrzywdzony.
    Dla Jodie miał być męski i seksowny, i nie potrafił udawać, że te jej oczy, które tak błyszczały, czujnie w niego teraz wpatrzone, nie potęgowały w nim poczucia, że taki właśnie był. I lubił to uczucie, lubił się nim przy niej zapychać, lubił, że to ona zawsze tak niezawodnie je w nim wywoływała, i że przy takiej ślicznej lasce szczególnie łatwo było mu się tak poczuć. Pewne rzeczy były dzięki Jodie dla niego łatwiejsze, a wdzięczność okazywał choćby tak jak teraz, gdy najpierw wycałował czule i dokładnie całe jej ciało, a potem przed nią uklęknął, zaciskając usta na skórze prawym udzie mocniej, przygryzając tę skórę w momencie, w którym jej dłoń przesunęła się po jego włosach. Ślad, który zostawił w tym nieoczywistym miejscu był ciemny i wyraźny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dosłownie widział, jak robiła się mokra, im więcej pocałunków spadało na jej uda i podbrzusze, i celowo odwlekał to, na co jej ciało zdawało się już całkowicie gotowe. Uśmiechnął się, słysząc zarówno tę niewybredną kurwę, która opuściła jej usta i wyciągnął dłoń, przeplatając jej pod tą samą nogą Jodie, którą przed chwilą mocniej przygryzł. Musiała unieść lekko tę nogę, a dłoń Clive’a zatrzymała się najpierw na jej biodrze, na którym zacisnął mocniej palce, wbijając je tam prawie boleśnie, gdy ona rzuciła, że on jest seksowny, a w zamian jego usta wreszcie jej dotknęły.
      Czuł, jak Jodie na niego reaguje — jak jej mięśnie napinają się tylko po to, by zaraz złagodnieć, jak biodra wysuwają się w jego stronę, i słyszał jak słodko wzdycha, im uważniej przykładał się do zadbania o to, by nie musiała chociaż przez następne pół godziny myśleć o całym tym syfie, który nieustannie nad nią wisiał. Nie przerywając, a wręcz włączając jeszcze do dzieła swój język, przesunął dłonią z jej biodra na płaski brzuch, i zatrzymał ją tam, otaczając jednocześnie ciasno ramieniem tę nogę tak, że teraz nawet gdyby chciała, nie mogłaby się od niego odsunąć.
      Był zajęty i przykładał się do tego, co robił, ale nie na tyle, by nie unieść okazjonalnie wzroku choćby po to, by napawać własne oczy widokiem tego, jaka Jodie była absolutnie śliczna. Jej ciało było perfekcyjne, a fakt, że mógł jej tak bezkarnie i do woli dotykać, robić z nią wszystko, na co mu pozwalała, jedynie jeszcze mocniej go podniecał, cała Jodie stanowiła ideał, który teraz Clive z szaloną wręcz przyjemnością obserwował, dbając jednocześnie o to, by nie zaniedbywać swojego głównego zadania. Potem przypomni jej, jaka jest piękna, teraz jedynym obowiązek, jaki na siebie nakładał, było doprowadzenie jej na skraj rozkoszy.

      funny how the view gets even better from my knees <3

      Usuń
  12. Clive mścił się na samym sobie za to, że inni kopnęli go w tyłek, gdy potrzebował ich najbardziej i że życie śmiało jeszcze mu przy tym wszystkim dowalić. Jemu. Clive’owi Bennettowi, złotemu chłopcu Mariesville, który miał już pracę, w której się spełniał, dziewczynę, którą kochał i plan na resztę życia, w którym, rzecz jasna, przewidywał miejsce na pewne poprawki, ale raczej od większości z nich oczekiwał, że po prostu się spełnią, bo był przyzwyczajony, że dostawał wszystko, czego chciał. Ten upadek, który zaliczył, był więc cholernie bolesny i Clive wiedział, że ludzie gadają, a źródłem informacji jest jego własna matka, bo Ruth Bennett nie była już taka powściągliwa jak kiedyś. Wręcz przeciwnie — im bardziej mieszało jej się w głowie, tym więcej była w stanie wygadać, a te przebrzydłe baby, z którymi spotykała się regularnie w ramach miejscowego klubu klubu czytelniczego, wolały słuchać o jej cudownym synku niż o książkach, które miały czytać.
    I Clive’a tym bardziej to wszystko bolało, bo tak, od urodzenia był skazany na sukces, nawet jeśli był on bardzo małomiasteczkowy, bo poza Mariesville zbyt wiele nie osiągnął. Ale przyzwyczaił się już do życia, w którym spojrzenia były skierowane w jego stronę, a szepty roznosiły od ust do ust wieści o jego kolejnych sukcesach. Był bystry, zdolny, miał głowę do nauki i rękę do sportu. Został, do kurwy nędzy, gliniarzem i kochał ten swój wypasiony mundur, i był kurewsko dumny, że może go nosić, że mu się udało, że zdobył to, co, ku początkowej rozpaczy rodziców, sobie wymarzył.
    Teraz, wróciwszy do Mariesville, w tym samym mundurze, który nie dawał mu już jednak tego samego poczucia zajebistości, bez kontaktu z kumplami, ze złamanym sercem i wyrytym w pamięci faktem, że przy postrzale w szyję krew tryska wyjątkowo paskudnie, Clive czuł, że to był jego upadek. Nie chciało mu się już starać, a mundur służył tylko do tego, żeby zaszpanować przed kolejną laską, którą chciał przelecieć, bo najpierw spotykali się w biały dzień przy rutynowej kontroli, a potem wieczorem wpadali na siebie w The Rusty Nail i jeśli miał wystarczająco wyjebane, to potrafił przelecieć taką kandydatkę nawet w kiblu albo w samochodzie na parkingu. Musiał wtedy pić, bo nic nie uciszało jego wyrzutów sumienia tak, jak alkohol, a jeśli czuł się po fakcie paskudnie, to wracał do baru i pił więcej.
    Brakowało mu tego życia, które miał wcześniej, a jednocześnie nie robił niczego, żeby je odzyskać. Savannah było już dla niego spalone, o Atlancie nie chciało mu się myśleć, a jeśli nie miał siły pomyśleć o Atlancie, to całą resztę też odsuwał na bok. Tkwił na tym zadupiu, na którym dorastał, każdego dnia sprawdzał, jak nisko jeszcze będzie w stanie upaść i mógłby przysiąc, że nie zwariował tutaj jeszcze tylko ze względu na Jodie. A ona nie zasługiwała na to, żeby być jego wiecznym kołem ratunkowym, bo ją znał, bo wiedział, że miała bardziej przejebane od niego i że powinien zamknąć ryj i coś ze sobą zrobić, ale nie robił.
    Jego życie kręciło się obecnie wobec tego, że był dobry w łóżku. I chuj z całą resztą.
    On udawał, Jodie udawała, razem byli siebie totalnie warci. Może dlatego tak dobrze się między nimi układało. Bo, prawdę mówiąc, mieli układ praktycznie idealni. Nie wściekali się na siebie, gdy jedno chciało się zobaczyć, a drugie nie mogło. Nie byli o siebie zazdrośni, a przynajmniej zupełnie tego nie okazywali. Szybko nauczyli się siebie i swoich potrzeb, a kiedy się pieprzyli, to Clive zawsze miał ostatnie słowo i Jodie niezawodnie się na to godziła, za co też ją tak szalenie lubił. Była słodka, śliczna i bezproblemowa, no, może pomijając tego pojebanego Wade’a, którego skrajne zjebanie nie było jednak jej winą. Clive z kolei czuł, że potrzebuje w swoim życiu kogoś takiego jak ona i faworyzował ją, bo po pierwsze na to zasługiwała, a po drugie skoro już tu tkwił, to lepiej tkwiło mu się razem z nią. Było mu z nią dobrze i chciał jej jak najwięcej, tak po prostu. Nikogo tym nie krzywdzili, a już na pewno nie siebie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Clive lubił też czasem połechtać własne ego myślą, że Jodie dobrze trafiła wpadając na niego po tych wszystkich latach, gdy on szukał czegoś totalne niezobowiązującego, a ona potrzebowała kogoś, kto choć na chwilę pomógłby ukryć ten niesmak, który pozostawiał po sobie w jej codzienności Wade. Wade, debil, frajer niedomyty, ten zjebany idiota, który nie potrafił się od niej odpierdolić. Czasem Clive pozwalał ponieść się emocjom i budował w sobie ochotę, żeby mu w tym odpierdalaniu się od Jodie pomóc, ale nawet jeśli czuł się chuj, a nie gliniarz, to wciąż był gliniarzem i w pewne rzeczy mieszać się po prostu nie mógł. I to była jedna z niewielu rzeczy, które wciąż robił dla własnego dobra, a nie po to, by jeszcze bardziej sobie dowalić.
      A prawdę mówiąc, to on też dobrze trafił, że trafił na Jodie. Znał ją już i odkrył, że chociaż rzeczywistość wciąż na każdym kroku starała się ją przytłoczyć, to jakoś tak łatwiej było mu nawiązać z nią nić porozumienia. I ta nić zaprowadziła ich do momentu, w którym ufał jej na tyle, że ten seks też nie był bezrozumnym pieprzeniem, które zdarzało mu się odwalić, gdy Jodie akurat nie było na horyzoncie, bo ona zasuwała na dwa etaty, a on czuł się przemęczony na jednym.
      Dbał o nią bardziej niż o inne laski, starał się przy niej bardziej, tylko dla niej był taki czuły i przyjemny w odbiorze, i, gdyby zechciała, to właściwie tylko ona mogłaby mu powiedzieć, co ma robić. Ale póki co Jodie pozwalała Clive’owi robić ze sobą wszystko to, na co on miał ochotę, i ani przez sekundę nie ukrywał, jak bardzo go to kręci. Tak samo jak kręciły go te wszystkie jęki, kurwy i inne o ja pierdolę, które padały z jej ust tym częściej, im więcej dawał z siebie pomiędzy jej nogami.
      Dawno tego w sumie nie robili, bo ich ostatnie spotkania sprowadzały się głównie do naprawdę szybkich numerków, motywowanych tym, że akurat gdy ich kalendarze zgrywały się choć na chwilę, to oboje i tak mieli jakieś nieznoszące zwłoki obowiązki. Clive pracował więc dzisiaj na aprobatę Jodie, robiąc to powoli i dokładnie, i nie rozpraszało go to, jak zaczynała wiercić się w miejscu. Im mocniej jej biodra nie wiedziały co począć pod wpływem jego ust i języka, tym mocniej ją przy sobie trzymał, a gdy poczuł na swojej dłoni jej dłoń, to po prostu ją złapał i zacisnął w swojej, pozwalając, zachęcając wręcz, by się na niej wyżyła.
      Zareagował jednak na swoje imię, łapiąc ponownie kontakt wzrokowy z Jodie. I nie był w stanie powstrzymać uśmiechu, który wcisnął się na jego twarz, gdy otrzymał taką pochwałę, okraszoną jej głośnym jękiem. Zdążył oderwać się od niej dosłownie na kilka sekund, zostawić mokry pocałunek na wnętrzu jej uda, obok tego śladu, który tam po sobie wcześniej pozostawić, a potem jej dłoń wsunęła się w jego włosy i Jodie mogła trzymać jego głowę tak mocno, jak chciała, przysuwając ją tam, gdzie potrzebowała, bo Clive przyspieszył i wzmocnił wszystko, co do tej pory robił, solidnie przykładając się tego, by Jodie czuła się dzisiaj po prostu dobrze. Może nawet zajebiście. A ponieważ Clive miał teraz wolną jedną rękę, to uniósł ją, i palce wbił mocno w lewe udo Jodie, tak mocno, jak mocno trzymał teraz jej dłoń. Kurwa, jaka ona była niesamowita.

      guess that makes us each other’s favorite scenery ;>

      Usuń
  13. Clive nigdy nie uważał Jodie za głupią. I wiedział, że ona wie. Domyślał się, że nie było obecnie w Mariesville nikogo, kto zrozumiałby go lepiej od niej, gdyby tylko coś w sobie odblokował i zaczął z nią rozmawiać. Porozmawialiby i zostały zrozumiany i wiedział, doskonale wiedział, że by mu to pomogło, bo właściwie przez cały czas mu tego zrozumienia, ale takiego głębokiego i bezwarunkowego, brakowało. Jakaś jego część chciała się wygadać, wyżalić się, ponarzekać, poużalać nad sobą. Powiedzieć głośno i wyraźnie, że czuje się skrzywdzony, że jest mu przykro, że nie każdej nocy, ale względnie regularnie budzi się zlany potem, gdy na zewnątrz jeszcze jest ciemno i zamiast na tym pierdolonym parkingu w Savannah, na którym patrzył, jak umiera jego partner i nie mógł nic z tym zrobić, jest w swoim własnym łóżku. Bezpieczny. Żywy. Ale, kurwa, za jaką cenę.
    Ale była też ta druga część, ta, która podpowiadała mu, że narzekanie nic nie zmieni, a facetem trzeba być, bo Jodie nie ruchała się z nim ze współczucia ani chęci zaglądnięcia w głąb jego duszy (chociaż czasem miał wrażenie, że jej śliczne, bursztynowe oczy dokładnie to robią). Jodie rozumiała go w łóżku i to mu wystarczało. Nie chciał od niej niczego więcej, nie czuł, by miał prawo chcieć. Robili to dla rozrywki. Żeby się lepiej poczuć, żeby mieć kogoś pewnego, przy kim bez poczucia winy ani upodlenia mogli zaspokoi swoje potrzeby, żeby przez chwilę było miło i przyjemnie i żeby później każde z nich mogło zająć się swoją własną, prywatną rzeczywistością, bez niepotrzebnych zobowiązań czy obietnic, których mogliby nie być w stanie dotrzymać.
    Ale polegał na niej, w jakiś totalnie pojebany sposób. Nie pokazywał się jej nawalony ani upodlony, no, chyba że zauważyła go w tłumie w The Rusty Nail, choć jeśli Clive wiedział, że zamierza się sponiewierać, to z reguły dość szybko starał się z tego tłumu usunąć i robić to gdzie indziej. Nigdy nie zadzwoniłby też do niej w wątpliwym stanie ani nie sugerowałby, żeby się spotkali, kiedy nie nadawał się do niczego poza bezmyślnym pieprzeniem. Traktował ją lepiej, inaczej niż te wszystkie laski, które potem sączyły kolorowe drinki i, nie mieszając w to jego imienia, wspomniały, że jest w tym Mariesville taki gliniarz, który jest dobry w łóżku. Je wymieniał po jednej nocy, maksymalnie dwóch czy trzech. Do Jodie wracał za to już od dłuższego czasu, sam nie był do końca pewien, jak długiego, ale chyba mogli liczyć to już w miesiącach?
    Pragnął jej bardziej i choć nie było to pragnienie, które mogłoby prowadzić do czegokolwiek głębszego, bo tego zwyczajnie Clive obecnie nie szukał, i był względnie pewien, że jeszcze długo nie będzie szukał, to Jodie stanowiła jednak jakieś jego niewielkie, bezpieczne i stabilne uzależnienie. Sprawiała, że czuł się nie tylko zajebiście, ale tak zwyczajnie i po ludzku dobrze. I nawet nie miała pojęcia, jak bardzo potrzebował w ten sposób się czuć, na tym zadupiu i z tym wszystkim, co w sobie nosił.
    Mieli fajny układ, dobry seks, porządną zabawę. Trudno było wymagać czegoś więcej, więc Clive nie wymagał. Nie wymagał, nie oczekiwał, nie rzucał wyzwań. Tak długo, jak tu był i jak Jodie tego chciała, zamierzał się jej trzymać — na tych wszystkich zasad, których nigdy nie ustalili i nigdy nie spisali, a które były tak niezawodnie wręcz jasne i z szanowaniem których żadne z nich nie miało problemu. Przyjemnie się wręcz patrzyło na to, jacy nie problematyczni razem byli. Może dlatego, że poza sobą mieli już wystarczająco problemów, by chcieć pchać się w swojej relacji w coś, co czyniłoby ją trudną i skomplikowaną. Po co tu psuć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzisiaj odnaleźli się przy sobie praktycznie idealnie, nawet jeśli nie widzieli się już w sumie jakieś dwa tygodnie, bo albo Clive był zajęty, albo Jodie nie mogła, i w końcu doszło do tego, że bez zapowiedzi pojawił się pod miejscem jej pracy, przedstawiając prostą ofertę: podwózka we wskazane miejsce i seks. Na to drugie mogła się nie zgodzić, a to pierwsze zaoferowałby tak czy tak, skoro już tam był i na nią czekał, ale fajnie że jednak się zgodziła.
      Fajnie czuł się też Clive pomiędzy rozsuniętym nogami Jodie, która cholernie kręciła go każdą swoją reakcją. Tym, jak prosiła o więcej, jak kazała mu nie przestawać, jak zgrywała, że na jej aprobatę musiał pracować mocniej i dłużej, ale przegrywała w tym blefie z własnym ciałem, mając tego “pecha”, że Clive znał już całkiem nieźle to wspaniałe i szalenie seksowne ciało.
      Jodie była po prostu naturalnie zachwycająca i Clive zupełnie się z własnym zachwytem nie krył. Pracował teraz nad nią wytrwale, nie dając jej szansy na to, żeby cofnąć biodra czy się odsunąć i z całkowitą pokorą przyjmował to, jak miała jeszcze w tym wszystkim dość siły i uporu, by starać się nim kierował. Wszelkie sugestie były mile widziane, bo to Jodie znała swoje ciało i potrzeby najlepiej, a pomiędzy innymi powodami, Clive był też dzisiaj z nią po to, by je spełniać. Jej satysfakcja dawała mu ogromne zadowolenie, a to półprzytomne z rozkoszy spojrzenie, które spotykało się z jego czujnym wzrokiem, zanim ostatecznie odrzuciła głowę do tyłu i przewróciła od płynącej przez jej ciało przyjemności tymi ślicznymi oczami — kurwa, tylko go tym dodatkowo nakręcała.
      Odsunął się od niej, gdy, pewnie nawet nie do końca świadomie, podjęła kolejną próbę zaciśnięcia nóg. Nie mogła widzieć tej satysfakcji, z którą ją teraz obserwował, a gdy otworzyła oczy, zrelaksowała mięśnie i wezwała go do siebie, kolanem rozsunął znowu jej nogi i oparł się, podobnie jak wcześniej, na łóżku, pochylając się nad nią. Przez cały ten czas wciąż trzymał jej dłoń, choć uścisk odrobinę już zelżał i teraz pociągnął ją za swoją dłonią pomiędzy ich ciałami do jej ud, dotykając jej, takiej wrażliwej, mokrej i rozgrzanej, całkowicie bezwstydnie.
      — Lubisz, gdy przy tobie jestem, nie? — zasugerował ze skrajną wręcz bezczelnością, wolną dłonią odsuwając jeszcze kilka kosmyków włosów z jej twarzy, by finalnie ułożyć ją na jej ciepłym policzku. Droczył się z nią tymi słowami, nawet jeśli to chodź do mnie, które powtórzyła już po raz drugi w ciągu piętnastu minut, sugerowało, że rzeczywiście lubiła mieć go blisko, ale nie dał jej szansy od razu odpowiedzieć, bo pocałował ją mocno, wciąż pokazując dłoni, ile jeszcze przyjemności mogli wycisnąć z tego, co przed chwilą zawładnęło jej ciałem.

      don’t worry, I’ll show you exactly what makes you my favorite ;*

      Usuń
  14. Bo Jodie była… Jodie. Clive nie wyobrażał sobie, żeby miał nie zwrócić uwagi, gdy dziewczyna — kobieta — którą znał, odkąd byli głupimi dzieciakami chodzącymi do tej samej klasy w małomiasteczkowym liceum, przynosiła do łóżka, w którym się pieprzyli coś, co ją dręczyło. Nie żeby to był problem. Tak długo, jak sama w tym łóżku była, mogła tam przynosić ze sobą dosłownie wszystko, dobre i złe, każdy ciężar, każdy problem, to nie była jego sprawa, ale Clive, choć potrafił być dupkiem, to nie był bezdusznym dupkiem. Rodzice — a właściwie to matka, bo z nią spędzał większość czasu po rozwodzie — wychowali go na dobrego, grzecznego chłopca. Złote dziecko Mariesville, którym konsekwentnie był do momentu, w którym wszystko się zjebało i musiał tu wrócić, choć było to ostatnie, czego chciał w tym życiu. Dupek zrobił się z niego właściwie dopiero po Savannah, a wcześniej miał na sumieniu grzeszki takie jak umawianie się na raz z dwiema koleżankami ze szkoły czy mówienie którejś, że musi z nią zerwać, bo woli grać w piłkę, ale… Clive nigdy nie był z natury zły, paskudny czy zwyczajnie nieempatyczny. Trochę musiał się tą empatią nauczyć sterować, gdy zaczął pracować w policji, bo naiwny też nie mógł się stać ale no… Widział, gdy Jodie coś gryzło i współczuł jej nawet trochę, mimo że na pewno w dupie miała jego współczucie, kiedy dość jasne stawało się, że jej niełatwe życie byłoby odrobinę łatwiejsze, gdyby nie kręcił się w nim wciąż Wade. Gdyby nie musiała brać drugiej pracy, żeby wyrobić z rachunkami, gdyby los dał jej szansę na wyjazd z Mariesville i zostawienie tego zadupia za sobą.
    Patrzył na nią, niezależnie od tego, czy leżała pod nim, górowała nad nim, siedziała obok w samochodzie, czy po prostu stała na parkingu pod The Rusty Nail i zwyczajnie z nim rozmawiała, i myślał, że Jodie Halston zasługiwała na więcej. Pracowała na to ciężej niż on, który od losu dostawał wszystkie szanse, jakich tylko mógł zapragnąć i dostała dużo mocniej po tyłku, gdy, jak jemu, ten los postanowił coś zabrać. To nie było fair, tak zwyczajnie i po ludzku, ale Clive nie był tu od tego, by walczyć o sprawiedliwość dla Jodie. Pewnie, że gdyby pogadali, czego nie zrobią, no bo po co oni mieliby gadać, to powiedziałby jej, żeby o siebie zawalczyła, może nawet byłby w stanie pomóc, ale gdzie było napisane, że Jodie chciała jego pomocy? Że chciała od niego czegokolwiek poza tym, żeby zrobił jej dobrze, zrobił dobrze i żeby oboje mieli coś fajnego z tego ich niezobowiązującego, ale sprawnie działającego układu, który pasował im obojgu, bo przecież oboje wciąż tu byli. I wracali po więcej.
    Chcieli swoich ciał, ale nie swoich myśli, i tak długo, jak nie przekraczali tych niewidzialnych granic, których nigdy wspólnie nie wyznaczyli, a jednak oboje wiedzieli, gdzie się znajdują i jak ich nie przekraczać, to naprawdę miało szansę dalej fajnie działać. Nie byli do siebie przywiązani — no przecież, że nie. Nic konkretnego do siebie nie czuli — no bo niby skąd. I gdyby musieli to zakończyć, bo jedno by sobie kogoś znalazło, a drugie znowu by wyjechało, albo na odwrót, no to by zakończyli z łatwością — oczywiście, że tak.
    Nie łączyło ich nic poza seksem. Poza dość wspólną przeszłością. Poza tym, co czuli do siebie, kiedy byli jeszcze za głupi, zbyt młodzi, zbyt nieśmiali, żeby odważnie nazywać to po imieniu. Zupełnie nic, totalnie nic. Aha, okej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i w tym ich zupełnie niczym Jodie właśnie miała orgazm, a Clive dalej ją prowokował, uśmiechając się na to jej ciche, ale dosadne ja pierdolę, które wybrzmiało, gdy z jego inicjatywny ich dłonie wylądowały między jej nogami. Fajny mieli ten swój układ. Taki nieoczywisty.
      — Jara mnie to jak jasna cholera — przyznał teraz bez kręcenia, bo jaki sens miało twierdzenie, że nie, skoro drugi raz go już dzisiaj wezwała, drugi raz na to wezwanie odpowiedział i doskonale wiedział, że odpowie trzeci, czwarty, piąty, setny, kurwa, jeśli do tego dojdzie. Nie dojdzie, bo stówa stanowiła abstrakcyjną w kontekście jednego wieczoru liczbę, ale jeśli chodziło o Jodie, to Clive był gotów na wiele. Podobała mu się. Jarała go. Lubił ją. Czemu miał im tego odmawiać?
      Obserwował uważnie tę prowokację, na którą pokusiła się, dotykając jego ust i przez kilka sekund było po nim totalnie widać, że odrobinę się w tych jej błyszczących oczach zaplątał, ale nie dokładał też nie wiadomo jak wielkich starań, by odzyskiwać przy niej rezon. Trochę się zapominał, trochę pozwalał się sobie zapomnieć, trochę było mu z tym fajnie, miło i przyjemnie. Chciał więcej.
      Pocałował ją jeszcze, wciąż czując na swoich wargach jej smak, i przyłożył się odrobinę bardziej, gdy mocniej przycisnęła do siebie ich dłonie. Praktycznie spijał z jej ust te jęki, masując ją szybko i w wyłapanym już rytmie, i znowu się uśmiechnął, nakręcony tym, jak najpierw złapała go za szczękę, a potem zauważała na swój temat to, co było właściwie oczywiste. Czuł, co z nią robił, a ponieważ zawsze miał w sobie dużo przekory, cofnął nagle nie tylko swoją dłoń z pomiędzy jej rozchylonych ud, ale jeszcze i sam się cofnął, na jeden czy dwa kroki, na odchodne zostawiając jej mocnego klapsa w odsłonięty pośladek, wymierzonego tą samą dłonią, którą jeszcze przed chwilą ją nakręcał.
      Nie chciał jej już mówić, że akurat ona o nic błagać go nie musiała, bo wiedział, że Jodie wie.
      — Chętnie bym coś z tobą zrobił, ale ktoś tu jest taki napalony, i mówię o tobie, że zapomniał mnie rozebrać — zauważył uprzejmie i, nie chcąc też przedłużać ani drażnić rozpalonej Jodie bardziej, niż to koniecznie, zajął się swoimi spodniami oraz pozostałymi częściami garderoby. — Podaj mi z tamtej szuflady gumki — rzucił do niej jeszcze, ruchem głowy wskazując na szafkę nocną, która znajdowała się po przeciwnej stronie łóżka, nieoświetlonej przez stojącą tam drugą lampkę. — Zapal też od razu światło, chcę sobie lepiej na ciebie popatrzeć — wyzuł się przed nią ze swoich pragnień, czekając, aż poda mu jedno z chyba dwóch czy trzech rozdartych opakowań, które się tam plątały. Wiedział, że Jodie nie jest głupia i że bierze tabletki, ale nie chciał też na tym polegać, więc musieli na ten krótki moment powiedzieć sobie stop. I to nie był problem, bo przecież oboje wiedzieli, że zaraz do siebie wrócą. I będzie zajebiście.

      end badly? nah, it ends with you screaming my name ;>>>

      Usuń