Olivia Mitchell
31 lat ✷ rodowita mieszkanka Mariesville ✷ córka właścicieli stadniny koni Mitchell's Horse Farm oraz Mariesville Veterinary Clinic ✷ ukończone studia weterynaryjne ✷ w od niedawna właścicielka kliniki weterynaryjnej ✷ powrót do rodzinnego miasteczka po kilku latach spędzonych w Atlancie ✷więzi
Wgryza się w soczyste jabłko, spoglądając przed siebie. Słodki smak rozpływa się w jej ustach, a ona uśmiecha się delikatnie, łapiąc na tym, jak bardzo za tym wszystkim tęskniła. Tęskniła za tym spokojem, ciszą i brakiem pośpiechu. W Atlancie było zupełnie inaczej. Było głośno, czasami denerwująco i ludzie wiecznie gdzieś się spieszyli. Oczywiście, miasto dawało jej więcej możliwości i Olivia przez większość życia myślała, że to właśnie tam znajdzie szczęście, jednak życie zweryfikowało, że jest zupełnie inaczej.Bierze głęboki wdech, przymykając oczy. Nie czuje zapachu spalin, papierosów czy smogu, który towarzyszy zawsze miastu. Tutaj czuć zapach wody, świeżej trawy czy koni, które pasą się nieopodal. Mariesville pachnie jeszcze jabłkowymi sadami, chlebem babci czy też winem ojca, które David Mitchell corocznie robi i z chęcią częstuje wszystkich znajomych. Tego jej właśnie brakowało, tych znajomych dźwięków, które porzuciła na kilka długich lat. Tu jest jej dom. Tu jest jej miejsce na ziemi.
Hej! Z Olivią szukamy wszystkiego - starych jak i nowych znajomości, przyjaciół może i jakiś wrogów, choć myślę, że ona to raczej należy do grona tych miłych osóbek :D Na pewno też jakiejś miłości, albo jakiegoś przelotnego romansu. Lubimy burzę mózgów 💖 pandaczerwona0@gmail.com
[Koniary, łączmy się!
OdpowiedzUsuńPrzybiegłam przywitać, bo zasłoniłam paskudnie piękną kartę. Jest coś w tych powrotach z dużych miast w rodzinne, bardziej małomiasteczkowe strony. Wtedy nawet pory roku pachną, więc rozumiem Olivię całkowicie. Ten opis jedzonego jabłka <3.
Życzę mnóstwa weny i samych najlepszych wątków! Myślę, że nasze panie mogłyby się znać, gdybyś miała taką chęć. :)]
Eloise
Witaj w Mariesville, Czerwona pando!
OdpowiedzUsuńCieszymy się, że Olivia zdecydowała się wrócić do naszego miasteczka po latach. Mamy nadzieję, że jej wspomnienia z przeszłości połączą się z nowymi, które teraz stworzy.
Miłej zabawy!
[Cześć! Życie w dużym mieście potrafi przytłoczyć, chociaż sama się jeszcze o tym nie przekonałam na własnej skórze. Nic dziwnego, że Olivia zatęskniła za spokojem mniejszego miasteczka.
OdpowiedzUsuńCóż, życzę dobrej zabawy i super wątków :)]
Jordyn Cross
[ Home sweet home. Austin serdecznie wita na blogu i z powrotem w Mariesville! ]
OdpowiedzUsuńAustin
[Jej, jak ładnie opisałaś ten spokój i ulgę po powrocie do domu! A przy okazji narobiłaś mi smaku na jabłka! Myślę, że nasze dziewczyny może łączyć wiele i na pewno potrafiłyby się zrozumieć. Trzymam kciuki, aby tutaj ta Pani spotkała dobre rzeczy, jest taka urocza! Dobrej zabawy :) ]
OdpowiedzUsuńAbigail
[Oczywiście, bardzo chętnie! Hmm jak tak znów spoglądam w kartę Olivi, myślę nad kilkoma scenariuszami. Mogły się spotkać w Atlancie, jedną drugiej mogła coś przekazać od rodziny o, bo przez różnice wieku mogły wcześniej się nie przyjaźnić, a od tamtej pory wręcz przeciwnie. Albo... Obydwie wróciły, więc może przyjechały tym samym autobusem? :P Lub jeden z ich koni uciekł i Abi złapała go jak wyjadał jej szpinak za pensjonatem? Mamy masę opcji! ]
OdpowiedzUsuńAbi
[Coś możemy pomyśleć, czemu nie? Olivia przymierza się do objęcia stanowiska weterynarza? Bo jeżeli tak, to możemy pójść w tę stronę. Walt albo znajdzie się w jakiejś podbramkowej sytuacji z którymś ze zwierzaków i szczęśliwie trafi na Olivię, albo Olivia wpadnie na gospodarstwo Underwoodów, żeby sprawdzić stan zwierząt. Mogą się znać z nastoletnich czasów, gdy Walt przyjeżdżał do dziadków na wakacje. Możemy coś z tym pokombinować. Jak masz pomysł, jak to ugryźć, to pisz od razu. ;-)]
OdpowiedzUsuńW. Underwood1
[Między dziewczynami są tylko 3 lata różnicy, więc myślę, że śmiało mogą się znać np. ze szkoły, a i sprawa siostry Eloise byłaby raczej Olivii znana - więc mamy tu już jakiś punkt wyjścia. Studiowały też kierunki, powiedzmy, z tej samej kategorii. Mogłaby zajmować się zwierzakami na ranczu, dziewczyny mogą urządzać sobie wspólne wycieczki, Eloise może też w wolnych chwilach, których ma wybitnie niewiele, pomagać przy koniach w stadninie. Opcji mamy wiele :D ]
OdpowiedzUsuńEloise
[Cześć! Miło mi, że Jackson został przez ciebie ciepło odebrany, taki zresztą był cel. :) To dobry człowiek, mam nadzieję, że tak też uda mi się go poprowadzić. :) Bardzo spodobała mi się twoja karta, jest krótka ale treściwa, naprawdę czuć, że Olivia ma korzenie mocno w Mariesville! <3 Myślę, że to jest coś, co mocno może połączyć nasze postaci - Jax kocha Mariesville i nie wyobraża sobie życia poza granicami tego miasteczka. :) W mojej głowie jest zalążek pomysłu na ich relacje, więc odezwę się na maila. ;D]
OdpowiedzUsuńJax Moore
[Eloise ma mnóstwo pracy na ranczu, ale na pewno nie odmówiłaby pomocy, gdyby padło, że brakuje rąk do pracy, nawet jakby miała przez to wydłużyć dobę. :D Więc pewnie, jak najbardziej możemy w to pójść. Co do znajomości rodzin... może w przeszłości mógł wyniknąć jakiś konflikt z powodu zbieżności interesów (jazda konna)? I może dopiero dziewczyny by poszły w to, że nie ma co drzeć kotów i być małostkowym, tylko trzeba sobie pomagać? ]
OdpowiedzUsuńEloise
[Kurcze, z taką kobietką to nie tylko jezdzić konno, ale konie kraść! Aż mi się jabłek zachciało po przeczytaniu karty! Myśmy nie miały okazji nic wspólnie napisać, więc chętnie to zmienię, tym bardziej, że Rowan bardzo przepada za jazdą konną, więc jest duży punkt zaczepienia. I wypadałoby, żeby się kojarzyli, bo oboje stąd pochodzą. Może jacyś dobrzy ludzie podarowaliby Olivii kilka koszy marchewek dla koni, a Rowan przywiózłby te dary na jej stadninę i przy okazji ją odwiedził? Na pewno nie odmówi wtedy wspólnej przejażdżki!]
OdpowiedzUsuńRowan Johnson
Dorothy Moore – osiemdziesięcioletnia kobieta, której zdecydowanie nie brakowało w życiu ani powodów do uśmiechu, ani powodów do pustej paplaniny. Lubiła komentować i wypowiadać się, choć wcale nie była o to proszona. Nigdy nie narzekała na brak zajęć, bo – jak sama powtarzała – ma swoją własną małą farmę. Otóż za jej uroczym, białym, farmerskim domkiem w dzielnicy Farmington Hills znajdował się czerwony kurnik, a w nim jej wesołe dziewczynki oraz jeden kogut, Gus. Poza tym miała dwie krowy – rudawą Ginger i białą w brązowe łaty Bessie. Oj, jakże kochała te swoje zwierzęta! Równie mocno kochała ludzi, naprawdę. Pomimo swojego nieokiełznanego języka i wścibskiego nosa, Dorothy była kobietą o gołębim sercu. Niektórym aż trudno było uwierzyć, że urodziła i wychowała Thomasa, któremu zdecydowanie nie brakowało powodów do marudzenia na, prawie że, wszystko. Jackson Moore jednak potrafił dostrzec w niektórych aspektach podobieństwo między swoim ojcem a babką, bo i ona miała tendencję do narzekania. Za mało jesz. Za dużo pracujesz. Czemu masz na sobie tę tragiczną koszulę? Powinieneś zmienić fryzurę, naprawdę! I wiele więcej… To były drobne kwestie, czasem wręcz śmieszne, ale słuchając tego na okrągło, naprawdę można było się załamać. Niemniej, Jackson uwielbiał spędzać z nią czas. Miała poczucie humoru, dystans do siebie i zawsze dopuszczała go do krów, nawet jeśli dziadek tego nie lubił. Jax kochał tę kobietę równie mocno, co nie znosił. Jednak to właśnie ona była kimś, kto – poza jego matką – zawsze w niego wierzyła i miała na celu jego dobro (nawet jeśli czasami wchodziła mu butami w życie).
OdpowiedzUsuń– Musisz obiecać, że przyjdziesz! – powtarzała. Jackson trzymał telefon w ręce, wydając jedzenie na świetlicowej stołówce. – Zrobię twoje ulubione ciasto jabłkowe, ale masz być!
– A to nie miał być posiłek? – zapytał.
– No przecież też będzie. Obiecaj, że będziesz!
– Obiecuję. – rozłączył się.
Mama zawsze mu powtarzała, że słowa należy dotrzymywać. Tę zasadę trzymał sobie głęboko w sercu. Zaparkował zatem na wjeździe przed domem swojej babci. Powoli wyszedł z samochodu, wzdychając. Cieszył się, że szedł do babci, ale wczorajszy fatalny dzień w restauracji naprawdę dał mu się we znaki. Zawsze odczuwał przeżyty intensywny stres w barkach i karku. Muszę chyba iść na masaż…, pomyślał, otwierając drzwi. Dosłownie w upływie krótkiej chwili poczuł ciepło i słodki zapach domowego ciasta. Zaciągnął się, zamykając oczy. Po chwili poczuł też zapach jabłek, jak i usłyszał kobiecy śmiech. Zrozumiał, że w kuchni ktoś towarzyszył jego babce. Słowa babci tylko go w tym utwierdziły. Hmm, co zaś wymyśliłaś, Dorothy, pomyślał i ruszył przed siebie. Kochał Mariesville i mieszkańców tego miasteczka, ale jeśli była tam któraś z przyjaciółek babci, to naprawdę tego dnia nie miał na to sił. Oczywiście uwielbiał każdą ciocię, ale zarówno one, jak i jego babcia, to były udane aparatki. Mówiły za dużo, a pytały jeszcze więcej.
Westchnął. Wszedł do kuchni. Jego oczom ukazała się sylwetka Rose, wieloletniej przyjaciółki Dorothy i babcia jednej z jego pierwszych dziewczyn. Zaraz po niej zauważył właśnie ją…
— O — powiedział, unosząc brew. Był w szoku, bo zobaczył Olivię, swoją byłą dziewczynę. Słyszał o jej powrocie do Mariesville, było to kilka miesięcy temu. Nie wiedział, dlaczego to zrobiła, unikał też słuchania spekulacji i plotek, bo nie było to w jego zwyczaju, by przyjmować takie informacje. Pomimo tego, że miasteczko było względnie małe, to z jakiegoś powodu cały czas mijali się z Olivią. Aż dotąd.
UsuńOdchrząknął, gdy zrozumiał, że tak stoi i głupio patrzy na brunetkę.
— Cześć, Olivio! — przywitał się z serdecznym uśmiechem. — Jak widać, im nas więcej, tym lepiej — zaśmiał się, idąc w jej kierunku, by móc przytulić ją na powitanie. Nachylił się nad nią, po czym wyciągnął ręce, by mocno ją uścisnąć. Pomimo nagłego, nieco bolesnego rozstania, Jackson nie darzył jej żalem ani żadnym innym negatywnym uczuciem. To prawda, że zdecydowali o braku kontaktu, tak zresztą było lepiej. Tessa, z którą zaczął spotykać się dwa lata po rozstaniu z Olivią, była bardzo zazdrosna o każdą kobietę, z którą Jacksona łączyła przeszłość. Wnuczka Rose szczególnie budziła jej niechęć, nawet jeśli nie było jej już dawno w miasteczku i należała tylko do dawnej historii Jacksona. Tessa jednak dobrze wiedziała, że uczucia, którymi Moore darzył córkę Mitchellów, były naprawdę silne; to właśnie z nią, pomimo ich różnicy wieku był gotów się ustatkować. Naprawdę widział z nią przyszłość. Jednak nie był to czas dla nich, a historia potoczyła się dalej… Czy żałował?
Puścił Olivię z objęć.
— Babciu! — podszedł do kobiety, mocno ją przytulając. — Witaj, ciociu Rose! — spojrzał w kierunku babci Olivii — Babciu, myślałem, że zapraszasz mnie na posiłek i ciacho.
— No przecież, że tak. Co marudzisz? — spłoszyła się, odchodząc do wnuka i biorąc w ręce miskę z jabłkami obranymi przez Olivię. — Ale to potem. Mówiłam ci o przetworach, żeś zapomniał. Nie wiem gdzie ta twoja głowa — powiedziała, kręcąc głową. Postawiła miskę na blacie. — Na co czekasz, złotko? Rękawy do góry i pomóż Olivii, dziewczyna sama przecież nie będzie tyle jabłek obierać! Już, już! — pogoniła go słowem, jak i gestem rąk. Zaśmiał się, ale posłuchał babci.
Siadł po drugiej stronie stołu. Wziął nóż w ręce i kilka jabłek. Kątem oka spojrzał na Dorothy i Rose. No więc, jak mówiłam… Rozmawiałam z nią i okazało się, że go upił!, opowiadała żywo jego babcia. Plotkowały, oczywiście. Spojrzał na Olivię, przez chwilę badając rysy jej twarzy. Zmieniła się, wyglądała dojrzalej niż wcześniej. Wciąż była piękna.
— Jak się masz?
Jax Moore
Jakoś. Chyba dobrze, przyzwyczajam się na nowo do spokoju, jaki tu panuje.
OdpowiedzUsuńWydawała się skrępowana i wyglądała trochę nieswojo. Nie mógł jej się dziwić – okoliczność ich spotkania była niewygodna. Jax w zupełności zdawał sobie sprawę, że Olivia, tak jak on, zrozumiała dlaczego jego babcia go tutaj zaprosiła (jak i ją). Zarówno Dorothy, jak i Rose, były w tym niezwykle, wręcz zabawnie przewidywalne. W końcu babcia Moore przetwory uwielbiała robić sama. Najwidoczniej jednak miała w głowie jakąś swoją własną intrygę z nim w roli głównej – był tego pewien, bo Dorothy uwielbiała wchodzić mu butami w życie. Często wiele decyzji i wyborów komentowała, jak gdyby była lektorem życiowej ścieżki Jacksona Moore’a. Blondyn miał głęboką nadzieję, że obie kobiety nie miały na celu ponownego połączenia się jego dróg z Olivią (choć zdecydowanie mógł się tego po nich spodziewać). Oboje przecież nieśli już swoje życiowe bagaże… On rozwodnik, a ona spróbowała już smaku wielkiego miasta. Byli już innymi ludźmi.
Jednak Dorothy Moore nie zawsze potrafiła to zrozumieć. Gdy Tessa się z nim rozwiodła, nawet nie ukrywała swojej radości. Nie liczyła się z tym, że przecież jej wnukowi właśnie rozsypało się życie. Nie załamuj się, lepiej dla ciebie, powtarzała mu, klepiąc go w ramię. Cała rodzina Moore’ów nie przepadała jakoś szczególnie za Tessą, ale babcia Dorothy nie przepadała za nią wyjątkowo silnie.. Uważała ją za przemądrzałą i samolubną. Gdy ta zażądała rozwodu, babcia Moore stwierdziła, że prawda o niej w końcu wyszła na jaw. Cóż, pewnie tak było – Jackson tak nie myślał. Tessa nie była przecież złą osobą. To prawda, że miewała konkretne i stanowcze opinie, ale była miła i życzliwa. Była zamknięta na ludzi, wolała raczej przebywać sama. Dopiero z czasem Jackson przekonał się, że po prostu nie kochała Mariesville tak samo, jak on – chciała więcej i przecież miała takie prawo. To prawda, że nie miała prawa go zranić, gdy od początku wiedziała, że nie tego życia chciała. Ale… Nie i już, wiedźma z niej, to tyle! – mawiała babcia Dorothy, gdy jakoś próbował ją usprawiedliwiać. I wiecznie wszystko ci wypominała! To było przykrą prawdą. Tessa bywała zazdrosna i zaborcza, szczególnie gryzło ją, że Jackson miał już pewne historie z innymi kobietami. Mówi się, że to, co należy do przeszłości, jest w przeszłości – ale nie dla Tessy Moore. Szczególnie uwielbiała wypominać mu Olivię. Starał się ją usprawiedliwiać, bo przecież łączyły ich wyjątkowo piękne uczucia.
Jackson w trakcie związku z Tessą nigdy nie pozwalał sobie na myśli, co by było gdyby wziął ślub z Olivią, ale przed związaniem się ze swoją byłą żoną, często nachodziły go te myśli. Po ich rozstaniu bardzo długo się zbierał, choć nikomu się do tego nie przyznał. Przez długi czas wyobrażał sobie ich razem na ślubnym kobiercu, a potem jak ich rodzina się powiększa, a ona budzi się przy nim każdego dnia. To była piękna wizja, która nigdy nie mogła się spełnić – i cholernie go to bolało. Potem poznał Tessę… Z początku bardzo porównywał ją z Olivią, ale przecież w końcu coś zaiskrzyło do tego stopnia, że szczerze ją pokochał i jej się oświadczył. Cóź, może i lepiej. Kto wie, jak potoczyłby się los jego z Mitchell?
A Ty? Jak się masz?
UsuńOdchrząknął. Nie lubił tego pytania, bo nigdy nie wiedział jak na nie odpowiedzieć. A tym bardziej teraz, gdy pytała o to Olivia. Nie widzieli się tyle czasu, a jeszcze dłużej ze sobą nie rozmawiali. Opuścił wzrok, obierając kolejne jabłka. Pomyślał, że chciałby opowiedzieć jej tak dużo o tym, co się działo, co jest, co będzie… Co być mogło.
— Żyję, to z pewnością — odpowiedział z serdecznym uśmiechem. Podniósł wzrok i skierował go w jej stronę. Zabawne to, gdy nie wiesz, jak rozmawiać z osobą, z którą kiedyś przeżywałeś najintymniejsze chwile swojego życia. Życie to linia prosta prawdziwej ironi… — Dalej prowadzę restaurację, idzie nawet dobrze. Wiesz, raz lepiej, raz gorzej… — dodał, wzruszając ramionami. — Spokój Mariesville pomaga zachować równowagę, jak zawsze. Więc, cóż, można powiedzieć, że po staremu! — powiedział i zaśmiał się cicho, bo w jego życiu zdecydowanie nie było po staremu. Odchrząknął, wrzucając do miski kolejne obrane jabłko.
Dorothy podeszła do ich dwójki i zniesmaczona spojrzała na miskę jabłek. Jackson wnikliwie przeanalizował jej wyraz twarzy – to było najbardziej nieszczere zniesmaczenie, jakie kiedykolwiek widział! To oznaczało jedno – Dorothy Moore coś wymyśliła.
— Ależ wy jesteście powolni! — zawołała, kładąc ręce na biodrach. — Jackson, jak na restauratora, to mnie zaskoczyłeś. — pokręciła głową — Nie chce wam się, ja to widzę! — oskarżyła ich, unosząc głowę. Zabrała noże z ich rąk, a następnie wzięła miskę z jabłkami. — Nie musicie nam pomagać, zmykać z kuchni. Poróbcie coś, za pół godziny poczęstunek. — oświadczyła, stanowczym gestem wypraszając ich z kuchni. Bingo! Tu ją miał, nie chciał jednak wprowadzać Olivii w gorsze zakłopotanie. Wstał zatem od stołu i wyszedł z kuchni.
— Chcesz iść na huśtawkę? — Kiedyś przebywaliśmy tam godzinami, dokończył w myślach. Spojrzał na nią z uśmiechem. Może i dobrze się stało, że porozmawiają bez babcinych detektywów.
Jax Moore
[Rosie na jazdę chyba jest za mała, ale nic nie stoi na przeszkodzie, aby sobie kucyka pogłaskała czy na nim posiedziała. 🤭 Co ty na to, aby iść na spontana, nic nie ustalać i zobaczymy co nam z tego wyjdzie?🫢]
OdpowiedzUsuńRhett i Rosie
Jackson Moore nie był typem człowieka, który prorokował, jak miałoby potoczyć się cudze życie. Zważywszy na to, w jaki sposób potoczyło się jego, uważał to za swoją zaletę, bo jak można sądzić cudze wybory, jeśli twoje własne zaprowadziły cię w zupełnie inne, niż planowałeś? Gra zwana życiem jest niesprawiedliwa i bolesna, nigdy nie wiesz, co stracisz ani nie wiesz, co zyskasz. Często to, w co inwestujesz swój umysł i serce, okazuje się klapą i porażką – zupełnie jak jego małżeństwo. Nigdy więc nie wdawał się w dyskusje na temat cudzych powrotów czy niespodziewanych decyzji; przecież nikt nie wie, co dzieje się za zamkniętą kurtyną. Miasteczko lubiło plotkować – naprawdę kochał to miejsce, ale nie był przecież ślepy ani głupi. Jackson jednak domyślał się, że powrót Olivii miał związek z jej ojcem. Zawał pana Mitchella poruszył całe miasteczko i była to niezmiernie przykra informacja. Moore zawsze miło wspomina tego mężczyznę i w dalszym ciągu darzył go serdecznymi uczuciami. Gdy jeszcze spotykał się z Olivią, często przebywał w ich rodzinnej stadninie. To było piękne miejsce, które nigdy nie straciło na uroku. Nieraz obserwował pracę ojca Olivii, od czasu do czasu pomagając mu w tym. Zawsze go podziwiał i cenił. Myśl, że mógł być jego teściem była dla Jacksona słodko-gorzka, ale niestety w życiu nie można mieć wszystkiego.
OdpowiedzUsuńJednocześnie życie było też grą, która była piękna i jedyna w swoim rodzaju. Przynosiła wiele pozytywnych i wzruszających sytuacji, które były niczym tęcza po deszczu. Jackson zdecydowanie bardziej wolał się skupiać na tym, żyjąc tym zakręconym, niepewnym dziś. Miał głęboką nadzieję, że tak samo robiła Olivia. Czasami zastanawiał się, jak rzeczywiście czuła się w Mariesville. To było jej miejsce i choć Jackson zawsze wierzył, że była stworzona do podboju tego pokręconego świata, to widział jej korzenie właśnie tutaj – w tej jabłkowej krainie tego, co najbrzydsze i najpiękniejsze w małomiasteczkowej kulturze. To wcale nie oznaczało, że nie miała szans wyjść poza ograniczone możliwości Mariesville; Jackson po prostu dostrzegał w niej to, co było piękne w tym miejscu. Wkorzeniła w siebie zalety i plusy Mariesville, pozostawiając to, co brzydkie, zepsute i złe. Cieszył się, że nie pozwoliła, żeby Atlanta jej to odebrała. Jednocześnie jednak wydawała się trochę inna, bardziej doświadczona i zamknięta. Rozumiał, że na nowo musiała się tutaj odnaleźć, ale obawiał się, czy po drodze nie pogubiła wszystkich wspomnień, które tutaj zbudowała? Jackson Moore nie lubił pożegnań, a wizja tego, że musiałby na nowo pożegnać się z Olivią Mitchell nagle zaczęła wydawać się… przerażająca.
Lubił te letnie, wrześniowe popołudnia, gdy wieczór zaczął zbliżać się powolnymi krokami. W głębi duszy cieszył się, że babcia Moore dała im trochę prywatności. Skoro razem z Rose uknuły intrygę, by doprowadzić do spotkania Jaxa z Olivią, to dużo lepiej byłoby, żeby nie musieli nadrabiać prawie dwunastu lat przerwy i rozłąki przy nich. Ach, rozłąki. Poczuł, jak coś urosło mu w gardle. To wcale nie tak, że rozpamiętywał i w kółko gdybał. Dla Jacksona, a już szczególnie teraz, to co było w przeszłości, należało do przeszłości. Dawne dzieje i zakończone rozdziały, historie które zostały już napisane… Ale czy nie było nikogo na świecie, kto nie wracał do książki, której zakończenie już bardzo dobrze znał? Czy nie oglądał filmu, który przecież wiedział, jak się zakończy? A jednak za każdym razem człowiek ma tę złudną nadzieję, że tym razem będzie inaczej. I tak też, gdy wracały myśli o Olivii, moment stawał się słodko-gorzki. Jackson kochał Tessę, bardzo. Jednak ta miłość była inna; była przepełniona przywiązaniem, przyjaźnią i docenianiem. Jackson widział w Tessie swoją ostoję i bezpieczną przystań. Chociaż była zamknięta na ludzi, nigdy nie była zamknięta na niego. Wbrew tej gorzkiej zazdrości i nieprzewidywalności jej nastrojów, Jackson Moore był gotów oddać za nią życie. Ona jednak nie byłaby gotowa zrobić tego samego, lecz dla niego.
UsuńOlivia z kolei… To był inny rodzaj miłości; miłości namiętnej, pełnej pasji i szaleństwa, a jednocześnie bezpieczeństwa, spokoju i pewności. To z nią mógł konie kraść, budować radosne, lecz jakże głębokie chwile. Ich różnica wieku nie dawała się zwykle we znaki. Uwielbiał się nią opiekować i pomagać jej wkraczać w dorosłe życie. Była tak piękna – zarówno fizycznie, jak i duchowo. Jackson Moore szalał za tą kobietą i tak bardzo pragnął być jej mężem. Życie jednak napisało im inne scenariusze, a czy z tym mógł wygrać?
Zbliżali się do huśtawki, idąc w ciszy. Olivia postanowiła złamać ją, na szczęście. Jackson roześmiał się z ulgą, słysząc jej uwagę. Myślał, że jeśli głośno to powiedzą, spadnie na nich krępujący ciężar. On jednak poczuł się tak, jakby ten niewidzialny ciężar właśnie z niego spadł.
— To zależy — odparł — Dorothy Moore znudzi się w momencie, gdy w jej głowie pojawi się nowy plan na moje życie — wyjaśnił, kręcąc głową. — Ta kobieta, to moje błogosławieństwo i przekleństwo — zażartował, gdy podeszli już do huśtawki. Usiadł i rozejrzał się po placu. W zasięgu wzroku była Gigner i Bessie.
— Jak sobie radzisz z kliniką? — zapytał. Wiedział, że przejęła jej prowadzenie. — Może potrzebujesz pomocy?
Jax Moore
No to to czekamy cierpliwie na początek. ;>
OdpowiedzUsuńRhett
Cześć! :)
OdpowiedzUsuńGeona jeszcze na blogu oficjalnie nie ma, ale jestem prawie pewna, że on i Olivia mogliby mieć między sobą jakieś ciekawe, pełne emocji powiązanie. Jeżeli jesteście zainteresowane to zapraszam na maila: xlonelyisthemusex@gmail.com. Życzę miłego poniedziałku i dużo, dużo weny!
Steven Baker, Laura Doe && Geonwoo Parks
[Dziękuję ślicznie za powitanie. Mam nadzieję, że Jen także w końcu poczuje to, co Olivia - ten niczym niezmącony spokój i szczęście, ulgę. Może Jen wpadnie kiedyś do stadniny, kiedy uda się jej wreszcie przezwyciężyć kolejny lęk i spotka się z Olivią, kto wie ;)]
OdpowiedzUsuńJen
[ Dziękujemy za przywitanie. Mam pomysł na połączenie naszych postaci. Zaraz odezwę się na @ ]
OdpowiedzUsuńNoah
— Naiwna jesteś — zaśmiał się i spojrzał na nią — Ona już dawno weszła w moją zawodową sferę — wyjaśnił i wzruszył ramionami. Taki urok Moore’ów. On miał z siebie raczej więcej z matki, niż z ojca, zatem daleko było mu do tej wścibskiej i przemądrzałej części rodziny. Niemniej, kochał ich w cholerę.
OdpowiedzUsuńSłuchając Olivii, uświadomił sobie, że jej powrót musiał być trudny. Gdy choruje członek rodziny, a w dodatku ociera się o śmierć, trudno jest w dalszym ciągu być tym samym człowiekiem. Życie zmienia swój tor i swój bieg, wprowadzając chaos, który manipuluje twoją rzeczywistością. Mimo to, gdzieś z tyłu głowy miał nie tyle pewność czy przeczucie, co raczej nadzieję, że prędzej czy później Olivia wróciłaby do Mariesville. To miasteczko miało w sobie coś, co przyciągało nawet tych, którzy wydawali się na dobre uciec w wielki świat. Lubił Buszującego w Zbożu. O rety, jaka to była cudowna książka! Mógł do niej wracać za każdym razem i pomimo tego, że tak dobrze ją znał, za każdym razem czytał ją z tym samym zachwytem. Lubił więc wracać do niej, a szczególnie gdy potrzebował przypomnienia o tym, jak ważne jest odnalezienie swojego miejsca w tym pokręconym świecie. Zapamiętał ten cytat, który wyrył mu się głęboko w sercu: Sądzę, że wkrótce już będziesz musiał uświadomić sobie, dokąd chcesz dojść.. Przypominało mu to, że każdy ma swoje miejsce, gdzie może być naprawdę sobą. Dla niego tym miejscem było Mariesville. Być może dla Olivii również mogło się tym stać; kochał to, że Mariesville dawało realne uczucie przynależności. Dlatego miał głęboką nadzieję, że Olivia Mitchell odnalazłaby tutaj prawdziwy spokój w chaosie życia – tak samo, jak próbował to zrobić on.
— Twój tata to prawdziwy wulkan energii, z tym nie wygrasz — wyjaśnił, uśmiechając się delikatnie. Robiła wszystko, co mogła i to było w tym najpiękniejsze. Porzuciła swoje życie, swoją rutynę i własną rzeczywistość, by móc być tutaj dla rodziny. Była dzielna i miał nadzieję, że to wiedziała.
Uśmiechnął się z cieniem smutku i swego rodzaju nostalgii na uwagę Olivii. Za dużo pracy… Można było tak to ładnie ująć. Każdy miał jakieś uzależnienia, nałogi i pewne nadużycia. Dużo ludzi zapijało smutki alkoholem, rozładowywało emocje w prochach albo wyrzucali to z siebie na imprezach. Inni szukali ukojenia w rozrywce i pasji… A Jackson za uzależnienie miał pomaganie innym, a powoli również pracę. Głęboko wierzył, że pozbierał się po rozwodzie z Tessą. To była przeszłość. Samotność mu nie przeszkadzała, wieczory w Riverside Hollow były piękne. Tak, kochał życie na Farmington Hills, to miejsce pachniało wsią. Kochał mieć rzut beretem do swoich dziadków i do rodziców, uwielbiał to, że byli tak zżyci, nawet jeśli miało to rację bytu kosztem jego prywatności. Ale życie tam, w tym wielkim, wiejskim domu bez niej byłoby czymś dziwnym. Jackson nie wykluczał, że chciałby na nowo ułożyć swoje życie; może właśnie dlatego nie sprzedał domu, tylko wynajął za śmieszne pieniądze młodemu małżeństwu od Robertsonów. Byli uroczy, chcieli założyć rodzinę. On pracował w farmie u Murrayów, więc od domu nie miał daleko do miejsca pracy. Ona żyła z krawiectwa. Bardzo ich lubił i miał nadzieję, że ten dom napisał dla nich lepszą historię. Z czasem mieli w planach przeprowadzkę do Camden, kochali Mariesville, ale nie widzieli tutaj przyszłości dla swoich dzieci. Jackson to rozumiał, nawet jeśli się z tym nie zgadzał. Wierzył jednak, że Adam i Pauline mieli pozostawić po sobie dobry ślad w tym domu, którego ognisko zniszczyli z Tessą. Może kiedyś wróciłby tam z kobietą, z którą na nowo zacząłby budować swoje życie? A może kupiliby dom w Pinehill Estates, gdzie z czasem widzieliby dzieci biegające po podwórku. Tessa nie chciała mieć dzieci, w przeciwieństwie do niego. Rozumiał to, nie chciał jej zmuszać… A jednak coraz bardziej budziła się w nim myśl, że tak dużo przy niej stracił.
— A dziękuję za zaproszenie, to miłe, że chcesz zapełnić mój grafik — odpowiedział z rozbawieniem, choć wcale nie żartował. — Nigdy nie odmówię pomocy, choć nie jestem pewien, czy wywożenie siana to dla mnie wymarzona sza forma relaksu — wyjaśnił. — Ale jeśli to jedyny sposób, żeby móc jakoś Wam pomóc, to mogę z chęcią się poświęcić. — dodał nagle. Mówiąc to, przez chwilę poczuł się, jakby nie mieli przerwy, a kontakt nigdy się nie urwał. Po chwili jednak szybko zmienił bieg myśli, jak gdyby zrobiło mu się… głupio?
Usuń— Lubię być zajęty — odparł. Poczuł wewnętrzny obowiązek wytłumaczenia się Olivii. — Czas leci szybciej, a życie wydaje się przyjemniejsze. — kontynuował — Wiesz, ostatnio znowu czytałem Buszującego w zbożu — wspomniał nagle i spojrzał na nią — Pomyślałem, że coś jest w tym, co Holden mówił o dorosłości. Że wszyscy w końcu próbujemy chronić te kawałki niewinności, które gdzieś tam w nas zostały, bo dorosłość potrafi być niezłą bzdurą — podzielił się przemyśleniami. Gdy jeszcze byli parą, nieraz przeprowadzali głębokie rozmowy, który na zawsze w nim pozostały i zapisały wnioski w jego sercu. To, jak wielki miała na niego wpływ Olivia Mitchell tak naprawdę wie tylko on. Uczyniła go lepszym i dojrzalszym mężczyzną, a przecież tak czynią tylko wyjątkowe kobiety.
— Pamiętasz, jak kiedyś planowaliśmy podróż do Nowego Jorku? — zapytał Jax, uśmiechając się nostalgicznie. Spojrzał na Olivię. To nie było wspomnienie, które żyło w nim bardzo intensywnie; było raczej tym zakurzonym wyciągniętym z symbolicznego strychu jego pamięci. Pamiętał jednak, że planowali wszystko, począwszy od tras zwiedzania po miejsca, gdzie chcieli coś zjeść. Wtedy wszystko wydawało się takie proste! Nigdy nie spełnili tego marzenia, ale przyjemnym było móc je mieć — Nigdy tego nie zrobiliśmy, ale tak sobie myślę, że to chyba nic złego. Tak już po prostu jest. Musisz zrezygnować z czegoś, by iść inną drogą — podzielił się myślą — Wiesz, czasami myślę, że życie w Mariesville, choć z pewnością mniej ekscytujące niż Nowy Jork sam w sobie, ma jednak swój własny urok. Myślę, że też to czujesz — powiedział z uśmiechem i znów na nią spojrzał. Milczał przez dłuższą chwilę.
— Dobrze, że tu jesteś — zaczął — Bo tak bardzo cię brakowało.
Jax Moore
Współczuł jej sytuacji rodzinnej. Sam nie potrafił wyobrazić sobie, jak czułby się, gdyby spotkało to jego ojca lub matkę, ale faktem było, że David Mitchell sam w sobie był dla niego niczym drugi ojciec. Gdy dowiedział się o jego zawale, nie zawahał się pomóc. Gdy tylko mógł, starał się odwiedzać go i udzielić pomocnej ręki. Dave nie potrafił mu odmówić, Jax zdawał sobie sprawę, że darzył go ogromnym sentymentem, podobnie jak on jego.
OdpowiedzUsuń— No ba, tata będzie tylko odpoczywał, nic więcej! Słowo honoru… — powiedział, kładąc rękę na sercu. — Wiesz, że zrobię wszystko, co mi powiesz. Jak mógłbym ci odmówić? — odpowiedział i spojrzał na nią, uśmiechając się ciepło. Nigdy nie potrafił jej odmówić i pewnie wcale nie uległo to zmianie. Odchrząknął i opuścił wzrok. Gdyby ktoś tak bezpośrednio, bez żadnego owijania w bawełnę, zapytałby Jacksona, czy żałował, nie wiedziałby co odpowiedzieć. Wcale tutaj nie chodziło to, że nie żałował rozstania z Olivią albo że było, minęło. Tęsknił za nią, długo składał siebie samego po tym rozstaniu i wszystko mu o niej przypominało. Ale rozstanie przecież wyszło od niego; to on nie chciał jej blokować ani stawać się jej ciężarem. To, jak skończył się jego związek z Tessą wyłącznie utwierdzał go w tym, że nie można kogoś trzymać siłą, tylko dlatego, bo się go kocha. Gdy kochasz prawdziwie, miłością czystą i bezinteresowną, potrafisz puścić kogoś wolno. Olivia była stworzona do tego, by czynić wielkie rzeczy i cieszył się, że układała swoje życie po swojemu tam, gdzie chciała. Nie mógł więc powiedzieć, że tego żałował, bo czułby się tak, jakby mówił, że żałował jej szczęścia i życia, a przecież tak nie było…
Żałował jednak minionych dni bez Olivii, straconych rocznic i niespełnionych momentów pełnych miłości i przywiązania. Żałował wspólnego realizowania marzeń i wycieczek za miasta. Żałował samotnych wieczorów i pustego miejsca w łóżku każdego poranka. Żałował pierwszych świąt bez Olivii i braku jej melodyjnego śmiechu, gdy dni stawały się trudne. I przecież wszystko to przeżywał z Tessą, ale to nigdy nie było to samo, nawet odrobinę. Tessa nie była Olivią i to było jego problemem.
A teraz pojawiła się w Mariesville, ciągnąc swój bagaż życiowy, w którym nie było już jego. Ich wspólne chwile najpewniej były zakopane gdzieś w głąb, być może zapomniane wśród tych wszystkich wielkich przeżyć w Atlancie. Jackson nie wiedział, co działo się w jej życiu przez ostatnie kilkanaście lat, ale często wyobrażał sobie, że zapomina o nim, jak i o tym, co ich łączyło. Miasto oferowało dużo więcej niż drobne Mariesville… Czy mógł z tym wygrać?
Uśmiechnął się, słysząc jej uwagę. Cieszył się, że wspominała miło nastoletnie lata, bo w zasadzie był przecież przez chwilę ich częścią. Gdyby mógł, to pewnie wróciłby do tamtych dni i podjął inne decyzje… Z drugiej strony, dostrzegał piękno w dniu obecnym. Nadawał swojemu życiu kształt, czasem brzydszy, ale czasem piękniejszy i wyraźniejszy… Wierzył, wręcz był pewien, że tym razem jego życie nabierze wyłącznie takich dobrych kształtów.
— Wiem — odparł — Ale nie wiem, czy chcę… Dobrze mi tu, nie mam potrzeby nigdzie wyjeżdżać… — wyjaśnił, wzruszając ramionami — Ale lubię wspomnienia. Gdy tak się cofam, zawsze wyciągam z nich wnioski, nawet z tych o Nowym Jorku — zaśmiał się. Spojrzał na nią. Zastanawiał sie, czy jej udało się zrealizować to marzenie. Jeśli tak, to dobrze, bo to oznaczało, że korzystała z życia garściami. Czy to nie dlatego dał jej szansę odejść?
Gdy usłyszał jej słowa, poczuł ciepło na sercu. Nie oczekiwał, że usłyszy to samo, przecież nie musiał. Ale w momencie, kiedy wyszły z jej ust, uświadomił sobie jak bardzo chciał. Olivia nigdy w pełni nie wyszła z jego serca, zabrała cząstkę jego do Atlanty i nigdy nie oddała. Nie wiedział, czy zdawała sobie sprawę z tego, jak wielki zostawiła za sobą znak; znak, który prawdopodobnie nigdy nie mógł zniknąć. Być może to właśnie dlatego podświadomie unikał zetknięcia się z nią, gdy wróciła. Być może dlatego zaszywał się wszędzie tam, gdzie na pewno nie mogło jej być. Ale jej nie było również tam, gdzie on. Nie przyszła do restauracji ani nie odzywała się, gdy przyjechała. Żadne z nich nie próbowało odzyskać kontaktu czy odbudować go. Pewnie było to rozsądne, może nawet słuszne, Jackson jednak chciał wierzyć, że było to wyrazem tego, że Olivia również nosiła go w swoim sercu.
Usuń— Cóż, nie sądziłem że to kiedyś usłyszę — przyznał, opuszczając wzrok, jak gdyby chciał ukryć się przed spojrzeniem Olivii. — Cieszę się. To dużo dla mnie znaczy — powiedział, z delikatnym uśmiechem na twarzy. Zmienił pozycję, tym razem mając bezpośredni widok na Olivię. Pozwolił sobie na to, by dokładnie jej się przyjrzeć. Brakowało mu jej widoku. Już dawno nie byli tak blisko, jak teraz.
— Może chciałabyś opowiedzieć, co robiłaś przez te wszystkie lata? — zapytał, szczerze ciekaw jej odpowiedzi. — Jak wyglądało twoje życie, Olivio?
Jax
- [i](…) Noah Wells ostatni raz był widziany wsiadając do czarnego Chevy Suburban przed swoim apartamentem w nowojorskiej Tribece. Zakapturzony, zmęczony szumem, który dzieje się dookoła testów na obecność narkotyków drużyny Rangersów, uciekł z miasta… [/i]
OdpowiedzUsuń- Pierdolcie się… - mruknął pod nosem Noah i rzucił pilotem w stary telewizor, który wciąż posiadał kineskop, a do chaty przyniósł go nieżyjący od piętnastu lat, dziadek; po czym wyłożył nogi na stolik kawowy i oparł głowę na zagłówku fotela, przymykając oczy. Pilot odbił się z głuchym brzękiem i upadł na podniszczonym, bordowym dywanie w frywolne maziaje, rozlatując się na dwie części.
Zewsząd atakowały go wiadomości o nim samym. O tym, że oblał testy, a w jego pokoju hotelowym pół roku temu znaleziono nieprzytomną striptizerkę i choć nie postawiono mu żadnych zarzutów i nie udowodniono, że był w tym pokoju tamtej nocy – wieszano na nim psy dowoli. Poczuł się zdradzony przez najwierniejszych dotychczas kibiców, którzy przez lata z uwielbieniem skandowali jego imię. Postanowił, że nie da pożywki mediom - nie komentował i zapadł się pod ziemię. Powrócił do Mariesville, ostatniego miejsca na ziemi, w którym spodziewał się ponownie zamieszkać i kontemplował swoje życie, a raczej pasmo porażek, które doprowadziło go do powrotu do znienawidzonego miejsca, w którym ukrywał się w starej leśniczówce, z dala od wszystkich.
Gdy usłyszał dochodzący zza okna odgłos podjeżdżającego auta, westchnął przeciągle i potarł twarz dłońmi. W miasteczku były cztery osoby, które wiedziały, że ukrywa się w tej chacie, i przynajmniej dwie z nich mogły już roznieść plotkę o wybranym przez Noah azylu, w świat. Nie miał ochoty rozmawiać z kimkolwiek, nawet gdyby samochód, który zaparkował na jego niedawno zakupionej posesji, należałby do starszego brata, Austina, którego traktował jak swojego najlepszego przyjaciela od dziecka. Wstał z kanapy i ruszył do starych drzwi, które skrzypiały przy każdym pociągnięciu i gdy tylko intruz zastukał w nie od razu je otworzył.
Czy spodziewał się ujrzeć przed sobą brązowowłosą piękność, którą dwanaście lat temu nazywał swoją dziewczyną i której obiecał dozgonne oddanie? Niekoniecznie. Tak samo, jak nie spodziewał się po sobie dozgonnego oddania, o którym jej mówił, bo byli tylko dorosłymi dzieciakami, którzy uciekli z tej dziury zabitej dechami do wielkiego świata jakim była Atlanta.
Zlustrował Olivię od stóp do głowy i uśmiechnął się szeroko, bo o ile nie chciał nikogo oglądać, dla niej mógłby zrobić wyjątek. Od zawsze była dla niego kotwicą, która mocno przyciągała go do ziemi i nie pozwalała fruwać w chmurach, gdy za bardzo nakręcał się na spełnienie swoich marzeń. Dobrze było zobaczyć jej szeroki uśmiech po tylu latach. Zawsze żałował, że nie dołączyła do niego w Nowym Jorku tuż po tym jak został wybrany w drafcie i zasilił szeregi New York Rangers. Może nie znalazłby się w tym miejscu, gdyby była obok?
Usuń- Austin się wygadał? – zaśmiał się mając na myśli swojego brata, który nigdy z miasteczka nie wyjechał i pracował w stadninie koni należącej do rodziny Olivii. – Nie zdziwiłbym się, gdyby twoja babcia była już na tropie złodziejaszka, który podwędził jej najlepsza nalewkę świata – przesunął się w drzwiach, pozwalając by przeszła przez próg i zamknął drzwi, po czym bez słowa zamknął ją w mocnym uścisku. – Ze wszystkich mieszkańców tego podłego miejsca, ciebie zawsze dobrze widzieć – ucałował jej czoło i odsunął się od dziewczyny, biorąc z jej dłoni butelkę z trunkiem. Przeszedł przez mikroskopijne pomieszczenie, omijając zniszczoną kanapę i postawił ją na stole jadalnianym, przy którym stały tylko dwa krzesła. Z szafki, której drzwiczki, już dawno wyleciały i zostały wyrzucone, wyciągnął dwa poszczerbione kubki i postawił je obok butelki. – Jeszcze nie dorobiłem się zastawy… - uśmiechnął się z przekąsem, bo zdawał sobie sprawę, że na pewno wiedziała o wszystkim, co nawyrabiał. – Na ile przyjechałaś? – zapytał, święcie przekonany, że Olivia wpadła tylko w odwiedziny do rodziny.
Noah
[Uff, udało się w końcu do Was dotrzeć :)]
OdpowiedzUsuńAbigail do pomocy i pracy nie trzeba było namawiać. Po pierwsze miała zwykle tyle energii, że trudno jej było nadążyć za samą sobą. Po drugie i trzecie była szalona, po prostu, w każdym tego słowa znaczeniu, nie umiała usiedzieć na miejscu, miewała durne pomysły, a na dodatek wszystko wydawało się wręcz tak ciekawe, że nie była w stanie zostać nawet jednego pełnego dnia w domu. Gdy rano wstawała, jeszcze nie skończyła zjeść śniadania, a już biegła dalej. W porze obiadu pomijała deser, aby móc się gdzieś już rozejrzeć. Kolację jadała późno, albo wcale, bo szkoda było na nią czasu, nawet jeśli w kuchni lubiła przebywać i czasami coś upichcić. Ogólnie wszędzie było jej pełno, a teraz przeżywała jakiś renesans miłości do Mariesville.
Wróciła do miasteczka po czterech latach studiów i na prawdę wydawało jej się, że jej dom i okolice są jeszcze piękniejsze. Wszystko było tak... Żywe. I ciche, pachnące i miało swój niepowtarzalny urok. Ludzie się znali, byli mili, pomocni i wydawało się, że każdy jest tutaj przyjacielem. Atlanta w której mieszkała ostatni czas oczywiście mogła się podobać, a i sama Abi umiała przyznać, że jest ładna i ciekawa. Ale nie był to dom. Nie było to miejsce, gdzie czuła się spokojna i bezpieczna, gdzie znała wszystkich mieszkańców i gdzie każdego dnia choć czekały ją powtarzalne obowiązki, wiedziała, że wydarzy się coś wyjątkowego. Tutaj była sobą. Miasto pędziło, było głośne, wręcz oszałamiające i z czasem czuła się w Atlancie zmęczona. A w Mariesville zawsze miała pełno energii, jak wzorowy okaz zdrowia nie chorowała, biegała z miejsca na miejsce i wszystko wydawało jej się fascynujące. Pracy przy pensjonacie nie brakowało nigdy, a jednocześnie wiedziała, że gdy zajrzy do sąsiada, na gospodarstwo, farmę, do sadu albo domu, zawsze znajdzie się coś w czym mogłaby pomóc. I wykorzystywała to, że jest młoda i silna, że jej się po prostu chce.
Abi była wesoła, żywiołowa, troskliwa. Dbała o gości jak o najlepszych przyjaciół, a mieszkańców miasteczka jak o rodzinę. Chodziła zawsze uśmiechnięta i w dobrym humorze. Tego dnia od czwartej rano pomagała tacie umocnić rynny przykręcone od zachodniej strony domu. Wymienili kilka z nich i musieli poprawić mocowania, by obluzowane w większy deszcz z wiatrem nie odpadły. Później przyjechała wcześniej zapowiedziana osoba, ale więcej pracy na miejscu nie było konieczne, więc Abi wsiadła na rower i przejechała kawałek do Śródmieścia, aby w mieszkaniu zjeść szybki obiad. Nie mieszkała w pensjonacie, za to jej rodzice tak, kawałek domu za kuchnią przerobili sobie na oddzielne mieszkanie i pewnie kiedyś Abigail się tam przeniesie. Za parę, paręnaście lat.
Dochodziła trzecia, jak spakowała telefon do małego plecaka, z dużym jabłkiem i pękiem kluczy i znów wsiadła na rower. Żółta strzała poprowadziła ją do gospodarstwa, w którym jak słyszała ma się źrebić klaczka. Jakie to musiało być cudowne! Znaczy mały konik, bo cały proces porodu, te wszystkie płyny i pewnie ból klaczy wręcz przeciwnie! Ale cud narodzin to było coś, co Abigail fascynowało, a że aż rwała się do pomocy, bo sąsiadka w sklepie mówiła, że to dzisiaj stadnina Mitchell'ów się powiększy. Trochę się zasapała, gdy jechała pod górkę, ale udało jej się dotrzeć za bramę akurat gdy Olivia szła szybko przez podwórko.
- Hej! Zaczęło się?! - zawołała, dociskając stopami o pedały na przemian, by dojechać szybciej ostatnie kilka metrów. - Mogę pomóc? - spytała bezceremonialnie, patrząc w ciemne oczy dziewczyny, gdy zasiadała z roweru z rumiwncami od wysiłku. - Jestem Abi, z pensjonatu - dodała jeszcze, ale wcale nie speszona tym, że Olivia mogła jej nie kojarzyć sprzed paru lat.
Abigail
Mariesville było piękne w swojej prostocie. Nie mogłeś spodziewać się tu nowoczesności ani cech typowych dla współczesnego społeczeństwa. Oddychałeś swojskim zapachem, zaciągając się aromatem otaczających cię jabłoni. Tutaj nie było metropolii, nocnych klubów, wielkich restauracji ani świateł świecących po nocach. Mariesville bylo proste i zwyczajne, czerpiąc swój urok z sadów, galopujących koni i pięknych szlaków. Tutejszym brakowało czasem ciekawych zadań i tonęli w swojej własnej rutynie, przez co pojawiały się ciągotki do plotek i wścibskiego nosa. Ale jedno bylo pewne – gdy coś się działo, pojawiała się harmonia i jedność. To właśnie kochał w Mariesville. Jackson z natury był człowiekiem uśmiechniętym i pozytywnym, pokłady zdrowego optymizmu nigdy się w nim nie kończyły, nawet w obliczu tragicznych trudności. Miał to niewątpliwie po matce. To właśnie dlatego był pewien, że David prędzej czy później wróci do zdrowia. Też dlatego był przekonany, że Olivia odnajdzie tu na nowo swoje miejsce. Dlatego cieszył się, że zrealizowała swoje marzenia nawet jeśli musiał pozwolić jej odejść.
OdpowiedzUsuńJackson wciąż pamiętał ich początki. Miał prawie dwadzieścia cztery lata, głowę pełną pomysłów na restaurację i marne życie osobiste. Przetoczyło się przez ten czas parę dziewczyn, ale to Olivia Mitchell skradła jego serce. Była piorunująca! Gdzie się pojawiała, przyciągała uwagę. Tak trudno bylo oderwać od niej wzrok, była pełna gracji i klasy, a jednocześnie zadziorności i zmysłowości. I ten błysk w oczach… I to przecież wcale nie tak, że jej nie znał. Olivia Mitchell nie była mu obca. Dzięki przyjaźni ich babć, gdy był nastolatkiem, często widywał brunetkę, witał się z nią, a czasem nawet rozmawiał. Była tylko tą miłą dziewczynką od Mitchellów, którą nastoletni Jax traktował jak powietrze. Starczyło mu, że już i tak musiał zajmować się Tannerem i Abigail. Nic zatem dziwnego, że nawet nie zauważył, kiedy Olivia stała się piękną i nadzwyczajną kobietą. Podobało mu się obserwowanie jej, gdy odwiedzała jego babcię i słuchała, jak opowiadała swoje mądrości. Podobało mu się obserwowanie jej, gdy przychodziła z przyjaciółmi do restauracji i machała do niego z daleka – była przy tym tak taktowna i dyskretna. Potem polubił rozmowy z nią i nawet nie wiedział kiedy mijały godziny za godziną, bo tak bardzo tonął w melodii jej głosu. Jackson Moore oszalał na jej punkcie.
I nigdy nie wyleczył się z tego szaleństwa w pełni.
Był głupi, tak chociażby twierdził Luke. Jego brat nie lubił Tessy, ogólnie nie podobało mu się życie towarzyskie Jaxa. Każdy kibicował mu i Olivii, więc gdy bez walki i próby kompromisu pozwolił jej tak po prostu odejść, wzbudził niemałe zamieszanie. Niemniej, on sam był na swój zdrowy sposób dumny z tej decyzji. Słuchając jej opowieści tylko się w tym utwierdził, nawet jeśli ona sama twierdziła, że nie prowadziła nadzwyczajnego życia, to przecież spełniła swoje marzenia. Ukończyła studia, spróbowała wolności, nawet zobaczyła Nowy Jork. Był szczęśliwy,, że jej się to udało; był, mimo smutku i bólu, które przyniosło rozstanie, mimo tęsknoty i pustki w sercu. Mimo tego, że zostawiła cień, który odbijał się na każdym aspekcie jego życia. I żadna kobieta, nawet Tessa, nie mogła tego ciężaru usunąć.
UsuńJesteś moim przyjacielem. Były to równie piękne, jak i pełne tragizmu słowa. Cóż za złośliwość losu! I to wcale nie tak, że nie była to wspaniała i zaszczytna rola, bo przecież była… Ale czy ptak, który kiedyś szybował wysoko w niebie, zadowoli się cieniem skrzydeł, przemykając między gałęziami ograniczonej przestrzeni? Jackson przypominał takiego ptaka. Było to paradoksalne — dłużej niż kilkanaście minut rozmowy z Olivią budziło w nim szczerą potrzebę odnowy ich kontaktu, a jednocześnie utwierdzało w tym, że było dobrze, jak było…
— Zawsze byłaś sumienna i pracowita, więc wcale mnie to nie dziwi — zauważył, uważnie ją obserwując. Naprawdę dojrzała. — Wiesz, wiele zależy od punktu widzenia… Może ci się wydawać, że nie miałaś aż tak genialnego życia, ale z innego punktu w życiu, uznasz całkiem inaczej — podzielił się refleksją — A dla mnie najważniejsze jest chyba to, że byłaś w tej Atlancie, spełniłaś swój cel, a to chyba najważniejsze, prawda?
A Ty Jack? Wyprostował się, biorąc głęboki oddech.
Tęskniłem, szukając swojego miejsca. Wyczekiwałem ciebie w kimś innym. Podświadomość podpowiadała mu słowa z tylu głowy. Szybko je rozproszył.
— Próbowałem budować dom, który od samego początku nie miał odpowiedniego fundamentu — odpowiedział — Nie wiem, czy wiesz, być może tak… Rozwiodłem się dwa lata temu, osiem lat poszło do śmieci — dodał. To był kawał jego życia, który zniknął z dnia na dzień. — Najwidoczniej tak miało być — zauwazyl i wzruszył ramionami. Już dawno pogodził się z tym, co się stało. Chciał wierzyć, że los przygotował dla niego coś o wiele lepszego niż związek z Tessą, której nigdy nie potrafił zadowolić.
Jax
Mógł się domyślić, że Rosa o wszystkim mówiła Olivii. Ta kobieta nie z przypadku była najlepszą przyjaciółką jego kochanej babci. Zastanawiał się ile w rzeczywistości Olivia wiedziała o jego związku z Tessą. Dorothy nigdy nie ukrywała swojej głębokiej niechęci wobec żony wnuczka, a ponieważ była bezpośrednią i śmiałą kobietą, z pewnością wiele razy rozmawiała o niej ze swoimi przyjaciółkami. Babcia Moore doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że Tessa nie należała do najpokorniejszych osób; pomimo tego, że mieli naprawdę piękne wspólne życie małżeńskie, to nie brakowało kłótni – i to bardzo burzliwych. Jego była żona twardo stąpała po ziemi i wiedziała czego chce od życia, w końcu niegdyś pracowała w służbie mundurowej, więc nie było to żadnym zaskoczeniem. Tak czy inaczej, Jackson raczej nie przejmował się opinią babki i jej przyjaciółek. Jednak myśl, że Olivia mogła to wszystko usłyszeć, było zdecydowanie nieprzyjemne. Sam Bóg wie, co Dorothy Moore mogła opowiadać swojej kochanej przyjaciółce.
OdpowiedzUsuń— Cóż, mogłem się tego spodziewać — zaśmiał się, kręcąc głową. Miał nadzieję, że Olivia nie czuła się z tego powodu źle, w końcu to nie była jej wina, że ich babcie nie znały granicy smaku i taktu. Sam nie wiedział, jak ma się z tym czuć. Z jednej strony, chciałby opowiedzieć jej wszystko.Chciałby opowiedzieć jej, jak bardzo za nią tęsknił; jak uczył się codzienności bez niej, kiedy wszystko w domu przypominało mu o niej. Chciałby opowiedzieć jej, jak Rowan pomagał mu zebrać się po tym rozstaniu, bo bez Olivii nic nie miało sensu; jak potem poznał Tessę i przez długi czas szukał w niej właśnie swojej pierwszej, wyjątkowej miłości. Nie był z tego dumny, ale przecież nie mógł kłamać… Chciałby opowiedzieć jej, jak minęły mu te wszystkie lata bez niej. Jednak z drugiej strony, czy byłby w stanie? Co jeśli otworzyłby pewne rany, które dawno zdążyły się już zagoić? Jackson Moore miał w zwyczaju bardzo martwić się o dobrostan innych osób, a ponad wszystko szczególnie bliskich jego sercu. Był jednak przekonany, że w tej sytuacji powrót do pewnych wspomnień ponad wszystko zabolałoby właśnie jego.
— Ognisko? — powtórzył za nią z nutą zaskoczenia w głosie. Obserwował, jak Olivia wstaje i zaczyna zachęcać go do działania. Była urocza. Jej energia była zaraźliwa, od razu dodała mu sił. Lubił ją właśnie taką – uśmiechniętą, w gotowości do działania, pozytywną. Niemniej, nawet wtedy, gdy taka nie była, wciąż ją uwielbiał. Kochał Olivię w każdym wydaniu, każdym samopoczuciu i każdym humorze. W przeszłości, oczywiście, poprawił się w myślach.
— Nie wiem, czy naszym babciom się to spodoba… — odpowiedział, mając jednak zamiar w kolejnej chwili wstać i towarzyszyć Olivii. Brunetka jednak okazała się całkiem niecierpliwa, poganiając go. W momencie, gdy chwyciła go za rękę, poczuł przypływ przyjemnego ciepła. Pociągnęła go, a on nie mógł się oprzeć jej urokowi.
— Dobrze, idźmy zatem — zgodził się, a w jego głosie brzmiała nuta entuzjazmu. — Kocham placek jabłkowy mojej babci, ale raczej się nie obrazi, jeśli zjem go później — zaśmiał się i ruszył z Olivią przed siebie. — Obok mojego domu jest miejsce na ognisko, zaraz przy rzece — poinformował ją, posyłając lekką sugestię, by wybrali się do niego. Dojazd z Farmington Hills do Riverside Hollow zabierał trochę czasu, ale czy gdziekolwiek im się spieszyło? Nawet jeśli on miał mieć jakieś plany, zdecydowanie Olivia Mitchell sprawiła, że o nich zapomniał.
Usuń— Potraktuj to jako zaproszenie — posłał jej ciepły uśmiech, kierując ją w stronę swojego samochodu. To była ich pierwsza tak konkretna i długa rozmowa od dobrych kilkunastu lat. Gdy zobaczył ją w kuchni swojej babci, obawiał się, że atmosfera między nimi będzie dziwna i nieprzyjemna, a co najgorsze – krępująca. Wcale jednak tak nie było. Patrząc na nią, widział nie tylko dziewczynę sprzed lat, ale i kogoś, z kim mógłby dzielić radości i smutki, dokładnie w tej chwili, tu i teraz. Widać nawet próba czasu, bolesne rozstanie i długi brak kontaktu nie sprawił, że Jackson Moore przestał czuć się swobodnie przy swojej dawnej ukochanej. Ponoć serca potrafią zapamiętać emocje lepiej niż umysł. Najwidoczniej jego serce wciąż biło w rytmie wspomnień uczuć do Olivii Mitchell.
I tak też tego wrześniowego dnia, po raz kolejny poczuł, że nawet w obliczu zmian życie nie musi być jedynie pasmem zawirowań i niepewności. Może być nacechowane pięknem małych rzeczy, nawet jeśli miały trwać tylko chwilę.
Jax
- Nie masz za co przepraszać, to nie ty nabałaganiłaś w moim życiu, a szczerze powiedziawszy może to ty mnie zawsze w ryzach trzymałaś? – Noah nalał im trochę nalewki do każdego z postrzępionych kubków. Owszem, ta chata kompletnie do niego nie pasowała. Nigdy nie planował zostać ascetą i żyć w miejscu, które było przystosowane do życia, ale umówmy się: co to było za życie? Podniszczona, zalatująca pleśnią kanapa, którą kilka dni temu zalał przed dziurę w dachu, padający deszcz. Telewizor pamiętający czasy młodości jego ojca, czy rozlatujące się meble w kuchni, nie pasowały do jego wcześniejszego stylu życia, ani tym bardziej do Noah, który przed powrotem do Mariesvielle nie chciał nawet słyszeć o możliwości odkupienia od brata za symboliczne sto dolarów tej chaty. Nie był fanem natury, nigdy nie ciągnęło go do lasu, a teraz, gdy jego życie wykoleiło się z obranych w młodości torów, nagle zapragnął ciszy i spokoju, a podstarzałe, ledwo nadające się do życia meble, od kilku dni nawet mu nie przeszkadzały.
OdpowiedzUsuń- Z tatą wszystko okej? – zmartwił się, gdy wspomniała, że jej ojciec poważnie podupadł na zdrowiu i Olivia rzuciła całe swoje życie w Atlancie aby wrócić i pomóc w prowadzeniu rodzinnych biznesów. Podziwiał ją za to, bo on nigdy nie zdobyłby się na taki gest. Był samolubnym egoistą od dziecka. To Austin wstąpił do Marines zaraz po atakach jedenastego września, by pomścić ich ojca, który zginął przygnieciony gruzami północnej wieży. Młodszy z braci Wells, zawsze widział tylko czubek swojego nosa. – Z tobą zawsze chętnie powspominam stare czasy, bo często do nich pamięcią wracam, a cięższe tematy zostawmy sobie na później. Jak skończymy tę nalewkę, to pewnie będę bardziej otwarty na użalanie się nad sobą. – żachnął się i przypomniał sobie, jak o poranku Maddie Green, jego była, młodociana miłostka, powiedziała mu, że nie ma się nad sobą użalać i przejść ze wszystkim do porządku dziennego, bo życie się nie skończyło.
- Dziwnie jest tutaj wrócić, kiedy jedyne, co się robiło przez całe nastoletnie życie to próby ucieczki stąd. Ale nie potrafiłem wymyślić większej dziury zabitej dechami, w której mógłbym przeczekać cały ten szum. Chyba się nigdy nie uwolnimy z tego miejsca… - wziął do ręki kubek i wyciągnął go w jej stronę z zamiarem toastu. – Mogłaś jechać ze mną do Nowego Jorku, na pewno nie wpadłbym w takie szambo – stwierdził pół żartem, pół serio, ale naprawdę tak myślał. Może gdyby w trakcie studiów przystała na jego propozycję przeprowadzki i chciała wciąż z nim być, może byłby innym człowiekiem? Nie degeneratem zerkającym z okładek każdej gazety sportowej w tym kraju. – Ale tak serio, jak ci się żyło przez ostatnie lata? – zapytał szczerze zainteresowany. Mieli kontakt, ale nigdy już nie był on tak głęboki jak przed i w trakcie ich studenckiego życia, kiedy nie widzieli poza sobą świata, a Noah był w niej naprawdę zakochany. – Cheers, Olivia, cheers, za moje błędy i Twoje sukcesy!
Noah
Był piękny, wrześniowy dzień w Mariesville, a słońce łagodnie ogrzewało ziemię, przesączając się przez złote liście drzew wokół stadniny Mitchell'ów. Dzieci biegały wśród pól i stajni, przebrane w stroje księżniczek, rycerzy i innych bajkowych postaci, śmiejąc się i krzycząc z podekscytowania. Primrose, ubrana w lawendową sukienkę, wyglądała jak prawdziwa mała księżniczka – we włosach miała wpięte kolorowe spinki z kwiatkami, które migotały w promieniach słońca, a jej twarz promieniała radością. Po ostatnim przeziębieniu nie było już nawet śladu, z Rhett z ręką na sercu mógł powiedzieć, że nowa lekarka, Dr. Brown naprawdę czyniła cuda w ich małej przychodni. Mimo swojej początkowej niechęci był naprawdę zadowolony, że to na nią trafił, a jego córka znów przypominała siebie.
OdpowiedzUsuńRhett, trzymając w ręce kubek z lemoniadą, obserwował córkę z lekkim uśmiechem na twarzy. Widział, jak biega z innymi dziewczynkami po trawie, wirując w swojej sukience, jakby była bohaterką jednej z ulubionych bajek. To było dokładnie to, czego potrzebowała – trochę beztroskiej zabawy, oderwania od codziennych trosk, które nawet w tak młodym wieku mogły przylgnąć do małego dziecka. A on? On cieszył się, że Prim dobrze się bawiła. W takich chwilach mógł przez moment odetchnąć, wiedząc, że choć jej życie nie zawsze było proste, dzisiaj była po prostu szczęśliwym dzieckiem. Prim przybiegła do niego, aby się trochę napić i w słodki sposób wypowiadała słowo lemoniada. Wyciągnęła do góry rączki, aby dał jej swój kubek. Kucnął przy dziewczynce, aby w razie czego asekurować kubek. Nie chciał, aby przypadkiem na siebie wylała napój i zabrudziła sukienkę. Na zmianę nic nie mieli, a potrafił sobie wyobrazić jej niezadowolenie, gdyby się ubrudziła.
Nagle jego uwagę przykuła znajoma postać – Olivia, jedna z jego znajomych z miasteczka, pojawiła się na horyzoncie, a jej strój nie pozostawiał złudzeń co do tematu imprezy. Ubrana była w ogromną, różową suknię księżniczki, której warstwy tiulu zdawały się nie mieć końca. Na głowie miała tiarę wysadzaną plastikowymi diamencikami, które lśniły w słońcu jak najprawdziwsze klejnoty. Wyglądała na w pełni oddaną roli, choć nawet stąd był w stanie dostrzec jej irytację. Gdyby to jemu przyszło nosić taką kieckę również byłby zachwycony.
Starał się powstrzymać śmiech, zaciskał usta i aby coś z nimi zrobić napił się lemoniady. Już stał wyprostowany z Prim, która schowała się za jego nogami, które obejmowała. Była głodną przygód dziewczynką, a raczej księżniczką, ale miewała momenty, kiedy chowała się przed światem.
— Była tu gdzieś przed chwilą — odparł, wchodząc od razu w tę małą grę. Spojrzał do tyłu, wciąż czując, jak Prim go obejmuje. Kąciki jego ust się uniosły, kiedy Olivia kucnęła przy dziewczynce.
— Chcę koniki — powiedziała cicho, nawet nieśmiało i znów wyciągnęła ręce do góry, aby tym razem Rhett ją podniósł. Wymagało to trochę akrobacji, aby nie wylać nic z kubeczka, ale ostatecznie się udało, a Prim znalazła się w ramionach ojca. — Koniki — powtórzyła już tym razem ze zniecierpliwieniem,
— Istnie królewski strój, Oli — pochwalił. Wcale się z niej nie nabijał, może odrobinę. — Ile ci zapłacili, żebyś się w ten poliester wcisnęła?
Rozumiał, że dla dzieci robi się naprawdę wiele. On sam musiał zrezygnować z wielu rzeczy, aby Primrose miała na swoje potrzeby, ale nic ani tym bardziej nikt nie zmusiłoby go do założenia jakiegoś idiotycznego kostiumu. Olivia oczywiście nie wyglądała idiotycznie, ale z pewnością tak właśnie musiała się czuć. Ale w końcu, czego nie robi się dla dzieci, prawda?
Rhett
Jackson spojrzał na Olivię z lekkim uśmiechem, który powoli rozszerzał się na jego twarzy na widok tego, jak reagowała na domowe plotki i zaczepki ich babć. Było to dala niego niemal nostalgiczne, bo jeszcze kilkanaście lat temu reagowała podobnie, gdy dopiero zaczynali się sobą interesować.
OdpowiedzUsuń– Tak, widzę, że nasz fanklub ma się dobrze – odpowiedział z rozbawieniem, kiwając głową w stronę domu Dorothy. – Pewnie już piszą o tym listę plotek na jutrzejszą kawę — zażartował, śmiejąc się pod nosem. Paradoksem jego babci i jej przyjaciółek był fakt, że miały tyle na głowie, że aż nic, a plotkowanie i kombinowanie, to najlepszy sposób na nudę. Babcia Moore z pewnością zacierała ręce, będąc w przekonaniu, że ich plan zaczyna działać, skoro Jackson i Olivia bez pożegnania gdzieś wyjeżdżają. W tym wszystkim jednak tak naprawdę to właśnie Jax cieszył się najbardziej. Nie miało to związku ze sferą uczuciową, jak raczej z sentymentem i nostalgią. Cieszył się, że będzie mógł spędzić więcej czasu z Olivią, dowiedzieć się o niej pewnych rzeczy jak gdyby na nowo i być może dać początek czemuś nowemu. Było coś pięknego w tym, że oboje byli już po swoich własnych przejściach, z własnym bagażem doświadczeń. Dla wielu ludzi bywało to przerażajace – wizja tego, że ciągniesz za sobą pewne ciężary, z którymi nigdy w stduprocentach nie pożegnasz się. Jackson jednak lubił wyobrażać to sobie jako podróż przez życie… Gdy podróżujesz, napotkasz trudności, ale po drodze zawsze znajdujesz skarby. Był przekonany, że Olivia Mitchell znalazła swoje, podobnie jak on. I może właśnie tego popołudnia uda im się tymi skarbami podzielić…
— Oczywiście, że mam pianki. Każdy wybitny szef kuchni ma ten składnik w domu — odpowiedział jej z delikatnym uśmiechem na twarzy i puścił oczko, pozwalając sobie na żartobliwy ton. Otworzył jej drzwi od strony pasażera, po czym sam wszedł do swojego czarnego Forda. Lubił jeździć pick-upem, nie wyobrażał sobie mieć już innego samochodu. Kupił go krótko przed tym jak poznał Tessę i tak też jej już nie było, a samochód dalej działał.
— Tak, niewątpliwie jest to duży plus — odpowiedział, wracając do jej wypowiedzi na temat swobodnego rozpalania ogniska. W przeciwieństwie do Olivii, dla niego to nigdy nie zniknęło. Prostota tego wszystkiego. Nawet tak małej i zwyczajnej rzeczy, jak rozpalenie ogniska, było na jego wyciągnięcie ręki. Cieszenie się małymi rzeczami zawsze było jego domeną i tym razem było tak samo. Cieszył się, że Olivia również dostrzegała piękno tych drobnych, z pozoru nic nie znaczących spraw. — Miło, że tak to widzisz. Wiesz, mam wrażenie, że czasem trzeba wyjechać, żeby zrozumieć wartość tego, co się zostawiło… — podzielił się swoimi przemyśleniami. Wyjechał w kierunku prowadzącym do jego domu. Jeszcze niedawno mieszkał kilka minut od swojej babci, teraz jego droga przedłużyła się o kilka kilometrów. Było warto. — „Jak widzisz, powroty mogą być piękne właśnie dzięki tym drobnym chwilom, które przynoszą tyle radości — dodał, posyłając jej szeroki uśmiech.
UsuńGdy dojechali na miejsce, prędko wysiadł z samochodu. Otaczało ich piękno natury, które Jackson kochał praktycznie od zawsze. Między innymi dlatego nigdy nie ciągnęło go do betonowych dżungli i miejskiego życia. Malownicza drewniana chata nad brzegiem Maple River, której widok witał go codziennie z kuchennego okna, w tamtej chwili wydawała się jeszcze bardziej magiczna. Wokół miejsca na ognisko czekały już ustawione drewniane krzesła — nie wynosił ich przed przyjściem chłodniejszej pory, bo często nawet sam dla siebie lubił rozpalać ognisko. Rzeka odbijała złocisty blask zachodzącego słońca, które powoli znikało za linią drzew, malując niebo niesamowitymi kolorami różu i pomarańczy. Widział to każdego dnia. Zachody w Mariesville zawsze były piękne, a on nigdy nie potrafił przestać się nimi zachwycać. Dlatego tak bardzo cieszył się, że kupił domek w Riverside Hollow. Wszystko tutaj – ta cisza, zapach drewna czy trzask gałęzi pod butami, było esencją domu, w którym na nowo znajdował spokój.
— No, i jak ci się podoba? – rzucił i uśmiechnął się lekko, zerkając na Olivię. Był ciekaw jej reakcji, bo chociaż jego drewniany domek był po generalnym remoncie, wciąż daleko było temu do miejskich luksusów. — Musisz przyznać, że to miejsce naprawdę jest kwintesencją mojej osobowości — powiedział z dumą w głosie, po czym roześmiał się.
Jax
— Cieszę się, że ci się podoba — odpowiedział, opierając się o maskę samochodu i obserwując z dystansu Olivię, która zdawała się czerpać garściami z widoku rozpościerającego się przed nią. Kochał mieszkać w Farmington Hills, napawać się widokiem pól, gospodarstw i otaczającej go natury, która co roku zmieniała swoje oblicze w zależności od pory roku. Ale to właśnie Riverside Hollow miało dla niego to coś, co go przyciągało. Ta bliskość natury, spokój… Jackson nie był typem człowieka, który mógłby wstrzymać w mieście i jakiś czas po rozstaniu z Olivią powiedział to sobie otwarcie, zakańczając proces obwiniania się i gdybania, czy nie mógł jechać do Atlanty razem z nią. Kochał Olivię jak szalony, nie widział poza nią świata i był gotów rzucić się za nią w ogień. Ale przeprowadzka do miasta, kiedy tak wiele rzeczy było w nim już ugruntowanych, byłaby czymś, do czego się zmuszał. Moore wierzył głęboko, że prawdziwa miłość polegała na dojrzałości, która pozwala ci dać odejść, gdy czujesz, że jesteś ciężarem u nogi, pewną blokadą… Olivia zakosztowała swojego wymarzonego życia, podczas gdy on został w Mariesville, spełniając sie właśnie tutaj. I życie posypało mi sie w jednej chwili, ale teraz – właśnie tutaj, w drewnianej chatce blisko natury – mógł żyć bez pośpiechu i chaosu, bez stresu. Mógł po prostu być.
OdpowiedzUsuń— To miejsce ma w sobie coś, czego nie potrafię opisać… — zaczął. Podszedł bliżej Olivii i stanął obok niej, również patrząc na rzekę, której tafla wody odbijała promienie zachodzącego słońca, tym samym malując piękny obraz. — Ale wierzę, że mieszkanie w Atlancie też musiało być pięknym widokiem. Miasto musiało wyglądać wieczorami niesamowicie — przyznał, patrząc kątem oka na Olivię. Zachwycała się widokiem, wyraźnie zauroczona pięknem otoczenia. — Przyznaje bez bicia, że czasem zastanawiałem się, jakby to było mieszkać tak bardzo wysoko, mieć przed sobą całe miasto i czuć, że jest się poza tym wszystkim… — podzielił się przemyśleniem, wsuwając dłonie do kieszeni spodni. — Ale potem wracam tutaj i... No, sama wiesz, tutaj jestem u siebie — zaśmiał się i znów spojrzał na zachód słońca — I pasuje mi to.
To było prawdą. Dla niektórych mogłoby się wydawać, a może nawet tak właśnie myśleli, że Jackson Moore był mało ambitny. Ktoś mógł przyznać, że myślał zaściankowo, zaszywając się w tym swoim jabłkowym miasteczku, nawet nie próbując spróbować czegoś nowego. Ale właśnie taki był Jackson Moore — prosty i swojski, przywiązany do lokalnej społeczności i otaczającej go natury. To ostatnie było dla niego wystarczającym powodem, by pozostać tutaj, w Mariesville.
— A Ty, jak się tu czujesz? — zapytał, z lekkim uśmiechem. Spojrzał na nią, nie umiejąc oderwać od niej wzroku. Pasowała tutaj, nawet jeśli sama mogła myśleć inaczej. — Mogłabyś zamienić wielkomiejski widok na coś takiego? — wskazał na horyzont, gdzie korony drzew tonęły w ciepłym blasku zachodu słońca. Pytając o to, uświadomił sobie, jak bardzo chciałby pokazać Olivii piękno Mariesville na nowo. Zabrać ją na dobrze im znane wodospady i przejść długim spacerem przez leśne szlaki wzdłuż rzeki, zupełnie tak, jak robili to za jej młodości. Teraz jednak było to tylko wspomnieniem i niczym więcej.
Jax
Na jego twarzy pojawił się promienny uśmiech, gdy słuchał Olivii. Nie musiała tego głośno mówić, bo jej wyraz twarzy malował się w barwach zachwytu. Nie tylko przypominało mu to, dlaczego tak bardzo kochał to miejsce, ale również dlaczego tak bardzo kochał Olivię. Te kilkanaście lat temu potrafiła czerpać radość z otaczającego ją świata; Mariesville było dla niej krainą piękna i uroku, podobnie jak dla niego. Ale ponad wszystko, Olivia potrafiła cieszyć się małymi rzeczami i to chyba była jedna z rzeczy, która szczególnie go ujęła. Miłym było więc przekonać się, że w tym aspekcie niewiele uległo zmianie.
OdpowiedzUsuń— Masz rację, to mój raj na ziemi — przyznał, przytakując. Sama myśl o Atlancie, jak i o szumie wielkiego miasta, przyprawiała go o ból głowy. On nie tylko czuł, że to nie dla niego, ale również wiedział, że tak właśnie było. Nie nadawał się do życia w tłumie; brakowało w nim tego, co miała Olivia – śmiałości i otwartości na to, co niekomfortowe. Jackson lubił stałość i prostotę życia w Mariesville. Miejsce, w którym się wychował, było jego przystanią i żadne miasto nie mogło mu tego zastąpić. — Ale ty również tu pasujesz — zauważył, posyłając jej ciepły uśmiech. Nie kłamał. Olivia mogła mieszkać i kilkanaście lat w dużym mieście, ale jej osobowość miała swojski, ciepły klimat. Prawdopodobnie właśnie dlatego potrafiła dostrzec piękno w małych rzeczach w Mariesville. To była jedna zasadnicza różnica między Olivią a Tessą — Mitchell potrafiła dostrzec, jak wiele piękna było w tym miejscu, podczas gdy jego była żona nie umiała tego zrobić, dusząc się w małomiasteczkowej rzeczywistości. Tessa marzyła o bogatym, wielkomiejskim życiu, pełnym adrenaliny i wrażeń, a tego nie dostarczało jej życie z wrażliwym i prostym Jacksonem. Mariesville było daleko do Atlanty, nie tętniło życiem jak miasto, ale Olivia miała rację – niewątpliwie miało swój urok. I właśnie to miejsce koiło jego złamane serce.
— Tak, to nasza piękna dziura — uśmiechnął się, czując, jak nostalgia wypełnia przestrzeń między nimi. — I choćby nie wiem co, nigdy nie przestanę jej kochać — dodał mimowolnie, kierując wzrok na Olivię. Sam zastanawiał się ile w tym zdaniu dotyczyło miasteczka, a ile jego towarzyszki.
Odchrząknął, robiąc krok w tył, jak gdyby speszyło go, że stał bliżej Olivii. I to wcale nie tak, że stał bardzo blisko, ale Mitchell szczególnie go onieśmielała.
Usuń— Oczywiście, że mam przepis na pianki — odpowiedział, udając poważnego, choć w jego głosie brzmiała radość. — Z chęcią będę twoim nauczycielem, Liv. Zapraszam — stwierdził z uśmiechem na twarzy, gestem ręki wskazując w stronę wejścia do domu. Mogli razem przygotować pewne rzeczy, choć wzbudzało to dawne wspomnienia. Pamiętał, jak wiele razy spędzali czas, śmiejąc się i żartując, podczas wspólnego gotowania. Teraz wydawało się to tak abstrakcyjne i surrealne, choć przecież kiedyś było częścią ich rzeczywistości. Gdyby mógł, wróciłby do tego bez wahania.
— Pamiętaj, że jesteś w królestwie szefa kuchni — zażartował, unosząc wskazujący palec w jej kierunku, gdy weszli już do kuchni. Zamknął za sobą drzwi i podszedł bliżej Olivii. — Musisz więc trzymać się zasad… — oświadczył, patrząc jej w oczy z iskierkami humoru, które wyrażały więcej, niż zamierzał powiedzieć. Przez moment, gdy ich spojrzenia się spotkały, czas zdawał się zatrzymać.
— Po pierwsze — kontynuował, zniżając głos do niemal szeptu — nie możesz myśleć o żadnych innych kuchniach! Bo ta tutaj jest najlepsza. Nigdzie nie znajdziesz lepszych pianek z ogniska — roześmiał się — A po drugie, musisz być gotowa na nieprzewidywalne smaki.
Obrócił się, podchodząc do szafek i sięgając do nich po składniki — pianki, ciemną i białą czekoladę, herbatniki i sól morską. Czuł jednak, że nie mógł oderwać wzroku od Olivii, bo jej obecność w jego domu nagle sprawiała, że serce biło mu szybciej.
— A jeśli nie będziesz przestrzegać zasad, musisz wiedzieć, że czeka cię kara — dodał, śmiejąc się. — Niemniej, przyjemna, czyli gotowanie w kuchni w moim towarzystwie przez cały dzień! — w jego głosie brzmiała nutka żartu, choć ta gra słów zaczynała prawdopodobnie przybierać inny wymiar.
— No to jak, działamy razem? — zapytał, nie spuszczając z niej wzroku. Jego oczy przepełnione były mieszanką ciepła i zaciekawienia, a na twarzy widoczny był cień radosnego uśmiechu. Dopiero teraz zaczął uświadamiać sobie, jak bardzo za nią tęsknił.
Jax
W jego oczach Olivia zawsze miała w sobie tę wyjątkową lekkość, która przyciągała go od samego początku. Jackson, będąc ekstrawertykiem, naturalnie ciągnął do ludzi, z którymi mógł budować ciepłe relacje. Jednak Olivia była kimś więcej – stanowiła część jego najpiękniejszych wspomnień i miała szczególne miejsce w jego sercu. Łączyła ich wspólna historia, której nie dało się tak po prostu wymazać. Myśląc o tym, jak mogło potoczyć się ich życie, gdyby wybrali inaczej – gdyby ona została w Mariesville albo gdyby on zdecydował się wyjechać z nią do Atlanty – miał w głowie obraz przyszłości, w której może właśnie teraz opowiadaliby swoim dzieciom, jak tata zakochał się w ich mamie. Życie jednak wybrało dla nich inny scenariusz. Mimo to, czas i odległość nie odebrały im tej niezwykłej lekkości, z jaką się zawsze porozumiewali. Jackson Moore, stojąc teraz tak blisko Olivii, czuł, że ich relacja wciąż była pełna tej swobody, co kiedyś, a ona – jego pierwsza prawdziwa miłość – nadal miała nad nim taką samą moc.
OdpowiedzUsuń— Wiesz, skoro tak bardzo podoba ci się ta "kara", nie musimy czekać, aż coś nabroisz — rzucił żartobliwie, posyłając jej rozbawiony uśmiech. W jego oczach błyszczały iskierki ekscytacji, a serce zaczynało bić nieco szybciej. Przez lata unikał myślenia o niej, ale teraz, kiedy znowu stanęła na jego drodze, zaczął zastanawiać się, czy nie był to przypadkiem dar od losu? I może nie były to wcale ich babcie, a szansa, by uratować coś, co nigdy nie zostało zepsute?
— Co do fartuszka... — zamilkł na chwilę, przeszukując szafkę. — No cóż, nie mam tu żadnych modowych perełek, ale ten powinien wystarczyć, żebyś się nie pobrudziła — zaśmiał się, podając jej prosty, kuchenny fartuch. Przez moment milczał, patrząc, jak go zakłada. Mimo pozornego rozluźnienia, w środku poczuł coś, czego dawno nie doświadczał – ciepło ogarniające jego serce. Olivia wciąż miała w sobie ten magnetyzm, który tworzył wyjątkową atmosferę – taką, jaką szczególnie cenił, gdy byli razem. Z Tessą nigdy nie było tak łatwo; ich małżeństwo było pełne sporów, zazdrości i braku zrozumienia. Była to relacja, która czasem odbierała mu energię, a z Olivią... wszystko zawsze wydawało się proste i naturalne.
Kiedy Olivia podała mu kawałek białej czekolady, na jego twarzy pojawił się szerszy, ale lekko nieśmiały uśmiech. Przez chwilę przyglądał się jej w ciszy. Jej twarz, choć zmieniona przez upływ lat, wciąż miała w sobie coś, co Jackson kochał. Olivia była piękną, dojrzałą kobietą, niosącą ze sobą bagaż własnych doświadczeń, które z pewnością uczyniły jej osobowość jeszcze wspanialszą. A jednak, mimo upływu czasu, ta chwila spędzana razem były dziwnie znajoma. Miał wrażenie, jakby te kilkanaście lat wcale nie miały znaczenia, a ich przerwa w kontakcie nigdy nie istniała. Powróciła między nimi ta naturalna swoboda, którą zawsze mieli, choć teraz pojawiła się również nadzieja, że ich relacja może odrodzić się na nowo.
— Wciąż nie przepadam za podjadaniem — zaśmiał się lekko — Ale skoro nalegasz... — powiedział z uśmiechem, kręcąc głową w niedowierzaniu i przybliżając się, by wziąć od niej kostkę białej czekolady.— Jak to jest, Olivio, że nadal potrafisz mnie do czegoś przekonać? — zapytał z udawaną rezygnacją, choć w rzeczywistości czuł się fantastycznie. Patrzył na nią z uwagą, a kosmyk jej włosów opadł na twarz. Miał ochotę założyć go za jej ucho i dotknąć jej policzka. Powstrzymał się, choć z trudem, bowiem jej bliskość działała na niego niemal elektryzująco – niemal tak samo jak kiedyś.
Usuń— Gotowa na mistrzowską lekcję? — zapytał cicho, zakładając własny fartuch i zawiązując go w pasie. — To prosty przepis, ale jego smak... Cóż, niebo w gębie — oznajmił z entuzjazmem. — Gotowanie nauczyło mnie, że czasem proste rozwiązania są najlepsze. Eksperymentowanie jest fajne, ale czasem najprostsze rzeczy dają najwięcej satysfakcji — dodał, choć nie tylko w kontekście kuchni. Wziął tabliczkę gorzkiej czekolady i położył ją przed Olivią, wskazując na nóż. — Na początek rozdrobnij czekoladę, ale też nie za drobno, żeby były wyraziste kawałki — powiedział, a kiedy chwyciła nóż, zbliżył się, delikatnie układając jej dłoń we właściwej pozycji. Ten moment pozwolił mu przez chwilę poczuć jej delikatny dotyk, a serce zabiło mocniej. Odchrząknął, by przerwać ciszę. — Tak samo zrobisz z białą czekoladą. Kiedy rozpuścimy nad ogniem pianki, układamy na herbatniku kawałki białej i gorzkiej czekolady, a na to lekko podpieczone pianki. Całość przyciskamy drugim herbatnikiem, i teraz kluczowy składnik – sól morska. To ona podkreśla smak czekolady. Prosty trik, a działa cuda, zobaczysz — uśmiechnął się szeroko. Gotowanie było jego pasją, a jeszcze bardziej cieszył się, gdy mógł dzielić się nią z bliskimi dla siebie ludźmi. A Olivia Mitchell była dla niego niewątpliwie i niezmiennie kimś szczególnie ważnym.
Jej obecność w kuchni przypominała mu stare, dobre czasy, a ich bliskość sprawiała, że atmosfera gęstniała, przez co Jackson nie mógł oderwać od niej wzroku.
— Wiesz, zdaje się, że stałaś się najpiękniejszą ozdobą mojej kuchni.
Jax
Jackson spoglądał na Olivię, ledwie powstrzymując uśmiech, który mimowolnie wkradał mu się na twarz. Przy niej czuł się zaskakująco swobodnie, zrzucając z siebie wszelkie maski, które na co dzień zakładał w obliczu innych. Rzadko udawał przed innymi, ale czasem sytuacje wymagały, by powstrzymywać część swojej osobowości. Przy Olivii tego nie czuł. Lata, które minęły od ich ostatniego spotkania, wydawały się nie mieć żadnego znaczenia. Kiedy znów byli razem w kuchni, nie odżyły tylko wspomnienia, ale także emocje, które Jackson myślał, że dawno przepracował. Nie było to nawet bliskie prawdy; Olivia wciąż doskonale wiedziała, jak na niego spojrzeć i co powiedzieć, aby mógł się nad nią rozpływać. Znała go w sposób, w jaki Tessa nigdy go nie poznała, pomimo ich ośmiu wspólnych lat życia. Z odejściem Olivii Mitchell, Jackson utracił jakąś cząstkę siebie.
OdpowiedzUsuńBrunetka emanowała radosną pewnością siebie, a ich wymiana zdań przypominała mu, dlaczego zawsze czuł się przy niej tak dobrze. Nie potrafił do końca zrozumieć, dlaczego jej obecność działała na niego w sposób elektryzujący. Wiedział jednak, że dotyk jej skóry, jej słowa i spojrzenia sprawiały, że przeszłość nagle wracała, ożywiając całą tę nieokiełznaną chemię, która kiedyś ich łączyła.
— Może łatwo mnie przekonać, ale tylko ty potrafisz to zrobić tak szybko — odparł, nie odsuwając się od niej. Nie miał zamiaru jej okłamywać; taka była prawda.
Gdy Olivia obróciła się w jego stronę, poczuł, jak jego serce zaczyna bić szybciej. Dzieliło ich niewiele, była na wyciągnięcie ręki. Emocje zaczęły w nim tańczyć, a on nie wiedział, jak sobie z tym poradzić. Czuł się, jakby przeżywali to wszystko po raz pierwszy, choć jednocześnie całość była tak znajoma. Ich związek zawsze był intymny, pełen miłości i czułości. Olivia znała go pod każdym względem, widziała go w każdym wydaniu i wciąż go kochała równie mocno, co on ją. Czy to mogło wrócić?
Patrzył na Olivię, której oczy iskrzyły tym samym blaskiem, jaki pamiętał z dawnych czasów. Była jeszcze piękniejsza niż wtedy, gdy po raz pierwszy poczuł, że się w niej zakochuje. Mógł przysiąc, że znów byłby w stanie zakochać się w niej na nowo.
— Podrywam cię? — zapytał z nutą rozbawienia w głosie, ale Olivia z pewnością dostrzegała, że za tym tonem kryło się coś więcej — szczerość, która wyłaniała się między słowami, jakby to, co niewypowiedziane, było ważniejsze niż to, co działo się na powierzchni. — A kto nie byłby w stanie cię podrywać, Olivio Mitchell? — spojrzał jej prosto w oczy, robiąc krok w jej stronę, aby zredukować dzielący ich dystans wręcz do zera. Wiedział, że to było głupie i bezmyślne; był mądrym mężczyzną, rozważnym i delikatnym, który nie pozwalał sobie na lekkomyślność. Wiedział, że jeśli przekroczą pewną granicę, nie będzie już odwrotu. Jednak Olivia zawsze na niego tak działała. W tej chwili uświadamiała mu, jak bardzo za nią tęsknił. Brunetka była kimś, kogo nigdy tak naprawdę nie mógł z siebie wyrzucić, a jej obecność utwierdzała go w przekonaniu, że wciąż coś między nimi istniało, a uczucia, które ich łączyły, nigdy w pełni nie odeszły. Czy mogli to dalej ignorować?
Usuń— A może wcale cię nie podrywam, tylko po prostu przypominam ci, jak to było? — zapytał cicho, spoglądając na jej usta. Głos rozsądku powtarzał, by odpuścić i się odsunąć, ale serce ciągnęło go ku czemuś innemu.
Jax
Życie bywało zaskakująco ironiczne, a gdyby człowiek na chwilę zatrzymał się i zastanowił ile może zmienić się w zaledwie przeciągu chwili, być może wykazywałaby więcej rozsądku. Efekt motyla doprawdy był czymś przerażającym, bowiem jedna, drobna decyzja, dosłownie jeden, nieprzemyślany ruch, może przynieść długofalowe konsekwencje. A przecież człowiek nie działa niczym robot, mający zaprogramowane zachowania, które miały przynieść pożądny efekt. Życie człowieka było linią prostą pełnych niewiadomych — dostajesz karty, którymi rozgrywasz swoją partię i czekasz, jak los ci na to odpowie.
OdpowiedzUsuńMógł jednak z pełną śmiałością przyznać, że dokładnie w tamtej chwili, Olivia była z nim w tej samej drużynie — tak, jakby mieli dokładnie te same karty. Był w patowej sytuacji – mógł rozegrać to rozsądnie, przerwać to szaleństwo i udawać, jak gdyby do niczego w tym konkretnym momencie nie doszło. I byłoby to mądre, bo wciąż stąpaliby po bezpiecznym gruncie, bez obaw że coś pokruszy się pod ich stopami i zaboli bardziej niż powinno. Równocześnie jednak plułby sobie w brodę, każdego dnia rozmyślając, co by było, gdyby… Mógł też podjąć ryzyko i zrobić coś, co kompletnie przeczyło jego delikatnej, kochanej, lecz rozsądnej osobowości — szaleństwo. I kierowany tym szaleństwem, doprawdy przypomniałby Olivii Mitchell, jak to było być jego kobietą. To jednak mogło oznaczać początek czegoś pięknego lub stać się bolesnym i zapewne ostatecznym zgaszeniem żaru, który mógł zmienić się w płomień.
— I owszem, podrywam — przyznał ostatecznie, posyłając jej delikatny uśmiech. Była urocza w tej nieśmiałości, w tym jak stała w tym samym miejscu, w pełni oddając mu kontrolę, co bezwątpienia świadczyło, że dalej mu ufała. A przecież mógł być już innym człowiekiem – wcale nie musiał być tym samym Jacksonem, którego pokochała kilkanaście lat temu, a który marzył o tym, by została jego żoną. Mógł być bardziej pragmatyczny i nieufny, może nawet bardziej samolubny, przez trudy życia. Olivia mogła wiedzieć sporo, ale przecież nie wiedziała, co działo się przez te wszystkie lata… Gdyby jednak tak to wszystko sobie tłumaczył, okłamywałby ponad wszystko siebie. Olivia znała jego serce; wiedziała, jakim był człowiekiem i jakie miał wartości. Skoro dalej trwał w tym miejscu, pomimo wielu rozczarowań i porażek, oznaczało to, że był wierny swoim zasadom. A skoro w przeciągu tak krótkiego czasu udało jej się rozbudzić w nim taką żywiołowość, tak silne emocje i rozterki, oznaczało jedno – Olivia Mitchell dalej miała klucz do jego duszy.
Tak też nagle wszystko przestało się liczyć. Babcie i ich pokręcone plany, rzeka w pobliżu jego domu, zaplanowane ognisko, a nawet te wyczekiwane pianki. Wszystko to poszło w niepamięć, gdy od dłuższej chwili stali tutaj razem, wpatrując się w siebie, lustrując wzrokiem i niemal słysząc bicia swoich serc.
— Mogę przypomnieć — odpowiedział szeptem, przesuwając dłonią po jej ręce, sam czując jak na jego pojawia się gęsia skórka. Miał tylko dwa wybory, lecz decyzja była niemal oczywista. Wszystko albo nic. Być może oszalał, ale w tamtej chwili wcale nic to dla niego nie znaczyło – liczyła się tylko ona. I był niemalże przekonany, że pragnęła tego samego. Ułożył więc delikatnie, lecz pewnym ruchem, drugą dłoń na dole jej pleców i przyciągnął do siebie. Ich spojrzenia skrzyżowały się, a atmosfera między nimi gęstniała, jakby otaczała ich niewidzialna energia. Miał wrażenie, że całe otoczenie zniknęło – zostali tylko oni, a reszta świata przestała istnieć. Czuł ciepło jej ciała, gdy powoli zbliżał twarz do jej, a ich usta niemal się dotykały. Przesuwał palcami delikatnie po jej skórze, czując jak uderza w niego fala gorąca. Pragnął ponownie poczuć smak jej ust – pragnął tego, jak nigdy wcześniej. Przyparł do niej mocniej, przesuwając dłonią w dół na jej biodro i gdy już miał połączyć ich usta w namiętnym pocałunku, nagle…
— Jackson, ojciec mnie chyba, do cholery jasnej, wykończy!
UsuńOdsunął się od Olivii jak poparzony, a napięcie w powietrzu rozładowało się w jednej chwili. W tym samym momencie do kuchni wszedł Luke, nieświadomy tego, co właśnie się działo. Odstawił jakieś pudła obok jednej z szafek. Spojrzał na nich zaintrygowany, a Jackson czuł, jak rośnie w nim poczucie skrępowania, nad którym zdecydowanie przeważała złość na brata. Moore, z bijącym sercem, zdał sobie sprawę, że ich chwila przepadła i nie wiedział, czy w ogóle wróci.
— O rety, Olivia! Szok, kopę lat. W końcu się widzimy! — zawołał radośnie, podchodząc do dziewczyny i przytulając ją na powitanie. — Jaka w ogóle miła niespodzianka widzieć ciebie tutaj. Niech zgadnę, Dorothy? — spojrzał na starszego brata. Jax przytaknął, na co Luke pokręcił głową. — Ojciec kazał mi przywieść jakieś graty ze strychu, jakby sam nie mógł przyjechać.
— Jak to nasz seniorek, co? — zaśmiał się niewyraźnie Jackson, opierając o blat i patrząc kątem oka na Olivię, zastanawiając się, co siedzi w jej głowie.
— Niestety — westchnął blondyn, kierując się w stronę wyjścia — Dobra, ja lecę. Niestety, mam więcej pudeł niż tylko te dla ciebie. Oby smarkacz był gdzieś w pobliżu, bo sam nie mam zamiaru tego rozwozić — oświadczył, wspominając o Tannerze. Machnął na pożegnanie, po czym wyszedł, zostawiajac ich dwójkę w niezwykle gęstej atmosferze. Jackson przez chwilę milczał, ściskając dłonie na blacie. Spojrzał na Olivię.
— No cóż, kto by pomyślał, że mój brat będzie moim największym wrogiem? — zaśmiał się i pokręcił głową, w głębi serca żałując, że nic z tego się nie udało.
[Jestem potworem, musiałam im pokomplikować! 😂]
Jax
[Ach, dziękuję ci bardzo! Dopiero ją sobie powoli odkrywam, ale już zdążyłam się przekonać, że jest smutniejsza, niż początkowo zakładałam. Bardzo niezrozumiana, bardzo osamotniona, ale przy tym otoczona grubą zbroją, przez co nikt nie zdaje sobie sprawy z tego, jak bardzo cierpi w środku.
OdpowiedzUsuńHahaha wiesz co, to się po prostu idealnie złożyło. Dałam wam miesiąc sielanki, wszyscy myśleli, że zacznie się coś ładnego układać, a tutaj BUM, EKSŻONKA WPADA NAMIESZAĆ. Właśnie myślę, że jej uczucia względem Olivii mogą być bardzo skomplikowane. Na razie Tess jeszcze nie wie o powrocie Olivii, ale kiedy się dowie i o tym, że zbliżyła się do Jaxa, będzie cholernie ciężko… Myślę, że gniew Tess będzie wymierzony głównie w Jacksona, który latami zapewniał ją, że to przeszłość, skończone, nic nie czuje, nie musi się martwić, blablabla, a tutaj się okazuje, że to wszystko kłamstwa, skoro Tess tylko na chwilę zniknęła i proszę bardzo, jakie tu uczucie kwitnie. W dodatku Tessa nie była akceptowana przez jego rodzinę, przez jego przyjaciół – wszyscy niemal zgodnie twierdzili, że nie jest dla niego odpowiednia i byłoby mu lepiej z Olivią, co dodatkowo budziło u Tess ogromne kompleksy, zazdrość, wątpliwości. Nie wierzyła do końca, że Jackson ją kochał, więc ich relacja to tylko kolejny cios. Generalnie jej nienawiść skieruje się w głównej mierze na Jaxa, bo to on jest tym, który w jej odczuciu ją oszukał, ale Olivii na pewno miłością darzyć nie będzie… Natomiast trudno mi powiedzieć, jak ugryźć sam ten wątek. Pewnie Olivia dużo się nasłuchała na temat wrednej, złej, okropnej byłej żony Jacksona i może od samego początku mieć mylne zdanie na temat Tessy przez wpływ lokalnych mieszkańców nieznoszących Tess. Byłoby tu pewnie sporo do odkrycia i przepracowania, ale nie wiem jeszcze, z której strony to ugryźć :D]
Tessa
Związek z Tessą był równie piękny, co bolesny, ciągnąc za sobą mnóstwo wzlotów i upadków. Nie należało to do najzdrowszych relacji, ale Jackson Moore dostrzegał dobro wszędzie, a pozbycie się syndromu ratownika z jego osobowości nie było możliwe. Przy Olivii jednak nigdy nie musiał czegokolwiek ratować. Uwielbiał swobodę i lekkość ich związku, która motywowana była wzajemnym zrozumieniem i szacunkiem. Olivia nigdy nie wzbudzała w nim poczucia winy, wspaniale uzupełniając swoimi pięknymi cechami to, czego w nim brakowało. Byli idealną, wręcz wyidealizowaną jednością. Tak, byli niesamowicie dopasowani, a to zdarza się rzadko. W oczach swojej rodziny był głupcem, że pozwolił jej odejść, dla niego jednak Olivia była zbyt wartościowa i wyjątkowa, by zatrzymywać ją przed podbojem wielkiego świata, który czekał na nią otworem.
OdpowiedzUsuńA teraz los z powrotem połączył ich drogi, uświadamiając im, że żadne z nich nigdy w pełni nie zamknęło tego rozdziału. Mówi się, że stara miłość nie rdzewieje… Najwidoczniej tak było w przypadku Jacksona Moore’a, bo wystarczyło tylko kilka godzin w towarzystwie Olivii Mitchell, by zrozumiał, że ta kobieta nigdy nie opuściła jego serca. Siedziała gdzieś w cichym, niewidocznym kącie, jak gdyby czekając kiedy znów może o sobie przypomnieć. Zdawało się, że wybrała na to idealny moment, bo kiedy, jak właśnie nie teraz? Minęło sporo czasu od jego rozwodu, Tessa zniknęła na dobre, a wspomnienia o niej wracały do niego coraz rzadziej. Był gotów pokochać i być kochanym. Dlaczego więc nie mógł dać szansy ich dwójce?
Jednocześnie jednak obawiał się. Wejście Luke’a uświadomiło mu, jakie to wszystko bywa kruche i niespodziewane. Przesunął wzrok na pudła od ojca, a w jego głowie pojawiła się myśl dlaczego w zasadzie to zrobił? Tanner żył swoją rzeczywistością, Luke działał, mniej myślał, podczas gdy Jackson zauważał pewne szczegóły.
Z zamyślenia wyrwała go jej bliskość, intensywniejsza niż przed chwilą. Spodobało mu się to bardziej, niż był w stanie przyznać. Był przekonany, że wszystko jest już stracone i przepadło z jego bratem; Olivia mogła przecież udawać, że nic się nie wydarzyło. Mogła obrócić to w żart, zażenowana nagłym przypływem tamtych emocji. Ale wcale tak się nie stało... Teraz widział wyraźnie – pragnęła tego tak samo, jak on. Byli ze sobą zgodni w tęsknocie, w tej potrzebie ich bliskości, która zapłonęła na nowo.
Kiedy jej dłoń spoczęła na jego klatce piersiowej, poczuł, jak jego serce przyspiesza. To było takie niewinne, takie proste, a jednak wywołało w nim burzę. Olivia miała dalej w sobie to coś, co hipnotyzowało go. Przyciągała jak magnes, i gdyby kiedykolwiek próbował temu zaprzeczać, okłamywałby sam siebie. Spojrzenie jej brązowych oczu – tak ciepłych i pełnych blasku – sprawiało, że się rozpływał. Każde jej słowo brzmiało jak muzyka, której pragnął słuchać bez końca. Tak, Olivia nadal była tą kobietą, którą kochał z całych sił, której pragnął w każdy możliwy sposób. Pianki? Były teraz bez znaczenia. Liczyła się tylko ona – Olivia, ta jedyna, która dawała mu poczucie, że przy niej może być prawdziwym sobą, bez obaw, bez maski.
UsuńPatrzył w jej oczy dłużej niż zamierzał. Jego dłoń powędrowała na jej biodro, druga delikatnie objęła jej szyję. Jej skóra była miękka, gładka, a jej dotyk wywoływał w nim ciepło, którego dawno nie czuł. Słowa nie były potrzebne. Przyciągnął ją bliżej, jakby bał się, że zniknie, że to jest tylko sen. Tym razem był pewny tego, czego chce, pewny pragnienia, które w nim dojrzewało, choć starał się je tłumić. Teraz już nie musiał.
— Tak naprawdę, nigdy nie zapomniałem... — wyszeptał cicho, przybliżając swoje usta do jej. Pocałował ją, delikatnie, ciepło, jakby każdy ich dotyk miał znaczenie. I w tamtym momencie eksplodował wewnętrznie. Pocałunek wyzwolił w nim wszystko, co przez lata pozostawało uwięzione. Otworzył drzwi, które myślał, że zamknął na zawsze – drzwi do najpiękniejszych chwil, jakie spędził z Olivią Mitchell.
Jego ręka przesunęła się wyżej, obejmując ją mocno, jakby nie chciał jej wypuścić. Nie mógł przestać, nie teraz. To było zbyt intensywne, zbyt ważne. Obrócił ich, osadzając ją na blacie kuchennym, jakby w tym ruchu zamknął wszystko, czego nie powiedział przez te wszystkie lata. Przytrzymał ją za biodro, a drugą dłoń położył na jej udzie, rozkoszując się bliskością, dotykiem i ciepłem jej ciała. Każdy pocałunek był głębszy, pełniejszy emocji, których nie mógł już powstrzymać.
— Cholera, Liv... tak bardzo za tobą tęskniłem — wyznał między pocałunkami, a jego głos zadrżał od tego, co czuł. Było już za późno na odwrót. Przekroczyli tę granicę i nie mogli się wycofać. Choć wszystko wokół wydawało się burzą tęsknoty, namiętności i wzniosłych uczuć, jedno wiedział na pewno – dawno nie czuł się tak spełniony i kompletny, jak teraz.
Jax
Mógł trwać w tej chwili bez końca.
OdpowiedzUsuńByło w tym coś pięknego, w tej lekkości ich kontaktu – w tym, jak szybko odnaleźli się na nowo. Olivia Mitchell była jego drugą połówką, bratnią duszą, która rozumiała go, jak nikt inny. Tessa wnikała w najgłębsze zakamarki jego osobowości, również te, z których on sam nie był dumny – te, które pokazywały, że jest tylko niedoskonałym człowiekiem. Olivia nie musiała tego robić; związek z nią budził w nim wszystko to, co dobre. Pomimo różnicy wiekowej, która od czasu do czasu bywała powodem spięć i nieporozumień, nigdy nie było tak, żeby coś tak tragicznie ich poróżniło. Nawet Atlanta nie mogła sprawić, żeby Jackson rozwinął w sobie żal wobec Olivii. Rozstanie z nią było bolesne, cholernie. Zbierał się długo i nikt ani nic nie potrafiło uzupełnić pustki po niej. Jednak świadomość, że pozwolił jej na upragnione życie przeważała nad każdym z tych uczuć, bo chciał, żeby była szczęśliwa.
Dlatego tez jednocześnie wszystko to było równie przerażajace, co piękne. Gdyby tylko odsunął emocje na bok, sparaliżowałaby go świadomość, że mógłby zranić Olivię. Mógł przecież nazajutrz uznać, że to wszystko było błędem; mógłby stwierdzić, że pospieszyli się, a przecież niewiadomo, co przyniesie przyszłość. I wszystko to miało sens, zdecydowanie. Jackson zresztą z natury nie był impulsywny ani szalony, należał raczej do rozważnej grupy ludzi, nawet jeśli był kochliwy i wrażliwy. Często słuchał głosu serca, ale łączył to i szukał kompromisu w tym, co podpowiadała logika. Zwykle działało.
Tym razem jednak liczyło się tylko to, co chciało serce – a jego serce wolało do Olivii Mitchell.
Jackson uśmiechnął się na jej słowa, czując, jak jego serce bije szybciej w tym intymnym momencie. Przyglądał się jej, ciesząc się jej bliskością. Olivia miała racje, to było o kilka lat za dużo. Najwidoczniej jednak potrzebowali tego czasu, by móc odnaleźć się na nowo.
— Odrobina szaleństwa jak dla mnie brzmi całkiem dobrze — odpowiedział, przyciągając ją bliżej, ich ciała niemal się zlały. Skradł jej pocałunek, czując jak iskry między nimi znów zaczynają iskrzyć. — Może właśnie te kilka lat za długo doprowadziły nas do tego momentu… — zauważył, wpatrując się w jej oczy. Brąz jej tęczówek był wciąż tak hipnotyzujący, a on mógłby tonąć w jej wzroku godzinami. Jego błękitne oczy błyszczały, ukazując, jak bardzo spełnia go i raduje jej bliskość. Pragnął jej całej, tu i teraz. Nie obchodziło go już ognisko ani nic innego; liczyła się tylko Olivia.
Zsunął obie dłonie na jej biodra, przyciągając ją jeszcze bliżej siebie. Czuł jej ciało tak wyraźnie. Musnął swoimi ustami jej pełne, słodkie wargi, a w jego myślach pojawiła się nagła świadomość, że mógłby trwać w tej chwili wiecznie. Czuł, jakby te lata przerwy i rozłąki nigdy nie istniały, a ich miłość mogła znów rozkwitnąć, silniejsza niż kiedykolwiek wcześniej. Z każdym pocałunkiem pragnął zatrzymać czas, by móc delektować się tą chwilą, jej zapachem, smakiem, całą jej obecnością.
Usuń— Mógłbym całować cię godzinami, Olivio Mitchell — wyszeptał, czując, jak namiętność pulsuje w nim, nie do opanowania. Złapał ją w swoje objęcia, uniósł na rękach, a jej nogi oplotły się wokół jego talii. Zgrabnym ruchem przeszedł do salonu, a jego usta wciąż zyskiwały na bliskości, składając jej delikatne pocałunki. Uśmiech Olivii był najpiękniejszym widokiem, jaki miał ostatnio okazję zobaczyć. Był piękniejszy niż rozgwieżdżone niebo nad Mariesville, ładniejszy niż wschody i zachody słońca, które zapierały dech w piersiach.
Kiedy opadł na kanapę, nadal trzymał ją w ramionach, usadził na sobie, a jego dłoń zaczęła wędrować po jej ciele, odkrywając każdy zakamarek, który pragnął poznać. Przybliżył twarz do jej, czując jej oddech, a drugą dłonią przesunął po jej włosach, ciesząc się ich jedwabistym dotykiem.
— Mówiliśmy o przypominaniu… — wyszeptał, a jego głos drżał od emocji. Po chwili znów połączył ich usta w pocałunku, namiętnym i pełnym uczuć, który zdawał się trwać wiecznie. — Kiedy ja nigdy nie mógłbym o tobie zapomnieć.
♥️
Patrzył na nią, czując jak w jego sercu i umyśle kłębiły się emocje, które przez te wszystkie lata tak usilnie starał się nie dostrzegać. Szczęście, które odczuwał, będąc z Olivią, było jedyne w swoim rodzaju, a każdy moment spędzony u jej boku przypominał promień słońca rozświetlający jego życie. Jednak te uczucia tłumił przez lata, będąc lojalnym i nie dopuszczając do umysłu nawet takiej myśli, by emocjonalnie zdradzić swoją małżonkę. Kochał Tessę, nie chciał jej ranić. Ale to była inna miłość — niespokojna, pełna skrajności. Z Olivią wszystko się różniło. Mitchell przypominała ten szczególny, najważniejszy element, który doskonale uzupełniał układankę jego życia. Jego ukochana Olivia zawsze wspaniale uzupełniała jego rodzinę, przynosząc do ich życia radość i energię. Czuł, że jej obecność czyniła ich związek silniejszym, jakby była tym, co utrzymywało równowagę w jego życiu. Patrząc na nią teraz, miał wrażenie, że ich miłość w końcu miała sens rozkwitnąć jeszcze bardziej, a los w końcu odwrócił się na ich korzyść.
OdpowiedzUsuńKiedy zbliżył się do niej, poczuł, jak namiętność w nim narasta. Jego pragnienia rosły z każdą chwilą, z każdą kroplą bliskości, którą dzielili. Chciał ją czuć tu i teraz, chciał, aby te chwile trwały wiecznie. Była taka piękna, kobieca i pociągająca – jej twarz była jak najpiękniejszy obraz, a ciało wydawało mu się idealnie skomponowane, sprawiając, że odczuwał potrzebę, by zbliżyć się do niej jeszcze bardziej.
— Olivio… — powiedział, z trudem powstrzymując drżenie w głosie. — Tak się cieszę, że tu jesteś — wyszeptał, ponownie łącząc ich usta w namiętnym pocałunku. Płonął. Pragnął ją całą, chciał ją czuć i pieścić, tak jak robił to kiedyś. Teraz był tego pewien — ta pasja i namiętność nigdy nie zniknęły, czekały, aż będą mogły wrócić.
Jackson przesunął dłoń w wewnętrzną stronę jej uda, a drugą pociągnął po jej klatce piersiowej. Wsunął dłoń pod jej bluzkę, nie przestając jej całować. Pulsował, czując się tak, jakby dłużej nie dał rady trzymać już w sobie tego pożądania. Było mu gorąco i duszno, a wszystko wokół przestawało istnieć. Przycisnął ją do siebie, schodząc ustami w dół i składając na jej szyi czułe, lecz namiętne pocałunki. Chciał pokazać jej, jak bardzo ją pragnął i uwielbiał – to, że liczyła się tylko ona.
Przerwał, by móc ściągnąć z siebie i z niej te nieszczęsne fartuchy, a następnie pozbył się swojej koszulki. Oddychał ciężko i szybko, gdy pewnym i odważnym, lecz jednocześnie delikatnym ruchem ściągnął z niej bluzkę. Płonął. Widok jej ciała go rozpalał, zachwycał, wręcz przytłaczał. Przesunął dłonią po jej dekolcie, pieszcząc pocałunkami jej szyję. Ta chwila mogła trwać wiecznie.
— Tak cholernie mnie rozpalasz, Liv. Chcę cię tu i teraz — wyszeptał jej do ucha, ściskając drugą dłoń na jej udzie. Czuł, że pragnęła tego równie mocno, co on. Ich zbliżenie byłoby punktem kulminacyjnym ich tęsknoty. Zatrzymał swoją dłoń przy zapięciu jej biustonosza. Mógł to zrobić, pozbyć się ich ubrań i poddać ich ciała rozkoszy. Ale nie chciał, by Olivia myślała, że chodzi mu tylko o jedno.
— Nie chcę tego zepsuć — wyszeptał, tym razem patrząc jej w oczy. — Chcesz tego? Powiedz, a zrobimy tak, jak pragniesz — wyszeptał jej prosto w usta, próbując uspokoić swój oddech. Każde słowo było przepełnione emocjami, które od lat kumulowały się w jego sercu. Chciał, aby wiedziała, że ta chwila znaczy dla niego więcej niż tylko fizyczne pożądanie. To była ich szansa na odbudowanie tego, co stracili, na wybaczenie sobie przeszłości i na stworzenie czegoś pięknego na nowo.
♥️
W tamtej chwili mógł przysiąc, że odżył. Czuł się, jak gdyby Olivia na nowo przywróciła go do życia, wyrywając z tego zastoju i bierności, która stała się jego codziennością po odejściu Tessy. Zdał sobie sprawę, że to właśnie Olivia, a nie nikt inny, miała w sobie moc, by rozpalić w nim uczucia, które myślał, że utracił na zawsze. Z każdym jej dotykiem, z każdym spojrzeniem, czuł, jak jego serce bije mocniej i szybciej – jak jego świat znów nabiera kolorów. Była dla niego nie tylko wspomnieniem przeszłości, ale i obietnicą przyszłości, której pragnął. Olivia uświadomiła mu, że to nie była jedynie chwila tęsknoty czy dawnych emocji – to było coś głębszego, coś, czego nie mógł już ignorować. Po raz pierwszy od dawna czuł, że naprawdę żyje.
OdpowiedzUsuń— Myślę, że potrafię wynagrodzić ci tę wadę — wyszeptał rozkosznie prosto w jej usta, po czym zaczął składać na nich namiętne pocałunki. Pociągnął wzrokiem po jej ciele. Była piękna, kobieca i seksowna po prostu sama w sobie, ale ta pewność siebie, to zdecydowanie i gotowość dodawały jej jeszcze więcej atrakcyjności, której Jackson Moore nie potrafił się oprzeć.
Chcę tego, Jack. Jego serce jeszcze bardziej przyspieszyło. Kochaj się ze mną.
Nie potrzebował usłyszeć tego drugi raz. Pragnął tego, co ona, równie mocno. Chciał czuć jej ciało, pieścić je całe noc i poznawać na nowo. Marzył o błądzeniu dłonią po każdym jego zakamarku, doprowadzając Olivię do szczytu rozkoszy. Chciał oglądać, jak jej ciało tonie pod wpływem jego pieszczot i słyszeć, jak jej usta wydają rozkoszne jęki. Skoro pragnęła tego samego, nie mogło być już odwrotu. Teraz liczyła się tylko Olivia Mitchell – tylko oni. Każdy jej pocałunek rozpalał go, pokazując mu, że ten ogień, który w nim płonął, może być jeszcze większy. Doprowadzała go do szaleństwa, każdym dotykiem przenosząc do świata rozkoszy. A był to dopiero początek.
Rozpiął więc jej biustonosz, ściągając ramiączka w dół. Jej bielizna opadła z niej tak lekko, jak gdyby jej ciało po prostu samo w sobie chciało, by Jackson Moore mógł je podziwiać. Jego oddech przyspieszył się, gdy zobaczył jej piersi, a gdy jej dłoń znalazła się w jego bokserkach, poczuł się, jakby stracił kontrolę. Olivia przejęła nad nim dominację, sprawiając że poddawał się jej ruchom. Tak bardzo wiedziała, co robić, by czuł się dobrze. Odchylił głowę do tylu, zamykając oczy i czując jak przyjemność ogarnia jego ciało, a z ust wydobył się cichy jęk. Mimowolnie ścisnął jedną dłoń na jej pośladku, drugą zatrzymując na udzie.
W pewnym momencie jednak pewnym ruchem wyciągnął jej dłoń, uwalniając siebie z jej pieszczot. Ciężko dysząc, trzymał tym razem jej nadgarstki w swoich dłoniach i zaczął namiętnie całować jej szyję, stopniowo schodząc w dół, aż zatrzymał się na jej piersiach. Zaczął składać na nich czułe, lecz gorące pocałunki. Chciał jeszcze więcej i bardziej – oboje tego chcieli. Oplótł więc jej nogi wokół swojego ciała, zamykając ją w swoich objęciach. Jej nagie ciało dotykające jego wyzwoliło w nim gamę uczucia podniecenia. Wstał pewnym ruchem i dalej ją całując, ruszył w stronę sypialni. Pragnął jej w swoim łóżku; to tam chciał doprowadzić do ich zbliżenia, do momentu w którym oboje będą szczytować, poddając się nie tylko sile swojego pożądania, ale również miłości, która dalej w nich żyła.
— Teraz jesteś już tylko moja — wyszeptał jej prosto w usta, gdy stanęli w jego sypialni. Zamknął za sobą drzwi i dokładnie w tym momencie wszystko inne przestało się liczyć. Położył ją na swoim łóżku, najpierw ściągając z siebie resztę ubrań, a następnie jej. Czuł się, jak gdyby los dał mu najpiękniejszy dar, gdy obserwował jej nagie ciało, tak rozkoszne i podniecające. Olivia stała się jeszcze piękniejsza, a ten wieczór, dosłownie cała noc, mogła mu pokazać, że jest jeszcze wspanialsza niż wcześniej.
Obudził się wczesnym porankiem, gdy za oknem wschodzące słońce dopiero zaczynało malować niebo w delikatnych odcieniach różu i pomarańczu. Mimo to nie skusił się, by wstać i podziwiać ten widok z kuchni. Zamiast tego, jego błękitno-zielone oczy od razu zwróciły się w stronę Olivii, która leżała blisko niego, niemalże wtulona. Czuł, jak jej ciepłe ciało przylegało do jego, a ta bliskość była dla niego jak balsam na duszę, której od dawna brakowało spokoju. Noc, którą spędzili razem, wciąż malowała uśmiech na jego twarzy. Pamiętał każdy moment, każde muśnięcie, gdy ich ciała zlały się w jedno, a to wspomnienie wywołało w nim kolejną falę przyjemnego ciepła. Uśmiechnął się lekko, patrząc na śpiącą Olivię, i chciał trzymać ją w ramionach przez całą wieczność. Tęsknota za nią była tak głęboka, że teraz, gdy znów była przy nim, czuł, jakby jego życie odzyskało swój dawny rytm, jakby wreszcie znalazł to, czego przez cały czas brakowało.
UsuńMimo to, nie wiedział, co przyniesie ranek. Myślał nad tym czy Olivia będzie cieszyć się z tego zbliżenia tak samo jak on, czy może w jej oczach dostrzeże wahanie, zakłopotanie, a z jej ust padną słowa, których tak cholernie się bał: To był błąd. Ta myśl nie dawała mu spokoju, ale starał się jej w pełni do siebie nie dopuszczać. Delikatnie przesuwał palcami po jej nagich plecach, czując każdy milimetr jej miękkiej skóry, podczas gdy jego druga ręka błądziła po jej ciemnych włosach. Zastanawiał się w jakim kierunku ta wspólna noc ich poprowadzi.
♥️
W Mariesville wszystko było swojskie. Ludzie się znali, sąsiad sąsiadowi pomagał, to co działo się w domu obok, w mig obiegało okolicę, dlatego kiedy mama wspomniała jej przez telefon, że słyszała w sklepie jak pani Mitchell rozmawia z ekspedientką i mówi o źrebieniu, Abi wiedziała, że po pracy po prostu będzie musiała lecieć do stadniny. Całe życie poza studiowaniem w Atlancie mieszkała tutaj, a nigdy czegoś tak niesamowitego nie doświadczyła, musiała to nadrobić. Zresztą co innego miałaby robić? Ostatnie dni były szalone, ale nie chodziło tu o wysokie tempo pracy i lawine nieprzewidzianych obowiązków i problemów do rozwikłania, jak w klinice Olivii. Miało miejsce kilka incydentów i Abi musiała zwolnić, zastanowić się, czy aby na pewno wszystko to, co ją otacza i co sobie wybrała, powinno właśnie tak wyglądać. Wykreowała sobie rzeczywistość, w której ona sama jakby wciąż bała się zmierzyć z tym, co ją bolało i ostatnie kilka wydarzeń uzmysłowiło jej, jak wielkim jest tchórzem. I nawet dojście do takiego wniosku bardzo wiele ją kosztowało, wiele wypitego wina i wiele zażytych tabletek przeciwbólowych.
OdpowiedzUsuńZaczesała zbłąkany kosmyk z policzka za ucho i uśmiechnęła się szeroko, gdy kobieta przyznała, że źrebienie już się zaczęło i pozwoliła jej nawet pomóc. Pytania i zdziwienie nie były tym, co ją dotknęło, właściwie do takich reakcji na swoją energię i chęć pomocy przywykła, choć było to nieco przykre. Ludzie na prawdę nie mogli przyjąć dodatkowych rąk do pracy z zwykłym dziekuję i bez zdumienia?
- Przyjechałam pomóc, mama słyszała w sklepie, że to dziś - wyjaśniła tylko, ruszając za brunetką. Zaczeła po drodze zawijać rękawy ciemnej jeansowej koszuli do łokci, aby jej nie przeszkadzały, a potem szybko poprawiła kucyka, ściagając gumką rude kosmyki nieco mocniej.
Zerkała przy okazji nieco badawczo, ciekawa samej Olivii. Nie kolegowały się, ale nie trudno wiedzieć kto ki jest w tak malutkiej mieścince jak Mariesville, a ona była pierwszą miłością Jaxa, najlepszego przyjaciela Abi, a właściwie brata, bo byli razem blisko od lat. Te relacje i związki zawsze były dla niej trudne, miała zbyt duże i naiwne serce, które łatwo popadało w drżenie i to była jej pięta Achillesowa.
- Nie będę rzygać - burkneła tylko, zupełnie jakby dostała pouczenie godne dziecka. Na litość boską, na prawdę była silna i zaradna!
Trzymała się blisko i gdy podeszła do boksu, gdzie klaczka już leżała, Abi zrzuciła swój plecak na siano i spojrzała pytająco na kobietę. Chciała pomóc, ale potrzebowała wskazówek co robić, by nie przeszkadzać.
Abi
Jacksonowi wciąż trudno było uwierzyć, że wszystko to, co się działo, było rzeczywistością – i to jakże piękną i wspaniałą. Chociaż o powrocie Olivii wiedział już od jakiegoś czasu, nie sądził, że ich drogi znów się zejdą. Ta myśl sprawiła, że poczuł znajome ukłucie w żołądku. Tak naprawdę, przez cały ten czas podświadomie unikał Olivii Mitchell, jakby bojąc się, że jego uczucia do niej ponownie ożyją, a ona nie będzie ich odwzajemniać. Okazało się jednak, że jego obawy były bezpodstawne, bo oboje tęsknili za sobą równie mocno.
OdpowiedzUsuńKiedy Olivia otworzyła oczy, a on usłyszał jej cichy, zaspany głos, na jego twarzy pojawił się ciepły uśmiech. Widok jej rozbudzającej się twarzy rozczulał go i przynosił ukojenie. Sama jej obecność miała dla niego w sobie coś magicznego, niemal symbolicznego. To nie była tylko ta jedna noc ani fakt, że teraz leżała w jego ramionach. Oboje na nowo rozpalili w sobie coś, co tak usilnie starali się zapomnieć, coś, co zakopali głęboko w sercach. Miłość i pasja, które od dawna wydawały się uśpione, przypomniały o sobie z siłą, której nie sposób było zignorować. Dzięki temu zaczął myśleć, że najwidoczniej było coś w powiedzeniu, że stara miłość nie rdzewieje. W rzeczywistości jednak Jackson czuł się, jakby narodził się na nowo, a to wszystko za sprawą Olivii – tej samej, a jednak nowej, pełniejszej, wspanialszej. Jego Olivii.
Spojrzał leniwie na stojący na szafce nocnej czarny zegarek, by sprawdzić godzinę. Przy okazji sięgnął po telefon, choć szybko zorientował się, że go tam nie ma, bo wczorajsze wydarzenia całkowicie oderwały go od świata. Nie miał ochoty nawet myśleć, jakie wiadomości czy nieodebrane połączenia czekają na niego w rzeczywistości.
— Za dwadzieścia siódma... czyli od dziesięciu minut powinienem być w drodze do restauracji — rzucił z uśmiechem, obejmując ją mocniej. Choć jego restauracja była jego dumą, czymś, co kochał bezgranicznie, dzisiaj nie odczuwał ani wyrzutów sumienia, ani presji, by prędko naprawić swoje spóźnienie. Olivia była tego warta. Tym razem miał zamiar pokazać jej, ile dla niego znaczy, i zrobić wszystko, by nie pozwolić jej odejść.
— Podoba mi się ten plan — dodał z rozbawieniem, delikatnie odgarniając kosmyk jej brązowych włosów z twarzy. Kciukiem musnął jej policzek, nie mogąc oderwać wzroku od jej urodziwego oblicza. Olivia zawsze była dla niego piękna, ale teraz, w tej chwili, wydawała się jeszcze bardziej urzekająca, pełna wewnętrznej siły i spokoju, którego nigdy wcześniej w tak dużym stopniu w niej nie widział.
— Ale niestety, nie mogę zostać. Moja ekipa się rozsypała, a dziś mamy dużo rezerwacji — wyjaśnił z żalem. Choć miał ochotę odwołać wszystkie obowiązki i poświęcić się tylko jej, wiedział, że nie mógł. — Poproszę Luke’a, żeby ogarnął dostawy i przypilnował restauracji. Dziś otworzę później i zamknę szybciej, a w tym czasie obsłużę tylko rezerwacje — kontynuował, próbując znaleźć złoty środek. Miał nadzieję, że ten kompromis spodoba się Olivii i poczuje, że naprawdę traktuje ją priorytetowo. — Czyli po trzeciej będę musiał jechać, ale wrócę przed ósmą. A potem... będę już tylko twój — uśmiechnął się, całując ją czule. — Może w końcu zrobimy to ognisko, co? — zaśmiał się, przypominając o wczorajszych planach, które nie doszły do skutku, chociaż wcale tego nie żałował. Ta noc nie mogła skończyć się lepiej, było jeszcze lepiej niż mógłby sobie wymarzyć. Wracając myślami do przeszłości, miał przed oczami piękną dziewczynę, teraz jednak w jego objęciach leżała wspaniała kobieta, dojrzała i świadoma tego, czego chce. Nigdy wcześniej Olivia Mitchell nie była dla niego równie atrakcyjna i pociągająca, jak teraz.
— Odświeżmy się i zjedzmy razem śniadanie, przygotuję coś, co lubisz — zaproponował, wstając powoli i raz po raz obdarzając ją pocałunkami. Gdyby mógł, spędziłby z nią cały dzień w łóżku, ale rzeczywistość nie dawała o sobie zapomnieć. — A potem zabiorę cię na spacer. Mam tu w pobliżu niesamowitą trasę wzdłuż rzeki. Prawie nikogo tam nie ma, choć nie wiem czemu. Nie mogę się doczekać, żeby ci to pokazać — dodał, zakładając ciemne bokserki. Nagle, z uśmiechem, zrzucił z niej kołdrę i wziął ją na ręce, kierując się w stronę łazienki.
Usuń— Ale najbardziej nie mogę doczekać się tego, jak na nowo będę cię poznawał — wyszeptał, patrząc jej w oczy, a ich usta połączyły się w kolejnym, pełnym czułości pocałunku. — Niemniej, żadna z babć nie może się o tym dowiedzieć, bo inaczej dowiemy się od mieszkańców o swojej przyszłości szybciej niż zdążymy ją zaplanować — roześmiał się. Było to równie zabawne, co przerażające. Nie lubił, gdy ludzie plotkowali o jego życiu, nawet jeśli z całych sił uwielbiał to małomiasteczkowe społeczeństwo. Dało mu się to szczególnie w kość po rozstaniu z Tessą, bo choć otrzymał wiele słów wsparcia, to również słyszał negatywne opinie na temat swojej byłej żony. Nie było to niczym przyjemnym, bo tak naprawdę nikt nie wiedział, jaka była rzeczywistość między nimi dwojga. Wszystko to napędzała szczególnie jego ukochana babcia, która w miłości do swojego wnuka czasem potrafiła stracić resztki zdrowego rozsądku. Jax wiedział, że Dorothy, jak zresztą cała jego rodzina, uwielbia Olivię. Wiedział tez jednak, że jeśli to wszystko ma się udać, musi odciąć od tego każdego ze swoich bliskich.
♥️
Siedziała w swoim pokoju, wpatrując się w podręcznik od chemii. Teoretycznie się uczyła i gdyby ktoś wszedł właśnie do jej pokoju, mógłby odnieść takie wrażenie. Bailey jednak nie uczyła się. Wpatrywała się w książkę tak naprawdę nieobecnym spojrzeniem, bo myślami była w zupełnie innym miejscu.
OdpowiedzUsuńW miejscu, w którym wcale nie lubiła być. I bardzo nie lubiła czuć się w ten sposób. Nie podobał jej się też fakt, że i mama i Alex byli w domu, bo nie mogła sobie ulżyć, tak jak miała to w zwyczaju w takich momentach.
Dźwięk nowej wiadomości oderwał ją od nieprzyjemnych myśli, chociaż potrzebowała przeczytać trzy razy tekst, nim dotarło do niej, o co tak właściwie prosi ją Olivia.
Nie miała pojęcia, co się stało, ale miała jakieś złe przeczucia, które też jej się nie podobały. Nic dzisiaj nie sprawiało jej przyjemności, ciągle towarzyszyło jej dziwne uczucie ściągniętego żołądka i ten niepokój… jakby miało wydarzyć się coś złego. I tak czekała, aż to zło nastąpi. Dlatego nie zerwała się od razu. Chyba się trochę bała, że Olivia może mieć dla niej złe wieści. Ale… nie zrobiła nic nieodpowiedniego. Nie zapomniała o niczym, co miała zrobić dla Mitchell.
Zagryzła wargę i w końcu zamknęła podręcznik, odsunęła się od biurka i podeszła do szafy, aby ubrać wyciągnąć z niej ciepłą bluzę.
— Mamo, Olivia prosi, abym się u niej pojawiła. Nie wiem, o której wrócę. Napiszę, jak coś będę wiedziała! — Krzyknęła zbiegając po schodach i szybkim krokiem ruszyła na korytarz. Wsunęła nogi w ciepłe botki, zarzuciła na siebie kurtkę i ruszyła po rower, aby znaleźć się w domu Olivi najszybciej, jak to możliwe. Przez cały czas z towarzyszącym na ramieniu ciężarem i złym przeczuciem.
Zatrzymała się przed bramą, zsiadła z roweru i trzymając jego kierownicę kroczyła w głąb podjazdu. Widząc machającą kobietę do niej, trochę jej ulżyło, bo chyba… chyba nie stało się nic złego. Co z jednej strony przyniosło ulgę, ale z drugiej sprawiało, że Bee wciąż czekała na jakąś złą wiadomość… bo przeczucie z reguły jej nie myliło.
— Cześć — odmachała kobiecie i uśmiechnęła się do niej. Odblokowała nóżkę roweru i ustawiła go na boku, aby nikomu nie przeszkadzał i zbliżyła się do Mitchell. Widząc minę kobiety, sama się uśmiechnęła, spoglądając na nią pytająco — wiesz, że nie musisz dwa razy prosić. Powiedz tylko w czym mam pomóc — uśmiechnęła się, poprawiając kołnierzyk kurtki, gdy zawiał zimny wiatry.
Bailey nie zastanawiała się długo i od razu ruszyła za brunetką, jeszcze bardziej zastanawiając się nad tym, co znajdzie w stodole.
— To coś obrzydliwego, tak? — Spytała niby ze śmiechem, ale może za szybko tak chętnie zgodziła się na tę pomoc. Nie miała jednak jak się wycofać, poza tym… chyba nawet by nie umiała. Dlatego weszła za Mitchell do stodoły i zmrużyła lekko powieki, rozglądając się uważnie i szukając jakiejś zmiany, od jej ostatniej wizyty. — Nie bądź taka, nie trzymaj mnie dłużej w niepewności, co to… — urwała, wpatrując się przed siebie. Rozchyliła wargi i zatrzymała się w pół kroku. Spoglądała na małego cielaczka. Małego, karmelowego cielaczka puchatej, małej krówki. Zamrugała, jakby chcąc się upewnić, że ten nagle nie zniknie jej z oczu, a później spojrzała na Olivię — o mój boże czy to… będziesz miała krówki?! — Miała nie piszczeć i naprawdę starała się tego nie robić, ale podekscytowanie wyraźnie było słychać w jej głosie — to świetny pomysł, dzieciaki będą zachwycone — powiedziała z entuzjazmem kiwając głową.
😊
Riverside Hollow miało w sobie coś magicznego – urok, który sprzyjał refleksji, a także pozwalał spojrzeć na życie z innej perspektywy. Miejsce to dawało wytchnienie, ale dla kogoś takiego jak Jackson, samotność na dłuższą metę była nie do zniesienia. Czerpał przyjemność z dzielenia się pięknem tej okolicy z kimś bliskim, a teraz mógł to robić z Olivią, co sprawiało, że każda chwila nabierała jeszcze większej wartości.
OdpowiedzUsuń— Cieszę się — przyznał z uśmiechem. — Ale introwertyk to ostatnie słowo, które mnie opisuje — dodał, śmiejąc się, gdy wchodzili do łazienki. Postawił Olivię na chłodnych kafelkach i swoimi umięśnionymi rękoma objął jej nagie ciało, pozwalając dłoniom błądzić po jej kształtach, które wydawały mu się coraz piękniejsze z każdym dotknięciem. Każdy moment z nią był jak odkrywanie jej na nowo. Mógł zachwycać się nią bez końca — jej dużymi, brązowymi oczami, obramowanymi kaskadą gęstych brwi, pełnymi ustami, które były dla niego niemal uzależniające. I ten zgrabny, delikatny nos, który idealnie komponował się z jej twarzą, dając wrażenie, że była stworzona do tego, by go uwieść. Nie była już tą młodą dziewczyną, w której kiedyś bez opamiętania zakochał się dwudziestotrzyletni Jackson Moore. Olivia dojrzała nie tylko duchowo i emocjonalnie, ale również fizycznie, a jej ciało stało się jeszcze bardziej zmysłowe, pełniejsze, a przy tym emanujące dojrzałą kobiecością. Był szczęściarzem, że mógł znów stać się częścią jej życia, i miał nadzieję, że tak pozostanie na zawsze.
Jednak jej pytanie, choć zadane delikatnie, wytrąciło go z tego błogiego stanu. Wiedział, że miała rację – pośpiech mógłby wszystko zrujnować. Nie mógł sobie na to pozwolić. Nie był jednak typem mężczyzny, który lubił błądzić w ciemności. Lubił wiedzieć, dokąd zmierza, nawet jeśli nie miał obsesji na punkcie kontrolowania każdego kroku. W pewien sposób wierzył w siłę przeznaczenia i dobroci losu, ale także w to, że to on sam mógł wykuć swoją przyszłość.
— Nie żebym od razu planował… — powiedział, kiedy razem weszli pod prysznic. — Ale myśl, że mogę nas poprowadzić w odpowiednim kierunku, naprawdę mi się podoba — dodał z uśmiechem, przyciągając ją bliżej siebie. — A teraz szczególnie podoba mi się to, że jesteś tutaj ze mną — dodał zadziornie, składając długi, pełen namiętności pocałunek na jej ustach. Ciepła woda zaczęła spływać po ich ciałach, a Jackson przyparł ją do ściany, sunąc dłońmi po jej biodrach. — Mówiłem ci już, jaka jesteś niesamowicie seksowna? — wyszeptał wprost do jej ust, zataczając palcem delikatne kręgi na jej brzuchu. Ponownie pocałował ją z pasją, choć jego myśli wciąż krążyły wokół jej słów.
Zastanawiał się, czy było czymś złym, że zaczął myśleć o ich wspólnej przyszłości? Nie był już najmłodszy, a czas mijał nieubłaganie. Po rozstaniu z Tessą był ostrożny, podchodził do nowych związków z dystansem. Ale teraz miał przed sobą nie kogoś przypadkowego, lecz Olivię. Kobietę, która była jego pierwszą miłością i która wciąż miała nad nim władzę. Wiedział, że ich rozłąka trwała kilka lat, a przed nimi jeszcze długa droga do nadrobienia straconego czasu, ale to była ona. Olivia. Jego jedyna prawdziwa miłość. Tym razem nie zamierzał pozwolić, by coś ich rozdzieliło. Rozumiał, dlaczego chciała, by ich relacja rozwijała się bez pośpiechu, ale dla Jacksona to wszystko prowadziło do jednego celu: wspólnego życia. Może nawet założenia rodziny. Czy to źle, że właśnie tego pragnął?
— Dalej równie mocno szaleję za twoim zapachem… — wyznał, chwytając jej dłonie i delikatnie składając na nich pocałunki. — Mógłbym stać tutaj z tobą godzinami, ale niestety czas nie zrobi dla nas wyjątku i nie zatrzyma się — zaśmiał się, spoglądając jej w oczy. Oboje, otuleni strumieniami ciepłej wody, odświeżyli się. Jackson przesuwał dłońmi po jej ramionach, w pełni skupiony na każdej chwili, jakby chciał zapamiętać każdy dotyk.
UsuńW końcu wyłączył prysznic i sięgnął po ręcznik, delikatnie otulając nią Olivię. Wysuszyli się razem, a potem Jackson podał jej swoją białą koszulkę, patrząc na nią z czułością. Widok Olivii w jego za dużym t-shircie rozczulił go do głębi. Materiał sięgał jej niemal do połowy ud, a ona wyglądała, jakby ten widok był najpiękniejszą rzeczą, jaką mógł sobie wyobrazić.
— Wiesz… — powiedział, uśmiechając się ciepło — powinnaś nosić moje koszulki częściej.
❤️
[ Hej! :)
OdpowiedzUsuńDziękuję ślicznie za powitanie i miłe słowa. Bardzo mi miło i ciepło na serduszku widząc, że Hunter się podoba. 💜
Z zaproszenia chętnie korzystam, bo wątek z panią weterynarz jest obowiązkowy. Widzę, że Olivia też znalazła spokój na wsi i wśród zwierząt. Myślę, że możemy ich wspólnie wkręcić w pomoc jakiemuś zwierzakowi. Hunter to by przygarnął każdą biedną znajdę czy chorego zwierzaka, więc pewnie będzie stałym bywalcem kliniki. No i on sam kiedyś marzył, by być weterynarzem, więc idealnie. Jakby co możemy sobie dogadać szczegóły na mailu. :) ]
Hunter Warren
[Hej cześć! Dziękuję pięknie za miłe słowa o Lunce oraz przemiłe powitanie i spieszę z odpowiedzią o kasztanach :D Ludowe pogłoski mówią, że te pochłaniają złą energię – u mnie w rodzinnych stronach często wrzucało się je do łóżek, bo miały odgarniać koszmary czy też chronić przed bezsennością. A ponoć kasztan w kieszeni powinien przynosić szczęście :D Ot taki zabobon, urocza ciekawostka :)
OdpowiedzUsuńCo jak co, ale spokój Mariesville trafił do serca również Lunette! Może jedynie pozazdrościć, że Olivia ma tu swoje miejsce na ziemi ;)
Gdyby Olivia miała ochotę uchylić rąbka tajemnicy przyszłości, zapraszamy na seans! A jeśli chodzi Ci po głowie jakiś pomysł na wątek, w którym moja (może tylko pozornie) oderwana od rzeczywistości pannica mogłaby się sprawdzić – daj znać!]
Lunette
Choć żart Olivii o chodzeniu nago wywołał uśmiech na jego twarzy, a w jego oczach pojawił się błysk zarówno rozbawienia, jak i delikatnego pobudzenia, to głęboko w środku poczuł coś znacznie bardziej znaczącego. Było w tym coś niesamowicie błogiego, ta lekkość, z jaką się porozumiewali, swoboda, którą odczuwali w swoim towarzystwie. Olivia zawsze akceptowała go takim, jakim był — bez potrzeby zmieniania go czy wywierania presji. To właśnie przy niej rozwijał się w sposób naturalny, bo potrafiła budzić w nim wszystko, co najlepsze.
OdpowiedzUsuńJax cieszył się, że los dał im szansę na ponowne odnalezienie siebie nawzajem, ale jednocześnie wierzył głęboko, że to nie przypadek kształtuje życie, lecz własne decyzje i wysiłek. Wiedział, że aby to, co mieli, mogło trwać i rozwijać się, oboje musieli nad tym pracować. Była to nowa droga, ale z Olivią u boku czuł, że jest na właściwym kursie, a każdy krok w tym kierunku był tego wart.
— Wiesz, że nie potrzebujesz żadnej wymówki, żeby wpadać częściej — odpowiedział, przyciągając ją bliżej. — A co do chodzenia nago… — dodał z figlarnym uśmiechem — nie narzekałbym. Ale chyba wolałbym, żebyś zostawała na dłużej, niezależnie od tego, co masz na sobie — wyznał z ciepłym uśmiechem na twarzy. Jego oczy, pełne radości i spokoju, nie mogły oderwać się od niej. Zanurzył dłoń w jej wilgotnych włosach, delikatnie przeczesując je palcami, a jego wzrok złagodniał. Czuł, jak ich relacja mogła stać się realnym związkiem, przepełnionym wzajemnym szacunkiem, zaufaniem, dojrzałością i namiętnością. Miniony wieczór i noc były początkiem czegoś głębszego, czego oboje nieświadomie szukali od lat. Czuł, że z każdym gestem, każdym słowem, ich więź stawała się mocniejsza, bardziej znacząca. A to, co wcześniej wydawało się ulotne, teraz miało szansę stać się czymś trwałym, czymś, co warto było pielęgnować.
— Mam nadzieję, że przed nami dużo więcej niż tylko cały wieczór i noc — wyszeptał, pochylając się, by złożyć na jej ustach delikatny, pełen czułości pocałunek, jakby chciał w ten sposób przypieczętować swoje słowa. Choć niechętnie, w końcu wypuścił Olivię ze swoich objęć, by razem weszli do kuchni. Szybko ogarnął resztki po wczorajszym wieczorze, uśmiechając się pod nosem na widok składników, które przygotował na ognisko. Jego wzrok na moment powędrował w stronę telefonu, który wyświetlił kilka pilnych powiadomień.
— Wygląda na to, że będę musiał odwiedzić dziś moich rodziców… — powiedział, nieco przygaszony, wciąż przeglądając wiadomości od Luke’a. Westchnął lekko, po czym wysłał bratu krótką odpowiedź, prosząc, by zajął się restauracją podczas jego nieobecności. Następnie wyciągnął z lodówki i szafek potrzebne rzeczy, aby przygotować coś, co na pewno jej posmakuje. W końcu odwrócił się do Olivii.
Usuń— Tata potrzebuje pomocy, a Luke traci głowę na myśl o robieniu wszystkiego sam — wyjaśnił, choć w jego głosie można było wyczuć nutę frustracji. Nie chciał rozczarować Olivii, zwłaszcza że w głowie układał już plan na ich wieczór, ale jak zwykle życie stawiało przed nim przeszkody.
Nachylił się bliżej niej, uśmiechając się lekko. — A co powiesz na to, że odbiorę cię później, jak już załatwię wszystko z rodziną? — zapytał, patrząc jej prosto w oczy, jego głos zniżył się do szeptu, pełen ciepła i sugestii. — I może zostałabyś znów na noc? — dodał uwodzicielsko, muskając jej wargi swoimi, jakby ta propozycja była obietnicą kolejnych wspólnych chwil, których oboje tak pragnęli.
J. ♥️
[Cześć! Cieszę się, że Sav przypadła Ci do gustu! ^^ Uspokoję Cię, do głupiutkich ona raczej nie należy, chociaż potrafi taką udawać, jeśli to przyniesie jej jakąś korzyść. Ale jak najbardziej rozumiem to skojarzenie, także totalnie mnie nie uraziło. :D
OdpowiedzUsuńOlivia wydaje się być magnetyzująca! Nie wiem czy to kwestia tego zdjęcia, czy tego jak je jabłka. XD Niemniej w razie chęci zapraszam na jakiś wąteczek. Zróbmy razem jakieś zamieszanie!]
Savannah Weber
[Posłałam maila! :)]
OdpowiedzUsuńSavannah Weber
[Halo, halo, a co z nami? :(]
OdpowiedzUsuńAbigail
Jackson przyglądał się Olivii z delikatnym uśmiechem. Czuł, jak powracają wspomnienia i emocje, które nigdy tak naprawdę nie zgasły. Były wyryte w jego sercu tak głęboko, że mógł przysiąc, iż czekały by móc znów dać o sobie znać. Właśnie to robiły, i to z taką intensywnością, że musiał im się poddać. To, co było między nim a Olivią, nie było zwykłym romansem – to była mieszanka fascynacji, zaufania i tej chemii, której nie dało się podrobić. Ich miłość była jedyna w swoim rodzaju. Olivia z kolei zdawało się, że miała ten szczególny dar – jednym spojrzeniem przypominała mu, kim kiedyś był i kim chciałby być przy niej. Nawet po tych wszystkich latach, widząc ją teraz i mając tak blisko, miał wrażenie, jakby te chwile, które kiedyś dzielili, nigdy się nie skończyły.
OdpowiedzUsuń— Myślę, że szczoteczka do zębów to całkiem niezły pomysł. Może też kilka ubrań… I cokolwiek innego, co sprawi, że poczujesz się tutaj jak w domu — powiedział, przyciągając ją jeszcze bliżej. W jego głosie była powaga, ale i delikatne rozbawienie, jakby mimo wszystko to pytanie wydało mu się rozczulające. Przesunął dłonią po jej plecach, patrząc jej prosto w oczy. — Zostań, kiedy tylko chcesz. Nie musisz nawet pytać — oznajmił, składając pocałunek na jej czole. Wiedział, że oboje dorośli i są już daleko od tych czasów, kiedy wydawało się, że wszystko jest proste. Dziś wiedzieli, czego chcą od życia, co jest ważne i prawdziwe. Może właśnie dlatego to, co się działo, wydawało się jeszcze bardziej wyjątkowe.
Gdy Olivia wspomniała o całych latach, poczuł, jak rośnie w nim pragnienie, by nadrobić wszystko to, co stracili. I nie chodziło tu wcale o pędzenie i pośpiech, by zebrać wszystko to, co zagubiło się w czasie. Chodziło o to, że nie chciał stracić tego, co teraz zyskali.
— Wiesz, chyba całkiem mi się podoba ten pomysł… Całe lata brzmią cudownie — dodał z lekkim uśmiechem, spoglądając na jej rozbawioną twarz. — Z tobą wszystko jest lepiej, Liv.
Zauważył, jak Olivia ogarnia blat, zerkając na niego kątem oka, i nagle uświadomił sobie, jak bardzo chce tego, co zwyczajne – wspólnych poranków, śmiechu nad nieudanymi planami na wieczór i spokojnych chwil, które sprawiają, że człowiek czuje się szczęśliwy. Wiedział, że dzisiejszy dzień będzie pełen obowiązków, rodziny, pracy, ale jednocześnie czuł spokój, bo miał nadzieję, że wieczorem znów będą mogli być tylko oni dwoje. I było w tym wszystkim coś niezwykłego, bo gdyby jeszcze kilka dni temu ktoś powiedział mu, że ten dzień rozpocznie z Olivią, z ciepłem jej ciała, czułymi pocałunkami i rozczulającym uśmiechem, nie uwierzyłby. To jednak było rzeczywistością, dzięki której serce rosło mu w radości.
— Dobrze, więc wieczór jest nasz, z ogniskiem i piankami. Obiecuję, że tym razem damy im szansę – powiedział, lekko się śmiejąc. — A jeśli nadal będziesz chciała, to możesz zostać, nawet nie pytając. To miejsce jest już też twoje — wyznał, po czym pochylił się, składając na jej ustach jeszcze jeden pocałunek. Następnie przystąpili do szykowania śniadania, a on sam na nowo pokochał gotowanie jeszcze bardziej, bo robił to razem z Olivią. Wszystko zaczęło wydawać się osiągalne i piękne w swoje prostocie, bo wszystko to robił z nią.
UsuńŚniadanie zjedli w dobrym nastroju, niejednokrotnie obdarzając się czułościami, aż przyszedł czas, by doprowadzić się do porządku i wyjechać. Zrobił to z bólem serca.
Najpierw odwiózł Olivię pod dom swojej babci, gdzie jej samochód pozostał na całą noc. Wcześniej zapomniał, że przecież jechali jednym samochodem. Nie chciał nawet myśleć, jakie scenariusze kreowały się w głowie Dorothy Moore, której uwadze na pewno nie uszło, że samochód Olivii wciąż był w pobliżu jej podjazdu. I wcale się nie pomylił, zakładając że bacznie przyglądała się sytuacji, bo gdy tylko przywiózł Olivię, babcia zdążyła wybiec już z domu. Niesamowitym widokiem było to, jak dużo miała sił, gdy tylko coś ją interesowało.
— Odwiozłem wczoraj Olivię do domu, bo była po alkoholu, więc i tak nie dałaby radę prowadzić. Luke wpadł do nas, trochę pogadaliśmy — skłamał, trzymając dystans od Olivii, gdy jednak babcia spojrzała w jej kierunku, puścił jej oczko. — Babciu, cokolwiek siedzi ci w głowie, niech stamtąd zniknie — oświadczył stanowczo, gdy Mitchell odjechała, a on został sam z babcią pod jej domem. Następnie wsiadł do samochodu i odjechał, oficjalnie rozpoczynając dzień, który z pewnością miał mu się nieznośnie dłużyć. I było to niezwykle trudne, bo całym sobą tęsknił już za Olivią.
J. ♥️
— Zdecydowanie nie jest obrzydliwy — zaśmiała się, spoglądając na cielaczka wielkimi oczami. Sama nie potrafiła wyjaśnić dlaczego tak właściwie uwielbia krówki, ale po prostu uważała te małe i puchate za cud. Były słodkie i sprawiały, że serce Bailey biło znacznie szybciej. Kiedy przypatrywała się krówce, właśnie to wyraźnie czuła. Szybsze bicie serca. Jakby zwierzę sprawiało, że miała kolejny powód do życia. Kolejną rzecz, którą ją trzyma. Uśmiechnęła się szeroko, słuchając uważnie tego, co miała do powiedzenia Olivia. W jednym momencie zmarszczyła lekko brwi i zagryzła wargi, słysząc o tym, że matka cielaczka go odrzuciła. Przeniosła spojrzenie ze zwierzęcia na kobietę i wbiła w nią spojrzenie swoich jasnych, szeroko otwartych oczu, które w moment stały się szkliste — co teraz z nim będzie? Uda się go uratować? — Spytała, bo zdawała sobie sprawę, że to nie zawsze było możliwe. I wpływało na to wiele czynników. Chociaż krówka wyglądała na taką, która ma w sobie wolę walki. Po prostu gdy na nią patrzyła, czuła, że jej się uda. Może i to głupie, bo ledwo co poznała tę krówkę, ale… tak. Czuła, że się łatwo nie podda.
OdpowiedzUsuńSłysząc, że Olivia chce jej pomocy przy tym konkretnym zwierzęciu, choć bardzo się starała, nie była w stanie się powstrzymać. Zaczęła piszczeć z ekscytacji. Szybko zakryła dłońmi buzię, wiedząc, że dźwięk może spłoszyć zwierzęta i zaczęła z ekscytacji lekko podskakiwać.
— O boże, tak! Tak! Pomogę! — Odpowiedziała pełna entuzjazmu, rozradowana, że nie dość, że może pomóc to jeszcze przy krówce, o której sama marzyła — powiedz mi tylko wszystko, co mam robić, kiedy, ile razy dziennie… — była gotowa nawet urywać się z zajęć, jeżeli byłaby taka potrzeba. Wiedziała, że nauczyciele ją lubią, świetnie sobie radziła, więc… przymknęliby oko, gdyby wyszła wcześniej lub wymyśliła jakieś usprawiedliwienie — od zawsze marzę o takiej krówce! — Pisnęła, znowu nie mogąc się powstrzymać — może mama się wreszcie zgodzi, jak jej powiem, że to cielak w potrzebie, może nawet Alex zmięknie — powiedziała, wyobrażając już sobie, jak cielak rozgaszcza się w jej pokoju. Tak, zdecydowanie musiała go zaadoptować. — Nie szukaj mu domu… pogadam z nimi, mnie już będzie znać, a ja będę codziennie przychodzić, obiecuję — zapewniła, jakby to ona miała przekonać Olivie do tego, by powierzyć jej opiekę nad zwierzęciem. Jakby nie było tak, że to sama Mitchell ją o to poprosiła.
Popatrzyła na kobietę i zacisnęła wargi, zastanawiając się nad odpowiedzią.
— Jasne, to znaczy, wiesz, ja… chciałabym go. Ale jeżeli mama się nie zgodzi… mogłabyś mu nie szukać domu? Obiecuję, że będę się nim zawsze zajmowała, Olivia, proszę — spojrzała na nią błagalnie — postaram się ich namówić, jak usłyszą o cielaczku który potrzebuje domu, to się pewnie zgodzą — zapewniła, chociaż nie była tego taka pewna. Z drugiej strony doskonale wiedziała, że taka szansa może się więcej nie powtórzyć… Mama jej chyba nie wyrzuci z domu, prawda? A Alex… Alex nie był przecież jej ojcem. Boże, czy Bailey zamierzała zacząć się buntować z powodu krówki? — Gdybym miała swoją krówkę, nazwałabym ją Spooky, wiesz? — Uśmiechnęła się, licząc na aprobatę kobiety.
🐮
Bo to w gruncie rzeczy dobry chłop, tylko nieco styrany przez życie.
OdpowiedzUsuńDzięki za powitanie! Tobie również życzę dobrej zabawy, bo morze wątków to już chyba masz :)
ARCHER JACOBSON
Gdy Tessa odeszła, boleśnie przekonał się, że życie może zmienić się z dnia na dzień. Nawet jeśli wcześniej pojawiają się symptomy nadchodzących zmian i nawarstwiają się pewne sytuacje, które nieuchronnie prowadzą ku kulminacji całości zwanej życiem, człowiek nigdy w pełni nie przygotuje się na to, co go czeka w przyszłości. Gdy rzeczywistość przekształca się na całkowicie coś innego, człowiek musi się dostosować i zaadaptować, by móc w biegu nieuchronnego czasu złapać równowagę i nie dać się tak po prostu wykończyć. Tak właśnie uczynił Jackson, bo choć początki były trudne i tak bezcelowe, ostatecznie nauczył się żyć bez Tessy i przyjął naukę, którą zafundował mu los.
OdpowiedzUsuńJackson Moore wierzył jednak, że życie nie jest tylko równią pochyłą, która nieuchronnie prowadzi do kolejnych niepowodzeń i porażek. Nie był takim człowiekiem, a gdyby pozwolił sobie na skok w otchłań załamania, zrobiłby coś wbrew sobie, wręcz całej swojej duszy. Gdy więc na jego drodze ponownie pojawiła się Olivia Mitchell, los wynagrodził mu jego sposób myślenia i głęboką wiarę, że będzie już tylko dobrze. I było, bowiem w przeciągu tych kilku tygodni, odkąd wraz z Olivią zdecydowali się zaryzykować i spróbować na nowo, jego życie nabrało pełni pięknych barw. Każdy dzień zaczynał się jeszcze wspanialej, gdy mógł o poranku wysłać jej skromne Dzień dobry, kochanie, a jej urocze odpowiedzi rozgrzewały jego serce bardziej niż najgorętsza kawa. Dni z kolei kończyli rozmowami, niezależnie czy osobistymi, czy przez telefon, gdzie dzielili się refleksjami, wspomnieniami, a także cichymi marzeniami, które teraz, jak nigdy wcześniej, wydawały się na wyciągnięcie ręki. Uwielbiał te momenty, gdy mógł niespodziewanie odwiedzić ją na farmie, a ona w wyrazie wdzięczności przychodziła do jego kuchni w Ribeye, czyniąc te miejsce jeszcze piękniejszym.
Ich dusze i serca łączyły się na nowo, ale mimo to czas z Olivią był dla niego niczym powrót do domu, w którym czuł się bezpiecznie, choć równie ekscytująco, jakby każda chwila miała przynieść coś nowego w tym dobrze znanym mu miejscu. Ich rozmowy nie były tylko wymianą słów, ale stały się przestrzenią pełną bliskości i zrozumienia – miejscem, w którym mógł być sobą, bez lęku i bez masek, które przez tyle lat musiał nosić, nawet jeśli sam nie był tego świadom. Chociaż swój związek utrzymywali tajemnicą, to każde spojrzenie, wspólnie wypita kawa w miejscowej kawiarni czy spacer wzdłuż Maple River, zdradzał ich uczucia i zamiary. I mimo tego, że z początku obawiał się tego, co się wydarzy, gdy każdy się o tym dowie, to z każdą kolejną chwilą spędzoną z Olivią czuł, jak każda obawa rozmywała się, pozostawiając tylko czyste pragnienie, by być z nią naprawdę, tak jak nigdy dotąd. Z kolei wizja wspólnej przyszłości, w której każde my stawało się realniejsze, nabierała wyraźniejszych kształtów, naznaczonych uczuciem, które nie opierało się tylko na chemii, lecz ponad wszystko na głębokim zrozumieniu i wzajemnej trosce. Olivia bowiem uczyniła coś wyjątkowego – uświadomiła mu, że jego serce, mimowolnie zamknięte po rozstaniu z Tessą, teraz znów biło mocno i pełnią życia.
Jego ojciec, Thomas miał jednak w zwyczaju powtarzać, że w życiu nic nie jest stałe, a szczególnie wtedy, gdy pojawiają się próby mające pokazać trwałość z pozoru nieodłącznych elementów twojej rzeczywistości. Los potwierdził te słowa, a życie znów sobie z niego zakpiło dokładnie w tym momencie, gdy Tessa pojawiła się w jego domu. Nie sądził, że kiedykolwiek do tego dojdzie. Nie mógł powiedzieć że wykluczał możliwość powrotu Tessy do Mariesville, bo tak naprawdę nigdy o tym nie myślał, w końcu ten rozdział był dla niego zamknięty, bo dokładnie tego chciała jego była żona. Gdy więc Rowan oświadczył mu, że Tess być może wróci do Mariesville, podświadomie sam rozpoczął proces negacji tego faktu. Poza tym, założył – i to całkiem zrozumiałe – że nawet jeśli miałaby znów pojawić się w miasteczku, to przecież nie miałaby wobec niego żadnych oczekiwań, bo sama odeszła i właśnie tego chciała. Cóż, mylił się.
UsuńKiedy pojawiła się w jego domu, poczuł się tak, jakby jego starannie budowany świat nagle zaczął się rozpadać. Jej obecność wywołała w nim burzę emocji, o które nie sądził, że jest jeszcze zdolny czuć. Była przecież jego przeszłością, częścią którą ostatecznie zostawił za sobą na tyle daleko, by móc myśleć, że nigdy nie wróci. Ich wspólna historia była już zamknięta, zapieczętowana bolesnym rozwodem, a on próbował zacząć wszystko od nowa. Związek z Olivią dawał mu nadzieję na coś prawdziwego, coś, co nie było naznaczone dawnymi urazami. A teraz Tessa, niczym duch z przeszłości, pojawiła się pełna oczekiwań, jak gdyby żyła w swojej własnej rzeczywistości, nie do końca świadoma tego, ile sprawiła mu bólu. A co gorsza, pełna żalu o jego związek z Olivią. W tym wszystkim wyglądała na zagubioną, zmęczoną, a może nawet skruszoną. Tak doskonale potrafiła nim manipulować, że był w stanie uwierzyć, że rzeczywiście wszystko, co się wydarzyło, było jego winą, a to z kolei wywołało w Jacksonie sprzeczne uczucia — żal, niechęć, ale też, niestety, nutę odpowiedzialności. Z jednej strony chciał się od niej odciąć, ochronić siebie i to, co miał z Olivią. Z drugiej, Tessa była kobietą, którą kiedyś kochał i mimo wszystko, nie potrafił całkowicie odwrócić się od jej prośby o pomoc, nawet jeśli miało to trwać moment; decyzja, by pozwolić Tessie ostatecznie zostać u niego w domu miała być w zupełności tymczasowa. I liczył, że właśnie tak będzie, przynajmniej tak to sobie tłumaczył.
Mimo wszystko, w głębi duszy Jackson wiedział, że wszystko się skomplikuje. Bał się wpływu obecności Tessy na jego związek, gdy teraz w końcu zaczął odnajdywać spokój z Olivią. Obawiał się, że jej powrót rozdrapie stare rany i sprawi, że pojawią się wątpliwości nie jego własne, lecz jego ukochanej, która mogłaby zacząć kwestionować jego uczucia i decyzje. A najbardziej przerażała go myśl, że Olivia mogłaby zobaczyć w tej sytuacji coś, czego sam się lękał — że być może, mimo wszystko, nadal był w jakiś sposób związany z Tessą.
Być może właśnie dlatego podjął niezwykle głupią decyzję, by poczekać zanim powie wszystko Olivii. Najwidoczniej absolutnie zapomniał, że w Mariesville nikt nie jest anonimowy. Gdy więc teraz, stojąc przed Olivią w drzwiach swojego domu, czuł jak ciężar tej decyzji przygniata go coraz bardziej, wiedział że nie ma już odwrotu.
Jackson czuł, jak jego serce bije niespokojnie, niemal boleśnie przy każdym uderzeniu. Widok twarzy Olivii, tego wyrazu jednocześnie zranienia i gniewu, rozdzierał go od środka. Wszystko, co do tej pory wydawało się poukładane, nagle zbliżało się ku rozsypce, a on nie potrafił się z tym pogodzić. Zaplątał się we własne decyzje, tym samym wciągając w to wszystko Olivię, którą tak bardzo chciał przed tym wszystkim ochronić.
— Liv… — zaczął spokojnie, starając się zachować fason, choć jego głos lekko drżał. Westchnął, bo w zasadzie nie wiedział, co miał odpowiedzieć. Sytuacja wyglądała fatalnie, a Olivia miała prawo być na niego zła. Dom, który zakupił po to, by zacząć od nowa, dom w którym oboje z Olivią zaczęli swój rozdział ponownie, dom, w którym ona miała się rozgościć, by może ewentualnie móc wkrótce się do niego wprowadzić, stał się miejscem zamieszkania kobiety, która nigdy nie miała wrócić. Jak on sam czułby się na miejscu Olivii, gdyby sytuacja była odwrotna?
Usuń— Jestem sam, wejdź — oświadczył. Odsunął się na bok, pozwalając sobie na ułożenie swojej dłoni na jej plecach, by wpuścić ją do środka. Tessa była na wieczornej zmianie w pracy, więc mieli dom tylko dla siebie.
Gdy tylko znaleźli się w salonie, pospieszył z wyjaśnieniami.
— Nie mogłem jej tak po prostu odprawić. Próbowałem pomóc jej przez Abi, ale nie wyszło tak, jakbym tego chciał. Wiem, że słabo wyszło, jednak to tylko na chwilę. Wiem też, że to wygląda źle, ale… — zatrzymał się. Trzymał dystans, opierając się o komodę, bo nie wiedział czy Olivia w ogóle będzie go teraz chciała w pobliżu siebie. Jego spojrzenie przesunęło się na bok, szukając jakiejś kotwicy w tej chwili pełnej niepewności, ale szybko wrócił wzrokiem do niej, próbując odnaleźć w jej oczach choć odrobinę zrozumienia. Nie potrafił.
— Powinienem ci o tym powiedzieć, wiem — przyznał i przesunął dłonią po karku, jakby w tym geście mógł znaleźć ukojenie. — Ale… bałem się jak zareagujesz — wyjaśnił. Każde słowo wydawało się ważyć tonę, jakby wyznawał największą słabość, której nie chciał przed nią odsłaniać. — Bałem się, że odejdziesz.
skruszony J. ❤️
Czuł się, jakby jego serce było rozdarte między dwoma światami. Z jednej strony była Olivia – jego ukochana, ta, która kilkanaście lat temu skradła jego serce i nigdy nie oddała choćby cząstki z powrotem. To ona dawała mu poczucie bezpieczeństwa, jej obecność sprawiała, że wszystko nagle nabierało sensu, jakby świat układał się w jedną całość, a on wreszcie miał miejsce, w którym mógł być sobą. Z drugiej strony była przeszłość – ta, która wróciła z Tessą, niosąc ze sobą wszystkie wspomnienia, emocje i bagaż, z którym Jackson nigdy tak naprawdę w pełni się nie upora. I nie chodziło tu o uczucia, nostalgię czy sentymenty względem Tessy – nie, to było coś znacznie głębszego. Chodziło o niego samego, o jego wartości, o zasady, które go definiowały, które nakazywały, aby nie zamknąć przed nią drzwi. To było więcej niż relacja – chodziło o jego moralność.
OdpowiedzUsuń— Nie mogłem — odpowiedział w końcu, a jego głos brzmiał jak echo jego własnych myśli. — Nie mogłem jej odprawić, Olivia — powtórzył, czując, jak frustracja zaczyna powoli przejmować kontrolę nad jego słowami. Miał wrażenie, jakby brunetka przypisywała mu ukryte motywy, jakby to wszystko było prostsze, czarno-białe. Ale on wiedział, że nic nie jest takie, jak się wydaje. — To nie ma nic do czynienia z chęciami, absolutnie — zaprzeczył, marszcząc brwi. Chciał, żeby to zrozumiała. Olivia nie dostrzegała, że cała sytuacja była o wiele bardziej skomplikowana niż mogła pojąć.
— Wiem, że cię zawiodłem, ale nie mogłem jej wyrzucić, choć naprawdę chciałem. To nie jest takie proste. Tessa nie ma tutaj nikogo poza mną, a jej sytuacja rodzinna nie jest tak komfortowa, jak moja czy twoja — wyjaśnił, starając się zachować spokój. Chciał dać jej do zrozumienia, że to, co robił, nie było związane z jakimikolwiek ukrytymi uczuciami do Tessy. To był akt odpowiedzialności, nie sentymentu. Chociaż w sercu czuł, jak gorycz zaczyna rosnąć, nie chciał, by Olivia poczuła się mniej ważna. – Wiem, że to może być trudne do zrozumienia, ale musisz mi zaufać.
Spojrzał na nią, nie chcąc unikać jej wzroku. Jackson wiedział, że nie da się cofnąć tego, co się stało, ale bardzo chciał znaleźć sposób, by pokazać jej, że mimo wszystko zależy mu na nich obojgu. Że Tessa, choć obecna w jego życiu, była tylko tymczasowym elementem ich rzeczywistości, a to, co łączyło go z Olivią, było prawdziwe i ważne. Mimo to, nie oczekiwał, że Olivia od razu zrozumie jego decyzję. Był świadom, jak cała sytuacja wyglądała, wiedział, że mogła budzić niezadowolenie. Być może przyjmując Tessę pod swój dach, naraził swój związek z Olivią na ogromne ryzyko, ale jego była żona była przecież kimś, kto został w jego przeszłości. Niestety, bądź co bądź, był zbyt łaskawy i zbyt odpowiedzialny, by zamknąć przed nią drzwi. Czuł się jak w martwym punkcie, rozdarty między tym, co było a tym, co mogło być. Tessa sprawiała, że czuł się odpowiedzialny za jej ból, jej zagubienie, mimo że to ona kiedyś zraniła jego. I choć wiedział, że to ryzykowne, nie potrafił ignorować tej części siebie – tej altruistycznej, oddanej większym sprawom, tej, która nie potrafiła patrzeć na czyjeś cierpienie, bez próby pomocy, nawet jeśli te osoby były kiedyś powodem jego własnego bólu.
Najgorsze jednak było to, że w głębi serca wiedział, że to, co robił, nie było sprawiedliwe ani wobec niego, ani Olivii. Tessa zraniła go, porzuciła i poniżyła, traktując jak nic niewartego śmiecia. I choć starał się być odpowiedzialny, to potrafił zrozumieć, dlaczego cała ta sytuacja frustrowała Olivię. Czuł się bezradny, nie wiedząc, jak naprawić to. Zastanawiał się, czy kiedykolwiek będzie w stanie wynagrodzić jej te wszystkie chwile, które spędziła, czując rozczarowanie jego zachowaniem. Czuł się nie tylko winny, ale i przerażony tym, że może ją stracić. Jego własna, ogromna potrzeba bycia odpowiedzialnym, opiekuńczym mężczyzną w tej całej sytuacji mogła zrujnować to, co budował z Olivią. Mimo że wiedział, jak ważna była dla niego, jak nie chciał jej zranić, to miał wrażenie, że ta jego wewnętrzna potrzeba sprawiała, że wszystko się rozpadało. To, co miało być tylko pomocą, teraz stawało się kolejną przeszkodą w drodze do szczęścia, które oboje z Olivią chcieli znaleźć.
UsuńW miarę jej kolejnych słów, Jackson czuł, jak jego serce opada coraz bardziej. Nie potrafił znaleźć odpowiedzi, która by ją uspokoiła, która by w końcu dała choć odrobinę poczucia, że wszystko będzie dobrze. Widział w jej oczach całą tę złość, niepewność i rozczarowanie, a to bolało go jeszcze bardziej. Chciałby powiedzieć coś, co naprawiłoby wszystko, co pokazałoby jej, jak bardzo ją kocha i że nigdy nie zamierzał jej zranić. Ale w tej chwili słowa były mu obce, jakby każda próba tłumaczenia tylko pogarszała sytuację. Zawahanie, które odczuwał, było nie do zniesienia. To, co powinien był zrobić, było jasne – nie pozwalać Tessie wprowadzić chaosu do jego życia. Ale, mimo wszystko, to była jego historia, jego przeszłość, a on czuł, że nie tylko on teraz w tej sytuacji zachowywał się niesprawiedliwie.
— To moje dzieje, Liv. Moja historia. Nie chcę, żebyśmy traktowali to jako broń przeciwko Tessie, bo ja to wszystko zostawiłem za sobą i wybaczyłem — powiedział, próbując wpleść w te słowa coś, co pomoże jej zrozumieć. Posłał jej delikatny uśmiech, jakby szukał czegoś, co mogłoby złagodzić napięcie między nimi. — Wiem, że zrobiłem błąd, nie mówiąc ci tego szybciej. I żałuję, naprawdę… — dodał, kładąc dłoń na sercu, co było wyrazem szczerej skruchy. — Nie chcę jednak, żeby ta cała sytuacja spowodowała, że cię stracę.
Jackson zamknął oczy, czując narastający ból w klatce piersiowej. Wziął głęboki oddech, jakby chciał wciągnąć w siebie powietrze, które pozwoliłoby mu działać. Następnie zbliżył się do Olivii. Jej ciało było spięte, niepewne, pełne dystansu. Czuł to; czuł to wszystko w powietrzu między nimi. A to bolało, bo była jego kobietą, a nie czuła się teraz bezpiecznie w jego obecności. I to było dla niego najcięższym ciosem.
Delikatnie ułożył dłoń na jej skroni, a drugą na biodrze. Chciał, by napięcie w jej ciele ustąpiło, ale wiedział, że to za mało, by wszystko naprawić.
— Liv… To, że ona tutaj jest, nie oznacza, że nie chcę tego, co mamy… — powiedział cicho, patrząc w jej zmęczone, pełne niepokoju oczy. — I to nie znaczy, że nie chcę budować przyszłości z tobą. Jesteś dla mnie wszystkim, Olivio — wyszeptał, jego głos drżał. Zamilkł na chwilę, starając się znaleźć równowagę między emocjami, które targały nim, a tym, co chciał jej powiedzieć. Nie chciał jej stracić, ale wiedział, że to wszystko naruszyło zaufanie, które było między nimi.
— Tessa już o nas wie. Tak, nie spodobało jej się to, ale jasno wyznaczyłem granicę. Obiecuję, że nie pozwolę, aby cokolwiek zniszczyło to, co mamy — dodał, opierając swoje czoło o jej. Jego ręce były pewne, ale serce biło w nim w szaleńczym rytmie. — Proszę, zaufaj mi — powiedział, jego głos pełen był pokory, jakby w tej jednej prośbie kryły się wszystkie jego obawy i pragnienia.
– A gdyby zamieszkał u ciebie twój były, to pewnie czułbym to samo, co ty — odpowiedział w końcu, ale jego słowa nie były oskarżeniem, raczej przyznaniem do trudności, które były częścią tej sytuacji. — Dlatego nie oczekuję twojego zrozumienia czy aprobaty. Ale potrzebuję twojego zaufania, Liv.
UsuńPatrzył jej w oczy, jakby szukając jakiegokolwiek śladu odpowiedzi, jakiegoś gestu, który mówiłby, że będzie z nim w tym wszystkim, że razem będą walczyć o to, co zbudowali.
❤️
Punktowała go każdym zarzutem. W zasadzie mogła mieć rację, jak najbardziej. Jax mógł z czystym sumieniem odprawić Tessę, zaznaczyć wyraźnie, że wcale nie musi jej pomagać, i na tym poprzestać. Ale wtedy nie byłby Jacksonem Moore’em, a przecież po odejściu Tessy obiecał sobie, że nigdy się nie zmieni. Tak, niósł bagaż życiowy, pewne ciężary, które spoczywały na jego barkach i których prędko się nie pozbędzie – jeśli w ogóle kiedykolwiek. Jednak w żadnym stopniu nie oznaczało to, że miał stracić swoją ludzką godność, dobre serce i altruizm, który głęboko w sobie cenił. Rozumiał, że Olivia, po kilkunastu latach spędzonych w mieście, mogła wykształcić inne wartości, że jej spojrzenie na życie w wielu kwestiach różniło się od jego własnego. Ta chemia, która wciąż ich łączyła, pozostawała niezmienna, ale oni sami nie byli już tymi samymi ludźmi, co kiedyś. Docierali się, poznawali na nowo, a choć powrót Tessy z pewnością miał to wszystko utrudnić, nie musiał oznaczać końca ani katastrofy. To był tylko kolejny rozdział, pełen napięć i wyzwań, ale może też pełen szans na coś zupełnie nowego.
OdpowiedzUsuńNiemniej, czuł w sercu lekki niepokój. Olivia była sfrustrowana – i miała do tego pełne prawo. Ale on sam również zaczynał odczuwać, jak zbliża się do granicy swojej cierpliwości. W Mariesville takie nowiny rozchodziły się błyskawicznie, jak świeże bułeczki, a teraz na językach ludzi było tylko jedno: czy Jackson Moore zrobił słusznie, przyjmując Tessę pod swój dach. Był dobrym człowiekiem, z ręką na sercu, zawsze gotowym pomóc, nawet swojemu wrogowi. Ale był też człowiekiem, który szczególnie cenił swoją prywatność – z wiekiem coraz bardziej. Dlatego właśnie nie mógł pojąć, dlaczego tak wielu uznawało, że to ich sprawa, kto śpi pod jego dachem oraz z jakiego powodu. Być może to był też powód, dla którego tak bolał go brak zaufania ze strony Olivii. Przecież grali w tej samej drużynie. Byli sojusznikami, nie wrogami.
W tym wszystkim uwidaczniała się również jedna z jego najbardziej charakterystycznych cech – Jax nie był konfliktowy, nigdy. Często przekładał potrzeby innych ponad swoje własne dla wyższego dobra, bo cenił sobie spokój i harmonię. Owszem, przyjęcie Tessy pod swój dach było zaprzeczeniem tych dwóch wartości. Mimo to, naprawdę wierzył w to, że warto dawać więcej niż ktoś oczekuje, bo w tym widział sens swojego człowieczeństwa. Miał w sobie ogromne pokłady pokory – dostrzegał wartość drugiego człowieka i potrafił odłożyć na bok swoje własne opinie, byle tylko znaleźć wspólny język. Nie miał też wielu wrogów. Większość ludzi darzyła go sympatią za jego skromność i łagodność. To, jak unikał konfliktów, szukając spokojniejszych rozwiązań, by osiągnąć kompromis, było dla wielu powodem do podziwu. Ale nie dla Tessy.
Tessa zawsze uważała, że jego podejście oznaczało brak miłości. Myślała, że stawia innych ponad nią, że na siłę próbuje zadowolić cały świat, zapominając o niej. Było to jego własnym koszmarem – poczucie, że nie mógł być sobą, stojąc między młotem a kowadłem, między kobietą, którą kochał, a fundamentalnymi wartościami, które definiowały jego życie. Przerażała go więc teraz myśl, że coś podobnego mogło wydarzyć się między nim a Olivią, która była jego bezpieczną przystanią. Przy niej wreszcie czuł, że może być sobą, bez gniewu, pretensji i oceniania. Jednak jej reakcja na całą sytuację wzbudzała w nim niepokój. Czy i tutaj historia miała się powtórzyć? Jax nie oczekiwał od niej pełnego zrozumienia. Nie pragnął, by pochwalała każdą jego decyzję. Chciał tylko jednego – zaufania i wsparcia.
Z drugiej strony miał trzydzieści sześć lat i absolutnie dość życia w niepewności. Olivia mogła być zraniona, mogła być na niego wściekła, ale on podjął pewne decyzje i nie mógł się już tak po prostu wycofać, niezależnie od tego, jakie miały one przynieść konsekwencje.
Spokojnie, jakby ważył każde słowo, w końcu odpowiedział.
Usuń— Liv, coś, co jest poza nami, może nas zranić tylko wtedy, gdy na to pozwolimy — oznajmił. To była jedna z jego fundamentalnych prawd; zasada, którą kierował się w życiu. Głęboko wierzył, że dopóki nie dopuści się wątpliwości i zagrożeń do tego, co powinno pozostać zamknięte i chronione przed światem, nic nie musi zostać zniszczone. Obecność Tessy była wyzwaniem. Była nieprzyjemna, bolesna, budziła emocje, których Jax wolałby nie przeżywać. Ale nie była końcem ani wyrokiem. Chciał, aby Olivia to zrozumiała i pamiętała, że ich związek nie musi poddać się presji. Żal, gniew, wątpliwości – to one były prawdziwym zagrożeniem. Jax wiedział, że jeśli którekolwiek z nich pozwoli tym uczuciom zakorzenić się w ich sercach, nie będzie od tego odwrotu.
— Przecież nie pozwolę, aby stała się tobie krzywda, wiesz o tym, prawda? — powiedział, patrząc jej głęboko w oczy. Wiedział, że to był tylko drobny żart z jej strony, ale doskonale zdawał sobie sprawę, że nie był przypadkowy. Jego celem było, aby Olivia czuła się przy nim bezpiecznie, aby wiedziała, że dopóki jest częścią jego życia, jego ukochaną kobietą, nikt nie ośmieli się jej skrzywdzić. Był mężczyzną czynu, który kochał na całego, z całym oddaniem i bez żadnego wahania. Olivia była jego wyborem, drogą, którą pragnął podążać, i jego przyszłością. Bez względu na wszystko, wbrew przeciwnościom, był zdeterminowany, by stworzyć dla nich własny, spokojny świat.
Gdy jej usta delikatnie musnęły jego wargi, przez całe jego ciało przepłynął ciepły, przyjemny dreszcz. Ten krótki pocałunek wydawał mu się nieskończonością, przypominał coś ulotnie pięknego, a jednocześnie niezwykle istotnego. Dla niego ten gest był czymś więcej — dowodem, że brunetka uczyniła pierwszy krok w jego stronę. Najchętniej ująłby ją w swoje ramiona, starając się scałować z niej cały niepokój i gniew, który w niej narastał. Obdarowałby ją uwagą, której tak bardzo potrzebowała i na którą zasługiwała. Pragnął zanurzyć się w jej pocałunku, zapominając razem z nią o chaosie, który ich otaczał — a w który, choć nieświadomie, sam ją wciągnął.
Jednak Jax wiedział, że nie może przekraczać jej granic ani nadwyrężać kruchego zaufania. Dlatego zamiast tego, złożył delikatny, czuły pocałunek na jej czole, przesuwając dłonią po jej policzku w kojącym geście.
Słysząc jej propozycję, na jego twarzy pojawił się ciepły, serdeczny uśmiech, który wyrażał ulgę, a jego oczy rozbłysły szczerą radością.
— Podoba mi się ten pomysł, dziękuję — powiedział, zamykając ją w swoich ramionach, jakby w tym jednym uścisku chciał wyrazić całą swoją wdzięczność i sympatię. Wciąż patrzył jej głęboko w oczy. — A w ramach przeprosin mogę zrobić dużo więcej niż tylko skręcić meble — dodał z nutą żartu w głosie, po czym krótko, serdecznie się roześmiał.
Po dłuższej chwili, w której trwali jeszcze w objęciach, w końcu ją puścił, choć niechętnie.
— Spakuję się. Przy okazji muszę jeszcze podjechać do pana Bennetta — rzucił, przypominając sobie o drobnej obietnicy złożonej starszemu sąsiadowi. — Potrzebował ode mnie drobnej pomocy, zajmie mi to gdzieś godzinkę. Przyjadę sam, dobrze? — oznajmił z uśmiechem, który był mieszanką troski i przeprosin. Najchętniej pojechałby z nią, spędzając każdą chwilę u jej boku, ale wiedział, że są sprawy, których nie może odkładać. Był mężczyzną, który trzymał się swoich zobowiązań — szczególnie wobec ludzi, którzy na niego liczyli. Bycie oddanym społecznikiem oznaczało, że czasem trzeba było odłożyć własne pragnienia na później, aby pomóc innym, kiedy tego potrzebowali.
Jackson odprowadził więc Olivię do drzwi, jakby każdy krok miał znaczenie. Jego spojrzenie było miękkie, niemal czułe, jakby starał się zapamiętać każdą chwilę. Zanim sięgnęła po klamkę, jeszcze raz pochylił się nad nią, aby delikatnie musnąć jej policzek.
Usuń— Uważaj na siebie, Liv — powiedział cicho, nie przerywając kontaktu wzrokowego. Nie musiał dodawać nic więcej. Jego gesty mówiły wszystko, co chciałby wypowiedzieć – że była dla niego najważniejsza, że liczyła się bardziej niż cokolwiek innego w jego świecie.
Kiedy drzwi zamknęły się za nią, a następnie mógł usłyszeć echo odjeżdżającego samochodu, wciąż stał nieruchomo w przedpokoju. Westchnął głęboko, przeciągając dłonią po czole. Myśli przelatywały przez jego głowę jak błyskawice. W końcu jednak odwrócił się w stronę swojej sypialni i wybrał się tam, aby móc zacząć się pakować i nie tracić ani chwili dłużej.
Droga do pana Bennetta była krótka, a sama pomoc – prostsza, niż się spodziewał. Starszy mężczyzna potrzebował jedynie naprawy starego krzesła, które wymagało odkręcenia kilku śrub i odrobiny oleju. Blondyn wykonał pracę szybko, ale dokładnie, od czasu do czasu słuchając opowieści o przeszłości i rad, które przyjął z szacunkiem. Głęboko cenił sobie takie chwile.
— Zawsze mogę na ciebie liczyć, chłopcze — powiedział pan Bennett z ciepłym uśmiechem.
— To nic wielkiego — odparł Jackson, ale ten komplement, jak zawsze, wywołał w nim pokorę. A przecież o to w tym wszystkim chodziło – o szczerą, bezinteresowną pomoc.
Kiedy wrócił do samochodu, poczuł lekkie zmęczenie, choć było ono przyjemne, wynikające z dobrze spełnionego obowiązku. Jednocześnie ogarnęła go forma zadowolenia i spokoju. Praca z dala od zgiełku codziennych spraw pozwoliła mu na moment uciec od biegu myśli, stresu i presji, które mu towarzyszyły od powrotu Tessy. Dzięki temu, z delikatnym uśmiechem na twarzy, ruszył w stronę dzielnicy, w której mieszkała Olivia.
Droga minęła szybko, a kiedy podjechał pod jej dom, dostrzegł, że wieczór zdążył już otulić ulicę ciemnością. Mimo to znajoma fasada wywołała w nim mieszaninę ulgi i subtelnego napięcia. Jeszcze nie wysiadł z samochodu, a w jego myślach pojawił się obraz Olivii – jej uśmiech, drobne gesty, oszałamiające go piękno jej duszy.
Westchnął, wziął swoją torbę – jedną, niewielką, bo tylko tyle potrzebował – i wysiadł z samochodu. Nim zapukał do drzwi, wziął głęboki oddech, starając się uspokoić to nieoczekiwane drżenie, które pojawiło się w jego dłoniach.
Gdy Olivia otworzyła drzwi, od razu poczuł ten znajomy zapach, który zawsze kojarzył mu się z nią. Uśmiechnął się lekko, a jego zmęczenie niemal całkowicie zniknęło.
— Jestem i chyba pilnie potrzebuję wziąć prysznic — zażartował, wchodząc do środka. Następnie, niemal odruchowo, złożył delikatny pocałunek na jej policzku.
❤️
[ Perfidnie zaniedbałam nasz wątek i muszę za to przeprosić. Postaram się niedługo odpisać! ]
OdpowiedzUsuńNoah
- Marny ze mnie pustelnik. Od rana jesteś trzecią osobą, która mnie odwiedziła tutaj. Najpierw mamusia wpadła ze świeżo upieczonym chlebkiem, bo jej najmłodszy synek mieszka w dziurze zabitej dechami i jest o krok od depresji – zironizował na wspomnienie rodzicielki, która naprawdę przejęła się jego losem i wzięła za punkt honoru postawienie Noah na nogi. – Później Austin postanowił sprawdzić, czy pożyczonym od niego młotkiem na pewno przybijam gwoździe do odpadającej rynny, a nie rozum do swojej głowy. W międzyczasie wpadłem na Madeline Green w pobliskim sklepie i chyba nie była zbyt szczęśliwa widząc moją nieogoloną gębę – zaśmiał się, choć wspomnienie o jego pierwszej dziewczynie cały dzień nie dawało mu spokoju. Czuł, że to nie było ich ostatnie spotkanie, choć nie miał zamiaru nachodzić jej w pracy. – Ale na pewno bardzo dobry ze mnie uciekinier przed problemami – wzruszył ramionami i upił łyk słodkawej nalewki, która smakowała dokładnie tak samo, jak na pierwszym roku collegu, gdy Olivia przywoziła podkradany babci Rosie trunek do ich akademika.
Usuń- Dobrze, że nie zostałaś zaciągnięta tutaj siłą, a jednak pogodziłaś się, że któregoś dnia wrócisz do Mariesville i przejmiesz schedę po swoich rodzicach. Masz to we krwi i zawsze kochałaś zwierzęta, no i konie, na pewno wiesz co robisz i odnajdziesz się w tej mieścinie na nowo – wzruszył ramionami stwierdzając oczywistość.
Od kiedy się znali zawsze była Olivia Mitchell i zwierzaki. Jak nie jeździła na koniach, to je doglądała, znajdywała bezdomnego psa, którego podrzucała rodzicom do stadniny, albo szukała domu dla porzuconych kociąt, które znajdywała w sadzie. Miała wielkie serce i był świadom, że to nigdy nie miało się zmienić. Olivia po prostu kochała troszczyć się o innych, najczęściej okazując to właśnie w stosunku do zwierząt. Ale fakt, że pojawiła się w jego drzwiach, trzymając w ręce babciną nalewkę, jakby była lekiem na zło całego świata, utwierdzał go w przekonaniu o jej złotym sercu. Była jego całkowitym przeciwieństwem – Noah nie widział nic poza końcem swojego nosa, więc to, że wciąż chciała się z nim przyjaźnić zakrawało o cud.
- Nie wiem czy wrócę do Nowego Jorku, tym razem spieprzyłem sprawę, naprawdę Oli, więc nie wynajmujmy jeszcze tej willi z basenem – zażartował pragnąć ukryć swoje rozdrażnienie życiem, które rozdało mu w końcu talię najgorszych kart, choć wcześniejsze rozgrywki wygrywał bez mrugnięcia okiem. – Gdybyś pojechała ze mną do Nowego Jorku i wciąż bylibyśmy razem, to nosiłbym teraz kowbojski kapelusz, koszulę w kratę i skórzany pasek do Levis’ów z taką dużą złotą klamrą. Pan na włościach – zaśmiał się wyobrażając sobie siebie, jako kowboja. – Pasowałoby mi, wyglądałbym jak młodsza wersja Austina? Może przebranżowię się i zatrudnię się w twojej stadninie, będę asystentem Austina – Noah bardzo chciał obrócić w żart swoją sytuacje, bo nie chciał przysparzać Olivii trosk związanych z byłym chłopakiem. – Ej, Olivia, masz kogoś? Jak nie, to jedno słowo i ludzie sobie przypomną, że byłaś moją byłą dziewczyną. Albo i uczynimy cię teraźniejszą, tylko nie wiem czy w takim blasku chwały chcesz obok mnie stać. – wysunął w jej stronę swój kubek i stuknął nim delikatnie w ten, który trzymała w swoich dłoniach wznosząc toast. – Za błędy! – przechylił do gardła zawartość naczynia i odstawił je z hukiem na stół, nachylając się w jej stronę i opierając łokcie na drewnianym blacie. – Opowiedz mi o wszystkich popełnionych przez ciebie błędach, o których nie słyszałem. Nadróbmy stracony czas – przechylił głowę w bok wpatrując się w nią z szerokim uśmiechem.
Olivia była jedyną po Austinie osobą, która może i nie była na co dzień obecna w jego życiu, bo ich drogi rozeszły się lata temu, ale wciąż potrafił usiąść z nią w jednym pomieszczeniu i bez wielkiego wysiłku zatopić się w rozmowie o ich codziennościach.
Noah Wells
- Wiem, że brzmi to źle – westchnął odstawiając kubek na blat stołu i zapatrzył się w przypadkowy punkt za Olivią. – Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. – wzruszył ramionami i przeniósł wzrok, spoglądając w jej brązowe tęczówki, w których przed laty uwielbiał się zatapiać. – Wszyscy bierzemy. Braliśmy i każdy z nas będzie to na pewno jeszcze brał. Nigdy nie byłem święty, a w świecie ludzi – podniósł do góry dłonie i zrobił cudzysłów wypowiadając kolejne słowa - wysoko postawionych, koka jest na wyciągnięcie ręki.
OdpowiedzUsuń- To nie było tak, że się uzależniłem, bo nie brałem na tyle często. Ale na pewno brałem więcej niż inni, łudząc się, że ujdzie mi to płazem… Gdy ta kobieta, Katy Simmons, prawie przekręciła się w moim pokoju hotelowym… – zaczął, zakładając, że słuchy o jego drugim z trzech największych skandali, których dopuścił się w przeciągu ostatnich sześciu miesięcy, doszły do Olivii. – byłem na imprezie u jednego z zawodników przeciwnej drużyny. Jasne, dzień przed meczem się nie imprezuje, ale gdy już osiągasz w sporcie wszystko i dochodzą cię słuchy, że powoli robisz się i za stary, i za drogi, a tym bardziej zbyt trudny, to powoli wszystko ci jedno. Katy jest prostytutką, a ja jestem prawie pewnym, że ktoś z mojej drużyny namówił ją żeby za kilka tysięcy zrobiła mi niespodziankę w łóżku. I, o kurwa, jakże jej się udało… – odchylił się na krześle, a głowę zadarł patrząc na sufit. Nikomu o tym nie mówił, bo nie miał dowodów, ale kilka tygodni wcześniej Jesse Morgan, jego najlepszy kumpel i kolega z drużyny dowiedział się, że Noah wdał się w romans z jego żoną. I pomimo że wszystko zostało zamiecione pod dywan, a on nie opowiadał o tym na prawo i lewo, bo czym się tu chwalić, podejrzenia o zorganizowanie całej tej akcji padły na niego. – Pech chciał, że to nie ja ją znalazłem, a obsługa hotelowa. A ona prawie się przećpała jakimiś prochami. Nigdy nie dotarłem do tego pokoju, bo za mocno poniosła mnie impreza, na której byłem. Gdy obudziłem się rano w domu jednej z cheerleaderek Philadelphia Flayers, każdy plotkarski portal oraz wiadomości sportowe o tym trąbiły, a ja nie wziąłem udział w meczu, bo wyjaśniałem sprawę na komendzie… Później już poszło z górki, nim się obejrzałem a wylądowałem tutaj – zaśmiał się gorzko i wyprostował na krześle. Wziął do ręki nalewkę i dolał im jeszcze trochę alkoholu, który wypił jednym haustem.
Nie był z siebie dumny. Dragi, prostytutka, która o mały włos się nie przekręciła, zdrada najlepszego kumpla, skandal z testem na obecność narkotyków, zawieszenie w drużynie – przeskrobał zbyt wiele w ostatnim czasie, by jeszcze się tym szczycić. Upadek z piedestału bolał, bo nie dość, że jego kariera zawisnęła na włosku, to w dodatku musiał wrócić do Mariesville. A już samo pomyślenie o tym miejscu przyprawiało go o odruch wymiotny.
- Masz racje, tutaj się nic nie zmieniło… jakby czas się zatrzymał trzynaście lat temu. Kilka razy namawiałem Austina i moją mamę by przeprowadzili się do Nowego Jorku, ale żadne z nich nie chciało o tym słyszeć. – Noah bardzo rzadko wracał do miejsca, z którego się wywodził. Przez ostatnie trzynaście lat był tutaj może pięć razy, większość z nich na początku kariery. Gdy tylko dorobił się pierwszych poważnych pieniędzy prosił aby brat z matką przyjeżdżali w odwiedziny do niego. Choć nie zawsze mogli, to starali się często spełniać jego prośby. Szczególnie Austin, który doskonale zdawał sobie sprawę, że jego brat jest temperamentny i od czasu do czasu trzeba mieć na niego oko.
Dla Noah Nowy Jork był domem. Wymarzonym miejscem, w którym chciał mieszkać od zawsze. Tłumaczył to sobie tym, że chciał być blisko miejsca, w którym zginął jego ojciec. Gdy tylko przeprowadził się do Wielkiego Jabłka, od razu zachłysnął się jego barwami, zapachami oraz dobiegającymi go zewsząd dźwiękami. Uwielbiał swój apartament w TriBeCa, przesiadywanie na dachu wieżowca, w którym ten się znajdował. Niezobowiązujące życie, które pozwało mu poznawanie masy nowych ludzi, a przede wszystkim kobiet. Żadnej z nich nie udało się jednak sprawić, że zapomniał o Olivii czy Madeline, które zostawił daleko za sobą.
Usuń- Powiedz, które kowbojki chcesz, a kurier UPS jutro zapuka do twych drzwi – odparł Noah wyrywając się z zamyślenia o życiu, które niegdyś wiódł. – Cholera, a już myślałem, że będę miał alternatywę na życie w tej dziurze, widzisz, los chce żebym wrócił do życia pana miastowego… Nigdy się nie nadawałem na mieszkańca Mariesville.
Wsłuchał się w jej słowa o mężczyźnie, z którym była po tym, jak Noah opuścił Atlantę i aż przeszły go ciarki, gdy wyobraził sobie na jak zaborczego mężczyznę trafiła. Odłożył kubek na stół i nachylił się w jej stronę, patrząc jej w oczy.
- Jeżeli ten gnój się tutaj zjawi, od razu do mnie dzwoń. Wziąłem ze sobą kij do hokeja, mogę jeszcze go dobrze spożytkować – powiedział w pełni poważny, choć z jego ust raczej mało kiedy płynęły ostre groźby. Noah nie był konfliktowym mężczyzną, a jeżeli wpadał w kłopoty, to raczej z własnej głupoty a nie czystej zawiści. – Pokręcone jest to, że nie dzwoniłaś do mnie żebym wpadł do Atlanty porachować mu kości. – dolał jej nalewki i oparł się wygodnie na krześle. – Po tej butelce zatańczymy do całej płyty Taylor Swift albo Eda Sheerana, nie martw się, nadal mam słabą głowę – zaśmiał się, starając rozluźnić atmosferę.
Noah
Jackson oparł się o drzwi, chwilę przyglądając się Olivii. Na jego twarzy pojawił się ten charakterystyczny półuśmiech, w którym kryło się ciepło i odrobina rozbawienia. Patrzył, jak brunetka odgarnia kosmyk włosów za ucho – pozornie drobny, nic nieznaczący gest, który potrafił rozluźnić każdą napiętą myśl i wzbudzić w nim cichy zachwyt. Olivia była piękną osobą – zarówno na zewnątrz, jak i w środku. Było w niej coś, co przypominało mu o wszystkim, co dobre i wartościowe w życiu. To prawda, życie zahartowało ich oboje, a mijające lata pełne doświadczeń odcisnęły swoje piętno. Mieli różne spojrzenia na wiele ważnych kwestii, co czasem ich dzieliło. Przykład Tessy mówił o tym najdobitniej.
OdpowiedzUsuńJackson głęboko wierzył, że zawsze warto pomagać, nawet jeśli ktoś tego nie doceni lub nie odwzajemni. Dla niego prawdziwa pomoc była bezinteresowna, oderwana od oczekiwań czy rewanżu. Miło było usłyszeć wyrazy wdzięczności, lecz nawet bez tego wiedział, że to, co robi, ma sens. Tego nauczyli go rodzice. Gracie często powtarzała, że smak życia poznaje się wtedy, gdy po udzieleniu komuś pomocy ta osoba odwraca się i nigdy nie patrzy wstecz. Jeśli wtedy nie poczujesz żalu, to znaczy, że jesteś dobrym człowiekiem, tłumaczyła. Słowa jego matki pozostały w nim na zawsze, głęboko zapisane w sercu. Jackson nie potrzebował, by każdy się z tym zgadzał, ale ta lekcja stała się filarem jego wartości. Dlatego właśnie pomagał i nigdy nie przestawał tego robić. Był w tym niezmienny – otwarty na innych, silny, choć jednocześnie wrażliwy. I choć bolesne doświadczenia wielokrotnie dotykały go do żywego, nigdy nie pozwolił, by zmieniły jego serce.
Olivia mogła mieć inne podejście. Czasem postrzegała rzeczy z zupełnie innej perspektywy, ale dla Jacksona nie było to przeszkodą – wręcz przeciwnie. Odkrywanie tych różnic w niej, tych zakątków jej duszy, które z czasem uległy przemianie, było jak na nowo zakochiwanie się w tej samej osobie. Był wdzięczny za to, że miał szansę poznawać ją na nowo, kawałek po kawałku.
Teraz, stojąc w jej niewielkim domku, patrzył na nią z cichym uznaniem, zastanawiając się nad tym, jakim cudem Olivia potrafiła nadać sens każdej, nawet najbardziej zwariowanej sytuacji. Jak choćby teraz – małe cielątko w łazience, które w jej świecie wydawało się czymś całkowicie normalnym. Ten fakt tylko przypominał mu o tym, jak piękne i wrażliwe miała serce. W pewnym stopniu byli w tym podobni – ona skupiała się na zwierzętach, podczas gdy on widział ludzi.
Jego wzrok przesunął się na drzwi łazienki, jakby próbował wyobrazić sobie, jak Spooky, mała krówka, radzi sobie w tak nietypowym dla siebie otoczeniu. Obraz ten niemal wywołał na jego twarzy uśmiech, bo w tym wszystkim było coś rozczulającego.
— Liv… — zaczął Jackson, unosząc brwi, a jego spojrzenie ponownie powędrowało na ukochaną. W jego głosie dało się wyczuć lekką nutę powagi, która szybko zniknęła, gdy kontynuował. — Czy naprawdę myślisz, że… — urwał, jakby sam nie mógł uwierzyć w to, co za chwilę powie. — Krówka, jakkolwiek to brzmi, w łazience, to moment, w którym uznam, że zwariowałaś? — dokończył, a jego głos, choć pełen rozbawienia, brzmiał miękko, wręcz kojąco. Widok Olivii, jej delikatnego uśmiechu i tego nieodłącznego błysku w oczach, rozpraszał każdą inną myśl. Jackson parsknął cichym śmiechem, kręcąc głową, jakby poddawał się tej całej szalonej sytuacji, której jednak nie potrafił odmówić uroku. Wciąż oparty o drzwi, z ledwością powstrzymał się od głośniejszego śmiechu, widząc, jak poważnie Olivia traktuje tę rozmowę.
Usuń— Jeśli tak myślisz, to chyba niewiele o mnie wiesz — odparł żartobliwie, odrywając się od drzwi. Zsunął torbę z ramienia i zostawił ją na podłodze. — Spooky… — powtórzył pod nosem, uśmiechając się jeszcze szerzej. W jego głosie dało się wyczuć nutę czułości, która zawsze pojawiała się, gdy patrzył na Olivię. Rozejrzał się po niewielkim wnętrzu, jakby naprawdę spodziewał się, że za moment zobaczy małego, puchatego cielaczka wychylającego się zza drzwi łazienki. Kiedy jednak Olivia opowiedziała historię Spooky – jak została odrzucona przez matkę i w jaki sposób trafiła pod jej opiekę – Jackson słuchał uważnie. Było coś takiego w sposobie, w jaki mówiła o zwierzętach, co bardzo go ujmowało. Być może dlatego, że pokazywało, jak ogromne i otwarte miała serce.
Nie wytrzymał i objął ją delikatnie w pasie, pochylając się, by złożyć ciepły pocałunek na jej czole.
— Jesteś niesamowita — wyszeptał, a na jego twarzy pojawił się łagodny, niemal wzruszony wyraz. — I zdecydowanie nie jesteś wariatką. Po prostu jesteś… sobą. A to jedna z tych rzeczy, które w tobie uwielbiam — dodał z powagą, marszcząc brwi. Jego spojrzenie zatrzymało się na chwilę na jej oczach, jakby chciał upewnić się, że Olivia zrozumiała, jak bardzo jest dla niego wyjątkowa. Zaraz jednak złapał oddech i wrócił do swojego żartobliwego tonu, nie chcąc, by zrobiło się zbyt poważnie.
— No dobra, przedstaw mi Spooky, zanim zacznę podejrzewać, że to jakaś twoja próba mnie wkręcić — powiedział, unosząc brew. Przerwał na moment, jakby coś go olśniło, po czym z widoczną powagą dodał: — Ale ostrzegam. Może mnie nie polubić… zawodowo zajmuję się stekami. — Zmarszczył nos, udając, że to naprawdę może być problem, a jego uśmiech znowu rozświetlił całą twarz.
I feel okay when I see your smile ❤️
Jackson był przesiąknięty Mariesville. To miasteczko, z jego sennym rytmem i nieco tandetnym urokiem, stanowiło dla niego serce wszystkiego. Dla reszty świata było to miejsce bez większego znaczenia, ale dla niego każda zakurzona ulica, każda wąska alejka i każde pole miało swoją duszę. Te zardzewiałe wartości, które dla większości stały się jedynie ciężarem, były dla niego jak balsam dla serca. Jackson nie uważał swojej prostoty i altruizmu za coś, co czyni go wyjątkowym. Po prostu kochał być taki, bo kochał Mariesville. Kochał jego mieszkańców, każdego sąsiada, nawet pana Bennetta, któremu pomógł kilka godzin wcześniej. Uwielbiał zapach kwitnących jabłoni latem i korzennych wypieków w Sweet Delights zimą. To były drobne rzeczy, niemal niezauważalne dla innych, ale dla niego miały nieocenioną wartość. On cieszył się tym, co miał, i dziękował za to życie. Być może dlatego jego serce nieustannie dawało się wykorzystywać, a umysł zawsze znajdował na to usprawiedliwienie – bo nie potrafił uwierzyć, że większość ludzi jest naprawdę zła. Aby mógł nazwać kogoś złym, musiałby być to ktoś, kto popełniałby barbarzyńskie czyny, a nie ktoś, kto błądził, gubił się w życiu czy nie potrafił uporać z własnymi traumami. Nawet Tessa, pełna żalu, gniewu i niezrozumienia, nigdy nie zasługiwała w jego oczach na miano złej osoby. Nawet po tym wszystkim, po całym tym burzliwym rozwodzie, nie uważał jej za podłej czy okrutnej. Wręcz przeciwnie! Wiedział, że w sercu była dobra, tylko ona sama nie potrafiła tego dostrzec. I być może właśnie to sprawiało, że ostatecznie nie mógł zostawić jej samej sobie. Podświadomie mimo wszystko wierzył, że jego była żona zasługuje na więcej, na lepsze dni – zupełnie, jak on.
OdpowiedzUsuńZ kolei Olivia miała prawo do swoich przekonań, własnych poglądów i zasad, które tworzyły jej świat. Jax wiedział, że nie mógł jej tego odebrać ani też nie mógł oczekiwać, by te zasady zmieniła. Mogła za to nauczyć go wiele wartościowych rzeczy – od zdrowej asertywności, po cenną umiejętność przyjęcia, że świata nie da się naprawić. Choć nigdy nie mówił tego głośno, podświadomie w głębi serca był świadom, że miał z tym problem, nawet jeśli wiedział, że niemożność naprawy rzeczywistości, to przykra prawda. Niestety, zbyt często grał swoją własną rolę Prometeusza, poświęcając się dla dobra ogółu, niosąc na barkach ciężar całego świata. Czuł, że musi pomagać wszystkim, naprawiać wszystko, choć nie raz przekonywał się, że nie zawsze przyniesie to upragniony efekt. Widać to było szczególnie w jego relacji z Tessą, gdzie jego potrzeba kontrolowania wszystkiego i ratowania innych doprowadziła go do zguby. Nie oznaczało to jednak wcale, że pomaganie było złe – wręcz przeciwnie, było niezbędne, gdy żyło się jako część społeczeństwa. I z tego nie miał zamiaru zrezygnować.
Olivia była jednak kimś, kto doskonale równoważył te jego skłonności. Była jego bezpieczną przystanią, oazą w tym chaosie, miejscem, w którym czuł się kochany i opiekowany – jakby jej obecność dawała mu oddech, którego tak desperacko potrzebował. Właśnie dlatego nie mógł jej skrzywdzić. Zrozumiał, że jedyną rzeczą, którą musi zrobić, to uczynić ją najważniejszą w swoim życiu, bo przecież dokładnie to czuł – kochał ją tak bardzo, że jego serce nie potrafiło ogarnąć tej intensywności.
Olivia Mitchell na zawsze wtopiła się w jego duszę. Jej inicjały były wyryte na jego sercu, na zawsze oznaczając go jako jej. Był jej i tylko jej, na przekór wszystkiemu, co działo się wokół. Nie mógł się poddać, nie mógł tego zniszczyć. Pragnął budować życie z nią, wracać do domu, gdzie ona czekałaby na niego – gdzie wspólne posiłki przy jednym stole byłyby codziennością, gdzie kojąca melodia jej głosu i uśmiech na jej twarzy byłyby tym, co oświetla jego dni. Pragnął zatonąć w niej, poznawać ją coraz głębiej z każdym dniem, zakochiwać się w niej na nowo i na nowo, czuć ten dreszcz emocji, który nigdy nie gasł. I to było tak niewiarygodnie piękne, tak niewinnie prawdziwe, że aż niemożliwe… Miał głęboką nadzieję, że Olivia zdawała sobie sprawę z tego, jakimi uczuciami ją darzył, bo była dla niego wszystkim – światłem, które rozpraszało ciemność, najpiękniejszą częścią jego życia, której istnienie było dla niego niczym cud.
UsuńSpojrzał na nią, a w jego oczach malowały się barwy czułości i troski, jakby każde słowo miało wypłynąć z głębi jego serca. Choć cała ta sytuacja miała coś zabawnego w sobie, była również niesamowicie urocza, pełna emocji, które były wyraźne, jak echo w ciszy. Olivia była dobrą osobą, a miłość, która tliła się w jej sercu, była wyrażana w sposób zupełnie inny niż jego własna. Miała swój cel, swoją misję, którą realizowała z niesłabnącą pasją przez lata, i robiła to doskonale. Ich ścieżki zdawały się prowadzić w różne strony, ale jednocześnie wciąż grali w tej samej drużynie, troszcząc się o siebie nawzajem, pomagając, kochając – mimo różnic, które ich dzieliły.
— Dokładnie w tym, gdy przestaniesz robić to, co potrafisz najlepiej — odpowiedział, a jego uśmiech był pełen ciepła, miłości i niezachwianej pewności. Olivia nie była tylko weterynarzem z wyboru – była nim z pasji, z potrzeby serca. To nie było coś, co się robi dla kariery, to było powołanie, które od zawsze w niej było. Nie było w tym nic dziwnego, w końcu to właśnie od dzieciństwa otaczała się zwierzętami, a jej rodzice mieli serce pełne dobroci, które wpajało się w nią od samego początku.
— Kiedyś słyszałem, że o człowieku mówi wiele to, jak traktuje zwierzęta… — zaczął, delikatnie gładząc jej policzek, jakby to był najczulszy gest na świecie. — Ty zatem masz ogromne pokłady dobroci, Liv — dokończył, patrząc jej w oczy, w których mógłby zatonąć bez końca i robiłby to z radością.
Gdy pociągnęła go w stronę łazienki, poczuł, jak serce bije mu szybciej. Zrozumiał, że wszystko, co się działo, było naprawdę – nie była to fantazja, to było realne. Ale to właśnie moment, w którym zobaczył Spooky, był najdziwniejszym, a jednocześnie najsłodszym doświadczeniem, jakiego mógł doświadczyć w ostatnim czasie. Rude, puchate cielątko stojące w łazience Olivii nie należało do najzwyklejszych widoków, ale zdecydowanie zasługiwało na miano jednego z najbardziej uroczych. Jax nie potrafił się powstrzymać od myślenia, że rozumiał dlaczego Olivia zdecydowała się zaopiekować tym stworzeniem.
Zmarszczył brwi w geście rozczulenia, gdy przed jego oczami pojawił się obraz Olivii przytulającej Spooky. Sięgnął po telefon, aby uchwycić ten moment. Ułożył się w odpowiedniej pozycji, robiąc zdjęcie.
— I cyk, właśnie mam nową tapetę na telefon — wymamrotał bardziej do siebie, niż do niej, uśmiechając się przy tym szeroko. Po chwili wyprostował się i podszedł do Olivii, klękając obok niej. Jego ręka delikatnie pogłaskała Spooky po głowie, a w jego oczach tańczyły iskierki radości. Jackson zawsze lubił zwierzęta, ale to właśnie dzięki dziadkom nauczył się je kochać. Kiedy był chłopcem, bawił się z pierwszymi krowami Dorothy, a potem, już jako dwudziestolatek, zakochał się w rudej Betsy i łaciatej Ginger, które mimo upływu lat wciąż były najlepszymi przyjaciółkami.
— Spooky naprawdę sprawia, że jestem gotów wywrócić moje menu do góry nogami i przejść na wegetarianizm — powiedział, śmiejąc się z własnego żartu, po czym objął Olivię w talii i złożył pocałunek na jej ramieniu. Chwilę później poczuł się jak w innym świecie – w jej towarzystwie zapomniał o wszystkim, co go otaczało. Olivia i jej świat, do którego go wpuściła, naprawdę były dla niego niczym lekarstwo. Spojrzał jej w oczy, czując, jak ten moment nabiera wyjątkowego znaczenia. Delikatnie zaczesał jej włosy, zakładając kosmyk za ucho.
Usuń— Czy Spooky pozwoli mi, abym mógł mieć ciebie tego wieczoru choć na chwilę tylko dla siebie? — zapytał, zbliżając swoje usta do jej. Ich wargi spotkały się w długim, czułym pocałunku, który mówił więcej niż jakiekolwiek słowa.
you are my sober when I’m on the floor <3
Jeśli Olivia zastanawiała się, czy Abi odwiedza innych mieszkańców, to albo nie znała lub nie nigdy nie słyszała o Wilsonach, albo nie znała miasteczka. W Mariesville ludzie o siebie dbali, a spontaniczne włażenie na posesję nie było odbierane jako wtargnięcie intruza. No chyba że któryś sąsiad był szczególnie wredny i złośliwy, a w istocie mieli tu na obrzeżach jednego takiego, który tylko czyhał na okazję, aby kogoś podkablować do szeryfa... Jednak Olivia nie wydawała się taka. Niemniej jej brak entuzjazmu na propozycję pomocy, nieco przygasił zapędy Abi i ruda nawet chwilę wahała sie, czy zostać. Do tej pory jakoś nie pomyślała, że to może byc niegrzeczne... No ale nie znała sposobu pracy Olivii i jej pragmatyzmu.
OdpowiedzUsuńWystarczył jeden złośliwy komentarz na temat mamy Abigail i ruda ściągneła gniewnie brwi. Oj... to już była niepotrzebna uszczypliwość. Na końcu języka miała odpowiedź, ale gdyby teraz zaczeły sobie pyskować, to chyba żadna z nich nie popisałaby się kulturą i dobrym wychowaniem. Szkoda było na to czasu, a poza tym możliwe że Mitchell też tak odreagowywała stresujące sytuacje. Bo poród klaczki chyba był stresujący, prawda? Bez komentarza ruszyła za nią, zastanawiając jeszcze chwile, czy jednak nie zawrócić i nie jechać do domu. Nie czuła się tu mile widziana, a to niezwykła rzadkość, gdy ktoś w Mariesville nie przyjmuje pomocy oferowanej szczerze i z serdecznością.
Abi nigdy nie widziała porodu innego zwierzaka niż u ich kotki, która pałętała się po okolicy i którą dokarmiali w pensjonacie. Kilka lat temu, gdy chodziła do szkoły średniej kotka zaciążyła i ostatecznie zrobili jej legowisko w garażu za regałem z narzędziami. Garaż był ojcowskim warsztatem, bo duże auto, którym niekiedy jeździł po materiały, albo zapasy do pensjonatu stało gdzieś bliżej bramy wyjazdowej, ale ostatecznie i tam miejsce się nie marnowało, bo zasypane było czy to zapasem żarówek, czy dachówek, albo nowymi rynnami do pensjonatu. A wtedy kotka znalazła sobie tam idealne miejsce i Abi obserwowała jak wyskakuje z niej kilka malutkich bestyjek. Miała wtedy z siedemnaście lat, ale nie miała żadnych odruchów wymiotnych, ani nic z tych rzeczy, pewnie była na to już za stara i zbyt świadoma co to jest, z czym się wiąże i czego to są konsekwencje. Uśmiechneła się tylko lekko, aby Olivia się nią za bardzo nie przejmowała i usiadła pod ścianą obok niej.
- A jakie są kolejne dwie fazy? I jakie mogą być komplikacje? - spytała od razu, chcąc wiedzieć czy może się przydać i jak. Skoro później nie będzie na to czasu, to na pytania przyszedł czas teraz.
Patrzyła na klaczkę, widząc jak ta stoi, albo drepcze w miejscu w sowim boksie. Jak rzuca łbem i spoziera wokół tymi pieknymi i błyszczącymi oczami. Boże... a jak ją boli? Czy jest znieczulenie do porodu dla koni?
Spojrzała na Olivię i objeła kolana ramionami, podciągając nogi blisko do siebie.
- Czy to ją boli? - spytała cicho, przejeta tym bardziej niż faktem, że jak już poród się rozpocznie na dobre, to będzie tam mnóstwo krwi i innych obrzydliwych cieknących mazi. I wtedy można dopiero sie porzygać.
[gdzieś sie pogubiłam w tych komentarzach, wybacz zwłokę ;)]
Abi