
jodie halston
21/04/1996, MARIESVILLE — RODOWITA MIESZKANKA — NIEWIELKIE MIESZKANIE PO BRACIE W DOWNTOWN — BARMANKA W THE RUSTY NAIL, DORYWCZO KELNERKA W UNDER THE APPLE TREE
Ma ojca, do którego jest podobna i którego widziała kilka razy w życiu, gdy akurat przypominał sobie, że gdzieś na jakimś zadupiu ma jakąś córkę, którą ucieszy garść owocowych cukierków. Ma matkę, która ciężko pracowała, by żyło się im lepiej, ale nigdy nie potrafiła odnaleźć się w roli tej, która została porzucona przez człowieka, którego kochała, dlatego sprowadzała do domu coraz nowszych chłopaków, byleby przez chwilę nie czuć się samotną, ze wszystkimi problemami świata na głowie. Ma byłego, który nie daje jej spokoju i znajomości wśród ludzi, których nie chce znać.
Miała trzynaście lat, gdy zaczęła biegać i wreszcie odkryła coś, co dawało jej poczucie, że jest w czymś najlepsza. Piętnaście, gdy dostała swoje pierwsze, porządne buty do biegania, szesnaście, gdy wyprowadziła się z domu rodzinnego do mieszkania swojego starszego o osiem lat brata, który umarł trzy lata później i siedemnaście, gdy w swojej szczytowej formie zaczęła odważnie marzyć o stypendium sportowym i lepszym życiu. Takim, na jakie zasługiwała. Kilka miesięcy później przekonała się, że wypadki chodzą po ludziach, a żeby wygrzebać się z poważnej kontuzji trzeba mieć kasę, naprawdę bardzo dużo kasy.
Teraz już to wie; nie wie za to kiedy tak kompletnie przestała marzyć i uważać, że stać ją na coś więcej niż ścieranie mokrych stolików w barze.
______________________
Cześć.
elnattchio@gmail.com
Poniżej mogą znaleźć się treści przeznaczone dla dorosłych.
[Hej,
OdpowiedzUsuńNiezłą historię zgotowałaś Jodie. Biedna dziewczyna nie dość, że ma ojczulka będącego dla niej niemal kompletnie obcym człowiekiem (no bo serio, cukierki zamiast prawdziwej, stałej i bezwarunkowej opieki nad małym dzieckiem, mistrzostwo świata), to jeszcze ta historia z bratem. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że skoro w dobrych latach odnosiła sukcesy sportowe, kiedyś znajdzie się jakiś zainteresowany nią sponsor, który pomoże jej w leczeniu tej nieszczęsnej kontuzji. A może nie sponsor, tylko zwykły lekarz o dobrym sercu, który zrobi to dla niej w ramach woluntariatu z czystego sentymentu...
Życzę doskonałej zabawy z nową postacią, a w razie chęci, zapraszam.]
Thea, Liberty, Delio & Monti
W Mariesville wcale nie żyło się tak prosto. A Clive Bennett myślał, że to będzie proste.
OdpowiedzUsuńSavannah nie stanowiło absolutnego szczytu jego ambicji, choć tej podobno zawsze miał za mało. Lubił to miasto, jego klimat, ludzi, których tam poznał, miejsca, które tam odwiedzał, mieszkanie, które wynajmował tam z laską, o której myślał, że jest tą jedyną, a teraz już ze sobą nawet nie rozmawiali. Lubił to życie, które sobie tam ułożył, ale naiwnie sądził, że do tego Mariesville da się jakoś wrócić. I że nie będzie znowu tak ciężko, bo przecież miał tu mamę, a w Atlancie ojca. Na towarzystwo też nie mógł narzekać, bo większość znajomych ze szkoły wciąż spotykał w miejscowym spożywczaku czy w kolejce do okienka na poczcie.
Ale było, kurwa, ciężko. Głównie dlatego, że chociaż Clive traktował Savannah jak przystanek po drodze, to ze wszystkich miejsc na świecie, w których być nie chciał, wiedział, że najbardziej nie chce być tutaj. Nie po to wypieprzył stąd, gdy tylko trafiła mu się pierwsza porządna okazja, żeby teraz tkwić na tym zadupiu, gdzie nigdy nie mógł przewidzieć, z której strony nadejdzie ktoś, kto zaproponuje mu szarlotkę albo sok jabłkowy.
Była też kwestia tego, że nie po to pozwolił się dosłownie przemielić policyjnej akademii w Atlancie i nie po to tyle potem na swoje miejsce w Savannah pracował, z nadzieją na to, że później trafi mu się jeszcze coś lepszego, żeby to się tak skończyło. Teoretycznie to nie był żaden koniec, bo Clive mógł dosłownie w każdej chwili spakować manatki i wyjechać, ale praktycznie to siedział tu już od ponad roku, a czas upływał mu głównie na sprawdzaniu, czy mama nie odstawiła jakiejś kolejnej dziwnej akcji, co ostatnio zdarzało się jej względnie regularnie, oraz na pracy, piciu w The Rusty Nail po pracy, graniu w bilarda, gdy nie nie był w pracy i puszczaniu się z praktycznie każdą laską, która wpadła mu w oko i chciała tego samego.
Czuł, że chce coś zmienić, ale nie rozglądał się za pracą w wielkim mieście, wciąż odpisywał na czacie grupowym z kumplami z Savannah, tymi samymi, którzy nawet nie pytali, czy wszystko u niego okej, bo dostał kulkę w nogę, patrzył, jak jego partner wykrwawia się na jego oczach, a potem się zmienił i nikt nie potrafił zrozumieć dlaczego. Coś go dręczyło, ale obowiązkowej terapii odwalił tylko te trzy miesiące, które stanowiły absolutny warunek, by mógł dalej pracować. Im bardziej czuł, że coś wymyka mu się spod kontroli, że on tej kontroli nad sobą nie ma, tym więcej pracował, im więcej pracował, tym bardziej był zmęczony, zajechany, dojechany i nastawiony na robienie głupot od momentu, w którym zegar wskazywał, że jest już po służbie.
I dzisiejszy wieczór był taki sam jak inne. Kolejny niepotrzebny wieczór w The Rusty Nail, parę rundek bilarda i pewnie wleciałyby w to wszystko jeszcze dwa czy trzy piwa, parę mocnych drinków, jakiś kolorowy szot, zwłaszcza, że bar obsługiwała dzisiaj Jodie, a do Jodie już od jakiegoś czasu Clive coraz ładniej się uśmiechał, ale jutro znowu pracował, a dzisiaj prowadził.
Na rozległym parkingu pod barem wylądował jednak cholernie późno, zdecydowanie później niż powinien. I nie tylko on, bo to była noc z piątku na sobotę. Mnóstwo ludzi wciąż kręciło się po wnętrzu baru, w ciemnym kącie parkingu, gdzie nie działała jedna z latarnii, zgromadziła się grupka motocyklistów, jakaś parka obściskiwała się obok krzaków przy kuble ze śmieciami, ulicą przejeżdżały samochody, a Clive stał przy swoim.
Stał i czekał, choć nie mógł zakładać, że nie powinien się dzisiaj po prostu odjebać. Niczego nie mógł zakładać, a jednak kiedy z baru, tylnym wyjściem, od strony kuchni i zaplecza, wyszła Jodie, poczekał, aż będzie przechodzić obok i odezwał się wtedy:
Usuń— Ej, mała — zaczął, chociaż Jodie już kiedyś mówiła mu, żeby przestał. Zasłaniał się wtedy słabą pamięcią, choć pamiętliwy był wręcz wyjątkowo. — Potrzebujesz podwózki do domu? — zaoferował, nie mając pojęcia, czy gdzieś w okolicy nie kręcił się jej były facet, ten spierdolony dupek, przyczepiony do niej jak rzep do psiego ogona. — Albo do mojego mieszkania? — zasugerował jeszcze w przypływie głupoty, odwagi i tej pewności siebie, której od czasu do dostawał. No cóż. Najwyraźniej jego intencje nie były jedynie szlachetne. Ale chciał dobrze.
Clive
Clive, z kolei, wciąż był w fazie buntu przeciwko temu, co go spotkało i jak bardzo uważał za niesprawiedliwy fakt, że gdyby nie miał opcji powrotu na rodzinne zadupie, na które nie chciał wracać, to, szczerze powiedziawszy, nie miałby zielonego pojęcia, co ze sobą zrobić. Nie mógł wrócić od razu po postrzale i śmierci swojego partnera do pracy, bo ewidentnie nie miał wtedy równo w głowie. Teraz udawał, że ma, ale każdy kto kiedykolwiek choć odrobinę lepiej go znał, praktycznie od razu mógł zauważyć, że nie, nie ma. Był inny. Niespokojny. Słabo sypiał, szybko tracił cierpliwość, wściekał się i frustrował z byle powodu. Wybuchał, a zaraz potem zachowywał się, jak gdyby nigdy nic. Jakby nigdy się na nikogo nie wydarł, jakby właśnie nie zrzucił ze stołu wszystkiego, co na nim leżało, jakby nie pokazał środkowego palca kierowcy, który zajął mu miejsce na parkingu, chociaż obok było jeszcze dwadzieścia takich samych wolnych miejsc. Pił, imprezował, sypiał z kim popadnie, chodził do pracy i właściwie jedynym, co trzymało go w jakichkolwiek ryzach był fakt, że nie zniósłby, gdyby narobił mamie wstydu przed całym Mariesville. Jeśli w jakikolwiek sposób się jeszcze pilnował, to tylko i wyłącznie ze względu na nią. No i na to, że ojciec nie dałby mu żyć i odciąłby dopływ ekstra kasy, gdyby Clive cokolwiek odwalił.
OdpowiedzUsuńBo Clive zawsze miał łatwe życie. W dzieciństwie jego największym problemem było to, że miał alergię na jabłka, mieszkając w miejscu, gdzie jakieś jabłko czyhało na niego właściwie na każdym rogu. W młodości jedyny konflikt, w jaki był zaplątany, wynikał z tego, że przelizał się pod trybunami przy boisku szkolnym z jedną koleżanką z klasy, a druga, z którą podobno w tym samym czasie chodził, wszystko widziała. Zawsze miał wszystko czego potrzebował, absolutnie niczego mu nie brakowało i nawet kiedy nie chciał zostać lekarzem, jak ojciec, albo iść na jakieś wykurwiście trudne i skomplikowane studia, jak mama, ewentualnie usłyszał, że może robić co chce, niech tylko będzie z tym wyborem szczęśliwy.
I był. Naprawdę był. A teraz przestał być, więc szukał sobie kogoś, kto pomoże mu zapomnieć o tym, jak bardzo tego wszystkiego nie chciał. I w najśmielszych snach nie spodziewałby się, że to będzie akurat Jodie Halston.
Zawsze widział ją gdzie indziej. W Camden. W Atlancie. Gdziekolwiek, byle nie w Mariesville, bo przecież tyle razy rozmawiali o tym, że oboje nie chcą tu być. Może niekoniecznie u swojego boku, chociaż przez chwilę nawet tak, ale byli wtedy dzieciakami. Trochę się w niej podkochiwał, trochę zakochał i do ostatniej klasy w liceum było całkiem fajnie, a potem widzieli się jeszcze parę razy, gdy przyjeżdżał do domu, aż w końcu przestali widywać zupełnie. Ich drogi się rozeszły i fakt, w jak cichy i spokojny sposób to zrobiły czasem jeszcze sprawiał, że siedząc w Atlancie czy Savannah Clive myślał o Jodie więcej i dłużej niż powinien, ale wszystko kiedyś mija. I to też minęło i nie miał pojęcia, czy dlatego, że oboje tkwili razem w Mariesville, czy dlatego, że to była Jodie.
W The Rusty Nail bywałby regularnie niezależnie od tego, czy Jodie by tam pracowała, czy nie. Potrzebował czegoś do roboty w wolne wieczory, a picie, bilard, kumple, których znał od dzieciaka i którzy wciąż tu byli lub przyjeżdżali z okolic, i ładne, cycate laski — to wszystko brzmiało jak najlepsza z możliwych na tym wypizdowie opcji. Musiał jednak przyznać, że Jodie swoją obecnością za barem dodawała temu miejscu czegoś, co sprawiało, że nie zawsze pił jak popierdolony, bo nie chciał się przecież sponiewierać, jeśli zamierzał ją potem wyrywać.
Przyjemnie się też na nią — z wiadomych względów — patrzyło, a te uśmiechy, które rzekomo posyłał w jej stronę, gdy patrzyła albo nie… Cóż, do tego pewnie by się z nadmiernym entuzjazmem nie przyznawał.
UsuńSkoro już tu tkwił, to przynajmniej chciał coś z tego mieć.
I doskonale wiedział, komu już zdążył podpaść tym, że kręcił się wokół Jodie albo uśmiechał do niej, gdy płacił za kolejne piwo. Trochę go zaskoczyło, że taka… rozsądna dziewczyna jak ona umawiała się z obsesyjnym dupkiem, który najwyraźniej nie rozumiał słowa nie ani nawet spierdalaj, ale w sumie to co go to obchodziło? Nie wpychał się z butami w jej osobiste sprawy, bo ona go tam nie zapraszała, a on nie chciał się mieszać. Czasem myślał tylko, że gdyby na tego śmiecia wpadł na służbie, to mógłby wpierdolić mu mandat za tak zwaną niewinność albo nawet dla zasady i własnej satysfakcji posadzić go na jedną noc na dołku, ale nikt go o to nie prosił. Nie wtrącał się, ale nie wycofywał też, gdy widział, że Wade kręci się w The Rusty Nail albo po okolicy w tym samym czasie, w którym Jodie jest w pracy.
Uśmiechnął się teraz odruchowo, słysząc jej śmiech. Ładnie wyglądała, nawet w tym kiepskim świetle padającym z latarni, od których odbijały się ćmy i komary, i nawet po kilku godzinach intensywnej pracy.
— Nie i nie, ale chcę się przespać z tobą — odpowiedział bez kręcenia, udawania czy ukrywania swoich intencji. Wiedziała, czego chciał, a on nie widział sensu w grze w podchody, chociaż nie wjeżdżał mu na ambicję fakt, że Jodie trochę się z nim teraz droczyła. Stał przy swojej szarej Toyocie corolli po stronie miejsca pasażera i pociągnął za drzwi, uchylając je lekko, w ramach zaproszenia. Może i nie zapraszał Jodie do siebie po to, by na nią patrzeć, ale zdecydowanie było na co patrzeć. A on, poza swoimi pozostałymi zainteresowani, popatrzeć też sobie lubił.
— Zrobię ci dobrze, co ty na to? — zaproponował jeszcze wobec tego masażu, o którym nie miał pojęcia, czy rozmawiają serio, czy nie, ale był już nastawiony na to, że coś dawno się nie widzieli i właściwie to nie wiedział czemu. Czy grafiki im się nie zgrywały, czy Clive akurat ruchał co popadnie i nie miał czasu. Nie krył się też jakoś specjalnie przed Jodie z tym, jakie luźne miał do tego wszystkiego podejście. Poza tym że zdążył się dzisiaj nastawić już na nią to był też nastawiony na dobrą zabawę.
Clive
Clive sądził, że ich przyjaźń, całe to ciche podkochiwanie się, te gówniarskie zaloty, że to się rozpadło wraz z tą pierwszą pozostawioną bez odpowiedzi wiadomością, bo od początku miało tak być. Bo pochodzili z dwóch różnych światów, bo on był złotym dzieckiem wybitnych rodziców z jeszcze wybitniejszej rodziny, a ona miała przejebane i jeśli czegoś chciała, to nie miała kogo o to poprosić, tylko sama musiała o to zawalczyć. I walczyła, ale życie dopierdalało jej raz za razem, i Clive obserwował to wszystko, i mógł tylko zastanawiać się, co by zrobił, gdyby był na jej miejscu. Ale nie był. I nie musiał się tym martwić. Nigdy niczym nie musiał się martwić, dlatego zareagował takim szokiem, kiedy to samo życie, które rąbało Jodie po plecach, odkąd oboje pamiętali, postanowiło rąbnąć też jego, chociaż z Jodie już o sobie nie myśleli.
OdpowiedzUsuńI pamiętał, zawsze pamiętał, że to on jej nie odpisał, nie ona jemu.
Nie wracali od tego tematu, choć odpisywali sobie znowu od kilku miesięcy. Nowy numer Jodie, inny od tego, który miała w liceum, był zapisany w telefonie Clive’a i ona zrobiła to samo z jego numerem. Nie dzwonili do siebie, bo nie mieli po co. Wymieniali sporadyczne smsy, a te od Clive’a, jeśli już do niej przychodziły, zwykle brzmiały mniej-więcej jak chcesz się zobaczyć?, mam pół godziny przed pracą, wpadasz? albo mam wolny wieczór, a ty? Chciał czegoś, to pisał, czasem pytał, czy ona chce. I to był fajny układ, bo rzeczywiście niczego w nim nie roztrząsali, a już na pewno nie tego, że gdyby Clive wtedy nie wyjechał, to może i byłoby z nich coś więcej, a jeśli już musiał wyjeżdżać, to mógł zapytać, czy chciała jechać z nim. Ale tego nie zrobił, nigdy nic z tego nie zrobił, i był wtedy głupim dzieciakiem, któremu nigdy niczego nie brakowało i który myślał przede wszystkim o sobie. Teraz, z perspektywy czasu, podejrzewał, że trochę mógł tym wtedy Jodie skrzywdzić, ale o tym też nie wspominała. Zresztą, nie gadali za bardzo. Ich układ, ten bez nazwy, ale za to z jasnymi, choć niepisanymi warunkami, opierał się na seksie, a nie gadaniu. Nie dyskutował z tym, bo poza tym, że nie miał nic mądrego do powiedzenia, no, chyba że mieli rozmawiać o tym, jaki był wściekły, nieszczęśliwy i jakie wielkie niesprawiedliwości spotkały go w ciągu ostatniego roku, preferował po prostu ten seks. Jodie to pasowało, a przynajmniej nie słyszał, by zgłaszała jakieś zażalenia, jemu to nawet bardziej niż odpowiadało, bo przy okazji mógł do woli pakować się między nogi każdej innej chętnej laski, układ był więc co najmniej zajebisty. I chociaż teoretycznie mógł wyjechać w każdej chwili, to praktycznie miał tutaj matkę, która coraz częściej nie ogarniała, co się wokół niej dzieje. Miał też pracę, której, wbrew pozorom, wcale nie było aż tak łatwo zamienić na fajną i pełną adrenaliny posadkę w większym mieście, nie z tak spapranymi papierami, które w tej chwili miał Clive. Nie po tym, jak wszyscy wokół doskonale widzieli, że nie było z nim ani dobrze, ani okej, ani choćby w porządku. Miał ostro nasrane w głowie i nic z tym nie robił, bo wygodniej było mu albo się puszczać i imprezować, albo brać tyle nadgodzin, że nie spał po dwa dni.
Nigdzie się więc póki co nie wybierał i tkwił w Mariesville tak samo jak Jodie. Oprócz nich na tym jabłkowym zadupiu zdawał się także tkwić jej były, o którym też za bardzo nie gadali, chociaż Clive doskonale wiedział, że sam był na tyle głupi, by pójść mu wpierdolić, gdyby Jodie wystarczająco dobrze go przeleciała i zasugerowała, że jest taka potrzeba. Nie lubił obsesyjnych dupków. I może w pewnym sensie nawet chciał mu podpadać za każdym razem, gdy widywał się z Jodie, może dlatego podrywał ją na parkingu pod jej pracą, w kawiarni, w której pracowała, w barze, w którym rozlewała drinki, w spożywczaku, gdy przypadkiem wpadali na siebie przy stoisku z warzywami.
Nie miał z tym całym Wade’em żadnego kontaktu, a jednak wycierał prosto w jego ryj fakt, że seks z psem odpowiadał jego byłej na tyle, że nie był w stanie zastraszyć jej wystarczająco, żeby przestała.
UsuńJasne, że to nie było zdrowe podejście, ale Clive ostatnimi czasy robił naprawdę niewiele rzeczy, które były dla niego zdrowe.
— Zakładasz, że ja o tobie w ogóle zapominam? — zapytał, nie oczekując wcale odpowiedzi, bo Jodie miała pełne prawo właśnie tak zakładać.
Raz przecież już to zrobił i to na tyle skutecznie, że nie gadali ze sobą przez kilka lat, chociaż przecież bywał w Mariesville względnie regularnie, niezależnie od tego, czy mieszkał w Atlancie, czy w Savannah. Ale fakty były takie, że odkąd trochę mocniej wkręcił się w Jodie, w to kim była i jak zajebiście się z nią bawił, myślał o niej nawet trochę częściej niż powinen. Właściwie to nawet wydawało mu się, że inne laski wciąż ruchał dla zwykłej i prozaicznej rozrywki, ale w sumie to chuj tam z tym, co nim kierowało.
— Wiesz, że nie pożałujesz — rzucił jeszcze, taki bezczelnie pewny siebie, jak Jodie doskonale wiedziała, że potrafił być.
Zatrzasnął za nią drzwi od strony pasażera i sam poszedł wpakować się za kierownicę. W samochodzie było ciemno — jak niby miało być inaczej, skoro był środek nocy — ale gdyby Jodie obejrzała się na tylne siedzenie, dostrzegłaby, że leżał tam mundur Clive’a razem ze służbową bronią i całym rynsztunkiem, bo po pracy nie był nawet u siebie, tylko u mamy, a potem już tylko w The Rusty Nail, aż do teraz.
Droga do mieszkania Clive’a minęłaby im bez żadnych wartych uwagi wydarzeń, gdyby nie fakt, że na jednym ze skrzyżowań bez świateł, pierwszeństwo wymusił samochód, który Clive poznawał już nawet nie tylko po wyglądzie, ale i po rejestracji. Wade zapierdalał tak, że nie mógł widzieć, że Jodie siedzi obok Clive’a.
— A ten to kiedyś daje sobie siana? — zapytał, bo czasem miał wrażenie, że ten typ nigdy nie śpi, tylko albo dręczy Jodie, albo popierdala tym swoim gruchotem po miasteczku i okolicach.
Clive
Clive nigdy jednak nie sądził, że się wtedy na Jodie popisowo wypiął. Zawsze myślał — tak to również pamiętał — że ich drogi po prostu się rozeszły i chociaż takie rozmycie się znajomości, która była całkiem długa i dosyć zażyła, nastąpiło dość naturalnie. Wiedział, że Jodie się w nim podkochiwała, bo sam podkochiwał się trochę w niej, ale podkochiwał się też w laskach, które spotykał, ilekroć spędzał wakacje w Atlancie, u taty, i grał w futbol szkolnej drużynie, więc ogółem zainteresowania ze strony płci przeciwnej mu nie brakowało. I gdzieś w tym wszystkim zawsze była Jodie, którą lubił bardziej niż inne dziewczyny, i która podobała mu się bardziej niż one, ale… Tak naprawdę to do tej pory nie wiedział zbyt wiele o tym, że ją skrzywdził, ani tym bardziej jak wielka była skala tej krzywdy.
OdpowiedzUsuńNie gadali o tym, bo właściwie to odkąd spotkali się ponownie w Mariesville, a spotkali się w barze, w którym Jodie pracowała, bo Clive nawet nie wiedział, że ona wciąż tu jest i dlatego jej nie szukał, przede wszystkim się ze sobą ruchali. I to był fajny, prosty i niezobowiązujący układ, a jeśli było coś, czego Clive nie chciał obecnie tak szczególnie i wyjątkowo mocno, to właśnie zobowiązań. Jedna laska już uważała go za swojego przez ostatnie cztery lata, a na koniec tak mocno kopnęła go w tyłek, że do tej pory nie był w stu procentach pewien, co tak właściwie się stało i czy naprawdę zmienił się po wypadku i oglądaniu na własne oczy cudzej śmierci tak bardzo, że nie była w stanie już z nim być, czy to zaczęło dziać się już dużo wcześniej, tylko on niczego nie dostrzegał i myślał o tym, czy by się jej nie oświadczyć, skoro i tak ją kochał i chciał z nią być.
Jodie była kimś, kogo znał. Zmieniła się, odkąd widzieli się po raz ostatni, oboje się zmienili, ale rozpoznawał w niej tę samą dziewczynę, co kiedyś. Tę, którą lubił bardziej niż inne, która zdawała się niczego od niego nie oczekiwać, której pasowało to, że umawiali się na seks, a nie na głębokie rozmowy o życiu i wszechświecie. Podejrzewał, że nie uciekłby od niej jak oparzony, gdyby pewnego dnia zasugerowała, że oprócz pieprzenia się, mogliby jeszcze ze sobą czasem pogadać, ale zwykle gdy kończyli, to po prostu naciągała majtki na tyłek, cholernie zgrabny tyłek, tak swoją drogą i albo odwoził ją tam, gdzie potrzebowała być, albo po prostu wychodziła i szła w swoją stronę, zająć się swoim życiem, do którego Clive nie miał wstępu ani wglądu, bo nie chciał go mieć i to nie było jego miejsce. A Clive, poza tym, że był rozpuszczonym dzieciakiem i złotym dzieckiem swoich rodziców, to całkiem dobrze znał swoje miejsce. Nie miał w zwyczaju pchać się tam, gdzie nikt go wyraźnie nie zapraszał.
Zasady były jednak po to, by je łamać, a Clive miał ostatnimi czasy wystarczająco najebane w głowie, żeby robić głupoty. Póki co jednak ten cały Wade jakoś szczególnie mu nie podpadł, poza tym, że prześladował Jodie, ale ona też nieszczególnie się w obecności Clive’a na to skarżyła. Podejrzewał, że pewnie po prostu uważała, że to nie jego sprawa no i było w tym trochę racji. Trochę łapało go zmartwienie o nią, takie delikatne i nie jakieś uciążliwe, gdy sobie o istnieniu Wade’a przypominał, ale poza tym to Clive był tylko psem, z którym Jodie się ruchała, a Wade jej pojebanym byłym i balans w Mariesville pozostawał zachowany.
Balansu brakowało za to w głowie Clive’a, który nie stronił od okazji na to, by popatrzeć na cycki Jodie, a już na pewno nie wtedy, gdy całkiem chętnie prezentowała mu je od momentu, w którym wsiedli do samochodu.
Nie podejrzewał jej o to, by tymi cyckami albo tą niesamowicie przebiegłą rączką, która najpierw kręciła się tylko po jego nodze, a potem dosłownie wszędzie, gdzie jej się podobało, chciała, by Clive też wymusił na kimś pierwszeństwo, aczkolwiek im odważniejsza w tym była, tym mniej nieprawdopodobne się to stawało.
Usuń— Tylko podejrzewa? — powtórzył teraz, prowadząc jednak samochód odrobinę wolniej i ostrożniej niż przed akcją na skrzyżowaniu, bo chociaż nie było to coś, czego nie znał, to jednak się nie spodziewał i ciśnienie odrobinę mu skoczyło. Rączka Jodie też miała w tym udział. — No to debil z niego — podsumował, wzruszając ramionami, choć skoro Wade miał aż taki problem z podejrzeniami, to co by zrobił, gdyby nagle zyskał pewność, a jego dowodem byłaby obecność Jodie w fotelu pasażera obok Clive’a w momencie, w którym w piątkową noc spotkali się na skrzyżowaniu?
No chyba ktoś by tu dostał wpierdol. I chyba byłby to Clive, choć ten akurat jakoś szczególnie wpierdolu się nie bał, a wręcz odkąd mu się pojebało w głowie, to czasem wręcz go szukał.
— Jodie, ja pierdolę — odezwał się nagle, zwalniając tak, że prawie zatrzymali się na poboczu, i zarówno po jego głosie, jak i po tym, jak patrzył na Jodie, mogła poznać, że cel został osiągnięty zaskakująco szybko i już był na nią napalony. — Albo bierzesz tę rękę i chowasz te cycki, albo biorę następny zjazd i jedziemy z tym koksem, bo doskonale wiesz co ze mną robisz — postawił sprawę na tyle jasno, na ile był w stanie, biorąc pod uwagę fakt, że zamiast patrzeć jej teraz w oczy albo choćby na jej twarz, spojrzeniem odruchowo uciekał do cycków. No, kurwa, co tu dużo mówić, był mężczyzną pełnym słabości.
Clive
Clive najwyraźniej zawsze miał w sobie coś z puszczalskiej kurwy, tylko pozwolił temu lśnić dopiero, gdy życie wystarczająco mocno kopnęło go w tyłek. A tak już bardziej serio, to wszystko, co czuła Jodie, wskazywało na to, że Clive po prostu zupełnie nie zdawał sobie z sprawy, co działo się zarówno w jej głowie, jak i w jej sercu, gdy ich przyjaźń — bo przecież się wtedy przyjaźnili — rozmyła się w sposób, który wydawał mu się może nie najbardziej uczciwy na świecie, ale po prostu… naturalny. Kumplowali się w szkole, a potem szkoła się skończyła i oni też, bo Clive realizował swoje plany z pomocą kasy i wsparcia rodziców, a Jodie musiała kombinować, jak dociągnąć do następnego tygodnia.
OdpowiedzUsuńBył taki moment, już kiedy znowu spotkali się po jego powrocie do Mariesville i przespali ze sobą te dwa-trzy razy, gdy przeszło mu nawet przez myśl, że może powinien po prostu zagadać o to, co się między nimi stało. Zapytać Jodie co czuła teraz i wtedy, co o tym wszystkim myślała, pozwolić jej się najzwyczajniej w świecie wygadać, bo, tak się domyślał, mogła mieć dość dużo do powiedzenia. Ale nic z tego nie zrobił, bo po pierwsze uznał, że to nie jego sprawa, a po drugie nie na tym polegał ich układ. Dwa tygodnie później padł mu telefon i kiedy wymienił go na nowy, nie miał już w nim starego numeru Jodie ani tej wiadomości od niej, na którą nigdy nie odpisał.
I też nie do końca chciał do tego wracać. Nie chciał się za to wstydzić, a miałby powody, gdyby Jodie wygarnęła mu, jak to wyglądało z jej perspektywy. Że był z niego spoko gość, może nawet całkiem fajny facet, ale miał paskudne podejście. Że bycie złotym chłopcem Mariesville padło mu na mózg gdy był jeszcze dzieciakiem i że nie traktuje się ludzi tak, jak on potraktował ją, i że to cholernie nieuczciwe, że wciąż miał trudności z zobaczeniem w tym swojej winy. Może właśnie to by mu powiedziała. Może byłaby zła, może zawiedziona, może sfrustrowana, może rozczarowana. Może, może, może. Rzeczywiście, sporo tego może między nimi było.
A w międzyczasie nadrabianie własnych braków ładnym uśmiechem i dobrym seksem weszło już Clive’owi w krew i właściwie na tym już sobie radośnie polegał, wiedząc, że dzięki temu w znakomitej większości wszystko będzie miał wybaczone. I podobało mu się, gdy laski, z którymi się spotykał, nie wyłamywały się z tego schematu. Nie był zainteresowany relacjami trudnymi albo skomplikowany, ogółem to wchodzenie w żadne relacje go nie interesowało. Miało być prosto i przyjemnie, bez zobowiązań, bez zmartwień o wspólną przyszłość, bez tego wszystkiego, do czego dążył przez ostatnie cztery lata, a teraz od roku miał konsekwentnie w dupie i wmówił sobie, że właściwie to jeszcze nigdy nie żyło mu się tak dobrze. Im szybciej Jodie zakładała majtki i wychodziła z jego mieszkania, tym lepiej było dla nich obojga.
— W dupie. Okej — przytaknął teraz na znak, że przyjmuje wersję zdarzeń Jodie i nie planuje wciągać ją w dalsze dyskusje na temat tego, co mogło kierować jej byłym, kiedy zapieprzał jak pojebaniec po słabo oznakowanych drogach.
Coś mu podpowiadało, jakiś instynkt może, że Jodie tak do końca to nie miała tego Wade’a w dupie i że chyba dość ostro zatruwał jej życie, ale to nie była jego sprawa. Nie skarżyła mu się na to, nie wspominała o nim jeśli temat nie nawinął się tak, jak Wade przed chwilą wyskoczył na tym skrzyżowaniu. Sam Clive też miał go dosyć mocno w dupie, a już na pewno się go nie bał, bo uważał, że widział w życiu dość, żeby tacy frajerzy mieli robić na nim jakiekolwiek wrażenie. Ot, dla niego był to kolejny małomiasteczkowy szajbus jakich wiele.
Doceniłby, jasne, że by docenił, gdyby Wade odjebał się od Jodie, ale to tak raz i na zawsze, ale tak poza tym to nie miał tutaj nic do gadania.
Usuń— Ja pierdolę, pamiętam — jęknął prawie że boleśnie, ewidentnie przez te zabójczo kształtne cycki, które rzucały mu się w oczy za każdym razem, gdy zerkał w stronę Jodie.
Był na nią napalony, więc plótł co mu ślina na język przyniosła, ale gdyby się tak nad tym zastanowić, to zatrzymywanie się w okolicy, w każdej chwili mógł znowu przemknąć ten pojeb Wade wcale nie było takim rozsądnym pomysłem. Clive w obecności Jodie miał w zwyczaju wyrzucać rozsądek za okno, jednak przywróciła mu go, przypominając, co obiecywał. No, teraz to musiał się porządnie spisać.
No to chuj, jedziemy pomyślał sobie tylko i rzeczywiście pojechali dalej, a drogi nie zostało im już wiele, gdy telefon Jodie postanowił się odezwać. Olałby to, gdyby nie fakt, że na rzecz sprawdzenia wiadomości, musiała zabrać rączki z jego nóg. Szkoda.
I teraz nie zerkał już na jej cycki, a na twarz, którą w ciemnym wnętrzu rozświetlał ekran jej telefonu. Nie wyglądała na zadowoloną z tego, co tam widziała. Wręcz przeciwnie — Clive powiedziałby więc, że wyglądała na równie wkurwioną, co i zniesmaczoną tym, co widziała. Zatrzymali się jednak w końcu pod budynkiem, w którym na drugim piętrze mieściło się dobrze już znane Jodie mieszkanie Clive’a.
— Wszystko okej? — zapytał jeszcze, patrząc na ten telefon, który wciąż trzymała w dłoni. Widział z tej odległości jakieś smsy, które były krótkie i dosadne, i wciąż przychodziły. Jeden po drugim.
To wciąż nie była jego sprawa, ale nie mógł nie zapytać.
good thing I don’t mind a little trouble
Sam z siebie Clive nigdy nie nazwałby tego, co robili z Jodie łączeniem się w bólu, ale gdy się tak nad tym głębiej zastanowić, to w sumie co oni innego robili? On nie chciał tu być, ona chyba jeszcze bardziej. On uważał, że życie potraktowało go niesprawiedliwie, ją traktowało tak właściwie od zawsze. W jego głowie panował straszny syf, a jej myślom również było niebezpiecznie blisko do bałaganu, którego lekko już nie ogarniała, więc wspólnie powtarzali sobie jebać to i tyle w tym wszystkim dobrego, że udało im się odkryć, że mają wspólne zainteresowania i ten układ, który mieli, wcale nie był nieuczciwy — wiedzieli, na co się godzą, a Clive strasznie mocno nie chciał wracać do tego, jak paskudnie potraktował kiedyś Jodie. Nie był z tego dumny, a jego duma też okrutnie ucierpiała na tym wszystkim, co sprowadziło go z powrotem do Mariesville i usadziło na tyłku tak mocno, brutalnie i skutecznie, że właściwie nigdy by się nie spodziewał, że właśnie w takim położeniu wygląda, podczas gdy rok temu może nie o tej samej porze, ale o podobnej, miał zaplanowaną całkiem fajną przyszłość. Najbliższą w Savannah, a potem miało się zobaczyć, ale teraz Clive mierzył się z tym ciężkim i przytłaczającym poczuciem, że już nie zobaczy, bo tamto życie, które miał przestało istnieć i po prostu nie wróci. Mógł ułożyć sobie nowe, jasne, że mógł. I nie próbował.
OdpowiedzUsuńZamiast tego zafiksował się na prostych przyjemnościach, takich jak seks, picie i imprezy, w które rzucał się, gdy robota była odwalona, a obowiązki, które miał wobec innych, choćby wobec swojej matki, spełnione. I w ten sposób Clive mógł się zarówno wyżyć i poczuć, że ma wszystko pod kontrolą, bo sąsiadki Ruth Bennett zachwycały się, jaki z niego dobry, miły i uczynny chłopiec, chociaż na karku miał już trzydziestkę i z dnia na dzień coraz bardziej próbował do końca się skurwić, sponiewierać i stoczyć.
I było mu z tym, kurwa, dobrze, a przynajmniej tak sobie wmawiał, bo niczego innego nie miał, więc jak mogłoby być mu źle? Wszystko co miał zostało w Savannah i Clive kompletnie nie był z tym faktem pogodzony, ale udawał, że jest, bo jak niby miałby się do tego przyznać? Było mu też dobrze z Jodie, z tym układem, który mieli, z tym, jaka była niepretensjonalna, jak nie wymagała od niego tłumaczeń, jak nie oczekiwała, że będzie przy niej taki sam, jakim go pamiętała. Życzył jej dobrze i gdyby miała nagle kogoś poznać, poinformować go, że ten układ już nie będzie dłużej obowiązywał i że fajnie było, ale się skończyło, to oczywiście, że by się z tym pogodził, ale… lubił ją bardziej. Nie miał pojęcia, co na to wpływało, czy miała fajniejsze cycki, niż inne laski (miała naprawdę fajne cycki), czy podobało mu się, jak właściwie nigdy nie pyskowała tylko co najwyżej trochę się droczyła, a potem i tak robiła to, czego chciał, czy po prostu najlepiej czuł się tym, co już znał, z nią, bo wiedziała, kim kiedyś był i kim był teraz, i znała obie wersje, ale nie porównywała ich, nie mówiła mu, że jest pojebany, że się zmienił i że trzeba się rozstać, bo ona go nie poznaje.
Pierdoliło mu się w głowie od tego wszystkiego, co usłyszał jeszcze w Savannah, a z Jodie prawie nie gadali, tylko pierdolili sobie jakieś zaczepne głupotki, a potem się pieprzyli, i było fajnie. Ona była fajna, ale tego już jej nie mówił.
Clive widział, że akcja, którą właśnie odwalał Wade miała wpływ na Jodie i nie była jej tak obojętna, jak mógłby świadczyć ten beztroski ton, na który się zdobywała, i uśmiech, który coś uparcie nie sięgał jej oczu, w których wciąż odbijał się jasny ekran telefonu. Ale to nie była jego sprawa, a Jodie ewidentnie nawet nie chciała robić z tego jego sprawy, i w sumie to sam nie wiedział, czemu w ogóle zapytał, czy wszystko okej.
UsuńCo by to zmieniło, gdyby nie było? Jodie i tak wsiadła do jego samochodu w celu, który oboje znali, a to, czy ona była dla Wade’a kurwą, czy może Clive był jeszcze większą kurwą tak jakby nie zmieniało dosłownie niczego. Może tylko Clive pomyślał sobie, że to strasznie pojebane, że Jodie wylądowała z taką niedomytą szują, jak ten gość, który najwyraźniej nie rozumiał, jak działają rozstania i zrywanie z kimś, ale czy Clive rozumiał? No niby tak, bo jak usłyszał, że już nie jest taki jak kiedyś, że to nie to samo i że nie mogą być razem, to poszedł puszczać się po drugiej stronie stanu, ale gdyby miał się komuś zwierzać, a nie zwierzał się nikomu, to musiałby przyznać, że jest mu przykro. Czy Wade’owi było przykro? Może. Ale tak na pewno to był ostro popierdolony.
— To co zawsze — odpowiedział więc teraz, wyjmując kluczyki se stacyjki.
Gdy wysiedli z samochodu, musiał jeszcze w świetle parkingowej latarnii sięgnąć na tylne siedzenie, żeby zabrać stamtąd swój pomięty mundur i służbową broń. Może nic by się nie stało, gdyby została na jedną noc w samochodzie, ale gdyby akurat tej nocy ktoś postanowił włamać mu się to samochodu, to nie miał pojęcia, jak wytłumaczyłby się z tego przed szeryfem. Pewnie nijak, dostałby kopa w dupę i nara.
Mieli nie przynudzać, więc sprawnie i bez pogaduszek przeszli do środka budynku i po klatce schodowej na drugie piętro. Clive wpuścił Jodie przodem, a ona już wiedziała, gdzie jest włącznik światła i mogła czuć się dosłownie jak u siebie. Bywała tu na tyle często, by się tak czuć, a też niespecjalnie cokolwiek się tutaj zmieniało. Mieszkanie było standardowo ogarnięte, bo Clive głównie tu sypiał i przyprowadzał laski, które chciał przeruchać. Od drzwi wchodziło się prosto do niewielkiego przedpokoju, na lewo była łazienka, dalej aneks kuchenny, na prawo drzwi do sypialni, i salon z wyjściem na balkon, a który Clive wychodził jedynie na fajkę, ale palił rzadko i zwykle, gdy był wkurwiony. W salonie na kanapie wylądował też jego mundur razem z zabezpieczoną bronią, a sam Clive znalazł się w kuchni, gdzie w lodówce poza whiskey, którą zwykle pił, miał też piwo i jakieś słodkie alkohole do drinków i wczorajszy obiad, który dostał od mamy, a poza tym niewiele więcej.
— Masz. Coś słodkiego — powiedział teraz, przesuwając po blacie kuchennej szafki szklankę, w której wylądowało kilka kostek lodu i sporo smakowej wódki, chyba brzoskwiniowej, choć Clive złapał pierwsze, co miał pod ręką. Skoro Wade lubił jej słodzić to on też mógł, na swój sposób. Żeby jednak Jodie nie czuła się dyskryminowana, Clive nalał sobie tego samego. I wypił od razu, a potem od nowa napełnił swoją szklankę. Jebać to.
bring it on
Ale w czym Jodie była gorsza od innych? Od Clive’a? W tym, że życie nie podtykało jej pod nos wszystkiego, czego tylko chciała i to jeszcze na złotej tacy? Że każda okazja, każda szansa na coś lepszego nie wpadała prosto w jej ręce, tylko jeśli pragnęła, to musiała o to walczyć, ale w pewnym momencie zarobiła kopniaka w tyłek tak silnego, że nie miała siły, by dłużej się z tym przepychać? To nie znaczyło przecież, że była gorsza. Miała przejebane, ale z każdym przejebaniem da się coś zrobić. I może brzmiało to dziwnie, gdy taką myślą kierował się choćby Clive, ale on siedział w tym Mariesville, bo chwilowo, jak Jodie, nie miał siły ani pomysłu na to, co dalej, ale nie do końca wierzył, że utknie tu na zawsze. Gdy dotarło do niego, że musi sprzątnąć się z Savannah i jednak Mariesville, ze względu na mamę oraz bliskość tego, co znał, okazało się niestety najlepszym możliwym wyborem, to już wtedy powtarzał sobie, że to tylko chwilowe. Że to stan przejściowy, miejsce na przesiedzenie tego gorszego czasu, tej głupoty, która wpadła mu do głowy, tego, że skoro czuł się zraniony, zdradzony i cholernie nieuczciwie potraktowany przez ludzi, których nazywał swoimi przyjaciółmi. To nie będzie trwało wiecznie i dla Jodie też nie musiało, i powiedziałby jej o tym, gdyby kiedyś pogadali, ale oni nie gadali,
OdpowiedzUsuńClive miał również swoje sumienie i swoją odpowiedzialność, więc Jodie absolutnie nie musiała kierować swoich myśli w kierunku, w którym to ona ciągnęła go na dno. Zanim się spotkali — wtedy, przypadkiem, po latach — był już przecież w Mariesville od dłuższego czasu, który wciąż można było liczyć w tygodniach, ale równie dobrze to i w miesiącach. I robił dokładnie to samo, co teraz, tylko z innymi laskami, no i do żadnej nie przyzwyczaił się tak, jak szybko przywykł do Jodie. I, prawdę mówiąc, Jodie stanowiła też obecnie jeden z najprzyjemniejszych elementów jego rzeczywistości. Była ładna, śliczna wręcz, przyjemnie się na nią patrzyło, jeszcze lepiej sprawdzała się w łóżku. Niczego od niego nie wymagała, niczego nie oczekiwała, bo nie na to się umawiali. Ufał jej nawet na swój sposób, w jakiś pojebany sposób czuł się przy niej i dobrze, i bezpiecznie, bo to, jaki był pojebany i jak miał narąbane w głowie właśnie przy niej wydawało się najbardziej bezpieczne. Mieli coś fajnego i Clive obecnie był w miejscu, w którym chciał to ciągnąć tak długo, jak będzie to możliwe. Dopóki któreś z nich stąd nie ucieknie, najprawdopodobniej, albo sobie kogoś nie znajdzie.
Bo na koniec każdego dnia Clive też trzymał kciuki za Jodie. Fajna z niej była dziewczyna, zajebista kobieta, tylko najwyraźniej pogubiona tak samo jak on, i jasne, nieźle, że na siebie wpadli, że okazało się, że się tym pogubieniu i ogólnym pojebaniu mogą wspierać, ale znał ją przecież kiedyś. Znał ją też teraz, może nie tak dobrze jak kiedyś, może praktycznie w ogóle w porównaniu z kiedyś, jednak pewne rzeczy się nie zmieniały, a Jodie zasługiwała na więcej niż upychanie się tym, że chciał jej taki pajac jak on, ale chciał jej tylko, kiedy miała mu coś do zaoferowania. Ten układ był uczciwy, gdy chodziło o uciszanie myśli o tym, jak bardzo oboje tu utknęli i jak bardzo czuli się z tym nieszczęśliwi, ale nie był uczciwy wobec tego, że Jodie zasługiwała na więcej.
Clive nie znał Wade’a wystarczająco dobrze, żeby domyślać się, co mogła widzieć w nim Jodie. Kojarzył twarz — a raczej parszywą mordę, choć Wade wcale nie wyglądał źle — i na tym by się kończyło. Przebywając w towarzystwie Jodie dostrzegał te nadmierne telefony i smsy, które docierały do niej w ilościach wręcz hurtowych, co było o tyle dziwne, że Clive wiedział na pewno, że nie są już razem. Nie chciałby się pieprzyć regularnie z laską, która kogoś miała, więc w tych kwestiach akurat lubił mieć pewność. Wiedział też, że Wade nie zajmował się do końca legalnymi biznesami, w które, całe szczęście, najwyraźniej nigdy nie zdołał wciągnąć Jodie, bo jeszcze tego by jej brakowało. No i rozbijał się tym swoim gruchotem jak wariat po mieście, ale na Clive’a jak na złość trafiał, gdy ten był już po służbie, więc w sumie gówno mógł mu zrobić nawet, gdy prawie powodował na skrzyżowaniu wypadek.
UsuńTo, czy było okej, czy nie było nie zmieniało więc między Clive’em i Jodie totalnie niczego, ale Clive, tak jak lubił i preferował zgrywać obojętnego, nigdy nie potrafił mieć jednak do końca wyjebane. Czasem nachodziło go więc, by zapytać, czy jest okej, ale zwykle satysfakcjonowały go najkrótsze nawet kłamstwa i nie drążył wtedy tematu. Gdyby Jodie chciała, to powiedziałaby coś więcej. A skoro nie chciała, to on nie był odpowiedzialny za to, by wpychać się z butami tam, gdzie nikt go nie zapraszał.
— Dla ciebie zawsze coś mam — rzucił więc teraz z zaczepnym uśmiechem, dopijając swoją drugą szklankę wódki i patrząc, jak Jodie bierze się za całą butelkę. A niech bierze, nie zamierzał jej żałować. Clive Lubił się napić przed tym bezmyślnym ruchaniem, niezależnie czy z nim, czy z kimkolwiek innym. Robił to, żeby wyluzować, żeby lepiej się poczuć i żeby nie myśleć o tym, jaki był w tym wszystkim pojebany. Sumienie mniej go dręczyło, gdy uciszał je alkohol.
Odetchnął z cichym, ale wyraźnym łał, które wyrwało mu się, gdy Jodie zdjęła ten wydekoltowany top i teraz ostatnim, co dzieliło jego i jej cycki, był ten koronkowy biustonosz oraz odległość, która wytworzyła się między nimi, gdy Jodie szła w stronę sypialni, a on tak się na nią zagapił, że z wrażenia został w tyle. Mogła się tak przed nim rozbierać tysiące razy, a za każdym wrażenie było tak samo silne.
Nie musiała powtarzać mu dwa razy. Nie tylko za nią poszedł, ale jeszcze się do niej dorwał i zanim mogła rzeczywiście dotrzeć do tych prowadzących do sypialni drzwi, które pozostawały szeroko otwarte, zatrzymał ją w pół kroku i jedna z jego dłoni wylądowała na jej biodrze, a druga na policzku, ale to nie był jakiś szczególnie czuły gest. Ot, łatwiej mu było w ten sposób panować nad sytuacją, łatwiej pchnąć Jodie plecami na ścianę i wpić się w jej usta, które smakowały tą słodką wódka, której butelkę wciąż mocno ściskała.
Z innymi laskami się nie całował. Inne laski były od szybkich numerków, od rozkładania nóg i nadstawiania innych części ciała. Jodie była inna więc z Jodie było inaczej.
— Zajebiście — skomentował, od jej twarzy rzucając wzrokiem na te szalenie kuszące cycki, ale czas ich dzisiaj nie gonił. Mógł poczekać, zwłaszcza, że coś jej już dzisiaj obiecał, tylko pod tą ścianą jeszcze było mu względnie dobrze, więc kradł tego czasu więcej, znowu smakując ust Jodie.
careful, that sounds like a promise ;>>
Clive nie wiedział o Jodie dużo, nie teraz, gdy od tylu lat nie był już częścią jej życia, ale czasem robiła wrażenie, jakby już dawno spisała samą siebie na straty. I nie powinien się tym interesować właśnie dlatego, że w tym jej życiu już od dawna nie uczestniczył, ale na koniec każdego dnia, i to niezależnie od tego, jak bardzo miał napierdolone we łbie, odkąd wrócił z Savannah, nie potrafił być taki totalnie obojętny. Traktował kobiety przedmiotowo, szukał guza, we wszystko miał mniej-więcej po równo wyjebane i jedynym, co trzymało go jeszcze w ryzach był fakt, że nigdy nie chciałby narobić własnej matce wstydu, ale Clive miał też miękkie serce. Cholernie miękkie, co pozwoliło mu chociażby przez kilka miesięcy, jeśli nie dłużej, być oszukiwanym przez dziewczynę, z którą chciał ułożyć sobie życie, ale to już szczegół. Mariesville nie było miejscem, w którym Jodie zostanie już na zawsze. Nie mogło być, bo niby jak? Serio planowała tu siedzieć do usranej śmierci, nie rzucić pewnego dnia tym wszystkim w cholerę i nie zmienić czegoś? Samą siebie w ten sposób karała, narzucając sobie ten brak perspektyw i ambicji. To zadupie na nią nie zasługiwało i choć Clive korzystał obecnie z faktu, że wciąż tu była, to patrzył na nią i myślał, że ona zasługuje na więcej.
OdpowiedzUsuńGdyby o tym pogadali, nie pozwoliłby jej mieć tego w dupie. I samej siebie też nie.
To też nie było tak, że parę razy już nie wpadł mu do głowy pomysł, żeby zagadać. Bo jasne, nie miał problemu, żeby zachwycać się jej cyckami czy ciałem, pochwalić ją za to, jaką grzeczną dziewczynką była w łóżku albo wspomnieć podjaranym głosem, że wszystko, co z nim robiła, było naprawdę zajebiste, ale jakoś nie potrafił się przełamać, żeby zapytać, co u niej. No tak, rzucił jeszcze nie dawno w aucie tym pytaniem, czy wszystko okej, ale upchał się też pierwszą odpowiedzią, jaką mu rzuciła i przyjął ją, w pełni świadomy, że nie, kurwa, nie jest okej. Jakiś pojeb się na nią uwziął i zapierdalała na dwa etaty w barze i kawiarni, żeby to wszystko ogarnąć, a potem, jak znał życie, pewnie i tak na wszystko brakowało, bo jego własne życie też nie byłoby takie zajebiście beztroskie i kolorowe, gdyby nie kasa od ojca.
No, przejebane. Clive nie miał pojęcia, jak to wszystko ugryźć, żeby nie zepsuć tego, co już mieli, a co przecież tak szalenie mu odpowiadało. Więc zwykle jeśli coś gryzł, to Jodie — czasem mu się zdarzyło zostawić na jej skórze jakiś wyraźniejszy ślad, choć zwykle starał się uważać, bo to było trochę jak ogłaszanie całemu światu, że coś ich łączy, a przecież to był tylko seks. Nie chciał się tego pozbywać, nie teraz. Bo, podobnie jak Jodie, nie szukał miłości. Miał, do kurwy nędzy, złamane serce, a jakaś jego część wciąż nie pogodziła się z tym, co stało się w Savannah i co wciąż się tam działo, za jego plecami, pod jego nieobecność, ze świadomością, że on o to nie zawalczy i nie wróci bez zaproszenia, bo nie miał po co. Bolało go to więc siedział cicho i pieprzył się z Jodie, jeśli ich grafiki i chęci zgrały się w odpowiednim momencie. Tak było lepiej. Łatwiej.
Tylko czasem jeszcze, naprawdę bardzo rzadko i za każdym razem krótko, dosłownie przez moment, Clive myślał też o tym, że może powinien coś powiedzieć, powinien o coś zapytać, bo kiedyś będzie żałował, że nigdy niczego nie powiedział i nigdy o nic nie zapytał.
Próbował o tym nie myśleć, zwłaszcza teraz.
I jeśli chciał teraz o tym nie myśleć, to musiał myśleć o czymś innym, a zadanie to okazało się banalnie proste, bo skupienie się w całości na tym, jak Jodie go całowała, jak smakowały jej usta, jaki zapach miała jej skóra i jak jej ramiona przyjemnie ciążą na jego karku było banalnie wręcz proste. Clive ogółem wyznawał zasadę, że jeśli coś ma robić, to zrobi to porządnie, więc nawet w takie schadzki się angażował, chociaż wiadomo — przy Jodie przychodziło mu to łatwiej niż z tymi laskami, z którymi zwykle najpierw kręcił się po barze, w którym pracowała, a dopiero potem gdzieś zabierał.
UsuńFaworyzował Jodie, to jasne, i podobało mu się, że ona tę jawną faworyzacje dostrzegała, ale jej nie komentowała. Była, to z niej korzystała, i prawidłowo. Clive też lubił czasem poczuć, że z nią dogaduje się po prostu lepiej, łatwiej, bez słów. Seks z Jodie stanowił obecnie najmniej skomplikowany element jego życia i czasem miał wrażenie, że właśnie przez to lgnie do niej jak ćma do światła. Tylko nie musiał bezmyślnie rozbijać się o klosz lampy, i to było kolejne zajebiste uczucie, którego nie powtarzał z innymi laskami.
Westchnął teraz, odrobinę jakby zawiedziony, gdy najpierw Jodie pozwoliła mu się rozkręcić i zachłannie pocałować, i potem na ten pocałunek odpowiedziała, a teraz odciągnęła go od siebie i kazała składać pełne zdania, udzielać jakichś odpowiedzi, jak gdyby on miał do tego teraz, kurwa, głowę. No nie. Przed oczami miał przede wszystkim jej oczy i jeszcze te cycki, które konsekwentnie przyciągały jego wzrok.
Szybko odzyskał jednak rezon i, czując, jak wargi Jodie łaskoczą jego szyję, zebrał się wreszcie w sobie, by coś powiedzieć.
— Sprawić, żebyś dzisiaj krzyczała — odpowiedział bez cienia wstydu, bo wstyd nie był też czymś, co Clive Bennett znał, a na pewno nie przy Jodie, która widziała już wszystko, dotykała go wszędzie i niejedno też z jego ust słyszała. I vice versa.
Podzieliwszy się swoimi planami na resztę wieczoru, cofnął dłonie z biodra i policzka Jodie, a potem wyswobodził się też, niby totalnie obojętnie, spod jej dłoni.
— Chodź — uśmiechnął się do niej w ten swój zawadiacki sposób i, spojrzawszy na butelkę z wódką, na której wciąż zaciskała palce, ruchem głowy dał jej znać, żeby zostawiła ją tutaj. Nie potrzebowali przecież pić, żeby ze sobą być, a te dwa drinki były dosłownie tylko po to, żeby się odrobinę rozruszać.
I skoro kazał jej za sobą iść, to wszedł do sypialni, gdzie zapalił jedną z lampek przy łóżku. Zatrzymał się, wyprostował i zdjął swój ciemnoszary t-shirt, który rzucił na podłogę, niezbyt mając w planach przejmowanie się dzisiaj porządkiem.
— Siadaj. Tylko bez tych dżinsów — rzucił do Jodie, patrząc najpierw na nią, a potem na łóżko, a gdy to mówił, to rozpinał jeszcze swój pasek od spodni, żeby potem mieli szybciej i wygodniej. Swoimi musiała zająć się sama, ale wierzył, że podoła temu zadaniu.
I czekał jeszcze, czy Jodie go posłucha, czy usiądzie, czy pozwoli, żeby zrobił jej dzisiaj tak dobrze, jak planował i obiecał. Miała wybór, a on wobec niej był wyjątkowo cierpliwy.
you'll keep that promise later, now let me keep mine ;>>>
Clive nigdy nie uważał Jodie za gorszą od siebie. Jasne, że łatwo było mu nie uważać, bo sam nie doświadczył od własnego życia i wszystkich wokół siebie takiego festiwalu gnojenia, duszenia ambicji, rzucania kłód pod nogi i podcinania skrzydeł, ale naprawdę nie było sekundy, w której kiedykolwiek na nią spojrzał i pomyślał, że są lepsi i gorsi. Nie żył w bańce — wiedział, że te podziały istnieją i że Mariesville nie było od nich wolne, a wręcz błyszczało lśniącą zaściankowością. Wystarczyło przejechać się ulicami miasteczka, ale wszystkimi, a nie tylko tymi, które wiodły przez Applewood Grove czy Orchard Heights. Mentalność mieszkańców też pozostawiała wiele do życie, a Clive ścierał się z nią nawet we własnym domu rodzinnym, bo jego matka, choć tak w esencji dobra kobieta czasem zapominała kryć się z tym, jaka dumna była z tego, że choć zaliczyła wiele lat temu rozwód, to prestiżu związanego z tym, że po byłym mężu nazywała się Bennett, a w młodości Thompson nikt nie mógł jej odebrać (choć Clive nigdy nie był pewien, ile to miało tak naprawdę wspólnego z tymi Thompsonami).
OdpowiedzUsuńClive uważał za to, że Jodie miała przejebane i niczym nie zawiniła, by tak właśnie mieć, ale jednocześnie nigdzie nie było napisane, że musi mieć już tak zawsze. Nie był jednak przecież odpowiednią osobą, by budzić w niej ponownie tę dawno już zgaszone ambicje albo do czegokolwiek motywować — to nie była jego rola. Wade mógłby to zrobić, bo długo był przecież jej facetem, a nie wchodziło się w związek po to, żeby być tylko i wyłącznie ciągniętym w dół, ale ten parszywy zasraniec miał już pewnie biały proszek zamiast mózgu.
To było strasznie trudne i skomplikowane, a nie powinno nawet Clive’a obchodzić, więc powtarzał sobie, że go nie obchodzi za każdym razem, gdy o tym myślał.
Jodie też nie była odpowiedzialna za jego złamane serce ani tym bardziej za ratowanie ich obojga czymkolwiek. Seks nie był po to, żeby się nawzajem ratowali. Clive traktował to bardziej jako rozrywkę, a że miał z tego i zajęcie, i przyjemność, to już inna sprawa. Oczywiście, że Jodie nie była dla niego tylko fajnym tyłkiem i zajebistymi cyckami, bo gdyby była, to nie czekałby na nią po pracy ani nie pisałby smsów o treści chcesz się ruchać??? (koniecznie z trzema pytajnikami). Po prostu szukałby innych lasek, no i czasem szukał, ale zwykle kończyło się tak, że szukał sobie po prostu innego zajęcia, bo jeśli był nastawiony na Jodie, to to miała być Jodie i mógł nawet poczekać, o ile tylko wiedział, że ma na co i na kogo.
Zapominał przy niej i czuł się przy niej zajebiście, i to mu wystarczało. Nic więcej nie musiała robić i niczego więcej od niej nie oczekiwał.
Gdyby rozmawiali, też by jej to powiedział, ale nie rozmawiali i może tak było nawet lepiej. Nie plątali się dzięki temu w niepotrzebne emocje, nie mieli pojęcia, jak bardzo tak naprawdę się zmienili, odkąd byli dzieciakami. Trzymali się tylko i wyłącznie tego, że seks był fajny i że im wychodził, że nawet ten pierwszy raz nie był niezręczny, tylko po prostu od razu kliknęli i choć nie interesowało ich nic stałego, choć cechowała ich nieregularność i praktyczny brak kontaktu poza tymi smsami o ruchani, to naprawdę fajnie razem działali. Mogliby się nawet pokusić o stwierdzenie, że w pewnym sensie do siebie pasują, ale chyba nie chcieli brnąć w to aż tak daleko.
Może kiedyś. Może nigdy.
Teraz pozwalali sobie na to, co siedziało w nich za każdym razem, gdy się widzieli. I za każdym razem, już od dłuższego czasu, wychodziły z nich te niewinne czułostki, jak dłoń na policzku, jak dłuższe spojrzenie w oczy, jak uśmiech, który cisnął się na usta przy coraz dłuższych pocałunkach. Clive to lubił, a ponieważ Jodie na swój sposób i pod pewnymi względami ufał, to pozwalał na te czułostki sobie i jej, a bezmyślne, zwierzęce pieprzenie zostawiał na gorsze dni, kiedy właściwie jedyne, co go interesowało to się napierdolić i przelecieć jakąś laskę bez większych ceregieli, najlepiej to w jakimś hotelu albo jej mieszkaniu, żeby nie sprowadzać do siebie kogoś, kogo ponownie wiedział, że nie będzie chciał już widzieć. Do Jodie przychodził tylko, gdy miał lepszy dzień, bo nie chciał, żeby widziała go, gdy miał te złe, fatalne i beznadziejne.
Usuń— Wobec ciebie? — rzucił jeszcze totalnie retorycznym pytaniem, gdy Jodie skomentowała, jak ambitne wydawały się jego plany. Jemu wobec niej wydawały się raczej dość standardowe, ale no cóż, te zajebiste cycki i ta śliczna buzia jakoś motywowały go, żeby starać się bardziej. — Tylko takie — dokończył.
Clive lubił rozbierać Jodie tak samo, jak ona jego, jednak dzisiaj nie chciało mu się najzwyczajniej w świecie poświęcać temu etapowi nadmiernej uwagi. Był na nią najarany odkąd zaczęła obmacywać go w samochodzie i chociaż po wejściu do jego mieszkania dość szybko przeszli do akcji to wciąż patrząc na nią, dotykając jej czuł po prostu, że chce więcej. Tutaj, teraz, zaraz. Znał już to uczucie niecierpliwości, które w nim wywoływała i musiał przyznać, że w ten konkretny sposób znał je tylko przy niej.
Pokiwał głową, gdy Jodie zapytała o dżinsy, a potem z przyjemnością obserwował jej zgrabny tyłek w kurewsko skąpych majtkach. Pasek od jego spodni wylądował na podłodze, a klamra brzęknęła cicho.
— Nie, wszystko jest zajebiście — odpowiedział na jej pytanie o jego życzenia, opierając się jednym kolanem na łóżku pomiędzy nogami Jodie. Materac ugiął się pod jego ciężarem, a potem zrobił to ponownie, gdy Clive wsparł się na nim dłonią, pochylając się nad nią, a drugą znowu sięgnął do jej policzka i znowu ujął go, przysuwając jej twarz do siebie, gdy całował jej usta.
To były zaskakująco czułe, niespieszne jak na stosunkowo późną już godzinę pocałunki. Od ust Jodie Clive przeszedł jednak po chwili do linii jej żuchwy, a potem prosto na szyję, na której starał się jednak nie zostawiać niepotrzebnych śladów, bo Jodie nie będzie chodzić w szaliku, a świr taki jak Wade na pewno nie potrzebował wiele, żeby się odpalić. Jasne, że Clive’a kusiło. Kusiło go w cholerę, ale rozsądek kazał się opanować.
Uciekł więc i z tej szyi, na jej dekolt, na te zajebiste cycki, w uwolnieniu których z koronkowego biustonosza musiała mu odrobinę pomóc, ale przecież doskonale wiedziała, że jej to wynagrodzi. Im niżej przesuwał się po jej ciele, wzdłuż którego przesuwał teraz dłońmi w miarę tego, jak cofał się z łóżka, by finalnie uklęknąć na podłodze, tym częściej unosił spojrzenie na Jodie, sprawdzając, czy ona też go obserwuje i, przede wszystkim, czy jej się to podoba.
— Ja pierdolę, jak ty mnie jarasz — pozwolił sobie na niewybredny, okraszony głębokim i pełnym zachwytu westchnieniem komentarz, po którym wszystko, co Jodie musiała zrobić, to unieść lekko biodra, bo wspólnymi siłami musieli również pozbyć się jej majtek. Ale i to zostało wynagrodzone, gdy majtki wylądowały na podłodze, a usta Clive’a po wewnętrznej stronie jej ud.
then I’d better not keep you waiting ;**
Clive był strasznie pogubiony i ilekroć coś odjebał, przespał się z kimś, kogo imienia nie znał, narąbał w towarzystwie tak, że nie pamiętał, jak wrócił do swojego mieszkania, albo spóźnił do roboty, bo pokonał go morderczy kac, to za każdym z tych razów myślał, że dalej się nie stoczy. Że są pewne granice, których on nie przekracza, bo wciąż ma w sobie coś z tego złotego chłopca i nie musi upadlać się bardziej, niż własne życie już go upodliło. A jednak brnął w to dalej i głębiej. Domyślał się, że jego matka wie — nie komentowała zbytnio jego wyborów, już nie, bo miała w sobie tyle empatii i rozsądku, by zrozumieć, że to, co stało się w Savannah okrutnie go sponiewierało i trudno powiedzieć, bo było dla Clive’a gorsze: to, że patrzył, jak umiera człowiek, któremu ufa i na którym może polegać, czy to, że miesiąc później jego wieloletni związek stracił prawo bytu, a jakiekolwiek uczucia zostały tylko po jego stronie.
OdpowiedzUsuńNie domyślał się za to, i to tak zupełnie, ile wiedzieć może Jodie. Czego ona może się domyślać, co po nim widać, ile była w stanie usłyszeć o nim w miasteczku, a ile samej udawało się jej wywnioskować po tych stosunkowo krótkich chwilach, które ze sobą spędzali. Bo generalnie to Clive starał się sprawiać wrażenie, jakby miał wyjebane we wszystko i wszystkich, no, może poza Jodie i własną matką właśnie, bo Jodie zdecydowanie faworyzował, a mama… Mama była mamą, a ich relacja zawsze była bliska. Teraz na przykład Clive wmawiał sobie, że pozostawała właściwie jedynym, co wciąż trzymało go w Mariesville. Ignorował za to fakt, że póki konsekwentnie nie potrafił znaleźć sobie roboty nigdzie indziej, że brakowało mu motywacji, a poczucie własnego upadku zagłuszał kolejną butelką piwa.
Z każdego przejebania da się wyjść, ale Clive nie miał pojęcia, jak wyjść ze swojego. Nie miał też w sumie dla kogo tego robić, bo mama lubiła, gdy był tu, na miejscu, a staranie się dla samego siebie brzmiało obecnie jak coś, co zdecydowanie go przerastało.
Nie chciało mu się, tak po prostu. Był młody, zdolny, zdrowy i nosił w sobie mnóstwo potencjału, ale wolał mieć w to wszystko konsekwentnie wyjebane, bo topienie się w kałuży jego własnej krzywdy było zdecydowanie łatwiejsze niż wzięcie się wreszcie w garść. Minął już przecież ponad rok, a on wciąż stał w tym samym miejscu. No to sobie jeszcze postoi.
Nie czuł też, żeby jakoś szczególnie chciał uwagi ze strony Jodie, takiej większej poza tym, że dość regularnie lądowali ze sobą w łóżku i mówili sobie wtedy, jak bardzo ich to kręci, jak zajebiście im się podoba i że chcą więcej. Więcej seksu, bo gdyby Clive wiedział, że Jodie czasem się o niego martwi, to poczułby się jak skończony debil, bo choć to mogło zabrzmieć głupio, to też miał we własnej głowie jakiś wizerunek samego siebie, który nie miał nic wspólnego z prawdą, ale stanowił idealną przykrywkę dla kogoś, kto nie chciał tkwić w Mariesville tam bardzo, jak on, a jednak tkwił, całą tę stagnację zasłaniając faktem, że jest nieszczęśliwy i skrzywdzony.
Dla Jodie miał być męski i seksowny, i nie potrafił udawać, że te jej oczy, które tak błyszczały, czujnie w niego teraz wpatrzone, nie potęgowały w nim poczucia, że taki właśnie był. I lubił to uczucie, lubił się nim przy niej zapychać, lubił, że to ona zawsze tak niezawodnie je w nim wywoływała, i że przy takiej ślicznej lasce szczególnie łatwo było mu się tak poczuć. Pewne rzeczy były dzięki Jodie dla niego łatwiejsze, a wdzięczność okazywał choćby tak jak teraz, gdy najpierw wycałował czule i dokładnie całe jej ciało, a potem przed nią uklęknął, zaciskając usta na skórze prawym udzie mocniej, przygryzając tę skórę w momencie, w którym jej dłoń przesunęła się po jego włosach. Ślad, który zostawił w tym nieoczywistym miejscu był ciemny i wyraźny.
Dosłownie widział, jak robiła się mokra, im więcej pocałunków spadało na jej uda i podbrzusze, i celowo odwlekał to, na co jej ciało zdawało się już całkowicie gotowe. Uśmiechnął się, słysząc zarówno tę niewybredną kurwę, która opuściła jej usta i wyciągnął dłoń, przeplatając jej pod tą samą nogą Jodie, którą przed chwilą mocniej przygryzł. Musiała unieść lekko tę nogę, a dłoń Clive’a zatrzymała się najpierw na jej biodrze, na którym zacisnął mocniej palce, wbijając je tam prawie boleśnie, gdy ona rzuciła, że on jest seksowny, a w zamian jego usta wreszcie jej dotknęły.
UsuńCzuł, jak Jodie na niego reaguje — jak jej mięśnie napinają się tylko po to, by zaraz złagodnieć, jak biodra wysuwają się w jego stronę, i słyszał jak słodko wzdycha, im uważniej przykładał się do zadbania o to, by nie musiała chociaż przez następne pół godziny myśleć o całym tym syfie, który nieustannie nad nią wisiał. Nie przerywając, a wręcz włączając jeszcze do dzieła swój język, przesunął dłonią z jej biodra na płaski brzuch, i zatrzymał ją tam, otaczając jednocześnie ciasno ramieniem tę nogę tak, że teraz nawet gdyby chciała, nie mogłaby się od niego odsunąć.
Był zajęty i przykładał się do tego, co robił, ale nie na tyle, by nie unieść okazjonalnie wzroku choćby po to, by napawać własne oczy widokiem tego, jaka Jodie była absolutnie śliczna. Jej ciało było perfekcyjne, a fakt, że mógł jej tak bezkarnie i do woli dotykać, robić z nią wszystko, na co mu pozwalała, jedynie jeszcze mocniej go podniecał, cała Jodie stanowiła ideał, który teraz Clive z szaloną wręcz przyjemnością obserwował, dbając jednocześnie o to, by nie zaniedbywać swojego głównego zadania. Potem przypomni jej, jaka jest piękna, teraz jedynym obowiązek, jaki na siebie nakładał, było doprowadzenie jej na skraj rozkoszy.
funny how the view gets even better from my knees <3
Clive mścił się na samym sobie za to, że inni kopnęli go w tyłek, gdy potrzebował ich najbardziej i że życie śmiało jeszcze mu przy tym wszystkim dowalić. Jemu. Clive’owi Bennettowi, złotemu chłopcu Mariesville, który miał już pracę, w której się spełniał, dziewczynę, którą kochał i plan na resztę życia, w którym, rzecz jasna, przewidywał miejsce na pewne poprawki, ale raczej od większości z nich oczekiwał, że po prostu się spełnią, bo był przyzwyczajony, że dostawał wszystko, czego chciał. Ten upadek, który zaliczył, był więc cholernie bolesny i Clive wiedział, że ludzie gadają, a źródłem informacji jest jego własna matka, bo Ruth Bennett nie była już taka powściągliwa jak kiedyś. Wręcz przeciwnie — im bardziej mieszało jej się w głowie, tym więcej była w stanie wygadać, a te przebrzydłe baby, z którymi spotykała się regularnie w ramach miejscowego klubu klubu czytelniczego, wolały słuchać o jej cudownym synku niż o książkach, które miały czytać.
OdpowiedzUsuńI Clive’a tym bardziej to wszystko bolało, bo tak, od urodzenia był skazany na sukces, nawet jeśli był on bardzo małomiasteczkowy, bo poza Mariesville zbyt wiele nie osiągnął. Ale przyzwyczaił się już do życia, w którym spojrzenia były skierowane w jego stronę, a szepty roznosiły od ust do ust wieści o jego kolejnych sukcesach. Był bystry, zdolny, miał głowę do nauki i rękę do sportu. Został, do kurwy nędzy, gliniarzem i kochał ten swój wypasiony mundur, i był kurewsko dumny, że może go nosić, że mu się udało, że zdobył to, co, ku początkowej rozpaczy rodziców, sobie wymarzył.
Teraz, wróciwszy do Mariesville, w tym samym mundurze, który nie dawał mu już jednak tego samego poczucia zajebistości, bez kontaktu z kumplami, ze złamanym sercem i wyrytym w pamięci faktem, że przy postrzale w szyję krew tryska wyjątkowo paskudnie, Clive czuł, że to był jego upadek. Nie chciało mu się już starać, a mundur służył tylko do tego, żeby zaszpanować przed kolejną laską, którą chciał przelecieć, bo najpierw spotykali się w biały dzień przy rutynowej kontroli, a potem wieczorem wpadali na siebie w The Rusty Nail i jeśli miał wystarczająco wyjebane, to potrafił przelecieć taką kandydatkę nawet w kiblu albo w samochodzie na parkingu. Musiał wtedy pić, bo nic nie uciszało jego wyrzutów sumienia tak, jak alkohol, a jeśli czuł się po fakcie paskudnie, to wracał do baru i pił więcej.
Brakowało mu tego życia, które miał wcześniej, a jednocześnie nie robił niczego, żeby je odzyskać. Savannah było już dla niego spalone, o Atlancie nie chciało mu się myśleć, a jeśli nie miał siły pomyśleć o Atlancie, to całą resztę też odsuwał na bok. Tkwił na tym zadupiu, na którym dorastał, każdego dnia sprawdzał, jak nisko jeszcze będzie w stanie upaść i mógłby przysiąc, że nie zwariował tutaj jeszcze tylko ze względu na Jodie. A ona nie zasługiwała na to, żeby być jego wiecznym kołem ratunkowym, bo ją znał, bo wiedział, że miała bardziej przejebane od niego i że powinien zamknąć ryj i coś ze sobą zrobić, ale nie robił.
Jego życie kręciło się obecnie wobec tego, że był dobry w łóżku. I chuj z całą resztą.
On udawał, Jodie udawała, razem byli siebie totalnie warci. Może dlatego tak dobrze się między nimi układało. Bo, prawdę mówiąc, mieli układ praktycznie idealni. Nie wściekali się na siebie, gdy jedno chciało się zobaczyć, a drugie nie mogło. Nie byli o siebie zazdrośni, a przynajmniej zupełnie tego nie okazywali. Szybko nauczyli się siebie i swoich potrzeb, a kiedy się pieprzyli, to Clive zawsze miał ostatnie słowo i Jodie niezawodnie się na to godziła, za co też ją tak szalenie lubił. Była słodka, śliczna i bezproblemowa, no, może pomijając tego pojebanego Wade’a, którego skrajne zjebanie nie było jednak jej winą. Clive z kolei czuł, że potrzebuje w swoim życiu kogoś takiego jak ona i faworyzował ją, bo po pierwsze na to zasługiwała, a po drugie skoro już tu tkwił, to lepiej tkwiło mu się razem z nią. Było mu z nią dobrze i chciał jej jak najwięcej, tak po prostu. Nikogo tym nie krzywdzili, a już na pewno nie siebie.
Clive lubił też czasem połechtać własne ego myślą, że Jodie dobrze trafiła wpadając na niego po tych wszystkich latach, gdy on szukał czegoś totalne niezobowiązującego, a ona potrzebowała kogoś, kto choć na chwilę pomógłby ukryć ten niesmak, który pozostawiał po sobie w jej codzienności Wade. Wade, debil, frajer niedomyty, ten zjebany idiota, który nie potrafił się od niej odpierdolić. Czasem Clive pozwalał ponieść się emocjom i budował w sobie ochotę, żeby mu w tym odpierdalaniu się od Jodie pomóc, ale nawet jeśli czuł się chuj, a nie gliniarz, to wciąż był gliniarzem i w pewne rzeczy mieszać się po prostu nie mógł. I to była jedna z niewielu rzeczy, które wciąż robił dla własnego dobra, a nie po to, by jeszcze bardziej sobie dowalić.
UsuńA prawdę mówiąc, to on też dobrze trafił, że trafił na Jodie. Znał ją już i odkrył, że chociaż rzeczywistość wciąż na każdym kroku starała się ją przytłoczyć, to jakoś tak łatwiej było mu nawiązać z nią nić porozumienia. I ta nić zaprowadziła ich do momentu, w którym ufał jej na tyle, że ten seks też nie był bezrozumnym pieprzeniem, które zdarzało mu się odwalić, gdy Jodie akurat nie było na horyzoncie, bo ona zasuwała na dwa etaty, a on czuł się przemęczony na jednym.
Dbał o nią bardziej niż o inne laski, starał się przy niej bardziej, tylko dla niej był taki czuły i przyjemny w odbiorze, i, gdyby zechciała, to właściwie tylko ona mogłaby mu powiedzieć, co ma robić. Ale póki co Jodie pozwalała Clive’owi robić ze sobą wszystko to, na co on miał ochotę, i ani przez sekundę nie ukrywał, jak bardzo go to kręci. Tak samo jak kręciły go te wszystkie jęki, kurwy i inne o ja pierdolę, które padały z jej ust tym częściej, im więcej dawał z siebie pomiędzy jej nogami.
Dawno tego w sumie nie robili, bo ich ostatnie spotkania sprowadzały się głównie do naprawdę szybkich numerków, motywowanych tym, że akurat gdy ich kalendarze zgrywały się choć na chwilę, to oboje i tak mieli jakieś nieznoszące zwłoki obowiązki. Clive pracował więc dzisiaj na aprobatę Jodie, robiąc to powoli i dokładnie, i nie rozpraszało go to, jak zaczynała wiercić się w miejscu. Im mocniej jej biodra nie wiedziały co począć pod wpływem jego ust i języka, tym mocniej ją przy sobie trzymał, a gdy poczuł na swojej dłoni jej dłoń, to po prostu ją złapał i zacisnął w swojej, pozwalając, zachęcając wręcz, by się na niej wyżyła.
Zareagował jednak na swoje imię, łapiąc ponownie kontakt wzrokowy z Jodie. I nie był w stanie powstrzymać uśmiechu, który wcisnął się na jego twarz, gdy otrzymał taką pochwałę, okraszoną jej głośnym jękiem. Zdążył oderwać się od niej dosłownie na kilka sekund, zostawić mokry pocałunek na wnętrzu jej uda, obok tego śladu, który tam po sobie wcześniej pozostawić, a potem jej dłoń wsunęła się w jego włosy i Jodie mogła trzymać jego głowę tak mocno, jak chciała, przysuwając ją tam, gdzie potrzebowała, bo Clive przyspieszył i wzmocnił wszystko, co do tej pory robił, solidnie przykładając się tego, by Jodie czuła się dzisiaj po prostu dobrze. Może nawet zajebiście. A ponieważ Clive miał teraz wolną jedną rękę, to uniósł ją, i palce wbił mocno w lewe udo Jodie, tak mocno, jak mocno trzymał teraz jej dłoń. Kurwa, jaka ona była niesamowita.
guess that makes us each other’s favorite scenery ;>
Clive nigdy nie uważał Jodie za głupią. I wiedział, że ona wie. Domyślał się, że nie było obecnie w Mariesville nikogo, kto zrozumiałby go lepiej od niej, gdyby tylko coś w sobie odblokował i zaczął z nią rozmawiać. Porozmawialiby i zostały zrozumiany i wiedział, doskonale wiedział, że by mu to pomogło, bo właściwie przez cały czas mu tego zrozumienia, ale takiego głębokiego i bezwarunkowego, brakowało. Jakaś jego część chciała się wygadać, wyżalić się, ponarzekać, poużalać nad sobą. Powiedzieć głośno i wyraźnie, że czuje się skrzywdzony, że jest mu przykro, że nie każdej nocy, ale względnie regularnie budzi się zlany potem, gdy na zewnątrz jeszcze jest ciemno i zamiast na tym pierdolonym parkingu w Savannah, na którym patrzył, jak umiera jego partner i nie mógł nic z tym zrobić, jest w swoim własnym łóżku. Bezpieczny. Żywy. Ale, kurwa, za jaką cenę.
OdpowiedzUsuńAle była też ta druga część, ta, która podpowiadała mu, że narzekanie nic nie zmieni, a facetem trzeba być, bo Jodie nie ruchała się z nim ze współczucia ani chęci zaglądnięcia w głąb jego duszy (chociaż czasem miał wrażenie, że jej śliczne, bursztynowe oczy dokładnie to robią). Jodie rozumiała go w łóżku i to mu wystarczało. Nie chciał od niej niczego więcej, nie czuł, by miał prawo chcieć. Robili to dla rozrywki. Żeby się lepiej poczuć, żeby mieć kogoś pewnego, przy kim bez poczucia winy ani upodlenia mogli zaspokoi swoje potrzeby, żeby przez chwilę było miło i przyjemnie i żeby później każde z nich mogło zająć się swoją własną, prywatną rzeczywistością, bez niepotrzebnych zobowiązań czy obietnic, których mogliby nie być w stanie dotrzymać.
Ale polegał na niej, w jakiś totalnie pojebany sposób. Nie pokazywał się jej nawalony ani upodlony, no, chyba że zauważyła go w tłumie w The Rusty Nail, choć jeśli Clive wiedział, że zamierza się sponiewierać, to z reguły dość szybko starał się z tego tłumu usunąć i robić to gdzie indziej. Nigdy nie zadzwoniłby też do niej w wątpliwym stanie ani nie sugerowałby, żeby się spotkali, kiedy nie nadawał się do niczego poza bezmyślnym pieprzeniem. Traktował ją lepiej, inaczej niż te wszystkie laski, które potem sączyły kolorowe drinki i, nie mieszając w to jego imienia, wspomniały, że jest w tym Mariesville taki gliniarz, który jest dobry w łóżku. Je wymieniał po jednej nocy, maksymalnie dwóch czy trzech. Do Jodie wracał za to już od dłuższego czasu, sam nie był do końca pewien, jak długiego, ale chyba mogli liczyć to już w miesiącach?
Pragnął jej bardziej i choć nie było to pragnienie, które mogłoby prowadzić do czegokolwiek głębszego, bo tego zwyczajnie Clive obecnie nie szukał, i był względnie pewien, że jeszcze długo nie będzie szukał, to Jodie stanowiła jednak jakieś jego niewielkie, bezpieczne i stabilne uzależnienie. Sprawiała, że czuł się nie tylko zajebiście, ale tak zwyczajnie i po ludzku dobrze. I nawet nie miała pojęcia, jak bardzo potrzebował w ten sposób się czuć, na tym zadupiu i z tym wszystkim, co w sobie nosił.
Mieli fajny układ, dobry seks, porządną zabawę. Trudno było wymagać czegoś więcej, więc Clive nie wymagał. Nie wymagał, nie oczekiwał, nie rzucał wyzwań. Tak długo, jak tu był i jak Jodie tego chciała, zamierzał się jej trzymać — na tych wszystkich zasad, których nigdy nie ustalili i nigdy nie spisali, a które były tak niezawodnie wręcz jasne i z szanowaniem których żadne z nich nie miało problemu. Przyjemnie się wręcz patrzyło na to, jacy nie problematyczni razem byli. Może dlatego, że poza sobą mieli już wystarczająco problemów, by chcieć pchać się w swojej relacji w coś, co czyniłoby ją trudną i skomplikowaną. Po co tu psuć.
Dzisiaj odnaleźli się przy sobie praktycznie idealnie, nawet jeśli nie widzieli się już w sumie jakieś dwa tygodnie, bo albo Clive był zajęty, albo Jodie nie mogła, i w końcu doszło do tego, że bez zapowiedzi pojawił się pod miejscem jej pracy, przedstawiając prostą ofertę: podwózka we wskazane miejsce i seks. Na to drugie mogła się nie zgodzić, a to pierwsze zaoferowałby tak czy tak, skoro już tam był i na nią czekał, ale fajnie że jednak się zgodziła.
UsuńFajnie czuł się też Clive pomiędzy rozsuniętym nogami Jodie, która cholernie kręciła go każdą swoją reakcją. Tym, jak prosiła o więcej, jak kazała mu nie przestawać, jak zgrywała, że na jej aprobatę musiał pracować mocniej i dłużej, ale przegrywała w tym blefie z własnym ciałem, mając tego “pecha”, że Clive znał już całkiem nieźle to wspaniałe i szalenie seksowne ciało.
Jodie była po prostu naturalnie zachwycająca i Clive zupełnie się z własnym zachwytem nie krył. Pracował teraz nad nią wytrwale, nie dając jej szansy na to, żeby cofnąć biodra czy się odsunąć i z całkowitą pokorą przyjmował to, jak miała jeszcze w tym wszystkim dość siły i uporu, by starać się nim kierował. Wszelkie sugestie były mile widziane, bo to Jodie znała swoje ciało i potrzeby najlepiej, a pomiędzy innymi powodami, Clive był też dzisiaj z nią po to, by je spełniać. Jej satysfakcja dawała mu ogromne zadowolenie, a to półprzytomne z rozkoszy spojrzenie, które spotykało się z jego czujnym wzrokiem, zanim ostatecznie odrzuciła głowę do tyłu i przewróciła od płynącej przez jej ciało przyjemności tymi ślicznymi oczami — kurwa, tylko go tym dodatkowo nakręcała.
Odsunął się od niej, gdy, pewnie nawet nie do końca świadomie, podjęła kolejną próbę zaciśnięcia nóg. Nie mogła widzieć tej satysfakcji, z którą ją teraz obserwował, a gdy otworzyła oczy, zrelaksowała mięśnie i wezwała go do siebie, kolanem rozsunął znowu jej nogi i oparł się, podobnie jak wcześniej, na łóżku, pochylając się nad nią. Przez cały ten czas wciąż trzymał jej dłoń, choć uścisk odrobinę już zelżał i teraz pociągnął ją za swoją dłonią pomiędzy ich ciałami do jej ud, dotykając jej, takiej wrażliwej, mokrej i rozgrzanej, całkowicie bezwstydnie.
— Lubisz, gdy przy tobie jestem, nie? — zasugerował ze skrajną wręcz bezczelnością, wolną dłonią odsuwając jeszcze kilka kosmyków włosów z jej twarzy, by finalnie ułożyć ją na jej ciepłym policzku. Droczył się z nią tymi słowami, nawet jeśli to chodź do mnie, które powtórzyła już po raz drugi w ciągu piętnastu minut, sugerowało, że rzeczywiście lubiła mieć go blisko, ale nie dał jej szansy od razu odpowiedzieć, bo pocałował ją mocno, wciąż pokazując dłoni, ile jeszcze przyjemności mogli wycisnąć z tego, co przed chwilą zawładnęło jej ciałem.
don’t worry, I’ll show you exactly what makes you my favorite ;*
Bo Jodie była… Jodie. Clive nie wyobrażał sobie, żeby miał nie zwrócić uwagi, gdy dziewczyna — kobieta — którą znał, odkąd byli głupimi dzieciakami chodzącymi do tej samej klasy w małomiasteczkowym liceum, przynosiła do łóżka, w którym się pieprzyli coś, co ją dręczyło. Nie żeby to był problem. Tak długo, jak sama w tym łóżku była, mogła tam przynosić ze sobą dosłownie wszystko, dobre i złe, każdy ciężar, każdy problem, to nie była jego sprawa, ale Clive, choć potrafił być dupkiem, to nie był bezdusznym dupkiem. Rodzice — a właściwie to matka, bo z nią spędzał większość czasu po rozwodzie — wychowali go na dobrego, grzecznego chłopca. Złote dziecko Mariesville, którym konsekwentnie był do momentu, w którym wszystko się zjebało i musiał tu wrócić, choć było to ostatnie, czego chciał w tym życiu. Dupek zrobił się z niego właściwie dopiero po Savannah, a wcześniej miał na sumieniu grzeszki takie jak umawianie się na raz z dwiema koleżankami ze szkoły czy mówienie którejś, że musi z nią zerwać, bo woli grać w piłkę, ale… Clive nigdy nie był z natury zły, paskudny czy zwyczajnie nieempatyczny. Trochę musiał się tą empatią nauczyć sterować, gdy zaczął pracować w policji, bo naiwny też nie mógł się stać ale no… Widział, gdy Jodie coś gryzło i współczuł jej nawet trochę, mimo że na pewno w dupie miała jego współczucie, kiedy dość jasne stawało się, że jej niełatwe życie byłoby odrobinę łatwiejsze, gdyby nie kręcił się w nim wciąż Wade. Gdyby nie musiała brać drugiej pracy, żeby wyrobić z rachunkami, gdyby los dał jej szansę na wyjazd z Mariesville i zostawienie tego zadupia za sobą.
OdpowiedzUsuńPatrzył na nią, niezależnie od tego, czy leżała pod nim, górowała nad nim, siedziała obok w samochodzie, czy po prostu stała na parkingu pod The Rusty Nail i zwyczajnie z nim rozmawiała, i myślał, że Jodie Halston zasługiwała na więcej. Pracowała na to ciężej niż on, który od losu dostawał wszystkie szanse, jakich tylko mógł zapragnąć i dostała dużo mocniej po tyłku, gdy, jak jemu, ten los postanowił coś zabrać. To nie było fair, tak zwyczajnie i po ludzku, ale Clive nie był tu od tego, by walczyć o sprawiedliwość dla Jodie. Pewnie, że gdyby pogadali, czego nie zrobią, no bo po co oni mieliby gadać, to powiedziałby jej, żeby o siebie zawalczyła, może nawet byłby w stanie pomóc, ale gdzie było napisane, że Jodie chciała jego pomocy? Że chciała od niego czegokolwiek poza tym, żeby zrobił jej dobrze, zrobił ją dobrze i żeby oboje mieli coś fajnego z tego ich niezobowiązującego, ale sprawnie działającego układu, który pasował im obojgu, bo przecież oboje wciąż tu byli. I wracali po więcej.
Chcieli swoich ciał, ale nie swoich myśli, i tak długo, jak nie przekraczali tych niewidzialnych granic, których nigdy wspólnie nie wyznaczyli, a jednak oboje wiedzieli, gdzie się znajdują i jak ich nie przekraczać, to naprawdę miało szansę dalej fajnie działać. Nie byli do siebie przywiązani — no przecież, że nie. Nic konkretnego do siebie nie czuli — no bo niby skąd. I gdyby musieli to zakończyć, bo jedno by sobie kogoś znalazło, a drugie znowu by wyjechało, albo na odwrót, no to by zakończyli z łatwością — oczywiście, że tak.
Nie łączyło ich nic poza seksem. Poza dość wspólną przeszłością. Poza tym, co czuli do siebie, kiedy byli jeszcze za głupi, zbyt młodzi, zbyt nieśmiali, żeby odważnie nazywać to po imieniu. Zupełnie nic, totalnie nic. Aha, okej.
No i w tym ich zupełnie niczym Jodie właśnie miała orgazm, a Clive dalej ją prowokował, uśmiechając się na to jej ciche, ale dosadne ja pierdolę, które wybrzmiało, gdy z jego inicjatywny ich dłonie wylądowały między jej nogami. Fajny mieli ten swój układ. Taki nieoczywisty.
Usuń— Jara mnie to jak jasna cholera — przyznał teraz bez kręcenia, bo jaki sens miało twierdzenie, że nie, skoro drugi raz go już dzisiaj wezwała, drugi raz na to wezwanie odpowiedział i doskonale wiedział, że odpowie trzeci, czwarty, piąty, setny, kurwa, jeśli do tego dojdzie. Nie dojdzie, bo stówa stanowiła abstrakcyjną w kontekście jednego wieczoru liczbę, ale jeśli chodziło o Jodie, to Clive był gotów na wiele. Podobała mu się. Jarała go. Lubił ją. Czemu miał im tego odmawiać?
Obserwował uważnie tę prowokację, na którą pokusiła się, dotykając jego ust i przez kilka sekund było po nim totalnie widać, że odrobinę się w tych jej błyszczących oczach zaplątał, ale nie dokładał też nie wiadomo jak wielkich starań, by odzyskiwać przy niej rezon. Trochę się zapominał, trochę pozwalał się sobie zapomnieć, trochę było mu z tym fajnie, miło i przyjemnie. Chciał więcej.
Pocałował ją jeszcze, wciąż czując na swoich wargach jej smak, i przyłożył się odrobinę bardziej, gdy mocniej przycisnęła do siebie ich dłonie. Praktycznie spijał z jej ust te jęki, masując ją szybko i w wyłapanym już rytmie, i znowu się uśmiechnął, nakręcony tym, jak najpierw złapała go za szczękę, a potem zauważała na swój temat to, co było właściwie oczywiste. Czuł, co z nią robił, a ponieważ zawsze miał w sobie dużo przekory, cofnął nagle nie tylko swoją dłoń z pomiędzy jej rozchylonych ud, ale jeszcze i sam się cofnął, na jeden czy dwa kroki, na odchodne zostawiając jej mocnego klapsa w odsłonięty pośladek, wymierzonego tą samą dłonią, którą jeszcze przed chwilą ją nakręcał.
Nie chciał jej już mówić, że akurat ona o nic błagać go nie musiała, bo wiedział, że Jodie wie.
— Chętnie bym coś z tobą zrobił, ale ktoś tu jest taki napalony, i mówię o tobie, że zapomniał mnie rozebrać — zauważył uprzejmie i, nie chcąc też przedłużać ani drażnić rozpalonej Jodie bardziej, niż to koniecznie, zajął się swoimi spodniami oraz pozostałymi częściami garderoby. — Podaj mi z tamtej szuflady gumki — rzucił do niej jeszcze, ruchem głowy wskazując na szafkę nocną, która znajdowała się po przeciwnej stronie łóżka, nieoświetlonej przez stojącą tam drugą lampkę. — Zapal też od razu światło, chcę sobie lepiej na ciebie popatrzeć — wyzuł się przed nią ze swoich pragnień, czekając, aż poda mu jedno z chyba dwóch czy trzech rozdartych opakowań, które się tam plątały. Wiedział, że Jodie nie jest głupia i że bierze tabletki, ale nie chciał też na tym polegać, więc musieli na ten krótki moment powiedzieć sobie stop. I to nie był problem, bo przecież oboje wiedzieli, że zaraz do siebie wrócą. I będzie zajebiście.
end badly? nah, it ends with you screaming my name ;>>>
Clive lubił, gdy zarówno jego sumienie, jak i wszystko to, co przywiózł ze sobą z Savannah, a z czym tak ewidentnie i boleśnie wręcz sobie nie radził, siedziało cicho. Bo zdecydowanie zbyt często musiał kazać temu cicho pozostać, zajmować sobie w trybie natychmiastowym głowę czymś całkowicie innym, robić wszystko, żeby tylko o tym nie myśleć. I był w tym już całkiem niezły, tak totalnie szczerze, ale jednak to wciąż była cholernie ciężka praca. To była walka ze samym sobą, z tym, co teoretycznie powinien mieć już przerobione i z czym powinien być pogodzony, ale nie miał i nie był, i nie czuł się nawet pewien, czy kiedykolwiek będzie miał, bo obecnie to wszystko wydawało się po prostu sto razy większe od niego. A Clive nie był małym człowiekiem. I nie uważał się za słabego, w ogóle miał w swojej głowie jakiś archetyp prawdziwego faceta, do którego starał się dążyć, tylko jak miał to, kurwa, osiągnąć, skoro toczył ze samym sobą nieustanną walkę.
OdpowiedzUsuńW takich chwilach strasznie, dużo bardziej niż zwykle, brakowało mu tego starego życia. Nawet tej laski, którą wtedy kochał i z którą planował ułożyć sobie życie, a teraz myślał o niej głównie w kategoriach głupiej dziwki, chociaż gdy widzieli się po raz ostatni, a niestety nie było to rok temu, tylko trzy miesiące wcześniej, to na odchodne tak ją nazwał, ale coś jednocześnie kłuło go w serce, gdy na nią patrzył.
I ten świat, to życie, które zostawił za sobą w Savannah, a z utratą którego był wciąż skrajnie wręcz niepogodzony, przypominało mu, jaki był kiedyś. I za dawnym sobą Clive też tęsknił, i to wszystko go dręczyło, ale o tym nie mówił, bo po co i komu. Jodie? Jakaś jego część szczerze wierzyła w to, że by go wysłuchała, bo patrzyła na niego czasem tak, jakby serio chciała go słuchać, i znał ją, wiedział, jaka jest, więc był też pewien, że go nie oceni, nie skargi, nie zgnoi za błędy, jakie popełniał i to, jak siebie teraz traktował. Czuł jednak, że straciłby w jej oczach po prostu jako facet, gdyby urządził sobie taką godzinę zwierzeń, choć miał tego tyle, że mogłoby zająć nawet cały dzień i pełną noc. Z Jodie gadało się dobrze, zdarzało im się gadać do rana, ale byli wtedy dzieciakami, dla których największym zmartwieniem był zbliżający się termin oddania pracy domowej. No, przynajmniej dla Clive’a, bo on ogółem większość swojego życia przeżył bez zmartwień, a Jodie miała przejebane. Tym bardziej właśnie nie czuł, żeby zwierzanie się jej ze swoich głupich problemów było rozsądnym krokiem — no bo ona miała przecież większe. Ona miała takie problemy, których on nigdy nie zaznał, i jakoś nie czuł, że powinien cokolwiek mówić. Lepiej chyba czuł się nie mówiąc niczego, fajnie mu było z Jodie w tym układzie, na który oboje się zgodzili. Seks był fajny, ona była fajna, po co to psuć. Nie chciał tego psuć, już wystarczająco mu się w tym jego perfekcyjnym życiu złotego chłopca napsuło, żeby znalazł w sobie dość odwagi, by próbować przestawić na inny tor coś, co może i nie tworzyło perspektyw na przyszłość, o której jednak wciąż czasem myślał, jeśli akurat był trzeźwy i nigdzie się nie puszczał, ale dobrze działało.
No i Jodie miała też co do niego dobre przeczucie. Clive nigdzie się nie wybierał, bo nie czuł, żeby miał gdzie. Przechodził przez taki etap żałoby za swoim dawnym życiem, w którym nic mi się nie chciało, nic go nie interesowało, nie miał na siebie pomysłu, więc rzucał się w uprzyjemnianie sobie tej rzeczywistości na wszelkie możliwe sposoby. Wracał do niej i, póki co, było mu z tym zajebiście.
Clive nie spotykał się też z Jodie po to, żeby czegokolwiek jej lub sobie odmawiać. Uważał, że ten układ, żeby działał dalej, musi być uczciwy, i to nie na takiej zasadzie, na której będą się na tę uczciwość umawiać, a po prostu w domyśle. I za pomocą tego właśnie domysłu nie odmawiał Jodie, przy okazji rozumiejąc, że jeśli czegoś od niej chce, to musi coś z siebie dać. Jodie to wszystko musiało się najzwyczajniej w świecie opłacać i to nie tak, że Clive uważał ją za materialistkę. On znał jej wartość.
Usuń— Winny — oznajmił gdy się rozbierał, a ona rozbierała go wzrokiem, chociaż wiele mu tych ubrań nie zostało. Kręciło go, jak Jodie utrzymywała na nim wzrok, dotykając się przy tym tak bezwstydnie, jak najbardziej lubił, gdy to robiła i musiał włożyć mnóstwo wysiłku w udawanie, że nie robi to na nim żadnego wrażenie. Co było, rzecz jasna, niesamowicie trudne, bo Jodie sama w sobie robiła na nim ogromne wrażenie.
— Lubię na ciebie patrzeć — przyznał jeszcze, bo czuł, że to nie jest temat, w przypadku którego kręcenie miałoby jakikolwiek sens. Przyjemnie się na nią patrzyło, a on też lubił tak po prostu sobie popatrzeć i o ile zdarzało mu się trafiać na laski, które, nawet lekko nawalone, wciąż nalegały na to, żeby zgasić światło, to wcale nie był pewien, że Jodie tak łatwo byłoby go przekonać do tego samego. — Śliczna jesteś — dodał, niespecjalnie starając się, by szczędzić jej komplementów.
Oczywiście jakiś udział w tym miały na pewno te smukłe dłonie Jodie, które nie tylko wyręczyły go w zakładaniu prezerwatywy, bo bez tego do niczego by między nimi nie doszło, tak samo jak bez tabletek, które Jodie brała, a Clive zakładał, że bierze, bo na robienie głupot po prostu pozwolić sobie nie mogli. To nie wchodziło w grę i tyle, nie musieli o tym nawet rozmawiać.
Clive nie spieszył się teraz z tymi pocałunkami, które zainicjowała między nimi Jodie, i nie odsuwał się od niej specjalnie, czerpiąc powoli z tego, co robiły jej dłonie. Pochylił się jednak w końcu nad nią i ciężarem własnego ciała pchnął ją na łóżko, i podobnie jak wcześniej, przykładał się do tego, by wycałować każdy skrawek jej ciała, od szyi, przez te zajebiste cycki, po płaski brzuch.
Jodie wspomniała coś o tym, że chciała go dzisiaj błagać, ale najwyraźniej Clive uznał, że zrobi to potem, bo pomimo tego zupełnego braku pośpiechu, wszedł w nią w końcu, gładko i powoli, łapiąc jej policzki w dłoń i odwracając jej twarz ku sobie, żeby patrzyli sobie w oczy, kiedy ich ciała powoli zaczynały odnajdywać wspólny rytm.
challenge accepted. you won’t last long ;*
Clive czuł, że ma dobre wymówki, by tkwić w tym swoim bagienku, w którym obecnie sobie siedział, ale jednocześnie siedział tak już od ponad roku i totalnie nic z tym nie robił. Nikt mu nie kazał, bo rodzice chcieli dla niego dobrze, ale nie wtrącali mu się w życie i podejrzewał, że musiałby odwalić coś naprawdę mocnego, na przykład wylecieć z roboty albo wylądować w szpitalu po kolejnej ostrej imprezie, której nie potrzebował, żeby zdecydowali się wkroczyć do akcji. W międzyczasie Clive mógł żyć sobie dosłownie tak, jak mu się podobało i nawet gdyby coś spierdolił, stracił pracę, schlał się tak, że na drugi dzień znaleźliby go w rowie, to doskonale wiedział, że i tak miałby pod plecami jakąś poduszkę bezpieczeństwa, dom matki, w którym zawsze było dla niego miejsce albo kasa ojca, który nigdy nie pytał po co tylko ile i Clive obecnie swoim największym wrogiem, ale jednocześnie wciąż traktował samego siebie na tyle dobrze, że w pewien naprawdę pojebany sposób miał to wszystko pod kontrolą. I jasne, że ten jego upadek bolał. Że gdyby pozwolił sobie na szczerość wobec siebie, to musiałby przyznać, że ma złamane serce i leczy je próbując sobie udowodnić, że tamto życie, które tak skrupulatnie budował w Savannah, a którego już nie ma nic dla niego nie znaczy, i że dowodem na to jest liczba lasek, które przeleciał, choć tak naprawdę to morał był z tego jedynie taki, że zrobił się strasznie puszczalski. I oczywiście, że miał nasrane w głowie, bo widział, jak umiera człowiek, którego cenił i szanował, a któremu nie mógł pomóc, i że to do niego wraca, że budzi się zlany potem w środku nocy, że czasem śpi u mamy przez kilka dni z rzędu, bo nie jest w stanie spać sam we własnym mieszkaniu, tylko potrzebuje za ścianą kogoś, komu ufa i kogo zna. To wszystko go dręczyło i odbierało chęci na to, by o siebie zawalczyć, więc nie walczył tylko pogrążał się coraz głębiej, bo chwilowo tak było mu najwygodniej. Nie musiał wtedy myśleć o tym co dalej, o tym, że wypadałoby coś wreszcie ze sobą zrobić, że nie chce obchodzić na tym pierdolonym zadupiu trzydziestki, że to nigdy nie było i wciąż nie jest miejsce dla niego.
OdpowiedzUsuńI wiedział, że mógł z Jodie pogadać, i wiedział też, że gadanie o uczuciach nie sprawiłoby, że przestałby w jej oczach być facetem, bo Jodie po prostu taka nie była, ale to wszystko siedziało w jego głowie. Poza tym, nigdy nie był dobry w zwierzeniach. Nawet tej lasce, z którą spędził tyle lat, a o której już nawet nie chciał myśleć jako o swojej byłej dziewczynie, umniejszając jej dosłownie przy każdej okazji, jakoś specjalnie się nigdy nie zwierzał. A zresztą, przecież oboje z Jodie doskonale wiedzieli, że nie zaczną nagle opowiadać sobie o tym, co ich dręczy, martwi, cieszy czy dołuje, no bo nie. Bo nie po to tu byli i nie po to do siebie wracali. Poza tym, ten gwałtowny upadek, który Clive zaliczył był też najzwyczajniej w świecie jego powodem do wstydu. Wstydził się tu wracać, wstydził się, gdy dotarło do niego, że zabawi w Mariesville na dłużej, wstydził się spotykając znowu tych samych ludzi, którzy mówili mu, że byli przekonani, że dobrze żyje sobie w Savannah, a niektórzy nawet myśleli, że wkręcił się do Atlanty, nie wiedzieć czemu. Ogółem na temat Clive’a po miasteczku chodziły różne historie, pewnie rozgadywane przez jego mamę, i w większości z nich Clive wciąż był tym samym złotym chłopcem, co zawsze, i wszystko szło mu super, i miał świetną pracę, i dziewczynę, i całe życie, którego by nie miał, gdyby nigdy stąd nie wyjechał. Utrata tego życia okrutnie go bolała. Nie chciał mówić o tym nikomu, nawet Jodie. Co by zrobił, gdyby powiedział? Kurwa, pewnie by się poryczał. Nie no, pewne granice istniały.
Zdecydowanie wolał skupiać swoją uwagę na tym, że złapali dzisiaj z Jodie wyjątkowo dobry kontakt, chociaż, prawdę mówiąc, zawsze go mieli. Odkąd jednak wsiadła do jego auta, traktowali się nawzajem wyjątkowo dobrze, a i Clive był w jakimś pojebanym nastroju na drobne czułostki, które wymykały mu się równie często i chętnie jak te komplementy wobec urody Jodie. I mogłaby w tym wszystkim pomyśleć, że widział w niej dosłownie tylko fajne cycki, zgrabne ciało i ładną buzię, ale przecież znała go wystarczająco długo i dobrze, by wiedzieć, że nie była dla niego tylko tym. Nie wracałby do niej, gdyby nie miał jej za kogoś więcej, gdyby nie znaczyła dla niego więcej. I coś podpowiadało mu, że Jodie w głębi duszy doskonale wie, że jest dla niego absolutnie wyjątkowa, tylko to miasteczko, Wade, te wszystkie kłody, o które potykała się odkąd pamiętała, to zgnoiło ją już na tyle, że nie mogła w to tak łatwo uwierzyć.
UsuńWbrew pozorom, światła mieli wystarczająco wiele, by Clive zauważył rumieniec, który wpłynął na policzki Jodie. Uśmiechnął się wtedy, ale ten uśmiech mógł oznaczać naprawdę wiele, i wiedział, że znaleźli się z Jodie w dobrym miejscu. Idealnym, żeby to była fajna noc po kolejnym paskudnym dniu, który oboje znowu jakoś przetrwali, ale ich to kosztowało, wiedzieli tylko oni.
— Jeśli tak samo jak ty mnie… — zaczął Clive, łapiąc głębszy oddech, gdy poczuł, jak Jodie się na nim zaciska, jak jej nogi mocno i ciasno go oplatają, i jak jej biodra powoli, ale systematycznie dostosowują się do jego ruchów —...to muszę kręcić cię kurewsko mocno — dokończył, i odpowiedział na pocałunek Jodie, który przyszedł w idealnym momencie, by zagłuszyć jego jęk.
Poruszał się w niej powoli, bez żadnego pośpiechu. Dbał, by każdy jego ruch był mocny i głęboki, i jednocześnie przesuwał delikatnie kciukiem po policzku Jodie, która sama wręcz garnęła się do jego dłoni. Całował przy tym jej usta, linię żuchwy, szyję. Wciąż uważał, by nie zostawić po sobie śladów poza tym, który widniał już na jej prawym udzie, po którym przesunął teraz wolną ręką, i sunął nią tak w górę jej ciała, po biodrze, linii talii, aż po bark, z którego przeniósł dłoń na pościel i ścisnął ją mocno w palcach, wspierając się na zasłoniętym przez nią materacu, kiedy poczuł, że z każdym jego ruchem Jodie zdaje się zatrzymywać go przy sobie na dłużej.
— Kurwa — skomentował więc tylko to, jak na niego działała, przesuwając tę dłoń, którą do tej pory dotykał jej ciepłego policzka, we włosy Jodie. — Jesteś idealna. Absolutnie perfekcyjna — podzielił się z nią kolejnymi swoimi spostrzeżeniami, które były szczere, bo ich relacja była szczera. Jeśli o czymś nie gadali, to o ty po prostu nie gadali, ale Clive nigdy nie ukrywał jakoś szczególnie tego, że był Jodie konsekwentnie zachwycony, a to, jak na niego reagowała, jak się na nim zaciskała i jak pulsowała, jak jej biodra zgodnie odpowiadały na jego ruchy i jaka była w tym wszystkim konsekwentnie piękna i zjawiskowa, zdecydowanie zasługiwało na chociaż tych kilka poprzedzonych soczystą kurwą słów.
fuck mercy, every inch of you drives me fucking insane
Clive w ogóle nie był skłonny do dyskusji. Uważał się za człowieka rozważnego, nawet jeśli w ostatnim czasie robił same nierozważne rzeczy. Nie lubił narzekać, użalać się czy roztkliwiać się nad sobą — to wszystko robiła za niego matka i tyle mu wystarczało, a swoje granice miał przy tym bardzo wyraźne powyznaczane. W ogóle nigdy nie cechował się nadmierną gadatliwością i miał też nieodparte wrażenie, że wszystko było przy nim takie… Proste. Że on nie utrudniał niepotrzebnie spraw, z których składało się jego życie — to, które skończyło się w Savannah. Jego związek był wtedy prosty i oparty na tym, że strasznie się w swojej eks zakochał. Nie kłócili się, nie kręcili awantur, zgadzali w większości rozterek, które spotykali na swojej drodze. Clive podchodził do Leah — tej głupiej dziwki — z cierpliwością, miłością i zrozumieniem, i wiedział, że nie zmyśla, nie idealizuje samego siebie, że to nie jest tak, że każde z nich miało inną wersję tych wszystkich lat, które razem spędzili. Tym bardziej bolało to, że zerwała z nim, gdy potrzebował jej najbardziej i tym bardziej nie miał teraz ochoty podchodzić do nikogo więcej w taki sposób, w jaki traktował ją. Potrzebował zaspokoić proste potrzeby, tak jak tą, że lubił seks i nie chciał z niego rezygnować, nawet jeśli miało oznaczać to puszczanie się z kim popadnie. Oczywiście, im częściej jego grafik zgrywał się z grafikiem Jodie, tym mniej tego puszczania się rzeczywiście było, ale po prostu… Clive nie bawił się już w rozterki moralne. Nie starał się żyć dobrze, nie próbował nikomu imponować, nie chciało mu się. Miał wyjebane tak, jak złoty chłopiec nigdy nie mógł mieć, i to uczucie okazało się równie niebezpieczne, co wspaniałe. Pochłaniało go, każdego dnia coraz mocniej, a on nawet się nie bronił.
OdpowiedzUsuńI lubił w Jodie to, jaka bezproblemowa w tym wszystkim była. Jak niczego od niego nie wymagała, o nic nie pytała (nawet jeśli trochę ją kusiło, żeby zapytać), jak rozumiała, że chociaż oboje są totalnie wolni, a Clive ma do niej ewidentną słabość, wiedziała, że jest tą ulubioną, to jednak niczego od niego nie oczekiwała. Nie nakręcała się, nie upatrywała w nim jakiejś nadziei na zmiany, po prostu rozkładała swoje nogi, gdy on chciał między nimi być i było fajnie. Prosto, fajnie, bez komplikacji. Jodie była tym, czego Clive potrzebował.
I wiedział też, że by się zrozumieli. Że jeśli był jeszcze w tym zadupiastym miasteczku ktoś, kto mógł go zrozumieć, to była to właśnie Jodie, ale obawiał się, że problem tkwił w nim. Że gdyby wygadał się z czegoś Jodie, podzieliłby się z nią tym, co go dręczyło, co budziło go w środku nocy, co sprawiało, że stracił nie tylko ambicje, ale również poczucie bycia sobą, to nie byłby w stanie patrzeć na nią tak, jak do tej pory. Traktować tylko i wyłącznie jak kumpelę od fajnego seksu, z którą umawiał się na pół godziny i resztę dnia miał potem zajebista. Wkręciłby się w nią, na pewno by to zrobił, bo w ogóle zaufanie, bliskość, dzielenie się słabościami, to strasznie na niego działało. I czuł, że tego nie chce. Że jest za wcześnie, że Savannah zbyt mocno go pokiereszowało, żeby powinien sobie coś takiego robić, wkręcać się w kogoś tak, jak był wkręcony w swoją byłą, robić Jodie i sobie nadzieję. Chciał dla niej dobrze, bo była fajną dziewczyną. I nie chciał jej skrzywdzić. Tym bardziej dobrym wyborem wydawało się trzymanie Jodie blisko, na odległość kilkunastu minut, których potrzebowali, żeby zorganizować się, gdy poszedł sms o treści chcesz się ruchać??, ale jednocześnie zachowywanie tego dystansu, który sprawiał, że się nie angażowali. Tak było po prostu lepiej.
Clive nie uważał jednak Jodie za łatwą. Uważał za to, że lubiła uwagę. Lubiła jego zachwyt nad swoim ciałem i urodą, lubiła, gdy, zamiast traktować ją jak laskę do przeruchania i zapomnienia, wracał do niej i odzywał się o każdej porze dnia i nocy. Lubiła, że do niej wracał, że pozwalał sobie przy niej na te niepotrzebne w ich układzie, drobne czułostki, że lubił ją pieprzyć tak samo, jak lubił patrzeć w jej oczy, ściskać jej dłoń w swojej i klęczeć pomiędzy jej rozsuniętymi nogami. Było jej wtedy dobrze, Clive to dostrzegał, i ciągnął to, bo Jodie nie była mu totalnie obojętna. I tyle. Tak po prostu. Nic skomplikowanego.
UsuńTrochę szumiało mu teraz w głowie, zarówno od tego słodkiego alkoholu, którego smak wciąż wyczuwał na ustach Jodie, zwłaszcza, gdy wpijał się w nie tym mocniej, im mocniej się w niej poruszał. Ale szumiało mu w tej głowie też przez nią, przez to, jaka zajebiście seksowna była, jak dosłownie przepadał w tym, jak było mu z nią dobrze i jak z każdym zbliżeniem ich ciał, każdym otarciem, dotykiem, jej jękiem czy głębszym oddechem czuł, że chce jej więcej. Prawda była też taka, że przy niej zawsze starał się jakoś bardziej i zależało mu, żeby ten seks był fajny też dla niej, nie tylko dla niego. Nie była jak każda inna laska od pieprzenia, choć zdecydowanie się dzisiaj pieprzyli.
Odrobinę podsunął się pod jej usta, gdy przesuwała nimi po jego skórze, zwalniając znowu w momencie, w którym zaczepiła zębami o jego skórę, i jednocześnie dociskając ją stanowczo do materaca.
— Kurwa, Jodie — skomentował niewybrednie i pocałował ją mocno, spijając wręcz z jej ust ten głęboki jęk, gdy wysunęła biodra w jego stronę i przyspieszyli stanowczo, a dłoń Clive’a zatrzymała się na barku Jodie, na którym się wsparł.
Pulsowała i zaciskała się na nim mocno, co powodowało, że ich ciała na chwilę osiągnęły zgodę w rytmie, który okazał się dla nich teraz praktycznie perfekcyjny. Do momentu, w którym Clive się zatrzymał i odszukał spojrzenie Jodie. Tę dłoń, którą miał na jej barku, przesunął znowu na jej policzek, a drugą uderzył w jej lekko uniesiony pośladek, tak, żeby to poczuła, ale żeby nie został ślad. Jego mogła drapać, szczypać i traktować paznokciami do woli, on był ostrożny.
— Wstań, odwróć się i uklęknij na łóżku — powiedział, polecił raczej, wycofując się z niej tak szybko i łatwo, jakby było to dla niego kompletnie obojętne. Nie było, ale skoro prosiła o mocniej to przy okazji zrobi jej lepiej. Clive czekał więc, aż Jodie pozbiera się ze swojej aktualnej pozycji, w której wyglądała naprawdę zjawiskowo i miał widok na wszystko, co lubił w niej najbardziej, wykazując się przy tym ogromną cierpliwością.
good, then let’s go insane together
Clive był raczej… mało domyślny. Nie domyślał się i to nie z jakiejś przekory, tylko jakoś tak… po prostu. Sam był bezpośredni, względnie rzeczowy, nie tolerował zbytnio gadania, które nie miało większego sensu i do niczego nie prowadziło, no i starał się dość twardo stąpać po ziemi. Taki już miał charakter, nad którym mocno pracował jego ojciec, bo przecież zależało mu, żeby Clive poszedł w jego ślady i został lekarzem, najlepiej cenionym kardiochirurgiem, żeby mogli pracować razem w tym samym szpitalu i na tym samym oddziale. John Bennett miał swoje marzenia, jego syn miał inne i koniec końców zrealizował te własne, ale pewne wpajane od młodości zasady w nim zostały. Więc jeśli Jodie myślała, że byłby w stanie domyślić się czegokolwiek, czy wtedy, gdy byli dzieciakami, czy teraz, to była w błędzie. Potrzebował jasnych komunikatów i to był taki jego standard, który wyznaczał, by ułatwić sobie życie. Gdyby nie to, że Wade potrafił prześladować Jodie wręcz na jego oczach, to pewnie też nie doszedłby jeszcze do tego, że miała z nim jakiś problem.
OdpowiedzUsuńZresztą, kiedy byli głupimi gówniarzami, Clive nie miał w głowie tego, żeby skupiać się na jednej lasce. I widział w Jodie przede wszystkim świetną, ładną i zabawną kumpelę. Na to, że mogliby się razem przeruchać i mogło być im w niezobowiązującym układzie całkiem fajnie wpadł dopiero, gdy zobaczył te jej zabójcze cycki, kiedy ona wybierała w na stoisku z owocami i warzywami najładniej wyglądające opakowanie winogron, a on trafił tam przez przypadek, bo to był nowy sklep, który otworzyli już po tym, jak zamieszkał w Savannah i nie mógł przez to od razu trafić do alejki z piwem. I też ją w tym wszystkim lubił. Kiedyś i teraz. Uważał ją, tak najzwyczajniej w świecie, za spoko kumpelę. Starał się do niej nadmiernie nie przywiązywać, bo wiedział, co by się stało, gdyby to zrobił, a tego przecież żadne z nich nie szukało. Jodie wciąż miała na głowie Wade’a, Clive miał w głowie bałagan, zrobiliby sobie krzywdę, ale no… Jodie nie była w jego oczach byle kim ani tym bardziej byle jaka. Była Jodie. Nie tą samą, którą znał wcześniej, ale przecież on też nie był już taki sam. Zmienili się i ani przez moment nie oczekiwał, że znowu będą do siebie czuli to, co czuli w liceum. Nawet nie chciał czegoś takiego do niej czuć, bo o ile fajnie się ją faworyzowało i fajnie obserwowało, jak jej oczy błyszczały, a usta układały się w uśmiechu, ilekroć docierało do niej, że jest dla niego wyjątkowa, to prawda była też taka, że Jodie nie zasługiwała na kolejnego faceta, który wkroczyłby w jej życie ze swoim zrytym łbem, żeby narobić jej w nim syfu.
W jakiś swój pojebany sposób Clive starał się o Jodie po prostu dbać.
I, kurwa, wkurwiało go, ilekroć robiła przy nim coś, co dobitnie świadczyło o tym, że uważała się za kogoś gorszego od niego. Nie było tego wiele, ale czasem zdarzyło im się, po tym, jak już całkiem nieźle się przeruchali, zamienić parę słów, pożartować, ponarzekać na dzień, który już minął albo na ten, który dopiero mieli na dobre rozpocząć. I czasem zdarzyło mu się wyłapać w jej słowach, że wciąż uważała go za złotego chłopca skazanego na jakiś pierdolony sukces, którego on już nie osiągnie, bo obecnie leciał na dno, a siebie za kogoś, kto do pięt mu nie dorasta. Miał wtedy ochotę złapać ją za ramiona i nią potrząsnąć, ale nie był tu po to, żeby naprawiać jej poczucie własnej wartości. Tak samo jak ona nie była po to, żeby udowadniać mu, że nie zjebał sobie szansy na sukces.
Łączył ich seks. Dobry i uczciwy układ, który opierał się na seksie. Było fajnie, dobrze, przyjemnie, zajebiście. Dokładnie tak, jak potrzebował. Niczego nie chciał w tym zmieniać, nie dopóki wiedział, że nikt mu tak naprawdę nie powie, ile jeszcze będzie tu tkwił, bo wszystko w tym tkwieniu tak naprawdę zależało od niego, a on od wzięcia się w garść wolał babranie się we własnym bagnie złożonym z seksu, piwa, bilarda i każdej z tych lasek, które podrywał w The Rusty Nail nawet, gdy wiedział, że stojąca za barem Jodie to widzi, ale był zbyt najebany, żeby się tym przejmować. Poza tym, przecież wiedziała, że chociaż lubi ją najbardziej, to nie ma go na wyłączność.
UsuńNiezadowolenie, wyrażone przez Jodie, gdy Clive odsunął się pomimo tych nóg, które tak mocno na jego ciele zaplotła, może i było małe, ale za to wyraźnie słyszalne. Nie widzieli się jednak już jakiś czas, zdecydowanie dłuższy niż zwykle, a Clive miał dzisiaj również wyjątkowo dobry humor, który ciągnął się za nim odkąd wsiadła do jego samochodu pod barem. Stawiał dzisiaj na zajebistą zabawę i chciał, żeby Jodie też miała z tego coś fajnego. Fajny orgazm, na przykład, a nawet dwa, skoro jeden już dzisiaj zaliczyła. Dla urozmaicenia w pozycji innej niż na plecach, żeby dobrze sobie zapamiętała, z kim jest jej najlepiej. A pamięć, zdaniem Clive’a, lepiej stymulowały gesty, niż same słowa.
— Zajebiście — pochwalił ją więc z entuzjazmem, obserwując ją w tej seksownej pozycji, z dłońmi wspartymi na łóżku, materacem uginającym się pod kolanami i kusząco uniesionym tyłkiem. Uklęknął za nią, boleśnie niespiesznie, i uderzył w jej pośladek, mocniej niż wcześniej, dłużej przytrzymując na jej skórze własną dłoń, którą przesunął potem wzdłuż jej boku. — Grzeczna z ciebie dziewczynka — zaoferował kolejny komplement, uśmiechając się zaczepnie, gdy odwróciła głowę i na niego spojrzała.
Dłoń, od której zaczął, zatrzymał na jej piersi, a do pierwszej ręki po krótkiej chwili dołączyła druga, która z kolei dosięgnęła aż do szyi Jodie. Pociągnął ją do siebie powoli, ale zdecydowanie, zmuszając do tego, by puściła pościel, którą do tej pory mięła niecierpliwie między palcami.
Wszedł w nią znowu, przyciskając do niej swoje biodra. Twarz wciskał w jej długie, miękkie włosy, oddychając ciężej blisko jej ucha, gdy stopniowo szukali dla siebie najbardziej odpowiedniego rytmu. Przycisnął usta do jej policzka, jednocześnie przesuwając tą dłonią, którą do tej pory zaciskał na jej kształtnej piersi, proso między jej nogi.
— A to lubisz? — zapytał z prowokującą pewnością siebie, nawiązując do tego, co sama przyznała wcześniej.
you're a fucking goddes, you know that, right?
No w sumie to może. Może Clive jednak był całkiem domyślny, ale tylko wtedy, kiedy okazywało się to dla niego wygodne, może nie chciał dawać po sobie znać, że coś do niego zaczyna docierać, bo w sumie to nie miał pojęcia, co mógłby z tym zrobić. Byli nastolatkami. Głupimi dzieciakami, pochodzącymi z dwóch skrajnie różnych światów, których pewnie niewiele by mogło połączyć, gdyby nie fakt, że Clive był względnie próżny, a Jodie zawsze wyróżniała się urodą i cyckami na tle pozostałych koleżanek z klasy. Bo oprócz tego, że lubił wpaść w jakąś nastoletnią miłostkę, to lubił też mieć przy boku jakieś trofeum, laskę, z którą nie musiał bawić się w żadne zobowiązania, bo oboje mieli szkołę, sport, a on jeszcze wymagania rodziców, którym wtedy jeszcze starał się jakoś sprostać, ale inni mogli mu jej zazdrościć, bo była w niego wpatrzona.
OdpowiedzUsuńPasowało mu to. Wiedział, jakie to fajne, jakie to uzależniające, czuć na sobie czyjś wzrok i uwielbienie, ale nie musieć się o to starać ani zabiegać. I korzystał z tego, jednocześnie tłumacząc sobie sposób, w jaki patrzyła na niego Jodie tak, że gdyby coś chciała powiedzieć, to by powiedziała. I w sumie nigdy nic nie powiedziała, on też nie miał jej wtedy zbyt wiele do powiedzenia, bo hormony buzowały, a priorytety były już inne, a potem… Potem oboje wiedzieli, co się stało.
On wyjechał, ona została, on zmienił numer, ona nigdy nie dzwoniła ani nie pisała, i co z tego, że on też mógł zadzwonić. Że mógł wysłać jej swój nowy numer, że mógł zapytać co u niej, jak się czuje, co robi, czy chciałaby się umówić na piwo w któryś w tych weekendów, na które przyjeżdżał do domu, najpierw z Atlanty, a potem, coraz rzadziej, z Savannah. Że mógł dać znać, że słyszał o jej bracie i jest mu cholernie przykro, bo może i tak właściwie go nie znał, ale znał przecież było mu przykro. Nic takiego nie zrobił i widział tę ję minę, coś pomiędzy złością, ulgą i zaskoczeniem, gdy zobaczyła go w tym sklepie, w którym nigdy by się pewnie nie spotkali, gdyby układ alejek nie był jakiś dziwny i gdyby od razu wiedział, gdzie szukać piwa.
Nigdy jej za to nie przeprosił. Za to, że nie odezwał się, gdy zabrakło jej brata. Teraz, miał wrażenie, było już na to za późno. Obawiał się, że gdyby podjął ten temat, to rozdrapałby jedynie stare rany i wprowadziłby między nich atmosferę, która byłaby nawet więcej niż dziwna. Zresztą, może Jodie w ogóle nie chciała jego współczucia. Może chciała o tym wszystkim nie myśleć, tak jak on nie myślał o niej, kiedy budował swoje życie z dala od Mariesville.
Teraz też na pewno nie będą się za nic przepraszać, bo nie po to tu byli. Miała być fajna zabawa, dobrze spędzony czas, ten wspólny, którego mieli stosunkowo niewiele, bo Clive albo był zajęty ruchaniem kogoś innego, albo miał ten jeden ze swoich zrywów entuzjazmu, kiedy nagle zachciewało mu się być gliniarzem i nagle brał wszystkie nadgodziny, robił jak najdłuższe zmiany i ogółem przez moment wydawało się, że wracał ten dawny Clive, ale szybko mu przechodziło. Bo Jodie miała w sobie coś takiego, że nie chciał wypychać jej ze swojego łóżka i rzucać tekstem o tym, że przecież wie gdzie są drzwi, w tym samym momencie, w którym oboje mieli już to, czego chcieli. Lubił jej obecność, tak po prostu, łatwo mu się z nią żartowało, łatwo gadało, chociaż ich gadanie sprowadzało się jedynie do jakiegoś niezobowiązującego flirtu i nigdy nie było niczym głębokim.
UsuńAle czuł się przy niej tak najzwyczajniej w świecie dobrze i swobodnie. I przez cały ten czas nie widział w niej kogoś gorszego od siebie, bo to nie było tak, że ludzie byli gorsi i lepsi, a decydowało o tym to, jak sobie poradzili w życiu. Po prostu miała bardziej przejebane od niego, i gdyby mógł coś z tym zrobić, to by zrobił, ale to nie była jego działka. Jodie nie oczekiwała, że Clive będzie ją ratował i on nie wchodził w ten układ szukając w niej kogoś, kto będzie pomagał mu się zebrać z tego bagna, w które wpadł.
To miał być tylko seks. I był. I chociaż Jodie była naprawdę fajną dziewczyną, kobietą, której w pewnym sensie nawet trochę ufał i jakaś jego część nosiła w sobie tę pewność, że Jodie krzywdy mu nie zrobi, Clive nie oczekiwał od niej niczego więcej.
A teraz te oczekiwania, które jednak miał, spełniała całkowicie, bo tak samo jak Clive lubił, gdy laski, z którymi się spotykał, były przekorne i zadziorne, tak samo lubił, jak same wiedziały, kiedy położyć temu kres. Wkurwiało go, gdy którejś zachciało się testować jego cierpliwość, której miał stosunkowo niewiele. Jodie dobrze więc zdecydowała, wybierając bycie posłuszną i grzeczną dziewczynką, a jego to, rzez jasna, kręciło jak jasna cholera.
— Ja pierdolę, ty mi się podobasz — wyraził więc teraz swój zachwyt i w sumie zamykał w tym niewybrednym komentarzu zarówno to, że uważał Jodie za szalenie seksowną, jak i rzeczywistą aprobatę wobec tego, jak mocno jarała go tym, jak się go perfekcyjnie słuchała. Objął ją mocniej tym ramieniem, którego dłonią dosięgał jej szyi, a pod którą z kolei czuł wyraźnie jej przyspieszony puls.
Była zajebista, i zajebiście dobrze było mu w niej, i trochę szumiało mu od tego wszystkiego w głowie, a to, że po wejściu do mieszkania pili, jedynie potęgowało to uczucie. I gdzieś przez ten szum przedzierały się jeszcze jej przeciągłe jęki, jego imię, drobne, ale wyraźne przekleństwa, i ta ciepła, smukła dłoń, która dotknęła jego policzka. No kurwa, miał dość, ale w najlepszym możliwym tych słów znaczeniu.
I im bardziej czuł, że ma dość, tym więcej siły i uwagi wkładał w każdy ruch ich dobrze zgranych ze sobą ciał. Szybko odnaleźli nie tylko odpowiednie tempo, ale i wspólny rytm, taki, który dawał im najwięcej rozkoszy.
— Kurwa, Jodie — rzucił Clive, gdy jej paznokcie dość brutalnie wbiły się w jego skórę, a ponieważ miała je zrobione i porządnie wypiłowane, poczuł je o tyle mocniej. Pozwolił jednak, by mocniej docisnęła do siebie jego dłoń i dotykał jej w całym tym szaleństwie dokładnie tak, jak wiedział, że lubiła być dotykana. — Jara cię to, mała — stwierdził z tą bezczelną pewnością siebie, uśmiechając się, gdy w odpowiedzi podzieliła się nie tylko swoimi seksownymi jękami, ale jeszcze zacisnęła się na nim mocniej, sprawiając, że jego ruchy stały się głębsze i bardziej dokładne.
Jego też to jarało, więc gdy Jodie zasugerowała, czego chce, znacznie mocniej zacisnął dłoń na jej szyi. Trochę obawiał się, że jeśli przesadzi, to zostanie po tym jakiś ślad, który byłby zajebistą pamiątką po tej wspólnej nocy, gdyby nie jej jebany eks, ale trochę też nie był w stanie przejmować się tym teraz tak mocno, jak pewnie powinien. Więc się nie przejmował, tylko poddusił ją długo i z znacznie większą siłą, do momentu, w którym widział, że jej policzki zaczerwieniły się mocniej, a usta poruszyły bez dźwięku, próbując złapać oddech. Odpuścił jej wtedy, poświęcił parę sekund na upewnienie się, że wszystko jest okej i zwolnił to szalone tempo, które sobie narzucili. Nie mogła się jednak nudzić, bo zamiast za jej szyję, złapał teraz za jej włosy, które zebrał w garści i pociągnął do siebie, wolną dłoń spomiędzy jej nóg przenosząc na jej bark. Popchnął ją do przodu, powoli i stanowczo.
— Tyłek do góry — rzucił, kolejnym klapsem przypominając jej, jakiej pozycji ma się trzymać.
I can't help but think that after this night, you'll be well aware of that ;*
Wyrywając się z Mariesville, Clive chciał przede wszystkim zapomnieć o Mariesville. Zawsze miał wrażenie, że trochę się tu dusi — każdy znał każdego, a w szczególności jego mama, która nawet po rozwodzie szczyciła się tytułem żony lekarza (jakby to, kurwa, miało jakiekolwiek znaczenie). Musiał więc mówić dzień dobry zarówno tym starym babom, które znał, jak i tym, które znały jego, ale on miał wrażenie, że nigdy wcześniej nawet nie widział ich na oczy. Musiał się dobrze zachowywać, bo Ruth Bennett miała w miasteczku dobrą opinię i zawsze podkreślała, ile dla niej znaczy, co ludzie powiedzą, a Clive nie chciał odbierać jej czegoś, co tyle dla niej znaczyło. I chciał też, żeby była z niego dumna, tak samo jak ojciec, który może i wyniósł się do Atlanty, ale nie przestał uczestniczyć w jego życiu. Gdyby nie on, nie mieliby z mamą tego dużego domu w Applewood Grove, w którym do dzisiaj opłacał nawet rachunki. Bez Johna Bennetta życie Ruth i Clive’a nie utrzymałoby się na takim poziomie, do którego przywykli, ale ten poziom to była trochę taka złota klatka — niósł ze sobą pewną presję społeczną i oczekiwania, które dla jego matki były wszystkim, a dla niego z kolei to mama była najważniejsza na świecie, więc sprawianie jej przykrości głupimi wyskokami i szczeniackim zachowaniem nie wchodziło w grę. Bycie złotym chłopcem wychodziło więc Clive’owi całkiem nieźle, ale również mocno mu po tylu latach ciążyło. Gdy opuścił Mariesville, poczuł się więc wolny jak nigdy wcześniej. I nie myślał — teraz trochę tego żałował — ale naprawdę nie myślał o tym, kogo i jak bardzo skrzywdził, gdy dla niego życie zaczęło się na nowo i wszystko było super.
OdpowiedzUsuńZasłużył więc na to, żeby Jodie przywaliła mu tymi winogronami, a może i nawet czymś sporo cięższym, ale prawda była taka, że to rzeczywiście dosłownie niczego by nie zmieniło. A już na pewno nie przeszłości, tego, co wydarzyło się jakieś… dziesięć lat temu? Ten czas zleciał szokująco wręcz szybko, ale w końcu Clive przez znakomitą jego większość żył swoim najlepszym życiem, więc czego innego mógł się spodziewać? To od powrotu na to przeklęte zadupie wszystko stało się takie paskudne — ignorował fakt, że paskudne było już w ciągu ostatnich miesięcy, które spędził w Savannah, gdy dowiedział się, że się zmienił i nie da się już z nim być, a tak naprawdę to jego dziewczyna, ta sama, z którą planował przyszłość, ba, nawet, kurwa, myślał, że się z nią zestarzeje, taki był głęboko zakochany, obracała za jego plecami jego kumpla z roboty. Był wściekły na nich oboje, a jednocześnie na tyle postawił całą swoją przyszłość na Savannah i ludzi, których tam poznał, że kiedy tam wszystko się posypało, to nagle nie miał nikogo ani w Savannah, ani w Mariesville, bo w rodzinnych stronach przecież wszystkich olał, bo był na to zbyt ważny. Nasrał we własne gniazdo, co tu dużo mówić, i to wszystko wróciło, żeby ugryźć go w tyłek, a to, że Jodie w ogóle chciała z nim gadać i nie pobiła go tymi winogronami… Kurwa, to było po prostu miłe.
Clive nie był pewny, czy ona pamiętała, jak wtedy wyglądał, w tym sklepie, na tej alejce z owocami, ale wyglądał mniej-więcej tak, jak się czuł. W głowie miał wtedy jeszcze większy syf niż teraz, bo jednak w ciągu tego praktycznie roku z niektórymi sprawami nauczył się już żyć. Widać było wtedy po nim, że nie śpi, że za dużo pije, że robi sobie krzywdę tym, jak się zachowuje. Nie żeby szukał współczucia. Ale Jodie potraktowała go wtedy sto razy lepiej, niż na to zasługiwał. A on zaproponował jej, żeby się przeruchali. No, klasa sama w sobie.
Więc nie było między nimi współczucia. Nie było rozdrapywania starych ran, nie było przeprosin, nie było właściwie niczego, poza tą dobrą zabawą bez zobowiązań, na którą się umawiali. Bo to po prostu działało tak jak powinno bez grzebania w przeszłości. I też było fajnie.
Seks był seksem, a oni nie dzielili tu siebie na lepszych i gorszych. Clive nie dzielił, Jodie też by na to nie pozwolił. Dogadywali się bez nadmiaru słów, pasowali do siebie w tym jego łóżku, w którym jednak najczęściej razem lądowali, a ten układ, który mieli, pasował im obojgu. Jodie nie musiała jednak chronić Clive’a przed ewentualnym gniewem Wade’a — poradziłby sobie z nim doskonale, a przynajmniej jego ego mu to podpowiadało. W ogóle jeśli ktoś tu powinien zainteresować się chronieniem kogoś przed tym pojebem, to najprędzej Clive wobec Jodie, ale nie oczekiwała tego od niego, nie prosiła go o to, nie na tym to wszystko miało polegać. Wyznaczała mu granice, tak samo jak on stawiał swoje.
UsuńTe granice trochę się jednak zacierały, gdy najpierw wypili coś mocniejszego, niebezpiecznie słodkiego, i wypili tego więcej niż potrzebowali, a później pozwolili sobie na kilka czułych gestów — zbyt czułych — przed przejściem do tego, na co od samego początku się umawiali. Seks z Jodie był dla Clive’a lekko uzależniający, jak ona sama, ale od dobrych rzeczy naprawdę łatwo się uzależnić, więc nie czuł się jakoś szczególnie winny, gdy docierali do siebie coraz mocniej, a on jeszcze spełniał w tym wszystkim każdą jej zachciankę. Chciała mocniej, to miała mocniej. Chciała szybciej — było szybciej. Miała go wszędzie tam, gdzie chciała go poczuć, słuchał jej pragnień, zasypywał komplementami i nawet nie próbował ukrywać przed Jodie tego, jak na niego działała. A niech wie. Przecież jednocześnie wiedziała też, że nie zrobią z tym niczego więcej. Czemu niby by mieli?
No i, strasznie go kręciło, kiedy brakowało jej przez niego tchu.
— Przestań gadać — rzucił teraz jednak, nie zirytowany, co lekko zniecierpliwiony, bo wymieniali się najróżniejszymi uwagami właściwie od samego początku i teraz, kiedy czuł, że nie tylko Jodie była już blisko, ale on również, strasznie rozpraszało go to wszystko, co mówiła. Nie chciał mówić jej, żeby była cicho, bo uwielbiał, gdy była głośna, i to w dodatku dla niego, ale pogadają potem.
Teraz puścił jej włosy, za które do tej pory dość mocno ciągnął, i jedną dłonią przycisnął policzek Jodie do tej samej pościeli, którą mięła zawzięcie w dłoniach, by krótką chwilę później przesunąć ją i zatrzymać na jej przedramieniu, mocno przyszpilonym teraz do łóżka. Drugą dłoń ułożył na jej biodrze, wbijając mocno palce w jej cudownie miękką i rozgrzaną skórę, zatrzymując przy sobie na ułamek sekundy dłużej, ilekroć ich biodra się ze sobą ponownie spotkały. Znaleźli już wspólny, mocny rytm, szybkie, stanowcze tempo, które odpowiadało im obojgu. Clive wyraził jeszcze swoją aprobatę, pochylając się na moment nad Jodie, której szepnął do ucha coś o tym, jaka była zarówno zajebista, jak i zajebiście seksowna, a gdy się potem kojarzył już tylko to, jak ciało Jodie na niego reagowało, jaka była idealnie mokra, jak mocno pulsowała, jak drżała i jak szybko pociągnęli to ku spełnieniu.
I jak tu się od tego nie uzależnić?
I think I'll be the one to decide what I say about you (and how special you are) ;>>>
Bo prawda była taka, że Clive, w tym samym w momencie, w którym wyrwał się z Mariesville, poczuł, że z tym miejscem nie łączy go już nic. I długo nie łączyło — nic poza mamą. I wiedział doskonale, że nie wróciłby tutaj po tym całym syfie z Savannah, gdyby nie mama. Nie miał pojęcia, co by zrobił, gdyby nie ona, ale na pewno nie tkwiłby teraz w Mariesville. Może zapijałby teraz smutki i ruchał przypadkowe laski w jakimś innym mieście na mapie Georgii, ale też na pewno nie przyszedłby z podkulonym ogonem do Atlanty, do ojca. Bo ojciec nie patrzyłby biernie na to wszystko co Clive robił, obawiając się go skrytykować i nigdy nie sugerując, że coś mu się w tym jego zachowaniu nie podoba. Nie pozwalałby mu pić, włóczyć się gdzie popadnie i z kim popadnie, upadlać się i sprawdzać, jakie będzie kolejne dno, które da radę zaliczyć. Mama zawsze mu pobłażała i robiła to nawet teraz, gdy Clive miał trzydziestkę na karku i ewidentnie potrzebował, żeby ktoś nim mocno potrząsnął, a może nawet żeby dał w twarz i kazał się ogarnąć. Ale nikt tego nie robił. Tata dawał kasę, a kiedy o niego pytał, to głównie rozmawiając przez telefon z byłą żoną — w Mariesville się przecież praktycznie nie pojawiał. Clive telefonu zwykle nie odbierał, bo wolał smsy, no i nie chciał, żeby ojciec słyszał, jaki ma zachrypnięty głos po kolejnej nocy, zarwanej bez żadnego powodu poza seksem z laską, której imienia nie pamiętał.
OdpowiedzUsuńClive robił więc to co chciał i z kim chciał, i na całą resztę miał srogo wyjebane, bo posmakował już życia w wielkim mieście, życia po swojemu, życia bez cudzych ambicji, które, nałożone na jego plecy, praktycznie wbijały go w ziemię, a potem to stracił i nie czuł już wobec Mariesville tego, co kiedyś. Niczego ciepłego, niczego znajomego, nie miał tutaj dosłownie, kurwa, nic. I był całkiem pewien, że wtedy, kiedy po kilku zdaniach postanowił zapytać w tym nieszczęsnym sklepie Jodie o to, czy chciałaby się z nim przeruchać, tak w ramach starych, dobrych czasów, miał jeszcze bardziej przeorane w głowie niż teraz, bo wtedy brał jeszcze leki na to przestrzelone kolano, które do dzisiaj potrafiło go boleć, a wtedy bolało jak skurwysyn, tylko tych leków sobie wtedy wcale nie żałował, a potem brał się za piwo. No, kurwa, robił z siebie taką chodzącą katastrofę, a teraz, im więcej czasu mu w tym zasranym jabłkowym zagłębiu przelatywało przez palce, tym bardziej czuł się nieszczęśliwy, sfrustrowany i pokrzywdzony.
Jodie fajnie to wszystko uciszała i robiła to lepiej niż ktokolwiek inny, bo prawda była taka, że chociaż nie była tą samą Jodie, którą Clive znał kiedyś, to nie musiał się jej uczyć całkowicie od nowa. Nie miał wtedy, gdy się spotkali na tym warzywniaku, na to żadnej cierpliwości. Chciał, czuł, że ciągnie go do czegoś znajomego, czegoś, co wydawało się dziecinnie wręcz proste, bo jak inaczej nazwać ten układ, który sami sobie ułożyli i na który oboje się zgodzili. Jodie była wtedy wszystkim, czego potrzebował, i okazywała się tym wiele razy później.
Lubił ją, ufał jej na tyle, na ile było to w jego obecnym stanie możliwe, wierzył, że jest na tyle rozsądna, że nie zmąci tego, co mieli, bo mieli, jego zdaniem, coś naprawdę fajnego i uczciwego. Potrzebował, w pewnym sensie, żeby ktoś był wreszcie wobec niego uczciwy, zwłaszcza po całym tym cyrku, w który wpakował go własny kumpel razem z tą głupią dziwką, z którą planował sobie przyszłość, no i Jodie była. Rozumiała, na co się godzi, nie oczekiwała cudów ani fajerwerków, nie wciskała się tam, gdzie jej nie chciał i nie wpuszczała Clive’a tam, gdzie nie powinno go być.
W pewien naprawdę bardzo mocno pojebany sposób, Jodie stanowiła teraz perfekcyjną odpowiedź na wiele z jego problemów. Bo nie musiał o nich myśleć, kiedy z nią był, i fajnie było się tak od tego chociaż na te głupie pół godziny odłączyć.
Clive cholernie potrzebował się teraz skupić, a Jodie równie cholernie go rozpraszała, ale, rzecz jasna, nie potrafił mieć jej jej tego za złe. Jak mógłby.
UsuńIdealnie dawkowała mu tak samo swoją przekorność, jak i uległość, a on, doskonale czując, gdzie jest granica, przekraczał ją sobie do woli, choćby w tym, jak mocno ją przy sobie trzymał, jak stanowczo traktował i jak był moment, w którym po prostu chciał tego spełnienia równie mocno co ona, żeby na chwilę zakręciło mu w głowie, odebrało dech i pozwoliło po prostu nie myśleć.
Ciężko na to pracowali, i gdy Clive poczuł, jak ciało Jodie wygina się w jego stronę, przesunął dłonie z jej bioder odrobinę wyżej, ciasno przytrzymując ją przy sobie przez chwilę. Oddychał ciężko i szybko, a ten oddech odbijał się od jej gorącej skóry, po której po momencie totalnego przyćmienia, który udzielił się im obojgu, przesunął powoli wargami, składając najpierw niedbały, ale względnie czuły pocałunek pomiędzy jej łopatkami, a potem zostawił jeszcze kilka niżej, na środku pleców i w ich dole, mrucząc przy tym niewyraźnie i mało składnie o tym, jaka Jodie była seksowna, zajebista i nawet perfekcyjna.
Był pod wrażeniem, ale nie było to dla niej z jego strony nic nowego. I nie zamierzał po męsku udawać, że tego wrażenia nie robiła na nim właściwie za każdym razem, nieważne, czy to był szybki numerek w jego samochodzie, czy kompletna chwila zapomnienia w miękkim łóżku i szeleszczącej przy każdym ich ruchu pościeli.
Teraz ten szelest mieszał się z ich ciężkimi oddechami i subtelnym dźwiękiem dłoni Clive’a, przesuwającej w ostatnim czulszym i wrażliwszym geście po ciele Jodie, zanim się od niej odsunął.
— Kurwa, mam dość — rzucił Clive w najlepszym i najbardziej przepełnionym satysfakcją tego słowa znaczeniu.
Dopiero teraz poczuł na swoich barkach i plecach lekkie pieczenie po wszystkich tych zaczerwienionych śladach, które miały niedługo zblednąć po tym, jak zostawiły je na nim paznokcie Jodie. To miejsce wewnątrz jej uda, gdzie on zostawił coś po sobie zdążyło już z kolei odrobinę pociemnieć i stało się wyraźniejsze niż przedtem.
Pokiwał głową, wciąż jeszcze odrobinę bezmyślnie, słysząc uwagę o tym, jak w tej stosunkowo niewielkiej sypialni było gorąco. Było w chuj gorąco, i Clive uśmiechnął się do Jodie, siadając na brzegu łóżka. Było zajebiście i doskonale wiedziała, że się z nią zgadzał.
Nie mógł jednak tkwić tak wiecznie. Wstał więc po kilku sekundach i, po tym, jak otworzył okno w sypialni, wyszedł do łazienki, choćby po to, by pozbyć się tej cholernej gumki, bez której seks nie wchodził w grę, ale seks był też fajny, gdy nie była potrzebna. Kiedy wrócił, miał na sobie już coś luźniejszego od tych dżinsów, przez materiał których wcześniej obmacywała go Jodie. Ona wciąż nie miałą na sobie nic i prezentowała się w ten sposób wręcz nieziemsko w tej zmiętej pościeli. Clive zniknął jeszcze na kilka sekund w garderobie, a gdy z niej wyszedł, zbliżył się do łóżka i podał Jodie złożoną w kostkę, prostą czarną koszulkę z jakimś kolorowym nadrukiem.
— Słuchaj, mała — zaczął, siadając znowu na łóżku, bokiem do niej. Spojrzał na nią, ale tylko na chwilę, szybko opuszczając wzrok, by wyciągnąć z kolei rękę. Dłonią dotknął jej wyprostowanej nogi, przesuwając nią po jej miękkiej, ciepłej skórze w górę i w dół. — Mam do ciebie sprawę — powiedział jeszcze, ale na tym skończył, dając jej szansę na postawienie mu granicy i rzucenie w twarz nie, spierdalaj, zanim mógł czymkolwiek zamącić jej w głowie. To miał być szybki, dobry seks, nie wieczór próśb, życzeń i spraw. I Clive to wiedział. I Jodie też to wiedziała. I mogła powiedzieć mu w każdej chwili nie, więc starał się dać jej na to szansę.
guilty as charged… but I think you like it when I push your limits ;>>>>
Lepiej nie. Clive z jednej strony nie był dumny z tego, jak teraz żył, co robił i na co się wobec samego siebie godził, a z drugiej przecież nikt go do tego nie zmuszał. Nikt nie kazał mu nie robić absolutnie nic ze swoim życiem, z którego był niby taki niezadowolony. Nikt nie uwiązał go do Mariesville i nie kazał tu tkwić jak za karę, nikt nie zmuszał go, żeby poza seksem nie był w stanie zaproponować żadnej z tych lasek, które poznawał, porządnej randki. Dosłownie nikt też nie wskazywał mu drogi do The Rusty Nail i nie mówił idź, a cały ten alkohol, który pił też nie pojawiał się w jego rękach znikąd. Clive miał obecnie dokładnie to, czego chciał, i zasłaniał się własną traumą, złamanym sercem i poczuciem upadku, by nie musieć nic z tym robić. Nie chciało mu się — tak po prostu. Był kupą leniwego gówna, któremu zrobiło się wygodnie, bo teraz już nawet ta praca, która była dla niego ogromną pasją i motywacją do działania, zrobiła się mało ambitna. W Mariesville nie było strzelanin, pościgów, trudnych interwencji. Był jakiś podły pijaczek, którego zgarniało się za awanturę pod stacją benzynową albo mandat za nadmierną prędkość, wystawiany raz na tydzień, bo to był pierdolony koniec świata, na którym nawet ciężko było przyłapać kogoś na łamaniu przepisów.
OdpowiedzUsuńJodie nie musiała więc nim trząść, nie chciał tego od niej. Bo po pierwsze to nie była jej działka, a po drugie jeśli Clive czegoś od niej oczekiwał, to przede wszystkim tego, że będzie ładna, seksowna, i tak samo chętna do trwania w tym ich niezobowiązującym układzie jak on. Lubił ją taką, bo to było proste. Jodie stanowiła obecnie najprostszą i najprzyjemniejszą część jego życia, które może i nie było jakoś niesamowicie skomplikowane, ale zdecydowanie nie tak je sobie wyobrażał. Jego wyobrażenia bardzo boleśnie zderzyły się z rzeczywistością i, w pewnym sensie, przeżywał jakąś pojebaną żałobę po tym, co rok temu sądził, że będzie obecnie miał, a czego nie miał, bo rzuciła go dziewczyna, z którą wiązał swoją przyszłość i musiał wynieść się z miasta, które całym sobą pokochał. I wiedział, że to nie tak, że jego życie już się definitywnie skończyło — nie miał jeszcze nawet tej trzydziestki, a wiele możliwości wciąż stało przed nim otworem, tylko… Miał wrażenie, że wtedy, na tej rozgrzanej, betonowej płycie parkingu, kiedy widział, jak jego partner już się nie rusza, i słyszał kolejne strzały, a potem odjeżdżający z piskiem opon samochód, w nim też coś bezpowrotnie umarło.
Jego problemy wciąż były niczym w porównaniu z tym, jak przez cały ten czas, gdy on świetnie się bawił i cudownie sobie żył, to samo życie bezlitośnie dojeżdżało Jodie, ale były. Istniały, dręczyły go, dusiły. Nie pozwalały spokojnie przespać nocy, dlatego mało spał. Nie uciszały się w jego głowie, więc sam je uciszał kolejnym piwem albo jakąś laską, która krzyczała mu do ucha, jaki jest zajebisty i jak jest jej z nim dobrze. No i to by było na tyle. Clive Bennett ze złotego dziecka Mariesville stał się swoim największym, prywatnym wrogiem i tak naprawdę ani myślał, by z tego rezygnować. I ktoś powinien dać mu twarz, żeby się wziął i ogarnął, ale to nie mogła być Jodie.
Clive uważał, że Jodie miała dość swoich problemów, by zajmować się jeszcze jego problemami. Zresztą, chciał być w jej oczach facetem, a nie ofiarą losu bez celu ani ambicji. Trochę więc przed nią udawał, na tyle, żeby przypadkiem nie wyszło na jaw, jaki jest teraz przejebany, trochę ją oszukiwał, starając się być w jej oczach kimś, kim nie był we własnych, i bardzo ją w tym wszystkim lubił i cenił sobie jej sporadyczną obecność. W pewnym sensie była dla niego teraz ważna i on czuł, że ona wie, że nie jest mu totalnie obojętna.
Fakty oczywiście były takie, że z reguły aż tak się w to wszystko nie angażowali, ale dzisiaj było trochę inaczej. Nie widzieli się dłużej niż zwykle, Clive mierzył się z podłym samopoczuciem, które najlepiej poprawiała mu Jodie, a jej głowę zawracał jeszcze ten głupi Wade, który niby trzymał się na dystans, ale sama świadomość, że gdzieś tam przez cały czas był na pewno musiała być mocno niepokojąca. Wciągnęli się więc dzisiaj w tę chwilę zapomnienia, pozwolili sobie zrobić to mocniej, dłużej, dokładniej, czulej i chociaż zwykle Jodie szybko zakładała majtki i jeszcze szybciej wychodziła, a Clive wręcz oczekiwał, że pozbiera się bez zbędnych ceregieli, to dzisiaj nawet o tym nie myślał. Nachodziły go za to myśli, że całkiem do twarzy było jej w jego prostej, czarnej koszulce, tak innej od tych wyciętych, obcisłych topów, w których zwykle chodziła, a na które on tak niezawodnie leciał, bo zajebiście podkreślały jej duże cycki.
UsuńDomyślała się jednak, że czegoś od niej chciał — sam zresztą przyznał, że ma sprawę. Miał, ale trudno było mu się do tego przyznał, więc najpierw był ten seks, czulszy i bardziej wyjątkowy niż zwykle, ze spełnianiem jej pragnień i jej dwoma orgazmami, a teraz ta kolejna chwila drobnych, niezobowiązujących gestów, w której dłoń Clive’a zatrzymała się na dłoni i nodze Jodie, gdy połaskotała go opuszkami palców.
Zaśmiał się i pokręcił głową, unosząc na nią wzrok.
— Jesteś niemożliwa — skomentował, ale jego głos wcale nie brzmiał karcąco. Nie było w nim też irytacji czy zniecierpliwienia, raczej uprzejmie stwierdzał jeden z tych faktów, które w jego oczach sprawiały, że Jodie była Jodie. Ze swoim charakterem i poczuciem humoru, które zawsze w niej doceniał. — Potrzebuję, żebyś pojechała ze mną w następny weekend do Savannah — wyrzucił z siebie w końcu, na jednym wydechu, dużo poważniejszym już tonem, żeby przypadkiem nie uznała, że żartuje i nie parsknęła mu śmiechem w twarz, bo gdyby to zrobiła, musiałby chyba zapaść się pod ziemię.
Miał do niej głupią sprawa. To była strasznie głupia sprawa, ale wyraz jego twarzy podkreślał, że wręcz prosił ją teraz o pomoc.
— Mój kumpel, Cory, i jego narzeczona — moja była, powinien był teraz dodać, ale tego nie zrobił — organizują przyjęcie zaręczynowe — zaczął wyjaśniać, choć uważał ten cały koncept przyjęć zaręczynowych za niedorzeczną niedorzeczność. — Mam być drużbą i… Nie chcę tam być sam, więc jeśli się zgodzisz, to musiałabyś też zgodzić się na kolejną wycieczkę za dwa miesiące, na wesele — tłumaczył najlepiej jak potrafił, chociaż było po nim wyraźnie słychać, że przychodziło mu to z trudem. Bo tak naprawdę to mógł tam jechać sam, ale poza tym, że nie chciał, to chciał jeszcze mieć przy sobie taką laskę-petardę jak Jodie, którą mógłby się popisać i która byłaby w stanie poudawać przez jeden weekend, że jest w nim totalnie i na zabój zakochana. — Za wszystko płacę. Sukienka, chyba nawet sukienki, bo będzie jakieś oficjalne przyjęcie i na drugi dzień mniejsza impreza, kosmetyki, fryzura, buty, cokolwiek. I za zmiany, które ominą cię w robocie, jeśli się zgodzisz, też — zapewnił zaraz, chociaż Jodie znała go na tyle dobrze, by wiedzieć, że kasa nie była problemem. I nie chciał, by poczuła się laska, którą próbował sobie wynająć, ale przecież wyglądanie jak petarda nie przychodziło tanio.
Wreszcie wziął głębszy oddech, bo to tej pory przede wszystkim mówił. Jego dłoń zastygła gdzieś przy jej kolanie, a sam Clive pozostawał napięty i pełen obaw. Jego spojrzenie, utkwione w oczach Jodie, prosiło wręcz zgódź się, ale równie dobrze mogła go wyśmiać i kazać mu spierdalać, więc na to też starał się nastawić.
so maybe you'll be willing to try something new for a change? ;>>>
Krótko mówiąc, Clive miał wszystko tylko, jako klasyczny przypadek dzieciaka z dobrego domu, który na nic w życiu nigdy nie musiał tak właściwie pracować, bo jego świetlana przyszłość była ustawiona od dnia, w którym się urodził, nie robił z tym wszystkim nic. Dostał od życia zarówno po mordzie, jak i po tyłku, i szok okazał się tak wielki, że do tej pory w nim trwał, jednocześnie w pewien pojebany sposób zasłaniając się tym, co go spotkało, by nie musieć ponosić odpowiedzialności za to, do czego sam się doprowadził. Nic go nie obchodziło, nikt go nie kontrolował, miał we wszystko perfekcyjnie wyjebane i kiedy miał co wypić albo z kim się przespać, to było naprawdę fajnie, tylko wszystko pierdoliło się koncertowo, gdy zostawał sam z własną głową, budził zlany potem w środku nocy, albo nie mógł zasnąć, bo jego myśli nieustannie uciekały w stronę tego wszystkiego, co wydarzyło się w Savannah.
OdpowiedzUsuńWiedział, że stać go na więcej. I to też bolało — to, jak nie potrafł znowu po to sięgnąć, jak wygodniej było mu leżeć w tym jego własnym, prywatnym rynsztoku, puszczać się i upadlać, wykonywać chujową robotę, z której nie miał na tym zadupiu żadnej satysfakcji. Naprawdę potrzebował, żeby ktoś nim potrząsnął, żeby ktoś był jego impulsem, skoro on nie potrafił tego dla siebie zrobić, ale to nie mogła być Jodie, no bo… No bo niby jak? Jodie? Jodie Halston? Przecież oni tylko dobrze się razem bawili, niby czemu w ogóle miałaby chcieć się w to babrać? Miała dość własnych problemów, żeby brać na siebie kolejny w postaci Clive’a, który, szczerze powiedziawszy, był już tak przejebany, że nawet gdyby spróbowała go ogarnąć, to pewnie szybko by się poddała. Dlatego nie gadali, dlatego się sobie nie zwierzali, dlatego starali się widzieć w sobie jedynie kogoś sprawdzonego jeśli potrzebowali na chwilę wyluzować i zapomnieć o reszcie świata. Bo bali się, że byli już spierdoleni do punktu poza wszelkim ratunkiem. Bali się siebie do siebie dopuszczać, bali się psuć tę relację, którą mieli, a która była taka przyjemnie prosta, nieskomplikowana, niewymagająca. Było fajnie. Po co w tym grzebać.
Odkąd jednak Jodie dała mu swój numer od nowa, Clive nigdy nie zapominał, że go ma. Tylko najzwyczajniej w świecie miałaby go serdecznie dość, gdyby odzywał się do niej za każdym razem, gdy miał ochotę pooglądać jakieś fajne cycki, wpakować się między jakieś zgrabne nogi albo poklęczeć sobie przed jakąś ładną laską. Lubił ją i faworyzował i w pewnym sensie miał ją na wyłączność, bo Jodie, w przeciwieństwie do niego, z nikim więcej nie sypiała, ale nie czuł też, by miał jakieś prawo, żeby pakować się w jej życie bardziej, mocniej, częściej. Starał się nawigować ich relację tak, żeby tego nie spieprzyć, bo uważał, że Jodie przeszła już dość, żeby przeciągał ją przez jakiś kolejny zawód czy życiowy dramat.
Jasne, że mącił teraz odrobinę te przejrzyste do tej pory wody. Był tego świadomy i chociaż nie uważał, by urabiał Jodie dzisiaj jakoś wyjątkowo, bo doświadczyła już z jego strony czułości i niczym specjalnie nowym nie było, że sprzedał jej parę komplementów, pochwalił jej ciało, urodę, to chyba musiał przyznać, choćby przed samym sobą, że starał się odrobinę bardziej, bo tak, czegoś od niej chciał. Ale był też totalnie przygotowany na to, że ona nie będzie chciała tego samego, więc przede wszystkim byli dzisiaj ze sobą tak jak zawsze i, kurwa, źle by się czuł, gdyby przyznała na głos, że uważała go za sprytnego.
Nie pisał jej wiadomości z zaproszeniem, bo wolał, żeby usłyszała to z jego ust. Dał jej koszulkę, bo pił i nie mógł odwieźć jej do domu, a na samotny spacer po downtown w środku nocy też by jej nie pozwolił. Mógł ją jeszcze odprowadzić, ale znała go i wiedziała, że mu się nie chciało, nie o tej porze, nie po całym dniu. Zakładał, że Jodie zostanie u niego do rana, ale najwyraźniej kompletnie nie nadawali już na tych samych falach, skoro widziała w tym wyrachowanie.
UsuńNo cóż. Pytanie już i tak padło, a Jodie nawet nie miała pojęcia, jak głupio Clive’owi było prosić ją o coś takiego, bo tak właściwie to prosił ją, żeby przez jeden weekend udawała jego dziewczynę. On, który przerobił już w Mariesville tyle lasek, że musiał zacząć zabierać się za te, które do miasteczka wpadały z Camden, skuszone wątpliwą renomą, którą cieszył się The Rusty Nail. On, który wiecznie zgrywał pewnego siebie i właściwie gdyby się odpowiednio postarał, to mógłby kogoś mieć, ale wygodniej było mu z nikim się nie wiązać, bo gdyby się z kimś związał, to musiałby się ogarnąć i zacząć zachowywać, a na to jego niedojrzała głowa nie była gotowa.
— Jodie… — westchnął, kiedy zaczęła żartować, a on chciał jedynie usłyszeć, czy się zgodzi, czy nie.
Lubił jej poczucie humoru, lubił to, jak się z nim często otwarcie droczyła i zwykle odpowiadał jej tym samym, ale teraz potrzebował po prostu wiedzieć, na czym stoi, i ta dłoń, którą dotknęła jego policzka, wcale nie pomogła temu, jak spięty był. Właściwie to uciekł przed nią spojrzeniem, zsuwając odruchowo rękę z jej uda na pościel. Mruknął jeszcze ciche przepraszam, zapomnij o tym gdy Jodie uraziła jego sugestia, że zapłaci za wszystko, czego mogła potrzebować.
— Nie mam wygórowanych wymagań — odpowiedział, siląc się na spokój, a jednocześnie starając się, by zrozumiała, czemu w ogóle sugerował, że mogłaby chcieć kupić sobie z tej okazji coś nowego. — Ojciec Leah jest senatorem. — Drobny grymas przebiegł przez twarz Clive’a, gdy wspomniał imię swojej byłej. — Dress-code na przyjęcie ma być black-tie, na wesele pewnie pójdą w to samo. Ale jeśli już coś masz, to w porządku.
To było trudniejsze, niż się spodziewał. Bo nie tylko obnażał się przed Jodie z tego, że nie chciał tam jechać sam, a ona obróciła to w śmiech, ale jeszcze czuł się cholernie głupio z tym, że praktycznie ją we własnym łóżku, po takim zajebistym seksie, obraził, chociaż jeszcze przed chwilą powtarzała mu, że jest zajebisty, a on szczerze się nią zachwycał.
— Ej. Jodie — odezwał się znowu, decydując, że nie będzie zgrywał cierpiętnika.
Wkroczyli tym tematem na teren, który był jej totalnie obcy. Jodie nie wiedziała, co działo się w głowie i sercu Clive’a, kiedy myślał o powrocie do Savannah, o tym przeklętym przyjęciu, o tym, że jego była najpierw zdradzała go z jego kumplem, a teraz oboje zapraszali go, żeby świętował z nimi ich zaręczyny i ślub, a on się, kurwa, zgadzał.
Przysunął się bliżej Jodie, układając dłonie na materacu, po obu stronach jej bioder. Pochylił się nad nią i uśmiechnął łagodnie.
— Zgadzasz się? — zapytał jeszcze, bo najpierw powiedziała, że mogłaby jechać, a potem wściekła się o tę kasę i jego rzekome oczekiwania. Nie czuł więc, by miał konkretną odpowiedź, a takiej potrzebował, bo musiał w tej jednej kwestii wiedzieć, na czym stoi. Jodie wciąż miała pełne prawo mu odmówić, ale po cichu liczył, że tego nie zrobi. Czuł, że nie przetrwa tego piekła, jeśli pojedzie tam sam. I czuł, że przetrwa, jeśli będzie miał ze sobą kogoś, kogo choć trochę znał i komu choć odrobinę ufał. Jodie.
who knows, maybe you won't have to stop? ;>>>
Clive nie patrzył na to, co go spotkało, w taki rozsądny sposób w jaki widziała to Jodie. Dla niego to po prostu była jego osobista porażka, ale taka totalna i na całej linii, i kiedy to się jeszcze działo, zmagał się z takim szalenie bolesnym poczuciem braku kontroli. Kumple się od niego odwracali, dziewczyna po miesiącu rzuciła hasłem, że się zmienił i nie da rady dłużej z nim być, a kiedy byle jak wylizał własne rany i pojawił się w pracy, to nikt nie mówił mu tego wprost, ale on czuł, co myśleli: że mógł coś wtedy zrobić inaczej i to by się tak nie skończyło, ale był młody, głupi, niedoświadczony i, przede wszystkim, nietutejszy. Z zaradnego i ambitnego faceta stał się cieniem samego siebie, i nagle zakładanie munduru, który tak uwielbiał i z którego był taki dumny, stało się udręką, a ręce trzęsły mu się niemiłosiernie za każdym razem, gdy sięgał po broń.
OdpowiedzUsuńTrwał w żałobie po swoim dawnym życiu i wciąż był na etapie złości na własny los, choć teoretycznie już dawno powinien był z niego wyjść. Bo choć Clive raczej nie wybuchał, mając już wypracowane inne sposoby na to, by się jakoś wyżyć, to wciąż kłębiło się w nim mnóstwo negatywnych emocji. Gniew mieszał się z żalem, smutek z pretensjami wobec całego świata, a przy okazji nieustannie jeszcze się bał, że to, co już raz go spotkało, mogłoby się powtórzyć i znowu czułby, że to byłaby jego wina. O ile miałby dość głupiego, przejebanego szczęścia, żeby drugi raz również z tego wyjść, choć teraz, z perspektywy czasu, nawet nie był pewien, czy mógł w ogóle nazwać to jakimkolwiek szczęściem, bo przecież musiał potem wszystko budować od nowa. I nie zbudował do tej pory właściwie jeszcze nic, co bolało tym bardziej, że doskonale wiedział, że gdyby to wszystko się nie zdarzyło, to miałby teraz dokładnie to życie, które sobie wymarzył.
W poplątanej i pogubionej głowie Clive’a nawet Leah by go nie zostawiła, gdyby nie to, co stało się w pracy, gdyby się nie zmienił (jak miał się nie zmienić, kiedy na jego oczach ktoś umarł). Chuj z tym, że ona i Cory pieprzyli się za jego plecami od co najmniej kilku dobrych miesięcy. Clive był zbyt zaślepiony myśleniem o tym, co stracił, żeby brać to wszystko pod uwagę. Nie myślał i nie podchodził do tego ani trochę rozsądnie, a w głowie miał totalny mętlik i ten mętlik odzwierciedlał choćby fakt, jak skrajnie irracjonalne było z jego strony to, że się na ten ślub w ogóle wybierał. Że nie powiedział im, żeby spierdalali, tylko się zgodził i chciał jeszcze plątać w to wszystko Jodie, chociaż totalnie nie powinien. I że jego ego wciąż było na tyle wybujałe, by uznać, że przecież będą się tam tylko dobrze razem bawić, podczas gdy już teraz, siedząc na tym łóżku, na którym jeszcze przed chwilą zajebiście się pieprzyli, doskonale wiedział, że nie jechał tam po to, żeby dobrze się bawić, tylko żeby przez cały weekend zaciskać pięści, gryźć się w język i myśleć o tym, jak bardzo ma ich wszystkich w dupie i pierdoli go ich szczęście.
Ale nie chciał pokazywać się tam sam, bo wtedy wszyscy zobaczyliby przecież jasno i wyraźnie, że tak bardzo sobie poza Savannah nie radził, że nawet nie potrafił znaleźć sobie dziewczyny. I nikt nie byłby w stanie mu wmówić, że przecież nikt tak nie pomyśli, bo ludzie nie są aż tak małostkowi, ale Clive znał swoich znajomych i wiedział, że są nawet bardziej małostkowi. I on też taki był, skoro swoją wartość mierzył tym, czy miał u boku jakąś laskę, czy nie. I miał to gdzieś. Nie chciał znosić tego weekendu samotnie, a Jodie była obecnie jedyną kobietą, poza jego matką, której był w stanie jakkolwiek zaufać.
No i, nie żeby wchodził Jodie z butami w jej życie i prywatność, ale coś podpowiadało mu również, że nie byłoby dla niej tak źle, gdyby na jeden weekend wyrwała się z Mariesville. Nie gadali o tym, bo nie gadali praktycznie w ogóle, ale widział, czuł, że to miasteczko dusi ją tak samo jak jego. Właściwie to mogli naprawdę fajnie spędzić razem czas, a przecież wiedzieli już, że potrafią się dobrze w swoim towarzystwie bawić, choć nie próbowali jeszcze robić tego nie idąc ze sobą w pewnym momencie do łóżka. Clive nie oczekiwał jednak ani trochę, że Jodie pojedzie z nim do Savannah, wystroi się, będzie pięknie uśmiechać i zachwycać swoją urodą tamtejsze towarzystwo, a potem się z nim jeszcze prześpi. To nie była transakcja — mimo tego, że wciąż uważał, że powinna zaakceptować te pieniądze, którymi chciał jej wynagrodzić to, że dla niego zrezygnuje z okazji na lepszy zarobek — a seks nie był tutaj częścią planu.
UsuńWychodziło jednak na to, że Clive prawie sam ożenił się z córką senatora. Wiedział, w co się wtedy pakował, znał rodziców Leah i chociaż oboje uważali, że mogła trafić na kogoś lepszego, to koniec końców nie był takim złym wyborem. Dla niego ten cały dress code był już czymś, do czego zdążył się przyzwyczaić. Nie robiło to na nim wrażenia, siedział przez parę lat w tym klimacie i towarzystwie, chociaż nie jakoś nadmiernie. I zależało mu, żeby Jodie wiedziała, czego się tam spodziewać, tak po prostu. Nawet jeśli w swoje miłosne rozterki, a więc właściwie najważniejszą część programu wprowadzać jej nie zamierzał, bo wmawiał sobie, że to nie ma już żadnego znaczenia.
Nie chciał, żeby wiedziała. Nie był z tego dumny. Z tego, jaki był głupi, naiwny i jak wciąż sobie z tym wszystkim ewidentnie nie radził, chociaż zgrywał totalnie pogodzonego z losem i pewnego siebie. Z niczym nie był, kurwa, pogodzony. Nikt nigdy nie skrzywdził go tak bardzo, jak Leah i ci ludzie, których uważał w Savannah za swoich przyjaciół.
Odetchnął jednak z ulgą, gdy Jodie się zgodziła, choć nawet nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, że na chwilę wstrzymał oddech.
— Zajebiście — rzucił z szerszym i zdecydowanie bardziej pewnym uśmiechem, który zmienił się jednak w lekką, ale niewidoczną już dla Jodie konsternację, która pojawiła się na jego twarzy, gdy został przytulony. Bo oni się tak jakby… no nie przytulali, chyba że objął ją, kiedy się pieprzyli albo akurat zdecydowali na pozycję, która wymagała absolutnej bliskości. — Bierze cię na czułości? — zapytał, nie walcząc z tym, co postanowiła zrobić, ale dostosował to przytulanie na tyle, by się na niej nie rozkładać, a żeby też nie ukrywać totalnie, że całkiem mu się to podobało.
Cofnął dłoń od wysokości biodra Jodie na jej udo, przykryte materiałem jego sporo za dużej i za długiej koszulki. Zacisnął na chwilę palce na jej miękkiej skórze, przeniósł resztę swojego ciała na łóżko i opierał na Jodie część swojego ciężaru, pilnując jednak, by jej sobą nie przytłoczyć.
No bo tak się składało, że jego też dzisiaj brało na czułości i to nie z czystego wyrachowania, o które już go we własnej głowie posądziła. Nie miał jej tego jednak za złe, rozumiał, tak samo jak był pewien, że ona rozumiała też już, że nie traktował jej jak panią do towarzystwa, której najpierw pokazuje się kasę, a potem mówi, czego się chce. Nie był taki, znała go przecież, może nie całkowicie, może nie jak własną kieszeń, ale na tyle dobrze, żeby po prostu pewne rzeczy o nim wiedzieć.
Pocałował ją — powoli, nienachalnie, ale na tyle zdecydowanie, by mogła wyczuć, że był pewien tego, co robi. Tak samo jak był pewien tego, że jeśli nie chciał być w Savannah sam, nie chciał stawiać temu czoła w pojedynkę, to mógł tam być tylko z nią.
guess you’ll have to find out 😘
Clive najwyraźniej ufał Jodie na tyle, żeby z nią sypiać i zabrać ją na wesele swojego kumpla, który żenił się z jego byłą, ale nie na tyle, by z nią normalnie pogadać. Zresztą, nigdy nie był jakiś nadmiernie wygadany. Nie tworzył wokół siebie jakiejś przerysowanej aury tajemniczości, nie stronił od żartów i wymieniania się niezobowiązującymi uwagami, ale otwierał się rzadko. Tak po prostu, bez żadnego konkretnego powodu. Już tak miał. Jeśli wcześniej się komuś zwierzał, to swojej dziewczynie, chociaż teraz, z perspektywy czasu, musiał przyznać, że czasem walczył z poczuciem, że Leah w ogóle go nie słuchała i to raczej on był od słuchania jej. Ale nie przeszkadzało mu to, bo był młody, głupi, naiwny i bardzo, ale to bardzo mocno zakochany. A teraz, odkąd wrócił do Mariesville… O czym miał mówić? O tym, jak bardzo mu nie wyszło? Jak cholernie było mu przykro, że kompletnie nie wiedział, co ze sobą zrobić? Że fatalnie się z tym wszystkim czuł, że słabo sypiał, że noga wciąż go bolała, że wiedział, że w Mariesville ktoś najwyżej może dać mu po pijaku w mordę albo stawiać się podczas przyjmowania mandatu za drobne wykroczenie, ale czasem bał się, że to, co stało się w Savannah, dopadnie go znowu? Kto by chciał tego słuchać. Coś tam mówił czasem mamie, ale ona Ruth Bennett zawsze wiedziała, jak obchodzić się z zaufaniem i uczuciami swojego syna. Była wrażliwa i uważała, że Clive ma to po niej, choć on samego siebie wrażliwym by nie nazwał. Lubił z nią rozmawiać, lubił czasem jej się z czegoś zwierzyć albo do czegoś przed nią przyznać, bo wiedział, że z nią te informacje będą bezpieczne, ale dawkował je ostrożnie, bo nie chciał jej martwić.
OdpowiedzUsuńBardzo możliwe, że, zupełnie jak Jodie, Clive totalnie potrzebował z kimś pogadać, ale zupełnie nie wiedział, jak się do tego zabrać. Więc uciekał w to, co potrafił i co nigdy nie zawodziło, a tak się akurat składało, że to był seks. I nie chciał, naprawdę wolał nie psuć jakimś głupim gadaniem tego, co sobie z Jodie ustalili bez żadnych ustaleń, ułożyli bez nadmiaru pracy i ciągnęli dalej bez większego wysiłku, a z wzajemną zgodą. Nie chciał, żeby wiedziała, jakim był żałosnym frajerem, czego się bał, co dręczyło, jak dał się zrobić w konia i za czym ze swojej przeszłości tęsknił, a co go przerażało, jeśli chodziło o przyszłość. Wolał, żeby widziała w nim tego pewnego siebie gościa, z poczuciem humoru, które trafiało w jej poczucie humoru, który zawsze potrafi się z nią podroczyć tak, żeby nie przesadzić, który dobrze całował i jeszcze lepiej ją pieprzył.
Chciał się przy niej czuć po prostu dobrze i czuł się tak, kiedy nie gadali, kiedy nie musiał przy niej sięgać w głąb tego, co tak strasznie go bolało i kiedy dawała mu to dziwne, ale mocno wyczuwalne poczucie bezpieczeństwa, że miał w niej kogoś, na kogo jednak mógł w tym wszystkim liczyć i komu mógł nawet trochę zaufać. Nawet nie miała pojęcia, jak długo zastanawiał się, czy powinien pytać ją o ten wyjazd do Savannah. Czy po prostu nie byłoby lepiej, gdyby jej w to nie plątał i pojechał sam, ale z drugiej strony wiedział przecież doskonale, że nie chciał mierzyć się z tym sam, a jeśli już miał z kimś jechać, to nie wyobrażał sobie, żeby to mógł być ktoś inny niż Jodie. Bo ją znał, bo była między nimi ta cienka nić zaufania, której nie pogłębiali ani nad nią nie pracowali, ale po prostu pozwalali jej być.
Nie musiała rozumieć, co nim kierowało. Jeśli się zgodziła i jeśli z nim pojedzie, to właściwie musiała jedynie tam być, ślicznie wyglądać i udawać ślepo w niego wpatrzoną. Dwa dni. Jeden weekend. Niczego więcej od niej nie oczekiwał.
Clive wiedział, że Jodie nie robiła tego dla kasy. Tak samo jak wiedział, że nie była zwykłą, pospolitą, wiejską dziewczyną, która nie będzie potrafiła się tam ani odnaleźć, ani zachować. Mierzył ją całkowicie inną miarą, niż ona mierzyła siebie i gdyby nie wierzył, że sobie tam poradzi, to najzwyczajniej w świecie już byłaby dzisiaj w drodze do swojego mieszkania, z majtkami na tyłku i luźną obietnicą, że jeszcze się zgadają w głowie. I nie zaoferowałby jej tej kasy, gdyby nie wiedział, jak jest — jakie beznadziejne jest życie, jak pieniądze nie lecą jej z nieba i ile kosztowało choćby samo wystrojenie się. Jeśli nie chciała słyszeć o rekompensacie za stracone napiwki, to w tej chwili mogli zapomnieć, że Clive w ogóle o tym wspomniał. Liczył jednak, że dogadają się w kwestii sukienki. Co było złego w tym, że kupi sobie coś ładnego i będzie w tym wyglądać jeszcze lepiej niż zwykle? Clive lubił te jej wydekoltowane topy, obcisłe spodnie i krótkie spódniczki, ale niesamowicie cieszyła jego oczy nawet w najprostszej, sporo na nią za dużej koszulce.
UsuńJeśli mu pomagała i nie kwestionowała tego, że dosłownie prosił ją o to, żeby udawała jego dziewczynę przed ludźmi, których nie znała, to chciał, żeby też coś z tego miała.
Clive nie tylko odetchnął teraz z ulgą, ale jeszcze rozluźnił się pod wpływem dotyku Jodie. Tej dłoni, którą oplotła jego kark, tych smukłych palców, którymi dotykała jego wciąż ciepłego policzka. Chyba był lekko wstawiony, wódka zawsze szybko i mocno uderzała mu do głowy, a po kiepskim dniu, tygodniu, miesiącu, roku nie potrzebował aż tak wiele, żeby coś poczuć.
— Winny — przyznał z zaskakującą lekkością, nie potrafiąc powstrzymać uśmiechu, który wciskał się na jego usta, gdy Jodie go całowała, jak i tego, który na nich pozostał, gdy się od siebie oderwali.
Jedną ręką oparł się teraz o poduszki, na których wspierała się też Jodie, a druga wylądowała na jej policzku, podobnie do tej, która dotykała jego twarzy.
— Kręci cię to, mała — podzielił się swoimi spostrzeżeniami, które właściwie nie były niczym odkrywczym, bo nie ukrywali przed sobą jakoś specjalnie tego, jak na siebie działali. Ale to, co teraz robili, było już całkiem nowe, tak samo jak fakt, że Clive znowu przywarł do ust Jodie, całując ją z tymi wszystkimi czułościami, na które ich wzięło, choć skoro już mieli raczej ustalone, że do rana nigdzie się stąd nie wybierała, mogli po prostu zgasić światło i przestać się do siebie dobierać, a zamiast tego choćby odpocząć po długim i męczącym dniu. Coś się niebezpiecznie przy sobie ożywiali.
Clive na pewno ożywił się na tyle, że najwyraźniej potrzebował, żeby Jodie to powstrzymała.
don't let me keep you waiting ;*
Wiedział, że mógł. Clive naprawdę to wszystko wiedział. Że Jodie by go nie oceniła, że zrozumiałaby go bez trudu, że by go wsparła i zrobiła wszystko, by podnieść go na duchu, gdyby jej się poużalał, ale… on po prostu tego nie robił. Nie na trzeźwo ani nawet na pół trzeźwo, to na pewno. Nie miał pojęcia, w jakim stanie musiałby być, żeby zacząć wygadywać się z czegokolwiek przed kimś, kto nie był jego matką, bo tak już miał. Tak było zawsze. Tata zawsze radził mu, że z innymi ludźmi trzeba obchodzić się ostrożnie. Że im więcej ktoś o nim będzie wiedział, tym więcej zyska sposobów, na które będzie mógł to wykorzystać. I to nie było tak, że Clive żył teraz przez to w jakimś strachu. Nie żył. Tylko wiedział, przekonał się już, że nic go nie ochroni, żadna kasa od ojca ani jego znajomości, żadne niekończące się pokłady współczucia i cichego zrozumienia ze strony matki, jeśli ktoś znowu rzuci mu w twarz, że się zmienił, a ostatnie cztery lata najwyraźniej były błędem. Strasznie, okrutnie bał się zaufać komuś znowu tak, jak już ufał, więc nauczył się traktować ludzi przedmiotowo, a nawiązywanie relacji bardziej przypominało w jego przypadku transakcje, w których nie chodziło o pieniądze, a o zaspokojenie i uciszenie tego poczucia, że w sumie to miał ochotę się z kimś przespać.
OdpowiedzUsuńPoza tym, wolał, żeby Jodie nie wiedziała, co siedzi w jego głowie. Tak było lepiej, on czuł się z tym lepiej. Obawiał się, że gdyby zaczęli gadać, to by się rozkręcił, bo ją lubił, bo trochę jej ufał, bo ją znał, bo, i nie chciał, żeby to źle zabrzmiało, kojarzyła mu się z bezpieczną opcją. Łatwo się przy niej rozluźniał, jeszcze lepiej bawił, a drobne czułostki, jak sama mogła zauważyć, usłyszeć i poczuć, również przychodziły mu bez trudu, i chociaż to był pierwszy raz, gdy aż tak się razem rozkręcili, to zdecydowanie nie był pierwszy raz kiedy to, jak siebie dotykali, jak się całowali i jak się do siebie zwracali było jakieś takie inne. Odurzające, uzależniające, totalnie przejmujące. Clive nie chciał, żeby ktoś, z kim miał taką fajną i nieskomplikowaną relację wiedział coś o tym, co dzieje się w jego głowie. Bo może by go nie oceniła, na pewno nie wprost, ale na pewno zmieniłaby wtedy o nim zdanie. Już pewnie myślała, że musi być całkiem żałosny, skoro prosił ją, żeby udawała jego dziewczynę. Podejrzewał, że w jakimś stopniu domyślała się, ile go to pytanie kosztowało, a o tym, jak wdzięczny był, że nie drążyła tematu, nie zadawała zbędnych pytań, tylko trochę z nim pożartować i się zgodziła — o tym pewnie nawet nie miała pojęcia.
Był jej szalenie wdzięczny i ta wdzięczność również zapewne pomogła w uruchomieniu tych czułostek, na które sobie dzisiaj wobec niej pozwolił. I cholernie podobało mu się, w jaki sposób na to odpowiedziała, chociaż musiał przyznać, że czytała z niego jak z otwartej książki. W normalnych warunkach, to znaczy — na trzeźwo — pewnie dosyć średnio podobałaby mu się ta świadomość, ale wypity alkohol wziął go mocno i szybko, pewnie ze względu na zmęczenie, i wciąż szumiał mu w głowie na tyle mocno, że ignorował to, że taki jaki był dla niej teraz, nie był już od dawna dla nikogo. Od Savannah.
Jodie powiedziała coś o spaniu, więc Clive również mruknął coś o spaniu, a potem, znowu opierając na niej większość swojego ciężaru, sięgnął w stronę lampki na szafce, która była bliżej jej strony. Zostało im ciepłe, oświetlające jedną stronę ich twarzy światło drugiej lampki i zanim Clive zgasił również je, podniósł się nieznacznie, opierając się na swoim przedramieniu i pocałował Jodie jeszcze, tym razem jakoś tak głębiej, czulej, z większym zaangażowaniem.
Przerwał to jednak zanim zdążyli zaangażować się zbyt mocno, odsunął od Jodie, zszedł z niej. Położył się na boku, z twarzą blisko zagłębienia jej szyi, z ramieniem przerzuconym przez jej klatkę piersiową i nie potrzebował wiele czasu, by zasnąć. Obudził się w nocy, przez sekundę nie był pewien ani gdzie, ani z kim jest, a potem wrócił do snu i rano obserwował spod półprzymkniętych powiek jak Jodie wstaje pierwsza, naciąga na tyłek majtki, obcisłe spodnie i ten seksowny top na cycki. I złapał ją tylko za rękę, gdy wychodziła z sypialni, choć nie ruszył się przy tym z łóżka. Nie chciał jej zatrzymywać, nie uważał, by miał do tego prawo. Poprosił tylko, totalnie cicho, ale całkiem stanowczo, żeby odezwała się, jeśli będzie czegoś potrzebować. Czegokolwiek, w tym tej kasy, której nie chciała od niego brać, ale za którą miała kupić sukienkę. To nie był problem i gdyby fakt, że Clive nie chciał Jodie urazić, dałby jej te pieniądze już teraz.
UsuńNie widzieli się potem przez cały weekend ani przez następny tydzień. Clive pracował, Jodie robiła to samo, mieli swoje sprawy i swoje dwa całkowicie odrębne życia. Nie wysyłali sobie słodkich smsów, w których rozmawialiby o tym, jaką fajną noc razem spędzili, choć niewątpliwie było fajnie. Było wręcz zajebiście i Clive myślał o Jodie przez ten tydzień, ale nie chciał zawracać jej niepotrzebnie głowy. Zresztą, wypadło mu trochę żmudnej, papierkowej roboty w pracy i z tego względu nie pokazywał się nawet wieczorami w The Rusty Nail, spędzając je za biurkiem z kubkiem kawy zamiast z butelką piwa przy stole do bilarda.
Dopiero w piątek wieczorem wysłał Jodie wiadomość, w której napisał, że odbierze ją w sobotę o siódmej i żeby porządnie się wyspała, bo gdy dotrą po czterech godzinach na miejsce, będą mieć chwilę na złapanie oddechu w hotelu, a później będą musieli się wystroić i wmieszać w towarzystwo.
Jak powiedział, tak zrobił. Czekał w przyjemnym, ciepłym słońcu letniego poranka, kiedy powietrze nie było jeszcze tak nieznośnie gorące i wilgotne, jak miało być za ledwie kilka godzin. Opierał się nonszalancko o swój samochód, wystawiając twarz do słońca i mając cichą nadzieję, że Jodie nie zmieniła zdania. Miała do tego prawo, bo to, w co ją wciągał, wciąż było lekko pojebane, ale liczył, że ona by mu tego po prostu nie zrobiła.
guess patience isn’t our strong suit… lucky for us, we don’t need it 🔥
John Bennett postawił też swojej żonie, która nie chciała pakować całego swojego życia i przenosić się do Atlanty, że albo z nim jedzie i wspiera jego karierę, albo się rozstają, i chociaż tak naprawdę nie do końca tego rozstania chciał, to, gdy kategorycznie odmówiła, nie tylko się z nią rozstał, ale jeszcze rozwiódł, a jego syn przez wiele lat myślał potem, że to wszystko przez jego alergię na jabłka, którą rodzice dość często wspominali w kłótniach o to, jak powinni go wychowywać i jaki powinien być. Więc John Bennett jakąś rację w swoich przemowach o ostrożności miał, ale na swój sposób sprał też młodemu Clive’owi mózg, i jego jedyny syn długo czuł się synem marnotrawnym, bo właściwie od zawsze wiedział, że lekarzem nie zostanie, bo nie. Nie miał do tego ani głowy, ani talentu, a siedzenie w szkolnej ławce i uczenie się wychodziło mu trochę gorzej od biegania za piłką po boisku. Clive wiedział, że rozczarował swojego ojca, chociaż to też nie było coś, co usłyszałby od niego wprost. W jego rodzinie nikt wobec nikogo nie był okrutny, pomijając ten głupi rozwód, którego mogło nie być, ale się stał i potem było za późno, żeby to odkręcać. I to rozczarowanie, o którym nie rozmawiali, sprawiało, że starał się później choćby ojca i jego rad słuchać. I szło mu całkiem nieźle, i tata nawet bywał w niego dumny, bo ten mundur, ta córka senatora, to całe Savannah i całe to życie, które sobie tam ułożył, to przecież był jakiś powód do dumy, ale potem wszystko pierdolnęło z hukiem, a ojciec i syn rozmawiali coraz rzadziej. Najczęściej, gdy Clive wspominał, że przydałoby mu się trochę kasy, bo, i to już uważał za totalnie żałosne, w Mariesville zarabiał może połowę z tego, co w Savannah.
OdpowiedzUsuńOstrożność brała się więc również stąd, że Clive bał się komukolwiek pokazać, jak miał, jego zdaniem, przejebane. Bo może i jego problemy były zupełnie niczym w tym, z czym zmagała się Jodie, i pewnie powinien zamknąć mordę (tę, która kłapała w jego głowie) i przestać narzekać (również we własnej głowie), bo wcale nie miał aż tak źle, ale okrutnie bał się, że ktokolwiek mógłby o tym wiedzieć, poznać skalę jego upadku.
Jednocześnie dopuszczał Jodie bliżej siebie niż kogokolwiek i na jej korzyść przemawiał fakt, że nie była dla niego kimś nowym. Oboje wydorośleli i zmienili się, odkąd Clive wyjechał z Mariesville, ale gdy tutaj wrócił, to wtedy, w tym sklepie, na tym głupim warzywniaku, gdzie z głośników zbyt głośno leciał najnowszy hit z ostatniego albumu Taylor Swift czy innej Sabriny Carpenter, zrobiło mu się na widok Jodie po prostu cieplej. I to nie tylko dlatego, że wciąż była tak samo śliczna jak kiedyś i że cycki z wiekiem zrobiłby się jej nawet jeszcze lepsze. Była kimś, kogo znał, z kim był kiedyś naprawdę blisko, i kto nigdy go nie skrzywdził, chociaż on na odchodne zrobił jej naprawdę paskudną krzywdę. Więc w pierwszym odruchu tej przepitej głupoty, bo w porównaniu z tym, co działo się z nim wtedy, nie pił prawie w ogóle i cieszył się niesamowitą jasnością umysłu, zaproponował jej, żeby się ze sobą przespali. A ona się zgodziła, i ciągnęli to aż do dzisiaj, do ostatniego piątku i do dzisiaj, bo tamta noc była inna.
Nie powiedzieli sobie niczego konkretnego, nie zrobili niczego wyjątkowego, ale oboje wiedzieli, że było dość wyjątkowo i co, najgorsze (najlepsze?), podobało im się to. Każdej innej lasce, ale nie Jodie, Clive kazałby zakładać majtki i wychodzić. A z nią były te pocałunki, które smakowały tym, że oboje chcą tego samego, i tą dziwną, ale ciekawą i uzależniającą czułością, która wręcz prosiła się o to, żeby zgłębiać jej granice.
Ale byli dorośli. Byli zmęczeni. I zdecydowanie nie byli wobec siebie głupi, bo nie zrobili tamtej nocy nic głupiego, a w ciągu następnego tygodnia trzymali się na ten zwyczajowy dystans, który zawsze pomiędzy nimi był. Nic nowego, wszystko po staremu.
Clive musiał jednak przyznać, że poczuł ogromną ulgę, gdy Jodie wybiegła z wejścia do budynku, w którym znajdowało się jej mieszkanie, a do którego jakoś nigdy wspólnie nie trafiali. Może dlatego, że Clive wiedział, że to było kiedyś mieszkanie jej brata, więc nie chciał się tam pchać, a może dlatego, że w drodze z The Rusty Nail bliżej było im jednak do niego. Nieznacznie, ale wciąż bliżej. Jego mieszkanie było bezpieczną i znajomą opcją, którą oboje znali i czuli się tam względnie komfortowo. Clive nie był fanem zmian, więc tego, co okazywało się wygodne dla nich obojga też zbytnio nie próbował zmieniać.
UsuńI nie sądził, że zmieni się jakoś szczególnie dynamika ich relacji, bo przecież Jodie dostała jasną informację: miała udawać. I widział to choćby w tym, jak ubrała się na podróż, bo spodziewał się właśnie obcisłego topu z głębokim dekoltem i krótkiej spódniczki, a dostał bardziej…wysublimowaną opcję, która, całkiem szczerze, również prezentowała się zajebiście. Tak samo jak oczy Jodie, które w tym ciepłym, porannym słońcu wydawały się praktycznie miodowe, i te długie, brązowe włosy, łapiące słoneczne refleksy.
Uśmiechnął się i gdy jej usta dotknęły jego policzka, objął ją odruchowo ramieniem i przytulił na kilka sekund, zanim się od niego odsunęła.
— Kochanie. Nie brzmi tak, jakbyś udawała — zasugerował, odbierając od niej pokrowiec z sukienką, który zapakował na tył samochodu, który wylądował na wieszaku na tylnym siedzeniu, przy drugim, podobnym pokrowcu, skrywającym jego garnitur.
Nie widział jeszcze tej jej sukienki, odezwała się tylko do niego, kiedy była potrzebna kasa i był jej naprawdę za to wdzięczny, bo nigdy nie chciałby, żeby sięgała do własnej kieszeni przez to, że wziął ją na litość i namówił na coś, na co nikt inny by się nie zgodził. Bo cały ten pomysł z udawaniem był z jego strony żałosny i śmiechu warty, ale z jakiegoś chorego powodu już zgodził się i dał się wciągnąć w te całe zaręczyny i ślub, których nie powinno być, bo zostały zbudowane na tym, co powinno być jego, a, kurwa, nie było. Wszystkie lastki, które Clive teraz znał i z którymi sypiał, były takie pierwsze lepsze. Jodie była inna. Gdyby się nie zgodziła, symulowałby przez ten weekend grypę albo zjadłby surowego ziemniaka, żeby naprawdę się pochorować. Tak bardzo nie chciał jechać tam sam.
— Jasne — odpowiedział jeszcze na pytanie o jedzenie, ale ponieważ czas nie działał dzisiaj na ich korzyść i musieli się zbierać, jeśli chcieli zostawić sobie czas na korki i inne potencjalne nieprzewidziane sytuacje, stanęło na krótkiej wycieczce przez McDrive’a i szybkie wizycie w Dunkin’, bo Clive lubił ich przesłodzoną kawę.
Jodie wyglądała ślicznie, siedząc w fotelu pasażera, no bo ona ogółem śliczna była, więc przyjemnie się na nią zerkało, ale Clive widział też, że była zmęczona. Nie wyspała się i nie mógł się temu dziwić — podejrzewał, że pracowała, ale nie chciał dręczyć jej dociekliwymi pytaniami. Byli już więc w trasie, gdy postanowił, że pewne sprawy powinni przegadać teraz, a potem, jeśli Jodie będzie miała ochotę, mogła się nawet zdrzemnąć.
— Słuchaj, Jodie — zaczął więc, odrywając na sekundę oczy od prostej autostrady, żeby spojrzeć na swoją dziewczynę. — Ten weekend polega na tym, że planuję być w tobie baaardzo zakochany. Świata poza tobą nie będę widział. Pasuje ci to? Jest coś, czego chciałabyś, żebym nie robił? — zapytał, a w sumie to raczej postawił ją przed faktem dokonanym, bo powinni byli coś takiego przegadać wcześniej, a teraz co miała niby zrobić, jeśli jej nie pasowało? Wyskoczyć z auta czy kazać mu spierdalać?
Miał nadzieję, że jednak będzie jej pasować. Bo przecież oboje wiedzieli, że nic, co wydarzy się w ciągu następnych czterdziestu ośmiu godzin nie będzie na serio. Prawda? Prawda.
Prawda?
just us? sounds like the perfect recipe 🔥
Wciąż jednak Clive miał wrażenie, że głupio byłoby, gdyby zaczął narzekać przed Jodie na swoje życie i sposób, w jaki go skopało, bo ją jednak skopało dużo bardziej i nie chciał też, żeby widziała w nim rozpuszczonego dzieciaka z dobrego domu, dużego chłopca, który nigdy tak naprawdę nie dorósł, bo zawsze miał kogoś, pod kogo skrzydła mógł uciec, gdy coś szło w jego życiu nie tak. Zwykle to była mama, co mogło uczynić z niego w oczach Jodie klasycznego maminsynka, ale Clive znowu miał też ten komfort, że ojciec, choć surowy i bardziej wymagający od matki, również nie odmówiłby mu pomocy, gdyby z podkulonym ogonem poprosiłby go o wsparcie. Miał więc niewyobrażalnie łatwiej od Jodie i właśnie przez to z nią nie rozmawiał, uważając, że sto razy lepiej i bezpieczniej dla jego ego było sprowadzać ich relację do poziomu, na którym ona uważała go za boga seksu, a on widział w niej najpiękniejszą i najbardziej godną zaufania dziewczynę, z którą kiedykolwiek cokolwiek go łączyło. Jasne, że gdzieś w międzyczasie był z Leah, w której przecież był szczerze zakochany. I że jej ufał, i że rozmawiał z nią o wszystkim, że planował z nią swoją przyszłość, ale teraz, gdy zaczynał o niej myśleć (a robił to zdecydowanie zbyt często), to czuł przede wszystkim ogromną złość. Mieli razem wszystko, tak mu się wydawało a teraz on nie miał nic, tkwił na tym zasranym zadupiu, gdzie jego alergia na jabłka dostawała małpiego rozumu, i jemu też z każdym dniem obijało coraz bardziej.
OdpowiedzUsuńI jednocześnie czuł w tym wszystkim, że po ponad roku tkwienia tutaj bez celu, bez zmian i bez ambicji, a za to z ostro zrytą banią, strasznie mocno chciał pogadać z kimś, kto nie był jego matką. Wyżalić się z tego, o czym swojej matce nawet nie wspominał, bo nie chciał jej martwić, bo nie wszystko było przeznaczone dla uszu kobiety, której był synem. Zresztą, chciał, żeby mama była z niego dumna, i była, ale czuł, że gdyby zaczął mówić, że jest mu źle, że wciąż ma złamane serce, że to wszystko tak strasznie boli, że pali go i kłuje to ogromne poczucie niesprawiedliwości, i że czasami wciąż nachodzą go myśli, że wtedy, w Savannah, na tym parkingu, to powinien być on. Chciał się z tego komuś wygadać, przy kim wypłakać, i jednocześnie wiedzieć, że będzie potem bezpieczny, ale nie mógł robić tego własnej matce.
Więc nie robił. Był z tym sam i poza tym, że pocztą dostawał jedynie rachunki, a kiedy dostał też zaproszenie na to niedorzeczne przyjęcie, na które właśnie z Jodie zmierzali, dosłownie rozgniótł w dłoni szklankę, wszystko było z nim w porządku. Miał się zajebiście i oby tak dalej.
I czuł, że powinien mieć więcej godności, ale wolał ciągnąć przez błoto to, co mu z niej zostało, bo… Bo co? Bo chciał zobaczyć, co stracił? Bo wiedział, że ludzie, których nazywał swoimi przyjaciółmi, żyli teraz życiem, którym on powinien żyć? Nie miał im przecież już niczego do powiedzenia — to znaczy, miał. To, jak ich nienawidził, jaki był na nich wściekły, jak go skrzywdzili, jak mogli mu to zrobić, jak Leah mogła sypiać za jego plecami z Corym, a potem wracać do ich wspólnego mieszkania, tłumacząc, że jest tak późno, bo poszła na drinki z koleżankami z pracy, a jej usta rzeczywiście smakowały słodkim alkoholem, więc Clive niczego nie podejrzewał, gdy chwilę później kochała się też z nim, żeby niczego nie podejrzewał.
Nie chciał drugi raz przechodzić przez to samo, nie chciał znowu komuś tak bezgranicznie ufać, nie chciał być głupi, naiwny i skrzywdzony. Chciał tylko zabrylować z zajebistą laską tuż przed nosem swojej eks. I mieć wyjebane na całą resztę.
Plan na weekend był więc taki, żeby dobrze się bawić, udowodnić Leah, że była głupią i puszczalską dziwką, a potem wrócić do Mariesville i kontynuować to, co Clive i Jodie mieli już tam ustalone i ogarnięte, co znali i na co oboje się wobec siebie godzili. Co po prostu działało. Clive naprawdę długo rozważał, czy powinien proponować Jodie ten wyjazd, bo nie chciał, żeby coś się między nimi zmieniło, żeby coś się zepsuło. W końcu jednak uznał, że oboje byli dorośli i wiedzieli, kim dla siebie są — kumplami od seksu. I że ten wyjazd tego nie zmieni, przynajmniej nie na gorsze, bo na lepsze… W sumie Clive nie wiedział, co mogłoby być dla nich lepsze, może seks będzie lepszy, gdy spędzą ze sobą jeden normalny weekend, a nie tylko te standardowe pół godziny co jakiś czas, które służyły tylko po to, żeby mogli się nawzajem porządnie przeruchać.
UsuńI, może to było strasznie głupie, może w ogóle niepotrzebnie zwracał na to jakąkolwiek uwagę, ale Clive czuł się przyjemnie zaskoczony, gdy dotarło do niego, że pamiętał, że Jodie zawsze zamawia frytki bez soli. To absolutnie niczego nie zmieniało, ale ta świadomość, że nie zapomniał, była całkiem przyjemna.
— Dobrze. Wespnę się — zaśmiał się teraz, skręcając trochę głośność radia, które, gdyby to zależało tylko do niego, zostałoby całkowicie wyłączone, ale podejrzewał, że Jodie mogłaby nie chcieć spędzić czterech godzin bez niczego, czego mogłaby słuchać.
Clive był romantykiem i niespecjalnie to ukrywał. Lubił kontakt fizyczny, lubił zagapić się w oczy kobiety, którą uważał za cały swój świat, uwielbiał drobne gesty czułości, ciche wyznania, które mógł usłyszeć jeszcze ktoś, kto stanął zbyt blisko i wszystkie te romantyczne pierdoły, od których niektórzy faceci wręcz stronili, uważając je za niemęskie. Clive nie stronił i właśnie dlatego pytał Jodie o jej granice, bo skoro chciał pokazać Leah (tej samej Leah, która miała go totalnie w dupie i wychodziła za mąż za innego), co straciła, to zamierzał jeszcze bardziej podkręcić ten swój zwyczajowy romantyzm. Był w tym strasznie głupi, ale tak samo nakręcony i zdeterminowany, więc właściwie nikt nie byłby w stanie przemówić mu teraz do rozsądku. Clive nie chciał teraz rozsądku.
— Masz. Ustaw — stwierdził, sięgając dłonią po swój telefon, przytwierdzony na uchwycie do kokpitu, bo miał na nim włączoną nawigację, ale nie dlatego, że nie znał drogi, bo znał ją na pamięć, a po to, żeby nie zaskoczyły go ewentualne korki i utrudnienia w ruchu. — Naciśnij dwa razy na ekran, nie ma blokady — dodał, podając telefon siedzącej obok Jodie.
Ufał jej na tyle, by zabrać ją ze sobą do Savannah, więc naturalnym wydawało mu się również ufanie jej z własnym telefonem.
— Nie, to wystarczy — powiedział, uznając, że wpatrzona i szaleństwo zakochana w nim Jodie była właściwie wszystkim, czego tak naprawdę oczekiwał. Nie wiedział, czego mógłby chcieć od niej więcej. — Jesteśmy ze sobą pół roku, ale znamy się od dziecka. I spotkaliśmy się po latach, gdy twój były zaczepiał cię pod barem, a ja bohatersko interweniowałem, wciąż na służbie w moim seksownym mundurze, i dałem mu w ryj. Możesz mnie nazywać swoim bohaterem — wysnuł naprawdę barwną historię, bo spotkanie w sklepie spożywczym nie było niczym złym, ale nie brzmiało aż tak dobrze.
Czarował. Kombinował. Zmyślał. I doskonale się przy tym bawił.
careful, playing pretend like that me can get dangerous… 😘
Tylko że dla niego te obawy nie były ani niedorzeczne, ani bezpodstawne i poza tym, że się ich wstydził, bo wydawały mu się takie małe i nieistotne w porównaniu choćby z tym, co spotkało Jodie, a w jego własnej głowie takie ogromne i przerażające, to jeszcze nie miał pojęcia, co by zrobił, gdyby usłyszał od kogoś, że przesadza. Mama by mu tego nie powiedziała, ale za to ojciec już pewnie tak, i dla Clive’a myślenie o tym, że ciężko było mu z tym samemu, a jednocześnie nie czuł, by komukolwiek mógł powiedzieć, to była praktycznie codzienna walka. A Jodie… No Jodie tego najzwyczajniej w świecie nie potrzebowała. Miała własne problemy i były one większe od jego problemów, a obarczanie jej tym, że jemu też było źle nie wydawało się ani trochę uczciwe. Gdyby już mieli się sobie zwierzać i ktoś powinien tu być dla kogoś wsparciem, to raczej Clive dla Jodie, nie odwrotnie, bo w porównaniu z nią jemu nie stało się nic wielkiego, tak sądził.
OdpowiedzUsuńDoprowadził się do naprawdę pojebanego stanu, ale, całe szczęście, nikogo nim nie obarczał. Clive miał w sobie coś takiego, takie przekonanie, że trzeba być facetem, prawdziwym mężczyzną i sobie radzić, a kiedy radzić sobie przestawał, to o tym nie mówił, tylko to ukrywał i uciekał w imprezy, alkohol i seks, a to, jak potrafił się w tym upodlić czasem szokowało nawet jego, rzecz jasna, gdy już trochę doszedł do siebie. Kiedy to wszystko wydarzyło się w Savannah, miał tak naprawdę bardzo mało czasu. Wszystko działo się wszędzie i na raz. Ze szpitala wyszedł po kilku dniach, prosto na pogrzeb swojego partnera, bo bez kulki w nodze całkiem nieźle już chodził. Do pracy wrócił po niecałych dwóch tygodniach i od razu się w nią rzucił, choć od razu też czuł, że atmosfera jest inna. Że jedni o nic go nie winią i nawet mu współczują, a inni obwiniają za to, że to akurat on wyszedł z tego cały. Leah zerwała z nim po miesiącu — co do dnia właściwie — tego samego wieczora spakowała swoje rzeczy i wyprowadziła się do rodziców (a tak naprawdę cholera wie gdzie) i na drugi dzień Clive miał już kryzys pełną parą, który postępował do tego stopnia, że po kolejnym tygodniu do roboty się zwyczajnie nie nadawał i z przymusowego urlopu wylądował prosto w Mariesville, gdzie ledwie się trochę ogarnął i znowu był z powrotem w pracy. Nie miał czasu na żałobę, na dojście do siebie, na przerobienie tego, że to, że wszystko tak strasznie boli to nie znaczy, że umiera, tylko że ma złamane serce i to jest właśnie takie uczucie. Nie miał czasu na nic, a potem, gdy to wszystko się uspokoiło, gdy dotarło do niego, że upadł, roztrzaskał się boleśnie o ziemię i utknął, wtedy miał czas na wszystko, a nie robił nic. Pił. Puszczał się. Nie zmieniał niczego na lepsze, ale niszczył absolutnie wszystko, co jeszcze z niego zostało. Jodie nie zasługiwała na to, by musieć słuchać o tym, co trapiło złotego chłopca, który nawet nie miał dość przyzwoitości, by powiedzieć jej cześć, na razie, do kiedyś, gdy się na nią totalnie wypiął.
Właściwie wydawało mu się teraz, że im mniej Jodie wiedziała, tym lepiej, a konieczne| szczegóły dawkował jej stopniowo. Nie planował jej okłamywać, ale wolał też, by tych szczegółów miała tylko tyle, ile było absolutnie konieczne, bo prawda była taka, że wplątywał ją w swoje prywatne sprawy, i im więcej wiedziała, tym, całkiem naturalnie, bardziej się to zaangażuje, i tym trudniej będzie się z tego wyplątać. To, że jego dziewczyna i kumple go skrzywdzili, nie znaczyło, że Clive chciał krzywdzić innych. A obawiał się, że do tego by właśnie doszło, gdyby wciągnął w to wszystko Jodie zbyt mocno.
Zaśmiał się teraz jednak, właściwie to parsknął śmiechem, krótko i stosunkowo cicho, a przez jego twarz na dosłownie sekundę przebiegł dziwny grymas, jakby słowa Jodie uderzyły w jakiś wrażliwy na dotyk nerw.
Usuń— Coś ty — odpowiedział, całkowicie niezgodnie z prawdą zresztą, i dla lepszego efektu wzruszył jeszcze ramionami, zupełnie, jak gdyby to pytanie było co najmniej dziwne i w ogóle jakieś takie od czapy.
Był romantykiem, ogromnym, wrażliwym i skończonym, ale Jodie miała go uważać za boga seksu i ideał męskości, a nie za romantycznego przychlasta, który uwielbiał przytulanie, całowanie, trzymanie za rączki i patrzenie sobie nawzajem w oczy, a jeśli się zakochiwał, to na zabój. Na pewno w niczym nie przypominał tego całego Wade’a, który chyba najmocniej na świecie kochał swój samochód, a obecnie w związku był najprawdopodobniej jedynie z własną prawą ręką, o ile był praworęczny.
Clive lubił po prostu kochać i czuć się kochany, i to uczucie było dla niego okrutnie uzależniające, że nawet kiedy własna dziewczyna zdradzała go już na całego, to z tej miłości był zbyt ślepy, żeby cokolwiek podejrzewać. Sparzył się na niej okrutne, a myśl, że to mogłoby się powtórzyć przerażała go na tyle, że jedyne związki, jakie obecnie czuł się na siłach tworzyć, to te na niby. A i tak potrzebował do nich kogoś, komu, tak jak Jodie, choć trochę ufał.
— A czego mam się bać? — zadał pytanie wobec jej pytania, gdy zmienili temat na jego telefon i brak jakiekolwiek blokady ekranu. — Używam go do gadania z mamą i tatą. I do umawiania się z tobą na seks — powiedział zgodnie z prawdą, bo numery innych lasek nie odstępowały zaszczytu wlecenia do jego listy kontaktów.
Zanim Jodie ustawiła na nim swoje zdjęcie, na tapecie miał jakiś domyślny widoczek z parkiem Yosemite. I, niestety, absolutnie nie czuł się gotowy, żeby wymieniać się z kimkolwiek prowokującym zdjęciami. Zresztą, Jodie akurat i tak wolał na żywo, a ten czas, który spędzali bez siebie, nie widując się zupełnie, nakręcał go na nią dużo skuteczniej od jakichkolwiek fotek.
Gdy tapeta była już ustawiona, a oczy niezawodnie ślicznej Jodie patrzyły teraz na niego nie tylko z fotela pasażera, ale też z ekranu telefonu, Clive pokazał jej gestem dłoni, żeby odstawiła go z powrotem na uchwyt.
— I nie zapomnij wspomnieć komuś na ucho, że jeszcze seks jest wspaniały — rzucił teraz trochę żartując, a trochę mówiąc poważnie i zatrzymał dłuższe spojrzenie na Jodie, bo akurat mieli prosty i na chwilę praktycznie wolny od innych samochodów odcinek drogi. — A jak dodasz, że coś czujesz, że niedługo zostaniesz panią Bennett, to następnym razem przelecę cię tak porządnie, że zedrzesz sobie gardło, krzycząc moje imię — zasugerował takim tonem, jakby rozmawiali o pogodzie, a nie o tym, jaki orgazm Clive był w stanie zafundować Jodie.
No cóż. Musiał się jej przecież jakoś za ten weekend odwdzięczyć.
i’m worried you’re going to make me want this for real ;>>>
Tylko że Jodie nie brała pod uwagę jednego — tego, że Clive nieustannie umniejszał wadze tego, co go spotkało. To znaczy, docierało do niego, że to było coś traumatycznego i że bezsilne patrzenie, jak światło ucieka w oczu kogoś, kto nie był mu obojętny, ostro przestawiło mu wszystko, co miał wtedy w głowie, a cała reszta, to były już tylko okrutne kopniaki, mające za zadanie dobić leżącego. Nie radził sobie z tym, kompletnie sobie nie radził, ale nie chciał i nie miał komu się do tego przyznać, więc chronił samego siebie, wmawiając sobie, że przecież nic takiego się nie stało. Że ludzie mają gorzej, a on wcale nie miał tak źle, bo wyszedł z tego cały i wszyscy wokół też tak myśleli, bo poza tym, co pokazywały jego oczy oraz tym, jak czasem narzekał na bolącą nogę, niczego nie było po nim widać. W te oczy mało kto zaglądał tak, by cokolwiek dostrzec, a nogę mimo bólu przy każdym kroku stawiał normalnie, więc tak w sumie to naprawdę nic się nie stało. Gdyby się stało, to byłoby widać, a to, że lubił się napić i regularnie wyrywał w barze laski, które były mu potrzebne tylko po to, żeby miał się z kim przespać? Wciąż był przecież względnie młody, w dodatku taki był z niego fajny, miły, przystojny facet. Złoty chłopiec. Musiał się najwyraźniej jeszcze wyszumieć, co nie?
OdpowiedzUsuńWięc tak, wydawało mu się, że Jodie ma gorzej, ale nie planował mówić jej tego prosto w twarz, bo takich rzeczy się nie mówi. Zresztą, to nie był żaden konkurs a oni o nic ze sobą nie rywalizowali. Stanowili dla siebie nawzajem źródło dobrej zabawy, podszytej wiarą w to, że nie zrobią sobie żadnej krzywdy, bo nie mają ku temu powodów, więc jednocześnie mogli czuć się przy sobie bezpiecznie. Po co plątać w to rozmowy o tym, jak bardzo cierpieli i kto cierpiał bardziej.
I Jodie musiała zrozumieć też to, że niezależnie od tego, jak bardzo współczuła Clive’owi, co podejrzewała, a czego się domyślała, co wiedziała i jak gotowa była go wysłuchać, to nie była odpowiedzialna za podnoszenie go z kolan. Nikt poza nim nie był za to odpowiedzialny, a on tego nie robił, bo najwyraźniej nie chciał i to właściwie zamykało temat. Został z tym sam i jego też to wkurwiało, i też się przeciwko temu buntował, i też myślał o tym, jakie to nieuczciwe i pozbawione sprawiedliwości, i chuj z tego. Niczego to nie zmieniało, wszystko wciąż było beznadziejne i do dupy i wciąż tkwił na tym jabłkowym zadupiu, bez kobiety, którą kochał i bez kumpli, którym ufał. Clive chciał swoje życie z powrotem, a świadomość, że to nie było możliwe, wykańczała go boleśnie powoli, kawałek po kawałku. Gdyby powiedział o tym Jodie, gdyby się jej zwierzył, wygadał, wypłakał, to musiałby przez to wszystko przechodzić od nowa, a kiedy pił, ruchał i dobrze się bawił, to nie musiał. Jasne więc, że wybierał to, co było dla niego łatwiejsze. Bo, w przeciwieństwie do niej, był przyzwyczajony do łatwego życia.
I komplikował sobie tym wyjazdem to, co już i tak było skomplikowane, wciągając w to również nie do końca świadomą skali problemu Jodie, ale nie kierował nim teraz rozsądek. Napędzały go za to złość, zawiść oraz poczucie ogromnej niesprawiedliwości, która go spotkała, ale z której nie miał zamiaru nikogo w Savannah rozliczać. W ogóle nie miał na Savannah żadnego konkretnego planu poza tym, że nie pogardziłby pięcioma minutami sam na sam z Leah, bo wtedy mógłby w końcu powiedzieć jej w twarz, jaką dziwką, kurwą i jebaną szmatą w jego oczach była. Bo nigdy jej tego nie powiedział, a powinien i ona żyła teraz, układała swoją przyszłość, która miała być jego przyszłością, ich przyszłością i na pewno czuła się w tym wszystkim wręcz święta. Zdradliwa suka.
Teraz jednak jeszcze o tym nie myślał. To był temat, któremu poświęcił zdecydowanie zbyt wiele czasu, odkąd to przeklęte zaproszenie pojawiło się w jego skrzynce pocztowej. Przemyślał już co o tym myśli i jakie uczucia to w nim wywołuje, nie było sensu znowu się zadręczać.
UsuńWzruszył jednak teraz ramionami, chociaż argumenty Jodie dotyczące tego, jak blokada telefonu mogła się przydać, brzmiały nawet rozsądnie. Leah lubiła, gdy nie miał blokady na telefonie i uważała, że jeśli z kimś się jest, to jej brak był oznaką zaufania, więc Clive żył tak przez cztery lata. Nie sprawdzała mu telefonu — przynajmniej tak sądził — a on miał do niej pełne zaufanie, bo ją przecież kochał i chociaż u niej też brakowało blokady, to zwyczajnie się do jej iPhone’a nie zbliżał. Zresztą, dowodów na to, że pieprzyła Cory’ego za jego plecami by tam nie znalazł. Kiedy się wyprowadzała, dotarło do niego, że miała drugi telefon.
— Noelle na pewno będzie chciała — rzucił, bo w sumie jedynie żartował z tym, jak Jodie miała zachwycać się jego talentami, ale jednocześnie znał przecież grupkę znajomych, którą mieli w Savannah z Leah. Mógł tylko sobie wyobrażać, co Leah im nagadała na jego temat, gdy się rozstali, jak uargumentowała tę rzekomą ogromną zmianę, która w nim zaszła, tak ogromną, że ona nie była w stanie już z nim być, a oni, usłyszawszy o niej, przestali się do niego odzywać i wywalili go z grupowego czatu na WhatsAppie. — To straszna plotkara — dodał jeszcze, i już Jodie wiedziała coś więcej o tym, na co powinna się mentalnie nastawiać.
— Jodie, ja nie potrzebuję wymówek, żeby cię porządnie przelecieć — zauważył uprzejmie, śmiejąc się z jej sugestii, co do której oboje wiedzieli, że jest absolutnie bzdurna i mogli się zgodzić, że takie szukanie wymówek najzwyczajniej w świecie w akurat tej kwestii nie było im zupełnie potrzebne.
Śmiech jednak ucichł, a twarz Clive’a stężała, gdy w przypływie żartów i dobrego nastroju Jodie zasugerowała, że mogliby udawać narzeczeństwo. Fakt, że to on miał być tutaj tym, który organizował sobie z Leah przyjęcie zaręczynowe, wciąż wywoływał w nim skrajne emocje, na których okazywanie jednak sobie nie pozwalał. Zamiast tego tracił dobry humor i sięgał ręką, by podkręcić nieznacznie muzykę w radiu, której wcale nie miał ochoty słuchać.
— Nie masz pierścionka — rzucił więc tylko dość chłodno, zbyt chłodno, argumentując jednocześnie, czemu gadka o ich narzeczeństwie by nie przeszła, nawet jeśli Jodie tylko żartowała. Żart trafił w złe miejsce, a Clive skupił spojrzenie na drodze i mocniej zacisnął dłonie na kierownicy. — Spróbuj odpocząć, jeszcze kawał drogi przed nami — zasugerował Jodie, dając jednocześnie w ten sposób do zrozumienia, że rozmowę uważał za zakończoną.
i don’t know if I should feel relieved… or dangerously intrigued ;>>
A jak inaczej miał się zachowywać? Która z tych lasek, które tak zawzięcie wyrywał, chciałaby się z nim przespać, gdyby w drugim zdaniu wyjeżdżał z opowieściami o tym, co go spotkało i dlaczego tak naprawdę wylądował w Mariesville? I nawet jeśli nikt nie mówił, że to musiało być już w drugim zdaniu, bo równie dobrze mogło być na drugiej albo trzeciej randce, to Clive i tak jakoś niezbyt wyobrażał sobie, żeby miał mówić o tym komuś, kogo nie zna. Zdecydowanie wolił to mniej skomplikowane, bardziej beztroskie życie, które polegało na zaliczaniu wszystkich wystarczająco chętnych i ładnych (bo Clive bywał wybredny) lasek, a kiedy któraś chciała jego numer, to mówił, że później i to później już nigdy nie miało miejsca.
OdpowiedzUsuńNie był stworzony do wyższych celów, ale czuł też, gdzieś głęboko pod skórą, że nie był stworzony do tego, by nikomu nie potrafić zaufać. Po tym, co zrobiła Leah, miał z tym ogromny problem i w pewnym sensie wyżywał się z tego problemu sypiając z kim popadnie i jak popadnie. Nie przykładał się, nie angażował, to było szybkie ruchanie, raz dwa i po sprawie, a zażaleń nikt do tej pory nie zgłaszał, więc przynajmniej mógł się poczuć jak ten facet, jebany samiec alfa, którym nigdy wcześniej się tak naprawdę nie czuł i nawet nie wiedział, że ma taką potrzebę. Miał, nie miał? Wszystko mu się pojebało po tym, co zrobiła Leah, czuł się jak pół faceta, jakby ta zdrada z jej strony i to, jaki on był w tym wszystkim głupi i naiwny, jak niczego dosłownie nie dostrzegał, jakby to go trochę z tej jego męskości odarło. I jeszcze, skończona dziwka, zrobiła z niego wariata, bo Clive nie roznosił tematu ich nagłego rozstania po znajomych, a ona rozgadała wszystkim, że w sumie to musieli się rozstać, bo zmienił się tak bardzo, że nie zostawił jej wyboru. Jakiego, kurwa, wyboru, skoro ona już dawno wybrała za nich oboje?
Clive czuł się skrzywdzony, oszukany, zdradzony, zmieszany z błotem i zostawiony z niczym. I podniósł się z tego tylko na tyle, na ile było to absolutnie konieczne, podczas gdy Leah już dawno miała go w dupie i obecnie żyła swoim największym życiem, będąc o krok od ślubu. A on siedział na tym jabłkowym końcu świata i się nad sobą użalał, a teraz to nawet jechał do Savannah, bo najwyraźniej był taki strasznie głupi i całe to użalanko też wchodziło mu dość mocno.
Jeszcze gorzej czułby się, gdyby obok, w fotelu pasażera, nie siedziała Jodie, nawet jeśli wszystko wskazywało na to, że właśnie lekko się nie dogadali. Cóż, Clive bywał drażliwy i przewrażliwiony na pewne tematy, a Jodie nie mogła wiedzieć na jakie, bo oczywiście, że jej tego nigdy nie powiedział. Spoko, dotarło zakończyło ich rozmowę i Clive skupił się na drodze, pozwalając Jodie się przespać, bo skoro potrzebowała zaledwie chwili, by zasnąć, to ewidentnie musiała być zmęczona.
Reszta trasy minęła spokojnie. Clive nie budził Jodie poza jednym postojem na stacji benzynowej, na której musiał zatankować, więc nadarzyła się też okazja na kawę, coś do jedzenia czy skorzystanie z toalety. Ale nie rozmawiali jakoś szczególnie, bo Clive wciąż miał kiepski humor, a Jodie najwyraźniej nie miała ochoty zgłębiać dlaczego i tak było najlepiej dla nich obojga. Zresztą, im bliżej było Savannah, tym, najzwyczajniej w świecie, Clive był bardziej spięty. Właściwie to dotarło do niego, że głębiej odetchnął dopiero, gdy przed hotelem Hyatt Regency oddał kluczyki do samochodu parkingowemu, a hotelowy boy zajął się ich bagażami.
Clive ewidentnie szastał kasą, ale to nie była jego kasa, więc nie czuł się winny. Czy popisywał się przed Jodie? Trochę chyba tak, bo hotel był usytuowany w historycznym dystrykcie Savannah, który szczerze uwielbiał i znał jak własną kieszeń. Specjalnie wybrał też pokój z zachwycającym widokiem na Savannah River, chociaż nie przyjechali tu z Jodie po to, by podziwiać widoki. Mieli za to ładny i przestronny pokój z ogromny, dwuosobowym łóżkiem, i nowoczesnym wystrojem. I zrobili naprawdę dobry czas, bo było dopiero lekko po południu, gdy zamknęły się za nimi drzwi i mogli na chwilę złapać oddech.
Usuń— Mamy jakieś trzy godziny, zanim będziemy musieli się zbierać. Przyjęcie jest w Holly Oaks on the March, to jakieś pół godziny stąd — poinformował Jodie, siadając na zaścielonym białą pościelą łóżku, które ugięło się pod jego ciężarem. — Chcesz się przespać, skoczyć coś zjeść, wziąć godzinną kąpiel w tej zajebiście wielkiej wannie? — zapytał, zerkając za plecy stojącej przed nim Jodie, bo z miejsca, w którym siedział, widział uchylone drzwi do przestronnej łazienki i część dużej, wolnostojącej wanny.
Mieli różne opcje, a nie musieli też chcieć tego samego. Clive’owi wydawało się, że nie jest głodny — chyba nie był, a może miał ściśnięty żołądek, bo już myślał o tym całym przedstawieniu, którego będzie dzisiaj świadkiem. Będą. On i Jodie, bo jakaś jego część miała szczerą nadzieję, że jej obecność pozwoli mu to nie tylko przetrwać, ale jeszcze powstrzyma go przed zrobieniem albo powiedzeniem jakiejś strasznej, skończonej głupoty.
— Ja się chyba zdrzemnę — powiedział, bo był najzwyczajniej w świecie zmęczony po całej tej jeździe, chociaż znał tę trasę, swego czasu robił ją regularnie, ale nigdy jeszcze po to, żeby przyjechać na pełną przepychu imprezę, którą urządzała z okazji swoich zaręczyn laska, która złamała mu serce i była jednym z głównych powodów, dla których to miasto, które kochał tak samo jak kiedyś kochał ją, już nie było jego domem.
i think that right know, i'm felling everything and all at once ;>
To wszystko wyglądało tak, że Clive i Jodie z jednej strony sądzili, że znają swoje granice i, co za tym idzie, wiedzą, jak się ich trzymać, a z drugiej coraz częściej próbowali je małymi kroczkami przesuwać. I tutaj Clive musiał wyzbyć się hipokryzji, bo prawda była taka, że zwykle to on był inicjatorem takich sytuacji. On też w znakomitej większości nadawał tempo ich relacji, od niego się to wszystko w ogóle zaczęło, bo gdyby nie jego głupie gadanie, które niewiele miało związku z myśleniem o konsekwencjach, to wtedy, na tej sklepowe alejce, po prostu powiedzieliby sobie cześć i by się rozeszli. Ale nie. Musiał zaproponować seks, a kiedy już się ze sobą przespali, to poczuł się na tyle odważnie, żeby wziąć od niej numer telefonu, ten sam, którego nie zmieniła, odkąd skończyli liceum, podczas gdy on nie zadbał o to, by przenieść go na nowy telefon, wymieniając swojego iPhone’a na nowszy model.
OdpowiedzUsuńZaproponował więc ten seks, ona się zgodziła, a potem proponowali go sobie częściej i gęściej, poprawiając sobie samopoczucie i własne ego tym, że w sumie to w każdej chwili mogli przestać, bo zdarzało im się nie odzywać do siebie tygodniami, więc ogółem to mieli zajebisty układ i żyć nie umierać. I potem dochodziło do tego, że Clive zgarniał Jodie z pracy, obściskiwał się z nią pod ścianą, całował jakby tęskniło mu się za jakimiś czułościami, i przesypiał czy niej całą noc, a to wszystko gdzieś pomiędzy tym, jak prosił ją, proponował, żeby pojechała z nim na weekend do Savannah, żeby udawać jego dziewczynę.
Chore. Clive robił chore rzeczy i podejmował głupie decyzje, i plątał w to wszystko Jodie, która nigdy nie pisała się na taki układ. To miał być fajny seks i dobra zabawa bez żadnych zobowiązań, i teoretycznie tym wyjazdem do niczego się nie zobowiązywała, ale praktycznie ta ostatnia noc, którą spędzili w jednym łóżku, była ich rekordem pod względem czasu, który spędzili w swoim towarzystwie. A teraz mieli spędzić tak cały tydzień, i Clive nie ukrywał przecież, że kiedy ludzie będą patrzeć, to on będzie zakochany, bo… Bo co on tak właściwie chciał w ten sposób osiągnąć? Wzbudzić w Leah zazdrość? Przecież ona już do niego wróci. Nie chciał, żeby wracała, bo była głupią dziwką, która zdradziła go z dwulicowym skurwysynem, i nawet przez sekundę żadnego z nich nie obchodziło, że Clive’a to zaboli. Bolało cholernie, bolało aż do dziś, ale Clive do tej pory nie dał im tego poznać. Kiedy Leah z nim zerwała, po prostu to zaakceptował — wciąż miał jeszcze przed oczami umierającego człowieka, więc tak jakby trochę nie miał głowy do kłócenia się o to, że on ją kocha i wcale tego nie chce. Ona chciała, a Leah zawsze dostawała to, na co miała ochotę. Cory… Cory po prostu przestał być jego kumplem, ale ta przyjaźń i tak polegała na tym, że lubili oglądać razem futbol amerykański i jeśli szli na piwo, to najczęściej też razem. Jego zdrada aż tak nie bolała, bardziej szokowała, że tak naprawdę ani przez chwilę nie pokazał, by widział w swoim zachowaniu cokolwiek niewłaściwego. Stało się, stary, kurwa no, przepraszam… i to by było na tyle.
I też się gubił, kiedy wyskakiwał nagle z taką złością, z niechęcią, gdy ucinał temat, o którym nawet nie wiedział, że mu nie pasował do momentu, w którym nie padły słowa z nim związane. Jodie wspomniała o udawaniu, że się zaręczyli, jego myśli odbiły w kierunku planów, które miał wobec Leah i tego, jak jarał się myślą o tym, że będzie mógł wybrać dla niej idealny pierścionek, i w końcu te same myśli uświadomiły sobie, że to istniało jeszcze tylko w jego głowie.
Wkurwił się na tę świadomość i przeszło mu po kilku sekundach, ale tych kilka sekund wystarczyło, żeby poczęstował Jodie chłodem, na który nie zasługiwała, i żeby atmosfera między nimi znacząco zgęstniała.
UsuńPrawdę mówiąc, emocje Clive’a totalnie opadły już do momentu, w którym znaleźli się w hotelu, ale nie zagadywał jakoś szczególnie Jodie, bo po czterech godzinach za kółkiem dopadło go też lekkie zmęczenie. No i, choć do tego by się już tak łatwo nie przyznał, stresował się też trochę — chyba właściwie dopiero teraz zaczynało do niego stopniowo docierać, w co tak naprawdę się wpakował, na co się zgodził i przez co będzie musiał przebrnąć. Bo to na pewno nie będzie łatwe — samo patrzenie na Leah, której nie widział odkąd z nim zerwała i się wyprowadziła, a on musiał jeszcze ogarnąć samodzielnie całe mieszkanie, w którym wspólnie mieszkali i zdać klucze, na pewno nie będzie przyjemne. Będzie przecież musiał patrzeć na kogoś, kto zbudował sobie własne szczęście na jego nieszczęściu, i tego też nie mówił głośno, ale to było strasznie, cholernie, kurewsko z jej strony nieuczciwe. Jak mogła?
Mruknął więc teraz tylko ciche aha i to w sumie jedynie na znak, że przyjął do wiadomości informację o planach Jodie, a te jego pozostawały niezmienne. Hotelowy pokój był trochę na pokaz i na popisanie się przed nią, ale w sumie to Clive też znał go z widzenia i wielokrotnie myślał o tym, że fajnie byłoby tu spędzić kiedyś noc, zwłaszcza w tym widokiem na rzekę. Zatrzymywanie się tutaj nie miało jednak zbyt wiele sensu, gdy tu mieszkał, a teraz znalazł się i sens, i powód, więc pozwolił sobie odrobinę zaszaleć. Poza tym, prawdziwy pokaz szpanu i bogactwa dopiero na nich czekał, bo Leah zawsze miała dość drogi gust.
Jodie zniknęła teraz w łazience, a Clive pozbył się w sumie jedynie butów z nóg i położył na jednej połowie przepastnego łóżka, tyłem do okna wielkiego na całą ścianę, za którym promienie ciepłego słońca odbijały się w błyszczącej wodzie, przewalającej się przez rzekę. Słyszał jeszcze szum nalewanej do wanny wody, jakieś drobne odgłosy przestawianych za drzwiami przedmiotów i zasnął, ale nie na długo. Gdy w pierwszym odruchu po przebudzeniu złapał za swój rzucony niedbale w pościel telefon, zobaczył, że to właściwie było ledwie pół godziny, ale czuł się nieznacznie lepiej niż wcześniej, więc najwyraźniej potrzebował przespać własne emocje.
W pokoju nie było Jodie, więc założył, że nie wyszła jeszcze z łazienki i kiedy tam wszedł, pocierając jeszcze wnętrzem dłoni zaspane oko, przekonał się, że ma rację. Jodie prawie cała chowała się w wannie tak ogromnej, że prawie niedorzecznego rozmiaru, a kołtuny białej piany piętrzyły się aż po jej szyję.
— Kąpiel życia? — zasugerował, uśmiechając się, kiedy pozwolił sobie usiąść na brzegu tej wanny. Wyciągnął palec, który wpakował w pianę, nabierając jej trochę i po chwili mała kropka z białych bąbelków wylądowała na czubku nosa Jodie. — Ale masz tu gorąco — skomentował jeszcze, bo wilgotne ciepło uderzyło go w twarz, gdy tu wszedł i teraz jego część uciekła przez uchylone drzwi, które za sobą zostawił, ale łazienka temperaturą odpowiadała obecnie tureckiej łaźni.
🫧🩷
To nie tyle była wtedy jedna z pierwszych rzeczy, o których Clive wtedy, w tym głupim sklepie, przy tym głupim warzywniaku pomyślał, co po prostu główna rzecz, która chodziła mu po głowie. Nie szukał sobie współczucia — ani kiedyś, ani dziś, ale naprawdę znajdował się wtedy w strasznie kiepskim miejscu, a robienie głupot, picie i puszczanie się stanowiło najlepsze lekarstwo na wszystko, co poszło w jego życiu, tym wielkim, wspaniałym i ambitnym życiu nie tak. Bo on nie chciał tej rzeczywistości. Nie chciał Mariesville, nie chciał być sam, czuć i wiedzieć, że jest sam. Czuł, że to, co go dopadło, to nie był upadek. To było wypierdolenie się prosto na ryj, zarycie kolanami w błoto i przewrócenie się prosto do rynsztoka, w którym nawet nie leżał twarzą w górę, tylko w dół, i przez dobrych kilka miesięcy absolutnie nic nie było go w stanie stamtąd wyciągnąć. Czy miał się teraz lepiej? W porównaniu z tym, co przeczołgało go wcześniej, to zdecydowanie, ale z drugiej strony wciąż nie odmawiał sobie kolejnego drinka czy następnej butelki piwa, dalej sypiał z kim popadnie, tylko jakby trochę częściej padało na Jodie, i dalej się nad sobą użalał, tylko wybierał sobie na to konkretne momenty i jeśli już robił to przy ludziach to starał się nie robić tego przy kimś, kto nie był jego matką.
OdpowiedzUsuńI docierało do niego w tym wszystkim, że z Jodie łączy go coś pojebanego. I łączy nie było tutaj słowem użytym na wyrost — coś zdecydowanie trzymało ich bliżej siebie, niż innych ludzi, a przecież to nie było tak, że zostali w tym małym, zadupiastym miasteczku na siebie skazani. Jodie nie musiała odpisywać na wiadomości Clive’a, on nie musiał ich do niej wysyłać. Ale mieli coś fajnego, zajebistego w tym, jakie proste i kompletnie niezobowiązujące dla nich było, i Clive czuł, że on tego wręcz łaknie. Chciał, żeby było łatwo. Żeby to było takie przyjemnie, proste, pozbawione potencjału, żeby znowu pozwolił rozjechać się emocjonalnie i skończyć w kolejnym miejscu w tym stanie, bo jak tak dalej pójdzie, to zbyt szybko zabraknie mu miejscówek, w których będzie mógł raz za razem rujnować sobie życie.
Clive lubił najwyraźniej myśleć, że jego życie zostało zrujnowane, choć wcale tak nie było. To nie tak, że rozpadło mu się wieloletnie małżeństwo, że ex zabrała mu godność, dom, pieniądze i dziecko, i że miał już czterdziestkę na karku, więc w sumie równie dobrze jedną nogą mógł już wskakiwać do grobu. Nie miał jeszcze nawet trzydziestki, do cholery, z Leah nawet nie zdążył się zaręczyć, więc a po rozstaniu musiał tylko odwieźć jej dwa kartony jakichś ubrań i innych głupot, które zostawiła, gdy pod jego nieobecność zgarniała z ich wspólnego mieszkania wszystko, co wpadło jej w ręce. W ten sposób stracił swój ulubiony t-shirt, w którym Leah czasem sypiała, a dla niej pewnie miał tyle wartości, że wypieprzyła go na śmietnik przy pierwszej okazji. Cory lubił ją w seksownych koronkach, jak każdą z tych lasek, które obściskiwał w klubach ze striptizem, bo inaczej nie potrafił spędzać wolnego czasu. Nie żeby Clive uważał się za lepszego. On był od tego lepszy. I prawdopodobnie właśnie dlatego tym bardziej nie potrafił zrozumieć, czemu skończył tak, jak skończył. Tak, jak miała go Jodie, chociaż miała to naprawdę wiele powiedziane, bo kumplowali się na zasadzie że ten tego, seks… albo innych nieskładnych smsów, które był w stanie wysłać jej Clive w przypływie nagłej weny.
No więc to wszystko to było chyba takie trochę użalanko, co nie? Clive sam się nakręcał i taki nakręcony dotarł aż do Savannah, a było tym gorzej, że właściwie nikomu o tym nie mówił. To z niego nie wychodziło, tylko wszystko w nim zostawało, i uciszał to na tyle, na ile był w stanie, ale wymykało się spod kontroli w momentach takich jak ten, gdy Jodie uznawała, że żart o udawaniu narzeczonych będzie totalnie zabawny. I był, tylko Clive miał wciąż zbyt nasrane w głowie, żeby to docenić.
UsuńNie obrażał się na Jodie — nigdy zresztą nie uważał się za obrażalskiego maminsynka z wrażliwym ego — po prostu się wściekł i tak złość przeszła mu w sumie po trzydziestu sekundach, tylko skoro już dał Jodie znać, że preferował, by była cicho, to musiał w tym wytrwać, bo głupio byłoby przyznawać, że no, kurwa, przesadził. A zresztą. Nikt nie wysiadł z auta i nie powiedział, że dalej nie jedzie, dotarli do Savannah, Clive odespał swoją markotność i humor rzeczywiście miał trochę lepszy, gdy przyszedł sprawdzić, jak Jodie radzi sobie z kąpielą. Radziła sobie świetnie, ginąc nawet trochę w tej przepastnej wannie i wśród całej tej piany, której miała chyba nawet więcej od wody.
— W sumie może to ty tak podnosisz temperaturę — stwierdził, obserwując, jak piana, którą rozdmuchała Jodie unosi się w powietrzu i ląduje tak samo na jego spodniach, jaki i poza wanną.
Jodie się z nim droczyła, a on odpowiadał tym samym, sugerując też jednocześnie, że jego wyobraźnia miała się dobrze i że całkiem fajnie myślało mu się o tym, co chowało się pod tą pianą, ale jednocześnie było też po nim widać, że coś go wciąż męczy. Humor był lepszy, żarty znowu się go trzymały, ale coś się tu nie zgadzało. Coś w jego oczach zdradzało, że wciąż ma problem i to taki, o którym oczywiście nie był gotów ani nie zamierzał nawet mówić. Cały Clive. W swoim własnym, prywatnym więzieniu, które istniało tylko w jego głowie.
— Czuję się lepiej. Ta trasa zawsze mnie męczyła — przyznał, zasłaniając dłonią usta, gdy nagle zaatakowało go dość silne ziewnięcie. Gdyby był w stanie, to przespałby chętnie cały ten czas, który pozostał do godziny, o której musieli wyjść z hotelu, ale wiedział, że ze snu już nici. — Wezmę prysznic to się ożywię — zdecydował, zerkając za własne plecy, w stronę ogromnego, przeszklonego prysznica, pod którym spokojnie zmieściłby się co najmniej cztery osoby a co dopiero sam Clive. Tylko kto normalny brał prysznic we czwórkę? Clive rzecz jasna miał jeszcze do wyboru wannę, z której Jodie pewnie by go nie przegoniła, ale jej woda była gorąca, a on lubił podtopić się lodowatą wodą, zanim przełączył ją na cieplejszą. — Chociaż może powinienem już zacząć się znieczulać, żeby łatwiej patrzyło mi się na tę szopkę… — westchnął jeszcze, mamrocząc pod nosem, ale niespecjalnie ukrywając to przed Jodie.
Wstał, wzdychając dalej, ciężej niż poprzednio i pokręcił jeszcze głową, zanim zdjął z siebie t-shirt i podszedł bliżej rzędu szafek łazienkowych z dwiema osobnymi i sporo od siebie oddalonymi blatami. Rozebrał się tam do końca, niespecjalnie wstydząc się czegokolwiek przez Jodie, bo po pierwsze to on wstydu nie miał, a po drugie wszystko już widziała. I mogła oglądać dalej, gdy wszedł pod ten prysznic, z którego natychmiast puścił wodę i aż poczuł się lepiej, gdy mógł oprzeć się dłońmi o wyłożoną brązowymi kafelkami ścianę.
hehe 💗
To nie był żaden koniec świata, a jednak bolał tak mocno, jakby był i Clive bardzo szybko i bardzo brutalnie przekonał się, jak trudno z tym walczyć. Nie przesadziłby, gdyby przyznał się komuś, że w ciągu ostatniego roku nie czuł się sobą. Nie poznawał siebie, nie lubił tego człowieka, w którego ciele budził się każdego dnia, chociaż to bardziej była kwestia jego głowy. Jego zrytej bani, bo inaczej tak naprawdę już nie potrafił tego nazwać, a i słów powoli zaczynało brakować na jego wybryki, to, jak samego siebie traktował, jak się upadlał, jak odmawiał pomocy, bo on przecież niczyjej pomocy nie potrzebował. Był samowystarczalny, a przynajmniej takiego starał się zgrywać. Męski, z poczuciem humoru, z tą przekorą, na którą leciały, dobrze wiedział, te wszystkie laski, które regularnie obracał. Kurwa, udawał. Udawał, ciągnął tę farsę, robił dobrą minę do złej gry i powoli, ale całkowicie konsekwentnie się wykańczał, i najwyraźniej bał się, że jeśli przestanie, to dotrze do niego, jakim był przegrywem bez perspektyw, który najwięcej szumu wobec samego siebie robił na największym zadupiu, zasłaniając się tym, że go boli, bo jakaś tępa kurwa z nim zerwała.
OdpowiedzUsuńZamiast pieprzyć się z Jodie i zabierać ją ze sobą do Savannah powinien udać się prosto na terapię, ale oczywiście, że tego nie robił i nie zrobi, bo przecież doskonale radził sobie sam.
Nie chciał tego dla siebie, tak samo jak nie chciał dla Jodie tego, w czym tkwiła, a o czym mu nie mówiła, więc nie pchał się w to z butami jak nieproszony gość, zasłaniając wyrzuty własnego sumienia faktami: nie gadali o tym. Coś czuł, że gdyby on zaczął mówić, to ona też by coś powiedziała, ale Clive nie czuł, by z jego strony takie zwierzanie się mogło oznaczać dobry wybór. Wstyd, że miało mu wyjść wszystko, a obecnie nie wychodziło nic tkwił w nim jednak zdecydowanie zbyt głęboko, tak głęboko, że czuł, że gdyby przyznał, jak jest mu ciężko, jak tego nienawidzi, jak siebie nienawidzi, to wstydziłby się jeszcze bardziej. To już nawet nie chodziło tylko o to, że był złotym chłopcem i wszyscy wokół wiecznie oczekiwali od niego czegoś lepszego. On oczekiwał od siebie czegoś lepszego. I zawiódł się okrutnie na sobie, swoim braku zaradności, na tym, jaki był naiwny, jak nie wierzył w to, co działo się tuż pod jego nosem, dopóki nie wybuchło mu to w twarz w momencie, gdy po prostu potrzebował mieć to swoje głupie, naiwne i zbudowane na kłamstwach życie, bo w wtedy potrzebował przede wszystkim jakiejkolwiek stabilizacji. Grunt usunął mu się spod nóg w momencie, w którym padł na beton i zobaczył, że to nie woda z kałuży po porannej ulewie, tylko krew.
Poza tym, z Jodie łączył go tylko seks. Dobra zabawa. To, że lubił jej cycki i ciało, że czasem myślał, że nie była taka, jak te inne laski, to, jak bezczelnie faworyzował ją we własnej głowie i pozwalał jej to odczuć pod warunkiem, że tego nie zgłębiali. Że o tym nie gadali, że się nad tym nie zastanawiali, że granice były, ale nie ustalali ich na głos, bo wszystkie zostały wyznaczone jakoś tak… w domyśle. Po cichu.
I teraz Clive popisywał się przed Jodie tym, jaką miał zajebistą klatę, podczas gdy ona niewątpliwie podnosiła w łazience temperaturę nawet siedząc w tej zalanej gorącą wodą i spiętrzoną pianą wodzie. Żartował razem z nią, choć jeszcze na początku tego dnia nie popisał się swoimi zdolnościami interpersonalnymi, a ja musiało lekko zbić to z tropu, bo w sumie to chyba go jeszcze takiego nie doświadczyła? Zwykle to było właśnie te ich magiczne pół godziny dobrej zabawy, czasem nawet mniej, bo na nic więcej nie mieli czasu, a to nie dawało przestrzeni na fochy czy pogaduszki.
To, że Clive’a coś męczyło, widać było właściwie tylko w jego oczach, i to też nie zawsze, bo kiedy pił, udzielał mu się dobry nastrój. Nie upijał się na smutno, ale często brało go na złość. Piwo i słodkie drinki dodawały mu odwagi, tylko to była taka głupia, szalenie nierozważna odwaga. Ale olał trochę tę zaczepkę o biforku. Dość mocno ją olał.
UsuńClive brał długi prysznic, w trakcie którego Jodie zdążyła wyjść z wanny i zająć się suszeniem włosów. Nie oglądał się na nią spod tego prysznica, nie obserwował jej, a kiedy skończył, wyszedł z kabiny i złapał za biały ręcznik, którym osuszył się z wody. Ręcznik wylądował z powrotem na wieszaku, a Clive wyszedł z łazienki i wrócił w spodniach, ale jeszcze nie tych od garnituru, bo było odrobinę za wcześnie, żeby się stroić. Poza tym, chciał umyć zęby i chyba by się przekręcił, gdyby upierdolił je pastą.
Z jakiegoś głupiego powodu sądził, że teren jest bezpieczny, zwłaszcza, gdy podszedł do wolnej umywalki ze swoją szczoteczką i złapał za zapewnioną przez hotel niewielką tubkę pasty.
Ja pierdolę, przebiegło mu przez myśl, gdy suszarka Jodie umilkła, a szum zastąpił jej głos, zadający pytanie, na które nie chciał odpowiadać. W pierwszym odruchu fala gorącej złości uderzyła mu do głowy i miał ochotę fuknąć coś na temat tego, że Jodie chyba zapomniała, że nie umawiali się na rozmowy od serca, a tak w ogóle to on decydował, czy coś jest u niego tak czy nie tak.
Westchnął jednak ciężko i oparł na chwilę dłonie o zimny, granitowy blat, a szczoteczka, którą zacisnął w dłoni, stuknęła cicho w kontakcie z kamieniem.
— Leah to moja była — powiedział w końcu, ale nie patrzył na bok, w stronę Jodie, tylko przed siebie, w lustro. — Nie rozmawiamy o tym — dodał po ledwie kilku sekundach, chłodno i stanowczo, decydując za nich oboje, że ucina w ten sposób temat, którego nie miał zamiaru zgłębiać. Wycisnął trochę pasty na szczoteczkę i wsadził ją sobie w usta, a potem zaczął energicznie szczotkować zęby, unikając przy tym wzroku Jodie.
how about... no? 🤭
Problem chyba polegał na tym, że Clive widział w Jodie — w jej oczach, które naprawdę wiele zdradzały i w które tak często zdecydowanie zbyt łatwo się zagapiał — że dostrzegała w nim więcej, niż chciał pokazać. Że widziała nawet to, na co jego mama nie zwracała uwagi, przyzwyczajona do tego, że trafił jej się dobry, grzeczny, miły, ale coś mało rozmowny syn. I w tych oczach Jodie, w sposobie, w jaki na niego patrzyła, czasem błyszczało coś poza tym standardowym blaskiem, który pojawiał się w raz z jej przyjemnym dla ucha śmiechem czy zwykłym uśmiechem, którym odpowiadała znad barowej lady na to, jak obserwował ją z drugiego końca sali. To coś podpowiadało mu, że Jodie wie i rozumie więcej, niż by tego chciał, że przejrzała go już dawno i nie mówiła o tym, bo on nie mówił, a może te nie chciała, by poczuł się głupio z tym, jak szybko został rozpracowany i jak wiele mogłoby się w jego życiu zmienić, gdyby znowu postanowił być z kimś szczery. Clive zbyt wyraźnie pamiętał jednak, że szczere to były jego uczucia i zamiary wobec Leah, i przejechał się na nich tak dotkliwie i boleśnie, że teraz szczerość kojarzyła mu się tylko z dobrowolnym wpakowaniem się w kolejne gówno, które przeora go tak mocno, że znowu wyjdzie z tego ze złamanym sercem i zrytym łbem, i nie będzie ani miło, ani przyjemnie.
OdpowiedzUsuńNie uważał tych pół godziny seksu za szczyt tego, na co było go wobec Jodie stać, bo naprawdę ją lubił, ale seks bez zobowiązań z kolei już był już wszystkim, na co obecnie czuł, że ma siłę. Nie umiał tego uzasadnić lepiej niż tym, że był zmęczony. Cholernie wykończony i to wszystko, co Jodie w nim dostrzegała i o co chciała zapytać, bo czuła, że zrobiłoby mu się lżej, gdyby komuś powiedział, po prostu go przerażało. Mówienie o tym oznaczało rozdrapywanie starych ran, a te, nawet nie rozdrapane, bolały wystarczająco mocno.
Sprawienie, by Jodie poczuła się źle z tym, że próbowała zrobić coś dobrego — że myślała o jego dobru, choć nie miała w tym tak naprawdę żadnego interesu, bo nie miała też obowiązku ratować go przed samym sobą — to nie stanowiło jego celu. Chciał po prostu dobrze się z nią bawić. Czuć przy niej na tyle dobrze i na tyle bezpiecznie, żeby wypić z nią trochę więcej, pieprzyć się trochę dłużej, wplątać w to parę czułości, a potem spędzić z nią noc bez obaw, że wykorzysta to przeciwko niemu. Wiedział, że nie wykorzysta, Jodie taka nie była. Po tych wszystkich latach wciąż była mu bardziej przyjaciółką niż on kiedykolwiek był jej, i z tego powodu też czuł się trochę głupio, bo nawet teraz, gdy jemu przydałaby się prawdziwa kumpela, a jej nie zaszkodziłoby towarzystwo prawdziwego kumpla, nie miał w sobie tego, co było potrzebne, by to zaoferować. Trzymał ją na dystans i ustawiał na tych niewidzialnych granicach, które dla niej przygotował, bo tak było jego zdaniem lepiej. Bezpieczniej.
I kiedy tutaj, w Savannah, spróbowała je przekroczyć, a jej intencje wciąż pozostawały czyste i dobre, szybko jej o tych granicach przypomniał. Jodie nie była głupia, była po prostu zbyt dla niego dobra.
Bo sęk w tym, że Jodie nie była tu po to, żeby rozumieć. Clive nie oczekiwał od niej zrozumienia, w ogóle zdawał sobie sprawę, że jego decyzja, by pojawić się na przyjęciu zaręczynowym swojej eks, z którą rozstanie tak przeżywał, że Jodie się o niego po cichu martwiła, ta decyzja musiała brzmieć i wyglądać niedorzecznie, ale skoro tu był, to najwyraźniej tego potrzebował. Chyba chciał w ten sposób zamknąć jakiś rozdział w swoim życiu, nawet jeśli robił to w możliwie najbardziej pojebany sposób, i po prostu potrzebował to zrobić. Nawet jeśli to była skończona głupota, nawet jeśli wiedział, że gdy wróci do domu, ba, gdy wyjdzie z tej imprezy, kurwa jeszcze na niej, to będzie cierpiał.
I nie uważał, by był w jakikolwiek sposób winien ostrzeganie Jodie, że Leah była jego eks. Planował jej powiedzieć na przyjęciu, bo i tak dowiedziałaby się tam tego od ludzi, którzy go znali, ale to miało być za parę godzin. Teraz w pewien sposób tę informację z niego wyciągnęła, bo nie potrafiła poskromić własnej ciekawości (frustracja Clive’a nazywała jej troskę ciekawością), i Clive miał do niej o to pretensje, które niekoniecznie potrafił ukryć.
Usuń— Jezu, to nie pytaj — mruknął więc teraz, sfrustrowany, i z tą samą frustracją dokończył mycie zębów, a gdy skończył, wyszedł z łazienki, rzucając za sobą wściekle na umywalkę mały ręcznik, którym wytarł usta.
Wychodząc, Clive najpierw rąbnął za sobą drzwiami od łazienki, zostawiając tam Jodie, żeby nacierała się swoimi kremami, a chwilę później, gdy już się ubrał, rąbnął kolejnymi drzwiami, wychodząc z hotelowego pokoju. Nie był jednak daleko, bo po chwili wrócił i przyniósł ze sobą zapach papierosa, którego pożyczył od kogoś, kto już palił przed hotelem. Normalnie Clive nie palił, ale zdarzało mu się sięgając po fajki, kiedy za dużo się napił.
Gdy wrócił do pokoju, spokojniejszy i bardziej ogarnięty, nie niepokoił Jodie w łazience. Zaczął się za to ubierać w swój garnitur, ale ledwo założył spodnie, a już zaczęły go łapać wyrzuty sumienia, że chyba jednak zdecydowanie przesadził. I że Jodie miała prawo być na niego teraz zła, choć tego, rzecz jasna, nie chcieli, bo plan wciąż był taki, że za dwie godziny muszą być tak samo na miejscu przyjęcia, jak i w sobie szaleńczo zakochani.
Wszedł więc do łazienki, znowu z gołą klatą, choć tym razem po prostu tak wyszło i nie próbował już popisywać się przed Jodie. Jej kremy stały odsunięte na bok blatu i teraz z kosmetyczki wyjęła wszystko, co było jej potrzebne do zrobienia makijażu.
— Jodie… — zaczął Clive tym swoim niepewnym, żałosno-przepraszający-udręczonym tonem, zachodząc ją od tyłu, choć widziała go przez cały ten czas w lustrze, i praktycznie od razu obejmując ramionami. Jeśli chciała, w każdej chwili mogła odwrócić się i przywalić mu porządnie. — Przepraszam za bycie dupkiem — powiedział, wciskając twarz w jej kark, a co za tym idzie we włosy, które spływały aż na jej plecy. — Planowałem ci powiedzieć, tylko później — dodał jeszcze, mając na myśli to, czego dowiedziała się wcześniej, a co tak mocno ich poróżniło.
Clive
Gdy Clive układał się obok Jodie w łóżku, pozwalając, by część ciężaru jego ciała spoczęła na jej ciele, i żeby jej dłoń swobodnie plątała się w jego włosach, to robił to z nadzieją, że nie widać po nim tego, co go dręczyło. Nie chciał, żeby Jodie to widziała, ale nie dlatego, że to nie było przeznaczone dla jej oczu, że to było jakaś wielka tajemnica, której nie powinna znać, tylko dlatego, że po prostu się tego wstydził. Kierował nim taki zwyczajny i bardzo ludzki, ale jednocześnie trudny do zrozumienia wstyd, bo z jednej strony każdy, kto by o tym usłyszał, łącznie z Jodie, powiedziałby mu, że tutaj nie ma powodu do wstydu, a dla niego był i co, mieli o tym dyskutować? Clive nie chciał dyskusji. Chciał móc czuć to, co czuł i przerabiać to na własnych warunkach, bez poczucia, że na następny miesiąc ma wyznaczoną datę, żeby się ogarnąć, a za dwa miesiące powinien zacząć układać sobie życie z kimś, kto zastąpi mu Leah. To była, kurwa, jego sprawa, jego przeszłość, jego przyszłość, a gdy Jodie zaczynała pokazywać, że ona wie i, co gorsza, stara się zrozumieć, to Clive płoszył się jak sarna, tylko tyle robił inaczej, że nie wiał ze strachem w oczach w najbliższe krzaki, a wściekał się i zaczynał bronić, chociaż tak naprawdę nikt go nawet nie atakował.
OdpowiedzUsuńNie potrafił więc odróżnić ciekawości lub troski Jodie od zamachu na jego prywatność, bo poza tym, że lubił się puszczać z kim popadnie i regularnie doprowadzać do stanu totalnego upodlenia, to Clive był dość skryty. Nigdy nie miał tak, by czuć jakąś szczególną potrzebę wygadywania się, a jeśli coś go dręczyło, to dusił to w sobie, aż zostawało zduszone tak mocno, że traciło swoją wagę, głos i moc.
Przesuwanie granic nie było jednak tym, na co się umawiali, a Clive przywiązywał do ich umowy bardzo dużą wagę. Dał Jodie tyle informacji, ile uważał za stosowne, a ona na to przystała i wkurwiało go, gdy tak ewidentnie, bezczelnie wręcz próbowała grzebać w tym głębiej. W samochodzie przesadził — to tak, tam nie zrobiła niczego złego, ale w hotelowej łazience rzeczywiście zachował się tak, jakby coś się w nim przełączało między spokojem i gniewem, i Clive znał to już na tyle dobrze, że nie zwracał na to uwagi, ale dla kogoś, kto go jeszcze takiego nie widział, mogło to wyglądać źle. Trochę był na siebie zły, że na to pozwolił, że się tak przy Jodie nie popisał, chociaż nie widział jeszcze dzisiaj na oczy Leah, tej pierdolonej szmaty, która tkwiła w jego myślach już zdecydowanie zbyt długo. Poza tym, co on planował zrobić? Nagadać jej tam? Odstawić przedstawienie przed wszystkimi gośćmi, łącznie z jej rodzicami, jej przyszłym mężem, który wciąż był podobno jego kumplem, choć chyba już tylko na Facebooku i Instagramie, i przed tymi, którzy znali go tam z czasów, kiedy wszyscy zgodnie sądzili, że na takiej imprezie to on będzie robił za (prawie) pana młodego? No do kurwy nędzy, nie, nie zamierzał. Chciał poszpanować tym, jaka Jodie była niezaprzeczalnie śliczna, udowodnić wszystkim zainteresowanym, że ułożył sobie życie z fajną laską, która była w nim zakochana po uszy, napić się i najeść na rachunek ojca Leah, a potem wrócić do domu z poczuciem, że to już to, to jest koniec, oficjalnie zamknął w swoim życiu ten rozdział, bo na własne oczy widział, jak we wspólnym życiu Leah i Cory’ego otwiera się nowy.
Żeby to miało szansę się udać, nie mógł wściekać się na Jodie. Nie mógł też pozwolić, by ona wściekała się na niego, nawet jeśli po jego występie miałaby do tego prawo. Więc nie tyle wzięło go teraz, po tym świeżym powietrzu i po fajce, która trochę oczyściła mu głowę, na przeprosiny, tulenie i inne czułości, co po prostu wiedział, co na Jodie działa. Potrafił ją urobić, co tu dużo mówić, a ona niezawodnie na to reagowała, więc korzystał, cofając jedną rękę, by móc odgarnąć nią włosy z jej karku na jedno ramię, co z kolei dawało mu swobodny dostęp do jej szyi, na której złożył kilka niespiesznych pocałunków.
Jodie zajebiście pachniała — jakimś olejkiem, który wciąż błyszczał na jej skórze, mocnym szamponem, który pozostawił w jej włosach słodkie, pudrowe nuty. Kiedy Clive nie był już zły i, pomiędzy jednym drobnym pocałunkiem a drugim zerkał też ponad jej ramieniem w lustro, w którym odbijała się przede wszystkim ona, musiał przyznać, że zajebiście wyglądała z nie do końca ułożonymi jeszcze włosami, bez makijażu, za który właściwie dopiero co się zabrała, i owinięta miękkim, białym ręcznikiem, który nie sięgał jej nawet do połowy uda.
Usuń— W porządku. Przepraszam — powtórzył kolejny raz, bo o ile nie dziwił się samemu sobie, że zareagował przed chwilą dosłownie tak, jak zareagował, to nie uważał już, że powinien był to robić. Miał takie prawo i on siebie rozumiał, ale Jodie go nie rozumiała, bo jej na to nie pozwalał, więc nie mógł wymagać od niej wszystkiego.
Tylko nie pytaj już więcej, cisnęło mu się na usta, ale czuł też na tych ramionach, którymi ją obejmował, ciepło jej smukłych dłoni, na sobie z kolei odczuwając przyjemny ciężar jej ciała.
Pokiwał głową, uśmiechając się, gdy wspomniała, że dadzą sobie radę. No pewnie, że dadzą. To tylko jeden wieczór, bo jutro, na tej mniej formalnej imprezie, będą już rozkręceni i pewniejsi siebie, więc automatycznie będzie im też o niebo łatwiej. Nie żeby teraz było jakoś szczególnie trudno, potknęli się, to wszystko.
— Zwalisz ich wszystkich z nóg — postanowił podzielić się z Jodie jeszcze swoją obserwacją, dotykając wargami jej policzka w tym samym momencie, w którym jego prawa ręka przesunęła się niżej, gładząc jej udo, a potem, wracając po jej ciele ścieżką w górę, zahaczyła o ten ręcznik i jakoś dziełem całkowitego przypadku zatrzymała się po wewnętrznej stronie jej uda, gdzie jego palce zacisnęły się na jej gładkiej, miękkiej skórze. — I cieszę się, że tu ze mną jesteś — wspomniał jeszcze, bo do tej pory nie dawał temu jakiegoś szczególnego wyrazu, ale nie uważał Jodie tylko za ładny dodatek. Nie była ściętym kwiatem w wazonie, żeby stać na baczność i pięknie się prezentować, a on nie patrzył na nią jak na dodatek. Jego dłoń, plącząca się pomiędzy jej nogami, również dała wyraz temu, że doceniał jej obecność tutaj, kiedy podrażnił ją przelotnie opuszkami palców. To też na nią działało?
someone's looking hot in that mirror tonight
Czasem, a może nawet częściej niż tylko czasem, ta ich w założeniu prosta i nieskomplikowana relacja wpadała w momenty, w których kręciła się przede wszystkich wobec Clive’a, jakby on był tu najważniejszy, a Jodie potrzebna mu tylko po to, żeby miał kogo przelecieć. Tak to wyglądało, ale też nie do końca tak było, bo Clive potrafił też przespać z Jodie normalną noc, wyjechać z nią za miasto i zamienić parę słów, gdy ona stała za barem, a on ją przy nim podrywał, choć oboje doskonale wiedzieli, że nie musiał, ale najzwyczajniej w świecie to lubił. Jodie, pomimo tego, przez jaki syf przeciągnęło jej życie, z którego Clive tak szybko i skutecznie się wypisał miała w sobie mnóstwo empatii, i widział, jak skupiała ją na nim, choć on wcale tego nie chciał, bo jak to się potem kończyło — miała dowód choćby w tym, jak opierniczył ją w samochodzie albo jak rąbnął za sobą dwiema sztukami hotelowych drzwi. On miał zły humor, jego nie wolno było o nic pytać, on nie chciał gadać, jemu było źle, on miał traumę, jego serce było złamane, i tak dalej, i tak dalej, i tak dalej.
OdpowiedzUsuńI Jodie o tym wiedziała, i w pewnym pojebanym sensie nakręcała się, ilekroć dostrzegała to w jego oczach, gdy byli razem, bo kiedy Clive miał się dobrze, to było zajebiście, ale gdy coś do dopadało, to nastrój się zmieniał i seks wciąż był fajny, jej cycki zajebiste, ona perfekcyjna pod każdym względem, i niezmiennie jego ulubiona, ale czegoś brakowało. Clive stawał się odległy, tworzył między nimi dystans, nie miała już szansy na złapanie go w tych czułych i przyjemnych momentach, na jego uwagę, od której jej odpierdalało i której trochę łaknęła, bo wydawało jej się, że widzi w nim coś bezpiecznego i stabilnego.
I nie było do tej pory nawet szans, by Jodie otrzymała ze strony Clive’a choćby ułamek tej uwagi, którą była gotowa zapewnić jemu. Nie dlatego, że Clive miał Jodie w przysłowiowej dupie, czy dlatego, że była mu obojętna, bo nie była. Po prostu był zbyt skupiony na sobie i własnym bagnie, żeby próbować odpowiedzieć na jej uwagę, i przez to w ich relacji tworzyły się nie uskoki, a całe, kurwa, kaniony. Raz lądowali na samym dnie takiego kanionu, jak na przykład wtedy, gdy Jodie nie chciała naciskać, ale jednak trochę naciskała i Clive odmawiał uczestniczenia w jej próbach wyciągana z niego informacji, które traktował jak personalny atak, bo nie potrafił inaczej, niż się bronić,, a raz stali na samej górze i ciepłe słońce świeciło im prosto w twarze, i Clive był czuły, przystępny, otwarty i czarujący i sam zachęcał ją, by przesuwała z nim te granice.
Robił jej w głowie mętlik i syf, a Jodie na to nie zasługiwała, ale winny czuł się tylko wtedy, kiedy wypalona w pięć minut fajka podpowiadała mu, że tym razem przesadził. I wracał potem żeby jeszcze bardziej mieszać jej we wszystkim, co myślała, że o nim wie i na czym rzekomo ich relacja się opierała, ale przecież mieli być dzisiaj w sobie tak szaleńczo zakochani, więc czemu nie wczuć by się w rolę już teraz?
Clive niczego Jodie nie mówił, a jednocześnie zakładał z góry, że ona zrozumie i ona będzie wiedzieć. To było skrajnie i kompletnie pojebane, ale ewidentnie szukał w niej kogoś, kto będzie akceptował jego wyskoki i okazywał bezgraniczne zrozumienie, a fajny seks i pół godziny kompletnej uwagi co drugi albo trzeci dzień wystarczy, żeby byli kwita. Chciał czegoś prostego i upraszczał ich relację tak, jak tylko mógł, i czuł, że może, bo Jodie mu na to pozwalała, na wszystko się zgadzała i najgorsze co mogła mu zrobić, to nie odpisać, kiedy na ekranie jej telefonu lądował kolejny sms, pytający wprost, czy chce się dzisiaj ruchać, ale co z tego, skoro i tak wiedziała, że jeśli ona nie będzie chciała, to jakaś inna zechce. Tylko żadna inna nie spróbuje zapytać, co się stało i co jest nie tak.
Tylko te pytania jej dawały? Bo póki co to właściwie tylko tyle, że dowiedziała się o byłej Clive’a i tym, jakim był debilem i jakiego głupka pozwalał z siebie robić, zgadzając się na ten wyjazd, i o ile to, czy chciał być głupkiem i debilem to już była jego sprawa, to fakt, że wybierali się na przyjęcie zaręczynowe laski, która złamała mu serce i faceta, który wciąż z jakiegoś pojebanego powodu nazywał się jego kumplem, jedynie ją zestresował. A, wbrew wszelkim pozorom i temu prztyczkowi, który przeskakiwał w Clivie i o którego istnieniu Jodie już się przekonała, wcale nie chciał jej stresować. Wręcz przeciwnie — zakładał, że dla niej to będzie okazja do wyrwania się z Mariesville na jeden beztroski weekend, który spędzi razem z nim, napije się szampana, zje podawane w miniaturowych porcjach pyszności i przynajmniej przez te dwa dni nie będzie siedzieć po uszy w syfie, w którym siedziała na co dzień.
UsuńTrochę się to skomplikowało, ale nie znaczyło, że byli już na złej drodze.
— Nie przepraszaj. Nie masz za co — mruknął teraz prosto w jej szyję Clive, pozwalając sobie zatrzymać się przy tej cienkiej i wrażliwej skórze na dłużej, na tyle, by zostawić po sobie niewielki, niepozorny wręcz ślad, który Jodie łatwo będzie mogła zakryć włosami, ale jednocześnie niechcący go odsłonić, czy to przechylając głowę, czy decydując, że włosy powinny układać się chwilowo w inną stronę.
Naprawdę nie miała za co przepraszać. Nie zrobiła tak naprawdę nic złego, choć Clive wciąż był absolutnie pewien, że nie chciał, by próbowała to powtarzać. On za to zdecydowanie przesadził, wybuchając, gdy trzymał ją właściwie w ciemności i nagle zaczęło mu nie pasować, że nie chciała się w niej poruszać na czuja. Z jednej strony miała cały tydzień od ostatniego razu, gdy się ze sobą przespali do dzisiaj, żeby o coś zapytać, z drugiej pewnie skończyłoby się tak samo, a jeszcze z trzeciej czekała do dzisiaj i wybrała naprawdę słaby moment. Nie zmieniało to faktu, że Clive zachował się jak dupek, a miał w niej być tak samo zakochany, jak ona w nim — nie mogli tego robić bez przeprosin z jego strony.
Widział, że jego uwaga skutecznie ją zmiękczyła, a jakakolwiek złość, którą wobec niego czuła, wyparowała już skutecznie. Ciągnął to jednak, uznając, że lepszego momentu na wczucie się w role już nie znajdą.
— Mhm. Naprawdę — mruknął w odpowiedzi na jej pytanie, przesuwając zaczepnie nosem po jej szyi, od ucha do barku, czując wyraźny, kobiecy zapach każdego kosmetyku, w którym się wykąpała i którym później natarła swoje ciało. — Wiem, co widzę — kontynuował, zatrzymując wzrok na jej oczach, które odbijały się w lustrze tym swoim ciemnym, ciepłym i głębokim odcieniem brązu. — Śliczna jesteś — skomplementował ją, bo nigdy nie mówił na wyrost, zachwycając się urodą Jodie, bo poza tym, że po prostu lubił ją za to, że Jodie była Jodie, to nie mógł tak po prostu ignorować faktu, że odznaczała się nieprzeciętną urodą.
Zaśmiał się cicho, gdy zasugerowała, jak dobrze będą razem wyglądać. Clive wyglądał w tym lustrze na raczej zmęczonego, chociaż teoretycznie był wyspany i wypoczęty, ale odbijał się po prostu na nim ten ostatni rok, to, jak pił, jak ruchał się z kim popadnie i jaki był dla samego siebie skrajnie niełaskawy i wrogi. To nic. Jodie nadrobi urodą za nich oboje.
Jego ramię, to samo, które owijał wokół Jodie, zacisnęło się mocniej na jej ciele. Przycisnął teraz usta do jej barku, przygryzając zaczepnie jej skórę i znowu odszukał w lustrze jej wzrok.
Wyglądała na delikatnie zaskoczoną, ale nic w wyrazie jej twarzy nie wskazywało jednoznacznie, by to ostrzeżenie, które opuściło jej usta, miało znaleźć pokrycie w rzeczywistości. Przesunął więc po niej palcami, masując ją delikatnie, i jednocześnie przycisnął swoje biodra do jej bioder.
Usuń— Jesteś pewna? — zapytał, nie przerywając powolnych, ale metodycznych ruchów swojej dłoni między jej nogami. — Kochanie? — zapytał w totalnie bezczelny i skrajnie prowokujący sposób, gotów w każdej chwili zasłonić się tym, że, no przecież, to była taka ich próba generalna przed tym ich wielkim przedstawieniem. Rola życia, czy coś takiego.
Chyba działało.
that fake girlfriend of mine is so hot it's driving me crazy 🥵
To nie było tak, że Clive nie uważał Jodie za dorosłą kobietę, w pełni zdolną do wyrażania tego, co jej się podobało, a co nie. Znał po prostu ten mechanizm, w którym życie wybierało sobie tę jedną konkretną osobą i dopierdalało jej na wszystkie możliwe sposoby, podczas gdy wszyscy wokół niej płynęli sobie beztrosko do przodu i było im całkiem mocno zajebiście. Nie chciał, by Jodie czuła się przy nim jak gówno, to wszystko. Naprawdę.
OdpowiedzUsuńA wiedział, że byłby w stanie do tego doprowadzić, bo w tym, jak uruchamiały się jego odchyły często nie znał umiaru. Wszystko miało być tak, jak on tego chciał, bo jak nie, to spierdalaj. I bywał przy tym niemiły, i bywał opryskliwy, i zachowywał się jak skończony dupek. I przełączał się nawet gorzej, niż dzisiaj się przy niej przełączył, Jodie jeszcze nie widziała go w tym najgorszym wydaniu, ale nie bez powodu niektóre z tych lasek, o których uwagę (i tyłki) nie musiał się starać, bo same do niego przychodziły, blokowały jego numer, żeby przypadkiem nie zaproponował powtórki.
Żeby była jasność: nigdy nie zrobił żadnej z nich krzywdy, ale jednej kazał zamknąć ryj, bo zażartowała, że kręciło ją, na jakiego smutnego i seksownego gliniarza wyglądał, a innej powiedział, że jak coś jej się nie podoba, to niech spierdala z jego mieszkania, bo nie pasowało jej coś w tym, jak pieprzył ją w pozycji, którą sama zaproponowała. A mnie coś nie pasuje w twojej piździe, odpowiedział wtedy z odwagą całej tej wódy, którą wymieszał wcześniej w barze z piwem i wyszedł na balkon na fajkę, a wrócił dopiero, kiedy drzwi wejściowe drzwi solidnie trzasnęły.
Clive wiedział, co powiedzieć, jak spojrzeć, co zasugerować, żeby zabolało i często to wykorzystywał, bo im bardziej coś bolało jego, tym bardziej miał ochotę sprawić, żeby ktoś inny poczuł się podobnie, a gdy jeszcze był przy tym lekko najebany, to już w ogóle nie dbał o to, co gadał albo co robił.
I okej, to on nadawał tempo ich relacji, on ustalał, co robili, a czego nie, on wyznaczał granice i on w pewnym sensie tym wszystkim kręcił i rządził, a Jodie to pasowało, bo tak się przyjęło, ale miała prawo mieć czasem dość tego, jak się zachowywał. I nie musiała go znosić, gdy był skończonym dupkiem, choć do tej pory znosiła, i dobrze dla niego, że nie postanowiła położyć temu kresu akurat w momencie, w którym szykowali się do wyjścia, a Clive zwyczajnie czuł, że nawet jeśli się z Jodie nieprzyjemnie ścierał, to wciąż jej potrzebował.
Nie wyobrażał sobie pójść tam sam, pod żadnym pozorem i w żadnej opcji, ale jednocześnie wiedział, że chce tam pójść, bo miał jakąś popierdoloną potrzebę, żeby zobaczyć to wszystko na własne oczy. Żeby to, co wcześniej działo się głównie za jego plecami nagle przed nim stanęło, takie żywe i definitywne, żeby nie musiał się domyślać, czy Leah patrzy na Cory’ego w ten sam sposób, w który kiedyś patrzyła na niego, tylko żeby rozjechali go tym widokiem całkiem od nowa i żeby potem mógł się napić, przegryźć to jakimś niedorzecznie wyglądającym i żałośnie małym deserem, przełknąć to wszystko i nie wyrzygać się na któregoś z gości, i wrócić do Mariesville, do swoich porażek i życia, którego tam nie chciał i w ogóle nie czuł, że jakieś miał, i wiedzieć, że już po wszystkim. Wiedział, że będzie bolało i chciał tego bólu, niech go zaboli, niech go przeora, niech go rozjebie, zje i wypluje, niech da mu w kość tak, żeby nie wiedział, jak się nazywa i żeby wydawało mu się, że to, że kiedyś kochał tę kobietę to był jakiś popierdolony sen.
Dlatego to sobie robił. Potrzebował tego zakończenia, którego nie dostał ponad rok temu, bo wtedy Leah po prostu pokazała mu spakowane już walizki, powiedziała, że się zmienił i że nie potrafi już z nim być, a potem dostał smsa, że to koniec. Skończyła to na własnych zasadach, bez niego, nie miał wtedy, kurwa, nic do powiedzenia i dzisiaj chciał jej coś powiedzieć, choć nie miał pewności, czy trafi się ku temu okazja. Musiał się dopiero przekonać.
UsuńI nie chciał w tym wszystkim, żeby Jodie wiedziała zbyt wiele, bo po prostu było mu wstyd, że zrobiono mu coś popierdolonego, a teraz on zachowywał się jak popierdolony, chociaż sytuacja była jasna i to, co on powinien zrobić też. Powinien był zostać na ten weekend w Mariesville, a gdyby wrócił kiedyś do Savannah, ot, choćby na weekend w swoim ulubionym miejscu na świecie, to nie po to, by spotykać ludzi, którzy się od niego odwrócili, a dzisiaj będą słać mu fałszywe uśmiechy i zniżać głos do szeptu, gdy tylko odwróci się do nich plecami, tymi samymi, kurwa, plecami, w które wbili mu nóż. Całą masę noży. Ale ponieważ nikt tak naprawdę nie wiedział, co się działo, a Jodie, którą trzymał w ciemności, wciąż wiedziała najwięcej, nikt też nie mógł mu tego odradzić, przemówić do rozsądku, powiedzieć: nie rób tego, zostań.
Chciał to zrobić. Wiedział, że zaboli, ale niech boli. Bolało już od tak dawna, może w końcu zaboli mocniej, a potem przestanie. Wątpił w to, ale był gotów spróbować wszystkiego.
Uśmiechnął się teraz, z ustami wciąż przy szyi Jodie, gdy postanowiła sprzedać mu komplement, na który w sumie nawet niezbyt zasługiwał, bo jeszcze przed chwilą urządzał jej istny rollercoaster emocji w tym swoim totalnie nieprzewidywalnym wydaniu. Jodie najwyraźniej jednak bardzo łatwo mu wybaczała, a Clive już to wyczuł i wykorzystywał na swoją korzyść, ale nie zmyślał, gdy mówił, że jest śliczna. I wiedział, że słyszała to od każdego faceta, który przyplątał się do baru, żonatego czy nie, tego, którego dziewczyna stała tuż obok, albo innego ojca trójki dzieci, który w każdy weekend urządzał sobie imprezę w stylu hulaj dusza, piekła nie ma, a jak za bardzo się najebał, to z baru obierała go wkurwiona żona. Wiedział, ale i tak jej to mówił, bo nie był ślepy i widział, że gdy padało to z jego ust, to sprawiało jej większą przyjemność.
Clive, a raczej jego dłoń, odrobinę bardziej skupiła się na Jodie, gdy jej ciało zaczęło wbrew jej woli napinać się w jego ramionach, którymi wciąż ciasno ją oplatał. Czuł, że jej się podobało, w tym, jaka była mokra, ale widział to też w jej zjawiskowej twarzy i słyszał w jej przyspieszonym oddechu.
— Jarasz się mną, mała — skomentował szalenie wręcz uprzejmie, zamiast skóry na jej barku przygryzając teraz tę na jej szyi, i najwyraźniej nie przejmował się już tym, że zwykle starał się nie zostawiać po sobie śladów. Do poniedziałku zbledną lekko i będzie w stanie zakryć je mocniejszym korektorem, zdolna była z niej dziewczyna. — Ja pierdolę — wyrzucił z siebie jednak, gdy Jodie postanowiła pobawić się swoim ręcznikiem, który wylądował na podłodze, a jej dłonie ścisnęły te perfekcyjne cycki, na które nie mógł się napatrzeć.
Zrobiła na nim takie wrażenie, gdy obserwował ją w tym lustrze, że przez kilka sekund zapomniał nawet o tym, po co jego dłoń znalazła się między jej nogami, i nie ukrywał tego jakoś szalenie. Zupełnie nie było mu głupio z tym, że tracił rezon, kiedy jej cycki pojawiały się przed jego oczami, razem z tym jej idealnym ciałem i każdym jego fragmentem, który tak dobrze znał.
— Kurwa, Jodie — powiedział, a jego głos stał się niższy, a ton cięższy. Kurwa, Jodie, co ty ze mną robisz. Jej dłoń dotykała jego dłoni, jej szczupłe palce podążały za jego palcami, gdy zaczął znowu poruszać nią między jej nogami, tym razem wsuwając gładko dwa palce w jej rozgrzane wnętrze.
Odpowiedział na jej pocałunek, którym zmusiła go, by oderwał wzrok od jej odbicia, i zrobił to z tą niebezpieczną czułością, na którą zwykle brało go, gdy już coś wypił, a teraz był trzeźwy. To czemu zachowywał się przy Jodie jak naćpany? Nie miał pojęcia i nie panował do końca nad tym, co robi, gdy wolną dłoń przesunął na jeden z tych jej zajebistych cycków, zaciskając na nim dłoń, a ramieniem przyciskając jej ciało do swojego. Była, kurwa, taka idealna.
Usuń— Ze względu na to ogromne uczucie, które nas łączy, kochanie... — zaczął snuć swoją odpowiedź na jej pytanie, które rozbudziło w nim falę pożądania tak silną, że pieścił ją mocniej i szybciej, i nie pozwalał, by odsuwała twarz dalej, niż na odległość kolejnego pocałunku — chyba powinienem się z tobą kochać, co nie? — zasugerował zaczepnie, i coś błysnęło w jego oczach, gdy to mówił, i jednocześnie widział w jej skierowanych na niego oczach, że było jej teraz rozpaczliwie wręcz dobrze.
Zwykle po prostu się pieprzyli, czasem dla odmiany ruchali. A on wyskakiwał z jakimś kochaniem się, czy miał równo w głowie? Na pewno nie, ale Jodie to już wiedziała, nie mając jednocześnie pojęcia, jak porządnie Clive potrafił wczuć się w swoją rolę. Przy niej było to dziecinnie wręcz proste.
she should be... I don’t just show up, I leave a mark 😈💋
Nie, nie uważał tak. Czasem Jodie zupełnie nie doceniała tego, że Clive, chociaż może niekoniecznie sprawiał w ostatnim czasie takie wrażenie, to jednak był bardzo mocno zdolny do formułowania własnych przemyśleń i nie kręciły się one jedynie wokół cycków, piwa i ruchania. Nie myślał więc, że poza Jodie życie nigdy nikomu innemu nie dopierdoliło, ale myślał czasem o niej, nawet gdy wiedział, że nie powinien, bo sam ostrzegał ją, i to niejednokrotnie, że to tylko seks. Jodie totalnie nie znała swojej wartości, w ogóle chyba jakiekolwiek poczucie tej wartości totalnie przestało w niej istnieć, i Clive widział to tak samo, jak ona widziała wszystko, bo było nie tak u niego. Była z niej cholernie twarda laska i tyłek też miała uodporniony na wszelkie kopniaki, które mogła zafundować jej prozaiczna codzienność, ale Clive niekoniecznie chciał być w tym wszystkim tym, który dokładał jej zmartwień. Kurwa, może to było jakieś popierdolone współczucie, które wobec niej żywił, może przekraczał własne granice i robił w ten sposób syf w głowie swojej i jej, może przesadzał i do niczego dobrego ich to nie doprowadzi, ale tak jakby… To był tylko seks, ale ona nie była dla niego tylko Jodie. Chciał dla niej dobrze i kiedy akurat był trzeźwy albo do tej trzeźwości docierał po nocy spędzonej z nią w łóżku, bo, nie oszukujmy się, z reguły z propozycją ruchania wyskakiwał, kiedy już coś sobie wypił, to docierało do niego, że wszystko w ich relacji kręciło się wokół niego. Clive, Clivuś, Clivey, w kółko tylko on, on i on, a on miał już czasem serdecznie dość samego siebie.
OdpowiedzUsuńByła na to pewna prosta rada: wziąć i z Jodie pogadać, jak kumpel z kumpelą, jak ktoś, kto kiedyś całkiem nieźle ją znał i cenił sobie jej przyjaźń, bo chyba się wtedy przyjaźnili, a teraz wrócił do jej życia, był w nim obecny, nawet jeśli przelotnie i tylko z doskoku, ale jednak znowu był. Tylko Clive do każdej relacji, którą teraz nawiązywał, nawet jeśli trwała ona tylko kilka godzin, wnosił cały cholernie ciężki bagaż, i, co chyba było w tym wszystkim najgorsze, kategorycznie odmawiał rozpakowania go. To było dosłownie tak, jakby przy każdej lasce, którą poznawał i która mu się podobała, z którą fajnie piło się drinki i grało w bilarda, i z którą dobrze dogadywał się w łóżku, tak dobrze, że zaczynał myśleć, że fajnie byłoby ją lepiej poznać, to było jakby przy każdej z nich siedział z wielką walizką, za której rączkę nieustannie trzymał i, namawiany, żeby odpuścić albo rozpakować swoje rzeczy dla najzwyklejszego w świecie porządku mówił, że nie i że jak się nie podoba, to wypierdalaj, bo droga wolna. I w praktycznie ten sam sposób zachował się dzisiaj wobec Jodie, która w żaden sposób na to nie zasługiwała, bo po pierwsze nie wiedziała, czemu nie wolno kazać mu się rozpakowywać, a po drugie była tu dla niego. Z nim. Na jego prośbę. Nie wyśmiała go, gdy rzucił tym popierdolonym scenariuszem, w którym miałaby udawać jego dziewczynę, bo żadnej nie miał, a chciał przyszpanować przed kumplami z tego dawnego życia, za którym wciąż tęsknił, choć potraktowało go naprawdę paskudnie. Ale to było fajne życie, bo z daleka od tego zadupia, na którym nie chciał nigdy utknąć, a teraz czuł, że utknął i wkurwiała go ta świadomość jak jasna cholera.
Nie tak miało być, ale fakt, że Clive był niezadowolony ze swojej rzeczywistości nie usprawiedliwiał jego wybuchów wobec Jodie i głupio zrobiło mu się właściwie jeszcze gdy opierniczył ją w samochodzie, ale potem w to brnął, bo ona znowu pytała, znowu, kurwa, chciała, żeby się rozpakował, a on wcale nie chciał i w głowie mu się nie mieściło, że Jodie nie wiedziała, gdzie jest ta granica, której nigdy jej wyraźnie nie wyznaczył, bo raz była tylko kumpelą od fajnego seksu, a innym razem zostawała u niego na noc, a on budził się z twarzą wciśniętą w zagłębienie jej szyi i choć jego noce obfitowały w paskudne koszmary i nagłe przebudzenia, to i tak budząc się przy niej czuł, że wyspał się lepiej niż zwykle.
To było popierdolone i chociaż Clive nie był odpowiednim kandydatem, by pokazywać komukolwiek, jak powinna wyglądać zdrowa i normalna relacja, to nie chciał pokazywać Jodie, jak wygląda niezdrowa relacja, w której seks był fajny, i ona też była fajna, ale tylko do momentu, gdy we wszystkim mu ulegała. Tylko że u niego to wyglądało też tak, że raz mu się zachciewało, innym razem odechciewało, miał ambicje, ale chuja z nimi robił, a ona dostosowywała się do rytmu, który narzucał ich relacji, bo zapychała się tym, że lubił ją bardziej niż inne laski, które regularnie pieprzył.
UsuńBo lubił. Była jego ulubioną, była jego faworytką, tylko do niej czuł cokolwiek poza tym, że miał ochotę ją przelecieć i kazać spadać. Nie było to na tyle więcej, żeby chciał z nią gadać, ale wystarczało, żeby odrobinę bardziej jej ufał, troszeczkę lepiej się przy niej czuł i tak zwyczajnie totalnie po ludzku ją lubił.
I też się nią jarał, co było całkowicie ewidentne w tym, jak z jego ust wyrwało się ciche, ale wyraźne ja pierdolę, dobitnie świadczące o tym, że skarga Jodie do niego dotarła i zrobiła mu bałagan w głowie, ale takiego rodzaju, na jaki nie zamierzał sam się skarżyć.
Clive był prostym mężczyzną — poza tym, że po prostu lubił Jodie, to lubił też jej ciało. Lubił też te jej duże cycki, fajny tyłek, śliczną buzię, zgrabne nogi, smukłe dłonie, długie włosy i te ciemne oczy, które w odpowiednim świetle ogrzewały się do barwy gęstego miodu. Jodie była tak samo śliczna, jak była naprawdę fajną kobietą. Podobała mu się na więcej niż jeden sposób i wyróżniało ją to na tle tych innych lasek, które przeskakiwał tak, jak na Tinderze przesuwa się kolejne profile w lewo.
Lubił ją bardziej.
Bardziej też przykładał się do tego, co z nią robił, bo, szczerze powiedziawszy, zwykle nie chciało mu się lądować z głową albo dłonią między nogami innych lasek. Przy niej jakoś się starał, tłumacząc sobie, że dla tych zajebistych cycków warto, ale potem nachodziła go myśl, że może starał się też dla czegoś innego, jednak szybko ją zwykle odganiał. Niemożliwe.
Clive poczuł, jak nogi Jodie uginają się wbrew jej woli, i choćby sam przed sobą musiał przyznać, że strasznie go to nakręciło. Zupełnie, jakby już nie był nakręcony. Pieścił ją odrobinę mocniej i szybciej, nie pracując tutaj o tyle nad jej spełnieniem, co po prostu na tym, żeby ją rozgrzać i sprawić, żeby zapomniała, jakim skończonym dupkiem okazał się jeszcze przed chwilą. Nie powinna tego traktować jak wynagradzanie czegokolwiek z jego strony, bo to wciąż była naprawdę dobra i przyjemna zabawa, ale Clive wiedział, jak przeprosić.
Strasznie mu przy niej odpierdalało i jakaś jego część krzyczała, że powinni przestać, ale druga część uciszała tę pierwszą, bo poza tym, że byli nieodpowiedzialni i syfili sobie nawzajem w głowach, to nie robili nic złego. Zupełnie nic złego.
— Kurwa, Jodie — wyrwało się Clive’owi, gdy jej sprytna dłoń wkradła się pomiędzy ich ciała i, co tu dużo mówić, zaczęła go bezczelnie obmacywać. — Musisz pytać? — rzucił jednak w przebłysku trzeźwości umysłu, udając przy tym oburzonego, że pytała, skoro był w niej przecież zakochany na zabój.
Cofnął tę dłoń, którą jeszcze przed sekundą tak o Jodie zadbał i, korzystając z bliskości jej ust, pocałował ją kolejny raz, przesuwając przy tym wilgotnymi palcami po jej udzie, przez biodra, do talii, na której się zatrzymał. Całował ją dalej, gdy kazał się jej odwrócić i gdy oderwał jej stopy od chłodnej podłogi, obejmując ją stabilnie ramionami, gdy razem pokonywali trasę z łazienki do hotelowego łóżka, która ze względu na rozmiar pokoju, wcale nie należała do najkrótszych.
UsuńPoradzili sobie jednak śpiewająco, choć w pewnym momencie Clive tak zagubił się w Jodie i w tym, jak jej usta zajebiście smakowały, ciało było idealnie miękkie i ciepłe, a włosy, które łaskotały go w twarz przyjemnie pachniały, że prawie wszedł w ścianę. Obyło się bez ofiar i Jodie wylądowała plecami na łóżku w pokoju, w którym panował przyjemny półmrok, bo kładąc się wcześniej spać Clive zasłonił część okien.
Widzieli się jednak doskonale i Jodie mogła też dostrzec lekkie niezadowolenie, które przebiegło przez twarz Clive’a, gdy uświadomił sobie, że nie ma pod ręką żadnej gumki, bo jakieś tam naturalnie spakował, ale nie ogarnął jeszcze swojego bagażu. Jodie musiała więc wykazać się cierpliwością, gdy szukał im tego zabezpieczenia, a potem wręczył jej opakowanie.
— Pomożesz? — zapytał, bo jej zgrabne palce zawsze lepiej radziły sobie z otwieraniem szeleszczącej folii. — Na chuj ja się ubierałem, co? — rzucił jeszcze, bo rzeczywiście, on się ubrał, więc teraz musiał jeszcze rozebrać, przedłużając dodatkowo ten moment, w którym oboje patrzyli na siebie tak samo mocno napaleni i podjarani.
A mark, huh? Hope it’s one you don’t mind keeping 😏💞
Clive nie litował się nad Jodie ani nad nią nie użalał i nie miał też tego w żadnych planach na bliższą ani dalszą przyszłość. Nie potrzebowała jego kiwania głową i powtarzania, że no tak jest biedna i ma przejebane, bo to samo mogła powiedzieć o nim, a on też tego nie chciał. Wiedział jakie to uczucie — chcieć mieć to poczucie kontroli nad własnym życiem, które spod tejże kontroli już się wymyka, ale to jego życie, więc on decydował niezależnie od tego, jak źle czy dobrze by nie było. Ale to, że rzeczywiście współczuł Jodie i czasem, gdy był trzeźwy i myślał czymś więcej poza własnym kutasem, tymi resztkami mózgu i zdrowego rozsądku zapewne, tak zwyczajnie i po ludzku chciał dla niej czegoś lepszego. Lepszego od życia w cieniu gniewu Wade’a, który nie był już jej facetem, ale najwyraźniej wciąż się nim czuł i straszną ujmę na jego honorze stanowił fakt, że Jodie wolała pieprzyć się z psem niż z takim niedomytym knurem jak on. Lepszego od jechania na napiwkach, które zdobywała przede wszystkim cyckami, choć ładny uśmiech i te śliczne, błyszczące oczy na pewno też miały w tym jakiś udział. I lepszego od kombinowania, żeby związać koniec z końcem, od poczucia, że Mariesville było jej końcem i że nie powinna nawet próbować sięgać po coś więcej. Gówno prawda. To wszystko było coś, z czego mogła się wyrwać tylko, podobnie jak Clive, potrzebowała odpowiedniej motywacji bo, tak samo jak on utknęła. Zatrzymała się, zrezygnowała, przywykła do tego, że jest jak jest i lepiej pewnie nie będzie, a z resztą, po co próbować z tym walczyć, skoro jest ryzyko, że się przegra, a wtedy będzie bolało. Oboje wiedzieli już coś o bólu, właściwie to wiedzieli o nim całkiem sporo i…Nie chcieli znowu cierpieć ani dobrowolnie wystawiać się temu cierpieniu na cierpieniu na odstrzał.
OdpowiedzUsuńClive rozumiał Jodie lepiej, niż mogłaby podejrzewać, ale nie mówił jej o tym, bo nie chciał rozmawiać. Nie chciał psuć tego co mieli głupimi rozmowami, nie chciał wykładać jej czarno na białym tego, jaki był pojebany, ile pomocy tak naprawdę potrzebował i jak to wszystko, co było z nim obecnie nie tak to nie było coś, co da się naprawić miłością i cierpliwością. Clive wiedział, że potrzebował zrobić dwie rzeczy: wyjechać z Mariesville i wrócić na terapię, ale to wiązałoby się ze zmianami, których nie chciało mu się wprowadzać, bo musiałby zrezygnować ze wszystkiego, co robił teraz: z bezmyślnego puszczania się, ze spędzania wolnych wieczorów z barze, z picia i z regularnego upadlania się do stanu, po którym nie był z siebie dumny, ale zanim docierało do niego, co zrobił, gdy nie wiedział, co robił, to przez chwilę było fajnie.
Więc Clive trzymał się Mariesville, a w Mariesville trzymał się Jodie, bo, nawet jeśli mogło to dość niedorzecznie zabrzmieć, to stanowiła obecnie chyba jeden ze stabilniejszych elementów jego życia, zaraz po matce i po pracy. Przy niej nie czuł się idiotą. Ufał jej trochę, bo znał ją już kiedyś, nie była dla niego totalną tajemnicą, której nie chciałoby mu się odkrywać, bo nie miał na to ani czasu, ani siły, ani nawet dość determinacji. Zostawała z nim na noc, gdy nie chciał być sam, choć zasłaniał się jakimś tekstem w stylu no, tak późno, nie idź sama, zostań może. Nie drążyła, co u niego, omijała ten temat, rozumiała, że preferował ją cichą i uległą, chociaż w łóżku często się rozkręcała, ale tam akurat było to wręcz preferowane. Ich relacja opierała się na rytmie, który on im narzucał, ale Jodie to pasowało, a on tego nie zmieniał, bo to, co było odpowiednie dla niej, wystarczało również jemu.
I tylko czasem pojawiały się te myśli, że mogliby dla siebie robić więcej, ale przecież nie byli przyjaciółmi, tylko kumplami od dobrego seksu, od zaspokojenia tych potrzeb, które oboje mieli, od bycia swoim wzajemnym pewnym i bezpiecznym wyborem, bo każdy takiego wyboru potrzebował, nawet Clive, który za każdym razem miał wybór: przeruchać jakąś przypadkową laskę, czy pisać do Jodie. I najczęściej wybierał Jodie, chyba że akurat czuł się na tyle podle, że wiedział, że ładnie ani miło nie będzie, więc jej tego po prostu oszczędzał.
UsuńMieli fajną relację. Nie bez wad, ale uczciwą — na tyle, na ile taka relacja mogła być. I jakaś część Clive’a wiedziała, że gdyby jednak zdecydował się rozpakować odpuścić tym swoim torbom i walizom, których ciężar męczył go każdego dnia, to naprawdę mógłby to zrobić przy Jodie, ale… Kurwa no, nie chciał. Wstydził się ogromnie, jego próżność pragnęła pozostać w jej oczach facetem, a nie rozmemłaną ciotą, da sobie radę. Zawsze sobie dawał, choć właściwie nigdy sam, bo zawsze miał też niewzruszone wsparcie rodziców i teraz właściwie był ten pierwszy raz, gdy przyjmował ich kasę, żeby mieć o tyle lżej, ale nie wpuszczał ich do swojego życia. Ojciec myślał, że Clive regularnie jeździł do terapuety w Camden, mama czasem zapominała, co się stało i dlaczego nie był już z Leah, ale zwykle później sobie przypominała, więc nie miał jej tego za złe. Pierwszy raz był z tym wszystkim taki trochę sam i w przeciwieństwie do Jodie nie miał pojęcia, jak to jest, więc strasznie głupio było mu z myślą, że tak słabo to ogarniał, a przecież był dorosły, podczas gdy ona podobny syf musiała ogarnąć samotnie już od bardzo dawna.
Czasem myślał, że nie ma prawa się przy niej skarżyć i chociaż wiedział, że to nieprawda, to i tak w to wierzył.
Nie chciał więc zmian, ale prowokował wyjście poza schemat właściwie od momentu, w którym zapytał Jodie, czy pojedzie z nim do Savannah. I modyfikował go również teraz, zwłaszcza tymi przeprosinami, których Jodie nie oczekiwała, a one i tak padły, i wszystkim, co robił, gdy tak zawzięcie ją przepraszał. Bo naprawdę chciał przeprosić. Nie zależało mu na tym, by Jodie stresowała się całym tym weekendem bardziej, niż pewnie i tak się stresowała, tylko mu o tym nie mówiła, żeby się nie wściekał, że coś jej nie pasuje. Wiedziała, że Clive szybko tracił cierpliwość, już zresztą dał jej tego piękny pokaz, ale ciągnięcie ją na tę imprezę w złym nastroju nie było jego celem. Te dwa dni były tak samo dla niego, jak i dla niej, miała się wyluzować i odpocząć od Mariesville, od tej ciasnej pętli, którą to miasteczko zaciskało wokół jej nóg, trzymając ją tam i powtarzając, że nie powinna po nic więcej sięgać. A właśnie że powinna i dzisiaj oboje będą się dobrze bawić.
I już się bawili. Poszukiwania gumki rzeczywiście były mało romantyczne, tak mało romantyczne, że Clive aż zaśmiał się nad tą walizką z samego siebie i z komentarza Jodie, rzucając jej zaczepne spojrzenie, które sugerowało nie przeginaj a najlepszym możliwym tych słów znaczeniu.
— Lepsze to niż wpadka — skomentował tylko ze śmiechem, gdy udało mu się znaleźć również i prezerwatywy, które spakował, bo robił to właściwie zawsze, i to nie tak, że zakładał, że do czegoś między nimi dojdzie, ale nie był też na tyle naiwny, by się tego choć odrobinę nie spodziewać.
Znali się.
A Jodie nakręciła Clive’a na siebie. W łazience i w drodze do łóżka jej dłonie skrupulatnie dbały o to, żeby myślał tylko o tym, jaki był na nią szalenie napalony, a teraz prowokowała go na każdym kroku i okazywała się przy tym tak słodka, że, cholera jasna, miała go w garści. Dosłownie i w przenośni.
Usuń— Winny — skomentował, gdy pomogła mu się rozebrać, choć poradziłby sobie przecież sam, ale wiedział, że chciała więc jej na to pozwolił. Jodie siedziała na łóżku, a Clive pochylał się nad nią, gdy próbowali połączyć zawzięte pocałunki z pozbywaniem się kolejnych części jego garderoby, a potem zakładaniem gumki.
Nie panował nad tym, jak wstrzymał na chwilę oddech, czując na sobie tę sprytną rączkę i smukłe palce Jodie, która może i robiła to rzadziej, niż on lądował między jej nogami, ale gdy już się do tego zabierała, to zawsze robiła na nim wrażenie. Tak było również i tym razem, i głośniejsze westchnienie wyrwało się z jego ust, gdy po prostu pozwalał jej się obmacywać bez żadnych ograniczeń ani konsekwencji, bo było to naprawdę zajebiste uczucie. Wciąż go dotykała, gdy oparł się kolanem na materacu pomiędzy jej nogami i ujął w dłonie jej twarz, pozwalając, by cichy jęk, świadczący o tym, jak było mu w jej rękach dobrze, zginął w zaskakująco czułym pocałunku.
Nie planował tego — tej czułości. Ona sama z niego wyszła, tak samo jak to, że ciężarem swojego pchnął ją do tyłu, plecami w pościel, którą konsekwentnie zaczynali teraz miąć. Oderwał się od jej ust, mrucząc dość wyraźne ja pierdolę, tak w ramach komentarza co do tego, jak Jodie go obecnie jarała i przeniósł się z pocałunkami na jej szyję, i z jedną dłonią na jej nogę, bez słów, a jedynie samym dotykiem podpowiadając jej, żeby ją ugięła i rozsunęła uda.
Następnie złapał za tę dłoń, którą wciąż tak sprytnie majstrowała pomiędzy ich ocierającymi się o siebie ciałami i zacisnął ją w swojej dłoni, splatając ich palce i przenosząc je na w pościel, lądując blisko jej głowy i tych rozsypanych wszędzie, bajecznie długich i miękkich włosów.
— Ja pierdolę, jak ty mnie jarasz — skomentował z nieskrywanym zachwytem, pozwalając sobie, by przesunąć językiem pomiędzy jej perfekcyjnymi piersiami w tym samym momencie, w którym, utrzymując z nią kontakt wzrokowy, wszedł w nią gładko i powoli, choć pewnie powinni się streszczać, bo czekała na nich impreza, ale żadne z nich najwyraźniej obecnie o tym nie myślało. Clive był w stanie myśleć teraz właściwie tylko o Jodie, ale nie była to dla niego nowość, bo właściwie zawsze przy niej tak miał. Miała na niego taki efekt i szalenie lubił to, co ten efekt robił z jego głową.
I think tonight I might let you keep it... and so much more 😘💗
Wierzył w to, ale czasem, gdy myślała, że on akurat nie patrzy i nie widzi, dostrzegał, jaka potrafiła być przybita i zrezygnowana. I podejrzewał wtedy, choć, rzecz jasna, nie zgłębiał tematu, że życie dowaliło jej kolejny raz, utwierdzając ją w przekonaniu, że walka o to, by z tego bagna wyjść nie ma sensu, bo to bagno trzyma ją za nogi już zbyt mocno i im mocniej próbuje się wydostać, tym bardziej ciągnięta jest na dół. Też się tak czuł, choć to, co spotkało jego wciąż wydawało mu się kompletną, nieistotną błahostką w porównaniu z tym, przez co przemielona została Jodie. I to był jeden z powodów, ze względu na które nie zaczynał żadnej rozmowy na ten temat — bo wstydził się swoich problemów, bo miał wrażenie, że nie, wcale nie wiedział, jak Jodie się czuje, bo nie przeżył tego co ona i był tym złotym chłopcem, bananowym dzieckiem, które zawsze miało z górki, podczas gdy ona pod tę górkę musiała się wspinać i jeszcze była z niej usilnie spychana. I nawet teraz te problemy, które rzekomo miał, sam sobie właściwie tworzył — kto przecież bronił mu wrócić na terapię, zacząć pić o jedno piwo mniej, przestać się puszczać i wziąć się za rozglądanie za pracą w większym mieście? No nikt. Clive sobie bronił, bo obecnie był swoim największym wrogiem i dążył do własnej destrukcji, a to wszystko tylko po to, by po drodze móc płakać nad tym, jak było mu smutno, źle i jak mocno miał złamane serce. Gówno mu było tak naprawdę.
OdpowiedzUsuńA jednak dynamika ich relacji skupiała się na nim i jego problemach. I jeśl jedno już zauważało, ze drugiemu jest źle i decydowało się coś powiedzieć, a potem zbierało za to srogi i zupełnie nieuczciwy opierdol, to była to Jodie. Obrywała nawet przy nim, bo Clive był tak naprawdę rozpuszczonym dzieciakiem z dobrego domu, który rzadko słyszał słowo nie, bo ojciec był w Atlancie, więc nie mógł mu tego powiedzieć, jeśli Clive akurat nie spędzał u niego wakacji, a matka bezstresowym wychowaniem i dumą z jedynego syna, ślicznego, dobrego, miłego chłopca chciała wynagrodzić mu ten rozwód i jego alergię na jabłka. A Clive połączył jedno z drugim i zdecydowanie zbyt długo był święcie przekonany, że rozwód był przez jego alergię.
Zawsze lubił być w centrum uwagi i przejawał tę preferencję od najmłodszych lat. Lubił, gdy w liceum laski zachwycały się nim, gdy był brudny i spocony, ale po wygranym meczu. Lubił, kiedy mógł przelizać się z jedną pod trybunami, a potem podwieźć do domu po lekcjach drugą, uwielbiał to, kurwa. Clive był atencyjną dziwką i trochę uspokoiło się to w nim, gdy spotkał Leah — bo się zakochał, przepadł totalnie i kompletnie, był cały jej i na niej się w tym związku skupiał, a ona, kurwa, i tak go zdradziła. I znowu miał powód, żeby uwaga leżała na nim, bo był smutny, skrzywdzony i w dodatku patrzenie, jak na jego oczach umiera człowiek, któremu ufał i którego darzył szacunkiem, zupełnie zryło mu banię.
Clive tworzył swoje własne bagienko, podczas gdy Jodie ze swoim próbowała walczyć. Wiedział, że się starała. Znał ją — zawsze dała z siebie sto dziesięć procent. I, może to było z jego strony strasznie samolubne, ale cieszył się, że jednak jeszcze z Mariesville nie zniknęła. Gdyby nie ona, nie miałby nawet tej świadomości, że gdyby jednak zechciał porozmawiać z kimś, kto nie był terapeutą, wobec których Clive zwyczajnie czuł awersję, to zawsze miał Jodie. Miał ją w pewnym sensie, nawet jeśli niczego nigdy sobie nie obiecywali a ich znajomość na czymś więcej niż seks opierała się ostatnio, gdy byli jeszcze nastolatkami.
Jakaś jego część zwyczajnie się bała, że gdyby zaczął gadać, to bym swoim niewątpliwie głupim gadaniem zepsułby to, co wcale nie działało między nimi źle. Jasne, że było dalekie od tego, czego oboje tak naprawdę pragnęli — Clive przecież wiedział, że nie chce być sam i nie odsunął w niepamięć tego, że będąc w związku, będąc zakochanym i z planami na wspólną przyszłość, naprawdę się w życiu odnajdywał, a Jodie… Przecież też lubiła czuć się kochana. Wade pewnie średnio tę potrzebę zaspokajał, bo w ogóle ten wrzód najbardziej znał się na obsesyjnym kontrolowaniu i kultywowaniu chorej zazdrości, ale Jodie też niewątpliwie miała pewne pragnienia. Nie byli naiwni — Clive i Jodie. Wiedzieli, że nie znajdą tego przy sobie, bo nie to się umawiali, ale gdyby jednak głupie gadanie o uczuciach, smutkach, emocjach i potrzebach miało coś zmienić, to on nie chciał. Tak mu się wydawało — że nie chce, bo absolutnie nie czuł się gotowy na to, żeby tracić Jodie nawet w ten sposób, w jaki ją obecnie miał, choć to był tylko seks.
UsuńChcieli dla siebie czegoś dobrego i to uczucie odbijało się w nich ogromną wzajemnością, ale myśl, że mieliby ryzykować fakt, że mieli coś, co działało, było proste, nieskomplikowane i nie wymagające, trochę ich przerastała.
Tak samo jak Clive dostrzegł, że przez krótki moment, naprawdę dosłownie ledwo zauważalne dla oka ułamki sekund, Jodie miała maleńki problem w zarejestrowaniem, co tak właściwie się między nimi dzieje i skąd ta zmiana. To nie tak, że nigdy wcześniej nie był wobec niej czuły — zdarzało im się przecież zacisnąć dłonie w mocnym uścisku, przelizać się z pasją pod ścianą, powiedzieć sobie parę miłych i przyjemnych rzeczy, zostać na chwilę w swoich objęciach czy też spędzić w nich noc, niby to przypadkiem, bo tak jakoś się podczas snu ułożyli, ale teraz było znowu inaczej. Lekko, czule, przyjemnie, bez dodatku tej typowej dla nich ostrości i przerysowanej wręcz zadziorności, którą z reguły lubili się częstować. Clive to lubił, bo uważał, że ten ostrzejszy styl pasował do dynamiki ich relacji i utrzymywał ich w jako-takich ryzach jeśli chodziło o to, co do siebie czuli i co ich łączyło, a gdzie wyznaczali zdecydowaną granicę i rysowali grubą kreskę, mówiąc sobie nawzajem dość. Ale nie przestał też lubić być czułym, uważnym, zaangażowanym i wrażliwym tylko dlatego, że jakaś głupia pizda, która za niecałe półtorej godziny będzie machać mu przed nosem błyszczącym pierścionkiem zaręczynowym, go zdradziła. Chciałby przestać, bo to naprawdę wiele by mu ułatwiło, ale nie przestał i dawno już nie szukał dla tego żadnego prawdziwego ujścia.
Wyżywał się więc teraz trochę przy Jodie, ale w najlepszym możliwym tego słowa znaczeniu. Wciskał w materac jej dłoń, ciasno splecioną z jego dłonią, zaciskając na niej palce tym mocniej, im mocniej ich biodra spotykały się ze sobą, a wspólny rytm odnaleźli dość szybko i niezawodnie.
Złapał swoją chłodną dłonią za jej rozgrzany policzek, przyciągając ją do siebie, gdy uniosła głowę, żeby go pocałować. Lubił czuć na sobie ciężar jej nóg, gdy oplatały go przy każdym ruchu, a gdy poruszyła biodrami, wyraził swoją aprobatę w głośnym westchnieniem, które wymieszało się z cichym pomrukiem i niewyraźnym, lekko plączącym się na jego języku kurwa, Jodie, które dodatkowo stłumił, ponieważ chwilowo niezbyt był zdolny do tego, by oderwać się od jej ust.
Jodie, jak zwykle, całowała zajebiście, a on lubił smak jej ust, dzisiaj wysmarowanym jeszcze czymś, co zdążyło się już w nie wchłonąć, ale smakowało jak truskawki i, cholera jasna, ona używała tego odkąd pamiętał. Jej pocałunki miały więc ten znajomy smak, a Clive sięgał po więcej, gdy jego mięśnie napinały się pod wpływem jej podążającej po jego ciele dłoni.
Usuń— Zawsze jesteś moja — odpowiedział na jej zaczepki, choć wcześniej tylko całował ją mocniej, gdy pytała, co czuł. Czuł ją całą, gorącą, mokrą, ciasną, perfekcyjną, kurwa, jak zwykle, i tym łatwiej przychodziło mu to całe udawanie, bo jeśli rozchodziło się o to, jaką kobietą Jodie była, to po prostu, kurwa, idealną. Tylko nie dla niego, bo oni nie tego w sobie szukali. — Ja pierdolę, jak ty mnie jarasz — podzielił się dość niewybrednie tym, co już doskonale wiedziała, narzucając im nagle i bez ostrzeżenia odrobinę szybsze, ale wciąż dokładne i staranne tępo, w którym wchodził w nią mocno i głęboko, a ona odruchowo rozchylała szerzej uda, mocniej oplatając jego biodra tymi swoimi perfekcyjnie zgrabnymi nogami.
Jodie Halston, co ty ze mną robisz?
be a good girl and maybe we'll think about making it more than just tonight 😘🔥
Mogło być lepiej.
OdpowiedzUsuńBo to nie było tak, że Clive uważał, że życie w Mariesville zupełnie do niczego się nie nadaje. Nadawało się, tylko nie dla niego, bo on zaczął już utwierdzać się w przekonaniu, że to Savannah jest jego miejscem na ziemi. Zakochał się w tym mieście, w jego uroku, w brukowanych uliczkach historycznego dystryktu, w potężnych dębach, z gałęzi których zwisały te rośliny, których nazwę wiecznie miał na końcu języka, a potem ktoś i tak musiał mu przypominać, że to były oplątwy, w tym południowym uroku, który był tam niesamowicie silnie wyczuwalny, w ludziach, w atmosferze, we wszystkim. Uwielbiał tam być, praca w Savannah dawała mu mnóstwo satysfakcji i sprawiała ogromną frajdę, nawet jeśli nie brakowało tam szajbusów, którzy często testowali na służbie jego cierpliwość. Wynajmował tam fajne, przytulne mieszkanie blisko Forsyth Park, miał dziewczynę, o której myślał, że kocha go tak samo, jak on kochał ją, kumpli, którym sądził, że może zaufać, miał tam, kurwa, całe życie. Czasem wybierali się z Leah na spacery — po tych brukowanych uliczkach, pod dębami, mijając — i Clive miał już na ich tracie ulubione domy, o których myślał, że chciałby tam kiedyś mieszkać, gdyby któryś trafił się kiedyś do kupienia.
I czysto teoretycznie to samo mógł mieć w Mariesville, ale nie chciał. Nie uwziął się, nie uparł, nie robił nikomu ani sobie samemu na złość, ale po prostu czuł, że to miasteczko było dla niego dobre jedynie od czasu do czasu. Na święta, gdy przyjeżdżał do mamy. Na jeden weekend co kilka miesięcy, raz na jakiś, kurwa, czas, a nie codziennie. Wiedział, że wielu mieszkańców Mariesville totalnie się w tutejszym klimacie odnajdywało — nie słyszał na przykład, by choćby jego przełożony, szeryf Johnson, na cokolwiek narzekał, ale… Cholera jasna, nie potrafił nauczyć się podzielać ich entuzjazm. Gdyby mógł wybrać, chciałby wrócić do Savannah, ale nie wydawało mu się to już dobrym pomysłem i ta świadomość trochę łamała mu i tak już złamane serce, dokładała swoją cegiełkę do tego, co i tak już okropnie bolało. Więc tkwił tutaj — zniechęcony, rozmemłany, znudzony, pozbawiony większego celu, a czas wypełniał sobie tym, co mógł znaleźć w każdym innym miejscu: ruchaniem przypadkowych lasek, chodzeniem na piwo do najbliższego baru i regularnymi decyzjami, że po szybkim ruchaniu i trzech piwach będzie pił dalej, aż urwie mu się film i następnego dnia obudzi się może i we własnym łóżku, ale za to pozbawiony godności. I przez chwilę będzie mu głupio przed samym sobą, przez chwilę będzie mu podle i źle, a potem to wszystko powtórzy i wplącze w to Jodie, bo akurat mu jej zacznie brakować. I ona zauważy, jaki był zmarnowany, ale o nic nie zapyta, bo nie na to się umawiali, a nawet jeśli coś jej się wymsknie, to zostanie zgaszona szybciej, niż zdąży się odpalić.
Męczyło go to. Męczył się tutaj, ale ten jego upadek był tak mocny, że Clive spadł naprawdę głęboko i czasem dosłownie miał wrażenie, że leży w jakimś pierdolonym rynsztoku, z którego nie jest w stanie się podnieść, bo… Bo jaką miał motywację? Clive żył tym, że kogoś miał. Że ktoś go podziwiał, że dla kogoś był męski i czarujący, że była ta jedna jedyna kobieta, jego jedyna, którą mógł każdego dnia zwalać z nóg tym, jaki był zajebisty oraz tylko i wyłącznie jej i, kurwa, nie mógł tego mieć, bo jebana dziwka go zdradziła i kopnęła w dupsko aż do Mariesville. Mieszał się w nim więc ogromny żal poczucie niemocy, użalanko i kompletny brak motywacji, żeby coś z tym robić. Łatwiej było przecież narzekać, co nie?
No tak.
Jodie jeszcze cokolwiek w nim kręciło, bo może i wiedziała, że Clive lubi się puszczać i upadlać, ale nie znała całkowitej skali tego zjawiska i on też pilnował, by nie poznała. Domysły, które na jego temat miała i snuła, nie były potwierdzonymi faktami i tego się trzymał. Z tym czuł się lepiej, tak było mu łatwiej, dzięki temu jakoś jeszcze sobie radził, bo gdyby i w jej oczach zaliczył upadek, to załamałby się chyba kompletnie, bo jednak była jakimś jaśniejszym punktem tej rzeczywistości, która opierała się na tkwieniu w Mariesville, narzekaniu na to, co go spotkało i kręceniu ich relacją tak, żeby światła reflektorów nieustannie padały prosto na niego. A Jodie mu na to pozwalała, i on się w tym odnajdywał, bo wiedział przecież, że jej się podoba. Że ona ma do niego tę samą, cholernie charakterystyczną słabość, którą on miał do niej, i która objawiała się tymi nagłymi, krótkimi, ale intensywnymi wybuchami czułości, tym, że najpierw ruchali się przez trzy dni z rzędu, potem nie odzywali się do siebie przez tydzień, a później spędzali ze sobą całą noc. Tym, że jeśli po kogoś Clive miał podjechać po pracy, to mogła być to tylko Jodie i tym, że jeśli ktoś miał z nim jechać to Savannah, to nie mógł być to nikt inny niż ona.
UsuńI współczuł jej tej całej chujowizny, z którą się mierzyła tak samo, jak ona współczuła jemu, i nie widział nic złego w tym, że jakaś jego część, ta głęboko ukryta i mocno uciszona, chciała dla niej czegoś lepszego. I wierzyła w to, że Jodie byłaby w stanie po to sięgnąć, bo życie dojechało ją z każdej możliwej strony i dojeżdżało odkąd tylko pamiętała, i ten przygłup Wade, na którego czerwone flagi poleciała, a który prześladował ją do dziś, to jej, kurwa, nie definiowało. Nie była skazana na tkwienie w jednym miejscu, i Clive też nie był, i gdyby pogadali, to pewnie byliby w stanie powiedzieć sobie parę rzeczy, które solidnie podniosłyby ich na duchu, ale trzymali się tego co bezpieczne i wygodne, a milczenie i seks zdecydowanie takie były.
I nie patrzył na nią jak na potencjalną kulę u własnej nogi. Clive pod żadnym względem nie był lepszy czy większy od tego, na co Jodie mogła zasługiwać, a jeśli na coś nie zasługiwała, to na takiego popaprańca jak on, ale on też nie patrzył na nią jak na kogoś, z kim mógłby być — głównie dlatego, że doskonale wiedział, że nie powinien jej tego robić. Dobrze układało im się w łóżku, na tylnym siedzeniu w samochodzie, na kanapie albo na stole, ale poza tym… chyba do siebie nie pasowali. Chyba. Tak sądził. W sumie nie wiedział dlaczego. Nie pasowali. Nie mogli. Niby skąd. Jak? W czym? Nie, nie mogli.
Dobrze jednak odnaleźli się w tym, co miało przecież jedynie pomóc wczuć im się odpowiednio w swoje role, które, prawdę mówiąc, wcale nie były takie proste, bo przecież musieli być dzisiaj przekonujący — Clive’owi na tym zależało. I całując Jodie, trzymając mocno jej dłoń, którą przesunęła powyżej swojej głowy wraz z jego dłonią, odpowiadając na każdy z jej zachłannych pocałunków i spragnionych ruchów, starał się też upewnić, że oboje będą dzisiaj odpowiednio do tych ról przygotowani. I że Jodie puści w niepamięć to, że wybuchał wobec niej jak jakaś pierdolona mina — jeden fałszywy ruch i miała przejebane. Nie był przecież jak jej były.
I podejrzewał, tak całkowicie nieskromnie, że seks z nim miała też lepszy niż z tamtym glonojadem, a przy okazji musiał przyznać, że wszystko, co Jodie robiła, każdy jej ruch, każdy pocałunek, gest, jęk, głośniejsze westchnienie — to dodatkowo go nakręcało i pochłaniało, sprawiając, że był teraz wyjątkowo zaabsorbowany tym, żeby było jej z nim dobrze niż choćby tym, że zamiast się kochać powinni byli się ubierać.
Usuń— Kurwa, Jodie… — wyrwało mu się coś, co chciał dokończyć, ale tego nie zrobił, bo tej jej zachęty zawsze mocno na niego działały, a teraz, kiedy przy każdym mocnym i dosadnym spotkaniu ich bioder odwalało mu przy niej coraz bardziej, te słowa praktycznie zakręciły mu w głowie.
Złapali ze sobą na chwilę nie tylko kontakt wzrokowy, ale jeszcze wspólny rytm, szybki i intensywny, choć niekoniecznie czuli ten cały pośpiech. Jodie doskonale wiedziała, jak sprawić, by Clive zapomniał przy niej o całym świecie i udawało jej się to tym skuteczniej, im mocniej oplatały go jej nogi, między którymi nagle praktycznie się zatrzymał, zwalniając to szaleńcze, spragnione tempo, które sobie narzucili.
Pochylił się nad Jodie, przesuwając ich dłonie znowu w to miejsce blisko jej głowy, i wciskając mocno jej rękę w pościel, w uścisku, w którym czuć było jednocześnie ten cień zaufania, którym ją darzył, bo tutaj z nim była oraz to, jak mocno była jego, jeśli akurat tego chciał. Teraz chciał i Jodie musiała rozsunąć jeszcze uda, by dopuścić go bliżej siebie, tak blisko, że ich rozgrzane ciała ocierały się teraz o siebie przy każdym ruchu, a Clive, oddychając ciężko, przesunął językiem po szyi Jodie, a następnie zatopił w niej usta, zostawiając po sobie kolejny, duży i wyraźny ślad na jej boku, bliżej ucha, tam, gdzie wiedział, że zasłonią go później włosy.
Nie odsuwał się już. Przycisnął usta do jej policzka, do jej warg, całował ją powoli, długo i czule, poprawiając swoją dłoń w jej dłoni, znosił dzielnie to, jak mocno jej paznokcie wbijały się w jego plecy, jak jego druga dłoń zaciska się na jej biodrze, wbijając palce głęboko w jej miękkie ciało. Poruszał się w niej szybko, krótkimi, głębokimi ruchami, powtarzając jej imię niczym jakąś mantrę, mieszając w nie pocałunki, i sporadyczne, ale wyraźne jęki, wywołane tym, jak wyraźnie na niego reagowała. Nie pieprzył jej, kochał się z nią i było mu z tym aktualnie naprawdę zajebiście. O konsekwencjach pomyśli później.
might be… but I’m not giving all my secrets away yet 😌🤭
Mariesville miało swój niewątpliwy urok, ale poza tym urokiem było też strasznym zadupiem. Wszystko kręciło się tutaj wokół jabłek i plotek, a wielu mieszkańców pozostawało mocno ograniczonych w swoich światopoglądach. Mariesville nie było złe, ale zalety szły w parze z wadami, i Clive miał tego miejsca po prostu dość, a myśl o tym jak bardzo (i na własne życzenie) tutaj utknął dręczyła go właściwie każdego dnia. I wiedział, że najprawdopodobniej wszystko wcale nie było jeszcze dla niego skończone, że będzie miał przed sobą tysiąc różnych okazji, by się z tego pozbierać, że przyjdzie taki dzień, że znajdzie nową robotę, nowy cel w życiu, spakuje się i wyjedzie, tylko nie do Savannah, co też trochę go bolało, bo jednak kochał to miasto i zdążył już zacząć uważać je za swój dom, no ale nie można przecież mieć wszystkiego. Tylko że teraz było źle. Teraz było totalnie słabo i beznadziejnie, i Clive bardzo mocno się na tym skupiał, jednocześnie coraz mocniej w to popadając, bo jak było mu źle, to próbował to uciszyć, a że sposoby na zachowanie tej ciszy miał, jakie miał, to… Jodie wiedziała, jak to wygląda. Nie musiała, bo to nie była jej sprawa, ale orientowała się w tym, co robił i może nawet czasem wkurzało ją, że taki był. Że w niczym nie przypominał już tego, bądź co bądź, miłego i całkiem słodkiego chłopca, którego znała ze szkoły, który może i lubił umawiać się z pięcioma dziewczynami na raz, ale przy okazji jeszcze dało się z nim normalnie pogadać, spędzić czas. Teraz chodziło tylko o seks, czasem wypił za dużo, żeby odstawić ją do domu albo chciał się poprzytulać do jej fajnych cycków, więc nie wskazywał Jodie gdzie są drzwi, jak robił z innymi laskami.
OdpowiedzUsuńI wciąż to głupie Mariesville było dla niego bardziej łaskawe niż dla niej, i wciąż na każdym kroku miał łatwiej, lepiej i wygodniej, i z górki wszędzie tam, gdzie Jodie miała totalnie pod górkę. I nie robił z tym niczego pożytecznego, a świadomość, że utknął nie dodawała mu motywacji, a jedynie jeszcze mocniej dołowała, bo nie czuł się na siłach, by z tym walczyć. Po prostu dał się skopać i był teraz taki skopany, ale najwyraźniej całkiem nieźle musiało mu z tym być, skoro naprawdę niczego nie robił, żeby się z tego wygrzebać.
Miał co miał i najwyraźniej zrobiło mu się na tyle wszystko jedno, że dopóki miał fajny seks z fajną Jodie, i te wszystkie inne laski, którym kolana miękły od jego uśmiechu i gadki na podryw, to wszystko było okej. Niczego więcej od Mariesville nie oczekiwał, w ogóle wszystkie jego oczekiwania wobec przyszłości najwyraźniej zostały w Savannah, bo może nie tyle zapomniał je stamtąd ze sobą zabrać, co po prostu mu się nie chciało. Uznał, że tutaj to nie będzie już miało sensu, w sumie to trochę się poddał i wkurwiło go, gdy Jodie wykazała choć najmniejszy cień inicjatywy, by zacząć w tym grzebać.
Bo sądził, że ich umowa była jasna — nie gadają, nie zagłębiają się w swoje sprawy, a najlepsze miejsce dla Clive’a jest między nogami Jodie i nie wiąże się ono z pogaduszkami. Spróbowała wkroczyć na zakazany teren i nie mógł jej o to winić, bo sam się wobec niej ogrzał i wyszło tak, że od ostatniej nocy, którą razem spędzili, a bawili się wtedy przecież zajebiście, miała prawo poczuć, że może coś się jednak między nimi zmieniło. Że Clive’owi na chwilę zaczęło zależeć, że lubił ją teraz bardziej niż wcześniej, że faworyzował ją teraz jeszcze bardziej. I może było w tym trochę prawdy, ale tak przede wszystkim to prawda leżała w tym, że Clive nie przewidywał wpuszczania Jodie dalej. Nie zasługiwała na to, żeby na nią wrzeszczał i trzaskał przy niej drzwiami, ale najwyraźniej pieprzenie się z Clivem niosło ze sobą pewną dozę ryzyka. No cóż. Lubiła to. On też to lubił.
I lubił też sposób, w jaki dzisiaj rozwiązali ten konflikt, chociaż właściwie powinien być wdzięczny Jodie za to, że chciała z nim współpracować, zamiast po prostu się wściec i powiedzieć mu, że skoro taki z niego dupek, to ona nigdzie z nim nie pójdzie. Dała się przeprosić i Clive też starał się być teraz na tym swoim lepszym zachowaniu, i jakoś nic nie wskazywało na to, by zaprzątał sobie głowę tym, co będzie, jeśli to, co sprowadzali teraz do poziomu treningu spodoba im się za bardzo. To znaczy… Jemu już się podobało, ale wciąż wierzył w to, że oboje byli tutaj dorośli. Jeśli im się to spodoba, nawet tak niebezpiecznie mocno, to może nawet mogliby to ciągnąć, ale bez żadnych zbędnych ceregieli, bo nawet jakiś taki bardziej czuły i wymagający więcej zaangażowania seks wciąż szedł w parze z tym, na co się umawiali — że to jest dobra zabawa, która nie niesie ze sobą zobowiązań.
UsuńZgodnie więc z tą ich umową, Clive kochał się teraz z Jodie tak, jak sam doskonale wiedział, że z nikim już od dawna tego nie robił. I nie spodziewał się tego zupełnie, ale to było całkiem fajne uczucie — to, jak miał pełne pole do popisu, by wyładować na niej, na jej ciele, jej skórze, na tej dłoni, za którą wciąż mocno ją trzymał, wszystkie te uczucia, które tak jakby wcale w nim nie umarły tylko dlatego, że jakaś pierdolona dziwka, na której przyjęcie zaręczynowe się po tym zajebistym seksie wybierali, zrobiła go w totalne bambuko.
Shit happens.
I niezależnie od tego, co się stało oraz od tego, co dopiero miało się wydarzyć, a o czym nie mieli jeszcze pojęcia, więc po co się nad tym zastanawiać, seks okazał się teraz zajebistym rozwiązaniem na każdy z ich problemów, a Clive przykład się tym bardziej, im wyraźniej zachęcała go do tego Jodie. Działała na niego i to tak niezawodnie, i miał wrażenie, że ona doskonale o tym wie, a poza tym nie odmawiał jej tego, żeby czuła i wiedziała, że wie, bo było mu z tym zajebiście. Z każdym jej jękiem, z każdym westchnieniem, z tym, jak powtarzała jego imię i jak zaciskała się na nim praktycznie tak mocno, jak ściskał jej dłoń.
Nie polemizował z tym, czy był najlepszy, czy nie, ale jeśli on był teraz najlepszy, to ona była najseksowniejszą dziewczyną, jaką znał i, kurwa, działała na niego.
Czasem miał wrażenie, że przy niej dosłownie zwariuje, ale to był ten dobry rodzaj szaleństwa, do którego dążyli również teraz, i Clive doszedł właściwie w tym momencie, co Jodie, czując, że dzieliły ich jedynie sekundy. Jej paznokcie mocno przeorały jego plecy, i tak, jak do tej pory niekoniecznie to czuł, tak teraz każde z miejsc, w którym głęboko nimi przejechała, paliło go mocno. To uczucie zajebiście kontrastowało z tym, jakie ciepłe i miękkie było ciało Jodie, które Clive przytłoczył na chwilę ciężarem swojego ciała, wciskając twarz w zagłębienie jej szyi.
Nie mogli jednak zostać tak wiecznie, bo przecież mieli plany i to całkiem ambitne plany, ale zanim Clive się odsunął, ucałował jeszcze parę razy tę cienką skórę na szyi Jodie, przez którą czuł jej przyspieszony puls, mruknął coś o tym, jaka była niesamowita i jak go, kurwa, kręciła.
Wszystko dobiega jednak kiedyś końca, więc Clive puścił w końcu również i dłoń Jodie, a potem wstał i zniknął w łazience, żeby się ogarnąć. Gdy wrócił, musiał od nowa ubrać się w ciuchy, które wcześniej oboje z niego ściągnęli i modlić się o to, żeby nic się za bardzo nie wymięło, bo z prasowaniem nie było mu jakoś szczególnie po drodze.
— No, mała. Do dzieła — odezwał się do wciąż pozostającej na łóżku Jodie, która najwyraźniej tak samo jak on wykorzystywał każdą okazję, by bezczelnie sobie na nią popatrzeć, patrzyła sobie teraz na niego. — Nie widziałem jeszcze twojej sukienki — przypomniał uprzejmie, pewien, że Jodie wybrała na dzisiejsze popołudnie coś, w czym będzie wyglądać absolutnie zniewalająco. Lubił sobie popatrzeć.
you think so? ;>>>>>>
Clive nie patrzył na Jodie przez pryzmat kogoś, komu mogło na nim zależeć i kto z tego powodu mógłby godzić się na różne dziwne aneksy do ich teoretycznie bajecznie prostego układu. Nie dlatego, że po prostu uważał, że jej na nim nie zależy, bo znał Jodie i wiedział, że potrafiła angażować się mocno i szybko, a dla niektórych ludzi wręcz przepadała, a potem cierpiała konsekwencje tej nieuwagi i pochopności, jak choćby z jej byłym. Przy Clivie też nie mogła mieć teraz gwarancji, że konsekwencji nie będzie — rzecz jasna on nie planował takowych wyciągać, bo niby jakie też by miał, skoro to ona robiła coś dla niego i na jego prośbę, i w sumie to ratowała mu tyłek, bo z jakiegoś bardzo mocno pojebanego powodu czuł ogromną potrzebę pojawienia się na przyjęciu organizowanym przez swoją byłą, przez kobietę, na którą stawiał dosłownie wszystko, w tym własną przyszłość, i wiedział, że nie dałby rady stawić temu czoła w pojedynkę. Nie chciał pokazywać się tu sam, lać wodę na młyn temu całemu towarzystwu, które bardzo łatwo i szybko spisało go na straty, bo Leah im kazała, pierdoląc im do uszu i na wszystkich Whastappach i Messengerach wierutne kłamstwa tak długo i wytrwale, że dla świętego spokoju postanowili uwierzyć. Niektórzy może i serio uwierzyli, tak totalnie i naprawdę, i Clive nie chciał, by widzieli w ten weekend tak cholernie wyraźnie, że w Savannah było mu lepiej. Że nie odnajdywał się w swoim nowym życiu, które było dla niego tylko pusty hasłem, totalną kpiną, bo ono nie było nowe. To nawet nie było dla niego życie, bo jak mogło, skoro wcześniej czuł, że miał u swoich stóp dosłownie cały świat, i że miał przed sobą zajebistą przyszłość z kobietą, którą kochał, i dojebaną karierę w robocie i mieście, które uwielbiał. I znajomych, i plany, całe mnóstwo planów, i poczucie, że wszystko wyszło mu tak, jak zawsze tego chciał, że postawił na swoim, stawiając się przy okazji rodzicom oraz ich oczekiwaniom, i udało mu się, i nie tylko mogli być z niego dumni, ale koniec końców wiedział, że byli, i cholera to wszystko wzięła.
OdpowiedzUsuńClive patrzył na dzisiejsze popołudnie, na ten cały weekend, który dopiero się rozpoczynał, jak na coś, co miało dać mu to głupie poczucie ostatecznego zakończenia, którego nie dostał, gdy w popłochu i totalnej dezorientacji zbierał się, żeby opuścić Savannah, i wciąż jeszcze wtedy nie do końca do niego docierało, dlaczego i po co tak właściwie to robił. Nikomu się do tego nie przyznawał, ale prawda była też taka, że nie do końca wszystko z tamtego okresu pamiętał. Dużo się działo, do wielu rzeczy był popychany przez innych, a Leah — wtedy tego nie wiedział, ale teraz był już praktycznie pewny — mnóstwo spraw mu najzwyczajniej w świecie wmówiła, i to w sumie nie tylko jemu. Pracowała na to miejsce, w którym znajdował się teraz i to całe zaproszenie na pewno wystosował Cory, nie ona. Cory był przygłupem. Zawsze miał więcej szczęścia niż rozumu, w robocie odznaczał się przede wszystkim brawurą i w sumie to całkiem niewykluczone, że dostał jeszcze inną wersję rozstania Clive’a i Leah, niż ich pozostali wspólni znajomi. Taką, która była dla Leah najwygodniejsza. Taką, która pomagała jej nigdy nie spojrzeć prosto w oczy temu, jaka była z niej skończona suka.
Rzecz jasna była też druga opcja — taka, w której ten weekend kopnie Clive’ w tyłek i pokaże mu, czarno na białym, że nie powinien czuć się mniejszym przygłupem od Cory’ego, bo był nie tylko przygłupem, ale w dodatku takim totalnym. Nie myślał o tym.
W ogóle Clive myślał chyba niewiele, skoro nie potrafił skupić się na przygotowaniach do wyjścia, tylko przeniósł całą swoją uwagę na Jodie, i to tak serio całą uwagę, a ona niespecjalnie się przed tym broniła. Znał ją. Znali się. Seks zadziałał jak zawsze, a gdyby Clive uległ wszystkim pokusom, które obecnie nim targały, to zostałby w tym łóżku razem z Jodie, zamiast zbierać się w pośpiechu. Ale to niosło ze sobą ryzyko, a to nie był ani czas, ani miejsce na podejmowanie ryzyka. Byli tu w konkretnym celu, mieli konkretną umowę i takie zbaczanie z ustalonej trasy, choć kurewsko przyjemne, dużo bardziej, niż oboje chcieliby albo byliby w ogóle gotowi przyznać, było po prostu… No nierozsądne, kurwa, nierozsądne jak jasna cholera i choć Clive do rozsądnych chyba już nie należał, bo od dłuższego czasu już kierował się bardziej własnymi zachciankami, niż tym, co powinien i co było słuszne, to mieszanie w głowie tak samo Jodie, jak i samemu sobie, musiało mieć swoje granice. Nie unikną tego, bo już sobie na to pozwolili i przekonali się, że to naprawdę nieźle smakowało, ale gdzieś musiała istnieć ta niewidzialna granica, której dla własnego i wzajemnego dobra musieli się trzymać.
UsuńClive nie wchodził więc już do łazienki, w której szykowała się Jodie. Został w pokoju, poodsłaniał okna, żeby wpuścić do środka więcej światła, skończył się ubierać i w sumie był już gotowy, gdy Jodie wciąż robiła sobie makijaż. Coraz mocniej zbliżali się do momentu, w którym powinni wychodzić, by uniknąć spóźnienia, ale w sumie czy zależało im na tym, by się nie spóźnić? No właśnie. Clive miał to w dupie, więc siedział na tej części ogromnego łóżka, której nie zdołali zwichrować i czekał na Jodie cierpliwie. Patrzył w swój telefon, gdy wyszła z łazienki, ale uniósł głowę w momencie, w którym jej kroki się do niego zbliżyły i przez chwilę gapił się na nią z nie do końca zamkniętymi ustami. Patrzył i podziwiał, i minęło dobre pół minuty, zanim odwiesił się, uśmiechnął i wstał, ewidentnie usatysfakcjonowany tym, że tak dobrze wybrał laskę, która miała mu dzisiaj towarzyszyć.
— Petarda, Jodie — powiedział, obejmując ją w talii ramieniem, uważając, by nie przesunąć tych drapowań ani nie wymiąć zbytnio materiału. Niebieskie. Jego oczy były niebieskie, a jej sukienka wręcz stalowoniebieska, i zajebiście mu do tych oczu pasowała. — Pe-tar-da — przesylabizował jeszcze, sprzedając jej szybkiego i ostrożnego całusa w policzek, bo makijażu też nie chciał z niej zlizać tuż przed wyjściem, a takie ryzyko istniałoby, gdyby za mocno się zaangażował.
Kusiło, żeby się zaangażować.
Ale nie mógł, bo to też nie był ani czas, ani miejsce, by to robić, więc odsunął się od Jodie, nie jakoś szczególnie mocno, i podniósł z łóżka swój telefon.
— Zakładaj buty, zamówię nam ubera — rzucił, skupiając się na ekranie. Clive nie planował przetrwać reszty tego dnia na trzeźwo. Nie miał w planach też schlać się jak świnia (choć pewnie i tak to zrobi), więc organizował transport i mogli już wyjść przed hotel, gdy Jodie była gotowa, co też zrobili.
Poczekali chwilę na kierowcę, wpakowali się do samochodu i ruszyli w drogę, która miała im zająć jakieś pół godziny.
Cel ich podróży — miejsce o nazwie HollyOaks on the Marsh — leżało cicho na skraju Savannah, tam, gdzie ziemia przechodziła w rozlewiska mokradeł. Stara rezydencja, z bielonymi kolumnami i starymi dębami uginającymi się pod ciężarem hiszpańskiego mchu, kojarzyła się Clive’owi z plantacją, których w okolicy swego czasu nie brakowało, ale, całe szczęście, nie miała z takim miejscem nic wspólnego.
Gdy dojechali na miejsce i wysiedli, a żwir zachrzęścił pod kołami odjeżdżającego ubera, natychmiast uderzyło ich ciepłe powietrze, które było ciężkie od zapachu soli, jaśminu i wilgotnego drewna, a z wysokich traw rosnących w oddali dochodził jednostajny szmer cykad.
UsuńMusieli przejść przez kawałek podjazdu, który, całe szczęście dla butów Jodie, ze żwiru szybko zmienił się w jasne płyty z gładkiego betonu. Szybko zwrócili na siebie uwagę koordynatora przyjęcia, który sprawdził, czy nazwisko Clive’a z osobą towarzyszącą na pewno znajdowało się na liście gości i wskazał im, by kierowali się ścieżką prowadzącą w lewo od głównego wejścia do rezydencji, do ogrodu, z którego, cholera jasna już mogła dotrzeć do muzyka klasyczna, bo jeśli Leah chciała mieć kwartet smyczkowy, to Leah miała kwartet smyczkowy.
Clive się nie spieszył — dość ostentacyjnie złapał za to Jodie za rękę (wcześniej oddał jej na przechowanie do torebki swój telefon) i rozglądał się nienachalnie, ale uważnie, obserwując tę paradę przepychu i kasy tatusia-senatora wydanej bez wahania na zachcianki Leah. Dopiero co ujrzeli z Leah miejsce przyjęcia — ogromny ogród z równo przystrzyżoną trawą, na którym stały rzędy przykrytych kremowymi obrusami i udekorowanych różowymi kwiatami stołów, wraz z krzesłami, z których każde było przyozdobione materiałową i niedorzecznie dużą kokardą. Kurwa, kokardki na krzesłach. Słońce nie było już tak agresywne jak w południe, a wręcz częściowo przeniosło się już na drugą stronę rezydencji, tam, gdzie nie odbywała się impreza, ale nad stołami były rozłożone białe namioty bez ścian.
Clive już otwierał usta, by skomentować jakoś tę szopkę, na pewno w wyjątkowo niewybredny sposób, ale nie było mu to dane, ponieważ w tym samym momencie ktoś położył od tyłu dłoń na jego ramieniu i do uszu zarówno jego, jak i Jodie, dobiegł głośny, kobiecy głos, w sumie nawet pisk.
— Clivey! — zawołała Ellen, którą poznał praktycznie od razu. Siłą rzeczy musieli przystanąć. Ellen była żoną Milesa, rudego, krępego kurdupla z wąsem, który podał Clive’owi dłoń na powitanie. — Jak dobrze cię tu widzieć! — skłamała gładko Ellen, uśmiechając się szeroko, choć jej wzrok uciekał z stronę stojącej obok Clive’a Jodie.
Musiała umierać z ciekawości.
— Was też — odpowiedział z braku innej opcji Clive. — Jodie, to jest Ellen. To Miles, pracowaliśmy razem — i się kumplowaliśmy, powinien dodać, bo to wszystko już teraz tym bardziej bolało, że Miles był częścią tej samej paczki, do której należeli Clive i Cory, a przed sekundą nawet uścisk jego dłoni wydał się dziwnie obcy. — Jodie to…
— Twoja dziewczyna! — wcięła się w słowo Clive’a Ellen. — Ty to masz szczęście — skomentowała, mierząc Jodie wzrokiem. — Chodźcie, będziemy razem siedzieć — postanowiła jeszcze mocniej uszczęśliwić Clive’a i, bez pytania o jakąkolwiek zgodę, złapała Jodie pod ramię i zaczęła praktycznie ciągnąć ją w stronę stołów. — Widziałam gdzieś Marcusa i Priyę, też koło nas usiądą — gadała dalej, a Clive wyłapał w tym czasie spojrzenie, którym powiodła w jego stronę Jodie i tylko przytaknął głową, prosząc ją jednocześnie tym gestem, żeby zgodziła się temu, w co już zostali mimowolnie wkręceni.
hello beautiful firecracker 🔥
Jakkolwiek dziwnie mogło to zabrzmieć, biorąc pod uwagę całokształt tej z pozoru oczywistej, a tak naprawdę całkiem zagmatwanej relacji, która łączyła Clive’a i Jodie, czuł się przy niej bezpieczny. Myśląc o Jodie, patrząc na nią, będąc z nią Clive nie czuł tego wszechobecnego poczucia zagrożenia, nie słyszał tego cichego cichego głosiku gdzieś z tyłu własnej głowy, że ona byłaby w stanie urządzić go tak, jak urządziło go towarzystwo z Savannah, że wykorzystałaby cokolwiek, co o nim wiedziała centralnie przeciwko niemu. Nie zrobiłaby tego i tyle, nie widział tu nawet miejsca na dyskusję, bo… Bo to była Jodie. Nie grała w takie gry, a Clive, który dopiero co się z nich wykaraskał, czuł się jeszcze bardzo mocno obolały i najzwyczajniej w świecie nie miał już siły na więcej. Na plątanie się w coś, co nie było jasne i oczywiste, co nie opierało się na tym, że on znał Jodie, a ona znała jego i jasne, zmienili się przez te wszystkie lata, i nie byli już tymi samymi ludźmi co kiedyś, ale pewne podstawy w nich zostały, więc co by się nie działo — wiedzieli, czego mniej-więcej się po sobie spodziewać. Clive więc trwał w pewności, że Jodie będzie wiedziała jak się zachować, nawet jeśli przyjęcia jak te, na które właśnie trafiła, nie były czymś, co miała okazję już poznać. Zresztą, prawda była taka, że więcej było w tym wszystkim przepychu, kasy i ogólnej pompy niż to wszystko było warte. Leah lubiła się popisywać, ojciec-senator nigdy niczego jej nie odmawiał, a Cory zgadzał się na wszystko, bo było mu, jak zwykle, dość mocno wszystko jedno. Wiedział, tak samo jak Clive, że tak długo, jak Leah dostawała to, czego chciała, wszyscy wokół mogli pozostać spokojni.
OdpowiedzUsuńNiespokojny pozostawał jednak Clive i całe to napięcie, które go dopadło, było już bardzo mocno wyczuwalne w uberze. Wcześniej też miało swoje przejawy w tym, jak we własnym samochodzie zgasił ciekawość Jodie oraz w tym, jak w hotelu zaczął jej strzelać drzwiami tak samo mocno, jak strzelał kolejne fochy. Panował nad sobą, bo był w tym dobry, tak samo jak dobry był w trzymaniu języka za zębami i ogólnym milczeniu w czasie, gdy Leah pierdoliła za jego plecami wszelkie głupoty, na jakie tylko było ją stać, a to wszystko właściwie tylko po to, by to ona nie wyszła w tej historii na tę złą. Bo choć Clive nie potrafił myśleć o niej teraz inaczej niż jak o głupiej dziwce, to doskonale wiedział, że koniec końców głupia jednak nie była — była tylko dziwką. Rozpuszczoną przez tatusia jak dziadowski bicz, ale skończoną dziwką, tylko w porę zrobiła z Clive’a przemocowca, który zmienił się tak, że już nie mogła z nim być i musiała zadbać o własne bezpieczeństwo, wskakując na kutasa temu debilowi Cory’emu, który zawsze był debilem i nawet tego nie ukrywał, więc nikt też nie miał mu niczego szczególnie za złe. Wyszedł na tym wszystkim najlepiej, lepiej nawet od samej Leah, dla której Clive był teraz zapewne kimś, o kim definitywnie chciała zapomnieć, ale tak łatwo się go, kurwa, nie pozbędzie.
Clive wierzył też dzisiaj w możliwości Jodie — w ogóle w nią wierzył — i ufał, że poradzi sobie z towarzystwem, w które nieuchronnie zostali wciągnięci. Liczył może tylko, że będą mieć odrobinę więcej czasu, zanim ktoś wypatrzy go w tłumie jako znajomą twarz, ale w sumie mógł się też równie dobrze domyśleć, że los jak zwykle zrobi mu na złość. Pozwolił więc, by Ellen odrobinę zarekwirowała sobie Jodie, a sam został parę kroków w tyle z Milesem, którego ogólnie zawsze uważał za równego gościa, ale, jak każdemu, z kim przyjaźnił się w Savannah, a grupa ta była dość ograniczona, bo wtedy jeszcze uważał, że potrafi dobierać ludzi, z którymi się zadaje, miał mu za złe ten ostatni rok. Nie planował jednak dać tego po sobie poznać, więc pomruczeli coś sobie szybko w pół słówkach o tym, że jest spoko i da się żyć, a potem wpadli już na Marcusa i Priyę.
Jeśli Jodie wydawało się, że Ellen była głośna i dużo mówiła, to była ona niczym w porównaniu z Priyą, która na to eleganckie przyjęcie wybrała zajebiście mocno różową sukienkę, która komplementowała jej ciemną karnację. W czarnych włosach, w uszach, na szyi i na rękach miała strategicznie porozwieszaną złotą biżuterię, a bransoletki na nadgarstku wyjątkowo rzucały się w oczy i w uszy bo grzechotały przy każdym jej ruchu. Marcus, z którym była już po ślubie, z pozoru do niej nie pasował — wysoki, z rękami w kieszeniach i wyrazem twarzy, z którego trudno było wyczytać, czy akurat coś go wkurwia, czy ma tak zawsze. Miał tak zawsze, ale dla kogoś, kto go nie znał, mogło to nie być takie oczywiste.
UsuńClive i Miles przywitali się z Marcusem, podając sobie dłonie. Priya wyrwała do przodu, by objąć i przytulić na powitanie Clive’a, który wcale tego nie chciał, a wcześniej tak samo potraktowała Jodie, którą teraz jednak Clive postanowił odbić od Ellen. Zatrzymał się obok, objął ją w pasie ramieniem i złapał szklankę z lodem i jakimś ciemnym, mocnym alkoholem od kelnera, który właśnie dotarł do nich z tacą. Chwilę po nim pojawił się drugi kelner, tym razem oferujący białe wino, na które skusiły się Ellen i Priya. Jodie miała wolną rękę, Clive nie zamierzał stawiać jej ograniczeń co do alkoholu. Marcus i Miles też pili.
— Widzieliście już główną atrakcję? — zapytał Miles znad swojej szklanki, mając rzecz jasna na myśli Leah i Cory’ego. Clive zdążył już rozejrzeć się po przepastnym ogrodzie, który gościł wszystkie te stoły, plączących się po nim ludzi i jebany kwartet smyczkowy. Nie dostrzegł nigdzie ani Leah, ani Cory’ego, choć wydawało mu się, że rozpoznał rodzinę przyszłego pana młodego — wszyscy mieli tę dziedziczną, nieskalaną myślą twarz. Nie widział nigdzie matki ani ojca Leah, co kazało mu podejrzewać, że pewnie kłócili się teraz w środku tej ogromnej rezydencji o to, że obrusy na stołach były w kolorze kości słoniowej, a nie wybranego przez Leah ecru.
Wszyscy pokręcili więc głowami i pozwolili, by dziewczyny zaczęły przepytywać Jodie ze szczegółów związku jej i Clive’a. A ponieważ Clive chwilowo odmawiał odsunięcia się od Jodie, Miles i Marcus nie mieli możliwości wziąć go na bok i zaangażować w osobną, ciekawszą dla nich rozmowę, choć nie wyglądali też na znudzonych faktem, że Clive przywiózł ze sobą taką laskę, której może nie tyle nikt się po nim nie spodziewał, co po prostu… Wszyscy chyba oczekiwali, że wciąż będzie opłakiwał stratę Leah. Zupełnie jakby bez niej niekoniecznie istniał, i przez chwilę nawet sam tak sądził, ale potem poczucie straty zastąpił gniew, więc jakoś sobie radził. Zdecydowanie wolał być wściekły niż załamany.
— Jak tam noga, Clive? — odezwał się jednak w końcu Marcus, najwyraźniej znudzony już dotychczasowym tematem. Albo po prostu autentycznie ciekaw tego, jak miała się noga Clive’a po tym, jak zarobił w nią kulkę, która, na jego szczęście, przeszła na wylot.
Priya i Ellen zamilkły, pakując usta w swoje kieliszki z winem. Clive poczuł, że robi mu się dziwnie gorąco i nieprzyjemnie, więc też zamoczył usta w zimnej whisky, ale z tego zamoczenia wyszło mu tyle, że niechcący opróżnił szklankę.
— Zajebiście. A jak tam twoje dupsko? — odpowiedział zdecydowanie zbyt głośno, zbyt agresywnie i zbyt zaczepnie, lecz, na jego szczęście, wszyscy wtajemniczeni ryknęli śmiechem, bo znali historię o tym, jak podczas nocnej interwencji w sprawie awantury domowej Marcus poślizgnął się zbiegając po schodach i ubił sobie tyłek tak, że dosłownie przez tydzień nie był w stanie siedzieć.
Marcus mruknął przez śmiech coś o tym, że jego tyłek ma się dobrze, a Priya potwierdziła to głośno, i przy okazji go w ten tyłek klepnęła. I przez krótką chwilę było naprawdę fajnie, a atmosfera się rozluźniła, i mogłoby tak może nawet zostać dłużej, gdyby Ellen nie podskoczyła w miejscu z ekscytacji, wylewając przy tym odrobinę wina z kieliszka, nie pisnęła i nie zawołała:
Usuń— Boże, jaką ma śliczną sukienkę!
Mówiła, rzecz jasna, o sukience Leah, która wraz z Corym pojawiła się na schodach prowadzących z bocznego skrzydła rezydencji wprost do ogrodu. Siłą rzeczy zwróciła na siebie uwagę wszystkich gości, i Clive też musiał na nią spojrzeć, chociaż było to twarde i ponure spojrzenie. Dobrze, że jakiś kelner znowu się obok nich zakręcił — w tym samym momencie, w którym Cory i Leah zaczęli witać się z podchodzącymi do nich gośćmi, mógł wymienić sobie pustą szklankę na pełną. I zajebiście.
— Ty masz ładniejszą — skomentował pod nosem, na tyle głośno, by słyszała go Jodie, ale żeby nie usłyszeli pozostali, i starał się udawać, że Leah, z jej długimi, falowanymi ciemnobrązowymi włosami, smukłą figurą, i błyszczącą biżuterią wcale nie wyglądała wyjątkowo ładnie w długiej, satynowej sukience w szałwiowym kolorze.
i am, in fact, not ready for all this shit at all
I Clive podejrzewał też w tym wszystkim, że Jodie, nawet jeśli tego nie pokazywała, to pewnie tłumiła w sobie jakiś głęboki żal wobec niego — za to, jak ją olał, jak zaczął nowe życie z dala od Mariesville i nie tylko wszystkiego, co go z tym miejscem łączyło, ale również z dala od wszystkich. Wybrał wtedy to, co było dla niego łatwe i wygodne, bo był tak samo głupi, jak i młody, i w dodatku jeszcze rozpieszczony przez życie, a więc przyzwyczajony do tego, że jest ono łatwe i wygodne. Zawsze miał pod nosem wszystkie te luksusy, o których Jodie mogła jedynie pomarzyć i totalnie nie potrafił tego docenić, a kiedy czegoś zaczynało mu brakować, to urastało to do rangi problemu, z którym totalnie przestawał sobie radzić, bo nigdy wcześniej nie musiał, więc skąd nagle miał wiedzieć, jak to ogarnąć?
OdpowiedzUsuńClive był egoistyczny — może nie wszędzie, zawsze i pod każdy względem, i może nie był aż takim egoistą, gdy jeszcze był z Leah, bo wtedy jego świat kręcił się wokół niej, ale po rozstaniu stawiał na pierwszym miejscu samego siebie i to w najgorszym możliwym tych słów znaczeniu. Clivey chciał się napić? Pił, aż urywał mu się film. Clivuś chciał zaruchać? Codziennie obracał inną laskę. Był zmęczony? Zirytowany? Zniecierpliwiony? Wszyscy wokół płacili za to cenę. Jeśli chodziło więc o to, jakiego Jodie go znała i zapamiętała, zanim uznał, że ma ją gdzieś, bo nie mieszkają już w tym samym miejscu, to zmienił się ogromnie, ale dobrze to maskował. I widział, czuł, że ona też nie była już taka sama jak kiedyś, jednak wciąż była tym, co znał tutaj najlepiej i w jakiś zupełnie pojebany sposób mu to pomagało. Ten fakt, że był tu jeszcze ktoś, komu choć trochę potrafił zaufać i o kim wiedział, że nie zrobi o w chuja, jeśli weźmie ją do Savannah na najbardziej popierdoloną imprezę świata, bo Jodie taka nie była.
Jeśli był więc między nimi jakiś problem, to właściwie taki, że Clive raz już Jodie skrzywdził, i to tak naprawdę porządnie i z rozmachem, a ona jego jego jeszcze nigdy. I podczas gdy on miał wszelkie podstawy, by ufać jej nawet bardziej niż tylko trochę, to ona nie miała żadnych, by w jakikolwiek sposób ufać jemu i… A zresztą. Była dużą dziewczynką i umiała o siebie zadbać. Co, rzecz jasna, nie znaczyło jednak, że Clive kolejny raz planował ją olać. Wiedział, że nie zostanie w Mariesville na zawsze — to nawet nie ulegało wątpliwości, bo nie widział tu dla siebie teraz żadnej przyszłości, tak samo jak nie widział jej kilka lat temu, ale… Znowu miał numer Jodie. To był jakiś start. Nie musiał znowu zapomnieć o tym, żeby o niej pamiętać i miał gdzieś z tyłu głowy tę myśl, że jak to wszystko, co teraz ich łączyło się kiedyś skończy, to on nie chciał tego powtarzać. Ba — miał ją nawet na tapecie, chociaż to akurat pewnie zmieni się po tym weekendzie. Jeśli będzie mu się chciało ustawiać nową, a Clive, jak to Clive, lubił być pod względem takich drobnostek leniwy.
No i obecnie trochę trudno było mu myśleć o tym, co będzie poza tym weekendem, ponieważ z dość oczywistych względów był aż nadto skupiony na obecnej chwili. Jodie spełniała się w swojej roli — obrzucała go wiernymi spojrzeniami, przedstawiała ich wyimaginowany związek w najlepszych możliwych kolorach, dodając od siebie szczegóły, których Ellen i Priya były niesamowicie spragnione, zapewne po to, by mieć co przekazać później Leah. Clive wiedział, że wciąż się przyjaźniły, ta cała paczka przyjaciół nie zmieniła się, odkąd ją opuścił i jedyną różnicą była w niej zapewne teraz jego nieobecność, która nikomu jakoś szczególnie nie przeszkadzała. Chcieli się go pozbyć, więc im to ułatwił i zwinął się z Savannah sam, a teraz był jak nie do końca przyjemne, wprawiające w lekkie zakłopotanie wspomnienie, które jednocześnie wzbudzało ich ogromną ciekawość.
Był wdzięczny Jodie za to, że wzięła na siebie całe to gadanie, na które on nie czuł się obecnie na siłach. Wiedział też, że jeśli dalej będzie pił i to w takim tempie, to bardzo szybko przestanie czuć się na siłach na cokolwiek, ale ignorował to, ściskając mocno w dłoni szklankę, chłodną od pływającego w alkoholu lodu. Prawdę mówiąc to miał szczęście, że jego odpowiedź na pytanie Marcusa została potraktowana jak naprawdę dobry żart, bo w sumie to sam nie wiedział, co chciał w ten sposób osiągnąć — to był drażliwy temat. I z tego względu nie opowiadał o tym Jodie, choć może raz czy dwa zdarzyło mu się poskarżyć, że boli go noga, a o tajemnicy tyłka Marcusa pojęcia mieć nie mogła, bo nie dostała żadnego wprowadzenia ani instruktażu co do ich paczki. Musiała radzić sobie z tym, co wiedziała, a że wiedziała niewiele, to dużo wysiłku wymagała też od niej improwizacja, ale radziła sobie, póki co, śpiewająco, więc zanim jeszcze odwrócili się w stronę głównej atrakcji w postaci Leah i Cory’ego, którzy postanowili zaszczycić gości swoją obecnością, Clive pochylił się nieznacznie i pocałował Jodie w czubek głowy.
UsuńMusiała jednak też pamiętać — i cholernie nie chciał znaleźć się w sytuacji, w której byłby zmuszony jej o tym przypominać — że nie była tutaj od rozumienia, czemu Clive kiedyś przyjaźnił się z tymi ludźmi, czemu wszyscy traktowali to, że Leah go zostawiła, a oni wszyscy kopnęli potem w tyłek, jak coś kompletnie naturalnego i czemu on też udawał, że wszystko jest okej. Kiedyś było inaczej, a dzisiaj robił to, co uważał za słuszne, nawet jeśli wszystkie znaki na niebie i na ziemi, łącznie z jakimkolwiek zdrowym rozsądkiem, wskazywały, że był w ogromnym błędzie. Najwyraźniej potrzebował, żeby to wszystko zabolało go jeszcze raz.
I zabolało, kiedy Priya i Ellen zachwyciły się widokiem Leah tak, jakby nagle ujrzały ósmy cud świata.
— Jasne, że idziemy — zdecydował, gdy dłoń Jodie wciąż pokrzepiająco przesuwała się po jego plecach.
Ellen ciągnęła za sobą Milesa, a Priya Marcusa, a Jodie i Clive zostali odrobinę z tyłu. Po drodze Clive pozbył się swojej drugiej opróżnionej w ciągu dwudziestu minut szklanki, choć jeszcze nie czuł efektów tego, co wypił. Był zaprawiony w boju.
Nie był jednak zaprawiony w oglądaniu swoich byłych (bo tak naprawdę miał tylko jedną) w dniu, w którym celebrowały swoje zaręczyny z człowiekiem, którego kiedyś uważał za swojego kumpla. A jednak kiedy Ellen i Priya ściskały Leah, uważając, by nie zmierzwić jej włosów, nie zmiąć sukienki i nie rozetrzeć makijażu, uścisnął wyciągniętą dłoń Cory’ego, nie gratulując mu przy tym, nie witając się, nie mówiąc właściwie nic. Wymienili krótkie spojrzenia, a w tym, które posłał mu Cory mignęło coś, co wyglądało jak sorry, stary, ale Clive miał to gdzieś. Cory był idiotą, więc ze względu na braki w inteligencji pewne rzeczy miał wybaczone. Leah nie miała wybaczonego niczego.
— Oh, Clive — odezwała się, gdy wreszcie postanowiła zwrócić uwagę na to, że był tu obecny. Znała listę gości. Wiedziała, że tu będzie, a jednak wciąż sprawiała wrażenie lekko zaskoczonej. — Dobrze cię widzieć — skłamała gładko, gdy oboje stali w bezpiecznej odległości trzech czy czterech kroków, a Clive wciąż opierał dłoń na talii Jodie. — Wy dwoje… jesteście razem? — zapytała lekko zdezorientowana, bo Ellen i Priya nie zdążyły jej wtajemniczyć, a na pewno nie podejrzewała, że Clive ogarnie sobie taką laskę jak Jodie.
Wręcz przeciwnie. Był pewien, że z dziką satysfakcją zakładała, że jeszcze się po niej nie pozbierał. I najgorsze było to, że miała, kurwa, rację.
— Pół roku — pochwalił się więc, powtarzając teraz wersję zdarzeń, którą wspólnie ustalili, i uśmiechnął się fałszywie, jednocześnie posyłając Jodie długie i czułe spojrzenie, w którym jakoś tego fałszu brakowało. — Jodie trudno było uwierzyć, że wy jesteście ze sobą zaledwie rok — dodał jeszcze, choć wcale nie musiał. Leah dobrze wiedziała, że ona i Cory byli ze sobą dłużej niż rok. Sam nie potrafił powiedzieć, kiedy zaczęła go z nim zdradzać, ale był pewien, że trwało to znacznie dłużej, niż chciałby wiedzieć. — I zaczęliśmy nawet rozmawiać o tym, że skoro wy tak szybko upewniliście się co do swojej miłości, to może my też powinniśmy ruszyć z zaręczynami… — puścił wodze fantazji, a wszystkich na chwilę przytkało.
UsuńCałe szczęście Cory roześmiał się głośno i poklepał Clive’a dłonią w plecy.
— Nie ma się co spieszyć, sam nie wiem, co nam tak szybko poszło… — podzielił się swoją perspektywa, a potem Ellen zaczęła z ekscytacją piszczeć coś o pierścionku zaręczynowym, który przecież już widziała, ale uparła się, że Jodie również musiała zobaczyć.
Clive wiedział, że to Leah nalegała na zaręczyny i ślub. Cory nie był typem faceta, który szybko się oświadczał. Gdyby to od niego zależało, chodziliby ze sobą bez pierścionka nawet z dziesięć lat, ale Leah miała pewne standardy, do których musiał się dostosować. Clive nie był pewien, czy nie powinien mu czasem współczuć, ale w cholerę z tym. Nie miał w sobie dla nich żadnego współczucia. Zrujnowali mu życie.
that definitely helps a lot <3