Jennifer Brown local hero
Całe życie zastanawiała się, czy człowiek rodzi się będąc już tchórzem, czy nabywa tę cechę z wiekiem. Uważała, że w swoim przypadku tchórzostwo wyssała wraz z mlekiem matki. Brak odwagi towarzyszył jej całe życie; myśl o nauce jazdy na rowerku sprawiała, że sikała do łóżka jako mała dziewczynka, egzaminy powodowały biegunki, a chęć przeciwstawienia się rodzicom dreszcze i migreny. Zwrot "zawalczyć o siebie" był dla niej obcy. Bała się głośno przyznać, że jej serce skradła piękna, czarnowłosa dziewczyna. Potulnie zgodziła się oddać koledze podczas imprezy studenckiej, nie chcąc, aby ją wyśmiał i obgadał przy innych. Przez lata tkwiła w małżeństwie pozbawionym miłości tylko dlatego, że bała się zawieść ojca. Odrzuciła własne marzenia, wybierając najbezpieczniejszą drogę, która miała zadowolić wszystkich dookoła. Obawiała się reakcji na prawdę, dlatego żyła w cieniu kłamstw innych ludzi. Uciekła, jak na tchórza przystało, chowając głowę w piasek i ukrywając się w stanie Georgia. W Mariesville, mieście, które pochowało jej pierwszą, niespełnioną miłość. A może dopiero teraz, pierwszy raz w życiu, postawiła na siebie?
urodzona 18.11.1986 roku w stanie Waszyngton | lekarka rodzinna w lokalnej przychodni | mieszkanka Riverside Hollow | w mieście od niedawna | rozwódka i matka zbuntowanego siedemnastolatka
Witam się ciepło. Buźka Elizabeth Mitchell. Szablon rossresources. Do kontaktu: themostwicked69@gmail.com. Bawmy się!
[Dobry wieczór!
OdpowiedzUsuńKrótka, ale bardzo przyjemnie napisana karta, która dość sporo o Jennifer zdradza. Myślę jednak, że nie wszystko jeszcze o niej wiadomo. Bardzo przykro mi się zrobiło podczas czytania, to wręcz niesprawiedliwe, że tkwiła tak długo w związku, z którego nie miała żadnej radości i musiała zostawić te, która kochała. Mam nadzieję, że w Mariesville odnajdzie trochę szczęścia i w końcu zacznie żyć dla siebie i skupi się na własnych potrzebach. :)
Nie wiem czy to kwestia gifów, wyglądu karty czy tekstu, ale czuję takie przyjemne ciepło bijące od Twojej postaci. Mimo przykrej historii to ciężko się nie uśmiechnąć.
Życzę udanej zabawy oraz samych ciekawych, niedających spać po nocy wątków! Jeśli mój pan może się do czegoś przydać to zapraszam. ☺️]
Rhett Caldwell
[cześć! Jaka ciekawa ta bohaterka! Bardzo to przykre, że całe życie ustępowała i nigdy nie zbuntowała się, aby zawalczyć o siebie. Mam nadzieję, że w Mariesville złapie oddech i skupi się na swoim szczęściu. I że przestanie uciekać i tchórzyć! Życzę jej, aby znalazła tu swoje miejsce, kawałek czegoś SWOJEGO. Dobrałaś idealny wizerunek, a karta wykonana tak spójnie, że niezwykle przyjemnie się na nią patrzy ;)
OdpowiedzUsuńBaw się dobrze! W razie chęci, zapraszam do Abi, ona na pewno pokoloruje jej dzień z przyjemnością :*]
Abigail
[Dzień dobry, witam kolejnego lokalnego bohatera, a w tym wypadku bohaterkę. Szkoda mi jej, ale patrząc po tym, że wybrała zawód lekarza, dla mnie nie jest aż taka tchórzliwa, jak to wspomniane w karcie. Nawet jeśli całe dnie siedzi w przychodni ;)
OdpowiedzUsuńMyślę, że Mariesville przyniesie jej dużo miłych chwil, no i jak Sol wspomniała, w końcu przestanie uciekać. Życzę miłej zabawy i masy wątków ♥️]
Olivia
[Co prawda, straciła wiele pięknych lat, żyjąc dla kogoś, a nie dla siebie, ale to wcale nie oznacza, że jest tchórzliwa. Najważniejsze, żeby sama w to w końcu uwierzyła! Teraz ma możliwość ułożyć sobie życie tak, jak wymarzy i mam nadzieję, że tu w Mariesville będzie naprawdę szczęśliwa. Życzę dobrej zabawy na blogu i mnóstwa ciekawych wątków! :)]
OdpowiedzUsuńRowan Johnosn
[To jest absolutnie uroczy pomysł! Jeśli dasz mi chwilę, mogę nam zacząć :3 Jeśli Ty masz chęć, daj znać, poczekam]
OdpowiedzUsuńAbi
[Będę czekać 💜 https://images.app.goo.gl/3EkPDiPEqqTVUfo99]
UsuńAbi
[Akurat oglądam Zagubionych, a tu na blogu taka buźka. Przypadek? :-)
OdpowiedzUsuńW tłumie bardzo młodych postaci, Jen się wyróżnia i jakoś o wiele łatwiej jest mi sobie wyobrazić relację między naszymi paniami. Jeśli chcecie, to Betsy może próbować swoich sił w ujarzmianiu zbuntowanego nastolatka. W dodatku, w moim zamyśle matka Betsy pokonała raka piersi, więc często pojawia się na jakichś kontrolach przychodni. Jeśli widzisz jakiekolwiek inne ścieżki powiązania naszych pań i masz chęci na wątek, to zapraszamy. ;-)]
Betsy Murray
Cześć!
OdpowiedzUsuńMoja Laura jeszcze o tym nie wie, ale potrzebuje tej kobiety w swoim życiu. I Stevie również. Może Geon? Z nim to nigdy nic nie wiadomo. Jak lubisz poplątane relacje, ciężkie traumy i tym podobne -- zapraszam. Miłego poniedziałku i dużo, dużo weny życzę :)
Steven Baker oraz nieopublikowani jeszcze Laura Doe && Geonwoo Parks
[Wierz mi, wiem coś o tym, obecnie blogowe postacie z mojego rocznika to na ogół już poważni biznesmani, to jednak trochę przykre. :D Także rozumiem, Chiara to faktycznie jeszcze dzieciak, haha. Jen z kolei, poza tym, że nosi jedno z moich ulubionych imion, wydaje się być taka ciepła i spokojna, aż sama miałabym ochotę mieć kogoś takiego w swoim życiu. :D Myślę, że będzie się jej wiodło, ostatecznie to dosyć pogodna dusza. Dziękuję za powitanie, no a w razie chęci na wątek wiesz, gdzie mnie znaleźć!]
OdpowiedzUsuńChiara Moretti
[Tak krótka, a jak treściwa karta! Uwielbiam! W ogóle uważam, że Bailey będzie niesamowicie zainteresowana postacią Jennifer, no bo jak to tak, ktoś z własnej woli przyjechał i osiedlił się w Mariesville - to dla niej abstrakcja. Jeżeli różnica wieku Ci nie przeszkadza, chętnie pomyślę nad wątkiem :)]
OdpowiedzUsuńBailey Q
[Myślę, że zdecydowanie przyda jej się ktoś taki, zwłaszcza, ze ta gałąź rodziny jest z Chiarą w dosyć… napiętych stosunkach. Nie rozmawiali, odkąd Chiara z matką wyprowadziły się do Włoch, do jej ojca, czemu zresztą ta właśnie rodzina się sprzeciwiała. Także ani oni za nią nie przepadają, ani ona za nimi, a że bliskich nie można przedawkować, sądzę, że się dziewczyny dogadają. Chiara całe życie spędziła właściwie z mamą i tatą, bez kuzynów, ciotek, czy dziadków, także myślę, że czuje się teraz wyjątkowo zagubiona i samotna. Gdyby Jen trafiła na jej "gorszy moment", mogłaby się niechcący wyżalić, z czym ma problem. Ewentualnie, o ile syn Twojej panienki robi tego typu rzeczy, dziewczyny mogłyby się poznać właśnie przez niego; na przykład paliłby z Chiarą papierosy gdzieś za rogiem i Jen by go przyłapała? A raczej ich? :)]
OdpowiedzUsuńChiara Moretti
[Och, w porządku, rozumiem. Tym bardziej mi jej szkoda. :(
OdpowiedzUsuńMyślę, że Chiara mogłaby być bardzo roztrzęsiona po spotkaniu po latach z którymś członkiem swojej rodziny — dziadkiem albo wujkiem — który, generalnie, dałby jej do zrozumienia, że nie jest tutaj mile widziana. Także i atak paniki wchodzi w grę, zwłaszcza, że mała jest ostatnio rozstrojona emocjonalnie. No, a gdyby Jen potrzebowała jakiejś przyszywanej córki, to też się polecamy. :)]
Chiara Moretti
[W takim razie trzymam kciuki, oby tylko swoim powrotem nie pogorszył sytuacji!
OdpowiedzUsuńZakładałam, że Chiara pojawiła się w mieście właśnie jakoś w lipcu, toteż faktycznie to pierwsze spotkanie dobrze by się tutaj wpasowało. Kolejne możemy umieścić tam, gdzie Tobie będzie wygodniej — czy Jennifer ma jakieś swoje ulubione miejscówki, w których spędza czas? Lub też: gdzie Chiara miałaby szansę ją spotkać? Nie chciałabym niczego poplątać w tym temacie.]
Chiara Moretti
[W sumie nic konkretnego nie chodziło mi po głowie. Myślę sobie, że mogłoby się to rozegrać na przykład na jakichś pustych polach, Chiara pewnie po tej awanturze będzie potrzebowała zaszyć się gdzieś z daleka od ludzi. Właściwie cmentarz też byłby dobrą opcją, moja dziewczyna uwielbia takie miejsca, no i może chciałaby poszukać jakichś zmarłych krewnych.]
OdpowiedzUsuńChiara Moretti
[Jasne, zdajmy się na żywioł, będzie ciekawie. Jeżeli chcesz napisać nam rozpoczęcie, to będę bardzo wdzięczna, ale jeśli nie, to też mogę, tylko z góry uprzedzam, że to nie jest moja mocna strona. :D Myślę, że wszystko ustalone, reszta na spokojnie wyjdzie w praniu.]
OdpowiedzUsuńChiara Moretti
[Super, dziękuję! :) Tak, tak chyba będzie najlepiej to rozegrać.]
OdpowiedzUsuńChiara Moretti
[Chętnie zacznę nam od jakiejś kontrolnej wizyty i trochę przybliżę tam sylwetkę Bethany, wtedy będziesz mogła zadecydować jak traktuje ją Jennifer. :D Nie obiecuję, że zrobię to jutro, ale w tym tygodniu na pewno! ;-) A resztę ustalimy w trakcie albo wyjdzie naturalnie w praniu.]
OdpowiedzUsuńBetsy Murray
[No pewnie! W kryzysowej sytuacji mogą poratować się częściami! :D Myślę, że kiedy Jen się wprowadziła, Rowan na pewno przyszedł powitać ją ze swoim jednoosobowym komitetem powitalnym. Może mógł nawet pomóc przy okazji w skręceniu jakiegoś mebla? Zakładając oczywiście, że miała jeszcze pełne ręce roboty. Można to w sumie rozpisać, gdybyś miała chęć, albo pomyśleć nad czymś zupełnie innym. Jestem otwarta, także zapraszam :)]
OdpowiedzUsuńRowan Johnson
[Cześć!
OdpowiedzUsuńCieszę się, że na blogu pojawiają się starsze postacie. Zastanawiałam się skąd kojarzę panią, która użycza Jennifer wizerunku i nie dawało mi to spokoju. Sprawdziłam i przeczucie mnie nie myliło. Oglądałam Lost, a mimo wszystko zapadła mi w pamięć! Coś w tym jest, że pasuje na lekarkę ;)
Jeśli masz ochotę na wspólny wątek, to zapraszam do Michaela. Skoro Jennifer ma nastoletniego syna (na dodatek zbuntowanego), to myślę, że nie byłoby problemu znaleźć punktu zaczepienia dla naszej dwójki.
Życzę dużo weny i mam nadzieję, że Jennifer zagrzeje długo miejsce w Mariesville.]
Michael Carter
Czuła się tak, jakby ktoś wywlókł jej wnętrzności na lewą stronę, odsłaniając kości i mięśnie, i zakończenia nerwowe, a wszystko to było wielką zbitą masą, która wyła z bólu. Nigdy przedtem nawet nie była w stanie wyobrazić sobie, że cokolwiek może wywołać cierpienie tak wielkie, że jest się gotowym na wszystko, byle od niego uciec. Teraz na własnej skórze doświadczała takiego uczucia, dzień w dzień, nieprzerwanie, odkąd jej rodzice zginęli. Wszystkie formalności w Memphis załatwiała pod wpływem silnych środków uspokajających i przy wsparciu przemiłej sąsiadki z parteru, która nie pozwoliłaby zrobić Chiarze krzywdy. Tych leków nie zostało jednak zbyt wiele; była również przekonana, że nikt nie zechce przepisać jej większej dawki. Problem polegał na tym, że bez nich właściwie nie była w stanie przestać płakać. Ta rana, żal po utracie obojga rodziców jednocześnie, wciąż była zbyt świeża, by zadziałały na nią jakiekolwiek opatrunki. Krew sączyła się przez każdy materiał. Może gdyby nie zginęli w tym samym momencie, albo gdyby nie zginęli tak nagle; było wiele może i jeszcze więcej gdyby, przy pomocy których usiłowała usprawiedliwić swój żałosny stan, ale wszystkie te próby nie przynosiły żadnego efektu. Jedynie bardziej chciało jej się płakać.
OdpowiedzUsuńNiemal od razu po sprzedaży mieszkania (którą zresztą również załatwiła w trybie ekspresowym), ruszyła do rodzinnego miasteczka matki, które czasami migotało gdzieś na obrzeżach wspomnień, mgliste i niewyraźne, ale wyczuwalnie obecne. Chciała sprawdzić, jak wiele zapamiętała i jak wiele się zmieniło; popytać i posłuchać o życiu mamy, zanim jeszcze została jej mamą; być może nawet zyskać rodzinę, której obecnie była całkiem pozbawiona. Najbardziej jednak chciała odpocząć — pod tym względem przystanek Mariesville stanowił naprawdę dobry punkt wyjściowy.
Wmawiała sobie, że zatrzyma się na chwilę, porozmawia z kim trzeba, wypije herbatkę na rodzinnym pikniku, a potem pojedzie dalej. Dokąd? Nie wiedziała. Chwilowo i tak tkwiła w próżni, nie mogąc ruszyć ani do przodu, ani wstecz. Miała mnóstwo uzasadnionych obaw i jeszcze więcej tych abstrakcyjnych. Czuła się taka słaba, za słaba, by nawet wyjść gdziekolwiek poza pensjonat. Od przyjazdu dwa dni temu praktycznie cały czas spała. Próbowała wmusić w siebie jakiś pokarm, chociaż żołądek wciąż miała ściśnięty z nerwów i żalu, włączała stare seriale i pozwalała sobie przy ich akompaniamencie na nowo zapaść w sen. Kot czuwał tuż obok, zawsze gotów do pocieszania czy przytulania, i Chiara była mu naprawdę za to wdzięczna. Na ten moment był jedyną żywą istotą, która w jakiś sposób się o nią troszczyła.
Trzeciego dnia, niemal z samego rana, zerwała się z łóżka, tknięta jakąś dziwną paniką, a potem nie była już w stanie zasnąć. Było jeszcze wcześnie, a upał stawał się coraz bardziej dokuczliwy. Chiara z ciężkim westchnieniem narzuciła na siebie jedną z tych olbrzymich koszulek, które z powodzeniem mogły robić za sukienkę, i niespiesznym krokiem ruszyła po jakieś zakupy. Potrzebowała czegoś, czym mogłaby najeść się szybko i oszczędnie, i co nie wymagałoby od niej wysiłku. Wracając miała reklamówki pełne płatków śniadaniowych i zupek chińskich; niezdrowo, ale zawsze lepsze to, niż nic.
Wyglądała okropnie, blada i rozczochrana, sine cienie pod przekrwionymi oczami, ale jak dotąd udawało jej się unikać sąsiadów, toteż nie przywiązywała większej wagi do tego, jak się prezentuje. Tym bardziej była zaskoczona (i przestraszona), słysząc tuż obok siebie sympatyczny głos, pytający o pastę do zębów. Niemal upuściła wszystkie swoje torby z zakupami. Uniosła wzrok, napotykając twarz kobiecą, acz wyraźnie zmęczoną, po czym otrząsnęła się z odrętwienia.
— Tak, ja… zapraszam — wymamrotała niewyraźnie, wpuszczając kobietę do pokoju i potykając się o leżące wokół ubrania.
Chiara Moretti, z burdelem w pokoju, bajzlem w głowie i bałaganem w sercu
Witaj w Mariesville, wicked witch!
OdpowiedzUsuńŻycie Jennifer pełne było wyzwań, ale jej obecność w naszym miasteczku to zdecydowanie znak nowego początku. Z pewnością jako matka nastolatka staje przed nowymi wyzwaniami, ale jesteśmy pewni, że zbuduje to jej wytrwałość! Cieszymy się, że jest z nami, Mariesville zyskało wspaniałego lekarza rodzinnego! Oby Jennifer szybko poczuła się częścią tej społeczności i znalazła tutaj swoje miejsce.
Powodzenia!
[Myślę, że do akcji ratunkowej możemy użyć tej informacji o pożarze z ramki Aktualności. Tam na pewno przydała się pomoc zarówno ochrony zdrowia, policji, jak i strażaków. Może wyciągną kogoś ze stodoły, bo usłyszą wołanie o pomoc? Albo niekoniecznie akurat wyciąganie ze stodoły, w każdym razie to wydarzenie daje potencjał na taki wątek :)]
OdpowiedzUsuńRowan Johnson
[Może z grubej rury? Możemy założyć, że mają już za sobą takie pierwsze spotkanie i wiedzą po prostu kto jest kto, żeby teraz bez wahania zaufać sobie dla tego wspólnego celu :)]
OdpowiedzUsuńRowan Johnson
[Właśnie miałam Cię dziś przywitać, odgrzebawszy się z zaległości. Więc bardzo mi miło, że przyszłaś do Finna ;) Ale przecież Jen nie może być taka tchórzliwa jak jej się wydaje. Ma taki odpowiedzialny zawód i jeszcze dzielnie wychowuje siedemnastolatka. A kto był w tym wieku, ten wie... jak to z nastolatkami bywa ;D
OdpowiedzUsuńTworząc Panów nigdy nie mogę się powstrzymać i zawsze mają długie włosy. Cóż, jakaś słabość...
To słucham tego pomysłu, bo ciekawy wątek zawsze chętnie ;)]
Finn Shrubbery / Kopi Bear
Do tej pory nawet nie zauważała bałaganu, który zdążył ogarnąć cały jej pokój, ale nawet, gdyby go dostrzegła, prawdopodobnie machnęłaby na to ręką. Nie miała siły sprzątać, zresztą nieszczególnie obchodził ją ten syf. W takim stanie ducha naprawdę niewiele rzeczy mogło wyrwać ją z otępienia.
OdpowiedzUsuńMimowolnym, mechanicznym ruchem wzięła pastę z półki w łazience i podała nieznajomej kobiecie. Uniosła głowę, nie chcąc wyjść na gburowatą przyjezdną i aż ją ścisnęło w żołądku, kiedy zobaczyła jej uśmiech. Od śmierci rodziców nikt nie uśmiechał się do niej w ten sposób; zawsze były to wyrazy pełne obawy i troski, ale nigdy zrozumienie.
— Ja, ja… — zaplątała się na chwilę, przy okazji odkrywając, jaki ma zachrypnięty, nieużywany od kilku dni głos. Przełknęła ślinę. — Dziękuję — dodała, trochę speszona, bowiem nie była przyzwyczajona do troski kompletnie obcych osób. — Chiara. Mam na imię Chiara — powiedziała i niedbałym gestem wskazała na tubkę. — Cała przyjemność po stronie pasty.
Uśmiechnęła się w duchu, a chociaż ów uśmiech nie sięgnął jej twarzy, poczuła, że coś zaczęło się zmieniać.
Mieszkała w Mariesville od dwóch miesięcy, kiedy udało jej się wreszcie zebrać i zrobić pierwszy krok. Przez cały ten czas sumiennie wypytywała i poszukiwała informacji o swoich krewnych; co lubią, czego nie, co się właściwie stało, że przestali się odzywać — by być tak przygotowaną, jak to tylko możliwe. Wiedziała, że nie da się zaplanować wszystkiego, ale chciała odwiedzić dziadków uzbrojona chociaż w podstawową wiedzę. Mama rzadko o nich wspominała, choć kiedyś rzuciła jedno zdanie, które zapadło Chiarze w pamięć — że dziadkowie bardzo nie chcieli, by wyszła za ojca. I kiedy postawiła na swoim, po prostu zniknęli z jej życia.
Nie była pewna, czy powinna w to wierzyć. Być może istniał jakiś inny powód. Nie idealizowała matki, nawet po śmierci, więc dopuszczała do siebie myśl, że być może Whitney była zbuntowaną smarkulą, sprawiającą kłopoty. Z drugiej strony, co takiego mogłoby zrobić dziecko, by tak dokumentnie zrazić do siebie rodzica?
Serce biło jej mocno, szybko, kiedy zbliżała się do drzwi. Nie zdążyła jednak nacisnąć dzwonka, ani zrobić tych kilku kroków, które dzieliły ją od wejścia, bo drogę zastąpił jej starszy mężczyzna z groźną miną.
— Czego tu szukasz? Wynocha stąd, ale już! I żebyś więcej nie wracała!
Wobec takiej postawy, Chiara straciła całą świeżo nabytą pewność siebie i wycofała się, najpierw powoli, później coraz szybciej, wreszcie biegła w szaleńczym tempie tam, dokąd poniosły ją nogi. Mały cmentarz był śliczny i pusty, dzięki bogu. Opadła na kolana i wrzasnęła, nic konkretnego, po prostu wyrzucając z siebie emocje. Ten mężczyzna wiedział, kim była. Cała rodzina musiała wiedzieć, że od dwóch miesięcy kryje się w pensjonacie jak tchórz, chociaż nie zrobiła nic złego. Była zarówno wściekła, jak i zrozpaczona. Podciągnęła kolana pod brodę i oparła się o nie czołem, pozwalając łzom na nowo rozerwać ranę, która zaczęła już zarastać. Trzęsła się okropnie, chociaż nie było jej zimno. Przeciwnie — czuła się tak, jakby ktoś żywcem przysmażał ją w ogniu.
Chiara
[miałam dziś tak tragiczny dzień po powrocie z urlopu... A przeczytałam Twój komentarz i zrobiło mi się tak przytulnie, aż sama pojechałabym na koniec świata do uroczego pensjonatu :)]
OdpowiedzUsuńAbigail była dziewczyną pełną ciepła i werwy do działania, nie brakowało jej energi i zawsze pamiętała, by dbać o innych. W gruncie rzeczy właściwie zawsze tak było, że troszczyła się o cały świat wokół, mniejszy bądź większy, ale nie czuła by samą siebie przez to zaniedbywała, albo o sobie zapominała. Miała niewiele potrzeb, a ta która towarzyszyła jej od zawsze to troszczenie się i podarowanie uśmiechu innym. Była pogodną osobą i wszędzie było jej pełno. Pochodząc z tak malowniczej i niewielkiej mieścinki jak Mariesville w ogóle nie miała zamiaru uciekać do większego miasta, już nie wspominając o tych najwspanialszych, największych. Podobało jej się spokojne, wolne życie, przewidywalny rytm każdego dnia, ułożony i niekiedy powtarzalny scenariusz. To nie było dla niej nudne, potrafiła znaleźć zawsze coś do zrobienia i się tym cieszyć. Lubiła i doceniała małe rzeczy.
Cztery ostatnie lata były dla niej trudne. Wyjechała na studia do Atlanty i o ile opuszczając dom miała wielkie nadzieje i była zakochana, tak szybko przekonała się, że najzwyczajniej nie nadaje do życia w dużym, tłocznym i pędzącym mieście. Nie była typową studentka, choć na krótko wpadła w wir wesołego i nieco podejrzanego towarzystwa, prędko wróciła na tory, gdzie czuła się sobą i czuła się bezpiecznie. Taki pęd , hałas, tłok, to wszystko razem skumulowane sprawiałoby, że czuła się przytłoczona, a już zdecydowanie przeszkadzało jej, że jest niezauważana i nikt sobie nie pomaga, ani nawet nie rozmawia swobodnie. Brakowało jej serdeczności, tego że zna sąsiadów z imienia, że czuje w powietrzu zapach owoców z okolicznych sadów. męczyła się w mieście, łatwo się męczyła i szybko bolała ja głową. Gdy wróciła, miała wrażenie, że odżyła na nowo, ale była też z siebie dumna że udało jej się zrealizować plan i skończyła studia z dyplomem. Kochała swój dom, dwoje urocze małe miasteczko.
Pensjonat był w jej rodzinie od pokoleń. Był to ogromny dom z drewnianą odpowiednio zabezpieczoną przed deszczem i korozją od zmian temperatur fasadą. Jej mama pomagała kucharzowi w kuchni, a ojciec zajmował się wszelkimi aspektami technicznymi, od drobnej usterki jak poluzowana po ulewie rynna, bo poważne prace jak wymiana dachówek na panele fotowoltaiczne, w które zainwestowali dwa lata temu. Abi chciała dołożyć swoją cegiełkę, jeśli nie rozbudować pensjonat to sprawić, że każdy turysta się w Mariesville zakocha jak ona i będzie tu wracał, gdy tylko będzie mieć taką możliwość. Ona na prawdę nie wyobrażała sobie lepszego miejsca na świecie!
Zalewała sobie właśnie ciepłej herbaty, gdy przed budynkiem usłyszała samochód. Dziewczyna która zwykle spędzała wieczory dorabiając u nich na recepcji (zwykle narożne biurko przy wejściu obok schodów prowadzących do pokoi na piętrze) czuła się słabiej, a nie chcąc ryzykować że złapała jakąś grypę i zaraża, poprosiła o wolne; dziś Abi ją zastępowała. Sama mieszkała w Śródmieściu , a jej rodzice w części pensjonatu za jadalnią, przerobionej na prywatne mieszkanie, ale to nigdy nie był problem, by ktoś z rodziny spędził nawet noc na czuwaniu i oczekiwaniu gościa. Akurat tu rzadko mieli przyjezdnych z zaskoczenia.
Usuń- Dobry wieczór, Jennifer - wróciła akurat do biurka, gdy przez próg przeszła szczupła brunetka o przemiłym głosie. Ruda odstawiła duży parujący kubek na blat biurka, na podkładkę w kształcie jabłuszka i wyciągnęła do niej dłoń, posyłając szeroki uśmiech. - Jestem Abigail Wilson, możesz mówić mi Abi, czekałam na ciebie - miła i serdeczna chciała zrobić dobre wrażenie od wejścia. Chciała... Nawet się specjalnie nie musiała starać, po prostu była promienna. - Masz ochotę na gorącą herbatę, mam wciąż ciepłą wodę, dopiero zdjęłam czajnik z ognia? - zaproponowała, sięgając do skrzyneczki z regału, gdzie miała klucze dla gości. I to nie były byle jakie klucze, bo jej tato zafascynował się zamkami elektronicznymi i nim jeszcze Abigail wyjechała do Atlanty, powymieniał wszędzie drzwi i zamki, które odblokowywał mechanizm na karty. Był z tego tak dumny, że całe miasteczko musiało słuchać jak się chwalił. Abi się później przekonała, że w zwykłym hotelu to na nikim nie robi wrażenia, ale nie mogła złamać mu serca.
Wybrała odpowiednią kartę, podała blondynce i posyłając jej kolejny szeroki uśmiech, chwyciła swój kubek z herbatą pachnącą malinami, po czym wyszła zza biurka.
- Zaprowadzę cię. Jeśli masz ochotę mogę pokazać ci co gdzie jest, na pewno jutro spotkamy się na śniadaniu - dodała jeszcze, być może zbyt nachalnie oferując swoje towarzystwo i pomoc.
Abigail
[Faktycznie, mimo różnych charakterów mają ze sobą sporo wspólnego. Myślę, że Rhett jest trochę przewrazliwony jeśli chodzi o Prim i pewnie biega nawet z jakimś małym katarem do przychodzi. Ale teraz młoda faktycznie mogła coś poważniejszego złapać. A skoro Jennifer od niedawna jest w mieście to może być to również ich pierwsze spotkanie. Rhett mógłby być trochę podejrzliwy, jak to w małych miejscowościach czasami bywa. ☺️ Chętnie też wyciągniemy gdzieś Jennifer i pokażemy jej fajne miejsca. Myślę, że ta dwójka znajdzie między sobą nić porozumienia. :D Dobrze. Chętnie nam zacznę, tylko potrzebuje chwilę czasu. Mam strasznie zabiegany tydzień i dopiero w weekend, jak życie pozwoli będę mogła wrzucić początek. ☺️]
OdpowiedzUsuńRhett
[Mogę zacząć, ale nie jestem pewna kiedy. Muszę trochę wygrzebać się z zaległości. Więc możesz poczekać, to coś podeślę na dniach, a jeśli będziesz chciała możesz zacząć sama :)]
OdpowiedzUsuńRowan Johnson
[Hej,
OdpowiedzUsuńDziękuję serdecznie za komentarz pozostawiony pod KP Lio. Faktycznie, facet zaliczył kiepski start w życie, ale wygląda na to, że zaczyna wychodzić na prostą. Przynajmniej w pewnym względzie, bo wciąż nie potrafi się przyznać do fali niezbyt przyjemnych emocji wywołanych przez przymusowy powrót do miasteczka.
Tobie również życzę samych porywających historii.]
[Cześć, hej! :D
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję za komentarz! <3 I obiecujemy się trzymać!]
Wynonna Myers
[Hej, dziękuję pięknie za powitanie! Alex jest na etapie, w którym chętnie by się z Jen zamienił i oddał jej swoją niesforną nastolatkę, więc jeśli reflektuje to droga wolna, może ją porywać, zwłaszcza, jeśli przy okazji weźmie też krowę 😩
OdpowiedzUsuńRównież bawcie się dobrze, dużych pokładów weny!]
Alex
[Pewnie, w razie czego w kontakcie! :D]
OdpowiedzUsuńBailey
[Ojej, Jennifer to naprawdę kobieta z ciężarem trudnych przeżyć. Aż chciałoby się ją przytulić. Wydaje mi się, że ma w sobie pokłady ogromnej empatii! <3 Mój Ned z kolei, to tragiczny perfekcjonista i chyba sam skazuje się na ten los, nakładając na siebie zbyt dużą presję. Za dużo egocentryzmu w tym całym jego oddaniu dla innych :)
OdpowiedzUsuńNiemniej, chętnie bym coś napisała wspólnie! Jest między nimi tylko dwa lata różnicy, więc sądzę, że uda nam się coś sensownego zgrać :) Jak coś wymyślę, odezwę się! :D]
Edward Murray
[Cześć!
OdpowiedzUsuńStrach to potężna siła, niestety, zamykająca człowieka w klatce, z której trudno się wydostać. Być może Jennifer uciekła, ale do ucieczki też trzeba odwagi - może to właśnie pierwszy krok? Oby!
Dużo weny, całego mnóstwa cudownych wątków nie dających spać po nocach! :)]
Eloise
Gwałtownie poderwała głowę, czując czyjąś dłoń na swoim ciele i wbiła w kobietę przestraszone, załzawione oczy. Rozpoznała w niej Jennifer, z którą jakiś czas temu rozmawiała w pensjonacie (no, o ile można było to nazwać rozmową), więc uśmiechnęła się blado, pociągnęła nosem i zaczęła intensywnie trzeć powieki oraz policzki, chcąc zmyć z nich zdradzieckie ślady płaczu.
OdpowiedzUsuń— Och — wykrztusiła. — To ty. Cześć. — Odwróciła wzrok, wbijając go w miękką, zieloną trawę, na której siedziała. Od przebywania przez dłuższy czas w tej samej pozycji zaczynały boleć ją stawy, ale nie miała najmniejszej ochoty jej zmieniać. W ten sposób czuła się bezpieczniejsza, jakby zwinięta w kłębek mogła lepiej ochronić to, co bolało ją teraz najbardziej — serce. — Co-co tu robisz?
Łamał jej się głos, chociaż z całej siły starała się udawać, że absolutnie nic się nie dzieje. Cholera, nienawidziła okazywać słabości nawet przed bliskimi osobami, a co dopiero przed kimś, z kim zamieniła do tej pory może dwa zdania. Zawsze pozowała na twardą, niewzruszoną kobietę, której niemalże nie da się złamać, ale od śmierci rodziców czuła się krucha, słaba, podatna na zranienie. Prawdopodobnie w normalnych okolicznościach nie wzruszyłoby jej wystąpienie tego starego dziada, który na nieszczęście najpewniej był jej rodziną. Co ją w ogóle obchodziły zgryźliwe komentarze jakiegoś sfrustrowanego faceta? Nigdy nie przejmowała się czymś takim, słowa obcych ludzi spływały po niej, jak po kaczce, i żyła w przeświadczeniu, że opinia innych jest tylko opinią innych, a nie definiuje jej w żaden sposób. Dlaczego teraz czuła się więc tak obolała, jakby ktoś przejechał ją walcem albo połamał wszystkie kości?
Z wolna jej smutek zamieniał się w złość, wściekłość tak ogromną, że miała ochotę wrzeszczeć, tłuc pięściami w ziemię, a potem poderwać się na nogi i biec przed siebie do utraty tchu. Najchętniej wróciłaby przed dom dziadków, wykrzyczała im w twarz wszystkie żale, których nazbierało się sporo w ciągu kilkunastu lat życia, rzuciła się z pięściami.
— Przepraszam — mruknęła, skubiąc nerwowo źdźbło trawy, aż udało jej się wyrwać je z korzeniami. — Gorszy dzień. Nic ważnego. Co u ciebie?
Chiara Moretti
Abigail uśmiechnęła się jakby nieco mniej radośnie i kiwnęła głową. Rozumiała oczywiście zmęczenie po podróży i na nic nie naciskała. Na pewno nie poczuła się urażona, ani tym bardziej nie miała za złe kobiecie odmowy herbaty i wieczornego zwiedzania domu! Boże, gdyby mogła i znała jej myśli, natychmiast zaczęłaby ją uspokajać, a nawet by przytuliła. Nie mogła zmienić tego, że przy ludziach rozpiera ją energia, bo to oni dodawali jej sił. Ładowała się cudzymi uśmiechami, towarzystwem i rozmową i nawet róży obcych była bezpośrednia oraz otwarta. Niekiedy była też męcząca, rozumiała to rzecz jasna, starała się jednak zachowywać grzecznie i nienachalnie.
OdpowiedzUsuń- Gdybyś miała ochotę zaczerpnąć świeżego powietrza, trafił ci się pokój z szerokim balkonem - poinformowała, zatrzymując się już na piętrze tuż obok drzwi do sypialni zarezerwowanej przed blondynkę. - A śniadanie będzie od siódmej trzydzieści, wystarczy od schodów odbić w prawo, na pewno znajdziesz jadalnie. Serwujemy jajka na bekonie, owsiankę i jutro mogą trafić się placki jabłkowe z powidłami - zachęciła, wierząc, że jutro Jennifer będzie bardziej otwarta i chętna do rozmowy. Ruda nie wiedziała, ile czasu kobieta jechała tu do Mariesville, ale wydawało się, że droga dała jej w kość. Nie wyglądała na gbura, miała pogodne spojrzenie, więc wierzyła, że na pewno nazajutrz zamienią więcej słów.
Pożegnały się i Abigail wróciła na dół, doglądając jeszcze kilka swoich zajęć. Zdała sobie sprawę, że nie dała możliwości kobiecie się w ogóle rozejrzeć, ani nawet odetchnąć, od razu atakując propozycjami oprowadzenia, herbaty i towarzystwa. Jednak wyszło trochę nachalnie... Jutro może ją przeprosi, jeśli wyczuje, że Jennifer trzyma się przez nią przytłoczona. Późnym wieczorem poszła spać, zajmując poddasze gdzie urządzona była kwatera nie oferowana gościom na wypadek, gdyby Abi musiała nocować, albo ktoś z mieszkańców potrzebował pomocy i noclegu.
Śniadania były serwowane przez kucharza, który przychodził codziennie chwilę po szóstej i przygotowywał sobie kuchnie pod siebie. Nie podawali żadnych wykwintnych dań, pensjonat był prosty, Mariesville urocze ale malutkie i swojskie, a więc też usługa jaką świadczyli nie mogła być porównywalna do pięciogwiazdkowych hoteli wielkich aglomeracji. Abigail marzyła, aby turyści wyjeżdżali stąd zakochani w ich malowniczej okolicy i aby wracali tak często, jak tylko pozwalała im na to sytuacja. Zdarzali się maruderzy, ale były to poszczególne wypadki , bardzo rzadkie, zwykle do ich miasteczka przyjeżdżali ludzie szukający spokoju i cneiacy ciszę oraz obcowanie z naturą.
- Cześć - rzuciła z uśmiechem, ściągając filiżankę z ekspresu i podając pracownicy, która przyszła jeszcze niewyspana. Podeszła do Jennifer, aby samej sięgnąć po maślanego rogalika i dżem jabłkowy. - Dziękuję, pensjonat jest u nas w rodzinie już trzecie pokolenie, dbamy o niego jak możemy, tu jest nasz dom i serce - przyznała, czując przyjemne ciepło w środku od komplementu. - Jak ci się spało? - zagaiła, chcąc mieć pewność, że Jennifer niczego nie brakowało. Mogła zaproponować spacer po okolicy, oprowadzenie po pensjonacie, ale jeszcze sie wstrzymała. Wolała nie powtarzać falstartu z wczoraj.
Abigail Wilson była wariatką, pełną entuzjazmu i jakiś dzikich niespożytych zapasów energii. Była harpaganem i zdecydowanie nie sposób jej było nie zauważyć, ale nie pchała się tam, gdzie ktoś nie życzył sobie jej towarzystwa.
Abigail
Abi nigdy by nie odgadła, że Jennifer czuje się choć w najmniejszym stopniu speszona, czy niepewna. Miała miły, uprzejmy ton, który nie drżał, łagodne spojrzenie, które nigdzie nie uciekało, a ponadto żaden jej gest nie zdradzał tych wewnetrznych obaw i rozterek, jakie przeżywała. I może ruda nie była szczególnym specem od ludzi, bo prawdę powiedziawszy była jak tornado i skakała z miejsca na miejsce, więc wiele mogło jej umknąć, ale była spostrzegawcza i zwracała uwagę na ludzi wokół siebie. Poza tym gdyby blondynka podzieliła się uwagami, młoda Wilson od razu by ją uspokoiła. No bo w miasteczku nikt nikogo nie oceniał i byli na prawdę wspierającą społecznością.
OdpowiedzUsuńObjęła ciepły kubek delikatnymi dłońmi, patrząc chwilę na spienione u góry mleko, które zaczeło tworzyć bliżej nieokreślony kształt. Miała wrażenie, że za moment zobaczy słońce, albo kota, ostatecznie kleks pozostał kleksem i nic się z niego nie wyklarowało, za to z uśmiechem uniosła jasne tęczówki do twarzy kobiety, gdy ta się przysiadła. Posłała jej szeroki uśmiech, podnosząc kawę do ust. Czasami jadła śniadania z gośćmi, kręciła sie i po prostu im towarzyszyła, nie umiała jednak jednak jak uczyła ją mama, być dyskretnym gospodarzem i o ile witała się głośno i radośnie, później również zaczepiała ludzi. No bo przecież nie robiła tego specjalnie! I wcale nie robiła nikomu na złość.
- Tak, staram się wszystkim zająć, żeby odciążyć rodziców - kiwnęła głową, pijając ciepły łyk życiodajnego płynu. - Oczywiście, możemy się przejść po śniadaniu wokół pensjonatu a nawet kawałek dalej - niemal podskoczyła w miejscu z entuzjazmem na słowa kobiety. To było niesamowite, bardzo chciała aby jej się tu spodobało, a przecież już pierwsze wrażenia zbudują na pewno jej ocenę.
Upiła łyk kawy, ciesząc się mlecznym i słodkim aromatem, rzuciła okiem na sąsiedni stolik, gdzie usiadła para nowożeńców, którzy za dwa dni mieli wyjechać i skupiła się na Jennifer.
- Jak nas znalazłaś? - spytała szczerze ciekawa. - Jesteśmy malutkim miasteczkiem, chyba nie mieścimy się w topce atrakcji stanu Georgia - wyjaśniła pytanie i przechyliła głowę na bok, zaczesując kilka kosmyków w tył z policzka za ucho. Abi nie miała złudzeń, wiedziała, że raczej nie będą popularniejsi, ale ważne, że interes się kręcił. - Zbliża się Fstiwal Jabłek, to jest nasze lokalne święto, mam nadzieję, że zostaniesz i weźmiesz w nim udział - dodała jeszcze, bo przecież to właśnie ta okazja ściagała najwięcej turystów.
Abi
OdpowiedzUsuńW Mariesville niewiele zmieniało się na przestrzeni lat. Naturalnym następstwem było przejmowanie interesów rodzinnych przez nowe pokolenia, zaś znacznie rzadziej na dane stanowisko wchodził ktoś zupełnie obcy. Nieco zaściankowa społeczność miasta, zwłaszcza w grupie starszego pokolenia czasem ciężko akceptowała nawet naturalnie następujące zmiany. Tak jak w przypadku leciwego, doświadczonego lekarza, który od wieków był głównym opiekunem miasta ze strony medycznej. Lubiany przez większość mieszkańców, choć z roku na rok coraz mniej zaangażowanym w pracę w terenie i aktualizowanie wiedzy medycznej. On sam zmagał się z szeregiem chorób, które utrudniały codzienną, tak wymagającą pracę. W końcu przyszedł czas na zmianę i tak od kilku miesięcy m.in. Richardem Shrubbery’m opiekowała się nowa lekarka.
Nieuprzedzony do nikogo, poczciwy senior Shrubbery był dzielnym pacjentem, który z uwagą przyjmował wszelakie zmiany, jakie proponowała Jennifer Brown, a po godzinach konsultował jej zalecenia z emerytowanym lekarzem wojskowym którego znał jeszcze za młodziaka.
Finn z rozbawieniem obserwował głuchy telefon, który dział się na jego oczach. Dziadek absolutnie nie negował prowadzonych przez kobietę działań, a jednak starcza nieufność wzmagana nagłą zmianą na stanowisko wymuszała w nim dozę ograniczonego zaufania.
Przeważnie starał się bywać w domu podczas wizyt lekarskich, dbając by dziadek zrozumiał wszystko, co zalecała lekarka czy chociażby pomagając medyczce spionizować dziadka do osłuchania czy innych elementów badania fizykalnego. Raczej przysłuchiwał się w milczeniu, jak to miał w zwyczaju. Z dużą uwagą słuchał jednak rad i zaleceń oraz wyjaśnień co do prowadzonego leczenia farmakologicznego. Jennifer Brown wydawała mu się rozważną i oczytaną lekarką, która z zaangażowaniem prowadziła wszelakich pacjentów. Domyślał się jednak, że kobiecie nie było łatwo przebijać się przez zakorzenione skorupy, które nie dopuszczały do siebie myśli, że wyuczona kobieta z miasta może przynieść pozytywne skutki ich życiu czy zdrowiu.
Toteż nigdy nie utrudniał jej pracy i choć niespecjalnie gościnnie, zawsze starał się życzliwie z nią porozmawiać, zamienić choć kilka koniecznych słów.
Przytaknął, dając znać, że zrozumiał wszystkie zalecenia. Z zaciekawieniem przyglądał się jej zdenerwowaniu, kiedy dzwoniący do upadłego telefon uniemożliwiał jej wypisanie recept. Na twarzy kobiety malowały się przemijające obrazy, zdenerwowanie, przerażenie, konieczność podjęcia działań. Jej niemal w popłochu rzucane odpowiedzi, przepełnione co prawda kojącym spokojem, jednak kryjące dziką niepewność i chaotyczne, nagłe czyny postawiły go w stan gotowości. Zwłaszcza, gdy kobieta pędem rzuciła się do drzwi.
– Zaraz, kogo poszukać? – zapytał twardo, wlepiając w nią wyczekujące spojrzenie– Przecież pani prawie wcale nie zna okolicy. Co się stało?! – odruchowo złapał za kupkę najpotrzebniejszych rzeczy, które poza domem stale tkwiły w jego kieszeniach– niewielka latarka, wielofunkcyjny scyzoryk, chusteczki i gumka do rozczochranych, ciemnych loków, która zwykle stanowiła najważniejszy z elementów wyposażenia.
Finn chętnie pomagał, służąc swoją siłą fizyczną i skrywanym głęboko dobrym sercem, więc słysząc o nagłym problemie znanej mu pani Liptin, nie mógł pozostawić sprawy samej sobie… No, w rękach początkującej w tych terenach Jennifer Brown.
Nie bacząc na jej reakcję, zrównał z nią krok i otworzył drzwi, dając znak że bez zastanowienia zmierza za nią.
Finn
[Dziękuję <3 Też liczę na to, że wyjście do ludzi wniesie w życie Vimy coś dobrego, wbrew jej pesymistycznym przekonaniom. Czytałam kartę Jen jakiś czas temu i już wtedy kupiła mnie realizmem. Świetnie pokazuje, że strach to potężna siła, choć nie zawsze sprzyjająca. Życie na swoich zasadach nie jest łatwe, ale z pewnością bardziej satysfakcjonujące, czego Jen życzę. Ach, i czapki z głów za wizerunek; idealnie współgra z osobowością. Na razie nie wpada mi do głowy nic poza przychodzi Vima do lekarza, ale jak coś wymyślę, to jeszcze tu wpadnę, bo myślę, że relacja z Jen byłaby dla niej budująca.]
OdpowiedzUsuńVima
[Jasne, zdaję się na Ciebie!]
OdpowiedzUsuńNaprawdę lubił poruszać się na piechotę i to właśnie ten sposób przemieszczania się preferował, gdy tylko sprzyjała temu okazja, ale prawda jest taka, że jego życie nie mogło obejść się bez samochodu. Szeryf bez auta, to jak szeryf bez ręki. Taki środek transportu był w jego przypadku koniecznością, choćby tylko po to, żeby pojechać do Camden na cotygodniowe zebranie, albo raz w miesiącu do Atlanty, gdzie urzęduje główny sztab zarządzający całym tutejszym komisariatem. Jakieś auto było mu zatem potrzebne, ale skoro już wybierać, to najlepiej takie, które poradzi sobie w każdych warunkach: podczas upalnego lata, deszczową jesienią, zimą ze śniegiem po pas, czy z wiosennymi roztopami, które tworzą na polach rozległe bagna. Napęd na cztery koła to must have w miejscu, w którym część dróg wciąż pozostaje szutrowa i gdzie dobrze mieć coś, czym da się wyciągnąć zakopany w błocie traktor sąsiada. Radiowozy w jakiejś części sprawdzały się w każdej z ról, ale to Ford Ranger był najlepiej przystosowany do wiejsko-miejskiego klimatu. Zresztą, po godzinach nie wypadało mu jeździć policyjnymi wozami, tak samo jak nie wypadało brać nimi kogoś na hol, a w ostatnim czasie zdarzyło mu się ciągnąć czyjeś wozy już kilka razy. Był zadowolony z wyboru, choć utrzymanie Forda Rangera nie było wcale tanie, a cholernie wręcz drogie.
Już z daleka dostrzegł stojące na poboczu auto z podniesioną maską. Zatrzymał się nieopodal i wysiadł, zamykając za sobą drzwi, a potem ruszył w kierunku Forda Edge. Zmarszczył lekko brwi i przyłożył dłoń do czoła, żeby osłonić oczy przed słońcem, które miało dziś niebo tylko dla siebie, bo nie było na nim ani jednej chmurki, a gdy Jennifer wyszła z samochodu i trzasnęła mocniej drzwiami, uśmiechnął się pod nosem. Coś musiało się ewidentnie schrzanić, inaczej nie byłaby taka zła. Ale jeśli tak, to dobrze, że stało się to blisko Mariesville, a nie kilkadziesiąt mil stąd.
— Co się dzieje, Jen? — Stanął obok niej i popatrzył na samochód. Nigdy nie bawił się w mechanika, więc nie posiadał takiej wiedzy, by zdiagnozować problem za sprawą jednego spojrzenia, ale orientował się w podstawowych rzeczach, bo takie wymieniał lub reperował sobie sam. Jeżeli przybliży mu sytuacje, może będzie w stanie coś zdziałać od ręki. Czasami problem jest błahy, a czasami wymaga rozebrania przynajmniej połowy samochodu, żeby dotrzeć do źródła, a trzeba przyznać, że im nowszy samochód, tym trudniej zrobić w nim coś samemu. Zwłaszcza, gdy jest on w automacie.
Rowan Johnson
Rhett poprawił bluzę dziewczynki, którą ta uparcie próbowała z siebie ściągnąć z typowym dla dwuletnich dzieci niezadowoleniem. Jej kaszel rozbrzmiał echem po cichym korytarzu przychodni, a mężczyzna poczuł, jak ściska mu się serce. Niby zwykłe przeziębienie, ale utrzymujący się kaszel nie dawał mu spokoju. Odkąd został ojcem stał się przewrażliwiony. Nie tylko na punkcie swojej córki, choć gdy w grę wchodziło zdrowie córki bywał nieznośny. Lokalna aptekarka w przeciągu ostatniego tygodnia widziała go pięć razy. Przychodził po porady, aby jakoś tego kaszlu się pozbyć, ale kiedy nic nie działało, a niezawodny syrop z cebuli jego matki nie zadziałał wiedział, że nadeszła pora, aby zasięgnąć porady lekarza. Każdy najmniejszy objaw – kaszel, gorączka, choćby katar – sprawiał, że w jego głowie zapalały się alarmowe lampki. Być może inni rodzice by to zbagatelizowali, ale on nie mógł sobie na to pozwolić. Musiał być ostrożny. Savannah już raz zniknęła z ich życia, a Primrose była wszystkim, co mu zostało. Może brzmiało to dramatycznie, ale wolał dmuchać na zimne, być tym ojcem, który za bardzo dba o dziecko niż takim, który bagatelizuje objawy i dochodzi do tragedii.
OdpowiedzUsuń— Nie chcę tego — burknęła Primrose, szarpiąc za bluzę. Rhett westchnął ze zrezygnowaniem. W przychodni nie było klimatyzacji, a na zewnątrz utrzymywała się ładna pogoda, choć bywała zdradziecka. Widząc, jak po raz kolejny próbuje zdjąć bluzę w końcu jej na to pozwolił. Była trochę rozpalona, miała czerwone policzki i z pewnością miała temperaturę. Była na co dzień żywą dziewczynką, której wszędzie było pełno. Co chwilę wymyślała nową zabawę, uwielbiała bawić się na zewnątrz w swoim małym domku, ale od paru dni ciężko było w niej dostrzec tamtą dziewczynkę. Rhett został z nią w domu, nie chciał, aby spędzała czas z kimś inny, choć jego matka równie dobrze mogła się nią zająć to w takiej chwili chciał, a wręcz potrzebował być obok niej.
— Niech będzie, ale wkładasz to z powrotem, jak wyjdziemy stąd — powiedział. Jednocześnie zaczął się zastanawiać, czy te słowa do niej dotrą. Dziewczynka tylko westchnęła, oparła głowę na jego ramieniu i zamrugała oczami, wciąż rozpalonymi od gorączki. Rhett zerknął na zegarek – byli umówieni na konkretną godzinę, ale jak to w przychodniach bywa, czas wydawał się tu płynąć wolniej. Z jego pamięci wyryły się twarze lekarzy, których dobrze znał z poprzednich wizyt, a dziś... była tu nowa lekarka. Dr Brown. Rhett nie miał o niej wyrobionej opinii, ale już sam fakt, że nie znał jej dobrze, wzbudzał w nim nieufność. Co prawda, pani z recepcji mówiła, że to świetna specjalistka, ale on potrzebował czegoś więcej niż zapewnienia. W miasteczku jak Mariesville wszyscy znali wszystkich, a obcym – nawet tym z dyplomem na ścianie – nie ufało się od razu.
Drzwi do gabinetu otworzyły się po dłuższej chwili. Wyłoniła się z nich starsza kobieta z dzieckiem, które na oko miało jakieś czternaście lat. Chłopak wyglądał na niezadowolonego. Rhett ich nie kojarzył zbyt dobrze, ale pamiętał, że dzieciak często przychodził do sklepu, aby pogapić się na sprzęt, a jeszcze częściej był przyłapywany na tym przez matkę, która, gdyby mogła to wyciągnęłaby go stamtąd szarpiąc za ucho. Nie miał nigdy nic przeciwko temu. Dzieciaki lubiły nowinki technologiczne, a nie każdego w tym miasteczku było stać na chociażby komputer z drugiej ręki. Nic dziwnego, że chłopak chciał sobie chociaż pomarzyć, że ma taki sprzęt w domu.
Słysząc swoje nazwisko Rhett powoli wstał, przyciągając do siebie Primrose. Dziewczynka znowu kaszlnęła, a Rhett skrzywił się, czując to nieprzyjemne uczucie troski rozchodzące się po całym ciele. Przebiegł spojrzeniem po lekarce. Nie miał w zwyczaju oceniać ludzi po wyglądzie, a kobieta na pierwszy rzut oka wydawała mu się być przyjazna. Póki co to musiało mu wystarczyć.
— Mam nadzieję, że uda się coś na to poradzić — powiedział, wchodząc do gabinetu i odnosząc się do kaszlu Prim sprzed chwili. — Od kilku dni tak kaszle. Leki z apteki nie działają, domowe sposoby też nie, więc… pomyślałem, że należy przyjść.
UsuńRhett przycupnął na krześle obok stołu do badań, a Primrose wtuliła się w jego ramiona. Jego serce biło szybciej, jak zawsze, gdy wchodził do takich miejsc. Liczył na to, że ta wizyta przyniesie im odpowiedź, i jednocześnie obawiał się, że może być inaczej.
Rhett
Hej :)
OdpowiedzUsuńJakże nieszczęśliwe życie wiodła Jennifer. Czytając jej historię poczułam pustkę, jaką musiała czuć chcąc spełniać wymagania wszystkich dookoła a jej pragnienia zostały głęboko skrywane. Mam nadzieję, że w Mariesville odnajdzie siebie i będzie w końcu szczęśliwa.
Dziękuję bardzo za powitanie :)
Erin
Betsy bała się o swoją mamę, chociaż nie potrafiła wyrazić tego wprost. To już Daphne, żona Charliego, więcej dbała i chuchała na Bethany Murray niż jej rodzona córka, ale Betsy nie potrafiła. Sama myśl, że jej mama mogłaby znowu zachorować była dla niej paraliżująca, nie była w stanie ruszyć wtedy do działania, zmusić się do jakiejkolwiek reakcji. Wszyscy w Mariesville wiedzieli, że Bethany po urodzeniu młodszego syna - Charlesa, została zdiagnozowana. Rak piersi. Straciła wtedy prawą pierś, ale wyszła z tego zwycięsko, mimo ciężkiej terapii, która odcisnęła piętno na jej organizmie. Wszystkim wydawało się, że mogą odetchnąć z ulgą i choć Bethany wraz z mężem Bernardem marzyła o znacznie większej rodzinie, postanowiła cieszyć się dwójką chłopców, urwisów tak absorbujących, że szybko minęła jej tęsknota za kolejnymi pociechami w domu.
OdpowiedzUsuńBetsy wiedziała, że jest dzieckiem niespodzianką, jak ładnie nazywali ją rodzice. Wprost mówili, że ani jej nie planowali, ani się nie spodziewali, że Bethany jeszcze kiedykolwiek będzie w ciąży. Mała Elizabeth okazała się uwieńczeniem ich pełnej ciepła i miłości rodziny, a jednocześnie wyrokiem dla Bethany. Znowu rak piersi, znowu ciężka terapia i kolejna operacja. Wszystko miało być już w porządku. Betty poddawała się regularnym badaniom i chodziła na lekarskie kontrole z przezorności. Nie miała już żadnej piersi, którą mogłaby stracić, a jednak się bała, podobnie jak i jej wszyscy bliscy. Pochodziła z rodziny, w której kobiety obciążone były ciężkimi chorobami i umierały dość młodo. I choć Betsy miała tego świadomość, sama jednak nie zdecydowała się na badania diagnostyczne. Odmawiała wizyt u lekarzy nawet wtedy, kiedy męczyła ją grypa. Wolała wyleżeć i wypocić się we własnym łóżku. Przerażał ją fakt, że mogłaby być chora, że jej matka byłaby chora, że… Ostatni, niespodziewany zupełnie pogrzeb w Mariesville - Shelby Underwood, kobiety w kwiecie wieku, przeraził Betsy i tylko nasilił niechciane myśli.
Tylko i wyłącznie dlatego dała się namówić, aby towarzyszyć matce podczas kolejnej wizyty u lekarza. Bethany zachwalała nową panią doktor. Jennifer. Opisywała ją jako przyjemną kobietę z niezwykle ciepłym i ujmującym uśmiechem.
— Szkoda, że lekarze nie leczą uśmiechem. — To była jedyna odpowiedź Betsy w tym temacie. A mimo to, tego konkretnego piątku skończyła wcześniej pracę, żeby móc razem z rodzicielką odwiedzić miejscową przychodnię. Była sterylnie czysta, a zapach sterylności, który się tu unosił, przyprawiał ją o mdłości. Obie siedziały w poczekalni, czekając na swoją kolej. Buzia Bethany się nie zamykała, opowiadała swojej córce o metodach oczyszczania organizmu, o których przeczytała w sieci i które chciała skonsultować z lekarką. Betsy była spięta i zestresowana, zupełnie nie będąc przygotowaną na to, że wizyta w przychodni po wielu latach nieobecności, okaże się dla niej tak… ciężka. Blondynka bardzo wiele przeżyć i emocji dusiła w sobie, próbując przepracować je na własną rękę, co nie zawsze wychodziło jej na dobre.
Kiedy z gabinetu wyszedł mały chłopiec w towarzystwie młodej, roześmianej kobiety, obie Murray wstały.
— Dzień dobry, pani doktor — zaczęła Bethany, wiedząc, że dzisiaj dowie się od lekarki, jak wyglądają wyniki jej ostatnich badań. A mimo to - nie traciła rezonu, w przeciwieństwie do swojej nieco pochmurnej córki. Obie kobiety zajęły krzesła naprzeciwko biurka, za którym siedziała lekarka. — Przyniosłam pani obiecaną szarlotkę. Mało brakowało, a Bernard zjadłby ostatni kawałek — zaśmiała się i położyła na stole plastikowy pojemnik z kawałkiem apetycznego ciasta w środku.
Usuń— Najlepiej smakuje podgrzana i podana z lodami. — Odezwała się w końcu Betsy, skubiąc cały czas materiał jeansowych spodni. Musiała zająć czymś palce i żałowała, że nie wzięła ze sobą szydełka z rozpoczętą robótką.
— Albo z czarną kawą. Pani doktor zje tak, jak lubi, Betsy.
Betsy poczuła się niczym nastolatka, kiedy matka zwróciła jej uwagę. Blondynka spojrzała na starszą kobietę z zaskoczeniem, z irytacją przyjmując fakt, że poczuła wstyd, a jej policzki pokryły się rumieńcem.
Betsy Murray
Abigail nigdy się nie zastanawiała nad tym, jakimi rodzicami są jej i co zrobili, bądź mogli zrobić inaczej przy jej wychowaniu. Może to nie kwestia jedynie metod, ale zgrania osobowości? Może większą częścią składową było środowisko i relacje z ludźmi wokół zarówno rodziców, jak i dziecka w przypadku, który rozważała Jennifer? Może sama zbyt surowo się oceniała i szukała winy w sobie, a jej życie nawet przy zmianie sposobu wychowania i większej pracy nad relacją z synem dziś byłoby takie samo? Może jej syn miał charakter zbyt różny od mamy. Może jego znak zodiaku nie był kompatybilny z tym blondynki? Może po prostu tak miało się wszystko ułożyć. Abi od małego kochała miasteczko, bardzo przypominała swoich rodziców, a nawet dziadków, oni wszyscy chcieli zajmować się pensjonatem i żadne ambicje nie gnały ich daleko. Mieli proste osobowości, najwidoczniej niewiele potrzebowali do szczęścia. Abigail wiedziała, że tu w Mariesville umrze spokojna, bo tu wyobrażała sobie swoje wszystko . Najwidoczniej Jennifer wciąż szukała siebie, a jej syn siebie i ich drogi nie biegły przy sobie, ale czy to coś złego? Czy nie mogli żyć obok siebie ale z większą przestrzenią ? Gdyby kiedyś porozmawiały na ten temat, ruda na pewno szukałaby pozytywów, bo już taka była. Jej szklanka zawsze była do połowy pełna.
OdpowiedzUsuńUśmiechnęła się szeroko, jak zawsze gdy mówiła o pensjonacie. To nie była do końca jej praca, za bardzo to kochała, za wiele serca w to wkładała. To było trochę jak drugi dom, zresztą tak właśnie dbali o budynek i teren wokół, nie pomijając niczego. Gości też traktowali ciepło i serdecznie jak przyjezdnych bliskich, nie obcych. Poza tym że całe Mariesville było niezwykle serdczne i otwarte na turystów, rodzinka Wilson szczególnie miała skłonności wręcz do zagłaskania swoich gości.
- Poczta pantoflowa, moja ulubiona - roześmiała się pogodnie, gdy Jennifer wspomniała o znajomej. Cóż, nie dziwiła się kompletnie, większość mieszkańców lubiła i chwaliła miasteczko, a taka rekomendacja była najlepsza. Szczera i od serca.
Żadna zmiana nie została przez Abigail dostrzeżona. Zainteresowana jednak tym, co usłyszała, wyprostowała się na krześle i wyciągnęła szyję, jakby to miało jej pomóc usłyszeć coś jeszcze. Wiedziała, że poprzedni lekarz odszedł na emeryturę, ale jeszcze nie dotarły do niej żadne plotki o zastępstwie. Sądziła, że może w tutejszej klinice ktoś choć chwilowo obejmie wolny etat, w sumie nie do końca też chyba orientowała się, co tak na prawdę się dzieje, bo sama wróciła chwilę wcześniej. Ale jeśli Jennifer miała się zajmować potrzebującymi w miasteczku, to ewidentnie nikomu krzywda się nie stanie! Wyglądała na spokojną i profesjonalną duszyczkę i na pewno nie była lekarzem z przypadku, jej oczy mówiły więcej niż usta i biło z nich czyste dobro.
- To cudownie! - oznajmiła wesoło, odstawiając kubek na blat. - Jeśli chcesz, mogę oprowadzić się po całym miasteczku- zaproponowała ożywiona. - I wcale nie jest tutaj nudno, wiele się dzieje, trzeba tylko umieć słuchać i patrzeć - zapewniła, rozpoczynając reklamowanie Mariesville po swojemu. Tu przede wszystkim należało być skromnym i potrafić doceniać małe rzeczy, ale... To powie następnym razem o. Już liczyła, że spotkają się znowu i porozmawiają! - To właściwie można uznać, że jesteś jedną z nasz tylko taką świeżynką - roześmiała się serdecznie. - Skoro zostaniesz z nami, to przede wszystkim od teraz to jest nasza mieścina - dodała jeszcze wesoło, wpatrując się w Jen z ożywieniem.
Abigail wiedziała, że dla kogoś z zewnątrz Mariesville może być ciche, zbyt spokojne, a w końcu nudne. Ona je uwielbiała, a duże i głośne miasto ją męczyło. Ale ostatecznie nie miała zamiaru robić żadnego rankingu, bo wierzyła też, że Jennifer dobrze się tu poczuje i spodoba jej się na miejscu. Może nawet tak bardzo, że nie tylko etat będzie ją tu trzymał.
Usuń- A... Czy nie powinnaś dostać służbowego mieszkania, tak chociaż na początek? - spytała jeszcze, tak troszkę zastanawiając się nad kwestią meldunku. Kilka lat wcześniej też przyjechał tu lekarz na jakieś zastępstwo, ale wtedy miał załatwione mieszkanie. I to wcale nie tak, że chciała ją stąd teraz wyganiać, ale w obliczu nowych wiadomości trochę dziwne wydało jej się wynajmowanie pensjonatu... Chociaż z drugiej strony ostatni ratownik, który przyjechał wesprzeć ich oddział w brakach jądrowych zapłacił z góry za miesiąc i nawet nie szukał niczego innego.
Temat Festiwalu rozwiał jej wątpliwości. To było ich wielkie letnie święto, a gdy blondynka zapewniła, że się zjawi, Abi aż klasnęła w dłonie. Bawiła się świetnie, czuła się świetnie, emanowała dobrym humorem.
- Musisz na pewno wziąć udział w głosowaniu na najlepsze ciasto - oznajmiła z naciskiem. - Myślę że w tym roku trzy sąsiadki z śródmieścia będą zaciekle walczyć o tytuł na najlepszy jabłecznik - zdradziła odrobinę ściszając ton. Musiała zachować w sekrecie swoje przeświadczenie przecież.
trochę zafiksowana Abi
Odkąd wróciła do domu czuła się obco.
OdpowiedzUsuńWłaściwie pewnie nie powinno jej to dziwić; przez ostatnie trzy lata pojawiała się tutaj coraz rzadziej, a w ostatnim roku praktycznie nie miała już kontaktu z osobami, które dotąd uważała za bliskie. Nie, żeby nie chciała utrzymywać kontaktów towarzyskich; po prostu w pewnym momencie okazało się, że nie ma właściwie żadnych znajomych. Nawet nie zauważyła, kiedy to się stało, zupełnie jakby obudziła się w innej rzeczywistości, jakby nie był to proces zachodzący powoli i niezauważalnie.
Czuła się zatem obco. Już jako dziecko wiedziała, że nijak nie pasuje do swojej idealnej rodzinki, jakby ojciec na siłę próbował ją upchnąć w zbyt małą ramę obrazu. Mama nigdy otwarcie jej nie broniła, a Roslyn nie miała do niej o to pretensji; gdyby podważyła zdanie ojca, ten natychmiast urządziłby jej potworną awanturę. Nic więc dziwnego, że wszyscy woleli chodzić po domu na palcach i dla świętego spokoju zgadzać się na wszystko, co sobie wymyślił, niż ryzykować kolejną aferę o byle co. Nawet gdy była już nastolatką i w sposób typowo nastoletni przytakiwała wszystkim ustaleniom, a potem robiła po swojemu — nawet wtedy wychodziła na tym lepiej, niż gdyby wszczęła otwarty bunt. Mógł jej zarzucić kłamstwo, ale takie uwagi spływały po niej, jak woda po kaczce; w dzieciństwie każdą jej skargę traktował jako coś niedorzecznego, co musiała sobie wymyślić, a potem kłamać ludziom w żywe oczy. Nie przekonały go widoczne na jej skórze siniaki, które zarobiła od tego wstrętnego Teda Williamsona w pierwszej klasie. A kiedy wreszcie się odgryzła, oberwała podwójnie — od nauczycielki i od ojca, kiedy się o tym dowiedział. Nic więc dziwnego, że powrót do domu rodzinnego nie był szczytem jej marzeń. Ale ostatecznie nie miała przecież innego wyjścia.
Na wizytę u lekarza brat zaciągnął ją niemal siłą. Kiepsko się ostatnio czuła, ale z całego serca szpitali czy przychodni. Zawsze miała wówczas wrażenie, że użala się nad sobą, co nieraz wytykano jej w domu. A przecież użalanie się nad sobą było surowo zabronione.
Kiedy usłyszała swoje nazwisko, westchnęła ciężko i powlokła się do gabinetu.
Ros Ridgeway
Ciężko było mu patrzeć na córkę w takim stanie. Zawsze starał się robić wszystko, aby tylko ułatwić jej życie, a obecnie wszystko wskazywało na to, że sam nie da rady. Początkowo nawet nie martwił się tak bardzo, bo przecież dzieci chorują. Podejrzewał, że podłapała coś w żłobku. Dzieci przecież do pewnego roku życia nie myślały o tym, aby umyć ręce po zabawie czy nie wkładać palców bądź różnych przedmiotów do buzi. To była rola dorosłych, a Rhett nie mógł z małą być w żłobku. Tam pilnowały ją pracownice, ale nie miał pewności czy udaje im się zareagować w porę. Wystarczyło też, aby jakieś dziecko na nią kaszlnęło i nieszczęście było gotowe. Początek jesieni to był również początek chorób. Caldwell był bardziej niż pewien, że z czasem i on coś złapie. Najwyraźniej pierwsza w tym roku miała zachorować Primrose. Cóż, był gotów na chore dziecko w domu, ale potrzebował tylko zapewnienia, że wszystko będzie z nią w porządku i dziewczynka wyzdrowieje. Nie był gotów na usłyszenie, że to może być coś poważniejszego. Ot, zwykłe przeziębienie. Tak sobie przynajmniej cały czas wmawiał. Cokolwiek jednak by to nie było, poruszyłby ziemię i niebo, aby tylko córce pomóc.
OdpowiedzUsuńPo wejściu do gabinetu krótko się rozejrzał. Rzadko zdarzało się, aby w Mariesville ktoś nowy przejmował tak poważne pozycje. Odkąd pamiętał pracowały tu stare twarze, które mężczyzna mógł jeszcze kojarzyć ze swojej młodości. Najwyraźniej miasteczko również szło z duchem czasu, choć i tak wydawało mu się, że czas czasem stoi tu w miejscu. Być może coś w tym było, sam już nie wiedział. Posadził Primrose na swoich kolanach i zdjął jej bluzę, którą położył na wolnym krześle obok. Dziewczynka z zainteresowaniem wpatrywała się w kobietę. Był wdzięczny, że jego córka jest ciekawa świata i nie chowa się przed ludźmi, choć czasami zdarzały się chwile, kiedy Rhett wolałby, aby jednak mała aż tak do ludzi nie lgnęła. Chodziło przede wszystkim o to, że nie miał zawsze ochoty na pogawędki, a ta niepozorna dziewczynka była niczym magnez na zachwyconych dzieci ludzi. Szczególnie działała tak na wszystkie starsze babcie w miasteczku, które wręcz musiały się pozachwycać malutkim dzieckiem i pożalić, jak to ich dzieci już dawno wyrosły i wnuków nie ma bądź są daleko. Rhett naprawdę ze wszystkich ludzi w całym Mariesville najmniej nadawał się na tego typu pogawędki.
— Pewnie — odparł krótko. Podciągnął zieloną bluzeczkę z kucykami do góry. Ostatnio konie były ulubionymi zwierzątkami jego córki. Nic dziwnego. W końcu z każdej strony była nimi otoczona. Przetrzymał również dziewczynkę, aby przypadkiem nie wyrwała się do przodu. Była zaskakująco spokojna. Brał pod uwagę, że mogłaby się wyrywać, ale nic podobnego nie miało miejsca. — Zaraz będzie po wszystkim — dodał zwracając się do dziewczynki, a na czubku jej głowy złożył krótki pocałunek. Zaczęła się wyrywać dopiero, kiedy lekarka przeszła do oględzin gardła. Nikt chyba tego nie lubił. Sam z dzieciństwa pamiętał wtykanego prawie po same migdałki drewniany patyczka. Na szczęście obyło się bez większych problemów z przeprowadzeniem badania, a Prim dzielnie wszystko znosiła. Nawet by powiedział, że trochę zbyt dzielnie, jak na dwulatkę, ale nie zamierzał narzekać na to, że ma spokojne dziecko.
Westchnął cicho, bo chciał czy nie, ale denerwował się diagnozą. Nie znał tej lekarki. Nie wiedział, czy można jej ufać. Chciał założyć, że tak, bo przecież w większych miastach ludzie nie zawsze chodzili do tego samego lekarza, a ci zmieniali się niczym rękawiczki. Tylko Mariesville było małe, a tu żadna zmiana nie była niezauważona. Wystarczyło pół godziny, aby mieszkańcy wiedzieli o nowej osobie czy kolejnych turystach. W takim miasteczku nie było miejsca na tajemnice.
— Nie, tylko gorączka i kaszel. Zaczęło się parę dni temu, jakoś przed weekendem zauważyłem, że miała podwyższoną temperaturę. Kaszel był już następnego dnia, ale dopiero od dwóch dni jest uporczywy. I jest suchy.
UsuńTyle ile mógł sam, to jej pomógł. Podpytał własną mamę, ale i jej niezawodne sztuczki nie pomogły. To tym bardziej był znak, aby zabrać córkę do przychodni. Siedział, więc tutaj z nadzieją, że doktor Brown będzie w stanie mu pomóc, a raczej pomóc Primrose, która po raz kolejny zaniosła się od kaszlu.
Rhett
Słuchając Jennifer, podszedł do samochodu i oparł się dłońmi o blachę, a potem popatrzył po elementach skupionych pod maską. Nie zamierzał udawać, że jest samochodowym znawcą, bo mechanika nigdy jakoś szczególnie go nie interesowała, a nie pozjadał wszystkich rozumów świata, by sypać rozwiązaniami w każdej dziedzinie życia, jak jakiś chodzący erudyta. Wiedział co z czym, gdzie, po co i na co, bo czasami nie miał wyjścia i musiał poradzić sobie z problemami we własnym zakresie, ale nie potrafił rozpoznać usterki po tym, że nagle wszystkie kontrolki zaczynają tworzyć na desce rozdzielczej dyskotekę i mrugać w bliżej nieokreślonym schemacie. Jednak olej powinno się sprawdzać na chłodnym silniku, żeby wynik był miarodajny, więc jeśli Jen zrobiła to zaraz po wyłączeniu auta, całkiem prawdopodobne, że ten nie zdążył spłynąć do miski olejowej. Wyciągnęła umazany bagnet, a w rzeczywistości może jeździć już na samych oparach. Tak czy siak, niedostateczna ilość oleju na pewno nie odpowiadałaby za to, że świecą się wszystkie kontrolki. Prędzej coś z rozrusznikiem, układem paliwowym, albo elektryką tak w ogóle, nawet jeśli w Fordach nie jest ona zbyt awaryjna.
OdpowiedzUsuń— Na początek byłoby dobrze postukać czymś w rozrusznik — stwierdził, ale chyba bardziej sam do siebie, bo nachylił się akurat mocniej nad ciepłym silnikiem, żeby doszukać się tam wspomnianego rozrusznika. Stukanie czasami działało, chociaż nie na dłuższą metę, bo nie naprawiało problemu, ale pomagało na tyle, żeby dotrzeć do mechanika i nie musieć wzywać lawety. Zawsze to jakaś oszczędność. Problem jest tylko taki, że to rozwiązanie działało w starszych Fordach, a Edge wcale za taki nie uchodzi, nawet jeśli pierwsze wersje zostały wypuszczone niecałe dwadzieścia lat temu. Nie zaszkodzi jednak spróbować. Nic nie stracą, a może zyskają.
Spojrzał na Jen, gdy poczuł dotyk na swoim ramieniu i wyprostował się zaraz, patrząc w tym samym kierunku. Znów dłonią osłonił oczy przed słońcem, a sekundę później, kiedy dostrzegł czarne kłęby dymu gdzieś nad Farmington Hills, nieskrępowanie zaklął pod nosem. To wyglądało bardzo poważnie, coś ewidentnie płonęło tam żywym ogniem! I musiało dopiero co się wydarzyć, bo nie widział dymu, gdy prowadził wóz.
Zatrzasnął maskę Forda Edge,
— To w Farmington Hills — stwierdził, ruszając w kierunku swojego samochodu. — Muszę tam jechać, Jen — oznajmił, ale zatrzymał się jeszcze, bo przecież nie mógł jej tutaj zostawić, zresztą, Jennifer sama zasugerowała, że jej auto może zaczekać, więc najlepiej, gdyby pojechała z nim. Co dwie głowy to nie jednak, może ich interwencja okaże się tam kluczowa. Nie wiadomo, czy ktoś zdążył wezwać już straż, więc lepiej, gdyby sami ich powiadomili, będąc jeszcze w drodze.
— Wskakuj, sprawdzimy co się dzieje i odstawię cię dokąd będziesz chciała. — Kiwnął głową w kierunku swojego pickupa i podciągnął się zaraz na stopniu, by zasiąść na fotelu kierowcy. Całe szczęście, że był tu Rangerem, a nie płaskim, policyjnym Dodge, bo nie miał już wątpliwości, że przedostaną się tam przez pola, po śladach pozostawionych przez traktory. Inaczej musieliby jechać na około, a tutaj liczył się przede wszystkim czas. Czarny słup dymu z sekundy na sekundę stawał się coraz wyższy i gęstszy.
Rowan Johnson
[Serdecznie dziękuję za powitanie. <3 Tak, udało jej się o siebie zawalczyć, ale na pewno dużym kosztem. Widzę, że Jennifer ma za sobą trudne przejścia — dobrze, że odnalazła miejsce, w którym może trochę łatwiej się jej oddycha. Muszę też dodać, że przepięknie wygląda na drugim gifie, tak łagodnie i może swobodnie?
OdpowiedzUsuńJeśli będziesz miała ochotę na wątek, to zapraszam do siebie, bo myślę, że można coś bardzo ciekawego wykombinować między naszymi paniami. :) W każdym razie, życzę miłej zabawy!]
Isabela
[Szczerze mówiąc, pomyślałam o tym, że Isabela mogłaby zaprosić Jennifer na randkę. To, czy Jennifer by się zgodziła czy nie, można zostawić rozwojowi wątku, ale Isabela jest bardzo bezpośrednia i na sto procent byłaby w stanie po prostu podejść i zaprosić kogoś na kawę. :)]
OdpowiedzUsuńIsabela
[Myślę, że fajnie będzie jak na razie niczego nie dogadywać. :) Potem możemy coś pokombinować, zależnie od tego, jak nam się potoczy. Postaram się nam zacząć jutro albo jeszcze dzisiaj w nocy!]
OdpowiedzUsuńIsabela
Prowadząc auto przez wyboje na polu, zacisnął dłonie mocniej na kierownicy. Zostawiali za sobą tumany wzburzonego kurzu, ale to co było za nimi nie miało znaczenia w obliczu tego, do czego zmierzali. Obłoki czarnego dymu gwałtownie wzbijały się w powietrze, gdy języki ognia pochłaniały wielką stodołę i znajdujące się obok stogi siana, a im bliżej farmy byli, tym pożar wydawał się potężniejszy. Wjechali na teren posiadłości z drugiej strony, wzbudzając zaskoczenie w zatroskanych Tuckerach, którzy stali na podwórku, patrząc jak żywioł bezlitośnie niszczy ich dobytek. Theodor miał usmolone spodnie, jakby na własną rękę próbował walczyć z ogniem, zanim ten na dobre rozhulał się w stogach siana i zajął stodołę, a Ruth, zapłakana, obejmowała dwójkę młodych synów, których twarze wyrażały strach. Rowan zatrzymał samochód niedbale gdzieś na uboczu i wyskoczył prędko ze środka, czując, jak gorące powietrze, dochodzące z pożaru, smaga go po twarzy.
OdpowiedzUsuń— Jesteście cali? Wezwaliście straż? — Podbiegł do Theodora i obrzucił go uważanie spojrzeniem, kiedy mężczyzna zgiął się w pół i bezsilnie oparł dłonie na swych udach, kręcąc głową z niedowierzaniem.
— Szeryfie, straż już jedzie, Dylan wezwał i pobiegł zobaczyć stodołę z drugiej strony — oznajmił i wyprostował się z ciężkim westchnięciem. — Nasz roczny zapas siana... Nie mamy pojęcia, jak to się stało. Ogień zajął wszystko w mgnieniu oka!
Theodor podniósł ręce i opuścił je zaraz. Miał już swoje lata, ale teraz, w obliczu tego przykrego zdarzenia, na twarzy przybyło mu ich kolejne dziesięć.
— Dobrze, odsuńcie się, proszę — polecił, dłońmi kierując wszystkich w stronę domu, a po chwili ruszył biegiem w stronę stodoły, żeby rozejrzeć się za Dylanem. Tuckerowie mieli trzech synów, a Dylan był najstarszy i zawsze dbał o to, by rodzinie niczego nie brakowało. Pomagał w rolniczych obowiązkach, a w trakcie żniw pracował od rana do późnej nocy, żeby zdążyć ze wszystkim na czas. Rowan miał tylko nadzieję, że nie przyszło mu do głowy gasić tego na własną rękę, przecież wojowanie z gaśnicą na nic się tutaj nie zda. Teraz należało zachować bezpieczną odległość od płonącego obiektu, żeby ogień buchający z zewnątrz, nie zrobił nikomu krzywdy.
Dylan wybiegł zaraz zza stodoły, wyraźnie spanikowany.
— Nie ma nigdzie Roberta, naszego pracownika! — krzyknął, zmachany, ledwie łapiąc oddech. — Widziałem go w stodole, na pewno tam jest! — Panika sięgała jego oczu, kiedy mówił tak szybko i potrząsał głową, w myślach mimowolnie układając najczarniejsze scenariusze.
— Dylan, w porządku, zaraz go znajdziemy. — Rowan położył mu ręce na ramionach i popatrzył na niego uważnie. — Zadbaj teraz o rodzinę, straż zaraz tutaj będzie — powiedział, sugestywnie popychając chłopaka w kierunku domu. Z daleka dochodził już dźwięk strażackich syren, ale jeżeli ktoś faktycznie znajdował się w stodole, liczyła się każda sekunda. Trzeba było działać szybko i natychmiast.
Rowan spojrzał na Jennifer w taki sposób, że mogła zrozumieć go bez słów, i zerwał się biegiem w kierunku stodoły. Gorąc bił od zwęglonej części obiektu, przy którym unosił się pył spalenizny. Ogień hulał w środku, a drewno palące się pod sufitem, strzelało, łamiąc się i spadając w kawałkach na ziemię. Jeżeli człowiek faktycznie tam jest, daj boże, by wyszedł o własnych siłach.
Rowan Johnson
Wybacz, proszę, lekką obsuwę. :(
OdpowiedzUsuńMariesville wyglądało wyjątkowo pięknie w piątkowe popołudnie. Na wystawach sklepików powoli pojawiały się jesienne ozdoby, roznosił się zapach goździków i pomarańczy. Rodzice z dziećmi zajmowali połowę chodnika, puchate pieski drugie pół, a Isabela, z każdą sekundą coraz bardziej zirytowana, usiłowała przepchać się przez tłum w stronę swojej ulubionej knajpki.
Ze szpitala wyszła półtorej godziny temu i była wykończona. Zdążyła wrócić do swojego mieszkania, wziąć gorący prysznic, zajrzeć do lodówki i stwierdzić, że nic z tego — nie dość, że z półek patrzyła na nią z wyrzutem jedynie paczka rukoli w pakiecie ze słoikiem majonezu, to nawet gdyby posiadała możliwość przygotowania sobie jakiegoś obiadu, nie skorzystałaby z niej. Po prostu się jej nie chciało. Przez chwilę rozważała zamówienie czegoś do domu, ale szybko się rozmyśliła. Nie należała do osób, które chętnie siedziały na kanapie i pogrążały się w nudzie; lubiła towarzystwo, nie cierpiała bezczynności, a poza tym całkiem polubiła małe miasteczko, w jakim przyszło jej żyć. Szybko nałożyła makijaż, wskoczyła w wyjściowe ubrania i pospiesznie udała się w kierunku centrum.
Owszem, przepadała za towarzystwem, ale nie wtedy, kiedy znajdowało się ono wszędzie. Isabela naprawdę starała się nie denerwować, ale była troszeczkę głodna, a kiedy jakiś dzieciak na rolkach niemalże rzucił się jej na nogi, cierpliwość, którą w jakichś resztkach posiadała, zaczęła topnieć niebezpiecznie szybko. Czy dzisiaj był jakiś koncert? Festiwal? Nie słyszała o żadnym wydarzeniu. Pochłonięta własnymi myślami przyspieszyła kroku, weszła w zakręt i właśnie wtedy, z impetem, na kogoś wpadła.
Odbiła się od nieznajomej sylwetki, zachwiała niebezpiecznie na szpilkach, ale udało jej się odzyskać równowagę. Podparła się o ścianę pomarańczowej kamienicy i zerknęła ze złością na, jak się okazało, kobietę, która była kolejną przeszkodą na drodze do obiadu oraz (już chyba czwartej) kawy. Wystarczyło jednak jedno spojrzenie na obcą twarz, by wyraz oczu Isabeli złagodniał.
— Wszystko w porządku? — zapytała spokojnie. Zerknęła też na dół, bo zarejestrowała dźwięk uderzenia czegoś o bruk, i pochyliła się, żeby podnieść torebkę, szorującą chodnik w wyniku zderzenia. Wyprostowała się i, uśmiechając się kącikiem ust, podała ją wyjątkowo urokliwej kobiecie. — Wolałabym zrobić na tobie lepsze pierwsze wrażenie — dodała, odnajdując spojrzeniem jasne oczy nieznajomej.
Isabela
Uniosła jedną brew, gdy usłyszała z ust kobiety bardzo pobieżny opis ich pierwszego (i, jak Isabela miała nadzieję, nie ostatniego) spotkania. Nagłe i wybuchowe, tak? Uśmiechnęła się nieco szerzej i postanowiła pozostawić to stwierdzenie bez komentarza, po to, żeby nie zawstydzać nowej znajomej. Isabela, zapewne z powodu lat spędzonych w towarzystwie nieprzewidywalnej rodziny, potrafiła świetnie wyczuwać najmniejszą zmianę nastroju, jaka zachodziła w ludziach. Czasem wykorzystywała to na swoją korzyść, ale nie teraz. Nie chciała przecież wywoływać dyskomfortu w, jak się okazało, Jennifer.
OdpowiedzUsuń— Bardzo miło mi cię poznać, Jennifer — odpowiedziała więc. — I tak, wszystko jest w jak najlepszym porządku.
Spodobało jej się to, że podeszła nieco bliżej. Dzięki temu mogła przyjrzeć się kobiecie dokładniej, dostrzec wszystkie szczegóły jej wyjątkowo ładnej twarzy. Isabela musiała przyznać, że bordowy kolor sukienki przepięknie podkreślał jasne oczy Jennifer, teraz przyglądające jej się z uwagą. Odezwała się, nie przerywając kontaktu wzrokowego:
— Wybieram się właśnie na dosyć późny obiad — oświadczyła. — Mam nadzieję, że chciałabyś do mnie dołączyć? Oczywiście stawiam.
Isabela nie miała problemów z bezpośredniością czy dawaniem jasnych komunikatów związanych z tym, czego chce lub oczekuje. Teraz miała ochotę na zapoznanie się z kobietą, którą zobaczyła właśnie pierwszy raz; nie sądziła, że tak potoczy się jej dzień, ale na nic nie narzekała. Kiedy stała i czekała na odpowiedź Jennifer, zdała sobie sprawę z tego, że już dawno nie była na porządnej randce. Znowu się uśmiechnęła. Zupełnie zapomniała o tym, że jeszcze nie tak dawno temu miała prawdziwie podły humor.
Isabela
Nigdy nie była tym typem dziewczynki, która płakała, kiedy rozbiła sobie kolano czy podarła sukienkę. Gdy w pierwszej klasie Oliver Mitchell popchnął ją dla zabawy, oberwał od niej tak, że do końca podstawówki czuł wobec niej respekt. Zawsze trzymała się bliżej chłopców, niż dziewcząt, które pogardliwie określała mazgajami, bo na zaczepki odpowiadały właśnie płaczem i skargą, zamiast wziąć sprawy we własne ręce. Dopiero jakoś w okresie nastoletnim jej dziewczęca strona doszła jako-tako do głosu, chociaż nigdy nie stała się wybitnie kobieca. Wolała trampki od szpilek, spodnie od sukienek i spontaniczny wyjazd nad jezioro od wakacji all inclusive. Wszystko to sprawiało, że teraz wyjątkowo obco czuła się w swojej sytuacji, jakby nie patrzeć, weryfikującej sporo jej dotychczasowych poglądów.
OdpowiedzUsuńSztywno usiadła na krześle, uporczywie wbijając wzrok w swoje buty. No i co właściwie miałaby tej kobiecie powiedzieć? Jej samopoczucie definiowały ostatnie tygodnie pośpiechu i całej lawiny nieoczekiwanych zmian. Nie istniały na to odpowiednie słowa, tak jak nie istniało na to żadne lekarstwo.
Wiedziała, że postąpiła dobrze, słusznie, odpowiedzialnie. Nie miała wyrzutów sumienia ani nie czuła żalu z powodu swoich decyzji. Była tylko zmęczona, wykończona życiem, które ostatnio pędziło naprzód na pełnych obrotach. Czuła się tak, jakby nie potrafiła już za nim nadążyć. I trochę tak, jakby ktoś ciagnął ją na oślep za rękę, a jedyne, co mogła zrobić, to po prostu się temu poddać.
— Nic takiego — mruknęła w odpowiedzi na pytanie, nawet nie usiłując sprawiać sympatycznego wrażenia. Cieszyło ją w duchu, że nie zna tej kobiety — oznaczało to, że i ona mogła poczuć się w jakiś sposób incognito. Gdyby za tym biurkiem zobaczyła znajomą twarz, niechybnie czmychnęłaby z gabinetu z prędkością światła. — T-to chyba tylko przeziębienie. Osłabienie — wzruszyła ramionami. — Sporo ostatnio podróżowałam.
Była właściwie tak samo blada jak zawsze, a zapytana wprost nie potrafiłaby odpowiedzieć na pytanie, co się z nią dzieje. Najchętniej wróciłaby do łóżka i poszła spać, choć byłoby lepiej, gdyby to łóżko nie znajdowało się w jej rodzinnym domu. Całe to otoczenie przyprawiało ją o potworny ból głowy.
— Wystarczy, że mi pani przepisze jakieś witaminy — dodała jeszcze, czując, że to był bardzo zły pomysł i pragnąc jak najszybciej stąd uciec.
Ros Ridgeway
Abigail była otwarta i nie miała najmniejszego problemu, aby z uśmiechem wciągać ludzi w rozmowy, oferować pomoc w postaci pokazania okolicy, czy w ogóle opowiedzenia o Mariesville z poleceniem najpiękniejszych szlaków na spacer, gdzie będzie można zrobić niezapomniane zdjęcia na pamiątkę. Była ekstrawertyczką z szczyptą naturalnego uroku i szacunku dla cudzych granic i nawet jej zdarzały się słabsze nastrojowo dni, ale to niezwykła rzadkość. Jennifer wydawała się miła i pogodna, miała ciepłe spojrzenie i taki intrygujący blask w oczach, który zdradzał, że sama przeżyła już niejedno. Wiek nigdy o niczym nie świadczył, więc też w ogóle nie był dla rudej żadną granicą, ani nie tworzył barier, całe szczęście kobieta nie wymagała od niej zwrotów grzecznościowych i nie przeszkadzało jej, jak młoda jest Wilson, bo i tacy goście się zdarzali. Jakże mogła więc nie zaoferować swojego towarzystwa i przewodnictwa, skoro blondynka zdradziła, że nie tylko zostanie w miasteczku na dłużej, ale i zaopiekuje się każdym, kto będzie potrzebował medycznej pomocy! Dobrze jest dobrze żyć z lekarzem!
OdpowiedzUsuń- Hmmm... Spokój tak, nuda nie - poprawiła się , posyłając blondynce znad kubeczka kawy kolejny promienny uśmiech. - Nie zrozum mnie źle, Mariesville jest malutkie i urocze, żyje się tu dobrze, bezpiecznie i powoli, ale to nigdy nie jest tak, że nie dzieje się absolutnie nic. Nie mamy dram, ani zbrodni dokonywanych w biały dzień. Ludzie niemal wszystkich sąsiadów znają z imienia, a nawet ich całe rodziny. Trzymamy się tu razem i wspieramy, więc na pewno niedługo sama poczujesz się tu jak w domu - dodała z pełnym przekonaniem. Abigail nigdzie nie czuła się tak dobrze jak tutaj i była bardzo pewna swoich słów kierowanych do blondynki. Ostatecznie na prawdę wierzyła w to, co mówi i miała o tym miejscu najlepsze zdanie.
Nie znała Jennifer i nie wiedziała, czy przed czymś ucieka, czy może z przypadku trafiła do miasteczka. Była za to pewna, że jeśli ta szuka nudy, to trochę tak, jakby potrzebowała zwolnić i odsapnąć. I właśnie to może jej dać Mariesville, w którym życie płynie wolniejszym rytmem.
Wysłuchała kobiety i spojrzała w stronę okna. W sumie mogły dziś zrobić sobie dłuższy spacer i może zahaczyć o okolice, w której od jutra Jennifer będzie mieszkać... Kto wie, może jutro blondynka pojedzie tam autem, albo przejdzie się bez spoglądania w pomocną nawigacje w telefonie! Problem polegał na tym, że o ile Abi sama znała wszędzie drogę w okolicy, tłumaczyła to wszystko średnio. Ale wystarczy że wyjdą i na pewno się odnajdą, o.
Na wspomnienie, że Jennifer pojawi się na próbowanie ciast na Festiwalu, Abigail usiadła prosto i oczy jej rozbłysły. Schowala się niejako za kubkiem i upiła łyk kawy, patrząc na dłonie blondynki. Boże, zawsze zazdrościła lekarzom tych wyważonych i pewnych ruchów, takiej elegancji i subtelności w rękach. Nie poznała nigdy lekarza, który by miał niespokojne ręce, a z dzieciństwa pamiętała, że był tu taki jeden o serdelkowatych paluchach.
- Muszę cię ostrzec, że próbowanie ciast to żadna niewinna rozrywka - dodała, czując się w obowiązku trochę przygotować kobietę na to, czego się może spodziewać. - Bardzo poważnie podchodzimy do tutejszych zwyczajów, więc mogę pożyczyć ci notesik do notowania swoich ocen, abyś mogła rzetelnie na koniec zagłosować, na najlepsze ciasto sezonu - puściła jej oczko, bo w gruncie rzeczy zawsze wszystkie konkurencje odbywały się w przyjemnej atmosferze. Ludzie tu się po prostu lubili, ale faktycznie konkurs na najlepszą szarlotkę nie był byle czym.
Abigail zerkała na gości, uśmiechając się pogodnie i na prawdę czuła się wyśmienicie, mając towarzystwo i widząc, że wszystko dobrze się układa. A jak Jennifer zje spokojnie śniadanie i napije się swojej kawy, to ich wspólny spacer może się rozpocząć.
[Przepraszam za zwłokę, trochę się pogubiłam ]
Abigail
[A dziękuję pięknie. Przy zmianie szablonu stwierdziłam, że muszę dopasować kolorystycznie zdjęcie i trafiłam na tę perełkę. Cieszę się, że nie tylko mnie przypadło do gustu. ^^]
OdpowiedzUsuń— Cały czas tłukę jej to do głowy… — westchnęła Bethany w odpowiedzi na pytanie pani doktor, które skierowane było do Elizabeth. Młoda Murray uśmiechnęła się, nadal lekko zakłopotana po tym, jak jej własna matka zaczęła ją traktować przy obcych ludziach. I choć Jennifer pracowała tutaj stosunkowo niedługo i od rozpoczęcia swojej kariery w Mariesville opiekowała się panią Murray, to Betsy nie miała z nią wcześniej do czynienia i wręcz musiała traktować ją jak obcą. Nie lubiła lekarzy i nie ulegało to żadnym wątpliwościom, ale też z trudem powstrzymywała i ulgę, i radość, kiedy usłyszała, że wyniki jej matki są w porządku. Bethany za każdym razem, kiedy zdiagnozowano u niej nowotwór, szybko podejmowała leczenie. Bernard nie szczędził rodzinnych oszczędności, zresztą i on, i jego małżonka byli porządnie ubezpieczeni, na co nalegała nie tylko Betsy, ale i jej bracia.
Bethany jednak miała też rację. Już wielokrotnie upominała Betsy, aby ta zdecydowała się na badania. Bezskutecznie. I nie chodziło już o sam fakt, że coś mogłoby zostać wykryte. Młoda Murray miała świadomość tego, że jest w grupie wysokiego ryzyka, bo jak się okazało - jej babcia, które nie dane było jej poznać, zmarła właśnie na wskutek późno zdiagnozowanego raka piersi. Bała się i nie chciała, aby ktokolwiek ją za to winił. Bała się, a jednocześnie nie chciała mierzyć się z prawdą i ewentualną chorobą. Nie wierzyła w swoją siłę, własną matkę uważała za wojowniczkę i była święcie przekonana, że jej samej tych sił nie starczy, że okaże się znacznie słabsza niż sama Bethany. Z góry zakładała, że jest skazana na porażkę, dlatego unikała jakichkolwiek badań pod tym kątem. Wolała chwytać dzień. Żyć tu i teraz. Tak po prostu.
Spojrzała w końcu na lekarkę, zauważając dopiero teraz, że Bethany cały czas dość mocno ściskała jej dłoń.
— Nie, nie robiłam żadnych badań… Nie wiem, czy w ogóle jest sens je robić… — zaczęła, ale nie dane było jej skończyć.
— Ależ Betsy! — ofuknęła się starsza kobieta, puszczając dłoń córki. — Nie możesz tak…
— Wydaje mi się, że nie ma sensu ich robić, bo przecież prawdopodobieństwo, że mam tę mutację jest… spore, a jej potwierdzenie nie uratuje mnie przed chorobą, prawda? Musiałabym poddać się wtedy podwójnej mastektomii. Dobrze myślę? — spytała, chcąc wyjaśnić tę sprawę ostatecznie. Sprawdzić, czy się nie myliła. Czy tak, jak matka, straci piersi. I chociaż wielokrotnie oferowano Bethany plastykę biustu, to ta zdecydowała się na odpowiednie wkładki, które umieszczała w biustonoszach i postanowiła żyć w z bliznami na klatce piersiowej. To, według Betsy, też świadczyło o sile kobiety.
Bethany zamilkła. W końcu. Jakby po słowach córki poczuła się mniejsza i choć nie to było celem Betsy, to cieszyła się, że mimo obecności matki w pomieszczeniu, mogła porozmawiać szczerze z kimś, kto miał odpowiednie wykształcenie medyczne i mógł potwierdzić albo zaprzeczyć to, co wyczytała w sieci Betsy. A czytała sporo. Nie tylko artykułów, ale też wpisów na forach. A każda kolejna linijka czytanego tekstu, przerażała ją coraz bardziej.
Betsy Murray
Martwił się. Tak po prostu się martwił, bo od kilku dni nic nie pomagało młodej, a jemu kończyły się pomysły. Nie brał pod uwagę żadnych nieciekawych chorób, ot zwykłe przeziębienie lub zapalenie płuc, ale nic gorszego jej nie było. Poza gorączką i kaszlem, czy też zwykłym osłabieniem z córką było wszystko przecież dobrze. Bawiła się trochę mniej niż zwykle, więcej spała i była marudna, ale mało kto raczej przy chorobie tryskał energią. Ciężko jednak mimo wszystko było patrzeć na swoje dziecko, któremu niewiele można pomóc. Cała nadzieja była teraz w lekarce, która wiedziała znacznie więcej niż on. Nie podważał jej kompetencji, jemu samemu na myśl o studiach, które trwają całe lata, a właściwie się nie kończą, bo przecież medycyna rozwijała się każdego dnia, było słabo. Nie był typem, który lubił się uczuć i jakakolwiek próba naciągnięcia go na studia kończyła się fiaskiem. Zdecydowanie lepiej szło mu ogarnianie sklepu i majsterkowanie przy komputerach, choć przecież tylko sprzedawał najpotrzebniejsze sprzęty, a nie składał je od zera.
OdpowiedzUsuńPrzez całe badanie Prim raczej wyglądała na zaciekawioną niż zdenerwowaną. Sprawy miały się inaczej, kiedy przychodził na szczepienia, ale te już dawno mieli za sobą. Takie wizyty zresztą nie były łatwe ani dla niej, ani dla niego. Co prawda to nie jego potem bolało, ale ciężko było patrzeć na dziecko w takim stanie. Czasami wciąż nie wierzył, że ma pod opieką takie małe dziecko. Kto o zdrowych zmysłach uznał, że sobie w tej roli poradzi? Nie był stworzony do dzieci, a jednak był tutaj z dwulatką na kolanach, która chorowała i ufała mu najbardziej na świecie.
— Świetnie, dziękuję. Może tym razem to zadziała i nie będziemy musieli tu wracać. — Odebrał receptę, na którą krótko zerknął. Nazwa leku niewiele mu mówiła, ale tym już zajmie się farmaceuta w aptece. Miał raczej dobre nastawienie. — Inhalacja coś może pomóc? Próbowałem z nią wcześniej, tylko nie była przekonana do zabawy w doktora.
Próbował jej to pokazać najpierw na sobie, potem na zabawkach, ale uciekała za każdym razem. Może do tego źle podchodził. Sam już właściwie nie wiedział. Przed wyjściem ze szpitala powinni dawać instrukcję obsługi czy cokolwiek, bo choć minęły dwa lata, a Caldwell miał całą wieś do pomocy to i tak często czuł, że robi wszystko źle i wszystko jest nie tak, jak być powinno.
— Więcej pytań chyba nie mam. Tak mi się wydaje — westchnął. Nawet, gdyby chciał się o coś zapytać to nie miał konkretnych pytań w głowie. Chciał wiedzieć, kiedy to przejdzie, ale przecież doktor Brown nie była wyrocznią i trzeba było jeszcze czasu.
— A naklejka? — Prim spojrzała na ojca, a potem na Jennifer. Rhett nie potrafił powstrzymać lekkiego uśmiechu, który wręcz cisnął mu się na twarz.
— Tak, naklejka. Nie wiem czy pani doktor ma naklejki. Musisz sama zapytać.
Nie chciał stawiać kobiety w niekomfortowej sytuacji, bo w końcu nie każdy musiał rozdawać naklejki dla dzielnych pacjentów. Prim to podłapała z innych wizyty i z zabaw. Nakupił jej masę naklejek, które przyklejała, gdzie tylko się dało.
— Dostanę naklejkę?
Rhett i Prim
AJ też ma taką nadzieję, wydaje mu się, że się poddał i egzystuje, ale tli się w nim jeszcze wola walki. I chęci mamy od groma, zwłaszcza, że Archera i Jenny łączy nie tylko medycyna, ale też... samotność? Może uda im się dogadać.
OdpowiedzUsuńARCHER JACOBSON
Kiwnął w stronę kobiety i podbiegł do samochodu. Niemal wskoczył na miejsce pasażera, a samochód jawnie przechylił się w jego kierunku. Nawet, gdy kobieta zajęła miejsce kierowcy, niemal nie zmienił swojego przechyłu. Wysoki facet z rozłożystymi barkami zajmował większość miejsca z przodu, a i tak starał się skulić nieopodal zimnej szyby. Schylał też nieznacznie głowę, a niesforne, skręcone pasma opadały na jego skupioną, ale oblana spokojem twarz.
OdpowiedzUsuń– Wiem gdzie są – powiedział gładko, wpatrując się w przednią szybę. Gdy kobieta ruszyła energicznie, zapiął pas i spojrzał przelotnie w jej kierunku. Finn Shrubbery był rodowitym mieszkańcem Mariesville i znał niemal każdy kąt miasta i jego okolic. Zwłaszcza, że od najmłodszych lat szlajał się po okolicznych zakamarkach – im dalej, im ciemniej, tym lepiej. Często otrzymywał od babci reprymendę, gdy po wielu godzinach nieobecności wracał do domu, wygłodniały, umorusany i zupełnie radosny. Był dzieckiem lasu, w którego głowie malowała się czytelna mapa najciekawszych, najbardziej tajemniczych miejsc w okolicy. Ciepło w jego sercu rozlało się na moment, gdy wspomnienia splotły się z osią teraźniejszości. Jeśli dalej istniały takie ciekawskie, odważne dzieciaki, to była szansa, że świat jeszcze trochę będzie stał jak stoi. Dusząca szorstkość kurczowo złapała go za szyję w chwili, gdy przypomniał sobie jedną z ostatnich rozmów z panią Liptin. O jej świeżo zdiagnozowanym wnuku Jeremym – Proszę jechać w stronę wodospadów, ale skręcimy w lewo dopiero gdy w całości je miniemy. Tam będzie taka droga na zboczu, trzeba przejechać nią na sam dół, aż do wąwozu – mówił spokojnie, upewniając się, że lekarka bez problemu zrozumie jego wskazówki. Nie był pewny, jak dobrze znała Mariesville, a w tym wypadku czas mógł grać kluczową rolę – Musimy się pospieszyć. Nie wiem czy wiesz, u Jeremiego ostatnio zdiagnozowano padaczkę. Pani Liptin wspominała, że mimo leków wciąż pojawiają się u niego napady – musiał upewnić się, że Brown zaznajomiona jest z historią chorobową chłopca. Choć prawdopodobnie kobieta słyszała o diagnostyce, którą przed kilkoma miesiącami Liptinowie prowadzili u neurologa w Camden – możliwe, że sama ich do niego wysłała, jednak istniała szansa, że nie dotarły do niej najnowsze doniesienia od spanikowanej babci, samotnie wychowującej wiecznie przysparzającego zmartwień wnuka.
Finn był niemal pewny, że zgraja dzieciaków zaszyła się w skalnej grocie, przyklejonej od tyłu do wodospadów Riverside. Doskonale znał to miejsce, choć nie bywał w nim od lat. Miało wiele plusów – można było eksplorować skalne groty, skryć się przed wiatrem i deszczem i… zupełnie odciąć od zasięgu.
Finn
Nie zapomniał tego specyficznego uczucia, które ogarnia ciało przy wyrzucie adrenaliny. Nagle wszystko to, co znajduje się obok, przestaje mieć znaczenie; pojawia się impuls, energia i siła, a w końcu zaczyna liczyć się tylko cel. Nie policzyłby tych razów, kiedy to adrenalina pozwoliła mu przetrwać, ale nie zliczyłby również tych momentów, w których sam stawał na granicy ryzyka, żeby znaleźć się na adrenalinowym haju i wprowadzić się w ten specyficzny stan. Odzwyczaił się po dwóch latach spokojnej służby, ale nie zapomniał i dlatego wciąż potrafił wykorzystać swój potencjał: wymknąć się przerażeniu, rozminąć się z bólem i skupić się na zadaniu. Główne drzwi do stodoły zajęły się ogniem więc dotarł do tych bocznych i kopnął w nie raz, potem drugi, aż haczyk po drugiej stronie wyrwał się z gwoździami. Tumany dymu uderzyły w jego sylwetkę, wzniecane podmuchem gorąca, którego siła aż zmierzwiła mu włosy, gdy wpadł do środka i rozejrzał się szybko, próbując dojrzeć coś więcej pomiędzy płonącymi stogami siana, z których spadały popalone wióry. Dym szczypał w oczy i zatykał drogi oddechowe w niewiarygodnie szybkim tempie, a temperatura wewnątrz była tak wysoka, że krople potu momentalnie zrosiły jego czoło.
OdpowiedzUsuń— Robert! — zawołał, zmierzając w stronę drugiego pomieszczenia, do którego przejście przyblokowały zawalone stogi. Usłyszał stamtąd odpowiedź, więc zdjął koszulkę i szybko przewiązał ją przez twarz, żeby zakryć usta i nos. Lepiej, gdyby była mokra, ale nie miał czasu rozglądać się teraz za wodą, skoro wszystko wokół paliło się żywym ogniem. Potem zaczął łapać to gorące siano i przewalać na boki, nie zwracając uwagi na jego spopielone skrawki, z których część nadal się żarzyła. Zamrugał szybko, gdy dym wpadł mu do oczu, a te zaszkliły się mocno, ale nie przerywał. Aż do momentu, gdy kawałek krokwi odpadł od sufitu i pokruszył mu się na głowę. Osłonił się wtedy przed spadającymi odłamkami, które zostawiły na jego skórze brudne ślady w odcieniu węgla i spojrzał chwilowo w górę, czy zaraz nie zawali się coś więcej. Przewalił potem ostatnie garście siana, położył się, pamiętając ze szkoleń, że czystsze i chłodniejsze powietrze jest na dole, a cały syf unosi się do góry i przecisnął w przez tę wyrwę w stogu siana, którą sobie wykopał. A kiedy w połowie przedostał się do drugiego pomieszczenia i dostrzegł siedzącego Roberta, który masował sobie kolano, wyciągnął do niego ręce. Złapali się stabilnie, a Rowan pociągnął go do siebie mocno, tak, że oboje znaleźli się zaraz w głównej części stodoły. Grymas bólu wykrzywił twarz Roberta, gdy znów złapał się za kolano, a wtedy obaj usłyszeli wołanie Jennifer.
— Jen! — krzyknął do niej tak mocno, że aż zapiekło go gardło, ale miał owiniętą twarz, więc żeby go usłyszała, musiał zrobić to mocniej, i złapał zaraz Roberta pod boki, żeby go unieść i pomóc mu się w jakikolwiek sposób wydostać z płonącego obiektu. On nie był w stanie poruszać się na prawej nodze, ale starał się skakać na lewej tyle, na ile tylko pozwalały mu siły, z których sporą część utracił, siedząc w pomieszczeniu, w którym gromadził się dwutlenek węgla.
— Jennifer! — powtórzył wołanie i zatrzymał się zaraz, gdy chwycił go nagły kaszel, wręcz rozdzierający płuca. Robert zachwiał się w miejscu i obaj prawie się przez to przewrócili. Ogień trawił siano obok nich, dym unosił się dosłownie wszędzie, a widoczność w nim nie sięgała nawet metra. Tylko światło, które docierało zza otwartych drzwi, było ich drogowskazem.
Poczuł, że nagle część ciężaru zeszła mu z ramion, gdy Jennifer przechwyciła sylwetkę Roberta i przejęła go na siebie. To była taka ulga, że aż ciężko było ją opisać. Wyprostował się na tyle, na ile mógł, doczłapał do wyjścia, kaszląc jeszcze, a gdy tylko zza dymu wyjrzał kolorowy świat, ściągnął koszulkę z twarzy i usiadł na ziemi, nabierając w płuca haust świeżego powietrza. Zaklął zaraz pod nosem i przycisnął palce do oczu, bo te nadal szczypały, niemalże tak, jakby oberwał pieprzowym gazem. Miał potargane włosy, popiół na ramionach, brudne ślady na twarzy i plecach, a na to wszystko z oczu ciekły mu łzy. Nie myślała już o Robercie, bo wiedział, że jest w dobrych rękach, przejęty przez Jen – myślał o sobie, czy przez to dziwne kołowanie się w głowie, będzie w ogóle w stanie wstać, nie wspominając o prowadzeniu auta.
UsuńRowan Johnson
[Nie dam, hehe :D Nie ma odpoczywania, ma być trudno i ciężko. Żartuję ;D
OdpowiedzUsuńDzięki i wy też się trzymajcie. ;)]
Lee
[Jeśli czas pozwoli to może uchylę rąbka tajemnicy w jakimś poście fabularnym, by przedstawić przeszłość Landona ;)
OdpowiedzUsuńJennifer to taka oaza spokoju, a w oczy również rzuciło mi się, że ma zbuntowanego nastolatka. Jeśli chciałabyś coś razem popisać, może Landon mógłby trenować jej syna, by trochę pomóc mu z tym buntem? Landonowi nieco uderzanie w worek pomogło w radzeniu sobie z emocjami.]
Landon
Isabela nie odrywała spojrzenia od jasnych oczu Jennifer, szukając w nich jakiegoś zawahania lub zniechęcenia, ale na szczęście nie dostrzegła żadnej z tych emocji. Uśmiechnęła się więc, bo w zamian ujrzała rumieńce na policzkach kobiety. Gdyby ktoś ją zapytał, czy ta obserwacja sprawiła jej przyjemność, od razu powiedziałaby, że tak — lubiła wzbudzać zawstydzenie, zwłaszcza, kiedy pojawiało się ono u tak pięknej kobiety, jaką niewątpliwie była Jennifer. Oczywiście nie było tak, że wywoływała je celowo czy żeby kogoś ośmieszyć — w tym nie było żadnej zabawy, przynajmniej nie w kontekście matrymonialnym.
OdpowiedzUsuń— Cieszę się — powiedziała łagodnie. — Och, naprawdę? W takim razie pozwól mi pokazać ci jedną z moich ulubionych restauracji.
Przeszła obok Jennifer i ruszyła w stronę włoskiej restauracji, w której serwowali jedne z najlepszych makaronów, jakie miała okazję jeść. Smaczniejsze jadła chyba tylko właśnie we Włoszech i nie mogła się nadziwić, że po spędzeniu większości swojego życia na terenie wielkich miast Stanów Zjednoczonych, odkryła taką przyjemność właśnie w skromnym Mariesville. Isabela zresztą naprawdę znała się na kuchni włoskiej — na studiach trafił się jej taki okres, że jadła praktycznie tylko na zmianę makarony i pizzę, które popijała hektolitrami czarnej kawy, na deser dorzucała kilka papierosów, a później radośnie zdawała egzaminy związane ze zdrowym żywieniem albo nowotworami układu oddechowego.
— Isabela — podała swoje imię i przepuściła kobietę w drzwiach. Po krótkim okresie oczekiwania przywitał je obie kelner, który zaprowadził je do niewielkiego stolika w przytulnym kącie restauracji tuż obok okna. Było to stałe miejsce Isabeli, która w przeciwieństwie do Jennifer naprawdę często korzystała z opcji zjedzenia czegoś na mieście i zaoszczędzenia tym samym czasu. Poza tym, lubiła się rozpieszczać. Gotowała właściwie tylko wtedy, kiedy miała na to ochotę i mogło jej to sprawić przyjemność.
Isabela odsunęła krzesło dla Jennifer, a sama usiadła naprzeciwko niej. Wzięła do rąk bordowe menu.
— Jeśli przyjmujesz sugestie, to z czystym sercem mogę polecić carbonarę — oświadczyła i pochyliła się lekko nad stolikiem, chcąc być bliżej Jennifer. Odnalazła spojrzeniem jej oczy. — Nigdy wcześniej cię nie widziałam, a mam wrażenie, że w tym miasteczku żyje może sto osób na krzyż. Powiedz mi, jesteś stąd?
Isabela