CLEMENTINE REDFORD
Clementine Sarah Redford, z d. Dashwood; 30 lat; kierownik sali w restauracji Talon&Branch w Camden; zawieszone studia z zarządzania; mąż - staff sergeant na misji w Somalii; nieustannie od 8 lat nowicjuszka - żona rodowitego mieszkańca; dom w Applewood Groove
Zawsze z łatwością zyskiwała przyjaciół. Otaczała się kochającymi ją ludźmi i choć uroczo niezdarna, zdobyła drugie miejsce na mistrzostwach stanowych w literowaniu. Pokładano w niej wielkie nadzieje, jednak ciągłe przeprowadzki nie ułatwiały jej ani w zdobywaniu dobrych stopni ani długoletnich przyjaźni. Żyli na walizkach, a wszędzie tam, gdzie chciałaby zostać na dłużej, była boleśnie wyrywana wraz z tymi cienkimi, słabymi korzeniami, które zdołała zapuścić.
Słabła z każdą kolejną przeprowadzką, z każdą kolejną kobietą ojca. Inne miasto, inna mamusia. Musiała przywyknąć, ale zamiast tego stawiała na bunt. Cichy, mroczny i duszący. Blizny w okolicach nadgarstków i na udach są teraz jedynie bolesnym wspomnieniem przeszłości, z którą sobie nie radziła.
Nabrała jednak szacunku do munduru, który niczym cierń wbija się w jej serce do dzisiaj. I tak, jak lękała się wściekłego ojca, tak teraz obawia się swojego męża. Przed ludźmi już nie musi ukrywać szram, a siniaki, choć ten stara się bić tak, aby nic nie było widać. Bo Tommy, niegdyś najukochańszy i najdroższy, sprzedał duszę armii, a ona zamiast drżeć w obawie o jego życie, modli się o to, aby już nigdy nie wrócił.
Chodziła mi po głowie już zbyt długo.
Trochę w kontraście dla Betsy, ale bawmy się!
[Zdecydowanie kontrast dla Betsy, ale również istotka to ukochania! Inne trudy jej zrzuciłaś na głowę, ale mam ochotę ją przytulić i schować przed tyranem i tak jak Betsy wydaje się idealnym materiałem na kogoś bliskiego. Zauważyłam, że gdy tworzysz postaci, jakaś ciepła iskierka zawsze się przemyci nawet w brudnej historii ❤️
OdpowiedzUsuńUdanej zabawy i jakiejś piękniejszej wersji życia w nich dla Clementine! ]
Abigail
[Dla mnie natomiast zawsze w takich historiach najbardziej przykrym doświadczeniem jest uświadomienie sobie ich prawdziwości oraz, wbrew pozorom, powszechności. Należy bowiem pamiętać, że nie tylko przedstawiciele służb mundurowych, ale także wiele innych, często mniej docenianych, zawodów borykają się z takimi psychicznymi skutkami jak PTSD (na które, choć rzadko chcemy to pamiętać, jesteśmy tak naprawdę potencjalnie narażeni wszyscy).
OdpowiedzUsuńŻyczę samych porywających wątków również z tą panią, a w razie chęci, zapraszam.]
Angelo, Delio, Monti & Liberty
[Nie rozpieściłaś jej ani przeszłością, ani teraźniejszością, dlatego mam nadzieję, że przyszłość zaplanowałaś dla niej już bardziej kolorową, najlepiej bez mężczyzn, którzy będą ją sobą zatruwać. Taka śliczna z niej kobietka, pogodna i ciepła, zasługuje na samo dobro! Życzę wątków najlepszych pod słońcem i szalenie dużo dobrej zabawy z kolejną uroczą bohaterką! <3]
OdpowiedzUsuńRowan Johnson
[Puk, puk, chyba czas choć odrobinę to życie Clemmy osłodzić, tak czy nie?
OdpowiedzUsuńUstawiamy się w kolejce, if you know what I mean :>>>>]
Clivey
[Totalny kontrast dla Betsy! No, nie dałaś Clementine (uwielbiam to imię!) łatwej historii, a przez ostatni akapit chyba nikt nie chce aby jej mąż wracał. Baw się dobrze z drugą postacią.]
OdpowiedzUsuńTo nie było tak, że Clive Bennett podczas czterech spędzonych w Savannah lat, pochłonięty pracą oraz wiedzeniem względnie beztroskiego życia dwudziestoparolatka, który musiał martwić się przede wszystkim o siebie, zapomniał o tym, jakie było Mariesville. Nie zapomniał, bo przecież przyjeżdżał na święta dom matki i starał się uszczknąć trochę urlopu, jeśli akurat udało mu się go dostać, żeby udawać dobrego syna, którym i tak w jej oczach nie będzie, dopóki nie stanie w szeroko otwartych drzwiach wejściowych i nie oznajmi, że ma dla dla niej wnuka. Prawdę mówiąc, Clive czasem wciąż sam czuł się jak dzieciak. A Mariesville jedynie to poczucie potęgowało.
OdpowiedzUsuńNie był tu nikim więcej niż gówniarzem Bennettów, chociaż sądził, że po utracie partnera, któremu ufał jak nikomu innemu na tym świecie, który był od niego starszy, pomagał mu, ciągnął w górę, w pewnym sensie nawet się nim opiekował i pilnował, żeby wszystko szło dobrze,, że to miejsce mu pomoże. I teraz już wiedział, że był w tym okrutnie wręcz naiwny. Powrót w rodzinne strony, które tak dobrze znał, towarzystwo matki, która, jak sądził, z każdym rokiem coraz bardziej odklejała się od rzeczywistości, miał być dla niego dobrym wyborem. Szansą, żeby otrząsnąć się po tym wszystkim, ogarnąć, przeczekać ten najgorszy czas, ale nic nie wskazywało na to, że prędko się z tego wyrwie, nie kiedy psychiatra wciąż powtarzał mu, że to jeszcze nie pora.
Nie pora na co? Na to, żeby strzelić sobie w łeb i mieć już święty spokój?
Mamie byłoby smutno, gdyby zrobił sobie coś głupiego i nieodwracalnego — to go jeszcze tu trzymało, bo, pomimo jej wszystkich wad, kochał ją i był do niej przywiązany zdecydowanie mocniej niż do ojca, który chyba do tej pory nie wybaczył mu, że nie został lekarzem. A mama już wybaczyła ten brak kariery naukowej, trzymając teraz po cichu kciuki za coś innego. Clive mógł z tym żyć, jeszcze i wciąż z tym żył, trzymając się nadziei, że to nie może trwać wiecznie.
Tylko i ta nadzieja powoli gasła, gdy po kolejnym dniu spędzonym na słuchaniu miejscowego awanturnika i przygłupa, odgrażającego się, że nie odłoży broni, bo ma prawo ją trzymać jako obywatel tego kraju, oficer Clive Bennet wracał do domu i czuł się… Pokonany. Zniechęcony, zmęczony, z myślą, że jeśli już złapie pod koniec tygodnia dzień czy dwa przerwy, to potem to wszystko zacznie się od nowa.
Może powinien był przyjąć ofertę z Atlanty, ale wtedy przecież byłby bliżej ojca. Z jednej strony mógłby się do niego nie odzywać, jeśli nie chciał, z drugiej Clive tak nie potrafił — skreślać i odcinać od siebie ludzi.
Nie patrzył przed siebie, tylko pod własne nogi, gdy zamiast wracać do własnego mieszkania w ruchliwym Downtown, znowu przyjechał do Applewood Grove, żeby spędzić noc u matki. W dosłownie ostatniej chwili usłyszał więc skrzypnięcie drzwi, które odkąd tu wrócił miał nasmarować, a potem poczuł, że coś, a raczej ktoś odbija się od jego klatki piersiowej.
— Clemmy? — zapytał w pierwszym odruchu, a dopiero potem dotarło do niego, co tak właściwie powiedział i przy kim to zrobił. Clementine Redford z jakiegoś powodu wychodziła tego wieczoru z domu Ruth Bennett, która postanowiła odprowadzić ją do drzwi i zmrużyła nagle oczy, bo głowę mogła mieć już odrobinę nie tą, ale słuch wciąż działał bez zarzutu. — Pani Redford — poprawił się zaraz, w przypływie jeszcze większej niż dotąd głupoty. Biegał spojrzeniem od swojej matki do Clementine. — Odprowadzę panią do domu, światła na ulicy wysiadły, a dzisiaj mieliśmy z szeryfem zgłoszenie, że po Applewood Grove biega wściekły lis — zaoferował się niezwykle szybko i z kompletnym kłamstwem, ale najwyraźniej jeden absurd próbował zakryć drugim.
Clive
Ruth Bennet często wspominała Clive’owi o swojej sąsiadce. W pewnym sensie Clementine i Tommy Redfordowie byli też sąsiadami Clive’a, bo ostatnimi czasy częściej wracał po pracy do domu matki, niż do własnego mieszkania, ale ignorował ten fakt, wiedząc, że nawet jeśli ktoś oskarży go o bycie synalkiem mamusi, to nie bez powodu robił to, co robił. Nawet gdy kończył zmianę późno, matka czekała na niego z obiadem, jakby miał znowu dziesięć lat i wracał ze szkoły albo z kolejnego zwycięskiego meczu futbolu, a on jadł, bo po pierwsze był głodny, a po drugie co miał zrobić.
OdpowiedzUsuńSiedziała przy nim wtedy w kuchni, którą rozjaśniało jedynie punktowe, ciepłe światło znad kuchennego okapu, wzdychała ciężko, wręcz teatralnie, i zerkała w stronę domu Redfordów. Opowiadała mu, jaka to ładna była z nich para, bo odkąd Ruth poszła na wcześniejszą emeryturę, a tak naprawdę to z dnia na dzień przestała pojawiać się w pracy i trzeba to było jakoś ogarnąć, miała mnóstwo czasu na obserwowanie sąsiadów. I obserwowała ich tak, że widziała tylko, jaka z Redfordów była piękna para, jak pięknie razem wyglądali, jaki Tommy Redford był przystojny, zwłaszcza w tym swoim mundurze (Clive siedział zwykle wtedy przy stole w swoim, ale policja to nie wojsko, a granatowy podobno i tak nigdy nie był jego najlepszym kolorem), jaka Clementine była śliczna.
Nie widziała, że tłukł ją rano czy wieczorem i że to wszystko było na pokaz. Nie wspominała o tym Clive’owi, a on nie wtykał nosa w nie swoje sprawy, bo nie myślał o Redfordach, gdy Tommy Redford był w mieście. I nie był na tyle głupi, by nie domyślać się, co tam się działo, ale to nie była jego sprawa.
Myślał za to bardzo dużo o pani Redford, gdy Tommy’ego Redforda nie było w mieście i matka wczoraj przypomniała mu o tym, podsuwając mu pod nos parujący talerz jego ulubionej zapiekanki. I dzisiaj, myśląc o tej zapiekance, wpadł prosto na Clementine Redford, która jeszcze żegnała się z jego matką.
Do cholery.
Obejrzał się jeszcze na matkę, gdy Clementine minęła go wręcz ostentacyjnie, ale czego on tak właściwie oczekiwał? Że powie hej, Clivey w odpowiedzi na to, jak wyskoczył z tą Clemmy? No chyba, kurwa, nie.
Zapowiedział już jednak, że ją odprowadzi, więc nie miał teraz innego wyjścia. Wzruszył ramionami, reagując tak na dziwne spojrzenie, które posłała mu matka, i przyspieszy kroku, by dogonić Clementine. Panią Redford.
— Wymyśliłabyś na moim miejscu coś lepszego? — zapytał, rzecz jasna czując się lekko głupio z całą tą sytuacją, ale co mógł poradzić na to, że spanikował, gdy dotarło do niego, co i przy kim powiedział? — Mama może i trochę się zapomina — zaczął, zdecydowanie odejmując wagi problemowi tym całym trochę — ale tego akurat pewnie mi nie zapomni. Jak na złość — mruknął. — Co u niej robiłaś? — dodał, nie podejrzewając niczego, zwyczajnie był ciekawy, bo nie przypominał sobie, by Clementine często ich odwiedzała. Na pewno nie robiła tego, gdy Tommy był w domu, ale i bez jego obecności nie kręciłą się po sąsiadach.
Lampy na ulicy rzeczywiście wysiadły i nikt jeszcze się nimi nie zainteresował, więc Clive patrzył w ciemności bardziej pod własne nogi, niż na Clementine. I dobrze, bo patrzenie na nią zwykle okazywało się dla niego dość zgubne.
oficer Bennett
Nikt w Mariesville nie wiedział, że Clementine była dla Clive’a po prostu Clemmy, a jego imię częściej brzmiało w jej ustach jak Clivey niż Clive czy oficer Bennett. Nikt nie wiedział i tak powinno zostać, bo jaką niby oni mieli w tym wszystkim przyszłość, poza tym, że tak naprawdę to żadnej?
OdpowiedzUsuńClementine tkwiła w przemocowym małżeństwie, a Clive nie był rycerzem na białym koniu, który miał dość siły czy odwagi, by próbować pchać w to nos. Czy czegoś się domyślał? Oczywiście. Miał pewne podejrzenia, bo jego praca nie polegała tylko na przyjmowaniu zgłoszeń o wściekłych lisach i i biegających z bronią w ręku wariatach, którzy, dla dobra społeczeństwa, powinni siedzieć na zamkniętym oddziale.
Znał jednak przecież też Tommy’ego Redforda i, raczej tak samo jak wszystkim, nie chciało mu się wierzyć, że byłby do tego zdolny. Że potrafił aż tak dobrze grać, że miał dosłownie dwie różne twarze i siedział w nim damski bokser, traktujący swoją żonę jak worek treningowy. Z drugiej strony to czy znał go na tyle dobrze, by móc się na ten temat wypowiadać? No nie, nie znał. Czy z ich dwojga uwierzyłby Clementine, czy Tommy’emu? Czy to w ogóle była jego sprawa i jego odpowiedzialność, żeby wybierać strony w czymś, w czym, zacznijmy od tego, że zupełnie nie powinien brać udziału.
A jednak brał. I nie było mu to wszystko tak obojętne, jak chciałby, żeby było, o czym świadczył choćby ten odruch, w którym pani Redford okazała się po prostu Clemmy.
— Pewnie i tego, i tego — wzruszył teraz ramionami, mając jednak po cichu szczerą nadzieję, że mama zapomni albo po prostu uzna, że nagadała się dzisiaj już tyle z Clementine, że jego nie będzie maglować.
I to nie tak, że Clive nie lubił rozmawiać ze swoją matką. Lubił, bo, choć odrobinę czasem nie ogarniała, a bywały i takie dni, że nie ogarniała zupełnie, to Ruth Bennett nie była złą matką. Zawsze robiła wszystko, co w jej mocy, by Clive wyszedł na ludzi i choć niekoniecznie wyobrażała go sobie jako policjanta, ani nie wspierała go jakoś szczególnie, gdy, ku jej niezadowoleniu, oznajmił, że przenosi się do ojca, do Atlanty, bo tak będzie mu wygodniej skończyć policyjną akademię, to nie dręczyła go również przez ten wybór. Zaakceptowała go, chociaż sama wybrałaby dla niego inaczej. I Clive rozumiał jej rozczarowanie, ale doceniał, że tego typu uczucia zachowywała dla siebie.
— Aha, czyli chcesz, żebym wylądował dzisiaj w szpitalu? — zapytał ze śmiechem, starając się nadać ich rozmowie odrobinę lżejszy ton. Gdyby dobrał się do tego ciasta, które Clementine przyniosła jego matce, nie wiedząc, że to szarlotka, nie umarłby na miejscu, ale uczulenie na pewno dałoby o sobie we znaki.
To był jednak tylko żart, bo skąd niby Clementine miała wiedzieć, że Clive pojawi się dzisiaj w rodzinnym domu? Czasem spędzał tam każdą noc przez tydzień, czasem potrafił nie pojawiać się przez dwa tygodnie, zajęty pracą i starający się prowadzić jakieś życie towarzyskie w Downtown. Czasem jeździł też do Atlanty, umawiał się na wolny weekend ze znajomymi z Savannah.
Zatrzymał się na schodach, gdy Clementine weszła na werandę. Uśmiechnął się odruchowo, widząc jej uśmiech, ale gdy przechylił lekko głowę, w wątłym świetle wiszącego przy drzwiach kinkietu dostrzegł też na jej twarzy coś, co sprawiło, że uśmiech znikł z jego twarzy. Zmarszczył brwi, zastanawiając się, czy powinien to komentować.
— Po co, Clemmy? — zapytał jednak, patrząc na nią uważnie.
Clive
Clive Bennett nie uważał się za dobrego faceta, a w popierdolone życie Clementine Redford wciągnął się sam i na własne życzenie. Nie przystawiała mu przecież noża do gardła, kiedy pierwszy raz obściskiwał się z nią jak szalony pod nieobecność jej męża. Clive był więc w pełni zdolny do podejmowania własnych wyborów i, jeśli miał być szczery, to miejsce, do którego go one obecnie doprowadziły, odrobinę go frustrowało.
OdpowiedzUsuńW ogóle ostatni miesiąc, cały styczeń właściwie, spędził dość mocno sfrustrowany. Nie miał pojęcia, czy wybryki matki drażniły go bardziej niż zwykle, czy szeryf trochę się czepiał, czy baba w sklepie spożywczym dziwnie na niego patrzyła, gdy pięć minut przed zamknięciem kupował puszkę energetyka, bo musiał jakoś przetrwać noc w robocie. Wiedział jedynie, że wszystko go ostatnio wkurwiało, ale to tak absolutnie wszystko, i gdyby miał dziesięć lat mniej, uznałby to za młodzieńczy bunt, hormony i problemy okresu dojrzewania, ale teraz, niestety, nie mógł tego pierdolnika, który miał we własnej głowie, zrzucić na nikogo innego poza sobą. No i może po części na Clementine Redford, ale starał się nie czepiać jej jakoś szczególnie.
Ona miała swoje problemy, on miał swoje i prawda była taka, że nic nie byli sobie winni. Absolutnie nic. To nie był żaden układ, żadna umowa, to po prostu nagle się działo, a potem równie gwałtownie przestawało i Clive, jeśli chciał, mógł w każdej chwili od tego odejść. Tylko może najwyraźniej nie chciał, skoro nie odchodził. Cholera wie. Gdyby ktoś zapytał go wprost, sam nie potrafiłby odpowiedzieć.
Dlatego najpierw śmiał się z rzekomej próby zabójstwa, której dopuściła się Clementine za pomocą szarlotki, a potem stał na schodach prowadzących na werandę domu jej i Tommy’ego, z którym raz pobił się w wąskim przejściu, które prowadziło od budynku szkoły w Mariesville na sportowe boisko, gdzie obaj długo rywalizowali o miano najlepszego sportowca. Dzisiaj już nie pamiętał o co im poszło, ale doskonale pamiętał, że Tommy wtedy wygrał i choć obaj mieli dużo siły, to ostro mu wtedy wpierdolił. Clive nawet nie chciał sobie wyobrażać, jak potrafiłby zrobić to teraz, więc tym bardziej nie podobało mu się to, co przyciągało wzrok w wątłym świetle kinkietu.
Nie komentował tego. Jeszcze nie. Clementine również milczała, ale jej problem miał zaraz zacząć polegać na tym, że Clive był dzisiaj w bojowo-upierdliwym nastroju. Wiedział, że nie powinien. Że ona nic nie była mu winna, domyślał się, że miała wystarczająco przejebane bez jego humorów. Wiedział, że był nieuczciwy. A jednak nabrał powietrza w płuca, i odezwał się stanowczo:
— Mogę wejść teraz. Przez frontowe drzwi.
a fucking menace
Och, Clive był doskonale świadomy faktu, że to nie były wakacje w Atlancie. To był za to jakiś popieprzony układ, w który oboje wpadli, a który przysparzał im właściwie więcej frustracji niż przyjemności, bo kłócenie się na werandzie po nocach, pod nieobecność męża Clementine, w żadnym możliwym scenariuszu nie dałoby się zaliczyć do rzeczy przyjemnych.
OdpowiedzUsuńClive nie myślał teraz o swojej matce i tym, co ona mogłaby o tym pomyśleć. Jego matka raz coś pamiętała, a raz nie. Czasem nawet dziwiła się, że Tommy Redford był jej sąsiadem i była wręcz w stanie stanąć w oknie w salonie, tym, które wychodziło prosto na ulicę, i zapytać Clive’a, kim była sprawdzająca własną skrzynkę na listy Clementine. Ruth Bennett była więc teraz najmniejszym zmartwieniem Clementine, a dużo większe mógł stanowić sam Clive, któremu krew się już gotowała, gdy zwracała się do niego Clivey.
Chuj, nie Clivey, miał jej ochotę powiedzieć, zwłaszcza, kiedy kolejny raz zasugerowała, żeby przyszedł po nocy, wtedy, kiedy jej to pasowało, i żeby wszedł tylnymi drzwiami, jak jakiś pierdolony włamywacz albo gorzej: wstydliwy sekret.
Nie czarował się — wiedział, że stanowił dla Clementine Redford wstydliwy sekret, ale nienawidził się tak czuć. I miał z tej sytuacji proste wyjście: kazać jej spierdalać, tak, jak ona pewnie miała ochotę powiedzieć już jemu. A jednak oboje wciąż stali na tej przeklętej werandzie, na której mogli obserwować ich sąsiedzi, gdyby naprawdę chcieli.
Na ich korzyść działał teraz właściwie jedynie fakt, że Clive wciąż miał na sobie mundur, więc w razie potrzeby zawsze mógłby poczęstować ciekawskich dość wiarygodną wymówką o jakimś zgłoszeniu, na które odpowiadał pod koniec służby.
Sytuacja jednak zdecydowanie zaczęła wymykać się spod kontroli, głównie za sprawą tego, że złość na ostatni miesiąc zmieszała się u Clive’a ze zmęczeniem po długim dniu spędzonym w pracy. Nie pomógł też grymas, który wymalował się na twarzy Clementine, gdy na niego patrzyła, nie pomogło zaskoczenie i niesmak w jej głosie, nie pomagało to, jak na niego patrzyła. Jakby był jej potrzebny tylko do jednego, i oboje doskonale wiedzieli, o co chodzi.
— Ja pierdolę — skomentował więc, parskając przy tym cichym i jednocześnie pełnym niedowierzania śmiechem. Oparł na chwilę dłonie na własnych biodrach, przy pasku od spodni, a potem pokręcił głową, wbijając wzrok w schody. — Nie będę w tym uczestniczył — odezwał się w końcu, unosząc ponownie spojrzenie na Clementine i dosłownie machnął na nią i na całą tę sytuację ręką, uznając, że skoro zaczęła już z niego jawnie kpić, to powinien po prostu dać sobie spokój.
Najwyraźniej oboje mieli dzisiaj gorszy dzień. Gorszy tydzień. Gorszy miesiąc. Gorsze życie.
— Dobranoc — rzucił jeszcze na odchodne, odwracając się i schodząc z tych dwóch schodów, które dzieliły go od chodnika, prowadzącego od werandy Redfordów do furtki w niewysokim płocie, otaczającym ich dom.
Wiedziała przecież, gdzie go znaleźć, miała też jego numer. Ale stanie na tych przeklętych schodach i kontynuowanie tej przepychanki nie miało już dla Clive’a żadnego sensu.
the worse
Clementine tkwiła w we własnym rynsztoku i Clive za mało wiedział o syfie, który w nim płynął, by ją z niego podnosić. Każdy właściwie miał swój własny, prywatny rynsztok, w który od czasu do czasu wpadał i czasem leżał w nim dłużej niżby wypadało, ale… Droga do wyjścia zawsze prowadziła w górę, niżej już upaść się nie dało. Clive coś o tym wiedział, bo jego własnym prywatnym dnem były miesiące po śmierci jego partnera w Savannah. Nie zaliczyłby, ile dni i nocy spędził na analizowaniu tego, co się wtedy stało. Na myśleniu, co mógł zrobić lepiej, inaczej, jak mógł uratować życie, które skończyło się wtedy na rozgrzanej przez wiosenne słońce betonowej płycie parkingu. Też nie miewał wtedy dobrych dni. Nawet teraz było o nie trudno. Ale tamte miesiące nauczyły go, że jakieś wyjście było zawsze. Niezależnie od tego, jak beznadziejna wydawała się sprawa. I jak bardzo ten rynsztok cuchnął.
OdpowiedzUsuńNie zamierzał jednak mówić tego Clementine, bo po pierwsze mu się nie zwierzała, po drugie on nie był dociekliwy, a po trzecie to go zwyczajnie wkurwiła.
Swoim zachowaniem, oczekiwaniem, że przybiegnie na szybki seks i będzie dalej zakradał się przez tylne drzwi jak jakiś pierdolony włamywacz, jebana tajemnica nieszczęśliwej mężatki, głupek, który wpakował się w coś, co nie miało żadnej przyszłości i do niczego nie prowadziło. Był teraz wściekły, ale zawsze potrafił dobrze ukrywać złość. Wiedział też, kiedy wykłócanie się nie miało sensu i do niczego nie mogło go doprowadzić. Potrafił odpuszczać i właśnie to robił, uznawszy, że jeśli Clementine chciała robić to w ten sposób, to on nie chciał brać w tym udziału. Nie dzisiaj.
Może trafiła na jego gorszy dzień, może coś w jej słowach, spojrzeniu, grymasach przebiegających przez jej twarz wyjątkowo go zirytowało, ale to tak, jak nie zrobiłoby tego w żaden inny dzień. Prawdę mówiąc nie miał pojęcia. Wiedział tylko, że ta przepychanka, którą sobie na dosłownie pięć minut urządzili, nie była grą wartą świeczki. Nie dla niego.
Nie odezwał się więc, gdy Clementine zawtórowała mu, każąc mu to wszystko pierdolić. Już to pierdolił, nie musiała się powtarzać. Zatrzymał się jednak, gdy pęk kluczy przeleciał nad jego ramieniem i z metalicznym grzechotem wylądował na chodniku, jakiś krok przed nim. Odwrócił się w tamtym momencie i spojrzał na inicjatorkę tego gestu jak na wariatkę, a potem poszedł dalej.
Nie potrafił zrozumieć, nawet nie chciał jej w tej chwili zrozumieć. Nie służył do tego, by się na nim wyżywała, a oboje mieli swoje numery i wiedzieli, gdzie się szukać, gdyby zmienili zdanie i postanowili zachowywać się jak dorośli ludzie, a nie rozwydrzone dzieciaki, które buntowały się i stroiły fochy, gdy nie dostawały tego, na co miały ochotę. Telefon działał w dwie strony, więc Clive po prostu zostawił Clementine na werandzie, jej klucze na chodniku, i poszedł do domu, znikając po kilku sekundach w ciemności.
ok, this time you win the competition
Ktoś musiał. I Clive wcale nie spodziewał się, że to będzie on, ale frustracja i najzwyczajniejsza w świecie złość skierowane wobec Clementine Redford rosły w nim już od jakiegoś czasu. W pewnym sensie zwyczajnie się na niej na tej werandzie, a raczej to na prowadzących na nią schodach, wyżył, i chociaż trwało to bardzo krótko, i niczego konkretnego ani wyjątkowo obraźliwego sobie tam nie powiedzieli, to ta złość, przynajmniej w przypadku Clive’a, znalazła ujście.
OdpowiedzUsuńZ jednej strony wiedział, że zachowywał się jak gówniarz, a z drugiej czuł, że przecież miał prawo mieć tego wszystkiego dość. Takiego traktowania, tego, że Clementine mówiła mu, kiedy ma przyjść, a on przychodził, jak jakiś pierdolony wierny pies, który kręcił się na każde zawołanie koło jej nogi. Tamtego wieczora uznał, że ma to w dupie, a tego kwiatu jest pół światu. Na cholerę mu mężatka z problemami, skoro problemy miał własne, a seks z nią i tak do niczego nie prowadził poza… No właśnie poza seksem. Ani nie będą mieć z tego prawdziwej relacji, ani żadnej przyszłości. A Clive, po prawie roku spędzonym na kanapie u psychiatry, powoli zaczynał dochodzić do wniosku, że jednak chciał mieć jeszcze jakąś przyszłość. Że jego życie nie powinno było się zakończyć wtedy, na tym parkingu, że się nie zakończyło i że to nie miał być on.
Clementine milczała, więc Clive robił to samo. Właściwie to miał potem dużo pracy, więc głównie tym się zajmował, a później lądował we własnym mieszkaniu i nie zaglądał do matki, może poza jednym dniem, kiedy wpadł gdzieś koło południa zapytać ją, czy niczego nie potrzebuje, bo miał trochę czasu przed kolejną zmianą.
Kiedy wreszcie więc i robota spuściła go ze smyczy, umówił się z jednym z kumpli, którego znał jeszcze z liceum i postanowili spędzić wieczór w The Rusty Nail. Głównie na piciu piwa, którym dogadzali sobie prosto z butelek, grając jednocześnie w bilarda przy stole, przy którym szybko zakumplowali się z dwójką innych przypadkowych mężczyzn, którzy też mieli ochotę zagrać, a wokół nich kręciły się ładne dziewczyny w bluzkach z dużymi dekoltami, więc Clive nie miał nic przeciwko. Jego kumpel też nie.
Nie rozglądał się z zbytnio po barze. Było tu taki tłum, że w ogóle ciężko byłoby kogokolwiek konkretnego wypatrzeć, a Clive właściwie za nim się nie rozglądał. A już na pewno nie za Clementine Redford, na myśl o której ciśnienie podnosiło mu się samo, ale obecnie nie w ten sposób, co zwykle. Był na nią wciąż bardzo konsekwentnie wkurwiony, ale wątpił, by ją to obchodziło, zwłaszcza zważając na fakt, że przecież oczekiwała od niego głównie jednego.
Niczego więcej w nim nie widziała i sam nie wiedział, czy go to wkurwiało, czy rozczarowywało, czy robiło mu to jeszcze coś innego.
Czekał akurat na kolejne piwo, gdy jej głos wdarł mu się w do tej pory całkiem udany wieczór.
— No siema — odpowiedział w pierwszym odruchu, patrząc na to, któż też postanowił przyznać się, że go zna. I to w miejscu publicznym. — Clive — poprawił ją jeszcze, bo kiedy się ostatni raz widzieli, rzucała za nim kluczami. I choć nimi nie oberwał, i choć znał gorsze obrazy, to nie chciał, żeby mówiła do niego Clivey. Obecnie robiła to blondynka z dużymi cyckami, która uczyła się od niego, jak grać w bilard. Clive coś czuł, że już to umiała, tylko udawała, że nie potrafi na użytek sytuacji, ale nie wnikał to.
well... let me think if I even want to
A jak niby miał sądzić cokolwiek innego, skoro niczego innego nigdy mu nie pokazała ani nie pozwoliła poznać? Clive głęboko wierzył w to, że był pani Redford potrzebny tylko do seksu, no i nareszcie mu się to znudziło. Można by się pokusić o stwierdzenie, że dosyć szybko, bo to wszystko trwało od zaledwie kilku miesięcy, a przecież też nie było tak, że spotykali się nieustannie, bo Tommy Redford nie siedział bez żadnych przerw w tej swojej Somalii czy innym Srafganistanie. Clive’a to nie obchodziło. I był chory od tych smutnych oczu, tego spojrzenia, które Clementine Redford w niego wbijała. Robiła to nawet teraz, w tym barze, w którym byli otoczeni przez tylu ludzi, ale tłum również sprawiał, że ciężko było na kimkolwiek konkretnym skupić uwagę, więc byli tu, wbrew pozorom, względnie bezpieczni.
OdpowiedzUsuńClive większą uwagę zwracał na charakter, niż na cycki, ale dzisiaj wypił już dwa piwa, wciąż był wkurwiony na Clementine po tym, co odwaliła, gdy widzieli się po raz ostatni, i… Chciał jej dogryźć. To piwo, które wypił, podpowiadało mu, że powinien właśnie tak zrobić, a ponieważ mentalnie bywał jeszcze od czasu do czasu dzieciakiem, pozwalał sobie na to. Wyżywał się na niej w pewnym sensie. Dogryzanie Clementine Redford stanowiło dla niego jego własny pęk kluczy, którym mógł rzucać w nią bez obaw, że coś zrobi tej ślicznej buźce.
Nie miał jednak pojęcia, że Clementine wypiła dwa piwa przeciwko jego trzem i stanowiła dzisiejszego wieczoru godną przeciwniczkę. Nie żeby planował wdawać się z nią w jakąś pyskówkę. Był nią, kurwa, zmęczony. Miał jej dość — to sobie wmówił, gdy ze złością wrócił tamtego wieczoru do domu, wkurwiony usiadł przy kuchennym stole i zjadł zapiekankę, a potem zrzucił jej szarlotkę z talerza prosto do worka na śmieci, który wyniósł do kubła przed domem. Jebane jabłka.
— Nie jestem — potwierdził więc przypuszczenia Clementine, postanawiając, że nie da się złapać na te smutki i smuteczki słyszalne w jej głosie.
Chciała pogadać, to wystarczyło powiedzieć. W każdej chwili mogli wyjść przed bar i wygarnąć sobie, co tylko chcieli, mogli się nawet ponownie pokłócić, bo w tym miejscu i o tej porze to nie byłoby nic nadzwyczajnego i wszyscy mieliby ich głęboko w dupie, ale Clive nie zamierzał tego proponować. Bo on chciał, żeby Clementine się ogarnęła. Niezależnie od tego, przez co przechodziła i co ją dręczyło, on też był człowiekiem. I miał w tym wszystkim własne uczucia, o których może nie myślała, gdy obściskiwali się na łóżku jej i Tommy’ego tak zawzięcie, że aż zaczynało skrzypieć. Clive, w pewnym sensie, czuł się teraz jak prywatna kurwa Clementine Redford i rzygać mu się chciało, gdy o tym myślał. A sugerując mu wtedy, by po raz kolejny przyszedł po nocach i wszedł tylnymi drzwiami, jedynie w nim to poczucie umocniła.
Wciąż czekał jednak na to zasrane piwo, bo przy barze też było dość tłoczno. I nie zamierzał po chamsku poganiać barmanki, więc czekał cierpliwie, ale łatwiej by mu się czekało, gdyby nie Clem.
— A co? — zapytał więc dość zaczepnie i nierozsądnie, niepotrzebnie inicjując dalszą rozmowę. Ale to nie on to robił, tylko to piwo które wypił. Aha. Na pewno.
yoooo what the fuck who's saying that
[Jejku, mam ochotę ją mocno utulić, a tego delikwenta odstrzelić, brr. Mam nadzieję, że nigdy nie wróci, a ona mimo wszystko ułoży sobie jednak życie z kimś innym, nie obawiając się uciec od tego przemocowca. Ktoś tak ciepły, jak ona, zasługuje na życie u boku mężczyzny, który na nią zasługuje. Moja trójka do ideałów nie należy, ale każdy z nich chętnie pomoże w potrzebie, więc gdybyś miała ochotę na wątek, zapraszam do któregoś z mojej gromadki :)]
OdpowiedzUsuńHenry, Liam, Damon
Clive miał gdzieś, jaką Clementine poznał w Atlancie, a jaka była teraz. Były po prostu rzeczy, na które pozwalał oraz takie, na które przyzwolenia nie dawał, i należało do nich traktowanie go jak frajera, który przyjdzie posłusznie za każdym razem, gdy sobie o nim przypomni. Nie potrafił też ani zapomnieć, ani przełknąć tego, że rzuciła w niego kluczami. To nie było znowu nic tak wielkiego, żaden dramat ani próba zabójstwa, ale… Nie powinna tego robić. On niczym w nią nie rzucał. Odchodził już, dawał sobie spokój, wracał do domu. Oboje zachowali się paskudnie, ale Clementine posunęła się o krok za daleko i w pewien sposób Clive teraz dalej się na niej za to wyżywał.
OdpowiedzUsuńDlatego w dupie miał też teraz jej smutki i smuteczki, te smutne oczy, na których spojrzenie zwykłe łapał się jak pies na szynkę, nawet jej cycki, które były niczego sobie cyckami i do tej pory konsekwentnie uważał, że niczego im nie brakowało. Ba, uważał ją za szalenie atrakcyjną kobietę i tak długo, jak odpowiadał mu ich układ, nie rozglądał się za innymi kobietami, gdy Clementine musiała odciąć go od dostępu do swoich nóg, bo Tommy był w domu. Po prostu czekał aż Tommy znowu zniknie i uzależniał się od niej od nowa, ale w międzyczasie pracował też nad sobą i własną głową na terapii, która była warunkiem powrotu do pracy. Nie mógł być gliniarzem z rozjebanym łbem, a to, nad czym pracował, jak nad sobą pracował, stopniowo też otwierało mu na wiele rzeczy oczy.
I otworzyło mu je również na to, że ten układ, który mieli z Clementine, robił z niego kurwę, której nie płaciła, i był dla niego w chuj niekorzystny, bo nie mógł tu wygrać. Nie z jej mężem.
Sam był sobie w pewnym sensie winien, bo wiedział przecież, że Clementine była mężatką i to nie tak, że cokolwiek przed nim ukryła. Ale gdy byli razem, i gdy było im dobrze, pozwalali sobie o Tommym Redfordzie trochę zapomnieć.
I to ich, w pewnym sensie, gubiło.
Obserwował więc teraz, jak Clementine dolewa się piwem, które piła jak facet, a nie jak delikatna kobieta. Jej zachowanie trochę go niepokoiło, ale miał przecież mieć ją w dupie, więc nie mógł się tym przejmować.
Spojrzał więc na nią, wysłuchał jej pijackiego pierdolenia i zmarszczył brwi. Chwycił też za swoją butelkę z piwem, którą barmanka wreszcie postawiła na barze, zdejmując otwieraczem kapsel, który ustąpił z cichym syknięciem. Napił się, a potem wrócił spojrzeniem na Clementine.
— Nie pasuje mi to. A teraz się odwal — powiedział krótko, bo on był na tyle kulturalny, by odstawić scenę przed jej domem, a nie w barze, przy ludziach. Był na nią wkurwiony i nie miał ochoty na nic poza tym, by złapać za jej ramiona i nią potrząsnąć, ale nie mógł tego zrobić w tym miejscu. — Miłego wieczoru — rzucił jeszcze, a potem zabrał swoje piwo i siebie, oddalając się z powrotem do stołu do bilarda, gdzie objął swoją cycatą blondynę w pasie i szepnął do ucha coś, co sprawiło, że się roześmiała.
satan all the way
[O niiee, co ten Tommy? Życzę, żeby Clem spotkała na swojej drodze milszego faceta, niż ojciec, czy mąż. A tak w ogóle, to miło się czytało kartę postaci, i faktycznie jest to równoważnia dla Betty. Niech Ci się dobrze gra :D]
OdpowiedzUsuńAnthony Wright
Zajebiście. Clive miał teraz z rozmów z Clementine Redford tyle, że się z nią kłócił, ale nie potrafił godzić się na jej doprawdy chujowe podejście. Miał wrażenie, że odkąd odmówił jej potajemnej schadzki i po raz pierwszy próbował w tym całym pojebanym układzie postawić na swoim, coś w nią wstąpiło. Praktycznie się na nim mściła — tymi kluczami, a nawet tymi głupimi tekstami, którymi teraz strzelała przy ludziach, ewidentnie oczekując, że to Clive się złamie i albo opierdoli ją tak, że będzie miała powód, by zrobić mu z tego awanturę, albo spokornieje i zacznie błagać o przebaczenie.
OdpowiedzUsuńA takiego wała. Clive był zmęczony i miał do tego zmęczenia takie samo prawo jak ona. I nie chciał już wracać do tego układu, robić za jej opcję zapasową. Domyślał się, że coś musiało być między nią a Tommym mocno nie tak, a te siniaki na jej ciele i twarzy, które widział, ale udawał, że nie widzi, bo to nie była jego sprawa, malowały mu już pewien obraz sytuacji, ale… Nie chciał się to mieszać. Jedyne, co mógłby mieć z ewentualnej próby interwencji to problemy, a Clementine też niekoniecznie zachowywała się, jakby chciała jego pomocy. Jakby chciała mieć go w swoim życiu w formie jakiejkolwiek innej od kumpla od seksu. Dobrego seksu, bo, co jak co, ale Clive narzekać na jej umiejętności nie mógł, ale, do kurwy nędzy, była mężatką.
Nie zbudują na tym przyszłości, a Clive nie chciał, żeby jego przyszłość polegała na romansie z kimś, kogo nie mógł mieć.
Z drugiej jednak strony wciąż czekał na jakiś przejaw normalności ze strony Clementine. Na to, żeby nie mściła się na nim tak zawzięcie za fakt, że po ciężkim dniu w robocie i pod wpływem emocji spróbował postawić na swoim.
Nie czuł więc, by zasługiwał na jej gniew i nie planował go przyjmować. Może zagranie z cycatą blondynką było odrobinę poniżej pewnego poziomu, ale gdzieś w głębi duszy Clive wciąż miał w sobie coś w gówniarza. Nie to co Tommy Redford. Ten to jeszcze nawet w liceum potrafił być poważny aż do znudzenia. Clive w sumie zawsze uważał, że Tommy brał siebie samego zbyt poważnie i to był jego największy problem. Nie wiedział też, nie był pewien, że jego największym problemem było bycie jebanym przemocowcem i damskim bokserem.
Clive olał więc podchmieloną Clementine i wrócił do przerwanej gry w bilarda, nie zerkając już w jej stronę. Wymacał sobie cycatą blondynę ile dusza zapragnęła, a potem nawet się z nią poobściskiwał, i poza spotkaniem z bojowo nastawioną Clementine, uważał ten wieczór za względnie udany.
Do czasu, gdy na jego telefon zaczęły przychodzić nieskładne smsy od Clementine, którą miał zapisaną jako Clemmy. Nie żadną fryzjerkę numer jeden czy dwa. Zdobył też jednak wcześniej numer do blondynki z baru, więc w pierwszym odruchu myślał, że to ona. Mina mu zrzedła, kiedy stał przed barem, na świeżym, rześkim powietrzu, i starał się względnie otrzeźwieć, żeby nie wyrzygać się z uberze, którego zamówił.
Nie pisz do mnie po pijaku.
Tyle jej odpisał. Nie chciało mu się zgrywać rycerza na białym koniu, dzwonić, dopytywać, czy wszystko jest okej i czy dotarła do domu. Niech robi co chce. Była dorosła, a on wciąż czekał na moment, w którym przyjdzie z nim normalnie porozmawiać. Bez bojowego nastawienia, jakby fakt, że nie chciał robić wiecznie wszystkiego pod jej dyktando stanowił największą na świecie obrazę.
don't be silly
Jak Clive mógł cokolwiek dla niej znaczyć, skoro dosłownie tak go traktowała: jak kumpla od seksu. A zresztą, sam był sobie winien i ta wina zaczęła się w dniu, w którym pierwszy raz poszedł z nią do łóżka. Właściwie to nawet był wieczór, bo był wtedy po całym dniu w pracy, zmęczony jak wtedy, gdy pokłócili się na jej werandzie, a w powietrzu zaczęły latać klucze. Może ten wyraz buntu z jego strony był również również jakąś próbą wyrwania się z tego błędnego koła, w które wpadli, odkąd przespali się ze sobą pierwszy raz od jego powrotu do Mariesville.
OdpowiedzUsuńClive powinien był powiedzieć Clementine wprost, że seks z nią już go zwyczajnie… Nie jarał. Wciąż była w jego oczach szalenie piękną kobietą i cycki miała równie dobre, co ta blondyna, z którą pod wpływem trzech piw i odrobiny frustracji przelizał się w barze, ale… Nie mieli i nie będą mieć wspólnej przyszłości, tak długo, jak Clementine pozostanie żoną Tommy’ego Redforda. Panią Redford. A z blondyną z baru, z jakąkolwiek inną kobietą w jego wieku, która nie była mężatką, Clive mógłby tę przyszłość mieć.
Nie chciał brnąć dalej w coś, czemu brakowało jakiegokolwiek sensu. Dobry seks nie był dla niego wystarczającym powodem, nie miał też w sobie dość sił, by robić za jej wsparcie emocjonalne, ciepłe ramiona i bezpieczną przystań, gdy sam tego potrzebował. Oczekiwała od niego rzeczy, na które nie było go aktualnie stać i choć napisał jej tylko w smsie, żeby nie pisała do niego po pijaku, to tak naprawdę w ogóle jednak nie chciał, by do niego pisała. Chciał, żeby się odwaliła. Żeby uczyniła to wszystko dla niego choć odrobinę prostszym, bo do tej pory nic w ich chorej relacji nie było proste.
W dupie miał więc jej przepraszam. Nie chciała dać mu spokoju i strasznie go to wkurwiało, a jednak zdołał już uspokoić się trochę, gdy po tej wiadomości kontakt się urwał. Miał nawet nadzieję, że to będzie oficjalny początek ich końca, bo, prawdę mówiąc, ten chory układ powinien był się skończyć już dawno temu, tylko, znowu, seks był za dobry, a Clive za bardzo zauroczony.
Dlatego w pierwszym odruchu prawie trzasnął jej drzwiami przed nosem, gdy bezczelna pojawiła się na progu domu jego matki i jeszcze dobijała się do tych zasranych drzwi jak głupia.
Gniew jednak opuścił go na chwilę, gdy zdał sobie sprawę, że zaciskała na jednej ze swoich dłoni kłąb ręcznika papierowego, który zdążył już przesiąknąć krwią i wcale nie wyglądał dobrze.— Ja pierdolę. Serio? — pozwolił więc sobie rzucić w złości na fakt, że nie mógł jednak zatrzasnąć jej tych drzwi przed nosem, bo jakby to o nim świadczyło, zwłaszcza, że był w tym mieście kimś, kogo rola łączyła się z pewnym społecznym zaufaniem. — Nie miałaś co robić? — fuknął jeszcze, ewidentnie wciąż przepełniony negatywnymi emocjami, których nie potrafił się na jej widok pozbyć. I nawet z nimi nie walczył. Skrzywdziła go, więc chciał dosrać jej, nawet w tak żałosnym momencie. — Idź do kuchni, szybko — powiedział, prawie zaciągając ją za ramię do środka i zatrzaskując za nimi drzwi. Jeszcze będzie potem musiał wycierać z progu jej krew, do kurwy nędzy. — Poczekaj, nie ruszaj tego. Zaraz przyjdę — polecił, już odrobinę spokojniejszym i mniej władczo-gniewnym tonem, gdy Clementine dostała zadanie, by przetransportować się do kuchni, a on poszedł do łazienki, w której światło do zajmowania się takimi sprawami było za słabe, ale za to szafka z lustrem nad umywalką kryła w sobie całkiem nieźle wyposażoną apteczkę.
well ain't that your silly ass bleeding on my fucking doorstep
Tylko że Clive miał gdzieś za co Clementine Redford uważała całe swoje życie, bo był zmęczony jej męczeństwem. Tym, że poza użalaniem się nad sobą robiła właściwie całkiem niewiele, a on miał godzić się na wszystko, co proponowała, bo robiła smutne oczy i seks był fajny. No kurwa nie. To nie będzie tak działać, to nie działało w ogóle. Fakt, że wytrzymali w tym zaledwie kilka miesięcy mówił też sam za siebie — przecież gdyby chcieli, spokojnie mogliby pociągnąć to długo dłużej, tylko takie chowanie się po kątach i tkwienie w obawie przed gniewem Tommy’ego Redforda to było gówno, a nie życie.
OdpowiedzUsuńClive nie chciał się już w to mieszać, nie w taki sposób, jak do tej pory. Coś krzyczało w nim, że zasługiwał na więcej i nie musiał godzić się na to, w co się wplątał. Z własnej i nieprzymuszonej woli, to fakt, ale powinien mieć też przyzwolenie, by móc powiedzieć dość w dosłownie każdym momencie. Obecnie czuł, że tego przyzwolenia nie miał, bo na ile sposobów nie próbowałby Clementine skrzywdzić, zniechęcić i od siebie odsunąć, ona wracała jak jakiś, kurwa, bumerang.
Nie mógł się jej pozbyć, choć próbował, a teraz jeszcze musiał jej pomóc, bo przecież nie każe spierdalać i nie zostawi, kiedy ujebała mu drzwi i podłogę krwią, robiąc przy tym smutną minę numer sto pięćdziesiąt.
I to nie była nawet kwestia jakiegoś jego dobrego serca, którego Clive najwyraźniej nie miał, skoro od indycentu z kluczami tak się nad nią jawnie znęcał. Był gliniarzem, miał pomagać ludziom, choć w tej chwili bardziej by się chyba przydało, żeby odnalazł się w roli pielęgniarki.
Wrócił do kuchni, trzymając w rękach gazę. Dużo gazy. Kilkanaście opakowań co najmniej, które zaczął rozrywać, gdy wysypał je na kuchenny stół. Jednocześnie pociągnął w stronę stojącej przy zlewie Clementine krzesło.
— Siadaj bo się zaraz przewrócisz — polecił jej tonem nieznoszącym sprzeciwu, bo jeszcze tego brakowało, żeby musiał zbierać ją dzisiaj z podłogi.
Dobrze, że był w domu sam. Matka wybrała się do kościoła, a potem planowała klub książki, który wraz z grupą znajomych z Mariesville organizowały co tydzień w domu innej członkini klubu. Co z tego, że ostatnimi czasy Ruth nawet jeśli te książki czytała, to szybko zapominała, co właściwie przeczytała. Można jej to było wybaczyć
— Pokaż — mruknął Clive, gdy udało mu się zebrać pokaźną ilość czystej gazy. Podszedł do Clementine, która na szczęście posłuchała go i usiadła, choć wyglądała blado. I ewidentnie było jej zimno. — Trzymaj mocno — powiedział, ostrożnie odsuwając od jej dłoni ten zakrwawiony ręcznik papierowy, który namókł już tak, że zaczął się do niej lepić. Zastąpił go gazą i pokazał Clementine, gdzie ma trzymać, a potem zdjął rozpiętą, kraciastą koszulę, którą nosił na t-shirt, i zarzucił ją na jej ramiona, układając tak, żeby się trzymała. — Daj — wtrącił się znowu i teraz to on ucisnął przez kłąb gazy jej krwawiącą dłoń, wzdychając ciężko. — Ja pierdolę, ale się załatwiłaś — dodał pod nosem, bo krwawienie wcale nie chciało ustąpić, choć po cichu liczył, że pod wpływem mocniejszego nacisku i tej gazy, w końcu choć odrobinę zelży.
asshole
Clive wiedział za mało, by widzieć w Clementine kogoś więcej, niż męczennicę z własnej woli i też nie można było go o to winić, bo ich układ nie opierał się na głębokich rozmowach i dzieleniu się szczegółami, a raczej na seksie. Taki seks miał jednak to do siebie, że łatwo było poczuć się w nim bardzo.. Przedmiotowo. Nie plątali w to uczuć, nie plątali emocji, aż w końcu Clive popełnił błąd i coś wplątał, a efekty wyglądały tak, że wściekał się potem na Clementine za to, że nie mogła być jego, bo miała już przed nim całego, kurwa, męża.
OdpowiedzUsuńI to było z jego strony cholernie głupie i szczeniackie, ale Clive o tym nie myślał. Nie planował biczować się tutaj za to, że trochę nagiął zasady i spotkało go rozczarowanie w postaci lecącego w jego stronę pęku kluczy. Był zły i uważał, że ma do tej złości prawo, miał do Clementine pretensje i ich nie ukrywał. Wiedziała, że nie pieprzy się regularnie z bezuczuciowym robotem, wiedziała, jakie jest ryzyko i teraz oboje smakowali konsekwencji tego ryzyka, dziwiąc się jednocześnie, że tyle było w nich złości, braku zrozumienia i pretensji.
— Jest w kościele. Albo w klubie książki — wyjaśnił teraz Clive, wyrwany pytaniem Clementine w zamyślenia, w które wpadł, uciskając zawzięcie tę jej krwawiącą ranę.
Krwawienie powoli zdawało się trochę ustępować, zapewne głównie dlatego, że gaza radziła sobie z nim lepiej niż papierowy ręcznik. Clive sprawnie wymienił więc tę przesiąkniętą krwią na czystą. Sprawczyni całego tego zamieszania stopniowo robiła się jednak coraz bledsza, a on naprawdę nie chciał musieć zbierać jej dzisiaj z podłogi, więc jedną dłonią dalej trzymał jej dłoń, a wolnej ręki użył, by sięgnąć do jednej z szafek i wyjąć szklankę, do której nalał zimnej wody z kranu.
— Napij się — powiedział, podsuwając szklankę pod usta Clementine, z których uciekło dużo koloru, i trzymał ją tam, dopóki sama nie ujęła jej tą dłonią, której sobie nie pocięła.
Mimo wszystko mogła czuć się przy nim względnie bezpiecznie. Może i w ostatnim czasie atakował ją słownie, ale nie podniósłby na nią ręki. Nie rzuciłby też w nią kluczami, nawet gdyby bardzo miał na to ochotę, bo Clive po prostu taki nie był. Był za to mocny w pyskowaniu, ale nic poza tym.
Kiedy Clementine pociągnęła ze szklanki kilka łyków, zabrał od niej wodę, żeby przypadkiem sama szklanka nie wysunęła się z jej rąk i nie wylądowała z hukiem na kuchennych płytkach. Zatrzymał na kilka sekund wzrok na jej twarzy, przyglądając się jej przez chwilę bez słowa, i odwrócił się do powodu całego zamieszania.
Powoli odsunął kolejną warstwę gazy, która przesiąkała już krwią w dużo wolniejszym tempie i złapał czystą, nieużywaną jeszcze kuchenną ścierkę, leżącą na blacie. Zmoczył ją pod strumieniem wody z kranu, a potem przetarł ostrożnie okolice rany, by móc zorientować się w całym tym krwawym bałaganie, z czym mieli do czynienia.
— Już mi przeszkodziłaś, więc musztarda po obiedzie — stwierdził pełnym skupienia tonem pochylając się nad zwisającą nad zlewem dłonią Clementine. — To się nadaje do szycia. Jedziemy do szpitala — postanowił, znowu uruchamiając ten swój nieznoszący wszelkiego sprzeciwu głos, nawet nie biorąc pod uwagę, że Clementine w takim stanie mogłaby dotrzeć tam sama. Sama to co najwyżej rozbiłaby się na najbliższym drzewie, a tego jej, mimo wszystko, nie życzył.
good guy
W sumie to nawet o swoim samopoczuciu czy o swoich dniach średnio rozmawiali, bo czasu zwykle było mało, a Clive nie przychodził do Clementine na ploteczki i przytulanki, tylko na względnie szybki i sprawny seks. Przesiadywanie w domu Tommy’ego Redforda pod jego nieobecność nie należało do jego pasji, więc zwykle starał się po prostu dystansować. Gdyby zebrać to wszystko, co o sobie teraz z Clementine wiedzieli, to poza kilkoma suchymi faktami z ich przeszłości, że on spędził ostatnich kilka lat w Savannah, a ona wyszła za mąż i od tamtej pory tkwiła w Mariesville, to takie całe gówno o sobie wiedzieli.
OdpowiedzUsuńNie opowiadali sobie o swoich planach na przyszłość, nie rozmawiali o tym, co czują. Prędzej Clive mówił Clementine, że ma zajebisty tyłek albo że jest kurwa, wspaniała, ale to wszystko łączyło się z tymi krótkimi chwilami uniesień i rozkoszy, które często odbywały się wręcz pod zegarek, bo on nie miał czasu, a ona nosiła w sobie tę palącą obawę, że jeśli zaczną to niepotrzebnie przedłużać, to wreszcie się to na nich zemści.
Clementine miała rację w jednym: nie była Clive’owi obojętna, niezależnie od tego, jak bardzo starał się ją przekonać, że jednak była.
Czuł się jednak w ostatnich tygodniach tak skrajnie sfrustrowany i zepchnięty na sam skraj wszystkim, co się między nimi wydarzyło, że wciąż miał w sobie mnóstwo złości i pretensji, skierowanych prosto pod jej adres. Trzymał je teraz dla siebie tylko dlatego, że krwawiła.
Nie znał jej kartoteki w szpitalu w Camden, ale sam był tam też częstym gościem, bo czasem wypierniczył się w robocie prosto na ryj albo nadział na deskę z płotu, goniąc za jakimś przychlastem, a czasem dostarczał tam kogoś innego. Nie było to dla niego obce miejsce i domyślał się, że jeśli pojawi się tam z Clementine, to wszyscy z łatwością rozpoznają go nawet po cywilnemu, a ona też nie będzie stanowiła dla nikogo tajemnicy. Średnio jednak go to obchodziło, bo obecnie myślał przede wszystkim o tym, że rana na jej dłoni była głęboka i potrzebowała szwów, których on, żeby chciał, jej tu nie założy. Musieli jechać.
— Jak i w co ty się chcesz niby przebierać? — fuknął niespodziewanie, zirytowany jej uwagą, którą uznał za zwykłe wymyślanie. Było chłodno, ale, na litość boską, to nie był mróz. — Włączę ci w aucie ogrzewanie — mruknął, łapiąc za swoją koszulę, która prawie zsunęła się już z ramion Clementine.
Kolejny raz wymienił gazę na jej dłoni na czystą i przewiązał ją kawałkiem bandaża, żeby kwestia utrzymania jej w miejscu nie zależała jedynie od Clementine. Następnie pomógł jej wstać z krzesła i powoli, już dużo spokojniej i bez fuczenia na nią, pomógł jej rzeczywiście tę koszulę ubrać i wsunąć na ręce, choć przy okazji ubrudzili ją krwią. Clive miał już też brudne od krwi dłonie, więc umył je szybko pod strumieniem zimnej wody i wytarł w tę samą ścierkę, którą wcześniej starał się choć odrobinę oczyścić rękę Clementine.
— Chodź, nie będę siedział na izbie przyjęć całą noc — rzucił dość oschle, w kontraście do tego, że jednocześnie objął ją ramieniem, by w razie potrzeby mogła się go przytrzymać w drodze do jego samochodu, który stał zaparkowany na ulicy, tuż przed domem.
still an asshole so it seems
Clive wciąż był mocno podkurwiony zarówno na Clementine, jak i na całą tę sytuację, więc opierniczanie jej, kiedy chciała ubrać na siebie coś więcej w chłodny wieczór wyszło mu całkiem naturalnie. Było to z jego strony dość okrutne i złośliwe, ale jakaś jego część wciąż chciała się na niej mścić za wszystko, co robiła nie tak, jak mu się podobało i jak tego chciał, więc brnął w to, jednocześnie podtrzymując ją i prowadząc w stronę swojego samochodu.
OdpowiedzUsuńUprzejmie zignorował jej podziękowania, których nawet nie chciał słyszeć, bo pretensje, które chciał wystosować pod jej adresem, a które zwyczajnie jej teraz odpuszczał wciąż się w nim kłębiły. Gdy wreszcie pokonali chodnik prowadzący przez zadbany trawnik, obsadzony krzewami i nie kwitnącymi teraz ze względu na porę roku kwiatami, i dotarli do jego samochodu, wygrzebał z kieszeni kluczyki, których nie zdążył stamtąd wyjąć, odkąd przyjechał dzisiaj po południu do matki. Otworzył najpierw drzwi od strony pasażera i bez słowa pomógł Clementine wsiąść, a potem trzasnął nimi z niepotrzebną siłą i zbędnym hukiem.
Zanim zajął miejsce za kierownicą, przystanął jeszcze i wyjął telefon, żeby napisać krótką wiadomość do mamy. Podejrzewał, że na izbie przyjęć może im trochę zejść, więc spróbował ubrać w jak najprostsze słowa to, co się dzisiaj wydarzyło. Pani Redford miała wypadek, była u nas i zabrałem ją do szpitala. Nic strasznego, zraniła się w dłoń, posprzątam wszystko jak wrócę. Nie przestrasz się.
Ślady krwi, które zostawili na drzwiach, na progu i w kuchni mogły wyglądać dość niepokojąco, a Clive nie chciał niepotrzebnie straszyć ani martwić swojej mamy, na której spokoju bardzo, ale to bardzo mocno mu zależało, bo ona go zwyczajnie potrzebowała. Wysłał więc wiadomość, schował telefon i dołączył w samochodzie do Clementine. Wraz z silnikiem włączył ogrzewanie i teraz czuł, że rzeczywiście na zewnątrz było dość chłodno, a on mógł jednak zrobić coś, by pomóc jej się przebrać w strój bardziej adekwatny do pogody, ale nie zamierzał już się nad tym roztkliwiać. Im szybciej będą mieli ten szpital z głowy, tym szybciej zyskają też święty spokój od siebie nawzajem.
Bez słowa ruszyli srebrną Toyotą Corollą w drogę z Mariesville do Camden. Clive nie jechał nadmiernie szybko, ale nie trzymał się też sztywno znaków i limitów, bo zależało mu jednak, żeby paskudną raną na dłoni Clementine ktoś zajął się najszybciej, jak to możliwe. Gdy znaleźli się więc po jakichś piętnastu minutach pod szpitalem, zaparkował blisko wejścia na izbę przyjęć i zaprowadził tam Clementine, wciąż podtrzymując ją ramieniem, w razie gdyby z tego wszystkiego postanowiło jej się zrobić słabo.
Na miejscu spotkali się jednak ze standardową procedurą — jedna z dyżurujących pielęgniarek posłuchała, z czym się zgłaszają, dostali do wypełnienia papier, który wypełniał Clive, a Clementine jedynie podawała mu potrzebne dane, a potem dostali polecenie, żeby czekać wśród rzędów krzesełek. Wybrali miejsce pod ścianą, wraz z facetem po pięćdziesiątce z paskudną wysypką na obu rękach, matką czekającą z kaszlącą i gorączkującą córką, oraz nastolatkiem i jego kolegą, który oprócz leżących na podłodze rolek miał jeszcze zwichnięty nadgarstek.
— Jak się czujesz? — zapytał w końcu Clive, odwracając głowę w stronę siedzącej obok Clementine.
now we wait
To prawda — Clementine Redford powinna być wdzięczna za pomoc, bo Clive Bennett nie był do niej w żaden sposób zobowiązany. Nie czuł się. Pomógł jej, bo nie zostawiła mu innego wyboru, ale gdyby był jeszcze większym dupkiem, trzasnąłby drzwiami wejściowymi tuż przed jej nosem i kazałby jej szukać szczęścia gdzie indziej. Jasne, skoro już wziął się za to pomaganie, mógł zadbać o taki szczegół jak choćby to, żeby nie było jej zimno, ale wierzył, że Clementine to przeżyje.
OdpowiedzUsuńNie uważał się w tym wszystkim za dobrego faceta. Postawiła go w sytuacji, w której wyjść miał niewiele, coś musiał wybrać i wybrał akurat ten scenariusz, który doprowadził ich razem do izby przyjęć w szpitalu w Camden, na której i tak musieli czekać.
Rzecz jasna, zwrócił uwagę na komentarze lekarza, który nie brzmiał, jakby miał cokolwiek złego na myśli, ale Clive odruchowo wyprostował się, zmarszczył brwi i spojrzał czujniej na siedzącą obok Clementine. Nie wiedział o żadnych pękniętych żebrach i w sumie to nie była jego sprawa, ale z drugiej strony… Może powinien wiedzieć? Co ktoś taki jak ona mógł wyczyniać, żeby połamać sobie żebra?
Nie podjął jednak podsuniętego przez młodego lekarza tematu, a gdy ten oddalił się w swoją stronę, wspominając, że ktoś wkrótce zajmie się ręką Clementine, oparł się plecami o krzesło, na którym siedział, a tył głowy wsparł o zimną ścianę. Nie było jeszcze nie wiadomo jak późno, ale on też miał za sobą cały dzień w pracy, a dzisiaj rozpoczął go wyjątkowo wcześnie, i był zwyczajnie zmęczony. Gdy na progu domu jego matki pojawiła się Clementine, właśnie zastanawiał się, czy pójście spać o tak wczesnej godzinie to przesada.
Jeśli Clementine twierdziła, że jest w porządku, to nie zamierzał tego kwestionować. To, co wychodziło z jej ust, stanowiło jej odpowiedzialność i Clive nie czuł, by jego odpowiedzialnością było weryfikowanie faktów. Siedzieli więc w milczeniu, czekając jeszcze przez kilkanaście minut, aż wreszcie pielęgniarka dała im znać, że na Clementine już ktoś czeka.
Bez słowa, Clive pierwszy podniósł się z miejsca i pomógł wstać Clementine, a potem zaprowadził ją aż pod gabinet zabiegowy, do którego weszła już sama. On w tym czasie kręcił się po miejscu, w którym wcześniej oboje czekali. Zdążył też kilka razy wyjść na zewnątrz, by zaczerpnąć świeżego powietrza, wrócić, przejść się do automatu z przekąskami, w którym liczył na coca-colę, ale mieli tylko wersję bez cukru, do której się nie zbliżał.
W końcu wylądował jednak z powrotem na krzesełkach i siedział tam pochylony do przodu, wspierając podbródek na ręce, której łokieć z kolei opierał na kolanie. Wstał jednak, widząc zbliżającą się korytarzem Clementine.
— Jak tam? — zapytał, patrząc na jej dłoń, która była już najwyraźniej zszyta, ale ranę przykrywał opatrunek oraz bandaż. — Wszystko okej? — dodał jeszcze, jakby to co najmniej była jego sprawa.
Clive
[A żebyś wiedziała, że mnie prześladuje – mieli je bohaterowie dwóch niezależnych od siebie książek, które ostatnio czytałam! W ten oto sposób ze mną zostało, aż rozpleniło się na blogi, haha :D Zobaczymy, co z tego łobuza wyrośnie. Dziękujemy za powitanko <3]
OdpowiedzUsuńTanner Gentry
Los Clementine nie mógł być totalnie obojętny Clive’owi, bo gdyby tak było, to nie zrobiłby absolutnie niczego, żeby jej dzisiaj pomóc. Uwziął się na tę złość i frustrację, które wobec niej czuł, a które rosły tym bardziej, im dłużej Tommy Redford przebywał w domu między tymi swoimi wyjazdami, na których urządzał sobie symulator wojny czy coś w tym stylu. Uwziął się i nie umiał odpuścić, bo Clementine do tej pory nie zrobiła niczego, żeby mógł dać spokój — była tak samo wredna jak on i podchodziła do sprawy z podobnie bojowym nastawieniem. I rzuciła w niego kluczami. Gdyby miał na sobie wtedy mundur i gdyby był wystarczającym debilem bez umiejętności patrzenia w przyszłość oraz przewidywania konsekwencji swoich decyzji, mógłby ją za to zamknąć.
OdpowiedzUsuńAle niczego z tych rzeczy nie zrobił, i nie dręczył jej też w tym czasie, który spędzali strojąc na siebie nawzajem fochy. To ona zawzięcie go zaczepiała, podchodziła do niego w barze, pisała do niego narąbana smsy, które nie miały żadnego sensu i brzmiały bardziej jak typowe użalanie się nad sobą, niż prawdziwa chęć zawarcia pokoju.
Clive nie zachował się więc wobec Clementine w porządku i był dla niej trochę bardziej wredny niż sytuacja tego wymagała, ale wciąż odmawiał wzięcia na siebie winy za to, że odechciało mu się tego układu, w którym do tej pory tkwili.
Rzucił więc jeszcze teraz szybkim do widzenia do pielęgniarki, która siedziała za wysoką ladą na izbie przyjęć i podążył za kierującą się z powrotem do jego auta Clementine. Otworzył jej drzwi i pomógł wsiąść, ale nie trzaskał już drzwiami, gdy je za nią zamykał. Gdy wspomniała o aptece, pokiwał jeszcze głową i odjechał z parkingu pod szpitalem w stronę, która, jak pamiętał, prowadziła do najbliższego CVSu.
— Poczekaj tu, zaraz wrócę — powiedział, odpinając pasy, ale nie gasząc silnika, żeby ogrzewanie dalej działało. — Nie masz przy sobie telefonu, portfela, ani karty — zauważył całkiem spokojnie i rozsądnie, gdy wyczuł, że Clementine mogła chcieć protestować i upierać, że to ona kupi te opatrunki.
Jedyną opcją jaką miała bez jego pomocy była kradzież, a za to już naprawdę musiałby ją zamknąć.
Wysiadł więc z samochodu i po chwili zniknął w charakterystycznym, czerwono -beżowym budynku z wielki napisem CVS pharmacy, gdzie kupił potrzebne opatrunki i postanowił wziąć jeszcze jakieś leki przeciwbólowe oraz najzwyklejszy Aquaphor, bo siłą rzeczy trochę już wiedział o ranach, również tych szytych, i miał pojęcie, jak o nie dbać.
Gdy wrócił, rzucił tylko kontrolne spojrzenie w stronę siedzącej w fotelu pasażera Clementine i, bez przedłużania, upewniwszy się tylko, że żyła i wciąż była przytomna, pojechał z powrotem do Mariesville. Kiedy dotarli na swoją ulicę, zatrzymał się przed domem Redfordów.
— Idź prosto do łóżka — odezwał się, a automatyczne zamki kliknęły cicho, co jednocześnie dało im znać, że wszystkie drzwi były otwarte. — Przyjdę za chwilę i przyniosę ci opatrunki, okej? — zaproponował jeszcze, a w sumie to bardziej i ostrzegł, bo i tak zamierzał to zrobić, niezależnie od tego, czy Clementine wyrazi zgodę czy nie. Nie umiał teraz, po tym wszystkim, kazać jej po prostu iść do domu i mieć gdzieś, czy przewróciła się na schodach, czy nie. — Wejdę tylnymi drzwiami — dodał, żeby nie musiała się martwić, że coś mu znowu odwali i będzie pchał się do środka głównym wejściem. Zrozumiał już, że nie chciała go tam widzieć.
Clive
Clementine strzelała fochy. Tak samo jak strzelał je Clive, a ogólny festiwal fochów miał się między nimi obecnie bardzo dobrze i nie tracił zbytnio na impecie. Prawda była jednak taka, że bycie złośliwym i znajdowanie kolejnych powodów do uszczypliwości wymagało dużo energii, której Clive’owi po całym dniu w pracy i wieczorze w szpitalu zaczynało już brakować, więc zaczynał też odpuszczać.
OdpowiedzUsuńOdpuścił, gdy poszedł kupić dla Clementine potrzebne opatrunki, coś na ból i coś do dbania o ranę, gdy ta już trochę przyschnie i zacznie wyglądać lepiej, niż musiała prezentować się obecnie. Odpuścił, gdy nie dowalał już Clementine ani nie komentował niczego, gdy bez słowa zawiózł ją z powrotem do Mariesville, zatrzymując się jak najbliżej jej furtki, żeby nie musiała daleko iść. To były małe rzeczy, ale trochę się w nich postarał. I to nie była kwestia budowania długu, który mogłaby teraz u niego mieć.
Niczego nie oczekiwał od niej w zamian. Dosłownie niczego. Nie pomagał jej po to, by coś z tego mieć. Znała go, na tyle, na ile to było możliwe. Wiedziała, że taki nie był.
— Okej — zdążył mruknąć tylko, mimo wszystko odrobinę zbity z tropu suchością jej komentarza na temat drzwi. Nie żeby spodziewał się, że będzie dla niego miła po tym, jak zjechał ją z góry na dół za pomysł, że mogłaby ubrać coś cieplejszego, wybierając się w chłodny wieczór do szpitala.
No dobrze, skoro te tylne drzwi były zamknięte, to nie zostawiała mu innej opcji, niż skorzystać z głównych, ale zanim mógł w ogóle mieć szansę sprawdzić, czy nie zamknęła ich za sobą na cztery spusty po tym, jak wysiadła z jego samochodu, najpierw musiał zaparkować, co też uczynił, już przed domem matki.
W sypialni Ruth Bennett paliło się przytłumione światło, które świadczyło o tym, że pewnie jeszcze czytała przed snem, albo spała z książką. Nie chcąc jej niepokoić, Clive sprawdził tylko telefon, po raz pierwszy odkąd napisał do niej smsa z ostrzeżeniem o bałaganie i odczytał krótkie w porządku, po którym przyszło posprzątałam.
Rzeczywiście, kuchnia była czysta, a dla Clive’a zostało tylko kilka kropli krwi, które spadły na próg, gdy otwierał Clementine drzwi. Powycierał je, a potem założył jeszcze świeżą koszulę, podobną do tej, która została na ramionach Clementine, ale w trochę innych kolorach. Wyszedłszy ponownie z domu matki, zabrał z samochodu opatrunki, leki przeciwbólowe i maść, a było tego tyle, że potrzebował dwóch rąk, by je unieść. Skierował się do domu Redfordów i, mimo wszystko, odetchnął z ulgą, gdy klamka w wejściowych drzwiach odpuściła bez trudu.
Znał dom Redfordów nawet po ciemku, a ponieważ nie słyszał ani nie widział niczego, co świadczyłoby o obecności Clementine w kuchni czy którejś z łazienek, zajrzał jeszcze do ogromnego, ale pustego salonu, a potem wspiął się po schodach na piętro. Drzwi do sypialni były uchylone, ale nie na tyle, by mógł się w nich zmieścić, więc zaskrzypiały trochę, gdy nimi poruszył. Odezwała się też podłoga pod jego stopami, zarówno wtedy, gdy po niej stąpał, jak i kiedy przyklęknął po tej stronie, po której leżała Clementine. Odłożył opatrunki i leki na szafkę nocną i zdecydował się zapalić lampkę przy łóżku, której wątłe światło pozwoliło mu zobaczyć, że Clementine położyła się w jego koszuli. I że wyglądała jeszcze bardziej blado, niż zwykle.
— Śpisz? — rzucił cicho najgłupszym możliwym pytaniem, na jakie mógł teraz wpaść, ale wolał się upewnić. Czy spała, czy straciła przytomność. Położył też dłoń na jej ramieniu i przesunął nią, jakby ostrzegając w ten sposób, że był obok.
Clive
Emocje trochę między nimi opadły, a za nimi podążyły siły, które mieli na to, by toczyć ze sobą walkę, w której nie było wygranych, a jedynie to, kto mógł chwilowo zdecydować, by jego racje były tymi, które poleżą przez jakiś czas na wierzchu.
OdpowiedzUsuńClive czuł, że Clementine nie spała, ale i tak odetchnął trochę głośniej i głębiej, gdy jej cichy głos przeciął ciszę, w której o tej porze był skąpany nie tylko dom jej i nieobecnego Tommy’ego, ale także całe Mariesville. Miasteczko, zwłaszcza w tej okolicy, cichło wieczorami prawie kompletnie i to była też jedna z tych rzeczy, która przyciągała Clive’a do domu matki, zwłaszcza po długich i ciężkich dniach czy nocach w pracy. Odpoczywał tu lepiej niż w mieszkaniu, które wynajmował w Downtown właściwie chyba już tylko po to, by mieć swoją niezależność i by nikt nie oskarżył go o bycie maminsynkiem. No i miał stamtąd bliżej do pracy, choć Mariesville było na tyle niewielkie, że nie robiło to jakiejś ogromnej różnicy. Mógł jednak rano pospać te dwadzieścia minut dłużej.
— Nie dziękuj. Nie ma za co — mruknął więc, uciekając wzrokiem na bok, gdy wbiła zmęczone spojrzenie w jego oczy.
Nie potrafił na nią po tym wszystkim patrzeć i nie chodziło tylko o to, co wydarzyło się między nimi w ciągu ostatnich dwóch tygodni. Chodziło też o całą resztę. O to, ile nocy spędzili w tym łóżku, które nie było ich łóżkiem, a jej i Tommy’ego. O to, że kilka dni temu miała ślad po uderzeniu na policzku — i nikt nie wmówi Clive’owi, że to nie było uderzenie — i o to, że w szpitalu w Camden doskonale ją już znali, a Clive znał też jej ciało, nie perfekcyjnie, nie na pamięć, nie idealnie, ale na tyle dobrze, by wiedzieć, domyślać się co się działo.
Nie uważał jednak, by właściwym było zmuszanie jej teraz do mówienia o tym. Westchnął więc tylko ciężko, a gdy przyznała, że jest jej zimno, wstał i bez słowa pociągnął wyżej kołdrę, którą wcześniej nasunęła na siebie jedynie do wysokości bioder. Wiedział, gdzie trzymała koce, bo raz chowała jeden przy nim, gdy trochę się u niej zasiedział i porządkowała przy nim łóżko, gdy on naciągał na siebie mundur, po przyszedł do niej po pracy i wychodził potem do pracy.
Kurwa, jakie to było pojebane.
Bazując bardziej na dotyku, niż wzroku, wybrał z półek w garderobie ten koc, który wydawał mu się najcięższy i najgrubszy. Wrócił z nim do pogrążonej w półmroku sypialni, nakrył porządnie Clementine, która wciąż leżała w tej samej pozycji.
— Przyniosę ci wodę, weźmiesz tabletkę — odpowiedział tylko, nie chcąc mówić wprost, że zostanie, ale jednocześnie planując zostać. Chociaż na chwilę.
Zszedł po schodach na dół, do kuchni, choć po drodze zdjął jeszcze w holu buty, żeby nie krążyć w nich po zawsze praktycznie nieskazitelnie wysprzątanym domu Redfordów. Po kilku minutach wrócił do sypialni Clementine ze szklanką zimnej wody w dłoni. Odstawił ją na szafkę przy łóżku, wydłubał z opakowania jedną z przeciwbólowych tabletek i podał ją Clementine, jednocześnie zmuszając ją, żeby podniosła się chociaż na tyle, by wesprzeć się na łokciu. Przez cały ten czas klęczał obok, a gdy połknęła lek, zwyczajnie usiadł na podłodze, bokiem do łóżka, opierając się przedramieniem o kawałek materaca.
Clive
Clive nie był pewien, czy był gotowy usłyszeć od Clementine, że Tommy ją tłucze. Że to nawet nie jest zwykłe bicie czy popychanie, ubliżanie czy obrażanie, a tłuczenie, które przypomina próby zabójstwa, bo skoro był w stanie połamać jej żebra, to był zdolny właściwie do wszystkiego. Bo co Clive mógłby z tą wiedzą zrobić? Doradzić, żeby zgłosiła to na policję? Wydrzeć się na nią za ukrywanie tego? Powiedzieć, żeby go zostawiła?
OdpowiedzUsuńOna znała swoją sytuację najlepiej i jeśli do tej pory tego nie zgłosiła, to jakiś powód musiał być. Opierniczanie jej za ukrywanie bycia ofiarą przemocy domowej też nie wydawało się zbytnio rozsądne, a sugerowanie, by zostawiła męża mogło mieć sens tylko wtedy, gdy Clementine byłaby na to po prostu gotowa. A najwyraźniej nie była, skoro nie potrafiła spakować się pod jego nieobecność i rzucić tego wszystkiego w cholerę, albo chociaż szukać pomocy, gdy Tommy’ego nie było na horyzoncie i nie mógł jej za to stłuc.
Poza tym, kim Clive dla niej był, żeby miała mu to mówić? Czy widziała w nim szansę na coś lepszego, na jakąś pomoc czy choćby zmianę? Czy on miał, czy powinien w tym uczestniczyć? Kim dla siebie byli, tak naprawdę?
Wisiało nad nimi mnóstwo pozbawionych odpowiedzi, a teraz, gdy wpatrzone czujnie w Clive’a oczy Clementine same przyciągały jego wzrok, miał w głowie mętlik jeszcze większy niż zwykle. Jej dłoń była zimna, co pasowało do tego, że jej też było zimno, i ten dotyk kontrastował z jego ciepłą skórą, która na moment stała się wręcz gorąca.
Nie uciekał jednak przed jej dłonią ani nie cofał się, zamiast tego siedział w tym samym miejscu, bez ruchu, wlepiając w nią spojrzenie, które pytało, prosiło wręcz, by wyjaśniła mu, jak on teraz miał stąd pójść. Jak miał zostać tylko na chwilę, gdy robiła mu takie rzeczy, gdy mogła wykorzystać jego obecność jako okazję, by spokojnie zasnąć i odpocząć, a zamiast tego odgarniała mu z twarzy włosy i przesuwała po niej uważnie palcami, w tym geście, który oboje doskonale znali. To nie było nic nowego. Nic, czego nie robiłaby wcześniej, tylko w dużo bardziej intymnych sytuacjach.
Kurwa, robiła to celowo. Clive był przekonany, że Clementine wiedziała co robi, jaki to ma na niego wpływ i o czym mu w ten sposób przypomni. Drgnął więc wreszcie i zaraz potem odsunął się, a następnie podniósł w milczeniu z podłogi. Przez chwilę wyglądął, jakby zastanawiał się, czy uciekać stąd w tym momencie, czy jeszcze zaczekać, aż w końcu westchnął ciężko, rozczarowany samym sobą i własną słabością. Bo ta słabość poprowadziła do wokół łóżka, na którym położył się na boku, nie mając siły komentować własnego zachowania, które stawiało się przeciwko wszystkiemu, całej tej złości, którą trzymał w sobie w ostatnim czasie i która skierowana była pod adres Clementine.
Przesunął się na miękkiej pościeli i przylgnął swoim ciałem do ciała Clementine, wciskając twarz w jej kark i rozsypane na nim włosy, obejmując ją ciasno ramieniem po to, by złapać zdrową dłoń w swoją dłoń i przycisnąć je obie do jej klatki piersiowej.
— Drżysz — zauważył po kilku sekundach, nie mając pojęcia, czy wciąż było jej zimno, czy jego zachowanie też tworzyło w jej głowie, a nawet i całym ciele, kompletny mętlik uczuć i emocji.
Clive
[ Przychodzę spóźniona, bo przez moje zawirowania z nieobecnościami, przegapiłam Klementynkę. I o Pani, co tutaj się wydarzyło, naprawdę smutna historia, a szczególnie końcówka karty.
OdpowiedzUsuńŻyczymy jej aby mąż nie wrócił, skoro takie ma marzenia. A gdyby potrzebowała jakiejkolwiek pomocy, to Phil zawsze i chętnie pomoże, bo on od tego jest w końcu w Mariesville.
PS. Oj tak, Taylor w roli Kelly'ego jest ucieleśnieniem moich snów o strażakach, zawsze byłam team Severide, bo Casey mnie irytował lekko xD ale skończyłam gdzieś na 6 sezonie, jak SB odeszła z CPD. Obraziłam się na całe universum + przez długi czas na platformach nie było, a te kradzione strony pirackie zniknęły. Może wrócę, bo chyba na Amazonie albo na Skyshowtime widziałam, że są xD ]
Phil Davis
Clive był w stanie zrozumieć niezwykle… trudne położenie Clementine, ale niezależnie od tego, jak bardzo próbował, nie potrafił znaleźć w nim miejsca dla siebie. W jej życiu po prostu nie było takiego miejsca. On do niego nie pasował, nie powinno go tutaj być. W jej domu, jej łóżku. Z perspektywy czasu widział, jak ogromny błąd popełnili, gdy pierwszy raz zdecydowali się ze sobą przespać, a do Clive’a nareszcie zaczynało docierać, że ta przyszłość, której teraz nareszcie znowu pragnął, po całym tym syfie, przez który przeczołgał się od wydarzeń z Savannah, on nie mógł mieć jej z Clementine.
OdpowiedzUsuńWięc skoro nie mógł mieć z nią ani przy niej tego, czego już wiedział, że jednak chciał, to co on tu jeszcze robił? Czemu nie nakrył jej tym kocem, gdy było jej zimno, czemu nie przypilnował, żeby połknęła przeciwbólową tabletkę i czemu po prostu wtedy nie wstał z podłogi przy jej łóżku i nie wyszedł?
Bo był, kurwa, naiwny.
Był cholernie naiwny w myśleniu, że łączyć mogło ich coś więcej poza okazjonalnym seksem, na który zdobywali się nie tylko za plecami jej męża, ale przecież pod jego nieobecność, kiedy był setki mil stąd i nie mógł mieć pojęcia, co się działo w jego domu. Jego domu, jego sypialni, jego łóżku, to wszystko należało również do Tommy’ego, niezależnie od tego, w jaki sposób o tym wszystkim myślała Clementine.
To, co mieli ona i Clive, cokolwiek to było, jakkolwiek by to nazwali, to nie należało do nich. To nigdy nie należało do nich.
Clive wiedział więc, że źle robi, kładąc się obok Clementine. A jeśli już chciał się położyć, to mógł nie przysuwać się bliżej, nie przylegać swoim ciałem do niej, choć mieli między sobą koc i kołdrę, to przy tym, jak mocno się w siebie wtulili, nie było miejsca na wątpliwości. Nie pozostawiało ich też jego ramię ani dłoń, szczelnie zamknięta na jej dłoni. Clive drgnął jednak niespokojnie, gdy ciepłe usta Clementine dotknęły jego skóry, też ciepłej. Jego dłonie w przeciwieństwie do jej prawie nigdy nie były zimne.
— Nie, Clem. Nie — mruknął w jej włosy i kark, przez co jego głos był odrobinę przytłumiony, ale słyszała go wyraźnie. Musiała, gdy był tak blisko.
Pociągnął ich złączone dłonie w to samo miejsce przy jej klatce piersiowej, przy którym zatrzymali się wcześniej, nie chcąc, by znowu coś takiego robiła. Żeby jemu to robiła, bo to było dokładnie jak te palce, przesuwające się niby niedbale, a jednak całkowicie ważnie po jego twarzy, gdy na nią patrzył. Nie mogła mu tego robić.
— Zaraz będzie ci cieplej — dodał po chwili, całkiem pewien, że to drżenie nie wynikało już z samego zimna, ale nie mogli sobie pozwolić na to, by wchodzić teraz w jakiekolwiek szczegóły, bo zwyczajnie by ich to zgubiło. Przepadliby. — Spróbuj zasnąć — wymamrotał jeszcze po chwili, ewidentnie ułożywszy się już na tyle wygodniej, że po całym tym porąbanym dniu był gotów na sen. Potrzebował odpoczynku i nie miał zielonego pojęcia, czemu szukał go dzisiaj akurat przy boku Clementine Redford, ale był zbyt zmęczony, żeby dotarło do niego, jaki to zły i fatalny wręcz pomysł.
Clive
[ Ja z SB mam miłość od 2004 roku, od kiedy zaczęłam oglądać One Tree Hill na torrentach :D I przez bardzo, naprawdę bardzo długi czas byłam fanką no. 1 - ma irytujący głos, ale przez lata można się przyzwyczaić.
OdpowiedzUsuńAle od jakiś 2 albo 3 lat trochę się na nią obraziłam, bo publicznie mówi jedno, a prywatnie robi drugie xDD
Ale wieele, naprawdę wiele postaci w blogosferze miałam z jej wizerunkiem przez wszystkie te lata :D
Czekamy na @! :D ]
Phil
[ PS. Miał być Voight, ale znalazłam ten gif Moucha i wymiękłam xDDD ]
UsuńBo rozmawianie o tym nie miałoby żadnego sensu, skoro i tak wiedzieli, że nie mogą ze sobą żyć. Że nic magicznie im na to nie pozwoli, nic nie sprawi, że przeszkody znikną i że jakaś ich wspólna rzeczywistość nie spadnie im z nieba, bo… Bo po prostu nie. Bo trafili na siebie w momencie, gdy Clementine miała już męża, który był beznadziejnym małżonkiem i człowiekiem, ale wciąż z nim trwała, najwyraźniej współuzależniona od tej przemocy, którą ją częstował. Clive był tylko jakąś chwilową ucieczką od tego, kimś, kto istniał, gdy Tommy Redford był kurewsko daleko stąd oraz kimś, kto znikał, gdy państwo Redford pojawiali się razem na mieście. To było błędne koło, coś, co prowadziło zarówno jego, jak i Clementine tylko i wyłącznie donikąd.
OdpowiedzUsuńNie czuł się jednak tutaj tchórzem, bo… Po co on miał w tym wszystkim sięgać? Po kogo? Po żonę innego mężczyzny? Przecież to był tylko seks.
Clementine nie powinna być mu potrzebna do szczęścia, bo oni nie mieli żadnej przyszłości. Ona nie odejdzie od Tommy’ego, Clive nie przyzna, że poza tym głupim, choć zdecydowanie fajnym seksem mógł wyhodować w sobie do niej jeszcze jakieś uczucia poza czystym pożądaniem i… Nic więcej z tym nie zrobią. Teraz również mogli leżeć w jednym łóżku, Clive mógł trzymać Clementine przy sobie tak mocno, że gdyby spróbował jeszcze mocniej, to pogruchotał by jej te i tak już zmaltretowane żebra, ale to i tak nic nie da. Niczego nie zmieni. Nigdzie ich nie doprowadzi.
I tak, prowadząc ich nigdzie, doprowadziło ich to aż tutaj. Clive wciąż nigdzie nie uciekł, leżąc z zamkniętymi powiekami i reagując na to, że Clementine obróciła się w jego stronę właściwie jedynie tym, że podniósł ramię i ułożył je z powrotem, w podobnym miejscu co wcześniej, tylko teraz siłą rzeczy nie zaciskał już dłoni na jej dłoni, a opierał ją na jej plecach.
— Clem… — westchnął cicho w odpowiedzi na jej pytanie.
Sądził, że oboje potrzebowali po tym dniu i jakże szalonym wieczorze odpoczynku. Było późno, całe miasto już spało. O tej porze nawet The Rusty Nail żegnał już ostatnich klientów, a Clive, choć pamiętał, co zrobił i powiedział w ciągu ostatniego tygodnia i jaki paskudny był dla Clementine, nie robił tego teraz. I nie chciał się ze swojego zachowania tłumaczyć. Po prostu nie. Stało się, było, minęło. Tak samo jak minie ta noc oraz kolejna misja czy inna wycieczka dla dużych chłopców, którą Tommy Redford odbywał w Srafga-Somali-Stanie.
— Nie całuj mnie — mruknął wreszcie, również bez złości czy pretensji, a raczej ze smutkiem. Robił mu się od jej pocałunków straszny syf w głowie. Okropny mętlik. Nawet jeśli były tak delikatne, jak to czułe muśnięcie ust, które przed kilkoma sekundami dotknęło jego dłoni.
Nie otwierał oczy, nie patrzył na nią, ale czuł na sobie jej czujny wzrok. Wciąż liczył, że zmorzy go ten sen, na który tak czekał.
Clive
Clive przede wszystkim nie zamierzał tłumaczyć się ze swojego zachowania. Nie spowiadał też Clementine z tego, że rzuciła w niego tymi kluczami, co było po prostu poniżej pewnego poziomu, bo on nigdy niczym by w nią nie rzucił, tak samo jak nie podniósłby na nią ręki. Jedyne, co był w stanie na nią podnieść, to głos, ale poza tym, że był dla niej w ostatnim czasie… mocno niemiły, nie uważał, by zrobił cokolwiek, co wymagało tłumaczenia lub przeprosin. Nie będzie jej przepraszał, bo co by to zmieniło. I tak będą dalej tkwili w tym pojebanym układzie, na który sami się zapisali, a gdy rano się obudzą, wciąż nie będą mieli razem absolutnie żadnej przyszłości. Nic się nie zmieni. Dosłownie nic. To wciąż będzie ten sam, niezmienny syf.
OdpowiedzUsuńGdyby nie tamto jedno lato w Atlancie, mogłoby im być teraz zdecydowanie łatwiej. To znaczy, Clementine pewnie i tak skończyłaby z Tommym Redfordem i miałaby tak samo przejebane jak teraz, ale przynajmniej nie kręciłaby na boku z lokalnym gliniarzem. To mogłoby coś ułatwić.
— Jesteś niemożliwa — skomentował Clive, pakując twarz w poduszkę, gdy poczuł ten rzekomo niemal niewyczuwalny pocałunek na swojej skórze. Był cholernie mocno wyczuwalny, a miejsce, w którym został złożony przez kilka sekund wręcz paliło.
Ich poprzednia pozycja była odrobinę rozsądniejsza niż ta, w której tkwili teraz, bo przede wszystkim wcześniej zranioną dłoń Clementine miała przy sobie i nie istniało ryzyko, że w środku nocy Clive się na niej rozłożyć albo w nią zaplącze i zrobi jej jeszcze większą krzywdę. Nie miał jednak siły z nią walczyć ani wypominać jej, jakie to było, kurwa, z jej strony nieuczciwe, że nie chciała uszanować tej granicy, którą odrobinę nieumiejętnie, ale jednak wciąż, próbował jej wyznaczyć.
Wtulił się jednak w tę poduszkę, a Clementine znalazła sobie wygodne miejsce przy nim, i nawet nie miał pojęcia, kiedy zasnął, chociaż to nie było jego łóżko, ani jego sypialnia, ani jego dom. W ogóle zwykle nie zostawał tu na noc ani nie przedłużał schadzek, które sobie urządzali pod nieobecność pana domu, bo te zdarzały im się też niezależnie od pory dnia. Czasem pracowali z tym co mieli, Clive miewał w pracy różne zmiany i skłamałby, gdyby próbował twierdzić, że nigdy nie pojawił się tutaj w środku nocy, w mundurze, na dosłownie pół godziny, żeby chwilę później znowu ten mundur na siebie naciągać i wracać do roboty. Miał szczęście, że to nie była Atlanta, że noce były tutaj takie ciche i spokojne.
Clive
Różnie bywało, ale za to zawsze tak samo nieodpowiedzialnie z ich strony, bo czego by do siebie nie czuli, co by ich nie łączyło, i jak by sobie tego we własnych głowach nie usprawiedliwiali, to jednak był romans, któremu pozwalali kwitnąć za plecami męża Clementine. Clive nie mógł się zdecydować, by być z kimkolwiek na stałe, chociaż jakoś starał sobie wypełniać czas pomiędzy wizytami i wyjazdami Tommy’ego Redforda, ale jeszcze do niczego go to nie doprowadziło. Miał co prawda numer do tej cycatej blondyny, którą wyrwał w The Rusty Nail i z którą czuł, że coś niespodziewanie kliknęło, ale co mu z tego numeru, skoro dzisiaj znowu wylądował z Clementine w jednym łóżku, choć jedynie w zgoła innych niż zwykle okolicznościach?
OdpowiedzUsuńCzasem winił ją o to, że nikt poza nią nie wzbudzał w nim szczególnego zainteresowania. Miał dziewczynę jeszcze w Savannah, ale rozstali się po dość burzliwej kłótni, kiedy Clive nie potrafił poradzić sobie z tym, co się stało, a jej nie chciało użerać się z kimś, kto do tej pory był czuły i przystępny, a nagle zyskał problem większy od samego siebie i wszystkiego, co do tej pory o sobie wiedział.
Rozumiał ją i nawet już o niej aż tak wiele nie myślał. Zresztą, w Mariesville jego myśli skutecznie zajmowała Clementine Redford, która chyba też dość dużo o nim myślała, skoro potrafiła pojawić się w jego mieszkaniu, nie zapowiadając się jakoś szczególnie.
Dzisiaj doskonale wiedział, że nie powinien był zostawać na noc. Nie powinien był jej kłaść się z nią w jednym łóżku, obejmować jej, mówić, żeby go nie całowała, a potem jednak na to pozwalać i tylko po cichu wściekać się, że gdyby chciała, to pewnie pozwoliłby jej wejść sobie na głowę. Tak na niego działała. Tak, że przespał spokojnie całą noc, nie przebudzając się nawet, gdy Clementine kręciła się przy jego boku, choć największą rolę grało w tym śnie nieludzkie wręcz zmęczenie.
Nie obudziło go wpadające do sypialni słońce ani ten szept, który dobiegał z ust Clementine. Obudził go za to jej dotyk, a jej głos dotarł do niego ze znacznym opóźnieniem, gdy już otworzył oczy i potrzebował chwili, żeby przypomnieć sobie, gdzie był i dlaczego właśnie tutaj, a nie własnym łóżku lub choćby tym w domu matki, która pewnie już dawno wstała i zastanawiała się, gdzie był, skoro jego samochód stał zaparkowany przy chodniku.
— Co się dzieje? — wymamrotał w pierwszym odruchu, jeszcze nie do końca rozbudzony, ale już przypominając sobie, że wczorajszy wieczór spędzili w szpitalu. — Boli cię? — rzucił jeszcze, najwyraźniej w pełni spodziewając się, że to jeszcze nie koniec wrażeń.
Był w końcu gliniarzem. Zawsze spodziewał się, że coś się może stać i, gdzieś podświadomie, zawsze był na taką ewentualność gotowy.
Clive
I niech się nie obarcza. Clive jej do tego nie zmuszał. Nie wypominał jej tego, nie oskarżał. Po prostu wiedział jak jest. Skąd pewne rzeczy się w nim biorą, czemu kiedy Tommy Redford był w domu, on potrafił co tydzień sypiać z inną laską, a to wszystko tylko po to, żeby potem czuć się jak skończone gówno.
OdpowiedzUsuńKtoś rozsądniejszy mógłby złapać Clive’a za ramiona, potrząsnąć nim i zapytać wprost: jaki jest twój problem, gościu? I Clive nie miałby pojęcia, jak na to odpowiedzieć. Nie wyszalał się jeszcze, nie wyszumiał? Miał trzydziestkę na karku, a wciąż interesowało go przede wszystkim piwo, cycki, seks i bilard. Może niekoniecznie w tej kolejności, ale poza tym, że miał poważną i odpowiedzialną pracę, to te wartości w ogóle nie przekładały się na jego życie prywatne.
W Savannah taki nie był. Miał dziewczynę, przy której nie czuł potrzeby, żeby tak szaleć, seks był tylko z nią, a tak poza tym to jeździli na weekendy za miasto, mieszkali razem, mieli wspólne zainteresowania i Clive skłamałby, gdyby próbował komukolwiek wciskać, że nie myślał wtedy o tym, żeby się oświadczyć. To po wypadku, a raczej tej strzelaninie, której był uczestnikiem i jedynym, który ją przeżył, tak mu odwaliło. Coś przestawiło mu się w głowie i zaczął żyć trochę jakby jutra nie było, jakby koniecznie chciał jak najwięcej doświadczyć i spróbować, ale nie w tym dobrym sensie.
Chciało mu się robić głupoty i nie myśleć o konsekwencjach, to wszystko.
Clementine… Clementine też była w pewnym sensie jedną z takich głupot, bo jak inaczej nazwać wikłanie się w romans z mężatką, podczas gdy, jakby nie patrzeć, pełnił zawód, który cieszył się w społeczeństwie pewnym stopniem zaufania, a jego matka nie znosiła plotek i miałaby ogromne problemy, by przełknąć to, co robił, gdyby wyszło na jaw? To znaczy, Clive podejrzewał, że mama się czegoś domyśla, ale nie komentowała tego, bo nie miała takiego zwyczaju. Albo może ilekroć chciała coś skomentować, to zapominała, że miała takie plany.
Clementine nie była w typie Clive’a, ale była niewątpliwie atrakcyjną kobietą. I seks był fajny. I poczucie, że robili coś, czego nie powinni, też odpadało w ich głowach jakąś adrenalinę, poczucie, że ryzykowali i to ryzyko cholernie dobrze smakowało. Natomiast na myślenie, czy to aby na pewno był tylko zwykły seks, czy może coś więcej, Clive zwyczajnie sobie nie pozwalał. Nie mógł. Nie powinien.
Wszystko, co stało się poprzedniego wieczora wciąż do niego docierało. Chwilowo Clementine miała go w dobrym miejscu — w takim, w którym wciąż był trochę senny, więc jej dłoń na jego policzku mu nie przeszkadzała, tak samo jak to spojrzenie, które wbijała w niego, odkąd otworzył oczy.
Nie chciało mu się wstawać. Było mu ciepło i zaskakująco wygodnie jak na to, że spał w tych samych ubraniach, w których spędził wczoraj dzień, co może i było trochę takie ble, ale usprawiedliwiały go niecodzienne okoliczności. I Clementine też wydawało się to nie przeszkadzać, zwłaszcza, gdy oparła głowę o jego tors, stwierdziwszy, a raczej skłamawszy, że nic nie boli. Całkowicie bezwiednie ułożył dłoń na jej głowie, przesuwając palcami po poplątanych włosach.
— Nawet mi nie przypominaj — mruknął, bo choć nie miał pojecia, która jest godzina, to domyślał się, że nie było jeszcze pierwszej trzydzieści po południu. Gdyby już minęła, telefon, który spał razem z nim w kieszeni jego spodni, wibrowałby wściekle. Milczał jednak, rozładowany na pewno nie był. — Spałaś? — zapytał jeszcze, pozwalając sobie ponownie przymknąć na chwilę oczy. Już dawno powinien był wstać i wyjść, ale odciągał ten moment i choć nie przyznałby się do tego przed Clementine, to sam przed sobą już to zrobił. Był beznadziejny.
Clive
Nie chcieli. Sami robili sobie to wszystko, o co próbowali zawzięcie oskarżać jakąś nieistniejącą siłę wyższą, bo dużo łatwiej i wygodniej było zrzucać winę za własny brak odpowiedzialności na coś, co nawet nie było widoczne gołym okiem.
OdpowiedzUsuńClive nie uważał w tym wszystkim, by Clementine była głupia. Żadne z nich nie było, po prostu… Stali się ofiarami sytuacji, którą sami stworzyli, a ku której stworzeniu okazja pojawiła się dlatego, że po postrzale i śmierci partnera Clive miał nie po kolei w głowie, a Clementine nienawidziła swojego męża i skoro nie potrafiła od niego odejść, to najzwyczajniej w świecie szukała jakiejś ucieczki. Zapomnienia. Dotyku i bliskości, dłoni na swoim ciele, które nie należały do Tommy’ego Redforda.
To było jednocześnie tak banalnie proste i tak cholernie skomplikowane. Wyjście było jedno: skończyć z tym. I Clive miał świadomość, że to pewnie musiałby być on, i że tak długo, jak wracał do Clementine, jak pakował się do jej łóżka, jak spędzał z nią noce, choć zwykle to było pół godziny, może godzina, jak pozwalał jej pojawiać się w swoim mieszkaniu, tak długo tego nie ruszą. Będą w tym trwać zupełnie tak, jak trwali przy sobie teraz, nawet jeśli Clive zaraz po przebudzeniu powinien był po prostu stąd wyjść.
Ale nie wyszedł. Słuchał głosu Clementine, wciąż przesuwając dłonią po jej włosach, wręcz się nimi bawiąc. Patrzył w okno, w które padało teraz tyle słońca, że właściwie nie widział w nim nic poza ogromną jasnością.
— Zrób jak uważasz — mruknął w odpowiedzi, której pewnie nawet od niego nie oczekiwała, tak tylko wspominając o wolnym. Nie chciał milczeć, bo wtedy wyszedłby na dupka, który miał gdzieś jej słowa, ale nie chciał też niczego jej doradzać. Jego życie nie powinno mieszać się z jej życiem. Co z tego, że już się mieszało. — To dobrze — skwitował jeszcze, usatysfakcjonowany tą odpowiedzią, nie drążąc, ile miała ona wspólnego z prawdą.
Gdyby Clementine go nie obudziła, pewnie byłby w stanie przespać również i porę, o której powinien pojawić się w pracy. Był cholernie zmęczony i nie chodziło tu tylko o wczorajszy, pełen wrażeń wieczór, ale też o… O całokształt. Nie dbał o siebie, pracował na zmiany, a praca nie była łatwa. Kiedy miał wolne, seks, cycki, piwo i bilard wjeżdżały na pierwszy plan. Coraz rzadziej pojawiał się ostatnimi czasy w domu matki, która nie była głupia i zauważała, że Clive nie był już od jakiegoś czasu sobą.
Brakowało mu kogoś, kto, jak ta dziewczyna z Savannah, w której pokładał tyle nadziei na przyszłość, posadziłby go na tyłku i dał powód, żeby już na nim siedział.
— Włosy? — powtórzy, wyrwany z zamyślenia, w które nieopatrznie wpadł, i prawie natychmiast poczuł, jak głowa Clementine umyka spod jego dłoni, a materac ugina się w miejscu, w którym na nim usiadła. Też usiadł, spuszczając na podłogę nogi. — Muszę się zbierać — rzucił, udając tym samym, że pytanie, które przed chwilą padło, wtedy, gdy jeszcze nigdzie mu się nie spieszyło, było nieporozumieniem. — Uważaj na siebie — dodał, wstając już oficjalnie i bez dalszego zwlekania ruszając w stronę drzwi.
Zostawili je wczoraj przymknięte, ale nie zamknięte. Mimo tego, Clive musiał pociągnąć za klamkę, by móc je otworzyć i już miał na tej klamce dłoń, gdy nagle odwrócił się znowu w stronę Clementine.
— Kończę po dziesiątej — powiedział, oznajmił, poinformował. — Przyjechać? — zapytał, i oboje doskonale wiedzieli, o co chodziło. Pytał już tak wcześniej. Nie jeden raz. Czy chciała, czy nie. On najwyraźniej właśnie przestawał udawać, że nie chce.
Clive
No, ładna byłaby z nich para. Naprawdę ładna. Ale spotkali się w okolicznościach, które były dla nich zupełnie niekorzystne i nie było właściwie nic, co mogliby na to zaradzić. Bo w tej rzeczywistości, którą mieli, nie tej, którą chcieliby mieć, Clementine należała już do innego mężczyzny, a Clive nie powinien być dla niej nikim więcej niż wspomnieniem jednego lata w Atlancie. Powinna pamiętać go jako speszonego nastolatka, który jeszcze nie do końca wiedział, co robi, więc robił dosłownie co mógł i najpierw było po prostu niezręcznie, a z czasem dopiero przekonali się, że może być fajnie.
OdpowiedzUsuńI teraz też mogłoby tak być. Po prostu fajnie, ale okoliczności były inne. Nic nie stało po ich stronie a przez moment nawet oni stanęli przeciwko sobie i Clive’owi wciąż nie chciało się do końca dowierzać, że zażegnali ten kryzys, bo tak naprawdę to tylko na chwilę sobie odpuścili. On dał spokój, Clementine dała i broń została zawieszona.
Nie pożegnali się. Clive znał drogę do wyjścia, Clementine zniknęła w łazience.
Gdy jej dorosły, ale skrajnie nieodpowiedzialny syn wrócił do domu, Ruth Bennett siedziała w kuchni, z kawą i ciastkiem. Nie skomentowała tego, że bliżej było już do południa, niż do rana. Nie wspomniała ani słowem, że wiedziała, że Clive nie spędził ostatniej nocy w łóżku, które zawsze czekało na niego w pokoju na piętrze. Nie powiedziała właściwie niczego, tylko posłała mu spojrzenie, które sugerowało, że jeśli planuje dalej robić to, co robił, to powinien na siebie uważać. Jego matka może i coraz częściej nie ogarniała już, co się wokół niej działo i miała z tego powodu specyficzne dla siebie, dziwne odchyły, ale dla swojego syna zawsze chciała jak najlepiej. Mogła nie zgadzać się z jego decyzjami, jednak nigdy nie kwestionowała. Był dorosły.
Samochód Clive’a zniknął sprzed domu jego matki przed pierwszą. W pracy był przed czasem, a popołudnie, choć stosunkowo niewymagające — ot, trochę kontroli drogowych, zgłoszenie zakłócania spokoju domowego, jakiś żul zaczepiający klientów pod sklepem całodobowym — dłużyło mu się.
Praca też się wydłużyła. Zamiast o dziesiątej, skończył przed jedenastą. Skorzystał z możliwości wzięcia prysznica w pracy, ale nie miał ubrań na zmianę, więc ponownie wciągnął na siebie mundur, powtarzając sobie, że przecież akurat dzisiaj nie tarzał się z nikim po ziemi, więc mógł to przeżyć. I, chociaż nie zamierzał dzisiaj spędzać nocy u matki, zostawił swoje auto pod jej domem, a potem przeszedł cichą, ciemną i pustą ulicą pod dom Redfordów. Nikt wciąż nie naprawił ulicznych latarnii i choć normalnie działało by mu to na nerwy, to dzisiaj był względnie wdzięczny.
A drzwi rzeczywiście były otwarte. Te frontowe.
Clive
Clive miał takie dziwne wrażenie, że łączyło go z Clementine Redford coś więcej, niż tylko zwykłe sentymenty. Nie miał pojęcia jak ona, ale on właściwie nie patrzył na nią już praktycznie zupełnie przez pryzmat tamtego jednego lata w Atlancie. Pamiętał przede wszystkim, że było gorące, cholernie, niesamowicie, męcząco wręcz upalne, a to, co wtedy robili, trochę zdążyło się już w jego wspomnieniach rozmazać. Wciąż miał jednak zagrzebane gdzieś głęboko z tyłu głowy co wtedy czuł, ale nie odgrzebywał tego zbyt często. Prawie w ogóle.
OdpowiedzUsuńUważał, że to było na tyle dawno temu, że teraz pisali swoją wspólną historię od nowa i, prawdę mówiąc, byłaby z tego całkiem romantyczna i przyjemna opowieść, gdyby nie fakt, że romansowali za plecami męża Clementine, a cały ten ich romans sprowadzał się właściwie tylko do pożądania, bo nie mieli w tym czasu ani miejsca na nic więcej.
Nawet dzisiaj działali na pożyczonym czasie, bo Clive nie skończył pracy wtedy, gdy sądził, że mu się to uda, a Clementine pewnie nawet przestała się go już spodziewać. Nie utrzymywali też przez całe popołudnie kontaktu. Clive nie wybierał numeru Clementine ani nie otwierał wątku w wiadomościach, zawierającego całą historię smsów, które wymieniali, chociaż dobrze pamiętał, że ostatnimi były te, które pisała do niego na pijaku, a które on z kolei uciął jedną, suchą informacją. Nie pisz do mnie. Clementine też nie odzywała się do swojej ulubionej fryzjerki i Clive dostrzegał w tym coś pozytywnego. Nareszcie znowu trzymali się zasad oraz granic, które zdecydowanie przekroczyli w ostatnim tygodniu, wdając się w publiczne pyskówki i najzwyczajniej w świecie poddając się głupim, nieodpowiedzialnym emocjom.
I Clive to lubił. To, że nie plątali się teraz w zbędne uczucia, a po prostu umówili na seks i oczekiwania z obu stron były nawet więcej niż jasne. Nie chciał od Clementine dzisiaj niczego więcej i odpowiadał mu ten układ, choć, prawdę mówiąc, sam go zaburzył tego wieczoru, gdu rzuciła w niego kluczami.
Uznawał to teraz jednak za potknięcie. Chwilową głupotę, jakąś chęć poczucia, że zrobiłaby to, co jej kazał, nawet jeśli akurat wymyślił sobie, że będzie wchodził innymi drzwiami niż zwykle. Na koniec dnia Clive był tylko głupim szczylem, któremu mundur dodawał animuszu.
— Sorry, przedłużyło mi się — mruknął, stojąc w pogrążonym w półmroku holu, bo Clementine najwyraźniej przestała się już go spodziewać i pogasiła większość świateł. Mieli jednak to, które zostawiła na piętrze, a które rozlewało się w dół otwartej klatki schodowej. — Na co patrzysz? — zapytał, oglądając się za siebie, bo wzrok, który wbijała w niego Clementine, zasugerował mu, że może nie domknął za sobą drzwi. — Idź na górę — rzucił, ewidentnie gotowy, żeby wziąć się do roboty i to bez zbędnych ceregieli. Bez czułych powitań, bez pytania co u ciebie, jak ci minął dzień. Do łóżka i do dzieła, taki był na dzisiaj plan.
Clive
Zamknął za sobą drzwi.
OdpowiedzUsuńClive jakoś nie podejrzewał, że ktoś mógłby ich tu nakryć — bo niby też kto — ale skoro przekręcenie klucza miało dać Clementine poczucie fałszywego bezpieczeństwa, to nie miał z tym żadnego problemu.
Ta dzisiejsza schadzka, to był ich schemat. Traktowali ten seks jak transakcję. Clive coś z siebie dawał i w zamian dostawał to, czego potrzebował i czego smaku z nikim poza Clem nie potrafił podrobić, a ona też coś z tego miała. Gdyby tak nie było, nie wracaliby do siebie za każdym razem, nawet po tym, jak rzuciła w niego kluczami, a on strzelił jej focha godnego dzieciaka, którym w głębi duszy wciąż trochę był. Niepokorny i pyskaty, a do tego robił się jeszcze wręcz bezczelny.
Zmienił się w ciągu tych kilku miesięcy, bo na samym początku by jeszcze w dość mocnym szoku po wszystkim, co wydarzyło się w Savannah. Na samym początku ten seks był jeszcze właściwie nawet czuły i to ich tak do siebie zbliżyło, to ich tak przy sobie wręcz uwiązało, że chociaż nie mieli z tego żadnej, ale to absolutnie żadnej przyszłości, to jednak dalej w to brnęli, choć robiło się coraz trudniej.
Teraz, całe szczęście, się rozumieli. Stary dom na każdym kroku dawał znać o tym, że byli w nim obecni, ale Clive nie zwracał na to uwagi. Miał teraz w głowie dosłownie tylko jedno: to, po co tu przyjechał i był jak najbardziej gotowy, by brać się do roboty.
Rozpinał więc powoli swoją koszulę, co nie było najłatwiejszym zadaniem, bo guziki były ciemne i drobne, a mała lampa przy łóżku może i dawała bardzo nastrojowe, ale średnio pomocne w takich zadaniach światło. Właściwie to nie miał pojęcia, czemu zapiął ją, gdy wychodził z pracy. Jakiś bezmyślny odruch. Kątem oka obserwował kolejne ruchy Clementine, która ściągała z siebie i kolejno rzucała pod ścianę najpierw bluzę, a potem spodnie. On w tym czasie zdążył pozbyć się jeszcze czarnej koszulki, którą zawsze nosił pod mundur i miał takich chyba ze dwadzieścia, ale na tym chwilowo się zatrzymał.
— Połóż się — rzucił do Clementine, oczekując, że go posłucha, bo rzeczywiście żadne z nich nie zamierzało bawić się w żadne czułości.
W czasie, gdy miała zrobić to, co jej kazał, Clive sięgnął do kieszeni swoich spodni i wyjął z nich nowe opakowanie prezerwatyw, które kupił po drodze z pracy w tym samym sklepie całodobowym, spod którego kilka godzin wcześniej zgarnął jakiegoś przepitego awanturnika. Niewielka paczka wylądowała na szafce nocnej, chwilowo, a Clive w kilku krokach zniwelował ten dystans, który dzielił go od Clementine. I nie pozostawiał żadnych złudzeń co do tego, do czego zmierzał, gdy jego dłoń najpierw wylądowała na jej biodrze, a dosłownie sekundę potem w jej majtkach.
— Uważaj na tę ranę — mruknął jeszcze zanim zdecydował się ją pocałować, bo dzisiaj, dla odmiany, akurat miał ochotę na trochę gry wstępnej, więc rozebrać do końca mógł ją sam, i nie musiała ryzykować przy tym wciąż świeżych szwów.
are we fucking or not???
Ponad miesiąc to nie było w ich doświadczeniu jakoś szalenie długo, bo chociaż ta głupota, w którą się wzajemnie wdali, trwała już od prawie roku, to siłą rzeczy musieli przyzwyczaić się do przerw. Kiedy Tommy Redford pojawiał się w domu, nie było nawet mowy, by na siebie spojrzeli, gdy rano Clive akurat wychodził z domu matki do pracy, a Clementine szła do skrzynki pocztowej, sprawdzić, czy czekają jakieś listy. Ale nigdy jeszcze nie rezygnowali z siebie pod nieobecność Tommy’ego i to było w tym wszystkim takie dziwne.
OdpowiedzUsuńClive łapał się w ciągu tego miesiąca na tym, że właściwie to on by chciał, ale urażona duma i ogólne wkurwienie, które czuł na myśl o Clementine, skutecznie wybijały mu podobne myśli z głowy. Jeśli na coś miał ochotę, to mógł to znaleźć nawet u tej blondyny z baru, ale, kurwa, to nie smakowało tak samo. Prawda była taka, że Clive tak samo lubił ten ich pojebany romans, jak go skrycie nienawidził, i uważał, że to było z jego strony strasznie spierdolone, ale poza próbą zmieniania zasad, bo takie miał życzenie i strzeleniem focha za te klucze, które finalnie nawet w niego nie uderzyły, nie robił dosłownie nic, żeby z tym skończyć.
Wręcz przeciwnie — kiedy wydawało im się, że jednak już tego nie pozbierają, kiedy miał tę swoją okazję, żeby rzucić tym w diabły, wlazł jej z powrotem do łóżka, i to tak dosłownie. Na żadnym kroku nikt nie zmuszał go, żeby to ciągnąć. Clive obawiał się wręcz, że to było już zwyczajnie silniejsze od niego, ale przecież Tommy Redford zawsze pojawi się w odpowiednim momencie, by wyhamować jego zapędy. Tylko co kiedy ta złość, którą często czuł wobec Clementine, obwiniając ją w pewnym sensie o to, że była żoną Tommy’ego i że nie mieli przez to żadnej przyszłości, przejdzie na jej męża?
Kurwa, o tym lepiej nawet nie myśleć.
Clementine nie była w typie Clive’a, bo Clive lubił duże cycki. Lubił blondyny, które dużo się śmiały i mało myślały, którym nie przeszkadzało piwo, bilard, ani imprezy w każdy wolny weekend, a czasem i bez weekendu. Bo tak obecnie wyglądało jego życie, jakby znowu miał dwadzieścia lat i fakt, że był młody oraz potrzebował się wyszumieć wszystko usprawiedliwiał. Tylko że tak nie było, a Clive po prostu skakał z jednej głupoty w drugą, bo wtedy nie przypominało mu się w losowych momentach dnia albo i nocy, co stało się na parkingu w Savannah.
Był przejebany i doskonale o tym wiedział, ale jechał na sławie grzecznego syna doktora Bennetta, którą zyskał już lata temu. Tylko nikt nie wiedział, że poza tym lubił jeszcze pakować się do łóżka z lokalnymi mężatkami. Właściwie to tylko z jedną, która, jeśli o sam seks chodziło, była jak najbardziej w jego typie.
Lepszego typu wręcz nie był sobie w stanie wyobrazić, podążając za ustami Clementine, gdy położyła się wreszcie tak, jak kazał jej to zrobić. Czekała z tym na niego, i ta świadomość dawała mu sporo satysfakcji, i coś strasznie gorącego uderzyło mu do głowy, gdy najpierw usłyszał, jak jęknęła cicho, a potem wyczuł jej biodra, garnące się wręcz do jego dłoni, która wcale nie obchodziła się z nią jakoś szczególnie delikatnie.
— Brakowało ci tego. — Najpierw planował po prostu zapytać. Czy jej tego brakowało. Potem uznał jednak, że tych pocałunków nie da się ani zignorować, ani z niczym pomylić, ale nie mógł przecież tak po prostu pytać, bo wtedy zasugerowałbym, że jemu też tego brakowało. A brakowało. Jednak i mimo wszystko. Jak jasna cholera.
UsuńWięc zdecydował się stwierdzić fakt, a potem przerwał jeden z głębszych pocałunków, z którymi zaczynały powoli mieszać się coraz głośniejsze westchnienia Clementine, i odsunął się, żeby ściągnąć jej majtki, które w tym momencie jedynie mu przeszkadzały. A gdy pozbył się już przeszkód, jedną dłonią wrócił między jej rozchylone uda, a drugą oparł między jej szyją a barkiem, uważając, żeby przypadkiem nie zacisnąć jej na tej jasnej, pokazującej dosłownie wszystko skórze za mocno.
Nie zapytawszy o zgodę, przestał się z nią jedynie drażnić, wsuwając w nią dwa palce, którymi poruszał powoli, ale dosadnie.
— Jak bardzo? — To już było pytanie. I to takie, które wyraźnie świadczyło o tym, że pół godziny to będzie dzisiaj zdecydowanie za mało.
good girl
Tommy Redford był problemem. Nie ich romans, nie fakt, że Clementine zdradzała męża, który w oczach wszystkich, którzy go znali uchodził za bohatera, nie to, że Clive robił wszystko, by seks, nieważne czy z Clem, z blondyną z baru, czy jeszcze inną chętną laską z odpowiednio dużymi cyckami, był jak najbardziej pozbawiony uczuć. Jasne, że Tommy stał im na drodze do wielu rzeczy, które byłyby łatwiejsze, gdyby nie jego obecność czy nawet ta nieobecność, która i tak zdawała się wisieć nad nimi gradowa chmura, ale należało spojrzeć prawdzie w oczy: największym problemem byli tu oni.
OdpowiedzUsuńClive dawno już nie mówił do Clementine Clemmy. Właściwie ostatni raz nazwał ją tak, gdy spotkali się na progu domu jego matki. Potem w jego myślach była już suką Redford albo jebaną frajerką, która robi sobie z niego jaja, ale Clive równie szybko się wściekał, co i zapominał o tym, że się wściekł i o co w ogóle poszło. To, co czuł na myśl o Clementine, było cholernie skomplikowane. Nie była ani suką, ani jebaną frajerką, to on nie potrafił ani się zdecydować, ani określić, czego od niej chciał, bo jednego dnia był to seks bez żadnych zobowiązań, a kolejnego seks tak niesamowity, że miał ochotę zatrzymać ją na dłużej, niż te standardowe pół godziny, które weszło im w nawyk.
Rzadko jej odmawiał, tak samo jak ona praktycznie nie odmawiała jemu. Żeby z siebie zrezygnowali, musiała zagrać nad nimi jakaś siła wyższa, coś, na co nie mieli wpływu, albo ta nieoczekiwana frustracja, która doprowadziła ich jedynie do tego, że zmarnowali właściwie cały miesiąc. Bo to był czas zmarnowany. Nic więcej. Kurwa, Clive uwielbiał czuć ciężar jej ciała na swoim. Uwielbiał przeczesywać dłonią jej włosy, które zwykle miała nienagannie ułożone, ale nie wyglądały już tak, gdy łapczywie łapała oddech, dochodząc do siebie po tym, jak on w niej doszedł. Do cholery, miał na jej punkcie jakąś pierdoloną obsesję, do której nie chciał przyznać się nawet przed samym sobą, ale ona tam była, siedziała w nim, bo inaczej nie da się nazwać tego, co czuł, gdy dzisiaj do siebie wrócili. Wszystko na raz.
Uśmiechnął się z nieskrywaną satysfakcją, gdy jej drżący głos potwierdził to, wobec czego i tak miał już pewność. Fajnie było to usłyszeć, a Clive wciąż pozostawał łasy na takie słowa. Nie odsuwał się więc, gdy poczuł zęby Clementine, zaciskające się na jego nadgarstku, ani tę dłoń, która dopadła znów drugiej ręki, zupełnie, jakby sama nie potrafiła zdecydować, czego chciała, gdy najpierw mocniej zaciskała uda, a potem rozsuwała je ponownie.
— Wyluzuj — zaśmiał się prawie, w kontraście do tego, że jego dłoń, a właściwie to dwa palce, wciąż pracowały nad jej rozkoszą.
Clive miał jednak dziwne wrażenie, że w całej tej sytuacji było dla Clementine coś stresującego i podejrzewał, że najprawdopodobniej chodziło o fakt, że w ostatnich tygodniach był dla niej wręcz okrutny. Nie mógł oczekiwać, że po tym wszystkim nie będzie obawiała się czegoś teraz spierdolić, ale tu nie było niczego, co dałoby się spierdolić. Było dobrze. Wyglądała ślicznie, jeszcze lepiej brzmiała, a Clive zupełnie się dzisiaj nie spieszył.
Cofnął tę rękę, którą do tej pory opierał na jej barku i złapał za sunącą po jego ramieniu dłoń Clementine. Bez słowa, ale za spojrzeniem zatrzymanym na jej oczach, zamknął ją w swojej dłoni, przyciągnął na sekundę do ust, całując ją powoli, a następnie mocno pociągnął właściwie w to samo miejsce, z którego przed chwilą ją cofnęła, układając ją jedynie odrobinę wyżej.
— Pokaż mi, co lubisz. — To znowu był rozkaz, stanowczy, nieznoszący sprzeciwu, ale Clive’a zdradzał ten zaczepny uśmiech, który wciąż majaczył na ustach Clive’a, choć zabrakło do przed oczami Clementine, gdy ponownie pochylił się nad nią, zatrzymując ich dłonie między ich ciałami, i dosłownie wpił się wargami w jej szyję. — Bardziej? Mocniej? — mruknął tuż przy jej uchu, próbując rozszyfrować tę krótką odpowiedź, wobec której jego palce zaczęły poruszać się w niej szybciej i bardziej zdecydowanie, ale nie na tyle, by po prostu mogła dojść i mieć pierwszy orgazm z głowy. Oczekiwał, że ona też na niego zapracuje.
Usuńit's just the beginning :>>>
Clive nie lubił się ograniczać. Dla niego seks mógł być taki, jak wymagała tego sytuacja. Potrafił zarówno w spokój i czułości, jak i zbliżenia wręcz z tych uczuć odarte, choć preferencje miał dosyć jasne i zwykle stawiał na tę drugą opcję. Zresztą, tak było najzwyczajniej w świecie szybciej. Z reguły. A on i Clementine często tego czasu mieli dość niewiele, zwłaszcza, że w całej swojej impulsywności oraz poczuciu, że ona mu nie odmówi potrafił zadzwonić do niej dosłownie trzydzieści minut przed tym, jak miał stawić się w pełnym rynsztunku na komisariacie, żeby odwalić kolejne osiem, dziesięć, czy nawet dwanaście godzin roboty, wszystko w zależności od zapotrzebowania.
OdpowiedzUsuńChociaż w Mariesville był takim samym gliniarzem jak w Savannah, to jednak praca na takiej prowincji różniła się od tego, co znał z większego miasta. Mieli tu braki w sprzęcie, personelu i zasobach, a Clive jednak koniec końców lubił tę robotę i nie wyobrażał sobie, żeby miał robić w życiu cokolwiek innego, więc kwadrans na seks i cały dzień albo cała noc w robocie to był układ, który jak najbardziej pasował do jego stylu życia.
Nie chciał od Clementine niczego więcej. To znaczy, może gdyby nie Tommy Redford, może gdyby nie te okoliczności, w których tkwili i z których jakoś nieszczególnie widzieli wyjście, może wtedy miałby jakieś konkretniejsze oczekiwania. Clementine Redford nie była jego uzależnieniem, ale gdyby musieli to skończyć, też by mu tego brakowało. Wyciągnął tę deklarację z niej, choć sam niczego podobnego nie mówił, i to też była z jego strony swego rodzaju gra. Prezentacja siły. Domyślał się, kto tu jest bardziej przywiązany do kogo i perfidnie to czasem wykorzystywał, ale, cholera jasna, gdyby jej nagle w jego rzeczywistości zabrakło, poczułby, że tak łatwo jej nie zastąpi. O ile w ogóle.
Clem nie była głośna, a Clive to w niej lubił. Lubił słuchać jej jęków, przyspieszonego oddechu i pościeli, która szeleściła pod jej ciałem, nawet tego łóżka, które najwyraźniej było podobnie wiekowe jak dom, i delikatnie skrzypiało, ale nie lubił za dużo gadać. To był seks i na seksie chciał się skupić, nie na pierdoleniu o tym, jak zleciał im dzień albo co siedzi im w głowach. Clem może nie zdawała sobie z tego sprawy, ale czytała z niego dość wprawnie — może nie jak z otwartej książki, jednak wiedziała, jak go zadowolić.
Grzeczna dziewczynka.
— Krzycz dla mnie dzisiaj — mruknął w krótkiej przerwie od znaczenia jej szyi pocałunkami, co do których starał się, by nie pozostawiły na bladej skórze śladów, ale chwilami ledwo nad sobą panował.
Chciała mocniej, więc dostała mocniej — palce Clive’a przyspieszyły i przyłożyły się bardziej, a im bliżej przysuwała do niego swoje biodra, tym wyraźniej czuł jaka mokra i rozpalona była. Orgazmy z nią zawsze smakowały wyjątkowo, i taką samą satysfakcję miał przy niej z tych, które czasem zdarzyło im się przeżyć wspólnie, z własnych, jak i z tych, które dotyczyły tylko jej.
Odsunął się jednak od szyi Clementine, gdy poczuł, jak jej dłoń przesuwa się po jego ciele, a szczupłe i niecierpliwe place ciągną za pasek od jego spodni. Pokręcił głową, a pełen satysfakcji uśmiech znów przebiegł po jego twarzy, gdy jej prośba zawisła pomiędzy nimi, a jego dłoń wcale nie zwolniła.
— Coś za coś — stwierdził tonem nieznoszącym sprzeciwu. — Dojdź najpierw — rzucił kolejny rozkaz w ciągu ostatnich pięciu minut, ale jeśli zależało jej na jego przyjemności, to go posłucha. Wiedział, że go posłucha.
do I need to explain?
Czy to była z jego strony potrzeba dominacji, którą zastępował sobie fakt, że bardziej czułym i przesiąkniętym emocjami seksem też by nie pogardził? Clive w to wątpił.
OdpowiedzUsuńWszyscy wiecznie komentowali, jaki to z niego miły chłopiec. Koleżanki chwaliły Ruth Bennett za to, na jakiego przystojnego i dobrze ułożonego młodzieńca wyrósł, a potem piały z zachwytu nad tym, jak pasował mu ten cały policyjny mundur, chociaż granatowy to nie był kolor dla każdego. John Bennett natomiast byłby dużo szczęśliwy, gdyby jego syn jednak został tym lekarzem, ale nie dręczył go własnym rozczarowaniem. Też był dumny, a jednocześnie podobało mu się, że Clive nie dawał sobie wejść na głowę. Że był uparty w dążeniu do celów, które sobie wyznaczył, że nie zniechęcał się łatwo, że lubił stawiać na swoim, gdy należało. Nie wychował pizdy, a prawdziwego mężczyznę, i raz nawet powiedział mu to prosto w twarz.
Clive przyznawał więc otwarcie, że lubił dostawać to czego chciał i podobało mu się w Clemmy to, że nigdy mu tego nie żałowała, ale nie uważał, by cokolwiek sobie w ten sposób rekompensował. Seks to był seks, a ten z nią był akurat po prostu fajny, bo miał ją zawsze na zawołanie, o ile Tommy Redford akurat nie brylował po mieście, a ona niczego od niego nie oczekiwała. Clive wiedział jednak, że w czułości też potrafił, gdy zachodziła taka potrzeba, ale przy niej… Przy niej po prostu tej potrzeby nie było. I jemu ten układ pasował.
Jego życzenie powinno więc być jej rozkazem i zajebiście, że było. Zależało jej bardziej, to jasne, ale Clive jednocześnie doceniał na swój sposób to, jak się go słuchała. Nie wytrzymałby z nią, gdyby była pyskata. Nie miał do pyskatych idiotek cierpliwości, a już na pewno nie w łóżku.
Jęki i westchnienia Clementine skumulowały się więc w krzyku, który był równie seksowny, co i ona cała. Cofnął powoli dłoń, pozostawiając ją między jej mocno zaciśniętymi udami, na których rozluźnienie się oczekiwał, a to oczekiwanie umilał sobie jej widokiem. Chciała, żeby patrzył, przytrzymując go resztką sił na dystans, więc tym razem posłuchał. I patrzył. Nie odrywał wzroku od jej ciała, od oderwanych od materaca pleców, od falujących wraz z przyspieszonym oddechem piersi, ani od twarzy, na którą wraz z ekstazą wpłynął wyraźny rumieniec.
— Grzeczna z ciebie dziewczynka — pochwalił ją, wbijając jedną dłoń w materac, by móc się nad Clementine wygodnie pochylić i spojrzeć jej w oczy, gdy to mówił. Drugą wydostał spomiędzy jej ud i, w ramach podkreślenia swoich słów, uderzył jej pośladek, wbijając mocno palce w skórę, żeby poczuła, jaki był z niej zadowolony.
Kurwa. Wyjątkowo ślicznie dziś wyglądała, a przeżyty orgazm jedynie to podkreślił, ale tego przecież nie mógł jej powiedzieć. To już byłoby zbyt wiele jak na układ, który miał opierać się przede wszystkim na seksie.
it's your time for showing now
Gdyby nagle żadna kobieta na świecie nie chciała się z nim umówić i przypadkowe laski spotkane na mieście czy na organizowanych przez znajomych imprezach przestały lecieć na jego mundur, Clive nie czułby, że traci zbyt wiele, bo, prawdę mówiąc, Clementine Redford zaspokajałą wszystkie jego potrzeby. Jej jedyną wadą był właściwie Tommy Redford, który stanowił przeszkodę i w krótkim czasie stał się ich wspólnym problemem, o którym jednak nie rozmawiali, co co też mogła im taka rozmowa dać? No, i może Clem potrafiła być też czasem uparta jak osioł, ale, prawdę mówiąc, jeśli Clive chciał szukać w niej wad, to musiał mocno nad tym popracować.
OdpowiedzUsuńDzisiaj za to, teraz, była dosłownie wszystkim, czego potrzebował, tylko, cholera jasna, nie mógł jej o tym powiedzieć, bo przecież mieli pewne granice, których nie przekraczali. Szkoda. Czasem więcej na tym tracili niż zyskiwali, ale jeśli to miał być tylko seks to po prostu nie mogli inaczej. Clive to rozumiał, czuł, że Clementine też i najzwyczajniej w świecie pasował mu taki układ. Był najlepszym, co, biorąc pod uwagę pojebane okoliczności związane z jego puszczalską naturą oraz jej małżeństwem, mogli sobie dać.
Clive jednak nie potrafił się powstrzymać. Uśmiech wkradł się na jego usta, gdy jego dłoń zderzyła się z ciałem Clem, a ona, choć pochłonięta całowaniem go, jęknęła wyraźnie. Była dzisiaj jego grzeczną dziewczynką i cholernie jarała go też świadomość, że poza Tommym, od którego dzielił ich obecnie cały ocean, niczyja więcej nie będzie. I że nie zapyta go o to, z kim on, poza nią, jeszcze był. Nie miała go na absolutną wyłączność, a Clive jedynie by się wkurwił, gdyby próbowała. On też jej nie miał, choć wiedział, w co się pakuje, gdy zaczynał sypiać z mężatką.
Bez protestów, zajął na stłamszonej pościeli to miejsce, które było jeszcze ciepłe od ciałą Clementine i odetchnął zdecydowanie głębiej, gdy najpierw jej usta, a potem język przesuwały się po jego ciele. Nie powstrzymywał jej — jeszcze nie zwariował, choć od obserwowania jej ze świadomością, do czego dążyła, łatwo byłoby kompletnie oszaleć. Do dyspozycji miała jednak tylko jedną dłoń, a Clive nie był na tyle głupi ani złośliwy, by cokolwiek teraz utrudniać. Pomógł więc w czym mógł, a reszta należała już do niej i tylko jego mięśnie napięły się wyraźnie w momencie, w którym poczuł na sobie jej usta.
Wiedziała, co robi i robiła to absolutnie bezbłędnie, więc na początku Clive po prostu jej na to pozwalał, z trudem utrzymując na niej spojrzenie, bo to, co robiła, wręcz prosiło się o to, by odchylić głowę i zostawić wszystko w jej rękach. Albo ustach. Jak kto wolił to nazywać. Wyciągnął jednak po chwili ramię, a dłoń wplótł ostrożnie w jej włosy, wcale nie chcąc, by przerywała. Próbowała dać mu wiele, a Clive był zachłanny, więc zebrał jej włosy w garści, a następnie pociągnął za nie tylko po to, by po chwili pchnąć jej głowę odrobinę mocniej do przodu.
— Kurwa mać, Clemmy — wyrwało mu się to, co cisnęło się na jego usta od momentu, gdy wzięła go do ust. Była, kurwa, idealna.
you're pretty good at making me feel a lot of different things
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńDla Clive’a Clementine nawet nie miała prawa do żadnej zazdrości, niezależnie od tego, czy obściskiwał na jej oczach cycate blondyny, czy zwyczajnie nie ukrywał, że nie czekał z utęsknieniem przez kilka tygodni z rzędu, gdy Tommy Redford pojawiał się w mieście, tylko po prostu zaspokajał swoje potrzeby gdzie indziej. Zresztą, kurwa, to miał być tylko seks. Tu nie było nawet miejsca na zazdrość, bo obydwoje doskonale znali zasady i Clive wiedział, że wkurwiłby się niemiłosiernie, gdyby Clem próbowała cokolwiek mu wyrzucać. I umawiali się przecież, że nikt nie będzie się do nikogo przywiązywał. Czyżby to również nie wyszło, przynajmniej po jej stronie?
OdpowiedzUsuńClive nie martwił się też, że mógłby się w Clementine zakochać. Jasne, była śliczna, ale istnieje kogoś takiego, jak jej mąż, skutecznie wybijało mu wszelkie miłostki skierowane pod jej adresem z głowy. Tak sądził. Oczywiście trochę przerażało go, gdy łapał się na tym, że bywał wobec niej coraz bardziej czuły, że trochę mu jakby zaczynało zależeć na nie tylko swojej, ale również jej przyjemności, i że poza tym, że doceniał jej urodę, to doceniał też to, jak się przy nim uśmiechała i jak jej oczy na niego patrzyły, ale przecież to nie mogło być żadne zakochanie. Prawda? No przecież. On trzymał się zasad. Prawda???
Gdy wplatał w jej włosy dłoń i zaciskał ją mocniej, popychając jej głowę do przodu, nie tyle chodziło mu o kontrolę, co o tę elektryzującą jej rozkosz, którą czerpał z dotyku jej miękkich ust. Wiedział jednak, kiedy odpuścić i nie próbował do niczego jej zmuszać, więc koniec końców to i tak Clementine o wszystkim decydowała, również o tym, kiedy przerwać. Czuł, że był już blisko, więc zrobiła to właściwie w idealnym momencie, by mogli jeszcze się dziś sobą nasycić, choć ta dłoń, która po chwili zastąpiła jej usta, również niosła w sobie ogromny potencjał, by doprowadzić go do szaleństwa.
Kurwa, Clemmy było z jego strony ogromnym komplementem, jak i fakt, że od jej bliskości praktycznie pociemniało mu na chwilę w oczach i potrzebował kilku sekund, by dotarł do niego sens jej pytania.
— Chodź tu — mruknął więc tylko odrobinę zachrypniętym głosem, ciągnąć ją za włosy w swoją stronę trochę mocniej, niż absolutnie wymagała tego sytuacja. Kiedy się przysunęła, przesunął palce na jej kark, zaciskając je na nim mocno i dosłownie wpił się w jej wargi w pocałunku, który nosił w sobie więcej znamion czystego pożądania, niż czułości.
Clem zatrzymała się pomiędzy jego nogami, więc wolną dłoń ułożył na jej biodrze, i pokierował nim najpierw bliżej siebie, a potem w dół, łapiąc na jej ustach łapczywy oddech, którego potrzebował, gdy tylko poczuł ją bliżej siebie. Ugiął jednocześnie nieznacznie własną nogę, która do tej pory pozostawała wyprostowana, i syknął, czując ból, który przeszył ją pod wpływem tego nieprzemyślanego ruchu, a który rozprzestrzenił się na dosłownie kilka sekund od zewnętrznej strony łydki, gdzie znajdowała się blizna po kuli z parkingu w Savannah.
— Chcę cię poczuć — przyznał w końcu, zdradzając, jakie miał teraz życzenie, a Clem mogła bardzo łatwo je spełnić
i'm not gonna tell you, i'm gonna show you
Miała się tego trzymać tak po prostu, a nie w pewnym sensie. Tutaj naprawdę nie było miejsca na głupie błędy, choć jeden, ogromny wręcz popełnili już wczoraj, gdy pokazali się razem na izbie przyjęć. Najbezpieczniej byłoby, gdyby Clive tam Clementine po prostu podrzucił i zostawił, ale aż tak obojętny nawet on nie potrafił być. Potrafił dobrze tę obojętność udawać, jednak sumienie prędzej czy później dałoby mu się we znaki. Musieli jednak zacząć pilnować się bardziej, to wszystko. Spotykać u niego, unikać głupich przepychanek na werandzie domu, który należał do Tommy'ego.
OdpowiedzUsuńTrochę trudno było jednak pamiętać o tych granicach, zwłaszcza, że Clive starał się być delikatny, ale dość średnio mu to szło, gdy samolubnie myślał też o zaspokojeniu własnych potrzeb. Poza tym, Clementine dawała mu niewiele wskazówek, więc robił to, co zwykle im obojgu odpowiadało i nie silił się jakoś wyjątkowo na zastanawianie się, czego mogłaby chcieć. Oczywiście to miał być seks bez zobowiązań, a nie jakiś przymus, więc w każdej praktycznie chwili mogła powiedzieć mu nie i kazać nawet na dzisiaj spierdalać, a on pewnie i tak ewentualnie wróciłby po więcej,
Ale Clemmy nie mówiła nie, więc Clive czerpał z tego pełnymi garściami, nie odsuwając się, gdy jej palące więc ciało przylgnęło do jego ciała, i kiedy te pocałunki, które były w ich układzie zbędne, ale jednak wciąż szalenie przyjemne, nie traciły wcale na zachłanności.
— Nie pyskuj, kurwa — mruknął, na sekundę zbity z tropu dwoma faktami. Pierwszym, tym, że zapomniał o prezerwatywach, które sam tu przyniósł i drugim: że Clemmy wyraźnie się rozkręcała i z posłuszeństwa wpadała w zaczepność, która nie była dla niego z jej strony czymś kompletnie nieznanym, ale zdecydowanie też nie czymś, co zdarzało się jej regularnie.
Zdarzało się przecież, i to wcale nie tak rzadko, że ten seks był dla nich po prostu pieprzeniem się bez słów. Potrafili w pół godziny spełnić swoje zachcianki, nie wymieniając przy tym nawet dwóch pełnych zdań, tak już byli do siebie przyzwyczajeni i niewątpliwie też ze sobą zgrani.
Clive nie był zapominalski. Zawsze pamiętał o tych głupich gumkach, ale do tej pory to zawsze było regularnymi spotkaniami, a nie miesiącem odmawiania sobie siebie nawzajem z powodu wzajemnie urażonej dumy. Clementine Redford narobiła mu takiego syfu w tym głupim łbie, że gdy już do niej dopadł, trudno było mu ten syf zebrać w konkretniejszą całość, i totalnie ją za to obwiniał.
— Lepiej — pochwalił ją jednak, gdy wzięła na siebie zakładanie tej głupiej gumki. Pewnie, że Clive też sądził, że bez niej seks z Clementine byłby w stanie zawrócić mu głowie jeszcze skuteczniej. Z gumką czy bez, wystarczyło jednak, że poczuł ją wyraźnie, a jej zęby jednocześnie przygryzły skórę na jego szyi, i cichy, ale pełen rozkoszy jęk wyrwał się spomiędzy jego ust.
show me more
Niczego sobie nie mówili i było im z tym naprawdę zajebiście, dopóki nie zaczynali łapać się na tym, że łamią też przy okazji coraz więcej z tych zasad, których, rzecz jasna, też nigdy nie ustalili. Po prostu zaczęli ten festiwal seksu bez zobowiązań i oboje uznali, że nie tylko wiedzą, na co się piszą, ale również, że wszystko jest jasne, bo Clive jest puszczalski, a Clementine ma męża. No i to był najwyraźniej, kurwa, błąd.
OdpowiedzUsuńAle co by to dało. Co dałoby to, że Clive powiedziałby wprost: Clemmy, najebałaś mi w głowie. Poczułaby się z tym dobrze? Dałoby jej to jakąkolwiek satysfakcję? Czy ona chciała mieć go w taki sposób, z całym tym syfem, który miał przez nią w głowie, z poczuciem, że, cholera jasna, lubił seks, ale najbardziej ten z nią? I co by to niby zmieniło. Przecież miała, do kurwy nędzy, męża. Tego zasranego Tommy’ego Redforda, dla którego ostre traktowanie żony nie kończyło się na ostrym seksie. Clive wiedział, co widzi. Nie był głupi. To, że niczego nie mówił, nie znaczyło, że niczego się choć trochę nie domyślał. Nic nie mógł jednak na to poradzić, więc wybierał strategiczne milczenie.
Jego ton mógł się jej nie podobać, Clive’a niewiele to, prawdę mówiąc, obchodziło. Oboje wiedzieli, że i tak nic z tym nie zrobi, więc Clive sobie pozwalał, a ona tego nie komentowała i ten układ najwyraźniej pasował im obojgu, skoro wciąż tu byli.
Clive miał wiele problemów, a brak cierpliwości stanowił jeden z nich. Nie lubił się patyczkować, był mało wyrozumiały i gdyby Clementine nagle postanowiła przestać być grzeczną i uległą, pewnie zacząłby rozważać, czy nie powinien dać sobie z nią spokoju. Z drugiej strony wiedział jednak, że drugiej takiej prędko by nie znalazł, a poza tym zajebistym seksem musiało obchodzić go w niej jeszcze coś więcej.
Nie walczył więc z tym, chociaż może powinien. Bo kto mógł to skończyć, jeśli nie on? No, pewnie Tommy Redford, ale najpierw musiałby ich przyłapać na gorącym uczynku, a pewnie i wtedy w pierwszym odruchu Clive postanowiłby mu wpierdolić. Ups.
Pocałunki może nie były im aż tak całkowicie zbędne. Właściwie to najczęściej zależały od tego, na co Clive miał największą ochotę i ile miał czasu. Jeśli się spieszył, nie wchodziły zbytnio w grę, bo jedynie go rozpraszały i powodowały, że cholernie szybko się w nie wraz z Clementine wciągali, zapominając na chwilę o całej reszcie. Jeśli jednak miał czas, jak teraz, i przy okazji próbował odbić sobie tę głupią, miesięczną właściwie przerwę, ten odwyk od Clem, sięgał po nie coraz chętniej.
Jej biodra skutecznie jednak na nim teraz zawładnęły, a oprócz ten jednej dłoni, którą samodzielnie tam skierowała, Clive położył też drugą, po przeciwnej stronie. Dyktował jej tempo, które było mocne i szybkie, kazał jej zwolnić, gdy tego potrzebował i wbijał palce w jej skórę mocniej, gdy chciał, by znowu przyspieszyła.
Nie satysfakcjonowała go jednak ta odległość, która się między nimi utworzyła, więc pozwolił Clementine zatrzymać się na chwilę i podniósł się w tym czasie. Jedną dłoń przeniósł wyżej jej pleców, zatrzymując ją mniej-więcej w połowie, oplatając ją jednocześnie ramieniem. Pociągnął ją wyżej i bliżej siebie, a jego druga dłoń znów wylądowała w jej włosach, które zebrał w dłoni i pociągnął za nie, jednocześnie odchylając jej głowę.
Może i lubił duże cycki, ale cycki Clemmy też całkowicie mu odpowiadały. Wysunął więc własne biodra, by poczuć ją mocniej i wyraźniej, podczas gdy ustami dopadł jej piersi i mostka, składając na nich mnóstwo drobnych, niespiesznych pocałunków, choć jego ręka przesunęła się już w pleców na jej pośladki, ponownie wprawiając jej ciało w ruch.
it's absolutely fucking mesmerizing
Gdyby Tommy Redford nie wrócił z którejś ze swoich wycieczek krajoznawczych dla dużych chłopców, Clive i Clementine nie musieliby robić tajemnicy z tego, że lubili urządzać sobie regularne schadzki, których jedynym celem był seks i właściwie nic poza tym. Clive nie życzył więc śmierci mężowi Clem, ale w sumie to nie byłby zły ani smutny, gdyby ten łaskawie już nie wracał. Mogliby wtedy pieprzyć się do znudzenia, pewnego dnia ewentualnie sobą znudzić i rozejść w swoje strony, szukając innych wrażeń. Trudno było mu wyobrazić sobie lepszą opcję, ale starał się nie fantazjować o żadnych scenariuszach z Clementine w roli głównej. To nie mogło być zdrowe, nie w momencie, kiedy i tak już sam nie potrafił się zdecydować, czy chciał, żeby dzisiaj było jak zwykle — mocno i ostro — czy może jednak wolał, by chociaż część tego, co robili, przypominała kochanie się, a nie seks.
OdpowiedzUsuńKurwa, nie miał pojęcia, ale zdawał sobie sprawę z faktu, że najpierw wściekał się na Clementine, ilekroć przekraczała któreś z tych nigdy niewypowiedzianych i nigdy nie wyznaczonych granic, a teraz sam to robił. Tylko on był tym, kto ustalał zasady na bieżąco, gdy zaszła potrzeba, więc Clem nie protestowała. Lubił ją taką. Cichą, uległą, posłuszną. Jeśli miał jej słuchać, to preferował jęki i ewentualne krzyki, choć do tych, rzeczywiście, było jej jeszcze daleko. Też musiał zapracować na to, co pragnął usłyszeć, to nigdy nie działało tylko w jedną stronę.
Im mocniej wbijał dłoń w jej pośladki, tym wyraźniej czuł każdy, nawet najbardziej subtelny ruch jej bioder. Było mu gorąco — od tego wysiłku, od ciepła ciała Clementine, a nawet od tego oddechu, który nagle poczuł poczuł przy swojej szyi, więc odpuścił jej włosom, nie ciągnąc już za nie. Zamiast tego przesunął palce na jej kark i plecy, gładząc je z delikatnością, która kompletnie do niego nie pasowała, ale nie kontrolował tego obecnie.
Tłumaczył sobie swoje wszystkie odchyły tym, jak niezaprzeczalnie dobrze było mu z nią teraz i jak musiał jednak zaakceptować fakt, że najzwyczajniej w świecie mu tego brakowało. Jej mu brakowało. Tego perfekcyjnego ciała, w którym nie dostrzegał tak naprawdę żadnych wad, bo nawet te cycki na koniec dnia nie były niczym aż tak znaczącym. Brakowało mu jej. Clemmy. I tego wszystkiego, do czego tylko ona była w stanie go doprowadzić.
Do jej szyi i barku miał teraz właściwie najbliżej, więc jeśli chciał znaczyć jej skórę kolejnymi pocałunkami, to do tych miejsc musiał się ograniczać. Ograniczenie to było jednak wynagradzane przez to, jak Clementine śmiało podążała za każdym jego ruchem, odczytując bezbłędnie, co zrobić, by mogli poczuć się mocniej, głębiej, bardziej. Wszystko dzisiaj musiało być bardziej, bo spędzili bez tego zdecydowanie za dużo czasu.
— Co? — zapytał w pierwszym odruchu, wyrwany z kolejnej fali pożądania, od której zaszumiało mu w głowie, a przez ten szum przedarł się głos Clementine. Zwolnili znacząco, a Clive odsunął twarz Clem od swojej szyi, przesunął kciukiem po jej policzku i popatrzył na chwilę w jej oczy. — Wstań — zdecydował nagle, najwyraźniej decydując, że najwyższy czas na zmiany. — Odwróć się i uklęknij — dodał, wskazując jej miejsce na łóżku, w którym miała to zrobić.
keep the hopes (and your ass) up
Zdradzanie męża z lokalnym gliniarzem w żadnym możliwym scenariuszu nie mogło być przepisem na prosty romans, więc bardzo prawdopodobne, że Clementine wmówiła to sobie, żeby poczuć się choć odrobinę lepiej z tym, co ona i Clive robili. Trudno było czuć się z tym dobrze poza tymi konkretnymi i, w skali każdego dnia, relatywnie krótkimi momentami, gdy wszystko się działo. Reszta to było czekanie. Czekanie na właściwy moment, na wolną chwilę, na tę godzinę czy pół w ciągu całego dnia, które oboje mieli wolne. Czekanie na, bądź co bądź nieunikniony, powrót Tommy’ego i oczekiwanie, aż w końcu znowu zniknie.
OdpowiedzUsuńTen romans testował ich cierpliwość i, gdyby Clive miał być kompletnie szczery choćby sam ze sobą, musiałby przyznać, że powoli zaczynało go to męczyć. Ale, oczywiście, nie na tyle, by sam z tego rezygnował. Clementine Redford pewnie nie zdawała sobie z tego sprawy, bo w łóżku potrafił traktować ją wręcz boleśnie przedmiotowo, ale dość skutecznie się od niej uzależnił. Gdyby przestała tego romansu chcieć, musiałaby jako pierwsza kazać mu spierdalać. Ten ostatni miesiąc bez niej, to było dla niego cholernie długo i uważał ostatnie tygodnie za kurewsko wręcz zmarnowany czas.
Nic do siebie nie czuli. Absolutnie, zupełnie nic.
I w tym kompletnym braku uczuć, Clive robił dzisiaj rzeczy, których sam się po sobie nie spodziewał. Widział zaskoczenie w oczach Clementine, które spoglądały na niego, takie duże, ciemne i błyszczące, a działały one na niego mniej-więcej jak kubeł zimnej wody, skutecznie przypominając mu, że, kurwa, przesadzał.
Odetchnął głębiej i spokojniej, gdy jej posłuszeństwo oboje ich właśnie w pewien sposób uratowało. Dał sobie też chwilę na zebranie myśli, dosłownie kilka sekund, w trakcie których Clementine zrobiła dokładnie to, co jej kazał, i czuł, że to będzie po prostu dla nich lepsze. Uklęknął za nią, dłonie kładąc na jej biodrach, gdy materac ugiął się zdecydowanie pod ich wspólnym ciężarem, skupionym w podobnym miejscu.
Clive ułożył dłoń w połowie pleców Clementine, zmuszając ją, pochyliła się w przód mocniej, niż do tej pory. Nie mieli się kochać, tylko pieprzyć, taka była umowa, taki był układ, to miał być po prostu seks, więc nie mówił nic ani przed tym, jak w nią wszedł, ani później, kiedy narzucał już jej ciału rytm, który mu odpowiadał. Przesunął jednocześnie palce odrobinę wyżej jej bioder i wbił je w jej skórę tak mocno, że to musiało praktycznie zaboleć.
Zaczęli powoli, jednak z każdą upływającą chwilą ruchy Clive’a stawały się bardziej łapczywe i mocniejsze. Jeśli, odsuwając się od siebie wcześniej, odczuli jakikolwiek panujący w tym pokoju chłód, ustąpił on już ponownie miejsca gorącu, od którego robiło się wręcz duszno. I, żeby to wszystko jeszcze mniej przypominało kochanie się, Clive wyciągnął jedną rękę, by złapać za szyję Clementine, ciągnąć jednocześnie jej ciało w górę, nieznacznie bliżej siebie.
is that kind of treating good enough for you?
Clementine Redford, bądź co bądź, lubiła się nad sobą użalać. Jasne, że nie miała w życiu łatwo, bo nikt, z kogo własny mąż robił worek treningowy nie miał, ale wpadanie w rozmyślenia o tym, że w niczym nie przysłużyła się społeczeństwu i nie przysłuży, i czucie do siebie aż tak silnej awersji było po prostu… lekką przesadą. Tak zwane użalanko, a więc coś, czego Clive wyjątkowo nie lubił, bo życie było jakie było. Paskudne. I każdy ma w nim na swój sposób przejebane, ale takie siedzenie i jęczenie, że wszystko jest złe, świat taki paskudny, a sama Clementine bezużyteczna niczego nie zmieni. Kopała się, bo do tego się już przyzwyczaiła i to był taki jej smutny grajdołek, w którym tkwiła, ale, cholera jasna, nikt niczego za nią ani nie zrobi, ani nie zmieni. Jakkolwiek trudne i skomplikowane by to wszystko nie było, przede wszystkim jej przemocowe i zupełnie nieudane małżeństwo z Tommym, użalanko w niczym nie pomoże.
OdpowiedzUsuńNo, ale Clive był tutaj od pieprzenia, a nie od udzielania porad życiowych. Zresztą, on to sobie mógł co najwyżej cokolwiek się podomyślać i pomyśleć. Nie rozmawiali o niczym, więc niczego się od Clementine nie dowie, a ona nie usłyszy od niego żadnej złotej rady. Ups.
Clem lubiła więc być posłuszna, a Clive najbardziej lubił ja właśnie taką. Szedł w ten sposób na łatwiznę, ale, do cholery, miał dość zmartwień i problemów na co dzień, choćby tych związanych ze specyfiką pracy, jaką wykonywał, żeby pchać się w coś, co opłacałby nerwami. To miał być prosty, nieskomplikowany układ bez uczuć. Oni mieli tego nie komplikować.
Poza cyckami, Clementine Redford rzeczywiście była praktycznie idealna i Clive nie zamierzał jej tego odmawiać. Zresztą, widziała, jak na nią patrzył.. To, co był w stanie ukryć w słowach czy zachowaniu, wymykało się w jego oczach, które nawet nie ukrywały, że widok jej ciała był dla nich szalenie przyjemny. Było na czym zawiesić wzrok i czynił to zdecydowanie częściej, niż ktoś, kto nikt do niej nie czuł powinien, ale, cóż, nie istnieje przecież coś takiego jak romans idealny. Zawsze coś się musi po drodze wykrzaczyć.
Istniał za to seks idealny i temu, co teraz robili, było do niego naprawdę blisko. Clementine potrafiła być posłuszna dokładnie tak, jak Clive to lubił, a to posłuszeństwo, wraz z jej szalenie seksownymi jękami i tym ciałem, na które tak przyjemnie się patrzyło, to wszystko jedynie jeszcze bardziej go nakręcało. Może dlatego tak szybko doszła, a on nie potrzebował o wiele więcej czasu i, korzystając z tego, że już i tak zaciskał palce na jej szyi, przytrzymał ją tak jeszcze przez chwilę, a jego przyspieszony oddech odbijał się od jej skóry.
Nie trwało to jednak długo. Clive puścił Clementine praktycznie bez ostrzeżenia, i bez ostrzeżenia również się odsunął. Skończyli to, po co tu przyszedł, więc właściwie przyszła pora, żeby się zwijać. Najpierw jednak opuścił łóżko, zostawiając tam Clementine, i poszedł do łazienki, której lokalizację w domu Redfordów doskonale już znał. Wrócił po zaledwie kilku minutach i od razu pochylił się, żeby podnieść z podłogi swoje spodnie i bieliznę, które natychmiast zaczął zakładać.
— Kiedy on wraca? — zapytał, majstrując przy swoim pasku, z którego zapięciem miał delikatne problemy ze względu na skąpe oświetlenie, ale dawał radę.
and just like that it's all over
Clem może i była niezłą aktorką, ale na pewni nie aż tak dobrą, jak jej się wydawało. Clive jednak tylko sobie na jej temat pewne rzeczy myślał. Nie dyskutował za to na ich temat i nie podejmował tych dyskusji z samą Clementine, bo… bo nie na tym to wszystko miało polegać. To miał być romans, a właściwie to seks bez zobowiązań, który z romansu miał tyle, że czasem się za mocno rozkręcili i trochę za bardzo zaangażowali w pocałunki, trochę za głęboko spojrzeli w sobie oczy, albo odrobinę zbyt delikatnie siebie dotknęli. Nie było jednak niczego, czego szybka zmiana pozycji na jak najmniej zobowiązującą nie mogłaby naprawić, i tego Clive się trzymał. Nie wtrącał się więc w życie Clementine, ale mógłby ją zapewnić, że użalanie się nad sobą nigdzie jej nie zaprowadzi. Była dorosła, Tommy Redford nie był końcem świata.
OdpowiedzUsuńNie mieli zbytnio o czym teraz rozmawiać. Seks był udany, przynajmniej Clive tak czuł, nie zauważył też, by było coś, na co Clementine chciałaby narzekać. Teraz, gdy emocje ich już ostygły, mógłby jedynie pokusić się o stwierdzenie, że trochę za bardzo i zupełnie właściwie niepotrzebnie wycałował ją po tej szyi, po czym ślady widział na jej skórze nawet w tym bladym i nijakim świetle, przy którym się ubierał, ale no cóż.
Zatrzymał na chwilę spojrzenie na Clementine, gdy podawała mu z podłogi jego koszulkę. Nie musiała tego robić i w sumie to nie miał pojęcia, po co robiła, ale milczał, maglując za to w myślach to, co właśnie od niej usłyszał. Wciągnął koszulkę przez głowę, poprawił dłonią włosy, podejrzewając, że mocno się zwichrzyły i naciągnął na ramiona koszulę, nie fatygując się już, żeby ją zapinać. Wracał dzisiaj do swojego mieszkania, nie spał u matki i, szczerze powiedziawszy, na samą myśl o jechaniu tam robiło mu się słabo, ale nie mógł przecież pakować się matce do domu kiedy tylko mu się podobało, a już na pewno nie w środku nocy. To znaczy teoretycznie mógł, ale jeszcze pytałaby rano, skąd się tu wziął, a wtedy już nawet nie musiałaby się domyślać, o co chodziło.
— Dobra, to się jeszcze zdzwonimy. Na luzie — rzucił więc teraz, wzruszając niby to obojętnie ramionami, oceniwszy we własnej głowie, że dwa miesiące to kupa czasu na seks bez zobowiązań.
To znaczy, najlepiej byłoby, gdyby Tommy Redford nie wracał w ogóle, wtedy Clive mógłby obracać sobie jego żonę tak długo i często, jakby mu się podobało, ale wiadomo, jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. Miesiąc już zmarnowali po incydencie z kluczami, wypadałoby to jeszcze nadrobić. Dzisiaj mogli uznać za dobry początek.
— Zbieram się. Cześć. Uważaj na siebie — dodał dość beztroskim i niezbyt zobowiązującym tonem, wyciągając rękę, by na do widzenia założyć za ucho Clementine jakiś niepokorny kosmyk włosów, który uparcie odstawał od reszty.
Nie musiała go odprowadzać, znał przecież drogę. Odwrócił się więc i wyszedł z sypialni, zostawiając ją tam samą. Potem mogła już słyszeć, jak zbiega po schodach, otwiera i trzaska za sobą drzwiami, które przedtem zamykał, jakby ktokolwiek mógł ich tu przyłapać, no i tyle się na dzisiaj widzieli.
let's make sure we fuck again
Robili wiele rzeczy, których robić nie powinni, a to wszystko smakowało tym lepiej, im bardziej niewłaściwie się okazywało i, prawdę mówiąc, miało w sobie coś totalnie uzależniającego.
OdpowiedzUsuńCzy Clive czuł się uzależniony od Clementine Redford. Nie. W żadnym wypadku. Seks był fajny, ciało zajebiste, ogólne doznania też niczego sobie, ale w głębszym rozrachunku to tak właściwie… Chuja z tego wszystkiego miał. Kobietę, z którą na nic konkretniejszego nie mógł liczyć, gdyby pewnego dnia czegoś mu się zachciało. Bo to nie tak, że Clive zamierzał praktykować rozpustę przez resztę życia. Nie miał też w planach na najbliższą przyszłość żony ani dzieciaka, ani nawet domu z ogrodem, a gdyby to miał być dom do remontu, to chyba zszedłby na miejscu na zawał, ale takie szukanie wszystkiego, jak w jego wypadku, przypominało zarazem szukanie właściwie niczego. Bo niczego nie znajdował poza tym, że przez pół godziny było fajnie, a potem trzeba było się dostosować. Do okoliczności, do powrotów Tommy’ego Redforda, do jego nieobecności, do pory dnia, do tego, kto mógł patrzeć, a kto jedynie zauważyć.
No tak się, kurwa, nie da żyć, nie na dłuższą metę, a Clive, wbrew pozorom, też był już trochę tym wszystkim zmęczony. Wypadek na służbie przegnał go z Savannah, gdzie właściwie żył od roboty do imprezy. Życie w Mariesville płynęło jednak trochę inaczej i… No po prostu jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma, ale Clive’owi trudno było lubić fakt, że najlepszy seks trafiał mu się z kimś, kogo absolutnie nigdy mieć nie będzie. No chujowa sprawa, naprawdę beznadziejna.
Całkiem beznadziejny wydawał mu się też fakt, że Clementine Redford zdawała się lubić go najbardziej, gdy była lekko dziabnięta. Nie preferował jej takiej, ale nie mógł też za to opierdolić, bo niby jak by to uzasadnił?
Nie opierdolił jej więc jeszcze nigdy, nawet wtedy, kiedy zaczęła się przed nim wdzięczyć akurat, gdy podnosił z ziemi na co dzień przykładnego mieszkańca Mariesville i ojca dwójki dzieci, a nawalonego w trzy dupy przygłupa, i próbował zakuć go w kajdanki, żeby móc wpakować go do radiowozu za zakłócanie porządku publicznego.
Spierdalaj, miał ochotę odpowiedzieć jej w pierwszym odruchu. Spierdalaj, bo jesteś dziabnięta, a jak pisałem, żebyś ty do mnie nie pisała po pijaku, to to równało się temu, żebyś mnie też po pijaku nie podrywała, ale nie powiedział niczego takiego, bo w sumie to znowu wylałby tylko tę frustrację, spowodowaną faktem, że od kilku dni nie miał okazji porządnie jej przelecieć.
W pewnym sensie chyba to go wszystko po prostu kręciło i nie chciał się do tego przed samym sobą przyznawać.
— Kurwa — mruknął pod nosem, siłując się z tym ojcem dwójki dzieci, który, przysięgał, jeszcze raz spróbuje go opluć, spędzi noc za kratkami. — Możesz być u mnie na dziesiątą — dodał, pozwalając sobie w ciągu dosłownie sekundy zmierzyć ją wzrokiem, zanim musiał go odwrócić i znowu być gliną.
yes
Wdzięczyła się jak jasna cholera i sama myśl o tym, że mogła w podobny sposób wdzięczyć się w tym barze przed kimś innym, doprowadzała Clive’a do szału, chociaż przez całą drogę na komisariat wmawiał sobie, że to po pierwsze zmęczenie, po drugie ten frajer, którego imię i całą rodzinę Clive doskonale znał, a który nawet z pasów próbował w samochodzie próbował uciekać, a po trzecie, czwarte, piąte, szóste i szesnaste ogólne spierdolenie ostatnich kilku dni, którego z kolei nijak nie potrafił sobie uzasadnić, ale i tak był o to wściekły. Bo przecież nie zazdrosny.
OdpowiedzUsuńZazdrosny??? O kogo niby. Pf. W życiu.
Przecież gdyby chciał, mógłby mieć też tego wieczoru inne opcje. To nie musiała być Clementine Redford i całe to zamieszanie, które wnosiła swoją obecnością w jego życie. Może dlatego tak tę obecność starał się ograniczać. Jeśli do niej dzwonił, żeby na coś się umówić, to godzinę przed pracą, doskonale wiedząc, że zanim do niego dotrze, minie z piętnaście minut, pewnie więcej, potem wystarczy im pół godziny i w sam raz on będzie musiał wychodzić, a ona będzie wiedziała, że czas się zbierać. Robił to mniej lub bardziej świadomie, ale wciąż robił, i nie był ślepy na te wzorce, które powtarzał.
Wkurwiało go to wszystko. Dzisiaj wyjątkowo mocno.
Kiedy więc otworzył drzwi chwilę potem, jak rozległo mocne pukanie, był już po dwóch whisky z lodem, które nawet go nie ruszyły, bo tolerancję budował razem z innymi dzieciakami z Mariesville od liceum. Ale za to zdecydowanie rozwiązały mu język, choć w sumie nigdy jakoś szczególnie w towarzystwie Clementine nie milczał.
I podczas gdy ona stała przed jego progiem, ewidentnie starając się jak najbardziej ponętnie opierać o tę ścianę, on nie miał na sobie nic poza dresami, które założył po szybkim, chłodnym prysznicu. Najpierw rozbudził się wodą, potem dziabnął drinkami i, szczerze powiedziawszy, czuł, że na pół godzinie nic się dzisiaj nie skończy. Przynajmniej on nie miał w planach tak tego kończyć.
— Ale się popisujesz — skomentował jednak na powitanie, jak zwykle wobec Clementine uprzejmy. Przecież nie mogła wiedzieć, że uważał, że te jej ponętne cycki i długie nogi zajebiście wyglądają w tym, w czym pewnie złapała dzisiaj niejedno męskie spojrzenie w The Rusty Nail. — Wchodź — dodał, cofając się bez większych ceregieli z powrotem do wnętrza swojego mieszkania.
Clementine dobrze już to mieszkanie znała. Od razu po wejściu znajdował się salon, za nim aneks kuchenny i korytarz, który prowadził prosto do łazienki. Na prawo od drzwi miał kanapę, na której już nie raz pieprzyli się we względnym, ale zorganizowanym pośpiechu, pod przeciwną stroną telewizor, którego nie miał czasu oglądać. Drzwi obok kanapy prowadziły do sypialni z dużą garderobą i na tym to wszystkie się kończyło. Porządek Clive trzymał tu tylko dlatego, że więcej czasu spędzał w pracy, na mieście albo u matki, niż tutaj, a poza tym podejrzewał, że ruchanie w syfie nie stanowiłoby szczytu marzeń żadnej laski, którą tutaj sprowadzał.
Grunt to dobra motywacja.
— Chcesz się czegoś napić? — zapytał jeszcze, widząc po Clementine, że szła tu na nogach, w tych botkach, od których pewnie pod koniec drogi plątały się jej już nogi. No i tak też wypadało po prostu zapytać, zanim przeszedłby do kolejnego pytania, które mogło brzmieć tylko i wyłącznie jak gdzie chcesz się pieprzyć.
wanna drink, wanna fuck???
No, kurwa, lubił to. Właściwie to Clive lubił w Clementine dość dużo, ale do niczego właściwie się nie przyznawał, bo i po co. Co by zmieniło to, że wspomniałby, jakie miała idealne ciało, małe, ale fajne cycki, długie nogi, zajebisty tyłek i do tego jeszcze śliczną buzię. No nic. Kompletnie nic. Sprawiłoby tylko, że zaczęłaby zachodzić w głowę, po co mówił jej takie rzeczy, a on w sumie też zastanawiałby się, po co to powiedział. Łatwiej było im więc milczeć, a mówili sobie inne rzeczy.
OdpowiedzUsuńClive wcale nie stronił przecież od tego, by rzucać pod adresem Clementine zgryźliwymi uwagami, które zdawały się jej zupełnie nie zrażać, bo taka już była dynamika ich relacji. Jeśli to w ogóle można było relacją nazwać. Nie byli więc o siebie zazdrośni, nie zależało im na sobie nawzajem, robili to wszystko dla dobrej zabawy, tylko, cholera jasna, Clive od jakiegoś czasu miał już takie dziwne wrażenie, że powoli przestaje go to bawić. Bawiło go to, i to całkiem dobrze, kiedy to był tylko i wyłącznie seks. Po tym numerze z pyskowaniem, rzucaniem kluczami i miesiącem idiotycznego mszczenia się, które uskuteczniał z kolei głównie Clive, pojawiły się w nim różne uczucia, głównie takie, których wobec Clementine Redford czuć nie chciał i nie powinien.
Nawet teraz, gdy zdejmowała marynarkę i prezentowała mu się w tej wykurwiście kusej sukience, szlag jasny strzelał go na miejscu, ilekroć myślał, ilu oblechów przeleciało ją dziciaj w tej kiecce wzrokiem. No do kurwy nędzy.
Zrobiłby jej tego drinka i sam wypiłby kolejnego, ale nie zdążył. I choć nie miał pojęcia, co próbowała osiągnąć, przyklejając się do niego w taki sposób, gdy najpierw rozmawiali o czymś zupełnie innym, aczkolwiek nie był na tyle głupi, by narzekać. Wręcz przeciwnie — kręciło go to i podkurwiało jednocześnie, sama myśl, że mogła dzisiaj przykuć wzrok kogoś innego. Czasem, w krótkich momentach, Tommy Redford był na tyle daleko, że na chwilę przestawał istnieć, i w myśli Clive’a wkradała się taka mała, zaborcza fantazja, że jeśli Clemmy miała się z kimś pieprzyć, to tylko z nim.
Pojebany był, że tak myślał, ale takie zjebanie stanowiło już chyba nieodłączną część bycia gliniarzem, a jego mundur kręcił ładne laski, w tym Clemmy, więc nauczył się z tym żyć.
Bez zawahania odpowiedział na pocałunek, choć ten nie był całkiem niespodziewany. Dłonie Clive’a całkowicie odruchowo powędrowały do twarzy Clementine, i gdy ujął ją odrobinę mocniej, niż by należało, bardzo mocno też ją pocałował, przygryzając jej dolną wargę, gdy odsuwał się właściwie tylko po to, by złapać w płuca trochę powietrza i kontynuować, teraz dla odmiany z jedną dłonią na jej policzku, a drugą na tyłku. Nie hamował się dzisiaj.
— Kurwa — skomentował wreszcie to, co przez nią czuł, a żadne słowo nie mogło wyrazić tego lepiej. — Sypialnia — zdecydował szybko, bo ktoś przecież musiał, a na stole, który miał między salonem i kuchnią, przeleci ją kiedy indziej. Nie po całym dniu w pracy.
let's fuck then
Pod względem wyżywania się na Clementine, Clive wcale nie był lepszy od jej męża. Nie robił tego dla przyjemności czy satysfakcji, po prostu… Zmienił się jak jasna cholera odkąd wrócił z Savannah, a to, co się tam wydarzyło, było jak kubeł zimnej wody wylany prosto na jego głowę. Tylko że ten kubeł, to wszystko, co spadło wtedy na niego jak grom z jasnego nieba, powinno mieć odwrotny efekt. Powinien był się ogarnąć, zdać sobie sprawę, że nie był ani nieśmiertelny, ani niezniszczalny, i że życie tak, jak żył do tej pory — gdzie liczyła się dla niego ta adrenalina, której dostarczała mu praca, seks i imprezy, które już dostarczał sobie we własnym zakresie — to jest sposób na wykończenie się i wyzucie z normalności, a nie na normalne życie. Czasem Clive miał wręcz wrażenie, że jedynym, co trzymało go jeszcze jako-tako w ryzach była jego matka, to, jak ją kochał i jaki miała na niego ogromny, dobry wpływ, ale z nią też nie wszystko było w porządku, a z nim nic właściwie nie było, więc w tym wszystkim, co robił, w Clementine też, znajdował pewną ucieczkę.
OdpowiedzUsuńOboje byli świadomi, jak skrajnie pojebany układ ich łączył, jednak Clive czynił go jeszcze bardziej pojebanym, niż nakazywały jakiekolwiek normy. Ale Clementine zdawało się to odpowiadać, a nawet jeśli nie odpowiadało, to nie protestowała i godziła się na wszystko. Była grzeczna, posłuszna i siedziała cicho wtedy, gdy należało. Clive w niej to lubił. Tak samo jak to, że nie była nieśmiała i rozumiała, po co w tym tkwią. Dlaczego do siebie wracają, czemu on przychodzi do jej łóżka, a ona puka do jego drzwi jak dzisiaj — w tej kurewsko krótkiej sukience z dekoltem tak głębokim, że równie dobrze mogłaby chodzić z cyckami na wierzchu.
Po dwóch whisky, w których wcale nie było więcej lodu niż alkoholu, oraz zimnym prysznicu, Clive nie przejmował się tym, jak zwykle miewała się ich dynamika. Zresztą, sposób, w jaki Clementine go pocałowała, okazał się na tyle jednoznaczny, że skoro mu odpowiadał, to po prostu podążał jej śladami. Co z tego, że zwykle pieprzyli się od tyłu, żeby nie patrzeć sobie w oczy. Dzisiaj mogło być inaczej i to wciąż był ten sam układ, co zawsze.
Nie widział żadnego problemu.
Właściwie to nie widział zbyt wiele, bo przed oczami miał głównie Clem, a pod dłońmi jej zajebiste, ciepłe i jędrne ciało. Sprawnie dotarli do sypialni, właściwie się od siebie nie odrywając, i Clive również zwrócił uwagę na ten krótki moment, w którym ich spojrzenia się spotkały, a atmosfera na kilka sekund zmieniła, ale nie potrafił tego nazwać.
Pozwolił więc bez wahania, by gorące usta Clementine przywarły do jego szyi, podczas gdy jego dłonie zaczęły czujnie przesuwać się po jej ciele, w poszukiwaniu jakiegoś zamka, zapięcia, czy innego guzika, który mógłby poluzować materiał, okrywający jej ciało. Nie było łatwo, bo od tych jej ust odrobinę ciemniało mu przed oczami w najlepszym możliwym tych słów znaczeniu, ale udało się, i ściągał z niej tę sukienkę akurat, gdy jej pytanie zawisło w powietrzu.
Sukienka wylądowała z szelestem na podłodze i przez kilka krótkich sekund był to jedyny dźwięk, który im towarzyszył.
— Daj mi się sobą zająć — odpowiedział w końcu Clive, co jednak nie gwarantowało tego, że będzie delikatny, bo mówiąc to, ujął zdecydowanie twarz Clementine i pocałował ją tak mocno, że zakrawało to wręcz o natarczywość, ale jednocześnie nie było niczym, czego by już nie znała.
Robiąc krok do przodu, pchnął ją również na tyle mocno, że musiała usiąść na łóżku, jeśli nie chciała się na nie przewrócić. I choć wcale nie było to takie proste, to jego plan był, więc oderwał się wreszcie od jej ust, by przed nią uklęknąć, rozsunąć te jej zajebiście długie, szczupłe i zgrabne nogi, a potem zająć się zsuwaniem z niej koronkowych majtek, które nie były przeznaczone dla oczu wszystkich tych rozbierających ją wzrokiem flejtuchów z baru, tylko dla niego.
you're already mine
Było wiele sposobów, na jakie Clementine mogłaby wkurwić Clive’a, bo ten, ogółem, łatwo pozwalał porywać się emocjom, ale on, w przeciwieństwie do jej męża, nie podniósłby na nią ręki. Jedyne, co byłby w stanie zrobić, to ukarać ją ciszą, kilkoma tygodniami opryskliwych odzywek i gnojenia jej przy każdej próbie osiągnięcia pokoju. Co też, prawdę mówiąc, wcale nie było przyzwoitym zagraniem i oczywiście, że również nosiło znamiona przemocy. I Clive nie chciał usprawiedliwiać się tutaj tym, co stało się w Savannah, ale nawet do niego docierało, że kiedyś taki nie był. To się zaczęło wtedy, w to późne, kwietniowe popołudnie, gdy słońce przygrzewało już dosyć mocno nawet jak na wiosnę w Georgii, a wszystko wydarzyło się tak szybko, że poza bólem i krwią — najpierw nie jego, później również jego — rozlewającą się go wciąż gorącym asfalcie, Clive nie był w stanie zarejestrować wiele więcej. Nie miał pojęcia za to, jakie usprawiedliwienie mógłby mieć Tommy Redford, ale to nie była jego sprawa.
OdpowiedzUsuńOn miał takie. Stawiał więc Clementine warunki, dyrygował nią, grał jej na emocjach, wymagał i z ogromną dbałością pielęgnował w sobie poczucie, że ona mu nie odmówi. Rzecz jasna, zawsze mogła, jednak nie po to wkładała cały ten wysiłek w wystrojenie się, wymalowanie i przyjście tutaj, żeby nagle miała zmienić zdanie. To był bardzo jasny i, wbrew pozorom, względnie uczciwy układ. Jasny, bo oboje wiedzieli, po co w tym tkwią. Uczciwy, bo nie czarowali się, że chodzi im o cokolwiek poza dobrym, satysfakcjonującym seksem.
I chociaż potrafił całkiem skutecznie wypełnić sobie luki, które pozostawiała po sobie Clementine, ilekroć Tommy był w domu albo Clive akurat postanowił strzelić jej focha wszechczasów, to, musiał przyznać choćby przed samym sobą, że nikt tak do końca i całkowicie jeszcze mu jej nie zastąpił. Nikt nie był tak posłuszny, ale też szalenie seksowny jak ona. Żadna z lasek, które obmacywał w barach, często nie do końca trzeźwy, nie miała takich długich nóg, nie odczytywała tak wprawnie, na co miał ochotę, i nie patrzyła na niego tak, jak czasem patrzyła Clementine. Dostrzegał to, wbrew wszelkim pozorom. Też czasem patrzył na nią podobnie, ale oboje ucinali to szybko, karcąc w duchu własną głupotę.
Tutaj przecież chodziło tylko o seks.
I ten seks rzeczywiście miał być niesamowity, a ponieważ nie wszystko dzisiaj rozgrywało się tak, jak zwykle, to nawet jeśli Clementine niekoniecznie czegoś potrzebowała, wciąż mogła z tego skorzystać. Prawda?
Clive uważał, że było w tym wiele prawdy, choć, wciąż klęcząc pomiędzy jej rozsuniętymi nogami, uniósł na chwilę głowę. Zdjął już jej majtki, które wylądowały gdzieś na podłodze i powoli, metodycznie więc całował te długie, opalone nogi, zmierzając coraz wyżej, gdy usłyszał swoje imię.
— Co? — zapytał, całkiem grzecznie i uprzejmie, nie unosząc głosu, jak to często mu się zdarzało, a raczej szepcząc gdzieś między jej cichymi jękami oraz tymi drobnymi pocałunkami, ze składania których na jej skórze nie rezygnował.Normalnie kazałby być jej cicho albo rzuciłby, całkowicie zniecierpliwiony, żeby po prostu nie gadała. Dzisiaj niewiele było między nimi normalne. — Jakieś życzenia? — zapytał jeszcze, celowo i całkowicie świadomie powtarzając jej słowa sprzed kilku sekund. Pytał, choć plan był jasny i właściwie już w realizacji, ponieważ pocałunki wciąż składał na jej pokrytych gęsią skórką udach, a choć postępował niespiesznie, to w końcu dotarł jednak tam, gdzie już była na niego gotowa, ale zawsze mogła być bardziej, zwłaszcza, że zarówno usta jak i język miał całkiem sprawne.
you will be tonight
Jeśli ktoś nosił w sobie tyle złości i frustracji co Clive, to całkiem fajną opcją było mieć kogoś, na kim mógł się wyżyć, wiedząc, że nie poniesie żadnych konsekwencji. Clementine przecież nawet nie ważyła się mu odpyskować, a największym wyrazem niezadowolenia z jej strony był do tej pory ten niecelny rzut kluczami, za który zemścił się na niej tak, że zdążyła za nim zatęsknić. To było chore zachowanie, które nie miało absolutnie nic wspólnego z jakąkolwiek czułością czy troską o drugiego człowieka, ale nie na to się przecież umawiali, więc Clive za każdym razem, gdy zrobił coś chujowego, czuł się bardzo skutecznie rozgrzeszony.
OdpowiedzUsuńI sam nie wiedział, dlaczego dzisiaj postanowił być dla niej bardziej przystępny. Czy to była kwestia tego, jak poderwała go przed barem, kiedy wciąż był na służbie, czy może tego, że zdążył się napić, zanim dotarła do jego mieszkania, albo jeszcze tego, jaka była kurewsko kusząco wystrojona na to spotkanie. No nie miał pojęcia, ale coś najwyraźniej na niego zadziałało, bo w normalnych warunkach kazałby jej się po prostu odwrócić i mieliby z tego to, co zwykle. Wciąż dobry i satysfakcjonujący seks, ale całkowicie odarty z tego, do czego jednak podświadomie się w takich sytuacjach dążyło. Byli przecież tylko ludźmi i to stanowiło największą słabość ich, pod innymi względami, pozornie perfekcyjnego układu.
Clive czuł się w tym układzie panem i władcą, i kręciło go niesamowicie, że Clementine mu na to pozwalała. Mógł robić jej wszystko. Mógł sprawiać, że zapominała przy nim o reszcie świata, o tym, jakie beznadziejne życie potrafiło być poza ich krótkimi schadzkami, i mógł jednocześnie przypominać jej, że bez wysiłku był w stanie dać jej to, czego nie osiągała ze swoim mężem.
Jebany Tommy Redford, dobrze potrafił najwyraźniej jedynie spuszczać kobiecie wpierdol.
Ale to, co Tommy Redford robił źle lub dobrze, do czego miał talent lub nie, to nie był teren, na który Clive pozwalał sobie się zapuszczać. Clementine zdejmowała ślubną obrączkę, gdy męża nie było w kraju, a Clive lubił fakt, że nie musiał czuć jej chłodu, gdy dłonie Clem lądowały na jego twarzy, karku, lub gdy obłapiały jego ciało.
Nie przestawał więc, a wręcz przyłożył się jeszcze staranniej do zadania, które sobie wyznaczył. Jedną ręką objął ugiętą nogę Clementine, zatrzymując dłoń na jej udzie, na którym zaciskał palce tym mocniej, im bliżej podsuwała mu swoje biodra, a drugą chwilowo zatrzymał na jej brzuchu.
Był już nakręcony w momencie, w którym przekroczyła próg jego mieszkania, ale z każdą chwilą podsycała w nim to uczucie, więc smakował jej mocno i wręcz zuchwale, czerpiąc satysfakcję z tego, jak nieumiejętnie starała się powstrzymać własne jęki. Im gorzej jej to wychodziło, tym większe miał poczucie, że było jej z nim zwyczajnie dobrze.
— Idź na całość — mruknął, przerywając nagle całą tę pieszczotę, bo zmusiła go niejako do tego swoim pytaniem. Zanim wrócił do niej ustami, językiem przesunął po wnętrzu jej uda i boleśnie wręcz wbił w to samo udo palce.
I never do
Gówno prawda.
OdpowiedzUsuńClementine nie potrzebowała tego, co, jak sobie zgrabnie wmówiła, zdawało się jej już niezbędne. Nikt czegoś takiego nie potrzebował, po prostu zapomniała już, że można, że naprawdę da się inaczej. Była ofiarą, temu nie dało się zaprzeczyć, i w mentalności ofiary trwała. Clive nie był ekspertem, daleko mu było do znawcy tematu i nie komentował tego przecież, bo nie uważał, że powinien, ale widział już trochę choćby dzięki swojej pracy. W Savannah było tego więcej niż w takim Mariesville, gdzie największą aferę stanowiła jakaś nowa gorąca plotka albo fakt, że komuś nie udały się w tym roku jabłka. Ludzie z tego wychodzili, z bycia ofiarą i z tej mentalności ofiary, ale przecież nikt nie zrobi tego za nią.
Clive, prawdę mówiąc, również w niczym jej nie pomagał, jednak zasłaniał się mantrą, że to nie była jego rola. Nie miał wobec Clementine ani takiej odpowiedzialności, ani takiego obowiązku. Ale czy chciał, żeby wreszcie coś z tym zrobiła? Pewnie, że by chciał. Tylko, no kurwa, były rzeczy możliwe i rzeczy niemożliwe. Nie wierzył, że byłaby w stanie odejść od Tommy’ego Redforda. Redfordowie byli rodziną, której nie mówiło się nie.
Clive mówił więc Clementine tak, a ona bez żadnych słów odpowiadała mu to samo, godząc się na dzisiejszy wieczór oraz wszystko, co do tej pory robili. Clive praktycznie uśmiechnął się między jej nogami, kiedy usłyszał to jakże słodko udręczone kurwa, Bennett, ale nie przerywał. Była blisko, a on z kolei był dzisiaj cholernie nakręcony na nie tylko swoje spełnienie, ale również jej. Zmarnowali ostatni miesiąc, a za jakieś dwa miał wrócić Tommy. Może w jakimś kompletnie popierdolonym sensie próbował im, jej to wynagrodzić.
Też był dla niej trucizną?
Nie potrafiłby w to do końca uwierzyć. Było jej z nim dobrze — widział to i nie popadał w fałszywą skromność. Znał jej ciało, wiedział, co lubiła i potrafił rozpoznać, czego potrzebowała. Wściekał się czasem na nią, ale nie przekraczał pewnych granic i… Porównywał się do Tommy’ego. I, w porównaniu z nim, był cholernie porządnym facetem.
Porządny miał być w zamierzeniu również orgazm, który wstrząsnął drobnym ciałem Clementine, a Clive nie przestawał i nie pozwalał jej się od siebie odsunąć, dopóki nie uznał tego za stosowne. Wciąż odpowiadało mu, gdy mógł kontrolować sytuację, więc gdy ten głośny jęk, który wyrwał się spomiędzy jej warg umilkł, przesunął językiem wyżej, na jej podbrzusze, na brzuch, a w końcu zostawił na jej skórze jeden, wyraźny pocałunek i odsunął się, ciągnąć w swojej dłoni tę dłoń, którą wcześniej ledwie co go dotknęła.
— Do usług — zaśmiał się cicho i z satysfakcją, a gdy dotarło do niego, że to była ta dłoń, dzięki której zaczęli znowu nie tylko się do siebie odzywać, ale i ze sobą sypiać, pocałował również ją, ostrożnie i jedynie po wierzchu. — Dashwood — dodał jeszcze, bo nie będzie nazywał jej Redford wtedy, kiedy nie musiał. Nie i tyle, kurwa. — Zajebiście dziś wyglądasz — dodał jeszcze niby to od niechcenia, rzucił niby taką przelotną uwagą, a potem puścił jej dłoń i odsunął się, bo przecież dopiero się rozkręcali. Prawda?
Clive wciąż miał na sobie te same dresy, które założył po wyjściu spod prysznica i w których otwierał jej drzwi. Zdjął je bez skrępowania i odrzucił gdzieś na bok, a następnie sięgnął do szafki przy łóżku. Do tej pory towarzyszył im głównie snop światła padający przez otwarte drzwi z salonu i kuchni, ale teraz rozbłysło również ciepłe i rozproszone światło lampki, w którym dało się dostrzec, że grzebiąc w szufladzie, na ustach Clive’a majaczył cholernie niewyraźny cień uśmiechu. Nie patrzył jednak na nią przez chwilę, próbując uporać się z wyjątkowo upierdliwym, niepozwalającym się rozedrzeć opakowaniem, z którego próbował wyciągnąć prezerwatywę.
keep the hopes up, Dashwood
Nikt się nie zorientuje, bo ludzie lubili być ślepi na przypadki takie, jak Clementine. To, że Tommy Redford mógł nie być aż tak idealnym mężem, za jakiego starał się w Mariesville uchodzić, to był jedynie dobry temat na ploteczki, nic więcej. Przemoc to był cały mechanizm, w który nikt nie chciał się plątać, jeśli nie musiał. To, co Tommy robił Clementine, to była sprawa między nimi. Clive też się w to nie wtrącał, chociaż domyślał się już na tyle, że miał praktycznie pewność. Ale poza tym, że zdradzała z nim męża, Clem nie wspomniała o niczym nawet słowem. Wyczuwał w niej patologiczną wręcz niechęć wobec Tommy’ego, ale Tommy to był Tommy, Redfordowie byli Redfordami i… To był tylko seks, a nie jakaś miłość z perspektywą na świetlaną przyszłość. Niczego na tym nie zbudują, więc Clive po prostu pieprzył Clementine, gdy było to dla niego wygodne, udając, że nie widzi tych siniaków i zadrapań na jej ciele, które najbardziej widoczne były zaraz po wyjazdach Tommy’ego, a im dłużej go nie było, tym bledsze stawały się po nich ślady, często mając dość czasu, by wsiąknąć w jej skórę całkowicie.
OdpowiedzUsuńTym razem to jedna z brwi Clive’a powędrowała w górę, gdy przekorne i zaczepne pytanie Clementine dobiegło jego uszu. Nie, musiałby powiedzieć, gdyby chciał być całkowicie szczery, ale nie zależało mu dzisiaj na tym, by być wobec niej szczególnie opryskliwym. Musiał przyznać, że chociaż kompletnie nie był przekonany do tego wieczoru, gdy zaczepiła go pod The Rusty Nail, to jego humor uległ całkowitej poprawnie od momentu, w którym przekroczyła próg jego mieszkania i zaczęli się obściskiwać. Te dwie whisky, które w siebie wlał, zanim otworzył jej drzwi, też dobrze na niego działały.
Pokręcił więc głową, ale to nie była jego odpowiedź, tylko gest, w którym wyrażał, że docierały do niego te jej zaczepki i nie pozostawał na nie całkowicie obojętny. Gdyby miał wyrażać to w słowach, rzuciłby, że ledwo zaczęli, a ona już była niemożliwa. Rzadko taka przy nim była, bo z reguły jej na to po prostu nie pozwalał.
Pozwolił jednak, by wzięła od niego to nieznośne opakowanie i otworzyła je dużo sprawniej, niż wychodziło to jemu. Obserwował, gdy pomagała mu w założeniu gumki i odetchnął głębiej, czując na sobie jej szczupłe palce. Był na tyle wysoki, że chociaż klęczała na łóżku, mógł patrzeć na nią z góry, choć nie była to zatrważająca różnica.
Mogła pomyśleć, że zignorował jej pytanie gdy, zamiast odpowiedzieć od razu, ujął jej twarz w dłonie, dotykając tych gorących, zaróżowionych policzków i wpatrując się przez kilka sekund w jej oczy. Kurwa, czy one zawsze tak błyszczały?
— To już czwarte pytanie, które mi zadałaś, odkąd tu przyszłaś — zauważył z właściwą sobie nutą delikatnej irytacji. Jakieś życzenia? Mam krzyczeć? Nie wyglądam tak zawsze? Jak chcesz zacząć? Nie lubił, gdy to robiła. Gdy kierował nią taki brak pewności siebie. — Wyluzuj, Dashwood. I skończ się tak spinać — mruknął, pochylając się wreszcie, by pocałować ją mocno, i podczas gdy jedna z jego dłoni pozostała na jej policzku, druga skierowała się w stronę zapięcia jej biustonosza, którego nie zdążyli jeszcze się pozbyć.
W przeciwieństwie do opakowania z prezerwatywą, z bielizną Clementine Clive radził sobie dużo lepiej. Biustonosz wylądował więc na podłodze, a kolano Clive’a na łóżku. Wspierał się na nim, gdy powoli, ale stanowczo pchał Clementine ciężarem własnego ciała, sugerując całkowicie jednoznacznie, by wygodniej ułożyła się na przykrytym pościelą materacu.
Clive
Był dla niej względnie miły od jakichś piętnastu minut i już czuła się z tym dziwnie, co świadczyło jedynie o tym, jak bardzo Clementine przyzwyczaiła się już do roli ofiary, popychadła i kogoś, kto najlepiej, by cały czas przepraszał za to, że żyje. Czasem łapała Clive’a takim zachowaniem na jakiś cień współczucia, ale za każdym razem pozbywał się go równie szybko, jak się ono pojawiało. Bo to prawda — on nie był tu od tego, by ją ratować, a ona nie oczekiwała od niego ratunku. Jedyne, dla czego tkwili w tym układzie, w którym Clementine zdradzała męża, a Clive rezygnował z innych lasek, to seks. Nie byli tutaj po to, żeby rozmawiać, żeby się sobie zwierzać, żeby prosić o pomoc czy ją oferować.
OdpowiedzUsuńCzemu w takim razie, skoro układ był prosty, zrozumiały i w dodatku przez obie strony zaakceptowany, patrzyli na siebie, jakby dosłownie na końcach języków mieli coś, co chcieli z siebie wydusić, ale w ostatniej chwili decydowali się, by tego nie robić? Cholera jasna wie. Nie od dzisiaj wiadomo, że oboje mieli nie po kolei w głowach, co jedynie udowadniali sobie z każdą kolejną schadzką. Teraz, gdy zaczęli umawiać się na nie nawet w miejscach publicznych, to już był skończony debilizm.
Clive nie miał pojęcia, czy Clementine czuła się spięta, wyluzowana, czy nie spięta albo niewyluzowana. Średnio go to obchodziło, po prostu zadawała mu za dużo pytań, a jemu na tyle podobało się to, co dzisiaj robili, że zwyczajnie nie chciał, żeby zrobiła się nadmiernie niemożliwa. Bo trochę był już do tej jej niemożliwości przyzwyczajony, ale czasem tolerował ją lepiej, czasem gorzej, a czasem praktycznie wcale. Nie musiała go jednak przepraszać i dobrze, że tego nie zrobiła, bo takimi akcjami zwykle skutecznie była w stanie zgasić całe to pożądanie, które też potrafiła w nim rozbudzić.
Całe szczęście, jej rozchylone do pocałunków usta oraz nogi, między którymi bez wahania zrobiła dla niego więcej miejsca, a nawet ta dłoń, którą dotykała go, dopóki miała taką możliwość, to wszystko skutecznie sprawiło, że cień irytacji zniknął.
Clive odsunął dłonie od twarzy Clementine, jednocześnie kręcąc głową i uciekając przed jej dłońmi, które dotykały jego policzków. Nie miał na to ochoty, nie jarał go ten gest z jej strony, znowu pokazywał jej wyraźnie, czego nie chciał.
Pokazywał też czego chciał i to, jak zwykle, było dosyć oczywiste. Dość już napatrzył się w jej oczy, czując jednocześnie, że wywołał tym w głowie Clementine pytania, na które, nawet gdyby zdecydowała się je zadać, nie byłby skłonny odpowiedzieć. Żeby więc w już te oczy nie patrzeć, pozwolił swoim ustom zainteresować się jej szyją, dekoltem, a nawet piersiami, na które spadały kolejne pocałunki, drobniejsze i już nie tak staranne. Przestał się do nich jednak przykładać na rzecz tego, by ich ciała mogły się odnaleźć, a gdy poczuł Clementine wyraźniej, ich biodra właściwie natychmiast rozpoczęły spokojne, ale naznaczone zdecydowaniem poszukiwania wspólnego rytmu.
I don't know, you tell me, what might it be?
Kurwa, na terapię chodził nawet Clive, choć ostatnimi czasy coraz częściej sobie ją odpuszczać, najczęściej zasłaniając się pracą, która do tejże właśnie terapii go doprowadziła, ale prawdę mówiąc był w stanie z niej zrezygnować choćby w sytuacji, w której kolidowała mu z wyjściem do baru i perspektywą pójścia do łóżka z kolejną cycatą blondyną, bo za tymi rozglądał się zdecydowanie najczęściej. Mimo to Clive był jednak przykładem na to, że się da i że takie terapeutyczne głupoty, pranie mózgu jednak coś dają. Cokolwiek, bo nie było z nim teraz jakoś wybitnie dobrze, ale biorąc pod uwagę to, co się stało, mogło być naprawdę dużo gorzej.
OdpowiedzUsuńPrawda była też taka, że seks był dla Clive’a jak używka. Nie był od niego beznadziejnie uzależniony, ale używał go, by uciszać w swojej głowie niektóre myśli i lepiej radzić sobie z pewnymi sprawami. Zdecydowanie go również nadużywał i to nie było ani rozsądne, ani zdrowe, ale Clive najwyraźniej zostawił swój rozsądek na tym nagrzanym słońcem parkingu w Savannah, o płytę którego wyrżnął również głową, gdy dostał swoją komplementarną kulkę w nogę i najzwyczajniej w świecie się przewrócił.
Strasznie to wszystko było pojebane, ale mu pasowało, a Clive nie lubił mierzyć się z tym, co było dla niego niewygodne.
Cholernie wygodne było jednak to, co teraz robili, bo seks działał zawsze, a seks z Clementine Redford to było jeszcze coś innego.
Zasypywał jej ciało pocałunkami, a gest ten mógł zakrawać nawet na czułość, na którą żadne z nich w tym układzie nie liczyło ani jej nie wymagało, ale przyjmowali ją, gdy już postanowiła się między nich zakraść. Clive tak naprawdę gdzieś miał, czy powinien, czy nie. Czy łamał te zasadym, których nigdy między sobą nie ustalili, czy ich nie naruszał. Robił to, na co miał ochotę, więc zanim ich ciała zgodziły się co do rytmu i tempa, które chciały przyjąć, zdążył już swoimi ustami wyznaczyć na jej skórze niedostrzegalne ścieżki.
Nie protestował też ani nie upominał Clementine, gdy jej dłoń wsunęła się w jego włosy. Wymamrotał, wymruczał jednak jakieś ciche, ledwie słyszalne aha albo inne mhm, które miało być świadczyć o tym, że mogła to robić. Normalnie nawet nie dawał jej na takie gesty szansy, ale dzisiaj swoją normalność zostawili za progiem jego mieszkania.
Czując paznokcie Clementine, zawsze wypiłowane i niezawodnie wymalowane, bo kto jak kto, ale ona dbała o to, żeby zajebiście wyglądać, Clive najpierw udał, że nie słyszy ani tej kurwy, ani żądania, które po niej padło. Dopiero po kilkunastu sekundach zdawało się, że do niego dotarło, że uznał, że jeśli chciała mocniej, to będzie miała mocniej. Jego usta na dobre oderwały się od jej skóry. Jedną dłoń wsparł na materacu obok jej ramienia, a drugą wprost na jej szyi, zaciskając palce na tyle, by wyraźnie je tam poczuła, ale nie wystarczająco, by odebrać jej dech. Ruchy jego bioder stały się szybsze, mocniejsze, wyraźniejsze. Chciała szybciej, miała szybciej, i miała również Clive’a w miejscu, w którym wciąż mogła żądać więcej.
it's something that does not give a fuck whether you prefer it or not ;>
Gdyby Clementine wybrała się do specjalisty i oznajmiła, że zdradzanie męża z lokalnym gliniarzem, z którym pierwszy raz przeruchała się jako nastolatka w Atlancie, działało na nią terapeutycznie, prawdopodobnie dostałaby receptę na psychotropy tak długą, że pracownicy najbliższego CVSu łapaliby się za głowy.
OdpowiedzUsuńAle Clive nie kwestionował tego, co było dla niego korzystne. A korzystny zdecydowanie okazywał się fakt, że Clem lubiła to, co razem robili. Że ją to najwyraźniej jarało, może nie aż tak jak jego, bo dla niej bardziej chodziło w tym o jakąś ucieczkę i bliskość, a dla niego to przede wszystkim było zaspokojenie dość konkretnych potrzeb i dobra zabawa.
Nakręcała go dzisiaj i pewnie nawet nie zdawała sobie z tego sprawy. Kurewsko kręciły go te jej jęki, westchnienia, nawet żądania i życzenia, na które zwykle nawet jej nie pozwalał, bo wydawał je sam i robili to, o czym on decydował. Miała zajebiste ciało, była zajebiście śliczna i zadbana, a Clive, wbrew wszelkim pozorom, jednak to zauważał i doceniał i, prawdę mówiąc, trochę nie mieściło mu się w głowie, że Tommy Redford uważał inaczej. To znaczy no, mieściło, bo przecież o niejednym przypadku domowego terrorysty w swojej pracy słyszał, wiele też miał szansę zobaczyć, ale, kurwa, Tommy po prostu czuł się panem i władcą, bo nikt nigdy mu się nie sprzeciwił. Clem mogła to robić, ale była od niego mniejsza, słabsza. Gdyby ktoś miał mu się postawić, to musiałby dorównywać mu choćby siłą, a kto by zrobił? Marnowała się przy nim, ale co by pomogło, gdyby Clive powiedział jej to wprost? Zresztą, chyba to wiedziała.
Clive czerpał więc pełnymi garściami z faktu, że Clementine Redford lubiła zdradzać z nim swojego męża. Nie odmawiał jej sobie zupełnie, no, może poza tą wpadką, którą zaliczyli z kłóceniem się na jej werandzie, ale może dzięki tej przerwie wracanie do siebie smakowało jeszcze lepiej niż zwykle. Może gdyby nie to, nie przyłapywaliby siebie na spojrzeniach, które sprawiały, że zaczynali się zastanawiać, o co może im tak naprawdę chodzić.
Chodziło o seks, to na pewno. Seks, który stawał się teraz mocniejszy, intensywniejszy niż zwykle. Cicha i pełna aprobaty kurwa wyrwała się wraz z ciężkim oddechem z ust Clive’a, gdy Clementine mocniej i ciaśniej objęła udami jego biodra a, dla lepszego efektu, przesunął jedną z jej nóg wyżej, pokazując jej, że tak, jak ją układała było dobrze, ale mogło być jeszcze lepiej.
I było, czemu dawały wyraz ich zgodne ruchy, zachłanne pchnięcia i to tempo, które pomagało im odnaleźć idealny wręcz balans pomiędzy mocniej i szybciej.
Clive nie odsunął się, gdy dłoń Clementine zdecydowanie zacisnęła się na jego karku, a jej usta wręcz wpiły w jego wargi, sprawiając, że to wszystko, wraz z tym, jak wyraźnie ją teraz czuł, i jak dobrze mu z nią było, zaowocowało jego głośniejszym jękiem, który uciszyła pocałunkiem. Przesunął palce po jej szyi, na której zostały po nich lekko zaczerwienione ślady, i wsunął je w jej rozpuszczone włosy, wkręcając się w zachłanne pocałunki.
— Kurwa, Clemmy — wydusił z siebie wreszcie nie bez wysiłku. Był już blisko, mogła to usłyszeć w jego głosie. — Zwariuję przy tobie — powiedział tonem takim, jakby jemu samemu nie mieściło się w głowie, że to było możliwe, że on miał zwariować przy niej, a nie ona przy nim, że w ogóle się do tego przyznawał. A jednak. Seks z nią był jego ulubioną używką.
you
Pojebana sytuacja.
OdpowiedzUsuńPojebane było to, że Clementine lubiła zdradzać męża z tym samym typem, z którym przespała się jako nastolatka jeszcze w Atlancie. Clive do tej pory miał gdzieś głęboko w pamięci, jakie to było wtedy niezręczne i nieporadne z ich strony, jak właściwie to średnio sobie wtedy radzili, ale jakoś doszli do pewnego efektu, choć nie nazwałby go zadowalającym. I było coś lekko chorego w tym, że nie mieli właściwie żadnych oporów w powrocie do tego, czego spróbowali zaledwie raz, gdy nie widzieli się kawał czasu, a oboje zdążyli już dorosnąć i poukładać swoją rzeczywistość, każde osobno i bez myślenia o tym drugim. Zresztą, o czym tu było myśleć. To było jedno lato w Atlancie. Upalne, duszne, cholernie męczące. Czasem Clive wciąż czuł się tak samo w Mariesville, jakby to miejsce próbowało go wykończyć. Wolał swoje życie w Savannah, ale skoro już je stracił, to nie planował odmawiać sobie takich drobnych przyjemności jak seks s Clementine Redford, który w niczym nie przypominał tego, czego próbowali, gdy byli jeszcze głupimi dzieciakami.
Teraz, na przykład, nie musiał pytać Clementine, czy doszła. Wiedział to, widział, czuł i poza tym, że czerpał z tego mnóstwo satysfakcji, to wcale do tego nie dążąc ani się o to nie starając, spełnienie osiągnęli jedno po drugim, a poczucie rozkoszy, rozlewające się po ich ciałach, było wręcz uzależniające.
Clive oddychał ciężko i szybko, przez chwilę z trudem wręcz łapiąc oddech, gdy wciąż pochylał się nad Clementine i mocno zaciskał palce w jej włosach, praktycznie za nie ciągnąc. Odpuścił dopiero po kilku sekundach, rozluźniając dłoń, gdy dotarło do niego, co tak właściwie zrobił. Jej uda również nie obejmowały go już tak mocno, choć wciąż czuł na swojej skórze ich ciepło.
— Kurwa — wydusił z siebie w końcu, odnajdując wzrokiem jej oczy, które, jak odkrył, czujnie go obserwowały. Potrzebuję cię więcej, cisnęło mu się na usta, ale przecież były jakieś granice tego, co mógł pierdolić przy niej bez żadnych konsekwencji, a co jakieś konsekwencje mogłoby już za sobą pociągnąć. Tego, czy jej? Clive nie chciał takiej odpowiedzialności. — Cholera jasna, Clemmy — skomentował więc z mieszaniną podziwu, zachwytu i ogólnego wrażenia, a jego czoło prawie oparło się o jej czoło, gdy pocałował ją mocno, właściwie tylko po to, żeby się zatkać.
Tylko po to?
Nie mogli jednak tkwić tak wiecznie (nie mogli?), więc wreszcie powoli wyplątał dłoń z jej włosów, a cofając ją, totalnym przypadkiem przesunął jeszcze po gorącym wręcz policzku Clementine. Odsunął się, a potem zszedł z łóżka, by zostawić ją samą w sypialni. Kurwa, czasem myślał o tym, że mógłby zdecydować się na wierność i monogamię choćby po to, żeby nie musieć już bawić się w te gumki, wyrzucanie ich, wymienianie, upewnianie się, że się nie zabraknie ich w najmniej odpowiednim momencie.
Clive spędził więc krótką chwilę w łazience, a wracając, złapał jeszcze z kuchni drinka, tę prostą whisky z lodem, którą nalał i nie zdążył wypić, bo do jego drzwi zapukała Clementine. Może i wciąż sprawiał wrażenie dobrego chłopca, ale czasem pił teraz, jakby był wściekły na cały świat.
— Chcesz? — zapytał, pojawiając się znowu w sypialni, zupełnie nieskrępowany własną nagością ani nagością Clementine. Miała zajebiste ciało, cała była cholernie śliczna i nawet nie próbował ukrywać teraz, że przyjemnie mu się na nią patrzyło. Była w jego łóżku, więc korzystał.
facts, just facts
Nietypowa dla nich bliskość nie krępowała Clive’a, ale zdecydowanie powodowała, że nie do końca potrafił odpowiedzieć sobie na pytanie co dalej. W pierwszym instynkcie stawiał więc na to, co zwykle z Clementine robili, podążając utartymi już schematami: odsuwał się, wstawał, wychodził, zostawiał ją samą. W tym czasie ona doprowadzała się do porządku, a gdy wracał, była gotowa, żeby wyjść i nie zawracać mu głowy. Zaspokoili na jakiś czas to uzależnienie, które regularnie się w nich odzywało, więc nie mieli już sobie nic więcej do powiedzenia.
OdpowiedzUsuńTylko że gdyby rozmawiali kiedykolwiek szczerze, to Clive przyznałby pewnie, że dzisiaj niekoniecznie chciał być sam. Jasne, miał paskudny dzień w robocie, ale ostatnimi czasy dosłownie każdy taki był. Clive nie potrafił pozbyć się poczucia, że praca w Mariesville, w tym małomiasteczkowym środowisku, wysysa z niego życie. Savannah nie było metropolią, ale zdążyło przyzwyczaić go do czegoś więcej i, cholera jasna, tęsknił za tym.
Przy Clemmy chociaż przez chwilę o tym nie myślał. Taka była prawda, nie było sensu owijać w bawełnę. Robiła mu w głowie to, czego nie potrafiła zrobić żadna cytata blondyna z baru.
Oddał jej zimną szklankę z alkoholem i, kiedy Clementine wróciła na łóżko, układając się na nim tak, że wyglądała szalenie seksownie i kusząco, przeciwstawił się tej pokusie. Schylił się, żeby podnieść z podłogi swoje dresy, które sprawnie na siebie wciągnął, a potem pozbierał jeszcze i nawet poskładał, choć trochę niedbale, ubrania Clementine. Poza jej matkami, wszystko odłożył na stojącą pod ścianą komodę, ale część bielizny dostała wraz z jego koszulką, po którą specjalnie dla niej poszedł do garderoby.
Usiadł na brzegu łóżka, obok nóg Clementine i zostawił jej te rzeczy na nocnej szafce. Następnie wyjął z jej dłoni szklankę, w której wciąż pływał lód i whisky, i napił się z niej sam, zanim szklanka też trafiła na szafkę.
Jeśli Clementine do tej pory nie domyśliła się, że zostaje tu dzisiaj na noc, to teraz mogła być już tego pewna. Odsyłanie jej do domu nie miało o tej porze większego sensu. Było już późno. Clive pił — nie był nawalony, nie zachowywał się nawet, jakby cała ta wypita dzisiaj whisky choć trochę go ruszyła, ale odkąd wrócił z Savannah, regularnie budował sobie tolerancję. Nie mógł więc jej odwieźć. Im dalej w noc, tym trudniejsze było złapanie taksówki czy nawet Ubera w Mariesville, bo na koniec każdego dnia to była tylko i wyłącznie zabita dechami wiocha. Na nogach przecież też nie będzie szła, to zdecydowanie za daleko. No i Clive wcale nie chciał być sam, tylko tego przecież na głos nie powie.
— Clemmy — zaczął nagle, odwracając się w jej stronę, zanim miała choćby szansę zacząć ubierać się w ciuchy, które jej przygotował. Odwrócił się w całkowicie w jej stronę, kładąc dłonie na jej kolanie, które robiło mu w tej chwili za podpórkę. Na tych dłoniach wsparł swój podbródek i patrzył na nią przez chwilę uważnie. — Jedź ze mną na weekend do Savannah — wyrzucił z siebie w końcu, zdecydowanie nie gotowy na odmowę, z którą, jak sądził, za chwilę się spotka.
I want you with me in Savannah
Może Clementine uważała dom, w którym mieszkała z mężem za swój, ale dla Clive’a to był dom jej i Tommy’ego Redforda. Wpadał tam na te ich ustawowe pół godziny, na szybki seks w trakcie pracy, przed pracą czy po pracy, ale nie miał ochoty zostawać, bo… Bo nie. Zresztą, Clemmy znała zasady. Nie łapała go nigdy za rękę, gdy wstawał z łóżka, nie prosiła, żeby zostawał, więc, jak mu się wydawało, ułatwiał im obojgu życie, ogarniał się, ubierał i wychodził. Jedynym wyjątkiem była ta noc, kiedy Clementine wylądowała w pociętą ręką w szpitalu i Clive czuł, że gdyby ją jednak zostawił, taką umęczoną, przestraszoną i słabą, to przez całą noc miałby wyrzuty sumienia. Bo, wbrew pozorom, jakieś sumienie miał i Clementine Redford ostatnimi czasy coraz wcześniej mu na nie wjeżdżała. I nie do końca się przed tym bronił.
OdpowiedzUsuńChciał, żeby została. Nie powie jej tego, nie rzuci wprost zostań, ale wiedział, że Clementine wyłapie aluzję, która czaiła się w tym, jak jeszcze nie kazał jej się zbierać, jak podał jej o kilka rozmiarów za dużą koszulkę, w której mogła spać, jak sam ją zagadywał, zamiast podsumować ten zajebisty seks wymownym milczeniem, sugerującym, że wie, gdzie są drzwi.
Przyzwyczaił ją do pewnego schematu i doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Dzisiaj łamał go w najmniej oczekiwany sposób, ale najwyraźniej nie mogło to być dla niej aż tak zaskakujące, skoro nie protestowała.
— Do Savannah — przytaknął, nie odrywając jedną dłoń od jej kolana, ale wciąż opierając się o nie brodą. Przesunął po miękkiej, jędrnej skórze w dół jej uda i uśmiechnął się jeszcze tak totalnie chłopięco i zaczepnie, doskonale wiedząc, ile mógł tym osiągnąć.
Nie uciekał przed ręką, którą wyciągnęła w jego stronę Clementine, ale skoro postanowiła ją cofnąć, to po prostu powiódł za nią wzrokiem, spojrzeniem i tak wracając zaraz do jej twarzy. Zacisnął odrobinę mocniej palce na jej udzie, gdy się zgodziła i nie odsuwał się, gdy postanowiła się ubrać, bo nie musiał. Trochę nie potrafił uwierzyć w to, że nawet w tej szarej, prostej koszulce też potrafiła wyglądać tak szalenie seksownie.
— Żeby wyrwać się z tego zadupia — odpowiedział, teraz już składając niespieszny pocałunek na jej kolanie, który w pewnym sensie podkreślał jego zadowolenie z tego, że się zgodziła.
Mógł tam jechać bez niej, to jasne, ale… Mieli tam być jego kumple. I ta dziewczyna, z którą się rozstał, zanim wrócił do Mariesville, a która teraz, pożałuj boże, chodziła z jednym z tych kumpli. Pojebana sytuacja, ale Clive lubił takie najbardziej.
— Mój kumpel, Cory, ma urodziny. Zbieramy ekipę z Savannah, trzymałem się tam z kilkoma chłopakami, Cory wymyślił sobie wynajęcie wielkiej chałupy na zrobienie imprezy, bo z nas wszystkich tylko on tam został. W sumie będzie nas pięciu no i każdy pewnie ze swoją dziewczyną. O ile każdy z tych przegrywów jakąś ma — wyjaśnił na tyle szczerze, na ile chciał, bo pominął przy tym, że Cory chodził teraz z Leah, a Leah… No właśnie. Clive też chodził kiedyś z Leah. Przez cztery jebane lata.
Ukrywanie tego faktu nie było z jego strony do końca uczciwe, tak samo jak nie był ten wzrok, który wbijał w Clementine, a który wręcz zdawał się mówić zgódź się, zgódź się, zgódź się. Czy chciał się nią tam popisywać między swoimi kumplami-gliniarzami? Pewnie, że tak. Czy chciał, żeby Leah zobaczyła, jaką laskę był w stanie wyrwać? Naturalnie. Czy potrzebował wyrwać się z tej zabitej dechami wiochy i czuł, że Clementine również wyszłoby na to dobre? Oczywiście.
— Pojedziesz? — zapytał jeszcze raz, bo nie był aż tak pewny i zadufany w sobie, by zakładać, że wcześniejsza informacja niczego nie zmieni. Jeśli nie ona, to mógł jechać sam. Mógł też wyrwać na jeden weekend jakąś laskę z baru, odezwać się do którejś z tych, które po wyjściu z jego łóżka zapisywały mu na chusteczce czy innym skrawku papieru swoje numery, i które od czasu do czasu wybierał. Miał opcje, ale niekoniecznie chciał z nich korzystać, gdy miał też Clementine, a jej męża wciąż nie było widać na horyzoncie.
I want nothing more
Mogłaby wyczuć, że Clive był dla niej miły, bo czegoś od niej chciał. Mogłaby się wściec, że nie kazał jej się odwracać na szybkie pieprzenie tylko wtedy, gdy miał w tym jakiś interes. Że chciał popisywać się nią przed kumplami, a jednocześnie wyznaczał jej, kiedy ma przychodzić, dochodzić i wychodzić. Że zachowywał się jak pan i władca, bo z góry zakładał, że czego by nie zrobił, przyzwyczaił ją do siebie na tyle, że pierwsza nie każe mu spierdalać.
OdpowiedzUsuńClive potrafił być tak samo uroczym chłopcem jak i zwykłym dupkiem, a na co dzień wciąż odbijał się od faktu, że kiedyś taki nie był. To wszystko zaczęło się po wypadku. Po tym, jak stracił kumpla z pracy i partnera, człowieka, który wiele go nauczył i zawsze pilnował, żeby młody na siebie uważał. Potem rozstał się z Leah, której miesiąc od jego wyjścia ze szpitala wystarczył, żeby stwierdziła, że nie tylko już go nie poznaje, ale jeszcze nie zostawi życia w Savannah dla smutnej egzystencji na jakiejś zapyziałej wiosce, o której reszta świata nawet nigdy nie słyszała.
Clive czuł rosnącą w nim złość na samą myśl o tym, że Leah tam będzie, ale z tymi negatywnymi emocjami kontrastowała jeszcze ogromna satysfakcja z jej wyrazu twarzy, który już wyobrażał sobie, że wstąpi na nią na widok Clementine.
— Jeśli tak to chcesz nazwać, to czemu nie? — wzruszył lekko ramionami w odpowiedzi na pytanie Clemmy, wciąż wbijając w nią to swoje niewinne spojrzenie, maślane oczęta podkreślone uśmiechem, który zdawał się podpowiadać będzie fajnie, zgódź się.
To tylko jeden weekend. Wyrwą się z tego zadupia, wyluzują, może nawet Clive będzie w stanie pokazać Clementine kawałek Savannah, bo poza tym, że lubił pić w tamtejszych barach, to zwyczajnie lubił też to miasto i doceniał inne jego aspekty. On tego potrzebował, ostatni raz widział się z chłopakami… Kilka miesięcy temu. Jeszcze jesienią. W międzyczasie był ze dwa razy w Atlancie, ale przede wszystkim po to, żeby odwiedzić ojca, a tak… Jego życie obracało się wokół Mariesville i Camden, bo kiedy wyobracał już wszystkie chętne laski tutaj, musiał szukać ich dalej. Nudziło go to. Nudziło okurtnie.
— Zajebiście — rzucił, gdy oficjalnie mieli już ustalone, że Clementine z nim pojedzie. Uśmiech Clive’a stał się odrobinę szerszy i podszyty prawdziwą wręcz radością, a tak przede wszystkim to zadowoleniem, że się zgodziła. Przesunął się na łóżko, a materac wokół Clementine stopniowo uginał się pod jego ciężarem, gdy najpierw jedno kolano oparł pomiędzy jej nogami, drugie na zewnątrz, a dłonie wsparł przy jej biodrach. — Ten weekend — przytaknął, pochylając się nad nią i całując ją właściwie bez żadnego ostrzeżenia. Wiedział, że ona wie, co robił. Bombardował ją tym, jaki cudowny, słodki i wspaniały potrafił być, jeśli coś chciał w tej sposób osiągnąć. — W piątek pracuję do późna, więc pojedziemy w sobotę. Z soboty na niedzielę będzie impreza, potem może zdążę pokazać ci Savannah i… Spodoba ci się — dodał, całkiem pewny, że dokładnie tak będzie. Nie przewidywał innej wersji zdarzeń.
I knew you wouldn't say no to me
Co?
OdpowiedzUsuńAno pstro. Clive, w przeciwieństwie do Clementine najwyraźniej, nie martwił się żadnym zakochiwaniem się. Gdyby miał po kolei w głowie, to pewnie przychodziłoby mu to łatwo i tak, jak w Savannah miał Leah, tak i w Mariesville miałby już jakąś dziewczynę. Ale zamiast tego traktował kobiety jak przedmioty, jak coś, co wymienia się na lepszy model, gdy się tym znudzi. Wracał regularnie właściwie jedynie do Clementine i nie miał pojęcia, czemu to robił — czy z jakiegoś dziwnego sentymentu, którego wytłumaczyć nie potrafił, czy może to fakt, że naprawdę śliczna i zgrabna to ona była wyjątkowo. Coś go do niej przyciągało i to coś również zdecydowało o tym, że zapytał, czy pojedzie z nim do Savannah, chociaż mógł równie dobrze jechać sam lub z kimkolwiek innym. To nie musiała być ona, ale jakaś jego część chciała, żeby to była ona.
— Pieprzenia? — udał teraz zaskoczenie, jakby wcale nie pieprzyli się mocno przy każdej okazji, którą udało im się dla siebie złapać. — Od zajebistego seksu chciałaś powiedzieć — naprostował jednak jej sugestię, nie wnikając już w to, czy przedstawi ją jako swoją dziewczynę, czy nie.
Pewnie tak, bo przecież o to w tym wszystkim chodziło, choć Clementine miała pozostać cudownie nieświadoma tego, komu nosa próbował utrzeć jej obecnością oraz w kim wzbudzić z jej pomocą zazdrość. Była mądra, domyśli się, w to nawet przez chwilę nie wątpił, ale trudniej będzie jej się o to wściec na miejscu, niż przed wyjazdem czy w drodze.
— Weź wolny weekend — mruknął jeszcze, a ten sam chłopięcy i zadziorny uśmiech, który na pewno miał ogromny wpływ na decyzję Clementine o tym, by z nim pojechać, wciąż kręcił się po jego ustach, gdy nieustępliwie ją całował.
Musiał jednak odsunąć się i dać sobie chwilę na zastanowienie, gdy nagle oznajmiła, że jest głodna, a on ma się tym zająć. Nigdy chyba jeszcze wspólnie nie jedli, to po pierwsze, ale jedzenie za weekend w Savannah, podczas którego będzie robić za jego dziewczynę, wydawało się dosyć uczciwym układem. Jedyny problem polegał na tym, że Clive w lodówce nie miał nic oprócz czteropaku piwa i pozostałości po chińszczyźnie, którą jadł wczoraj wieczorem po powrocie z pracy. W zamrażarce z kolei miał tylko lód, a w szafkach głównie alkohol. Żył swoim najlepszym, kawalerskim życiem. Wiadomo.
— Tutaj to można co najwyżej umrzeć z głodu — oznajmił więc całkiem szczerze. — Jeśli masz ochotę się ubrać, to dwie ulice stąd zjemy najlepsze burgery i frytki, jakich w życiu próbowałaś — zasugerował, choć wiedział, że to sugestia z rodzaju tych ryzykownych, bo wtedy musieliby się pokazać razem w miejscu publicznym, ale czy ktokolwiek zwróciłby na nich o tej porze uwagę? — Jak nie to możemy coś zamówić — przedstawił kolejną opcję i właściwie czekał na decyzję Clementine.
I just know you better than you think I do
Clive nie wątpił w to, że Clementine była inteligentną kobietą. Trudno mu było, rzecz jasna, uwierzyć to, jak taka inteligentna kobieta mogła pozwolić, by przemocowy dupek został jej mężem i stłamsił ją do poziomu, w którym żyła, gdy był za ocean i umierała po trochu, gdy wracał na kilka tygodni do domu, ale to nie była jego sprawa. Nie jemu się w to mieszać, nie jemu to oceniać. Zresztą, prawda była też taka, że ona i Clive niewiele rozmawiali. Nie dzielili się szczegółami ze swojego życia, a najwięcej akurat o nim Clementine mogła usłyszeć od jego matki, bo może i nie spełnił oczekiwań jej ani swojego ojca, ale Ruth Bennett była dumna ze swojego syna. Tego miłego, dobrego, uczynnego chłopca.
OdpowiedzUsuńTo znaczy… Czy tylko o tę zazdrość tu chodziło? W dużej części tak, może tak w sześćdziesięciu procentach, ale w pozostałych czterdziestu Clive chciał też wyrwać się z Mariesville, spędzić weekend w towarzystwie, z którym wiedział, że można się porządnie napić i dobrze poimprezować. Ze wszystkich tych lasek, które regularnie dymał, Clementine lubił najbardziej. Tak po prostu. Najprzyjemniej mu się na nią patrzyło, najlepiej dogadywał się z nią w łóżku i nie była cycatą siksą z tlenionymi włosami, która nawet nie potrafiła złożyć porządnego zdania. Nie żeby sam uważał się za jakiegoś szalenie inteligentnego, ale… No po prostu miał pewne preferencje i Clementine wszystkie je spełniała. Gdyby tylko nie była mężatką, to, kurwa, czuł, że byłby z niej nawet niezły materiał na dziewczynę, ale akurat z tym to spóźnił się pod jej adresem o ładnych parę lat. Zostało im pieprzenie się za plecami Tommy’ego i… Wolał to, niż nie mieć jej w ogóle.
Clive również myślał teraz, że w sumie fajnie byłoby skorzystać z okazji i jednak choć ten jeden raz gdzieś wyjść. Restauracja, bar, czy w sumie jak to nazwać — jego ulubiona burgerownia — była miejscem, które dobrze znał. Mało kto przesiadywał tam o tej porze, zwykle o takich godzinach właśnie Clive wpadał wystrojony w mundur i brał coś po robocie, bo w mieszkaniu jak zwykle lodówka świeciła piwem i pustkami.
— Żaden problem — rzucił w odpowiedzi na sugestię o tym, że później miałby ponownie rozbierać Clementine.
Skorzystał jeszcze z tego pocałunku, który boleśnie skróciła, gdy on próbował go wydłużyć i pozwolił, by się od niego odsunęła. Przynajmniej popatrzył sobie, jak zakładała te majtki, celowo robiąc to tak, żeby mógł podziwiać. I podziwiał. Cholera jasna, jaka ona była seksowna.
— Sukienka — rzucił, ale ze względów czysto praktycznych.
Nie miał spodni, w których Clementine by nie utonęła, a ta koszulka jednak była krótsza od niezaprzeczalnie kusej sukienki. Tyłek musiała zakryć, wychodząc na miasto, tak zwyczajnie wypadało, a Clive zniknął znów w garderobie i wyszedł kiedy z niej wyszedł, podał Clementine bluzę — zwykłą, prostą, czarną i obszerną, w której będzie jej cieplej niż w żakiecie. Sam naciągnął na siebie tę koszulkę, którą wcześniej zaoferował jej i swoją standardową, rozpiętą kraciastą koszulę z długim rękawem.
To nie było romantyczne wyjście. Szli coś zjeść i potem mogli, w zależności od tego, jak będą się czuć, pieprzyć się dalej. Albo pójść spać. Wszystko jedno. Ale romantycznego nie było w tym praktycznie nic. W tym, jak Clive wykazał się brakiem cierpliwości, gdy zamykał za nimi drzwi, a klucz uparcie nie chciał przekręcić się w zamku, również. Wkurwił się, kopnął te drzwi i zamek ustąpił, więc mogli ruszać.
if it wasn't for other people, you'd be going naked
Clive nie miał w zwyczaju tak po prostu rezygnować z tego, co było dla niego wygodne. A Clementine, którą miał zwykle dosłownie na zawołanie i której mógł również kazać spadać do swoich spraw, gdy już się nią nasycił. Było mu doprawdy zajebiście w tym ich chorym układzie no i też niezbyt wyobrażał sobie, żeby z tego rezygnowali, choć całkiem realistycznie należało brać to pod uwagę. Przecież nie będą tak wiecznie. Clementine wciąż była i, jak sądził, pozostanie żoną Tommy’ego, bo nic nie wskazywało na to, by miała go na tyle dość, żeby odejść. A Clive… Clive od praktycznie roku robił wszystko, by zamienić się w swojego prywatnego, największego wroga, ale również spodziewał się, że po prostu jeszcze przez jakiś czas tak się będzie miotał, aż w końcu pewnego pięknego dnia poczuje, że się wyszumiał i zachce mu się mieć kogoś na stałe. Niekoniecznie planował ślub i zakładanie rodziny, bo, prawdę mówiąc, to nigdy nie było szczytem jego marzeń, a do szczęścia też niespecjalnie tego potrzebował, ale kiedy był jeszcze w Savannah, z Leah, to… Lubił być z Leah. Lubił być jej facetem, lubił ich związek, to, jak się rozwijał i jak pierścionki zaręczynowe mimo wszystko chodziły mu po głowie, zanim rąbnął tym pustym łbem o asfalt i dotarło do niego, że ma pierdoloną dziurę po kulce w nodze.
OdpowiedzUsuńClive mścił się teraz trochę na sobie, na wszystkich wokół, na całym świecie, w pewnym sensie może i nawet na Clementine. Wyładowywał swoją frustrację bez żadnych ograniczeń i nawet najmniejsza głupota była w stanie na kilka sekund kompletnie wyprowadzić go z równowagi. Wściekał się na chwilę, a potem szedł dalej jak gdyby nigdy nic i tak do następnego momentu.
Chore, ale co zrobić. Nie miał po kolei w głowie.
— Nie całą dobę, ale do późna — wyjaśnił, gdy dotarli pod drzwi jego ulubionej knajpki. Pociągnął za klamkę, otwierając je pred Clementine i wpuszczając ją pierwszą do ciepłego, ale nie cuchnącego starym olejem czy przesmażonym mięsem środka.
Chociaż nie spieszyli się z Clementine w łóżku, to nie było jeszcze nawet północy. I nie był to rekord Clive’a — często pojawiał się w tym miejscu nawet o wiele później, ale zwykle był sam. Nie przyprowadzał tu też żadnych kobiet, bo właściwie każdego poza Clementine wyśmiałby na samą sugestię, że po seksie mieliby jeszcze skoczyć razem coś zjeść.
— Siadaj — rzucił teraz w jej stronie, a sam zatrzymał się przy wysokiej ladzie, gdzie pracownik, który już dobrze go znał, nieumiejętnie ukrywał zaskoczenie faktem, że Clive nie tylko nie pojawił się dzisiaj w mundurze, prosto po robocie, ale jeszcze w towarzystwie takiej laski.
Clementine miała za zadanie wybrać miejsce, a wybór miała całkiem duży, bo w środku byli obecnie sami. Clive zamówił dwa burgery, frytki, i colę — nie zero, bo nie tolerował tego gówna — zapłacił i dołączył do Clementine, siadając po drugiej stronie stolika, na który się zdecydowała. Wyglądał już na zmęczonego i był zmęczony. I trudno było mu się dziwić, w końcu pracował przez cały dzień w terenie, ale gdy czekali na jedzenie, po jego ustach błądził delikatny uśmiech, który uwydatniał się nieznacznie, ilekroć jego spojrzenie lądowało na twarzy Clementine.
— Pokaż rękę — odezwał się nagle, pochylając się do przodu i opierając łokciami na blacie. Własną rękę wciągnął po dłoń Clementine, tę, w którą zraniła się kilka dni temu i która w jakiś pojebany sposób doprowadziła do tego, że siedzieli tu teraz i czekali na jedzenie. — Kiedy zdejmujesz szwy? — zapytał, bo oczywiście, że nie protestowała, że podała mu tę dłoń i pozwoliła, by przesuwał po niej ciepłymi palcami, przyglądając się gojącej się ranie.
I won't have to ask for it, you'll just do it for me
Clive nie rozpędzałby się na tyle, by przypisywać Clementine jakąś wyjątkowość. Jasne, wybrałby ją każdego dnia ponad te wszystkie laski, z którymi przespał się odkąd sprowadził się z Savannah, ale… Clem zwyczajnie nie powinna się nakręcać. To mogło być trudne, bo Clive użył na niej dzisiaj jednych ze swoich najlepszych sztuczek, najpierw starając się, żeby ten seks był inny niż zwykle, a potem miękcząc jej serce swoim uśmiechem, czułymi gestami i spojrzeniami, którymi z reguły jej nie zaszczycał, ale teraz mogła się też domyślić, po co to robił. Właściwie już wiedziała, tylko wystarczyło połączyć wątki. Od samego początku chciał zapytać, czy z nim pojedzie. Urabiał ją, to wszystko. No i totalnie mu się to udało.
OdpowiedzUsuńTeraz też to robił. Pracował nad nią dalej, tylko na tyle subtelnie, że już mogła nie do końca zdawać sobie z tego sprawę. Przemycał to w zachowaniu, które po tym, jak miły był dla niej do tej pory, mogło wydawać się całkiem naturalne. Jakby zachowywał się tak zgodnie z tym, co do niej czuł, a nie z tym, czego od niej chciał.
I czy to było z jego strony takie znowu okropne? Clementine zdawała czuć się dobrze. Wciąż była żoną Tommy’ego Redforda, w każdej sekundzie, minucie, godzinie, i brak pierścionka czy obrączki na palcach tego nie zmieni, ale mogła pozwolić sobie na to, by o nim nie myśleć. Mogła wyluzować — tak, jak często sugerował jej to Clive.
— Ładnie się goi — ocenił teraz, pozwalając, by dłoń Clementine odrobinę mocniej zacisnęła się na jego dłoni. Pozwalał też, by wpatrywała się w niego z tym uśmiechem, ozdabiającym jej kształtne usta i podsycał go wręcz, unosząc co jakiś czas wzrok, by wyłapać swoimi oczami jej spojrzenie.
Przesuwał dalej palcami po wnętrzu jej dłoni, łaskocząc je delikatnie i dość bezmyślnie. Jeśli jednak o czymś teraz myślał, to zostawiał to dla siebie, a Clementine najwyraźniej nie miała odwagi o nic pytać, nawet gdyby chciała, pewnie z obawy, że jednym niewłaściwym pytaniem zburzy całą tę chwilę. I prawidłowo. Clive nie miał teraz jakiejś wyjątkowej ochoty na rozmowy.
Nie musieli też długo czekać na jedzenie. Posiedzieli jeszcze właściwie przez kilka minut i nagle okazało się, że wszystko, co wybrał i zamówił Clive już na nich czekało. Wstał więc, puszczając bez ostrzeżenia, właściwie kompletnie niedbale, dłoń Clementine i po chwili wrócił z burgerami, frytkami i napojami. Niczego z nią nie skonsultował, ale gdyby zamierzała grymasić, to, jak dla niego, mogła nie jeść dzisiaj w ogóle.
— Spakuj na weekend strój kąpielowy — odezwał się nagle, kiedy zabrali się już za jedzenie. Burgery jak zwykle były niezawodnie smaczne, frytki idealnie usmażone, a napoje przyjemnie zimne. — To żaden przymus, ale w sumie lepiej, żebym cię ostrzegł, że Cory ma jakąś jazdę na punkcie jacuzzi.
Nie oczekiwał, rzecz jasna, że Clementine w ogóle będzie miała na taką atrakcję ochotę. On też niespecjalnie był fanem, ale podejrzewał, że jeśli odpowiednio dużo wypije, to tam też skończy. Zresztą, solenizantowi się nie odmawia. Nawet jeśli ten solenizant poderwał laskę, która złamała ci serce, czy coś w tym stylu.
you doubt it, Dashwood?
Bo Clementine nie była dla niego wyjątkowa. Owszem, Clive niezaprzeczalnie lubił ją bardziej niż inne laski, które regularnie dymał, no i seks z nią też potrafił być lepszy niż z nimi. Śliczna również była, do tego miała naprawdę zajebiste ciało, ale… To nie równało się żadnej wyjątkowości. A przynajmniej tak to sobie tłumaczył, żeby nie zwariować, kiedy akurat mieli na siebie jednego, wielkiego, kolektywnego focha albo nie mogli przez kilka dni zgrać swoich grafików, żeby spotkać się w wiadomym celu.
OdpowiedzUsuńPrawda była taka, że Clive’owi w Mariesville dosłownie odpierdalało. I to tak naprawdę porządnie. Czuł, że potrzebuje tego wyjazdu, że potrzebuje Savannah i chociaż tych kilkunastu godzin spędzonych wśród innych ludzi niż tych, z którymi obracał się tutaj na co dzień. Nie brał jednak, rzecz jasna, pod uwagę, że to towarzystwo mogło już nie być dla niego tak dobre, jak wydawało mu się kiedyś. Że on się zmienił, i to do tego stopnia, że zrywając z nim, własna dziewczyna zarzuciła mu, że już go nie poznaje i że choćby związek Cory’ego i Leah zmieniał dynamikę ich relacji wręcz diametralnie.
Nie myślał o tym. Był nastawiony na picie, imprezę i seks. W końcu Clementine jechała razem z nim.
Zgodnie z tym, co zauważyła Clemmy, jedzenie było smaczne. Clive nie gadał, gdy jedli, po prostu skupił się na tym, że w sumie to też był głodny, tylko do tej pory o tym nie myślał. Przegryzał więc burgera, który pokonał go dopiero, gdy zostało mu go całkiem niewiele, więc odpuścił sobie większą część frytek. I dobrze, że nie wiedział, że Clementine wolała colę zero, bo musieliby się wtedy poważnie zastanowić nad tym, czy powinni kontynuować ten układ. Nie dlatego, że zdradzała z Clive’em męża. Poszłoby o colę.
Clive zmarszczył jednak brwi, słysząc pytanie Clementine.
— Przecież ty go nawet nie znasz — rzucił w pierwszym odruchu, właściwie to zaskoczony, że w ogóle coś takiego przyszło jej do głowy. — Nie, ty jedziesz tam dla… — Dekoracji. To było słowo, które najlepiej opisywałoby cel, w jakim Clive zabierał Clementine do Savannah. — Dla towarzystwa — wyjaśnił jednak zaraz. Musiał najwyraźniej sprostować, jaki to był układ, nie chcąc jednocześnie przyznawać na głos, że w ogromnej mierze chodziło też o to, by Clemmy wyglądała ślicznie i seksownie u jego boku. — My zrzucamy się na wakacje na Florydzie dla Cory’ego i Leah — dodał, bo prezent miał być, w końcu to były urodziny i w przypadku Cory’ego okrągłe, bo trzydzieste, a związek z Leah, z tego co Clive słyszał od kumpli, postępował. Na tej Florydzie mogli się nawet zaręczyć i, prawdę mówiąc, pewnie właśnie to zrobią. — Jak pijesz coś poza piwem, wódką albo whisky, to możesz coś wziąć.
Poza tym Clementine nie musiała brać tam niczego. No, może dobry humor, bo Clive oczekiwał, że jeśli przejedzie nim połowę stanu, to będzie się ładnie uśmiechać i jeszcze ładniej wyglądać u jego boku. Nie brał jej tam po to, żeby grymasiła, była trudna albo strzelała mu fochy.
maybe? make up your mind, Dashwood
I właśnie o to Clive’owi chodziło — że skoro już chciał pokazać się przed kumplami i przed Leah z kimś u swojego boku, to niech ten ktoś przynajmniej będzie porządnie wytresowany. Śliczną laską też fajnie było zaszpanować, zwłaszcza po tym, z jakim hukiem Clive opuścił Savannah i co działo się zanim do tego doszło, a Clementine… No cóż, spełniała wszystkie wymagania. Clive oczekiwał więc, że Clemmy będzie w ten weekend przystępna. Że będzie śmiać się, żartować, udawać, że jest w niego wpatrzona jak w obrazek i reagować, gdy on będzie w ten sam sposób patrzył na nią. To miał być teatrzyk, ale taki zajebiście profesjonalnie odegrany, a jeśli znajdą jeszcze tam chwilę, żeby się ze sobą przespać, to już w ogóle strzał w dziesiątkę.
OdpowiedzUsuńWszystko to było ze strony Clive’a cholernie płytkie, pojebane i próżne, ale nie mydlił Clementine oczu. Chciał od niej czegoś i w zamian oferował wypad do Savannah, szansę, na wyrwanie się z zapyziałego Mariesville, w którym po dwudziestej trzeciej ulice świeciły już pustkami, a oni byli jedynymi klientami w popularnej burgerowni.
Odpierdalało mu tutaj i nawet nie próbował się już hamować.
Osiągnął już, co osiągnąć potrzebował i wiedział, że Clementine nie wycofa się ze swojej decyzji. Zmęczenie również zaczęło dawać się mu we znaki, więc odpowiadał mu fakt, że nie pytała teraz o więcej szczegółów i w ogóle była taka… przyjemnie niewymagająca. Nienawidził lasek, które bez przerwy gadały, non-stop czegoś chciały albo próbowały cokolwiek osiągnąć, wjeżdżając mu na sumienie. On dbał o swoje dobre samopoczucie, Clementine o swoje i totalnie mu ten układ pasował.
Po latach poświęcania się dla innych, w związku z Leah, której potrzeby zawsze stawiał na pierwszym miejscu, której bezpieczeństwo i dobrobyt były jego priorytetem, miał, kurwa, serdecznie dość. Kiedy z nim zerwała, kiedy powiedziała, że się zmienił i że nie zostawi dla niego Savannah, czuł, jakby te cztery lata, które ze sobą spędzili, były jak czas, uczucie i emocje wyrzucone prosto w rynsztok. Był na nią cholernie wkurwiony nawet teraz, gdy myślał o tej zrzutce na wycieczkę na Florydę, z której ona też skorzysta, bo ona i Cory podobno byli w sobie całkowicie poważnie zakochani.
W dupie ich miał. To znaczy, przede wszystkim Leah, bo Cory był jego kumplem, a ona tylko kłamliwą suką.
— Spadamy — zgodził się więc teraz z sugestią Clementine, choć nie mógł przysiąc, że myśli, które przed chwilą krążyły po jego głowie, nie przełożyły się na jakieś niekontrolowane grymasy, które mogłaby na jego twarzy czy w spojrzeniu zauważyć.
Kiedy wyszli na zewnątrz, powietrze wydawało się bardziej rześkie i chłodniejsze niż wcześniej. Bez zastanowienia, w geście wręcz nonszalanckim i odruchowym, Clive wyciągnął ramię, które spoczęło na barku Clementine. Jebać Leah, totalnie. Clive nie zabrał tego ramienia aż do momentu, w którym wrócili do jego mieszkania i otworzył drzwi, już bez walki z zamkiem, wpuszczając Clementine pierwszą do środka.
I just know for sure that tonight you are a really good girl
Clive miał prawo, by my odpierdalało, więc z niego korzystał. Obecnie jedyną kobietą w jego życiu, na której opinii w jakikolwiek mu zależało, była jego matka. Przed nią więc stwarzał pozory, choć nawet ona zaczynała już domyślać się, co, gdzie i z kim robił, gdy zdarzało mu się zostawać u niej na noc, a jednak w środku tej nocy również znikać na godzinę czy pół. I nawet w tych wszystkich pozorach, nie starał się jednak jakoś wyjątkowo. Ruth Bennett nie była głupia, nawet jeśli czasem własna pamięć dość mocno ją zawodziła. Clive nie próbował więc głupiej z niej robić. Gdyby zapytała wprost, co kombinował po nocach, a czasem nawet i w środku dnia, z zamężną sąsiadka, powiedziałby jej wprost. Ale nie pytała, bo wiedziała, że to nie jej sprawa. I wiedziała też, że wszystko, co stało się z Savannah, odcisnęło na nim ogromny ślad.
OdpowiedzUsuńClementine też z pewnością musiała się domyślać, że ten Clivey Bennett, uśmiechnięty, serdeczny, po prosty dobry chłopak, którego poznała w Atlancie, nie mógł bez powodu zamienić się w aż takiego dupka. To nie stało się samo, podobnie jak bałagan w jego głowie nie zrobił się sam.
Clive też zdawał sobie sprawę, miał gdzieś z tyłu głowy zapamiętane, że mógłby zacząć nad tym pracować, że wypadek z Savannah nie musiał go definiować ani układać mu od tej pory życia, ale wygodniej było mu po prostu na to pozwalać. Mógł pić i pieprzyć ile tylko chciał i potrzebował, w granicach rozsądku, które pomagały mu w tym wszystkim nie stracić pracy. Pasował mu ten układ. I dzięki temu układowi miał również od czasu do czasu w swoim łóżku Clementine Redford. Dashwood. Gdyby znowu był normalny, musiałaby wrócić do statusu tego, czym była dla niego jeszcze kilka miesięcy temu: niewyraźnym wspomnieniem gorącego lata w Atlancie.
Gdy oboje znaleźli się już wewnątrz jego mieszkania, a szczeknięcie klucza w zamku obwieściło im, że drzwi zostały ponownie zamknięte, Clive ruszył niespiesznie w ślad za Clementine. I znowu — był zmęczony, ale nie głupi. A głupotą byłoby mieć tej nocy taką kobietę jak ona i przelecieć ją tylko raz. Clive dopuszczał się, rzecz jasna, różnych głupot, ale nie aż takich.
— Powinienem czuć się urażony, że musisz o to pytać — odpowiedział, uśmiechając się przy tym właściwie pierwszy raz, odkąd wyszli z baru.
W trakcie krótkiego spaceru może i nie zachowywali dystansu, ale również nie rozmawiali. Szli w ciszy i Clive tę ciszę lubił, musząc przyznać, że Clementine miała po prostu wyczucie. Wiedziała, kiedy siedzieć cicho.
Uśmiech, który wyrysował się teraz na jego ustach, nie miał już jednak nic wspólnego z tym słodkim i chłopięcym grymasem, który wcześniej gościł na jego twarzy. Clementine go kusiła, a on jej na to pozwalał.
— Wybierz, jak chcesz to zrobić — rzucił już dużo ciszej, podchodząc bliżej niej. Jego dłonie momentalnie dobrały się do bluzy, którą wcześniej kazał jej założyć, i pozbyła się jej równie szybko, jak nastrój pomiędzy nimi uległ zmianie, wracając do tego bardziej odpowiadającego zamiarom, które ponownie wobec siebie mieli. Dobierając się do zapięcia od kusej sukienki, Clive czekał na wybór Clementine. Wcześniej on decydował, teraz pozwalał, by miała coś do powiedzenia na temat pozycji, która najbardziej by jej odpowiadała. Normalnie tego nie robił. Cycate blondynki z barów nie miały właściwie nic do gadania. Dla Clemmy decydował się na wyjątek.
less talk more fucking
Clive żartował, a Clementine najwyraźniej poczuła się dziś przy nim już na tyle pewnie, że pozwała sobie nawet na to, by testować jego cierpliwość. Cóż. Z cierpliwością Clive’a było już tak, że miał jej niewiele, ale dla Clementine robił w ostatnim czasie wiele wyjątków, więc znosił to, jak się z nim droczyła, jak pozwalała sobie na coraz bardziej odważne zaczepki, słuchając których mógłby nawet posądzić ją o początki pyskowania. I chyba musiał przestać robić dla niej tyle wyjątków, bo jeszcze sama poczułaby się w jego oczach jakaś wyjątkowa, a tego by przecie nie chcieli. Prawda?
OdpowiedzUsuńPrzecież nie na tym ten układ miał polegać.
Ten układ nie miał również polegać na spędzaniu ze sobą całej nocy, pieprzeniu się dwa razy i wychodzeniu w międzyczasie na burgery i frytki, a jednak do tego również już się posunęli. Clive, całe szczęście, miał to dzisiaj absolutnie w dupie, a Clementine, choć mogła nie być tego do końca świadoma, bo nigdy jej o tym nie mówił i nie pozwalał jakoś specjalnie tego po sobie poznać, wiedziała, co zrobić, żeby przestał przejmować się czymkolwiek.
Najpierw do szaleństwa doprowadzać zaczęły go jej dłonie. To, jak sunęła nimi po jego ciele, jak dobierała się do kolejnych warstw ubrań, które naciągnął na siebie, gdy wychodzili. Nie musiał jej nawet pomagać choć, nakręcony w tym momencie tak samo, jak ona, próbował. Też chciał szybciej. Też chciał więcej. Też nie lubił czekać.
Clemmy budowała jednak napięcie, świadoma, że właściwie to miała w tej chwili Clive’a w garści — dosłownie i w przenośni wręcz — a on jej na to tak po prostu pozwalał. Lubił dotyk jej dłoni, drażniących jego ciało, te pocałunki, których ślady odbijały się na skórze i w wątłym, ciepłym świetle lamp, których nie pogasili, gdy stąd wychodzili.
Odetchnął głośniej, czując na sobie jej usta, gotów w tym krótkim momencie nawet przysiąc, że robiła to po to, żeby dla niej zwariował. Mógłby, zdecydowanie byłby w stanie, gdyby odpowiednio się o to postarała, a jego dłoń, która zacisnęła się na jej karku i we włosach, sugerowała wręcz, że nawet chciałby. Ale nie mógł dać jej tej satysfakcji, nie teraz.
Syknął wręcz, gdy paznokcie Clementine najpierw wbiły się w jego biodro, a potem powędrowały prosto na lędźwia. Średnio nad sobą panując, pchnął kilka razy jej głowę, kierując nią wręcz, gdy jej usta rzeczywiście stopniowo i jakże skutecznie doprowadzały go do szału, co pozwalał jej tak samo odczuć, jak i usłyszeć. Ich pojebany układ od samego początku nie należał jednak do układów jednostronnych, więc, wkładając mnóstwo wysiłku w to, by nad sobą panować, Clive pociągnął za włosy Clementine, mocno, brutalnie wręcz, zmuszając ją jednocześnie, by wstała z kolan.
— Ty na górze — poinformował ją o swoim wyborze, całując ją mocno, gdy ich spojrzenia się spotkały, a jego dłoń odpuściła jej karkowi, na którym palce zaciskał tak mocno, jak ona wbijała paznokcie w jego ciało.
more like sit on me and fuck me on that bed right now
Clive nie był przyzwyczajony do umawiania się z przekornymi i dowcipnymi laskami. Interesowały go cycate blondyny, które śmiały się z jego żartów i zwykle nawijały jak katarynki coś, co wpuszczał jednym uchem i zaraz wypuszczał drugim, bo tak długo, jak umiały zamknąć się w łóżku i pozwolić mu się skupić na pieprzeniu, tak długo zupełnie mu to odpowiadało. Z Clementine tak nie było i doprowadzała do tego, że robił przy niej coraz więcej wyjątków, których nie zrobiłby wobec nikogo innego. I oczywiście, że przy każdym kolejnym powtarzał sobie, że ten konkretny będzie już ostatnim, a potem przesuwał tę granicę, bo wyjątkowo ślicznie akurat tego wieczoru wyglądała albo okazała się tak wspaniale grzeczna i posłuszna, jak lubił to najbardziej.
OdpowiedzUsuńWiele granic dla niej przesunął, a jednak wciąż nie przyznałby na głos, że mogła być dla niego choć odrobinę bardziej wyjątkowa od wszystkich tych lasek, którym regularnie zaglądał w majtki. I starając się ze wszystkich sił tej jej rzekomej wyjątkowości zaprzeczać, pozwalał, by prowadziła go na skraj szaleństwa, doskonale wiedząc, że nie protestowałaby, gdyby w samolubny sposób skupił się teraz jedynie na sobie. Ale tak samo jak dłonie Clementine lgnęły do jego ciała, jak krew w uszach szumiała mocniej, im bliżej niego była i większą kontrolę nad nim miała, tak i on nie potrafił sobie jej odmówić.
Więc nie odmawiał, nie bawiąc się w delikatność ani odwracanie wzroku, gdy się przed nim rozbierała. Wręcz przeciwnie — nie spuszczał z niej oczu, napawając się wręcz widokiem jej perfekcyjnego ciała, które należało dzisiaj do niego. Podobało mu się, że w kontraście do tego, jak dzisiaj zaczynali, nie zadawała już pytań. Sama wiedziała, co ma robić, wychodziła naprzeciw jego oczekiwaniom, a nawet i wręcz je ubiegała. Jedyne, co mu właściwie pozostało, gdy pchnęła go na łóżko, to czekać.
Było przecież na co.
— Ja pierdolę, Clemmy — skomentował w jakże elegancki i wyszukany sposób, gdy pozwoliła mu wreszcie poczuć nie tylko ciepło i ciężar swojego delikatnego ciała, ale jeszcze całą siebie. W jakiś pojebany sposób zdawało się to lepsze od wszystkiego, co czuł przy niej do tej pory.
Odetchnął głośno i wręcz niespokojnie, prosto w jej usta, które zaraz i tak pocałował, a jego dłonie próbowały w tym czasie odnaleźć dla siebie miejsce. Wodził nimi przez chwilę bez celu, najpierw wzdłuż jej kręgosłupa, potem po szyi, aż wreszcie jedną zatrzymał na jej karku, a drugą na biodrze.
Nie miał pojęcia, co dzisiaj w nią wstąpiło. Co wstąpiło w nich, że tak na siebie reagowali, tyle rozkoszy sobie sprawiali i że tak dobrze to dzisiaj smakowało, ale chciał tego więcej.
— Dawaj — mruknął zaczepnie, poruszając powoli biodrami, by mogli zacząć szukać wspólnego rytmu.
work for it, baby
Clive lubił proste układy.
OdpowiedzUsuńLubił, kiedy seks był tylko seksem. Lubił też sposób, w jaki ten seks znajdował, zanim wkręcił się na dobre w seks z Clementine. Bo przed nią było dużo prościej. Bar, szybki telefon, prosta akcja i każdy zainteresowany kończył zadowolony, bo Clive może i lubił za każdym razem pieprzyć inną laskę, tak dla czystego urozmaicenia, ale na odpierdol niczego nie robił Miał pewne oczekiwania, ale skoro oczekiwał, to dawał też coś od siebie, i, szczerze mówiąc, zajebiście mu się tak żyło.
To znaczy, przekonał samego siebie, że to było zajebiste, bo jeszcze niecały rok temu synonimem zajebistego życia był dla niego stały związek, seks z kobietą, którą, jak był wtedy przekonany, kochał od czterech lat, a ona kochała jego. Obecna zajebistość w niczym nie przypominała tamtej rzeczywistości, ale Clive miał już to gdzieś, a przynajmniej tak sobie wmawiał. Tak samo jak wmawiał sobie, że pasowało mu bycie tym facetem, który uprzedmiotawiał kobiety i sprowadzał ich rolę w swoim życiu do seksu. Przynajmniej dobrze się w tym wszystkim bawił.
Nie miał jednak wyrzutów sumienia i brakowało mu ich również przy Clementine, od której oszałamiającej wręcz bliskości praktycznie kręciło mu się w głowie. I dobrze, że leżał teraz pod ciężarem jej ciała, choć zdążył już wesprzeć się na łokciach, by nie być takim całkowicie bezczynnym i niezaangażowanym w to, do czego dążyli przecież wspólnie i czuli, że osiągnięcie tego będzie jeszcze łatwiejsze niż wcześniej.
Podobało mu się więc, gdy Clementine zwolniła i wykorzystywał to niespieszne tempo, w jakim ich biodra się ze sobą spotykały, by krążyć dłońmi po jej ciele, całować jej słodkie usta i kompletnie się w niej zatracać.
Kurwa, nie przyznałby tego na głos, ale Clementine cholernie blisko było do jego ideału, nawet z tymi małymi cyckami i faktem, że miała męża. No tak — Tommy Redford stanowił jedną z jej największych wad, ale Clive pewnie by tak nie pieprzył, nawet we własnych myślach, gdyby wiedział, co działo się, gdy Tommy wracał do domu. Pewnych rzeczy Clive jednak się domyślał i jeśli Clementine nie sięgała w jego stronę po pomoc, to przynajmniej postanowił czerpać ogromną satysfakcję z faktu, że zdradzała go akurat z nim.
Odetchnął głośniej, a gdy wypuszczał z ust powietrze, wyrwał się wraz z nich wraz z nim cichy, pełen rozkoszy jęk. Czuł, jak Clementine drży i, jedną dłoń zatrzymując teraz na jej lędźwiach, a drugą na policzku, między palcami zgarniając przy okazji jej rozpuszczone włosy, które łaskotały go również w twarz.
— Zrób tak, żebym dla ciebie zwariował — powiedział nagle, zażądał wręcz, ale w tym żądaniu było też coś z prośby i z wyznania. Chciał dla niej zwariować, kurwa, pragnął tego jak jasna cholera, i czuł to z każdym ruchem jej bioder, nawet z każdym jej spojrzeniem, a te również teraz wymieniali, wpatrując się w siebie z zaskakującą czujnością. — Dawaj. Jestem twój. Weź sobie — prowokował ją kolejnymi słowami, których w normalnych warunkach nie powiedziałby nigdy. I przy nikim innym. Zresztą, i tak pewnie w momencie, w którym Clementine z niego zejdzie, zdąży zapomnieć, że w ogóle coś takiego powiedział. Nie była przecież dla niego wyjątkowa. Prawda? Nie była. Zupełnie. Tak?
keep on working, cause you're doing it just the way I like it
Clive był zaburzony, i to cholernie mocno. Zupełnie, jakby w dniu, w którym patrzył bezsilnie, jak wykrwawia się jego kumpel, a ciemna plama krwi rozlewa się coraz dalej z każdą sekundą, coś przeskoczyło mu w głowie. Więc to, co Clive uważał za zajebiste w swoim życiu niekoniecznie musiało takie być. Chwile refleksji zdarzały mu się jednak wyjątkowo rzadko, a o empatii, którą kiedyś kochała w nim sama Leah, nie pozostał żaden ślad. Clive przed wypadkiem (czy to był wypadek, czy zwykłe morderstwo, które dokonało się na jego oczach?) i Clive po wypadku to byli dwaj całkowicie inni ludzie.
OdpowiedzUsuńAle najważniejsze, że teraz uważał, że jest fajnie. Był dzięki temu w stanie kompletnie zaangażować się w to, do czego sam zachęcał Clementine, a przed czym ona wcale się nie broniła. Chciała tego tak samo jak on, czuł to, tak samo jak czuł, że oboje myśleli teraz o jej mężu jako o swoim największym wrogu. Tylko że kiedy Tommy wróci, a przecież kiedyś wrócić musiał, to Clive będzie dalej żył swoim życiem, dalej tak samo puszczalski jak teraz, tylko może odrobinę bardziej podkurwiony brakiem Clementine w swoim łóżku, a ona… Ona dalej będzie jego żoną. Panią Redford, do kurwy nędzy, choć w ten weekend miała na kilka dni wrócić do nazwiska, które pasowało do niej dużo bardziej.
Pasowała też do niego, i Clive czerpał ogromną satysfakcję z faktu, jak ich ciała po prostu się ze sobą zgrywały. Gdyby nie chcieli, mogliby niczego sobie nie mówić, a i tak wiedzieliby, co robić. Gdzie użyć więcej siły, kiedy przyspieszyć, czy w którym miejscu zacisnąć dłoń.
Usta Clive’a pozostawały rozchylone, a jego oddech ciężki, gdy Clementine pociągnęła go do siebie. Kurwa, praktycznie mu przy niej odbijało i czuł, że doskonale o tym wiedziała, że czuła to, czując go w sobie, i że to wykorzystywała. Że umiejętnie prowadziła go co chwila na skraj szaleństwa, ale nie pozwalała jeszcze się ani w tym obłędzie, ani w sobie zatracić.
— Kurwa — jęknął krótko po tym, jak mocno wpiła się w jego usta. Jej słowa wkurwiły go jednocześnie i w pewnym pojebanym sensie pokazały mu, gdzie jest jego miejsce — pod nią, kurwa, pod jej perfekcyjnym ciałem i pod dłońmi, zaciskającymi się na jego ciele. — Chyba cię pojebało, Clemmy — skomentował to tylko, nie przebierając w słowach, ale mogła uznać to za komplement, ponieważ teraz to dłoń Clive’a zatopiła się w jej włosach i przyciągnął jej głowę bliżej siebie, praktycznie sprawiając, że jej twarz schowała się w zagłębieniu jego szyi.
Oprócz dźwięku ich ciał, ocierających się o siebie i dopadających do siebie zawzięcie, szumu krwi w uszach, oddechu Clementine i szelestu pościeli, Clive nie słyszał nic. Nie czuł niczego poza nią, poza tą oszałamiającą wręcz rozkoszą, która wiązała się z jej bliskością i, kurwa mać, nie była dla niego wyjątkowa, ale było mu przy niej wyjątkowo dobrze. Niczego tak nie pragnął jak tego, by, nie licząc się z konsekwencjami upadku, zepchnęła go z tej krawędzi, na której oboje oczekiwali teraz na więcej.
I think I just did, and I would do it again
Clementine jechała dzisiaj na taryfie ulgowej, którą dostała od niezaprzeczalnie napalonego Clive’a. Jedno musiał jej przyznać: wiedziała, jak ten wieczór rozegrać i rozegrała go po mistrzowsku, do tego stopnia, że gdy właściwie przerodził się już w noc, którą spędzali razem, Clive’owi dosłownie odbijało na jej punkcie. Nie usłyszy tego od niego, bo nie był na tyle pojebany, żeby jej to mówić, ale naprawdę dla niej oszalał i, co najlepsze, chciał więcej.
OdpowiedzUsuńChciał jej więcej i jakaś jego część czuła cholerną satysfakcję na samą myśl o nadchodzącym weekendzie. Nieważne jak, gdzie i ile będą się pieprzyć — oboje doskonale wiedzieli, że nie jadą tam zwiedzać ani spędzać czasu na spacerach. Układ był jasny i warunki przedstawiał Clive, a Clementine je akceptowała, więc wszystko mieli jasne. Nic nie stało na przeszkodzie, żeby ten weekend był równie zajebisty, co ich seks dzisiaj. Nikt nie oczekiwał od Clementine w Savannah rozsądku, Clive wymagał jedynie, żeby wyluzowała, dobrze się bawiła i wzbudziła swoją śliczną twarzą, seksownym ciałem i odpowiednio dobraną postawą, zazdrość zarówno w jego kumplach, jak i w Leah. Przede wszystkim w Leah.
Podobnie jednak jak Clementine, Clive odsuwał teraz wykraczające poza jego sypialnię myśli na bok. Było mu gorąco, strasznie, cholernie, niesamowicie gorąco. Ciało Clementine zdawało się wręcz parzyć przy każdym dotyku, a dotykał jej przecież nieustannie, bo jego dłonie same już nie wiedziały, gdzie się zatrzymać. Raz przesuwał je na jej kark, innym razem na biodra albo na plecy.
Spragniony, trzymał ją blisko siebie i najpierw miał wrażenie, że zwariuje, gdy czuł, jak ona drży pod wpływem spełnienia, a potem już właściwie to zwariował, podążając w jej ślady. Zmusiła go, by patrzył w jej oczy, więc robił to, gdy jego mięśnie spinały się i rozluźniały, gdy ich biodra zatrzymały się przy sobie, a oni na kilka sekund praktycznie zastygli, praktycznie zatracając się w tej krótkiej, ale jakże satysfakcjonującej chwili.
Do Clive’a dotarło też, że z jakiegoś dziwnego powodu, wpatrując się w ozdobioną uśmiechem twarz Clementine, wstrzymał również oddech. Wypuścił więc wreszcie powietrze z płuc i, uciekając jej dłoniom, pochylił głowę do przodu, opierając czoło na jej mostku. Jej skóra wciąż pozostawała rozgrzana i pachniała tym znajomym, słodkim zapachem, do którego zdążyła już go przyzwyczaić. Clementine zawsze tak pachniała, ale Clive nie potrafił nadawać jak i nigdy też nie pytał. Nie obchodziło go to. Aż do tej pory.
Nie odzywał się. Oddychał głęboko, starając się jednocześnie nad tym oddechem zapanować. Przymknął powieki i, wspierając się o wciąż górującą nieznacznie nad nim Clementine, objął ją ramionami, sprawiając, że ktoś mógłby posądzić go o to, że praktycznie się do niej przytulał. Łapał oddech, nie tam żadne przytulanie. I próbował zaakceptować fakt, że gdzieś głęboko pod skórą czuł, że gdyby nie Tommy Redford i ta obrączka, którą zdejmowała wraz z pierścionkiem zawsze, zanim na niego wskoczyła, mógłby przyzwyczaić się do tego, by szaleć tylko dla niej.
I think I may need you way more than I should
To był też widok, na który Clive nikomu poza Clementine nie pozwoliłby patrzeć, a w sumie to nawet jej do tej pory nie pozwalał, konsekwentnie każąc jej się odwracać, gdy byli razem, bo kierowała nim czysta wygoda. Czasem ten seks, na który się umawiali, miał tylko jeden cel: zaspokojenie potrzeb. Clive traktował tak samo Clementine, jak i te wszystkie laski, z którymi się umawiał, praktycznie jak narzędzia, które zawsze były chętne i zawsze pod ręką, i gdy już wydawało się, że większym i bardziej samolubnym dupkiem być nie mógł, to ponownie przechodził samego siebie.
OdpowiedzUsuńZresztą, pilnował też zwykle, by Clementine nie poczuła się przy nim zbyt dobrze ze samą sobą. Żeby nie dostrzegała, że seks z nią był dla niego po prostu lepszy niż z kimkolwiek innym, że lubił dotknąć ją czasem tak, jak nie dotykał nikogo innego, powiedzieć jej coś, co usłyszeć mogła od niego tylko ona, zawiesić spojrzenie na jej ciele, na które tak zajebiście przyjemnie się patrzyło. Clementine była po prostu piękna i Clive nie pozostawał na ten fakt tak obojętnym, jak by sobie tego życzył. Właściwie to on tu powinien czuć się wyjątkowo, że ze wszystkich facetów, z którymi mogłaby zdradzać Tommy’ego, wybierała akurat jego. Bo podczas gdy Clementine była świadoma, że Clive nie nudził się, gdy ona nie mogła wpuścić go do swojego łóżka, on doskonale wiedział, że poza nim nie było nikogo.
Ta świadomośc robiła mu praktycznie tak samo dobrze, jak ona.
Przestało mu być jednak tak szalenie dobrze jak do tej pory, gdy Clementine, w przypływie trzeźwości umysłu, której Clive’owi teraz całkowicie brakowało, postanowiła się od niego odsunąć. Powinien jej za to podziękować, ale zamiast tego westchnął jedynie, zupełnie, jakby wyrażał niezadowolenie, ale przecież miał to wszystko gdzieś.
Patrzył przez chwilę, jak zbierała z podłogi ubrania i pokiwał głową, gdy poinformowała, że zamierza wziąć prysznic. Nie zatrzymywał jej, a wręcz położył się na plecach w tym samym miejscu, w którym go zostawiła i przesunął dłońmi po swojej twarzy, starając się zebrać myśli.
Co. Tu. Się. Kurwa. Odjebało.
Nie miał pojęcia i bał się wręcz szukać przyczyny swojego zachowania. Liczy, w pewnym sensie, na Clementine. Była mądrą dziewczynką. Ogarniętą, inteligentną. Wiedziała, że nie jest dla niego wyjątkowa. Że nie traktuje jej jakoś specjalnie. Że to dla niego wciąż był tylko i wyłącznie seks, nawet jeśli nie kazał jej się odwrócić i nie pieprzył jej bez cienia emocji.
Też potrzebował ochłonąć, a przede wszystkim to się ogarnąć. Kiedy dobiegł go szum wody z łazienki, wstał, pozbył się zużytej prezerwatywy, wciągnął na siebie dresy i poprawił nawet pościel na łóżku, którą zwichrowali tak, że nic nie było na swoim miejscu. Pojawił się też dosłownie na kilka sekund w łazience, nie pukając, a po prostu otwierając drzwi, by na brzegu umywalki zostawić Clementine czysty ręcznik, którego mogła użyć.
I to by było na tyle, bo gdy woda pod prysznicem skończyła się lać, Clive znowu był w kuchni, znowu ze szklanką ochłodzonej lodem whisky w dłoni. Tę, którą opróżnili razem w sypialni, również przyniósł i w tym momencie na kuchennym blacie, o który opierał się biodrami, stały dwie brudne szklanki, a kolejną trzymał przy ustach. Wiedział, że będzie jutro żałował, że tyle pił, ostatnimi czasy coraz częściej tak miał, ale nie myślał o tym, zamiast tego wbijając wzrok w zamknięte drzwi od łazienki, za którymi była Clementine.
and I think you might be messing with my head
I dobrze, że ani nie wiedziała, ani się nie domyślała. Im mniej o sobie wiedzieli, im mniej pozwalali sobie zobaczyć i im bardziej trzymali się granic, tym dla nich lepiej, ale oczywiście że wspomniane granice były w ostatnim czasie bardzo mocno przesuwane. Właściwie to dzisiaj Clive i Clementine zaczęli je wręcz ignorować, pozwalając sobie na spełnianie swoich chwilowych zachcianek, które pojawiały się, bo już od dawna chcieli spróbować, jak ten zakazany owoc smakuje, tylko wcześniej jeszcze coś ich powstrzymywało. Clive wciąż powtarzał sobie, nawet gdy stał z tą szklanką alkoholu w kuchni i wbijał natarczywe spojrzenie w drzwi od łazienki, że Clementine nie jest dla niego wyjątkowa. Ale oboje czuli i widzieli, że traktował ją wyjątkowo.
OdpowiedzUsuńCzy gdyby nie Tommy Redford, Clive mógłby zechcieć stać się dla Clementine czymś więcej niż tylko mokrym snem, na który przyjemnie się patrzyło, który dobrze całował i porządnie pieprzył? Kurwa, im więcej pił, tym mocniej po głowie zaczynała tłuc mu się myśl, że tak, ale w sumie czy nie pojawiała się nawet, gdy był całkowicie trzeźwy? Miał przez nią przepierdolone, taka była prawda, i chociaż godzili się na to wszystko oboje, to w pewnym sensie Clive obwiniał Clementine za to, jak ważna się dla niego stała.
Jak czuł, że w ten nadchodzący weekend była mu nie tylko potrzebna do tego, żeby wkurwić Leah i popisać się przed kumplami z poprzedniej pracy, ale że tak po prostu była mu potrzebna.
Zignorował jednak grymas, który pojawił się na jej ślicznej twarzy, gdy wyszła z łazienki. Z mokrymi włosami, w jego koszulce i tych koronkowych majtkach, wyglądała tak seksownie, że rozbierał ją wzrokiem, choć dłońmi też miał ochotę to zrobić. Jeśli jednak nie podobało jej się, ile pił dzisiaj, gdy ten alkohol w sumie nie robił na nim żadnego wrażenia, to w Savannah będzie musiała trzymać język za zębami, bo Clive nie jechał tam po to, by czegoś sobie odmawiać czy oszczędzać. A jej rola była tam prosta i jasna — miała się uśmiechać, żartować i pięknie prezentować. Niczego więcej, no może poza tym, że w wolnej chwili się przeruchają, od niej nie oczekiwał.
— Idziemy — mruknął, nie musząc podnosić głosu ze względu na to, jak mocno Clementine się do niego zbliżyła.
Zabrała mu szklankę i pozwolił jej na to, bo whisky zostało w niej już niewiele i zdążyła rozcieńczyć się lodem. Korzystając jednak z tego, że miał wolne ręce, jedną dłoń położył centralnie na jej zgrabnym tyłku, zaciskając lekko palce na skórze, która o dziwo była chłodna, a spodziewał się przecież, że spod prysznica wyjdzie wręcz gorąca.
Mieli iść, jednak Clive patrzył, jak Clementine wypija resztę alkoholu i usłyszał stukot szklanki o blat, na którym dołączyła do dwóch pozostałych. Słyszał, ale nie widział, bo wzrok utkwił w twarzy Clementine, a poza dłonią na jej pośladku, druga jego dłoń wylądowała na jej policzku. Nachylił się i pocałował te kształtne, smakujące whisky usta, gdzieś mając, co ona o tym pomyśli. Miał na to ochotę, więc dokładnie to robił, a jeśli cokolwiek jej się nie podobało, to wiedziała, gdzie są drzwi.
you better start caring cause it seems like you fucked me up for good
Clive ani trochę nie wierzył w to, że Clementine odważyłaby się porzucić Tommy’ego. Takich ludzi jak Tommy Redford się nie porzucało, tak po prostu. To był człowiek, który żył zasadą jeśli ja nie mogę cię mieć, to nikt nie będzie i Clive może i znał go trochę za mało, by takie osądy wydawać, ale i tak był całkiem tego przekonania pewien. W pewien pojebany sposób nawet ten romans był dla Clementine bezpieczniejszą opcją niż odchodzenie od męża i musiała zdawać sobie z tego sprawę, nawet jeśli emocje, które wywoływał w niej dzisiaj Clive podpowiadały jej inaczej.
OdpowiedzUsuńClive z kolei wiedział, że byłby w stanie ograniczyć się tylko do jednej kobiety, tylko to musiała być odpowiednia kobieta. Z Leah spędził przecież kilka lat i planował z nią całą przyszłość. Był też praktycznie pewien, że gdyby z nim nie zerwała, gdyby pojechała z nim do Mariesville i gdyby nie dowiedział się, że zaledwie miesiąc po ich rozstaniu pocieszyła się Corym, nie puszczał by się teraz na prawo i lewo, próbując udowodnić sobie ilością zaliczonych lasek, jaki to jest męski, przystojny i zajebisty w łóżku. Jaki to był z niego mokry sen każdej heteroseksualnej kobiety w tym mieście.
Poza tym, że miała małe cycki, Clementine spełniała wszystkie jego kryteria. Mógłby się do niej ograniczyć, ale tego nie zrobi z jednego prostego powodu: to nie było możliwe. Miała męża, do cholery. Męża, o którego porzucaniu mogła po cichu fantazjować, ale oboje doskonale wiedzieli, że tego nie zrobi i Clive tego od niej nie oczekiwała. Pojawił się ponownie w jej życiu, gdy na pewne sprawy było już za późno i… Rozumiał to. Akceptował. Fajnie było się z nią pieprzyć, oboje byli już trochę uzależnieni od tej adrenaliny, którą dawały im potajemne schadzki i kombinowanie, jak, gdzie i kiedy choć na chwilę się w sobie zatracić, ale niczego więcej od niej nie oczekiwał, bo nie była już tą roześmianą Clemmy Dashwood, którą poznał w Atlancie. Była Clementine Redford, żoną Tommy’ego Redforda, z dużym domem w Mariesville i obrączką na palcu. Fajnie było mieć z nią romans, ale… To wszystko, co mogli sobie dać.
Prawda?
Uśmiechnął się z satysfakcją, gdy nie tylko odwzajemniła, ale jeszcze pogłębiła ten pocałunek, który smakował whisky i poczuciem, że gdyby któreś z nich wykonało pierwszy ruch, to równie dobrze mogliby pieprzyć się dzisiaj kolejny raz, choćby w tej kuchni i na tym blacie, od którego odsunął biodra Clive.
Nie stawiał oporów, gdy pociągnęła za jego spodnie i zaczęła właściwie prowadzić go w stronę sypialni. Był już zmęczony, i to tak porządnie, a cały ten alkohol, który dziś wypił, zaczynał delikatnie szumieć mu w głowie. Nic nie mógł jednak poradzić na to, że Clementine nawet w tej jego szarej, bezkształtnej koszulce, wyglądała cholernie seksownie, więc ledwo do tej sypialni, po której wciąż rozlewało się ciepłe, przytłumione światło, weszli, pchnął ją swoim ciałem na drzwi tak mocno, że trzasnęły głośno, gdy jej plecy w nie uderzyły.
— Każ mi się od ciebie odpierdolić, bo inaczej żadne z nas nie będzie dziś spać — mruknął trochę w ramach informacji, a trochę jako ostrzeżenie, kładąc dłonie w tej talii, podczas gdy jego usta przylgnęły do jej szyi. Musiał najwyraźniej usłyszeć, że już go dzisiaj nie chce i nie potrzebuje, żeby być w stanie jak normalny człowiek ułożyć się przy niej do snu.
I'm telling you right now, that I'm going crazy for you
Proszenie kogoś o rozwód rzadko przynosiło rezultaty, bo do tanga trzeba dwojga, ale w sumie to Clive chuja wiedział o takich sprawach, więc w sumie to nie powinien się odzywać. I nie odzywał się, ale swoje na ten temat myślał, zwłaszcza w kontekście Clementine, dla której, jak sądził, jedynym wyjściem było spakować graty i wynieść się pod jego nieobecność gdzieś, gdzie nie mógłby jej znaleźć, a papiery rozwodowe przesłać pocztą i przez prawnika. Ale przecież on wcale nie oczekiwał, że Clemmy zostawi Tommy’ego. Dla kogo? Dla niego? Dla czego? Dla romansu, który, z przerwami, trwał ledwie kilka miesięcy, a w międzyczasie Clive wkładał ręce w majtki każdej wystarczająco chętniej i odpowiednio atrakcyjnej kobiety? No litości.
OdpowiedzUsuńPrawdę mówiąc, to oni nawet do siebie nie pasowali. Clive był impulsywny, puszczalski, bezczelny i nadmiernie pewny siebie. Clementine z kolei… W jego oczach, poza tym małym szatanem, który potrafił wyjść z niej w łóżku, miała w sobie wciąż wiele niewinności, potrzeby znalezienia kogoś, kto zapewniłby jej stabilność i bezpieczeństwo, kto byłby jej bezwzględnie wierny i kto widziałby w niej coś więcej, niż śliczną buzię, zgrabne ciało i zajebisty tyłek.
Nie pasowali do siebie, on i Clementine. Jedyne, co dobrze razem robili, to porządnie się pieprzyli. W nadchodzący weekend też nie będzie mogło tego zabraknąć, bo inaczej się nie dogadają, a musieli się dogadywać, i to tak naprawdę dobrze, bo w głowie Clive’a już powoli, ale skutecznie układał się plan wobec tego, jak zaszpanuje taką fajną i seksowną dziewczyną, jak Clementine. Wciąż niezmiennie chodziło mu przede wszystkim o to, co mógł z jej pomocą osiągnąć. Co mógł z niej mieć. Nie o to, co mogła dostać od niego, bo on nie był tu po to, żeby oferować coś poza tym seksem, który oboje tak lubili.
Za dużo dzisiaj wypił. Wciąż nie był pijany, no może poza tym, że lekko tylko dziabnięty, ale cały ten stan na pewno miał też wpływ na to, że obłapiał wręcz Clementine przy każdej możliwej okazji, stawiając jednocześnie niemożliwe warunki, bo doskonale wiedział, że ona nie każe mu się odpierdolić, tylko będzie grała pod jego dyktando. Była na swój sposób przewidywalna, a on w niej to lubił, bo nic nie działało mu na nerwy bardziej, niż te laski, które zgrywały niedostępne, choć tak naprawdę co tydzień pokazywały cycki innemu facetowi.
Lubił ją i dawał wyraz temu uwielbieniu choćby w pocałunkach, którymi zasypywał wręcz jej szyję. Resztki rozsądku, jakiekolwiek mu jeszcze pozostały, odezwały się jednak w chwili, w której przypomniała mu, co mieli zrobić.
— To na co czekasz? — zapytał, odsuwając się od niej dość nagle i gwałtownie, a ton jego głosu wręcz sugerował, że to była jej wina, że jeszcze się w tym łóżku nie znaleźli. Nie kazał jej kusić go tym perfekcyjnym tyłkiem w seksownych, koronkowych majtkach, prawda? — Kładź się — dodał, wysuwając się jednocześnie spod jej dłoni. Cofnął się w stronę łóżka, na którym usiadł, łapiąc za telefon, w którym musiał ustawić budzik na godzinę, która pozwoli mu odespać nie tylko późną porę, ale i całą tę whisky, którą dzisiaj wypił oraz seks z Clementine.
Zresztą, im szybciej się wreszcie położą, tym bliżej będą tego weekendu w Savannah.
wait for the weekend