5.09.2024

[KP] Abigail Wilson


ABIGAIL WILSON | 24 lata | Młoda profesjonalistka w Mariesville z powrotem po czterech latach studiowania w Atlancie | prowadzi rodzinny pensjonat Sunny Meadows Bed & Breakfast | wrażliwa dusza kochająca obdarowywać


Lubiła, kiedy całowałeś ją z rana w lewe ramię i po przebudzeniu otulałeś ciasno ciepłą kołdrą. Wiedziała, że to pierwsze miejsce na jej ciele, które przyciąga twoje usta, tuż obok niewielkiego skupiska drobnych piegów, które pojawiały się wraz z pierwszym słońcem, ozdabiając wąski nos. Czasami zastanawiała się, czy chciałeś, aby zrobiła sobie mały tatuaż- tylko dla ciebie, aby i jej skóra była naznaczona tobą, jak jej serce? Nic nie stało na przeszkodzie, aby pokolorowała swoje ciało, dla ciebie mogła zrobić wszystko. Cicho mruczała, gdy budziłeś ją szeptem i zapraszałeś na gotowe śniadanie. Żyła ciągle marzeniami, więc te drobne gesty z twojej strony, pomagały jej bardziej o siebie zadbać. Zawsze wstawałeś wcześniej i kładłeś się później, a choć Abi nie należała nigdy do śpiochów, czuła się rozkosznie rozleniwiona i aż trudno było jej się podnieść z łóżka, które tobą pachniało, wręcz magnetycznie przyciągając ją do poduszek po twojej stronie materaca. Uśmiechała się lekko speszona z rumieńcem, gdy wsuwałeś zawsze zimne dłonie pod własną koszulkę, w której zwykle spała ona i przyciągałeś do siebie, by zjadła coś przed długim dniem, siedząc na twoich kolanach. Lubiła ci wierzyć, że zawsze będziesz przy niej.
Jest dziś tą samą dziewczyną, którą poznałeś, gdy planowała wyruszyć w świat, a jednak wszystko wygląda teraz zupełnie inaczej z jej perspektywy. Pełna ambicji, z wielką wyobraźnią i chęcią nabrania wiatru w żagle, pędzi przez życie wolniej, spokojniej i już nie boi się być rozważna. Choć w jej oczach wciąż tli się ciekawość świata, nie jest głodna wrażeń, ani spragniona szalonych doświadczeń jak wtedy, gdy wyjeżdżała na studia. Wydaje się o wiele mniej energiczna i hałaśliwa, ale może po prostu przestała wyrażać swoje myśli tak swobodnie i odważnie. Wciąż bierze na siebie mnóstwo dodatkowych obowiązków, wciąż deklaruje pomoc innym, gotowa do poświęceń i wyrzeczeń. Nie jest już jednak dziewczyną, która chciała podbić świat i w tym wielkim świecie utonąć, a ukończenie szkoły dodało jej innych skrzydeł, niż się spodziewała — one pozwoliły jej odetchnąć i zebrać nową energię, dojrzeć i spojrzeć na samą siebie nowymi oczami. To kwestia kilku lat, ale wydaje się pewniejsza siebie, doroślejsza i gdy przyjdzie wam się spotkać, gdy na ciebie spojrzy, nie pozbędziesz się wrażenia, że widzi cię całego, prawdziwego, takiego, jakim jesteś.
Niemal zawsze uśmiechnie się szerzej i zagai, pytając co słychać w domu, gdy dosięgniesz jej jasnych niebieskich tęczówek w odbiciu lustra, podczas wizyty w tutejszej bibliotece lub sklepie, z reguły jednak wydaje się pogrążona we własnych myślach. Nadal ma marzenia. Znajdując swoje miejsce wśród mieszkańców Mariesville, z którego kiedyś chciała wyjechać, nie straciła tej pogody ducha i młodzieńczego wdzięku, którym potrafi ująć za serce niemal każdego. O gości dba z najwyższą troską, pomaga mamie dbać o kuchnię i porządek w pokojach, z tatą jeździ na większe zakupy raz w tygodniu i sama prowadzi rozliczenia pensjonatu, a także wspiera recepcję. Choć jest obowiązkowa, odpowiedzialna, zawsze miła i rzetelna, ma niekiedy osobliwe dni, kiedy rośnie jej spory apetyt na pielęgnowanie swojej samotności. Siada wtedy na tyłach pensjonatu, gdzie z tatą pielęgnują ogródek pełen kwiatów i tych prostszych w uprawie buraków, szpinaku, cukinii, ogórków i marchwi i dzierga swetry w jabłkowe wzory, które rozdaje sąsiadom, albo szczególnie miłym gościom. Lubi też wieczory spędzać w swoim niewielkim mieszkaniu na Downtown, zbierając siły na kolejne dni i kolejne wyzwania, a cisza czterech ścian przypomina jej o słabościach i pomyłkach przeszłości. Maluje wtedy akwarelami swoje własne cudne abstrakcje albo robi drobne breloczki z koralików i je również rozdaje. Gdy nadciąga zbyt wiele wspomnień, pije o jeden kieliszek wina za dużo i w konsekwencji odwiedza lekarza w poszukiwaniu recepty na leki przeciwbólowe i nasenne za często. Ale pewne rzeczy wciąż są takie same i może jeśli kiedyś się jeszcze spotkacie, a ona nie zdąży cię wyminąć i uciec, zauważysz to wszystko, co kiedyś było tak cenne, tak drogie. Tym razem może dostrzeżesz, że przez ciebie nikomu szybko już nie zaufa, tobie zaś może nigdy nie wybaczy. Bo dziś uczy się być kimś, kto nie pozwoli się skrzywdzić i wykorzystać, a choć wciąż łatwo ustępuje i rzadko odmawia, to bardzo, bardzo się stara nie pakować w kłopoty.




Dzień dobry! Ukochamy każdego, rozdamy koraliki, swetry wydziergane w jabłuszka i obrazki malowane talentem dziecka! :D Poszukujemy chłopaka sprzed lat, za którym Abi wyjechała na studia, ale bez którego wróciła trochę smutniejsza, przyjaciół, sąsiadów i czegokolwiek dusza zapragnie! Lubimy zaczynać. W tytule skamelina - Rotary, wizerunek nieznany.

201 komentarzy:

  1. [Hej! Czasem dla odmiany dobrze stworzyć jakąś pozytywnie nastawioną postać, haha.
    Propozycja wspólnych spacerów nad rzeką brzmi bardzo kusząco. Jordyn też mieszka na Downtown, więc mogą być nawet sąsiadkami z Abigail. A możliwe też, że Jordyn zatrzymała się w jej pensjonacie zanim postanowiła się przenieść do miasta na stałe. :)]

    Jordyn

    OdpowiedzUsuń
  2. [Hej, hej! Jejku, ale urocze zdjęcie w karcie! Od razu pomyślałam o Ani z Zielonego Wzgórza i w głowę zachodzę, czemu tak swojej panny nie nazwałaś 😂 dziękuję serdecznie za komentarz, jestem bardzo chętna na wątek więc może jakaś wspólna burza mózgów?]
    Olivia

    OdpowiedzUsuń
  3. [Jak już się pojawimy, to Walter z chęcią podrzuci temu rudzielcowi świeże mleko i sery do śniadania, żeby miała czym karmić gości w swoim pensjonacie. A jak przy okazji sam się załapie na naleśnika, to może nawet się uśmiechnie i ogarnie jakąś zniżkę. Co Ty na to? Deal?]

    roboczy Walter Underwood

    OdpowiedzUsuń
  4. [Oczywiście, jak najbardziej. Będzie nam bardzo miło :)]

    Jordyn

    OdpowiedzUsuń
  5. [No i ustalone. Wiem, że lubisz zaczynać, ale nie wiem, czy tutaj nie lepiej będzie, jak jednak ja zacznę. Jeżeli rozpoczęcie po weekendzie Ci odpowiada, to w poniedziałek się z nim pojawię, ale jeżeli natchnie Cię wena na rozpoczęcie wcześniej i nie będziesz miała problemu z tym, jak to ugryźć, to pojawię się wtedy z odpisem.]

    W. Underwood

    OdpowiedzUsuń
  6. Witaj w Mariesville, Sol!
    Cieszymy się, że Abigail jest tutaj z powrotem. Dzięki niej rodzinny pensjonat na pewno nabierze nowego blasku. Mamy nadzieję, że tu znajdzie zarówno wsparcie, jak i czas, by zacząć nowy, piękny rozdział.



    Powodzenia!

    OdpowiedzUsuń
  7. [No cześć!

    Ach ci faceci, po prostu najgorsi. Abbie wydaje się bardzo cudowną, pogodną duszyczką i totalnie widzę oczami wyobraźni te ręcznie robione swetry i breloczki. Eloise może nosić jeden przy kluczach, czemu nie, o ile Abigail chciałaby jej takowy wręczyć :3. Przyznam szczerze, że w tej chwili brakuje mi jakiegoś konkretnego zamysłu na wątek dla dziewczyn, ale to nie tak, że nie chcę! Jeśli masz jakiś pomysł, to śmiało, a jak nie, to wszystko w swoim czasie i jeszcze się dogadamy. <3]

    Eloise

    OdpowiedzUsuń
  8. [Cześć! Bardzo mi miło, że Jackson wzbudził tak przyjemne uczucia :) Choć nie ukrywam, że samej mi ciepło na serduszku, gdy na niego patrzę. Generalnie, jego osobowość mocno zainspirował charakter mojego starego, więc chyba powinnam mu podziękować. :D
    Jax uwielbia swoją restaurację i kocha gościć w niej mieszkańców, jak i turystów, więc raczej nie będzie typem, który przepędza. :D Także bardzo chętnie przyjmiemy Abi jako stałą klientkę. :) Widziałam, że odezwałaś się na maila, więc resztę sobie tam dogadamy! :)]

    Jax Moore

    OdpowiedzUsuń
  9. [Przeurocza jest, nie mogę się napatrzeć na to zdjęcie, tryska wesołością. Myślę, że byłaby ulubioną sąsiadką każdego, komu przyszłoby mieszkać obok Abigail, bez wątpienia. Fragment z pielęgnowaniem samotności przemówił do mnie na spirytualnym poziomie, a swoją drogą brzmi jak tytuł jakiegoś tomiku poezji, który bym przeczytała. Chętnie zaproponuję więc wątek, a co! Z pomysłem może wpadnę do Ciebie na maila, jeszcze dziś lub jutro, zależy jak się wyrobię, o.]

    Damien

    OdpowiedzUsuń
  10. Nigdy nie zasypiał tak głęboko, by niczego podświadomie nie rejestrować, a skoro tak na co dzień potrafiły zbudzić go buszujące gdzieś na terenie posiadłości zwierzaki, to wiercące się obok ciało było w stanie go z tego snu dosłownie wyrwać. Ale nie tym razem. Tym razem jego głowa zaczynała rejestrować otoczenie powoli, bez pośpiechu, jakby jeszcze nie do końca powróciła do przytomności i wciąż nie miała chęci wychwytywać szczegółów brutalnej rzeczywistości. Powieki miał ciężkie, jak cegły, a sprawy nie polepszało poranne słońce, które teraz bezlitośnie raziło je swoimi promieniami. Jeszcze się nie wybudził, a już czuł, jak boleśnie by go oślepiło, gdyby tylko je uchylił i dlatego tego nie robił. A przynajmniej do momentu, gdy w tej niechętnie zaczynającej działać głowie, rozbił się kobiecy głos, szepczący jego imię. Wtedy nagle coś w niej zaskoczyło, nagle coś się zaświeciło, a świadomość uderzyła go w czaszkę na równi z kacem tak mocno, że aż kilka zmarszczek wyrysowało się na jego czole. Dobry boże, to swojskie wino kiedyś w końcu naprawdę go zabije, a przecież nie urodził się wczoraj, żeby nie mieć pojęcia, jak zdradzieckie potrafi być, kiedy smakuje jak owocowy soczek. W tym doborowym towarzystwie nawet nie zarejestrował momentu, w którym przekroczył swój osobisty alkoholowy limit, a upił się jak jakiś niewydarzony nastolatek, którego dopiero co wypuszczono z klatki. Na szczęście nie cierpiał na przypadłość urwanego filmu, więc dokładnie pamiętał, jak głośno śpiewali piosenkę Johna Denvera, wyjąc przy każdym wersie z country roads, take me home , albo jak smażyli pianki nad wysokimi językami ognia, nie dbając o to, że spora ich cześć zaczynała przypominać węgielki. Pamiętał też moment, w którym się żegnali, a później ten, w którym zaproponował Abigail, że ją odprowadzi, chociaż nogi wcale tego pomysłu nie popierały. Szli, czy też raczej się wlekli, raz zbliżając się do prawego pobocza, a raz do lewego, aż w końcu dotarli pod odpowiednie drzwi starej kamienicy. Abigail szukała klucza całą wieczność, bo czas, który na to zużyła, był dosłownie niepoliczalny, a kiedy wreszcie otworzyła te drzwi, prawie wywinęła orła w progu. Złapał ją wtedy i przyciągnął do siebie, bo tylko tak mogli utrzymać równowagę, a ona słodko mu za to podziękowała. Za słodko. Teraz zaczynał już rozumieć, dlaczego poza dokuczającym bólem głowy, czuje jeszcze to charakterystyczne mrowienie na wargach. Weszli więc do domu, albo nie, bo weszli, to byłoby zbyt łagodnie powiedziane. Oni do niego wpadli, zatrzymując się na meblu, który był prawdopodobnie kanapą, bo w ciemności i tak niewiele dało się dostrzec, a najważniejsze było w zasadzie tylko to, że było miękko, i że Abigail nic sobie nie złamała, gdy na nim wylądowała. Pamiętał, że kanapa miała gładkie poszycie i teraz, gdy odruchowo przesunął dłonią po materiale i poczuł dokładnie tą samą fakturę, znów coś zaskoczyło w jego głowie, znów coś się zaświeciło.
    Otworzył nagle oczy, a ostre promienie słońca poraziły go krystalicznym światłem, aż dostał gęsiej skórki. Skrzywił się lekko i mimowolnie osłonił twarz ręką, a kiedy pochylił się mocniej w bok, żeby znaleźć się w cieniu zasłony, zabrakło mu podłoża pod plecami i w efekcie runął z kanapy na podłogę, robiąc tym trochę hałasu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zaraz zaklął cicho pod nosem, bo gdy zderzył się z podłogą, zrosty po ranach kłutych brzucha natychmiast dały o sobie znać, a potem westchnął ciężko, nie mając już wątpliwości co do tego, że melanż naprawdę ich poniósł. Jakimś, do cholery, cudem odprowadził Abigal nie tylko do drzwi i nie tylko na kanapę, ale też do raju, w którym osiągnęła pełnię rozkoszy. Brawo, Johnson. Wielkie, kurwa, brawo!
      Usiadł na podłodze i przetarł twarz dłońmi, a potem podniósł spojrzenie na Abigail. Wyglądała uroczo w burzy potarganych włosów, ale – dobry boże – wciąż była naga. Tak jak i on. Gdzie się do cholery rozebrali? Jak to możliwe, że byli w stanie to zrobić, skoro ledwie szli? To nie był dobry moment na takie rozmyślania, teraz wypadało pozbierać swoją garderobę i po prostu wyjść.
      — Znajdę gdzieś wodę? — Zwrócił się do Abigail, dopiero teraz zdając sobie sprawę, jak sucho ma w ustach. Jego gardło zdecydowanie domagało się nawilżenia, podobnie jak struny głosowe, które z trudem zniosły ich wczorajsze śpiewy i ostre trunki. Zdradzieckie swojskie wino!

      Rowan Johnson

      Usuń
  11. Chodziło o to, żeby się zrelaksować, żeby posiedzieć przy ognisku, nacieszyć się smakiem słodkich pianek i zapachem letniego wieczoru, a także pokołysać się do dźwięków akustycznej gitary, na której ktoś stale brzdąkał, ale to? To nie powinno było się wydarzyć. Nie powinni znaleźć się w takiej sytuacji i oboje powinni być tego świadomi, i niewykluczone, że faktycznie byli, ale raczej tylko do momentu, w którym oddali siebie w ręce alkoholu, a ten totalnie zawładnął ich zdrowym rozsądkiem, czy też jego resztkami. Nie uwierzyłby, że to naprawdę się wydarzyło, ale przecież siedział, do cholery, nagi na podłodze w nieswoim salonie, bo spadł przed chwilą z kanapy, która nie była tak szeroka jak jego łóżko, w którym powinien był się znaleźć po zakraplanej imprezie nad Maple River. Owszem, mógł wmawiać sobie teraz, że coś mu się pochrzaniło, że wcale go tutaj nie ma, ale prawda była oczywista i żadne dodatkowe potwierdzenie nie było potrzebne do przyklepania tych rzeczywistych faktów. Zrobili to. Uprawiali seks, pijani jak niewydarzeni nastolatkowie, mając w głębokim poważaniu wszystko to, co się powinno, co należało i co wypadało. Skupili się wyłącznie na tym, czego chcieli, a nagle zechcieli siebie – i w efekcie sobie siebie wzięli.
    Nie, żeby żałował, bo dlaczego w ogóle miałby. Zaczynał mieć tylko maleńkie wyrzuty sumienia i moralnego kaca, ale to wyłącznie dlatego, że nie miał pojęcia, co dzieje się teraz w głowie Abigail. Nie wiedział o czym myśli i jak się czuje ze świadomością, że odwalili, czy tego żałuje, nie wspominając już o ewentualnej nadziei, która mogła przecież wykiełkować w jej sercu, zakładając, że nie urwał jej się film i wszystko pamięta. Nadzieja związana z nim, to ostatnia rzecz, która powinna się zasiać, bo ostatnią rzeczą, której on chciał, było zranienie właśnie tej kobiety. A właśnie do tego mogło w efekcie dojść. Niby jej nie wykorzystał, bo nie zaciągnął do łóżka z premedytacją. Nie obiecywał też gruszek na wierzbie i nawet nie myślał, by jakkolwiek ją zmanipulować. To się po prostu stało, trochę jakby bez udziału ich woli. Winni byli oboje, ale najbardziej winne było i tak swojskie, zdradzieckie wino!
    Podziękował lekkim, krótkim uśmiechem, gdy Abigail wstała z kanapy, a po chwili ruszyła do kuchni. W tym czasie rozejrzał się dookoła w poszukiwaniu swoich ubrań, a kiedy dostrzegł dżinsowe spodnie, które leżały najbliżej, wyciągnął się po nie i od razu na siebie założył. Nadal siedział na podłodze, bo czuł się tak, jakby jakiś buldog przemielił go w pysku, a potem wypluł wyzutego z chęci do życia, a chociaż wypadało wyjść, to jednak nie wypadało robić tego bez jakiegokolwiek pożegnania.
    Starał się nie patrzeć na Abigail, gdy naga wracała do salonu, niosąc mu szklankę z wodą, chociaż dobrze wiedział, że jeszcze kilka godzin temu dotykał ją w miejscach, w których przyjemność doprowadzała ją do nieopisanej rozkoszy. Zresztą, cały czas czuł na swych dłoniach fakturę jej bladej skóry i wciąż łapał się na świadomości że ta noc była szalona i, coby nie było, cholernie dobra. Nie wymaże jej z pamięci, choćby chciał, a to, że wcale nie chce wymazywać, to już inna bajka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Dziękuję — odpowiedział tylko i pochylił się w kierunku ławy po szklankę, której zawartość wypił jednym haustem. Od razu zrobiło mu się lepiej, mimo że w głowie zakołowało się odrobinę od nagłego ruchu głowy.
      Odstawił puste szkło na stół i zerknął na swój nadgarstek w poszukiwaniu zegarka, którego tam nie zastał. Cholera wie, co się z nim stało, ale chrzanić teraz ten zegarek.
      — Powinienem już pójść — stwierdził tylko, spoglądając na Abigail. Uznał, że poruszanie tematu ich wybryku na pewno im teraz nie wyjdzie, bo raczej oboje nie mieli pojęcia, co należy powiedzieć, o ile w ogóle należało mówić cokolwiek. Nie potrzebowali przecież tłumaczeń, skoro zrobili to, na co mieli ochotę, kwestia tylko i wyłącznie tego, czy dla każdego z nich było to tak samo niezobowiązujące.
      Podniósł się z podłogi i lekko przeciągnął podążając wzrokiem po salonie, żeby odnaleźć swoją szarą koszulkę. Leżała przy wyjściu, czyli dokładnie tam, gdzie powinien teraz pójść. Niechaj będzie to znak od losu.

      Rowan Johnson

      Usuń
  12. [Co to za uśmiech piękny! Wystarczy spojrzeć na dodane zdjęcie i buźka człowiekowi się cieszy! Skoro Abi (mam sentyment do tego imienia przez postać córki na innym blogu) jest tak pozytywnie zakręcona, chcemy jej pożyczać sukienki i spódnice, a tego akurat w szafie Juliet nie brakuje. Ona to nawet z chęcią przyjdzie odciążyć ją w pensjonacie. Żadna praca jej nie straszna, powyciera kurze, pozmywa podłogi i wszystko inne, naprawdę. Przyjmuję zaproszenie od Was ^^]

    JULIET MURRAY

    OdpowiedzUsuń
  13. [Cześć! Bardzo dziękuję za powitanie :) Abigail jest postacią bezapelacyjnie uroczą, pozytywną i promienną. Każdy powinien mieć kogoś takiego w swoim życiu. Jak najbardziej potrzebujemy nieco ciepełka. Mamy dodatkowo ochotę wpakować ją w kłopoty, mimo, że tak bardzo stara się ich unikać :D Może Rosie uratowałby ją kiedyś z opresji? Albo ona jego? (To byłby dopiero skandal, gdyby jakiś rudy skrzat uratował szanowanego detektywa!) Mogłaby ich łączyć świeża przyjaźń, Rosie pewnie nazywałby ją beznadziejnie pozytywną gówniarą i kradł jej ciastka (albo wino!), a jednocześnie zniszczyłby każdego, kto śmiałby ją skrzywdzić. Zrobiłabym z nich takie humorystyczne duo pełne wzajemnego drażnienia się i wyzywania od gburów, staruchów, dzieciaków i naiwniaków :D Nie ukrywam, że w takim wypadku Rosie byłby mniej lub bardziej skrycie troskliwy wobec Abi i po jakimś czasie pewnie podświadomie zacząłby się przed nią bardziej otwierać, zwłaszcza, gdyby nie dała się od niego odstraszyć. Oczywiście to tylko luźna propozycja, możemy to zmodyfikować albo wymyślić coś całkiem innego :>]

    Rosie

    OdpowiedzUsuń
  14. Wyszedł z jej mieszkania z przeświadczeniem, że nie odwaliło się nic, czym mogli sobie zaszkodzić, że żadna dusza nie została skrzywdzona, a serce złamane, i z tym przeświadczeniem dalej po prostu funkcjonował. Nie uciekał od konfrontacji, bo nie wiedział powodu, by unikać rozmowy, ale to się po prostu nie wydarzyło. Jakimś cudem ich ścieżki nie skrzyżowały się od tamtego czasu, co było dość ciekawym zjawiskiem w tak małej mieścinie, gdzie ludzie na siebie wpadają niemalże na każdym kroku. Ale nie wnikał, może Abigail wolała go unikać i jeśli czuła się z tym lepiej, to nie wiedział potrzeby, by za wszelką cenę wyciągać ją z tej strefy komfortu. Przesiadywał na komisariacie, próbując ogarnąć papierkową robotę, której nienawidził najbardziej, a kiedy jakaś dobra dusza zechciała go z tego wyręczyć i zabrała mu spod nosa teczki z cholera wie jakimi wykresami, powracał do tego, co lubił najbardziej – do długich patroli, do spacerowania szutrowanymi drogami i do doglądania wszystkich miasteczkowych kątów. A to pomógł komuś z zakupami, a to wdał się z kimś w pogawędkę, czy pojechał przywitać nowych mieszkańców, którzy wprowadzili się kilka dni temu. Miał co robić, bo nie był tym rodzajem szeryfa, który zrzuca obowiązki na swoich deputowanych, a sam wyciąga nogi na biurku i zaczytuje się w gazecie. Był zupełnie innym rodzajem szeryfa, kimś, kto robi dla społeczności więcej, niż rzeczywiście musi. Ale wynikało to z jego charakteru. Podchodził do swojej funkcji poważnie, po pierwsze dlatego, że to przez mieszkańców został wybrany, a po drugie stał na straży bezpieczeństwa i na niczym nie zależało mu tak bardzo, jak na tym, żeby mieszkańcy Mariesville mogli wieść tutaj życie wolne od jakichkolwiek obaw, związanych z szerzącą się przestępczością. Oczywiście, nie był człowiekiem bez skazy, bo kto w tych czasach jest idealny, nie był też nikim szczególnie towarzyskim, wygadanym czy zabawowym, ale starał się szeryfować najlepiej, jak potrafi. Wkładał w tę powinność całego siebie, a największa nagrodą było to, że ludzie mu ufali, że mogli na nim polegać.
    Wywrócił oczami, gdy matka po raz kolejny upomniała go, że nie pojawił się na rodzinnej kolacji, którą ostatnio zaplanowali. Zawsze powtarzała, że jego obowiązki zawodowe nie powinny być ważniejsze od rodziny, a teraz w dodatku przyjechał tu w mundurze, na służbie, i z trudem powstrzymał się, żeby nie wytknąć jej hipokryzji. A bo to raz siedziała po nocach nad rozwodami? A bo to raz musiała wyjść nagle przed obiadem na pilne wezwanie? Może teraz, gdy ich kancelaria się rozwinęła, a Henry przejął dużą część obowiązków, miała więcej czasu dla rodziny, ale przed laty wcale nie wyglądało to tak kolorowo, jak jej samej mogło się wydawać. Kierował się już do wyjścia, jednym uchem słuchając o tym, że zostanie starym kawalerem, jeżeli nikogo sobie nie znajdzie, i że powinien wziąć przykład z Henry'ego, który miał przecież idealną partnerkę, a drugim wypuszczając to wszystko w eter.
    Złapał za klamkę akurat w momencie, w którym rozległ się dzwonek do drzwi, więc pożegnał się szybko, rzucił jeszcze, że za jakiś czas zajrzy, nacisnął klamkę i po prostu wyszedł pewnym korkiem. A gdy wyszedł, uderzył prosto w filigranową sylwetkę, która stała zaraz za progiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chwycił ją za nadgarstek w ostatniej chwili i przyciągnął odruchowo, chroniąc przed upadkiem i mając tylko nadzieję, że nie uderzyła się w głowę tym radiotelefonem, przypiętym do patrolowej kamizelki, którą miał na sobie. Ale ten głuchy odgłos zdecydowanie nie pochodził stąd. Coś ewidentnie rozsypało się po marmurowych schodkach... i były to cukinie. A przed nim Abigail Wilson. Znowu. A może wreszcie?
      — Nic ci się nie stało, Abigail? — Upewnił się, patrząc na nią z odrobiną troski. Matka wychyliła się zza progu, trochę zszokowana tym zajściem i pochyliła się po cukinię, która poturlała się pod same drzwi. — Wybacz, nie spodziewałem się ciebie tutaj — przyznał, a gdy Abigail przytaknęła, że wszystko gra, odsunął się i zszedł po stopniach, zbierając z nich dorodne kabaczki. Powrzucał je do reklamówki, a część wniósł w rękach już bezpośrednio do domu, żeby torba była lżejsza, i pozostawił na komodzie w przedpokoju. Tak się składa, że już wychodził i nie chciał dziś dłużej tutaj zostawać, więc zszedł zaraz po schodkach, zamierzając udać się w stronę Śródmieścia.

      Rowan Johnson

      Usuń
  15. To był trudny dzień, już od samego początku. Rano zobaczył coś, czego nie chciał, a co gorsza – siedziało mu to w głowie aż do samego wieczora. Liczył, że przyjście do pracy poprawi mu dzień, bo bardzo lubił swoją ekipę, a równie mocno cenił i uwielbiał stałych klientów w restauracji. Kochał Mariesville, mieszkańców tej miejscowości i wszystko, co było z nią związane; naprawdę cieszył się, że jego restauracja mogła być częścią tej jabłkowej krainy. Uwielbiał nawet turystów, którzy pojawiali się od czasu do czasu. Czasem potrafili dać w kość, ale w ogólnym rozrachunku prowadzenie RIBEYE Steak House było źródłem ogromnej satysfakcji i radości.
    Niestety, szybko okazało się, że to naprawdę nie będzie lepszy dzień, nawet jeśli głęboko tego chciał. Przed otwarciem restauracji odkrył, że system chłodniczy padł, a mięso oraz świeże produkty zaczynały się psuć. Chłodnia, która zawsze utrzymywała wszystko w idealnej temperaturze, nagle zawiodła. Co gorsza, serwisant wprawdzie odebrał, ale w ciągu najbliższych godzin nie mógł przyjechać. Dodatkowym ciosem była wiadomość, że drugi kucharz nie pojawi się w pracy, bo złapał poważne zatrucie pokarmowe i czekała go wizyta w miejscowej przychodni, a kelnerce wypadła nagła sytuacja rodzinna. Oczywiście Jackson nie gniewał się na nich, ale tak tragiczne rozpoczęcie dnia spłoszyło go.
    Cały czas jednak starał się trzymać nerwy na wodzy, nawet jeśli paskudnie stresowała go potrzeba podjęcia decyzji, co zrobić z jedzeniem. Wiedział jednak, że musi działać szybko, w końcu był to akurat dzień, kiedy restauracja była pełna rezerwacji, a każde opóźnienie oznaczało rozczarowanych gości. Wiedział, że jego stali klienci w zupełności go zrozumieją, a pewnie nawet zgłoszą się do pomocy przy kuchennych rewolucjach. Tak naprawdę, to nie oni byli problemem. Problemem nie byli nawet turyści. Źródłem szczególnie trudnego napięcia okazał się jego ojciec.

    – Jackson, tyle razy ci tłumaczyłem, że zawsze powinieneś sprawdzać, co się dzieje w kuchni! Czego w tym nie rozumiesz? – marudził Thomas, stojąc w kuchni z dłońmi ułożonymi na biodrach. Rozejrzał się dookoła i westchnął z niezadowoleniem. – Gdzie reszta pracowników?
    – Nie mogli przyjść – odparł krótko i stanowczo.

    – Jak to nie mogli? Widzisz, synu, tak to się kończy, gdy ufasz byle komu. Czy ty kiedykolwiek okażesz choć odrobinę rozsądku, a mniej naiwności?! – Thomas wyraził sie bardzo stanowczo, podnosząc ton głosu. – Nawet twoje życie zawodowe, to rozsypka. Synu, musisz się wziąć w garść.

    To go złamało. Jackson, choć z natury opanowany, czuł narastającą w nim złość. Ojciec nigdy nie szczędził mu krytyki. Jax doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jego staruszek kierował się troską, ale zdecydowanie nie potrafił wyrażać jej odpowiednio. Zawsze wybierał też słabe momenty – również tamta chwila nie była odpowiednia.

    Westchnął, patrząc przez okno. W rękach trzymał pustą już szklankę, z której pił whiskey. Nie był typem człowieka, który smutki zapija alkoholem, ale po powrocie z pracy poczuł potrzebę, by tym razem to zrobić. Siedział przy stole w kuchni, którą delikatnie oświetlało światło zapalonej lampy w salonie. Jackson miał poczucie, że cały dzień to była jedna wielka klęska, nawet widok rozgwieżdżonego nieba nie potrafił go pocieszyć. Cały czas odtwarzał sytuacje z pracy, a szczególnie bolesne słowa ojca. Dobrze rozumiał, do czego była to aluzja. Thomas nie potrafił nie wykorzystać okazji, by wypomnieć synowi jego nieudane małżeństwo. Był przekonany, że Jackson nie był na tyle dobrym mężem, by móc zatrzymać by sobie Tessę. To kobieta, która potrzebuje stanowczego kierownictwa, powtarzał. Jeśli chcesz założyć z nią rodzinę, musisz jej pokazać, że jesteś tego wart!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wziął głęboki oddech, zamykając oczy. Jackson Moore od zawsze był człowiekiem, z którego bił optymizm i nie chodziło o ten filmowy, wręcz przekoloryzowany optymizm, przez który miałby patrzeć na życie przez różowe okulary. Jax zawsze kierował się rozsądkiem i nigdy nie pozwalał, aby czarne myśli przejęły jego umysł. Świadomie podejmował wybór, by na życie patrzeć przez pryzmat jego radości i dobroci, a nie trudności. Prawdą jest, że rozwód z Tessą mocno zakłócił jego równowagę, ściągając na pewien czas czarne chmury pełne negatywnych myśli. Nie potrafił jednak zrozumieć postawy swojego ojca. Jackson przecież bardzo chciał walczyć o swój związek; był gotów zostawić ten kryzys za sobą i iść wciąż, nieprzerwanie od ośmiu lat, właśnie z Tessą przez życie. W końcu złożyli sobie przysięgę, a przecież tych ważnych ślubów i obietnic nie wolno łamać. Jackson był człowiekiem honoru, był lojalny i wierny. Tessa jednak złamała swoją przysięgę, prędko o niej zapomniała i szybko ułożyła sobie życie bez byłego męża.
      Minęły dwa lata i było to czymś niezwykle swoistym. Z jednej strony ten czas minął tak szybko, jak gdyby wymknął mu się spod palców. Z drugiej strony, czasami wydawało się, jakby stanął w miejscu i nie chciał ruszyć do przodu. To właśnie te chwile, gdy takie uczucie dawało się we znaki, były najgorsze. Wtedy uczucia stawały się przytłaczające, a on czuł się, jakby nie mógł wziąć tchu. Wydawało się to niepoważne, trochę wręcz śmieszne i żenujące, by trzydziestosześcioletni mężczyzna nie potrafił poradzić sobie z natłokiem negatywnych emocji i uczuć. Tak, chociażby, twierdził jego ojciec… Znów myśli wróciły do osoby jego ojca.

      Usłyszał czyjeś wołanie. Zmarszczył brwi, wstając od stołu. Wszedł do salonu. Rozpoznał ten głos od razu. Abigail. Przyjaciółka jego młodszego braciszka, która w pewnym momencie stała się dla niego jak siostra. Na jego twarzy mimowolnie pojawił się delikatny uśmiech. Podszedł do okna, gdzie zobaczył sylwetkę rudowłosej dziewczyny.

      – Abi, co ty robisz? – powiedział zaskoczony. Dziewczyna była roześmiana, zdecydowanie w dobrym nastroju. – Coś się stało? Czemu nie podeszłaś do drzwi? – zapytał, unosząc brew. – Chcesz wejść? – zapytał, nie czekając na odpowiedź. Od razu dodał: – Nie przez okno!

      Jax Moore

      Usuń
  16. Cześć Sol . Muszę przyznać, że karta postaci bardzo przypadła mi du gustu. Jest napiana lekko, niemal eterycznie – bardzo oddaje łagodny charakter Abi i jej pokorę, uległość, ustępliwość... Dziewczyna pełna ciepła i inspiracji – a jednoczesnie doświadczona i dojrzała. Wszystko to bije od jej opisu i mam nadzieję, że Abi nauczy się asertywności, o którą widać, że walczy.

    Ze swojej strony moge zaproponować nawet więcej, niż spotkanie w szpitalu. Jako, że moja postać nie mieszka na stałe w Mariesville, może przebywa w pensjonacie? Może dostał nawet zniżkę, bo wynajął z góry na pierwszy miesiąc, wiedząc, że nie będzie miał czasu szukać mieszkania i pracować w szpitalu jednocześnie, gdy zatyka wszystkie braki kadrowe?

    W tym czasie mogli się bliżej poznać. Jeff, wbrew temu jak mdło został opisany w KP, jest uprzejmy i otwarty w kontakcie – może przybywając do Mariesville naturalnie szukał sobie nowych znajomości i uznał ją za dobrą kandydatkę na przyjaciółkę? Abi jest szczera, uczciwa, ciepła. A Jeff śmiały, spokojny, magnetyczny... może widział, że dziewczyna lubi zawieszać na nim oko, więc dał jej tę przyjemność i „wpuścił ją” do swojego świata. Opowiadał jej o swoich pierwszych dniach w mieście, o rzeczach nieinwazyjnych, ale istotnych, jak to, że ostatni turysta z pokoju naprzeciwko był w chuj przystojny i że brakuje mu baru na Washington Ave w Atlancie.

    Generalnie miałby z nią po prostu zdrową, koleżeńską relację z dobrym potencjałem na przyjaźń (i po cichu wciąż pewnie czeka, aż Abi wydzierga mu sweterek w jabłuszko)? Co Ty na to?


    PS. Nie zniknę, co więcej, może w końcu zmotywuję się do pisania na blogach, bo ostatnio przyznaję, że zaniedbałam i zakurzyłam wszystkie swoje postaci.

    Jeff Bradley

    OdpowiedzUsuń
  17. [Bardzo dziękuję za miłe słowa i cieszę się, że tę gruntowność widać, bo wczoraj spędziłam chyba ze trzy godziny na robieniu researchu o 9/11 i udziału strażaków tamże, lol.
    Przy okazji kajam się, że jeszcze nie odpisałam Tobie na LA, ale ostatnio doskwiera mi permanentny brak czasu i energii (więc z braku szacunku dla nich oczywiście zapisałam się na kolejnego bloga...), ale słowo daję, że powoli zabieram się za odgrzebywanie z zaległości i na pewno Tobie tam odpowiem.
    Tymczasem życzę przyjemnego wątkowania!]/Charles Hicks

    OdpowiedzUsuń
  18. [Niewiele osób może się tak do niego zwracać, ale Abi chyba będzie wyjątkiem ^^ To super, mnie również ta dynamika bardzo się podoba :) Ta dwójka będzie się ciekawie uzupełniać w różnych sytuacjach życiowych, a jednocześnie mają mocny potencjał humorystyczny :D Myślę, że można zacząć od retrospekcji, w której nastąpi wybawienie z opresji. Może Rosiemu nawali samochód kilkanaście kilometrów od Mariesville i Abi zaproponuje mu podwózkę? Albo w odwrotnej sytuacji, jakiś pijany facet będzie ją zaczepiał w miejscowym lokalu i Rosie wkroczy do akcji, odganiajac od niej natręta? Jestem otwarta na propozycję co do tego starcia :D Byłabym też wdzięczna za rozpoczęcie jako iż lubicie zaczynać, a mnie to zwykle wychodzi koślawo :>]

    Stary gbur

    OdpowiedzUsuń
  19. [Hej,

    Na początek chciałabym serdecznie podziękować za miły komentarz pod KP Liberty'ego. Co do wymyślnych korzeni, to sama często nie wiem skąd je biorę, lecz w jego przypadku wynika to zapewne stąd, że moim skrytym marzeniem jest zobaczenie na własne oczy przynajmniej jednego z tych słynnych karnawałów, a jeden z nich odbywa się przecież właśnie w Brazylii.
    Co do wątku, sądzę że najlepiej będzie próbować ustalić coś na PW (zaraz odezwę się do ciebie na maila, którego cale szczęście kiedyś gdzieś sobie zapisałam).]


    Diabełek

    OdpowiedzUsuń
  20. Mieszka na swoim już kilka długich lat, a do rodzinnego gniazda nie zagląda wcale często, więc nie orientuje się w gościach, którzy odwiedzają teraz jego rodziców. Możliwe, że wiele się pozmieniało przez te lata, choć Abigail mógł się tutaj spodziewać, bo kiedyś przychodziła często ze swoją mamą na pogaduszki, a widok pań Wilson w ich salonie nie był niczym dziwnym. To, że teraz jej się nie spodziewał wynikało po prostu z tego, że nie mógł ostatnio na nią trafić, mimo że chciał, a kiedy akurat nie chciał, to wydarzyło się to samoistnie. Oczywiście, na dodatek w momencie, który nie sprzyjał żadnej rozmowie. Dlatego skierował się do radiowozu, zakładając, że Abigail zostanie w gościach dłużej, a kiedy już do niego wsiadł i spojrzał w lusterko, zdał sobie sprawę, że to założenie było błędne. Ona też wracała. Najwidoczniej miała za zadanie dostarczyć jedynie dary. To dziwne, że Margaret nie zaproponowała jej nawet herbaty, ale wspominała, że ma coś do zrobienia, więc pewnie z tego powodu tylko jej podziękowała i zamknęła drzwi.
    Korzystając z tego, że w końcu na siebie trafili, a Abigail i tak wracała, poczekał, obserwując w samochodowym lusterku jak jej rude włosy poruszają się z każdym krokiem, a kiedy się zbliżyła, pochylił się na siedzeniu pasażera, żeby otworzyć drzwi i pchnąć je mocniej, by się zaraz nie zamknęły.
    — Wskakuj, Abigail — polecił, gdy znalazła się już na tyle blisko, by wymienić z nim spojrzenia. — Podrzucę cię.
    To nie brzmiało jak oferta, której można nie przyjąć. To nie było zaproszenie, któremu wypada odmówić. Mieli do załatwienia jedną sprawę, oboje dobrze wiedzieli jaką, i Rowan liczył na to, że uda im się rozwiać wszelkie wątpliwości już zanim dotrą do punktu, w którym Abigail będzie musiała wysiąść. Czy był przygotowany do tej rozmowy? W żaden sposób. Ale prawda jest taka, że nawet nie próbował się do niej przygotowywać. Jasne i klarowne było to, co chciał powiedzieć, tak samo jak jasne i klarowne było to, co zrobili przed kilkoma dniami, tuż po zakraplanej imprezie nad ogniskiem. Na szczęście Abigail wyglądała dobrze, tak jak zawsze, i było to pocieszające, bo miał pewne obawy, że zacznie się obwiniać, albo że ze wstydu nie wyściubi nosa poza drzwi. A byli przecież dorośli. Abigal już dawno przestała być tym rudowłosym bąblem, który rozdawał wszystkim kolorowe kamyki. Wydoroślała, dojrzała, choć nadal była jak ten promyk słońca, który niesie światło i wdziera się w najciemniejsze zakamarki ludzkiej duszy, by za wszelką cenę je rozświetlić.
    Zaczekał, aż usadowi się na siedzisku pasażera i zapnie pasy i dopiero wtedy uruchomił silnik czarnego radiowozu, w którym z automatu zatrzeszczała krótkofalówka, łapiąca policyjny kanał. Miał wrażenie, że Abigail jest trochę spięta, a może nawet bardziej niż trochę, bo siedziała dziwnie skulona, ale niewykluczone, że działało na nią też wnętrze radiowozu. To raczej nie kojarzy się dobrze, nawet ludziom, którzy z przestępczością nigdy nie byli na bakier.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Dokąd jedziemy? — Zapytał najpierw, kierując się na główną ulicę w Orchard Heights, z której dało się zjechać później do innych dzielnic. Położył jedną dłoń wygodnie na szczycie kierownicy, a drugą zaciskał lekko na gałce od biegów, gdy je zmieniał. Siedzenie w tak małej przestrzeni mogło nie być dla nich szczególnie komfortowe, ale jakoś nie zwracali na ciasnotę uwagi, gdy z trudem mieścili się na kanapie w jej salonie. Wtedy ciasnota była wręcz wskazana. Co to wino robi z ludźmi, to pożal się Boże!

      Rowan Johnson

      Usuń
  21. Jeśli powiedziałaby mu w twarz, że pensjonat jest dla niej ważniejszy niż szeryf, na pewno nie zrobiłoby mu się przykro. W ogóle nie wpłynęłoby to na jego nastrój, bo nie zależało mu na tym, by być dla niej ważnym, czy dla kogokolwiek innego z otoczenia. Nigdy nie wiązał swojego życia z ludźmi, tylko z pracą, więc to go nie interesowało. Nie wykorzystywał też swojego autorytetu, ani tym bardziej władzy, bo gdyby tak było, po prostu pojechałby do niej następnego dnia i wszedł do domu bez pukania. Dał jej czas na to, by ochłonęła, a teraz chciał, żeby wsiadła do samochodu, bo miał jej coś do powiedzenia. A tak na dobrą sprawę, wcale musiała tego robić, przecież nie przystawił jej pistoletu do głowy. Użył jedynie słów, więc jeśli jej się nie spodobały, mogła udać, że go nie słyszy, minąć samochód i pójść dalej na piechotę. Skoro już to jednak zrobiła, to mogli porozmawiać i dojść do porozumienia, czy aby na pewno wszystko między nimi jest klarowne i w porządku. Zanim jednak poruszył jakikolwiek temat, czy skierował się do jej kamienicy, tak jak chciała, najpierw zatrzymał samochód na poboczu i bez słowa pochylił się do Abigail, by sięgnąć pas bezpieczeństwa i zapiąć jej sylwetkę na siedzeniu. Zerknął na nią dokładnie w chwili, w której znajdował się blisko, bo dostrzegł, że cały czas wstrzymuje oddech, a potem wrócił na miejsce i włączył się z powrotem do ruchu. Nie byli w New Hampshire, by legalnie poruszać się samochodem bez pasów, a tak się składa, że Abigail jechała ze stróżem prawa. I to w policyjnym radiowozie. Nie upadł na głowę, by łamać prawo w służbowej furze i ryzykować jakąś naganą, gdyby tylko przyczaił ich jakiś policyjny patrol. Teoretycznie był szeryfem, ale praktycznie podlegał prawu tak samo, jak wszyscy. Nie posiadał żadnego immunitetu, który czyniłby go odpornym na takie wybryki. Jedyne, co miał to możliwość, żeby sobie zamieść to później pod dywan, ale nie był takim rodzajem człowieka. Nie wykorzystywał swojej pozycji, żeby legalnie łamać przepisy, a innych za nie karać. Jeżeli Abigail nie chciała jechać w pasach, będzie musiała wysiąść.
    — Chciałem porozmawiać o tym, co ostatnio między nami zaszło — zaczął bez skrępowania, skręcając na najbliższym skrzyżowaniu w lewo, żeby obrać kierunek na Śródmieście. Z jednej strony wolał mieć to już za sobą, ale z drugiej nie chciał robić tego tak szybko i brzmieć zbyt formalnie, chociaż taki miał ton głosu, bo takim obdarzyła go natura. Zakładał jednak, że Abigail też wolała mieć tę rozmowę za sobą, bo nie wyglądała na kogoś, kto czuje się teraz swobodnie.
    — Już dawno się tak nie porobiłem, chociaż nie ukrywam, że wino było naprawdę pyszne — przyznał, bo to chyba nawet Abigail dostarczyła je na ognisko. — Nie zmienia to jednak faktu, że ostatnie, co powinienem zrobić tamtej nocy, to przekraczać próg twojego mieszkania w takim stanie. No, ale stało się. I dlatego chciałem cię przeprosić, chociaż powinienem zrobić to wtedy z samego rana — powiedział, zerkając chwilowo na Abigail. I może by to zrobił, gdyby tylko kac nie rozsadzał mu wtedy głowy. — Nie chciałem cię wykorzystać w żaden sposób i mam nadzieję, że się tak nie czujesz. To się po prostu stało, nie mam na to wytłumaczenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Był w połowie winny tego zajścia i dobrze o tym wiedział, ale miał nadzieję, że nie odbije się to negatywnie na ich znajomości. Zależało mu na tym, żeby cały czas mieć z Abigail poprawne stosunki, chociaż zdawał sobie sprawę, że po tym co się stało, nic już nie będzie takie samo. Nie da się przecież udawać, że do niczego nie doszło. Z czasem przejdą z tym do porządku dziennego, ale nie wymażą tego z pamięci, już bez względu na to, czy chcą czy nie chcą. Najważniejsze, że jej serce na tym nie ucierpiało, że nie było żadnych rys i skaz, które sprawiałyby, że będzie miała do niego jakikolwiek żal o tę noc. Teraz pozostało im się już tylko pilnować, by więcej do czegoś takiego nie doszło.

      Rowan Johnson

      Usuń
  22. Oczywiście, że pamiętał, że to ona go pocałowała – jakże mógłby zapomnieć chwili, gdy te słodkie usta przywarły do jego warg i wciągnęły w wir przyjemności. Ale gdyby nie oddał jej tego pocałunku, nie doszłoby do niczego więcej. Zamknęliby drzwi i rozeszli się we własne strony, do własnych domów, a tam do własnych łóżek, a nie wpadli na kanapę, spragnieni pieszczot. Byli winni oboje i taki był fakt, ale nie chodziło tu przecież o to, by udowadniać teraz, kto bardziej, a kto mniej. W ogóle nie chodziło o to, by skupiać się na winie, bo ciężko winić się za coś, co oboje zrobili z taką samą ochotą, szkoda tylko, że wszystko wydarzyło się pod wpływem alkoholu, a nie na trzeźwo. Ale to prawda, że się nie znali, że nie byli w stanie tak dobrze zrozumieć, o czym to drugie myśli, bo nigdy nie byli blisko. Abigail była zresztą ciężką do rozszyfrowania osobą. Nie dało się jednoznacznie stwierdzić, kiedy czuje się niezręcznie, bo jest jej źle, a kiedy tylko dlatego, że po prostu czegoś się wstydzi, i tak samo ciężko pojąć, czy unika go, bo nie chce z nim rozmawiać, dlatego, że czuje żal, czy dlatego, że po prostu krępują ją takie poważne tematy. Wiele uczuć chowała za swoją roztrzepaną osobowością, więc rozłożenie jej na czynniki pierwsze nie było wcale łatwe. Ale ta rozmowa, mimo że składała się tylko z kilku krótkich zdań, rozjaśniła sytuację do takiego stopnia, by Rowan przyjął już za pewnik to, że z Abigail wszystko jest dokładnie tak, jak powinno być, i że to zbliżenie nie przełoży się na późniejsze żywienie urazy. Tak naprawdę, tylko na tym mu zależało – żeby nie mieli sobie niczego za złe. Że jeśli miną się w markecie, to powiedzą sobie cześć i chwilę porozmawiają, a nie, że będą chować się za półkami, czy uciekać gdzie pieprz rośnie. Z jego strony takie zachowanie i tak nie było realne, ale po Abigail nie wiedział, czego może się tak dokładnie spodziewać, chociaż gdyby zdecydowała się dalej go unikać, to i tak nie miałby na to wpływu. A chętnie dowiedziałby się, co dzieje się w jej głowie. Chętnie posłuchałby o czym myśli, ale nie dostrzegał, żeby miała ochotę rozmawiać z nim więcej, niż to konieczne, dlatego nic już nie powiedział. Pokiwał tylko głową na znak przyjęcia jej słów do wiadomości i skupił się na prowadzeniu auta. Zmrużył nieco powieki, gdy zaczęli jechać przez moment pod słońce, a potem zamrugał kilka razy, gdy ponownie schowali się w cieniu, tym razem już odrobinę wyższych kamienic, a nie bujnych drzew.
    — Oczywiście — odparł i skręcił, wjeżdżając we wskazane przez Abigail miejsce, jakim był sklepowy parking. Zdawał sobie sprawę, że stąd miała do kamienicy jeszcze kawałek, ale skoro chciała wysiąść właśnie tutaj, nie miał powodu, żeby się nie zatrzymywać. Ona nie znała jego, a on nie znał jej. W zasadzie niewiele o niej wiedział, poza tym, co poznał kiedyś, lata świetlne temu oraz tym, że nie było jej w Mariesville przez jakiś czas, bo studiowała w Atlancie. To była w sumie najświeższa informacja, jaką o niej miał, nie licząc oczywiście tego, że wróciła i przejęła pensjonat. Na ognisku trochę rozmawiali, ale tam liczyło się głównie przyjemne spędzanie czasu i relaks, więc nie wyniósł z nich żadnych konkretnych informacji, które wzbogaciłyby jego wiedzę o dodatkowe szczegóły.
    Zostawił silnik uruchomiony, bo nie sądził, że pożegnanie zajmie im więcej, niż kilka sekund. Ciężko było powiedzieć do zobaczenia, bo ciężko przewidzieć, kiedy zobaczą się następnym razem, a głupio powiedzieć do widzenia komuś, z kim przeżyło się coś tak przyjemnego. Najlepiej było powiedzieć zwykłe, neutralne cześć. Ono zawsze brzmiało dobrze i nawet w tych najbardziej pokręconych sytuacjach.

    Rowan Johnosn

    OdpowiedzUsuń
  23. [Jest idealnie! :D]

    W domu rodzinnym spędzał znacznie mniej czasu niż matula by sobie życzyła, zwłaszcza odkąd wyszedł z ośrodka. Znów czuł się tak jakby miał dwanaście lat, były wakacje od szkoły, a jego jedynym zadaniem było odpoczywanie na kanapie, gdzie czekał na to, aby podano mu colę i ciastka do oglądania totalnych głupot w telewizji. Dostawał uwagę, całusa w głowę i przykazanie, że ma wszystko zjeść, bo ostatnio kompletnie zmarniał, a ubytek kilogramów przy jego dość wysokim wzroście był tym bardziej widoczny. Rodzeństwo nabijało się z tego specjalnego traktowania, ale czułe grożenie ścierką w czerwone grochy i malowane gąski skutecznie ich uciszało, podczas gdy Damien decydował z kim tym razem podzieli się swoimi przekąskami. To był ten słodki, rozczulający rodzaj opieki, gdzie ignorowało się rozmawianie o prawdziwym problemie nie dlatego, że był tematem tabu, a bo powszechna wiedza głosiła, że Damien… po prostu miał dość. Cała idea odwyku polegała właśnie na tym, żeby rozmawiać: o wszystkim, o niczym, o przyczynach, o skutkach, o przeszłości, o przyszłości, o teraźniejszości też. Po pierwszym tygodniu miał całkowicie wymęczone struny głosowe, prawie tak mocno jak po inauguracyjnej trasie, która składała się z kilku sąsiednich stanów i niewielkich klubów chętnych przyjąć wówczas jeszcze nieszczególnie znany zespół. Rodzina wychodziła więc z założenia, że jedyne, co może zrobić, to zapewnić mu ciepło, swobodę i tyle jedzenia, że na pewno nie wyjdzie głodny. Lodówkę w kawalerce miał zawaloną pojemnikami, część biorąc do studia nagraniowego, żeby podzielić się z realizatorem dźwięku, Zawsze-Głodnym-Jeffem, po którym robił zdjęcia pustego plastiku i wysyłał mamie. Znów, jakby miał dwanaście lat i musiał udowodnić, że zjadł szkolny lunch. Wcale nie musiał, ale na pewno sprawiał jej tym przyjemność, nawet jeśli trochę naginał prawdę.
    Wiedział, że w ostatnich latach przejmował się tym mniej niż powinien. Starał się nadrobić.
    Sześcioletni Miguel drugą godzinę próbował nauczyć go, która karta z Pokemonami ma największą wartość, a które są kompletnie bezużyteczne. Damien naprawdę usiłował zapamiętać co jest czym, ale kiedy kolejny raz pomylił ze sobą ewolucje Eevie synek jego najstarszego brata wydał z siebie pełne dezaprobaty westchnienie. Uśmiechnął się znów dopiero na widok cioci, czyli tej osoby, która rozumiała jego hobby, nawet jeśli w chwili obecnej była zbyt zajęta, żeby powymieniać się uwagami na temat wspaniałości Pikachu.
    — Będziesz miał dzisiaj robotę — rzuciła Estella tajemniczo, zabierając z kanapy swoją torbę. Powoli szykowała się do powrotu na uczelnię. — Nie zrób mi wiochy przed koleżanką.
    — Jaką robotę? — Uniósł brwi, w odpowiedzi otrzymując jedynie poklepanie po ramieniu — Ella?!
    Oparł się o kanapę, odprowadzając najmłodszą siostrę wzrokiem, jakby łudził się, że rzeczywiście dostanie odpowiedź na zadane pytanie. Nawet Miguel zdawał się dać mu do zrozumienia, że nie ma co liczyć na wyjaśnienia, więc Damien postanowił poczekać na rozwój wydarzeń, usiłując skupić na bratanku, coby wyjść na prowadzenie w rankingu ulubionych wujków. Bezskutecznie. Po kilku dodatkowych próbach chłopiec uznał, że ma do czynienia z całkowicie beznadziejnym przypadkiem, ostatecznie ponownie pakując swoje karty do folderów. Damien zanotował w głowie, że powinien kupić mu kilka paczek, odnosząc się do najprostszego triku w historii, który wzbudzał sympatię i pozwalał zapunktować — przekupstwa. Potargał mu włosy i upewnił jeszcze, że dzieciakiem zajmie się teraz inny dorosły, o co nie było trudno w domu zamieszkałym przez niemal całą familię. Kupując go chciał mieć pewność, że każdy, kto będzie tego potrzebował, znajdzie w nim miejsce. Ojcu zależało na bliskich kontaktach z rodziną i wręczając mu kluczyki Damien pierwszy raz od dawna czuł, że rodzice naprawdę byli z niego dumni.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zastanawiał się, czy jeszcze kiedyś uda mu się osiągnąć coś chociażby zbliżonego do tej reakcji.
      Zaledwie przez chwilę, bo z transu wybudził go dzwonek do drzwi. Odczekał chwilę, żeby przekonać się, czy ktoś uprzedzi go z otwarciem drzwi. Dom pełen ludzi, jednak nikt nie kwapił się do sprawdzenia kim jest niespodziewany przybysz, być może przez to, że większość spędzała obecnie czas w ogrodzie. Damien, jak na trzydziestolatka przystało, podniósł się z kanapy z jękiem, jakby wszystkie jego kości odmówiły nagle posłuszeństwa, a kręgosłup całkowicie nadawał się do wymiany.
      — Cze… — urwał, gdy dziewczyna uprzedziła go swoją wypowiedzią. Szybko wyrzucone słowa połączone z bezdechem sprawiły, że potrzebował chwili na przetworzenie tego, co usłyszał. Jeszcze, tak dla pewności, odwrócił się, aby upewnić, że oferta nie jest skierowana na przykład do jego brata, tego bez żony, albo Estelli, nie oceniał, ale nikt nie zmaterializował się w korytarzu. — Abigail, prawda? Wyglądasz jakbyś potrzebowała szklanki wody, więc może od tego zaczniemy?
      Posłał jej lekko zakłopotany, ale przyjazny uśmiech, gdy odsunął się w przejściu wpuszczając ją do środka. Próbował przypomnieć sobie wszystko, co wiedział na temat tego nagłego przybysza. Kolegowała się z jego siostrą. Pracowała w pensjonacie, chyba, a może nawet był w posiadaniu jej rodziny? Wierzył, że ma jeszcze sporo do nadrobienia, gdy chodziło o miejscowe plotki, nie będąc na bieżąco z wydarzeniami i od kilku miesięcy ucząc się ich na nowo. Cokolwiek jednak Abigail chciała, na pewno nie było to nic złego. Tak sądził, prowadząc ją do kuchni, gdzie właśnie kręciła się jego mama.
      — O! Abi, kochanie, jak się masz? — zapytała Jenny Figueroa, uśmiechając się szeroko. — Dawno cię u nas nie było. Rodzice zdrowi, mam nadzieję? Wpadaj do nas częściej, koniecznie.
      Dzbanek z lemoniadą, który zamierzała zabrać ze sobą, ostatecznie pozostawiła na blacie i dołożyła jeszcze dwie szklanki, chwilę później wychodząc na taras.
      — No… to co z tym wieczorem? — Damien wskazał dłonią na krzesełka przy kuchennej wyspie, jednocześnie nalewając Abigail napoju.

      Damien

      Usuń
  24. Najlepszą częścią szeryfowania była praca w terenie, bo był to w jakimś stopniu posmak tego, co miał jeszcze dwa lata temu, służąc dla wyspecjalizowanej jednostki policji, stworzonej do przeprowadzania działań o wysokim poziomie niebezpieczeństwa. Tutaj co prawda nie potrzeba było nosić nawet broni, bo w Mariesville większe szanse są na to, że człowiekowi jabłuszko spadnie na głowę, niż że ktoś człowieka napadnie, ale mimo to Rowan nie rozstawał się ze swoją. Nie tylko na służbie, gdzie jako szeryf zresztą nie powinien, ale często też po służbie, jeżeli czuł, że tak będzie bezpieczniej. Może nie w samym Mariesville, bo tutaj każdy każdego zna i każdy wie na co stać sąsiada obok, ale gdzieś indziej na terenie hrabstwa, bo zgodnie z prawem mógł mieć przy sobie broń nie będąc na służbie. Na ogół więc nosił, bo ten jeden raz, kiedy jej nie miał, skończył z nożem w brzuchu.
    Kłusownicy rozplenili się w okolicy i dlatego w ostatnim czasie więcej kręcił się przy lasach. Później, gdy dotarły w końcu zamówione fotopułapki, razem ze strażnikiem leśnym nadzorował ich montowanie, żeby mieć pojęcie gdzie tak w ogóle się znajdują. Informacja o kłusownikach pojawiła się też w lokalnych wiadomościach, choć głównie po to, by mieli świadomość, że jeśli wpadną to nie ujdzie im to płazem i żeby tych śmiałków odstraszyć. Prawdopodobnie polowali na jelenie wirginijskie, żeby potem sprzedać ich poroże za niezłe sumy, tylko że zamiast jeleni w porozstawiane wnyki łapały się okoliczne psy. Sam chętnie rozprawiłby się z tymi cwaniakami, ale szczerze wątpił, że to ktoś miejscowy.
    Całe szczęście, że teraz nie myślał o tym tak dużo, bo gdy ruda czupryna wbiegła nagle na jezdnię, przed samą maskę policyjnego Dodge Chargera, to dosłownie sekundy dzieliły ją od bycia ofiarą, a jego od zostania nieumyślnym zabójcą. Przecież rozsypałaby się na kawałki, gdyby ten mosiężny, czarny zderzak uderzył w jej filigranową sylwetkę! Nie jechał szybko, więc kiedy pojawiła się przed maską, w tych ułamkach sekund zdążył zareagować, unikając kraksy, która mogła skończyć się tragicznie. Ale serce podskoczyło mu do gardła, a wszystkie możliwe mięśnie nóg napięły się tak mocno, że mało brakowało, a zrobiłby dziurę w podłodze – z taką siłą depnął na hamulec.
    — Abigail, kurwa mać! — Wyskoczył z auta, z hukiem zatrzaskując za sobą drzwi i zaraz znalazł się przed radiowozem. Obrzucił spojrzeniem blade ciało, kontrastujące z szarością asfaltu i złapał ją w talii, żeby pomóc jej wstać, a przy okazji zobaczyć, czy aby na pewno może poruszać wszystkimi kończynami. Nie zdziwiłby się, gdyby złamała którąś kość, chociaż nie dostrzegał nic więcej, poza otarciami, które wynikały z upadku na szorstką powierzchnię.
    — Mogłem cię zabić, do cholery jasnej, Abigail! — Starał się panować nad złością, bo dostrzegał jakieś przejęcie na jej twarzy i lekką trwogę, jakby wydarzyło się coś, co sprawiło, że wlazła na jezdnię totalnie rozkojarzona. To na pewno nie był skutek jej beztroski. Abigail może i bywała nieposkromiona, ale nie była przecież niezrównoważona, żeby ot tak wybiegać na ulicę, w dodatku w miejscu, w którym nie ma nawet pasów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale chyba naprawdę chciała zostać jego ofiarą, bo to już drugi raz, gdy wyrasta przed nim w najmniej oczekiwanym momencie, a on z trudem nie zmiata jej z planszy, jeśli nie swoim gabarytem, to gabarytem samochodu. I lepiej, żeby powiedzenie do trzech razy sztuka nie miało w ich przypadku racji bytu, bo wtedy ten raz zostałby im już tylko jeden.
      — Co się dzieje? — Zapytał, rzucając jej uważne spojrzenie. Miała na twarzy kleksa ze śmietany, więc podniósł dłoń i dotknął jej policzka, lekkim ruchem ścierając białą maź. Nie przejmował się na razie rozsypanymi po ulicy zakupami, najpierw musiał mieć pewność, że ona sama nie ucierpiała, i że nie ucierpiał nikt z jej otoczenia, bo jakiś powód tego rozkojarzenia musiał być.

      Rowan Johnson

      Usuń
  25. [Hej! Haha nie spodziewałam się, że miałam ukryte grono podglądaczy <3 Martwiłam się, czy na pewno się odnajdzie, więc twoje słowa to tym bardziej miód na moje serce, zwłaszcza że na początku planowałam inną postać i inną koncepcję. Dobrze kojarzę, że Abi trochę mi przypomina inną twoją postać, też z małego miasteczka (które zamknęło się przed upływem miesiąca xD)? Czy mi się już całkiem pokićkało? W każdym razie stworzyłam zołzę, ale słabość do promyczków mam, chociaż faktycznie obawiam się, że Pen mogłaby ją pożreć na śniadanie.
    Tak skoro wspomniałaś o tym serniczku i wmanewrowaniu we wszystko, co się da… Dosłownie wyobraziłam sobie, jak Penny kradnie sernik z lady, zjada go sobie na spokojnie, podnosi się raban, co się stało z ciastem… A Pen na spokojnie stwierdza, że widziała, jak Abi zjadła ciacho do ostatniego okruszka i jest przy tym tak przekonująca, że sama Abi zaczyna się zastanawiać, czy przypadkiem nie lunatykowała albo nie miała halucynacji i faktycznie zeżarła to ciasto xD A później całe dochodzenie zainwestowanych w zbrodnię mieszkańców i Penny pociągająca za sznurki, w doskonałym humorze. Niestety taki potwór z tej mojej Penny i jeszcze robi to wszystko tylko dlatego, że może i chce się zabawić kosztem innych. Miałam taki przebłysk i chciałam się nim podzielić, ale nie wiem, na ile byłybyśmy w stanie coś z tego ulepić xD W każdym razie dzięki bardzo za miłe słowa i powitanie <3]

    Penelope

    OdpowiedzUsuń
  26. [A kto z nas nie lubi poturbować życia naszej postaci? :D Chciałam spróbować czegoś innego niż zwykle, nałożyć jakieś realne ograniczenia, otwierające nowe furtki. Zobaczymy co z tego wyjdzie, ale w Mariesville pokładamy głębokie nadzieje.
    Piękny tekst popełniłaś. A cała Abigail jest urocza. Kopi przydałaby się przyjaciółka podtrzymująca jej obolałe serce i rozgruchotaną duszę. Mogły poznać się w dzieciństwie, a później spotkać w Atlancie. Albo poznać dopiero teraz, bo z racji małej różnicy wieku, mogły się wcześniej tylko mijać ;) Jestem otwarta!]

    Kopi Bear

    OdpowiedzUsuń
  27. [Ależ ona jest piękna! Każdy potrzebuje w swoim życiu takiej Abi, uroczej iskierki szczęścia. Marlow zdecydowanie ktoś taki by się przydał! Ja im coś muszę koniecznie wymyślić coś ciekawego, żeby mogły się śmiać razem. A jeżeli Abi pojawi się kiedyś w klinice, to Marlow nawet podłączy jej kroplówkę, żeby szybko wróciła do żywych po ich wspólnie wypitych poprzedniego dnia butelkach wina. Dziękuję pięknie za powitanie! ♡]

    Marlow Hayes

    OdpowiedzUsuń
  28. To oczywiste, że praca szeryfa nie polega na leżeniu i patrzeniu w sufit, przynajmniej nie dla wszystkich, nawet jeśli na ogół tylko dla mniejszości, i że będzie wiązała się z dodatkową dawką codziennej adrenaliny, ale na miłość boską! Przecież gdyby zrobił jakąkolwiek krzywdę tej rudowłosej iskierce, to Mariesville chyba na dobre zostałoby spowite gęstymi ciemnościami. Jemu taka adrenalina nie była już do szczęścia potrzebna, bo dawno wyleczył się z tego uzależnienia, chociaż przesunięta granica lęku nadal nie wróciła na swoje miejsce i raczej już nie wróci. Może dlatego nie wariował teraz ze złości, jak przeciętny człowiek, który w takiej sytuacji pewnie dostałby zawału i białej gorączki w tym samym czasie – bo jego zmysły cały czas są wyczulone na niebezpieczeństwo, a umysł zachowany w trzeźwości. Brał więc głębsze wdechy, żeby uspokoić swoje tętno i tylko gasić złość w zarodku, a w międzyczasie lustrował Abigail przenikliwym spojrzeniem, jakby jednak wcale nie ufał temu, że wszystko jest z nią okej. Iść? Gdzie ona chciała teraz do cholery iść, przecież dopiero co wylądowała plackiem na twardym betonie! Kto wie, czy nie doznała jakiegoś wstrząsu mózgu, i nie ważne, że głowę miała – dzięki bogu – całą. Upadek wydawał się poważny, a w żadnym wypadku nie należało sugerować się obrażeni zewnętrznymi. Najchętniej zabrałby ją teraz do przychodni, żeby ktoś z obecnych tam techników lub lekarzy strzelił jej zdjęcie rentgenowskie, ale i tak wiedział, że Abigail się nie zgodzi. Nie teraz, kiedy okazało się, że jej tato spadł z drabiny, a ona pędziła właśnie prosto do pensjonatu.
    — Iść? — Pokręcił głową. Nie ma takiej opcji, musiała dostać się czym prędzej do Orchard Heights, dlatego sugestywnie pociągnął ją ze sobą do radiowozu.
    — Nie będziesz szła, zawiozę cię — powiedział, w ogóle nie wyobrażając sobie w tej chwili innej możliwości. Zresztą, jej na pewno też na rękę będzie szybka podwózka, aniżeli gnanie do pensjonatu o własnych, posiniaczonych w tej chwili nogach. Jeżeli tam na miejscu będą ratownicy, od razu zajmą się również nią, a jeżeli nie, później podrzuci Abigail do przychodni, o ile jej samopoczucie nie będzie na tyle dobre, by miał pewność, że naprawdę nie stało się nic poważnego. Dwa wypadki prawie w tym samym czasie, w dodatku w jednej i tej samej rodzinie – to tylko Wilsonom mogło się przydarzyć. Oni wszyscy są nieposkromieni, bez dwóch zdań!
    Otworzył jej drzwi od strony pasażera i pomógł wsiąść do auta, chociaż naprawdę nie wyglądało na to, żeby Abigail coś poważnie sobie uszkodziła i była pozbawiona możliwości samodzielnego poruszania się. Powiedział jeszcze, żeby zapięła pasy, zatrzasnął drzwi i obiegł auto, żeby zasiąść za kierownicą, a potem ruszyć ze zrywem w kierunku pensjonatu. Nie włączył sygnałów dźwiękowych, bo nie było takiego ruchu, żeby lawirować między samochodami, a nie było też potrzeby ściągać na siebie uwagi mieszkańców.
    — Czy twój tato potrzebuje pomocy? Wezwano ratowników? — Musiał dopytać, bo jeśli nie, to powinni to zrobić właśnie teraz. Zakładał jednak, że jej mama jest tam na miejscu, jak zawsze zresztą, i że o wszystko odpowiednio zadbała. Upadek z drabiny brzmiał poważnie, choć wcale nie musiał taki być. Powinni dotrzeć na miejsce za jakieś trzy minuty, a wtedy sami zobaczą, jak wygląda sytuacja.

    Rowan Johnson

    OdpowiedzUsuń
  29. – Przykro mi, czkawka to nic przyjemnego – odparł, uśmiechając się życzliwie, po czym gestem głowy wskazał jej drogę w stronę drzwi. Była urocza i kochana, ale nie mógł łamać zasad. Poza tym, byłoby to szaleństwem, mogłaby sobie przecież coś zrobić. Nie mógł jednak powiedzieć, że ten pomysł jakoś szczególnie go zaskoczył. Abigail była kreatywna i to było naprawdę trafne na nią określenie. Lubił to w niej, bo dzięki temu przypominała promień słońca, który ociepla dzień, ale nie razi w oczy. Tak samo Abigail Wilson nigdy nie była dla niego zbyt jakakolwiek – była idealna.

    Gdy dorastali z Tannerem, często ich obserwował. Tanner był dzieckiem raczej wyciszonym i wrażliwym, trochę lękliwym. Jego przyjaźń z wesołą Abigail pomogła otworzyć mu skrzydła na dziecięce przygody i zabawy; w pewnym momencie razem weszli w nastoletnie życie i to właśnie wtedy rozmowy z Abigail i spędzanie z nią czasu, gdy odwiedzała Tannera, stało się dla niego całkiem przyjemnym zajęciem. W pewnym momencie ich trójka stała się nierozłączna, a Jackson, niczym ojciec grupy, dbał o ich emocjonalną (i fizyczną) pomyślność.

    Nie jestem zatem niczym dziwnym, że Jackson Moore bardzo obawiał się o Abigail, gdy ta wyjechała z miasteczka. Przecież troszczył się o nią od prawie zawsze, a w momencie gdy wyjechała, nie mógł o nią dbać ani patrzeć z boku, czy wszystko gra. Obawiał się, że studenckie życie ją wciągnie, a później wypluje. Zagubienie się w dżungli miasta to chyba najgorsze, co mogłoby spotkać swojską, radosną dziewczynę, która miała w sobie tyle dobroci i optymizmu. Bał się, że Abigail ponad wszystko zgubi samą siebie i czuł się w tym wszystkim tak przeraźliwie bezradny. Przecież nic jej nie będzie, poradzi sobie , miała w zwyczaju mówić Tessa. Jak ma być głupia, to i tak będzie głupia. Nie lubił, gdy to mówiła. Jackson głęboko wierzył, że człowiek nie musi popełniać błędów, aby czegokolwiek się nauczyć. Nie wierzył w przeznaczenie czy fatum, był jednak pewny, że każdy człowiek sam ponosi odpowiedzialność i skutki swoich decyzji. Abigail przecież nie musiała podejmować głupich i lekkomyślnych decyzji, przecież była mądrą dziewczyną.

    Gdy wróciła do Mariesville, ucieszył się. Oczywiście czerpał radość z tego, że przez lata swoich studiów utrzymywała z nim kontakt i resztą jego rodziny, ale to nie było to samo. Było mu żal, że pewne jej drogi potoczyły się inaczej, ale była jeszcze młoda. Był pewien, że Mariesville pomoże znaleźć jej samo szczęście, bo właśnie tutaj było jej miejsce.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Słysząc jej kroki w stronę drzwi wejściowych, zaśmiał się jedynie pod nosem. Zamknął okno, nie lubił gdy komary wlatywały do domu. Ruszył w kierunku holu.

      – Jes… – zaczął, otwierając drzwi, ale Abigail weszła mu w słowo. Potrzebował ją? Cóż, to prawda, zawsze wprawiała go w dobre samopoczucie. Jednak tego wieczoru nie był pewny czy wolał być sam, czy z kimś. Wziął głęboki oddech. Miał już odpowiedzieć, gdy nagle zobaczył, co rudowłosa przyniosła w prezencie. W dodatku dała mu to do rąk! Uniósł brwi do góry i wbił w nią wzrok, dziewczyna jednak szybko uciekła przed jego karcącym wzrokiem. Cóż, była dorosła, więc mogła przynieść alkohol do jego domu, ale jednak on dalej w niej widział tę dziewczynkę, która stała się dla niego jak siostrzyczka.

      – No ładnie! – zawołał, zamykając drewniane drzwi wejściowe Poszedł za nią. Zaświecił światło w kuchni. – Chcesz mnie upić! – żartobliwym tonem rzucił oskarżenie w jej kierunku. Spojrzał na zawartość butelki. – W dodatku zaczęłaś upijać siebie! – dodał – No, to dużo wyjaśnia… – powiedział cicho do siebie.
      Abigail przygotowała już kieliszki. Zawahał się, po czym nalał, zarówno jej, jak i sobie, po małej ilości nalewki.

      – Mówiłaś, że cię potrzebuję. To prawda, zawsze i na zawsze – powiedział, biorąc łyk. Smaczna, choć intensywna. Dobrze, że lubił wszystko, co wiśniowie. – Ale dlaczego ty tak dzisiaj myślisz? – zapytał. Usiadł na swoim miejscu przy stole. Ten dzień nie był najlepszy, ale dzięki wizycie Abigail wieczór zdecydowanie stał się choć odrobinę lepszy.

      big brother

      Usuń
  30. [Dziękuję za miły komentarz,
    Nie, nie sądzę, aby Abi swoim ciepłem miała odstręczać Anne-Marie, w końcu nosi w sobie coś czego ona sama nie posiada, swojego rodzaju młodzieńczą niewinność, której Marie, nie mogła zaznać w jej wieku. Być może podchodzi do niej z lekkim przymrużeniem oka, nie chcąc w żaden sposób obdzierać jej z ciepłego uroku, który nosi w sobie ta rudowłosa dziewuszka. Niemniej jednak przez wzgląd na duże różnice w doświadczeniach życiowych ciężko byłoby nawiązać im głębszą więź, być może potrzebowałyby odpowiedniego miejsca odpowiedniego czasu.
    Nie sądzę jednak, że traktuje ją wrogo, raczej ze stosownym dystansem w wydaniu Anne-Marie - uraczy uśmiechem na powitanie, przeprowadzi niezobowiązujący small-tak. W moim odczuciu sama Anne-Marie nie jest osobą nieprzyjemną, przynajmniej w tych niezobowiązujących relacjach. Raczej, gdy ktoś stanie jej na odcisk ;) ]
    Anne-Marie

    OdpowiedzUsuń
  31. Nawet nie zwrócił uwagi na to, że wokół leżało coś więcej, niż zakupy, ale skoro Abigail teraz o tym wspomniała, od razu sięgnął po radiotelefon, przymocowany nad siedzeniem kierowcy, i poprosił patrol o pojechanie pod sklep i zebranie tych rzeczy, a potem odwiezienie ich do pensjonatu. Jak to się mówi: znalezione, nie kradzione. Może w Mariesville ludzie byli na tyle uczciwi, że zanieśliby dokumenty do sklepu, żeby mogły sobie spokojnie na właścicielkę zaczekać gdzieś pod ladą, ale poza mieszkańcami bywają tutaj również turyści. A z turystami bywa różnie, nie wszyscy są na tyle dobroduszni, by nie przywłaszczyć sobie mienia. Zgubiona tożsamość i ubezpieczenie to idealne rzeczy do opchnięcia na czarnym rynku, a co do tego nie miał akurat wątpliwości, bo wiele tego typu przestępców rozbroił w ciągu pięcioletniej służby dla SWAT. Tak się zresztą składa, że to właśnie w tym roku trzy osoby zostały w Atlancie skazane za wykorzystanie setek skradzionych tożsamości i wypranie milionów dolarów dochodów z programów rządowych. Mówiąc krótko: ktoś po prostu wyciągał dotacje na tak zwane słupy, albo na skradzione Social Security Numbers.
    Zatrzymał wóz na podjeździe i wyszedł tuż za Abigail, tylko zatrzaskując za sobą drzwi. Był kilka kroków za nią, ale za chwilę zrównali się w sali, przystając obok siebie. Rzucił krótkie dzień dobry w stronę państwa Wilson i skinął ratownikom na powitanie. Nie odzywał się, bo sytuacja była trochę patowa. Czy powinien powiedzieć jej rodzicom, co przed chwilą odwaliło się na ulicy przed sklepem? Zaraz przecież sami zapytają, co się stało, gdy dostrzegą te otarcia na jej skórze i krwawiące wciąż, drobne ranki. Może byli przyzwyczajeni, że Abigail wraca do domu poobijana, skoro zawsze była takim energicznym dzieckiem, ale to raczej nie była normalna sytuacja w przypadku dwudziestoczterolatki. Nie chciał ich jednak martwić, a tak poza tym, jeżeli mieli dowiedzieć się, że ich córka prawie została zmiażdżona przez radiowóz, bo wybiegła na ulicę, to lepiej, żeby sama im o tym powiedziała. Dobrze, że jeszcze żaden z ratowników nie zanotował tych jej otarć, bo pewnie głośno zwróciliby na nie uwagę, a wtedy Abigail zostałaby postawiona pod ścianą. Musiałaby wyjaśnić, co się wydarzyło, choć tylko od niej zależało, czy powiedziałaby prawdę, czy kłamstwo.
    No i całe szczęście, że pan Wilson nie nabawił się żadnego poważnego urazu, chociaż na tym wózku inwalidzkim nie wyglądał dobrze, a już na pewno nie przypominał tego siebie, którego znają w Mariesville wszyscy. Nie był to przyjemny widok, ale o tyle dobrze, że ten wózek nie będzie towarzyszył mężczyźnie przez cały czas, a co najwyżej do odzyskania sprawności. Tyle pracy wkładał w pensjonat, że aż ciężko sobie wyobrazić, że nagle miałby przestać.
    Skorzystał z tego, że Abigail przysunęła się bliżej i nachylił się w jej stronę, by szepnąć jej coś na ucho, akurat w chwili, gdy jej rodzice nie skupiali na niej spojrzenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Myślę, że jeśli nie chcesz ich dodatkowo zmartwić, powinniśmy wytrzeć chociaż tą zaschniętą krew z twojej ręki — powiedział, zerkając w jej oczy, a potem wyprostował się z powrotem w plecach i rozejrzał krótko po pomieszczeniu.
      Miała ranę na łokciu i z tej rany krew ściekła jej strużką po przedramieniu. Krew w końcu zaschła, pociemniała i całość wyglądała co najmniej tak, jakby ktoś zaciął ją w tym miejscu maczetą. Wystarczyło to zmyć, nakleić jakiś plaster na łokieć i od razu wszystko będzie prezentować się lepiej i na pewno mniej tragicznie.

      Rowan Johnson

      Usuń
  32. Chowające się za budynkami słońce, przybierające oranżowe barwy zwiastowały niespieszne przybycie wieczoru. Kopi obsługiwała właśnie ostatnich klientów, choć jej zmiana powinna skończyć się kilka godzin wcześniej. Nie miała jednak żalu do szefowej, która po raz kolejny poprosiła ją o pozostanie po godzinach. Z racji aktualnych braków kadrowych i kilku niedyspozycji zdrowotnych, ostatnio kawiarnia była naprzemiennie na ich głowie. A późne, barwne lato, które nie przepuszczało wielu strug jesieni zachęcało okolicznych turystów do licznych spacerów zwieńczonych znanym wszem i wobec plackiem jabłkowym z Under the Apple Tree i dobrą kawą, aromatyczną kawą.
    Dla Kopi natłok pracy był pozytywną zmianą. Ze wzrastającą radością przychodziła do pracy i zajmowała głowę uraczaniem ludzi ulubionym napitkiem. Cieszyły ją uśmiechy zaspanych mieszkańców, którym serwowała codziennie tę samą pozycję menu. Galeria kaw w jej głowie niemal codziennie rozszerzała się o nowo zapamiętane twarze i pasujące do nich zamówienia. Kiedyś nie sądziła, że niewielkie rzeczy mogą pozwalać na krótkie momenty wewnętrznego spełnienia. Pragnęła rzeczy wielkich, znaczących, omijając pozornie nieistotne szczegóły, będące wierzchołkami lodowych gór, w których odbijały się jej monumentalne cele.
    Zaparzyła ostatnie americano i sama upiła z ulubionej filiżanki resztkę zimnego już flat white. Energicznie wstała ze stołka barowego , który tkwił nieopodal szerokiego ekspresu, zajmującego niemal jedną z trzech części pięknego, drewnianego baru. Z wizją wolnego dnia, który czekał ją jutro wybiegła niemal w podskokach, ciesząc się na wyjątkowy wieczór z koleżanką.
    Większość wieczorów spędzała u boku babci. Często czytały razem książki na tarasie, podlewały kwiaty i buszowały w piwniczce z nalewkami. To był dla Kopi piękny czas, który doceniała mocniej z każdym wieczorem. Była wdzięczna babci za towarzystwo, choć jej niemal staromodne gadanie doprowadzało ją niekiedy do szewskiej pasji. Wieczór z Abi był zatem miłą i bardzo potrzebną odmianą.
    Wpakowała do płóciennej torby butelkę wina i kilka niewielkich buteleczek z bliżej nieokreśloną zawartością. W progu babcia wcisnęła jej pudełeczko ze upieczonymi, świeżymi racuchami, których aromatyczny jabłkowo-cynamonowy zapach roznosił się wokoło domu. Kopi nie mogła dyskutować ze słowami, że przecież trzeba czymś zagryźć, bo przecież przez większość dnia nie miała czasu aby zjeść coś więcej niż płynny koktajl i nienadającą się na wystawkę kanapkę z wybrakowaną zawartością.
    Po drodze w umówione miejsce zajadała się jednym z placuszków. Pomimo nadchodzącej godziny dziewiętnastej, było naprawdę ciepło. Tkwiąca w torbie bluza zdawała się niepotrzebna.
    Pod warunkiem, że ich spotkanie na brzegu rzeki niekontrolowanie się nie przedłuży.

    Kopi Bear

    OdpowiedzUsuń
  33. Poczęstuje go herbatą, żeby się ciastem nie udławił. Naprawdę zachęcające zaproszenie, z takim to jeszcze się nie spotkał, ale patrząc na jego niekontrolowanie rozwijającą się znajomość z Abigail, to pewnie nie ostatnia rzecz, która go tutaj zaskoczy. Przesunął się odrobinę w bok, gdy ratownicy zaczęli wyprowadzać mężczyznę na wózku, i pożegnał wszystkich krótkim uśmiechem, odprowadzając ich wzrokiem tylko przez chwilę. Zaraz poczuł dłoń Abigail na swoim nadgarstku i sugestywne pociągnięcie w kierunku holu. Z jednej strony, skoro ratownicy byli tutaj na miejscu, trzeba było skorzystać z ich wsparcia medycznego, bo oni na pewno mieli odpowiednie narzędzia do zabezpieczenia takich otarć. Z drugiej strony, to na sto procent wywołałoby kolejne zamieszanie, którego nikt w tym miejscu nie potrzebował, a już zwłaszcza poobijany pan Wilson i jego zmartwiona żona. Rowan coś tam z tej pierwszej pomocy potrafił, jakiś opatrunek kłosowy wstępujący i zstępujący na pewno zrobi, ale chyba nie był na tyle delikatny, by podchodzić do tego ze szczególną troską. Na szczęście u Abigail była to tylko kwestia przemycia ran i naklejenia plastrów. Czy on był jej w ogóle do tego potrzebny? Pewnie nie, ale z jakiegoś powodu chciała, żeby z nią poszedł. Może potrzebowała wsparcia psychicznego w chwili, w której będzie odkażać rany jakimś szczypiącym specyfikiem, bolącym bardziej niż sam upadek i wszystko razem wzięte.
    Ostatnim razem, gdy zostali sami, wiadomo jak się to skończyło, więc chyba najbezpieczniejszym rozwiązaniem byłoby teraz odwrócenie się na pięcie i wyjście. Ale to wyglądałoby dziwnie. Może nie tak dziwnie jak to, że musieli iść aż na piętro i zamknąć się w toalecie ostatniego pokoju, żeby nakleić plastry, ale wciąż na tyle, by miał później problem ze znalezieniem wytłumaczenia.
    Rozejrzał się odruchowo po pokoju i wszedł do łazienki, gdzie na opuszczonej desce sedesowej Abigail utworzyła już stanowisko do zabezpieczenia skutków swojego roztargnienia. Ale ona wcale nie wyglądała tak źle, jak na to, że zaliczyła spotkanie pierwszego stopnia z asfaltem. Sam upadek mógł skończyć się stokroć gorzej, więc tak naprawdę powinna się cieszyć, że to tylko śmietana polepiła jej włosy, a nie plamy osocza. To już on więcej krzywdy sobie zrobił, gdy kiedyś, jako dzieciak, rozpędzony na rowerze zahamował przednim hamulcem i wywinął fikołka przez kierownicę.
    Stanął przy umywalce obok Abigail i popatrzył przez chwilę na jej odbicie, a potem wcisnął ręce pod kran, korzystając z tego, że ona próbowała akurat wydostać z włosów resztki zaschniętej śmietany. Dłonie wytarł w papierowy ręcznik i trafił zmiętą kulką do kosza. Dopiero wtedy, gdy raz jeszcze spojrzał w lustro, zauważył plamki krwi na mundurze.
    — Przydałby się ocet — stwierdził, palcami odciągając od piersi materiał policyjnej koszuli w kolorze khaki, żeby lepiej je zobaczyć. Oczywiście, to nie jedyna koszula, którą posiadał, ale planował dziś jeszcze wrócić na komendę. Najwyżej podjedzie do domu, stąd ma przecież rzut beretem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wygładził materiał i spojrzał na Abigail, która zaczęła już oporządzać swoje rany, wyginając rękę tak, by dotrzeć do łokcia. Ta rana była zdecydowanie największa, chociaż dopiero w tym świetle dało się to dostrzec.
      — Pomogę ci — powiedział, podchodząc bliżej. Przejął od niej gazę, którą przed chwilą nasączyła, złapał ją za przedramię i ostrożnymi ruchami zaczął ocierać krew zlepioną z piaskiem, która przykleiła się do rany na łokciu. Starał się robić to delikatnie, ale nie miał wpływu na moc tego specyfiku odkażającego, więc jeżeli odczuwała dyskomfort, to właśnie z powodu szczypania.

      Rowan Johnson

      Usuń
  34. [Paige najpierw musi się przekonać, że chce w Mariesville zostać, bo póki co żyje w przekonaniu, że to tylko chwilowy przystanek :D Ale od czego są graty na czterech kółkach i brak pieniędzy, jak nie od zatrzymywania bohaterów w jednym miejscu?
    Do pensjonatu na pewno zajrzy i to prędzej niż później, gdzieś w końcu spać będzie musiała, czekając na diagnozę samochodu. Nad samym wątkiem musiałabym jeszcze pomyśleć, bo mam jakiś taki zalążek (bardziej jedną scenę :D) i chciałabym, żeby mi się to ułożyło w głowie bardziej. Szczególnie, że Paige to taka bardziej czysta karta, jako postać i dużo jest niewiadomych dla mnie samej jeszcze :D W tym również to, kim dokładnie jest jej stalker :D
    Na zaś... jaką politykę wobec zwierzaków praktykuje pensjonat? Biorąc pod uwagę, że Scraps do najmniejszych psów nie należy? Wyobraziłam też sobie sytuację, kiedy właśnie psy tak nie za bardzo mogą być gośćmi i Scraps zawsze by czekał przed pensjonatem na Paige, przy okazji czujnie przyglądając się wszystkim innym gościom, haha :D
    Poza tym, wydaje mi się, że nasze dziewczyny to trochę dwa różne bieguny. Abigail wydaje się mega pozytywna i trochę zakręcona, z kolei Paige ma na jakiś czas dość uśmiechów i łatwo się teraz denerwuje :D]

    Paige King

    OdpowiedzUsuń
  35. Siedziała na sporej skale, tuż obok uroczego i łagodnego zejścia do wody. Miała kilka swoich ulubionych rzecznych zatoczek i przybrzeżnych stawików. Niektóre z nich pamiętała jeszcze z dziecięcych lat, kiedy razem z wakacyjnymi przyjaciółmi szaleli od rana do wieczora, przemierzając Mariesville wzdłuż i wszerz.
    Odkąd wróciła do miasteczka, niemal na nowo je eksplorowała. Dziecięca wizja nieco różniła się od teraźniejszej. Kiedyś to miejsce zdawało jej się znacznie większe, pełne wielobarwnych ludzi, budynków, wydarzeń. Teraz, gdy znów się tu znalazła miała znacząco inną perspektywę. Zaznała świadomego wielkomiejskiego życia, a Atlanta znacząco zmieniła w jej głowię skalę wielkości aglomeracyjnych.
    Teraz czuła, że jest tu ciasno. Początkowo ciężko było jej przyzwyczaić się do tych samych twarzy, szczerych i serdecznych rozmów w sklepowej kolejce czy poczucia wspólnoty, która zakorzeniona była w mieszkańcach tego miasteczka. Ciasność zaczęła być jednak komfortowa, gdy zaczynała być częścią wyjątkowej społeczności, która ułatwiała jej pracę nad sobą i odnajdywanie się w nowej rzeczywistości.
    Jedno się jednak nie zmieniło. Słodko- kwaśny zapach jabłek unoszący się wysoko ponad sadami, ciche, niemal głuche poranki i gwiezdne wieczory. Otoczenie ratowało ją od przewlekłego przebodźcowania, uleczając powoli jej rozkojarzone szlaki myśli.
    Naturalnym było odszukanie ulubionych miejsc, przywoływanie beztroskich, dziecięcych wspomnień i przeżywanie ich na nowo. Z bagażem doświadczeń i potrzebą radości wcale nie mniejszą niż przed laty.
    Zwykle przychodziła tu o poranku, ledwo po wschodzie słońca. Zawsze była przecież rannym ptaszkiem, więc poranny rozruch przed rozpoczynającą się przed siódmą zmianą w pracy nie był dużym wyzwaniem. Z przyjemnością obserwowała jak miasteczko budzi się do życia, wylewając w jej kierunku wiadra obiecującego dziś.
    Wieczorem też było tu urokliwie. Zachodzące słońce malowało na wodnym lustrze żywo pomarańczowe obrazy, a nienachalny, chłodnawy wiatr kołysał okoliczną roślinnością, przynosząc do nich subtelną woń jabłoni.
    Były ostatnie ciepłe letnie wieczory. Czasem zbyt duszne, czasem rozkosznie wpuszczające strugi rześkiego powietrza. Dzisiejszy gorący dzień kończył się nieubłaganie, a jego miejsce zajmował ciepły, lekki wieczór. Idealny na wieczorne przesiadywanie pod gołym niebem.
    Machała bosą stopą w ciepłej jeszcze wodzie. Drugą nogę miała podkuloną pod sobą, ukrytą pod długą, lnianą sukienką. Proteza trochę wbijała jej się w tyłek, ale przywykła już do bodźców z jej udziałem.
    Słysząc melodyjny głos rudowłosej, rozpromieniła się szczerze. Tak bardzo potrzebowała po prostu się wyluzować.
    ¬– Abi, hej! Już myślałam, że zapomniałaś o naszym babskim wieczorze – posłała dziewczynie uśmiech i niemal od razu wydobyła z torby ciepłe jeszcze racuchy – Jedz póki ciepłe, babcia poleciła nam zrobić podkład.
    Przechwyciła od koleżanki butelkę i zręcznym ruchem ją otworzyła. Z torby wydobyła urokliwe (i jedyne dostępne dziś) papierowe kubeczki w różowe jednorożce i sowicie rozlała im trunek. Miała dziś wyjątkową ochotę na długie pogaduchy z rozpromienioną Abi. Koleżanka nie raz podtrzymywała ją na duchu i przywracała wiarę w szczęśliwe jutro. Kopi czuła się jej dłużniczką.
    – Pracy dużo, sezon turystyczny w pełni trwa, a pracowników jak na lekarstwo. Niemal codziennie biorę nadgodziny – westchnęła, wyciągając w stronę Abi kubeczek, żeby wykonać charakterystyczne stuknięcie– Ale przynajmniej nie mam za wiele czasu na rozmyślenia, to chyba plus dodatni całego zamieszania. Ale i Ty wyglądasz na zmęczoną?
    Zdawało się, że beztroski wieczór u schyłku dnia może przydać się im obu.


    Kopi Bear

    OdpowiedzUsuń
  36. [Dzięki za komentarz!
    Tak sobie właśnie myślałam, czekając na sprawdzenie karty, kogo w Mariesville Michael poznał jako pierwszego. Jeśli masz ochotę na wspólny wątek, to możemy uznać, że była to właśnie Abigail. Wydaje mi się, że zatrzymanie się na kilka dni w pensjonacie, żeby załatwić trochę formalności związanych z przeprowadzką do nowego domu, ma sens. No i przy okazji może nawet udałoby mu się wycyganić jeden z tych pięknych, dzierganych sweterków w jabłka.]

    Michael Carter

    OdpowiedzUsuń
  37. [Ooo, retrospekcja jest bardzo kusząca i będę niezmiernie wdzięczna za rozpoczęcie 🖤]

    Michael Carter

    OdpowiedzUsuń
  38. Trochę się na ludziach zna, bo w życiu przerobił wiele różnych sytuacji, choć niekoniecznie takich, które chciałoby się wspominać z zapartym tchem. Były to raczej doświadczenia, jakich nie życzyłby nikomu, ale nie mógł zaprzeczyć, że to właśnie one odpowiednio go ukształtowały. Dzięki nim poznał swoje granice i możliwości i nauczył się siebie na tyle dobrze, by trzymać nad sobą pełną kontrolę. Dlatego po jego złości nie było już śladu, mimo że ostatkami szczęścia wyszli z sytuacji, która rozegrała się na jezdni przy sklepie. Normalny człowiek pewnie w życiu nie wsiadłby po czymś takim do auta, tylko zamarł w siedzeniu i oddychał głęboko, żeby uspokoić serce, które wywijało w piersi fikołki. A on wsiadł, zawiózł Abigail do pensjonatu i jeszcze zadbał o to, żeby nikt nie zauważył jej poobijanego ciała. Kontrolowanie sytuacji było już wpisane w jego osobowość i to dokładnie ta cecha sprawiała, że nie był ani trochę łatwy w obsłudze. A z tym swoim stoickim opanowaniem może nawet trochę nienormalny. Ale o Abigail też nie można było powiedzieć, że jest taka prosta i oczywista, bo była trochę jak wulkan, którego erupcji nie można przewidzieć. Co prawda, ona na pewno nie zalałaby świata lawą nienawiści, a miłości, czułości i ciepła, ale i tak była w tym wszystkim nieprzewidywalna. Była wszędzie i było jej pełno, aż to naprawdę intrygujące, skąd w człowieku tyle werwy do życia w tym paskudnym świecie. Może to dlatego, że miała dla kogo żyć i taka właśnie być?
    Nie przejął się poplamionym mundurem jakoś szczególnie, w przeciwieństwie do Abigail, która zaraz podłapała jego wzmiankę o occie, a gdyby nie fakt, że łatała tu teraz swoje rany, pewnie dawno pobiegłaby na dół po butelkę. Zerknął na nią krótko i za sekundę wrócił uwagą do rany na łokciu, z której ścierał brudy. Przetarł ranę odrobinę mocniej, gdy strup z piasku nie chciał dobrowolnie odczepić się od jej skóry, a potem rozejrzał się za plastrami. Najlepiej byłoby dać temu się zagoić bez żadnego zabezpieczenia, ale prawdopodobieństwo, że Abigail za chwilę znów tę ranę zabrudzi, było zdecydowanie zbyt wielkie, żeby nawet spróbować tak ją pozostawić. Poza tym, teraz miała na sobie krótki rękaw, ale gdy założy coś dłuższego, rana na pewno będzie ją uwierać, więc tak – plaster to bez dwóch zdań najlepszy pomysł.
    — Nie szkodzi — odparł, gdy w pewnym momencie usłyszał przeprosiny. Sięgnął po plaster, odkleił tę niepotrzebną część, chroniącą klej, którą odłożył chwilowo na zlew, i przypasował go do rany kilkukrotnie, żeby odpowiednio pokryć całość. Przykleił go w końcu i zaciskając palce na jej łokciu, docisnął go ostrożnie. Jedno mieli z głowy – zostało jeszcze to drugie na udzie. Wyciągnął więc drugi gazik z opakowania i obficie nasączył go płynem.
    — Nie zawracaj sobie głowy koszulą, naprawdę — powiedział, zastanawiając się, jak tu podejść do tej rany na udzie. Najlepiej byłoby ukucnąć i mieć ją przed oczami. Tak więc zrobił tuż po chwili.
    — Zostałbym, ale muszę wracać na komisariat, jestem cały czas w pracy — kontynuował i przyłożył gazik do rany na jej udzie, znów powtarzając ruchy sprzed chwili.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ocierał ją ostrożnie i powoli, kucając przed Abigail i opierając się jednym kolanem o podłogowe płytki. Abigail mogła poradzić sobie z tym sama, ale skoro wpadł już w rytm, a nie sprawiał jej tym jakiegoś strasznego dyskomfortu, to chyba jej to nie przeszkadzało? Nie przyszedł tutaj, żeby sobie popatrzeć, bo w życiu napatrzył się na takie i sto razy gorsze rzeczy zdecydowanie za dużo. Jeśli mógł się na coś przydać, to wolał się przydać, niż tylko stać.
      — Podasz jakiś węższy plaster? — poprosił za chwilę, gdy uznał już, że rana została oczyszczona prawidłowo. Abigail miała je praktycznie pod ręką.

      Rowan Johnson

      Usuń
  39. [Co za piękne imię i pięknie napisana karta. Niczym dobre opowiadanie, po którego przeczytaniu chcemy więcej i więcej... ;-)
    Miejsca mamy nadto i myślę, że śmiało przyjmiemy Abigail w krąg bliższych znajomych. Zacząć się może od listów, rachunków i pytań, a skończyć na lampkach wina, które w towarzystwie jeszcze ciężej zliczyć. Myślę, że Betsy chętnie też będzie pomagać przy pensjonacie, jeśli taka pomoc będzie potrzebna i też do głowy wpadł mi pomysł... Gdyby Abigail miała pełne obłożenie ze względu na jakieś wydarzenie, a pogoda zmieniłaby się gwałtownie, Betsy przybyłaby do gości z ratunkiem i przeprowadziła lekcje rysunku, malunku wraz z Abi, zajmując tym samym gości. ;-) Daj znać co o tym wszystkim myślisz.]

    Betsy Murray

    OdpowiedzUsuń
  40. [Cześć, dziękuję za miły komentarz. :D Chyba czasami każdemu zdarzają się szczęśliwe momenty… oby było ich jak najwięcej. :) Jacynth rzeczywiście jest jeżem (a nawet wręcz jeżozwierzem), ale może mieszkańcom Mariesville uda się ją nieco oswoić. Chociaż, nie przeczę, będzie to proces długi i mozolny. Jeśli Abigail to nie przeszkadza, możemy nad czymś pomyśleć. :)]

    Jacynth Vetter

    OdpowiedzUsuń

  41. Gdy kilka lat temu podczas jednej z pijackich imprez kumpel z jednostki wyczytał mu z kart, że niedługo przyjdzie mu powrócić do miejsca, w którym spędził większość dzieciństwa, Liberty zwyczajnie go wyśmiał. Nie wierzył w tego typu bzdury, to po pierwsze, po drugie nie widział wówczas żadnego sensu w tym, by miał opuścić Cardiff. Być może jak na standardy Wielkiej Brytanii było to raczej średniej wielkości miasto, ale przecież to tam właśnie znalazł stałą pracę, zakochał się, a wreszcie pochował Avę, więc czemu niby miałby się przeprowadzać z powrotem do malutkiego Mariesville ? Tego typu hipoteza brzmiała w jego uszach wręcz absurdalnie, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że tamtejsi mieszkańcy raczej nie mieli powodu, by patrzeć na niego przychylnym okiem. Ostatecznie jako dzieciak nieźle napsuł im krwi, zdając sobie doskonale sprawę, że tylko w ten sposób ściągnie na siebie choć parosekundową uwagę przebywających zazwyczaj za oceanem rodziców.
    A jednak wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że Steve miał cholerną rację. Jakby nie patrząc, jego droga avó rzeczywiście zadzwoniła do niego pewnego wyjątkowo deszczowego wieczoru, błagając by do niej jak najszybciej przyjechał, bo potrzebuje wsparcia w prowadzeniu gospodarstwa. A on cóż… przełknął kilka szpetnych przekleństw cisnących mu się na usta i obiecał jej, że przyjdzie tak szybko jak tylko będzie mógł. Najgorszym kopniakiem, jaki otrzymał po przybyciu było znalezienie pracy. Najbliższy posterunek Straży Granicznej znajdował się zdecydowanie za daleko, by mógł do niego codziennie dojeżdżać, w szeregach miejscowej policji z taką reputacją wśród sąsiadów nie miał czego szukać, więc pozostało mu tylko schować wrodzoną dumę do kieszeni i zostać strażakiem. Jasne, babka była z niego nadal bardzo dumna, lecz jemu samemu obecne stanowisko bardziej ciążyło, przypominając o błędach przeszłości, niż schlebiało. Starał się tego jednak nie okazywać, bo nie robił tego przecież tylko dla siebie, nawet nie dla pozostałych mieszkańców, ani dla kobiety, która go wychowała, ale dla małej Rosy, która po przedwczesnej stracie matki nie miała już na tym świecie nikogo bliskiego oprócz niego.
    Być może to właśnie dlatego, gdy dzisiejszego popołudnia nie wróciła na czas ze szkoły, zaczął się tak bardzo denerwować, choć avó usilnie starał się go uspokoić, twierdząc że dziewczynka musiała zwyczajnie zapomnieć się podczas zabawy z innym dziećmi i z całą pewnością lada chwila pojawi się w progu z zaczerwionymi policzkami.
    - Lepiej pójdę jej poszukać. – Stwierdził, gdy upłynęła dodatkowa godzina, po czym założył kurtkę i z Naren u boku opuścił teren posiadłości.


    Liberty

    OdpowiedzUsuń
  42. [Cześć! Dziękuję za powitanie i miłe słowa — mam nadzieję, że wraz z Pandorą odnajdziemy tu dla siebie miejsce. :D
    Widzę, że Abi również nie miała szczęścia w miłości — i aż mnie krew zalewa na myśl o jej byłym, który stłumił w niej płomień i przyćmił światło, którego była taka pełna. Ale wierzę, że z czasem wyleczy rany i zostawi smutek za sobą — nie mam pojęcia, kim był ten facet, ale zdecydowanie zasługiwała na więcej i gdyby Pandora znała jej historię, głośno by jej to powtarzała. :D
    Jeśli szukasz jej przyjaciół, to możemy spróbować połączyć nasze panny — może pierwsze kilka dni po powrocie Pandora mieszkała w jej pensjonacie? I w ten sposób się poznały, może nawet trochę rozmawiały i wyszło na jaw, że obie zostały skrzywdzone przez faceta, co je do siebie zbliżyło?
    Tobie również życzę wspaniałej zabawy a Abi wielu uśmiechów i miłości, która przyniesie jej samą radość i wsparcie.]

    Pandora

    OdpowiedzUsuń
  43. Odkąd została zesłana do Mariesville, czuła się tak, jakby ktoś zamknął ją w klatce. To było małe miasto, właściwie miasteczko, a wychowana w Atlancie Jacynth przyzwyczajona była raczej do nieustannego gwaru metropolii. Tam życie toczyło się niemal nieprzerwanie, nawet w samym środku nocy albo o czwartej nad ranem. Czegokolwiek kiedykolwiek potrzebowała — zawsze mogła to zdobyć. Być może w tym tkwił główny problem; być może gdyby nie łatwy dostęp do prochów, nigdy nie uzależniłaby się od nich do tego stopnia.
    Od kilku lat nie mieszkała już z mamą i Dave'em, jedynie wpadała czasami na szybką kawę, zresztą na ogół wtedy, gdy ojczyma nie było. Kiedy problem wyszedł na jaw, matka uparła się, by zatrzymać ją w domu, gdzie — rzekomo — mieli jej pomóc się z tym uporać. W jaki sposób, skoro sami całe dnie spędzali w innych miejscach — tego nie wiedziała.
    Dla Jacynth była to katastrofa, jako, że nieszczególnie przepadała za ojczymem, zresztą z wzajemnością. Od zawsze działali sobie na nerwy; on usiłował wychowywać ją w wojskowym stylu i ustawiać do pionu, a ona ze swoją duszą artystki nie zamierzała dać się ustawiać jakkolwiek. Mama stała pomiędzy nimi i była bardzo nieszczęśliwa. Wyprowadzka była najlepszym prezentem, jaki Jacynth mogła jej podarować.
    Nic więc dziwnego, że Dave nie chciał na nowo użerać się z nią pod swoim dachem, i że w końcu zyskał pretekst, by na dobre się jej pozbyć. Uznając, że praca na farmie u dziadków nauczy ją rozumu, a i dostęp do narkotyków będzie miała znacznie utrudniony, jakimś cudem przekonał matkę, by skazała ją na zesłanie. Jacynth była wściekła. Przeszła odtrucie w domu, ze wszystkimi jego wstrętnymi konsekwencjami, toteż w Mariesville pojawiła się czysta; przynajmniej w fizycznym tego słowa znaczeniu. Nawet gdyby chciała, nie miała pojęcia, od kogo można wytrzasnąć prochy. Czuła się zagubiona, jak młode zwierzę wyrwane ze swojego środowiska i wrzucone do zoo.
    Dobrze przynajmniej, że mogła zabrać ze sobą Rudiego. Ojczym nigdy nie lubił jej psa, a teraz w dodatku Rudie był psim seniorem i wymagał nieco innej opieki, niż przedtem. Dave nie znosił zwierząt. Pewnie tylko dlatego zgodził się, by zabrała psa. Wręcz kazał jej go zabrać. Kiedyś, gdy była młodsza, odpyskowała ojczymowi zdaniem, że Rudie mieszka z nami dłużej, niż ty, co było prawdą, ale tego rodzaju prawd dorośli nie lubią słyszeć od dzieci, więc nieźle jej się oberwało. Jednak niewiele się tym przejęła; miała ukochanego zwierzaka i żaden Dave nie mógł tego zmienić.
    W Mariesville głównie spędzała czas z Rudiem, włócząc się po polach i wędrując nieopodal lasu. Pies był uszczęśliwiony tą niespodziewaną wolnością i radośnie hasał po trawie, biegając za innymi zwierzętami. Nieraz zapuścił się głębiej w las, węsząc trop sarny, więc Jacynth się nie martwiła, gdy zniknął. Zaczęła dopiero wtedy, kiedy zbyt długo nie wracał. Wołała go po imieniu, najpierw spokojnie, potem z coraz większą paniką. Chciało jej się płakać. Nie zabrała ze sobą telefonu, bo i tak nie chciała się z nikim kontaktować, ale mając go w kieszeni mogłaby zadzwonić chociaż po dziadka. Na pewno by jej pomógł. Sytuacja wyglądała beznadziejnie.

    [Pozwoliłam sobie zacząć ;)]
    Jacynth Vetter

    OdpowiedzUsuń
  44. Mariesville, jako mała mieścina, charakteryzowało się dość ograniczonym wyborem obiektów noclegowych. Zwykle przed zaplanowanymi podróżami Michael miał w zwyczaju sprawdzać opinie wcześniejszych gości odnośnie hoteli czy ośrodków wypoczynkowych, porównywać ceny i oferowany standard, ale tym razem zupełnie nie przyszło mu to nawet do głowy. Jego myśli zeszły na kompletnie inne tory, ponieważ był tak pochłonięty załatwianiem spraw związanych z pogrzebem męża, że wszystko inne zeszło na drugi plan. Przez ostatnich kilka dni działał jak na autopilocie; niewiele jadł, mało spał, więc wyglądał i czuł się dość marnie.
    Wybrał pensjonat Sunny Meadows Bed & Breakfast, ponieważ kiedy przejeżdżał przez miasteczko, to właśnie on rzucił mu się w oczy jako pierwszy. Zaparkował krzywo, ale przynajmniej w wyznaczonym miejscu i wygramolił się z auta, zakładając na ramię pomiętą sportową torbę. Wszedł do środka i zapytał na recepcji o możliwość zabukowania kilku nocy w pojedynczym pokoju z łazienką. Podał swoje dane, zapłacił i został poproszony o chwilę cierpliwości, więc oparł się o kontuar i wykorzystał ten czas, by rozejrzeć się po wnętrzu. Wystrój nadawał temu miejscu przytulny klimat, choć sposób w jaki je urządzono pewnie nie spodobałby się jego mężowi, który wolał bardziej surowy i minimalistyczny styl. Właśnie wtedy pierwszy raz zobaczył Abigail. Zbiła go z tropu, proponując mu żelki. Przez kilka sekund patrzył na nią bez słowa, zbyt zaskoczony pytaniem, by móc udzielić szybkiej odpowiedzi. Odmówił, ale podziękował i życzył jej smacznego. Wydawał się przybity i niewerbalnie dawał znać, że nie chce w tym momencie angażować się w pogawędki.
    Kiedy otrzymał klucz z ozdobnym brelokiem, na którym widniał numer pokoju, szybko ulotnił się z recepcji i do końca dnia kilkukrotnie kręcił się w tę i z powrotem, przeważnie trzymając teczkę z jakimiś dokumentami. Gdy wieczorem w końcu wziął prysznic i padł na łóżko był potwornie zmęczony, fizycznie, ale przede wszystkim psychicznie, bo splot ostatnich wydarzeń mocno go przytłoczył. Sięgnął po buteleczkę z tabletkami nasennymi, zakupionymi w pobliskiej aptece. Wysypał na dłoń dwie, ale po krótkim namyśle dorzucił jeszcze jedną, tak dla pewności, że zadziałają. Wrzucił je do ust i połknął, popijając wodą, by zabić syntetyczny posmak, które pozostawiły w ustach.
    Nie miał wielkich oczekiwań wobec melatoniny, ale końska dawka podziałała zgodnie z oczekiwaniami. Obudził się cały wymięty, z kołdrą naciągniętą na głowę i odciskiem poduszki na policzku. Przeciągnął się, po czym zerknął na tarczę zegarka, uświadamiając sobie, że jeśli się nie pospieszy, to przegapi śniadanie. Doszedł jednak do wniosku, że wcale nie ma apetytu, więc zdecydował się jeszcze chwilę poleżeć w wygodnym łóżku, w pachnącej pościeli, która niczym nie przypominała tej szpitalnej, do której faktury i ostrego zapachu zdążył przywyknąć.
    Kiedy wreszcie wyszedł z pokoju, po pensjonacie kręciło się zdecydowanie mniej osób. Minął małą grupkę ludzi, na skórze mieli ślady opalenizny, a akcent wskazywał na to, że byli z innego stanu. Byli tak zajęci, że nie zwrócili na niego większej uwagi i miał szczerą nadzieję, że tak pozostanie. Uparcie przekonywał samego siebie, że potrzebuje spokoju i samotności, choć to wpędzało go w ponury nastrój.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wyszedł na dwór, by trochę się przewietrzyć i otrzeźwić. Temperatura na dworze, mimo wczesnej godziny, pozwalała myśleć, że to będzie pogodny i ciepły dzień. Michael usiadł na ławce, naciągnął kaptur, by trochę uchronić się od oślepiającego go słońca. Zamknął oczy, wsuwając chłodne dłonie do kieszeni. Starał się ustalić sobie plan działania, zgodnie ze swoim belferskim przyzwyczajeniem, ale nie było mu dane długo napawać się ciszą i upragnioną, jak wtedy sądził, samotnością.
      Coś przysłoniło mu ciepłe promienie słońca, a raczej ktoś nie coś. Otworzył oczy i powiódł spojrzeniem za Abigail, która bezpardonowo usiadła na ławce tuż obok niego. Mężczyzna wyprostował się, przez co kaptur szarej bluzy zsunął się z jego głowy. Siedząc tak blisko dało się zauważyć srebrne kosmyki przy jego skroniach, zdradzające wiek Cartera. Odchrząknął, zaskoczony tym, że dziewczyna zapamiętała jak ma na imię.
      — …czekałaś na mnie? — powtórzył, wyraźnie skonfundowany.
      Odruchowo pomacał się po kieszeniach bluzy, ale przypomniał sobie, że nie wziął ze sobą okularów, więc odchylił się do tyłu i zmrużył oczy, wytężając wzrok. Najwyraźniej musiał mieć dużą wadę i kiepsko widział z bliska. Powinien je nosić non stop, ale często z roztrzepania zapominał gdzie je odłożył albo z pośpiechu ich nie zabierał. Sięgnął po jeden z kubków, wybrał kawę z cynamonowym dodatkiem.
      — Dzięki — mruknął, upijając łyk gorącego napoju. Przesunął palcami po kubku, wzdychając cicho. — Czym sobie zasłużyłem na taką gościnność? — zapytał. Już chciał dodać, że nawet mąż nie wita go kawą o poranku, ale ugryzł się w język. Nie witał, upomniał się w myślach, i już tego nie zrobi.

      Michael Carter

      Usuń
  45. Ciekawe, co to był za paproszek, skąd się wziął i czy Abigail sama w niego uwierzyła, bo gdy podniósł na nią chwilowo spojrzenie, nie wyglądała wcale przekonująco. Nigdy nie potrafiła kłamać, a i w ogóle rzadko miała chyba ku temu okazję, dlatego też ludzie nawet się tego po niej nie spodziewali. Z jakiegoś powodu nabrała teraz ochoty, żeby go dotknąć. Wcześniej z jakiegoś powodu nabrała ochoty żeby go pocałować. O ile tamta ochota mogła być spowodowana alkoholem i siłą słodkiej naleweczki, o tyle ta musiała być już spowodowana czymś, co zajmowało jej myśli na trzeźwo. Ale postanowił nie doszukiwać się w tym drobnym geście żadnego szczególnego dna, bo takie odruchy mogły być po prostu częścią jej promiennej osobowości. Dla tego harpagana granice zaczynają się i kończą w zupełnie innym miejscu, niż u każdego przeciętnego człowieka.
    Wybrał odpowiedni plaster, gdy Abigail podała mu dwie różne sztuki, i przykleił go ostrożnie na ranę, którą miała na udzie, a potem wyprostował się, skończywszy całą tę procedurę. Medycyna go nie interesowała, a na pewno nie do takiego stopnia, żeby ją zgłębiać, ale jako policjant również przechodził przez różnorakie kursy ratujące życie. Musiał wiedzieć, jak należy zatrzymać krwotok przy ranie postrzałowej, czym zabezpieczyć złamania i co zrobić kiedy komuś nagle zatrzyma się krążenie. Każdy oficer policyjnej jednostki specjalnej musiał opanować medycynę taktyczną, nie tylko po to, żeby pomóc innym, ale przede wszystkim, żeby pomóc sobie, gdy dostanie kulkę i będzie zdany wyłącznie na siebie. Nie sądził jednak, że sprawdziłby się w roli lekarza. Wolał strzelać do przestępców, niż wyciągać z nich naboje i między innymi dlatego nie widział się w kitlu. Ale tego nie chciał mówić na głos, bo był przekonany, że takie bezpośrednie stwierdzenie byłoby dla Abigail trochę szokujące, mimo że to święta prawda. Nie jeden raz lekarze wyciągali jego naboje z czyichś mięśni i pewnie jeszcze nie jeden raz wyciągną. Pokręcił więc głową na jej pytanie i umył dłonie pod bieżącą wodą, a potem wytarł je w papierowy ręcznik, który znów zmiął i wrzucił do kosza.
    — A wtedy plastry na pewno nie wystarczyłyby, żeby cię połatać — stwierdził, gdy Abigail powiedziała o poplamieniu zderzaka. Wolał sobie tego nie wyobrażać, choć głowa samoistnie podsuwała drastyczne kadry ze zderzakiem radiowozu w roli głównej. Uniknęli katastrofy i tym należało się cieszyć. Oby jeszcze pan Wilson zdołał uniknąć poważniejszych problemów, a wtedy naprawdę będzie pięknie.
    Radiowóz zatrzymał się na podjeździe, zanim wyszli zza progu, a jeden z policjantów wyszedł zaraz z wnętrza, dzierżąc w dłoniach manatki, należące do Abigail. Rowan podziękował krótko koledze, że zechciał się tym zająć, a potem spojrzał jeszcze na Abigail, kiedy odebrała swoje własności z rąk młodego policjanta.
    — Zajrzę tu za jakiś czas, a jeśli zostanie tego ciasta to chętnie się poczęstuję — zapowiedział tylko i uniósł usta w lekkim uśmiechu, licząc na to, że Abigail odrobinę się rozchmurzy. Nie wypadało, żeby przesiadywał sobie na ploteczkach w czasie pracy. Starał się dawać dobry przykład, zwłaszcza tym młodym policjantom, którzy dopiero uczyli się wiązać buty i mieli jeszcze zapał i werwę do pracy. Im później oni nauczą się zbijać bąki, tym lepiej dla wszystkich.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pożegnał się krótko, zapakował do swojego radiowozu i wrócił na komisariat dokończyć jeszcze kilka spraw, związanych z montowaniem fotopułapek w pobliskim lesie. Nie mogli mieć podglądu na żywo, ale mogli dostawać zdjęcie za każdym razem, gdy czujnik wykryje ruch, więc warto było uzgodnić z działem informatycznym, żeby wdrożono takie rozwiązanie tak szybko, jak się da. Pod wieczór był już wolny, wrócił więc do domu, przebrał się w dżinsy i jasną koszulkę i zajął się przydomowymi robótkami, które czekały na jego zainteresowanie któryś dzień z rzędu. Musiał wymienić żarówkę w zewnętrznym kinkiecie, więc wziął małą drabinkę ze schowka i rozstawił ją przed frontowym gankiem. Później wdrapał się na szczyt i zdjął ostrożnie klosz, wsuwając go pomiędzy kolana na czas wykręcania starej żarówki i wkręcania nowej. Tyle ile mógł, robił przy domu sam. Sprawy ogrodowe wolał zostawić jednak doświadczonemu ogrodnikowi, więc równo przycięte żywopłoty to była zasługa starszego pana, z pasji zajmującego się pielęgnowaniem cudzych zieleni. Przy okazji pojazd zmiecie i pożartuje, czasami panie sprzątające pozaczepia. Pocieszny człowiek, ale akurat dziś go nie było. Dziś Rowan był tutaj zupełnie sam.

      Rowan Johnson

      Usuń
  46. [Dziękuję ślicznie za przemiłe słowa pod kartą Phoebe. Moje serduszko urosło niesamowicie 🖤 Ale, ale! Abigail również została pięknie przedstawiona w karcie — aż człowiek uśmiecha się sam do siebie, wyobrażając sobie taki promyczek w miasteczku.
    Phoebe głównie po to wróciła — żeby kruszyć mury. Głównie swoje własne, ale sąsiadów również, i zdecydowanie przydałoby się jej kilka dobrych duszyczek, które okazałyby jej trochę życzliwości. I uważam, że Abi mogłaby się w tej roli sprawdzić fenomenalnie! Dlatego też chętnie wymyśliłabym coś dla naszych pań — jestem ciekawa starcia dwóch tak mocno skrajnych charakterów. Co Ty na to?]

    Phoebe

    OdpowiedzUsuń
  47. Matka posłała mu jeszcze ostrzegawcze spojrzenie. Skarcony uniósł brwi, w pełni poprawnie odczytując jednak jej intencje, które w skrócie można było podsumować masz być miły i uprzejmy dla tego słodkiego dziewczęcia Damien lubił myśleć, że zawsze, a przynajmniej prawie zawsze, był miły, więc Abigail nie miała się czego obawiać, jego matka tym bardziej. Skończenie na odwyku było bowiem niczym w skali wstydu w porównaniu do sprawienia przykrości ulubionemu rudzielcowi Mariesville, bo wystarczyło kilka minut rozmowy, aby uznał, że takie określenie pasuje do Abigail idealnie. Na pewno miało to dobry wpływ na jego siostrę, bo Estella bywała niesamowicie arogancka i zadziorna, gotowa jednak skoczyć w ogień za swoich przyjaciół, gdyby zaistniała taka konieczność. To czyniło sprawę jeszcze bardziej skomplikowaną. Cokolwiek Abi bowiem chciała, choć jeszcze się nie dowiedział, konsekwencje odmowy (bądź nieudolnego wykonania zadania) sprowadzi na niego również młodsza siostra i jej temperament. Damien nie miał wcześniej ochoty na lemoniadę, ale nagle, zupełnym przypadkiem, zaschło mu w gardle. Upił łyk, przysłuchując się krótkiej wymianie zdań, w której postanowił nie uczestniczyć. Ciekawość zżerała go od środka, bo odkąd wrócił do Mariesville kilka miesięcy temu, to nieszczególnie interesował się odnawianiem kontaktu z całym miasteczkiem. Chyba powinien bardziej zainteresować się lokalnymi plotkami, ale zanim zdążył zapytać Abigail o kilka rzeczy, niczym emerytowana zbieraczka informacji, dziewczyna uprzedziła go objaśnieniem przyczyny swojego przybycia.
    — Ah… — wymamrotał, nie popisując się inteligentną elokwencją. Zmarszczył brwi, a żeby podarować sobie kilka kolejnych sekund na skonstruowanie bardziej werbalnego i jaśniejszego przekazu opróżnił resztę swojej szklanki. — To naprawdę miłe, naprawdę doceniam, no i wielka szkoda, że tak wyszło, to na pewno wspaniałe wydarzenie, ale widzisz, łapią mnie ostatnio straszne skurcze w palcach, o na przykład teraz.
    Spojrzał na swoją dłoń, jakby zaraz miała zacząć wyginać się na wszystkie strony, choć ostatecznie pozostała w bezruchu. Nie potrafił zmusić się do zbytniej teatralności, ciężko było mu też utrzymać z Abigail kontakt wzrokowy, bo mówienie jej „nie” porównać można było do kopnięcia rannej sarenki z wiankiem z rumianków na głowie, która wybiegła na drogę i została dodatkowo potrącona przez samochód. Tak się czuł. Jak totalny, skończony dupek.
    Rzecz w tym, że muzyka, niegdyś przynosząca ukojenie, w chwili obecnej stanowiła zapalnik stresu, strachu i jakby samo zapisanie kilku tekstów na pustej kartce papieru miało sprawić, że wróci do nałogu i wszystko się posypie. Wiedział, że przesadzał, wiedział też, że ostatecznie nie mógł bez tego hobby (i sposobu na życie) funkcjonować, ale występ… na żywo?! Nawet gdy chodziło o kameralny koncert, gdzie miałby odgrywać drugorzędną rolę, żołądek podchodził mu do gardła. Nie zachowywał się w ten sposób nawet mając siedemnaście lat i grając koncerty jako support przed zespołem, na który ludzie faktycznie czekali, zmuszeni do przemęczenia się przez te czterdzieści minut. Nie obawiał się bycia headlinerem Glastonbury, Pohody ani nawet uczestnictwa w Coachelli, na którą nie chciał jechać tylko przez to, że była zbyt mainstreamowa, ale ostatecznie wypadła świetnie. Obawiał się grania do kotleta. Na litość boską, Damien, skarcił się w myślach.
    — Mój wujek Felipe jest wirtuozem pianina, nic się nie bój! — powiedział nagle, klaszcząc w dłonie, jakby wpadł nagle na najbardziej ekscytujący pomysł na całym świecie. — Poczekaj chwilę. Ten jabłecznik to go już w ogóle przekona.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zsunął się z krzesła, otwierając drzwi prowadzące na taras.
      Tío, jest sprawa. — Powiedział po hiszpańsku. Wuj odszedł od grilla, wycierając ręce o fartuch przewieszony przez opasły brzuch. — Koleżanka potrzebuje kogoś, kto zagra na pianinie, a ja mam na dzisiaj plany.
      — Dziecko drogie, ja umiem najwyżej zagrać motyw przewodni z Surcos.
      Damien westchnął, ale gdy odwrócił się w stronę Abigail posłał jej uspokajający uśmiech. Po ponownym spojrzeniu na wujka uśmiech zniknął jednak, a pojawiła się panika.
      — No… na pewno dostaniesz nuty!
      — Zapomnij, nie zrobię z siebie pośmiewiska przed córką państwa Wilson, to są poczciwi, dobrzy ludzie. A teraz daj mi dokończyć obiad, bo zaraz dostanę po głowie.
      Przesuwne drzwi ponownie się zamknęły, a Damien wrócił, napełniając kolejną szklankę lemoniadą.
      — Wujek bardzo by chciał, ale ma te same plany, które ja mam. Znaczy, skurcze. Na pewno masz jakąś opcję B! — Wrócił do angielskiego, wymuszając kolejny uśmiech. — Prawda…?

      Damien

      Usuń
  48. [Zaufamy! No, i uwielbiamy niespodzianki!]

    Phoebe

    OdpowiedzUsuń
  49. Lubiła spódnice i sukienki. Te w wersji mini, midi i maxi. Już jako kilkuletnia dziewczynka nie oglądała się w sklepach na spodnie, lecz zawsze wybierała spódnice wraz z sukienkami. Te w całkowicie jednym kolorze i wzorzyste, a także takie, które miały jak najwięcej falbanek. Eleanor chwaliła jej styl i zawsze powtarzała, że rośnie jej prawdziwa dama, z kolei Harold nazywał ją swoją młodszą księżniczką, ciesząc się na widok rodzonej jak i adoptowanej córki. Nigdy nie czuła się przez rodziców adopcyjnych gorzej traktowana, kochali ją tak samo jak swoje rodzone dzieci i akurat to wzruszało ją na każdym etapie życia. Była im także wdzięczna za to, że nigdy nie ukrywali jej prawdziwego pochodzenia, prawdziwego ja, bo jak tylko urosła na tyle, by zrozumieć ten skomplikowany świat, rodzice wyznali jej całą prawdą. Juliet była za tym, że o sto razy lepiej jest powiedzieć najgorszą prawdę niż lukrować wielowarstwowe kłamstwa. 
    Została wychowana tak, aby dzielić się z innymi wszystkim, co miała. Już w szkole pożyczała koleżankom czy kolegom długopisy, karteczki samoprzylepne, kolorowe cienkopisy, brokaty w buteleczkach, bloki techniczne albo rysunkowe, po prostu wszystko, co przydawało się niemal każdego dnia w edukacyjnej codzienności. Nigdy też nie uważała się za lepszą od innych ludzi. Jak już dorosła i skończyła odpowiednie lata, nie miała komu dawać przyborów szkolnych, ale wtedy na rozszerz, otwierała drzwi od swojej przestronnej szafy. Wieszaki w jednym kolorze przyciągały wzrok kobiet poprzez liczne ubrania. Większość stanowiły spódnice i sukienki, ale posiadała również swetry, bluzy, T-shirty, spodnie oraz legginsy. Nie zawsze był ten dzień, w którym Murray odsłaniała nogi, podkreślając sylwetkę właśnie sukienką lub spódnicą. Dzisiaj był ten dzień i od samego rana w domu, w miejscu pracy i na ulicach miasteczka chodziła w obcisłych, czarnych jeansach w komplecie z elegancką białą koszulą. Przypominała trochę uczennicą gotową na rozpoczęcie albo zakończenie roku szkolnego. 
    W rytm muzyki puszczonej z radia ustawionego na parapecie poruszała biodrami, patrząc, jak rosół w dużym garnku pyrkocze na kuchence. Zapach roznosił się po całym domu, a ona z radością oczekiwała momentu, w którym naleje gorącej zupy do miseczki i skosztuje pierwszy konkretny posiłek tego dnia. W pracy przegryzła jedynie kilka wafli oblanych czekoladą, wypiła dwie herbaty, litr wody, a przed wstawieniem rosołku przekąsiła dwie kanapki. Była tak głodna i wyjątkowo zmarznięta, że narzuciwszy sweter ojca, zaczęła gryźć soczyste jabłko. 
    Nagle z zamyślenia wyrwało ją pukanie do drzwi. To na pewno Abigail. Z nikim innym nie umawiała się. Tylko z nią wymieniła kilkanaście wiadomości, będąc na komisariacie policji. 
    — Z chęcią przejdę się z tobą na wspólne zakupy. Sukienek i spódnic nigdy nie za wiele. — odebrała przywiezioną przez rudowłosą sukienkę. — Ważne, że ci się spodobała. Za niedługo będę miała rosół, wchodź, bo chyba mi się nie wydaje, że coś cię zaczyna pobierać. U nas na komendzie kilku policjantów jest przeziębionych, taki typowy jesienny sezon, ale dopóki szeryf się trzyma, to damy radę. 
    Zaprosiwszy ją do kuchni, wystawiła z szafki nad sobą dwa talerze i z szuflady obok wyciągnęła dwie łyżki. Obok na desce miała posiekaną drobno pietruszkę, ale zanim rosół będzie gotowy w stu procentach, włączyła pełny czajnik elektryczny, opierając się biodrem o kant mebla. 
    — To, na jaką okazję ją pożyczyłaś? 

    JULIET MURRAY

    OdpowiedzUsuń
  50. Przemierzając kolejne uliczki miasteczka, co chwila zerkał nerwowo na ekran komórki, mając nadzieję, że Rosa w końcu do niego zadzwoni albo wyśle mu SMS-a z lokalizacją, do której mniej lub bardziej świadomie dotarła. Przecież właśnie takie procedury ustalili już dawno temu i zawsze wyśmienicie działały, co kazało mu teraz podejrzewać, że małej musiało przydarzyć się coś nieoczekiwanego i zapewne niezwykle niebezpiecznego. Świadomość, że sama nie odbiera telefonu, choć już wielokrotnie próbował się z nią skontaktować tylko dodatkowo go irytowała. Czyżby potrąciło ją jakieś auto ? Wpadła do któregoś z tutejszych zbiorników wodnych i już nie potrafiła z niego wyjść ? Porwał ją jakiś szalony turysta ? Miejscowe dzieciaki zrobiły jej jakiś durnowaty żart ? Mimo że za wszelką cenę starał się zachować choć resztki zwykłego spokoju, czuł że zawiódł na całej linii jako rodzic. Czemu, ach czemu zdecydował się puścić ją samą do szkoły zaledwie po półtora tygodnia wspólnych spacerów ? Przecież doskonale wiedział jak bardzo jest ciekawska. Jak wariat ufał jednak, że skoro radziła sobie doskonale w liczącej ponad trzysta tysięcy dusz stolicy Walii to tym bardziej powinna to zrobić w tak malutkiej amerykańskiej mieścinie jaką niewątpliwie było Mariesville. A może po prostu czekała na niego w pobliżu szkoły ?
    Niestety nie znalazł jej również i tam, a gdy zaczepił któregoś z wychodzących akurat z budynku nauczycieli, podając skrócony rysopis swojej pasierbicy, ten stwierdził, że wyszła jakieś dwie godziny temu razem z innymi dziećmi.
    - Dam Panu znać, gdy tylko ją zauważę. – Dodał jeszcze na odchodnym, posyłając Libertemu lekko współczujące spojrzenie.
    - No to wychodzi na to, że trzeba rozejrzeć się gdzie indziej. – Westchnął ciężko Brazylijczyk, podtykając pod pysk Naren należącą do dziewczynki frotkę do włosów. – Szukaj naszej księżniczki, piękna. – Rzucił, odpinając suce smycz. Jeśli chciał zwiększyć swoje szanse na sukces, musiał w pełni zaufać jej powonieniu.


    Liberty

    OdpowiedzUsuń
  51. Chłodne powietrze wypełnione dymem papierosowym niemal wżerało się w jego płuca. Dwunastogodzinna zmiana osiadła na jego grzbiecie przysłoniętym skórzaną kurtką, wyciskając z niego siłę. Miał ochotę tylko na jeden scenariusz: prysznic i łóżko. Swoje, tak dla odmiany. Umysł przesłoniła mgła, której nie przerzedziły nawet cztery mocne kawy. Nic nie siało w jego organizmie takiego spustoszenia jak ta pierdolona papierologia. Był to znienawidzony, lecz konieczny moment jego aktualnej pracy. Wolałby już ścigać przestępców przez całe noce, lądować w szpitalu, a potem znowu pakować się w kłopoty, rozwiązując zagadkę zbrodni jakiegoś chorego zwyrola, który poćwiartował i jadł swoje ofiary. Przeprowadzka do tej dziury skazywała go jednak na dużo mniejsze zbrodnie. Przeciętne zakłócanie porządku było jego największą rozrywką. No, prawie. Uśmiechnął się do siebie gorzko pod nosem i mało brakowało, by sięgnął po słuchawki i odpalił najnowszy kryminalny podcast, najwspanialsze źródło głupoty ludzkiej. Pomacał się po kieszeniach i zabluźnił, zwalniając, kiedy zorientował się, że zapomniał swoich airpodsów z komisariatu. Przez ułamek sekundy zawładnęło nim zawahanie, ale ostatecznie ruszył dalej, olewając swoje beznadziejne zapominalstwo. Jutro od rana tam podskoczy i zgarnie swoją własność.
    Strzepnął popiół na ziemię, mając szczerze w dupie, czy ktoś uzna to za śmiecenie czy też nie. Jego jasne, niemal białe włosy lśniły w słabym świetle okolicznych lamp. Ulice prawie ziały pustkami. Mało kto w tym zaściankowym miasteczku wychodził z domu po zmroku, a przynajmniej w tej okolicy. Zaledwie kilka przecznic dzieliło go od domu, kiedy jego uwagę przykuło zamieszanie po drugiej stronie ulicy. Kilku szczyli szarpało się z okolicznym pijakiem, co z kolei niezbyt subtelnie komentowała rudowłosa dziewczyna. Uniósł brwi, zatrzymując się przy chodniku i obserwował sytuację z zaciekawieniem. Istna komedia.
    Kącik jego ust drgnął leniwie do góry, kiedy tamte nastoletnie, a jednak napakowane byki uciekły pod wpływem brawury - lub też głupoty - rudzielca. Robiło się coraz ciekawiej. Nie pojmował zupełnie współczucia wobec Forda, który ostatnio bawił się w opróżnianie kieliszków w barach i uliczne awantury. Strata dziecka niespecjalnie go wzruszyła. Ludzi spotykały różne tragedie i jakoś musieli sobie z nimi radzić. Minęło dość dużo czasu, by stanąć na nogi zamiast coraz bardziej staczać się w otchłań pijaństwa i kretyństwa.
    Z jego ust wypadło zirytowane westchnienie. O to właśnie chodziło! Czemu w ogóle wpakowała się w ratowanie tego menela? Rzucił prawie wypalonego peta na ulicę i przygniótł go butem, kiedy spokojnie przeszedł na drugą stronę. Nierozważna, tępa wiewióra, pomyślał antypatycznie a propo dziewczyny. Kto by się spodziewał, że tak się to skończy? No kto? A tak, on, kurwa. I najwyraźniej nikt poza tym.
    — Dość. — Rzucił ostro, wchodząc w zaułek i chwycił śmierdzącego tanią whisky faceta za rękę, odrywając go od rudej. — Chcesz zmierzyć się z kimś większym, dupku? — Pchnął go niespecjalnie mocno, ale mężczyzna i tak się zachwiał, mamrocząc pod nosem wiązankę przekleństw. Mógłby się umyć zamiast robić rozróbę na ulicach. — Spierdalaj zanim skopię Ci ten sflaczały tyłek! — Pchnął go znowu, nie zadając sobie nawet trudu, by powalić go na ziemię. Taki przeciwnik to żaden przeciwnik, szkoda marnować resztek energii. Ford odwrócił się, ledwo łapiąc równowagę i pognał przed siebie w tempie niepełnosprawnego słonia. Pokręcił z niesmakiem głową, marszcząc nos. — Biega jak słoń, a wali jak małpa. — Wymamrotał do siebie zgodnie ze swoim zwyczajem i wreszcie zaszczycił spojrzeniem to niesforne dziewczę. — Której zasady odnośnie unikania ulicznych szarpanin nie rozumiesz? Zasady numer jeden: Nie pakuj nosa w nieswoje sprawy czy zasad numer dwa: Nie pakuj nosa w nieswoje sprawy? — Zapytał beznamiętnie, w odruchu przeczesując włosy palcami. — Mam przybliżyć Ci zasadę trzecią? — Przekrzywił głowę w bok, świdrując ją spojrzeniem.

    Straszliwy gbur

    OdpowiedzUsuń
  52. Jackson uśmiechnął się delikatnie, słysząc uwagi i komentarze Abigail. Rudowłosej nigdy nie brakowało dobrego samopoczucia i zawsze towarzyszyło jej poczucie humoru. Cóż to była za dziewczyna! Szła przez życie i naprawdę czerpała z niego garściami, lecz nigdy kosztem innych. Była otwarta, pełna empatii, swojska… Miała piękną, promienną osobowość, która – nawet jeśli potrafiła przytłoczyć – ostatecznie malowała uśmiech na twarzy. Ludzie w Mariesville ją uwielbiali i mieli ku temu słuszne powody; niewątpliwie, tak samo jak on, cieszyli się na jej powrót. Jakież to było zaskoczenie dla Jacksona, gdy jego ojciec z szerokim uśmiechem na twarzy przyjął informację o powrocie Abigail. Ten posępny, zwykle marudny człowiek, szczerze uwielbiał tę dziewczynę! Wilson stała się ważną osobą w rodzinie Moore’ów i nie chodziło tutaj wcale o więzi jej rodziny z rodzinką Jacksona. Ona sama sobą zapracowała na swoją rolę w ich życiu. Była dobrą przyjaciółką dla Tannera, a potem dla całej rodziny i jej wyjazd do Atlanty nigdy tego nie zmienił. Pamiętała o nich, odwiedzała w święta, obdarowywała prezentami i promiennym uśmiechem. Dzwoniła, pisała, ciągle poprawiała humor w gorsze dni. Jax był niesamowicie wdzięczny, że jego ukochany młodszy braciszek miał tak wartościową przyjaciółkę u swojego boku. Ich mama często wyobrażała sobie, że w przyszłości połączy ich coś więcej niż czysto platoniczna przyjaźń. On jednak nigdy nie myślał o tym w ten sposób – dla niego Abi stała się kimś więcej niż przyjaciółką jego brata. Ona już była jak rodzina! Stała się częścią jego codzienności, na którą zawsze mógł liczyć.
    Niestety, Jackson nie zawsze potrafił jej to pokazać, a gdy był jeszcze z Tessą, było tym gorzej. Jego była żona była wielką zazdrośnicą, która ciężko znosiła obecność jakiejkolwiek kobiety w pobliżu swojego męża. Nie akceptowała argumentacji, że Jackson traktował ją jak młodszą siostrę, nie przekonywało jej to. Jax zawsze jakoś starał się ją tłumaczyć; wiedział, że Abigail jej nie lubiła, co było wyjątkowe, bo przecież Abi lubiła, wręcz kochała!, wszystkich. Uważała ją za paskudną żmiję; Jackson tak nie sądził, wciąż nie miał, zresztą, złego zdania o Tessie. Była introwertyczna, zamknięta na ludzi. Tak, to prawda, była konkretna i stanowcza, ale przecież potrafiła być dobra i delikatna… Chociażby w to chciał wierzyć Jackson – że właśnie tak było.

    Odchrząknął i szybko napił się kolejnego – tym razem większego – łyka nalewki. Przyłapał się na tym, że jego myśli znów zaczęły krążyć wokół Tessy. Jakież to było krępujące! Wiedział, że przecież Abigail nie czyta w jego myślach, a jednak czuł się prawie tak, jakby odkrywał przed nią wszystkie swoje karty.
    Spojrzał za okno. Noce w Mariesville zawsze były piękne; Riverside Hollow nie było koniecznie luksusową i bogatą dzielnicą, ale jej otoczenie było w rzeczy samej piękne. Kochał te ciepłe, letnie noce, gdy mógł wpatrywać się w niebo i rozmyślać. A teraz mógł robić to z Abigail, która raz po raz go rozbawiała.

    – Wypraszam sobie — zaczął i ponownie skierował na nią wzrok. – Nie jestem za stary, tylko ty za młoda! I oboje dobrze wiemy, że zawsze mnie wykorzystujesz! – roześmiał się i puścił jej oczko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chciałam się przytulić.

      Na jego twarzy pojawił się ciepły uśmiech. To w takich chwilach szczególnie czuł się, jak jej starszy brat. Było to dla niego ogromnym przywilejem, że mu ufała, czuła się swobodnie i dobrze. Przecież zawsze mogła czuć się u niego, jak w domu; był jej rodziną i nie mogła się już go pozbyć. Bez wahania więc wstał z krzesła, podszedł do Abigail, która wygodnie siedziała na swoim miejscu. Mocno ją objął i nie puszczał.

      – Piłem – przyznał, dalej trzymając ją w objęciach. – Ale mało! – dodał stanowczo. – Niemniej, pyszna. Jak zawsze, zresztą, więc nie obalaj jej sama… – powiedział z delikatnie rozbawionym tonem głosu. Puścił ją z objęć. Szybkim ruchem przesunął swoje krzesło i postawił je bliżej Abigail. Cholera, miał tragicznie trudny dzień, naprawdę. Wieczór stał się lepszy, to fakt, ale całe jego ciało mówiło mu, że to przecież jest jedna, wielka tragedia! Jednak kiedyś usłyszał, że więcej szczęścia wynika z dawania niż otrzymywania i niejednokrotnie przekonał się o tym. Kochał być dla ludzi; kochał ich uszczęśliwiać, radować i czynić ich dzień lepszym. Może nie był w tym wszystkim tak bezpośredni jak Abigail Wilson; może czasem brakowało mu odwagi i pewne rzeczy robił cicho, nie zawsze ta jego pomoc była oczywista… Ale przecież była równie wartościowa.

      – Moja kochana Abigail, jak minął ci dzień? – zapytał ze szczerą radością w oczach. Lubił ją słuchać. – Opowiedz mi wszystko, bo nie możemy zmarnować tego wieczoru!

      [Tak cię przepraszam za późną odpowiedź! Niestety miałam pewne zawirowania w pracy i stąd ten zastój. Poprawię się! :D]

      Jax

      Usuń
  53. Przez bite dwa tygodnie upał nie opuszczał Mariesville. Słońce prażyło niemiłosiernie od rana aż do samego zachodu i dopiero kiedy słońce stało nisko na nieboskłonie, mieszkańcy mogli odetchnąć z ulgą. Dni były coraz krótsze, jednak lato zdawało się nie mieć końca. I choć trawy był wypalone, a suche liście powoli opadały z drzew, wszyscy narzekali na skwar i suszę. Betsy zaś nie wiedziała, czy woli upał, czy totalne oberwanie chmury, na które się dzisiaj zanosiło.
    Na horyzoncie widocznie odcinały się ciemne, burzowe chmury. Z każdą godziną, podczas której rozwoziła na swoim rowerze listy, wiatr zawiewał coraz mocniej. Kiedy dotarła pod pensjonat, który był ostatnim przystankiem podczas dzisiejszej zmiany, na swoim nosie poczuła zimną kroplę. Deszcz zaczynał powoli siąpić, zostawiając wyraźne ślady na wysuszonej ziemi.
    — Cześć, Abi — odpowiedziała z uśmiechem. Oparła rower o werandę i sięgnęła do swojej listonoskiej torby przewieszonej przez ramię. — Mam dzisiaj dla ciebie… — wyciągnęła dwie koperty i pocztówkę. — Klasyka. — Zaśmiała się, wręczając jej przesyłki. Zagubioną pocztówkę, na której dominował sad. — Widziałam, że jedno jest typowo adresowane do ciebie. Z jakiejś uczelni — dodała, choć wiedziała, że nie powinna interesować się nadawcami i adresatami, ale było to silniejsze od niej. No i przynajmniej miała jakiś punkt zaczepienia na rozmowę. Wiedziała, kto sobie tego nie życzy, ale takie osoby unikała szerokim łukiem. Abigail natomiast zawsze wydawała jej się radosna i promienna.
    Zdołała rudowłosej wręczyć niewielki plik, stojąc na drugim stopniu prowadzącym na werandę. Wtem zagrzmiało, całkiem niedaleko, dość głośno. Wiatr zadął dwa razy mocniej, w porywach unosząc suche liście.
    — Jeśli mogę, to chętnie napiję się kawy. Wydaje mi się, że nie zdążę dojechać przed burzą ani na pocztę, ani do domu — rzuciła przepraszający uśmiech i wskoczyła na werandę, mniej więcej zrównując się teraz wzrostem z Abigail. Obejrzała się za siebie. Tutaj, pod zadaszeniem, były bezpieczne, ale mogły dostrzec po niebie, że deszcz siecze już całkiem niedaleko. Dwoje turystów biegło w ich kierunku, chcąc zdążyć przed deszczem.
    — Jak na złość, prawda? — spytała z krzywym uśmiechem. — Dwa tygodnie prażyło, grzało i… ludzie potrzebują pogody, to jej nie ma. — Pokręciła głową i westchnęła. Mężczyzna przepuścił kobietę przodem, skinęli tylko na Abigail i wpadli do pensjonatu.
    — To co? Mogę przechować gdzieś rower? Nie chcę potem znowu prosić się Scotta o nasmarowanie łańcucha — mruknęła, wiedząc doskonale, że akurat na tym starszym bracie nie może zbytnio polegać.

    Betsy Murray

    OdpowiedzUsuń
  54. O rozbijaniu związków nie mogło być mowy przede wszystkim dlatego, że jeśli Rowan miałby kogoś w swoim sercu, to nigdy nie poszedłby w tango z inną. Przyszedłby na ognisko z towarzyszką, to z nią spędziłby miły czas i to z nią wróciłby do domu, a nie z Abigail. Cała ta mieścina już dawno wiedziałaby o tym, że szeryf kogoś sobie przygruchał, bo w końcu przestałby pokazywać się w pojedynkę na lokalnych piknikach, a plotkom o bajkowym ślubie, który tak swoją drogą rodzina wyprawiłaby mu z nieskrywaną chęcią, nie byłoby końca. To jednak prawda, że nie obchodzą go żadne zażyłości. Nie cierpiał z tego powodu, tak samo jak nie cierpiał z powodu przepracowania, a o przyszłość się nie martwił, bo prowadził taki tryb życia, że samotność mu już nie straszna. Tylko z podaniem szklanki wody może być na starość problem, ale i na to znajdzie w końcu jakiś patent. Nie interesują go więc stałe związki, co oczywiście wcale nie oznacza, że jego ulubionym zajęciem jest bałamucenie kobiet. Nie słynął ani z bałamucenia, ani z łamania serc, ani nawet z przesadnego oglądania się za kimkolwiek z okolicy. Plotki krążyły rozmaite, choć na jego temat wcale nie aż tak dużo, jak można by zakładać, ale to tylko dlatego, że nie dawał nikomu zbyt wielu powodów do siania dziwnych niedomówień. Nie zwierzał się przypadkowym ludziom, nie rozmawiał zbytnio o prywatnych sprawach, a ciekawskie pytania zbywał dość szybko i to właśnie dzięki temu pozbawił okolicznych plotkarzy informacyjnego źródełka, z którego mogliby wyciągać brudy. Był też na tyle uprzejmym człowiekiem, że starsze panie nie wyklinały go od jakichś czortów i nie produkowały dodatkowych pogłosek, a mieszkańcy zawsze mogli na nim polegać. Dlatego to, że ktoś go odwiedzał, to też nie była żadna nowość. Może te drzwi nie stały dla wszystkich otworem, ale był już przyzwyczajony, że każdy kto przejeżdżał obok, zatrzymywał się w bramie choćby na krótką pogawędkę. A to, że pogawędki często ewoluowały do wspólnej kawy lub herbaty, to już trochę inna sprawa, choć też nie wszyscy dostąpili tego zaszczytu, żeby przestąpić próg jego samotni.
    Spojrzał na Abigail z góry, gdy przystanęła i przejęła klosz. Nigdy nie próbował wymieniać żarówki w dwie osoby, ale chyba wolał nie próbować, bo miał wrażenie, że więcej będzie z tego szkody, niż pożytku, dlatego pokręcił głową. Przy tym akurat pomocy nie potrzebował, wymiana żarówki to żadna filozofia. Dwie ręce w zupełności wystarczą.
    — Czy to źle być zajętym? — Zapytał, dokręcając żarówkę w kinkiecie. Może nie było to pretensjonalne stwierdzenie, ale jakoś dziwnie negatywne. — Ja akurat współczuję właśnie tym, którzy nie wiedzą, co powinni ze sobą zrobić, albo którzy nic robić nie chcą — powiedział, znów wracając uwagą do Abigail. Wyciągnął dłoń po klosz, bo mógł dokończyć tą przydomową robotę, a kiedy go podała, powrócił do zakładania osłonki na konstrukcję. Mieli tu w okolicy takiego człowieka, który nigdy nie miał zajęcia, a w końcu zaczął nudę zapijać i dziś jest po prostu typem niegroźnego żula, który pojawia się od czasu do czasu w The Rusty Nail.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zszedł z drabinki i złożył ją w dłoniach, zerkając przy okazji na pakunek, który Abigail ze sobą przyniosła. Jeżeli to było ciasto, to pewnie wypadało przygotować jeszcze herbatę, żeby się przypadkiem nie udławić.
      — Co dobrego przyniosłaś? — Dopytał i ruszył z drabinką do jednego z dwóch garaży, który był akurat otwarty. Powiesił drabinkę na ścianie, w specjalnie przygotowanym do tego miejscu, i otrzepał dłonie w dżinsy. Wyciągnął pilot z kieszeni, a kiedy brama zaczęła się zasuwać, zamknął go w palcach i skupił uwagę na Abigail. Nie był jeszcze pewien, czy wpadła tak na chwilę, w drodze do albo z pensjonatu, czy konkretnie obrała sobie za cel właśnie jego posesję, bo chciała sobie pogadać, ale herbatę na pewno zaproponuje.

      Rowan Johnosn

      Usuń
  55. Pływanie było dla niej prawdziwą ulgą. Czuła się wolna, nieograniczona, pełna sił. Czuła się dokładnie tak samo jak przed tragicznym wypadkiem, który doszczętnie zniszczył jej dotychczasowe życie. Wypadkiem, który ją ograniczył tak mocno, że trudno było jej poukładać wszystko na nowo. Nie potrafiła jeszcze odnaleźć nowej siebie, choć przecież z całych sił próbowała to zrobić.
    Przechyliła energicznie uroczy kubeczek i przełknęła niemal od razu całą zawartość, nie rozdrabniając się nad smakiem dość taniego wina. Jej kubki smakowe domagały się słodko- kwaśnego smaku naleweczki, ale i na to powinien przyjść odpowiedni moment.
    Kiwnęła twierdząco do Abi. Również chciała się schłodzić, bo podczas trasy nad zatoczkę musiała wspiąć się na całkiem sporą górkę. Mimo intensywnych ćwiczeń, długiej rehabilitacji, jej sprawność fizyczna nie była już taka jak kiedyś. Nie była ją tą samą Kopi, która bez trudu wybierała się na długie, wielogodzinne wędrówki, wspinanie w skałach czy po prostu poranne wybieganie. Potrafiła niemal bez problemu poruszać się przy pomocy protezy, ale była na etapie ponownego budowania wytrzymałości organizmu oraz siły mięśniowej. Wielomiesięczne przykucie do łóżka skutkowało zmizernieniem całego ciała. Choć zawsze była szczupła, teraz jej ciało pełne było wypustek, uskoków i innych kościstych rewelacji. Z resztą, czuła że jest znacznie słabsza, choć ciężko było jej dopuścić do siebie ten fakt.
    Między innymi dlatego tak przykładała się do porannego pływania. Było jednym z nielicznych sportów, w których nie była ograniczona. Sprawnie przyszła jej nauka pływania z udziałem jednej nogi, aktywnie angażując mięśnie rąk. Pływanie było ciągłością jej rehabilitacji, dając namiastkę uprawiania sportów, jak przed laty.
    – Z chęcią się ochłodzę. – posłała koleżance szczery uśmiech. Przeciągnęła przez głowę długą, zwiewną czarną sukienkę, nieco wypłowiałą od słońca. Pod nim miała dwuczęściowy kostium kąpielowy w różowo- czerwone centki– Właź, chwilę mi zejdzie z moimi rytuałami.
    Właściwie dopiero teraz można było przyjrzeć się jej niemal robotycznej nodze. Akceptowanie jej przychodziło falami. Czasami była jej obojętna, czasem irytowała na maksa. Niekiedy uważała, że jest całkiem ciekawym dodatkiem do stylizacji. Wyglądała jak z nowoczesnego filmu z robotami, pełnym akcji.
    Zwykle jednak kryła ją pod długimi sukienkami czy spodniami. Między innymi dlatego, że nagrzana od słońca nie nosiła się tak dobrze i niekiedy powodowała obtarcia.
    Zsunęła do wody stopę i pomachała chwilę w ciepłej wodzie. Była przyjemna. Idealna na wieczorny relaks. Chwyciła się za udo, powyżej pozostałego kikuta amputowanej nogi. Drugą ręką złapała za górną część protezy i zsunęła lej. Ułożyła protezę na ręczniku Abi i niedbale przykryła ją śliwkową bluzą, którą wydobyła z czeluści torby.
    Zsunęła biodra energicznie do wody, a ta otuliła jej ciało przyjemną ciepłą otoką. Uśmiechnęła się szeroko, czując znajome emocje. Wolność.
    – Chętnie przyjdę zobaczyć jak to wszystko urządziłaś! – podpłynęła do Abi i zdjęła jej z czoła glona, który prawdopodobnie przykleił się do jej twarzy, gdy skakała do wody. Ciemnozielony kolor niemal idealnie współgrał z ognistym kolorem włosów koleżanki. Aż szkoda było go stamtąd zabierać. – Ostrzegam, jestem bardzo krytyczna– zmarszczyła brwi, niemal poważnie, po czym roześmiana przepłynęła kawałek– Uwielbiam to miejsce! Praktycznie zawsze jest puste…


    Kopi Bear

    OdpowiedzUsuń
  56. [Cześć! Nawet nie wiesz, jak wielką radość sprawiły mi Twoje komplementy, dziękuję za tyle miłych słów. *-* Obawiam się, że w Twoich słowach kryje się wiele prawdy i prawdziwy Phobos faktycznie może zaniknąć pod grubymi warstwami kurzu, których nie ma siły zetrzeć. Mam w głowie mnóstwo scenariuszy, oczywiście zaczynając od tych najbardziej tragicznych, ale zobaczymy, jak to dalej się rozwinie!
    Abi mnie zauroczyła — jest jak ciepłe promienie słońca, które rozświetlają dzień i przywołują uśmiech na usta. Mam nadzieję, że znajdzie w swoim życiu kogoś, dzięki komu nauczy się na nowo ufać.
    Z pewnością Phobos i Abigail mają najpiękniejsze uśmiechy w całym Mariesville, haha.
    Phobos i Abi są praktycznie w tym samym wieku, stąd na pewno muszą się znać od dziecka — może trzymali się razem w szkole? Do tego możemy dorzucić byłego chłopaka Abigail, on i Phobos mogli być kumplami. Po tym, jak Abi wyjechała do Atlanty, ich kontakt mógł się urwać. Albo namawiała Phobosa do wyjazdu do miasta, ale odmówił i przez to wszystko stało się trochę... niezręczne?
    W pensjonacie Sunny Meadows Bed & Breakfast od niedawna mieszka siostra Phobosa, stąd mamy pretekst do spotkania — chłopak mógł wpaść na Abi, w dzień, kiedy odwiedzał Phoebe. Kwaśnym lemoniadom nigdy nie odmówimy! Phobos ma sentymentalną duszę, więc i koralikowe breloczki mile widziane!]

    Phobos Beaverbrook

    OdpowiedzUsuń
  57. Chociaż jako dziecko zawsze spędzała tutaj pewną część wakacji, a znaczna część terenów była jej znana dzięki licznym spacerom, i tak nie czuła się dość pewnie, by spędzić noc pod jakimś drzewem tuż przy granicy lasu. Nie mogła jednak zostawić tutaj Rudiego; pies miał już swoje lata i Jacynth naprawdę obawiała się, że w starciu z większym od niego, dzikim zwierzęciem, miałby marne szanse na przeżycie. Co prawda nigdy nie przejawiał zbytniej ufności względem nieznanego, ale kto wie, jak w takiej sytuacji zareagowałby wilk albo dzik, czy cholera wie co jeszcze. W mieście największym zagrożeniem były samochody, toteż najczęściej spacerował jednak na smyczy, ale tutaj, pośród pustych pól i szerokich pasm zieleni nie czuła obowiązku takiego ograniczania go. Rudie był grzecznym pieskiem, który zazwyczaj trzymał się blisko niej i wracał na zawołanie; tym większy strach czuła, kiedy nie zjawił się mimo nawoływań. Był jedynym członkiem rodziny, któremu na niej zależało, a myśl, że mogłaby go stracić, napawała ją niemalże atakiem paniki. Jacynth Vetter nie zaliczała się do grona histeryczek. Na ogół potrafiła praktycznie po mistrzowsku zachować zimną krew, a jej działania były szacowane na chłodno i ze sporym dystansem. Rudie stanowił pęknięcie w tym murze, słabość, która teraz doprowadzała ją do szaleństwa. Zastanawiała się, co zrobi, jeżeli go nie odnajdzie. Samotny powrót do domu nie wchodził w grę. Wydawało jej się, że gdyby chociaż na moment oddaliła się od tego miejsca, prawdopodobnie pękło by jej serce.
    Zaczęła gorączkowo myśleć i przetrząsać wyobraźnię w poszukiwaniu choćby najbardziej szalonych pomysłów. Wokół z wolna zaczynał zapadać zmierzch, a o ile jako-tako orientowała się w swoim położeniu za dnia, tak nocą sprawa przedstawiała się gorzej. Po raz kolejny poczuła żal przemieszany ze złością na samą siebie, że jednak nie zabrała tego pieprzonego telefonu, egoistycznie uznając, że skoro ona nie chce z nikim rozmawiać, to nikt jej do tego nie zmusi. Nie była pewna, jak daleko znajdowała się od domu dziadków i nie chciała ryzykować ostatecznego zgubienia psa. Gdyby się oddaliła, Rudie mógłby jej już nie znaleźć, a wtedy jedyny ratunek w tym, że znajdzie kogoś innego. Ostatecznie wszyscy wiedzieli, czyj jest ten posiwiały na pyszczku zwierzak; mogłaby więc liczyć na to, że ów znalazca zachowa się uczciwie i odprowadzi go do domu. Nie sądziła, żeby w miasteczku tej wielkości grasowali jacyś złodzieje psów, tak jak nie sądziła, że komukolwiek mógłby wpaść w oko akurat Rudie. Dla niej był najpiękniejszy, najukochańszy na świecie, ale dobrze wiedziała, że nie jest modelowym przykładem idealnego, w mniemaniu innych ludzi, psa. Miał długie łapy i wiecznie uśmiechnięty pysk, brakowało mu trzech zębów i nie widział na jedno oko. Nie pasował do wszystkich tych psów, na które trwał nieustający popyt. W tym wypadku była to niewielka pociecha; no, ale jednak istniała.
    Usłyszawszy jakiś dziwny dźwięk, dobiegający z dosyć bliskiej odległości, przykucnęła i wymacała na ziemi ciężki, solidny kawał kija. Nie była strachliwa. Gdyby ktoś zechciał zrobić jej krzywdę, była gotowa bronić się do ostatniej krwi. Kiedy wyczuła, że obcy jest już wystarczająco blisko, wyskoczyła zza krzaków, unosząc kij nad głowę, jakby zamierzała grać w baseball i zamarła. Stojąca naprzeciw dziewczyna ani trochę nie wyglądała na grasującego po lasach mordercę. Ostrożnie upuściła swoją prowizoryczną broń na ziemię i zmierzyła nieznajomą podejrzliwym, czujnym spojrzeniem.

    [Uprzedzę jeszcze, że Jacynth nie odezwie się pierwsza, raczej zjeży kolce. :D]
    Jacynth Vetter

    OdpowiedzUsuń
  58. Jedynym plusem tej niezwykle nerwowej sytuacji była mocna więź, którą podczas ostatnich trzech lat zdołał nawiązać z Naren pozwalająca mu na bycie stuprocentowo pewnym, że gdy raz chwyci trop małej, nie zboczy z niego nawet o milimetr aż do chwili, gdy jej nie znajdzie. W innym wypadku najprawdopodobniej zaufałby teraz swojemu instynktowi i zamiast podążyć za nią w stronę peryferii miasteczka, starałby się ją nakłonić do zapuszczenia się w jego głąb. Wielogodzinne treningi oraz późniejsze akcje w terenie, które odbyli podczas służby w brytyjskiej Straży Granicznej pozwoliły mu jednak umocnić się w przekonaniu, że w przeciwieństwie do niego nos suczki nigdy nie obiera złego kursu.
    Nie zdziwił się więc zanadto, gdy po jakimś czasie puściła się przed siebie lekkim kłusem, dając mu tym samym znać, że są już blisko celu, więc powinien się pośpieszyć. Faktycznie, niedługo później na horyzoncie zamajaczyły mu dwie sylwetki, z których jedna musiała należeć do jego pasierbicy. Drugiej póki co nie poznawał, ale w tej chwili nie było to dla niego aż tak ważne. Mógł przecież przyjrzeć się jej dokładniej, gdy już upewni się, że dziewczynka jest cała i zdrowa. Bo to, że wyrwała rękę z uścisku rudowłosej kobiety i wtuliła się w ciepłą sierść wyraźnie rozentuzjazmowanego piska jeszcze o niczym nie świadczyło. No chyba, że bała się reprymendy jaką dostanie od ojczyma za to, że nie raczyła poinformować go o swoim zagubieniu.
    - Rosa, skarbie, jak dobrze, że nic ci się nie stało. – Ukucnął obok małej, starając się ocenić jej faktyczny stan na tyle, na ile pozwalała mu na to jej skryta wśród kudłów twarz. – Czemu nie zadzwoniłaś, że się zgubiłaś ? – Znowu zero reakcji, jeśli nie licząc lekko speszonego spojrzenia. – Przecież wiesz, że nic by się nie stało.



    Liberty, któremu stos kamieni spadł z serca

    OdpowiedzUsuń
  59. Nie stosował żadnej szczególnej diety, choć starał się odżywiać zdrowo, co nie było akurat trudne w miejscu, w którym tak wiele osób posiada własne wyroby. Nie trzeba było się nawet jakoś bardzo o to starać, bo zdrowe jedzenie znajdowało się tuż pod nosem, a dodatkowym plusem było też to, że do Mariesville nie dotarły żadne fastfoody, które sztucznym żarciem kusiłyby ludzi od najmłodszych lat. Nie zawsze było szybko i łatwo, ale na dobre jedzenie można poczekać, zwłaszcza gdy ma się pewność, że zostało zrobione ze zdrowych, lokalnych składników, natomiast każda tutejsza knajpa bazowała na tym, co wytwarzali okoliczni rolnicy. Akurat stołowanie się w restauracjach nie było w jego przypadku żadną koniecznością, bo radził z tym sobie sam, w dodatku obiady serwowano im na komisariacie, ale już tak poza tym, zawsze gdy komuś pomagał, czy to w przydomowych robótkach, czy w czymś trudniejszym, wychodził w zamian z poczęstunkiem. O jedzenie nigdy martwić się nie musiał. Starsze panie nie wypuszczały go bez obiadu, albo bez reklamówki przetworów, chociaż nie zawsze tylko dlatego, że im pomagał. Były po prostu tak uprzejme, a momentami też nadopiekuńcze, że częstowały ludzi tym, czego miały w domach aż nadto.
    Po Abigail też mógł spodziewać się tego rodzaju uprzejmości, bo ona to człowiekowi ostatni grosz by oddała, gdyby zaszła taka potrzeba. Pomaganie było wpisane w jej naturę, tak samo jak potrzeba odwdzięczania się ludziom za ich trudy, nawet jeśli w podzięce niczego od niej nie oczekiwali. Była życzliwa, dobroduszna i pełna ciepła, ale nadążanie za nią nie było wcale łatwe, bo przemykała jak huragan z tymi niespożytymi zapasami energii. Bez wątpienia przydałby się jej taki ktoś, kto dotrzyma jej kroku, i kto będzie w stanie przyjąć od niej te wielkie pokłady czułości. Jeżeli potrzebowała człowieka, to zdecydowanie takiego, który da się ukochać w całości, gdy ona poświęci mu całe swoje serce, i który odda jej dokładnie tyle samo.
    Przejął pakunek i zajrzał pod ściereczkę, bo czuł, że ciasto jest jeszcze ciepłe. Musiała więc upiec je specjalnie dla niego, zapakować i od razu tu przyjechać. Ale trafiła, bo akurat brownie wpasowywało się w jego gust tak samo, jak sernik na zimno. Ważne, żeby ciasto nie było przeraźliwie słodkie i miało jak najmniej kremu, bo za kremem nigdy nie przepadał, za to chętnie się skusi na połączenie gorzkiej czekolady z miętą, pomarańczą lub innym wyraźniejszym owocem.
    — W takim razie, chodźmy spróbować — powiedział, zachęcając Abigail do wejścia do środka. Nigdy nie miała okazji być w jego prywatnych progach, bo nigdy nie byli ze sobą na tyle blisko, by taka okazja w ogóle się pojawiła. Więcej ich dzieli, niż łączy, więc ich życiowe ścieżki nigdy się nie nakładały, aż do ostatniego ogniska i szaleństwa po, które odrobinkę wszystko pokomplikowało. Ale potrafili, jak widać, rozmawiać normalnie.
    Wpuścił Abigail do wnętrza domu i zamknął za nimi frontowe drzwi. Wystrój był jasny, zachowany w bieli, szarościach i beżu, które przełamywały nienachalne wstawki z drewna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pomieszczenia były rozdzielone bezdrzwiowymi, szerokimi łukami, dlatego całość prezentowała się przestrzennie, a okna na ogród były duże i wpuszczały mnóstwo światła. Dom był piętrowy, ale wyższa kondygnacja była już bardziej zabudowana ze względu na znajdujące się tam sypialnie.
      — Sama zbierałaś te borówki? — Zapytał, kierując się do części kuchennej. W drodze uchylił wieczko i skradł jedną granatową połówkę z wierzchu, zaraz wsuwając ją do ust. Słodziutka. Lubił borówki.
      Pozostawił pakunek na wyspie kuchennej i podszedł do zlewu, żeby opłukać dłonie, a potem wyjąć z szuflady wielki nóż; pierwszy, jaki napatoczył mu się pod rękę, ale taki, który na pewno sprosta temu zadaniu. Z szafki, znajdującej się w kuchennej wyspie, wyciągnął dwa talerzyki i postawił na blacie.
      — Herbaty? Kawy? — Dopytał od razu, bo nie miał pewności, czy Abigail za czymś nie przepada, chociaż herbata bardziej pasowała do niej niż kawa. Może dlatego, że herbatę zawsze uważał za słodszą od kawy.

      Rowan Johnson

      Usuń
  60. — Ja? Podkochujący się w Tobie? — otworzył szeroko oczy, patrząc z rozbawieniem na Abigail. Była wspaniałą młodą kobietą, piękną z zewnątrz, jak i wewnątrz. Czy byłby jednak w stanie widzieć w niej kogoś więcej niż przyjaciółkę jego braciszka? Niż swoją przyjaciółkę? — Czyżbyś próbowała wystawić mnie na pokuszenie? Pamiętaj, że mam kruche serce… — zażartował. Jednak, pomimo ich niewinnych żarcików, jednego był pewny – Abigail Wilson potrzebowała w swoim życiu kogoś, kto by ją docenił; kto dostrzegłby jej piękne, gołębie serce; kto obchodziłby się z nią delikatnie i rozumiał jej sposób bycia. Abigail potrzebowała kogoś, kto pozwoliłby jej być sobą i kochałby w niej to cholernie mocno; kogoś, kto wydobywałby z niej jeszcze więcej wspaniałych cech zamiast gasić lśniące się w niej iskry jej przebojowości. Człowiek, który pojawił się na jej drodze w przeszłości, nie był jej godzien, a Jackson Moore miał głęboką nadzieję, że jego kochana Abigail w końcu spotka kogoś, kto rzuci się za nią w ogień – tak jak on w przeszłości zrobiłby to dla Tessy.

    Lubił ich przyjaźń. Łączyła ich bliska więź, którą za nic w świecie by nie oddał. Ktokolwiek miałby w przyszłości pojawić się w jego życiu, musiał zaakceptować rolę Wilson – a była bardzo ważna. Nie można przecież ot tak, z byle kaprysu, porzucić relacje, którą budowało się latami. Oboje z Abi wnieśli w to tak bardzo dużo, że ich życia wręcz zrosły się ze sobą. Nie było Abigail Wilson bez braci Moore, a braci Moore nie było bez niej. Pomimo różnicy wiekowej, również w charakterze, łączyło ją z Jaxem to, co powinno. Ponad wszystko jednak cenili w sobie te swoje różnice, akceptowali siebie takimi, jakimi byli i motywowali do dalszego działania. To właśnie w tym wszystkim cenił.
    Właśnie dlatego cieszył się w duchu, że Abigail pojawiła się tego wieczoru, konkretnym i stanowczym ruchem zabierając go z tego dołu, w którego wpadł. Fakt, było to krępujące. Nie lubił, gdy widziała go w takim stanie; ale przecież takie było życie – niespodziewane, momentami wredne i podłe. Jednak w całej tej przykrej osłonie przyniosło mu promień słońca w postaci Abigail, musiał zatem się za to odwdzięczyć.

    Napił się łyka ciemnej nalewki. Poczuł soczysty aromat wiśni. Cóż, smak ten zaczynał podobać mu się coraz bardziej; aż zaczął obawiać się, czy nie wypije tego szybciej od rudowłosej. Odchrząknął, skupiając się na słuchaniu jej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Cieszę się, że inwestujesz w rozwój pensjonatu, naprawdę dobrze ci idzie. — pochwalił ją, posyłając jej serdeczny uśmiech. — Myślę, że to dobry pomysł. Jeśli ma ci to ułatwić pracę, to dlaczego nie? — podzielił się opinią. Ponownie napił się nalewki. — Wiesz, ja też lubię stosować nowe rozwiązania w mojej restauracji. Drobne zmiany są dobre i potrafią wprowadzić dużą różnicę — zauważył, bawiąc się kieliszkiem i wpatrując się w niego, jakby szukał tam jakichś odpowiedzi na ważne pytania.

      — Wiesz, że zawsze możesz liczyć na moją pomoc, prawda? — zapytał dla upewnienia. Zmartwił się, słysząc o ratach. Wiedział, że pensjonat dobrze prosperuje, a sezon jeszcze trwał, szczególnie z Festiwalem w tle. Rynek jednak był bezlitosny, a nie chciał, żeby Abigail ściągnęła na siebie niepotrzebne zmartwienia i problemy. W żaden sposób nie podważał jej decyzji, uważał że rozsądnie zajmowała się rodzinnym interesem. Po prostu martwił się o nią, zresztą – jak zawsze.
      Zauważył też, że jej rozterki dotyczyły tylko pensjonatu, jakby nic poza tym nie istniało. A przecież jej życie było tak barwne i pełne różnorodnych chwil. Może bała mu się coś powiedzieć? Szybko wyrzucił tę myśl z głowy, niczym nieznośne robactwo próbujące wejść do twojego domu. Abigail mu przecież ufała i czuła się bezpiecznie. Wiedział to, bo tutaj była. Nie bała się późnym wieczorem przebywać z nim w jednym domu, upić się, może nawet zasnąć w tym samym miejscu. Mówiła mu zawsze o wszystkim – o małych i dużych rzeczach, o smutkach i radościach.
      Uśmiechnął się i spojrzał na nią, uświadamiając sobie, że lubił się z nią droczyć. To na pewno poprawiłoby mu humor jeszcze bardziej. Nie był jednak pewny, czy to, co zaraz miał powiedzieć, było tego wyrazem, czy to raczej alkohol zaczął działać. Niemniej, przecież raz się żyje.

      — Jeśli istnieje alternatywna rzeczywistość, to na pewno ty podkochujesz się we mnie… — zaczął z uśmiechem na twarzy, który jednocześnie wyrażał rozbawienie, jak i powagę. — A ja w tobie.

      Jax

      Usuń
  61. Prawda jest taka, że ani nie pochodził z biednej rodziny, ani nie miał pracy, w której zarabiałby najniższą krajową. Za akcje dla policyjnej jednostki specjalnej odbierał sowite wynagrodzenie, tak samo jak wszyscy jego koledzy, tyle że część jego kolegów przegrywała tysiące dolarów na maszynach, czy rozgrywkach blackjacka w jakimś obskurnym kasynie, a on chował to po prostu do skarpety. Ziemię dostał po rodzinie, więc i tak było mu łatwiej, natomiast to, co nazbierał, zainwestował w dom, który kiedyś pewnie w końcu sprzeda. Na starość taki wielki metraż na pewno nie będzie mu do niczego potrzebny, ale teraz mógł się po prostu nacieszyć zarówno domem, jak i faktem, że wsadził pieniądze w coś, na czym nigdy nie straci. Chyba, że przez Georgię przetoczy się jakiś huragan, który obróci to wszystko w pył. Oczywiście, odpukać! Dom jest co prawda ubezpieczony, ale żadne ubezpieczenie nie pokryje jego realnej wartości. Korzystał więc z tych dobrodziejstw, które sobie tutaj sprezentował, ale wcale się nimi nie chwalił. Nie szata zdobi człowieka, jak to mówią, on wolał po prostu ulokować pieniądze w czymś, co zwróci mu się nawet z nawiązką, jeżeli to sprzeda. Gdyby umiał grać na giełdzie, pewnie zainwestowałby w papiery wartościowe, ale nie miał o tym nawet najmniejszego pojęcia, a żadnemu trader'owi nie zaufałby na tyle, by oddać mu pod skrzydła kilkaset tysięcy ciężko zarobionych dolarów. W tej części miasteczka bogate domy nie były w zasadzie niczym szczególnym, w końcu mieszały tu zamożne rodziny, pielęgnujące wielopokoleniowe interesy, w tym Johnsonowie, którzy akurat przejęli tutaj rynek prawa. Jego ojciec kupił dużą ilość ziemi w okolicy, gdy piastował jeszcze stołek tutejszego burmistrza, a sporą ich część zostawili im również dziadkowie, którzy osadzili się tutaj przed laty, gdy Mariesville było jeszcze społecznością nieposiadającą osobowości prawnej. Bogactwo ciągnie się z dziada pradziada, chociaż gdyby nie praca dla SWATu, raczej nie byłby w stanie pozwolić sobie na takie lokum, nie zaciągając długu. Bo rodziny na pewno by się nie prosił. W zamian pewnie musiałby się ożenić i dać im wnuki, czy cokolwiek podobnego, a na taki układ nie zgodziłby się nigdy w życiu.
    Spojrzał na Abigail, gdy przylgnęła do okna, z którego rozciągał się widok na ogród. Zachwycała się, a przecież mieszkała w miejscu, w którym zieleń wręcz pcha się do domów. Mariesville było pięknie położoną miejscowością, z dostępem do rzeki, lasów, czy nawet przyjemnie szumiących wodospadów. Wystarczyło przejść się kawałek na spacer, żeby mieć to wszystko w zasięgu ręki. Zresztą, ona sama miała wokół pensjonatu jeszcze więcej zieleni, niż on. I nie tylko zieleni, bo w jej ogródku rośnie przecież cały wachlarz smacznych warzyw. U niego było po prostu ładnie. Estetycznie. Ale jakoś tę przestrzeń zagospodarować musiał, a że myślał przyszłościowo, zdecydował się nawet na ten basenik, w którym pływają teraz liście i kurz. Na pewno nie wymieniał tej wody tak często, jak zalecał producent.
    Zaczął kroić ciasto, ale gdy Abigail zdecydowała się na herbatę, podał jej nóż ostrzem do dołu, żeby nie wyrządziła sobie przypadkiem krzywdy, bo ostatnio była w tym dobra, i zostawiając jej krojenie ciasta, odwrócił się na chwilę, żeby nastawić czajnik z wodą na gaz. Otworzył zaraz szafkę, w której znajdowało się kilka tego typu suchych produktów i wziął dwa pojemniki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Czarna czy zielona? — Zapytał jeszcze. Na nic więcej liczyć tu nie mogła. To i tak dobrze, że miał w ogóle wybór. Kiedyś pił tylko czarną, ale gdy był na poszpitalnej diecie, tuż po operacji i zacerowaniu kłutych ran, musiał nauczyć się tolerować zieloną. I tak mu już zostało. Nie uważał, że to jakiś cudowny napój, dla którego odstawiłby wszystko inne, ale czasami lubił wypić sobie coś takiego łagodnego.
      Kiedy wybrała, wsypał kilka łyżek liści do zaparzacza i odłożył pojemnik do szafy. Abigail wybrała za nich dwóch, bo nie chciał już specjalnie dla siebie szykować naczynia na czarną. Będą mieli więc cały dzbanek zielonej herbaty i pół blaszki ciasta, chociaż dla niego dwa kawałki to i tak będzie już pod korek.
      — Rozgość się — zachęcił i podszedł do rozsuwanych drzwi, żeby wpuścić trochę świeżego powietrza z tarasu i tej części, w której można było grillować do bólu. Abigail mogła się rozejrzeć jeżeli miała taką ochotę. Skoro ją tu wpuścił, to znaczy, że ufał jej na pewno bardziej, niż tym, którzy nigdy nie przekroczyli progu tych drzwi, a przewijali się przez jego życie znacznie dłużej i gęściej, niż ona.

      Rowan Johnson

      Usuń
  62. [Ale ona wydaje się urocza, jejku. I to nie tylko ze względu na pyzatą buzię, ale też usposobienie. Dziękuję za śliczne powitanie. Myślę, że mam nawet pomysł, jakby nasze panie połączyć. Jen mogłaby przyjechać o dzień, dwa za szybko niż była umówiona z agentem nieruchomości i w taki oto sposób znalazłaby się w pensjonacie Abi. Od tego mogłybyśmy zacząć, a potem przeskoczyć dwa miesiące do przodu i zobaczyć, jak się sprawy potoczą. Co Ty na to?]

    Jennifer

    OdpowiedzUsuń
  63. [Cieszę się, że przypadł Ci do gustu ;) Zastanawiam się nad tym, z czyjej perspektywy lepiej byłoby zacząć i wydaje mi się, że chyba ze strony Jen, także ja mogę nam zacząć. Zjem coś i siądę do pisania - dużo wolnego czasu to chyba aktualnie jedyny plus bycia na urlopie, bo pogoda jest tragiczna i nie zachęca, eh. Masz może jakieś foto pensjonatu? Chciałabym coś zawrzeć w wątku, a nie chcę zepsuć Twojej wizji.]

    Jen

    OdpowiedzUsuń
  64. [Oto i jesteśmy.]

    Cały dorobek życia zmieściła w swoim Fordzie Edge. Upchała bagażnik oraz tylne siedzenia pudłami, niektóre rzeczy rzucając już na koniec luzem. Z Baltimore do miejsca docelowego czekała ją ponad jedenastogodzinna jazda. Siedziała za kierownicą, trzymając na niej obie dłonie i mocno ściskając. Przymknęła na moment powieki i oparła cały ciężar ciała na zagłówku fotela. Westchnęła. Musiała stąd wyjechać, dobrze o tym wiedziała, jednak myśl o pozostawieniu wszystkiego, co było jej znane, napawała ją przerażeniem. Wcześniej zrobiła to dwa razy; pierwszy raz jadąc na studia z przyjaciółką, za drugim razem z mężem i dzieckiem szukając, głównie dla niego, dobrego miejsca pracy – ale nigdy nie robiła tego sama. Perspektywa samotności bardzo jej ciążyła. Tutaj jednak już nic na nią nie czekało. Były mąż wraz ze swoją nową małżonką co jakiś czas przewijali się w mieście, wpadali na nią niby to przypadkiem, niesamowicie szczęśliwi i zawsze w skowronkach. Syn od czasu rozwodu nie chciał na nią patrzeć, a w pracy nie umiała już dłużej znieść tych wstrętnych uśmieszków, udawanej troski i pokątnych komentarzy. Nikt w tym mieście nie był po jej stronie. Od kiedy kilka lat temu pochowała najpierw matkę, a później ojca, nie zapuszczała się do Tacomy ani całego stanu Waszyngton. Długo zastanawiała się, gdzie może uciec. W jakim miejscu będzie stosunkowo anonimowa, gdzie będzie mogła choć odrobinę odetchnąć. I wtedy sobie przypomniała. Przypomniała sobie wspólne wieczory i czułe gesty, i historie, które jej opowiadała. Mariesville, miasto, w którym urodziła i wychowała się Charlotte, a które opuściła z matką jako jedenastolatka. Jen pamiętała, jak wspomnienia o tamtym miejscu i to, w jaki sposób wypowiadała się Charlotte niesamowicie ją rozczuliły. Obiecały sobie, że kiedyś pojadą tam razem. No cóż, nie była to pierwsza obietnica, którą Jennifer złamała. Przekręciła kluczyk w stacyjce i silnik zaryczał, a ona poprawiła się na siedzeniu kierowcy, zapięła pasy i ruszyła przed siebie.
    Parkując samochód niedaleko Sunny Meadows Bed & Breakfast późnym wieczorem uznała, że dwie przerwy w trakcie tak długiej trasy to dla niej zdecydowanie za mało. Wyszła z samochodu, cała obolała i rozprostowała z trudem kolana. Pomimo tempomatu w swoim Fordzie cała podróż i tak się dłużyła, a nogi oraz pośladki, nieprzyzwyczajone do tak długiej jazdy, pod koniec odmawiały posłuszeństwa. Oparła się dłońmi o drzwi pasażera i zaczęła bujać biodrami raz w prawo, raz w lewo. Wiedziała, że jest o ponad dzień za szybko. Na odbiór kluczy oraz podpisanie dokumentów umówiła się z agentem nieruchomości dopiero na poniedziałek, jednak nie umiała już dłużej siedzieć w hotelowym pokoju w Baltimore. Wspólne mieszkanie zostawiła byłemu mężowi oraz synowi, sama przez długi okres czasu wynajmowała dość sporych rozmiarów kawalerkę. W końcu uznała, że nie może tak dłużej żyć.
    Przerzuciła przez ramię średnich rozmiarów torebkę, wyciągnęła z bagażnika małą walizkę, w której trzymała najpotrzebniejsze kosmetyki i kilka ubrań, i ruszyła w stronę pensjonatu. Zanim wyjechała z Maryland zadzwoniła i upewniła się, że będzie dla niej jeden pokój – nie lubiła zostawiać rzeczy przypadkowi. Zresztą, bała się, że kolejne dwie noce będzie musiała przesiedzieć w swoim samochodzie, a choć uwielbiała swojego Forda, wolałaby spać w normalnym łóżku.
    Pomimo powoli zachodzącego słońca, Jen nadal mogła podziwiać widoki tego miejsca. Najbardziej jednak uderzyło ją świeże powietrze, które tak cudownie wdarło się do jej płuc zaraz po wyjściu z samochodu oraz kolor zieleni, który rozpościerał się dookoła. Miała ochotę położyć się na trawniku i wsiąknąć w ziemię. Pensjonat na pierwszy rzut oka wydawał się mały, choć niezwykle przytulny. Białe schody, weranda, ściany, niebieskie drzwi – to wszystko wydawało się Jen takie schludne, zapraszające do środka. Przystanęła przed wejściem, czując w piersi bijące szaleńczo serce. Chciałaby mieć ten etap za sobą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przekręciła po chwili klamkę i weszła dość niepewnie do środka.
      - Dobry wieczór – rzuciła, przechodząc przez próg. Miała miły, ciepły głos. Idealnie sprawdziłby się w roli lekarza pediatry, którym nigdy nie została.
      Zaraz przed wejściem znajdowała się recepcja, a za ladą stała młoda, rozpromieniona dziewczyna. Burza rudych włosów okalała jej twarz.
      - Nazywam się Jennifer Brown, dzwoniłam dziś rano. Zarezerwowałam jeden pokój – powiedziała, podchodząc bliżej.

      Jen

      Usuń
  65. Cześć! :)

    Dziękuję pięknie za przemiłe przywitanie. A Twoja Pani nie dość, że ruda to jeszcze jaka sympatyczna. Takiej duszyczki zdecydowanie potrzeba mojej gromadzie. Do wyboru do koloru :)

    Steven Baker oraz siedzący grzecznie w roboczych Laura Doe && Geonwoo Parks

    OdpowiedzUsuń
  66. [Zwłaszcza to ostatnie zdanie ma w sobie wiele prawdy i myślę, że Chiara się o tym przekona. :) Cześć, dziękuję raz jeszcze za powitanie, no i również życzę milej zabawy. :)]

    Chiara Moretti

    OdpowiedzUsuń
  67. Pensjonat niezaprzeczalnie był pięknym budynkiem i wyróżniał się wielkością spośród okolicznych domostw. Oczywiście, że wille mocno zakorzenionych rodzin w Mariesville były wizytówką miejscowości, ale pensjonat Wilsonów też mógł śmiało się do nich zaliczać. Przynajmniej jeśli chodziło o jego wkład w rozwój miasteczka. Wilsonowie byli popularni i lubiani. Betsy czasami miewała wrażenie, że swoimi sercami na dłoniach mogą być stratni z prowadzenia tego interesu, ale życzyła im zawsze jak najlepiej.
    — Wiesz, jeśli chcesz, mogę to awizować i zawrócić do nadawcy — uśmiechnęła się niepewnie. Wiedziała, że nie powinna oferować adresatom poczty takich rozwiązań, ale czuła, że rudowłosej może zaufać w tej kwestii i pomóc, jeśli ta nie chciała czegoś odebrać. Ochoczo ruszyła za Abigail i nawet nie zdążyła złapać za kierownicę roweru, bo gospodyni ją wyprzedziła. Między grubymi, ciężkimi kroplami deszczu dotarły do garażu. Jej dzielny rumak był bezpieczny, Betsy schowała również do jednej z szaf swoją torbę. Skoro garaż był mało używany, nie widziała sensu, aby pałętać się z nią po pensjonacie.
    Weszły do otwartej, przytulnej kuchni. Kolorystyka pomieszczenia sprawiała ciepłe wrażenie i człowiek aż nabierał chęci, aby zagościć tu na dłużej. Zwłaszcza, że przede wszystkim było tutaj domowo, swojsko. I albo Betsy się wydawało, albo pachniało tu świeżymi, domowymi wypiekami.
    — Nie mieliście czasem w planach ogniska? Charlie coś wspominał, bo kuzynka Daphne się u was zatrzymała i też mieli dołączyć z dziewczynkami… — zagadnęła, przywołując do rozmowy swojego starszego brata. Tego, który ułożył sobie życie i był przykładnym mężem i ojcem dwóch czterolatek, które były znane w Mariesville z pokładów niekończącej się energii. Kuzynka Daphne wyjechała do Europy, gdzie poznała swojego męża i teraz, kiedy sprzedała w Mariesville dom po rodzicach, rokrocznie zatrzymywali się w pensjonacie.
    — Wiesz, z tego co patrzyłam ostatnio na AccuWeather to zapowiadali całonocne opady, więc jeśli prognozy się sprawdzą, to chętnie gdzieś przekimam na kanapie — dodała. Nigdy nie miała problemów ze śmiałością, nawet jeśli ktoś inny uznałby takie coś za narzucanie się, ona uznawała, że skoro propozycja wyszła z drugiej strony, nie było nic złego w tym, aby ją przyjąć. Usiadła na jednym z wysokich stołków przy wyspie kuchennej (bądź krześle przy stole, w zależności wyposażenia kuchni), nie chcąc się zbytnio panoszyć.

    Betsy Murray

    OdpowiedzUsuń
  68. Podobno przeprowadzka to jedno z najbardziej stresogennych wydarzeń w życiu człowieka. Chociaż Jordyn cieszyła się na tę, przecież bardzo dużą, zmianę, to ilość rzeczy do zrobienia trochę ją przytłoczyła. Po kilku tygodniach ciężkiej pracy, podczas których nawet na chwilę nie usiadła do pisania, jej mieszkanie w końcu wyglądało prawie jak sobie wymarzyła.
    Udało jej się przywieźć większość swoich rzeczy z Miami własnym samochodem, więc nie musiała wydawać mnóstwa pieniędzy na transport czy kupowanie nowych bibelotów. Niestety miała o wiele mniej przestrzeni do zagospodarowania i nie mogła zabrać zupełnie wszystkiego. Część ubrań oraz książek zdołała sprzedać, a część zamierzała oddać potrzebującym już na miejscu w Mariesville.
    Zdążyła poznać kilka bardzo życzliwych, chętnych do pomocy osób, jednak nadal czuła się nieco obco i niepewnie w nowym miejscu. Wiedziała, że minie trochę czasu zanim w pełni przywyknie i poczuje się jak w domu. Podobało jej się w Mariesville i chciała mieć jakiś wpływ na miasteczko.
    Rozpakowywała przedostatnie pudło z rzeczami, które przyszły poprzedniego dnia pocztą. Dopiero przeprowadzka uświadomiła jej jak dużo niepotrzebnych gratów zgromadziła w ciągu prawie trzydziestu lat życia. Trudno było jej się rozstawać z czymkolwiek, bo każda z tych rzeczy wiązała się z jakąś krótszą lub dłuższą historią. Nic nie mogła poradzić na swój odwieczny sentymentalizm.
    Gdy usłyszała pukanie do drzwi, nie spieszyła się zbytnio by je otworzyć. Zobaczywszy jednak kto postanowił złożyć jej wizytę, uśmiechnęła się lekko.
    — Cześć, Abi. Ja też się cieszę, że cię widzę — Przewróciła oczami. Wciąż nieco zadziwiał ją nadmiar energii u tej dziewczyny, ale powoli zaczynała się do tego przyzwyczajać. Dobrze było mieć kogoś takiego w pobliżu. Szczególnie, że dopiero niedawno sprowadziła się do miasteczka i potrzebowała znajomych. — Jasne, daj mi tylko chwilę. — Cofnęła się do mieszkania i oznajmiła swoim futrzanym podopiecznym, że wychodzi i mają być grzeczne. Dwie kotki natomiast wydawały się tym nie przejmować, zbyt zajęte wspólnym wylegiwaniem się na nasłonecznionym parapecie.
    — Chodźmy. — Jordyn zamknęła drzwi na klucz, który schowała do torebki zgarniętej z komody.

    [Wybacz, że kazałam ci czekać tak długo! Oczywiście przyjaciół nigdy za wiele. <3]

    Jordyn

    OdpowiedzUsuń
  69. Pływała chwilę bez słowa, zastanawiając się nad odpowiedzią. Przecież nie chciała straszyć koleżanki.
    – Tutaj nikogo nie spotkałam – odpowiedziała w końcu, przekręcając się na plecy. Dryfowała chwilę z twarzą zwróconą ku niebu. Mrużyła podrażnione słońcem oczy, czuła jak jej bladą twarz okalają promienie słońca.
    Co miała jej powiedzieć? Że gdy ostatnio tu pływała, miała wrażenie że ktoś ją obserwuje?
    Patrzyła na ognistą czuprynę koleżanki, unoszącą się niespiesznie nad wodą. Jej włosy pociemniały, otulone przez słodką wodę. Miały przyjemny, kasztanowy kolor, choć to ten wyrazisty podobał jej się bardziej. Była fanką rudych włosów koleżanki i przecież niedługo po jej poznaniu chciała mieć takie same!
    Z pewnością doskonale pamiętały kupno najtańszej rudej farby w okolicznym markecie i farbowanie włosów Kopi pospiesznie w łazience babci Rosy. Wszystko było absolutnym sekretem, dokładnie jak to, że farby starczyło tylko na część włosów. Żółtkowate pasma od rozjaśniacza zdobiły połowę jej głowy. Całe szczęście to było prawdopodobnie pierwsze w życiu farbowanie włosów przez Abi i ta postanowiła zacząć od dołu. Dzięki temu niedługo po efekcie finalnym, będącym mieszanką jej brązowej bazy i prawdziwego, ekstrawaganckiego balejażu w tonach żółto- czerwono- ceglasto- zielonych Abi obcięła znaczną część jej włosów, pozostawiając niemal nienaruszona podstawę od cebulek poniżej uszu. Fryzura powyżej ramion podobała jej się nie mniej, ale do reszty wybiła z głowy pomysł o zafarbowaniu włosów na rudo. Nawet u fryzjera! Może to wtedy zaczęła się ich przyjaźń…
    Przygryzła wargę, odgarniając kosmyk włosów za ucho.
    – Chociaż ostatnio chyba ktoś się tu kręcił. A może to jakiś wędrujący pies… – powiedziała lekko, nie chcąc jej niepokoić– Tutaj raczej nikt się nie kręci. Chociaż na nagie kąpiele wybieram trochę dalej położone miejsca – zachichotała, teatralnie rozwiązując sznureczek od kostiumu.
    Słońce powoli chowało się za horyzontem, dzieląc się z nimi ostatnimi promieniami. Robiło się coraz chłodniej, więc Kopi zanurzyła się nieco głębiej, bo woda tego wieczoru była bardzo przyjemna. Przepłynęła się kawałek w stronę drugiego brzegu i wróciła do koleżanki, ciężko dysząc. Wiedziała, że długi wieczór z Abi zwiastuje późną pobudkę dnia następnego. Z całą pewnością nie wstałaby następnego dnia na poranny trening, stanowiący jej rutynę. Postanowiła wykorzystać resztki sił i (na razie) niewielką ilość wypitego alkoholu, by rozruszać mięśnie.
    Kątem oka zauważyła w przybrzeżnej gęstwinie coś, co różniło się od rozlewającej zieleni. Nie była pewna czym to było, ani czy się ruszało. Wybiła prędko z głowy niepokojące myśli, mając na uwadze ilość gniazd witych nieopodal przez różnorakie ptactwo. Istniało nikłe prawdopodobieństwo, że w krzakach znajdowało się coś niebezpiecznego. Mariesville było raczej bezpiecznym miejscem i w ostatnim czasie nie mówiło ażeby miejscowi funkcjonariusze mieli ręce pełne roboty. Ale gdzie ludzie, tam niebezpieczeństwo.
    – Płyniemy do brzegu? Wzięłam nam nalewkę z malin – posłała jej zadziorny uśmiech. Chciała pochwalić się koleżance z nowego wyrobu. Według babci Rosy nalewka była niezła, choć nieco za słodka. Kopi była z niej dumna i bardzo jej smakowała. Miała nadzieję, że Abigail podzieli jej zdanie.


    Kopi Bear

    OdpowiedzUsuń
  70. [Miejscowa legenda o niebezpiecznym brutalu, który po godzinach szyje pluszaki dla dzieci i tylko zyskuje przy bliższym poznaniu, którego nie ma, bo ludzie wolą powielać plotki o w sumie nie wiadomo czym, ale tak ogólnie jest wielki i straszny, więc trzeba się go bać- tak w skrócie o Finnie :D
    Radosna Abi będzie przy nim niczym kolorowa pchełka i komu jak komu, ale na pewno uda jej się go rozruszać. To może być ciekawe połączenie, na które nie mogę się nie skusić ;)
    Pieczeni na pewno Finn nie odmówi, tak jak i pomocy w pensjonacie. Na pewno potrzebujecie jakiś zdobnych płotków do ogrodu czy balustrad, Finn wszystko ogarnie.]

    Finn / Kopi

    OdpowiedzUsuń
  71. [Cześć! <3
    Dziękuję bardzo za komentarz! Zdecydowanie Wynn kogoś potrzebuje, ale uznała, że nie, więc niech wszyscy idą do diabła, no, także ten...
    Ale! Wpadł mi pomysł do głowy, żeby Ash wpadł do pensjonatu, bo założył się z kolegami, że coś ukradnie, ale przy tej jakże superakcji młody by coś strącił, to by się rozbiło, Abi by go przyłapała, telefon do Wynn i no... Dziewczyny mogłyby się nawet kojarzyć? :D Wiesz, Wynn przyjeżdża, pogadanka z młodym. Totalnie widzę, jak mu Wynn załatwia dodatkowe zajęcie w postaci pomagania Abi w pensjonacie przez miesiąc za te głupie pomysły. xD]

    Wynonna Myers

    OdpowiedzUsuń
  72. Finn Shrubbery był mieszkańcem nieco dziwnym, acz bardzo przydatnym. Nie wybrzydzał w powierzonych zadaniach, bo właściwie niewiele było mu straszne. Proszono go czasem o pomoc przy pracach budowlanych, bo ciężkie pustaki przerzucał w mgnieniu oka, znacznie wyprzedzając swoich towarzyszy. Zdarzało mu się też przesuwać po burzy spore drzewa, które złamane piorunem padały na ulicę, udrażniając część drogi przed przybyciem straży pożarnej. Mówiło się kiedyś, że samodzielnie wyciągnął samochód, który podczas wypadku wpadł do rzeki- ale może to tylko plotki. Sam Finn raczej nie chwalił się swoimi dokonaniami, bo zupełnie ich w ten sposób nie traktował. Był silnym, postawnym facetem, który od lat trenował swoje mięśnie i wytrzymałość, po prostu ciężko pracując. Niemal naturalne było dla niego kilkunastokilogramowe dociążenie, więc nie mając nic w rękach czuł się dziwnie… lekko?
    Był zatem całkiem przydatny, ale często niedoceniany. Kto go nie poznał, rzadko kiedy odważył się zapukać do niego po pomoc. Jeszcze by zakatował, jak tą biedną żonę. Nic dziwnego, że zapiła się na śmierć.
    Nie miał za wiele powodów by bywać w Orchard Heights, ale dobrze znał tę dzielnice. Z resztą, jak całe Mariesville. Przed laty jego ulubioną rozrywką było włóczenie się nocami po miasteczku, popijając podkradzione z domowej piwnicy flaszki. Nogi prowadziły go wówczas w różne, sekretne miejsca, dzięki czemu do tej pory miał w głowie szczegółową mapę Mariesville.
    Dzielnica ta kojarzyła mu się z pięknymi, wielkimi domami, z cudownym widokiem na okolicę. Kiedyś była niedostępnym marzeniem, dziś po prostu stojącym obok faktem. Mimo, że jego status materialny wymagał chwytania się różnorakich prac, lubił swój zaszyty w gęstwinie niewielki domek z duszą.
    Zbliżając się do pensjonatu mijał niewielką polanę na wzgórzu. Była jednym z jego ulubionych miejsc w tej części miasta– osłonięta przed okolicznymi mieszkańcami, z rozpościerającym się widokiem. To tutaj po raz pierwszy pocałował swoją wybrankę serca i tutaj spędził pierwszą noc po jej śmierci.
    Tego dnia tylko spojrzał w jej kierunku, przeczesując nerwowo wąs.
    W pensjonacie jak zwykle było coś do roboty. Aktualnie zajmował się przerzucaniem dużych, płaskich kamieni w nieregularnych kształtach, które podobno Abigail wybrała sobie do nowo powstałego ogrodu. Miały stanowić subtelne ścieżki, ułożone w odstępach niczym wystające z wody kamienie.
    Jemu tam było wszystko jedno, pensjonat cały był – jak na jego gust– całkiem ładny i zadbany. I nawet lubił tu przychodzić. Państwo Wilson niekiedy częstowali go ciepłym posiłkiem i kawą, nie nadwyrężając zbytnio jego milczącej natury. Mógł w spokoju pracować, póki Abigail nie postanowiła go odwiedzić i zagadywać– jak to ona miała w zwyczaju. Choć czasem wolał pozostawać sam ze swoimi myślami, musiał przyznać, że młoda kobieta miała w sobie coś kojące. I cóż, czasem nawet udawało jej się go rozśmieszyć, rozgadać, rozdzierając jego stalową skorupę.
    Witając się pospiesznie z gospodarzami, niemal od razu wziął się do pracy. To był ciężki, rześki poranek, po ulewnej nocy. Panująca temperatura wskazywała na to, że jesień nieubłaganie nadeszła. Ale on, jak miał to w swoim zwyczaju, założył na siebie tylko dość cienką, wełnianą koszulę w dużą, brązową kratę. Jej rękawy były podwinięte powyżej łokcia, odsłaniając tylko fragment jego umięśnionych ramion. Lubił jak było chłodno. Stanowiło to miłą odmianę do temperatur rozlewających się po kuźni.
    Chciał prędko uporać się z zaplanowaną pracą na dziś, ale dostrzegłszy ubłocone podłoże i wybrudzone kamienie ocenił, że tego dnia może zejść nieco dłużej niż zamierzał.


    Finn Shrubbery / Kopi Bear

    OdpowiedzUsuń
  73. Relacje, które utrzymywał z pasierbicą zaczęły się nieco psuć tuż po tym, gdy po raz pierwszy przekroczyła próg szkoły, a to dlatego że jej koledzy z klasy dość szybko podchwycili fakt, iż była sierotą. Zwyczajnie miała Libertemu za złe tak uparte ukrywanie przed nią prawdy. A on po prostu chciał jej oszczędzić niepotrzebnego bólu, zwłaszcza że o biologicznym ojcu małej wiedział jedynie tyle, że był żołnierzem, któremu przyznano pośmiertny Medal Purpurowego Serca. Nie był jej w stanie nawet przedstawić okoliczności, w których zginął, a przecież zmyślać w tak poważnej kwestii mu nie przystało. Jedynym, co mógł zrobić było przekazanie Rosie owego odznaczenia oraz zapewnienie, że rodzice patrzą na nią z góry i chcą, by była szczęśliwa. Pytanie o to, czy on również jej kiedyś nie opuści, zbył oświadczeniem, że zrobi wszystko, by do tego nie doszło. Z biegiem czasu zaczął jednak dochodzić do smutnego wniosku, że nie takich słów otuchy oczekiwała z jego strony. Potrzebowała czegoś znacznie pewniejszego, a on to skopał.
    - No to nieźle odeszłaś od domu, perełko. – Stwierdził, mają cichą nadzieję, że użycie ulubionego zastępnika imienia dziewczynki zdoła w końcu sprawić, iż zaszczyci go czymś innym niż tylko lekko wystraszonym spojrzeniem.
    - Poszłyśmy z Samanthą do cukierni i trochę zabłądziłam… - Przyznała, przygryzając dolną wargę. – A ta pani mnie znalazła. – Dodała, posyłając rudowłosej szeroki uśmiech.
    - Chyba najwyższy czas, bym pani podziękował za opiekę nad córką. – Widząc, że jego księżniczka zaczyna powoli się uspokajać, przeniósł uwagę na stojącą obok kobietę. Uroda, którą się odznaczała, przypominała mu kogoś, kogo poznał wiele lat temu, być może jeszcze przed opuszczeniem miasteczka, lecz nie potrafił wskazać kogo dokładnie. – Wygląda na to, że trochę za wcześnie pozwoliłem jej na samotne spacerowanie po okolicy. Gdybym mógł się pani za to jakoś kiedyś odwdzięczyć, proszę się nie krępować. – Dodał, chwytając ośmiolatkę za rękę, ponieważ kątem oka zauważył, że ta wyraźnie zaczyna się nudzić.


    Liberty

    OdpowiedzUsuń
  74. Jackson szczerze uważał, że Abigail była mądrą dziewczyną. Nie powiedziałby, że była nierozsądna albo niepoważna, absolutnie. Świetnie radziła sobie z pensjonatem, a tym samym dobrze zastępowała swoich rodziców, jednocześnie w tym wszystkim była bardzo pomocnym mieszkańcem tutejszej społeczności. Ludzie ją znali i lubili, czuli się dobrze w jej towarzystwie. Zjednywała sobie sympatię ludzi i cieszyła się pozytywną opinią. A przecież takie rzeczy nie dzieją się z przypadku! To owoc cudzej pracy, zaangażowania czasu, umysłu i serca… I to wszystko robiła Abigail Wilson. Bywała zakręcona, może nieco postrzelona, ale nigdy nie pojawiła się w jego głowie myśl podważająca jej decyzje albo lekceważąca prawo jej własnego wyboru. Tak, Jackson potrafił traktować z politowaniem Tannera, podejmującego wątpliwe decyzje zawodowe albo swoją babkę Dorothy, która ponownie podejmowała decyzję o swataniu go ze swoją wymarzoną “wnuczką”. Ale nigdy nie traktował ani nie myślał o Abigail lekceważąco. Nawet jeśli bał się o nią albo martwił, że wpadnie w niepotrzebne problemy finansowe, nie wyobrażał sobie, aby myśleć o niej tak, by jej to umniejszało! Była cudowną młodą kobietą i nikt nie mógł jej tego odmówić. Był z niej tak bardzo dumny i miał nadzieję, że o tym wiedziała. Ale chyba tak właśnie było, skoro często rozmawiała z nim o pensjonacie. Mówiła mu o pomysłach i prosiła o radę, szczerze chciała korzystać z jego pomocy, jeśli naprawdę tego potrzebowała. Właśnie to bardzo go cieszyło – że wiedziała, iż może na niego liczyć.

    — Cieszę się, że wiesz, że możesz na mnie liczyć. Pamiętaj, że we wszystkim jesteśmy razem — odparł — Ale nie zapominaj, że tak czy inaczej, moja kuchnia w restauracji jest moja. Tyle — odpowiedział stanowczo, zamykając oczy, po czym zaśmiał się i puścił jej oczko. Lubił odwiedziny Abigail, zresztą lubiła ją cała ekipa w jego restauracji. Ona przypominała promień słońca, który przebija się przez deszczowe chmury. Nawet najgorszy dzień w restauracji potrafił uratować jej uśmiech, nieoczywista miła uwaga albo żart, który był zdecydowanie w jej stylu. Uśmiechnął się delikatnie na myśl, że naprawdę miał Abigail Wilson w swoim życiu.
    Napił się kolejnego łyka. Oj, to nie było dobre. Im więcej miałby wypić, tym głupsze rzeczy prawdopodobnie by mówił. To nie było w jego stylu, starał się być raczej rozważny i delikatny w swoich słowach. Unikał sprawiania komuś przykrości, a co jeśli tym droczeniem zraniłby Abigail?
    Spojrzał na nią. Pozwolił sobie na dokładne przyjrzenie się jej, bo tak naprawdę nigdy tego nie zrobił. Była piękną dziewczyną, a jej nastoletnie rysy twarzy zdecydowanie zaczęły ustępować miejsca bardziej dojrzałym i kobiecym. Choć serduchem była niczym wolny duch, miała niezwykłą, może nawet poważną urodę, dzięki czemu zyskiwała sympatię i szacunek już od pierwszego wejrzenia. Jackson mógłby nawet rzec, że była typem kobiety, którą widzisz i zakochujesz się od pierwszego wejrzenia. Może gdyby nie znał jej od dzieciństwa, potrafiłby dostrzec w niej dojrzałą młodą kobietę, która kroczyła dzielnie przez życie. Abigail byłaby naprawdę cudowną dziewczyną, wspaniałą narzeczoną i jeszcze lepszą żoną. Jackson marzył o założeniu rodziny, zawsze chciał mieć gromadkę dzieci i cieszyć się harmonią rodzinnego życia. Tessa nie chciała dzieci, rozumiał to, choć teraz odczuwał żal, że tego nie miał. Niemniej, nie wykluczał tego w przyszłości, tym razem wiedział, czego chce od życia. I być może, gdyby nie znał Abigail całe jej życie, potrafiłby dostrzec w niej kogoś więcej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — To zależy, czy naprawdę myślisz, że mógłbym być takim dupkiem — odpowiedział, dopijając nalewkę do końca. Napełnił kieliszek na nowo, po czym spojrzał na rudowłosą — Nie sądzę, że różnica wieku kiedykolwiek byłaby problemem — wyjaśnił i nie kłamał. Jego pierwsza, wymarzona towarzyszka życia była od niego młodsza o pięć lat — Przecież przyjaźnimy się i nie czujemy tych dwunastu lat różnicy, prawda? — Myślę, że uwielbiałbym twój częsty głośny śmiech, gadatliwą buźkę i drobne ciało — zauważył, patrząc jej w oczy — Myślę, że podobałoby mi się, że wiesz czego chcesz i że cenisz małe rzeczy, tak jak ja — kontynuował, czując jak serce zaczyna bić mu trochę mocniej. Bo nie chciał, żeby Abigail kiedykolwiek myślała, że to, co wymieniła, jest jej wadą. Chciał, żeby widziała swoje piękno i wyjątkowość; to, że była jedyna w swoim rodzaju. — Myślę, że oboje podkochiwalibyśmy się w sobie bardzo mocno — zauważył i posłał jej ciepły uśmiech. — W tej alternatywnej rzeczywistości… — powtórzył za nią. Zrobiło mu się ciepło. Wypił kieliszek nalewki za jednym razem, po czym szybko wstał od stołu.

      — No, wstajemy! — klasnął w dłonie i ruszył w stronę salonu — Przecież możemy rozmawiać na kanapie. No i pić — wyjaśnił, czekając na nią u progu drzwi — I nie marudź, miałem dziś tragiczny dzień w pracy, więc nie przyjmuję odmowy — zaśmiał się. Nagle, gdy kto powiedział, uświadomił sobie, że jego wieczór naprawdę stał się lepszy.

      Jax

      Usuń
  75. [O, to bardzo mi miło i jednocześnie współczuję ciężkiego powrotu do pracy po urlopie. Mnie to czeka w przyszłym tygodniu.]

    Uśmiechnęła się ponownie i wyciągnęła rękę, aby przywitać się z młodą kobietą. Uścisnęły sobie mocno dłonie i Jen pokiwała głową, kodując w odpowiedniej szufladce swojego mózgu nazwisko oraz imię rudowłosej.
    - Nie, na razie podziękuję – odparła. Rzeczywiście była lekko spragniona, ale otwarta woda niegazowana w torebce tylko czekała, aż Jennifer ją dokończy. Zresztą, nie chciała robić kłopotu, pomimo, jak wspomniała Abi, dopiero co zagotowanej wody.
    Chwyciła kartę magnetyczną, którą podała jej kobieta i ruszyła za nią do góry, łapiąc najpierw rączkę walizki. Marzyła głównie o tym, aby wreszcie wziąć ciepły prysznic i położyć się spać, a przede wszystkim by móc wyłożyć obolałe nogi. Zazwyczaj lubiła pogawędki z ludźmi; nauczyła się tego będąc lekarzem rodzinnym – starsi ludzie to uwielbiali, rozmowy były dla nich prawie tak ważne jak leki, po które przychodzili, ale teraz była zbyt zmęczona, żeby skleić dobrze brzmiące zdania.
    - Na ten moment myślę, że wystarczy mi tylko mój pokój – powiedziała, mając nadzieję, że nie wyda się oschła. – Jutro z chęcią wszystko zobaczę – dodała szybko, ponownie rzucając w stronę kobiety ciepły uśmiech. Kiedy podeszły do drzwi jej pokoju, Jen rzuciła naprędce „dobranoc” i weszła do środka, praktycznie rzucając się na łóżko. Leżała tak w bezruchu przez moment, czując, jak powoli odpływa, jednak wiedziała, że musi się umyć. Otrząsnęła myśli oraz ciało, podniosła się leniwie i weszła do łazienki.
    Bała się, że wyszła na gbura. Cały czas, gdy woda spływała po jej ramionach oraz plecach, przyjemnie otulając ją ciepłem, Jennifer myślała o tym, jak źle mogła zostać odebrana przez Abi.
    - Pierwszy dzień, a już taka wtopa – rzuciła sama do siebie, owijając się ręcznikiem. Ubrała koszulę nocną i wślizgnęła się pod kołdrę. Wystarczyło, że jej głowa dosięgnęła poduszki, a Jen już spała.

    Po nietypowym porannym spotkaniu sąsiadki z naprzeciwka, Brown zeszła na śniadanie, ubrana w kwiecistą, jasną sukienkę i ze spiętymi w kok, rozczochranymi lokami. Skinieniem głowy przywitała dwie osoby, które siedziały przy jednym ze stołów, a sama podeszła do pięknie przygotowanego bufetu. Nakładając na talerz bułkę oraz odrobinę dżemu jabłkowego, kątem oka ujrzała za sobą rudowłosą dziewczynę.
    - Abi! – przywitała się, podnosząc rękę w geście powitalnym. Miała nadzieję, że uda jej się zrehabilitować po wczorajszym wieczorze. – Zrobiliście tutaj kawał niesamowitej roboty – zaczęła, podchodząc do dziewczyny i dłonią wskazując na całe pomieszczenie. W ręce nadal trzymała na wpół pusty talerz.

    Jen

    OdpowiedzUsuń
  76. Phoebe siedziała na skraju wytartego fotela, którego materiał pamiętał lepsze czasy, wpatrując się w walizkę stojącą w kącie pokoju. Minął ponad tydzień, odkąd wróciła do Mariesville, a walizka wciąż była nierozpakowana. Leżała tam, jakby czekała na kolejny rozkaz; na znak, że czas znowu uciekać, zniknąć, zanim wspomnienia pochwycą ją na dobre. Rzeczy były w niej poukładane dokładnie tak, jak spakowała je w klinice — starannie, schludnie, ale z nadzieją, że nigdy więcej nie będzie musiała do nich zaglądać. A jednak teraz, gdy patrzyła na ten kawałek swojego życia, czuła, że jakaś jej część wciąż jest gotowa do ucieczki. Kiedyś Mariesville było jej domem — ciepłym, znajomym miejscem, które znała na pamięć. Teraz jednak Phoebe czuła się tutaj jak obca. Jak ktoś, kto wraca, ale nie potrafi odnaleźć siebie wśród dawnych znajomych miejsc.
    Pensjonat tonął w ciszy, a jedynie delikatne skrzypienie starego drewna co jakiś czas przypominało jej, że budynek żyje własnym rytmem, do którego nie zdążyła jeszcze przywyknąć. Ściany zdobiły stare zdjęcia i wyblakłe krajobrazy, na których czas subtelnie odcisnął swoje piętno. Zupełnie tak, jak na niej samej.
    Phoebe zamknęła oczy i oparła głowę o wezgłowie fotela. Było coś przytłaczającego w tej ciszy; coś, co sprawiało, że czuła się nieswojo, mimo że kiedyś tę ciszę znała i kochała. To miejsce było jej domem, a jednak teraz, gdy siedziała samotnie w pokoju, czuła, że jest kimś zupełnie innym niż ta dziewczyna, którą była jeszcze przed dwoma laty. Stała się silniejsza — przeszła przez coś, co miało ją złamać, a jednak wciąż była tu, gotowa stawić czoła temu, co niosła przeszłość. Ale ta siła była krucha, jak porcelana, którą wystarczyło lekko dotknąć, by pękła.
    Nieśmiałe pukanie do drzwi wyrwało dziewczynę z zamyślenia. Nie zareagowała od razu — nagle rozproszona na tysiąc drobnych kawałków potrzebowała chwili, by jej myśli znów stały się spójną całością. Spojrzała za okno. Na zewnątrz noc była ciemna i spokojna, a światło księżyca wpadało przez cienką firankę, rzucając na podłogę miękkie, srebrne smugi. Nie spodziewała się odwiedzin, zwłaszcza o tak późnej porze, dlatego kiedy w końcu ruszyła w stronę drzwi, jej kroki przepełniała niepewność. Nacisnęła klamkę, a w niewielkiej szczelinie ujrzała piegowatą twarzyczkę swojej gospodyni, przyozdobioną jednym z najurokliwszych uśmiechów, jakie Phoebe tylko mogła sobie wyobrazić.
    — Cześć, Abi — wymamrotała brunetka, uchylając szerzej drzwi, a jej brwi zmarszczyły się nieznacznie nad błękitnymi tęczówkami. Wizyta rudowłosej sama w sobie była dużą niespodzianką, bo od powrotu Phoebe raczej trzymała się na uboczu, więc tym bardziej zaskoczyła ją propozycja wspólnego wypicia herbaty. Od dawna nie dostała podobnego zaproszenia od nikogo, z wyjątkiem własnego brata. — Czy to ta sama słynna herbata pani Wilson, z malinowym miodem i lawendą, którą serwowała zawsze podczas Festiwalu Jabłek? — zapytała cicho, nieśmiało odbierając kubek z parującym napojem od Abigail. Przyjemny, słodko-kwaśny zapach połaskotał ją w nozdrza, przywołując dziwne uczucie ukojenia, które rozlało się w jej wnętrzu przyjemnym ciepłem. Przywoływał wspomnienia czasów, kiedy jeszcze było dobrze. Zaraz potem zaproponowała: — Może znajdzie się miejsce przy kominku?

    Phoebe

    OdpowiedzUsuń
  77. Nie był stereotypowym szeryfem, nic więc dziwnego, że nie pasował do znanego wszystkim obrazu, który na stałe zagościł już w amerykańskich osiedlach. Bardziej, niż urzędnika, przypominał strażnika, który sprawuje nadzór nad tutejszą społecznością, dbając o to, by mogli bezpiecznie spacerować ulicami, czy żeby zawsze mieli świadomość, że jest tutaj ktoś, kto nie odmówi udzielenia im pomocy w kryzysowej sytuacji. Rowan był tutaj dla ludzi, może nie tak otwarcie, by brać z niego jak popadnie, ale podjąłby wezwanie nawet w środku nocy, gdyby była taka potrzeba. Czas jego pracy jest nienormowany, ale to była jego decyzja i jedyny warunek, jaki wtedy złożył. Po objęciu tej funkcji chciał służyć w godzinach, w których naprawdę jest taka potrzeba, a nie, które wybrał dla niego system. Życie i bycie w ciągłej gotowości weszło mu w krew, choć w spokojnym Mariesville wyglądało to zupełnie inaczej, niż w Atlancie czy w innych miastach, do których jeździł na akcje. Gonienie dzieciaków z sąsiedztwa, którzy podkradają sadownikom jabłka, to nie to samo, co rozbijanie szajki handlującej bronią, czy żywym, ludzkim towarem. To w zasadzie nie jest podobne nawet w ułamku procenta, ale to też czegoś uczy. Pozwala na pewno się przekonać, że szara codzienność też bywa ekscytująca, i że w biegu przez sad można niespodziewanie oberwać z jabłka, które strąciła szarpnięta gałąź. W spokojnym Orchard Heights mógł odpocząć, bo dzielnica daleka jest od zgiełku, a jemu nie potrzeba do zresetowania się niczego więcej, oprócz ciszy, więc skoro miał już tu działkę po rodzinie, warto było ją wykorzystać. Tutaj zresztą dorastał, a okolica przypomina mu o wszystkim, co najlepsze, więc tym bardziej nie miał oporów przez zainwestowaniem pieniędzy właśnie w ten kawałek ziemi.
    — Nie zajmuję się tym — odpowiedział, wracając do kuchennej wyspy. — Ogrodem od zawsze zajmuje się pan Owens — oznajmił, bo starszy pan urzęduje nie tylko w tym ogrodzie, ale również w ogrodzie ich rodzinnej posiadłości i pewnie w wielu innych ogrodach tej okolicy. Przychodził czasami z córką, a czasami też z najstarszym wnukiem, jakby chciał młodego trochę nauczyć, bo czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość przecież strąci. Rowan korzystał z lokalnych usług i chętnie dawał im zarobić, szczególnie, że tutejsi ludzie naprawdę znają się na rzeczy, niczego nie partolą, a są też w stanie podjąć współpracę długoterminową. I można im zaufać, wpuścić na teren posesji bez obawy, że zwiną połowę gratów ze składziku, a potem sprzedadzą na eBay’u. Akurat pan Owens mocno się ucieszył, gdy Rowan zaproponował mu dodatkowy zarobek, szczególnie, że miał tu do dyspozycji narzędzia, które wiele ułatwiają. Nie musiał pchać kosiarki, czy podlewać trawnika, bo automatyczne zraszacze i robot koszący same dbają o to, by trawa rosła równo. Obowiązków miał więc mniej, a płacę taką samą. W dodatku Rowan nie wymagał od niego wiele więcej, ponad to, żeby wszystko wyglądało dobrze i zdrowo.
    Sięgnął po talerzyk z kawałkiem ciasta i wskazał ręką drogę na basen.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Proszę bardzo, korzystaj, woda powinna być ciepła — powiedział zachęcająco, ruszając z talerzykiem na ogród. Ostatnio mieli takie upały, że nawet wskoczenie do basenu nie przynosiło ukojenia, ale posiadanie kawałka własnej, prywatnej wody to zawsze atut, gdy słońce praży niemiłosiernie całymi dniami. Jeżeli Abigail miała ochotę wejść chociaż po kolana, to nic nie stało na przeszkodzie, choć to nie będzie różnić się za wiele od tego, co miała w stawie. Tu jest jedynie czyściej, a pod stopami, zamiast mułu, czuje się twarde kafelki. I można pływać topless bez obawy, że ktoś człowieka przyłapie, oczywiście tylko wtedy, gdy po posesji nie kręci się pan ogrodnik – czyli zwykle późnymi wieczorami.
      Stanął przy krawędzi basenu i wziął kęs ciasta. Brownie od razu wpasowało się w jego gust, bo nie było zbyt słodkie, a za czekoladą przepadał w każdej postaci.
      — Bardzo smaczne ciasto — pochwalił, przenosząc spojrzenie na Abigail. Uśmiechnął się i wgryzł po raz kolejny w miękki kawałek ciasta, który brudził jego palce. Ale nic się nie zmarnuje, nawet to, co pozostało na palcach.

      Rowan Johnson

      Usuń
  78. Samotne rodzicielstwo z całą pewnością nie było czymś, co jeszcze dekadę temu umieściłby na liście swoich najskrytszych marzeń. Zawsze bał się olbrzymiej odpowiedzialności związanej z opieką nad dziećmi, lecz gdy po wielu miesiącach spotkań Ava zdecydowała się wreszcie przedstawić mu swoją jedynaczkę, serce mężczyzny zadecydowało za niego. W jednej chwili uznał, że ta drobna istotka trzymana przez nią w ramionach nie stanie się przeszkodą na drodze najpierw do przyszłych oświadczyn, a następnie ślubu. Jasne, zmiana codziennych przyzwyczajeń w taki sposób, by był w stanie jak najlepiej podzielić dobę między pracę zawodową, a spędzanie czasu z rodziną nie należała do najłatwiejszych zadań z jakimi przyszło mu się kiedykolwiek zmierzyć, ale było warto.
    - Cóż, postaram się, by więcej do czegoś takiego nie doszło. – Zapewnił, oblewając się lekkim rumieńcem zażenowania. – A tymczasem chyba będzie lepiej, jeśli odprowadzę ją do domu, bo babcia pewnie zaczyna się zamartwiać, czemu tak długo nie wracamy. Tymczasem jeszcze raz dziękuję za pomoc i do zobaczenia. – Rzucił jeszcze zanim odeszli w stronę Farmington Hills.
    Nie wiedział jeszcze, że ich następne spotkanie odbędzie się zaledwie po tygodniu za sprawą wiecznie uciekających gęsi Brei, które tym razem za miejsce chwilowego postoju wybiorą sobie akurat podwórze przy pensjonacie.


    Liberty

    OdpowiedzUsuń
  79. Po matce Jackson odziedziczył nie tylko osobowość, ale również romantyczną duszę. Brakowało mu tej stanowczości ojca, który stąpał twardo po ziemi i nie poddawał się rozterkom sercowym. Jackson był inny, co Thomas nierzadko mu wyrzucał. Cóż, pewnie w jednym staruszek Moore miał rację – gdyby Jax był inny, jego związek z Tessą wciąż by trwał, lecz jakim kosztem? Te osiem lat były przepełnione jego szczerą miłością wobec niej. W pełni oddał się przysiędze, którą jej złożył, i tego nigdy nie mógł żałować. Był dobrym mężem, nawet jeśli Tessa, zostawiając go w tak okrutny sposób, pozostawiła w jego umyśle pewne wątpliwości, z którymi wciąż się zmagał, to jakoś sobie z tym już radził. Nie bolała go wizja, że może zrobił coś źle – nawet jeśli się nad tym zastanawiał – a raczej fakt, że to wszystko się po prostu zakończyło. Niemniej, ulokował swoje uczucia w Tessie i świetnie spisał się z tej roli.
    Teraz, gdy już minęły dwa lata, spora część jego serca uleczyła się. Może nawet był gotowy na nowy związek. Już dawno nie był na żadnej randce, nie okazał zainteresowania żadnej kobiecie, chociaż miał taką szansę – po swoim rozwodzie było kilka kobiet, które wyraźnie okazywały swoje zainteresowanie jego osobą. Ale on po prostu nie chciał. Zdążył już przyzwyczaić się do roli rozwodnika. Daleko było mu do bycia kawalerem, bo niósł już za sobą ciężar małżeńskich doświadczeń. Gdy zakosztujesz czegoś cennego, pięknego i wartościowego, nie potrafisz cieszyć się tylko okruchami. Jackson nie chciał tracić czasu na krótkie relacje, które nie miały przyszłości. Nawet jeśli niektórzy z jego kumpli radzili mu, żeby odreagował, spróbował trochę zaszaleć, to nie leżało to w jego naturze. Był romantykiem i wcale się tego nie wstydził.

    Miło było mu słyszeć wyznanie Abigail, choć wprawiło go w swoiste uczucie. Niekoniecznie krępujące, lecz dziwne. I tutaj wcale nie chodziło o to, że z Abigail miałoby być coś nie tak. Wilson była piękna z zewnątrz i wewnątrz, wszystko co jej powiedział, było prawdą. Pewnie gdyby poznali się dopiero teraz, złapaliby kontakt inny niż tylko przyjacielski. Być może byłaby między nimi iskrząca wręcz chemia pomimo dzielącej ich różnicy dwunastu lat. Jackson jednak znał Abigail bardzo długo i kochał ją zbyt bardzo, by móc pozwolić sobie na coś więcej niż przyjaźń. W tym wszystkim tak naprawdę chodziło o niego. Abigail zasługiwała na kogoś, kto nie niósł za sobą ciężaru dwóch bardzo bolesnych rozstań, gdzie jednym z nim przecież był rozwód. Rozwód nie był wyrokiem, ale zdecydowanie był utrudnieniem, jeśli byłby w związku z kimś tak wrażliwym i kochanym, jak Abigail Wilson. Paradoksem był fakt, że łączyło ich tak wiele, że stało się to przeszkodą, by mogli stać się kimś więcej.

    To był dosłownie moment, gdy Abigail zniknęła ze swojego miejsca i pojawiła się na nim. Chciało mu się śmiać, przez co przez moment stracił równowagę, szybko jednak opanował się. Ułożył dłonie na jej nogach i trzymał je na tyle mocno, ile mógł, by utrzymać ją stabilnie na swoich plecach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Wiesz, wydaje mi się, że nie powinnaś mnie w takim razie gryźć — zauważył i roześmiał się. Była postrzelona, to było pewne. Gdy następnie zadała mu pytanie, trochę się speszył. W zasadzie nigdy się nad tym szczególnie nie zastanawiał. Nie zdążył jednak pozwolić sobie na chwilową refleksję, bo w upływie chwili poczuł, jak w pogoni za wiśniówką, Abigail prawie spada mu z pleców. Gdy już poczuł, że wylądowała na podłodze, błyskawicznie się odwrócił. Z uśmiechem, ale i z nieco zmartwionym wyrazem twarzy, szybko pochylił się do niej.

      — Hej, spokojnie, imprezowiczko! — zaśmiał się. — Złap się, pomogę ci — powiedział, wyciągając do niej rękę. Kiedy się chwyciła, podniósł ją i trzymał w rękach. Poczuł, jak jej serce bije blisko jego klatki piersiowej. Była drobna i lekka, przyjemnie trzymało mu się ją w rękach, nawet jeśli nie robił tego pierwszy raz.
      — Jak widzisz, może i nie umiem flirtować, ale ratować już tak! — dodał z błyskiem w oku, gdy odstawił ją na nogi tuż przed kanapą. Było mu miło. Poprawił kosmyk jej włosa, który uroczo opadł jej na czoło. — Przyniosę nam nalewkę, a ty na mnie poczekaj, dobrze? — poinformował ją, patrząc jej w oczy.
      Ruszył do kuchni, czując jak serce bije mu trochę szybciej. Dalej nie wiedział, czy była to sprawka procentów we krwi, ale obawiał się, czy nie przesadził z tym droczeniem się. Miał trudny wieczór, wspomnienia o Tessy wróciły. Co jeśli po prostu brakowało mu ciepła drugiej osoby? Nie chciał, żeby niechcący to Abigail stała się tego ofiarą.
      — Jestem! — zawołał, wchodząc do salonu. Rudowłosa siedziała już wygodnie na kanapie. Wyglądała uroczo, gdy była już trochę pod wpływem. Nie była szkodliwa ani problematyczna, za to była jeszcze bardziej miła i zabawna. Postawił szklanki i wiśniówkę na stoliku, po czym usiadł obok Abigail. Złapał jej jedną, jak i drugą dłoń, uważnie badając je wzrokiem.
      — Ale się wywróciłaś! Nic ci się nie stało? Coś cię boli? — zapytał, lekko zmartwiony, unosząc wzrok i patrząc na Abigail. Jego oczy wyrażały troskę, choć na jego twarzy pojawił się uśmiech w wyniku lekkiego rozbawienia.

      Jax ♥

      Usuń
  80. Dziwnym uczuciem był fakt, że bliżej mu było czterdziestki niż dwudziestki. Mając trzydzieści sześć lat i rozwód w liście doświadczeń życiowych, naprawdę zmienił perspektywę na pewne rzeczy i nauczył się iść przez życie trochę wolniejszym oraz rozsądniejszym krokiem. Jackson z natury był raczej człowiekiem, który na wszystko znajdował czas i dbał o zdrowe granice. Jako oddany społecznik Mariesville, naprawdę wiele angażował się dla dobra tego miejsca. Robił to już od nastoletnich lat, a gdy skończył szkołę, decydując się do końca zapuścić korzenie w Mariesville, wszystko stało się już dla niego jasne. Życie jednak bywa kapryśne – taki jego urok. Gdy więc z zewnątrz wszystko się układało, w jego własnym domu wszystko się rozpadało. Jeśli ktokolwiek myślał, że miał pecha do miłości, to zdecydowanie ta osoba miała rację. On w jakiejś mierze również tak myślał. Najpierw życie potoczyło się tak, że musiał pozwolić odejść Olivii, swojej pierwszej i jakże intensywnej miłości. A potem Tessa. Moore był pozytywnym człowiekiem, ale nie był głupi i ślepy. Doskonale rozumiał, że na wszystko w życiu jest czas; z niczym się nie śpieszył, nawet w pracy. Miewał gorsze dni, ale w ogólnym rozrachunku potrafiłby nazwać się człowiekiem szczęśliwym, bo sam decydował, że takim człowiekiem właśnie chce być. I choć potrafił cieszyć się małymi rzeczami, w nich dostrzegając kwintesencję krótkiego biegu życia, to miał też tę świadomość, że życie często też rzuca kłody pod nogi.
    Pomimo więc swojej raczej romantycznej duszy, nie był naiwny. Miał też głęboką nadzieję, że nie była taka Abigail. Koniec końców, wiele ich w tej materii łączyło. Wilson była otwartą, przebojową dziewczyną, z sercem otwartym dla wszystkich wokół. Na przekór zmęczeniu i swoim troskom, bo przecież i ona je musiała mieć, parła do przodu z uśmiechem na twarzy. A on, jak gdyby obserwując ją zza szkła, bał się, czy w tym swoim pędzie życia nie przewróci się zbyt boleśnie. To prawda, że życie jest plastyczne i ból jest nieunikniony, ale na litość boską, myśl że ktokolwiek mógłby zranić Abigail Wilson lub wykorzystać jej dobro naprawdę wzbudzała w nim gamę negatywnych emocji i uczuć. Trudne było obserwowanie jej zza tego szkła, bo jak miałby jej pomóc, gdyby wtedy boleśnie się przewróciła? Niestety, choćby chciał, nie mógłby pomagać jej zawsze i wspierać ją za każdym razem. Tak samo, jak i ona w pewnych kwestiach jego.
    To właśnie, wbrew wszystkiemu, było pięknem przyjaźni. Ta ludzkość tej relacji naprawdę budziła w nim tyle ciepłych uczuć. Abigail również. Naprawdę ją uwielbiał! Obserwowanie jej, jak siedzi na jego kanapie, zrelaksowana i roześmiana, budziło w nim wiele pozytywnych emocji, bo to nie ten dom, lecz on wprawiał ją w takie samopoczucie. A to było konkretnym zaszczytem. Jego mama miała w zwyczaju powtarzać mu, że jeśli ktoś obdarzy cię przywilejem zaufania, nigdy nie należy tego zepsuć. I on nie chciał zepsuć swojej przyjaźni z Abigail. Była bliska jego sercu, była też bliska Tannerowi, a nawet wiecznie marudnemu Luke’owi. Gdyby Jackson pozwolił sobie na więcej, gdyby odsunął na bok kawał historii, która ich łączyła, tak naprawdę wszystko mogłoby runąć. Ktoś mógłby uznać, że granie uczuciami to loteria – tak rzeczywiście było. Jackson miał jednak zbyt wiele do stracenia, by w taką grę bawić się z Abigail.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Patrzył na Abigail, dostrzegając, jak jej uroczy wyraz twarzy rozjaśnia całe pomieszczenie. Uświadomił sobie, że ta jej radosna energia była dokładnie tym, czego zawsze potrzebował. To było dla niego niczym dawka zastrzyku dobrego samopoczucia. Chociaż ostatnie dni były naprawdę złośliwie trudne, to obecność Abi przypomniała mu, że w tej gęstwinie trudności wciąż są chwile, które można wykorzystać do śmiechu i dobrej zabawy.
      — Czasami wydaje mi się, że jesteś nie do zdarcia — odpowiedział, nie mogąc powstrzymać uśmiechu, gdy przyłożyła dłoń do jego policzka. — I przykro mi, obolały tyłek, to nic przyjemnego — dodał ciepło, pół żartem, pół serio. Kiedy jednak rudowłosa wspomniała o masażu, nie mógł powstrzymać się od śmiechu. Była niemożliwa.
      — A kto by się nie spalił ze wstydu przy takiej pięknej pacjentce? — powiedział, unosząc brew, ale z wyraźnym żartobliwym tonem. Chociażby tak mu się właśnie wydawało… Mógł się droczyć, ale nie chciał przekroczyć pewnych granic. Nie mógł. Nalał jej wiśniówki do kieliszka i podał w jej delikatne dłonie. Patrząc na nią, zauważył jak jej policzki nabierają rumieńców, a w oczach błyszczy radość. To był miły widok. Jej radość zawsze mu się udzielała.
      — Fajna jesteś — powiedział miło, tym razem nalewając trunku sobie. Napił się łyka, po czym wygodnie rozsiadł się na kanapie. — Miałem dzisiaj tragiczny dzień w restauracji, naprawdę. Dziękuję, że poprawiłaś chociaż mój wieczór.
      Jax ♥

      Usuń
  81. [ Chyba umknęło mi Twoje powitanie pod kartą Noah, za co bardzo przepraszam, ale już naprawiamy swoje błędy!
    Abi jest promyczkiem słońca na tle wielu ciężkich historii w Mariesvielle. I choć sama ma złamane serce, to jednak zdecydowała nie pielęgnować w sobie tej rany i iść dalej przez życie z uśmiechem na twarzy. Jest taka do ukochania <3 ]

    Alex / Noah

    OdpowiedzUsuń
  82. Lubił pracę fizyczną. Samonapędzające się ruchy, które toczyły się w swoim tempie, nie zważając na upływający czas. Myśli, które mogły krążyć w zupełnie innym kierunku albo całkiem zniknąć, stłamszone przez rozważne, pełne skupienia czyny. Lubił tę własną ciszę, w której mógł się bez opamiętania zatopić, nierzadko tracąc więź między rzeczywistością, a ulotnymi chmurami nienachalnie unoszącymi się w jego głowie.
    Przyzwyczajony był do samotnej pracy, bo ojciec zmarł wiele lat wcześniej. Dziadek Richard od wielu lat, skalany chorobami starczymi nie wykonywał ciężkiego, wyuczonego zawodu. Finn był ostatnim z rodziny kowalskiej i na razie nie zapowiadało się, by miał komuś ten fach przekazać. W kuźni był więc sam z nachalnymi, tańczącymi płomieniami, intensywnym zapachem rozgrzanego do czerwoności metalu i miarowym stukaniem młota o stal. Sam ze wszystkim, co mu pozostało.
    Niesforne loczki opadały na jego ubrudzoną gdzieniegdzie twarz. Rozbryzgujące się dookoła błoto nieubłagalnie znajdowało swoje miejsce na jego ubraniach i pochylonej ku ziemi twarzy.
    Przetarł ją rękawem, w miejscu rzekomo czystej koszuli, rozmazując tym samym kolejne smugi błota. Czuł, jak brudna, brązowa breja zastyga na jego uniesionym gu górze wąsie.
    Powolnie podniósł głowę ku górze, klnąc pod nosem. Wzrokiem odszukał rudowłosą znajomą, której nagłe, głośne wołanie niemal wywołało u niego zawroty głowy.
    – Spodziewałem się Ciebie już dawno– mruknął przekornie, jednak ton jego głosu był nadzwyczaj łagodny, ciężki i twardy, a jednak przepełniony skrytym uśmiechem. Czuł na sobie jej uważny wzrok i miał wrażenie, że dziewczyna powstrzymuje wybuch śmiechu– Co? To błotna maska, nie słyszałaś o tym? U nas w lesie to podstawa, często korzystam.
    Czuł, że rozbryzgnięte na jego twarzy błoto powoli zastyga. Rozpiął dolną część koszuli i podwinął jej wewnętrzną część, odnajdując niezabrudzony skrawek materiału. Energicznie starł ziemistą, mokrą powłokę, czując jak przez jego odkryty brzuch oraz tors śmiało przebiegają wietrzne dłonie, łakomie pochwycając ciepło jego rozgrzanego pracą ciała.
    Przelotnie spojrzał na świeżo ułożone kamienie. Ścieżka, którą wymyśliła sobie Abi była częściowo gotowa. Miał zamiar skończyć ją już dziś, lecz brutalnie jesienna, mokra pogoda skutecznie pokrzyżowała jego plany. Całe szczęście, że państwo Wilson już na początku zaznaczyli, że nie ma co spieszyć się z robotą. Do wiosny jeszcze daleko, a sezon turystyczny aktualnie dobiegał końca.
    Uniósł do góry brew, słysząc jej propozycję. Faktycznie gospodarze często zapraszali go na posiłek po długiej pracy. Było to bardzo miłe i choć na początku niezręcznie było mu korzystać z ich gościnności, teraz lubił spędzać z nimi czas. W domu panowała kojąca, ciepła atmosfera, która tkwiła zakorzeniona w jego pamięci dziecięcych lat. Dawno, dawno temu.
    – Abi, dziękuję ale jestem cały brudny. Choć ostatnio Twoje ciasto bardzo mi smakowało. Innym razem. – machnął ręką– Z resztą widziałem, że macie jeszcze sporo gości. Nie chcę przeszkadzać.
    Zapach świeżego ciasta, który ostatnim razem zaserwowała Abi, podrażniła jego myśli. Finn był mężczyzną, który– czego ukryć się nie dało– potrzebował zjeść sowity posiłek, by wysycić energią wszystkie swoje rozbudowane mięśnie. Ale oprócz tego… uwielbiał słodycze, słodkości i wszystko z wysoką zawartością cukru. Niemal zawsze w kieszeni spodni wrzuconych miał kilka słodkich cukierków, które podczas pracy podjadał.


    Finn

    OdpowiedzUsuń
  83. Musiała przyznać, że spało jej się zadziwiająco dobrze. Prawdę mówiąc, Jen nie pamiętała czasu, kiedy zasnęła od razu, gdy położyła się do łóżka i ani razu nie przebudziła się w nocy. Miała cichą nadzieję, że to był jakiś znak, że dobrze postąpiła, przyjeżdżając do Mariesville.
    - Dziękuję, wyśmienicie – odparła, uśmiechając się szczerze. Spojrzała na swój talerz i uznała, że jedna bułka i odrobina dżemu będą jej musiały wystarczyć. Podeszła do ekspresu, przy którym przed chwilą stała Abigail i sama sięgnęła po filiżankę kawy. Miała zamiar usiąść i delektować się śniadaniem z myślą, że już jutro wprowadzi się do swojego nowego mieszkania i zacznie nowe życie. Oby okazało się ono lepsze niż to, od którego uciekła.
    - Zajmujesz się głównie prowadzeniem pensjonatu? – zagaiła młodą kobietę, siadając obok niej przy stoliku. – Jeżeli propozycja oprowadzenia jest nadal aktualna, chętnie z niej skorzystam – dodała, podnosząc do ust ciepły napój.
    Jennifer chciała mieć dobry kontakt z mieszkańcami miasta. Nie chciała być tym typem przyjezdnego, który ewidentnie odstaje od reszty i na domiar złego panoszy się po mieście, jakby należało do niego. Co prawda pochodziła z dużego miasta i zawsze w dużych miastach żyła, przez co niekoniecznie była obeznana w trybikach, które nakręcały takie małe społeczności, ale chciała się ich nauczyć. Miała nadzieję szybko się przystosować do wolniejszego trybu funkcjonowania. Bała się braku akceptacji przez rodowitych mieszkańców, ale jeżeli każdy z nich był choć w połowie podobny do Abi, Brown powinna czuć się tu dobrze.

    Jennifer

    OdpowiedzUsuń
  84. Jennifer zazdrościła rodzicom Abi. Mieli córkę, która mieszkała z nimi w małym miasteczku, wspomagała rodzinny interes, tym samym troszcząc się o nich. Nie wiedziała, czy rudowłosa kobieta kiedykolwiek wyjechała i zamieszkała w dużym mieście, smakując zupełnie innego życia, ale nie było to do końca istotne. Koniec końców wybrała życie ze swoimi bliskimi, to liczyło się najbardziej. Jen zastanawiała się, czy jej syn w którymś momencie swojego życia uzna, że popełnił błąd i przyzna, że lepszym wyborem byłoby pozostanie z matką. Czy kiedyś do niej przyjedzie, sam z siebie, bo zatęskni. Jennifer wiedziała, że popełniła sporo błędów rodzicielskich i zapewne nie będzie w stanie ich odkręcić, ale miała cichą nadzieję, iż nie była najgorszą matką. Nie jest najgorszą matką. Chciałaby poznać sekret takich rodziców, jak rodzice Abi. Co takiego zrobili przez całe jej życie, że ich córka nadal była z nimi, a nie wyjechała w świat, zostawiając ich samych? No tak, przede wszystkim pozostali szczęśliwym małżeństwem. W tej kwestii Jen już była na przegranej pozycji.
    Wypiła kolejny łyk kawy, nie pozwalając zgubnym myślom zakorzenić się w głowie.
    - Praca nad rodzinnym pensjonatem na pewno musi przynosić ci wiele satysfakcji. Szczególnie, że to naprawdę wyjątkowe miejsce i widać, że ludzie doceniają wasze starania – powiedziała, ponownie rozglądając się po całym pomieszczeniu. Już wczoraj, po przyjeździe, uderzył ją urokliwy wygląd budynku z zewnątrz. Wszystko do siebie pasowało i tworzyło spójną całość. - Chętnie przejdę się wokół pensjonatu – dodała.
    Kończyła jeść bułkę, gdy Abigail zadała niefortunne pytanie. Jen poczuła się zakłopotana, miała jednak nadzieję, że nie będzie tego po niej widać. Nikomu nigdy nie wspominała o Charlotte, a przynajmniej nie o relacji, która je łączyła. Nie chciała, żeby Charlotte została jej przysłowiowym brudnym sekretem, bo przecież ich więź była jedną z najlepszych rzeczy, jakie przytrafiły się Jen, ale nawet po tylu latach nie potrafiła przyznać się głośno do swoich uczuć. Nie potrafiła zrozumieć, czego nadal się tak bała.
    - Kiedyś jedna z moich znajomych wspominała o tym miejscu i uznałam, że dlaczego nie spróbować teraz życia w mniejszym mieście - odpowiedziała po chwili, przełykając kęs. Nie powiedziała całej prawdy, ale też nie skłamała, nie tak do końca. Przechyliła do końca filiżankę z kawą, mając nadzieję, że taka odpowiedź usatysfakcjonuje Abi.
    - Mam zamiar zostać na dużo dłużej – odparła, siadając głębiej na krześle. – Przejmuję posadę lekarza rodzinnego w waszej miejscowej przychodni, także w trakcie festiwalu na pewno będę na miejscu. Choć czy wezmę w nim udział, tego obiecać ci nie mogę – dodała, znowu uśmiechając się szerzej. Zastanawiała się, czy chodziły już plotki po mieście o tym, kto przejmie wolne stanowisko po niedawno emerytowanym lekarzu. Była ciekawa, czy Abigail choć trochę mogła domyślać się, po co Jen tu przyjechała.

    Jen

    OdpowiedzUsuń
  85. Ciche wejście do pokoju w miasteczku jak Mariesvielle nie istniało. Ciche wejście oznaczałoby, że zabarykadowany za ledwie cienizną pojedynczego skrzydła drzwi jest w stanie schować się przed wzrokiem i słuchem Pani Wilson, co zwyczajnie w świecie się nie działo. Jak na tak sędziwą kobietę, miała wyjątkowo wyczulony radar na gości, i gdy tylko wyczuła cudzą obecność, nie omieszkała przyatakować gościa solidną dawką troski. Być może było to rodzinne, bo podobną skłonność, choć mniej inwazyjną, wyrażała jej młodziutka córka – Abigail.
    W ciągu paru pierwszych tygodni jego pobytu, nie omieszkały sprawdzić kilkukrotnie, czy aby na pewno dobrze się w miasteczku zadomowił, i czy niczego mu tu nie brakuje... otóż miał wszystko, czego potrzebował, poza jedną rzeczą: towarzyską przerwą.
    I choć niekiedy rodziły się w nim nadzieję na zorganizowanie czasu tylko dla siebie, trzeba było przyznać, że w tak małym i dobrze zintegrowanym między ludźmi miasteczku, prywatność była pewnego rodzaju luksusem, na który nie było go chwilowo stać, lub o który nie śmiał prosić.
    Gdyby z zatrzaśniętej tablicy jego działań zmyć gładkie litery uprzejmości i zastąpić je asertywną odmową, być może miałby chwilę na odetchnięcie od gospodyni i jej gestów dobroci... rzecz w tym, że koniec końców był jej wdzięczny za tę horrendalnie mocną kawę, jaką podawała mu tuż o poranku, a która idealnie sprawdzała się w zawodzie lekarza, lub za pojedyncze kanapki, które od niej i od Abigail dostawał wieczorem, gdy omijał obiad lub kolację, pozostając wcześniej na nadgodzinach w przychodni.
    Dziś pierwszy raz udało mu się wyrwać do domu wcześniej, co oznaczało, że przez resztę dnia w jego planie zawierało się tylko jedno zadanie do spełnienia: odpoczynek. Nic więc dziwnego, że na przytłumiony i głośny odgłos pukania, a raczej na dźwięk, przypominający dudniącą serenadę, drgnął zaskoczony, przesuwając wzrokiem do drzwi pokoju.
    Jako urodzony stoik, nie zdążył nawet wyciągnąć emocji z własnych trzewi, gdy ciało w automatyzmie reakcji, niezdolne zignorować obecności na korytarzu, podniosło się z łóżka, kierując się do wejścia.
    Skrzydło drzwi otworzył niespiesznie, zaczesując za ucho kaskadę opadających na czoło włosów, by w kolejnej sekundzie uśmiechnąć się lekko na widok przyniesionego posiłku.
    Nadopiekuńczość Wilsonów... tak, zdecydowanie była dziedziczna.
    - A mam inny wybór? Jeśli odmówię, uciekną mi placuszki.
    Obraca odpowiedź w luźny żart, odchylając szerzej drzwi, by wpuścić rudowłosą do środka pokoju. Nie odmawia jej i nie odmawia jedzeniu, szczególnie, że placuszki z cukinii, na przestrzeni tych kilku ostatnich dni w miasteczku, okazują się jednym z flagowych pszysmaków Pani Wilson, z którego trudno mu rezygnować. Tym bardziej z pustym żołądkiem, jak dziś.
    - To o czym chcesz porozmawiać? - zagaduje jeszcze, przejmując od niej tacę z jedzeniem, by oswobodzić nieco jej dłonie i umożliwić jej zamknięcie drzwi. Sam w tym czasie stawia tacę na stoliku nocnym, siadając na krawędzi łóżka.
    Wzrok podąża ze spokojem za rudą falą włosów, poruszających się w rytm jej kroków.

    Jeff

    OdpowiedzUsuń
  86. [Przyznaję, mały sadysta ze mnie, ale przeczuwam, że po tych wszystkich burzach w życiu Vimy w końcu pokaże się trochę słońca. Dziękuję za powitanie i oby były chłopak Abi zrozumiał co stracił, a ona sama jeszcze dała sobie szansę na szczęśliwy związek.]

    Vima

    OdpowiedzUsuń
  87. Pokiwał tylko głową, gdy Abigail dopytała, czy na pewno mogłaby zanurzyć się w basenie. Już pomijając fakt, że nie miał zupełnie nic przeciwko temu, był po prostu ciekawy, jak zamierzała to zrobić. Wątpliwa sprawa, by miała na sobie jakiś stój kąpielowy, więc albo mogła wejść do basenu w sukience, albo pozostawało jej rozebranie się do bielizny. Ewentualnie do naga, choć tę opcję, tak samo jak opcję z bielizną, należało z oczywistych względów wykluczyć już na starcie. Co prawda, jeszcze nie tak dawno widział ją w każdym z tych trzech wydań, a Abigail widziała jego, ale człowiek po alkoholu trochę inaczej odbiera rzeczywistość. Po alkoholu zanika wstyd, a wielu przypadkach także zdrowy rozsądek, natomiast życie zaczyna rządzić się swoimi prawami, łamiąc zasady i burząc wszelkie mury. Wtedy niemożliwe staje się możliwe dosłownie wszędzie, nawet jeśli przeczy prawom grawitacji.
    Może i był troszkę szalony, jak stwierdziła, bo kto w tych czasach nie ma jakichś swoich dziwactw czy odchyłów, ale jeżeli on był troszkę szalony, to Abigail musiała być w takim razie maksymalnie pokręcona. Bo czy to tak w stu procentach normalne nosić skarpety w zielonożółte ananasy? W każdym razie, na pewno był to wzór który pasował do jej osobowości – słodkiej i soczystej, jak ananasowy miąższ – ale też do promiennego, dziewczęcego stylu bycia. Gdyby miał dopasować do niej konkretny rodzaj ubioru, to wysokie szpilki i garsonkę odrzuciłby na momencie na rzecz trampek, kolorowych skarpetek i zwiewnych, lekkich sukienek. Abigail jest delikatna jak polny mak, ale pełna zapału i energii, więc ładnie skrojone kiecki to zdecydowanie nie jej charakter. Bynajmniej nie na co dzień.
    — Staram się co ranek — odpowiedział, obserwując Abigail i kończąc swój kawałek ciasta. Nie zawsze chciało mu się moczyć w basenie skoro świt, ale na ogół starał się pływać codziennie, bo był to jeden z tych rodzajów sportu, który nie obciążał jego pokiereszowanej części ciała. Wszystko już dawno się wygoiło i pozrastało, ale lekarze uczulali go, żeby nie nadwyrężał uszkodzonych organów, a zwłaszcza przebitej przepony, więc grzecznie się słuchał. Czy też raczej miał to po prostu na uwadze.
    Później skusi się na jeszcze jeden kawałek ciasta, bo na ten moment był już wystarczająco zasłodzony, więc oddał Abigail talerzyk, dziękując za dokładkę. Odprowadził ją wzrokiem przez chwilę, skupiając go na jej bosych stopach, które stawiała nieostrożnie na brukowanej, szorstkiej kostce, a potem odwrócił się w stronę basenu i dał kilka kroków wzdłuż krawędzi. Wiedział, że Abigail bywa narwana, ale nie spodziewał się takiej akcji, dlatego nawet mu przez myśl nie przeszło, żeby zachowywać tutaj czujność. Słyszał że podbiega, ale nie wziął tego za zagrożenie, bo dlaczego miałby? Znał ją już trochę i miał świadomość, że potrafi wybiec na ulicę przed maskę samochodu, więc to, że biegła tutaj wielkimi susami ani trochę go nie dziwiło. Dlatego kiedy poczuł szarpnięcie za ramię, nie miał szans się wykaraskać i utrzymać równowagi przy krawędzi, mimo że taki był jego odruch. Z głośnym chlupnięciem wpadł do basenu zaraz za Abigail, aż woda rozbryznęła się na boki pod naporem ich ciał, mocząc lekko ogrodowe leżaki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wynurzył się po kilku sekundach, jedną ręką zgarniając z twarzy mokre włosy, a drugą utrzymując się ponad lustrem wody. Basen był głęboki, nie dało się dotknąć stopami dna bez zanurkowania.
      — Co to miało, do cholery, być, Abigail? Tak coś czułem, że do reszty zwariowałaś! — stwierdził, odnajdując spojrzeniem jej roześmianą twarz, do której przykleiły się mokre pasma rudych włosów. Pokręcił głową z niedowierzaniem, zanurzył się zaraz pod wodę i podpłynął do niej. Wynurzył się tuż przed nią i wymierzył spojrzenie w jej niebieskie oczy.
      — Lepiej się teraz zastanów, jak wypłacisz się za te wszystkie wartościowe rzeczy, które mam przy sobie — powiedział, unosząc kącik ust w górę. Nie miał przy sobie nic, a nic, ale nie zaszkodzi pograć w grę. — Bo mam przeczucie, że będziesz musiała mi za to dogadzać do końca życia — przestrzegł, czując na sobie ciężar mokrych ciuchów, zwłaszcza dżinsów, bo koszulka przykleiła się po prostu do ciała, a spodnie zaczęły ważyć drugie tyle, co normalnie.

      Rowan Johnson

      Usuń
  88. Rhett stanął przy wejściu do supermarketu Murray Orchards Market razem z Primrose, która siedziała już wygodnie w sklepowym wózku i bawiła się swoim pluszowym królikiem. Automatyczne drzwi zaszumiały za jego plecami, odcinając go od szumu życia toczącego się na ulicach miasteczka. Mariesville o tej porze roku wciąż przypominało pocztówkę z wakacji. Było ciepło, ale nie upalnie, choć w powietrzu dało się już czuć nadchodzącą jesień. Same jabłka, których było coraz więcej i które coraz bardziej rumieniły się na drzewach były chociażby sygnałem pożegnania lata. Wiedział za to, jak będą wyglądać następne miesiące, a małe miasteczko zacznie tonąć w ciemniejszych kolorach, ludzie zaczną poruszać się w zwolnionym tempie, jakby znajdowali się w zimowym uśpieniu. Tak właśnie przez większość czasu czuł się Rhett – zamknięty w codziennej rutynie, bez wyjścia.
    Przez parę chwil zastanawiał się, czy na pewno zapisał na liście wszystko, co potrzebne, ale szybko dotarło do niego, że to i tak nie miało większego znaczenia. Nigdy nie lubił robić zakupów spożywczych, sporządzać listy, co kupić i ile tego kupić. Tym zwykle zajmowała się Savannah, a Rhett przejmował stery w kuchni. Lubił gotować, robił to dobrze i nieraz był z tego powodu chwalony. Wszystkie obowiązki spadły teraz na niego i choć częściej niż rzadziej go to wykańczało, to przecież nie mógł się tak po prostu poddać czy porzucić dziecka, jak zrobiła to jego była partnerka. Kończył się też ulubiony ser Primrose, a to wystarczyło, żeby się tutaj znaleźć.
    Rhett przeszedł obok półki z warzywami, nieco rozkojarzony, skanując wzrokiem etykiety, choć jego myśli krążyły gdzieś daleko. Dopóki Primrose nie wydawała z siebie żadnych niepokojących dźwięków, mógł się w miarę skupić na zakupach. Zwykle zostawiał ją pod opieką sąsiadki – pani Miller, która zawsze chętnie oferowała swoją pomoc, ale starał się rzadziej niż częściej korzystać z jej usług. Od kiedy Savannah zniknęła z ich życia bez większych wyjaśnień, każda chwila spędzona bez córki wydawała się Rhettowi stratą czasu. Ale przecież musiał w jakiś sposób zarabiać na życie, a nie mógł zabierać córki do pracy. Miał sklep do zarządzania, rachunki do zapłacenia. Ciągle jej przy sobie mieć nie mógł.
    Przesuwając się do kolejnej alejki, zerknął na kilka pudełek płatków śniadaniowych. Jeszcze nie tak dawno chodził tymi samymi alejkami z Savannah, wybierali składniki na ich ulubione posiłki, przekomarzali się, które chipsy są lepsze i która mrożona pizza będzie dziś na kolację. Teraz jednak każda wizyta w supermarkecie przypominała mu tylko, jak bardzo zmieniło się ich życie – jak bardzo zmienił się on sam. Rhett westchnął i wrzucił do wózka pudełko, na którym uśmiechała się kolorowa postać z kreskówki, wiedząc, że to właśnie te płatki wywołają uśmiech na twarzy Primrose, gdy jutro usiądą do śniadania. Krążył między kolejnymi alejkami zapełniając wózek coraz bardziej. Świeże owoce, warzywa, trochę obiadów na szybko, które mógł zjeść w pracy i nie wracać do domu, aby coś tam odgrzać, serek dla Prim, parę innych niewiele znaczących rzeczy.
    Był tutaj zaledwie pół godziny, a jednak w każdej minucie czuł tę samą gorycz, co zwykle.
    Kiedy Rhett stanął przy lodówkach z nabiałem, poczuł na sobie czyjeś spojrzenie. Początkowo próbował to zignorować, koncentrując się na wybieraniu kartonu mleka, ale świdrujące uczucie nie dawało mu spokoju. Podniósł głowę i rozejrzał się po sklepie. Przeczucie nigdy go nie myliło i tym razem również się nie pomyliło. Kilka metrów dalej stała młoda, rudowłosa dziewczyna. Mógł przysiąc, że jej twarz wykrzywiła się w mieszaninę współczucia i ciekawości. Mała wada wzroku, którą uparcie ignorował teraz dała mu się we znaki. Nie włożył soczewek, więc nie miał też pewności, czy na pewno w ten sposób dziewczyna się na niego patrzy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rhett zaciśniętą dłonią ścisnął uchwyt koszyka, czując, jak wzbiera w nim irytacja. Znał tę i podobne miny aż za dobrze – to było spojrzenie, które mówiło wszystko bez słów. „Biedny Rhett. Porzucony ojciec, samotny w małym miasteczku, podczas gdy jego była biega po czerwonym dywanie w Hollywood.”
      Wszystko w Mariesville rozchodziło się jak błyskawica – małe miasteczka żyły plotkami, a jego życie było ich centralnym tematem, odkąd Savannah odeszła. Rhett nigdy nie potrzebował współczucia ani zainteresowania. Potrzebował spokoju, którego jednak nie mógł tu znaleźć, przynajmniej nie bez obcych spojrzeń i cichych szeptów za jego plecami. Zawsze było tak samo – mijając ludzi na ulicy, słyszał ich rozmowy, czasem urywane na jego widok. Piekielnie dobrze wiedział, o czym szeptano. O tym, jak Savannah rzuciła go dla marzeń o wielkiej karierze. Jak wyjechała do Los Angeles, zostawiając za sobą nie tylko jego, ale przede wszystkim Primrose.
      Spojrzenie kobiety było tylko przypomnieniem tego, co i tak wiedział. W miasteczku nie był Rhettem, właścicielem PowerHouse Electronics i ojcem dwuletniej dziewczynki. Był tym, którego Savannah zostawiła. Plotka, jak pasożyt, pożerała jego tożsamość.
      Rhett westchnął na tyle głośno, aby dziewczyna mogła go usłyszeć i również doszukać się frustracji, która tylko w nim narastała. Nie chciał nigdy nikomu dawać satysfakcji, że ten temat wciąż jest dla niego bolesny, ale dziś zdawało się, że cały świat stoi przeciwko niemu. Wsadził karton z mlekiem do wózka, prawie nie spuszczając wzroku z dziewczyny. Nie miał ochoty urządzać scen, ale istniało spore prawdopodobieństwo, że się bez tego nie obejdzie. Minął już rok, więc teoretycznie ludzie powinni sobie dać z tym spokój, ale nie. Dalej czuł na sobie spojrzenia innych, gdy przechodził obok czy gdy ktoś wchodził do sklepu. Czuł na sobie ciekawskie, osądzające spojrzenia już od dawna. Powinien się przyzwyczaić, ale z jakiej racji miał to robić? To nie on był tym złym w tej historii.
      — W czymś mogę pomóc?

      Rhett

      Usuń
  89. Penny była znudzona. A znudzona Penny oznaczała kłopoty. Nie lubiła marazmu, senności tego zapomnianego (a może uwielbianego?) przez Boga miasteczka i kiedy brakowało jej bodźców, zaczynała tworzyć w głowie scenariusze pozwalające jej na poczucie chociaż odrobiny ekscytacji. Wyobraźnia nie była jednak nawet w połowie tak interesująca jak przeniesienie owych scenariuszy do rzeczywistości i nadanie im odpowiedniego toru, który stworzyłby wyjątkowo pasjonującą historię. Penelope uważała samą siebie za mistrzynię manipulacji i nic nie przynosiło jej takiej frajdy jak działanie zza kulis, gdy wybrani przez nią aktorzy zwracali się przeciwko sobie, popchnięci ku katastrofie przez jej drobne rączki. Dobrze umiała czytać z ludzi. Była to umiejętność, którą wyniosła z najwcześniejszych lat swojego życia, kiedy zrozumiała, że jej własne pragnienia nie zgrywały się dobrze z wizją świata przedstawianą jej przez rygorystycznego ojca zakochanego w tradycji. Szybko nauczyła się przedstawiać otoczeniu maskę, która dawała jej najwięcej korzyści, a by to osiągnąć – potrzebowała trafnie odgadnąć, czego w danej chwili od niej wymagano. Potrafiła być uroczą, dobrze wychowaną panienką z Południa, której codzienność była wypełniona Słowem Bożym, ale był to zaledwie jeden z wielu wizerunków, które dla siebie wykreowała. Nie obawiała się, że pewnego dnia zostanie przyłapana na kłamstwie czy sama zagubi się w stworzonych przez siebie iluzjach, bo żyła głównie chwilą, nie zastanawiając się nad czekającą ją przyszłością.
    A obecna chwila wskazywała na to, że była śmiertelnie znudzona i potrzebowała odrobiny rozrywki.
    Przy Sunny Meadows Bed&Breakfast znalazła się całkiem przypadkiem. Nie planowała specjalnie przechadzki pod drzwi pensjonatu, ale zwyczajnie spacerowała uliczkami Mariesville, szukając dla siebie odpowiedniej ofiary … To znaczy jakiegoś produktywnego zajęcia dla siebie, aby nieco odegnać znużenie. Przystanęła w pół kroku, spoglądając w kierunku gości, którzy korzystali z późnego, wrześniowego słońca, wciąż zaskakująco rozpieszczającego pomimo rozpoczynającej się jesieni. Wieczory zaczynały się robić chłodne, ale na szczęście od zachodu dzieliło ich jeszcze sporo czasu i mieszkańcy pensjonatu w pełni korzystali z uroków pogody, rozstawiając leżaki czy krzesła na świeżym powietrzu. Penelope poczuła unoszący się dookoła budynku zapach cynamonu… i jabłek. Przeklęte jabłka obudziły w jej wnętrzu prawdziwego demona, bo o ile wcześniej nie była przekonana do swoich planów, o tyle ta piekielna woń wystarczyła, by Penelope podjęła mocne przeświadczenie o tym, iż pensjonat zasłużył sobie na karę. Całe pierdolone Mariesville tonęło w jabłkach, a oni jeszcze śmieli przygotować jabłecznik?! Przecież to musiał być znak od niebios, że należała im się kara za tę straszliwą zbrodnię przeciwko… nie ludzkości, a Penny właśnie.
    Penelope opuściła na czubek nosa okulary przeciwsłoneczne i zbliżyła się do pensjonatu, nucąc pod nosem, jakby jej nastrój gwałtownie się poprawił. Dość szybko udało jej się zlokalizować wciąż parującą szarlotkę dumnie zajmującą miejsce na stole przykrytym kolorową ceratą. Skrzywiła się z niesmakiem na ten widok, po czym oparła się plecami o ścianę i zaczęła szukać swoich ofiar. Otyła kobieta po pięćdziesiątce z szyją obwieszoną (prawdopodobnie sztucznymi) perłami wydawała się być idealną postacią do jej inscenizacji, podobnie jak chudy, tyczkowaty mężczyzna łysiejący na czubku głowy, który haftowaną chusteczką ocierał pot z czoła, podczas gdy jego noga wciąż nerwowo podrygiwała.
    Penelope wykazała się godną podziwu cierpliwością. Odczekała, aż jabłecznik zostanie podzielony na równe kawałeczki na talerzykach i rozdany prawie wszystkim gościom na stoliczki, zanim wykrzyknęła na całe gardło zza ściany: — Ratunku! Zaatakował mnie niedźwiedź i… szop! — dorzuciła, by uatrakcyjnić sytuację.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgodnie z przewidywaniami Penny wszyscy turyści zerwali się z krzeseł, sięgając po telefony komórkowe, by nagrać niecodzienną sytuację; otyła kobieta nieco wolniej niż reszta przez wzgląd na swoje rozmiary. Musiała dość mocno się nagimnastykować, by wydostać się spomiędzy podłokietników.
      — Hej, widzieliście? Tam chyba widać ogon szopa! — zakrzyknął jakiś idiota, a Penny zachichotała, zadowolona, że ktoś kupował jej więcej czasu. Przeszła między stolikami, zgarniając przypadkowe talerzyki z jabłecznikiem, który następnie zrzucała na tacę, by ostatecznie pozbyć się resztek ciasta w ogrodzie, mieszając słodycze z ziemią dla niepoznaki. Sporo okruszków z talerzyków rozrzuciła na miejscu zajmowanym przez otyłą kobietę i podrzuciła jeden z talerzyków przy nodze krzesła, jakby przypadkiem jej upadł. Teraz Penelope musiała czekać na rozpoczęcie przedstawienia, gdy niezadowoleni z braku atrakcji turyści zaczęli wracać na swoje miejsca…
      — Hej! Gdzie podział się mój jabłecznik! — zawołał chudy gość pensjonatu, którego wcześniej wyłapała w tłumie. Penny uśmiechnęła się. Wiedziała, że on pierwszy rozkręci aferę. Wiele szarlotek zostawiła na stołach, zabrała tylko kilka od osób, które wydawały jej się najbardziej nerwowe i skłonne do awantur.
      — Mój też zaginął! I mój! Przecież go nie zjadłem — odezwało się kilka kolejnych głosów.
      — Może to ten szop..? — zaproponował ktoś nieśmiało. Okazało się, że była to grubsza kobieta. Spojrzenia wszystkich natychmiast skupiły się na niej i na licznych okruszkach na stoliku.
      — A może to wieloryb — odpyskował tyczkowaty facet, mierząc ją podejrzliwym, znaczącym spojrzeniem. Penny nie mogła się powstrzymać i prychnęła cicho.

      Penny z Piekła Rodem
      wreszcie jesteśmy <3

      Usuń
  90. — A nie chcesz dorzucić do herbaty plastra cytryny, łyżki miodu i wlać trochę imbiru?
    Imbir w syropie kupowała w lokalnym sklepie, a kiedy brakowało go najczęściej jesienią na półkach Murray Orchards Market, wybierała się na targ, szukając go na którymś straganie rozstawionym na terenie należącym do Farmington Hills Farmers Market. Lubiła używać imbiru nie tylko w syropie, ale i wersji korzenia, który kroiła na plasterki, wzmacniając jego działanie kurkumą, cytryną i miodem. W domu mówiono o niej jak o rodzinnej lekarce, bo dbała o rodziców i rodzeństwo, przesadzając raz z używaniem imbiru, gdy leczyła z paskudnego przeziębienia brata. Do dzisiaj Edward twierdzi, że zatruł się tym składnikiem, wymiotując przez większość dnia. Juliet wnosząc imbir do domu, chowa go przed jego wzrokiem, bo już niejednokrotnie znalazła rodzaj byliny w koszu na śmieci.
    Rządząc się w kubku Abigail, wymieniła saszetkę zielonej herbaty na czarną, dorzucając tam wszystkie składniki stawiające już wiele osób na nogi. Nikt nie chciał chorować w najbliższych dniach, gdy za rogiem śmiało wyglądała wizja Festiwalu Jabłek. Mieszkańcy żyli tym świętem, przekrzykując się własnymi pomysłami i ostatecznie realizując większość z nich. Juliet jako wolontariuszka w Mariesville Community Center miała pełne ręce roboty i z tej okazji wzięła dwa dni urlopu w pracy przed weekendem, żeby zaangażować się w pełni wypoczętą, a nie z bólem głowy, który chwytał ją dość często przez przebrnięcie dużej ilości dokumentów.
    — Z miłą chęcią. Nie będę miała wyrzutów sumienia, gdy wrócę z pełnymi torbami do miasteczka i niemal zerowym stanem konta. Zrzucę to na ciebie, bo my już dawno nie byłyśmy na wspólnych zakupach, Abi.
    Juliet lubiła się stroić. Nie wyobrażała sobie tego, żeby nie pokazywać się co chwilę w czymś innym, ale i tak nie przebijała tutejszej modystki, jasnowłosej Monici, która nigdy nie pojawiała się drugi raz w tym samym stroju. Ubierała daną rzecz raz i Murray zastanawiała się, co zrobiła z konkretnym ubraniem? Sprzedawała, oddawała biedniejszym, wyrzucała do kontenera z ubraniami czy paliła w swoim szałowym kominku?
    — Zapraszam do garderoby.
    Pociągnęła rudowłosą na piętro domu. Weszły do pierwszego pokoju przy schodach, który należał do Juliet i oprócz sypialni za białymi drzwiami, na których dawno temu wieszała plakaty przystojnych aktorów, piosenkarzy i nawet jednego sportowca, mieściła się przestronna garderoba z wbudowaną szafą. Włączyła światło i przesunąwszy czarne dopiero, co wyprane buty sportowe, przeszła do rzędu z krótkimi sukienkami. Abi miała zgrabne nogi i należało to podkreślić. Losowo sięgnęła po białą sukienkę, która na pewno z kolorem włosów przyjaciółki wyglądałaby na niej doskonale.
    — Moja najnowsza zdobycz. Przymierz. Jak ci się spodoba to dam w prezencie.
    Oczywiście nie chciała stroić Abigail według swoich zasad. Jeżeli dziewczyna powie, że nie czuje się dobrze w wybranej przez Juliet sukience, ta odwiesi ją z powrotem do rzędu innych kreacji. Nikomu niczego nie narzucała, więc rudowłosa śmiało mogła odrzucić jej wybór i szukać dalej. Niestety nie bardzo miały czas, żeby to przed Festiwalem Jabłek udać się najlepiej na całodniowe zakupy, które zakończyłyby się sukcesem. Znała Abi i wiedziała, że jako pracoholiczka ma również każdą godzinę dobrze przemyślaną. W końcu nie tylko tutejsi wybierali się na słynne wrześniowe święto, bo ludzie nadciągali do nich z różnych stron i wówczas wynajmowali pokoje w pensjonacie dwudziestoczterolatki. Komu jak komu, ale Abigail zależało na pełnym zadowoleniu gości, więc na pewno sprawdzała każdą błahostkę i upewniała się, że wszystko działa prawidłowo, bez żadnego zarzutu, że zasłuży sobie na pozytywne opinie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Mój wybór padł na tę sukienkę.
      Żadnej innej nie szukała. Chciała mieć coś swobodnego i krótszego, a tę znalazła w szafie starszej siostry, a dokładniej w worku przeznaczonym do przekazania samotnym mamom. Wiedziała, że cel był szczytny, ale w tej sukience już raz była na dość ważnym spotkaniu i miała do niej sentyment. A że nie nosiła jej z kilka dobrych lat, to raczej nikt nie miał tak dobrej pamięci w miasteczku, żeby pamiętać, w co była ubrana dawno temu.

      JULIET MURRAY

      Usuń
  91. Hej!
    Abigail jest bardzo pozytywną osóbką. Czytając kartę czułam jej ciepło i rozczuliłam się tymi dzierganymi swetrami z jabłkami ^^ Myślę, że byłoby naszym postaciom się ciężko dogadać - to prawda, ale jak dłużej o tym pomyślałam wydaje mi się, że Erin potrzebowałaby poznać kogoś, kto jest jej zupełnym przeciwieństwem; kogoś, kto ma w sobie tyle nadziei, której jej brakuje. Zauważyłam, że Abi również mieszka w Downtown, czemu by nie uczynić ich sąsiadkami? Przy odrobinie szczęścia może obie wyciągną jakieś konkluzje z ich relacji? Mam pewien pomysł na ich powiązanie. :D
    Jeśli byłabyś zainteresowana daj znać proszę na maila, tak będzie łatwiej się komunikować :)
    och.god.why@gmail.com

    Erin

    OdpowiedzUsuń
  92. — A ty? — spytała, kiedy Abigail wspomniała o spaniu na poddaszu. Betsy mieszkała w Mariesville, więc nigdy z bazy noclegowej w tym miejscu nie musiała korzystać, a z rodziną Wilsonów, czy samą Abi nie była na tyle blisko, aby wnikać w to, gdzie spał i mieszkał. Wiedziała, że Abigail mieszka w innym miejscu, bo czasami doręczała jej tam pocztę, ale i tak większość listów kierowanych było na adres pensjonatu. Wydawało się to rozsądne, skoro to w tym miejscu albo w jego okolicy zawsze był ktoś, kto pocztę mógł odebrać. — Będziesz wracać podczas burzy? Nie wydaje mi się, aby to miał być deszcz na pięć minut… — mruknęła, kiedy podeszła do Abi, mając tym samym widok na okno i coraz ciemniejsze niebo. Padało, ale póki co ziemię znaczyły pojedyncze krople, ale kwestią kilku sekund było to, że zaraz miało lunąć.
    — A chętnie doprawię sobie kawę cynamonem i syropem, przy takiej pogodzie przyda się trochę słodyczy — zaśmiała się i zrobiła tak, jak powiedziała. Po chwili obie miały w dłoniach kubki z parującym, aromatycznym napojem. Betsy słuchała Abigail z uwagą. Murray może i nie należała do najmilszych i najsłodszych osób, ba, wielu mieszkańcom Mariesville kiedyś po prostu zaszła za skórę, ale czuła się częścią tej społeczności i było jej tutaj dobrze. Życie w tym miasteczku miało i minusy, i plusy, ale Elizabeth nie mogła narzekać. Kiedy trafiało się na tak życzliwe osoby, jak rudzielec, to było nawet przyjemnie.
    — Plan awaryjny? — spytała, przygryzając delikatnie dolną wargę. Oparła się plecami o kuchenne meble i zrobiła łyk kawy. — Nie możemy pozwolić się nudzić twoim gościom, Ab. — Zauważyła, cedząc dość powoli każde słowo, co było do niej niepodobne. Skoro już tu była i mogła przenocować, to chciała pomóc młodej kobiecie.
    — Masz kartki? Ołówki? Kredki? Farby? — spytała. — Jeżeli będą chętni możemy poprowadzić kurs rysunku lub malarstwa. Wiesz, coś śmiesznego. Abstrakcja. Karykatury. Rozlejemy cydr, na pewno jakiś macie, włączymy muzykę, a potem… kto wie, może ludzie nawet zaczną tańczyć? — Zaśmiała się. Nie była pewna, jak Abigail zaopatruje się na jej pomysł, ale nie miała przy sobie szydełek i włóczek, a to była druga myśl, która przyszła jej do głowy, chociaż dzierganie wydawało się zwyczajnie nudniejsze niż malowanie, które nawet osobie bez umiejętności dawało szerokie pole do popisu.

    Betsy Murray

    OdpowiedzUsuń
  93. Doskonale zdawał sobie sprawę, że Abigail jest postrzelona, bo udowodniła to nie raz, zresztą zrobiła to nawet przed momentem, gdy wciągnęła go do basenu, ale nie była wcale głupia. Zanim wpadli do wody, upewniła się kilkukrotnie czy ten basen się nadaje i czy on sam często w nim pływa, a już pomijając sprawy basenowe, wzięła od niego też talerzyk i odłożyła grzecznie na stolik, żeby się przypadkiem nie stłukł gdzieś na dnie, gdy zderzą się z taflą. Ciężko przewidzieć, czy zaplanowała sobie tę akcję, czy nie, w każdym razie na pewno nie zrobiła niczego bezmyślnie. Była beztroska, pełna szaleństwa, ale nie lekkomyślna. Cieszyła się życiem i tego można jej było akurat zazdrościć, bo niewielu ludzi w tym dzisiejszym świecie ma takie pozytywne podejście do bycia i życia, jak Abigail. A gdyby się tak zastanowić, to była chyba najbardziej radosną osobą w całym Mariesville. Najbardziej radosną i najmocniej wyróżniającą się w tłumie, bo burzę jej włosów w rdzawym kolorze dało się dostrzec z daleka, czy to rano czy wieczorem.
    Uniósł brew, kiedy zgodziła się mu dogadzać i ledwie powstrzymał się przed parsknięciem. Nie sądził, że pójdzie z tym tak łatwo, przecież dopiero co wymieniał żarówkę, a Abigail sama wyciągnęła klosz spomiędzy jego kolan. Jeszcze koszulka mu się podciągnęła wtedy do góry i odsłoniła wąskie spodnie na tyle mocno, żeby gołym okiem zauważyła, że nie miał nawet paska, nie wspominając już o zupełnie pustych kieszeniach. Ale miała prawo być zbita z tropu, bo starał się zachowywać powagę i brzmieć w taki właśnie sposób, nawet jeśli nie zdenerwowała go tym wybrykiem ani trochę. Nie było mu żal elegancko ułożonej fryzury, bo jego włosy układają się same tak, jak żyją, więc nie poświęca im zbyt dużej uwagi. Nie miał na sobie też drogich ciuchów z tkaniny cenniejszej niż złoto, która w zetknięciu z wodą straciłaby na jakości, bo dżins i bawełna to żaden rarytas. Mogło być mu szkoda jedynie zegarka, ale zdjął go wcześniej, więc ten spoczywał sobie spokojnie na kuchennym blacie. Wszystko to, co miał teraz na sobie, da się wysuszyć bez szwanku, ale nie szkodziło troszkę się pozgrywać. Jej twarz przybierała naprawdę uroczy wyraz, gdy czuła się onieśmielona, a z drugiej strony odpowiadała na dwuznaczne zaczepki.
    — Oczywiście, że ci się nie znudzi — odparł z przekonaniem i objął Abigail w talii, kiedy dostrzegł, że utrzymywanie się na powierzchni zaczęło ją męczyć. Gdyby nie szorstka faktura sukienki, pomyślałby, że niczego na sobie nie ma, tak bardzo ten cienki materiał scalił się z jej ciałem. — Pożyję na tyle długo, żebyś miała dość — zapewnił, przyciągając Abigail do ściany basenu. W wodzie była leciutka jak piórko i jeszcze bardziej filigranowa, niż normalnie, chociaż takie wrażenie mógł sprawiać mokry materiał jej sukienki, zlany ze skórą.
    Złapał drugą ręką krawędź z kamienia, żeby bez trudu utrzymać ich ciała ponad wodą. W tej pozycji Abigail mogła swobodnie oprzeć się plecami o ścianę i dalej podtrzymywać się jego ramienia, ale nie męczyć już nóg ciągłym machaniem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Ucierpiałem ja, to wystarczy — powiedział, patrząc jej w oczy, w których odbijał się basenowy błękit, pogłębiający kolor jej tęczówek. — Oczekuję samych przyjemnych doznań — zaczął, zastanawiając się chwilę. — Cotygodniowej dostawy najlepszych nalewek, masażu w każdy piątek, śniadań z brownie na deser... — wymienił. — Szaleństwa do późnych nocy i równie przyjemnych poranków, bo lubię chodzić do pracy wyjątkowo zrelaksowany. — Uśmiechnął się nie kryjąc już rozbawienia. Nabijał się i co do tego nie było już żadnych wątpliwości, ale czy było w tym coś złego? Zrobili dużo gorsze rzeczy, o ile można było tak w ogóle powiedzieć o nocy po ognisku sprzed kilku tygodni, która swoją drogą była przecież bajeczna, a jakoś się z tego powodu nie znienawidzili. Za śmietanę na zderzaku odwet musi być! Chociaż tak naprawdę za to, że to tylko śmietana, dziękował wszystkim możliwym bogom. Oboje mieli cholernie dużego farta.

      Rowan Johnson

      Usuń
  94. Jackson kochał prostotę, którą emanowało Mariesville. Nigdy nie ciągnęło go do rewolucji i ambicji wielkiego miasta, jednocześnie nie krytykował ani nie uważał za gorszych tych, którzy chcieli stąd wyjechać. Marsieville nie potrafiło dawać tym, którzy nie umieli z niego czerpać, go jednak rodzice nauczyli dostrzegania wartości i piękna w małych rzeczach. To piękno tego miejsca tkwiło w szczegółach — w pięknych jabłkowych sadach, którymi pachniało całe miasteczko. W ludziach, którzy okazywali ci miłość i szacunek uśmiechem, dobrym słowem, a w trudnych chwilach czynem. W tym miłym małżeństwie, które mieszka po sąsiedzku i dzieli się swojskimi jajami, choć wcale nie musiało. W paniach na targu, które zawsze z uśmiechem sprzedają lokalne produkty i dają twojemu dziecku spróbować świeże owoce z sadu. Jackson Moore kochał czerpać radość waśnie z takich małych, nieoczywistych rzeczy. Kochał dostrzegać i odczuwać radość z tego, co może dla innych było nudne albo powtarzalne… Dla niego było to jednak jedyne w swoim rodzaju, bowiem nawet w powtarzalności była jakaś nuta wyjątkowości. Być może to właśnie dlatego złapał tak dobry i wdzięczny kontakt z Abigail. Ona również była przesiąknięta Mariesville. Całą sobą – każdym aspektem swojej osobowości – pasowała do tego miejsca. Jeśli miałby wymienić wszystkie dobre cechy miasteczka, każda z nich była cechą Abigail Wilson. W rzeczywistości miała w sobie wszystkie cechy, które Jax zawsze chciał dostrzegać u swojej żony – otwartość na innych, wrażliwość serca, altruizm i gorliwość. Ta pozytywna prostota, swojskość, ten genialny entuzjazm, który zdawał się nigdy jej nie opuszczać! Nie potrafił jednak przebić się przez gęstą warstwę reakcji i perspektywy wobec Abi, którą budował latami. Widział w niej siostrę, lecz był pewien że w odpowiednim momencie znajdzie kogoś, kto pokocha ją całym sercem.

    Jackson poczuł jej ciepło, kiedy wtuliła się w jego bok. Lubił, gdy to robiła, bo w ten sposób pokazywała, że mu ufa i może poddać się pod jego opiekę. Znał Wilson od lat, i wiedział, że choć na zewnątrz sprawiała wrażenie niezniszczalnej, to w środku była w niej ta cicha wrażliwość, którą skrzętnie ukrywała za uśmiechem i żartami. Ten wieczór nie był wyjątkiem. Zamiast przyznać się do zmęczenia czy bólu, jeśli w ogóle go odczuwała, próbowała rozładować sytuację humorem i swoim pięknym, uroczym uśmiechem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – Naprawdę jesteś… – zaczął, a jego głos był niski i ciepły. – Ale przy mnie nie musisz być cały czas nie do zdarcia. Zawsze się tobą zaopiekuję – spojrzał na nią, czekając na reakcję, choć nie oczekiwał wielkich słów. Znał ją na tyle dobrze, że wiedział, kiedy coś w niej pękało, nawet jeśli nigdy by tego nie przyznała. I może właśnie to go tak urzekło w Abigail Wilson – ta siła, którą emanowała, choć on doskonale wiedział, że pod warstwą tej uśmiechniętej dzielnej dziewczyny była krucha i wrażliwa dusza. Być może właśnie to szczególnie ich połączyło.

      Przesunął wzrokiem po jej twarzy – zarumienionej od wina, z błyszczącymi oczami, które wydawały się jeszcze bardziej urocze i intensywne w świetle tych brzydkich lamp. Widok ten przypominał mu wszystkie ich wspólne chwile: te, kiedy on był młodszy, a ona dopiero wchodziła w dorosłość, kiedy życie nie miało większych trosk, jak i te późniejsze, kiedy zaczęło rzucać im kłody pod nogi. Jednak Abi zawsze była obok – pomimo bycia w Atlancie. Nieważne, jak trudne sprawy przychodziły, zawsze była gotowa wspierać Jaxa, choć rzadko sama dopuszczała kogoś do swoich własnych zmartwień. Jemu jednak ufała, a on rzuciłby się za nią w ogień.

      Jax uśmiechnął się, unosząc rękę i kładąc ją na jej ramieniu w odpowiedzi na jej gest. Zawsze była taka otwarta i spontaniczna, jemu tylko trochę tego brakowało. Podciągnął ją bliżej siebie, jakby chciał, by poczuła, że nie musi udawać niezłomnej, nie przy nim. Zresztą, sam tego potrzebował – tego przypomnienia, że nawet jeśli świat wokół nich zmieniał się, oni zawsze mogli na siebie liczyć.
      Przesunął palcami po jej ramieniu. Delikatny dotyk był niemal odruchowy, jakby chciał jej przekazać, że jest tu – nie tylko w żartach, nie tylko w chwilach, kiedy wszystko szło gładko, ale również teraz, gdy każde z nich miało na barkach własne obowiązki i przyszłość, która nie była jeszcze jasna.

      — Nie są brzydkie — oświadczył — Po prostu to Ty jesteś tutaj najpiękniejsza — wyjaśnił i spojrzał na nią. Nawet jeśli Abi nie była tego świadoma, była piękna i jedyna w swoim rodzaju.

      — Hmm… — westchnął, zastanawiając się, co w zasadzie powiedzieć i czy w ogóle. Nie lubił się otwierać, ale z drugiej strony rozumiał też, że było to potrzebne. — Kucharz rano dał znać, że musi jechać do rodziny, prywatny problem. Wiesz, że jesteśmy sami we dwójkę… Uświadomiłem sobie, że chyba pora znaleźć nowego kucharza — zaśmiał się i pokręcił głową — Kelnerka się rozchorowała, więc też było nas mniej i musiałem pomagać. Dużo myślenia o wszystkim na raz… W dodatku przyszedł mój tata i rzucił swoje niezawodne komentarze, jak to on… — zatrzymał się i opuścił wzrok. Westchnął. Abi poprawiła mu humor, nie chciał sobie tego zepsuć. — A potem pojawiłaś się w oknie i napięcie zeszło — zaśmiał się.

      Usuń
  95. Teraz był już w stanie zrozumieć, dlaczego nie rozstali się wtedy w drzwiach, tylko wpadli przez próg i oddali się chwili zapomnienia. Oni oboje nie potrafili oprzeć się wyzwaniom. Niezależnie od tego jakiego kalibru były to słowne gierki, czy zaczepki, śmiało w nie brnęli i wcale nie przeszkadzał im fakt, że nigdy nie byli na tyle blisko, by zachowywać się w swoim towarzystwie tak swawolnie. W przypadku Rowana było to jednak w jakiejś części normalne, bo gdyby tak określić go jednym słowem, to bezceremonialność pasowałoby do niego najlepiej. Zachowywał się kulturalnie, był naprawdę ułożonym gościem, ale z drugiej strony równie bezpośrednim i nie zawsze taktownym; choć to już dlatego, że nie ma w zwyczaju owijać w bawełnę, bo szkoda mu na to czasu. Ściąganie kurtyny to jego specjalność, jeżeli chodzi o te wszystkie teatrzyki odgrywane przez ludzi na co dzień, ale jego dosadność wynika też z charakteru pracy, w której trzeba być czasami naprawdę bezwzględnym, żeby przetrwać. Doświadczenia z życia gliniarza przekładały się też na jego życie prywatne, bo osobowość miał jedną i nie był w stanie jej rozdzielić, a służba odcisnęła na niej swoje ślady. To dlatego potrafi zbliżać się do granicy przyzwoitości i balansować na niej bardzo długo, równocześnie nie kierując się przy tym emocjami. Czasami naprawdę ciężko przewidzieć, czy zachowywanie zimnej krwi przychodzi mu tak łatwo, bo jest dla niego bułką z masłem, czy po tylu latach służby ta krew po prostu już się w nim nie gotuje.
    Uniósł kącik ust w zaczepnym uśmiechu, kiedy Abigail podniosła z powrotem spojrzenie, a ich oczy ponownie spotkały się na tej samej wysokości. To ich siedzenie w basenie zaczynało robić się coraz bardziej ryzykowne, skoro zabrnęli już do nieskrępowanego flirtu i bezpośrednich spojrzeń w oczy, a także do swobodnego kontaktu fizycznego. Abigail oplotła go nogami w pasie, a on wolną rękę wsunął pod jej udo, i tak było nawet wygodniej, ale na pewno nie bezpieczniej, a sprawy wcale nie polepszał fakt, że byli trzeźwi. Jak widać, to nie ma aż takiego znaczenia, skoro na trzeźwo też potrafią znaleźć się w położeniu, od którego powinni trzymać się z daleka. Co więcej, i gorzej, na trzeźwo było to bardziej pociągające.
    — Myślę, że dobrze już wiesz, że byłbym w stanie wytrzymać — zauważył frywolnie. Ale przecież nie naginał teraz żadnych faktów! Oboje to wiedzieli. Z doświadczenia. I oboje powinni się teraz zatrzymać, jeżeli nie chcieli doprowadzić swojej znajomości do jednego z tych stanów, które nie sposób będzie później odkręcić. To było przyjemne, gdy błądziła dłońmi po jego ciele, a nawet zbyt przyjemne, tak jak wtedy po ognisku coś było zbyt słodkie. I wiadomo, jak się skończyło. Nie chciał, żeby coś, co dla niego jest grą, dla Abigail stało się czymś poważnym. Krew może miał zimną, ale jego serce, nawet jeśli twarde jak kamień, z lodu nigdy nie było.
    — Stygnie nam herbata — oznajmił, łapiąc się mocniej krawędzi basenu. — Wyłazimy.
    Zadecydował i podciągnął się ku górze razem z Abigail, którą podsadził jeszcze, żeby mogła usiąść na brzegu, a kiedy wykonał ten zrywny ruch, poczuł, jak pod żebrem rozciągnął się nagle krótki przeszywający ból.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Puścił się więc krawędzi basenu, odruchowo łapiąc bolące miejsce, przez co zanurzył się pod wodę na dwie sekundy. Wypłynął z lekkim grymasem wymalowanym na twarzy i odbił od ścianki, płynąc swobodnie do schodków, na których przysiadł na chwilę. Zrosty bywają dokuczliwe, był już przyzwyczajony, choć patrząc na to, jakie szkody wyrządziły mu dźgnięcia, wszystko wygoiło się naprawdę dobrze, a większość skutków odeszła już w zapomnienie. Był szczęściarzem. Mało brakowało i wąchałby kwiatki od spodu.
      Wstał za moment i dopiero wtedy poczuł ciężar swoich spodni. Podciągnął je trochę, bo naszła je ochota, żeby zsunąć się z bioder, i pokręcił głową, spoglądając na Abigail z uśmiechem. Wywaliła go do basenu, świetnie się przy tym bawiąc. Drugiego takiego harpagana, jak ona, w stanie Georgia na pewno się nie znajdzie.

      Rowan Johnson

      Usuń
  96. Nie był dobrym materiałem na kogoś, komu Abigail powinna się poddać, przede wszystkim dlatego, że nie będzie w stanie dać jej takiego szczęścia, jakiego oczekiwała i na które, swoją drogą, zasługiwała. Nie miał serca z lodu, ale z połamanych kawałków, posklejanych w pośpiechu, bo czas nie był dla niego tak łaskawy, żeby przed kilkoma laty pozwolić mu chociaż przerobić wewnętrznie te trudne zdarzenia, których był uczestnikiem. Wszystko rozeszło się na boki, bo życie musi toczyć się dalej, ale z pewnymi rzeczami Rowan nie pogodził się do dnia dzisiejszego i możliwe, że nigdy tak do końca się nie pogodzi. Mógł być dobrym kompanem do zabawy, do różnych przekomarzanek i niezobowiązującego spędzania czasu przy butelce piwa, czy przy tych bardziej angażujących ciało aktywnościach. Mógł zaplątać się w krótką chwilę zapomnienia, bo nie był pozbawiony pragnień, ale nie potrafił zaangażować się w żadną relację, która wymagałaby od niego czegoś więcej, ponad przyjaźń, czy koleżeństwo. Czasami to nawet utrzymanie koleżeństwa okazywało się wyzwaniem, bo nie było w stanie przetrwać próby czasu. Teoretycznie przeciwieństwa się przyciągają, w wielu przypadkach także uzupełniają, ale w ich przypadku był to kontrast tak wielki, że zrównoważenie go może być celem niemożliwym do osiągnięcia. Abigail na dłuższą metę zanudziłaby się w jego towarzystwie, ale pomijając już przebojowość i szaleństwo, którym często też się zasłaniała, ona po prostu nie czułaby się doceniania i kochana tak, jak w głębi duszy chciała. Zawiodłaby się na nim, prędzej czy później, dlatego to, co mieli aktualnie, było bezpieczne. Kto nie oczekuje niczego, nigdy nie będzie rozczarowany.
    Skinął głową twierdząco w odpowiedzi na jej pytanie o zadanie pytania, dochodząc zaraz do wniosku, ze będzie to pytanie o jakąś szczególnie osobistą sprawę, skoro wolała najpierw dostać zgodę. Chociaż to, co powie i czy w ogóle powie cokolwiek i tak będzie zależało od niego, ale nie widział powodu, dla którego miałby Abigail nie zaufać. Na pewno nie zwierzy się jej ze wszystkich szczegółów swojego życia, bo do nich dostęp miał w zasadzie tylko Jax, którego traktował jak bliskiego sercu brata, a były też elementy, o których wspominać nie mógł ze względu na służbowe przysięgi, ale nie chciał jej spławiać. Nie byli jakoś szczególnie blisko, bo ich drogi życiowe nie przecinały się zbyt często i gęsto, ale nie byli też tak daleko, by traktować się z całkowitą rezerwą. Zawsze potrafili rozmawiać i to chyba nie uległo zmianie nawet po ich ostatnim wybryku.
    — Pytanie za pytanie, to mój warunek — zaznaczył jeszcze, podnosząc wskazujący palec, bo jeśli ona miała wyciągać od niego jakieś osobiste informacje, on też chciał się dowiedzieć paru rzeczy. Przecież to nie tak, że Abigail była wiecznie szaloną dziewczyną z sąsiedztwa, która żyła beztrosko, bez jakichkolwiek zmartwień. Za nią też ciągnie się historia, zresztą, nie tylko on pamięta, że wyjechała do Atlanty z facetem, a wróciła sama jak palec. Coś się wydarzyło, ale co – krążącym na ten temat plotkom na pewno nie ma co wierzyć. Najlepiej pytać u źródła, zwłaszcza, że nadarzyła się idealna okazja.
    Kiedy padło jej pytanie, oparł ręce na biodrach, wziął głębszy wdech i zwiesił na chwilę głowę. Żeby dobrze wyjaśnić, jak doszło do tego, że ktoś prawie go wybebeszył, musiałby opowiedzieć historię, która w realnym życiu toczyła się pół roku. A streścić pół roku w kilku krótkich zdaniach, to abstrakcja. Szczególnie, że to było cholernie intensywne pół roku, i że na tym faktycznie ciążyła służbowa tajemnica.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tylko i wyłącznie Jax znał tę historię od deski do deski, ale Jax był dla niego, jak żywy pamiętnik, któremu mógł opowiedzieć wszystko i trwać ze świadomością, że to nigdy nie ujrzy światła dziennego. Ludzie oczywiście pytali, ale zbywał ich banalną odpowiedzią, która musiała im wystarczyć. A jak powinien odpowiedzieć Abigail? Sam nie do końca to wiedział. Rzadko improwizował, ale chyba musiał zdać się na swój wewnętrzny głos i po prostu zobaczyć, dokąd go to zaprowadzi.
      — Na chodniku, w biały dzień — odparł lekko. Złapał za swoją koszulkę i zaczął ja wyżymać z wody, wykręcając materiał mocno na boki. — Pojawiło się trzech zamaskowanych facetów, jeden napastnik z nożem, dwaj koledzy do trzymania. Wykonali zlecenie i zwiali — odpowiedział, podnosząc spojrzenie na Abigail. — No, może nie do końca wykonali je dobrze, skoro przeżyłem, ale skutecznie, żeby mi się odpłacić — stwierdził, unosząc nieznacznie kącik ust w krótkim uśmiechu. To był odwet za sprzątniecie szychy w ramach samosądu i za zamiecenie sprawy pod dywan. Choć nikt nie musiałby nikogo sprzątnąć, gdyby nie zabili dziewczyny, która należała do tej szajki handlującej bronią, i która zgodziła się potajemnie współpracować. Dziewczyny, która płakała o swoich obsesjach, i której Rowan oddał swoje serce.
      Liczył, że taka odpowiedź będzie dla Abigail satysfakcjonująca, ale jeszcze wstrzymał się ze swoim pytaniem, gdyby jednak stwierdziła, że to za mało.

      Rowan Johnson

      Usuń
  97. [Hejka!
    Ślicznie dziękuję za przywitanie. 👰🏼‍♀️
    Trochę czasu jej zajęło i może wybrała nieodpowiedni moment, aby zwiać, ale lepiej późno niż wcale, prawda? ;) Dziewczyny na pewno znają się ze szkoły, jak nie liceum to z podstawówki. Lub ich rodziny mogą się przyjaźnić, ale w każdym razie Abi mogła być jedna z druhną Amelii. Mogłaby też jako jedna z niewielu wiedzieć, że nie do końca jest taka szczęśliwa, jak się większości wydaje. Za to sam wątek można zacząć jak Mia wpada dzień/dwa po weselu do pensjonatu, bo gdzieś się zatrzymać musi, a do domu wrócić chwilowo nie może. Oczywiście wpadłaby z czymś na przeprosiny, bo pewnie sporo Abi na sukienkę wydała, prezent i pozostałe ślubne wydatki. 😁
    Co myślisz?:)]

    Amelia

    OdpowiedzUsuń
  98. Powrót do Mariesville, a w szczególności monotonia dnia codziennego dość często sprawiały, że łapał się na tym, iż nieświadomie zaczyna gwizdać, wspominając czasy dzieciństwa. Szczególnie wtedy, gdy słońce zaczynało już powoli chować się za horyzontem, malując wieczorne niebo na przepiękne odcienie żółci, czerwieni oraz pomarańczy, a leciutki wiatr wiejący znad pastwisk przynosił nie tylko stopniowe ochłodzenie, ale także ożywczą woń jabłek. Ech, jakże wiele razy zdarzało mu się wówczas zakradać do sadów tylko po to, by poczuć metaliczny dreszczyk adrenaliny muskającej ściany żył niedługo po tym, gdy któryś z sąsiadów znowu odgrażał się, że naskarży na niego na policję. Co z tego jednak, skoro zwykle kończyło się tylko na tych zgłaszanych do jego dziadków, bo przecież prawie wszyscy wiedzieli, że ten przeklęty bachor od Blissów, wszelkie pouczenia funkcjonariuszy zbywa jedynie bezczelnym wywróceniem oczu, na które może zresztą sobie pozwolić tylko dlatego, że jego, pożal się panie Boże, rodzice wyciągną go z każdego bagna z pomocą swoich grubych portfeli. Ta część z nich, która nie zwiastowała mu przyszłości spędzonej w kryminale, twierdziła po prostu, iż w końcu trafi na lepszego cwaniaczka od siebie i sprawa zakończy się sama. Cóż, trzeba przyznać, że ci drudzy w pewnym sensie mieli rację, bo obecnej pokory nabrał dopiero, gdy po raz pierwszy w życiu znalazł się na intensywnej terapii, kiedy to jako początkujący funkcjonariusz brytyjskiej Straży Granicznej wraz z partnerem władował się prosto pod kule nordyckiej szajki usiłującej przemycić na terytorium Wielkiej Brytanii olbrzymie partie narkotyków. I tak miał szczęście, że przeżył. Towarzyszący mu Caleb poległ bowiem na miejscu, podczas gdy on sam po tamtym wydarzeniu nosił tylko pamiątkę w postaci blizny znaczącej prawe biodro, które niejednokrotnie podczas zimniejszych poranków nadal potrafiło dać o sobie znać przejmującym bólem.
    Charakterystyczna heavy metalowa melodyjka rozdzierająca niczym niezmąconą ciszę łąki przywróciła go brutalnie do otaczającej rzeczywistości. Przeciągnął się leniwie, niechętnie wyciągając komórkę z kieszeni kurtki, a widząc na wyświetlaczu numer należący do babci, przez krótką chwilę rozważał jego zignorowanie. Tak dobrze mu się tutaj leżało, a ona z całą pewnością wynalazła mu właśnie kolejne zajęcie. Ostatecznie stwierdził jednak, że nie jest aż takim gburem, by udawać, że przebywa poza zasięgiem, więc odebrał. Faktycznie, miał zagonić do domu owce, a następnie jak najszybciej udać się do Wilsonów, bo przeklęte gęsi avó oczywiście znowu dały w długą i obecnie rozgaszczały się w ich ogródku.
    - Kurwa, a zapowiadało się tak piękne zakończenie dnia… - Pomstował jeszcze, starając się bezpiecznie wymanewrować przyczepę z klatkami i przy okazji nie rozbić swojego Seata o rosnącą na poboczu topolę. Przynajmniej nie za bardzo, bo zanim szczęśliwie wyjechał na drogę, i tak skutecznie pozbył się lewego reflektora oraz wgniótł zderzak po tej samej stronie.
    O tyle dobrego, że parkując przy pensjonacie nie dorobił się następnych szkód, bo chyba nawet scena, która rozgrywała się przed jego oczami nie miałaby szans na wywołanie w nim choćby najmniejszej nuty rozbawienia, nie mówiąc już o wybuchu głupkowatego śmiechu, jakim ją ostatecznie skwitował.
    - Uroczy obrazek, aż żal go psuć… - Zażartował, krzyżując ramiona na piersi, by przez parę sekund tylko przyglądać się wojującej z ptakami rudowłosej. – Z drugiej strony babcia chciałaby je niestety odzyskać… - Otworzył drzwi od strony pasażera, by wyciągnąć specjalny chwytak i wypuścić dwa siedzące na tylnej kanapie psy. – Jeśli szanowna pastereczka nam pozwoli, zaraz uwolnimy ją od tego problemu. – Mając nadzieję na przynajmniej minimalne rozładowanie napięcia, ukłonił się teatralnie.


    Miejscowy błazen, do usług

    OdpowiedzUsuń
  99. Klęła pod nosem po raz kolejny objeżdżając dookoła ulicę, na której przystało jej zamieszkać. Przypomniała sobie, że agent nieruchomości, który przedstawił jej ofertę mieszkania w tym miasteczku wspominał o małej ilości miejsc parkingowych, jednak jej głowę w tamtej chwili zajmowała jedynie myśl uciekaj. Tak więc zrobiła: bez żadnego głębszego pomyślunku podpisała umowę i parę dni później wyjechała wcześniej podrzucając jedynie krótką, zawierającą zdawkowe informacje notatkę swojemu przybranemu ojcu wraz z kluczami do poprzedniego mieszkania w Chicago.
    Ucieszyła się, kiedy po niespełna pół godzinie wreszcie zauważyła przed nią auto, które właśnie odjeżdżało zwalniając miejsce parkingowe. Zaparkowała i zgasiła silnik auta opierając swobodnie głowę na zagłówku. Zamknęła oczy wsłuchując się w gwar dochodzący z baru po drugiej strony ulicy. Wciągnęła powietrze i spojrzała na tylne siedzenia, na którym leżała jedyna torba, którą postanowiła ze sobą zabrać. Wysiadła nagle z auta nie chcąc pozwolić, żeby natrętne myśli znów wydostały się na światło dzienne. Coraz trudniej było jej oddychać, wciągnęła więc chłodne, wieczorne powietrze i przytrzymała się ręką auta. Po chwili głębokich wdechów fala ciemności odeszła a ona potrząsnęła głową. Otworzyła z impetem tylne drzwi auta i wyciągnęła torbę zarzucając ją na ramię. Wyciągnęła telefon i wpisała w nawigację dokładny adres swojego nowego mieszkania i przewróciła oczami widząc, że udało jej się zaparkować 500 metrów dalej. Spojrzała mimowolnie na bar, z którego wnętrza dochodziła przyjemna, zdecydowanie za spokojna muzyka jak na miejsce, w którym serwowano alkohol. Dobrze jednak, że zawsze mogła tutaj się udać, żeby ukoić ból.
    Po drodze parę mijanych osób obdarzyło ją uprzejmym uśmiechem, co spotkało się ze zdziwieniem ze strony Erin. Przy pierwszej kobiecie, która zareagowała na jej widok w taki sposób obejrzała się mimowolnie próbując zrozumieć, czy jej wcześniej nie spotkała. Przy kolejnych osobach zdała sobie sprawę, że jest to tutaj najwyraźniej powszechne.
    Co ja tutaj robię?
    Stanęła przed budynkiem i spojrzała w górę lustrując swój nowy dom. Była to niewielka kamienica, tak bardzo różniąca się od bloku, w którym mieszkała w Chicago. Poprawiła torbę na ramieniu czując wewnętrznie ciężar jego zawartości i wypuszczając powietrze przeszła przez drzwi wejściowe. Zaczęła powoli wchodzić po schodach rozglądając się dookoła, szukając mieszkania numer 6. Idąc ku skrętowi w korytarz usłyszała dzwonek telefonu. Początkowo było to coś całkowicie naturalnego, przyziemnego, przydarzającego się każdemu. Po paru sekundach, trwających nieskończenie długo stanęła jak wryta przełykając ślinę. Przerażenie uderzyło w nią szybciej niż się spodziewała. Trzymała wciąż dzwoniący telefon w dłoni bojąc się na niego spojrzeć. Wiedziała kto próbował się z nią skontaktować. Fala mrocznego, wprawiającego ją w bezsilność bólu zalała ją niespodziewanie wiedząc, że zmiana numeru nigdy by go nie powstrzymała przed znalezieniem jej. Nie było to niczym złym, po prostu zboczenie zawodowe nie pozwoliłoby mu na zostawienie jej nagłego zniknięcia bez wcześniejszego sprawdzenia czy faktycznie odeszła dobrowolnie. On natomiast przypominał jej tylko o Nadii. Nie mogła złapać oddechu, ostatkiem sił oparła się dłonią o ścianę i rzuciła torbę na ziemię wciąż ściskając w dłoni telefon. Jego dźwięk dochodził jakby zza powierzchni wody a ona sama zachłysnęła się lękiem. Bezsilność zawsze była dla Erin przerażająca. Niemożność kontroli była dla niej największą słabością. Przez jej nieuwagę nie zauważyła nawet, że torba leżąca na ziemi delikatnie się otworzyła prezentując parę pokaźnych plików banknotów oraz zdjęcie jej i Nadii. Stała się bezbronna.

    Erin
    [Przychodzę z obiecanym rozpoczęciem :)]

    OdpowiedzUsuń
  100. Nie zamierzał doprowadzić do sytuacji, w której mógłby złamać jej serce i w ogóle nie brał pod uwagę takiej możliwości Nie złoży żadnych obietnic, których nie będzie w stanie spełnić i nie zasieje złudnych nadziei, o które miałby się oprzeć którykolwiek aspekt ich znajomości. Mógł wykorzystać fakt, że spędzili ze sobą noc i ciągnąć to dalej, stwarzając pozory czegoś, czego między nimi nie ma, ale nie był takim człowiekiem. Nie fascynowało go bicie rekordów w szybkich i krótkich przygodach, czy bałamucenie kobiet i granie ich uczuciami, nawet jeśli naprawdę miałby tutaj duże pole do popisu. Oczywiście, on też plątał się czasem w relacje, które nie wnosiły nic znaczącego do jego życia, bo były po prostu dobrą przygodą, ale odbywało się to zawsze za porozumieniem stron. Te znajomości zaczynały się szybko i tak samo szybko się kończyły – bez żalu i ciągnącej się w nieskończoność urazy, a co niektóre po wszystkim zatrzymywały się nawet w sferze koleżeństwa. Czasami tak było po prostu lepiej. Pozwolić sobie poczuć coś wyjątkowego raz jeszcze, ale tylko na chwilę, by uniknąć ciężkiego zderzenia z rzeczywistością. Bo jego rzeczywistość nie jest wcale lekka, a już tym bardziej dla kogoś, kto kiedykolwiek zacząłby wiązać z nim jakieś uczucia. Ludzie nie byli tego świadomi, bo dostęp do informacji był ograniczony, więc nikt nie miał możliwości poznać szczegółów wypadku, który wywrócił wszystko do góry nogami, ale życie naprawdę mocno go poturbowało. Nie pozwalał ludziom zbliżać się do siebie, ale było to usprawiedliwione, bo kiedy pozwolił sobie na to ten jeden raz, świat zatrząsł się w posadach, a osoba, której oddał kawałek swojego serca, zamknęła oczy na zawsze. Jedno ich uczucie obróciło w proch kilka żyć. I kiedy inni mówili: całe szczęście, że przeżył, dla niego była to jedna z najgorszych myśli, jaka przeszła mu przez głowę tuż po przebudzeniu w szpitalnym łóżku. Wcale nie uważał wtedy, że to było szczęście, ale wtedy nie sądził też, że jeszcze kiedykolwiek założy mundur. Po dwóch ciosach nożem nie podejrzewał, że w ogóle wstanie z łóżka i będzie mógł normalnie funkcjonować.
    Wyprostował materiał koszulki, nie przejmując się brzydkimi zagnieceniami, które powstały w trakcie wyżymania. Była tak mokra, że jeszcze zdąży się na nim sama wyprasować, chociaż wypadałoby się przebrać, bo nadchodzący wieczór zapowiadał się chłodno.
    — Za zabicie im człowieka, Abigail — odparł krótko, nie ciągnąc tematu dalej. Potrafił rozmawiać o taki rzeczach normalnie i spokojnie, bo one były częścią jego życia przez bardzo długi czas. Co prawda, nie zabijał ludzi tak na co dzień, bo w jego zawodzie nie chodziło wcale o to, ale obcowanie z bronią, strzelanie, czy pałętanie się w otoczeniu, w którym popełniono zbrodnie różnego kalibru, to akurat była już jego codzienność i przez te lata po prostu do niej przywykł. Tak, jak lekarz, który na co dzień dba o czyjeś zdrowie, a z drugiej strony przyzwyczaja się do tego, że ludzie również umierają.
    — Chodź, musimy się trochę wysuszyć i ogarnąć — powiedział, kładąc sugestywnie dłoń na plecach Abigail. Skierował się zaraz do salonu, nie martwiąc się o to, że będą zostawiać po sobie mokre ślady, bo na podłodze znajdował się gres, więc jeśli ominą dywany, to niczego nawet nie pomoczą. Z gresu wodę ściera się bez problemu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie zapomniał, oczywiście, o swoim pytaniu, które zamierzał zadać, ale nic nie stało na przeszkodzie, by rozmawiać, a w międzyczasie doprowadzać się do porządku. Zaraz zorganizuje Abigail jakiś ręcznik i suszarkę, żeby mogła osuszyć się chociaż trochę i nie zmarznąć, a potem napiją się jeszcze herbaty i dodatkowo rozgrzeją.
      — Zastanawia mnie jedna rzecz... — zaczął, idąc przez salon do łazienki. — Wyjeżdżałaś stąd szczęśliwa z facetem, wróciłaś smutna bez faceta. Co w takim razie było powodem rozstania? — Zapytał, z góry obstawiając zdradę, chociaż to wcale nie musiało być to. Czasami człowiek, gdy przyjeżdża do dużego miasta z niewielkiej pipidówy, daje mu się po prostu porwać. A miasto potrafi zmieniać ludzi, w wielu przypadkach wręcz nie do poznania.

      Rowan Johnson

      Usuń
  101. Możliwe, że gdyby usłyszała tę historię od początku do końca, ze wszystkimi jej szczegółami, nie czułaby się tak pewnie w jego towarzystwie, tym bardziej, że wcale nie znali się tak dobrze, by bezgranicznie sobie ufać. Już pomijając fakt, że bezgranicznego zaufania Rowan nie miał nawet do swojej rodziny, a co najwyżej jedynie do Jacksona, który był jego kompanem prawie że od pieluch i wiedział o nim niemalże wszystko. Ale gdyby teraz Abigail dowiedziała się, że pozbawił kogoś życia z zimną krwią i nawet się przy tym nie zająknął, pewnie trochę zmieniłaby do niego swoje podejście. Niewykluczone nawet, że to ostudziłoby ich relację do takiego stopnia, że ich jedyną interakcją byłoby krótkie cześć rzucone po sąsiedzku w trakcie mijania się gdzieś na ulicy. Akurat to jedno zdarzenie nie definiowało go, jako człowieka, tym bardziej, że wszystko to, co wydarzyło się wtedy w przydomowym schronie w Mechanicsville w Atlancie, było związane też z prowadzoną operacją policyjną, ale zasady moralne nakazywały doprowadzać do sprawiedliwości poprzez prawo, a nie poprzez samosądy. Sytuacja zmusiła go jednak do tego drugiego. I nie żałował, bo człowiek, którego sprzątnął, nie przysłużył się światu w żaden sposób, a wręcz przeciwnie – dla niektórych ludzi uczynił go piekłem. Zwłaszcza dla tych kobiet, na którymi się pastwił i którymi handlował, wykorzystując fakt, że były w kraju nielegalnie. Od tamtego czasu i tak wiele się już zmieniło, bo po wyjściu ze szpitala Rowan musiał przeprowadzić w swoim życiu remont generalny. Wyleczył się z uzależnienia od adrenaliny, chociaż przesunięta granica lęku nadal nie wróciła na swoje miejsce i raczej już nie wróci, ale jeśli potrzebował dreszczyku emocji, miał tu całe mnóstwo zajęć, by to zapotrzebowanie uzupełnić. Nie musiał rozbrajać szemranych interesów i grup zorganizowanych, żeby spokojnie żyć, bo szeryfowanie odpowiednio zastąpiło poprzednie obowiązki. Nigdy nie myślał, że odnajdzie się w tej urzędniczej, jakby nie patrzeć, funkcji, ale ostatecznie pozmieniał kilka warunków pod siebie, a na rzecz pracy w terenie, przekazał zastępcy biurokrację, i odnalazł w tym prawdziwy sens, oddając się tej służbie tak, jak należy. Służenie dla społeczności Mariesville było nawet bardziej satysfakcjonujące, niż służenie interesom osób, które w wyłapywaniu bandziorów węszą tylko gruby hajs. Dlatego dziś nie wróciłby już do SWATu, nawet, jeśli zaproponowano by mu nieziemsko dobre warunki.
    Wszedł do łazienki i podszedł od razu do mebla, na którego półkach leżały poskładane ręczniki i inne przybory do higieny, a słysząc jej słowa, odwrócił się przez ramię i zlustrował jej sylwetkę, gdy stała tak przy wannie, chętna wręcz zanurzyć się w ciepłej wodzie na kilka długich godzin.
    — Mnie się nie da przekupić — oznajmił, wracając uwagą z powrotem do ręczników, które miał przed sobą. Mógł udostępnić jej wannę jednorazowo, jeśli miała taką potrzebę, ale nie oferował takich usług w abonamencie, więc regularne wpadanie nie wchodzi w grę. Oczywiście, jeśli zadzwoni kiedyś i zapyta, czy mogłaby wciąż tutaj kąpiel, nie odmówi, bo to żaden problem wpuścić Abigail do łazienki na kilka godzin, raz na jakiś czas, skoro w tym domu łazienki są dwie. Musiałby być jednak na miejscu, albo w pobliżu, bo kluczami do posesji dzieli się tylko z panem Owensem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie uważał, że jest nieszczęśliwa bez faceta, po prostu pamiętał, że kiedy go miała, uśmiechała się wiele więcej i promieniała, choć wtedy nie doświadczyła jeszcze bólu rozstania. Teraz, kiedy miała je za sobą, na pewno nie była tak ufna, by dać się komukolwiek wykorzystać i ślepo wierzyć w czyjeś zapewnienia. Człowiek jak już raz się sparzy, za drugim będzie ostrożniejszy. Abigail też wydawała się ostrożniej podchodzić do pewnych spraw, albo przynajmniej nie rozdawać tak serca komu popadnie.
      — Czasami trzeba puścić to, co się kocha, żeby zobaczyć, czy wróci — oznajmił, odwracając się z ręcznikiem. Spojrzał na Abigail w lustrze i podał jej miękki, ładnie złożony materiał. — Czasem trzeba to zrobić, żeby ocalić siebie, bo jeśli nie wróci, to znaczy, że nigdy nie było nas warte — powiedział, patrząc jeszcze kilka sekund na Abigail, po czym otworzył szafkę pod zlewem, z której wyjął suszarkę do włosów. Rzadko jej używał, więc wyglądała jak nowa, chociaż miała już kilka lat, ale zwykle pozostawiał włosy samym sobie, żeby schły w trakcie miliona innych rzeczy, które mógł w tym czasie robić.
      Położył urządzenie na blacie, gdyby Abigal chciała skorzystać i zdjął z siebie koszulkę. Wykręcił materiał nad wanną, czekając, aż woda przestanie lecieć ciurkiem. Nie dopytywał już o nic więcej, odnośnie jej pogrzebanego jakiś czas temu związku, bo to, co usłyszał, w zupełności mu wystarczało. Wszystko było już jasne.
      — Mogę poratować cię jakąś swoją koszulką na przetrwanie, jeśli chcesz — zaproponował, raz jeszcze wykręcając materiał koszulki nad wanną. Miał farelkę w garażu, więc przyniesie ją, żeby podsuszyć trochę tę sukienkę, o ile Abigail nie zamierzała zaraz się stąd zbierać, a wtedy jego koszulka przyda się jako jej chwilowy zamiennik.

      Rowan Johnson

      Usuń
  102. Ta nieprzewidywalność życia na pewien sposób była dla niego piękna. Była jak kalejdoskop, w którym każdy obrót odkrywał nowe, zaskakujące wzory, tworząc niepowtarzalne obrazy w chaosie codzienności. Czasem te wzory oznaczały bolesne doświadczenia i przykre przeżycia, pozostawiające po sobie rany, które gościły w jego sercu niczym niemożliwe do usunięcia blizny. Jednak równie często wzory te oznaczały piękne momenty w życiu, wzbogacające go o wartościowe doświadczenia i wspaniałe cechy. Było w tym coś niezwykłego, że każdy, niezależnie od wieku, próbował życia po raz pierwszy, wciąż odkrywając na nowo samego siebie.

    Jackson mógł być starszy o dwanaście lat, bardziej doświadczony i niosący dość ciężki bagaż życiowy. Był jednak wciąż tym samym uczniem życia, co Abigail Wilson. Może mógł dać im szansę, pozwolić na stworzenie czegoś więcej niż tylko przyjaźni. Być może, gdyby tylko na to pozwolił, dostrzegłby w Abigail wspaniałą młodą kobietę, z którą ostatecznie mógłby założyć swoją wymarzoną rodzinę. Jednak z jakiegoś powodu nie potrafił sobie na to pozwolić. To wcale nie miało nic wspólnego z dziewczyną samą w sobie; jego kochana, wartościowa przyjaciółka była idealnym materiałem na dziewczynę, narzeczoną i żonę. Ale coś go blokowało – być może fakt, że znał ją od dziecka, gdy sam już był nastolatkiem. A może to, że jego życiowe doświadczenia zbyt mocno odcisnęły na nim piętno? Czy może nie potrafił zamknąć pewnego dawnego rozdziału, który jego serce ciągle czytało na nowo, odczuwając przy tym ból związany z utratą?

    — Z jakiegoś powodu nie potrafię przestać — zaśmiał się, choć było w tym ziarno prawdy. Abi była wyjątkowa, a on – chcąc nie chcąc – wciąż był mężczyzną. Znał Abigail i wiedział, że przyjmowanie komplementów nie było jej mocną stroną. A przecież zasługiwała nie tylko na to, by dostawać ich jak najwięcej, ale również, żeby szczerze w nie uwierzyć! Może brakowało jej pewności siebie, może to, co w niej widział, było zupełnie inne od tego, co ona sama sądziła o sobie.

    — Sam nie wiem, chyba nie chciałem nikogo obciążać, a przede wszystkim ciebie — odpowiedział, choć z trudem było skupić się na tym, co mówiła. Być może przez alkohol, a być może przez coś innego, jego uwaga skupiła się na niej, a świat dookoła zniknął. Z Abigail zawsze swobodnie okazywali sobie czułość i troskę. Przytulanie się, buziak w czoło czy pogłaskanie po włosach były czymś naturalnym w ich przyjaźni. Gdy był z Tessą, starał się to unikać, by nie urażać uczuć żony. Fakt, że Wilson nie mieszkała wówczas w Mariesville, sporo ułatwiał. Teraz jednak, gdy Tessy już nie było, mogli pozwolić sobie na takie przejawy czułości. Dotychczas były one niewinne i urocze, tym razem jednak Jackson nie potrafił nie reagować na jej dotyk inaczej niż zawsze. Każdy lekki ruch palców Abi po jego nadgarstku wywoływał w nim falę ciepła, jakby jej obecność rozbudzała w nim pragnienie bliskości, które od rozstania z Tessą głęboko ukrywał. Była blisko, a on czuł, jakby ich przestrzeń między nimi stawała się elektryzująca. Zmiany w jej tonie, rozbawione spojrzenie i dotyk sprawiały, że jego serce biło szybciej, a myśli w jego głowie zaczynały krążyć wokół możliwości, które nigdy wcześniej nie pojawiły się w jego umyśle. I to było głupie z jego strony. Przecież wiedział, że nie powinien pozwalać sobie na takie uczucia; mógłby wpaść w labirynt emocji, które wcale nie prowadziłyby ich na prostą drogę przyjaźni.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — O rany, Abigail — westchnął ciężko, odsuwając się od niej. Przetarł dłońmi czoło, jakby próbując zetrzeć z siebie napięcie, które nagle zaczęło go przytłaczać. Jego ramiona lekko się napięły, a palce błądziły po stole, szukając jakiegoś punktu oparcia w tym chaotycznym uczuciu, które go ogarnęło. To nie było dla niego typowe. — Chyba wiśniówka uderzyła mi do głowy — zaśmiał się, patrząc na nią. Albo ty robisz ze mną coś dziwnego, dodał w myślach, zaskoczony tym, jak bardzo ich bliskość w tym momencie na niego wpływała. — Urocza jesteś, moja głowa chyba nie potrafi sobie z tym poradzić — zakończył, czując, jak w jego sercu narasta nieznane mu dotąd uczucie.

      Jax

      Usuń
  103. Przez moment zastanawiała się, czy wspomnieć nazwisko Charlotte i zapytać Abi, czy kiedykolwiek słyszała o niej jakieś historie lub może spotkała ją gdzieś na mieście, gdy ta wróciła po latach do miasteczka, jednak szybko ugryzła się w język. Wolała, aby ta część jej życia pozostała nadal tajemnicą.
    Od rudowłosej biła niezakłamana radość i autentyzm. Jennifer nie poznała w swoim życiu wiele takich osób. Uśmiechnęła się szeroko, widząc entuzjazm młodej kobiety.
    - Bardzo chętnie dam się oprowadzić – powiedziała. Ze wszystkich zakątków miasta, najbardziej aktualnie interesował ją cmentarz. Chciała oficjalnie pożegnać się z Charlotte, jednocześnie połączyć się z bratnią duszą w zupełnie obcym jej miejscu. Nie miało to dla niej znaczenia, że jej pierwsza miłość już od kilku lat nie żyła i nie byłaby w stanie z nią porozmawiać; sam fakt, że jej duch byłby blisko, wspierałby Jen w cięższych chwilach.
    - Tak szczerze to liczyłam na odrobinę nudy – przyznała, śmiejąc się. Po ostatnim roku, a nawet i po kilku ostatnich latach, naprawdę przydałoby się jej trochę spokoju. Potrzebowała ciszy, rześkiego powietrza i gwieździstego nieba, a na dodatek trochę odpoczynku od dramatów i porażek życiowych. Musiała odbić się od psychicznego dna.
    - Kupiłam kilka dni temu mieszkanie na Riverside Hollow – odpowiedziała. Wnętrze swojego przyszłego lokum widziała tylko na zdjęciach, ale zważywszy na to, że ostatnie kilka miesięcy spędziła w średniej wielkości kawalerce i hotelu, mieszkanie na trzecim piętrze przy rzece wydawało jej się niemal luksusowe. – Umówiłam się na jutro z agentem nieruchomości na podpisanie reszty papierów i odebranie kluczy – dodała. Nie pomyślała nawet, że mogłaby poprosić o służbowe mieszkanie. Zresztą pewnie i tak by z takiej opcji nie skorzystała – chciała mieć wreszcie coś swojego, oprócz stojącego na ulicy Forda. Chciała poczuć stabilność i mocny grunt pod nogami.
    Znów uśmiechnęła się odrobinę szerzej.
    - Jeżeli ty także tam będziesz, to pewnie dam się wyciągnąć na festiwal. Przynajmniej na spróbowanie ciast – odpowiedziała. Lubiła mieć przy sobie ludzi, których już znała, a już w szczególności, gdy ta osoba była rodowitym mieszkańcem miasta. Pozwalało jej to zbliżyć się naturalnie do reszty społeczności.

    Jen

    OdpowiedzUsuń
  104. Nigdy nie był euforyczny, więc to się nie zmieniło. Znał się na żartach i lubił podroczyć się z kimś czasem tak zupełnie niezobowiązująco, ale nie był ani przesadnie wesoły, ani przesadnie zabawowy. W porównaniu do Abigail, która zwykle jest radosna jak skowronek i pełna różowego humoru, on wypadał dość szaro, ale taki po prostu był i należało przyjąć to do wiadomości. Zmienić się tego nie da, chociaż nie znalazł się tak na dobrą sprawę śmiałek, który kiedykolwiek chociaż by spróbował. Ale ciężko będzie przeskoczyć jego dojrzałość i niespełna dwie dekady przypłacone mocno wychowawczymi doświadczeniami, które nie pozostawiły miejsca nawet na resztki beztroski. Nie przeszkadzało mu to jednak, bo nie odczuwał przy tym żadnych braków. Mieszka sobie w spokojnym miejscu, w którym od samego początku rozgrywa się jego życie, ma naprawdę satysfakcjonujące zajęcie i wielu dobrych ludzi wokół siebie, a na dodatek jest panem swoich czterech ścian, w których nikt niczego mu nie narzuca. Nie czuł się wybrakowany w żaden sposób, bez względu na to, czy miał poczucie humoru, czy nie miał go wcale. To, co posiadał, zadowalało go w stu procentach. Najważniejsze, że mógł być po prostu sobą i wieść to życie dokładnie tak, jak mu się podoba. A zdanie reszty to tylko dodatek, który w wielu przypadkach nie musi go wcale obchodzić.
    Przewiesił swoją koszulkę przez wannę i powyciskał nad nią jeszcze trochę wody z nogawek spodni, żeby nie zostawiać za sobą mokrych śladów, gdy będzie szedł już do szafy po suche ciuchy na przebranie. A potem wziął ręcznik dla siebie, osuszył skórę i włosy, z których gdzieniegdzie skapywały jeszcze maleńkie kropelki.
    — Coś ty, Abigail. A niby za co miałbym być zły — odpowiedział, porzucając ręcznik na wannie. — Przynajmniej będę miał już z głowy poranne pływanie — stwierdził, spoglądając na nią z uśmiechem. — Zaraz wracam — oznajmił, ruszając do wyjścia z łazienki.
    Najpierw poszedł na piętro, gdzie przebrał się sprawnie w ciemną koszulkę i dżinsy. Przewiesił mokre spodnie przez balustradę na balkonie, a potem wygrzebał dla Abigail koszulkę, która była na niego trochę za duża. To może lepiej pasowałoby na zamiennik koszuli nocnej, a nie sukienki, ale nie miał nic bardziej gustownego, więc ten szary, bawełniany materiał będzie musiał jej wystarczyć. Żeby nie marzła, wziął dla niej jeszcze długie, wełniane skarpety, które na jej nogach z pewnością spełnią rolę podkolanówek, a może i zakolanówek, jeśli dobrze je naciągnie, a potem zszedł na dół i zajrzał za garażowe drzwi, gdzie na półce stała farelka. Zgarnął ją również i wrócił z tym całym zestawem do łazienki.
    — Proszę bardzo — wręczył Abigail koszulkę i skarpety. Nie były w ananasy. Były szare, jak koszulka, ale naprawdę ciepłe i milutkie. — Rozstawie farelkę w salonie, żebyś mogła wysuszyć sobie sukienkę, i ogarnę dla nas herbatę. Potrzebujesz czegoś jeszcze? — dopytał, przystając w progu z farelką trzymaną pod ramieniem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ręcznik dostała, suszarkę do włosów i kreację zamienną też. Te przyjemniejsze, smaczniejsze rzeczy czekały na nich już w kuchni.
      — Jeśli masz chęć na kąpiel, to nie ma sprawy. Przerzuć tylko gdzieś na bok te moje rzeczy. — Skinął głową w stronę wanny, na której przewiesił wcześniej swoją mokrą koszulkę i ręcznik. Skoro już tu była, mogła skorzystać i się nacieszyć. Prysznic nigdy nie zastąpi odprężającej kąpieli, a ta wanna jest na tyle duża, że Abigail spokojnie będzie mogła się w niej położyć i zanurzyć po samą szyję.

      Rowan Johnson

      Usuń
  105. Dzisiejszy dzień był naprawdę szalony, i czy on mógł się już skończyć? Olivia od samego rana nie wiedziała, za co ma się wziąć. Od przyjęcia pacjentów, którzy stali już przed drzwiami Przychodni, kiedy tylko pod nią podjechała? Od nagłej operacji psa pani Jenkins, który połknął coś dwa dni temu i od tego czasu był okropnie schorowany? Nie wiedziała, po prostu dzisiejszy dzień był z tych, który wyssał z niej wszystkie siły, a tych przecież Mitchell zawsze miała dużo. Czasami jednak, zdarzało się, że po prostu padała i jedyne, czego pragnęła, to chwila spokoju. By mogła odetchnąć, napić się kawy czy nawet uciąć szybką drzemkę.
    Jednak, te wszystkie plany musiała odłożyć na bok. Pierwsze cztery godziny w przychodni były bardzo intensywne. Ona, jak i wszyscy w klinice dwoili się i troili, by móc jak najszybciej się ze wszystkim uwinąć. Ona zaś psioczyła pod nosem, że zdecydowanie musi zwiększyć zapotrzebowanie na etat weterynarzy, bo sama raczej nie da sobie rady. Potem udało jej się zoperować tego nieszczęśnika od pani Jenkins, pozbywając się z jelita osą kamienia. Miała nadzieję, że z Bobbiem będzie wszystko dobrze i psiak będzie czuł się dobrze.
    Kiedy miała już wyjeżdżać do domu, w nadziei że tam będzie spokojnie, dostała wiadomość od ojca, że ma się pospieszyć, bo jedna z klaczy zaczyna rodzić. Olivia jęknęła w duchu, przeklinając ten cholerny dzień.
    Gdy dojechała do domu, zdążyła się przebrać i szybkim krokiem zmierzała w stronę stadniny, kiedy nagle usłyszała za sobą cxyis głos. Odwróciła się na pięcie, spoglądając na rudowłosą dziewczynę przed sobą, zachodząc w głowę, skąd ona do cholery się tu wzięła i skąd wiedziała, że właśnie w ich stadninie ma się urodzić źrebak.
    — Tak, już się zaczęło. Co Ty tu robisz? I czemu chcesz pomóc? — zapytała, nieco zdezorientowana, odgarniając kosmyki włosów za ucho. Obejrzała się w stronę stadniny, do której właśnie wchodził Tomku, ich stajenny.
    — Jeśli tak bardzo chcesz, to dobrze. Tylko mi nie zemdlej. I nie porzygaj się, proszę — powiedziała, odwracając się do Ani plecami i ruszając w stronę stadniny.
    Olivia

    OdpowiedzUsuń
  106. Krążył pomiędzy sklepowymi półkami, wymieniając uśmiechy z mijającymi go ludźmi. Jego rodzina była rozpoznawalna w okolicy, wielu mieszkańców korzystało z usług ich kancelarii, a jego ojciec jako polityk był bardzo szanowany wśród lokalnej społeczności. Nie miał czasu na większe zakupy, wpadł do najbliższego supermarketu jedynie po wodę, zwłaszcza, że i tak wraz z Naomi żywili się głównie na mieście. Nigdy nie był mistrzem kuchni, nie przepadał za gotowaniem, podobnie jak jego partnerka, która często i z przygotowaniem kawy w ekspresie miała problem, wysługując się przy tym gosposią lub jakimś stażystą, kiedy akurat odwiedzała go w kancelarii. Kątek oka spoglądał na zegarek, dbając o to, aby nie spóźnić się na zaplanowane za kilkanaście minut spotkanie. Był perfekcjonistą, przez co zawsze był punktualny, tego samego wymagając zawsze od współpracujących z nim ludzi.
    - Cholera jasna – mruknął pod nosem, kiedy na jego drodze pojawiła się niespodziewana przeszkoda. Pośpiech nigdy nie był dobrym doradcą, powinien być bardziej uważny, choć w tym wypadku to głównie ruda postać, która niespodziewanie wyłoniła się zza półek, była sprawcą całego zamieszania – Żyję, ale nie można tego samego powiedzieć o mojej koszuli – westchnął, strzepując dłonią resztki kawałków z pomidora – Naprawdę? Nijak bym na to nie wpadł – zironizował, choć zaraz po tym ugryzł się w język. Nie chciał być złośliwy, miał dziś po prostu kiepski dzień, a na dodatek na pewno spóźni się na spotkanie, które było dla niego naprawdę ważne. Nie zamierzał pojawić się w kancelarii w brudnym ubraniu, jego poczucie estetyki i nadmierny perfekcjonizm nijak mu na to nie pozwalały. Nie zaplanował w terminarzu wypadku w sklepie i czerwonej plamy na koszuli, co zdecydowanie utrudni mu dzisiejsze funkcjonowanie. Nie lubił, kiedy coś nie szło dokładnie tak, jak sobie to zaplanował, nawet jeśli była to siła wyższa, na którą nie miał żadnego wpływu.
    - Zakochałaś się, czy co? Musisz czasem przestać bujać w obłokach Abigail – dodał, siląc się tym razem na drobny uśmiech. Nie był wredny ani złośliwy, nie zamierzał na nią krzyczeć czy mieć do niej o coś pretensji – Koszulę oddam do pralni, ale spotkanie pewnie zmuszony będę odwołać – odetchnął ciężko, sięgając po telefon do kieszeni. Całe szczęście nie był to jakiś ważny klient i bez obaw mógł oddać go w ręce swojego praktykanta, inaczej ten pomidor mógłby w ramach zemsty, przypadkiem ubarwić już i tak wpadające w miedziany odcień włosy Abi.

    Henry

    OdpowiedzUsuń
  107. [Bardzo dziękuję za powitanie. <3 Abigail to taka słodka dziewczyna, ale mimo wszystko dosyć smutna — aż chciałoby się chociaż wypić to wino razem z nią, żeby nie siedziała wtedy sama. Isabela tak, w istocie jest trochę wrażliwa, chociaż bardzo próbuje już nie być, bo mylnie utożsamia to ze słabością. Ale oby Mariesville nauczyło ją czegoś innego!
    W razie chęci zapraszam do siebie i również życzę miłej zabawy. <3]

    Isabela

    OdpowiedzUsuń
  108. On za to doskonale zna swoje wady, a więcej jak pewne jest, że gdyby Abigail poznała go bliżej, sama w końcu by je dostrzegła. I wtedy albo byłaby w stanie je zaakceptować, albo nie. Był szczery i dobry, to prawda, starał się być również sprawiedliwy, chociaż to nie jest takie łatwe, gdy trzeba poruszać się w otoczeniu, w którym ze wszystkimi żyje się dostatecznie blisko, ale były też takie aspekty w jego osobowości, które burzyły ten idealny obrazek, i które można było zacząć już tylko i wyłącznie tolerować. Na pewno zyskiwał na bezinteresowności, która przychodzi mu niezwykle łatwo, jak na kogoś, kto w zamian za załatwienie sprawy mógłby oczekiwać sowitych podziękowań w różnorakich formach. Pełnił taką funkcje i miał taką pozycję, że na samych łapówkach byłby w stanie dwukrotnie się wzbogacić, gdyby tylko chciał i gdyby tylko był takim człowiekiem, który wszędzie węszy jakiś zysk. Ale jemu w ogóle nie rozchodziło się w tym wszystkim o pieniądze. Obrał sobie za cel utrzymanie w okolicy porządku, a jedyne narzędzia, jakich chciał do tego używać, to te, które dało mu prawo i stanowa konstytucja. I jest to w zasadzie chyba jedyna rzecz, która tak szczerze łączy go z rodziną – działanie zgodnie z literą prawa. Chociaż w tym też nie był tak zupełnie bez skazy. Może nie nadużywał uprawnień do własnych celów, ale zdarzało mu się przymykać czasem oko, albo ostentacyjnie czegoś nie zauważać. Prawo prawem, a życie życiem – bywają przecież takie momenty, kiedy należy słuchać się głosu człowieczeństwa, a nie definicji zapisanych w grubych kodeksach. Gdyby wszystko miało toczyć się wedle regułek rozpisanych pod paragrafami, ten świat byłby cholernie bezbarwnym miejscem. Cale szczęście, że tak nie jest!
    W czasie, w którym Abigail doprowadzała się do porządku w łazience, on rozstawił w salonie farelkę na mokre rzeczy, a potem przyszykował dla nich w kuchni dwie zielone herbaty. Kiedy się zaparzały, pościerał mokre ślady z podłogi, które zostawili w drodze z basenu i zasunął ogrodowe drzwi, żeby chłód nie wdzierał się do środka. Stał jeszcze przez moment przy nich, patrząc w widok za szybą, gdy pierwsze lampki solarne nad basenem zaczynały świecić już mocniej, a niebo ciemniało z każdą minutą. Wieczory w Mariesville były tak spokojne i ciche, w porównaniu do tych w zgiełku Atlanty, że czasami można było odnieść wrażenie, że jest się gdzieś na końcu świata, w miejscu, o którym zapomniała cała ta pędząca cywilizacja. Ale nie przeszkadzało mu to ani trochę, a wręcz przeciwnie – cenił to miejsce właśnie za ten błogi spokój.
    Wrócił do kuchni, żeby dokończyć przygotowywanie herbat, a potem zabrał się z dwoma kubkami do salonu. Gdy Abigail wyszła akurat z łazienki, obrzucił ją dłuższym spojrzeniem. Wyglądała dobrze w tych zamiennikach, nawet jeśli pięty w skarpetach znajdowały się gdzieś na wysokości jej kostek i trochę odstawały.
    — Lubię — odpowiedział, wręczając jej kubek. Chyba najwięcej miał w szafie szarych ubrań, aczkolwiek zaraz za szarością znajdowała się biel. Białe T-shirty szły w zasadzie łeb w łeb z tymi szarymi. Wolał zapadać się w tłumie, niż się wyróżniać, dlatego ubierał się w kolory stonowane, chociaż tutaj to i tak nie miało żadnego znaczenia. Ludzie zwracali na niego uwagę bez względu na to, czy miał na sobie neonowy róż, czy przeciętną szarość.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uśmiechnął się kącikiem ust na jej słowa, dochodząc do wniosku, że to chyba taki rodzaj komplementów, a potem uwalił się wygodnie na salonowej kanapie, zapadając się pomiędzy ozdobnymi poduszkami. Przełożył jedną rękę za zagłówek mebla i skrzyżował nogi w kostkach, kładąc stopy na krawędzi twardej pufy w kolorze musztardowym, która raz robiła za siedzisko, a raz za stoliczek, bo była wielofunkcyjna i wędrowała po domu w zależności, gdzie była akurat potrzebna.
      Zatrzymał spojrzenie na nogach Abigail i lekko zmarszczył brwi.
      — Naprawdę solidne te plastry — stwierdził, po czym ostrożnie upił łyk herbaty. Nie odkleiły się, mimo tej spontanicznej kąpieli w basenie. Podniósł zaraz spojrzenie z powrotem do twarzy Abigail, bo nagle przyszła mu do głowy dość istotna myśl. — A jak ma się twój tata? Coś już wiadomo? — zapytał, zdając sobie sprawę, że odkąd przyszła jeszcze tego nie zrobił, a pan Wilson spadł przecież z drabiny i wyjeżdżał na wózku na badania w chwili, w której oni akurat przyjechali do pensjonatu. Do tej pory na pewno coś się już wyklarowało i pozostało mieć nadzieję, że to nic poważnego.

      Rowan Johnson

      Usuń
  109. Jemu też zdążyło ulecieć z głowy wszystko to, co wydarzyło się do południa, chociaż ten moment, gdy Abigail znalazła się przed maską radiowozu, był naprawdę fatalny. Ale nie wydarzyło się na szczęście nic, co zmuszałoby ich do rozpamiętywania tego zdarzenia, i to nawet dobrze, że umilili sobie wieczór w ten sposób. Przynajmniej pozbyli się całkowicie resztek napięcia.
    Skinął głową twierdząco na pytanie o apteczkę. Był święcie przekonany, że w każdym domu da się znaleźć chociaż kawałek plastra, czy bandaża, ale kiedy padło pytanie o apteczkę, uzmysłowił sobie, że może się trochę mylić w tym swoim przekonaniu. Akurat jego apteczką była zwykła, kuchenna szuflada, w której leżą wszystkie potrzebne do opatrzenia rany rzeczy, a nie jakieś specjalnie oznakowane pudełeczko, spełniające wszystkie wymagane normy. Typowa domowa szuflada z napoczętymi produktami, gazami i bandażami, których czasami nie używał na rany, a do czegoś zgoła innego. Gaza idealnie nadaje się do filtrowania różnych rzeczy, zwłaszcza, jeżeli chodzi o nalewki czy wyciągi alkoholowe. Ale tak poza tym, to nie wyobrażał sobie nie mieć pod ręką przydatnych elementów, którymi się poskleja, jeżeli przypadkiem zrobi sobie kuku. Czasami wystarczy chwila nieuwagi i problem gotowy.
    Nie był ekspertem od wszystkiego, ale jeśli ma się dom, to trzeba przy nim latać, czy się tego chce, czy nie, więc siłą rzeczy na przydomowych robótkach znać się musi. Co prawda, w tych czasach od wszystkiego znajdą się fachowcy, których można zamówić, wykonując zaledwie jeden telefon, ale jemu nie uśmiechało ściągać ludzi do każdej jednej pierdoły. Nie trzeba być zresztą omnibusem i kończyć studiów, żeby posługiwać się narzędziami, chociaż wypada zachować trochę ostrożności, bo krzywdę zrobić sobie akurat można i to wcale nie małą. Nie miał też oporów przed dzieleniem się swoimi umiejętności z okolicznymi mieszkańcami. Jeżeli ktoś potrzebował wsparcia, a on miał akurat czas, by go udzielić, zwykle robił to bez zastanowienia. Na miejscu sporo jest jednak złotych rączek, które zawodowo zajmują się dbaniem o otoczenie, więc to oni stoją tutaj na straży psujących się sprzętów, pękających rur, czy wariujących urządzeń. A Abigail na pewno dobrze o tym wie, prowadząc pensjonat, przy którym pewnie zawsze jest coś do roboty..
    — To zależy, co chcesz impregnować i czym — stwierdził, podnosząc na nią spojrzenie. Przyłożył kubek do ust i wziął łyczek herbaty. — Ale jeżeli są to zwykłe deski, to tak: żadna to filozofia, wystarczy pędzel i impregnat. Trzeba tylko pamiętać, żeby drewno było suche — odpowiedział, kładąc nacisk głównie na tę wzmiankę o suchym drewnie, żeby nikomu nie przyszło do głowy zabierać się za to po deszczu, czy nawet bezpośrednio przed. I faktycznie, warto zrobić to do jesieni, bo jesienna wilgoć na pewno nie będzie sprzyjać temu procesowi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Mogę ci z tym pomóc w jakiś dzień, jeżeli nie będzie nikogo chętnego — zaproponował jeszcze, bo w sumie nie był pewien, czy Abigail nie jest z kimś w stałym kontakcie, kto dba o te podstawowe sprawy pensjonatu, jeśli chodzi o szeroko pojętą konserwację. Finn nie jest jedynym facetem, który to ogarnie, jest jeszcze na przykład Jax, który z zaimpregnowaniem werandy problemu mieć nie będzie, skoro sam ma całą chatę z drewna. U niego może być jednak krucho z czasem. Chociaż weranda to kilka godzin roboty, a nie cała doba, więc to nie powinno stanowić aż takiego problemu.

      Rowan Johnson

      Usuń
  110. Uniósł usta w uśmiechu, kiedy Abigail wyjaśniła, dlaczego jej ojciec zdecydował się nie pokazywać jej za dużo. Nie miał najmniejszego problemu z wyobrażeniem sobie sytuacji, w której Abigail, nauczona już jakiejś czynności, nagle zaczyna płynąć na fali szybkich pomysłów, bo niezliczone pokłady energii były nieodłącznym elementem jej osobowości. Jeżeli złapie bakcyla, to da się porwać bez pamięci, więc nie należało się panu Wilsonowi dziwić, chociaż nie można powiedzieć tego w negatywnym sensie. Abigail dbała o swoje najbliższe otoczenie z głębi serca, zupełnie bezinteresownie, i nawet te szalone pomysły, które czasami miewała, nie niosły ze sobą żadnych dramatów, czy już tym bardziej szkód, które później musiała naprawiać. To nie tak, że była bezmyślną trzpiotką. Była po prostu wesoła i pozytywna, ale potrafiła świetnie radzić sobie sama, jeśli wymagała tego sytuacja. Inaczej rodzice na pewno nie powierzyliby jej pensjonatu, zresztą, wystarczyło stanąć w progu tego miejsca, by mieć pewność, że Abigail była odpowiednią osobą do zajmowania się takimi rzeczami. Pilnowała tam porządku, dbała o pracowników i otoczenie, a wszystkie oszczędności, zamiast upychać po własnych kieszeniach, przeznaczała na modernizację tego miejsca. Mogła być szaloną wariatką, która pomaluje werandę na tęczowo, ale mimo to, wciąż pozostanie profesjonalistką, która dobro pensjonatu przełoży nad własne, jeśli taka zajdzie potrzeba. Ale ostatecznie byłoby lepiej, gdyby malowanie sobie odpuściła, bo z tym może być nieco trudniej, niż z impregnowaniem, a Rowan na pewno jej w tym nie pomoże. Chyba że na wiosnę, gdy znów zrobi się cieplej, dni będą dłuższe, a on będzie w stanie wyjść z komisariatu o normalnej porze, żeby skończyć to wszystko jednego dnia. Inaczej sobie tego nie wyobrażał.
    Popatrzył na jej stopy, które miały zbyt daleko do pufy, żeby na niej spocząć i pochylił się na chwilę w przód. Przyciągnął musztardowy mebel dłonią i wrócił zaraz do swojej poprzedniej pozycji. Tym razem Abigail sięgnie do niego bez trudu.
    — Miałbym spisać oświadczenie i sam je sobie rozpatrzyć? A zamierzasz wnosić jakąś skargę? — zadał pytanie, chociaż nie oczekiwał odpowiedzi, bo już ją oczywiście znał. Świadkowie nie mają tu jednak nic do rzeczy, jeśli żadne z nich, jako uczestników zdarzenia, nie zamierza rozgrywać tego pod względem prawnym. — Te protokoły, oświadczenia, policyjne notatki i cała papierologia, to wszystko trafia na moje biurko — wyjaśnił krótko, nie chcąc zagłębiać się w istotę swoich obowiązków, bo akurat ta część związana z biurokracją jest po prostu nudna. I ile tylko się da, oddaje swoim deputies, chociaż im jest to akurat na rękę, że nie muszą kręcić się w terenie, tylko mogą spędzić zmianę w biurze i poprzystawiać pieczątki na dokumentach, czy popisać te monotematyczne raporty. Dzięki Bogu, że ma tu kogoś, kto go z tego wyręcza! A jakby miał robić tylko to, nigdy w życiu nie zgodziłby się na te funkcję.
    Przeniósł uwagę na Abigail, gdy zadała kolejne pytanie, lekko zmarszczył najpierw brwi, potem przechylił głowę w bok, a na końcu uśmiechnął się rozbawiony.
    — Mieszkasz tu od zawsze, Abigail, nie licząc tej przerwy na studia. Dobrze wiesz, ile mamy tutaj wypadków — zauważył, przyglądając się jej uważniej, i upił powoli łyk herbaty.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mieli ich naprawdę niewiele, ale to też między innymi dlatego, że w Mariesville nie było zbyt dużo aut, jak i ludzi tak w ogóle, którzy mogliby nimi jeździć. Niecałe pięć tysięcy mieszkańców, to nawet nie przedmieścia metropolii, ale tego chyba nie musiał tłumaczyć tutejszej mieszkańce. Skąd w ogóle pomysł, żeby zapytać go akurat o wypadki? Z miliarda pytań, które mogła zadać, wybrała to, na które znała odpowiedź. Doprawdy zadziwiające.
      — Ale nie nudzę się — odpowiedział jeszcze, licząc na to, że trochę ostudzi jej obawy. — Jak już wiesz, jestem w stanie zorganizować sobie mnóstwo zajęć — dopowiedział. Sama zwróciła dziś na to uwagę, gdy przyszła w odwiedziny, a on akurat wymieniał żarówkę. Wyjeżdżać nie zamierzał, ale tego, czy ktoś go nie zastąpi za dwa lata, przewidzieć już nie mógł, bo głos w tej sprawie należy do mieszkańców. Jeżeli zostanie wybrany na kolejną kadencję, z pewnością nie odmówi.

      Rowan Johnson

      Usuń
  111. [Bry. <3 Dziękuję za powitanie, znowu, hah. :D Ach, no tak wyszło, że oglądałam Twisters, miałam pomysł na trzecią postać i padło na wizerunek Glena. :D Co prawda już wcześniej o nim myślałam, ale po oglądaniu setki editów z filmu byłam w 100% pewna, że to będzie idealny wybór. :D Ajj, wiesz co, niech pęka. Hah, tylko nie wiem czy ja wyrobię z trzema wątkami pod jedną kartą i istnieje ogromna szansa, że mi wyleci z głowy, aby odpisać na któryś wątek. XD Ale jak jesteś chętna na to, aby ewentualnie mi przypomnieć to śmiało coś można podumać. ;D
    Eatonowi ta uwaga się raczej podoba, a na pewno nie narzeka jakoś szczególnie. Skoro może umilić dzień starszym paniom to chętnie to zrobi, o. :D]

    Eaton Grant

    OdpowiedzUsuń
  112. Komisariat nie był raczej ciekawym miejscem na odwiedziny. Już pomijając fakt, że na ogół nie kojarzy się zbyt dobrze, to nie ma w nim też niczego, na co można by z fascynacją popatrzeć, chyba, że kogoś naprawdę ekscytuje widok ludzi w mundurach, trochę zabieganych, wiecznie zajętych i skupionych na swoich powinnościach – wtedy można mówić o sprawianiu sobie jakichś przyjemności. Ale on nie praktykował odwiedzin w pracy i coś takiego nawet nie mieściło mu się w głowie. Na pogaduszki i ploteczki można spiknąć się po godzinach, albo w całkowicie wolnym dniu, a nie na służbie, gdzie po prostu wypada zachować przyzwoitość i profesjonalizm. Może Abigail podchodziła do tego wszystkiego bardziej emocjonalnie, ale po tylu latach doświadczenia, ostatnia rzecz, jaką mógł powiedzieć, to że Mariesville skrywa po katach jakieś dramatyczne sekrety. Nie licząc oczywiście popieprzonych koligacji międzyludzkich, bo są tu tacy, który najchętniej wzajemnie by się pozabijali, szczególnie w ostatnim czasie, gdy kilka konkretnych osób po latach powróciło na stare śmieci, ale to wszystko to wciąż tylko sąsiedzkie waśnie i spory. Nikt tu nikogo nie mordował, nie prześladował, nie próbował też szkodzić w bardziej radykalny sposób. Podeptane kwiatki po złości, czy okna obrzucone jajkami to oczywiście też przestępstwa, a raczej wykroczenia i to właśnie takie na miarę małych społeczności. Zdarzyło się tutaj kilka różnego rodzaju wypadków typu pożary, samochodowe kraksy lub tragiczne zdarzenia przy pracy, ale takie rzeczy dzieją się wszędzie na świecie, więc ciężko doszukiwać się w tym czegoś niezwykłego.
    Posiedzieli jeszcze trochę na kanapie, a później Rowan odprowadził Abigail do wyjścia i uśmiechnął się lekko, gdy skomplementowała go na do widzenia i przyklepała wszystko buziakiem w policzek. Przykrył brownie, zgodnie z zaleceniem, i schował do lodówki, a po kilku dniach umył pojemnik, w którym się znajdowało i położył na wierzchu, żeby przy najbliższej okazji oddać je Abigail. Miał taki plan, żeby podjechać w wolnej chwili do pensjonatu, skoro miał tam rzut beretem od własnego domu, ale jakoś zawsze było mu nie po drodze, a nie miał pewności, czy zastanie ją tam późnym wieczorem. Wiedział, że nocowała czasami na poddaszu, gdzie znajdowała się przestrzeń niedostępna dla gości, ale nie był w stanie przewidzieć, czy akurat danego dnia postanowiła zostać na tyle długo, by skorzystać z tego zapasowego lokum. Problem oddania pudełka rozwiązał się sam, chociaż w niekoniecznie dobry sposób, bo telefon od Abigail późnym wieczorem był zaskakujący. Gdy odebrał, a ona oznajmiła mu, że ktoś chyba okrada ją z narzędzi ojca, potrzebował kilku sekund na przeanalizowanie tych słów i przyjęcia ich jako fakt, a nie dziwną pomyłkę. Mogło się tak zdarzyć, tutaj też zdarzają się drobne kradzieże, często nierozwiązane, jeśli złodziejaszkami są ludzie będący tutaj przejazdem, ale to właśnie takim osobom Rowan poświęcał więcej uwagi, niż miejscowym, bo swoich znał prawie że na wylot, a obcy zdolni mogą być do wszystkiego. Był już w domu od kilku godzin, więc powiedział, że zaraz będzie, wsunął tylko buty i na podkoszulkę założył sweter w którymś odcieniu szarości, tym razem ciemniejszym. Mógł przejść się tam na piechotę, bo do pensjonatu miał kilkaset metrów prostą drogą, ale wsiadł ostatecznie w samochód, którym podjechał do podjazdu. Starał się nie trzaskać drzwiami, gdy wysiadał, żeby nie spłoszyć potencjalnego włamywacza. Wsunął Sig Saurera w tył spodni i ruszył bezpośrednio w stronę garażu. Było jeszcze na tyle widno, że nie musiał korzystać z latarki, a światła bijące z okien pensjonatu dodatkowo ułatwiały sprawę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obszedł budynek, rozglądając się spokojnie na boki, a kiedy dostrzegł Abigail, podniósł tylko dłoń na znak, żeby poczekała. Bezpieczniej będzie, jeśli zachowa odpowiednią odległość aż do momentu, w którym Rowan nie zajrzy do środka garażu i nie sprawdzi, o co chodzi. Złamana kłódka od razu rzuciła mu się w oczy, gdy szedł. Zwolnił wtedy odrobinę, nasłuchując hałasu dochodzącego ze środka, który brzmiał trochę tak, jakby ktoś grzebał w wielkim kartonie, próbując wydostać z niego jakąś rzecz, ale nie było to wcale chaotyczne grzebanie, więc ten ktoś na pewno się nie śpieszył. Przystanął na moment przy drzwiach i posłuchał hałasu jeszcze kilka sekund. Żadnych kroków, żadnych sapnięć, ani innych odgłosów typowych dla kradnącego coś człowieka. Dziwne.
      Pchnął więc drzwi niespodziewanie i wszedł do środka, a potem podskoczył w miejscu, gdy puchaty sierściuch wystawił łeb z pudełka i wyskoczył z niego nagle, chcąc dobrać mu się zębiskami do nogi. Rowan potraktował go z buta lekko, chroniąc łydkę przed ugryzieniem, a szop wybiegł z garażu, zaskoczony równie co Rowan
      — Pieprzony szop! — skomentował, wyglądając za zwierzakiem, uciekającym w podskokach prosto w okoliczne krzaki. Odwrócił się i spojrzał na rzeczy, wytargane z kartonów, a później z powrotem na tą złamaną kłódkę. Co, jak co – szopy są bystre, ale kłódki nie zdemontują. Za to odpowiadał z pewnością ktoś inny. Szop tylko skorzystał z okazji, że może wejść sobie do środka i narobić bałaganu. Abigail na pewno tego się nie spodziewała, ale kto by się spodziewał, skoro sierściuch zrobił tu hałasu, co niemiara.

      Rowan Johnosn

      Usuń
  113. [Dziękuję serdecznie za komentarz pozostawiony pod KP Montiego (który jest mixem kilku moich archiwalnych postaci okraszonym maleńką szczyptą nowego lukru). Szczególnie miło mi wiedzieć, że jego dotychczasowe związki z punktu widzenia człowieka normalnie funkcjonującego w sferze seksualnej wydają się aż tak bardzo tragikomiczne, bo świadczy to, że udało mi się jednak trafić w sedno sposobu myślenia Satyra (nie byłam tego pewna aż do samego końca). Niestety z powodu tego schorzenia nie mogę stwierdzić, by te historie czegokolwiek go nauczyły. Ba, pozwolę sobie nawet stwierdzić, że tutejsze kobitki dla własnego bezpieczeństwa emocjonalnego powinny trzymać się od niego jak najdalej.]

    OdpowiedzUsuń
  114. Osobiście Liberty stosunek do gęsi jako takich, a już w szczególności tych babcinych posiadał co najmniej ambiwalentny. Gdyby to od niego tylko zależało, bez większego zastanowienia odsprzedałby je pierwszemu człowiekowi, który byłby na tyle szalony, by chcieć stać się pechowym posiadaczem tej liczącej kilkanaście sztuk pierzastej armii chaosu. Niestety ilekroć odgrażał się, że jeśli jeszcze raz uciekną i zdemolują komuś zbiory, jeszcze tego samego dnia zawiezie je na najbliższy targ rolny, droga avó natychmiast wpadała w ogromny gniew, nazywając go miastowym ignorantem, który chyba całkowicie zapomniał o swoich korzeniach. Przecież w Walii, skąd wywodziła się rodzina Blissów tradycja hodowlana wciąż była niezwykle żywa, więc jeśli nie chce od razu wracać do Wielkiej Brytanii (oczywiście sam, bo ona nie pozwoli, by doszczętnie zrujnował życie jej ukochanej prawnuczce), lepiej niech przestanie wygadywać farmazony. Podobne zdanie miała zresztą o otoczeniu gospodarstwa czymkolwiek, co nie składałoby się wyłącznie z naturalnych materiałów, nieważne jak uparcie nie próbowałby jej tłumaczyć, iż tylko solidny metalowy płot o odpowiedniej wysokości zniechęci kozy od jego notorycznego pożerania, a co za tym idzie powstrzyma od ucieczek te cholerne ptaszyska. Jedyne alternatywne rozwiązanie, które udało mu się w końcu wymyślić stanowiło podjęcie próby wyszkolenia do ich zaganiania kręcących się po podwórzu hovawartów. Niestety z uwagi na ich wieloletnie rozleniwienie zadanie to okazało się znacznie bardziej wymagające niż to na początku zakładał, a przypilnowanie wszystkich zwierząt stanowczo przekraczało siły jego biednej Naren. Wyglądało więc na to, że chcąc osiągnąć sukces, musiał liczyć się jeszcze z wieloma tygodniami wymagających treningów. Z drugiej strony, gdy to już nastąpi, psiaki osiągną jeszcze większą wartość przy późniejszej sprzedaży.
    - Tak, wiem. - Westchnął ciężko, gdy rudowłosa wspomniała o postawieniu lepszego zabezpieczenia wokół domostwa seniorki. - Obawiam się jednak, że przekonanie mojej babci do wzmocnienia płotu elementami odpornymi na kozie zęby jest niemal równie trudne jak zawrócenie biegu Maple River... - Chwila nieuwagi omal nie kosztowała go zaliczenia bliskiego kontaktu z ziemią, gdy jedna z gęsi usiłując uciec przed podszczypywaniem niedoświadczonego jeszcze molosa zderzyła się z jego nogami. - Kurwa, przysięgam że gdy tylko babcia pójdzie spać, osobiście przerobię cię na rosół. - Zaklął, zamachując się w jej kierunku chwytakiem. Całe szczęście skutecznie, dzięki czemu po paru sekundach jej urażone wrzaski było już słychać tylko z klatki. - A skoro obie te rzeczy wydają się równie niemożliwe, pozostaje mi wziąć się za szkolenie tych rozpieszczonych do granic możliwości urwipołciów i liczyć na cierpliwość sąsiadów. - Łagodnie, acz stanowczo przekierował uwagę futrzaka na ptaszysko szarżujące wprost na kobietę.


    Liberty

    OdpowiedzUsuń
  115. Najgorzej było pierwszego dnia po wyjeździe Savannah z miasteczka. Wiedzieli o tym wszyscy i to w bardzo krótkim czasie, a przynajmniej wydawało mu się, że wszyscy wiedzą. Mariesville może i było małe, ale nie było też na tyle małe, aby wieść o tym rozstaniu dotarła do każdej jednej osoby. Tak sobie to powtarzał. Jakiekolwiek wyjście wtedy z domu na spacer, do pracy, po zakupy wiązało się z odczuwaniem na plecach współczujących spojrzeń, od których zwyczajnie robiło mu się niedobrze. Zdawał sobie sprawę z tego, że niektórzy chcieli dobrze, ale Rhett sobie radził. Nawet jeśli w rzeczywistości nie miał pojęcia co robi. Bycie rodzicem we dwójkę miało swoje wyzwania, a w pojedynkę? To dopiero było wyzwanie, którego nie chciał tak do końca wykonywać sam, ale został do tego zmuszony, a przecież nie mógł również zawieść swojego dziecka. Wystarczyło, że jej matka się odwróciła do niej plecami i zostawiła bez jakiegokolwiek wsparcia ze swojej strony. Nie chodziło nawet o to, że Rhett potrzebował pieniędzy dla Primrose, bo nie potrzebował. Sklep przynosił zyski. Może nie były one zawrotne, ale dawał sobie radę i nie musiał odkładać każdego zarobionego dolca. Na myśli miał raczej to, że w końcu każde dziecko potrzebowało obojga rodziców. Aczkolwiek teraz coraz bardziej się utwierdzał w przekonaniu, że czasami będzie lepszy jeden rodzic niż dwójka, która nijak się ze sobą nie dogaduje czy taki, który ma swoje dziecko gdzieś. Mimo, że starał się zrozumieć punkt widzenia osób, które próbowały mu pomóc to był również obiektem plotek. Młody facet z dzieckiem, którego nagle porzuciła narzeczona, aby odjechać w stronę zachodzącego słońca z nowym facetem. Było już wiele wersji, dlaczego Savannah go zostawiła. Prawda była tylko jedna, ale Rhett niekoniecznie miał ochotę na to, aby opowiadać ludziom ze szczegółami o swoim życiu. Mimo, że minął już rok on wciąż był tematem, który dość dobrze się sprzedawał. Szczególnie wśród starszej społeczności, która nie miała już zbyt wielu zajęć, więc mogli spędzić swój czas na rozpowiadaniu kolejnych informacji na temat życia bruneta. Nie ważne czy były to prawdziwe informacje czy wyssane prosto z palca. Temat dobrze się sprzedawał, bo tak już po prostu było, a Rhett nie widział sensu w tym, aby dalej z ludźmi walczyć. Lepiej po prostu było zignorować ich spojrzenia czy zaczepki. Nie zdarzało się już często, aby ktoś go zaczepiał, ale dalej bywały momenty, że Caldwell i Primrose stawali się główną atrakcją.
    Tak jak chociażby teraz, kiedy chciał wybrać produkty i czuł na sobie wzrok rudowłosej dziewczyny, która zdawała się być znajoma, ale nie mógł sobie przypomnieć skąd konkretnie mógł ją kojarzyć. Przez jego życie co prawda nie przewinęło się aż tyle osób, aby jej nie kojarzyć, ale był przemęczony i miał zbyt wiele na głowie, aby jeszcze łączyć ze sobą kropki. Raczej nie powinna mu mieć tego za złe.
    Doskonale wiedział, że nie powinien być niemiły. To w końcu do niczego nie prowadziło, a mężczyzna w rzeczywistości wcale nie był taki zły, jak mogłoby się wydawać. Od dłuższego czasu jednak już nie pamiętał, jaki tak naprawdę jest. Złościł się częściej niż przedtem, nie cieszył już tak bardzo. Chyba, że dotyczyło to Primrose, bo tylko przy niej potrafił się uśmiechnąć w szczery sposób. Przy niej jako jedynej nie musiał niczego ani nikogo udawać. Jeszcze nie zadawała miliona pytań, nie była dociekliwa. Wykorzystywała swoją wyobraźnię, aby tworzyć zabawy, które głównie tylko dla niej miały sens. Ale była szczęśliwa, a tak mu się przynajmniej wydawało i więcej właściwie mężczyźnie potrzebne nie było. Czasami naprawdę ciężko było mu zrozumieć czym sobie na nią zasłużył, bo na pewno nie zrobił nic tak dobrego w swoim życiu, aby teraz mieć na wyłączność tę małą istotkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uniósł lekko brew, gdy dziewczyna wypowiedziała jego imię.
      Cholera, naprawdę powinien zacząć nosić te przeklęte soczewki albo okulary. Z pewnością świat byłby wtedy o wiele wyraźniejszy. Gdyby teraz cokolwiek miał na tych oczach lub w oczach, to być może byłby w stanie stwierdzić czy dziewczyna faktycznie na niego spogląda w taki sposób, w jaki pomyślał. Może to było tylko nieporozumienie, które on sam nakręcał, a może wręcz przeciwnie. Najchętniej odwróciłby się w inną stronę i poszedł dalej, ale zwróciła się do niego imieniem, a to tylko go zaciekawiło. Wiedziała kim jest, ale on nie do końca kojarzył z kolei kim jest ta rudowłosa dziewczyna. Savannah miała mnóstwo koleżanek, a on nie był w stanie spamiętać każdej jednej z nich. Znały się ze szkoły? Możliwe lub to on się z nią znał, ale o tym nie pamiętał. To było jeszcze bardziej możliwe.
      Pensjonat już mu coś mówił. Nie było drugiego pensjonatu w miasteczku. Rhett co prawda nie miał okazji, aby tam bywać, bo i po co? Ale kojarzył, gdzie się znajduje. Teraz faktycznie zaczęło mu się trochę rozjaśniać w głowie.
      — Kojarzę. Ta rozmowa ma mieć jakiś większy sens czy tylko będziemy się na siebie tak patrzeć i wymieniać zdawkowymi informacjami?
      Zerknął kontrolnie na córkę, która dalej skupiona była na swojej zabawce. Jak dobrze, że nie odstawiała żadnych scen. Nie zniósłby, gdyby teraz mu się tu rozpłakała.

      Rhett również bez wyczucia

      Usuń
  116. Spoglądając na rudowłosą kobietę z wysoka, nie mógł nie unieść kącików ust do nieba, w geście rozbawienia. Krańce jego podwiniętego wąsa zakołysały się, podążając za szablonem zmarszczek.
    – Chciałbym to zobaczyć – mruknął odnosząc się do wzmianki o potencjalnym zataszczeniu jego osoby do stołu. Rzecz jasna, było to fizycznie niemożliwe, biorąc pod uwagę ich zupełnie przeciwne gabaryty. Sylwetka młodej kobiety była niemal niewielkim ułamkiem jego postawnego, umięśnionego pracą ciała. Gdy pewnego dnia podsadzał ją do parapetu na piętrze, by ta mogła zamocować przy ramach okiennych nowe ozdoby, stał niczym soli słup, a Abi siedziała „ na baranach” niemal jak na tronie. Ten baran był zapewne wyjątkowo wygodny i… zupełnie cichy. Takie obciążenia nie robiły na nim zbyt wielkiego wrażenia. Właściwie, to mało co robiło.
    – Dobrze, Abi. Dziękuję za zaproszenie – przytaknął w końcu, uznając dalsze odmowy za zbyt nieeleganckie. Państwo Wilson zawsze byli dla niego tacy mili, że nie chciał sprawiać im przykrości. No i cóż, w głębi serca był wdzięczny, że jako jedni z nielicznych, lubili spędzać z nim czas. A on z nimi.
    Podążył za znajomą, stawiając ciężkie kroki ubłoconych butów na nowo ułożonej kostce. Szerokie podeszwy malowały kolejne ślady, zdradzając brutalnie jego położenie. Zdjął je jeszcze przed progiem, nie chcąc zabrudzić jasnych płytek, którymi wyłożona była podłoga w korytarzu pensjonatu.
    Mijając wysokie, zdobne lustro spojrzał krytycznie na swoje odbicie. Jego ubłocony strój roboczy nijak nie pasował do czystego wnętrza dość popularnego pensjonatu z piękną, otwartą jadalnią i długim, drewnianym stołem otulonym białym obrusem. Oczami wyobraźni widział jak odbija na nim ubłocone łokcie, a ziemiste plamy wżerają się w nachalnie w czysty materiał.
    Wyraźnie spięty, ruszył za Abi w kierunku poddasza. Niewielki pokój z łazienką, w którym podobno sypiała czasem koleżanka, jak zawsze emanowały przytulnością. Dobrze znając topografię tego miejsca, udał się do łazienki. Umył porządnie ręce i twarz, oczyszczając wybrudzoną skórę. Rozpuścił rozwalony koczek, z którego niedbale powypadały kręcone pasma. Gęste pukle opadły niedbale na jego rozłożyste plecy. Przeczesał je, odgarniając przylepce z mokrej twarzy.
    Wyczekując powrotu koleżanki, rozpiął powoli koszulę, której wilgotny materiał oddawał nieprzyjemny chłód do jego rozgrzanego ciała. Rzucił ją na podłogę, niemal w kąt. Zaraz za nią miały pójść robocze spodnie, ale z tym wolał już poczekać do wyjścia Abi. Z ciekawości nachylił się w kierunku szyby prysznicowej.
    Wyglądało na to, że tego wieczora będzie mu dane pachnieć żelem o zapachu świeżych malin i szamponem waniliowo- kokosowym…

    Finn

    OdpowiedzUsuń
  117. [Pozytywna osoba z twojej kobietki i na pewno bardziej żywiołowa niż moja Millie. Ale tak coś czuję, że obie mogą mieć zbliżoną zdolność pakowania się w kłopoty. Jeśli masz ochotę, to przyszedł mi do głowy taki pomysł, że można zrobić z nich koleżanki od wspólnego zbierania ziół. Pewnego razu mogą wybrać się po cichu na pole niezbyt miłego, zrzędliwego faceta, żeby zebrać trochę czarnuszki polnej, która z jakiegoś powodu rośnie przede wszystkim właśnie u niego. I facet może je przyłapać, więc zaczną uciekać, a potem zobaczymy gdzie je nogi poniosą? Ślicznie dziękuję za powitanie na blogu (:]

    Mildred Atkinson

    OdpowiedzUsuń
  118. Przez te kilkanaście lat, które spędził w zamorskim Cardiff niemal całkowicie zapomniał w jaki sposób należy zajmować się wiejskim gospodarstwem w taki sposób, by jednocześnie było ono bezpieczne dla okolicznych mieszkańców i przynosiło jak największy zysk. Nawet teraz, gdy od jego powrotu do Mariesville minął już blisko miesiąc, nadal patrzył na niektóre z tutejszych tradycji przez pryzmat tzw. pana z wielkiego miasta, czego niestety zdawał się niejednokrotnie sam nie zauważać. Drażniło go między innymi to jak bardzo nieułożone, a przy tym nietykalne były babcine zwierzęta. Nawet podczas tych ranków, podczas których uciekająca przed kozimi rogami Rosa wpadała po raz kolejny do przydomowego stawu, gdzie z kolei nieodmiennie natychmiast otaczały ją wściekłe gęsi nie mógł strzelić w powietrze z dziadkowej wiatrówki, bo w innym wypadku złorzecząca w niebogłosy babka zjawiała się przy nim niczym duch z wałkiem do ciasta w ręku, zmuszając do szybkiego się ewakuowania. O tyle dobrego, że nie miała już wystarczająco dużo sił, by nadal za nim biegać, bo w innym wypadku mogłoby być rzeczywiście nieciekawie. A tak wystarczyło jedynie, że przyszedł do niej później z kompletnie przemoczoną i wielokrotnie pokasłująca małą, by pochłonięta całkowicie przygotowywaniem wrzącego naparu, kompletnie zapominała o gniewie.
    - Cóż, zdaje się, że nigdy nie miała wystarczająco silnej ręki... - Stwierdził, oblewając się lekkim rumieńcem zażenowania na samo wspomnienie czasów, w których sam był jeszcze prawie tak samo nieokiełznany jak te nieszczęsne ptaszyska, które po tym, gdy wyraźnie przestraszona rudowłosa niespodziewanie wskoczyła prosto za plecy Liberty’ego, postanowiły najwidoczniej nieco zmienić dotychczasową strategię. Na ich nieszczęście na znacznie głupszą, bo teraz atakowały parami, stając się tym samym łatwiejsze do wyłapania.
    Przynajmniej tak się mu zdawało aż do chwili, w której usłyszał za sobą niespodziewany plusk niewątpliwie świadczący o tym, że coś właśnie wylądowało w naniesionym przed gęsi błocie. Coś a raczej ktoś, bowiem gdy tylko obejrzał się nieznacznie przez ramię, ujrzał leżącą w grządkach Abi.
    - No dobra, nasza mała wojowniczko, jesteś naprawdę odważna, ale chyba będzie lepiej, jeżeli ukryjesz się teraz w domu i przypilnujesz, by nikt z niego nie wychodził dopóki nie zapakuję do klatek reszty towarzystwa. - Stwierdził, pomagając jej się podnieść.


    Liberty

    OdpowiedzUsuń
  119. [Biedna Abigail. Faceci to jednak są najgorsi.
    Są w podobnym wieku, więc jest duża szansa, że chodziły razem do szkoły i mogły się zakolegować. Abigail mogła przychodzić do Winnie na dogoterapię, by poczuć się lepiej po rozstaniu, a Winnie może sypiać na kanapie Abigail, kiedy ma dość watahy psów i własnego ojca xd
    Co ty na to, by je zakolegować? Może nawet Abigail jako jedynie wie o słabości do przyjaciela ojca?]


    Winnie

    OdpowiedzUsuń
  120. Stały naprzeciwko siebie – Tessa na drewnianym tarasie oświetlonym przez żarówki zawieszone u sufitu i Abigail w wąskiej szparze w drzwiach, wciąż trzymając dłoń na klamce, jakby obawiała się, że Tess postanowi siłą sforsować wejście i wepchnąć się do środka. Obie przypatrywały się sobie w milczeniu oceniająco, najwyraźniej czekając, aż ta druga odezwie się jako pierwsza. Po kilkudziesięciu dłużących się sekundach usta Tessy wykrzywiły się w lekko prześmiewczym uśmiechu, jakby nie mogła uwierzyć, że właśnie stała pod pensjonatem Wilsonów z tą samą walizką, z którą przed dwoma laty wyjeżdżała z Mariesville, pakując do niej jak najmniejszy dobytek, bo nie chciała, by cokolwiek wciąż łączyło ją z tym zapomnianym przez Boga miasteczkiem i prowadziła bitwę na spojrzenia z najlepszą przyjaciółką swojego byłego męża. Nigdy się do siebie nie zbliżyły, chociaż nauczyły się nawzajem tolerować dla dobra Jacksona. Abi była wszystkim tym, czym Tessa nie była – roześmianą, uczynną, otwartą na nowe znajomości osobą, miała w sobie dużo ciepła oraz czułości do zaoferowania, a przede wszystkim była lubiana i akceptowana zarówno przez rodzinę Jacksona, jak i jego innych bliskich przyjaciół. Nigdy nie musiała zabiegać o ich sympatię, nie musiała udawać kogoś, kim nie była, podczas gdy Tessa zaciskała mocno zęby, przywdziewała na twarz sztuczny uśmiech i próbowała spełnić nierealne oczekiwania wszystkich Moore’ów, w oczach których jej starania nigdy nie były wystarczająco dobre, bo po prostu nie była nią, dziewczyną, której imienia Tess nie chciała nawet wymawiać. Z czasem presja nałożona na Tessę przez teściową, szwagrów oraz babkę Jaxa zaczęła przytłaczać kobietę do tego stopnia, że zaczęła spalać ją zazdrość. Miała wrażenie, że Jackson robi wszystko, by jak najrzadziej bywać w domu, znajdując sobie zajęcie z dala od swojej żony; potrzebowała go restauracja, świetlica środowiskowa, rodzina, znajomi – wszyscy, tylko najwyraźniej nie Tessa, która zaczęła się robić coraz bardziej zaborcza. Wymykał jej się z palców, traciła go, więc coraz gorzej znosiła jego spotkania z kobietami, a zasiane w jej wnętrzu ziarna wątpliwości powoli zbierały swoje żniwo. Bo skoro nie była wystarczająco dobra dla Jacksona, może zaczął sobie szukać perfekcyjnej partnerki wśród innych kobiet? Może wolał Abigail, która była słodka, troskliwa i przyjazna w przeciwieństwie do pochmurnej, gburliwej i łatwo wpadającej w złość Tessy? Jej awantury zaczęły więc również obejmować jego spotkania z przyjaciółkami, oskarżyła go nawet o to, że sypiał z Abi za jej plecami. Nie wiedziała, jak wiele kobieta wiedziała o problemach w ich związku, ale jej przeciągające się milczenie oraz wroga postawa wystarczyły, by Tessa wiedziała, że Abigail nie miała o niej najlepszego zdania… Zresztą nie ona pierwsza i nie ostatnia. Zdawało się, że całe to pieprzone miasteczko zmówiło się, by nienawidzić Tessę Miller, jakby wcześniej nie kibicowali ich rozstaniu z całych sił. Hipokryzja Mariesville nie powinna jej zaskakiwać, a mimo to postawa Abigail stanowiła kolejną ranę zadaną Tessie, która nie rozumiała, dlaczego nikt nawet nie próbował postawić się w jej sytuacji i zrozumieć, że ona również przeszła przez piekło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Ja pierdolę, zabiję go — wymamrotała pod nosem, wywracając lekko oczami, kiedy cisza stała się już naprawdę niekomfortowa i zaczęło do niej docierać, że chyba powinna się odezwać, mimo iż Jax dał jej jasne instrukcje: miała pojawić się na progu pensjonatu Wilsonów i trzymać gębę na kłódkę. Najwyraźniej coś poszło nie tak, skoro Abi wpatrywała się w nią z wyraźnym wyczekiwaniem. — Powiedział mi, że mam stawić się pod pensjonatem i milczeć, a on wszystko załatwi, bo rzekomo psuję wszystko, kiedy tylko otworzę usta. Zakładam, że skoro nie zamierzasz mnie wpuścić do środka, nie dostałaś żadnej wiadomości ani telefonu od Jacksona sugerującej, że mam się zatrzymać w pensjonacie? — zapytała, unosząc brwi. Abigail dalej milczała, więc Tessa wydała z siebie ciężkie westchnienie. — Posłuchaj mnie, obie wiemy, że w normalnych okolicznościach nie przyszłabym do twojego pensjonatu. Tak się składa jednak, że obecnie jestem wrogiem publicznym numer jeden w całym tym cholernym miasteczku i niewiele brakuje, żeby ludzie zaczęli we mnie rzucać zgniłymi jabłkami, a Jackson zaklinał się, że załatwi mi pokój u ciebie w pensjonacie. Jest już późno i nie sądzę, że uda mi się znaleźć coś innego w pobliżu Mariesville, więc jeśli moja obecność tutaj tak bardzo ci przeszkadza, co powiesz na to, że tylko przenocuję, od razu załatwimy wszystkie formalności i jutro rano opuszczę to miejsce jeszcze przed świtem, żebyś nawet nie musiała mnie ponownie oglądać?

      nie bijemy <3

      Usuń
  121. Urodzony zupełnie przedwcześnie, bo w trzydziestym pierwszym tygodniu ciąży Finn był przy urodzeniu absolutnym sucharkiem. Pozbawiona tkanki tłuszczowej, wysuszona skóra wisiała na nim niedbale, a nieproporcjonalnie duża, nieco zdeformowana porodem głowa nie dodawały mu urody. Prześlizgnął się przez ciężki start zupełnym fartem, nie odczuwając jego wyraźnych skutków w późniejszych latach. No, może trochę więcej chorował jako dziecko, ale zaraz babcia przegoniła go boso po pokrzywach w jeden zimny poranek, uraczyła naparem ziołowym i już było lepiej. Mimo to, biegał chudy niczym szczypior, zupełnie nie przypominając aktualnego siebie. Zmiana nadeszła, gdy jako wczesny nastolatek zaczął pomagać w kuźni dziadka. Nagłe rozpoczęcie ciężkiej pracy fizycznej spowodowało, że zaczął więcej jeść… znacznie więcej, a codzienne zadania, nie tak bardzo dostosowane do jego młodego wieku, zaczęły wyrabiać w nim zalążki aktualnych mięśni, powoli wypełniających się przeraźliwą siłą, która przepełniała go dziś do cna. Dorastając, równie nieoczekiwanie poszybował w górę, przewyższając znacząco nawet swojego ojca, który za młodu trenował koszykówkę. Jego aktualna wersja była co najmniej nieoczekiwana.
    Z wdzięcznością wziął od Abi czyste ubrania. Omiótł spojrzeniem jasnoróżową koszulkę, lecz nie skomentował jej… uroku. Nie była to rzecz w jego guście, ale przynajmniej nie pachniała brudem i błotem, co samo w sobie plusowało.
    Wziął szybki prysznic, zmywając z siebie resztki brudu. Subtelna woń żelu pod prysznic podrażniła jego wiecznie wysuszone nozdrza, jednak zostawiła na jego skórze zadziwiająco miłą powłokę. Nawet nie wiedział, że jego skóra wciąż może być tak miękka.
    Przeczytał etykietę produktu, w razie gdyby przypadkiem skończył mu się jego płyn tysiąc w jednym , który z resztą zadziwiająco dobrze zmywał smołę.
    Przeczesał mokre włosy i wytarł mokre ciało. Przyjemny chłód owiał jego ciało, gdy wyszedł z zaparowanej kabiny prysznicowej. Kłęby pary były zdecydowanie lżejsze niż dymne, jednak i tak drażniły jego płuca, gdy chciał wziąć głębszy wdech.
    Wciągnął na siebie zdecydowanie zbyt duże dresy i ścisnął sznurek na wysokości bioder, by mieć pewność, że pozostaną na miejscu przynajmniej na czas kolacji. Gustowna koszulka pasowała całkiem nieźle, choć lekko opinała się na rozłożystych ramionach, podkreślając jego niemal kanciaste kształty.
    Przeglądając się w lustrze, westchnął przeciągle. Różowy to chyba nie był jego kolor, a przynajmniej nie przywykł do krzykliwej łuny malującej się wówczas wokół jego twarzy. Jego szafa wypełniona była prostymi, ciemnymi ciuchami, pasującymi do wszystkiego i niczego. T- shirt z pokemonami był prawdopodobnie najbardziej ekstrawagancką rzeczą jaką ubrał w ostatnim dziesięcioleciu.
    Zwinął brudne rzeczy w pęk i planował wrzucić je do plecaka, który wcześniej zostawił na werandzie. Wahając się przez moment, pociągnął za klamkę i wyszedł do pokoju, w którym czekała na niego Abi. Stanął przed nią, prezentując wybraną przez dziewczynę stylizację. Przez chwilę zastanawiał się, czy jej wybory podyktowane były koniecznością czy…
    – Przynajmniej ładnie pachnę– skomentował, badając jej wyraźnie rozbawione spojrzenie.

    Finn

    OdpowiedzUsuń
  122. Tanner często powtarzał, że Abigail jak nikt inny potrafi rozświetlić najmroczniejszy dzień, i rzeczywiście coś w tym było. Tam, gdzie się pojawiała, atmosfera zawsze ulegała poprawie, a uśmiech mimowolnie pojawiał się na twarzy. Goszczenie jej w domu Moore’ów było prawdziwą przyjemnością. Choć obecność Wilson w życiu Jacksona i jego rodziny często drażniła Tessę, Jackson starał się to zignorować. Nigdy nie dawał swojej byłej żonie powodów do zazdrości o swoją przyjaciółkę. Oboje zawsze utrzymywali zdrowe relacje, nigdy nie przekraczali granic ani zasad, które, mimo że nie były wyrażone słowami, były dla nich oczywiste. Abi była więc doskonałą przyjaciółką — dojrzałą, otwartą i empatyczną, zawsze podchodzącą do swoich bliskich z sercem na dłoni. Była gotowa zrobić wszystko dla przyjaźni, a Jackson cenił w niej to podejście oraz cechy, które z tego wynikały.

    Z drugiej strony, Jackson bardzo martwił się, że Abigail, podobnie jak on, zmagała się z syndromem ratownika. Zawsze pragnęła poprawić sytuację innych, dążyła do naprawienia cudzych spraw, a nawet próbowała niemalże zbawić cały świat, często kosztem samej siebie. Kiedyś, podczas rodzinnej rozmowy, Gracie przyznała, że Abigail martwi się o zbyt wiele, mimo że uśmiech nigdy nie schodził jej z twarzy. Jego kochana matka zawsze traktowała rudowłosą jak córkę. Chociaż marzyła, aby Wilson została jej synową przez Tannera, to dostrzegała w niej przede wszystkim wspaniałą dziewczynę, która mogłaby podbić świat. Jackson pod wieloma aspektami przypominał swoją matkę – ona również czuła za bardzo, martwiła się o zbyt wiele rzeczy i bolała w sercu bardziej niż inni. Gdy więc kochała, robiła to bardziej niż z całych sił, zawsze dając przykład tego, co to oznacza być dobrym przyjacielem. Jackson takim przyjacielem starał się być dla Abigail Wilson i właśnie dlatego nie chciał obarczać jej ciężarem własnych emocji, trosk i nostalgii. On zawsze potrafił to wszystko jakoś sobie w głowie przepracować, dlaczego więc jego przyjaciółka miała zaprzątać tym sobie głowę?

    No właśnie, przyjaciółka. To było słowo klucz, które tego wieczoru trzymało go jeszcze na fundamentach rzeczywistości. Znali sie niemal całe życie, dzieliła ich spora różnica wieku, a on był świadkiem tego, jak dojrzewała, stając się wspaniałą, młodą i piękną kobietą. Można rzec, że byłoby to niemalże niesmaczne, gdyby Jackson widział w niej kogoś więcej niż tylko osobę, kto swego czasu była dla niego niczym młodsza siostra. Ale nieważne jak bardzo chciałby siebie okłamywać, w tamtym momencie widział więcej.

    Poczuł, jak jego serce przyspiesza, gdy Abigail delikatnie przesunęła dłonią po jego palcach. Nie było to niczym nowym czy nadzwyczajnym, ale ta chwila prawie że go zaskoczyła, bo przyniosła nieznane mu dotąd emocje, których nigdy nie odczuwał wobec Abigail Wilson. Zawsze traktował ją jak siostrę, ale dzisiaj coś w nim się zmieniało, a on nie wiedział ile w tym wszystkim było winy nalewki, a ile jego własnego nierozgarnięcia. Mógł jednak to wszystko jakoś zdusić, opanować, ona jednak wcale mu tego nie ułatwiała. Czując jej miękkie usta na swoim policzku, przeszedł go dziwny dreszcz. Była taka bliska jego sercu, a jej troska naprawdę go rozczulała. Ale w tamtym momencie przebijały się inne emocje, z których prawdopodobnie następnego dnia nie byłby wcale dumny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Nie wiem czy zmiana alkoholu rozwiąże nasze problemy… — odpowiedział z lekkim uśmiechem, próbując ukryć narastające emocje. Tym razem to już Abigail działała na niego niczym używka, wprowadzając go każdym ruchem w inny wymiar. Klął na siebie w myślach, bo wiedział, że to wszystko przez to głupie, jakże niepotrzebne tego wieczoru gdybanie i dręczenie. Westchnął.
      Muzyka zaczęła grać, a zaproszenie Abigail do tańca sprawiło, że poczuł się jak w transie.

      — Abigail… — zaczął, ale słowa ugrzęzły mu w gardle. Obserwował, jak tańczy, jak jej biodra poruszają się płynnie w rytm melodii, i nagle poczuł, że nie potrafi uciec od uczucia, które go ogarniało. Kiedy złapała go za dłoń i pociągnęła ku sobie, nie miał serca się opierać. Przełknął ciężko, czując, że z każdym krokiem zbliża się do skomplikowania ich relacji, ale nie umiał przestać. Złapał ją mocniej za rękę i przyciągnął do siebie. Ich ciała złączyły się w tańcu, poruszając się w zgodzie z melodią. — Mówiłem ci, że potrzebuję wsparcia, ale nigdy nie sądziłem, że znajdę je w tańcu — zaśmiał się, mimo że wcale nie było mu do śmiechu. Abigail każdym ruchem rozbrajała go, odciągając od rzeczywistości. Poruszała się w rytm muzyki, a on nie potrafił powstrzymać się przed ułożeniem jej rąk na swojej szyi, a swoich dłoni na jej biodrach. Zsynchronizował się z nią w tańcu, poddając się muzyce i napawając się zapachem Abigail Wilson, jej bliskością i urodą.

      — Podoba mi się to, jak tańczysz — powiedział cicho, a następnie zabrał telefon z jej ręki i odstawił ją na pobliską szafę. Jackson czuł, jak jego serce bije szybciej, obserwując Abigail. Jej ruchy były pełne gracji, a radość z tańca sprawiała, że w jej oczach pojawiał się błysk, który go fascynował. Wydawało mu się, że z każdym dźwiękiem muzyki w powietrzu wibrowała atmosfera napięcia, jakby coś niewypowiedzianego wisiało pomiędzy nimi. Kiedy ich spojrzenia się spotkały, poczuł, że coś w nim drgnęło. Złapał ją za rękę i pociągnął bliżej siebie, nie mogąc się oprzeć pragnieniu, by mieć ją blisko.

      — Tańcz ze mną dalej, Abi — powiedział cicho. Czuł, że ta chwila była dla nich obojga czymś wyjątkowym, a ich ciała były zbyt blisko, aby mogli tej nocy pozostać tylko przyjaciółmi. Czuł, jak jej ciało delikatnie przylega do jego, a zapach jej włosów przywoływał uczucia, które nagle stały się intensywniejsze niż kiedykolwiek. W miarę jak muzyka płynęła, a ich ciała poruszały się w zgodzie, Jackson był coraz bardziej świadomy, że ta chwila była czymś nowym. Wszystko, co kiedykolwiek łączyło ich jako przyjaciół, zdawało się zniknąć, pozostawiając tylko to nieuchwytne uczucie pragnienia i intymności.

      Jax ♥️

      Usuń
  123. To najwidoczniej Abigail mieszkała w jednej z lepszych dzielnic Atlanty, skoro nie natrafiła na łobuzów w mieście, które posiada dość wysoki wskaźnik przestępczości, i które rok temu znajdowało na drugim miejscu w rankingu przestępczości związanej z handlem ludźmi. Większość gangów w Atlancie zajmuje się właśnie handlem ludźmi, a samo miasto jest trzecim najgorszym miastem gangów w całym kraju. Więc może nikt nikogo nie zabije na środku ulicy, bo prędzej go porwie i sprzeda na narządy. Z jednej strony mógł zazdrościć Abigail tak beztroskiego podejścia do otaczającego ją świata, ale z drugiej bardziej go to jednak przerażało i na pewno nigdy nie chciałby się z nią zamienić. Przeżył co swoje w Atlancie i doskonale wiedział, że życie tam może obrócić się w piekło w najmniej oczekiwanym momencie. Zachowanie czujności było zdrowie – żyli w końcu w miejscu, w którym nikt nie musi mieć pozwolenia na broń. W stanie Georgia broń może mieć każdy dorosły człowiek, posiadający pełnię praw obywatelskich i nie potrzeba na to żadnych kwitów. Dla Rowana to było tak oczywiste, że częściej zastanawiał się, dlaczego ktoś broni nie posiada, a nie dlaczego ją ma, a już tym bardziej nie rozumiał, skąd w ludziach, obywatelach tego kraju, zdziwienie, że ktoś ma przy sobie gnata. W Europie, gdzie broń jest tematem tabu, to zrozumiałe, ale nie w USA, gdzie to konstytucja gwarantuje ludziom prawo do posiadania broni. Broń nie jest zaskoczeniem nawet w Kalifornii, mimo że tam trzeba już posiadać stosowne pozwolenie. Gdyby Abigail wezwała go do szopa, na pewno odpuściłby sobie zabieranie swojej z samochodu, ale mówiła o kimś, kto w teorii próbował okraść jej garaż. Z kijem od szczotki miał iść na włamywacza, który mógł mieć przy sobie giwerę? A może miał pogrozić mu palcem? To chyba naprawdę by się uśmiał i z litości sam odłożył wszystko na miejsce. Już pomijając kwestie bezpieczeństwa, Rowan był po prostu człowiekiem, który się nie ceregieli. Przepracował w policji czternaście lat, więc pewnie nawyki miał już we krwi i to nigdy się nie zmieni. Można byłoby się zdziwić, że nosi broń, gdyby był księdzem, a nie policjantem czy szeryfem, który właśnie po to ją ma, by bronić mieszkańców. Ale jego własna nie była mu teraz potrzebna, więc nawet nie wyjął jej zza spodni. Mógł ustrzelić sierściucha, ale taka szopów natura, że wkradają się i buszują, więc to byłaby gruba przesada. Wystarczyło go przepędzić, choć to też nie powiedziane, że cwaniak nie wróci za jakiś czas z obstawą.
    — A jaki szybki był, skubany — powiedział, a na pytanie Abigail pokręcił głową. — Nie ugryzł, ale już próbował się dobrać — odpowiedział, zerkając chwilowo w stronę nogawki swych spodni. Ostatnio coś nie miał szczęścia do sierściuchów, ale tym razem obeszło się bez rozszarpanych spodni z kawałkiem skóry. Gdyby nie zdążył trącić go butem, na pewno wbiłby te swoje ząbki w jego łydkę i nie dał zbyt szybko za wygraną.
    — Dlaczego wstyd? Wstyd to byłby wtedy, gdyby jakiś rabuś legalnie chodził sobie tutejszymi ulicami — stwierdził i sięgnął po złamaną kłódkę, a potem wręczył ją Abigail. — Całe szczęście, że to tylko szop, ale kłódkę koniecznie musisz wymienić. Lepiej, żeby nikogo nie kusiła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uśmiechnął się do Abigail. Widział, że była trochę zażenowana tą sytuacją, dlatego starał się tę atmosferę rozluźnić, bo przecież nie stało się nic złego. Dobrze, że zadzwoniła po niego, a że nie poszła tam sama, bo jeśli nie zaatakowałby jej włamywacz, to zrobiłby to szop, który też mógł narobić człowiekowi krzywdy i niezłego bałaganu.
      — A tak przy okazji, przywiozłem twój pojemnik po brownie. Mam go w samochodzie — oznajmił, korzystając z sytuacji, że ze sobą rozmawiali i mógł zwrócić jej tę drobnostkę. Pewnie miała takich pojemników na pęczki, ale jeśli następnym razem przyniesie mu ciasto, to w tym samym pojemniku, a nie kolejnym, który będzie bez sensu zalegał u niego w szafie.

      Rowan Johnson

      Usuń
  124. Dziesięć lat spędzonych w brytyjskiej Straży Granicznej sprawiło, że w sytuacjach kryzysowych, a za taką uznawał również misję jak najszybszego pozbycia się babcinych gęsi z cudzego terenu, reagował automatycznie. Gdy tylko zauważał, że ktoś w jego najbliższym otoczeniu zaczyna sobie wyraźnie nie radzić, instynktownie kazał mu się ewakuować. Abi, której imię zaświtało mu wreszcie w pamięci niemal w tej samej chwili, w której obdarzyła go wyraźnie wściekłym spojrzeniem, w jego mniemaniu kwalifikowała się właśnie do tej kategorii, nawet jeżeli sama zdawała się tego nie zauważać.
    - Wybacz, nie chciałem włazić ci w kompetencje. – Stwierdził, tylko z ogromnym trudem powstrzymując się, by nie wybuchnąć szczerym śmiechem. Doprawdy, coś w jej całej postawie sprawiało, że nieco przypominała mu jego pasierbicę, która raz uparłszy się na wykonanie jakiegoś nadzwyczaj trudnego zadania, w końcu zasypiała nad nim kompletnie wyczerpana, a gdy następnego dnia odkrywała, że dokończył je za nią, obrażała się na dobrych parę dni. – Nie sądzę jednak, by tarzanie się po szyję w błocie stanowiło godne zajęcie dla księżniczki. – Przekrzywił lekko głowę, mierząc ją krytycznym spojrzeniem.
    Propozycję, którą po krótkim zastanowieniu wysunęła rudowłosa skwitował początkowo nieznacznym skrzywieniem brwi. Te cholerne ptaszyska zachowywały się niczym doskonale zgrani przestępcy, a on miałby je jeszcze za to dokarmiać ?! Nie takie zasady postępowania wpajano mu podczas służby. Z drugiej strony wówczas miał do czynienia głównie z ludzkimi chuliganami, a nie z rozwydrzonymi zwierzętami, więc może dla odmiany rzeczywiście powinien schować swoje głupie męskie ego głęboko do kieszeni i ulec podszeptom kruchego kobiecego serca...
    - Jeśli tylko nie szkoda ci na nie ziaren, możemy od biedy spróbować. – Zgodził się ostatecznie, choć nadal nie do końca przekonany co do słuszności tego pomysłu.


    Liberty

    OdpowiedzUsuń
  125. [Jak najbardziej pasuje, w weekend nam coś zacznę :D]

    Winifred

    OdpowiedzUsuń
  126. Rodzina Bianco znana była w Mariesville od swoich narodzin. Wywodzący się stąd przodkowie w linii męskiej nosili wówczas popularne, amerykańskie nazwisko… Wilson, które z biegiem czasu wymarło, ustępując miejsca swej nowej nazwie. Wpływy gorących włoskich korzeni, które napływały do rodziny z każdym kolejnym pokoleniem zmieniały jej strukturę w prawdziwą la famiglia, pełną licznych, kolorowych odgałęzień, tak silnie połączonych ze sobą nieprzerwanymi więzami. Takimi, które miały przetrwać wszystko.
    Z trudem znosił kolejne dni w rodzimym miasteczku. Przyzwyczajony do większych aglomeracji, biznesowego dynamizmu oraz licznych, firmowych wyjść czuł się tu… nijak. Jakby tląca się w nim upalna iskra ginęła stopniowo z każdym kolejnym szarym dniem. Każdym, coraz trudniejszym, skrywającym w swoim burym obliczu liczne słowa– konfliktu, próby, więzów. I przyszłości, tak nieoczekiwanej, skrywającej nieznane drogi zarówno dla niego, jak i dla przepełnionych lękiem rodziców, których po raz pierwszy zawiódł pierworodny, a nie ten drugi.
    Gustavo był człowiekiem zrodzonym w gorącej Italii i takie miał usposobienie. Dynamiczny, rządny doznań, głośny. Czasem do przesady irytujący, ale o dobrym, wrzącym sercu. Jego późno dorastające oblicze niechętnie zmieniało go w ostrożniejszego biznesmena, jednak nieoczekiwany zwrot rodzinnych zdarzeń spychał go w nieznany nurt, odkrywając z ukrycia wór cech rozsądnego ojca.
    Przyjeżdżając do Mariesville przy okazji świąt czy innych imprez okolicznościowych, nierzadko wpadał do jednego z lokali. Wieczorny, barowy klimat i woń mocnych trunków, przeplatany apetycznym jedzeniem, za którym czasem tęsknił, tkwiąc ponad ukochaną pastą. Oddalając się z rodzinnej rezydencji, czuł jak odcina się od kłębiących w jego głowie myśli, buzujących nieoczekiwanie brudnym, zajmującym kołtunem.
    Zupełnie nie wiedział, co dalej będzie z rodzinną firmą i czy uda mu się z pomocą sióstr postawić Morbido Bianco na nogi. Vito, jego starszy brat, skazany na kilka lat pozbawienia wolności zostawił ich z długiem, rozwiązanymi umowami i nieświadomymi rodzicami. Choć spadkobierca, ukochany syn tkwił u ich boku, wojował z włoskimi przedsiębiorcami niemal na oczach nieświadomej rodziny, pozostawiając pod wątpliwość dalsze ich losy.
    Haustem wypił szklaneczkę whisky, której ziemisty smak podrażnił jego gardło. Od razu poprosił o butelkę i dodatkowe naczynie dla napotkanego niemal w progu znajomego. Twarze kłębiących się dookoła ludzi, mieszały się chaotycznie. Niektóre przywoływały w jego myślach niezbadane wspomnienia, skalane plamą czasu. Większości z nich jednak nie kojarzył, bo jego ostatnie wizyty w tym miasteczku ograniczały się do rodzinnych, głośnych biesiad i spotkań z nielicznymi, starymi znajomymi.
    Postawił na stoliku niemal pełną butelkę bursztynowej cieczy, jednak prędko zabrał się za jej opróżnianie. Kryształowe załamania szerokich szklanek odbijały ciepłą barwę, zachęcając do skosztowania.
    Gustavo czuł, jak z każdym łykiem ciepło rozlewa się po jego ciele coraz śmielej, wdzierając się na gładką skórę karku, otuloną kołnierzykiem czekoladowej, przesadnie gładkiej koszuli.
    – … postawiłbym na bardziej ryzykowny krok. Dla tej inwestycji może przynieść dużo większe zyski– dokończył dłuższą wypowiedź, kiedy to poproszony o opinię posłużył się swoją rosłą wiedzą na temat działań inwestycyjnych. Wszem i wobec wiadomo było, że Bianco bardzo dbali o edukację swoich dzieci, przeznaczając na to duże pieniądze. Te, zwykle zwracały się bardzo szybko, bo wszystkie wysokie stanowiska w firmie obsadzone były członkami rodziny, którzy na wszelkich płaszczyznach dbali o wspólne dobro. I zwykle to działało. Do czasu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nieoczekiwany gest sprawił, że na chwilę stracił orientację. Powoli zwalniające się reakcje, subtelnie okalane procentami utrudniły mu ocenę dynamicznej sytuacji. Dopiero zimna, kłębiąca się kropla, która spływała leniwie po jego nieco garbatym nosie, ocuciła go.
      Usłyszawszy wypowiedziane słowa i miękki, ale wypełniony wściekłością głos, podniósł do góry wzrok, omiatając kobietę uważnym spojrzeniem spod długich, ciemnych rzęs. Zmrużył oczy, jakby przez chwilę szukając w myślach pasującej do rudych pukli definicji.
      I w końcu poznał ją. Młoda Wilson.
      Wypił resztkę trunku, która okalała dno szkła, chcąc dodać sobie odwagi. I od razu nalał jedną trzecią szklanki i odważnie przesunął ją po stole w jej kierunku.
      – Zmień trunek na coś mocniejszego, bella. Wszystko stanie się prostsze – jego melodyjny, przepełniony charakterystyczną elegancją głos odbił się od jej wściekłego oblicza. Gustavo nie miał dziś ochoty na tę konfrontację. Nie dziś.
      Wskazówki niewielkiego zegarka, ciasno okalającego jego wąski nadgarstek odmierzały sekundy do wybuchu.

      Niewinny oszust

      Usuń
  127. Miała świetne relacje z sąsiadami, nikomu nie utrudniała życia i zwykle nie musiała korzystać z takich metod, bo kiedy pytała ludzi czy może nazrywać chwastów z ich ogródka, oni machali ręką i wpuszczali ją z lekkim sercem, proponując do tego herbatę i dobre ciastko. Była życzliwa i nie szukała kłopotów, a chyba nawet nie potrafiła tak dobrze zajść komuś za skórę, bo wycofywała się z konfliktów i wcale do nich nie dążyła. Miała twardy tyłek, jednak jej dusza była spokojna. Z bycia w centrum uwagi także nie słynęła, bo żyła bardziej na uboczu, w swoim prywatnym raju, który miała na skrawku ziemi w Farmington Hills. Posiadała przyjaciół, a wrogów oficjalnie sobie nie sprawiła; większość ją lubiła, bo była prostą, miłą kobietą z sąsiedztwa, która nikomu niczym nie zawadzała. Ale stary, zrzędliwy Williams był inny. To typowy pies ogrodnika, który nie da wynieść choćby małego kamyczka ze swojej posesji. Wcale nie zbliżałaby się do jego płotu, gdyby nie to, że to właśnie za jego płotem rosła czarnuszka, należąca do rzadkich chwastów w tym rejonie. Wysiewała się na polach wśród zbóż i Williams miał to szczęście, że rosła bujnie na jego ziemi, ale wcale z tego szczęścia nie korzystał. Nie da zerwać jej tych roślin, za to pozwoli żeby zgniły i zwyczajnie się zmarnowały. Matilda też nie lubiła tego starego dziada. Zawsze robił wszystkim na złość, choć mało kto wiedział z jakiego powodu. Legendy głoszą, że jest taki od wielu lat, odkąd zostawiła go żona i wyruszyła w świat.
    Mildred nigdy nie wyjechała z miasteczka. Nie było jej stać na studia, a rodziny w żadnym wielkim mieście też nie miała. Nie takiej, która chciałaby przyjąć ją do siebie, bo jej rodzice, mimo że mieszkają w Atlancie, nigdy nie kwapili się do tego żeby chociaż raz zaprosić ją do siebie na święta. Nie wiedziała jak smakuje wielki świat, ale wcale nie ciągnęło jej do odkrywania go. Na pewno byłoby fajnie przejść się ulicami wśród wysokich wieżowców, w których można przeglądać się jak w lustrach, jednak nie miała ku temu okazji. Mieszkała na terenach wiejskich, opiekowała się babcią, a w ich gospodarstwie ciągle miała coś do zrobienia, więc metropolia pozostawała poza jej zasięgiem. Gratulowała wszystkim tym, którym się udało spełnić marzenia o wyjeździe, ale sama pozostawała tutaj, w miejscu do którego należało jej serce.
    Zajmując się praca w ogródku, przerzuciła ostatni worek z ziemią na taczkę, a gdy zauważyła Abigail na werandzie, otrzepała dłonie i ruszyła w jej kierunku.
    – Hej, Abi! – zawołała i zatrzymała się na chwilę. Ściągnęła jedną kowbojkę ze stopy i wysypała piasek, który wpadł jej do buta gdy jeden z worków z czarną ziemią, który niosła, rozerwał się przypadkiem podczas wrzucania na taczkę.
    – Naprawdę się przygotowałaś – powiedziała, uśmiechając się szeroko. Włosy Abigail były wyjątkowe i jedyne w swoim rodzaju. Tutaj każdy z daleka wiedział, że należą do niej, więc pomysł z chustą był naprawdę dobry. Millie nie potrzebowała takiego kamuflażu, bo blondynek w okolicy jest wiele. Miała na sobie przybrudzone spodnie dżinsowe, luźną koszulę w kratę i włosy związane z koński ogon, bo ciągle brudziła je w ziemi kiedy się schylała.
    – Zaczekaj tylko wezmę rower.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Założyła but i popędziła z drugiej strony domu po rower z koszykiem, który stał w składziku. Miała tam jeszcze dużo narzędzi potrzebnych do pracy z roślinami i swoje małe stanowisko do robienia kremów, maści i innych roślinnych produktów. Wzięła także mały sierp, wrzuciła go do koszyka i wyprowadziła rower, po czym wsiadła na niego i podjechała do werandy. Coś przeskakiwało w łańcuchu, ale na razie się tym nie przejmowała.
      – Chciałabym, żeby Williamsa nie było w domu, ale ten zrzęda chyba nigdy nie wychodzi dalej niż za płot – pokręciła głową i uśmiechnęła się do Abigail. Ona też miała nadzieję, że zdążą narwać czarnuszki zanim Williams się zorientuje. Nie chciała podpaść szeryfowi. Rozpadała się na kawałki na sam jego widok i naprawdę spaliłaby się ze wstydu gdyby przyłapał ją podczas takiej akcji. To dlatego wzięła ze sobą Abigail, bo wiedziała, że miała doświadczenie z roślinami i pomoże jej sprawnie naciąć czarnuszki, a potem obie szybko zwiną się z posesji Williamsa i nikt o niczym się nie dowie.

      Millie Atkinson

      Usuń
  128. Zapewnił ją jeszcze na odchodne, że nie zepsuła mu żadnych planów, zwrócił należący do niej pojemnik, zapakował się do auta i odjechał. Gdyby świat borykał się tylko z tego typu problemami, gdyby trzeba było uganiać się jedynie za szopami, buszującymi po kartonach, życie byłoby naprawdę lekkie. Ale to były naturalne problemy małych mieścin i chyba żaden z tutejszych policjantów nie oczekiwał już wezwania do akcji rodem z kina sensacyjnego. Po tych dwóch latach nawet Rowan dostroił się do spokojnego, małomiasteczkowego trybu, o którym nawet nie śnił służąc w Atlancie, bo tam na każdy dyżur szło się z pełną gotowością do wszystkiego. Tam dobrze było być silnym, szybkim i bystrym, ale tutaj w Mariesville należało być przede wszystkim obiektywnym i rzetelnym, oddanym dla społeczności, i właśnie to różniło wielkie miasta od tych małych. Nie każdy policjant był gotów na taką zmianę, dlatego większość osób, pracujących na tutejszym komisariacie, pochodzi z okolic. Garstka jest tych, którzy przenieśli się z metropolii, zdali osobisty test wpasowania się w społeczność i faktycznie zostali tutaj na dłużej.
    Dopóki pogoda dopisywała, a mróz nie stukał w szyby, starał się przynajmniej raz w tygodniu robić trening wysiłkowy na Maple River. Wskakiwał w kajak i wiosłował bez przerwy, robiąc sobie pauzę dopiero po średnio trzech przepłyniętych milach, a później powtarzając ciąg aż do końca trasy. Zwykle przepływał w ten sposób około trzynastu mil i to było jego maksimum, jeżeli chodzi o wydolność. Później musiał robić przerwy po dwóch milach lub jednej, aż w końcu mięśnie rozpoczynały bunt, z trudem pozwalając mu wyciągnąć kajak na brzeg. Dziś też zamierzał doprowadzić je do podobnego stanu, więc wiosłował miarowo, bez przerwy, pokonując trasę płynnie w swoim jednoosobowym, zwinnym kajaku. Zdążył już zmoczyć dopasowany T-shirt z elastanu, ale to nawet lepiej, bo przy takim wysiłku woda zlatująca z wiosła była jak zbawienie. Słońce może nie prażyło, ale nadal było naprawdę ciepło, dlatego wieczory były doskonałym momentem do tego typu treningów, bo chłodniejsze powietrze, owiewające ciało, działało jak dobry wspomagacz.
    Był może w połowie treningu, albo i nie, kiedy dostrzegł pluskającą się w wodzie Abigail. Mógł ją rozpoznać z daleka przez te włosy w miedzianym kolorze, mocno kontrastujące teraz z zielenią natury, którą się cieszyła. I nie miało znaczenia, czy były suche czy mokre – zachowywały płomienny odcień w każdej wersji. Ale co jej przyszło do głowy przyjść popływać aż tutaj? Mieli przecież sporo ciekawych miejsc do pluskania się bliżej cywilizacji. A tutaj nie było nawet wykarczowanej plaży, na której można by spokojnie rozłożyć koc. Niewykluczone, że bardziej od cywilizowanych miejsc, wolała takie dzikie, schowane pośród trzciny i wysokich traw.
    Nie musiał tak na dobrą sprawę przerywać swojego treningu, bo rzeka była tutaj tak szeroka, że przepłynąłby spokojnie kilkanaście metrów dalej, nie burząc jej spokoju nawet najmniejszą falą, ale skoro znów znaleźli się w tym samym miejscu i czasie, należało wykorzystać okazję. Przestał więc wiosłować i lekko przystopował piórem wiosła swoją prędkość, balansując nim raz z prawej, raz z lewej, żeby nurt rzeki nie obrócił go w niechcianą stronę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Czy w Maple River naprawdę żyją syreny? — Zawołał do Abigail, uśmiechając się pod nosem. W zasadzie, Abigail była trochę jak Arielka, tyle że ta znana z baśni Andersena, a nie z ostatniej produkcji filmowej.
      Podpłynął bliżej, utrzymując kajak w miejscu tak, by nurt rzeki nie porwał go w dal ze sobą. Musiał cały czas pracować wiosłem, żeby trzymać pozycję ale miał w tym całkowitą wprawę.
      — Spodziewałem się tutaj jedynie rybaków. To strasznie daleko od centrum — stwierdził, patrząc na Abigail uważnie, bo wyglądała na zaskoczoną, ale i... zawstydzoną? Podpłynął do brzegu i wbił się dziobem kajaka w trawę, żeby nie musieć cały czas pracować rękami i wiosłem. Patrzył na Abigail, zastanawiając się, skąd ten nagły szok. Gdyby nie mulaste podłoże, które wzbiło się pod jej stopami i zmętniło do reszty wodę wokół niej, wcale nie musiałby zgadywać.

      Rowan Johnson

      Usuń
  129. [ Solcia! 💜 Jak miło Cię znowu zobaczyć! :)
    Szalenie dziękuję za tyle miłych słów, aż mi ciepło na serduszku i cieszę się, że Hunterek się podoba. To fajny facet o złotym serduszku, tylko miał w życiu ciężko. No ale teraz ma nowe piękne życie.
    Na farmę zapraszamy! Co do Abi to jest przesłodką postacią, też cudownie wrażliwą i twórczą, więc myślę, że świetnie by się dogadali i mogłaby być dla niego bardzo comfort person. Absolutnie musimy ich zaprzyjaźnić! Hunter się jak widać z rudzielcami lubi.
    Miałabym nawet pomysł na relację, więc wbiję do Ciebie na maila i sobie wszystko obgadamy i zrobimy burzę mózgów. ;) ]

    Hunter Warren

    OdpowiedzUsuń
  130. [Jejku, ale miłe powitanie dostałam! Dziękuję bardzo, aż mi się cieplutko na serduszku zrobiło 💜 Bardzo chętnie zrobię z naszych dziewczyn dobre przyjaciółki, w końcu rzeczywiście są do siebie bardzo podobne, takie fajne, pozytywne bohaterki ^^ Na pewno będą miały mnóstwo przygód razem!]

    Anna Murray

    OdpowiedzUsuń
  131. [Soluś. <3 Jak dobrze Cię widzieć na bloszku i zobaczyć Twój komentarz!
    Dziękuję za miłe słowa, bardzo je doceniam. :3 Co do naszych panien, to jasne, możemy spróbować. Wiem, że Abi ma być przyjaciółką naszego braciszka, więc totalnie widzę, jak Jelly nieco ją wypytuje o brata, o to, jakie ma zamiary wobec niego i słodziutko ostrzega, że nie ma nic kombinować xD Oczywiście, wszystko to w atmosferze lawendy, ciasteczek i kawy. Co Ty na to? :D]

    Jelly Warren

    OdpowiedzUsuń
  132. [Tak! Przepraszam za zwłokę! Złapał nas leń, a później zniknęła mi autorka braciszka i nie wiedziałam, co z tą panną zrobić. Jutro podeślę kontynuację!]

    OdpowiedzUsuń
  133. [Drzwi naszej kanciapki stoją otworem! Lunette z chęcią zajrzy w aurę Abi – jestem przekonana, że kiedy była w trakcie szukania swojego kąta w Mariesville, musiała skorzystać z noclegu w Sunny Meadows i mogła już wtedy dostrzec tę nostalgiczną nutę w postawie tej uroczej pieguski. A Luna lubi rozwikływać tajemnice kryjące się w ludziach :D

    Dziękuję za miłe słowa i jeśli chcesz, zapraszam w skromne progi Moonseer. Możemy spojrzeć, co karty przewidują dla Abigail!]

    Lunette

    OdpowiedzUsuń
  134. Szybciej nauczył się pływać w kajaku, niż jeździć na rowerze, więc jego obecność tutaj była oczywista, bo nieprzerwanie od wielu lat regularnie wiosłuje na tej rzece. Można było się go spodziewać tak samo jak dziesiątek innych, turystycznych kajakarzy, którzy urządzają sobie spływy, by nacieszyć oczy malowniczą okolicą i spędzić miło czas na świeżym powietrzu. Jeżeli ktoś się czegoś nie spodziewał, to zdecydowanie Rowan, któremu nawet przez myśl nie przeszło, że spotka Abigail, pluskającą się w Maple River w jakimś totalnie dzikim miejscu. Już pomijając fakt, że mają kilka cywilizowanych kąpielisk w pobliżu Riverside Hollow – komu by się chciało zapuszczać tak daleko, żeby popływać? Wszędzie pełno zarośli, plaży jakiejkolwiek brak, tylko mulisty brzeg, przypominający błotne bagienko. Ciężko tu nawet tak porządnie rozłożyć się z piknikowym zestawem, a zdanie to chyba podzielali też rybacy, bo żadnego ich stanowiska w tym miejscu nie było, chociaż pstrągów źródlanych na tym odcinku jest całkiem sporo. Może Abigail chciała pobyć sama, a może ochota na popływanie przyszła jej nagle, podczas spaceru, a miejsce nie miało już dla niej większego znaczenia? Woda w rzece ta sama, a jeśli komuś nie straszne wysokie trawy i czające się w nich zwierzątka, stan linii brzegowej to wtedy drobnostka.
    To wszystko nabrało jednak sensu po chwili, gdy tylko Abigail zaczęła wynurzać się z wody, a jego spojrzenie kawałek po kawałku zaczynało rejestrować jej ciało, na które opadały mokre pasma długich włosów. Całe szczęście, że nie zdążył wstać, bo byłoby to więcej jak pewne, że gdyby ją taką zobaczył, wywinąłby orła razem z tym małym kadłubem. Ale wychodzenie z kajaka w trakcie trasy to jego zmora, także nie zdążył jeszcze nawet odpowiednio psychicznie się do tego przygotować i dźwignąć z miejsca, jak Abigail sama wynurzyła się częściowo z wody, prezentując swoje ciało bez górnej części kostiumu kąpielowego. Zakryła się dłońmi, ale dla kogoś, kto widział ją nago w całej okazałości, ta zasłona była trochę jak firanka. Rowan wyobraźnię miał zasobną, może nie szalenie bujną, ale potrafił poskładać w całość obrazki, które miał w pamięci, więc ujrzenie jej piersi oczyma wyobraźni nie stanowiło teraz większego problemu. I, oczywiście, teraz już rozumiał dlaczego zdecydowała się na dzikie kąpielisko, a nie to cywilizowane. Na tym drugim zrzucenie kostiumu kąpielowego zesłałoby na nią gromy wszystkich zazdrosnych kobiet, sąsiadek i starszych dewotek, które zwyzywałyby ją od bezwstydnych ladacznic. A jeszcze wezwałyby na pewno policję, bo jak to tak można świecić publicznie cyckami – mandat się należy i przywołanie do porządku.
    — Dolnej części też się pozbyłaś? — Zapytał, automatycznie zsuwając spojrzenie w kierunku jej ud, które znajdowały się jeszcze daleko pod lustrem wody. — Dobry boże, czy mi się to śni? — Pokręcił głową, wsparł się dłońmi o boki kajaku i wysunął się ze środka, stając zaraz na trawie. W zasięgu wzroku leżała tylko górna część stroju – granatowy stanik, od razu rzucający się w oczy na tle suchej trawy – więc tą dolną musiała mieć na sobie. Dobrze, czy nie dobrze? Gdyby stał się posiadaczem całego jej stroju, przewagę w negocjacjach na pewno miałby większą, ale musi poradzić sobie tylko z połówką. Bo przecież aż żal nie spróbować trochę tu sobie pożartować.
    Usiadł na trawie i sięgnął po granatowy materiał. Obrócił go kilkukrotnie, a potem zamknął lekko w dłoni i oparł łokcie o kolana. Tak się złożyło, że on też miał dziś granatowe spodenki i T-shirt, choć nie od kompletu. Spodenki miał zwykłe, luźne i szybkoschnące, a T-shirt odpowiedni do wiosłowania, z domieszką materiału, który chroni przed promieniami UV.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uśmiechnął się i wyprostował rękę na kolanie, wyciągając w jej kierunku płaską dłoń, na której leżał stanik. Oczywiście, nie było najmniejszych szans na to, że sięgnie go z tej odległości. Musiałaby dać jeszcze ze dwa, trzy kroki, żeby móc to zrobić, chociaż każdy intensywny krok, postawiony na tym błotku, które znajdowało kawałek dalej przed jego stopami, może skończyć się wywrotką, więc powinna uważać.
      — Proszę bardzo — powiedział, uśmiechając się zaczepnie. Przechylił lekko głowę, przyglądając się Abigail z roześmianymi oczami, bo z trudem powstrzymał śmiech, gdy zobaczył jej minę. Nie spodziewała się tego, na pewno, ale mogła być spokojna. Nie będzie przeginał, troszkę się tylko podroczy i już. — Tym razem trafiłaś na pirata, a nie na marynarza. Co dasz mi w zamian za tę część stroju?

      Rowan Johnson 😈

      Usuń

  135. Betsy rozumiała chęć Abigail, aby mieć coś swojego. Swoją przestrzeń. Murrayówna mieszkała z rodzicami i czasami czuła się tak, jakby się dusiła. Nie miała jednak odwagi, żeby w Mariesville zacząć nowe życie, bo miała wrażenie, że jest to po prostu niemożliwe. Wiedziała jednak, że Charlie wraz z Daphne i dziewczynkami planuje zamieszkać w sporym domu rodzinnym, aby mieć na oku rodziców, ale też, aby w razie potrzeby mogli zająć się bliźniaczkami. I choć uprzejma z natury Daphne twierdziła, że obecność Betsy im nie przeszkadza, to blondynka czuła, że byłoby to nie na miejscu i powinna zacząć rozglądać się za czymś innym.
    Ucieszył ją optymizm Abigail, bo świadczyło to o tym, że swoim luźnym i w gruncie rzeczy nie przemyślanym pomysłem trafiła w gusta rudowłosej i prawdopodobnie uratowała ten pochmurny, deszczowy wieczór.
    — Wino też może być — roześmiała się, chwytając za swój kubek z kawą i pozwoliła na to, aby rudowłosa poprowadziła ją na poddasze, które choć dość sporych rozmiarów, było przytulne. Słychać było, jak deszcz coraz intensywniej uderza o dach budynku, a to mogło świadczyć o tym, że ci turyści, którzy jeszcze nie wrócili, zapewne zaraz wrócą do pensjonatu, aby znaleźć w nim schronienie. Przez małe okienko poddasza do pomieszczenia wdarł się krótki błysk, po którym zaraz rozbrzmiał głośny grzmot. Burza była coraz bliżej i zdawała się nie tracić na mocy.
    Upiła kawy, starając się nie dać po sobie poznać, że aż podskoczyła na dźwięk grzmotu. Podeszła do biurka, odstawiła na blacie ciepłe naczynie i z cichym westchnieniem otworzyła małą, drewnianą skrzyneczkę.
    — Widzę tu parę ołówków, lakiery…? — Betsy zamruczała, mrużący oczy. — Jasne, damy radę, jeśli w ogóle znajdą się chętni. Część osób będzie mogła szkicować, a dla części pozbieramy płaskie kamyki… Tylko… — urwała, bo za okienkiem znowu błysnęło. — Chyba musimy się pospieszyć, bo pada coraz bardziej. Lecimy po te kamyki? — spytała, unosząc brew. Cóż, musiały się poświęcić, jeśli chciały, aby ich plan wypalił. — Nie malowałam nigdy kamieni, ale ty chyba masz już jakieś doświadczenie, co?

    Betsy

    OdpowiedzUsuń
  136. - Wychodzę! - zawołała Winnie w głąb domu, zbiegając po schodach prowadzących do poddasza, które niecałe dwa lata temu zmieniła w swoje małe mieszkanie, a właściwie w niewielki salon połączony z sypialnią i niewielki aneks kuchenny, który od momentu jego położenia był używany sporadycznie do zaparzenia wody na herbatę przed snem. Nie potrafiła gotować, a wszelkie posiłki w ciągu dnia i tak jadała na parterze wraz z ojcem.
    W planach było jeszcze doprowadzenie wszelkiej kanalizacji, aby móc wybudować w rogu poddasza małą łazienkę dla Winifred, jednak ten plan był osadzony w dalekiej przyszłości, ponieważ Winnie nie była w stanie zaoszczędzić takiej ilości pieniędzy, by móc pozwolić sobie na tak wielki remontowy wydatek.
    - Wracasz na noc? - głowa ojca wychyliła się zza rogu ściany. Stał w kuchni i odgrzewał sobie kolację. Po całym pomieszczeniu unosił się zapach pulpecików w sosie grzybowym.
    Winifred zbiegła do kuchni i stanąwszy obok Wallace’a cmoknęła go w policzek i jednocześnie wsadziła czubek palca wskazującego do sosu, by móc go spróbować. Ojciec klepnął ją lekko po dłoni, by ją odgonić, na co ona jedynie uśmiechnęła się szeroko i podeszła do lodówki.
    - Nie mam takiego planu. Raczej zostanę u Abigail do rana.- pokręciła głową, otwierając drzwi lodówki, by wyciągnąć butelkę wina, którą kupiła i schowała ją do bawełnianej torby, którą miała zawieszoną na ramieniu.
    Wallace pokiwał głową, mieszając w garnku.
    - Baw się dobrze. - spojrzał na Winifred i uśmiechnął się do niej.
    Od ponad dwudziestu lat byli tylko oni dwaj - Winifred i Wallace - przeciwko całemu światu. Ich relacja nie była typową relacją, jaka zazwyczaj występuje pomiędzy córką a ojcem. Była nieco luźniejsza, a Winifred już będąc wczesną nastolatką czasami zwracała się do niego po imieniu. Tym, kim teraz była i na jaką osobę wyrosła zawdzięczała to wszystko swojemu ojcu, który w pewnym momencie swojego młodzieńczego życia musiał zawalczyć o swoje jedyne dziecko, które matka próbowała zabrać, uciekając w środku nocy z Mariesville. Wychowanie wiercącego się brzdąca, jakim była Winnie, które przez pierwsze kilka miesięcy pytało uparcie o swoją mamę, wyszło mu nadzwyczaj dobrze. Zasługi również należały się do okolicznych sąsiadów, którzy wyciągnęli w stronę Wallace’a pomocną dłoń, kiedy ten nie radził sobie z dziewczynką i stadem psów, które również potrzebowały jego uwagi.
    Pożegnawszy się z ojcem, który zasiadał właśnie do stołu kuchennego z talerzem pełnym klopsików, Winifred wyszła z domu, by móc spotkać się z najlepszą przyjaciółką.

    Potrzebowała tego spotkania. Całonocnych pogaduch i wymiany miejscowych plotek. Winifred potrzebowała zapić swoje problemy, głównie związane z oglądaniem swojego obiektu westchnień w jej domu, gdy przyjaciel ojca nieświadomie przychodził do nich na cotygodniowe oglądanie jakiegoś meczu, a Winifred wtedy patrzyła za nim maślanymi oczami. Była głupia, a raczej głupie było jej serce, które przekroczywszy pewien wiek stwierdziło, że dobrym pomysłem jej zauroczenie się w dużo starszym mężczyźnie. Jakby naprawdę nie mogła zawiesić oka na jakimś przyjezdnym albo na kimś zbliżonym jej wiekiem.Próbowała zdusić w zarodku kiełkujące uczucie, jednak nieskutecznie.
    W końcu dotarła pod dom Abigail. Zmierzchało, a wieczór zapowiadał się dość ciepły, więc prawdopodobnie będą siedzieć przy otwartym oknie, bądź na ganku okryte po same uszy grubymi kocami. Dobrze, że Winnie zaopatrzyła w grube skarpety na zmianę oraz sweter.
    Zapukała i cierpliwie czekała, aż Abigail otworzy drzwi.
    - Dzisiaj miał na sobie sweter, który uwielbiam. - jęknęła Winnie, przeciskając się obok Abi, gdy ta otworzyła. Weszła do dobrze znanego pomieszczenia, odstawiła torbę na stół i klapnęła w fotelu. Chwyciła jedną z poduszek i przytuliła do siebie, spoglądając na przyjaciółkę. - Nie żałuj wina, Abi.

    [Początek słaby, ale to przez to, że dawno nie pisałam żadnych obyczajówek ;D]

    Winifred

    OdpowiedzUsuń
  137. — Gapienie się nie wygląda mi na przywitanie.
    Zawsze miał ciężki charakter, ale nigdy nie był nieprzyjemny dla innych bez powodu. Znalazłyby się osoby, które stwierdzą, że Rhett powodu już nie miał, aby ciągle chodzić obrażonym na cały świat. Trudno, stało się i trzeba ruszyć do przodu ze swoim życiem. Przecież nie może przez jego resztę rozpamiętywać wydarzeń z zeszłego roku. Diana, młodsza siostra, ciągle mu powtarzała, że powinien w końcu sobie kogoś znaleźć i przestać topić smutki w alkoholu, bo to doprowadzi do kolejnej tragedii, której Primrose w swoim życiu nie potrzebowała. I co do drugiej sprawy to musiał przyznać jej rację, choć w przeszłości uważał, że jeśli przytaknie na coś Dianie to uschnie mu ręka, a on sam już z tej porażki się nigdy nie podniesie. Nie było co ukrywać, ale jego siostra była dużym wsparciem. Przychodziła częściej niż ją o to prosił, zabierała Prim czasem do siebie na noc czy na plac zabaw, spacery. Mógł na nią liczyć, mimo że miała własne problemy i zajęcia. Nie zawsze potrafił to docenić, a już zwłaszcza w ostatnim czasie, kiedy gromadziło się tych problemów. Zwyczajnie czasami brakowało mu w ustach filtra, który oddzielałby te nieprzyjemne słowa od tych dobrych. Każde niemiłe słowo zostałoby zastąpione czymś przyjemniejszym, bo przecież nie chciał robić komuś przykrości. Nad niektórymi rzeczami zwyczajnie nie panował. To nie była żadna wymówka, ale ostatni rok nie był łatwy. Był przepełniony bólem, wściekłością, tęsknotą i mimo, że gdzieś tam w głębi zdawał sobie sprawę, że również zawalił to nie potrafił tych uczuć do siebie jeszcze dopuścić. Że to nie była wina tylko jednej strony, ale w końcu łatwiej było obwiniać cały świat dookoła, ale siebie samego już nie, prawda?
    Dobrze wiedział, że jeśli znów się odezwie, to powie coś złośliwego. Nawet jeśli to miała być odpowiedź na komplement dotyczący Prim. Należało podziękować, uśmiechnąć się i pójść w swoją stronę, ale świat najwyraźniej miał dla nich zupełnie inne plany. Tak bardzo był skupiony na tym, że to Abigail się w niego wpatruje, że nie do końca zwrócił uwagę na starszą kobietę. Kojarzył ją, ale nigdy nie mieli żadnej bliższej relacji. W zasadzie nie było ku temu powodów, bo Rhett zazwyczaj spotykał się z ludźmi raczej w swoim wieku, a nie ze starszymi osobami, którym bliżej było wieku jego babci. Zapewne to babcia by kobietę lepiej kojarzyła. Nie miał dość czasu, aby znać każdą jedną osobę w tym miasteczku. Wszystko właściwie potoczyło się szybko, powiedziałby nawet, że zbyt szybko, aby był w stanie na spokojnie nadążyć za wydarzeniami. Koszyk upadł, Prim płakała, a rudowłosa dziewczyna krzywiła się z bólu i łapała się jego wózka, który tylko przez chwilę niebezpiecznie się zachwiał, ale nic nie wskazywało na to, że miałby się przewrócić.
    Rhett zaklął pod nosem, nie wiedząc za co ma się złapać najpierw. Płacz małej blondyneczki z pewnością rozniósł się teraz po całym sklepie. Wręcz czuł, że ludzie się zatrzymują, aby z ciekawością spojrzeć na odgrywającą się tu scenkę. Jakby naprawdę było mu mało uwagi, to jeszcze musiało się coś dodatkowo wydarzyć. Musiał ugryźć się w język, aby nie puścić wiązanki w stronę starszej kobiety, która najpewniej nawet nie spodziewałaby się usłyszeć takich słów.
    Bez słowa wyjął Prim z wózka. Najchętniej odszedłby stąd bez mówienia już czegokolwiek, ale nie potrafił. Nie tak do końca, choć wszystko w nim wręcz krzyczało, aby się odwrócić i zostawić te zakupy w cholerę. Mógł je dokończyć innym razem albo podjechać dalej, gdzie na spokojnie wszystko by dokończył.
    — Mogłaby pani uważać, jak łazi z tym wózkiem. — Starał się, naprawdę się starał nie brzmieć źle, ale każde słowo zdawało się być wręcz przesiąknięte jadem, który celował prosto w starszą kobietę, która teoretycznie jemu nie zrobiła absolutnie nic. To raczej Abigail powinna być zła za to, że właśnie przejechała jej po nodze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pani Rusell wpatrywała się w nich, jakby widziała oboje po raz pierwszy. Dobra, może faktycznie nie powinien najeżdżać na starszą panią. Może nie ogarniała już do końca rzeczywistości? A może ogarniała, ale tylko udawała. Ludzie byli różni, a przecież z każdej starszej osoby nie będzie robił niedołężnej. On na ich miejscu poczułby się urażony, gdyby wszyscy myśleli, że jest z nim coś nie tak tylko dlatego, że ma już kilkadziesiąt lat na karku i nie biega, jak trzydziestolatek.
      — Będziesz żyła?
      Spojrzał na Abigail, kiedy jednocześnie uspokajał Prim. Na szczęście córka powoli przestała zanosić się płaczem. Raczej nie była strachliwa, ale czasem wystarczył jeden niepozorny ruch, który uruchamiał w niej małą płaczącą bestyjkę. Naprawdę nie lubił tego dźwięku i nie chodziło o to, że to niekomfortowe dla niego czy że trudno się ją uspokaja, było mu jej za każdym razem zwyczajnie szkoda, bo nie mógł zbyt wiele zrobić poza trzymaniem jej w ramionach.
      — Lepiej już? — Tym razem jego uwaga skupiła się na córce, jego głos również się zmienił, a kąciki ust lekko uniosły. Na nią nie potrafiłby być zły. Nigdy. Nawet, gdyby męczyła go każdego dnia od szóstej rano do północy, a i takie dni się zdarzały. — Przestraszyłaś się?
      — Tak mało tylko — odpowiedziała cicho nim ułożyła główkę na ramieniu bruneta, a swoje zielone oczy wlepiła w rudowłosą dziewczynę, której zaczęła się przyglądać z ciekawością.

      Chyba wszyscy przeżyją... Chyba

      Usuń
  138. [Absolutnie kocham ten pomysł! Już widzę, jak Isabela rusza na pomoc, a Abigail wszystko organizuje, żeby nagły poród okazał się jak najmniej traumatyczny... Jestem całkowicie za!
    Chcesz coś jeszcze ustalić czy może lecimy na żywioł?]

    Isabela

    OdpowiedzUsuń
  139. Słowa młodej Wilson spływały lodowato po jego rozgrzanym wieczorem ciele, niwelując błogą miękkość alkoholowej degustacji. Trafiały do niego boleśnie, rysując nieokiełznane kształty kryjące się pod kościstym mostkiem. Domyślał się, że w końcu będzie musiał zmierzyć się z finansowymi demonami zesłanymi na ten świat przez brata, lecz nie spodziewał się, że przyjdzie to tak szybko. I to tu, w nudnym Mariesville, w którym według jego nieaktualnej wizji, zupełnie nic się nie działo.
    Westchnął zrezygnowany, gdy tonąc w rozlewającej się złości, zorientował się, że odepchnięcie w czasie niewygodnej rozmowy, będzie niemożliwe. To miał być miły, rozluźniający wieczór. Żadnych burd czy trudnych rozmów. Sama rozrywka, może niewinna rozmowa z jakąś piękną mieszkanką. Nie to, co ciemnym, kłębiącym ogonem sunęło się za nim, czyhając na godny ataku moment. Jak teraz.
    Wahał się przez moment, ale kierowany wpojonymi zasadami, wstał gładko, by przestała się nad nim schylać. Mógłby patrzyć na nią z góry, spod kruczoczarnych rzęs, ale oparł się biodrem o róg skórzanej, wysokiej kanapy, by zrównać z nią spojrzenie. Nie chciał ciągnąć wojny.
    Omiatał wzrokiem niesforne pasma jej rudych włosów, które tonęły w bladej cerze. W piegowatych znamionach szukał odpowiedzi, która z każdym oddechem, uciekała coraz głębiej, zostawiając go na pastwę losu.
    – Nie kłamiesz, Abigail. Straciliście oszczędności przez moją rodzinę – przyznał, ostrożnie cedząc słowa. Jedność z rodziną była jednocześnie obronną tarczą, jak i trafiającym go mieczem. Prosto w szczere, płomienne serce. Choć pozostali członkowie rodziny mieli niewiele wspólnego z oszustwem Wilsonów, lojalność nie pozwoliła mu zaprzeczyć jej brutalnemu stwierdzeniu.
    Doskonale pamiętał, co stało się kilka lat temu, kiedy zafascynowany rynkiem kryptowalut Vito, znalazł łatwy sposób na szybkie wzbogacenie się i dalsze inwestowanie na wątpliwej wówczas giełdzie. Pan Wilson stał się wówczas ofiarą dynamicznego rug pull, zupełnie nieświadomy straconych pieniędzy, które powierzył dobrze znanemu Vito Bianco, świetnie prosperującemu inwestorowi z Marieville. Wilsonowie prawdopodobnie jeszcze przez jakiś czas nie zorientowaliby się, że tracą oszczędności, zbliżając się do bankructwa. Gdyby nie… młody Bianco. Ale ta część historii została przysłonięta żalem kierowanym w stronę młodego pokolenia rodziny. Niestety.
    Poprawił kołnierzyk koszuli, która nagle zaczęła uwierać go w szyję. Przygryzał malinowe wargi, a jego ciało napinało się wraz z rosnącą między nimi temperaturą. Odruchowo chwycił za odpartą przez nią szklankę i wypił jej zawartość haustem. Grał na czas, szukając w wirze myśli właściwych słów.
    Muzyka niosła się coraz głośniej i głośniej, bo właśnie zaczęło się wieczorne karaoke połączone z dynamicznymi tańcami na parkiecie. Choć po pomieszczeniu odbijały się głośne śpiewy i ogólny hałas kłębiących się imprezowiczów, w jego głowie dźwięczały tylko jej słowa.
    Którym tak bardzo jak chciał, tak bardzo nie mógł zaprzeczyć.
    Niepewnie nachylił się do niej, by w hałasowej mgle, mogła go usłyszeć. Woń jej lekkich kwiatowych perfum, zaczęła łakomie mieszać się z jego – nieco dymnymi, lekko pomarańczowymi, kipiącymi prostą elegancją. Stali w przyciemnionej części lokalu, z dala od parkietu, lecz niebezpiecznie blisko jednego z głośników, niepokojąco zagłuszającym wszystko, co nie było puszczanymi hitami.
    – Daj mi to wytłumaczyć, nie wiesz wszystkiego – powiedział wprost do jej ucha, siląc się na łagodny wyraz twarzy. Jego ciemne, gęste brwi pozostawały zmarszczone, a piwne oczy nieudolnie próbowały zdradzać jego szczere i dobre zamiary – Spotkajmy się jutro na kolacji, spróbuję Ci to wszystko wyjaśnić.
    Przymknął na moment oczy, gdy alkoholowa łuna zaczęła zalewać jego ciało. Temperatura w lokalu niebezpiecznie wzrastała, a ciężkie, pełne procentów powietrze kopało pod nim dołek. Zakręciło mu się w głowie i z trudem utrzymywał przed nią równowagę.


    Gustavo

    OdpowiedzUsuń
  140. [Rusty radzi sobie jak może, bo jakoś trzeba. Z Abi za to, z tego co widzę, ciepła i pozytywna duszyczka, a takich na tym świecie (i na blogaskach!) trzeba jak najwięcej.

    Do tej pory myślałam, że raczej Rusty jest typem słuchacza, ale może czas to zmienić, hm.]

    Rust Dunnagan

    OdpowiedzUsuń
  141. Prawdę powiedziawszy nie do końca zrozumiał czym dokładnie zasłużył sobie po raz kolejny na gniew rudowłosej. Czyżby znowu przegiął nazywając ją księżniczką ? Być może, w końcu kobiety, które spotykał do tej pory na swojej drodze potrafiły reagować na to określenie skrajnie różnie w zależności od charakteru, temperamentu, sytuacji czy nawet po prostu dnia. Raz chciały, by traktować je niczym porcelanowe laleczki, a za drugim razem zachowywały się niczym urodzone wojowniczki z piekielnych czeluści. Kto by tam pojął ich tok rozumowania... W relacjach męsko-męskich wszystko było znacznie bardziej oczywiste – po prostu albo dostawało się za coś w gębę albo nie. Koniec i kropka. W kontaktach z przedstawicielkami płci pięknej stale stąpało się po niezwykle kruchym lodzie. A przecież księżniczki potrafiły być niezwykle rozmaite – od zupełnie nieporadnych jak disneyowska Śpiąca Królewna po tak wojownicze jak mitologiczna Hippolita. Nawet on nie był jednak na tyle głupi, by próbować ratować całą tą okropnie sztywną sytuację, wdając się w filozoficzną dyskusję na temat księżniczek. Zresztą i tak nie starczyłoby mu na to czasu, gdy obrażona rudowłosa zdążyła już zniknąć w głębi domu, skąd wyłoniła się po krótkiej chwili dzierżąc wspomniane wcześniej ziarna i zmuszając go tym samym do rozprostowania rąk, które pozwolił sobie na moment założyć na piersi, łapiąc się na tym, że jej zamaszyste, zdecydowane ruchy świadczące o coraz większym gniewie oraz walecznym sercu działają na niego niczym magnes. Cóż, zawsze gustował w pewnych siebie kobietach, więc chyba nie było się czemu dziwić.
    - Rozkaz. – Rzucił niemal automatycznie, z trudem zmuszając się do oderwania od niej pełnego podziwu spojrzenia.
    Faktycznie, już po niecałej minucie musiał przyznać, że metoda zaproponowana przez Abi jako pierwsza przynosi naprawdę pozytywne skutki. Jeśli nie liczyć tych kilku razów, kiedy to w wyniku chęci uniknięcia niespodziewanego zderzenia z którymś z psów wylądował prosto w błocie (w tym nawet raz, o zgrozo, twarzą), cała akcja zakończyła się sukcesem. Zaledwie po pięciu minutach obrażone i drące się na całą okolicę ptaki siedziały bezpiecznie w klatkach, a on mógł wreszcie podziękować dziewczynie za udaną współpracę.
    - Jeden zero dla ciebie, przyznaję. – Stwierdził, obdarzając ją lekkim uśmiechem znad otwartej klapy bagażnika, do którego wrzucił z powrotem łapak. – Zdaje się, że babcia przesłała wam coś na przeprosiny. – Dodał, wydobywając na światło dzienne średnich rozmiarów wiklinowy koszyk, pod którego niezwykłym ciężarem omal nie ugięły mu się jednak nogi. – Najwyższy czas zacząć podnosić jakieś ciężary. – Mruknął pod nosem, próbując odgadnąć jakie jeszcze skarby uparta staruszka zdążyła dołożyć do środka nim wreszcie dość bezczelnie zgarnął jej to nieszczęsne pudełko prosto sprzed nosa, twierdząc że samych ciast starczyłoby do miesięcznego wykarmienia całej amerykańskiej armii. – Chyba będzie lepiej, jeśli zaniosę ci to bezpośrednio do kuchni, chyba że macie tu gdzieś przypadkiem ukryty wózek widłowy. – Zażartował, usiłując zamaskować irytację spowodowaną rozrzutnością seniorki.


    Liberty

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. PS. Przy okazji dziękuję serdecznie za powitanie Adory. Pozwolę sobie jednak stwierdzić, że w jej wypadku chyba lepiej żyć jak najdłużej w niewiedzy niż zdawać sobie sprawę z faktu, iż jest się potomkinią samego diabła w ludzkim wcieleniu.

      Usuń
  142. [Kurczę, myślę, że gdyby Abigail zadzwoniła do niej pijana z baru, to Anna by się mocno zaniepokoiła i popędziła po nią jak Struś Pędziwiatr. :D Może być bardzo zabawnie, szczególnie, że to nie klimaty ich obu, a kiedy Anka dotarła by do baru to Abi doszłaby do wniosku, że wcale nie chce wracać i próbowałaby namówić przyjaciółkę na karaoke? ^^]

    Anna Murray

    OdpowiedzUsuń
  143. Odwiódł wzrokiem ognistą czuprynę, która stopniowo znikała pomiędzy roześmianymi twarzami. Mógł zawołać za nią, uderzając szczerą niemocą w jej uciekające plecy, ale i tak nie usłyszała by go, zagłuszonego przez rozbrzmiewającą w lokalu muzykę. Ściskał kurczowo szklankę z grubego szkła, czując jak fala złości obmywa jego ciało.
    Uderzyło go paskudne poczucie niesprawiedliwości. Dziewczyna nawet nie dała mu dokończyć, wytłumaczyć. Jej wizja była w całości przysłonięta przez niepoprawnie przedstawione fakty, zupełnie skrywające prawdziwe sedno. W tej historii to on był katem, a rodzina Wilson ofiarą – rozmyci w nieprawdopodobnej baśni, wyssanej z palca Vito Bianco i błędnie ocenionych czynów przez całą resztę.
    – Stary, to prawda? – zapytał młody Davenport, opierając ręce na drewnianym blacie stołu, sygnalizując chęć zakończenia ich ekonomicznych rozmów – Wiesz, nie mogę sobie pozwolić na straty finansowe – dodał, ucinając momentalnie ich dalszą współpracę. Mężczyzna wstał gwałtownie i minął Bianco, niby przypadkiem zderzając się z nim ramieniem. Ocenił go pochopnie, choć słowa Abigail jasno uznawały młodego Bianco za zło konieczne, przed którym należy przestrzegać wszystko i wszystkich.
    – Rób co chcesz – rzucił za nim narastającym ciężarem. Jeśli facet wolał słuchać pijanej dziewuszki, jego sprawa. Co najwyżej tym razem ktoś prześlizgnie się przez skraj bankructwa, bez jego potencjalnego udziału. Tak dla odmiany.
    Gustavo westchnął głęboko, otumaniony hałasem i kipiącymi wokół emocjami. Nie wściekał się. Kierowała nim dokładnie skategoryzowana, ułożona złość, chwytająca się kurczowo jego spiętego do granic możliwości ciała, oblanego przez falę podłego, alkoholowego gorąca. Cisnął szklanką o blat, dając upust części swojej złości. Ze skórzanego, niewielkiego portfela wyjął niedbale kilka banknotów i rzucił je na stolik. Narysowane na banknotach zera, zlewały się w jedną całość, by znów rozdzielić się na niezliczoną ilość okręgów. Kręciło mu się w głowie z nadmiaru alkoholu i złości, która zesłała na niego Abigail Wilson.
    Przeczesał palcami ciemnobrązowe włosy, które przez panującą wokół temperaturę, oklapły niedbale na jego zmęczoną twarz. Pospiesznie uderzył w stronę drzwi, łaknąc świeżego powietrza.
    Jesienny wieczór, choć wyjątkowo ciepły, owiewał jego ciało kojącą, orzeźwiającą otoką. Przystanął nieopodal niewielkiego parku i odpalił papierosa.
    Dym subtelnie owiał jego ciało, dając pozorne, chwilowe uczucie niedoścignionej błogości. Spokoju i harmonii. Wydychał gładko powietrze z płuc, a to lekko drażniło jego gardło. Instynktownie rozejrzał się dookoła. Davenport zniknął, a Abi? Czy szła właśnie na końcu szerokiej, parkowej alei, nie oglądając się za siebie?
    Jej bursztynowe pasma, śmiało odbijały się w lustrze kałuż, oświetlanych przez pełniejący się księżyc. Jej ciężki, nieco rozbujany krok świadczył prawdopodobnie o wachlarzu emocji, które buzowały w jej ciele. Gustavo ciasno trzymał wodze, lecz czuł, że wystarczy iskra, by wybuchł nieoczekiwanie, żądając dopuszczenia go do mównicy. By dała mu wytłumaczyć te paskudne oszczerstwa, które przestawiały go w tak złym świetle.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rzucił niedopałek na podziurawiony chodnik i przygniótł go eleganckim, skórzanym butem. W złości nawet nie przeszło mu przez myśl, by wyrzucić go do kosza. Jego ograniczone myśli skoncentrowane były na kobiecie, których słów to on był ofiarą.
      Instynktownie, ruszył w jej stronę, a coraz chłodniejszy wiatr, przywiewał chłodną bryzę. Kłębiące się chmury zwiastowały prędką ulewę, a jego cienka, czekoladowa koszula, chętnie pochłaniała wilgoć gromadzoną w wieczornej mgle. Wbijał wzrok w jej proste, drobne plecy, przysłonięte materiałem lekkiej sukienki. Musiał wyciągnąć od niej to, co chciał – szansę na pozbycie się polewy kłamstw.
      – Aspetta, bella! – krzyknął za nią raz, by poczekała. Choć chłód wieczoru nieco go ocucił, czuł że jego myśli wciąż błądzą pod kierownictwem wypitego alkoholu. Choć głowę miał dość mocną, nie poszczędził sobie dziś trunku, pijąc czystą whisky z lodem.
      Nie wiedział czy go zignorowała czy może nie usłyszała jego błagalnego tonu. Po chwili zginęła za rogiem, a on wydarł przed siebie, w popłochu szukając jej wątłego ciała pomiędzy nachalnymi światłami nocnego miasta.

      wystarczy iskra

      Usuń
  144. [Mogę nam zacząć, ale to tak jutro, pojutrze... ^^ Mam nadzieję, że zdążę, zanim ja zostanę zakopana, bo wzięłam osiem wątków na Annę, a to dość sporo XD]

    Anna Murray

    OdpowiedzUsuń
  145. [ Kurczę, Abi to naprawdę niezwykła postać! Ma tyle energii i talentów, że aż miło popatrzeć. Jej wrażliwość i pasja do życia są naprawdę inspirujące! Z jednej strony wydaje się tak delikatna, a z drugiej potrafi zająć się pensjonatem, gotować i jeszcze pomagać innym. Podziwiam, jak łączy te wszystkie obowiązki, a jednocześnie dba o swoje marzenia.

    Trochę mi smutno, że przeszła przez trudne chwile, ale super, że znalazła szczęście w Mariesville. Uwielbiam pomysł z tym, że Abi czasem poleca kawiarnię gościom! Wyobrażam sobie, jak z uśmiechem sprawdza, czy Lena nie ma jakichś problemów. I te tajemnice… Ciekawe, co się jeszcze wydarzy, ale mam nadzieję, że nie będzie jej już zbyt ciężko. Zasługuje na to, by w końcu zaznać radości!

    Muszę powiedzieć, że Abi ma w sobie tę magiczną cechę, która przyciąga ludzi. Nawet jeśli czasem potrzebuje chwili dla siebie, widać, że potrafi dbać o relacje. Fajnie, że tak zmysłowo piszesz o jej marzeniach i zawirowaniach życiowych. Czuć, że autor włożył w tę postać wiele serca!

    Tajemnicze Odkrycia: Lena i Abi postanawiają zorganizować wspólny weekend w pensjonacie Sunny Meadows. Podczas remontu jednego z pokoi, odkrywają ukryty skarb - stary pamiętnik poprzedniego właściciela. Zaintrygowane, zaczynają badać historię pensjonatu i odkrywają mroczne tajemnice, które mogłyby zmienić życie mieszkańców Mariesville. W międzyczasie wspierają się nawzajem w przezwyciężaniu własnych lęków i niepewności.

    Artystyczny Festiwal: Mariesville organizuje lokalny festiwal sztuki, a Lena, zainspirowana pasją Abi do rysowania i malowania, postanawia wziąć w nim udział jako współorganizatorka. Razem wymyślają różne atrakcje, takie jak warsztaty plastyczne, wystawy lokalnych artystów czy konkursy dla dzieci. Przy okazji odkrywają nowe talenty w sobie i stają się bardziej zżyte, a ich przyjaźń kwitnie w twórczej atmosferze.

    Zagadka Miłosna: W pensjonacie Abi zjawia się tajemniczy gość, który od razu przyciąga uwagę obu kobiet. Lena i Abi, każda na swój sposób, zaczynają badać, kim jest ten nieznajomy. W międzyczasie rozmawiają o miłości, relacjach i swoich osobistych zawirowaniach. Przy okazji pomagają sobie na nowo odkryć, co tak naprawdę jest dla nich ważne w miłości i zaufaniu. ]

    Lena

    OdpowiedzUsuń
  146. Od niewinnych żartów jeszcze nikomu nie stała się krzywda, a chociaż Rowan potrafił docierać do granic przyzwoitości i poddawać je próbie dość mocno, tym razem wciąż grzecznie się ich trzymał i nie zamierzał wcale naginać. Nie miał na to spotkanie żadnego planu, bo ono od początku toczyło się spontanicznie, a przekomarzanki były wynikiem chwili i zdarzenia, którego wcale się nie spodziewał. Przyłapał Abigail na gorącym uczynku i trochę to sobie wykorzystał, ale gdyby była naprawdę zła i nie miała na to najmniejszej ochoty, odpuściłby od razu. To, że lubił od czasu do czasu się z kimś podroczyć, nie oznacza, że jest złośliwcem celowo sprawiającym komuś przykrość, bo coś takiego w ogóle nie leży w jego naturze. Abigail natomiast ciągnęła wszystko dalej, a na dodatek wyszła z wody i stanęła przed nim, mając na sobie już tylko dół od bikini i nic poza tym, więc to dopiero była prowokująca zagrywka.
    Popatrzył na nią nieskrępowanie, zastanawiając się zupełnie mimochodem, dlaczego była taka blada, skoro tak dużo czasu przebywała na zewnątrz, pielęgnując chociażby ten ogródeczek przy pensjonacie. W takim wydaniu jej włosy, pociemniałe od wody i kontrastujące z jasną karnacją ciała, na które opadały, nabierały jeszcze większej głębi. W tej mieścinie nie było drugiej takiej osoby, która odznaczałaby się odcieniem włosów aż tak bardzo, jak Abigail, dlatego żadne to zdziwienie, że płomienny kolor stał się jej znakiem rozpoznawczym. Miało to pewnie swoje wady i zalety. Za dzieciaka nie było szansy jej przeoczyć, zresztą teraz też nie dało się nie spojrzeć w jej stronę, szczególnie, gdy te rozpuszczone, długie włosy falowały na wietrze i przyciągały wzrok zupełnie mimowolnie.
    Przeszło mu nawet przez myśl, żeby w ramach wymiany faktycznie mu zaśpiewała, skoro stwierdziła, że może to zrobić. Niewykluczone, że sobie żartowała, ale to było takie kuszące, wcisnąć ją w dodatkową scenę niezręczności, gdyby prawie naga, musiała jeszcze coś przed nim zaśpiewać. Uznał ostatecznie, że byłoby to zmarnowaniem okazji. Słyszał już przecież jak śpiewa, bo na ognisku nie brakowało chętnych i odważnych do zarzucania odpowiednich przyśpiewek. Taki indywidualny koncert, odprawiony tylko przed nim i tylko dla niego to wprawdzie coś zupełnie innego, niż wrzaski przy ognisku, ale stwierdził, że na ten specjalny moment, który nadarzył się teraz spontanicznie, wymyśli coś ciekawszego. Coś bardziej nietypowego.
    — Jestem w posiadaniu twojej rzeczy, Abigail — zauważył, lekko podrzuciwszy materiał stanika w dłoni. — To co mam, to nie życzenia, tylko żądania. — Uśmiechnął się zaczepnie i podniósł spojrzenie do jej twarzy. Pewność siebie jak zwykle go nie opuszczała. Oparł się nawet jednym łokciem o trawiaste podłoże, żeby nie zadzierać głowy, tylko móc swobodnie przyglądać się stojącej przed nim Abigail i nieśpiesznie taksować wzrokiem jej sylwetkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Zaskocz mnie — powiedział po chwili. — Takie jest moje żądanie: chcę żebyś mnie zaskoczyła. Możesz zrobić to w dowolny sposób — zaznaczył i zacisnął place na staniku, bo zaskoczyć mogła go też rzucając się po prostu po swoją swoja rzecz. Pozwolił na dowolność, bo był ciekawy, na co Abigail postanowi się porwać i czy faktycznie będzie w stanie go zaskoczyć. Chociaż tutaj to wystarczy, że rzuci w niego tym błotkiem, w którym stała, bo taki gest z pewnością wprawi go w osłupienie, i to na długi czas. Ale niewykluczone, że nie skończyłoby się to jakąś błotną wojenką, bo możliwe, że nie pozostałby jej wtedy dłużny. Był na ten czas przecież piratem – morskim rozbójnikiem, który nie poddaje się tak łatwo, i dla którego wojowanie to część codziennego życia.

      Rowan Johnson

      Usuń
  147. Anna wygodnie przekręcała się w łóżku, niemal wkraczając już w głęboką fazę snu, kiedy obudził ją dzwoniący telefon. Totalnie zaspana skierowała dłoń na nocny stolik w poszukiwaniu komórki, będąc niemal pewna, że jest już ranek i to jej budzik. Kiedy jednak oślepił ją ekran telefonu i dostrzegła, że jest jakoś po pierwszej i dzwoni do niej Abigail Wilson. Przetarła oczy z wyraźnym zaskoczeniem, bo Abi nigdy nie dzwoniła do niej po nocy. Coś musiało się stać! Szybko odebrała, mrucząc sennie.
    — Tak, Abi? — kiedy w słuchawce usłyszała nieco bełkoczący głos, przetarła oczy i usiadła na łóżku, zapalając nocną lampkę. — Coś się stało? — próbowała coś wyciągnąć z dziewczyny, jednak komunikacja z nią była trudna. — Gdzie jesteś? W barze?! — podniosła nieco głos, nawet nie kryjąc zaskoczenia. — Ale... jest ktoś z Tobą? Jakieś koleżanki? — zaspana przetarła oczy, wstając z łóżka i podchodząc do szafy. — Tak… przyjadę. Nie martw się, zaraz Cię stamtąd zabiorę. — wyciągnęła dżinsy i beżowy sweter, wciągając je na siebie, a piżamę układając w równiutką kosteczkę na łóżku. Miała lekkiego fioła na punkcie porządku i nawet kiedy się spieszyła, wszystko musiało leżeć na miejscu. Nie wyobrażała sobie, że mogłaby rzucić ubrania na podłogę i tam je zostawić.
    Wzięła kluczyki do auta i szybko zbiegła po schodach, mimo wszystko starając się być cichutko i nie chcąc obudzić domowników. Jej rodzice na pewno byliby zdziwieni, że wychodzi o tej porze, w końcu nie była typem imprezowiczki. Wsiadła do auta i ruszyła w kierunku centrum Mariesville. Zawsze jeździła przepisowo, ale tym razem postanowiła docisnąć gazu i przekroczyła dozwoloną prędkość. Zresztą o tej porze ulice były puste. Miała nadzieję, że nie zostanie na tym złapana, bo ostatnie co było jej potrzeba to mandat! Zaparkowała tuż przy The Rusty Nail i wyszła z auta, chowając kluczyki do kieszeni kurtki. Było wyjątkowo chłodno, więc przycisnęła kurtkę do ciała, myśląc, że zdecydowanie wolałaby teraz być w swoim łóżku. Weszła do baru, gdzie od progu doszedł ją zapach alkoholu zmieszany z tytoniem i zaduchem. Nigdy nie była jakąś fanką barów, ale czego nie robi się dla przyjaciół? Dostrzegła Abigail siedzącą przy barze i sączącą kolorowego drinka. Rozmawiała o czymś z barmanem, żywo przy tym gestykulując.
    — Abi! Martwiłam się! — podeszła do niej i natychmiast ją przytuliła. — Chodźmy stąd. — złapała ją za rękę, chcąc by zeszła z wysokiego barowego krzesła. Ale Abigail wcale nie wyglądała, jakby miała zamiar stąd iść. Przeciwnie, lekko pijana wyglądała jakby świetnie się z bawiła, a dyskusja z barmanem była najlepszą jaką mogła odbyć. Anna mimowolnie zerknęła na scenę, zespół, który grał powoli się już zwijał, ale mimo to w barze było sporo ludzi i panował tam niezły gwar. Ale w końcu był piątek wieczór (a właściwie już noc), ludzie chcieli się wyluzować, odpocząć po całym tygodniu pracy. Cóż, dla Anny co prawda wyjście do baru było rzadkością, zdecydowanie wolała spędzić wieczór z książką, zawinięta w swój ulubiony koc, ale co kto woli.
    — Dzwoniłaś, bo chciałaś, żebym przyjechała, ale widzę, że dobrze się bawisz… — Anna westchnęła, opierając dłoń na biodrze i lustrując uważnym wzrokiem przyjaciółkę. Chyba wcale nie miała powodów do obaw, choć w jej głowie przez podróż tu zdążyło się pojawić mnóstwo scenariuszy, niekoniecznie pozytywnych.

    Anna Murray

    OdpowiedzUsuń