Pokazywanie postów oznaczonych etykietą get lucky. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą get lucky. Pokaż wszystkie posty

3.06.2025

[KP] August Rourke


GUS – ur. 04.06.1990 w Mariesville – rodowity mieszkaniec – syn Gerarda i ElenySEAL Team 2 –Petty Officer First Class (E-6) – Irak (Tikrit, Kirkuk, ostatnie lata misji bojowych – 2009–2010) –Afganistan (Helmand, 2011–2013) – operacje specjalne w Libii i Nigerii (2014–2016) – szkoleniowiec młodszych operatorów w Little Creek (2016-2021) – zrezygnował ze służby po 13 latach – aktualnie magazynier w Murray Orchards & Co. – zamieszkuje mały domek na skraju lasu, który odziedziczył po zmarłym dziadku


you're afraid you can't outrun what's running through your veins

Mieszka sam, na końcu drogi, gdzie asfalt przechodzi w żwir, a potem w błoto i liście. Jego dom stoi tam, gdzie kończy się miasteczko, a zaczyna las — ciemny, cichy, nieprzyjazny. Nie przez to, co w nim żyje, tylko przez to, kto przy nim mieszka. Ludzie nie zapuszczają się tam bez powodu. Nigdy nie musieli słyszeć ostrzeżenia — wystarczy, że wiedzą, kim jest.

Drewniany dom, odziedziczony po dziadku. Ceglana podmurówka, metalowy dach, weranda, która skrzypi nawet przy lekkim kroku. Zimą pęka rura w łazience, latem wszystko zarasta dzikim bluszczem. Ale dom stoi. Nie dlatego, że ktoś o niego dba. Po prostu — z przyzwyczajenia. Jak Gus.

Nie mówi o sobie zbyt wiele, ale tu nikt nie musi. W Mariesville wystarczy, że raz usłyszysz czyjeś nazwisko. Były żołnierz Navy SEALs. Trzynaście lat. Afganistan, Irak, Syria. Ktoś powie, że uratował ludzi spod ostrzału. Ktoś inny, że zabił po cichu, z odległości dwóch kroków. Nikt nie wie dokładnie, w jakich misjach brał udział, czego się dopuścił. Ale wszyscy wiedzą wystarczająco, żeby się nie zbliżać zbyt blisko — w małym miasteczku plotki rozchodzą się szybciej niż światło.

W Murray Orchards & Co. pracuje jako magazynier. Zna każdy zakątek hali. Wie, gdzie co stoi, co się przewróci, zanim jeszcze zacznie się chwiać. Pracuje szybko, równo, bez słowa. Nie rzuca się w oczy, ale wystarczy, że raz go zabraknie — i nastaje chaos. Nie siada z nikim do obiadu. Nie odzywa się niepotrzebnie. Ale jeśli coś się dzieje — jeśli ktoś się potyka, jeśli coś się wali — Gus pojawia się pierwszy. Bez zbędnych pytań, bez oceny. Po prostu działa. Bo ratowanie to coś, co ma zakorzenione głębiej niż własne imię.

Nie ma rodziny. Nie ma dzieci. Każdy to rozumie — nie dlatego, że nie mógł. Dlatego, że nie chciał ryzykować. Bo są rzeczy, które przenikają głęboko. I są tacy ludzie, którzy nigdy nie uwierzą, że nie odziedziczyli czegoś złego.

Miał siedemnaście lat, kiedy ojciec zastrzelił matkę. Stał wtedy w kuchni. Patrzył. Nie zdążył. I ta sekunda — ta właśnie, jedna — została z nim na całe życie. Czasem słyszy tamten moment. Nie strzał. Sekundę przed. Matka, jak odwraca się w pół ruchu. Ojciec, jak staje za nią. On, jak sięga ręką, za wolno, jakby we śnie. Jakby wiedział, co za chwilę się stanie, ale wciąż za późno, by ją uratować.

Dom, w którym to się wydarzyło, spłonął kilka tygodni po jego powrocie z Little Creek. Oficjalnie: zwarcie. Nieoficjalnie: nikt nie miał wątpliwości. I nikt nie zgłosił niczego. Bo niektórych rzeczy nie trzeba udowadniać, żeby je rozumieć. I niektórych ludzi nie można sądzić, jeśli nie ubrało się ich butów i nie spróbowało przejść w nich kilku kroków.

W jego domu nie ma zdjęć. Są książki. Nóż, który zabrał ze sobą z bazy. Metalowa skrzynka, której nigdy nie otwiera. W zamkniętym pokoju — mundur, złożony równo, raz na zawsze. Nie wyrzucił go. Nie wie, po co go trzyma. Nie wróci

Wieczorami siada na werandzie. Las szumi inaczej po zmroku. Głębiej. Jakby oddychał razem z nim. Lubi to. Nie musi nic mówić. Nie musi niczego udawać. Nie musi w nic wierzyć.

Czasem ktoś nowy zapyta: „To ten Rourke, były SEAL?
Ludzie tylko przytakną.
Więcej nie trzeba.

Nie zaczepiaj Gusa.
Nie wypytuj.
Nie oceniaj.
Ale gdy wszystko się posypie — to on będzie tym, który poskłada kawałki.

Nie snuje planów.
Nie mówi o marzeniach.
Nie odlicza dni.

Ale wciąż je przeżywa. Jednym oddechem. Jednym ruchem. Jedną sekundą za późno.


*

Danny Ramirez 
zapraszamy na wszystko
tobec99@gmail.com

15.05.2025

[KP] Charles Evans Jr

CHUCK EVANS




wł. Charles Evans Jr. - urodzony 04.07.1990 w Mariesville - rodowity mieszkaniec - syn Charles'a Evans Sr., założyciela i właściciela sieci lokalnych sklepów spożywczych oraz Marthy Evans, właścicielki restauracji Evans Diner - starszy brat Sophie - ojciec czteroletniego Jacksona - wdowiec - dyrektor ds. rozwoju w rodzinnej sieci marketów Evans & Co. - najlepszy kumpel Charlie - miłośnik jedzenia i dobrego wina - pasjonat fotografii - pierwszy plażowicz Stanów Zjednoczonych Ameryki, kiedy tylko może zabiera Jacksona i Charliego do St. Simons, gdzie posiada mały, uroczy domek przy plaży - planuje tam osiąść na emeryturze, łowić ryby, pływać żaglówką i codziennie kąpać się w oceanie - człowiek orkiestra, przygrywa na ogniskach na gitarze, co wywołuje bardziej salwy śmiechu niż zachwyt - najjaśniejszy promyczek Mariesville - dogada się z największym gburem



Hope when you take that jump you don't fear the fall



W Mariesville nie ma drugiego takiego jak on. Mówią na niego Chuck, z czułością i luzem, jakby był młodszym bratem całego miasteczka. Oficjalnie: Charles Evans Jr. — ale dla wszystkich to po prostu Chuck, chłopak z sąsiedztwa, co pamięta twoje imię, imię twojego psa i to, że twoja córka lubi tylko truskawkowe jogurty. Ma w sobie coś, co trudno nazwać jednym słowem. Może to ciepło, może spokój, a może po prostu sposób, w jaki potrafi słuchać. 

Syn człowieka interesu i kobiety, która potrafi upiec ciasto tak dobre, że nawet najbardziej zatwardziali kawalerowie rozważali oświadczyny po jednym kawałku. Dorastał wśród zapachu przypraw, rozmów nad kuchennym stołem i brzęku kas sklepowych. Od dziecka był człowiekiem czynu. Choć oficjalnie piastuje stanowisko dyrektora ds. rozwoju w rodzinnym biznesie, w praktyce Chuck robi wszystko. Wymyśla nowe strategie, łagodził napięcia, wprowadza technologie i ładuje skrzynki z pomidorami, kiedy tylko trzeba. 

Życie toczy się jak dobra piosenka — prosta, rytmiczna, z refrenem, który zna każdy: syn, sklep, dom, przyjaciele, ocean. Czteroletni Jackson jest jego sercem. To dla niego wstaje rano wcześniej niż kogokolwiek zadzwoni budzik. Robi kanapki w kształcie gwiazdek, zapina rzepy w bucikach i opowiada bajki wymyślone na poczekaniu. Dziś na przykład o dinozaurze, który chciał być ogórkiem konserwowym. 

Savannah — matka Jacksona i żona Chucka, zginęła krótko po narodzinach syna, w chłodny, bezwietrzny dzień, który od tej pory na zawsze został w Chucku. Przez pewien czas niósł w sobie ciszę tak gęstą, że trudno było przez nią przejść. Ale nie był sam. Rodzina, przyjaciele i całe miasteczko zbudowali wokół niego cichy kokon życzliwości. I wtedy zrobił to, co potrafił najlepiej — wstał. Z synem w ramionach, z żalem w sercu i z przekonaniem, że życie, choć czasem brutalne, wciąż zasługuje na to, by je kochać.

Z czasem wrócił śmiech — donośny, lekko zachrypnięty, zaraźliwy jak dobra piosenka w radiu. Znów zaczął grać na swojej wiecznie rozstrojonej gitarze przy ogniskach, opowiadać historie, przy których dzieci pękały ze śmiechu, a dorośli kiwali głowami, że w tym chłopaku naprawdę coś jest. W weekendy pakują torby i jadą do St. Simons. Tam Chuck staje się jeszcze bardziej sobą. Gotuje bosą stopą na piasku, wiesza zdjęcia, które sam zrobił, śmieje się głośno. Łowi ryby, choć połowa mu ucieka, i gra na gitarze tak, że struny czasem zawodzą, ale śmiech Jacksona rozbrzmiewa jak najczystsza melodia.

Ludzie go kochają. Bo nie da się inaczej. A on kocha ludzi — cierpliwie, serdecznie, bez pośpiechu. Potrafi rozmawiać godzinami o chrupkości chleba, o różnicy między czosnkiem duszonym a smażonym, o tym, jak smak dnia potrafi się zmienić, kiedy podasz zupę z domowej bulionówki. W sklepie zawsze pomoże donieść mleko, zanim zdążysz o to poprosić. W restauracji matki pojawi się nagle, gdy kelnerka płacze na zapleczu. Nie pyta, co się stało, tylko stawia przed nią kawałek sernika i mówi: Głowa do góry, maleńka
Wie, kiedy milczeć. Wie, kiedy przytulić. Wie, kiedy po prostu zostać — na chwilę dłużej niż trzeba.

Zbiera z Jacksonem muszelki, każdej dopisując historie. Jedna była koroną syreny, druga listem miłosnym, co zamienił się w kamień, trzecia — kawałkiem księżyca, który spadł w czasie sztormu. Jackson słucha z szeroko otwartymi oczami, a Chuck opowiada, wymyślając coraz bardziej absurdalne historie. Chce dać Jacksonowi najlepsze dzieciństwo, by nie pamiętał pustki, tylko pełnię. Nie żałobę, tylko bliskość. Nie ciszę po kimś, ale śmiech z kimś, kto został. 

Buduje dom pełen światła. Rano parzy kakao, choć sam woli kawę. Prasuje koszulkę z ulubionym dinozaurem, choć nie zna się na prasowaniu. W drodze do przedszkola opowiada bajki wymyślane na poczekaniu, a kiedy Jackson pyta: Czy mama też by się śmiała?, odpowiada: Oczywiście. Najgłośniej ze wszystkich. Wie, że nie da się wypełnić miejsca po Savannah. I nie próbuje. Zamiast tego daje Jacksonowi wszystko, co zostało — i wszystko, co sam dopiero odkrywa. Daje mu uwagę, spokój, przestrzeń, w której można być dzieckiem bez żadnego ale.

Uczy go, że strata to nie koniec opowieści, tylko punkt zwrotny. Że można być szczęśliwym z kimś, kogo już nie ma, jeśli wystarczająco mocno przytulisz tych, którzy wciąż są...




*
Poniższe wpisy mogą zawierać treści przeznaczone wyłącznie dla osób pełnoletnich.
*
Chuck jest winą Daniela Ricciardo i jego uśmiechu!
szukamy wszystkiego, tobec99@gmail.com

20.09.2024

[KP] Alexandra Collins

Alex Collins


Alexandra - ur. 13.05.1989 w Camden - neurochirurg w St. Mary’s Hospital - zawieszona kariera lekarska - miejscowa przedsiębiorczyni - jedyna córka Richarda Collinsa, spadkobiercy i właściciela Collins Winery, największego producenta win Cabernet Sauvignon w Georgii oraz Cornelii Collins, żony swojego męża - świeżo upieczona spadkobierczyni imperium winiarskiego, o którym tylko udaje, że ma pojęcie - ukończony Brown University - pięć lat spędzonych w Bostonie - siedem lat spełniania oczekiwań rodziców, byłego narzeczonego oraz niedoszłych teściów - kiedyś duma ojca, dzisiaj córka, o której chciał zapomnieć - w Mariesville mówią, że jej odbiło, że miała wszystko, a chciała więcej - skandalistka? córka marnotrawna?  - Barcelona, Paryż, Rzym, Toskania - aktualnie zamieszkuje dom swojej przyjaciółki w Pinehill Estates 

Po siedmiu latach grzecznych uśmiechów, cichych kompromisów i tłumionych westchnień, w końcu wstała od stołu, przy którym karmiono ją cudzymi wyborami. Nie odwróciła się dramatycznie, nie trzasnęła drzwiami. Po prostu wyszła, nie tłumacząc się nikomu. Pierwszy raz stawiając siebie na pierwszym miejscu.

Najpierw odwiedziła Barcelonę – miasto pulsujące rytmem serca. Przez pierwsze dni chodziła bez celu, z kawą w dłoni, w lnianej sukience, bez planów, za to z uśmiechem, który pierwszy raz od lat nie był wymuszony. Gubiła się w wąskich uliczkach El Born, tańczyła flamenco z nieznajomymi na Plaça Reial, piła cava na dachach i pozwalała, by wiatr znad morza rozwiewał to, co zostało z dawnej niej. W galerii Miró spojrzała na kolory i pomyślała: To ja. Już nie czarno-biała.

Potem padło na Paryż – ale nie ten z przewodników. Nie potrzebowała Wieży Eiffla, by poczuć magię. Jej Paryż pachniał kawą z rue Montorgueil, smakował croissantami zjedzonymi na schodach przy Sekwanie i miał rytm spokojnych spacerów po dzielnicy Marais. Kupowała stare książki na targach, notowała zdania z pożółkłych stron w swoim notesie. Czuła się jak kobieta z filmu, ale nie jako bohaterka taniego romansidła – tylko jako twórczyni hollywoodzkiego majstersztyku. W końcu pisała własną historię na nowo.

W Rzymie budziła się późno, chodziła boso po kamiennej podłodze w mieszkaniu z widokiem na Campo de’ Fiori. Uczyła się zamawiać espresso po włosku, próbowała każdej pasty, jakby każda z nich była pierwszą. Płakała pod freskami Michała Anioła z ulgi, że można czuć tak dużo i nie wstydzić się tego. Zostawiała pocałunki na brzegu kieliszków i ślady na zdjęciach z nieznajomymi, których imion nawet nie znała. Ale to nie miało znaczenia. To ona była ważna. Jej oddech. Jej śmiech. Jej wolność.

Po trzech miesiącach tułaczki osiadła w Toskanii. W domu z kamienia, otoczony cyprysami. Słońce, które barwiło skórę, i samotność, która nie była pustką, tylko przestrzenią. Wstawała ze słońcem, spacerowała wśród oliwnych gajów, gotowała, piła wino, leżała w trawie i uczyła się siebie, tej nowej Alex, która chce smakować życia takim, jakie wykreuje. Nauczyła się nie spieszyć. Nauczyła się niczego nie musieć. Nauczyła się kochać kobietę, którą zobaczyła w lustrze.

Odbyła podróż bez mapy, z sercem jako kompasem. Każde miasto coś z niej zdjęło: ciężar, powinność, rolę, której nigdy nie chciała grać. Toskania ją ukształtowała na nowo. Kobietę, która już nie czekała na pozwolenie. Która nie szeptała, gdy mogła mówić. Która pokochała swoje teraz bardziej niż kiedykolwiek marzyła o kiedyś.

Ale życie lubi przypominać o sobie w najmniej spodziewanym momencie. Po sześciu miesiącach magii, słońca i lekkości – odezwała się przeszłość…

Alexandra Collins. Właścicielka Collins Winery.
Imperium Cabernet Sauvignon. Dziedzictwo pokoleń.
I wszystko, czego nienawidziła z całego serca.

W jednej chwili zamieniła toskańskie wzgórza na biurka z mahoniem, a włoskie Chianti na beczki pełne oczekiwań. Znowu jest w świecie, z którego uciekła – tylko że tym razem to ona siedzi na tronie. Ma dwa wyjścia, albo sprzedać dziedzictwo kilku pokoleń Collinsów, albo stworzyć imperium, ale tym razem na własnych zasadach…


16.09.2024

[KP] Noah Wells

Man, what a hell of a year it's been, keep on bluffin', but I just can't win.
Drown my sorrows, but they learned to swim.


Noah Wells

lat 34 - były prawy skrzydłowy New York Rangers - syn marnotrawny rodowity mieszkaniec Mariesville - syn Ivy Wells, krawcowej oraz Mitch'a Wellsa, producenta whisky, który zginął pod gruzami północnej wieży WTC w 2001 roku - brat byłego żołnierza Navy Seals, Austina - antybohater - MVP sezonu 2023/2024 - uczestnik kilku skandali w lidze hokejowej - najgorszy sort przyjaciela - powrót, z podkulonym ogonem, do rodzinnego miasteczka po trzynastu latach nieobecności - egoista kochający luksusy - niczym Król Midas, czego nie dotknie to zamienia to w śmierdzącą sprawę - stara leśniczówka na obrzeżach Mariesville jest jego aktualnym azylem - loft w Nowym Jorku w TriBeCa - Nobody knows what I'm goin' through, bet the devil wouldn't walk in my shoes. Wish someone told me "Livin' this life would be lonely" tryna get away from the old me.



Gwiazdor New York Rangers Noah Wells został zawieszony bez wynagrodzenia na co najmniej sześć miesięcy po tym, jak nie przeszedł testu na obecność narkotyków – kilka miesięcy po niepokojącym incydencie w hotelu w Filadelfii.

Zeszłej wiosny policja odebrała telefon pod numerem 911 z hotelu Four Seasons, gdzie przed meczem przeciwko Philadelphia Flyers w pokoju Wellsa znaleziono kobietę w stanie mocno odurzonym i odwieziono ją do szpitala w ciężkim stanie. Kobieta przeżyła. Noah Wells odmawia komentarza w tej sprawie, a koledzy z zespołu zeznają, że Wells nie spędzał nocy w tym hotelu. Prawy skrzydłowy nowojorskiej drużyny opuścił jednak pięć ostatnich meczów tej serii z „powodów osobistych”.

Według Franka Seravalliego z Daily Faceoff Wells został odsunięty na bok po tym, jak nie przeszedł testu narkotykowego i został umieszczony na 3. etapie ligowego programu pomocy graczom.

„Noah najwyraźniej się z czymś zmaga” – powiedział po meczu trener New York Rangers – „Jest jednym z najlepszych graczy w naszym zespole, ale musimy kontynuować sezon bez niego. Na tej sali wciąż jest ponad 20 chłopaków, którym zależy na zwycięstwie.”

Trener nie udzielił odpowiedzi na pytanie, czy wybryk Noah Wellsa mógł zawiesić cały zespół.

„Poznałem Noah z każdej strony, zarówno prywatnie, jak i członka naszej drużyny. Chcę dla niego jak najlepiej. Chcę, żeby był szczęśliwy i żeby był zadowolony ze swojego życia, niezależnie od tego, czy gra z naszym zespołem, czy nie. Mamy nadzieję, że uda mu się znaleźć spokój i uzyskać pomoc.”

- ESPN

Na głowę ma zawsze naciągniętą czapkę z daszkiem i kaptur. Nie chce rzucać się w oczy. Wie, że kilka lat temu przechadzając się po mieście, pławił się w blasku chwały, a dzisiaj pół kraju wyciera sobie jego nazwiskiem gębę, a drugie przeklina dzień, w którym prawie pogrążył nowojorską drużynę hokejową. Mieszka w starej leśniczówce, którą odkupił od brata i zastanawia się, w którym momencie zaczął podejmować najgorsze decyzje. Czy było to trzynaście lat temu, kiedy wyjeżdżał z miasteczka? Osiem lat temu, gdy pierwszy raz spróbował kokainy i popił ją drinkiem? Czy pół roku temu, kiedy nie wrócił do pokoju hotelowego wynajętego na jego nazwisko, w którym prawie przekręciła się jakaś striptizerka, o której istnieniu nie miał nawet pojęcia? A może dwa tygodnie temu, gdy uciekając przed natarczywymi fotoreporterami, podjął decyzję o powrocie do Mariesville?


*

Theo James, Shaboozey 



Poniższe wpisy mogą zawierać treści przeznaczone wyłącznie dla osób pełnoletnich.

1.07.2021

Postać Miesiąca #10/11: Wywiad

Postać Miesiąca
Wydanie #10/11, lipiec/sierpień 2025
O zakamarkach duszy:
Wywiad z twórczynią Charlesa Evansa Jr
W tej edycji mamy wyjątkową okazję zajrzeć za kulisy twórczości get lucky, autorki, która potrafi łączyć ciepło codzienności z głębią ludzkich przeżyć. W rozmowie, którą dla Was przygotowaliśmy, opowiada o swoich inspiracjach, o tym, jak powstaje osobowość Lipcowej Postaci Miesiąca — Charlesa Evans Jr., i o tym, co naprawdę kryje się za jej pisaniem. Zapraszamy do lektury wywiadu pełnego szczerości i momentów, które rozgrzeją Wasze serca.

Pozwól, że najpierw wrócimy do przeszłości… Jak wyglądały Twoje początki w blogsferze?

Moje początki sięgają chyba 2005 roku, może 2006. Nie było jeszcze blogów grupowych na Onecie, a wszyscy gromadzili się na fora.pl; jeżeli dobrze pamiętam to moim pierwszym grupowcem był SPY.

To naprawdę kawał historii! Niesamowite, jak zmieniła się przestrzeń blogowa od tamtych czasów. Czy pamiętasz swoją pierwszą postać? A może masz taką, która ma szczególne miejsce w Twoim pisarskim sercu?

Pierwsza postać? Prawdopodobnie Samantha, jeszcze na grupowcu SPY. Klasyczna Mary Sue — jak na trzynastolatkę przystało. Zero pojęcia o konstrukcji postaci, narracji czy rozwoju fabularnym, ale za to 100% serca i ekscytacji. To były czasy, kiedy pisało się, bo się chciało, a niekoniecznie dlatego, że się umie. I to było piękne. Ale największy kawałek mojego serca na zawsze należy do Kamili i Kuby — bohaterów bloga o wrocławskich studentach. Ich historia żyje w mojej głowie od ponad 18 lat, bez opłacania czynszu, bez uprzedzenia. Choć z dzisiejszej perspektywy nie byli może postaciami wybitnymi, to właśnie dzięki nim wydarzyło się coś naprawdę ważnego: poznałam osobę, która dziś jest moją przyjaciółką na całe życie. Autorkę Kuby znam prywatnie od lat — i właśnie to pokazuje, że pisanie może być początkiem nie tylko historii, ale też relacji, które zostają z nami na zawsze.

Niesamowite, jak jedna postać czy historia potrafi wpłynąć na całe życie – zarówno na to, co piszemy, jak i kogo spotykamy po drugiej stronie ekranu. A teraz powiedz, co przyciągnęło cię do tworzenia na Mariesville?

Małe miasteczka mają swój rytm, tempo i atmosferę — często bardziej nostalgiczną, melancholijną, a czasem wręcz duszną. To właśnie one stanowią idealne tło dla opowieści o pamięci, rodzinnych tajemnicach, powrotach i próbach uwolnienia się od tego, co dawno minione… ale wciąż obecne. Mariesville nie jest wyjątkiem. Miałam już kilka postaci osadzonych w jego realiach i każda z nich była z tym miejscem silnie związana. Ich historie nie działałyby tak samo w żadnym innym otoczeniu. To miasteczko było więcej niż tłem — ono było bohaterem, współuczestnikiem, cieniem pod skórą. To zakorzenienie nigdy nie było przypadkowe. Chciałam, żeby widać było, jak bardzo przeszłość wpływa na teraźniejszość. Jak trudno się wyrwać, ale też jak trudno nie wracać. I może dlatego postacie takie jak Chuck — z całym swoim światłem — są jeszcze cenniejsze. Bo rozświetlają to, co ukryte w cieniu.

Skoro samo Mariesville dało ci szansę stworzenia wcześniejszych bohaterów, to nie sposób nie zapytać o tych, którzy w nim żyją. Skąd więc wzięła się inspiracja do rozwinięcia postaci, de facto kanonicznej, czyli Charlesa Evansa Jr.?

Chuck to wina Daniela Ricciardo i jego uśmiechu. Tak się zaczęło — od tej charakterystycznej iskry w oczach, luzu, pogody ducha. Chciałam stworzyć kogoś, kto niesie to samo ciepło, ale kto jednocześnie jest głęboko zakorzeniony w miejscu, które nazywa domem. Kogoś, kto nie jest tylko „sympatyczny”, ale przesiąknięty tym miasteczkiem, jego historią, rytmem i duszą. Nigdy wcześniej nie prowadziłam postaci kanonicznych, ale poczułam, że czas podjąć wyzwanie. Chuck miał być moim sprawdzianem — czy potrafię oddać nie tylko charakter, ale i kontynuować coś, co już ma swoją formę, oczekiwania i klimat. Mam nadzieję, że Charles dorównuje oczekiwaniom Burmistrza — bo wkładam w niego nie tylko serce, ale i ogromny szacunek do całej tej przestrzeni, w której się pojawił.

Szczerze? Brzmi, jakbyś nie tylko spełniła oczekiwania Burmistrza, ale wręcz dodała Chuckowi nowego wymiaru. Skoro o tym mowa, co najbardziej lubisz w Chucku i jego charakterze?

Chuck to promyczek. Idealny przykład na to, że da się dogadać z każdym — nawet z największym gburem. Ma w sobie coś, co rozbraja ludzi, coś prawdziwego. Pomimo tragedii, jaką zafundował mu los, nie zgorzkniał. Nie zamknął się w sobie. Nadal kroczy przez życie z uśmiechem i dobrym słowem dla każdego napotkanego człowieka. Coraz mniej mamy wokół siebie takich osób — ludzi, którzy emanują ciepłem, nie oczekując nic w zamian. Może dlatego właśnie chciałam go mieć w swoim świecie. Choćby na blogach. Choćby tylko w słowach. Chciałam doświadczyć obecności kogoś takiego, stworzyć przestrzeń, gdzie tacy ludzie nie są wyjątkiem, lecz częścią codzienności.

Brzmi jak ktoś, kogo chciałoby się spotkać w prawdziwym życiu! Chuck nosi w sobie coś bardzo autentycznego, czy więc są jakieś elementy jego osobowości będące odbiciem Ciebie lub osób z Twojego życia?

Chuck nosi w sobie cząstki ludzi, którzy mnie otaczali — i tych, których już nie ma, ale zostawili po sobie coś cennego. Ma w sobie ciepło i uśmiech, które widziałam u osób potrafiących rozjaśnić nawet najtrudniejszy dzień. Ludzi, którzy mimo własnych problemów, zawsze mieli czas i słowo wsparcia dla innych. Jest też częściowo mną — albo raczej tym, kim chciałabym czasem być. Mniej cyniczna, bardziej otwarta, z ufnym spojrzeniem na świat.

Skoro Chuck jest zbudowany z tak wielu emocji i wspomnień, to aż chce się zobaczyć go w zwykłym dniu. Jak więc wyobrażasz sobie codzienny dzień Chucka poza tym, co już opisałaś?

Poranek Chucka zaczyna się wcześnie, ale bez pośpiechu. Przygotowuje śniadanie dla siebie i czteroletniego syna — to ich codzienna, spokojna chwila razem, pełna rozmów o planach i dziecięcych pomysłów. Po odprowadzeniu malucha do przedszkola Chuck wraca do domu, by szybko zebrać się do pracy. Jako dyrektor ds. rozwoju w rodzinnej sieci marketów Evans & Co., spędza dzień na spotkaniach, analizie strategii i planowaniu nowych inwestycji. To wymagająca praca, ale Chuck stara się zachować równowagę między zawodowymi obowiązkami a byciem obecnym ojcem. Nie boi sobie jednak ubrudzić rąk i gdy trzeba, pomaga na magazynie, czy w inwentaryzacjach. Po pracy odbiera syna z przedszkola i zabiera go na spacer do pobliskiego parku lub na krótką wycieczkę po miasteczku. Lubi obserwować, jak chłopiec poznaje świat, a jednocześnie czuwać nad jego bezpieczeństwem i szczęściem. Wieczory spędzają razem w domu — często gotują prostą kolację, czytają książki lub układają klocki. To dla Chucka chwile, które dają mu siłę i przypominają, że pomimo trudności życie jest pełne małych, cennych radości. Kiedy syn już śpi, Chuck siada na ganku z kubkiem herbaty i w ciszy nocnego miasteczka pozwala sobie na myśli o zmarłej żonie — o tym, jaką była osobą, o wspólnych chwilach, które nadal żyją w jego sercu. Ma nadzieje, że jest dumna z tego, jak wychowuje ich syna.

To bardzo żywy i ciepły obraz jego dnia! A powiedz, czy jest coś, co chciałabyś, żeby czytelnicy poczuli, poznając Chucka?

Chciałabym, żeby czytelnicy poczuli przede wszystkim ciepło i autentyczną życzliwość, którą Chuck emanuje. Żeby dostrzegli, że mimo trudności i osobistych strat można zachować dobroć i siłę, że Chuck to ktoś, kto potrafi być światłem dla innych, nie dlatego, że jest idealny, ale dlatego, że wybiera dobro na co dzień. Żeby mieli ochotę zatrzymać się na chwilę, pomyśleć o swoich bliskich i docenić to, co często umyka w codziennym pośpiechu. I przede wszystkim — chciałabym, żeby poczuli, że mimo smutków i strat, jakie życie może przynieść, jest nadzieja, że można odnaleźć sens, miłość i radość w małych chwilach. Chuck ma być dla nich takim cichym bohaterem zwyczajności, który pokazuje, że dobroć naprawdę ma moc.

To naprawdę piękne przesłanie! Postać, która daje nadzieję i światło, to coś wyjątkowego. Chuck jednak nie jest Twoją jedyną postacią. Skąd zatem czerpiesz inspiracje do pisania i tworzenia postaci?

Najczęściej inspiruję się piosenkami Taylor Swift. Jej teksty mają w sobie niesamowitą zdolność opowiadania historii — pełne są emocji, szczegółów i momentów, które łatwo przenieść na papier. To, jak potrafi uchwycić uczucia, rozterki, miłość czy stratę, bardzo mnie porusza i często podpowiada mi, jak zbudować postać albo zarysować sytuację. Jej piosenki są jak małe opowieści, które działają na wyobraźnię i pobudzają kreatywność. Czasem wystarczy jedna linijka, która zapala we mnie iskrę, a potem rozwijam ją dalej, tworząc własne światy i bohaterów. Taylor Swift to dla mnie nie tylko artystka, ale też cichy mentor w pisaniu — jej muzyka towarzyszy mi w pracy twórczej i pomaga wczuć się w różne emocje moich postaci.

To ciekawe, jak muzyka potrafi być źródłem tak głębokiej inspiracji. Czy poza nią masz jakieś rytuały lub nawyki, które pomagają Ci w pracy twórczej?

Nie mam żadnych rytuałów ani nawyków, które pomagałyby mi w pracy twórczej — raczej działam spontanicznie. Czasem pomysły przychodzą nagle, w najmniej oczekiwanych momentach, i wtedy po prostu sięgam po notatnik albo od razu siadam do pisania. Wolę nie narzucać sobie żadnych schematów, bo czuję, że wtedy twórczość jest bardziej naturalna i prawdziwa.

Cóż, jak widać wolność i naturalność często przynoszą najlepsze efekty! Czasem jednak zderzamy się ze ścianą. Jak wówczas radzisz sobie z momentami twórczego kryzysu?

Najprościej mówiąc — po prostu przeczekuję momenty twórczego kryzysu. Staram się nie naciskać na siebie, bo wiem, że na siłę nic dobrego nie powstanie.

To bardzo zdrowe podejście. Czasem trzeba dać sobie przestrzeń. Na tworzeniu jednak świat się nie kończy… Czy masz jakieś pasje lub zainteresowania poza pisaniem?

Tak, mam też pasje poza pisaniem — przede wszystkim podróżowanie oraz lotnictwo, którym zajmuję się zawodowo. Uwielbiam odkrywać nowe miejsca, poznawać inne kultury i chłonąć atmosferę różnych miast czy miasteczek. Podróże dają mi mnóstwo inspiracji i świeże spojrzenie, które potem przenoszę do swoich historii. Praca w branży lotniczej to dla mnie fascynujący świat — logistyka, organizacja lotów, kontakt z ludźmi z całego świata i dynamika branży lotniczej. To doświadczenie daje mi unikalną perspektywę, pozwala poznawać kulisy lotnictwa i często inspiruje do tworzenia postaci, które żyją w ciągłym ruchu i pod presją czasu.

Brzmi jak fascynujący świat, który na pewno inspiruje do wielu historii! A teraz ostatnie pytanie… Gdybyś miała opisać się trzema słowami, które byś wybrała?

Zadaniowiec, zdecydowana, empatyczna.

Charles Evans Jr. to człowiek, którego trudno przeoczyć — jego ciepły uśmiech i otwartość sprawiają, że od razu budzi sympatię. Jako dyrektor rodzinnej firmy i oddany ojciec, łączy w sobie biznesowy zmysł z troską o najbliższych. Mieszkaniec Mariesville, głęboko związany z miasteczkiem i jego historią, jest postacią pełną wewnętrznej siły i spokoju, który potrafi rozjaśnić nawet trudne chwile. W tym wywiadzie poznacie nie tylko codzienność naszej Postaci Miesiąca, ale także to, co kryje się za uśmiechem i jak radzi sobie z wyzwaniami życia.

Chuck, jak opisałbyś swoje dzieciństwo w Mariesville?

Moje dzieciństwo w Mariesville było naprawdę wyjątkowe — otoczone miłością rodziców i wsparciem wspaniałych przyjaciół. To były beztroskie lata, kiedy świat wydawał się prosty i pełen możliwości. Spędzałem je na zabawach na podwórku, wycieczkach po okolicy i długich rozmowach z ludźmi, których znałem od zawsze. Mariesville ma swój rytm — każdy zna każdego, a sąsiedzi pomagali sobie nawzajem. To poczucie wspólnoty i bezpieczeństwa dało mi solidne fundamenty na całe życie. Rodzice zawsze byli przy mnie, wspierali mnie bez względu na wszystko, a przyjaciele tworzyli świat pełen zaufania i radości. Dzięki temu nauczyłem się, jak ważne są bliskie relacje, lojalność i wzajemna pomoc. Te wartości są dla mnie dziś równie ważne jak wtedy i staram się przekazywać je swojemu synowi, by również miał takie korzenie i wsparcie.

Co jest dla Ciebie najważniejsze w życiu teraz, kiedy jesteś tatą?

Najważniejsze jest dla mnie stworzenie dla mojego syna bezpiecznego i pełnego miłości domu. Chcę, żeby czuł się kochany, doceniany i mógł bez obaw odkrywać świat. To odpowiedzialność, która nadaje sens mojemu codziennemu życiu — staram się być dla niego nie tylko ojcem, ale i przyjacielem, przewodnikiem. Po stracie żony jeszcze bardziej doceniam każdą chwilę, którą możemy razem spędzić. Pragnę, żeby mój syn miał silne fundamenty, wsparcie i poczucie, że nie jest sam. To dla mnie priorytet — dać mu stabilność i pokazać, jak radzić sobie z trudnościami z odwagą i życzliwością.

Jakie wspomnienia z Savannah najbardziej nosisz w sercu?

Pamiętam, jak kiedy nasz syn miał może rok, Savannah postanowiła zrobić mu „urodzinowe” przyjęcie z tortem — choć było to trochę na wyrost, bo prawdziwe urodziny były dopiero za kilka miesięcy. W kuchni panował totalny chaos — mąka wszędzie, syrop kleił się na podłodze, a nasz maluch miał już więcej lukru na nosie niż na talerzu. W pewnym momencie Savannah założyła mu na głowę kartonowe pudełko po torcie, mówiąc, że to „korona królewska” i od tej chwili nasz syn został oficjalnym królem chaosu. Śmialiśmy się wtedy do łez, bo mimo całego zamieszania, było w tym coś niesamowicie prawdziwego i pełnego ciepła. I teraz, gdy patrzę na Jacksona, widzę, że to chyba było proroctwo — do dziś jest totalnym królem chaosu w naszym domu, a ja z uśmiechem przyjmuję ten tytuł jako część jego wyjątkowego charakteru.

Co najbardziej lubisz robić w wolnym czasie?

W wolnym czasie najbardziej lubię uciekać do St. Simons, gdzie mam mały, uroczy domek przy plaży. To moje miejsce na oddech od codziennego zgiełku — spaceruję tam po piasku, słucham szumu fal i cieszę się prostotą chwil spędzonych na łonie natury. Lubię też od czasu do czasu pozwolić sobie na wodne szaleństwa — pływanie, kajaki czy paddleboarding to świetny sposób na oderwanie się od wszystkiego i naładowanie energii. To idealne miejsce, by pobyć z synem.

Jaki jest Twój sekret na to, by zachować pogodę ducha, mimo trudnych chwil?

Humor i dystans do siebie bardzo pomagają. Śmiech potrafi zdziałać cuda nawet w najgorsze dni. ;)