19.02.2025

[KP] Wesley Callahan


Wszyscy cię lubili, ale absolutnie nikt nie traktował cię poważnie. A już na pewno nie poprzedni szeryf, który za każdym razem, gdy znowu brałeś udział w bójce w The Rusty Nail albo popełniłeś jakiś drobny wybryk, odwoził cię do domu. To wtedy przewracał oczami i mruczał pod nosem, że dzieciak Callahana to chyba nigdy nie dorośnie. Z miejscowymi pijaczkami i łobuzami byłeś już na ty, co niekoniecznie podobało się twojemu ojcu, bo owszem, większość ludzi mówiła, że trudno cię nie lubić – że masz ten swój zawadiacki urok i uśmiech, który rozbraja nawet najbardziej sceptycznych – ale wszyscy też zgodnie twierdzili, że jesteś leniem i że z ciebie to na pewno nic nie będzie. Ojczulek twierdził, że nie dajesz ludziom podstaw do zmiany zdania. Tylko że tobie wcale na tym nie zależało.

Mimo to, kochałeś Mariesville. Ale kochałeś też córę sąsiada, a przecież nigdy nie brałeś tego związku na poważnie. Tak samo jak nigdy nie traktowałeś na serio waszej rodzinnej farmy – od początku wiedziałeś, że twoja siostra nadawała się do tego lepiej i to zdecydowanie ona powinna była przejąć stery. Ojciec jednak suszył ci głowę, że masz w końcu spoważnieć, nauczyć się roli, bo inaczej to, co twoi dziadkowie budowali latami, pójdzie w cholerę. A niech idzie! Mam to w… – myślałeś nie raz, nie dwa, kiedy po raz kolejny dostawałeś reprymendę za brak ambicji, za brak odpowiedzialności, za to, że znów przyszedłeś do domu o świcie, cuchnąc whisky i dymem papierosowym. Ojciec powtarzał, że jeśli się nie ogarniesz, zabierze ci dostęp do pieniędzy i wtedy skończą się wieczorne eskapady z kumplami. Tyle że to wcale nie było tak, jak mu się wydawało i zdecydowanie wyolbrzymiał. Bo przecież pracowałeś z nim, nie bałeś się ubrudzić rąk, a jazda traktorem sprawiała ci nawet sporo frajdy. Tylko że to wciąż nie było to – ani dla niego, ani dla ciebie.

Za to konie kochałeś od zawsze. Od dnia, w którym matka sprowadziła na farmę pierwszą klacz, czułeś, że to twój świat. Maverick stał się twoim najlepszym przyjacielem, a ty jego – i nikomu innemu nie pozwalał dosiadać się tak długo, jak tobie. Ojciec nigdy tego nie rozumiał, zresztą nigdy nie podobała mu się decyzja twojej matki, ale też nigdy nie potrafił jej odmówić – nawet jeśli nie rozumiał jej tak samo, jak ciebie. Nie rozumiał też, że zamiast rolnikiem, chciałeś zostać trenerem koni. Albo hodowcą. A najlepiej to kowbojem na jakimś ranczu daleko stąd... Do teraz trochę obwiniasz o to matkę, bo to ona zaraziła cię miłością do tych zwierząt, zamiast, jak na rozsądną żonę rolnika przystało, zarazić cię miłością do roli. Ale tak naprawdę, to marzyłeś o czymś innym. Marzyłeś, żeby zostać muzykiem. I dobrze pamiętasz, jak ojciec się z tego śmiał, gdy mu o tym powiedziałeś.

W końcu jednak wybrałeś się na studia. To nie było w planach, ale staruszek postawił sprawę jasno – albo pójdziesz na studia i coś ze sobą zrobisz, albo nie dostaniesz w spadku farmy ani nawet centa. Mając dziewiętnaście lat, brzmiało to jak groźba, której nie mogłeś zignorować. Pojechałeś więc i, ku własnemu zaskoczeniu, rolnictwo nagle przestało wyglądać tak źle. Trochę zmądrzałeś, bójki i drobne wybryki przestały cię bawić, a swoją potrzebę adrenaliny zacząłeś zaspokajać na studenckich imprezach. I wtedy, zupełnie nieoczekiwanie, rolnictwo cię wciągnęło. Zacząłeś interesować się nowoczesnymi technologiami, nowymi metodami uprawy, mechanizacją. To zainteresowanie trwa do dziś, nawet jeśli sam czasem nie możesz w to uwierzyć. Muzyka za to zeszła gdzieś na dalszy plan, owiana nutą niepewności, choć sam nie wiesz czy rzeczywiście zrezygnowałeś ze swojego wielkiego marzenia. Za to jedno było pewne – wrócisz do Mariesville. Wróciłbyś, nawet gdyby nie chodziło o farmę ani o spełnienie ojcowskich ambicji – i wróciłeś. Tylko że wtedy ojciec postanowił odejść do tego drugiego świata. Udajesz, że dobrze sobie z tym poradziłeś, że przepracowałeś to wszystko i zostawiłeś za sobą. Ale prawda jest ponura, a żal i gniew w sercu wciąż równie mocny. Nigdy nie przestało boleć, po prostu nauczyłeś się z tym żyć.

Przejąłeś więc rodzinne gospodarstwo i próbujesz je zmodernizować. Twoja siostra nie odzywa się do ciebie od czterech lat – dokładnie tyle samo, ile minęło od przejęcia farmy. Twoja matka nadal patrzy na ciebie tak, jakbyś był tym samym beztroskim gówniarzem, co kiedyś – i wciąż nie do końca wierzy, że dasz sobie radę. Wszyscy nadal cię lubią, ale zdaje się, że dalej nie traktują cię poważnie. A Maverick to wciąż jedyny przyjaciel, który wie, kim jesteś naprawdę.

właść. Wesley Dawson Callahan Jr — po prostu Wes — 27.05.1995, Camden — Rolnik — absolwent University of Georgia na kierunku inżynierii rolniczej ze stopniem magistra — prowadzi rodzinne gospodarstwo Callahan Farm, zajmujące się uprawą pszenicy i warzyw, zwłaszcza ziemniaków — pracuje nad rozszerzeniem zasięgu gospodarstwa — syn Wesleya Callahana Sr, zmarłego z początkiem 2021 roku oraz Rachel Callahan, która obecnie wspiera syna w prowadzeniu farmy — ma bliźniaczą siostrę, Maisie, która wyjechała z miasteczka po śmierci ojca — właściciel Mavericka, piętnastoletniego konia rasy Tennessee walker — mieszka w domu w Farmington Hills w pobliżu gospodarstwa — jeździ czarnym, wiecznie zakurzonym Ramem 1500 z 2018 roku — miłośnik jazdy konnej, muzyki i majsterkowania — fan rytmów country i southern rocka — stały bywalec lokalnego baru, a w wolnych chwilach wybiera się na wędrówki po miejscowym lesie — gra na gitarze — niedoszły wokalista country — powiązania

Poniższe wpisy mogą zawierać treści przeznaczone wyłącznie dla osób pełnoletnich.

Cześć! Szukamy prawie wszystkiego :) ✉️ cinnamoonlattee@gmail.com 📝 limit: 0/3

13 komentarzy:

  1. Ja tym panem zachwycałam się już mailowo, ale nie zaszkodzi zachwycić się nim raz jeszcze, a więc: cu-dow-ny! Jestem nim głęboko zauroczona, bo jest taką sklejką wszystkiego, czego mogłabym od postaci chcieć; nie brakuje mu absolutnie niczego, tak jak mi nie brakuje pomysłów na to, co będę z nim robić, jak już się w końcu pojawię, ha. :D Wiesz doskonale, że uwielbiam wszystko, co tworzysz, ale najbardziej zachwyca mnie za każdym razem różnorodność charakterów spod Twojej ręki. Wszyscy są zupełnie różni, a mimo to łatwo się z nimi utożsamić, bo są po prostu... ludzcy. Póki co życzę Ci tutaj tylko dobrej zabawy, ale niedługo wpadnę też z wątkiem, can't wait. <3

    pan żołnierz, pani ranczerka, ale przede wszystkim po prostu ja — hej!

    OdpowiedzUsuń
  2. [Dobry wieczór! :D
    Fajny ten Wes Ci wyszedł. I miło zobaczyć postać, która się nawróciła i zobaczyła, że te rodzinne interesy to jednak wcale takie złe nie są. Najwyraźniej potrzebował się trochę wyszaleć, ale od tego w końcu są nastoletnie lata, prawda? ;) Patrząc na charakterem to czuję, że na studiach też dawał popalić. :D Mariesville to chyba gniazdko dla ludzi, którym z muzyką nie wyszło. Melka też marzenia porzuciła i mruczy do mikrofonu w barze. x) Jeszcze raz bardzo przyjemny ten Wes i na pewno skradnie niejedno serce tutaj. :D Zresztą, z takim wizerunkiem to nic dziwnego. Jako fanka Joe od najmłodszego nie mogę oderwać wzroku. Szczególnie od pierwszego zdjęcia!
    Baw się z nim dobrze i wciągających wątków! Porwałabym was na coś, ale chwilowo jestem bez pomysłów. Gdybyś miała chęć to wpadaj! ^^]

    Amelia Hawkins, Declan Sawyer & Eaton Grant

    OdpowiedzUsuń
  3. [Cześć!
    Mega swojski wyszedł Ci ten chłopak, aż miło zobaczyć, że ktoś tak normalny zasilił szeregi. Szkoda, że zabrałaś nam kuzyna, ale mam nadzieję, że z Wesem będzie Ci tutaj równie dobrze.
    Bawcie się przewspaniale, życzę samych cudownych wątków, a razie wu, to wiesz gdzie mnie znaleźć. ;-)]

    Betsy Murray & Clementine Redford

    OdpowiedzUsuń
  4. [Cześć!
    Lubię takie karty – bohaterowie wydają się tacy żywi i aż szkoda, że nie ma więcej tekstu, żeby dowiedzieć się więcej. :D Wesa nie da się nie lubić!
    My za to zapraszamy na ulubione ciasteczka i przyjacielskie pogaduchy!]

    Corinne Whitby

    OdpowiedzUsuń
  5. [Wiadomo, Ameryki nie odkryję, ale musiałam wpaść — wspaniale tu! <3
    Jak zwykle cudowna, dopracowana karta i cudowna, dopracowana postać, a ja bez wyjątków uwielbiam każdą z nich. I też chętnie poczytałabym więcej, bo historia Wesa jest bardzo wciągająca.
    A i moim zdaniem marzenia warto spełniać, więc może z tym śpiewem coś jeszcze dałoby się zrobić? :D]

    Nancy Jones

    OdpowiedzUsuń
  6. [Hej, słodziak! Szaleństwo jakieś z tymi fajnymi facetami, jest tu jakieś zawyżanie statystyk xd
    Przykro tu u niego, wieje takim codziennym niezrozumieniem. Wyszedł bardzo rzeczywisty! Życzę mu, aby znalazł kogoś, kto go pozna i trochę może kopnie w tyłek, żeby wrócił do realizacji więcej jak jednego marzenia!
    Jakbyś chciała poszukać wspólnych punktów zaczepienia z Abi, to zapraszam! W sumie nawet myślę o jednym... ;) dobrej zabawy ❤️]

    Abigail

    OdpowiedzUsuń
  7. Wieczorna rutyna stała się dla niej ważna, a kiedy już zaczęła być świadoma tego, że najpierw trzeba było użyć czegoś do oczyszczania, potem serum i dobrego kremu, to każdorazowo przed snem czuła się tak, jakby występowała w reklamie. Rzucała wtedy sobie krótkie spojrzenia i bardzo skrupulatnie dbała o to, by każdy kosmetyk wsiąknął w skórę. I jasne, w ten sposób troszczyła się o swój naskórek, walczyła ze zmarszczkami, w końcu miała już trzydzieści lat, a w głowie jakieś dwadzieścia, ale przede wszystkim ta wymyślna pielęgnacja miała pozwolić jej odetchnąć, trochę zwolnić, zadbać o swoje głupie zdrowie psychicznie, podobnie jak dla swojego głupiego zdrowia psychicznego wyrabiała dziesięć tysięcy kroków dziennie, jadła owoce i warzywa i brała suplementy.
    Umyła zęby i założyła też wałek, na który nawlekła swoją grzywkę, a potem opuściła łazienkę i wyłączyła światło. Sypialnia Corinne była dość duża i przytulna. Ściany pokrywała tapeta w słoneczniki, meble były drewniane, wiele razy naprawiane, bo szkoda je było wyrzucać, bo jeśli coś mogło zostać zakryte przez farbę, to należało to zrobić, a nie od razu rezygnować. Corinne nigdy nie lubiła się poddawać – nienawidziła też się wycofywać, bo nawet gdy coś się kompletnie spieprzyło, to przecież nie mogło być aż tak źle.
    W pokoju znajdowało się duże łóżko, multum pluszaków i jeszcze więcej książek. Corinne zbierała niemal wszystko. Bilety do kina, kartki walentynkowe czy urodzinowe, opaski z koncertów… I miała chyba z pięć albumów, które wypełniła zdjęciami swoich bliskich. Ktoś kiedyś powiedział, że ma sentymentalność starej baby i coś w tym było, bo Corinne lubiła ciepłe kapciuszki, nie piła kawy po osiemnastej i zdecydowanie uwielbiała kolorowe berety.
    Zamierzała się już położyć, najchętniej z książką, ale usłyszała dziwny dźwięk. Dziwny i dobrze jej znany dźwięk. Dlatego bez ociągania podeszła do okna, otworzyła je i sapnęła cicho, czując, jak chłodny lutowy wiaterek otulił jej twarz. Spojrzała w dół, wychylając się, a widząc Wesa, uśmiechnęła się szeroko.
    Wesley Callahan był jej przyjacielem, z którym spędziła całe swoje dzieciństwo. To z nim wypiła swoje pierwsze piwo, wskoczyła do jeziora, mimo że wcale nie chciała tego robić, a poza tym cholernie się bała, że nie da sobie rady i że utonie, ale nic takiego się nie stało. Innym razem wymykała się z domu, żeby powłóczyć się z Wesem po Mariesville, ale najbardziej uwielbiała, gdy nadchodziło lato, a on pomagał jej wejść na balot słomy. Piekła wtedy kruche ciasteczka pomarańczowe, które do teraz podrzucała Wesowi, i zjadali je, obserwując chmury.
    Przyglądała się przez moment jego sylwetce i zachęcającemu gestowi, który wykonał, choć pewnie wiedział, że wcale nie musiał jej namawiać. Prychnęła cicho z rozbawieniem, a dopiero chwilę później zdała sobie sprawę, że wygląda przez okno w wałku na grzywce i w maseczce na twarzy. Cóż, Wes pewnie widział ją w gorszym wydaniu, na przykład wtedy, gdy musiał jej przytrzymywać włosy, bo za dużo wypiła i zwymiotowała za rogiem jakiegoś domu. Jedyne jednak, o czym w tamtej chwili myślała, to tylko o tym, czy nie pobrudziła mu butów i jakim cudem jej rzygi są tak czerwone. Potem okazało się, że jadła na obiad buraczki.
    — Już idę! — odpowiedziała półgłosem, a potem odsunęła się od okna. Zdjęła z włosów wałek, rozczochrała grzywkę palcami, a w łazience ściągnęła maseczkę i przemyła twarz. Zaraz potem się przebrała, ubierając swoje ulubione jeansy i koszulkę z kotem, wkładając jeszcze gruby sweter i sięgając po kurtkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wciągnęła na stopy swoje czarne botki z dzwoneczkami i niewiele myśląc, podeszła do okna, zaraz potem przekładając przez nie jedną nogę. Robiła to wiele razy, gdy była nastolatką. Teraz może przybyło jej trochę lat, zaokrągliła się w kilku miejscach, a brzuch nie był tak samo płaski jak kiedyś, to Corinne nadal wierzyła, że da sobie radę z wymknięciem się w ten sposób z domu, szczególnie że wciąż rósł tutaj bluszcz, który wyciągał się po wysokiej drabince. Wystarczyło tylko dobrze się schwycić, a potem jakoś szło.
      — Myślałam, że po pracy od razu padniesz spać — odezwała się, łapiąc oddech, gdy udało jej się bezpiecznie zejść. Zdecydowanie nie miała już kondycji jak kiedyś. Chuchnęła w swoją grzywkę i uśmiechnęła się do Wesa, przyglądając się jego zmęczonej twarzy. Corinne zdawała sobie sprawę, że zajmował się wieloma rzeczami i że być może było tego za dużo, ale wiedziała też, że dawało mu to satysfakcję, dlatego jedynie obserwowała i dokarmiała Wesa bułeczkami, ciasteczkami i bananowymi chlebkami.
      Kiedy zauważyła kątem oka ruch w oknie, a potem, gdy nagle zapaliło się światło, schwyciła Wesa za nadgarstek i rzuciła się biegiem przed siebie, śmiejąc się. Corinne podejrzewała, że babcia doskonale wiedziała, co się święciło, ale i tak nie mogła przepuścić sobie okazji, by tę całą ucieczkę z domu zrobić, jak należy. Zerknęła w stronę Wesa, kiedy się zatrzymała, a potem znów wybuchła cichym śmiechem i potrząsnęła głową.
      — Zdecydowanie powinniśmy to kiedyś powtórzyć — skwitowała, zajmując sobie miejsce w jego aucie, tuż obok kierowcy. Robiła to już raczej z przyzwyczajenia i zaczynała sądzić, że niedługo odbije sobie tyłek na swoim ulubionym siedzeniu. — Tęskniłeś, Ramsey? — wyrzuciła z siebie, zwracając się do samochodu, który należał do Wesa, a którego pieszczotliwie nazywała w ten sposób. Swoją Toyotę określała Suzi, więc wóz Callahana też musiał mieć jakieś imię.

      Corinne Whitby🌻🌘🧁

      Usuń
  8. — Prawie miałam zawał! Jestem już zbyt stara, żeby tak po prostu wychodzić z pokoju przez okno i liczyć, że przy okazji się nie połamię — odparła z rozbawieniem, potrząsając głową. Corinne bywała czasem trochę za bardzo szalona, a odkąd dowiedziała się o diagnozie, chciała po prostu przeżywać swoje życie nieco bardziej i niczego nie żałować. Sądziła, że to także będzie dobre dla jej zdrowia psychicznego, podobnie jak zerwane zaręczyny i zrozumienie, że jej były partner nie był kimś, komu chciała pokazywać swoją słabość, a potem, gdy minie już kilkadziesiąt lat, protezę i siwe włosy. Corinne zgodnie z własnym sumieniem zakończyła tę relację, chcąc, aby Alain miał jeszcze szansę być szczęśliwy. Tego właśnie mu życzyła. No i, nie miała zamiaru mierzyć się z poczuciem winy i zadręczać się tym, że jej narzeczony trwa w tym wszystkim, bo jej współczuje – tak było po prostu lepiej.
    — Znam cię i wiem, że pewnie jesteś zmęczony i zadowolony. Uwielbiasz swoją pracę i jesteś prawdziwym farmerem, który jest dumny z tego, co ma. Ja też jestem z ciebie dumna, Wessy — odpowiada, uśmiechając się ciepło. — Poza tym po prostu lubię widzieć cię takiego… takiego szczęśliwego i spokojnego. To też mnie uspokaja, wiesz? Sprawia, że czuję się naprawdę dobrze, mimo że czasem bywa okropnie.
    Wyrzuciła z siebie to wszystko, wierząc, że Wesley musiał to usłyszeć, bo jak nie teraz to kiedy? Poza tym Corinne sądziła, że warto mówić wszystko otwarcie i nie zasłaniać się niczym, bo tak było łatwiej i nie generowało to niedomówień, które bywały niekiedy zabójcze.
    Zaśmiała się głośniej w momencie, w którym usłyszała też śmiech Wesa. Czy mogło być inaczej? Od zawsze lubiła jego śmiech, a kiedy zdawała sobie sprawę z tego, że to ona robiła coś, co poprawiało mu humor, czuła się po prostu lepiej. Śmiech to zdrowie i Corinne pragnęła w to wierzyć jak najmocniej.
    — Jesteśmy kompletnymi szaleńcami! — skwitowała z teatralnym oburzeniem, bo Corinne wcale się nie obrażała, gdy ktoś jej wytykał, że była wariatką. Owszem, była; taką, dla której auta mają imiona, która chętnie zagaduje zabiegane osoby i wciska ciasteczko do gorzkiej kawy. Była kompletną wariatką i dobrze jej z tym żyło, z tym wewnętrznym dzieckiem, które nie chciało umierać, które pragnęło doświadczać i kochać. Tak po prostu, zwyczajnie, bez wielkich planów, marzeń czy oczekiwań. Pragnęła być właśnie tą wersją Corinne Whitby.
    Zerknęła w stronę Wesa, gdy ten się odezwał, a potem potrząsnęła z rozbawieniem głową.
    — Racja, wybacz, Ramsey… nie chciałam cię zagadywać. — Poklepuje lekko deskę rozdzielczą. — Dobrze się sprawujesz, wożąc tyłek Callahana. — Posłała Wesowi swój markowy uśmiech, który mógł przegonić nawet najgorsze chmury i pewnie przestraszyłby najgorszego gbura.
    Przyjmuje jego spojrzenie, pod którym Corinne czuje się po prostu dobrze, a rosnące w niej ciepło sprawia, że po raz kolejny przyznaje samej sobie, że podjęła słuszną decyzję, przyjaźniąc się z Wesem. Wes zawsze był obok, trochę krążył, trochę się oddalał, nieco gasł, a następnie wybuchał, oślepiając wszystkich wokół, ale to zawsze był jej Wesley Callahan, który ciągnął ją za włosy i który dawał się wciągnąć w szaleństwo, zapewne wierząc w to, że kiedyś skończy się to wszystko tragicznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Masz tu jeszcze mój plecak? — zapytała, a kiedy Wes zamierzał zerknąć do tyłu, Corinne wyciągnęła rękę i przytrzymała jego policzek. — Patrz przed siebie, Callahan. Jeśli mamy umrzeć, to w miłym miejscu, a nie w tej puszce. Bez urazy, Ramsey — rzuciła, uśmiechając się, a potem sięga do tylnego siedzenia i z jęknięciem udało jej się złapać za plecak, który porzuciła tutaj ostatnio. Przez moment Corinne zastanawiała się, czy w aucie nie ma więcej jej rzeczy – gumek do włosów, gum owocowych, które były różowe, błyszczyków do ust…
      Znów zajęła swoje miejsce, dmuchnęła w grzywkę i zajrzała do plecaka. Przekopała się przez kilka papierków, odnajdując zapomniany sweterek, latarkę i paczkę chusteczek.
      — Czy w twoim domu też są moje rzeczy? — zapytała z rozbawieniem, wyciągając rękę, aby zajrzeć pod siedzenie, a potem zerknęła jeszcze do zakamarków i pokazała Wesowi kilka gumek z kwiatkami, błyszczyk o smaku coca-coli i parę spinek. — Obstawiam, że zostawiłam u ciebie jakiś sweter, pewnie kilka blaszek po ciastach, o! I może garnek, gdy ostatnio przyszłam z zupą. To całkiem zabawne. — Wpięła jedną ze spinek w swoje włosy i dodała: — Ja za to wciąż mam twoją bluzę, którą mi dałeś, gdy wyjeżdżałeś na studia. I nie, nie dostaniesz jej z powrotem. Czasem w niej chodzę.

      home is where happiness is
      Rinnie 🦋🌸

      Usuń
  9. Bunny była gotowa wypić toksycznie zielony koncentrat na chwasty, byleby tylko nie musieć policzyć jeszcze jednej butelki. Z zamachem, który niemal zrobił dziurę w kartce, wpisała w tabelkę kolejny numer i zacisnęła zęby patrząc na w połowie pustą stronę. Mimo chłodnego zimowego powietrza, jej policzki były różowe z wysiłku, a grzywka przylegała do lekko spoconego czoła. Zaczynała powoli podejrzewać, że cała ta inwentaryzacja miała na celu znalezienie jej zajęcia i utrzymanie z dala od klientów. Ostatnim razem, kiedy próbowała komuś pomóc, facet z akcentem, którego nie mogła nawet wziąć na serio, powiedział, że chciał porozmawiać z jej menadżerem lub CHOCIAŻ kolegą. Była szczerze gotowa, zacisnąć zęby i zignorować jego bezczelny szowinizm, ale on po prostu nie mógł tego tak zostawić i musiał nazwać ją na koniec złotkiem.
    Schodząc z drabiny, zrobiła jeden krok, drugi, przy trzecim długopis odpiął się z jej podkładki i uderzył o metalowy stopień z ostrym puknięciem, zanim poturlał się na ziemię. Bunny spojrzała za nim w dół z poirytowaniem. Ten jeden mało znaczący moment miał jednak spore konsekwencje. Wystarczył, aby przez chwilę nieuwagi zapomniała, że od ziemi dzielił ją jeszcze jeden stopień. Pewnym krokiem sięgnęła po stabilny grunt, którego nie napotkała. W chwili paniki złapała się drabiny, którą w plątaninie kończyn pociągnęła za sobą na ziemię, na której ostatecznie skończyła.
    Jej zaskoczony żałosny pisk został przyćmiony przez metalową drabinę, która upadła z niosącym hukiem, który brzmiał groźniej, niż sytuacja rzeczywiście wyglądała. Drabina, a raczej drabinka, mierzyła całe cztery stopnie, a Bunny nie tyle z niej spadła, co się potknęła. Bunny mrugnęła na ziemi zdezorientowana, zanim jej mózg zaczął nadrabiać najgorsze scenariusze jej błędu i odkrył ból, który przeszył jej nadgarstek.
    — Ał! — syknęła, kiedy ktoś złapał jej rękę, delikatnie odginając jej zaciśnięte na nadgarstku palce. Szczerze, zrobiła to bardziej z instynktu niż rzeczywistego bólu.
    Jej oczy były ciemne od przypływu adrenaliny i szeroko otwarte, w jakiś makabryczny sposób bojąc się odwrócić wzrok. Po chwili, gdy szok powoli ustępował, zaczęła czuć w miejscu zranienia ciepły, pulsujący ból. Kiedy straciła równowagę, musiała w desperackiej próbie złapania się zahaczyć ręką o metalową ramę drabiny, przez co jej nadgarstek wygiął się w nienaturalny sposób.
    Kiedy w końcu podniosła wzrok na swojego samozwańczego ratownika, chyba bardziej zaskoczona była tym, że wcale nie zaskoczył jej jego widok.

    Wes Callahan, jak dowiedziała się całkowicie wbrew swojej woli; jak wszystkiego z resztą o jego rozgadanej osobie. Nie był on jednym z tych klientów, który uprzejmie zagadywał, aby uniknąć niezręcznej ciszy. Nie była nawet pewna, czy on wiedział, czym była cisza, niezręczna czy jakakolwiek inna. Wes lubił dzielić się przeznaczeniem każdej nawet najmniejszej rzeczy, którą kupował w Green Thumb Nursery — nawet kiedy nie pytała. A nie pytała nigdy. Ale znalazła cel każdego worka ziemi, każdą jego myśl, która weszła w proces wyboru, a potem jeszcze całą resztę jego ciągu świadomości, który nie miał nic wspólnego z jego zakupami ani z jej pracą.
    Wes był zwyczajnie nieznośny w najlepszym przypadku i upierdliwy w najgorszym, a na dodatek robił to z imponującą częstotliwością. Od kiedy zaczęła pracować w centrum ogrodniczym, widywała go tam co najmniej raz w tygodniu, jeśli nie częściej. Czasem, kiedy mijał drugi dzień ciszy, zaczynała odczuwać nieswoje mrowienie, które niemal przypadkowo mogłaby wziąć za niepokój, jakby coś nie było na miejscu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Automatycznie podążając za instrukcjami, pozwoliła mu się asekurować przy wstawaniu. Drugą całą i zdrową ręką podparła się o jego ramię, przymykając oczy, aby powstrzymać zawrót głowy.
      — Może gdybyś nie chuchał mi nad uchem na każdym kroku, to, jakie mam lub nie mam talenty, nie byłoby twoim problemem — fuknęła z nagłym poirytowaniem.
      Może to były uroki małego miasteczka, ale Wes pojawiał się na każdym jej kroku, a to kręcenie się pod jej nogami powoli zaczynało wyglądać coraz bardziej i bardziej na element jej nowej rutyny, który ciężko jej było kontrolować. A to wywoływało w niej uczucia, które ciężko jej było zaakceptować.

      Jednak jak szybko pojawił się w niej ogień, tak szybko zniknął, zastąpiony przez kolejne niekontrolowane silne uczucie, które wszystko jej przysłoniło.
      — Chyba uderzyłam się w głowę — wymamrotała z grymasem, unosząc drugą rękę do swojego karku. Jej palce zatrzymały się sztywno na linii jej włosów z wyraźną obawą. — Sprawdź. Widać coś? — zapytała, już odwracając się do niego tyłem. Podstawiła mu się przy tym pod nos, nie dając mu wyboru, jak tylko ukoić jej poturbowaną paranoję. W rzeczywistości oczywiście z głowy nie spadł jej nawet włos, dosłownie i w przenośni.

      Bunny

      Usuń
  10. Corinne lubiła spędzać czas z Wesem, było tak od zawsze. Od zawsze był jej przyjacielem i choć ani trochę nie oczekiwała niczego, kiedy przyszło jej się zmierzyć z diagnozą i leczeniem, to Wesley po prostu był obok. I za to ceniła jego przyjaźń.
    Nie uważała się za silną. Raczej za taką, która umie sobie radzić. Zajmowała głowę pieczeniem, sprzątaniem, zagadywaniem osób – robiła to wszystko, by zająć czymś umysł i usta, bo było to lepsze od użalania się nad sobą. Jasne, czasem bywało ciężko, czasem chowała się pod kołdrę i nie wychodziła przez godzinę, a potem myślała jedynie o tym, co będzie, gdy już umrze, gdy rak znów zaatakuje, ale koniec końców musiała się jakoś otrząsnąć. Nie chciała martwić Lily ani swoich przyjaciół, ktoś musiał zająć się domem i ogrodem, ktoś musiał upiec najlepsze babeczki i ciasta w Mariesville.
    Nie oczekiwała też, że Wes będzie przy niej zawsze. Miał swoje problemy i swoje życie, więc tak naprawdę nie chciała być kolejnym obciążeniem, a po prostu wspierać przyjaciela tak samo, jak on to robił. Wes zasługiwał, aby być szczęśliwy.
    — Wspólny rejestr rzeczy? — powtórzyła za nim, zerkając w stronę Wesa, a potem parsknęła śmiechem, wyobrażając sobie wielką księgę i pióro, którym pisałaby, co takiego tym razem zostawiła w domu przyjaciela. — Tak, powinnam z tym przystopować. Niedługo znajdę u ciebie całą moją szafę! Zgarnę coś, jak następnym razem cię odwiedzę.
    Poczuła się trochę głupio z tym, że tak się panoszy i zdecydowanie powinna przestać rozrzucać swoje rzeczy. Nie pomogło nawet to, że Wes dodał, że mogła zostawiać u niego wszystko, co tylko chciała, bo zakiełkowało w niej nasionko nasączone dziwną niepewnością. Obejrzała się przez ramię, żeby omieść wzrokiem tylne siedzenie i wyciągnęła się raz jeszcze, żeby pozbierać kilka spinek i zawieruszoną chustę. Może to dobra okazja, żeby oczyścić teren i zabrać do domu to, co zdawało się tutaj kompletnie niepotrzebne? Po co Wesowi tyle gumek do włosów? Albo spinek?
    Zerknęła w jego stronę i uśmiechnęła się lekko, gdy przyznał, że cieszy się, że ma jego bluzę. Może ją też powinna oddać? Corinne wypchnęła nieco swój prawy policzek językiem, zastanawiając się nad tym, czy nie lepiej byłoby nieco ograniczyć swój chaos, który tworzyła wokół Wesa. Doceniała jego troskę, ale nie musiała rozwalać swoich rzeczy i znajdywać spinek czy gumek w jego aucie, a zapewne gdyby przyszła do jego domu, to znalazłaby tego więcej. Nie był tym zmęczony? Nie był nią zmęczony? Nigdy nie pytała o to, czy nie ma innych planów, bo zakładała, że gdyby tak było, to Wes by jej powiedział, ale teraz nie była tego taka pewna i chyba czuła się trochę jak wkurzająca młodsza siostra, która pragnie atencji starszego brata, a ten się zgadza, żeby spędzić z nią czas, aby uniknąć kazania od rodziców.
    Wes był jednak dorosły i chyba powiedziałby, że nie czuje się z tym okej? Corinne miała ochotę westchnąć naprawdę ciężko i długo, ale powstrzymała się przed tym. Nie chciała psuć tego jednego momentu, w którym ona i Wes nie przejmowali się nikim i niczym. Później zacznie tę rozmowę, a potem grzecznie zabierze swoje rzeczy i będzie się pilnować, żeby Wes nie musiał przejmować się jej chaosem, który ciężko było opanować. Nawet ona miewała z tym problem.
    Rozsiadła się więc wygodniej i odwróciła głowę, żeby móc podziwiać nocny krajobraz, który zawsze wywoływał w niej dziwną nostalgię, zupełnie jakby zazdrościła pięknym cieniom, że są tak wolne i inne od wszystkich.

    Corinne ⭐💫

    OdpowiedzUsuń