10.09.2024

[KP] ...oh, what a mess

Paige R. King
"I really fell for that smile"
-...
Jakie jest prawdopodobieństwo, że o życiu przesądzi jeden uśmiech? Nigdy się nad tym nie zastanawiała, codziennie posyłając ich dziesiątki, a w niektóre dni nawet setki, w zależności od nastroju i frekwencji w pubie. Uśmiech nie był wpisany w umowę, ale zwiększał szansę na to, że nie spóźni się znowu z czynszem. Uśmiechała się więc, nie myśląc o tym nic więcej niż to, że czasem miała dosyć i zamiast uśmiechu posłałaby lewy prosty. Ale wtedy na pewno nie zdążyłaby z czynszem. Gdyby jednak wiedziała, że jeden głupi uśmiech może sprawić, że czynsz przestanie być jej największym zmartwieniem, może pozwoliłaby sobie chociaż raz…
Zaczęło się po pogrzebie ojca, niewinnie, bo od uśmiechu, o którym zapomniała chwilę później. Zwyczajny wieczór, jeden z wielu, których nie ma co wspominać. Nie ma znaczenia, który dokładnie, bo co z oczu, to z serca, a ona niczego wtedy jeszcze nie zauważyła. Tak naprawdę minęło sporo czasu, za nim zaczęła spoglądać przez ramię, wracając nocami do domu, ale i tak na początku zbywała ten dreszcz niepokoju oblewający plecy. Ignorowała też nocne ujadanie psa, który rozszczekiwał się chwilę po tym, kiedy gasiła światło do spania. To znaczy, nie olewała psa samego w sobie, bo to było niemożliwe i przede wszystkim niewskazane, biorąc pod uwagę, że mieszkała na drugim piętrze, a ściany wszędzie były cienkie. Po prostu nie szukała za bardzo przyczyny, zwalając to na jakieś zaniedbanie w tresurze ze strony ojca albo nowe otoczenie, do którego pies nie był przyzwyczajony. Albo tęsknotę za swoim panem. Cokolwiek to było, chciała się jedynie wyspać i nie martwić skargami sąsiadów. Ku jej niezadowoleniu, Scraps uspokajał się tylko wtedy, kiedy wpuszczała go do siebie do sypialni, cholerny kundel.
Polubiła Scrapsa szybciej, niż się spodziewała. Nie tylko dlatego, że, jak się przez przypadek dowiedziała, potrafił sam się wyprowadzać, choć to z pewnością jedna z jego największych zalet. Przede wszystkim okazał się idealnym towarzyszem nocnych powrotów do domu – nie gadał, nie musiała się do niego uśmiechać i skutecznie odstraszał podejrzanych typków. Dzięki niemu zaczęła również powoli wierzyć, że jednak nie popada w paranoję i przeczucie, że ktoś ją obserwuje, to nie jest jedynie jej wymysł. Nie mówiła mu tego wprost, oczywiście, bo w końcu nigdy nie chciała mieć psa i dalej potrafiła wymienić więcej jego wad niż zalet. Nie zmieniła zdania nawet po tym, jak najprawdopodobniej uratował jej życie.
Scraps wiedział, kiedy pod jej drzwiami pojawiał się nowy anonimowy list i z pewnością wyczuwał, że każdy kolejny budził w niej coraz większy niepokój. Musiał też wiedzieć, że zmiana zamków po tym, kiedy zgubiła klucze, niewiele dała, bo od pewnego czasu to on wchodził pierwszy do mieszkania i pozwalał jej wejść dopiero po dokładnie przeprowadzonej inspekcji. Wiedział więcej niż sąsiedzi i policja oraz jako jedyny wierzył, że ma poważne powody do strachu. Wiedział też, gdzie użreć, żeby człowiekowi pociemniało przed oczami i powinna mu szczerze podziękować, ale nie miała do tej pory czasu tego zrobić. Tego Scraps nie wiedział, ale kilka dni wcześniej ktoś wyczyścił jej konto i co gorsza narobił jej poważnych długów.
Miała wszystkiego po dziurki w nosie, wliczając w to policję i pracę, z której ledwo starczało na czynsz, a co dopiero na stratę czyichś długów. Sierść na ubraniach dodatkowo doprowadzała ją do szału, ale nie robiła psu problemów, żeby znalazł sobie miejsce na tylnym siedzeniu, kiedy pakowała swój niewielki dobytek do samochodu. W trakcie powtarzała sobie, że wcale nie ucieka, co po prostu ma lepsze rzeczy do roboty, niż czekać, aż jakiś psychol zabije ją we śnie albo aż policja postanowi działać. Nie wspominając o wierzycielach, którym nie zaimponował jej lewy prosty.
Miała wyjechać ze stanu, ale dawno nie robiła przeglądu auta i na razie nie zajechała za daleko.
18 X 1997, Atlanta, GA || nowicjuszka
kelnerka w RIBEYE Steak House

23 komentarze:

  1. [My ją tutaj schowamy i w razie potrzeby też będziemy użerać psycholi, żeby dziewczynę obronić! Ale napięcia w tej historii, tajemnicy i niepewności. Ładny thriller. Aż skisne z ciekawości - kto ją prześladuje???
    Bardzo ciekawie nam ją przedstawiłaś, cieszę się, że dotarła do Mariesville, gdzie może odetchnąć i poczuć się bezpieczniej. Bo wierzę, Abi tym bardziej, że tutaj prześladowca jej nie dosięgnie. Pracy nie zabraknie, jeśli potrzebuje dachu nad głową, pensjonat stoi otworem, a przyjaźni mieszkancy na pewno też ją przygarną ;)
    Życzę udanej gry i porywających wątków! W razie ochoty na rozpisanie czegoś razem, zapraszam!]

    Abigail

    OdpowiedzUsuń
  2. [Ta sierść na ubraniach – ci, którzy mają zwierzaki, nie muszą sobie wyobrażać, ile trzeba się namęczyć, żeby i tak się jej nie pozbyć. Faktycznie Paige nie zajechała za daleko, haha, jakieś sto kilometrów, ale dobre i to! Trafiła za to do maleńkiego raju, więc wszyscy trzymamy kciuki, żeby już tutaj została, razem z czworonożnym towarzyszem! Przydrepczę niedługo na maila, tymczasem życzę Ci mnóstwa dobrej zabawy i tyle fajnych, szalonych wątków, żebyś na razie nie myślała o sprowadzaniu tu tego prześladowcy! :D]

    Rowan Johnson

    OdpowiedzUsuń
  3. [Oj, kto to czyha na tę ciekawą Panią... Z przyjemnością przeczytałam kartę, wciągnęła mnie jej tajemnicza historia. Czuję dreszcz na plecach, ale chcę więcej! Oby tylko prześladowca nie poszedł jej tropem, biorąc pod uwagę niewielką odległość. Ale przecież najciemniej pod latarnią!
    Skoro już jest w Mariesville to musi wpaść do Under the Apple Tree na (ponoć) najlepszy placek jabłkowy i odrobinę wytchnienia. Kopi zaprasza.
    Życzę udanego pisania i wielu wątkowych przygód! I w razie chęci zapraszam na wątek ;)]

    Kopi Bear

    OdpowiedzUsuń
  4. [Ha, dobrze, że znalazło się dla Scrapsa miejsce w samochodzie, bo tak czujnego obrońcy to ze świecą szukać. I Paige, i Walter mieszkają (lub mieszkali) w Atlancie, więc może się już znają i będzie w stanie pomóc jej z samochodem? Underwood co prawda aktualnie jest na urlopie i tylko krowy i owce wypasa, ale gdyby się dowiedział o jej stalkerze, to może by i z tym mógł jakoś pomóc? W każdym razie będziemy mieć Paige na oku, bo ciekawy jestem, jak chcesz jej historię rozwinąć. Bawcie się dobrze!]

    W. Underwood

    OdpowiedzUsuń
  5. [ Z wielkim sercem Abi, pensjonat jest otwarty dla każdego, a Scraps może zarobić wielką michę mięsa w formie przekupstwa, żeby tak groźnie nie łypał spode łba ;) Jesteśmy elastyczne jak akrobatki!
    Fakt, nasze babki są całkiem inne, ale wiesz... Jak Paige się wkurzy na kolejny uśmiech rudej, to nie wiem, czy ta jej czymś nie zaskoczy ;) w każdym razie, jak pojawi się odpowiednia scena w Twojej głowie, zapraszam! ]

    Abi

    OdpowiedzUsuń
  6. Witaj w Mariesvile, huntress!
    Historia Paige zapowiada się intrygująco – pełna napięcia, tajemniczości i wewnętrznych zmagań, które z pewnością wniosą do Mariesville mnóstwo emocji. Jesteśmy bardzo podekscytowani i mamy nadzieję, że Paige (i Scraps) pozostaną z nami na dłużej!

    Powodzenia!

    OdpowiedzUsuń
  7. Przez większą część drogi z Atlanty deszcz zacinał jak szalony. Wycieraczki na przedniej szybie nie nadążały ze zbieraniem spływających po niej strug wody, która parowała tak szybko, że okna co rusz zachodziły lekką mgiełką. Miał przez to ograniczoną widoczność, nawet jeśli jechał na długich światłach, ale po drodze nie było latarni, które wspierałyby kierowców w podróży przez wyboistą momentami drogę. Utrzymywał średnią prędkość, jednak nie narzekał, bo deszcz bez wątpienia przyda się po tych wszystkich ostatnich upałach, które zafundowały im pożar w Farmington Hills. Chociaż czy on rzeczywiście był spowodowany naturą, czy jednak złośliwością drugiego człowieka – tego śledztwo jeszcze nie rozwiązało. I kto wie, czy rozwiąże. W tej małej mieścinie ludzie potrafią wiedzieć w wszystkim, albo o niczym.
    Ulewa uspokoiła się dopiero, gdy dotarł na obrzeża Mariesville, a wokół powitały go pierwsze bezkresne sady jabłkowe, ogrodzone wysokim płotem i teraz schowane już w ciemnościach późnego wieczoru. Po drodze nie minął żadnej żywej duszy, nie licząc kilku szaraków, czających się przy poboczu, i samochodów rzadko jadących z naprzeciwka. Życie wydawało się płynąć tu wolniej, a spokój tej mieściny był naprawdę relaksujący, zwłaszcza po powrocie z większego miasta, w którym ludzie notorycznie nadużywają klaksonów, a łomot młotów pneumatycznych nigdy nie ustaje. Miejski harmider potrafił dawać się we znaki nawet komuś, kto przez wiele długich lat codziennie w nim uczestniczył. Rowan nigdy nim jednak nie przesiąkł, bo nigdy w nim na stałe nie zamieszkał, mimo że byłoby mu o niebo wygodniej żyć kiedyś w Atlancie i nie dojeżdżać co kilka dni na akcje. Ale zrobił to świadomie. Życie w wielkim mieście w ogóle go nie interesowało i to chyba po części dlatego, że będąc policjantem zdążył się do niego całkowicie zrazić. Przeszedł przez sytuacje, jakich nie życzyłby nikomu, ale nie mógł zaprzeczyć, że to właśnie te doświadczenia odpowiednio go ukształtowały. Dzięki nim poznał swoje granice oraz możliwości i nauczył się siebie na tyle dobrze, by trzymać nad sobą pełną kontrolę. Teraz natomiast, odkąd został szeryfem Mariesville, tak rzadko wyściubia nos poza granice tej mieściny, że sam złapał się dziś na tym, jak cholernie mocno odzwyczaił się od tłocznych ulic i duszącego smogu. Zrozumiał dziś, że nie tęskni. Nie był w stanie tęsknić, skoro miał całe mnóstwo zajęć, które pochłaniały jego uwagę, a podchodził do swojej funkcji poważnie, po pierwsze dlatego, że to przez mieszkańców został wybrany, a po drugie stał na straży bezpieczeństwa i na niczym nie zależało mu tak bardzo, jak na tym, żeby mieszkańcy Mariesville mogli wieść tutaj spokojne życie; razem z nim zresztą. Oczywiście, nie był człowiekiem bez skazy, bo kto w tych czasach jest idealny, nie był też nikim szczególnie wygadanym czy zabawowym, ale starał się szeryfować najlepiej, jak potrafi. Wkładał w tę powinność całego siebie, a największą nagrodą było to, że ludzie mu ufali, że mogli na nim polegać. Potrafił dawać i nie chcieć niczego w zamian, choć to wcale nie oznaczało, że dawał wszystkim jak popadnie. Miał swoje zasady. Ale szeryfem starał się być dobrym, mimo że prywatnie nie był dostępny dla każdego, choć i to w zasadzie nie jest żadna nowość, bo każdy kto go zna, wie, że nigdy nie był zbyt towarzyski. Że nie wpuszcza ludzi do swojego świata, bo wciąż za dużo ma w nim bałaganu.
    Nie spodziewał się nikogo na trasie, więc stojący na poboczu samochód trochę go zaskoczył. Kojarzyłby, gdyby należał do któregoś z mieszkańców, poza tym miał blachy z Atlanty, a na takich nikt z Mariesville nie jeździ.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Słabe miejsce na postój, skoro po obu stronach drogi ciągną się ogrodzone sady, a kawałek dalej jakieś pole z bawełną. Tu ciężko zatrzymać się nawet za potrzebą. Samochód z jakiegoś powodu jednak stał i ktoś cały czas się przy nim kręcił. W normalnym przypadku pewnie przeszedłby go dreszcz grozy i nawet nie pomyślałby, żeby się zatrzymać i sprawdzić o co chodzi, ale nie był normalnym przypadkiem. Był totalnie pokiereszowanym przypadkiem i z samochodu wyszedł bez cienia strachu. W kieszeni miał odznakę, więc zabrał ze schowka jeszcze latarkę i swojego Sig Sauera, którego wsunął w spodnie z tyłu, chociaż wolał tak naprawdę, żeby mu się tu dziś do niczego nie przydał. Miał tylko trzy naboje.
      — Halo? Czy potrzebna jest pomoc? — Zapytał, krocząc buciorami po płytkich kałużach, które rozłożone były na drodze, jak dziury w szwajcarskim serze. Poświecił latarką wprost na postać, znajdującą się przy bagażniku, i wtedy zdał sobie sprawę, że to kobieta. Smukła sylwetka, wąskie ramiona i kosmyki włosów, mokre od deszczu. Coś ewidentnie było z nią nie tak, choćby przez sam fakt, że nie odpowiedziała. Wątpliwe, że trafił na kogoś głuchoniemego. Prędzej na kogoś, kto może mieć coś za uszami, a kto nie sądził, że jakiś wariat zatrzyma się, żeby zaoferować pomoc.
      — Rowan Johnson, szeryf Mariesville. Czy potrzebuje pani pomocy? — Przedstawił się i powtórzył raz jeszcze pytanie, tym razem podchodząc bliżej, choć wciąż utrzymując odpowiedni dystans, by zareagować, jeżeli wyciągnie broń, czy jakiś inny ostry przedmiot. A do tych drugich miał ostatnio niebywałe szczęście.

      Rowan Johnson

      Usuń
  8. [Super, jestem chętna na lekkie rozpoczęcie. Dajmy naszym Paniom pole do poznania się, może się polubią ;)
    To proponuję jedną z pierwszych wizyt Paige w Under the Apple Tree. Mogłaby przyjść niemal przed samym zamknięciem i koniecznie potrzebować dostępu do internetu. Kopi ostatecznie zgodziłaby się zamknąć kawiarnię z klientką na sali, umożliwiając jej skorzystanie z sieci. I nie wiem, może Paige przypadkiem otworzyłaby jakąś niepokojącą wiadomość głosową, co nie uszłoby uwadze Kopi?]

    Kopi Bear

    OdpowiedzUsuń
  9. Jedna szczególna zasada, która weszła mu w krew po tylu latach służby, to że nawet jeśli coś wygląda niepozornie, to wcale nie oznacza, że takie właśnie jest. Że każdego potencjalnego przestępcę należy taktować tak samo poważnie, bez względu na to, czy jest to rosły chłop, czy filigranowa panna ledwie stojąca na wietrze. Dlatego do obcego samochodu podchodził w tej chwili ostrożnie, rejestrując oczywiście to, co mówiła nieznajoma kobieta, a chociaż wypadała dość przekonująco, jakby auto naprawdę odmówiło współpracy, wcale nie uwierzył jej na słowo. Nie znał jej, a jej zachowanie było dziwne. Z jednej strony zdawała się brzmieć szczerze, ale z drugiej wyglądała na zdesperowaną, a przez to także na niepewną. Nie wzbudzała zaufania na tyle, by beztrosko rzucić się jej z pomocą, nawet jeżeli naprawdę jej teraz potrzebowała. Wciąż istniało prawdopodobieństwo, że mogła być kimś poszukiwanym, kto tuła się między stanami, nigdzie nie zagrzewając miejsca na dłużej, albo kimś kto przewozi towar, licząc na to, że funkcjonariuszom nie będzie się chciało przeszukiwać wypchanego po brzegi samochodu. Trafiła niestety na takiego, który przeszukałby go z przyjemnością.
    Podszedł jeszcze bliżej o kilka kroków, rzucając snop światła najpierw na jej sylwetkę, żeby upewnić się, że nie ma przy sobie niczego, czym mogłaby jakoś szczególnie mu zaszkodzić, a potem na bagażnik, a raczej jego wnętrze. I właśnie wtedy, w tej sekundzie, gdy jego spojrzenie powędrowało do pierdółek zawalających bagażnik, poczuł, jak coś metalowego trafia go w skroń. Aż mu się echem po głowie to uderzenie rozeszło, tak było celne. Drugie już mniej, bo cofnął się instynktownie i pochylił sylwetkę, więc bardziej go musnęło, niż trafiło.
    Automatycznie wyciągnął broń zza pleców i wycelował nią klatkę piersiową kobiety. Nie przewidywał, że się przyda, ale wiedział już, że życie lubi go zaskakiwać, dlatego zawsze nosił ją przy sobie.
    — Cofnij się i rzuć przedmiot! — wrzasnął po raz pierwszy, w jednej dłoni trzymając broń, którą w nią celował, a w drugiej latarkę, którą świecił prosto w jej twarz. Palec trzymał na spuście, gotów go wcisnąć bez mrugnięcia okiem. Nie byłoby mu szkoda. Nie żałowałby nawet tych trzech ostatnich naboi, które w nim miał.
    — Rzuć przedmiot! — powtórzył ostro, całym sobą oznajmiając, że nie będzie dłużej czekał. Metalową miską nie byłaby w stanie go zabić, a co najwyżej nabić guza, ale cholera wie, co miała jeszcze w tym zawalonym bagażniku. Granatów się nie spodziewał, ale jakiegoś noża kuchennego już tak. Niewiarygodne przecież, że poruszałaby się takim zapchanym autem goła i wesoła, mając do obrony jedynie stalową miskę do psiego żarcia.
    Skorzystał z jej ruchu i zbliżył się dwoma większymi krokami, w międzyczasie wrzucając latarkę do bagażnika, żeby zwolnić sobie jedną rękę, choć tylko na ułamek chwili. Złapał ją zaraz za nadgarstek i mocno wykręcił rękę za jej plecy, popychając w przód, prosto na karoserię auta. Nie dbał o to, że boli, ani o to, że samochód jest mokry, brudny i twardy. Gdyby nie przekroczyła granic jego przestrzeni osobistej, na pewno by tak nie zareagował, na pewno nie musiałby jej pacyfikować.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mogła go przecież spławić, powiedzieć, że pomoc już jedzie, ale z jakiegoś powodu wolała go zaatakować i tym samym dać mu kolejne przeświadczenie, że może mieć coś za uszami.
      Wsunął pistolet z powrotem za spodnie i w zamian wyciągnął z kieszeni odznakę w kształcie gwiazdy, która to właśnie różniła ją od standardowych odznak policyjnych, bo te gwiazdami nie są. Położył ją na blasze przed jej twarzą, tylko po to, by ją zobaczyła i zaraz z powrotem wcisnął w kieszeń. Jeśli wcześniej mu nie uwierzyła, a tak prawdopodobnie było, skoro zdzieliła go miską w łeb, teraz mogła być już pewna, że kłopoty jej nie ominą.
      — Jeśli powiesz czego tu szukasz, to zastanowię się, czy wezwać patrol i przyszykować dla ciebie miejsce na dołku, czy nie — powiedział, wciąż przyciskając jej sylwetkę do karoserii auta i wyginając rękę za plecami. Jeśli się dogadają, może ją puści. Może.

      Rowan Johnson

      Usuń
  10. Tak się składa, że ten szeryf Mariesville wcale nie zakładał, że ona zatrzymała się tutaj, bo miała taką ochotę, a postoje w najbardziej odludnych miejscach to jej hobby. Interesował go wyłącznie fakt, że samochód stał i wyglądał podejrzanie, a to czy ona zatrzymała się, bo chciała, czy bo musiała, nie obchodziłoby go wcale, gdyby nie zaatakowała go kawałkiem stali. Nie zatrzymał się ani na pogawędkę, ani dlatego, że uwielbia to robić – zatrzymał się tylko i wyłącznie po to, by zapytać, czy ktoś nie potrzebuje pomocy. Był na tyle uprzejmym człowiekiem, że gdy przejeżdżał obok samochodu, pozostawionego na pastwę losu na poboczu, a nie był na służbie, wcale nie udawał, że go nie widzi, nawet jeśli czasami naprawdę powinien, bo wyszłoby mu to na dobre. Kiedy zapytał, mogła spławić go prostą odpowiedzią, ale z jakiegoś powodu wolała uderzyć go miską. Z doświadczenia wiedział, że taki odruch bardzo często dotyczy osób, którzy mają coś za uszami, gdy tylko dowiadują się, że stoi przed nimi stróż prawa. Dotyczy to oczywiście też tych, którzy mają powód się bronić, ale on wychodząc z samochodu, nie zrobił absolutnie nic, co mogłoby zmusić ją do takich działań. Podszedł tylko i to tak ostrożnie, jakby sam nie był pewien, czy zza auta nie wyskoczą zaraz jacyś zawodowi mordercy. Gdyby był gwałcicielem, na pewno nie zachowywałby takiej ostrożności, a już na pewno nie zawracałby sobie głowy uprzejmościami, zwłaszcza, że byli na odludziu, gdzie i tak nikt nie usłyszałby jej wołania o pomoc. Walnąłby ją w głowę i zapakował do bagażnika, darując sobie przedstawienie z odgrywaniem roli policjanta. Na co komu w szczerym polu takie podchody.
    Tak na ogół ludzie, którym psuje się auto, nie uciekają się do atakowania tych, którzy mogą im pomóc, chyba że bardzo nie chcą, aby ktoś kręcił się wokół ich sprzętu. Bo przewożą trupa na tylnym siedzeniu. Albo kilka kilogramów kokainy. Albo są po prostu poszukiwani i wcale im nie w smak, że ktoś zwrócił na nich uwagę. Auto mogło się zepsuć, jak najbardziej, i w to Rowan nie wątpił, tylko że teraz miał dodatkowo podstawę podejrzewać, że nie wszystko jest z tą dziewczyną w porządku. Że popsute auto to mógł być pech, a ona wpadła jak śliwka w kompot zupełnym przypadkiem i zdecydowała się walczyć pierwszą rzeczą, którą miała pod ręką. I takie akcje w swoim życiu przerobił, więc nie dziwił się już żadnym absurdom. Przestępcy potrafią chwytać się nawet największych absurdów, gdy z jednej strony nie mają już wyjścia, a z drugiej nic do stracenia.
    Ten głuchy, dudniący dźwięk, jakby coś właśnie biegło w ich stronę, dotarł do niego za późno. Poczuł zaraz, że coś ładuje się na niego z impetem, warcząc i wbijając zęby w skórę na wysokości uda. Zdezorientowało go to trochę, ale ludzkim odruchem spróbował kopnąć psa w brzuch, tyle że uderzenie w ogóle nie zrobiło na nim wrażenia. Siła z jaką pysk tego psa zacisnął się na jego udzie, była tak wielka, jakby włożył je w imadło. Puścił więc nadgarstek kobiety i sięgnął znowu po pistolet, gotów strzelić do zwierzęcia bez cienia skruchy, ale wtedy jedna jej komenda wystarczyła, żeby pies zabrał zębiska i usiadł grzecznie, jak zaczarowany. Jak zaprogramowany. Jak K9. Nie bez powodu ugryzł go właśnie na wysokości tętnicy udowej. Doskonale wiedział, co należy robić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W milczeniu, oddychając trochę szybciej, popatrzył na rozszarpane spodnie i bolący ślad, który lekko pomasował palcami. Przeniósł potem uwagę na psa, a w końcu na Paige Rachel King, gdy przedstawiła się i wyspowiadała. Teraz brzmiała na zmartwioną. Ale na jej miejscu też byłby cholernie zmartwiony swoją sytuacją.
      — Byłbym naprawdę uprzejmym typem gwałciciela. Inni gwałciciele mogliby się ode mnie uczyć — powiedział, prostując się w plecach. Nie schował broni, bo w tej chwili nie ufał ani tej kobiecie, ani temu psu. A zwłaszcza psu. Skądkolwiek go dorwała, miał nadzieję, że umie nad nim panować, bo miała pod ręką wyszkolonego zabójcę.
      — A więc zepsuło ci się auto — wrócił do sedna problemu, zostawiając całe to nieporozumienie, bo to co się stało już się nie odstanie. Niech będzie, że przeprosiny wystarczą, by nie roztrząsał minionych kilkunastu minut i nie myślał na razie o ściągnięciu tu policyjnego patrolu.
      — Masz do kogo zwrócić się po pomoc? — Dopytał, bo nadal nie wiedział, czy już to zrobiła, czy jeszcze nie i czy w ogóle istniał ktoś, kto byłby w stanie ją stąd zgarnąć. Ustalili na razie, że zepsuło jej się auto. I zdążyli się sobie przedstawić.

      Rowan Johnson

      Usuń
  11. Do tej pory nie brał tego pod uwagę, bo okoliczności temu nie sprzyjały, ale ona faktycznie mogła być uciekinierką. Naprawdę mogła uciekać, tylko że wcale nie przed prawem. W dzisiejszych czasach, już pomijając fakt, że ludzie rzeczywiście mają telefony przyklejone do dłoni, posiadają też całe gromady przyjaciół, bliższych i dalszych, rodzinę, znajomych z pracy, czy sąsiadów, z którymi mieszkają przez ścianę lub płot zależnie od budownictwa. Ludzie mają przy sobie ludzi – na jednych mogą liczyć bardziej, na innych mniej, ale zawsze znajdzie się ktoś, do kogo mogą zadzwonić, gdy nastanie taka potrzeba. Tymczasem, nawet jeśli on chętnie użyczyłby jej teraz telefonu, żeby wykręciła czyjś numer, albo znalazła do kogoś kontakt w internecie poprzez te kolorowe portale społecznościowe, czy inne szmery bajery, sytuacja wyglądała tak, że ona nie miała nikogo, do kogo mogła skierować się ze swoim problemem. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że to brzmiało bardzo przekonująco. To brzmiało tak, jakby ciągnęła się za nią historia, która zmusiła ją do zapakowania w to niewielkie auto przynajmniej połowy mieszkania i do wyruszenia gdzieś przed siebie tak szybko i na rympał, żeby nie mieć nawet potrzeby sprawdzenia stanu technicznego wozu. Co prawda, na pierwszy rzut oka samochód wcale nie wyglądał tak, jakby miał się rozpaść przy mocniejszym trzaśnięciu drzwiami, ale problem mógł być tutaj banalny. Wystarczył rozładowany akumulator, żeby znaleźć się nagle pośrodku niczego, w miejscu gdzie technika nigdy nie dotarła tak bardzo, by zarząd dróg wreszcie pociągnął nitkę i postawił tu chociaż kilka latarni co paręset metrów. Stąd nie było już daleko do pierwszych posiadłości w ich jabłkowej mieścinie, więc spokojnie doszłaby na pieszo, szczególnie z tym psem, ale nocą na pewno szłoby się przyjemniej, gdyby poza szczerymi polami pobocza zdobiło też jakiekolwiek oświetlenie.
    Ale zgadza się – to go nie obchodziło. Jeżeli nie ufała ludziom, ani policji, to faktycznie miała ku temu solidne powody, inaczej na pewno znalazłby się w jej życiu ktoś, do kogo mogłaby zadzwonić i kto ocaliłby ją z tej beznadziejnej sytuacji, w jakiej się znalazła. To nie była jednak jego sprawa, poza tym zaliczał się do osób, którym nie ufała, aż w dwóch kategoriach – do ludzi i policjantów. Tu byli jednak kwita, bo on też nie ufał jej tak do końca. Zamierzał zrobić po prostu to, co do niego należy, ale to już jej sprawa, co wybierze.
    — Jakieś sześć, może siedem kilometrów — odpowiedział, opuszczając broń. Nie schował jej jednak, bo nie czuł się na tyle pewnie, by stracić czujność w otoczeniu dziwnej kobiety i jej jeszcze bardziej dziwnego psa.
    Podszedł do bagażnika, żeby zabrać stamtąd swoją latarkę i zerknął na Scrapsa, gdy znów przechodził obok nich, tym razem kierując się do drzwi jej samochodu. Wolał mieć oko na tego psa. I na pewno nie obraziłby się, gdyby zakneblowała czymś jego pysk.
    — W Mariesville nie ma taksówek. Nie ma też Bolta, Ubera, Freenow, ani żadnych innych cudów na kiju, które chętnie was stąd zabiorą — oznajmił, otwierając drzwi od strony kierowcy. Nachylił się do środka, nie tracąc ich z oczu i przekręcił kluczyk w stacyjce. Samochód ani drgnął. Raczej była to kwestia akumulatora, skoro nie było żadnej iskry i nie reagowała też elektronika. Rzucił jeszcze krótkie spojrzenie po wnętrzu i wyprostował się, wracając uwagą do Paige. Zlustrował ją uważnym spojrzeniem po raz nie wiadomo który, choć tym razem tylko po to, by stwierdzić w myślach, że nie ubrała się zbyt ciepło jak na tak deszczowy wieczór. A od rana trąbili przecież o ulewie, nie tylko tutaj, bo i w Atlancie, skąd prawdopodobnie się tułała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Jest za to pensjonat, w którym można się zatrzymać — dopowiedział. Zamknął drzwi samochodu jednym pchnięciem i westchnął ciężko, zastanawiając się, czy proponowanie im podwózki to na pewno dobry pomysł. Teoretycznie wyjaśniła swoją obecność i nic nie wskazywało na to, że knuje coś niedobrego, ale nie znał jej przecież. A nie było rozsądnie wierzyć obcym na słowo, jak sama przed chwilą wspomniała. Nie walczyła jednak dalej, nie próbowała się stawiać, a wyraz jej twarzy zdradzał, że rzeczywiście nie chciała tu zostać i bez sensu sterczeć. Czy nie mogła – tego nie wiedział, ale najwidoczniej miała powód, żeby tak twierdzić. Nad psem też miała jakąś kontrolę, skoro wciąż siedział przy jej nodze i czekał, więc w teorii nie zagrażał. A on miał jeepa, który pomieści i ją i psa i może nawet cały ten dorobek, który ze sobą wiozła.
      Dał kilka kroków i pochylił się po miskę, która nosiła drobne ślady uderzenia. Wgniotła się troszkę na boku, ale tylko troszkę. Psu nie zrobi to raczej różnicy.
      — Jeżeli zakneblujesz temu psu pysk, zawiozę was tam. Was i te wasze klamoty. — Wskazał na jej samochód, po czym oddał jej miskę i ruszył do swojego Forda Rangera z zabudowaną paką. Nie musiała się zgadzać. Przyjmie odmowę, bo to nie jemu powinno zależeć, ale będzie musiał przysłać tu patrol. Taki ma obowiązek. Ktoś jej pomóc musi, jeśli nie on, to jego koledzy.

      Rowan Johnson

      Usuń
  12. To już była jej sprawa, co postanowiła wziąć, a co zostawić, chociaż on na jej miejscu dokumenty zabrałby na pewno. Zostawiła potencjalnym złodziejaszkom idealną okazję do tego, by zwinąć ten wóz z wyposażeniem i zrobić na jej papierach kilka całkiem udanych przekrętów, ale może wcale się tym nie przejmowała. A może po prostu nie zdawała sobie sprawy, że Georgia ma szósty najwyższy wskaźnik kradzieży pojazdów z użyciem broni, a sama Atlanta jeszcze dwa lata temu była drugim miastem na skalę krajową w którym dokonano najwięcej takich przestępstw. To dlatego zaproponował jej zabranie gratów. Długie lata przepracował w Atlancie i dla niego zostawienie auta, tym bardziej z papierami, było niepoważne. I to gdziekolwiek, nawet tutaj, w miejscu, w którym oprócz nich nie było żywej duszy. Oczywiście to niepowiedziane, że samochód nie przeczeka nocy, bo od razu napatoczy się ktoś, kto go zwinie, ale takie ryzyko było i to dość duże, patrząc na to, że znajdowali się w stanie, który od dawna bryluje w top ten, jeśli chodzi o kradzieże aut. Nie był tutaj jednak po to, żeby ją pouczać. Na dobrą sprawę, można było wziąć ten samochód na hol, jeśli nie był w automacie i posiadał solidny element, o który da się zapiąć linę. I pozostawała też laweta, choć to już bardziej kosztowne przedsięwzięcie, na które Paige zapewne wolałaby nie marnować swoich oszczędności. Daj więc boże, żeby wszystko pozostało na miejscu, kiedy tutaj wróci, i żeby miała co rozpakować z tego auta, jeżeli dotrze w końcu tam, dokąd zmierza.
    Otworzył im tylne drzwi i wskoczył zaraz na miejsce kierowcy. Fotele w samochodzie były skórzane, dlatego wolał, żeby posadziła psa z tyłu. Czyszczenie paki nie należało do jego ulubionych zajęć, a biorąc pod uwagę deszcz, błoto i psa, który wrócił z pola, czyszczenie jej byłoby nieuniknione. I tak nie miał dziś z tyłu kratki, więc ładowanie psa na pakę nie miało sensu, skoro bez trudu mógł przecisnąć się nad zagłówkami tylnych siedzeń. Ze skórzanego poszycia zetrze brud i po sprawie, a tak poza tym to wolał, żeby Paige miała psa pod ręką. Niby dobrze jej się słucha, ale do zaatakowania go nie potrzebował wcale komendy, a cholera wie, czy nagle nie poczuje jakiegoś zagrożenia.
    Wrzucił pistolet na półeczkę pod kierownicą, gdzie miał bardzo łatwy dostęp w razie konieczności, a latarkę do schowka znajdującego się przed siedzeniem przedniego pasażera. Dopiero teraz, gdy usiadł, a żarówka pod sufitem rzuciła odpowiednią ilość światła na wnętrze, przez dziurę na nogawce mógł dostrzec ślady psich kłów na swym udzie. Krew już się nie sączyła, ale miejsce było sine, na szczęście nie wymagało żadnego szycia, ani specjalistycznego opatrunku. Będzie musiał je oczyścić, jak tylko wróci do domu. Albo zrobi to jeszcze w pensjonacie.
    Zapiął pas i uruchomił silnik, od razu wyłączając radio, choć nie dlatego, że gadający prezenter przeszkadzał mu podczas jazdy. Tym razem wolał słyszeć pasażerów, których miał za plecami. Nie przeszukał jej przecież, bo nie sądził żeby miała coś niebezpiecznego pod ta cienką bluzką czy spodniami, ale tak w gruncie rzeczy to mogła zrobić mu krzywdę nawet paskiem od torby, jeśli była na tyle zręczna i silna, by przyszpilić go do siedzenia. Nie sądził, że miała taki plan, ale wolał pozostać czujny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Mariesville znajduje się sto kilometrów od Atlanty — oznajmił, zerkając co jakiś czas we wsteczne lusterko. Czasami zatrzymywał się na dłużej spojrzeniem w odbiciu Paige, bo uważniej się jej przyglądał. Wyglądała na zmęczoną. Trochę ponurą. I może na niepewną, jakby też tak nie do końca mu ufała, siedząc w tym aucie i jadąc tak naprawdę bóg wie gdzie.
      Jeżeli nie była pewna, gdzie się znajduje, to świadomość, że jest to sto kilometrów od Atlanty na pewno da jej już jakiś obraz. Cały czas znajdowała się w Georgii, chcąc czy też nie.
      — To mała mieścina pozbawiona szczególnych udogodnień — dodał jeszcze, zanim zamilkł. Jechali do pipidówy, w której wszyscy wszystkich znają, a nie do żadnej wielkiej metropolii, gdzie można zgubić się tłumie. Tu, co najwyżej, można zgubić się pomiędzy jabłoniami, chociaż nie ma takiego miejsca, w którym nie dosięgłyby człowieka plotki.

      Rowan Johnson

      Usuń
  13. Nie wnikał w istotę jej zaskoczenia. Nie obchodziło go, co zamierzała, dlaczego się tu znalazła i jaki ma plan żeby się stąd wydostać, bo wyglądała na osobę, która lubi radzić sobie ze wszystkim sama, i która polega wyłącznie na sobie. A on też nie należał do ludzi, którzy starają się dla innych za wszelką cenę. Zrobił dla niej wystarczająco dużo, ale tego wymagała od niego funkcja, którą tutaj sprawował, więc to bardziej zawodowe sumienie skłoniło go do udzielenia wsparcia, niż to osobiste. Pomógłby w ten sposób każdej osobie, która znalazłaby się na jej miejscu, a miał świadomość, że takich jest w tym kraju wiele, i że część z nich osiadła już na stałe w Mariesville, próbując wtopić się w małomiasteczkowy klimat. Możliwe, że oni nie mieli wyjścia. A czy Paige je miała – tego nie wiedział, bo jej nie znał i na razie wcale nie zależało mu na tym, żeby to zmienić. Życzył jej oczywiście jak najlepiej, chociaż to wyłącznie jej sprawa, co zrobi ze sobą w nadchodzących dniach, a może i w całym życiu. Jeżeli będzie potrafiła się dogadać, może nie będzie zmuszona podróżować dalej na stopa.
    — Ironia ci nie pomoże, gdy będziesz czekać w kolejce do tutejszego mechanika — odparł, zastanawiając się, skąd wzięła się w niej nagle taka pewność siebie. Może poczuła się już bezpieczniej? A jeszcze kilkanaście minut temu wyglądała na zrozpaczoną. Ciekawe, czy na dołku też zgrywałaby taką cwaniarę.
    — Oczywiście, w końcu się dostaniesz. Może za rok, jak dobrze pójdzie — dodał, poprawiając ułożenie rąk na kierownicy. Mechanika mieli tutaj jednego, a osób, które czekały w kolejce, już kilkunastu. Mieścina była mała, a ilość pojazdów rolniczych i farmerskich przewyższała ilość samochodów osobowych. Sprawa ma się jednak tak, że bez samochodów osobowych można się tu akurat obejść, bo wszędzie jest blisko, ale bez maszyn rolniczych już nie i dlatego szczerze wątpił, że ktoś odłoży konkretną robotę tylko po to, by pomóc jakieś pannie na piękne oczy. Ale zawsze może spróbować zapracować na lawetę i wrócić tam skąd przyjechała. Niewykluczone, że tylko to jej pozostanie, gdy okaże się, że niewiele ma w sobie pokory.
    Ale nie rozmyślał nad tym jaka Paige naprawdę jest, bo niczego o niej nie wiedział, a starał się nie oceniać ludzi, których nie zna. Kiedyś ocenił kogoś pochopnie i mocno się na tym przejechał, dlatego bastował z przedwczesnymi opiniami. Ciężko wyzbyć się jednak pierwszego wrażenia, a ono w ich przypadku pozostawiało wiele do życzenia, natomiast okazji, żeby się poznać, też raczej nie będą już mieli, tak całkowicie abstrahując od tego, że najpierw musieliby nabrać w ogóle takiej ochoty. Na to raczej się nie zasnosiło.
    Doszedł do wniosku, że nie będzie tracił energii na gadki szmatki, bo i po co, więc sięgnął do radia, żeby ociupinkę je podgłośnić. Leciało jakieś standardowe country, popularne dla tego rejonu. Za oknami skończyły się już bezkresne sady, a zaczęły zwykłe łąki, za to im bliżej cywilizacji byli, tym więcej domostw zaczynało pojawiać się w zasięgu wzroku. I w końcu też wyłoniły się pierwsze latarnie.

    Rowan Johnson

    OdpowiedzUsuń
  14. Cześć! :)

    Girl power, let's go! Już to mówiłam u kogoś pod kartą, ale uwielbiam takie dzielne babki. Życzę miłego początku tygodnia oraz dużo, dużo weny.

    Steven Baker, Laura Doe oraz nieopublikowany jeszcze Geonwoo Parks

    OdpowiedzUsuń
  15. Już dawno wyrósł z takich słownych gierek, więc puścił jej słowa mimo uszu, bez względu na to, ile realnie do nich dotarło, a ile zagłuszył szum opon, trących po mokrym asfalcie. Skoro jej pobyt tutaj miał być tylko chwilowym przystankiem, jakkolwiek zamierzała później kontynuować podróż zepsutym autem i brakiem wsparcia w innych ludziach – nie było najmniejszego sensu ciągnąć dyskusji. Oczywiście, mógł jej powiedzieć, gdzie w razie potrzeby znajdzie najbliższy sklep, dokąd może udać się po pomoc, czy w którym miejscu złapie najlepsze połączenie internetowe, ale sama dobrze już wiedziała, że jakoś sobie poradzi i na pewno nie zajmie jej to roku. A w trakcie poszukiwań przy okazji pozwiedza trochę okolicę – malowniczą, spokojną i przyjemną. Nie to, co zabetonowana po same brzegi Atlanta, z której najprawdopodobniej jechała. Spacery po Mariesville potrafią być naprawdę przyjemne, szkoda więc, żeby ominęło ją to doświadczenie, skoro już się tutaj znalazła.
    Ruszył bezpośrednio do recepcji, gdy po kilki minutach jazdy, i bezwzględnego milczenia, dotarli do skromnego, choć szczególnie zadbanego pensjonatu. Abigail dbała o ten przybytek bardziej, niż o siebie, ale to dzięki jej trosce i staranności turyści uwielbiali tutaj wracać. Miała dziewczyna zamiłowanie do prowadzenia tego miejsca, i chwała jej za to, bo korzystały z niego również te osoby, które w mieścinie pojawiały się za sprawą dziwnego zrządzenia losu, mając przy sobie tylko niewielkie oszczędności. Ceny były tutaj bardzo przyzwoite, a i w przypadku długoterminowych wynajmów dało się z właścicielką bez problemu dogadać w taki sposób, żeby ostatecznie wyszło korzystnie dla wszystkich.
    Przywitał się uśmiechem ze znajomą recepcjonistką, powiedział, że będzie potrzebny pokój dla kobiety, której zepsuło się auto, oraz dla jej psa, a potem zapytał tylko, czy może skorzystać z ich apteczki i zniknął za jednym z korytarzy. Wiedział już, gdzie znajdzie tutaj płyn odkażający, bandaż i plastry, bo jakiś czas temu z nich korzystał, chociaż nie dla siebie. Teraz też nie bawił się z tym długo – przemył ranę sprawnym ruchem, odcisnął w gazę i nakleił plaster w tę część, w której skóra była najmocniej poharatana, a potem odłożył apteczkę na miejsce, umył ręce i wyszedł z powrotem na główny hol. Dziurawe spodnie pójdą do wywalenia, ale to wyjątkowo małe szkody, jak na tak niespodziewaną akcję z atakującym psem.
    — Proszę na siebie uważać — rzucił tylko, gdy minęli się po drodze, nie zatrzymując na żadną pogawędkę. W recepcji podziękował jeszcze za pomoc, kazał pozdrowić panią gospodarz i odjechał spod pensjonatu prosto do swojego domu, który mieścił się zaledwie kilkaset metrów stąd. Więcej go w nim jednak nie było, niż był, z oczywistego powodu, jakim było szeryfowanie, które wypełniało jego życiowy czas po brzegi. Miał co robić, bo nie był tym rodzajem szeryfa, który zrzuca obowiązki na swojego undersheriff, a sam wyciąga nogi na biurku i zaczytuje się w gazecie. Był zupełnie innym rodzajem szeryfa, kimś, kto robi dla społeczności więcej, niż rzeczywiście musi. Ale wynikało to z jego charakteru i z faktu, że kontrolowanie sytuacji zostało już na stałe wpisane w jego osobowość, nawet jeśli jest to cecha nabyta. Do niczego się jednak nie zmuszał – ciągnięcie ponadwymiarowych dyżurów sprawiało mu przyjemność i chyba tylko kwestie papierkowe sprawiały, że miewał ochotę przyłożyć sobie pistolet do głowy i pociągnąć za spust. A to gdzieś zabrakło podpisu, a to gdzieś nie uwzględniono czegoś w raporcie, a w jeszcze innym dokumencie drukarka spierdzieliła robotę i rozmazała tusz na jakimś kluczowym zdaniu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na szczęście, miał na komisariacie osoby z administracyjnego działu, które były tak litościwe, że wyręczały go z wertowania tej żmudnej plątaniny papierów. To na Juliet mógł liczyć przede wszystkim w temacie papierkowych spraw, bo ona, tak jak i on, przychodziła do pracy punktualnie, a z wyjściem o czasie miała niemały problem, ale co by się nie działo, zawsze gotowa była wziąć ponadprogramowe zadania. Dni leciały więc szybko. Trzeba było dokończyć sprawy związane z fotopułapkami, a i po ostatnim pożarze na farmie wciąż walały się zgliszcza, które trzeba było pomóc właścicielowi uporządkować. Miał pojemne auto, więc służył pomocą w przewożeniu różnorakich rzeczy, czy narzędzi, a nie kręcił też nosem, gdy pod koniec służby musiał podjechać do lokalnego baru, żeby uspokoić dwóch dobrze zaprawionych alkoholem panów, którzy pokłócili się o karcianą rozgrywkę i zrobili wokół dużo zamieszania. Przyziemne sprawy, ale w Mariesville nie należało spodziewać się cotygodniowych morderstw, kradzieży, czy rozbojów na środku ulicy. To nie metropolia, gdzie można wsadzić komuś kose i pozostać anonimowym, tylko dziupla, w której wszyscy wszystkich znają. Pracę miał teraz naprawdę spokojną, w porównaniu do kilku wcześniejszych lat, spędzonych w butach SWATu, gdzie akcje potrafiły wstrząsnąć człowiekiem aż do szpiku kości, ale tak musiało teraz po prostu być. Odniósł zbyt duże obrażenia psychiczne i fizyczne, żeby powrócić. Wykonywanie samosądów może i bywa czasami słuszne, ale nie zawsze rozsądne. Tyle dobrego, że teraz jest już kwita, dwa do dwóch, a nie dwa do jednego. Że może odpocząć ze spokojną głową.
      Czas uciekał mu czasami przez palce, ale nigdy go nie liczył, a że zbierał się z komisariatu dopiero wieczorem, wcale już go nie dziwiło, tak samo jak i ludzi wokół. Pożegnał się z policjantami, którzy zaczynali nocną zmianę, a potem wykręcił telefon do przyjaciela, żeby mu się zapowiedzieć, że wpadnie na jakieś żarcie, bo przecież ominął go obiad na komisariacie. Był wtedy w terenie, jak zawsze, ale Jax nie potrzebował żadnych tłumaczeń. Lubił mu czasem dogryźć w żartach, że może dostanie resztki, jak zdąży, ale kiedy już przyjeżdżał, zawsze czekał na niego stek doskonały, średnio krwisty i smaczny tak, że aż palce lizać. I talerz.
      Do Ribeye dotarł krótko przed zamknięciem, ale zapowiedziany i oczekiwany, więc nikt nie powinien być z tego powodu zły. Dania kończyli jeść już dwaj panowie, którym odmachał ręką na przywitanie, gdy wszedł do lokalu.
      — Dobry wieczór. — Posłał ciepły uśmiech dziewczynie zza lady, która pracowała tutaj już długi czas, i usiadł przy oknie, w miejscu, w którym siadał prawie zawsze, gdy było ono wolne. Dobry był stąd widok na główną ulicę Śródmieścia, szczególnie piękną, gdy padał deszcz, ale to akurat nie dzisiaj. Dziś było naprawdę sucho, jak na nadchodzącą jesień.

      Usuń
    2. Nie rozbierał się, bo nie miał z czego – był cały czas w mundurze, przecież ledwie zdążył wyjść z komisariatu, żeby tutaj zdążyć i nie zmuszać nikogo do pracy po godzinach. Poprawił tylko kamizelkę taktyczną z wyłączonym już radiotelefonem, która ostatnio uwierała go w blizny na brzuchu, i oparty wygodnie, trochę też nonszalancko, na krześle, grzecznie czekał na swoje zamówienie. Dwaj panowie podnieśli się akurat z miejsc, dziękując głośno za posiłek, i zebrali się do wyjścia, zostawiając go w absolutnie pustym lokalu. Żadna zbłąkana dusza już raczej się tutaj nie napatoczy, chociaż kto wie. Życie bywa zaskakujące, a los przewrotny. Można robić plany, ale nie można zaplanować wszystkiego.

      Rowan Johnson

      Usuń
  16. [Wybacz, że dopiero dziś i w ogóle... tak jakoś, ale musiałam ten odpis pisać dwa razy ;< Zrehabilituję się jeszcze. ]

    Tydzień, w którym odbywał się Festiwal Jabłek był inny niż standardowe. Na ulicach Mariesville dostrzec można było znacznie więcej twarzy niż zwykle. Po malowniczych deptakach i parkach przechadzali się turyści, a stoliki w punktach gastronomicznych niemal cały czas były zajęte. Czas ten był ukoronowaniem letniego sezonu, po którym miasteczko miało znów wrócić do standardowego zaludnienia oraz niemal rutynowych, niespiesznych dni.
    Czas ten był wymagający nie tylko dla organizatorów wydarzenia, ale i dla mieszkańców, na których barkach pozostawały lokale usługowe, w tym czasie nieco nadwyrężone niż zwykle. Zwłaszcza, że w ostatnich dniach pogoda znacznie się popsuła, nie szczędząc rześkich powiewów wiatru oraz opadów deszczu. Jesień straszyła nie na żarty i nawet letnie jeszcze słońce, które w okolicach południa łapało swoje przysłowiowe 5 minut, nie dawało rady umilić brzydziejących dni.
    Tego dnia Kopi miała pełne ręce roboty. Znów, z uwagi na braki kadrowe musiała wziąć nadgodziny. Choć właściwie, nie musiała. Godziła się na zwiększanie godzin pracy kilka razy w tygodniu. To była jej metoda na krążące niespokojnie myśli, które utrudniały jej funkcjonowanie w nowym życiu, którego była więźniem. Niekiedy ciężko było jej myśleć o sobie w innych kategoriach, zwłaszcza gdy aura pogodowa była raczej przygnębiająca.
    W pracy panowała przyjazna atmosfera. Kawiarnia Under the Apple Tree była jednym z lokali, którzy chętnie wybierali, zarówno mieszkańcy, jak i turyści. To tutaj można było zjeść (podobno) najpyszniejszy placek jabłkowy i wypić aromatyczną kawę, przysiadając się do jednego z niewielkich, drewnianych stolików przyozdobionych świeżymi ziołami oraz świecami, przy których poustawiane były różnorakie krzesła i taborety- wiklinowe, drewniane, rattanowe. Wnętrze niewielkiego lokalu było bardzo przytulne. Przy suficie powieszone były lampki, otulające wnętrze ciepłym, nieco przygaszonym światłem. Jak co dzień, w tle leciała przyjemna, akustyczna muzyka, relaksująca i nienachalna.
    Pogłośniła muzykę i skierowała swoje kroki w stronę dużych, przeszklonych drzwi. Podśpiewywała pod nosem piosenkę z ulubionej playlisty, która idealnie nadawała się do wieczornego sprzątania. W końcu nie było nic lepszego od śpiewania refrenu do mopa.
    Czym prędzej przekręciła klucz w drzwiach i odchodząc wywiesiła tabliczkę na odpowiednią stronę. Zamknięte.
    Odetchnęła z ulgą, że limit klientów na ten dzień się skończył. Czuła, że mięśnie powoli pobolewają i robi się coraz bardziej senna. Gdyby tylko opary z licznie robionych kaw działały jak zastrzyk kofeiny…
    Niemal zjeżyła się, gdy usłyszała energiczne pukanie do drzwi. Była niemal pewna, że jeszcze przed chwilą nikogo przed nimi nie było. Przybliżyła się nieco, opierając uprzednio mop o wysoki blat obity ciemnymi, nierównymi deskami.
    Dobijająca się do drzwi kobieta zdawała się być w potrzebie. Kopi uchyliła niechętnie drzwi, by lepiej zrozumieć jej błagania.
    Westchnęła, słysząc jej słowa. Miała nadzieję, że tego dnia prędko uwinie się ze sprzątaniem i wróci do domu przed wieczorną chmurą opadów, o której trąbili od rana.
    – Właściwie już zamknięte – powiedziała przeciągle, patrząc na dwie stojące w progu bidy. Zziajana kobieta zdawała się biec spory kawałek, prawdopodobnie specjalnie do kawiarni. Cóż, nie mogła zostawić jej na pastwę losu, nawet jeśli miałaby nie zdążyć do domu przed ulewą– Dobrze, wejdźcie. Ale naprawdę nie mogę zostać zbyt długo.
    Wskazała kobiecie jeden ze stolików, znajdujących się blisko drzwi wejściowych. Dzięki temu, mimo niespodziewanego gościa mogła zmyć podłogę i uprzątnąć pozostałe stoliki.
    – Może kawy? Zimno się zrobiło– zapytała jeszcze, samej chwytając za dużą filiżankę, z której co chwila popijała orzechowe cappuccino.


    Kopi Bear / Finn Shrubbery

    OdpowiedzUsuń