31.01.2025

[KP] Clementine Redford

CLEMENTINE REDFORD

Clementine Sarah Redford, z d. Dashwood; 30 lat; bezrobotna; zawieszone studia z zarządzania; zamordowany mąż - staff sergeant; nieustannie od 8 lat nowicjuszka - żona rodowitego nieżyjącego mieszkańca.

Zawsze z łatwością zyskiwała przyjaciół. Otaczała się kochającymi ją ludźmi i choć uroczo niezdarna, zdobyła drugie miejsce na mistrzostwach stanowych w literowaniu. Pokładano w niej wielkie nadzieje, jednak ciągłe przeprowadzki nie ułatwiały jej ani w zdobywaniu dobrych stopni ani długoletnich przyjaźni. Żyli na walizkach, a wszędzie tam, gdzie chciałaby zostać na dłużej, była boleśnie wyrywana wraz z tymi cienkimi, słabymi korzeniami, które zdołała zapuścić.

Słabła z każdą kolejną przeprowadzką, z każdą kolejną kobietą ojca. Inne miasto, inna mamusia. Musiała przywyknąć, ale zamiast tego stawiała na bunt. Cichy, mroczny i duszący. Blizny w okolicach nadgarstków i na udach są teraz jedynie bolesnym wspomnieniem przeszłości, z którą sobie nie radziła.

Nabrała jednak szacunku do munduru, który niczym cierń wbija się w jej serce do dzisiaj. I tak, jak lękała się wściekłego ojca, tak teraz obawia się swojego męża. Przed ludźmi już nie musi ukrywać szram, a siniaki, choć ten stara się bić tak, aby nic nie było widać. Bo Tommy, niegdyś najukochańszy i najdroższy, sprzedał duszę armii, a ona zamiast drżeć w obawie o jego życie, modli się o to, aby już nigdy nie wrócił.

Chodziła mi po głowie już zbyt długo. 
Trochę w kontraście dla Betsy, ale bawmy się!


200 komentarzy:

  1. [Zdecydowanie kontrast dla Betsy, ale również istotka to ukochania! Inne trudy jej zrzuciłaś na głowę, ale mam ochotę ją przytulić i schować przed tyranem i tak jak Betsy wydaje się idealnym materiałem na kogoś bliskiego. Zauważyłam, że gdy tworzysz postaci, jakaś ciepła iskierka zawsze się przemyci nawet w brudnej historii ❤️
    Udanej zabawy i jakiejś piękniejszej wersji życia w nich dla Clementine! ]


    Abigail

    OdpowiedzUsuń
  2. [Dla mnie natomiast zawsze w takich historiach najbardziej przykrym doświadczeniem jest uświadomienie sobie ich prawdziwości oraz, wbrew pozorom, powszechności. Należy bowiem pamiętać, że nie tylko przedstawiciele służb mundurowych, ale także wiele innych, często mniej docenianych, zawodów borykają się z takimi psychicznymi skutkami jak PTSD (na które, choć rzadko chcemy to pamiętać, jesteśmy tak naprawdę potencjalnie narażeni wszyscy).
    Życzę samych porywających wątków również z tą panią, a w razie chęci, zapraszam.]

    Angelo, Delio, Monti & Liberty

    OdpowiedzUsuń
  3. [Nie rozpieściłaś jej ani przeszłością, ani teraźniejszością, dlatego mam nadzieję, że przyszłość zaplanowałaś dla niej już bardziej kolorową, najlepiej bez mężczyzn, którzy będą ją sobą zatruwać. Taka śliczna z niej kobietka, pogodna i ciepła, zasługuje na samo dobro! Życzę wątków najlepszych pod słońcem i szalenie dużo dobrej zabawy z kolejną uroczą bohaterką! <3]

    Rowan Johnson

    OdpowiedzUsuń
  4. [Puk, puk, chyba czas choć odrobinę to życie Clemmy osłodzić, tak czy nie?
    Ustawiamy się w kolejce, if you know what I mean :>>>>]

    Clivey

    OdpowiedzUsuń
  5. [Totalny kontrast dla Betsy! No, nie dałaś Clementine (uwielbiam to imię!) łatwej historii, a przez ostatni akapit chyba nikt nie chce aby jej mąż wracał. Baw się dobrze z drugą postacią.]

    OdpowiedzUsuń
  6. To nie było tak, że Clive Bennett podczas czterech spędzonych w Savannah lat, pochłonięty pracą oraz wiedzeniem względnie beztroskiego życia dwudziestoparolatka, który musiał martwić się przede wszystkim o siebie, zapomniał o tym, jakie było Mariesville. Nie zapomniał, bo przecież przyjeżdżał na święta dom matki i starał się uszczknąć trochę urlopu, jeśli akurat udało mu się go dostać, żeby udawać dobrego syna, którym i tak w jej oczach nie będzie, dopóki nie stanie w szeroko otwartych drzwiach wejściowych i nie oznajmi, że ma dla dla niej wnuka. Prawdę mówiąc, Clive czasem wciąż sam czuł się jak dzieciak. A Mariesville jedynie to poczucie potęgowało.
    Nie był tu nikim więcej niż gówniarzem Bennettów, chociaż sądził, że po utracie partnera, któremu ufał jak nikomu innemu na tym świecie, który był od niego starszy, pomagał mu, ciągnął w górę, w pewnym sensie nawet się nim opiekował i pilnował, żeby wszystko szło dobrze,, że to miejsce mu pomoże. I teraz już wiedział, że był w tym okrutnie wręcz naiwny. Powrót w rodzinne strony, które tak dobrze znał, towarzystwo matki, która, jak sądził, z każdym rokiem coraz bardziej odklejała się od rzeczywistości, miał być dla niego dobrym wyborem. Szansą, żeby otrząsnąć się po tym wszystkim, ogarnąć, przeczekać ten najgorszy czas, ale nic nie wskazywało na to, że prędko się z tego wyrwie, nie kiedy psychiatra wciąż powtarzał mu, że to jeszcze nie pora.
    Nie pora na co? Na to, żeby strzelić sobie w łeb i mieć już święty spokój?
    Mamie byłoby smutno, gdyby zrobił sobie coś głupiego i nieodwracalnego — to go jeszcze tu trzymało, bo, pomimo jej wszystkich wad, kochał ją i był do niej przywiązany zdecydowanie mocniej niż do ojca, który chyba do tej pory nie wybaczył mu, że nie został lekarzem. A mama już wybaczyła ten brak kariery naukowej, trzymając teraz po cichu kciuki za coś innego. Clive mógł z tym żyć, jeszcze i wciąż z tym żył, trzymając się nadziei, że to nie może trwać wiecznie.
    Tylko i ta nadzieja powoli gasła, gdy po kolejnym dniu spędzonym na słuchaniu miejscowego awanturnika i przygłupa, odgrażającego się, że nie odłoży broni, bo ma prawo ją trzymać jako obywatel tego kraju, oficer Clive Bennet wracał do domu i czuł się… Pokonany. Zniechęcony, zmęczony, z myślą, że jeśli już złapie pod koniec tygodnia dzień czy dwa przerwy, to potem to wszystko zacznie się od nowa.
    Może powinien był przyjąć ofertę z Atlanty, ale wtedy przecież byłby bliżej ojca. Z jednej strony mógłby się do niego nie odzywać, jeśli nie chciał, z drugiej Clive tak nie potrafił — skreślać i odcinać od siebie ludzi.
    Nie patrzył przed siebie, tylko pod własne nogi, gdy zamiast wracać do własnego mieszkania w ruchliwym Downtown, znowu przyjechał do Applewood Grove, żeby spędzić noc u matki. W dosłownie ostatniej chwili usłyszał więc skrzypnięcie drzwi, które odkąd tu wrócił miał nasmarować, a potem poczuł, że coś, a raczej ktoś odbija się od jego klatki piersiowej.
    — Clemmy? — zapytał w pierwszym odruchu, a dopiero potem dotarło do niego, co tak właściwie powiedział i przy kim to zrobił. Clementine Redford z jakiegoś powodu wychodziła tego wieczoru z domu Ruth Bennett, która postanowiła odprowadzić ją do drzwi i zmrużyła nagle oczy, bo głowę mogła mieć już odrobinę nie tą, ale słuch wciąż działał bez zarzutu. — Pani Redford — poprawił się zaraz, w przypływie jeszcze większej niż dotąd głupoty. Biegał spojrzeniem od swojej matki do Clementine. — Odprowadzę panią do domu, światła na ulicy wysiadły, a dzisiaj mieliśmy z szeryfem zgłoszenie, że po Applewood Grove biega wściekły lis — zaoferował się niezwykle szybko i z kompletnym kłamstwem, ale najwyraźniej jeden absurd próbował zakryć drugim.

    Clive

    OdpowiedzUsuń
  7. Ruth Bennet często wspominała Clive’owi o swojej sąsiadce. W pewnym sensie Clementine i Tommy Redfordowie byli też sąsiadami Clive’a, bo ostatnimi czasy częściej wracał po pracy do domu matki, niż do własnego mieszkania, ale ignorował ten fakt, wiedząc, że nawet jeśli ktoś oskarży go o bycie synalkiem mamusi, to nie bez powodu robił to, co robił. Nawet gdy kończył zmianę późno, matka czekała na niego z obiadem, jakby miał znowu dziesięć lat i wracał ze szkoły albo z kolejnego zwycięskiego meczu futbolu, a on jadł, bo po pierwsze był głodny, a po drugie co miał zrobić.
    Siedziała przy nim wtedy w kuchni, którą rozjaśniało jedynie punktowe, ciepłe światło znad kuchennego okapu, wzdychała ciężko, wręcz teatralnie, i zerkała w stronę domu Redfordów. Opowiadała mu, jaka to ładna była z nich para, bo odkąd Ruth poszła na wcześniejszą emeryturę, a tak naprawdę to z dnia na dzień przestała pojawiać się w pracy i trzeba to było jakoś ogarnąć, miała mnóstwo czasu na obserwowanie sąsiadów. I obserwowała ich tak, że widziała tylko, jaka z Redfordów była piękna para, jak pięknie razem wyglądali, jaki Tommy Redford był przystojny, zwłaszcza w tym swoim mundurze (Clive siedział zwykle wtedy przy stole w swoim, ale policja to nie wojsko, a granatowy podobno i tak nigdy nie był jego najlepszym kolorem), jaka Clementine była śliczna.
    Nie widziała, że tłukł ją rano czy wieczorem i że to wszystko było na pokaz. Nie wspominała o tym Clive’owi, a on nie wtykał nosa w nie swoje sprawy, bo nie myślał o Redfordach, gdy Tommy Redford był w mieście. I nie był na tyle głupi, by nie domyślać się, co tam się działo, ale to nie była jego sprawa.
    Myślał za to bardzo dużo o pani Redford, gdy Tommy’ego Redforda nie było w mieście i matka wczoraj przypomniała mu o tym, podsuwając mu pod nos parujący talerz jego ulubionej zapiekanki. I dzisiaj, myśląc o tej zapiekance, wpadł prosto na Clementine Redford, która jeszcze żegnała się z jego matką.
    Do cholery.
    Obejrzał się jeszcze na matkę, gdy Clementine minęła go wręcz ostentacyjnie, ale czego on tak właściwie oczekiwał? Że powie hej, Clivey w odpowiedzi na to, jak wyskoczył z tą Clemmy? No chyba, kurwa, nie.
    Zapowiedział już jednak, że ją odprowadzi, więc nie miał teraz innego wyjścia. Wzruszył ramionami, reagując tak na dziwne spojrzenie, które posłała mu matka, i przyspieszy kroku, by dogonić Clementine. Panią Redford.
    — Wymyśliłabyś na moim miejscu coś lepszego? — zapytał, rzecz jasna czując się lekko głupio z całą tą sytuacją, ale co mógł poradzić na to, że spanikował, gdy dotarło do niego, co i przy kim powiedział? — Mama może i trochę się zapomina — zaczął, zdecydowanie odejmując wagi problemowi tym całym trochę — ale tego akurat pewnie mi nie zapomni. Jak na złość — mruknął. — Co u niej robiłaś? — dodał, nie podejrzewając niczego, zwyczajnie był ciekawy, bo nie przypominał sobie, by Clementine często ich odwiedzała. Na pewno nie robiła tego, gdy Tommy był w domu, ale i bez jego obecności nie kręciłą się po sąsiadach.
    Lampy na ulicy rzeczywiście wysiadły i nikt jeszcze się nimi nie zainteresował, więc Clive patrzył w ciemności bardziej pod własne nogi, niż na Clementine. I dobrze, bo patrzenie na nią zwykle okazywało się dla niego dość zgubne.

    oficer Bennett

    OdpowiedzUsuń
  8. Nikt w Mariesville nie wiedział, że Clementine była dla Clive’a po prostu Clemmy, a jego imię częściej brzmiało w jej ustach jak Clivey niż Clive czy oficer Bennett. Nikt nie wiedział i tak powinno zostać, bo jaką niby oni mieli w tym wszystkim przyszłość, poza tym, że tak naprawdę to żadnej?
    Clementine tkwiła w przemocowym małżeństwie, a Clive nie był rycerzem na białym koniu, który miał dość siły czy odwagi, by próbować pchać w to nos. Czy czegoś się domyślał? Oczywiście. Miał pewne podejrzenia, bo jego praca nie polegała tylko na przyjmowaniu zgłoszeń o wściekłych lisach i i biegających z bronią w ręku wariatach, którzy, dla dobra społeczeństwa, powinni siedzieć na zamkniętym oddziale.
    Znał jednak przecież też Tommy’ego Redforda i, raczej tak samo jak wszystkim, nie chciało mu się wierzyć, że byłby do tego zdolny. Że potrafił aż tak dobrze grać, że miał dosłownie dwie różne twarze i siedział w nim damski bokser, traktujący swoją żonę jak worek treningowy. Z drugiej strony to czy znał go na tyle dobrze, by móc się na ten temat wypowiadać? No nie, nie znał. Czy z ich dwojga uwierzyłby Clementine, czy Tommy’emu? Czy to w ogóle była jego sprawa i jego odpowiedzialność, żeby wybierać strony w czymś, w czym, zacznijmy od tego, że zupełnie nie powinien brać udziału.
    A jednak brał. I nie było mu to wszystko tak obojętne, jak chciałby, żeby było, o czym świadczył choćby ten odruch, w którym pani Redford okazała się po prostu Clemmy.
    — Pewnie i tego, i tego — wzruszył teraz ramionami, mając jednak po cichu szczerą nadzieję, że mama zapomni albo po prostu uzna, że nagadała się dzisiaj już tyle z Clementine, że jego nie będzie maglować.
    I to nie tak, że Clive nie lubił rozmawiać ze swoją matką. Lubił, bo, choć odrobinę czasem nie ogarniała, a bywały i takie dni, że nie ogarniała zupełnie, to Ruth Bennett nie była złą matką. Zawsze robiła wszystko, co w jej mocy, by Clive wyszedł na ludzi i choć niekoniecznie wyobrażała go sobie jako policjanta, ani nie wspierała go jakoś szczególnie, gdy, ku jej niezadowoleniu, oznajmił, że przenosi się do ojca, do Atlanty, bo tak będzie mu wygodniej skończyć policyjną akademię, to nie dręczyła go również przez ten wybór. Zaakceptowała go, chociaż sama wybrałaby dla niego inaczej. I Clive rozumiał jej rozczarowanie, ale doceniał, że tego typu uczucia zachowywała dla siebie.
    — Aha, czyli chcesz, żebym wylądował dzisiaj w szpitalu? — zapytał ze śmiechem, starając się nadać ich rozmowie odrobinę lżejszy ton. Gdyby dobrał się do tego ciasta, które Clementine przyniosła jego matce, nie wiedząc, że to szarlotka, nie umarłby na miejscu, ale uczulenie na pewno dałoby o sobie we znaki.
    To był jednak tylko żart, bo skąd niby Clementine miała wiedzieć, że Clive pojawi się dzisiaj w rodzinnym domu? Czasem spędzał tam każdą noc przez tydzień, czasem potrafił nie pojawiać się przez dwa tygodnie, zajęty pracą i starający się prowadzić jakieś życie towarzyskie w Downtown. Czasem jeździł też do Atlanty, umawiał się na wolny weekend ze znajomymi z Savannah.
    Zatrzymał się na schodach, gdy Clementine weszła na werandę. Uśmiechnął się odruchowo, widząc jej uśmiech, ale gdy przechylił lekko głowę, w wątłym świetle wiszącego przy drzwiach kinkietu dostrzegł też na jej twarzy coś, co sprawiło, że uśmiech znikł z jego twarzy. Zmarszczył brwi, zastanawiając się, czy powinien to komentować.
    — Po co, Clemmy? — zapytał jednak, patrząc na nią uważnie.

    Clive

    OdpowiedzUsuń
  9. Clive Bennett nie uważał się za dobrego faceta, a w popierdolone życie Clementine Redford wciągnął się sam i na własne życzenie. Nie przystawiała mu przecież noża do gardła, kiedy pierwszy raz obściskiwał się z nią jak szalony pod nieobecność jej męża. Clive był więc w pełni zdolny do podejmowania własnych wyborów i, jeśli miał być szczery, to miejsce, do którego go one obecnie doprowadziły, odrobinę go frustrowało.
    W ogóle ostatni miesiąc, cały styczeń właściwie, spędził dość mocno sfrustrowany. Nie miał pojęcia, czy wybryki matki drażniły go bardziej niż zwykle, czy szeryf trochę się czepiał, czy baba w sklepie spożywczym dziwnie na niego patrzyła, gdy pięć minut przed zamknięciem kupował puszkę energetyka, bo musiał jakoś przetrwać noc w robocie. Wiedział jedynie, że wszystko go ostatnio wkurwiało, ale to tak absolutnie wszystko, i gdyby miał dziesięć lat mniej, uznałby to za młodzieńczy bunt, hormony i problemy okresu dojrzewania, ale teraz, niestety, nie mógł tego pierdolnika, który miał we własnej głowie, zrzucić na nikogo innego poza sobą. No i może po części na Clementine Redford, ale starał się nie czepiać jej jakoś szczególnie.
    Ona miała swoje problemy, on miał swoje i prawda była taka, że nic nie byli sobie winni. Absolutnie nic. To nie był żaden układ, żadna umowa, to po prostu nagle się działo, a potem równie gwałtownie przestawało i Clive, jeśli chciał, mógł w każdej chwili od tego odejść. Tylko może najwyraźniej nie chciał, skoro nie odchodził. Cholera wie. Gdyby ktoś zapytał go wprost, sam nie potrafiłby odpowiedzieć.
    Dlatego najpierw śmiał się z rzekomej próby zabójstwa, której dopuściła się Clementine za pomocą szarlotki, a potem stał na schodach prowadzących na werandę domu jej i Tommy’ego, z którym raz pobił się w wąskim przejściu, które prowadziło od budynku szkoły w Mariesville na sportowe boisko, gdzie obaj długo rywalizowali o miano najlepszego sportowca. Dzisiaj już nie pamiętał o co im poszło, ale doskonale pamiętał, że Tommy wtedy wygrał i choć obaj mieli dużo siły, to ostro mu wtedy wpierdolił. Clive nawet nie chciał sobie wyobrażać, jak potrafiłby zrobić to teraz, więc tym bardziej nie podobało mu się to, co przyciągało wzrok w wątłym świetle kinkietu.
    Nie komentował tego. Jeszcze nie. Clementine również milczała, ale jej problem miał zaraz zacząć polegać na tym, że Clive był dzisiaj w bojowo-upierdliwym nastroju. Wiedział, że nie powinien. Że ona nic nie była mu winna, domyślał się, że miała wystarczająco przejebane bez jego humorów. Wiedział, że był nieuczciwy. A jednak nabrał powietrza w płuca, i odezwał się stanowczo:
    — Mogę wejść teraz. Przez frontowe drzwi.

    a fucking menace

    OdpowiedzUsuń
  10. Och, Clive był doskonale świadomy faktu, że to nie były wakacje w Atlancie. To był za to jakiś popieprzony układ, w który oboje wpadli, a który przysparzał im właściwie więcej frustracji niż przyjemności, bo kłócenie się na werandzie po nocach, pod nieobecność męża Clementine, w żadnym możliwym scenariuszu nie dałoby się zaliczyć do rzeczy przyjemnych.
    Clive nie myślał teraz o swojej matce i tym, co ona mogłaby o tym pomyśleć. Jego matka raz coś pamiętała, a raz nie. Czasem nawet dziwiła się, że Tommy Redford był jej sąsiadem i była wręcz w stanie stanąć w oknie w salonie, tym, które wychodziło prosto na ulicę, i zapytać Clive’a, kim była sprawdzająca własną skrzynkę na listy Clementine. Ruth Bennett była więc teraz najmniejszym zmartwieniem Clementine, a dużo większe mógł stanowić sam Clive, któremu krew się już gotowała, gdy zwracała się do niego Clivey.
    Chuj, nie Clivey, miał jej ochotę powiedzieć, zwłaszcza, kiedy kolejny raz zasugerowała, żeby przyszedł po nocy, wtedy, kiedy jej to pasowało, i żeby wszedł tylnymi drzwiami, jak jakiś pierdolony włamywacz albo gorzej: wstydliwy sekret.
    Nie czarował się — wiedział, że stanowił dla Clementine Redford wstydliwy sekret, ale nienawidził się tak czuć. I miał z tej sytuacji proste wyjście: kazać jej spierdalać, tak, jak ona pewnie miała ochotę powiedzieć już jemu. A jednak oboje wciąż stali na tej przeklętej werandzie, na której mogli obserwować ich sąsiedzi, gdyby naprawdę chcieli.
    Na ich korzyść działał teraz właściwie jedynie fakt, że Clive wciąż miał na sobie mundur, więc w razie potrzeby zawsze mógłby poczęstować ciekawskich dość wiarygodną wymówką o jakimś zgłoszeniu, na które odpowiadał pod koniec służby.
    Sytuacja jednak zdecydowanie zaczęła wymykać się spod kontroli, głównie za sprawą tego, że złość na ostatni miesiąc zmieszała się u Clive’a ze zmęczeniem po długim dniu spędzonym w pracy. Nie pomógł też grymas, który wymalował się na twarzy Clementine, gdy na niego patrzyła, nie pomogło zaskoczenie i niesmak w jej głosie, nie pomagało to, jak na niego patrzyła. Jakby był jej potrzebny tylko do jednego, i oboje doskonale wiedzieli, o co chodzi.
    — Ja pierdolę — skomentował więc, parskając przy tym cichym i jednocześnie pełnym niedowierzania śmiechem. Oparł na chwilę dłonie na własnych biodrach, przy pasku od spodni, a potem pokręcił głową, wbijając wzrok w schody. — Nie będę w tym uczestniczył — odezwał się w końcu, unosząc ponownie spojrzenie na Clementine i dosłownie machnął na nią i na całą tę sytuację ręką, uznając, że skoro zaczęła już z niego jawnie kpić, to powinien po prostu dać sobie spokój.
    Najwyraźniej oboje mieli dzisiaj gorszy dzień. Gorszy tydzień. Gorszy miesiąc. Gorsze życie.
    — Dobranoc — rzucił jeszcze na odchodne, odwracając się i schodząc z tych dwóch schodów, które dzieliły go od chodnika, prowadzącego od werandy Redfordów do furtki w niewysokim płocie, otaczającym ich dom.
    Wiedziała przecież, gdzie go znaleźć, miała też jego numer. Ale stanie na tych przeklętych schodach i kontynuowanie tej przepychanki nie miało już dla Clive’a żadnego sensu.

    the worse

    OdpowiedzUsuń
  11. Clementine tkwiła w we własnym rynsztoku i Clive za mało wiedział o syfie, który w nim płynął, by ją z niego podnosić. Każdy właściwie miał swój własny, prywatny rynsztok, w który od czasu do czasu wpadał i czasem leżał w nim dłużej niżby wypadało, ale… Droga do wyjścia zawsze prowadziła w górę, niżej już upaść się nie dało. Clive coś o tym wiedział, bo jego własnym prywatnym dnem były miesiące po śmierci jego partnera w Savannah. Nie zaliczyłby, ile dni i nocy spędził na analizowaniu tego, co się wtedy stało. Na myśleniu, co mógł zrobić lepiej, inaczej, jak mógł uratować życie, które skończyło się wtedy na rozgrzanej przez wiosenne słońce betonowej płycie parkingu. Też nie miewał wtedy dobrych dni. Nawet teraz było o nie trudno. Ale tamte miesiące nauczyły go, że jakieś wyjście było zawsze. Niezależnie od tego, jak beznadziejna wydawała się sprawa. I jak bardzo ten rynsztok cuchnął.
    Nie zamierzał jednak mówić tego Clementine, bo po pierwsze mu się nie zwierzała, po drugie on nie był dociekliwy, a po trzecie to go zwyczajnie wkurwiła.
    Swoim zachowaniem, oczekiwaniem, że przybiegnie na szybki seks i będzie dalej zakradał się przez tylne drzwi jak jakiś pierdolony włamywacz, jebana tajemnica nieszczęśliwej mężatki, głupek, który wpakował się w coś, co nie miało żadnej przyszłości i do niczego nie prowadziło. Był teraz wściekły, ale zawsze potrafił dobrze ukrywać złość. Wiedział też, kiedy wykłócanie się nie miało sensu i do niczego nie mogło go doprowadzić. Potrafił odpuszczać i właśnie to robił, uznawszy, że jeśli Clementine chciała robić to w ten sposób, to on nie chciał brać w tym udziału. Nie dzisiaj.
    Może trafiła na jego gorszy dzień, może coś w jej słowach, spojrzeniu, grymasach przebiegających przez jej twarz wyjątkowo go zirytowało, ale to tak, jak nie zrobiłoby tego w żaden inny dzień. Prawdę mówiąc nie miał pojęcia. Wiedział tylko, że ta przepychanka, którą sobie na dosłownie pięć minut urządzili, nie była grą wartą świeczki. Nie dla niego.
    Nie odezwał się więc, gdy Clementine zawtórowała mu, każąc mu to wszystko pierdolić. Już to pierdolił, nie musiała się powtarzać. Zatrzymał się jednak, gdy pęk kluczy przeleciał nad jego ramieniem i z metalicznym grzechotem wylądował na chodniku, jakiś krok przed nim. Odwrócił się w tamtym momencie i spojrzał na inicjatorkę tego gestu jak na wariatkę, a potem poszedł dalej.
    Nie potrafił zrozumieć, nawet nie chciał jej w tej chwili zrozumieć. Nie służył do tego, by się na nim wyżywała, a oboje mieli swoje numery i wiedzieli, gdzie się szukać, gdyby zmienili zdanie i postanowili zachowywać się jak dorośli ludzie, a nie rozwydrzone dzieciaki, które buntowały się i stroiły fochy, gdy nie dostawały tego, na co miały ochotę. Telefon działał w dwie strony, więc Clive po prostu zostawił Clementine na werandzie, jej klucze na chodniku, i poszedł do domu, znikając po kilku sekundach w ciemności.

    ok, this time you win the competition

    OdpowiedzUsuń
  12. Ktoś musiał. I Clive wcale nie spodziewał się, że to będzie on, ale frustracja i najzwyczajniejsza w świecie złość skierowane wobec Clementine Redford rosły w nim już od jakiegoś czasu. W pewnym sensie zwyczajnie się na niej na tej werandzie, a raczej to na prowadzących na nią schodach, wyżył, i chociaż trwało to bardzo krótko, i niczego konkretnego ani wyjątkowo obraźliwego sobie tam nie powiedzieli, to ta złość, przynajmniej w przypadku Clive’a, znalazła ujście.
    Z jednej strony wiedział, że zachowywał się jak gówniarz, a z drugiej czuł, że przecież miał prawo mieć tego wszystkiego dość. Takiego traktowania, tego, że Clementine mówiła mu, kiedy ma przyjść, a on przychodził, jak jakiś pierdolony wierny pies, który kręcił się na każde zawołanie koło jej nogi. Tamtego wieczora uznał, że ma to w dupie, a tego kwiatu jest pół światu. Na cholerę mu mężatka z problemami, skoro problemy miał własne, a seks z nią i tak do niczego nie prowadził poza… No właśnie poza seksem. Ani nie będą mieć z tego prawdziwej relacji, ani żadnej przyszłości. A Clive, po prawie roku spędzonym na kanapie u psychiatry, powoli zaczynał dochodzić do wniosku, że jednak chciał mieć jeszcze jakąś przyszłość. Że jego życie nie powinno było się zakończyć wtedy, na tym parkingu, że się nie zakończyło i że to nie miał być on.
    Clementine milczała, więc Clive robił to samo. Właściwie to miał potem dużo pracy, więc głównie tym się zajmował, a później lądował we własnym mieszkaniu i nie zaglądał do matki, może poza jednym dniem, kiedy wpadł gdzieś koło południa zapytać ją, czy niczego nie potrzebuje, bo miał trochę czasu przed kolejną zmianą.
    Kiedy wreszcie więc i robota spuściła go ze smyczy, umówił się z jednym z kumpli, którego znał jeszcze z liceum i postanowili spędzić wieczór w The Rusty Nail. Głównie na piciu piwa, którym dogadzali sobie prosto z butelek, grając jednocześnie w bilarda przy stole, przy którym szybko zakumplowali się z dwójką innych przypadkowych mężczyzn, którzy też mieli ochotę zagrać, a wokół nich kręciły się ładne dziewczyny w bluzkach z dużymi dekoltami, więc Clive nie miał nic przeciwko. Jego kumpel też nie.
    Nie rozglądał się z zbytnio po barze. Było tu taki tłum, że w ogóle ciężko byłoby kogokolwiek konkretnego wypatrzeć, a Clive właściwie za nim się nie rozglądał. A już na pewno nie za Clementine Redford, na myśl o której ciśnienie podnosiło mu się samo, ale obecnie nie w ten sposób, co zwykle. Był na nią wciąż bardzo konsekwentnie wkurwiony, ale wątpił, by ją to obchodziło, zwłaszcza zważając na fakt, że przecież oczekiwała od niego głównie jednego.
    Niczego więcej w nim nie widziała i sam nie wiedział, czy go to wkurwiało, czy rozczarowywało, czy robiło mu to jeszcze coś innego.
    Czekał akurat na kolejne piwo, gdy jej głos wdarł mu się w do tej pory całkiem udany wieczór.
    — No siema — odpowiedział w pierwszym odruchu, patrząc na to, któż też postanowił przyznać się, że go zna. I to w miejscu publicznym. — Clive — poprawił ją jeszcze, bo kiedy się ostatni raz widzieli, rzucała za nim kluczami. I choć nimi nie oberwał, i choć znał gorsze obrazy, to nie chciał, żeby mówiła do niego Clivey. Obecnie robiła to blondynka z dużymi cyckami, która uczyła się od niego, jak grać w bilard. Clive coś czuł, że już to umiała, tylko udawała, że nie potrafi na użytek sytuacji, ale nie wnikał to.

    well... let me think if I even want to

    OdpowiedzUsuń
  13. A jak niby miał sądzić cokolwiek innego, skoro niczego innego nigdy mu nie pokazała ani nie pozwoliła poznać? Clive głęboko wierzył w to, że był pani Redford potrzebny tylko do seksu, no i nareszcie mu się to znudziło. Można by się pokusić o stwierdzenie, że dosyć szybko, bo to wszystko trwało od zaledwie kilku miesięcy, a przecież też nie było tak, że spotykali się nieustannie, bo Tommy Redford nie siedział bez żadnych przerw w tej swojej Somalii czy innym Srafganistanie. Clive’a to nie obchodziło. I był chory od tych smutnych oczu, tego spojrzenia, które Clementine Redford w niego wbijała. Robiła to nawet teraz, w tym barze, w którym byli otoczeni przez tylu ludzi, ale tłum również sprawiał, że ciężko było na kimkolwiek konkretnym skupić uwagę, więc byli tu, wbrew pozorom, względnie bezpieczni.
    Clive większą uwagę zwracał na charakter, niż na cycki, ale dzisiaj wypił już dwa piwa, wciąż był wkurwiony na Clementine po tym, co odwaliła, gdy widzieli się po raz ostatni, i… Chciał jej dogryźć. To piwo, które wypił, podpowiadało mu, że powinien właśnie tak zrobić, a ponieważ mentalnie bywał jeszcze od czasu do czasu dzieciakiem, pozwalał sobie na to. Wyżywał się na niej w pewnym sensie. Dogryzanie Clementine Redford stanowiło dla niego jego własny pęk kluczy, którym mógł rzucać w nią bez obaw, że coś zrobi tej ślicznej buźce.
    Nie miał jednak pojęcia, że Clementine wypiła dwa piwa przeciwko jego trzem i stanowiła dzisiejszego wieczoru godną przeciwniczkę. Nie żeby planował wdawać się z nią w jakąś pyskówkę. Był nią, kurwa, zmęczony. Miał jej dość — to sobie wmówił, gdy ze złością wrócił tamtego wieczoru do domu, wkurwiony usiadł przy kuchennym stole i zjadł zapiekankę, a potem zrzucił jej szarlotkę z talerza prosto do worka na śmieci, który wyniósł do kubła przed domem. Jebane jabłka.
    — Nie jestem — potwierdził więc przypuszczenia Clementine, postanawiając, że nie da się złapać na te smutki i smuteczki słyszalne w jej głosie.
    Chciała pogadać, to wystarczyło powiedzieć. W każdej chwili mogli wyjść przed bar i wygarnąć sobie, co tylko chcieli, mogli się nawet ponownie pokłócić, bo w tym miejscu i o tej porze to nie byłoby nic nadzwyczajnego i wszyscy mieliby ich głęboko w dupie, ale Clive nie zamierzał tego proponować. Bo on chciał, żeby Clementine się ogarnęła. Niezależnie od tego, przez co przechodziła i co ją dręczyło, on też był człowiekiem. I miał w tym wszystkim własne uczucia, o których może nie myślała, gdy obściskiwali się na łóżku jej i Tommy’ego tak zawzięcie, że aż zaczynało skrzypieć. Clive, w pewnym sensie, czuł się teraz jak prywatna kurwa Clementine Redford i rzygać mu się chciało, gdy o tym myślał. A sugerując mu wtedy, by po raz kolejny przyszedł po nocach i wszedł tylnymi drzwiami, jedynie w nim to poczucie umocniła.
    Wciąż czekał jednak na to zasrane piwo, bo przy barze też było dość tłoczno. I nie zamierzał po chamsku poganiać barmanki, więc czekał cierpliwie, ale łatwiej by mu się czekało, gdyby nie Clem.
    — A co? — zapytał więc dość zaczepnie i nierozsądnie, niepotrzebnie inicjując dalszą rozmowę. Ale to nie on to robił, tylko to piwo które wypił. Aha. Na pewno.

    yoooo what the fuck who's saying that

    OdpowiedzUsuń
  14. [Jejku, mam ochotę ją mocno utulić, a tego delikwenta odstrzelić, brr. Mam nadzieję, że nigdy nie wróci, a ona mimo wszystko ułoży sobie jednak życie z kimś innym, nie obawiając się uciec od tego przemocowca. Ktoś tak ciepły, jak ona, zasługuje na życie u boku mężczyzny, który na nią zasługuje. Moja trójka do ideałów nie należy, ale każdy z nich chętnie pomoże w potrzebie, więc gdybyś miała ochotę na wątek, zapraszam do któregoś z mojej gromadki :)]

    Henry, Liam, Damon

    OdpowiedzUsuń
  15. Clive miał gdzieś, jaką Clementine poznał w Atlancie, a jaka była teraz. Były po prostu rzeczy, na które pozwalał oraz takie, na które przyzwolenia nie dawał, i należało do nich traktowanie go jak frajera, który przyjdzie posłusznie za każdym razem, gdy sobie o nim przypomni. Nie potrafił też ani zapomnieć, ani przełknąć tego, że rzuciła w niego kluczami. To nie było znowu nic tak wielkiego, żaden dramat ani próba zabójstwa, ale… Nie powinna tego robić. On niczym w nią nie rzucał. Odchodził już, dawał sobie spokój, wracał do domu. Oboje zachowali się paskudnie, ale Clementine posunęła się o krok za daleko i w pewien sposób Clive teraz dalej się na niej za to wyżywał.
    Dlatego w dupie miał też teraz jej smutki i smuteczki, te smutne oczy, na których spojrzenie zwykłe łapał się jak pies na szynkę, nawet jej cycki, które były niczego sobie cyckami i do tej pory konsekwentnie uważał, że niczego im nie brakowało. Ba, uważał ją za szalenie atrakcyjną kobietę i tak długo, jak odpowiadał mu ich układ, nie rozglądał się za innymi kobietami, gdy Clementine musiała odciąć go od dostępu do swoich nóg, bo Tommy był w domu. Po prostu czekał aż Tommy znowu zniknie i uzależniał się od niej od nowa, ale w międzyczasie pracował też nad sobą i własną głową na terapii, która była warunkiem powrotu do pracy. Nie mógł być gliniarzem z rozjebanym łbem, a to, nad czym pracował, jak nad sobą pracował, stopniowo też otwierało mu na wiele rzeczy oczy.
    I otworzyło mu je również na to, że ten układ, który mieli z Clementine, robił z niego kurwę, której nie płaciła, i był dla niego w chuj niekorzystny, bo nie mógł tu wygrać. Nie z jej mężem.
    Sam był sobie w pewnym sensie winien, bo wiedział przecież, że Clementine była mężatką i to nie tak, że cokolwiek przed nim ukryła. Ale gdy byli razem, i gdy było im dobrze, pozwalali sobie o Tommym Redfordzie trochę zapomnieć.
    I to ich, w pewnym sensie, gubiło.
    Obserwował więc teraz, jak Clementine dolewa się piwem, które piła jak facet, a nie jak delikatna kobieta. Jej zachowanie trochę go niepokoiło, ale miał przecież mieć ją w dupie, więc nie mógł się tym przejmować.
    Spojrzał więc na nią, wysłuchał jej pijackiego pierdolenia i zmarszczył brwi. Chwycił też za swoją butelkę z piwem, którą barmanka wreszcie postawiła na barze, zdejmując otwieraczem kapsel, który ustąpił z cichym syknięciem. Napił się, a potem wrócił spojrzeniem na Clementine.
    — Nie pasuje mi to. A teraz się odwal — powiedział krótko, bo on był na tyle kulturalny, by odstawić scenę przed jej domem, a nie w barze, przy ludziach. Był na nią wkurwiony i nie miał ochoty na nic poza tym, by złapać za jej ramiona i nią potrząsnąć, ale nie mógł tego zrobić w tym miejscu. — Miłego wieczoru — rzucił jeszcze, a potem zabrał swoje piwo i siebie, oddalając się z powrotem do stołu do bilarda, gdzie objął swoją cycatą blondynę w pasie i szepnął do ucha coś, co sprawiło, że się roześmiała.

    satan all the way

    OdpowiedzUsuń
  16. [O niiee, co ten Tommy? Życzę, żeby Clem spotkała na swojej drodze milszego faceta, niż ojciec, czy mąż. A tak w ogóle, to miło się czytało kartę postaci, i faktycznie jest to równoważnia dla Betty. Niech Ci się dobrze gra :D]

    Anthony Wright

    OdpowiedzUsuń
  17. Zajebiście. Clive miał teraz z rozmów z Clementine Redford tyle, że się z nią kłócił, ale nie potrafił godzić się na jej doprawdy chujowe podejście. Miał wrażenie, że odkąd odmówił jej potajemnej schadzki i po raz pierwszy próbował w tym całym pojebanym układzie postawić na swoim, coś w nią wstąpiło. Praktycznie się na nim mściła — tymi kluczami, a nawet tymi głupimi tekstami, którymi teraz strzelała przy ludziach, ewidentnie oczekując, że to Clive się złamie i albo opierdoli ją tak, że będzie miała powód, by zrobić mu z tego awanturę, albo spokornieje i zacznie błagać o przebaczenie.
    A takiego wała. Clive był zmęczony i miał do tego zmęczenia takie samo prawo jak ona. I nie chciał już wracać do tego układu, robić za jej opcję zapasową. Domyślał się, że coś musiało być między nią a Tommym mocno nie tak, a te siniaki na jej ciele i twarzy, które widział, ale udawał, że nie widzi, bo to nie była jego sprawa, malowały mu już pewien obraz sytuacji, ale… Nie chciał się to mieszać. Jedyne, co mógłby mieć z ewentualnej próby interwencji to problemy, a Clementine też niekoniecznie zachowywała się, jakby chciała jego pomocy. Jakby chciała mieć go w swoim życiu w formie jakiejkolwiek innej od kumpla od seksu. Dobrego seksu, bo, co jak co, ale Clive narzekać na jej umiejętności nie mógł, ale, do kurwy nędzy, była mężatką.
    Nie zbudują na tym przyszłości, a Clive nie chciał, żeby jego przyszłość polegała na romansie z kimś, kogo nie mógł mieć.
    Z drugiej jednak strony wciąż czekał na jakiś przejaw normalności ze strony Clementine. Na to, żeby nie mściła się na nim tak zawzięcie za fakt, że po ciężkim dniu w robocie i pod wpływem emocji spróbował postawić na swoim.
    Nie czuł więc, by zasługiwał na jej gniew i nie planował go przyjmować. Może zagranie z cycatą blondynką było odrobinę poniżej pewnego poziomu, ale gdzieś w głębi duszy Clive wciąż miał w sobie coś w gówniarza. Nie to co Tommy Redford. Ten to jeszcze nawet w liceum potrafił być poważny aż do znudzenia. Clive w sumie zawsze uważał, że Tommy brał siebie samego zbyt poważnie i to był jego największy problem. Nie wiedział też, nie był pewien, że jego największym problemem było bycie jebanym przemocowcem i damskim bokserem.
    Clive olał więc podchmieloną Clementine i wrócił do przerwanej gry w bilarda, nie zerkając już w jej stronę. Wymacał sobie cycatą blondynę ile dusza zapragnęła, a potem nawet się z nią poobściskiwał, i poza spotkaniem z bojowo nastawioną Clementine, uważał ten wieczór za względnie udany.
    Do czasu, gdy na jego telefon zaczęły przychodzić nieskładne smsy od Clementine, którą miał zapisaną jako Clemmy. Nie żadną fryzjerkę numer jeden czy dwa. Zdobył też jednak wcześniej numer do blondynki z baru, więc w pierwszym odruchu myślał, że to ona. Mina mu zrzedła, kiedy stał przed barem, na świeżym, rześkim powietrzu, i starał się względnie otrzeźwieć, żeby nie wyrzygać się z uberze, którego zamówił.
    Nie pisz do mnie po pijaku.
    Tyle jej odpisał. Nie chciało mu się zgrywać rycerza na białym koniu, dzwonić, dopytywać, czy wszystko jest okej i czy dotarła do domu. Niech robi co chce. Była dorosła, a on wciąż czekał na moment, w którym przyjdzie z nim normalnie porozmawiać. Bez bojowego nastawienia, jakby fakt, że nie chciał robić wiecznie wszystkiego pod jej dyktando stanowił największą na świecie obrazę.

    don't be silly

    OdpowiedzUsuń
  18. Jak Clive mógł cokolwiek dla niej znaczyć, skoro dosłownie tak go traktowała: jak kumpla od seksu. A zresztą, sam był sobie winien i ta wina zaczęła się w dniu, w którym pierwszy raz poszedł z nią do łóżka. Właściwie to nawet był wieczór, bo był wtedy po całym dniu w pracy, zmęczony jak wtedy, gdy pokłócili się na jej werandzie, a w powietrzu zaczęły latać klucze. Może ten wyraz buntu z jego strony był również również jakąś próbą wyrwania się z tego błędnego koła, w które wpadli, odkąd przespali się ze sobą pierwszy raz od jego powrotu do Mariesville.
    Clive powinien był powiedzieć Clementine wprost, że seks z nią już go zwyczajnie… Nie jarał. Wciąż była w jego oczach szalenie piękną kobietą i cycki miała równie dobre, co ta blondyna, z którą pod wpływem trzech piw i odrobiny frustracji przelizał się w barze, ale… Nie mieli i nie będą mieć wspólnej przyszłości, tak długo, jak Clementine pozostanie żoną Tommy’ego Redforda. Panią Redford. A z blondyną z baru, z jakąkolwiek inną kobietą w jego wieku, która nie była mężatką, Clive mógłby tę przyszłość mieć.
    Nie chciał brnąć dalej w coś, czemu brakowało jakiegokolwiek sensu. Dobry seks nie był dla niego wystarczającym powodem, nie miał też w sobie dość sił, by robić za jej wsparcie emocjonalne, ciepłe ramiona i bezpieczną przystań, gdy sam tego potrzebował. Oczekiwała od niego rzeczy, na które nie było go aktualnie stać i choć napisał jej tylko w smsie, żeby nie pisała do niego po pijaku, to tak naprawdę w ogóle jednak nie chciał, by do niego pisała. Chciał, żeby się odwaliła. Żeby uczyniła to wszystko dla niego choć odrobinę prostszym, bo do tej pory nic w ich chorej relacji nie było proste.
    W dupie miał więc jej przepraszam. Nie chciała dać mu spokoju i strasznie go to wkurwiało, a jednak zdołał już uspokoić się trochę, gdy po tej wiadomości kontakt się urwał. Miał nawet nadzieję, że to będzie oficjalny początek ich końca, bo, prawdę mówiąc, ten chory układ powinien był się skończyć już dawno temu, tylko, znowu, seks był za dobry, a Clive za bardzo zauroczony.
    Dlatego w pierwszym odruchu prawie trzasnął jej drzwiami przed nosem, gdy bezczelna pojawiła się na progu domu jego matki i jeszcze dobijała się do tych zasranych drzwi jak głupia.
    Gniew jednak opuścił go na chwilę, gdy zdał sobie sprawę, że zaciskała na jednej ze swoich dłoni kłąb ręcznika papierowego, który zdążył już przesiąknąć krwią i wcale nie wyglądał dobrze.— Ja pierdolę. Serio? — pozwolił więc sobie rzucić w złości na fakt, że nie mógł jednak zatrzasnąć jej tych drzwi przed nosem, bo jakby to o nim świadczyło, zwłaszcza, że był w tym mieście kimś, kogo rola łączyła się z pewnym społecznym zaufaniem. — Nie miałaś co robić? — fuknął jeszcze, ewidentnie wciąż przepełniony negatywnymi emocjami, których nie potrafił się na jej widok pozbyć. I nawet z nimi nie walczył. Skrzywdziła go, więc chciał dosrać jej, nawet w tak żałosnym momencie. — Idź do kuchni, szybko — powiedział, prawie zaciągając ją za ramię do środka i zatrzaskując za nimi drzwi. Jeszcze będzie potem musiał wycierać z progu jej krew, do kurwy nędzy. — Poczekaj, nie ruszaj tego. Zaraz przyjdę — polecił, już odrobinę spokojniejszym i mniej władczo-gniewnym tonem, gdy Clementine dostała zadanie, by przetransportować się do kuchni, a on poszedł do łazienki, w której światło do zajmowania się takimi sprawami było za słabe, ale za to szafka z lustrem nad umywalką kryła w sobie całkiem nieźle wyposażoną apteczkę.

    well ain't that your silly ass bleeding on my fucking doorstep

    OdpowiedzUsuń
  19. Tylko że Clive miał gdzieś za co Clementine Redford uważała całe swoje życie, bo był zmęczony jej męczeństwem. Tym, że poza użalaniem się nad sobą robiła właściwie całkiem niewiele, a on miał godzić się na wszystko, co proponowała, bo robiła smutne oczy i seks był fajny. No kurwa nie. To nie będzie tak działać, to nie działało w ogóle. Fakt, że wytrzymali w tym zaledwie kilka miesięcy mówił też sam za siebie — przecież gdyby chcieli, spokojnie mogliby pociągnąć to długo dłużej, tylko takie chowanie się po kątach i tkwienie w obawie przed gniewem Tommy’ego Redforda to było gówno, a nie życie.
    Clive nie chciał się już w to mieszać, nie w taki sposób, jak do tej pory. Coś krzyczało w nim, że zasługiwał na więcej i nie musiał godzić się na to, w co się wplątał. Z własnej i nieprzymuszonej woli, to fakt, ale powinien mieć też przyzwolenie, by móc powiedzieć dość w dosłownie każdym momencie. Obecnie czuł, że tego przyzwolenia nie miał, bo na ile sposobów nie próbowałby Clementine skrzywdzić, zniechęcić i od siebie odsunąć, ona wracała jak jakiś, kurwa, bumerang.
    Nie mógł się jej pozbyć, choć próbował, a teraz jeszcze musiał jej pomóc, bo przecież nie każe spierdalać i nie zostawi, kiedy ujebała mu drzwi i podłogę krwią, robiąc przy tym smutną minę numer sto pięćdziesiąt.
    I to nie była nawet kwestia jakiegoś jego dobrego serca, którego Clive najwyraźniej nie miał, skoro od indycentu z kluczami tak się nad nią jawnie znęcał. Był gliniarzem, miał pomagać ludziom, choć w tej chwili bardziej by się chyba przydało, żeby odnalazł się w roli pielęgniarki.
    Wrócił do kuchni, trzymając w rękach gazę. Dużo gazy. Kilkanaście opakowań co najmniej, które zaczął rozrywać, gdy wysypał je na kuchenny stół. Jednocześnie pociągnął w stronę stojącej przy zlewie Clementine krzesło.
    — Siadaj bo się zaraz przewrócisz — polecił jej tonem nieznoszącym sprzeciwu, bo jeszcze tego brakowało, żeby musiał zbierać ją dzisiaj z podłogi.
    Dobrze, że był w domu sam. Matka wybrała się do kościoła, a potem planowała klub książki, który wraz z grupą znajomych z Mariesville organizowały co tydzień w domu innej członkini klubu. Co z tego, że ostatnimi czasy Ruth nawet jeśli te książki czytała, to szybko zapominała, co właściwie przeczytała. Można jej to było wybaczyć
    — Pokaż — mruknął Clive, gdy udało mu się zebrać pokaźną ilość czystej gazy. Podszedł do Clementine, która na szczęście posłuchała go i usiadła, choć wyglądała blado. I ewidentnie było jej zimno. — Trzymaj mocno — powiedział, ostrożnie odsuwając od jej dłoni ten zakrwawiony ręcznik papierowy, który namókł już tak, że zaczął się do niej lepić. Zastąpił go gazą i pokazał Clementine, gdzie ma trzymać, a potem zdjął rozpiętą, kraciastą koszulę, którą nosił na t-shirt, i zarzucił ją na jej ramiona, układając tak, żeby się trzymała. — Daj — wtrącił się znowu i teraz to on ucisnął przez kłąb gazy jej krwawiącą dłoń, wzdychając ciężko. — Ja pierdolę, ale się załatwiłaś — dodał pod nosem, bo krwawienie wcale nie chciało ustąpić, choć po cichu liczył, że pod wpływem mocniejszego nacisku i tej gazy, w końcu choć odrobinę zelży.

    asshole

    OdpowiedzUsuń
  20. Clive wiedział za mało, by widzieć w Clementine kogoś więcej, niż męczennicę z własnej woli i też nie można było go o to winić, bo ich układ nie opierał się na głębokich rozmowach i dzieleniu się szczegółami, a raczej na seksie. Taki seks miał jednak to do siebie, że łatwo było poczuć się w nim bardzo.. Przedmiotowo. Nie plątali w to uczuć, nie plątali emocji, aż w końcu Clive popełnił błąd i coś wplątał, a efekty wyglądały tak, że wściekał się potem na Clementine za to, że nie mogła być jego, bo miała już przed nim całego, kurwa, męża.
    I to było z jego strony cholernie głupie i szczeniackie, ale Clive o tym nie myślał. Nie planował biczować się tutaj za to, że trochę nagiął zasady i spotkało go rozczarowanie w postaci lecącego w jego stronę pęku kluczy. Był zły i uważał, że ma do tej złości prawo, miał do Clementine pretensje i ich nie ukrywał. Wiedziała, że nie pieprzy się regularnie z bezuczuciowym robotem, wiedziała, jakie jest ryzyko i teraz oboje smakowali konsekwencji tego ryzyka, dziwiąc się jednocześnie, że tyle było w nich złości, braku zrozumienia i pretensji.
    — Jest w kościele. Albo w klubie książki — wyjaśnił teraz Clive, wyrwany pytaniem Clementine w zamyślenia, w które wpadł, uciskając zawzięcie tę jej krwawiącą ranę.
    Krwawienie powoli zdawało się trochę ustępować, zapewne głównie dlatego, że gaza radziła sobie z nim lepiej niż papierowy ręcznik. Clive sprawnie wymienił więc tę przesiąkniętą krwią na czystą. Sprawczyni całego tego zamieszania stopniowo robiła się jednak coraz bledsza, a on naprawdę nie chciał musieć zbierać jej dzisiaj z podłogi, więc jedną dłonią dalej trzymał jej dłoń, a wolnej ręki użył, by sięgnąć do jednej z szafek i wyjąć szklankę, do której nalał zimnej wody z kranu.
    — Napij się — powiedział, podsuwając szklankę pod usta Clementine, z których uciekło dużo koloru, i trzymał ją tam, dopóki sama nie ujęła jej tą dłonią, której sobie nie pocięła.
    Mimo wszystko mogła czuć się przy nim względnie bezpiecznie. Może i w ostatnim czasie atakował ją słownie, ale nie podniósłby na nią ręki. Nie rzuciłby też w nią kluczami, nawet gdyby bardzo miał na to ochotę, bo Clive po prostu taki nie był. Był za to mocny w pyskowaniu, ale nic poza tym.
    Kiedy Clementine pociągnęła ze szklanki kilka łyków, zabrał od niej wodę, żeby przypadkiem sama szklanka nie wysunęła się z jej rąk i nie wylądowała z hukiem na kuchennych płytkach. Zatrzymał na kilka sekund wzrok na jej twarzy, przyglądając się jej przez chwilę bez słowa, i odwrócił się do powodu całego zamieszania.
    Powoli odsunął kolejną warstwę gazy, która przesiąkała już krwią w dużo wolniejszym tempie i złapał czystą, nieużywaną jeszcze kuchenną ścierkę, leżącą na blacie. Zmoczył ją pod strumieniem wody z kranu, a potem przetarł ostrożnie okolice rany, by móc zorientować się w całym tym krwawym bałaganie, z czym mieli do czynienia.
    — Już mi przeszkodziłaś, więc musztarda po obiedzie — stwierdził pełnym skupienia tonem pochylając się nad zwisającą nad zlewem dłonią Clementine. — To się nadaje do szycia. Jedziemy do szpitala — postanowił, znowu uruchamiając ten swój nieznoszący wszelkiego sprzeciwu głos, nawet nie biorąc pod uwagę, że Clementine w takim stanie mogłaby dotrzeć tam sama. Sama to co najwyżej rozbiłaby się na najbliższym drzewie, a tego jej, mimo wszystko, nie życzył.

    good guy

    OdpowiedzUsuń
  21. W sumie to nawet o swoim samopoczuciu czy o swoich dniach średnio rozmawiali, bo czasu zwykle było mało, a Clive nie przychodził do Clementine na ploteczki i przytulanki, tylko na względnie szybki i sprawny seks. Przesiadywanie w domu Tommy’ego Redforda pod jego nieobecność nie należało do jego pasji, więc zwykle starał się po prostu dystansować. Gdyby zebrać to wszystko, co o sobie teraz z Clementine wiedzieli, to poza kilkoma suchymi faktami z ich przeszłości, że on spędził ostatnich kilka lat w Savannah, a ona wyszła za mąż i od tamtej pory tkwiła w Mariesville, to takie całe gówno o sobie wiedzieli.
    Nie opowiadali sobie o swoich planach na przyszłość, nie rozmawiali o tym, co czują. Prędzej Clive mówił Clementine, że ma zajebisty tyłek albo że jest kurwa, wspaniała, ale to wszystko łączyło się z tymi krótkimi chwilami uniesień i rozkoszy, które często odbywały się wręcz pod zegarek, bo on nie miał czasu, a ona nosiła w sobie tę palącą obawę, że jeśli zaczną to niepotrzebnie przedłużać, to wreszcie się to na nich zemści.
    Clementine miała rację w jednym: nie była Clive’owi obojętna, niezależnie od tego, jak bardzo starał się ją przekonać, że jednak była.
    Czuł się jednak w ostatnich tygodniach tak skrajnie sfrustrowany i zepchnięty na sam skraj wszystkim, co się między nimi wydarzyło, że wciąż miał w sobie mnóstwo złości i pretensji, skierowanych prosto pod jej adres. Trzymał je teraz dla siebie tylko dlatego, że krwawiła.
    Nie znał jej kartoteki w szpitalu w Camden, ale sam był tam też częstym gościem, bo czasem wypierniczył się w robocie prosto na ryj albo nadział na deskę z płotu, goniąc za jakimś przychlastem, a czasem dostarczał tam kogoś innego. Nie było to dla niego obce miejsce i domyślał się, że jeśli pojawi się tam z Clementine, to wszyscy z łatwością rozpoznają go nawet po cywilnemu, a ona też nie będzie stanowiła dla nikogo tajemnicy. Średnio jednak go to obchodziło, bo obecnie myślał przede wszystkim o tym, że rana na jej dłoni była głęboka i potrzebowała szwów, których on, żeby chciał, jej tu nie założy. Musieli jechać.
    — Jak i w co ty się chcesz niby przebierać? — fuknął niespodziewanie, zirytowany jej uwagą, którą uznał za zwykłe wymyślanie. Było chłodno, ale, na litość boską, to nie był mróz. — Włączę ci w aucie ogrzewanie — mruknął, łapiąc za swoją koszulę, która prawie zsunęła się już z ramion Clementine.
    Kolejny raz wymienił gazę na jej dłoni na czystą i przewiązał ją kawałkiem bandaża, żeby kwestia utrzymania jej w miejscu nie zależała jedynie od Clementine. Następnie pomógł jej wstać z krzesła i powoli, już dużo spokojniej i bez fuczenia na nią, pomógł jej rzeczywiście tę koszulę ubrać i wsunąć na ręce, choć przy okazji ubrudzili ją krwią. Clive miał już też brudne od krwi dłonie, więc umył je szybko pod strumieniem zimnej wody i wytarł w tę samą ścierkę, którą wcześniej starał się choć odrobinę oczyścić rękę Clementine.
    — Chodź, nie będę siedział na izbie przyjęć całą noc — rzucił dość oschle, w kontraście do tego, że jednocześnie objął ją ramieniem, by w razie potrzeby mogła się go przytrzymać w drodze do jego samochodu, który stał zaparkowany na ulicy, tuż przed domem.

    still an asshole so it seems

    OdpowiedzUsuń
  22. Clive wciąż był mocno podkurwiony zarówno na Clementine, jak i na całą tę sytuację, więc opierniczanie jej, kiedy chciała ubrać na siebie coś więcej w chłodny wieczór wyszło mu całkiem naturalnie. Było to z jego strony dość okrutne i złośliwe, ale jakaś jego część wciąż chciała się na niej mścić za wszystko, co robiła nie tak, jak mu się podobało i jak tego chciał, więc brnął w to, jednocześnie podtrzymując ją i prowadząc w stronę swojego samochodu.
    Uprzejmie zignorował jej podziękowania, których nawet nie chciał słyszeć, bo pretensje, które chciał wystosować pod jej adresem, a które zwyczajnie jej teraz odpuszczał wciąż się w nim kłębiły. Gdy wreszcie pokonali chodnik prowadzący przez zadbany trawnik, obsadzony krzewami i nie kwitnącymi teraz ze względu na porę roku kwiatami, i dotarli do jego samochodu, wygrzebał z kieszeni kluczyki, których nie zdążył stamtąd wyjąć, odkąd przyjechał dzisiaj po południu do matki. Otworzył najpierw drzwi od strony pasażera i bez słowa pomógł Clementine wsiąść, a potem trzasnął nimi z niepotrzebną siłą i zbędnym hukiem.
    Zanim zajął miejsce za kierownicą, przystanął jeszcze i wyjął telefon, żeby napisać krótką wiadomość do mamy. Podejrzewał, że na izbie przyjęć może im trochę zejść, więc spróbował ubrać w jak najprostsze słowa to, co się dzisiaj wydarzyło. Pani Redford miała wypadek, była u nas i zabrałem ją do szpitala. Nic strasznego, zraniła się w dłoń, posprzątam wszystko jak wrócę. Nie przestrasz się.
    Ślady krwi, które zostawili na drzwiach, na progu i w kuchni mogły wyglądać dość niepokojąco, a Clive nie chciał niepotrzebnie straszyć ani martwić swojej mamy, na której spokoju bardzo, ale to bardzo mocno mu zależało, bo ona go zwyczajnie potrzebowała. Wysłał więc wiadomość, schował telefon i dołączył w samochodzie do Clementine. Wraz z silnikiem włączył ogrzewanie i teraz czuł, że rzeczywiście na zewnątrz było dość chłodno, a on mógł jednak zrobić coś, by pomóc jej się przebrać w strój bardziej adekwatny do pogody, ale nie zamierzał już się nad tym roztkliwiać. Im szybciej będą mieli ten szpital z głowy, tym szybciej zyskają też święty spokój od siebie nawzajem.
    Bez słowa ruszyli srebrną Toyotą Corollą w drogę z Mariesville do Camden. Clive nie jechał nadmiernie szybko, ale nie trzymał się też sztywno znaków i limitów, bo zależało mu jednak, żeby paskudną raną na dłoni Clementine ktoś zajął się najszybciej, jak to możliwe. Gdy znaleźli się więc po jakichś piętnastu minutach pod szpitalem, zaparkował blisko wejścia na izbę przyjęć i zaprowadził tam Clementine, wciąż podtrzymując ją ramieniem, w razie gdyby z tego wszystkiego postanowiło jej się zrobić słabo.
    Na miejscu spotkali się jednak ze standardową procedurą — jedna z dyżurujących pielęgniarek posłuchała, z czym się zgłaszają, dostali do wypełnienia papier, który wypełniał Clive, a Clementine jedynie podawała mu potrzebne dane, a potem dostali polecenie, żeby czekać wśród rzędów krzesełek. Wybrali miejsce pod ścianą, wraz z facetem po pięćdziesiątce z paskudną wysypką na obu rękach, matką czekającą z kaszlącą i gorączkującą córką, oraz nastolatkiem i jego kolegą, który oprócz leżących na podłodze rolek miał jeszcze zwichnięty nadgarstek.
    — Jak się czujesz? — zapytał w końcu Clive, odwracając głowę w stronę siedzącej obok Clementine.

    now we wait

    OdpowiedzUsuń
  23. To prawda — Clementine Redford powinna być wdzięczna za pomoc, bo Clive Bennett nie był do niej w żaden sposób zobowiązany. Nie czuł się. Pomógł jej, bo nie zostawiła mu innego wyboru, ale gdyby był jeszcze większym dupkiem, trzasnąłby drzwiami wejściowymi tuż przed jej nosem i kazałby jej szukać szczęścia gdzie indziej. Jasne, skoro już wziął się za to pomaganie, mógł zadbać o taki szczegół jak choćby to, żeby nie było jej zimno, ale wierzył, że Clementine to przeżyje.
    Nie uważał się w tym wszystkim za dobrego faceta. Postawiła go w sytuacji, w której wyjść miał niewiele, coś musiał wybrać i wybrał akurat ten scenariusz, który doprowadził ich razem do izby przyjęć w szpitalu w Camden, na której i tak musieli czekać.
    Rzecz jasna, zwrócił uwagę na komentarze lekarza, który nie brzmiał, jakby miał cokolwiek złego na myśli, ale Clive odruchowo wyprostował się, zmarszczył brwi i spojrzał czujniej na siedzącą obok Clementine. Nie wiedział o żadnych pękniętych żebrach i w sumie to nie była jego sprawa, ale z drugiej strony… Może powinien wiedzieć? Co ktoś taki jak ona mógł wyczyniać, żeby połamać sobie żebra?
    Nie podjął jednak podsuniętego przez młodego lekarza tematu, a gdy ten oddalił się w swoją stronę, wspominając, że ktoś wkrótce zajmie się ręką Clementine, oparł się plecami o krzesło, na którym siedział, a tył głowy wsparł o zimną ścianę. Nie było jeszcze nie wiadomo jak późno, ale on też miał za sobą cały dzień w pracy, a dzisiaj rozpoczął go wyjątkowo wcześnie, i był zwyczajnie zmęczony. Gdy na progu domu jego matki pojawiła się Clementine, właśnie zastanawiał się, czy pójście spać o tak wczesnej godzinie to przesada.
    Jeśli Clementine twierdziła, że jest w porządku, to nie zamierzał tego kwestionować. To, co wychodziło z jej ust, stanowiło jej odpowiedzialność i Clive nie czuł, by jego odpowiedzialnością było weryfikowanie faktów. Siedzieli więc w milczeniu, czekając jeszcze przez kilkanaście minut, aż wreszcie pielęgniarka dała im znać, że na Clementine już ktoś czeka.
    Bez słowa, Clive pierwszy podniósł się z miejsca i pomógł wstać Clementine, a potem zaprowadził ją aż pod gabinet zabiegowy, do którego weszła już sama. On w tym czasie kręcił się po miejscu, w którym wcześniej oboje czekali. Zdążył też kilka razy wyjść na zewnątrz, by zaczerpnąć świeżego powietrza, wrócić, przejść się do automatu z przekąskami, w którym liczył na coca-colę, ale mieli tylko wersję bez cukru, do której się nie zbliżał.
    W końcu wylądował jednak z powrotem na krzesełkach i siedział tam pochylony do przodu, wspierając podbródek na ręce, której łokieć z kolei opierał na kolanie. Wstał jednak, widząc zbliżającą się korytarzem Clementine.
    — Jak tam? — zapytał, patrząc na jej dłoń, która była już najwyraźniej zszyta, ale ranę przykrywał opatrunek oraz bandaż. — Wszystko okej? — dodał jeszcze, jakby to co najmniej była jego sprawa.

    Clive

    OdpowiedzUsuń
  24. [A żebyś wiedziała, że mnie prześladuje – mieli je bohaterowie dwóch niezależnych od siebie książek, które ostatnio czytałam! W ten oto sposób ze mną zostało, aż rozpleniło się na blogi, haha :D Zobaczymy, co z tego łobuza wyrośnie. Dziękujemy za powitanko <3]

    Tanner Gentry

    OdpowiedzUsuń
  25. Los Clementine nie mógł być totalnie obojętny Clive’owi, bo gdyby tak było, to nie zrobiłby absolutnie niczego, żeby jej dzisiaj pomóc. Uwziął się na tę złość i frustrację, które wobec niej czuł, a które rosły tym bardziej, im dłużej Tommy Redford przebywał w domu między tymi swoimi wyjazdami, na których urządzał sobie symulator wojny czy coś w tym stylu. Uwziął się i nie umiał odpuścić, bo Clementine do tej pory nie zrobiła niczego, żeby mógł dać spokój — była tak samo wredna jak on i podchodziła do sprawy z podobnie bojowym nastawieniem. I rzuciła w niego kluczami. Gdyby miał na sobie wtedy mundur i gdyby był wystarczającym debilem bez umiejętności patrzenia w przyszłość oraz przewidywania konsekwencji swoich decyzji, mógłby ją za to zamknąć.
    Ale niczego z tych rzeczy nie zrobił, i nie dręczył jej też w tym czasie, który spędzali strojąc na siebie nawzajem fochy. To ona zawzięcie go zaczepiała, podchodziła do niego w barze, pisała do niego narąbana smsy, które nie miały żadnego sensu i brzmiały bardziej jak typowe użalanie się nad sobą, niż prawdziwa chęć zawarcia pokoju.
    Clive nie zachował się więc wobec Clementine w porządku i był dla niej trochę bardziej wredny niż sytuacja tego wymagała, ale wciąż odmawiał wzięcia na siebie winy za to, że odechciało mu się tego układu, w którym do tej pory tkwili.
    Rzucił więc jeszcze teraz szybkim do widzenia do pielęgniarki, która siedziała za wysoką ladą na izbie przyjęć i podążył za kierującą się z powrotem do jego auta Clementine. Otworzył jej drzwi i pomógł wsiąść, ale nie trzaskał już drzwiami, gdy je za nią zamykał. Gdy wspomniała o aptece, pokiwał jeszcze głową i odjechał z parkingu pod szpitalem w stronę, która, jak pamiętał, prowadziła do najbliższego CVSu.
    — Poczekaj tu, zaraz wrócę — powiedział, odpinając pasy, ale nie gasząc silnika, żeby ogrzewanie dalej działało. — Nie masz przy sobie telefonu, portfela, ani karty — zauważył całkiem spokojnie i rozsądnie, gdy wyczuł, że Clementine mogła chcieć protestować i upierać, że to ona kupi te opatrunki.
    Jedyną opcją jaką miała bez jego pomocy była kradzież, a za to już naprawdę musiałby ją zamknąć.
    Wysiadł więc z samochodu i po chwili zniknął w charakterystycznym, czerwono -beżowym budynku z wielki napisem CVS pharmacy, gdzie kupił potrzebne opatrunki i postanowił wziąć jeszcze jakieś leki przeciwbólowe oraz najzwyklejszy Aquaphor, bo siłą rzeczy trochę już wiedział o ranach, również tych szytych, i miał pojęcie, jak o nie dbać.
    Gdy wrócił, rzucił tylko kontrolne spojrzenie w stronę siedzącej w fotelu pasażera Clementine i, bez przedłużania, upewniwszy się tylko, że żyła i wciąż była przytomna, pojechał z powrotem do Mariesville. Kiedy dotarli na swoją ulicę, zatrzymał się przed domem Redfordów.
    — Idź prosto do łóżka — odezwał się, a automatyczne zamki kliknęły cicho, co jednocześnie dało im znać, że wszystkie drzwi były otwarte. — Przyjdę za chwilę i przyniosę ci opatrunki, okej? — zaproponował jeszcze, a w sumie to bardziej i ostrzegł, bo i tak zamierzał to zrobić, niezależnie od tego, czy Clementine wyrazi zgodę czy nie. Nie umiał teraz, po tym wszystkim, kazać jej po prostu iść do domu i mieć gdzieś, czy przewróciła się na schodach, czy nie. — Wejdę tylnymi drzwiami — dodał, żeby nie musiała się martwić, że coś mu znowu odwali i będzie pchał się do środka głównym wejściem. Zrozumiał już, że nie chciała go tam widzieć.

    Clive

    OdpowiedzUsuń
  26. Clementine strzelała fochy. Tak samo jak strzelał je Clive, a ogólny festiwal fochów miał się między nimi obecnie bardzo dobrze i nie tracił zbytnio na impecie. Prawda była jednak taka, że bycie złośliwym i znajdowanie kolejnych powodów do uszczypliwości wymagało dużo energii, której Clive’owi po całym dniu w pracy i wieczorze w szpitalu zaczynało już brakować, więc zaczynał też odpuszczać.
    Odpuścił, gdy poszedł kupić dla Clementine potrzebne opatrunki, coś na ból i coś do dbania o ranę, gdy ta już trochę przyschnie i zacznie wyglądać lepiej, niż musiała prezentować się obecnie. Odpuścił, gdy nie dowalał już Clementine ani nie komentował niczego, gdy bez słowa zawiózł ją z powrotem do Mariesville, zatrzymując się jak najbliżej jej furtki, żeby nie musiała daleko iść. To były małe rzeczy, ale trochę się w nich postarał. I to nie była kwestia budowania długu, który mogłaby teraz u niego mieć.
    Niczego nie oczekiwał od niej w zamian. Dosłownie niczego. Nie pomagał jej po to, by coś z tego mieć. Znała go, na tyle, na ile to było możliwe. Wiedziała, że taki nie był.
    — Okej — zdążył mruknąć tylko, mimo wszystko odrobinę zbity z tropu suchością jej komentarza na temat drzwi. Nie żeby spodziewał się, że będzie dla niego miła po tym, jak zjechał ją z góry na dół za pomysł, że mogłaby ubrać coś cieplejszego, wybierając się w chłodny wieczór do szpitala.
    No dobrze, skoro te tylne drzwi były zamknięte, to nie zostawiała mu innej opcji, niż skorzystać z głównych, ale zanim mógł w ogóle mieć szansę sprawdzić, czy nie zamknęła ich za sobą na cztery spusty po tym, jak wysiadła z jego samochodu, najpierw musiał zaparkować, co też uczynił, już przed domem matki.
    W sypialni Ruth Bennett paliło się przytłumione światło, które świadczyło o tym, że pewnie jeszcze czytała przed snem, albo spała z książką. Nie chcąc jej niepokoić, Clive sprawdził tylko telefon, po raz pierwszy odkąd napisał do niej smsa z ostrzeżeniem o bałaganie i odczytał krótkie w porządku, po którym przyszło posprzątałam.
    Rzeczywiście, kuchnia była czysta, a dla Clive’a zostało tylko kilka kropli krwi, które spadły na próg, gdy otwierał Clementine drzwi. Powycierał je, a potem założył jeszcze świeżą koszulę, podobną do tej, która została na ramionach Clementine, ale w trochę innych kolorach. Wyszedłszy ponownie z domu matki, zabrał z samochodu opatrunki, leki przeciwbólowe i maść, a było tego tyle, że potrzebował dwóch rąk, by je unieść. Skierował się do domu Redfordów i, mimo wszystko, odetchnął z ulgą, gdy klamka w wejściowych drzwiach odpuściła bez trudu.
    Znał dom Redfordów nawet po ciemku, a ponieważ nie słyszał ani nie widział niczego, co świadczyłoby o obecności Clementine w kuchni czy którejś z łazienek, zajrzał jeszcze do ogromnego, ale pustego salonu, a potem wspiął się po schodach na piętro. Drzwi do sypialni były uchylone, ale nie na tyle, by mógł się w nich zmieścić, więc zaskrzypiały trochę, gdy nimi poruszył. Odezwała się też podłoga pod jego stopami, zarówno wtedy, gdy po niej stąpał, jak i kiedy przyklęknął po tej stronie, po której leżała Clementine. Odłożył opatrunki i leki na szafkę nocną i zdecydował się zapalić lampkę przy łóżku, której wątłe światło pozwoliło mu zobaczyć, że Clementine położyła się w jego koszuli. I że wyglądała jeszcze bardziej blado, niż zwykle.
    — Śpisz? — rzucił cicho najgłupszym możliwym pytaniem, na jakie mógł teraz wpaść, ale wolał się upewnić. Czy spała, czy straciła przytomność. Położył też dłoń na jej ramieniu i przesunął nią, jakby ostrzegając w ten sposób, że był obok.

    Clive

    OdpowiedzUsuń
  27. Emocje trochę między nimi opadły, a za nimi podążyły siły, które mieli na to, by toczyć ze sobą walkę, w której nie było wygranych, a jedynie to, kto mógł chwilowo zdecydować, by jego racje były tymi, które poleżą przez jakiś czas na wierzchu.
    Clive czuł, że Clementine nie spała, ale i tak odetchnął trochę głośniej i głębiej, gdy jej cichy głos przeciął ciszę, w której o tej porze był skąpany nie tylko dom jej i nieobecnego Tommy’ego, ale także całe Mariesville. Miasteczko, zwłaszcza w tej okolicy, cichło wieczorami prawie kompletnie i to była też jedna z tych rzeczy, która przyciągała Clive’a do domu matki, zwłaszcza po długich i ciężkich dniach czy nocach w pracy. Odpoczywał tu lepiej niż w mieszkaniu, które wynajmował w Downtown właściwie chyba już tylko po to, by mieć swoją niezależność i by nikt nie oskarżył go o bycie maminsynkiem. No i miał stamtąd bliżej do pracy, choć Mariesville było na tyle niewielkie, że nie robiło to jakiejś ogromnej różnicy. Mógł jednak rano pospać te dwadzieścia minut dłużej.
    — Nie dziękuj. Nie ma za co — mruknął więc, uciekając wzrokiem na bok, gdy wbiła zmęczone spojrzenie w jego oczy.
    Nie potrafił na nią po tym wszystkim patrzeć i nie chodziło tylko o to, co wydarzyło się między nimi w ciągu ostatnich dwóch tygodni. Chodziło też o całą resztę. O to, ile nocy spędzili w tym łóżku, które nie było ich łóżkiem, a jej i Tommy’ego. O to, że kilka dni temu miała ślad po uderzeniu na policzku — i nikt nie wmówi Clive’owi, że to nie było uderzenie — i o to, że w szpitalu w Camden doskonale ją już znali, a Clive znał też jej ciało, nie perfekcyjnie, nie na pamięć, nie idealnie, ale na tyle dobrze, by wiedzieć, domyślać się co się działo.
    Nie uważał jednak, by właściwym było zmuszanie jej teraz do mówienia o tym. Westchnął więc tylko ciężko, a gdy przyznała, że jest jej zimno, wstał i bez słowa pociągnął wyżej kołdrę, którą wcześniej nasunęła na siebie jedynie do wysokości bioder. Wiedział, gdzie trzymała koce, bo raz chowała jeden przy nim, gdy trochę się u niej zasiedział i porządkowała przy nim łóżko, gdy on naciągał na siebie mundur, po przyszedł do niej po pracy i wychodził potem do pracy.
    Kurwa, jakie to było pojebane.
    Bazując bardziej na dotyku, niż wzroku, wybrał z półek w garderobie ten koc, który wydawał mu się najcięższy i najgrubszy. Wrócił z nim do pogrążonej w półmroku sypialni, nakrył porządnie Clementine, która wciąż leżała w tej samej pozycji.
    — Przyniosę ci wodę, weźmiesz tabletkę — odpowiedział tylko, nie chcąc mówić wprost, że zostanie, ale jednocześnie planując zostać. Chociaż na chwilę.
    Zszedł po schodach na dół, do kuchni, choć po drodze zdjął jeszcze w holu buty, żeby nie krążyć w nich po zawsze praktycznie nieskazitelnie wysprzątanym domu Redfordów. Po kilku minutach wrócił do sypialni Clementine ze szklanką zimnej wody w dłoni. Odstawił ją na szafkę przy łóżku, wydłubał z opakowania jedną z przeciwbólowych tabletek i podał ją Clementine, jednocześnie zmuszając ją, żeby podniosła się chociaż na tyle, by wesprzeć się na łokciu. Przez cały ten czas klęczał obok, a gdy połknęła lek, zwyczajnie usiadł na podłodze, bokiem do łóżka, opierając się przedramieniem o kawałek materaca.

    Clive

    OdpowiedzUsuń
  28. Clive nie był pewien, czy był gotowy usłyszeć od Clementine, że Tommy ją tłucze. Że to nawet nie jest zwykłe bicie czy popychanie, ubliżanie czy obrażanie, a tłuczenie, które przypomina próby zabójstwa, bo skoro był w stanie połamać jej żebra, to był zdolny właściwie do wszystkiego. Bo co Clive mógłby z tą wiedzą zrobić? Doradzić, żeby zgłosiła to na policję? Wydrzeć się na nią za ukrywanie tego? Powiedzieć, żeby go zostawiła?
    Ona znała swoją sytuację najlepiej i jeśli do tej pory tego nie zgłosiła, to jakiś powód musiał być. Opierniczanie jej za ukrywanie bycia ofiarą przemocy domowej też nie wydawało się zbytnio rozsądne, a sugerowanie, by zostawiła męża mogło mieć sens tylko wtedy, gdy Clementine byłaby na to po prostu gotowa. A najwyraźniej nie była, skoro nie potrafiła spakować się pod jego nieobecność i rzucić tego wszystkiego w cholerę, albo chociaż szukać pomocy, gdy Tommy’ego nie było na horyzoncie i nie mógł jej za to stłuc.
    Poza tym, kim Clive dla niej był, żeby miała mu to mówić? Czy widziała w nim szansę na coś lepszego, na jakąś pomoc czy choćby zmianę? Czy on miał, czy powinien w tym uczestniczyć? Kim dla siebie byli, tak naprawdę?
    Wisiało nad nimi mnóstwo pozbawionych odpowiedzi, a teraz, gdy wpatrzone czujnie w Clive’a oczy Clementine same przyciągały jego wzrok, miał w głowie mętlik jeszcze większy niż zwykle. Jej dłoń była zimna, co pasowało do tego, że jej też było zimno, i ten dotyk kontrastował z jego ciepłą skórą, która na moment stała się wręcz gorąca.
    Nie uciekał jednak przed jej dłonią ani nie cofał się, zamiast tego siedział w tym samym miejscu, bez ruchu, wlepiając w nią spojrzenie, które pytało, prosiło wręcz, by wyjaśniła mu, jak on teraz miał stąd pójść. Jak miał zostać tylko na chwilę, gdy robiła mu takie rzeczy, gdy mogła wykorzystać jego obecność jako okazję, by spokojnie zasnąć i odpocząć, a zamiast tego odgarniała mu z twarzy włosy i przesuwała po niej uważnie palcami, w tym geście, który oboje doskonale znali. To nie było nic nowego. Nic, czego nie robiłaby wcześniej, tylko w dużo bardziej intymnych sytuacjach.
    Kurwa, robiła to celowo. Clive był przekonany, że Clementine wiedziała co robi, jaki to ma na niego wpływ i o czym mu w ten sposób przypomni. Drgnął więc wreszcie i zaraz potem odsunął się, a następnie podniósł w milczeniu z podłogi. Przez chwilę wyglądął, jakby zastanawiał się, czy uciekać stąd w tym momencie, czy jeszcze zaczekać, aż w końcu westchnął ciężko, rozczarowany samym sobą i własną słabością. Bo ta słabość poprowadziła do wokół łóżka, na którym położył się na boku, nie mając siły komentować własnego zachowania, które stawiało się przeciwko wszystkiemu, całej tej złości, którą trzymał w sobie w ostatnim czasie i która skierowana była pod adres Clementine.
    Przesunął się na miękkiej pościeli i przylgnął swoim ciałem do ciała Clementine, wciskając twarz w jej kark i rozsypane na nim włosy, obejmując ją ciasno ramieniem po to, by złapać zdrową dłoń w swoją dłoń i przycisnąć je obie do jej klatki piersiowej.
    — Drżysz — zauważył po kilku sekundach, nie mając pojęcia, czy wciąż było jej zimno, czy jego zachowanie też tworzyło w jej głowie, a nawet i całym ciele, kompletny mętlik uczuć i emocji.

    Clive

    OdpowiedzUsuń
  29. [ Przychodzę spóźniona, bo przez moje zawirowania z nieobecnościami, przegapiłam Klementynkę. I o Pani, co tutaj się wydarzyło, naprawdę smutna historia, a szczególnie końcówka karty.

    Życzymy jej aby mąż nie wrócił, skoro takie ma marzenia. A gdyby potrzebowała jakiejkolwiek pomocy, to Phil zawsze i chętnie pomoże, bo on od tego jest w końcu w Mariesville.

    PS. Oj tak, Taylor w roli Kelly'ego jest ucieleśnieniem moich snów o strażakach, zawsze byłam team Severide, bo Casey mnie irytował lekko xD ale skończyłam gdzieś na 6 sezonie, jak SB odeszła z CPD. Obraziłam się na całe universum + przez długi czas na platformach nie było, a te kradzione strony pirackie zniknęły. Może wrócę, bo chyba na Amazonie albo na Skyshowtime widziałam, że są xD ]

    Phil Davis

    OdpowiedzUsuń
  30. Clive był w stanie zrozumieć niezwykle… trudne położenie Clementine, ale niezależnie od tego, jak bardzo próbował, nie potrafił znaleźć w nim miejsca dla siebie. W jej życiu po prostu nie było takiego miejsca. On do niego nie pasował, nie powinno go tutaj być. W jej domu, jej łóżku. Z perspektywy czasu widział, jak ogromny błąd popełnili, gdy pierwszy raz zdecydowali się ze sobą przespać, a do Clive’a nareszcie zaczynało docierać, że ta przyszłość, której teraz nareszcie znowu pragnął, po całym tym syfie, przez który przeczołgał się od wydarzeń z Savannah, on nie mógł mieć jej z Clementine.
    Więc skoro nie mógł mieć z nią ani przy niej tego, czego już wiedział, że jednak chciał, to co on tu jeszcze robił? Czemu nie nakrył jej tym kocem, gdy było jej zimno, czemu nie przypilnował, żeby połknęła przeciwbólową tabletkę i czemu po prostu wtedy nie wstał z podłogi przy jej łóżku i nie wyszedł?
    Bo był, kurwa, naiwny.
    Był cholernie naiwny w myśleniu, że łączyć mogło ich coś więcej poza okazjonalnym seksem, na który zdobywali się nie tylko za plecami jej męża, ale przecież pod jego nieobecność, kiedy był setki mil stąd i nie mógł mieć pojęcia, co się działo w jego domu. Jego domu, jego sypialni, jego łóżku, to wszystko należało również do Tommy’ego, niezależnie od tego, w jaki sposób o tym wszystkim myślała Clementine.
    To, co mieli ona i Clive, cokolwiek to było, jakkolwiek by to nazwali, to nie należało do nich. To nigdy nie należało do nich.
    Clive wiedział więc, że źle robi, kładąc się obok Clementine. A jeśli już chciał się położyć, to mógł nie przysuwać się bliżej, nie przylegać swoim ciałem do niej, choć mieli między sobą koc i kołdrę, to przy tym, jak mocno się w siebie wtulili, nie było miejsca na wątpliwości. Nie pozostawiało ich też jego ramię ani dłoń, szczelnie zamknięta na jej dłoni. Clive drgnął jednak niespokojnie, gdy ciepłe usta Clementine dotknęły jego skóry, też ciepłej. Jego dłonie w przeciwieństwie do jej prawie nigdy nie były zimne.
    — Nie, Clem. Nie — mruknął w jej włosy i kark, przez co jego głos był odrobinę przytłumiony, ale słyszała go wyraźnie. Musiała, gdy był tak blisko.
    Pociągnął ich złączone dłonie w to samo miejsce przy jej klatce piersiowej, przy którym zatrzymali się wcześniej, nie chcąc, by znowu coś takiego robiła. Żeby jemu to robiła, bo to było dokładnie jak te palce, przesuwające się niby niedbale, a jednak całkowicie ważnie po jego twarzy, gdy na nią patrzył. Nie mogła mu tego robić.
    — Zaraz będzie ci cieplej — dodał po chwili, całkiem pewien, że to drżenie nie wynikało już z samego zimna, ale nie mogli sobie pozwolić na to, by wchodzić teraz w jakiekolwiek szczegóły, bo zwyczajnie by ich to zgubiło. Przepadliby. — Spróbuj zasnąć — wymamrotał jeszcze po chwili, ewidentnie ułożywszy się już na tyle wygodniej, że po całym tym porąbanym dniu był gotów na sen. Potrzebował odpoczynku i nie miał zielonego pojęcia, czemu szukał go dzisiaj akurat przy boku Clementine Redford, ale był zbyt zmęczony, żeby dotarło do niego, jaki to zły i fatalny wręcz pomysł.

    Clive

    OdpowiedzUsuń
  31. [ Ja z SB mam miłość od 2004 roku, od kiedy zaczęłam oglądać One Tree Hill na torrentach :D I przez bardzo, naprawdę bardzo długi czas byłam fanką no. 1 - ma irytujący głos, ale przez lata można się przyzwyczaić.
    Ale od jakiś 2 albo 3 lat trochę się na nią obraziłam, bo publicznie mówi jedno, a prywatnie robi drugie xDD
    Ale wieele, naprawdę wiele postaci w blogosferze miałam z jej wizerunkiem przez wszystkie te lata :D

    Czekamy na @! :D ]

    Phil

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [ PS. Miał być Voight, ale znalazłam ten gif Moucha i wymiękłam xDDD ]

      Usuń
  32. Bo rozmawianie o tym nie miałoby żadnego sensu, skoro i tak wiedzieli, że nie mogą ze sobą żyć. Że nic magicznie im na to nie pozwoli, nic nie sprawi, że przeszkody znikną i że jakaś ich wspólna rzeczywistość nie spadnie im z nieba, bo… Bo po prostu nie. Bo trafili na siebie w momencie, gdy Clementine miała już męża, który był beznadziejnym małżonkiem i człowiekiem, ale wciąż z nim trwała, najwyraźniej współuzależniona od tej przemocy, którą ją częstował. Clive był tylko jakąś chwilową ucieczką od tego, kimś, kto istniał, gdy Tommy Redford był kurewsko daleko stąd oraz kimś, kto znikał, gdy państwo Redford pojawiali się razem na mieście. To było błędne koło, coś, co prowadziło zarówno jego, jak i Clementine tylko i wyłącznie donikąd.
    Nie czuł się jednak tutaj tchórzem, bo… Po co on miał w tym wszystkim sięgać? Po kogo? Po żonę innego mężczyzny? Przecież to był tylko seks.
    Clementine nie powinna być mu potrzebna do szczęścia, bo oni nie mieli żadnej przyszłości. Ona nie odejdzie od Tommy’ego, Clive nie przyzna, że poza tym głupim, choć zdecydowanie fajnym seksem mógł wyhodować w sobie do niej jeszcze jakieś uczucia poza czystym pożądaniem i… Nic więcej z tym nie zrobią. Teraz również mogli leżeć w jednym łóżku, Clive mógł trzymać Clementine przy sobie tak mocno, że gdyby spróbował jeszcze mocniej, to pogruchotał by jej te i tak już zmaltretowane żebra, ale to i tak nic nie da. Niczego nie zmieni. Nigdzie ich nie doprowadzi.
    I tak, prowadząc ich nigdzie, doprowadziło ich to aż tutaj. Clive wciąż nigdzie nie uciekł, leżąc z zamkniętymi powiekami i reagując na to, że Clementine obróciła się w jego stronę właściwie jedynie tym, że podniósł ramię i ułożył je z powrotem, w podobnym miejscu co wcześniej, tylko teraz siłą rzeczy nie zaciskał już dłoni na jej dłoni, a opierał ją na jej plecach.
    — Clem… — westchnął cicho w odpowiedzi na jej pytanie.
    Sądził, że oboje potrzebowali po tym dniu i jakże szalonym wieczorze odpoczynku. Było późno, całe miasto już spało. O tej porze nawet The Rusty Nail żegnał już ostatnich klientów, a Clive, choć pamiętał, co zrobił i powiedział w ciągu ostatniego tygodnia i jaki paskudny był dla Clementine, nie robił tego teraz. I nie chciał się ze swojego zachowania tłumaczyć. Po prostu nie. Stało się, było, minęło. Tak samo jak minie ta noc oraz kolejna misja czy inna wycieczka dla dużych chłopców, którą Tommy Redford odbywał w Srafga-Somali-Stanie.
    — Nie całuj mnie — mruknął wreszcie, również bez złości czy pretensji, a raczej ze smutkiem. Robił mu się od jej pocałunków straszny syf w głowie. Okropny mętlik. Nawet jeśli były tak delikatne, jak to czułe muśnięcie ust, które przed kilkoma sekundami dotknęło jego dłoni.
    Nie otwierał oczy, nie patrzył na nią, ale czuł na sobie jej czujny wzrok. Wciąż liczył, że zmorzy go ten sen, na który tak czekał.

    Clive

    OdpowiedzUsuń
  33. Clive przede wszystkim nie zamierzał tłumaczyć się ze swojego zachowania. Nie spowiadał też Clementine z tego, że rzuciła w niego tymi kluczami, co było po prostu poniżej pewnego poziomu, bo on nigdy niczym by w nią nie rzucił, tak samo jak nie podniósłby na nią ręki. Jedyne, co był w stanie na nią podnieść, to głos, ale poza tym, że był dla niej w ostatnim czasie… mocno niemiły, nie uważał, by zrobił cokolwiek, co wymagało tłumaczenia lub przeprosin. Nie będzie jej przepraszał, bo co by to zmieniło. I tak będą dalej tkwili w tym pojebanym układzie, na który sami się zapisali, a gdy rano się obudzą, wciąż nie będą mieli razem absolutnie żadnej przyszłości. Nic się nie zmieni. Dosłownie nic. To wciąż będzie ten sam, niezmienny syf.
    Gdyby nie tamto jedno lato w Atlancie, mogłoby im być teraz zdecydowanie łatwiej. To znaczy, Clementine pewnie i tak skończyłaby z Tommym Redfordem i miałaby tak samo przejebane jak teraz, ale przynajmniej nie kręciłaby na boku z lokalnym gliniarzem. To mogłoby coś ułatwić.
    — Jesteś niemożliwa — skomentował Clive, pakując twarz w poduszkę, gdy poczuł ten rzekomo niemal niewyczuwalny pocałunek na swojej skórze. Był cholernie mocno wyczuwalny, a miejsce, w którym został złożony przez kilka sekund wręcz paliło.
    Ich poprzednia pozycja była odrobinę rozsądniejsza niż ta, w której tkwili teraz, bo przede wszystkim wcześniej zranioną dłoń Clementine miała przy sobie i nie istniało ryzyko, że w środku nocy Clive się na niej rozłożyć albo w nią zaplącze i zrobi jej jeszcze większą krzywdę. Nie miał jednak siły z nią walczyć ani wypominać jej, jakie to było, kurwa, z jej strony nieuczciwe, że nie chciała uszanować tej granicy, którą odrobinę nieumiejętnie, ale jednak wciąż, próbował jej wyznaczyć.
    Wtulił się jednak w tę poduszkę, a Clementine znalazła sobie wygodne miejsce przy nim, i nawet nie miał pojęcia, kiedy zasnął, chociaż to nie było jego łóżko, ani jego sypialnia, ani jego dom. W ogóle zwykle nie zostawał tu na noc ani nie przedłużał schadzek, które sobie urządzali pod nieobecność pana domu, bo te zdarzały im się też niezależnie od pory dnia. Czasem pracowali z tym co mieli, Clive miewał w pracy różne zmiany i skłamałby, gdyby próbował twierdzić, że nigdy nie pojawił się tutaj w środku nocy, w mundurze, na dosłownie pół godziny, żeby chwilę później znowu ten mundur na siebie naciągać i wracać do roboty. Miał szczęście, że to nie była Atlanta, że noce były tutaj takie ciche i spokojne.

    Clive

    OdpowiedzUsuń
  34. Różnie bywało, ale za to zawsze tak samo nieodpowiedzialnie z ich strony, bo czego by do siebie nie czuli, co by ich nie łączyło, i jak by sobie tego we własnych głowach nie usprawiedliwiali, to jednak był romans, któremu pozwalali kwitnąć za plecami męża Clementine. Clive nie mógł się zdecydować, by być z kimkolwiek na stałe, chociaż jakoś starał sobie wypełniać czas pomiędzy wizytami i wyjazdami Tommy’ego Redforda, ale jeszcze do niczego go to nie doprowadziło. Miał co prawda numer do tej cycatej blondyny, którą wyrwał w The Rusty Nail i z którą czuł, że coś niespodziewanie kliknęło, ale co mu z tego numeru, skoro dzisiaj znowu wylądował z Clementine w jednym łóżku, choć jedynie w zgoła innych niż zwykle okolicznościach?
    Czasem winił ją o to, że nikt poza nią nie wzbudzał w nim szczególnego zainteresowania. Miał dziewczynę jeszcze w Savannah, ale rozstali się po dość burzliwej kłótni, kiedy Clive nie potrafił poradzić sobie z tym, co się stało, a jej nie chciało użerać się z kimś, kto do tej pory był czuły i przystępny, a nagle zyskał problem większy od samego siebie i wszystkiego, co do tej pory o sobie wiedział.
    Rozumiał ją i nawet już o niej aż tak wiele nie myślał. Zresztą, w Mariesville jego myśli skutecznie zajmowała Clementine Redford, która chyba też dość dużo o nim myślała, skoro potrafiła pojawić się w jego mieszkaniu, nie zapowiadając się jakoś szczególnie.
    Dzisiaj doskonale wiedział, że nie powinien był zostawać na noc. Nie powinien był jej kłaść się z nią w jednym łóżku, obejmować jej, mówić, żeby go nie całowała, a potem jednak na to pozwalać i tylko po cichu wściekać się, że gdyby chciała, to pewnie pozwoliłby jej wejść sobie na głowę. Tak na niego działała. Tak, że przespał spokojnie całą noc, nie przebudzając się nawet, gdy Clementine kręciła się przy jego boku, choć największą rolę grało w tym śnie nieludzkie wręcz zmęczenie.
    Nie obudziło go wpadające do sypialni słońce ani ten szept, który dobiegał z ust Clementine. Obudził go za to jej dotyk, a jej głos dotarł do niego ze znacznym opóźnieniem, gdy już otworzył oczy i potrzebował chwili, żeby przypomnieć sobie, gdzie był i dlaczego właśnie tutaj, a nie własnym łóżku lub choćby tym w domu matki, która pewnie już dawno wstała i zastanawiała się, gdzie był, skoro jego samochód stał zaparkowany przy chodniku.
    — Co się dzieje? — wymamrotał w pierwszym odruchu, jeszcze nie do końca rozbudzony, ale już przypominając sobie, że wczorajszy wieczór spędzili w szpitalu. — Boli cię? — rzucił jeszcze, najwyraźniej w pełni spodziewając się, że to jeszcze nie koniec wrażeń.
    Był w końcu gliniarzem. Zawsze spodziewał się, że coś się może stać i, gdzieś podświadomie, zawsze był na taką ewentualność gotowy.

    Clive

    OdpowiedzUsuń
  35. I niech się nie obarcza. Clive jej do tego nie zmuszał. Nie wypominał jej tego, nie oskarżał. Po prostu wiedział jak jest. Skąd pewne rzeczy się w nim biorą, czemu kiedy Tommy Redford był w domu, on potrafił co tydzień sypiać z inną laską, a to wszystko tylko po to, żeby potem czuć się jak skończone gówno.
    Ktoś rozsądniejszy mógłby złapać Clive’a za ramiona, potrząsnąć nim i zapytać wprost: jaki jest twój problem, gościu? I Clive nie miałby pojęcia, jak na to odpowiedzieć. Nie wyszalał się jeszcze, nie wyszumiał? Miał trzydziestkę na karku, a wciąż interesowało go przede wszystkim piwo, cycki, seks i bilard. Może niekoniecznie w tej kolejności, ale poza tym, że miał poważną i odpowiedzialną pracę, to te wartości w ogóle nie przekładały się na jego życie prywatne.
    W Savannah taki nie był. Miał dziewczynę, przy której nie czuł potrzeby, żeby tak szaleć, seks był tylko z nią, a tak poza tym to jeździli na weekendy za miasto, mieszkali razem, mieli wspólne zainteresowania i Clive skłamałby, gdyby próbował komukolwiek wciskać, że nie myślał wtedy o tym, żeby się oświadczyć. To po wypadku, a raczej tej strzelaninie, której był uczestnikiem i jedynym, który ją przeżył, tak mu odwaliło. Coś przestawiło mu się w głowie i zaczął żyć trochę jakby jutra nie było, jakby koniecznie chciał jak najwięcej doświadczyć i spróbować, ale nie w tym dobrym sensie.
    Chciało mu się robić głupoty i nie myśleć o konsekwencjach, to wszystko.
    Clementine… Clementine też była w pewnym sensie jedną z takich głupot, bo jak inaczej nazwać wikłanie się w romans z mężatką, podczas gdy, jakby nie patrzeć, pełnił zawód, który cieszył się w społeczeństwie pewnym stopniem zaufania, a jego matka nie znosiła plotek i miałaby ogromne problemy, by przełknąć to, co robił, gdyby wyszło na jaw? To znaczy, Clive podejrzewał, że mama się czegoś domyśla, ale nie komentowała tego, bo nie miała takiego zwyczaju. Albo może ilekroć chciała coś skomentować, to zapominała, że miała takie plany.
    Clementine nie była w typie Clive’a, ale była niewątpliwie atrakcyjną kobietą. I seks był fajny. I poczucie, że robili coś, czego nie powinni, też odpadało w ich głowach jakąś adrenalinę, poczucie, że ryzykowali i to ryzyko cholernie dobrze smakowało. Natomiast na myślenie, czy to aby na pewno był tylko zwykły seks, czy może coś więcej, Clive zwyczajnie sobie nie pozwalał. Nie mógł. Nie powinien.
    Wszystko, co stało się poprzedniego wieczora wciąż do niego docierało. Chwilowo Clementine miała go w dobrym miejscu — w takim, w którym wciąż był trochę senny, więc jej dłoń na jego policzku mu nie przeszkadzała, tak samo jak to spojrzenie, które wbijała w niego, odkąd otworzył oczy.
    Nie chciało mu się wstawać. Było mu ciepło i zaskakująco wygodnie jak na to, że spał w tych samych ubraniach, w których spędził wczoraj dzień, co może i było trochę takie ble, ale usprawiedliwiały go niecodzienne okoliczności. I Clementine też wydawało się to nie przeszkadzać, zwłaszcza, gdy oparła głowę o jego tors, stwierdziwszy, a raczej skłamawszy, że nic nie boli. Całkowicie bezwiednie ułożył dłoń na jej głowie, przesuwając palcami po poplątanych włosach.
    — Nawet mi nie przypominaj — mruknął, bo choć nie miał pojecia, która jest godzina, to domyślał się, że nie było jeszcze pierwszej trzydzieści po południu. Gdyby już minęła, telefon, który spał razem z nim w kieszeni jego spodni, wibrowałby wściekle. Milczał jednak, rozładowany na pewno nie był. — Spałaś? — zapytał jeszcze, pozwalając sobie ponownie przymknąć na chwilę oczy. Już dawno powinien był wstać i wyjść, ale odciągał ten moment i choć nie przyznałby się do tego przed Clementine, to sam przed sobą już to zrobił. Był beznadziejny.

    Clive

    OdpowiedzUsuń
  36. Nie chcieli. Sami robili sobie to wszystko, o co próbowali zawzięcie oskarżać jakąś nieistniejącą siłę wyższą, bo dużo łatwiej i wygodniej było zrzucać winę za własny brak odpowiedzialności na coś, co nawet nie było widoczne gołym okiem.
    Clive nie uważał w tym wszystkim, by Clementine była głupia. Żadne z nich nie było, po prostu… Stali się ofiarami sytuacji, którą sami stworzyli, a ku której stworzeniu okazja pojawiła się dlatego, że po postrzale i śmierci partnera Clive miał nie po kolei w głowie, a Clementine nienawidziła swojego męża i skoro nie potrafiła od niego odejść, to najzwyczajniej w świecie szukała jakiejś ucieczki. Zapomnienia. Dotyku i bliskości, dłoni na swoim ciele, które nie należały do Tommy’ego Redforda.
    To było jednocześnie tak banalnie proste i tak cholernie skomplikowane. Wyjście było jedno: skończyć z tym. I Clive miał świadomość, że to pewnie musiałby być on, i że tak długo, jak wracał do Clementine, jak pakował się do jej łóżka, jak spędzał z nią noce, choć zwykle to było pół godziny, może godzina, jak pozwalał jej pojawiać się w swoim mieszkaniu, tak długo tego nie ruszą. Będą w tym trwać zupełnie tak, jak trwali przy sobie teraz, nawet jeśli Clive zaraz po przebudzeniu powinien był po prostu stąd wyjść.
    Ale nie wyszedł. Słuchał głosu Clementine, wciąż przesuwając dłonią po jej włosach, wręcz się nimi bawiąc. Patrzył w okno, w które padało teraz tyle słońca, że właściwie nie widział w nim nic poza ogromną jasnością.
    — Zrób jak uważasz — mruknął w odpowiedzi, której pewnie nawet od niego nie oczekiwała, tak tylko wspominając o wolnym. Nie chciał milczeć, bo wtedy wyszedłby na dupka, który miał gdzieś jej słowa, ale nie chciał też niczego jej doradzać. Jego życie nie powinno mieszać się z jej życiem. Co z tego, że już się mieszało. — To dobrze — skwitował jeszcze, usatysfakcjonowany tą odpowiedzią, nie drążąc, ile miała ona wspólnego z prawdą.
    Gdyby Clementine go nie obudziła, pewnie byłby w stanie przespać również i porę, o której powinien pojawić się w pracy. Był cholernie zmęczony i nie chodziło tu tylko o wczorajszy, pełen wrażeń wieczór, ale też o… O całokształt. Nie dbał o siebie, pracował na zmiany, a praca nie była łatwa. Kiedy miał wolne, seks, cycki, piwo i bilard wjeżdżały na pierwszy plan. Coraz rzadziej pojawiał się ostatnimi czasy w domu matki, która nie była głupia i zauważała, że Clive nie był już od jakiegoś czasu sobą.
    Brakowało mu kogoś, kto, jak ta dziewczyna z Savannah, w której pokładał tyle nadziei na przyszłość, posadziłby go na tyłku i dał powód, żeby już na nim siedział.
    — Włosy? — powtórzy, wyrwany z zamyślenia, w które nieopatrznie wpadł, i prawie natychmiast poczuł, jak głowa Clementine umyka spod jego dłoni, a materac ugina się w miejscu, w którym na nim usiadła. Też usiadł, spuszczając na podłogę nogi. — Muszę się zbierać — rzucił, udając tym samym, że pytanie, które przed chwilą padło, wtedy, gdy jeszcze nigdzie mu się nie spieszyło, było nieporozumieniem. — Uważaj na siebie — dodał, wstając już oficjalnie i bez dalszego zwlekania ruszając w stronę drzwi.
    Zostawili je wczoraj przymknięte, ale nie zamknięte. Mimo tego, Clive musiał pociągnąć za klamkę, by móc je otworzyć i już miał na tej klamce dłoń, gdy nagle odwrócił się znowu w stronę Clementine.
    — Kończę po dziesiątej — powiedział, oznajmił, poinformował. — Przyjechać? — zapytał, i oboje doskonale wiedzieli, o co chodziło. Pytał już tak wcześniej. Nie jeden raz. Czy chciała, czy nie. On najwyraźniej właśnie przestawał udawać, że nie chce.

    Clive

    OdpowiedzUsuń
  37. No, ładna byłaby z nich para. Naprawdę ładna. Ale spotkali się w okolicznościach, które były dla nich zupełnie niekorzystne i nie było właściwie nic, co mogliby na to zaradzić. Bo w tej rzeczywistości, którą mieli, nie tej, którą chcieliby mieć, Clementine należała już do innego mężczyzny, a Clive nie powinien być dla niej nikim więcej niż wspomnieniem jednego lata w Atlancie. Powinna pamiętać go jako speszonego nastolatka, który jeszcze nie do końca wiedział, co robi, więc robił dosłownie co mógł i najpierw było po prostu niezręcznie, a z czasem dopiero przekonali się, że może być fajnie.
    I teraz też mogłoby tak być. Po prostu fajnie, ale okoliczności były inne. Nic nie stało po ich stronie a przez moment nawet oni stanęli przeciwko sobie i Clive’owi wciąż nie chciało się do końca dowierzać, że zażegnali ten kryzys, bo tak naprawdę to tylko na chwilę sobie odpuścili. On dał spokój, Clementine dała i broń została zawieszona.
    Nie pożegnali się. Clive znał drogę do wyjścia, Clementine zniknęła w łazience.
    Gdy jej dorosły, ale skrajnie nieodpowiedzialny syn wrócił do domu, Ruth Bennett siedziała w kuchni, z kawą i ciastkiem. Nie skomentowała tego, że bliżej było już do południa, niż do rana. Nie wspomniała ani słowem, że wiedziała, że Clive nie spędził ostatniej nocy w łóżku, które zawsze czekało na niego w pokoju na piętrze. Nie powiedziała właściwie niczego, tylko posłała mu spojrzenie, które sugerowało, że jeśli planuje dalej robić to, co robił, to powinien na siebie uważać. Jego matka może i coraz częściej nie ogarniała już, co się wokół niej działo i miała z tego powodu specyficzne dla siebie, dziwne odchyły, ale dla swojego syna zawsze chciała jak najlepiej. Mogła nie zgadzać się z jego decyzjami, jednak nigdy nie kwestionowała. Był dorosły.
    Samochód Clive’a zniknął sprzed domu jego matki przed pierwszą. W pracy był przed czasem, a popołudnie, choć stosunkowo niewymagające — ot, trochę kontroli drogowych, zgłoszenie zakłócania spokoju domowego, jakiś żul zaczepiający klientów pod sklepem całodobowym — dłużyło mu się.
    Praca też się wydłużyła. Zamiast o dziesiątej, skończył przed jedenastą. Skorzystał z możliwości wzięcia prysznica w pracy, ale nie miał ubrań na zmianę, więc ponownie wciągnął na siebie mundur, powtarzając sobie, że przecież akurat dzisiaj nie tarzał się z nikim po ziemi, więc mógł to przeżyć. I, chociaż nie zamierzał dzisiaj spędzać nocy u matki, zostawił swoje auto pod jej domem, a potem przeszedł cichą, ciemną i pustą ulicą pod dom Redfordów. Nikt wciąż nie naprawił ulicznych latarnii i choć normalnie działało by mu to na nerwy, to dzisiaj był względnie wdzięczny.
    A drzwi rzeczywiście były otwarte. Te frontowe.

    Clive

    OdpowiedzUsuń
  38. Clive miał takie dziwne wrażenie, że łączyło go z Clementine Redford coś więcej, niż tylko zwykłe sentymenty. Nie miał pojęcia jak ona, ale on właściwie nie patrzył na nią już praktycznie zupełnie przez pryzmat tamtego jednego lata w Atlancie. Pamiętał przede wszystkim, że było gorące, cholernie, niesamowicie, męcząco wręcz upalne, a to, co wtedy robili, trochę zdążyło się już w jego wspomnieniach rozmazać. Wciąż miał jednak zagrzebane gdzieś głęboko z tyłu głowy co wtedy czuł, ale nie odgrzebywał tego zbyt często. Prawie w ogóle.
    Uważał, że to było na tyle dawno temu, że teraz pisali swoją wspólną historię od nowa i, prawdę mówiąc, byłaby z tego całkiem romantyczna i przyjemna opowieść, gdyby nie fakt, że romansowali za plecami męża Clementine, a cały ten ich romans sprowadzał się właściwie tylko do pożądania, bo nie mieli w tym czasu ani miejsca na nic więcej.
    Nawet dzisiaj działali na pożyczonym czasie, bo Clive nie skończył pracy wtedy, gdy sądził, że mu się to uda, a Clementine pewnie nawet przestała się go już spodziewać. Nie utrzymywali też przez całe popołudnie kontaktu. Clive nie wybierał numeru Clementine ani nie otwierał wątku w wiadomościach, zawierającego całą historię smsów, które wymieniali, chociaż dobrze pamiętał, że ostatnimi były te, które pisała do niego na pijaku, a które on z kolei uciął jedną, suchą informacją. Nie pisz do mnie. Clementine też nie odzywała się do swojej ulubionej fryzjerki i Clive dostrzegał w tym coś pozytywnego. Nareszcie znowu trzymali się zasad oraz granic, które zdecydowanie przekroczyli w ostatnim tygodniu, wdając się w publiczne pyskówki i najzwyczajniej w świecie poddając się głupim, nieodpowiedzialnym emocjom.
    I Clive to lubił. To, że nie plątali się teraz w zbędne uczucia, a po prostu umówili na seks i oczekiwania z obu stron były nawet więcej niż jasne. Nie chciał od Clementine dzisiaj niczego więcej i odpowiadał mu ten układ, choć, prawdę mówiąc, sam go zaburzył tego wieczoru, gdu rzuciła w niego kluczami.
    Uznawał to teraz jednak za potknięcie. Chwilową głupotę, jakąś chęć poczucia, że zrobiłaby to, co jej kazał, nawet jeśli akurat wymyślił sobie, że będzie wchodził innymi drzwiami niż zwykle. Na koniec dnia Clive był tylko głupim szczylem, któremu mundur dodawał animuszu.
    — Sorry, przedłużyło mi się — mruknął, stojąc w pogrążonym w półmroku holu, bo Clementine najwyraźniej przestała się już go spodziewać i pogasiła większość świateł. Mieli jednak to, które zostawiła na piętrze, a które rozlewało się w dół otwartej klatki schodowej. — Na co patrzysz? — zapytał, oglądając się za siebie, bo wzrok, który wbijała w niego Clementine, zasugerował mu, że może nie domknął za sobą drzwi. — Idź na górę — rzucił, ewidentnie gotowy, żeby wziąć się do roboty i to bez zbędnych ceregieli. Bez czułych powitań, bez pytania co u ciebie, jak ci minął dzień. Do łóżka i do dzieła, taki był na dzisiaj plan.

    Clive

    OdpowiedzUsuń
  39. Zamknął za sobą drzwi.
    Clive jakoś nie podejrzewał, że ktoś mógłby ich tu nakryć — bo niby też kto — ale skoro przekręcenie klucza miało dać Clementine poczucie fałszywego bezpieczeństwa, to nie miał z tym żadnego problemu.
    Ta dzisiejsza schadzka, to był ich schemat. Traktowali ten seks jak transakcję. Clive coś z siebie dawał i w zamian dostawał to, czego potrzebował i czego smaku z nikim poza Clem nie potrafił podrobić, a ona też coś z tego miała. Gdyby tak nie było, nie wracaliby do siebie za każdym razem, nawet po tym, jak rzuciła w niego kluczami, a on strzelił jej focha godnego dzieciaka, którym w głębi duszy wciąż trochę był. Niepokorny i pyskaty, a do tego robił się jeszcze wręcz bezczelny.
    Zmienił się w ciągu tych kilku miesięcy, bo na samym początku by jeszcze w dość mocnym szoku po wszystkim, co wydarzyło się w Savannah. Na samym początku ten seks był jeszcze właściwie nawet czuły i to ich tak do siebie zbliżyło, to ich tak przy sobie wręcz uwiązało, że chociaż nie mieli z tego żadnej, ale to absolutnie żadnej przyszłości, to jednak dalej w to brnęli, choć robiło się coraz trudniej.
    Teraz, całe szczęście, się rozumieli. Stary dom na każdym kroku dawał znać o tym, że byli w nim obecni, ale Clive nie zwracał na to uwagi. Miał teraz w głowie dosłownie tylko jedno: to, po co tu przyjechał i był jak najbardziej gotowy, by brać się do roboty.
    Rozpinał więc powoli swoją koszulę, co nie było najłatwiejszym zadaniem, bo guziki były ciemne i drobne, a mała lampa przy łóżku może i dawała bardzo nastrojowe, ale średnio pomocne w takich zadaniach światło. Właściwie to nie miał pojęcia, czemu zapiął ją, gdy wychodził z pracy. Jakiś bezmyślny odruch. Kątem oka obserwował kolejne ruchy Clementine, która ściągała z siebie i kolejno rzucała pod ścianę najpierw bluzę, a potem spodnie. On w tym czasie zdążył pozbyć się jeszcze czarnej koszulki, którą zawsze nosił pod mundur i miał takich chyba ze dwadzieścia, ale na tym chwilowo się zatrzymał.
    — Połóż się — rzucił do Clementine, oczekując, że go posłucha, bo rzeczywiście żadne z nich nie zamierzało bawić się w żadne czułości.
    W czasie, gdy miała zrobić to, co jej kazał, Clive sięgnął do kieszeni swoich spodni i wyjął z nich nowe opakowanie prezerwatyw, które kupił po drodze z pracy w tym samym sklepie całodobowym, spod którego kilka godzin wcześniej zgarnął jakiegoś przepitego awanturnika. Niewielka paczka wylądowała na szafce nocnej, chwilowo, a Clive w kilku krokach zniwelował ten dystans, który dzielił go od Clementine. I nie pozostawiał żadnych złudzeń co do tego, do czego zmierzał, gdy jego dłoń najpierw wylądowała na jej biodrze, a dosłownie sekundę potem w jej majtkach.
    — Uważaj na tę ranę — mruknął jeszcze zanim zdecydował się ją pocałować, bo dzisiaj, dla odmiany, akurat miał ochotę na trochę gry wstępnej, więc rozebrać do końca mógł ją sam, i nie musiała ryzykować przy tym wciąż świeżych szwów.

    are we fucking or not???

    OdpowiedzUsuń
  40. Ponad miesiąc to nie było w ich doświadczeniu jakoś szalenie długo, bo chociaż ta głupota, w którą się wzajemnie wdali, trwała już od prawie roku, to siłą rzeczy musieli przyzwyczaić się do przerw. Kiedy Tommy Redford pojawiał się w domu, nie było nawet mowy, by na siebie spojrzeli, gdy rano Clive akurat wychodził z domu matki do pracy, a Clementine szła do skrzynki pocztowej, sprawdzić, czy czekają jakieś listy. Ale nigdy jeszcze nie rezygnowali z siebie pod nieobecność Tommy’ego i to było w tym wszystkim takie dziwne.
    Clive łapał się w ciągu tego miesiąca na tym, że właściwie to on by chciał, ale urażona duma i ogólne wkurwienie, które czuł na myśl o Clementine, skutecznie wybijały mu podobne myśli z głowy. Jeśli na coś miał ochotę, to mógł to znaleźć nawet u tej blondyny z baru, ale, kurwa, to nie smakowało tak samo. Prawda była taka, że Clive tak samo lubił ten ich pojebany romans, jak go skrycie nienawidził, i uważał, że to było z jego strony strasznie spierdolone, ale poza próbą zmieniania zasad, bo takie miał życzenie i strzeleniem focha za te klucze, które finalnie nawet w niego nie uderzyły, nie robił dosłownie nic, żeby z tym skończyć.
    Wręcz przeciwnie — kiedy wydawało im się, że jednak już tego nie pozbierają, kiedy miał tę swoją okazję, żeby rzucić tym w diabły, wlazł jej z powrotem do łóżka, i to tak dosłownie. Na żadnym kroku nikt nie zmuszał go, żeby to ciągnąć. Clive obawiał się wręcz, że to było już zwyczajnie silniejsze od niego, ale przecież Tommy Redford zawsze pojawi się w odpowiednim momencie, by wyhamować jego zapędy. Tylko co kiedy ta złość, którą często czuł wobec Clementine, obwiniając ją w pewnym sensie o to, że była żoną Tommy’ego i że nie mieli przez to żadnej przyszłości, przejdzie na jej męża?
    Kurwa, o tym lepiej nawet nie myśleć.
    Clementine nie była w typie Clive’a, bo Clive lubił duże cycki. Lubił blondyny, które dużo się śmiały i mało myślały, którym nie przeszkadzało piwo, bilard, ani imprezy w każdy wolny weekend, a czasem i bez weekendu. Bo tak obecnie wyglądało jego życie, jakby znowu miał dwadzieścia lat i fakt, że był młody oraz potrzebował się wyszumieć wszystko usprawiedliwiał. Tylko że tak nie było, a Clive po prostu skakał z jednej głupoty w drugą, bo wtedy nie przypominało mu się w losowych momentach dnia albo i nocy, co stało się na parkingu w Savannah.
    Był przejebany i doskonale o tym wiedział, ale jechał na sławie grzecznego syna doktora Bennetta, którą zyskał już lata temu. Tylko nikt nie wiedział, że poza tym lubił jeszcze pakować się do łóżka z lokalnymi mężatkami. Właściwie to tylko z jedną, która, jeśli o sam seks chodziło, była jak najbardziej w jego typie.
    Lepszego typu wręcz nie był sobie w stanie wyobrazić, podążając za ustami Clementine, gdy położyła się wreszcie tak, jak kazał jej to zrobić. Czekała z tym na niego, i ta świadomość dawała mu sporo satysfakcji, i coś strasznie gorącego uderzyło mu do głowy, gdy najpierw usłyszał, jak jęknęła cicho, a potem wyczuł jej biodra, garnące się wręcz do jego dłoni, która wcale nie obchodziła się z nią jakoś szczególnie delikatnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Brakowało ci tego. — Najpierw planował po prostu zapytać. Czy jej tego brakowało. Potem uznał jednak, że tych pocałunków nie da się ani zignorować, ani z niczym pomylić, ale nie mógł przecież tak po prostu pytać, bo wtedy zasugerowałbym, że jemu też tego brakowało. A brakowało. Jednak i mimo wszystko. Jak jasna cholera.
      Więc zdecydował się stwierdzić fakt, a potem przerwał jeden z głębszych pocałunków, z którymi zaczynały powoli mieszać się coraz głośniejsze westchnienia Clementine, i odsunął się, żeby ściągnąć jej majtki, które w tym momencie jedynie mu przeszkadzały. A gdy pozbył się już przeszkód, jedną dłonią wrócił między jej rozchylone uda, a drugą oparł między jej szyją a barkiem, uważając, żeby przypadkiem nie zacisnąć jej na tej jasnej, pokazującej dosłownie wszystko skórze za mocno.
      Nie zapytawszy o zgodę, przestał się z nią jedynie drażnić, wsuwając w nią dwa palce, którymi poruszał powoli, ale dosadnie.
      — Jak bardzo? — To już było pytanie. I to takie, które wyraźnie świadczyło o tym, że pół godziny to będzie dzisiaj zdecydowanie za mało.

      good girl

      Usuń
  41. Tommy Redford był problemem. Nie ich romans, nie fakt, że Clementine zdradzała męża, który w oczach wszystkich, którzy go znali uchodził za bohatera, nie to, że Clive robił wszystko, by seks, nieważne czy z Clem, z blondyną z baru, czy jeszcze inną chętną laską z odpowiednio dużymi cyckami, był jak najbardziej pozbawiony uczuć. Jasne, że Tommy stał im na drodze do wielu rzeczy, które byłyby łatwiejsze, gdyby nie jego obecność czy nawet ta nieobecność, która i tak zdawała się wisieć nad nimi gradowa chmura, ale należało spojrzeć prawdzie w oczy: największym problemem byli tu oni.
    Clive dawno już nie mówił do Clementine Clemmy. Właściwie ostatni raz nazwał ją tak, gdy spotkali się na progu domu jego matki. Potem w jego myślach była już suką Redford albo jebaną frajerką, która robi sobie z niego jaja, ale Clive równie szybko się wściekał, co i zapominał o tym, że się wściekł i o co w ogóle poszło. To, co czuł na myśl o Clementine, było cholernie skomplikowane. Nie była ani suką, ani jebaną frajerką, to on nie potrafił ani się zdecydować, ani określić, czego od niej chciał, bo jednego dnia był to seks bez żadnych zobowiązań, a kolejnego seks tak niesamowity, że miał ochotę zatrzymać ją na dłużej, niż te standardowe pół godziny, które weszło im w nawyk.
    Rzadko jej odmawiał, tak samo jak ona praktycznie nie odmawiała jemu. Żeby z siebie zrezygnowali, musiała zagrać nad nimi jakaś siła wyższa, coś, na co nie mieli wpływu, albo ta nieoczekiwana frustracja, która doprowadziła ich jedynie do tego, że zmarnowali właściwie cały miesiąc. Bo to był czas zmarnowany. Nic więcej. Kurwa, Clive uwielbiał czuć ciężar jej ciała na swoim. Uwielbiał przeczesywać dłonią jej włosy, które zwykle miała nienagannie ułożone, ale nie wyglądały już tak, gdy łapczywie łapała oddech, dochodząc do siebie po tym, jak on w niej doszedł. Do cholery, miał na jej punkcie jakąś pierdoloną obsesję, do której nie chciał przyznać się nawet przed samym sobą, ale ona tam była, siedziała w nim, bo inaczej nie da się nazwać tego, co czuł, gdy dzisiaj do siebie wrócili. Wszystko na raz.
    Uśmiechnął się z nieskrywaną satysfakcją, gdy jej drżący głos potwierdził to, wobec czego i tak miał już pewność. Fajnie było to usłyszeć, a Clive wciąż pozostawał łasy na takie słowa. Nie odsuwał się więc, gdy poczuł zęby Clementine, zaciskające się na jego nadgarstku, ani tę dłoń, która dopadła znów drugiej ręki, zupełnie, jakby sama nie potrafiła zdecydować, czego chciała, gdy najpierw mocniej zaciskała uda, a potem rozsuwała je ponownie.
    — Wyluzuj — zaśmiał się prawie, w kontraście do tego, że jego dłoń, a właściwie to dwa palce, wciąż pracowały nad jej rozkoszą.
    Clive miał jednak dziwne wrażenie, że w całej tej sytuacji było dla Clementine coś stresującego i podejrzewał, że najprawdopodobniej chodziło o fakt, że w ostatnich tygodniach był dla niej wręcz okrutny. Nie mógł oczekiwać, że po tym wszystkim nie będzie obawiała się czegoś teraz spierdolić, ale tu nie było niczego, co dałoby się spierdolić. Było dobrze. Wyglądała ślicznie, jeszcze lepiej brzmiała, a Clive zupełnie się dzisiaj nie spieszył.
    Cofnął tę rękę, którą do tej pory opierał na jej barku i złapał za sunącą po jego ramieniu dłoń Clementine. Bez słowa, ale za spojrzeniem zatrzymanym na jej oczach, zamknął ją w swojej dłoni, przyciągnął na sekundę do ust, całując ją powoli, a następnie mocno pociągnął właściwie w to samo miejsce, z którego przed chwilą ją cofnęła, układając ją jedynie odrobinę wyżej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Pokaż mi, co lubisz. — To znowu był rozkaz, stanowczy, nieznoszący sprzeciwu, ale Clive’a zdradzał ten zaczepny uśmiech, który wciąż majaczył na ustach Clive’a, choć zabrakło do przed oczami Clementine, gdy ponownie pochylił się nad nią, zatrzymując ich dłonie między ich ciałami, i dosłownie wpił się wargami w jej szyję. — Bardziej? Mocniej? — mruknął tuż przy jej uchu, próbując rozszyfrować tę krótką odpowiedź, wobec której jego palce zaczęły poruszać się w niej szybciej i bardziej zdecydowanie, ale nie na tyle, by po prostu mogła dojść i mieć pierwszy orgazm z głowy. Oczekiwał, że ona też na niego zapracuje.

      it's just the beginning :>>>

      Usuń
  42. Clive nie lubił się ograniczać. Dla niego seks mógł być taki, jak wymagała tego sytuacja. Potrafił zarówno w spokój i czułości, jak i zbliżenia wręcz z tych uczuć odarte, choć preferencje miał dosyć jasne i zwykle stawiał na tę drugą opcję. Zresztą, tak było najzwyczajniej w świecie szybciej. Z reguły. A on i Clementine często tego czasu mieli dość niewiele, zwłaszcza, że w całej swojej impulsywności oraz poczuciu, że ona mu nie odmówi potrafił zadzwonić do niej dosłownie trzydzieści minut przed tym, jak miał stawić się w pełnym rynsztunku na komisariacie, żeby odwalić kolejne osiem, dziesięć, czy nawet dwanaście godzin roboty, wszystko w zależności od zapotrzebowania.
    Chociaż w Mariesville był takim samym gliniarzem jak w Savannah, to jednak praca na takiej prowincji różniła się od tego, co znał z większego miasta. Mieli tu braki w sprzęcie, personelu i zasobach, a Clive jednak koniec końców lubił tę robotę i nie wyobrażał sobie, żeby miał robić w życiu cokolwiek innego, więc kwadrans na seks i cały dzień albo cała noc w robocie to był układ, który jak najbardziej pasował do jego stylu życia.
    Nie chciał od Clementine niczego więcej. To znaczy, może gdyby nie Tommy Redford, może gdyby nie te okoliczności, w których tkwili i z których jakoś nieszczególnie widzieli wyjście, może wtedy miałby jakieś konkretniejsze oczekiwania. Clementine Redford nie była jego uzależnieniem, ale gdyby musieli to skończyć, też by mu tego brakowało. Wyciągnął tę deklarację z niej, choć sam niczego podobnego nie mówił, i to też była z jego strony swego rodzaju gra. Prezentacja siły. Domyślał się, kto tu jest bardziej przywiązany do kogo i perfidnie to czasem wykorzystywał, ale, cholera jasna, gdyby jej nagle w jego rzeczywistości zabrakło, poczułby, że tak łatwo jej nie zastąpi. O ile w ogóle.
    Clem nie była głośna, a Clive to w niej lubił. Lubił słuchać jej jęków, przyspieszonego oddechu i pościeli, która szeleściła pod jej ciałem, nawet tego łóżka, które najwyraźniej było podobnie wiekowe jak dom, i delikatnie skrzypiało, ale nie lubił za dużo gadać. To był seks i na seksie chciał się skupić, nie na pierdoleniu o tym, jak zleciał im dzień albo co siedzi im w głowach. Clem może nie zdawała sobie z tego sprawy, ale czytała z niego dość wprawnie — może nie jak z otwartej książki, jednak wiedziała, jak go zadowolić.
    Grzeczna dziewczynka.
    — Krzycz dla mnie dzisiaj — mruknął w krótkiej przerwie od znaczenia jej szyi pocałunkami, co do których starał się, by nie pozostawiły na bladej skórze śladów, ale chwilami ledwo nad sobą panował.
    Chciała mocniej, więc dostała mocniej — palce Clive’a przyspieszyły i przyłożyły się bardziej, a im bliżej przysuwała do niego swoje biodra, tym wyraźniej czuł jaka mokra i rozpalona była. Orgazmy z nią zawsze smakowały wyjątkowo, i taką samą satysfakcję miał przy niej z tych, które czasem zdarzyło im się przeżyć wspólnie, z własnych, jak i z tych, które dotyczyły tylko jej.
    Odsunął się jednak od szyi Clementine, gdy poczuł, jak jej dłoń przesuwa się po jego ciele, a szczupłe i niecierpliwe place ciągną za pasek od jego spodni. Pokręcił głową, a pełen satysfakcji uśmiech znów przebiegł po jego twarzy, gdy jej prośba zawisła pomiędzy nimi, a jego dłoń wcale nie zwolniła.
    — Coś za coś — stwierdził tonem nieznoszącym sprzeciwu. — Dojdź najpierw — rzucił kolejny rozkaz w ciągu ostatnich pięciu minut, ale jeśli zależało jej na jego przyjemności, to go posłucha. Wiedział, że go posłucha.

    do I need to explain?

    OdpowiedzUsuń
  43. Czy to była z jego strony potrzeba dominacji, którą zastępował sobie fakt, że bardziej czułym i przesiąkniętym emocjami seksem też by nie pogardził? Clive w to wątpił.
    Wszyscy wiecznie komentowali, jaki to z niego miły chłopiec. Koleżanki chwaliły Ruth Bennett za to, na jakiego przystojnego i dobrze ułożonego młodzieńca wyrósł, a potem piały z zachwytu nad tym, jak pasował mu ten cały policyjny mundur, chociaż granatowy to nie był kolor dla każdego. John Bennett natomiast byłby dużo szczęśliwy, gdyby jego syn jednak został tym lekarzem, ale nie dręczył go własnym rozczarowaniem. Też był dumny, a jednocześnie podobało mu się, że Clive nie dawał sobie wejść na głowę. Że był uparty w dążeniu do celów, które sobie wyznaczył, że nie zniechęcał się łatwo, że lubił stawiać na swoim, gdy należało. Nie wychował pizdy, a prawdziwego mężczyznę, i raz nawet powiedział mu to prosto w twarz.
    Clive przyznawał więc otwarcie, że lubił dostawać to czego chciał i podobało mu się w Clemmy to, że nigdy mu tego nie żałowała, ale nie uważał, by cokolwiek sobie w ten sposób rekompensował. Seks to był seks, a ten z nią był akurat po prostu fajny, bo miał ją zawsze na zawołanie, o ile Tommy Redford akurat nie brylował po mieście, a ona niczego od niego nie oczekiwała. Clive wiedział jednak, że w czułości też potrafił, gdy zachodziła taka potrzeba, ale przy niej… Przy niej po prostu tej potrzeby nie było. I jemu ten układ pasował.
    Jego życzenie powinno więc być jej rozkazem i zajebiście, że było. Zależało jej bardziej, to jasne, ale Clive jednocześnie doceniał na swój sposób to, jak się go słuchała. Nie wytrzymałby z nią, gdyby była pyskata. Nie miał do pyskatych idiotek cierpliwości, a już na pewno nie w łóżku.
    Jęki i westchnienia Clementine skumulowały się więc w krzyku, który był równie seksowny, co i ona cała. Cofnął powoli dłoń, pozostawiając ją między jej mocno zaciśniętymi udami, na których rozluźnienie się oczekiwał, a to oczekiwanie umilał sobie jej widokiem. Chciała, żeby patrzył, przytrzymując go resztką sił na dystans, więc tym razem posłuchał. I patrzył. Nie odrywał wzroku od jej ciała, od oderwanych od materaca pleców, od falujących wraz z przyspieszonym oddechem piersi, ani od twarzy, na którą wraz z ekstazą wpłynął wyraźny rumieniec.
    — Grzeczna z ciebie dziewczynka — pochwalił ją, wbijając jedną dłoń w materac, by móc się nad Clementine wygodnie pochylić i spojrzeć jej w oczy, gdy to mówił. Drugą wydostał spomiędzy jej ud i, w ramach podkreślenia swoich słów, uderzył jej pośladek, wbijając mocno palce w skórę, żeby poczuła, jaki był z niej zadowolony.
    Kurwa. Wyjątkowo ślicznie dziś wyglądała, a przeżyty orgazm jedynie to podkreślił, ale tego przecież nie mógł jej powiedzieć. To już byłoby zbyt wiele jak na układ, który miał opierać się przede wszystkim na seksie.

    it's your time for showing now

    OdpowiedzUsuń
  44. Gdyby nagle żadna kobieta na świecie nie chciała się z nim umówić i przypadkowe laski spotkane na mieście czy na organizowanych przez znajomych imprezach przestały lecieć na jego mundur, Clive nie czułby, że traci zbyt wiele, bo, prawdę mówiąc, Clementine Redford zaspokajałą wszystkie jego potrzeby. Jej jedyną wadą był właściwie Tommy Redford, który stanowił przeszkodę i w krótkim czasie stał się ich wspólnym problemem, o którym jednak nie rozmawiali, co co też mogła im taka rozmowa dać? No, i może Clem potrafiła być też czasem uparta jak osioł, ale, prawdę mówiąc, jeśli Clive chciał szukać w niej wad, to musiał mocno nad tym popracować.
    Dzisiaj za to, teraz, była dosłownie wszystkim, czego potrzebował, tylko, cholera jasna, nie mógł jej o tym powiedzieć, bo przecież mieli pewne granice, których nie przekraczali. Szkoda. Czasem więcej na tym tracili niż zyskiwali, ale jeśli to miał być tylko seks to po prostu nie mogli inaczej. Clive to rozumiał, czuł, że Clementine też i najzwyczajniej w świecie pasował mu taki układ. Był najlepszym, co, biorąc pod uwagę pojebane okoliczności związane z jego puszczalską naturą oraz jej małżeństwem, mogli sobie dać.
    Clive jednak nie potrafił się powstrzymać. Uśmiech wkradł się na jego usta, gdy jego dłoń zderzyła się z ciałem Clem, a ona, choć pochłonięta całowaniem go, jęknęła wyraźnie. Była dzisiaj jego grzeczną dziewczynką i cholernie jarała go też świadomość, że poza Tommym, od którego dzielił ich obecnie cały ocean, niczyja więcej nie będzie. I że nie zapyta go o to, z kim on, poza nią, jeszcze był. Nie miała go na absolutną wyłączność, a Clive jedynie by się wkurwił, gdyby próbowała. On też jej nie miał, choć wiedział, w co się pakuje, gdy zaczynał sypiać z mężatką.
    Bez protestów, zajął na stłamszonej pościeli to miejsce, które było jeszcze ciepłe od ciałą Clementine i odetchnął zdecydowanie głębiej, gdy najpierw jej usta, a potem język przesuwały się po jego ciele. Nie powstrzymywał jej — jeszcze nie zwariował, choć od obserwowania jej ze świadomością, do czego dążyła, łatwo byłoby kompletnie oszaleć. Do dyspozycji miała jednak tylko jedną dłoń, a Clive nie był na tyle głupi ani złośliwy, by cokolwiek teraz utrudniać. Pomógł więc w czym mógł, a reszta należała już do niej i tylko jego mięśnie napięły się wyraźnie w momencie, w którym poczuł na sobie jej usta.
    Wiedziała, co robi i robiła to absolutnie bezbłędnie, więc na początku Clive po prostu jej na to pozwalał, z trudem utrzymując na niej spojrzenie, bo to, co robiła, wręcz prosiło się o to, by odchylić głowę i zostawić wszystko w jej rękach. Albo ustach. Jak kto wolił to nazywać. Wyciągnął jednak po chwili ramię, a dłoń wplótł ostrożnie w jej włosy, wcale nie chcąc, by przerywała. Próbowała dać mu wiele, a Clive był zachłanny, więc zebrał jej włosy w garści, a następnie pociągnął za nie tylko po to, by po chwili pchnąć jej głowę odrobinę mocniej do przodu.
    — Kurwa mać, Clemmy — wyrwało mu się to, co cisnęło się na jego usta od momentu, gdy wzięła go do ust. Była, kurwa, idealna.

    you're pretty good at making me feel a lot of different things

    OdpowiedzUsuń
  45. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  46. Dla Clive’a Clementine nawet nie miała prawa do żadnej zazdrości, niezależnie od tego, czy obściskiwał na jej oczach cycate blondyny, czy zwyczajnie nie ukrywał, że nie czekał z utęsknieniem przez kilka tygodni z rzędu, gdy Tommy Redford pojawiał się w mieście, tylko po prostu zaspokajał swoje potrzeby gdzie indziej. Zresztą, kurwa, to miał być tylko seks. Tu nie było nawet miejsca na zazdrość, bo obydwoje doskonale znali zasady i Clive wiedział, że wkurwiłby się niemiłosiernie, gdyby Clem próbowała cokolwiek mu wyrzucać. I umawiali się przecież, że nikt nie będzie się do nikogo przywiązywał. Czyżby to również nie wyszło, przynajmniej po jej stronie?
    Clive nie martwił się też, że mógłby się w Clementine zakochać. Jasne, była śliczna, ale istnieje kogoś takiego, jak jej mąż, skutecznie wybijało mu wszelkie miłostki skierowane pod jej adresem z głowy. Tak sądził. Oczywiście trochę przerażało go, gdy łapał się na tym, że bywał wobec niej coraz bardziej czuły, że trochę mu jakby zaczynało zależeć na nie tylko swojej, ale również jej przyjemności, i że poza tym, że doceniał jej urodę, to doceniał też to, jak się przy nim uśmiechała i jak jej oczy na niego patrzyły, ale przecież to nie mogło być żadne zakochanie. Prawda? No przecież. On trzymał się zasad. Prawda???
    Gdy wplatał w jej włosy dłoń i zaciskał ją mocniej, popychając jej głowę do przodu, nie tyle chodziło mu o kontrolę, co o tę elektryzującą jej rozkosz, którą czerpał z dotyku jej miękkich ust. Wiedział jednak, kiedy odpuścić i nie próbował do niczego jej zmuszać, więc koniec końców to i tak Clementine o wszystkim decydowała, również o tym, kiedy przerwać. Czuł, że był już blisko, więc zrobiła to właściwie w idealnym momencie, by mogli jeszcze się dziś sobą nasycić, choć ta dłoń, która po chwili zastąpiła jej usta, również niosła w sobie ogromny potencjał, by doprowadzić go do szaleństwa.
    Kurwa, Clemmy było z jego strony ogromnym komplementem, jak i fakt, że od jej bliskości praktycznie pociemniało mu na chwilę w oczach i potrzebował kilku sekund, by dotarł do niego sens jej pytania.
    — Chodź tu — mruknął więc tylko odrobinę zachrypniętym głosem, ciągnąć ją za włosy w swoją stronę trochę mocniej, niż absolutnie wymagała tego sytuacja. Kiedy się przysunęła, przesunął palce na jej kark, zaciskając je na nim mocno i dosłownie wpił się w jej wargi w pocałunku, który nosił w sobie więcej znamion czystego pożądania, niż czułości.
    Clem zatrzymała się pomiędzy jego nogami, więc wolną dłoń ułożył na jej biodrze, i pokierował nim najpierw bliżej siebie, a potem w dół, łapiąc na jej ustach łapczywy oddech, którego potrzebował, gdy tylko poczuł ją bliżej siebie. Ugiął jednocześnie nieznacznie własną nogę, która do tej pory pozostawała wyprostowana, i syknął, czując ból, który przeszył ją pod wpływem tego nieprzemyślanego ruchu, a który rozprzestrzenił się na dosłownie kilka sekund od zewnętrznej strony łydki, gdzie znajdowała się blizna po kuli z parkingu w Savannah.
    — Chcę cię poczuć — przyznał w końcu, zdradzając, jakie miał teraz życzenie, a Clem mogła bardzo łatwo je spełnić

    i'm not gonna tell you, i'm gonna show you

    OdpowiedzUsuń
  47. Miała się tego trzymać tak po prostu, a nie w pewnym sensie. Tutaj naprawdę nie było miejsca na głupie błędy, choć jeden, ogromny wręcz popełnili już wczoraj, gdy pokazali się razem na izbie przyjęć. Najbezpieczniej byłoby, gdyby Clive tam Clementine po prostu podrzucił i zostawił, ale aż tak obojętny nawet on nie potrafił być. Potrafił dobrze tę obojętność udawać, jednak sumienie prędzej czy później dałoby mu się we znaki. Musieli jednak zacząć pilnować się bardziej, to wszystko. Spotykać u niego, unikać głupich przepychanek na werandzie domu, który należał do Tommy'ego.
    Trochę trudno było jednak pamiętać o tych granicach, zwłaszcza, że Clive starał się być delikatny, ale dość średnio mu to szło, gdy samolubnie myślał też o zaspokojeniu własnych potrzeb. Poza tym, Clementine dawała mu niewiele wskazówek, więc robił to, co zwykle im obojgu odpowiadało i nie silił się jakoś wyjątkowo na zastanawianie się, czego mogłaby chcieć. Oczywiście to miał być seks bez zobowiązań, a nie jakiś przymus, więc w każdej praktycznie chwili mogła powiedzieć mu nie i kazać nawet na dzisiaj spierdalać, a on pewnie i tak ewentualnie wróciłby po więcej,
    Ale Clemmy nie mówiła nie, więc Clive czerpał z tego pełnymi garściami, nie odsuwając się, gdy jej palące więc ciało przylgnęło do jego ciała, i kiedy te pocałunki, które były w ich układzie zbędne, ale jednak wciąż szalenie przyjemne, nie traciły wcale na zachłanności.
    — Nie pyskuj, kurwa — mruknął, na sekundę zbity z tropu dwoma faktami. Pierwszym, tym, że zapomniał o prezerwatywach, które sam tu przyniósł i drugim: że Clemmy wyraźnie się rozkręcała i z posłuszeństwa wpadała w zaczepność, która nie była dla niego z jej strony czymś kompletnie nieznanym, ale zdecydowanie też nie czymś, co zdarzało się jej regularnie.
    Zdarzało się przecież, i to wcale nie tak rzadko, że ten seks był dla nich po prostu pieprzeniem się bez słów. Potrafili w pół godziny spełnić swoje zachcianki, nie wymieniając przy tym nawet dwóch pełnych zdań, tak już byli do siebie przyzwyczajeni i niewątpliwie też ze sobą zgrani.
    Clive nie był zapominalski. Zawsze pamiętał o tych głupich gumkach, ale do tej pory to zawsze było regularnymi spotkaniami, a nie miesiącem odmawiania sobie siebie nawzajem z powodu wzajemnie urażonej dumy. Clementine Redford narobiła mu takiego syfu w tym głupim łbie, że gdy już do niej dopadł, trudno było mu ten syf zebrać w konkretniejszą całość, i totalnie ją za to obwiniał.
    — Lepiej — pochwalił ją jednak, gdy wzięła na siebie zakładanie tej głupiej gumki. Pewnie, że Clive też sądził, że bez niej seks z Clementine byłby w stanie zawrócić mu głowie jeszcze skuteczniej. Z gumką czy bez, wystarczyło jednak, że poczuł ją wyraźnie, a jej zęby jednocześnie przygryzły skórę na jego szyi, i cichy, ale pełen rozkoszy jęk wyrwał się spomiędzy jego ust.

    show me more

    OdpowiedzUsuń
  48. Niczego sobie nie mówili i było im z tym naprawdę zajebiście, dopóki nie zaczynali łapać się na tym, że łamią też przy okazji coraz więcej z tych zasad, których, rzecz jasna, też nigdy nie ustalili. Po prostu zaczęli ten festiwal seksu bez zobowiązań i oboje uznali, że nie tylko wiedzą, na co się piszą, ale również, że wszystko jest jasne, bo Clive jest puszczalski, a Clementine ma męża. No i to był najwyraźniej, kurwa, błąd.
    Ale co by to dało. Co dałoby to, że Clive powiedziałby wprost: Clemmy, najebałaś mi w głowie. Poczułaby się z tym dobrze? Dałoby jej to jakąkolwiek satysfakcję? Czy ona chciała mieć go w taki sposób, z całym tym syfem, który miał przez nią w głowie, z poczuciem, że, cholera jasna, lubił seks, ale najbardziej ten z nią? I co by to niby zmieniło. Przecież miała, do kurwy nędzy, męża. Tego zasranego Tommy’ego Redforda, dla którego ostre traktowanie żony nie kończyło się na ostrym seksie. Clive wiedział, co widzi. Nie był głupi. To, że niczego nie mówił, nie znaczyło, że niczego się choć trochę nie domyślał. Nic nie mógł jednak na to poradzić, więc wybierał strategiczne milczenie.
    Jego ton mógł się jej nie podobać, Clive’a niewiele to, prawdę mówiąc, obchodziło. Oboje wiedzieli, że i tak nic z tym nie zrobi, więc Clive sobie pozwalał, a ona tego nie komentowała i ten układ najwyraźniej pasował im obojgu, skoro wciąż tu byli.
    Clive miał wiele problemów, a brak cierpliwości stanowił jeden z nich. Nie lubił się patyczkować, był mało wyrozumiały i gdyby Clementine nagle postanowiła przestać być grzeczną i uległą, pewnie zacząłby rozważać, czy nie powinien dać sobie z nią spokoju. Z drugiej strony wiedział jednak, że drugiej takiej prędko by nie znalazł, a poza tym zajebistym seksem musiało obchodzić go w niej jeszcze coś więcej.
    Nie walczył więc z tym, chociaż może powinien. Bo kto mógł to skończyć, jeśli nie on? No, pewnie Tommy Redford, ale najpierw musiałby ich przyłapać na gorącym uczynku, a pewnie i wtedy w pierwszym odruchu Clive postanowiłby mu wpierdolić. Ups.
    Pocałunki może nie były im aż tak całkowicie zbędne. Właściwie to najczęściej zależały od tego, na co Clive miał największą ochotę i ile miał czasu. Jeśli się spieszył, nie wchodziły zbytnio w grę, bo jedynie go rozpraszały i powodowały, że cholernie szybko się w nie wraz z Clementine wciągali, zapominając na chwilę o całej reszcie. Jeśli jednak miał czas, jak teraz, i przy okazji próbował odbić sobie tę głupią, miesięczną właściwie przerwę, ten odwyk od Clem, sięgał po nie coraz chętniej.
    Jej biodra skutecznie jednak na nim teraz zawładnęły, a oprócz ten jednej dłoni, którą samodzielnie tam skierowała, Clive położył też drugą, po przeciwnej stronie. Dyktował jej tempo, które było mocne i szybkie, kazał jej zwolnić, gdy tego potrzebował i wbijał palce w jej skórę mocniej, gdy chciał, by znowu przyspieszyła.
    Nie satysfakcjonowała go jednak ta odległość, która się między nimi utworzyła, więc pozwolił Clementine zatrzymać się na chwilę i podniósł się w tym czasie. Jedną dłoń przeniósł wyżej jej pleców, zatrzymując ją mniej-więcej w połowie, oplatając ją jednocześnie ramieniem. Pociągnął ją wyżej i bliżej siebie, a jego druga dłoń znów wylądowała w jej włosach, które zebrał w dłoni i pociągnął za nie, jednocześnie odchylając jej głowę.
    Może i lubił duże cycki, ale cycki Clemmy też całkowicie mu odpowiadały. Wysunął więc własne biodra, by poczuć ją mocniej i wyraźniej, podczas gdy ustami dopadł jej piersi i mostka, składając na nich mnóstwo drobnych, niespiesznych pocałunków, choć jego ręka przesunęła się już w pleców na jej pośladki, ponownie wprawiając jej ciało w ruch.

    it's absolutely fucking mesmerizing

    OdpowiedzUsuń
  49. Gdyby Tommy Redford nie wrócił z którejś ze swoich wycieczek krajoznawczych dla dużych chłopców, Clive i Clementine nie musieliby robić tajemnicy z tego, że lubili urządzać sobie regularne schadzki, których jedynym celem był seks i właściwie nic poza tym. Clive nie życzył więc śmierci mężowi Clem, ale w sumie to nie byłby zły ani smutny, gdyby ten łaskawie już nie wracał. Mogliby wtedy pieprzyć się do znudzenia, pewnego dnia ewentualnie sobą znudzić i rozejść w swoje strony, szukając innych wrażeń. Trudno było mu wyobrazić sobie lepszą opcję, ale starał się nie fantazjować o żadnych scenariuszach z Clementine w roli głównej. To nie mogło być zdrowe, nie w momencie, kiedy i tak już sam nie potrafił się zdecydować, czy chciał, żeby dzisiaj było jak zwykle — mocno i ostro — czy może jednak wolał, by chociaż część tego, co robili, przypominała kochanie się, a nie seks.
    Kurwa, nie miał pojęcia, ale zdawał sobie sprawę z faktu, że najpierw wściekał się na Clementine, ilekroć przekraczała któreś z tych nigdy niewypowiedzianych i nigdy nie wyznaczonych granic, a teraz sam to robił. Tylko on był tym, kto ustalał zasady na bieżąco, gdy zaszła potrzeba, więc Clem nie protestowała. Lubił ją taką. Cichą, uległą, posłuszną. Jeśli miał jej słuchać, to preferował jęki i ewentualne krzyki, choć do tych, rzeczywiście, było jej jeszcze daleko. Też musiał zapracować na to, co pragnął usłyszeć, to nigdy nie działało tylko w jedną stronę.
    Im mocniej wbijał dłoń w jej pośladki, tym wyraźniej czuł każdy, nawet najbardziej subtelny ruch jej bioder. Było mu gorąco — od tego wysiłku, od ciepła ciała Clementine, a nawet od tego oddechu, który nagle poczuł poczuł przy swojej szyi, więc odpuścił jej włosom, nie ciągnąc już za nie. Zamiast tego przesunął palce na jej kark i plecy, gładząc je z delikatnością, która kompletnie do niego nie pasowała, ale nie kontrolował tego obecnie.
    Tłumaczył sobie swoje wszystkie odchyły tym, jak niezaprzeczalnie dobrze było mu z nią teraz i jak musiał jednak zaakceptować fakt, że najzwyczajniej w świecie mu tego brakowało. Jej mu brakowało. Tego perfekcyjnego ciała, w którym nie dostrzegał tak naprawdę żadnych wad, bo nawet te cycki na koniec dnia nie były niczym aż tak znaczącym. Brakowało mu jej. Clemmy. I tego wszystkiego, do czego tylko ona była w stanie go doprowadzić.
    Do jej szyi i barku miał teraz właściwie najbliżej, więc jeśli chciał znaczyć jej skórę kolejnymi pocałunkami, to do tych miejsc musiał się ograniczać. Ograniczenie to było jednak wynagradzane przez to, jak Clementine śmiało podążała za każdym jego ruchem, odczytując bezbłędnie, co zrobić, by mogli poczuć się mocniej, głębiej, bardziej. Wszystko dzisiaj musiało być bardziej, bo spędzili bez tego zdecydowanie za dużo czasu.
    — Co? — zapytał w pierwszym odruchu, wyrwany z kolejnej fali pożądania, od której zaszumiało mu w głowie, a przez ten szum przedarł się głos Clementine. Zwolnili znacząco, a Clive odsunął twarz Clem od swojej szyi, przesunął kciukiem po jej policzku i popatrzył na chwilę w jej oczy. — Wstań — zdecydował nagle, najwyraźniej decydując, że najwyższy czas na zmiany. — Odwróć się i uklęknij — dodał, wskazując jej miejsce na łóżku, w którym miała to zrobić.

    keep the hopes (and your ass) up

    OdpowiedzUsuń
  50. Zdradzanie męża z lokalnym gliniarzem w żadnym możliwym scenariuszu nie mogło być przepisem na prosty romans, więc bardzo prawdopodobne, że Clementine wmówiła to sobie, żeby poczuć się choć odrobinę lepiej z tym, co ona i Clive robili. Trudno było czuć się z tym dobrze poza tymi konkretnymi i, w skali każdego dnia, relatywnie krótkimi momentami, gdy wszystko się działo. Reszta to było czekanie. Czekanie na właściwy moment, na wolną chwilę, na tę godzinę czy pół w ciągu całego dnia, które oboje mieli wolne. Czekanie na, bądź co bądź nieunikniony, powrót Tommy’ego i oczekiwanie, aż w końcu znowu zniknie.
    Ten romans testował ich cierpliwość i, gdyby Clive miał być kompletnie szczery choćby sam ze sobą, musiałby przyznać, że powoli zaczynało go to męczyć. Ale, oczywiście, nie na tyle, by sam z tego rezygnował. Clementine Redford pewnie nie zdawała sobie z tego sprawy, bo w łóżku potrafił traktować ją wręcz boleśnie przedmiotowo, ale dość skutecznie się od niej uzależnił. Gdyby przestała tego romansu chcieć, musiałaby jako pierwsza kazać mu spierdalać. Ten ostatni miesiąc bez niej, to było dla niego cholernie długo i uważał ostatnie tygodnie za kurewsko wręcz zmarnowany czas.
    Nic do siebie nie czuli. Absolutnie, zupełnie nic.
    I w tym kompletnym braku uczuć, Clive robił dzisiaj rzeczy, których sam się po sobie nie spodziewał. Widział zaskoczenie w oczach Clementine, które spoglądały na niego, takie duże, ciemne i błyszczące, a działały one na niego mniej-więcej jak kubeł zimnej wody, skutecznie przypominając mu, że, kurwa, przesadzał.
    Odetchnął głębiej i spokojniej, gdy jej posłuszeństwo oboje ich właśnie w pewien sposób uratowało. Dał sobie też chwilę na zebranie myśli, dosłownie kilka sekund, w trakcie których Clementine zrobiła dokładnie to, co jej kazał, i czuł, że to będzie po prostu dla nich lepsze. Uklęknął za nią, dłonie kładąc na jej biodrach, gdy materac ugiął się zdecydowanie pod ich wspólnym ciężarem, skupionym w podobnym miejscu.
    Clive ułożył dłoń w połowie pleców Clementine, zmuszając ją, pochyliła się w przód mocniej, niż do tej pory. Nie mieli się kochać, tylko pieprzyć, taka była umowa, taki był układ, to miał być po prostu seks, więc nie mówił nic ani przed tym, jak w nią wszedł, ani później, kiedy narzucał już jej ciału rytm, który mu odpowiadał. Przesunął jednocześnie palce odrobinę wyżej jej bioder i wbił je w jej skórę tak mocno, że to musiało praktycznie zaboleć.
    Zaczęli powoli, jednak z każdą upływającą chwilą ruchy Clive’a stawały się bardziej łapczywe i mocniejsze. Jeśli, odsuwając się od siebie wcześniej, odczuli jakikolwiek panujący w tym pokoju chłód, ustąpił on już ponownie miejsca gorącu, od którego robiło się wręcz duszno. I, żeby to wszystko jeszcze mniej przypominało kochanie się, Clive wyciągnął jedną rękę, by złapać za szyję Clementine, ciągnąć jednocześnie jej ciało w górę, nieznacznie bliżej siebie.

    is that kind of treating good enough for you?

    OdpowiedzUsuń
  51. Clementine Redford, bądź co bądź, lubiła się nad sobą użalać. Jasne, że nie miała w życiu łatwo, bo nikt, z kogo własny mąż robił worek treningowy nie miał, ale wpadanie w rozmyślenia o tym, że w niczym nie przysłużyła się społeczeństwu i nie przysłuży, i czucie do siebie aż tak silnej awersji było po prostu… lekką przesadą. Tak zwane użalanko, a więc coś, czego Clive wyjątkowo nie lubił, bo życie było jakie było. Paskudne. I każdy ma w nim na swój sposób przejebane, ale takie siedzenie i jęczenie, że wszystko jest złe, świat taki paskudny, a sama Clementine bezużyteczna niczego nie zmieni. Kopała się, bo do tego się już przyzwyczaiła i to był taki jej smutny grajdołek, w którym tkwiła, ale, cholera jasna, nikt niczego za nią ani nie zrobi, ani nie zmieni. Jakkolwiek trudne i skomplikowane by to wszystko nie było, przede wszystkim jej przemocowe i zupełnie nieudane małżeństwo z Tommym, użalanko w niczym nie pomoże.
    No, ale Clive był tutaj od pieprzenia, a nie od udzielania porad życiowych. Zresztą, on to sobie mógł co najwyżej cokolwiek się podomyślać i pomyśleć. Nie rozmawiali o niczym, więc niczego się od Clementine nie dowie, a ona nie usłyszy od niego żadnej złotej rady. Ups.
    Clem lubiła więc być posłuszna, a Clive najbardziej lubił ja właśnie taką. Szedł w ten sposób na łatwiznę, ale, do cholery, miał dość zmartwień i problemów na co dzień, choćby tych związanych ze specyfiką pracy, jaką wykonywał, żeby pchać się w coś, co opłacałby nerwami. To miał być prosty, nieskomplikowany układ bez uczuć. Oni mieli tego nie komplikować.
    Poza cyckami, Clementine Redford rzeczywiście była praktycznie idealna i Clive nie zamierzał jej tego odmawiać. Zresztą, widziała, jak na nią patrzył.. To, co był w stanie ukryć w słowach czy zachowaniu, wymykało się w jego oczach, które nawet nie ukrywały, że widok jej ciała był dla nich szalenie przyjemny. Było na czym zawiesić wzrok i czynił to zdecydowanie częściej, niż ktoś, kto nikt do niej nie czuł powinien, ale, cóż, nie istnieje przecież coś takiego jak romans idealny. Zawsze coś się musi po drodze wykrzaczyć.
    Istniał za to seks idealny i temu, co teraz robili, było do niego naprawdę blisko. Clementine potrafiła być posłuszna dokładnie tak, jak Clive to lubił, a to posłuszeństwo, wraz z jej szalenie seksownymi jękami i tym ciałem, na które tak przyjemnie się patrzyło, to wszystko jedynie jeszcze bardziej go nakręcało. Może dlatego tak szybko doszła, a on nie potrzebował o wiele więcej czasu i, korzystając z tego, że już i tak zaciskał palce na jej szyi, przytrzymał ją tak jeszcze przez chwilę, a jego przyspieszony oddech odbijał się od jej skóry.
    Nie trwało to jednak długo. Clive puścił Clementine praktycznie bez ostrzeżenia, i bez ostrzeżenia również się odsunął. Skończyli to, po co tu przyszedł, więc właściwie przyszła pora, żeby się zwijać. Najpierw jednak opuścił łóżko, zostawiając tam Clementine, i poszedł do łazienki, której lokalizację w domu Redfordów doskonale już znał. Wrócił po zaledwie kilku minutach i od razu pochylił się, żeby podnieść z podłogi swoje spodnie i bieliznę, które natychmiast zaczął zakładać.
    — Kiedy on wraca? — zapytał, majstrując przy swoim pasku, z którego zapięciem miał delikatne problemy ze względu na skąpe oświetlenie, ale dawał radę.

    and just like that it's all over

    OdpowiedzUsuń
  52. Clem może i była niezłą aktorką, ale na pewni nie aż tak dobrą, jak jej się wydawało. Clive jednak tylko sobie na jej temat pewne rzeczy myślał. Nie dyskutował za to na ich temat i nie podejmował tych dyskusji z samą Clementine, bo… bo nie na tym to wszystko miało polegać. To miał być romans, a właściwie to seks bez zobowiązań, który z romansu miał tyle, że czasem się za mocno rozkręcili i trochę za bardzo zaangażowali w pocałunki, trochę za głęboko spojrzeli w sobie oczy, albo odrobinę zbyt delikatnie siebie dotknęli. Nie było jednak niczego, czego szybka zmiana pozycji na jak najmniej zobowiązującą nie mogłaby naprawić, i tego Clive się trzymał. Nie wtrącał się więc w życie Clementine, ale mógłby ją zapewnić, że użalanie się nad sobą nigdzie jej nie zaprowadzi. Była dorosła, Tommy Redford nie był końcem świata.
    Nie mieli zbytnio o czym teraz rozmawiać. Seks był udany, przynajmniej Clive tak czuł, nie zauważył też, by było coś, na co Clementine chciałaby narzekać. Teraz, gdy emocje ich już ostygły, mógłby jedynie pokusić się o stwierdzenie, że trochę za bardzo i zupełnie właściwie niepotrzebnie wycałował ją po tej szyi, po czym ślady widział na jej skórze nawet w tym bladym i nijakim świetle, przy którym się ubierał, ale no cóż.
    Zatrzymał na chwilę spojrzenie na Clementine, gdy podawała mu z podłogi jego koszulkę. Nie musiała tego robić i w sumie to nie miał pojęcia, po co robiła, ale milczał, maglując za to w myślach to, co właśnie od niej usłyszał. Wciągnął koszulkę przez głowę, poprawił dłonią włosy, podejrzewając, że mocno się zwichrzyły i naciągnął na ramiona koszulę, nie fatygując się już, żeby ją zapinać. Wracał dzisiaj do swojego mieszkania, nie spał u matki i, szczerze powiedziawszy, na samą myśl o jechaniu tam robiło mu się słabo, ale nie mógł przecież pakować się matce do domu kiedy tylko mu się podobało, a już na pewno nie w środku nocy. To znaczy teoretycznie mógł, ale jeszcze pytałaby rano, skąd się tu wziął, a wtedy już nawet nie musiałaby się domyślać, o co chodziło.
    — Dobra, to się jeszcze zdzwonimy. Na luzie — rzucił więc teraz, wzruszając niby to obojętnie ramionami, oceniwszy we własnej głowie, że dwa miesiące to kupa czasu na seks bez zobowiązań.
    To znaczy, najlepiej byłoby, gdyby Tommy Redford nie wracał w ogóle, wtedy Clive mógłby obracać sobie jego żonę tak długo i często, jakby mu się podobało, ale wiadomo, jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. Miesiąc już zmarnowali po incydencie z kluczami, wypadałoby to jeszcze nadrobić. Dzisiaj mogli uznać za dobry początek.
    — Zbieram się. Cześć. Uważaj na siebie — dodał dość beztroskim i niezbyt zobowiązującym tonem, wyciągając rękę, by na do widzenia założyć za ucho Clementine jakiś niepokorny kosmyk włosów, który uparcie odstawał od reszty.
    Nie musiała go odprowadzać, znał przecież drogę. Odwrócił się więc i wyszedł z sypialni, zostawiając ją tam samą. Potem mogła już słyszeć, jak zbiega po schodach, otwiera i trzaska za sobą drzwiami, które przedtem zamykał, jakby ktokolwiek mógł ich tu przyłapać, no i tyle się na dzisiaj widzieli.

    let's make sure we fuck again

    OdpowiedzUsuń
  53. Robili wiele rzeczy, których robić nie powinni, a to wszystko smakowało tym lepiej, im bardziej niewłaściwie się okazywało i, prawdę mówiąc, miało w sobie coś totalnie uzależniającego.
    Czy Clive czuł się uzależniony od Clementine Redford. Nie. W żadnym wypadku. Seks był fajny, ciało zajebiste, ogólne doznania też niczego sobie, ale w głębszym rozrachunku to tak właściwie… Chuja z tego wszystkiego miał. Kobietę, z którą na nic konkretniejszego nie mógł liczyć, gdyby pewnego dnia czegoś mu się zachciało. Bo to nie tak, że Clive zamierzał praktykować rozpustę przez resztę życia. Nie miał też w planach na najbliższą przyszłość żony ani dzieciaka, ani nawet domu z ogrodem, a gdyby to miał być dom do remontu, to chyba zszedłby na miejscu na zawał, ale takie szukanie wszystkiego, jak w jego wypadku, przypominało zarazem szukanie właściwie niczego. Bo niczego nie znajdował poza tym, że przez pół godziny było fajnie, a potem trzeba było się dostosować. Do okoliczności, do powrotów Tommy’ego Redforda, do jego nieobecności, do pory dnia, do tego, kto mógł patrzeć, a kto jedynie zauważyć.
    No tak się, kurwa, nie da żyć, nie na dłuższą metę, a Clive, wbrew pozorom, też był już trochę tym wszystkim zmęczony. Wypadek na służbie przegnał go z Savannah, gdzie właściwie żył od roboty do imprezy. Życie w Mariesville płynęło jednak trochę inaczej i… No po prostu jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma, ale Clive’owi trudno było lubić fakt, że najlepszy seks trafiał mu się z kimś, kogo absolutnie nigdy mieć nie będzie. No chujowa sprawa, naprawdę beznadziejna.
    Całkiem beznadziejny wydawał mu się też fakt, że Clementine Redford zdawała się lubić go najbardziej, gdy była lekko dziabnięta. Nie preferował jej takiej, ale nie mógł też za to opierdolić, bo niby jak by to uzasadnił?
    Nie opierdolił jej więc jeszcze nigdy, nawet wtedy, kiedy zaczęła się przed nim wdzięczyć akurat, gdy podnosił z ziemi na co dzień przykładnego mieszkańca Mariesville i ojca dwójki dzieci, a nawalonego w trzy dupy przygłupa, i próbował zakuć go w kajdanki, żeby móc wpakować go do radiowozu za zakłócanie porządku publicznego.
    Spierdalaj, miał ochotę odpowiedzieć jej w pierwszym odruchu. Spierdalaj, bo jesteś dziabnięta, a jak pisałem, żebyś ty do mnie nie pisała po pijaku, to to równało się temu, żebyś mnie też po pijaku nie podrywała, ale nie powiedział niczego takiego, bo w sumie to znowu wylałby tylko tę frustrację, spowodowaną faktem, że od kilku dni nie miał okazji porządnie jej przelecieć.
    W pewnym sensie chyba to go wszystko po prostu kręciło i nie chciał się do tego przed samym sobą przyznawać.
    — Kurwa — mruknął pod nosem, siłując się z tym ojcem dwójki dzieci, który, przysięgał, jeszcze raz spróbuje go opluć, spędzi noc za kratkami. — Możesz być u mnie na dziesiątą — dodał, pozwalając sobie w ciągu dosłownie sekundy zmierzyć ją wzrokiem, zanim musiał go odwrócić i znowu być gliną.

    yes

    OdpowiedzUsuń
  54. Wdzięczyła się jak jasna cholera i sama myśl o tym, że mogła w podobny sposób wdzięczyć się w tym barze przed kimś innym, doprowadzała Clive’a do szału, chociaż przez całą drogę na komisariat wmawiał sobie, że to po pierwsze zmęczenie, po drugie ten frajer, którego imię i całą rodzinę Clive doskonale znał, a który nawet z pasów próbował w samochodzie próbował uciekać, a po trzecie, czwarte, piąte, szóste i szesnaste ogólne spierdolenie ostatnich kilku dni, którego z kolei nijak nie potrafił sobie uzasadnić, ale i tak był o to wściekły. Bo przecież nie zazdrosny.
    Zazdrosny??? O kogo niby. Pf. W życiu.
    Przecież gdyby chciał, mógłby mieć też tego wieczoru inne opcje. To nie musiała być Clementine Redford i całe to zamieszanie, które wnosiła swoją obecnością w jego życie. Może dlatego tak tę obecność starał się ograniczać. Jeśli do niej dzwonił, żeby na coś się umówić, to godzinę przed pracą, doskonale wiedząc, że zanim do niego dotrze, minie z piętnaście minut, pewnie więcej, potem wystarczy im pół godziny i w sam raz on będzie musiał wychodzić, a ona będzie wiedziała, że czas się zbierać. Robił to mniej lub bardziej świadomie, ale wciąż robił, i nie był ślepy na te wzorce, które powtarzał.
    Wkurwiało go to wszystko. Dzisiaj wyjątkowo mocno.
    Kiedy więc otworzył drzwi chwilę potem, jak rozległo mocne pukanie, był już po dwóch whisky z lodem, które nawet go nie ruszyły, bo tolerancję budował razem z innymi dzieciakami z Mariesville od liceum. Ale za to zdecydowanie rozwiązały mu język, choć w sumie nigdy jakoś szczególnie w towarzystwie Clementine nie milczał.
    I podczas gdy ona stała przed jego progiem, ewidentnie starając się jak najbardziej ponętnie opierać o tę ścianę, on nie miał na sobie nic poza dresami, które założył po szybkim, chłodnym prysznicu. Najpierw rozbudził się wodą, potem dziabnął drinkami i, szczerze powiedziawszy, czuł, że na pół godzinie nic się dzisiaj nie skończy. Przynajmniej on nie miał w planach tak tego kończyć.
    — Ale się popisujesz — skomentował jednak na powitanie, jak zwykle wobec Clementine uprzejmy. Przecież nie mogła wiedzieć, że uważał, że te jej ponętne cycki i długie nogi zajebiście wyglądają w tym, w czym pewnie złapała dzisiaj niejedno męskie spojrzenie w The Rusty Nail. — Wchodź — dodał, cofając się bez większych ceregieli z powrotem do wnętrza swojego mieszkania.
    Clementine dobrze już to mieszkanie znała. Od razu po wejściu znajdował się salon, za nim aneks kuchenny i korytarz, który prowadził prosto do łazienki. Na prawo od drzwi miał kanapę, na której już nie raz pieprzyli się we względnym, ale zorganizowanym pośpiechu, pod przeciwną stroną telewizor, którego nie miał czasu oglądać. Drzwi obok kanapy prowadziły do sypialni z dużą garderobą i na tym to wszystkie się kończyło. Porządek Clive trzymał tu tylko dlatego, że więcej czasu spędzał w pracy, na mieście albo u matki, niż tutaj, a poza tym podejrzewał, że ruchanie w syfie nie stanowiłoby szczytu marzeń żadnej laski, którą tutaj sprowadzał.
    Grunt to dobra motywacja.
    — Chcesz się czegoś napić? — zapytał jeszcze, widząc po Clementine, że szła tu na nogach, w tych botkach, od których pewnie pod koniec drogi plątały się jej już nogi. No i tak też wypadało po prostu zapytać, zanim przeszedłby do kolejnego pytania, które mogło brzmieć tylko i wyłącznie jak gdzie chcesz się pieprzyć.

    wanna drink, wanna fuck???

    OdpowiedzUsuń
  55. No, kurwa, lubił to. Właściwie to Clive lubił w Clementine dość dużo, ale do niczego właściwie się nie przyznawał, bo i po co. Co by zmieniło to, że wspomniałby, jakie miała idealne ciało, małe, ale fajne cycki, długie nogi, zajebisty tyłek i do tego jeszcze śliczną buzię. No nic. Kompletnie nic. Sprawiłoby tylko, że zaczęłaby zachodzić w głowę, po co mówił jej takie rzeczy, a on w sumie też zastanawiałby się, po co to powiedział. Łatwiej było im więc milczeć, a mówili sobie inne rzeczy.
    Clive wcale nie stronił przecież od tego, by rzucać pod adresem Clementine zgryźliwymi uwagami, które zdawały się jej zupełnie nie zrażać, bo taka już była dynamika ich relacji. Jeśli to w ogóle można było relacją nazwać. Nie byli więc o siebie zazdrośni, nie zależało im na sobie nawzajem, robili to wszystko dla dobrej zabawy, tylko, cholera jasna, Clive od jakiegoś czasu miał już takie dziwne wrażenie, że powoli przestaje go to bawić. Bawiło go to, i to całkiem dobrze, kiedy to był tylko i wyłącznie seks. Po tym numerze z pyskowaniem, rzucaniem kluczami i miesiącem idiotycznego mszczenia się, które uskuteczniał z kolei głównie Clive, pojawiły się w nim różne uczucia, głównie takie, których wobec Clementine Redford czuć nie chciał i nie powinien.
    Nawet teraz, gdy zdejmowała marynarkę i prezentowała mu się w tej wykurwiście kusej sukience, szlag jasny strzelał go na miejscu, ilekroć myślał, ilu oblechów przeleciało ją dziciaj w tej kiecce wzrokiem. No do kurwy nędzy.
    Zrobiłby jej tego drinka i sam wypiłby kolejnego, ale nie zdążył. I choć nie miał pojęcia, co próbowała osiągnąć, przyklejając się do niego w taki sposób, gdy najpierw rozmawiali o czymś zupełnie innym, aczkolwiek nie był na tyle głupi, by narzekać. Wręcz przeciwnie — kręciło go to i podkurwiało jednocześnie, sama myśl, że mogła dzisiaj przykuć wzrok kogoś innego. Czasem, w krótkich momentach, Tommy Redford był na tyle daleko, że na chwilę przestawał istnieć, i w myśli Clive’a wkradała się taka mała, zaborcza fantazja, że jeśli Clemmy miała się z kimś pieprzyć, to tylko z nim.
    Pojebany był, że tak myślał, ale takie zjebanie stanowiło już chyba nieodłączną część bycia gliniarzem, a jego mundur kręcił ładne laski, w tym Clemmy, więc nauczył się z tym żyć.
    Bez zawahania odpowiedział na pocałunek, choć ten nie był całkiem niespodziewany. Dłonie Clive’a całkowicie odruchowo powędrowały do twarzy Clementine, i gdy ujął ją odrobinę mocniej, niż by należało, bardzo mocno też ją pocałował, przygryzając jej dolną wargę, gdy odsuwał się właściwie tylko po to, by złapać w płuca trochę powietrza i kontynuować, teraz dla odmiany z jedną dłonią na jej policzku, a drugą na tyłku. Nie hamował się dzisiaj.
    — Kurwa — skomentował wreszcie to, co przez nią czuł, a żadne słowo nie mogło wyrazić tego lepiej. — Sypialnia — zdecydował szybko, bo ktoś przecież musiał, a na stole, który miał między salonem i kuchnią, przeleci ją kiedy indziej. Nie po całym dniu w pracy.

    let's fuck then

    OdpowiedzUsuń
  56. Pod względem wyżywania się na Clementine, Clive wcale nie był lepszy od jej męża. Nie robił tego dla przyjemności czy satysfakcji, po prostu… Zmienił się jak jasna cholera odkąd wrócił z Savannah, a to, co się tam wydarzyło, było jak kubeł zimnej wody wylany prosto na jego głowę. Tylko że ten kubeł, to wszystko, co spadło wtedy na niego jak grom z jasnego nieba, powinno mieć odwrotny efekt. Powinien był się ogarnąć, zdać sobie sprawę, że nie był ani nieśmiertelny, ani niezniszczalny, i że życie tak, jak żył do tej pory — gdzie liczyła się dla niego ta adrenalina, której dostarczała mu praca, seks i imprezy, które już dostarczał sobie we własnym zakresie — to jest sposób na wykończenie się i wyzucie z normalności, a nie na normalne życie. Czasem Clive miał wręcz wrażenie, że jedynym, co trzymało go jeszcze jako-tako w ryzach była jego matka, to, jak ją kochał i jaki miała na niego ogromny, dobry wpływ, ale z nią też nie wszystko było w porządku, a z nim nic właściwie nie było, więc w tym wszystkim, co robił, w Clementine też, znajdował pewną ucieczkę.
    Oboje byli świadomi, jak skrajnie pojebany układ ich łączył, jednak Clive czynił go jeszcze bardziej pojebanym, niż nakazywały jakiekolwiek normy. Ale Clementine zdawało się to odpowiadać, a nawet jeśli nie odpowiadało, to nie protestowała i godziła się na wszystko. Była grzeczna, posłuszna i siedziała cicho wtedy, gdy należało. Clive w niej to lubił. Tak samo jak to, że nie była nieśmiała i rozumiała, po co w tym tkwią. Dlaczego do siebie wracają, czemu on przychodzi do jej łóżka, a ona puka do jego drzwi jak dzisiaj — w tej kurewsko krótkiej sukience z dekoltem tak głębokim, że równie dobrze mogłaby chodzić z cyckami na wierzchu.
    Po dwóch whisky, w których wcale nie było więcej lodu niż alkoholu, oraz zimnym prysznicu, Clive nie przejmował się tym, jak zwykle miewała się ich dynamika. Zresztą, sposób, w jaki Clementine go pocałowała, okazał się na tyle jednoznaczny, że skoro mu odpowiadał, to po prostu podążał jej śladami. Co z tego, że zwykle pieprzyli się od tyłu, żeby nie patrzeć sobie w oczy. Dzisiaj mogło być inaczej i to wciąż był ten sam układ, co zawsze.
    Nie widział żadnego problemu.
    Właściwie to nie widział zbyt wiele, bo przed oczami miał głównie Clem, a pod dłońmi jej zajebiste, ciepłe i jędrne ciało. Sprawnie dotarli do sypialni, właściwie się od siebie nie odrywając, i Clive również zwrócił uwagę na ten krótki moment, w którym ich spojrzenia się spotkały, a atmosfera na kilka sekund zmieniła, ale nie potrafił tego nazwać.
    Pozwolił więc bez wahania, by gorące usta Clementine przywarły do jego szyi, podczas gdy jego dłonie zaczęły czujnie przesuwać się po jej ciele, w poszukiwaniu jakiegoś zamka, zapięcia, czy innego guzika, który mógłby poluzować materiał, okrywający jej ciało. Nie było łatwo, bo od tych jej ust odrobinę ciemniało mu przed oczami w najlepszym możliwym tych słów znaczeniu, ale udało się, i ściągał z niej tę sukienkę akurat, gdy jej pytanie zawisło w powietrzu.
    Sukienka wylądowała z szelestem na podłodze i przez kilka krótkich sekund był to jedyny dźwięk, który im towarzyszył.
    — Daj mi się sobą zająć — odpowiedział w końcu Clive, co jednak nie gwarantowało tego, że będzie delikatny, bo mówiąc to, ujął zdecydowanie twarz Clementine i pocałował ją tak mocno, że zakrawało to wręcz o natarczywość, ale jednocześnie nie było niczym, czego by już nie znała.
    Robiąc krok do przodu, pchnął ją również na tyle mocno, że musiała usiąść na łóżku, jeśli nie chciała się na nie przewrócić. I choć wcale nie było to takie proste, to jego plan był, więc oderwał się wreszcie od jej ust, by przed nią uklęknąć, rozsunąć te jej zajebiście długie, szczupłe i zgrabne nogi, a potem zająć się zsuwaniem z niej koronkowych majtek, które nie były przeznaczone dla oczu wszystkich tych rozbierających ją wzrokiem flejtuchów z baru, tylko dla niego.

    you're already mine

    OdpowiedzUsuń
  57. Było wiele sposobów, na jakie Clementine mogłaby wkurwić Clive’a, bo ten, ogółem, łatwo pozwalał porywać się emocjom, ale on, w przeciwieństwie do jej męża, nie podniósłby na nią ręki. Jedyne, co byłby w stanie zrobić, to ukarać ją ciszą, kilkoma tygodniami opryskliwych odzywek i gnojenia jej przy każdej próbie osiągnięcia pokoju. Co też, prawdę mówiąc, wcale nie było przyzwoitym zagraniem i oczywiście, że również nosiło znamiona przemocy. I Clive nie chciał usprawiedliwiać się tutaj tym, co stało się w Savannah, ale nawet do niego docierało, że kiedyś taki nie był. To się zaczęło wtedy, w to późne, kwietniowe popołudnie, gdy słońce przygrzewało już dosyć mocno nawet jak na wiosnę w Georgii, a wszystko wydarzyło się tak szybko, że poza bólem i krwią — najpierw nie jego, później również jego — rozlewającą się go wciąż gorącym asfalcie, Clive nie był w stanie zarejestrować wiele więcej. Nie miał pojęcia za to, jakie usprawiedliwienie mógłby mieć Tommy Redford, ale to nie była jego sprawa.
    On miał takie. Stawiał więc Clementine warunki, dyrygował nią, grał jej na emocjach, wymagał i z ogromną dbałością pielęgnował w sobie poczucie, że ona mu nie odmówi. Rzecz jasna, zawsze mogła, jednak nie po to wkładała cały ten wysiłek w wystrojenie się, wymalowanie i przyjście tutaj, żeby nagle miała zmienić zdanie. To był bardzo jasny i, wbrew pozorom, względnie uczciwy układ. Jasny, bo oboje wiedzieli, po co w tym tkwią. Uczciwy, bo nie czarowali się, że chodzi im o cokolwiek poza dobrym, satysfakcjonującym seksem.
    I chociaż potrafił całkiem skutecznie wypełnić sobie luki, które pozostawiała po sobie Clementine, ilekroć Tommy był w domu albo Clive akurat postanowił strzelić jej focha wszechczasów, to, musiał przyznać choćby przed samym sobą, że nikt tak do końca i całkowicie jeszcze mu jej nie zastąpił. Nikt nie był tak posłuszny, ale też szalenie seksowny jak ona. Żadna z lasek, które obmacywał w barach, często nie do końca trzeźwy, nie miała takich długich nóg, nie odczytywała tak wprawnie, na co miał ochotę, i nie patrzyła na niego tak, jak czasem patrzyła Clementine. Dostrzegał to, wbrew wszelkim pozorom. Też czasem patrzył na nią podobnie, ale oboje ucinali to szybko, karcąc w duchu własną głupotę.
    Tutaj przecież chodziło tylko o seks.
    I ten seks rzeczywiście miał być niesamowity, a ponieważ nie wszystko dzisiaj rozgrywało się tak, jak zwykle, to nawet jeśli Clementine niekoniecznie czegoś potrzebowała, wciąż mogła z tego skorzystać. Prawda?
    Clive uważał, że było w tym wiele prawdy, choć, wciąż klęcząc pomiędzy jej rozsuniętymi nogami, uniósł na chwilę głowę. Zdjął już jej majtki, które wylądowały gdzieś na podłodze i powoli, metodycznie więc całował te długie, opalone nogi, zmierzając coraz wyżej, gdy usłyszał swoje imię.
    — Co? — zapytał, całkiem grzecznie i uprzejmie, nie unosząc głosu, jak to często mu się zdarzało, a raczej szepcząc gdzieś między jej cichymi jękami oraz tymi drobnymi pocałunkami, ze składania których na jej skórze nie rezygnował.Normalnie kazałby być jej cicho albo rzuciłby, całkowicie zniecierpliwiony, żeby po prostu nie gadała. Dzisiaj niewiele było między nimi normalne. — Jakieś życzenia? — zapytał jeszcze, celowo i całkowicie świadomie powtarzając jej słowa sprzed kilku sekund. Pytał, choć plan był jasny i właściwie już w realizacji, ponieważ pocałunki wciąż składał na jej pokrytych gęsią skórką udach, a choć postępował niespiesznie, to w końcu dotarł jednak tam, gdzie już była na niego gotowa, ale zawsze mogła być bardziej, zwłaszcza, że zarówno usta jak i język miał całkiem sprawne.

    you will be tonight

    OdpowiedzUsuń
  58. Jeśli ktoś nosił w sobie tyle złości i frustracji co Clive, to całkiem fajną opcją było mieć kogoś, na kim mógł się wyżyć, wiedząc, że nie poniesie żadnych konsekwencji. Clementine przecież nawet nie ważyła się mu odpyskować, a największym wyrazem niezadowolenia z jej strony był do tej pory ten niecelny rzut kluczami, za który zemścił się na niej tak, że zdążyła za nim zatęsknić. To było chore zachowanie, które nie miało absolutnie nic wspólnego z jakąkolwiek czułością czy troską o drugiego człowieka, ale nie na to się przecież umawiali, więc Clive za każdym razem, gdy zrobił coś chujowego, czuł się bardzo skutecznie rozgrzeszony.
    I sam nie wiedział, dlaczego dzisiaj postanowił być dla niej bardziej przystępny. Czy to była kwestia tego, jak poderwała go przed barem, kiedy wciąż był na służbie, czy może tego, że zdążył się napić, zanim dotarła do jego mieszkania, albo jeszcze tego, jaka była kurewsko kusząco wystrojona na to spotkanie. No nie miał pojęcia, ale coś najwyraźniej na niego zadziałało, bo w normalnych warunkach kazałby jej się po prostu odwrócić i mieliby z tego to, co zwykle. Wciąż dobry i satysfakcjonujący seks, ale całkowicie odarty z tego, do czego jednak podświadomie się w takich sytuacjach dążyło. Byli przecież tylko ludźmi i to stanowiło największą słabość ich, pod innymi względami, pozornie perfekcyjnego układu.
    Clive czuł się w tym układzie panem i władcą, i kręciło go niesamowicie, że Clementine mu na to pozwalała. Mógł robić jej wszystko. Mógł sprawiać, że zapominała przy nim o reszcie świata, o tym, jakie beznadziejne życie potrafiło być poza ich krótkimi schadzkami, i mógł jednocześnie przypominać jej, że bez wysiłku był w stanie dać jej to, czego nie osiągała ze swoim mężem.
    Jebany Tommy Redford, dobrze potrafił najwyraźniej jedynie spuszczać kobiecie wpierdol.
    Ale to, co Tommy Redford robił źle lub dobrze, do czego miał talent lub nie, to nie był teren, na który Clive pozwalał sobie się zapuszczać. Clementine zdejmowała ślubną obrączkę, gdy męża nie było w kraju, a Clive lubił fakt, że nie musiał czuć jej chłodu, gdy dłonie Clem lądowały na jego twarzy, karku, lub gdy obłapiały jego ciało.
    Nie przestawał więc, a wręcz przyłożył się jeszcze staranniej do zadania, które sobie wyznaczył. Jedną ręką objął ugiętą nogę Clementine, zatrzymując dłoń na jej udzie, na którym zaciskał palce tym mocniej, im bliżej podsuwała mu swoje biodra, a drugą chwilowo zatrzymał na jej brzuchu.
    Był już nakręcony w momencie, w którym przekroczyła próg jego mieszkania, ale z każdą chwilą podsycała w nim to uczucie, więc smakował jej mocno i wręcz zuchwale, czerpiąc satysfakcję z tego, jak nieumiejętnie starała się powstrzymać własne jęki. Im gorzej jej to wychodziło, tym większe miał poczucie, że było jej z nim zwyczajnie dobrze.
    — Idź na całość — mruknął, przerywając nagle całą tę pieszczotę, bo zmusiła go niejako do tego swoim pytaniem. Zanim wrócił do niej ustami, językiem przesunął po wnętrzu jej uda i boleśnie wręcz wbił w to samo udo palce.

    I never do

    OdpowiedzUsuń
  59. Gówno prawda.
    Clementine nie potrzebowała tego, co, jak sobie zgrabnie wmówiła, zdawało się jej już niezbędne. Nikt czegoś takiego nie potrzebował, po prostu zapomniała już, że można, że naprawdę da się inaczej. Była ofiarą, temu nie dało się zaprzeczyć, i w mentalności ofiary trwała. Clive nie był ekspertem, daleko mu było do znawcy tematu i nie komentował tego przecież, bo nie uważał, że powinien, ale widział już trochę choćby dzięki swojej pracy. W Savannah było tego więcej niż w takim Mariesville, gdzie największą aferę stanowiła jakaś nowa gorąca plotka albo fakt, że komuś nie udały się w tym roku jabłka. Ludzie z tego wychodzili, z bycia ofiarą i z tej mentalności ofiary, ale przecież nikt nie zrobi tego za nią.
    Clive, prawdę mówiąc, również w niczym jej nie pomagał, jednak zasłaniał się mantrą, że to nie była jego rola. Nie miał wobec Clementine ani takiej odpowiedzialności, ani takiego obowiązku. Ale czy chciał, żeby wreszcie coś z tym zrobiła? Pewnie, że by chciał. Tylko, no kurwa, były rzeczy możliwe i rzeczy niemożliwe. Nie wierzył, że byłaby w stanie odejść od Tommy’ego Redforda. Redfordowie byli rodziną, której nie mówiło się nie.
    Clive mówił więc Clementine tak, a ona bez żadnych słów odpowiadała mu to samo, godząc się na dzisiejszy wieczór oraz wszystko, co do tej pory robili. Clive praktycznie uśmiechnął się między jej nogami, kiedy usłyszał to jakże słodko udręczone kurwa, Bennett, ale nie przerywał. Była blisko, a on z kolei był dzisiaj cholernie nakręcony na nie tylko swoje spełnienie, ale również jej. Zmarnowali ostatni miesiąc, a za jakieś dwa miał wrócić Tommy. Może w jakimś kompletnie popierdolonym sensie próbował im, jej to wynagrodzić.
    Też był dla niej trucizną?
    Nie potrafiłby w to do końca uwierzyć. Było jej z nim dobrze — widział to i nie popadał w fałszywą skromność. Znał jej ciało, wiedział, co lubiła i potrafił rozpoznać, czego potrzebowała. Wściekał się czasem na nią, ale nie przekraczał pewnych granic i… Porównywał się do Tommy’ego. I, w porównaniu z nim, był cholernie porządnym facetem.
    Porządny miał być w zamierzeniu również orgazm, który wstrząsnął drobnym ciałem Clementine, a Clive nie przestawał i nie pozwalał jej się od siebie odsunąć, dopóki nie uznał tego za stosowne. Wciąż odpowiadało mu, gdy mógł kontrolować sytuację, więc gdy ten głośny jęk, który wyrwał się spomiędzy jej warg umilkł, przesunął językiem wyżej, na jej podbrzusze, na brzuch, a w końcu zostawił na jej skórze jeden, wyraźny pocałunek i odsunął się, ciągnąć w swojej dłoni tę dłoń, którą wcześniej ledwie co go dotknęła.
    — Do usług — zaśmiał się cicho i z satysfakcją, a gdy dotarło do niego, że to była ta dłoń, dzięki której zaczęli znowu nie tylko się do siebie odzywać, ale i ze sobą sypiać, pocałował również ją, ostrożnie i jedynie po wierzchu. — Dashwood — dodał jeszcze, bo nie będzie nazywał jej Redford wtedy, kiedy nie musiał. Nie i tyle, kurwa. — Zajebiście dziś wyglądasz — dodał jeszcze niby to od niechcenia, rzucił niby taką przelotną uwagą, a potem puścił jej dłoń i odsunął się, bo przecież dopiero się rozkręcali. Prawda?
    Clive wciąż miał na sobie te same dresy, które założył po wyjściu spod prysznica i w których otwierał jej drzwi. Zdjął je bez skrępowania i odrzucił gdzieś na bok, a następnie sięgnął do szafki przy łóżku. Do tej pory towarzyszył im głównie snop światła padający przez otwarte drzwi z salonu i kuchni, ale teraz rozbłysło również ciepłe i rozproszone światło lampki, w którym dało się dostrzec, że grzebiąc w szufladzie, na ustach Clive’a majaczył cholernie niewyraźny cień uśmiechu. Nie patrzył jednak na nią przez chwilę, próbując uporać się z wyjątkowo upierdliwym, niepozwalającym się rozedrzeć opakowaniem, z którego próbował wyciągnąć prezerwatywę.

    keep the hopes up, Dashwood

    OdpowiedzUsuń
  60. Nikt się nie zorientuje, bo ludzie lubili być ślepi na przypadki takie, jak Clementine. To, że Tommy Redford mógł nie być aż tak idealnym mężem, za jakiego starał się w Mariesville uchodzić, to był jedynie dobry temat na ploteczki, nic więcej. Przemoc to był cały mechanizm, w który nikt nie chciał się plątać, jeśli nie musiał. To, co Tommy robił Clementine, to była sprawa między nimi. Clive też się w to nie wtrącał, chociaż domyślał się już na tyle, że miał praktycznie pewność. Ale poza tym, że zdradzała z nim męża, Clem nie wspomniała o niczym nawet słowem. Wyczuwał w niej patologiczną wręcz niechęć wobec Tommy’ego, ale Tommy to był Tommy, Redfordowie byli Redfordami i… To był tylko seks, a nie jakaś miłość z perspektywą na świetlaną przyszłość. Niczego na tym nie zbudują, więc Clive po prostu pieprzył Clementine, gdy było to dla niego wygodne, udając, że nie widzi tych siniaków i zadrapań na jej ciele, które najbardziej widoczne były zaraz po wyjazdach Tommy’ego, a im dłużej go nie było, tym bledsze stawały się po nich ślady, często mając dość czasu, by wsiąknąć w jej skórę całkowicie.
    Tym razem to jedna z brwi Clive’a powędrowała w górę, gdy przekorne i zaczepne pytanie Clementine dobiegło jego uszu. Nie, musiałby powiedzieć, gdyby chciał być całkowicie szczery, ale nie zależało mu dzisiaj na tym, by być wobec niej szczególnie opryskliwym. Musiał przyznać, że chociaż kompletnie nie był przekonany do tego wieczoru, gdy zaczepiła go pod The Rusty Nail, to jego humor uległ całkowitej poprawnie od momentu, w którym przekroczyła próg jego mieszkania i zaczęli się obściskiwać. Te dwie whisky, które w siebie wlał, zanim otworzył jej drzwi, też dobrze na niego działały.
    Pokręcił więc głową, ale to nie była jego odpowiedź, tylko gest, w którym wyrażał, że docierały do niego te jej zaczepki i nie pozostawał na nie całkowicie obojętny. Gdyby miał wyrażać to w słowach, rzuciłby, że ledwo zaczęli, a ona już była niemożliwa. Rzadko taka przy nim była, bo z reguły jej na to po prostu nie pozwalał.
    Pozwolił jednak, by wzięła od niego to nieznośne opakowanie i otworzyła je dużo sprawniej, niż wychodziło to jemu. Obserwował, gdy pomagała mu w założeniu gumki i odetchnął głębiej, czując na sobie jej szczupłe palce. Był na tyle wysoki, że chociaż klęczała na łóżku, mógł patrzeć na nią z góry, choć nie była to zatrważająca różnica.
    Mogła pomyśleć, że zignorował jej pytanie gdy, zamiast odpowiedzieć od razu, ujął jej twarz w dłonie, dotykając tych gorących, zaróżowionych policzków i wpatrując się przez kilka sekund w jej oczy. Kurwa, czy one zawsze tak błyszczały?
    — To już czwarte pytanie, które mi zadałaś, odkąd tu przyszłaś — zauważył z właściwą sobie nutą delikatnej irytacji. Jakieś życzenia? Mam krzyczeć? Nie wyglądam tak zawsze? Jak chcesz zacząć? Nie lubił, gdy to robiła. Gdy kierował nią taki brak pewności siebie. — Wyluzuj, Dashwood. I skończ się tak spinać — mruknął, pochylając się wreszcie, by pocałować ją mocno, i podczas gdy jedna z jego dłoni pozostała na jej policzku, druga skierowała się w stronę zapięcia jej biustonosza, którego nie zdążyli jeszcze się pozbyć.
    W przeciwieństwie do opakowania z prezerwatywą, z bielizną Clementine Clive radził sobie dużo lepiej. Biustonosz wylądował więc na podłodze, a kolano Clive’a na łóżku. Wspierał się na nim, gdy powoli, ale stanowczo pchał Clementine ciężarem własnego ciała, sugerując całkowicie jednoznacznie, by wygodniej ułożyła się na przykrytym pościelą materacu.

    Clive

    OdpowiedzUsuń
  61. Był dla niej względnie miły od jakichś piętnastu minut i już czuła się z tym dziwnie, co świadczyło jedynie o tym, jak bardzo Clementine przyzwyczaiła się już do roli ofiary, popychadła i kogoś, kto najlepiej, by cały czas przepraszał za to, że żyje. Czasem łapała Clive’a takim zachowaniem na jakiś cień współczucia, ale za każdym razem pozbywał się go równie szybko, jak się ono pojawiało. Bo to prawda — on nie był tu od tego, by ją ratować, a ona nie oczekiwała od niego ratunku. Jedyne, dla czego tkwili w tym układzie, w którym Clementine zdradzała męża, a Clive rezygnował z innych lasek, to seks. Nie byli tutaj po to, żeby rozmawiać, żeby się sobie zwierzać, żeby prosić o pomoc czy ją oferować.
    Czemu w takim razie, skoro układ był prosty, zrozumiały i w dodatku przez obie strony zaakceptowany, patrzyli na siebie, jakby dosłownie na końcach języków mieli coś, co chcieli z siebie wydusić, ale w ostatniej chwili decydowali się, by tego nie robić? Cholera jasna wie. Nie od dzisiaj wiadomo, że oboje mieli nie po kolei w głowach, co jedynie udowadniali sobie z każdą kolejną schadzką. Teraz, gdy zaczęli umawiać się na nie nawet w miejscach publicznych, to już był skończony debilizm.
    Clive nie miał pojęcia, czy Clementine czuła się spięta, wyluzowana, czy nie spięta albo niewyluzowana. Średnio go to obchodziło, po prostu zadawała mu za dużo pytań, a jemu na tyle podobało się to, co dzisiaj robili, że zwyczajnie nie chciał, żeby zrobiła się nadmiernie niemożliwa. Bo trochę był już do tej jej niemożliwości przyzwyczajony, ale czasem tolerował ją lepiej, czasem gorzej, a czasem praktycznie wcale. Nie musiała go jednak przepraszać i dobrze, że tego nie zrobiła, bo takimi akcjami zwykle skutecznie była w stanie zgasić całe to pożądanie, które też potrafiła w nim rozbudzić.
    Całe szczęście, jej rozchylone do pocałunków usta oraz nogi, między którymi bez wahania zrobiła dla niego więcej miejsca, a nawet ta dłoń, którą dotykała go, dopóki miała taką możliwość, to wszystko skutecznie sprawiło, że cień irytacji zniknął.
    Clive odsunął dłonie od twarzy Clementine, jednocześnie kręcąc głową i uciekając przed jej dłońmi, które dotykały jego policzków. Nie miał na to ochoty, nie jarał go ten gest z jej strony, znowu pokazywał jej wyraźnie, czego nie chciał.
    Pokazywał też czego chciał i to, jak zwykle, było dosyć oczywiste. Dość już napatrzył się w jej oczy, czując jednocześnie, że wywołał tym w głowie Clementine pytania, na które, nawet gdyby zdecydowała się je zadać, nie byłby skłonny odpowiedzieć. Żeby więc w już te oczy nie patrzeć, pozwolił swoim ustom zainteresować się jej szyją, dekoltem, a nawet piersiami, na które spadały kolejne pocałunki, drobniejsze i już nie tak staranne. Przestał się do nich jednak przykładać na rzecz tego, by ich ciała mogły się odnaleźć, a gdy poczuł Clementine wyraźniej, ich biodra właściwie natychmiast rozpoczęły spokojne, ale naznaczone zdecydowaniem poszukiwania wspólnego rytmu.

    I don't know, you tell me, what might it be?

    OdpowiedzUsuń
  62. Kurwa, na terapię chodził nawet Clive, choć ostatnimi czasy coraz częściej sobie ją odpuszczać, najczęściej zasłaniając się pracą, która do tejże właśnie terapii go doprowadziła, ale prawdę mówiąc był w stanie z niej zrezygnować choćby w sytuacji, w której kolidowała mu z wyjściem do baru i perspektywą pójścia do łóżka z kolejną cycatą blondyną, bo za tymi rozglądał się zdecydowanie najczęściej. Mimo to Clive był jednak przykładem na to, że się da i że takie terapeutyczne głupoty, pranie mózgu jednak coś dają. Cokolwiek, bo nie było z nim teraz jakoś wybitnie dobrze, ale biorąc pod uwagę to, co się stało, mogło być naprawdę dużo gorzej.
    Prawda była też taka, że seks był dla Clive’a jak używka. Nie był od niego beznadziejnie uzależniony, ale używał go, by uciszać w swojej głowie niektóre myśli i lepiej radzić sobie z pewnymi sprawami. Zdecydowanie go również nadużywał i to nie było ani rozsądne, ani zdrowe, ale Clive najwyraźniej zostawił swój rozsądek na tym nagrzanym słońcem parkingu w Savannah, o płytę którego wyrżnął również głową, gdy dostał swoją komplementarną kulkę w nogę i najzwyczajniej w świecie się przewrócił.
    Strasznie to wszystko było pojebane, ale mu pasowało, a Clive nie lubił mierzyć się z tym, co było dla niego niewygodne.
    Cholernie wygodne było jednak to, co teraz robili, bo seks działał zawsze, a seks z Clementine Redford to było jeszcze coś innego.
    Zasypywał jej ciało pocałunkami, a gest ten mógł zakrawać nawet na czułość, na którą żadne z nich w tym układzie nie liczyło ani jej nie wymagało, ale przyjmowali ją, gdy już postanowiła się między nich zakraść. Clive tak naprawdę gdzieś miał, czy powinien, czy nie. Czy łamał te zasadym, których nigdy między sobą nie ustalili, czy ich nie naruszał. Robił to, na co miał ochotę, więc zanim ich ciała zgodziły się co do rytmu i tempa, które chciały przyjąć, zdążył już swoimi ustami wyznaczyć na jej skórze niedostrzegalne ścieżki.
    Nie protestował też ani nie upominał Clementine, gdy jej dłoń wsunęła się w jego włosy. Wymamrotał, wymruczał jednak jakieś ciche, ledwie słyszalne aha albo inne mhm, które miało być świadczyć o tym, że mogła to robić. Normalnie nawet nie dawał jej na takie gesty szansy, ale dzisiaj swoją normalność zostawili za progiem jego mieszkania.
    Czując paznokcie Clementine, zawsze wypiłowane i niezawodnie wymalowane, bo kto jak kto, ale ona dbała o to, żeby zajebiście wyglądać, Clive najpierw udał, że nie słyszy ani tej kurwy, ani żądania, które po niej padło. Dopiero po kilkunastu sekundach zdawało się, że do niego dotarło, że uznał, że jeśli chciała mocniej, to będzie miała mocniej. Jego usta na dobre oderwały się od jej skóry. Jedną dłoń wsparł na materacu obok jej ramienia, a drugą wprost na jej szyi, zaciskając palce na tyle, by wyraźnie je tam poczuła, ale nie wystarczająco, by odebrać jej dech. Ruchy jego bioder stały się szybsze, mocniejsze, wyraźniejsze. Chciała szybciej, miała szybciej, i miała również Clive’a w miejscu, w którym wciąż mogła żądać więcej.

    it's something that does not give a fuck whether you prefer it or not ;>

    OdpowiedzUsuń
  63. Gdyby Clementine wybrała się do specjalisty i oznajmiła, że zdradzanie męża z lokalnym gliniarzem, z którym pierwszy raz przeruchała się jako nastolatka w Atlancie, działało na nią terapeutycznie, prawdopodobnie dostałaby receptę na psychotropy tak długą, że pracownicy najbliższego CVSu łapaliby się za głowy.
    Ale Clive nie kwestionował tego, co było dla niego korzystne. A korzystny zdecydowanie okazywał się fakt, że Clem lubiła to, co razem robili. Że ją to najwyraźniej jarało, może nie aż tak jak jego, bo dla niej bardziej chodziło w tym o jakąś ucieczkę i bliskość, a dla niego to przede wszystkim było zaspokojenie dość konkretnych potrzeb i dobra zabawa.
    Nakręcała go dzisiaj i pewnie nawet nie zdawała sobie z tego sprawy. Kurewsko kręciły go te jej jęki, westchnienia, nawet żądania i życzenia, na które zwykle nawet jej nie pozwalał, bo wydawał je sam i robili to, o czym on decydował. Miała zajebiste ciało, była zajebiście śliczna i zadbana, a Clive, wbrew wszelkim pozorom, jednak to zauważał i doceniał i, prawdę mówiąc, trochę nie mieściło mu się w głowie, że Tommy Redford uważał inaczej. To znaczy no, mieściło, bo przecież o niejednym przypadku domowego terrorysty w swojej pracy słyszał, wiele też miał szansę zobaczyć, ale, kurwa, Tommy po prostu czuł się panem i władcą, bo nikt nigdy mu się nie sprzeciwił. Clem mogła to robić, ale była od niego mniejsza, słabsza. Gdyby ktoś miał mu się postawić, to musiałby dorównywać mu choćby siłą, a kto by zrobił? Marnowała się przy nim, ale co by pomogło, gdyby Clive powiedział jej to wprost? Zresztą, chyba to wiedziała.
    Clive czerpał więc pełnymi garściami z faktu, że Clementine Redford lubiła zdradzać z nim swojego męża. Nie odmawiał jej sobie zupełnie, no, może poza tą wpadką, którą zaliczyli z kłóceniem się na jej werandzie, ale może dzięki tej przerwie wracanie do siebie smakowało jeszcze lepiej niż zwykle. Może gdyby nie to, nie przyłapywaliby siebie na spojrzeniach, które sprawiały, że zaczynali się zastanawiać, o co może im tak naprawdę chodzić.
    Chodziło o seks, to na pewno. Seks, który stawał się teraz mocniejszy, intensywniejszy niż zwykle. Cicha i pełna aprobaty kurwa wyrwała się wraz z ciężkim oddechem z ust Clive’a, gdy Clementine mocniej i ciaśniej objęła udami jego biodra a, dla lepszego efektu, przesunął jedną z jej nóg wyżej, pokazując jej, że tak, jak ją układała było dobrze, ale mogło być jeszcze lepiej.
    I było, czemu dawały wyraz ich zgodne ruchy, zachłanne pchnięcia i to tempo, które pomagało im odnaleźć idealny wręcz balans pomiędzy mocniej i szybciej.
    Clive nie odsunął się, gdy dłoń Clementine zdecydowanie zacisnęła się na jego karku, a jej usta wręcz wpiły w jego wargi, sprawiając, że to wszystko, wraz z tym, jak wyraźnie ją teraz czuł, i jak dobrze mu z nią było, zaowocowało jego głośniejszym jękiem, który uciszyła pocałunkiem. Przesunął palce po jej szyi, na której zostały po nich lekko zaczerwienione ślady, i wsunął je w jej rozpuszczone włosy, wkręcając się w zachłanne pocałunki.
    — Kurwa, Clemmy — wydusił z siebie wreszcie nie bez wysiłku. Był już blisko, mogła to usłyszeć w jego głosie. — Zwariuję przy tobie — powiedział tonem takim, jakby jemu samemu nie mieściło się w głowie, że to było możliwe, że on miał zwariować przy niej, a nie ona przy nim, że w ogóle się do tego przyznawał. A jednak. Seks z nią był jego ulubioną używką.

    you

    OdpowiedzUsuń
  64. Pojebana sytuacja.
    Pojebane było to, że Clementine lubiła zdradzać męża z tym samym typem, z którym przespała się jako nastolatka jeszcze w Atlancie. Clive do tej pory miał gdzieś głęboko w pamięci, jakie to było wtedy niezręczne i nieporadne z ich strony, jak właściwie to średnio sobie wtedy radzili, ale jakoś doszli do pewnego efektu, choć nie nazwałby go zadowalającym. I było coś lekko chorego w tym, że nie mieli właściwie żadnych oporów w powrocie do tego, czego spróbowali zaledwie raz, gdy nie widzieli się kawał czasu, a oboje zdążyli już dorosnąć i poukładać swoją rzeczywistość, każde osobno i bez myślenia o tym drugim. Zresztą, o czym tu było myśleć. To było jedno lato w Atlancie. Upalne, duszne, cholernie męczące. Czasem Clive wciąż czuł się tak samo w Mariesville, jakby to miejsce próbowało go wykończyć. Wolał swoje życie w Savannah, ale skoro już je stracił, to nie planował odmawiać sobie takich drobnych przyjemności jak seks s Clementine Redford, który w niczym nie przypominał tego, czego próbowali, gdy byli jeszcze głupimi dzieciakami.
    Teraz, na przykład, nie musiał pytać Clementine, czy doszła. Wiedział to, widział, czuł i poza tym, że czerpał z tego mnóstwo satysfakcji, to wcale do tego nie dążąc ani się o to nie starając, spełnienie osiągnęli jedno po drugim, a poczucie rozkoszy, rozlewające się po ich ciałach, było wręcz uzależniające.
    Clive oddychał ciężko i szybko, przez chwilę z trudem wręcz łapiąc oddech, gdy wciąż pochylał się nad Clementine i mocno zaciskał palce w jej włosach, praktycznie za nie ciągnąc. Odpuścił dopiero po kilku sekundach, rozluźniając dłoń, gdy dotarło do niego, co tak właściwie zrobił. Jej uda również nie obejmowały go już tak mocno, choć wciąż czuł na swojej skórze ich ciepło.
    — Kurwa — wydusił z siebie w końcu, odnajdując wzrokiem jej oczy, które, jak odkrył, czujnie go obserwowały. Potrzebuję cię więcej, cisnęło mu się na usta, ale przecież były jakieś granice tego, co mógł pierdolić przy niej bez żadnych konsekwencji, a co jakieś konsekwencje mogłoby już za sobą pociągnąć. Tego, czy jej? Clive nie chciał takiej odpowiedzialności. — Cholera jasna, Clemmy — skomentował więc z mieszaniną podziwu, zachwytu i ogólnego wrażenia, a jego czoło prawie oparło się o jej czoło, gdy pocałował ją mocno, właściwie tylko po to, żeby się zatkać.
    Tylko po to?
    Nie mogli jednak tkwić tak wiecznie (nie mogli?), więc wreszcie powoli wyplątał dłoń z jej włosów, a cofając ją, totalnym przypadkiem przesunął jeszcze po gorącym wręcz policzku Clementine. Odsunął się, a potem zszedł z łóżka, by zostawić ją samą w sypialni. Kurwa, czasem myślał o tym, że mógłby zdecydować się na wierność i monogamię choćby po to, żeby nie musieć już bawić się w te gumki, wyrzucanie ich, wymienianie, upewnianie się, że się nie zabraknie ich w najmniej odpowiednim momencie.
    Clive spędził więc krótką chwilę w łazience, a wracając, złapał jeszcze z kuchni drinka, tę prostą whisky z lodem, którą nalał i nie zdążył wypić, bo do jego drzwi zapukała Clementine. Może i wciąż sprawiał wrażenie dobrego chłopca, ale czasem pił teraz, jakby był wściekły na cały świat.
    — Chcesz? — zapytał, pojawiając się znowu w sypialni, zupełnie nieskrępowany własną nagością ani nagością Clementine. Miała zajebiste ciało, cała była cholernie śliczna i nawet nie próbował ukrywać teraz, że przyjemnie mu się na nią patrzyło. Była w jego łóżku, więc korzystał.

    facts, just facts

    OdpowiedzUsuń
  65. Nietypowa dla nich bliskość nie krępowała Clive’a, ale zdecydowanie powodowała, że nie do końca potrafił odpowiedzieć sobie na pytanie co dalej. W pierwszym instynkcie stawiał więc na to, co zwykle z Clementine robili, podążając utartymi już schematami: odsuwał się, wstawał, wychodził, zostawiał ją samą. W tym czasie ona doprowadzała się do porządku, a gdy wracał, była gotowa, żeby wyjść i nie zawracać mu głowy. Zaspokoili na jakiś czas to uzależnienie, które regularnie się w nich odzywało, więc nie mieli już sobie nic więcej do powiedzenia.
    Tylko że gdyby rozmawiali kiedykolwiek szczerze, to Clive przyznałby pewnie, że dzisiaj niekoniecznie chciał być sam. Jasne, miał paskudny dzień w robocie, ale ostatnimi czasy dosłownie każdy taki był. Clive nie potrafił pozbyć się poczucia, że praca w Mariesville, w tym małomiasteczkowym środowisku, wysysa z niego życie. Savannah nie było metropolią, ale zdążyło przyzwyczaić go do czegoś więcej i, cholera jasna, tęsknił za tym.
    Przy Clemmy chociaż przez chwilę o tym nie myślał. Taka była prawda, nie było sensu owijać w bawełnę. Robiła mu w głowie to, czego nie potrafiła zrobić żadna cytata blondyna z baru.
    Oddał jej zimną szklankę z alkoholem i, kiedy Clementine wróciła na łóżko, układając się na nim tak, że wyglądała szalenie seksownie i kusząco, przeciwstawił się tej pokusie. Schylił się, żeby podnieść z podłogi swoje dresy, które sprawnie na siebie wciągnął, a potem pozbierał jeszcze i nawet poskładał, choć trochę niedbale, ubrania Clementine. Poza jej matkami, wszystko odłożył na stojącą pod ścianą komodę, ale część bielizny dostała wraz z jego koszulką, po którą specjalnie dla niej poszedł do garderoby.
    Usiadł na brzegu łóżka, obok nóg Clementine i zostawił jej te rzeczy na nocnej szafce. Następnie wyjął z jej dłoni szklankę, w której wciąż pływał lód i whisky, i napił się z niej sam, zanim szklanka też trafiła na szafkę.
    Jeśli Clementine do tej pory nie domyśliła się, że zostaje tu dzisiaj na noc, to teraz mogła być już tego pewna. Odsyłanie jej do domu nie miało o tej porze większego sensu. Było już późno. Clive pił — nie był nawalony, nie zachowywał się nawet, jakby cała ta wypita dzisiaj whisky choć trochę go ruszyła, ale odkąd wrócił z Savannah, regularnie budował sobie tolerancję. Nie mógł więc jej odwieźć. Im dalej w noc, tym trudniejsze było złapanie taksówki czy nawet Ubera w Mariesville, bo na koniec każdego dnia to była tylko i wyłącznie zabita dechami wiocha. Na nogach przecież też nie będzie szła, to zdecydowanie za daleko. No i Clive wcale nie chciał być sam, tylko tego przecież na głos nie powie.
    — Clemmy — zaczął nagle, odwracając się w jej stronę, zanim miała choćby szansę zacząć ubierać się w ciuchy, które jej przygotował. Odwrócił się w całkowicie w jej stronę, kładąc dłonie na jej kolanie, które robiło mu w tej chwili za podpórkę. Na tych dłoniach wsparł swój podbródek i patrzył na nią przez chwilę uważnie. — Jedź ze mną na weekend do Savannah — wyrzucił z siebie w końcu, zdecydowanie nie gotowy na odmowę, z którą, jak sądził, za chwilę się spotka.

    I want you with me in Savannah

    OdpowiedzUsuń
  66. Może Clementine uważała dom, w którym mieszkała z mężem za swój, ale dla Clive’a to był dom jej i Tommy’ego Redforda. Wpadał tam na te ich ustawowe pół godziny, na szybki seks w trakcie pracy, przed pracą czy po pracy, ale nie miał ochoty zostawać, bo… Bo nie. Zresztą, Clemmy znała zasady. Nie łapała go nigdy za rękę, gdy wstawał z łóżka, nie prosiła, żeby zostawał, więc, jak mu się wydawało, ułatwiał im obojgu życie, ogarniał się, ubierał i wychodził. Jedynym wyjątkiem była ta noc, kiedy Clementine wylądowała w pociętą ręką w szpitalu i Clive czuł, że gdyby ją jednak zostawił, taką umęczoną, przestraszoną i słabą, to przez całą noc miałby wyrzuty sumienia. Bo, wbrew pozorom, jakieś sumienie miał i Clementine Redford ostatnimi czasy coraz wcześniej mu na nie wjeżdżała. I nie do końca się przed tym bronił.
    Chciał, żeby została. Nie powie jej tego, nie rzuci wprost zostań, ale wiedział, że Clementine wyłapie aluzję, która czaiła się w tym, jak jeszcze nie kazał jej się zbierać, jak podał jej o kilka rozmiarów za dużą koszulkę, w której mogła spać, jak sam ją zagadywał, zamiast podsumować ten zajebisty seks wymownym milczeniem, sugerującym, że wie, gdzie są drzwi.
    Przyzwyczaił ją do pewnego schematu i doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Dzisiaj łamał go w najmniej oczekiwany sposób, ale najwyraźniej nie mogło to być dla niej aż tak zaskakujące, skoro nie protestowała.
    — Do Savannah — przytaknął, nie odrywając jedną dłoń od jej kolana, ale wciąż opierając się o nie brodą. Przesunął po miękkiej, jędrnej skórze w dół jej uda i uśmiechnął się jeszcze tak totalnie chłopięco i zaczepnie, doskonale wiedząc, ile mógł tym osiągnąć.
    Nie uciekał przed ręką, którą wyciągnęła w jego stronę Clementine, ale skoro postanowiła ją cofnąć, to po prostu powiódł za nią wzrokiem, spojrzeniem i tak wracając zaraz do jej twarzy. Zacisnął odrobinę mocniej palce na jej udzie, gdy się zgodziła i nie odsuwał się, gdy postanowiła się ubrać, bo nie musiał. Trochę nie potrafił uwierzyć w to, że nawet w tej szarej, prostej koszulce też potrafiła wyglądać tak szalenie seksownie.
    — Żeby wyrwać się z tego zadupia — odpowiedział, teraz już składając niespieszny pocałunek na jej kolanie, który w pewnym sensie podkreślał jego zadowolenie z tego, że się zgodziła.
    Mógł tam jechać bez niej, to jasne, ale… Mieli tam być jego kumple. I ta dziewczyna, z którą się rozstał, zanim wrócił do Mariesville, a która teraz, pożałuj boże, chodziła z jednym z tych kumpli. Pojebana sytuacja, ale Clive lubił takie najbardziej.
    — Mój kumpel, Cory, ma urodziny. Zbieramy ekipę z Savannah, trzymałem się tam z kilkoma chłopakami, Cory wymyślił sobie wynajęcie wielkiej chałupy na zrobienie imprezy, bo z nas wszystkich tylko on tam został. W sumie będzie nas pięciu no i każdy pewnie ze swoją dziewczyną. O ile każdy z tych przegrywów jakąś ma — wyjaśnił na tyle szczerze, na ile chciał, bo pominął przy tym, że Cory chodził teraz z Leah, a Leah… No właśnie. Clive też chodził kiedyś z Leah. Przez cztery jebane lata.
    Ukrywanie tego faktu nie było z jego strony do końca uczciwe, tak samo jak nie był ten wzrok, który wbijał w Clementine, a który wręcz zdawał się mówić zgódź się, zgódź się, zgódź się. Czy chciał się nią tam popisywać między swoimi kumplami-gliniarzami? Pewnie, że tak. Czy chciał, żeby Leah zobaczyła, jaką laskę był w stanie wyrwać? Naturalnie. Czy potrzebował wyrwać się z tej zabitej dechami wiochy i czuł, że Clementine również wyszłoby na to dobre? Oczywiście.
    — Pojedziesz? — zapytał jeszcze raz, bo nie był aż tak pewny i zadufany w sobie, by zakładać, że wcześniejsza informacja niczego nie zmieni. Jeśli nie ona, to mógł jechać sam. Mógł też wyrwać na jeden weekend jakąś laskę z baru, odezwać się do którejś z tych, które po wyjściu z jego łóżka zapisywały mu na chusteczce czy innym skrawku papieru swoje numery, i które od czasu do czasu wybierał. Miał opcje, ale niekoniecznie chciał z nich korzystać, gdy miał też Clementine, a jej męża wciąż nie było widać na horyzoncie.

    I want nothing more

    OdpowiedzUsuń
  67. Mogłaby wyczuć, że Clive był dla niej miły, bo czegoś od niej chciał. Mogłaby się wściec, że nie kazał jej się odwracać na szybkie pieprzenie tylko wtedy, gdy miał w tym jakiś interes. Że chciał popisywać się nią przed kumplami, a jednocześnie wyznaczał jej, kiedy ma przychodzić, dochodzić i wychodzić. Że zachowywał się jak pan i władca, bo z góry zakładał, że czego by nie zrobił, przyzwyczaił ją do siebie na tyle, że pierwsza nie każe mu spierdalać.
    Clive potrafił być tak samo uroczym chłopcem jak i zwykłym dupkiem, a na co dzień wciąż odbijał się od faktu, że kiedyś taki nie był. To wszystko zaczęło się po wypadku. Po tym, jak stracił kumpla z pracy i partnera, człowieka, który wiele go nauczył i zawsze pilnował, żeby młody na siebie uważał. Potem rozstał się z Leah, której miesiąc od jego wyjścia ze szpitala wystarczył, żeby stwierdziła, że nie tylko już go nie poznaje, ale jeszcze nie zostawi życia w Savannah dla smutnej egzystencji na jakiejś zapyziałej wiosce, o której reszta świata nawet nigdy nie słyszała.
    Clive czuł rosnącą w nim złość na samą myśl o tym, że Leah tam będzie, ale z tymi negatywnymi emocjami kontrastowała jeszcze ogromna satysfakcja z jej wyrazu twarzy, który już wyobrażał sobie, że wstąpi na nią na widok Clementine.
    — Jeśli tak to chcesz nazwać, to czemu nie? — wzruszył lekko ramionami w odpowiedzi na pytanie Clemmy, wciąż wbijając w nią to swoje niewinne spojrzenie, maślane oczęta podkreślone uśmiechem, który zdawał się podpowiadać będzie fajnie, zgódź się.
    To tylko jeden weekend. Wyrwą się z tego zadupia, wyluzują, może nawet Clive będzie w stanie pokazać Clementine kawałek Savannah, bo poza tym, że lubił pić w tamtejszych barach, to zwyczajnie lubił też to miasto i doceniał inne jego aspekty. On tego potrzebował, ostatni raz widział się z chłopakami… Kilka miesięcy temu. Jeszcze jesienią. W międzyczasie był ze dwa razy w Atlancie, ale przede wszystkim po to, żeby odwiedzić ojca, a tak… Jego życie obracało się wokół Mariesville i Camden, bo kiedy wyobracał już wszystkie chętne laski tutaj, musiał szukać ich dalej. Nudziło go to. Nudziło okurtnie.
    — Zajebiście — rzucił, gdy oficjalnie mieli już ustalone, że Clementine z nim pojedzie. Uśmiech Clive’a stał się odrobinę szerszy i podszyty prawdziwą wręcz radością, a tak przede wszystkim to zadowoleniem, że się zgodziła. Przesunął się na łóżko, a materac wokół Clementine stopniowo uginał się pod jego ciężarem, gdy najpierw jedno kolano oparł pomiędzy jej nogami, drugie na zewnątrz, a dłonie wsparł przy jej biodrach. — Ten weekend — przytaknął, pochylając się nad nią i całując ją właściwie bez żadnego ostrzeżenia. Wiedział, że ona wie, co robił. Bombardował ją tym, jaki cudowny, słodki i wspaniały potrafił być, jeśli coś chciał w tej sposób osiągnąć. — W piątek pracuję do późna, więc pojedziemy w sobotę. Z soboty na niedzielę będzie impreza, potem może zdążę pokazać ci Savannah i… Spodoba ci się — dodał, całkiem pewny, że dokładnie tak będzie. Nie przewidywał innej wersji zdarzeń.

    I knew you wouldn't say no to me

    OdpowiedzUsuń
  68. Co?
    Ano pstro. Clive, w przeciwieństwie do Clementine najwyraźniej, nie martwił się żadnym zakochiwaniem się. Gdyby miał po kolei w głowie, to pewnie przychodziłoby mu to łatwo i tak, jak w Savannah miał Leah, tak i w Mariesville miałby już jakąś dziewczynę. Ale zamiast tego traktował kobiety jak przedmioty, jak coś, co wymienia się na lepszy model, gdy się tym znudzi. Wracał regularnie właściwie jedynie do Clementine i nie miał pojęcia, czemu to robił — czy z jakiegoś dziwnego sentymentu, którego wytłumaczyć nie potrafił, czy może to fakt, że naprawdę śliczna i zgrabna to ona była wyjątkowo. Coś go do niej przyciągało i to coś również zdecydowało o tym, że zapytał, czy pojedzie z nim do Savannah, chociaż mógł równie dobrze jechać sam lub z kimkolwiek innym. To nie musiała być ona, ale jakaś jego część chciała, żeby to była ona.
    — Pieprzenia? — udał teraz zaskoczenie, jakby wcale nie pieprzyli się mocno przy każdej okazji, którą udało im się dla siebie złapać. — Od zajebistego seksu chciałaś powiedzieć — naprostował jednak jej sugestię, nie wnikając już w to, czy przedstawi ją jako swoją dziewczynę, czy nie.
    Pewnie tak, bo przecież o to w tym wszystkim chodziło, choć Clementine miała pozostać cudownie nieświadoma tego, komu nosa próbował utrzeć jej obecnością oraz w kim wzbudzić z jej pomocą zazdrość. Była mądra, domyśli się, w to nawet przez chwilę nie wątpił, ale trudniej będzie jej się o to wściec na miejscu, niż przed wyjazdem czy w drodze.
    — Weź wolny weekend — mruknął jeszcze, a ten sam chłopięcy i zadziorny uśmiech, który na pewno miał ogromny wpływ na decyzję Clementine o tym, by z nim pojechać, wciąż kręcił się po jego ustach, gdy nieustępliwie ją całował.
    Musiał jednak odsunąć się i dać sobie chwilę na zastanowienie, gdy nagle oznajmiła, że jest głodna, a on ma się tym zająć. Nigdy chyba jeszcze wspólnie nie jedli, to po pierwsze, ale jedzenie za weekend w Savannah, podczas którego będzie robić za jego dziewczynę, wydawało się dosyć uczciwym układem. Jedyny problem polegał na tym, że Clive w lodówce nie miał nic oprócz czteropaku piwa i pozostałości po chińszczyźnie, którą jadł wczoraj wieczorem po powrocie z pracy. W zamrażarce z kolei miał tylko lód, a w szafkach głównie alkohol. Żył swoim najlepszym, kawalerskim życiem. Wiadomo.
    — Tutaj to można co najwyżej umrzeć z głodu — oznajmił więc całkiem szczerze. — Jeśli masz ochotę się ubrać, to dwie ulice stąd zjemy najlepsze burgery i frytki, jakich w życiu próbowałaś — zasugerował, choć wiedział, że to sugestia z rodzaju tych ryzykownych, bo wtedy musieliby się pokazać razem w miejscu publicznym, ale czy ktokolwiek zwróciłby na nich o tej porze uwagę? — Jak nie to możemy coś zamówić — przedstawił kolejną opcję i właściwie czekał na decyzję Clementine.

    I just know you better than you think I do

    OdpowiedzUsuń
  69. Clive nie wątpił w to, że Clementine była inteligentną kobietą. Trudno mu było, rzecz jasna, uwierzyć to, jak taka inteligentna kobieta mogła pozwolić, by przemocowy dupek został jej mężem i stłamsił ją do poziomu, w którym żyła, gdy był za ocean i umierała po trochu, gdy wracał na kilka tygodni do domu, ale to nie była jego sprawa. Nie jemu się w to mieszać, nie jemu to oceniać. Zresztą, prawda była też taka, że ona i Clive niewiele rozmawiali. Nie dzielili się szczegółami ze swojego życia, a najwięcej akurat o nim Clementine mogła usłyszeć od jego matki, bo może i nie spełnił oczekiwań jej ani swojego ojca, ale Ruth Bennett była dumna ze swojego syna. Tego miłego, dobrego, uczynnego chłopca.
    To znaczy… Czy tylko o tę zazdrość tu chodziło? W dużej części tak, może tak w sześćdziesięciu procentach, ale w pozostałych czterdziestu Clive chciał też wyrwać się z Mariesville, spędzić weekend w towarzystwie, z którym wiedział, że można się porządnie napić i dobrze poimprezować. Ze wszystkich tych lasek, które regularnie dymał, Clementine lubił najbardziej. Tak po prostu. Najprzyjemniej mu się na nią patrzyło, najlepiej dogadywał się z nią w łóżku i nie była cycatą siksą z tlenionymi włosami, która nawet nie potrafiła złożyć porządnego zdania. Nie żeby sam uważał się za jakiegoś szalenie inteligentnego, ale… No po prostu miał pewne preferencje i Clementine wszystkie je spełniała. Gdyby tylko nie była mężatką, to, kurwa, czuł, że byłby z niej nawet niezły materiał na dziewczynę, ale akurat z tym to spóźnił się pod jej adresem o ładnych parę lat. Zostało im pieprzenie się za plecami Tommy’ego i… Wolał to, niż nie mieć jej w ogóle.
    Clive również myślał teraz, że w sumie fajnie byłoby skorzystać z okazji i jednak choć ten jeden raz gdzieś wyjść. Restauracja, bar, czy w sumie jak to nazwać — jego ulubiona burgerownia — była miejscem, które dobrze znał. Mało kto przesiadywał tam o tej porze, zwykle o takich godzinach właśnie Clive wpadał wystrojony w mundur i brał coś po robocie, bo w mieszkaniu jak zwykle lodówka świeciła piwem i pustkami.
    — Żaden problem — rzucił w odpowiedzi na sugestię o tym, że później miałby ponownie rozbierać Clementine.
    Skorzystał jeszcze z tego pocałunku, który boleśnie skróciła, gdy on próbował go wydłużyć i pozwolił, by się od niego odsunęła. Przynajmniej popatrzył sobie, jak zakładała te majtki, celowo robiąc to tak, żeby mógł podziwiać. I podziwiał. Cholera jasna, jaka ona była seksowna.
    — Sukienka — rzucił, ale ze względów czysto praktycznych.
    Nie miał spodni, w których Clementine by nie utonęła, a ta koszulka jednak była krótsza od niezaprzeczalnie kusej sukienki. Tyłek musiała zakryć, wychodząc na miasto, tak zwyczajnie wypadało, a Clive zniknął znów w garderobie i wyszedł kiedy z niej wyszedł, podał Clementine bluzę — zwykłą, prostą, czarną i obszerną, w której będzie jej cieplej niż w żakiecie. Sam naciągnął na siebie tę koszulkę, którą wcześniej zaoferował jej i swoją standardową, rozpiętą kraciastą koszulę z długim rękawem.
    To nie było romantyczne wyjście. Szli coś zjeść i potem mogli, w zależności od tego, jak będą się czuć, pieprzyć się dalej. Albo pójść spać. Wszystko jedno. Ale romantycznego nie było w tym praktycznie nic. W tym, jak Clive wykazał się brakiem cierpliwości, gdy zamykał za nimi drzwi, a klucz uparcie nie chciał przekręcić się w zamku, również. Wkurwił się, kopnął te drzwi i zamek ustąpił, więc mogli ruszać.

    if it wasn't for other people, you'd be going naked

    OdpowiedzUsuń
  70. Clive nie miał w zwyczaju tak po prostu rezygnować z tego, co było dla niego wygodne. A Clementine, którą miał zwykle dosłownie na zawołanie i której mógł również kazać spadać do swoich spraw, gdy już się nią nasycił. Było mu doprawdy zajebiście w tym ich chorym układzie no i też niezbyt wyobrażał sobie, żeby z tego rezygnowali, choć całkiem realistycznie należało brać to pod uwagę. Przecież nie będą tak wiecznie. Clementine wciąż była i, jak sądził, pozostanie żoną Tommy’ego, bo nic nie wskazywało na to, by miała go na tyle dość, żeby odejść. A Clive… Clive od praktycznie roku robił wszystko, by zamienić się w swojego prywatnego, największego wroga, ale również spodziewał się, że po prostu jeszcze przez jakiś czas tak się będzie miotał, aż w końcu pewnego pięknego dnia poczuje, że się wyszumiał i zachce mu się mieć kogoś na stałe. Niekoniecznie planował ślub i zakładanie rodziny, bo, prawdę mówiąc, to nigdy nie było szczytem jego marzeń, a do szczęścia też niespecjalnie tego potrzebował, ale kiedy był jeszcze w Savannah, z Leah, to… Lubił być z Leah. Lubił być jej facetem, lubił ich związek, to, jak się rozwijał i jak pierścionki zaręczynowe mimo wszystko chodziły mu po głowie, zanim rąbnął tym pustym łbem o asfalt i dotarło do niego, że ma pierdoloną dziurę po kulce w nodze.
    Clive mścił się teraz trochę na sobie, na wszystkich wokół, na całym świecie, w pewnym sensie może i nawet na Clementine. Wyładowywał swoją frustrację bez żadnych ograniczeń i nawet najmniejsza głupota była w stanie na kilka sekund kompletnie wyprowadzić go z równowagi. Wściekał się na chwilę, a potem szedł dalej jak gdyby nigdy nic i tak do następnego momentu.
    Chore, ale co zrobić. Nie miał po kolei w głowie.
    — Nie całą dobę, ale do późna — wyjaśnił, gdy dotarli pod drzwi jego ulubionej knajpki. Pociągnął za klamkę, otwierając je pred Clementine i wpuszczając ją pierwszą do ciepłego, ale nie cuchnącego starym olejem czy przesmażonym mięsem środka.
    Chociaż nie spieszyli się z Clementine w łóżku, to nie było jeszcze nawet północy. I nie był to rekord Clive’a — często pojawiał się w tym miejscu nawet o wiele później, ale zwykle był sam. Nie przyprowadzał tu też żadnych kobiet, bo właściwie każdego poza Clementine wyśmiałby na samą sugestię, że po seksie mieliby jeszcze skoczyć razem coś zjeść.
    — Siadaj — rzucił teraz w jej stronie, a sam zatrzymał się przy wysokiej ladzie, gdzie pracownik, który już dobrze go znał, nieumiejętnie ukrywał zaskoczenie faktem, że Clive nie tylko nie pojawił się dzisiaj w mundurze, prosto po robocie, ale jeszcze w towarzystwie takiej laski.
    Clementine miała za zadanie wybrać miejsce, a wybór miała całkiem duży, bo w środku byli obecnie sami. Clive zamówił dwa burgery, frytki, i colę — nie zero, bo nie tolerował tego gówna — zapłacił i dołączył do Clementine, siadając po drugiej stronie stolika, na który się zdecydowała. Wyglądał już na zmęczonego i był zmęczony. I trudno było mu się dziwić, w końcu pracował przez cały dzień w terenie, ale gdy czekali na jedzenie, po jego ustach błądził delikatny uśmiech, który uwydatniał się nieznacznie, ilekroć jego spojrzenie lądowało na twarzy Clementine.
    — Pokaż rękę — odezwał się nagle, pochylając się do przodu i opierając łokciami na blacie. Własną rękę wciągnął po dłoń Clementine, tę, w którą zraniła się kilka dni temu i która w jakiś pojebany sposób doprowadziła do tego, że siedzieli tu teraz i czekali na jedzenie. — Kiedy zdejmujesz szwy? — zapytał, bo oczywiście, że nie protestowała, że podała mu tę dłoń i pozwoliła, by przesuwał po niej ciepłymi palcami, przyglądając się gojącej się ranie.

    I won't have to ask for it, you'll just do it for me

    OdpowiedzUsuń
  71. Clive nie rozpędzałby się na tyle, by przypisywać Clementine jakąś wyjątkowość. Jasne, wybrałby ją każdego dnia ponad te wszystkie laski, z którymi przespał się odkąd sprowadził się z Savannah, ale… Clem zwyczajnie nie powinna się nakręcać. To mogło być trudne, bo Clive użył na niej dzisiaj jednych ze swoich najlepszych sztuczek, najpierw starając się, żeby ten seks był inny niż zwykle, a potem miękcząc jej serce swoim uśmiechem, czułymi gestami i spojrzeniami, którymi z reguły jej nie zaszczycał, ale teraz mogła się też domyślić, po co to robił. Właściwie już wiedziała, tylko wystarczyło połączyć wątki. Od samego początku chciał zapytać, czy z nim pojedzie. Urabiał ją, to wszystko. No i totalnie mu się to udało.
    Teraz też to robił. Pracował nad nią dalej, tylko na tyle subtelnie, że już mogła nie do końca zdawać sobie z tego sprawę. Przemycał to w zachowaniu, które po tym, jak miły był dla niej do tej pory, mogło wydawać się całkiem naturalne. Jakby zachowywał się tak zgodnie z tym, co do niej czuł, a nie z tym, czego od niej chciał.
    I czy to było z jego strony takie znowu okropne? Clementine zdawała czuć się dobrze. Wciąż była żoną Tommy’ego Redforda, w każdej sekundzie, minucie, godzinie, i brak pierścionka czy obrączki na palcach tego nie zmieni, ale mogła pozwolić sobie na to, by o nim nie myśleć. Mogła wyluzować — tak, jak często sugerował jej to Clive.
    — Ładnie się goi — ocenił teraz, pozwalając, by dłoń Clementine odrobinę mocniej zacisnęła się na jego dłoni. Pozwalał też, by wpatrywała się w niego z tym uśmiechem, ozdabiającym jej kształtne usta i podsycał go wręcz, unosząc co jakiś czas wzrok, by wyłapać swoimi oczami jej spojrzenie.
    Przesuwał dalej palcami po wnętrzu jej dłoni, łaskocząc je delikatnie i dość bezmyślnie. Jeśli jednak o czymś teraz myślał, to zostawiał to dla siebie, a Clementine najwyraźniej nie miała odwagi o nic pytać, nawet gdyby chciała, pewnie z obawy, że jednym niewłaściwym pytaniem zburzy całą tę chwilę. I prawidłowo. Clive nie miał teraz jakiejś wyjątkowej ochoty na rozmowy.
    Nie musieli też długo czekać na jedzenie. Posiedzieli jeszcze właściwie przez kilka minut i nagle okazało się, że wszystko, co wybrał i zamówił Clive już na nich czekało. Wstał więc, puszczając bez ostrzeżenia, właściwie kompletnie niedbale, dłoń Clementine i po chwili wrócił z burgerami, frytkami i napojami. Niczego z nią nie skonsultował, ale gdyby zamierzała grymasić, to, jak dla niego, mogła nie jeść dzisiaj w ogóle.
    — Spakuj na weekend strój kąpielowy — odezwał się nagle, kiedy zabrali się już za jedzenie. Burgery jak zwykle były niezawodnie smaczne, frytki idealnie usmażone, a napoje przyjemnie zimne. — To żaden przymus, ale w sumie lepiej, żebym cię ostrzegł, że Cory ma jakąś jazdę na punkcie jacuzzi.
    Nie oczekiwał, rzecz jasna, że Clementine w ogóle będzie miała na taką atrakcję ochotę. On też niespecjalnie był fanem, ale podejrzewał, że jeśli odpowiednio dużo wypije, to tam też skończy. Zresztą, solenizantowi się nie odmawia. Nawet jeśli ten solenizant poderwał laskę, która złamała ci serce, czy coś w tym stylu.

    you doubt it, Dashwood?

    OdpowiedzUsuń
  72. Bo Clementine nie była dla niego wyjątkowa. Owszem, Clive niezaprzeczalnie lubił ją bardziej niż inne laski, które regularnie dymał, no i seks z nią też potrafił być lepszy niż z nimi. Śliczna również była, do tego miała naprawdę zajebiste ciało, ale… To nie równało się żadnej wyjątkowości. A przynajmniej tak to sobie tłumaczył, żeby nie zwariować, kiedy akurat mieli na siebie jednego, wielkiego, kolektywnego focha albo nie mogli przez kilka dni zgrać swoich grafików, żeby spotkać się w wiadomym celu.
    Prawda była taka, że Clive’owi w Mariesville dosłownie odpierdalało. I to tak naprawdę porządnie. Czuł, że potrzebuje tego wyjazdu, że potrzebuje Savannah i chociaż tych kilkunastu godzin spędzonych wśród innych ludzi niż tych, z którymi obracał się tutaj na co dzień. Nie brał jednak, rzecz jasna, pod uwagę, że to towarzystwo mogło już nie być dla niego tak dobre, jak wydawało mu się kiedyś. Że on się zmienił, i to do tego stopnia, że zrywając z nim, własna dziewczyna zarzuciła mu, że już go nie poznaje i że choćby związek Cory’ego i Leah zmieniał dynamikę ich relacji wręcz diametralnie.
    Nie myślał o tym. Był nastawiony na picie, imprezę i seks. W końcu Clementine jechała razem z nim.
    Zgodnie z tym, co zauważyła Clemmy, jedzenie było smaczne. Clive nie gadał, gdy jedli, po prostu skupił się na tym, że w sumie to też był głodny, tylko do tej pory o tym nie myślał. Przegryzał więc burgera, który pokonał go dopiero, gdy zostało mu go całkiem niewiele, więc odpuścił sobie większą część frytek. I dobrze, że nie wiedział, że Clementine wolała colę zero, bo musieliby się wtedy poważnie zastanowić nad tym, czy powinni kontynuować ten układ. Nie dlatego, że zdradzała z Clive’em męża. Poszłoby o colę.
    Clive zmarszczył jednak brwi, słysząc pytanie Clementine.
    — Przecież ty go nawet nie znasz — rzucił w pierwszym odruchu, właściwie to zaskoczony, że w ogóle coś takiego przyszło jej do głowy. — Nie, ty jedziesz tam dla… — Dekoracji. To było słowo, które najlepiej opisywałoby cel, w jakim Clive zabierał Clementine do Savannah. — Dla towarzystwa — wyjaśnił jednak zaraz. Musiał najwyraźniej sprostować, jaki to był układ, nie chcąc jednocześnie przyznawać na głos, że w ogromnej mierze chodziło też o to, by Clemmy wyglądała ślicznie i seksownie u jego boku. — My zrzucamy się na wakacje na Florydzie dla Cory’ego i Leah — dodał, bo prezent miał być, w końcu to były urodziny i w przypadku Cory’ego okrągłe, bo trzydzieste, a związek z Leah, z tego co Clive słyszał od kumpli, postępował. Na tej Florydzie mogli się nawet zaręczyć i, prawdę mówiąc, pewnie właśnie to zrobią. — Jak pijesz coś poza piwem, wódką albo whisky, to możesz coś wziąć.
    Poza tym Clementine nie musiała brać tam niczego. No, może dobry humor, bo Clive oczekiwał, że jeśli przejedzie nim połowę stanu, to będzie się ładnie uśmiechać i jeszcze ładniej wyglądać u jego boku. Nie brał jej tam po to, żeby grymasiła, była trudna albo strzelała mu fochy.

    maybe? make up your mind, Dashwood

    OdpowiedzUsuń
  73. I właśnie o to Clive’owi chodziło — że skoro już chciał pokazać się przed kumplami i przed Leah z kimś u swojego boku, to niech ten ktoś przynajmniej będzie porządnie wytresowany. Śliczną laską też fajnie było zaszpanować, zwłaszcza po tym, z jakim hukiem Clive opuścił Savannah i co działo się zanim do tego doszło, a Clementine… No cóż, spełniała wszystkie wymagania. Clive oczekiwał więc, że Clemmy będzie w ten weekend przystępna. Że będzie śmiać się, żartować, udawać, że jest w niego wpatrzona jak w obrazek i reagować, gdy on będzie w ten sam sposób patrzył na nią. To miał być teatrzyk, ale taki zajebiście profesjonalnie odegrany, a jeśli znajdą jeszcze tam chwilę, żeby się ze sobą przespać, to już w ogóle strzał w dziesiątkę.
    Wszystko to było ze strony Clive’a cholernie płytkie, pojebane i próżne, ale nie mydlił Clementine oczu. Chciał od niej czegoś i w zamian oferował wypad do Savannah, szansę, na wyrwanie się z zapyziałego Mariesville, w którym po dwudziestej trzeciej ulice świeciły już pustkami, a oni byli jedynymi klientami w popularnej burgerowni.
    Odpierdalało mu tutaj i nawet nie próbował się już hamować.
    Osiągnął już, co osiągnąć potrzebował i wiedział, że Clementine nie wycofa się ze swojej decyzji. Zmęczenie również zaczęło dawać się mu we znaki, więc odpowiadał mu fakt, że nie pytała teraz o więcej szczegółów i w ogóle była taka… przyjemnie niewymagająca. Nienawidził lasek, które bez przerwy gadały, non-stop czegoś chciały albo próbowały cokolwiek osiągnąć, wjeżdżając mu na sumienie. On dbał o swoje dobre samopoczucie, Clementine o swoje i totalnie mu ten układ pasował.
    Po latach poświęcania się dla innych, w związku z Leah, której potrzeby zawsze stawiał na pierwszym miejscu, której bezpieczeństwo i dobrobyt były jego priorytetem, miał, kurwa, serdecznie dość. Kiedy z nim zerwała, kiedy powiedziała, że się zmienił i że nie zostawi dla niego Savannah, czuł, jakby te cztery lata, które ze sobą spędzili, były jak czas, uczucie i emocje wyrzucone prosto w rynsztok. Był na nią cholernie wkurwiony nawet teraz, gdy myślał o tej zrzutce na wycieczkę na Florydę, z której ona też skorzysta, bo ona i Cory podobno byli w sobie całkowicie poważnie zakochani.
    W dupie ich miał. To znaczy, przede wszystkim Leah, bo Cory był jego kumplem, a ona tylko kłamliwą suką.
    — Spadamy — zgodził się więc teraz z sugestią Clementine, choć nie mógł przysiąc, że myśli, które przed chwilą krążyły po jego głowie, nie przełożyły się na jakieś niekontrolowane grymasy, które mogłaby na jego twarzy czy w spojrzeniu zauważyć.
    Kiedy wyszli na zewnątrz, powietrze wydawało się bardziej rześkie i chłodniejsze niż wcześniej. Bez zastanowienia, w geście wręcz nonszalanckim i odruchowym, Clive wyciągnął ramię, które spoczęło na barku Clementine. Jebać Leah, totalnie. Clive nie zabrał tego ramienia aż do momentu, w którym wrócili do jego mieszkania i otworzył drzwi, już bez walki z zamkiem, wpuszczając Clementine pierwszą do środka.

    I just know for sure that tonight you are a really good girl

    OdpowiedzUsuń
  74. Clive miał prawo, by my odpierdalało, więc z niego korzystał. Obecnie jedyną kobietą w jego życiu, na której opinii w jakikolwiek mu zależało, była jego matka. Przed nią więc stwarzał pozory, choć nawet ona zaczynała już domyślać się, co, gdzie i z kim robił, gdy zdarzało mu się zostawać u niej na noc, a jednak w środku tej nocy również znikać na godzinę czy pół. I nawet w tych wszystkich pozorach, nie starał się jednak jakoś wyjątkowo. Ruth Bennett nie była głupia, nawet jeśli czasem własna pamięć dość mocno ją zawodziła. Clive nie próbował więc głupiej z niej robić. Gdyby zapytała wprost, co kombinował po nocach, a czasem nawet i w środku dnia, z zamężną sąsiadka, powiedziałby jej wprost. Ale nie pytała, bo wiedziała, że to nie jej sprawa. I wiedziała też, że wszystko, co stało się z Savannah, odcisnęło na nim ogromny ślad.
    Clementine też z pewnością musiała się domyślać, że ten Clivey Bennett, uśmiechnięty, serdeczny, po prosty dobry chłopak, którego poznała w Atlancie, nie mógł bez powodu zamienić się w aż takiego dupka. To nie stało się samo, podobnie jak bałagan w jego głowie nie zrobił się sam.
    Clive też zdawał sobie sprawę, miał gdzieś z tyłu głowy zapamiętane, że mógłby zacząć nad tym pracować, że wypadek z Savannah nie musiał go definiować ani układać mu od tej pory życia, ale wygodniej było mu po prostu na to pozwalać. Mógł pić i pieprzyć ile tylko chciał i potrzebował, w granicach rozsądku, które pomagały mu w tym wszystkim nie stracić pracy. Pasował mu ten układ. I dzięki temu układowi miał również od czasu do czasu w swoim łóżku Clementine Redford. Dashwood. Gdyby znowu był normalny, musiałaby wrócić do statusu tego, czym była dla niego jeszcze kilka miesięcy temu: niewyraźnym wspomnieniem gorącego lata w Atlancie.
    Gdy oboje znaleźli się już wewnątrz jego mieszkania, a szczeknięcie klucza w zamku obwieściło im, że drzwi zostały ponownie zamknięte, Clive ruszył niespiesznie w ślad za Clementine. I znowu — był zmęczony, ale nie głupi. A głupotą byłoby mieć tej nocy taką kobietę jak ona i przelecieć ją tylko raz. Clive dopuszczał się, rzecz jasna, różnych głupot, ale nie aż takich.
    — Powinienem czuć się urażony, że musisz o to pytać — odpowiedział, uśmiechając się przy tym właściwie pierwszy raz, odkąd wyszli z baru.
    W trakcie krótkiego spaceru może i nie zachowywali dystansu, ale również nie rozmawiali. Szli w ciszy i Clive tę ciszę lubił, musząc przyznać, że Clementine miała po prostu wyczucie. Wiedziała, kiedy siedzieć cicho.
    Uśmiech, który wyrysował się teraz na jego ustach, nie miał już jednak nic wspólnego z tym słodkim i chłopięcym grymasem, który wcześniej gościł na jego twarzy. Clementine go kusiła, a on jej na to pozwalał.
    — Wybierz, jak chcesz to zrobić — rzucił już dużo ciszej, podchodząc bliżej niej. Jego dłonie momentalnie dobrały się do bluzy, którą wcześniej kazał jej założyć, i pozbyła się jej równie szybko, jak nastrój pomiędzy nimi uległ zmianie, wracając do tego bardziej odpowiadającego zamiarom, które ponownie wobec siebie mieli. Dobierając się do zapięcia od kusej sukienki, Clive czekał na wybór Clementine. Wcześniej on decydował, teraz pozwalał, by miała coś do powiedzenia na temat pozycji, która najbardziej by jej odpowiadała. Normalnie tego nie robił. Cycate blondynki z barów nie miały właściwie nic do gadania. Dla Clemmy decydował się na wyjątek.

    less talk more fucking

    OdpowiedzUsuń
  75. Clive żartował, a Clementine najwyraźniej poczuła się dziś przy nim już na tyle pewnie, że pozwała sobie nawet na to, by testować jego cierpliwość. Cóż. Z cierpliwością Clive’a było już tak, że miał jej niewiele, ale dla Clementine robił w ostatnim czasie wiele wyjątków, więc znosił to, jak się z nim droczyła, jak pozwalała sobie na coraz bardziej odważne zaczepki, słuchając których mógłby nawet posądzić ją o początki pyskowania. I chyba musiał przestać robić dla niej tyle wyjątków, bo jeszcze sama poczułaby się w jego oczach jakaś wyjątkowa, a tego by przecie nie chcieli. Prawda?
    Przecież nie na tym ten układ miał polegać.
    Ten układ nie miał również polegać na spędzaniu ze sobą całej nocy, pieprzeniu się dwa razy i wychodzeniu w międzyczasie na burgery i frytki, a jednak do tego również już się posunęli. Clive, całe szczęście, miał to dzisiaj absolutnie w dupie, a Clementine, choć mogła nie być tego do końca świadoma, bo nigdy jej o tym nie mówił i nie pozwalał jakoś specjalnie tego po sobie poznać, wiedziała, co zrobić, żeby przestał przejmować się czymkolwiek.
    Najpierw do szaleństwa doprowadzać zaczęły go jej dłonie. To, jak sunęła nimi po jego ciele, jak dobierała się do kolejnych warstw ubrań, które naciągnął na siebie, gdy wychodzili. Nie musiał jej nawet pomagać choć, nakręcony w tym momencie tak samo, jak ona, próbował. Też chciał szybciej. Też chciał więcej. Też nie lubił czekać.
    Clemmy budowała jednak napięcie, świadoma, że właściwie to miała w tej chwili Clive’a w garści — dosłownie i w przenośni wręcz — a on jej na to tak po prostu pozwalał. Lubił dotyk jej dłoni, drażniących jego ciało, te pocałunki, których ślady odbijały się na skórze i w wątłym, ciepłym świetle lamp, których nie pogasili, gdy stąd wychodzili.
    Odetchnął głośniej, czując na sobie jej usta, gotów w tym krótkim momencie nawet przysiąc, że robiła to po to, żeby dla niej zwariował. Mógłby, zdecydowanie byłby w stanie, gdyby odpowiednio się o to postarała, a jego dłoń, która zacisnęła się na jej karku i we włosach, sugerowała wręcz, że nawet chciałby. Ale nie mógł dać jej tej satysfakcji, nie teraz.
    Syknął wręcz, gdy paznokcie Clementine najpierw wbiły się w jego biodro, a potem powędrowały prosto na lędźwia. Średnio nad sobą panując, pchnął kilka razy jej głowę, kierując nią wręcz, gdy jej usta rzeczywiście stopniowo i jakże skutecznie doprowadzały go do szału, co pozwalał jej tak samo odczuć, jak i usłyszeć. Ich pojebany układ od samego początku nie należał jednak do układów jednostronnych, więc, wkładając mnóstwo wysiłku w to, by nad sobą panować, Clive pociągnął za włosy Clementine, mocno, brutalnie wręcz, zmuszając ją jednocześnie, by wstała z kolan.
    — Ty na górze — poinformował ją o swoim wyborze, całując ją mocno, gdy ich spojrzenia się spotkały, a jego dłoń odpuściła jej karkowi, na którym palce zaciskał tak mocno, jak ona wbijała paznokcie w jego ciało.

    more like sit on me and fuck me on that bed right now

    OdpowiedzUsuń
  76. Clive nie był przyzwyczajony do umawiania się z przekornymi i dowcipnymi laskami. Interesowały go cycate blondyny, które śmiały się z jego żartów i zwykle nawijały jak katarynki coś, co wpuszczał jednym uchem i zaraz wypuszczał drugim, bo tak długo, jak umiały zamknąć się w łóżku i pozwolić mu się skupić na pieprzeniu, tak długo zupełnie mu to odpowiadało. Z Clementine tak nie było i doprowadzała do tego, że robił przy niej coraz więcej wyjątków, których nie zrobiłby wobec nikogo innego. I oczywiście, że przy każdym kolejnym powtarzał sobie, że ten konkretny będzie już ostatnim, a potem przesuwał tę granicę, bo wyjątkowo ślicznie akurat tego wieczoru wyglądała albo okazała się tak wspaniale grzeczna i posłuszna, jak lubił to najbardziej.
    Wiele granic dla niej przesunął, a jednak wciąż nie przyznałby na głos, że mogła być dla niego choć odrobinę bardziej wyjątkowa od wszystkich tych lasek, którym regularnie zaglądał w majtki. I starając się ze wszystkich sił tej jej rzekomej wyjątkowości zaprzeczać, pozwalał, by prowadziła go na skraj szaleństwa, doskonale wiedząc, że nie protestowałaby, gdyby w samolubny sposób skupił się teraz jedynie na sobie. Ale tak samo jak dłonie Clementine lgnęły do jego ciała, jak krew w uszach szumiała mocniej, im bliżej niego była i większą kontrolę nad nim miała, tak i on nie potrafił sobie jej odmówić.
    Więc nie odmawiał, nie bawiąc się w delikatność ani odwracanie wzroku, gdy się przed nim rozbierała. Wręcz przeciwnie — nie spuszczał z niej oczu, napawając się wręcz widokiem jej perfekcyjnego ciała, które należało dzisiaj do niego. Podobało mu się, że w kontraście do tego, jak dzisiaj zaczynali, nie zadawała już pytań. Sama wiedziała, co ma robić, wychodziła naprzeciw jego oczekiwaniom, a nawet i wręcz je ubiegała. Jedyne, co mu właściwie pozostało, gdy pchnęła go na łóżko, to czekać.
    Było przecież na co.
    — Ja pierdolę, Clemmy — skomentował w jakże elegancki i wyszukany sposób, gdy pozwoliła mu wreszcie poczuć nie tylko ciepło i ciężar swojego delikatnego ciała, ale jeszcze całą siebie. W jakiś pojebany sposób zdawało się to lepsze od wszystkiego, co czuł przy niej do tej pory.
    Odetchnął głośno i wręcz niespokojnie, prosto w jej usta, które zaraz i tak pocałował, a jego dłonie próbowały w tym czasie odnaleźć dla siebie miejsce. Wodził nimi przez chwilę bez celu, najpierw wzdłuż jej kręgosłupa, potem po szyi, aż wreszcie jedną zatrzymał na jej karku, a drugą na biodrze.
    Nie miał pojęcia, co dzisiaj w nią wstąpiło. Co wstąpiło w nich, że tak na siebie reagowali, tyle rozkoszy sobie sprawiali i że tak dobrze to dzisiaj smakowało, ale chciał tego więcej.
    — Dawaj — mruknął zaczepnie, poruszając powoli biodrami, by mogli zacząć szukać wspólnego rytmu.

    work for it, baby

    OdpowiedzUsuń
  77. Clive lubił proste układy.
    Lubił, kiedy seks był tylko seksem. Lubił też sposób, w jaki ten seks znajdował, zanim wkręcił się na dobre w seks z Clementine. Bo przed nią było dużo prościej. Bar, szybki telefon, prosta akcja i każdy zainteresowany kończył zadowolony, bo Clive może i lubił za każdym razem pieprzyć inną laskę, tak dla czystego urozmaicenia, ale na odpierdol niczego nie robił Miał pewne oczekiwania, ale skoro oczekiwał, to dawał też coś od siebie, i, szczerze mówiąc, zajebiście mu się tak żyło.
    To znaczy, przekonał samego siebie, że to było zajebiste, bo jeszcze niecały rok temu synonimem zajebistego życia był dla niego stały związek, seks z kobietą, którą, jak był wtedy przekonany, kochał od czterech lat, a ona kochała jego. Obecna zajebistość w niczym nie przypominała tamtej rzeczywistości, ale Clive miał już to gdzieś, a przynajmniej tak sobie wmawiał. Tak samo jak wmawiał sobie, że pasowało mu bycie tym facetem, który uprzedmiotawiał kobiety i sprowadzał ich rolę w swoim życiu do seksu. Przynajmniej dobrze się w tym wszystkim bawił.
    Nie miał jednak wyrzutów sumienia i brakowało mu ich również przy Clementine, od której oszałamiającej wręcz bliskości praktycznie kręciło mu się w głowie. I dobrze, że leżał teraz pod ciężarem jej ciała, choć zdążył już wesprzeć się na łokciach, by nie być takim całkowicie bezczynnym i niezaangażowanym w to, do czego dążyli przecież wspólnie i czuli, że osiągnięcie tego będzie jeszcze łatwiejsze niż wcześniej.
    Podobało mu się więc, gdy Clementine zwolniła i wykorzystywał to niespieszne tempo, w jakim ich biodra się ze sobą spotykały, by krążyć dłońmi po jej ciele, całować jej słodkie usta i kompletnie się w niej zatracać.
    Kurwa, nie przyznałby tego na głos, ale Clementine cholernie blisko było do jego ideału, nawet z tymi małymi cyckami i faktem, że miała męża. No tak — Tommy Redford stanowił jedną z jej największych wad, ale Clive pewnie by tak nie pieprzył, nawet we własnych myślach, gdyby wiedział, co działo się, gdy Tommy wracał do domu. Pewnych rzeczy Clive jednak się domyślał i jeśli Clementine nie sięgała w jego stronę po pomoc, to przynajmniej postanowił czerpać ogromną satysfakcję z faktu, że zdradzała go akurat z nim.
    Odetchnął głośniej, a gdy wypuszczał z ust powietrze, wyrwał się wraz z nich wraz z nim cichy, pełen rozkoszy jęk. Czuł, jak Clementine drży i, jedną dłoń zatrzymując teraz na jej lędźwiach, a drugą na policzku, między palcami zgarniając przy okazji jej rozpuszczone włosy, które łaskotały go również w twarz.
    — Zrób tak, żebym dla ciebie zwariował — powiedział nagle, zażądał wręcz, ale w tym żądaniu było też coś z prośby i z wyznania. Chciał dla niej zwariować, kurwa, pragnął tego jak jasna cholera, i czuł to z każdym ruchem jej bioder, nawet z każdym jej spojrzeniem, a te również teraz wymieniali, wpatrując się w siebie z zaskakującą czujnością. — Dawaj. Jestem twój. Weź sobie — prowokował ją kolejnymi słowami, których w normalnych warunkach nie powiedziałby nigdy. I przy nikim innym. Zresztą, i tak pewnie w momencie, w którym Clementine z niego zejdzie, zdąży zapomnieć, że w ogóle coś takiego powiedział. Nie była przecież dla niego wyjątkowa. Prawda? Nie była. Zupełnie. Tak?

    keep on working, cause you're doing it just the way I like it

    OdpowiedzUsuń
  78. Clive był zaburzony, i to cholernie mocno. Zupełnie, jakby w dniu, w którym patrzył bezsilnie, jak wykrwawia się jego kumpel, a ciemna plama krwi rozlewa się coraz dalej z każdą sekundą, coś przeskoczyło mu w głowie. Więc to, co Clive uważał za zajebiste w swoim życiu niekoniecznie musiało takie być. Chwile refleksji zdarzały mu się jednak wyjątkowo rzadko, a o empatii, którą kiedyś kochała w nim sama Leah, nie pozostał żaden ślad. Clive przed wypadkiem (czy to był wypadek, czy zwykłe morderstwo, które dokonało się na jego oczach?) i Clive po wypadku to byli dwaj całkowicie inni ludzie.
    Ale najważniejsze, że teraz uważał, że jest fajnie. Był dzięki temu w stanie kompletnie zaangażować się w to, do czego sam zachęcał Clementine, a przed czym ona wcale się nie broniła. Chciała tego tak samo jak on, czuł to, tak samo jak czuł, że oboje myśleli teraz o jej mężu jako o swoim największym wrogu. Tylko że kiedy Tommy wróci, a przecież kiedyś wrócić musiał, to Clive będzie dalej żył swoim życiem, dalej tak samo puszczalski jak teraz, tylko może odrobinę bardziej podkurwiony brakiem Clementine w swoim łóżku, a ona… Ona dalej będzie jego żoną. Panią Redford, do kurwy nędzy, choć w ten weekend miała na kilka dni wrócić do nazwiska, które pasowało do niej dużo bardziej.
    Pasowała też do niego, i Clive czerpał ogromną satysfakcję z faktu, jak ich ciała po prostu się ze sobą zgrywały. Gdyby nie chcieli, mogliby niczego sobie nie mówić, a i tak wiedzieliby, co robić. Gdzie użyć więcej siły, kiedy przyspieszyć, czy w którym miejscu zacisnąć dłoń.
    Usta Clive’a pozostawały rozchylone, a jego oddech ciężki, gdy Clementine pociągnęła go do siebie. Kurwa, praktycznie mu przy niej odbijało i czuł, że doskonale o tym wiedziała, że czuła to, czując go w sobie, i że to wykorzystywała. Że umiejętnie prowadziła go co chwila na skraj szaleństwa, ale nie pozwalała jeszcze się ani w tym obłędzie, ani w sobie zatracić.
    — Kurwa — jęknął krótko po tym, jak mocno wpiła się w jego usta. Jej słowa wkurwiły go jednocześnie i w pewnym pojebanym sensie pokazały mu, gdzie jest jego miejsce — pod nią, kurwa, pod jej perfekcyjnym ciałem i pod dłońmi, zaciskającymi się na jego ciele. — Chyba cię pojebało, Clemmy — skomentował to tylko, nie przebierając w słowach, ale mogła uznać to za komplement, ponieważ teraz to dłoń Clive’a zatopiła się w jej włosach i przyciągnął jej głowę bliżej siebie, praktycznie sprawiając, że jej twarz schowała się w zagłębieniu jego szyi.
    Oprócz dźwięku ich ciał, ocierających się o siebie i dopadających do siebie zawzięcie, szumu krwi w uszach, oddechu Clementine i szelestu pościeli, Clive nie słyszał nic. Nie czuł niczego poza nią, poza tą oszałamiającą wręcz rozkoszą, która wiązała się z jej bliskością i, kurwa mać, nie była dla niego wyjątkowa, ale było mu przy niej wyjątkowo dobrze. Niczego tak nie pragnął jak tego, by, nie licząc się z konsekwencjami upadku, zepchnęła go z tej krawędzi, na której oboje oczekiwali teraz na więcej.

    I think I just did, and I would do it again

    OdpowiedzUsuń
  79. Clementine jechała dzisiaj na taryfie ulgowej, którą dostała od niezaprzeczalnie napalonego Clive’a. Jedno musiał jej przyznać: wiedziała, jak ten wieczór rozegrać i rozegrała go po mistrzowsku, do tego stopnia, że gdy właściwie przerodził się już w noc, którą spędzali razem, Clive’owi dosłownie odbijało na jej punkcie. Nie usłyszy tego od niego, bo nie był na tyle pojebany, żeby jej to mówić, ale naprawdę dla niej oszalał i, co najlepsze, chciał więcej.
    Chciał jej więcej i jakaś jego część czuła cholerną satysfakcję na samą myśl o nadchodzącym weekendzie. Nieważne jak, gdzie i ile będą się pieprzyć — oboje doskonale wiedzieli, że nie jadą tam zwiedzać ani spędzać czasu na spacerach. Układ był jasny i warunki przedstawiał Clive, a Clementine je akceptowała, więc wszystko mieli jasne. Nic nie stało na przeszkodzie, żeby ten weekend był równie zajebisty, co ich seks dzisiaj. Nikt nie oczekiwał od Clementine w Savannah rozsądku, Clive wymagał jedynie, żeby wyluzowała, dobrze się bawiła i wzbudziła swoją śliczną twarzą, seksownym ciałem i odpowiednio dobraną postawą, zazdrość zarówno w jego kumplach, jak i w Leah. Przede wszystkim w Leah.
    Podobnie jednak jak Clementine, Clive odsuwał teraz wykraczające poza jego sypialnię myśli na bok. Było mu gorąco, strasznie, cholernie, niesamowicie gorąco. Ciało Clementine zdawało się wręcz parzyć przy każdym dotyku, a dotykał jej przecież nieustannie, bo jego dłonie same już nie wiedziały, gdzie się zatrzymać. Raz przesuwał je na jej kark, innym razem na biodra albo na plecy.
    Spragniony, trzymał ją blisko siebie i najpierw miał wrażenie, że zwariuje, gdy czuł, jak ona drży pod wpływem spełnienia, a potem już właściwie to zwariował, podążając w jej ślady. Zmusiła go, by patrzył w jej oczy, więc robił to, gdy jego mięśnie spinały się i rozluźniały, gdy ich biodra zatrzymały się przy sobie, a oni na kilka sekund praktycznie zastygli, praktycznie zatracając się w tej krótkiej, ale jakże satysfakcjonującej chwili.
    Do Clive’a dotarło też, że z jakiegoś dziwnego powodu, wpatrując się w ozdobioną uśmiechem twarz Clementine, wstrzymał również oddech. Wypuścił więc wreszcie powietrze z płuc i, uciekając jej dłoniom, pochylił głowę do przodu, opierając czoło na jej mostku. Jej skóra wciąż pozostawała rozgrzana i pachniała tym znajomym, słodkim zapachem, do którego zdążyła już go przyzwyczaić. Clementine zawsze tak pachniała, ale Clive nie potrafił nadawać jak i nigdy też nie pytał. Nie obchodziło go to. Aż do tej pory.
    Nie odzywał się. Oddychał głęboko, starając się jednocześnie nad tym oddechem zapanować. Przymknął powieki i, wspierając się o wciąż górującą nieznacznie nad nim Clementine, objął ją ramionami, sprawiając, że ktoś mógłby posądzić go o to, że praktycznie się do niej przytulał. Łapał oddech, nie tam żadne przytulanie. I próbował zaakceptować fakt, że gdzieś głęboko pod skórą czuł, że gdyby nie Tommy Redford i ta obrączka, którą zdejmowała wraz z pierścionkiem zawsze, zanim na niego wskoczyła, mógłby przyzwyczaić się do tego, by szaleć tylko dla niej.

    I think I may need you way more than I should

    OdpowiedzUsuń
  80. To był też widok, na który Clive nikomu poza Clementine nie pozwoliłby patrzeć, a w sumie to nawet jej do tej pory nie pozwalał, konsekwentnie każąc jej się odwracać, gdy byli razem, bo kierowała nim czysta wygoda. Czasem ten seks, na który się umawiali, miał tylko jeden cel: zaspokojenie potrzeb. Clive traktował tak samo Clementine, jak i te wszystkie laski, z którymi się umawiał, praktycznie jak narzędzia, które zawsze były chętne i zawsze pod ręką, i gdy już wydawało się, że większym i bardziej samolubnym dupkiem być nie mógł, to ponownie przechodził samego siebie.
    Zresztą, pilnował też zwykle, by Clementine nie poczuła się przy nim zbyt dobrze ze samą sobą. Żeby nie dostrzegała, że seks z nią był dla niego po prostu lepszy niż z kimkolwiek innym, że lubił dotknąć ją czasem tak, jak nie dotykał nikogo innego, powiedzieć jej coś, co usłyszeć mogła od niego tylko ona, zawiesić spojrzenie na jej ciele, na które tak zajebiście przyjemnie się patrzyło. Clementine była po prostu piękna i Clive nie pozostawał na ten fakt tak obojętnym, jak by sobie tego życzył. Właściwie to on tu powinien czuć się wyjątkowo, że ze wszystkich facetów, z którymi mogłaby zdradzać Tommy’ego, wybierała akurat jego. Bo podczas gdy Clementine była świadoma, że Clive nie nudził się, gdy ona nie mogła wpuścić go do swojego łóżka, on doskonale wiedział, że poza nim nie było nikogo.
    Ta świadomośc robiła mu praktycznie tak samo dobrze, jak ona.
    Przestało mu być jednak tak szalenie dobrze jak do tej pory, gdy Clementine, w przypływie trzeźwości umysłu, której Clive’owi teraz całkowicie brakowało, postanowiła się od niego odsunąć. Powinien jej za to podziękować, ale zamiast tego westchnął jedynie, zupełnie, jakby wyrażał niezadowolenie, ale przecież miał to wszystko gdzieś.
    Patrzył przez chwilę, jak zbierała z podłogi ubrania i pokiwał głową, gdy poinformowała, że zamierza wziąć prysznic. Nie zatrzymywał jej, a wręcz położył się na plecach w tym samym miejscu, w którym go zostawiła i przesunął dłońmi po swojej twarzy, starając się zebrać myśli.
    Co. Tu. Się. Kurwa. Odjebało.
    Nie miał pojęcia i bał się wręcz szukać przyczyny swojego zachowania. Liczy, w pewnym sensie, na Clementine. Była mądrą dziewczynką. Ogarniętą, inteligentną. Wiedziała, że nie jest dla niego wyjątkowa. Że nie traktuje jej jakoś specjalnie. Że to dla niego wciąż był tylko i wyłącznie seks, nawet jeśli nie kazał jej się odwrócić i nie pieprzył jej bez cienia emocji.
    Też potrzebował ochłonąć, a przede wszystkim to się ogarnąć. Kiedy dobiegł go szum wody z łazienki, wstał, pozbył się zużytej prezerwatywy, wciągnął na siebie dresy i poprawił nawet pościel na łóżku, którą zwichrowali tak, że nic nie było na swoim miejscu. Pojawił się też dosłownie na kilka sekund w łazience, nie pukając, a po prostu otwierając drzwi, by na brzegu umywalki zostawić Clementine czysty ręcznik, którego mogła użyć.
    I to by było na tyle, bo gdy woda pod prysznicem skończyła się lać, Clive znowu był w kuchni, znowu ze szklanką ochłodzonej lodem whisky w dłoni. Tę, którą opróżnili razem w sypialni, również przyniósł i w tym momencie na kuchennym blacie, o który opierał się biodrami, stały dwie brudne szklanki, a kolejną trzymał przy ustach. Wiedział, że będzie jutro żałował, że tyle pił, ostatnimi czasy coraz częściej tak miał, ale nie myślał o tym, zamiast tego wbijając wzrok w zamknięte drzwi od łazienki, za którymi była Clementine.

    and I think you might be messing with my head

    OdpowiedzUsuń
  81. I dobrze, że ani nie wiedziała, ani się nie domyślała. Im mniej o sobie wiedzieli, im mniej pozwalali sobie zobaczyć i im bardziej trzymali się granic, tym dla nich lepiej, ale oczywiście że wspomniane granice były w ostatnim czasie bardzo mocno przesuwane. Właściwie to dzisiaj Clive i Clementine zaczęli je wręcz ignorować, pozwalając sobie na spełnianie swoich chwilowych zachcianek, które pojawiały się, bo już od dawna chcieli spróbować, jak ten zakazany owoc smakuje, tylko wcześniej jeszcze coś ich powstrzymywało. Clive wciąż powtarzał sobie, nawet gdy stał z tą szklanką alkoholu w kuchni i wbijał natarczywe spojrzenie w drzwi od łazienki, że Clementine nie jest dla niego wyjątkowa. Ale oboje czuli i widzieli, że traktował ją wyjątkowo.
    Czy gdyby nie Tommy Redford, Clive mógłby zechcieć stać się dla Clementine czymś więcej niż tylko mokrym snem, na który przyjemnie się patrzyło, który dobrze całował i porządnie pieprzył? Kurwa, im więcej pił, tym mocniej po głowie zaczynała tłuc mu się myśl, że tak, ale w sumie czy nie pojawiała się nawet, gdy był całkowicie trzeźwy? Miał przez nią przepierdolone, taka była prawda, i chociaż godzili się na to wszystko oboje, to w pewnym sensie Clive obwiniał Clementine za to, jak ważna się dla niego stała.
    Jak czuł, że w ten nadchodzący weekend była mu nie tylko potrzebna do tego, żeby wkurwić Leah i popisać się przed kumplami z poprzedniej pracy, ale że tak po prostu była mu potrzebna.
    Zignorował jednak grymas, który pojawił się na jej ślicznej twarzy, gdy wyszła z łazienki. Z mokrymi włosami, w jego koszulce i tych koronkowych majtkach, wyglądała tak seksownie, że rozbierał ją wzrokiem, choć dłońmi też miał ochotę to zrobić. Jeśli jednak nie podobało jej się, ile pił dzisiaj, gdy ten alkohol w sumie nie robił na nim żadnego wrażenia, to w Savannah będzie musiała trzymać język za zębami, bo Clive nie jechał tam po to, by czegoś sobie odmawiać czy oszczędzać. A jej rola była tam prosta i jasna — miała się uśmiechać, żartować i pięknie prezentować. Niczego więcej, no może poza tym, że w wolnej chwili się przeruchają, od niej nie oczekiwał.
    — Idziemy — mruknął, nie musząc podnosić głosu ze względu na to, jak mocno Clementine się do niego zbliżyła.
    Zabrała mu szklankę i pozwolił jej na to, bo whisky zostało w niej już niewiele i zdążyła rozcieńczyć się lodem. Korzystając jednak z tego, że miał wolne ręce, jedną dłoń położył centralnie na jej zgrabnym tyłku, zaciskając lekko palce na skórze, która o dziwo była chłodna, a spodziewał się przecież, że spod prysznica wyjdzie wręcz gorąca.
    Mieli iść, jednak Clive patrzył, jak Clementine wypija resztę alkoholu i usłyszał stukot szklanki o blat, na którym dołączyła do dwóch pozostałych. Słyszał, ale nie widział, bo wzrok utkwił w twarzy Clementine, a poza dłonią na jej pośladku, druga jego dłoń wylądowała na jej policzku. Nachylił się i pocałował te kształtne, smakujące whisky usta, gdzieś mając, co ona o tym pomyśli. Miał na to ochotę, więc dokładnie to robił, a jeśli cokolwiek jej się nie podobało, to wiedziała, gdzie są drzwi.

    you better start caring cause it seems like you fucked me up for good

    OdpowiedzUsuń
  82. Clive ani trochę nie wierzył w to, że Clementine odważyłaby się porzucić Tommy’ego. Takich ludzi jak Tommy Redford się nie porzucało, tak po prostu. To był człowiek, który żył zasadą jeśli ja nie mogę cię mieć, to nikt nie będzie i Clive może i znał go trochę za mało, by takie osądy wydawać, ale i tak był całkiem tego przekonania pewien. W pewien pojebany sposób nawet ten romans był dla Clementine bezpieczniejszą opcją niż odchodzenie od męża i musiała zdawać sobie z tego sprawę, nawet jeśli emocje, które wywoływał w niej dzisiaj Clive podpowiadały jej inaczej.
    Clive z kolei wiedział, że byłby w stanie ograniczyć się tylko do jednej kobiety, tylko to musiała być odpowiednia kobieta. Z Leah spędził przecież kilka lat i planował z nią całą przyszłość. Był też praktycznie pewien, że gdyby z nim nie zerwała, gdyby pojechała z nim do Mariesville i gdyby nie dowiedział się, że zaledwie miesiąc po ich rozstaniu pocieszyła się Corym, nie puszczał by się teraz na prawo i lewo, próbując udowodnić sobie ilością zaliczonych lasek, jaki to jest męski, przystojny i zajebisty w łóżku. Jaki to był z niego mokry sen każdej heteroseksualnej kobiety w tym mieście.
    Poza tym, że miała małe cycki, Clementine spełniała wszystkie jego kryteria. Mógłby się do niej ograniczyć, ale tego nie zrobi z jednego prostego powodu: to nie było możliwe. Miała męża, do cholery. Męża, o którego porzucaniu mogła po cichu fantazjować, ale oboje doskonale wiedzieli, że tego nie zrobi i Clive tego od niej nie oczekiwała. Pojawił się ponownie w jej życiu, gdy na pewne sprawy było już za późno i… Rozumiał to. Akceptował. Fajnie było się z nią pieprzyć, oboje byli już trochę uzależnieni od tej adrenaliny, którą dawały im potajemne schadzki i kombinowanie, jak, gdzie i kiedy choć na chwilę się w sobie zatracić, ale niczego więcej od niej nie oczekiwał, bo nie była już tą roześmianą Clemmy Dashwood, którą poznał w Atlancie. Była Clementine Redford, żoną Tommy’ego Redforda, z dużym domem w Mariesville i obrączką na palcu. Fajnie było mieć z nią romans, ale… To wszystko, co mogli sobie dać.
    Prawda?
    Uśmiechnął się z satysfakcją, gdy nie tylko odwzajemniła, ale jeszcze pogłębiła ten pocałunek, który smakował whisky i poczuciem, że gdyby któreś z nich wykonało pierwszy ruch, to równie dobrze mogliby pieprzyć się dzisiaj kolejny raz, choćby w tej kuchni i na tym blacie, od którego odsunął biodra Clive.
    Nie stawiał oporów, gdy pociągnęła za jego spodnie i zaczęła właściwie prowadzić go w stronę sypialni. Był już zmęczony, i to tak porządnie, a cały ten alkohol, który dziś wypił, zaczynał delikatnie szumieć mu w głowie. Nic nie mógł jednak poradzić na to, że Clementine nawet w tej jego szarej, bezkształtnej koszulce, wyglądała cholernie seksownie, więc ledwo do tej sypialni, po której wciąż rozlewało się ciepłe, przytłumione światło, weszli, pchnął ją swoim ciałem na drzwi tak mocno, że trzasnęły głośno, gdy jej plecy w nie uderzyły.
    — Każ mi się od ciebie odpierdolić, bo inaczej żadne z nas nie będzie dziś spać — mruknął trochę w ramach informacji, a trochę jako ostrzeżenie, kładąc dłonie w tej talii, podczas gdy jego usta przylgnęły do jej szyi. Musiał najwyraźniej usłyszeć, że już go dzisiaj nie chce i nie potrzebuje, żeby być w stanie jak normalny człowiek ułożyć się przy niej do snu.

    I'm telling you right now, that I'm going crazy for you

    OdpowiedzUsuń
  83. Proszenie kogoś o rozwód rzadko przynosiło rezultaty, bo do tanga trzeba dwojga, ale w sumie to Clive chuja wiedział o takich sprawach, więc w sumie to nie powinien się odzywać. I nie odzywał się, ale swoje na ten temat myślał, zwłaszcza w kontekście Clementine, dla której, jak sądził, jedynym wyjściem było spakować graty i wynieść się pod jego nieobecność gdzieś, gdzie nie mógłby jej znaleźć, a papiery rozwodowe przesłać pocztą i przez prawnika. Ale przecież on wcale nie oczekiwał, że Clemmy zostawi Tommy’ego. Dla kogo? Dla niego? Dla czego? Dla romansu, który, z przerwami, trwał ledwie kilka miesięcy, a w międzyczasie Clive wkładał ręce w majtki każdej wystarczająco chętniej i odpowiednio atrakcyjnej kobiety? No litości.
    Prawdę mówiąc, to oni nawet do siebie nie pasowali. Clive był impulsywny, puszczalski, bezczelny i nadmiernie pewny siebie. Clementine z kolei… W jego oczach, poza tym małym szatanem, który potrafił wyjść z niej w łóżku, miała w sobie wciąż wiele niewinności, potrzeby znalezienia kogoś, kto zapewniłby jej stabilność i bezpieczeństwo, kto byłby jej bezwzględnie wierny i kto widziałby w niej coś więcej, niż śliczną buzię, zgrabne ciało i zajebisty tyłek.
    Nie pasowali do siebie, on i Clementine. Jedyne, co dobrze razem robili, to porządnie się pieprzyli. W nadchodzący weekend też nie będzie mogło tego zabraknąć, bo inaczej się nie dogadają, a musieli się dogadywać, i to tak naprawdę dobrze, bo w głowie Clive’a już powoli, ale skutecznie układał się plan wobec tego, jak zaszpanuje taką fajną i seksowną dziewczyną, jak Clementine. Wciąż niezmiennie chodziło mu przede wszystkim o to, co mógł z jej pomocą osiągnąć. Co mógł z niej mieć. Nie o to, co mogła dostać od niego, bo on nie był tu po to, żeby oferować coś poza tym seksem, który oboje tak lubili.
    Za dużo dzisiaj wypił. Wciąż nie był pijany, no może poza tym, że lekko tylko dziabnięty, ale cały ten stan na pewno miał też wpływ na to, że obłapiał wręcz Clementine przy każdej możliwej okazji, stawiając jednocześnie niemożliwe warunki, bo doskonale wiedział, że ona nie każe mu się odpierdolić, tylko będzie grała pod jego dyktando. Była na swój sposób przewidywalna, a on w niej to lubił, bo nic nie działało mu na nerwy bardziej, niż te laski, które zgrywały niedostępne, choć tak naprawdę co tydzień pokazywały cycki innemu facetowi.
    Lubił ją i dawał wyraz temu uwielbieniu choćby w pocałunkach, którymi zasypywał wręcz jej szyję. Resztki rozsądku, jakiekolwiek mu jeszcze pozostały, odezwały się jednak w chwili, w której przypomniała mu, co mieli zrobić.
    — To na co czekasz? — zapytał, odsuwając się od niej dość nagle i gwałtownie, a ton jego głosu wręcz sugerował, że to była jej wina, że jeszcze się w tym łóżku nie znaleźli. Nie kazał jej kusić go tym perfekcyjnym tyłkiem w seksownych, koronkowych majtkach, prawda? — Kładź się — dodał, wysuwając się jednocześnie spod jej dłoni. Cofnął się w stronę łóżka, na którym usiadł, łapiąc za telefon, w którym musiał ustawić budzik na godzinę, która pozwoli mu odespać nie tylko późną porę, ale i całą tę whisky, którą dzisiaj wypił oraz seks z Clementine.
    Zresztą, im szybciej się wreszcie położą, tym bliżej będą tego weekendu w Savannah.

    wait for the weekend

    OdpowiedzUsuń
  84. Clive nie musiał być fair w stosunku do Clementine, bo nigdy nie obiecywał jej, że taki będzie. Właściwie to niczego jej nie obiecywał, więc ich relacja, jeśli tak w ogóle można nazwać układ, w którym się znaleźli, była cholernie wręcz nierówna. Clive stawiał warunki, podejmował decyzje i wydawał rozkazy, a ona się do nich dostosowywała, praktycznie zupełnie nie protestując. I jemu to pasowało, bo nie miałby do niej cierpliwości, gdyby próbowała mu coś narzucać.
    Nie był taki zawsze — skrajnie niecierpliwy. Leah przecież wiecznie coś nie pasowało. Była bardzo kapryśna i uwielbiała stawiać na swoim, ale jednocześnie potrafiła być absolutnie słodka, kochana, czuła, cudowna. Kochał ją okrutnie mocno, musiał przecież, skoro spędził z nią kilka lat i czasem, gdy jeszcze o niej myślał, a robił to dużo częściej, niżby sobie życzył, nawiedzało go poczucie, że gdyby nie zrobiła z niego niezrównoważonego głupka w momencie, w którym potrzebował jej najbardziej.
    I nawet teraz, gdy myślał o nadchodzącym weekendzie, z Clementine w łóżku, po zajebistym seksie z nią, który sprawiał, że miał ochotę na więcej i jedynie resztki zdrowego rozsądku powstrzymywały go, by po to nie sięgnąć, myślał też o tej przeklętej Leah. O tym, jak nie potrafił nasycić się faktem, że widok Clementine na pewno utrze jej nosa, bo wciąż rozpamiętywał to, co się między nimi stało.
    Materac po drugiej stronie łóżka ugiął się pod ciężarem ciała Clementine, a pościel zaszeleściła cicho, gdy się w niej układała. Clive siedział jeszcze przez chwilę wpatrzony w ekran swojego telefonu, bo gdzieś w międzyczasie na grupowym czacie, na którym dogadywali się z chłopakami na temat szczegółów weekendu, pojawiło się kilka wiadomości od Cory’ego. Głównie to wstawiał zdjęcia tego, ile alkoholu kupił. Wysłał też adres airbnb, wspomniał o tym, że jara się tą imprezą, więc Clive odesłał kilka emotek z płomieniem i odłożył wreszcie telefon na szafkę nocną, ekranem w dół. Zgasił też lampkę, która do tej pory była ich jedynym źródłem światłam, ale jego oczy szybko przyzwyczaiły się do ciemności.
    Bez słowa obrócił się w stronę leżącej do niego plecami Clementine i nie dość, że objął ją ramieniem, to jeszcze, jak tej nocy, gdy kilka godzin spędzili w szpitalu, zacisnął dłoń na jej dłoni. Urabiał ją pod Savannah i było to tak ewidentne, tak perfidne, że nie mogła mieć co do jego zachowania złudzeń. Ale przecież… Nikt na tym nie cierpiał. Clemmy była dużą, mądrą dziewczynką. Nie zabierał do Savannah naiwnej małolaty.
    Zasnął zanim zdążyło zrobić mu się porządnie ciepło, ale to był cholernie długi dzień. Obudził się, gdy Clementine wstała — wcześniej, niż on ustawiał alarm, bo pracę zaczynała pierwsza. Był piątek. Nie zobaczą się już dzisiaj, robił zmianę, która skończy się późno.
    — Odezwę się wieczorem — powiedział więc lekko zachrypniętym, wciąż sennym głosem, gdy mijała jego stronę łóżka, przebrawszy się, pozbierawszy swoje rzeczy. Gotowa do wyjścia. Wyciągnął jeszcze rękę, by palcami dosłownie musnąć jej dłoń. — Dam ci znać, co i jak w sobotę.

    one day I'm gonna make your dreams come true

    OdpowiedzUsuń
  85. Clive był świadomy, że Clementine się domyśla — w końcu w niektórych momentach sposób, w jaki ją urabiał, był wręcz boleśnie perfidny, ale dopóki z uśmiechem na tej swojej ślicznej twarzy udawała, że tego nie widzi, wszystko było między nimi dobrze. Było wręcz zajebiście, zwłaszcza po tej nocy, która mocno udowodniła im, że najlepiej dogadywali się, kiedy niczego nie planowali. I kiedy Clive czegoś od Clementine potrzebował, ale to już tak swoją drogą.
    Sęk w tym, że oni nie mogli nie planować.. Ta akcja pod barem, która zakończyła się w mieszkaniu Clive’a była dosłownie jednorazowym przypadkiem. W normalnych warunkach musieli planować. Musieli choć trochę się pilnować, uzależniać czas, który mogli dla siebie znaleźć od Tommy’ego Redforda i całej masy innego syfu, sprawiającego, że zwykle to było to magiczne pół godziny. Wykorzystywali je na maksa i Clive nie powiedziałby tego na głos, ale przed samym sobą mógł przyznać, że podobało mu się, gdy mieli jednak trochę więcej tego czasu.
    Rano był jeszcze trochę dziabnięty, mocno zaspany i odrobinę nie do życia, więc niewiele zapamiętał z tego, o czym krótko rozmawiali. Wiadomość, którą wysłała mu Clementine okazała się więc bardzo pomocna, choć odpisał jej wsumie tylko tyle, że ok, będę i na tym się skończyło. Wiedział gdzie pracowała, Camden, jak i Atlantę czy Savannah, znał dość dobrze.
    Miała być jedenasta w sobotę, więc był na jedenastą w sobotę. Trochę wymięty i jakby jeszcze nie do końca rozbudzony, ale to tylko dlatego, że w piątek pracował do późna, a zmiana, która miała skończyć się blisko dziesiątej, przeciągnęła się przy wypadku na międzystanowej osiemdziesiątce piątce, przy którym ofiary nadawały się właściwie jedynie do tego, by zeskrobywać je z siedzeń czy szyb.
    Kiedyś go to ruszało. Nie mógł potem w nocy spać, prześladowało go to, co widział i czego nie potrafił wymazać z pamięci. Teraz miał to gdzieś i przez te ekstra dwie godziny, które tam spędził, miał ochotę powiedzieć, że już to pierdoli, jest zmęczony, bierze służbowy samochód i wraca do domu. Gdy wreszcie mógł wracać, przez całą trasę myślał o tym, że coś by zjadł, potem o planowanej imprezie, a jeszcze na końcu przypomniało mu się, że rano będzie musiał się spakować. Nie o wypadku, nie o tym, że wśród ofiar było też dziecko, nawet nie o tym, ile tam, kurwa, było krwi.
    Dzisiaj też już nie miał tego w głowie. Zaparkował po drugiej stronie ulicy od miejsca pracy Clementine i czekał na nią, opierając się o maskę swojego samochodu. Dzień był nietypowo ciepły jak na tę porę roku, niebo zaskakująco czyste, a słońce przyjemnie ogrzewało jego twarz, którą co jakiś czas odwracał w jego stronę. Kurwa, miał zajebiście dobry humor i nawet pieprzona Leah nie mogła mu go dzisiaj zepsuć. Nie mogła, prawda?

    let's fucking gooooo

    OdpowiedzUsuń
  86. Spróbowałby mu cokolwiek wypomnieć. Clive nie szukał w Clementine kogoś, kto będzie go moralizował albo uczył empatii. Szukał w niej dobrego seksu i, w ten weekend, jeszcze dobrej zabawy. I tej ślicznej buzi, którą będzie mógł się pochwalić oraz wzbudzić trochę zazdrości, która, jak miał nadzieję, zostanie wzbudzona przede wszystkim w Leah. Reszta chłopaków, jak Cory, miała swoje dziewczyny. Ben i Kiera byli już nawet po ślubie, a Marcus i Priya, z tego co Clive słyszał, zaręczyli się kilka miesięcy temu. A Cory i Leah pewnie zrobią to samo na tej zasranej wycieczce na Florydę, na którą Clive wyłożył grubą kasę, ale czego się nie robi dla kumpli, których zna się z Savannah. Kupił sobie za to butelkę porządnej whisky, żeby mieć się czym narąbać na tej imprezie w razie gdyby nikt nie wpadł, żeby kupić coś poza wódką, piwem i słodkimi napojami do mieszania drinków.
    Na widok Clementine, na twarzy Clive pojawiło się nawet coś, co przypominało uśmiech. Nie był jakoś szczególnie wyraźny, bo Clive się kontrolował — jeszcze. A kontrolował się właściwie tylko dlatego, że mimo wszystko, mimo faktu, że zaprosił Clementine na ten weekend, że ją sobie urobił, przekonał do tego, co było mu potrzebne i że na wszystko się zgodziła, nie chciał, by poczuła się w przy nim zbyt pewnie. Bo laski, które czuły się zbyt pewnie zaczynały sprawiać kłopoty. Zaczynało się pyskowanie, zaczepianie, głupie komentarze i próby kontrolowania sytuacji, a Clive nie miał pojęcia, czy nie kazałby jej po prostu spierdalać, gdyby podczas tego weekendu próbowałaby mu cokolwiek doradzać czy narzucać.
    Bo prawda była taka, że Clive, choć też cieszył się na swój sposób na ten wyjazd, jechał tam również z kilkoma prostymi celami, które zamierzał zrealizować za pomocą Clementine. I jak już je zrealizuje, to znowu — do niczego poza okazjonalnym seksem nie będzie mu potrzebna. A przynajmniej tak sobie to po cichu kalkulował, tłumaczył we własnej głowie. Bo przecież nic więcej nie mogło za tym stać. Wykorzystywał ją, a ona mu na to pozwalała, bo w zamian miała szansę wyrwać się z tego jabłkowego zadupia na weekend, trochę rozerwać i, jeśli okoliczności dopiszą, może nawet zobaczyć kawałek Savannah.
    Miała się zachowywać, tylko tego właściwie od niej oczekiwał. Odjebałoby mu, gdyby musiał ją ustawiać albo przypominać jej, na co się zgodziła i jaki był układ, na który urobił ją seksem, pocałunkami i tym, że choć raz zachował się wobec niej jak człowiek. No, może w sumie to drugi raz, bo ta akcja ze szpitalem też była z jego strony całkiem ludzka.
    — No dobra, gdzieś się zatrzymamy — powiedział Clive teraz, gdy już oboje znaleźli się w samochodzie.
    Spojrzał na te tarty, które trzymała wraz z pudełkiem na kolanach i, ponieważ miał dłuższe ręce, wziął od niej to pudełko i ze średnią dbałością przełożył je na tylne siedzenie.
    Jechali właściwie w ciszy, bo Clive był średnio rozmowy, a to wszystko z kilku ważnych powodów. Przede wszystkim kierowało nim zmęczenie po poprzednim dniu. Do tego dochodził fakt, że nie chciał za bardzo ośmielać Clementine, no i również to, że roześmianego, otwartego i imprezowego siebie zamierzał przełączyć się dopiero, gdy będą na miejscu. Oszczędzał siły, tak po prostu.
    Zjechał jednak na stację benzynową, gdy w trasie byli od jakiejś godziny. Musiał zatankować, ale zanim wysiadł samochodu, zwrócił się jeszcze do Clementine.
    — Przebierasz się w samochodzie czy w łazience na stacji? — zapytał, bo wybór należał do niej, a następny przystanek zrobią pewnie, gdy skończą trasę. — I chcesz coś do picia? Colę zero? — dodał jeszcze, bo i tak zamierzał kupić coś dla siebie, a ona, co zapamiętał po jej minie z burgerowni, którą odwiedzili w środku nocy, wolała właśnie tę zero.

    something tells me it's so much more than just that

    OdpowiedzUsuń
  87. I dobrze, bo Clive był na takim etapie swojego życia, że z jednej strony był dorosłym facetem, a z drugiej zachowywał się jak przygłupi nastolatek. I nikt nie byłby w stanie mówić mu, co ma robić i jak żyć. Nawet rodzice, którzy próbowali — ojciec radził swoje, matka udawała, że nie daje rad, a jednak je dawała i jedyne, co w ten sposób osiągali, to tyle, że działali mu na nerwy. W jego przypadku nie chodziło też wcale o to, żeby żył jakoś szczególnie dobrze. Wystarczyłoby, żeby przestał się puszczać na prawo i lewo, żeby pohamował odrobinę ten gniew, który czuł wobec wszystkiego i wszystkich, i żeby przyznał, że to, co wydarzyło się w Savannah, na niego wpłynęło.
    Bo problem był przez cały czas, a Clive udawał, że problemu nie ma. Zachowywał się tak, jak nie zachowywał się nigdy wcześniej, a powtarzał, że przecież taki był zawsze. No nie był. Niszczyło go to, co siedziało w jego własnej głowie, a o czym nikomu już nie mówił, bo odbębnił kilka spotkań z terapeutą, które były warunkiem, żeby mógł dalej pracować, i nigdy więcej tam nie wrócił. Miał w głowie okropny syf, z którym nie robił już absolutnie nic, bo tak było mu łatwiej i wygodniej, bo wmówił sobie, że jest dobrze. Nie było ani trochę, a ten weekend, obecność Leah, patrzenie w oczy i żartowanie z Corym, który nie widział żadnego problemu w umawianiu się z byłą dziewczyną swojego kumpla… To był przepis na katastrofę, ale Clive już dawno wmówił sobie, że da radę, tylko musiał wyhaczyć ładną laskę, żeby nikt nie pomyślał, że nie umiał się po Leah pozbierać.
    Jechał do Savannah w lekko bojowym nastroju, a Clementine dobrze odczytała, że nie powinna się odzywać. Pasowało mu, że siedziała grzecznie i cicho, więc mógł w spokoju prowadzić i nie zajmować się głupim gadaniem. Urobił ją sobie tak, jak potrzebował, i dalej oczekiwał, że będzie potrafiła się przez ten weekend zachować. Gdyby jednak zamierzała go wkurwić, być trudna, wymagająca albo humorzasta, to za siebie zwyczajnie nie odpowiadał.
    — Kurwa, na pogrzeb się wybierasz? — zapytał, kiedy wyszedł za nią z samochodu opierał się jedną ręką o dach, obserwując, jak za ciemnymi dżinsami wyciągnęła czarny t-shirt i czarną kurtkę. Pokręcił głową, dając wyraz swojej dezaprobacie. — Weź się nie wydurniaj — dodał, krytykując ją już na całego, bo słabo mu się robiło na samą myśl, że na imprezę wybierała się w zestawie, który doskonale sprawdziłby się również na stypie.
    Jasne, że mogła się uprzeć i kazać mu spierdalać, a on pewnie niewiele więcej mógłby z tym zrobić, bo w końcu nie pojawi się w Savannah sam, skoro już dał znać, że będzie z kimś, a Clementine wcale nie musiała mieć zapasowego, nie-czarnego outfitu w zanadrzu, ale może przynajmniej zastanowi się nad swoimi wyborami. Powinna.
    Nie wyłapała jednak aluzji, skoro wskoczyła na tylne siedzenie i przebrała się. Clive zatankował, zapłacił kartą przy dystrybutorze i zamierzał pójść na stację, żeby kupić coś do picia i sobie, i Clementine.
    — Jak się przebierzesz, to mogę się zastanowić — rzucił jeszcze tylko w odpowiedzi na jej sugestię, która nie pozostawiała większych złudzeń. Mógłby zrobić dłuższą przerwę, ale nie kiedy wyglądała tak, jakby robiła sobie z niego jaja. Dziewczyny będą ganiać wystrojone w krótkie sukienki albo obcisłe ciuszki dopasowane kolorami do pory roku, a więc stojącej tuż za rogiem wiosny, a ona pojawi się w cosplayu żałobniczki. No cholera jasna.

    babygirl, right now I think you're trying to ruin the plan

    OdpowiedzUsuń
  88. Nie udawali na ten jeden weekend, że są razem, po to, żeby ze sobą rozmawiać. Nie pieprzyli się też w każdy inny dogodny dzień, by czymś się ze sobą dzielić albo próbować siebie nawzajem zrozumieć. To, że byli pojebani i nie mieli równo w głowach było z kolei akurat oczywiste, ale… Clive nie patrzył na Clementine jak na kogoś, z kim mógłby pogadać, nawet gdyby potrzebował. A prawda była taka, że potrzebował jak jasna cholera, i im bliżej byli Savannah, tym wyraźniej przypominało mu się, ile z jego potrzeb, nawet tych, do których się nie przyznawał, zaspokajała Leah. I nie chodziło tu tylko o seks, właściwie kiedy z nią był, seks nie był nawet aż tak ważny, chociaż go nie pomijali.
    Rozmawiał z Leah. Bardzo dużo. Ufał jej, czuł, że go rozumiała, kochał ją i był w stanie powiedzieć jej o wszystkim. A ona go słuchała, nie oceniała, nie dawała rad, gdy ich nie chciał, ale służyła nimi, gdy poprosił. I to zawsze były trafne, pełne empatii rady, które nigdy nie sprowadziłby go na manowce. Tęsknił za gadaniem z nią. Tęsknił za nią.
    I wiedział, teraz już tak praktycznie był pewien, że ten weekend był błędem. Że nie powinien tam jechać, a już na pewno nie z Clementine, której planował użyć właściwie jedynie jako narzędzia do wzbudzenia zazdrości w… No w Leah, a w kim innym. Jakaś jego część zdołała wmówić sobie i totalnie uwierzyć w to, że Leah była z Corym, żeby zrobić mu na złość. Nie z miłości. I że teraz musiał się na niej odegrać, bo jeśli nie mógł już jej mieć, to niech chociaż zobaczy, na co było go stać. Że wcale jej nie potrzebował, bo nawet nie musiał prosić, żeby laski takie jak Clementine rozkładały przed nim nogi.
    Im więcej o tym wszystkim myślał, tym bardziej się nakręcał i pierwsze oznaki tego nakręcenia Clementine mogła wyczuć, gdy zamiast pozwolić jej się ubrać w to, co uznawała za wygodne i stosowne, zjechał ją z góry na dół, bo chciał się wyżyć. Tu nawet nie chodziło o tę czerń, o to, że zalatywało od jej stroju stypą, ani o to, że czarne spodnie chowały jej długie, zgrabne nogi. Dopierdolił jej, bo z tyłu głowy przez cały czas miał Leah, która zawsze ubierała się szalenie dziewczęco, niezależnie od okazji czy pogody.
    Prawda była taka, że powodu, dla których Clive zaprosił Clementine na ten weekend, były okropne. Złe, samolubne, skrajnie egoistyczne. A ona nawet nie była tego świadoma, bo choć rozumiała, że ma się uśmiechać, żartować i ślicznie wyglądać, to nie miała pojęcia o Leah. To nie było ze strony Clive’a ani trochę uczciwe, ale z drugiej strony czy cokolwiek w ich układzie było?
    Potrafił sobie to usprawiedliwić.
    — Właśnie miałaś przerwę — burknął, mocno już podkurwiony, a cała ta złość nie była winą Clementine, tylko tego, co sam sobie robił. Wsiadł dzisiaj do tego samochodu z beznadziejnym nastawieniem i choć jeszcze przed chwilą jej zaczepne sugestie nawet mu pasowały, w ciągu kilku minut zdążył zmienić zdanie. — Masz — dodał, wciskając jej do rąk puszkę zimnej coli zero. Dla siebie wziął tę normalną i, nie patrząc nawet na Clementine ani nie komentując tego, że się przebrała i wyglądała w tej sukience naprawdę zajebiście, wsiadł z powrotem do auta, trzasnął za sobą drzwiami tak mocno, że stojący przy innym dystrybutorze facet aż się na nich o obejrzał, i czekał, aż ona zrobi to samo. No, może bez trzaskania drzwiami, bo gdyby trzaskała mu drzwiami od jego samochodu, to by ją za to niechybnie opierdolił.

    this I won't forget, but there are other things I need to forget

    OdpowiedzUsuń
  89. No a miało niby być inaczej? Clive ustalał tu zasady i chociaż nie przyznawał się do tego nawet przed samym sobą, to domyślał się, że Clementine traktował w tak szczególny sposób, bo inne laski nie były tak posłuszne jak ona. Tommy Redford ją wytresował, a on na tym korzystał, na koniec dnia nawet tak szalenie nie przejmując się tym, że domyślał się, że Tommy mógł mieć w sobie coś z damskiego boksera. Nawet gdyby chciał się tym przejąć, nie miał do tego głowy.
    Clive był szalenie skupiony na sobie, na tej nietkniętej traumie, która siedziała w jego głowie, na własnych potrzebach, na dobrym seksie, który w jakiś naprawdę chory i pojebany sposób stanowił ucieczkę od tego, co nie pozwalało mu spać po nocach ani normalnie funkcjonować w dzień. Przez cały czas miał gdzieś z tyłu głowy to wszystko, co stało się w Savannah i totalnie zjebało mu spokojne, ułożone życie, w którym miał Leah, a wraz z Leah całą masę planów na przyszłość. Gdyby go nie zostawiła, to pewnie dzisiaj byliby już zaręczeni, bo przecież to też chciał zrobić. Miał wszystko i nagle został z niczym, wrócił na to zadupie, które było mu w stanie zaoferować całe gówno i w Clementine, w tym, że do niej wracał i czasem nawet odrobinę przyjemniej się do niej odezwał, szukał ucieczki. Szukał jej też w tych wszystkich cycatych laskach z barów, ale to nie było to samo co ona.
    I mieszał jej tym weekendem w głowie, bo seks miał być tylko seksem, i jemu ten układ pasował, ale widział przecież, że ona chętnie zapisałaby się na coś więcej, gdyby tylko miał jej to do zaoferowania. Clive potrafił być szalenie czarujący, jeśli tylko chciał, no i dał jej już tego przedsmak, a chociaż chciał w tej sposób jedynie odpowiednio ją sobie urobić, to posunął się o kilka kroków dalej i… Słuchała go nawet, gdy mieszał ją z błotem. Nie stawiała się, nie pyskowała, nie komentowała tego, co mówił i robił. Albo zupełnie nie miała do siebie szacunku, albo liczyła, że wzorowym zachowaniem zasłuży sobie na więcej tego czułego, urzekającego, cudownego Clive’a.
    Teraz jednak największym przejawem jakichkolwiek pozytywnych uczuć z jego strony była ta cola zero, którą kupił jej, bo dostrzegł wtedy, gdy wybrali się na burgery, delikatny grymas na jej twarzy, związany z tym, że wcisnął jej wtedy zwykłą colę i miała być zadowolona. Clive był spostrzegawczy i jak chciał to potrafił, ale teraz już mu się nie chciało.
    Nie widział Leah odkąd się rozstali, nie słyszał jej głosu, chociaż w pierwszych dniach po rozstaniu wydzwaniał do niej i wypisywał smsy na zmianę grożąc, że zrobi krzywdę sobie albo jej, a najlepiej to sobie i jej, przepraszając, że ją nastraszył i prosząc, żeby zastanowiła się, czy nie chciałaby zmienić zdania.
    Rozjebała go jako faceta, a cały ten syf, który miał od tamtej pory w głowie, był jej winą. Za wszystko obwiniał Leah i obecnie nikt nie byłby w stanie wyperswadować mu tych myśli.
    — Jeszcze jakieś dwie godziny. Może dwie i pół — odpowiedział, gdy Clementine zajęła już swoje miejsce i ruszyli ze stacji, ponownie włączając się do ruchu, który, całe szczęście, nie był jakoś szalenie przytłaczający. — A co, już kombinujesz, jak się z tego wyplątać? — zapytał tonem jednocześnie surowym, lekko kpiącym i sugerującym, że jakaś jego część domyślała się, że mogłaby zechcieć zmienić zdanie i wychujać go w ostatniej chwili. W końcu była kobietą, a laski już tak miały. Znalazłby wtedy wspólny mianownik, z pomocą którego mógłby łączyć ją z Leah, bo gniew, który wobec niej czuł, zaczął ewidentnie projektować na Clemmy.

    it's not that easy to let someone in

    OdpowiedzUsuń
  90. Fakty były takie, że Clementine pozwalała Clive’owi na zdecydowanie zbyt wiele, a on perfidnie z tego korzystał, bo hamulców miał obecnie naprawdę niewiele. Przyzwyczaiła go do tego, że jest grzeczna. Że nie pyskuje, że słucha, że zgadza się praktycznie na wszystko. Nie miałby dla niej cierpliwości, gdyby robiła inaczej, a dzisiaj uparł się, by mieć wrażenie, że w jakiś sposób próbowała go podkurwić. Najpierw tym, że nie przebrała się jeszcze w pracy, potem tym, że przebrała się w coś, w czym może i wyglądała dobrze (jak we wszystkim zresztą), ale on nie chciał jej teraz w tym widzieć.
    Bo nastrój to Clive miał podły, a ona też w sumie nie robiła nic, żeby go zmienić. No, może poza sugestią tego, że gdyby chciał ją w tym samochodzie przelecieć, to chętnie rozkładałaby nogi, ale wyjątkowo z tą propozycją nie trafiła.
    Znaleźli się więc w sytuacji, w której Clive od jej gadania wolałby milczenie i właściwie nie było coś, co mogłaby powiedzieć, by odebrał to teraz pozytywnie. Był w stanie przyczepić się do wszystkiego — każdego słówka, każdego niuansu w jej głosie. Jedyna różnica między nim a Tommym Redfordem była w tym momencie taka, że Clive nie uderzyłby Clementine. Nie zrobiłby jej krzywdy, nie w ten sposób. Ale jego zachowanie na pewno musiało być dla niej krzywdzące, tylko tym akurat nie przejmował się zupełnie, gdy potrzebował się po prostu wyżyć.
    Wyczuł jednak na sobie to spojrzenie, które mu posłała, a które jedynie dodatkowo do rozdrażniło. Nie zamierzał jednak go komentować, dopóki to Clementine nie pokusiła się o komentarz, który sprawił, że mocniej zacisnął dłonie na kierownicy.
    — Nie wkurwiaj mnie, okej? — rzucił więc, nie patrząc w jej stronę, choć mógłby, bo ruch akurat zwolnił i musiał dostosować prędkość do tego faktu.
    Z powodu kierunku jazdy, już od dobrych kilkunastu minut słońce świeciło mu prosto w twarz, więc bez ostrzeżenia poruszył się i wychylił w stronę siedzenia Clementine, bo to naprzeciwko niej znajdował się schowek, z którego wyciągnął etui z okularami przeciwsłonecznymi, choć gdyby się przyjrzała, mogłaby zauważyć, że miał tam pełno pomiętych papierów, opakowań po papierosach, których podobno nie palił, a nawet dwie czy trzy starannie zgniecione puszki po piwie i kolejne po coli. Krótko mówiąc syf, który zdradzał na jego temat więcej, niż Clive chciałby, by ktokolwiek o nim wiedział.
    Był wkurwiony, więc przestał się odzywać. Zatrzasnął mocno schowek, który ledwo się już domykał, wyjął okulary z etui i założył je, od razu czując różnicę, bo nie musiał mrużyć dłużej oczu. Jak dla niego, mogli nie rozmawiać już do Savannah. Tam, rzecz jasna, sam Clive planował przestawić się na humor imprezowy, ale rezerwował go na później. Teraz uznał, że Clementine najwyraźniej nie ma nic ciekawego do powiedzenia, skoro nic takiego nie powiedziała odkąd opuścili Camden, więc nie będzie z nią gadał. To też ją czegoś nauczy.

    not so lucky for you that I decided to be an asshole

    OdpowiedzUsuń
  91. Clementine nie była w życiu Clive’a obecna, nawet w tak niewielkich ilościach, po to, by czytać mu w myślach, tylko żeby dobrze się ruchać. Prostszego układu być już nie mogło, tylko oczywiście musieli zaprosić do niego w pewnym momencie jakieś zjebane uczucia, które teraz sprawiały, że nie rozumieli się jeszcze bardziej niż w normalnych warunkach. Bo weekend w Savannah to nie były normalne warunki i nic z takowymi nie miał wspólnego, ale jednocześnie Clive nie oczekiwał od Clementine niczego zawrotnie szalonego. Miała ładnie się uśmiechać, jeszcze ładniej wyglądać i być w stanie wydusić z siebie coś względnie bystrego czy inteligentnego, żeby rozmowa z nią nie przypominała tych, które można było odbyć z tymi wszystkimi cycatymi blondynami, które zwykle Clive wybierał, głównie dlatego, że wyrwanie takiej i zaciągnięcie jej do łóżka nie wiązało się w większym wysiłkiem.
    A Clive nie lubił się wysilać, jeśli o zaspokajanie prymitywnych potrzeb chodziło, bo sam seks, taki bez uczuć, bez żadnej wrażliwości, bez poczucia, że coś go z aktualną partnerką łączyło, to był właśnie taki lekko prymitywny. I nie było mu z tym źle, dopóki nie uświadomił sobie, że z Clementine już tak nie potrafi. Kurwa. Ich prosty układ jebał się i komplikował coraz bardziej z każdym dniem.
    Ucichli jednak w końcu oboje, bo jeszcze kilka bezczelnych odzywek ze strony bojowo nastawionego Clive’a, i możliwe, że nawet ta święta wręcz cierpliwość Clementine ewentualnie uległaby wyczerpaniu. I to też nie było tak, że Clive był zły konkretnie na nią czy miał jej coś za złe. Ten niedobrany strój to też nie było nic wielkiego. Wyżywał się na niej, to wszystko. Na kimś potrzebował, a ona była… No, pod ręką. Dosłownie. I kiedy sięgał do schowka, uważał też, żeby jej tą ręką nie dotknąć.
    Zignorował to, jak na niego patrzyła, zakładając, że pewnie jest oburzona faktem, że trzymał w samochodzie taki syf, zamiast to po prostu posprzątać. Te puszki po piwie to było coś, na co sam nawet nie zwracał uwagi, bo wpakował je tam i o nich zapomniał, a dzisiaj, i czuł to już teraz, przerobi takich dużo więcej niż normalnie. Oczywiście to nie było tak, że planował nawalić się do momentu, w którym nie będzie w stanie ustać na własnych nogach, ale kto będzie go powstrzymywał przed tym, by tego nie robił? Jechali w towarzystwo, które chlało jak dzieciaki na pierwszym roku studiów — kumple Clive’a, włączając w jego, może i byli dorosłymi facetami, w dodatku gliniarzami, ale mieli takie samo pstro w głowach, co i on. A ich dziewczyny, żony, czy partnerki po prostu uprzejmie to ignorowały, bo chłopcy się muszą wyszaleć.
    Dzisiejszy dzień, wieczór, noc — to wszystko było właśnie po to, by mogli się wyszaleć.
    Clive i Clementine z kolei milczeli już przez resztę drogi do Savannah, zaliczając jeszcze tylko jeden szybki postój na kolejnej stacji. Dotarli jednak w końcu na miejsce i Clive nie potrzebował nawet nawigacji, żeby tam trafić — znał Savanah na pamięć, w tym okolice Forsyth Parku, niedaleko którego kiedyś nawet mieszkał razem z Leah. Airbnb, które wynajął Cory, było położone kilka ulic dalej, bliżej starego cmentarza, których w tym mieście akurat nie brakowało, bo wręcz z nich słynęło. Przynajmniej o niepokojenie sąsiadów nie musieli się martwić, ale mijali ten cmentarz po drodze na miejsce.
    Clive wiedział, że Cory pójdzie na swoją trzydziestkę na całość, ale najwyraźniej nie docenił jego możliwości, bo z wrażenia aż zdjął ciemne okulary, gdy parkował na wielkim, wybetonowanym podjeździe za ogromną, czarną Hondą i jeszcze większym białym GMC. Ktoś się dorobił, a ponieważ GMC wyglądał, jakby dopiero co wyjechał z salonu, Clive domyślał się, że Cory nie odmawiał sobie z okazji urodzin niczego. Trochę dalej stała jeszcze kolejna Toyota, podobna do tej Clive’a.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sam dom z kolei był co najmniej… Okazały. Dwupiętrowa, nowoczesna bryła odstawała od bardziej klasycznych budynków, które również stanowiły znak rozpoznawczy starszej części Savannah, której dom nie był częścią, ale jednak z znajdował się wystarczająco blisko, by móc za nią uchodzić. Trawnik był zabójczo zielony i równo przystrzyżony, a bliżej domu rosło wielkie drzewo, które Clive od razu rozpoznał — pekan. Przeszklone drzwi na parterze wychodziły na niewielki taras, ukryty za krzakami akacji, a wyżej, na piętrze, znajdował się kolejny taras, szerszy i rozciągający się na całą szerokość budynku. Z miejsca w którym zaparkowali, widać było też, że na tyłach znajdował się basen, gdzieś w jego okolicy pewnie również jacuzzi, a schody, które zbiegały z tarasu od frontu praktycznie przecinały się ścieżką z kolejnymi, za pomocą których można było z zewnątrz dostać się również na tyły, gdzie najprawdopodobniej czekał kolejny taras.
      — Ja pierdolę — skomentował tylko Clive, któremu szczęka wręcz opadła. — Dobra, zauważyli nas — dodał zaraz, ponieważ drzwi na ukryty za akcjami taras przesunęły się i na zewnątrz wypadła kobieta o ciemnej karnacji i praktycznie kruczoczarnych włosach, ubrana w długą, zajebiście pomarańczową spódnicę i do tego wykurwiście różową bluzkę. — To Priya. A to Marcus — wyjaśnił, przedstawiając mężczyznę, który również pokazał się na zewnątrz, ale jedyne, co go odznaczało, to to, że miał długie do ramion włosy i poza tym wyglądał jak skończony nudziarz. — Są zaręczeni, więc pozachwycaj się trochę pierścionkiem, chociaż podobno kamień wcale nie jest duży, bo Marcus to sknera — podpowiedział Clementine, zanim wyszedł z auta, pomachał podskakującej w miejscu i machającej zawzięcie ramionami Priyi, a potem pojawił się w drzwiach od tylnych siedzeń, bo musiał zabrać tę whisky, którą ze sobą przywiózł. — Bierzesz to coś? — zapytał, wskazując na te minitarty czy inne jagodzianki, o których do tej pory zdążył zapomnieć.

      now you better smile, wave, and look pretty

      Usuń
  92. To, co mruczała pod nosem Clementine, ani Clive’a nie obchodziło, ani nawet do niego już nie docierało, bo wiedział, że kiedy wejdą już do tego domu, spotkanie z Leah będzie nieuniknione. I z jednej strony był przecież na to przygotowany, bo, halo, miał ze sobą najseksowniejszą laskę w, można swobodnie twierdzić, całym stanie, jeśli nie na calutkim południu, no i ta laska już zaczęła wczuwać się w udawanie jego dziewczyny, absolutnie mu oddanej i totalnie w nim zakochanej, nawet jeśli przez całą podróż tutaj traktował ją jak skończone gówno.
    Clive nie żałował jednak swojego zachowania, bo, niespodzianka, o tym również teraz nie myślał. Skoro zachowywał się, jak się zachowywał (jak skończony cham), to najwyraźniej miał ku temu powód, a nawet całą masę powodów, ale ofiara tego znęcania nie pytała, a on nie czuł się zobowiązany z czegokolwiek się przed nią tłumaczyć. Była tu w celach dekoracyjno-towarzyskich, mogli się ewentualnie później przeruchać, gdyby trafiła się odpowiednia pora i okazja.
    To wszystko. Teraz Clive chciał, żeby uśmiechała się, prezentowała i ogółem odgrywała rolę życia i od momentu, w którym otworzyła wobec Priyi i Marcusa usta, nie miał powodów do narzekania. Może tylko trochę trudno było mu w pierwszej chwili przyzwyczaić się do tego radosnego i głośnego szczebiotania, bo nigdy jej takiej nie słyszał, ale… Grzeczna z niej była dziewczynka. Bardzo grzeczna.
    Przez sekundę był nawet pod wrażeniem Clementine i jej umiejętności aktorskich, ale potem zagadał go Marcus, który w pierwszym odruchu poklepał go po plecach i pochwalił za to, jak bardzo mu się powodzi, mając rzecz jasna na myśli rzekomą partnerkę Clive’a. Patrzył przy tym na zgrabny tyłek Clementine i właściwie to trudno było mu się dziwić. Ten tyłek, w tej sukience zdecydowanie przyciągał wzrok. Tak samo jak wyeksponowane cycki, na które jednak Marcus nie mógł sobie swobodnie popatrzeć, bo zauważyłaby to Priya.
    — Chodźmy do środka, przywitamy się, a potem wrócę po nasze rzeczy — zaproponował Clive, bo bagaży nie mieli w sumie jakoś szalenie dużo. Walizkę Clementine i jego, z tym spokojnie mógł poradzić sobie w pojedynkę, a nie widział też swoich kumpli od dawna i wydawało mu się to lepszym pomysłem, niż targanie tych walizek teraz.
    W drodze do tej pierdolonej modernistycznej willi, na którą sztachnął się Cory, Clive pogratulował jeszcze Marcusowi zaręczyn, a ponieważ szli przodem, odwrócił się i powtórzył to samo Priyi, która, zachwycona komplementami od Clementine, podsuwała jej już swoją dłoń z pierścionkiem praktycznie pod nos.
    Clive sądził, że wejdą przez ten sam taras, na który wyszli wcześniej Priya i Marcus, ale zamiast tego wdrapali się po schodach na taras na piętrze, z którego przez kolejne, wykurwiście wielkie, pasujące kolorem do białej elewacji drzwi francuskie, weszli do ogromnego pomieszczenia, które najwyraźniej było salonem połączonym z kuchnią. Z prawej strony, na środku stały wielkie, wyglądające na szalenie wygodne kanapy, które skierowane były w stronę niedorzecznie ogromnego telewizora, wiszącego na ścianie. Na kanapie siedziała Kiera, którą Clive od razu rozpoznał po jasnych włosach. Pstrykała pilotem między różnymi kanałami muzycznymi, szukając najwyraźniej odpowiednio imprezowych kawałków.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ben i Cory rozmawiali przy kuchennej wyspie. Obaj byli prawie tak wysocy jak Clive, równie postawni co on, prawdziwi gliniarze. Ben zdążył wyhodować pokaźną brodę, odkąd Clive widział go po raz ostatni, natomiast Cory, którego włosy im dłuższe, tym bardziej zalatywały rudością, dorobił się wąsów.
      — O wilku mowa! — zawołał na ich widok Cory, który natychmiast odstawił z hukiem na blat butelkę czegoś, co wyglądało jak zwykła wódka, i podszedł do Clive’a, obejmując go i ściskając tak mocno, że na moment zabrakło mu wręcz tchu.
      Brakło mu go również, ponieważ okazało się, że przez cały ten czas za plecami Cory’ego stała Leah, która teraz patrzyła w jego stronę, a on, ponad ramieniem kumpla, gapił się na nią.
      — Kurwa, tobie to się zawsze powodziło — dodał jeszcze Cory, od którego czuć już było alkohol. Zawsze był niewybredny w komentarzach i nie owijał w bawełnę, ale dzisiaj nie można było liczyć, że postanowi się w jakikolwiek sposób hamować. Komentował więc widok Clementine, z którą też przywitał się w bardzo bezpośredni sposób, a potem zabrał do Clive’a butelkę whisky, nie wątpiąc, że to było tak zwane wpisowe
      Gdy podeszli bliżej wyspy, Clementine miała gdzie odłożyć swoje przekąski. Clive przywitał się z Benem, zaabsorbowana telewizorem Kiera obróciła się na chwilę na kanapie i rzuciła krótkie cześć, a Leah podeszła do nich na końcu.
      Nic się nie zmieniła. Jej brązowe, falowane włosy wciąż sięgały do połowy pleców. Sięgała Clive’owi do ramienia, więc musiała stanąć na palcach, gdy, podobnie jak Cory, postanowiła objąć go na powitanie, i prawie zakręciło mu się w głowie od zapachu jej perfum — Marc Jacobs Daisy, poznałby je, kurwa, wszędzie, bo używała ich odkąd pamiętał. Gdy się odsunęła, te jej ciemne oczy, które wiecznie zdawały się zaglądać mu prosto w duszę, spojrzały na niego tak samo. Muśnięte błyszczykiem usta ułożyły się w uśmiechu, długie rzęsy zatrzepotały. Miała na sobie sięgającą połowy łydek sukienkę w drobne kwiaty i pasujący, różowy kardigan zapięty na jeden guzik. Złote kolczyki, których właściwie nigdy nie zdejmowała i złoty naszyjnik z zawieszką, która miała być zarysem kwiatu kamelii.
      Clive’owi zrobiło się niedobrze na samą myśl, że poza tym, że Leah zmieniła faceta, to w niej samej zdawało się nie zmienić absolutnie nic.
      — Samir i Elena odpadli. Coś ich zatrzymało w Auguście, pewnie jak zwykle jakaś pierdoła, którą wykorzystali, bo nie lubią ruszać się z domu — odezwał się nagle Cory, tłumacząc jednocześnie czemu na podjeździe stały tylko trzy auta, gdy dołączyli do nich Clive i Clementine. Clive wykorzystał tę okazję, by cofnąć się o kilka kroków, ale widok Leah tak mocno zbił go z tropu, że aż w tę zasraną wyspę wszedł jak ostatnia ofiara i odbił się od niej biodrami. — Sypialnię macie na dole. Pierwsze drzwi po prawej to wasza. A w piwnicy jest BILARD — oznajmił z ekscytacją Cory i w tym momencie Clive wymamrotał niewyraźnie super, pójdę po bagaże i odwrócił się, wychodząc w takim pośpiechu, że praktycznie wszedł w te zasrane drzwi, a potem o mało nie poślizgnął się na schodach.
      Clementine została sama, rzucona na pożarcie lwom, ale Priya szybko chwyciła ją za ramię i, kiedy Leah zajęła się grzebaniem w lodówce, a Cory, Ben i Marcus dobrali się do tart, odciągnęła ją na kilka kroków w bok i szepnęła konspiracyjnie:
      — Nawet nie wiesz, jak dobrze cię widzieć z Clivusiem — zaczęła, zdrabniając imię Clive’a tak, jak to miała w zwyczaju. Mówił jej tysiąc razy, żeby tego nie robiła, ale Priya… To była Priya. — Kiedy nasza Leah go… — podjęła, ale zaraz potem westchnęła, przymknęła teatralnie oczy i machnęła ręką — …strasznie nim to wstrząsnęło, jeszcze tak krótko po tej strzelaninie. Martwiłam się, jak mu idzie w tym Martinsville — kontynuowała, przekręcając jednocześnie nazwę Mariesville. — Ale teraz widzę, że zupełnie niepotrzebnie! — dodała już głośniej, spoglądając na Clementine z uśmiechem i zachwytem.

      seems like I've been missing out on you

      Usuń
  93. Clementine już od pierwszych chwil szło wyśmienicie i Clive, póki co, czuł się usatysfakcjonowany jej występem. Nie przewidział jednak, że jego rola życia może pójść odrobinę niezgodnie z planem. Zresztą: odrobinę? Zachował się praktycznie jak wykolejony pociąg, tak mocno zbiła go z tropu Leah, która właściwie niczego nadzwyczajnego nie zrobiła ani nie powiedziała. Był więc na siebie skurwiony, bo zjebał swój misterny plan już na samym starcie i w dodatku popełnił błąd, wybierając się po bagaże, ale zostawiając Clementine z Priyą. Priya była troskliwa, szalenie gadatliwa i uwielbiała żartować, ale w tym wszystkim kochała też wręcz rozsiewać najróżniejsze plotki oraz ploteczki i sprawdzać z nich pomocą, kto, co i ile wiedział.
    Testowała również Clementine, bo inaczej nie dałoby się nazwać tych szczegółów, które jej tak skrupulatnie przekazała, odgrywając przy tym rolę życia, Clive nie sądził, by Priya cokolwiek podejrzewała — jego zdaniem nie była na tyle bystra no i, tak przede wszystkim, on i Clementine naprawdę sprawiali wrażenie, przynajmniej takie pierwsze, naprawdę dopasowanej pary. A ponieważ zamierzali je jedynie tego wieczoru umocnić, to równie szybko, jak przejął się tym, co odjebał, zaskoczony własnym zachowaniem w obecności Leah, uznał, że ma w to klasycznie wyjebane i nie będzie się nią przejmował.
    A przynajmniej to sobie powtarzał, mrucząc coś wściekle pod nosem, kiedy do pokoju, który miał na najbliższe dwadzieścia cztery godziny być ich, choć i tak pewnie nie spędzą tu szalenie dużo czasu, weszła Clementine, opierając się o drzwi.
    — Co? — zapytał, mrużąc oczy, gdy odwrócił się w jej stronę. — Nie wiem. Ja pierdolę — wymamrotał w pierwszym odruchu, wyraźnie pobudzony.
    Był pobudzony, podkurwiony i martwiło go jak jasna kurwa, że Leah wciąż miała na niego taki wpływ. Że wystarczyło, że poczuł zapach jej perfum, a we własnej głowie już był w sypialni, którą dzielili w mieszkaniu, które kiedyś wynajmowali w Chatham Crescent. Jej toaletka, ze wszystkimi szpargałami i kosmetykami, których zawsze zbierała niedorzeczne wręcz ilości, stała wtedy pod tym oknem, na które Clive zwykle miał widok, jeśli w nocy przekręcił się na bok. Te pierdolone perfumy, ten flakon z plastikowymi kwiatami, zawsze tam stał — używamy każdego dnia i każdego dnia ostrożnie eksponowany.
    Rzygać mu się zachciało, gdy poczuł te perfumy. I jeszcze teraz do końca mu nie przeszło.
    Zrobiło mu się też gorąco, a przy okazji czuł, że potrzebował się przebrać po podróży Zdjął więc przez głowę bluzę z kapturem, którą na sobie miał, ale zrobił to tak szybko i gwałtownie, że zablokował się z tą bluzą w ramionach, a koszulka, którą miał pod spodem, podjechała mu również praktycznie do tych ramion.
    — Kurwa mać — warknął sam do siebie, gdy wreszcie wyswobodził się z dwóch warstw ubrań, które rzucił niedbale na podłogę, nie troszcząc się o jakikolwiek porządek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdy Clementine sięgała do kosmetyczki i mówiła coś, co słabo do niego docierało, poszukał świeżego, nie pomiętego, ciemnoszarego t-shirtu, który naciągnął na siebie, działając jak jakiś robot. Dopiero wtedy usiadł na chwilę na dużym łóżku, obok kosmetyczki Clementine i przeniósł wreszcie na nią bardziej skupiony wzrok.
      — Rozstaliśmy się. Nic mi nie zrobiła, ja pierdolę — rzucił odrobinę zbyt defensywnie, ale nie była to próba wmawiania Clementine, że coś jej się pomyliło.
      Domyślał się, że miała czym poprzeć swoje słowa, ale jednocześnie czuł się absolutnie chujowo na samą myśl, że miałby spowiadać się przed nią z tego, że Leah z nim zerwała i zainteresowała się jego kumplem, który właściwie to sobie nie żałował. A niech ma. Najwyraźniej Cory musiał w czymś być lepszy od niego i Clive udawał, że nie zadręcza się myśleniem czym.
      Odetchnął kilka razy głęboko i opadł plecami na na białą pościel, przekręcając głowę na bok, by spojrzeć na stojącą w nogach łóżka Clementine.
      — Rób to, na co się umawialiśmy. Mam ją w dupie — rzucił, już dużo spokojniej, zmusiwszy się do tego, żeby wziąć się w garść. W kilku sekundach ciszy, w której na siebie patrzyli, rozległ się głośny dzwonek do drzwi, a potem odgłos świadczący o tym, że ktoś zbiegał po schodach.
      Usłyszeli też głośny krzyk żarcie przyjechało!, a głos należał do Cory’ego. Zaraz potem usłyszeli też kolejne kroki oraz głos Leah, która, znacznie ciszej, ale stanowczo powiedziała mu, żeby się nie darł i kolejny kroki na schodach, prawdopodobnie należące do kogoś, kto chciał im pomóc z transportem jedzenia.
      Clive podniósł się na łokciach i uśmiechnął blado, a zapach perfum Clementine pomógł mu trochę przegonić tę ochotę na rzyganie, którą wywołała nieświadomie Leah. Kłamał. Ani trochę nie miał jej w dupie, ale nie chciał, żeby Clementine, w której inteligencję nie wątpił i która połączyła już wszystkie kropki, myślała o nim jak o przegrywie, który chciał zabłysnąć w towarzystwie. Chciał, ale chciał też dobrze się bawić. Potrzebował tego luzu, tego weekendu poza ich standardowym zadupiem, w którym miał wrażenie, że nie żył, a tkwił.
      — Nie musisz nic robić, żeby była zazdrosna. Spójrz na siebie. I tak będzie. Już pewnie jest — dodał, mierząc Clementine wzrokiem, bardzo uważnym, ale jednocześnie uprzejmym spojrzeniem, by odepchnął się od materaca, by znowu usiąść.
      Urabiał ją. Znowu ją urabiał, bo nie chciał gadać o tym, co zrobiła mu Leah i jaki wciąż był na nią wściekły, jednocześnie czując całym sobą, że chciał ją z powrotem i przyjąłby, gdyby tylko chciała jego. Ten statek już jednak bezpowrotnie odpłynął i… Nie chciał o tym gadać. Byli na imprezie, na litość boską. To nie był czas na płakanie w poduszkę.

      nah, I don't think I will

      Usuń
  94. Clementine zapominała, kim była. A właściwie to kim miała być. Dzisiaj. Tu i teraz. Bo jasne, Clive trochę się miotał, był pobudzony, niespokojny, emocje, których się nie spodziewał nagle wzięły nad nim górę i przez chwilę naprawdę sobie z nimi średnio radził, ale przecież w żadnej chwili nie umawiali się na to, że ona będzie się tutaj w jakiś sposób o niego… troszczyć. Bo to był trochę przejaw troski, zupełnie przez Clive’a niechcianej i takiej, której kompletnie z jej strony nie rozumiał, a wręcz uważał, że nie potrzebuje, bo po chuj mu coś takiego.
    Postresował się chwilkę, pomiotał i już mu przeszło. Znowu wszystko było okej, a ona nie musiała drążyć tematu ani pytać, jaki poziom zazdrości chciał wzbudzić w Leah. Oczywiście w skali od jeden do dziesięć było to trzysta, ale z drugiej strony, gdy pomyślał o tym już odrobinę spokojniej, to czy naprawdę jechał tu przez trzy godziny, urabiał Clementine od paru dni i gnoił ją w drodze, by wyglądała jak należy, żeby teraz psuć sobie nie tylko imprezę, ale i cały weekend?
    Mógł mieć Leah w dupie. Nie miał, bo skłamał totalnie i Clementine ani trochę mu nie uwierzyła, czuł to, ale mógł spróbować. Zresztą, wiele już teraz wskazywało na to, że Leah będzie musiała skupić się dzisiaj na pilnowaniu Cory’ego, który był znany z tego, że jak imprezował, to szedł na całość. Dosłownie zachowywał się jak dzieciak, który ledwo co wyrwał się spod opieki rodziców i pojechał do college'u w innym mieście, a najlepiej to w ogóle innym stanie, i poczuł zew wolności. Krótko mówiąc, Cory potrafił odjebać. Marcus i Ben z kolei wyglądali dość niewinnie, ale ogółem to zanim Clive’owi też odjebało i zaczął się puszczać oraz zapijać smutki, udając, że to picie jest czysto rekreacyjne, to był najspokojniejszy z ich czwórki. W sumie to piątki, bo Samir zjebał i nie dotarł, ale kto by się nim teraz przejmował.
    Clive czuł, że potrzebuje tego luzu. Tego weekendu, tej imprezy, ale nie chciał skończyć jej z głową w kiblu ani z urwanym filmem. Był zbyt zmęczony wszystkim, co dręczyło go w Mariesville, żeby pozwalać się dobić temu, co mogło zadręczyć go w Savannah. Prawda? Był. Co nie? Na pewno.
    Nie miał też, prawdę mówiąc, żadnej ochoty spowiadać się przed Clementine. Niektóre ze swoich spostrzeżeń, nawet jeśli w większości były one zupełnie trafne, musiała po prostu zostawić dla siebie. Nie o wszystkim chciał od niej słyszeć, praktycznie o niczym nie planował z nią rozmawiać. Mogli zadrapać trochę powierzchnię niektórych spraw czy problemów, ale naprawdę nie mogła liczyć, że Clive będzie się w cokolwiek zagłębiać. I z tym budowaniem w sobie jakiegoś konkretnego nastawienia wobec Leah też mogła dać sobie spokój. Nie oczekiwał tego od niej. Nie po to tu była, żeby czuć do niej niechęć, bo Clive się z nią nie dogadał. Clementine i Leah nigdy więcej się nie spotkają. To był tylko jeden weekend, a właściwie to nawet jego połowa, bo przecież jutro już ich tu nie będzie.
    Plan był więc prosty: bawić się dobrze i nie dać się sprowokować. Clive kurewsko naiwnie i cholernie optymistycznie wmówił sobie, że może temu podołać.
    Podniósł głowę i wzrok na twarz Clementine akurat w tym momencie, w którym jej szczupłe palce przesunęły się po jego włosach, a potem po policzku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Nie mów mi, czego nie muszę, a co powinienem — powiedział dziwnie cichym i spokojnym głosem, pozbawionym tej uszczypliwości, która dopadła go w samochodzie, ale wystarczającym, by przypomnieć Clementine, że on tu ustalał zasady, a ona miała się ich trzymać.
      Nie musiał jej słodzić za zamkniętymi drzwiami, ale posłodził, i co, nie była w stanie uśmiechnąć się słodko i przyjąć komplementu, tylko musiała mu sugerować, że mógłby to zrobić lepiej? Cholera, jeśli naprawdę chciała tej taryfy ulgowej, to musiała jednak na nią zasłużyć. Nie urobi go sobie, nie miała na to szans.
      Odsunął się od tej dłoni, która brała udział w tym jakże nieudolnym urabianiu go, i wstał, przesuwając się uprzednio na łóżku na tyle, że stanął obok Clementine, a nie tuż przed nią.
      — Chodź — rzucił jeszcze, bo może i nie siedzieli w tej sypialni nie wiadomo jak długo, ale nie mieli też już o czym tu rozmawiać, a reszta towarzystwa czekała.
      Weszli więc po schodach na piętro, a gdy pojawili się ponownie w przeogromnej kuchni, z telewizora leciała głośna muzyka, a wszyscy, w tym Kiera, która do tej pory zajmowała się doborem odpowiedniego podkładu, stali przy tej przepastnej kuchennej wyspie. Na blacie leżały talerze, sztućce oraz pudełka z zamówionym jedzeniem. Całą masą jedzenia — od pizzy, przez skrzydełka z kurczaka, po sałatki.
      Kiera znalazła sobie nowe zadanie. Porzuciwszy pilota od telewizora, wydawała kolejne polecenia Priyi oraz Benowi, którzy nie mogli do końca skupić się na jedzeniu, bo musieli podawać szklanki do drinków.
      — Idealny Cosmopolitan dla naszej Clemmy — zaanonsowała, gdy sama już trzymała w dłoni wysoki, przyozdobiony plastrem limonki kieliszek z wódką, zabarwioną sokiem żurawinowym i likierem z gorzkich pomarańczy. — Czy może wolisz Mojito? — zapytała, a z takim drinkiem w dłoni stała już z kolei Leah, która póki co stała obok Cory’ego skupiała się na sączeniu go przez słomkę w przerwach od pizzy, którą jadła.
      Alkoholu na pewno nie zabraknie, o to nikt nie musiał się martwić. W lodówce chłodziło się tyle piwa, wódki i innych trunków, że mogła rozboleć od tego głowa, a Clive musiał się orientować, ponieważ Cory dosłownie rzucił w jego stronę jedną ze szklanych butelek i wyjścia były jedynie dwa: oberwać nią w łeb albo złapać. Clive na szczęście miał całkiem niezłe refleksy.
      — Pojebało cię, stary? — rzucił Clive ponad muzyką, ale roześmiał się, gdy otworzył to piwo i napił się go, nie sięgając jeszcze po jedzenie. W międzyczasie Marcus podsunął mu znikąd
      kieliszek z czystą wódką, a Cory zawołał pij, Bennett!.
      Więc Clive się napił. Tej wódki, potem piwa. I pił praktycznie na pusty żołądek, i robił to jeszcze premedytacją, bo wiedział, że musi, żeby wyluzować. Nie wiedział jedynie, że ma problem, który sam w sobie hodował już od kilku miesięcy, ale w Mariesville nikt nie patrzył mu na ręce.
      — Daj mu spokój, Cory — zawołała ponad muzyką i głosami imprezowiczów Priya. — Może Clivey woli słodkiego drineczka — zasugerowała, uśmiechając się czarująco i nie można jej było posądzać o nic złego.
      Rozległy się śmiechy, a Clive oparł się o kuchenną wyspę, ciągnąc prosto z butelki swoje piwo.

      Usuń
    2. — A co on, pedał? — rzucił w odpowiedzi Cory i padła kolejna salwa śmiechu, w czasie której Leah szturchnęła go tylko w bok i mruknęła coś, obdarzając swojego faceta pełnym dezaprobaty spojrzeniem.
      — Chyba ty, debilu — odgryzł się Clive, ale nikt nie wziął tego na serio, tak samo jak tego, co padło przed chwilą, bo wszyscy byli już do tego przyzwyczajeni.
      No, może poza Clementine, na którą Clive w końcu spojrzał i, chociaż w jego oczach kryło się coś ciemnego, to wyciągnął ramię, którym objął ją w talii, tak zupełnie na luzie i totalnie naturalnie, jakby robił to codziennie.
      — Oni tak zawsze, Clemmy. Popisują się przed tobą — skomentował, patrząc na nią z uśmiechem, który nie sięgał poza jego usta.
      Był zestresowany i usilnie próbował wyluzować, ale zmierzał do tego, konsekwentnie opróżniając swoje piwo.
      — Długo razem jesteście? — wypaliła nagle ze szczerym zaciekawieniem Priya, obgryzając przy tym pikantne skrzydełko z kurczaka, które przepijała kolorowym drinkiem. Pytanie było ewidentnie skierowane do Clementine, więc Clive milczał, dając jej pole do popisu.

      believe me I won't hesitate

      Usuń
  95. Ale w którym momencie ich układu Clive umawiał się z Clementine na to, że będzie pamiętał o jej uczuciach? Wykorzystywał ją do własnych celów, gdyby postanowiła o tym zapomnieć. Mógł rzucić jej jakimś komplementem, wczuć się w rolę, którą dzisiaj odgrywał, bo poza tym, że ona miała udawać zakochaną w nim, on też musiał się postarać, by wiarygodnie to wyglądało, ale na co ona tak naprawdę liczyła? Że ten weekend coś między nimi zmieni? Przecież jutro wrócą do Mariesville, pewnie gdzieś późnym wieczorem, a może już i nocą, i wszystko wróci do tej nudnej, zbrzydłej im normy. Clementine dalej będzie żoną Tommy’ego Redforda, a Clive będzie kontynuował swoje życie puszczalskiego singla. Ten weekend niczego nie zmieni. Bo jak miałby to niby zrobić. Prawda?
    Grali więc teraz, już nie za zamkniętymi drzwiami, a w towarzystwie, i Clive dyktował warunki. Sytuacja, w której on wyznaczał zasady gry, on decydował, co dalej i czuł, że ma to pod kontrolą, była jedyną właściwie, którą potrafił zaakceptować. Wciąż brakowało mu jednak niewymuszonego spokoju i luzu. Zgrał się już z resztą ekipy, został klasycznie posądzony o bycie pedałem (Cory uwielbiał rzucać tym słowem na prawo i lewo, kiedy się napił), odbił dość celnie piłeczkę i miał wrażenie, że sobie radzi, ale dawno już nie był w takiej sytuacji. Dawno już tyle znajomych oczu nie było na niego skierowanych jednocześnie i domyślał się, że jeszcze kilka shotów, drinków czy butelek piw, a chłopaki będą koniecznie chcieli, żeby pokazał im bliznę po kulce, którą miał na nodze.
    Domyślał się, że stanowił w tym towarzystwie obiekt głównego zaciekawienia. Oczywiście Clementine również skutecznie zwracała na siebie uwagę, bo była szalenie seksowna i atrakcyjna, ale ją dopiero poznawali, a Clive… Clive był kimś, kogo sądzili, że znają. Kogo, jak wszyscy doskonale wiedzieli, choć nie mówili o tym głośno ani się do tego przed sobą nie przyznawali, zrobili w chuja, bo nikt tu nie był ani ślepy, ani głuchy. Każdy, dosłownie każdy, no może poza Clementine, która dopiero co została wtajemniczona, wiedział, co wydarzyło się między Clive’em, Leah i Corym. Pisali o tym prawie rok temu na grupowych czatach, stworzonych obok tego czatu, na którym był też Clive. Szeptali o tym, gdy się widywali, pisali na ten temat smsy, wymieniali głosówki na Whatsappie czy innym Facebooku.
    Mówili o nim, ale bez niego, i Clive czuł, że gdyby się dzisiaj odpowiednio upił i wkurwił, osiągnął idealną mieszankę gniewu, odwagi i głupoty, byłby w stanie im to wszystko wygarnąć, ale miał szczerą nadzieję, że tego nie zrobi. Że choćby ta obecność Clementine zdziała jakieś cuda, bo o ile nie miała obowiązku go pilnować, ani on nie oczekiwał, że będzie to robić, to nie była częścią tych szeptów, tych wiadomości, tych głosówek. Nie brała w tym udziału, nie skrzywdziła go, nie wybierała stron, gdy jego życie się waliło, Leah powtarzała, że zrywa z nim i chce przez chwilę być sama, a miesiąc później Clive był z powrotem w Mariesville, a ona była już z Corym.
    Zrobili mu straszną krzywdę i najwyraźniej nauczyli się z tym już żyć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Znowu się nakręcił, jednak dłoń Clementine, przesuwająca się po jego plecach, oraz ciepło jej ciała przy swoim, gdy postanowiła w dość odważnym geście przysunąć się bliżej, sprawiły, że wrócił z powrotem na ziemię.
      Kiedy ona mówiła i zachwycała przy tym towarzystwo (no, może poza Leah, która stała obok Cory’ego z dziwnie skrzywioną miną) opowieścią o ich rzekomej wielkiej miłości, która zaczęła się, gdy byli jeszcze dzieciakami w Atlancie, Clive postanowił, że jednak nie będzie upijał się na szybko i na smutno. Przynajmniej jeszcze nie. Złapał za pizzę i zjadł jej trochę, obejmując jednocześnie Clementine pewniej i mocniej. Spojrzał nawet na nią i uśmiechnął się z aprobatą wobec tego, czym właśnie zabłysnęła.
      — No, kurwa, stary, zawsze miałeś dobry gust — odezwał się głośno Cory, a po tym, jaki był już dziabnięty, łatwo dało się rozpoznać, że zupełnie nie myślał nad tym, co mówił.
      Leah natychmiast odwróciła się i odeszła w stronę lodówki, którą otworzyła i zaczęła szukać czegoś w środku, a Priya i Kiera wymieniły spojrzenia. Marcus i Ben zamilkli — jeden dobierał się do tego, co pozostało po tartach, a drugi udawał, że wybiera najbardziej odpowiedni smak pizzy.
      — Ej, ale taka prawda — postanowił nagle przerwać tych kilka sekund ciszy Marcus, a Priya spojrzała na niego, oburzona i uderzyła go w ramię dłonią zaciśniętą w pięść.
      Wszystko w ramach żartu, rzecz jasna.
      — A czy tobie czegoś brakuje? — zapytała z udawanym (ale czy na pewno?) oburzeniem i wszyscy znowu wybuchli śmiechem.
      Uratowało ich to przed momentem niezręczności. Priya, choć wcześniej rozprawiała przy Clementine o tym, jak niby to niesamowicie martwiła się o Clive’a po całym tym wypadku, po którym, że nie odzywała się do niego, bo Leah powiedziała jej, że zerwali i w ramach babskiej solidarności nie powinna z nim gadać. Priya… Była Priyą. Dostosowywała się do okoliczności i w jakiś pojebany sposób zawsze z każdego syfu, w który w ich grupie znajomych trudno nie było, wychodziła obronną ręką, ciągnąc za sobą Marcusa.
      — Mam zajebiście dobry gust — postanowił pochwalić się Clive i, ponieważ chwilowo ani nie jadł, ani nie pił, podkreślił swoje słowa drobnym całusem, złożonym na czubku czoła Clementine. Trochę odpuszczał, zarówno sobie, jak i jej, i znowu byli na dobrej drodze.
      Clive więc usłyszał już dzisiaj, że zawsze mu się powodziło i że miał dobry gust, i nie umknęło mu, że obie te uwagi padły z ust Cory’ego, który podobno nie do końca wiedział, co mówi. Clive podejrzewał jednak, że Cory wciąż doskonale o wszystkim wiedział. I że, chociaż to, co wydarzyło się w zeszłym roku, było sprawą pomiędzy nim a Leah, musiał na Cory’ego zwyczajnie uważać. Bo mimo wszystko, we własnej głupocie i naiwności, Clive wciąż uważał go za swojego kumpla. Cory może i był idiotą, ale nie był złym człowiekiem.
      — Dobra, ludzie, nosi mnie na rundkę bilarda — odezwał się znowu Cory, który, jako solenizant, miał kompletne prawo do decydowania, co będą robić.
      Clive, który po tym drobnym pocałunku odwrócił wzrok od Clementine, spojrzał z powrotem na jej twarz. Śliczną, przyjemnie uśmiechniętą twarz, na którą wręcz chciało się patrzeć.
      — Umiesz grać? — zapytał cicho, tak, by nikt nie usłyszał, że nie wiedział, czy jego dziewczyna, z którą był od kilku miesięcy, wiedziała, jak grać w bilard. On potrafił, bo na ten bilard wyrywał regularnie w The Rusty Nail laski do ruchania na jedną noc, ale nie miał pojęcia, co z Clementine.

      keep working on not letting me down

      Usuń
  96. Clementine zwyczajnie oczekiwała więc czegoś, czego Clive nie dawał nikomu odkąd rozstał się z Leah i najwyraźniej w jakiś pojebany sposób sądziła, że dla niej zrobi kolejny wyjątek, bo jeden już zrobił, uznając, że seks z nią preferuje bardziej niż z innymi, a potem zapraszając ją tutaj. No nie, to tak nie działało. Clive uważał, że może traktować Clementine dokładnie tak, jak mu się w danym momencie podoba, a to, że ona natworzyła sobie we własnej głowie jakichś urojeń co to tego, jak to byli tylko i wyłącznie ludźmi, ona miała uczucia, więc on powinien brać je pod uwagę, ble, ble ble.
    Bez przesady, powiedziałby jej wprost, gdyby zaczęła mu sugerować, że źle ją traktował. Na nic się nie umawiali, niczego jej nie obiecywał, a tak poza tym to zły humor miał jedynie w samochodzie i miał go prawo mieć. Clemmy miała w życiu przejebane, ale on też nie miał jakoś szczególnie łatwo, i w tym weekendzie w Savannah też niewiele było dla niego proste.
    Zresztą, sama zaczynała już trochę to rozumieć. Ktoś w tym roześmianym towarzystwie został swego czasu zdrowo wychujany i tą osobą był Clive, który, tak samo jak cała reszta, udawał teraz, że nic się nie stało, tematu nie było, a on czuł się zajebiście ze swoim życiem, bo od kilku miesięcy złamane serce, zdeptaną dumę i rozjechaną godność skutecznie leczyła mu swoim czarującym uśmiechem Clementine. Udawał, że zajebiście było mu także w Mariesville, że czuł się na tym zadupiu wspaniale, że wcale nie tęsknił za tym życiem, które miał w Savannah.
    Zrozumiawszy to, Clementine nie musiała jednak traktować go jak swoje terytorium, które ktoś mógłby zechcieć jej odebrać. Chętnych tutaj nie było, a jego zwyczajowe puszczalstwo, do którego uciekał się, żeby nie zanudzić się w ich jabłkowym zadupiu na śmierć, i tak nie ulegnie zmianie, bo po co. Po co miałby zmieniać coś, co było dla niego takie wygodne i dzięki czemu mógł traktować kobiety jak przedmioty, w pewnym sensie odbijając sobie za to, co zrobiła mu Leah.
    Poczuł jednak jej dłoń, mocniej zaciskającą się na materiale jego koszulki i zareagował na to, przesuwając swobodnie dłoń na jej biodro. Co jest?, pytało spojrzenie, które posłał jej pomimo uśmiechu, w którym wygięły się jego usta, gdy stopniowo coraz bardziej wchodził w swoją rolę.
    Clementine, z powodu dla Clive’a niezrozumiałego, reagowała i zachowywała się tak, jakby słowa Cory’ego, te durne żarty, oraz śmiechy i reakcje całej reszty, godziły w nią bezpośrednio. Marszczyła brwi, posyłała naładowane emocjami spojrzenia i sączyła słodkiego drinka w taki sposób, jakby smakując go oceniała wszystkich wokół. To, rzecz jasna, były bardzo drobne niuanse, które dostrzegał właściwie jedynie Clive, ale kompletnie ich nie rozumiał. Przecież nie była tu po to, by mu współczuć albo wściekać się na kogokolwiek za to, co dotyczyło jedynie jego.
    Ona też, najwyraźniej, potrzebowała wyluzować.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odgarnął więc w czułym, a więc niesamowicie dobrze odegranym geście, włosy Clementine za ucho, korzystając z tego, że wciąż obejmowała go w pasie i że stali naprzeciw siebie. No i z tego, że Priya miała ich na oku. Niech patrzy, jacy byli w sobie zakochani.
      — Nauczę cię — odpowiedział więc, a uśmiech na jego ustach też stał się wyraźniejszy i nie znikał z nich, gdy, już totalnie teatralnie i jak rasowy aktor, pochylił się jeszcze, żeby ją pocałować.
      Tym razem nie w czubek czoła, a prosto w usta, które smakowały jej drinkiem, wódką ze słodkim sokiem.
      Priya obejrzała przedstawienie, a potem zaczęła ich poganiać, więc Clive złapał jeszcze za swoje piwo, zacisnął mocniej dłoń na dłoni Clementine i pozwolił jej się prowadzić, kręcąc głową z rozbawieniem i niedowierzaniem, gdy w tym wszystkim postanowiła jeszcze puścić mu oczko.
      Piwnica, tak reszta domu, była ogromna. Jedno wielkie pomieszczenie, przedzielone tylko w niektórych miejscach masywnymi filarami, wspomagającymi ciężar wyższego piętra. Mieli tu mało naturalnego światła, ponieważ małe i wąskie okna były umiejscowione wysoko, pod sufitem, by sięgały ponad grunt. Wspomagali się więc pozapalnymi światłami i kolorowymi ledami. Pierwszym, co rzucało się w oczy, był fakt, że w jednej części piwnicy została urządzona siłownia. Dalej stał ogromny stół do bilarda, na ścianach były zawieszone tarcze do rzutek, stał też stół do piłkarzyków. Były też kanapy i wielki projektor, z którego można było oglądać na ścianie filmy.
      — Bawcie się dobrze — rzuciła Kiera krótko po tym, jak wszyscy już pojawili się w piwnicy, i ruszyła w strone kanap, na których usadziła się razem z drinkiem i miską z czipsami.
      Priya postanowiła do niej dołączyć, zasłaniając się wymówką o tym, jak to niesamowicie beznadziejna była, jeśli o bilard chodziło.
      Kije zostały więc rozdane między Corym, Leah, Marucsem, Benem, Clementine i Clive’em. Było ich parzyście, więc podzieli się na dwie drużyny. Cory, Leah i Marcus w jednej, a reszta w drugiej.
      — Masz bile pełne, czyli te całkiem kolorowe z numerami od jeden do siedem — zwrócił się do Clementine Clive, opierając się nonszalancko o swój kij, podczas gdy Cory próbował jednocześnie napić się piwa i ustawić w trójkącie na środku stołu wszystkie bile. — Od dziewięć do piętnaście są połówki. Cory zawsze bierze pełne, więc będziemy na zmianę wbijać białą bilą resztą do łuz, a na końcu będziemy próbować wbić czarną. Jak uda ci się jakąś wbić, masz kolejny ruch, jak nie, kolejka idzie dalej — wytłumaczył pobieżnie mało profesjonalną i najbardziej podstawową wersję gry, w którą mogli zagrać. — Zaczynasz? — rzucił teraz, już głośniej, do Cory’ego, któremu wreszcie, z pomocą Marcusa, udało się ustawić bile.
      — Skopmy im tyłki — rzucił jeszcze do Clementine i Clive’a Ben, który często z Corym przegrywał, więc czuł się teraz wyjątkowo ambitnie.

      looks like this order was mine

      Usuń
  97. To nie był układ oparty na uczuciach, więc po mieli o nich rozmawiać? Clive grał swoją rolę, a Clementine swoją, i mimo tego wszystkiego, co wydarzyło się między nimi choćby ostatnim razem, gdy się ze sobą przespali, pomimo tej przyjemniej odmiany wciąż nie podejrzewał, by cokolwiek do ciebie czuli. Pozwolili sobie wtedy popłynąć i było naprawdę fajnie. Bardzo fajnie. Zajebiście wręcz. Seks z Clementine smakował po prostu lepiej, bo do niej wracał, bo znał ją w takim płytkim i małostkowym sensie, bo nauczył się już trochę zarówno jej samej, jak i jej ciała. Ale że niby ona coś do niego czuła? Albo on do niej? No dobrze, pewnie i pobudzał w niej jakiś klasyczny soft spot, kiedy akurat zdarzyło mu się być przystępnym albo uśmiechnąć się tak, że majtki same chciałby opaść po jej nogach, a on też pomimo całej swojej dupkowatości traktował ją dużo lepiej niż te laski, które były mu potrzebne tylko i wyłącznie do bezmyślnego wręcz ruchania. Ale przecież niczego do siebie nie czuli, a wszystko, co robili w Savannah, to była tylko gra pod publikę.
    Nie mogli czegoś do siebie czuć. Co za bzdura. To nie było możliwe. Nie na to się umawiali. Nie.
    Clive był jednak usatysfakcjonowany tym małym przedstawieniem, które odegrali przed Priyą. Clementine, która podpadła mu w samochodzie właściwie tylko dlatego, że sam szukał czegoś, co dałoby mu pretekst, by się na niej wyżyć, wszystko robiła teraz absolutnie perfekcyjnie. Clive złapał się nawet na tym, że przyjemnie było ją objąć, pocałować, poczuć, jak jej usta układają się pod tym pocałunkiem w naturalny, niewymuszony uśmiech. Lubił ją taką — totalnie słodką, niezawodnie piękną, wyluzowaną. Odpuścili sobie, więc wszystko wskazywało na to, że byli gotowi zacząć dobrze się bawić.
    Bilard może nie należał do najbardziej fascynujących gier, jakie mogli wybrać na początku imprezy, która właściwie dopiero się rozkręcała, ale zawsze w niego grali. Odkąd Clive poznał tę ekipę po tym, jak przeniósł się do Savannah, bilard był ich tradycją i w pewnym sensie, wyrywając przy okazji gry w niego cycate blondyny w The Rusty Nail, robił sobie krzywdę, ale nie zwracał na to uwagi. Clive nie rozumiał albo nie chciał rozumieć mechanizmów, które sprawiały, że nie rezygnował z tego, co sprawiało mu ból.
    — Coś chujowo zaczynasz — rzucił kiedy Cory’emu ewidentnie omsknęła się ręka, bo zwykle nie odpadał po zaraz po pierwszym ruchu.
    Cory w odpowiedzi pokazał mu środkowy palec. Leah pokręciła z dezaprobatą głową, a Ben parsknął śmiechem. Marcus przyglądał się układowi kul, rozsypanych po stole, opracowując pewnie jakąś strategię, która i tak na niewiele mu się zda.
    W ich drużynie zaczynała Clementine, więc Clive podążył za nią, gdy obchodziła stół, pozostając jednak dwa-trzy kroki w tyle, by nie wyglądało to, jakby ją osaczał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Okej, to patrz — powiedział, gdy postanowiła jednak zapytać o wskazówki. Ustawił się za nią i, kładąc dłoń na jej plecach, pokazał, by pochyliła się do przodu. Gdy to zrobiła, a Ben, stojący po drugiej stronie stołu, odruchowo przechylił głowę, by spojrzeć na jej dekolt, Clive uniósł wzrok, by dać mu znać, że to widzi. Ben przestał się gapić, a Clive pochylił się teraz w ślad za Clementine i wyciągnął ramię ponad jej plecami, by ująć jej nadgarstek i pomóc jej ułożyć odpowiednio dłoń. — Oprzyj te palce na stole… — zaczął, pokazując na jej palec wskazujący i środkowy —...i kij końcówkę kija pomiędzy knykcie — poinstruował ją dalej, gdy jego twarz była tuż przy jej twarzy. Upewnił się, że Clementine zastygła w odpowiedniej pozycji i wyprostował się, by nie dyszeć jej prosto w kark, gdy wykonała ruch, ale trafiła w białą bilę na tyle słabo, że ta nie dotarła do żadnej innej bili, którą należałoby wbić w łuzę.
      — Jak na pierwszy raz i tak zajebiście — skomentował Marcus, a wszyscy, poza Leah, która nagle czujnie zaczęła przyglądać się Clementine, pokiwali zgodnie głowami.
      Następny ruch należał już do Leah, która nie tylko bezbłędnie trafiła w białą bilę, ale jeszcze wbiła dwie pełne bile w łuzy. Wyprostowała się z uśmiechem i spojrzała na Cory’ego, który, zachwycony talentem swojej dziewczyny, pocałował ją z entuzjazmem w usta. Na pewno nie pamiętał teraz, że to Clive uczył Leah grać. Leah nie ponowiła jednak sukcesu przy kolejnym ruchu, i kolejka przeszła na mężczyzn. Clive wbił jedną bilę, ale poległ później, Marcus chybił i rozminął się z białą bilą, co spotkało się z salwą śmiechu i pocieszającym poklepywaniem po plecach.
      — To jak to było? — odezwała się nagle Leah, która podczas swoich ostatnich ruchów obeszła stół tak, że nagle od Clementine, na której biodrze Clive opierał teraz dłoń, dzielił ją właściwie tylko róg stołu. — Jak spotkaliście się ponownie po tylu latach? — zapytała, rzucając szybkie spojrzenie w stronę Clive’a, a potem przeniosła wzrok na Clementine, uśmiechając się przy tym łagodnie.
      Kiera i Priya, które do tej pory popijały drinki i chrupały czipsy na kanapie, nadstawiły uszu. Gra toczyła się dalej, ale wszyscy jednak czekali na odpowiedź i nikt nie chciał słyszeć jej z ust Clive’a, który udawał, że wcale nie zrobiło mu się nieprzyjemnie gorąco w momencie, w którym Leah zaczęła mówić.

      you are literally perfect, keep being like this

      Usuń
  98. Wiele, naprawdę wiele, sprowadzało się do tego, że Clementine fantazjowała o sytuacjach, które nigdy nie będą miały miejsca, bo niby na jakiej podstawie miałyby je mieć? Przecież oni nie będą razem. Ona miała męża, jemu było dobrze, gdy jakiekolwiek partnerki pojawiające się w jego życiu były jedynie partnerkami od ruchania, i nic się w tym nie zmieni, bo… Jak? Przesadzała z tymi uczuciami, zdecydowanie przesadzała, i gdyby Clive o tym wszystkim wiedział, uznałby pewnie, że to wszystko zaszło zdecydowanie za daleko. Bo okej, jemu też zależało na niej bardziej niż na innych, był gotów zrobić dla niej, z nią i ze względu na nią dużo więcej, niż gdyby chodziło o kogokolwiek innego, ale… Nic poza tym. Nie będą razem. Nie ułożą sobie wspólnego życia. Wrócą po tym weekendzie do Mariesville, każde do swojej rzeczywistości. Jeśli się da, to pewnie pociągną to wszystko jeszcze chwilę, cały ten przygodny seks na zawołanie, Clive będzie dla niej stopniowo coraz milszy i przyjemniejszy, aż w końcu trafi mu się znowu okazja, jak wtedy gdy był gówniarzem ze smarkami pod nosem, żeby pracować w większym mieście, i on z niej skorzysta, bo nic nie dusiło go mocniej i okrutniej, niż to pierdolone, cuchnące jabłkami zadupie.
    Jego przyszłość nie rozegra się tam, gdzie układała się przyszłość Clementine. Ten weekend tego nie zmieni. Clive w to nie wierzył.
    Ale to mógł być dobry weekend i oprócz tego, że udawali, że świata poza sobą nie widzą, mogli też po prostu dobrze się bawić. Choć towarzystwo było odrobinę krzywe i każdy miał tutaj wobec niego coś na sumieniu — czy to działanie, jak Leah i Cory, czy bierność i milczenie, jak cała reszta — Clive nie czuł się tu źle. Alkohol, który już wypił, też trochę pomagał się wyluzować, a zanim zaczął pokazywać Clementine, jak ułożyć palce, by trafić w bilę, dokończył swoje piwo.
    Nie zwrócił uwagi na to, że ręka Clementine, a w sumie to i nawet cała ona, zadrżała, gdy się odsunął. Lubił być blisko niej, to nie ulegało wątpliwości. Lubił czuć jej ciepłe ciało — pod sobą, na sobie, obok siebie. Lubił to, jak pachniała jej skóra i włosy, podobało mu się, że zapach, którym spryskała się wcześniej w pokoju, był tym samym, który często zostawiała w jego pościeli. Jeśli spotykali się przed jego pracą, musiał zwykle doliczyć jeszcze chwilę na prysznic, żeby zmyć z siebie dokładnie jej zapach, bo nie potrafiłby się skupić, gdyby czuł go na swoim mundurze.
    Uśmiechnął się, gdy skomentowała swój nieudany ruch i sądził, że gra będzie toczyła się dalej, najprawdopodobniej bez żadnych sensacji. A mianem sensacji w tym towarzystwie określiłby zdecydowanie fakt, że Leah postanowiła się odezwać, choć do tej pory mówiła naprawdę niewiele, trzymając się raczej konsekwentnie boku Cory’ego. Leah… Leah zawsze była cicha i spokojna. Nie podnosiła głosu bez potrzeby, a jeśli już jej się to zdarzało, to najczęściej w kłótniach. Ona i Clive kłócili się za to rzadko, bo też nie mieli szczególnie o co, stanowiąc dość zgodną parę. Na wiele tematów mieli to samo zdanie, lubili te same filmy, to samo jedzenie, w ten sam sposób spędzali wolny czas. Właściwie to krzyki zaczęły się między nimi po tym całym wypadku. Ich związek, który trwał niewzruszony przez prawie cztery lata, zakończył się krzykami i skrajnymi wręcz nieprzyjemnościami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Clive zamrugał, bo to wszystko przez chwilę stanęło mu przed oczami i zaczęło odtwarzać się w głowie jak nagranie, które rozpaczliwie wręcz chciał zatrzymać, ale nie mógł. Wstrzymał je dopiero głos Clementine, opowiadający o rzekomych początkach ich wyimaginowanego związku.
      Uśmiechnął się znowu, czując na swoim policzku ciepłą dłoń Clementine. Wyczuwał też na jej miękkiej skórze fakturę blizny, bo choć rana wygoiła się szybko i dość ładnie, to sama blizna potrzebowała jeszcze wiele czasu, by dojść do etapu, na którym nie będzie już blednąć i się zmieniać. Spojrzał w oczy Clementine z czymś, co mogło uchodzić wręcz za czułość.
      Mogło, ale nią nie było, przynajmniej nie taką prawdziwą. Bo czemu niby Clive miałby patrzeć na nią z czułością?
      — Przeznaczenie — podsumował krótko jej opowieść, obserwując w drugiej strony stołu, jak radziła sobie z kolejnym, całkowicie samodzielny już ruchem. Pokiwał głową, patrząc na nią z aprobatą, ze wzrokiem, który chwalił ją zuch dziewczyna, gdy udało jej się wbić bilę. Zaczęli dzięki temu prowadzić, i Ben ewidentnie się tym faktem podjarał, ale Clive’a niewiele to obchodziło. Cory miał urodziny i lubił wygrywać, a on grał bardziej dla rozrywki, niż dla rywalizacji. — Zadzwoniłem pięć minut po wyjściu, a jak skończyłaś zmianę, to byliśmy już na pierwszej randce, co nie? — postanowił dorzucić do tej historii swoje trzy grosze.
      Za ich plecami Priya przyklasnęła radośnie, dając tym samym wyraz swojej ekscytacji. Była skończoną romantyczką i uwielbiała wręcz, gdy mogła posłuchać o takich szczegółach.
      — A co z tą randką, na której byłeś? — zapytała Leah, tonem tak… Clive nawet nie wiedział, jak to nazwać. Powiedziała to w taki sposób i spojrzała na niego, jakby chciała wprost powiedzieć, że szybko się po niej zaczął pocieszać.
      Patrzył więc przez chwilę na nią, aż w końcu Ben trącił go kijem, przypominając mu, że nadszedł czas również na jego ruch. Gra toczyła się, gdy gapił się na Leah, więc coś przegapił. Wycelował, trafił w białą bilę i spudłował jeśli chodziło o wszystkie pozostałe. Cofnął się o dwa kroki od stołu, zdegustowany tym, co właśnie zrobił.
      — Miała pecha — rzucił wreszcie, wzruszając ramionami. — W Atlancie czułem już dużo, ale wtedy, w Camden… Zakochałem się kompletnie od nowa — doprecyzował, od nowa szukając po drugiej stronie stołu spojrzenia Clementine.
      Wiedział, że popłynął z tą historią, ale ważne, że kątem oka dostrzegł, że Leah utarło to nosa.
      — Bożeeeeeeee, jak romantycznieeeeeee — jękneła znowu Priya i Marcus, do tej pory skupiony na grze, spojrzał na nią, a potem popukał się w czoło, kręcąc głową. Sam najwyraźniej czasem dziwił się, jak z nią wytrzymywał. — Skoczymy po jakieś drineczki — uznała nagle, podnosząc się z kanapy i ciągnąć za rękę Kierę.
      — Ja też pójdę. Clemmy, chodź z nami — odezwała się nagle Leah, opierając swój kij o stół. — Niech chłopaki dokończą grę — zadecydowała.
      Clive ruchem głowy pokazał Clementine, żeby poszła, a potem widział już tylko, jak Leah łapie ją delikatnie za ramię i ciągnie w ślad za sobą. Nie słyszał za to tego, co do niej powiedziała.
      — Chciałabym, żeby Cory zdmuchnął świeczki i żebyśmy pokroili tort, póki jeszcze wszyscy względnie kontaktują — powiedziała do niej, gdy wspinały się po schodach, zdradzając jednocześnie, do czego potrzebowała jej pomocy. — Pomożesz mi znieść talerzyki i widelce, ja wezmę tort, a dziewczyny ogarną resztę.

      such a shame it's not real

      Usuń
  99. To dobrze, że Clementine nic nie czuła do Clive’a, bo on też nie czuł niczego wobec niej. Absolutnie niczego. Był dla niej miły na potrzeby tego przedstawienia, które odgrywali, ale poza tym pozostawała mu kompletnie obojętna. Nic dla niego nie znaczyła poza dobrym pieprzeniem na zawołanie. Kompletnie nic. Nie ma mowy. W żadnym wypadku. Niczego. Do. Niej. Nie. Czuł.
    I w tym całkowitym braku jakichkolwiek uczuć, historia ich wielkiej miłości zarysowała się doprawdy pięknie — Priya się zachwyciła, pozostali też wyglądali na usatysfakcjonowanych, i nawet Clive uznał, że całkiem fajnie im to wyszło, a przy okazji Clementine należały się gratulacje. Bo rzeczywiście nie wziął pod uwagę, że może powinni trochę lepiej się pytania o ich pełen miłości i pożądania związek przygotować, ustalając na przykład chociażby tę wspólną wersję zdarzeń co do tych najważniejszych. Poradziła sobie jednak świetnie i przez chwilę nawet był z niej autentycznie dumny, ale potem przypomniał sobie, że nic do niej nie czuł, i zreflektował się, wbijając trafnie do jednej z łuz kolejną bilę.
    Wszystkie z pań zniknęły nagle na piętrze. Clive został więc w piwnicy z chłopakami i trochę brakowało mu drinka w dłoni, gdy Cory zaczął opowiadać o tym, jak zajebiście idzie mu w pracy w Savannah — tej samej, którą on musiał zostawić za sobą. Ben pracował obecnie i mieszkał razem z Kierą w Macon, a Marcus i Priya w Richmond Hill, tuż pod Savannah. Na miejscu ze starej ekipy zostali więc jedynie Cory i Leah. Clive skłamałby, gdyby próbował sobie wmawiać, że nie poczuł lekkiego ukłucia zazdrości, gdy słuchał o tym, jak Cory’emu zajebiście wiedzie się w Savannah. Cieszył się jego szczęściem i inne tego typu pierdoły, ale jednocześnie cichy, podstępny głos gdzieś z tyłu głowy podpowiadał mu, że to miało być jego życie, a zamiast tego kiblował na tym zasranym zadupiu trzy godziny drogi stąd i jedyne, co po tym wszystkim miał, to traumę, w którą uparcie nie chciał wierzyć i nogę, która bolała go zdecydowanie częściej niż tylko na zmianę pogody.
    Do dupy z taką robotą. Naprawdę do dupy.
    Rozegrali grę do końca i choć Benowi zależało na tym, by wygrać, Clive odpuścił sobie trochę pod koniec. Cory prawdopodobnie i tak wydarłby to zwycięstwo dla siebie i Marcusa, ale tak przede wszystkim dla siebie, ale rezygnacja Clive’a z walki trochę mu to ułatwiła. Zaczęły się już jednak żarty o tym, że przegrany pokazuje dziurę po kulce i całe szczęście, że na schodach pojawiła się Leah z tortem i pozostałe dziewczyny z drinkami oraz resztą potrzebnych rzeczy, bo jeszcze chwila i Clive obawiał się, że naprawdę zostałby zmuszony do podwijania nogawki od spodni.
    Cory ucieszył się tym tortem jak jasna cholera, i dobrze dla niego, niech się cieszy. Clive też lubił słodkie, więc nie bronił się zupełnie przed sporym kawałkiem ciasta, który został mu wręczony wraz z widelcem na talerzu. Jego entuzjazm opadł jednak skutecznie, gdy dotarło do niego, że to ciasto było dosłownie z tej samej cukierni w centrum miasta, z której Leah zawsze zamawiała tort na urodziny dla niego. To była ich tradycja — zawsze brała ten sam, który wiedziała, że Clive lubił. Czekoladowy z wiśniami, nic bardziej skomplikowanego. Jedli go potem we dwoje przez kolejny tydzień i oboje byli z tego powodu szczęśliwi, a ten… Ten był, kurwa mać i cholera jasna, taki sam. Tylko nie przeznaczony dla niego. Clive’owi nie chciało się wierzyć, że Leah mogła zrobić coś takiego z premedytacją, ale nie wierzył też w aż takie przypadki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Złapał więc do tego tortu szeroką szklankę z lodem i nalał sobie do niej dużo więcej whisky, niż normalnie nalewało się do takiego drinka, a potem, gdy wszyscy zaczęli zajmować miejsca na rozległych kanapach, Clive usiadł obok Clementine, wpakował sobie do ust kilka gryzów tortu i odłożył talerz na niski, kawowy stolik, a potem przeżuwał wściekle ten tort, przepijając go whisky. I nie tknął go już więcej — to, co zjadł, było tylko na pokaz, żeby nikt nie próbował wmawiać mu, że nawet nie spróbował.
      Był wściekły i nie miał ochoty się odzywać, więc podczas gdy wokół toczyły się rozmowy i rozlegały śmiechy, Clive zatykał sobie usta drinkiem i patrzył przed siebie, wbijając wzrok w ten zasrany talerz z tortem, który najchętniej wypierdoliłby przez okno, żeby nie musieć już na niego patrzeć ani o nim myśleć. To była pierdoła. Okrutna, straszna pierdoła, a kiedy rzucił kontrolne spojrzenie w stronę Leah, ona nawet na niego nie patrzyła. Wciągnęła nogi na kanapę, podwinęła je pod siebie i, oparta o ramię Cory’ego, jadła ze smakiem tort, słuchając wraz z pozostałymi kolejnej opowieści swojego mężczyzny. Tym razem Cory mówił o jakimś pościgu, który urządzał razem ze swoim partnerem kilka nocy temu, ale Clive miał to gdzieś.

      after all, two fakes may equal one real thing

      Usuń
  100. Akurat w momencie, gdy Clive’owi całe to udawanie i tworzenie z Clementine nowych scenariuszy, które mogli wciskać wszystkim zgromadzonym na imprezie niczym najlepszy kit, zaczynało się podobać, coś tak drobnego i głupiego jak tort czekoladowy z wiśniami praktycznie wyprowadziło go z równowagi. Gdyby był teraz trochę mniej trzeźwy, pewnie i skutecznie zdołałoby to rozwiązać mu język, ale, całe szczęście jeszcze nad sobą panował. Zresztą, nie przyjechał tu po to, żeby wygarnąć komukolwiek, co go spotkało, co mu zrobili i jaką wielka krzywda mu się stała.
    Nie obchodziło ich to — Clive to widział i czuł. Gdyby kogokolwiek obeszło to, jak czuł się z tym, że niejako został zmuszony przez okoliczności, by opuścić Savannah, że Leah zostawiła go dla Cory’ego, i że stracił partnera, któremu ufał i przy którym tak wiele się nauczył, a zyskał jedynie dziurę w nodze, która goiła się długo, brzydko i boleśnie, to zadzwoniliby chociaż czasem zapytać, co u niego. A prawdę mówiąc Clive dość rzadko cokolwiek od nich słyszał. Widział po postach i na Instagramie i Facebooku, że spotykali się regularnie, ale bez niego. Nie wpraszał się, bo czuł się z tym głupio, ale jednak jechał, gdy raz czy dwa do roku postanowili, że wypadałoby go uwzględnić na liście gości.
    Clive był w Mariesville smutny i okrutnie wręcz samotny, chociaż przecież wcale nie stronił od ludzi. Brakowało mu tego życia, które miał i w pewien sposób brał za pewnik, kiedy w jego głowie wszystko było jeszcze w porządku. Zanim Leah wygarnęła mu, że nie da rady dłużej z nim być, bo nie da sobie pomóc, ale martwi ją, znikając bez słowa na całe dnie, budząc się w nocy obok niej z krzykiem albo nie śpiąc przez całą noc, że wykańcza ją, jaki jest niestabilny, nieprzewidywalny i beznadziejnie w tym wszystkim wręcz uparty.
    Przerażasz mnie, Clive, powiedziała mu, kiedy pakowała swoje rzeczy, a on nie próbował jej zatrzymać.
    Patrzył więc teraz ze złością w ten głupi tort, który miał ochotę wypluć, ale nie miał tego jak zrobić, więc musiał go przeżuć i przełknąć, a w głowie znowu odtwarzał wszystko, co się wtedy stało, kompletnie tego nie kontrolując i nie potrafiąc powstrzymać. Na ziemię sprowadziła go właściwie dopiero Clementine, która, dotykając jego ust, a potem zlizując z palca czekoladę, zaskoczyła go na tyle, że film się urwał. Ciekawego na jak długo.
    Powiódł wzrokiem za jej palcem, który wylądował w kształtnych ustach, a potem przeniósł spojrzenie na Marcusa, który niby zadawał mu pytanie, ale jednocześnie robił sobie jaja. Dłoń Clementine na jego udzie zdecydowanie pozwalała mu się opanować, a w międzyczasie nawet wyciągnął rękę, by spokojnie oprzeć ją na jej ramionach. Niewątpliwie stanowili wyjątkowo ładny obrazek, siedząc tak obok siebie, więc pozory należało utrzymywać.
    — Słyszysz? — zaśmiał się Clive, gdy Clementine go uprzedziła i najpierw odpowiedziała Marcusowi, a potem zgrabnie podsumowała Bena. — Debil jesteś — skomentował, przysuwając do ust swoją szklankę z whisky, której napił się sporo, ale dużo sobie jej też nalał, więc jeszcze nie musiał wstawać po więcej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cory dosłownie ryknął śmiechem, a ponieważ śmiech miał zaraźliwy, reszta zrobiła to samo. Ben rzecz jasna przyjął ten żart na klatę, bo oni już tak ze sobą rozmawiali i na nikim nie zrobiło to wrażenia. Raz było się pedałem, raz debilem i nikt się nie obrażał.
      — Wyzwalacie w sobie wszystko, co najgorsze — skomentowała Priya, kręcąc głową. Wstała z miejsca i zaczęła szukać czegoś w niewielkiej torebce, którą przyniosła ze sobą, gdy wraz z Kierą znosiły na dół drinki.
      Clive wykorzystał tę chwilę, żeby przysunąć usta do policzka Clementine, który najpierw pocałował, a potem mruknął ciche świetnie ci idzie.
      — Dobrze, czas na prezent — oznajmiła Priya, wyciągając z torebki kopertę, w której znajdowały się pięknie wydrukowane bilety lotnicze oraz ogólny szczegóły wycieczki, którą wykupili za grubą kasę w ramach trzydziestki Cory’ego. Dla niego i dla Leah, z którą wszystko zostało skonsultowane, żeby rezerwacje zgrywały się z ich urlopami.
      Clive wiedział, bo Priya wysłała zdjęcie na czat grupowy, ten, na którym był dodany również on.
      — Co? — zapytał zaskoczony Cory, który właściwie zdemolował już swój kawałek ciasta. — No co wy — powiedział, odbierając od Priyi kopertę, którą szybko rozerwał. — Kurwa, nie musieliście… — dodał jeszcze, ewidentnie zaskoczony, ale jednocześnie zadowolony.
      Marzył mu się ten wyjazd, ale nie potrafił znaleźć na niego czasu, więc kumple zorganizowali go dla niego. Zachwyty wybrzmiewały przez chwilę, Cory z wrażenia aż usiadł i się napił, bo nie do końca potrafił uwierzyć, że za miesiąc będzie wygrzewał się wraz z Leah na Florydzie. Rozmowa przez chwilę toczyła się więc wokół wycieczki, aż w końcu Priya westchnęła teatralnie i odezwała się głośno:
      — My też już mamy zaplanowane wakacje. Galveston. W maju — pochwaliła się, a Marcus jedynie przytaknął, bo wszyscy wiedzieli, że w ich związku to Priya decydowała właściwie o wszystkim, a on tylko wyrażał milczącą zgodę.
      Kiera wspomniała, że ona i Ben właściwie niczego jeszcze nie planują, bo niedawno przecież kupili dom i wzięli ogromny kredyt.
      — A wy? — zapytała więc ciekawska Priya, spoglądając prosto na Clementine i Clive’a, który gdzieś w międzyczasie zaczął bezwiednie gładzić dłonią jej ramię. Ups. Kolejny szczegół, którego nie ustalili.

      think fast, babe

      Usuń
  101. Clementine nie miała znać sytuacji. To nie były sprawy, które jej dotyczyły, więc Clive w nic ją nie wtajemniczał. Zresztą, kiedy miał do zrobić? Kiedy rozkładała przed nim nogi, gdy między tymi rozłożonymi nogami tkwił tkwił (cała przyjemność po jego stronie), albo może kiedy, zniecierpliwiony i zirytowany, ale wciąż napalony na nią jak jasna cholera, kazał jej być cicho i się odwrócić? W parze z kiedy szło jeszcze pytanie po co? Po co miał jej o tym mówić? Żeby się pożalić? Żeby wzbudzić w niej współczucie? Jeśli potrzebował, by ktoś poklepał go po ramieniu, pogłaskał po głowie albo przytulił, szedł do swojej matki. Dodatkowym benefitem był fakt, że mógł liczyć, że Ruth zapomni co najmniej połowę z tego, co od niego usłyszy. I wystarczało mu to. A z Clementine łączył go tylko seks. Nie chciał, żeby wiedziała więcej, czuł, że straciłby wtedy w jej oczach jako facet, nie potrzebował jej o tym mówić.
    Niczego, poza tym seksem, od niej nie potrzebował, bo niczego do niej nie czuł. Niczego.
    I najwyraźniej nie był wart żadnej walki, skoro Leah się już nie podjęła. Clive czasem myślał, że może coś wtedy przeoczył. Że może Leah i Cory kombinowali coś już wcześniej, a ten jego wypadek, to, co zaczęło dziać się z nim później, było dla niej jedynie dobrym pretekstem, by z nim zerwać i zacząć nowe, lepsze, bardziej ekscytujące życie z facetem, który interesował ją bardziej od niego. Z drugiej jednak strony nie potrafił przypomnieć sobie niczego, może poza jakimiś krótkimi spojrzeniami i bardzo drobnymi gestami, które mogłyby wydawać się podejrzane, ale dużą rolę grał w tym wszystkim również fakt, że coraz częściej docierało do niego, że nie pamiętał niektórych rzeczy przed i po postrzale. I że przed spędzał więcej niż zwykle czasu w pracy, licząc, że może ewentualnie wpadłby mu jakiś awans, a wraz z nim lepsza kasa, którą mogliby z Leah zainwestować w swoją przyszłość.
    No ale. To już było i nie wróci. Clive wiedział, że tego nie odzyska, jednak czuł, że Leah nie musiała wbijać mu tej szpili w postaci tortu. Nie był fanem teorii spiskowych, ale w aż takie przypadki zwyczajnie nie potrafił uwierzyć i tyle.
    Siedział teraz jednak spokojnie obok Clementine, wciąż obejmując ją, gładząc bezmyślnie jej ramię i pozwalając, by oparła się na nim i przysunęła bliżej. Może i nigdy zbyt wiele ze sobą nie rozmawiali i nie wiedzieli o sobie podstawowych rzeczy, więc wiele musieli teraz wymyślać na poczekaniu, ale kontakt fizyczny nigdy nie stanowił dla nich problemu. Wszystko wychodziło im więc teraz zupełnie naturalnie.
    — Serio? — odezwała się Leah, prawie parsknąwszy śmiechem w swój drink. Piła teraz mojito, a kryształki cukru, którymi ozdobione były brzegi szklanki, zostały na jej wargach. Zlizała je i spojrzała w stronę Clementine i Clive’a. — Nasz Clivey? W parku narodowym? — zapytała z niedowierzaniem, a Clive doskonale wiedział, do czego zmierzała.
    Wbrew pozorom, Clive był mistrzem leżenia na plaży i grzania się w słońcu. Lubił to, tak po prostu. Rozumiał oczywiście, że prawdziwy facet, męski mężczyzna powinien biegać po górach czy innych pagórkach oraz brać udział w spływach kajakowych, i to też był w stanie bez większego problemu zrobić, ale zanim jeszcze jego rodzice się rozwiedli, każde wakacje spędzali w Myrtle Beach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To było strasznie dawno temu, jednak Clive pamiętał, że uwielbiał słońce, które grzało mu w plecy, gdy mama ganiała za nim z tubką kremu z filtrem. Smak słonej wody, której zawsze musiał się trochę nałykać, gdy pływał w oceanie, zamki z piasku, które kleił na plaży pod czujnym okiem ojca. Tata zwykle kopał fosę, a Clive robił umocnienia. Później, po rozwodzie, jeździł tam jeszcze z mamą. I choć to nie było już to samo, to wciąż go do tego ciągnęło. Dlatego ta Floryda, na którą zrzucili się dla Cory’ego i Leah, tak go gryzła. Też, kurwa, pojechałby ze swoją dziewczyną na Florydę. Tylko nie miał dziewczyny. Ani kasy na Florydę. Chuj z tym wszystkim.
      — Miłość zmienia człowieka — powiedział więc, nie wdając się w szczegóły ani nie zamierzając tłumaczyć ze swoich wyimaginowanych planów przed Leah.
      Argument był najwyraźniej mocny, a miłość jego i Clementine wiarygodna, ponieważ wszyscy poza Leah przytaknęli mu i wydawali pomruki świadczące o tym, że się z nim zgadzają.
      — Tak mówisz? — mruknęła jeszcze Leah i Ben w dobrym momencie zerwał się z kanapy, by zacząć dolewać wszystkim alkoholu.
      Clive, który ostatnimi czasy pił naprawdę często i gęsto, nie czuł jeszcze efektów ani tej wódki, od której zaczął imprezę, ani piwa, ani whisky. Dzięki temu był w stanie ugryźć się więc w język, chociaż spojrzenie Clementine, które na sobie poczuł, również mu pomogło.
      — Dobra, ludzie. Kto gra w rzutki? — zapytał Cory, którego najwyraźniej ruszyło.
      Ochotę do gry zgłosili praktycznie wszyscy, nawet do tej pory stroniąca od zabawy Kiera. Jedynie Clive i Clementine nie ruszyli się z miejsca.
      — Może za chwilę — rzucił Clive w odpowiedzi na pytające spojrzenie Cory’ego, któremu najwyraźniej to nie przeszkadzało, bo wstał z miejsca wszystkim chętnym pokazał, żeby do niego dołączyli. — Dobrze nam idzie, co nie? — zapytał cicho Clementine, kiedy zostali na kanapach sami. — Zadowolona? — dodał jeszcze, ciekaw jej opinii o tym, na co się zgodziła i w co pozwoliła mu wciągnąć.

      and you know that you're still the one I desire

      Usuń
  102. Clive czuł się dzisiaj przy Clementine jak teren nie tylko wyraźnie oznaczony, ale jeszcze pilnie strzeżony. I w każdych innych okolicznościach pewnie dość szybko i skutecznie by go to wkurwiło, ale Leah, swoimi głupimi spojrzeniami, uśmieszkami i docinkami, skutecznie budziła w nim wdzięczność wobec siedzącej obok i zapewniającej wsparcie moralne Clemmy. Nie żeby podejrzewał, że Leah mogłoby zależeć na tym, by jednak zdemaskować ich jako wcale nie tak idealną parę (bo o domyślanie się, że w ogóle parą nie byli jednak jej nie posądzał). Po prostu… Leah też ewidentnie próbowała wzbudzić w nim zazdrość. Albo złość. Robiła coś podobnego do tego, co robił on, tylko była w tym bardziej wyrachowana. Te komentarze, ten jebany tort… Gdyby Clive w pewnym momencie pękł i spróbował jej cokolwiek z tego wygarnąć przy innych, zostałby posądzony o bycie wariatem. I wtedy sensu nabrałyby te kłamstwa, których o nim naopowiadała, gdy się rozstali. Że był wobec niej agresywny, że ją uderzył.. I niby teraz miał przez wszystkich wybaczone to, czego nigdy nie zrobił, i niby znowu akceptowali go w tej grupie, skoro został zaproszony na te jebane urodziny, ale nawet przez sekundę nie zapominał o tym, jak czujnie jest obserwowany. Czekali, żeby się potknął. Jarała ich sama myśl, że mógłby to zrobić, bo wtedy mieliby, oj mieliby o czym gadać.
    Szpileczka została wbita w chronione uroczym, słodziutkim kardiganem plecy Leah, a Clive uśmiechnął się odruchu i zupełnie bez kontroli, gdy Clementine wspomniała, że był jej, nie ich. Wczuła się w swoją rolę totalnie i pozwalał sobie nawet zacząć myśleć, że jakoś wypadałoby jej to kiedyś wynagrodzić, bo nie postawił przed nią przecież łatwego zadania, a póki co radziła sobie wyśmienicie. Tylko jak, skoro niczego do niej nie czuł? Mógł w tej sytuacji wymyślić coś poza dobrym pieprzeniem?
    — Ach, no tak, Miami. Zapomniałem — przytaknął jeszcze, jakby rzeczywiście mieli taki plan, tylko on miał też tyle na głowie, że mu z niej to całe Miami wyleciało i teraz uświadomił sobie, że rzeczywiście byli umówieni. — Nie mogę się doczekać — dodał, tak by dopełnić tego obrazka, w którym poza planami na najbliższe miesiące, mieli również takie na za rok. To zdecydowanie dodawało realizmu ich wyimaginowanemu związkowi.
    Realizm ten pomagał również utrzeć nosa Leah, która grać w rzutki odeszła z lekko skrzywioną miną, zupełnie, jakby nie spodziewała się, że Clementine będzie aż tak skutecznie bronić Clive’a. Nie żeby on tej obrony w jakikolwiek sposób potrzebował, ale miło było jednak poczuć, że miał wsparcie w tej ciche i nierównej walce z kimś, kto miał nad nim tę przewagę, że już raz cholernie go skrzywdził, a potem jeszcze Leah przecież obróciła całą sytuację tak, że to on wyszedł na tego złego. Nie tylko złego. Najgorszego. Nie był bez winy, ale nie czuł też, by w całości zasługiwał na to, co go spotkało.
    I siedział tu dzisiaj trochę w takim poczuciu nie zaadresowanej niesprawiedliwości, która go spotkała. Wiadomo przecież, że nie będą poruszać tego tematu, bo nikt nie chciał tu o tym gadać, a jednak to wszystko bez przerwy kotłowało się w nim i gdyby nie ta dłoń Clementine, wsparta na jego udzie oraz jej ciepło i znajomy zapach, które miał tuż obok siebie, obawiał się, że wybuchnąłby już dawno w odpowiedni na zaczepki Leah.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zostali jednak na kanapie z Clementine sami i gdy przerzuciła swoje nogi przez jego uda, ułożył dłoń na jej kolanie, gładząc powoli miękką skórę, którą odsłoniła podwinięta sukienka. Niezależnie od tego, czy Clive się wkurwił czy nie, przedstawienie musiało trwać dalej.
      — Wszystko super — odpowiedział natychmiast, czując jak dotyka go zimna szklanka, którą trzymała Clementine we wspartej na jego barku ręce. — Zajebiście ci idzie — pochwalił ją jeszcze i pewnie na tym by skończył, podkreślając te słowa jednym z tych swoich uroczych i chłopięcych uśmiechów, pewnie takim podobnym do tego, którym namówił Clementine, żeby tu z nim przyjechała.
      Ale czuł na sobie czyjś wzrok i choć nikt na nich nie patrzył, ilekroć spoglądał w stronę skupionej wokół tarczy do rzutek grupy, to był pewien, że to właśnie Priya rzucała im ciekawskie spojrzenia z nadzieją, że coś jeszcze dojrzy. Nie wkurzało go to, bo rozumiał, że taka jest jej natura, ale jednocześnie sprowokowało go to, by pochylił się w stronę Clementine. Pocałował ją prosto w usta, dłoń wciąż trzymając na jej kolanie. Uśmiechnął się znowu przy tym pocałunku, a potem pogłębił go. Nie po to, żeby chamsko obściskiwać się z nią przy ludziach, ale po to, żeby każdy zainteresowany zobaczył, jacy są w sobie zakochani. Chcieli przecież patrzeć, byli tego ciekawi. Niech mają.
      — Możesz myśleć nad tym, jak mam ci to wynagrodzić — podpowiedział jeszcze, odrywając się od niej, ale nie odsuwając. Łapał oddech i czekał, czy Clementine będzie na tyle rozsądna, by to przerwać.

      are you also aware that I'm crazy for you?

      Usuń
  103. Miała udawać jego dziewczynę, a nie nią być, a Clive odnosił dziwne wrażenie, że ta granica coraz bardziej zaczynała się między nimi zacierać. Nie był jednak o to zły ani rozczarowany — wręcz przeciwnie, ewidentnie mu się podobało, skoro swoim zachowaniem oraz tym, co mówił do Clementine wręcz to wszystko w niej zachęcał.
    Gdzieś głęboko w sobie każdego z nich doskonale wiedziało, że po prostu do siebie pasują. Że gdyby życie ułożyło się inaczej, to mogliby nie tylko grać parę idealną, ale też właściwie nią być. Ale życie ułożyło się… No chujowo, nazywajmy rzeczy po imieniu. Clementine utknęła z przemocowym Tommym Redfordem, który małego fiuta najwyraźniej rekompensował sobie tłuczeniem własnej żony, a Clive miał przeryty łeb tym, że na jego oczach umierał człowiek, któremu ufał wtedy jak nikomu innemu na tym świecie.
    Jedyne, co ich dobrego w ostatnim czasie spotkało, to chyba właściwie to przypadkowe spotkanie w supermarkecie, które sprawiło, że postanowili jeszcze tego samego wieczoru kulturalnie się przeruchać, a potem było po prostu fajnie. Bez zobowiązań, bez jakichś głupich miłostek, na które Clive nie miał ani ochoty, ani czasu. Bo z jednej strony nie pozbierał się jeszcze zupełnie po Leah, i do tej pory najwyraźniej wcale nie był po niej pozbierany, a z drugiej musiał jeszcze znaleźć w tym wszystkim czas na pracę, która nawet w takim głupim Mariesville potrafiła okazać się wymagające. No i podrywanie, a potem ruchanie cycatych blondyn z The Rusty Nail też potrafiło okazać się dość czasochłonne. A jeśli w The Rusty Nail brakowało akurat chętnych i musiał wybrać się do Camden… Wtedy dopiero robiło się z tego poważne przedsięwzięcie.
    To, co Clive i Clementine mieli w Mariesville było, biorąc pod uwagę okoliczności, całkiem w porządku. Mieli siebie na zawołanie, no chyba, że akurat Tommy Redford postanowił pojawić się w domu. Mieli układ bez zobowiązań, który, choć skrajnie wręcz pojebany, odpowiadał każdemu z nich. No tak właściwie nie było na co narzekać. Więc dlaczego Clive teraz, siedząc na tej kanapie w wielkiej willi z Savannah, czując na sobie czujne oczy ciekawskiej Priyi oraz szybkie, kontrolne wręcz spojrzenia, które rzucali im pozostali, czuł, jakby poza wpatrzoną w niego Clementine świat nie istniał?
    To już było jakieś uczucie. A on przecież niczego do niej nie czuł.
    — Okej — zgodził się, gdy odgarniając jego włosy, przesunęła bokiem ciepłej dłoni również po jego skroni. — Pomyśl porządnie — zgodził się, wpatrzony w jej błyszczące oczy tak, jakby dostrzegał tam coś naprawdę dla niego ważnego.
    Takie drobne gesty dodawały im z pewnością realizmu, podobnie jak wcześniej dłoń Clementine na udzie Clive’a, czy teraz jego ręka spoczywająca na jej kolanach. Liczył, że Clemmy będzie rozsądniejsza, że już go nie pocałuje, i że w efekcie on nie musiał taki być. Nie będzie tego przerywać, dawać jej znać, że już wystarczy, że zaprezentowali dość i że mogli zrobić sobie przerwę od tych czułostek na pokaz, bo jednak nie wypadało przesadzać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A jednak nie była, więc on musiał być, i cholernie tego nie lubił. Westchnął, odrobinę zawiedziony, że należało przerwać.
      — Chodź. Dosyć się postaraliśmy — mruknął cicho, znowu posyłając jej ten swój jednocześnie czarujący i przekorny uśmiech, a potem powoli pomógł jej zejść najpierw z siebie, a potem wstać z kanapy.
      Trzymając w jednej dłoni dłoń Clementine, a w drugiej szklankę ze swoim drinkiem, zignorował ten kawałek nadgryzionego tortu, który smutny i samotny pozostał na niskim stoliku kawowym, i podeszli do zgromadzonej wokół tarczy do rzutek grupy. Cory jak zwykle wymiatał również i w tę grę, chociaż, ku zaskoczeniu męskiej części publiczności, Kierze również szło całkiem nieźle. Clive nie miał jednak ochoty dołączać do gry, Clementine też niespecjalnie się garnęła, więc stali po prostu, dopingowali graczy, i nie puszczali swoich dłoni, choć wcale nie musieli się za nie trzymać. Clive nawet o tym trochę zapomniał. To był odruch. Bardzo przyjemny odruch, swoją drogą.
      W pewnym momencie jednak Marcus, który odpadł już z gry, pociągął Clive’a na bok, tłumacząc, że chciał o coś zapytać, a tu, blisko tarczy, było za głośno. Odeszli więc kilka kroków dalej, bliżej stołu bilardowego, o który Clive oparł się nonszalancko, popijając swojego drinka, podczas gdy rozmawiał z Marcusem. Nie wyglądał na zestresowanego, a rozmowa sprawiała wrażenie dość błahej i luźnej.
      Priya wypatrzyła w tym momencie pozostawioną na uboczu Clementine i postanowiła wykorzystać okazję, by ją skomplementować.
      — Ale jesteście uroczy. Totalnie przesłodcy — skomentowała, uśmiechając się z pozoru serdecznie. Miała w swoim mojito słomkę, przez którą popijała słodki napój. Kiedy gestykulowała wolną ręką, trzy złote bransoletki z kolorowymi zawieszkami grzechotały cicho, obijając się o siebie. W pewnym momencie rozkręciła się w tych zachwytach tak, że złapała Clementine za nadgarstek i spoważniała. — Kiedy on i Leah… Oh, jakie to wszystko było smutne — powiedziała, najwyraźniej budując sobie podkładkę do sprawdzenia, o czym i jak dużo, albo jak mało, wiedziała Clementine. Mówiła na tyle cicho, że nikt nie zwracał na nie uwagi, ale Clive ze swojego końca pomieszczenia wyłapał, że coś może być na rzeczy, więc zerkał co jakiś czas w ich stronę. — Strasznie źle to zniósł, ale Leah mówiła, że nie mieli innego wyjścia. Wiesz, widać po nim, że się zmienił… Dosłownie z dnia na dzień coś w niego wstąpiło. Chyba mu jednak służycie. Ty i to wasze Martinsville — ciągnęła dalej, a sposób, w jaki patrzyła na Clementine sugerował jednoznacznie, że oczekiwała jakiejś reakcji. — Jak on się teraz trzyma? Jest.. Spokojniejszy? Wygląda, jakby był.

      it will change

      Usuń
  104. No fajnie im było razem. Bez wątpienia. Tylko w kalendarzu Clive’a Bennetta nie było zbytnio miejsca na zabieganie o Clementine i próby przekonania jej, że lepiej byłoby mu z nim, niż z Tommym Redfordem. Właściwie to już było jej z nim lepiej, a na pewno, jeśli chodziło o seks. Clive był pewny siebie. Wiedział, że to, co robi, robi po prostu dobrze i niezbyt przejmował się, czy to już zarozumiałość, dupkowatość i wybujałe ego, czy jeszcze nie. Z Clemmy była zarąbista laskam, a zarąbiste laski nie musiały ograniczać się do byle czego, nawet jeśli z męża był chuj złamany i kutas skończony. Clive też czuł się całkiem nieźle z poczuciem, że ze wszystkich facetów, z którymi Clementine Redford mogła zdradzać męża, padło akurat na niego, i to po głupim oraz kompletnie przypadkowym spotkaniu w supermarkecie. Do tej pory był z siebie kurewsko dumny za to, że poszedł wtedy kupić to piwo. Bo co innego mógł wtedy kupować, świeżo po tym, co wydarzyło się w Savannah.
    Teraz wydawało mu się, że jak na to, że Clementine jedynie udawała jego dziewczynę, to i tak całkiem mocno go broniła, choć zupełnie tego nie potrzebował. Wiedział, z kim się kumplował i jacy ci ludzie byli. Chłopaki mieli swoje za uszami, a dziewczyny wcale nie pozostawały im dłużne. Priya była ciekawską plotkarą, Leah udawała słodką i uroczą, ale gdyby nadarzyła się okazja, potrafiłaby również ugryźć, a Kiera miała w to wszystko, lekko mówiąc, wyjebane. Przyjechała tu, żeby coś zjeść, napić się i pobawić pilotem od telewizora. No i pewnie liczyła jeszcze na jacuzzi.
    Koniec końców, Clive potrafiłby się obronić, gdyby zaszła taka potrzeba. Ale tego nie robił. Pozwalał, żeby Cory mu dowalał, żeby Marcus przekręcał nazwę miejsca, w którym teraz znowu toczyło się jego życie, milczał, gdy Leah zaczynała być coraz bardziej bezczelna w sposobach, na jakie mogła go ugodzić. Prawda była taka, że choć to towarzystwo zrobiło go w chuja i teraz też potrafili zachowywać się całkiem beznadziejnie, to Clive jednak za tym tęsknił, tak samo, jak tęsknił za Savannah. Ten weekend to była namiastka jego dawnego życia, z utratą którego nie pogodził się wcale i gdyby jutro dostał propozycję, żeby tu wracać, to zrobiłby to bez zastanowienia. No dobrze, zastanowiłby się nad tym, co dalej z nim i z Clementine. Może w przypływie odwagi i głupoty zacząłby ją namawiać, żeby rzuciła to wszystko, olała pracę i Tommy’ego, oraz całe życie, które tu miała, i jechała z nim. Tylko że już raz kogoś o to prosił. Prosił o to Leah. I usłyszał, że ma dać jej spokój.
    Chociaż udawał pochłoniętego rozmową z Marcusem, zauważył z daleka, jak Priya podchodzi do Clementine i najpierw zagaduje ją niewinnie, a potem odgrywa swoje przedstawienie, łapiąc ją za nadgarstek. I prawie ruszył się z miejsca, odrywając się nawet od stołu do bilarda o który się opierał, gdy Priya złapała Clemmy za nadgarstek, a reakcja na ten gest była gwałtowna i bardzo jednoznaczna.
    Clive postanowił nie wzbudzać podejrzeń nagłym wkraczaniem do akcji. Ufał też, że Clementine sobie poradzi niezależnie od tego, na jaki temat będzie próbowała maglować ją Priya, ale zanotował sobie gdzieś z tyłu głowy, żeby już się tak od niej nie oddalać. Nie potrzebowała jego opieki, bo była dorosłą, inteligentną i bystrą kobietą, ale ciekawość Priyi najwyraźniej nie znała umiarów i nie miało żadnego sensu, by Clementine musiała sama stawiać jej czoła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Udawał więc póki co zainteresowanego rozmową z Marcusem, który, jak się okazało, planował kupić nowy samochód i z jakiegoś powodu uznał, że należy przedyskutować ten temat z Clive’em, który jeździł jebaną toyotą corollą. Prawdopodobnie najbardziej z tego wszystkiego chciał się przed nim pochwalić, i Clive też to rozumiał, więc słuchał, obserwując jednak jednym okiem Clementine i Priyę.
      — No taaaaaaaaaak — rzuciła Priya, celowo przeciągając jedną z głosek. — Nasz Clivuś jest cudowny — dodała tonem takim, jakby to była oczywista oczywistość. No, a jednak chyba nie była, skoro maglowała teraz jego dziewczynę, ewidentnie zainteresowana usłyszeniem czegoś, czego Clementine zwyczajnie nie mogła jej zaoferować, bo była dla Clive’a jedynie koleżanką od ruchania. — Mhmmmmmm — mruknęła jeszcze Priya, kiwając głową i wciągając głośno przez słomkę swojego drinka, którego musiała już zasysać z samego dna szklanki. — Dobrze, że na ciebie trafił — zgodziła się po chwili, uśmiechając się szeroko. Wyraz jej twarzy jednak szybko uległ zmianie, bo Priya do czegoś zmierzała. Priya nie gadała z Clementine tylko po to, żeby gadać. — Ale on nie jest… No wiesz… Panuje nad sobą, co nie? — zapytała, zniżając głos do konspiracyjnego wręcz szeptu i pochylając się w stronę Clementine, która nabrała do niej dystansu. — Nie zrobił ci tego? — drążyła dalej, spoglądając i wskazując na drobnego siniaka na przedramieniu Clementine, który nie był śladem ani po tym, co robił jej Tommy, bo te zdążyły już zblaknąć i zniknąć, do następnego razu. Nie były to też ślady, które pozostawił po sobie na jej ciele Clive, bo on zwyczajnie uważał. — Wiesz, Leah mówiła… No, nie chce mi się wierzyć, że to mogłaby być prawda, w końcu Clivey… Ale sama mówisz, Takie coś zmienia człowieka. Nic by ci nie zrobił, co nie? — ciągnęła praktycznie bez końca, ale chyba wreszcie skończyła, ewidentnie sugerując, że Clive byłby w stanie uderzyć i Leah, i Clementine, a tak w ogóle to musiał być z niego kawał gnoja i Leah, zamiast po prostu z nim zerwać i paść w ramiona Cory’ego, pieprzyła jeszcze za jego plecami krzywdzące głupoty.

      I won't admit it but I can feel it

      Usuń
  105. Clive nie wątpił w to, że Clementine Redford miała wiele na głowie. Poza tym, że utrzymywała pozory, miała jeszcze pracę i mnóstwo wpisanych w kalendarz zajęć pobocznych, w które on właściwie po raz pierwszy zaingerował, gdy poderwała go pod The Rusty Nail i spędziła w jego mieszkaniu noc. Wcześniej nigdy tego nie robili, wcześniej to zawsze było to magiczne pół godziny, które wystarczało im na wszystko, czego potrzebowali, choć, oczywiście, mogliby zapragnąć więcej. Ale nie pragnęli albo nie pozwalali sobie pragnąć, bo wiedzieli przecież, że i tak niczego nie będą z tego mieć.
    Ten wyjazd, całe to Savannah, to był drugi raz, gdy Clive zaingerował w życie Clementine. I właściwie to nie żałował tego zupełnie. Jeszcze nie? Może, to się okaże. Nie miał w zwyczaju martwić się na zapas. W ogóle niewiele się w ciągu ostatniego roku martwił. Wcześniej przejmował się pracą, tym, jak w Mariesville radzi sobie mama, którą zdecydowanie za rzadko odwiedzał. Martwił się Leah, która lubiła strzelać mu fochy o nic i zamykała się przed nim zupełnie niespodziewanie tylko po to, by nagle, bez żadnej zapowiedzi, zacząć znowu zachowywać się, jak gdyby nic się nigdy nie stało. A kiedy próbował pytać, co się stało, udawała, że nie wie, o co mu chodzi. Martwił się ich przyszłością. Martwił się wszystkim i wszystkimi, tylko nie sobą, a teraz już kompletnie na niczym mu nie zależało.
    Niech się dzieje wola nieba, powtarzał czasem ze śmiechem, kpiąc sobie w sumie z tego, a potem dodawał, że on w sumie to ma wyjebane. Patrzył bezsilnie, jak jego partner wykrwawia się na jego oczach. Miał wyjebane.
    Nie potrafił jednak nie zwrócić uwagi na to, że twarz Clementine stężała podczas rozmowy z Priyą, która wyglądała z kolei jakby przeprowadzała jakieś dochodzenie, ponieważ niezdrowa ciekawość wręcz malowała się w całej jej postawie. Oczywiście nie mógł mieć nawet najmniejszego pojęcia, o czym rozmawiały, a prawda była też taka, że nawet gdyby bardzo długo i ciężko myślał, to nie wymyśliłby tego, na co wpadła Priya. Ale czy znowu mógłby się jej dziwić? Była naiwna i każdą plotkę łykała jak pelikan, a potem jeszcze była w stanie przerobić ją na coś swojego.
    — Okej — odpowiedział więc tylko Clive, kiedy Clementine nagle do niego podeszła i choć jej zachowanie mogło wydawać się naturalne dla kogoś, kto jej nie znał, to on dostrzegł, że coś tutaj zdecydowanie nie grało.
    Marcus wciąż do niego gadał, ale Clive wpatrywał się w pustą szklankę, którą Clementine pozostawiła na rancie stołu. Nie było już w niej śladu, po alkoholu, który piła, a kostki lodu, które nie zdążyły się rozpuścić, czyniły to teraz smętnie i powoli na samym dnie. Początkowo myślał, że poczeka na Clementine. Przecież zaraz wróci. Ale czas leciał, Priya zainteresowała się grą w rzutki. Minęło pięć minut, głos Marcusa wcale nie cichnął. A Clementine nie wracała.
    — Ej — odezwał się więc nagle Clive, przerywając Marcusowi. — Zaraz wracam — poinformował i, nie oglądając się na nikogo, wspiął się po schodach na piętro trochę zbyt szybko i energicznie, by ktokolwiek mógł uznać to za brak pośpiechu.
    Nie był pewien, czy powinien szukać Clementine piętro wyżej, w kuchni, czy może w pokoju, który miał im dzisiaj służyć za sypialnię, ale postanowił najpierw spróbować tej drugiej opcji. Wydawała mu się logiczniejsza, bo mieli tam wszystkie swoje rzeczy oraz łazienkę, która mogła stanowić jeden z powodów, dla których Clementine tak pośpiesznie zakończyła rozmowę z Priyą i praktycznie uciekła na górę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Clive wiedział, że to była ucieczka. W popłochu wręcz. Może powinien był pójść za nią od razu?

      Drzwi do ich pokoju pozostawały niedomknięte, a te do łazienki były już zatrzaśnięte i Clive przeszedł koło łóżka, zatrzymując się z dłonią na klamce. Słyszał szum wody za drzwiami, ale były zamknięte.
      — Clementine — odezwał się. — Clemmy, wszystko okej? — zapytał, gdy nikt mu nie odpowiedział i czekał cierpliwie. Nie szarpał za klamkę, nie pukał ani nie walił w drzwi. Nie miał powodu, by to robić. — Co ta Priya znowu nagadała? — dodał jeszcze, choć może o to powinien pytać sprawczynię całego zamieszania, bo że czegoś musiała Clementine nagadać, to akurat był pewien. Ją też znał, choć czasem szczerze zastanawiał się, czy było warto. Czy w ogóle ci jego kumple, cała ta grupka, czy oni byli tego warci.

      it is pretty fucked up but so are we

      Usuń
  106. Clive starał się nie myśleć o tym, co by było, gdyby mógł cofnąć czas, bo wiedział, do którego momentu by go cofnął. Do tego upalnego dnia, kiedy powietrze w Savannah wydawało się wręcz gęste od nieznośnego gorąca, a klimatyzacja w radiowozie powoli przestawała wyrabiać. Złapałby wtedy za swoją broń dużo szybciej. Nie zjebałby tego tak, jak zostało zjebane, reagowałby szybciej, lepiej odczytałby sytuację, prędzej rozpoznałby, że tych kilka sekund za wiele, których potrzebował na reakcję, zaraz będzie kosztować kogoś życie.
    Gdyby mógł cofnąć czas, wszystko wyglądałoby teraz inaczej. Może to on oświadczałby się za kilka tygodni Leah na Florydzie, nie Cory. Może namówiłby ją do obejrzenia tego uroczego domu, który wypatrzył w spokojniejszej części miasta, a który wydawał się idealny na ich pierwszy własny kąt. Może wciąż byliby dzisiaj razem, może byliby szczęśliwi, może wszystko byłoby w porządku.
    Ale nie było. Nic nie było w porządku i Clive, podobnie jak Clementine, odgrywał przed swoimi znajomymi rolę życia. Udawał i zaciskał zęby, spinał się cały, a najmniejsze pierdoły były w stanie wyprowadzić go z równowagi i już właściwie o mały włos głupi tort nie zepchnął go prosto do krawędzi. Fakt, że Priya najwyraźniej zdołała przebić się swoim głupim gadaniem przez całą tę szaradę, którą razem utkali, wcale mu nie pomagał.
    Cofnął się o kilka kroków, gdy szum wody ustał, a w prowadzących do łazienki drzwiach pojawiła się Clementine. Z jednej strony był jej wdzięczny, że nie zamykała się w tym kiblu na amen i nie odstawiała scen, w których musiałby ją do tego wyjścia zmuszać lub namawiać. Czuł jednak, że jego cierpliwość, której miał tyle, ile mieściło się w łyżeczce od herbaty, została nadszarpnięta. Bo jednak zwiała przed wszystkimi i zamknęła się w tym kiblu, i w nim siedziała, zamiast od razu powiedzieć mu, o co chodzi. A gdy już zaczęła mówić, to też nie od razu było takie zajebiście jasne, co miała na myśli. Clive wiedział jednak dość, by poskładać wszystko w całość. I poskładał. I wcale mu się to, kurwa, nie podobało.
    — Robię, co mogę. Kurwa mać — odpowiedział sucho, ale dosadnie, a potem westchnął ciężko i uniósł na chwilę wzrok, wbijając go w sufit, na którym, poza białą farbą, nie mógł dostrzec niczego interesującego.
    Co on tu robił? No właśnie dokładnie to, co mógł. Próbował sobie przypomnieć, jak wyglądało jego życie, zanim wszystko się zjebało. Chciał odnaleźć na nowo wspólny język z ludźmi, wokół których kiedyś kręciło się jego życie, bo Clementine nie mogła tego wiedzieć, ale czuł się w Mariesville cholernie samotny. Co z tego, że tam też miał jakichś kumpli. Że lasek do ruchania mu nie brakowało i gdyby wystarczająco mocno chciał, to tam też mógłby sobie ogarnąć jakąś dziewczynę i nie czułby się już taki sam. Clive nie żył tym, co działo się w Mariesville, tylko tym, co zostawił w Savannah. Żył, kurwa, przeszłością, do której nie było już żadnego powrotu, bo nie akceptował tego, co stracił i nikomu nie pozwalał sobie pomóc. Był swoim największym wrogiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wrócił spojrzeniem do Clementine, a właściwie do jej ramienia, które teraz uniosła, prezentując mu ten w sumie niewielki siniak. Nawet nie zwrócił na niego do tej pory uwagi. Wiedział jednak dość, by dotarło do niego, co pieprzyła Priya, gdy myślała, że jej słowa nie dotrą tam, gdzie sama ich nie przekazała. Przecież nie zaczyna się rozmów o tłuczeniu ze swoim oprawcą, żeby nie oberwać ponownie. Tylko że Clive Clementine nie tłukł, więc, wbrew przewidywaniom Priyi, mogła mu o tym powiedzieć.
      — Ze wszystkich ludzi tutaj, ty jedna powinnaś wiedzieć, że nigdy bym cię nie uderzył. I że nigdy nie uderzyłem Leah — powiedział, nie do końca panując jednak na tym, jak surowy wyraz przybrała jego twarz.
      Zaczynał myśleć, że to był błąd. Że Clementine powinna była zostać w Mariesville, a on powinien był wygrać z tą płytką potrzebą zaszpanowania przed swoimi rzekomymi kumplami z poprzedniego życia, do którego już nie wróci, i z chęcią utarcia nosa Leah, która oficjalnie miała go już w dupie.
      — Ja pierdolę — warknął jeszcze, a potem, wściekły, sfrustrowany i rozczarowany, uderzył dłonią we framugę drzwi, po drugiej stronie i znacznie powyżej od miejsca, w którym opierała się o nią Clementine.
      Odwrócił się zaraz i odszedł w stronę łóżka, w którego nogach usiadł, żeby zebrać myśli. Nie była jego wrogiem, ale czuł, że nie do końca wierzyła w to, że rzeczywiście nigdy nie podniósł na Leah ręki. Jeśli ktoś kiedyś dał w ich związku komuś w twarz, to ona jemu, ale o tym już nie wspomniała Priyi, bo niby po co? Clive też o tym nie wspominał. To był tylko jeden raz, wtedy, kiedy pod skórą czuł już, że koniec jest blisko, ale nie chciał w to wierzyć. Nie chciał wierzyć, że potrafiłaby go zostawić, kiedy wszystko wokół niego się waliło. Ale zdążył uwierzyć, że mu się należało. Podobno był dla niej okrutny. Niewiele już z tego pamiętał.
      Ledwo usiadł i odetchnął głębiej, a już usłyszeli za drzwiami rozmowy i śmiechy, a potem kroki na schodach, które prowadziły na piętro. Impreza znowu przenosiła się w inne miejsce. Clive spojrzał najpierw w stronę drzwi, a potem na Clementine.
      — Potrzebujesz chwili, czy wracamy? Czy chcesz zostać sama, a ja już pójdę? — zapytał, odzyskując najwyraźniej zarówno spokój, jak i panowanie nad sobą. Co by się nie działo, była tutaj z nim w tylko jednym celu i wciąż mieli resztę przedstawienia do odegrania.

      you'd have to work damn hard to be worse than I am

      Usuń
  107. No i zajebiście, że nie wiedziała. Clementine Redford nie miała wiedzieć o tym, czy Clive Bennett czuł się samotny czy nie. Mógł mieć ochotę się zajebać, i czasami nawet miał, ale to też nie było i nie będzie coś, o czym ona się dowie, bo z jakiego niby paragrafu? Nie zwierzał się jej. Nie była jego koleżanką od pogaduch od serca, tylko zajebistą laską, którą mógł ruchać, kiedy akurat miał na to ochotę, tak długo, jak obecność jej męża w mieście nie krzyżowała im planów.
    Nie szukał w niej tego, co miał z Leah, bo po pierwsze była mężatką, a po drugie to był tylko seks. A po trzecie wciąż nie pozbierał się po Leah i niezależnie od tego, ile noży wbiła mu w plecy i ile skrajnych wręcz kłamstw na jego temat opowiedziała, nic nie było w stanie sprawić, by nie czuł delikatnego uczucia zazdrości, obserwując ją i Cory’ego. Jakaś jego część w jakiś pojebany sposób wciąż ją kochała i nie potrafił z tym wygrać. Właściwie to nawet o tę wygraną nie walczył. Poddał się. Pieprzył z kim popadnie, zjeździł już wszystkie okoliczne CVSy i Walgreensy, żeby nie kupować tabletek dzień po kilka razy z rzędu w tych samych miejscach, i nie wyciągał z tego żadnych wniosków.
    Nie było mu tak dobrze, ale było na tyle wygodnie, żeby nie chciał szukać innego rozwiązania. I nie miał wyrzutów sumienia. I nie widział ich też w oczach Clementine, zwłaszcza, kiedy tak ślicznie dla niego dochodziła za każdym razem, gdy się pieprzyli. Ich układ był prosty. Na cholerę to komplikować.
    Clive ignorował teraz trochę fakty. Jakaś jego część domyślała się, czemu to, co nagadała jej Priya wywołało w niej aż tak silną reakcję, że potrzebowała dla chwili spokoju zamknąć się w kiblu, ale druga jego część po prostu to olewała, bo nie spotkali się wtedy w tym supermarkecie i nie przeruchali jeszcze tego samego wieczoru, żeby teraz siebie nawzajem ratować. On tego od niej nie potrzebował, ona nie śmiała oczekiwać tego z jego strony. I zajebiście. Tego powinni się trzymać.
    Więc czemu się nie trzymali? Czemu rozmawiali teraz o czymś, co Clementine powinna była wyśmiać i olać, zamiast konfrontować z tym jeszcze Clive’a, który wiedział, że Leah gadała na jego temat okrutne głupoty, ale do tej pory jeszcze nigdy nie musiał stanąć z nimi twarzą w twarz? Nie potrzebował tego. Clemmy, prawdę mówiąc, właśnie zjebała mu trochę nastrój i zastanawiał się teraz, czy ona naprawdę w to uwierzyła? Czy mówiła mu o tym, bo chciała, żeby do czegoś się przyznał? Żeby przytaknął, żeby powiedział, że zdarzyło mu się popchnąć czy zdzielić Leah ręką po twarzy, kiedy to nie była prawda? Nie miał do czego się przyznawać, bo niczego nigdy nie zrobił. I ona jedna powinna to wiedzieć, i czuł się nią teraz odrobinę rozczarowany, ale mieli resztę przedstawienia do odegrania. Nie było go stać teraz na to, by się na nią wkurwić.
    I nie, nie byłoby lepiej, gdyby wziął tu ze sobą jakąś głupią, cycatą blondynę. Bo do Clementine może nic nie czuł, ale w pewnym sensie choć odrobinę jej ufał. Wiedział, że nie była słodką, pocieszną idiotką. Że w tej jej ślicznej główce siedziało trochę rozsądku, choć wcale się nim właśnie nie popisała, ale był jej to w stanie wybaczyć, bo wciąż jej potrzebował. Ze wszystkich opcji jakie miał, była tą najlepszą, więc, pomimo niechęci, podniósł zwieszoną do tej pory głowę, a spojrzenie, które wbił w podłogę, wyglądało ponownie na twarzy Clementine, na której malował się przede wszystkim brak zrozumienia wobec tego, jak Clive pozwalał robić z siebie dupka i brutala.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wzruszył ramionami.
      — Niech myślą, co chcą. W dupie to mam — mruknął, pozbawiony lepszych argumentów, a ten był wyjątkowo beznadziejny, bo gdyby miał w dupie, co myśleli, to przyjechałby tu sam i nie starałby się zaszpanować seksowną laską u boku.
      Prawda była taka, że Clive stracił już wszystko, na czym mu zależało. Całe swoje życie, które tak lubił, w którym była Leah, Savannah, wszystko, co budował, odkąd wyrwał się z Mariesville. A ponieważ w tym obecnym życiu nie potrafił się znowu zmusić, by na czymś ponownie zaczęło mu zależeć, inni mogli myśleć sobie o nim co tylko żywnie im się podoba.
      Wstał z łóżka, ale zignorował wyciągniętą dłoń Clementine. Przepuścił ją pierwszą w drzwiach, gdy wychodzili, ale trzasnął nimi za sobą mocniej, niż należało. Nie odzywał się, gdy wspinał się za nią po schodach i nie dotykał jej, gdy dołączyli do raczącej się piwem, drinkami i pizzą ekipy.
      — Kurwa, już myślałem, że poszliście się ruchać — skomentował Cory, któremu procenty coraz mocniej uderzały do głowy, ale to samo działo się z pozostałymi i obecnie najtrzeźwiejsze w towarzystwie były chyba Leah i Clementine, chociaż Clive widział, że Leah pozwalała sobie na coraz więcej.
      Clive pokazał Cory’emu środkowy palec, wszyscy ryknęli zgodnym śmiechem, a on, nie patrząc nawet w stronę Clementine, której obecność czuł przy swoim boku, zajął się tym, czego teraz potrzebował: zalewaniem się w trupa.

      I think we deserve the worst

      Usuń
  108. Tylko co Clementine obchodziło, czy Clive się miotał, czy nie? Co ją interesowało, czy było coś, z czym sobie nie radził, czy dusił w sobie coś, z czego nikomu się nie zwierzał, czy czuł się na tej imprezie dobrze, czy totalnie niekomfortowo. Nie powinno ją to obchodzić i Clive nie zabrał jej tu ze sobą po to, by ją obchodziło. Nie oczekiwał od niej ani współczucia, ani zrozumienia — jedyne, co miała robić, to ślicznie wyglądać, patrzeć na niego z uwielbieniem i potrafić mądrze się odezwać i, póki co, wywiązywała się z tych zadań praktycznie wzorowo, więc naprawdę nie miał jej nic do zarzucenia.
    To nie była jej sprawa — czy Clive miał do siebie w tym towarzystwie jakiś szacunek czy nie. Właściwie to nie miał go niezależnie od tego, gdzie się znajdował, w Savannah czy w Mariesville, ze swoją starą paczką kumpli czy z tymi laskami, które wymieniał co noc. Obwiniał się za tę strzelaninę, a poczucie, że wtedy zawiódł i nie powinien być tym, który przeżył, wręcz go przytłaczało. Nie miał więc do samego siebie ani krztyny szacunku i nie reagował, gdy Leah karmiła innych kłamstwami, a Priya je roznosiła. Pozwalał im wszystkim mówić i robić dosłownie wszystko, na co mieli ochotę i nie protestował zupełnie nawet, gdy godziło to prosto w niego. Nie mógł jedynie znieść myśli, że Clementine mogła w to uwierzyć, bo gdzieś we własnej naiwności zdążył już uznać, że ona znała go… Inaczej. Może nie lepiej, nie bardziej, nawet nie dłużej, bo szalonym byłoby liczyć tę ogromną przerwę od jednego lata w Atlancie do supermarketu w Mariesville, ale wciąż trafiała się jej ta lepsza wersja jego. Może nie regularnie, nie od samego początku, ale przy niej potrafił być po prostu inny, i jak mogła w ogóle przyjąć tę wiadomość, że mógłby kiedykolwiek zrobić coś Leah?
    Nie chciał pomocy. Był pewien, że jej nie potrzebuje. Nie oferował też pomocy nikomu innemu, bo wystarczająco musiał zmuszać się do tego w robocie, żeby potem jeszcze szukać kogoś, kogo mógłby obdarzyć empatią i altruizmem. Nie mówił więc Clementine, że powinna zostawić męża i przestać robić za jego popychadło. Nie wspominał, że znał tego skurwysyna na tyle dobrze, by wiedzieć, jaki miał charakter. Że ręka drżała mu wobec niewłaściwych osób. Nie wnikał w te złamane żebra, nie okazywał jej wsparcia ani współczucia. Nie prosiła go o to, nie wyraziła żadnej chęci rozpoczęcia tematu, na poruszenie którego chyba żadne z nich nie było gotowe. To był tylko seks. Niczego do siebie nie czuli.
    I właśnie w ten sposób, nie czując niczego do Clementine, Clive odszedł właściwie na drugi koniec kuchennej wyspy, zostawiając ją z kolorowym drinkiem dłoni i Kierą, która wreszcie postanowiła odkleić się od telewizora oraz kanapy. Z całej tej grupy Kiera była chyba… Najnormalniejsza. Jak każdy miała swoje odchyły, ale nie była toksyczna. Nie plotkowała, nie obgadywała, lubiła muzykę, drinki i jedzenie. Clive czuł się więc pewnie, zostawiając przy niej Clementine, w której plecy gapił się intensywnie, gdy shoty whisky przepijał piwem prosto z butelki, dopóki nie podszedł do niego Cory.
    Leah wciągnęła się w rozmowę z Priyą, Benem i Marcusem, Kiera zagadywała Clementine, a Cory i Clive wreszcie mieli okazję, żeby pogadać. Sęk w tym, że Clive nie był skory do gadania. Całe szczęście, Cory był już mocno dźgnięty. Nie zwracał więc w tym stanie uwagi na cudze nastroje i emocje, a zamiast tego po prostu zaczął gadać. O robocie, o tym, że bez Clive’a w Savannah to już nie to samo, o samochodach, o tym, że jarał się wycieczka na Florydę, że był wdzięczny, że w ogóle zajebiście się czuł ze swoją trzydziestką i że na trzydziestkę Clive’a będą musieli zrobić to samo, a tak w ogóle to powinni umówić się z Benem i Marcusem na jakąś samczą wycieczkę, bez żon, narzeczonych i dziewczyn. Clive potakiwał, odzywał się na tyle, na ile musiał, a rozmowa płynęła sama, bo Cory dawał z siebie po alkoholu naprawdę wszystko i jeszcze odrobinę więcej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Impreza trwała więc w najlepsze, hity Britney Spears zamieniły się w kolejne, coraz głośniejsze kawałki, a czas leciał. Za oknami zdążyło zrobić się ciemno, choć jeden rzut okiem przez te ogromne, przeszklone drzwi prowadzące na balkon wystarczył, by zauważyć, że willa była oświetlona właściwie we wszystkich możliwych miejscach, a najwięcej światła padało od jej boku, gdzie miał być ogród z basenem i jacuzzi.
      — Cory… Jacuzzi? — odezwała się nagle Leah, która niespodziewanie pojawiła się u boku Cory’ego i uwiesiła na jego ramieniu. Wypiła więcej, wyluzowała, nawet nie spojrzała na Clive’a. Wbiła wzrok w swój lepszy model i uśmiechnęła się czule, patrząc w jego błyszczące po alkoholu oczy.
      Clive z trudem powstrzymał chęć, by się wyrzygać. Odwrócił się i, biorąc nową butelkę piwa, odszedł kilka kroków dalej.
      — Ludzie, czas namoczyć tyłki! — oznajmił w tym czasie Cory, co spotkało się z okrzykami aprobaty ze strony Priyi, Kiery, i Marcusa. Ben zwykle stronił od takich rozrywek, Clive kątem oka obserwował reakcję Clementine, a sam wpadł w na tyle podły nastrój, że nie zamierzał pchać się z nimi do gorącej wody..
      — Clemmy, chodź z nami! — Clive usłyszał głos Kiery, która najwyraźniej w ciągu ostatniej godziny uznała, że Clementine będzie jej nową najlepszą koleżanką, przynajmniej przez kolejną godzinę.
      Potem pewnie strzeli sobie jeszcze kilka drinków i zapomni, jak się nazywa. Clive obecnie pracował nad czymś podobnym, więc odnalazł tylko wzrok Clementine po drugiej stronie kuchennej wyspy i pokiwał głową, pokazując jej tym samym, żeby się zgodziła.
      — Chodź, stary — rzucił nagle w jego stronę Ben, pojawiając się w okolicach lodówki, w której wciąż chłodziło się więcej alkoholu. — Nikt nie będzie tam siedział o suchym pysku — dodał, sugerując, że skoro obaj nie planowali się moczyć, to powinni chociaż zadbać o to, żeby reszcie nie zabrakło alkoholu ani jedzenia.
      — Kto ostatni ten sprząta jutro ten burdel! — popisał się jeszcze kolejną mądrością Cory, bo żeby wskoczyć do jacuzzi każdy musiał się najpierw przebrać i zgarnąć ze sobą ręcznik, więc wymagało to czasu i wysiłku. Z tym sprzątaniem to jednak była naciągana bajka, bo jasne, że syf zostawią właścicielowi, jak banda najebanych party animals, którymi dzisiaj byli.
      Wyjebane. Jak się bawić to się bawić.

      but aren't we the worst?

      Usuń
  109. Niezależnie od tego, czego szukała Clementine, Clive nie mógł jej tego dać. Nawet gdyby olał już do reszty fakt, że poza byciem jego dziewczyną na niby i koleżanką od najlepszego seksu, jakiego okazję miał kiedykolwiek spróbować (a próbował go przecież dużo), była również mężatką, to wciąż przeszkodą nie do przeszkodzenia pozostawał fakt, że z ich dwojga to on był tym najbardziej niedostępnym.
    Gdyby przecież chciał, gdyby odpowiednio mocno nakręcił i siebie, i Clementine, to oboje chyba gdzieś głęboko w sobie doskonale wiedzieli, że pierdolnęłaby dla niego tym wszystkim, co teraz miała. Bo co w tym było do stracenia? Tommy Redford? Dom, który nawet nie należał do niej? Dobra opinia w Mariesville, którą cieszyła się tylko dlatego, że zmieniła panieńskie nazwisko? Byliby przecież ładną parą — ona i Clive. Widzieli to teraz, nie trzeba było się specjalnie wysilać, by zwrócić uwagę, że przynajmniej powierzchownie do siebie pasowali. Gdy chcieli, potrafili znaleźć nawet tematy do rozmowy. Clive potrafił być przyjemny i czuły, ona słodka i wyrozumiała. Kurwa, dogadaliby się pewnie, gdyby wystarczająco mocno chcieli.
    Ale prawda była taka, że Clive potrzebował Clementine tylko na ten weekend, a ona potrzebowała go jedynie, gdy Tommy’ego nie było w domu. Jutro o tej samej porze będą już pewnie znowu w Mariesville albo co najmniej w drodze powrotnej w Savannah. Wrócą, może z rozpędu powiedzą sobie coś względnie miłego i każde pójdzie w swoją stronę. Clive będzie dalej żył swoim życiem, a Clementine swoim. Tommy znowu pojawi się, żeby rozjebać jej spokój, potem znowu sobie pojedzie, więc pewnie jeszcze się parę razy przeruchają, ale to też pewnego dnia po prostu się skończy. Któryś raz będzie tym ostatnim, nie zmienią tego.
    Nie mieli powodu, żeby to zmieniać. Niczego do siebie nie czuli. Clementine była pionkiem w grze Clive’a, on był jej małą ucieczką od rzeczywistości, w której nie lubiła żyć. Niczym więcej.
    Teraz, gdy wszyscy rozluźnili się na dobre, a spożyty alkohol większości ewidentnie mocniej szumiał już w głowach, Clive nie pilnował się tak bardzo, jak robił to na samym początku. Bo prawda była taka, że przyjechał tu w podłym nastroju, który do tej pory dość wprawnie utrzymywała w ryzach Clementine, a wtedy, w piwnicy, na kanapie, nawet zdołała na chwilę skutecznie go zmienić. Od tamtej pory wszystko jednak wróciło już do normy i Clive częściej niż na Clementine, na swojej dziewczynie, zawieszał spojrzenie na Leah, która, był pewien, wyczuła to, i dlatego zaczęła nagle wieszać się po ramionach Cory’ego i kleić do niego wprost na jego oczach.
    Głupia dziwka, pomyślał nienawistnie i, prawdę mówiąc, ledwo zwrócił uwagę na Clementine, która postanowiła delikatnie i nienachalnie go zaczepić, zanim poszła się przebrać. Kiera, po wszystkich tych drinkach, które wypiła i przegryzła pizzą, wybrała sobie Clemmy na swoją najlepszą, imprezową koleżankę. Ben, podobnie jak Clive, olał temat jacuzzi, więc musiała jakoś sobie radzić.
    Cory, Marcus i Priya grzali już tyłki w jacuzzi, gdy Clementine, Kiera i Leah pojawiły się w ogrodzie praktycznie w tym samym momencie. Clive olał zarówno bliskość, jak i pytanie Clementine i razem z Benem usiedli przy stole na rozległym patio, na tyle daleko, żeby nikomu nie przyszło na myśl, by chlapać w ich stronę wodą.
    Clementine wyglądała totalnie zajebiście w tym kusym, różowym bikini. Strój Kiery miał w porównaniu z nią znacznie więcej materiału, ale Clive nie wodził wzrokiem za swoją udawaną dziewczyną ani za żoną kumpla.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z szyjką butelki od piwa, przyklejoną do ust, obserwował Leah, która zdecydowała się na prosty, jasno niebieski, jednoczęściowy strój z wycięciem na plecach i skrzyżowanymi na łopatkach szerokimi ramiączkami. Miała ten strój od lat. Clive pamiętał, że nosiła go podczas ich ostatnich wspólnych wakacji. Spędzili koniec września na Tybee Island. Dwa tygodnie w niewielkim, uroczym, pomalowanym na intensywnie turkusowy kolor domu z ogromnym patio i widokiem na błękitny ocean. Byli tam właściwie już poza sezonem, a Tybee Island nie należała do najpopularniejszych wakacyjnych destynacji, więc często na plaży bywali po prostu sami przez długie godziny. Jednego wieczora nawet się na niej kochali i Clive nawet teraz potrafił sobie przypomnieć, jaka szalenie miękka była pod jego dłońmi skóra Leah, gdy ściągał z niej ten kostium.
      —... i właśnie dlatego myślałem, żeby dać z tym sobie spokój. Co nie? — z zamyślenia wyrwał go głos Bena, który gadał właściwie cholera wie o czym, chyba o jakiejś zepsutej części z samochodu, jakby Clive w ogóle miał pojęcia, co w takiej sytuacji poradzić. Od tego byli mechanicy. Czy Clive mu wyglądał na mechanika?
      Kurwa mać. Tyle tylko pomyślał, odwracając wzrok od Leah, która weszła już do jacuzzi, tak samo jak Clementine i Kiera. Cory zaczął głośno o czymś gadać, Priya go przekrzywiała, Kiera śmiała się głośno i zajebiście się tam bawili. Clive przeniósł znudzony wzrok na Bena i pokiwał głową, mruknął jakieś no totalnie i słuchał go dalej, wpuszczając jednym uchem wszystko, co mu mówił tylko po to, by zaraz wypuścić to drugim.
      Trwało to dłuższą chwilę. Clive czuł, że wypił za dużo, ale nie przestawał dbać z pomocą piwa o to, by nie przestawało szumieć mu w głowie.
      — Cliveeeeeeeeeeey! — rozległ się nagle głos Priyi, która wstała w sięgającej jej kolan wodzie i machała w stronę miejsca, w którym siedział. — Podałbyś mi mojego drinka? — zapytała, całkiem grzecznie i bezpretensjonalnie jak na Priyę. Clive wypił dość, by mieć już kompletnie w dupie, że ta sama Priya, która wcześniej posądzała go przed Clementine o bycie przemocowcem, teraz czegoś od niego chciała, bo zostawiła swoją szklankę z rozwodnionym już przez stopiony lód drinkiem z dala od jacuzzi.
      W dupie to miał. Wstał, złapał tego drinka i podał go Priyi, a potem przysiadł jednym udem na szerokim brzegu jacuzzi, tuż obok Clementine, na której mokrym od ciepłej, buzującej wody ramieniu położył dłoń.
      — Nie zamęczyli cię jeszcze? — zapytał, pochylając, by być nieznacznie bliżej jej ucha, ale reszta też miała usłyszeć to pytanie.

      after all, misery loves company

      Usuń
  110. O czym Clementine jeszcze myślała w związku z tym, czego nagadała jej Priya, skoro Clive jasno i wyraźnie zaprzeczył oskarżeniom? Kogo tutaj znała najlepiej i komu choć odrobinę ufała, jeśli nie jemu? Clive wkurwiłby się, gdyby wiedział, że Clementine wciąż przerabia to we własnej głowie, obraziłby się pewnie na nią kompletnie, bo przecież… Znała go obecnie chyba nawet lepiej od nich. Wiedziała, że szybko się wściekał, nie miał za grosz cierpliwości i nie lubił, gdy coś nie szło po jego myśli, ale, na litość boską, nie był brutalny. Uważał nawet, gdy odrobinę mniej ostrożnie obchodzili się ze sobą w łóżku, albo kiedy czasu było tak mało, że musieli zrobić to albo szybko i ostro, albo wcale. Nigdy nie uderzył Leah, ręka nigdy nawet nie drgnęła mu w obecności Clementine, do cholery, nie był potworem. Gdyby Clementine koniecznie chciała, to z wraz z Priyą mogłaby zarzucić mu naprawdę wiele, bo prawdziwego materiału nie brakowało, ale, kurwa, nie to. Wszystko, tylko nie to.
    Ale nie siedział w jej głowie. Nie znał jej myśli, tak samo jak ona nie miała pojęcia, co działo się teraz z nim, a działo się… Wiele. Przede wszystkim to okrutny wręcz syf, totalny ściek złości, pretensji i ogromnego rozczarowania, a wszystkie te uczucia były skierowane pod adresem sprawiającej wrażenie kompletnie beztroskiej i niewzruszonej Leah, która nawet nie zwracała uwagi na to, jak Clive wodził za nią wzrokiem, jak zaciskał zęby, ilekroć słyszał z jacuzzi jej śmiech, jak robiło mu się niedobrze od widoku tego jebanego stroju kąpielowego, który przyklejał się do jej ciała.
    Było z nim źle, a alkohol, którego zupełnie sobie nie żałował, wcale nie pomagał. Sytuację przed katastrofą ratował jedynie fakt, że Clive miał mocną głowę i że gdyby miał Leah cokolwiek wygarnąć, nie zrobiłby tego przed Corym. Nie bał się go — Cory nie stanowił dla niego godnego rywala, bo był miękką, podpierdalającą dziewczyny pizdą, ale, w przeciwieństwie do Leah, Clive uważał, że to była sprawa tylko między nimi, nikim więcej. Do niej miał pretensje. Nie do Cory’ego, nie do Priyi, nie do wszystkich, którzy odwracali wzrok i udawali, że go nie znają albo o nim nie pamiętają, gdy wszystko, co znał, dosłownie posypało mu się przez dłonie.
    — Jasne. Wyskakuj — zwrócił się teraz jednak do Clementine, wstając tak samo jak ona na równe nogi, by podać jej dłoń i pomóc bezpiecznie wyjść z jacuzzi. Nie widział jej nigdy takiej dziabniętej, ale widział w życiu dość, by wiedzieć, że alkohol zaszumiał jej już w głowie.
    Cory i Marcus nawet nie próbowali ukrywać tego, że gapią się na jej śliczny tyłek. Priya zaczęła coś na ten temat gadać, ale zagłuszył ją ich śmiech, do którego dołączyła rozochocona Kiera. Clive nie zwracał na nich uwagi, bo gdy trzymał już dłoń Clementine, Leah, która wypiła chyba najmniej z nich wszystkich, wstała i zgrabnie wydostała się z jacuzzi.
    — Obiecałam mamie, że zadzwonię wieczorem — powiedziała do Cory’ego, ale słyszeli to wszyscy, bo musiała mówić głośniej, by przebić się przez muzykę.
    Clementine była dopiero jedną nogą poza jacuzzi, gdy Leah zdążyła już złapać swój pozostawiony na leżaku nad basen telefon oraz ręcznik, którym się owinęła. Na bosaka, zostawiając po sobie mokre ślady na jasnym betonie, poszła w stronę tych zewnętrznych schodów, które prowadziły na balkon na piętrze, a z balkonu dało się przejść do kuchni.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Zaraz wracam — wymamrotał Clive i puścił dłoń Clemmy, zostawiając ją przy jacuzzi.
      Cory zaczął w międzyczasie wydurniać się i złapał Marcusa za kark, udając, że próbuje go w utopić w tej buzującej wodzie, Priya zaczęła się na niego drzeć, a Kiera ze śmiechu trzymała się już za brzuch. Ben, niezainteresowany przedstawieniem, siedział dalej przy stole i gapił się w ekran swojego telefonu.
      Clive poszedł praktycznie śladami Leah, które powoli zaczynały już wysychać. Wspiął się po schodach i, gdy muzyka z każdym krokiem cichła za jego plecami, najpierw ją usłyszał, a dopiero potem zobaczył. Opierała się o barierkę i patrzyła przed siebie, na pogrążony w ciemności trawnik, rozmawiając spokojnym, czystym głosem przez telefon. Nie było po niej słychać, że piła.
      Gdy podszedł bliżej, delikatny uśmiech znikł z jej twarzy. Rozmawiała jeszcze przez kilka sekund, a potem pożegnała się pośpiesznie i odsunęła telefon od ucha, blokując palcem ekran. W ogrodzie nie mogli ich słyszeć, ale oni słyszeli ich śmiechy i okrzyki. Rozlegały się, wraz z muzyką oraz pluskiem wody, za plecami Clive’a, gdy otworzył usta, by z Leah pogadać.
      Dała mu się wypowiedzieć, jednak jej twarz pozostawała surowa. Stała bokiem, wciąż opierając się o barierkę i z jednej strony go słuchała, a z drugiej sprawiała wrażenie kompletnie niezainteresowanej tym, co do niej mówił. Brzmiała też, jakby nudziło ją totalnie to, co sama mówiła do niego. Oświetlało ich mocne, ciepłe światło, które zostawili w kuchni, zanim ruszyli kontynuować zabawę na zewnątrz. Grymasy na twarzy Leah wręcz się w nim uwydatniły i były wyraźnie widoczne nawet, gdyby ktoś nagle się w tej kuchni pojawił i zaczął ich obserwować.
      Ani Leah, ani Clive nie spoglądali jednak w stronę przeszklonych drzwi, skupieni na tej rozmowie, której Clive najwyraźniej rozpaczliwie wręcz potrzebował, a Leah kompletnie nie chciała. W pewnym momencie ich wymiana zdań zaostrzyła się, co było widoczne w mowie ich ciała, a zwłaszcza w tym, jak Clive, w sposób kompletnie nieagresywny, zrobił krok w stronę Leah, a ona, zamiast się cofnąć albo pozostać w miejscu, odepchnęła go mocno i zaczęła coś krzyczeć. W odruchu złości Clive zrobił to samo — pchnął ją i wtedy Leah zrobiła dwa kroki w tył, owijając się mocniej ręcznikiem, który zdążył się poluzować.
      Zaskoczony własną reakcją, zawiedziony, podłamany, kurewsko, cholernie mocno skrzywdzony, Clive uniósł ręce do góry w geście poddania, przeprosin, wycofania. Rzucił jeszcze jakieś słowa przez ramię, a potem ruszył w bok, do drzwi, podczas gdy Leah obserwowała jego plecy.
      — Głupia kurwa — wymamrotał wściekle pod nosem, gdy wszedł do kuchni,
      Poza znacznie cieplejszym powietrzem, wymieszanym z zapachem jedzenia i alkoholu, spotkało go również spojrzenie Clementine, która pojawiła się w tej kuchni nie wiadomo kiedy. Clive wiedział, że niczego nie słyszała, nikt nie mógł słyszeć, ale nie miał pojęcia, ile widziała. I trochę go to teraz przerażało, bo tak, jak do tej pory nigdy nie dotknął Leah, tak przed chwilą odpowiedział na jej zaczepkę w najdurniejszy z możliwych sposobów. Gdy się obejrzał, Leah nie było już na balkonie, ale wiedział, że nie wspomni o tym Cory’emu. Zresztą, niczego jej nie zrobił i nie martwił się obecnie o własny tyłek. Zatkało go na widok Clementine, więc stał bezradnie i chyba czekał na jej reakcję.

      things are getting out of hand

      Usuń
  111. To prawda. Clive myślał dzisiaj przede wszystkim o sobie, bo też o niego tutaj chodziło. Ze względu na niego tu byli. To nie była ich wspólna, romantyczna wycieczka, wypad do większego miasta, który razem planowali, bo oni nie byli razem. Poza tym, że, o ile pozwalały na to okoliczności, sypiali ze sobą dość regularnie, nie łączyło ich nic więcej. I nawet ten seks często był po prostu szybki — bez zbędnych pogadanek, bez myślenia o konsekwencjach, bez roztkliwiania się na tym, co mogli czuć. Bo nie czuli do siebie nic.
    Clive za to czuł teraz dużo wobec Leah, a także samego siebie, czemu dał choćby wyraz w tym, jak głupio odpowiadał na jej zaczepki, a potem, zamiast dać sobie spokój, gdy postanowiła użyć wobec niego siły, choć w żaden sposób jej nie zagrażał, popchnął ją tak samo, jak ona pchnęła jego i ani trochę nie był z tego żałosnego zagrania dumny. Może czułby się odrobinę lepiej, gdyby to zostało między nimi, i pewnie by zostało, gdyby nie fakt, że Clementine najwyraźniej widziała całe zajście.
    Była pijana, dźgnięta mocniej, niż Clive kiedykolwiek miał okazję ją oglądać. Wtedy, pod The Rusty Nail, alkohol po prostu dodał jej w stosunku do Clive’a odwagi. Dzisiaj tej odwagi już tak nie potrzebowała, bo była tu z jego woli, na jego prośbę i, w pewnym sensie, dla niego, no i przy okazji na jeden dzień otrzymała tytuł jego dziewczyny, więc wiadomym było, że mogła więcej. Clive, jak zwykle, miewał również dzisiaj swoje humory, ale nie strofował ani nie upominał jej — poza paroma spojrzeniami, za pomocą których podpowiadał jej, co ma robić, czego oczekiwał od swojej dziewczyny.
    Gapił się teraz na nią, stojąc w miejscu i walcząc z dwoma uczuciami: bezgraniczną złością, którą czuł wobec nieobecnej już Leah, oraz zmieszaniem, które dopadło go na widok Clementine, a do którego zupełnie nie był przyzwyczajony.
    Niepotrzebnie ją tu ze sobą wlókł.
    Grymas niechęci przebiegł przez twarz Clive’a, gdy Clementine rzuciła pijackim żartem, który w innych okolicznościach pewnie brzmiałby nawet zabawnie, ale teraz zupełnie go nie śmieszył. Leah może i była głupią kurwą, a do tego jeszcze jebaną szmatą i skończoną dziwką, ale to nie były opinie, z których Clive planował się komukolwiek zwierzać. A już na pewno nie lasce, która zdradzała z nim męża.
    Ta impreza od początku była błędem, tylko do Clive’a dopiero teraz ten błąd dotarł. Biorąc pod uwagę towarzyszące temu odkryciu okoliczności, miał dość. Tak zwyczajnie i po ludzku dość. Nic dziwnego więc, że kompletnie odruchowo cofnął się o dwa kroki, gdy Clementine postanowiła do niego podejść i dotknąć jego ramienia. Patrzył na nią, jakby ten dotyk co najmniej parzył, a przył właściwie jedynie ten straszny, przeogromny syf, który miał teraz w głowie, ta gonitwa myśli, której w żaden sposób nie był w stanie zatrzymać, to poczucie, że jest mu gorąco, chce mu się rzygać i zaraz się tutaj udusi.
    Kurwa mać. Kurwa, kurwa, kurwa mać.
    — Zostaw mnie — powiedział tylko i ruszył w bok, obchodząc szybkim krokiem kuchenną wyspę, aż dotarł do lodówki, z której wyciągnął butelkę schłodzonej wody i zaczął pić ją tak szybko, jakby miało go to otrzeźwić z całej tej whisky i tego piwa, które dzisiaj w siebie wlał, najwyraźniej pracując w ten sposób nad odpowiednio bojowym nastrojem, takim, który dałby mu dość głupoty i odwagi, by podjąć konfrontację z Leah.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już tego wszystkiego żałował. Tej rozmowy, przepychanki z Leah, tego, jak zareagował wobec Clementine, która próbowała pomóc. Ale nie myślał teraz o Clemmy. Myślał, ponownie, tylko i wyłącznie o sobie, spanikowany i przerażony tym wszystkim, co się stało. I zmęczony. Cholernie, niesamowicie wręcz zmęczony, jakby potrzebował tej śmiesznej parodii rozmowy, żeby dotarło do niego, że już naprawdę po wszystkim. Że wodzenie tęsknym wzrokiem za Leah nic nie da, że powoływanie się na te wszystkie wspomnienia, które razem stworzyli, niczego nie zmieni, bo to był koniec. Skończyli się rok temu, tylko Clive nie potrafił tego zaakceptować, nie chciał w to uwierzyć, a Leah już od dawna żyła tą rzeczywistością i nawet stworzyła dla siebie całkiem nowe życie, podczas gdy on wciąż stał w miejscu.
      Czuł się jak głupek. Straszny, skończony głupek. Idiota.
      Wciąż trzymając w dłoni do połowy opróżnioną butelkę wody, Clive bez słowa i bez oglądania się na Clementine, ruszył w kierunku schodów, prowadzących na niższe piętro. Clementine mogła więc usłyszeć jego kroki, a potem trzaśnięcie drzwiami od sypialni, w której się zamknął, a potem położył przy wątłym świetle stojącej przy łóżku lampki na pościeli i, gapiąc się w sufit, myślał o tym, co zrobił. Nie mógł oczekiwać, że Clementine prędzej czy później się tu nie pojawi, bo w końcu mieli tu dzisiaj oboje dzisiaj spać, ale myślał też o tym, że na jej miejscu nie chciałby mieć ze sobą już nic wspólnego.
      Przejebane.

      I fucked up big time

      Usuń
  112. Odrzucając dobre intencje Clementine, Clive działał w zgodzie z tym, czego teraz potrzebował. Nie chciał w tamtej chwili jej współczucia, nie chciał jej zrozumienia, towarzystwa, bliskości. Potrzebował być sam, co nie było takie łatwe, choćby z racji na to, że przebywali obecnie na imprezie z prawdziwego zdarzenia, ale nikt właściwie nie mógł zabronić mu zamknięcia się w jednym z pokoi i podjęcia próby pogodzenia się z tym, co nareszcie dotarło do niego tak ostatecznie i wyraźnie, jak powinno było zrobić to już rok temu.
    Jakaś część Clive’a doskonale wiedziała, że to przecież jedyna opcja i innej nie będzie, bo Leah nie zmieni zdania i do niego nie wróci. Inna jego część jednak wciąż ją kochała i najwyraźniej potrzebował, żeby wszystkim, co mu powiedziała oraz tymi wyciągniętymi rękami, którymi go od siebie odepchnęła, wybiła mu pozostałości całej tej głupoty z głowy. Ostatni raz, bo wycedziła też przez zęby, żeby dał jej spokój, że prosiła go już o to, gdy zerwali, a on straszył ją i groził, dręczył smsami i telefonami, dopóki nie zablokowała jego numeru.
    Skrzywdziła go okrutnie, a reszta nie wiedziała, jak się wtedy zachować, więc zachowali się… Najgorzej jak mogli. I robili to dalej, a Clive trzymał się uparcie wspomnienia o swoim dawnym życiu, które już po prostu nie istniło, tylko on nie potrafił się z tym faktem pogodzić.
    Dobrze więc, że Clementine postanowiła spełnić jego burkliwy rozkaz i, choć pewnie ją to dotknęło, to tak zwyczajnie na tę chwilę było lepiej. Poszła posiedzieć z resztą imprezowiczów, udając, że wszystko jej okej, a ci byli już na tyle wstawieni, że nikt nie przejął się specjalnie informacją, że Clive gorzej się poczuł. Prawdopodobnie założyli, że za dużo wypił i potrzebował się wyrzygać, co nie byłoby znowu takie zaskakujące, bo lał w siebie dzisiaj ten alkohol jakby jutra miało nie być, a tak naprawdę to tylko próbował utopić i uciszyć w nim to wszystko, co tak go dręczyło, aż zaprowadziło go wprost przed Leah.
    I prawda była taka, że trochę nawet chciało mu się rzygać, ale nie od picia, a z obrzydzenia, które czuł przede wszystkim wobec siebie, tego, jaki był głupi, naiwny i jak wmówił sobie, że chce Leah z powrotem, choć ona ani przez moment nie chciała odzyskać jego. Było jej dobrze z Corym, lepiej niż z nim.
    Nie rzygał jednak. Poleżał chwilę we względnej ciszy, bo z zewnątrz docierały tu ledwie śladowe ilości muzyki, krzyków i śmiechów. Wlał w siebie więcej wody, a potem wziął nawet prysznic, który był kurewsko długi i zimny, bo choć Clive nie nazwałby siebie pijanym, to chciał choć trochę wytrzeźwieć. Bo wiedział, że Clementine, choć pewnie na niego wkurwiona i obrażona, ewentualnie też będzie musiała tu przyjść i gdyby mieli się jednak jeszcze do siebie odezwać, nie chciał, żeby przemawiała przez niego wymieszana z piwem whisky. To nie było dobre ani proste połączenie. Zmiękczało go, rozwiązywało mu język, zabierało rozsądek.
    Przebrał się w dresy, naciągnął na siebie świeżą koszulkę i nie miał pojęcia, ile czasu mijało. Nie patrzył na telefon, który miał gdzieś ze sobą, ale nie był pewien, w którym miejscu dokładnie. Przez to, ile wypił, chciało mu się spać, ale jednocześnie nie potrafił zasnąć, bo przed oczami bez przerwy miał Leah, grymasy malujące się na jej twarzy, czuł, jak go od siebie odpychała, słyszał, co mu wtedy mówiła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widział więc, jak do pokoju wreszcie weszła też i Clementine. Nie patrzyła na niego, nie zaczepiała, więc on też tego nie robił. Słuchał szumu wody pod prysznicem, potem jej kroków, na końcu skrzypnięcia łóżka, które odezwało się, gdy położyła się za jego plecami.
      Zakładał, że się na niego wkurwiła i miała do tego pełne prawo. Nie miał do niej pretensji, a wręcz przeciwnie — w jakiś pojebany sposób był wdzięczny, że zostawiła go w spokoju, gdy tego potrzebował. Że nie próbowała go naprawiać, kiedy wcale tego nie chciał.
      — Nie śpię — mruknął, choć głos miał trochę senny, odwracając się na bok, gdy najpierw dotknęła jego ramienia, a potem cofnęła dłoń. Widział w tym wątłym świetle jej twarz, kilka wilgotnych plam, które na koszulce pozostawiły zmoczone końcówki włosów, błyszczące oczy, które nie uciekały przed jego spojrzeniem. — Wszystko w porządku? — zapytał, bo że u niego nic nie było w porządku, to już wiedzieli. Ale nie przyjechał tu sam.

      Usuń
  113. Clive zdawał sobie sprawę, że ten weekend pewnie nie wyglądał tak, jak Clementine go sobie wyobrażała, gdy jego chłopięcy uśmiech wraz z urzekającym uśmiechem i ciepłą dłonią, przesuwającą się powoli po jej nodze, urabiały ją i czarowały intensywnie. Miał jednak, jak na dość typowy przykład egoisty przystało, dość czyste sumienie — niczego jej w końcu nie obiecywał. Miała tu z nim przyjechać, wbić się w jakąś zajebistą kieckę, oderwać na jeden weekend od zadupiastego Mariesville, ładnie wyglądać, cudnie uśmiechać i udawać, że zajebiście dobrze bawi się wśród ludzi, o których praktycznie niczego nie wie.
    Taka była umowa. Clive nie obiecywał za to Clementine, że będzie wobec niej czuły i czarujący, że będzie dbał o jej potrzeby i upewniał się, czy u niej wszystko okej. To był jego weekend, tak prawdę mówiąc i ona miała stanowić jedynie piękny dodatek, ale rzeczywistość oczywiście wymieszała się z oczekiwaniami, ich umowa standardowo, jak cały ten układ, w którym tkwili, uległa zmianom i mieli z tego mniej-więcej tyle, że Clive był dźgnięty i przybity, a Clementine pijana i rozczarowana.
    Wiedziała jednak, w przeciwieństwie do Clive’a najwyraźniej, kiedy odpuścić. Warknął na nią raz i już trzymała się z daleka przez kolejne dwie godziny, a pewnie gdyby nie zmęczenie i senność, poszłaby jeszcze z powrotem do tej piwnicy, z której teraz docierały do nich stłumione głosy i muzyka. Clive słyszał nawet odbijające się od siebie głośno bile, świadczące o tym, że znowu grali w bilard, więc Cory pewnie jeszcze się nie zmęczył. Wszystko jedno. On miał już dość.
    I to, że nie czuł się pijany, a jedynie lekko wstawiony, wcale nie świadczyło o nim lepiej niż o reszcie. Dużo dzisiaj wypił. Bardzo dużo, a więcej niż piwa wlał w siebie whisky, która była mocna i prowokowała zarówno do mówienia głupot, jak i do ich robienia. Leah była jednak, całe szczęścia, jego jedyną dzisiejszą głupotą. Nie zaczął niczego z Corym, nie przyczepił się do Priyi, nie napyskował na nikogo poza Leah, której się swoją drogą należało, i nikomu poza nią niczego nie wygarnął.
    Nie było tak źle, a jednak czuł się jak skończone gówno. I choć wiedział, że gdyby został na ten weekend w Mariesville, to pewnie spędziłby go bilardzie i piwie w The Rusty Nail, a potem na ruchaniu jakiejś laski, którą już kiedyś ruchał, a może i samej Clemmy, gdyby była wolna i miała ochotę. I też czułby się po to tym jak gówno. Żałował, że to przyjechał, jednocześnie doskonale wiedząc, że to wszystko, co go prześladowało, sam sobie zgotował.
    — To dobrze — powiedział cicho, obserwując twarz Clementine w tym wątłym świetle. Wyglądała, jakby nie było źle. Nie zajebiście, nie wspaniale, ale też nie fatalnie. Po prostu w porządku co, biorąc pod uwagę to, jak ją dzisiaj olał i jak sobie z tym poradziła, sprawiło, że poczuł się trochę mniej jak dupek.
    Nie obiecywał jej niczego, a jednak wyszedł z niego dzisiaj właśnie ten jego wewnętrzny dupek i, biorąc pod uwagę fakt, że Clementine była też jako jedyna świadkiem jego starcia z Leah, trochę go to wszystko przytłaczało. Czułby się lepiej, gdyby tego nie widziała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uśmiechnął się krzywo, słysząc jej pytanie. Ten uśmiech bardziej właściwie przypominał grymas, a Clive, zanim odpowiedział, wydał z siebie jeszcze jakiś dźwięk, który miał być westchnieniem, a przypominał coś na pograniczu śmiechu, jęku i cholernie głębokiego, ciężkiego westchnienia. Śmiech przez łzy, chociaż oczy miał suche.
      — Beznadziejnie — przyznał, parsknął cicho jakąś nieudaną parodią śmiechu, a potem poczuł, że jego oczy przestają być suche, więc przymknął powieki, pozwalając, by dłoń Clementine dotknęła jego policzka. Nie uciekał, nie wzbraniał się, a wręcz przysunął minimalnie bliżej, ale tak naprawdę niewiele, bo cholernie było mu głupio pokazać, że chyba jej teraz w jakiś pojebany sposób, którego sam nie rozumiał, potrzebował. A może potrzebował kogokolwiek, a ona była po prostu najbliżej. Whatever.


      Usuń
  114. Clementine poradziła sobie z tym wyjazdem świetnie, to Clive sam nie wiedział, czego chce. To znaczy, wiedział — a przynajmniej tak mu się wydawało — ale nie mógł tego mieć. Bo chodziło przecież o Leah. O to, żeby z nim porozmawiała, a ona od pierwszych chwil zdawała się nim tak skrajnie niezainteresowana, że równie dobrze mogłaby na powitanie strzelić go w twarz i tyle samo by z tego rozumiał. Chciał jej parę rzeczy powiedzieć. Coś wygarnąć. Wyrzucić, że go skrzywdziła, a nie miała prawa tego robić, że zostawiła mu po sobie w sercu taką ogromną dziurę, że aż bolało. Urządziła go tak, jak nie urządził nawet ten idiota z bronią, ale najwyraźniej postrzał bolał mniej od złamanego serca, na co też nikt Clive’a nie przygotował. Skrzywdziła go. Tak cholernie mocno go skrzywdziła, a dzisiaj nie tylko zobaczył, ale jeszcze usłyszał, że jej to nie obchodziło. Że to był jego problem, że tak się czuł. Że musiał dorosnąć, wziąć się w garść i zacząć zachowywać jak facet, a nie miękka pizda, która o swoje problemy obwinia wszystko wokół, choć to on pierwszy zaczął zachowywać się wokół niej jak złamany chuj.
    To był cytat, gdyby ktoś się jeszcze zastanawiał.
    Clive czuł się więc dzisiaj kurewsko pokrzywdzony i, prawdę mówiąc, nie myślał o uczuciach Clementine. Myślał o sobie. O tym, jak ma poczuć się lepiej, jak uspokoić, jak znaleźć dla siebie jakieś ukojenie, coś, co sprawi, że przestanie czuć się jak te wszystkie epitety, którymi określiła go Leah, a której w każde słowo z jakiegoś powodu uwierzył, choć gdyby to samo padło ust kogokolwiek innego, wyśmiałby to po kolei i jeszcze podsumowałby kpiącym spierdalaj.
    Leah nie tylko nie kazał spierdalać, ale jeszcze pozwolił się jej popchnąć i choć odpowiedział tym samym, został sprowokowany i zrobił to pod wpływem złości, to już tego żałował.
    Clementine została zamieszana w efekty tego syfu wbrew swojej woli. Clive był pewien, że teraz, gdy kręciło jej się w głowie nawet, kiedy leżała, wolałaby po prostu móc położyć się spokojnie spać, a nie obserwować, jak facet, z którym łączył ją tylko seks i do którego absolutnie niczego nie czuła, kruszył się przed nią.
    Nie uciekał też przed jej dotykiem ani nie protestował, gdy nie tylko się do niego przysunęła, ale jeszcze dosłownie go do siebie przygarnęła, trafnie odczytując, czego potrzebował, a do czego nigdy na głos by się przed nią nie przyznał. To nie wliczało się w ich układ. Nie była tu po to, by go pocieszać, żeby słuchać, jak walczył ze sobą i własnym wstydem, żalem i rozgoryczeniem, gdy zbierało mu się na płacz. Dorosły facet, gliniarz, Clive Bennett, którego na co dzień interesował jedynie seks, praca i whisky, miał dość.
    I najgorsze w tym wszystkim było chyba poczucie, że właściwie to sam to sobie zrobił. Sam był sobie winien, sam był swoim największym, najgorszym, najbardziej zajadłym wrogiem.
    Odetchnął, łapiąc głośno i łapczywie powietrze, gdy dłoń Clementine zatrzymała się na jego karku. Zacisnął mocno dłoń na materiale jej luźnej koszulki, obejmując jej drobne ciało i wtulając się w nią jednocześnie, szukając dla siebie miejsca w jej szczupłych ramionach, w zagłębieniu jej szyi, czując jeszcze na jej skórze zapach tych perfum, których użyła, gdy dopiero co tu przyjechali.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jej bliskość była kojąca, ale Clive był również w jej ramionach kompletnym bałaganem, który trochę drżał, trochę pozwalał sobie na głębsze i bardziej rozpaczliwe oddechy, a trochę wycierał w materiał jej koszulki pojedyncze łzy, powtarzając sobie, że i tak była wilgotna od jej włosów, więc niczego nie zauważy. Ona przy nim była, a on się nie odzywał. Nie dziękował, nie przepraszał, ale słyszał ją i w pewien totalnie pojebany sposób potrzebował, bo dawała mu teraz to, czego brak próbował wytknąć Leah, ale Leah miała to gdzieś.
      Sekundy mijały, a Clive się nie uspokajał. Nie było z nim gorzej, ale nie było też lepiej, bo najwyraźniej zdusił w sobie tyle emocji, że nie mógł liczyć, że chwila tej kojącej bliskości załatwi sprawę. Doskonale wiedział, że jutro, kiedy oboje z Clementine wytrzeźwieją, będzie się przed nią tego wstydził, ale to będzie jutro. Teraz, zupełnie, jakby to było możliwe, wcisnął się w jej objęcia jeszcze mocniej, wściekły na wszystko i wszystkich, na cały ten świat, na każdy z głosów, który dobiegał do nich z piwnicy, ale nie na nią.

      hold me tight

      Usuń
  115. Sięgając pamięcią do tego upalnego lata w Atlancie, które spożytkowali na nielegalne picie piwa po krzakach oraz coraz śmielsze próby ogarnięcia, jak działają i czego pragną ich ciała, Clive nawet przez moment nie łudził się, że Clementine cokolwiek do niego poczuła. Był wtedy jeszcze większym i głupszym gówniarzem niż teraz, który podjarał się, bo pokazała mu cycki. Dosłownie. To, co wtedy robili, było na samym początku skrajnie wręcz niezręczne i nieporadne, i dopiero z czasem zaczęło nabierać jakiegokolwiek sensu, przynosić jakąś rozkosz. A potem brakło im czasu, bo lato się skończyło i nie zobaczyli się przez kolejnych dziesięć lat, w trakcie których, prawdę mówiąc, nawet o sobie nie pamiętali. I właściwie to przypadkowe spotkanie w supermarkecie nie powinno do niczego prowadzić. Nie powinni nawet rozpoznać siebie nawzajem, powinni, zgodnie z wszelką logiką, rozminąć się jak obcy ludzie, nawet na siebie nie patrząc.
    Ale Clemmy rozpoznała Clive’a, a jemu wystarczyło jej nieśmiałe cześć, żeby dotarło do niego, na kogo patrzy. I wcale nie żałował tego, że się z nią wtedy przespał, bo Tommy Redford zawsze był złamanym chujem, który nie zasługiwał na taką laskę. Clive pamiętał, że był w lekkim szoku, gdy dowiedział się, że ze wszystkich kobiet na świecie, to akurat Clementine Dashwood za niego wyszła, ale… Co go to w sumie obchodziło. Jej życie, jej wybór, jej mąż. On tylko się z nią ruchał.
    Musiał jednak przyznać, że ta świadomość, że do siebie pasowali, była trochę… Bolesna. Nie tak, że go to dręczyło, ale po prostu czuł takie niewygodne ukłucie, ilekroć rzucało mu się w oczy, jaka przybita albo wyjątkowo posiniaczona była, ale nie komentował tego, bo to nie była jego sprawa. Tak samo jak ona nie komentowała tego, że poryczał się dzisiaj w jej ramionach, chociaż na co dzień nie wyglądał na takiego, który płacze w ogóle.
    Pasowali do siebie. Oboje wiedzieli, które tematy najlepiej przemilczeć, a poza tym to jeszcze tworzyli całkiem ładną i wiarygodną parę. Clive nie potrzebował alkoholu, żeby zauważyć, że jego charakter zgrywał się z temperamentem Clementine. Że potrafił dogadać się z nią zarówno w łóżku, jak i poza nim, że właściwie gdyby się nad tym zastanowił, to odpowiadała mu najbardziej z tych wszystkich lasek, z którymi regularnie sypiał. Mogliby mieć całkiem fajne, wspólne życie, gdyby mieli okazję dać sobie szansę. Ale Clemmy miała męża, a Clive syf w głowie, i wbrew temu, jak teraz zrzucał na nią cały ten ciężar, który do tej pory spoczywał tylko na jego barkach, nie była odpowiedzialna za naprawianie go.
    Domyślał się, że wkurwiło ją to, jak się dzisiaj zachował, ale nie czuł tej złości ani w jej objęciach, ani w tych ustach, którymi muskała najpierw jego głowę, a potem policzek. Im bardziej mu na to pozwalała, tym mocniej i głębiej chował się w jej ramionach, w dupie mając już, czy było to męskie, czy nie. Wystarczająco długo był już dzielny, odważny i niewzruszony, wystarczająco długo udawał, że wszystko jest w porządku, podczas gdy w porządku nie było dosłownie nic.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jej głos go uspokajał, dotyk koił, a ciepło bijące od jej ciała sprawiało, że wcale nie chciał się odsuwać. Nie odpychała go też sama, nie cofała rąk ani nawet ust, nie kazała mu już z tym skończyć. Z użalaniem się nad sobą. Z płaczem, który był płaczem nad rozlanym mlekiem, nad przeszłością, której nie zmieni, a którą wciąż uparcie żył, robiąc sobie w ten sposób tylko coraz to większą krzywdę. Ogromną krzywdę.
      — Co? — zapytał zduszonym przez uścisk, w którym trwali głosem, gdy Clementine przestała mówić, a po kilku sekundach ciszy wybrzmiało jego imię. — Jestem — powiedział cicho, tak samo, jak ona powiedziała, gdy się złamał i zaczął szukać w niej pomocy. — Mów dalej — mruknął, a jego dłoń trochę odpuściła tej koszulce, którą do tej pory ściskał między palcami tak mocno, że nawet nie zdawał sobie z tego sprawy.
      Trzymał się Clementine wręcz rozpaczliwie, jakby obawiał się, że może w każdej chwili kazać mu się jednak odwalić, powiedzieć, że już wystarczy i żeby zmężniał, bo zachowuje się jak gówniarz. Rozluźnił jednak teraz tę dłoń i ułożył ją swobodniej na plecach Clemmy, przekręcając jednocześnie głowę, żeby łatwiej było mu głęboko odetchnąć. Nie pomyślałby, żeby porównywać tę sytuację do namiotu, który ratował ją przed całym złem tego świata w dzieciństwie, ale historia była całkowicie adekwatna do tej chwili. Sęk w tym, że oboje byli już za starzy, a ich problemy zbyt wielkie, żeby mogli je w taki sposób pokonać.
      Clive westchnął cicho, a zaraz potem jego ramiona ciaśniej owinęły się wokół ciała Clementine, a jego twarz wróciła do tego zagłębienia w jej szyi, w którym było mu tak dobrze. Wiedział, że nie mogą tak wiecznie, ale nie chciał się jeszcze odsuwać.

      maybe we could make it possible to last forever

      Usuń
  116. Clive za to czuł się teraz strasznie słaby i okrutnie wręcz mały, co tylko dodawało żałości tej sytuacji i upychało gdzieś z tyłu jego głowy pewność, że kiedy się uspokoi, wytrzeźwieje i ogarnie — a wszystkie te trzy warunki zostaną spełnione zapewne dopiero rano — będzie się cholernie wstydził tego, co zrobił. Bo, nazywając rzeczy po imieniu, to się przed Clementine zwyczajnie rozkleił, a ona jeszcze nigdy go takiego nie widziała i nie miała zobaczyć. Coś się w nim złamało, i to tak poważnie. Możliwe więc, że w konsekwencji tego złamania nie będzie miał innego wyjścia, niż dokonać dokładnej ewaluacji tego, co robił aktualnie ze sobą i swoim życiem. Czy skończy z puszczaniem się na prawo i lewo? Pewnie nie. Czy sięgnie po profesjonalną pomoc, której ewidentnie potrzebował, żeby poukładać sobie w głowie wszystko, co go spotkało i przestać żyć przeszłością? Mowy nie ma. Czy będzie w stanie spojrzeć Clementine w oczy i nie przypomnieć sobie, że przed nią ryczał? Nosz kurwa mać.
    A może to ona wytrzeźwieje pierwsza i przypomni sobie, że w sumie to zanim wziął ją na litość, porządnie ją wkurwił, i Clive nie będzie miał problemu w patrzeniem w jej oczy, bo ten wyjazd będzie początkiem ich końca. Coś w sumie musiało nim zostać, bo przecież oboje doskonale wiedzieli, że to, ten ich dziwny, pojebany układ, musi się kiedyś skończyć. Clive tego nie chciał, nie musiał się zastanawiać nad odpowiedzią, bo miał ją od razu, ale im dłużej to wciągnęli, im bardziej w to brnęli, tym mniej rozsądku im zostawało. Ten wyjazd był właśnie doskonałym przejawem braku jakiegokolwiek rozsądku, i do Clive’a powoli zaczynało docierać, że popełnił ogromny błąd. I że konsekwencje tego błędu poniosą oboje.
    Zepchnął to jednak na bok, jak spycha się w nocy kołdrę, pod którą nagle robi się nieprzyjemnie gorąco. Nie było mu gorąco. Było mu ciepło i spokojnie w tych szczupłych, ale zaskakująco silnych ramionach Clementine, które oplatały go ciasno i w których wypłakiwał się, uspokojał, a nawet po cichu wyżalał, bo choć nie mówił niczego na głos, to w myślach wszyscy, którzy na to zasługiwali, zostali już zwyzywani od najgorszych. I nie czuł się z tym źle. Wręcz przeciwnie — zrobiło mu się odrobinę lżej.
    Przymknął znowu oczy, czubkiem nosa przesuwając po ciepłej skórze Clementine. Była taka spokojna, że i jemu ten spokój zaczął się udzielać, gdy jego oddech zwolnił, niechciane i niemęskie łzy przestały kłębić się pod powiekami. Spiął się strasznie wcześniej, gdy ta rozpaczliwie wręcz wtulił się w Clementine, i teraz powoli odpuszczał, zarówno sobie, jak i jej. Jego ramiona nie dotykały jej już tak mocno i rozpaczliwie, wyprostował plecy, po których sunęła kojąco dłonią, i łapał przy niej po prostu teraz tę chwilę wytchnienia, której już od dawna potrzebował, ale odmawiał sobie jej, bo bał się być sam z tym, co mógłby poczuć. A było tego wiele, czego dowód mieli teraz wręcz namacalny.
    — Boże, Clemmy — odezwał się w końcu, podciągając się nieznacznie w jej ramionach, tak, że ich twarze znalazły się teraz na tej samej wysokości. — Ty tak serio? — zapytał, bo choć jeszcze przed chwilą był całkowicie skupiony na sobie i swojej krzywdzie, to słowa, które właśnie usłyszał, odrobinę zbiły go z tropu użalania się nad sobą i sprawiły, że przypomniał sobie, że reszta świata wciąż istniała. — Ja pierdolę… — skomentował, nie bardzo wiedząc, czy istniał jakiś inny sposób na podsumowanie tego, co właśnie usłyszał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przesunął rękę w górę, najpierw po jej boku, a potem po plecach, na kark, we włosy, a potem na jej policzek, na którym zatrzymał dłoń, gładząc go kciukiem, gdy w ciszy ich oczy podążały czujnie za każdym swoim ruchem. Patrzyli już tak na siebie wcześniej, ale do tej pory to zawsze było ledwie kilka sekund — po seksie lub w trakcie, kiedy potrzebowali złapać oddech albo się najzwyczajniej w świecie zapominali. Bo kiedy tak na siebie patrzyli, w układ, w którym nie było żadnych uczuć, zaczynało wkradać się coś, dla czego zupełnie nie widzieli tu miejsca.
      Widział, że jej też było ciężko, i że nie wiązało się to z tym, co właśnie mu opowiedziała. Prawda była taka, że Clementine miała przejebane sto razy bardziej od niego, ale nie otrzymała od niego do tej pory nawet ułamka wsparcia, które bez wahania zaoferowała jemu. Nie na to się umawiali, ale czy Clive wciąż miał wobec niej czyste sumienie?
      Nie miał pojęcia. Wiedział tylko, że gdy zacisnęła powieki, coś skusiło go, by przycisnąć usta do jej czoła, żeby przysunąć swoje ciało bliżej jej ciała i dalej gładzić ostrożnie ten policzek, który zrobił się pod jego dłonią odrobinę cieplejszy. Kurwa. Wiedział, że nie powinien, ale zupełnie go to nie powstrzymywało.

      I'll try for you

      Usuń
  117. Prawdę mówiąc Clive kompletnie nie myślał o tym, co tak naprawdę robi, kiedy rozkleił się przed Clementine. Czuł po prostu, że już nie wytrzyma i że musi się posypać, bo jeśli nie to, przecież znał siebie — byłby w stanie zrobić coś głupiego. Poderwać się z tego łóżka, wyjść z pokoju i znaleźć upieprzonego w trzy dupy Cory’ego, któremu mógłby wreszcie przywalić prosto w pysk, tak, jak już dawno temu miał ochotę, bo Cory był teraz z Leah, a do Clive’a dotarło, że już nigdy nie będzie jej miał. Mógłby też dalej to wszystko w sobie dusić i, zamiast atakować Cory’ego czy czepiać się dalej Leah, uznać, że pokłóci się z Clementine, bo czemu nie. Przyjebałby się do niej po pijaku, i to ona musiałaby się dzisiaj popłakać, nie on, bo Clive, jeśli odpowiednio mocno chciał, potrafił być wyjątkowo wredny. Czy okazałby się gorszy od Tommy’ego Redforda? Nie, pewnie nie. Ale miał też tę paskudna stronę, która żyła przeszłością i obwiniała wszystkich wokół za jego własne, prywatne nieszczęście. To, jak do tej pory Clive’owi zdarzyło się wyżyć na Clementine było niczym w porównaniu z tym, do czego był zdolny.
    Był też, najwyraźniej, zdolny do względnej normalności. Do spokoju, do czułości, do bliskości, do tego, żeby Clementine do siebie przygarnąć i przytulić, zamiast puszczać ją beznamiętnie, kiedy zaspokoił już swoje potrzeby, nie dbając o to, czy zdąży podeprzeć się na własnych rękach, czy wyląduje twarzą prosto w poduszkach. Gdyby nie to, że ona miała męża, a on był pojebany, to nawet mogliby nazwać ten moment jakimś przełomem w swojej relacji, ale ta relacja przecież nie istniała. To był tylko seks. Żadne przywiązanie, żadne przyzwyczajenie, po prostu układ.
    I Clive nie poznawał sobie myśleć, że w sumie to szkoda, że nie mogło być inaczej. Że byli skreśleni dla siebie już na starcie, że poza tym, że nic do siebie nie czuli, to nawet w sumie nic nie mogli czuć, bo nie na to się umawiali. Savannah niczego między nimi nie zmieni. W Mariesville czekał na nich ten sam, dobrze im znany syf, w którym brodzili na co dzień.
    Prawda?
    Reakcja Clive’a wobec słów Clementine była raczej, a w sumie tak przede wszystkim reakcją na to, że od budowania namiotu, w którym chowała się przed całym złem tego świata, przeszła tak płynnie do historii o tym, jak jej ojciec pieprzył matkę jej najlepszej przyjaciółki. Clive nie wiedział, czy ma się śmiać, czy płakać dalej, więc przestał płakać i spróbował być poważny, co chyba całkiem nieźle mu wyszło, zwłaszcza, gdy podszył to niepodobną dla siebie czułością.
    — Nie jesteś beznadziejna — odezwał się, a gdy tak obserwował jej błyszczące oczy, które odbijały to szczątkowe światło, padające na ich twarze, jego usta wykrzywiły się w ledwo dostrzegalnym, bladym uśmiechu, który odpowiadał temu, jaki umęczony wszystkimi tymi emocjami się teraz czuł.
    Byli siebie warci, ona i on. Tak samo pojebani, podobnie skrzywdzeni, a w dodatku jeszcze cały ten Clive, tak egoistycznie skupiony na sobie, i Clementine, która mu na to pozwalała. Jakaś jego część podejrzewała, że byłaby taka wobec niego nawet, gdyby nie była pijana, ale nie zamierzał tego sprawdzać, bo nie potrzebował przecież jej współczucia. Nie szukał go. Nie mogło ono naprawić w nim tego wszystkiego, co było już tak okrutnie i bezpowrotnie zjebane.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teraz to Clementine jednak wtulała się w Clive’a, a on nie cofał dłoni z jej policzka, czując jej dotyk na swoim. Nie chciał, żeby go pocieszała. Wiedział, że do jutra, z trzeźwą głową i ewentualnie jakimś znikomym kacem, nie będzie już czuł nawet niewielkiego ułamka z tego, co dopadło go teraz i pchnęło w tak głęboki kryzys. To alkohol, zmęczenie, wszystkie te mieszane uczucia, które poderwała w nim świadomość, że był znowu w miejscu, za którym tak tęsknił, podczas gdy ono najwyraźniej wcale nie tęskniło za nim. Podczas gdy jego życie zdawało się stać w miejscu w Mariesville, życie w Savannah płynęło dalej, i ten fakt przynosił mu mnóstwo rozgoryczenia, jednak teraz mógł jedynie się z nim pogodzić. Nie miał żadnej innej opcji.
      Ale zajmie się tym jutro. Bo teraz, jak opętany, ja skończony głupek i zjebany idiota, nie tylko nie odsunął się i nie oderwał od ust Clementine w momencie, w którym poczuł je na swoich ustach, ale jeszcze przeciągnął to, a potem się po prostu w te jej słodkie wargi wpił, całując ją tak, jak jakby to wszystko miało jakieś znaczenie.
      — Kurwa, Clemmy… — westchnął, prawie udręczony tym, co właśnie zrobiła, a przede wszystkim tym, jak nie potrafił się przed tym cofnąć, jak nie umiał na to nie odpowiedzieć. Przesuwając dłoń z jej policzka wyżej, w jej włosy, przytrzymał mocniej bok jej głowy, jednocześnie unosząc się na własnym łokciu, żeby móc przewrócić ją na plecy, prosto w poduszki, na których do tej pory się opierała, i oprzeć część ciężaru swojego ciała na niej.
      To tylko pocałunek. Nic więcej. Sprowokowała go. Zaraz to przerwie, tylko jeszcze jeden pocałunek, kolejny, następny. Zaraz przestanie.

      you better make me stop

      Usuń
  118. Clive wiedział, że był chujem. Nie wybielał się jakoś specjalnie, nie miał takiej potrzeby, bo jedyna prawda, z jaką się rozmijał, to ta, co czuła, albo raczej czego nie czuła wobec niego Leah, ale przyznanie, że beznadziejny był z niego typ, nie sprawiało mu problemu. Nie był ślepy, widział przecież, do czego się doprowadził. Widział to w każdej lasce, której imię ledwo pamiętał, a czasem nawet był i w stanie pomylić, gdy wymięła mu całą pościel w łóżku, a potem i tak musiał pokazać jej, gdzie są drzwi. Widział to w tym, ile pił, jaki był nie tyle zmęczony, co wręcz upierdolony życiem i pracą. Słyszał w uwagach, które dostawał od szeryfa na temat tego, co robił na służbie, w spokojnym, ale poddającym go surowej ocenie głosie matki, która nigdy nie powiedziałaby mu wprost, że zachowywał się jak głupek, ale oboje doskonale wiedzieli, co myślała.
    Clive był strasznym debilem i chociaż Clementine za beznadziejną debilkę nie uważał, to nie zaprzeczył by: byli siebie warci. Dorównywała mu zjebaniem pod innymi względami, choćby w tym, że zdradzała z nim męża i zgodziła się na cały ten pojebany układ, na który właściwie nawet nie musiał jej namawiać. Tak samo jak nie namawiał jej w tym supermarkecie, w alejce z nabiałem. Chciała tego. On też chciał. Byli siebie warci.
    Nie czuł jednak, żeby wpuściła go w ciągu tych ostatnich kilku miesięcy do swojego życia, tak samo, jak on nie wpuszczał jej do swojego. Może lubiła go bardziej niż Tommy’ego, może w jakiś pojebany sposób nawet przywiązała się i przyzwyczaiła do tego, że było jej z nim dobrze, ale co on o niej tak naprawdę wiedział? Że czasem wydawało mu się, jakby tkwiła w miejscu i chciała się z tego marazmu wyrwać, ale została ofiarą własnego losu i, tak samo jak on, nie miała pojęcia, w którą stronę ruszyć, jak ruszyć, żeby to, co było teraz takie zjebane się naprawiło, a nie zjebało jeszcze bardziej? Chuja o niej wiedział. Tak samo jak ona o nim. W pewien pojebany sposób najlepiej znali się tego upalnego lata w Atlancie, bo wtedy przynajmniej byli w stanie normalnie ze sobą rozmawiać, ale wtedy nie byli też tak przeorani przez życie, choć jako nastolatkom wydawało im się, że wszystko już widzieli i wszystko przeżyli.
    Clive nie miał nawet dość dużych jaj, żeby zapytać wreszcie o te siniaki, które zostawały na ciele Clementine po wyjazdach Tommy’ego. Ani o pogruchotane żebra, ani nawet o to, czemu na izbie przyjęć w Camden tak dobrze ją znali. Łatwiej było mu nie wiedzieć, a Clive lubił chodzić na łatwiznę.
    I teraz też w pewien sposób na tę łatwiznę szedł, bo mógł wykorzystać tę chwilę, żeby z Clemmy pogadać. Żeby opowiedzieć jej o czymś, co było jego ekwiwalentem jej namiotu oraz ojca, ruchającego wszystko, co popadnie, choć jego ojciec po prostu rozwiódł się z matką i Clive długo żył potem w przekonaniu, że w jakiś sposób się do tego przyczynił. Mógłby też wspomnieć, że ostatnimi czasy ojciec coraz częściej pojawiał się w Mariesville, a na ten weekend, który on spędzał w Savannah, Ruth Bennett wybrała się do Atlanty, ale po co. Po co miał zapychać tym głowę Clementine, po co miał jej się zwierzać. Wystarczy, że się przed nią poryczał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Clive nie chciał jej teraz odtrącać. Powinien był, ale nie chciał. Bo wciąż był lekko dziabnięty, bo odkąd zostawiła go Leah, nikomu nie pozwalał na to, na co właśnie pozwolił jej. I nie chodziło tu tylko o te łzy, a o to, jak Clementine go ogarnęła gdy tego potrzebował, a właściwie to jemu pozwoliła się ogarnąć. Dała mu czas, dała mu czułość, dała zrozumienie, a to, że go pocałowała, było naturalną konsekwencją tego, jak ciągnęło ich do siebie wbrew wszelkiemu rozsądkowi. Mogli teraz nawet powiedzieć sobie, że nie powinni, przyznać to, co oboje myśleli, ale milczeli i ich głosy ustąpiły miejsca przyspieszonym oddechom, które próbowały nadążyć za kolejnymi pocałunkami.
      Jedną ręką Clive wspierał się teraz na poduszcze obok głowy Clementine, a drugą ułożył na jej udzie, tym od nogi, którą ugięła. Kurwa, kurwa, kurwa, tłukło mu się w myślach, gdy poczuł na swojej skórze jej chłodne, ale nie zimne dłonie, dzięki czemu nie uciekał przed jej dotykiem, a wręcz się mu poddawał, podsuwając swoje ciało, które chciało więcej.
      Clementine liczyła, że to Clive przestanie pierwszy, on liczył na nią, i w ten sposób zatracają się w kolejnych pocałunkach, a jego cichy jęk, wymieszany z westchnieniem, ucichł gdzieś na tych ustach, które tak mocno wpiła w jego wargi.
      — Poczekaj — wydusił z siebie w końcu, odrywając się od niej nagle, patrząc z góry na jej twarzy, wtulając wciąż policzek w tę dłoń, którą na nim zatrzymała. — Piłaś — powiedział , wreszcie wyrzucając z siebie jakąś bardziej rzeczową myśl. Nie oskarżał jej o nic, nie opierniczał, po prostu stwierdział fakt. — Nie mogę — dodał, jakby to miało cokolwiek jej rozjaśnić, ale nie potrafił wyrazić się lepiej, bo chciał, ale nie mógł. Bo pili dzisiaj oboje, ale on był jedynie lekko dźgnięty, a Clementine pijana.
      Nie potrafił się z nią przespać, gdy nawet ona sama nie była w stanie mu zagwarantować, że to ona go chciała, a nie ten alkohol, który wciąż mocno szumiał w jej głowie, a w której jeszcze przed chwilą kręciło się jej, gdy leżała na łóżku.
      Nie odsunął się jednak zbyt daleko. Już wpuściła go między swoje nogi, więc tam pozostał, ale głowę przycisnął do jej klatki piersiowej, ramiona chowając gdzieś pod jej plecami. Czuł i słyszał, jak mocno wali jej serce i miał tylko nadzieję, że ona nie czuła ani nie słyszała, że jego tłucze się tak samo.

      I wish I didn't have to

      Usuń
  119. Spokojnie — Clive wiedział, że to wzajemne obmacywanie i potajemne picie piwa, którym zainteresowali się na kilka tygodni w Atlancie, nic nie znaczyło. Nie łączył Clementine w swojej głowie z jakąś wielką miłością, którą mogła przeżyć przed laty, bo nie był ani taki głupi, ani taki naiwny. To, co odwalili z kolei w tej alejce z nabiałem, gdy on kupował mleko, bo mama go o to poprosiła, a Clementine udawała, że przygląda się opakowaniu sera, a tak naprawdę patrzyła na niego, było co najmniej głupie, bo to jedna rzecz przywitać się i pogadać bez sensu o dawnych czasach, a druga wymienić numerami telefonów i w sumie to uznać, że skoro już na siebie wpadli, to mogliby się też przeruchać.
    Gdy byli dzieciakami, mieli jeszcze cokolwiek wspólnego. Tematy, na które mogli pogadać, muzykę, którą mogli się wspólnie pojarać. Ale w dorosłości łączył ich już właściwie tylko i wyłącznie seks, i z jednej strony było to trochę smutne, że właśnie w taki sposób ta ich dorosłość wyglądała, a z drugiej po co się smucić, jak można się pieprzyć.
    I na tym to miało polegać. Tylko w trakcie zaczęli dobrze się przy sobie czuć i, prawdę mówiąc, zajebiście w tym układzie bawić. Potem Clive się frustrował, Clementine rzucała w niego kluczami, a na końcu godzili się w jej łóżku i jeszcze, by mieć pewność, że zgoda zapanowała na dobre, powtarzali to u niego, i to wszystko doprowadziło ich do Savannah. Do Clive’a dotarło już, że urabianie Clemmy na tej wyjazd było błędem. Że lepiej dla nich obojga byłoby, gdyby schował dumę i własne zjebanie do kieszeni i przyjechał tu bez dziewczyny, której nie miał, ale nie potrafił. Chciał podkurwić Leah, wzbudzić w niej zazdrość i utrzeć jej nosa, pokazując, że na niej jego świat się nie skończył i dalej mógł mieć laskę ze śliczną twarzą i zajebistym tyłkiem, żeby z każdej strony było na co patrzeć, ale przecież jego świat się na niej skończył. Chciał oszukać wszystkich wokół, a tak naprawdę to oszukał siebie.
    Ale nie planował brać odpowiedzialności za to, że Clementine myliła podstawową przyzwoitość z rycerskością. Jasne, że już wcześniej sypiali ze sobą kilku piwach czy drinkach, ale nigdy, gdy byli tak nawaleni jak dzisiaj. Clementine nie byłaby w stanie wmówić mu, że myślała totalnie jasno, gdy pozwalała mu, żeby najpierw się na niej wyżył, potem trochę ją oczarował tym, jaki wspaniały potrafił jednak być, a na końcu odjebał na jej oczach przedstawienie roku, opierdolił ją za chęć pomocy i to wszystko tylko po to, żeby finalnie wypłakać się w jej cycki. Zafundował jej i sobie istny rollercoaster emocji i była skłonna się z nim pieprzyć, bo najzwyczajniej w świecie mu współczuła.
    I fajnie. Clive potrzebował dzisiaj tego współczucia, tak samo jak miękkości jej ciała i ciepła jej objęć, ale nie potrzebował seksu opartego na emocjach. Dość już dzisiaj namieszali — on zaczął, a ona mu na to pozwoliła. I, szczerze, wątpił, czy będą w stanie wrócić jutro do stanu sprzed dwunastu godzin, ale po cichu na to liczył, bo nie wyobrażał sobie, jak mieliby nie wrócić. I jak mieliby z tym dalej żyć, zwłaszcza w Mariesville.
    To nie była rycerskość, to były resztki przyzwoitości Clive’a, wymieszane z jego standardowym zjebaniem. Bo gdyby chciał być przyzwoity, to by się już od Clementine odsunął, ale, prawdę mówiąc, nie czuł, że byłby to dobry wybór. A wybierał konsekwentnie to, co dobre dla niego, bo myślał również przede wszystkim o sobie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Jakby to było takie łatwe — mruknął, walcząc ze sobą, by pozostać w pozycji, w której się zatrzymał, przylegając do jej ciała i przytłaczając ją swoim ciężarem, ale nie na tyle, by trudno było jej oddychać. Na tyle, by czuła, że był blisko. I żeby mogła sięgać dłońmi do jego włosów, które tak kojąco przeczesywała, i to ramion, po których nimi błądziła.
      Nie chciało mu się spać. Przysnął chyba ze dwa razy po kilkanaście minut, gdy był tu jeszcze sam, a po tej sesji użalanka i płakanka, no i tego, do czego przerwania musiał parę sekund temu siłą się zmuszać, emocje wciąż w nim buzowały. Nie pokazywał ich, leżąc spokojnie przy Clementine, pozwalając, by jej noga wplotła się między jego nogi, żeby już tak, najwyraźniej, zostali, skoro oboje tego chcieli.
      Jego serce powoli zaczęło się uspokajać, oddech również zwolnił. Nie podnosił głowy, nie sprawdzał, czy Clementine przysypiała, nie odzywał się. Słuchał jej oddechu, bicia jej serca i hałasów, które wciąż docierały do nich z piwnicy. Nie było mu przy niej źle. Było wręcz dobrze, na tyle dobrze, że po dłuższej chwili poprawił się w jej ramionach, podciągnął nieznacznie wyżej i ułożył wygodniej, a senność, której się nie spodziewał, jednak stopniowo zaczęła go dopadać.

      you don't know shit about me, Dashwood

      Usuń
  120. To była spokojna noc, w tak ogromnym kontraście do tego pojebanego dnia. Clive, podpity i zmęczony, spał twardo, nie przebudzając się niepotrzebnie. Nie pamiętał z tej nocy żadnych snów, nic go nie niepokoiło i jedynym, co mu towarzyszyło, było właściwie to ciepło, które biło od Clementine.
    Odzwyczaił się od nocy, których nie spędzał samotnie. Właściwie to poza schemat szybkiego, przedmiotowego ruchania i patrzenia, jak laska, którą właśnie przeleciał jedną ręką zbiera swoje rzeczy, a drugą zamawia ubera, wyszedł tylko z Clemmy i jej obecność w tym samym łóżku była mu najmniej obca. Mogła totalnie nie zdawać sobie z tego sprawy, i pewnie nie zdawała, ale w pewien sposób pracowała ciężko na to, żeby akceptował przy niej i z jej strony to, do czego nie dopuściłby przy nikim innym. Z żadną inną seks nie był taki dobry, jak z nią, przed żadną inną by się nie poryczał, i z żadną inną nie spędziłby nocy.
    Na swój sposób Clementine Redford, Dashwood, była dla niego wyjątkowa, ale pilnował też, by się taka nie poczuła. Wierzył, że im mniej do siebie czuli, tym lepiej. Im mniej ich łączyło, tym to wszystko mogło być łatwiejsze, choć i tak już niepotrzebnie się skomplikowało, bo zaczynali coraz mocniej i odważniej naginać wszystkie te niepisane zasady, których mieli się trzymać.
    Tylko przerażała go w tym wszystkim trochę myśl, która przebiegła mu przez głowę, gdy już zasypiał poprzedniej nocy w jej ramionach: że chyba czuł w tamtym momencie trochę więcej niż to mniej, na które się umawiali, że chyba było mu przy niej odrobinę za dobrze, za ciepło, zbyt wygodnie i że chyba ostatni raz czuł coś takiego, gdy między nim i Leah było jeszcze niepodważalnie dobrze. Zanim wszystko się zjebało. Zanim wylądował znowu w tym kurwidołku zwanym Mariesville, zanim sam zaczął robić z siebie pierwszorzędną kurwę i zanim poczuł, że to wszystko, na co przez tyle lat pracował, przestało mieć sens.
    Zapomnieli zaciągnąć na noc zasłony czy choćby przestawić żaluzje, więc gdy tylko za oknem zaczęło robić się jasno, coraz więcej światła wpadało też do pokoju. Clive nie budził się jednak łatwo, więc spał uparcie, zupełnie, jakby tym snem odrabiał sobie całe to zmęczenie, które prześladowało go w ostatnich tygodniach, a które uparcie ignorował, pracując czasem wręcz ponad siły, pijąc bez konkretnej okazji i kontynuując swój puszczalski tryb życia, którym, szczerze mówiąc, robił sobie więcej szkody niż pożytku, ale kto by się tym przejmował. Clive nie czuł się niezniszczalny, bo patrzył już śmierci w oczy, choć była to cudza śmierć, a jego kulka w kolanie zabić nie mogła, jednak wszystko, co zdarzyło się wtedy i potem sprawiło, że nabrał wobec życia okrutnej wręcz obojętności.
    Było mu tak doskonale wszystko jedno, że to aż bolało.
    Nie bolała go, na szczęście, głowa, gdy przebudził się w zalanym światłem pokoju, czując na sobie ciężar ramienia Clementine i ciepło jej oddechu na swoich plecach. Obrócił się, bo z jakiegoś powodu nie zarejestrował tego pełnego boleści jęku, który wyrwał się z jej ust, i sądził, że wciąż spała. Nie miał pojęcia, która jest godzina i w sumie to dosyć średnio go to obchodziło. Przywalił więc teraz dla odmiany ciężarem swojego ramienia drobne ciało Clementine. To, że nie spała, dotarło do niego dopiero, gdy poruszyła się przy nim na tyle, że to nie mógł być odruch.
    — Tylenol czy Advil? — mruknął w czubek jej głowy, decydując, że po takiej imprezie i tym, jaka Clementine była wczoraj dziabnięta, rozpoczęcia dnia od przedstawienia, jakie leki przeciwbólowe mogła wybrać, to dość dobry pomysł.

    shut up, Dashwood

    OdpowiedzUsuń
  121. No, trzeba przyznać, że w ostatnim czasie zdarzyło im się kilka wspólnych nocy, a więc było to coś, co nie zdarzało im się wcześniej. Clive starał się jednak nie przykładać do tego jakiejś specjalnej wagi, bo oboje z Clementine doskonale przecież wiedzieli, że to wszystko się skończy, gdy Tommy Redford wróci do domu. A potem zacznie od nowa, gdy ponownie wyjedzie, i będzie się tak ciągnąć, dopóki któreś z nich nie znajdzie w sobie dość silnej woli, by pójść wreszcie po rozum do głowy i to zakończyć. I Clive głęboko wierzył, że to musiałaby być właśnie Clementine, bo on najzwycajnien w świecie nie miał dość rozsądku, by podjąć taką decyzję. Lubił, albo przynajmniej wmówił sobie, że lubi to życie, które dla siebie umościł. Życie po Savannah, bo Savannah i wszystko, co tam sobie powoli, ale konsekwentnie budował, zaczęło go w pewnym momencie definiować. Nie trzeba więc dodawać, że przeżył okrutny szok, gdy dotarło do niego, że powrót do Mariesville będzie najlepszym ze wszystkich beznadziejnych wyborów, które przed sobą miał. I powoli przestawał dostrzegać tam dla siebie miejsce, a, co najgorsze, po tym weekendzie, nie widział go też już dla siebie w Savannah.
    I jego miejsce niezaprzeczalnie nie znajdowało się również w ramionach Clementine Redford, a jednak wpakował się tam już wczoraj i został tak do dzisiaj, niespecjalnie skory do wstawania. Nie chciało mu się, tak po prostu. Gdyby nie fakt, że musieli prędzej czy później ruszyć w drogę powrotną, która zajmie im co najmniej trzy godziny, rozważyłby zostanie w tym łóżku do samego wieczora. Przewalanie się w pościeli, przeglądanie odmóżdżających głupot w telefonie, przysypianie na kilkadziesiąt minut. Perfekcyjna niedziela dla puszczalskiej i bezdzietnej lampucery, której rolę przyjął Clive, niewiele robiąc sobie z tego, że bezdzietnymi lampucerami nazywano zwykle kobiety. Nie był pod względem ogarniania swojego życia lepszy, a wczorajszy dzień dobitnie podkreślił to, jaki był wciąż zagubiony i zdezorientowany, choć w normalnych warunkach sprawiał raczej wrażenie, że miał wszystko pod kontrolą. Udawał, że wie, co robi, żeby nikt nie zaczął zadawać mu niewygodnych pytań.
    Clementine mogła wkurwiać go na wiele sposobów, i czasami wkurwiała, ale nie wierciła mu dziury w brzuchu. Wczoraj podjęła taką próbę, dopadając go w sypialni i sugerując, że powinien się spowiadać ze swojej przeszłości w Leah, jednak zamknęła się po dosłownie pojedynczej sugestii, że powinna to zrobić i że właśnie tego Clive od niej oczekiwał — i to sobie w niej cenił. Pyskować mogła sobie w łóżku, poza nim miała przede wszystkim mu odpuszczać.
    — Tylenol — powtórzył więc, uśmiechając się pod nosem na tę głupotę, którą z rozpędu palnęła. — Okej.
    Nie brał tego serio, więc odetchnął tylko głęboko, gdy znowu się w niego wtuliła, choć powinni się raczej od siebie odsunąć, bo rzeczywiście od Clive’a biło mnóstwo ciepła, a Clementine również do zimnych nie należała. Słońce nie wpadało bezpośrednio do sypialni, jednak przygrzewało na zewnątrz na tyle, że nawet delikatne uchylone okno niezbyt pomagało.
    Po tym, jak i ile piła wczoraj Clementine, Clive był w stanie ocenić, że dręczył ją teraz potężny kac. Chowanie się przy nim przed światłem też dość jednoznacznie o tym świadczyło, tak samo jak wybór leku przeciwbólowego, którego, poza delikatnym przejęzyczeniem, dokonała bez zawahania.
    I nie miał pojęcia o tym, że choć robił wszystko, by nie czuła się przy nim wyjątkowo, to jednak już zdążyła się tak poczuć. Chociaż na chwilę. Może jakaś jej część potrzebowała nawet uwierzyć, że mogliby mieć razem coś fajnego — i pewnie rzeczywiście by mogli — ale karmienie się złudzeniami nie miało żadnego sensu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dlatego jej kolejne słowa, które padły z jej ust, wydały mu się kompletnie niedorzeczne.
      — Idź pierwsza — odpowiedział więc tylko, wyjątkowo nie krytykując jej za pomysły, w które jednak nie powinni się pchać. Mogli sobie żyć swoimi wyobrażeniami i jakąś dziwaczną bajeczką o co by było gdyby, kiedy jeszcze nie do końca rozbudzeni leżeli w łóżku, ale pewnych granic wciąż nie należało przekraczać. — Ja poszukam ci tych tabletek — dodał, a następnie zebrał w sobie dość sił, żeby odsunąć się od Clementine, przywrócić z powrotem na drugi bok i usiąść na brzegu łóżka, gdzie najpierw napił się wody z tej butelki, którą zostawił tam wczoraj, a potem udał, że sprawdza coś w telefonie.
      Słysząc, jak Clementine porusza się za jego plecami, udawał dalej i dopiero gdy drzwi od łazienki się za nią zamknęły, a z prysznica zaczęła lecieć woda, przegrzebał swoje rzeczy w poszukiwaniu plastikowego słoiczka z tabletkami, na który trafił dość szybko.
      Obejrzał się za siebie, kiedy Clementine wyszła po kilkunastu minutach z łazienki, wstał i obszedł łóżko, zatrzymując się jedynie po to, by wręczyć jej grzechoczące pudełko.
      — Zacznij się pakować — rzucił i teraz dla odmiany to on zamknął się w łazience, ale, w przeciwieństwie do Clementine, planował ciepły prysznic.

      good girl

      Usuń
  122. Tylko że czucie się wyjątkowo przy kimś takim jak Clive, było właściwie najgorszym, co Clementine mogła samej sobie zrobić. W pewien sposób się tym krzywdziła, a on wcale nie był lepszy, bo krzywdził ją, pozwalał, żeby się tak czuła, a poprzedniej nocy to już w ogóle… odpierdolił i to grubo. Na całego. Mało brakło, a jeszcze by się ze sobą przespali, co ogółem nie byłoby może i takie złe, bo Clive lubił sypiać z Clementine, a ostatnimi czasy, nie da się ukryć, spodobało mu się pieprzenie połączone z realnym spaniem, a nie zamawianiem jej ubera po tym, jak już wyplątali się z pościeli. Właściwie to nawet nie był z niego dżentelmen na tyle, by zamówić jej ubera. Musiała robić to sama. No ładnie.
    Ładny był też widok Clementine w jego ramionach tuż po przebudzeniu. Ładnie, cholera jasna, przy nim wyglądała i nie mógł tak po prostu zaprzeczać faktom, które wręcz patrzyły mu w twarz, zaglądały prosto do duszy jak te jej wielkie, ciemne i błyszczące oczy. Był pewien, że gdyby odpowiednio go podeszła i gdyby trafiła na dobry moment to samym tym spojrzeniem mogłaby wiele ugrać, ale wiedział też, że by tego nie zrobiła, bo… Po co? W domu może nie czekał na nią dzisiaj mąż, bo to ona była tą, która czekała na niego, ale niezależnie od tego, jak ona i Clive ładnie by razem wyglądali, jaki zajebisty byłby ich seks, i jak bardzo kusiło ich, żeby zobaczyć, co by było gdyby, nie było dla nich przyszłości.
    No, kurwa, lekko okrutne.
    Clive przebrał się w łazience w dżinsy, t-shirt, i jedną ze swoich koszul z długim rękawem, której nie zapinał. Gdy wyszedł z łazienki, mignął mu przed oczami ten telefon w dłoni Clementine i w pierwszym odruchu pomyślał, że to ten jebany Tommy, ale wydawało mu się, że poświęciła urządzeniu zbyt mało uwagi, by mogło chodzić o niego. Zresztą, co go to obchodzi. Nic. Tak samo jak sama Clementine nic a nic go nie obchodziła. Proste.
    Patrzył więc teraz tylko z odległości kilku kroków, jak Clemmy sączy wręcz wodę, zamiast normalnie się jej napić. Miała kaca i to takiego srogiego, a Clive już chyba nie pamiętał, jak wygląda porządny kac. Zbudował sobie taką tolerancję, że nie upijał się łatwo i nie musiał potem cierpieć od samego rana. Rzygał po alkoholu tylko, gdy zalał się w trupa, a tego akurat starał się wystrzegać. Pił właściwie tyle, żeby uciszyć pewne myśli we własnej głowie i żeby przez chwilę mieć perfekcyjnie wyjebane we wszystko i wszystkich. No i dla dobrej zabawy.
    Clementine ogarnęła swoje bagaże, więc Clive zajął się zbieraniem własnych rzeczy, porozwalanych w lekkim nieładzie akurat po tej stronie, po której siedziała Clementine.
    — Czuję się zajebiście — przyznał, kolorując lekko rzeczywistość, bo ogółem to czuł się jak gówno, ale nie fizycznie, tylko moralnie. Nie odcięło mu wczoraj filmu. Doskonale pamiętał, co robił, mówił i jak wypłakiwał się w jej ramionach. Teraz był Clementine przede wszystkim wdzięczny, że mu tego nie wypominała. I miał nadzieję, że tak zostanie.— Myślałem, żeby zabrać cię na moje ulubione bajgle i spacer po Forsyth Park, ale… Nie wyglądasz jakbyś była w stanie przełknąć bajgla — stwierdził, nie krytykując jej ani nie oceniając. Po prostu widział, że odrobinę niedomagała i nie był pewien, czy Tylenol to naprawi. — Więc zabiorę nasze walizki do samochodu, a potem skoczymy na górę, do kuchni, sprawdzić, czy jest się z kim pożegnać. I możemy wracać — stwierdził, wzruszając ramionami. Jakaś jego część, ta czująca wobec Clementine wdzięczność i całą masę innych uczuć, o których nie wspomniałby na głos, chciała jej choćby taką głupotą jak bajgle i spacer podziękować za to, co wczoraj zrobiła, ale nie będzie jej przecież targał po Savannah, jeśli nie miała na to sił. Colę za to, jeśli jej potrzebowała, mogła zgarnąć z lodówki na piętrze.

    ;*

    OdpowiedzUsuń
  123. Może Clementine łatwo było myśleć, że dobrze mogłoby jej być u boku Clive’a tak normalnie, a nie tylko wtedy, gdy potrzebował ją przelecieć albo wypłakać się na jej ramieniu. Bo jeśli o niego chodziło, to zderzenie z rzeczywistością pewnie okazałoby się dość… okrutne.
    Clive był humorzasty. Od jego nastroju mógł zależeć nastrój wszystkich wokół, a jeśli coś mu się nie podobało, to jasno dawał tej niechęci wyraz. Lubił karać ciszą i brakiem uwagi, uwielbiał wręcz uparcie milczeć, a na pytanie co się stało odpowiadać z pasywną agresją w głosie, że nic się nie stało tylko po to, by następnie rzucić a co niby miałoby się stać i oczekiwać, aż rozkręci się awantura, dzięki której będzie mógł się wyżyć. A wyżywanie na innych też stanowiło jedną z jego pasji, z Clive’a był tak samo dobry chłopiec, jak paskudny manipulator.
    Clementine słabo go od tej strony znała. Właściwie to w tych wszystkich momentach, w której był wobec niej obojętny, opryskliwy czy zwyczajnie niemiły, jedynie liznęła tego, jaki naprawdę potrafił być. Jak był w stanie się zawziąć i, chociaż nie podniósłby na nią ręki, to byłby w stanie zrobić jej krzywdę na wiele innych sposobów, bo… Bo sam był cholernie skrzywdzony i odmawiał zarówno przyznania się do tego przed samym sobą, jak i przed kimkolwiek innym. To była jego krzywda. Jego prywatna sprawa. Głębokie gówno, z którym wierzył, że powinien radzić sobie sam, a to, co odwalił poprzedniej nocy… Kurwa, może i trochę mu ulżyło, ale przecież wiedział, że to był pierwszy i ostatni raz.
    Musiał być.
    — Na chuj mi spacer, jak będę głodny? — zapytał, bo najwyraźniej pod prysznicem otrzeźwiał z wypitego wczoraj alkoholu, użalanka, smuteczku i innych pierdół na tyle, że wróciła mu nie tylko umiejętność krytycznego myślenia, ale także jego nieodłączna uszczypliwość.
    Choć w sumie to nawet nie planował teraz Clementine dogryzać, po prostu odwoływał się do rozsądku. Jeśli miał spacerować, co proponował ze względu na nią, bo obiecał jej, że coś w tym Savannah zobaczy, a, biorąc pod uwagę ile czasu mieli, jego ulubiony park w starej części miasta wydawał się najlepszą propozycją, to nie będzie tego robił na pusty żołądek.
    Wczorajsza pizza, którą w kuchni dojadali niemrawo Ben i Kiera, wcale nie wyglądała dla niego zachęcająco. Pozostali jeszcze najwyraźniej spali i w sumie to dobrze. Clive nie miał ochoty na fałszywie tkliwe pożegnania, nie chciało mu się słuchać, że zajebiście było się spotkać, że fajnie, że przyjechał i że będą musieli to powtórzyć. Nie powtórzą już tego, a Clive po powrocie do Mariesville zajmie się pracą nad wybijaniem sobie z tego swojego pustego łba, że cokolwiek go jeszcze z tym miastem i tymi ludźmi łączyło. Okrutne, ale konieczne.
    Poczekał więc, aż Clementine złapie dla siebie puszkę coli z lodówki, a potem pożegnał się z Benem i Kierą prostym cześć i… to by było na tyle. Nie musieli nawet nikogo prosić o przestawienie auta, bo zaparkowali wczoraj jako ostatni. Już było po wszystkim i Clive poczuł jakąś dziwną ulgę, gdy zostawiali willę za sobą.
    — Chodź do środka. Wybierzesz sobie coś na później, jak nie chcesz jeść teraz — odezwał się do Clementine gdy po kilku minutach i kurewsko nielubianym przez niego manewrze parkowania prostopadłego, zatrzymali się w niedalekiej odległości od jego ulubionej kawiarni, która serwowała te zajebiste bajgle, ale nie miała w środku miejsc, by usiąść. Stąd pomysł na park. Tam było pełno ławek, w tym te przy malowniczej fontannie.

    mr not so nice is back

    OdpowiedzUsuń
  124. Clementine była skacowana, a Clive czuł się jak młody bóg. No dobrze, to lekka przesada, bo chociaż standardowy kac go nie dopadł, to ten moralny zdecydowanie już tak, i uszczypliwymi uwagami pod adresem Clementine próbował zakrywać chyba to, że wyryczał się wczoraj przy niej, a potem jeszcze mało brakło, a by ją przeleciał, i w ogóle gdy o tym wszystkim myślał, to tak przede wszystkim było mu głupio. Ale nie podejdzie do niej przecież, nie powie ej, ale mi głupio, no bo jak to tak, on miałby się przyznać? Bez przesady. Nie przyznawał się do takich rzeczy.
    Clementine nie miała więc zbytnio innego wyjścia, niż olać jego zaczepki i poddać się temu, co dla nich wymyślał, bo… Co? Pyskować będzie? Byli w obcym dla niej mieście, trzy godziny od domu. O ile Mariesville w ogóle dla któregokolwiek z nich naprawdę kojarzyło się z domem, bo gdyby tak się nad tym głębiej zastanowić, to niekoniecznie musiało. Clemmy była tu wciąż odrobinę od Clive’a zależna, a on, mniej lub bardziej świadomie, to wykorzystywał. Zresztą, miał jej odrobinę, tak naprawdę troszczeńkę za złe, że aż tak się wczoraj spiła. Wszyscy chlali, ale własną tolerancję na alkohol znała i tego, że dzisiaj dręczył ją kac, mogła uniknąć.
    Odpuszczał jej to jednak, bo zgodziła się na te bajgle, na które już zdążył się nastawić, choć w żadnym scenariuszu nie mógłby się spodziewać, że zdecyduje się akurat na ten wariant, który był jego ulubionym. Kawiarnia była z kolei rodzinnym biznesem i kasjerka — córka właścicieli — poznała go od razu. W końcu pojawiał się tutaj w mundurze dziesiątki, jeśli nie setki razy. Był zdecydowanie stałym klientem, więc zamienił z kobietą kilka słów, wymienił uśmiechy i zapłacił za jedzenie zarówno dla siebie, jak i dla Clementine, nawet jeśli ona miała swojego nie tknąć. Może jednak przekona się do jedzenia w parku. Albo w drodze powrotnej.
    — Blado wyglądasz — skomentował jednak, kiedy wyszli na zewnątrz, a pierwszym, co Clementine zrobiła, było zasłonięcie oczu okularami przeciwsłonecznymi, w których wyglądała jak modelka z pierwszych stron drogiego magazynu. Clive mógł bywać złośliwy, ale nie był ślepy. — Chcesz wracać? Bez włóczenia się po parku? — zaproponował, bo okrutny też raczej nie bywał.
    Clive jeśli się nad kimś znęcał, to krótko. Coś tam wytknął, coś złośliwie skomentował, parę razy rzucił kilkoma nieprzyjemnościami, ale na tym z reguły się kończyło. Nie dręczył dla samej idei dręczenia, wyżywał się, bo miał taką potrzebę, ale jak już się wyżył, to dawał sobie przysłowiowego siana.
    Przystanął na chodniku, czekając z wygryzieniem się w swojego bajgla, z serkiem i łososiem, bo postanowił, że jednak chce usłyszeć, co Clementine wybierze. Wolał już odpuścić sobie to, na co miał ochotę, jeśli dzięki temu miała nie porzygać się na parkowej ścieżce. Tego jej nie życzył.
    — Wracamy do Mariesville? — zapytał, specjalnie nie używając jednak, tak koniec końców, słowa dom, bo co tam, kurwa, było dla niej albo niego z domu.

    ;*

    OdpowiedzUsuń
  125. Prawda była taka, że Clive mógł dostrzegać w Clementine materiał na modelkę z pierwszych stron gazet, ale ją było jednocześnie stać na o wiele więcej, niż czucie się atrakcyjną jedynie przy jego boku. Gdyby nie Tommy, to nie utknęła by w Mariesville. W pracy w Camden, która kompletnie nie pasowała do kogoś z taką śliczną buzią, marnowała jej potencjał. W ogóle Clementine marnowała się w swoim życiu, i takie było zdanie Clive’a, którego nie wyrażał na głos, ale… No miał rację. Był pewien, że ją miał.
    Weekend w Savannah nie powinien stanowić dla kogoś takiego jak ona szczytu rozrywki. Do niego pasował — Clive był tylko gliniarzem, a to, że nie najgorzej wyglądał zarówno w mundurze jak i bez niego, wykorzystywał właściwie jedynie po to, żeby być w stanie wyrwać więcej lasek. Bo Mariesville to jednak było zadupie, Camden też nie grzeszyło możliwościami, a szukanie każdej nowej dupy aż w Atlancie zwyczajnie nie było grą wartą świeczki. On nie nadawał się wręcz zwyczajnie do niczego więcej, ale Clementine… Gdyby chciała, gdyby jej życie potoczyło się inaczej, to by mogła. I czy brzmiało to, jakby Clive sprowadzał Clemmy przede wszystkim do jej wyglądu, pomijając przy tym całą resztę? No tak. Ale takich ślicznotek nie widywało się na co dzień.
    — No okej — ustąpił więc, rezygnując z pomysłu powrotu, którego w sumie nie chciał, ale gdyby Clementine miało zbierać się przy każdym kroku na rzygi i gdyby dalej miała być taka blada, zmarnowana, niewyraźna i ostro skacowana, to nie musiał mieć tego spaceru. Przeżyłby bez niego.
    Clementine dostała jednak wybór i podjęła decyzję, a kłócenie się teraz i upieranie, że nie, jednak wracamy nie miało sensu. Clive nie miał siły na zabawę w przepychanki.
    — Prosto — wskazał kierunek, wzruszając wcześniej ramionami.
    Nie mieli stąd do parku daleko. Właściwie to spod kawiarni, gdzie stali, ledwo wyszedłszy na zewnątrz, widzieli już ogrodzenie z kutego żelaza, które oddzielało park od reszty miasta. Im bardziej się zbliżali, tym więcej zieleni ukazywało się ich oczom i wreszcie musieli jedynie przejść przez ulicę, a potem skierować się na główną ścieżkę parku, która, wyłożona płytami, szerokością przypominała bardziej deptak. Słońce świeciło dzisiaj mocno, ale tutaj Clementine, gdyby chciała, mogłaby śmiało zdjąć z oczu ciemne okulary, ponieważ rosnące wzdłuż ścieżki rozłożyste dęby, platany i miłorzęby skutecznie blokowały promienie, zapewniając przyjemny cień.
    Clive nie prowadził Clementine daleko — przeszli może sto jardów, zanim ich oczom ukazała się wysoka fontanna, w której szumiała woda. Park nie był pusty, ponieważ mijali po drodze rowerzystów, spacerowiczów, a nawet rodziny z dziećmi, ale gdy zajęli jedną z ławek, ustawionych na okalającym fontannę placu, byli sami. Clive doceniał ten park również dlatego, że fontanna była ogrodzona, co sprawiało, że niczyje głośne i oblepione lodami pociechy nie mogły chlapać wodą ani drzeć otworów gębowych. Po prostu najczęściej panował tu perfekcyjny spokój, a Clive, wbrew pozorom, dość często takiego spokoju szukał i potrzebował. To było dla niego jak namiastka tego, co wczoraj mieli przez chwilę z Clementine.
    — Lepiej ci? — zapytał, skoro już siedzieli, a Clementine wciąż raczyła się ostatnimi łykami coli, zupełnie, jakby ta miała ją teraz uzdrowić. On w międzyczasie wgryzł się w swojego bajgla, który, standardowo, z tym serkiem i łososiem smakował zajebiście.
    Nie patrzył jednak teraz na Clementine. Patrzył na fontannę, czuł na twarzy przyjemne ciepło słońca, które nie musiało już przebijać się tutaj przez korony drzew, i myślał o tym, że kaca będzie miał dopiero po powrocie. Moralnego, bo może i ludzie byli tutaj skończonymi żmijami, ale za Savannah będzie znowu tęsknił.

    are u good babygirl???

    OdpowiedzUsuń
  126. Clive wcinał przepysznego bajgla, siedząc na ławce w swoim ulubionym parku, w mieście, które, jak sądził, wciąż lubił najbardziej na tym świecie, obracając twarz do słońca, które muskało jego skórę nienachalnymi jeszcze o tej porze roku promieniami. Przez moment było zajebiście. Mieli spokój, ciszę i wciąż byli jeszcze daleko od Mariesville, które przez cały czas tłukło się gdzieś z tyłu ich głów, ale nie mieli przymusu, by o tym myśleć. Clive’owi nie musiało robić się słabo na myśl o powrocie do monotonnej pracy niespełnionego gliniarza na skończonym zadupiu, a Clementine mogła odsuwać na bok świadomość, że tak jak ona tam wróci, tak ewentualnie wróci też Tommy. Clive też nie zapominał. O tym, że obecność Tommy’ego w miejscu, które chociaż dla niego jednego równało się z domem, choć co to za dom, w którym głównie urządza się popisy przed sąsiadami i poniewiera własną żonę, że ta obecność zamieni się w ich nieobecność.
    Clemmy miała jednak to do siebie, że potrafiła zadawać pytania, które skutecznie sprowadzały Clive’a na ziemię. I brały go z zaskoczenia, bo właściwie to nie spodziewał się z jej strony niczego konkretnego, gdy tak sobie siedzieli, a potem ona wstała, żeby wyrzucić puszkę po coli, i wreszcie zainteresowała się również swoim bajglem, który jednak coś średnio przechodził jej przez gardło.
    Nie odpowiedział jej od razu. Właściwie to nie odpowiadał jej długo, na początku zachowując się tak, jakby te słowa w ogóle nie padły z jej ust. Clive’owi coś się przesłyszało. Zagłuszył je szum wody albo jakiś niewychowany dzieciak, który nagle wydarł się w głębi parku, bo matka kazała przestać lizać podniesiony z ziemi kamień. Potem Clive jadł swoją kanapkę, przeżuwając ją dziwnie napiętą szczęką i niewiele pewnie brakowało, a zacząłby jeszcze zgrzytać przy tym zębami. Nie patrzył w stronę Clementine, nie zerkał na nią, nie rzucał krótkich spojrzeć — pracując żuchwą, wbijał wzrok najpierw w fontannę, a potem w pas drobnej, ozdobnej kostki, starannie wyłożonej, by tworzyła owalną ścieżkę wokół samej fontanny.
    — Nie, kurwa, miałem takie widzimisię — mruknął w końcu, gdy skończył mu się bajgiel, który przestał nagle smakować tak dobrze, i jedyne, co pozostało, to zmiąć papierową torbę i wyrzucić ją do kosza.
    Clive wstał więc, a potem wrócił niespiesznie na swoje miejsce, zupełnie jakby był urażony ciekawością Clementine. Ale to nie o to chodziło. Po prostu… Przez cały czas spodziewał się po niej czegoś więcej. Bo on, tak samo jak ona, oni oboje nie byli głupi ani naiwni. Oboje mieli w swoich życiach ludzi, którzy usilnie próbowali im wmówić co innego, ale nie byli. Clive wiedział też, że Clementine wie, tylko robi podchody, bo w sumie na co liczy? Wolałby, żeby zapytała wprost.
    — Odpierdoliło mi tutaj, to cię interesuje? — zapytał w końcu, wciąż na nią nie patrząc. Siedział za to na tej ławce, wyraźnie spięty, z ciasno skrzyżowanymi ramionami, ale w jego głosie nie było już pretensji wobec ciekawości Clementine, a więcej wyrzutu i bólu wobec tego, co go spotkało i czego przecież wciąż nie przerobił. — Myślisz, że co się robi z gliniarzami, którzy dostają kulkę i przestają sobie nagle radzić? Upycha po zadupiach — rzucił, wzruszając ramionami, bo miał straszny żal do tego, że tak to wszystko wyglądało. — Wiesz jak to się nazywa? Pozbywanie się problemu — postanowił ją jeszcze oświecić, nareszcie kierując spojrzenie na jej twarz, choć w sumie nie był pewien, czego tam szukał, skoro oczy wciąż miała ukryte za ciemnymi okularami.

    wishful thinking, that's what you do

    OdpowiedzUsuń
  127. Clive, rzecz jasna, nie miał pojęcia o tym, na ile sposobów Tommy Redford uzależnił od siebie swoją żonę, i w tej nieświadomości pewnie byłby w stanie zapytać, czemu ona pozwoliła, żeby jej to wszystko zrobił. Okej, była młoda i niedoświadczona, gdy brali ten swój ślub, ale nie była głupia. W oczach Clive’a nigdy nie była głupia. Z tego lata w Atlancie pamiętał ją wręcz jako przebojową i błyskotliwą, i wiedział, że to przecież nie jest coś, co nagle w człowieku tak po prostu znika. Nie zgłupiała przy Tommym, bo inteligencji wciąż jej nie brakowało, zwłaszcza, kiedy Clive porównywał ją do takiej choćby Leah, która, szczerze powiedziawszy, dziewczyną może i była fajną, ale miala trochę pstro w głowie. Inne laski, z którymi się umawiał, też nie grzeszyły cechami, których Clementine nie brakowało. A jednak Tommy zawładnął jej życiem oraz finansami, i właściwie to miał ją w garści, bo nawet jeśli silnej woli i inteligencji jej nie brakowało, to co mogła zrobić, gdy nawet konto w banku było wspólne? Ułożył ją sobie tak, jak tego potrzebował i Clive też był na swój sposób winny urabiania Clementine, która, nie oszukujmy się, na to urabianie była wyjątkowo podatna, bo taka już była, ale Tommy miał ją perfekcyjnie w tym miejscu, w którym jej potrzebował.
    Smutne w chuj, prawdę mówiąc. Tylko że Clive’owi wciąż był taki sam chuj do tego. Nie miał na to żadnego wpływu i, zacznijmy od tego, czy on w ogóle chciał go mieć? To nie były rzeczy, o których gadali. Oni ze sobą nie gadali. Oni tylko się pieprzyli.
    Domyślał się, że Clementine nie chciała źle, zadając mu to pytanie, ale nic nie mógł poradzić na gwałtowne i negatywne emocje, które w nim wywołało. A ponieważ od wypadku, który usadził go na dupsku w tym zakichanym Mariesville, Clive najpierw robił, a potem myślał, to znowu się na niej w pierwszej kolejności wyładował. Cholernie do twarzy było mu z tym, jaki był wczoraj przez chwilę przy Clementine ogarnięty i spokojny, ale to nie było coś, co mogło trwać.
    — Chujowo się z tym czułem — mruknął niepocieszony, wcale nie mając ochoty o tym mówić, a jednak mówiąc, bo to nie była pierwsza sprzeczna mieszanka uczuć, pragnień i potrzeb, jaką była w stanie wywołać w nim Clemmy.
    Jakaś jego kurewsko zdziecinniała i niedojrzała część miała ochotę przedrzeźnić jej ostatnie słowa. Wyobraź sobie, że nie wiem. No, kurwa, wyobrażał sobie, był pewien, że nie miała pojęcia, co czuł i jak go to wszystko okrutnie sponiewierało, ale… Próbowała zrozumieć. I to jako jedna z naprawdę niewielu osób w jego życiu, bo właściwie to poza nią starali się zrozumieć też rodzice, ale do nich nie do końca docierało, czemu Clive był jaki był. Mama uważała, że zmieniłby się, gdyby się ożenił (bo skoro na studia nie poszedł i matematyki się nie uczył, to może chociaż rodzinę by założył), a z ojcem siłą rzeczy więź nie była na tyle bliska, by jako dwaj dorośli mężczyźni potrafili po prostu siebie nawzajem rozumieć. No i ojciec mówił mu, żeby został lekarzem, a on się uparł na tę policję, więc w pewnym pojebanym sensie miał dokładnie to, czego chciał.
    Milczał więc jednak, kiedy dotarł do niego fakt, że słowa Clementine miały więcej sensu, niż chciałby przyznać. Rozluźnił trochę swoją postawę — ręce już nie pozostawały ułożone w ciasną plecionkę, a on nie patrzył tak wściekle na Clementine, tylko raczej uciekał trochę przed jej wzrokiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Było… ciężko — odezwał się znowu, tym razem dużo spokojniej, ciszej. I nie wyglądał już na wkurwionego, a bardziej zagubionego. W tym, co go spotkało, we wszystkich konsekwencjach tamtego zdarzenia, w miejscu, w którym znajdował się w swoim życiu teraz. — Ale to już przeszłość. Niedługo minie rok — dodał, wzruszając bezradnie ramionami, zupełnie jakby te miesiące, które już minęły, cokolwiek w nim uleczyły. Rana po kulce zmieniła się w brzydką bliznę, a ponieważ była na nodze, to nie musiał na nią zbyt często patrzeć, jeśli tego nie chciał. Ale sama noga wciąż bolała, a to wszystko, co zostało w jego głowie, nigdy tak naprawdę nie przestało boleć nawet na chwilę. Czasem ten ból uciszał, seksem, alkoholem, czy innymi pierdołami i idiotyzmami, ale to nigdy nie działało w stu procentach.

      Usuń
  128. Clementine nie była dla Clive’a nikim, ale zdecydowanie zbyt mocno brała do siebie niektóre z jego zachowań, które często po prostu były niczym więcej, niż tymi dziecinnymi zagrywkami, do których się posuwał — i to już, z jej strony, mogło świadczyć o tym, że on nie był dla niej nikim. No i spoko, bo generalnie trudno upierać się, by kompletnie nic dla siebie nawzajem nie znaczyli, skoro od seksu dla czystej rozrywki i przyjemności wylądowali razem w Savannah, udając parę, ale też nie powinni znaczyć dla siebie zbyt wiele. Clive tego nie chciał, bo czuł się bezradny wobec faktu, że Clemmy miała męża. W jego oczach Tommy Redford swoim istnieniem przekreślał wszystko, każdy kierunek, w którym ten przygodny seks mógłby się potoczyć, więc naturalnie, że lepiej byłoby, gdyby jego niedojrzałość i humorzastość nie odbijała się aż tak mocno na samej Clementine. Żeby miała to gdzieś, bo on nic dla niej nie znaczył. Tak, jak się umawiali.
    I w tym całym nicnieznaczeniu, Clive oparł się wygodniej plecami o ławkę, wiodąc spojrzeniem za oczami Clementine, gdy jej dłoń przesuwała się po jego czole i włosach. Wiedziała, co robi. Mieszała mu w głowie i powinien ją za to soczyście opierdolić, zareagować, odepchnąć, odsunąć się, uciec przed tym gestem.
    Westchnął ciężko, słysząc jej słowa, odrobinę jednak w głębi duszy rozczarowany, że cofnęła tę rękę. Lubił jej dotyk i nie potrafił udawać, że było inaczej.
    — Mnie też było przykro — stwierdził dość bezradnie i kolejny raz wzruszył ramionami, robiąc to całkowicie odruchowo. Uśmiechnął się słabo, obojętnie, bez radości. Jakby chciał jeszcze dodać, że jest jak jest, a on czuje się z tym pogodzony, ale przecież nie był z niczym pogodzony, więc takie kłamanie w żywe oczy zarówno komuś, jak i sobie, też do niczego nie prowadzi.
    Odwrócił więc wzrok, a potem odciągnął plecy od oparcia ławki, pochylił się do przodu i wsparł łokieć na własnym kolanie, by następnie na ręce podeprzeć twarz. Gapił się tak bez sensu, jak zawieszony, w grunt przed sobą.
    — Szukałem — odezwał się w końcu, choć to w sumie było trochę na wyrost. Był zmuszony, żeby jej szukać, miał taki warunek powrotu do służby, a niczego tak wtedy nie pragnął, jak mieć czym zająć głowę, więc czuł, że mimo wszystko tej roboty rozpaczliwie potrzebuje. — Ale to cholernie trudne — dodał, jakby na swoje usprawiedliwienie, bo Clementine nie musiała siedzieć głęboko w jego prywatnym świecie, by domyślić się, że nawet jeśli kiedyś próbował dać sobie pomóc, to teraz już nie miało to zbyt wiele wspólnego z obecną rzeczywistością. — Chlanie i ruchanie wszystkiego co się rusza jest łatwiejsze — mruknął jeszcze na koniec, a w jego głosie brzmiała tym razem pretensja do samego siebie. Żeby Clementine czasem nie pomyślała, że był dumny z tego, co robił, ale za głęboko już w tym siedział, żeby z dnia na dzień dać sobie spokój.
    Zaśmiał się więc jeszcze pustym i pozbawionym jakiejkolwiek radości śmiechem. Nie powinien był jej tego mówić, ale tak samo nie powinien był jej pieprzyć, gdy Tommy’ego nie było w domu, nie powinien był jej tutaj zabierać, przedstawiać jako swoją dziewczynę ani wypłakiwać się wczoraj w jej ramionach. Zrobił już tyle rzeczy, których nie powinien robić, że miał to naprawdę w głęboko w dupie.
    — Zbieramy się? — zaproponował w końcu, przenosząc spojrzenie z powrotem na Clemmy. Podejrzewał, że mogła chcieć już wracać.

    ;*

    OdpowiedzUsuń
  129. — Chlanie i ruchanie — powtórzył jeszcze raz Clive, zarówno po sobie, jak i po Clementine, o której wiedział, że takie zachowanie nie z jego strony nie spotykało się z jej aprobatą, ale… On właściwie nie udawał przed nią kogoś, kim nie był. Zaśmiał się gorzko, kręcąc głową z niedowierzania i rozczarowania własną głupotą.
    Miała go takiego, jaki był dla wszystkich — wiecznie podkurwionego, z poczuciem, że cały świat jest mu coś winien, bo go skrzywdził. Zagubionego i szukającego właściwej drogi w najgorszy i najbardziej destrukcyjny możliwy sposób. Miłego, czarującego i uśmiechniętego, ale tylko wtedy, gdy czegoś od niej potrzebował. Nie wciskał jej takiej wersji samego siebie, której ktoś inny już by nie poznał, nie zgrywał przed nią bardziej męskiego z nadzieją, że dzięki temu będzie się jej bardziej podobał. Jedyne, co przed nią do tej pory udawał, to to, że wszystko jest u niego w porządku. Ale w tym konkretnym momencie miała go tak szczerego, jak nikt przed nią. Gówno o niej wiedział, cholernie słabo ją znał i łączył go z nią przede wszystkim seks, który był lepszy niż z innymi, a jednak w pewien pojebany sposób trochę jej ufał. Trochę pozwalał sobie wierzyć, że nie zrobi mu kiedyś krzywdy tym, do czego teraz się przed nią przyznawał.
    Uśmiechnął się krzywo, czując jej dłoń na swoich plecach, a potem na karku. Jej skóra była zimna, ale ten dotyk wciąż okazywał się tak samo kojący jak to, co robiła z nim wczoraj, i chociaż ten weekend nie był tym, co sobie wyobrażała ani na co mogła po cichu liczyć, nie zostawiła go.
    Miał gdzieś z tyłu głowy tę myśl, że kiedyś ufał też Leah. Że na Leah też polegał, że ona też miała na niego taki kojący, zbawienny wręcz wpływ, że było mu przy niej dobrze, spokojnie, ciepło i miło. I była w tym wszystkim absolutnie wszędzie, aż do momentu, w którym przestała być, a Clementine tym bardziej nie miała żadnego obowiązku, żeby słuchać jego biadolenia i go w tym wspierać. Miała już w swoim życiu jednego słabego mężczyznę, który w dodatku był jej mężem. Nie potrzebowała takiego obciążenia w postaci kogoś, kto miał od tego stanowić ucieczkę.
    — Daję sobie radę — rzucił w odpowiedzi na współczucie Clementine, bo to, że był z tym sam stanowiło w pewnej części też jego własną decyzję.
    Kłamał jednak teraz i oboje doskonale to wiedzieli, bo ktoś, kto chlał i ruchał nie miał prawa twierdzić, że sobie radzi. Ale Clive nie chciał, żeby ona o tym myślała. Żeby się o niego martwiła. Miała męża, tysiące mil od domu, o którego mogłaby się martwić. Clive wątpił, że to robiła, skoro go z nim zdradzała.
    — Nie chcesz wracać na nasze zadupie? — zapytał, udając zaskoczonego i śmiejąc się teraz, kiedy, wciąż podpierając się na swoim łokciu, z dłonią Clementine gładzącą jego skórę, odwrócił twarz w jej stronę. Niemożliwe. — Nie ma wyjścia. Chodź — postanowił, że im szybciej podejmie tę decyzję za nich oboje i wstanie z ławki, tym lepiej. To musiało być jak zerwanie plastra — im bardziej zdecydowany ruch, tym mniej zaboli. Stojąc już, wyciągnął rękę w stronę Clementine, by mogła ją złapać, gdy będzie wstawać. Jeśli chciała.

    OdpowiedzUsuń
  130. To, co Clive robił ze swoim życiem brzmiało jak nieśmieszny żart, z którego oboje jednak śmiali się wbrew sobie, bo co innego mogli zrobić. Wiedział o tym. Był tego tak świadomy, że to aż bolało, dlatego myślał o tym, co on tak właściwie robi ze swoim życiem, najmniej, jak to było możliwe. Bo to nie do końca było też tak, że on nie chciał niczego poza chlaniem i ruchaniem. Miał świadomość, że dobrze by było, gdyby pił mniej. Że pewnie by mu nie zaszkodziło, gdyby sypiać z kim popadnie, skupił się na jednej chętnej lasce, bo przecież poza tym, że humorzasty, nierozważny i niedojrzały, Clive był też względnie atrakcyjny i całkiem czarujący — krótko mówiąc, gdyby chciał mieć dziewczynę, to by mógł, i nie było mu wcale jakoś wyjątkowo źle, gdy udawał, że ją ma przez ten jeden szalenie krótki weekend. Z Clemmy była dziewczyna, którą wręcz chciał się chwalić, ale, no kurwa, ona nie była jego dziewczyną. A szkoda, pozwolił sobie w tym wszystkim bardzo szybko pomyśleć. Tak szybko, że zaraz odsunął tę myśl na bok, bo Tommy Redford nie był wymysłem ich wyobraźni, a jej mężem. I to, że zdejmowała ślubną obrączkę oraz pierścionek z dużym kamieniem, gdy nie było go w kraju, nie wymazywało jego istnienia.
    Weekend w Savannah nie spełnił oczekiwań Clementine. Clive też w sumie spodziewał się czegoś innego i chociaż żałował, że się tak żałośnie przed nią posypał, to starał się teraz tego nadmiernie nie rozpamiętywać, bo miał wystarczająco powodów do wstydu. I pewnie to wszystko mocno zmieniło sposób, w jaki Clementine na niego patrzyła, może stracił w jej oczach jako facet, może nie nadrobi już tego dobrym seksem i mundurem, w którym zajebiście wyglądał. Może. Stało się. Nie cofnie czasu, nie zrobi tak, żeby przed nią jednak nie pękać, bo pękł no i czar prysł.
    Słabo się z tym czuł, jego próżność zdecydowanie ucierpiała, ale z drugiej strony niczego Clementine nie obiecywał. Weekend w Savannah — to jedyna gwarancja, jaką od niego dostała. No i przecież kiedy wróci Tommy, a wróci pewnie gdzieś niebawem, bo nie było go już kawał czasu, znowu o sobie na kilka tygodni zapomną. To nie było tak, że ktoś złamał tu komuś serce, bo oni do siebie niczego nie czuli.
    Uśmiechnął się odruchowo, czując zaskakującą falę ciepła, która zalała go, gdy usta Clementine dotknęły jego policzka. Kusiło go, żeby to przedłużyć, ale odsunęła się w porę, a on się opanował, i właściwie to mogli już naprawdę wracać. Żadne z nich tego nie chciało, żadne z nich nie miało ochoty wracać na to zadupie, ale znali swoje obowiązki. Wiedzieli, że muszą i, z tą wiedzą, Clive nie puszczał dłoni Clementine, gdy wracali do samochodu. Puścił ją właściwie dopiero, gdy musiał, a więc kiedy do tego samochodu wsiedli i… Nawet niczego nie mógł jej powiedzieć, bo na usta cisnęło mu się, że szkoda, że nie mogli olać życia, które mieli w Mariesville i zostać tutaj, czy ukryć się przed resztą świata gdziekolwiek indziej, ale przecież nie mógł. Nie mógł robić jej w głowie jeszcze większego syfu, niż już zrobił.
    Ruszyli więc w drogę powrotną, która, choć tego nie chcieli, na pewno zleci szybciej niż trasa, którą pokonali jadąc tu.

    idk if you know, but clementine is also called a cutie

    OdpowiedzUsuń
  131. Ich relacja po tym weekendzie zrobiła się zwyczajnie niebezpieczna, ponieważ Clive, czując na swoim policzku ciepłe usta Clementine, zdał sobie sprawę, że nie tylko nie był już w stanie powiedzieć jej nie całuj mnie, ale w dodatku nie umiał też zdobyć się wobec niej na jakąkolwiek stanowczość, która pozwoliłaby mu ją odsunąć i skłamać, że on tego nie chce. Bo, pomijając fakt, że nie chciał, to jeszcze dotarło do niego, że nie potrafił już tak dobrze kłamać. Kto by pomyślał.
    Nie spieszył się w drodze powrotnej, a jednak zleciała ona zaskakująco wręcz szybko. Nie pomogło to, że zatrzymywali się po drodze, że Clive dość oszczędnie wciskał pedał gazu. Po prostu dotarli do Mariesville, pomijając Camden, gdzie Clementine zostawiła swój samochód, w zaskakująco dobrym wręcz czasie i gdyby nie fakt, że żadne z nich nie chciało jakoś koniecznie tam wracać, to byłoby się nawet z czego ucieszyć. Powodów do ogólnej radości jednak brakowało, bo jabłkowe piekiełko przywitało ich z otwartymi ramionami, a oboje doskonale wiedzieli, że dzisiejsze pożegnanie miało ogromny potencjał by być jednym z ich ostatnich na dłuższy czas.
    Czy z związku z tym powinni żegnać się w jakimś wyjątkowy sposób? Clive nie myślał o tym jeszcze, gdy zatrzymywał swój samochód na ulicy przed domem Redfordów. Tym domem, którego rozkład całkiem nieźle znał, choć nie powinien, tym domem, który Clementine uważała za swój, ale to był dom Tommy’ego, a nawet jego rodziny. Takie ładne, urocze wręcz domy z urokliwymi werandami i wiekowymi krzewami róż, azalii, czy kamelii w ogrodzie, powinny być szczęśliwymi domami.
    Okolica wydawała się opustoszała, ale Clive wiedział, że ktoś ich zauważy. Mimo pory roku nie robiło się jeszcze ciemno, bo przyjechali rzecz jasna w tak niesamowicie zarąbistym czasie, a choćby jego matka, która, jak podejrzewał, była teraz w domu, miała w zwyczaju obserwować wszystko co tylko była w stanie zobaczyć przez okno w kuchni nad zlewem, duże okna w salonie czy te na piętrze, w jej sypialni. Pozostałe sąsiadki Clementine prawdopodobnie miały tak samo, ale ich, jako, bądź co bądź, głównych zainteresowanych, nieszczególnie to frasowało.
    Westchnęli oboje, a Clive oparł się o swój fotel, palcami jednej dłoni stukając w kierownicę. Ciepłe promienie słońca wpadały przed szeroką, przednią szybę do środka i raziły go trochę w oczy, gdy nie potrafił się zdecydować, czy jeśli spojrzy teraz na Clementine, to nie zrobi albo nie powie czegoś nierozsądnego.
    — Dzięki za… — odezwał się jednak w końcu, odwracając jednocześnie głowę w jej stronę. Na jego ustach również majaczył niewyraźny uśmiech i w sumie to sam nie wiedział, jak ująć w słowa to, co chciał przekazać. Dzięki za… udawanie, że jesteś moją dziewczyną? Dzięki za… pomoc? Dzięki za… towarzystwo? — Za ten weekend — zdecydował.
    Weekend był miły i fajny. Inny, niż oboje oczekiwali, odrobinę pewnie rozczarowujący, ale przynajmniej wyrwali się z tego zadupia i mieli ten moment jakże potrzebnej odmiany i rozrywki.
    Clive zaśmiał się cicho pod nosem, odwracając wzrok i kręcąc głową, gdy usłyszał pytanie Clementine. Chciał. Pewnie, że chciał.
    — Nie powinienem — odpowiedział totalnie wbrew sobie i kompletnie niechętnie, jednak oboje doskonale wiedzieli, że miał rację. Nie powinien i tyle, ale to nie zmieniało faktu, że wciąż chciał, więc liczył teraz, że Clementine będzie tą rozsądniejszą, że wzruszy ramionami, powie nie to nie, bujaj się i wysiądzie z samochodu. Powinna.

    nie sądzę

    OdpowiedzUsuń
  132. Clive był tak samo winny tego, co Clementine robiła, jak i ona. To nie było przecież tak, że sama ze sobą zdradzała Tommy’ego — Clive to wręcz prowokował, przecież nawet kiedy wpadli na siebie przypadkiem w tym markecie, praktycznie po pierwszych kilku zdaniach zaczął ją podrywać, bo taki był zarąbiście pewny siebie. Wyrywał ją, pieprzył, a potem zostawiał, a smutki i tak zapijała potem samotnie i ze wszystkim, co ją w życiu dręczyło i z czego nie widziała prostego wyjścia, i tak musiała potem radzić sobie sama, bo Clive miał swoje życie, swoją robotę, swoje problemy i to nieodłączne zjebanie, które nie pchało go jedynie ku Clemmy, a jeszcze ku tuzinowi innych lasek.
    Czy Tommy Redford w czymś mu przeszkadzał? No tak teoretycznie to w sumie w niczym, bo Clive przecież, poza seksem bez zobowiązań, niczego od jego żony nie chciał. No, okej, wkradł się jeszcze ten jeden weekend w Savannah, właściwie to nawet dwadzieścia cztery godziny, gdzie Clementine w tak przekonujący sposób udawała jego dziewczynę. I poza tym Clive nie mieszał się w ich życie. Nie namawiał Clementine Redford to odejścia od męża, udawał, że nie domyśla się, że Tommy może wcale nie być takim skończonym bohaterem, za jakiego uchodzi w mieście, pilnował, tak generalnie, swoich spraw. To miał być tylko seks i naprawdę długo był. Szło im całkiem nieźle, mogliby sobie nawet pogratulować, tylko najpierw Clive’owi zachciało się czegoś więcej, potem Clemmy rzuciła w niego kluczami, on się z nadmiaru emocji obraził, a po tej wielkiej obrazie przyszedł czas na spektakularne pojednanie i… Sami byli sobie winni. Oboje po równo. Przejebane mieli tylko i wyłącznie na własne życzenie.
    I Clive czuł ciężar tej winy, gdy wciąż siedzieli w jego samochodzie, spoglądając na siebie jakby wręcz po tym wszystkim nieśmiało, jakby oboje mieli na końcach języków coś, co bardzo chcieli powiedzieć, jednak powstrzymywali się w obawie o to, jaką niepowstrzymaną lawinę te słowa mogłyby za sobą pociągnąć.
    — Nie dzisiaj, mała — Clive zebrał się na odpowiedź, która w ogóle nie zgadzała się z jego podświadomością. — Innym razem — dodał, jakby ten inny raz mieli gwarantowany.
    Tommy’ego Redforda nie było w domu przez dwa miesiące. Dwa miesiące, które Clive i Clementine zmarnowali, strzelając sobie nawzajem focha, który trwał kilka tygodni. Nie mieli pojęcia, kiedy dokładnie Tommy wróci, choć pewnie niedługo i na ile zostanie choć pewnie jak na niego dość długo. I co się w tym czasie wydarzy. Czy Clive kogoś nie pozna, nie uzna, że nie powinien brnąć w coś, co nie ma przyszłości, czy Tommy nie dowie się o zdradzie, czy nie zrobi czegoś niewiernej żonie. Musiał zrezygnować z zaproszenia na kawę, które z kawą nic wspólnego nie miało.
    Obserwował we wstecznym lusterku, jak Clementine wyciąga swoją walizkę z bagażnika. Gdy nim trzasnęła, patrzył jeszcze przez szybę jak idzie w stronę domu, szuka kluczy, a potem je znajduje i rusza dalej. I odjechał. Nie wysiadał, nie zaczepiał jej. Nie powinien i tyle. To nie doprowadziłoby do niczego dobrego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pojechał kawałek dalej, zostawiając samochód przy chodniku obok domu rodzinnego. Ruth Bennett była w domu i gdy Clive wszedł do środka, stała przy kuchennym oknie, z którego miała taki dobry widok na to, że odwiózł Clementine do domu po tym, jak poprzedniej nocy nie świeciły się u niej żadne światła. Clive wiedział, że mama się domyśla, ale popatrzyli tylko na siebie, wymienili spojrzenia i padło pytanie, czy zje obiad. Więc zjadł, obejrzał z Ruth bez cienia zainteresowania jej ulubiony serial, i wzruszył ramionami, gdy w przerwie na reklamy zapytała, czy miał dobry weekend.
      Gdy wrócił do swojego mieszkania był już wieczór. Nie patrzył na telefon, opierał się pokusie, by wysłać Clementine smsa z pytaniem, czy chce się jeszcze dzisiaj zobaczyć. Napił się tego wieczoru i poszedł spać, nastawiony na kolejny przejebany tydzień w robocie. Jedynym, co mogło mu przejebać ten tydzień jeszcze bardziej był Tommy Redford we własnej osobie, ale starał się o tym glonojadzie nawet nie myśleć

      ;*

      Usuń
  133. Będzie za tydzień.
    Clive odczytał tego smsa dopiero rano, po nocy, którą spędził sam, we własnym łóżku. Bez żadnej wyrwanej po drodze z pracy cycatej blondyny, nawet bez butelki po piwie pozostawionej przy łóżku. Miał wystarczającego kaca, ale tego moralnego, by dokładać sobie kolejny jego rodzaj. Miał kaca po Savannah. Kaca po Clementine. Po tym wszystkim, co jej powiedział, jak się przy niej posypał, jak uratowała go przed samym sobą. Odjechał spod jej domu tak, jakby wcale to na niego nie wpłynęło, ale wpłynęło tylko Clive lubił ukrywać to, co czuł. Lubił udawać, że interesuje go tylko chlanie i ruchanie, że ze wszystkim sobie radzi i że ogółem jest mu zajebiście tak, jak było od praktycznie roku. Clementine mogła się już domyślić, że nie było, ale nie rozmawiali o tym.
    I nie planowali porozmawiać, tak samo jak nie mieli w planach się spotkać, bo Tommy Redford ponownie wrócił do domu jako bohater, czyli standardowo. Telefon Clive’a milczał, jeśli chodziło o smsy czy połączenia ze strony Clementine, a on również miał dość rozsądku, by do niej nie pisać ani nie dzwonić. Właściwie to o wielkim powitaniu Tommy’ego, w którym brała udział cała rodzina, dowiedział się od mamy. Ruth obserwowała wszystko uważnie zza firanki i opowiadała potem synowi, co widziała, kiedy wpadł na obiad. Żeby myśleć o tym, co nawet własna matka tłukła mu do głowy jak największe wydarzenie miesiąca, a może i roku w całym Mariesville, Clive nie zostawał u niej na noc. Trzymał się swojego mieszkania, swojej pracy, swojej części miasta. Dosłownie schodził młodym Redfordom z drogi i pozwalał sobie jednocześnie pomyśleć, czy i kiedy Tommy znowu wyjedzie, czy on i Clementine jeszcze wrócą do tego w teorii bezuczuciowego seksu, czy zmądrzeją w końcu, czy pozostaną tak samo głupio brawurowi i nierozważni, czy weekend w Savannah nie był ich ostatnim hurra.
    I za każdym razem dochodził do wniosku, że powinni o tym pogadać. Ale oni nie pogadają, bo o niczym nie gadali. Teraz tym bardziej tego nie zrobią.
    Spotkanie w markecie było cokolwiek… Dziwne. Clive był tam w pełnym mundurze, a radiowóz stał zaparkowany pod sklepem — ot, trafiła się już praktycznie wieczór, na jabłkowym zadupiu, jak zawsze, było względnie spokojnie. Kupował więc dosłownie butelkę wody i w najśmielszych snach (a może i koszmarach?) nie spodziewałby się wpaść między półkami na Tommy’ego Redforda, który spojrzał na niego tak, jakby coś wiedział. Tylko co ten parszywy glonojad mógł wiedzieć? To było pytanie, na które Clive nie dostał odpowiedzi, chociaż mógł się domyślać, co facetowi z fiutem tak małym, że musiał traktować własną żonę jak popychadło, mogło chodzić po głowie.
    Zmiana miała Clive’owi w towarzystwie szeryfa Johnsona — po części dlatego, że po tym, co wydarzyło się w Savannah, wśród wszystkich jego współpracowników wciąż często panowało przekonanie, że Bennetta trzeba pilnować. Nie dyskutował już z tym. Nie miał siły udowadniać wszystkim wokół, że nie był wariatem.
    Czuł się jednak, jakby świat wokół niego zwariował, gdy po… Godzinie? Może to była godzina, po godzinie od tego dziwnego spotkania w markecie, pojebanego spojrzenia Tommy’ego Redforda i wzroku, który zawiesiła na nim Clementine, a którego on nawet nie zdążył zawiesić w odpowiedzi na niej, przyszło zgłoszenie. Krótkofalówka w radiowozie rozbrzmiała, najpierw padł adres, potem podstawowe informacje. Clive nie musiał się zastanawiać, co usłyszał, choć potrzebował chwili, żeby to do niego dotarło. I był w stanie pomyśleć tylko jedno: coś ty zrobiła, Clemmy?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie chciało mu się w to wierzyć. Może to jednak była pomyłka. Może adres był zły, może nie wskazywał na dom, którego rozkład znał na pamięć, choć nie powinien. W którym spędził dużo więcej czasu, niż powinien. O którym od tygodnia starał się myśleć, że nie istnieje, bo nie mógł już tam wejść, zamknąć za sobą drzwi i, stąpając ostrożnie, wdrapać się po schodach na piętro.
      Kurwa mać, co tam się stało?
      Clive nie kierował, i dobrze, bo jedna noga chodziła mu z nerwów i nie był w stanie jej uspokoić, musiałby łapać ją chyba w dwie ręce i w ten sposób zmuszać to pozostania w bezruchu. To nie było jego pierwsze tego typu zgłoszenie — w Savannah przerobił takich wręcz kilka i wiedział, co robić. Domyślał się, był w stanie sobie wyobrazić, co zobaczy na miejscu, a jednak nie chciał tego widzieć. I rozumiał też, co odrobinę go uspokajało, że skoro zgłoszenie brzmiało zabiłam męża, to dzwonić musiała Clementine. Co znaczyło, że była w stanie złapać za telefon. Co równało się temu, że miała dość siły, żeby to zrobić. Co z kolei prowadziło do wniosku, że żyła. Musiał uspokajać się logicznym myśleniem, chociaż droga z downtown to Applewood Grove, którą znał przecież na pamięć i pokonywał regularnie, jeszcze nigdy nie wydawała mu się tak nieznośnie długa.
      Clive był nikim więcej niż zwykłym krawężnikiem, więc trzymał się poleceń szeryfa. To on otwierał drzwi, z którymi na szczęście nie musieli walczyć, on wchodził pierwszy do środka. Z werandy domu Redfordów Clive widział dom swojej matki, na ścianach którego odbijały się światła policyjnego radiowozu, zaparkowanego na ulicy. W oknach Ruth Bennet było jasno, ale ona sama nie kręciła się jeszcze przy żadnym z nich. Potem Clive dostał sygnał, że ma wchodzić do środka.
      Padający deszcz do tej pory również pomagał zagłuszyć to, co działo się w jego głowie, ale teraz, gdy został za jego plecami, za otwartymi na oścież drzwiami frontowymi, Clive musiał myśleć sam za siebie. Ślady krwi prowadziły zarówno przez korytarz, jak i przez salon i do kuchni. Nie były ogromne — zasychające już krople na podłodze, rozmazany odcisk dłoni na ścianie, której ktoś musiał się złapać, nic na schodach.
      Tommy Redford leżał na podłodze, twarzą w dół. Krwi pod jego ciałem było dużo i kałuża wskazywała przede wszystkim na to, że należała do niego. Clive przez chwilę gapił się na jego ciało, obserwując, jak szeryf sprawdza puls, a potem kręci głową, dając mu do zrozumienia, że Clementine Redford rzeczywiście zabiła męża.
      Clemmy.
      Opierała się plecami o kuchenną wyspę, zakrwawiona, w sukience, która zmieniła kolor, z potarganymi włosami, siniakami oraz stłuczeniami na nogach i ramionach, z nożem, który wyznaczał granicę pomiędzy nią a Tommym, a który szeryf butem odepchnął na bok, jakby w obawie, że Clementine Redford mogłaby za niego znowu chwycić. Clive wiedział, że to koniec. Znał ją. Zrobiła, co musiała zrobić. I na tym kończyła.
      Padło pytanie o to, czy miała przy sobie jeszcze jakąś broń. Coś, co mogło skrzywdzić szeryfa Johnsona czy oficera Bennetta. Nie miała. Czy była ranna. Była.
      — Zajmij się tym, Bennett — padło polecenie, które wyrwało Clive’a z otępienia. Patrzył na to wszystko, ale nie widział niczego. Słuchał, co działo się wokół, ale niczego nie słyszał. Czuł się podobnie jak wtedy, gdy leżał na gorącym betonie i niczego nie mógł zrobić.
      Był bezradny, a poczucie to wzrosło jedynie, gdy w końcu jego wzrok zatrzymał się na Clementine.
      Clemmy.

      Usuń
    2. Szeryf wyszedł do korytarza — był odpowiedzialny za potwierdzenie zgłoszenia, przekazanie do centrali najważniejszych informacji. Za jakiś czas powinni też spodziewać się pogotowia, które musiało dotrzeć tutaj z Camden. Na pewno też przyda się wsparcie, bo co mogło zdziałać dwóch oficerów z marnego Mariesville wobec… zabójstwa.
      — Spokojnie — odezwał się więc Clive, gdy przyklęknął naprzeciwko pogrążonej we łzach Clementine, która oprócz tego, że wyglądała i była ewidentnie poturbowana, miała jeszcze rozcięty czubek głowy.
      Tyle widział na pierwszy rzut oka, a ponieważ miał obowiązek przytaszczyć ze sobą z radiowozu porządnie wyposażoną torbę, zawierającą wszystko, co mogło być potrzebne do udzielenia doraźnej pomocy, zabrał się do roboty. Upewnił się tylko wcześniej, bez słów, że Clementine na niego patrzy i że widzi niewielkie urządzenie, przypięte poniżej ramienia do jego kamizelki. Departament policji w Mariesville było stać na kamery, które rejestrowały zarówno obraz, jak i dźwięk. Clive nie chciał, by Clementine powiedziała w przypływie emocji i poczucia, że Clive to Clive, Clive’owi można zaufać, coś, co później mogłoby jej zaszkodzić.
      Nie mogła jeszcze wiedzieć, czy spierdoliła sobie życie. Musiała być ostrożna. Musiała myśleć o sobie. Tommy już nie żył.
      Clive założył na dłonie cienkie, niebieskie rękawiczki, obowiązkowe w takiej sytuacji.
      — Przesuń się w tę stronę. Patrz na mnie — powiedział, pokazując jej, by odsunęła się od krwi Tommy’ego, od jego ciała. — Skąd ta rana? — zapytał, zabierając się do oczyszczenia paskudnego rozcięcia na czubku jej czoła, do którego przykleiły się już splątane i zabarwione n wigotną, ale jeszcze też nie całkowicie zaschniętą krwią włosy.

      it's what he deserves

      Usuń
  134. Clive obawiał się, że Clementine rzeczywiście mogłaby powiedzieć mu absolutnie wszystko, co ją dusiło, a gdyby to zrobiła, ona miałaby proces o to, czy była winna temu, że Tommy Redford leżał teraz twarzą do podłogi w kałuży krwi, a Clive musiałby się ostro tłumaczyć z tego, czy zaplanowali to wszystko wspólnie, bo choć dla nich to był tylko seks, inni nazwaliby to po prostu romansem. Nie mógł jednak na służbie wyłączać i włączać kamery w zależności od własnej zachcianki — wytyczne były jasne — więc uprzedzając Clementine o tym, że wszystko, co powie i zrobi zostanie nagrane, chronił w pewnym sensie zarówno swój tyłek, jak i jej. Lepiej, by była kochającą żoną, która, pozbawiona wyboru i doprowadzona do ostateczności, musiała się bronić, niż zdradzającą przemocowego bohatera niewierną lafiryndą.
    Clive starał się nie pozwalać swojej wyobraźni ganiać teraz bez smyczy. Serce biło mu zdecydowanie szybciej, niż powinno, od widoku zmaltretowanej Clementine i martwego Tommy’ego robiło mu się niebezpiecznie gorąco, ale tego nie zdradzał. Był gliniarzem na służbie, sumiennie wypełniającym swoje obowiązki. Później pozwoli sobie na strach i panikę. Teraz nie miał na to czasu.
    Próbował oczyścić z posklejanych włosów ranę na głowie Clementine, tamować krwawienie, ale jak na jego oko, rana nadawała się do szycia, co oznaczało, że w cokolwiek się uderzyła, a raczej została uderzona, spowodowało dość soczyste grzmotnięcie. Zagryzał nieświadomie bok dolnej wargi i chwilami zapominał o tym, żeby oddychać, gdy robił, co mógł, żeby pomóc, jednocześnie doskonale wiedząc, że zrobić mógł niewiele. Że cokolwiek przyjdzie jako następne, nie będzie zależne od niego. Że to by się nie stało, gdyby miał dość odwagi, by pierdolić to przeklęte zadupie, którego i tak nienawidził, którego oboje z Clementine nienawidzili, i gdyby postanowił za nich oboje, że nie wrócą z tego weekendu.
    Czy miał na to dość odwagi? Pewnie i by ją znalazł. Ale w tym wszystkim wmawiał sobie również, że nic do Clementine nie czuje, a cokolwiek ona mogła czuć do niego, to wszystko udawała, bo ją o to poprosił i była zajebistą aktorką. Więc naprawdę musieli stamtąd wracać. I to musiało się stać. Nie było innej drogi?
    — Spokojnie — powtórzył teraz znowu, gdy zza ściany szalejących myśli dotarł do niego głos Clementine.
    Słyszał, że mówiła z ogromnym wysiłkiem i bał się nawet dowiedzieć, jaka była skala jej obrażeń, ale jednocześnie powtarzał sobie, że to dobrze, że jest przytomna. Czas na zeznania przyjdzie jednak później, właściwie to prawdopodobnie Clive razem z szeryfem Johnsonem będą je spisywać, ale teraz nie musiała się tłumaczyć. Nie przed nim. Domyślał się już od dawna i mógł coś z tym zrobić, ale nie zrobił nic, i w pewnym sensie to była jego wina.
    Krew z rany na głowie Clementine wciąż się sączyła.
    — Słyszysz? To pogotowie — powiedział nagle, bo szum deszczu, dobrze słyszalny przez pootwierane na oścież drzwi, łącznie z tymi wejściowymi, ustał odrobinę i wyjący sygnał zbliżającego się ambulansu stawał się coraz wyraźniejszy. — Będzie dobrze — dodał cicho, doskonale wiedząc, że kamera na jego kamizelce wyłapie te słowa. Nie miał pojęcia, czy będzie dobrze. Chciał w to wierzyć, ale równie dobrze mógł teraz kłamać.
    Minęła jeszcze nieznośnie długa minuta i w końcu Clive musiał się odsunąć i ustąpić miejsca ratownikom medycznym, którzy dużo lepiej od niego wiedzieli, co należy robić. Jedno było pewne: Clementine czekała wizyta w szpitalu w Camden, bo w takim stanie nikt nie mógł zakuć jej w kajdanki i powiedzieć wprost, że jest aresztowana za zabójstwo męża.
    Ktoś powie jej to później.
    W czasie, gdy zespół medyków zajmował się Clementine, szeryf Johnson zajął się zabezpieczeniem noża, który był przecież ewidentnym narzędziem zbrodni. Clive z kolei wyszedł na chwilę na zewnątrz, gdzie powietrze było wilgotne, rześkie i nie pachniało krwią. Oparł się o barierkę na werandzie, zastanawiając się, czy wypadało mu narzygać w obrastające werandę azalie, czy jednak wytrzyma.

    it's gonna be okay

    OdpowiedzUsuń
  135. Narzygał w te azalie.
    Clive wytrzymał najdłużej, jak potrafił. Pomagał zespołowi ratowników medycznych, usuwał się z drogi, gdy wnosili i rozkładali nosze, a potem zabierali na nich Clementine do ambulansu. Światła oraz sygnały dźwiękowe, wraz z obecnością radiowozu pod domem Redfordów, do którego potem dołączył jeszcze bardziej wypasiony i większy radiowóz policji z Camden, wyciągnęły z domów sąsiadów, którzy, niezrażeni deszczem, obserwowali z odległości swoich płotów i trawników co działo się w do tej pory zawsze spokojnym domu młodego małżeństwa. Gdzieś w całym tym zamieszaniu pojawili się jeszcze rodzice Tommy’ego, a jego matka najpierw wrzeszczała, a potem już tylko wyła. Dosłownie wyła, a w całym tym wyciu wstąpiła w nią jakaś niesamowita siła, która sprawiła, że szeryf dosłownie w ostatniej chwili powstrzymał ją przed wbiegnięciem do domu, w którym ściany i podłogi umazane były krwią i to już nie tylko tą należącą do jej syna.
    To była okropna noc. Na miejscu pracowali właściwie do rana. Z przesłuchaniem jedynego żyjącego świadka, a właściwie to nawet i sprawcy w całym tym zdarzeniu musieli, siłą rzeczy i nieciekawego stanu Clementine, poczekać. Długo oznaczali więc i fotografowali wszystko dokładnie. Każdą kroplę krwi na meblach czy podłodze, każdy rozmazany na ścianie odcisk zakrwawionej dłoni. Salon, korytarz, kuchnię. Ciało Tommy’ego zostało w tej kałuży krwi jeszcze przez kilka godzin, a potem zostało zabrane, ponieważ nie mogło obyć się w tym przypadku bez sekcji, ale nie do szpitala w Camden, w którym przebywała Clementine, a do innego miasta.
    Pewnie to i lepiej, pozwolił sobie pomyśleć Clive, któremu jakieś myśli tłukły się bez ładu i składu w głowie właściwie przez cały czas, ale to wszystko było tak pozbawione sensu, że gdyby nie krótkie i stanowcze polecenia szeryfa, włóczyłby się z kąta w kąt, zadeptując przy okazji ślady i dowody, dopóki nie wyjebali go na zewnątrz.
    Nie potrafił się ogarnąć, ale był w pracy, wyrabiając nieludzkie nadgodziny. Gdzieś w tym całym zamieszaniu natknął się w jednym z pokoi na telefony Clementine i Tommy’ego, które oczywiście musiały zostać zabezpieczone jako dowody. Nie martwił się tym, co zostanie znalezione na telefonie należącym do niej, bo doskonale wiedział, że obsesyjnie wręcz zacierała ślady po ich znajomości i podejrzewał, że nie robiła tego w żaden głupi ani naiwny sposób. Że jeśli pozbywała się jakiegoś smsa czy śladu po połączeniu, to robiła to cholernie skutecznie, a do wszystkich zapisanych w kontaktach fryzjerów nikt nie będzie po kolei dzwonił.
    Martwiło go również to, jaka poturbowana była. Nie musiał być ratownikiem medycznym, by potrafić zauważyć, że Tommy doprowadził ją do strasznego stanu, a przy okazji miał na tyle oleju w głowie, by połączyć to… pobicie, bo jak inaczej to nazwać, z tym, że Redford prawie zabił go wzrokiem, gdy kilka godzin wcześniej wpadli na siebie przypadkiem w sklepie.
    I żałował, że gdy to wszystko się działo, nie miał Clementine do powiedzenia nic więcej poza tym głupim spokojnie i jeszcze głupszym będzie dobrze. Bo jak ona miała być wtedy spokojna i skąd on mógł wiedzieć, czy będzie dobrze. Nie mógł. Nie wiedział.
    Większość dnia po tej nocy Clive przespał w domu swojej matki. Ruth obserwowała — najpierw z kuchennego okna, potem z werandy — co działo się przed domem Redfordów. Widziała, jak Clive się tam kręcił, nawet jak rzygał w te głupie azalie, ale niczego nie skomentowała, gdy było już jasno, a on pojawił się w drzwiach do kuchni, pytając, czy może się tu przespać. Nieważne, co Ruth o nim i o Clementine wiedziała, czego się domyślała, o czym nie miała pojęcia, i co o tym wszystkim myślała. Wmusiła w niego ciepłą herbatę, kazała mu pójść pod prysznic, dać mundur do uprania i kiedy już się położył, zaglądała nawet po cichu do pokoju, żeby sprawdzić, czy śpi. Clive mógł być gliniarzem z bronią przy pasie, ale na koniec każdego dnia i tak zawsze był jej dzieckiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I czuł się trochę w tym wszystkim co się stało jak bezradne dziecko, bo nic do Clementine nie czuł, a jednak coś się w nim złamało. Coś sprawiło, że narzygał jej w te azalie pod werandą, i nie był to widok krwi, bo przecież go to nie ruszało. Chyba po prostu… martwił się. Martwił się o to, co dalej. Bo z jednej strony przecież doskonale wiedział, znał system, miał pojęcia, jak działał w takich przypadkach, ale z drugiej łatwiej było mieć to wszystko w dupie i podchodzić do takich spraw bez emocji, gdy chodziło o ludzi, których nie znał. Z którymi nic go nie łączyło. Bo że nic nie łączy go z Clementine… Mógł chyba przestać już udawać.
      Zasnął jednak w końcu i spał długo, ale niespokojnie. Kiedy się obudził, na ekranie telefonu zobaczył kilka nieodebranych połączeń od szeryfa, które trochę do zaskoczyły, bo dzisiaj przecież nie miał pracować. Okazało się jednak, że nastąpiła zmiana planów — Clementine, choć nie przykuta kajdankami do łóżka, była obecnie główną (i siłą rzeczy jedyną) podejrzaną o zabójstwo Tommy’ego Redforda, a przy okazji istniały powody, by obawiać się, że ktoś (na przykład jej teściowa) mógłby próbować dochodzić sprawiedliwości na własną rękę.
      Clive miał więc stawić się w pełnym rynsztunku w szpitalu w Camden i wziąć nocną zmianę, zwalniając innego policjanta, który siedział pod jej salą przez cały dzień. I dokładnie to zrobił, a pojawił się w bardzo odpowiednim momencie, bo Anne Redford zdecydowanie nie zamierzała odpuszczać.
      Czy Clive jej współczuł? Nie współczuł, że urodziła takiego glonojada, który za stosowne uważał podnoszenie ręki na własną żonę, ale współczuł jednak, mimo wszystko, straty syna. Tommy, jakim gównem by nie był, był też jej synem.
      Całe szczęście, poza dwójką policjantów, w awanturze i przepychance, która rozpętała się pod drzwiami sali, na której leżała Clementine, wziął udział również Ben Redford, który, wraz z groźbą użycia kajdanek i zamknięcia jej na noc w areszcie, uspokoił żonę. Na tyle, na ile było to możliwe.
      Redfordowie opuścili więc szpital w eskorcie policjanta, którego z posterunku zwalniał Clive. Clive został sam. On i krzesło, na którym miał siedzieć i próbować nie zasnąć do rana, choć czuł się tak umęczony psychicznie, że nie był pewien, jak mu się to uda. W dzień na szpitalnych korytarzach przynajmniej coś się działo, teraz tylko pielęgniarka minęła go bez słowa, weszła do sali i wyszła po niedługiej chwili z napełnioną ciemną krwią probówką. Potem nie działo się już nic i Clive siedział tak przez jeden kwadrans, potem drugi, aż w końcu uznał, że nikt nie będzie się tu już raczej kręcił.
      Odrobinę niepewnie nacisnął więc klamkę i drzwi ustąpiły, a w środku zaatakował go charakterystyczny zapach zdezynfekowanych powierzchni, szpitalnej pościeli i miarowe pikanie aparatury. Kroplówka była już pusta, więc Clementine została od niej odłączona.
      Clemmy.
      — Cześć — przywitał się, wyciskając z siebie blady uśmiech, chociaż wcale nie było mu teraz do śmiechu. Clementine wyglądała blado. Była w tym szpitalnym łóżku, ze szwami i opatrunkiem na czubku głowy, z sińcami na czole i reszcie ciała, z wąsami tlenowymi na bladej twarzy, taka… W cholerę bezbronna. — Jak się czujesz? — zapytał, podchodząc bliżej. Przysunął sobie krzesło, które stało kawałek dalej i usiadł na nim obok jej łóżka, unikając jednak jej wzroku. Patrzył w podłogę i na swoje ręce, ale nie na nią. — Możesz mówić, nie jest włączona — powiedział, mając na myśli tę kamerę, którą nosił przytwierdzoną do kamizelki.

      I'm here to make sure it will be

      Usuń
  136. Nikt nie oczekiwał, że Clementine będzie teraz przypominała Clemmy z Savannah, a już na pewno nie Clive, który siłą rzeczy był jedynym, który o Savannah i Clemmy w ogóle wiedział. Uciekli przed tym syfem na ile, dwadzieścia cztery godziny? Coś takiego. Ale wrócili, bo chyba nie mieli innego wyjścia i to wszystko dopadło ich wręcz ze zdwojoną siłą, choć oberwała przede wszystkim Clementine. Clive patrzył na to wszystko z boku i, gdyby nie chciał, wcale nie musiał się angażować. Mógł poprosić szeryfa o inne obowiązki, z bezradności wziąć bezpłatny urlop, zaszyć się na najbliższy miesiąc w swoim mieszkaniu albo, lepiej, wypierdolić z Mariesville, i udawać, że to wszystko, co się stało, go nie nie dotyczy.
    Ale dotyczyło, nawet jeśli nie musiał pytać, bo ze stuprocentową pewnością wiedział, że Clementine Redford zabiła męża, bo się przed nim broniła, a nie dlatego, że zdradzała z miejscowym gliniarzem. Chodziło o to, że Clive nie czuł się w tej tragedii istotny i nie zamierzał udawać, że był — w końcu to, że raz wypłakał się w ramionach Clemmy i poza tym całkiem fajnie się im ruchało, nie sprawiało, że w jakikolwiek sposób się tu liczył.
    Nikt nie miał też Clementine za złe, że dokładała im pracy — właściwie to w jakiś chory i kompletnie pojebany sposób śmierć Tommy’ego Redforda stanowiła obecnie największą sensację nie tylko w całym miasteczku, ale i, rzecz jasna, na miejscowym komisariacie. Policja z Camden też nie gardziła taką rozrywką, bo prawda wyglądała tak, że na co dzień praca zarówno w Mariesville jak i w Camden polegała na ogólnym (i cholernie nudnym) pilnowaniu porządku, aresztowaniem miejscowych pijaczków, którzy awanturowali się wieczorami pod którymś z barów, wlepianiem mandatów za prędkość i odpowiadaniem na dziwaczne zgłoszenia typu sąsiad przesunął o pół jarda płot i ja wiem, że będzie robił to dalej, ale nie chce się przyznać. Clive wymieniłby jednak całą tę sensację na nudę, od której zwykle było mu niedobrze, bo w Savannah przyzwyczaił się do czegoś całkowicie innego. Właściwie to ostatnimi czasy właśnie ta przeraźliwie pozbawiona jakiejkolwiek adrenaliny praca sprawiała, że odechciewało mu się czegokolwiek, a na samą myśl o zakładaniu munduru tylko po to, by robić takie ogólne nic, miał ochotę rzucić w tym w cholerę.
    Nie rzucił jednak. Tak samo jak nie rzucił mundurem, który w czasie gdy spał, wyprała i wysuszyła dla niego mama. Clive nie był maminsynkiem, ale czasem życie robiło się dla niego tak trudne, paskudne i nieznośne, że nie miał pojęcia, co by zrobił, gdyby właśnie nie ta mama. Ruth Bennett może i miała swoje odchyły oraz niewielkie dziwactwa, które mnożyły się wraz z upływającym czasem, może była dużo bardziej nieobecna niż kiedyś i może czasem wciąż nie potrafił się z nią dogadać, ale była też szalenie ciepłą, kochającą i troskliwą osobą. Clive zawsze mógł na nią liczyć, a oprócz pachnącego świeżym praniem munduru, wcisnęła mu jeszcze przed wyjściem obiad, doskonale wiedząc, że nie będzie teraz dbał o jedzenie. Wciąż niczego nie komentowała, ale Clive wiedział, że ona wiedziała.
    Nie było mu wstyd, tylko było mu cholernie przykro, że koniec końców to, co robił z Clementine, było z jego strony bardzo głupie, nieostrożne i nierozważne. Do tanga trzeba dwojga i za to, co ich łączyło, a o czym udawali, że zupełnie nie łączy, był tak samo odpowiedzialny jak ona.
    I czuł całą ogromną wagę tej odpowiedzialności, zwłaszcza, kiedy zauważył, że na jego widok oczy Clementine zrobiły się zdecydowanie wilgotniejsze. Udawał jednak, że tego nie widzi. Sam uciekał przed nią wzrokiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie uciekał jednak przed tą dłonią, którą wyciągnęła w jego stronę, choć pewnie wiązało się to dla niej ze sporym wysiłkiem. Doceniał ten gest, choć taki drobny, i uśmiechnął się niemrawo i jakby trochę… nieśmiało, a to przecież było dla niego zupełnie niepodobne. Clive nie był nieśmiały tak z natury, więc czemu teraz dopadało go takie niedorzeczne uczucie.
      — Hej — powtórzył więc po Clementine, chociaż już wcześniej się witał.
      Hej, Clemmy. Jest chujowo, nie?
      Wiele słów cisnęło mu się teraz na usta, myśli w jego głowie przyspieszyły i zaczęły się ze sobą mieszać, a serce, z jakiegoś dziwnego powodu, zrobiło to samo. Poczuł też, że jest mu dziwnie gorąco, choć wcześniej, na korytarzu, miał wrażenie, że czuje lekki przeciąg. Nic z tego, co mógłby powiedzieć nie wydawało mu się teraz jednak właściwie, więc większość zostawiał dla siebie, cholernie ostrożnie dobierając kolejne słowa.
      — Wiem — wydusił więc tylko cicho, jakby to, że wiedział, że Clementine czuje się źle, cokolwiek dla niej zmieniało. — Hej. Hej, hej, hej — rozpędził się cicho, sięgając dłonią do twarzy Clementine, gdy ona spojrzała na niego, on wreszcie na nią i to jej policzek zrobił się mokry. — Spokojnie — powtórzył jej to samo, co powtarzał już wcześniej, gdy widzieli się po raz ostatni i gdy chyba próbował też uspokoić samego siebie. Teraz już nie musiał, bo był spokojny, wręcz w tym wszystkim niepodobnie do siebie łagodny, ale zdobywał się na to głównie ze względu na Clementine. — Jutrem pomartwisz się jutro — dodał, jakby taka mądrość życiowa miała jej się na cokolwiek przydać. — Anne…
      Anne cierpiała i Clive, choć nie potrafił współczuć Tommy’emu Redfordowi faktu, że nie żył, i jego matce też nieszczególnie, bo niezbyt go ta kobieta obchodziła, był w stanie wyobrazić sobie, co teraz przeżywała. Współczuł jej, ale tylko dlatego, że tak głośno manifestowała swój ból. Ciężko się na to patrzyło, ciężko się tego słuchało. Współczucie, choć niechciane, pojawiało się samo.
      — Nie przejmuj się nią — stwierdził, przenosząc rękę od policzka Clementine na jedną z jej dłoni, za którą złapał, ściskając ją odrobinę mocniej w swojej dłoni.
      Kurwa no, nie powinien. Nie był tu po to, żeby ją pocieszać. Nic do niej nie czuł, więc nie powinien tego robić. Ona nic do niego nie czuła, więc to niczego jej nie da. A jednak nie zwalniał tego uścisku. Nikt tu nie wejdzie, nie teraz. Szpital powoli cichnął, przygotowywał się na zdecydowanie spokojniejszą od dnia noc. Personelu było mniej, skupiał się w innych częściach budynku.
      — Ej, nie płacz — odezwał się prawie błagalnym tonem Clive, wciąż kompletnie bezsilny wobec jej łez. Nie mógł i nie wypadało mu zrobić tego, co ona zrobiła dla niego w Savannah, logistycznie nie było to nawet możliwe przy jej obrażeniach. Mógł tylko trzymać swoją dłoń na jej dłoni i prosić, żeby nie płakała, choć może powinien pozwolić się jej wypłakać. — Jak? — zapytał, nie kwestionując tego, że musiał. Chciał, jeśli tylko mógł, ale nie miał pojęcia, co byłby w stanie zrobić, żeby jej pomóc.

      it's not, don't worry

      Usuń
  137. Mega chujowo.
    Tylko że jak chujowo by nie było, Clive miał to szczęście, że zawsze mógł liczyć na swoją matkę. Na ojca też, bo to nie było tak, że John Bennett zupełnie nie interesował się życiem swojego syna, ale wiadomo — był w Atlancie, więc Clive nie mógł przywlec się na próg jego domu o każdej porze dnia i nocy, wejść tam jak do siebie i wyjeść z lodówki obiad, który zawsze tam czekał, a potem wyspać się w świeżej pościeli, w wygodnym łóżku i jeszcze często obudzić, by zobaczyć, że ubrania, które zostawił w łazience zostały już ubrane i wysuszone.
    Clive zawsze miał gdzie się podziać, komu wyżalić, jeśli naprawdę chciał, nawet w czyich ramionach schować, gdy potrzebował, nawet jeśli unikał okazywania takiej słabości za wszelką wręcz cenę. Clementine… Clementine tego nie miała. Clive wiedział o niej właściwie tyle, że wychowała się z ojcem (który przeleciał matkę jej najlepszej przyjaciółki, więc podejrzewał, że choćby z tego powodu najlepszych relacji nie mieli). Domyślał się, że, podobnie jak on, nie miała żadnego rodzeństwa, siostry czy brata, do których mogłaby zadzwonić i dać znać, że jest chujowo a ona potrzebuje może nie tyle pomocy, co po prostu czyjejś obecności. Wsparcia, nawet takiego cichego i milczącego, ale jednak. Nie miała tego. Nie wspominała też zbyt wiele o swojej matce, więc Clive podejrzewał, że dzwonienie do niej nie miałoby sensu. Mógłby, gdyby powiedziała mu, pod jaki numer powinien dzwonić, zrobiłby to bez zająknięcia, ale starał się też znać w tym wszystkim swoje miejsce.
    Nie był przecież dla Clementine nikim szczególnym — ich drogi splątały się ze sobą, bo oboje czuli się w tym miasteczku rozpaczliwie wręcz samotni, nawet jeśli Clive lepiej to maskował. Z jednej strony czuł, że nie powinien się w to mieszać, z drugiej siedział już na krześle przy szpitalnym łóżku, w którym leżała, taka drobna, krucha i cała obolała, i ściskał jej dłoń, starając się nie robić tego zbyt mocno, choć ledwo nad sobą panował.
    Tommy Redford przeżył swoje życie jako wredny, agresywny glonojad i tak też je zakończył. Clive nigdy nie miał o nim dobrego słowa do powiedzenia, okładali się regularnie pięściami pod szkołą, bo każdy z nich chciał zasłużyć na miano najlepszego sportowca w szkole, ale to były głupoty. Z tego się wyrasta i Clive mógł z dumą powiedzieć, że w pewnym momencie przestał zachowywać się jak nabuzowany hormonami i emocjami, nad którymi nie umiał panować, samiec alfa. Jasne, był zjebany pod wieloma innymi względami, na przykład pod tym, jak lubił się puszczać, ale, kurwa mać żadnej kobiety nigdy nie pobił. W pracy bywało różnie, czasem musiał kogoś trzepnąć paralizatorem niezależnie od płci, obezwładnić, przycisnąć do gruntu czy, wbrew najlepszym intencjom, posiniaczyć, ale sam też dostawał wtedy po tyłku. I nigdy, ale to nigdy, nie czuł, że uderzenie którejś z tych lasek, z którymi się spotykał, mogło być opcją. Nie było.
    Nie chciał jednak pchać się w spiralę przemocy, której doświadczała Clementine i to z jednego prostego powodu — zacząłby wtedy zadręczać się, że mógł, że powinien zrobić dla niej coś więcej. Że skoro czegoś się jednak i mimo wszystko domyślał, to mógł zapytać. Że jeśli coś podejrzewał, to mógł się zainteresować. A okazji miał mnóstwo, nie skorzystał z żadnej. Tylko że czuł, że rozpamiętywanie tego teraz, powtarzanie, że żałował — to niczego nie zmieni. Nie przywróci życia Tommy’emu Redfordowi (i dobrze) i nie zmieni tego, co czekało na Clementine.
    Będzie musiała przez to przejść i, niezależnie od wyniku, nie uniknie tego. Już się stało. Tommy już nie żył, a ona trzymała nóż, który odebrał mu życie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Clive nie chciał, żeby Clementine płakała, ale nie dlatego, że te łzy mu przeszkadzały czy sprawiały mu dyskomfort, tylko dlatego, że to wszystko było po prostu takie… przerażająco smutne. Dobrze, niech płacze. Jeśli tego potrzebowała, mogła się wypłakać, nawet jeśli zdecydowanie lepiej płakałoby się, gdyby mogła zrobić to w poduszkę, w komforcie własnego domu, a nie tutaj, w tym sterylnym i nieprzyjemnym szpitalu. Clive nienawidził zapachu szpitali, miał na tym punkcie kompletnego pierdolca, odkąd sam spędził w jednym trochę czasu po tym swoim nieszczęsnym postrzale. Od tamtej pory miał wrażenie, że szpitalny zapach lepił się do jego ubrań, do skóry, do włosów. Do niego całego. Wiedział, że kiedy wyjdzie stąd rano i wróci do domu, pewnie do mamy, a nie do swojego mieszkania, pod prysznicem spędzi dobre pół godziny. Tylko że nie o niego tu chodziło. On nie był tu teraz najważniejszy, ale nawet nie mógł pokazać Clementine, że ona… ona chyba była. Dla niego. W tym, jak nic dla niego nie znaczyła, była też dla niego cholernie ważna.
      Pojebane uczucie.
      Słuchał jednak Clementine uważnie i choć emocje na jego twarzy zmieniały się dość gwałtownie, przechodząc przez beznadziejność, zaskoczenie, kompletne przytłoczenie i determinację, nie mówił nic, dopóki ona nie skończyła. Wciąż trzymał jej dłoń, bo skoro ona nie odsuwała swojej, to też tego nie robił, a nawet ścisnął jej palce odrobinę mocniej, gdy układał sobie to wszystko w głowie.
      — Ja pierdolę, Clemmy — westchnął, kręcąc przez chwilę głową z niedowierzaniem. Że to tak wyglądało. Że ona lądowała w szpitalach, zbierała do pudełek dowody, chowała pudełka przez Tommym, a potem wciąż z nim była. Że to trwało już tyle, że materiału miała i na kopertę, i na pudełko. — Zrobię to — powiedział jednak, podnosząc znowu na nią wzrok. — Ale to musi trafić do twojego prawnika. I to nie jakiegoś frajera z urzędu — stwierdził, bo jaki sens miałoby, gdyby on tylko te wszystkie materiały zdobył. Musiał się upewnić, musieli, on i Clementine, że trafią w odpowiednie ręce. Oboje jednak wiedzieli, jak to było z tymi prawnikami, których dostawało się z automatu. — Zadzwonię jutro do taty. Poszukamy kogoś, kto ma u niego dług wdzięczności — stwierdził nagle, a ton jego głosu wskazywał na to, że nie chciał słyszeć słowa sprzeciwu. — Kasą się nie martw.
      John Bennett był wybitnym lekarzem i jeszcze wybitniejszym kardiochirurgiem. Clive’a wychowywał dość surową ręką, ale wobec pacjentów pozostawał niesamowicie wręcz empatyczny i, przez lata pracy w Atlancie, zyskał najzwyczajniej w świecie mnóstwo koneksji. I był jak Ruth. Kochał syna i nie odmówiłby mu. Bo Clive dobrze wiedział, że teraz, gdy rodzice zaczęli ze sobą znowu rozmawiać, a nawet spędzać wspólnie czas, o ile ojciec akurat mógł przyjechać z Atlanty, albo zaprosić matkę do siebie, rozmawiali o nim. O tym, jaki wydawał się zagubiony, nieszczęśliwy i jak czuli, że sabotowali go, gdy dorastał, podcinając mu swoimi wymaganiami skrzydła. Chcieli, żeby był idealny, więc teraz mieli go kompletnie zdezorientowanego i pogubionego, a Ruth dostrzegała, że odrobinę mniej gubił się przy tej ślicznej sąsiadce, którą tak często obserwowała z okien swojego domu, dostrzegając więcej, niż ktokolwiek podejrzewał.

      oh well, my choice is "no" to your debt

      Usuń
  138. Prawda była taka, że Clive nie miał pojęcia, czego albo raczej kogo potrzebowała teraz Clementine. Domyślał się, że nie jego — nie był dla niej w końcu nikim ważnym. Udawała przez jeden weekend jego dziewczynę, a poza tym dość regularnie się pieprzyli, ale bez uczuć. Nie znał jej myśli, marzeń, czy pragnień. Nie odpowiadał na jej potrzeby, po prostu fajnie i wygodnie zaspokajało mu się przy niej swoje własne. Nie miał tak naprawdę pojęcia, jaką osobą była, znał ją kompletnie powierzchowne, a to, że go do niej ciągnęło, opierało się wyłącznie na fizyczności.
    Obecność Clive’a przy tym szpitalnym łóżku, w którym leżała była więc cokolwiek… dziwna. Wątpił jednak, że byłby w stanie po prostu przesiedzieć całą noc pod jej salą, udając, że nie obchodzi go ani trochę, kto jest w środku. To był tylko seks, i to w dodatku taki bez uczuć, ale Clive, wbrew wszelkim pozorom, nie był bezduszny. Pojebany jak najbardziej, ale nie okrutny.
    Coś kusiło go teraz, by zapytać, czy jest ktoś, do kogo powinien zadzwonić — Clementine była w końcu, siłą rzeczy, odłączona od takich dóbr jak telefon. Koleżanki, które czasem wyciągały ją do baru raczej tego nie zrobią, laski, z którymi chodziła na jogę pewnie też nie. Może ktoś z pracy, ale czy Clementine utrzymywała z kimś tam na tyle przyjazne stosunki? Pierwszą osobą do kontaktu w razie, gdyby coś jej się stało, był pewnie Tommy. Wpisała go na pewno we wszystkie papiery — w pracy, w banku, gdziekolwiek się dało. Clive wszędzie z kolei wpisywał swoją mamę, ale jego matka była tu, na miejscu. Nie miał pojęcia, gdzie byli rodzice Clementine. Nie znał jej na tyle dobrze. Nie znał jej właściwie zupełnie.
    Jego miejsce nie było przy niej. Nie było w ani przy jej łóżku, nie było w tym szpitalu. Nie powinien uczestniczyć w jej życiu ani w tym, co się stało, a jednak nie cofnął jeszcze własnej dłoni od jej dłoni i przesuwał teraz odrobinę zagubionym wzrokiem po tej sztywnej, nieprzyjemnej w dotyku szpitalnej pościeli. Starał się nie myśleć o tym, czy naprawdę było coś, co mógł zrobić, żeby temu zapobiec. Czy był jednak gdzieś taki moment pomiędzy nim a Clementine, którego nie zauważył, a który mógłby sprawić, że wszystko potoczyłoby się inaczej. Bo to nie tak, że chciał ją dla siebie, ale… Kurwa, potrafiłby traktować ją lepiej. Mimo tego, że też bywał dla niej dupkiem, że się na niej wyżywał, że najbardziej lubił ją, gdy była grzeczna, cicha i posłuszna. To była fasada, coś, co robił, żeby we własnych oczach wydawać się bardziej wykurwiście męskim mężczyzną. Clementine zasługiwała na to, żeby ktoś traktował ją lepiej.
    Jedno było pewne — Tommy Redford nie podniesie już na nią ręki, tylko, cholera jasna, dlaczego musiała zapłacić za to aż tak wysoką cenę? Clive wiedział, że jest niewinna. Ona też to wiedziała, bo tam była. On po prostu jej wierzył, a przy okazji wiedział, jaki z Tommy’ego był kawał skurwysyna, ale to byli oni przeciwko reszcie świata. Jasne, że te zdjęcia, o których znalezienie go poprosiła, brzmiały naprawdę dobrze, ale oprócz tego potrzebowała jeszcze dobrego prawnika, przychylnego sędzi i… Prawdę mówiąc, to też trochę szczęścia, bo wymiar sprawiedliwości wcale nie był tak sprawiedliwy i przewidywalny, jak mogłoby się wydawać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Clive nie martwił się jednak reakcją swojego ojca. Wiedział, że jeśli do niego zadzwoni i zapyta o tego prawnika, a on będzie miał jakieś argumenty przeciwko, to wystarczy powiedzieć mamie. Ruth Bennett każdego potrafiła ugłaskać. Nie martwił się tym, kazał nie martwić się Clementine kasą, bo wierzył, że uda się to załatwić w formie oddania przysługi. To tylko prawnik. Nic więcej. Clive nie będzie przecież się w to wszystko dalej mieszał. Nie będzie. Nie mam mowy. Nikt go tu nie chciał ani nie potrzebował, to nie było jego miejsce. Aha. Tak. Dokładnie.
      — Na luzie — mruknął więc w odpowiedni na jej podziękowania, zakłopotany tym, że dalej chciało jej się płakać. To nie tak, że te łzy w czymś mu przeszkadzały, ale po prostu nie wiedział, jak reagować. Jaka reakcja z jego strony byłaby tą właściwą, gdy sama jego obecność z nią, na tej sali, w tych okolicznościach, była skrajnie wręcz niewłaściwa. — A jebać te wiadomości — rzucił nagle, głośniej i bardziej stanowczo, domyślając się, że skoro Clementine tak mówiła, to musiała usłyszeć coś o sobie bezpośrednio z mediów. O Tommym. O tym, co się stało. — Ja nie oglądam żadnych wiadomości — dodał, jakby to mogło cokolwiek zmienić. Jakby w jakikolwiek sposób się liczyło. — Nie myśl o tym teraz. Może spróbujesz zasnąć? — zasugerował, zupełnie, jakby to było takie proste. Podejrzewał jednak, że Clementine dostała coś na uspokojenie i wiedział, że gdyby spała, to przynajmniej nie zadręczałaby się tym wszystkim. Wiedział też, z doświadczenia, jak działają te szpitalne leki uspokajające i przeciwbólowe. On nie śnił po nich w ogóle.

      ;*

      Usuń
  139. Ostatnie tygodnie były dla Clive’a jak jedno wielkie, zbite w nieskładną całość, niewyraźne i rozmazane wspomnienie. Spał, jadł, chodził do pracy, wracał do domu — częściej tego, w którym była jego mama, niż własnego mieszkania — i powtarzał cały ten cykl od nowa, jakby leciał na z góry zaprogramowanym wzorze, którego jedynie miał się trzymać. Nawet do The Rusty Nail nie zaglądał już tak regularnie jak jeszcze niedawno, bo, gdyby miał być szczery, to wszystko, co się wydarzyło, spowodowało, że nawet ruchać mu się odechciało.
    I z jednej strony było to śmiechy warte — oj, biedny on, taki biedniusi, ojojoj, musiał przestać się puszczać. No nie musiał, ale przestał po prostu tego aktywnie szukać, uznając, że nie ma ani siły, ani czasu, ani energii. Co więc nagle powodowało tak znaczący brak wszystkich tych czynników, na które wcześniej absolutnie nie narzekał?
    Sam nie wiedział.
    Bo przecież nie mogła to być Clementine Redford, z którą ostatni raz rozmawiał kiedy leżała jeszcze w szpitalu w Camden, poobijana, podłamana i przekonana, że jej życie zakończyło się wraz z życiem Tommy’ego Redforda. Stracili kontakt, co było dość łatwe do zrozumienia, bo byli dwójką ludzi, których nic miało nie łączyć. Clive musiał zachowywać też pozory — uważał, że lepiej będzie, jeśli nikt nie dowie się ani nie dostanie powodu, by domyślić się, że Clementine regularnie zdradzała z nim męża, a ostatni weekend przed tym, jak zabiła w samoobronie Tommy’ego spędziła, udając jego dziewczynę. Clive chronił więc w ten sposób swój własny tyłek, ale Clementine też. Musiał to sobie jakoś uzasadnić i usprawiedliwić, nadać sens temu, że nie próbował odwiedzić jej w areszcie. Nie podejmował żadnych prób kontaktu, właściwie zniknął z jej życia, ale to nie znaczyło, że przestał o niej myśleć.
    Gdyby Clive miał być szczery ze samym sobą, musiałby po prostu przyznać, że było mu z tym wszystkim ciężko. Nieporównywalnie ciężej, rzecz jasna, miała Clementine, ale on też. Bo niby nie przyczynił się do tego, co zrobiła, ale też w żaden sposób temu nie zapobiegł, chociaż miał własny rozum i pewnych rzeczy się po prostu domyślać. Łatwiej było mu udawać, że nic nie wie. To nie była jego sprawa, nie jego odpowiedzialność, to był tylko seks.
    Poczuł się zaledwie odrobinę lepiej, gdy do akcji na dobre wkroczyła Carmen Lopez. Oczywiście nie rozchodziło się w tym wszystkim o to, by zapewnić Clive’owi jak najlepsze samopoczucie, ale fakt, że prawniczka, którą nazywano prawdziwą, waleczną lwicą, miała zająć się obroną Clementine, trochę go pocieszał. Nie było łatwo, bo gdy Clive zadzwonił do ojca niedługo po tym, jak odbębnił tamtą pierwszą noc spędzoną pod szpitalną salą, pierwszym, z czym się spotkał, było ogromne zaskoczenie i nawet lekkie zakłopotanie. John Bennett nie do końca rozumiał, co jego syn chciał osiągnąć i dlaczego mieszał się w sprawy, które go nie dotyczyły. Nie obyło się więc bez telefonu do Ruth, która w czasie, gdy Clive spał w pokoju nad kuchnią, stała przy oknie i wyglądała na opustoszały dom Redfordów, tłumacząc spokojnie byłemu mężowi, żeby po prostu zgodził się pomóc. Nasz Clivey tego potrzebuje, zaargumentowała i było to coś, czego John wciąż nie rozumiał, ale nie potrafił z tym walczyć.
    Przez wszystkie te tygodnie, które nieuchronnie prowadziły do procesu Clementine, Clive nie rozmawiał o niej z matką. Był jej wdzięczny, że sama nie zaczynała tego tematu, choć widział, że chciała. Zamiast jednak wiercić mu dziurę w brzuchu, pilnowała, żeby jadł, żeby się wysypiał i żeby w tym wszystkim, co tak bardzo go nie dotyczyło, że aż przytłoczyło go całym swoim ciężarem, miał choć odrobinę lżej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Idąc za radą Ruth Bennett — jedyną, na jaką sobie pozwoliła, cicho i bez zbędnych komentarzy — Clive nie planował pojawiać się na procesie Clementine, o którym tyle mówiono w telewizji i pisano w gazetach. Ilekroć wsiadał do samochodu, musiał natychmiast wyłączać też radio, bo tam również nieustannie wałkowali ten temat. To była sensacja i tragedia, a więc wszystko, co media lubiły najbardziej. Ruth uważała, że lepiej będzie dla jej syna, jeśli sobie odpuści. Clive początkowo się z nią zgodził i nie był wcale zły, że podniosła ten temat. Przed procesem nie przespał jednak większości nocy i z samego rana zmienił zdanie, decydując się, by jechać do Atlanty. Jego ojciec miał znajomych również w budynku sądu, więc nie musiał obawiać się, że pocałuje klamkę sądowej sali, w której miejsca szybko się zapełniły.
      Clive trzymał się z tyłu, unikając przede wszystkim znajomych twarzy z Mariesville. Widział rodziców Tommy’ego, jakieś ciotki, wujków, kuzynów, dalszą rodzinę. Nie znał za to twarzy Richarda Dashwooda, więc nie mógł wyłapać go z tłumu. Dostrzegł za to Clementine, która w skromnym i eleganckim stroju, czekała na rozwój sytuacji. Zauważył, że choć i tak była szczupła, to teraz wyglądąła na zwyczajnie wychudzoną. Gdy siedziała, nie trzymała pleców prosto, a pochylała się, jakby próbując schować się przed całym światem. Przed każdym z dziesiątek spojrzeń, które czujnie śledziły każdy jej ruch.
      Wzrok Clive’a też za nią podążał, choć zerkał również w stronę ławy przysięgłych, obserwował sędzię, obrończynię Clementine i zastanawiał się, czy Carmen cokolwiek w tym wszystkim zmieni. Clementine była niewinna, ale czy inni zdecydują tak samo? Broniła się, ale kto zadawał w samoobronie aż trzy ciosy, skoro, jak pokazała sekcja zwłok, już ten pierwszy okazał się śmiertelnym i Tommy nie byłby w stanie zrobić jej już niczego, więc po co te dwa kolejne? Czy amerykański bohater zasługiwał na taką śmierć?
      Clive czekał. Słuchał, choć nie do końca czuł się na tej sali obecny. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że równie mocno co Clementine, chciał, żeby było już po wszystkim, ale jednocześnie tak strasznie dręczyło go poczucie, że słowo niewinna, choć dla niego stanowiło jedyną opcję, nie musiało być tym, które ewentualnie tutaj padnie.

      ;*

      Usuń
  140. Clive wiedział, że to będzie długi dzień, ale nie spodziewał się, że aż tak długi — w szczególności dla niego, osoby całkowicie postronnej i kompletnie nie zaangażowanej w te wszystkie wydarzenia, które podlegały dokładnej analizie na sądowej sali. Wcale i w ogóle. Z jednej strony wiedział, że powinien docenić fakt, że proces odbywał się już teraz, a nie za miesiąc, dwa, czy nawet pół roku. Czasem takie sprawy potrafiły ciągnąć się o wiele dłużej, ale znów z tej drugiej strony… Clive był pewien niewinności Clementine. Oficjalne jej ogłoszenie było więc jedynym, na co czekał, i im bardziej prawnicy, zatrudnieni przez rodzinę Redfordów, poddawali w wątpliwość wszystko, co Clementine zrobiła i czego doświadczyła, tym gorzej się z tym oczekiwaniem czuł. Były wręcz momenty, w których nabierał wątpliwości i to nie dlatego, że przestawał wierzyć w to, że Clementine nie była winna, a dlatego, że obawiał się, jakie wnioski z tego wszystkiego wyciągnie ława przysięgłych. Zarówno oni, jak i sędzia, byli atakowani wręcz najróżniejszymi, starannie przygotowanymi argumentami, które miały przyciągnąć ich sumienia na stronę Tommy’ego Redforda — amerykańskiego bohatera, którego okrucieństwo wobec żony miało uzasadnienie w tym, co robił dla swojego kraju. Ameryka kochała łzawe opowieści o poświęceniu dla ojczyzny.
    Właściwie to Clive spędzał więcej czasu na wpatrywanie się w plecy Carmen Lopez, niż na podążaniu wzrokiem za każdym ruchem Clementine. Domyślał się, że i tak musiała czuć intensywność wszystkich tych skupionych na niej spojrzeń, a jakaś część Clive’a chciała też obserwować dokładnie to, w jaki sposób Carmen zwracała ten dług wdzięczności, który miała wobec jego ojca, skoro tu była.
    Wiedział, że będzie musiał podziękować tacie za to, że nie wyśmiał jego prośby. Bo gdyby to zrobił, to Clive, naturalnie, by się wściekł, ale z drugiej strony też musiałby ojca zrozumieć — to, o co go poprosił, wcale nie stanowiło standardowej przysługi.
    Carmen robiła jednak co mogła i proces trwał, a Clive modlił się tylko o to, by nie przedłużył się na następny dzień. Chciał, żeby było już po wszystkim — nie bardziej pewnie, niż pragnęła tego Clementine, ale wciąż bardzo mocno. W tej przerwie, której ława przysięgłych potrzebowała, by osiągnąć porozumienie, wyszedł na zewnątrz i przed budynkiem sądu zapytał nawet kogoś zupełnie obcego o papierosa. Clive z reguły nie palił — zdarzało mu się to jedynie, gdy za dużo się napił albo właśnie, jak teraz, gdy coś okrutnie go stresowało i czuł, że musi zająć czymś myśli, dłonie i gębę jednocześnie.
    Nie pomogło.
    Gdy wrócili na salę, tuż przed ogłoszeniem wyroku, Clive miał wrażenie, że zrobiło mu się cholernie gorąco. Niesamowicie wręcz. Był ciepły, słoneczny wiosenny dzień — właściwie to wielkimi krokami zbliżało się już lato. Okna na sali były pozamykane, a klimatyzacja robiła co mogła, jednak przy takim tłumie najwyraźniej były momenty, w których nie wyrabiała. Wstrzymał oddech, zupełnie nieświadomie i całkowicie odruchowo, a potem głośno wypuścił powietrze z płuc, kiedy wyrok już zapadł.
    Niewinna.
    Clive był tego pewien, a jednak poczuł ogromną ulgę. Fala zawodu i głosy protestu rozległy się po stronie, którą zajmowała rodzina Tommy’ego, ale teraz niczego to już nie zmieniało. Clementine była wolna. Niewinna od samego początku.
    Zgromadzeni na sali ludzie zaczęli wstawać z miejsc, więc Clive, nawet pomimo swojego wzrostu, stracił z oczu Clementine, która nie ruszyła się ze swojego miejsca. Dostrzegł w ostatniej chwili jakiegoś starszego mężczyznę, który do niej podszedł i położył dłoń na jej ramieniu — domyślił się, że to musiał być właśnie Richard Dashwood. Z tym widokiem oraz świadomością, że przy Clementine była jeszcze Carmen, Clive doszedł do wniosku, że jego miejsce nie było teraz przy niej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Media zgromadzone przez sądem uruchomiły się na tyle, że Carmen musiała wyjść na zewnątrz i wygłosić oficjalne przemówienie. Clementine nie musiała w tym uczestniczyć, a tłum powoli zaczął się przerzedzać. Clive, który wyszedł już na korytarz, dostrzegł, że z tego pomieszczenia, w którym do tej pory Clementine mogła przegrupować się wraz z Carmen, wychodzi Richard Dashwood. Podszedł do niego, przedstawił się krótko i domyślił się, na podstawie spojrzenia i reakcji mężczyzny, że wiedział, kto zapewnił tutaj obecność Carmen. Nie wymienili jednak żadnych konkretnych uprzejmości, a Clive zapytał po prostu, czy może wejść do pomieszczenia, w którym Clementine została na chwilę sama.
      Pomieszczenie było duże, a na środku stał ogromny stół. Clementine siedziała na jednym z odsuniętych krzeseł, po przeciwnej stronie od drzwi, które ostrożnie zamknął za sobą Clive. Dopiero teraz, gdy miał ją odrobinę bliżej, dostrzegł, jak naprawdę przez te ostatnie tygodnie schudła. Jaka zmęczona wydawała się jej twarz, jaka niesamowicie drobna i krucha się zdawała.
      Podszedł powoli do jednego z tych krzeseł, które pozostało ciasno przysunięte do stołu. Zacisnął dłoń na jego oparciu i, uśmiechając się lekko, jakby nieśmiało, choć do nieśmiałych, zwłaszcza przy niej, przecież nie należał.
      — Już po wszystkim — odezwał się, z jednej strony stwierdzając coś, co dla nich obojga było już oczywiste, a z drugiej… Nie do końca też wiedział, co powiedzieć. Więc powiedział cokolwiek, bo najważniejsze w tym wszystkim było i tak to, że od samego początku był po jej stronie.

      ;******

      Usuń
  141. Pokój, w którym się znaleźli, przytłaczał swoim rozmiarem. I to nie dlatego, że był jakiś szczególnie rozległy, ale sam budynek sądu w Atlancie należał do zabytków, o czym dawały znać choćby te okrutnie wysokie sufity. Ściany, podobnie jak na sali rozpraw, z której niedawno Clive i Clementine wyszli po całym niezwykle ciężkim i wymagającym dniu, były obłożone przytłaczającym, ciemnobrązowym drewnem. Okna, choć wysokie, przesłaniały gęste firany, które znacznie blokowały dopływ światła, a grube, ciężkie zasłony były w każdej chwili gotowe odciąć go całkowicie. Choć miejsca nie brakowało, Clive czuł się tu wyjątkowo klaustrofobicznie i dopiero w tym miejscu dotarło do niego, jacy byli wraz z Clementine… mali. Tacy kompletnie i całkowicie malutcy wobec całego tego świata, który nie zatrzymał się, gdy Tommy Redford przestał oddychać. Nie zrobił tego również, gdy Clementine trafiła do aresztu ani nie zareagował teraz, gdy sąd, wraz z ławą przysięgłych, orzekł, że jest niewinna. To, co się stało, te ostatnie tygodnie, one zupełnie nic nie znaczyły dla całej Atlanty, całej Georgii, całego kraju. Ale dla Clive’a był to czas ogromnej niepewności, poczucia, że zależało mu na czymś, co nawet nie powinno go obchodzić, i zmartwienia o to, że tak jak był już pogodzony z faktem, że on i Clementine nie mieli wspólnej przyszłości, to teraz ona mogła zostać jej pozbawiona nawet osobno.
    — Clemmy… — wydusił z siebie teraz Clive, nie do końca pewien, po co tu w ogóle przyszedł. Był tylko facetem, z którym zdradzała męża, a ten z kolei już przecież nie żył, i nie została uznana winną jego zabójstwa. Był tylko… przyjemnym wspomnieniem tego jednego, upalnego lata, które wspólnie w tym mieście spędzili. Był jej kumplem od szybkiego seksu bez zobowiązań, przez jeden weekend był jej chłopakiem, a poza tym… Poza tym był dla niej nikim i tak powinno pozostać.
    Uśmiechnął się trochę niewyraźnie, zakłopotany tym, że nie miał pojęcia co zrobić, gdy Clementine do niego podeszła i swoją wdzięczność zamknęła w jednym słowie oraz oszczędnym geście. I to nie tak, że oczekiwał czegoś więcej. Po prostu zrobił się w ciągu tych kilku tygodni strasznie miękki, naiwny i, prawdę mówiąc, okrutnie głupi, bo jakaś jego część pozwoliła sobie wierzyć, że może jednak znaczył dla niej coś więcej. Ale, cholera, nie pomagał jej z tymi zdjęciami ani z prawnikiem dlatego, że oczekiwał czegoś w zamian, więc nie było tutaj miejsca na rozczarowanie.
    Zacisnął dłoń odrobinę mocniej na oparciu tego krzesła, za które złapał zaraz po wejściu. To była ta ręka, to ramię, którego Clementine dotknęła i Clive nagle poczuł, że cały się pod wpływem tego dotyku spiął, więc zmusił się, by rozluźnić uścisk na zimnym, drewnianym oparciu i potrząsnął nieznacznie ramieniem, próbując pozbyć się tego dziwnego uczucia.
    — Nie ma za co — powiedział w końcu, czując, że to był ten moment, w którym powinien się wycofać. I chciał, naprawdę chciał, ale to wszystko, co gromadziło się w nim odkąd widzieli się po raz ostatni, co prześladowało go każdego dnia i odbierało w nocy sen, okazało się silniejsze. — Cieszę się, że się udało — odezwał się więc jeszcze, odrobinę nieumiejętnie dobierając słowa, ale był pewien, że Clementine wiedziała, co miał na myśli. Że od samego początku był niepodważalnie pewien jej niewinności, ale bał się, że ci, od których decyzja będzie zależeć, nie uznają tego samego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wyciągnął najpierw niepewnie dłoń, dotykając przelotnie policzka Clementine. Dotknął chłodnej, pozbawionej wypieków skóry, odgarnął jakiś praktycznie niewidoczny i niewyczuwalny kosmyk włosów za jej ucho, a potem po prostu podszedł o krok bliżej, otoczył ją ramionami i objął mocno, przyciągając całe jej szalenie drobne ciało do siebie.
      — Już jest dobrze — mruknął gdzieś w jej włosy, potwierdzając to, co mówił wcześniej: że będzie dobrze. I wiedział, że to całe dobrze miało teraz w głowie Clementine całą masę najróżniejszych definicji, ale była wolna, była niewinna, od samego początku. Mogła na tym coś zbudować, niezależnie od tego, czy Clive będzie w tym uczestniczył, czy nie.

      war is over

      Usuń
  142. Clive też nie wiedział. Nie wiedział teraz dosłownie niczego, nie miał pojęcia, co robić i właściwie jedyne, do czego mógłby tę dezorientację przyrównać, to pierwsze do i tygodnie po wypadku, po tym cholernym postrzale, który przewróci do góry nogami absolutnie wszystko, co Clive wiedział o swoim życiu, co w nim znał i co planował na przyszłość. Wszystko nagle straciło rację bytu i pamiętał, że właściwie jedyne, czego wtedy potrzebował, to żeby ktoś powiedział mu, że już jest dobrze i że tak zostanie. Jasne, że to nie musiało mieć wiele wspólnego z prawdą, bo kolejne miesiące minęły mu na rozpaczliwym wręcz miotaniu się i próbach nadania sensu temu, co zostało go tak brutalnie pozbawione, na układaniu każdego fragmentu swojej rzeczywistości od nowa, ale nadzieja też była potrzebna. I twierdził tak on, Clive Bennett, którego życie na tym przeklętym jabłkowym zadupiu opierało się na piciu, balowaniu i ruchaniu.
    Teraz o tym nie myślał. Od tygodni już o tym nie myślał. Jego myśli za to, zaskakująco często, wbrew jego woli nawet, uciekały w stronę tego, co musiała czuć Clementine Redford, o której — spójrzmy prawdzie w oczy — myśleć nawet nie powinien. Nie powinien robić wielu rzeczy, w których przewijało się jej imię, ciało, głos. Ciepło jej ciała, zapach jej skóry, cała ta bliskość, która smakowała przy niej wyraźniej, lepiej, soczyściej. Tak, jak czuł, że powinno smakować życie, a jak odkrył, że nie smakowało już przy nikim poza nią.
    I w związku z tym, mówiąc krótko i zwięźle, Clive miał przejebane. I nie robił nic, by temu zapobiec. Nie martwił się o siebie, o swoje przejścia, o swoje traumy. Miał już wystarczająco dużo czasu, by nauczyć się, jak sobie z nimi radzić, nawet jeśli robił to w skrajnie wręcz niezdrowy sposób. Martwił się, od całych tygodni, o Clementine Redford.
    Cholera jasna.
    Oboje tego potrzebowali i Clive odetchnął głośno, gdy wraz z ramionami Clementine, owijającymi się wokół jego ciała, z jej ciepłem, z jej zapachem, z jej przyjemnym, choć tak boleśnie wręcz obecnie znikomym ciężarem w jego ramionach, zrobiło mu się po prostu lżej. Nie miała teraz, kurwa, nikogo i to nie tak, że Clive to odważnie zakładał — on to widział. Jej ojciec nie sprawiał wrażenie wylewnego, Carmen robiła co mogła, by ją wesprzeć, ale poza tym nie widział w tłumie jej przyjaciół, matki, dalszej rodziny. Nikogo. A przecież każdy kogoś potrzebował. On, gdy świat mu się zawalił, miał chociaż mamę, niezawodną Ruth Bennett, która właściwie zawsze stała po jego stronie i nigdy nie próbowała okazywać swoich uczuć za pomocą chłodnego traktowania, które Clementine otrzymała od Richarda Dashwooda. Pierdoleni wojskowi służbiści.
    — Nie musisz — odezwał się w końcu, nie wypuszczając jej z objęć, gdy nie musiał. Odnalazł spojrzeniem te jej wielkie, smutne, ciemne oczy, które teraz się w niego wpatrywały. — Jeden dzień na raz, okej? — zaproponował, choć wiedział, że nie powinien. Nie powinien mówić jej, że nie musi wiedzieć, co dalej, gdy w pewnym sensie musiała, bo życie, które do tej pory znała się skończyło i nie widział innego wyjścia, niż by ułożyła je sobie na nowo. Ale to było ogromne przedsięwzięcie. Coś, co wymagało czasu, co nie stanie się od jutra. — Pomogę ci. Na tyle, na ile będę w stanie — zadeklarował, bo przecież mógł. Nie miał pojęcia, jakiej pomocy i w jakim stopniu Clementine będzie wymagała, ale ona nie zostawiła go wtedy, na imprezie, w Savannah, gdy jej ewidentnie potrzebował. Nie wyśmiała go, nie kazała mu wziąć się garść i być mężczyzną. A mogła. Może nawet powinna. Ale nie była okrutna, i on też nie zamierzał się taki teraz okazać. — Masz gdzie teraz zostać? — zapytał, siląc się na uśmiech, choć wcale nie było mu do śmiechu, gdy widział to, jaka najzwyczajniej w świecie wystraszona była. Też by był na jej miejscu. Podejrzewał, że nie wróci do domu Redfordów z prostego powodu — ten dom, z tego co Clive dowiedział się od Carmen, nie należał do niej, a do rodziny Tommy’ego. Mieli prawo jej tam nie chcieć.

    let's tackle them one by one

    OdpowiedzUsuń
  143. Clive nie miał pojęcia, jak czuła się z tym Clementine — i nie zamierzał pytać, bo uważał, że to nie czas i miejsce, by zaspokajać własną ciekawość — ale on zdecydowanie nie chciałby już do tego domu wracać. Bo może i czuła się dobrze w tamtejszej kuchni, może i urządziła sypialnię tak, jak jej się podobało, może i znajdował się w tej dobrej części miasta, może i był jakimś symbolem statusu społecznego, ale… ile ona w nim wycierpiała. Ile razy Tommy pchnął ją na którąś ze ścian, a potem złapał ręką za jej szyję. Ile razy zepchnął ją ze schodów, ile razy przewrócił na podłogę, ile razy złamał jej żebro, skręcił nadgarstek czy zostawił na ciele sińce. Z drugiej strony poza tym domem nie miała zbyt wiele, bo całe swoje dorosłe życie podporządkowała właśnie Tommy'emu, a pośrednio też jego rodzicom, bo przecież to oni kręcili tym całym majdanem i do nich ten dom wciąż należał. Dobrze, że ci ludzie, ta cała dysfunkcyjna (bo gdyby było inaczej, to Tommy Redford też byłby inny), popierdolona rodzinka nie zdołała odebrać Clementine jeszcze wolności. A walczyli zażarcie i włożyli w to, z tego co Clive słyszał, niemałą kasę. Całe szczęście, Carmen Lopez walczyła mocniej.
    Jeśli zaś chodziło o plan Clementine na najbliższą przyszłość — a raczej jego brak — to Clive miał rację, ale jednocześnie łatwo mu było ją mieć, bo to nie on został dosłownie z niczym. Owszem, wiedział, jak to jest, kiedy życie, które znało się do tej pory rozpadało się całkowicie i to, co po nim następowało, okazywało się szokująco odmiennie, ale on miał choćby tę swoją mamę. Ojca, który też nie zostawił go bez słowa otuchy i bez pomocy, ba, szukał mu najlepszych lekarzy od popierdolonej głowy i rozjebanego kolana w całej Atlancie, tylko Clive nie chciał z tego pierwszego korzystać, upierając się, że da sobie radę. Mógł stracić wszystko, a zawsze i tak miał gdzie wrócić, nie musiał nawet mieć ze sobą kluczy, bo Ruth praktycznie nigdy nie pamiętała już o tym, by zamknąć drzwi. Clive więc jednocześnie rozumiał Clementine i nie mógł zrozumieć jej wystarczająco, ale podejrzewał, że ona nawet tego nie oczekuje. Czuł w sile jej wątłych ramion, w rozpaczliwości tego, jak do niego przylgnęła, że najbardziej to potrzebowała przy sobie teraz kogoś mieć. Kogoś, kto może nie opłaci jej hotelu na nowy start, na który dostała cholernie krótki limit dwóch tygodni, ale za to kogoś, kto był w stanie ją po prostu wesprzeć.
    Ale że on? Najwyraźniej śmierć Tommy’ego Redforda zmieniła coś również w jego życiu, bo inaczej wytłumaczyć sobie tego wszystkiego nie potrafił. Tej chęci pomocy, tego poczucia, że chciał się upewnić, że Clementine nie zostanie sama z tym wszystkim, czemu musiała teraz stawić czoła. Czy to było jego miejsce? No nie. Czy powinien się w to mieszać? Też nie. Bo nie był dla niej nikim szczególnym, bo do tej pory ich relacja opierała się na seksie i nie łączyło ich właściwie nic więcej. A on wciskał się w jej proces, skombinował zarąbistą prawniczkę, a teraz, gdy kurz po zaciętej bitwie na sądowej sali choć odrobinę opadł, wpychał się jeszcze w jej nową i zapewne cholernie przerażającą rzeczywistość. Kurwa, przesadzał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uśmiech, który ponownie pojawił się na jego ustach, gdy dłoń Clementine dotknęła jego policzka, a spojrzenie tych wielkich, ciemnych oczu zatrzymało się na jego twarzy, też był przesadą. Nie był jednak okrutny — nigdy się tym nie cechował — więc przytulił ją jeszcze, gdy tak kurczowo trzymała się materiału jego koszuli, pogłaskał dłonią po włosach, które zdążyły poplątać się po całym dniu i dopiero po dłużej chwili spróbował się odsunąć. Cofnął dłonie i ramiona, zrobił pół kroku do tyłu.
      — Masz jak dostać się do Camden? — zapytał, odwołując się do własnego rozsądku, do tego, że jako ktoś, kogo z Clementine nic nie łączyło, nie powinien tak rozpaczliwie obejmować jej kilkadziesiąt minut po tym, jak usłyszała, że nie jest winna zabójstwa męża, którego zdradzała z nikim innym, jak właśnie z nim. Kurwa, co za syf. — I tak będę wracał do domu… — dodał, bo nie miał pojęcia, co planował Richard Dashwood, ale gdyby upewnienie się, że jego córka trafi bezpiecznie tam, gdzie ją zakwaterował, miało stanowić dla niego problem, to Clive miał najzwyczajniej w świecie po drodze. Clementine była już wolna. Mogła stąd wyjść w każdej chwili.

      need a ride, Dashwood?

      Usuń
  144. Wszystko było teraz dziwne. I Clive’owi było też dziwnie — z tym, że tu był, że przytulił Clementine, że czuł ulgę, wiedząc, że nikt nie zamknie jej już w areszcie ani żadnym więzieniu, że miał świadomość, że już po wszystkim. Dokładnie tak, jak jej powiedział. Teraz jednak stała przed wyzwaniem równie ogromnym i skomplikowanym, co odzyskanie wolności. Musiała przecież wrócić jakoś do normalnego życia, nawet jeśli na początku bardzo będzie ono odbiegało od jakiejkolwiek normy. Nie miała już męża, nie była panią Redford. Straciła dom, w którym spędziła parę ładnych lat, choć Clive nie wiedział ile dokładnie i nie zdawał sobie też do końca sprawy z tego, że Clementine i Tommy byli małżeństwem aż tak długo. Poza domem, Clementine nie miała też teraz pracy, do której mogłaby wrócić i… Cholera jasna, to musiało być dla niej okrutnie przerażające. Clive to wszystko rozumiał, ale nie potrafił jednocześnie wyobrazić sobie, jak ogromny strach musiała czuć teraz przed własną przeszłością, bo nigdy nie został całkowicie z niczym. Wydawało mu się, że tak było, ale to nie była prawda. Ktoś zawsze był gotów go wesprzeć i… jakaś część Clive’a, dość duża część, chciała wesprzeć teraz Clementine.
    Szkoda, że nie miał pojęcia od czego zacząć.
    Pokiwał więc odruchowo głową, jakby był oficerem na służbie, przyjmującym rozkaz, a to tylko (a może i aż) Richard Dashwood radził mu, by uważał na jego córkę, a potem patrzył, lekko tym wszystkim zaskoczony, w plecy mężczyzny, gdy ten oddalał się energicznym krokiem, bo czekała na niego jakaś Marissa. Nieźle.
    Zachowanie ojca Clementine, choć dość chłodne i lekko niezręczne, świadczyło jednak o tym, że się starał. Na tyle, na ile był w stanie, korzystając z tego, co potrafił z siebie wykrzesać. Clive’a trochę kusiło, by zapytać, co z jej matką — czy rozmawiały choćby przez telefon, czy Clementine w ogóle wiedziała, gdzie ona jest, czy może chciałaby wiedzieć — ale to nie było jego miejsce. Nie powinien być ciekawski, miał o nią zadbać, bo kto inny to zrobi? Chciał o nią zadbać. Czuł się zobowiązany w najlepszym możliwym tego słowa znaczeniu.
    — Żaden problem — rzucił więc szybko, bo stanowczo uciąć wątpliwości, w które zaczynała wpędzać się na jego oczach Clementine. I tak jechał w tę samą stronę, to po prostu miało sens. — Na korytarzu chyba nikogo już nie ma, zaparkowałem na ulicy przed sądem — dodał, próbując nakreślić jej w ten sposób sytuację.
    Clementine wiedziała, że jej proces był medialną sprawą. Okna w sali, w której się znajdowali, wychodzili na tył budynku sądu, więc nie mogli nawet słyszeć stąd zgromadzonych na zewnątrz reporterów, ale Clive podejrzewał, że nie będzie ich aż tak wielu. Tłum, wbrew pozorom, nie był tak szalony jak te tłumy, które widywał wcześniej choćby w Savannah, bo tam szeroko nagłośnione sprawy też się zdarzały.
    Wyszli więc razem, a w szerokim i opustoszałym korytarzu spotkali jeszcze Carmen, której Clive jeszcze podziękował. Zamienili parę słów, Carmen udzieliła ostatnich rad Clementine i później musieli tylko szybko czmychnąć do jego samochodu, co udało się bez większych problemów, jeśli nie liczyć masywnej kamery telewizyjnej, którą jeden z operatorów praktycznie wpychał Clementine przed nos. No cóż. Spodziewali się tego. Udało się jednak i choć Clive dość energicznie odjechał spod samego sądu, a potem robił dosłownie wszystko, by jak najszybciej przebić się przez Atlantę i wyjechać na drogę, która zabierze ich do Camden. Zwolnił jednak, gdy poczuł się już pewniej. Chciał póki co zostawić Atlantę za sobą. Nie myśleć o tym, dlaczego tu w ogóle dzisiaj był.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I podejrzewał, że siedząca w milczeniu na fotelu pasażera Clementine czuła to samo. Wyglądała na mocno zmęczoną i trudno było jej się dziwić, więc Clive zwolnił do rozsądnej prędkości, wyłączył cicho grające w tle radio na wypadek, gdyby bolała ją głowa i zostali właściwie tylko w towarzystwie szumu klimatyzacji oraz samego samochodu.
      — Chcesz zatrzymać się po drodze w jakimś Walmarcie? — zapytał nagle Clive, zerkając odrobinę niepewnie na Clementine. — No wiesz, żeby kupić jakąś szczoteczkę do zębów, coś do ubrania, najpotrzebniejsze rzeczy — wytłumaczył, starając się, żeby jego tok myślenia miał dla niej sens. — Jak wolisz nie wychodzić z auta, to powiesz mi, czego potrzebujesz i mogę sam szybko skoczyć. Zgarniemy jeszcze po drodze coś do jedzenia i pojedziemy do tego hotelu, co? Masz adres? — zagadywał ją dalej, proponując kolejne rozwiązania, starając się ze wszystkich sił ogarnąć to tak, żeby musiała podejmować jak najmniej decyzji, bo nawet nie był w stanie wyobrazić sobie, jak męczące musiały one dla niej być.

      let's go, babe

      Usuń
  145. Clementine może i trzymała się w ryzach, ale Clive, który nie znał jej jakoś zajebiście dobrze znał ją jednak na tyle, by wiedzieć, że sobie nie radziła. Zresztą, nie trzeba było obliczeń z zakresu fizyki kwantowej, by dojść do takiego wniosku. Nikt by sobie na jej miejscu nie radził i nie było w tym absolutnie nic złego. Clementine nie musiała więc martwić się o utrzymywanie pozorów — przed nim to właściwie nie miało żadnego sensu, bo przecież chyba nie zapomniała, jak sam się przed nią kiedyś rozkleił. Była wolna, a to znaczyło teraz najwięcej, bo z tą wolnością mogli już coś robić. Wymyślić dla niej jakąś najbliższą przyszłość, popracować nad kolejnymi dniami. To wszystko było do ogarnięcia, tylko nie mogła z tym zostać sama. I Clive nie miał pojęcia, czy był odpowiednią osobą, żeby jej nie tylko towarzyszyć, ale i pomóc, jednak nie widział innej opcji. Nie widział tu jej ojca, nawet tej całej Marissy, ani jej matki. Tommy nie żył, a glonojad i tak w niczym jej nie pomagał, co najwyżej wymagał. Clive nie tylko nie widział więc innej opcji, ale również po prostu chciał pomóc.
    Coś w niego wstąpiło. Cholera wie co, bo pomocny to on był akurat średnio, ale chwilowo z tym nie walczył.
    Nie walczył również z dłonią Clementine, znowu odsuwającą mu za ucho włosy, które wcale tego gestu nie potrzebowały, bo były we właściwym miejscu, a przynajmniej w takim, w którym mogły zostać. Nie walczył również z jej dłonią na swoim ramieniu i pozwolił sobie podążyć za nią wzrokiem, gdy cofnęła już rękę, uśmiechając się. Też zdążył się uśmiechnąć, zanim odwrócił głowę, by z powrotem obserwować drogę.
    Jest wolna. Jest dobrze.
    — Jeśli dosięgniesz mojej torby na tylnym siedzeniu, to w którejś kieszeni powinna być ładowarka — odpowiedział na pytanie o ładowarkę. Ponieważ praca wymagała od niego, żeby był przygotowany na wszystko, a przy okazji często bujał się jeszcze całymi godzinami poza domem tak dla czystej rozrywki i nie zawsze kończył wieczór we własnym łóżku, Clive wszystko kupował po dwa. Czasem nawet po trzy. Miał więc jedną ładowarkę w domu, jedną w szafce w pracy, trzecią w torbie, w której poza co najmniej dwoma zestawami czystych ubrań na zmianę, trzymał jeszcze całą masę innych rzeczy. — I co? Jest? — zapytał, choć wiedział, że ładowarka na pewno gdzieś tam była, ale Clementine najpierw musiała przeglądnąć kilka kieszeni. — To tu możesz ją podpiąć — pokazał jeszcze wejście na USB, które znajdowało się w dolnej części deski rozdzielczej. — Poruszaj trochę, bo działa tylko w paru odpowiednich pozycjach.
    Kątem oka Clive dostrzegł, że ekran telefonu Clementine rozbłysnął światłem, więc ładowarka musiała zadziałać. Odwrócił jednak całkowicie wzrok, gdy telefon uruchomił się na dobre, a Clementine zaczęła go przeglądać. Nie chciał, by pomyślała, że był ciekaw, ile nieodebranych połączeń i nieodczytanych wiadomości zebrała przez ostatni miesiąc. To nie była jego sprawa.
    Od Camden dzieliło ich jeszcze trochę drogi, gdy Clive zjechał nagle z trasy i skierował samochód w stronę widocznego z daleka parku handlowego, w którym, pomiędzy innymi sklepami, znajdował się Walmart, o którym wcześniej wspomniał Clementine. Gdy parkował, była wciąż zajęta swoim telefonem, więc zgasił silnik i odezwał się nienachalnie:
    — Jesteś pewna, że chcesz tam wchodzić? Mogę to ogarnąć — zaoferował się po raz ostatni, nie chcąc przytłaczać jej koniecznością dokonywania wyborów na sklepowych półkach. Widział, że była wykończona, podejrzewał, że głodna też.

    ♥♥♥

    OdpowiedzUsuń
  146. Clive nie kłócił się z pieniędzmi, które wręczyła mu Clementine, chociaż gdyby mu ich nie podała w ogóle, i tak kupiłby wszystko, o co prosiła. No dobrze — nie wszystko — ponieważ na wiadomość o piwie odpisał tylko szybko nie dzisiaj, mała, podejmując decyzję właściwie za nią. Czy Clementine była wolną, dorosłą kobietą, która mogła decydować o tym, czy i kiedy chce się napić piwa? Ależ oczywiście. Ale Clive lubił stawiać na swoim i jeśli już uruchamiała się w nim ta cholernie dziwna potrzeba zadbania o kogoś, kto nie był nim samym, to w swoją rolę wczuwał się dosyć mocno. Kupił jej więc colę. Zero. Dwie puszki. Schłodzone. Pamiętał o kosmetykach, o które prosiła i wziął dokładnie te, które zapisała na liście. Nie pominął szczoteczki, pasty do zębów, udało mu się wygrzebać dla niej nawet jakąś prostą piżamę, która niczym nie przypominała tych koronek i kusych koszulek, w których spała w normalnych warunkach, a gdy pieniądze, które mu wręczyła zaczęły się kończyć, a lista zakupów nie, nawet o tym nie myślał. Cholera, nawet dżinsy, jakiś prosty top, i rozpinaną koszulę oraz dresową bluzę udało mu się wybrać, i dorzucił na to swoją kasę, bo to nie był jakiś znowu problem. I nie zamierzał ani o tym Clementine wspominać, ani pozwalać wspomnieć jej. Nie chciał niczego w zamian, choć obawiał się, że nie będzie w stanie uświadomić Clementine wpełni, że chociaż potrafił być niezłym dupkiem i tę jego dupkowatą stronę dość dobrze znała, ale wszystko, co teraz robił, robił całkowicie bezinteresownie.
    Hotel, który wybrał dla swojej córki Richard Dashwood był… hotelem. Zalatywał delikatną spelunką i Clive zmarszczył z dezaprobatą brwi, gdy w siwym od zalatującego tytoniem i trawką, sfatygowanego lobby. W ogóle to miejsce na pewno pamiętało dobre czasy i przynajmniej pokój wyglądał na względnie czysty. Akceptowalny. W momencie, w którym Clementine rzuciła na łóżku siatkę z zakupami oraz swoją torebkę, gdzieś w głębi hotelowego korytarza trzasnęły drzwi. Potem zadudniły czyjeś podniesione głosy, w końcu usłyszeli, jak ktoś zbiera po schodach, rzucając całą gamą przekleństw. I to nie tak, że Clive był wrażliwy na wulgaryzmy, trzaskanie drzwiami, krzyki czy nie do końca pięknie prezentujące się hotelowe pokoje. Po prostu… Coś się w nim nie zgadzało, gdy myślał o tym, że Clementine miałaby zostać tu sama na noc. Że miałby ją tu zostawić i jechać sobie do Mariesville, a oczywiście, że pojechałby do mamy, a nie do swojego mieszkania, bo tam czuł się w ostatnim czasie najlepiej i najbezpieczniej.
    Spojrzał więc najpierw na przykryte wyglądającą na czystą pościelą, zmięte w miejscu, w którym wylądowały w tak skromnej ilości rzeczy Clementine, a potem przeniósł wzrok na jej twarz.
    — Pójdę się zameldować — poinformował krótko w odpowiedzi na jej pytanie. Oczywiście, że zostanie.
    Wziął dzisiaj wolne w pracy, żeby być na procesie i upewnił się, że pomimo wolnego dnia nie będzie musiał robić nocki. Nie mógł jednak uniknąć porannej zmiany następnego dnia, ale z Camden do Mariesville było na tyle blisko, że naprawdę mógł zostać z Clementine na noc. Wiedział, że będzie czuł się lepiej, tak sam ze sobą i z własnym sumieniem, jeśli zostanie. Wyszedł więc z pokoju i zszedł prosto do lobby, w którym zmęczony życiem pracownik nawet nie kwestionował tego, że Clive chciał ten sam pokój, w którym przed chwilą zameldowała się jedynie kobieta, z którą się tu pojawił.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wziął klucz, zapłacił i przeszedł się do swojego samochodu po tę samą torbę, w której miał nawet czysty mundur na jutro, bo lubił przecież być przygotowany, a potem prawie wchodził z powrotem na schody, gdy w hotelu pojawił się jeszcze dostawca pizzy. Dostał więc do ręki gotówkę razem z napiwkiem, a Clive wrócił do pokoju numer dwanaście z odrobinę raźniejszą miną niż ten zdegustowano-posmutniały wyraz, który towarzyszył mu wcześniej. W ogóle nie podobał mu się ten cały fakt, że Clementine została właściwie bez miejsca do życia i musiała po tym wszystkim jeszcze plątać się po hotelach, ale zapowiedział już przecież, że pomoże jej to ogarnąć, i słowa zamierzał dotrzymać.
      — Jedz — powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu, kiedy jego torba wylądowała na podłodze z nogach łóżka, a karton z pizzą na komodzie obok telewizora. Nie mieli talerzy, ale kawałki pizzy były na tyle stabilne, a serwetki dołączone do dostawy na tyle duże i grube, że po prostu podał Clementine na jednej od razu dwa kawałki i złapał jeden dla siebie, bo też dawno już nie jadł. — I pij — dodał, podchodząc jeszcze do tej siatki, która wylądowała na łóżku, a z której wyjął jej tę colę zero, nie zwykłą, a specjalnie dla niej zero, otworzył i podał. Piwo to to nie było, porządny i zdrowy obiad też nie, ale węglowodany i cukier dobrze jej zrobią.

      hello, gorgeous ;>>>

      Usuń
  147. Clive odmówił Clementine tego piwa, bo wtedy jeszcze sądził, że po prostu wejdzie z nią do tego hotelu, upewni się, że Richard Dashwood niczego nie spierdolił i że jego córka serio ma dzisiaj i jutro gdzie spać, i wróci do Mariesville. Nie chciał więc, żeby Clementine piła sama i to nie dlatego, że jej nie ufał czy w jakikolwiek sposób próbował kontrolować. Po prostu… chciał dla niej dobrze i to piwo w smutnym, hotelowym pokoju kilka godzin po tym, jak odzyskała wolność, którą niesłusznie straciła i przy okazji straciła jeszcze całe swoje dotychczasowe życie… No to piwo wcale nie kojarzyło mu się dobrze. Będą mogli kiedyś wyskoczyć na nie razem, może w Mariesville, może gdzie indziej. Mieli przed sobą perspektywę kupy czasu, który dostali wraz ze śmiercią Tommy’ego, bo teraz Clive mógł być zapisany już w telefonie Clementine jako Clive, a w sumie to nawet i Clivey, i nie musiała kasować każdego śladu po kontakcie z nim, i nie musiała odrywać się od niego na całe tygodnie, bo mąż akurat był w domu. Ale na to jeszcze przyjdzie czas.
    Teraz Clementine wyszła do łazienki, a Clive usiadł na brzegu łóżka z kolejnym kawałkiem pizzy i papierową serwetką, uważając, żeby nie narobić syfu. Był usatysfakcjonowany faktem, że Clementine się nie głodziła, bo jeszcze tego mu brakowało, żeby musiał wciskać w nią jedzenie i martwić się o to, jak marnie wygląda. Już i tak marnie wyglądała, a kiedy rozebrała się przy nim do bielizny, od razu dostrzegł, że była jeszcze chudsza niż zanim to wszystko się wydarzyło, chociaż wcześniej też była szczuplutka. Nie dał jednak po sobie poznać, że cokolwiek w jej wyglądzie ścisnęło go w gardle. Niedługo później w łazience rozległ się szum wody, a telefon ekran telefonu Clive’a zaświecił i sam telefon zaczął wibrować. Ruth Bennett wiedziała, gdzie jej syn dzisiaj był i dlaczego.
    Clive nie unikał swojej matki, więc odebrał. I od razu musiał odpowiadać na pytania, a to, co mówił brzmiało mniej-więcej jak tak, wszystko jest dobrze, tak, uniewinnili ją, no przecież niczego innego nie mogli zrobić, skoro i tak była niewinna, nie, nie będzie mnie na kolacji, tak, jestem z nią, mamo no w hotelu, mamo nie w Atlancie, w Camden, mamo, daj spokój. Ruth wcale się nie hamowała i pytała dosłownie o każdy szczegół. Clive zjadł już pizzę i na kolanach miał tylko zmiętą serwetkę, a przy uchu wciąż telefon, gdy Clementine wyszła z łazienki. Podniósł na nią wzrok i uśmiechnął się do niej, tym razem mówiąc nie mamo, tak mamo, dobrze mamo, pa mamo.
    Rozłączył się w końcu.
    — Mama cię pozdrawia — powiedział, odkładając telefon na bok. Miał czyste ręce, więc oparł je na pościeli za sobą i rozciągnął się w ten sposób odrobinę, dopiero teraz czując, jaki przez cały dzień był niesamowicie spięty. — I cieszy się, że już po wszystkim — dodał, żeby nie powtarzać dosłownie słów Ruth, która powiedziała, że cieszy się, że się udało.
    Clive od początku wiedział, że się uda, bo nie widział żadnej innej opcji, skoro Clementine była skrajnie wręcz niewinna. Jego mama z kolei wierzyła w jej niewinność, ale nie była w to wszystko tak… wkręcona jak on. Nie miała więc na myśli niczego złego, ale Clive starał się dbać teraz o komfort Clementine nawet w najmniejszych szczegółach.
    — Lepiej? — zapytał, mając oczywiście na myśli jej samopoczucie oraz to, że wcześniej nie dokończyła myśli. Nie powiedziała mu, jak się czuje. Mógł się jedynie domyślać, że chujowo, choć może ten prysznic cokolwiek poprawił.

    ;*

    OdpowiedzUsuń
  148. Clive nie słyszał płaczu Clementine pod prysznicem, bo odbijająca się od ścian prysznica woda była zdecydowanie głośniejsza, a on zajęty rozmową. Nie domyśliłby się również po jej twarzy, że płakała, choć w sumie by mógł, bo… czy należałoby się temu dziwić? Otaczał ją ogromny bałagan, który pewnie w jej oczach wydawał się jeszcze większy, podczas Clive potrafił podejść do niego spokojnie i praktycznie, bo to nie był jego własny syf. Nie mógł jednak oczekiwać — i nie oczekiwał — że Clementine podejście do tego w podobny sposób. Była niewinna i on ani przez chwilę w to nie wątpił, ale podejrzewał, że w pewnym sensie mogła nawet czuć się winna. Może niekoniecznie samej śmierci Tommy’ego, bo ten parszywy glonojad dostał dosłownie to, na co zasługiwał,
    Teraz jednak nie był czas, żeby się na tym skupiać. Bałagan zostawią na jutro. Może na pojutrze. Na popojutrze. Na następny tydzień. Na wtedy, kiedy Clementine będzie czuła się na tyle silna i gotowa, by stawić im czoła, bo to, że musiała te siły najpierw odzyskać było wręcz oczywiste. Clive, siłą rzeczy, wiedział, jak wygląda areszt i miał pojęcie o tym, jakim miejscem było więzienie. Mało przyjemnym, zwłaszcza dla kogoś tak… delikatnego jak ona. Clementine miała w sobie niewątpliwie wiele siły, o której nie miala pojęcia, ale nikt nie mógł wymagać od niej, by była silna tu i teraz. W tym momencie.
    Richard Dashwood kazał Clive’owi uważać na jego córkę, a Ruth Bennett poradziła mu, żeby uważał też na samego siebie. Clive czuł, że nie potrzebuje takich rad, ale matka to matka, a Ruth swojego syna znała, wbrew pozorom, wyjątkowo dobrze. I miała już swoje podejrzenia o tym, co łączyło go lub, jak uparcie twierdził, wcale nie łączyło z Clementine, ale wciąż była na tyle wyrozumiała, by nie pytać go o nic wprost. Pamiętała jednak doskonale, jak skończył, gdy zerwała z nim Leah i nie życzyła mu, żeby kolejny raz przywiązywał się do kogoś na tyle, by ewentualne rozczarowanie mogło potem boleć podobnie. Była przewrażliwiona, to wszystko. Clive się o siebie nie martwił, bo przecież nie szukał w Clementine drugiej Leah. Oni tylko uprawiali seks, zajebisty seks, a teraz pomagał stanąć jej na ponownie na nogi, bo może i był dupkiem, ale na pewno nie skończoną świnią. Proste.
    — Pewnie — zgodził się Clive, gdy rozproszyła go dłoń Clementine, przesuwająca się po jego policzku. Wciąż się uśmiechał, choć delikatniej niż wcześniej i właściwie to był uśmiech człowieka, który czuł spokój, bo wiedział, że teraz już wszystko będzie w porządku. Ten wyrok, który dzisiaj usłyszeli, to uniewinnienie było jak ogromny ciężar, który nagle spadł z jego pleców. Mieli to i prawo nie działało wstecz.
    — Zajebiście byś sobie poradziła — rzucił jednak, podnosząc się z łóżka, bo on też potrzebował po całym tym dniu prysznica, a poza tym to musiał rano wcześnie wstać.
    Nie było jeszcze jakoś szalenie późno, ale to był cholernie długi dzień, który nastąpił po kilku okropnych tygodniach i teraz, gdy znali zakończenie chociaż tego jednego rozdziału w życiu Clementine, Clive poczuł się okrutnie zmęczony. Nie spał dobrze ani spokojnie od tamtego zgłoszenia, na które odpowiedzieli wtedy jako pierwsi z szeryfem.
    Clive wziął ze swojej torby czyste ubrania, dresy i koszulkę, i poszedł pod prysznic. Jego telefon, który nie był zabezpieczony żadnym kodem, został na łóżku, a w czasie, gdy w łazience znowu szumiała woda, przychodziły na niego wiadomości od ojca, który, podobnie do matki, też zaangażował się w całą tę sprawę, choć informacje miał z pierwszej ręki, bo od Carmen. Kumple, z którymi Clive trzymał się w Mariesville, pytali też w wyskakujących w powiadomieniach z smsów i wiadomości na Messengerze, ale te wiadomości miały już dzisiaj pozostać bez odpowiedzi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po kilkunastu minutach Clive wrócił do pokoju i podczas gdy Clementine siedziała na krześle i dojadała pizzę, on położył się prosto do łóżka, opierając się jeszcze na wezgłowiu, żeby ustawić na jutro budzik i odpisać tylko ojcu.
      — Tata przekazuje, że od samego początku wiedział, że Carmen to dobry wybór — zaśmiał się, spoglądając sponad ekranu telefonu na Clementine, bo oczywiście, że John Bennett był ogromnie dumny z tego, jak wspaniałego wyboru dokonał. Zawsze taki był i Clive niczego innego się po nim nie spodziewał.

      Usuń
  149. Zabiła, bo musiała i Clive nawet przez chwilę w to nie wątpił. Dla niego cała ta sytuacja była niesamowicie wręcz prosta, czarno-biała, zupełnie nieskomplikowana. I wiedział też, że nie każdy był w stanie spojrzeć na to tak samo, bo nie każdy, jak on, domyślał się już czegoś. Teraz właściwie Clive mógłby wpaść w przytłaczające poczucie winy, dręczące go tym, że nie zareagował, choć miał pojęcie, co się dzieje. Starał się jednak sobie tego nie wyrzucać, bo… Co by to teraz zmieniło, poza tym, że właściwie nic? Powstrzymał nawet własną ciekawość i nie zaglądał w te zdjęcia i papiery, które przekazał Carmen. Nie chciał tego oglądać, nie czuł się na siłach, nie był pewien, czy powinien. Nie angażował się tak, jakby mógł i robił to w lekko samolubny i egoistyczny sposób dla własnego dobra. Nie chciał czuć się winny, bo doskonale wiedział, jak to uczucie potrafi nim zawładnąć. Jeszcze nie wyleczył się z tego poczucia winy, które praktycznie przygniotło go i zmiotło z planszy po wypadku w Savannah. I docierało do niego, jakie to uprzywilejowane podejście, dbać tak o własne dobro, gdy Clementine, dopóki w grze nie pojawiła się Carmen, nie miała nikogo, kto zrobiłby to dla niej. Clive uważał, że robi co może, starając się zachować przy tym resztki rozsądku.
    Bo w końcu z Clementine łączył go tylko ten zajebisty seks.
    Przeglądał teraz ten telefon odrobinę bezmyślnie, czując rosnącą senność. Nie spieszyło mu się jednak nigdzie, właściwie to trochę nie miał ochoty zamykać oczu i układać się do snu z myślą, że musi wcześnie wstać i iść do pracy, która, szczerze powiedziawszy, coraz bardziej go w tym Mariesville nudziła. Było tu za spokojnie — nawet biorąc pod uwagę śmierć Tommy’ego Redforda, która odbiła się po miasteczku szerokim echem. Poza tym jednym większym wydarzeniem, bycie policjantem w Mariesville opierało się na wlepianiu mandatów za prędkość, przyjmowaniu zgłoszeń od tym, że ktoś za bardzo schlał się pod The Rusty Nail, albo informowanie mieszkańców, że fakt, że uciekł im chomik, nie jest sprawą, którą należy zgłaszać policji. Jeśli o pracę chodziło, to Clive zwyczajnie cholernie tęsknił za czymś więcej, za tym, co miał w Savannah. Wiedział jednak, że tam już nie wróci, ale pozwalał sobie czasem przeglądać oferty pracy i widział wakaty w miastach takich jak Atlanta, Marietta, Augusta, Macon czy Athens. Cholernie go kusiło, żeby zamknąć wreszcie ten monotonny rozdział, który znów otworzył w jego życiu powrót do Mariesville, ale coś jednak wciąż go tu trzymało. Ciekawe co.
    — Wie co robi — zgodził się jeszcze z Clementine co do Carmen, obserwując, jak przygotowuje siebie i hotelowy pokój do snu.
    Odłożył telefon na szafkę po swojej stronie łóżka i przekręcił się na bok, układając sobie pod głową poduszki. Myślał też o tym, że mieli szczęście, że trafili na Carmen. Bo chociaż Clementine bez dwóch zdań była niewinna, to nikt nie mógł im zagwarantować, że z innym prawnikiem u boku usłyszeliby ten sam wyrok.
    Oczy Clive’a szybko przyzwyczaiły się do półmroku, który zapanował w pokoju. Przez odsłonięte okna do środka wlewało się ciepłe światło ulicznych latarnii, które pozwalało mu obserwować twarz leżącej obok Clementine.
    Pytanie, które nagle zadała, sprawiło, że milczał przez chwilę, zastanawiając się nad odpowiedzią. Powinien być szczery, czy powinien dodać jej otuchy?
    — Myślę, że nie — odezwał się w końcu, stawiając jednak na szczerość. Nie było sensu wmawiać jej, że kiedyś o tym zapomni. Nie zapomni o tym do końca własnego życia, o takich rzeczach się nie zapomina. — Ale nauczysz się z tym żyć — dodał, również nie owijając teraz w bawełnę. Owinął za to własne ramię w jej talii, uznając, że skoro mają dzisiaj razem spać, w tym łóżku, w nowym dla nich obojga miejscu, w nie swojej pościeli, to przynajmniej będzie spał tak, jak jest mu wygodnie. Coś podpowiadało mu, że Clementine nie będzie miała nic przeciwko.

    OdpowiedzUsuń
  150. To nawet nie była kwestia szczęścia. Clive był po prostu cholernie znudzony, a Mariesville nigdy nie było jego miejscem na ziemi. Nie wyobrażał sobie, żeby miał spędzić tam resztę życia, po prostu nie. I to nie dlatego, że czuł, że został stworzony do czegoś większego, ale zwyczajnie nie chciał spędzić następnych trzydziestu czy iluś tam lat kręcąc się w kółko po tych samych ulicach, spotykając tych samych ludzi i robiąc to samo, tylko w różne dni i o różnej porze. Był młody, silny, zmotywowany, nie brakowało mu zacięcia i chęci do pracy. Trochę czuł, że się w tym zapyziałym miasteczku marnował, ale nie mówił o tym nikomu na głos, bo nie chciał, by ktokolwiek pomyślał, że uważał się za ósmy cud świata, albo że wmówił sobie, że został stworzony do wyższych celów. Bo nie myślał tak. Zwyczajnie wiedział, że w Savannah czuł się najlepiej i polubił tamto miasto, tamtę pracę jeszcze zanim spotkał Leah, choć wpadli na siebie właściwie bardzo niedługo po tym, jak zmienił miejsce zamieszkania. Był więc praktycznie pewien, że jeszcze się stąd wyrwie, tylko musiał zacząć od znalezienia nowej pracy i pozałatwiać sprawy, które jeszcze go tu trzymały.
    A chwilowo było iść dość sporo.
    Clive usłyszał również teraz rozczarowanie w westchnieniu, które wyrwało się Clementine. Nie chciał jednak wciskać jej kłamstw. Zapewniać, że o tym zapomni, bo… to po prostu nie było możliwe. Takich rzeczy się nie zapomina, tak po prostu. Jasne, że byłoby jej lepiej i łatwiej, gdyby zapomniała, ale Clive wierzył, że wsparcie polega również na szczerości. On też kiedyś zastanawiał się na głos, czy zapomni o tym, czego sam doświadczył. I usłyszał, że nie, i chociaż ta prawda była trudna do zaakceptowania, to w jakiś pojebany sposób mu to pomogło. Musiał pogodzić się z rzeczywistością i faktami, to wszystko. Nie mógł powiedzieć, by był już całkowicie pogodzony, bo wiedział, że nawet teraz, ponad rok po tych wydarzeniach, wciąż miał przed sobą cholernie długą drogę, i wciąż nie wszystko było z nim w porządku, ale godził się. To była wędrówka, nie wyścig.
    Rozluźnił się, czując na swoim przedramieniu dotyk Clementine. Nie było mu z jej bliskością źle, więc nie ruszał się, ale oddychał spokojnie, wbijając w tym półmroku spojrzenie w profil jej twarzy. Gdy odwróciła się na bok, a ich spojrzenia się spotkały, uśmiechnął się w odpowiedzi na jej uśmiech. To był łagodny, pełen spokoju uśmiech, który sięgał nawet jego oczu. Im dłużej leżeli, tym bardziej przyzwyczajał się też do braku oświetlenia, i tym wyraźniej ją widział.
    Nie spodziewał się tego pocałunku, więc drgnął nieznacznie, gdy najpierw to dłoń Clementine dotknęła jego policzka, a potem poczuł na swoich ustach jej usta. Nie był tu z nią dlatego, że oczekiwał romantycznych gestów, że wyobrażał sobie, że teraz uzna go za swojego wybawiciela i rycerza na białym koniu, bo nie po to jej pomagał. Pomagał jej, bo nie potrafiłby ze sobą potem żyć, wiedząc, że była sama z tym wszystkim, co spotykało ją z rąk Tommy’ego Redforda, i została sama, gdy on nie mógł jej już skrzywdzić, ale reszta świata mogła. Ta bliskość, te gesty, to, jak na niego patrzyła, z jaką czułością go dotykała i całowała, to zdecydowanie było miłe, i lubił to nawet, gdy uprawiali tylko seks i nic więcej, ale nie miała żadnego obowiązku, by to robić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zwykle jednak na takie gesty odpowiadał i tym razem było tak samo, ale nie ruszył się z miejsca, w którym leżał. Nie przesunął ręki z jej talii, by dotknąć jej policzka, nie przysunął się bliżej, nie oparł dłoni obok jej głowy, nie wpakował kolana między jej nogi. Pocałował ją, bo ona go pocałowała, pozwolił wciągnąć się w ten pocałunek i nie trwało to wcale krótko, bo też lubił smak jej ust, i w tym, jak całowała też było coś, co zawsze przyciągało go jak niemądrą ćmę do jasnego światła, ale oderwał się od niej w końcu. Musiał.
      — Idź spać — powiedział, a w jego przyciszonym głosie było słychać ten uśmiech, który został na jego wargach. Przyłożył głowę mocniej do poduszki, układając się bliżej szyi Clementine i przymknął oczy, choć ożywił się dość skutecznie. — Przyjadę jutro po pracy i skoczymy na jakiś porządny obiad, okej? — zaproponował jeszcze, nawet nie łudząc się, że byłby w stanie zostać w Mariesville, gdy Clementine była tutaj.

      200!!! ♥♥♥

      Usuń