Wywiad z twórczynią Charlesa Evansa Jr
Pozwól, że najpierw wrócimy do przeszłości… Jak wyglądały Twoje początki w blogsferze?
Moje początki sięgają chyba 2005 roku, może 2006. Nie było jeszcze blogów grupowych na Onecie, a wszyscy gromadzili się na fora.pl; jeżeli dobrze pamiętam to moim pierwszym grupowcem był SPY.
To naprawdę kawał historii! Niesamowite, jak zmieniła się przestrzeń blogowa od tamtych czasów. Czy pamiętasz swoją pierwszą postać? A może masz taką, która ma szczególne miejsce w Twoim pisarskim sercu?
Pierwsza postać? Prawdopodobnie Samantha, jeszcze na grupowcu SPY. Klasyczna Mary Sue — jak na trzynastolatkę przystało. Zero pojęcia o konstrukcji postaci, narracji czy rozwoju fabularnym, ale za to 100% serca i ekscytacji. To były czasy, kiedy pisało się, bo się chciało, a niekoniecznie dlatego, że się umie. I to było piękne.
Ale największy kawałek mojego serca na zawsze należy do Kamili i Kuby — bohaterów bloga o wrocławskich studentach. Ich historia żyje w mojej głowie od ponad 18 lat, bez opłacania czynszu, bez uprzedzenia. Choć z dzisiejszej perspektywy nie byli może postaciami wybitnymi, to właśnie dzięki nim wydarzyło się coś naprawdę ważnego: poznałam osobę, która dziś jest moją przyjaciółką na całe życie. Autorkę Kuby znam prywatnie od lat — i właśnie to pokazuje, że pisanie może być początkiem nie tylko historii, ale też relacji, które zostają z nami na zawsze.
Niesamowite, jak jedna postać czy historia potrafi wpłynąć na całe życie – zarówno na to, co piszemy, jak i kogo spotykamy po drugiej stronie ekranu. A teraz powiedz, co przyciągnęło cię do tworzenia na Mariesville?
Małe miasteczka mają swój rytm, tempo i atmosferę — często bardziej nostalgiczną, melancholijną, a czasem wręcz duszną. To właśnie one stanowią idealne tło dla opowieści o pamięci, rodzinnych tajemnicach, powrotach i próbach uwolnienia się od tego, co dawno minione… ale wciąż obecne.
Mariesville nie jest wyjątkiem. Miałam już kilka postaci osadzonych w jego realiach i każda z nich była z tym miejscem silnie związana. Ich historie nie działałyby tak samo w żadnym innym otoczeniu. To miasteczko było więcej niż tłem — ono było bohaterem, współuczestnikiem, cieniem pod skórą.
To zakorzenienie nigdy nie było przypadkowe. Chciałam, żeby widać było, jak bardzo przeszłość wpływa na teraźniejszość. Jak trudno się wyrwać, ale też jak trudno nie wracać. I może dlatego postacie takie jak Chuck — z całym swoim światłem — są jeszcze cenniejsze. Bo rozświetlają to, co ukryte w cieniu.
Skoro samo Mariesville dało ci szansę stworzenia wcześniejszych bohaterów, to nie sposób nie zapytać o tych, którzy w nim żyją. Skąd więc wzięła się inspiracja do rozwinięcia postaci, de facto kanonicznej, czyli Charlesa Evansa Jr.?
Chuck to wina Daniela Ricciardo i jego uśmiechu. Tak się zaczęło — od tej charakterystycznej iskry w oczach, luzu, pogody ducha. Chciałam stworzyć kogoś, kto niesie to samo ciepło, ale kto jednocześnie jest głęboko zakorzeniony w miejscu, które nazywa domem. Kogoś, kto nie jest tylko „sympatyczny”, ale przesiąknięty tym miasteczkiem, jego historią, rytmem i duszą.
Nigdy wcześniej nie prowadziłam postaci kanonicznych, ale poczułam, że czas podjąć wyzwanie. Chuck miał być moim sprawdzianem — czy potrafię oddać nie tylko charakter, ale i kontynuować coś, co już ma swoją formę, oczekiwania i klimat. Mam nadzieję, że Charles dorównuje oczekiwaniom Burmistrza — bo wkładam w niego nie tylko serce, ale i ogromny szacunek do całej tej przestrzeni, w której się pojawił.
Szczerze? Brzmi, jakbyś nie tylko spełniła oczekiwania Burmistrza, ale wręcz dodała Chuckowi nowego wymiaru. Skoro o tym mowa, co najbardziej lubisz w Chucku i jego charakterze?
Chuck to promyczek. Idealny przykład na to, że da się dogadać z każdym — nawet z największym gburem. Ma w sobie coś, co rozbraja ludzi, coś prawdziwego. Pomimo tragedii, jaką zafundował mu los, nie zgorzkniał. Nie zamknął się w sobie. Nadal kroczy przez życie z uśmiechem i dobrym słowem dla każdego napotkanego człowieka.
Coraz mniej mamy wokół siebie takich osób — ludzi, którzy emanują ciepłem, nie oczekując nic w zamian. Może dlatego właśnie chciałam go mieć w swoim świecie. Choćby na blogach. Choćby tylko w słowach. Chciałam doświadczyć obecności kogoś takiego, stworzyć przestrzeń, gdzie tacy ludzie nie są wyjątkiem, lecz częścią codzienności.
Brzmi jak ktoś, kogo chciałoby się spotkać w prawdziwym życiu! Chuck nosi w sobie coś bardzo autentycznego, czy więc są jakieś elementy jego osobowości będące odbiciem Ciebie lub osób z Twojego życia?
Chuck nosi w sobie cząstki ludzi, którzy mnie otaczali — i tych, których już nie ma, ale zostawili po sobie coś cennego. Ma w sobie ciepło i uśmiech, które widziałam u osób potrafiących rozjaśnić nawet najtrudniejszy dzień. Ludzi, którzy mimo własnych problemów, zawsze mieli czas i słowo wsparcia dla innych. Jest też częściowo mną — albo raczej tym, kim chciałabym czasem być. Mniej cyniczna, bardziej otwarta, z ufnym spojrzeniem na świat.
Skoro Chuck jest zbudowany z tak wielu emocji i wspomnień, to aż chce się zobaczyć go w zwykłym dniu. Jak więc wyobrażasz sobie codzienny dzień Chucka poza tym, co już opisałaś?
Poranek Chucka zaczyna się wcześnie, ale bez pośpiechu. Przygotowuje śniadanie dla siebie i czteroletniego syna — to ich codzienna, spokojna chwila razem, pełna rozmów o planach i dziecięcych pomysłów. Po odprowadzeniu malucha do przedszkola Chuck wraca do domu, by szybko zebrać się do pracy. Jako dyrektor ds. rozwoju w rodzinnej sieci marketów Evans & Co., spędza dzień na spotkaniach, analizie strategii i planowaniu nowych inwestycji. To wymagająca praca, ale Chuck stara się zachować równowagę między zawodowymi obowiązkami a byciem obecnym ojcem. Nie boi sobie jednak ubrudzić rąk i gdy trzeba, pomaga na magazynie, czy w inwentaryzacjach.
Po pracy odbiera syna z przedszkola i zabiera go na spacer do pobliskiego parku lub na krótką wycieczkę po miasteczku. Lubi obserwować, jak chłopiec poznaje świat, a jednocześnie czuwać nad jego bezpieczeństwem i szczęściem. Wieczory spędzają razem w domu — często gotują prostą kolację, czytają książki lub układają klocki. To dla Chucka chwile, które dają mu siłę i przypominają, że pomimo trudności życie jest pełne małych, cennych radości. Kiedy syn już śpi, Chuck siada na ganku z kubkiem herbaty i w ciszy nocnego miasteczka pozwala sobie na myśli o zmarłej żonie — o tym, jaką była osobą, o wspólnych chwilach, które nadal żyją w jego sercu. Ma nadzieje, że jest dumna z tego, jak wychowuje ich syna.
To bardzo żywy i ciepły obraz jego dnia! A powiedz, czy jest coś, co chciałabyś, żeby czytelnicy poczuli, poznając Chucka?
Chciałabym, żeby czytelnicy poczuli przede wszystkim ciepło i autentyczną życzliwość, którą Chuck emanuje. Żeby dostrzegli, że mimo trudności i osobistych strat można zachować dobroć i siłę, że Chuck to ktoś, kto potrafi być światłem dla innych, nie dlatego, że jest idealny, ale dlatego, że wybiera dobro na co dzień. Żeby mieli ochotę zatrzymać się na chwilę, pomyśleć o swoich bliskich i docenić to, co często umyka w codziennym pośpiechu. I przede wszystkim — chciałabym, żeby poczuli, że mimo smutków i strat, jakie życie może przynieść, jest nadzieja, że można odnaleźć sens, miłość i radość w małych chwilach. Chuck ma być dla nich takim cichym bohaterem zwyczajności, który pokazuje, że dobroć naprawdę ma moc.
To naprawdę piękne przesłanie! Postać, która daje nadzieję i światło, to coś wyjątkowego. Chuck jednak nie jest Twoją jedyną postacią. Skąd zatem czerpiesz inspiracje do pisania i tworzenia postaci?
Najczęściej inspiruję się piosenkami Taylor Swift. Jej teksty mają w sobie niesamowitą zdolność opowiadania historii — pełne są emocji, szczegółów i momentów, które łatwo przenieść na papier. To, jak potrafi uchwycić uczucia, rozterki, miłość czy stratę, bardzo mnie porusza i często podpowiada mi, jak zbudować postać albo zarysować sytuację. Jej piosenki są jak małe opowieści, które działają na wyobraźnię i pobudzają kreatywność. Czasem wystarczy jedna linijka, która zapala we mnie iskrę, a potem rozwijam ją dalej, tworząc własne światy i bohaterów. Taylor Swift to dla mnie nie tylko artystka, ale też cichy mentor w pisaniu — jej muzyka towarzyszy mi w pracy twórczej i pomaga wczuć się w różne emocje moich postaci.
To ciekawe, jak muzyka potrafi być źródłem tak głębokiej inspiracji. Czy poza nią masz jakieś rytuały lub nawyki, które pomagają Ci w pracy twórczej?
Nie mam żadnych rytuałów ani nawyków, które pomagałyby mi w pracy twórczej — raczej działam spontanicznie. Czasem pomysły przychodzą nagle, w najmniej oczekiwanych momentach, i wtedy po prostu sięgam po notatnik albo od razu siadam do pisania. Wolę nie narzucać sobie żadnych schematów, bo czuję, że wtedy twórczość jest bardziej naturalna i prawdziwa.
Cóż, jak widać wolność i naturalność często przynoszą najlepsze efekty! Czasem jednak zderzamy się ze ścianą. Jak wówczas radzisz sobie z momentami twórczego kryzysu?
Najprościej mówiąc — po prostu przeczekuję momenty twórczego kryzysu. Staram się nie naciskać na siebie, bo wiem, że na siłę nic dobrego nie powstanie.
To bardzo zdrowe podejście. Czasem trzeba dać sobie przestrzeń. Na tworzeniu jednak świat się nie kończy… Czy masz jakieś pasje lub zainteresowania poza pisaniem?
Tak, mam też pasje poza pisaniem — przede wszystkim podróżowanie oraz lotnictwo, którym zajmuję się zawodowo. Uwielbiam odkrywać nowe miejsca, poznawać inne kultury i chłonąć atmosferę różnych miast czy miasteczek. Podróże dają mi mnóstwo inspiracji i świeże spojrzenie, które potem przenoszę do swoich historii.
Praca w branży lotniczej to dla mnie fascynujący świat — logistyka, organizacja lotów, kontakt z ludźmi z całego świata i dynamika branży lotniczej. To doświadczenie daje mi unikalną perspektywę, pozwala poznawać kulisy lotnictwa i często inspiruje do tworzenia postaci, które żyją w ciągłym ruchu i pod presją czasu.
Brzmi jak fascynujący świat, który na pewno inspiruje do wielu historii! A teraz ostatnie pytanie… Gdybyś miała opisać się trzema słowami, które byś wybrała?
Zadaniowiec, zdecydowana, empatyczna.


Chuck, jak opisałbyś swoje dzieciństwo w Mariesville?
Moje dzieciństwo w Mariesville było naprawdę wyjątkowe — otoczone miłością rodziców i wsparciem wspaniałych przyjaciół. To były beztroskie lata, kiedy świat wydawał się prosty i pełen możliwości. Spędzałem je na zabawach na podwórku, wycieczkach po okolicy i długich rozmowach z ludźmi, których znałem od zawsze.
Mariesville ma swój rytm — każdy zna każdego, a sąsiedzi pomagali sobie nawzajem. To poczucie wspólnoty i bezpieczeństwa dało mi solidne fundamenty na całe życie. Rodzice zawsze byli przy mnie, wspierali mnie bez względu na wszystko, a przyjaciele tworzyli świat pełen zaufania i radości. Dzięki temu nauczyłem się, jak ważne są bliskie relacje, lojalność i wzajemna pomoc. Te wartości są dla mnie dziś równie ważne jak wtedy i staram się przekazywać je swojemu synowi, by również miał takie korzenie i wsparcie.
Co jest dla Ciebie najważniejsze w życiu teraz, kiedy jesteś tatą?
Najważniejsze jest dla mnie stworzenie dla mojego syna bezpiecznego i pełnego miłości domu. Chcę, żeby czuł się kochany, doceniany i mógł bez obaw odkrywać świat. To odpowiedzialność, która nadaje sens mojemu codziennemu życiu — staram się być dla niego nie tylko ojcem, ale i przyjacielem, przewodnikiem.
Po stracie żony jeszcze bardziej doceniam każdą chwilę, którą możemy razem spędzić. Pragnę, żeby mój syn miał silne fundamenty, wsparcie i poczucie, że nie jest sam. To dla mnie priorytet — dać mu stabilność i pokazać, jak radzić sobie z trudnościami z odwagą i życzliwością.
Jakie wspomnienia z Savannah najbardziej nosisz w sercu?
Pamiętam, jak kiedy nasz syn miał może rok, Savannah postanowiła zrobić mu „urodzinowe” przyjęcie z tortem — choć było to trochę na wyrost, bo prawdziwe urodziny były dopiero za kilka miesięcy. W kuchni panował totalny chaos — mąka wszędzie, syrop kleił się na podłodze, a nasz maluch miał już więcej lukru na nosie niż na talerzu.
W pewnym momencie Savannah założyła mu na głowę kartonowe pudełko po torcie, mówiąc, że to „korona królewska” i od tej chwili nasz syn został oficjalnym królem chaosu. Śmialiśmy się wtedy do łez, bo mimo całego zamieszania, było w tym coś niesamowicie prawdziwego i pełnego ciepła.
I teraz, gdy patrzę na Jacksona, widzę, że to chyba było proroctwo — do dziś jest totalnym królem chaosu w naszym domu, a ja z uśmiechem przyjmuję ten tytuł jako część jego wyjątkowego charakteru.
Co najbardziej lubisz robić w wolnym czasie?
W wolnym czasie najbardziej lubię uciekać do St. Simons, gdzie mam mały, uroczy domek przy plaży. To moje miejsce na oddech od codziennego zgiełku — spaceruję tam po piasku, słucham szumu fal i cieszę się prostotą chwil spędzonych na łonie natury. Lubię też od czasu do czasu pozwolić sobie na wodne szaleństwa — pływanie, kajaki czy paddleboarding to świetny sposób na oderwanie się od wszystkiego i naładowanie energii. To idealne miejsce, by pobyć z synem.
Jaki jest Twój sekret na to, by zachować pogodę ducha, mimo trudnych chwil?
Humor i dystans do siebie bardzo pomagają. Śmiech potrafi zdziałać cuda nawet w najgorsze dni. ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz