8.09.2024

[KP] Liberty Bliss

 Podkład: Bon Jovi - Limitless


Długie doświadczenie nauczyło mnie sprawdzać i analizować każdą sytuację. Gdy zdarzy się coś nieoczekiwanego, nie trać czasu, nie zastanawiaj się jak do tego doszło i dlaczego, nie żałuj, nie zgaduj czyja to wina, nie zastanawiaj się, jak następnym razem uniknąć podobnego błędu. Wszystko to można załatwić później, jeśli się przeżyje. Najpierw należy dokonać oceny, przeanalizować sytuację, rozpoznać plusy i minusy, odpowiednio się zachować. Dzięki temu może uda się przeżyć i zająć resztą.


Liberty Silvio Bliss15/08/1991, São Paulo (Brazylia) ~ Policjant
Lokalny (anty)bohater

Odautorsko

40 komentarzy:

  1. [O! Młodociany chuligan, sąsiad marnotrawny powraca i co? I niby wszyscy się boją? Ciekawe... Myślę, że o ile nie sama Abi o tyle jej rodzice mogli y się też troszkę zmartwić, ale hej - każdy zasługuje na drugie szansę! Nawet trzecie i siódme, jeśli trzeba i warto, a to na pewno, bo ludzi trzeba cenić i w nich wierzyć. Tak przynajmniej uzna Abi, jeśli się spotkają i będzie okazji zamienić słowo :)
    Jak zawsze nie zawodzisz z oryginalnością korzeni! Skąd Ty czerpiesz tyle weny, że tworzysz takie barwne ptaki? :) Udanej zabawy, w razie chęci, będziemy się tu kręcić! ]


    Abigail

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj, Axolotl!
    Cieszymy się, że Liberty stał się częścią naszej społeczności! Chociaż lata temu owiany był złą sławą jako łobuz, dziś jest zupełnie innym człowiekiem. Jego zaangażowanie i odwaga na służbie są dowodem na to, że nie każdy błąd z przeszłości determinuje naszą przyszłość!

    Powodzenia!

    OdpowiedzUsuń
  3. [Cześć!
    Skoro Liberty aż tak mocno dał się we znaki społeczności, to nieźle musiał szaleć jako dzieciak... :D Kompletnie przeciwieństwo mojego Jaxa, który od zawsze był tym złotym chłopcem. Chociaż każdemu czasem potrzeba trochę szaleństwa. :) Jestem ciekawa, czy Liberty zbuduje zaufanie wśród miejscowych, oby tak! :) Tak czy inaczej, do restauracji Jaxa każdy może przyjść. Życzę dużo weny i owocnych wątków! :D]

    Jax Moore

    OdpowiedzUsuń
  4. [No to niezłe ziółko się trafiło, ot co. Ciekawe, czy nawywija coś tym razem, czy będzie jednak przykładnym obywatelem miasteczka. Cokolwiek wyjdzie - na pewno będzie ciekawie!
    Cześć! Życzę mnóstwa ciekawych historii i nieskończonych pokładów weny. ;)]

    Eloise

    OdpowiedzUsuń
  5. [Na pewno najbliżsi sąsiedzi wstrzymali oddech, widząc krzątającego się przy posesji babci Liberty’ego. Przeżyli szok, a sam powrót chłopaka przypuszczam, że stał się głównym tematem wielu plotek. Byli zaniepokojeni, myśląc zapewne, że posunie się do kolejnych kradzieży i bijatyk, a wcale nie będę zaskoczona, jeśli krótko po przeprowadzce, dziwnym trafem dość często tamtędy jeździł radiowóz policji! Sukcesów na blogu ;D]

    JULIET MURRAY

    OdpowiedzUsuń
  6. Ręce miała brudne od ziemi, gdy próbowała oporządzić w ogródku krzaki pomidorów. Jej tato spadł przed kilkoma dniami z drabiny i Abi musiała mu wyperswadować jakiekolwiek prace, a to on zwykle dbał o ogród, stan techniczny budynku i wyposażenia, naprawiał usterki i ogólnie był złotą rączką w okolicy. Pan Wilson był aktywny całe życie, prowadził pasjonat z żoną od ponad dwudziestu lat, przejmując go po swoich rodzicach i teraz gdy Abi chciała zrobić to samo, nie chciał oddawać jej wszystkiego. Bal się, że dziewczyna jest za młoda, a sam... chyba nie czuł się gotowy, aby zostać odsuniętym. Kochał to miejsce, tak jak i Abi, której wpoił to już dawien dawno. Ruda wróciła po studiach, na które poszła właśnie po to, by się dokształcić z zarządzania obiektem i zyskać dodatkowo certyfikat z hotelarstwa, ale nie chciała nic nikomu zabierać. Chciała rodziców wesprzeć i sama się wdrożyć, w praktyce nauczyć jak się gospodaruje pensjonatem. Wszystko układała właśnie pod swój wymarzony scenariusz - prowadzenie go.
    Podniosła głowę, widząc samotnie idące w jej stronę dziecko. Otrzepała dłonie o szare ogrodniczki, zostawiając na nich brud po ziemi i wyprostowała się, wychodząc dziewczynce naprzeciw. Koszyk z kilkoma kabaczkami i mnóstwem makuch pomidorków został na ziemi obok grabek i łopatki którymi plewiła. To nic niezwykłego, że kilkuletnie dzieciaki biegają same po miasteczku, bo Mariesville było bezpieczne i spokojne, ale tu bliżej pensjonatu często było więcej aut i obcych, przejezdnych turystów.
    - Cześć - rzuciła, przystając przy skrzynce na listy, o którą oparła dłoń. Dziecko wyglądała na zagubione i wystraszone, a Abigail miała nadzieję, że nie przerazi jej jeszcze bardziej.
    Ruda była ciepła i wygadana, bardziej uciekali od niej dorośli. Była trochę jak duże, radosne dziecko, ale nie przekraczała wytyczonych granic i nie była nachalna i wścibska.
    - Zgubiłaś się? - spytała łagodnie, zaczesując kosmyk za ucho, aż pobrudziła ziemią nawet własny policzek.


    Abigail

    OdpowiedzUsuń
  7. [Wszystko rozbija się o to, że moja relacja z postaciami, które tworzę, jest zdecydowanie toksyczna — kocham je całym serduszkiem, ale jednocześnie uwielbiam sprawiać im ból, stąd takie drama queen, jak mała Phoebe :D
    Chęci mam zawsze, ale moja kreatywność bywa już bardziej kapryśna. Między naszą dwójką zapewne musielibyśmy stawiać na znajomość od zera, bo gdy Liberty wyjechał to bliźniaki mieli po siedem lat około (czyli rok po śmierci ich matki). Albo jakoś powiązać ich rodziny?
    Jeśli masz ochotę kombinować to daj znać!]

    Phoebe

    OdpowiedzUsuń
  8. W czasie gdy zaniepokojony ojciec zaczynał wariować z strachu o dziecko, Abi podjęła rozmowę z dziewczynką. Dowiedziała się, że miała na imię Rosalie, co ruda oczywiscie podchwyciła i spytała, czy lubi kwiaty a w szczególności róże. Mała jak to dziecko , bała się tego że nie wie, gdzie jest i że ma do czynienia z kimś obcym, ale... No nie oszukujemy się, ruda była oazą słodyczy i nawet najdziksze zwierzę się przy niej uspokajało. Poza tym nie miała żadnych złych zamiarów!
    - No dobrze, słonko, a gdzie są rodzice? Mama albo tata mieszkają niedaleko? Może przyjechałaś do rodziny? - dopytała z troską, widząc jak dziewczynka się niepewnie rozgląda i przystępuje z nogi na nogę. Musiała się dowiedzieć czegokolwiek, nim nie sięgnie po telefon i nie zadzwoni czy to po znajomego sąsiada, który może być dziadkiem, kuzynem, wujkiem rodziny dziewczynki, czy w ostateczności na policję. A wolałaby na policję nie dzwonić i nie wszczynać żadnych akcji, bo to na pewno tylko zgubienie przez nieporozumienie. Albo niedopatrzenie opiekuna, ale o to może się pokłócić jak już znajda dorosłego odpowiedzialnego za dziewczynkę.
    - Masz telefon, możemy po kogoś zadzwonić? - dopytała jeszcze bo dziewczynka nie była żadnym maluchem, który może nie mieć dostępu jeszcze do technologii, osiem lat to przecież już poważny wiek! Dlatego próbowała dowiedzieć się jak najwięcej, a ostatecznie zaproponowała że razem przejdą z powrotem w kierunku szkoły. Cóż... Na pewno rodzic i nauczyciele już zauważyli zniknięcie, więc najwyżej Abi tylko dziewczynkę odprowadzi do budy ku oświaty i zostawi pod opieką kogoś bardziej znanego dziecku.
    - Jeśli chcesz, możesz złapać mnie za rękę , jeśli się boisz - zaproponowała z uśmiechem. Może dziecku nie będzie przeszkadzać brud i ziemia na jej dłoni.


    Abigail

    OdpowiedzUsuń
  9. Ruda nie myślała o dzieciach w swoim własnym przypadku. Nie planowała zakładania rodziny, a już cofając się o kilka kroków w sferze spraw osobistych, nie myślała w chwili obecnej nawet o związaniu się z kimś. Żyła chwilą, skupiała się na pensjonacie, który przejęła, by wspomóc rodziców i wdrożyć się w interes, dla którego z miasteczka zniknęła na cztery lata - na rzecz studiów. Ta część życia jakby nie była dla niej, jakby się odcięła i zamknęła na relacje i cokolwiek, co może kiedyś pozwoliłoby jej założyć rodzinę. Miała swoje powody, ale nic a nic o nich nie mówiła. Dla ludzi pozostawała uśmiechnięta i wesoła o.
    Pytała dziewczynkę o drobnostki, aby ta się rozluźniła. Była wystraszona i zagubiona, nie było to oczywiście zdumiewające, ale Abi wolała widzieć uśmiechniętą buzię.
    - Jaki jest twój ulubiony smak lodów? Jadłaś kiedyś jabłkowe obok miejskiej biblioteki? -nzagadneła, gdy dziecięca rączką wysunęła się z jej dłoni i mała pobiegła do psa, który też biegł w ich stronę.
    Abigail nie kojarzyła tego czworonoga, a w tak maleńkiej mieścinie łatwo było rozpoznać nie tylko ludzi, ale i ich pupili. Podążyła za dzieckiem zatrzymując się dopiero, gdy pojawił się też zmartwiony mężczyzna. Najpewniej ojciec. Wsunęła dłonie do tylnich kieszonek jeansowych szortów i lekko zmarszczyła brwi, podejrzliwie obserwując bruneta. Coś jej mówiła ta twarz... Nie mogła tylko skojarzyć.
    - Spotkałyśmy się przy pensjonacie kawałek dalej , za skrzyżowaniem w lewo - wyjaśniła uprzejmie, bo może dziecko czegoś szukało, a ona nie umiała tego połączyć w odpowiednia logikę. Dziwne jednak było to, że mała bardziej wydawała się cieszyć z tego, że znalazł ją pies a nie rodzic. Abi zmarszczyła brwi mocniej, próbując dopasować twarz człowieka do mglistego wspomnienia. W nic... Zero.
    Uśmiechnęła się, nie chcąc szukać na siłę żadnych problemów i przeszła obok.
    - Dziecko, znasz tego pana? - spytała, gdy mała wciąż nic nie powiedziała. - Hmmm, jeśli macie ochotę mogę zaproponować lemoniadę u nas - rzuciła niezobowiązująco, choć może ta dziwna trójka wolała czym prędzej wrócić do domu. Pomyślała jednak, że lepiej aby poszli z nią i zdąży wezwać szeryfa na kontrolę.


    Abigail

    OdpowiedzUsuń
  10. [Cześć! :D
    Bardzo dziękuję za komentarz. Tak, Wynn to zdecydowanie definicja tego, jak życie bywa okrutne, ale no... zgadzam się z Twoim zdaniem, że takimi postaciami pisze się najlepiej. <3
    Miłej zabawy!]

    Wynonna Myers

    OdpowiedzUsuń
  11. W żyłach Abi wraz z krwią płynęła chyba chęć pomocy wszystkim na raz i każdemu z osobna. Nie mogła więc porzucić dziecka, albo udawać, że nie widzi jak mała jest wystraszona i niepewna. Szła przed siebie tak blada, aż strach było pozwolić jej pokonywać samotnie kolejne metry! A co jeśli by zemdlała? Dla rudej naturalne było, by zwyczajnie ją zaczepić i dowiedzieć się, co takiego się stało.
    Przyglądała się dziecku, chcąc mieć pewność, że mężczyzna na pewno jest jej tatą. A nie porywaczem. Co prawda Mariesville słynęło z serdecznosci mieszkańców i niskiego wskaźnika przestępczości, ale było tu też niekiedy więcej turystów i przejezdnych. Chyba nie natrafiła na próbę uprowadzenia, prawda? Przeniosła zaraz jasne spojrzenie niebieskich tęczówek na dorosłego i wzruszyła ramionami. Na litość boską, nie oczekiwała nic więcej poza podziękowaniami!
    - Każdy by to zrobił na moim miejscu - stwierdziła z lekkim uśmiechem i skinieniem wskazała za siebie. - Spotkałyśmy się niedaleko na szczęście. Nie musi mi pan dziękować, proszę tylko dopilnować, by więcej tak się nie działo, dziewczynka była wystraszona - dodała, znacząco, trochę tak, jakby chciała go poczuć, ale. .. ostatecznie nie umiała. Cóż, trochę też tak było, że nie wiedziała, jak rozmawiać z ludźmi, gdy jej coś nie odpowiada. Była łagodna i radosna, wesoła, nie pouczała, nie dawała reprymendy.
    - Gdybyś chciała przyjść tu jeszcze raz, możesz mnie odwiedzić w pensjonacie - zaproponowała z uśmiechem, wyciągając dłoń do dziewczynki, aby się pożegnać. - Tam drzwi zawsze są otwarte i mamy pyszną herbatę - dodała wesoło.
    Wyprostowała się potem i obrzuciła bruneta zaciekawionym spojrzeniem. Kogoś jej przypominał, ale tamten chłopak dawien dawno opuścił miasteczko i niemożliwe, aby wrócił.


    Abigail

    OdpowiedzUsuń
  12. Hej ;)
    Te smutne historie jakoś tak do mnie zawsze przemawiają :) Liberty też musiał dużo przeżyć, bardzo mu współczuję straty żony, utrata bliskich zawsze jest trudna - Erin coś o tym wie. Ciekawi mnie z jakich sytuacji wyszedł Twój Pan posiadając tak liczne blizny ;> Może kiedyś będzie mi dane się o tym dowiedzieć :)
    Odzywam się w tym miejscu, ponieważ wpadłam na pewien pomysł powiązania naszej dwójki. Zauważyłam, że Liberty jest strażakiem, pomyślałam, że ciekawie byłoby ich wrzucić w pełną emocji akcję ratunkową podczas nagłego, ale rozległego i ciężkiego do opanowania pożaru. Obydwoje mogliby znaleźć się całkiem przypadkiem w centrum wszystkiego bez mundurów, walcząc o życie swoje jak znajdujących się w budynku cywili.
    Daj znać proszę co myślisz :)

    Erin

    OdpowiedzUsuń
  13. [Tak, jak najbardziej. Sama o tym pomyślałam moment po tym jak puściłam poprzednią wiadomość :) Przenieśmy zatem akcję do Camden. Swoją drogą Erin tam będzie często przebywała, więc będzie można ją wszędzie spotkać. Czy jest jakieś miejsce, gdzie mógłby udać się Liberty? Pomyślałam, że najlepiej by było wybrać jakiś wyższy budynek; wieżowiec może? Co by za łatwo im nie było xD]
    Erin

    OdpowiedzUsuń
  14. Paradoksalnie w Mariesville działo się na prawdę dużo, więc pod koniec dnia spotkanie z dziewczynką stało się jedynie mglistym wspomnieniem. Gdzieś tam z tyłu głowy miała wrażenie, że zna wysokiego bruneta o głębokim spojrzeniu, jakieś wspomnienie definitywnie próbowało się przebić na wierzch świadomości z otchłani umysłu, ale Abigail nie umiała pochwycić skojarzenia. Gdyby wiedziała, że to wnuk pani Bliss, ten sam łobuz, którego kiedyś nakryła jak się próbował włamać do pensjonatu, to... Cóż... Nie była pewna co by poczuła, pomyślała, czy zrobiła, bo przecież nie wiedziała, kim on jest. A zresztą nie była dobra w zgadywanki.
    - Abigail! Abi! - gdy pod wieczór usłyszała wołanie mamy z strony ogródka na tyłach pensjonatu, tak coś czuła, że nie jest to sygnał do zabawy. Wytarła dłonie w ścierkę, bo akurat ścierała ziemniaki na placki i wyszła z domu z przewieszajac materiał przez ramię.
    Przysłoniła oczy dłonią, czując, że śmierdzą surowymi warzywami i aż się zachłysneła! Gęsi pani Bliss, które co jakiś czas jej uciekały i szwedały się po okolicy, właśnie dziurawiły jej cukinie! Złapała za ścierkę, aby przegonić ptaszyska i ruszyła do przodu.
    - Zadzwoń do Brwi, mamo - zawołała jeszcze , a po chwili krzyknęłam zaskoczona, kiedy ptaki zamiast uciekać spłoszone, to brały odwet na rudą, gdy tylko zamachnęła się szmatką i straszyły ją kłapiąc dziobami. - Ty paskudo, to miało być na obiad- krzyknęła na gąsiora, który wyprostował dumnie i groźnie szyję i zanim zdążyła się obronić, albo odskoczyć podly zwierząt skubnął ją w nogę! I tak właśnie zaczęła się jej batalia, bo gęsi wcale nie chciały wyjść z grządek, a ona skakała i machala wokół nich ścierką, chcąc je przepłoszyć.
    Abigail miała wiele razy do czynienia z tymi krajami. Były cholernie uparte, ale czasami miała to szczęście, że udawało jej się je odprowadzić do Brei. Nie miała problemu, jeśli pozwalał jej na to czas, aby się zająć zagubionymi zwierzakami, czy tymi, czy innego sąsiada w miasteczku. Ale na litość boską, teraz nie chciały odpuścić, a ona nie miała pojęcia, co zrobić, aby je ujarzmić! Ostatecznie gotowa była poświęcić cukinie, skoro już i tak wszystkie, każda co do jednej, nosiły ślady po twardych dziobach gęsi i najważniejsze było wyłapać ptaki. To akurat nie wydawało się problemem, bo te wstrętne sztuki po prostu sobie deptały po jej ogródku i skubały warzywa, liście, albo czasem coś znajdowały ciekawego w ziemi. Póki więc się nie rozpierzchały, Abi po prostu ich pilnowała, czasami strzelając w powietrzu ścierką , aby któraś z gęsi nie odchodziła.



    Abi, pogromczyni gęsi

    OdpowiedzUsuń
  15. Uciekała. Początkowo zaczęło się od desperackich prób zatopienia niesamowicie silnego bólu w alkoholu i innych używkach. Nie mogła powiedzieć, że to nie pomagało — błogi spokój za każdym razem rekompensował jej późniejsze złe samopoczucie. Praca w jednostce wywiadowczej w Chicago również przez krótki czas wspomagała w skupieniu swoich myśli przy jednym obszarze, niestety z biegiem czasu coraz bardziej zaczynała przypominać jej o każdej swojej stracie. Wtedy rozpoczęły się ataki paniki; tak bardzo przerażające, wprowadzające ją w kompletne poczucie bezbronności. Kolejna ucieczka była już znacznie okazalsza. Kontakt z agentem nieruchomości był raczej znikomy. Zgodziła się bowiem na pierwszą przedstawioną przez niego ofertę zakupu mieszkania w Mariesville. Z nadzieją na lepsze jutro postawiła swoją stopę w tym małym miasteczku powoli odkrywając jego tajniki. Wszechobecna życzliwość i uśmiech wymalowany na każdej twarzy okropnie ją irytowały. Od dłuższego czasu nie robiła w zasadzie nic poza uciekaniem.
    Zdecydowanie zbyt często przebywała w mieście oddalonym od swojego obecnego miejsca zamieszkania. Camden było znacznie większe, bardziej niebezpieczne dla mieszkańców zważywszy na sprawę, nad którą zaczęła pracować — bez żadnej zgody, bez munduru oraz bez partnera. Nie zależało jej na własnym bezpieczeństwie jeśli miała możliwość pomóc w schwytaniu tych szumowin, które sprzedawały mieszanki narkotyków dzieciakom w szkołach. Tego wieczora Erin była całkiem mocno zmęczona. Zatrzymała się w jednym z lepszych hoteli nie mając zamiaru wracać do Mariesville, gdzie czuła się po prostu obco. Wzięła długi, gorący prysznic i udała się do restauracji umiejscowionej na najwyższym piętrze budynku. Kelnerka nie była przesadnie miła jak ta, która obsługiwała ją w miasteczku jabłek co przyjęła z większą ulgą, niż mogła się spodziewać. Po wcześniejszym zajęciu miejsca mniej więcej na środku restauracji zamówiła tatar z tuńczyka na przystawkę i średnio wysmażony stek a do tego szklankę whisky, która miała ją nieco odstresować po ciężkim dniu obserwowania miejscowych dilerów. Przed siebie wyciągnęła swój notatnik z krótkimi zapiskami swoich spostrzeżeń, myśli i tropów, które powoli zaczynały nabierać coraz większego sensu. Początkowo nie zwróciła uwagi na zbliżający się dźwięk nadlatującego helikoptera ze smakiem pałaszując tatar. Było to zjawisko często pojawiające się w większych miastach, nic więc dziwnego, że nie zauważyła w tym nic podejrzanego. Chwyciła za szklankę whisky nie odrywając wzroku od swojego dziennika, kiedy zorientowała się, że helikopter wciąż słychać tuż nad dachem hotelu. Spojrzała w bok prosto w szybę zauważając w ostatniej chwili jak z impetem wbija się przez nią ogon helikoptera miażdżąc parę siedzącą przy stoliku najbliżej niego. Rozszerzyła oczy pozwalając, aby zimna kalkulacja zajęła całą jej uwagę.
    —Wszyscy pod ścianę, ale już! — krzyknęła pokazując wszystkim, którzy upadli w związku z nagłym uderzeniem. Chwyciła na ręce dziecko, które leżało najbliżej niej odrzucone siłą helikoptera i ruszyła pędem pod ścianę wcześniej zerkając na wspinającego się po helikopterze mężczyznę — zapewne kierowcę szybowca, z którego wydobywał się groźnie wyglądający czarny dym. Zaklęła pod nosem, kiedy nagle poczuła uderzające gorące ciepło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podczas niesamowicie krótkiej sekundy spojrzała w oczy mężczyźnie, który stał przed nią i pchnęła w jego stronę kilkuletnią dziewczynkę po czym ziemia przed nią runęła. W ostatniej chwili chwyciła się dłonią wystającej części podłogi, która stała się bezpieczną przystanią dla części ludzi, którzy w porę zdążyli odsunąć się od tykającej bomby. Warknęła czując rozdzierający ból ręki próbując utrzymać masę swojego ciała. Zacisnęła zęby czując jak mężczyzna, który wcześniej złapał uratowaną przez nią dziewczynkę stara się ją wciągnąć. Spojrzała w dół chcąc ocenić swoje szanse na przeżycie, jeśli będzie musiała skakać — a będzie musiała, mężczyzna jedynie pozwolił jej na dodatkowe kilka sekund na znalezienie możliwie najbardziej bezpiecznego zeskoku.
      — Widzisz tamten kamień od podłogi? — spytała chrapliwie mężczyznę, którego dłonie utrzymujące z trudem jej rękę stawały się coraz bardziej śliskie od potu. Parę metrów niżej znajdował się całkiem duży kawał oderwanej podłogi, jednak ułożony na tyle poziomo, że mogłaby się po nim względnie bezpiecznie ześlizgnąć, jeśli mężczyzna mógłby nią delikatnie bujnąć. Nie widziała jego twarzy, czekała cierpliwie na odpowiedź czując wewnętrznie jego strach. Przełknęła ślinę słysząc przeraźliwe krzyki docierające z niższych poziomów. Zawaliła się cała wschodnia część budynku, poszkodowanych musiało być więcej niż mogła zliczyć. Nagle poczuła jak mężczyzna wkłada całą siłę jaka mu pozostała i pchnął ją nieco zbyt mocno na wskazany wcześniej kawałek oderwanej podłogi. Upadła plecami czując jak odejmuje jej dech w piersiach, starała się chwycić czegokolwiek, tak aby zminimalizować późniejszy upadek. Próbowała zatrzymywać pęd dłońmi, w konsekwencji czego starła je całe a paznokcie połamały się w parę sekund. Przekoziołkowała po gruzach czując jak jeden z nich kaleczy jej ramię. Zatrzymała się dopiero zwisając nogami w dół. Utrzymywała się z całych sił na ramionach głośno dysząc. Starała się złapać oddech i chociaż przez moment obliczyć straty. Wciągnęła głośno powietrze zerkając na martwe ciało kobiety tuż przed sobą. Jej puste oczy były skierowane prosto na nią. Jej śmierć nie była szybka. Głazy spadły prosto na jej brzuch powoli miażdżąc narządy. Obok niej siedział mężczyzna, którego noga została zakleszczona pod ogromnym kamieniem. Zdecydowanie nie było możliwości, żeby uratować kończynę; jego życie natomiast tak. Po jego twarzy spływał pot, jego wzrok był nieobecny, ale wciąż przytomny. Stęknęła czując ból promieniujący z rany na jej ramieniu. Zerknęła delikatnie w dół oceniając swoje szanse, jeśli byłoby jej dane spaść. Nie wyglądało to obiecująco, bowiem niżej wszystko wyglądało bardzo podobnie, aczkolwiek spad w dół był znacznie głębszy aniżeli wcześniejszy. Spojrzała w drugą stronę widząc nienaruszoną przez wybuch zachodnią część. Widziała nieprzytomnego mężczyznę leżącego przy zamkniętym szybie windy zza którego krzyczały przerażone osoby. Zaklęła pod nosem i odwróciła wzrok przed siebie. Odetchnęła głęboko czując jak ramiona zaczynają odmawiać jej posłuszeństwa. Zamknęła oczy na krótki moment zbierając w sobie wszystkie ukryte siły i dźwignęła swoje spadające ciało zarzucając jedną nogę na urwaną w połowie kondygnację. Położyła twarz na brudnej od pyłu podłodze oddychając głęboko. Drugiej nodze pozwoliła na moment wisieć bezwładnie zbierając siły. Zaraz zacznie się walka o życie — nie tylko swoje, ale również innych ocalałych. Tym razem z pewnością nie będzie uciekać.

      [W razie jakichkolwiek wątpliwości wal śmiało na maila]
      Erin

      Usuń
  16. [ Dziękuję za powitanie Westa, którego imię jest zapożyczone z jakiegoś kowbojskiego romansu, ale zabij nie wiem którego, bo po prostu weszłam na goodreads i żywcem skopiowałam xD taka jestem kreatywna, ale pasuje. Tu kowboj, tu wild west!

    Oj Westowi na pewno nie mogę zaproponować spokojnego życia, bo ja w takie nie potrafię :D ]

    Weston B.

    OdpowiedzUsuń
  17. [Dzień dobry, dziękuję bardzo za powitanie. <3 W teorii mogłabym napisać ginekolożka-położniczka, ale w Stanach akurat się przyjęło, że mówią OB/GYN, więc mówię — zapożyczę taki zgrabny skrót...
    Liberty ma bardzo ciekawe imię i przeszłość (i jakie świetne zdjęcie!). Na pewno trudno będzie mu wygrać z dawną wersją siebie i opiniami innych ludzi. Będę myśleć nad możliwymi powiązaniami i, w razie czego, odezwę się. Oczywiście zapraszam też, gdybyś to Ty na coś wpadła!]

    Isabela

    OdpowiedzUsuń
  18. Nie była wściekła, ale była załamana! Jak ona miała pozbyć się tych gęsi?! Były wielkie, pyskate, bo gęgały na każde jej słowo, czy to wypowiedziane łagodniej, czy ostrzejszym tonem i straszyły ją ostrymi dziobami, próbując skubnąć ja po łydkach! Po kilku straszakach, jakimi było strzelanie z ścierki, w ogóle już na nią nie reagowały. Rozgościły się totalnie na jej grządkach i w końcu Abi przysiadła na pietach, czekając aż ktoś od Brei się zjawi. Była już zmęczona, a na dodatek przybita, widząc że z cukinii nie uchowała się ani jedna nie uszkodzona przez twardy ptasi dziób.
    Kiedy nadjechał samochód, wstała i zmrużyła oczy, widząc mężczyznę spotkanego wcześniej z dzieckiem. Oparła dłoń o balustrade przy schodkach prowadzących do wnętrza domu i wyciągnęła drugą rękę, gestem zapraszając go do działania.
    - One są wredne! - poskarżyła się i lekko jednak uśmiechnęła, bo ton bruneta był żartobliwy. A z niej nie był żaden ponurak, żeby się miała zaraz obrażać, czy coś!
    Podeszła bliżej i skoczyła w bok, gdy psy ruszyły otoczyć gęsi i jedna z tyłu chciała uciec. No nie można było jej pozwolić zbiec, a na dodatek gdyby wypadła na ulice, mogłoby dojść do nieszczęścia!
    - Może powinniście pomyśleć o jakimś solidnym ogrodzeniu, bo to nie pierwszy raz jak wasze gęsi robią ekspancję na okolice - rzuciła i to wcale nie z pretensją, ale szczęśliwej miny nie miała. Miała robić potrawkę z cukinii i cukiniowy makaron... jak kucharz się dowie, to będzie afera i się obrazi.
    Zaczeła kojarzyć fakty. Babcia Bliss... to znaczy że on był jej wnukiem, a więc może tym łobuzem, którego wszyscy nie cierpieli sprzed laty? Stanęła prosto, patrząc dłuższą chwilę na mężczyznę i przypominając sobie też, że ostatnio w sklepie sąsiadki komentowały jego powrót. Oh... więc to on! Już go kojarzyła i to wcale nie było wspomnienie pozytywne! Zapatrzona nie spostrzegła, jak jedna z gęsi ruszyła prosto na nią, chcąc zaatakować jej kolana w odwecie za to, że nie dała im spokoju!

    Abi

    OdpowiedzUsuń
  19. [Hejka! Dziękuję za komentarz. Być może GAD nie jest najbardziej spektakularnym typem zaburzeń nerwicowych, ale z pewnością nie ułatwia życia i daje możliwość rozwinięcia tego w wątkach. Na szczęście ma też osobę, która może ją wesprzeć.
    Bardzo chętnie porwiemy na wątek jedną z twoich postaci, a z uwagi na dzieciństwo spędzone w Mariesville piszę pod kartą Liberty'ego. Jeśli imię przypadkowo wpisało się w charakter wyzwolonej jego wolnej duszy, to jest to wciąż miły zbieg okoliczności na który od razu zwróciłem uwagę. Może miejscowy łobuz dokuczał niegdyś Jo albo był utrapieniem jej dziadków, co byłoby powodem dla którego byłaby przestrzegana przed starszym kolegą, bo dziewczynkom nie przystaje spędzać czas w takim towarzystwie? Niezależnie od tego, po powrocie Liberty'ego po tylu latach do Mariesville mamy wolną rękę. Może masz już na to jakiś pomysł, kogoś by wam brakowało?]

    Josephine

    OdpowiedzUsuń
  20. [Fajni są ci twoi panowie, tacy trochę egzotyczni z tymi nietypowymi zainteresowaniami i pochodzeniem. A opiekowanie się orłem musi być fascynującym zajęciem! Chylę czoła za twoją bogatą wenę twórczą, bo każdy bohater jest inny i równie interesujący. Nie jestem jeszcze pewna jak połączyć Millie z którymś z nich, ale widzę, że udostępniasz maila do kontaktu, więc pozwolę sobie odezwać się, gdy dopracuję pomysł. Ślicznie dziękuję za powitanie na blogu! (:]

    Mildred Atkinson

    OdpowiedzUsuń
  21. Wrzasnęła wystraszona złością zwierzęcia, które na nią szarżowało i to ile tylko sił w płucach, już nie mając ochoty potulnie i pokojowo unikać ptaków i stawiać się w pozycji obronnej przeciwko dziobom gęsi. One jej nie oszczędzały paskudy! Przebiegła kawałek w bok i wkurzyła się do tego stopnia, że gotowa była walczyć już na poważnie, a jednak wciąż nie tak, by uderzyć, czy kopnąć zwierzę. Cała nadzieja w psach, chociaż te nie wydawały się zbyt skuteczne i dobre w tym zaganianiu.
    Parskneła śmiechem na tę groźbę rzuconą do ptaka i obiegła rozwaloną grządkę, dobiegając do bruneta. O, jak ma ją coś atakowac, to użyje go niczym żywej tarczy! Złapała się jego kurtki w ostatniej chwili, aby skoczyć mu za plecy, gdy gęsiny dziób klapnął w powietrzu jeszcze tam, gdzie sekundę temu znajdowała się jej noga. Gdzie ten pies, który miał zająć się ptakiem?
    - Twoja babcia zna się na zwierzętach, ale je rozpieszcza - stwierdziła, ale wcale nie po złości. Taka była prawda, ta kobieta miała wielkie i miekkie serce, Może nawet odrobinkę za miękkie.
    Tutaj w Marsieville o gospodarstwo i ptaki mocno się dbało. Ludzie traktowali swój majątek niezwykle poważnie, troszczyli się o kozy, konie, ptaki równie mocno co w wielkich miastach inni o psy i koty. Pewnie gdyby Babcia Liberty'ego wiedziała, że poważnie rozmyśla o odsprzedaniu gęsi, czy nawet psów, pogoniłaby go ostro miotłą i już w ogóle nie miałby tu czego szukać. A wystarczy wyszkolić psy i pilnować gęsi.
    - Możesz się pospieszyć? - mruknęła ni to do psa, który nagle znalazł się obok, ni do mężczyzny, który może starał się jak mógł, ale nie szło mu najlepiej.
    Potknęła się o skubniętą cukinie i runęła w tył, obijając się boleśnie. To już kolejny raz w tym tygodniu, a plastry z łokcia i kolan nadal nosiła. Czy skończy w opatrunkach jak mumia?

    nie-dama w opałach

    OdpowiedzUsuń
  22. To był moment, gdy jedna z gęsi podbiegła całkiem szybko i kłapneła dziobem w powietrzu przed nimi, a Abigail wystraszyła się na tyle, by odskoczyć w tył. Teoretycznie nie musiała się bać, nieznajomy był w tym momencie jej żywą tarczą, ale chyba poskubane łydki bolały za bardzo i już miała dość. I naniesione błoto było tym, czego się nie spodziewała. Poślizgnęła się na pięcie i nie zdołała złapać równowagi, a ostatecznie pojechała w tył i wylądowała na czterech literach. Jękneła głośno, gdy obiła się boleśnie i skrzywiła, zaciskając usta po chwili. Na dodatek sama wpadła i zgniotła jedną z tych większych cukini do diaska!
    Posłała brunetowi krótkie i nieco ostrzejsze spojrzenie. On chyba sobie żartował w tej chwili?! To ona zaganiała gęsi! To ona ich pilnowała, aby nie uciekły, a on tu chciał zgrywać bohatera? I że niby później powie babci, że wszystkim zajął się sam, tak? Niedoczekanie. Abigail nie bała się trudnych wyzwań, w sumie nie była zbyt strachliwa też i nie chciała na pewno teraz się chować w domu. Już i tak była pogryziona i brudna, gorzej być nie mogło.
    - Nie ma mowy - oznajmiła krótko i ubłoconą dłonią chwyciła się mężczyzny , korzystając z pomocy, aby się podnieść.
    Skrzywiła się, bo chyba porządnie obiła kość ogonową i przyjrzała mu się uważniej. Już zaczynało do niej docierać, z kim właściwie ma do czynienia, ale nadal nie wiedziała, co o nim myśleć. Ludzie gadali, ale zwykle trzeba było brać poprawkę i dzielić na dwoje to, co się usłyszało. Ona jednak miała swoje własne wspomnienie z brunetem, gdy jako podlotek sprawiał wiele problemów całej okolicy. I nie było to dobre wspomnienie, a ocena jego osoby została z nią na długo. Podobno ludzie się zmieniają, ale czy zawsze i każdy? Czy on się zmienił? Oby, bo jak znów go złapie jak gmera przy zamku, to na prawdę nie będzie wyrozumiała.
    - Może sypne im jakiś nasion albo ziaren i je wyłapiesz? - zaproponowała, masując obity tyłek. Jak nie działały sposoby na siłę, może trzeba było te ptaki podejść po dobroci?


    Abigail

    OdpowiedzUsuń
  23. Abigail nie uważała się za księżniczkę, a więc komentarz bruneta jeszcze bardziej ją zirytował. To określenie kojarzyło jej się z słodką i nieporadną kobietką, a siebie widziała inaczej. Nawet jeśli w tym momencie, siedząc w błocie, nie grzeszyła żadną poradnością, to przecież świetnie prowadziła cały pensjonat, była samodzielna i odpowiedzialną, również rzetelna. Można było mówić o niej różne rzeczy, ale nie to, że jest nieporadną a określenie księżniczki, od razu podnosiło jej ciśnienie. Bo była pracowita i nie czekałam aż ktoś ją wyręczy. Chyba że to komplement, że jest taka urocza i delikatna... Raczej nie, ale jeśli komplement, to użyty w złym momencie.
    - A masz inny pomysł, bez wyganiania mnie do domu z własnego ogródka? - wstała, otrzepując się z błota, co skończyło się tylko roztarciem mokrej ziemi po ciuchach. Skrzywiła się, a drobny nosek zmarszczył tak, drobne pieguski powędrowały po skorze w skupiska. Abigail cicho westchnęła, czując ziemię pod paznokciami, czego bardzo nie lubiła i cofnęła się za plecy bruneta.
    Rządził się, a może lepiej , jakby jej powiedział, co jest skuteczne i bezpieczne. I jakoś zgodziłby się na współpracę o. Bo miała wrażenie, że traktuje ją jak intruza, jak te gęsi! A chciała pomóc i nawet starała się bardziej, niż powinna!
    Nie szkoda jej było ziaren, więc i tak nim jej coś odpowiedział, wyminęła go i skierowała do domu, aby zgarnąć jakiś słoiczek z kuchni z nasionami. Miała zamiar użyć coś co znajdzie, bez zastanowienia się , czy to będzie w ogóle dobre, a już w połowie drogi do domu, uparty ptak znów się rzucił w jej stronę. Osińska wystraszona i rzuciła się biegiem do przodu. W ostatniej chwili zatrzasnęła drzwi przed kłapiącym dziobem! Miała już kilka czerwonych śladów na łydce i piekła ją skubnieta skóra, a to było na prawdę paskudne uczucie.
    Wróciła po kilku minutach, niosąc woreczek z ziarnami. Była to jakaś prosta mieszanka, która przesyłała z słoiczka z szafki, zerkając przez okno na bruneta. Chyba nie będzie jej ulubioną osobą, jak się nie poprawi!
    - Ja będę rzucać ziarna a ty może spróbuj je złapać od tyłu? - zaproponowała, zatrzymując się na werandzie i rzucając pierwszą garść zamaszyscie.


    Abigail

    OdpowiedzUsuń
  24. [cześć! masz za dużo postaci do wyboru, więc wpadam tutaj.
    Dziękuję za powitanie. Mimo, że nie mam typowo tej przypadłości, ale problemy z oczami już jak najbardziej mam. Wiec osobiście stwierdzam, ze jakbym miała wybór to chyba wolałbym być głucha.
    Co się zaś tyczy samej Patty - nikt nie lubi jak się ktoś intensywnie na niego gapi, ale można się przyzwyczaić na tyle by się jakoś do tego przyzwyczaić. Czasem jest okey a czasem wpada w krótkie depresje i z chęcią by została w mieszkaniu nigdzie nie wychodząc, acz to nie jest rozwiązanie na dłuższą metę. ;)

    Z którąś z postaci bym popisała, ale nie wiem do której startować na dzień dobry.]

    Patricia

    OdpowiedzUsuń
  25. Może problemem Liberty'ego było to, że chciał wszystkie kobiety wrzucić do jednego worka. Chciał wiedzieć, czy miano księżniczki im się podoba, czy nie, a przecież jednym podobać sie może, a drugim nie musi i to nie zależy od humoru, temperamentu, czy pory dnia, a tego jakie wartości kobieta wyznaje. Abi na przykład lubił swoją samodzielność i niezależność, potrafiła poprosić o pomoc, a jednocześnie wiedziała, że w wielu sprawach nie musi nikomu zawracać głowy, bo sama się upora z wieloma rzeczami. A kiedy już sama chciała kogoś w czymś wesprzeć, to zdecydowanie nie miała ochoty słuchać poleceń, że ma sobie iść odpocząć i nie przeszkadzać. To było akurat bardzo niemiłe i wcale niesłodkie.
    Sypała ziarna i starała się robić to tak, aby ptaki staneły tyłek do mężczyzny. Chciała mu ułatwić ich schwytanie, ale w międzyczasie biegające wokół psy zdążyły narobić dodatkowego chaosu. O jednego psa o mało co się nie potkneła, ale złapała równowagę i zaraz parsknęła śmiechem, widząc jak brunet ląduje w błocie. Nie była żadną złośliwą kreatura, po prostu w tym momencie gdy zanurzył się twarzą w błotku, wyglądał komicznie jak z kabaretu.
    - Masz darmowe spa - podsumowała z rozbawieniem i gdy wszystkie ptaki były już schwytane, odstawiła miskę na werande, aby rozprostować ramię. Czuła się zmęczona bo najpierw zdenerwował ją sam fakt, że cudze gęsi rozpierzchły się po jej ogródku i zniszczyły cukinie, a później emocje związane z wyłapaniem tych zwierząt dołożyły swoje. No i Abigail nie leniuchowała za bardzo, ona raczej... wiecznie była w biegu.
    Uniosła brwi widząc kosz, od babci Liberty'ego. Westchneła tylko, kręcąc głową, to było tak typowe dla starszej pani Bliss. A jednak niepotrzebne! Słoik z jej powidłami by wystarczał, zresztą w pensjonacie mieli wszystkiego w brud a i u siebie w mieszkaniu Abigail nie narzekała na żadne braki.
    - Twoja babcia jest niemożliwa - stwierdziła tylko i skinieniem dała znać, aby poszedł za nią do środka. Nie będzie przecież walczyć i szarpać się o możliwość dźwigania ciężkiego kosza!
    Poprowadziła go przez werandę do środka, głównym holem w lewo do ogromnej jadalni z podłużnym stołem połączonym z otwartą kuchnią. Tam odstawiła miskę przy zlewie z ziarnem, którą zgarneła sprzed domu i pokazała na kwadratowy stół pod oknem, aby Liberty odstawił kosz.
    - Pamietam cię - odezwała się w końcu dłuższą chwile mu się przyglądając. - Byłeś paskudnym dzieciakiem - zacisnęła lekko usta, aby nie rzucić jakiegoś nieprzyjemnego oskarżenia, bo pamiętała go z chwili, gdy włamywał im się do pensjonatu. Włamywał, czyli popełniał przestępstwo, ale nigdy go nie zgłosiła.


    Abi

    OdpowiedzUsuń
  26. [Kurcze, myślę, że idealnie określiłaś nas autorów. Balansowanie na granicy, której nie doświadczyliśmy, eksperymentowanie z emocjami, sednem wydarzeń jest bardzo rozwijające i może nas dotykać na wielu płaszczyznach. Dlatego tak lubimy utrudniać żywot naszym postaciom ;)
    Fakt, te plotki mogą na maxa rozrywać zabliźnione rany. Niby Mariesville mlekiem i miodem płynące, a jednak wiemy, że nie wszystko jest takie kolorowe.
    Serdecznie dziękuję za powitanie. Odzywam się tutaj, bo od początku Liberty mnie zainteresował (tak płynnie przeszłam z tematu plotek do niego, haha). Pewnie mógłby nauczyć ją, jak puszczać je mimo uszu :) ]

    Stephanie

    OdpowiedzUsuń
  27. Oh litości... gdyby Abigail potrafiła czytać w myślach, te należące do Liberty'ego, prawdopodobnie rozpaliłyby ją do białej gorączki i w wściekłym ataku, rozjechałaby go swoim żółtym rowerem na miazgę. Taką mokrą i nie do rozpoznania przy identyfikacji zwłok. Mariesville jak i miliony maleńkich miejscowości może nie dawało wygód jak piekne i rozreklamowane metropolie, ale do diaska, niczego im tu nie brakowało! I że niby nie mieli tu jakiś technologii? Jakich? I niby były tu jakies niesprzyjające środowiska? Dla kogo? Może Liberty za długo przebywał w wielkim świecie i nie dostrzegał możliwości, które były choćby tu, na miejscu? Może sam nie znał Mareisville i jego mieszkańców, więc nie powinien ich z góry oceniac, ani się dziwić ich zaradności?
    Coś czuła, że się nie zrozumieją i nie polubią za bardzo. Mogła mówić oczywiście tylko za siebie, ale ona nie należała do grona, z kórym łatwo się flirtuje, bo nie dostrzegała takich rzeczy. Lubiła żartować swobodnie i otwarcie, ale tak poza tym, to wcale nie widziała, gdy ktoś okazywał jej większe zainteresowanie. Uważała się za serdeczną przyjaciółkę wszystkich i już.
    Uniosła brwi, gdy przyznał się otwarcie do swoich występków. Oparła się biodrem o kant stołu i przechyliła lekko głowe, pozwalając kilku kosmykom zza ucha wymsknąć się na rumiany od wysiłku i po gonitwie za gęsiami policzek. Mówił poważnie...? Wydawało jej się, że brzmi szczerze, tak analizując swoje własne durne wybryki, ale nie znała go i nie była pewna, czy po prostu nie próbuje sobie jej owinąć wokół palca. Była ufna i naiwna, ale nie głupia, bez przesady. Zmrużyła lekko oczy, dając wyraz pewnej dozy nieufności i cmoknęła na zakończenie jego wywodu.
    - Cóż... ludzie się zmieniaja, więc czemu nie? - kiwnęła głowa i uśmiechneła się lekko, przyjmując zaproszenie na obiad.
    O tym, czy pasowałby na poważnego człowieka w garniturze, nic nie powiedziała. Sam chyba musiał znać siebie najlepiej i wiedział, gdzie odnajdzie się tak życiowo.
    Staneła obok niego i zajrzała do koszyka od babci mężczyzny. Tu było na prawdę sporo smakołyków, dostrzegła takie, za którymi szczególnie przepadała i wiedziała, że to raczej nie przypadek.
    - To chyba próba przekupstwa - mruknęła z rozbawieniem i wyprostowała plecy, wyjmując tylko trzy produkty z koszyka. - Oddaj to Brie, przecież zawsze mogę ją odwiedzić i się wepchać na obiad albo poczęstunek - oznajmiła z uśmiechem, cofając się do szafek, by tam umieścić wybrane przez siebie słoiczki.
    Spojrzała w dół na swoje nogi. Oh będzie musiała dzisiaj nałożyć na te ranki po dziobach od ptaków jakąś maść, ale to nie było nic strasznego.
    - Planujesz tu zostać? - spytała ciekawa, odwracając się znów do bruneta. Wiedziała, że pewnie spieszy się do babci i aby odwieźć ptaki na gospodarstwo, ale ciekawość była silniejsza od taktu, by go nie zatrzymywać. Przyglądała mu się otwarcie, uznając że jakoś nie pasował do chłopskiego życia. Był zbyt... elegancki .

    Abi

    OdpowiedzUsuń
  28. [ Pieknie dziękuję za powitanie. Na burzę mózgów zawsze powiem: tak! Naprawdę podziwiam każdego kto decyduję się na prowadzenie więcej niż jednej postaci- kłaniam się nisko. I gratuluję pomysłowości, każda postać ma oryginalną historię i co innego do zaoferowania.
    Na pierwszy rzut, myślę, że Kat najbardziej połączyć z Liberty. Wychowała się tutaj, ich dziadkowie mogli się przyjaźnić i z pewnością pamiętałaby rok starszego łobuziaka, któy gonił po ulicach przyprawiając biedną babcie o ból głowy. A przede wszystkim, oboje stracili najbliższych i to w tak młodym wieku. Założyłam, że minęły około 4 lat od śmierci Matta i jakie moje zaskoczenie, że 2020 też był jednym z najgorszym dla Blissa. Bardzo luźną mam historię osoby męża- był starszy o 3,4 lata, ale jeśli może Liberty chciałby starszego partnera w sianiu zamętu jako nastolatek, może jego bardziej znał niż Kat? Co Ty o tym myślisz?]

    Kat

    OdpowiedzUsuń
  29. Nie było mężczyzny dość długo, by całe miasteczko się zmieniło i jednocześnie pozostało takie jak dawniej. A jednak życie w Mariesville wciąż płynęło jak zawsze, powoli i płynnie. Codzienność tutaj była podobna do dnia wczorajszego, a jutro można było prosto przewidzieć. Abi to nie przeszkadzało, lubiła ten spokój, spokojny i wolny rytm życia w malenkiej mieścinie. Lubiła czyste powietrze, daleko sięgające promienie słońca, które kładły się po zielonych lasach i pachnących sądach długimi złotymi snopami, a nie ginęły między wysokimi srapaczami chmur jak w wielkim świecie. Lubiła szum rozmów, gdzie słychać było ludzi a nie ich samochody i brzęczące telefony. Tu było sielsko, ale to też nie tak że technologia nie dosięgła miasta i zatrzymali się jakieś dwieście lat wstecz, na litość boską. Tu po prostu ludzie nie oszaleli na punkcie nowinek i gadżetów i cenili coś więcej niż najnowsze trendy ciuchów, czy motoryzacji. Tutaj ciężka praca dawała korzyści nie tylko gospodarzowi, czy farmerowi ale całej społeczności. Tutaj każdy polegał na sąsiadach i ostatecznie, wszyscy żyli razem, wspierając się i znając od podszewki. To też niestety nie tak, że miasteczko miodem i mlekiem spływało, bo były zatargi, plotki i zawsze znalazł się jakiś wredny typ uprzykrzający życie innym, ale do diaska - tu po prostu się lepiej! Abi była tego pewna, bo jakby nie patrzeć żyła cztery lata daleko i był to dla niej koszmar.
    Widziała skruchę i smutek w mężczyźnie, ale sama należała do osób, które kiedyś chciał skrzywdzić. No może nie konkretnie ona ale jej rodzice, ale od zawsze dbała o pensjonat i mocno utożsamiała się z tym miejscem, więc sama też miała mu za złe te wybryki sprzed lat. Dla niego to było szukanie uwagi i wygłupy, a dla ludzi których wtedy oskubał to było znacznie więcej. Włamywał się do domów i podkradał różne rzeczy, niekiedy cenne z powodów osobistych, sentymentalnych i głębokich! Może teraz to rozumiał, ale czasu nie cofnie i nie zmieni przeszłości. A ludzie pamiętali i musiał zapracować na zaufanie, to było proste.
    Zaśmiała się pod nosem, zagryzając lekko dolną wargę w durnym nawyku. Przechyliła głowę, z rozbawieniem patrząc jak Liberty znów obejmuje koszyk i go dźwiga w górę. I chyba nawet bawiło ją to, jak nadyma policzki, udając siłacza i gdy się popisywał przed nią. Znała jego babcie i faktycznie ta nie będzie zadowolona, odzyskując cały koszyk... Ale to było za wiele, naprawdę nie potrzebowała z tego co dała wnukowi nic. Kuchnię mieli wyposażoną w pełni, w spiżarce przy jadalni półki też uginały się od produktów. Brie przesadzała i już. I Abi wolała aby się obraziła, niż by z rozrzutności wydała jej swoje ulubione konfitury i później jej samej zabrakło.
    - Wiesz... Może mogłabym zabrać coś jeszcze - stwierdziła z cichym westchnieniem. Jakby nie patrzeć lepiej trochę rozzłościć staruszkę, ale nie sprawiać jej przykrości, prawda?
    Podeszła do bruneta, gdy się zatrzymał i uniosła brwi zdumiona jego słowami.
    - Twój ojciec sprzedałby gospodarstwo? Oddałby babcie do domu starców?! - spytała wprost i nie wiedzieć czemu rozzłościło ją to. Sama wielokrotnie widziała, jak wnuki albo dzieciaki wracamy do Mariesville i przejmowały ziemię, by ją rozdać, albo rozszarpać w walce o spadek. Były to sporadyczne przypadki, bo tu rodziny ceniły swoje dziedzictwo ale... Nóż się w kieszeni otwierał.
    - Nie możesz mu pozwolić! - oznajmiła twardo i złapała go za ramię, przyciągając z powrotem do stołu, by postawił kosz. - Brie pęknie serce, to całe jej życie, te gęsi, jej domek, to podwórko i ten rudy kot co się plącze zawsze kątem pod oknami - cmokneła zaaferowana, grzebiąc w koszyku, by jeszcze wyjąć z dwie czy trzy rzeczy dla siebie. - Musisz jej pomóc - dodała z naciskiem, stukając słoikiem z jakimiś kolejnymi powidłami o blat i spojrzała wojowniczo na bruneta. Do diaska, teraz to on musiał tu zostać!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. Ta tajemnicza kina i dziwne słowa o jego córce były dla niej niezrozumiałe. Ale to fakt, tu na pewno dziewczynka dorośnie w beztrosce i bezpieczeństwie. I miasto jej nie zepsuje.
      - Tu są dobre szkoły, dobrzy nauczyciele, mała się odnajdzie - zapewniła. - Musi tylko się przestać gubić - dodała z rozbawieniem.

      Abigail

      Usuń
  30. [ Hej, napisałam na discord w sprawie wątku. ]

    Love

    OdpowiedzUsuń
  31. Końcówka roku jest trudniejsza, przynajmniej dla Pearson. Jesienne jarmarki, zabawy Halloween, święto dziękczynienia i okres bożonarodzeniowy. Wszystkie okazje by razem świętować są dla Kat ciężkie, bo jego nieobecność przy stole jest tym bardziej zauważalna. Zawsze brakuje go przy jej boku mimo, że otaczają ją ludzie. Brakuje ciężaru jego ramienia na oparciu jej krzesła, kiedy siedzi ze znajomymi w barze i pewnej dłoni na kolanie, kiedy nerwowo tupie po stołem na biznesowych przyjęciach, gotowa by wyjść. Wraz z nadejściem jesieni, niebieskooka znajduje sobie tysiąc rzeczy, które zapełnią jej dni: angażuje się w każdą miejską inicjatywę, szyje kostiumy, sprząta każdy zakamarek domu, pomaga starszym, spotyka się ze znajomymi, z którymi cały rok się nie widzi, byle tylko nie siedzieć bezczynnie i tęsknić.
    Bez zastanowienia zgodziła się pomóc rodzinie Bliss, Brea była jedną z wielu koleżanek babci w mieście. Kiedy Kat była dzieckiem, kobiety spędziły godziny na plotkach piekąc pyszności na kolejne wydarzenie lub pracując na drutach. Po śmierci babci rudowłosa co jakiś czas odwiedzała staruszkę i próbowała pomóc, kiedy uparta pani Bliss na to pozwoliła. Za dzieciaka niewiele łączyło Kat z Liberty, który był jej zupełnym przeciwieństwem. On zawsze na ustach miasteczka jako diabeł wcielony i wieczny ból głowy dziadków, ona dobra uczennica i wolontariuszka. Sytuacja zmieniła się już po wyjeździe bruneta z miasteczka, a Matt przekonał ją, że nie taki diabeł straszny jak go malują- byli dorośli a Liberty, o ile wciąż przyprawiał babcie o ból głowy, lata buntownika miał za sobą. Teraz mieli też jeszcze jedną rzecz, która ich łączyła- starta.
    Skończyły wspólny posiłek i Pearson krzątała się po kuchni sprzątając. Serce łamało jej się, gdy patrzyła na małą Rosę. Żadne dziecko nie powinno poznać takiego bólu, w tak młodym wieku. Bycie świadkiem czyjeś żałoby jest niesamowicie intymnym doświadczeniem. Jest to bardzo osobliwy czas i nikt nie ma przewodnika, jak przez to przejść. Czy żałoba kiedykolwiek się kończy? Jeśli oni, dorośli, nie mieli odpowiedzi, jak mogli pomóc dziecku? Postawiła wodę i przygotowywała trzy kubki.
    - Robię herbatkę z miodem i cytryną. Jacyś chętni?- rzuciła w stronę salonu, gdzie Brea i Rosy siedziały przed telewizorem. Odkąd Bliss był w szpitalu obie były niespokojne i Pearson doskonale to rozumiała. Całe szczęście teraz była pewna, że Liberty niebawem zostanie wypisany i rodzina będzie w komplecie. Przynajmniej to co z niej zostało.

    Kat

    OdpowiedzUsuń
  32. Dni zawsze mijały jej szybko i ani się spojrzała, była już końcówka października i należało powoli żegnać się z Halloweenowym wystrojem cukierni oraz dyniowymi przysmakami, jakie przygotowywała do tematycznej gablotki i które zazwyczaj wyprzedawały się jak ciepłe bułeczki. Była zadowolona z wyników finansowych, była zadowolona z pracy jej małej ekipy, po perturbacjach i wielu zawirowaniach przyszedł upragniony spokój. Pozwolił jej wreszcie na bardziej optymistyczne spojrzenie w przyszłość i stabilność – coś, co wydawało się jeszcze rok temu nieosiągalne.
    Praca wciąż pochłaniała większość jej czasu, zawsze było coś do zrobienia. Aktualizacja menu sezonowego, zatroszczenie się o dekoracje wnętrza, by lokal zachęcał do wejścia, nie odstraszał. Każdego dnia wstawała wcześnie rano, by przygotować świeże wypieki i mimo że początkowo nienawidziła tego, jak duża odpowiedzialność po raz kolejny spoczęła na jej barkach, teraz czerpała radość z budowania czegoś swojego. Nie był to już więcej rodzinny biznes przynoszący straty, będący powodem coraz większego zadłużenia i nerwowych łez wieczorami. Under The Apple Tree miało okazję stać się nareszcie czymś więcej.
    Tego dnia znowu obudziła się rano i bez śniadania, jedynie wypiwszy duży kubek kawy, przeszła przez jedną przecznicę, by zaraz znaleźć się w cukierni. Jej pozytywne nastawienie, jakie towarzyszyło jej w trakcie tworzenia nowej dostawy babeczek z pomarańczowym kremem i duszkową posypką, szybko rozwiało przy pierwszym telefonie. Problemy z dostawą zdarzały się, ale po godzinie, gdy otrzymała wiadomość, że jedna z kelnerek jest chora, nie miała dobrego przeczucia co do reszty dnia. Jo oczywiście zapewniła dziewczynę spokojnie, że nie ma żadnego problemu, ale po rozłączeniu dotarło do niej, ile pracy spadło teraz wyłącznie na nią.
    Prawdopodobnie dlatego po paru godzinach od otwarcia czuła się o wiele bardziej zmęczona niż zazwyczaj. Gdyby obroty były odrobinę większe, mogłoby to być zdecydowanie za ciężkie dla dwóch osób, które dzisiaj pracowały. Stanęła za kasą i rozliczyła się z jedną ze staruszek, która kupiła kawałek ciasta kakaowego, gdy zobaczyła znajome twarze.
    — Liberty! Cześć — rozchmurzyła się na widok starego kumpla i jego pasierbicy. Pomachała dziewczynce i puściła do niej oko. Lubiła dzieci; musiała, skoro miała z nimi styczność każdego dnia podczas prowadzenia tego lokalu. Gdy Liberty potrzebował pomocy, aby zostawić u kogoś na moment małą, nigdy nie odmawiała mu. I to wcale nie ze względu na bycie zawodowym people pleaser. — Z czym przychodzicie, kochani?

    Jo

    OdpowiedzUsuń
  33. Zaklimatyzowanie się w nowy miejscu dużo ją kosztowało; mała mieścina nie oferowała wygód do jakich była przyzwyczajona, nie oferowała również wielu rozrywek i układanie nowego trybu życia wymagało wielu wyrzeczeń, które niechętnie musiała zaakceptować. Czarne szpilki zmieniła na trampki, metro na małą terenówkę babci, która przyprawiała ją o nerwowe spazmy, bowiem ten potrafił wyłączyć się na środku ulicy. Dlatego czas spędzała głównie w domu szukając sobie jakiegoś zajęcia, zresztą Bunia postarała się o to samo opowiadając wszystkim wokół o utalentowanej wnuczce, o tym jak to Love już od małego wygrzebywała materiały nie wiadomo skąd szyjąc sukienki swoim lalkom, chwaląc się nią przy każdej okazji jaka się nadarzyła. Nieoficjalna praca pojawiła się szybko, bo zawsze było coś niemożliwego do zszycia, zawsze ktoś chciał zacerować ulubioną koszulinę, zmienić rozmiar spodni, zamienić guziki. Po okolicy szybko rozniosła się wieść o nowej pani krawcowej, więc Love zmuszona była wyjechać do miasta po podstawowe wyposażenie w postaci nici, szpilek, linijek i innych rzeczy, które okazały się wręcz niemożliwe do znalezienia. Maszyna do szycia ledwo co przyjechała na miejsce, a Love już organizowała sobie kącik na strychu wsłuchując się w głos Bunia, która wniosła na strych stary odtwarzacz.
    — Przyniosłam ci trochę kaset z mojej młodości — Bunia uśmiechnęła się życzliwie, a Love odwzajemniła to, nie mając serca powiedzieć babci o Spotify i tym, że praktycznie nikt nie używa już kaset. Za to z wdzięcznością przyjęła talerzyk z szarlotką, stawiając go niedaleko czerwonego cudeńka w postaci maszyny do szycia, ustawiając odpowiednie światło.
    — Może podejdę do gazety i poproszę o ogłoszenie? — zapytała w pewnym momencie, a Love uniosła zaczerwienioną od wysiłku twarz. — Wiesz, że prowadzisz tu małą szwalnie? Żebyś miała co robić, a nie siedzisz ciągle w tym telefonie.
    Nie miała też serca powiedzieć o Tinderze, o tym że ostatnio zaktualizowała profil szukając nowych rozrywek, a ciągłe siedzenie na telefonie skupiało się głównie na wymianie pikantnych wiadomości z kilkoma osobami.
    — Bunia, naprawdę nie trzeba — otrzepała dłonie z kuchu, chwytając za talerzyk z ciastem i zadowolona wbiła widelczyk w puszystą część podpiekanych jabłek. — Wystarczy, że opowiedziałaś już swoim koleżanką i teraz mam do zacerowania z tuzin koszulek.

    Love

    OdpowiedzUsuń
  34. Długie godziny zajęło jej złożenie wszystkiego do kupy, podłączenie elektryki, przygotowanie wszystkiego tak jak lubiła.. Bunia najwyraźniej zmęczyła się doglądaniem wnuczki, bo zasnęła krótko po całej rozmowie dając Love możliwość na pobycie samej. To nie tak, że obecność staruszki ją męczyła, ale każdy zasługiwał na trochę samotności i miejsca do pobycia samemu. Dlatego chwyciła za paczkę cienkich Gauloises'ów nakładając na chude ramiona długi, wełniany sweter z uśmiechem podążając w stronę werandy, gdy dostrzegła Blankę wygrzewającą się tuż obok kominka. Wsunęła truciciela między wargi nakładając kowbojki i niedostosowanym do pogody stroju, wyszła na zewnątrz. Przynajmniej zamierzała, bo widząc za drzwiami mężczyznę zatrzymała się jakby nie wierzyła, kogo ujrzała na swoje ładne oczy.
    Liberty.
    Do tej pory pamiętała o tym jak rzucił ją ołówkiem w twarz, gdy byli jeszcze dzieciakami a jej babcia zabierała ją do domu Liberty'ego. On był nastolatkiem, tak cholernie nieposłusznym i wrednym, zaś ona szukała zajęcia, w czasie gdy staruszki zajmowały się swoimi sprawami. Na samo wspomnienie feralnego popołudnia zmrużyła oczy, mimowolnie sięgając do drobnej, niezauważalnej blizny pod szczęką przesuwając po niej długim, czerwonym paznokciem. Rozchyliła drzwi opierając się o framugę i z przechyloną głową odpaliła truciciela wpatrując się w dawnego znajomego, zupełnie jakby oceniała czy warto zakopać dziecięcy topór wojenny, czy jednak podjąć próbę zemsty. Nie zdziwiła się, że napisał do niej po latach. Bunia miała długi język i miała wrażenie, że całe miasto zostało poinformowane o jej powrocie. Musiała się z tym pogodzić.
    — Cześć — odparła, od razu wbijając w niego onieśmielające spojrzenie.
    Wzrok prześlizgnął się po kręconych włosach, w stronę oczu na pieprzyk pod jednym z nich, zarost i linię szczęki uśmiechając się tak, jakby przyłapała go na czymś zupełnie niestosownym. Zapamiętała go inaczej, może była to kwestia różnicy wieku, albo faktu że ten zawsze odznaczał się paskudnym charakterem co dodawało mu tylko respektu w szkole. Teraz zdawał się być potulną owieczką, no i był mniej przystojny. Wypuściła dym odchylając głowę pozwalając na to, by kosmyk wysunął się z idealnie ulizanych, spiętych w kucyk włosów. Strzepnęła popiół do talerzyka przeznaczonego właśnie do tego.
    — Spoko, skończyłam przygotowania do bycia dobrą wróżką i uratowania ci tyłka, a co u ciebie? — spytała. Widząc, że ten przyszedł z małą zaklęła w myślach szybko dogaszając fajkę i przyklęknęła przy małej posyłając jeden z najbardziej ujmujących uśmiechów.
    — Hej, to Ty musisz być Rose — podała w jej stronę dłoń z zamiarem przełamania dziecięcego zawstydzenia. — Słyszałam o twoim problemie z kostiumem — zmarszczyła lekko nos robiąc niezadowoloną minę. — Trochę do bani. Ojciec wysyłam mi zdjęcia i wiesz co? Myślę, że Elza
    mogłaby nosić podobny... tylko brakuje mu blasku i tym będę mogła się zająć. O ile pozwolisz za mną — wstała, podając małej rękę. — Opowiesz mi co dokładnie ci się nie podoba, zdejmę miarę i wyczaruje z tego taką suknie, że Elza będzie mogła się przy Tobie chować. Napijesz się czegoś? — zwróciła się do Libertego unosząc rude, wypielęgnowane brwi. — Kawy? Lampkę wina? Trochę nam to zajmie.. A Ty, młoda?

    Love

    OdpowiedzUsuń
  35. [Dziękuję za powitanie Saint! ♥ Na razie nie mam pomysłu, jakby nasze postaci połączyć, ale jeśli na coś wpadnę, to na pewno będzie to właśnie pod tą kartą.]

    Mary

    OdpowiedzUsuń
  36. [wybacz zwłokę! :)]

    Liberty wyglądał właśnie tak, jakby absolutnie nie grzeszył chęcią do majsterkowania. Zresztą wydawał się nie bardzo zadowolony z faktu, że wrócił do Mariesville i teraz babcia zagania go do pomocy. Ale Abi wcale nie chciała go oceniać, ani też w jakikolwiek sposób głosić swoich opinii, bo przecież byłoby to totalnie niemiłe, no i nie znała tego człowieka. Właściwie jej ocena mogłaby być niesłuszna i mijać się z prawdą, właśnie dlatego, bo byli sobie obcy i nie mieli z sobą nic wspólnego, a więc i wzajemne motywy i charaktery były im nieznane. Ale... wydawał się pasować do wielkiego, głośnego i dudniącego miasta bardziej, niż do miasteczka, które na mapie świata znika w swej maleńkości.
    Gdy tak mu się przyglądała, mogła powiedzieć, że go nosi, że jest charakterny i twórczy, a sady i hodowanie jabłoni nie jest szczytem jego marzeń. Rwał się do świata, jakby mała mieścinka to było coś za małego, zbyt ciasnego dla niego. I właściwie nie wiedziała, co robi i czym się zajmował, ale ostatecznie nie miała też pojęcia, co by go interesowało tu na miejscu. Jeśli tu zostanie, to czym się zajmie, jak nie dbaniem i pomocą na gospodarstwie babci?
    Uniosła brwi i jej mina zdradzała więcej, niż sama by przyznała. Nie pilnowała twarzy, a jej mimika pracowała poza nią samą, gdy tak zwyczajnie Abi czuła nie tylko niedowierzanie, ale obawę o los pensjonatu gdy stanie tu kiedyś wielki hotelowy gmach. I przerażenie o los Mariesville! To była turystyczna okolica, ale w niewielkim stopniu! Nie słynęli z szlaków do trekkingu i kajakarskich tras, a z hodowli jabłek i to był ich skarb! Zgrzytnęła zębami i spojrzała na dłoń Liberty'ego, gdy uderzał palcami o stół. Odruchowo nakryła jego dłoń swoją, aby się uspokoił i postąpiła krok do przodu, by mężczyzna skupił się na tym, co tu i teraz, a nie na tym, co może się zdarzyć. Może, ale nie musi.
    - Twoja babcia jest silna i nie pozwoli, aby jej dom i gospodarstwo przepadł - zapewniła z wielkim przekonaniem. - A ty jej pomagasz teraz, prawda? Przecież razem możecie dbać jeszcze długo o ziemię i zwierzęta - zauważyła już łagodniej. Cóż... jej się podobało tu tak, jak było do tej pory i nie wyobrażała sobie wielkich zmian. Chyba nikt by tego nie chciał.


    Abigail

    OdpowiedzUsuń
  37. Abigail miała to szczęście, że żyła i wychowywała się w naprawdę dobrym domu. Jej rodzice o nią dbali, troszczyli się nie tylko o jej dobre wychowanie, ale również nawzajem o siebie. Znała pojęcie rodziny, jako pełnej, szczęśliwej i przepełnionej miłością. Miała dobry wzorzec i była za to wdzięczna, bo wiedziała, jakie potrafią sie ludziom przytrafiać historię. A jednocześnie wciąż nie mogła się nadziwic, gdy słyszała, że rodzice nie dbają o sobie dziecko, albo interesują ich jedynie zyski z świadczeń społecznych, lub to ile mogą się pochwalić przed znajomymi, jesli pociecha jest dostatecznie zdolna i ma najlepsze oceny w szkole, albo wygrywa tematyczne konkursy. To się rudej nie mieściło w głowie, jak można być tak podłym człowiekiem!
    Wielki świat był piekny, ale też potrafił przytłoczyć. Abi była dziewczyną z małego miasteczka i w takim klimacie właśnie najlepiej się czuła. Wróciła po studiach z Atlanty i... wcale nie brakowało jej miejskiego szumu, korków, wszędzie spieszących i nieuchwytnych ludzi. Wolała nudne i sielskie życie, a wizja że jakiś moloch miałby stanąć tutaj dla cudzego zysku... przecież nie można do tego dopuścić! Na pewno mieszkańcy wsparliby Liberty'ego i złożyli jakąś petycję przeciw budowie, czy coś! Ona na pewno nie chciałaby aby spokój i piękno widoków okolicy Mariesville zostały zakłócone! I nie chodziło o to, że pensjonat miałby konkurencję, ale o to że klimat tego miejsca - ich domu, całkiem by się zmienił.
    Uśmiechneła sie, łagodniej i z pewnym ciepłem w oczach, gdy zreflektował się, wspominając o przeszłości. Może faktycznie jako dzieciak był nieostrożny i tyle i teraz dorósł i się zmienił? Lata poza Mariesville i życie w wielkim świecie na pewno go doświadczyło i nie wyglądał teraz na jakiegoś zbira! Cóż, miała nadzieję, że więcej się nie włamuje, nawet jeśli robił to po złości dorosłym za młodu, aby szukać ich uwagi. Wolałaby po prostu aby wpasował się tutaj w życie społeczności i już, bo... bo nikt nie chciał kłopotów.
    - Wezmę jeszcze to - stwierdziła, gdy ponownie objął i uniósł kosz i wyjęła z niego słoiczek z przetworami z śliwek, aby odłożyć do tego, co już zatrzymała sobie wcześniej. - Jeśli babcie będzie na ciebie krzyczeć, daj mi znać, przyjde i sama z nią porozmawiam o tych jej prezentach - zawołała za nim, gdy już wsiadł do samochodu i odjeżdżał.
    To że się spotkają to pewne, bo przecież tutaj każdy o każdego dbał i się mijali niemal każdego dnia. Minęło kilka dni, tydzień dobiegał końca, a Abigail zmęczona pracą, postanowiła wybrać się na długi spacer trochę dalej za miasteczko. Na grzyby nie było już raczej szans, owoców też dawno nie było, więc nie zabrała z sobą ani torby, ani plecaczka i tylko patrzyła pod nogi, aby nie wywinąć orła, gdy już w drodze powrotnej wracała po ciemku.

    Abi

    OdpowiedzUsuń
  38. W Mariesville jest cicho i spokojnie, przeważnie. Ludzie są życzliwi i uczynni, choć jak wszędzie znajdą się zepsute jabłka. O anonimowości można zapomnieć, a jedną z ulubionych aktywności starszych pań na mieście jest plotkowanie, zaraz po swataniu swoich dzieci, wnuków i siostrzenicy sąsiadki. Małomiasteczkowe życie nie jest dla wszystkich, Kat jednak zawsze dobrze czuła się w Mariesville. Nigdy nie przemawiał do niej krajobraz wielkich miast, gwar, tłum ludzi i ciągły hałas. Uwielbiała otwarte przestrzenie, piesze wycieczki wzdłuż rzek, których bieg nie został przez człowieka zmieniony, a brzegi otoczone betonem. Czasem ich małe miasteczko wydaje się odcięte od reszty świata, nic dziwnego więc, że wieść o pobycie Liberty’ego w szpitalu rozeszła się jak ciepłe bułeczki. Nikt nie znał szczegółów, więc z ust do ust seria wydarzeń była coraz bardziej absurdalna. Rodzina i Kat milczeli. Historia Blissa wydawała jej się tak zupełnie odległa od rzeczywistości, że czasem sama zastanawiała się czy jest prawdziwa. Nie dzielił się z nią detalami a ona nie zadawała pytań, bo jak sądziła chodziło o bezpieczeństwem jego rodziny, która była absolutnym priorytetem. Pearson to szanowała, dlatego bez słowa zajęła się jego bliskimi podczas jego nieobecności. Jednak kiedy trafił do szpitala po nieudanym zamachu na swoje życie, Kat miała pytania. I czy będzie tego chciał czy nie, będzie musiał na kilka odpowiedzieć.
    Usłyszała trzask zamykanych drzwi samochodu, zerknęła przez okno i zobaczyła odjeżdżającą taksówkę. Odetchnęła głęboko, bo w tym momencie zamiast czuć ulgę i wdzięczność, że Bliss najwyraźniej czuł się na tyle dobrze, by wrócić do domu, irytacja zamroczyła jej głowę. Co za dumny, uparty osioł! Powinien zadzwonić i poinformować, że zostaje wypisany a odebrała by go z babcią i Rosą. Może udałoby się złapać lekarza, który przekazałby im zalecenia i przedstawił prawdziwy obraz stanu zdrowia bruneta. Pearson czuła, że będzie bagatelizował to co się wydarzyło i robił dobrą minę do złej gry. Kiedy jednak zobaczyła go tarzającego się po podłodze z córką i psem, kąciki jej ust mimowolnie się uniosły.
    -Witaj w domu- powiedziała, kiedy na moment jego uwaga spoczęła na jej osobie. Brea powoli wstała z kanapy by powitać wnuka. Kat wycofała się ponownie do kuchni, gdzie rozległ się gwizd czajnika. Po przygotowaniu herbaty oparła się biodrem o szafkę, nie chcąc przeszkadzać rodzinie i dać im chwilę prywatności. Objęła duży kubek gorącego napoju obiema dłońmi i utkwiła wzrok na pejzażu za oknem. Naprawdę cieszyła się, że Liberty wrócił do domu, ale coś nie dawało jej spokoju, czuła jakiś dziwny niepokój, którego w tym momencie nie potrafiła nazwać.

    [Przepraszam za zwłokę, mam nadzieję, że jeszcze nie postawiliście na nas krzyżyka ;)]
    Kat

    OdpowiedzUsuń