5.09.2024

[KP] "(...)ciągle goniła wiatr."


ABIGAIL WILSON | 24 lata | Młoda profesjonalistka w Mariesville z powrotem po czterech latach studiowania w Atlancie | prowadzi rodzinny pensjonat Sunny Meadows Bed & Breakfast | wrażliwa dusza kochająca obdarowywać


Lubiła, kiedy całowałeś ją z rana w lewe ramię i po przebudzeniu otulałeś ciasno ciepłą kołdrą. Wiedziała, że to pierwsze miejsce na jej ciele, które przyciąga twoje usta, tuż obok niewielkiego skupiska drobnych piegów, które pojawiały się wraz z pierwszym słońcem, ozdabiając wąski nos. Czasami zastanawiała się, czy chciałeś, aby zrobiła sobie mały tatuaż- tylko dla ciebie, aby i jej skóra była naznaczona tobą, jak jej serce? Nic nie stało na przeszkodzie, aby pokolorowała swoje ciało, dla ciebie mogła zrobić wszystko. Cicho mruczała, gdy budziłeś ją szeptem i zapraszałeś na gotowe śniadanie. Żyła ciągle marzeniami, więc te drobne gesty z twojej strony, pomagały jej bardziej o siebie zadbać. Zawsze wstawałeś wcześniej i kładłeś się później, a choć Abi nie należała nigdy do śpiochów, czuła się rozkosznie rozleniwiona i aż trudno było jej się podnieść z łóżka, które tobą pachniało, wręcz magnetycznie przyciągając ją do poduszek po twojej stronie materaca. Uśmiechała się lekko speszona z rumieńcem, gdy wsuwałeś zawsze zimne dłonie pod własną koszulkę, w której zwykle spała ona i przyciągałeś do siebie, by zjadła coś przed długim dniem, siedząc na twoich kolanach. Lubiła ci wierzyć, że zawsze będziesz przy niej.
Jest dziś tą samą dziewczyną, którą poznałeś, gdy planowała wyruszyć w świat, a jednak wszystko wygląda teraz zupełnie inaczej z jej perspektywy. Pełna ambicji, z wielką wyobraźnią i chęcią nabrania wiatru w żagle, pędzi przez życie wolniej, spokojniej i już nie boi się być rozważna. Choć w jej oczach wciąż tli się ciekawość świata, nie jest głodna wrażeń, ani spragniona szalonych doświadczeń jak wtedy, gdy wyjeżdżała na studia. Wydaje się o wiele mniej energiczna i hałaśliwa, ale może po prostu przestała wyrażać swoje myśli tak swobodnie i odważnie. Wciąż bierze na siebie mnóstwo dodatkowych obowiązków, wciąż deklaruje pomoc innym, gotowa do poświęceń i wyrzeczeń. Nie jest już jednak dziewczyną, która chciała podbić świat i w tym wielkim świecie utonąć, a ukończenie szkoły dodało jej innych skrzydeł, niż się spodziewała — one pozwoliły jej odetchnąć i zebrać nową energię, dojrzeć i spojrzeć na samą siebie nowymi oczami. To kwestia kilku lat, ale wydaje się pewniejsza siebie, doroślejsza i gdy przyjdzie wam się spotkać, gdy na ciebie spojrzy, nie pozbędziesz się wrażenia, że widzi cię całego, prawdziwego, takiego, jakim jesteś.
Niemal zawsze uśmiechnie się szerzej i zagai, pytając co słychać w domu, gdy dosięgniesz jej jasnych niebieskich tęczówek w odbiciu lustra, podczas wizyty w tutejszej bibliotece lub sklepie, z reguły jednak wydaje się pogrążona we własnych myślach. Nadal ma marzenia. Znajdując swoje miejsce wśród mieszkańców Mariesville, z którego kiedyś chciała wyjechać, nie straciła tej pogody ducha i młodzieńczego wdzięku, którym potrafi ująć za serce niemal każdego. O gości dba z najwyższą troską, pomaga mamie dbać o kuchnię i porządek w pokojach, z tatą jeździ na większe zakupy raz w tygodniu i sama prowadzi rozliczenia pensjonatu, a także wspiera recepcję. Choć jest obowiązkowa, odpowiedzialna, zawsze miła i rzetelna, ma niekiedy osobliwe dni, kiedy rośnie jej spory apetyt na pielęgnowanie swojej samotności. Siada wtedy na tyłach pensjonatu, gdzie z tatą pielęgnują ogródek pełen kwiatów i tych prostszych w uprawie buraków, szpinaku, cukinii, ogórków i marchwi i dzierga swetry w jabłkowe wzory, które rozdaje sąsiadom, albo szczególnie miłym gościom. Lubi też wieczory spędzać w swoim niewielkim mieszkaniu na Downtown, zbierając siły na kolejne dni i kolejne wyzwania, a cisza czterech ścian przypomina jej o słabościach i pomyłkach przeszłości. Maluje wtedy akwarelami swoje własne cudne abstrakcje albo robi drobne breloczki z koralików i je również rozdaje. Gdy nadciąga zbyt wiele wspomnień, pije o jeden kieliszek wina za dużo i w konsekwencji odwiedza lekarza w poszukiwaniu recepty na leki przeciwbólowe i nasenne za często. Ale pewne rzeczy wciąż są takie same i może jeśli kiedyś się jeszcze spotkacie, a ona nie zdąży cię wyminąć i uciec, zauważysz to wszystko, co kiedyś było tak cenne, tak drogie. Tym razem może dostrzeżesz, że przez ciebie nikomu szybko już nie zaufa, tobie zaś może nigdy nie wybaczy. Bo dziś uczy się być kimś, kto nie pozwoli się skrzywdzić i wykorzystać, a choć wciąż łatwo ustępuje i rzadko odmawia, to bardzo, bardzo się stara nie pakować w kłopoty.




Dzień dobry! Ukochamy każdego, rozdamy koraliki, swetry wydziergane w jabłuszka i obrazki malowane talentem dziecka! :D Poszukujemy chłopaka sprzed lat, za którym Abi wyjechała na studia, ale bez którego wróciła trochę smutniejsza, przyjaciół, sąsiadów i czegokolwiek dusza zapragnie! Lubimy zaczynać. W tytule skamelina - Rotary, wizerunek nieznany.

97 komentarzy:

  1. [Hej! Czasem dla odmiany dobrze stworzyć jakąś pozytywnie nastawioną postać, haha.
    Propozycja wspólnych spacerów nad rzeką brzmi bardzo kusząco. Jordyn też mieszka na Downtown, więc mogą być nawet sąsiadkami z Abigail. A możliwe też, że Jordyn zatrzymała się w jej pensjonacie zanim postanowiła się przenieść do miasta na stałe. :)]

    Jordyn

    OdpowiedzUsuń
  2. [Hej, hej! Jejku, ale urocze zdjęcie w karcie! Od razu pomyślałam o Ani z Zielonego Wzgórza i w głowę zachodzę, czemu tak swojej panny nie nazwałaś 😂 dziękuję serdecznie za komentarz, jestem bardzo chętna na wątek więc może jakaś wspólna burza mózgów?]
    Olivia

    OdpowiedzUsuń
  3. [Jak już się pojawimy, to Walter z chęcią podrzuci temu rudzielcowi świeże mleko i sery do śniadania, żeby miała czym karmić gości w swoim pensjonacie. A jak przy okazji sam się załapie na naleśnika, to może nawet się uśmiechnie i ogarnie jakąś zniżkę. Co Ty na to? Deal?]

    roboczy Walter Underwood

    OdpowiedzUsuń
  4. [Oczywiście, jak najbardziej. Będzie nam bardzo miło :)]

    Jordyn

    OdpowiedzUsuń
  5. [No i ustalone. Wiem, że lubisz zaczynać, ale nie wiem, czy tutaj nie lepiej będzie, jak jednak ja zacznę. Jeżeli rozpoczęcie po weekendzie Ci odpowiada, to w poniedziałek się z nim pojawię, ale jeżeli natchnie Cię wena na rozpoczęcie wcześniej i nie będziesz miała problemu z tym, jak to ugryźć, to pojawię się wtedy z odpisem.]

    W. Underwood

    OdpowiedzUsuń
  6. Witaj w Mariesville, Sol!
    Cieszymy się, że Abigail jest tutaj z powrotem. Dzięki niej rodzinny pensjonat na pewno nabierze nowego blasku. Mamy nadzieję, że tu znajdzie zarówno wsparcie, jak i czas, by zacząć nowy, piękny rozdział.



    Powodzenia!

    OdpowiedzUsuń
  7. [No cześć!

    Ach ci faceci, po prostu najgorsi. Abbie wydaje się bardzo cudowną, pogodną duszyczką i totalnie widzę oczami wyobraźni te ręcznie robione swetry i breloczki. Eloise może nosić jeden przy kluczach, czemu nie, o ile Abigail chciałaby jej takowy wręczyć :3. Przyznam szczerze, że w tej chwili brakuje mi jakiegoś konkretnego zamysłu na wątek dla dziewczyn, ale to nie tak, że nie chcę! Jeśli masz jakiś pomysł, to śmiało, a jak nie, to wszystko w swoim czasie i jeszcze się dogadamy. <3]

    Eloise

    OdpowiedzUsuń
  8. [Cześć! Bardzo mi miło, że Jackson wzbudził tak przyjemne uczucia :) Choć nie ukrywam, że samej mi ciepło na serduszku, gdy na niego patrzę. Generalnie, jego osobowość mocno zainspirował charakter mojego starego, więc chyba powinnam mu podziękować. :D
    Jax uwielbia swoją restaurację i kocha gościć w niej mieszkańców, jak i turystów, więc raczej nie będzie typem, który przepędza. :D Także bardzo chętnie przyjmiemy Abi jako stałą klientkę. :) Widziałam, że odezwałaś się na maila, więc resztę sobie tam dogadamy! :)]

    Jax Moore

    OdpowiedzUsuń
  9. [Przeurocza jest, nie mogę się napatrzeć na to zdjęcie, tryska wesołością. Myślę, że byłaby ulubioną sąsiadką każdego, komu przyszłoby mieszkać obok Abigail, bez wątpienia. Fragment z pielęgnowaniem samotności przemówił do mnie na spirytualnym poziomie, a swoją drogą brzmi jak tytuł jakiegoś tomiku poezji, który bym przeczytała. Chętnie zaproponuję więc wątek, a co! Z pomysłem może wpadnę do Ciebie na maila, jeszcze dziś lub jutro, zależy jak się wyrobię, o.]

    Damien

    OdpowiedzUsuń
  10. Nigdy nie zasypiał tak głęboko, by niczego podświadomie nie rejestrować, a skoro tak na co dzień potrafiły zbudzić go buszujące gdzieś na terenie posiadłości zwierzaki, to wiercące się obok ciało było w stanie go z tego snu dosłownie wyrwać. Ale nie tym razem. Tym razem jego głowa zaczynała rejestrować otoczenie powoli, bez pośpiechu, jakby jeszcze nie do końca powróciła do przytomności i wciąż nie miała chęci wychwytywać szczegółów brutalnej rzeczywistości. Powieki miał ciężkie, jak cegły, a sprawy nie polepszało poranne słońce, które teraz bezlitośnie raziło je swoimi promieniami. Jeszcze się nie wybudził, a już czuł, jak boleśnie by go oślepiło, gdyby tylko je uchylił i dlatego tego nie robił. A przynajmniej do momentu, gdy w tej niechętnie zaczynającej działać głowie, rozbił się kobiecy głos, szepczący jego imię. Wtedy nagle coś w niej zaskoczyło, nagle coś się zaświeciło, a świadomość uderzyła go w czaszkę na równi z kacem tak mocno, że aż kilka zmarszczek wyrysowało się na jego czole. Dobry boże, to swojskie wino kiedyś w końcu naprawdę go zabije, a przecież nie urodził się wczoraj, żeby nie mieć pojęcia, jak zdradzieckie potrafi być, kiedy smakuje jak owocowy soczek. W tym doborowym towarzystwie nawet nie zarejestrował momentu, w którym przekroczył swój osobisty alkoholowy limit, a upił się jak jakiś niewydarzony nastolatek, którego dopiero co wypuszczono z klatki. Na szczęście nie cierpiał na przypadłość urwanego filmu, więc dokładnie pamiętał, jak głośno śpiewali piosenkę Johna Denvera, wyjąc przy każdym wersie z country roads, take me home , albo jak smażyli pianki nad wysokimi językami ognia, nie dbając o to, że spora ich cześć zaczynała przypominać węgielki. Pamiętał też moment, w którym się żegnali, a później ten, w którym zaproponował Abigail, że ją odprowadzi, chociaż nogi wcale tego pomysłu nie popierały. Szli, czy też raczej się wlekli, raz zbliżając się do prawego pobocza, a raz do lewego, aż w końcu dotarli pod odpowiednie drzwi starej kamienicy. Abigail szukała klucza całą wieczność, bo czas, który na to zużyła, był dosłownie niepoliczalny, a kiedy wreszcie otworzyła te drzwi, prawie wywinęła orła w progu. Złapał ją wtedy i przyciągnął do siebie, bo tylko tak mogli utrzymać równowagę, a ona słodko mu za to podziękowała. Za słodko. Teraz zaczynał już rozumieć, dlaczego poza dokuczającym bólem głowy, czuje jeszcze to charakterystyczne mrowienie na wargach. Weszli więc do domu, albo nie, bo weszli, to byłoby zbyt łagodnie powiedziane. Oni do niego wpadli, zatrzymując się na meblu, który był prawdopodobnie kanapą, bo w ciemności i tak niewiele dało się dostrzec, a najważniejsze było w zasadzie tylko to, że było miękko, i że Abigail nic sobie nie złamała, gdy na nim wylądowała. Pamiętał, że kanapa miała gładkie poszycie i teraz, gdy odruchowo przesunął dłonią po materiale i poczuł dokładnie tą samą fakturę, znów coś zaskoczyło w jego głowie, znów coś się zaświeciło.
    Otworzył nagle oczy, a ostre promienie słońca poraziły go krystalicznym światłem, aż dostał gęsiej skórki. Skrzywił się lekko i mimowolnie osłonił twarz ręką, a kiedy pochylił się mocniej w bok, żeby znaleźć się w cieniu zasłony, zabrakło mu podłoża pod plecami i w efekcie runął z kanapy na podłogę, robiąc tym trochę hałasu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zaraz zaklął cicho pod nosem, bo gdy zderzył się z podłogą, zrosty po ranach kłutych brzucha natychmiast dały o sobie znać, a potem westchnął ciężko, nie mając już wątpliwości co do tego, że melanż naprawdę ich poniósł. Jakimś, do cholery, cudem odprowadził Abigal nie tylko do drzwi i nie tylko na kanapę, ale też do raju, w którym osiągnęła pełnię rozkoszy. Brawo, Johnson. Wielkie, kurwa, brawo!
      Usiadł na podłodze i przetarł twarz dłońmi, a potem podniósł spojrzenie na Abigail. Wyglądała uroczo w burzy potarganych włosów, ale – dobry boże – wciąż była naga. Tak jak i on. Gdzie się do cholery rozebrali? Jak to możliwe, że byli w stanie to zrobić, skoro ledwie szli? To nie był dobry moment na takie rozmyślania, teraz wypadało pozbierać swoją garderobę i po prostu wyjść.
      — Znajdę gdzieś wodę? — Zwrócił się do Abigail, dopiero teraz zdając sobie sprawę, jak sucho ma w ustach. Jego gardło zdecydowanie domagało się nawilżenia, podobnie jak struny głosowe, które z trudem zniosły ich wczorajsze śpiewy i ostre trunki. Zdradzieckie swojskie wino!

      Rowan Johnson

      Usuń
  11. Chodziło o to, żeby się zrelaksować, żeby posiedzieć przy ognisku, nacieszyć się smakiem słodkich pianek i zapachem letniego wieczoru, a także pokołysać się do dźwięków akustycznej gitary, na której ktoś stale brzdąkał, ale to? To nie powinno było się wydarzyć. Nie powinni znaleźć się w takiej sytuacji i oboje powinni być tego świadomi, i niewykluczone, że faktycznie byli, ale raczej tylko do momentu, w którym oddali siebie w ręce alkoholu, a ten totalnie zawładnął ich zdrowym rozsądkiem, czy też jego resztkami. Nie uwierzyłby, że to naprawdę się wydarzyło, ale przecież siedział, do cholery, nagi na podłodze w nieswoim salonie, bo spadł przed chwilą z kanapy, która nie była tak szeroka jak jego łóżko, w którym powinien był się znaleźć po zakraplanej imprezie nad Maple River. Owszem, mógł wmawiać sobie teraz, że coś mu się pochrzaniło, że wcale go tutaj nie ma, ale prawda była oczywista i żadne dodatkowe potwierdzenie nie było potrzebne do przyklepania tych rzeczywistych faktów. Zrobili to. Uprawiali seks, pijani jak niewydarzeni nastolatkowie, mając w głębokim poważaniu wszystko to, co się powinno, co należało i co wypadało. Skupili się wyłącznie na tym, czego chcieli, a nagle zechcieli siebie – i w efekcie sobie siebie wzięli.
    Nie, żeby żałował, bo dlaczego w ogóle miałby. Zaczynał mieć tylko maleńkie wyrzuty sumienia i moralnego kaca, ale to wyłącznie dlatego, że nie miał pojęcia, co dzieje się teraz w głowie Abigail. Nie wiedział o czym myśli i jak się czuje ze świadomością, że odwalili, czy tego żałuje, nie wspominając już o ewentualnej nadziei, która mogła przecież wykiełkować w jej sercu, zakładając, że nie urwał jej się film i wszystko pamięta. Nadzieja związana z nim, to ostatnia rzecz, która powinna się zasiać, bo ostatnią rzeczą, której on chciał, było zranienie właśnie tej kobiety. A właśnie do tego mogło w efekcie dojść. Niby jej nie wykorzystał, bo nie zaciągnął do łóżka z premedytacją. Nie obiecywał też gruszek na wierzbie i nawet nie myślał, by jakkolwiek ją zmanipulować. To się po prostu stało, trochę jakby bez udziału ich woli. Winni byli oboje, ale najbardziej winne było i tak swojskie, zdradzieckie wino!
    Podziękował lekkim, krótkim uśmiechem, gdy Abigail wstała z kanapy, a po chwili ruszyła do kuchni. W tym czasie rozejrzał się dookoła w poszukiwaniu swoich ubrań, a kiedy dostrzegł dżinsowe spodnie, które leżały najbliżej, wyciągnął się po nie i od razu na siebie założył. Nadal siedział na podłodze, bo czuł się tak, jakby jakiś buldog przemielił go w pysku, a potem wypluł wyzutego z chęci do życia, a chociaż wypadało wyjść, to jednak nie wypadało robić tego bez jakiegokolwiek pożegnania.
    Starał się nie patrzeć na Abigail, gdy naga wracała do salonu, niosąc mu szklankę z wodą, chociaż dobrze wiedział, że jeszcze kilka godzin temu dotykał ją w miejscach, w których przyjemność doprowadzała ją do nieopisanej rozkoszy. Zresztą, cały czas czuł na swych dłoniach fakturę jej bladej skóry i wciąż łapał się na świadomości że ta noc była szalona i, coby nie było, cholernie dobra. Nie wymaże jej z pamięci, choćby chciał, a to, że wcale nie chce wymazywać, to już inna bajka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Dziękuję — odpowiedział tylko i pochylił się w kierunku ławy po szklankę, której zawartość wypił jednym haustem. Od razu zrobiło mu się lepiej, mimo że w głowie zakołowało się odrobinę od nagłego ruchu głowy.
      Odstawił puste szkło na stół i zerknął na swój nadgarstek w poszukiwaniu zegarka, którego tam nie zastał. Cholera wie, co się z nim stało, ale chrzanić teraz ten zegarek.
      — Powinienem już pójść — stwierdził tylko, spoglądając na Abigail. Uznał, że poruszanie tematu ich wybryku na pewno im teraz nie wyjdzie, bo raczej oboje nie mieli pojęcia, co należy powiedzieć, o ile w ogóle należało mówić cokolwiek. Nie potrzebowali przecież tłumaczeń, skoro zrobili to, na co mieli ochotę, kwestia tylko i wyłącznie tego, czy dla każdego z nich było to tak samo niezobowiązujące.
      Podniósł się z podłogi i lekko przeciągnął podążając wzrokiem po salonie, żeby odnaleźć swoją szarą koszulkę. Leżała przy wyjściu, czyli dokładnie tam, gdzie powinien teraz pójść. Niechaj będzie to znak od losu.

      Rowan Johnson

      Usuń
  12. [Co to za uśmiech piękny! Wystarczy spojrzeć na dodane zdjęcie i buźka człowiekowi się cieszy! Skoro Abi (mam sentyment do tego imienia przez postać córki na innym blogu) jest tak pozytywnie zakręcona, chcemy jej pożyczać sukienki i spódnice, a tego akurat w szafie Juliet nie brakuje. Ona to nawet z chęcią przyjdzie odciążyć ją w pensjonacie. Żadna praca jej nie straszna, powyciera kurze, pozmywa podłogi i wszystko inne, naprawdę. Przyjmuję zaproszenie od Was ^^]

    JULIET MURRAY

    OdpowiedzUsuń
  13. [Cześć! Bardzo dziękuję za powitanie :) Abigail jest postacią bezapelacyjnie uroczą, pozytywną i promienną. Każdy powinien mieć kogoś takiego w swoim życiu. Jak najbardziej potrzebujemy nieco ciepełka. Mamy dodatkowo ochotę wpakować ją w kłopoty, mimo, że tak bardzo stara się ich unikać :D Może Rosie uratowałby ją kiedyś z opresji? Albo ona jego? (To byłby dopiero skandal, gdyby jakiś rudy skrzat uratował szanowanego detektywa!) Mogłaby ich łączyć świeża przyjaźń, Rosie pewnie nazywałby ją beznadziejnie pozytywną gówniarą i kradł jej ciastka (albo wino!), a jednocześnie zniszczyłby każdego, kto śmiałby ją skrzywdzić. Zrobiłabym z nich takie humorystyczne duo pełne wzajemnego drażnienia się i wyzywania od gburów, staruchów, dzieciaków i naiwniaków :D Nie ukrywam, że w takim wypadku Rosie byłby mniej lub bardziej skrycie troskliwy wobec Abi i po jakimś czasie pewnie podświadomie zacząłby się przed nią bardziej otwierać, zwłaszcza, gdyby nie dała się od niego odstraszyć. Oczywiście to tylko luźna propozycja, możemy to zmodyfikować albo wymyślić coś całkiem innego :>]

    Rosie

    OdpowiedzUsuń
  14. Wyszedł z jej mieszkania z przeświadczeniem, że nie odwaliło się nic, czym mogli sobie zaszkodzić, że żadna dusza nie została skrzywdzona, a serce złamane, i z tym przeświadczeniem dalej po prostu funkcjonował. Nie uciekał od konfrontacji, bo nie wiedział powodu, by unikać rozmowy, ale to się po prostu nie wydarzyło. Jakimś cudem ich ścieżki nie skrzyżowały się od tamtego czasu, co było dość ciekawym zjawiskiem w tak małej mieścinie, gdzie ludzie na siebie wpadają niemalże na każdym kroku. Ale nie wnikał, może Abigail wolała go unikać i jeśli czuła się z tym lepiej, to nie wiedział potrzeby, by za wszelką cenę wyciągać ją z tej strefy komfortu. Przesiadywał na komisariacie, próbując ogarnąć papierkową robotę, której nienawidził najbardziej, a kiedy jakaś dobra dusza zechciała go z tego wyręczyć i zabrała mu spod nosa teczki z cholera wie jakimi wykresami, powracał do tego, co lubił najbardziej – do długich patroli, do spacerowania szutrowanymi drogami i do doglądania wszystkich miasteczkowych kątów. A to pomógł komuś z zakupami, a to wdał się z kimś w pogawędkę, czy pojechał przywitać nowych mieszkańców, którzy wprowadzili się kilka dni temu. Miał co robić, bo nie był tym rodzajem szeryfa, który zrzuca obowiązki na swoich deputowanych, a sam wyciąga nogi na biurku i zaczytuje się w gazecie. Był zupełnie innym rodzajem szeryfa, kimś, kto robi dla społeczności więcej, niż rzeczywiście musi. Ale wynikało to z jego charakteru. Podchodził do swojej funkcji poważnie, po pierwsze dlatego, że to przez mieszkańców został wybrany, a po drugie stał na straży bezpieczeństwa i na niczym nie zależało mu tak bardzo, jak na tym, żeby mieszkańcy Mariesville mogli wieść tutaj życie wolne od jakichkolwiek obaw, związanych z szerzącą się przestępczością. Oczywiście, nie był człowiekiem bez skazy, bo kto w tych czasach jest idealny, nie był też nikim szczególnie towarzyskim, wygadanym czy zabawowym, ale starał się szeryfować najlepiej, jak potrafi. Wkładał w tę powinność całego siebie, a największa nagrodą było to, że ludzie mu ufali, że mogli na nim polegać.
    Wywrócił oczami, gdy matka po raz kolejny upomniała go, że nie pojawił się na rodzinnej kolacji, którą ostatnio zaplanowali. Zawsze powtarzała, że jego obowiązki zawodowe nie powinny być ważniejsze od rodziny, a teraz w dodatku przyjechał tu w mundurze, na służbie, i z trudem powstrzymał się, żeby nie wytknąć jej hipokryzji. A bo to raz siedziała po nocach nad rozwodami? A bo to raz musiała wyjść nagle przed obiadem na pilne wezwanie? Może teraz, gdy ich kancelaria się rozwinęła, a Henry przejął dużą część obowiązków, miała więcej czasu dla rodziny, ale przed laty wcale nie wyglądało to tak kolorowo, jak jej samej mogło się wydawać. Kierował się już do wyjścia, jednym uchem słuchając o tym, że zostanie starym kawalerem, jeżeli nikogo sobie nie znajdzie, i że powinien wziąć przykład z Henry'ego, który miał przecież idealną partnerkę, a drugim wypuszczając to wszystko w eter.
    Złapał za klamkę akurat w momencie, w którym rozległ się dzwonek do drzwi, więc pożegnał się szybko, rzucił jeszcze, że za jakiś czas zajrzy, nacisnął klamkę i po prostu wyszedł pewnym korkiem. A gdy wyszedł, uderzył prosto w filigranową sylwetkę, która stała zaraz za progiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chwycił ją za nadgarstek w ostatniej chwili i przyciągnął odruchowo, chroniąc przed upadkiem i mając tylko nadzieję, że nie uderzyła się w głowę tym radiotelefonem, przypiętym do patrolowej kamizelki, którą miał na sobie. Ale ten głuchy odgłos zdecydowanie nie pochodził stąd. Coś ewidentnie rozsypało się po marmurowych schodkach... i były to cukinie. A przed nim Abigail Wilson. Znowu. A może wreszcie?
      — Nic ci się nie stało, Abigail? — Upewnił się, patrząc na nią z odrobiną troski. Matka wychyliła się zza progu, trochę zszokowana tym zajściem i pochyliła się po cukinię, która poturlała się pod same drzwi. — Wybacz, nie spodziewałem się ciebie tutaj — przyznał, a gdy Abigail przytaknęła, że wszystko gra, odsunął się i zszedł po stopniach, zbierając z nich dorodne kabaczki. Powrzucał je do reklamówki, a część wniósł w rękach już bezpośrednio do domu, żeby torba była lżejsza, i pozostawił na komodzie w przedpokoju. Tak się składa, że już wychodził i nie chciał dziś dłużej tutaj zostawać, więc zszedł zaraz po schodkach, zamierzając udać się w stronę Śródmieścia.

      Rowan Johnson

      Usuń
  15. To był trudny dzień, już od samego początku. Rano zobaczył coś, czego nie chciał, a co gorsza – siedziało mu to w głowie aż do samego wieczora. Liczył, że przyjście do pracy poprawi mu dzień, bo bardzo lubił swoją ekipę, a równie mocno cenił i uwielbiał stałych klientów w restauracji. Kochał Mariesville, mieszkańców tej miejscowości i wszystko, co było z nią związane; naprawdę cieszył się, że jego restauracja mogła być częścią tej jabłkowej krainy. Uwielbiał nawet turystów, którzy pojawiali się od czasu do czasu. Czasem potrafili dać w kość, ale w ogólnym rozrachunku prowadzenie RIBEYE Steak House było źródłem ogromnej satysfakcji i radości.
    Niestety, szybko okazało się, że to naprawdę nie będzie lepszy dzień, nawet jeśli głęboko tego chciał. Przed otwarciem restauracji odkrył, że system chłodniczy padł, a mięso oraz świeże produkty zaczynały się psuć. Chłodnia, która zawsze utrzymywała wszystko w idealnej temperaturze, nagle zawiodła. Co gorsza, serwisant wprawdzie odebrał, ale w ciągu najbliższych godzin nie mógł przyjechać. Dodatkowym ciosem była wiadomość, że drugi kucharz nie pojawi się w pracy, bo złapał poważne zatrucie pokarmowe i czekała go wizyta w miejscowej przychodni, a kelnerce wypadła nagła sytuacja rodzinna. Oczywiście Jackson nie gniewał się na nich, ale tak tragiczne rozpoczęcie dnia spłoszyło go.
    Cały czas jednak starał się trzymać nerwy na wodzy, nawet jeśli paskudnie stresowała go potrzeba podjęcia decyzji, co zrobić z jedzeniem. Wiedział jednak, że musi działać szybko, w końcu był to akurat dzień, kiedy restauracja była pełna rezerwacji, a każde opóźnienie oznaczało rozczarowanych gości. Wiedział, że jego stali klienci w zupełności go zrozumieją, a pewnie nawet zgłoszą się do pomocy przy kuchennych rewolucjach. Tak naprawdę, to nie oni byli problemem. Problemem nie byli nawet turyści. Źródłem szczególnie trudnego napięcia okazał się jego ojciec.

    – Jackson, tyle razy ci tłumaczyłem, że zawsze powinieneś sprawdzać, co się dzieje w kuchni! Czego w tym nie rozumiesz? – marudził Thomas, stojąc w kuchni z dłońmi ułożonymi na biodrach. Rozejrzał się dookoła i westchnął z niezadowoleniem. – Gdzie reszta pracowników?
    – Nie mogli przyjść – odparł krótko i stanowczo.

    – Jak to nie mogli? Widzisz, synu, tak to się kończy, gdy ufasz byle komu. Czy ty kiedykolwiek okażesz choć odrobinę rozsądku, a mniej naiwności?! – Thomas wyraził sie bardzo stanowczo, podnosząc ton głosu. – Nawet twoje życie zawodowe, to rozsypka. Synu, musisz się wziąć w garść.

    To go złamało. Jackson, choć z natury opanowany, czuł narastającą w nim złość. Ojciec nigdy nie szczędził mu krytyki. Jax doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jego staruszek kierował się troską, ale zdecydowanie nie potrafił wyrażać jej odpowiednio. Zawsze wybierał też słabe momenty – również tamta chwila nie była odpowiednia.

    Westchnął, patrząc przez okno. W rękach trzymał pustą już szklankę, z której pił whiskey. Nie był typem człowieka, który smutki zapija alkoholem, ale po powrocie z pracy poczuł potrzebę, by tym razem to zrobić. Siedział przy stole w kuchni, którą delikatnie oświetlało światło zapalonej lampy w salonie. Jackson miał poczucie, że cały dzień to była jedna wielka klęska, nawet widok rozgwieżdżonego nieba nie potrafił go pocieszyć. Cały czas odtwarzał sytuacje z pracy, a szczególnie bolesne słowa ojca. Dobrze rozumiał, do czego była to aluzja. Thomas nie potrafił nie wykorzystać okazji, by wypomnieć synowi jego nieudane małżeństwo. Był przekonany, że Jackson nie był na tyle dobrym mężem, by móc zatrzymać by sobie Tessę. To kobieta, która potrzebuje stanowczego kierownictwa, powtarzał. Jeśli chcesz założyć z nią rodzinę, musisz jej pokazać, że jesteś tego wart!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wziął głęboki oddech, zamykając oczy. Jackson Moore od zawsze był człowiekiem, z którego bił optymizm i nie chodziło o ten filmowy, wręcz przekoloryzowany optymizm, przez który miałby patrzeć na życie przez różowe okulary. Jax zawsze kierował się rozsądkiem i nigdy nie pozwalał, aby czarne myśli przejęły jego umysł. Świadomie podejmował wybór, by na życie patrzeć przez pryzmat jego radości i dobroci, a nie trudności. Prawdą jest, że rozwód z Tessą mocno zakłócił jego równowagę, ściągając na pewien czas czarne chmury pełne negatywnych myśli. Nie potrafił jednak zrozumieć postawy swojego ojca. Jackson przecież bardzo chciał walczyć o swój związek; był gotów zostawić ten kryzys za sobą i iść wciąż, nieprzerwanie od ośmiu lat, właśnie z Tessą przez życie. W końcu złożyli sobie przysięgę, a przecież tych ważnych ślubów i obietnic nie wolno łamać. Jackson był człowiekiem honoru, był lojalny i wierny. Tessa jednak złamała swoją przysięgę, prędko o niej zapomniała i szybko ułożyła sobie życie bez byłego męża.
      Minęły dwa lata i było to czymś niezwykle swoistym. Z jednej strony ten czas minął tak szybko, jak gdyby wymknął mu się spod palców. Z drugiej strony, czasami wydawało się, jakby stanął w miejscu i nie chciał ruszyć do przodu. To właśnie te chwile, gdy takie uczucie dawało się we znaki, były najgorsze. Wtedy uczucia stawały się przytłaczające, a on czuł się, jakby nie mógł wziąć tchu. Wydawało się to niepoważne, trochę wręcz śmieszne i żenujące, by trzydziestosześcioletni mężczyzna nie potrafił poradzić sobie z natłokiem negatywnych emocji i uczuć. Tak, chociażby, twierdził jego ojciec… Znów myśli wróciły do osoby jego ojca.

      Usłyszał czyjeś wołanie. Zmarszczył brwi, wstając od stołu. Wszedł do salonu. Rozpoznał ten głos od razu. Abigail. Przyjaciółka jego młodszego braciszka, która w pewnym momencie stała się dla niego jak siostra. Na jego twarzy mimowolnie pojawił się delikatny uśmiech. Podszedł do okna, gdzie zobaczył sylwetkę rudowłosej dziewczyny.

      – Abi, co ty robisz? – powiedział zaskoczony. Dziewczyna była roześmiana, zdecydowanie w dobrym nastroju. – Coś się stało? Czemu nie podeszłaś do drzwi? – zapytał, unosząc brew. – Chcesz wejść? – zapytał, nie czekając na odpowiedź. Od razu dodał: – Nie przez okno!

      Jax Moore

      Usuń
  16. Cześć Sol . Muszę przyznać, że karta postaci bardzo przypadła mi du gustu. Jest napiana lekko, niemal eterycznie – bardzo oddaje łagodny charakter Abi i jej pokorę, uległość, ustępliwość... Dziewczyna pełna ciepła i inspiracji – a jednoczesnie doświadczona i dojrzała. Wszystko to bije od jej opisu i mam nadzieję, że Abi nauczy się asertywności, o którą widać, że walczy.

    Ze swojej strony moge zaproponować nawet więcej, niż spotkanie w szpitalu. Jako, że moja postać nie mieszka na stałe w Mariesville, może przebywa w pensjonacie? Może dostał nawet zniżkę, bo wynajął z góry na pierwszy miesiąc, wiedząc, że nie będzie miał czasu szukać mieszkania i pracować w szpitalu jednocześnie, gdy zatyka wszystkie braki kadrowe?

    W tym czasie mogli się bliżej poznać. Jeff, wbrew temu jak mdło został opisany w KP, jest uprzejmy i otwarty w kontakcie – może przybywając do Mariesville naturalnie szukał sobie nowych znajomości i uznał ją za dobrą kandydatkę na przyjaciółkę? Abi jest szczera, uczciwa, ciepła. A Jeff śmiały, spokojny, magnetyczny... może widział, że dziewczyna lubi zawieszać na nim oko, więc dał jej tę przyjemność i „wpuścił ją” do swojego świata. Opowiadał jej o swoich pierwszych dniach w mieście, o rzeczach nieinwazyjnych, ale istotnych, jak to, że ostatni turysta z pokoju naprzeciwko był w chuj przystojny i że brakuje mu baru na Washington Ave w Atlancie.

    Generalnie miałby z nią po prostu zdrową, koleżeńską relację z dobrym potencjałem na przyjaźń (i po cichu wciąż pewnie czeka, aż Abi wydzierga mu sweterek w jabłuszko)? Co Ty na to?


    PS. Nie zniknę, co więcej, może w końcu zmotywuję się do pisania na blogach, bo ostatnio przyznaję, że zaniedbałam i zakurzyłam wszystkie swoje postaci.

    Jeff Bradley

    OdpowiedzUsuń
  17. [Bardzo dziękuję za miłe słowa i cieszę się, że tę gruntowność widać, bo wczoraj spędziłam chyba ze trzy godziny na robieniu researchu o 9/11 i udziału strażaków tamże, lol.
    Przy okazji kajam się, że jeszcze nie odpisałam Tobie na LA, ale ostatnio doskwiera mi permanentny brak czasu i energii (więc z braku szacunku dla nich oczywiście zapisałam się na kolejnego bloga...), ale słowo daję, że powoli zabieram się za odgrzebywanie z zaległości i na pewno Tobie tam odpowiem.
    Tymczasem życzę przyjemnego wątkowania!]/Charles Hicks

    OdpowiedzUsuń
  18. [Niewiele osób może się tak do niego zwracać, ale Abi chyba będzie wyjątkiem ^^ To super, mnie również ta dynamika bardzo się podoba :) Ta dwójka będzie się ciekawie uzupełniać w różnych sytuacjach życiowych, a jednocześnie mają mocny potencjał humorystyczny :D Myślę, że można zacząć od retrospekcji, w której nastąpi wybawienie z opresji. Może Rosiemu nawali samochód kilkanaście kilometrów od Mariesville i Abi zaproponuje mu podwózkę? Albo w odwrotnej sytuacji, jakiś pijany facet będzie ją zaczepiał w miejscowym lokalu i Rosie wkroczy do akcji, odganiajac od niej natręta? Jestem otwarta na propozycję co do tego starcia :D Byłabym też wdzięczna za rozpoczęcie jako iż lubicie zaczynać, a mnie to zwykle wychodzi koślawo :>]

    Stary gbur

    OdpowiedzUsuń
  19. [Hej,

    Na początek chciałabym serdecznie podziękować za miły komentarz pod KP Liberty'ego. Co do wymyślnych korzeni, to sama często nie wiem skąd je biorę, lecz w jego przypadku wynika to zapewne stąd, że moim skrytym marzeniem jest zobaczenie na własne oczy przynajmniej jednego z tych słynnych karnawałów, a jeden z nich odbywa się przecież właśnie w Brazylii.
    Co do wątku, sądzę że najlepiej będzie próbować ustalić coś na PW (zaraz odezwę się do ciebie na maila, którego cale szczęście kiedyś gdzieś sobie zapisałam).]


    Diabełek

    OdpowiedzUsuń
  20. Mieszka na swoim już kilka długich lat, a do rodzinnego gniazda nie zagląda wcale często, więc nie orientuje się w gościach, którzy odwiedzają teraz jego rodziców. Możliwe, że wiele się pozmieniało przez te lata, choć Abigail mógł się tutaj spodziewać, bo kiedyś przychodziła często ze swoją mamą na pogaduszki, a widok pań Wilson w ich salonie nie był niczym dziwnym. To, że teraz jej się nie spodziewał wynikało po prostu z tego, że nie mógł ostatnio na nią trafić, mimo że chciał, a kiedy akurat nie chciał, to wydarzyło się to samoistnie. Oczywiście, na dodatek w momencie, który nie sprzyjał żadnej rozmowie. Dlatego skierował się do radiowozu, zakładając, że Abigail zostanie w gościach dłużej, a kiedy już do niego wsiadł i spojrzał w lusterko, zdał sobie sprawę, że to założenie było błędne. Ona też wracała. Najwidoczniej miała za zadanie dostarczyć jedynie dary. To dziwne, że Margaret nie zaproponowała jej nawet herbaty, ale wspominała, że ma coś do zrobienia, więc pewnie z tego powodu tylko jej podziękowała i zamknęła drzwi.
    Korzystając z tego, że w końcu na siebie trafili, a Abigail i tak wracała, poczekał, obserwując w samochodowym lusterku jak jej rude włosy poruszają się z każdym krokiem, a kiedy się zbliżyła, pochylił się na siedzeniu pasażera, żeby otworzyć drzwi i pchnąć je mocniej, by się zaraz nie zamknęły.
    — Wskakuj, Abigail — polecił, gdy znalazła się już na tyle blisko, by wymienić z nim spojrzenia. — Podrzucę cię.
    To nie brzmiało jak oferta, której można nie przyjąć. To nie było zaproszenie, któremu wypada odmówić. Mieli do załatwienia jedną sprawę, oboje dobrze wiedzieli jaką, i Rowan liczył na to, że uda im się rozwiać wszelkie wątpliwości już zanim dotrą do punktu, w którym Abigail będzie musiała wysiąść. Czy był przygotowany do tej rozmowy? W żaden sposób. Ale prawda jest taka, że nawet nie próbował się do niej przygotowywać. Jasne i klarowne było to, co chciał powiedzieć, tak samo jak jasne i klarowne było to, co zrobili przed kilkoma dniami, tuż po zakraplanej imprezie nad ogniskiem. Na szczęście Abigail wyglądała dobrze, tak jak zawsze, i było to pocieszające, bo miał pewne obawy, że zacznie się obwiniać, albo że ze wstydu nie wyściubi nosa poza drzwi. A byli przecież dorośli. Abigal już dawno przestała być tym rudowłosym bąblem, który rozdawał wszystkim kolorowe kamyki. Wydoroślała, dojrzała, choć nadal była jak ten promyk słońca, który niesie światło i wdziera się w najciemniejsze zakamarki ludzkiej duszy, by za wszelką cenę je rozświetlić.
    Zaczekał, aż usadowi się na siedzisku pasażera i zapnie pasy i dopiero wtedy uruchomił silnik czarnego radiowozu, w którym z automatu zatrzeszczała krótkofalówka, łapiąca policyjny kanał. Miał wrażenie, że Abigail jest trochę spięta, a może nawet bardziej niż trochę, bo siedziała dziwnie skulona, ale niewykluczone, że działało na nią też wnętrze radiowozu. To raczej nie kojarzy się dobrze, nawet ludziom, którzy z przestępczością nigdy nie byli na bakier.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Dokąd jedziemy? — Zapytał najpierw, kierując się na główną ulicę w Orchard Heights, z której dało się zjechać później do innych dzielnic. Położył jedną dłoń wygodnie na szczycie kierownicy, a drugą zaciskał lekko na gałce od biegów, gdy je zmieniał. Siedzenie w tak małej przestrzeni mogło nie być dla nich szczególnie komfortowe, ale jakoś nie zwracali na ciasnotę uwagi, gdy z trudem mieścili się na kanapie w jej salonie. Wtedy ciasnota była wręcz wskazana. Co to wino robi z ludźmi, to pożal się Boże!

      Rowan Johnson

      Usuń
  21. Jeśli powiedziałaby mu w twarz, że pensjonat jest dla niej ważniejszy niż szeryf, na pewno nie zrobiłoby mu się przykro. W ogóle nie wpłynęłoby to na jego nastrój, bo nie zależało mu na tym, by być dla niej ważnym, czy dla kogokolwiek innego z otoczenia. Nigdy nie wiązał swojego życia z ludźmi, tylko z pracą, więc to go nie interesowało. Nie wykorzystywał też swojego autorytetu, ani tym bardziej władzy, bo gdyby tak było, po prostu pojechałby do niej następnego dnia i wszedł do domu bez pukania. Dał jej czas na to, by ochłonęła, a teraz chciał, żeby wsiadła do samochodu, bo miał jej coś do powiedzenia. A tak na dobrą sprawę, wcale musiała tego robić, przecież nie przystawił jej pistoletu do głowy. Użył jedynie słów, więc jeśli jej się nie spodobały, mogła udać, że go nie słyszy, minąć samochód i pójść dalej na piechotę. Skoro już to jednak zrobiła, to mogli porozmawiać i dojść do porozumienia, czy aby na pewno wszystko między nimi jest klarowne i w porządku. Zanim jednak poruszył jakikolwiek temat, czy skierował się do jej kamienicy, tak jak chciała, najpierw zatrzymał samochód na poboczu i bez słowa pochylił się do Abigail, by sięgnąć pas bezpieczeństwa i zapiąć jej sylwetkę na siedzeniu. Zerknął na nią dokładnie w chwili, w której znajdował się blisko, bo dostrzegł, że cały czas wstrzymuje oddech, a potem wrócił na miejsce i włączył się z powrotem do ruchu. Nie byli w New Hampshire, by legalnie poruszać się samochodem bez pasów, a tak się składa, że Abigail jechała ze stróżem prawa. I to w policyjnym radiowozie. Nie upadł na głowę, by łamać prawo w służbowej furze i ryzykować jakąś naganą, gdyby tylko przyczaił ich jakiś policyjny patrol. Teoretycznie był szeryfem, ale praktycznie podlegał prawu tak samo, jak wszyscy. Nie posiadał żadnego immunitetu, który czyniłby go odpornym na takie wybryki. Jedyne, co miał to możliwość, żeby sobie zamieść to później pod dywan, ale nie był takim rodzajem człowieka. Nie wykorzystywał swojej pozycji, żeby legalnie łamać przepisy, a innych za nie karać. Jeżeli Abigail nie chciała jechać w pasach, będzie musiała wysiąść.
    — Chciałem porozmawiać o tym, co ostatnio między nami zaszło — zaczął bez skrępowania, skręcając na najbliższym skrzyżowaniu w lewo, żeby obrać kierunek na Śródmieście. Z jednej strony wolał mieć to już za sobą, ale z drugiej nie chciał robić tego tak szybko i brzmieć zbyt formalnie, chociaż taki miał ton głosu, bo takim obdarzyła go natura. Zakładał jednak, że Abigail też wolała mieć tę rozmowę za sobą, bo nie wyglądała na kogoś, kto czuje się teraz swobodnie.
    — Już dawno się tak nie porobiłem, chociaż nie ukrywam, że wino było naprawdę pyszne — przyznał, bo to chyba nawet Abigail dostarczyła je na ognisko. — Nie zmienia to jednak faktu, że ostatnie, co powinienem zrobić tamtej nocy, to przekraczać próg twojego mieszkania w takim stanie. No, ale stało się. I dlatego chciałem cię przeprosić, chociaż powinienem zrobić to wtedy z samego rana — powiedział, zerkając chwilowo na Abigail. I może by to zrobił, gdyby tylko kac nie rozsadzał mu wtedy głowy. — Nie chciałem cię wykorzystać w żaden sposób i mam nadzieję, że się tak nie czujesz. To się po prostu stało, nie mam na to wytłumaczenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Był w połowie winny tego zajścia i dobrze o tym wiedział, ale miał nadzieję, że nie odbije się to negatywnie na ich znajomości. Zależało mu na tym, żeby cały czas mieć z Abigail poprawne stosunki, chociaż zdawał sobie sprawę, że po tym co się stało, nic już nie będzie takie samo. Nie da się przecież udawać, że do niczego nie doszło. Z czasem przejdą z tym do porządku dziennego, ale nie wymażą tego z pamięci, już bez względu na to, czy chcą czy nie chcą. Najważniejsze, że jej serce na tym nie ucierpiało, że nie było żadnych rys i skaz, które sprawiałyby, że będzie miała do niego jakikolwiek żal o tę noc. Teraz pozostało im się już tylko pilnować, by więcej do czegoś takiego nie doszło.

      Rowan Johnson

      Usuń
  22. Oczywiście, że pamiętał, że to ona go pocałowała – jakże mógłby zapomnieć chwili, gdy te słodkie usta przywarły do jego warg i wciągnęły w wir przyjemności. Ale gdyby nie oddał jej tego pocałunku, nie doszłoby do niczego więcej. Zamknęliby drzwi i rozeszli się we własne strony, do własnych domów, a tam do własnych łóżek, a nie wpadli na kanapę, spragnieni pieszczot. Byli winni oboje i taki był fakt, ale nie chodziło tu przecież o to, by udowadniać teraz, kto bardziej, a kto mniej. W ogóle nie chodziło o to, by skupiać się na winie, bo ciężko winić się za coś, co oboje zrobili z taką samą ochotą, szkoda tylko, że wszystko wydarzyło się pod wpływem alkoholu, a nie na trzeźwo. Ale to prawda, że się nie znali, że nie byli w stanie tak dobrze zrozumieć, o czym to drugie myśli, bo nigdy nie byli blisko. Abigail była zresztą ciężką do rozszyfrowania osobą. Nie dało się jednoznacznie stwierdzić, kiedy czuje się niezręcznie, bo jest jej źle, a kiedy tylko dlatego, że po prostu czegoś się wstydzi, i tak samo ciężko pojąć, czy unika go, bo nie chce z nim rozmawiać, dlatego, że czuje żal, czy dlatego, że po prostu krępują ją takie poważne tematy. Wiele uczuć chowała za swoją roztrzepaną osobowością, więc rozłożenie jej na czynniki pierwsze nie było wcale łatwe. Ale ta rozmowa, mimo że składała się tylko z kilku krótkich zdań, rozjaśniła sytuację do takiego stopnia, by Rowan przyjął już za pewnik to, że z Abigail wszystko jest dokładnie tak, jak powinno być, i że to zbliżenie nie przełoży się na późniejsze żywienie urazy. Tak naprawdę, tylko na tym mu zależało – żeby nie mieli sobie niczego za złe. Że jeśli miną się w markecie, to powiedzą sobie cześć i chwilę porozmawiają, a nie, że będą chować się za półkami, czy uciekać gdzie pieprz rośnie. Z jego strony takie zachowanie i tak nie było realne, ale po Abigail nie wiedział, czego może się tak dokładnie spodziewać, chociaż gdyby zdecydowała się dalej go unikać, to i tak nie miałby na to wpływu. A chętnie dowiedziałby się, co dzieje się w jej głowie. Chętnie posłuchałby o czym myśli, ale nie dostrzegał, żeby miała ochotę rozmawiać z nim więcej, niż to konieczne, dlatego nic już nie powiedział. Pokiwał tylko głową na znak przyjęcia jej słów do wiadomości i skupił się na prowadzeniu auta. Zmrużył nieco powieki, gdy zaczęli jechać przez moment pod słońce, a potem zamrugał kilka razy, gdy ponownie schowali się w cieniu, tym razem już odrobinę wyższych kamienic, a nie bujnych drzew.
    — Oczywiście — odparł i skręcił, wjeżdżając we wskazane przez Abigail miejsce, jakim był sklepowy parking. Zdawał sobie sprawę, że stąd miała do kamienicy jeszcze kawałek, ale skoro chciała wysiąść właśnie tutaj, nie miał powodu, żeby się nie zatrzymywać. Ona nie znała jego, a on nie znał jej. W zasadzie niewiele o niej wiedział, poza tym, co poznał kiedyś, lata świetlne temu oraz tym, że nie było jej w Mariesville przez jakiś czas, bo studiowała w Atlancie. To była w sumie najświeższa informacja, jaką o niej miał, nie licząc oczywiście tego, że wróciła i przejęła pensjonat. Na ognisku trochę rozmawiali, ale tam liczyło się głównie przyjemne spędzanie czasu i relaks, więc nie wyniósł z nich żadnych konkretnych informacji, które wzbogaciłyby jego wiedzę o dodatkowe szczegóły.
    Zostawił silnik uruchomiony, bo nie sądził, że pożegnanie zajmie im więcej, niż kilka sekund. Ciężko było powiedzieć do zobaczenia, bo ciężko przewidzieć, kiedy zobaczą się następnym razem, a głupio powiedzieć do widzenia komuś, z kim przeżyło się coś tak przyjemnego. Najlepiej było powiedzieć zwykłe, neutralne cześć. Ono zawsze brzmiało dobrze i nawet w tych najbardziej pokręconych sytuacjach.

    Rowan Johnosn

    OdpowiedzUsuń
  23. [Jest idealnie! :D]

    W domu rodzinnym spędzał znacznie mniej czasu niż matula by sobie życzyła, zwłaszcza odkąd wyszedł z ośrodka. Znów czuł się tak jakby miał dwanaście lat, były wakacje od szkoły, a jego jedynym zadaniem było odpoczywanie na kanapie, gdzie czekał na to, aby podano mu colę i ciastka do oglądania totalnych głupot w telewizji. Dostawał uwagę, całusa w głowę i przykazanie, że ma wszystko zjeść, bo ostatnio kompletnie zmarniał, a ubytek kilogramów przy jego dość wysokim wzroście był tym bardziej widoczny. Rodzeństwo nabijało się z tego specjalnego traktowania, ale czułe grożenie ścierką w czerwone grochy i malowane gąski skutecznie ich uciszało, podczas gdy Damien decydował z kim tym razem podzieli się swoimi przekąskami. To był ten słodki, rozczulający rodzaj opieki, gdzie ignorowało się rozmawianie o prawdziwym problemie nie dlatego, że był tematem tabu, a bo powszechna wiedza głosiła, że Damien… po prostu miał dość. Cała idea odwyku polegała właśnie na tym, żeby rozmawiać: o wszystkim, o niczym, o przyczynach, o skutkach, o przeszłości, o przyszłości, o teraźniejszości też. Po pierwszym tygodniu miał całkowicie wymęczone struny głosowe, prawie tak mocno jak po inauguracyjnej trasie, która składała się z kilku sąsiednich stanów i niewielkich klubów chętnych przyjąć wówczas jeszcze nieszczególnie znany zespół. Rodzina wychodziła więc z założenia, że jedyne, co może zrobić, to zapewnić mu ciepło, swobodę i tyle jedzenia, że na pewno nie wyjdzie głodny. Lodówkę w kawalerce miał zawaloną pojemnikami, część biorąc do studia nagraniowego, żeby podzielić się z realizatorem dźwięku, Zawsze-Głodnym-Jeffem, po którym robił zdjęcia pustego plastiku i wysyłał mamie. Znów, jakby miał dwanaście lat i musiał udowodnić, że zjadł szkolny lunch. Wcale nie musiał, ale na pewno sprawiał jej tym przyjemność, nawet jeśli trochę naginał prawdę.
    Wiedział, że w ostatnich latach przejmował się tym mniej niż powinien. Starał się nadrobić.
    Sześcioletni Miguel drugą godzinę próbował nauczyć go, która karta z Pokemonami ma największą wartość, a które są kompletnie bezużyteczne. Damien naprawdę usiłował zapamiętać co jest czym, ale kiedy kolejny raz pomylił ze sobą ewolucje Eevie synek jego najstarszego brata wydał z siebie pełne dezaprobaty westchnienie. Uśmiechnął się znów dopiero na widok cioci, czyli tej osoby, która rozumiała jego hobby, nawet jeśli w chwili obecnej była zbyt zajęta, żeby powymieniać się uwagami na temat wspaniałości Pikachu.
    — Będziesz miał dzisiaj robotę — rzuciła Estella tajemniczo, zabierając z kanapy swoją torbę. Powoli szykowała się do powrotu na uczelnię. — Nie zrób mi wiochy przed koleżanką.
    — Jaką robotę? — Uniósł brwi, w odpowiedzi otrzymując jedynie poklepanie po ramieniu — Ella?!
    Oparł się o kanapę, odprowadzając najmłodszą siostrę wzrokiem, jakby łudził się, że rzeczywiście dostanie odpowiedź na zadane pytanie. Nawet Miguel zdawał się dać mu do zrozumienia, że nie ma co liczyć na wyjaśnienia, więc Damien postanowił poczekać na rozwój wydarzeń, usiłując skupić na bratanku, coby wyjść na prowadzenie w rankingu ulubionych wujków. Bezskutecznie. Po kilku dodatkowych próbach chłopiec uznał, że ma do czynienia z całkowicie beznadziejnym przypadkiem, ostatecznie ponownie pakując swoje karty do folderów. Damien zanotował w głowie, że powinien kupić mu kilka paczek, odnosząc się do najprostszego triku w historii, który wzbudzał sympatię i pozwalał zapunktować — przekupstwa. Potargał mu włosy i upewnił jeszcze, że dzieciakiem zajmie się teraz inny dorosły, o co nie było trudno w domu zamieszkałym przez niemal całą familię. Kupując go chciał mieć pewność, że każdy, kto będzie tego potrzebował, znajdzie w nim miejsce. Ojcu zależało na bliskich kontaktach z rodziną i wręczając mu kluczyki Damien pierwszy raz od dawna czuł, że rodzice naprawdę byli z niego dumni.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zastanawiał się, czy jeszcze kiedyś uda mu się osiągnąć coś chociażby zbliżonego do tej reakcji.
      Zaledwie przez chwilę, bo z transu wybudził go dzwonek do drzwi. Odczekał chwilę, żeby przekonać się, czy ktoś uprzedzi go z otwarciem drzwi. Dom pełen ludzi, jednak nikt nie kwapił się do sprawdzenia kim jest niespodziewany przybysz, być może przez to, że większość spędzała obecnie czas w ogrodzie. Damien, jak na trzydziestolatka przystało, podniósł się z kanapy z jękiem, jakby wszystkie jego kości odmówiły nagle posłuszeństwa, a kręgosłup całkowicie nadawał się do wymiany.
      — Cze… — urwał, gdy dziewczyna uprzedziła go swoją wypowiedzią. Szybko wyrzucone słowa połączone z bezdechem sprawiły, że potrzebował chwili na przetworzenie tego, co usłyszał. Jeszcze, tak dla pewności, odwrócił się, aby upewnić, że oferta nie jest skierowana na przykład do jego brata, tego bez żony, albo Estelli, nie oceniał, ale nikt nie zmaterializował się w korytarzu. — Abigail, prawda? Wyglądasz jakbyś potrzebowała szklanki wody, więc może od tego zaczniemy?
      Posłał jej lekko zakłopotany, ale przyjazny uśmiech, gdy odsunął się w przejściu wpuszczając ją do środka. Próbował przypomnieć sobie wszystko, co wiedział na temat tego nagłego przybysza. Kolegowała się z jego siostrą. Pracowała w pensjonacie, chyba, a może nawet był w posiadaniu jej rodziny? Wierzył, że ma jeszcze sporo do nadrobienia, gdy chodziło o miejscowe plotki, nie będąc na bieżąco z wydarzeniami i od kilku miesięcy ucząc się ich na nowo. Cokolwiek jednak Abigail chciała, na pewno nie było to nic złego. Tak sądził, prowadząc ją do kuchni, gdzie właśnie kręciła się jego mama.
      — O! Abi, kochanie, jak się masz? — zapytała Jenny Figueroa, uśmiechając się szeroko. — Dawno cię u nas nie było. Rodzice zdrowi, mam nadzieję? Wpadaj do nas częściej, koniecznie.
      Dzbanek z lemoniadą, który zamierzała zabrać ze sobą, ostatecznie pozostawiła na blacie i dołożyła jeszcze dwie szklanki, chwilę później wychodząc na taras.
      — No… to co z tym wieczorem? — Damien wskazał dłonią na krzesełka przy kuchennej wyspie, jednocześnie nalewając Abigail napoju.

      Damien

      Usuń
  24. Najlepszą częścią szeryfowania była praca w terenie, bo był to w jakimś stopniu posmak tego, co miał jeszcze dwa lata temu, służąc dla wyspecjalizowanej jednostki policji, stworzonej do przeprowadzania działań o wysokim poziomie niebezpieczeństwa. Tutaj co prawda nie potrzeba było nosić nawet broni, bo w Mariesville większe szanse są na to, że człowiekowi jabłuszko spadnie na głowę, niż że ktoś człowieka napadnie, ale mimo to Rowan nie rozstawał się ze swoją. Nie tylko na służbie, gdzie jako szeryf zresztą nie powinien, ale często też po służbie, jeżeli czuł, że tak będzie bezpieczniej. Może nie w samym Mariesville, bo tutaj każdy każdego zna i każdy wie na co stać sąsiada obok, ale gdzieś indziej na terenie hrabstwa, bo zgodnie z prawem mógł mieć przy sobie broń nie będąc na służbie. Na ogół więc nosił, bo ten jeden raz, kiedy jej nie miał, skończył z nożem w brzuchu.
    Kłusownicy rozplenili się w okolicy i dlatego w ostatnim czasie więcej kręcił się przy lasach. Później, gdy dotarły w końcu zamówione fotopułapki, razem ze strażnikiem leśnym nadzorował ich montowanie, żeby mieć pojęcie gdzie tak w ogóle się znajdują. Informacja o kłusownikach pojawiła się też w lokalnych wiadomościach, choć głównie po to, by mieli świadomość, że jeśli wpadną to nie ujdzie im to płazem i żeby tych śmiałków odstraszyć. Prawdopodobnie polowali na jelenie wirginijskie, żeby potem sprzedać ich poroże za niezłe sumy, tylko że zamiast jeleni w porozstawiane wnyki łapały się okoliczne psy. Sam chętnie rozprawiłby się z tymi cwaniakami, ale szczerze wątpił, że to ktoś miejscowy.
    Całe szczęście, że teraz nie myślał o tym tak dużo, bo gdy ruda czupryna wbiegła nagle na jezdnię, przed samą maskę policyjnego Dodge Chargera, to dosłownie sekundy dzieliły ją od bycia ofiarą, a jego od zostania nieumyślnym zabójcą. Przecież rozsypałaby się na kawałki, gdyby ten mosiężny, czarny zderzak uderzył w jej filigranową sylwetkę! Nie jechał szybko, więc kiedy pojawiła się przed maską, w tych ułamkach sekund zdążył zareagować, unikając kraksy, która mogła skończyć się tragicznie. Ale serce podskoczyło mu do gardła, a wszystkie możliwe mięśnie nóg napięły się tak mocno, że mało brakowało, a zrobiłby dziurę w podłodze – z taką siłą depnął na hamulec.
    — Abigail, kurwa mać! — Wyskoczył z auta, z hukiem zatrzaskując za sobą drzwi i zaraz znalazł się przed radiowozem. Obrzucił spojrzeniem blade ciało, kontrastujące z szarością asfaltu i złapał ją w talii, żeby pomóc jej wstać, a przy okazji zobaczyć, czy aby na pewno może poruszać wszystkimi kończynami. Nie zdziwiłby się, gdyby złamała którąś kość, chociaż nie dostrzegał nic więcej, poza otarciami, które wynikały z upadku na szorstką powierzchnię.
    — Mogłem cię zabić, do cholery jasnej, Abigail! — Starał się panować nad złością, bo dostrzegał jakieś przejęcie na jej twarzy i lekką trwogę, jakby wydarzyło się coś, co sprawiło, że wlazła na jezdnię totalnie rozkojarzona. To na pewno nie był skutek jej beztroski. Abigail może i bywała nieposkromiona, ale nie była przecież niezrównoważona, żeby ot tak wybiegać na ulicę, w dodatku w miejscu, w którym nie ma nawet pasów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale chyba naprawdę chciała zostać jego ofiarą, bo to już drugi raz, gdy wyrasta przed nim w najmniej oczekiwanym momencie, a on z trudem nie zmiata jej z planszy, jeśli nie swoim gabarytem, to gabarytem samochodu. I lepiej, żeby powiedzenie do trzech razy sztuka nie miało w ich przypadku racji bytu, bo wtedy ten raz zostałby im już tylko jeden.
      — Co się dzieje? — Zapytał, rzucając jej uważne spojrzenie. Miała na twarzy kleksa ze śmietany, więc podniósł dłoń i dotknął jej policzka, lekkim ruchem ścierając białą maź. Nie przejmował się na razie rozsypanymi po ulicy zakupami, najpierw musiał mieć pewność, że ona sama nie ucierpiała, i że nie ucierpiał nikt z jej otoczenia, bo jakiś powód tego rozkojarzenia musiał być.

      Rowan Johnson

      Usuń
  25. [Hej! Haha nie spodziewałam się, że miałam ukryte grono podglądaczy <3 Martwiłam się, czy na pewno się odnajdzie, więc twoje słowa to tym bardziej miód na moje serce, zwłaszcza że na początku planowałam inną postać i inną koncepcję. Dobrze kojarzę, że Abi trochę mi przypomina inną twoją postać, też z małego miasteczka (które zamknęło się przed upływem miesiąca xD)? Czy mi się już całkiem pokićkało? W każdym razie stworzyłam zołzę, ale słabość do promyczków mam, chociaż faktycznie obawiam się, że Pen mogłaby ją pożreć na śniadanie.
    Tak skoro wspomniałaś o tym serniczku i wmanewrowaniu we wszystko, co się da… Dosłownie wyobraziłam sobie, jak Penny kradnie sernik z lady, zjada go sobie na spokojnie, podnosi się raban, co się stało z ciastem… A Pen na spokojnie stwierdza, że widziała, jak Abi zjadła ciacho do ostatniego okruszka i jest przy tym tak przekonująca, że sama Abi zaczyna się zastanawiać, czy przypadkiem nie lunatykowała albo nie miała halucynacji i faktycznie zeżarła to ciasto xD A później całe dochodzenie zainwestowanych w zbrodnię mieszkańców i Penny pociągająca za sznurki, w doskonałym humorze. Niestety taki potwór z tej mojej Penny i jeszcze robi to wszystko tylko dlatego, że może i chce się zabawić kosztem innych. Miałam taki przebłysk i chciałam się nim podzielić, ale nie wiem, na ile byłybyśmy w stanie coś z tego ulepić xD W każdym razie dzięki bardzo za miłe słowa i powitanie <3]

    Penelope

    OdpowiedzUsuń
  26. [A kto z nas nie lubi poturbować życia naszej postaci? :D Chciałam spróbować czegoś innego niż zwykle, nałożyć jakieś realne ograniczenia, otwierające nowe furtki. Zobaczymy co z tego wyjdzie, ale w Mariesville pokładamy głębokie nadzieje.
    Piękny tekst popełniłaś. A cała Abigail jest urocza. Kopi przydałaby się przyjaciółka podtrzymująca jej obolałe serce i rozgruchotaną duszę. Mogły poznać się w dzieciństwie, a później spotkać w Atlancie. Albo poznać dopiero teraz, bo z racji małej różnicy wieku, mogły się wcześniej tylko mijać ;) Jestem otwarta!]

    Kopi Bear

    OdpowiedzUsuń
  27. [Ależ ona jest piękna! Każdy potrzebuje w swoim życiu takiej Abi, uroczej iskierki szczęścia. Marlow zdecydowanie ktoś taki by się przydał! Ja im coś muszę koniecznie wymyślić coś ciekawego, żeby mogły się śmiać razem. A jeżeli Abi pojawi się kiedyś w klinice, to Marlow nawet podłączy jej kroplówkę, żeby szybko wróciła do żywych po ich wspólnie wypitych poprzedniego dnia butelkach wina. Dziękuję pięknie za powitanie! ♡]

    Marlow Hayes

    OdpowiedzUsuń
  28. To oczywiste, że praca szeryfa nie polega na leżeniu i patrzeniu w sufit, przynajmniej nie dla wszystkich, nawet jeśli na ogół tylko dla mniejszości, i że będzie wiązała się z dodatkową dawką codziennej adrenaliny, ale na miłość boską! Przecież gdyby zrobił jakąkolwiek krzywdę tej rudowłosej iskierce, to Mariesville chyba na dobre zostałoby spowite gęstymi ciemnościami. Jemu taka adrenalina nie była już do szczęścia potrzebna, bo dawno wyleczył się z tego uzależnienia, chociaż przesunięta granica lęku nadal nie wróciła na swoje miejsce i raczej już nie wróci. Może dlatego nie wariował teraz ze złości, jak przeciętny człowiek, który w takiej sytuacji pewnie dostałby zawału i białej gorączki w tym samym czasie – bo jego zmysły cały czas są wyczulone na niebezpieczeństwo, a umysł zachowany w trzeźwości. Brał więc głębsze wdechy, żeby uspokoić swoje tętno i tylko gasić złość w zarodku, a w międzyczasie lustrował Abigail przenikliwym spojrzeniem, jakby jednak wcale nie ufał temu, że wszystko jest z nią okej. Iść? Gdzie ona chciała teraz do cholery iść, przecież dopiero co wylądowała plackiem na twardym betonie! Kto wie, czy nie doznała jakiegoś wstrząsu mózgu, i nie ważne, że głowę miała – dzięki bogu – całą. Upadek wydawał się poważny, a w żadnym wypadku nie należało sugerować się obrażeni zewnętrznymi. Najchętniej zabrałby ją teraz do przychodni, żeby ktoś z obecnych tam techników lub lekarzy strzelił jej zdjęcie rentgenowskie, ale i tak wiedział, że Abigail się nie zgodzi. Nie teraz, kiedy okazało się, że jej tato spadł z drabiny, a ona pędziła właśnie prosto do pensjonatu.
    — Iść? — Pokręcił głową. Nie ma takiej opcji, musiała dostać się czym prędzej do Orchard Heights, dlatego sugestywnie pociągnął ją ze sobą do radiowozu.
    — Nie będziesz szła, zawiozę cię — powiedział, w ogóle nie wyobrażając sobie w tej chwili innej możliwości. Zresztą, jej na pewno też na rękę będzie szybka podwózka, aniżeli gnanie do pensjonatu o własnych, posiniaczonych w tej chwili nogach. Jeżeli tam na miejscu będą ratownicy, od razu zajmą się również nią, a jeżeli nie, później podrzuci Abigail do przychodni, o ile jej samopoczucie nie będzie na tyle dobre, by miał pewność, że naprawdę nie stało się nic poważnego. Dwa wypadki prawie w tym samym czasie, w dodatku w jednej i tej samej rodzinie – to tylko Wilsonom mogło się przydarzyć. Oni wszyscy są nieposkromieni, bez dwóch zdań!
    Otworzył jej drzwi od strony pasażera i pomógł wsiąść do auta, chociaż naprawdę nie wyglądało na to, żeby Abigail coś poważnie sobie uszkodziła i była pozbawiona możliwości samodzielnego poruszania się. Powiedział jeszcze, żeby zapięła pasy, zatrzasnął drzwi i obiegł auto, żeby zasiąść za kierownicą, a potem ruszyć ze zrywem w kierunku pensjonatu. Nie włączył sygnałów dźwiękowych, bo nie było takiego ruchu, żeby lawirować między samochodami, a nie było też potrzeby ściągać na siebie uwagi mieszkańców.
    — Czy twój tato potrzebuje pomocy? Wezwano ratowników? — Musiał dopytać, bo jeśli nie, to powinni to zrobić właśnie teraz. Zakładał jednak, że jej mama jest tam na miejscu, jak zawsze zresztą, i że o wszystko odpowiednio zadbała. Upadek z drabiny brzmiał poważnie, choć wcale nie musiał taki być. Powinni dotrzeć na miejsce za jakieś trzy minuty, a wtedy sami zobaczą, jak wygląda sytuacja.

    Rowan Johnson

    OdpowiedzUsuń
  29. – Przykro mi, czkawka to nic przyjemnego – odparł, uśmiechając się życzliwie, po czym gestem głowy wskazał jej drogę w stronę drzwi. Była urocza i kochana, ale nie mógł łamać zasad. Poza tym, byłoby to szaleństwem, mogłaby sobie przecież coś zrobić. Nie mógł jednak powiedzieć, że ten pomysł jakoś szczególnie go zaskoczył. Abigail była kreatywna i to było naprawdę trafne na nią określenie. Lubił to w niej, bo dzięki temu przypominała promień słońca, który ociepla dzień, ale nie razi w oczy. Tak samo Abigail Wilson nigdy nie była dla niego zbyt jakakolwiek – była idealna.

    Gdy dorastali z Tannerem, często ich obserwował. Tanner był dzieckiem raczej wyciszonym i wrażliwym, trochę lękliwym. Jego przyjaźń z wesołą Abigail pomogła otworzyć mu skrzydła na dziecięce przygody i zabawy; w pewnym momencie razem weszli w nastoletnie życie i to właśnie wtedy rozmowy z Abigail i spędzanie z nią czasu, gdy odwiedzała Tannera, stało się dla niego całkiem przyjemnym zajęciem. W pewnym momencie ich trójka stała się nierozłączna, a Jackson, niczym ojciec grupy, dbał o ich emocjonalną (i fizyczną) pomyślność.

    Nie jestem zatem niczym dziwnym, że Jackson Moore bardzo obawiał się o Abigail, gdy ta wyjechała z miasteczka. Przecież troszczył się o nią od prawie zawsze, a w momencie gdy wyjechała, nie mógł o nią dbać ani patrzeć z boku, czy wszystko gra. Obawiał się, że studenckie życie ją wciągnie, a później wypluje. Zagubienie się w dżungli miasta to chyba najgorsze, co mogłoby spotkać swojską, radosną dziewczynę, która miała w sobie tyle dobroci i optymizmu. Bał się, że Abigail ponad wszystko zgubi samą siebie i czuł się w tym wszystkim tak przeraźliwie bezradny. Przecież nic jej nie będzie, poradzi sobie , miała w zwyczaju mówić Tessa. Jak ma być głupia, to i tak będzie głupia. Nie lubił, gdy to mówiła. Jackson głęboko wierzył, że człowiek nie musi popełniać błędów, aby czegokolwiek się nauczyć. Nie wierzył w przeznaczenie czy fatum, był jednak pewny, że każdy człowiek sam ponosi odpowiedzialność i skutki swoich decyzji. Abigail przecież nie musiała podejmować głupich i lekkomyślnych decyzji, przecież była mądrą dziewczyną.

    Gdy wróciła do Mariesville, ucieszył się. Oczywiście czerpał radość z tego, że przez lata swoich studiów utrzymywała z nim kontakt i resztą jego rodziny, ale to nie było to samo. Było mu żal, że pewne jej drogi potoczyły się inaczej, ale była jeszcze młoda. Był pewien, że Mariesville pomoże znaleźć jej samo szczęście, bo właśnie tutaj było jej miejsce.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Słysząc jej kroki w stronę drzwi wejściowych, zaśmiał się jedynie pod nosem. Zamknął okno, nie lubił gdy komary wlatywały do domu. Ruszył w kierunku holu.

      – Jes… – zaczął, otwierając drzwi, ale Abigail weszła mu w słowo. Potrzebował ją? Cóż, to prawda, zawsze wprawiała go w dobre samopoczucie. Jednak tego wieczoru nie był pewny czy wolał być sam, czy z kimś. Wziął głęboki oddech. Miał już odpowiedzieć, gdy nagle zobaczył, co rudowłosa przyniosła w prezencie. W dodatku dała mu to do rąk! Uniósł brwi do góry i wbił w nią wzrok, dziewczyna jednak szybko uciekła przed jego karcącym wzrokiem. Cóż, była dorosła, więc mogła przynieść alkohol do jego domu, ale jednak on dalej w niej widział tę dziewczynkę, która stała się dla niego jak siostrzyczka.

      – No ładnie! – zawołał, zamykając drewniane drzwi wejściowe Poszedł za nią. Zaświecił światło w kuchni. – Chcesz mnie upić! – żartobliwym tonem rzucił oskarżenie w jej kierunku. Spojrzał na zawartość butelki. – W dodatku zaczęłaś upijać siebie! – dodał – No, to dużo wyjaśnia… – powiedział cicho do siebie.
      Abigail przygotowała już kieliszki. Zawahał się, po czym nalał, zarówno jej, jak i sobie, po małej ilości nalewki.

      – Mówiłaś, że cię potrzebuję. To prawda, zawsze i na zawsze – powiedział, biorąc łyk. Smaczna, choć intensywna. Dobrze, że lubił wszystko, co wiśniowie. – Ale dlaczego ty tak dzisiaj myślisz? – zapytał. Usiadł na swoim miejscu przy stole. Ten dzień nie był najlepszy, ale dzięki wizycie Abigail wieczór zdecydowanie stał się choć odrobinę lepszy.

      big brother

      Usuń
  30. [Dziękuję za miły komentarz,
    Nie, nie sądzę, aby Abi swoim ciepłem miała odstręczać Anne-Marie, w końcu nosi w sobie coś czego ona sama nie posiada, swojego rodzaju młodzieńczą niewinność, której Marie, nie mogła zaznać w jej wieku. Być może podchodzi do niej z lekkim przymrużeniem oka, nie chcąc w żaden sposób obdzierać jej z ciepłego uroku, który nosi w sobie ta rudowłosa dziewuszka. Niemniej jednak przez wzgląd na duże różnice w doświadczeniach życiowych ciężko byłoby nawiązać im głębszą więź, być może potrzebowałyby odpowiedniego miejsca odpowiedniego czasu.
    Nie sądzę jednak, że traktuje ją wrogo, raczej ze stosownym dystansem w wydaniu Anne-Marie - uraczy uśmiechem na powitanie, przeprowadzi niezobowiązujący small-tak. W moim odczuciu sama Anne-Marie nie jest osobą nieprzyjemną, przynajmniej w tych niezobowiązujących relacjach. Raczej, gdy ktoś stanie jej na odcisk ;) ]
    Anne-Marie

    OdpowiedzUsuń
  31. Nawet nie zwrócił uwagi na to, że wokół leżało coś więcej, niż zakupy, ale skoro Abigail teraz o tym wspomniała, od razu sięgnął po radiotelefon, przymocowany nad siedzeniem kierowcy, i poprosił patrol o pojechanie pod sklep i zebranie tych rzeczy, a potem odwiezienie ich do pensjonatu. Jak to się mówi: znalezione, nie kradzione. Może w Mariesville ludzie byli na tyle uczciwi, że zanieśliby dokumenty do sklepu, żeby mogły sobie spokojnie na właścicielkę zaczekać gdzieś pod ladą, ale poza mieszkańcami bywają tutaj również turyści. A z turystami bywa różnie, nie wszyscy są na tyle dobroduszni, by nie przywłaszczyć sobie mienia. Zgubiona tożsamość i ubezpieczenie to idealne rzeczy do opchnięcia na czarnym rynku, a co do tego nie miał akurat wątpliwości, bo wiele tego typu przestępców rozbroił w ciągu pięcioletniej służby dla SWAT. Tak się zresztą składa, że to właśnie w tym roku trzy osoby zostały w Atlancie skazane za wykorzystanie setek skradzionych tożsamości i wypranie milionów dolarów dochodów z programów rządowych. Mówiąc krótko: ktoś po prostu wyciągał dotacje na tak zwane słupy, albo na skradzione Social Security Numbers.
    Zatrzymał wóz na podjeździe i wyszedł tuż za Abigail, tylko zatrzaskując za sobą drzwi. Był kilka kroków za nią, ale za chwilę zrównali się w sali, przystając obok siebie. Rzucił krótkie dzień dobry w stronę państwa Wilson i skinął ratownikom na powitanie. Nie odzywał się, bo sytuacja była trochę patowa. Czy powinien powiedzieć jej rodzicom, co przed chwilą odwaliło się na ulicy przed sklepem? Zaraz przecież sami zapytają, co się stało, gdy dostrzegą te otarcia na jej skórze i krwawiące wciąż, drobne ranki. Może byli przyzwyczajeni, że Abigail wraca do domu poobijana, skoro zawsze była takim energicznym dzieckiem, ale to raczej nie była normalna sytuacja w przypadku dwudziestoczterolatki. Nie chciał ich jednak martwić, a tak poza tym, jeżeli mieli dowiedzieć się, że ich córka prawie została zmiażdżona przez radiowóz, bo wybiegła na ulicę, to lepiej, żeby sama im o tym powiedziała. Dobrze, że jeszcze żaden z ratowników nie zanotował tych jej otarć, bo pewnie głośno zwróciliby na nie uwagę, a wtedy Abigail zostałaby postawiona pod ścianą. Musiałaby wyjaśnić, co się wydarzyło, choć tylko od niej zależało, czy powiedziałaby prawdę, czy kłamstwo.
    No i całe szczęście, że pan Wilson nie nabawił się żadnego poważnego urazu, chociaż na tym wózku inwalidzkim nie wyglądał dobrze, a już na pewno nie przypominał tego siebie, którego znają w Mariesville wszyscy. Nie był to przyjemny widok, ale o tyle dobrze, że ten wózek nie będzie towarzyszył mężczyźnie przez cały czas, a co najwyżej do odzyskania sprawności. Tyle pracy wkładał w pensjonat, że aż ciężko sobie wyobrazić, że nagle miałby przestać.
    Skorzystał z tego, że Abigail przysunęła się bliżej i nachylił się w jej stronę, by szepnąć jej coś na ucho, akurat w chwili, gdy jej rodzice nie skupiali na niej spojrzenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Myślę, że jeśli nie chcesz ich dodatkowo zmartwić, powinniśmy wytrzeć chociaż tą zaschniętą krew z twojej ręki — powiedział, zerkając w jej oczy, a potem wyprostował się z powrotem w plecach i rozejrzał krótko po pomieszczeniu.
      Miała ranę na łokciu i z tej rany krew ściekła jej strużką po przedramieniu. Krew w końcu zaschła, pociemniała i całość wyglądała co najmniej tak, jakby ktoś zaciął ją w tym miejscu maczetą. Wystarczyło to zmyć, nakleić jakiś plaster na łokieć i od razu wszystko będzie prezentować się lepiej i na pewno mniej tragicznie.

      Rowan Johnson

      Usuń
  32. Chowające się za budynkami słońce, przybierające oranżowe barwy zwiastowały niespieszne przybycie wieczoru. Kopi obsługiwała właśnie ostatnich klientów, choć jej zmiana powinna skończyć się kilka godzin wcześniej. Nie miała jednak żalu do szefowej, która po raz kolejny poprosiła ją o pozostanie po godzinach. Z racji aktualnych braków kadrowych i kilku niedyspozycji zdrowotnych, ostatnio kawiarnia była naprzemiennie na ich głowie. A późne, barwne lato, które nie przepuszczało wielu strug jesieni zachęcało okolicznych turystów do licznych spacerów zwieńczonych znanym wszem i wobec plackiem jabłkowym z Under the Apple Tree i dobrą kawą, aromatyczną kawą.
    Dla Kopi natłok pracy był pozytywną zmianą. Ze wzrastającą radością przychodziła do pracy i zajmowała głowę uraczaniem ludzi ulubionym napitkiem. Cieszyły ją uśmiechy zaspanych mieszkańców, którym serwowała codziennie tę samą pozycję menu. Galeria kaw w jej głowie niemal codziennie rozszerzała się o nowo zapamiętane twarze i pasujące do nich zamówienia. Kiedyś nie sądziła, że niewielkie rzeczy mogą pozwalać na krótkie momenty wewnętrznego spełnienia. Pragnęła rzeczy wielkich, znaczących, omijając pozornie nieistotne szczegóły, będące wierzchołkami lodowych gór, w których odbijały się jej monumentalne cele.
    Zaparzyła ostatnie americano i sama upiła z ulubionej filiżanki resztkę zimnego już flat white. Energicznie wstała ze stołka barowego , który tkwił nieopodal szerokiego ekspresu, zajmującego niemal jedną z trzech części pięknego, drewnianego baru. Z wizją wolnego dnia, który czekał ją jutro wybiegła niemal w podskokach, ciesząc się na wyjątkowy wieczór z koleżanką.
    Większość wieczorów spędzała u boku babci. Często czytały razem książki na tarasie, podlewały kwiaty i buszowały w piwniczce z nalewkami. To był dla Kopi piękny czas, który doceniała mocniej z każdym wieczorem. Była wdzięczna babci za towarzystwo, choć jej niemal staromodne gadanie doprowadzało ją niekiedy do szewskiej pasji. Wieczór z Abi był zatem miłą i bardzo potrzebną odmianą.
    Wpakowała do płóciennej torby butelkę wina i kilka niewielkich buteleczek z bliżej nieokreśloną zawartością. W progu babcia wcisnęła jej pudełeczko ze upieczonymi, świeżymi racuchami, których aromatyczny jabłkowo-cynamonowy zapach roznosił się wokoło domu. Kopi nie mogła dyskutować ze słowami, że przecież trzeba czymś zagryźć, bo przecież przez większość dnia nie miała czasu aby zjeść coś więcej niż płynny koktajl i nienadającą się na wystawkę kanapkę z wybrakowaną zawartością.
    Po drodze w umówione miejsce zajadała się jednym z placuszków. Pomimo nadchodzącej godziny dziewiętnastej, było naprawdę ciepło. Tkwiąca w torbie bluza zdawała się niepotrzebna.
    Pod warunkiem, że ich spotkanie na brzegu rzeki niekontrolowanie się nie przedłuży.

    Kopi Bear

    OdpowiedzUsuń
  33. Poczęstuje go herbatą, żeby się ciastem nie udławił. Naprawdę zachęcające zaproszenie, z takim to jeszcze się nie spotkał, ale patrząc na jego niekontrolowanie rozwijającą się znajomość z Abigail, to pewnie nie ostatnia rzecz, która go tutaj zaskoczy. Przesunął się odrobinę w bok, gdy ratownicy zaczęli wyprowadzać mężczyznę na wózku, i pożegnał wszystkich krótkim uśmiechem, odprowadzając ich wzrokiem tylko przez chwilę. Zaraz poczuł dłoń Abigail na swoim nadgarstku i sugestywne pociągnięcie w kierunku holu. Z jednej strony, skoro ratownicy byli tutaj na miejscu, trzeba było skorzystać z ich wsparcia medycznego, bo oni na pewno mieli odpowiednie narzędzia do zabezpieczenia takich otarć. Z drugiej strony, to na sto procent wywołałoby kolejne zamieszanie, którego nikt w tym miejscu nie potrzebował, a już zwłaszcza poobijany pan Wilson i jego zmartwiona żona. Rowan coś tam z tej pierwszej pomocy potrafił, jakiś opatrunek kłosowy wstępujący i zstępujący na pewno zrobi, ale chyba nie był na tyle delikatny, by podchodzić do tego ze szczególną troską. Na szczęście u Abigail była to tylko kwestia przemycia ran i naklejenia plastrów. Czy on był jej w ogóle do tego potrzebny? Pewnie nie, ale z jakiegoś powodu chciała, żeby z nią poszedł. Może potrzebowała wsparcia psychicznego w chwili, w której będzie odkażać rany jakimś szczypiącym specyfikiem, bolącym bardziej niż sam upadek i wszystko razem wzięte.
    Ostatnim razem, gdy zostali sami, wiadomo jak się to skończyło, więc chyba najbezpieczniejszym rozwiązaniem byłoby teraz odwrócenie się na pięcie i wyjście. Ale to wyglądałoby dziwnie. Może nie tak dziwnie jak to, że musieli iść aż na piętro i zamknąć się w toalecie ostatniego pokoju, żeby nakleić plastry, ale wciąż na tyle, by miał później problem ze znalezieniem wytłumaczenia.
    Rozejrzał się odruchowo po pokoju i wszedł do łazienki, gdzie na opuszczonej desce sedesowej Abigail utworzyła już stanowisko do zabezpieczenia skutków swojego roztargnienia. Ale ona wcale nie wyglądała tak źle, jak na to, że zaliczyła spotkanie pierwszego stopnia z asfaltem. Sam upadek mógł skończyć się stokroć gorzej, więc tak naprawdę powinna się cieszyć, że to tylko śmietana polepiła jej włosy, a nie plamy osocza. To już on więcej krzywdy sobie zrobił, gdy kiedyś, jako dzieciak, rozpędzony na rowerze zahamował przednim hamulcem i wywinął fikołka przez kierownicę.
    Stanął przy umywalce obok Abigail i popatrzył przez chwilę na jej odbicie, a potem wcisnął ręce pod kran, korzystając z tego, że ona próbowała akurat wydostać z włosów resztki zaschniętej śmietany. Dłonie wytarł w papierowy ręcznik i trafił zmiętą kulką do kosza. Dopiero wtedy, gdy raz jeszcze spojrzał w lustro, zauważył plamki krwi na mundurze.
    — Przydałby się ocet — stwierdził, palcami odciągając od piersi materiał policyjnej koszuli w kolorze khaki, żeby lepiej je zobaczyć. Oczywiście, to nie jedyna koszula, którą posiadał, ale planował dziś jeszcze wrócić na komendę. Najwyżej podjedzie do domu, stąd ma przecież rzut beretem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wygładził materiał i spojrzał na Abigail, która zaczęła już oporządzać swoje rany, wyginając rękę tak, by dotrzeć do łokcia. Ta rana była zdecydowanie największa, chociaż dopiero w tym świetle dało się to dostrzec.
      — Pomogę ci — powiedział, podchodząc bliżej. Przejął od niej gazę, którą przed chwilą nasączyła, złapał ją za przedramię i ostrożnymi ruchami zaczął ocierać krew zlepioną z piaskiem, która przykleiła się do rany na łokciu. Starał się robić to delikatnie, ale nie miał wpływu na moc tego specyfiku odkażającego, więc jeżeli odczuwała dyskomfort, to właśnie z powodu szczypania.

      Rowan Johnson

      Usuń
  34. [Paige najpierw musi się przekonać, że chce w Mariesville zostać, bo póki co żyje w przekonaniu, że to tylko chwilowy przystanek :D Ale od czego są graty na czterech kółkach i brak pieniędzy, jak nie od zatrzymywania bohaterów w jednym miejscu?
    Do pensjonatu na pewno zajrzy i to prędzej niż później, gdzieś w końcu spać będzie musiała, czekając na diagnozę samochodu. Nad samym wątkiem musiałabym jeszcze pomyśleć, bo mam jakiś taki zalążek (bardziej jedną scenę :D) i chciałabym, żeby mi się to ułożyło w głowie bardziej. Szczególnie, że Paige to taka bardziej czysta karta, jako postać i dużo jest niewiadomych dla mnie samej jeszcze :D W tym również to, kim dokładnie jest jej stalker :D
    Na zaś... jaką politykę wobec zwierzaków praktykuje pensjonat? Biorąc pod uwagę, że Scraps do najmniejszych psów nie należy? Wyobraziłam też sobie sytuację, kiedy właśnie psy tak nie za bardzo mogą być gośćmi i Scraps zawsze by czekał przed pensjonatem na Paige, przy okazji czujnie przyglądając się wszystkim innym gościom, haha :D
    Poza tym, wydaje mi się, że nasze dziewczyny to trochę dwa różne bieguny. Abigail wydaje się mega pozytywna i trochę zakręcona, z kolei Paige ma na jakiś czas dość uśmiechów i łatwo się teraz denerwuje :D]

    Paige King

    OdpowiedzUsuń
  35. Siedziała na sporej skale, tuż obok uroczego i łagodnego zejścia do wody. Miała kilka swoich ulubionych rzecznych zatoczek i przybrzeżnych stawików. Niektóre z nich pamiętała jeszcze z dziecięcych lat, kiedy razem z wakacyjnymi przyjaciółmi szaleli od rana do wieczora, przemierzając Mariesville wzdłuż i wszerz.
    Odkąd wróciła do miasteczka, niemal na nowo je eksplorowała. Dziecięca wizja nieco różniła się od teraźniejszej. Kiedyś to miejsce zdawało jej się znacznie większe, pełne wielobarwnych ludzi, budynków, wydarzeń. Teraz, gdy znów się tu znalazła miała znacząco inną perspektywę. Zaznała świadomego wielkomiejskiego życia, a Atlanta znacząco zmieniła w jej głowię skalę wielkości aglomeracyjnych.
    Teraz czuła, że jest tu ciasno. Początkowo ciężko było jej przyzwyczaić się do tych samych twarzy, szczerych i serdecznych rozmów w sklepowej kolejce czy poczucia wspólnoty, która zakorzeniona była w mieszkańcach tego miasteczka. Ciasność zaczęła być jednak komfortowa, gdy zaczynała być częścią wyjątkowej społeczności, która ułatwiała jej pracę nad sobą i odnajdywanie się w nowej rzeczywistości.
    Jedno się jednak nie zmieniło. Słodko- kwaśny zapach jabłek unoszący się wysoko ponad sadami, ciche, niemal głuche poranki i gwiezdne wieczory. Otoczenie ratowało ją od przewlekłego przebodźcowania, uleczając powoli jej rozkojarzone szlaki myśli.
    Naturalnym było odszukanie ulubionych miejsc, przywoływanie beztroskich, dziecięcych wspomnień i przeżywanie ich na nowo. Z bagażem doświadczeń i potrzebą radości wcale nie mniejszą niż przed laty.
    Zwykle przychodziła tu o poranku, ledwo po wschodzie słońca. Zawsze była przecież rannym ptaszkiem, więc poranny rozruch przed rozpoczynającą się przed siódmą zmianą w pracy nie był dużym wyzwaniem. Z przyjemnością obserwowała jak miasteczko budzi się do życia, wylewając w jej kierunku wiadra obiecującego dziś.
    Wieczorem też było tu urokliwie. Zachodzące słońce malowało na wodnym lustrze żywo pomarańczowe obrazy, a nienachalny, chłodnawy wiatr kołysał okoliczną roślinnością, przynosząc do nich subtelną woń jabłoni.
    Były ostatnie ciepłe letnie wieczory. Czasem zbyt duszne, czasem rozkosznie wpuszczające strugi rześkiego powietrza. Dzisiejszy gorący dzień kończył się nieubłaganie, a jego miejsce zajmował ciepły, lekki wieczór. Idealny na wieczorne przesiadywanie pod gołym niebem.
    Machała bosą stopą w ciepłej jeszcze wodzie. Drugą nogę miała podkuloną pod sobą, ukrytą pod długą, lnianą sukienką. Proteza trochę wbijała jej się w tyłek, ale przywykła już do bodźców z jej udziałem.
    Słysząc melodyjny głos rudowłosej, rozpromieniła się szczerze. Tak bardzo potrzebowała po prostu się wyluzować.
    ¬– Abi, hej! Już myślałam, że zapomniałaś o naszym babskim wieczorze – posłała dziewczynie uśmiech i niemal od razu wydobyła z torby ciepłe jeszcze racuchy – Jedz póki ciepłe, babcia poleciła nam zrobić podkład.
    Przechwyciła od koleżanki butelkę i zręcznym ruchem ją otworzyła. Z torby wydobyła urokliwe (i jedyne dostępne dziś) papierowe kubeczki w różowe jednorożce i sowicie rozlała im trunek. Miała dziś wyjątkową ochotę na długie pogaduchy z rozpromienioną Abi. Koleżanka nie raz podtrzymywała ją na duchu i przywracała wiarę w szczęśliwe jutro. Kopi czuła się jej dłużniczką.
    – Pracy dużo, sezon turystyczny w pełni trwa, a pracowników jak na lekarstwo. Niemal codziennie biorę nadgodziny – westchnęła, wyciągając w stronę Abi kubeczek, żeby wykonać charakterystyczne stuknięcie– Ale przynajmniej nie mam za wiele czasu na rozmyślenia, to chyba plus dodatni całego zamieszania. Ale i Ty wyglądasz na zmęczoną?
    Zdawało się, że beztroski wieczór u schyłku dnia może przydać się im obu.


    Kopi Bear

    OdpowiedzUsuń
  36. [Dzięki za komentarz!
    Tak sobie właśnie myślałam, czekając na sprawdzenie karty, kogo w Mariesville Michael poznał jako pierwszego. Jeśli masz ochotę na wspólny wątek, to możemy uznać, że była to właśnie Abigail. Wydaje mi się, że zatrzymanie się na kilka dni w pensjonacie, żeby załatwić trochę formalności związanych z przeprowadzką do nowego domu, ma sens. No i przy okazji może nawet udałoby mu się wycyganić jeden z tych pięknych, dzierganych sweterków w jabłka.]

    Michael Carter

    OdpowiedzUsuń
  37. [Ooo, retrospekcja jest bardzo kusząca i będę niezmiernie wdzięczna za rozpoczęcie 🖤]

    Michael Carter

    OdpowiedzUsuń
  38. Trochę się na ludziach zna, bo w życiu przerobił wiele różnych sytuacji, choć niekoniecznie takich, które chciałoby się wspominać z zapartym tchem. Były to raczej doświadczenia, jakich nie życzyłby nikomu, ale nie mógł zaprzeczyć, że to właśnie one odpowiednio go ukształtowały. Dzięki nim poznał swoje granice i możliwości i nauczył się siebie na tyle dobrze, by trzymać nad sobą pełną kontrolę. Dlatego po jego złości nie było już śladu, mimo że ostatkami szczęścia wyszli z sytuacji, która rozegrała się na jezdni przy sklepie. Normalny człowiek pewnie w życiu nie wsiadłby po czymś takim do auta, tylko zamarł w siedzeniu i oddychał głęboko, żeby uspokoić serce, które wywijało w piersi fikołki. A on wsiadł, zawiózł Abigail do pensjonatu i jeszcze zadbał o to, żeby nikt nie zauważył jej poobijanego ciała. Kontrolowanie sytuacji było już wpisane w jego osobowość i to dokładnie ta cecha sprawiała, że nie był ani trochę łatwy w obsłudze. A z tym swoim stoickim opanowaniem może nawet trochę nienormalny. Ale o Abigail też nie można było powiedzieć, że jest taka prosta i oczywista, bo była trochę jak wulkan, którego erupcji nie można przewidzieć. Co prawda, ona na pewno nie zalałaby świata lawą nienawiści, a miłości, czułości i ciepła, ale i tak była w tym wszystkim nieprzewidywalna. Była wszędzie i było jej pełno, aż to naprawdę intrygujące, skąd w człowieku tyle werwy do życia w tym paskudnym świecie. Może to dlatego, że miała dla kogo żyć i taka właśnie być?
    Nie przejął się poplamionym mundurem jakoś szczególnie, w przeciwieństwie do Abigail, która zaraz podłapała jego wzmiankę o occie, a gdyby nie fakt, że łatała tu teraz swoje rany, pewnie dawno pobiegłaby na dół po butelkę. Zerknął na nią krótko i za sekundę wrócił uwagą do rany na łokciu, z której ścierał brudy. Przetarł ranę odrobinę mocniej, gdy strup z piasku nie chciał dobrowolnie odczepić się od jej skóry, a potem rozejrzał się za plastrami. Najlepiej byłoby dać temu się zagoić bez żadnego zabezpieczenia, ale prawdopodobieństwo, że Abigail za chwilę znów tę ranę zabrudzi, było zdecydowanie zbyt wielkie, żeby nawet spróbować tak ją pozostawić. Poza tym, teraz miała na sobie krótki rękaw, ale gdy założy coś dłuższego, rana na pewno będzie ją uwierać, więc tak – plaster to bez dwóch zdań najlepszy pomysł.
    — Nie szkodzi — odparł, gdy w pewnym momencie usłyszał przeprosiny. Sięgnął po plaster, odkleił tę niepotrzebną część, chroniącą klej, którą odłożył chwilowo na zlew, i przypasował go do rany kilkukrotnie, żeby odpowiednio pokryć całość. Przykleił go w końcu i zaciskając palce na jej łokciu, docisnął go ostrożnie. Jedno mieli z głowy – zostało jeszcze to drugie na udzie. Wyciągnął więc drugi gazik z opakowania i obficie nasączył go płynem.
    — Nie zawracaj sobie głowy koszulą, naprawdę — powiedział, zastanawiając się, jak tu podejść do tej rany na udzie. Najlepiej byłoby ukucnąć i mieć ją przed oczami. Tak więc zrobił tuż po chwili.
    — Zostałbym, ale muszę wracać na komisariat, jestem cały czas w pracy — kontynuował i przyłożył gazik do rany na jej udzie, znów powtarzając ruchy sprzed chwili.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ocierał ją ostrożnie i powoli, kucając przed Abigail i opierając się jednym kolanem o podłogowe płytki. Abigail mogła poradzić sobie z tym sama, ale skoro wpadł już w rytm, a nie sprawiał jej tym jakiegoś strasznego dyskomfortu, to chyba jej to nie przeszkadzało? Nie przyszedł tutaj, żeby sobie popatrzeć, bo w życiu napatrzył się na takie i sto razy gorsze rzeczy zdecydowanie za dużo. Jeśli mógł się na coś przydać, to wolał się przydać, niż tylko stać.
      — Podasz jakiś węższy plaster? — poprosił za chwilę, gdy uznał już, że rana została oczyszczona prawidłowo. Abigail miała je praktycznie pod ręką.

      Rowan Johnson

      Usuń
  39. [Co za piękne imię i pięknie napisana karta. Niczym dobre opowiadanie, po którego przeczytaniu chcemy więcej i więcej... ;-)
    Miejsca mamy nadto i myślę, że śmiało przyjmiemy Abigail w krąg bliższych znajomych. Zacząć się może od listów, rachunków i pytań, a skończyć na lampkach wina, które w towarzystwie jeszcze ciężej zliczyć. Myślę, że Betsy chętnie też będzie pomagać przy pensjonacie, jeśli taka pomoc będzie potrzebna i też do głowy wpadł mi pomysł... Gdyby Abigail miała pełne obłożenie ze względu na jakieś wydarzenie, a pogoda zmieniłaby się gwałtownie, Betsy przybyłaby do gości z ratunkiem i przeprowadziła lekcje rysunku, malunku wraz z Abi, zajmując tym samym gości. ;-) Daj znać co o tym wszystkim myślisz.]

    Betsy Murray

    OdpowiedzUsuń
  40. [Cześć, dziękuję za miły komentarz. :D Chyba czasami każdemu zdarzają się szczęśliwe momenty… oby było ich jak najwięcej. :) Jacynth rzeczywiście jest jeżem (a nawet wręcz jeżozwierzem), ale może mieszkańcom Mariesville uda się ją nieco oswoić. Chociaż, nie przeczę, będzie to proces długi i mozolny. Jeśli Abigail to nie przeszkadza, możemy nad czymś pomyśleć. :)]

    Jacynth Vetter

    OdpowiedzUsuń

  41. Gdy kilka lat temu podczas jednej z pijackich imprez kumpel z jednostki wyczytał mu z kart, że niedługo przyjdzie mu powrócić do miejsca, w którym spędził większość dzieciństwa, Liberty zwyczajnie go wyśmiał. Nie wierzył w tego typu bzdury, to po pierwsze, po drugie nie widział wówczas żadnego sensu w tym, by miał opuścić Cardiff. Być może jak na standardy Wielkiej Brytanii było to raczej średniej wielkości miasto, ale przecież to tam właśnie znalazł stałą pracę, zakochał się, a wreszcie pochował Avę, więc czemu niby miałby się przeprowadzać z powrotem do malutkiego Mariesville ? Tego typu hipoteza brzmiała w jego uszach wręcz absurdalnie, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że tamtejsi mieszkańcy raczej nie mieli powodu, by patrzeć na niego przychylnym okiem. Ostatecznie jako dzieciak nieźle napsuł im krwi, zdając sobie doskonale sprawę, że tylko w ten sposób ściągnie na siebie choć parosekundową uwagę przebywających zazwyczaj za oceanem rodziców.
    A jednak wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że Steve miał cholerną rację. Jakby nie patrząc, jego droga avó rzeczywiście zadzwoniła do niego pewnego wyjątkowo deszczowego wieczoru, błagając by do niej jak najszybciej przyjechał, bo potrzebuje wsparcia w prowadzeniu gospodarstwa. A on cóż… przełknął kilka szpetnych przekleństw cisnących mu się na usta i obiecał jej, że przyjdzie tak szybko jak tylko będzie mógł. Najgorszym kopniakiem, jaki otrzymał po przybyciu było znalezienie pracy. Najbliższy posterunek Straży Granicznej znajdował się zdecydowanie za daleko, by mógł do niego codziennie dojeżdżać, w szeregach miejscowej policji z taką reputacją wśród sąsiadów nie miał czego szukać, więc pozostało mu tylko schować wrodzoną dumę do kieszeni i zostać strażakiem. Jasne, babka była z niego nadal bardzo dumna, lecz jemu samemu obecne stanowisko bardziej ciążyło, przypominając o błędach przeszłości, niż schlebiało. Starał się tego jednak nie okazywać, bo nie robił tego przecież tylko dla siebie, nawet nie dla pozostałych mieszkańców, ani dla kobiety, która go wychowała, ale dla małej Rosy, która po przedwczesnej stracie matki nie miała już na tym świecie nikogo bliskiego oprócz niego.
    Być może to właśnie dlatego, gdy dzisiejszego popołudnia nie wróciła na czas ze szkoły, zaczął się tak bardzo denerwować, choć avó usilnie starał się go uspokoić, twierdząc że dziewczynka musiała zwyczajnie zapomnieć się podczas zabawy z innym dziećmi i z całą pewnością lada chwila pojawi się w progu z zaczerwionymi policzkami.
    - Lepiej pójdę jej poszukać. – Stwierdził, gdy upłynęła dodatkowa godzina, po czym założył kurtkę i z Naren u boku opuścił teren posiadłości.


    Liberty

    OdpowiedzUsuń
  42. [Cześć! Dziękuję za powitanie i miłe słowa — mam nadzieję, że wraz z Pandorą odnajdziemy tu dla siebie miejsce. :D
    Widzę, że Abi również nie miała szczęścia w miłości — i aż mnie krew zalewa na myśl o jej byłym, który stłumił w niej płomień i przyćmił światło, którego była taka pełna. Ale wierzę, że z czasem wyleczy rany i zostawi smutek za sobą — nie mam pojęcia, kim był ten facet, ale zdecydowanie zasługiwała na więcej i gdyby Pandora znała jej historię, głośno by jej to powtarzała. :D
    Jeśli szukasz jej przyjaciół, to możemy spróbować połączyć nasze panny — może pierwsze kilka dni po powrocie Pandora mieszkała w jej pensjonacie? I w ten sposób się poznały, może nawet trochę rozmawiały i wyszło na jaw, że obie zostały skrzywdzone przez faceta, co je do siebie zbliżyło?
    Tobie również życzę wspaniałej zabawy a Abi wielu uśmiechów i miłości, która przyniesie jej samą radość i wsparcie.]

    Pandora

    OdpowiedzUsuń
  43. Odkąd została zesłana do Mariesville, czuła się tak, jakby ktoś zamknął ją w klatce. To było małe miasto, właściwie miasteczko, a wychowana w Atlancie Jacynth przyzwyczajona była raczej do nieustannego gwaru metropolii. Tam życie toczyło się niemal nieprzerwanie, nawet w samym środku nocy albo o czwartej nad ranem. Czegokolwiek kiedykolwiek potrzebowała — zawsze mogła to zdobyć. Być może w tym tkwił główny problem; być może gdyby nie łatwy dostęp do prochów, nigdy nie uzależniłaby się od nich do tego stopnia.
    Od kilku lat nie mieszkała już z mamą i Dave'em, jedynie wpadała czasami na szybką kawę, zresztą na ogół wtedy, gdy ojczyma nie było. Kiedy problem wyszedł na jaw, matka uparła się, by zatrzymać ją w domu, gdzie — rzekomo — mieli jej pomóc się z tym uporać. W jaki sposób, skoro sami całe dnie spędzali w innych miejscach — tego nie wiedziała.
    Dla Jacynth była to katastrofa, jako, że nieszczególnie przepadała za ojczymem, zresztą z wzajemnością. Od zawsze działali sobie na nerwy; on usiłował wychowywać ją w wojskowym stylu i ustawiać do pionu, a ona ze swoją duszą artystki nie zamierzała dać się ustawiać jakkolwiek. Mama stała pomiędzy nimi i była bardzo nieszczęśliwa. Wyprowadzka była najlepszym prezentem, jaki Jacynth mogła jej podarować.
    Nic więc dziwnego, że Dave nie chciał na nowo użerać się z nią pod swoim dachem, i że w końcu zyskał pretekst, by na dobre się jej pozbyć. Uznając, że praca na farmie u dziadków nauczy ją rozumu, a i dostęp do narkotyków będzie miała znacznie utrudniony, jakimś cudem przekonał matkę, by skazała ją na zesłanie. Jacynth była wściekła. Przeszła odtrucie w domu, ze wszystkimi jego wstrętnymi konsekwencjami, toteż w Mariesville pojawiła się czysta; przynajmniej w fizycznym tego słowa znaczeniu. Nawet gdyby chciała, nie miała pojęcia, od kogo można wytrzasnąć prochy. Czuła się zagubiona, jak młode zwierzę wyrwane ze swojego środowiska i wrzucone do zoo.
    Dobrze przynajmniej, że mogła zabrać ze sobą Rudiego. Ojczym nigdy nie lubił jej psa, a teraz w dodatku Rudie był psim seniorem i wymagał nieco innej opieki, niż przedtem. Dave nie znosił zwierząt. Pewnie tylko dlatego zgodził się, by zabrała psa. Wręcz kazał jej go zabrać. Kiedyś, gdy była młodsza, odpyskowała ojczymowi zdaniem, że Rudie mieszka z nami dłużej, niż ty, co było prawdą, ale tego rodzaju prawd dorośli nie lubią słyszeć od dzieci, więc nieźle jej się oberwało. Jednak niewiele się tym przejęła; miała ukochanego zwierzaka i żaden Dave nie mógł tego zmienić.
    W Mariesville głównie spędzała czas z Rudiem, włócząc się po polach i wędrując nieopodal lasu. Pies był uszczęśliwiony tą niespodziewaną wolnością i radośnie hasał po trawie, biegając za innymi zwierzętami. Nieraz zapuścił się głębiej w las, węsząc trop sarny, więc Jacynth się nie martwiła, gdy zniknął. Zaczęła dopiero wtedy, kiedy zbyt długo nie wracał. Wołała go po imieniu, najpierw spokojnie, potem z coraz większą paniką. Chciało jej się płakać. Nie zabrała ze sobą telefonu, bo i tak nie chciała się z nikim kontaktować, ale mając go w kieszeni mogłaby zadzwonić chociaż po dziadka. Na pewno by jej pomógł. Sytuacja wyglądała beznadziejnie.

    [Pozwoliłam sobie zacząć ;)]
    Jacynth Vetter

    OdpowiedzUsuń
  44. Mariesville, jako mała mieścina, charakteryzowało się dość ograniczonym wyborem obiektów noclegowych. Zwykle przed zaplanowanymi podróżami Michael miał w zwyczaju sprawdzać opinie wcześniejszych gości odnośnie hoteli czy ośrodków wypoczynkowych, porównywać ceny i oferowany standard, ale tym razem zupełnie nie przyszło mu to nawet do głowy. Jego myśli zeszły na kompletnie inne tory, ponieważ był tak pochłonięty załatwianiem spraw związanych z pogrzebem męża, że wszystko inne zeszło na drugi plan. Przez ostatnich kilka dni działał jak na autopilocie; niewiele jadł, mało spał, więc wyglądał i czuł się dość marnie.
    Wybrał pensjonat Sunny Meadows Bed & Breakfast, ponieważ kiedy przejeżdżał przez miasteczko, to właśnie on rzucił mu się w oczy jako pierwszy. Zaparkował krzywo, ale przynajmniej w wyznaczonym miejscu i wygramolił się z auta, zakładając na ramię pomiętą sportową torbę. Wszedł do środka i zapytał na recepcji o możliwość zabukowania kilku nocy w pojedynczym pokoju z łazienką. Podał swoje dane, zapłacił i został poproszony o chwilę cierpliwości, więc oparł się o kontuar i wykorzystał ten czas, by rozejrzeć się po wnętrzu. Wystrój nadawał temu miejscu przytulny klimat, choć sposób w jaki je urządzono pewnie nie spodobałby się jego mężowi, który wolał bardziej surowy i minimalistyczny styl. Właśnie wtedy pierwszy raz zobaczył Abigail. Zbiła go z tropu, proponując mu żelki. Przez kilka sekund patrzył na nią bez słowa, zbyt zaskoczony pytaniem, by móc udzielić szybkiej odpowiedzi. Odmówił, ale podziękował i życzył jej smacznego. Wydawał się przybity i niewerbalnie dawał znać, że nie chce w tym momencie angażować się w pogawędki.
    Kiedy otrzymał klucz z ozdobnym brelokiem, na którym widniał numer pokoju, szybko ulotnił się z recepcji i do końca dnia kilkukrotnie kręcił się w tę i z powrotem, przeważnie trzymając teczkę z jakimiś dokumentami. Gdy wieczorem w końcu wziął prysznic i padł na łóżko był potwornie zmęczony, fizycznie, ale przede wszystkim psychicznie, bo splot ostatnich wydarzeń mocno go przytłoczył. Sięgnął po buteleczkę z tabletkami nasennymi, zakupionymi w pobliskiej aptece. Wysypał na dłoń dwie, ale po krótkim namyśle dorzucił jeszcze jedną, tak dla pewności, że zadziałają. Wrzucił je do ust i połknął, popijając wodą, by zabić syntetyczny posmak, które pozostawiły w ustach.
    Nie miał wielkich oczekiwań wobec melatoniny, ale końska dawka podziałała zgodnie z oczekiwaniami. Obudził się cały wymięty, z kołdrą naciągniętą na głowę i odciskiem poduszki na policzku. Przeciągnął się, po czym zerknął na tarczę zegarka, uświadamiając sobie, że jeśli się nie pospieszy, to przegapi śniadanie. Doszedł jednak do wniosku, że wcale nie ma apetytu, więc zdecydował się jeszcze chwilę poleżeć w wygodnym łóżku, w pachnącej pościeli, która niczym nie przypominała tej szpitalnej, do której faktury i ostrego zapachu zdążył przywyknąć.
    Kiedy wreszcie wyszedł z pokoju, po pensjonacie kręciło się zdecydowanie mniej osób. Minął małą grupkę ludzi, na skórze mieli ślady opalenizny, a akcent wskazywał na to, że byli z innego stanu. Byli tak zajęci, że nie zwrócili na niego większej uwagi i miał szczerą nadzieję, że tak pozostanie. Uparcie przekonywał samego siebie, że potrzebuje spokoju i samotności, choć to wpędzało go w ponury nastrój.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wyszedł na dwór, by trochę się przewietrzyć i otrzeźwić. Temperatura na dworze, mimo wczesnej godziny, pozwalała myśleć, że to będzie pogodny i ciepły dzień. Michael usiadł na ławce, naciągnął kaptur, by trochę uchronić się od oślepiającego go słońca. Zamknął oczy, wsuwając chłodne dłonie do kieszeni. Starał się ustalić sobie plan działania, zgodnie ze swoim belferskim przyzwyczajeniem, ale nie było mu dane długo napawać się ciszą i upragnioną, jak wtedy sądził, samotnością.
      Coś przysłoniło mu ciepłe promienie słońca, a raczej ktoś nie coś. Otworzył oczy i powiódł spojrzeniem za Abigail, która bezpardonowo usiadła na ławce tuż obok niego. Mężczyzna wyprostował się, przez co kaptur szarej bluzy zsunął się z jego głowy. Siedząc tak blisko dało się zauważyć srebrne kosmyki przy jego skroniach, zdradzające wiek Cartera. Odchrząknął, zaskoczony tym, że dziewczyna zapamiętała jak ma na imię.
      — …czekałaś na mnie? — powtórzył, wyraźnie skonfundowany.
      Odruchowo pomacał się po kieszeniach bluzy, ale przypomniał sobie, że nie wziął ze sobą okularów, więc odchylił się do tyłu i zmrużył oczy, wytężając wzrok. Najwyraźniej musiał mieć dużą wadę i kiepsko widział z bliska. Powinien je nosić non stop, ale często z roztrzepania zapominał gdzie je odłożył albo z pośpiechu ich nie zabierał. Sięgnął po jeden z kubków, wybrał kawę z cynamonowym dodatkiem.
      — Dzięki — mruknął, upijając łyk gorącego napoju. Przesunął palcami po kubku, wzdychając cicho. — Czym sobie zasłużyłem na taką gościnność? — zapytał. Już chciał dodać, że nawet mąż nie wita go kawą o poranku, ale ugryzł się w język. Nie witał, upomniał się w myślach, i już tego nie zrobi.

      Michael Carter

      Usuń
  45. Ciekawe, co to był za paproszek, skąd się wziął i czy Abigail sama w niego uwierzyła, bo gdy podniósł na nią chwilowo spojrzenie, nie wyglądała wcale przekonująco. Nigdy nie potrafiła kłamać, a i w ogóle rzadko miała chyba ku temu okazję, dlatego też ludzie nawet się tego po niej nie spodziewali. Z jakiegoś powodu nabrała teraz ochoty, żeby go dotknąć. Wcześniej z jakiegoś powodu nabrała ochoty żeby go pocałować. O ile tamta ochota mogła być spowodowana alkoholem i siłą słodkiej naleweczki, o tyle ta musiała być już spowodowana czymś, co zajmowało jej myśli na trzeźwo. Ale postanowił nie doszukiwać się w tym drobnym geście żadnego szczególnego dna, bo takie odruchy mogły być po prostu częścią jej promiennej osobowości. Dla tego harpagana granice zaczynają się i kończą w zupełnie innym miejscu, niż u każdego przeciętnego człowieka.
    Wybrał odpowiedni plaster, gdy Abigail podała mu dwie różne sztuki, i przykleił go ostrożnie na ranę, którą miała na udzie, a potem wyprostował się, skończywszy całą tę procedurę. Medycyna go nie interesowała, a na pewno nie do takiego stopnia, żeby ją zgłębiać, ale jako policjant również przechodził przez różnorakie kursy ratujące życie. Musiał wiedzieć, jak należy zatrzymać krwotok przy ranie postrzałowej, czym zabezpieczyć złamania i co zrobić kiedy komuś nagle zatrzyma się krążenie. Każdy oficer policyjnej jednostki specjalnej musiał opanować medycynę taktyczną, nie tylko po to, żeby pomóc innym, ale przede wszystkim, żeby pomóc sobie, gdy dostanie kulkę i będzie zdany wyłącznie na siebie. Nie sądził jednak, że sprawdziłby się w roli lekarza. Wolał strzelać do przestępców, niż wyciągać z nich naboje i między innymi dlatego nie widział się w kitlu. Ale tego nie chciał mówić na głos, bo był przekonany, że takie bezpośrednie stwierdzenie byłoby dla Abigail trochę szokujące, mimo że to święta prawda. Nie jeden raz lekarze wyciągali jego naboje z czyichś mięśni i pewnie jeszcze nie jeden raz wyciągną. Pokręcił więc głową na jej pytanie i umył dłonie pod bieżącą wodą, a potem wytarł je w papierowy ręcznik, który znów zmiął i wrzucił do kosza.
    — A wtedy plastry na pewno nie wystarczyłyby, żeby cię połatać — stwierdził, gdy Abigail powiedziała o poplamieniu zderzaka. Wolał sobie tego nie wyobrażać, choć głowa samoistnie podsuwała drastyczne kadry ze zderzakiem radiowozu w roli głównej. Uniknęli katastrofy i tym należało się cieszyć. Oby jeszcze pan Wilson zdołał uniknąć poważniejszych problemów, a wtedy naprawdę będzie pięknie.
    Radiowóz zatrzymał się na podjeździe, zanim wyszli zza progu, a jeden z policjantów wyszedł zaraz z wnętrza, dzierżąc w dłoniach manatki, należące do Abigail. Rowan podziękował krótko koledze, że zechciał się tym zająć, a potem spojrzał jeszcze na Abigail, kiedy odebrała swoje własności z rąk młodego policjanta.
    — Zajrzę tu za jakiś czas, a jeśli zostanie tego ciasta to chętnie się poczęstuję — zapowiedział tylko i uniósł usta w lekkim uśmiechu, licząc na to, że Abigail odrobinę się rozchmurzy. Nie wypadało, żeby przesiadywał sobie na ploteczkach w czasie pracy. Starał się dawać dobry przykład, zwłaszcza tym młodym policjantom, którzy dopiero uczyli się wiązać buty i mieli jeszcze zapał i werwę do pracy. Im później oni nauczą się zbijać bąki, tym lepiej dla wszystkich.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pożegnał się krótko, zapakował do swojego radiowozu i wrócił na komisariat dokończyć jeszcze kilka spraw, związanych z montowaniem fotopułapek w pobliskim lesie. Nie mogli mieć podglądu na żywo, ale mogli dostawać zdjęcie za każdym razem, gdy czujnik wykryje ruch, więc warto było uzgodnić z działem informatycznym, żeby wdrożono takie rozwiązanie tak szybko, jak się da. Pod wieczór był już wolny, wrócił więc do domu, przebrał się w dżinsy i jasną koszulkę i zajął się przydomowymi robótkami, które czekały na jego zainteresowanie któryś dzień z rzędu. Musiał wymienić żarówkę w zewnętrznym kinkiecie, więc wziął małą drabinkę ze schowka i rozstawił ją przed frontowym gankiem. Później wdrapał się na szczyt i zdjął ostrożnie klosz, wsuwając go pomiędzy kolana na czas wykręcania starej żarówki i wkręcania nowej. Tyle ile mógł, robił przy domu sam. Sprawy ogrodowe wolał zostawić jednak doświadczonemu ogrodnikowi, więc równo przycięte żywopłoty to była zasługa starszego pana, z pasji zajmującego się pielęgnowaniem cudzych zieleni. Przy okazji pojazd zmiecie i pożartuje, czasami panie sprzątające pozaczepia. Pocieszny człowiek, ale akurat dziś go nie było. Dziś Rowan był tutaj zupełnie sam.

      Rowan Johnson

      Usuń
  46. [Dziękuję ślicznie za przemiłe słowa pod kartą Phoebe. Moje serduszko urosło niesamowicie 🖤 Ale, ale! Abigail również została pięknie przedstawiona w karcie — aż człowiek uśmiecha się sam do siebie, wyobrażając sobie taki promyczek w miasteczku.
    Phoebe głównie po to wróciła — żeby kruszyć mury. Głównie swoje własne, ale sąsiadów również, i zdecydowanie przydałoby się jej kilka dobrych duszyczek, które okazałyby jej trochę życzliwości. I uważam, że Abi mogłaby się w tej roli sprawdzić fenomenalnie! Dlatego też chętnie wymyśliłabym coś dla naszych pań — jestem ciekawa starcia dwóch tak mocno skrajnych charakterów. Co Ty na to?]

    Phoebe

    OdpowiedzUsuń
  47. Matka posłała mu jeszcze ostrzegawcze spojrzenie. Skarcony uniósł brwi, w pełni poprawnie odczytując jednak jej intencje, które w skrócie można było podsumować masz być miły i uprzejmy dla tego słodkiego dziewczęcia Damien lubił myśleć, że zawsze, a przynajmniej prawie zawsze, był miły, więc Abigail nie miała się czego obawiać, jego matka tym bardziej. Skończenie na odwyku było bowiem niczym w skali wstydu w porównaniu do sprawienia przykrości ulubionemu rudzielcowi Mariesville, bo wystarczyło kilka minut rozmowy, aby uznał, że takie określenie pasuje do Abigail idealnie. Na pewno miało to dobry wpływ na jego siostrę, bo Estella bywała niesamowicie arogancka i zadziorna, gotowa jednak skoczyć w ogień za swoich przyjaciół, gdyby zaistniała taka konieczność. To czyniło sprawę jeszcze bardziej skomplikowaną. Cokolwiek Abi bowiem chciała, choć jeszcze się nie dowiedział, konsekwencje odmowy (bądź nieudolnego wykonania zadania) sprowadzi na niego również młodsza siostra i jej temperament. Damien nie miał wcześniej ochoty na lemoniadę, ale nagle, zupełnym przypadkiem, zaschło mu w gardle. Upił łyk, przysłuchując się krótkiej wymianie zdań, w której postanowił nie uczestniczyć. Ciekawość zżerała go od środka, bo odkąd wrócił do Mariesville kilka miesięcy temu, to nieszczególnie interesował się odnawianiem kontaktu z całym miasteczkiem. Chyba powinien bardziej zainteresować się lokalnymi plotkami, ale zanim zdążył zapytać Abigail o kilka rzeczy, niczym emerytowana zbieraczka informacji, dziewczyna uprzedziła go objaśnieniem przyczyny swojego przybycia.
    — Ah… — wymamrotał, nie popisując się inteligentną elokwencją. Zmarszczył brwi, a żeby podarować sobie kilka kolejnych sekund na skonstruowanie bardziej werbalnego i jaśniejszego przekazu opróżnił resztę swojej szklanki. — To naprawdę miłe, naprawdę doceniam, no i wielka szkoda, że tak wyszło, to na pewno wspaniałe wydarzenie, ale widzisz, łapią mnie ostatnio straszne skurcze w palcach, o na przykład teraz.
    Spojrzał na swoją dłoń, jakby zaraz miała zacząć wyginać się na wszystkie strony, choć ostatecznie pozostała w bezruchu. Nie potrafił zmusić się do zbytniej teatralności, ciężko było mu też utrzymać z Abigail kontakt wzrokowy, bo mówienie jej „nie” porównać można było do kopnięcia rannej sarenki z wiankiem z rumianków na głowie, która wybiegła na drogę i została dodatkowo potrącona przez samochód. Tak się czuł. Jak totalny, skończony dupek.
    Rzecz w tym, że muzyka, niegdyś przynosząca ukojenie, w chwili obecnej stanowiła zapalnik stresu, strachu i jakby samo zapisanie kilku tekstów na pustej kartce papieru miało sprawić, że wróci do nałogu i wszystko się posypie. Wiedział, że przesadzał, wiedział też, że ostatecznie nie mógł bez tego hobby (i sposobu na życie) funkcjonować, ale występ… na żywo?! Nawet gdy chodziło o kameralny koncert, gdzie miałby odgrywać drugorzędną rolę, żołądek podchodził mu do gardła. Nie zachowywał się w ten sposób nawet mając siedemnaście lat i grając koncerty jako support przed zespołem, na który ludzie faktycznie czekali, zmuszeni do przemęczenia się przez te czterdzieści minut. Nie obawiał się bycia headlinerem Glastonbury, Pohody ani nawet uczestnictwa w Coachelli, na którą nie chciał jechać tylko przez to, że była zbyt mainstreamowa, ale ostatecznie wypadła świetnie. Obawiał się grania do kotleta. Na litość boską, Damien, skarcił się w myślach.
    — Mój wujek Felipe jest wirtuozem pianina, nic się nie bój! — powiedział nagle, klaszcząc w dłonie, jakby wpadł nagle na najbardziej ekscytujący pomysł na całym świecie. — Poczekaj chwilę. Ten jabłecznik to go już w ogóle przekona.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zsunął się z krzesła, otwierając drzwi prowadzące na taras.
      Tío, jest sprawa. — Powiedział po hiszpańsku. Wuj odszedł od grilla, wycierając ręce o fartuch przewieszony przez opasły brzuch. — Koleżanka potrzebuje kogoś, kto zagra na pianinie, a ja mam na dzisiaj plany.
      — Dziecko drogie, ja umiem najwyżej zagrać motyw przewodni z Surcos.
      Damien westchnął, ale gdy odwrócił się w stronę Abigail posłał jej uspokajający uśmiech. Po ponownym spojrzeniu na wujka uśmiech zniknął jednak, a pojawiła się panika.
      — No… na pewno dostaniesz nuty!
      — Zapomnij, nie zrobię z siebie pośmiewiska przed córką państwa Wilson, to są poczciwi, dobrzy ludzie. A teraz daj mi dokończyć obiad, bo zaraz dostanę po głowie.
      Przesuwne drzwi ponownie się zamknęły, a Damien wrócił, napełniając kolejną szklankę lemoniadą.
      — Wujek bardzo by chciał, ale ma te same plany, które ja mam. Znaczy, skurcze. Na pewno masz jakąś opcję B! — Wrócił do angielskiego, wymuszając kolejny uśmiech. — Prawda…?

      Damien

      Usuń
  48. [Zaufamy! No, i uwielbiamy niespodzianki!]

    Phoebe

    OdpowiedzUsuń
  49. Lubiła spódnice i sukienki. Te w wersji mini, midi i maxi. Już jako kilkuletnia dziewczynka nie oglądała się w sklepach na spodnie, lecz zawsze wybierała spódnice wraz z sukienkami. Te w całkowicie jednym kolorze i wzorzyste, a także takie, które miały jak najwięcej falbanek. Eleanor chwaliła jej styl i zawsze powtarzała, że rośnie jej prawdziwa dama, z kolei Harold nazywał ją swoją młodszą księżniczką, ciesząc się na widok rodzonej jak i adoptowanej córki. Nigdy nie czuła się przez rodziców adopcyjnych gorzej traktowana, kochali ją tak samo jak swoje rodzone dzieci i akurat to wzruszało ją na każdym etapie życia. Była im także wdzięczna za to, że nigdy nie ukrywali jej prawdziwego pochodzenia, prawdziwego ja, bo jak tylko urosła na tyle, by zrozumieć ten skomplikowany świat, rodzice wyznali jej całą prawdą. Juliet była za tym, że o sto razy lepiej jest powiedzieć najgorszą prawdę niż lukrować wielowarstwowe kłamstwa. 
    Została wychowana tak, aby dzielić się z innymi wszystkim, co miała. Już w szkole pożyczała koleżankom czy kolegom długopisy, karteczki samoprzylepne, kolorowe cienkopisy, brokaty w buteleczkach, bloki techniczne albo rysunkowe, po prostu wszystko, co przydawało się niemal każdego dnia w edukacyjnej codzienności. Nigdy też nie uważała się za lepszą od innych ludzi. Jak już dorosła i skończyła odpowiednie lata, nie miała komu dawać przyborów szkolnych, ale wtedy na rozszerz, otwierała drzwi od swojej przestronnej szafy. Wieszaki w jednym kolorze przyciągały wzrok kobiet poprzez liczne ubrania. Większość stanowiły spódnice i sukienki, ale posiadała również swetry, bluzy, T-shirty, spodnie oraz legginsy. Nie zawsze był ten dzień, w którym Murray odsłaniała nogi, podkreślając sylwetkę właśnie sukienką lub spódnicą. Dzisiaj był ten dzień i od samego rana w domu, w miejscu pracy i na ulicach miasteczka chodziła w obcisłych, czarnych jeansach w komplecie z elegancką białą koszulą. Przypominała trochę uczennicą gotową na rozpoczęcie albo zakończenie roku szkolnego. 
    W rytm muzyki puszczonej z radia ustawionego na parapecie poruszała biodrami, patrząc, jak rosół w dużym garnku pyrkocze na kuchence. Zapach roznosił się po całym domu, a ona z radością oczekiwała momentu, w którym naleje gorącej zupy do miseczki i skosztuje pierwszy konkretny posiłek tego dnia. W pracy przegryzła jedynie kilka wafli oblanych czekoladą, wypiła dwie herbaty, litr wody, a przed wstawieniem rosołku przekąsiła dwie kanapki. Była tak głodna i wyjątkowo zmarznięta, że narzuciwszy sweter ojca, zaczęła gryźć soczyste jabłko. 
    Nagle z zamyślenia wyrwało ją pukanie do drzwi. To na pewno Abigail. Z nikim innym nie umawiała się. Tylko z nią wymieniła kilkanaście wiadomości, będąc na komisariacie policji. 
    — Z chęcią przejdę się z tobą na wspólne zakupy. Sukienek i spódnic nigdy nie za wiele. — odebrała przywiezioną przez rudowłosą sukienkę. — Ważne, że ci się spodobała. Za niedługo będę miała rosół, wchodź, bo chyba mi się nie wydaje, że coś cię zaczyna pobierać. U nas na komendzie kilku policjantów jest przeziębionych, taki typowy jesienny sezon, ale dopóki szeryf się trzyma, to damy radę. 
    Zaprosiwszy ją do kuchni, wystawiła z szafki nad sobą dwa talerze i z szuflady obok wyciągnęła dwie łyżki. Obok na desce miała posiekaną drobno pietruszkę, ale zanim rosół będzie gotowy w stu procentach, włączyła pełny czajnik elektryczny, opierając się biodrem o kant mebla. 
    — To, na jaką okazję ją pożyczyłaś? 

    JULIET MURRAY

    OdpowiedzUsuń
  50. Przemierzając kolejne uliczki miasteczka, co chwila zerkał nerwowo na ekran komórki, mając nadzieję, że Rosa w końcu do niego zadzwoni albo wyśle mu SMS-a z lokalizacją, do której mniej lub bardziej świadomie dotarła. Przecież właśnie takie procedury ustalili już dawno temu i zawsze wyśmienicie działały, co kazało mu teraz podejrzewać, że małej musiało przydarzyć się coś nieoczekiwanego i zapewne niezwykle niebezpiecznego. Świadomość, że sama nie odbiera telefonu, choć już wielokrotnie próbował się z nią skontaktować tylko dodatkowo go irytowała. Czyżby potrąciło ją jakieś auto ? Wpadła do któregoś z tutejszych zbiorników wodnych i już nie potrafiła z niego wyjść ? Porwał ją jakiś szalony turysta ? Miejscowe dzieciaki zrobiły jej jakiś durnowaty żart ? Mimo że za wszelką cenę starał się zachować choć resztki zwykłego spokoju, czuł że zawiódł na całej linii jako rodzic. Czemu, ach czemu zdecydował się puścić ją samą do szkoły zaledwie po półtora tygodnia wspólnych spacerów ? Przecież doskonale wiedział jak bardzo jest ciekawska. Jak wariat ufał jednak, że skoro radziła sobie doskonale w liczącej ponad trzysta tysięcy dusz stolicy Walii to tym bardziej powinna to zrobić w tak malutkiej amerykańskiej mieścinie jaką niewątpliwie było Mariesville. A może po prostu czekała na niego w pobliżu szkoły ?
    Niestety nie znalazł jej również i tam, a gdy zaczepił któregoś z wychodzących akurat z budynku nauczycieli, podając skrócony rysopis swojej pasierbicy, ten stwierdził, że wyszła jakieś dwie godziny temu razem z innymi dziećmi.
    - Dam Panu znać, gdy tylko ją zauważę. – Dodał jeszcze na odchodnym, posyłając Libertemu lekko współczujące spojrzenie.
    - No to wychodzi na to, że trzeba rozejrzeć się gdzie indziej. – Westchnął ciężko Brazylijczyk, podtykając pod pysk Naren należącą do dziewczynki frotkę do włosów. – Szukaj naszej księżniczki, piękna. – Rzucił, odpinając suce smycz. Jeśli chciał zwiększyć swoje szanse na sukces, musiał w pełni zaufać jej powonieniu.


    Liberty

    OdpowiedzUsuń
  51. Chłodne powietrze wypełnione dymem papierosowym niemal wżerało się w jego płuca. Dwunastogodzinna zmiana osiadła na jego grzbiecie przysłoniętym skórzaną kurtką, wyciskając z niego siłę. Miał ochotę tylko na jeden scenariusz: prysznic i łóżko. Swoje, tak dla odmiany. Umysł przesłoniła mgła, której nie przerzedziły nawet cztery mocne kawy. Nic nie siało w jego organizmie takiego spustoszenia jak ta pierdolona papierologia. Był to znienawidzony, lecz konieczny moment jego aktualnej pracy. Wolałby już ścigać przestępców przez całe noce, lądować w szpitalu, a potem znowu pakować się w kłopoty, rozwiązując zagadkę zbrodni jakiegoś chorego zwyrola, który poćwiartował i jadł swoje ofiary. Przeprowadzka do tej dziury skazywała go jednak na dużo mniejsze zbrodnie. Przeciętne zakłócanie porządku było jego największą rozrywką. No, prawie. Uśmiechnął się do siebie gorzko pod nosem i mało brakowało, by sięgnął po słuchawki i odpalił najnowszy kryminalny podcast, najwspanialsze źródło głupoty ludzkiej. Pomacał się po kieszeniach i zabluźnił, zwalniając, kiedy zorientował się, że zapomniał swoich airpodsów z komisariatu. Przez ułamek sekundy zawładnęło nim zawahanie, ale ostatecznie ruszył dalej, olewając swoje beznadziejne zapominalstwo. Jutro od rana tam podskoczy i zgarnie swoją własność.
    Strzepnął popiół na ziemię, mając szczerze w dupie, czy ktoś uzna to za śmiecenie czy też nie. Jego jasne, niemal białe włosy lśniły w słabym świetle okolicznych lamp. Ulice prawie ziały pustkami. Mało kto w tym zaściankowym miasteczku wychodził z domu po zmroku, a przynajmniej w tej okolicy. Zaledwie kilka przecznic dzieliło go od domu, kiedy jego uwagę przykuło zamieszanie po drugiej stronie ulicy. Kilku szczyli szarpało się z okolicznym pijakiem, co z kolei niezbyt subtelnie komentowała rudowłosa dziewczyna. Uniósł brwi, zatrzymując się przy chodniku i obserwował sytuację z zaciekawieniem. Istna komedia.
    Kącik jego ust drgnął leniwie do góry, kiedy tamte nastoletnie, a jednak napakowane byki uciekły pod wpływem brawury - lub też głupoty - rudzielca. Robiło się coraz ciekawiej. Nie pojmował zupełnie współczucia wobec Forda, który ostatnio bawił się w opróżnianie kieliszków w barach i uliczne awantury. Strata dziecka niespecjalnie go wzruszyła. Ludzi spotykały różne tragedie i jakoś musieli sobie z nimi radzić. Minęło dość dużo czasu, by stanąć na nogi zamiast coraz bardziej staczać się w otchłań pijaństwa i kretyństwa.
    Z jego ust wypadło zirytowane westchnienie. O to właśnie chodziło! Czemu w ogóle wpakowała się w ratowanie tego menela? Rzucił prawie wypalonego peta na ulicę i przygniótł go butem, kiedy spokojnie przeszedł na drugą stronę. Nierozważna, tępa wiewióra, pomyślał antypatycznie a propo dziewczyny. Kto by się spodziewał, że tak się to skończy? No kto? A tak, on, kurwa. I najwyraźniej nikt poza tym.
    — Dość. — Rzucił ostro, wchodząc w zaułek i chwycił śmierdzącego tanią whisky faceta za rękę, odrywając go od rudej. — Chcesz zmierzyć się z kimś większym, dupku? — Pchnął go niespecjalnie mocno, ale mężczyzna i tak się zachwiał, mamrocząc pod nosem wiązankę przekleństw. Mógłby się umyć zamiast robić rozróbę na ulicach. — Spierdalaj zanim skopię Ci ten sflaczały tyłek! — Pchnął go znowu, nie zadając sobie nawet trudu, by powalić go na ziemię. Taki przeciwnik to żaden przeciwnik, szkoda marnować resztek energii. Ford odwrócił się, ledwo łapiąc równowagę i pognał przed siebie w tempie niepełnosprawnego słonia. Pokręcił z niesmakiem głową, marszcząc nos. — Biega jak słoń, a wali jak małpa. — Wymamrotał do siebie zgodnie ze swoim zwyczajem i wreszcie zaszczycił spojrzeniem to niesforne dziewczę. — Której zasady odnośnie unikania ulicznych szarpanin nie rozumiesz? Zasady numer jeden: Nie pakuj nosa w nieswoje sprawy czy zasad numer dwa: Nie pakuj nosa w nieswoje sprawy? — Zapytał beznamiętnie, w odruchu przeczesując włosy palcami. — Mam przybliżyć Ci zasadę trzecią? — Przekrzywił głowę w bok, świdrując ją spojrzeniem.

    Straszliwy gbur

    OdpowiedzUsuń
  52. Jackson uśmiechnął się delikatnie, słysząc uwagi i komentarze Abigail. Rudowłosej nigdy nie brakowało dobrego samopoczucia i zawsze towarzyszyło jej poczucie humoru. Cóż to była za dziewczyna! Szła przez życie i naprawdę czerpała z niego garściami, lecz nigdy kosztem innych. Była otwarta, pełna empatii, swojska… Miała piękną, promienną osobowość, która – nawet jeśli potrafiła przytłoczyć – ostatecznie malowała uśmiech na twarzy. Ludzie w Mariesville ją uwielbiali i mieli ku temu słuszne powody; niewątpliwie, tak samo jak on, cieszyli się na jej powrót. Jakież to było zaskoczenie dla Jacksona, gdy jego ojciec z szerokim uśmiechem na twarzy przyjął informację o powrocie Abigail. Ten posępny, zwykle marudny człowiek, szczerze uwielbiał tę dziewczynę! Wilson stała się ważną osobą w rodzinie Moore’ów i nie chodziło tutaj wcale o więzi jej rodziny z rodzinką Jacksona. Ona sama sobą zapracowała na swoją rolę w ich życiu. Była dobrą przyjaciółką dla Tannera, a potem dla całej rodziny i jej wyjazd do Atlanty nigdy tego nie zmienił. Pamiętała o nich, odwiedzała w święta, obdarowywała prezentami i promiennym uśmiechem. Dzwoniła, pisała, ciągle poprawiała humor w gorsze dni. Jax był niesamowicie wdzięczny, że jego ukochany młodszy braciszek miał tak wartościową przyjaciółkę u swojego boku. Ich mama często wyobrażała sobie, że w przyszłości połączy ich coś więcej niż czysto platoniczna przyjaźń. On jednak nigdy nie myślał o tym w ten sposób – dla niego Abi stała się kimś więcej niż przyjaciółką jego brata. Ona już była jak rodzina! Stała się częścią jego codzienności, na którą zawsze mógł liczyć.
    Niestety, Jackson nie zawsze potrafił jej to pokazać, a gdy był jeszcze z Tessą, było tym gorzej. Jego była żona była wielką zazdrośnicą, która ciężko znosiła obecność jakiejkolwiek kobiety w pobliżu swojego męża. Nie akceptowała argumentacji, że Jackson traktował ją jak młodszą siostrę, nie przekonywało jej to. Jax zawsze jakoś starał się ją tłumaczyć; wiedział, że Abigail jej nie lubiła, co było wyjątkowe, bo przecież Abi lubiła, wręcz kochała!, wszystkich. Uważała ją za paskudną żmiję; Jackson tak nie sądził, wciąż nie miał, zresztą, złego zdania o Tessie. Była introwertyczna, zamknięta na ludzi. Tak, to prawda, była konkretna i stanowcza, ale przecież potrafiła być dobra i delikatna… Chociażby w to chciał wierzyć Jackson – że właśnie tak było.

    Odchrząknął i szybko napił się kolejnego – tym razem większego – łyka nalewki. Przyłapał się na tym, że jego myśli znów zaczęły krążyć wokół Tessy. Jakież to było krępujące! Wiedział, że przecież Abigail nie czyta w jego myślach, a jednak czuł się prawie tak, jakby odkrywał przed nią wszystkie swoje karty.
    Spojrzał za okno. Noce w Mariesville zawsze były piękne; Riverside Hollow nie było koniecznie luksusową i bogatą dzielnicą, ale jej otoczenie było w rzeczy samej piękne. Kochał te ciepłe, letnie noce, gdy mógł wpatrywać się w niebo i rozmyślać. A teraz mógł robić to z Abigail, która raz po raz go rozbawiała.

    – Wypraszam sobie — zaczął i ponownie skierował na nią wzrok. – Nie jestem za stary, tylko ty za młoda! I oboje dobrze wiemy, że zawsze mnie wykorzystujesz! – roześmiał się i puścił jej oczko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chciałam się przytulić.

      Na jego twarzy pojawił się ciepły uśmiech. To w takich chwilach szczególnie czuł się, jak jej starszy brat. Było to dla niego ogromnym przywilejem, że mu ufała, czuła się swobodnie i dobrze. Przecież zawsze mogła czuć się u niego, jak w domu; był jej rodziną i nie mogła się już go pozbyć. Bez wahania więc wstał z krzesła, podszedł do Abigail, która wygodnie siedziała na swoim miejscu. Mocno ją objął i nie puszczał.

      – Piłem – przyznał, dalej trzymając ją w objęciach. – Ale mało! – dodał stanowczo. – Niemniej, pyszna. Jak zawsze, zresztą, więc nie obalaj jej sama… – powiedział z delikatnie rozbawionym tonem głosu. Puścił ją z objęć. Szybkim ruchem przesunął swoje krzesło i postawił je bliżej Abigail. Cholera, miał tragicznie trudny dzień, naprawdę. Wieczór stał się lepszy, to fakt, ale całe jego ciało mówiło mu, że to przecież jest jedna, wielka tragedia! Jednak kiedyś usłyszał, że więcej szczęścia wynika z dawania niż otrzymywania i niejednokrotnie przekonał się o tym. Kochał być dla ludzi; kochał ich uszczęśliwiać, radować i czynić ich dzień lepszym. Może nie był w tym wszystkim tak bezpośredni jak Abigail Wilson; może czasem brakowało mu odwagi i pewne rzeczy robił cicho, nie zawsze ta jego pomoc była oczywista… Ale przecież była równie wartościowa.

      – Moja kochana Abigail, jak minął ci dzień? – zapytał ze szczerą radością w oczach. Lubił ją słuchać. – Opowiedz mi wszystko, bo nie możemy zmarnować tego wieczoru!

      [Tak cię przepraszam za późną odpowiedź! Niestety miałam pewne zawirowania w pracy i stąd ten zastój. Poprawię się! :D]

      Jax

      Usuń
  53. Przez bite dwa tygodnie upał nie opuszczał Mariesville. Słońce prażyło niemiłosiernie od rana aż do samego zachodu i dopiero kiedy słońce stało nisko na nieboskłonie, mieszkańcy mogli odetchnąć z ulgą. Dni były coraz krótsze, jednak lato zdawało się nie mieć końca. I choć trawy był wypalone, a suche liście powoli opadały z drzew, wszyscy narzekali na skwar i suszę. Betsy zaś nie wiedziała, czy woli upał, czy totalne oberwanie chmury, na które się dzisiaj zanosiło.
    Na horyzoncie widocznie odcinały się ciemne, burzowe chmury. Z każdą godziną, podczas której rozwoziła na swoim rowerze listy, wiatr zawiewał coraz mocniej. Kiedy dotarła pod pensjonat, który był ostatnim przystankiem podczas dzisiejszej zmiany, na swoim nosie poczuła zimną kroplę. Deszcz zaczynał powoli siąpić, zostawiając wyraźne ślady na wysuszonej ziemi.
    — Cześć, Abi — odpowiedziała z uśmiechem. Oparła rower o werandę i sięgnęła do swojej listonoskiej torby przewieszonej przez ramię. — Mam dzisiaj dla ciebie… — wyciągnęła dwie koperty i pocztówkę. — Klasyka. — Zaśmiała się, wręczając jej przesyłki. Zagubioną pocztówkę, na której dominował sad. — Widziałam, że jedno jest typowo adresowane do ciebie. Z jakiejś uczelni — dodała, choć wiedziała, że nie powinna interesować się nadawcami i adresatami, ale było to silniejsze od niej. No i przynajmniej miała jakiś punkt zaczepienia na rozmowę. Wiedziała, kto sobie tego nie życzy, ale takie osoby unikała szerokim łukiem. Abigail natomiast zawsze wydawała jej się radosna i promienna.
    Zdołała rudowłosej wręczyć niewielki plik, stojąc na drugim stopniu prowadzącym na werandę. Wtem zagrzmiało, całkiem niedaleko, dość głośno. Wiatr zadął dwa razy mocniej, w porywach unosząc suche liście.
    — Jeśli mogę, to chętnie napiję się kawy. Wydaje mi się, że nie zdążę dojechać przed burzą ani na pocztę, ani do domu — rzuciła przepraszający uśmiech i wskoczyła na werandę, mniej więcej zrównując się teraz wzrostem z Abigail. Obejrzała się za siebie. Tutaj, pod zadaszeniem, były bezpieczne, ale mogły dostrzec po niebie, że deszcz siecze już całkiem niedaleko. Dwoje turystów biegło w ich kierunku, chcąc zdążyć przed deszczem.
    — Jak na złość, prawda? — spytała z krzywym uśmiechem. — Dwa tygodnie prażyło, grzało i… ludzie potrzebują pogody, to jej nie ma. — Pokręciła głową i westchnęła. Mężczyzna przepuścił kobietę przodem, skinęli tylko na Abigail i wpadli do pensjonatu.
    — To co? Mogę przechować gdzieś rower? Nie chcę potem znowu prosić się Scotta o nasmarowanie łańcucha — mruknęła, wiedząc doskonale, że akurat na tym starszym bracie nie może zbytnio polegać.

    Betsy Murray

    OdpowiedzUsuń
  54. O rozbijaniu związków nie mogło być mowy przede wszystkim dlatego, że jeśli Rowan miałby kogoś w swoim sercu, to nigdy nie poszedłby w tango z inną. Przyszedłby na ognisko z towarzyszką, to z nią spędziłby miły czas i to z nią wróciłby do domu, a nie z Abigail. Cała ta mieścina już dawno wiedziałaby o tym, że szeryf kogoś sobie przygruchał, bo w końcu przestałby pokazywać się w pojedynkę na lokalnych piknikach, a plotkom o bajkowym ślubie, który tak swoją drogą rodzina wyprawiłaby mu z nieskrywaną chęcią, nie byłoby końca. To jednak prawda, że nie obchodzą go żadne zażyłości. Nie cierpiał z tego powodu, tak samo jak nie cierpiał z powodu przepracowania, a o przyszłość się nie martwił, bo prowadził taki tryb życia, że samotność mu już nie straszna. Tylko z podaniem szklanki wody może być na starość problem, ale i na to znajdzie w końcu jakiś patent. Nie interesują go więc stałe związki, co oczywiście wcale nie oznacza, że jego ulubionym zajęciem jest bałamucenie kobiet. Nie słynął ani z bałamucenia, ani z łamania serc, ani nawet z przesadnego oglądania się za kimkolwiek z okolicy. Plotki krążyły rozmaite, choć na jego temat wcale nie aż tak dużo, jak można by zakładać, ale to tylko dlatego, że nie dawał nikomu zbyt wielu powodów do siania dziwnych niedomówień. Nie zwierzał się przypadkowym ludziom, nie rozmawiał zbytnio o prywatnych sprawach, a ciekawskie pytania zbywał dość szybko i to właśnie dzięki temu pozbawił okolicznych plotkarzy informacyjnego źródełka, z którego mogliby wyciągać brudy. Był też na tyle uprzejmym człowiekiem, że starsze panie nie wyklinały go od jakichś czortów i nie produkowały dodatkowych pogłosek, a mieszkańcy zawsze mogli na nim polegać. Dlatego to, że ktoś go odwiedzał, to też nie była żadna nowość. Może te drzwi nie stały dla wszystkich otworem, ale był już przyzwyczajony, że każdy kto przejeżdżał obok, zatrzymywał się w bramie choćby na krótką pogawędkę. A to, że pogawędki często ewoluowały do wspólnej kawy lub herbaty, to już trochę inna sprawa, choć też nie wszyscy dostąpili tego zaszczytu, żeby przestąpić próg jego samotni.
    Spojrzał na Abigail z góry, gdy przystanęła i przejęła klosz. Nigdy nie próbował wymieniać żarówki w dwie osoby, ale chyba wolał nie próbować, bo miał wrażenie, że więcej będzie z tego szkody, niż pożytku, dlatego pokręcił głową. Przy tym akurat pomocy nie potrzebował, wymiana żarówki to żadna filozofia. Dwie ręce w zupełności wystarczą.
    — Czy to źle być zajętym? — Zapytał, dokręcając żarówkę w kinkiecie. Może nie było to pretensjonalne stwierdzenie, ale jakoś dziwnie negatywne. — Ja akurat współczuję właśnie tym, którzy nie wiedzą, co powinni ze sobą zrobić, albo którzy nic robić nie chcą — powiedział, znów wracając uwagą do Abigail. Wyciągnął dłoń po klosz, bo mógł dokończyć tą przydomową robotę, a kiedy go podała, powrócił do zakładania osłonki na konstrukcję. Mieli tu w okolicy takiego człowieka, który nigdy nie miał zajęcia, a w końcu zaczął nudę zapijać i dziś jest po prostu typem niegroźnego żula, który pojawia się od czasu do czasu w The Rusty Nail.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zszedł z drabinki i złożył ją w dłoniach, zerkając przy okazji na pakunek, który Abigail ze sobą przyniosła. Jeżeli to było ciasto, to pewnie wypadało przygotować jeszcze herbatę, żeby się przypadkiem nie udławić.
      — Co dobrego przyniosłaś? — Dopytał i ruszył z drabinką do jednego z dwóch garaży, który był akurat otwarty. Powiesił drabinkę na ścianie, w specjalnie przygotowanym do tego miejscu, i otrzepał dłonie w dżinsy. Wyciągnął pilot z kieszeni, a kiedy brama zaczęła się zasuwać, zamknął go w palcach i skupił uwagę na Abigail. Nie był jeszcze pewien, czy wpadła tak na chwilę, w drodze do albo z pensjonatu, czy konkretnie obrała sobie za cel właśnie jego posesję, bo chciała sobie pogadać, ale herbatę na pewno zaproponuje.

      Rowan Johnosn

      Usuń
  55. Pływanie było dla niej prawdziwą ulgą. Czuła się wolna, nieograniczona, pełna sił. Czuła się dokładnie tak samo jak przed tragicznym wypadkiem, który doszczętnie zniszczył jej dotychczasowe życie. Wypadkiem, który ją ograniczył tak mocno, że trudno było jej poukładać wszystko na nowo. Nie potrafiła jeszcze odnaleźć nowej siebie, choć przecież z całych sił próbowała to zrobić.
    Przechyliła energicznie uroczy kubeczek i przełknęła niemal od razu całą zawartość, nie rozdrabniając się nad smakiem dość taniego wina. Jej kubki smakowe domagały się słodko- kwaśnego smaku naleweczki, ale i na to powinien przyjść odpowiedni moment.
    Kiwnęła twierdząco do Abi. Również chciała się schłodzić, bo podczas trasy nad zatoczkę musiała wspiąć się na całkiem sporą górkę. Mimo intensywnych ćwiczeń, długiej rehabilitacji, jej sprawność fizyczna nie była już taka jak kiedyś. Nie była ją tą samą Kopi, która bez trudu wybierała się na długie, wielogodzinne wędrówki, wspinanie w skałach czy po prostu poranne wybieganie. Potrafiła niemal bez problemu poruszać się przy pomocy protezy, ale była na etapie ponownego budowania wytrzymałości organizmu oraz siły mięśniowej. Wielomiesięczne przykucie do łóżka skutkowało zmizernieniem całego ciała. Choć zawsze była szczupła, teraz jej ciało pełne było wypustek, uskoków i innych kościstych rewelacji. Z resztą, czuła że jest znacznie słabsza, choć ciężko było jej dopuścić do siebie ten fakt.
    Między innymi dlatego tak przykładała się do porannego pływania. Było jednym z nielicznych sportów, w których nie była ograniczona. Sprawnie przyszła jej nauka pływania z udziałem jednej nogi, aktywnie angażując mięśnie rąk. Pływanie było ciągłością jej rehabilitacji, dając namiastkę uprawiania sportów, jak przed laty.
    – Z chęcią się ochłodzę. – posłała koleżance szczery uśmiech. Przeciągnęła przez głowę długą, zwiewną czarną sukienkę, nieco wypłowiałą od słońca. Pod nim miała dwuczęściowy kostium kąpielowy w różowo- czerwone centki– Właź, chwilę mi zejdzie z moimi rytuałami.
    Właściwie dopiero teraz można było przyjrzeć się jej niemal robotycznej nodze. Akceptowanie jej przychodziło falami. Czasami była jej obojętna, czasem irytowała na maksa. Niekiedy uważała, że jest całkiem ciekawym dodatkiem do stylizacji. Wyglądała jak z nowoczesnego filmu z robotami, pełnym akcji.
    Zwykle jednak kryła ją pod długimi sukienkami czy spodniami. Między innymi dlatego, że nagrzana od słońca nie nosiła się tak dobrze i niekiedy powodowała obtarcia.
    Zsunęła do wody stopę i pomachała chwilę w ciepłej wodzie. Była przyjemna. Idealna na wieczorny relaks. Chwyciła się za udo, powyżej pozostałego kikuta amputowanej nogi. Drugą ręką złapała za górną część protezy i zsunęła lej. Ułożyła protezę na ręczniku Abi i niedbale przykryła ją śliwkową bluzą, którą wydobyła z czeluści torby.
    Zsunęła biodra energicznie do wody, a ta otuliła jej ciało przyjemną ciepłą otoką. Uśmiechnęła się szeroko, czując znajome emocje. Wolność.
    – Chętnie przyjdę zobaczyć jak to wszystko urządziłaś! – podpłynęła do Abi i zdjęła jej z czoła glona, który prawdopodobnie przykleił się do jej twarzy, gdy skakała do wody. Ciemnozielony kolor niemal idealnie współgrał z ognistym kolorem włosów koleżanki. Aż szkoda było go stamtąd zabierać. – Ostrzegam, jestem bardzo krytyczna– zmarszczyła brwi, niemal poważnie, po czym roześmiana przepłynęła kawałek– Uwielbiam to miejsce! Praktycznie zawsze jest puste…


    Kopi Bear

    OdpowiedzUsuń
  56. [Cześć! Nawet nie wiesz, jak wielką radość sprawiły mi Twoje komplementy, dziękuję za tyle miłych słów. *-* Obawiam się, że w Twoich słowach kryje się wiele prawdy i prawdziwy Phobos faktycznie może zaniknąć pod grubymi warstwami kurzu, których nie ma siły zetrzeć. Mam w głowie mnóstwo scenariuszy, oczywiście zaczynając od tych najbardziej tragicznych, ale zobaczymy, jak to dalej się rozwinie!
    Abi mnie zauroczyła — jest jak ciepłe promienie słońca, które rozświetlają dzień i przywołują uśmiech na usta. Mam nadzieję, że znajdzie w swoim życiu kogoś, dzięki komu nauczy się na nowo ufać.
    Z pewnością Phobos i Abigail mają najpiękniejsze uśmiechy w całym Mariesville, haha.
    Phobos i Abi są praktycznie w tym samym wieku, stąd na pewno muszą się znać od dziecka — może trzymali się razem w szkole? Do tego możemy dorzucić byłego chłopaka Abigail, on i Phobos mogli być kumplami. Po tym, jak Abi wyjechała do Atlanty, ich kontakt mógł się urwać. Albo namawiała Phobosa do wyjazdu do miasta, ale odmówił i przez to wszystko stało się trochę... niezręczne?
    W pensjonacie Sunny Meadows Bed & Breakfast od niedawna mieszka siostra Phobosa, stąd mamy pretekst do spotkania — chłopak mógł wpaść na Abi, w dzień, kiedy odwiedzał Phoebe. Kwaśnym lemoniadom nigdy nie odmówimy! Phobos ma sentymentalną duszę, więc i koralikowe breloczki mile widziane!]

    Phobos Beaverbrook

    OdpowiedzUsuń
  57. Chociaż jako dziecko zawsze spędzała tutaj pewną część wakacji, a znaczna część terenów była jej znana dzięki licznym spacerom, i tak nie czuła się dość pewnie, by spędzić noc pod jakimś drzewem tuż przy granicy lasu. Nie mogła jednak zostawić tutaj Rudiego; pies miał już swoje lata i Jacynth naprawdę obawiała się, że w starciu z większym od niego, dzikim zwierzęciem, miałby marne szanse na przeżycie. Co prawda nigdy nie przejawiał zbytniej ufności względem nieznanego, ale kto wie, jak w takiej sytuacji zareagowałby wilk albo dzik, czy cholera wie co jeszcze. W mieście największym zagrożeniem były samochody, toteż najczęściej spacerował jednak na smyczy, ale tutaj, pośród pustych pól i szerokich pasm zieleni nie czuła obowiązku takiego ograniczania go. Rudie był grzecznym pieskiem, który zazwyczaj trzymał się blisko niej i wracał na zawołanie; tym większy strach czuła, kiedy nie zjawił się mimo nawoływań. Był jedynym członkiem rodziny, któremu na niej zależało, a myśl, że mogłaby go stracić, napawała ją niemalże atakiem paniki. Jacynth Vetter nie zaliczała się do grona histeryczek. Na ogół potrafiła praktycznie po mistrzowsku zachować zimną krew, a jej działania były szacowane na chłodno i ze sporym dystansem. Rudie stanowił pęknięcie w tym murze, słabość, która teraz doprowadzała ją do szaleństwa. Zastanawiała się, co zrobi, jeżeli go nie odnajdzie. Samotny powrót do domu nie wchodził w grę. Wydawało jej się, że gdyby chociaż na moment oddaliła się od tego miejsca, prawdopodobnie pękło by jej serce.
    Zaczęła gorączkowo myśleć i przetrząsać wyobraźnię w poszukiwaniu choćby najbardziej szalonych pomysłów. Wokół z wolna zaczynał zapadać zmierzch, a o ile jako-tako orientowała się w swoim położeniu za dnia, tak nocą sprawa przedstawiała się gorzej. Po raz kolejny poczuła żal przemieszany ze złością na samą siebie, że jednak nie zabrała tego pieprzonego telefonu, egoistycznie uznając, że skoro ona nie chce z nikim rozmawiać, to nikt jej do tego nie zmusi. Nie była pewna, jak daleko znajdowała się od domu dziadków i nie chciała ryzykować ostatecznego zgubienia psa. Gdyby się oddaliła, Rudie mógłby jej już nie znaleźć, a wtedy jedyny ratunek w tym, że znajdzie kogoś innego. Ostatecznie wszyscy wiedzieli, czyj jest ten posiwiały na pyszczku zwierzak; mogłaby więc liczyć na to, że ów znalazca zachowa się uczciwie i odprowadzi go do domu. Nie sądziła, żeby w miasteczku tej wielkości grasowali jacyś złodzieje psów, tak jak nie sądziła, że komukolwiek mógłby wpaść w oko akurat Rudie. Dla niej był najpiękniejszy, najukochańszy na świecie, ale dobrze wiedziała, że nie jest modelowym przykładem idealnego, w mniemaniu innych ludzi, psa. Miał długie łapy i wiecznie uśmiechnięty pysk, brakowało mu trzech zębów i nie widział na jedno oko. Nie pasował do wszystkich tych psów, na które trwał nieustający popyt. W tym wypadku była to niewielka pociecha; no, ale jednak istniała.
    Usłyszawszy jakiś dziwny dźwięk, dobiegający z dosyć bliskiej odległości, przykucnęła i wymacała na ziemi ciężki, solidny kawał kija. Nie była strachliwa. Gdyby ktoś zechciał zrobić jej krzywdę, była gotowa bronić się do ostatniej krwi. Kiedy wyczuła, że obcy jest już wystarczająco blisko, wyskoczyła zza krzaków, unosząc kij nad głowę, jakby zamierzała grać w baseball i zamarła. Stojąca naprzeciw dziewczyna ani trochę nie wyglądała na grasującego po lasach mordercę. Ostrożnie upuściła swoją prowizoryczną broń na ziemię i zmierzyła nieznajomą podejrzliwym, czujnym spojrzeniem.

    [Uprzedzę jeszcze, że Jacynth nie odezwie się pierwsza, raczej zjeży kolce. :D]
    Jacynth Vetter

    OdpowiedzUsuń
  58. Jedynym plusem tej niezwykle nerwowej sytuacji była mocna więź, którą podczas ostatnich trzech lat zdołał nawiązać z Naren pozwalająca mu na bycie stuprocentowo pewnym, że gdy raz chwyci trop małej, nie zboczy z niego nawet o milimetr aż do chwili, gdy jej nie znajdzie. W innym wypadku najprawdopodobniej zaufałby teraz swojemu instynktowi i zamiast podążyć za nią w stronę peryferii miasteczka, starałby się ją nakłonić do zapuszczenia się w jego głąb. Wielogodzinne treningi oraz późniejsze akcje w terenie, które odbyli podczas służby w brytyjskiej Straży Granicznej pozwoliły mu jednak umocnić się w przekonaniu, że w przeciwieństwie do niego nos suczki nigdy nie obiera złego kursu.
    Nie zdziwił się więc zanadto, gdy po jakimś czasie puściła się przed siebie lekkim kłusem, dając mu tym samym znać, że są już blisko celu, więc powinien się pośpieszyć. Faktycznie, niedługo później na horyzoncie zamajaczyły mu dwie sylwetki, z których jedna musiała należeć do jego pasierbicy. Drugiej póki co nie poznawał, ale w tej chwili nie było to dla niego aż tak ważne. Mógł przecież przyjrzeć się jej dokładniej, gdy już upewni się, że dziewczynka jest cała i zdrowa. Bo to, że wyrwała rękę z uścisku rudowłosej kobiety i wtuliła się w ciepłą sierść wyraźnie rozentuzjazmowanego piska jeszcze o niczym nie świadczyło. No chyba, że bała się reprymendy jaką dostanie od ojczyma za to, że nie raczyła poinformować go o swoim zagubieniu.
    - Rosa, skarbie, jak dobrze, że nic ci się nie stało. – Ukucnął obok małej, starając się ocenić jej faktyczny stan na tyle, na ile pozwalała mu na to jej skryta wśród kudłów twarz. – Czemu nie zadzwoniłaś, że się zgubiłaś ? – Znowu zero reakcji, jeśli nie licząc lekko speszonego spojrzenia. – Przecież wiesz, że nic by się nie stało.



    Liberty, któremu stos kamieni spadł z serca

    OdpowiedzUsuń
  59. Nie stosował żadnej szczególnej diety, choć starał się odżywiać zdrowo, co nie było akurat trudne w miejscu, w którym tak wiele osób posiada własne wyroby. Nie trzeba było się nawet jakoś bardzo o to starać, bo zdrowe jedzenie znajdowało się tuż pod nosem, a dodatkowym plusem było też to, że do Mariesville nie dotarły żadne fastfoody, które sztucznym żarciem kusiłyby ludzi od najmłodszych lat. Nie zawsze było szybko i łatwo, ale na dobre jedzenie można poczekać, zwłaszcza gdy ma się pewność, że zostało zrobione ze zdrowych, lokalnych składników, natomiast każda tutejsza knajpa bazowała na tym, co wytwarzali okoliczni rolnicy. Akurat stołowanie się w restauracjach nie było w jego przypadku żadną koniecznością, bo radził z tym sobie sam, w dodatku obiady serwowano im na komisariacie, ale już tak poza tym, zawsze gdy komuś pomagał, czy to w przydomowych robótkach, czy w czymś trudniejszym, wychodził w zamian z poczęstunkiem. O jedzenie nigdy martwić się nie musiał. Starsze panie nie wypuszczały go bez obiadu, albo bez reklamówki przetworów, chociaż nie zawsze tylko dlatego, że im pomagał. Były po prostu tak uprzejme, a momentami też nadopiekuńcze, że częstowały ludzi tym, czego miały w domach aż nadto.
    Po Abigail też mógł spodziewać się tego rodzaju uprzejmości, bo ona to człowiekowi ostatni grosz by oddała, gdyby zaszła taka potrzeba. Pomaganie było wpisane w jej naturę, tak samo jak potrzeba odwdzięczania się ludziom za ich trudy, nawet jeśli w podzięce niczego od niej nie oczekiwali. Była życzliwa, dobroduszna i pełna ciepła, ale nadążanie za nią nie było wcale łatwe, bo przemykała jak huragan z tymi niespożytymi zapasami energii. Bez wątpienia przydałby się jej taki ktoś, kto dotrzyma jej kroku, i kto będzie w stanie przyjąć od niej te wielkie pokłady czułości. Jeżeli potrzebowała człowieka, to zdecydowanie takiego, który da się ukochać w całości, gdy ona poświęci mu całe swoje serce, i który odda jej dokładnie tyle samo.
    Przejął pakunek i zajrzał pod ściereczkę, bo czuł, że ciasto jest jeszcze ciepłe. Musiała więc upiec je specjalnie dla niego, zapakować i od razu tu przyjechać. Ale trafiła, bo akurat brownie wpasowywało się w jego gust tak samo, jak sernik na zimno. Ważne, żeby ciasto nie było przeraźliwie słodkie i miało jak najmniej kremu, bo za kremem nigdy nie przepadał, za to chętnie się skusi na połączenie gorzkiej czekolady z miętą, pomarańczą lub innym wyraźniejszym owocem.
    — W takim razie, chodźmy spróbować — powiedział, zachęcając Abigail do wejścia do środka. Nigdy nie miała okazji być w jego prywatnych progach, bo nigdy nie byli ze sobą na tyle blisko, by taka okazja w ogóle się pojawiła. Więcej ich dzieli, niż łączy, więc ich życiowe ścieżki nigdy się nie nakładały, aż do ostatniego ogniska i szaleństwa po, które odrobinkę wszystko pokomplikowało. Ale potrafili, jak widać, rozmawiać normalnie.
    Wpuścił Abigail do wnętrza domu i zamknął za nimi frontowe drzwi. Wystrój był jasny, zachowany w bieli, szarościach i beżu, które przełamywały nienachalne wstawki z drewna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pomieszczenia były rozdzielone bezdrzwiowymi, szerokimi łukami, dlatego całość prezentowała się przestrzennie, a okna na ogród były duże i wpuszczały mnóstwo światła. Dom był piętrowy, ale wyższa kondygnacja była już bardziej zabudowana ze względu na znajdujące się tam sypialnie.
      — Sama zbierałaś te borówki? — Zapytał, kierując się do części kuchennej. W drodze uchylił wieczko i skradł jedną granatową połówkę z wierzchu, zaraz wsuwając ją do ust. Słodziutka. Lubił borówki.
      Pozostawił pakunek na wyspie kuchennej i podszedł do zlewu, żeby opłukać dłonie, a potem wyjąć z szuflady wielki nóż; pierwszy, jaki napatoczył mu się pod rękę, ale taki, który na pewno sprosta temu zadaniu. Z szafki, znajdującej się w kuchennej wyspie, wyciągnął dwa talerzyki i postawił na blacie.
      — Herbaty? Kawy? — Dopytał od razu, bo nie miał pewności, czy Abigail za czymś nie przepada, chociaż herbata bardziej pasowała do niej niż kawa. Może dlatego, że herbatę zawsze uważał za słodszą od kawy.

      Rowan Johnson

      Usuń
  60. — Ja? Podkochujący się w Tobie? — otworzył szeroko oczy, patrząc z rozbawieniem na Abigail. Była wspaniałą młodą kobietą, piękną z zewnątrz, jak i wewnątrz. Czy byłby jednak w stanie widzieć w niej kogoś więcej niż przyjaciółkę jego braciszka? Niż swoją przyjaciółkę? — Czyżbyś próbowała wystawić mnie na pokuszenie? Pamiętaj, że mam kruche serce… — zażartował. Jednak, pomimo ich niewinnych żarcików, jednego był pewny – Abigail Wilson potrzebowała w swoim życiu kogoś, kto by ją docenił; kto dostrzegłby jej piękne, gołębie serce; kto obchodziłby się z nią delikatnie i rozumiał jej sposób bycia. Abigail potrzebowała kogoś, kto pozwoliłby jej być sobą i kochałby w niej to cholernie mocno; kogoś, kto wydobywałby z niej jeszcze więcej wspaniałych cech zamiast gasić lśniące się w niej iskry jej przebojowości. Człowiek, który pojawił się na jej drodze w przeszłości, nie był jej godzien, a Jackson Moore miał głęboką nadzieję, że jego kochana Abigail w końcu spotka kogoś, kto rzuci się za nią w ogień – tak jak on w przeszłości zrobiłby to dla Tessy.

    Lubił ich przyjaźń. Łączyła ich bliska więź, którą za nic w świecie by nie oddał. Ktokolwiek miałby w przyszłości pojawić się w jego życiu, musiał zaakceptować rolę Wilson – a była bardzo ważna. Nie można przecież ot tak, z byle kaprysu, porzucić relacje, którą budowało się latami. Oboje z Abi wnieśli w to tak bardzo dużo, że ich życia wręcz zrosły się ze sobą. Nie było Abigail Wilson bez braci Moore, a braci Moore nie było bez niej. Pomimo różnicy wiekowej, również w charakterze, łączyło ją z Jaxem to, co powinno. Ponad wszystko jednak cenili w sobie te swoje różnice, akceptowali siebie takimi, jakimi byli i motywowali do dalszego działania. To właśnie w tym wszystkim cenił.
    Właśnie dlatego cieszył się w duchu, że Abigail pojawiła się tego wieczoru, konkretnym i stanowczym ruchem zabierając go z tego dołu, w którego wpadł. Fakt, było to krępujące. Nie lubił, gdy widziała go w takim stanie; ale przecież takie było życie – niespodziewane, momentami wredne i podłe. Jednak w całej tej przykrej osłonie przyniosło mu promień słońca w postaci Abigail, musiał zatem się za to odwdzięczyć.

    Napił się łyka ciemnej nalewki. Poczuł soczysty aromat wiśni. Cóż, smak ten zaczynał podobać mu się coraz bardziej; aż zaczął obawiać się, czy nie wypije tego szybciej od rudowłosej. Odchrząknął, skupiając się na słuchaniu jej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Cieszę się, że inwestujesz w rozwój pensjonatu, naprawdę dobrze ci idzie. — pochwalił ją, posyłając jej serdeczny uśmiech. — Myślę, że to dobry pomysł. Jeśli ma ci to ułatwić pracę, to dlaczego nie? — podzielił się opinią. Ponownie napił się nalewki. — Wiesz, ja też lubię stosować nowe rozwiązania w mojej restauracji. Drobne zmiany są dobre i potrafią wprowadzić dużą różnicę — zauważył, bawiąc się kieliszkiem i wpatrując się w niego, jakby szukał tam jakichś odpowiedzi na ważne pytania.

      — Wiesz, że zawsze możesz liczyć na moją pomoc, prawda? — zapytał dla upewnienia. Zmartwił się, słysząc o ratach. Wiedział, że pensjonat dobrze prosperuje, a sezon jeszcze trwał, szczególnie z Festiwalem w tle. Rynek jednak był bezlitosny, a nie chciał, żeby Abigail ściągnęła na siebie niepotrzebne zmartwienia i problemy. W żaden sposób nie podważał jej decyzji, uważał że rozsądnie zajmowała się rodzinnym interesem. Po prostu martwił się o nią, zresztą – jak zawsze.
      Zauważył też, że jej rozterki dotyczyły tylko pensjonatu, jakby nic poza tym nie istniało. A przecież jej życie było tak barwne i pełne różnorodnych chwil. Może bała mu się coś powiedzieć? Szybko wyrzucił tę myśl z głowy, niczym nieznośne robactwo próbujące wejść do twojego domu. Abigail mu przecież ufała i czuła się bezpiecznie. Wiedział to, bo tutaj była. Nie bała się późnym wieczorem przebywać z nim w jednym domu, upić się, może nawet zasnąć w tym samym miejscu. Mówiła mu zawsze o wszystkim – o małych i dużych rzeczach, o smutkach i radościach.
      Uśmiechnął się i spojrzał na nią, uświadamiając sobie, że lubił się z nią droczyć. To na pewno poprawiłoby mu humor jeszcze bardziej. Nie był jednak pewny, czy to, co zaraz miał powiedzieć, było tego wyrazem, czy to raczej alkohol zaczął działać. Niemniej, przecież raz się żyje.

      — Jeśli istnieje alternatywna rzeczywistość, to na pewno ty podkochujesz się we mnie… — zaczął z uśmiechem na twarzy, który jednocześnie wyrażał rozbawienie, jak i powagę. — A ja w tobie.

      Jax

      Usuń
  61. Prawda jest taka, że ani nie pochodził z biednej rodziny, ani nie miał pracy, w której zarabiałby najniższą krajową. Za akcje dla policyjnej jednostki specjalnej odbierał sowite wynagrodzenie, tak samo jak wszyscy jego koledzy, tyle że część jego kolegów przegrywała tysiące dolarów na maszynach, czy rozgrywkach blackjacka w jakimś obskurnym kasynie, a on chował to po prostu do skarpety. Ziemię dostał po rodzinie, więc i tak było mu łatwiej, natomiast to, co nazbierał, zainwestował w dom, który kiedyś pewnie w końcu sprzeda. Na starość taki wielki metraż na pewno nie będzie mu do niczego potrzebny, ale teraz mógł się po prostu nacieszyć zarówno domem, jak i faktem, że wsadził pieniądze w coś, na czym nigdy nie straci. Chyba, że przez Georgię przetoczy się jakiś huragan, który obróci to wszystko w pył. Oczywiście, odpukać! Dom jest co prawda ubezpieczony, ale żadne ubezpieczenie nie pokryje jego realnej wartości. Korzystał więc z tych dobrodziejstw, które sobie tutaj sprezentował, ale wcale się nimi nie chwalił. Nie szata zdobi człowieka, jak to mówią, on wolał po prostu ulokować pieniądze w czymś, co zwróci mu się nawet z nawiązką, jeżeli to sprzeda. Gdyby umiał grać na giełdzie, pewnie zainwestowałby w papiery wartościowe, ale nie miał o tym nawet najmniejszego pojęcia, a żadnemu trader'owi nie zaufałby na tyle, by oddać mu pod skrzydła kilkaset tysięcy ciężko zarobionych dolarów. W tej części miasteczka bogate domy nie były w zasadzie niczym szczególnym, w końcu mieszały tu zamożne rodziny, pielęgnujące wielopokoleniowe interesy, w tym Johnsonowie, którzy akurat przejęli tutaj rynek prawa. Jego ojciec kupił dużą ilość ziemi w okolicy, gdy piastował jeszcze stołek tutejszego burmistrza, a sporą ich część zostawili im również dziadkowie, którzy osadzili się tutaj przed laty, gdy Mariesville było jeszcze społecznością nieposiadającą osobowości prawnej. Bogactwo ciągnie się z dziada pradziada, chociaż gdyby nie praca dla SWATu, raczej nie byłby w stanie pozwolić sobie na takie lokum, nie zaciągając długu. Bo rodziny na pewno by się nie prosił. W zamian pewnie musiałby się ożenić i dać im wnuki, czy cokolwiek podobnego, a na taki układ nie zgodziłby się nigdy w życiu.
    Spojrzał na Abigail, gdy przylgnęła do okna, z którego rozciągał się widok na ogród. Zachwycała się, a przecież mieszkała w miejscu, w którym zieleń wręcz pcha się do domów. Mariesville było pięknie położoną miejscowością, z dostępem do rzeki, lasów, czy nawet przyjemnie szumiących wodospadów. Wystarczyło przejść się kawałek na spacer, żeby mieć to wszystko w zasięgu ręki. Zresztą, ona sama miała wokół pensjonatu jeszcze więcej zieleni, niż on. I nie tylko zieleni, bo w jej ogródku rośnie przecież cały wachlarz smacznych warzyw. U niego było po prostu ładnie. Estetycznie. Ale jakoś tę przestrzeń zagospodarować musiał, a że myślał przyszłościowo, zdecydował się nawet na ten basenik, w którym pływają teraz liście i kurz. Na pewno nie wymieniał tej wody tak często, jak zalecał producent.
    Zaczął kroić ciasto, ale gdy Abigail zdecydowała się na herbatę, podał jej nóż ostrzem do dołu, żeby nie wyrządziła sobie przypadkiem krzywdy, bo ostatnio była w tym dobra, i zostawiając jej krojenie ciasta, odwrócił się na chwilę, żeby nastawić czajnik z wodą na gaz. Otworzył zaraz szafkę, w której znajdowało się kilka tego typu suchych produktów i wziął dwa pojemniki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Czarna czy zielona? — Zapytał jeszcze. Na nic więcej liczyć tu nie mogła. To i tak dobrze, że miał w ogóle wybór. Kiedyś pił tylko czarną, ale gdy był na poszpitalnej diecie, tuż po operacji i zacerowaniu kłutych ran, musiał nauczyć się tolerować zieloną. I tak mu już zostało. Nie uważał, że to jakiś cudowny napój, dla którego odstawiłby wszystko inne, ale czasami lubił wypić sobie coś takiego łagodnego.
      Kiedy wybrała, wsypał kilka łyżek liści do zaparzacza i odłożył pojemnik do szafy. Abigail wybrała za nich dwóch, bo nie chciał już specjalnie dla siebie szykować naczynia na czarną. Będą mieli więc cały dzbanek zielonej herbaty i pół blaszki ciasta, chociaż dla niego dwa kawałki to i tak będzie już pod korek.
      — Rozgość się — zachęcił i podszedł do rozsuwanych drzwi, żeby wpuścić trochę świeżego powietrza z tarasu i tej części, w której można było grillować do bólu. Abigail mogła się rozejrzeć jeżeli miała taką ochotę. Skoro ją tu wpuścił, to znaczy, że ufał jej na pewno bardziej, niż tym, którzy nigdy nie przekroczyli progu tych drzwi, a przewijali się przez jego życie znacznie dłużej i gęściej, niż ona.

      Rowan Johnson

      Usuń
  62. [Ale ona wydaje się urocza, jejku. I to nie tylko ze względu na pyzatą buzię, ale też usposobienie. Dziękuję za śliczne powitanie. Myślę, że mam nawet pomysł, jakby nasze panie połączyć. Jen mogłaby przyjechać o dzień, dwa za szybko niż była umówiona z agentem nieruchomości i w taki oto sposób znalazłaby się w pensjonacie Abi. Od tego mogłybyśmy zacząć, a potem przeskoczyć dwa miesiące do przodu i zobaczyć, jak się sprawy potoczą. Co Ty na to?]

    Jennifer

    OdpowiedzUsuń
  63. [Cieszę się, że przypadł Ci do gustu ;) Zastanawiam się nad tym, z czyjej perspektywy lepiej byłoby zacząć i wydaje mi się, że chyba ze strony Jen, także ja mogę nam zacząć. Zjem coś i siądę do pisania - dużo wolnego czasu to chyba aktualnie jedyny plus bycia na urlopie, bo pogoda jest tragiczna i nie zachęca, eh. Masz może jakieś foto pensjonatu? Chciałabym coś zawrzeć w wątku, a nie chcę zepsuć Twojej wizji.]

    Jen

    OdpowiedzUsuń
  64. [Oto i jesteśmy.]

    Cały dorobek życia zmieściła w swoim Fordzie Edge. Upchała bagażnik oraz tylne siedzenia pudłami, niektóre rzeczy rzucając już na koniec luzem. Z Baltimore do miejsca docelowego czekała ją ponad jedenastogodzinna jazda. Siedziała za kierownicą, trzymając na niej obie dłonie i mocno ściskając. Przymknęła na moment powieki i oparła cały ciężar ciała na zagłówku fotela. Westchnęła. Musiała stąd wyjechać, dobrze o tym wiedziała, jednak myśl o pozostawieniu wszystkiego, co było jej znane, napawała ją przerażeniem. Wcześniej zrobiła to dwa razy; pierwszy raz jadąc na studia z przyjaciółką, za drugim razem z mężem i dzieckiem szukając, głównie dla niego, dobrego miejsca pracy – ale nigdy nie robiła tego sama. Perspektywa samotności bardzo jej ciążyła. Tutaj jednak już nic na nią nie czekało. Były mąż wraz ze swoją nową małżonką co jakiś czas przewijali się w mieście, wpadali na nią niby to przypadkiem, niesamowicie szczęśliwi i zawsze w skowronkach. Syn od czasu rozwodu nie chciał na nią patrzeć, a w pracy nie umiała już dłużej znieść tych wstrętnych uśmieszków, udawanej troski i pokątnych komentarzy. Nikt w tym mieście nie był po jej stronie. Od kiedy kilka lat temu pochowała najpierw matkę, a później ojca, nie zapuszczała się do Tacomy ani całego stanu Waszyngton. Długo zastanawiała się, gdzie może uciec. W jakim miejscu będzie stosunkowo anonimowa, gdzie będzie mogła choć odrobinę odetchnąć. I wtedy sobie przypomniała. Przypomniała sobie wspólne wieczory i czułe gesty, i historie, które jej opowiadała. Mariesville, miasto, w którym urodziła i wychowała się Charlotte, a które opuściła z matką jako jedenastolatka. Jen pamiętała, jak wspomnienia o tamtym miejscu i to, w jaki sposób wypowiadała się Charlotte niesamowicie ją rozczuliły. Obiecały sobie, że kiedyś pojadą tam razem. No cóż, nie była to pierwsza obietnica, którą Jennifer złamała. Przekręciła kluczyk w stacyjce i silnik zaryczał, a ona poprawiła się na siedzeniu kierowcy, zapięła pasy i ruszyła przed siebie.
    Parkując samochód niedaleko Sunny Meadows Bed & Breakfast późnym wieczorem uznała, że dwie przerwy w trakcie tak długiej trasy to dla niej zdecydowanie za mało. Wyszła z samochodu, cała obolała i rozprostowała z trudem kolana. Pomimo tempomatu w swoim Fordzie cała podróż i tak się dłużyła, a nogi oraz pośladki, nieprzyzwyczajone do tak długiej jazdy, pod koniec odmawiały posłuszeństwa. Oparła się dłońmi o drzwi pasażera i zaczęła bujać biodrami raz w prawo, raz w lewo. Wiedziała, że jest o ponad dzień za szybko. Na odbiór kluczy oraz podpisanie dokumentów umówiła się z agentem nieruchomości dopiero na poniedziałek, jednak nie umiała już dłużej siedzieć w hotelowym pokoju w Baltimore. Wspólne mieszkanie zostawiła byłemu mężowi oraz synowi, sama przez długi okres czasu wynajmowała dość sporych rozmiarów kawalerkę. W końcu uznała, że nie może tak dłużej żyć.
    Przerzuciła przez ramię średnich rozmiarów torebkę, wyciągnęła z bagażnika małą walizkę, w której trzymała najpotrzebniejsze kosmetyki i kilka ubrań, i ruszyła w stronę pensjonatu. Zanim wyjechała z Maryland zadzwoniła i upewniła się, że będzie dla niej jeden pokój – nie lubiła zostawiać rzeczy przypadkowi. Zresztą, bała się, że kolejne dwie noce będzie musiała przesiedzieć w swoim samochodzie, a choć uwielbiała swojego Forda, wolałaby spać w normalnym łóżku.
    Pomimo powoli zachodzącego słońca, Jen nadal mogła podziwiać widoki tego miejsca. Najbardziej jednak uderzyło ją świeże powietrze, które tak cudownie wdarło się do jej płuc zaraz po wyjściu z samochodu oraz kolor zieleni, który rozpościerał się dookoła. Miała ochotę położyć się na trawniku i wsiąknąć w ziemię. Pensjonat na pierwszy rzut oka wydawał się mały, choć niezwykle przytulny. Białe schody, weranda, ściany, niebieskie drzwi – to wszystko wydawało się Jen takie schludne, zapraszające do środka. Przystanęła przed wejściem, czując w piersi bijące szaleńczo serce. Chciałaby mieć ten etap za sobą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przekręciła po chwili klamkę i weszła dość niepewnie do środka.
      - Dobry wieczór – rzuciła, przechodząc przez próg. Miała miły, ciepły głos. Idealnie sprawdziłby się w roli lekarza pediatry, którym nigdy nie została.
      Zaraz przed wejściem znajdowała się recepcja, a za ladą stała młoda, rozpromieniona dziewczyna. Burza rudych włosów okalała jej twarz.
      - Nazywam się Jennifer Brown, dzwoniłam dziś rano. Zarezerwowałam jeden pokój – powiedziała, podchodząc bliżej.

      Jen

      Usuń
  65. Cześć! :)

    Dziękuję pięknie za przemiłe przywitanie. A Twoja Pani nie dość, że ruda to jeszcze jaka sympatyczna. Takiej duszyczki zdecydowanie potrzeba mojej gromadzie. Do wyboru do koloru :)

    Steven Baker oraz siedzący grzecznie w roboczych Laura Doe && Geonwoo Parks

    OdpowiedzUsuń
  66. [Zwłaszcza to ostatnie zdanie ma w sobie wiele prawdy i myślę, że Chiara się o tym przekona. :) Cześć, dziękuję raz jeszcze za powitanie, no i również życzę milej zabawy. :)]

    Chiara Moretti

    OdpowiedzUsuń
  67. Pensjonat niezaprzeczalnie był pięknym budynkiem i wyróżniał się wielkością spośród okolicznych domostw. Oczywiście, że wille mocno zakorzenionych rodzin w Mariesville były wizytówką miejscowości, ale pensjonat Wilsonów też mógł śmiało się do nich zaliczać. Przynajmniej jeśli chodziło o jego wkład w rozwój miasteczka. Wilsonowie byli popularni i lubiani. Betsy czasami miewała wrażenie, że swoimi sercami na dłoniach mogą być stratni z prowadzenia tego interesu, ale życzyła im zawsze jak najlepiej.
    — Wiesz, jeśli chcesz, mogę to awizować i zawrócić do nadawcy — uśmiechnęła się niepewnie. Wiedziała, że nie powinna oferować adresatom poczty takich rozwiązań, ale czuła, że rudowłosej może zaufać w tej kwestii i pomóc, jeśli ta nie chciała czegoś odebrać. Ochoczo ruszyła za Abigail i nawet nie zdążyła złapać za kierownicę roweru, bo gospodyni ją wyprzedziła. Między grubymi, ciężkimi kroplami deszczu dotarły do garażu. Jej dzielny rumak był bezpieczny, Betsy schowała również do jednej z szaf swoją torbę. Skoro garaż był mało używany, nie widziała sensu, aby pałętać się z nią po pensjonacie.
    Weszły do otwartej, przytulnej kuchni. Kolorystyka pomieszczenia sprawiała ciepłe wrażenie i człowiek aż nabierał chęci, aby zagościć tu na dłużej. Zwłaszcza, że przede wszystkim było tutaj domowo, swojsko. I albo Betsy się wydawało, albo pachniało tu świeżymi, domowymi wypiekami.
    — Nie mieliście czasem w planach ogniska? Charlie coś wspominał, bo kuzynka Daphne się u was zatrzymała i też mieli dołączyć z dziewczynkami… — zagadnęła, przywołując do rozmowy swojego starszego brata. Tego, który ułożył sobie życie i był przykładnym mężem i ojcem dwóch czterolatek, które były znane w Mariesville z pokładów niekończącej się energii. Kuzynka Daphne wyjechała do Europy, gdzie poznała swojego męża i teraz, kiedy sprzedała w Mariesville dom po rodzicach, rokrocznie zatrzymywali się w pensjonacie.
    — Wiesz, z tego co patrzyłam ostatnio na AccuWeather to zapowiadali całonocne opady, więc jeśli prognozy się sprawdzą, to chętnie gdzieś przekimam na kanapie — dodała. Nigdy nie miała problemów ze śmiałością, nawet jeśli ktoś inny uznałby takie coś za narzucanie się, ona uznawała, że skoro propozycja wyszła z drugiej strony, nie było nic złego w tym, aby ją przyjąć. Usiadła na jednym z wysokich stołków przy wyspie kuchennej (bądź krześle przy stole, w zależności wyposażenia kuchni), nie chcąc się zbytnio panoszyć.

    Betsy Murray

    OdpowiedzUsuń
  68. Podobno przeprowadzka to jedno z najbardziej stresogennych wydarzeń w życiu człowieka. Chociaż Jordyn cieszyła się na tę, przecież bardzo dużą, zmianę, to ilość rzeczy do zrobienia trochę ją przytłoczyła. Po kilku tygodniach ciężkiej pracy, podczas których nawet na chwilę nie usiadła do pisania, jej mieszkanie w końcu wyglądało prawie jak sobie wymarzyła.
    Udało jej się przywieźć większość swoich rzeczy z Miami własnym samochodem, więc nie musiała wydawać mnóstwa pieniędzy na transport czy kupowanie nowych bibelotów. Niestety miała o wiele mniej przestrzeni do zagospodarowania i nie mogła zabrać zupełnie wszystkiego. Część ubrań oraz książek zdołała sprzedać, a część zamierzała oddać potrzebującym już na miejscu w Mariesville.
    Zdążyła poznać kilka bardzo życzliwych, chętnych do pomocy osób, jednak nadal czuła się nieco obco i niepewnie w nowym miejscu. Wiedziała, że minie trochę czasu zanim w pełni przywyknie i poczuje się jak w domu. Podobało jej się w Mariesville i chciała mieć jakiś wpływ na miasteczko.
    Rozpakowywała przedostatnie pudło z rzeczami, które przyszły poprzedniego dnia pocztą. Dopiero przeprowadzka uświadomiła jej jak dużo niepotrzebnych gratów zgromadziła w ciągu prawie trzydziestu lat życia. Trudno było jej się rozstawać z czymkolwiek, bo każda z tych rzeczy wiązała się z jakąś krótszą lub dłuższą historią. Nic nie mogła poradzić na swój odwieczny sentymentalizm.
    Gdy usłyszała pukanie do drzwi, nie spieszyła się zbytnio by je otworzyć. Zobaczywszy jednak kto postanowił złożyć jej wizytę, uśmiechnęła się lekko.
    — Cześć, Abi. Ja też się cieszę, że cię widzę — Przewróciła oczami. Wciąż nieco zadziwiał ją nadmiar energii u tej dziewczyny, ale powoli zaczynała się do tego przyzwyczajać. Dobrze było mieć kogoś takiego w pobliżu. Szczególnie, że dopiero niedawno sprowadziła się do miasteczka i potrzebowała znajomych. — Jasne, daj mi tylko chwilę. — Cofnęła się do mieszkania i oznajmiła swoim futrzanym podopiecznym, że wychodzi i mają być grzeczne. Dwie kotki natomiast wydawały się tym nie przejmować, zbyt zajęte wspólnym wylegiwaniem się na nasłonecznionym parapecie.
    — Chodźmy. — Jordyn zamknęła drzwi na klucz, który schowała do torebki zgarniętej z komody.

    [Wybacz, że kazałam ci czekać tak długo! Oczywiście przyjaciół nigdy za wiele. <3]

    Jordyn

    OdpowiedzUsuń
  69. Pływała chwilę bez słowa, zastanawiając się nad odpowiedzią. Przecież nie chciała straszyć koleżanki.
    – Tutaj nikogo nie spotkałam – odpowiedziała w końcu, przekręcając się na plecy. Dryfowała chwilę z twarzą zwróconą ku niebu. Mrużyła podrażnione słońcem oczy, czuła jak jej bladą twarz okalają promienie słońca.
    Co miała jej powiedzieć? Że gdy ostatnio tu pływała, miała wrażenie że ktoś ją obserwuje?
    Patrzyła na ognistą czuprynę koleżanki, unoszącą się niespiesznie nad wodą. Jej włosy pociemniały, otulone przez słodką wodę. Miały przyjemny, kasztanowy kolor, choć to ten wyrazisty podobał jej się bardziej. Była fanką rudych włosów koleżanki i przecież niedługo po jej poznaniu chciała mieć takie same!
    Z pewnością doskonale pamiętały kupno najtańszej rudej farby w okolicznym markecie i farbowanie włosów Kopi pospiesznie w łazience babci Rosy. Wszystko było absolutnym sekretem, dokładnie jak to, że farby starczyło tylko na część włosów. Żółtkowate pasma od rozjaśniacza zdobiły połowę jej głowy. Całe szczęście to było prawdopodobnie pierwsze w życiu farbowanie włosów przez Abi i ta postanowiła zacząć od dołu. Dzięki temu niedługo po efekcie finalnym, będącym mieszanką jej brązowej bazy i prawdziwego, ekstrawaganckiego balejażu w tonach żółto- czerwono- ceglasto- zielonych Abi obcięła znaczną część jej włosów, pozostawiając niemal nienaruszona podstawę od cebulek poniżej uszu. Fryzura powyżej ramion podobała jej się nie mniej, ale do reszty wybiła z głowy pomysł o zafarbowaniu włosów na rudo. Nawet u fryzjera! Może to wtedy zaczęła się ich przyjaźń…
    Przygryzła wargę, odgarniając kosmyk włosów za ucho.
    – Chociaż ostatnio chyba ktoś się tu kręcił. A może to jakiś wędrujący pies… – powiedziała lekko, nie chcąc jej niepokoić– Tutaj raczej nikt się nie kręci. Chociaż na nagie kąpiele wybieram trochę dalej położone miejsca – zachichotała, teatralnie rozwiązując sznureczek od kostiumu.
    Słońce powoli chowało się za horyzontem, dzieląc się z nimi ostatnimi promieniami. Robiło się coraz chłodniej, więc Kopi zanurzyła się nieco głębiej, bo woda tego wieczoru była bardzo przyjemna. Przepłynęła się kawałek w stronę drugiego brzegu i wróciła do koleżanki, ciężko dysząc. Wiedziała, że długi wieczór z Abi zwiastuje późną pobudkę dnia następnego. Z całą pewnością nie wstałaby następnego dnia na poranny trening, stanowiący jej rutynę. Postanowiła wykorzystać resztki sił i (na razie) niewielką ilość wypitego alkoholu, by rozruszać mięśnie.
    Kątem oka zauważyła w przybrzeżnej gęstwinie coś, co różniło się od rozlewającej zieleni. Nie była pewna czym to było, ani czy się ruszało. Wybiła prędko z głowy niepokojące myśli, mając na uwadze ilość gniazd witych nieopodal przez różnorakie ptactwo. Istniało nikłe prawdopodobieństwo, że w krzakach znajdowało się coś niebezpiecznego. Mariesville było raczej bezpiecznym miejscem i w ostatnim czasie nie mówiło ażeby miejscowi funkcjonariusze mieli ręce pełne roboty. Ale gdzie ludzie, tam niebezpieczeństwo.
    – Płyniemy do brzegu? Wzięłam nam nalewkę z malin – posłała jej zadziorny uśmiech. Chciała pochwalić się koleżance z nowego wyrobu. Według babci Rosy nalewka była niezła, choć nieco za słodka. Kopi była z niej dumna i bardzo jej smakowała. Miała nadzieję, że Abigail podzieli jej zdanie.


    Kopi Bear

    OdpowiedzUsuń
  70. [Miejscowa legenda o niebezpiecznym brutalu, który po godzinach szyje pluszaki dla dzieci i tylko zyskuje przy bliższym poznaniu, którego nie ma, bo ludzie wolą powielać plotki o w sumie nie wiadomo czym, ale tak ogólnie jest wielki i straszny, więc trzeba się go bać- tak w skrócie o Finnie :D
    Radosna Abi będzie przy nim niczym kolorowa pchełka i komu jak komu, ale na pewno uda jej się go rozruszać. To może być ciekawe połączenie, na które nie mogę się nie skusić ;)
    Pieczeni na pewno Finn nie odmówi, tak jak i pomocy w pensjonacie. Na pewno potrzebujecie jakiś zdobnych płotków do ogrodu czy balustrad, Finn wszystko ogarnie.]

    Finn / Kopi

    OdpowiedzUsuń
  71. [Cześć! <3
    Dziękuję bardzo za komentarz! Zdecydowanie Wynn kogoś potrzebuje, ale uznała, że nie, więc niech wszyscy idą do diabła, no, także ten...
    Ale! Wpadł mi pomysł do głowy, żeby Ash wpadł do pensjonatu, bo założył się z kolegami, że coś ukradnie, ale przy tej jakże superakcji młody by coś strącił, to by się rozbiło, Abi by go przyłapała, telefon do Wynn i no... Dziewczyny mogłyby się nawet kojarzyć? :D Wiesz, Wynn przyjeżdża, pogadanka z młodym. Totalnie widzę, jak mu Wynn załatwia dodatkowe zajęcie w postaci pomagania Abi w pensjonacie przez miesiąc za te głupie pomysły. xD]

    Wynonna Myers

    OdpowiedzUsuń
  72. Finn Shrubbery był mieszkańcem nieco dziwnym, acz bardzo przydatnym. Nie wybrzydzał w powierzonych zadaniach, bo właściwie niewiele było mu straszne. Proszono go czasem o pomoc przy pracach budowlanych, bo ciężkie pustaki przerzucał w mgnieniu oka, znacznie wyprzedzając swoich towarzyszy. Zdarzało mu się też przesuwać po burzy spore drzewa, które złamane piorunem padały na ulicę, udrażniając część drogi przed przybyciem straży pożarnej. Mówiło się kiedyś, że samodzielnie wyciągnął samochód, który podczas wypadku wpadł do rzeki- ale może to tylko plotki. Sam Finn raczej nie chwalił się swoimi dokonaniami, bo zupełnie ich w ten sposób nie traktował. Był silnym, postawnym facetem, który od lat trenował swoje mięśnie i wytrzymałość, po prostu ciężko pracując. Niemal naturalne było dla niego kilkunastokilogramowe dociążenie, więc nie mając nic w rękach czuł się dziwnie… lekko?
    Był zatem całkiem przydatny, ale często niedoceniany. Kto go nie poznał, rzadko kiedy odważył się zapukać do niego po pomoc. Jeszcze by zakatował, jak tą biedną żonę. Nic dziwnego, że zapiła się na śmierć.
    Nie miał za wiele powodów by bywać w Orchard Heights, ale dobrze znał tę dzielnice. Z resztą, jak całe Mariesville. Przed laty jego ulubioną rozrywką było włóczenie się nocami po miasteczku, popijając podkradzione z domowej piwnicy flaszki. Nogi prowadziły go wówczas w różne, sekretne miejsca, dzięki czemu do tej pory miał w głowie szczegółową mapę Mariesville.
    Dzielnica ta kojarzyła mu się z pięknymi, wielkimi domami, z cudownym widokiem na okolicę. Kiedyś była niedostępnym marzeniem, dziś po prostu stojącym obok faktem. Mimo, że jego status materialny wymagał chwytania się różnorakich prac, lubił swój zaszyty w gęstwinie niewielki domek z duszą.
    Zbliżając się do pensjonatu mijał niewielką polanę na wzgórzu. Była jednym z jego ulubionych miejsc w tej części miasta– osłonięta przed okolicznymi mieszkańcami, z rozpościerającym się widokiem. To tutaj po raz pierwszy pocałował swoją wybrankę serca i tutaj spędził pierwszą noc po jej śmierci.
    Tego dnia tylko spojrzał w jej kierunku, przeczesując nerwowo wąs.
    W pensjonacie jak zwykle było coś do roboty. Aktualnie zajmował się przerzucaniem dużych, płaskich kamieni w nieregularnych kształtach, które podobno Abigail wybrała sobie do nowo powstałego ogrodu. Miały stanowić subtelne ścieżki, ułożone w odstępach niczym wystające z wody kamienie.
    Jemu tam było wszystko jedno, pensjonat cały był – jak na jego gust– całkiem ładny i zadbany. I nawet lubił tu przychodzić. Państwo Wilson niekiedy częstowali go ciepłym posiłkiem i kawą, nie nadwyrężając zbytnio jego milczącej natury. Mógł w spokoju pracować, póki Abigail nie postanowiła go odwiedzić i zagadywać– jak to ona miała w zwyczaju. Choć czasem wolał pozostawać sam ze swoimi myślami, musiał przyznać, że młoda kobieta miała w sobie coś kojące. I cóż, czasem nawet udawało jej się go rozśmieszyć, rozgadać, rozdzierając jego stalową skorupę.
    Witając się pospiesznie z gospodarzami, niemal od razu wziął się do pracy. To był ciężki, rześki poranek, po ulewnej nocy. Panująca temperatura wskazywała na to, że jesień nieubłaganie nadeszła. Ale on, jak miał to w swoim zwyczaju, założył na siebie tylko dość cienką, wełnianą koszulę w dużą, brązową kratę. Jej rękawy były podwinięte powyżej łokcia, odsłaniając tylko fragment jego umięśnionych ramion. Lubił jak było chłodno. Stanowiło to miłą odmianę do temperatur rozlewających się po kuźni.
    Chciał prędko uporać się z zaplanowaną pracą na dziś, ale dostrzegłszy ubłocone podłoże i wybrudzone kamienie ocenił, że tego dnia może zejść nieco dłużej niż zamierzał.


    Finn Shrubbery / Kopi Bear

    OdpowiedzUsuń
  73. Relacje, które utrzymywał z pasierbicą zaczęły się nieco psuć tuż po tym, gdy po raz pierwszy przekroczyła próg szkoły, a to dlatego że jej koledzy z klasy dość szybko podchwycili fakt, iż była sierotą. Zwyczajnie miała Libertemu za złe tak uparte ukrywanie przed nią prawdy. A on po prostu chciał jej oszczędzić niepotrzebnego bólu, zwłaszcza że o biologicznym ojcu małej wiedział jedynie tyle, że był żołnierzem, któremu przyznano pośmiertny Medal Purpurowego Serca. Nie był jej w stanie nawet przedstawić okoliczności, w których zginął, a przecież zmyślać w tak poważnej kwestii mu nie przystało. Jedynym, co mógł zrobić było przekazanie Rosie owego odznaczenia oraz zapewnienie, że rodzice patrzą na nią z góry i chcą, by była szczęśliwa. Pytanie o to, czy on również jej kiedyś nie opuści, zbył oświadczeniem, że zrobi wszystko, by do tego nie doszło. Z biegiem czasu zaczął jednak dochodzić do smutnego wniosku, że nie takich słów otuchy oczekiwała z jego strony. Potrzebowała czegoś znacznie pewniejszego, a on to skopał.
    - No to nieźle odeszłaś od domu, perełko. – Stwierdził, mają cichą nadzieję, że użycie ulubionego zastępnika imienia dziewczynki zdoła w końcu sprawić, iż zaszczyci go czymś innym niż tylko lekko wystraszonym spojrzeniem.
    - Poszłyśmy z Samanthą do cukierni i trochę zabłądziłam… - Przyznała, przygryzając dolną wargę. – A ta pani mnie znalazła. – Dodała, posyłając rudowłosej szeroki uśmiech.
    - Chyba najwyższy czas, bym pani podziękował za opiekę nad córką. – Widząc, że jego księżniczka zaczyna powoli się uspokajać, przeniósł uwagę na stojącą obok kobietę. Uroda, którą się odznaczała, przypominała mu kogoś, kogo poznał wiele lat temu, być może jeszcze przed opuszczeniem miasteczka, lecz nie potrafił wskazać kogo dokładnie. – Wygląda na to, że trochę za wcześnie pozwoliłem jej na samotne spacerowanie po okolicy. Gdybym mógł się pani za to jakoś kiedyś odwdzięczyć, proszę się nie krępować. – Dodał, chwytając ośmiolatkę za rękę, ponieważ kątem oka zauważył, że ta wyraźnie zaczyna się nudzić.


    Liberty

    OdpowiedzUsuń
  74. Jackson szczerze uważał, że Abigail była mądrą dziewczyną. Nie powiedziałby, że była nierozsądna albo niepoważna, absolutnie. Świetnie radziła sobie z pensjonatem, a tym samym dobrze zastępowała swoich rodziców, jednocześnie w tym wszystkim była bardzo pomocnym mieszkańcem tutejszej społeczności. Ludzie ją znali i lubili, czuli się dobrze w jej towarzystwie. Zjednywała sobie sympatię ludzi i cieszyła się pozytywną opinią. A przecież takie rzeczy nie dzieją się z przypadku! To owoc cudzej pracy, zaangażowania czasu, umysłu i serca… I to wszystko robiła Abigail Wilson. Bywała zakręcona, może nieco postrzelona, ale nigdy nie pojawiła się w jego głowie myśl podważająca jej decyzje albo lekceważąca prawo jej własnego wyboru. Tak, Jackson potrafił traktować z politowaniem Tannera, podejmującego wątpliwe decyzje zawodowe albo swoją babkę Dorothy, która ponownie podejmowała decyzję o swataniu go ze swoją wymarzoną “wnuczką”. Ale nigdy nie traktował ani nie myślał o Abigail lekceważąco. Nawet jeśli bał się o nią albo martwił, że wpadnie w niepotrzebne problemy finansowe, nie wyobrażał sobie, aby myśleć o niej tak, by jej to umniejszało! Była cudowną młodą kobietą i nikt nie mógł jej tego odmówić. Był z niej tak bardzo dumny i miał nadzieję, że o tym wiedziała. Ale chyba tak właśnie było, skoro często rozmawiała z nim o pensjonacie. Mówiła mu o pomysłach i prosiła o radę, szczerze chciała korzystać z jego pomocy, jeśli naprawdę tego potrzebowała. Właśnie to bardzo go cieszyło – że wiedziała, iż może na niego liczyć.

    — Cieszę się, że wiesz, że możesz na mnie liczyć. Pamiętaj, że we wszystkim jesteśmy razem — odparł — Ale nie zapominaj, że tak czy inaczej, moja kuchnia w restauracji jest moja. Tyle — odpowiedział stanowczo, zamykając oczy, po czym zaśmiał się i puścił jej oczko. Lubił odwiedziny Abigail, zresztą lubiła ją cała ekipa w jego restauracji. Ona przypominała promień słońca, który przebija się przez deszczowe chmury. Nawet najgorszy dzień w restauracji potrafił uratować jej uśmiech, nieoczywista miła uwaga albo żart, który był zdecydowanie w jej stylu. Uśmiechnął się delikatnie na myśl, że naprawdę miał Abigail Wilson w swoim życiu.
    Napił się kolejnego łyka. Oj, to nie było dobre. Im więcej miałby wypić, tym głupsze rzeczy prawdopodobnie by mówił. To nie było w jego stylu, starał się być raczej rozważny i delikatny w swoich słowach. Unikał sprawiania komuś przykrości, a co jeśli tym droczeniem zraniłby Abigail?
    Spojrzał na nią. Pozwolił sobie na dokładne przyjrzenie się jej, bo tak naprawdę nigdy tego nie zrobił. Była piękną dziewczyną, a jej nastoletnie rysy twarzy zdecydowanie zaczęły ustępować miejsca bardziej dojrzałym i kobiecym. Choć serduchem była niczym wolny duch, miała niezwykłą, może nawet poważną urodę, dzięki czemu zyskiwała sympatię i szacunek już od pierwszego wejrzenia. Jackson mógłby nawet rzec, że była typem kobiety, którą widzisz i zakochujesz się od pierwszego wejrzenia. Może gdyby nie znał jej od dzieciństwa, potrafiłby dostrzec w niej dojrzałą młodą kobietę, która kroczyła dzielnie przez życie. Abigail byłaby naprawdę cudowną dziewczyną, wspaniałą narzeczoną i jeszcze lepszą żoną. Jackson marzył o założeniu rodziny, zawsze chciał mieć gromadkę dzieci i cieszyć się harmonią rodzinnego życia. Tessa nie chciała dzieci, rozumiał to, choć teraz odczuwał żal, że tego nie miał. Niemniej, nie wykluczał tego w przyszłości, tym razem wiedział, czego chce od życia. I być może, gdyby nie znał Abigail całe jej życie, potrafiłby dostrzec w niej kogoś więcej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — To zależy, czy naprawdę myślisz, że mógłbym być takim dupkiem — odpowiedział, dopijając nalewkę do końca. Napełnił kieliszek na nowo, po czym spojrzał na rudowłosą — Nie sądzę, że różnica wieku kiedykolwiek byłaby problemem — wyjaśnił i nie kłamał. Jego pierwsza, wymarzona towarzyszka życia była od niego młodsza o pięć lat — Przecież przyjaźnimy się i nie czujemy tych dwunastu lat różnicy, prawda? — Myślę, że uwielbiałbym twój częsty głośny śmiech, gadatliwą buźkę i drobne ciało — zauważył, patrząc jej w oczy — Myślę, że podobałoby mi się, że wiesz czego chcesz i że cenisz małe rzeczy, tak jak ja — kontynuował, czując jak serce zaczyna bić mu trochę mocniej. Bo nie chciał, żeby Abigail kiedykolwiek myślała, że to, co wymieniła, jest jej wadą. Chciał, żeby widziała swoje piękno i wyjątkowość; to, że była jedyna w swoim rodzaju. — Myślę, że oboje podkochiwalibyśmy się w sobie bardzo mocno — zauważył i posłał jej ciepły uśmiech. — W tej alternatywnej rzeczywistości… — powtórzył za nią. Zrobiło mu się ciepło. Wypił kieliszek nalewki za jednym razem, po czym szybko wstał od stołu.

      — No, wstajemy! — klasnął w dłonie i ruszył w stronę salonu — Przecież możemy rozmawiać na kanapie. No i pić — wyjaśnił, czekając na nią u progu drzwi — I nie marudź, miałem dziś tragiczny dzień w pracy, więc nie przyjmuję odmowy — zaśmiał się. Nagle, gdy kto powiedział, uświadomił sobie, że jego wieczór naprawdę stał się lepszy.

      Jax

      Usuń
  75. [O, to bardzo mi miło i jednocześnie współczuję ciężkiego powrotu do pracy po urlopie. Mnie to czeka w przyszłym tygodniu.]

    Uśmiechnęła się ponownie i wyciągnęła rękę, aby przywitać się z młodą kobietą. Uścisnęły sobie mocno dłonie i Jen pokiwała głową, kodując w odpowiedniej szufladce swojego mózgu nazwisko oraz imię rudowłosej.
    - Nie, na razie podziękuję – odparła. Rzeczywiście była lekko spragniona, ale otwarta woda niegazowana w torebce tylko czekała, aż Jennifer ją dokończy. Zresztą, nie chciała robić kłopotu, pomimo, jak wspomniała Abi, dopiero co zagotowanej wody.
    Chwyciła kartę magnetyczną, którą podała jej kobieta i ruszyła za nią do góry, łapiąc najpierw rączkę walizki. Marzyła głównie o tym, aby wreszcie wziąć ciepły prysznic i położyć się spać, a przede wszystkim by móc wyłożyć obolałe nogi. Zazwyczaj lubiła pogawędki z ludźmi; nauczyła się tego będąc lekarzem rodzinnym – starsi ludzie to uwielbiali, rozmowy były dla nich prawie tak ważne jak leki, po które przychodzili, ale teraz była zbyt zmęczona, żeby skleić dobrze brzmiące zdania.
    - Na ten moment myślę, że wystarczy mi tylko mój pokój – powiedziała, mając nadzieję, że nie wyda się oschła. – Jutro z chęcią wszystko zobaczę – dodała szybko, ponownie rzucając w stronę kobiety ciepły uśmiech. Kiedy podeszły do drzwi jej pokoju, Jen rzuciła naprędce „dobranoc” i weszła do środka, praktycznie rzucając się na łóżko. Leżała tak w bezruchu przez moment, czując, jak powoli odpływa, jednak wiedziała, że musi się umyć. Otrząsnęła myśli oraz ciało, podniosła się leniwie i weszła do łazienki.
    Bała się, że wyszła na gbura. Cały czas, gdy woda spływała po jej ramionach oraz plecach, przyjemnie otulając ją ciepłem, Jennifer myślała o tym, jak źle mogła zostać odebrana przez Abi.
    - Pierwszy dzień, a już taka wtopa – rzuciła sama do siebie, owijając się ręcznikiem. Ubrała koszulę nocną i wślizgnęła się pod kołdrę. Wystarczyło, że jej głowa dosięgnęła poduszki, a Jen już spała.

    Po nietypowym porannym spotkaniu sąsiadki z naprzeciwka, Brown zeszła na śniadanie, ubrana w kwiecistą, jasną sukienkę i ze spiętymi w kok, rozczochranymi lokami. Skinieniem głowy przywitała dwie osoby, które siedziały przy jednym ze stołów, a sama podeszła do pięknie przygotowanego bufetu. Nakładając na talerz bułkę oraz odrobinę dżemu jabłkowego, kątem oka ujrzała za sobą rudowłosą dziewczynę.
    - Abi! – przywitała się, podnosząc rękę w geście powitalnym. Miała nadzieję, że uda jej się zrehabilitować po wczorajszym wieczorze. – Zrobiliście tutaj kawał niesamowitej roboty – zaczęła, podchodząc do dziewczyny i dłonią wskazując na całe pomieszczenie. W ręce nadal trzymała na wpół pusty talerz.

    Jen

    OdpowiedzUsuń