1.10.2024

[KP] Eaton Grant

Scared of nothin' and I'm scared to death
I can't breathe and I catch my breath
But I keep chasing that same old devil
Down the same old dead end highway
EATON GRANT

właść. EATON JAMES GRANT • 34 LATEK; URODZONY 24 STYCZNIA 1990, MARIESVILLE • MIESZKANIE NA DOWNTOWN • RODOWITY MIESZKANIEC, NIE WYŚCIUBIŁ NOSA POZA MARIESVILLE NA DŁUŻEJ NIŻ DWA TYGODNIE • JEDYNY SYN BILLA I MABEL GRANT; ZAŁOŻYCIELA GRANT RENOVATIONS, FIRMY ZAJMUJĄCEJ SIĘ REMONTAMI & BYŁEJ PIELĘGNIARKI • DWIE SIOSTRY; STARSZA, NIEODPOWIEDZIALNA ESME I MŁODSZA, SZUKAJĄCA SIEBIE ELYSSE • ZŁOTA RĄCZKA, POWOLI PRZYGOTOWUJE SIĘ DO PRZYJĘCIA FIRMY OD OJCA • SŁODKA KAWA NA ROZPOCZĘCIE DNIA; SCHŁODZONE PIWO NA JEGO ZAKOŃCZENIE 🎝

Mieszka w Mariesville od zawsze i pewne jest to, że ten stan się nie zmieni. Zapuścił korzenie w tym małym miasteczku, gdzie każdy go dobrze zna i on dobrze zna mieszkańców. Wita się z klientami Java House Café każdego ranka, gdzie kupuje niezmiennie od wielu już lat tę samą kawę, a jej smak nadal mu się nie znudził. Pewnie mógłby robić ją w domu, bo dorobił się w końcu ekspresu. Nic mu jednak po nim, bo maszynie przecież nie będzie mógł ponarzekać na zgniłe jabłka, brak towaru, na chłodniejszy poranek czy na ponure wiadomości ze świata. Unika starszych sąsiadek, które próbują wyswatać go ze swoimi córkami, bądź - o zgrozo - ze swoimi wnuczkami. Zawsze serdecznie się do nich uśmiecha, obiecuje, że kiedyś zabierze na randkę podsuwaną mu pod nos kandydatkę, ale to kiedyś nigdy nie nadchodzi, a wymówki powoli zaczynają się już kończyć. Nie sięgał po więcej, bo nie czuł potrzeby, aby chcieć więcej. Mariesville w pełni zaspokaja wszystkie podstawowe potrzeby, a gdy tylko potrzebuję poczuć trochę miejskiego życia wsiada w samochód i spędza weekend w Atlancie. Zawsze z uśmiechem i bez marudzenia pomoże naprawić cieknący kran, skręci nowo dostarczone meble czy wypije piątą kawę z Tobą w ciągu dnia lub wzniesie toast za kolejny udany tydzień. Żyje powoli i bez stresu na tyle, na ile może. Niekoniecznie zawsze mu to się udaje, a nieprzyjemny dreszcz zawsze przebiega mu wzdłuż kręgosłupa, gdy znajduje się w pobliżu Maple River. Nigdy nie odmówi spędzenia czasu przy ognisku, a jeśli odpowiednio się go podejdzie to zgodzi się przynieść gitarę. Głos podobno ma dobry. Nieszczególnie w to wierzy, ale po dwóch szotach Whiskey chętnie coś zaśpiewa.

I got saved in the same Red River
The same Red River tried drown me
Glen Powell (🧡) na wizerunku, Luke Combs Ain't No Love In Oklahoma. Bysiaa44@gmail.com

45 komentarzy:

  1. [ To jest karalne! Wiesz ile ja miałam już gifów przygotowanych dla Westona z Glenem? Sio z mojej głowy xD

    Ale Glen jest cudowny i wiem, że miałam nam rozpocząć z Rhettem, ale może jednak Alex przecieknie kran, a Ed będzie sprzedwał jabłka wtedy i no, będzie musiała zadzwonić do Eatona po pomoc xD

    Bawcie się dobrze! ]

    Alex / Noah / West

    OdpowiedzUsuń
  2. [Koło takiego zdjęcia po prostu nie da się przejść obojętnie.
    Jeśli czegoś trzeba Eatonowi z pewnością pozazdrościć to tego, że mimo ponad 30-tu lat na karku nadal potrafi cieszyć się z drobnych rzeczy. Niestety bowiem większość z nas zatraca tą wspaniałą cechę w miarę dorastania...

    Baw się dobrze z kolejną postacią i oby wena zawsze dopisywała.]


    Manar, Delio & Liberty

    OdpowiedzUsuń
  3. [Witaj znowu! Chyba wiem z jakiego filmu są te gify! :3 Glen fajniutko pasuje do miejscowego bohatera, zarówno wizerunkowo jak i z tym swojskim stylem bycia, który ładnie opisałaś ;) oj chyba w pensjonacie pęknie rura! xD
    To musi być uciążliwe być popularnym sąsiadem, którego babcie z wszystkimi swatają, ale on sam sobie winny z tą uroczą osobowością i ślicznym uśmiechem! Abigail mieszka zaraz obok, niechże będą sąsiadami ;) jak nie masz dość, to chodźcie do nas, rozwalmy jakąś ścianę ! Udanej Zabawy! ]


    Abigail

    OdpowiedzUsuń
  4. Była sama, kiedy to się stało.
    Jason wyszedł do pracy, jak zwykle. Ona, jak zwykle, została w domu; nie lubił, kiedy pracowała, bo musiała wówczas jeździć w teren i obracać się wśród ludzi, a on wolał mieć ją tylko dla siebie, pod ręką i w uporządkowanym mieszkaniu. Lubił, kiedy wszystko toczyło się po jego myśli. Był zadowolony, gdy wracał do posprzątanego domu, mógł zjeść ciepły obiad, a wieczorem obejrzeć odcinek tego swojego serialu o makroekonomii, który ją śmiertelnie nudził, choć przecież nie mogła mu o tym powiedzieć. Przytulał ją często i chętnie, ale Ros coraz bardziej wyczuwała w tych uściskach zaborczość, zamiast miłości, triumf posiadania zamiast czułości, jakby była ładną figurką z wystawy sklepowej, a nie człowiekiem z krwi i kości. Tak naprawdę nie wiedziała nawet, jakim cudem z kobiety bardzo niezależnej zmieniła się w jakąś potulną niby-żonę rodem z Beverly Hills, której świat kończy się na własnym mężu. Miewała różne przemyślenia na ten temat, ale na ogół zostawiała je dla siebie. Ilekroć usiłowała poruszyć z Jasonem temat ich związku, ten tak sprytnie krążył wokół sedna, że w końcu zawsze czuła się winna, jakby to ona była niedostatecznie piękna, mądra, zabawna, by układało im się idealnie. I zawsze, kiedy Jason znikał, miała wrażenie, że coś w tej rozmowie znowu poszło nie tak. Czuła się, jakby przejechał ją walec albo poturbował jakiś zdziczały koń, jakby porwało ją tornado i wypluło w nieznanym miejscu. Nigdy nie rozgryzła, jak właściwie ten mężczyzna to robił. Nie to, żeby sama była krystalicznie szczera przez całe swoje życie; uważała jednak, że szczerość w relacji tworzonej wspólnie i na własne życzenie jest całkiem niezłym fundamentem.
    Zaczepił ją już w pierwszym tygodniu jej pobytu w Atlancie, kiedy miała akurat wolne i usiłowała uchwycić idealny kadr zdjęcia płonącego zachodu słońca. Nie pamiętała już nawet, co wtedy do niej powiedział; jedynie tyle, że skłoniło ją to, by unieść głowę i spojrzeć mu w oczy. To wystarczyło.
    Początki do tej pory zdawały się jakby pięknym snem, czymś, czego kompletnie się nie spodziewała. Ostatecznie przyjechała tutaj do pracy i nie w głowie było jej flirtowanie z miejscowymi przystojniakami. Jason jednak zawsze potrafił sprawić, że to, co myślała lub czego w danej chwili potrzebowała ustępowało jego zachciankom. Ona nawet nie rejestrowała, że tak się działo; zaś kiedy już zarejestrowała, było za późno, by cokolwiek naprawić. Jakiekolwiek obawy przyjąłby ze zrozumieniem, jak zresztą wszystko — tyle tylko, że nic nigdy z tego zrozumienia nie wynikało.
    Był tak idealny w sposobie bycia, jak tylko mogła sobie wymarzyć. Troskliwy i opiekuńczy, całkowite przeciwieństwo tego, czego do tej pory zaznała w domu. Jego zalety całkowicie przesłoniły wady, które zresztą i tak były ukryte pomiędzy milionem tak zwanych dobrych intencji. To, że traktował ją jak głuptasa, który nic nie wie o życiu, albo jak zgrabnie ściągał na siebie jej uwagę, gdy usiłowała utrzymywać kontakty towarzyskie; w tych pierwszych miesiącach nawet nie postrzegała tego jako wad, tak umiejętnie żonglował wyrażeniami i uczuciami. Nie lubił, kiedy wychodziła — obawiał się o jej bezpieczeństwo. A gdy oboje byli w domu, robił tyle planów, że nawet nie miała kiedy się od niego odsunąć, choćby mentalnie, i zrobić coś, na co mogłaby mieć ochotę, ale co nie uwzględniało jego osoby. Na przykład skontaktować się z kimś znajomym. Zwyczajnie nie miała na to czasu.
    Gdy wreszcie zorientowała się, co jest grane, wszczęła sprzeciw, ale niczego to nie zmieniło. Jason jakby w ogóle tego nie zauważył. Po prostu z góry zakładał, że skoro wcześniej robiła to czy tamto, teraz również będzie, nawet, jeżeli zaczęła robić na ten temat jakieś uwagi. I, co dziwniejsze, naprawdę miał rację. Jak mogła cokolwiek zmienić, skoro wciąż odbijała się od ściany?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przez długi czas starała się szukać pozytywów, myśleć, że może warto się z tym po prostu pogodzić, że może taka jest cena za luksusy, których nigdy jej nie żałował. Czego by nie powiedzieć o Jasonie — z całą pewnością nie był skąpy. Właściwie, patrząc powierzchownie, nie dało mu się zarzucić czegokolwiek. Uczynny, kulturalny i uprzejmy młody człowiek, który rozpieszczał swoją prawie-narzeczoną na wszelkie sposoby i traktował ją jak księżniczkę. Z tym, że w głębi, pod ładnymi warstwami, Roslyn czuła się raczej jak księżniczka zamknięta w wieży, niż uwolniona od smoków i złych królowych.
      Nie planowała odejść. Po trzech latach była już tak zaprogramowana na Jasona, że nawet nie rozważała takiego kroku, choć czasami chodziła jej po głowie tęsknota za dawnym życiem. Ale teraz miała pieniądze, chociaż nie musiała pracować, a i rodzice byli zachwyceni jej chłopakiem, toteż zdawała sobie sprawę, że wieść o rozstaniu byłaby dla nich trudna do przełknięcia. Ros coraz częściej czuła, że dusi się w tym związku. Że jest tylko dodatkiem do życia Jasona, ładnym klejnotem koronnym, bez którego ostatecznie można się przecież obejść.
      I nagle to. Jak wybuch bomby.
      Była sama, kiedy to się stało. Patrzyła nieruchomym wzrokiem na pojawiającą się drugą kreskę i czuła, że zaraz nie wytrzyma, że dosłownie wybuchnie, wyrzucając z siebie całą tę frustrację i złość. Opanował ją lęk. Obrzydzenie. Potrzeba ucieczki. Drżącymi dłońmi złapała za telefon i umówiła się na wizytę. A potem zadzwoniła jeszcze raz — do przyjaciela, o ile trzy lata rozłąki niemal bez kontaktu nie spowodowały, że przestali być tymi przyjaciółmi. Ku jej ogromnej uldze nie popłakała się, prosząc go o przysługę. Przewidywała, że pewnie jeszcze niejednokrotnie będzie miała okazję wylewać łzy.
      Znała Eatona od zawsze, od dziecka, od momentu, gdy jeszcze biegała po podwórku w różowej spódniczce i z wielkim pluszowym mrówkojadem pod pachą. Z początku był dla niej po prostu bratem najlepszej przyjaciółki. Takim, jakiego sama chciałaby mieć, zupełnie różnym od jej własnego, sztywnego i porządnickiego aż do porzygu. Eaton nieraz zbierał je pijane z podłogi na jakiejś pełnej gówniarzy imprezie i nigdy nie wsypał jej przed rodzicami; może dlatego nawet wtedy, kiedy Elysee zniknęła z jej życia, on nadal w nim pozostał. Spędzali razem sporo czasu i zaprzyjaźnili się kompletnie nową przyjaźnią, jako dwoje ludzi, a nie brat przyjaciółki i przyjaciółka siostry. Roslyn często o nim myślała, ale ostatecznie nigdy nie zebrała się, by zadzwonić. Przegapiła ten pierwszy moment rozluźnienia kontaktu, a potem… cóż, potem było już za późno. Miała nadzieję, że uda jej się wytłumaczyć mu swoje życiowe perypetie, że w ogóle zechce wysłuchać tych mizernych tłumaczeń, że nie odwiezie jej bez słowa do domu i na tym koniec.
      Szybko spakowała te rzeczy, na których najbardziej jej zależało. Musiała wrzucić to wszystko do dwóch kartonów i walizki; nie odważyła się zabrać drugiej, znacznie większej, bo nie chciała być cokolwiek winna Jasonowi, który z pewnością zacznie jej szukać, może nawet się wścieknie. A raczej — na pewno. Nie przejmując się zbyt wiele wagą tych pakunków, wytaszczyła je na parking, jeden za drugim. Usiłując się nieco uspokoić, przytuliła do siebie Tazza i podrapała go za uszami, a potem zastygła jak marmurowy posąg i czekała. Prawdę mówiąc — niezbyt długo.
      Od razu go rozpoznała, chociaż trochę się zmienił. Na jego widok poczuła zbierające się w oczach łzy, bo był tym wszystkim, co łączyło ją ze spokojem i stabilnością.
      — Cześć — przywitała się, unosząc głowę i patrząc mu w oczy. Nie należała do wysokich dziewczyn, a on z kolei nie należał do niskich chłopaków. Ros nagle przypomniała sobie, jak bardzo czasami działał jej na nerwy fakt, że mógł po prostu spojrzeć sobie gdzieś ponad jej głową, gdy tymczasem ona miała trudności ze ściąganiem rzeczy z wyższych sklepowych półek. — Dzięki, że przyjechałeś.

      Usuń
    2. Schowała skunksa do specjalnego transporterka i wsiadła do samochodu. Szczerze mówiąc czuła się jak idiotka. Co ją napadło, żeby zrobić wokół siebie takie zamieszanie? Pomysł wydawał się naprawdę dobry, dopóki nie przyszło co do czego. Może powinna to wszystko odwołać, wycofać się, udawać, że nigdy nic takiego nie miało miejsca? Na samą myśl, że miałaby wrócić do mieszkania, przeszył ją dreszcz. I całe morze wstrętu, przede wszystkim do siebie.
      Wsunęła drżące dłonie pod uda, mając nadzieję, że nie wygląda nawet w połowie na tak roztrzęsioną, jak się czuje, ale miała świadomość, że raczej wszystko widać po niej jak na dłoni. Zupełnie tak, jakby związek z Jasonem rozpuścił w niej wszystkie stalowe konstrukcje, za którymi potrafiła dotąd chować emocje.
      — Jedźmy stąd — mruknęła wreszcie. — I… po prostu… Czy… może mógłbyś coś mówić? Cokolwiek. Co u ciebie. Co tam w Mariesville. Co chcesz. Proszę. Nie mam pojęcia, od czego zacząć.

      dama w opałach 👑

      [Uwielbiam go po raz 2137, jest boski 😩 A mnie trochę poniosło… ]

      Usuń
  5. [Ach, ten Glen, ciężko przejść obok niego obojętnie! Fajny facet z tego Twojego Eatona, taki autentyczny, dobry człowiek. Ciekawe, dlaczego akurat to rzeka sprawia, że ma dreszcze, no ale mam nadzieję, że nic strasznego mu nie zgotowałaś w przeszłości! Życzę mnóstwa dobrej zabawy z kolejna postacią :)]

    Rowan Johnson

    OdpowiedzUsuń
  6. Jak streścić trzy lata życia w kilku zdaniach? Czy to w ogóle było możliwe? Gdyby jeszcze miała wpleść w tę historię swoje własne uczucia, na sto procent zabrakłoby jej czasu. A przecież bez nich taka opowieść byłaby tylko opowieścią, miejscami wesołą, czasami smutną, ale nigdy czymś bliższym, z czym można by się identyfikować.
    Westchnęła w duchu, zbierając się w sobie, by się wreszcie odezwać, chociaż słowa więzły jej w gardle jak ciężkie kamienie, których nie mogła ani wypluć, ani przełknąć. Boże, co właściwie mogłaby mu powiedzieć? Jak wytłumaczyć swoją długotrwałą nieobecność, jak się usprawiedliwić, kiedy wszystkie usprawiedliwienia brzmiały tak mizernie? A jeśli miałaby wtajemniczyć go w życie, które dotąd wiodła, musiałaby przyznać, jak bardzo żałośnie potoczyły się jej losy. Te trzy lata temu naprawdę zamierzała wyjechać na kilka tygodni, może parę miesięcy. Fakt, że nie wyszło tak, jak sobie zaplanowała, sam w sobie był dla niej uwłaczający.
    Nigdy nie należała do grona bezbronnych dziewczynek, które trzeba było chronić przed upadkiem i przed prozą życia. Pamiętała jeszcze, jak zwinnie łaziła po drzewach, mimo, że nieraz zaliczyła twarde lądowanie na ziemi. Jak nie miała oporów, żeby stłuc na kwaśne jabłko chłopaka, który w podstawówce wyśmiewał się z jej koleżanki. I że nie przeszkadzało jej błoto, kurz i pająki, a większość dziecinnych lęków traktowała z pełną wyższości pogardą. Cóż, życie solidnie utarło jej nosa; być może na to zasłużyła, choć wcale nie czuła się przez to lepiej. Zastanawiała się czasem, gdzie się podział ten bunt, który napędzał ją wtedy. I dlaczego z początku nawet nie zauważyła, że zniknął. Wydawało jej się, że jest niebezpiecznie odsłonięta, wystawiona na odstrzał, że jest taka słaba i taka głupia, i tak naiwna, jak jeszcze nigdy. Chociaż na zewnątrz panował upał, ona czuła lodowaty dreszcz biegnący wzdłuż kręgosłupa.
    Drgnęła, słysząc pytanie. Problem polegał na tym, że odpowiedzi, zarówno na to, jak i na całą resztę, po prostu nie dało się uniknąć.
    — Do Mariesville — przytaknęła. — Ale najpierw… podjedźmy w jeszcze jedno miejsce, okej? Poprowadzę cię.
    Nie chciała zdradzać swojego pierwszego przystanku tak długo, jak tylko mogła. Wiedziała, że i tak tego nie ukryje, i nie miała takiego zamiaru. Po prostu nie była w stanie wymówić nazwy tego miejsca, jak gdyby spowodowała w ten sposób, że wszystko stanie się bardziej realne, a tym samym — że będzie musiała się z tym zmierzyć. Nie czuła się dość silna, by zrobić to teraz.
    Ogarniały ją coraz większe wątpliwości, czy telefon do Eatona był na pewno dobrym pomysłem. Nie dlatego, że mu nie ufała, ale dlatego, że był jedyną osobą, której mogła zaufać i przerażało ją to. Zbyt długo tkwiła w relacji, w której wszystkie jej obiekcje redukowane były do czegoś mało znaczącego, by nie obawiać się tego samego ze strony wszystkich otaczających ją ludzi. Powtarzała sobie w myślach, że Jason to Jason, a teraz go tutaj nie było, i czuła do siebie żal. Przecież właściwie nic jej nie zrobił. Po prostu nie słuchał, co miała do powiedzenia.
    Uśmiechnęła się kątem ust, kiedy Eaton opowiedział jej o psie, bo wyobraźnia od razu podsunęła jej obrazy z Mariesville, tak wyraźne, jakby nadal tam była. Jak gdyby te trzy lata w ogóle się nie wydarzyły.
    — Jasne, że kojarzę. Może to lepiej, że pozbył się tej laski. Śmieci same się wyniosły i tak dalej. Zasługuje na kogoś lepszego — dodała z przekonaniem, bo naprawdę miała to na myśli. — Ile ma ta jego mała?
    Nie miało znaczenia to ukłucie wyrzutów sumienia, kiedy tylko przypomniała sobie, co zamierza zrobić. Nie była Rhettem. Była Roslyn Ridgeway i nie mogła postąpić inaczej. Nie chciała postąpić inaczej. Nic innego się teraz nie liczyło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wzięła głęboki oddech, szykując się na zderzenie z rzeczywistością.
      — Okej, więc… — To było trudniejsze, niż sądziła. — Mój były nawet nie wie jeszcze, że właśnie został moim byłym — wzruszyła ramionami i przygryzła wargę. — Nie wiem, na ile orientujesz się, jak ułożyło mi się w tej Atlancie, bo nie wiem, jak wiele rodzice rozpowiedzieli po sąsiadach… Boże, oni mnie zabiją — mruknęła, chociaż to było głupie, bać się ojca w wieku dwudziestu ośmiu lat. — Ale pewnie coś tam wiesz, trzymanie języka za zębami nie jest w ich stylu. W każdym razie wspaniały i zaradny Jason jest… — urwała, czując, że jeszcze słowo i zdradzi ją głos, coraz bliższy złamania. Przełknęła ślinę. — Nic mi nie zrobił — przyznała. — Nic. Tak naprawdę był i wciąż jest wspaniały i zaradny. Po prostu… nie istnieję dla niego jako osoba. Ktoś, kto może mieć inne zdanie, inne poglądy, kto może lubić spędzać czas w inny sposób. To idiotyczne — ściszyła głos. — Nie potrafię tego wytłumaczyć, ale musiałam… zniknąć. Przy nim nie jestem niczym więcej, niż ładnym dodatkiem.
      Nie wiedziała, co jeszcze mogłaby dodać, jak wytłumaczyć panikę, która ogarnęła ją na widok tego cholernego testu, lęk, że jeśli Jason się o tym dowie, nigdy już nie zdoła się od niego uwolnić. Nie planowała mieć dzieci. Nie chciała ich mieć, przynajmniej na razie. Ale on przecież nie wziąłby jej zdania pod uwagę. Na samą myśl, że miałaby utknąć w takiej sytuacji, czuła nadciągający atak histerii, chociaż nigdy nie należała do histeryczek. Była twardą babką, z rodzaju tych, które doskonale potrafią same zarządzać swoim życiem. Tak się jej przynajmniej wydawało, bo teraz czuła się tak krucha i delikatna, jak jeszcze nigdy.
      — Jest w porządku — uśmiechnęła się, słysząc dobrze znaną piosenkę i uświadamiając sobie, że nawet wiszące w powietrzu niewyjaśnione sprawy nie przeszkadzały czuć się jej zupełnie naturalnie. Jakby nic nigdy się nie zmieniło. Jakby wróciła do domu, w którym ktoś na nią czekał, ktoś za nią tęsknił, kogoś cieszyła jej obecność. — Skręć tutaj w lewo — poprosiła, jednocześnie rozpraszając tym samym to błogie uczucie komfortu. Byli prawie na miejscu. — Hej, Eaton… — Jego imię leżało tak znajomo na języku, jakby przez ostatnie lata używała go równie często, jak dawniej. Zerknęła na niego spod rzęs. — Ja… Jesteś na mnie zły? — uniosła wzrok, posyłając mu spojrzenie pełne poczucia winy. — Przepraszam. Dzięki, że przyjechałeś. T-to naprawdę bardzo dużo dla mnie znaczy.

      księżniczka nie-histeryczka (jeszcze) 💗

      Usuń
  7. [Hej,
    jako, że nie miałyśmy wcześniej okazji popisać, przychodzę przy okazji przywitania Eatona. Gość zdaje się tak sympatyczny, że ciężko nie uśmiechnąć się czytając kartę. Ma w sobie coś przyciągającego, totalnie.
    Chętnie posłuchamy jak trunek otwiera mu paszczę, choć na ogniska może być już trochę za zimno. Chociaż... raz się żyje!
    Cudnych wątków! I w razie chęci zapraszam pod którąś z kart lub na maila. Będzie nam bardzo miło :D]

    Kopi / Finn

    OdpowiedzUsuń
  8. [Tylu ciekawych bohaterów stworzyłaś, że ciężko się zdecydować pod którą kartę przyjść! Komentarz zostawiam pod kartą Eatona tylko dlatego, że go wylosowałam, ale Rhett i Amelia też są super i z każdym widzę potencjał na wspólny wątek ;D Zapytam najpierw, czy kogoś ci może brakuje? U Rhetta i Eatona mamy połączenie przez The Rusty Nail, skoro twoi panowie są częstymi gośćmi baru, a Millie serwuje tam alkohol. Może któryś zasiedziałby się dłużej i chciał później odprowadzić Millie do domu? Albo możemy zrzucić jej na głowę jakiegoś upierdliwego, pijanego klienta, który będzie się do niej przystawiał i bez ratowania z opresji się nie obejdzie? Millie służy także dobrą radą i wysłuchaniem, więc powierniczkę sekretów także uda się z niej zrobić ;D Daj znać co myślisz, a może masz jakieś pomysły? I ślicznie dziękuję za powitanie, cieszę się, że Mildred nie sprawia wrażenia nudnej <3 (:]

    Mildred Atkinson

    OdpowiedzUsuń
  9. [Obaj mi się podobają, więc to nie jest łatwa decyzja! Millie z odstawieniem Rhetta do domu nie miałaby problemu, ale nie gwarantuję, że jej samochód takiego problemu nie stworzy, bo to stary złom, któremu już nie chce się jeździć ;D Ale spróbujmy może z Eatonem? Millie tam szoku dozna, jak do jakiejś szarpaniny dojdzie, więc może być całkiem zabawnie xD Możemy założyć, że ten delikwent to jakiś dziany turysta, chwilowy przyjezdny, który będzie na tyle arogancki, by proponować Millie jakieś niemoralne oferty!]

    Mildred Atkinson

    OdpowiedzUsuń
  10. [A Millie w efekcie sytuacji może być bardziej zawstydzona i przejęta obecnością samego Eatona, niż jakiegoś tam nadzianego buca, bo przystojnej twarzy Powella niewiele może się równać! ;D Będę cierpliwie czekała i ślicznie dziękuję <3]

    Mildred Atkinson

    OdpowiedzUsuń
  11. [No to skoro kawowe Kopiko, to musi być przeznaczenie żeby połączyć ich miłością do kawy ;D Skoro Eaton jest miłośnikiem, Kopi pewnie już od progu kawiarni wie, po które ziarno sięgnąć, w której filiżance lubi pić najbardziej i takie tam... A, że stanowisko baristki daje jej dużo przyziemnej radości, to przykłada się do uszczęśliwiania właśnie takich klientów!
    W sumie nie pomyślałam, że tam klimat jest trochę łaskawszy. Chętnie wyciągnęłabym Kopi na ognisko, żeby do reszty nie zdziczała. Dziewczynie przyda się trochę miłych momentów, w których mogłaby odsunąć bolesne wspomnienia, które nierzadko napadają ją w wolnych chwilach.
    Może Eaton wpadnie przed zamknięciem na szybką kawę przed wypadem do znajomych i spróbuje wyciągnąć Bear ze sobą? Skoro przez ostatni tydzień narzekała że babcia Rosalinda trochę wchodzi jej na głowę swoimi kąśliwymi komentarzami...
    Albo coś podobnego ;D]

    Kopi

    OdpowiedzUsuń
  12. [Każda Twoja postać jest cudowna, ale z Eatonem czuję, że się dogadają. I w żadnym razie nie jest to zasługa mordki Glena Powella xd
    Może Eaton od czasu zdradzi ulubioną kawiarnię i wstąpi do jadłodajni na kawę, która stoi cały poranek w dzbanku?
    O! Albo może połączymy ich w jakiś stopniu z młodszą siostrą Eatona, jeśli zgrywają się one wiekowo?
    I też sobie życzę, by przyjaciel ojca się znalazł, bo mam wiele pomysłów]

    Winifred

    OdpowiedzUsuń
  13. Praca za barem może nie uchodzi za żaden prestiżowy zawód, którym można się poszczycić w towarzystwie, ale dla kogoś tak kontaktowego jak Millie, było to naprawdę pasjonujące zajęcie. Samo to, że mogła serwować klientom wymarzone drinki czy koktajle, ograniczając się wyłącznie do własnej wyobraźni, sprawiało jej radość, a zwykle miała też okazję porozmawiać z nimi na przeróżne tematy. Chętnie słuchała opowieści o ciężkim dniu, o zdanym kursie, czy o kupnie nowych mebli do salonu. Ludzie przychodzili czasami pomilczeć nad kieliszkiem wódki, a czasami się wygadać, ale jeśli potrzebowali towarzystwa, Millie zawsze była dla nich dostępna gdzieś pomiędzy klientami, których musiała obsłużyć. Znała większość twarzy, które tutaj przychodziły, bo turystów nie było na pęczki, szczególnie po sezonie. Rzadko trafiał się ktoś, kto potrafił napsuć jej krwi, albo co gorsza w jakiś sposób zdołować czy zasmucić, ale nie byłaby szczera sama ze sobą, gdyby nie przyznała, że i takie sytuacje się zdarzały. Tego dnia był tu jeden taki facet, dużo od niej starszy, który wypatrzył w niej swoją ofiarę, bo odkąd tylko przyszedł, rzucał beznadziejnymi tekstami i irytował ją swoim zachowaniem. Albo próbował ją zawstydzić, albo w jakiś dziwny sposób uwieść, a kiedy udowadniała mu, że te teksty jej nie ruszają, stawał się natarczywy i nieprzyjemny. Głośno zwracał uwagę na jej wygląd, a miała na sobie spodnie z wysokim stanem i czerwony top, który odsłaniał zaledwie skrawek brzucha i dekoltu, więc nie był to żaden wyuzdany outfit. Mimo wszystko wpasowała się nim, niestety, w gust klienta.
    Starała się być cały czas uprzejma, nawet jeśli momentami miała ochotę wbić mu nóż, którymi kroiła limonki, w te obleśnie łapska. Nie dawała się wyprowadzić z równowagi, ani tym bardziej podejść jego dziwnym zamiarom i z początku obracał wszystko w żart, ale później zdała sobie sprawę, że ten facet nie żartuje. Może naprawdę był w stanie czekać, aż ona skończy swoją zmianę. Mężczyźni, którzy grali w karty, rzucali mu ostrzegawcze spojrzenia, ale zajęci sobą, nie zwracali na niego uwagi w tych momentach, w których on akurat przekraczał granice. Pomyślała, że jeśli będzie się ociągać z porządkowaniem baru, alkohol wejdzie mu w krew na tyle mocno, że w końcu o niej zapomni.
    — Hej, Eaton — powitała mężczyznę pogodnym uśmiechem i pokiwała głową na znak, że przyjęła jego zamówienie. Rzuciła później oschłe spojrzenie w kierunku faceta z drugiej strony baru, gdy ten zaczął ją poganiać. Nie zamierzała dać mu satysfakcji. Bez przesady, jeszcze nie zwariowała, niech sobie czeka!
    Wyciągnęła z lodówki butelkę dobrze schodzonego piwa Blue Moon, a potem wzięła kufel i nalała po ściance, tworząc na końcu kilkucentymetrową piankę. Podała Eatonowi kufel i uśmiechnęła się, mając nadzieje, że Blue Moon wpasuje się tego wieczoru w jego potrzeby.
    — Hej, dlaczego obsługujesz go poza kolejką? — Wypalił facet, wskazując Eatona palcem. Był już podpity i nie dało się tego nie zauważyć.
    — Mówiłam już, że czekam na lód — Millie wywróciła oczami i rzucając pod nosem krótkie palant, odwróciła się do kruszarki, która kończyła miażdżyć kostki lodu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Na to nie musisz, ślicznotko, czekać, już teraz możemy się przenieść w inne miejsce — zaoferował z pewna siebie miną. Oparł się nonszalancko o bar, spojrzeniem wiercąc dziurę w jej tyłku, gdy stała jeszcze przez chwilę odwrócona.
      Millie bez komentarza wrzuciła garść skruszonego lodu do szklanki z whisky i za moment postawiła przed nim na blacie, a gdy chciała się cofnąć, facet złapał ją mocno za nadgarstek.
      — Ty zaraz skończysz pracę, a ja z ochotą zajmę twój wieczór — wymruczał, ostentacyjnie oblizując usta. — Chętnie o ciebie zadbam, jeśli nikt w tej dziurze nie potrafi dobrze tego zrobić.
      Millie szarpnęła ręką, czując, jak jego palce coraz mocniej wbijają się w jej skórę, a śmiech aż krzywi ją od środka. Boże, co za oblech. Zastanawiała się, czy nie zdzielić go w twarz drugą ręką, ale obawiała się, że facet może zrobić jej krzywdę. Był już podpity i na tyle pewny siebie, że czuł się tutaj jak pan i władca. W końcu ją puścił, więc pomasowała rękę, ale wiedziała, że spokoju wcale dać jej nie zamierzał.

      Millie Atkinson

      Usuń
  14. Była odrobinę, tylko odrobinę, zaskoczona, że mimo upływu lat wciąż czuła się przy nim tak komfortowo. Jakby znajdowała się w odpowiednim miejscu, z którego nigdy nie powinna się ruszać. Nagle wszystko to, co wydarzyło się pomiędzy, okazało się nie mieć żadnego znaczenia. Nie było ważne, czy uda jej się opowiedzieć cokolwiek o swoim życiu w Atlancie, bo znajdowało się to poza otaczającą ją bańką bezpieczeństwa.
    — Tutaj musimy zjechać. A potem w prawo — pokazała, patrząc gdzieś przed siebie niewidzącym spojrzeniem.
    Mogłoby się wydawać, że trzy lata to niewiele w porównaniu z ponad dwudziestoma spędzonymi w rodzinnej miejscowości, ale mimo to wystarczyły, by ją zmienić. Niesamowitym doświadczeniem było już samo to, że Eaton o nic nie pytał. Po prostu spełnił jej prośbę, chociaż ostatnio ich kontakt był… dość mocno ograniczony. Jason zawsze musiał wszystko wiedzieć. A ilekroć bywali w Mariesville u jej rodziców, nigdy nie pozwolił namówić się na wcześniejszy powrót, choć Ros dostawała białej gorączki od nieustannych kłótni z ojcem. Odzwyczaiła się od prostych, ciepłych gestów, które nic jej nie narzucały. Od braku oczekiwań. Przy Jasonie zawsze miała wrażenie, że nawet oddychać powinna w określony sposób, chociaż nigdy nic takiego nie powiedział. A przynajmniej nie wprost. Powtarzała sobie, że to tylko drobnostki. Ale tak wiele drobnostek tłamsiło ją równie mocno, co jeden poważniejszy problem.
    Uśmiechnęła się pod nosem, słysząc tę prośbę.
    — Jaaaasne — potwierdziła lekko ironicznym tonem. — Skąd miałabym wiedzieć? Przecież mnie tu nie było.
    Nigdy nie była typem plotkary, choć lubiła wiedzieć, co dzieje się w okolicy. Słuchała tego, co mówili jedni ludzie, konfrontowała z tym, co powiedzieli inni i wysnuwała z tego jakieś własne wnioski, które pozostawiała dla siebie. Uważała, że dobrze jest być w posiadaniu pewnych informacji i chętnie łowiła różnego rodzaju wymiany zdań pomiędzy sąsiadami. Tak na wszelki wypadek. Denerwowało ją, że Jason zawsze wypytuje ją o szczegóły tych rozmów. Jak gdyby nie miała prawa do swoich własnych tajemnic. Może i zresztą nie miała. Sama już nie wiedziała, co się z nią stało i czy zdoła wygrzebać starą Roslyn spod gruzów.
    — Wiem, ale… chcę — przyznała szczerze, zaskakując tym nawet siebie. Nie chodziło o zwierzenia; to nie był dobry moment, o ile którykolwiek byłby w ogóle dobry. Pewne rzeczy lepiej było pogrzebać na zawsze. Ale czuła, że musi się jakoś wytłumaczyć. Chciała się jakoś wytłumaczyć. Żeby wiedział, że nie zadzwoniła po niego tylko dlatego, że potrzebowała przysługi, a on raczej nie odmawiał w takich sytuacjach. Po prostu brakowało jej przyjaciela. Nie; brakowało jej Eatona. Tęskniła za nim, nawet, jeśli to uczucie objawiało się jakąś dziwną metaforyczną pustką w okolicach serca, a nie namacalną tęsknotą. Chciała to wszystko naprawić. Wymazać ostatnie trzy lata swojego życia, siedzieć w tym samochodzie z całkiem innego powodu i śmiać się beztrosko, tak jak kiedyś. — Ja po prostu… Po prostu przepraszam — mruknęła. — Też tęskniłam — powiedziała w końcu, nerwowo przeczesując włosy palcami.
    Mimo wszystko wciąż było jej głupio, że wciągnęła go w swoje sprawy. Z drugiej strony istniał przecież taki czas, kiedy nieustannie wciągała go w swoje sprawy, nawet jeżeli wówczas nie były to rzeczy z gatunku aż tak poważnych. Zastanawiała się, jak zareaguje, kiedy dojadą na miejsce i bała się tego. Choć prawdopodobnie powinna spodziewać się takiej samej reakcji, jak zawsze: spokoju i swobody, bez krytycyzmu czy pouczeń, do których przywykła przy Jasonie. Jason zawsze wiedział wszystko najlepiej, a okazywał to tak subtelnie, że nie sposób było się temu oprzeć, bo po prostu nie można było tego zauważyć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przygryzła wargę. Miała wrażenie, jakby im bardziej oddalali się od Atlanty, tym bardziej tamto życie bladło, znikało, jak gdyby te trzy lata były tylko jakąś fikcją, którą podsunął jej umysł. Czyste szaleństwo; gdyby nie to dziwne uczucie poczucia winy, mogłaby stwierdzić, że tak naprawdę nigdy nie wyjechała z Mariesville, że nie było tych miesięcy ciszy, że jadą przed siebie bez celu, bo tak im się podoba.
      — To jest… A zresztą, sam zaraz zobaczysz. Tutaj znów w lewo — poinstruowała, zapadając się lekko w fotelu, bowiem od celu podróży dzielił ich już wyłącznie parking. Zacisnęła usta w wąską linię i poczuła się nagle tak, jakby była małą dziewczynką, pragnącą narzucić sobie na głowę koc, zgodnie z zasadą: skoro ja nie widzę świata, to świat także mnie nie widzi. Nie była wierząca i nigdy nie roztrząsała moralnych aspektów tego typu przypadków. Bała się tylko, że stanie się po tym kimś innym. Jakby miała się poddać przeprogramowaniu osobowości.
      Właściwie dopiero teraz cały stres dopadł ją ze zdwojoną mocą, jak gdyby dotąd wisiał jej nad głową, ale jej nie dotykał. Sam w sobie ten zabieg nie miał większego znaczenia. Z równym zdenerwowaniem poszłaby do każdego innego lekarza, któremu musiałaby przyznać się do niewidocznych objawów. Po prostu nie znosiła czuć się chora, ale jej położenie właściwie nie pozostawiało innego wyboru.
      — Pójdziesz ze mną? — poprosiła cicho, jakby miała sześć lat i pierwszą wizytę u dentysty przed sobą. Naprawdę bardzo nie chciała znaleźć się tam sama, pomiędzy ludźmi, którzy — choć nie powinni — mogli ocenić ją jednym spojrzeniem. Nie robiła niczego złego. Jedynie czuła się koszmarnie i pragnęła mieć już to wszystko za sobą. Udawać, że nic takiego nigdy nie miało miejsca. — Tylko mnie o to nie pytaj. Nie teraz.
      Od dawna nie miała już szesnastu lat, ale czuła się żałośnie niegotowa na dziecko, a już zwłaszcza na dziecko Jasona, takie, które samym faktem istnienia przywiązałoby ją do niego na zawsze. Właściwie po prostu nie myślała o macierzyństwie; może i było to naturalnym następstwem istnienia rodziny, ale odnosiła wrażenie, że nawet tej rodziny jeszcze nie zbudowała. Nie mogłaby; nie chciała jej budować z Jasonem. Nagle dotarło do niej, w jak wielkiej iluzji musiała żyć przez ostatnie lata i zapragnęła walić głową o ścianę.
      — To… nie potrwa długo — szepnęła desperacko, mimowolnie łapiąc go za rękę i mocno ściskając, jakby był jej kołem ratunkowym w starciu ze zbliżającą się powodzią.

      you take my hand and drag me head first, fearless 💖

      Usuń
  15. [Pasuje mi pomysł z łapaniem psów. Na weekend spodziewaj się ode mnie zaczęcia :)]

    Winifred

    OdpowiedzUsuń
  16. -Winnie, kochanie, zapomniałaś jedzenia. Pozdrów ojca.- właścicielka jadłodajni, w której pracowała Winifred, machnęła w jej stronę ręką w geście przywołania i postawiła reklamówkę, napakowaną pozostałościami po dzisiejszym dniu pracy, na blacie.
    Nie był to zbyt zdrowy tryb życia, jedzenia resztek, które zostały na kuchni, ale niestety ani Winifred ani Wallace nie opanowali do końca sztuki gotowania, by codziennie przygotowywać posiłki i nie spalić do tego całej kuchni. Dlatego też Winifred była wdzięczna państwu Evans, że ci pozwalali jej zabierać to, co zostawało.
    Dziewczyna w połowie kroku zatrzymała się i z uśmiechem wróciła, by zabrać styropianowe pudełka pełne smażonego bekonu, kotletów i innych smakowitości, które przyrządzał kucharz podczas godzin otwarcia Evans Diner.
    -Na pewno pozdrowię. Do jutra, pani Evans. - pożegnała się Winnie i wyszła z lokalu, zamykając za sobą drzwi w akompaniamencie małego dzwoneczka, który wisiał nad nimi.
    Suche liście chrzęściły pod jej butami, gdy wracała z popołudniowej zmiany. W powietrzu było czuć późną jesień, a chłodny podmuch lekkiego wiatru wpadał pod poły jej dżinsowej kurtki przez co zadrżała i zapięła guziki pod samą szyję. Słońce już dawno zaszło i mimo wczesnej godziny wieczornej, gdyby nie latarnie uliczne Winifred nic by nie zobaczyła na wyciągnięcie ręki.
    Gdzieś w oddali zaskrzeczała wrona i słychać było muczenia bydła w Davenport Ranch. Miasteczko powoli szykowało się do wieczornego odpoczynku po całym dniu pracy i Winnie również nie marzyła o niczym innym, jak o prysznicu oraz zatopieniu się na fotelu razem z ojcem i obejrzeniu telewizji, by później wyłączyć go i zostawić śpiącego Wallace’a na fotelu.
    Do domu nie miała daleko. Cresswell’s Dogs - budynek mieszkalny z dużym terenem do szkolenia i wychowywania niemalejącej zgrai psów znajdował się chociaż na obrzeżach miasteczka, nie przeszkadzając nikomu szczekaniem rozochoconych czworonogów, to i tak w Mariesville wszędzie było blisko. Jednak zmęczenie i bycie cały dzień na nogach dawało się Winifred we znaki, bo po zaledwie pięciominutowym marszu zobaczyła przed sobą czarnego psa, który obwąchiwał pobliskie krzaczki.
    W Mariesville raczej wszyscy dbali o swoje zwierzęta i rzadko zdarzało się, by bezdomny pies spacerował sobie swobodnie po okolicy bez właściciela. W miasteczku każdy pies miał właściciela, który sumiennie się nim zajmował i nie wypuszczał go samopas, by ten sam się wyprowadził na spacer.
    Dlatego Winifred w pierwszej chwili rozejrzała się wokół siebie, czy przypadkiem gdzieś nie stoi właściciel czworonoga. Nie zobaczywszy żadnego w pobliżu, Winnie niemal natychmiast weszła w tryb córki właściciela hodowli, której całe życie kręciło się wokół psów i z nimi się wychowała.
    Hej, mały. Zgubiłeś się?- powiedziała najspokojniej, jak potrafiła i zrobiła parę
    kroków do przodu. W dłoniach dalej trzymała reklamówkę z jedzeniem dla siebie i ojca, więc dźwięk szeleszczącego plastiku zwrócił również uwagę psa. Ten spojrzał na Winifred, machając ogonem, a dziewczyna niemal od razu go poznała. Bentley. Jeden z młodszych psów Wallace’a, który potrzebował nieco więcej dyscypliny, niż reszta jego rodzeństwa.
    -Bentley, do nogi. Ale już. - powiedziała stanowczym głosem do zwierzęcia, wyprostowując się i robiąc jeszcze kilka kroków do przodu. Jednak niesforny Bentley nie miał zamiaru jej słuchać. Zamachał jeszcze kilka razy ogonem i gdy tylko Winifred było kilka kroków od niego, ten przybrał bojową postawę i zerwał się do biegu, wymijając dziewczynę i uciekając.
    - No kurwa! - przeklnęła soczyście, odwracając się w stronę uciekającego zwierza i w dalszym ciągu dzierżawiąc spakowaną kolację, ruszyła biegiem za psem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jej znoszone adidasy wydawały ciężki tętent na brukowej kostce, kiedy biegła za psem w niewygodnej pozycji. Trzymała reklamówkę obiema rękoma, bo za nic w świecie nie mogła pozwolić, by ją odłożyć na poboczu. Inaczej byłaby nieco szybsza, choć Winifred nigdy nie należała do zbytnio wysportowanych osób. A bieg był jej jedną z znienawidzonych form sportu. Dlatego też szybko dostała kolki i z twarzą wykrzywioną od bólu w boku, szukała wzrokiem kogoś, kto mógłby jej pomóc złapać psa. Skurczybyk był szybki i nieusłuchany. Żadne nawoływania i obietnice jedzenia nie dały rady go zatrzymać, a nie mogła pozwolić, by Bentley spędził noc na dworze, bo nie potrafił jeszcze wracać samodzielnie do domu. Musiała go złapać i zaprowadzić do domu.
      -Zabiję tego kundla.- wysapała, zwalniając niego kroku, by złapać oddech.
      Płuca ją paliły, a Bentley zatrzymał się na chwilę, spojrzał w jej stronę i znów zerwał się do biegu. Dla niego to była świetna zabawa.
      Na jej szczęście zauważyła kogoś na swojej drodze. Zamachała do Eatona i wskazała biegnącego w jego stronę psa.
      - Złap go! Proszę! - krzyknęła, zatrzymując się. Pochyliła się do przodu,czując wymioty niebezpiecznie blisko ujścia przełyku. Podniosła głowę na chwilę, by zobaczyć, że Bentley zaserwował swoją sztuczkę również Eatonowi. Zrobił kilka szybkich kółek wokół mężczyzny, skacząc i machając ogonem, by znowu popędzić w stronę krzaków. I tyle go widzieli.
      -Cholera jasna. I po psie. Jakieś zwierzę go zeżre albo wpadnie do jakiegoś rowu. - jęknęła, zbliżając się do Eatona i wytarła ramieniem spocone czoło. - Cześć. Masz chwilę?

      [Dawno nie pisałam obyczajówek, więc nie bij za mocno ;D]

      Winifred.

      Usuń
  17. Ta serdeczność, to całe ciepło wydawało się topić jej serce, jak gdyby przez ostatnie lata zapomniała, jak to jest żyć bez ciągłego oceniania i poprawiania. Jason wydawał się wciąż próbować zamknąć ją w jakichś określonych ramach, w których się nie mieściła, do których nie pasowała. Przed tym związkiem była wolnym duchem, który robił, co chciał, dlatego też dziwiło ją, że aż tak pozwoliła mężczyźnie przejąć kontrolę nad swoim życiem. I nawet tego nie zauważyła. Był subtelny, był szarmancki i uprzejmy aż do bólu; może to właśnie mydliło wszystkim oczy, zanim zdołali go przejrzeć.
    Nie, nie mogłaby powiedzieć, że Jason stanowił całe zło, jakie przytrafiło jej się w życiu. Ostatecznie coś w nim ją pociągało, przynajmniej na początku, a on nie okazał się tyranem czy alkoholikiem… a jednak teraz, siedząc u boku Eatona, jak nigdy przez te trzy lata, czuła się bezpiecznie. Zawsze tak było; nie potrafiłaby odpowiedzieć dlaczego, ale ostatecznie to nie miało większego znaczenia. Miała wrażenie, jak gdyby to było jej miejsce na ziemi, jakby nigdy nie powinna była go opuszczać.
    Ucieszyła się w duchu, że, przynajmniej na razie, wszystko pomiędzy nimi jest jak dawniej, ten sam komfort, ta sama ulga, że teraz wszystko będzie już dobrze. Do tej pory nawet nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo za nim tęskniła. Jej przyjaźń z Elysee opierała się na trochę innych zasadach, jak to między dwiema dziewczynkami, które razem dojrzewają. Rozmawiały o chłopakach, wychodziły razem na imprezy i zwierzały się sobie z bieżących problemów. Jednak to na Eatona obie zawsze liczyły, kiedy przesadziły z alkoholem albo kiedy jakaś domówka wymykała się spod kontroli. A potem dziewczyna zniknęła i Roslyn nauczyła się patrzeć na niego inaczej, niż dotąd. Nieraz ratował je z potencjalnych kłopotów, tak typowych dla wieku nastoletniego, ale kiedy dorosły, niespodziewanie okazało się, że można tą przyjaźń przenieść na zupełnie inny poziom, niezależny od prób ocalenia tej głupszej strony przez tą mądrzejszą.
    Nigdy nie przyznałaby się dawnej przyjaciółce do tego, co pewnej nocy zaszło między nią i Eatonem; wciąż o tym pamiętała, choć zakładała, że nie ma to żadnego znaczenia. Jakoś ani jedno, ani drugie nie poruszyło później tego tematu, a potem… Cóż, potem Ros miała Jasona i z jakiegoś powodu wydawało jej się, że jej przyjaciel także się z kimś związał.
    — A ty? Ułożyło ci się w Mariesville? Jakieś dziewczyny na horyzoncie? — spytała żartobliwym tonem, chociaż z jakiegoś powodu bardzo chciała usłyszeć odpowiedź przeczącą. To nie miało sensu. Zależało jej przecież, żeby wiodło mu się w życiu jak najlepiej. Pomyślała, że to pewnie wina stresu i nerwów, i że najlepiej tego nie roztrząsać, bo samo przejdzie, gdy cała sytuacja się uspokoi.
    Na drżących nogach wysiadła z samochodu, modląc się, żeby przypadkiem kolana się pod nią nie ugięły. Zrobiła kilka chwiejnych kroków w stronę przyjaciela i objęła się ramionami w pasie. Mimo panującego na zewnątrz upału, było jej zimno.
    — Bardziej gotowa już nie będę — mruknęła niepewnie, kierując się w stronę wejścia. Miała rację; niezależnie od słuszności celu, nic nie było w stanie jej na to przygotować. Ostatecznie nie był to zabieg, który wykonywało się rutynowo co kilka miesięcy.
    W recepcji dostała do podpisania mnóstwo formularzy, na które ledwo rzuciła okiem, cały czas zastanawiając się, czy ciągnięcie tutaj Eatona naprawdę miało sens. Czuła się w specyficzny sposób upokorzona, choć gorszy od tego był lęk przed samotnością. Było jej głupio. Bała się. Chciało jej się płakać i przyłożyć w coś pięścią. Zbyt wiele uczuć powodowało mętlik w głowie, którego nijak nie potrafiła się pozbyć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W milczeniu wyciągnęła do niego dłoń, kiedy została poproszona do gabinetu. Obawiała się, że może ktoś z personelu będzie miał coś przeciwko osobom z zewnątrz, ale na szczęście nikt nie odezwał się ani słowem. Sam zabieg trwał tylko kilka minut, choć te dłużyły się jak godziny. Roslyn wyłączyła się na dobre, tylko mocniej ściskając rękę Eatona, aż wreszcie było po wszystkim. Czuła się tak, jakby coś ją przejechało; nie odezwała się ani słowem, dopóki nie znaleźli się z powrotem na parkingu. Dopiero wtedy zerknęła na niego z tajoną obawą w oczach.
      — Mogę się u ciebie zatrzymać? — poprosiła cicho, mnąc w dłoniach kraciastą koszulę, którą miała luźno narzuconą na ramiona. — Nie chcę póki co widzieć się z ojcem.
      Wydawało jej się, że nie zniosłaby pytań i wyrzutów; a już z pewnością nie teraz. Stary na sto procent miałby sporo do powiedzenia, a i matka nie szczędziłaby głupich komentarzy, a Ros po prostu nie miała ochoty tego wysłuchiwać. Była dorosła. Nie musiała spowiadać się rodzicom z każdego swojego kroku.
      Wskoczyła na siedzenie pasażera i sięgnęła ręką do tyłu, po transporter, z którego wyciągnęła ciekawskie zwierzątko. Tazz węszył i rozglądał się, zaintrygowany nieznanym otoczeniem, a ona przytulała go do piersi i przesuwała palcami po jego puszystym futerku.
      — To jest Tazz — przedstawiła zwierzaka, wyciągając go w stronę mężczyzny. — Możesz go śmiało pogłaskać. Nie gryzie.
      Skunks towarzyszył jej od dwóch lat, odkąd był całkiem mały, i w tym czasie Roslyn powierzyła mu sporo swoich tajemnic. Wydawało jej się, że Tazz naprawdę ją rozumie, choć komunikacja w tej ich relacji była dość jednostronna. Miało to swoje plusy — nie mógł wytknąć jej błędów — ale miało też i minusy — nie mógł podkreślić jej dobrych wyborów. Czasami mimo wszystko odczuwała ten brak.
      — Jedźmy już stąd — szepnęła, zamykając zwierzaka z powrotem w transporterze i odkładając go do tyłu. Żałowała, że nie wzięła ze sobą koca; chętnie by się nim teraz przykryła, żeby tylko nie czuć tych lodowatych dreszczy.

      And if my wishes came true it would've been you 💝

      Usuń
  18. Nigdy tak naprawdę nie mogła swojego domu nazwać prawdziwym domem. Był tylko budynkiem, który aktualnie zajmowała i nie miała względem rodzinnej posiadłości żadnych sentymentów. Równie dobrze mogłaby wychowywać się w kompletnie innym miejscu. Nie miało znaczenia, że rodzice byli bogaci, w związku z czym także ona i brat korzystali z ich pieniędzy tak długo, jak to było potrzebne. Majątek nigdy nie mógł zastąpić okazywania uczuć ani wynagrodzić wszystkich tych awantur, które ciągnęły się aż po dzień dzisiejszy. Co prawda ojciec od dawna nie podniósł na nią ręki, właściwie odkąd skończyła jakieś piętnaście czy szesnaście lat, a i przedtem nie zdarzało się to regularnie. Ot, kilka razy, gdy dostatecznie mocno wyprowadziła go z równowagi, nie potrafiąc ugryźć się w język. Matka bywała kochana równie często, co oziębła, i Roslyn trudno było przez to jednoznacznie określić swoje uczucia. Miała chwile, w których wydawała się najbardziej na świecie oddana obojgu swoim dzieciom, jak i te, kiedy wolała odsunąć się od córki z obawy przed gniewem męża. Zupełnie inaczej sprawa wyglądała w przypadku Gordona, który był ulubieńcem ojca. Ze swoim obowiązkowym, wręcz pedantycznym charakterem i zamiłowaniem do absolutnego przestrzegania reguł wydawał się takim dzieckiem, które mogło zadowolić nawet najbardziej wymagających rodziców na świecie. Może właśnie dlatego Ros nigdy nie potrafiła się z żadnym z nich porozumieć — ciężko być siostrą ideału, kiedy samej nie jest się nawet do ideału zbliżoną. A może dlatego, że urodziła się całe dziesięć lat później, kiedy Ridgeway'owie uwierzyli, że czas butelek i grzechotek mają już za sobą. Łatwo było powiedzieć: to nie twoja wina, i ona zdawała sobie z tego sprawę, jednak ostatecznie niczego to nie zmieniało. W tym momencie potrzebowała przede wszystkim ciepła i zrozumienia, a w domu z całą pewnością zetknęłaby się ze wszystkim, tylko nie z tym. Dlatego też odetchnęła z ulgą, kiedy Eaton zgodził się, by przez jakiś czas pomieszkała u niego. Celowo nie podawała żadnych konkretnych terminów; nie chciała teraz myśleć o tym, z czym wreszcie będzie musiała się zmierzyć.
    Zmarszczyła brwi, kiedy usłyszała jego odpowiedź. Życzyła mu jak najlepiej, chociaż nie wydawał się zbyt przejęty brakiem partnerki. A jednak coś w niej samej w egoistyczny sposób ucieszyło się na wieść, że póki co nie musi się nim z nikim dzielić.
    — No tak, pewnie nie byłaby zbyt zadowolona, że po jednym telefonie jedziesz do jakiejś obcej laski, której nie zna — zaśmiała się wymuszenie, wciąż mając poczucie winy, że tak się to wszystko potoczyło. Jednocześnie czuła wdzięczność tak ogromną, że byłaby w stanie przykryć wszystkie inne uczucia. Miała pewność, że już dawno zapomniał o tamtej wspólnie spędzonej nocy, a jeśli nie, to że nie miało to najmniejszego znaczenia. Ostatecznie to był jeden raz, nieważne, jak bardzo zapadający w pamięć; nie oznaczało to, że odtąd należeli do siebie nawzajem. Niezależnie od tego, co sobie czasami myślała.
    Nigdy nie bała się samotności, a teraz po raz pierwszy w życiu musiała stanąć z tym strachem oko w oko. Miała wrażenie, że ktoś zerwał jej warstwę izolacyjną ze wszystkich nerwów, czyniąc ją niezwykle podatną na zranienie. W takim stanie była łatwym celem dla wszystkich przeciwności losu, a przecież od dziecka szczyciła się tym, że nawet w najgorszych sytuacjach potrafiła zachować zimną krew. Prawdopodobnie dlatego bardziej, niż cały ten wstyd, obchodził ją fakt, że Eaton po prostu był obok, że jej nie zostawił, że czuła jego milczące wsparcie, nawet jeśli było podszyte całym milionem pytań. Była mu wdzięczna, że ich nie zadał. Choć podejrzewała, że w końcu przyjdzie czas na tłumaczenia; jakkolwiek żaden moment nie byłby na to odpowiedni, tak po prostu musiało to nadejść.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uśmiechnęła się na wzmiankę o kocie. Fakt, że kochała absolutnie wszystkie zwierzęta zdecydował jednak o tym, że przygarnęła właśnie Tazza, choć wiele jego cech upodabniało go właśnie do kota. Zawsze chciała mieć dom, po którym biegają futrzaki, ale póki mieszkała u rodziców, było to niewykonalne. A i u Jasona niewiele się w tym temacie zmieniło.
      — Żyję — wzruszyła ramionami, nie potrafiąc póki co odpowiedzieć inaczej. — Jeśli masz coś cieplejszego do ubrania, to chętnie przygarnę — dodała, obejmując się ramionami. Wciąż czuła ten okropny chłód, przenikający ją aż do kości, jak gdyby w żaden sposób nie mogła się rozgrzać.
      Jeszcze kawałek drogi dzielił ich od Mariesville i Roslyn podejrzewała, że lepsza okazja do zadania ewentualnych pytań już nie nadejdzie. Teraz to wszystko było bardzo świeże, wrażliwe, a z czasem powinno się zamknąć; tyle, że wtedy nie będzie potrafiła już do tego wrócić i wszystkie pytania pozostaną bez odpowiedzi.
      — Jedźmy do domu — poprosiła, przymykając na moment oczy. — I jeśli chcesz coś wiedzieć, to po prostu… po prostu pytaj. Sama nie wiem, co w tej historii ma znaczenie, a nie zamierzam cię zanudzać — mruknęła. Nie była pewna, jak wyrazić wszystkie swoje uczucia i obawy, i wydawało jej się, że łatwiej będzie odpowiadać na konkrety, zamiast wyrzucać z siebie strumień byle jakich słów.

      you're so gorgeous 🥺💙

      Usuń

  19. Jesienne, zachodzące słońce wlewało do kawiarni swoje ciemnopomarańczowe barwy. Te, rozlewały się po jasnych ścianach, tworząc abstrakcyjne, cieniste obrazy. Wpatrywała się w nieco zabrudzone szyby, którymi obudowana była frontalna część kawiarni. Zdecydowanie należało je umyć, lecz nikt nie pokusił się o wykonanie tej czynności z obawy o nagłe przyjście ulewnych, ponurych dni. Przecież każdy wiedział, że czyste okna zwiastują coś mokrego!
    Bujała się w rytm spokojnej muzyki, która nieśmiało wdzierała się do pomieszczenia z niewielkich głośników umocowanych w rogach, tuż przy suficie. Skryte, niemal niewidoczne dzięki makramowym zdobieniom, zawieszonym wysoko i spływającym lekko po ścianach. Przygaszone światło otulało pomieszczenie, współgrając z zachodzącym słońcem.
    Kosmyki jej ciemnych, niedbale spiętych włosów opadały na piegowatą, smukłą twarz. Wytarła ręce o ciemnozielony fartuch, kończąc polerować czyste filiżanki. Te najmniejsze, układała starannie na wierzchu ogromnego ekspresu, zajmującego niemal całą boczną część blatu. Ukradkiem zerkała na zbierających się klientów. Sala powoli pustoszała, a pozostali goście powoli dopijali swoje napoje.
    Lubiła patrzeć jak delektują się zrobioną przez nią kawą, jak smakują kolejnych rodzajów ziaren czy kosztują poleconych przez nią przekąsek. Prawdziwym hitem Under the Apple Tree była oczywiście szarlotka, absolutny bestseller tego miejsca, którego jabłkowo– cynamonowa woń witała niemal od progu wszystkich przybyłych gości.
    Te drobiazgi otwierały jej oczy. Zaczynała dostrzegać, że niewielkie gesty potrafią ofiarować uśmiech, iskrę realnej radości i dobrego nastawienia na resztę dnia. To było dla niej nowością. Dawne przeświadczenie o słuszności jedynie wielkich rzeczy, zdawało się uciekać w nieznane, ulatywać razem z kawowym aromatem.
    Niewielki dzwoneczek zadźwięczał, zdradzając nadejście kolejnego gościa. Choć miała nadzieję na prędkie wyjście z pracy i zorganizowanie sobie jakiejś wieczornej, relaksującej przyjemności, z uśmiechem spojrzała w kierunku drzwi.
    – O, cześć Eaton! – odpowiedziała, śmiejąc się na jego słowa. Mężczyzna jak zwykle jawił się w swojej radosnej, zabawnej aurze. Odkąd zaczął przychodzić do kawiarni, lubiła wchodzić z nim w niezobowiązujące rozmowy, czasem przedłużające się wraz z kolejnymi filiżankami. Był w swojej sympatycznej naturze miłą, zupełnie nieoczkiwaną odmianą.
    Powiodła za nim wzrokiem, a gdy oparł się o wysoki blat, zrobiła to samo, z zainteresowaniem wsłuchując się w jego słowa. Zmarszczyła brwi, tworząc między nimi charakterystyczną zmarszczkę – Na wynos?! Umyłam już ekspres, ale dla Ciebie zrobię wyjątek – zgodziła się, niemal machinalnie napełniając kolbę na bieżąco mielonym ziarnem. Kawowa woń otuliła ich przyjemnie, lekko drażniąc nozdrza.
    Uznała, że skoro i tak pobrudziła znowu ekspres, to zrobi kawę też dla siebie. Wcisnęła przycisk i już po chwili maszyna wydała z siebie charakterystyczny dźwięk. Kubki powoli napełniały się ciepłym napojem.
    Odwróciła się do niego i omiotła uważnym spojrzeniem, jakby chciała wyczytać odpowiedź na ostatnie wypowiedziane przez niego słowa – Planów nie mam, ale mógłbyś mówić jaśniej, czego nie mogę odmówić? – roześmiała się, stawiając przed nim duży, papierowy kubeczek z nadrukowanym… jabłuszkiem.

    Kopi

    OdpowiedzUsuń
  20. Chciałaby zasnąć i początkowo miała nawet taki plan, jednak szybko zdała sobie sprawę, że to się nie uda. Pod tym całym zmęczeniem była cholerycznie wręcz pobudzona, jakby ktoś drażnił jej nerwy jakimś ostrym narzędziem, przez co nie potrafiła się uspokoić. Owinęła się kocem tak szczelnie, jakby mogła za jego pomocą odciąć się od świata, oparła głowę o szybę i po prostu patrzyła w chmury, przesuwające się wraz z nimi wzdłuż autostrady. Chciała coś powiedzieć, cokolwiek, rzucić jakiś interesujący temat, choć głównie z obawy przed niezręcznością, która mogłaby wkraść się w panującą pomiędzy nimi ciszę. Nigdy, co prawda, się tak nie działo, ale była pewna, na ile wszystko jest wciąż takie samo. Na szczęście szybko okazało się, że ich wspólne milczenie jest tak komfortowe, jak niegdyś. Ciągle pamiętała te niektóre poranki po imprezach, z powodu kaca ciągnące się w nieskończoność; to, że mogli spędzić cały dzień na kanapie, jedząc pizzę i oglądając powtórki starych seriali, i prawie ze sobą nie rozmawiając. Tak też było dobrze. Ostatecznie liczyło się nie to, co robili, a to, jak się z tym czuli. Ros szybko przekonała się, że słowa bywają kłamliwe, zdradzieckie, i nigdy tak do końca nie wyzbyła się podejrzliwości wobec nich. Ale to był przecież Eaton. Jego czyny mówiły o nim więcej, niż jakiekolwiek słowa. Wiedziała, że akurat jemu może zaufać. Miała z tym problem, kiedy chodziło o innych ludzi, ale z nim — nigdy.
    Ożywiła się nieco, kiedy znaleźli się w Mariesville; tym samym Mariesville, z którego wyjechała trzy lata wcześniej i do niedawna w ogóle nie brała pod uwagę powrotu. Tym razem jednak, przynajmniej na razie, nikt nie wiedział, że Ros Ridgeway zawitała w rodzinne strony i miała nadzieję, że pozostanie tak na wystarczająco długo. Chociaż z drugiej strony dobrze wiedziała, że wystarczy jedna ciekawska sąsiadka, a cała sprawa z jej pobytem u Eatona się sypnie. Wolałaby, żeby rodzice nie dowiedzieli się od kogoś z zewnątrz, że wróciła i nie odezwała się do nich ani słowem. Miała zamiar się z nimi skontaktować. Naprawdę miała. Po prostu jeszcze nie teraz, nie w stanie tej dziwnej bezradności i bezbronności, które nią zawładnęły. Ojciec nigdy by tego nie zrozumiał, a wręcz mógłby zechcieć w jakiś sposób wykorzystać tę sytuację. A matka na pewno by się nie sprzeciwiła.
    Westchnęła z ulgą, kiedy mogła rozprostować nogi i wyskoczyła z samochodu, narzucając sobie koc na ramiona. Nie było jej już zimno, ale czuła się bezpieczniejsza w nim, niż bez niego. Zmniejszało to też szansę, że ktoś rozpozna ją na pierwszy rzut oka.
    Boże, czuła się tak, jakby wróciła do domu, chociaż nie była tutaj odkąd wyjechała do Atlanty. Wiele razy bywała tu jednak wcześniej, choćby zostając na noc po niemal każdej imprezie, żeby przypadkiem nie dać rodzicom powrotu do awantury. Miała wrażenie, że nic się nie zmieniło, choć przecież wszystko stanęło na głowie.
    — Wezmę tylko walizkę i Tazza, okej? Nie będę ci zaśmiecać mieszkania.
    W walizce miała najpotrzebniejsze rzeczy, jak chociażby kosmetyki i trochę ubrań, a cała reszta mogła spokojnie poczekać na rozpakowanie już u rodziców. Chociaż właściwie Ros nawet nie chciała w tym momencie myśleć o chwili, kiedy się tam znajdzie. Nigdy nie czuła się tam tak, jakby naprawdę była u siebie. Nieustannie miała wrażenie, że zawadza, że jest niepasującym do rodzinnego obrazka elementem, przypadkiem, który wziął się znikąd i nie można się go było pozbyć. Może dlatego łatwo i szybko przywiązywała się do ludzi, którzy okazali jej życzliwość; bo w domu tego nie zaznała. Nie użalała się nad sobą, bo to nie miałoby sensu — po prostu stwierdzała fakt. Być może trochę przykry i nieco osobliwy, ale nadal fakt. Nic nadzwyczajnego.
    Miała nadzieję, że żaden z sąsiadów Eatona nie zwrócił uwagi na jej pojawienie się. Ostatecznie ci wszyscy ludzie znali ją od dziecka, szansa, że rozpoznają tę niewysoką blondynkę była naprawdę spora, ale Ros chorobliwie potrzebowała teraz spokoju, a nie mierzenia się z konsekwencjami podjętych decyzji. Tych i tak nic już nie było w stanie cofnąć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Jeśli wolisz zamówić coś do jedzenia, to śmiało. Ja i tak nie jestem specjalnie głodna — wzruszyła ramionami. — Chociaż chyba nie chcę, żeby ktokolwiek się dowiedział, że tu jestem — dodała, zerkając na niego prosząco. Zupełnie jak wtedy, kiedy miała kilkanaście lat i upewniała się, że nie powie rodzicom, w jakim stanie znalazł ją na imprezie. Wiedziała, że nigdy by tego nie zrobił — ani wtedy, ani teraz, ale nigdy nie zaszkodziło otwarcie tego zaznaczyć. Nie lubiła gierek polegających na domysłach, wolała szczerą rozmowę od udawania, że wszystko jest w porządku. Tym bardziej dziwiło ją, że tak po prostu zostawiła Jasona w Atlancie i uciekła. No, ale rozmowy z nim nigdy niczego nie zmieniały.
      Wyciszyła telefon wsiadając do auta i bała się choćby zerknąć na ekran, który z pewnością poinformowałby ją o tuzinie nieodebranych połączeń. Jason zapewne wrócił już do domu i odkrył, że Ros zniknęła. Może gdyby zostawiła tam swoje rzeczy, dałby jej kilka dni spokoju. Ale oznaczałoby to, że kiedyś się tam pojawi, a tego robić nie zamierzała. To, co działo się w jej głowie nie powinno ujrzeć światła dziennego ani teraz, ani nigdy. Czuła się tak, jakby oddzieliła Atlantę grubymi kreskami od reszty swojego życia i odłożyła gdzieś na bok. Nie zamierzała do tego wracać, choć była gotowa opowiedzieć Eatonowi wszystko, czego chciałby się dowiedzieć — ten jeden jedyny raz. Jak do tej pory nie zadał jednak żadnych pytań. Możliwe, że wcale nie chciał ich zadać. Możliwe, że nie interesowała go ani ona, ani to, co działo się w Atlancie. Możliwe, że był po prostu miły, jak zawsze. Ale możliwe również, że miał na uwadze , jej samopoczucie i komfort, czyli — że był sobą, człowiekiem, którego znała i przy którym zawsze czuła się najprawdziwszą wersją Roslyn Ridgeway.
      — Hm, to… Jeśli masz coś do załatwienia, to nie będę przeszkadzać — obiecała. — Jestem dużą dziewczynką, potrafię się sobą zająć.

      it's a love story, baby, just say, "yes" 😌

      Usuń
  21. [ Muszę przyznać, że Twoja postać jest prawdziwą perełką w Mariesville – zaradny, z własną historią pełną trudnych decyzji i niełatwych wyborów. Do tego złota rączka i zacięcie do pracy przy starych domach to coś, co bez wątpienia przyda się w tej społeczności. Szczerze mówiąc, z jego uporem i doświadczeniem mógłby spokojnie podjąć się każdego remontu w mieście – ale widzę, że może nie być jedyną „złotą rączką” w okolicy. ;)

    A co, jeśli Eaton natrafi na swoją "rywalkę"w fachu? Wyobrażam sobie, że Lena mogłaby się pojawić przy jednym z "projektów" (dobijanie desek na czyjeś werandzie bądź naprawa schodów?), w którym Eaton miał już coś pomóc. Widząc, że ktoś „wyręcza” go w jego pracy, mógłby zacząć węszyć, co to za nowa konkurencja, i być może między nimi pojawiłyby się lekkie spięcia o to, kto rzeczywiście lepiej zna się na rzeczy. Spięcia międzyremontowe byłyby świetnym początkiem, ale może w końcu odkryliby, że oboje mogą sobie wzajemnie pomagać (oczywiście po kilku małych sprzeczkach o techniki i narzędzia). ]

    Lena

    OdpowiedzUsuń
  22. Pracowała w tym barze już dłuższy czas i obsłużyła cały szereg ludzi o różnych osobowościach, czy to miejscowych, czy turystów, czy osoby, które pojawiły się tutaj raz w życiu i nigdy już nie powróciły. Miewała różne sytuacje, ale od początku liczyła się ze wszystkim, co może spotkać ją w pracy za barem, bo ludzie bywają po alkoholu nieobliczalni, a ona była tu właśnie dla nich. Musiała jakoś sobie radzić i nie dać wejść sobie na głowę, bo bez tego co niektórzy by ją tutaj zjedli, ale tak naprawdę była życzliwa i nie szukała kłopotów i chyba nawet nie potrafiła tak dobrze zajść komuś za skórę, bo wycofywała się z konfliktów i wcale do nich nie dążyła. Ma twardy tyłek, jednak jej dusza jest spokojna, a tego natrętnego faceta zaczynała się już tak poważnie obawiać. Nawet gdyby spróbowała z nim sobie poradzić, gdyby go uderzyła, czy zwyzywała od najgorszych, przeczuwała, że on poczekałby tu na nią aż do samego końca, a potem z przyjemnością zechciałby jej udowodnić, że jest zerem i że dawno powinna była klęknąć mu do stóp. Nie miała w sobie niczego z bad girl, nie licząc paru tych występków z podkradania chwastów sąsiadom, a z tą swoją łagodną buzią na pewno nie wyglądała groźnie ani nawet ostrzegawczo. Chyba właśnie dlatego przyciągała takie beznadziejne przypadki. Swoją delikatnością zachęcała ludzi do kontaktu, a nie przeciwnie, a dla takich dumnych cwaniaków z pewnością stanowiła idealny materiał na ofiarę. Gdyby miała chociaż częściej do czynienia z takimi typami, to może wiedziałaby jak się z nimi obchodzić, żeby odpuścili, ale w Mariesville na szczęście nie było ich wcale wielu. Tutaj wszyscy się znali i nikt miejscowy nie ośmieliłby się traktować jej w ten sposób w obawie o zostanie tematem plotek numer jeden. Szeryf i policjanci daliby mu popalić, więc to strzał w kolano. A taki przyjezdny, który pewnie nigdy więcej się tu nie pokaże, był święcie przekonany, że wszystko mu wolno i korzystał z tego przekonania.
    Millie spięła się momentalnie, kiedy Eaton wstał ze stołka i podszedł do natrętnego gościa. Obserwowała sytuację, czując w kościach, że zaraz coś się wydarzy, bo może Eaton był spokojny, ale facet, przed którym stanął, natychmiast się zjeżył. To była cisza przed burzą, Millie już to przerabiała, znała to z pijackich awantur, które czasami miały tutaj miejsce.
    Splotła ramiona na piersi i popatrzyła na faceta z niechęcią, bo nie była jakąś tam rzeczą, którą może sobie zabrać gdzie chce i kiedy chce. Jeśli myślał, że nie stawiałaby oporów, to był w błędzie, na pewno spróbowałaby go chociaż raz kopnąć celnie między nogi, a jeśli by nie trafiła, ugryzłaby go w rękę, albo splunęła w twarz. Cokolwiek byleby mu się nie dać.
    — Mój Boże... Eaton! — krzyknęła, gdy ni stąd ni zowąd facet uderzył Eatona w twarz. Serce natychmiast podskoczyło jej do gardła, a po plecach przebiegł dreszcz. Nie mdlała na widok krwi, ale to co się stało naprawdę ją przeraziło! Obeszła szybko bar, ale nim do nich doszła, Eaton zamachnął się tak mocno, że jego cios zwalił natręta z nóg. Wokół zrobiło się zamieszanie, dwaj miejscowi mężczyźni wstali od stołu i złapali natręta za fraki, żeby go wyprowadzić siłą, jeśli nie zdecydował się po dobroci. Obserwowali zdarzenie, ale czekali pewnie na ruch Eatona, a ten oddał facetowi tak mocno, że aż poleciał na stolik i poprzewracał kufle z piwem.
    — Eaton... — Millie złapała go obiema dłońmi za nadgarstek i pociągnęła w swoją stronę, jakby w obawie, że ruszy jeszcze raz do natręta. Facet trzymał się teraz za nos, z którego krew ciekła mu po palcach, ale Mildred to nie obchodziło. Skupiła się na twarzy Eatona, a jej oczy rozszerzyły się w niepokoju, gdy zauważyła rozciętą wargę. — Ty krwawisz — powiedziała i od razu złapała go za twarz dłońmi nieskrępowanie, żeby przyjrzeć się z bliska rozciętej wardze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie była to głęboka rana, ale krew sączyła się nieprzyjemnie.
      — Mój Boże, oby koleżanki z sąsiedztwa nigdy się nie dowiedziały, że te usta ucierpiały, bo w tle byłam ja... — wyszeptała z powagą i pokręciła głową, kiedy podniosła spojrzenie do oczu Eatona. Ukamienowałyby ją, albo spaliły na stosie za te usta. Albo jedno i drugie za jedynym razem.
      — Wszystko z tobą w porządku? — zapytała i odsunęła się, zabierając dłonie. Zerknęła przez ramię, żeby zobaczyć co się dzieje przy wejściu do baru, gdzie dwaj panowie szarpali się jeszcze z natrętem. — Na zapleczu jest apteczka — oznajmiła, wracając spojrzeniem do Eatona. — Pozwól, że zrobię z tym porządek — wskazała na jego usta i popatrzyła na Eatona z przejęciem wymalowanym na własnej twarzy. Była naprawdę przerażona tą sytuacją. Widywała bójki w tym barze, ale facet był nieprzewidywalny, mógł mieć nóż, czy cokolwiek innego. Mógł zrobić mu krzywdę, ale tego wolała sobie nie wyobrażać, bo już samą myśl robiła się blada.

      Millie Atkinson

      Usuń
  23. Mimo ogólnej nieprzyjemności całej tej sytuacji, jej okoliczności i konsekwencji, Roslyn zupełnie niespodziewanie poczuła, że nareszcie może oddychać. Było tak, jakby po latach siedzenia pod ziemią po raz pierwszy znowu ujrzała słońce. Naprawdę cieszyło ją, że tu była. W czysty i nieskomplikowany sposób, tak różny od jej ostatnich radości jak czerń od bieli, dobro od zła, dzień od nocy. Wiedziała, że tym bardziej będzie skłonna do zwierzeń; zwłaszcza, że słońce znikało już za horyzontem, a mrok zawsze był bardziej sprzyjający odkrywaniu tajemnic, niż światło. Już jako kilkulatka znała moc tych rozmów, wymienianych z koleżankami pod osłoną nocy. Zawsze cechowała je taka szczerość, do której za dnia nikt nie chciał się przyznać. Było w tym coś niemalże magicznego, jakaś granica, za którą świat stawał się całkiem inny niż zwykle. Dlatego ze swoim pierwszym chłopakiem przez długi czas spotykała się wyłącznie przed zapadnięciem zmroku — żeby przypadkiem nie kusiło jej żadne wyznawanie sekretów. I żeby on także nie zechciał się przed nią otworzyć. Bała się, że jeśli do tego dojdzie, nie będzie już potrafiła mu niczego odmówić. Ludzie, którzy powierzali jej jakąś tajemnicę, w pewien sposób przywiązywali ją do siebie.
    Z Jasonem również tak było. A ona, głupia, łudziła się, że zostawiła tę cechę w latach nastoletnich, razem z paranoiczną niepewnością siebie, dziwną fryzurą i niezdarnością. Poza tym dorośli ludzie umawiają się przecież na kolacje, chodzą wieczorami do kina albo do teatru; nie mogła uniknąć tej sytuacji.
    — Jasne, że lubię — uśmiechnęła się, czując, jak robi się jej ciepło na sercu, że wciąż o tym pamiętał. Wobec tego nie miała nawet zbyt wielkiej ochoty protestować przeciw jedzeniu, chociaż naprawdę nie była w ogóle głodna. — Właściwie nic jeszcze dzisiaj nie jadłam — przyznała, wzruszając ramionami, jakby chciała podkreślić, że tak naprawdę to nie jest istotne. — W takim razie wezmę szybki prysznic. I… naprawdę, dzięki — dodała jeszcze, wyciągając po drodze kosmetyczkę z walizki.
    Prawdę mówiąc mogłaby siedzieć pod prysznicem tak długo, jakby planowała się w tej wodzie utopić, ale nie chciała, żeby Eaton musiał na nią czekać nie wiadomo ile. Umyła jednak włosy — miała wrażenie, że na dobre przesiąknęły zapachem tej kliniki, Atlanty i Jasona i pragnęła się go pozbyć. Odświeżona poczuła się trochę lepiej. Wyszła z łazienki w krótkich spodenkach i wielkiej koszulce, za dużej na nią o kilka rozmiarów, i usiadła obok Eatona na kanapie, opierając mu głowę na ramieniu. Nie przejęła się szczególnie tym, że wciąż miała mokre włosy, które z pewnością zostawią ślad na jego ubraniu.
    — Nie chcę się ciebie pozbyć — zmarszczyła brwi, jak gdyby taka propozycja w ogóle nie wchodziła w grę. Może zresztą i nie wchodziła. — Jeżeli nie masz żadnych planów, to… to może mógłbyś ze mną posiedzieć?
    Nigdy nie była delikatną dziewczynką, wokół której trzeba było chodzić na palcach, byleby jej nie urazić, ale wypowiadając te słowa czuła, jakby stawiała się w takiej właśnie sytuacji. Bezbronna i miękka, choć przecież zawsze prezentowała światu upór i zawziętość. Tak naprawdę miała ochotę nawet na chwilę nie wypuszczać go z rąk. Jakby gdzieś czaił się potwór, wychodzący z kryjówki, gdy tylko zostawała sama. Co było wymowną metaforą o tyle, że nawet jako dziecko nie bała się potworów ani ciemności, a najlepiej spało jej się samej, we własnym pokoju i we własnym łóżku. Teraz najchętniej przeciągnęłaby wieczór w nieskończoność, żeby tylko nie nadeszła pora, kiedy Eaton będzie chciał iść spać. Czuła się idiotycznie i w myślach spróbowała przemówić samej sobie do rozumu. Przecież nie mogła, po tym wszystkim, co dzisiaj dla niej zrobił, prosić go jeszcze o poświęcanie jej czasu przeznaczonego na sen. Z pewnością miał jutro mnóstwo rzeczy do załatwienia, a ona zwaliła mu się na głowę niespodziewanie, z całym tym bagażem, emocjonalnym i dosłownym. Musiała pozwolić mu odpocząć, a nie wykorzystywać jego dobre intencje. I to tylko dlatego, że jest żałosną idiotką, która boi się zostać sama.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie odsunęła się na tę myśl tylko dlatego, że odczuwany komfort był zbyt silny, by mogła i chciała z nim walczyć. Czuła się lepiej, niż w ostatnich tygodniach, nawet niż w ostatnich miesiącach. Czuła się bezpiecznie. Czuła się chciana. Czuła się lepiej, praktycznie dobrze.
      — Jeśli chcesz o czymś pogadać, to zapewniam, że nie jest ze mną tak źle, jak to może wyglądać — powiedziała żartobliwie, podciągając kolana pod brodę i obejmując je ramionami. — To nie tak, że czuję presję, by się jakoś zrewanżować i dlatego będę odpowiadać na niewygodne pytania. Po prostu… uważam, że zasługujesz na odpowiedzi. Jeżeli chcesz je znać — podkreśliła. — I to będzie w porządku, naprawdę. Ale możemy też porobić coś zupełnie innego.
      Była gotowa opowiedzieć o wszystkim, jeśli tylko te sprawy go ciekawiły, ale też nie zamierzała zasypywać go zwierzeniami, które mogłyby zresztą być mu kompletnie obojętne. Dlatego po prostu zostawiła decyzję w jego rękach. Nie czułaby się w żaden sposób przymuszona do tych odpowiedzi. Nie, jeżeli to on zadawał pytania.
      Na nowo zdała sobie sprawę z tego, jak bardzo brakowało jej przyjaciela w Atlancie, kogoś, komu mogłaby na bieżąco żalić się na aktualne problemy. Ale teraz była tutaj. I miała przy sobie bliską osobę.
      Mimochodem zerknęła na ekran telefonu, który rzuciła tutaj niemal zaraz po wejściu do mieszkania. W oczy rzuciły jej się nieodebrane połączenia, całe mnóstwo nieodebranych połączeń. I ostatni SMS od Jasona: Gdzie ty jesteś? Zacisnęła zęby i odwróciła telefon wyświetlaczem w stronę kanapy. Nie zamierzała mu odpowiadać. Dobrą rzeczą, która wynikała z jej braku znajomych w Atlancie był fakt, że nawet gdyby Jason zechciał jej szukać, raczej nie pojawi się w Mariesville. Tysiące razy słuchał, jak narzekała na swoich rodziców, a jeżeli wspomniała mu kiedyś o starych przyjaźniach, z pewnością tego nie zapamiętał. Po prostu nie miał kogo wypytywać o jej miejsce pobytu. Między innymi na to właśnie Roslyn liczyła.

      honestly, who are we to fight thе alchemy? 😌💛

      Usuń
  24. Miała wrażenie, że od bardzo dawna nikt nie przytulał jej w taki sposób, jak gdyby była prawdziwą osobą, która potrzebowała wsparcia, a nie zdobytym trofeum. Od Eatona promieniowało ciepło i spokój, i wiele by dała, żeby móc zamknąć oczy, o niczym nie myśleć, po prostu zasnąć. Nie pamiętała, kiedy ostatnio czuła się tak błogo, chociaż jej stan ogólny znacznie odbiegał od doskonałości. Niemniej wydawało jej się, że kiedy tak siedzi, przytulona do przyjaciela, wszystko inne przestaje mieć znaczenie. Pewna jej egoistyczna część była naprawdę zadowolona z faktu, że nie musi się teraz z nikim Eatonem podzielić, na przykład z jego dziewczyną albo siostrą; jakkolwiek to nie brzmiało, miło było móc chociaż przez chwilę udawać, że jest jej. Bardzo potrzebowała teraz zapewnienia, że w razie czego jest na świecie ktoś, kto stanie za nią murem, ale w takim wypadku ten mur nie mógł być nikim ograniczony. Podskórnie wiedziała, że źle robi, pozwalając sobie myśleć i czuć pewne rzeczy, że za jakiś czas iluzja się rozpadnie i będzie tego żałować. W tym momencie jednak najbardziej potrzebowała czuć, że jest dla kogoś ważna, a dla Eatona najwyraźniej taka była, skoro jej pomógł, skoro się nią zaopiekował, choć wcale nie musiał tego robić. Cała reszta się nie liczyła.
    Uśmiechnęła się niepewnie, w milczącym podziękowaniu, popijając herbatę małymi łykami. Kątem oka złowiła znajomą kolorową ulotkę, leżącą na drugim końcu stołu i jej serce zamarło na ułamek sekundy, tylko po to, by zaraz stopnieć. Fakt, że je zabrał i że je przeczytał był dla niej kolejnym wyrazem wsparcia, którego w dodatku w ogóle nie oczekiwała. I tak zrobił dla niej wystarczająco dużo. Pewnie nigdy nie uda jej się zrewanżować, choć obiecała sobie, że od tej pory będzie najbardziej uczynną przyjaciółką na świecie. Boże, chciało jej się płakać z powodu głupiego wzruszenia, które niespodziewanie ścisnęło ją za gardło. Był tak inny od Jasona, jak tylko mógł. I nieważne, że się przyjaźnili, a nie chodzili ze sobą. Liczyły się empatyczne gesty, a tych otrzymała dzisiaj tyle, że znacznie przewyższały całe trzy lata z Jasonem.
    Mimowolnie przysunęła się jeszcze odrobinę bliżej, jak gdyby to ciepło działało na nią jak magnes i przykryła jego dłoń swoją własną. Zamyśliła się na chwilę i westchnęła.
    — Okej, to było tak… — urwała. — Jakoś… Kurwa — mruknęła pod nosem. Wzięła głęboki oddech i powoli wypuściła powietrze przez nos. — Nie jestem w tym zbyt dobra, więc jakbym przeginała, to każ mi się zamknąć, okej?
    Prawdę mówiąc ciężko było jej zacząć od początku, ponieważ nie była pewna, gdzie leży ten początek. Czy tego typu historie mają w ogóle jasno określone rozpoczęcia?
    — Tak naprawdę chyba trzeba poznać Jasona osobiście, żeby wiedzieć, o czym mówię. Ale zawsze był… taki. Potrafi sprawić, że jego myśli stają się twoimi własnymi, a ty nawet tego nie zauważasz. Że mimowolnie przejmujesz jego hobby, upodobania, jego gust. A kiedy zaczynasz się orientować, że coś nie gra, jest już za późno, by to odkręcić. Rozmowy z nim po prostu niczego nie zmieniają.
    Dobrze o tym wiedziała; bądź co bądź sama wielokrotnie próbowała podejmować ten czy inny temat i zawsze na koniec miała wrażenie, jakby przejechała ją ciężarówka. I, oczywiście, wszystko wciąż było po staremu. Odgarnęła wilgotny kosmyk włosów z czoła i kontynuowała:
    — Na początku podobało mi się, że jest taki troskliwy i taki… bo ja wiem, terytorialny. Ale wyjechałam przecież do Atlanty pracować, a przy nim nie dało się ani pracować, ani mieć jakichkolwiek znajomych. Wiecznie tłumaczył się obawą o moje bezpieczeństwo, tylko że wypadki zdarzają się codziennie, nierzadko bez względu na okoliczności. No i skończyło się tak, że siedziałam w domu, pół dnia sama, drugie pół dnia z nim. Nie zrozum mnie źle — usprawiedliwiła się. — Nigdy nie żałował mi pieniędzy ani nie wypominał braku pracy, tylko potrzebowałam czasami od niego odetchnąć, żeby rozjaśniło mi się w głowie. A on… nie lubił, kiedy się odsuwałam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na chwilę umilkła, zastanawiając się intensywnie, jak ubrać w słowa to, co zamierzała powiedzieć. Temat nie należał do łatwych ani do takich, o których można mówić z pełną swobodą, a Roslyn bardzo zależało, żeby przyjaciel dobrze zrozumiał to, co siedziało jej w głowie.
      — Już to wcześniej powiedziałam, ale właściwie to naprawdę dobrze określa tamtą relację. Przy Jasonie nie istniałam jako ktoś osobny, kto może myśleć, czuć, przeżywać po swojemu. I kiedy zobaczyłam dwie kreski na tym teście to… to było jak sygnał alarmowy. Gdybym miała z nim dziecko, to nie byłoby szans, żebym się uwolniła. A gdybym chciała z nim porozmawiać na ten temat i tak założyłby, że to on ma rację. Naprawdę nie miałam wyjścia. Musiałam uciec — dodała niemal błagalnym tonem, tak bardzo zależało jej, żeby nie myślał o niej źle. — Nie ma zbyt wiele takich osób jak Jason, ale dyskusja z nim to jak dyskusja z mamą o czapce w mroźny poranek, kiedy masz siedem lat, a na zewnątrz jest minus pięć stopni. Po prostu słucha, a potem i tak robi po swojemu.
      Chyba nic nie drażniło i nie bolało jej bardziej, niż właśnie taka reakcja. A właściwie jej brak. Fakt, że on uważa ją za podgatunek, gorszy sort, który na niczym się nie zna. Niby mogła wyrazić swoje zdanie. Ale ono i tak nie było brane pod uwagę.
      — Nie był tyranem. Nie robił awantur i nie czepiał się byle czego. Po prostu pożerał moją osobowość kawałek po kawałku. Czasami sama już nie wiem, ile mnie jeszcze zostało — dodała, ściszając głos.
      Właściwie nie była pewna, dlaczego tak jej zależy, żeby Eaton nie uznał Jasona za kogoś, kto ją skrzywdził, bo tak nie było. Ros może i niezupełnie wiedziała, w co się pakuje, ale ostatecznie była dorosła, powinna brać za siebie odpowiedzialność, zamiast zrzucać winę na wszystko i wszystkich dookoła. Takie rzeczy przydarzały się każdemu, codziennie. Nie było w tym nic nadzwyczajnego.
      — To tak… jakbym nie miała w ogóle prawa do prywatności. Ilekroć chciałam robić coś sama, spędzić czas na rozmowie z kimś bliskim, tyle razy wynajdował milion innych rzeczy, które musieliśmy zrobić akurat teraz. A poszło mu tym łatwiej, że nigdy nie miałam zbyt dobrych relacji z rodziną i tak właściwie… właściwie to miałam tylko ciebie — wyznała.

      can I go where you go? 💜💜

      Usuń
  25. Im dłużej mówiła, tym wyraźniej dostrzegała jak bardzo pogmatwane było to wszystko, plątanina zależnych od siebie uczuć i skomplikowane mechanizmy, które niepodzielnie rządziły tym związkiem. Zastanawiała się jednocześnie, czy gdyby była inną osobą, dziewczyną dorastającą w kochającej rodzinie, która byłaby dla niej wsparciem — czy wówczas stanowiłaby dla Jasona równie łatwy łup. Bo nie ulegało wątpliwości, że dostrzegał w niej cechy, których ona sama jeszcze wtedy w sobie nie widziała. Była dla niego idealnym materiałem na partnerkę, którą można odciąć od wszystkich dookoła, ponieważ po prostu ci wszyscy praktycznie nie istnieli. Wiele bezsennych nocy spędziła na roztrząsaniu swojego położenia i bezsensownym przeżywaniu gdzieś wewnątrz tego braku poczucia stabilności w rodzinie, i bardzo żałowała, że Gordon nie jest tym typem starszego brata, na którego zawsze można było liczyć.
    A jednak okazało się, że ktoś mimo wszystko przetrwał tę próbę czasu. Ktoś lubił ją na tyle, by zmarnować dla niej cały dzień i podarować jej jeszcze trochę cennego czasu, by doszła do siebie. Nie chciała sobie nawet wyobrażać, jak potoczyłaby się ta historia, gdyby Eaton nie odebrał albo jej odmówił. Zapewne utknęłaby na dobre w mieszkaniu w Atlancie, z Jasonem na karku i rozwrzeszczanym niemowlakiem, którego nie byłaby w stanie pokochać. Albo zrobiłaby coś, żeby na dobre wymeldować się z tego świata. Nie chodziło o szantaż; proste stwierdzenie, określające jak żałosny był stan, w którym się wówczas znajdowała. Wiedziała, że słowami nie będzie w stanie wyrazić całej tej wdzięczności, którą teraz czuła. Tak naprawdę nie chodziło tylko o to, że przyjechał po jednym głupim telefonie, a o to, że swoim pojawieniem się otworzył jej możliwości. Nagle nie tylko nie była sama, ale też mogła zrobić wiele rzeczy, by do takiego stanu więcej nie dopuścić.
    Tej nastolatce, którą niegdyś była, nie przyszłoby chyba do głowy, że któregoś dnia poczuje się jak w domu, spędzając czas z bratem swojej najlepszej przyjaciółki, ale bez niej samej. To było naprawdę specyficzne wrażenie, dziwne, ale jednocześnie przyjemne. Owszem, znali się od dawna, chociaż przedtem ta znajomość miała nieco inną konstrukcję. Zawsze trochę zazdrościła Elysee, bo na Eatona można było liczyć (w przeciwieństwie do Gordona), ale teraz patrzyła na to trochę inaczej. Jakby nagle bardziej cieszył ją fakt, że jest jej przyjacielem, a nie bratem, jakby to było coś ważniejszego, szczególnego, coś, co sam wybrał. Jakby mogła dzięki temu poczuć się wyjątkowa; nawet, jeśli wcale tak nie było.
    Nigdy dotąd nie przyszło jej do głowy, że ich życie mogłoby potoczyć się w taki sposób. Rodzeństwo przyjaciół zwykle traktowało się jako sprzymierzeńców albo jako wrogów, ale nic ponadto. Mogli pomóc w kryzysowych sytuacjach, zwłaszcza, jeżeli byli starsi, ale mogli też pełnić rolę donosiciela i wyśpiewać wszystko rodzicom. Dopiero wtedy, kiedy Elysee wyjechała, a oni zostali tutaj tylko we dwoje, coś się między nimi zmieniło. Boże, ile by dała, żeby móc cofnąć czas, nigdzie nie wyjeżdżać i doświadczać takiego komfortu dzień w dzień. Z drugiej strony, gdyby została, pewnie byłaby drugoplanowym świadkiem jego związków i relacji z innymi kobietami, a ta myśl budziła w niej jakieś osobliwe uczucie, którego nie chciała oglądać ani słuchać. Obarczyła winą za to swoją dziwną zaborczość, którą tłumaczyła palącym pragnieniem stabilności i postanowiła nie zwracać na to uwagi. W końcu teraz byli tutaj sami, żadnemu z nich nie spieszyło się do nikogo innego, więc mogła chociaż tego jednego wieczora udawać, że już zawsze będą mieli przede wszystkim siebie nawzajem. Nawet, jeśli gdzieś za rogiem czekały na nich różne związki, prace i paskudnie dojrzałe decyzje. Nawet, jeśli tak naprawdę wcale do siebie nie należeli. Do jej głowy i jej myśli i tak dostęp miała wyłącznie ona sama, i to ona będzie musiała się zmierzyć z konsekwencjami, gdy przyjdzie co do czego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zrobiło jej się cieplej na sercu, kiedy tak słuchała tego, co mówił, jak dał jej do zrozumienia, że jest kimś istotnym, kimś ważnym, kimś, kogo naprawdę można stracić, a nie tylko kimś, kto sam traci innych. A zarazem poczuła smutek gdzieś na dnie serca, uświadamiając sobie, że Eaton jest zbyt idealny, by na dłużej pozostać tylko jej Eatonem, a z kolei takich kobiet, jak ona, jest zbyt wiele, by wystarczyło go dla wszystkich. Życzyła mu, żeby jak najlepiej ułożył sobie życie. Kim niby była, by mu w tym przeszkadzać? Nieważne, jak bardzo potrzebowała takiej stabilności. Kiedyś będzie musiała nauczyć się stać o własnych siłach.
      — Tylko nie wiem, co mam z tym życiem zrobić — mruknęła, korzystając z okazji, że nie widzi jej wyrazu twarzy i zamykając oczy. Czuła się tak, jakby pod jego palcami zamykały się wszystkie niewidoczne rany na jej ciele. Właściwie zdążyła zapomnieć, jak to jest, gdy ktoś dotykał ją w tak naturalny, niewymuszony sposób, tylko dlatego, że był to swego rodzaju wyraz wsparcia. Jason przytulał ją i obejmował, ale był w tym jakiś triumfalny przebłysk, a czasami Ros miała ochotę odsunąć od siebie jego ręce, byle zyskać trochę przestrzeni. Teraz się tak nie czuła. Gdyby mogła, przysunęłaby się jeszcze bliżej, zmniejszając nieistniejący pomiędzy nimi dystans.
      Dzięki temu, że wciąż miała zamknięte oczy, udało jej się nie skompromitować jakimiś głupimi łzami, które niespodziewanie poczuła pod powiekami. Nikt inny nie wymawiał jej imienia w ten sposób, nawet, jeżeli używał tego samego zdrobnienia. Ale raczej nie było ono w powszechnym użytku. W domu zawsze nazywano ją Roslyn, reszta mówiła do niej Ros. Rosie padało raczej tylko z ust Eatona, i chociaż na ogół to zdrobnienie ją drażniło, to nie wówczas, kiedy on je stosował. Mógłby mówić do niej nawet per smarkulo, jeśli tylko brzmiałyby w tym słowie identyczne uczucia.
      Potrząsnęła głową, ale nie odsuwając się zanadto.
      — Chciałam, nie chciałam… To właściwie nie był żaden wybór. Nie myślałam takimi kategoriami. Działałam nieświadomie, automatycznie. Dopiero ta ciąża wyrwała mnie z tego zaklętego kręgu, a i wówczas to był bardziej impuls, niż przemyślane działanie. Gdybym zaczęła się nad tym zastanawiać, pewnie do niczego bym nie doszła — urwała na chwilę. — Na pewno będzie mnie szukał — dodała cicho i jakby niepewnie.
      Tak naprawdę nie wiedziała, dlaczego zadzwoniła wtedy akurat do niego, a nie do jego siostry. Może chodziło o fakt, że miała świadomość, że był wystarczająco blisko, natomiast nie miała pojęcia, gdzie obecnie znajduje się Elysee. A może z powodu tego, że Eatonowi wydawało się nic nigdy nie przeszkadzać i nigdy nie widziała, by ktoś wyprowadził go z równowagi? A może przyczyna leżała jeszcze w innym miejscu, ale na docieranie do niej było jeszcze po prostu zbyt wcześnie?
      — Ty też możesz na mnie liczyć, wiesz? Już więcej nie zawalę.

      you are the best thing that's ever been mine 🌼💚

      Usuń
  26. Roześmiała się w głos, gdy w końcu przestał gadać. Wylał z siebie rwący potok słów, który w mgnieniu oka rozwiewał wszelakie pytanie i wątpliwości, które zaczęły nasuwać się w jej głowie. Przecież on był niemożliwy!
    – Aha, czyli już wszystko zaplanowałeś – skwitowała, kręcąc głową. Jej piegowata twarz przyjęła trochę rumieńców, od ciepłej kawy i śmiechu, który otulił ją przyjemnie. Bardzo doceniała jego sposób bycia i to, w jak łatwy sposób potrafił ją rozbawić. Czuła się przy nim komfortowo, jakby znali się od lat, a przecież nie łączyło ich wiele. Jego lekki styl bycia i ogromne poczucie humoru przełamywało lody i dawało ogromne pole do przyjemnego spędzania czasu – Swoją drogą, to bardzo imponujące, że tak szczegółowo zapamiętałeś mój grafik. Jak kiedyś stracę pamięć, na pewno zwrócę się do Ciebie! – podała mu zatyczkę i sama zamknęła swój kubek.
    Spojrzała po sobie. Jej jasne jeansy ufajdane były masą kajmakową, która spadła na nie nieoczekiwanie, gdy w pośpiechu między klientami, wpychała sobie do buzi słodką babeczkę. Cienka bluza była co prawda czysta, ale mogła nie wystarczyć na chłodne wieczory. Kopi nie znosiła zimna, a to ogarniało ją niezwykle szybko odkąd jej nikła ilość tkanki tłuszczowej pozostawiała sporo do życzenia. I tak, usilnie próbowała trochę jej nabrać, dlatego podjadanie w pracy zdarzało się jej całkiem często– zwykle, gdy w gablotce pojawiały się świeże, ciepłe wypieki. Na myśl o pysznym jedzeniu z ogniska, aż ślinka zaczęła jej cieknąć. Chlebek z masłem czosnkowym, a na deser pianki oblane czekoladą… tak, tego potrzebowała!
    Teatralnie zmarszczyła brwi, prezentując swój strój.
    – No nie mów, że przeszkadza Ci zapach kawy! – chwyciła za fragment kołnierza bluzy i przystawiła sobie pod nos. No, może trochę nasiąkł kofeinowymi nutami, ale to tylko dodawało uroku. Eaton powinien się cieszyć, że nie pracowała w podłym chińczyku albo smażalni ryb! Wtedy zapach mógłby być znacznie bardziej… osobliwy. Bezmyślnie podsunęła mu fragment materiału pod nos, wzruszając ramionami – Przynajmniej łatwiej byłoby Ci znaleźć mnie w lesie, gdybym się zgubiła. Albo byłaby to dodatkowa zachęta! – zażartowała, wskazując w jego stronę palcem.
    Upiła spory łyk kawy i pożegnała ostatnich klientów. Nawet nie wiedziała, kiedy sala opustoszała. Zajęła się więc ostatecznym czyszczeniem ekspresu, zerkając co jakiś czas, jak Eaton upija kolejne łyki ciepłego napoju. Zdawał się być w jakimś błogim stanie, gdy kolejne fale kofeiny zalewały jego ciała. Kopi dobrze znała ten stan, będąc kawoszką od wielu lat. Tak bardzo brakowało jej tego zapachu podczas pobytu w szpitalu!
    – Tak, Eaton, chętnie z Tobą pójdę na ognisko – powtórzyła potulnie, zgodnie z jego wskazówką, gdy uporała się z ostatnimi brudnymi naczyniami. Nie było ich wiele, więc po kilkunastu minutach lokal był gotowy na jutrzejsze otwarcie, a ona była już wolna – Chętnie przebiorę się w coś cieplejszego, a do sklepu podjedziemy po piwo, o! – zadecydowała, wskazując na swoje dzisiejsze preferencje.
    Jesienna aura była wyjątkowo przyjemna i mimo wieczornego chłodu, zachodzące słońce smagało skórę ciepłymi, nieśmiałymi promieniami. Było pięknie, kolorowo i idealnie na klimatyczne ognisko zamykające plenerowy sezon!

    Kopi

    OdpowiedzUsuń
  27. — Nie przejmuj się — uśmiechnęła się słabo, bo chociaż musiała to powiedzieć, wcale nie chciała o tym myśleć. — Jeśli nie nadużyję teraz twojej gościnności, to może mnie jeszcze kiedyś zaprosisz.
    Brzmiało to jak coś, co powiedziałaby dawna Ros — trochę kpiąco, dowcipnie, a zarazem ciepło. Tak naprawdę najchętniej zostałaby tutaj, mając Eatona tak blisko i nie musieć się martwić o przyszłość. Teraz czuła się dobrze, bezpiecznie. W swoim obecnym stanie ducha nie potrafiła wypuścić tych uczuć z zaciśniętych dłoni. Były jej potrzebne bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej. Czuła się jak kawałki tłuczonego szkła, zebrane w jeden kąt. Nawet, gdyby ktokolwiek je skleił, zostałoby mnóstwo blizn.
    — Może będzie mógł — mruknęła niechętnie, poprawiając się na kanapie, dzięki czemu leżała na Eatonie nie tylko głową, a opierała się o niego całym ciałem. Mimowolnie zaczęła kreślić palcem jakieś niewidoczne wzory na jego przedramieniu. — On… ma swoje sposoby.
    Rzeczywiście, gdyby pojawił się z odpowiednim arsenałem, przekonałby ją do powrotu w dziesięć sekund, jednocześnie sprawiając, że miałaby wrażenie, że ta decyzja należała do niej. Sprytnie manipulował ludźmi, a przez te trzy lata zdążył ją poznać na tyle, że manipulowanie nią nie stanowiło dla niego w ogóle żadnego wyzwania. W pewien sposób była ciekawa, jak przebiegłoby takie spotkanie Jasona z Eatonem i, choć było to koszmarnie głupie, pozwoliła sobie pomarzyć, że za nic nie oddałby jej byłemu chłopakowi.
    Życie z kimś takim jak Jason było o tyle trudne, że nawet mówiąc prawdę, świat tylko patrzył na nią z politowaniem, niedowierzając. Czasami wolałaby, żeby Jason ją bił i nią poniewierał, bo wówczas miałaby fizyczny powód do tego, by czuć się źle. I coś, co mogłaby ukrywać przed światem, a gdyby się wydało, nikt nie wziąłby jej za doszukującą się problemów wariatkę.
    Uśmiechnęła się do Eatona, bo choć nie mógł tego zobaczyć z powodu jej głowy przyciśniętej do jego ramienia, była pewna, że to wyczuje.
    — Miły jesteś — stwierdziła. — Mylisz się, ale jesteś miły.
    Ona także, jeszcze przed Jasonem, nie była dłużej w żadnym poważniejszym w związku, a teraz wydawało się to dla niej barierą nie do przekroczenia. Nie podobała jej się myśl, że będzie musiała od nowa otwierać się przed obcym człowiekiem, nie mówiąc już o tym, że pewnie przez długi czas nie wyzbędzie się podejrzliwości. Gdyby miała związać się z kimś na dłużej, musiałby być to ktoś, to zna ją na wylot. Na ten moment nie czuła się gotowa tłumaczyć jakiemuś obcemu mężczyźnie swoich małych i dużych smutków, struktury panującej w rodzinnym domu, tych niepewności, których ostatnio się nabawiła. Było jej słabo, kiedy myślała, przez jakie meandry swojej przeszłości musiałaby go przeprowadzić.
    Przy Eatonie nie czuła tych wszystkich obaw i lęków. Pewnie dlatego, że byli przyjaciółmi i znali się na tyle długo, że znaczna część tych historii tworzyła się na ich własnych oczach. Ponadto w jego towarzystwie to, co mogło ją boleć, wydawało się oddalać na bezpieczną odległość; wciąż gotowe do ataku, lecz nie wówczas, kiedy on był obok.
    Zsunęła się niżej, kładąc mu głowę na kolanach i obejmując się jego własnym ramieniem. Westchnęła z ulgi i przyjemności, jaką to niosło ze sobą, co było dość osobliwe, bo Ros nigdy nie była zwolenniczką nieustannego dotykania innych ludzi. No ale Eaton nie był tym innym.
    — Co poza tym, hm? Jak ci się tutaj żyje? Nadal nie planujesz się stąd wyprowadzić?
    Pytanie zadane było z czystej ciekawości, bez oceniania czy wplatania w nie swoich własnych przekonań. Roslyn pamiętała po prostu, że dawniej potencjalna wyprowadzka z Mariesville nie była dla niego niczym atrakcyjnym. No, ale ostatecznie ludzie się zmieniają.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Bardzo tu przytulnie — wyrwało jej się nagle i zapragnęła ukryć twarz w dłoniach, tak ckliwie i żenująco to zabrzmiało. Pamiętała to mieszkanie z czasów, zanim jeszcze wyjechała do Atlanty i mogłaby przysiąc, że wciąż było tak samo przyjazne, jak wówczas. Choć może nie chodziło o samo mieszkanie, a o właściciela; auto, którym ją tutaj przywiózł, również było bardzo przytulne.

      you said I needed a bravе man 😌🤍

      Usuń
  28. Uśmiechnęła się delikatnie, ledwo unosząc kąciki ust. Czuła się wyjątkowo na miejscu leżąc w ten sposób, tak przytulona do niego, jakby miała zamiar wtopić mu się w skórę. Wiedziała, że nie powinno tak być, ale póki co winą za to obarczała tą cholerną samotność, która zaślepiała ludzi ostatecznie i nieodwołalnie. Konsekwencjami mogła martwić się później, może jutro, a może za dwa tygodnie. Póki co liczył się tylko fakt, że był tak blisko, że ją obejmował, że wydawał się nie mieć nic przeciwko temu, by rozgościła się zarazem w jego domu, jak i na jego kolanach. Zacisnęła dłoń, powstrzymując odruch miarowego przesuwania palcami po skórze Eatona; nieważne, jak bardzo kuszące było to uczucie, najpewniej i tak wynikało ze złych pobudek. Wiedziała, że zachowuje się głupio, nieracjonalnie, kierowana jakimiś emocjonalnymi dziurami, a nie chciała potraktować go, jakby był tylko plastrem na ranę, który można zerwać, gdy wszystko się już zagoi. Zasługiwał na kogoś dobrego, kogoś lepszego i Ros nie miała zamiaru się do tego mieszać. Niezależnie, jak bardzo niekomfortowa była myśl o przyszłości, w której jakaś dziewczyna będzie go miała tylko dla siebie.
    — Możemy — zgodziła się cicho, trochę zawstydzona faktem, że składa taką obietnicę, a trochę przejęta jego troską. Czuła, jak jej serce topnieje powoli pod wpływem jego słów, jego dotyku, jego obecności. Pewna część niej odetchnęła z ulgą; nawet, gdyby Jason tutaj przyjechał, nie zdoła jej po cichu stąd wywieźć. To, że nie była zdana wyłącznie na siebie, sprawiło jej coś na kształt przyjemności. Tak właściwie wątpiła, że w najbliższych dniach będzie w stanie podjąć jakąkolwiek decyzję bez jego udziału. Była rozbita w drobny mak, jak gdyby ktoś wydarł z niej sam rdzeń osobowości i nie pamiętała już, jak to jest być sobą. — Nawet nie chcę… Po prostu mnie powstrzymaj, gdybym chciała tam wrócić — poprosiła. — Zezwalam na użycie siły.
    Wiedziała, że tym, co mówi, pewnie przedstawia Jasona w jak najgorszym świetle. Eaton mógł sobie pomyśleć najróżniejsze rzeczy, zaczynając od drobnostek, a kończąc na pełnowymiarowej przemocy domowej, chociaż podkreśliła przecież, że tak nie było. Ale ostatecznie takie kobiety ponoć zawsze broniły swoich partnerów, więc nie była pewna, czy przyjaciel tak do końca jej wierzy.
    W jakiś sposób ta niezmienność otoczenia była kojąca, a jednocześnie budząca przeróżne domysły. Chciałaby wierzyć, że wszystko zostało po staremu tak w jego mieszkaniu, jak i w jego osobowości, ale prawda mogła być o wiele bardziej prozaiczna. Może po prostu nie miał czasu myśleć o zmianach. A może był zbyt zajęty czymś (kimś) innym. Albo po prostu nie istniał żaden głębszy powód i pozostawało to jedynie zaakceptować.
    — Dzięki temu wciąż czuję się tu jak w domu — wyznała. Odwróciła głowę, spoglądając mu w oczy. Nie przejęła się zbytnio tym, że wilgoć z jej włosów przesiąka przez jego ubranie. W końcu w mieszkaniu było ciepło. — Czasami byłoby lepiej, gdyby wszystko zostało po staremu.
    Miała w głowie mętlik, który zdawał się gęstnieć z minuty na minutę. Nie była pewna, co się właściwie z nią dzieje, skąd wzięła się cała ta fala przeróżnych uczuć, które wzbierały w jej sercu jak nadchodzący sztorm. Pomyślała, że te trzy ostatnie lata musiały naprawdę ją poturbować, skoro tak rozpaczliwie, wręcz chorobliwie potrzebowała teraz fizycznej bliskości. Pomyślała, że powinna z tym walczyć. I pomyślała też, że ani trochę nie ma na to ochoty.
    Kierowana bardziej odruchem, niż podjętą decyzją, uniosła dłoń i ułożyła ją na klatce piersiowej Eatona, w miejscu, w którym bicie serca było najbardziej wyczuwalne. Trwało to zaledwie ułamek sekundy, nim cofnęła rękę, wystraszona swoim niekontrolowanym zachowaniem i wybita z rytmu przez dzwonek do drzwi. Poderwała się gwałtownie, zażenowana i ścisnęła obie dłonie między swoimi kolanami. Czuła, jak z nerwów pali ją kark. To było żałosne i nie powinno się wydarzyć.
    — Przepraszam — mruknęła, nie podnosząc wbitego w podłogę wzroku. — N-nie jestem do końca sobą.

    'cause there'll be no sunlight
    if I lose you, baby
    💛💛

    OdpowiedzUsuń
  29. Uspokoiła się już trochę, ale nadal oddychała nierówno, targana przerażeniem, które zagnieździła w niej ta sytuacja. Wystraszyła się, wiedziała, że takie bójki mogą skończyć się tragicznie, mimo niepozornego uderzenia czy zwykłego przypadku, a kiedy ten facet uderzył Eatona, miała przed oczami wizję takiej właśnie tragedii. W dodatku czuła się temu trochę winna, bo gdyby poszła na zaplecze na jakiś czas, może ten facet dałby sobie spokój, a wtedy nikt nie musiałby nikogo bić. Eaton nie musiałby przyjmować ciosu, a mężczyźni, którzy wynieśli faceta za drzwi, nie musieliby odrywać się od swoich pogawędek. Ale chciała wykonywać tylko swoje obowiązki, rozdawać ludziom napoje i spokojnie dotrwać do końca dnia, ciesząc się później przy liczeniu napiwków. Teraz nie zapowiadało się już, że jej humor się poprawi, bo sytuacja sprowadziła go do koszmaru. Chciała wrócić czym prędzej do domu i tak w spokoju odetchnąć, ale nie miała tu teraz nikogo, kto ją zastąpi, a pomijając to, musiała pomóc Eatonowi. I na tym postanowiła skupić swoje myśli, bo jeżeli naprawdę nie chciał zabrudzić koszuli, to byłoby dobrze zatamować krew i zadbać o to, by sińce, które na pewno wykwitną za parę chwil na jego twarzy, były mniejsze.
    — Ze mną wszystko dobrze — odpowiedziała, kiwając głową dla pewności. Tak naprawdę, mocno się zestresowała, ale nie było to coś, co mogło zaważyć teraz na jej zdrowiu. Weźmie kilka głębszych oddechów i wszystko wróci do normy. Pozostanie tylko nadzieja, że facet da sobie spokój. Na pewno tutaj nie wróci, bo nikt mu na to nie pozwoli, ale nie wiadomo czy nie weźmie sobie za punkt honoru dorwać ich później po zamknięciu baru.
    Millie odrzuciła na razie te pesymistyczne myśli i skierowała się z Eatonem na zaplecze, do niewielkiego pomieszczenia, które służyło właścicielowi za biuro. Znajdowała się w nim kanapa, zwykłe biurko z wiszącym nad nim regałem, pełnym papierów i kilka krzeseł założonych jedno na drugim. Za jedynymi drzwiami znajdowała się mała łazienka i to do niej Milderd się skierowała, kiedy wyjęła z szuflady apteczkę i otworzyła ją na biurku. Dokładnie umyła dłonie, zerwała dwa listki ręcznika papierowego i wychodząc z łazienki, otarła dłonie. Papierową kulkę wrzuciła do małego kosza.
    — Mógłbyś usiąść? — poprosiła, bo musiałaby stać przy nim na palcach, żeby swobodnie dosięgnąć ran. — Zaraz przyniosę lód, ale najpierw trzeba to zdezynfekować — powiedziała, wyciągając z apteczki gazy, plastry i butelkę spirytusu. Nie znała delikatnych metod, tylko te skuteczne, które zawsze szczypały, ale było przynajmniej wiadomo, że działają. Rozdarła opakowanie gaz, wyjęła jedną sztukę, zabrała buteleczkę spirytusu i podeszła do siedzącego Eatona, stając naprzeciwko niego. Nie miała żadnego doświadczenia w tych sprawach, tylko to, co sama sobie robiła, gdy zacięła się ostrym scyzorykiem, czy poparzyła o gorącą kuchenkę. Teoria była jej obca, ale praktykę jakąś miała, a to już coś, czyż nie? Większej krzywdy mu chyba nie zrobi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wzięła głębszy wdech i przelała trochę spirytusu na gazę. Denerwowała się, ale możliwe, że niepotrzebnie. Nie miała przed sobą człowieka ze szkła, tylko faceta, który na co dzień robi remonty. Eaton na pewno nie raz zrobił sobie coś, co bolało o wiele bardziej niż spirytus przyłożony do rany.
      — Jeśli będzie boleć, powiedz mi, Eaton — poprosiła, a wręcz nakazała, zerkając w jego oczy chwilowo. Uniosła ostrożnie jego brodę i przyłożyła nasączoną gazę do rozcięcia na wardze. Sama aż zmrużyła oczy, bo to na pewno trochę szczypało i nie musiała się nad tym wcale zastanawiać. Przykładała materiał gazy raz po raz do rany, robiąc to naprawdę delikatnie i pilnowała się, żeby nim nie pocierać. Zostawał na niej ślad krwi, ale z każdym przyłożeniem dochodziło jej coraz mniej. Zaczynała teraz rozumieć podziw dla lekarzy i pielęgniarek, którzy w pełnym opanowaniu potrafią naprawiać dużo gorsze szkody. Jej ręka się teraz nie trzęsła, ale w głębi duszy naprawdę się tym denerwowała.

      Millie Atkinson

      Usuń
  30. Coś ścisnęło ją za serce, kiedy obiecał, że nie pozwoli Jasonowi jej zabrać. Jakkolwiek nie brzmiałoby to niedorzecznie — wiedziała, że jej były jest wystarczająco podstępny, by jakimś sposobem skłonić ją do powrotu. Nie ufała sobie, jeśli chodziło o niego. Już nie. Ostatecznie raz pozwoliła już mu się omotać i podarowała mu trzy lata swojego życia, które mogła przecież spożytkować znacznie lepiej. Na przykład zostać tutaj, w Mariesville; tyle, że wówczas nie była w stanie tego przewidzieć. Przez chwilę pozwoliła wybujałej wyobraźni rozwinąć skrzydła i obracała w głowie obrazy życia u boku Eatona. Tak po prostu, bez roztrząsania wszystkich za i przeciw. Nieważne, jak bardzo nierealna była ta iluzja, jak bardzo nie miała prawa się ziścić. Nie powinna nawet myśleć o takim rozwoju sytuacji; przyjaźnili się, owszem, ale przecież nie było to równoznaczne ze związkiem, w jakimkolwiek tego słowa znaczeniu.
    — Jasne, że z tobą — wyrwało jej się, zanim zdążyła to porządnie przemyśleć. Uśmiechnęła się tylko niepewnie, nie usiłując się z niczego tłumaczyć i mając nadzieję, że nie zostanie nieodpowiednio zrozumiana. Prawdę mówiąc w obecnej chwili nie była w stanie nawet wyobrazić sobie, że miałaby oddalić się od niego na większą odległość, niż przekrój jego mieszkania. A i tego nie chciała robić. Czuła się tak, jakby uczepiła się go z całych sił, bo wyciągnął do niej rękę, kiedy tonęła, i przerażała ją myśl, że mogłaby go teraz puścić. Miała wrażenie, że wówczas doszczętnie rozsypałaby się na milion kawałków, których nie było szans poskładać w sensowną całość. Mimowolnie przylgnęła do niego mocniej.
    Zastanawiało ją, co myślał o całej tej pokręconej sytuacji, o co chciał zapytać (nawet, jeśli z grzeczności tego nie zrobił), jak ją postrzegał. Znali się dość długo, by miał wyrobioną na jej temat konkretną opinię i była ciekawa, jak bardzo ta opinia obraca się teraz w proch. Od dziecka uchodziła za niezależną, taką, która nie pozwoli sobą rządzić, a tym bardziej sobą pomiatać, ale być może zmienił zdanie, widząc jak bardzo nie jest w stanie się pozbierać. Po raz pierwszy w życiu poczuła się przy nim mała, tak mała, że właściwie niewidoczna, ale w pozytywnym sensie. Jak gdyby był w stanie jednym gestem odsunąć od niej wszelkie życiowe problemy. Zawsze denerwowała ją tak wyraźna różnica wzrostu pomiędzy nimi i był to temat do żartów, a teraz po raz pierwszy w życiu była z tego powodu zadowolona. Chciałaby zniknąć, schować się przed światem tak bardzo, by nie można jej było odnaleźć.
    Patrzyła w milczeniu, jak przyniósł torbę z jedzeniem i próbowała się uspokoić, oddychając głęboko. Nie wiedziała, co jej strzeliło do głowy, żeby przekraczać tę niewidzialną, choć istniejącą granicę, która oddzielała przyjaźń od romansu. Była wściekła na samą siebie, a jednocześnie chciała cofnąć czas i nie pozwolić, by dzwonek do drzwi wytrącił ją z równowagi. Co się z nią działo? Tego nie wiedziała. Była zagubiona bardziej, niż dotąd.
    — Ja, ja… — zaplątała się, jakby kazał jej rozwiązać jakieś równanie matematyczne, a nie zadał prostego pytania. — Właściwie to… no, może trochę — powiedziała w końcu, choć nie była teraz w nastroju, by myśleć o jedzeniu. Ale powinna była chociaż spróbować; cały dzień przeżyła tylko na piciu wody. — Przydałoby się dać mu jeść — zerwała się z kanapy, czując mrowienie w dłoniach i obawiając się, że znów zrobi coś, czego robić nie powinna. — Ogarnę go w dwie minuty… mam nadzieję, że nie narobi zbyt dużego bałaganu — przyznała, nieco zawstydzona.
    Nakłoniła śpiącego skunksa do opuszczenia transportera i nakarmiła go, a potem nalała mu wody do ceramicznej miseczki. Tazz zjadł, napił się i, zadowolony, ułożył się z powrotem na swoim miejscu, gotowy na nowo zapaść w sen.
    — Nie jest zbyt żywiołowy — stwierdziła, siadając znów na kanapie i na wszelki wypadek trzymając ręce blisko ciała. — Właściwie to straszny leń. Od czego zaczynamy? — spytała jeszcze, spoglądając na pudełka z jedzeniem.

    you were never mine 🥺💙

    OdpowiedzUsuń