When you finally realize that joy
is less fireworks
more firefly
is less fireworks
more firefly
Nasze historie składają się z paru liczb, kilku osób i wielu decyzji. Miejsc i ludzi, którzy uształtowali, w mniejszym lub większym stopniu, kim jesteśmy. Śmiech, łzy, pasje, miłość, nienawiść, zwycięstwa i porażki. Momenty, w których czujesz się niepokonany oraz te, w których stajesz się najgorszą wersją siebie. Czas, który bezlitośnie pędzi i nagle straszliwie się wlecze. Ciągłe zmiany. I wszystko to mieści się w małej kresce na pomniku z marmuru, między datą urodzenia a datą śmierci.
Po mamie ma piegi, miłość do słowa pisanego i zdolności oganizacyjne. Po ojcu: niebieskie oczy, uzależnienie od słonych przekąsek i uwielbienie dla sportów wodnych. Po babce Frankie odziedziczyła maszynę do szycia, po dziadku Johnie drewnianą fajkę, bunia Marie przekazała jej przepis na rodzinny gulasz a z papą Adamem wciąż ogląda nocą gwiazdy. Matthew zostawił po sobie puste łóżko, berneńczyka Brutusa i obrączkę w szufladzie ze skarpetkami.
01.08.1992 ◌ wdowa ◌ sekretarka burmistrza ◌ rodowita mieszkanka
KAT PEARSON
Wizerunek: Susanna "Mini" Andén ; fragment wiersza 'Joy comes back' Donny Ashworth
Kat jest gotowa na nowo przywitać radość do swojego życia- zapraszamy. Burza mózgów? kejtaczdys@gmail.com
Uprzejmie proszę o cierpliwość jak rozciągam zastane mięśnie.
[Hej,
OdpowiedzUsuńIleż okrutnej prawdy o kruchości naszych losów przebija z tej karty... Niestety wielu z nas na co dzień o niej zupełnie zapomina i denerwuje się byle błahostkami, by na koniec stwierdzić, że stanowczo za mało czasu wykorzystało, by po prostu cieszyć się życiem.
No nic, koniec tych lekko przybijających rozważań. Życzę samych porywających wątków i wiecznego deszczyku weny, a w razie chęci na wspólną burzę mózgów, zapraszam.]
Adora, Delio, Liberty & Monti
[Ale pięknie przedstawiona Pani! Krótko, chwytliwie i z taką dozą prawdziwości, jaką lubię! I w tych kilku zdaniach już pokazałaś, że to babeczka, którą da się lubić ☺️
OdpowiedzUsuńStrata męża, ukochanego, partnera to coś, z czym na pewno musiała się zmierzyć zarówno od strony, którą ludzie widzą i z tej niedostępnej dla każdego. Teraz trzeba pomóc jej odzyskać uśmiech i na powrot przekonać, że jeszcze może cieszyć się życiem.
Życzę mnóstwa wątków, na rozwijanie jej historii i czasu, żeby doby starczyło na rozpisanie wszystkich pomysłów ❤️ zapraszam też do Abi, ona ma tyle ciepełka , że chętnie obdaruje też Kat! Baw się dobrze i dalej się rozciągaj! ]
Abigail
[miło się czytało dzieje twej pani. Wdowa w tak młodym wieku... mam nadzieje, że uda jej się znaleźć radość w sercu i nie będzie dłużej sama.
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki.
Dużo wątków i dobrej zabawy na blogu]
Patricia
[Zgadzam się w pełni z Sól, pięknie przedstawiona pani, a karta bardzo ładnie napisana! Pobudza do myślenia i naprawdę rozbudza wiele emocji. Świetnie! ❤️ Mam nadzieję, że Kat znajdzie swoje szczęście na nowo, oby Mariesville w dalszym ciągu było dla niej prawdziwym domem. U mnie wprawdzie już jest parę wątków, ale mimo wszystko zaprosiłabym do Edwarda, mam wrażenie że tutaj mogłybyśmy coś wspólnie wymyślić. :)]
OdpowiedzUsuńJackson Moore, Maddie Green & Edward Murray
[Jak na zastane mięśnie, to naprawdę niezły kaliber przeżyć zrzuciłaś kobiecie na głowę! Bardzo refleksyjna historia, smutna, ale w jakiś sposób także budująca, bo Kat jest naprawdę silną kobietą. Z pewnością zasługuje na nowy rozdział, więc mam nadzieję, że uda jej się go otworzyć, a potem pięknie rozwinąć. Życzę dużo dobrej zabawy na blogu i mnóstwa porywających wątków! :)]
OdpowiedzUsuńRowan Johnson
[Te piegi są cudowne <3 Los zdecydowanie jej nie oszczędzał, bycie wdową w tak młodym wieku to cholernie trudne i traumatyczne doświadczenie, nie mówiąc o przeorganizowanie życia na nowo. Mam nadzieję, że ten nowy rozdział będzie łaskawy i los już ją oszczędzi, nawet jeśli Kat wydaje się być silną babeczką i jest w stanie dużo udźwignąć. Jest w podobnym wieku do mojego Henrego który także jest rodowitym mieszkańcem, więc gdybyś miała ochotę jakoś połączyć ich w wątku, zapraszam serdecznie. Dużo weny i dobrej zabawy! <3]
OdpowiedzUsuńHenry Johnson&Damon Locatelli
[Hej,
OdpowiedzUsuńPrzeprowadziłam małe śledztwo i w sprawie ustaleń wątkowych przeniosłam się na maila.]
[ochota zawsze jest, ale brak pomysłu na powiazanie - cos ci chodzi szczególnego po głowie? robimy burzę mózgu?]
OdpowiedzUsuńPat
[Oj tak, takie znajomości z szkolnych lat, korepetycje, odkupowanie podręczników to ja oczywiście uwielbiam i biorę w ciemno! Tylko nie mam pomysłu na wątek teraz, gdy obie są już dorosłe...
OdpowiedzUsuńMoże Abi wpadnie do urzędu i składając w pokoju obok papiery, według których została w większej części właścicielką pensjonatu, zderzą się z Kat na korytarzu i jakoś od słowa do słowa, gdzieś nas to zaprowadzi? ;)]
Abi
[Myślę, że jak najbardziej można ich połączyć przez Matta. To byłaby zresztą całkiem przejmująca, poruszająca za serducho historia. W zasadzie możemy to sobie szerzej rozwinąć. Osobiście nie lubię ustaleń szerszych pod kartami, więc odezwij się proszę na mojego maila i podzialamy :D]
OdpowiedzUsuńEd Murray
Cztery lata, pięć miesięcy i dwadzieścia dziewięć dni. Tyle czasu minęło od chwili, gdy Matthew Pearson odszedł na zawsze. A jednak dla Edwarda Murraya strata wciąż była namacalna, wręcz dusząca, jakby wszystko wydarzyło się wczoraj. Ludzie mówili mu, że czas leczy rany. To kłamstwo, którego nauczył się nienawidzić. Czas nie leczył, czas jedynie oswajał. Nie zabierał bólu, nie łagodził pustki – po prostu uczył, jak z nią żyć, jak chować ją w głębokim zakamarku serca, by nie przeszkadzała w codzienności. Ale były chwile, gdy ta pustka, jak nieproszony gość, powracała. Edward nie należał do ludzi, którzy otwarcie mówili o emocjach. Zawsze był opanowany, stonowany, logiczny. Ale Matthew znał go inaczej. Był jedną z nielicznych osób, które potrafiły przebić tę fasadę i dotrzeć do tego, co kryło się pod nią – do lojalnego, oddanego przyjaciela. Matt nie był tylko towarzyszem zabaw, nie tylko partnerem w dorosłym życiu. Był rodziną, bratem z wyboru. Razem z Maxem Donovanem tworzyli idealne trio. Edward zawsze był głosem rozsądku, twardo stąpającym po ziemi, Max wnosił do ich świata chaos, adrenalinę i spontaniczność, a Matt był sercem. Zawsze gdzieś pośrodku, zawsze w równowadze. Łączył ich w całość, przypominając, że życie to coś więcej niż praca, obowiązki czy ucieczka przed problemami. Był pomostem między ich różnymi światami.
OdpowiedzUsuńA potem go zabrakło. Choroba przyszła cicho, niemal niezauważenie, jak złodziej, który w mroku nocy wkrada się do domu. Najpierw były drobne symptomy, potem diagnoza, a później… wszystko rozpadło się na kawałki. Edward pamiętał każdy szczegół tamtych dni – zapach szpitalnej sali, szum monitorów, napięte twarze lekarzy. Pamiętał rozmowy z Mattem, nie wiedząc, co powiedzieć i jak po raz pierwszy w życiu czuł się bezradny. To wspomnienie nadal tkwiło w nim jak drzazga.
Czasem myślał o tym, co powiedziałby Mattowi, gdyby miał jeszcze jedną szansę. Czasem układał sobie w głowie całe rozmowy, których już nigdy nie przeprowadzą. Czasem jednak, bardziej niż braku Matta, bolało go to, co stało się potem – jak bez słów, niemal naturalnie, odsunęli od siebie Kat.
Kat nie była tylko żoną Matta. Była jedną z nich. Edward pamiętał, jak Matt przyprowadził ją po raz pierwszy, a ona błyskawicznie stała się częścią ich grupy. Kat nie była tylko czyjąś partnerką — była ich przyjaciółką. A jednak, kiedy Matt odszedł, wszystko się zmieniło. Nie umiał wyjaśnić dlaczego. Może to była ucieczka przed własnym bólem, może strach przed tym, że jej obecność będzie przypominać o tym, co stracili. Cokolwiek to było, teraz wydawało mu się okrutne i niesprawiedliwe. Przez lata tłumił te wyrzuty sumienia, chowając je głęboko, tak jak wszystkie inne niewygodne emocje. Ale wszystko pękło, gdy Kat pojawiła się na jego przyjęciu zaręczynowym. Nie zaprosił jej – zrobili to jego rodzice. W pierwszej chwili nie wiedział, co czuje – złość, zakłopotanie, może nawet lęk. Ale potem, widząc ją po raz pierwszy od tak dawna w niezawodowych okolicznościach, zrozumiał, jak bardzo jej brakowało.
Następnie poprawa relacji z Alexandrą pokazała mu, że więzi, nawet te najbardziej poranione, można naprawić, jeśli tylko człowiek da sobie na to szansę. Kat była tego warta. Przyjaźń, którą kiedyś dzielili, była tego warta. I Edward wiedział, że Matt by tego chciał.
Dlatego po raz pierwszy od dawna pozwolił sobie na odrobinę nadziei, że mimo wszystko, mimo lat oddalenia i popełnionych błędów, można jeszcze coś naprawić. Można odbudować to, co wydawało się stracone. Może nie dla Matta – jego już nie było – ale dla nich wszystkich. I może, jeśli naprawdę się postara, dla siebie.
I tak też Edward siedział w Evans Diner, w samej godzinie szczytu, czekając na Kat, by móc zjeść z nią lunch. To było ich kolejne spotkanie, ale zaproponowanie wspólnego lunchu nie było czymś, co zwykle by robił. Nawet z narzeczoną rzadko bywał w takiej sytuacji; zdecydowanie bardziej cenił sobie w tym czasie samotność, która dawała mu pełne poczucie kontroli. To, co działo się teraz, było zupełnym przeciwieństwem jego zwyczajowego porządku. Przez moment miał wątpliwości, czy na pewno podjął dobrą decyzję, proponując coś takiego, ale kiedy zobaczył zbliżającą się sylwetkę Kat, poczuł, że tak. Zdecydowanie zrobił dobrze.
Usuń— Cześć, Kat — powiedział, kiedy kobieta dotarła do stolika. Jego głos był ciepły, ale spokojny, jakby miał w sobie coś, czego zazwyczaj unikał. — Jak się masz?
Edward
Rozwiązując umowę z walijską Strażą Graniczną z całą pewnością nie spodziewał się, że okrutne konsekwencje związane z ukochaną pracą dosięgną go nawet za oceanem. Jasne, wiedział, że jako pilot w służbie Królestwa naraził się wielu niezwykle wpływowym mętom z całego świata, którzy chętnie wyciągnęliby ku niemu swoje brudne łapska, ale mimo wszystko naiwnie wierzył, że niemal całkowite urwanie kontaktów z kumplami z dawnej jednostki i osiedlenie się w tak leniwym miasteczku jakim było Mariesville wystarczy, by i on mógł poczuć się względnie bezpieczny. Tymczasem już po niespełna miesiącu przewrotny los po raz kolejny postanowił przypomnieć mu jak bardzo kruchy jest w porównaniu do kosmosu stawiając na jego drodze zamachowca. Szczęście w nieszczęściu, że doświadczenie zdobyte przez ostatnie piętnaście lat pozwoliło mu dosłownie w ostatniej chwili osadzić dymiący helikopter, bo w przeciwnym wypadku stałby już u wrót biblijnych piekieł. Zamiast tego skończyło się jedynie na olbrzymim strachu oraz zdenerwowaniu jakiego nie przeżył chyba nigdy wcześniej. Kto by pomyślał, że facetowi, któremu jako podrostkowi udało się wielokrotnie szczęśliwie uniknąć prawnych konsekwencji swoich durnowatych zachowań w wieku Chrystusowym przyjdzie zostać potraktowanym niczym najgorszej klasy przestępca i przez dwa tygodnie być obserwowanym dwadzieścia cztery godziny na dobę przez stojącego pod izolatką policjanta... Doprawdy zapobiegliwość Stanów Zjednoczonych po 11 września bywała czasem niezwykle zatrważająca, lecz z drugiej strony całkowicie zrozumiała nawet, jeżeli przez cały ten czas był do tego stopnia otumaniony lekami, że choćby faktycznie chciał im zwiać, nie byłby w stanie.
OdpowiedzUsuńObecnie było już w tym względzie na tyle dobrze, by lekarz prowadzący pozwolił mu wreszcie opuścić szpitalne mury, przypominając o regularnym zażywaniu kodeiny jeszcze przez najbliższe 14 dni, po których powinien zgłosić się na kontrolę oraz cotygodniowych sesjach fizjoterapii mających pomóc mu powrócić do dawnej formy. Choć przypisane medykamenty nadal utrzymywały go w dziwnym zawieszeniu między rzeczywistością a światem halucynacji, sprawiając że, szczególnie wieczorami, czuł się jakby unosił się wiele metrów nad ziemią, nie chciał niepotrzebnie zamartwiać bliskich ani znajomych swoim nie do końca stabilnym stanem psychofizycznym, więc zamiast zadzwonić do opiekującej się jego babcią i córką Kat, po prostu zamówił taksówkę. Choć powrotna droga do domu nie trwała zbyt długo, zdążył w międzyczasie zapaść w niespokojny sen, więc po rozliczeniu się z kierowcą i wydostaniu się na mroźne już o tej porze dnia powietrze, wyglądał niczym duch. Klucze do drzwi wejściowych spadły mu chyba ze trzy razy, zmuszając do niechętnego pochylenia i wywołując ostry sprzeciw bolącego kręgosłupa, co pociągnęło ze sobą serię niezbyt przyjemnych dla ucha komentarzy. Cóż, grunt że w końcu przekręcił ten pierdolony zamek i znalazł się w środku, zwracając na siebie olbrzymią uwagę wszystkich obecnych kobiet.
- Tata ! – Wykrzyknęła siedząca jeszcze przed sekundą przed telewizorem Rosa, rzucając się w stronę mężczyzny, by następnie z rozpędu wskoczyć mu prosto na szyję. Kręcąca się pod nogami i wachlująca zawzięcie ogonem Naren również nie ułatwiała mu utrzymania się w pozycji pionowej, więc już po paru sekundach, tarzał się wraz z nimi po podłodze, przyciągając rozbawione spojrzenie opartej o framugę avó.
Liberty
[Terapia jest zajebista.
OdpowiedzUsuńHejka :) Lee zdecydowanie tym razem traktuje Mariesville jako miejsce, w którym chciałby zostać na dłużej, więc jeśli sugerujesz, że jakieś zastosowanie Kat by dla niego sobie znalazła, to jak najbardziej piszemy się na wąteczek. Na maila może wpadniecie, to coś sobie dogadamy?]
Lee
Lee w swoim kalendarzu miał ostatnio więcej tych dni złych niż dobrych i wiedział też w tym wszystkim coś o wypełnianiu tegoż kalendarza na siłę, byle tylko nie mieć czasu na myślenie o tym, co znowu mogłoby pociągnąć go na dno. Za dużo pracy kosztowało go doczołganie się do miejsca, w którym znajdował się teraz, nawet jeśli właściwie nigdy nie wiązał swojej przyszłości akurat z Mariesville i właściwie to średnio raz w tygodniu poświęcał dłuższą chwilę by porządnie pozastanawiać się nad tym, czy naprawdę chciał tu być.
OdpowiedzUsuńChciał, nie chciał — wszystko w sumie jedno, bo na koniec każdego dnia był. Tkwił tu, miał pracę, dom, w którym spędził trochę czasu jako dzieciak i który już wtedy sypał się lekko w niektórych miejscach, a teraz remont, który trwał od kilku miesięcy, był praktycznie generalny. Coś więc go tu trzymało, bo ludzie zwykle nie odwracają się w przeciągu chwili od tego, co budują. Tylko co on tak właściwie budował? Nowe życie?
Kurwa, miał prawie czterdzieści lat. I poczucie, że zmarnował już jedno, całkiem porządne życie, które byłoby wręcz zarąbiste gdyby potrafił wtedy nie pić. Stawiał więc czoła życiu teraz, sam i taki ohydnie wręcz trzeźwiuteńki, że choć każdego dnia było tylko łatwiej, to wciąż nie mieściło mu się w głowie — że on tak mógł i potrafił.
Nie wyobrażał sobie jednocześnie, jak wyglądałoby teraz jego życie, gdyby nie miał fachu w rękach, który niezawodnie dawał mu zajęcie. Tego potrzebował najbardziej — zajęcia. Gdyby nie miał nic do roboty, już dawno by zwariował, a tak… Jeszcze jakoś się trzymał. I chyba nie szło mu aż tak fatalnie, to życie w Mariesville, bo zajęć mu nie brakowało, a przy okazji poznawał ludzi. Tych, których nie znał jeszcze zupełnie, jak i tych, których udało mu się spotkać ponad dwadzieścia lat temu i którzy jakimś cudem jeszcze go pamiętali. To dosłownie jedno lato, które spędził mieszkając z ciotką i rozumiejąc aż za dużo z sytuacji, która go w to miejsce doprowadziła.
Więc tak to leciało. Lee miał co robić, a gdy akurat wyjątkowo zdarzyło się, że nie miał, to szybko znajdował sobie zajęcie. Dzisiaj padło na Kat. Miała pecha? No cóż, sama musi to ocenić.
— Chciałem zobaczyć, jak rozwiążesz ten problem — odpowiedział, odpychając się plecami od własnego samochodu, który stał zaparkowany przed jej domem. Właściwie to zajął Kat miejsce parkingowe, z którego z reguły korzystała, ale podejrzewał, że nie będzie miała mu tego za złe. — Wiesz co… — zaczął, zatrzymując się w progu, podczas gdy ona i ten pies, który czasem warczał podejrzliwie na jego widok, znaleźli się już w środku — musisz na przyszłość ograniczyć się z tym kopaniem, bo oficjalnie rozwaliłaś sobie zamek — poinformował uprzejmie, ruszając jednocześnie kilka razy klamką, która nie spełniała już swojego zadania, podobnie jak mechanizm zamka. — Wymienię ci go, ale trzeba kupić nowy, z tego już nie będzie żadnego pożytku — dodał jeszcze, przyglądając się staremu mechanizmowi. — Dzisiaj śpisz z otwartymi drzwiami. Mogłaś wcześniej mi powiedzieć, że się zacinają, to nie musiałabyś ich dzisiaj kopać.
Lee
Lee trochę sobie tego nie wyobrażał — spędzić całe życie w jednym miejscu, a trochę to też i rozumiał, bo przecież musiał, skoro jego ciotka odkąd postawiła nogę w Mariesville jako młoda mężatka, to tak tu już została, do własnej śmierci, a dom, który po niej został, stanowił dla Lee wymówkę, żeby się tu przenieść. Bo gdyby nie ten dom, zapisany w spadku akurat na niego, to co by tak naprawdę zrobił? Co by kolejny raz wykombinował, kiedy tak serdecznie dość miał już kombinowania? Był rozwiedziony, skopany przez życie i własną głupotę, podłamany i nieszczęśliwy, a w dodatku mieszkał w miejscu, gdzie od wody ciągnęło wiatrem, a zima trwała do maja.
OdpowiedzUsuńWięc trochę narzekał, trochę czasem coś tam pomruczał pod nosem, że Mariesville to albo Mariesville tamto, ale koniec końców chociaż w jakiejś części rozumiał. Że tu się mogło podobać, że to było miejsce do życia, że nie skończył źle, kończąc akurat tutaj, choć wcale nie zamierzał nigdzie się już w życiu nie ruszyć. Skończył tu chwilowo — traktował to miejsce jako przystanek na swojej drodze, kolejny i jeden z wielu.
Ale co mu szkodziło dobrze się przy tym bawić? Na tyle, na ile było to przy zachowaniu zdrowego rozsądku możliwe, rzecz jasna.
Bo tenże zdrowy rozsądek starał się zachowywać, nachodząc Kat w taki sposób, w jaki robił to na przykład dzisiaj. Bez zaproszenia, bez ostrzeżenia, pojawiając się po prostu za jej plecami i obserwując, jakim wspaniałomyślnym sposobem radzi sobie z nie współpracującymi drzwiami. A wystarczyłoby odłożyć zakupy.
— Skąd miałem wiedzieć, że zaczniesz w nie kopać? — zapytał, rozkładając w niby to bezradnym geście ręce, ale prawda była taka, że mógł pomóc, ale tego nie zrobił, bo chciał poobserwować i dobrze się przy tym bawić, a potem sprawy przyspieszyły i już z tą pomocą nie zdążył.
Nie czuł się więc nadmiernie winny, a nowe zamki nie kosztowały majątek. Zresztą, gdyby to od niego zależało, zasugerowałby Kat wymienienie całych drzwi, łącznie z futryną. Te chyba nie pierwszy raz były już w ten sposób traktowane i nie chciał się przechwalać swoim wprawnym okiem, ale to po nich po prostu widział.
— Poczekaj, pogrzebię przy nich trochę to jeszcze się może zamkną ten ostatni raz — rzucił, oddalając się na chwilę, bo w samochodzie, rzecz jasna, miał trochę narzędzi, w tym śrubokręt, którego obecnie potrzebował. — A kto gotuje? Ty czy ja? — zapytał, obserwując z progu, jak Kat rozkłada zakupy, a pies dzielnie jej przy tym towarzyszy.
Lee
Lee, aby wytrzymać w Mariesville, przede wszystkim musiał wytrzymać sam ze sobą, a z tym zawsze miał ogromny problem. Był, co tu dużo mówić, swoim największym wrogiem i nikt nie byłby mu w stanie zrobić tego, co on robił sobie sam. Po ośmiu miesiącach wciąż nie czuł, czy to był dobry wybór, czy nie — po prostu nie potrafił zdecydować. Starał się więc o tym nie myśleć. Pracował, remontowal dom, by jakoś zająć myśli, a gdy już nic nie pomagało, wtedy pojawiał się jak dziś — niby nie chcąc plątać się w nim poważnego, ale jednak szukając towarzystwa.
OdpowiedzUsuńCzasem nie mógł już sam ze sobą wytrzymać i wtedy szukał innych.
— Trudno jest źle pokroić seler — zauważył Lee, bo chociaż miał w kuchni swój styl oraz swoje przepisy i sposoby na robienie pewnych rzeczy, to nie był pedantem. Nie uważał też, by zawsze wszystko musiało być idealne, a seler… No cóż, zwykle i tak gubił się gdzieś w reszcie potrawy. Czasem się zirytował, to prawda, ale tylko wtedy, gdy Kat robiła już wybitne błędy w sztuce kulinarnej, które zwyczajnie musiał skomentować.
— Ja ci dam sałatkę — odezwał się jeszcze, na całego majstrując przy popsutym zamku, pełen nadziei, że drzwi rzeczywiście będą dziś na noc zamknięte.
Sałatkę to sobie mogła zjeść w formie dodatku, Lee planował coś porządniejszego, bo wiedział też, jak Kat je. W biegu albo wcale. Albo zastępując posiłki żelkami, które doskonale widział, gdy zbierała je z podłogi. A że potrafił gotować i szybko, i dobrze, to… No cóż, nie chwalił się, ale była w dobrych rękach.
Pokiwał głową, gdy mu podziękowała, zbyt skupiony na manewrowaniu śrubokrętem, by odpowiadać. Nie było jej dłużej niż pięć minut, ale bynajmniej jej z tego nie rozliczał. Wręcz przeciwnie — zdążył trochę pokręcić się po kuchni, wyjąć z szafek to, co wydawało mu się użyteczne.
— Makaron — oznajmił w odpowiedzi na pytanie, bo znalazł w zapasach Kat spaghetti i potrzebne przypraw, a w lodówce wciąż miała kawałek parmezanu, który Lee sam tu zostawił, gdy widzieli się ostatnio. — Drzwi masz chwilowo ogarnięte, ale bez nowego zamka się nie obejdzie — dodał, odwracając się z powrotem do szafek, by znaleźć jakiś garnek do zagotowania wody.
Lee zawsze wyglądał na zmęczonego, więc tym akurat Kat nie musiała się martwić.
— Spokojnie. Praca, dom, praca, dom — odpowiedział niezbyt wylewnie na jej pytanie, nie chcąc zagłębiać się w to, że ostatnio dość chujowo mu się żyło, ale nie potrafił wskazać na to żadnej konkretnej przyczyny. — A ty co w tym tygodniu poza drzwiami zepsułaś? — zapytał zaczepnie.
Lee
Bał się śmierci. Bał się jej panicznie, aż do samej kości, do tego stopnia, że sama myśl o niej przyprawiała go o dreszcze. To nie była zwykła obawa, taka, którą przeżywa się w chwilach, gdy marzymy o długowieczności, gdy tęsknimy za życiem, pragnąc trwać jak najdłużej. Nie, to było coś zupełnie innego. Śmierć oznaczała brak kontroli, a jej mroczny cień łamał każdego człowieka. Była nieubłagana, niesprawiedliwa, niezapowiedziana, zaskakująca w swej brutalności. Nawet gdy wisiała nad tobą jak wyrok, nie dawała ci szansy, by pożegnać się z bliskimi, by nacieszyć się ich obecnością, chociażby przez chwilę.
OdpowiedzUsuńTo jednak, co przerażało go najbardziej, nie było tym, że przestałby istnieć — bo wtedy, gdyby śmierć przyszła po niego, nie wiedziałby nic, po prostu zakończyłby swój życiowy bieg i przestałby być. Przerażało go, gdy śmierć atakowała kogoś innego, a świat wokół nie zatrzymywał się ani na moment. To było krępujące, a zarazem dziwne, gdy myślał o tym, jak życie, które potrafi być takie kruche, po prostu rozbija się w pył, gdy komuś odbierze bliską osobę. A czas... Czas po prostu płynie dalej. Rzeczywistość trwa nieubłaganie, jak gdyby nic się nie stało, jak gdyby ktoś właśnie nie pochował swojego męża, syna, wnuka, przyjaciela. Jak gdyby zniknięcie tej osoby nie zabrało za sobą tylu niepowtarzalnych chwil, które już nigdy nie powrócą. I właśnie dlatego tak panicznie bał się śmierci.
Czas mijał, rzeczywistość domagała się uwagi, a świat wciąż walczył ze swoimi problemami, jakby ktoś właśnie nie przeżywał tej niewyobrażalnej straty. Tak jak wtedy, gdy Matthew odszedł. To nie tak miało być. Czuł to w głębi duszy, ten niewypowiedziany ból. Po jego śmierci cały świat stał się inny, nie tylko dla niego czy Maxa, ale i dla tych, którzy zostali, którzy musieli wrócić do codzienności, do pracy, do zwykłych obowiązków, mimo że ich domy krzyczały z tęsknoty, a serca były pełne żalu.
Cały świat stał się inny ponad wszystko dla Kat. Ale czas płynął dalej. Niezachwiany, nieprzerwany. Jakby śmierć niczego nie zmieniła.
— Nie, jest w porządku, nie przejmuj się — odpowiedział, posyłając jej ciepły, ale nieco wymuszony uśmiech. Chociaż nie znosił, gdy ktoś się spóźniał, i miał obsesję na punkcie punktualności, wiedział, że nie było to coś, co mógłby jej wytknąć. W końcu to była tylko jego słabość, wynikająca z wewnętrznych zaburzeń, które musiał znieść. Zrozumiał, że nie miała wpływu na to, co się wydarzyło. Odpowiedział więc uprzedzając ją, że nie będzie tego analizował.
Spojrzał na Kat z ciepłym, choć lekko skrępowanym wyrazem twarzy. Próbował odbudować wszystko to, co zostało zniszczone przez minione lata, przez to, jak łatwo wykluczyli ją ze swojego życia, tak po prostu, jakby nigdy nie była częścią ich świata. To nie było proste. Nigdy nie było.
— Rozstrojona? — powtórzył jej słowa, wyraźnie zmartwiony, choć jego twarz zdradzała to mniej, niż chciałby. — Stało się coś? — dopytał, marszcząc brwi, ale zanim zdążył usłyszeć odpowiedź, Kat odezwała się z propozycją, która go zaskoczyła. Właściwie to była raczej niespodziewana, a zarazem nowa dla niego. Chwilę stał w milczeniu, niepewny, jak powinien się zachować. Po tej krótkiej pauzie, na jego twarzy pojawił się ciepły, łagodny uśmiech. Mimo że jego myśli wciąż były w rozgardiaszu, zrozumiał, że może teraz potrzebują tylko trochę przestrzeni, by wszystko poukładać.
— Dziękuję, chętnie bym stąd wyszedł — odpowiedział, wciąż z tym samym spokojem, a ton jego głosu wyrażał ulgę. Czuł, że nie ma potrzeby dłużej siedzieć w tym miejscu, w tym zgiełku, który nie przynosił im żadnego ukojenia.
Edward
Praca w szeroko pojętych służbach mundurowych, podobnie zresztą jak każda inna, miewała zarówno swoje plusy jak i minusy. Weźmy na ten przykład tajemnicę zawodową. Z jednej strony stanowiła ona niezwykle wygodną wymówkę w sytuacji, gdy nie chciało się o czymś zbyt długo dyskutować, z drugiej jednak wielokrotnie ciążyła na duszy niczym kamień. Niejednokrotnie prowadziła wręcz do sprzeczek, szczególnie w gronie rodzinnym, gdzie za główny fundament relacji uważało się bezwarunkowe zaufanie. Doskonale pamiętał ileż to nocy spędził na kanapie w salonie tylko dlatego, że Ava nabrała pewnych podejrzeń co do tego, co mogło kryć się pod owym tajemniczym hasłem. Najdziwniejszy w tym wszystkim był fakt, że zwykle miała rację. Och, jakże chętnie przyjąłby teraz choć jeszcze jeden taki foch i poczuł jej ciepłe ciało tuż przy swoim, gdy po wszystkim wypłakiwała mu się w pierś... Niestety nie istniał żaden wehikuł zdolny przenieść go do tamtych wspaniałych dni, toteż musiał skupić się na tym, co mu pozostało. Na zapewnieniu szczęścia małej i babci. Na gospodarstwie. Na jak najszybszym powróceniu do zwykłej formy. Szczególnie, że obecnie nawet zwykłe podniesienie się z podłogi stanowiło dla niego nie lada wyzwanie i omal nie wywołało kolejnej wiązanki. Powstrzymał ją wyłącznie ze względu na już i tak na niezwykle zmartwioną minę avó, która nie spuściła z niego czujnego spojrzenia ani na sekundę, gdy tak powoli wstawał z jedną ręką opartą o ścianę a drugą o wierną sukę.
OdpowiedzUsuń- Powinieneś do nas zadzwonić zamiast gnieść się w taksówce. – Wytknęła, gdy tylko wreszcie uzyskała stuprocentową gwarancję, że jej wnuk się nie wywróci. Najchętniej wspomniałaby też cos o kulach lub innym wsparciu, ale znała go wystarczająco długo, by wiedzieć, że nie dość, że za nic by się na ich użycie nie zgodził, ale także skorzystałby z okazji, by wypomnieć jej, że po tym, gdy złamała biodro tuż przed Halloween też zachowała się podobnie. Cóż, w tej akurat kwestii byli na pewno siebie warci. – Przecież byśmy cię odebrały. – Dodała, podchodząc do mężczyzny i przytulając go tak jakby nadal był jej małym chłopcem.
- Chciałem zrobić wam niespodziankę. – Zaśmiał się, doskonale zdając sobie sprawę, że to wyłącznie wymówka. Tak naprawdę bowiem chodziło zwyczajnie o pełne godności męskie ego, które nawet, a może i zwłaszcza, po tym, gdy omal nie padło ofiarą zamachowca, potrzebowało upewnić się, że jeszcze się do czegoś nadaje. I tak dobrze, że nie kazało mu próbować wracać do Mariesville na piechotę, bo takie wyzwanie mogłoby się zakończyć znacznie gorzej.
- Jak zwykle... – Udała naburmuszoną, choć na jej ustach wykwitł szeroki uśmiech. – Mogłeś przynajmniej pomyśleć, żeby poinformować nas, że dzisiaj wychodzisz. Oszczędziłbyś nam sporo nerwów.
- Nie jestem już dzieckiem. Nie musisz mnie obserwować na każdym kroku. – Odparł, wyplątując się z jej ramion i kierując w stronę kuchni, gdzie spodziewał się nadal zastać Kat. Faktycznie, stała tam oparta biodrem o jedną z szafek. – Dzięki, że się nimi zajęłaś. – Obdarzył ją lekkim uśmiechem. – Gdybym mógł ci się kiedyś odwdzięczyć, jestem do usług. Mam nadzieję, że Rosa nie dawała ci się za bardzo we znaki.
Liberty [Luzik, nie ma o czym mówić.]