9.09.2024

[KP] You dont love me and I know now


MARLOW HAYES
TRZYDZIESTOLETNIA PIELĘGNIARKA W Mariesville Clinic; LOKALNA BOHATERKA; od trzech lat w Mariesville; wynajęte poddasze w domu państwa Bennett w Orchard Heights

Matka nigdy nie wspominała o jej ojcu. W liczącym niespełna tysiąc mieszkańców Wawerly Hall postać pierwszego męża Charlotte Hudson była tematem tabu. Strzępki podsłyszanych plotek i pomówień rysowały obraz niespokojnego ducha, nonkonformisty i awanturnika. Dorastając pod okiem chorobliwie nadopiekuńczej matki i spolegliwego ojczyma, lubiła sobie wyobrażać, że ma w sobie coś z tego tajemniczego buntownika, a jednak nawet gdy narastała w niej chęć sprzeciwu, potrzeba uzyskania uznania matki zawsze przeważała. Ferma Hudsonów od pięciu pokoleń była głównym pracodawcą lekko połowy Wawerly Hall, lojalność mieszkańców leżała tam, gdzie ich pieniądze i nawet jeżeli zauważyli cokolwiek niepokojącego, odwracali wzrok. Charlotte nigdy nie dbała o pieniądze, ale ponad wszystko kochała władzę, kontrolę i swój starannie wykreowany nieskazitelny obraz, które mogła dzięki nim utrzymać. Instrumentalnie wykorzystywała swoją pozycję w małej hermetycznej społeczności, stając się szarą eminencją w niewielkim miasteczku.

I chociaż już wcześniej nieraz najadła się wstydu przez niestabilną emocjonalnie, słabą i wiecznie schorowaną nastolatkę, to dopiero wyjazd córki i wybór nieoczekiwanej drogi edukacji był zdradą, której Charlotte nie potrafiła wybaczyć. Na początku upierała się, że zaakceptowałaby jej wybór, gdyby ta planowała zostać lekarzem, jednak pielęgniarstwo to było za mało. Za mało ambitne, za mało prestiżowe. A jednak oczywiste było, że dla Charlotte każdy wybór córki to byłoby zbyt mało. Chciała mieć ją przy sobie. Odcięcie od pieniędzy i zerwanie kontaktu miało zmusić niepokorną dziewczynę do powrotu, ale przyniosło zupełnie odwrotny skutek. Od dwunastu lat nie zamieniły słowa. Żadna nawet nie wie, czy ta druga wciąż żyje, a jednak nie ma dnia, gdy o sobie nie myślą.


Z perspektywy czasu Marlow uznała, że chociaż matka miała wszystkie możliwości i zasoby, by ją odnaleźć, to jednak zawsze była ofiarą wysokiego ryzyka. Strach przed zaangażowaniem i autosabotaż w kontaktach interpersonalnych nie pomogły. Prawie nikt jej nie szukał, gdy zniknęła. Nikomu nie zależało na tyle, by włożył jakikolwiek wysiłek, żeby choćby dowiedzieć się, co się z nią stało. Zapadła się pod ziemię na niemal trzy lata i tylko nabyta w dzieciństwie umiejętność całkowitego podporządkowania pozwoliła jej przetrwać.

Kolejny nowy start okazał się łatwiejszy niż myślała. Nie wszystkie rany się zabliźniają, a jednak otoczona jabłoniami społeczność Mariesville okazała się leczniczym balsamem. Bolesna świadomość tego, jak nieistotna była dla świata nauczyła ją, że korzenie są niezbędne. I tak od trzech lat powoli wrasta w tę pachnącą jabłkami ziemię, stając się przybraną wnuczką, córką, siostrą i ciocią, gdy opatruje poranione od ciężkiej pracy dłonie, pomaga przy zatruciach alkoholem, odkaża pozdzierane na drzewach łokcie i kolana, wyjmuje kleszcze i pomaga odbierać porody. Dalej zakrywa zabliźnione nadgarstki, nogi i plecy, dopiero uczy się nie chować w zbyt obszernych ciuchach i wciąż nie odpowiada na coraz rzadziej pojawiające się pytania o życie przed Mariesville.

Od niedawna w czwartkowe popołudnia prowadzi wraz z jednym z funkcjonariuszy policji zajęcia z samoobrony dla kobiet w Mariesville Community Center, a w wolnych chwilach nadrabia dzieciństwo spędzone u lekarzy i pod czujnym okiem nadopiekuńczej matki, robiąc wszystko to, czego nie wypada. Śmieje się zbyt głośno, wchodzi tam, gdzie nie powinna i bez skrępowania strofuje tych, którzy powinni upominać ją. I mimo że niemal nigdy nie wychodzi z domu po zmroku, na widok listonosza ściska ją w żołądku, a od jabłka puchną jej przełyk i usta, to jeszcze nigdy nie czuła się tak w domu, jak teraz i tutaj.


WITAMY SIĘ CIEPLUTKO Z MARLOW. OBIE JESTEŚMY GOTOWE NA WSZYSTKO. KARCZOSZKU@GMAIL.COM

10 komentarzy:

  1. [Czy w tej przykrej historii nie mogło być nawet odrobiny szczęścia? Musiała zacząć życie od nowa, choć z bagażem ciężkich, niezmywalnych doświadczeń. Ale ja naprawdę wierzę, że gdy Marlow zamieszkała w Mariesville, obudziła się pewnego razu, rozejrzała po pokoju i wreszcie je zobaczyła – zobaczyła nowe życie, które jest jej, i którego nikt już jej nie odbierze. Wpadnę tu niebawem z obiecanym rozpoczęciem, a teraz życzę Ci tak po prostu dobrej zabawy i napisania tutaj wielu ciekawych historii :)]

    Rowan Johnson

    OdpowiedzUsuń
  2. [ Trzeba tak właśnie żyć! Po swojemu, głośno, swobodnie i z szczyptą szaleństwa! Taka piękna pani, z opisu, z zdjęcia aż bije ciepło i urok, takie dobro, którym częstuje każdego i aż nóż się w kieszeni otwiera na to okrucieństwo losu! Mam nadzieję, że tu będzie sobą, bez wyrzutów sumienia i bez oglądania się na cudze oczekiwania. I tego jej życzę! :)
    Gdybyście szukały kogoś do wspólnego śmiania, chodźcie do nas! Udanej zabawy :3]

    Abigail

    OdpowiedzUsuń
  3. [Chciałam już napisać, że najwidoczniej kochana matka, dbając o dobro dziecka, chroniła ją przed złym człowiekiem, nie zdradzając żadnych szczegółów o ojcu Marlow, ale Charlotte nie jest ciekawą personą. Nie miała dziewczyna lekko w życiu. Większość życia przed ucieczką od matki było ciężkim chodzeniem pod górę, gdzie serce podchodzi do gardła i brakuje tchu do zaczerpnięcia. Nie rozumiem zupełnie, jak matka Marlow mogła tak krytykować jej wybór ścieżki zawodowej. Żadna praca nie hańbi. Szczególnie, że rola pielęgniarki jest równie potrzebna w ośrodkach czy szpitalach, jak ta należąca do lekarzy. Myślę, że Mariesville będzie tym punktem, które ukoi zranione serce, a mieszkańcy na pewno są jej ogromnie wdzięczni za wszystko, co robi ^^]

    JULIET MURRAY

    OdpowiedzUsuń
  4. [Hej, Marlow jest cudna. Jej zawód nie pozwala mi przejść obok niej obojętnie (ze względu na własny, niemal siostrzany). Życzę jej dużo ciekawych przypadków, które dadzą jej masę satysfakcji z niesionej pomocy.
    Miło widzieć, że w Mariesville można odnaleźć spokój i ukoić duszę. Tego Kopi bardzo potrzebuje. Tak jak i zaprzyjaźnionej pielęgniarki... Więc jeśli masz ochotę na wątek z moją pokiereszowaną Panią, to zapraszam do siebie.
    Miłego pisania i głowy pełnej pomysłów ;)]

    Kopi Bear

    OdpowiedzUsuń
  5. [Na dobranoc, a może na dzień dobry :)]

    Naprawianie dachowej podbitki to chyba jedna z najgorszych robót, ale jeśli ma się dom, to trzeba przy nim latać, czy się tego chce, czy nie. Można było zlecić tę robotę jakimś fachowcom, ale komu by się chciało przyjechać do Mariesville, żeby zamontować jeden panel? Gdyby nie to, że miał w sobie wiele cech perfekcjonisty, machnąłby ręką, bo w zasadzie to komu przeszkadza jedna odstająca deseczka, ale że burzyło to idealny całokształt, a na dodatek wiedział, że zaraz jakieś szerszenie zrobią tam sobie gniazdo – postawił drabinę i wziął się za poprawki. Akurat w chwili, w której próbował wsunąć panel, ten wypadł z konstrukcji i uderzył go w czoło, aż niebezpiecznie zachwiał się na drabinie, na szczęście nie wywrócił się razem z żelastwem, w ostatniej chwili utrzymując równowagę. Czuł, że coś mu cieknie po skroni, ale zainteresował się tym dopiero, gdy otarł ją za którymś razem, a krew dalej była świeża, jakby nieustannie sączyła się z ranki. Przed lustrem okazało się, że na łuku brwiowym sprezentował sobie ładne, książkowe wręcz rozcięcie, i na nie też machnąłby ręką, tylko że gdy nakleił plaster, ten po jakimś czasie przepuścił kolejną strużkę krwi. A to oznaczało, że rana jest zbyt głęboka, by się zasklepić i może potrzebne będzie zahaczenie jej kilkoma szwami. Już to kiedyś przerabiał. I pewnie jeszcze nie jeden raz przerobi.
    W ogóle nie uśmiechało mu się jechać do przychodni, bo nawet jeśli rana trochę szczypała, to wciąż nie sprawiała wrażenia takiej, z której może zrobić się poważny problem. Pomyślał jednak o Marlow, która mieszka przecież rzut beretem u Bennettów, i dla świętego spokoju wybrał się do niej po sąsiedzku, mając równocześnie świadomość, że może jej nie zastać. Było już jednak dość późno, słońce prawie w całości schowało się za horyzont, a pamiętał jakie zasady Marlow wyznaje, o ile można tak to nazwać. Chyba bardziej pasowałoby obawy. Obawy, które ciągną się za nią od dobrych trzech lat.
    Ich historia była trochę jak wyrwana w filmu akcji – i dosłownie i w przenośni, bo z akcji się wzięła, ale na pewno nie takiej, którą ktoś chciałby oglądać z zapartym tchem. Do dziś pamiętał, jak z grupą operacyjną czekali na znak, by wkroczyć do domu, w którym za zamkniętymi drzwiami toczyło się piekło. Wszystkie zebrane poszlaki wskazywały na to, że to właśnie w nim była przetrzymywana kobieta, której szukano od kilku lat, i kiedy nocą wparowali już do środka, znalezienie jej nie było trudne. Znalezienie jej oprawcy, który stracił w końcu czujność, smacznie sobie śpiąc, tym bardziej. Z trudem, resztkami silnej woli, powstrzymał się wtedy przed dokonaniem samosądu, choć celował bronią w jego głowę i trzymał palec na spuście, a od strzału dzielił go tylko maleńki ruch, ale nie on był wtedy najważniejszy. W całej tej akcji chodziło o kobietę, która wciąż żyła, i która wciąż czekała na swoje lepsze jutro. Zobaczył ją wtedy taką skrzywdzoną, sponiewieraną, zupełnie bezbronną, i jego serce znów się rozpadło, ale tym razem nie na dziesiątki kawałków, a na miliardy. Na miliardy drobinek, niezdolnych do posklejania. I co z tego, że widział ją pierwszy raz na oczy, że nigdy nie zamienił z nią choćby słowa. Przypominała mu kogoś, komu nie zdążył pomóc, kto przeżywał podobne piekło, był mu w jakiś sposób bliski, ale dla kogo było już za późno. To dlatego, choć była mu totalnie obca, a on nie był nawet w ułamku procenta winny jej sytuacji, zrobił wszystko, żeby mogła zacząć życie od nowa. Nie musiał, ale chciał. Nic go to nie kosztowało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wyciągnął telefon z kieszeni, gdy wszedł już na teren posesji Bennettów, i wybrał numer do Marlow. Nie chciał niepokoić małżeństwa, choć miał na sobie dżinsy i szarą koszulkę, a nie mundur, ale w jego przypadku to często nie miało znaczenia, dlatego nie pukał do drzwi ani nie dzwonił dzwonkiem.
      — Hej, Marlow, zechciałabyś zacerować moją brew? — Zapytał, uśmiechając się do telefonu, a potem podniósł spojrzenie w kierunku okien na poddaszu, gdzie paliły się już światła. — Czekam na dole — oznajmił nieskrywanie i oparł się bokiem o ogrodzenie. Przecież wiedział, że mu pomoże. Prędzej miałaby pretensje o to, że nie przyszedł i zwleka, niż że czeka pod domem. Chociaż, mogła go jeszcze opieprzyć, że nie wszedł, skoro sprawa wydaje się pilna. I pewnie była, inaczej by nie przyszedł.

      Rowan Johnson

      Usuń
  6. [Dzień dobry! Bardzo ładnie napisana Karta Postaci. Widać też, że przemyślana, także z przyjemnością się ją czytało. Masz bardzo przejrzysty i poukładany styl, więc całość układała się w cudowną całość. Nie mogłam przejść obok tej postaci obojętnie :) . Co prawda chwilowo wątku nie zaproponuję, bo już ustaliłam sobie co najmniej 3, a na innych blogach i forach mam dużo więcej i dlatego nie wyrobię, ale... chętnie ustaliłabym relację między nimi i skorzystała z tej więzi na przyszłość, co Ty na to? Na pewno muszą się znać, skoro pracują w tej samej przychodni.]

    Jeff Bradley

    OdpowiedzUsuń
  7. Witaj w Mariesville, Artichoke!
    Twoja postać przynosi do tego małego miasteczka niesamowitą historię pełną bólu, straty, ale także wewnętrznej siły i determinacji. Jesteśmy przekonani, że Marlow naprawdę znajdzie tutaj dużo szczęścia i dobroci, jak i przyniesie wiele radości naszym mieszkańcom. Cieszymy się, że dołączyłaś do nas i nie możemy się doczekać, jak dalej rozwinie się jej opowieść!

    Udanej zabawy!

    OdpowiedzUsuń
  8. [Cześć! Bardzo dziękuję za komplement ;) Przychodzę ze spóźnionymi zachwytami :D Marlow jest absolutnie zniewalająca <3 Kartę postaci wchłonęłam niemal natychmiast, jest napisana bardzo płynnie, treściwie i - co najważniejsze - wciąga :) Chciałabym ją przytulić, ale Ambrose chyba się do tego średnie nadaje :D Mogliby zacząć od niechęci, trochę brakuje mi wrogów - nie wiem jak bardzo Rosie zraziłby ją do siebie swoim skurwysyńskim nastawieniem (ciężko okazać mu cierpliwość, zwłaszcza jak jest w pracy ;'D). Potem może ich relacje by się ociepliły, gdyby dajmy na to jedno z nich dostało ataku paniki, a drugie by je uspokoiło? Taka mała wizja przyszła mi do głowy xD
    Tymczasem baw się dobrze, życzę Ci mnóóstwa weny i samych ciekawych wątków <3]

    Ambrose Crow

    OdpowiedzUsuń
  9. Cżeść! :)

    Coś czuję, że (jeszcze nieobecna na blogu) Laura odnajdzie w niej nie tylko oparcie w kwestii zdrowotnej, ale i może przyjaciółkę. Jeżeli masz ochotę na wątek z ustalonym wcześniej powiązaniem, zapraszam na mojego maila: xlonelyisthemusex@gmail.com. Miłego poniedziałku i dużo, dużo weny!

    Steven Baker, Laura Doe && Geonwoo Parks

    OdpowiedzUsuń