8.09.2024

[KP] Jeff Bradley

Jeff Bradley
30 lat — Lekarz-rezydent na specjalizacji z ortopedii — Urodzony i do niedawna zamieszkały w Atlancie — Ze względu na braki kadrowe, za swoją zgodą przeniesiony na rok do Mariesville w roli technika medycznego — Niebieskooki wichrzyciel kobiecych serc, które raz za razem nieumyślnie łamie, gdy pacjentki dowiadują się o jego orientacji — Popala w stresie — Zadeklarowany gej — W wolnej chwilii chodzi na mecze koszykówki i kibicuje lokalnej drużynie, Atlanta Hawks — Posiada kolczyk w prawym uchu, tj. srebrne drobne kółeczko — 185 cm czystej tajemnicy i niejednoznaczności

Strata go dotyka, ale go nie łamie.

W zamkniętej przestrzeni szpitalnej, czy w pustej sypialni, brak cudzej obecności nie dociera do aorty serca. Tęsknota za rozmową i bliskością nie sięga jego oczu, gdy z filtrem papierosa, wetkniętym między usta, wyciąga z płuc powietrze. Pozwala tym samym chmurze nikotyny osiąść na chwilę tuż nad jego głową, by w parędziesiąt sekund później, ledwie po paru seriach pociągnięć papierosa, obserwować mgławicę dymu, blednąco-szarą, rozemgloną i niknącą w przestrzeni – zupełnie jak jego gasnące z czasem emocje.

Nie jest bezradny, jest jednak niezauważalnie skrzywiony.

Przypomina spalony papier lub suchą ziemię, która smagnięta promieniami słońca, wchodzi gładko w nozdrza. Wpierw myślą, że to dobrze: zapach jego obecności, podobnie jak woń skóry, zraszanej ledwie arganowym olejkiem po wieczornej kąpieli, jest subtelny, ciepły, głęboki. Dopiero później ludzie zdają sobie sprawę z tego, że ten sam zapach obecności bywa potężny, wyrywa z serca jego partnerów mocne uderzenie emocji, gdy cisnąc się boleśnie w nozdrza, pozostawia w nich zapach potu, wysiłku i płomiennej pasji, jaką na pewnym etapie związku darzy niemal każdego swojego partnera.

Nie jest niewinny – to on wyrywa z żebra cudzych ciał jęk przyjemności i jęk niepokoju, gdy uświadamiają sobie, że właściwie to przepadli. Płomienie jego temperamentu nie spacerują leniwie po powierzchni. One biegną w szaleńczym pędzie naprzód. Sprawiają szybko, że skóra kochanków nie tylko drga od nadchodzącego ciepła, ale również jeżą się na niej włoski z rozkoszy, a czasem z niepewności, bo nigdy nie deklaruje nikomu, jak mocno, i czy w ogóle – kocha. Dymne pragnienie i duchota przenikają wszystko, co żywe – zdają się w pnącym napięciu ogarniać przestrzeń.

Ma w sobie siłę niemych argumentów, rozproszonych w minimalistycznych gestach i niewymuszonym milczeniu, które jakimś cudem zajmuje gęsto przestrzeń. Potrafi przy tym przyjąć formę prawdziwego ascety – nawet wtedy, gdy w głowie, niezmiennie od miesięcy, popada w szaleństwo. Nawet, gdy zza maski spokoju, wymyka się subtelna, niby niewinna, złośliwość.

Więc tak... strata go dotyka, ale go nie łamie.

To obecność eks-wybranka sprawia, że w głowie znów truchleje.
___

Czasami zapadam się pod ziemię i życie rzuca mną w prądach obowiązków, ale poza tym przyzwoity ze mnie gracz.
Lubię emocje, konsekwencje i rozwój fabularny. Godzę się na wiele... a czasem nawet więcej.

Kontakt na imprison.men@gmail.com

11 komentarzy:

  1. [Nie no brawo, znowu to robisz. Wyskakujesz z kimś takim, kto serca łamie, spojrzenia przyciąga i nie obiecując nic, zostawia paskudne złudne wrażeniem że może dać wiele. Ułamek życia obleczony przyjemnością to obietnica, która kusi tak mocno, że zagłusza rozsądek, a ta śliczna sztuka wie co z tym zrobić. Bezczel.
    Pięknie witam! Abigail może być pierwsza do połamania jednej, dwóch albo wszystkich swoich kończyn, jeśli tylko niebieskie ładne oczka się do niej uśmiechną! Powaga. Udanej zabawy, nie znikaj za często, życzę wątkowania aż do zarwania nocy! <3]

    Abi

    OdpowiedzUsuń
  2. [Cześć! Pięknie napisana karta; oddaje zarówno tragizm, jak i głębię Jeffa. Rzeczywiście wydaje się on zbudowany z tajemnic i przez to emanuje od jego postaci magnetyzm. Aż chciałabym się dowiedzieć o nim więcej :)
    Rosie pewnie raz czy dwa razy zawiesił na nim oko gdyby mieli szansę się poznać. A może wręcz przeciwnie, może ci dwaj roznieśliby siebie w proch. W każdym razie, jeśli masz chęć zapraszam do siebie, a tymczasem życzę Ci niewyczerpanych pokładów weny, wspaniałej zabawy i udanych przeżyć z Panem Zagadką :>]

    Ambrose Crow

    OdpowiedzUsuń
  3. Wszystko zadziało się bardzo szybko. Jak zawsze, w akompaniamencie głośnego oddechu regulowanego przez maskę i dudniącego w uszach przepływu własnej, nabuzowanej adrenaliną krwi tętniczej. Akcję na miejscu płonącego budynku rozpoczęli przed nimi cywile. Jeden z nich wtargnął do budynku wbrew zasadom i zdrowemu rozsądkowi. A Charles bardzo ceni sobie zarówno jedno i drugie. Pozwalają zachować porządek, sensowność działań i ograniczyć ryzyko do minimum, a przede wszystkim wytyczają jasny szlak koniecznych do podjęcia czynności. Tam był zaburzony, cudzą bezmyślnością narażając na niepowodzenie i śmierć ich wszystkich. A zwłaszcza Hicksa, który na poddaszu za nadgorliwym młodzikiem pojawił się pierwszy. Świadkowie mówili o niemowlaku, ale przekroczywszy próg strychu wiedział już, że to jedynie płacz płonącego, wilgotnego drewna iglastego. Strop zawył złowrogo, kiedy postawił stopę w kierunku stojącej pośrodku pokoju sylwetki. Nie zdążył go cofnąć. Ułamana belka opadła na jego ramię, wytrącając je zestawu. Obraz pociemniał przed oczami, a on zachwiał się w podstawie, opierając się o rozgrzaną ścianę, skupiony na reszcie zmysłów i tak koniecznej w tamtej chwili adrenalinie. Byle nie polec kompletnie. Wyczuł zapach płonącej benzyny, w radiu natomiast usłyszał skrzeczący komunikat mayday, w jego irracjonalności nie pojmując, że dotyczy jego. Postąpił o krok do przodu, nieuszkodzoną ręką chwycił bezmyślnego bohatera za fałdy ubrań na klatce piersiowej i popchnął w kierunku schodów.
    I tak oto jest tutaj. W otoczeniu mdło-zielonkawych parawanów na głośnym oddziale ratunkowym, za jedynego towarzysza mając jeszcze głośniejszego winowajcę sytuacji. Przygarbiony, siedząc na kozetce, ze strugą krwi spływającej wzdłuż twarzy od skroni, lepiący się od sadzy, popiołu i potu. Spojrzeniem nieustannie obserwuje bezwładną rękę, muśniętą opuszczoną na nią jedną z szelek strażackich spodni.
    - Nic mi nie jest, to tylko przetrącony bark. - Kojący pomruk zupełnie nie współgra z nerwowym ruchem wyrywanego z uścisku zdrowego ramienia, który zachęcić chciał go do położenia się i silną potrzebą zdzielenia mężczyzny otwartą dłonią niby natrętną muchę. Doskonale zdaje sobie jednocześnie sprawę, że to znacznie więcej niż tylko zwichnięty bark. Wpatruje się w bezwładnie opartą o udo dłoń naznaczoną bliznami, odciskami i brudem fizycznej pracy dość długo, by pojąć, że ta jest zupełnie niewrażliwa na wszelkie próby wprowadzenia jej w jakąkolwiek aktywność.
    Kiedy po zaledwie kilku minutach kotara odsłania się pod wpływem przybyłego lekarza, Charles jest prawie pewien, że teraz przynajmniej pozbędzie się towarzystwa natrętnego pomocnika. Ale nie, ten nawet nie daje medykowi sekundy na przedstawienie się, już zaczynając z przesadną emfazą relacjonować przebieg zdarzeń. Gestykuluje przy tym z takim przejęciem, że potrzeba zdzielenia go jedynie rośnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Dziewięćdziesiąt. - Hicks poprawia dramatycznie zawyżoną w opisie wagę bezpośredniej przyczyny bolesności i natychmiast kątem oka dostrzega niezrozumienie na zaaferowanej twarzy bohatera. - Belka ważyła co najwyżej dziewięćdziesiąt funtów. Była spróchniała. Jestem już pod opieką. Pojedź po Tommy'ego, pewnie się niepokoi.
      Wydaje to polecenie łagodnie, choć stanowczo, korzystając z okazji, że udało mu się dojść do głosu. W zasadzie wątpi, by wpuszczono psa na oddział ratunkowy, ale kilkunastoletnie doświadczenie w kryzysowych sytuacjach i niezmiennie obecnych w nich spanikowanych uczestnikach to dostatecznie wiele, żeby wiedzieć, że otrzymanie najbłahszego choćby zadania, na którym rozchwiany osobnik może się skupić, jest najskuteczniejszą metodą jego ukojenia. Przez cały ten czas wpatruje się w prawą dłoń. Nawet siła umysłu nie potrafi wprowadzić jednak w ruch choćby opuszka palca. Wzdycha z dezaprobatą.
      - Nie mogę poruszyć palcami - mówi więc i dopiero w tym momencie podnosi wzrok na lekarza. Każda z tych czynności okazuje się błędem. Chłopak ponownie zaczyna histeryzować, a Charles czuje, jak cała wilgoć opuszcza jego jamę ustną w starciu z błękitem tych oczu, których nigdy więcej nie miał przecież oglądać.

      Usuń
  4. [Brzmi to uroczo i życiowo, ale bardzo mi to pasuje :> Lubię pisać relacje od podstaw, często wychodzi z nich coś intrygującego, zwłaszcza, jeśli początki są takie przyziemne. Mogę nam nawet zacząć; koło środy powinnam znaleźć dłuższą chwilę na odpisy, ale jeśli rozpiera Cię wena i masz ochotę machnąć początek wcześniej to się nie krępuj :)]

    Rosie

    OdpowiedzUsuń
  5. Tęsknota obleka płuca gęstą sadzą emocji, kiedy zadręcza sam siebie obrazem przystojnej twarzy, nie potrafiąc oderwać od niej wzroku. Mrugnięcie przed jej obliczem wydaje się grzechem, nie robi więc tego, brudnym błękitem własnej tęczówki intensywnie taksując każdy milimetr znanego. Na moment zapomina nawet o konieczności pobierania powietrza, klatka piersiowa nabrzmiewa w głębokim oddechu dopiero w chwili, gdy męka ciała miesza się z bolączką duszy w momencie styku znajomego dotyku z rozgrzaną skórą.
    - Jedź - wyziera spomiędzy warg stanowcze, kiedy nozdrza łaskocze znajomy zapach wody kolońskiej zmieszany z drapiącym odorem tytoniu. Słowa wraz z twardym spojrzeniem kieruje do nerwowo drepczącego w kącie chłopaka i ten reaguje wreszcie, usuwając się za kotarę, a potem z oddziału. Otumaniony katorgą wzrok wędruje do nachylającej się ku niemu przedniej kieszonki kiltu, skąd wyziera na niego gromki napis PALENIE ZABIJA z ukrytej w niej paczki papierosów.
    - Jeff - znajome imię formułuje się na wargach głucho i boleśnie w chrapliwym, ostrzegawczym szmerze, rujnując ułudę kłamstwa, że go nie zna, nie poznaje, kiedy wychodzi pracującej ręce naprzeciw i chwyta ją w nadgarstku. Szorstki kciuk wbrew woli przesuwa się po gładkiej skórze wnętrza lekarskiej dłoni. Chce mu powiedzieć, że ktoś inny może się tym zająć, ale racjonalność w połączeniu z otaczającym ich harmidrem mówi mu dosadnie, że nie, nie może. Wypluwa więc z siebie zamiast tego:
    - Obojczyk jest złamany.
    Ta konkluzja przychodzi nagle, wraz z bólem w określonej okolicy. Znacznie później pojawia się inna: by puścić tę rękę. Robi to i wydaje się garbić jeszcze bardziej, kiedy palce opadają na szorstkość zielonego materiału okalającego kozetkę. Całkowicie przygnieciony ciężarem własnej winy.

    OdpowiedzUsuń
  6. - Ten ładny lekarz znowu wrócił po całym dniu i zaszył się w pokoju - oznajmiła jej zatroskana mama, gdy późnym popołudniem Abi przyjechała tylko po to, aby uzupełnić szafki w kuchni i spiżarce owocowymi syropami. Wnosiła akurat dwie wielkie siaty pełne cytrynowych smaków i prawie potknęła się o własne nogi, słysząc, jak jej matula nazywa Jeff'a. W sensie nadal go tak nazywała, mimo że już doszło do zapoznania i wielokrotnie z nim rozmawiała, gdy schodził na wczesne śniadanie i pani Wilson zagadywała o uprzejmie, oferując mocną kawę. A trzeba dodać, że parzyła tak mocną, jakby samego nieboszczyka chciała ożywić!
    - Pewnie jest zmęczony, na pewno ma dużo pracy - podsumowała i cicho się śmiejąc, kucneła przy szafkach pod blatem, po czym zaczęła pakować do nich syropy, układając je ciasno. - A zszedł na dół na kolację? - dopytała po chwili, pocierając policzek, na którym widniał czerwony ślad po ugryzieniu komara. Wstała i drugą torbę podniosła z podłogi, aby ułożyć resztę syropów na regale w spiżarce.
    Pensjonat nie był hotelem, był jak dom otwarty dla wszystkich. Rodzice Abi, a wcześniej dziadkowie dbali o to, by turyści zachwycili się nie tylko okolicą, ale poczuli niemal jak u siebie. Cała ta rodzina była troskliwa i ciepła, a Abigail odziedziczyła wszystkie cechy idealnego gospodarza w nadmiarze. Była opiekuńcza, uczynna, pomocna i autentyczna, choć chyba miała niekiedy tendencje do włażenia ludziom na głowę z tą dobrocią, o którą nikt nie prosił. No trudno, przecież to nie tak, że robiła innym na złość!
    Jeff był ich wyjątkowym gościem. Zwykle turyści przyjeżdżali do nich na długi weekend, albo dwutygodniowy urlop i zatrzymywali się w ich pensjonacie, albo jeśli mieli tu znajomych z nocowali u jieszkancow serdecznych i otwartych wobec każdego. Ale ten młody lekarz zrobił rezerwacje na miesiąc z góry i nawet od razu chciał zapłacić! Oczywiście Abi była zachwycona, ale rozliczyli się inaczej - połowa z góry, reszta przy wymeldowaniu. Różne rzeczy się działy, Jeff nie mógł być pewien, że na pewno śledzi w Mariesville pełen miesiąc, a nie chciała i nie mogła go naciągać. Tu nie chodziło o pieniądze, nie tylko.
    Umyła ręce , zdjęła buty i wróciła do kuchni, aby na tace wyłożyć talerzyk z suchym rogalem, miseczkę z serkiem twarogowym z rzodkiewką i małe placuszki z cukinii. Znalazła też paczkę orzeszków ziemnych i położyła je obok szklanki z wodą. Była pewna że lekarz nie jadł. Pokoje były na piętrach, ale prowadzili otwartą kuchnię i choć kucharz szykował śniadania dla wszystkich każdego dnia, to goście mieli również możliwość zejść i przygotować sobie coś oo swojemu. Kucharz miał swoje osobne stanowisko pracy.
    Po schodach szła ostrożnie. Poza tacą z drobnym posiłkiem, w tylniej kieszeni jeansów miała wysoka butelkę wiśniowej nalewki zabranej z barku tatulka. W drugiej kieszeni wciśnięte brzęczały małe kieliszki do degustacji trunku. Do drzwi Jeffa nie zapukała, a zakopała, przez brak wolnych rąk. Miała wracać na noc do siebie, ale... Cóż, nic straconego, wróci później. Chwilowo w środku tygodnia tylko on był ich gościem, a ona potrzebowała z kimś pogadać. Lubiła mieć towarzystwo. Skoro ostatnio im się udało , dzień też chciała spróbować szczęścia.
    - Cześć, potrzebuję pomocy, masz chęć posiedzieć ze mną? - zagadnęła od razu, gdy otworzył drzwi i mogła z uśmiechem przyznać mamie rację, gdy spojrzała na jego twarz. Był ładnym lekarzem.

    Abi

    OdpowiedzUsuń
  7. Witaj w Mariesville, prisoner!
    Cieszymy się, że Jeff pojawił się w naszej miejscowej przychodni! Mimo swojej tajemniczości i niejednoznaczności, na pewno wniesie do Mariesville świeżą energię i profesjonalizm, którego społeczność bardzo potrzebuje!

    Udanej zabawy!

    OdpowiedzUsuń
  8. [No cześć!
    Poetyckość karty ani trochę mnie nie dziwi. Pięknie i jednocześnie tajemniczo napisana postać, ale czego się nie wybacza specjaliście (coś mi się wydaje, że ortopeda w takim miejscu to prawdziwy skarb!).
    Wielu wątków życzę, oczywiście i morza weny. Baw się tu z nami dobrze! :)]

    Eloise

    OdpowiedzUsuń
  9. Szorstkie głoski własnego imienia, poprzedzone drżeniem oddechu wyczuwalnego na skroni, odznaczają się boleścią znacznie bardziej niż dotyk badania. Odchyla głowę w bok, jednocześnie dźgnięty paranoicznym lękiem, że chwila ta odczytana może zostać za intymną także i przez postronnych. Wzrok biegnie ku kotarze, niedosuniętej do końca, przez którą przebija otwarte złamanie piszczeli dziesięcioletniego chłopca. Twarzy, przysłoniętej przez matkę, nie widzi, ale nie oznacza to, że przestrzał ich spojrzeń lada moment nie odsłoni go całkowicie.
    Wtedy wprost w serce godzi złowroga szpila beznamiętnego i...?, załamując oddech i odwracając uwagę od kwestii istotnych tylko wcześniej i później. Natychmiast na powrót oddaje całą uwagę spojrzenia przystojnej twarzy, przyjmując na siebie intensywność niewypowiedzianego wyrzutu. I nie ma na niego odpowiedzi. Poza jeszcze głębszym zapadnięciem się ramion w zgarbioną sylwetkę.
    Charakterystyczny dźwięk, ni to pomruk, ni to westchnienie, wyrywa się z krtani na usłyszane pytanie, dając tym samym do zrozumienia, że je przyjął i trawi. Patrzy na miękki policzek, na jeden z włosków zarostu przypalony płomieniem zapalniczki, na odznaczający się koloryt ust przy ich wewnętrznej krawędzi. Na najdrobniejsze ze szczegółów, których łaknął przez ostatnie trzy miesiące, samemu się ich pozbawiwszy.
    - Wytrzymam - wyrokuje, bo wiele potrafi udźwignąć. Tylko siebie tu i teraz nie. Dlatego dodaje zaraz, powoli i dosadnie, nie precyzując sedna wypowiedzi, jako że sam go nie zna:
    - Załatwmy to szybko.

    OdpowiedzUsuń
  10. Cześć! :)

    Piękna treść karty, masz wyjątkowo sympatyczny styl - człowiek pochłania słowo za słowem, nic tylko chcieć więcej. Na tę chwilę nie mogę nic od siebie zaproponować (obawiam się, że nie udźwignę ilości wątków oraz powiązań, które do tej pory sobie wymyśliłam), więc życzę miłego początku tygodnia oraz dużo, dużo weny.

    Steven Baker, Laura Doe oraz nieopublikowany jeszcze Geonwoo Parks

    OdpowiedzUsuń