28.09.2024

[KP] Roslyn Ridgeway


Roslyn Ridgeway
Ros; urodzona 23.09.1996 roku w Mariesville ♡ fotoreporterka; obecnie w Mariesville Gazette ♡ rodowita mieszkanka i córka marnotrawna ♡ po trzech latach wróciła do domu rodzinnego w Applewood Grove ♡ w Atlancie zostawiła byłego chłopaka i jedną z wielu tajemnic ♡ młodsza, irytująca siostra swojego poukładanego braciszka ♡ córka lekarza-naukowca, będącego na ogół w rozjazdach i nauczycielki gry na pianinie ♡ w żadną podróż nie ruszy bez Tazza, dwuletniego skunksa albinosa

Wczesne lata szczenięce wyrzeźbiły w niej zbyt wielką wrażliwość i zbyt silną empatię, by zmieścić je w kilkuletnim sercu bez żadnych uszczerbków na zdrowiu, zarówno mentalnym, jak fizycznym. Bezpośrednia brutalność świata raniła ją bardziej, niż była gotowa przyznać i bolała mocniej, niż cokolwiek innego. Wzrastała żywiona ambicjami, jak róża, i rozkwitała tylko do momentu, w którym nawóz stał się przesytem dobroci. Ukierunkowano ją na uszczęśliwianie bliskich, więc żal maskowała uśmiechem, który nigdy nie sięgał oczu, a barwną gamę uczuć ograniczyła do radości i skruchy. Gdzieś za plecami rodziców poznawała życie od najciemniejszej strony, kosztując wszystkich odcieni tęczy, od lepkiej słodyczy po zimną gorycz, palącą gardło jak pierwszy papieros. Przytaknij, zrób po swojemu i nie daj się złapać; motto wątpliwe moralnie, acz niewątpliwie skuteczne. Otwarty bunt odkryła dopiero po wyprowadzce, która miała trwać trzy miesiące, a finalnie zabrała jej trzy lata, nagromadzoną do tej pory arogancję i niemal doszczętnie odarła z poczucia godności. Zniknęła tak, jak potrafiła najlepiej — po cichu. Nie chciała wracać (i nie wróciła) z podkulonym ogonem ani mokrymi oczami, raczej dumna, blada, gotowa na zderzenie z rzeczywistością, która niegdyś tak bardzo raniła jej serce. Wiedziała, że nie warto lamentować nad tym, co już się zdarzyło; ojciec zawsze nienawidził głośnych, łzawych przeprosin, dlatego ona nigdy nie płacze i cierpliwie milczy. Jeszcze chwila pokuty i znów będzie miała wszystko. Może oprócz miłości.

28 komentarzy:

  1. [Oj ciekawi mnie, jakie to tajemnice zostawiła w Atlancie. Kolejna skrzywdzona postać wychodzi spod Twojego pióra, wiesz Ty co. Ukierunkowanie na uszczęśliwianie innych niestety jest nam znane.
    Bawcie się dobrze! I proszę dać Roslyn miłość.
    Z Twoich dwóch pań chyba bliżej nam do tej (tak mi się wydaje), chociaż na ten moment nie mam pomysłu, jak dobrze je połączyć.]

    Jen

    OdpowiedzUsuń
  2. [ Cześć ponownie :) ona ma skunksika! Ale super! Zazdroszczę max!
    Ciekawy, tajemniczy klimat bije od tej kp. Od samej treści zrobiło się tak intrygująco,, wyobraziłam sobie, że do Ros pasują mgliste i chłodne poranki jesienne gdzieś przy lesie, albo nad rzeką... Taki trochę thrillerowy klimat, gdy już wiadomo, że za drzewem, albo krzakiem czai się mrok... No elegancko! Ciekawa jestem co ta dziewczyna kryje pod wymuszonym uśmiechem, który nie sięga oczu!
    Baw się dobrze! :* będę śledzić jej losy!]

    Abigail

    OdpowiedzUsuń
  3. [Mam ochotę ją przytulić <3 A przy okazji ukraść zwierzątko xd Zdjęcie idealnie współgra z opisem w karcie, bardzo podoba mi się Twój styl pisania, ale to już wiesz <3 I trzymam kciuki, aby i ta miłość jednak w życiu się pojawiała, taka prawdziwa i taka, na jaką zasługuję. Czekam na jakiś post fabularny, bo dużo jest jeszcze tutaj do odkrycia, mam nadzieję, że uchylisz nam co jakiś czas rąbek tajemnicy :)]

    H. Johnson

    OdpowiedzUsuń
  4. [Mówiłam Ci, że ja uwielbiam? Nie? No to teraz Ci powiem. Uwielbiam Ja. Od zdjęcia, poprzez imię i treść karty. Jej tajemnice również uwielbiam. Baw się z nią dobrze, ale nie tak dobrze, jak z nami, dobra? Nie lubię się dzielić, więc uważnie proszę. 😇
    Twoja cierpliwość będzie wynagrodzona. 🤎]

    E.

    OdpowiedzUsuń
  5. Odbierając telefon wczesnym popołudniem od numeru, który choć miał zapisany od bardzo wielu lat, z którego nie korzystał od prawie trzech lat był bardziej niż zaskoczony. Nie dziwiło go natomiast to, że kontakt im się urwał. Taka była kolej rzeczy, tak po prostu musiało być. Eaton nie był tym typem człowieka, który długo trzyma w sobie urazę, bo właściwie nie miał się o co obrażać. Nie stało się przecież nic złego. Wyjechała, zaczęła nowe życie, a on nadal tkwił w Mariesville i nic nie zapowiadało się na to, aby kiedykolwiek miał stąd wyjechać. Mimo, że czasami zdarzało mu się pojechać do Atlanty to nie spędzali razem czasu, a Roslyn nawet nie wiedziała, kiedy tam przebywał. Nie czuł się w obowiązku, aby o czymkolwiek ją informować. Przeczucie nie pozwoliło mu zignorować tego telefonu, a choć był wtedy zajęty skręcaniem mebli w domu pani Johnson, to odebrał i wysłuchał uważnie każdego słowa, które miała mu do powiedzenia. To była krótka, ale konkretna rozmowa, która skończyła się tym, że musiał przeprosić starszą sąsiadkę i obiecać jej, że wróci najpóźniej następnego dnia, aby dokończyć swoją pracę, ale coś niezwykle ważnego mu wypadło i musi w tej chwili jechać do Atlanty. Nawet nie zastanawiał się dwa razy. Niektórzy mogliby stwierdzić, że oszalał. Porzucił swoją pracę, aby jechać po dziewczynę, z którą nie miał kontaktu, odkąd opuściła Mariesville. Z tego co wiedział Elysee również nie miała z nią żadnego kontaktu, ale z Elysee mało kto miał kontakt. Jego młodsza siostra zmieniła się o sto osiemdziesiąt stopni, kiedy zostawiła to małe miasteczko za sobą. Rzadko tutaj wracała, jeszcze rzadziej dzwoniła do niego czy do rodziców. Nie zazdrościł jej tego, że wyjechała. Był raczej zły, że uważała rodziców i jego samego za zło największe, a Mariesville za miejsce, które zniszczyło jej życie. Brał pod uwagę, że coś mogło się tu wydarzyć, co sprawiło, że tak myślała, ale jeśli tak było to nigdy mu o tym nie powiedziała. Zawsze starał się pomóc, o ile tylko mógł, ale niewiele można było zrobić, kiedy wszystkie informacje trzymało się w sobie. Eaton zawsze był dostępny, wystarczyło przyjść i powiedzieć. Nie umiał się doszukiwać ukrytych informacji w słowach, a poza tym strasznie tego nie lubił. Mówisz wprost lub nie mówisz wcale. Prosta piłka. Elysee najwyraźniej dobrze się bawiła, gdziekolwiek była i nie planował robić jej z tego powodu żadnych wyrzutów. Może, kiedyś nadejdzie dzień, kiedy dotrze do niej, że tak naprawdę wcale dobrze nie postępuje, ale póki co – niech robi co chce.
    Niezbyt wiedział co ma zapakować, ale w swoim Chevrolecie zawsze trzymał zapasowy koc, butelki z wodą, jakieś leki przeciwbólowe i plastry. Nie był pewien czy plastry się przydadzą, ale może? Kto wie. Roslyn nie udzieliła mu zbyt wielu informacji, ale ton jej głosu był poważny, a chyba nie było wielu momentów, kiedy ta dziewczyna brzmiała na tyle poważnie, aby poczuć potrzebę porzucenia wszystkiego i pojechania w nieznane. Poprosił jedynie, aby przesłała mu adres i mieli się zobaczyć za niecałe dwie godziny. Pędził autostradą do Atlanty szybciej niż powinien, ale jednocześnie czuł, że musi się pospieszyć. Nawet jeśli później dostanie mandat, trudno. Czasami było warto poświęcić te kilka punktów. Całym sobą czuł, że dziewczyna go potrzebuje, a Grant nie mógł jej zawieść. Nie chciał tego też zrobić. Łączyła ich przyjaźń, może nie jakaś wybitnie długa, ale znał ją całe swoje życie i pamiętał, jak przychodziła do nich do domu, aby pobawić się z Elysee, a najbardziej pamiętał, kiedy zbierał dwie nieprzytomne nastolatki po imprezie i krył je przed rodzicami, aby przypadkiem się nie wydało, że wypiły trochę za dużo piwa lub innego ścierwa, które w sobie wlewały razem z resztą okolicznych dzieciaków. Nie był pewien, jaka Roslyn była teraz, co robiła ani czym się zajmowała, ale czy to było ważne? Jakakolwiek by nie była z pewnością ją pozna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Noga niemal nie schodziła mu z gazu, gdy wyprzedzał kolejne samochody na ekspresowej drodze do miasta. Miał wiele myśli w głowie, ale żadna z nich tak na dobrą sprawę nie brzmiała sensownie. Próbował sobie jakoś poukładać w głowie to, co się mogło wydarzyć, ale każdy ewentualny scenariusz brzmiał bardziej niedorzecznie od poprzedniego. W końcu uznał, że nie ma sensu się nad tym długo zastanawiać. Dojedzie na miejsce, dowie się wszystkiego i wtedy będą mogli myśleć co dalej, jak się tym wszystkim zająć.
      Problem z Eatonem był taki, że zawsze był na zawołanie. Miał to już we krwi, być może wypił to razem z mlekiem matki, która pracując jako pielęgniarka zawsze poświęcała się dla swoich pacjentów w całości. Nie miał problemu z tym, aby odmówić, gdy coś mu śmierdziało, ale nie, gdy chodziło o kogoś kto był dla niego ważny. Być może ktokolwiek inny na jego miejscu uznałby, że to idiotyczne, aby jechać taki kawał drogi dla kogoś kto nie raczył napisać nawet życzeń na święta, ale nie dla niego. Zarówno w praktyce, jak i w teorii Roslyn nie zrobiła nic złego. Taka była kolej rzeczy, kontakt się urywał, a czasami niespodziewanie odnawiał. Tak, jak miało to miejsce teraz. Oczywiście, nie miał pojęcia czy faktycznie odnowią kontakt czy tylko jej pomoże, a potem wrócą do tej samej rzeczywistości, w której dla siebie nie istnieli. Jeśli takie byłoby jej życzenie, to Eaton nie zamierzał protestować. Miał swoje sprawy na głowie, którymi musiał się zająć. Ojciec chciał w końcu iść na emeryturę, choć Gran podejrzewał, że ten człowiek prędzej wydłubie sobie oko niż usiedzi w spokoju przez dziesięć minut. Wcale nie byłby zdziwiony, gdyby firmę otrzymał dzień po śmierci ojca. Czego, oczywiście, wcale mu nie życzył. Bill był, jaki był. Ale był dość dobrym ojcem. Surowym, wymagającym, ale dobrym. Nie było co ukrywać, że stworzył dla Eatona i jego sióstr dobry dom, w którym nigdy nie brakowało na chleb, a nawet i starczało na różne dodatkowe aktywności, o których niektórzy mogli tylko pomarzyć. Zresztą, jemu samemu też wcale nie spieszyło się do kontrolowania całej firmy. Podobała mu się rola, którą miał, a choć miał wiele obowiązków to po przejęciu jej będzie jeszcze więcej. Dopóki jego ojciec był w stanie się nią zajmować to powinien to robić i nie patrzeć na to, że być może w jego wieku już nie wypada pracować. Miał przynajmniej zajęcie, matka miała spokój i wszyscy byli zadowoleni.
      Dojeżdżając w końcu pod wskazany adres czuł lekki przypływ adrenaliny. Czego się może spodziewać? Kogo się może spodziewać? Wjeżdżając na parking zauważył stojącą niedaleko blondynkę. To musiała być Roslyn. Innego wyjścia nie było. Powstrzymał chęć, aby zatrąbić. Byłoby to chyba prostackie, prawda? Zdecydowanie. Lepiej oszczędzić sobie i jej wstydu. Dojechał na miejsce parkingowe, nieszczególnie dbając o to, że nie zmieścił się swoim pickupem w dwóch liniach. Odpiął pas i wyskoczył z samochodu, a jego wzrok padł na blondynkę.
      — Dawaj, dzieciaku — powiedział i skinął głową w stronę auta — co robimy?

      Wybawiciel🤠🤎

      Usuń
  6. Jennifer przyjechała do Mariesville trzy miesiące temu, ale już czuła, że to był dobry krok - pomimo tak krótkiego okresu czasu. Wreszcie, od niepamiętnych czasów, potrafiła się wyspać, jadła normalne posiłki o odpowiednich porach i zaczęła chodzić na spacery. Co prawda głównie wzdłuż rzeki oraz na cmentarz, ale to zawsze jakiś ruch. Żałowała jedynie, że nie pożegnała się przed wyjazdem z Theodorem, wiedziała natomiast, że syn i tak nie chciałby jej widzieć. Nadal nie miała z nim kontaktu; nie odpisywał ani nie oddzwaniał. Jen codziennie liczyła na jakikolwiek odzew z jego strony, karmiła swoje złudzenia, aby na koniec dnia znów się rozczarować. Miała nadzieję, że uda jej się kiedyś naprawić błędy, które popełniła i dostanie od Theo drugą szansę. Tego jej brakowało do pełni szczęścia.
    Mimo wszystko nie tęskniła za Baltimore ani za poprzednią pracą. Co prawda miała tam lepsze warunki, dodatkowo będąc zastępcą dyrektora do spraw medycznych, co dawało jej większą władzę oraz moc sprawczą w podejmowaniu różnorakich decyzji, natomiast tutaj czuła, że była na odpowiednim miejscu. Jej obszar działania w kwestiach administracyjnych był mocno ograniczony z powodu bycia nowym członkiem zespołu, jednak mogła dzięki temu bardziej skupić się na pacjentach. Musiała przyznać, że właśnie najbardziej w tym wszystkim bała się reakcji mieszkańców na nowego, przyjezdnego i zupełnie obcego lekarza rodzinnego. Tak małe społeczności nie zawsze dobrze znoszą zmiany, natomiast o dziwo, Jen została przez nich przyjęta ciepło i dość szybko przekonała do siebie większość pacjentów. Czuła, że z dnia na dzień staje się coraz bardziej szanowanym i ważnym obywatelem Mariesville. Małomiasteczkowość zaczynała jej służyć.
    Od rana siedziała w przychodni, przyjmując pacjentów. Jej dyżur powoli chylił się ku końcowi, za co Jennifer była wdzięczna. Odczuwała przeraźliwy głód, żołądek kleił się do jej pleców, ponieważ zapomniała obiadu na kuchennym blacie i jedyne, czym dzisiaj się zapychała, były batoniki, które miała schowane w torebce na czarną godzinę – która, jak widać, szybko nadeszła. Miała ochotę na ciepły posiłek. Pożegnała się ze starszym mężczyzną, który przyszedł do przychodni głównie się wygadać i pożalić na syna, a kiedy ten wyszedł, zawołała nazwisko swojej ostatniej pacjentki.
    Uśmiechnęła się ciepło, kiedy do jej gabinetu weszła młoda, jasnowłosa kobieta, jednak mina blondynki wcale nie wskazywała, iż ta równie entuzjastycznie podchodzi do ich spotkania. Jen ruchem ręki wskazała na krzesło przed swoim biurkiem, sama poprawiając się lekko w swoim.
    - Co panią do mnie sprowadzała? – spytała, spoglądając na nią uważnie.

    Jen

    OdpowiedzUsuń
  7. Miał wiele pytań, których jednak nie chciał zadawać od razu. Na wszystko będzie jeszcze czas oraz miejsce, a teraz priorytetem było zabranie stąd Roslyn, która już na pierwszy rzut oka nie wyglądała dobrze. To miejsce również nie było odpowiednie do tego, aby zadawać pytania. Zapakował na tył pick-upa rzeczy, które dziewczyna wyniosła na zewnątrz. Nawet nie pytał się jakiego zwierzaka ma w transporterze, bo ani to był kot ani pies. Im mniej wiedział tym lepiej mu się spało. Takie życiowe motto, którego używał w sytuacji, kiedy nie chciał się czymś zbytnio interesować. Pochodził z małego miasteczka i przejął różne osobowości od ludzi, którymi się otaczał. Plotkarstwo, czasami, było jedną z tych rzeczy. Eaton jednak nie plotkował w typowy sposób, a raczej słuchał uważnie tego co ludzie mówili dookoła niego. Był również dobrym obserwatorem i z gestów czasami potrafił wyczytać więcej niż mogło się wydawać. Aczkolwiek na ogół ludzkie dramaty były mu obce. Oczywiście, że jeżeli zaszła potrzeba to był gotów pomóc. Taki już po prostu był i pomagał, jeśli mógł. Jednak nigdy nie pchał się niechciany, bo czasami zwyczajnie nie życzono sobie obecności osób trzecich. Sam niekoniecznie lubił, gdy ktoś na siłę próbował pomóc, a wynik był zazwyczaj odwrotny od pożądanego. Czasami trzeba było wyjść z inicjatywą, jak z Esme, która czasami nie znała umiaru w codziennym życiu. Eaton nie potrafił zrozumieć, jak kobieta, która ma czterdziestkę na karku zachowuje się gorzej niż nastolatka. Prowadziła ciągle życie, jakby miała o dwadzieścia lat mniej i jakby wcale nie miała na swoim utrzymaniu siedemnastolatka, który potrzebował stabilności w swoim życiu, a nie pokręconej matki, która nie wiedziała czego od życia chce. Wiecznie wprowadzała chaos do rodziny Grant. Ojca doprowadzała do białej gorączki, matka miała przez nią migreny, Eaton uszczuplone konto bankowe, a Elysse niczym się nie przejmowała, bo jej tutaj po prostu nie było. Miała swoje własne życie, które prowadziła z dala od małego miasteczka i nie wtrącała się w życie rodzinne. On był na miejscu, więc wszystko tak naprawdę spadało na niego czy tego chciał czy nie. Musiał pomagać własnej rodzinie. Jak to w końcu by wyglądało, gdyby odmówił? Eaton był tym, który zawsze pomagał i nigdy nie oczekiwał od ludzi tego samego. Radził sobie najczęściej sam, a jego problemy to były rodzinne problemy, których nie lubił wywlekać na wierzch. Szczególnie, że zawsze zależało mu na tym, aby jak najmniej ludzie o nich wiedzieli. To nie tak, że czegoś się wstydził, ale po prostu im mniej mieli powodów do gadania tym lepiej dla nich wszystkich. Zresztą, w takim miejscu ludzie znajdowali sobie powód do rozmów i bez roznoszenia informacji. Czasami wystarczyło, że ktoś coś usłyszał przez okno, zobaczył nowy samochód na pojeździe i plotki same się tworzyły. Chyba taki był już urok małych miejsc. Choć z jednej strony Mariesville wcale nie było takie malutkie na jakie mogło wyglądać. Było tu naprawdę wiele ciekawych miejsc, w których można było znaleźć ciekawe zajęcia. Turyści na pewno nie narzekali na brak atrakcji, choć nie był to Nowy Jork, Chicago czy Los Angeles, gdzie na każdym kroku można było znaleźć coś fascynującego. Wręcz przeciwnie, ludzie tu przyjeżdżali, jeśli szukali ciszy oraz spokoju. Można było tutaj znaleźć ciszę, o którą ciężko było w innym miejscu. Rozumiał, dlaczego ciągnęło tu turystów i dlaczego ludzie nie chcieli też stąd wyjeżdżać. Sam należał do tych, którzy nie chcieli wyjeżdżać z Mariesville. To tutaj było jego miejsce, jego życia i praca. Wszystko na co ciężko pracował, co lubił i co kochał, więc jaki był sens w tym, aby to porzucić i wyjechać dalej? Znał ludzi, którzy to zrobili, miał taką osobę w rodzinie, ale przecież wyjazd z małego miasteczka nie gwarantował sukcesu czy szczęścia. Rozumiał jednak, dlaczego ludzie to robili. Tak poniekąd, ale nie planował jakoś zagłębiać swojej wiedzy na ten temat. Jeszcze sam wpadłby na głupi pomysł, aby stąd wyjechać, a miał szczerą nadzieję na to, że właśnie tu ułoży sobie życie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie chciał nigdzie wyjeżdżać, bo to było zdaniem bez sensu. Oczywiście, każdy miał swoje własne przemyślenia na ten temat i Eaton nie planował nikomu własnej woli narzucać. Skoro tak im było lepiej, to śmiało. Świat w końcu nie ograniczał się tylko do Mariesville i do jego mieszkańców, lokalnych biznesów, lasów i łąk. Sam może nie opuścił tego miejsca na długo, ale również lubił odkrywać nowe i nieznane mu do tej pory miejsca czy kultury, choć nie zawsze mógł sobie na to pozwolić. Starał się robić sobie małe wakacje chociaż raz w roku, ale nie zawsze było to możliwe i czasami musiał mu wystarczyć wyjazd do Camden czy Atlanty. Nie mógł też zostawić całkiem firmy bez swojej obecności. Ojciec nadal niby się nią zajmował, ale też potrzebował odpoczynku, choć uparcie każdemu powtarzał, że ma się świetnie. Takie było już życie i niewiele mógł na ten temat poradzić. Właściwie to nawet nie chciał nic zmieniać, bo po prostu – pasowało mu to, jakie życie prowadził.
      Zastanawiał się, kiedy będzie odpowiedni czas na to, aby w końcu zacząć zadawać pytania. Siedząc z powrotem w aucie, gdy walizka i kartony były na swoim miejscu, nadal czuł, że nie będzie odpowiedniego momentu. Potem uznał, że najlepiej zostawić to w spokoju. Roslyn wyglądała na zdenerwowaną, a on nie zamierzał dokładać oliwy do ognia. Powinna się przede wszystkim najpierw uspokoić, wyciszyć i być może wtedy dalej jakoś już pójdzie samo, a jeśli nie będzie chciała mu o niczym powiedzieć, no to trudno. To nie była przecież i tak jego sprawa. Nie musiała mu się zwierzać, a on nie oczekiwał, że w zamian za pomoc teraz mu o wszystkim opowie. Jasne, trochę był ciekaw, ale to mogło poczekać. Miał nadzieję, że jednak cokolwiek ją gryzło nie było bardzo paskudne. Jednak przeczucie mówiło mu coś innego. Nikt tak po prostu nie wyjeżdżał, jeśli coś się nie wydarzyło. Cokolwiek to było musiała mieć naprawdę solidny powód, aby uciekać z Atlanty z powrotem do Mariesville. Trochę ją poznał, zdążył przez te lata zaznajomić się z dynamiką jej rodziny, choć zapewne i tak nie wiedział wszystkiego. Z pewnością wiedział tyle, ile powinien. Nie miał pojęcia, jaki plan działania ma na najbliższe dni, ale jego mieszkanie zawsze stało otworem dla jego przyjaciół. Bo, mimo że nie mieli ze sobą kontaktu przez tyle czasu to nadal uważał ją za przyjaciółkę, choć nie był pewien czy myśli o nim tak samo. Być może, skoro to właśnie po niego zadzwoniła. A może był jedyną opcją? Ciężko stwierdzić.
      Odpalił samochód, a chwilę później wyjechali na drogę, którą przyjechał kilkanaście minut wcześniej.
      — Z powrotem do Mariesville czy mam cię gdzieś zawieźć? — spytał. Pytał, bo nie był do końca pewien, jaki dziewczyna miała plan. Może miała tu jakąś koleżankę, a może wynajęte mieszkanie, a może wcale nie chciała wracać do Mariesville tylko jeszcze gdzieś dalej? Cóż, chętnie by ją zawiózł, ale musiał znać najpierw plan. Przynajmniej jego część, aby sobie zaplanować najbliższe godziny, a być może nawet i dni. Sam już nie wiedział.
      Skinął głową, kiedy poprosiła go o to, aby coś jej opowiedział. Nie był pewien od czego zacząć, więc przywołał największe skandale miasteczka i coś mu zaświtało w głowie. Źle się co prawda czuł z tym, że wyciągał na wierzch brudy kumpla, ale i tak by się o tym dowiedziała. Prędzej czy później.
      — Nie wiem, czy kojarzysz, Rhett? Mówi ci to coś? W każdym razie, w zeszłym roku jego była i matka jego córki, odstawiła niezły teatrzyk w miasteczku. Podobno go zdradziła z jakimś przejezdnym turystą z Los Angeles, a potem z nim wyjechała, aby robić karierę. Przez pierwsze pół roku miasteczko chyba tylko o tym mówiło. Więc Rhett jest teraz samotnym ojcem, Savannah od roku nie daje znaku życia, choć podobno wcale w tym wielkim mieście się jej nie powodzi.

      Usuń
    2. Czuł się niemal źle opowiadając o tym, ale to naprawdę była pierwsza rzecz, która przyszła mu do głowy. Nie był zbyt dobry w opowieści, ale teraz zamierzał się postarać.
      — W zeszłym tygodniu pies starej Newton wszedł na drzewo. Nikt nie ma pojęcia jakim cudem, ale chyba przez śmietnik wszedł na dach, bo pewnie pamiętasz, ale ma bardzo niski ten domek. Musiałem dzwonić na straż, aby zdjęli psa, bo utknął. Sporo ludzi się zebrało, aby oglądać akcję ratunkową. Sam patrzyłem, bo nie dowierzałem, że pies może wejść na drzewo. Niedawno był też pożar, ale na szczęście nikomu nic się nie stało. To też był news miesiąca. Rzadko takie rzeczy się u nas dzieją, a jak już się wydarzy to każdy o tym bez przerwy mówi.
      Wziął głębszy wdech, aby pomyśleć co dalej. Zerknął również na ekranik, aby włączyć jakąś muzykę. Miał podłączony do samochodu telefon, więc bez problemu udało mu się włączyć jakieś stare hity. Najbardziej upodobał sobie lata osiemdziesiąte. Pomimo skandalu, który krążył wokół Milli Vanilli, właśnie poleciało Girl I’m Gonna Miss You.
      — Jak chcesz włączyć coś swojego to weź telefon i poszukaj — dodał.
      Nie był pewien, bo być może gust Roslyn był inny i nie zamierzał zmuszać jej do słuchania piosenek, które jemu pasowały. Być może wolałaby słuchać czegoś innego, a może zdecyduje, że najlepiej będzie, aby jechali jednak w ciszy, która w ich wykonaniu zawsze była komfortowa. Tylko nie wiedział, jak będzie teraz, ale zawsze mogli przecież spróbować.

      Książę w czarnym Chevrolecie🤠🤎

      Usuń
  8. Eaton wcale nie oczekiwał, że Roslyn będzie mu się zwierzała z całego swojego życia, a raczej z ostatnich kilku lat. Tak na dobrą sprawę to wcale nie musiała mu nic mówić. Poprosiła, aby po nią przyjechał i to zrobił. Nie potrzebował od niej niczego w zamian, żadnych opowieści, które jakoś by wyjaśniły tę nagłą ucieczkę z Atlanty. Uznał, że decyzję o tym, ile oraz co mu powie zostawi w pełni w rękach dziewczyny. Widział też, że jest roztrzęsiona i pewnie niewiele mogłaby z siebie teraz wydusić, a do niczego zmuszać jej nie zamierzał. Jasne, byłoby dobrze to i owo wiedzieć, ale chyba po prostu wolał zaczekać. Aż znajdą się w nieco przyjemniejszym miejscu, jak chociażby jego mieszkanie czy zatrzymają się na jakiś obiad. Myśl o obiedzie sprawiła, że miał nagle na coś ochotę. Najlepiej na domowy obiad, który ktoś mu przygotuje. Z Eatona wcale dobry kucharz nie był. Co prawda umiał o siebie zadbać i nie głodował, ale o wiele przyjemniej było iść do Evans Dinner czy w podobne miejsce, gdzie w przeciągu dwudziestu minut otrzyma gotowy, gorący posiłek. Musiał zapamiętać, aby zaproponować jej potem wspólny posiłek. O ile w ogóle miałaby ochotę, ale najpierw musiał wybadać grunt i zobaczyć, jak się potoczy ta sytuacja dalej. Był ciekaw, nawet bardzo, ale dobrze wiedział, że nie ma co na ludzi naciskać i najpierw lepiej jest zaczekać. Poza tym, Eaton nie był też osobą, której koniecznie trzeba wszystko mówić. Zgodziłby się również pomóc, gdyby Roslyn nie chciała mu powiedzieć nawet słowem o swojej obecnej sytuacji. Taki już po prostu był. Być może, gdyby mieszkał w większym mieście to byłaby to oznaka słabości, a ludzie łatwo by wykorzystywali jego dobrą stronę, ale w takim miasteczku jak Mariesville wcale nie czuł, że ktoś byłby skłonny wykorzystać jego dobroć. A już, zwłaszcza że Roslyn by to zrobiła. Raczej mógł powiedzieć, że ją zna i że wie, jaką jest osobą. Mogła się przez te parę lat zmienić, ale czy zmieniłaby się w oziębłą kobietę, która tylko wykorzystuje swoich bliskich? Bo chyba mógł powiedzieć, że są blisko lub że byli blisko. Sam już nie wiedział, a w głowie miał mały mętlik, który nie chciał się w żaden sposób uspokoić.
    Postanowił się więc skupić na drodze, muzyce i na wymyślaniu opowieści, którymi mógłby uraczyć dziewczynę. Mariesville było małe, ale całkiem sporo się też działo. Było wiele turystów, niedawno był festiwal, jabłka rosły, jak szalone i było ich bardzo wiele. Można było naprawdę opowiadać o wielu, nieistotnych również rzeczach.
    — Jasne, gdzie tylko chcesz.
    To nie był żaden problem, aby dziewczynę zabrać w inne miejsce. Miała sprawę do załatwienia, on miał samochód i oferował przecież pomoc. Nie zadawał dodatkowych pytań tylko jechał tak, jak mu kazała. Nawet nie miał żadnych podejrzeń, gdzie dziewczyna mogłaby chcieć podjechać, ale czy to było ważne? Chciał pomóc, cała reszta była bez znaczenia.
    Zdawał sobie sprawę z tego, że nie powinien tak po prostu opowiadać o życiu Rhetta. Spotykali się co jakiś czas w The Rusty Nail, gdzie wypijali piwo czy dwa, Rhett stanowczo pił ich za dużo, ale każda próba przekazania mu tej informacji kończyła się warknięciem. Ale dopóki miał to pod kontrolą to chyba nie było źle, prawda? W każdym razie, Grant potrafił sobie wyobrazić, jak dostaje po mordzie od Rhetta za to, że gada o jego prywatnych sprawach. To może nie był najlepszy ruch z jego strony.
    — Tylko wiesz, jak coś to udawaj, że nic nie wiesz. Wszyscy wiedzą, ale to wciąż drażniący temat — poprosił. Nie było chyba w miasteczku osoby, która by o tych kłótniach nie słyszała. Zresztą, Rhett i Savannah byli na językach jeszcze na długo zanim Roslyn wyjechała z miasteczka, więc pewne to i owo o nich słyszała, gdy kłócili się na ulicach miasteczka, bo żadne z nich nie potrafiło się zamknąć i dokończyć spraw w domu. — Primrose w czerwcu skończyła dwa lata. Zrobil jej super urodziny. Nawet dmuchany zamek wynajął.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co jak to, ale Caldwell radził sobie w roli ojca. Nawet jeśli on sam myślał, że jest inaczej. Chyba każdy na jego miejscu czułby się w podobny sposób. Nie planowali dziecka, była zaskoczeniem dla pary i dla ich otoczenia, ale Caldwell wziął się za siebie i starał się stworzyć dobry dom i rodzinę, a wyszło… Cóż, wyszło zupełnie inaczej i nie tak, jak pewnie to zakładał.
      Nieco zaskoczony spojrzał w stronę dziewczyny, kiedy ta dość nagle zaczęła mówić. Starał się jej nie przerywać, ale nie dało się ukryć, że zmarszczka między brwiami się powiększyła, co często było u niego oznaką zmartwienia. Nie słyszał zbyt wiele o dziewczynie i o tym, jakie życie prowadzi w wielkim mieście. Przez większość czasu był po prostu zajęty, nie słuchał zbytnio plotek, ale też nie miał takiego kontaktu z jej rodziną, aby opowiadali mu ciągle o tym, co się dzieje. Miał świadomość, że istnieje Jason i że od jakiegoś czasu Roslyn jest w szczęśliwym związku, ale najwyraźniej wcale tak nie było. Słychać było tylko o tym, jaki Jason jest cudowny i że można tylko dziewczynie takiego mężczyzny pozazdrościć. Wspaniały, zaradny, tak cudownie opiekuje się Roslyn w Atlancie. Nigdy nie było złego słowa lub te złe słowo nie dotarło do Eatona.
      — Okej. Nie musisz mi o tym mówić, jeśli nie chcesz, Ros. Ale dobrze zrobiłaś. Tęskniliśmy za tobą w Mariesville — powiedział. Uznał, że nie musi dodawać więcej. Nie znajdowali się w miejscu, które było odpowiednie do zadawania pytań o przeszłość. Dojadą na miejsce to może tam będą mogli porozmawiać w spokoju.
      Wziął pod uwagę to, że Roslyn może nie chcieć wracać od razu do rodzinnego domu. Jego mieszkanie było co prawda przystosowane do życia w pojedynkę, ale dadzą sobie radę. Oddałby jej na jakiś czas sypialnię, a sam przeniesie się na kanapę, która może najwygodniejsza nie była, ale do przeżycia, a potem coś wymyślą.
      Skręcił tak, jak go to poprosiła. Zgubił się trochę w swoich myślach, nie do końca wiedział, co o tym wszystkim sądzić, ale ostatecznie nie sądził nic. To nie była jego sprawa. Nie zamierzał jej oceniać czy prawić morałów, że powinna z nim zerwać, a potem wyjechać. Nawarzył sobie piwa, więc niech teraz je wypije i zajmie się swoimi sprawami.
      Oderwał wzrok od drogi, gdy usłyszał swoje imię i spojrzał na blondynkę. Nie mógł zbyt długo na nią patrzeć, aby się nie robili, ale zdążył posłać jej delikatny, ciepły uśmiech.
      — Nie jestem zły, tylko zaskoczony.
      Taka była prawda. Eaton Grant był po prostu zaskoczony telefonem i prośbą, która padła z ust dziewczyny, ale nic, poza tym. Nie miał powodu, aby być na nią zły. Jeśli już, to cieszył się, że to właśnie po niego zadzwoniła w chwili, kiedy potrzebowała wsparcia.
      — Jaki przystanek jest przed Mariesville? — spytał czując, że to jedno pytanie chyba może zadać. Przecież i tak się dowie, równie dobrze mogła mu powiedzieć już teraz.

      Kowboj🤠🤎

      Usuń
  9. Gdyby zapytała się go teraz o to, jak się przy niej czuje to bez żadnego skrępowania czy zawahania powiedziałby, że dokładnie tak samo, jak kilka lat wcześniej. To nie był pierwszy raz, jak jej pomagał. Zawoził czy odwoził; ratował tyłek Roslyn i Elysse wiele razy w przeszłości. Przekimał u siebie, aby mogły pozbyć się kaca, zmyć z siebie smród alkoholu i w południe wrócić do domów, jak gdyby nigdy nic się nie stało. Delikatnie naciągał prawdę, kiedy nikt, poza nim, nie wiedział, gdzie dziewczyny są, a nie chciał, aby wpadły w kłopoty. Dopóki Eaton wiedział, że są bezpieczne i w którym miejscu są to nie uważał, że trzeba było rodzicom o wszystkim mówić. Szczególnie, że czasami potrafili być aż nazbyt opiekuńczy. To nikomu nie służyło. One mogły się wybawić, rodzice spokojne spali i wszyscy byli szczęśliwi oraz zadowoleni. Nie mógł się jednak pozbyć wrażenia, że teraz sytuacja wygląda zupełnie inaczej. Roslyn po niego zadzwoniła, choć nie odzywała się od trzech lat. Poprosiła o pomoc, jakby te ostatnie miesiące wcale nie miały miejsca, a oni widzieli się co najwyżej tydzień wcześniej, a nie kilka lat temu. Nie był zły, bo to nie był absolutnie powód, aby być złym. Wciąż był zaskoczony, nic, poza tym. Podejrzewał, że to uczucie zaskoczenia prędko mu przejdzie, gdy już w pełni dotrze do blondyna, że Roslyn tutaj jest. Pewnie nie brzmiałoby to zbyt dobrze, ale nie myślał o niej aż tak często, jak mogłoby się wydawać. Był zajęty swoimi rzeczami, miał własne sprawy na głowie i brakowało mu czasem chwili na to, aby myśleć o innych. Zwłaszcza, jeśli to były osoby, które same nie dawały znaku życia przez dłuższy czas. Absolutnie nie miał żadnych pretensji do dziewczyny. Każdy przecież miał prawo do tego, aby żyć po swojemu i nie musiała mu się w żaden sposób tłumaczyć.
    Ciekawość zżerała go wręcz od środka, ale robił co tylko mógł, aby nie zadawać zbyt wielu pytań. Wyczuł, że dziewczyna nie ma ochoty na to, aby o tym wszystkim opowiadać. Nawet jeśli zaczęła coś mówić, to Eaton był bardziej niż pewien, że parę szczegółów zostawiła dla siebie. Nie było w tym w zasadzie nic złego. Przecież w żaden sposób to, że po nią przyjechał nie zmuszało jej do tego, aby teraz streściła mu swoje życie. Chciał pomóc, bo mógł pomóc. Bo Roslyn była kimś ważnym. Kimś komu warto było pomagać. Dla niejednej osoby brak kontaktu mógł równać się z zakończeniem znajomości i zapewne, gdyby chodziło o kogokolwiek innego to Eaton nie rzuciłby wszystkiego. Ale to była Roslyn. Jego Roslyn. Chociaż chyba nie mógł tak mówić. Właściwie nigdy przecież tak naprawdę nie była jego, a on nie był jej. Żyli po prostu obok siebie, nic większego się, poza tym nie działo. Może poza tamtą jedną nocą, ale jakoś wątpił, aby ten moment szczególnie zapadł jej w pamięci. Minęło wiele lat, zdążyli o tym oboje pewnie zapomnieć. Każde miało teraz inne sprawy na swojej głowie.
    — W takim razie mów. Wysłucham, co tylko chcesz — odparł. Mogła opowiadać mu nawet o tym, jaką kawę teraz pije, a zapewne i tak by jej wysłuchał czy w żartach wyśmiał, że tak kawy się wcale nie pije i robi to źle. Bo kto jak to, ale Eaton był prawdziwym smakoszem kawy. Zupełnie nie zadawalała go ta ze Starbucksa czy z innej sieciówki. Uwielbiał mocną, słodką kawę, w której czuć było kawę, a nie syropy czy mleko. Właściwie to nawet nie był pewien czy podają taką kawę w Mariesville. Za każdym razem, gdy zamawiał dla siebie nie zwracał uwagi na inne pozycje w menu. Był stałym klientem, który zawsze brał to samo. Jedyną atrakcją było to, że od czasu do czasu kupił jakąś drożdżówkę lub innego pączka, ale na tym jego zawirowania w kwestii kawy się kończyły.
    — Za co ty znowu przepraszasz? — Spytał. Spojrzał na dziewczynę korzystając z tego, że stoją na czerwonym świetle. Próbował wyłapać jakieś zmiany w jej wyglądzie, ale miał wrażenie, że wszystko jest tak, jak było dawniej. Może tylko teraz miała bardziej podkrążone oczy, a w tęczówkach brakowało tego znajomego błysku. — Ja też mogłem się bardziej postarać i zadzwonić wcześniej. Nie zadręczaj się.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zaciekawienie coraz bardziej zaciskało swoje łapska wokół ciała Eatona, ale dalej siedział cicho. Rozmawiał z nią, ale nie zadawał zbędnych pytań. Nie mógł nic poradzić na swoją ciekawską naturę, która teraz nagle zdecydowała się uaktywnić. Zwykle raczej nie wtrącał się w cudze sprawy bez prośby, ale jakby nie patrzeć to Roslyn go poprosiła o pomoc. Był więc zaangażowany i nie miał zbytnio wyjścia, ale też nieszczególnie chciał mieć z tej sytuacji wyjście. Chciał jej pomóc na tyle, na ile tylko mógł. Może sama obecność wystarczy, może opowiastki z Mariesville wystarczą, a może nic z tego nie będzie wystarczające i będzie musiał pomyśleć o czymś innym.
      Dopiero po paru minutach dojechali na miejsce. Zaparkował blisko wejścia przy pierwszym wolnym miejscu. Akurat przodem ustawiając się do wejścia. Budynek wyglądał niepozornie. Wcale nie był duży, ale już na pierwszy rzut oka sprawiał wrażenie medycznego. O ile w ogóle można było o budynku tak powiedzieć. Wiele myśli przeszło mu przez głowę i żadna pewnie nie była odpowiednia. Powoli zaczął się domyślać, dlaczego tutaj są i czego oczekuje od niego dziewczyna.
      Milczał przez chwilę, ale to nie dlatego, że zastanawiał się nad tym co dobre, a co złe. To nie była jego decyzja, nie jego sprawa. Był wzięty z zaskoczenia i nie sądził, że w ten sposób spędzi swoje popołudnie. Wszystko w tym dniu było jedną, wielką niespodzianką.
      — Nie będę — zapewnił. Ostatnie co powinien robić to zadawać setki pytań, na które mogła nie być gotowa. On sam też nie był pewien o co powinien pytać ani czy w ogóle miał jakiekolwiek prawo do tego, żeby pytać się dziewczyny o cokolwiek.
      Spojrzał w dół, kiedy złapała go za rękę. Odwzajemnił uścisk, a młodą kobietę pocieszył delikatnym uśmiechem. Takim, który posyłał jej często, gdy miała gorszy dzień w przeszłości. Taki, który oznajmiał na odległość, że wszystko będzie w porządku i jakoś sobie z tym dadzą przecież radę.
      — Jeśli tylko chcesz to tak, pójdę z tobą. Może potrwać i całe godziny, mam dla ciebie czas.
      Upewnił się, żeby dziś nigdzie już nie jechać. Podróż z Atlanty może nie miała trwać długo, ale nie wiedział czego ma się spodziewać. Wolał więc wyczyścić swój grafik, aby móc skupić się na dziewczynie, która zwyczajnie teraz potrzebowała swojego przyjaciela.
      — Pójdziemy, jak będziesz gotowa.

      'Cause I know that it's delicate🤠🤎

      Usuń
  10. Mogło się zdawać, że serdeczność Eatona jest fałszywa, ale on już po prostu taki był. Nie słodził, jeśli nie widział ku temu podstawy i potrafił doprowadzić do porządku każdego. Nie dawał sobą pomiatać ani nie pozwalał na głupie rzeczy. Jedyną osobą, nad której nie miał absolutnie żadnej kontroli była jego starsza siostra, Esme. Ta kobieta żyła w zupełnie innej rzeczywistości, robiła rzeczy, których Eaton nie rozumiał i z którymi nigdy wcześniej nie miał styczności. Była od niego starsza o cztery lata, a zachowywała się tak, jakby nigdy nie opuściła etapu zbuntowanej nastolatki. Pojęcia nie miał, jakim cudem udało się jej w jakikolwiek sposób wychować syna, ale z tego co Eaton wiedział to młody wcale tak dobrze wychowany nie był. Nie miał z nimi zbyt częstego kontaktu. Esme nie tyle co go utrudniała, a po prostu nie dzwoniła, nie przyjeżdżała. Chyba, że zaczynało brakować jej pieniędzy to wtedy potrafiła się pojawić, odstawić teatrzyk z bycia świetną córką oraz siostrą, naciągnąć rodziców na wystawianie kolejnych czeków i znów znikała na paręnaście miesięcy. Nie mógł im nic powiedzieć, chociaż często się starał, ale jakby nie docierało do nich, że Esme jest dorosła i powinna ogarniać sama swoje życie, a nie wiecznie liczyć na rodziców i pomoc od nich. Jemu również pomagali, gdy zaszła taka potrzeba, ale i tak uważał, że jeśli chodziło o Esme to robili to stanowczo zbyt często. Wcale też nie miał na myśli tego, że to jest nie fair, że on czy Elysee tyle nie dostają od nich, a o fakt, że Esme bez przerwy wykorzystywała uległość rodziców i sama nie szukała sposobu na życie, tylko ciągnęła pieniądze od nich czy rodzeństwa, bo chcąc czy nie chcąc, ale Eaton również był jej ofiarą i często się zgadzał na to, aby przelać jej daną kwotę na konto. Robił to przede wszystkim z myślą o młodym, bo nie chciał, aby miał złe warunki, czy żeby na coś mu brakowało pieniędzy. Był nastolatkiem, miał własne potrzeby, których Esme mogła nie rozumieć.
    Natomiast jeśli chodziło o Roslyn, to Grant był gotów na to, aby pomóc jej ze wszystkim. Nie potrafił tego wytłumaczyć, ale tak po prostu było. Fakt, że mieli za sobą jedną, ale niezapomnianą noc nie miał z tym nic wspólnego. Miało to zresztą miejsce tak dawno, że niekoniecznie w tym momencie ta chwila miała jakieś znaczenie. Była ważną osobą w jego życiu, odkąd tylko pamiętał, a potem zniknęła. Zawsze starał się jej pomóc na tyle, na ile mógł. Szczególnie, że wiedział, że nie ma najłatwiej w domu. On sam wychował się w dość szczęśliwej rodzinie, były kłótnie i awantury, ale która rodzina się o coś nie sprzeczała? Ojciec nigdy jednak nie był w stosunku do niego czy sióstr wulgarny ani nie okazywał żadnej przemocy, choć niektórzy mogliby się kłócić, że jego momentami ostre podejście zahaczało o przemoc, ale Eaton tak nie uważał. Miał wszystkiego zawsze pod dostatkiem, lubił spędzać czas z rodzicami i wiele się od własnego ojca nauczył. Roslyn, raczej, tego samego powiedzieć nie mogła.
    Jego życie jakoś tak się potoczyło, że nie miał szczęścia w miłości. Jakieś partnerki były, pojawiały się, ale równie szybko znikały. Z jakiegoś powodu nie umiał zagrzać sobie miejsca w ich życiu na dłużej. Możliwe, że problem tkwił w nim, a możliwe, że w innych. Sam już nie wiedział i niczego na siłę nie szukał. Spędzić samotnie życia też nie chciał, ale podchodził do tego w taki sposób, że odpowiednia osoba sama się znajdzie. I będzie miało to miejsce prędzej czy później. Mariesville wcale nie było takie małe, a ktoś nowy zawsze mógł się tu sprowadzić.
    — Żadnej przyszłej pani Grant na horyzoncie nie ma — odpowiedział. Nie było w tej odpowiedzi smutku, bo nie czuł się z tego powodu źle. Tak się ułożyło życie. Niewiele mógł na to poradzić, a załamywać się też nie miał zamiaru. Mógł, ale co by to mu dało? Miał przyjaciół, dobrą pracę, rodziców blisko i więcej mu na razie nie było potrzebne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Eaton bez bicia przyznawał, że to było najdziwniejsze doświadczenie w jego życiu. Nie mówił zbyt wiele, bo i co miałby powiedzieć? To nie była do końca jego sprawa, ale został, gdy go o to poprosiła. Czuł się naprawdę nieswojo przez cały zabieg. Nie do końca wiedział, gdzie ma podziać oczy, czy coś powinien mówić. Stał obok, trzymał Roslyn za rękę i nie mówił nic. Ona również była milcząca. Chyba tak na dobrą sprawę nie było odpowiednich słów, które można byłoby teraz wypowiedzieć. Nie chciał jej też wprowadzać w zbędne zakłopotanie. On sam czuł się bardzo nie na miejscu, ale wiedział tyle, że go potrzebuje i musi to zrobić, a dodatkowych informacji na ten moment nie potrzebował. Pytań było coraz więcej. Czuł się trochę zagubiony w tym wszystkim. Przez całe swoje życie nie miał takiej sytuacji, jak właśnie ta. Przed wejściem do gabinetu, kiedy Roslyn wypełniała dokumenty zgarnął parę ulotek, które były rozłożone. Nie patrzył na ich tytuły, ale miał nadzieję, że będą pomocne. Zgiął je w pół i schował do tylnej kieszeni swoich spodni. Nie miał absolutnie żadnego pojęcia, co w takich sytuacjach robić, ale jedno było pewne – nie zostawi jej z tym samej. Nie mógł jej zostawić samej sobie. Może za dużo na ten temat nie wiedział, ale wiedział tyle, że ktoś obok może się przydać. Nie miał wcześniej potrzeby, aby sprawdzać takich informacji, a teraz czuł się kompletnie zielony. Lubił być przygotowany na to, co go czekało, a teraz? Teraz nie miał pojęcia co go czeka.
      Pytanie dziewczyny go nie zaskoczyło. Brał to po prostu pod uwagę, że mogłaby nie chcieć wracać od razu do rodzinnego domu. Na jej miejscu też chyba wolałby zostać gdzieś indziej.
      — Pewnie. Jakoś się pomieścimy.
      Mieszkał sam, a do wyboru miał łóżko w sypialni i kanapę w małym salonie, który jednocześnie był kuchnią oraz jadalnią. Wiedział już, że to jemu przypadnie kanapa, ale wcale nie było mu z tą myślą źle.
      Odetchnął wewnętrznie z ulgą, kiedy znaleźli się znów w samochodzie. Był gotów od razu ruszyć, ale nie zrobił tego od razu. Z zaciekawieniem obserwował, jak dziewczyna sięga po zwierzaka.
      — Wiesz, do końca miałem nadzieję, że to jednak kot — mruknął z lekkim uśmiechem. Skuns był nietypowym zwierzakiem, a te Eaton widywał raczej na wolności, a nie w transporterze. To było… ciekawe doświadczenie. — Chyba się wstrzymam. Nie zna mnie, ja nie znam jego. Ta relacja będzie lepsza na tymczasową odległość.
      Podchodził niepewnie do rzeczy, których nie znał. Zwierzak wyglądał przyjaźnie, ale wolał nie ryzykować, że jednak taki nie będzie w stosunku do niego.
      — Ros, w porządku? — spytał. Cóż, chyba nic nie było w porządku, ale zanim pojadą chciał się upewnić. Prawdę mówiąc nie wyglądała, jakby wszystko było w porządku. Głupie pytanie, pewnie nie było. — Przyniosę ci wodę. Mam z tyłu. Potrzebujesz czegoś?

      I hate it here so I will go to
      secret gardens in my mind
      🤠🤎

      Usuń
  11. Rodzinny dom Eatona, który znajdował się w dzielnicy otoczonej z każdej strony farmami, był wypełniony wieloma dobrymi wspomnieniami. Nie mógł narzekać na to, jakie miał dzieciństwo. Cieszył się jednak, jak każdy człowiek, kiedy w końcu mógł się wyprowadzić. Kupno mieszkania w Downtown nie było jego pierwszym planem, ale zdał sobie sprawę z tego, że dom byłby zwyczajnie dla niego za duży. Od dawna mieszkał sam, partnerki się przewijały, ale nigdy jakoś nie została żadna na długo. Samo mieszkanie w sobie również mu wystarczyło. Mieszkał sam, bez zwierząt czy innych osób i mieścił się ze wszystkimi rzeczami, które posiadał. Z kolei tych było sporo, bo przez trzydzieści cztery lata swojego życia zdążył nazbierać ich naprawdę sporo. Przede wszystkim było sporo książek, bo choć może nie wyglądał to lubił czytać i sięgał, najczęściej wieczorami, po książkę. Pamiątek zbyt wielu nie miał, co najwyżej magnesy na lodówce. Wszystkie tak naprawdę ważne rzeczy były w domu rodzinnym, bo nie było powodu, aby je ze sobą zabierać. Być może zrobiłby to, gdyby zamierzał się wyprowadzić z Mariesville, ale wystarczyło wsiąść w samochód i po krótkim czasie był już u rodziców. Mógł również się przejść, co często robił, bo łatwo było poruszać się wszędzie autem. Jeśli jednak nie musiał targać ze sobą ciężkich narzędzi bądź innych rzeczy, to wybierał spacer. O tej porze roku miasteczko było naprawdę ładne, więc szkoda było rezygnować ze spacerów.
    — Wcale nie takiej obcej — odparł. Roslyn przecież nie była obca. Była jego bliską przyjaciółką, znajomą, jak zwał tak, zwał. Gdyby jednak ktoś w jego życiu był to musiałaby zrozumieć, że chce pomóc. Pewnie ta pomoc wyglądałaby inaczej niż obecnie, ale czy to miało jakieś znaczenie? Nikogo specjalnego w życiu Eatona nie było, nie musieli się o to martwić. Nie poczuł się z tą myślą źle, tak po prostu musiało najwyraźniej być. Może ktoś specjalny na niego czekał, a może nikogo wcale nie będzie i to też było w porządku; pogodził się zarówno z jedną, jak i z drugą opcją. Rzadko myślał o przyszłości, ale gdy już mu się zdarzało to miał przebłyski, w których widział spokojne życie w jednej z dzielnic Mariesville, średni dom, który pomieściłby dwójkę dorosłych z dwójką dzieci, tak opcjonalnie i być może jakimś zwierzakiem. Nie był fanem zwierząt hodowlanych, ale na kurczaki przymknąłby oko. Wszelkie krowy, owce, świnie czy inne zwierzęta po prostu nie wchodziły w grę. Nie miał na to najmniejszej ochoty i na obrządki, które zawsze wydawały mu się zbyt ciężkie, aby je wykonywać każdego dnia, bez przerwy, aż do śmierci lub do momentu, w którym to okaże się zbyt ciężkie i trzeba będzie wszystkie te zwierzęta posprzedawać lub zatrudnić kogoś do pomocy.
    Mogło się zdawać, że będąc wychowanym w miasteczku, które przede wszystkim szczyciło się farmami, uprawami i zwierzętami on również będzie miał serce do tego, aby prowadzić jakieś małe gospodarstwo, ale nic z tych rzeczy. O wiele bardziej wolał się zając swoimi remontami, a z kolei to przecież też nie było coś, co koniecznie chciał robić, bo tak podpowiadało mu serce. Robił to, bo się na tym znał i wiedział, jak to robić. Ojciec na niego liczył z przejęciem firmy. Esme by rozwaliła firmę w przeciągu tygodnia, sprzedałaby ją lub zrobiła coś jeszcze gorszego. Elysse natomiast nie była tym zainteresowana nawet w małym procencie, gdyby to jej przydała rola przejęcia biznesu zapewne znalazłaby kogoś, kto mógłby to zrobić za nią lub całkiem zrezygnowałaby z tego, aby wrócić do swojego życia. Eaton nie mógł jej winić. Chciała inne życie, pragnęła czegoś więcej, a małe miasteczko w Georgii nie mogło jej zapewnić tylu atrakcji, ile jej serce potrzebowało. Przynajmniej była szczera ze wszystkim co robiła i nigdy nie udawała, że kiedyś tutaj wróci, aby się osiedlić i spędzić resztę życia w miejscu, z którego przecież uciekła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nie tak, że miał coś przeciwko zwierzętom. Lubił je, a w dzieciństwie i w nastoletnich latach miał psa nawet psa, Baxtera, który towarzyszył mu przez całe siedemnaście lat. Strata zwierzaka była bolesna, ale otrząsnął się z tego. Potem jednak już jakoś nie było okazji do tego, aby wziąć nowego, choć pewnie mógłby to zrobić. Skuns był… cóż, był dość niespodziewanym zwierzakiem, a Eaton wolał uniknąć sytuacji, w której zostałby pogryziony. Nie wątpił, że miał wszystkie szczepienia, ale odrobina ostrożności jeszcze nikomu przecież nie zaszkodzi.
      — Poczujesz się lepiej. Odpoczniesz, jak dojedziemy. Mam wczorajszy obiad, jeśli będziesz zainteresowana lub coś zamówimy.
      Wolał zostawić jej wybór. To nie tak, że jemu to było obojętne, ale chciał, aby mogła sama zadecydować co chciałaby zjeść, o ile w ogóle chciałaby zjeść. Przecież zmuszać jej też nie będzie. Nie to nie. Zareagowałby pewnie dopiero w momencie, w którym przesadzałaby z niejedzeniem, ale o coś takiego jej nie podejrzewał.
      — Mam koc. Zaraz wrócę.
      Uśmiechnął się ciepło do młodej kobiety. Delikatnie ścisnął również jej dłoń, nim wysiadł z samochodu. Ciężko było mu się dostać do tyłu auta, a koc był schowany gdzieś na tylnych siedzeniach. Po chwili był z powrotem, ale otworzył drzwi od strony pasażera. Rozłożył koc na nogach dziewczyny i zostawił, aby mogła sobie go poprawić tak, aby to jej odpowiadało. Podał również butelkę z wodą.
      — Może być trochę ciepła, ale jest w porządku. Nie otwierałem jej — zapewnił. Lubił mieć zapas wody w aucie. Często miał sytuacje, w których była przydatna. Jak chociażby ta sytuacja. — Nie nudzisz mnie, Ros. Ale to nie jest dobry moment na pytania. Odpocznij, mamy ponad godzinę jazdy. Może uda ci się zdrzemnąć w drodze. Pogadać możemy jutro czy innego dnia.

      Cowboy like me🤠🤎

      Usuń
  12. W ciszy, która między nimi zapadła było coś kojącego. Nawet nie brał pod uwagę tego, że mogłoby być odwrotnie. W towarzystwie tej drobnej blondynki zawsze czuł się komfortowo, a wydarzenia, które dopiero co miały miejsce zdawało się, że w żaden sposób nie odcisnęły na nich piętna. Tak samo, jak ostatnie trzy lata, które spędzili osobno. Czy to było możliwe, że ich przyjaźń była jedną z tych nielicznych, które będą potrafiły przetrwać wszystko? Jeśli tak, to Eaton był z tego powodu naprawdę zadowolony i szczęśliwy. Brakowało mu tej dziewczyny w życiu, je uwag, opowiadania historii czy nawet zwykłego picia wspólnej kawy. Roslyn zawsze co prawda była bardziej przyjaciółką Elysse niż jego, ale Elysse w końcu wyjechała, a oni zostali sami, choć zaledwie na krótki okres czasu, bo zaraz po tym dziewczyna wyjechała do Atlanty, a ich drogi się po prostu rozeszły. Tylko przez krótki moment Ros była jego przyjaciółką, taką, którą nie musiał się z nikim dzielić. Może to były tylko jego odczucia, być może w jej oczach dalej był starszym bratem koleżanki, ale nikim, poza tym. Jeśli tak miało być, to nie mógł się przecież z tym kłócić, prawda? Kolejne pytanie pojawiło się w jego głowie, ale to był naprawdę kiepski moment na to, aby teraz pytać się o wszystko i o nic jednocześnie. To mogło zaczekać, aż oboje będą w lepszym nastroju. Mimo swojego pozytywnego nastawienia do codzienności to nie potrafił teraz się cieszyć, kiedy wiedział przez co przeszła niedawno dziewczyna. Nie chciał decydować za nią, jak się czuje. Może poczuła ulgę, może wewnętrznie wyła ze złości, że życie ją do tego zmusiło, a może była kompletnie na to obojętna i nie czuła nic? Jakiekolwiek emocje w niej teraz siedziały były ważne, ale nie chciał przypadkiem nacisnąć jej na odcisk. Nie trzeba było być geniuszem, aby wiedzieć, że dziewczyna jest teraz w dość… delikatnym stanie. Eaton nie chciał, aby poczuła, że nie może na nim polegać, bo palnie jakąś głupotę. Zdarzało mu się to czasami, ale obecnie to była inna sytuacja. Delikatna i poważna. Naprawdę nie wiedział, jak powinien do tego podejść i uznał, że póki co najlepiej będzie, aby siedział cicho. Roslyn również nie wydawała się być szczególnie rozmowna, nie było sensu, aby ciągnął ją za język czy mówił cokolwiek, byle tylko przerwać panującą między nimi ciszę.
    Dojeżdżając do miasteczka było już późne popołudnie, a słońce coraz bardziej chyliło się ku zachodowi. Jeszcze godzina, na pewno nie więcej, a całkiem zniknie, a miasteczko otoczy ciemność, którą rozjaśniać będą jedynie latarnie i być może księżyc, o ile ten nie będzie zasłonięty przez chmury, a mogło być różnie.
    Eaton musiał przyznać, ale poczuł ulgę, kiedy zatrzymał samochód. Dobrze było być z powrotem w domu. Zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że jego wieczór będzie teraz wyglądał inaczej niż zeszłej nocy. Nie planował tego, że ktoś mógłby spędzić u niego noc. Raczej też nie był tym typem, który sprasza sobie kobiety na jedną noc. Najczęściej sypiał więc sam, ale Ros w końcu nie była jedną z wielu czy kimś na chwilę. Była… Była jego Ros i tyle. Nie czuł potrzeby, aby tłumaczyć sobie samemu coś więcej, choć bez wątpienia wpakował się teraz w jeszcze większy bałagan. Do tego popołudnia o niej nie myślał, a teraz wypełniała jego głowę po brzegi. Zupełnie tak, jakby nie było ucieczki przed tą dziewczyną, która niespodziewanie znów znalazła się w jego życiu.
    — Możemy zabrać resztę rzeczy później, jeśli nie masz w nich nic potrzebnego na już — odparł. Mógł je potem przynieść, bo to było dość jasne, że nie zamierzał pozwolić jej na to, aby cokolwiek nosiła. Zostawiłby jej tylko zwierzaka, gdyby nie to, że pod koniec drogi trafił z powrotem do klatki. Lepiej teraz po prostu będzie, aby w ogóle nic nie dźwigała. Nie zdążył nic na ten temat przeczytać, ale nie potrzebował medycznych artykułów, aby wiedzieć, że po takim zabiegu należy odpocząć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Nikt się nie dowie, że tutaj jesteś.
      Eaton nie był typem plotkary, a już na pewno nie zamierzał nikomu tuż na wejściu mówić, że po nią pojechał. Dopóki sama nie będzie chciała ujawnić, że tutaj jest, nikt nie będzie wiedział. Przynajmniej, dopóki nie opuści jego mieszkania, ale wątpił, że dziewczyna chciałaby zaszyć się tutaj na cały czas. Po pewnym czasie każdemu nudziło się siedzenie w zamkniętych czterech ścianach. Póki co wolał, aby dziewczyna odpoczęła, a następnego dnia będą mogli się zająć wszystkim innym. Szczególnie, że to był naprawdę długi dzień, który raczej nie należał do najprzyjemniejszych.
      Po otworzeniu drzwi wpuścił ją do środka, a dopiero sam po chwili wszedł. Postawił transporter z Tazzem na stole, aby blondynka nie musiała się schylać, gdyby chciała go wyjąć. Miał parę obaw czy zwierzak odnajdzie się w nowym miejscu, ale ewentualne szkody nie były teraz czymś, czym Eaton by się przejmował.
      — Rozgość się. Wiesz, gdzie co jest w razie czego — powiedział. Nie był to apartament, ciężko było się tu zgubić. Kuchnia z salonem, łazienka i jeden pokój, który był jego sypialnią. Nic specjalnego, ale było tu dość miejsca, aby poczuć się swobodnie. — Gdybyś czegoś potrzebowała po prostu mów. Przyniosę ci ręczniki, gdybyś chciała się odświeżyć i… chyba zamówię chińszczyznę. Dalej lubisz, prawda? — Upewnił się. Nie zamierzał karmić jej obiadem z poprzedniego dnia. Bez przesady, a gdyby nie miała ochoty na to, aby jeść no to cóż, po prostu zostanie. Raczej nie będzie problemu z tym, aby zostało na jutro czy dla niego, bo i był w stanie zjeść dwie porcje. Sam teraz co prawda nie czuł głodu, ale to mogło się w każdej chwili zmienić.
      — Nie mam nic do ogarnięcia już, ale jeśli chcesz się mnie pozbyć, aby pobyć samą to daj znać. Mogę pojechać do rodziców.

      I am someone who, until recent events
      You shared your secrets with
      🤠🤎

      Usuń
  13. — Nie ma sprawy, naprawdę. Zaraz ci wszystko przyniosę.
    Może i miała swoje rzeczy, ale pewnie zostały w kartonach, które były jeszcze w aucie. Eaton zniknął na moment w sypialni, w której była szafa, a w niej znajdowały się wszystkie ręczniki i inne domowe rzeczy. Może nie było ich dużo, bo jednak nie potrzebował ich w dużej ilości. Upewnił się, że ręczniki, które dał dziewczynie będą odpowiednio miękkie i przyjemne w dotyku. Jeden większy do ciała, drugi do włosów. Wiedział, że dziewczyny raczej korzystają z dwóch czy nawet trzech różnych, a gdyby potrzebowała jeszcze kolejnego to coś się poszuka. Miał ich w zasadzie tylko kilka, bo w końcu mieszkał sam, a gości miał naprawdę bardzo rzadko. Jeśli ktoś z rodziny, tej bliższej czy dalszej, przyjeżdżali do Mariesville to najczęściej zatrzymywali się u jego rodziców. Dom miał dodatkowe pokoje i dwie łazienki, było więc tam znacznie wygodniej, gdy pojawiała się większa ilość osób. Nie wiedział jeszcze na jak długo Roslyn chce się tutaj zatrzymać, ale pewne było to, że Grant nie zamierzał jej wyganiać. Mogła zostać tu tak długo, jak tylko miała na to ochotę. Nawet jeśli oznaczałoby to, że wprowadzi się do mieszkania na stałe. Znał ją co prawda na tyle, aby wiedzieć, że jest zbyt uparta, aby przyjmować pomoc przez dłuższy okres czasu. Stawiał więc na to, że jak już doprowadzi się do porządku po wyjeździe z Atlanty i poczuje się fizycznie oraz psychicznie lepiej to znacznie szukać pracy w miasteczku, a po tym również jakiegoś kąta dla siebie. Lub wróci do rodziców, ale tego nie mógł być pewien. W każdym razie, służył jej pomocą i pewnie udałoby im się razem znaleźć dla niej jakiś mały domek, który nie kosztowałby fortuny. W miasteczku było sporo też miejsc na wynajem, co pewnie byłoby lepszą opcją, jeśli nie miała oszczędności. Nad czymś na pewno pomyśli, ale teraz to nie był na to odpowiedni czas. Teraz był czas na to, aby odpoczęła. Nic więcej robić nie musiała. Eaton chciał się wszystkim zająć.
    Skorzystał z faktu, że dziewczyna jest w łazience i przejrzał ulotki, które ze sobą zabrał. Było w nich naprawdę sporo porad, które nieco rozjaśniły mu, jak może jej w tym czasie ulżyć. Zależało mu niejako na tym, aby poczuła się dobrze i bez presji, że cokolwiek musi robić. Zaparzył w międzyczasie herbatę, która często miała na niego kojący wpływ. Tak w zasadzie poza odpoczywaniem, braniem ewentualnie leków przeciwbólowych, które nie rozrzedzają krwi i wsparciem psychicznym niewiele więcej mógł zrobić. W głowie miał już pewien plan, jak te następne godziny jej ułatwić. Było jeszcze wcześnie, jedzenie miało dojechać dopiero za godzinę. Z niczym przecież im się też nie spieszyło. Na wszelki wypadek do herbaty, która stała już na stoliku przyniósł też leki, a w szafce nawet udało znaleźć mu się maślane ciasteczka. Dla pewności jednego spróbował, bo nie był pewien, jak stare są, ale dalej były tak samo kruche i smaczne, jak w dniu, w którym je kupił. Może starał się trochę za bardzo, a może nie. Nie jemu było to oceniać. Prawda była jednak taka, że jeśli ktoś go potrzebował to Grant starał się tak, jak tylko mógł. Teraz działał trochę na ślepo, bo jednak to była pierwsza taka sytuacja, w której się do końca nie odnajdował, ale radził sobie. Jego uczucia też były teraz najmniej ważne. To nie on przechodził ciężką sytuację, nawet jeśli Roslyn twierdziła, że jest inaczej to w oczach blondyna to wcale nie było nic przyjemnego, ale nie zamierzał jej w żaden sposób oceniać. Był ostatnią osobą, która oceniłaby kogokolwiek, tak szczerze mówiąc. Starał się po prostu być obok, bo tyle mógł zrobić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszył się, że mimo wszystko nie było między nimi niezręcznie. To mogłoby doprowadzić do nieciekawych kolejnych wydarzeń, ale o to raczej martwić się nie musieli. Te trzy lata zdawało się, że w ogóle nie miały miejsca. Mógł naprawdę długo opowiadać o tym, jak cieszy się, że pomimo rozłąki im nadal było ze sobą dobrze. Uśmiechnął się lekko, kiedy usiadła obok niego i odruchowo objął ją ramieniem, mocniej do siebie dziewczynę przytulając.
      Wiele teraz myśli przechodziło mu przez głowę. Naprawdę wiele, ale niekoniecznie chciał się nimi zadręczać. Pytań było coraz więcej, tylko, że nie wiedział o co ma pytać. To wszystko wydawało mu się być zbyt intymne, aby dopytywać. Jednocześnie już nie pierwszy raz zapewniała go, że może się pytać o co tylko chce. I… niejako chciał się pytać, ale nie chciał wyjść na nachalnego dupka, który chce zaspokoić swoją ciekawość.
      — Nie mam żadnych planów. Ty jesteś planem na ten wieczór — zapewnił. Uśmiechnął się do niej również ciepło, jakby chciał zapewnić, że naprawdę tak jest. — Jedzenie powinno być za godzinę. Zrobiłem herbatę, jeśli masz ochotę i gdybyś potrzebowała to tu są leki. Możemy coś włączyć albo porobić cokolwiek innego.
      Przyłapał się na tym, że opuszkami palców ciągle muska jej odsłonięte ramię. Nie przerwał jednak tego, bo… ten gest mu się spodobał. Tak po prostu, a Roslyn również nie wyglądała na taką, której by to przeszkadzało.
      — Chcę wiedzieć, ale nie chcę, żebyś czuła, że musisz mi o tym opowiadać — wyjaśnił. Zdał sobie właśnie sprawę z tego, że trochę krążą w kółko. Ona chciała, aby się pytał, a on nie chciał się pytać, aby nie czuła się niekomfortowo przez to. Może faktycznie było jeszcze za wcześnie na takie rozmowy? Westchnął ciężko czując, że w tym temacie mogą mieć problem, aby się dogadać. — Okej, bo to do niczego nie prowadzi. Opowiedz mi o tym od początku, tak chyba będzie najłatwiej mi to wszystko zrozumieć. Pominiesz to, o czym wspominać nie chcesz, opowiesz o czym chcesz. To musi być twoja decyzja, Ros. Nie mogę cię do tego zmusić czy zasypać lawiną pytań i liczyć na to, że o wszystkim mi opowiesz bez zająknięcia.

      I've been having a hard time adjusting🤠🤎

      Usuń
  14. Cierpliwość.
    Tym jednym słowem można było opisać całą osobę Eatona. Był cierpliwy. Trzeba było się naprawdę postarać, aby ją stracił. Niewiele osób mimo wszystko wyprowadziło go z równowagi. Pierwsze miejsce zajmowała jego siostra, ale Esme odziedziczyła gen, który wkurwiał samym swoim istnieniem. Zdecydowanie miała talent do tego, aby doprowadzić go do białej gorączki, a potem jeszcze do paru innych rzeczy. Sprawa z Roslyn nie była w żaden sposób denerwująca. Nic nie było w niej denerwującego. Nie potrafił się na nią wściekać nawet wtedy, kiedy Elysse budziła go o czwartej nad ranem, aby odebrał je z miejscowości obok, bo zabalowały. Nie denerwował się, kiedy musiał trzymać jednej czy drugiej włosy, bo wypita ilość alkoholu doprowadziła do zatrucia. Był wyrozumiały, sam przez to przechodził i każdy musiał taki okres w życiu przejść. Nie wściekał się nawet wtedy, kiedy Elysse ukradła mu samochód, oczywiście z Roslyn na miejscu pasażera i go zarysowała. Był wtedy może trochę zły, a może raczej rozczarowany, ale nie na blondynkę, ale na swoją siostrę, bo te najgłupsze pomysły zawsze wchodziły od niej. I nie myślał tak tylko dlatego, że byłą jego siostrą, a z tego powodu, że ją znał i doskonale wiedział, że dziewczyna jest zdolna do wszystkiego. Dobrze, że z tego wyrosła i chociaż teraz była nieco rozsądniejsza. Przynajmniej tak mu się wydawało, bo jednak nie mógł być tego pewien w stu procentach. Niby znał Roslyn, ale prawda była taka, że nie znał jej w taki sposób, w jaki znała ją Elysse. Między nimi była inna więź porozumienia. Przyjaźnili się, ale na zupełnie innym poziomie. Ich relacja wyglądała zupełnie inaczej. Może to i dobrze, bo gdyby Roslyn miała podobną więź jak z nim… Byłby nie tyle co zaniepokojony, a po prostu z lekka zazdrosny, że Elysse też doświadczyła jej w taki sposób.
    — Na spokojnie. Nie musisz się spieszyć z niczym — zapewnił. Naprawdę zależało mu na tym, aby dziewczyna opowiedziała to w swoim tempie, a przede wszystkim zrobiła to w ten sposób, który będzie jej odpowiadał. Ostatnie co powinien robić to w jakiś sposób ją pospieszać czy być niezadowolony przez to, że gubi się w swoich własnych słowach. — Nie będę kazał ci się zamknąć. Wysłucham, a ty zrób to w swoim tempie.
    Eaton tylko słyszał o Jasonie, ale nigdy nie widział go osobiście. Nawet nie był pewien, czy kiedykolwiek ten mężczyzna był w Mariesville. Jeśli nie, to chyba nawet lepiej, bo była mniejsza szansa, że zacznie tu węszyć. A przecież zacznie. Chyba, że tak naprawdę nigdy w żaden sposób nie zależało mu na Roslyn to jej zniknięcie będzie mu obojętne, ale raczej było mało możliwe. Nie byłby zaskoczony, gdyby właśnie na to liczyła. Ucieczka od partnera musiała być ciężkim doświadczeniem. Nawet jeśli w grę nie wchodziła przemoc fizyczna, to bez wątpienia doświadczyła jej na tle psychicznym i emocjonalnym, a Eaton nie mógł pozbyć się tego uczucia, jak dumny jest z tego, że dziewczyna zdecydowała się na tak poważny ruch, jakim było zadzwonienie do niego.
    Słuchając jej opowieści czuł w kościach, że nie polubiłby się z tym typem. Był dokładnie tym typem osoby, której unikał. Nie zawsze dało się to zrobić, ale raczej starał się takimi osobami nie otaczać w swoim życiu. Było mu też zwyczajnie po ludzku przykro, że Roslyn trafiła na kogoś takiego, Niejako miał nadzieję, że w Atlancie się jej ułożyło i spełnia swoje marzenia, a także rozwija pasje i że zwyczajnie jest jej tam dobrze. Nie spodziewał się, że jednak nie wszystko było tak dobrze, jak mogłoby się mu się wydawać. Chyba niejako żył w utopii tutaj, miał pod dostatkiem wszystkiego i nie martwił się o następny dzień, w życiu niejako też mu się układało, choć często czuł, że czegoś mu brakuje, a jednocześnie teraz odnosił wrażenie, że wszystko jest na swoim miejscu. Było to zaskakujące uczucie, którego nie potrafił wytłumaczyć w sensowny sposób.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Wiesz, nie będę udawał, że rozumiem przez co przechodzisz. Ani że rozumiem jego czy takie postępowanie, ale gość nawet nie zdaje sobie sprawy kogo stracił.
      Roslyn bez dwóch zdań była wyjątkowa.
      Nie spotkał nikogo takiego, jak ona na swojej drodze, a trochę tych ludzi mimo wszystko było. Może przesadzał, bo miał do niej pewną słabość, ale naprawdę zależało mu na tej dziewczynie i nie dostrzegał w niej żadnych wad, choć te z pewnością miała. Może nawet nie jedną, a całą walizkę wad? Nawet jeśli, to dla Granta nie miało większego znaczenia. Była jego Roslyn, choć przecież wcale nie mógł tak o niej mówić. Jakby należała do niego. Nie wiedział czy to miało jakikolwiek sens. Zapewne żadnego, ale czy to było ważne? Raczej nieszczególnie. I tak nie zamierzał się tym z nikim dzielić. To, co czuł czy myślał było jego sprawą, zresztą teraz to naprawdę był nieodpowiedni czas na to, aby w ten sposób myśleć.
      — I uciekłaś. Odcięłaś się od niego, nic się z nim teraz nie łączy. Jesteś wolna i możesz wziąć teraz życie w swoje ręce — powiedział łagodnie. Podejrzewał, że odkrycie tego kim jest po paru latach związku z taką osobą wcale nie będzie takie łatwe. Jednak był tutaj i zamierzał jej pomóc zmierzyć się ze wszystkim co było przed nią.
      Przesunął dłoń na jej plecy, którą delikatnie po nich przesuwał. Było w tym geście coś kojącego i przyjemnego, dla niego. Cofnąłby się od razu w momencie, gdyby tylko wyczuł, że dziewczynie to przeszkadza w jakikolwiek sposób, ale chyba tak nie było. Nie mógł powiedzieć, że wyglądała na zadowoloną, ale jakby była bardziej odprężona niż przed chwilą.
      — Nie chciałaś odejść wcześniej? — spytał. Cóż, mogła o tym zadecydować w każdej chwili, ale pewnie zrobienie tego pierwszego kroku wcale nie było tak łatwe, jak mogłoby się wydawać.
      Nie był pewien czy był zaskoczony tym wyznaniem, ale zdecydowanie zrobiło mu się po tym cieplej. To nie tak, że cieszył się, że nie miała do kogo innego zadzwonić, ale że chciała do niego zadzwonić. Bo był pewien, że jego siostra również poruszyłaby dla niej niebo i ziemię, aby tylko zabrać ją z Atlanty. Nawet jeśli znajdowała się teraz na drugim końcu kraju to coś by wykombinowała.
      — Nigdzie się nie wybieram, Rosie — zapewnił — zawsze możesz na mnie liczyć.

      It's been a long time coming🤠🤎

      Usuń
  15. — Masz czas, aby się zastanowić. Nikt cię stąd nie wygania, możesz zostać tu tak długo, jak tego będziesz chciała — zapewnił. Nie przeszkadzałoby mu, gdyby Roslyn chciała zatrzymać się tutaj na dłużej. Poniekąd właściwie miał na to nadzieję, że dziewczyna tak szybko nie będzie chciała stąd się wynieść. Rozumiał potrzebę usamodzielnienia się, a już, zwłaszcza że skoro przez dłuższy czas trwała w dość toksycznej relacji to teraz zapewne chciałaby odetchnąć pełną piersią. Eaton zamierzał jej ten czas ułatwić tak, jak tylko się dało. Być może nie rozumiał też do końca potrzeb, które teraz miała dziewczyna, ale chciał jakoś jej w tym pomóc. Mógł podarować jej kawałek mieszkania. Bo co prawda, choć może im być trochę ciasno mieszkać w dwójkę w tym mieszkaniu, to jakoś się pomieszczą. Grant był gotów na to, aby zrobić dla niej tu odrobinę więcej miejsca. Chyba, że chciałaby wrócić do rodziców, to przecież nie będzie jej na siłę zatrzymywał przy sobie. Miała pełną dowolność w tym co, jak i gdzie chce robić. Od dzisiejszego dnia tak było, a Eaton pragnął tylko tego, aby poczuła się w końcu dobrze i pewnie. Przede wszystkim, aby wiedziała, że od teraz nikt niczego od niej nie wymaga i nikt nie zamierza jej tłamsić w jej własnym życiu. Była wolna. Nie miała Jasona i nie była w żaden sposób z nim powiązana.
    — Najważniejsze, że w końcu to zrobiłaś.
    Liczył się pierwszy krok, który też wcale nie był taki łatwy. Mógł sobie tylko wyobrażać, jak wiele sił kosztowało ją to, aby jednak się na to zdecydować. Sam nigdy nie był w podobnej sytuacji, a jego związki raczej kończyły się polubownie. To z reguły była decyzja dwóch stron, że nie chcą już dłużej ze sobą być. Niby wiedział, że na świecie są ludzie, którzy tkwią w relacjach, które nie są dla nich w żaden sposób dobre. Pierwszym przykładem byłby chociaż Caldwell, który przez ostatnie sześć lat rozchodził się i schodził z tą samą osobą, choć cale miasteczko wiedziało, że ta dwójka pasuje do siebie tak, jak kwiatek do kożucha, ale nikt nic – wprost – nie mówił, bo to przecież nie była niczyja sprawa. Być może były w miasteczku też pary, które były ze sobą tylko z przyzwyczajenia, a wizja, aby zacząć od nowa życie z kimś była zbyt przerażająca. Jego samego powoli nudziło już to ciągłe zaczynanie od zera. Czasami chciałby, aby ktoś się po prostu pojawił i został w tym życiu już na stałe, ale o takich rzeczach raczej można było tylko pomarzyć. Nic w końcu nie działo się, gdy ktoś pstryknął palcami czy zamachnął się różdżką. To nie był Potter ani inny, magiczny świat. Tylko prawdziwe życie, które było niezręczne i takie zupełnie inne od fikcji, którą wiele osób żyło.
    — Nawet, gdyby cię znalazł to nie może cię zmusić do powrotu — powiedział. Niby nie mógł, ale jednocześnie mógł. To było skomplikowane, ale Eaton miał nadzieję, że Jason jednak się tutaj nie pojawi. Raczej nie powinien wiedzieć, gdzie mieszkał, więc dopóki Ros była tutaj to nie musiała się martwić, że jej były partner ją tu znajdzie. O ile nie powiedziała mu o nim, ale po tej rozmowie, którą przebyli to Eaton wątpił, że kiedykolwiek dziewczyna wspominała o nim swojemu byłemu partnerowi.
    — Nie zawaliłaś, Ros. Tak po prostu wyszło, nie przejmuj się tym — poprosił. Wolałby, aby nie zadręczała się tym, co miało miejsce kiedyś. Trzy lata to dużo, jakby nie patrzeć, ale on po prostu cieszył się, że dziewczyna zdecydowała się do niego odezwać. To, w jaki sposób to zrobiła, nie było już szczególnie ważne. Eaton był pewien, że gdyby zadzwoniła nawet za kolejne dziesięć lat to również zareagowałby w dokładnie taki sam sposób i wtedy również rzuciłby wszystko, aby tylko jej pomóc. To już było bez znaczenia. Była tutaj, była bezpieczna i reszta się nie liczyła.

    Feels like this could be forever tonight🤠🤎

    OdpowiedzUsuń
  16. — Nie wydurniaj się, nic nie nadużywasz — odparł. Musiałaby chyba zagnieździć się tutaj na dobre (wcale by mu to nie przeszkadzało) lub robić wokół siebie bałagan, którego żadna siła nie da rady posprzątać, aby w końcu Eaton zaczął mieć dosyć obecności dziewczyny. Znał ją jednak na tyle, aby wiedzieć, że nic podobnego nie będzie miało miejsca. Może nie widzieli się od dłuższego czasu, ale nie mogła się zmienić przez ten czas w kogoś, kto jest mało odpowiedzialny czy męczący.
    Bliskość blondynki ani trochę mu nie przeszkadzała. W zasadzie to czuł się bardzo dobrze z myślą, że jest tak blisko. Bijące od niej ciepło było przyjemne. Tak samo, jak dotyk dziewczyny. Tęsknił za nim, ale nie dopuszczał do siebie tej myśli. To nie było odpowiednie myśleć w ten sposób. Przeżyła dziś naprawdę wyczerpujący emocjonalnie dzień, a przez niego pewnie przemawiała tęsknota i fakt, że rozpamiętywał całe popołudnie i wczesny wieczór ich wszystkie wspólne chwile. Na co dzień kierował się rozsądkiem, któremu teraz powinien pozwolić dojść do głowy, aby mógł nim porządnie potrząsnąć i powiedzieć, aby się ogarnął. Naprawdę tego potrzebował. Szczególnie, że mógłby rzucić bardzo nieodpowiednim zdaniem, gdyby nie trzymał języka za zębami, a tego przecież nikt nie chciał. Nie miał zamiaru robić czy mówić czegoś, co mogłoby sprawić, że Roslyn poczuje się przy nim niekomfortowo.
    — Umówimy się, że nie podejmiesz żadnej decyzji o ewentualnym powrocie beze mnie? — spytał. Nie chodziło mu absolutnie o to, aby mieć nad nią jakąkolwiek kontrolę, a raczej o to, że gdyby doszło do tego, że jej były się tutaj pojawi to nie da mu się łatwo zmanipulować do powrotu. Widział, jak wiele ją kosztowało odejście i jak wiele poświęciła. Może to dla niej był tylko rutynowy zabieg, o którym niedługo zapomni, ale nie mogło to być miłe doświadczenie. Nie wyglądało na miłe, choć wzrok raczej starał się mieć wtedy wlepiony w Roslyn, a nie w cokolwiek innego. Blondyn nie chciał, aby po tym co przeszła musiała wracać do punktu wyjścia. To w końcu byłoby bez sensu, prawda? Zmusić jej nie mógł, gdyby naprawdę chciała wrócić, ale po tym co zdążyła mu opowiedzieć to raczej były marne szanse, że chciałaby sama z siebie zamieszkać ponownie w Atlancie z Jasonem. Według Eatona dziś odcięła się od niego grubą kreską, zostawiła za sobą cokolwiek z nim budowała przez ostatnie trzy lata i dziś zaczynała od nowa. Może od jutra, dziś było na regenerację i na uspokojenie nerwów, a także na odpoczynek i dobre żarcie, które miało niedługo do nich dojechać. Zdał sobie też sprawę, że czuł właśnie powoli ten głód, który jeszcze do niedawna całkiem dobrze ignorował.
    Nie protestował, kiedy zmieniła pozycję. Wydawała mu się teraz taka… krucha i delikatna. Nigdy przedtem nie myślał o niej w ten sposób. Wielokrotnie udowodniła mu, że nie należy do tych dziewczyn, na które trzeba dmuchać i chuchać, a najlepiej ciągle mieć pod opieką. Potrafiła o siebie zadbać i Eaton w to nie wątpił. Tylko dzisiejszy dzień był zupełnie inny. To nie było zwykłe popołudnie, które zdarza się regularnie. Po takim czymś każdy potrzebowałby chwili dla siebie, aby odpocząć.
    — Żyje mi się tutaj całkiem dobrze. Nie mogę narzekać — odparł. Podobało mu się to miasteczko i nie chciał z niego wyjeżdżać. Nigdy nie czuł takiej potrzeby. Był od dawna przekonany, że skoro tutaj zaczął swoje życie to również tutaj je zakończy. I podobała mu się ta myśl. Nawet jeśli brzmiała ona trochę przykro. — Niewiele się tu zmieniło od twojej ostatniej wizyty — przyznał. Nie czuł potrzeby, aby regularnie zmieniać zasłonki, dywan czy meble. Przyzwyczajony był do tego, co od lat sobie tutaj zgromadził. Śmiało można było przyznać, że Eaton Grant nie lubił wielkich zmian. Jednak teraz czuł w kościach, że pozmienia się bardzo wiele.

    I can see, see the pain in your eyes🤠🤎

    OdpowiedzUsuń
  17. Eaton odnosił wrażenie, że teraz wszystko jest na swoim miejscu. I jest dokładnie takie, jakie być powinno. Gdyby jednak miał powiedzieć, dlaczego tak sądzi i co jest tego przyczyną to zapewne nie byłby w stanie powiedzieć dokładnie lub motałby się w swoich zeznaniach. Cieszył się, że Roslyn tutaj przyjechała i że to właśnie do niego zadzwoniła po pomoc. Wcale przecież nie musiała. Nawet jeśli zostało już ustalone, dlaczego dzwoniła właśnie do niego, to dalej się z tego faktu cieszył. Minęły trzy lata. Po takim czasie raczej nie powinien chcieć spędzać z nią czasu, ale był dobrze znany z tego, że daje drugie szanse, a Ros przecież nic tak naprawdę nie zrobiła. Tylko zniknęła z jego życia, rozpoczęła inne, w którym dla niego nie było już miejsca. Musiał się z tym pogodzić i zaakceptować ten fakt, co poniekąd zrobił. Tylko czy na pewno, skoro rzucił wszystko, gdy tylko zadzwoniła? Nie przejął się ewentualnymi konsekwencjami, gniewem ojca, że rzuca firmę, aby zająć się osobistymi sprawami. Nie, nic z tych rzeczy. Nawet nie drgnęła mu powieka, kiedy po nią jechał i to taki kawał drogi! Nawet jeśli nie było to miasto oddalone o setki czy tysiące mil, to dalej Atlanta pozostawała miastem, do którego dojazd zajmował trochę czasu, a on go znalazł. W ciągu dnia, w ciągi tygodnia – tak po prostu dla niej znalazł czas.
    — Nie oddam mu cię. Obiecuję, zostaniesz tutaj. Ze mną lub gdzie tylko będziesz chciała — zapewnił. Siły wolał nie używać, ale jeśli do tego dojdzie to poświęci się. Wolał wszelkie spory rozgrywać jednak na spokojnie, ale czasami przecież się nie dało. Nie każdy potrafił dogadać się na spokojnie. Z tego, co mówiła dziewczyna to Jason nigdy nie podniósł na nią ręki, ale tę informację Eaton brał z dystansem. Może po prostu nie chciała się do tego przyznać, a przecież miałaby do tego pełne prawo. Wolał założyć najgorsze, a potem w przyjemny sposób się rozczarować. Wydawało mu się, że tak będzie lepiej. Prawdę mówiąc wolał, aby to nie była prawda. Zwyczajnie nie zniósłby myśli, że ktoś był w stanie podnieść rękę na Roslyn i zrobić jej krzywdę. Patrząc na nią miał jedynie ochotę otoczyć ją mocniej swoimi ramionami, schować w nich i trzymać przy sobie tak długo, jak to tylko możliwe.
    Wiele teraz się działo. Więcej niż Eaton chciałby przyznać i więcej niż był w stanie zrozumieć. To był dzień i wieczór pełen emocji. Wstając rano przecież nie spodziewał się tego, że wieczór będzie spędzał w towarzystwie dziewczyny, o której dawno temu powinien już zapomnieć. Mógł sobie wmawiać, że to nic nie znaczy, ale oboje coś czuli i cokolwiek to było, to raczej było jasne, że zbyt szybko sobie nie pójdzie. Blondynka była tak blisko, czuł bijące od niej ciepło i gdyby nieznacznie zmienili pozycje to byłby w stanie pewnie poczuć jej ciepły oddech na swojej skórze. Zdecydowanie się zapędzał. Roslyn była… właśnie co? Roslyn była teraz w stanie, w którym być może nie mogła spokojnie ocenić sytuacji, a Eaton nie chciał, aby omyłkowo pomyślała, że chciał skorzystać z tego, że jest zmęczona i być może ocena rzeczywistości teraz jest delikatnie zachwiana. Podobał mu się jednak jej dotyk na ciele, to, jak drobna dłoń dobrze wyglądała na jego torsie. I podobał mu się ten dreszcz, który przebiegł wzdłuż kręgosłupa, kiedy go dotknęła.
    Miał ochotę teraz przekląć tego, kto właśnie zburzył im tę chwilę.
    — Nie szkodzi — zapewnił. Niechętnie, ale podniósł się z kanapy, aby otworzyć drzwi. To musiało być jedzenie. I wcale się nie pomylił. Zapłacił za ich kolację, dorzucił nawet spory napiwek. Jedzenie z tej małej chińskiej knajpy dowoził siedemnastoletni Jerry, który zbierał na wyjazd z Mariesville, a raczej na studia. Każdy gorsz mu się przyda, a Eaton chciał się go pozbyć. Postawił jedzenie na stoliku i wyjął pudełka z papierowej torby. — Mam nadzieję, że zgłodniałaś. Trochę tego wziąłem. I… może Tazz czegoś potrzebuje? Wody, jedzenia, cokolwiek? Ogarnę, tylko powiedz, gdzie co jest.

    Change the prophecy🤠🤎

    OdpowiedzUsuń
  18. [Wybacz, że odpisuję tak późno.]

    Przyglądała się uważnie młodej kobiecie, która siedziała skulona po drugiej stronie biurka. Ziemisty kolor skóry sprawiał wrażenie, jakby cała jej postać dopiero co wyszła z czarno-białego filmu. Jasne włosy opadały na twarz, skrywając jej skrępowany wyraz. Jennifer czuła, że kobieta skrywa w sobie coś, co nie daje jej spokoju; rodzaj bólu, którego nie da się naprawić jednym pstryknięciem palca.
    Przytaknęła na słowa pacjentki, nadal się w nią wpatrując i czekając na kontakt wzrokowy. Zastanawiała się, kiedy blondynka spojrzy jej prosto w oczy i czy w ogóle to nastąpi.
    - Może pani szerzej opisać swoje objawy? Co dokładnie pani odczuwa? – spytała, zerkając kątem oka w monitor komputera i uderzając kilka razy w litery na klawiaturze. Dźwięk stukania był jedynym, który roznosił się po gabinecie. Cisza, która nastąpiła, była niezwykle wymowna. Jen nie chciała naciskać na kobietę, jednak wiedziała, że nie przyszła do niej bez powodu; ani ze względu na osłabienie, ani po witaminy. Potrafiła odczytywać ludzi, a szczególnie płeć żeńską. Niektóre z zachowań kobiet, które widywała w swoim gabinecie, sama przeżywała na własnej skórze.
    - Zanim przepiszę pani jakiekolwiek leki bądź witaminy, chciałabym panią zbadać oraz skierować na badania krwi. Osłabienie zazwyczaj nie bierze się znikąd, dlatego najbezpieczniej będzie sprawdzić wszystko po kolei – powiedziała, notując coś znowu w komputerze. Zerknęła po chwili na kobietę i oparła się lekko łokciami o biurko, sprawiając wrażenie wyższej. Przysunęła się bliżej.
    - Panno Ridgeway? – rzuciła łagodnie, uśmiechając się ciepło do pacjentki, choć ta, wydawało się, nie zwracała na nią większej uwagi. Chciała pomóc, ale musiała wiedzieć, że młoda kobieta właśnie tego od niej potrzebuje. Wystarczyłoby jednego spojrzenia.

    Jen

    OdpowiedzUsuń