[treść karty i komentarzy jest przeznaczona dla czytelników 18+]
Bailey Quinn
13.08. Mariesville | rodowita mieszkanka | córka zmarłego na służbie strażaka i byłej barmanki | jedyna wnuczka | uczennica ostatniej klasy Mariesville high school | wolontariuszka w Mariesville Veterinary Clinic | stara się o wolontariat w St. Mary’s Hospital | przyszła studentka medycyny | przewodnicząca kółka biologicznego i samorządu uczniowskiego | laureatka licznych konkursów | miłośniczka gorącej czekolady i jabłek w karmelu | próbuje namówić mamę i ojczyma na puchatą krówkę, którą nazwałaby Spooky
Samozwańcza mistrzyni. Wszystkiego. Z magiczną mocą rozciągania doby, jak śmieją się nauczyciele. Zawsze zgłasza się na ochotnika jeżeli ktoś potrzebuje pomocy, a ona jest w stanie tę pomoc dać. W wakacje łapie się dorywczych prac i uczy się do konkursów i egzaminów. Roznosi babeczki wśród ulubionych sąsiadów dziadków, zapewniając seniorom towarzystwo. Pomaga mamie w domu i dbając o jej szczęście udaje, że akceptuje i lubi swojego ojczyma. Słowa złego nie powie na głos, chociaż w głębi duszy, dusi głośny krzyk, bo MHS nie jest w stanie zapewnić jej rozwoju na jaki zasługuje, a przecież musi postarać się o stypendium, bo mamy nie stać na jej studia na lidze bluszczowej.
Uśmiecha się do wszystkich i opowiada głośno, jak bardzo kocha Mariesville, ale tak naprawdę marzy o tym, aby wyrwać się z tego miasteczka i nigdy więcej nie wrócić.
Denerwuje ją, że wszyscy wiedzą, że jest córką tego strażaka, chociaż z dumą i błyskiem w oku opowiada o nim historie(jakby ktoś ich nie znał), które opowiedziała jej babcia Q.
Kiedy bycie sobą ją przerasta, upewnia się, że jest sama w domu i zamyka się w swoim pokoju. Wie dobrze, że w żaden sposób nie skrzywdzi się poważnie, ale widok pojawiającej się krwi z cieniutkiej rany po wewnętrznej stronie uda sprawia, że czuje spokój, że nad wszystkim panuje, że wszystko będzie dobrze. Zamyka oczy i powtarza ruch. Wszystko będzie dobrze.
[❤️❤️❤️
OdpowiedzUsuńPS krowa nie podlega negocjacjom. Pozdrawiam cieplutko 😘]
pan ojczym
[No... Zrzuciłaś bombę. Czytając kp z początku pomyślałam -O! Młodsza wersja Abi, wesoła, ciepła, wszędobylska dziewczyna. I dotarłam na koniec. Uff... Ciężko się zrobiło. To mała kłamczucha. Cwaniara. I zagubione dziecko.
OdpowiedzUsuńCzuję, że za drzwiami jej pokoju dzieje się jeszcze więcej nieprzewidywalności. Proszę dbaj o nią!
Udanej zabawy dla Was :*]
Abigail
[Może, gdyby ktoś pomógł jej spełnić marzenie wyrwania się z Mariesville, gdyby zaczęła zupełnie nowe życie gdzieś indziej, nie musiałaby już tak wewnętrznie cierpieć. Mam nadzieję, że uda jej się spełnić marzenia i odciąć się od wszystkich demonów. Życzę dobrej zabawy na blogu!]
OdpowiedzUsuńRowan Johnson
[Trzymam kciuki, aby dostała krówkę. Jeśli zajedzie potrzeba to podpisze petycję. 💁🏻♀️ I myślę, że będzie przegłosowane, więc krówka się pojawi. 🤭🐮 Ale za te końcówkę to ty i Bailey powinnyście dostać po głowie. Nieładnie, nieładnie. (:
OdpowiedzUsuńBaw się dobrze!]
Rhett Caldwell
[Bai jest tą dziewczyną, o której mówią wszystkie matki i przyrównują do niej swoje dzieci. Dlaczego nie możesz być taka jak ona? Ambitna, młoda osoba, która jest pogubiona w swojej głowie, chociaż uważa inaczej - nie wiem dlaczego, ale właśnie tak ją widzę. Biedna jest, naprawdę. Mam nadzieję, że wszystko jej się uda, a Ty już jej więcej krzywdy robić nie będziesz. Bawcie się dobrze!]
OdpowiedzUsuńJennifer
[HALO RHETT SIĘ PODPISUJE ZA KRÓWKĄ. PRZEGRANA SPRAWA! KRÓWKA JUŻ JEDZIE! 🐮
OdpowiedzUsuńJa na watek zawsze i chętnie! Gdyby Bailey chciała to mogłaby sobie Dorabiać czasami jako opiekunka do młodej. O ile nie przeszkadza Ci to, że ja baaaardzo w kratke pisze. XD Ale to się zmieni, chyba, jak Becia wróci. XD]
Rhett
Cześć! :)
OdpowiedzUsuńSkoro ciągnie ją świat medycyny to mogę mieć dla Was propozycję wątku, choć bardziej powiązania. Jeżeli jesteście zainteresowane - zapraszam na maila: xlonelyisthemusex@gmail.com. Życzę miłego poniedziałku i dużo, dużo weny.
Steven Baker, Laura Doe oraz nieopublikowany jeszcze Geonwoo Parks
[Ja wątek zawsze gdzieś wcisnę, zastanawiam się tylko jak tu ich połączyć, ale nie przychodzi mi do głowy nic szczególnego, poza jakąś taką sztampą, typu: pomoc jej babci, czy jakieś spotkanie gdzieś. Jeżeli takie oklepane sytuacji Cię nie nudzą, to możemy w to iść, chyba, że tobie coś zaświtało już wcześniej, to śmiało pisz :)]
OdpowiedzUsuńRowan Johnson
[Bardzo chętnie bym coś razem stworzyła, nawet miałabym jakiś pomysł, ale na ten moment niestety już przekroczyłam mój limit wątkowy i nie wiem, jak się to wszystko czasowo i umiejętnościowo rozłoży. Jak okaże się, że daję sobie radę z tym, co mam, na pewno się odezwę ;) ]
OdpowiedzUsuńJen
[Przyznaję, że podglądałam Bailey już w roboczych i absolutnie skradła moje serducho. Jednocześnie silna i taka krucha... Uwielbiam takie kontrasty.
OdpowiedzUsuńObstawiam, że dziewczęta znają się ze szkoły, bo jednak trzy lata różnicy to nie aż tak dużo. Może nawet Viv pomagała Bee z lekcjami, kiedy jeszcze sama się uczyła, dawała korepetycje albo pomagała w nauce przed ważniejszymi egzaminami? Może razem snuły marzenia o ucieczce z miasteczka i wspaniałym życiu w Wielkim Jabłku? Chętnie wplątałabym je w jakieś głębsze relacje, jeśli tylko masz ochotę. Daj znać, co myślisz!]
Vivianne
[Znalazłam pasierbicę od puchatej krówki! Jak można tak sympatycznej nastolatki nie lubić? Jest taka zaradna, uśmiechnięta, ambitna, że oby więcej takich ludzi w jej wieku na blogach i ogólnie naszej codzienności. Końcówka opisu mocno mnie zaniepokoiła. Za mocno. Wcale nie jest taką twardzielką, bo to, co robi sprawia, że ukazuje siebie jako kruchą istotę, o którą trzeba zadbać, przytulić i sprawić, że dopiero wtedy będzie dobrze. Sukcesów na blogu ;D]
OdpowiedzUsuńJULIET MURRAY
Z jednej strony cieszył się, że Barbra wyjechała. Naprawdę potrzebował odpoczynku. Od niej, od zgiełku w domu, który towarzyszył jej obecności, od trzymania jej przy swoim boku, żeby mogła się pochwalić, że jest żoną kogoś dzianego. Im dłużej z nią był, tym częściej zadawał sobie pytanie, dlaczego ich los tak się potoczył. Jakie zaćmienie umysłu miał, że uznał, iż ich związek, narzeczeństwo, a w końcu małżeństwo może być czymś dobrym?
OdpowiedzUsuńW każdym razie… Z drugiej strony jednak się nie cieszył, bo to oznaczało cały weekend z nastoletnią córką żony pod jednym dachem. Nie lubił jej. Naprawdę jej, kurwa, nie lubił. Była tak… Do bólu idealna. Uśmiechnięta, miła, grzeczna, wiecznie czymś zajęta, nigdy na nic nie narzekała… Może dla innych było to czarujące, ale dla Alexa było na maksa podejrzane. Nikt nie był tak szczęśliwy.
A może po prostu on sam tak nie lubił swojego życia, że mierzył innych swoją miarą.
Konkludując, nie podobało mu się to, że ma z nią spędzić cały weekend. Nie mógł uciec w pracę, bo ośrodek miał krótką przerwę na przygotowania do jesieni i zwyczajnie nie był tam potrzebny, nie miał ochoty na towarzystwo ludzi, więc pójście gdziekolwiek indziej również odpadało. Pozostawało tylko zakładać, że Bailey będzie miała jeden ze swoich wolontariatów. Albo korepetycji. Czy cokolwiek, czym ona się tam zajmowała.
Zwlókł się z łóżka, wziął szybki prysznic i zszedł do kuchni w samych dresowych spodniach. Zwykle starał się ubierać w pełni. Barbra widziała blizny, które miał na plecach, trudno było, żeby przez te wszystkie wspólne lata ich nie dostrzegła, ale Bailey to była zupełnie inna sprawa. Nie chciało mu się wciskać kitu, że jako dziecko spadł z drzewa, podczas gdy tak naprawdę sześć lat temu w skórze tkwiły kawałki gorącego metalu i szkła.
Nie założył koszulki, bo był pewien, że Bailey nie ma.
Wszedł do pomieszczenia, wpatrując się w telefon, na którym sprawdzał najnowsze maile. Podszedł do ekspresu, na oślep podstawił kubek pod dyszę i również na oślep uruchomił program, czując, że narasta w nim złość po przeczytaniu maila o opóźnieniu dostawy z nowymi naczyniami do restauracji.
— Kurwa, świetnie — warknął do siebie zablokował telefon, po czym rzucił go na blat i obrócił się, żeby zajrzeć do lodówki. To właśnie wtedy dostrzegł, że ktoś siedzi przy okrągłym stole na środku pomieszczenia. Zatrzymał się w pół kroku, z dłonią w trakcie sięgania do drzwi lodówki i zmarszczył brwi. — Cześć. Nie wiedziałem, że jesteś w domu — odezwał się. Nie czuł potrzeby, żeby się tłumaczyć, po prostu jej obecność go zaskoczyła. Szybko się otrząsnął i otworzył lodówkę. Wyjął z niej jajka i mleko, po czym obrócił się, zamykając drzwi kopnięciem. — Nie masz żadnych zajęć? Spotkań? Wizyt u staruszków z sąsiedztwa? — spytał, nic nie mogąc poradzić na to, że jego głos zabrzmiał zaczepnie i nieco ironicznie.
pan ojczym
Mariesville było jak koszmar, z którego nie potrafiła się obudzić. Trwał i trwał, nieustannie, pomimo jej niechęci i nienawiści, jakby ktoś zapętlił czas, a ona nie była w stanie się z tej pętli wydostać. Nigdy w życiu dobrowolnie nie zgodziłaby się na to zesłanie, ale alternatywą był zamknięty ośrodek, a na myśl, że miałaby zostawić psa w domu i zamieszkać z innymi ćpunami robiło jej się zwyczajnie słabo. Zwłaszcza, że — bądź, co bądź — była przyzwyczajona do znacznie wyższych standardów, niż większość obecnych tam narkomanów. Ostatecznie nigdy nie wylądowała na ulicy, nie spała w kanałach ani nie sprzedawała się bogaczom za prochy; miała dosyć pieniędzy, by spokojnie kupić, co trzeba, a potem wrócić do domu i położyć się we własnym łóżku. Fakt faktem, że nie zdążyła aż tak spaść na dno, bo może wówczas podchodziłaby do tej kwestii całkiem inaczej. Po prostu lubiła leki, a z czasem polubiła też narkotyki. Pozwalały jej zapełnić tę mroczną pustkę w środku. Czasami Jacynth wydawało się, że dobrze wie, w którym miejscu w niej samej zionie ta pustka, bo znikały w niej wszystkie uczucia, które niegdyś znała. Teraz niemal nie pamiętała czym właściwie jest szczęście, jak się płacze ze smutku, a nie tylko w amoku wściekłości, jak to jest: czuć się bezpieczna, chciana, kochana. W domu nie zaznała takich uczuć, ale wśród przyjaciół — owszem. Matka zatrzymała ją chyba tylko przez egoistyczną potrzebę miłości niezależnej, bo odkąd Jacynth trochę podrosła i zaczęła mieć swoje zdanie, od razu się jej znudziła. Ojczym traktował ją jak dokuczliwe zwierzątko domowe, z jednej strony odganiając się jak od natrętnej muchy, z drugiej strony — na wszelkie sposoby usiłować kontrolować jej zachowanie, gdy już podrosła. Nie było żadną tajemnicą, że nie lubił dzieci w ogóle, jak i nie lubił jej samej, i od dawna kombinował, jak się pozbyć pasierbicy. Biologiczny ojciec był ostatnim dupkiem; matka o tym nie wiedziała, ale Jacynth znalazła go kiedyś w internecie i złożyła mu przyjacielską wizytę, po której utwierdziła się w przekonaniu, że dziecko takiego drania nie może być dobre. Miał nową rodzinę, dla której chyba był fantastycznym ojcem i mężem, więc Jacynth bez żalu kilkakrotnie włamała mu się do domu i wyniosła co cenniejsze przedmioty, wiedząc, że ma go w garści. Nie pisnąłby słowem na policji, bo mogłoby tak się zdarzyć, że ona pisnęłaby jego nowej żonie słówko o tym, kim jest. I co właściwie łączy ją z Loganem Petersonem. Nie mógłby się jej wyprzeć, postawiony tak wprost pod ścianą — byli do siebie podobni jak dwie krople wody. Po raz pierwszy w życiu w pełni zrozumiała wtedy swoją matkę: nic dziwnego, że nigdy jej nie chciała, skoro tak przypominała miłość, która złamała jej serce.
OdpowiedzUsuńDziadkowie też wydawali się nie mieć do niej cierpliwości. Odkąd była mała i przyjeżdżała tutaj na wakacje, wyraźnie widziała to zmęczenie w ich oczach. Nie mogłaby stwierdzić na sto procent, że im nie zależy. Jakoś na pewno zależało. Ale wiedza, że jest się obciążeniem, jednak nie była najmilszą wiedzą na świecie. W dodatku uparcie próbowali przerobić ją na swoje podobieństwo; toteż kiedy usłyszała, jaką to atrakcję zaplanowała na dzisiaj babcia, natychmiast złapała psa i czmychnęła tyłem ogrodu wprost na dzikie, puste pola. Rudie szybko ją wyprzedził i zniknął, a ona biegła i biegła, aż zabrakło jej tchu. Była już na tyle daleko, że spokojnie mogła niezauważona zapalić papierosa, co też uczyniła, a potem zawołała psa. Ale, mimo kilkukrotnych nawoływań, Rudie się nie pojawił.
jeżozwierz
Czuł na sobie jej spojrzenie, niemal paliło go w plecy, choć sam Alex pozostawał niewzruszony, starając się ignorować jawne zainteresowanie Bailey. Nie musiał jej się tłumaczyć. Nie musiał w ogóle zaczynać tematu. Wręcz nie powinien, bo to byłoby podejrzane, prawda? Tłumaczyć się z blizn, o których nie musiał pamiętać, bo przecież oficjalnie powstały w dzieciństwie…
OdpowiedzUsuńOdzywając się, zerknął na Bailey przez ramię, przyłapując ją na pospiesznym odwracaniu wzroku. Dopiero wówczas uświadomił sobie, co takiego robiła w kuchni. Czy ona… Uczyła się w sobotni poranek? A może odrabiała lekcje? Cokolwiek takieto to było, nie pasowało do normalnej nastolatki.
Ale Bailey nie była normalną nastolatką, prawda? Gdyby się nad tym głębiej zastanowić, ani razu nie widział jej… Cóż, w trakcie robienia rzeczy, które świadczyłyby o tym, że w istocie ma osiemnaście lat, a nie pięćdziesiąt. Może niezbyt to wychowawcze, ale Alex chciał, żeby zrobiła coś głupiego. Nie tylko po to, żeby nazbierała wspomnień, to miał w głębokim poważaniu. Raczej po to, żeby przestała być taka sztywna. I świętoszkowata. On w jej wieku robił takie rzeczy, że kilka razy powinien wylądować w poprawczaku. Może to niezbyt dobry przykład, niegodny naśladowania kropka w kropkę, ale przynajmniej się wyszumiał, dzięki czemu mógł grać przykładnego przedsiębiorcę, męża i ojczyma. Przynajmniej przez większość czasu.
— A dlaczego ty nie przygotowujesz się z nimi? — rzucił niby od niechcenia, choć tak naprawdę chciał wybadać grunt. Miło byłoby się jej pozbyć na wieczór. Nie powinna widzieć, jak wychodził z domu. Wiedział, że o wszystkim mówiła Barbrze, a nie chciał znowu wciskać swojej żonie kitu, że w ośrodku zdarzyła się jakaś awaria i musiał się nią zająć.
Po jej kolejnych słowach wywrócił oczami, bo skoro zamierzała być w domu koło szóstej, znaczyło to tyle, że nie wybierała się na tę imprezę. Świetnie.
— Powinnaś z nimi iść — odezwał się, wyjmując resztę składników na pancake’sy. — Poważnie, Bailey. Czy masz cokolwiek z życia? Cały czas wypełniasz jakieś obowiązki, skoro masz zaproszenie na imprezę i będą tak twoje koleżanki, ty też mogłabyś się z nimi wybrać. Jeśli boisz się, że mamie mogłoby się to nie spodobać, nic jej nie powiem — na sam koniec uśmiechnął się lekko i puścił blondynce oczko, licząc, że to ją przekona. Naprawdę potrzebował tego wyścigu. Znajdował się na skraju, musiał spuścić trochę pary bez stresowania się o to, czy ktoś zacznie go maglować o późne wyjście i jeszcze późniejszy powrót.
Wyjął miskę i zaczął dodawać do niej składniki.
— Jadłaś coś? — zapytał milszym niż zazwyczaj tonem. Czuł, że byciem sobą niczego nie ugra, postawił więc na bycie miłym. Mógł jej zrobić śniadanie. Mógł nawet z nią trochę pogawędzić, czego zazwyczaj nie robił. Mógł nawet odstawić ją na tę pieprzoną imprezę, a po powrocie z wyścigu odebrać, byleby tylko pozbyć jej się z domu na kilka godzin.
miły pan ojczym
[Gdy zaczynałam czytać kartę, czułam, że to nie może skończyć się tak dobrze. Ale czy to było tak trudne do odkrycia? Bycie perfekcyjnym jest strasznie trudne. O ile nie powiedzieć - niszczące.
OdpowiedzUsuńMnóstwa porywających historii!]
Eloise
— Dlaczego? — zapytał z nieco większym naciskiem niż zamierzał. Wziął głęboki wdech i policzył w myślach do dziesięciu. Panował nad sobą odrobinę gorzej niż zwykle, bo nawarstwiło się nieco więcej problemów, a on nie miał kiedy dać ujścia całemu temu stresowi. Barbry praktycznie nie dotykał, bo za bardzo go frustrowała, nie mógł wybrać się na wyścig, a napieprzanie w worek treningowy na siłowni nie przynosiło pożądanego efektu. Był kurewsko nabuzowany, a teraz jeszcze musiał kombinować, w jaki sposób wyrwać się z domu tak, by Bailey o tym nie wiedziała. Czy mogło być gorzej?
OdpowiedzUsuńUspokoił się trochę po wzięciu kilku głębokich wdechów, ale kiedy dziewczyna na niego spojrzała, twardo odwzajemnił spojrzenie. Uniósł jedną brew, czekając na odpowiedź. Skoro była zaproszona na imprezę, dlaczego wolała siedzieć w domu i cię uczyć? Cały czas się uczyła. Raz mogła sobie przecież odpuścić…
Zacisnął wargi w wąską linię i odstawił to, co miał w rękach, po czym podszedł do stołu, przy którym siedziała blondynka i oparł się rękoma o blat, patrząc na nią intensywnie. Chciał, żeby odwzajemniła spojrzenie.
— O co mi chodzi? O to, że masz osiemnaście lat i zupełnie nic z życia. Same obowiązki. Wiecznie obowiązki. Nie wiem, czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale kolejne lata to też będą obowiązki. Ostatnia klasa to też ostatni moment na zabawę i popełnianie błędów — powiedział. — Popatrz na mnie, Bailey — nakazał i zaczekał, aż wykona polecenie. — Nie robisz mi dodatkowych problemów, jeśli sam każę ci iść na imprezę i się wyluzować — zauważył i westchnął ciężko. — Jezu, Bailes, nikt nie każe ci chlać do nieprzytomności i brać udziału w orgii. Proszę cię tylko, żebyś poszła na imprezę i dała sobie odetchnąć. Jeśli chcesz, mogę cię podwieźć. A potem odebrać — zaproponował, a po jej kolejnych słowach z trudem powstrzymał się od wywrócenia oczami. Powoli wypuścił powietrze z płuc i opuścił głowę nieco niżej, wciąż wpatrując się intensywnie w jej twarz. — Nie o to chodzi. Naprawdę nie żal ci, że tracisz swoje najlepsze lata na siedzenie w pokoju? Nie chcesz zbierać wspomnień? Ani przez kilka godzin o niczym nie myśleć? Każdy potrzebuje resetu, nie wierzę, że ty nie — mruknął. Oj, on potrzebował resetu. Kurewsko go potrzebował. Ale jeśli ona nie pozwoli sobie na swój reset, on mógł zapomnieć o własnym.
Westchnął i odepchnął się od stołu, prostując się. Już miał ruszyć po swój kubek i napić się kawy, kiedy do jego uszu dotarł charakterystyczny dźwięk. Uniósł brew i spojrzał na brzuch Bailey. Uśmiechnął się kącikiem ust.
— Twój żołądek mówi coś innego. Siadaj. I nie próbuj ze mną dyskutować, bo cię uziemię. Ale nie tak jak myślisz. Zabronię ci wszystkich dodatkowych zajęć i biblioteki. Przez miesiąc. Więc radzę posłuchać — stwierdził i obrócił się, ruszając z powrotem do blatu, żeby zająć się przygotowywaniem ciasta.
jeszcze trochę...
— Zauważyłem. I dalej jestem ciekawy, dlaczego przez te wszystkie lata nie widziałem, żebyś wychodziła na chociaż jedną imprezę. To nie tak, że nie masz znajomych, wiem, że masz, nie raz cię z kimś widziałem. Ale dlaczego miałabyś wybierać siedzenie w domu z matką i ojczymem, którego nawet nie lubisz niż pójść się zabawić? — zapytał, ale to było pytanie retoryczne. Tak naprawdę go to nie ciekawiło. Wiedział, że Bailey go jedynie tolerowała, że nie darzyła go żadnymi cieplejszymi uczuciami, ale było to w pełni odwzajemnione. To więc nie tak, że chciał się czegoś dowiedzieć o jej życiu. Chciał ją zmanipulować, by wyszła z domu i tym samym dała również jemu wolny wieczór.
OdpowiedzUsuńUśmiechnął się pod nosem, wyraźnie widząc, że jest skrępowana… Czymś. Jego obecnością? Tym, że się zbliżył? Brakiem koszulki? Nie miał pojęcia, ale chciał, żeby to trwało. Im bardziej była zdenerwowana, tym mniej logicznie będzie myślała i tym łatwiej będzie sobie z nią poradzić. Taką przynajmniej miał nadzieję.
— Twoje życie będzie żałosne tylko wtedy, kiedy sama pozwolisz, żeby takie było — stwierdził, wzruszając ramionami. Uśmiechnął się jednak nieco szerzej. Miał ochotę poklepać ją po głowie jak szczeniaczka. Albo dobre dziecko, którym teraz była. — Bardzo. O której zaczyna się ta impreza? Podwiozę cię — zadeklarował. Humor od razu nieco mu się poprawił.
Nie przestając mieszać w misce składników, obrócił głowę w stronę dziewczyny i uniósł brew, patrząc na nią z politowaniem.
— Oczywiście, że to zrobię. Naprawdę chcesz mnie prowokować? — zapytał, kolejny raz nie oczekując odpowiedzi na swoje pytanie. Powrócił wzrokiem do miski, którą trzymał jedną ręką. — Przecież cię nie uziemię, bo po tym, co usłyszałem chwilę temu, jestem pewien, że byłaby to dla ciebie nagroda, a nie kara. Skoro tak bardzo lubisz się uczyć, czytać, chodzić na te swoje wolontariaty i tak dalej, zabronię ci właśnie tego wszystkiego. Pochowam książki, które masz w pokoju i będę ci je oddawał przed wyjściem do szkoły, a po powrocie je zabierał. Więcej, będę cię odwoził i odbierał, żebyś nie mogła robić tego wszystkiego przed i po lekcjach. Powiem ochroniarzom w klinice, żeby cię nie wpuszczali, porozmawiam też z… Jak ona ma na imię? Olivia? Olivia. Porozmawiam z Olivią, żeby przez jakiś czas nie pozwalała ci zajmować się zwierzętami. Uwierz mi, jestem do tego zdolny, więc usiądź na tyłku i zaczekaj na śniadanie, które chcę ci zrobić, a potem idź do siebie i zacznij się przygotowywać do imprezy — mówił spokojnie, beznamiętnie, dodając kolejne składniki do miski. Kiedy skończył mówić, wylał pierwszą porcję ciasta na rozgrzaną patelnię i ponowie spojrzał na dziewczynę. — Mamy jasność, czy naprawdę chcesz się przekonać co do mojej szczerości w tej kwestii?
😌
— Wybierasz siedzenie w domu — poprawił i westchnął ciężko. Cóż, aktualnie zależało mu tylko na tym, żeby pozbyć się jej z domu, ale chyba… Chyba powinien zainteresować się odrobinę jej życiem. Była w końcu córką jego żony i jako ojczym w jakimś stopniu ponosił za nią odpowiedzialność. Może warto byłoby z nią porozmawiać, zapytać, jak się miewa, dlaczego nie chce wychodzić, ale aktualnie był zaślepiony i ukierunkowany na jeden cel.
OdpowiedzUsuń— W żadnym momencie tego nie powiedziałem, więc nie wkładaj mi w usta takich słów. Nie myślę też w ten sposób. Po prostu zastanawiam się, co z tego życia masz — wzruszył lekko ramionami. Prychnął cicho ze śmiechem. — Masz mnie za kretyna, Bailes? Jeśli wyjdziesz sama, nie dotrzesz na tę imprezę. Pójdziesz do kliniki albo zaszyjesz się w jakichś krzakach i będziesz się uczyć. Poza tym… — urwał i spojrzał na nią z łobuzerskim uśmieszkiem. — Nie wszyscy mają takich ojczymów jak ja. Zdajesz sobie sprawę, że twoje koleżanki co kilka dni przychodzą do ośrodka i pytają o pracę, chociaż dobrze wiedzą, że ich nie zatrudnię? Uwierz mi, kiedy cię odwiozę, nabiję ci kilka punktów do popularności — puścił jej oczko. Był trochę arogancki, ale nie bez powodu. Lepsze to niż fałszywa skromność.
Uśmiechnął się z zadowoleniem, śledząc jej ruch i wrócił do przyrządzania pancakes’ów. Nucił przy tym pod nosem, co jakiś czas upijając łyk kawy i przerzucając świeżą porcję z patelni na talerz.
— Na pewno coś masz — mruknął. Przełożył ostatniego naleśnika, zgarnął z szafki dwa talerze i sztućce, po czym ruszył do stołu. Postawił jedzenie i dopiero wówczas popatrzył na Bailey. Nigdy nie pytała go o pieniądze. Barbra nie miała tego typu zahamowań, ale jej córka ewidentnie nie chciała drenować jego portfela.
Nie widział więc powodu, by nie dać jej pieniędzy. To nie tak, że zbiednieje od jednych zrobionych przez nastolatkę zakupów.
Bez słowa wyszedł z kuchni i udał się do sypialni, gdzie jego portfel spoczywał w kieszeni spodni, które miał na sobie wczoraj. Wziął go i przy okazji założył na siebie koszulkę, uznając, że powinien zasłonić blizny, zanim blondynce przyjdzie do głowy zacząć go o nie wypytywać. Wszedł z powrotem do kuchni, zastanawiając się, czy powinien jej wręczyć kartę, czy może jednak gotówkę. Niby nie miał ją za mściwą, ale wolał nie sprawdzać, jak duży debet zrobiłaby w ramach zemsty za zmuszenie jej do pójścia na tę imprezę, wyjął więc kilka banknotów.
— Pięćset powinno wystarczyć. Możesz kupić coś jeszcze, jeśli chcesz. Są twoje — powiedział, przesuwając pieniądze po blacie w jej stronę. Zamknął portfel i wcisnął go do kieszeni, siadając przy stole. Zgarnął z talerza suchego naleśnika i zwinął go w rulonik. — Jeszcze jakieś specjalne życzenia? Dzień w spa z koleżankami? Nowe książki? Jeśli pójdziesz na tę imprezę i obiecasz mi, że będziesz się dobrze bawić, dam ci swoją kartę i będziesz mogła zaszaleć w jakiejś księgarni — uśmiechnął się kącikiem ust i odgryzł kawałek ciepłego ciasta.
💸
Wzruszył ramionami, nie odpowiadając na jej stwierdzenie. Może i była nastolatką, ale Alex nauczył się, że w rozmowie z jakąkolwiek kobietą czasami lepiej przemilczeć pewne rzeczy, bo nigdy nie wiadomo, w jaki sposób coś odbierze. Jak teraz. W żadnym momencie nie powiedział, że jej życie jest żałosne. Dopowiedziała coś sobie i się tego trzymała, nawet kiedy powiedział wprost, że niczego takiego nie stwierdził. No cóż. Widać miała coś wspólnego ze swoją matką.
OdpowiedzUsuńParsknął cicho, nie patrząc na nią.
— Udam, że wcale tego nie powiedziałaś, chociaż teraz zdecydowanie powinienem cię uziemić — powiedział, kręcąc lekko głową. — Potrzebujesz — dodał i posłał jej kolejny uśmieszek.
Patrzył na dziewczynę, przeżuwając swojego naleśnika i śmiejąc się w duchu do siebie samego. Mógłby się teraz z kimś założyć, że prośba o kasę miała go zniechęcić do tego całego pomysłu z wysłaniem jej na imprezę. Jednak Alex nie miał problemu z wręczeniem jej gotówki. Nawet gdyby nie miał żadnych oszczędności, wciąż dałby jej te pieniądze. Bo to był pierwszy raz, gdy Bailey go o coś poprosiła. Nie był aż takim dupkiem, żeby nie spełnić jedynej skierowanej do niego prośby.
— Nie oddasz. Zachowaj je — odpowiedział i skinął lekko głową na jej podziękowanie.
Na szczęście zorganizowanie wyścigu na ostatnią chwilę nie stanowiło większego problemu. Było mnóstwo ludzi, których to kręciło, wystarczyło więc poinformować dwóch czy trzech znajomych o swoich zamiarach, a oni zajmowali się resztą. Czas, gdy Bailey była na zakupach, Alex wykorzystał na sprawdzenie auta, które stało w wynajętym garażu w Camden. Wrócił dość szybko, żeby wyrobić się przed dziewczyną. Nie przygotowywał się jakoś szczególnie. Jedynie dresy zmienił na jeansy i narzucił na siebie skórzaną kurtkę, która nie ograniczała ruchów. Przed siódmą był gotowy do odwiezienia Bailey na imprezę, czekał więc w holu, grzebiąc w telefonie. Podniósł wzrok, gdy usłyszał kroki dziewczyny na schodach i… I znieruchomiał. Poruszały się jedynie jego oczy, kiedy mierzył spojrzeniem jej sylwetkę. Nigdy wcześniej nie widział jej w takim wydaniu. To nie tak, że nie wiedział, że jest ładna. Wiedział doskonale. Ale miał ją za dziecko. Poznał jej matkę, gdy miała czternaście lat i w jego umyśle wciąż była tamtą dziewczynką. Słodką, uroczą, cichą, nienoszącą wyzywających ciuchów.
Ta sukienka może też nie była jakaś bardzo wyzywająca, ale… Ale sprawiła, że Bailey wyglądała inaczej. Nie jak nastolatka, ale jak młoda dorosła kobieta.
Teraz jest dobry czas na to, żeby przestać się na nią gapić, Row…
— Gotowa? — rzucił, otrząsając się z transu i odpychając się od ściany, o którą opierał się ramieniem. Wsunął na nogi tenisówki i wcisnął telefon do kieszeni spodni. — Pięknie wyglądasz, Bailes — dodał, uśmiechając się. Zdecydowanie za pięknie dla swojego dobra, dodał w myślach. — Chociaż… Mogę? — spytał i podszedł do niej powoli, po czym sięgnął do związanych włosów. Powoli zdjął z nich gumkę i rozłożył pasma, układając je tak, że wyglądała… Cóż, jeszcze lepiej. — Teraz jest idealnie — stwierdził cicho i zerknął w jej jasne oczy, wygładzając kosmyk opadający przy jej twarzy. — Panie przodem — dodał po chwili, odsuwając się z przejścia i wskazując dłonią drzwi.
😌
Roześmiał się w duchu na widok jej rumieńców. Musiał przyznać, że jej zawstydzenie było urocze, choć mógł się tego po niej spodziewać. Nie to, żeby ją jakoś dobrze znał. Nigdy wcześniej nie spędzali ze sobą za dużo czasu, nie było więc okazji, żeby się poznać, ale wiedział, że Bailey jest nieśmiała. Pomijając wszystko inne, zaróżowione policzki do niej pasowały.
OdpowiedzUsuńWywrócił oczami, dostrzegając, jak poprawia sukienkę, mimo że ta nie odsłaniała zbyt wiele. Miał ochotę odciągnąć jej ręce od materiału, ale to chyba byłoby bardzo nie na miejscu, więc zacisnął jedną dłoń na kluczykach, a drugą wsunął do kieszeni spodni, powstrzymując się przez głupim, pochopnym działaniem.
— Właściwie to tak, dobrze, że o tym wspominasz — powiedział, zatrzaskując za sobą drzwi domu, gdy wyszli na zewnątrz. Podążył za Bailey do swojego samochodu, który stał na podjeździe. — Druga w nocy to minimum. A jutro jest niedziela, więc raz mogłabyś pospać trochę dłużej i odpocząć — zauważył, wsiadłszy do środka. Odpalił auto i wskazał na nawigację. — Adres — mruknął tonem niepozostawiającym miejsca na dyskusję. Chwilę później ruszył we wskazanym kierunku.
Wjechał w tłum, uśmiechając się do siebie, gdy liczne dłonie zaczęły uderzać w maskę jego samochodu. Krzyki, pisk opon i głośna muzyka docierały do niego, nawet jeśli wciąż znajdował się w środku. Uwielbiał takie powitania. Uwielbiał wszystko, co wiązało się z wyścigami. Branie w nich udziału było najbliższym temu, co przeżywał na pokładzie myśliwca. I igraniu ze śmiercią. Życie w Mariesville było kurewsko nudne i gdyby nie znalazł odskoczni w postaci tych wieczorów, już dawno by zwariował. Zwariowałby również dziś, jeśli Bailey nie poszłaby na imprezę, a on nie mógłby się tutaj pojawić. Aż zaczął się zastanawiać, czy nie byłoby warto kupić jej jakiegoś niewielkiego prezentu w podziękowaniu za to, że wyszła, ale… To byłoby chyba podejrzane, prawda? Nie powinien tak bardzo się cieszyć, że poszła na imprezę, zwłaszcza, że nie byli ze sobą blisko. Właściwie nie było między nimi żadnej relacji, jedynie względna tolerancja.
Zaparkował niedaleko prowizorycznego toru, wrzucił obrączkę do schowka, bo w trakcie tych wieczorów nie był ani mężem, ani ojczymem, ani spokojnym mieszkańcem Mariesville i wysiadł. Smród palonej gumy i benzyny natychmiast dotarł do jego nozdrzy. Odchylił głowę, zaciągnął się mocno i uśmiechnął. Dla tego właśnie wciąż żył. Dla tego udawał wzorowego obywatela. Tylko w tym znajdował sens.
— Jadę pierwszy — oznajmił, dotarłszy do prowizorycznego stanowiska zajmowanego przez Skippy’ego. Tak, to był właśnie tego typu koleś jak w filmach. Niski, brzuchaty, z długimi przetłuszczonymi włosami i w okularach jak denka od butelek. W ogarnianiu liczb jednak nie miał sobie równych, choć Alex nie startował dla kasy. Wszyscy inni natomiast…
— Alex! — zawołał Skippy i podniósł się, żeby przywitać się z Banksem ponad stołem. — Właściwie Rory chciał startować pierwszy z Chrisem… — dodał po chwili, na co Alex uniósł brew. — …Ale jestem pewien, że jakoś uda się to…
— Jadę pierwszy. Z Rory’m — brunet przerwał chłopakowi i rozejrzał się w poszukiwaniu tego, który był solą w jego oku. Rory jako jedyny mógł z nim konkurować. Wygrywali ze sobą naprzemiennie, ale Alex był dziś tak nabuzowany, że chciał go rozwalić. Niewykluczone, że również w sensie dosłownym. — Załatw to, Skippy — dodał i nie czekając na odpowiedź, ruszył w tłum.
🏎️
Alex nie tracił czasu. Chciał to poczuć już, skupił się więc na dotarciu z powrotem do auta i ustawieniu go na starcie. Miał w dupie to, kto w jakiej kolejności chciał się ścigać, Banks był organizatorem, więc nie obejmowały go żadne kolejki. Na szczęście Skippy stanął na wysokości zadania, a obok Alexa chwilę później zjawił się Rory z tym swoim zarozumiałym uśmieszkiem, który mężczyzna chętnie starłby mu z twarzy pięścią. Rory miał dwadzieścia dwa lata i był jednym z tych bananowych dzieci z Camden. Rodzice posłali go na studia, które totalnie zlewał, żył na ich garnuszku i pojawiał się na każdym wyścigu, jakby nie miał zajęć na uczelni gdzieś w innym stanie. Alexa wkurwiało, że ten chłystek był dobry. Nie było tajemnicą, że się nie lubili. Nie było też tajemnicą, że zbliżał się moment, w którym któryś z nich straci cierpliwość i zabije na torze tego drugiego.
OdpowiedzUsuń— Hej, Alex? — odezwał się Skippy, gdy doturlał się do auta mężczyzny. Okno było otwarte, więc Banks słyszał go bez większych problemów, choć z nienawiścią wpatrywał się w Rory’ego gazującego swój samochód. Debil.
— Co tam, Skippy? — mruknął, nie racząc go nawet spojrzeniem. Uraczył nim natomiast dziewczynę, która wyszła na tor z czerwoną chustką w ręce i stanęła między samochodami.
— Przypomnij mi, jak wygląda córka twojej żony? — spytał chłopak, wpatrując się gdzieś za siebie. To zaalarmowało Alexa. Popatrzył na Skippy’ego ze zmarszczonym czołem.
— Szczupła blondynka, duże niebieskie oczy, ładny uśmiech. Patrzy na wszystkich, jakby chciała zniknąć — odpowiedział, przenosząc wzrok z powrotem na dziewczynę, która wyciągnęła rękę w górę. Zacisnął jedną dłoń na kierownicy, a drugą wbił bieg. — Dlaczego pytasz?
— Bo Drew twierdzi, że przed chwilą na nią wpadł. Jest w pierwszym rzędzie razem z jakimiś gówniarzami — wyjaśnił Skippy, Alex nie miał jednak czasu zastanowić się nad jego słowami, bo dziewczyna opuściła chustkę gwałtownym ruchem. Skippy odskoczył od okna, a Alex razem z Rory’m wystartowali z piskiem opon. Wyrzut adrenaliny był gwałtowny, ale nie tylko wyścig był tego przyczyną. Na tyle, na ile mógł, brunet rozejrzał się po tłumie, który właśnie mijał. I dostrzegł ją w połowie jego długości.
— Kurwa mać! — wrzasnął, uderzając dłonią w kierownicę. Docisnął gaz, ale nie po to, żeby wygrać. Chciał po prostu już dotrzeć do mety. Co ona tu robiła? Jakim cudem się tutaj znalazła? Nie chciała iść nawet na pieprzoną imprezę, do nielegalnego wyścigu tym bardziej więc pasowała jak pięść do nosa. Musiał ją stąd zabrać. Coś mogło jej się stać. Samochód mógł wypaść z toru i wjechać w tłum, ktoś mógł jej czegoś dosypać do picia, tak wiele rzeczy było tu niebezpiecznych, a on był za nią odpowiedzialny.
Przepychanki z Rory’m zeszły na dalszy plan, zwłaszcza, gdy zostawił go w tyle, niemal wypadając z zakrętu. Do mety dotarł w rekordowym tempie. Wypadł z samochodu, nawet nie gasząc silnika i szybkim krokiem ruszył w tłum, prosto do miejsca, w którym wcześniej widział Bailey. Ludzie piszczeli, krzyczeli, gratulowali, ale zupełnie ich zignorował. Dotarłszy do dziewczyny, chwycił ją mocno za nadgarstek i wyciągnął z plątaniny ciał, prowadząc do miejsca, w którym byłoby trochę ciszej. Zwolnił dopiero za rzędem zaparkowanych na poboczu polnej drogi samochodów i oparł ją o drzwi jednego z nich.
— Co ty tu, do kurwy nędzy, robisz, Bailey?! — wycedził, dysząc ciężko i patrząc na nią tak, jakby chciał ją poszatkować.
😤
Gdyby nie to, że zawiadomieniem służb ściągnąłby problem na głowę głównie sobie, bez wahania podpieprzyłby tych gówniarzy, gdzie trzeba. Nie był kretynem, wiedział, że dzieciaki przychodziły tutaj, żeby obejrzeć wyścigi, napić się alkoholu i po prostu wyszumieć, ale te konkretne dzieciaki miał ochotę zabić za to, że zabrały tutaj Bailey. Kiedy wyganiał ją na imprezę, nie miał na myśli takiej imprezy. Pytanie, na ile dziewczyna była świadoma tego, dokąd się udaje i to przed nim zataiła. Powinien ją uziemić i to nie w tradycyjnym tego słowa znaczeniu. Zabierze jej książki. Zamknie ją, kurwa, w pokoju. Tylko szkoła i nic więcej.
OdpowiedzUsuń— Tak, Bailey, co ty tutaj robisz! — wycedził przez zaciśnięte zęby. To, że wycelowała w niego palcem, jakby go o coś oskarżała, wkurwiło go jeszcze bardziej. Ponownie złapał ją więc za rękę i opuścił ją gwałtownym ruchem, oddychając ciężko. — Na imprezę, a nie na wyścig do Camden! Niby jesteś taka otwarta odnośnie do tego, co robisz, ale jakoś nie przyszło ci do głowy, żeby mi powiedzieć, że to jednak nie jest zwykła impreza! — wykrzyczał i odsunął się gwałtownie. Wplótł palce w swoje włosy i zaczął krążyć po polnej drodze szybkim krokiem, co jakiś czas zerkając na Bailey i mrucząc coś do siebie pod nosem. — Kurwa, co ja mam teraz z tobą zrobić? — jęknął, zatrzymując się i z odchyloną do tyłu głową patrząc w niebo, jakby tam miał znaleźć odpowiedź. — Powinienem cię odstawić do domu, ale nie mogę przegrać walkowerem. Co za… Ugh — warknął do samego siebie. W końcu ponownie podszedł do dziewczyny, oparł rękę na dachu samochodu i nachylił się nad nią.
— Słuchaj… Mój drugi samochód jest w centrum. Zawiozę cię i zaczekasz w nim, aż wszystko tutaj się skończy, potem wrócimy razem do domu. Mam jeszcze cztery wyścigi, to zajmie z przerwami i przygotowaniami jakieś dwie godziny, nie więcej — powiedział szybko, zastanawiając się jednak w głębi duszy, czy to na pewno dobry pomysł. Już otworzył usta, żeby podsunąć jej, by zamówiła ubera na jego koszt, ale w tej samej chwili rozległ się zniekształcony przez megafon głos, który ogłaszał, kto wystartuje jako następny i że zawodnicy mają minutę, by ustawić się na starcie. — Dobra, nieważne. Idziesz ze mną — mruknął, w sekundę zmieniając zdanie. Pomysł może nie był najlepszy, ale wolał, by Bailey była z nim w samochodzie niż wracała do znajomych, którzy mogli mieć już w czubie albo być pod wpływem jakichś substancji. Alex chociaż był trzeźwy.
Chwycił ją za dłoń i pociągnął z powrotem w tłum.
— Żeby sprawa była jasna, Bee… Ani słowa twojej matce. Ani o tym, że tu byłaś, ani o tym, że ja tu byłem, a już na pewno nie o tym, co za chwilę się wydarzy — zerknął na nią przez ramię, nie zwalniając kroku.
🤫
Serce biło jej coraz szybciej i coraz mocniej, w miarę, jak pies nie wracał. Rudie był jedyną żywą istotą, która ją kochała i sama myśl, że miałaby go stracić wywoływała w niej niemalże atak paniki. Wyrzuciła niedopałek na ziemię i mocno zdeptała butem, nie chcąc spowodować pożaru, a następnie wyjęła kolejnego papierosa z paczki, podpaliła go zapalniczką i ruszyła przed siebie, ciągle nawołując psa. Była zła na siebie, że puściła go zupełnie luzem, bez smyczy, ale na swoje usprawiedliwienie miała fakt, że Rudie zawsze trzymał się blisko niej i zawsze wracał na dźwięk swojego imienia. Skoro nie przybiegł, Jacynth momentalnie zaczęła gryźć się myślą, że na pewno coś mu się stało.
OdpowiedzUsuńWiatr szarpał jej jasne włosy, a pod szkła okularów wrzucał jakieś okruchy, piasek lub inny pył, który dostawał się jej do oczu. W normalnych okolicznościach byłaby okropnie wkurzona, ale te okoliczności, niestety, nie były normalne. Po głowie kołatało jej się tylko jedno: nie mogła stracić Rudiego. Po prostu nie mogła. Chyba popełniłaby samobójstwo z żalu i wściekłości na samą siebie. Żałowała, że nie ma ze sobą prochów, które mogłyby ją uspokoić i wyrwać z łap nadciągającej wyraźnie histerii. Albo chociażby leków; te zostawiła w domu u dziadków, nie myśląc o nich kompletnie, kiedy ratowała się ucieczką przed niechcianą wizytą. Na samo wspomnienie tej sytuacji przeszedł ją dreszcz. Brr, gdyby miała teraz siedzieć z tą idealną, ułożoną dziewczyną, którą tak zachwycała się jej babcia… prawdopodobnie w nadziei, że wnuczka weźmie z niej przykład. Jak gdyby nie rozumiała, że im częściej chwali się kogoś nielubianego, tym bardziej podsyca się odczuwalną wobec niego niechęć.
Dla Jacynth Bailey była smarkulą o sztucznie przesłodzonym charakterze, dziecinna, pozbawiona pazura buntowniczki. Kompletnie różniła się od towarzystwa, z którym przebywała w mieście i czuła się przy niej tak, jakby patrzyła na dziecko z podstawówki. Chociaż była tylko niecały rok młodsza. W myślach zabawiała się obstawianiem, jakich nielegalnych rzeczy Bailey nie zaliczyła i z pewnością nigdy nie zaliczy; kupno alkoholu, picie alkoholu, papierosy, seks w pustej klasie w szkole, kradzież albo bójka. Nie potrafiła postawić jej w żadnej z tych sytuacji.
I oto była, jak gdyby wyczarowała ją myślami — wyrosła tuż przed jej nosem, głaszcząc zadowolonego z siebie Rudiego. W duchu odetchnęła z ulgą, że pies jest cały i zdrowy, natomiast na zewnątrz cała aż spięła się z niechęci.
— Sorry, możesz oddać mi psa? — spytała, zachodząc ją od tyłu i siląc się na neutralny ton.
Jacynth
W tej chwili ani trochę jej nie wierzył. Myślał w ten sposób, że podczas swojego pierwszego wyjścia na imprezę (na pewno od kiedy ją znał) musiała od razu polecieć na grubo. Nie żadna domówka ze znajomymi, nawet nie impreza w klubie, co jeszcze jakoś by zrozumiał. Jakimś cudem jej znajomi wkręcili się na nielegalne wyścigi, które organizował sam Alex.
OdpowiedzUsuńIronia losu była tak popieprzona, że kiedy oparł rękę o samochód, odrzucił głowę do tyłu i zaczął się śmiać pozbawionym wesołości śmiechem.
— Nie wiedziałaś. No jasne. I pewnie zaciągnęli cię tu siłą — parsknął. Ponownie się nad nią nachylił, próbując doszukać się w jej twarzy fałszu, triumfu, czegokolwiek, co świadczyłoby o tym, że o wszystkim wiedziała i chciała go zdemaskować przed swoją matką. Cóż, Alex był trochę paranoikiem, ale trudno mu się dziwić, prawda? Stale musiał oglądać się za siebie, zastanawiać się, czy nikt go tutaj nie znajdzie. To tak mocno wpływało na jego psychikę, że odbijało się również na życiu rodzinnym.
— Mylisz się. Jesteś. W tym momencie jesteś cholernie dużym problemem — syknął, nie dając jej powiedzieć nic więcej. Niewiele sobie robił z jej oporu, trzymał jej rękę pewnie i mocno, ciągnąc w stronę swojego auta, w którym musiał znaleźć się jak najszybciej. Teoretycznie mógłby sobie darować resztę wyścigów, ale po pierwsze był na to zbyt dumny, a po drugie nigdy nie wiedział, jacy ludzie na niego postawili. Wolał, by się na nim nie mścili za ucieczkę z toru.
— Och, w to nie wątpię. Zwłaszcza w miejsca, w których nie powinnaś się znaleźć — warknął, zaciskając palce mocniej. — Przestań się szarpać! — nakazał, odwracając się do niej gwałtownie. Dyszał ciężko ze zdenerwowania i przez próbę zaciągnięcia jej do auta. Najłatwiej byłoby po prostu przerzucić ją sobie przez ramię i zanieść, ale nie chciał robić aż takiej sceny.
Zmierzył ją krytycznym spojrzeniem, potem obejrzał się przez ramię na grupkę jej znajomych, a na sam koniec ponownie popatrzył na nią i z zaciśniętymi zębami wypuścił jej rękę ze swojego uścisku.
— Dobra — wycedził. — Ale wsiadasz do auta. I nawet nie próbuj żadnych numerów, bo inaczej cię tam zaniosę i dopiero wtedy poczujesz co to wstyd — wycelował w nią palcem, po czym obrócił się na pięcie i szybkim krokiem ruszył do samochodu, ignorując Skippy’ego, który w którymś momencie podbiegł i coś zaczął mówić. Alex jedynie warknął coś w odpowiedzi, nie zwalniając. Wsiadł do samochodu i trzasnął drzwiami tak mocno, że niemal zbił szybę. Odpalił silnik i zacisnął dłonie na kierownicy, czekając, aż Bailey łaskawie do niego dołączy na siedzeniu pasażera. Mogło się to wydawać nieodpowiedzialne, w końcu martwił się o jej bezpieczeństwo, a teraz zmuszał do tego, żeby wsiadła razem z nim do samochodu i wzięła udział w wyścigu. Ale Alex był pewny swoich umiejętności i wiedział, że będąc obok niego będzie bezpieczniejsza niż tkwiąc w tłumie, w który ktoś mógł w każdej chwili przypadkiem wjechać.
😤
— Jak to nie byłaś zaproszona? Dlaczego mi nie powiedziałaś? — warknął. Teraz byłby na nią wściekły za cokolwiek, nawet za to, że ktoś nie zaprosił jej na imprezę. I że mu o tym nie powiedziała. Może wówczas wymyśliłby jej coś innego. Zagadałby z właścicielem biblioteki, żeby pozwolił jej pobuszować w książkach przez całą noc. Albo podrzuciłby ją do jakiejś koleżanki. Było dużo miejsc, do których mogłaby się udać i przez jakiś czas nie wracać, żeby on mógł niezauważony opuścić dom i wziąć udział w wyścigu. Myślał, że była zaproszona, tylko nie chciała iść na imprezę, bo nie. — To już słyszałem — wywrócił oczami.
OdpowiedzUsuńSłuchał tego, co miała do powiedzenia i wkurwiał się coraz bardziej. Z minuty na minutę dokręcała śruby, o których istnieniu nie mogła mieć pojęcia, a jednak to robiła. Bo częściowo miała rację. Nie z tym, że zdradzał Barbrę, nigdy tego nie zrobił, choć nie dlatego, że nie miał na to ochoty, po prostu wiedział, że w tym małym miasteczku informacja o tym dotarłaby do niej bardzo szybko. Nie czuł jednak do tej kobiety nic głębszego. Wręcz czuł ulgę, gdy nie spędzali ze sobą czasu. I nie miał ochoty na zabawę w dom. Nigdy. Wciąż nie rozumiał, jakie procesy myślowe zaszły w jego mózgu, że postanowił się z nią ożenić. Chyba po prostu… Związek z nią był wygodny. Normalny. I różnica wieku przestała już wzbudzać tak silne emocje w mieszkańcach Mariesville. Można więc powiedzieć, że przywykł do rutyny, która wiązała się z Barbrą.
Ale gdyby mógł cofnąć czas i zrobić to wszystko inaczej… Jego życie by tak nie wyglądało.
— Co ty sugerujesz, hm? — spytał znacznie ostrzej niż zamierzał. — To nie jest twoja sprawa, co robię w swoim wolnym czasie. Tak samo jak moje życiowe wybory. Pilnuj swojego własnego nosa, Bailey. A jeśli piśniesz słówko o tym, że mnie tu dzisiaj widziałaś, ja też nie będę siedział cicho — warknął, celując w nią palcem i cofając się w stronę auta.
— Byłbym bardziej, gdyby wcale cię tu nie było — burknął i ruszył na linię startu, powoli ustawiając auto we właściwej pozycji. — Och, nawet nie masz pojęcia. Wyrwałyby ci włosy, żeby siedzieć na twoim miejscu — powiedział, nic sobie nie robiąc z jej sarkazmu. Zerknął na nią krótko, szybko wracając spojrzeniem do dziewczyny, która miała rozpocząć następny wyścig. — Lepiej się trzymaj — doradził, zanim ruszył z piskiem opon.
Chciał jak najszybciej znaleźć się z powrotem w domu. Gdyby nie to, że miał pasażerkę, jeździłby znacznie mniej ostrożnie, ale pamiętał, że obok ktoś siedzi. Po ostatniej rundzie nie wysiadł, żeby pogadać ze Skippy’m i odebrać od niego pieniądze, nie pozwolił też Bailey pożegnać się ze znajomymi, po prostu ruszył w kierunku Camden, żeby zmienić sportowe auto na to, którym mieli wrócić do Mariesville. Zaparkował w ciemnym garażu i zgasił silnik. Przez chwilę słyszał jedynie ich oddechy; jego własny był ciężki i niespokojny. Zamiast się odstresować, był jeszcze bardziej zdenerwowany.
— Czego chcesz w zamian za milczenie przed matką? — zapytał cicho, uznając, że najlepiej od razu przejść do rzeczy.
😶
Telefon zerwał ją niemal na równe nogi. Zaskoczona, Olivia usiadła na łóżku, przez pierwsze sekundy nie wiedząc, co się dzieje. Rozejrzała się, chcąc zlokalizować źródło dźwięku, po chwili znajdując telefon głęboko pod poduszką. Musiała go tam wepchnąć podczas snu, ale to w tej chwili było najmniej ważne.
OdpowiedzUsuńDochodziła piąta nad ranem, była niedziela. Dzień, w którym Olivia miała choć na chwilę odpocząć, złapać oddech. Tak dawno nie miała już dnia wolnego, praktycznie od kiedy tylko wróciła do Mariesville, a to oznaczało od dobrych trzech miesięcy, ciągle coś robiła, była czymś zajęta. Jak nie kliniką, to jeździła po ludziach, których zwierzęta potrzebowały pomocy. Z pracy od razu lądowała w drugiej, czyli w stajni. Farma zawsze wymagała dodatkowych rąk do pracy, a tych ostatnio było jak na złość mało.
W końcu odebrała, zachrypniętym głosem mówiąc ciche „słucham”. Nie znała numeru, choć po chwili już wiedziała, z kim rozmawia i w czym był problem.
Równo pół godziny później zjawiła się na jednej z miejscowych farm, bo właściciel cielaka, który niedawno się urodził, był totalnie załamany i nie wiedział już co robić. Wchodząc do obory, na samym jego końcu zobaczyła małą puchatą krówkę, którą kilka dni temu odrzuciła matka. Na szczęście cielak został dość dobrze zaopiekowały w pierwszej dobie życia, co było dla niego najważniejsze, ale mimo wszystko wydawał się dość słaby. Miał problemy z jedzeniem, a Theodor Soledad nie miał zbyt wiele czasu, aby zająć się wychowaniem malucha. Olivia jęknęła w duchu, jednak wiedziała, że odmówić nie może w żaden sposób. Po pierwsze, i chyba jedyne, sumienie jej na to nie pozwalało. Nie wiedziała jak, ale musiała zająć się cielaczkiem, który spoglądał teraz na nią z zaciekawieniem. W głowie zaświtała jej myśl, jak to wszystko ze sobą pogodzić, a podświadomość podpowiadała jej, że to wszystko może się udać, i wątpiła, że z ust tej jednej osoby usłyszy odmowę. Umówiła się więc z właścicielem, że jeszcze dzisiaj maluch zostanie przywieziony do Mitchell’s Horse Farm. Kiedy wracała, napisała krótkiego smsa do Bailey z prośbą, żeby pojawiła się Uniejów domu najszybciej, jak tylko będzie mogła.
Bailey Quinn była tą dziewczyną, która przywodziła jej na myśl tylko ciepłe uczucia. Lubiła ją, i jej obecność w klinice czasami bardzo mocno pomagała Olivia. Bailey miała w sobie ogromną miłość do zwierząt i dobre podejście do nich. Była miła, wesoła i miała w sobie ciepło, a Olivia czasami łapała się na tym, że były ze sobą bardzo podobne. Olivia również kochała to miasteczko, ale tak jak Bailey miała ochotę wyrwać się stąd i poznać kawałek świata.
Lubiła ją. Lubiła jej spokój, dobry humor i zaraźliwy śmiech, który niejednokrotnie wypełniał klinikę weterynaryjną, kiedy już były same.
— Bailey! — zawołała, widząc w oddali sylwetkę nastolatki, kiedy przekroczyła próg bramy. Pomachała do niej, upijając łyk chłodnej już kawy, po czym ruszyła w jej stronę. Ubrana swobodnie, w za dużą bluzę, cieplejsze spodnie i wysokie kalosze. To była farma, tu nie było miejsca na strojenie się.
— Dzięki, że przyszłaś, Mała. Muszę Ci coś pokazać, i w sumie prosić Cię o pomoc, bo gdybym chciała, to i tak się nie rozdwoję — powiedziała, kiedy w końcu stanęła oko w oko z Bailey Quinn. Olivia uśmiechnęła się, nieco rozbawiona. Widziała to pytające spojrzenie ze strony blondynki.
— Chodź do stodoły. Ale błagam, tylko nie piszcz — poprosiła, ruszając w stronę budynku. Olivia Mitchell bardzo dobrze wiedziała, jak Bailey mocno marzyła o takiej puchatej krówce. A ona chyba po części to marzenie jej spełniła.
Muuuu 🧡🐮
— No tak, masz rację. Co mnie interesuje twoje życie, nie? Wcale nie mieszkamy pod jednym dachem i nie jestem twoim jebanym ojczymem, nie mam prawa się wtrącać — syknął, marszcząc nos. Wiedział, że miała rację, olewał ją. Ale teraz był tak wściekły, że oskarżyłby ją o wszystko, nawet o wybuch pieprzonej trzeciej wojny światowej i spadek wartości dolara.
OdpowiedzUsuń— To nie jest twój interes, Bailey — warknął, a potem po prostu obrócił się na pięcie i ruszył do samochodu.
Nie wiedział, co się za chwilę wydarzy. Wiedział natomiast, że jego życie tak czy inaczej się zmieni. Bo albo Barbra się z nim rozwiedzie, gdy już się o wszystkim dowie, a to oznaczało samotność, albo razem z Bailey będą mieli sekret, a on da jej powody ku temu, żeby mogła go szantażować. Nie żeby spodziewał się czegoś takiego po dziewczynie, według niego była zbyt spokojna i grzeczna na takie zagrania, ale… Ale nie spodziewał się też, że zobaczy ją wśród widowni na nielegalnym wyścigu, więc równie dobrze mógł się mylić. Wprawdzie nie znalazła się tam z własnej woli, jak twierdziła, ale fakt pozostawał faktem.
Zacisnął dłonie na kierownicy, czekając na to, co dziewczyna odpowie. A kiedy w końcu się odezwała, na chwilę przestał oddychać. Jego ciało zesztywniało tak bardzo, że równie dobrze można by go pomylić z kamieniem.
— Słucham? — zapytał w końcu, otrząsając się z szoku. Przynajmniej częściowo, bo wyjście z tego stanu wydawało mu się w tej chwili bardzo trudne. Z jednej strony miał Bailey w takiej wersji, którą znał: grzeczną uczennicę, idealną córkę, dziewczynę, dla której doba była za krótka, bo miała tyle dodatkowych zajęć. A z drugiej miał słowa, które właśnie do niego wypowiedziała.
I to był tak ogromny, komiczny kontrast, że Alex w końcu parsknął krótkim śmiechem.
— Nie mówisz poważnie — rzucił i obrócił się na fotelu w jej stronę, opierając lewe przedramię na kierownicy. Pochylił się lekko, przyglądając się jej twarzy. A raczej konturowi twarzy, bo w garażu było zbyt ciemno, żeby dostrzec cokolwiek więcej. — Ty… — urwał, nie dostrzegając na jej twarzy oznak tego, że mogła robić sobie z niego żarty. Zatem on też spoważniał. — Nie. Nie ma takiej opcji. Masz pojęcie, co może ci się tam stać? Jacy ludzie przychodzą na te wyścigi? Nie wspominając o tym, że nie wszyscy jeżdżą tak jak ja i ktoś mniej doświadczony może stracić panowanie nad samochodem i wjechać w tłum. W którym byłabyś ty. Nie. Po prostu nie. Wymyśl coś innego — nakazał, obracając się i otwierając drzwi, żeby wysiąść. Zaczekał, aż Bailey zrobi to samo i zamknął auto. — Zażycz sobie czegokolwiek oprócz tego…. Opłacę ci studia, żebyś nie musiała liczyć wyłącznie na stypendium. Dostaniesz pieska, kotka, nowy regał na książki, czy co tam sobie wymyślisz, ale nie pojawisz się więcej na żadnym wyścigu, Bailey — powiedział pewniej, otwierając dla niej drzwi od strony pasażera drugiego samochodu.
🙄
Ze strony Bailey spodziewała się każdej reakcji. Oliwia była wręcz na nią gotowa i nawet się nie zdziwiła, kiedy z ust dziewczyny wyrwał się pisk. Bailey Quinn tyle razy mówiła jej puchatych krówkach, że Liv powoli zaczynała twierdzić, że jej młoda pomocnica ma obsesje. Lekką bo lekką, ale miała nadzieję, że nie przerodzi się w coś większego.
OdpowiedzUsuńOliwia uśmiechnęła się z rozbawieniem, spoglądając w stronę młodego cielaczka. Chyba czuł się całkiem dobrze w towarzystwie koni. Sprawiał wrażenie, jakby cała ta sytuacja jakoś nie bardzo go obchodziła. Zwierzak zwrócił głowę w stronę Bailey, po czym zamruczał dość głośno, jakby na odpowiedź jej pisku, a wtedy Olivia już nie wytrzymała, śmiejąc się z całej tej sytuacji.
— Cóż, obrzydliwy to on chyba nie jest— stwierdziła, opierając się o metalową bramkę boksu, w którym znajdował się karmelowy cielak.
— Ma dopiero kilka dni, ale matka go odrzuciła, a stary Soledad nie ma czasu, żeby go odchować. Nie miałam serca, żeby zostawić tego malucha na pastwę losu, ale teraz w sumie nie wiem co z nim zrobić. Znaczy, na początek musimy zadbać o to, żeby go wykarmić. Dlatego chciałam się z Tobą właśnie zobaczyć, Bailey — zaczęła, spoglądając w stronę blondynki. Zlustrowała uważnie jej twarz, na dłuższą chwilę zatrzymując spojrzenie na roziskrzonych od emocji oczu.
— Jak sama wiesz, mam dość dużo pracy w klinice. Muszę ją wyprowadzić na prostą, gdy tata dostał zawału, wszystko jakoś poupadło. Do tego jest jeszcze stadnina, a ostatnio jakoś brakuje nam rąk do pracy — wyjaśniła, wyciągając rękę w stronę cielaka, który z chęcią zbliżył się w stronę Olivii, pozwalając, by młoda kobieta pogłaskała go po pysku.
— Pomożesz mi, Bee? Z nim? Wszystko Ci wyjaśnię i pokażę, ale to wiąże się z tym, że musiałabyś tu przychodzić. Zrozumiem, jeśli odmówisz, w końcu masz jeszcze inne zajęcia, szkołę, przyjaciół — dokończyła, znów spoglądając w stronę panny Quinn. Miała jednak cichą nadzieję, że Bailey nie odmówi jej pomocy. Jej ręce bardzo by się przydały w stadninie, Olivia co do tego akurat się nie myliła. Jednak, nie byłaby też w żaden sposób zła czy zdziwiona, gdyby blondynka jej odmówiła, przecież miała do tego prawo, a ona nie mogła wywierać na niej żadnej presji, to nawet nie przyszłoby Mitchell do głowy.
— Potem będę musiała mu chyba znaleźć jakiś dom. Na chwilę obecną mamy za dużo zwierząt, krowa to kolejny wydatek. Jest słodka, owszem, ale jednak chyba nie będzie mogła tu zostać na stałe — powiedziała. Jakoś na razie nie myślała o tym, żeby cielak został w stadninie jako atrakcją dla dzieciaków. Owszem, kręciło ich się tu sporo, bo co rusz w stadninie były organizowane jakieś zajęcia edukacyjne, spotkania i różnego typu imprezy, ale Olivia nie myślała pod tym kątem. Zamyśliła się na moment, marszcząc przy tym lekko brwi.
— Myślisz, Bailey, że to byłby dobry pomysł? Żeby został w stadninie? — zapytała w końcu, zwracając twarz w stronę nastolatki.
Prosze nazwać krówkę 🐮
Udawał, że nie słyszy jej pytania, choć słyszał je bardzo wyraźnie, jako że byli całkiem sami w zamkniętym garażu. Zignorował je jednak, wysiadając z auta, ale kiedy Bailey pojawiła się przed nim i spojrzała mu w twarz, mówiąc dalej, nie mógł już pozostawić tego bez odpowiedzi. Spojrzał prosto w jej jasne oczy i… I nawet w słabym świetle dostrzegł, że wyglądają jakoś inaczej. Nie były tak puste jak zazwyczaj…. Nie wyglądały jak jego własne, zanim zaczął organizować wyścigi.
OdpowiedzUsuńAle to przecież niemożliwe. Bailey i on nie byli do siebie ani trochę podobni. Szantażem zmusił ją do pójścia na imprezę, podczas gdy sam nie potrzebowałby namawiania. Nie mieli wspólnych tematów, rzadko rozmawiali i tak naprawdę zupełnie się nie znali, choć mieszkali pod jednym dachem już kilka lat. Czy to możliwe, że… Że jego pasierbica była do niego bardziej podobna, niż mogłoby się wydawać?
— To wbrew zasadom — wypalił w końcu. Była to oczywiście bujda. Poza tym to Alex ustalał zasady. Ale Bailey z pewnością o tym nie wiedziała. I nie zamierzał dopuścić do tego, by dowiedziała się, że to on był organizatorem. Branie udziału w czymś takim to jedno, ale gdyby wiedziała, że stał za tym wszystkim… Słyszał w wyobraźni zgrzyt zaciskanych na jego nadgarstkach kajdanek, bo był pewien, że szybciutko naprowadziłaby na niego gliny. — Tak jak dzisiaj, kiedy mi się wyrywałaś i nie chciałaś za mną iść, nawet jeśli dbałem o twoje bezpieczeństwo? Jakoś tego nie widzę — prychnął. Oparł przedramię na szczycie drzwi i przestąpił z nogi na nogę, tracąc cierpliwość. Wywrócił też oczami. Miał ochotę zwyczajnie wepchnąć ją na siedzenie, nie zwracając uwagi na ewentualne protesty, ale nie dotykał kobiet w ten sposób. Choć Bailey potrafiła poruszyć tę wrażliwą strunę w nim, która sprawiała, że niemal kipiał z wściekłości. Dotychczas nie podejrzewał, że to jest możliwe.
Czekał na jej odpowiedź, ale uważał, że potwierdzenie z jej strony to tylko formalność. Przecież właśnie na stypendium tak ciężko pracowała, prawda? Podejrzewał, że nie chciała prosić Alexa o pieniądze. Dlatego sam jej je oferował.
Ale dziewczyna ponownie go zaskoczyła. Zacisnął zęby i zadrżał z tłumionej złości. Znowu temat tej przeklętej krowy. Myślał, że wcześniej wyraził się wystarczająco jasno w tej kwestii.
— Słucham? — warknął, opuszczając głowę i spoglądając na nią spod byka. — Poważnie? Odrzucasz ofertę opłacenia studiów i dajesz mi tak gówniany wybór, że równie dobrze mogłabyś zapytać, czy wolałbym umrzeć na dżumę czy czarną ospę? — potarł dłonią czoło. Zaczynał lekko drżeć z wkurwienia. Miał dość tego wieczoru. Nie dość, że nie zdołał się porządnie wyładować, bo miał pasażerkę, to jeszcze Bailey mocniej go nakręcała. — Wsiadaj, kurwa, do samochodu. Porozmawiamy w domu — wycedził, wskazując na wnętrze auta, do którego wciąż nie weszła. — Nie wystawiaj mojej cierpliwości na próbę, bo nie chcesz poznać mojej nieprzyjemnej strony, Bailey…
😤
— A jakie to ma znaczenie? Byłaś ze mną w samochodzie, bo tak zdecydowałem. Koniec tematu — mruknął z niezadowoleniem. Oczywiście, że w jakiś sposób się o nią martwił. Bo była córką jego żony i chciał, żeby była bezpieczna, zwłaszcza w jego towarzystwie. Wciąż miał ją za dziecko, za które był odpowiedzialny, nawet jeśli nie był jej prawdziwym ojcem. Czy zamierzał jednak przyznawać się do tego na głos? Absolutnie nie, jakkolwiek to o nim świadczyło.
OdpowiedzUsuńUniósł brew, zaskoczony jej przeprosinami. Jeśli chciała go tym zmiękczyć, to… Cóż, trochę jej się udało, ale o tym również nie planował jej informować. Choć pewnie mogła to dostrzec, zważywszy, że jego sylwetka przestała być na moment tak sztywna i wyprostowana. Ale tylko na moment, bo mówiła dalej, a dalszy ciąg tej rozmowy już mu się tak bardzo nie podobał. Nie miał racjonalnego argumentu na to, dlaczego odmawiał jej tej krowy. Po prostu nie bo nie. Bo jej chciała, a jego z jakiegoś powodu to wkurzało.
W tym momencie jednak podjęcie decyzji było niemożliwe. Nie chciał pieprzonej krowy, ale nie chciał też ponownie zabierać jej na wyścig. Znalazł się w impasie i nie miał pojęcia, która decyzja byłaby mniejszym złem. Dla niego, oczywiście, bo przecież nie dla niej. Jej samopoczucie nie miało żadnego znaczenia.
— Nie każę ci czuć się świetnie. Ani dziękować. W ogóle nic ci nie każę robić poza przyjęciem tych pieniędzy i niewspominaniem nikomu o tym, czego dzisiaj byłaś świadkiem. Naprawdę wolisz krowę od opłacenia studiów? Świetne masz priorytety, Bailey — mruknął, wywracając oczami.
Z zadowoleniem (względnym, bo przecież wciąż był wkurwiony) zamknął za nią drzwi i obszedł samochód, żeby zająć miejsce kierowcy. Wsiadł i odpalił auto, po czym wyjechał z garażu i ruszył w stronę Mariesville. Musieli przeżyć ze sobą jeszcze dwadzieścia minut.
— Mam. Po prostu nie zachowujesz się odpowiednio, żeby ją poznać — burknął i przyspieszył nieco, zadowolony, że dziewczyna nie chciała z nim rozmawiać. On też tego nie chciał.
A przynajmniej tak myślał, póki cisza panująca w samochodzie nie zaczęła mu nieco ciążyć. Nie przywykł do przebywania z Bailey sam na sam i chciał… Uciec z tej ciężkiej atmosfery, problem w tym, że nie miał takiej możliwości.
— Dlaczego chcesz, żebym zabrał cię na kolejny wyścig? — zapytał w końcu po kilku długich minutach, uprzednio ciężko wzdychając. Nie, żeby w ogóle rozważał zgodę na coś takiego, chciał po prostu jakoś zapełnić ciszę. A może jednak rozważał? W końcu sama chciała być z nim w samochodzie, a nie w tłumie, a jeśli czegoś w tym życiu był pewny, to swoich umiejętności panowania nad jakimikolwiek maszynami z silnikiem. Latał myśliwcem, do cholery, prowadzenie samochodu nie stanowiło dla niego wyzwania. — Nie chciałaś nawet iść na imprezę, a teraz podoba ci się szybka jazda?
🙄
Może i smarkula, ale chce załapać się na wolontariat w miejscu pracy Archera. Myślę, że mogłaby wykorzystać AJ'a do tego, aby się tam za kimś wstawił. A może chłop weźmie ją na dzień objazdowy karetką, co okaże się nie za dobrym pomysłem, bo Bailey zostanie świadkiem czyjejś śmierci? Tylko jak do tego dojść? :)
OdpowiedzUsuńARCHER JACOBSON
Nie wiedział, co ma na to odpowiedzieć. Przyznanie, że nie złamał żadnych zasad byłoby poniżej jego godności. A nie miał żadnego dobrego argumentu, który miałby ewentualnym następnym razem powstrzymać go od wzięcia jej ze sobą do samochodu.
OdpowiedzUsuńKurwa, jakiego ewentualnego następnego razu? Skąd u niego taka myśl? Przecież wcale tego nie rozważał.
Nie rozważał tego, prawda?
— Twoja strata, polubiłabyś ją — mruknął, ignorując jej wcześniejsze pytanie, bo mimo upływu kilku długich chwil wciąż nie potrafił znaleźć na nie dobrej odpowiedzi.
— Więc dlaczego chcesz jeszcze raz to zrobić, skoro nie twierdzisz, że ci się podoba? — tym razem to on strzelił podchwytliwym pytaniem. Wkurzało go to, że ta małolata w jakiś sposób potrafiła go wziąć pod włos. I przyprawić o lekki zawał. I nawet nie chodziło o Barbrę, po prostu… Po prostu nie mógł pozwolić, żeby coś jej się stało w tamtym tłumie.
Zacisnął wargi w wąską linię, a dłońmi mocniej chwycił kierownicę. Znowu trudne pytanie. Znowu takie, na które nie wiedział, w jaki sposób odpowiedzieć, żeby nie było to zbyt… Podejrzane.
— To skomplikowane — mruknął po prostu, nie mając zamiaru wtajemniczać jej w sprawy między nim a Barbrą. Nie to, żeby były jakieś sprawy akurat w tej kwestii. Po prostu nie wiedziała o niczym, a Alex się pilnował, żeby nic go nie zdradziło. Nawet dziś tak na dobrą sprawę nie popełnił żadnego błędu. No, może jeden. Nie przewidział, że ktoś zaprosi na wyścig dzieciaki z liceum.
— Niech się zjawi, proszę bardzo. Ale Barbra nie uwierzy, gdy usłyszy od nich coś takiego. To tylko małolaty z bogatą wyobraźnią. Chcą, żebym na nie poleciał, więc wymyślają historie — wzruszył lekko ramionami, a po chwili ponownie zacisnął zęby. — Ale świetnie ucząca się córka, która nigdy jej nie okłamała, to zupełnie inna para kaloszy — przyznał, tym samym pokazując jej, jak dużą przewagę miała w tej sytuacji. Dlatego był gotów wydać krocie na jej studia, byleby tylko zamknąć jej usta. Nie chciał rozchodzić się z Barbrą i zaczynać wszystkiego od nowa w innym miejscu. Tutaj był bezpieczny, poza radarem. Przenoszenie się do innego miejsca, w dodatku z rozwodem na koncie, wszystko by skomplikowało, a on nie potrzebował tego typu adrenaliny w swoim życiu.
— Niech będzie — odezwał się ponownie po dłuższej chwili ciszy. — Zabiorę cię na kolejny wyścig. Będziesz ze mną w samochodzie. Ale to wszystko, na co mogę się zgodzić. I tak cholernie dużo ryzykuję — mruknął i zerknął na nią przelotnie. Złapał ją na gapieniu się na niego. — Co? Dlaczego tak na mnie patrzysz? — burknął, przenosząc wzrok z powrotem na drogę. Jechał znacznie szybciej niż powinien, puścił więc gaz i rozluźnił nieco ramiona, siadając wygodniej w fotelu. — Nie zgadzam się na krowę. Żeby przypadkiem nie przyszło ci do głowy, że możesz dostać jedno i drugie. Dałaś mi do wyboru wyścig albo krowę, więc wybieram wyścig. Jasne?
🙄
— Jasne, księżniczko — odparł jedynie i uśmiechnął się pod nosem. Nigdy nie zależało mu na tym, żeby Bailey go polubiła, więc nie starał się być dla niej za bardzo przyjemny. Chciał zakładać, że teraz nie będzie musiało się to zmienić, ale… Ale chyba jednak będzie musiało. Bo naprawdę nie chciał kolejnej pieprzonej ucieczki, a to byłaby jedyna opcja, gdyby Barbra go zostawiła. Może to mało logiczne, ale nikt nigdy nie powiedział, że w życiu Alexa wszystko miało sens. Nawet jego sposób myślenia.
OdpowiedzUsuńZerknął na nią krótko, choć z wyraźnym zaciekawieniem, którego wcześniej nigdy by jej nie okazał. Ale skoro mieli teraz wspólną tajemnicę, równie dobrze mógł przestać ją ignorować.
— I co to takiego? — zapytał, wracając spojrzeniem do drogi.
Teraz była jego kolej, żeby się zaśmiać. To nie tak, że Alex był w sobie zakochany, chociaż miał świadomość tego, w jaki sposób działa na kobiety. Ale w tym przypadku nie były to żadne przechwałki, a tym bardziej nie były to przechwałki bez pokrycia. Sięgnął do kieszeni po swój telefon, odblokował go, a potem wszedł w telegram i podał dziewczynie urządzenie.
— Otwórz pierwszą lepszą wiadomość. Dosłownie cokolwiek — nakazał, machając dłonią. Początkowo używał tej aplikacji do kontaktu z jedynym przyjacielem z dawnego życia, co do którego był pewien, że nie wyda go armii, ale nastolatki były dość sprytne. Nie wysyłały mu wiadomości na messengerze ani smsów, bo tam nie znikały ewentualne półnagie lub nagie fotki. A tak… Bez dowodów nie ma zbrodni. — A potem jeszcze raz powiedz to, co przed chwilą powiedziałaś — dodał, rzucając jej wyzywające spojrzenie.
— Coś wymyślę — burknął. — Cóż, nie wierzę ci. A jeśli zabiorę cię na kolejny wyścig, ty będziesz miała haka na mnie, a ja będę miał haka na ciebie i będziemy kwita — wzruszył lekko ramionami. — Wszyscy zadowoleni, mniej lub bardziej.
To był zwyczajny dzień, a przynajmniej tak się właśnie zaczął. I skończyłby się w ten sam sposób, gdyby Alex nie potrzebował podkreślić kilku paragrafów w jednej z umów. Nie miał zakreślaczy, a gdzie najłatwiej znaleźć je w tym domu? Oczywiście, że u Bailey. Dużo się uczyła, więc był pewien, że miała takie pierdoły. Nie chciał grzebać w jej rzeczach, po prostu poszedł, otworzył szufladę i chciał z niej wyjąć żółty mazak, kiedy dostrzegł, że coś mu nie pasuje. Był pilotem myśliwca, miał oko do szczegółów, a w tej szufladzie coś się nie zgadzało. Uniósł brwi, gdy zrozumiał, co to takiego. Dno było bardzo wysoko, jakby w połowie wysokości samej szuflady, kiedy jednak dotknął jej od spodu, wszystko wydawało się w porządku. W tym samym momencie zrozumiał, że to podwójne dno. Ukrywała coś. Tylko co? Jako odpowiedzialny dorosły powinien to sprawdzić. Bo co, jeśli nie radziła sobie z presją i zaczęła coś brać? Ale tego, co w rzeczywistości znalazł, w żadnym scenariuszu nie zakładał.
Dlatego, gdy Barbra była na fitnessie, Alex siedział w kuchni i czekał na powrót Bailey. Dłonie lekko mu drżały, bo może i nie darzył tej małolaty jakimiś głębszymi uczuciami, ale mimo wszystko świadomość, że robiła sobie coś takiego…
— Tniesz się? — zapytał bez żadnych wstępów, gdy jej sylwetka pojawiła się w zasięgu jego wzroku. Żyletka leżała na stole, a on siedział z łokciami opartymi na udach, pochylony do przodu i patrzył prosto na dziewczynę, oczekując odpowiedzi.
😶
Jego rodzina zawsze angażowała się w wszelkie lokalne przedsięwzięcia, często organizując coś także z własnej inicjatywy. Charytatywna impreza dla rodzin, które od lat związane były z miasteczkiem, była pomysłem jego ojca, a przy okazji tradycją, która trwała nieprzerwanie od dobrych kilku lat. Cieszył się, że coraz więcej młodzieży pomagało przy tym przedsięwzięciu, zwłaszcza, że nowe pokolenie nie przywiązywało już tak dużej wagi do rodzinnych korzeni.
OdpowiedzUsuń- Zostało jeszcze tylko rozłożyć na stołach resztę talerzy i jesteśmy wolni na dziś – uśmiechnął się w kierunku grupki dziewcząt z liceum, które od rana pomagały ekipie w przygotowaniach do jutrzejszej kolacji. Naprawdę doceniał ich zaangażowanie i miał nadzieję, że tego typu akcje pozwolą im w dobrej prezentacji swojej osoby podczas rekrutacji na wymarzone studia. Sam jako nastolatek starał się wszędzie pokazać z jak najlepszej strony, aby wypaść dobrze przed komisją w Harvardzie.
- Pomogę wam z….- dodał, ale przerwał w połowie zdania, kiedy na sali pojawił się jeden z mężczyzn zatrudnionych do prac przy dekorowaniu pomieszczenia przed jutrzejszym przyjęciem. Poznał go w barze kilka miesięcy temu i po kilku drinkach skończyli w hotelowym pokoju. Nikt nie wiedział o jego podwójnym życiu, mieszkańcy i rodzina nie mieli pojęcia, że jest biseksualny, a on robił wszystko, aby jak najlepiej to ukrywać. Nie potrzebował skandali, zależało mu na dobrej opinii w środowisku, a nie był do końca pewien, czy mała miejscowość jest gotowa na takie rzeczy. Miał w końcu swoją idealną narzeczoną u boku i nawet jeśli obydwoje od dawna niczego już do siebie nie czuli, stanowili całkiem zgrany duet, udając perfekcyjną parę i idealną rodzinkę.
- Jesteście młode, najlepiej znacie aktualne trendy, udekorujcie stoły jak chcecie, ja zaraz wrócę. Musimy z Lucasem powiesić jeszcze kilka dekoracji w sali obok, wołajcie, gdybyście czegoś potrzebowały. Zresztą, późno już, jeśli chcecie, idźcie do domu, a ktoś to później dokończy. Dziękuję za dotychczasową pomoc – dodał, czując narastające podniecenie. Zdecydowanie lepiej będzie, jeśli dziewczęta wrócą do siebie, a on będzie mógł tu spędzić całą noc w towarzystwie seksownego mężczyzny. Skierował szybkie kroki w stronę sali obok, wymownym spojrzeniem dając chłopakowi znać, że ma udać się za nim, aby mu pomóc.
- Musimy powiesić jeszcze te….- rzucił głośniej, aby doszło to do dziewcząt, a kiedy zniknął z ich pola widzenia, przyparł Lucasa do ściany, opierając dłonie nad jego ramionami – Potrzebuję powtórki z tamtej nocy…- wyszeptał, starając się uspokoić nierówny oddech. Nie czekając na odpowiedź z jego strony, wbił wargi w jego pełne usta, czując, jak jego penis za wszelką cenę chcę uwolnić się z rozporka spodni. Był przekonany, że zwolnione z obowiązku dalszej pomocy dziewczęta wróciły już do domu, zwłaszcza, że piątek wieczór to czas, który powinny spędzać z rówieśnikami, a nie jako chętne do pomocy wolontariuszki, które nawet nie będą obecne na tym przyjęciu.
doczekałaś się!
— Tak się składa, że jestem całkiem niezły z fizyki, więc możesz śmiało powiedzieć więcej — prychnął. Nie żeby ktokolwiek wiedział o jego umiejętnością, dla całego tego miasteczka był prostym facetem. Przedsiębiorczym, ale niewykraczającym inteligencją ponad przeciętną.
OdpowiedzUsuńW poprzednim życiu musiał jednak zaliczyć egzaminy z nauk ścisłych, a fizykę miał w małym palcu. W końcu był pieprzonym inżynierem lotnictwa. Musiał uzyskać ten stopień naukowy, żeby zająć się lataniem doświadczalnym. Co było zabawne, bo jego dawne ja nie zginęło podczas manewrów doświadczalnych tylko wojskowych po tym, jak zgodził się wziąć udział w misji, która miała mu się opłacić.
— Więc próbujesz mi powiedzieć, że podobała ci się adrenalina, która wiąże się z szybką jazdą i chcesz sprawdzić czy to było coś jednorazowego, czy kolejnym razem też będzie tak przyjemnie — uśmiechnął się kącikiem ust.
Wzruszył lekko ramionami i odebrał od niej telefon, po czym wsunął go do kieszeni spodni.
— Raczej zdesperowane. Nie myśl sobie, że na to odpowiadam, małolaty mnie nie interesują. Chciałem ci tylko udowodnić, że nie jestem zadufanym w sobie bufonem — mruknął i zerknął na nią z ukosa, ale szybko wrócił wzrokiem do drogi i przyspieszył. — Daj znać, czy twoje nadnercza wyprodukują podobną dawkę hormonu do tej poprzedniej — znowu się uśmiechnął i wszedł w zakręt ze znacznie większą prędkością niż powinien.
— Wbrew temu, co może ci się wydawać, wcale nie jestem idiotą, Bailey — odpowiedział, nie odrywając od niej wzroku. Po omacku sięgnął do stołu i przesunął żyletkę po blacie w jej stronę. Samo ostrze było czyste, więc nie mógł z całą pewnością udowodnić, że robiła sobie krzywdę. Wątpił jednak, by używała jej do golenia nóg, bo kompletne maszynki leżały w łazience i nie potrzebowały wymieniania ostrzy.
— Skoro nie jest twoje, to dlaczego znalazłem to w twoim pokoju? W twoim biurku? W szufladzie z podwójnym dnem? — zapytał, odchylając się na oparcie krzesła i unosząc pytająco brew. — I nie, nie grzebałem w twoich rzeczach, potrzebowałem tylko zakreślacza. Ale kiedy dno szuflady znajduje się w połowie jej wysokości, robi się to podejrzane i każdy na moim miejscu by to sprawdził — wyjaśnił i podniósł się ze swojego miejsca, podchodząc do dziewczyny. Nie pytając o zgodę, złapał ją za ręce i obejrzał je dokładnie pod ostrym światłem. Podwinął rękawy swetra wyżej, żeby zobaczyć też ramiona, a potem odsunął się i ponownie usiadł. Przez chwilę po prostu jej się przyglądał. Jej bladej twarzy i panice czającej się w oczach. Nie był idiotą. Zdecydowanie nim nie był. A Bailey kiepsko kłamała.
— Pokaż brzuch. A potem zdejmij spodnie i skarpetki — nakazał zimno. — Ręce to niejedyna część ciała, którą można ciąć, a ty coś zbyt chętnie je pokazałaś — dodał, przechylając lekko głowę i wpatrując się w jej twarz.
😒
— Naprawdę będziesz próbować teraz odwrócić kota ogonem? Nie jestem tutaj tym złym, jestem facetem, który znalazł w rzeczach swojej pasierbicy żyletkę i chce wiedzieć, do czego jej, kurwa, używa — odpowiedział spokojnie, nie dając jej się sprowokować. Zmięknąć też nie zamierzał. Może powiedzenie, że się martwił, było trochę na wyrost, ale widok ostrego narzędzia ukrytego w szufladzie go… Zaniepokoił. Nie był potworem, nie chciał, żeby zrobiła sobie krzywdę. O ile już jej sobie nie robiła, bo był w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach pewien, że się cięła.
OdpowiedzUsuńAle Bailey nie była idiotką i doskonale o tym wiedział. Nie chlastałaby się po rękach, za duże ryzyko, że ktoś zacząłby zadawać pytania, gdyby latem chodziła w długich rękawach. Poza tym miała wielkie plany na przyszłość i z pewnością wolała, by jej przyszli pracodawcy nie spoglądali na nią przez pryzmat blizn na przedramionach.
— A właśnie, że tak — warknął, patrząc na nią spode łba. — Im szybciej to zrobisz, tym szybciej będziemy mieli to za sobą. Dobrze wiesz, że potrafię być upartym draniem i nie wypuszczę cię stąd, póki się nie rozbierzesz — dodał nieustępliwym tonem. Skinął lekko głową, przyglądając się nieskazitelnej skórze jej brzucha, a kiedy zaczęła zdejmować spodnie, podążył spojrzeniem za jej dłońmi. Nie chciał chłonąć tak bardzo widoku jej szczupłych ud i zgrabnych łydek, ale…
Odetchnął głęboko, wracając myślami na właściwe tory. Majtki w misie zdecydowanie w tym pomogły. Kącik ust drgnął mu w siłą powstrzymywanym uśmiechu na ten widok, ale szybko przywołał na twarz nieprzeniknioną maskę.
Bez słowa zszedł z krzesła i przyklęknął, oglądając jej nogi. Wyciągnął rękę i uniósł najpierw jedną, potem drugą stopę, oglądając przestrzenie między palcami i pięty. Następnie złapał ją za biodra i obrócił tyłem do siebie, powtarzając dokładne oględziny.
— O co dokładnie mnie prosisz, Bailey? — zapytał cicho. Nie miał w zamiarze, żeby jego głos zabrzmiał tak nisko i ochryple, głęboko, ale tak się właśnie stało. Zacisnął zęby i zerknął w górę, po czym podniósł się powoli, stając za nią. Na nogach nie dostrzegł niczego podejrzanego, ale to nie było ostatnie miejsce, w którym można się pociąć. A jeśli nie mylił się co do tej dziewczyny, była inteligentna i kreatywna. Ale Alex również taki był.
— Teraz będę cię dotykał — oznajmił, jakby wcześniej wcale jej nie dotykał i wplótł palce w jej włosy. Przeczesywał powolnymi ruchami jasne kosmyki, oglądając głowę, kark i skórę za uszami. Tam również wydawało się czysto, więc złapał za sweter i zsunął materiał z ramienia dziewczyny, patrząc na szyję, łopatkę i kręgosłup. Potem to samo zrobił z drugą stroną. Kiedy tak jej dotykał, robiło mu się coraz cieplej, a krew spływała niżej i niżej… Aż jego męskość zaczęła napierać na materiał spodni. Może to dlatego, że była cholernie ładna. Może dlatego, że jej skóra była tak miękka i ciepła pod jego palcami. A może przez to, że kiedy wracali z wyścigu, nawiązała się między nimi nić porozumienia. Nie wiedział. Ale cokolwiek to było, nie mógł pozwolić jej się obrócić i zobaczyć go w takim stanie. Nawet te śmieszne majtki nie były w stanie go ostudzić, bo wiedział, że była pełnoletnia.
— Po co ci te żyletki? I dlaczego je ukrywasz? — spytał cicho, stojąc tuż za nią, ale jej nie dotykając.
🤫
Nie wierzył w to zapewnienie. Gdyby potrzebowała tego ostrza do czegoś innego niż krzywdzenie siebie, nie chowałaby go w taki sposób. Ale niby w jaki sposób miał jej to udowodnić? Nie widział żadnych śladów. Ani na rękach, ani na nogach, ani w żadnym innym miejscu, które mogłaby łatwo dosięgnąć i pochlastać.
OdpowiedzUsuńWidział jak drżała i zastanawiał się na ile to ze stresu, a na ile… Ze strachu przed nim? Możliwe, że się go bała? Nigdy nie dał jej ku temu powodu, poza wyścigiem, kiedy to siłą wyciągnął ją z grupy znajomych i wepchnął do samochodu, ale poza tym…
Choć cóż, było to właściwie usprawiedliwione, bo pierwszy raz dotykał jej w innym miejscu niż dłoń, w dodatku kazał jej się rozebrać.
— Jakie to ma znaczenie czy obejrzę cię dzisiaj, czy zrobię to jutro? — mruknął. Może miała ciężki dzień, nawet o to nie zapytał, ale w obliczu swojego znaleziska mało go to interesowało. Kim by był, gdyby nie zaczął szukać śladów? Na pewno nie mógłby spojrzeć swojemu lustrzanemu odbiciu w oczy, jeśli olałby sprawę.
Kiedy jej oddech przyspieszył, jego własny również stał się nieco szybszy i płytszy. Przez to jej zapach docierał do niego wyraźniej, a to z kolei sprawiało, że… Tracił nad sobą kontrolę. Przymknął powieki, zastanawiając się, czy jedynie mu się wydaje, czy naprawdę wyczuwa w powietrzu delikatną woń jej podniecenia. W końcu pokręcił lekko głową, odsuwają od siebie tę myśl. Czuł to, co chciał czuć.
Znieruchomiał, kiedy Bailey zaczęła mówić. Zacisnął zęby i wbił wzrok w tył jej głowy, jakby w ten sposób miał wyciągnąć z niej odpowiedzi.
— A dlaczego nie chcesz powiedzieć mi dzisiaj? Dlaczego mam ci dać czas? — zapytał i otworzył nieco szerzej oczy, kiedy zaczęła się obracać. Nie był na to gotowy, nie ostygł jeszcze wystarczająco, a nie chciał, żeby zobaczyła go w takim stanie; z błyszczącymi niezdrowo oczami i twardym kutasem napierającym na materiał spodni, które, choć ciasne, z pewnością nie mogły ukryć tego, jak zareagował na jej bliskość. — Możesz… — zaczął, ale urwał, bo było za późno, a ona już stała do niego przodem. Zrobił więc jedyną rzecz, jaką mógł w tej sytuacji i usiadł z powrotem na krześle, które zajmował wcześniej. Nie udało mu się stłumić krótkiego jęku, który wyrwał się z gardła, gdy rozporek otarł jego wrażliwą skórę na obrzmiałym członku. — Ubierz się, okej? A potem pójdziemy do ciebie i przy tobie przejrzę wszystkie twoje rzeczy. Zabiorę każdą, którą mogłabyś wykorzystać do robienia sobie krzywdy. Bo wiem, że to robisz i nie wciskaj mi kitu, że tak nie jest, po prostu… Pewnie musiałbym cię rozebrać do naga, żeby znaleźć ślady — wyrzucił z siebie i chwycił w dłoń żyletkę, po czym zaczął obracać ją między palcami nerwowym ruchem. — Potrzebuję chwili — burknął w końcu, nie podnosząc na dziewczynę spojrzenia.
🍆
— Więc przyzwyczaj się, że od teraz jest inaczej, bo mnie interesuje coś więcej niż twoje oceny — odpowiedział cicho bez zastanowienia, a po chwili zmarszczył brwi, bo… Bo chyba naprawdę tak było. Chyba przez to, że nawiązała się między nimi nić porozumienia podczas tego wyścigu, zaczął interesować się nią jakoś bardziej. Nie na tyle, żeby zagadywać i pytać po powrocie do domu, jak minął jej dzień, ale na tyle, żeby po znalezieniu żyletki w jej rzeczach uznać, że powinien się wtrącić, zamiast udawać, że to nie jego sprawa. — A ja potrzebuję, żebyś przestała się krzywdzić, gdziekolwiek to robisz — szepnął, oddychając nieco szybciej i ciężej, choć starał się to robić jak najciszej, bo…
OdpowiedzUsuńBoże, przecież to była jego pasierbica. Przecież nie mógł tak po prostu…
Nie musiała się martwić, że zobaczy blizny na jej pachwinach, bo musiał na chwilę zamknąć oczy, żeby odciąć się od jej widoku bez spodni. Zamknął więc oczy, oparł łokcie na stole i wplótł palce we włosy, oddychając głęboko i uspokajając nie tylko galopujące serce, ale też twardego penisa, który ewidentnie chciał się wyrwać na wolność.
Zerknął na nią dopiero, kiedy zadała pytanie i ponownie zaczął bawić się żyletką. Obracał ją w palcach jednej ręki, przyglądając się czystemu ostrzu. Miał nadzieję, że chociaż je porządnie dezynfekowała, żeby się przypadkiem nie zabić.
— Nie, Bailey, nie jestem na ciebie zły. Martwię się — mruknął i westchnął, opadając na oparcie krzesła. Przechylił lekko głowę na bok, przyglądając się przez moment jej już w pełni ubranej sylwetce. — Z tym niemówieniem jesteśmy kwita. Póki ty nie zdradzisz mojej tajemnicy, ja nie zdradzę twojej — mimo powagi sytuacji pozwolił sobie na połowiczny uśmiech i puścił jej oczko. Jeszcze przez chwilę siedział w bezruchu, patrząc na nią, a potem podniósł się raptownie. — Chodź — nakazał i pociągnął ją za dłoń w kierunku korytarza. — Ubierz się — nakazał, samemu wsuwając na nogi buty i narzucając na siebie kurtkę. Chwycił w dłoń kluczyki, po czym wyszedł z domu.
Niedługo później jechał w stronę Camden z Bailey na siedzeniu pasażera. Znacznie przekraczał dozwoloną prędkość, jednak wiedział, że komu jak komu, ale dziewczynie nie będzie to przeszkadzać.
Dwadzieścia minut później zatrzymał auto na torze, na którym odbywały się nielegalne wyścigi. W ciągu dnia widać było, że to znacznie niebezpieczniejsze miejsce, niż mogłoby się wydawać, droga bowiem okrążała średniej wielkości sztuczne jezioro. Jeden nieostrożny skręt i można było skończyć w środku.
Nie gasząc silnika, Alex wysiadł z samochodu i obszedł je, po chwili otwierając drzwi od strony pasażera.
— Zamień się — powiedział, unosząc wyczekująco brwi. Wiedział, że nie miała prawka, ale mógł jej zrobić przyspieszony kurs. A potem pokazać, jak to jest czerpać prawdziwą przyjemność z wyrzutu adrenaliny.
🏎️