3.10.2024

[KP] Isabela Redwood

did i hit a nerve, bitch boy?

30 X 1993 —— BRIGHTON, ANGLIA → NOWY JORK, NOWY JORK → MARIESVILLE, GEORGIA ——  CÓRKA PROKURATORKI ORAZ WŁAŚCICIELA SIECI SKLEPÓW JUBILERSKICH —— OB/GYN W SZPITALU W CAMDEN —— STUDIA MEDYCZNE UKOŃCZONE NA COLUMBIA UNIVERSITY —— MIESZKANIE W DOWNTOWN —— NOWICJUSZKA —— POWIĄZANIA



Wychowała się w głośnym domu, pełnym śmiechu, muzyki z lat osiemdziesiątych i dźwięków gier komputerowych. Tak przynajmniej było w te dobre dni, pozbawione wybuchowej złości, wyzwisk oraz niepewności. Isabela szybko przyzwyczaiła się do hałasu, sprzecznych emocji, które odczuwała za każdym razem, gdy widziała samochody rodziców pojawiające się na podjeździe. Miejsce, w którym miała czuć się bezpiecznie, budziło w niej tylko niepokój. Przestała szukać zrozumienia w oczach starszych sióstr, pochłoniętych przez stosy podręczników prawniczych, zaczęła natomiast koncentrować się na swojej własnej przyszłości. Kiedy miała dziesięć lat, pierwszy raz zaczęła odpowiadać rodzicom na ich złość — w dwunaste urodziny złapała matkę za rękę, zanim ta zdążyła uderzyć jej twarz.

Jeśli czegoś nauczyła ją domowa niestabilność, to bycia gotową każdą na zmianę, spadające z nieba bomby i gorzki smak rozczarowania. Umiała się bronić, wybijać ściany, które dzieliły ją od wymarzonego celu, krzyczeć, kiedy nie chciano jej słuchać. W szkole radziła sobie świetnie, ale nigdy nie była ulubienicą nauczycieli — zachowywała się zbyt bezczelnie i nieustannie dopytywała, dopóki nie dostała zadowalającej odpowiedzi. Przyjmowała zaproszenia na prawie wszystkie imprezy, a na sprawdziany uczyła się z bólem głowy i elektrolitami w ręce. Aplikacje na studia składała z pewnością, że dostanie się tam, gdzie będzie chcieć.

Kontakt z rodziną ucięła po wielkiej kłótni. Na studiach poznała narzeczonego, którego pokochała stanowczo zbyt mocno, wbrew wszystkiemu, co podpowiadał jej rozsądek. Pierścionek zaręczynowy z wielkim diamentem wyrzuciła przez okno, gdy zastała niedoszłego męża w objęciach koleżanki z pracy. Isabela ma wrażenie, że wszystkich traci w płomieniach, nigdy tak po prostu. Kiedyś jej to przeszkadzało, teraz po prostu bawi. Ma tylko jedną przyjaciółkę, obecnie żyjącą na innym kontynencie, i wielu znajomych, którzy nie tęsknią za nią i których jej też nie brakuje.

W Mariesville znalazła się całkiem przypadkowo. Po zakończeniu rezydentury zastanawiała się, czy chce zostać w Nowym Jorku, ale szybko stwierdziła, że potrzebuje powiewu świeżości. Usłyszała o wakacie w szpitalu w Camden i, tknięta dziwnym przeczuciem, zdecydowała się na ubieganie się o posadę. Jakiś czas później spakowała się do trzech wielkich waliz, przyleciała do Mariesville i zaczęła pracę. Mieszka tutaj niecałe pół roku, ale na razie jest całkiem zadowolona. Podoba jej się życie w samym centrum urokliwej i tętniącej życiem miejscowości, tak innej od nieco zapomnianego już Brighton i porzuconego Nowego Jorku. Zdążyła już odnaleźć swoją ulubioną kawiarnię, bar z dobrymi drinkami i sklep, w którym kupuje papierosy.

Jest wygadana i często uśmiechnięta, ale mocno skryta. Ceni sobie towarzystwo, lecz nikomu nie pozwala zbliżyć się na zbyt niebezpieczny dystans. Łatwo się złości, szybko uspokaja. Nie znosi niesprawiedliwości oraz ignorancji, bez trudu wyraża swoje niezadowolenie czy irytację. Pierwsza do kłótni, ostatnia do pogodzenia się — bywa jadowita, potrafi być też mściwa. Mimo wszystko, zawsze broni słabszych, często rozdaje komplementy, w pracy dzieli się własnoręcznie pieczonymi ciastami, a na nocne dyżury przynosi kawę. Pacjentom oddaje serce, walczy o nich do ostatniej chwili. Uwielbia zabawę, ładne ubrania, koty, komedie romantyczne i kolorowe ozdoby do mieszkania. Ciągle jest przygotowana do odejścia, zostawienia za sobą wszystkiego w poszukiwaniu następnej wersji swojego życia, ale na ten moment... Na ten moment chyba wolałaby chociaż przez chwilę niczego nie zmieniać.

_________________________________


Wizerunku użycza przepiękna Florence Pugh.

Isabela to synteza kilku innych moich postaci i jestem bardzo ciekawa, co z tego wyniknie. <3 Zapraszamy wszystkich do wspólnej zabawy, Isabela może i gryzie, ale tylko sprowokowana...

mail: ketsurui567@gmail.com

26 komentarzy:

  1. [Przyznam, że pierwszy raz widzę taki zapis specjalizacji medycznej wybranej przez Isabelę. Cóż, człowiek podobno uczy się całe życie...
    W każdym razie panna Redwood jawi się jako niezwykle wielowymiarowa osóbka i coś mi mówi, że zajdzie za skórę równie wielu osobom, jak sprawi, że zostanie polubiona. Zresztą czyż przy takiej historii można się temu w ogóle dziwić ? Raczej nie, najważniejsze jednak, że udało jej się wydrzeć z ramion toksycznego domu i zacząć nowe życie, z którego wydaje się być względnie zadowolona.
    Życzę samych porywających wątków i wiecznych wybuchów weny, a w razie chęci na wspólną burzę mózgów, zapraszam. ]


    Manar, Delio & Liberty

    OdpowiedzUsuń
  2. [Mam nadzieję, że to właśnie ta mieścina będzie tym miejscem na ziemi, w którym Isabela zazna wreszcie spokoju, a przede wszystkim stabilności. Gdzie stworzy takie swoje własne, dobre dla siebie samej życie, o. Życzę Ci świetnej zabawy na blogu i całej masy fajnych historii! Na dniach odpiszę nam na mailu, bo teraz już będzie mi łatwiej pisać o śniegu po pas, gdy nie ma trzydziestostopniowych upałów :D Wiesz, gdzie mnie szukać wrazie co! Hej! :)]

    Rowan Johnson

    OdpowiedzUsuń
  3. [Witam panią doktor! Isabela to taka kobieta z pazurem, super - w każdej społeczności takiej potrzeba. Co prawda miała ciężkie dzieciństwo, ale wyszła z tego obronną ręką (o tyle o ile). Przynajmniej potrafiła o siebie zawalczyć. Samych ciekawych wątków i mnóstwa weny ;)]

    Jennifer

    OdpowiedzUsuń
  4. [O rety, ile w niej sprzeczności! Jest świetna, silna i zaradna, ale doszukuję się w niej również jakiejś głęboko skrywanej wrażliwości. Mam nadzieję, że tu w miasteczku tak cichym i spokojnym, taka dziewczyna z głośnego domu się odnajdzie! Oby już nie musiała wyburzać żadnych ścian!
    Dobrej zabawy! :) ]


    Abigail

    OdpowiedzUsuń
  5. [O, bardzo mi miło ^^ Elizabeth w ogóle ma taką miłą twarz.
    Masz może jakiś pomysł? Nasze dziewczyny są bardzo różne i zastanawiam się, jakby mogła wyglądać ich relacja i jak je można połączyć, oprócz oczywistego wątku medycznego.]

    Jen

    OdpowiedzUsuń
  6. [O kurczę, o czymś takim w ogóle nie pomyślałam! W sumie to jest to ciekawy pomysł, takiego wątku jeszcze nie prowadzę. Co prawda ktoś się kręci wokół mojej pani, ale możemy zobaczyć, jak Jen zareaguje na taką propozycję. W życiu się wszystko może wydarzyć. Chcesz coś jeszcze ustalić czy idziemy na żywioł?]

    Jen

    OdpowiedzUsuń
  7. [Ten gif jest przecudowny i idealnie pasuje do całokształtu karty <3 Dziewczyna naprawdę sporo przeszła, zwłaszcza, że wiele takich spraw związanych z przemocą dzieje się 'za zamkniętymi drzwiami'. Dobrze, że przykre wydarzenia z przeszłości przekuła niejako w swoją siłę i stała się silną, niezależną, pewną siebie kobietą sukcesu. Jeśli miałabyś ochotę coś razem napisać, to zapraszam do któregoś z moich facetów, myślę, że znalazłaby wspólny język z każdym z nich i uda nam się coś dla nich wymyślić. Życzę dużo weny <3]

    Damon&Henry

    OdpowiedzUsuń
  8. Jennifer rzadko kiedy wychodziła z mieszkania. Oczywiście, opuszczała je, gdy musiała iść do pracy bądź urządzała wycieczkę na cmentarz lub szybkie przejście wzdłuż rzeki, jednak to by było na tyle. Na palcach jednej ręki mogłaby policzyć, ile razy pojawiła się w centrum miasta w innym celu, niż zrobieniu dużych zakupów spożywczych. Lubiła swój azyl w Riverside Hollow i świadomość, że nikt nie może jej tam ruszyć, bo to jej własność. Socjalizowała się w przychodni oraz podczas wizyt domowych i to jej wystarczało. Co prawda czasem zdarzały się sytuacje, kiedy - nie z własnej woli - została wciągnięta w skomplikowane wydarzenia, które wymagały od niej później długiego okresu wewnętrznej izolacji. Ceniła sobie spokój dostarczany przez jej małe, ale przestronne mieszkanie.
    Dzisiejszego popołudnia coś się jednak zmieniło. Jen poczuła, że nie chce spędzić kolejnego wieczoru sama, w towarzystwie lampki wina i książki psychologicznej, której nie potrafiła skończyć. Nie myślała o konkretnej osobie; chciała po prostu znaleźć się w tłumie, nasłuchując rozmów i wybuchów śmiechu, będąc jednością ze społecznościom. Długo stała przed lustrem w łazience, zastanawiając się, co zrobić. W końcu westchnęła głęboko, spięła loki metalową spinką, poprawiła delikatnie makijaż i ubrała długą bordową sukienkę z dekoltem w karo, i wyszła. Zrobiła to wszystko szybko, bojąc się, że nagle zmieni zdanie i stanie w półkroku, nie chcąc ruszyć dalej.
    Do centrum miasta zajechała swoim Fordem. Zaparkowała przy jakimś sklepie cukierniczym, w którym nadal było sporo ludzi. Wyszła z samochodu, pociągając za sobą brązową, skórzaną torebkę. Żałowała, że nie wzięła czegoś mniejszego i lżejszego. Zanim ruszyła przed siebie, przystanęła na moment i przymknęła oczy, zaciągając się powietrzem i wchłaniając dochodzące do niej zewsząd odgłosy. Słońce, choć powoli chylące się ku zachodowi, wciąż rzucało przyjemne, ciepłe promienie na jej jasną skórę. Uśmiechnęła się mimowolnie, nie zdając sobie sprawy, że po głośnym Baltimore kiedykolwiek mogłoby brakować jej hałasu ludzi.
    Ulice były wyjątkowo tłoczne, choć Jen zastanawiała, czy nie jest tak przypadkiem w każdy piątek. Szła bez celu, rozglądając się dookoła. Widać było, że jesień zaczyna pochłaniać całe miasteczko; kolory czerwieni, żółci i pomarańczy pojawiały się na każdej witrynie. Brown idealnie wtapiała się w tło. Weszła w zakręt, kiedy nagle poczuła mocne uderzenie. Przechyliła się lekko do tyłu i upuściła torebkę, próbując złapać równowagę. Skołowana spojrzała na kobietę, która w nią weszła. A może to Jennifer spowodowała zderzenie ciał?
    - Tak, tak, w porządku – odpowiedziała, dotykając swojej klatki piersiowej. Zanim zdążyła powiedzieć cokolwiek innego, nieznajoma podała jej torebkę i uśmiechnęła się zawadiacko.
    - Och – wypadło jej z ust, całkowicie niezamierzenie. Nie spodziewała się żadnej interakcji między nimi, a już szczególnie nie takiej. – Nasze wspólne pierwsze wrażenie było dość nagłe i wybuchowe – rzuciła, szybko karcąc się w głowie za te słowa. Co za głupota, pomyślała. Nie wiedziała, dlaczego tak zareagowała. Może to przez sposób, w jaki spoglądała na nią nieznajoma.
    - Jestem Jennifer. U ciebie też wszystko w porządku? Chyba oberwałaś mocniej – powiedziała, podchodząc bliżej i lekko dotykając jej ramienia.

    Jen

    OdpowiedzUsuń
  9. [Hej,

    Mam pewien pomysł na wątek/powiązanie, aczkolwiek wolałabym ustalić szczegóły na PW. Czy mogę prosić o kontakt ?]

    OdpowiedzUsuń
  10. [Dobry wieczór!:) Z Brighton do Nowego Jorku, z NYC do Mariesville. To dopiero podróż! Być może w Mariesville zazna spokoju, którego widać, że brakowało jej w rodzinnym mieście. Bardzo mi się podoba to, że Isabela to taka babka, którą można faktycznie na swojej drodze spotkać. Uwielbiam takie postacie. W dodatku wizerunek Florence tak świetnie do niej pasuje! Pugh idealnie nadaje się do takich babeczek, które na swoim potrafią postawić i dążą do upragnionego celu. Samych udanych wątków życzę, a gdyby była chęć to zapraszam do siebie. Tak myślę, że Isabel i Mia mogłyby się dogadać, ale decyzję pozostawię Tobie. :)
    Jeszcze raz – dobrej zabawy!]

    Amelia Hawkins, Eaton Grant & Rhett Caldwell

    OdpowiedzUsuń
  11. [Dziękuję serdecznie za komentarz pozostawiony pod kartą Montiego. O jednym mogę cię z pewnością zapewnić - limitu ciemnych chmur nad jego głową to ja jeszcze nie wyczerpałam (zwłaszcza na punkcie uczuciowym).
    A skoro już i tak przybyłam tutaj w jego sprawie, chciałabym zaproponować przypadkowe spotkanie w barze (czy gdzie tam wam akurat najbardziej pasuje), które dość szybko przerodziłoby się w próbę poderwania Isabeli (może nawet zbyt daleko posuniętą, w końcu to Satyr, więc granic w tym zakresie nie zna).]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Pozwoliłam sobie odezwać się jeszcze na mailu.]

      Usuń
  12. [Niełatwą speckę sobie wybrała, coś o tym wiem ;) A kawka na nocne dyżury to must have!
    Cudny wizerunek dla niej wybrałaś. Ten tort z nią wygląda jeszcze apetyczniej xD
    Mam nadzieję, że w Mariesville odnajdzie swoje miejsce, bezpieczne i spokojne, gdzie będzie mogła podążać dalej, po swojemu. Fajna z niej babka, serio. Chcemy wątek!
    Hej. ]

    Kopi Bear / Finn Shrubbery

    OdpowiedzUsuń
  13. [Ja też chcę wątek, ale nie wiem jak je połączyć... Mam taki pomysł, że Abi pomoże Isabeli odkryć siłę w jej wrażliwości, a ona potowarzyszy rudej przy winie. Musimy je tylko spiknąć, żeby jakoś zapałały do siebie sympatią, ale to wierzę, nie będzie trudne! ;) Może turystka w pensjonacie zacznie nagle rodzić?!]

    Abi

    OdpowiedzUsuń
  14. Kiedy blisko dwa lata temu po raz pierwszy przekraczał próg domu należącego niegdyś do jego niesławnego pradziadka od strony matki, nie zakładał, by miał osiąść tu na stałe. Planował jedynie zaczekać aż mechanik zwróci mu samochód i ruszyć w dalszą podróż, której dokładnego celu nie znał nawet on sam. Po kolejnej kłótni z narzeczoną Parmę opuścił w tak wielkim szale, że zapomniał nawet zabrać niektóre podstawowe drobiazgi, obiecując sobie solennie, że nigdy więcej tam nie wróci. Rodzice Montiego musieli jednak uznać to za następny chwilowy wybryk swego jedynego syna, skoro przez pierwszy miesiąc powstrzymali się od jakiegokolwiek komentowania jego decyzji. Niestety wszyscy, którzy choć trochę znali system wartości Państwa de Condé, zdawali sobie sprawę, iż idylla ta nie może trwać wiecznie. Główną zasadę kreującą ich życiem stanowiło bowiem pomnażanie majątku i błyszczenie w świetle telewizyjnym kamer. Prawdziwe szczęście ich zdaniem mogło równie dobrze nie istnieć. Filozofia wyznawana przez Montgomery’ego stanowiła kompletne przeciwieństwo tej okrutnej reguły, co niejednokrotnie już wcześniej doprowadzało między nimi do zażartych wojen. Nie inaczej oczywiście było i tym razem. Przynajmniej na pierwszy rzut oka, ponieważ dość szybko z niejakim zaskoczeniem odkrył, że dzieląca ich obecnie bariera oceanu stała się również tą niepisaną granicą, której jego apodyktyczni rodzice nie zdecydują się przekroczyć. Teraz, gdy zamieszkał w USA wystarczyło, iż przez parę pierwszych tygodni uparcie ignorował ich telefony, by wreszcie dali mu całkowity spokój. Najwidoczniej obowiązki związane z prowadzeniem kopalni znów pochłonęły ich na tyle, by nie znaleźli choćby paru dni na osobistą podróż do Mariesville. Ta niewielka mieścina z początku mająca być dla niego synonimem więzienia stała się niespodziewanym kluczem do wyzwolenia, co wystarczyło by mimo krzywych spojrzeń części sąsiadów związanych z niewybaczalnymi grzechami starego Antonio, którego był ostatecznie potomkiem, postanowił osiedlić się w niej przynajmniej na jakiś czas. Przecież niczego mu tu nie brakowało - miał dach nad głową, przynoszącą satysfakcję pracę oraz możliwość nieograniczonego kontaktu z nowy ludźmi, bo tutejszych klimat przyciągał wielu turystów. A co najważniejsze, nie musiał bać się, że jakiś nachalny dziennikarzyna pstryknie mu jakąś durnowatą fotkę. Normalnie żyć nie umierać. Tym bardziej, że atrakcji mu też nie brakowało.
    Weźmy na ten przykład The Rusty Nail, niewielki bar zapewniający nie tylko w miarę dobre drinki (jako pół Włoch i w dodatku miksolog miał w tym zakresie poprzeczkę postawioną o wiele wyżej od ponad 90 % społeczeństwa), ale także możliwość słuchania koncertów na żywo, w którym mężczyzna spędzał niemal każdy wolny wieczór z nadzieją na możliwość odstresowania się po ciężkim dniu w towarzystwie jakiejś pięknej panny, która nie będzie po nim później zbyt wiele oczekiwać. Związki w stylu aż śmierć nas nie rozłączy zdecydowanie wykraczały poza jego standardy. Po prostu nie uważał, by stanowił dobry materiał na męża i nie chciał robić nikomu złudnej nadziei. Nie inaczej było także i tego wieczoru, choć może nie do końca - tuż przed tym, gdy przekroczył próg lokalu wciągnął trochę maryśki, by zniwelować ból związany z przeciągnięciem pod końskim brzuchem. Nie na tyle jednak, by stracić całkowicie kontakt z otaczającą rzeczywistością. Wciąż jeszcze potrafił doskonale ocenić, która z kręcących się w pobliżu dam ma największą szansę, by stać się jego towarzyszką na tę noc. Spojrzenie szatyna dość szybko spoczęło na szczupłej blondynce w pobliżu baru.
    - Witaj bella, chyba rzadko tu bywasz, bo jakoś cię nie kojarzę. - Zamówiwszy uprzednio Blue Curacao, uśmiechnął się lekko do nieznajomej. - Niech zgadnę, Europa ?


    Monti

    OdpowiedzUsuń
  15. [Patrzę na ten gif i Isabella ma w sobie coś niesamowicie intrygującego! Nie tylko wizualnie, czytając kartę też czuć ten klimat ^^
    Dziękuję ślicznie za powitanie Anny na blogu!]

    Anna Murray

    OdpowiedzUsuń
  16. [No dzień dobry, kochana! Lubię podejmować i stawiać przed sobą wyzwania, a jednak usługi ezoteryczne w takiej mieścince to wysoka poprzeczka :D Dziękuję za powitanie i przemiłe słowa!
    Isabelle z kolei wydaje się silną babką, a jej przeszłość musiała mocno ją doświadczyć. Oby w tym zakątku świata odnalazła choć trochę spokoju (ale nie za wiele, żeby się nie zanudziła! :D).
    Jeszcze raz dziękuję za powitanko i gdyby naszła Cię ochota na powróżenie, skromne progi kanciapy Lunette stoją otworem!]

    Lunette

    OdpowiedzUsuń
  17. [Ja chętnie odkryję, jak nam się to potoczy spontanicznie <3 Cieszę się, że może być taki początek! Czy chcesz zacząć? Możemy przeskoczyć telefon do kliniki, a Isabela po prostu wpadnie w środku akcji do pensjonatu! :) ]

    Abi

    OdpowiedzUsuń
  18. [Talent do krótkości mam na szczęście głównie w kartach, w wątkach już się tak nie oszczędzam ;) Ochota jest u nas zawsze, żeby coś napisać, aczkolwiek nieśmiało zastanawiam się, czy Isabela trochę by mojego Rusta nie onieśmieliła... Jak myślisz?]

    Rustin

    OdpowiedzUsuń
  19. Zmierzyła wzrokiem jej ciało od góry do dołu, głównie w poszukiwaniu jakiegoś uszczerbku na zdrowiu, jednak jej wygląd: dobrze dopasowane, wyjściowe ubranie, zgrabne kształty, błyszcząca cera, zielonkawe oczy i jasne włosy okalające jej twarz sprawiły, że Jen nie spuszczała z niej wzroku odrobinę dłużej, niż miała w namyśle. Nieznajoma miała w sobie coś, co budziło w Brown ciekawość. Stojąc tak blisko, wyczuwała zapach jej perfum, który idealnie podkreślał jej kobiecość i tajemniczość. Kąciki jej ust podniosły się mimowolnie, a pytanie, które wyleciało z ust blondynki, dotarło do Jennifer dopiero po kilku sekundach. Odsunęła się, przerywając kontakt wzrokowy oraz odrywając wreszcie dłoń od ramienia kobiety. Zastanawiała się, czy ciepło, które rozeszło się po jej ciele wyszło na zewnątrz w formie rumieńców na jasnych policzkach.
    Nie pamiętała, kiedy ostatni raz czuła się zakłopotana; kiedy pojawiła się przed nią osoba, która sprawiła, że była zawstydzona jak głupia, nastoletnia dziewczyna. Od jej pierwszego spotkania z Charlotte minęło dwadzieścia lat, więc śmiało można powiedzieć, że przez ostatnie dwie dekady życia Jennifer nikt inny nie obudził u niej takiego onieśmielenia. Jen nie była pewna, czy było to spowodowane całkowitym zaskoczeniem i nieprzygotowaniem do sytuacji, czy może jednak tym, że nieznajoma była niezwykle atrakcyjna i pewna siebie.
    - Bardzo chętnie – odparła po chwili, poprawiając lekko włosy i własną posturę. – Dawno nie jadłam na mieście – dodała, uśmiechając się ciepło.
    To tylko jeden posiłek, zadośćuczynienie, powtarzała sobie w głowie, idąc za kobietą w kierunku włoskiej restauracji na rogu. Wspólny obiad nie był grzechem, a mogła się przy tym bardzo dobrze bawić.
    - Nie zdradziłaś mi swojego imienia – powiedziała, zanim podeszły do dużych, szklanych drzwi wejściowych.

    Jen

    OdpowiedzUsuń
  20. Być może zdecydowana większość mężczyzn już w tym momencie zaczęłaby zastanawiać się, czy aby zaczynając rozmowę od tak otwartego wypominania nieznajomej dziewczynie pochodzenia nie popełniła czasem ogromnej gafy i albo w następnych jej etapach starałaby się lepiej dobierać słowa albo skorzystać z pierwszej okazji do ulotnienia się. Monti jednak nigdy nie należał do tchórzy, wręcz przeciwnie – uwielbiał wszelkiej maści wyzwania, a blondynka zdawała się właśnie takowe stanowić. Nawet on musiał jednak przyznać, że nie spodziewał się, że pytanie, które najpewniej otrzyma w zamian za swoją uwagę, zostanie przez nią postawione w tak zadziorny sposób. Większość lasek, które spotkał na swojej drodze, po prostu wydawała się szczęśliwa, że ma do czynienia z kimś, kto rozpoznał w nich osobę nietutejszą. Isabela okazała się inna, co zmusiło go do jeszcze głębszego przyjrzenia się jej sylwetce i spróbowania odpowiedzieć sobie na pytanie, czy potrafiłby samodzielnie zgadnąć, że ma przed sobą Angielkę jeszcze nim ta, by się odezwała. W Wyspy najprawdopodobniej by jeszcze trafił, ostatecznie w pewnym okresie życia spędził tam kilka miesięcy pracując przy organizacji konnych wyścigów w zastępstwie chorego kumpla, więc zdążył dość dobrze opatrzeć się z urodą tamtejszych ludzi, ale z dokładnym krajem mogłoby być już nieco gorzej.
    - Wszystko po trochu. – Zaśmiał się, uparcie odpierając jej przenikliwe spojrzenie. – Amerykanki często są nieco mniej sztywne od większości Europejczyków. – Stwierdził, samemu mimo spędzenia kilku ostatnich lat między Włochami a USA, wciąż uznając się w głównej mierze za Australijczyka. Dzięki staraniom matki w zależności od kaprysu potrafił jednak posługiwać się akcentem zarówno australijskim, jak i włoskim, co na terenie Stanów już nie raz ratowało mu dupę. Podczas podróży po tym pełnym sprzeczności kontynencie zdarzało mu się bowiem zapuszczać niebezpiecznie blisko terenów opanowanych w mniejszym lub większym stopniu przez włoskie mafie, o czym orientował się dopiero zdecydowanie zbyt późno. Choć sam nadal nie potrafił do końca pojąć jakim cudem, najczęściej wystarczyło, by rzucił w stronę ich członków kilka wystarczająco ostrych słów, by dali mu spokój, najwidoczniej uznając, że mają przed sobą kogoś swojego. – Ale przede wszystkim zdradziła cię uroda, szczególnie biorąc pod uwagę, że Mariesville znajduje się tak blisko gór, podczas gdy nad Anglią dominuje raczej klimat morski. W dodatku, z całym szacunkiem, ale nie wyglądasz mi raczej na kogoś, kto głównie zajmuje się hodowlą jabłek. – Zauważył, odbierając wreszcie swojego drinka. – A tak na marginesie, jestem Montgomery, ale wszyscy i tak mówią mi po prostu Monti. – Przedstawił się. – Dwa lata temu przybyłem tu z Parmy, lecz zdecydowaną większość życia spędziłem w Perth. – Uzupełnił jeszcze, zaznajamiając się z zawartością stojącej przed nim szklanki. Nie była zła, choć osobiście dodałby trochę więcej likieru.


    Monti

    OdpowiedzUsuń
  21. [Uwaga ! Część tekstu nieprzeznaczona dla osób niepełnoletnich. Czytasz na własną odpowiedzialność.]

    Sam nie potrafił do końca stwierdzić, co mocniej kazało mu zignorować lekkie zawahanie, w które wprawiła go uwaga Isabeli – wchłonięte wcześniej narkotyki, czy też może przemożna wręcz chęć pilnego znalezienia partnerki wyłącznie na ten lub też najlepiej kilka następnych wieczorów, ale nie zamierzającej truć mu dupy przez resztę życia. Bo kurwa, niemal od samego rana czuł, że samo oglądanie pornosów powoli mu nie wystarcza, a korzystanie z płatnych usług seksualnych zawsze odkładał na ostatni plan w obawie przed złapaniem HIV lub innego syfa. Owszem, zdarzało mu się czasem szwendać po burdelach, ale zdecydowanie bardziej wolał panny, co do których mógł z dużą dozą prawdopodobieństwa założyć, że nie oddawały mu się tylko z powodów czysto finansowych (choć i w tym względzie zdarzały się wyjątki, bo niektóre z nich leciały li i jedynie na olbrzymi majątek jego rodziców).
    - Sądzę, że prawidłowej odpowiedzi na to pytanie będę mógł udzielić ci dopiero przy bliższym poznaniu. – Stwierdził, pozwalając sobie na łagodne przeciągnięcie ręką po brodzie, na której można już było ujrzeć lekki zarost.
    Musiał bowiem przyznać, że pewna zadziorność u kobiety wyraźnie mu imponowała. Irma, u boku której z uwagi na nieustanne ględzenie rodziców spędził pięć śmiertelnie nudnych i długich lat w porównaniu do niej wydawała się wręcz potulną myszką. Prawdę powiedziawszy, gdyby zechciało mu się kiedyś zebrać do kupy te wszystkie razy, gdy udało mu się zmusić ją do poniesienia głosu, zapewne zliczyłby je spokojnie z użyciem palców u rąk. A wypadałoby tu nadmienić, że do przykładnego partnera było mu niezwykle daleko, chociażby z uwagi na fakt, że tamten związek od początku w ogóle mu nie leżał.
    - Za Australią, owszem, szczególnie gdy rzekę zaczyna pokrywać lód, bo w Perth uznano by go za totalną katastrofę. Może dlatego odkąd stamtąd wyjechałem tak często ląduję opatulony w grube swetry jak jedna z tych biegających po łąkach owiec. – Przyznał ze śmiechem, oglądając się w stronę wskazanego przez nią stolika. Wyglądało na to, że szczęście postanowiło im tym razem sprzyjać, ponieważ ten znajdował się w na tyle zaciemnionej części sali, by mógł wreszcie pozbyć się z nosa tak bardzo znienawidzonych okularów przeciwsłonecznych, które sprawiały, że na tle zgromadzonego w zamkniętych budynkach tłumu zawsze wyróżniał się niczym wieloryb wśród stada delfinów, a które na co dzień chroniły go przed nagłymi napadami padaczki. – Za Włochami niekoniecznie. – Dokończył, gdy zajęli nowe miejsca, a on mógł w końcu względnie bezpiecznie przyjrzeć się jej w naturalnych barwach. – Zostawiłem tam zdecydowanie zbyt wiele nieprzyjemnych wspomnień. – Odparł, przez krótką chwilę wystukując jakiś wściekły rytm na brzegach szklanki, by następnie pociągnąć z niej spory łyk. – A tobie zdarza się wracać myślami do Wielkiej Brytanii ? – Spytał z nieskrywanym zaciekawieniem. Zastanawiał się bowiem jak wielkie różnice w sposobie postrzegania Anglii w stosunku do kogoś, kto tak jak on spędził tam zaledwie kilka miesięcy może mieć jej rodowity mieszkaniec.


    Monti

    OdpowiedzUsuń
  22. Uśmiechnęła się lekko i skinęła głową w podzięce za przepuszczenie jej w drzwiach. Weszła pierwsza do restauracji, powtarzając w głowie imię blondynki. Ustawiły się przed tabliczką, która prosiła o poczekanie na kelnera i nie minęły dwie minuty, kiedy pojawił się przed nimi wysoki mężczyzna w białej koszuli i szerokim uśmiechu na twarzy. Zaprowadził je do stolika przy oknie i położył na drewnianym blacie menu w bordowej okładce. Jennifer już miała usiąść, gdy Isabela podeszła i odsunęła dla niej krzesło. Przez pierwsze kilka milisekund mózg Jen nie potrafił przetworzyć tego, co się wydarzyło – ktoś wykonał czarujący gest w jej kierunku, ponownie. I to nie byle jaki ktoś, tylko jasnowłosa, atrakcyjna kobieta ze zniewalającym uśmiechem i pięknymi oczami. Brown odchrząknęła, podziękowała miło i usiadła, zastanawiając się jak to możliwe, że w przeciągu piętnastu minut jeden człowiek był w stanie sprawić, że Jen poczuła się jednocześnie schlebiona, zawstydzona i zdumiona. Na dodatek rozum – zwykle tak spokojny - płatał jej figle. Może to jednak nie rozum zaczął błądzić?
    - To jedna z twoich ulubionych restauracji, więc bardzo chętnie skorzystam z twojego polecenia – powiedziała, otwierając menu od razu na ostatniej stronie. Oczywiście mogła przejrzeć je całe, jednak już wiedziała, co zamówi. W normalnych okolicznościach wzięłaby także lampkę czerwonego wina, ale musiała wrócić do mieszkania samochodem, a nie była z natury ryzykantką, więc skupiła wzrok na drinkach bezalkoholowych.
    Gdy Isabela nagle znalazła się bliżej, a Jen mogła przysiąc, że poczuła bijące od niej ciepło, podniosła głowę znad menu i spojrzała prosto w jej zielone oczy.
    - Nie – odpowiedziała, zamykając kartę i odkładając ją na bok, nadal utrzymując kontakt wzrokowy z kobietą siedzącą naprzeciw. – Mieszkam tutaj od początku lipca, urodziłam się w Tacomie. – Wspominanie o Maryland na ten moment było dla Jennifer zbędne. - Pracuję w miejscowej przychodni – kontynuowała, teraz już rozsiadając się wygodniej na krześle i pozwalając rozluźnić się mięśniom. – Swoją drogą także cię nie kojarzę, a chcąc nie chcąc znam większą część mieszkańców. Akcent masz również nietutejszy – dodała, przejeżdżając wzrokiem po górnej części ciała kobiety. – Skąd dokładnie pochodzisz i co sprawiło, że znalazłaś się w tym mieście?

    Jen

    OdpowiedzUsuń
  23. Przez ostatni rok wypił chyba więcej alkoholu, niż przez całe swoje życie. W okresie liceum czy studiów, kiedy jego rówieśnicy świetnie się bawili i korzystali z życia, on większość czasu spędzał nad książkami, unikając towarzystwa i imprez. Poświęcił wszystko, aby być mistrzem w swoim fachu i do niedawna całkiem nieźle mu to wychodziło. Nigdy nie przypuszczał, że porzuci karierę i zaszyje się w miejscu do którego nigdy nie planował wracać. Po tym, jak wyjechał na studia, jedynie sporadycznie odwiedzał rodziców, wiedząc, że nie ma tutaj żadnych perspektyw na dalszy rozwój. Nie lubił rancza, praca fizyczna nigdy mu nie odpowiadała, a jego ojciec pogodził się z tym jakieś kilkadziesiąt lat temu, dostrzegając ponadprzeciętną inteligencję i ścisły umysł swojego ukochanego dziecka. Już jako dziesięciolatek wolał oglądać medyczne seriale zamiast bajek, a budowa ludzkiego mózgu fascynowała go bardziej, niż zabawa w berka z kolegami z klasy. Jego zdjęcie nadal wisiało na wydziale medycznym Harvardu, jako jednego z najlepszych studentów i osób wyróżniających się wybitną wiedzą w zakresie chirurgii i neurologii. Przeprowadził setki naukowych konferencji, napisał jeszcze więcej artykuł, uratował mnóstwo ludzkich istnień, ale tego jednego nie był w stanie i chyba nigdy się z tym nie pogodzi. Los cholernie z niego zadrwił, przerzucając go znów w miejsce z którego niejako uciekł i które kompletnie zamykało dalszą drogę jego rozwoju. Zamienił skalpel i medyczny uniform na robocze ubranie i siano, którego codziennie dokładał zwierzętom w stadninie ojca. Wieczory zamiast nad książkami spędzał nad kuflem piwa, a dziś szczególnie długo mu to zajęło, bo nawet się nie spostrzegł i już nastał ranek i czas, kiedy powinien zwlec się w końcu z lady do domu. Najwyraźniej przespał kilka godzi na barze, a John już do tego na tyle przywykł, że pozwolił mu to w spokoju zrobić. Rześkie powietrze uderzyło go w twarz, kiedy wyszedł z budynku, przynosząc nieco ukojenia dla pulsujących z bólu skroni. Westchnął ciężko, kierując powolne kroki w stronę domu. Spacer dobrze mu zrobi, zdecydowanie tego potrzebował, aktywność fizyczna sprawiała, że lepiej było dojść do siebie na kacu.
    - Co do cholery… - mruknął, kiedy w powietrzu rozległ się głośny huk, zaburzający kojący odgłos śpiewających o poranku ptaków. Czuł, jak głowę rozsadza mu przez to jeszcze bardziej do środka i przeklinał w duchu tego, kto zaburzył jego ‘rytuał leczenia po całonocnym piciu’. Rozglądnął się wokół i momentalnie się otrząsnął, widząc przed sobą samochód wbity w drzewo. Ktoś zdecydowanie nie dostosował prędkości do panujących wokół warunków pogodowych, ale był ostatnim, który miał prawo, aby osądzać innych – Pomogę pani – podbiegł do kobiety, który wybiegła z pobliskiego domu i siłowała się z pasami bezpieczeństwa, które nijak nie chciały współpracować z nią współpracować – Zadzwoniła pani po służby? – dodał, kiedy udało mu się w końcu uporać z tym przeklętym materiałem i uwolnić poszkodowanego na tyle, aby wyciągnąć go z samochodu i położyć w bezpiecznej pozycji na drodze. Warunki pogodowe, jak na złość się jeszcze bardziej pogorszyły, a wokół nie było na dodatek nikogo, oprócz nich.

    nieco zaniedbany i na kacu Liam

    OdpowiedzUsuń
  24. Jednym z wielu powodów, dla których niedługo po swoim osiedleniu się w Mariesville tak bardzo upodobał sobie akurat The Rusty Nail był właśnie panujący tu zazwyczaj tłum. Pozwalał on mu nie tylko odstresować się po ciężkim dniu spędzonym w głównej mierze na użeraniu się z tymi mniej pojętnymi klientami wyobrażając sobie, że znajduje się daleko poza oceanem, ale także względnie bezpieczne odebranie towaru, gdy akurat naszła go ochota na coś mocniejszego. No i oczywiście dawał spore szanse na załatwienie sobie towarzystwa. Jasne, nie zawsze była to dama jego marzeń, ale w sytuacji, gdy popęd seksualny wyraźnie przejmował władzę nad rozumem taka była rzecz jasna lepsza niż żadna.
    Co do Isabeli, nawet na tym poziomie znajomości, mógł z całą stanowczością stwierdzić, że zaliczała się do tych lepszych zdobyczy. O ile oczywiście nie spieprzy sprawy łapiąc się w jej sidła niczym jakiś głupawy nastolatek. A co najważniejsze, istniała naprawdę niewielka szansa, że zdawała sobie sprawę z majątku jego rodziny. Owszem, za sprawą tego nieszczęsnego wypadku sprzed dwóch lat znowu trafił chwilowo na strony plotkarskich magazynów, a mieszkańcy tego uroczego miasteczka niejednokrotnie nadal paplali o jego niebezpiecznym sposobie jazdy, ale na całe szczęście tutaj praktycznie nikt nie zdawał się patrzeć na niego jedynie przez pryzmat przyszłego dziedzica przeklętej kopalni kamieni szlachetnych. Dla autochtonów liczyło się przede wszystkim to, co swoją codzienną pracą wnosił w ich społeczność. O dziwo, już po miesiącu spędzonym w ich gronie mógł stwierdzić, że po raz pierwszy w życiu czuje się gdzieś jak u siebie. Owszem, nadal brakowało mu tego wszechobecnego palącego słońca stale oświetlającego nagą skórę, ale gotów był je poświęcić, by uzyskać niemal idylliczny spokój.
    - We Włoszech raczej unika się drażliwych tematów, bo nigdy nie wiadomo na kogo trafi się z drugiej strony. – Odparł, sam nie wiedząc czemu zniżając nieco głos tak jakby nadal przebywał w pełnej chaosu i niebezpieczeństw Parmie. – A Australijczycy, cóż... – Zawiesił na chwilę głos. – Z reguły zależy od regionu. Zdecydowana większość z nas stara się natychmiast zmienić temat na weselszy, zaś ci, którzy pochodzą z portów, biorą wiele rzeczy na przysłowiową klatę. – Uchylił nieco ze swojej szklanki, przeniósłszy na moment spojrzenie na zeskakującego ze sceny muzyka. – Wspominałaś coś o jeździe konnej... – Rzucił, niby od niechcenia, wracając wzrokiem do kobiety. – Jeśli uważasz, że jesteś aż taka dobra, proponuję zawody. – Podpuścił ją, zastanawiając się jak zareaguje na tą dość spontaniczną i nieco głupawą propozycję. – Tak się przypadkiem składa, że sam jestem właścicielem trzech, więc jeśli chcesz się zmierzyć, proszę bardzo.


    Diabełek Monti

    OdpowiedzUsuń
  25. Rześkie powietrze i adrenalina związana z umierającym przed nim człowiekiem sprawiły, że dość szybko odzyskał trzeźwość umysłu i skupił się na tym, co powinien zrobić, aby mężczyzna dotrwał do przybycia służb. Wziął kilka głębszych oddechów i starał się nie myśleć o tym, że wokół zaczyna być coraz więcej krwi, a jego umysł znów może przez to zacząć płatać mu figle. Nie był w stanie operować i doskonale o tym wiedział, tutaj sytuacja była jednak zupełnie inna i jeśli szybko się nie ogarnie, może być współodpowiedzialny za śmierć tego biednego człowieka. To nie była ona, to tylko zwykły, przypadkowy facet, kompletnie nieznajomy facet, któremu być może uda się jakimś cudem pomóc.
    - Kurwa mać! – warknął, kiedy wiszący ciągle na odłożonym obok telefonie dyspozytor poinformował ich, że przyjazd służb będzie znacznie opóźniony ze względu na bardzo złe warunki pogodowe i zablokowaną drogę – Przeklęte miasteczko… - mruknął pod nosem, bo gdyby to zdarzyło się gdziekolwiek indziej, pewnie koordynacja wszelkich służb byłaby lepsza, zwłaszcza, że byłoby ich dużo więcej. Teraz faktycznie jego życie było w ich rękach, a on nie potrafił tak, jak dawniej, brać na siebie aż tak dużej odpowiedzialności. Z drugiej strony, jeśli stchórzy i stąd odejdzie, być może skaże go na pewną śmierć. Tak źle i tak nie dobrze, ale za to drugie mógłby być później pociągnięty do jakiejś odpowiedzialności karnej, a zakład karny był ostatnim miejscem w którym jakkolwiek byłby w stanie się w ogóle odnaleźć. Wystarczyło, że oswoił się z barem i ranczem, czego nigdy wcześniej by nie przypuszczał.
    - No cóż, najwyżej kupię nową…- dodał pod nosem, sięgając do kieszeni po piersiówkę z wódką – Obyś miała tutaj coś, co w ogóle się nam przyda…- sięgnął szybko po torebkę, którą miała przy sobie, wysypując z niej zawartość – Kobiety, naprawdę jesteście nieprzewidywalne – pokręcił głową, sięgając po igłę i nitkę, którą najwyraźniej nosiła przy sobie na wypadek, gdyby strzeliło jej jakieś oczko w rajstopach czy marynarce – Musisz wyciągnąć ten fragment, zanim całkiem nam zejdzie. Ten, który jest wbity w okolice wątroby musimy zostawić, tutaj powinienem sobie poradzić z tym, aby to zaszyć – przelał miejsce wódką, prosząc gestem, aby wyciągnęła powoli spory odłamek – Nie patrz na mnie tak, jakbym chciał mu zrobić krzywdę. Jeśli nie zadziałamy tak to i tak czy inaczej będzie martwy – dodał, choć wątpił, że był w tym wszystkim dość przekonujący. Nie klęczał przy niej facet w kitlu, a brudny, zarośnięty kowboj na kacu. Na pewno na odległość waliło od niego alkoholem, a na jego twarzy ewidentnie widoczny był kac, kto by pomyślał, że upadnie aż tak nisko.

    Liam

    OdpowiedzUsuń