
Aurelia Reinhart
Aurelia Medea Reinhart, urodzona 27.08.2004 roku w Mariesville ☾ jedynaczka, księżniczka tatusia i jego oczko w głowie ☾ jedyna ocalała z napadu w Charlotte, w którym straciła matkę, brata i młodszą siostrzyczkę ☾ okazała rezydencja w dzielnicy Orchard Heights ☾ powrót do domu po prawie dwuletniej nieobecności ☾ Rodowita Mieszkanka ☾ baletnica i była studentka Julliard School na wydziale tanecznym ☾ dziedziczka rodzinnego majątku bez pomysłu na własną karierę ☾ uparta siedmioletnia Lucy
Jeden błąd wystarczył, by raz na zawsze pożegnała się z karierą światowej sławy tancerki. Jeden błąd, by ostatecznie zrujnowała swoje marzenia. Jeden błąd, wydawałoby się — głupi i nieistotny. Tylko jeden. I o ten jeden za dużo.
Została jej po balecie delikatność ruchów i łagodny, pełen niezrozumienia uśmiech. Świat przepełniony jest bowiem tajemnicami, których nie sposób rozwiązać. Kontakty międzyludzkie sprawiają jej trudność, zwłaszcza, gdy ma rozmawiać z kobietami. Mężczyźni są jednak łatwiejsi w obsłudze; niewinne spojrzenia spod rzęs otwierają naprawdę wiele drzwi i pozwalają równie wiele uzyskać. Jest grzeczną córeczką tatusia, która w towarzystwie zachowuje nienaganne maniery i schludnie się ubiera, a nocami wymyka się z domu w poszukiwaniu wrażeń. Krótkie spódniczki i wysokie szpilki dodają jej uroku dziewczyny, która ceni szaleństwo bardziej, niż stabilność i spokój. Tęskni za metropolią i nudzi się w tym miasteczku, które nie imprezuje po nocach i nigdzie nie spieszy się w dzień. Mogłaby się tutaj zatrzymać i trochę odpocząć, ale wieczny pęd sprzyja ignorowaniu rzeczywistości i pozwala unikać myślenia o problemach. A gdy się o nich nie myśli, można udawać, że nie istnieją.
Cząstkę swojego serca na zawsze zostawiła w Charlotte, pogrzebaną wraz z matką i rodzeństwem. Odrobinę zakotwiczyła w Nowym Jorku, pochowaną wraz z marzeniami, jako ceną, którą przyszło jej zapłacić za błędne decyzje i nieudane wybory. Resztę otoczyła grubym murem, odgradzając je od rzeczywistości. Rzeczywistość wiązała się bowiem z uczuciami, a te z kolei były zbyt trudne do zniesienia. Teraz już wie, że moralność i dobro najczęściej mają ze sobą niewiele wspólnego. Że wybaczanie zwykle kończy się tylko na pięknych słowach. I że wyrzuty sumienia, odpowiednio nakierowane, to potężna broń, zdolna nawet zabić.
Być może cynizm jest tarczą równie mocną, co czysta agresja. Być może serce, tak jak nieużywany mięsień, również ulega atrofii.
Została jej po balecie delikatność ruchów i łagodny, pełen niezrozumienia uśmiech. Świat przepełniony jest bowiem tajemnicami, których nie sposób rozwiązać. Kontakty międzyludzkie sprawiają jej trudność, zwłaszcza, gdy ma rozmawiać z kobietami. Mężczyźni są jednak łatwiejsi w obsłudze; niewinne spojrzenia spod rzęs otwierają naprawdę wiele drzwi i pozwalają równie wiele uzyskać. Jest grzeczną córeczką tatusia, która w towarzystwie zachowuje nienaganne maniery i schludnie się ubiera, a nocami wymyka się z domu w poszukiwaniu wrażeń. Krótkie spódniczki i wysokie szpilki dodają jej uroku dziewczyny, która ceni szaleństwo bardziej, niż stabilność i spokój. Tęskni za metropolią i nudzi się w tym miasteczku, które nie imprezuje po nocach i nigdzie nie spieszy się w dzień. Mogłaby się tutaj zatrzymać i trochę odpocząć, ale wieczny pęd sprzyja ignorowaniu rzeczywistości i pozwala unikać myślenia o problemach. A gdy się o nich nie myśli, można udawać, że nie istnieją.
Cząstkę swojego serca na zawsze zostawiła w Charlotte, pogrzebaną wraz z matką i rodzeństwem. Odrobinę zakotwiczyła w Nowym Jorku, pochowaną wraz z marzeniami, jako ceną, którą przyszło jej zapłacić za błędne decyzje i nieudane wybory. Resztę otoczyła grubym murem, odgradzając je od rzeczywistości. Rzeczywistość wiązała się bowiem z uczuciami, a te z kolei były zbyt trudne do zniesienia. Teraz już wie, że moralność i dobro najczęściej mają ze sobą niewiele wspólnego. Że wybaczanie zwykle kończy się tylko na pięknych słowach. I że wyrzuty sumienia, odpowiednio nakierowane, to potężna broń, zdolna nawet zabić.
Być może cynizm jest tarczą równie mocną, co czysta agresja. Być może serce, tak jak nieużywany mięsień, również ulega atrofii.
[Jejku, jaka ona śliczniutka!
OdpowiedzUsuńTaka czysta i niewinna się wydaje. Nie mogę się napatrzeć na to zdjęcie, bo jej spojrzenie hipnotyzuje! ♥
Zdecydowanie nadaje się do roli księżniczki. ;-)
Baw się tutaj dobrze i z Aurelią, a gdyby naszła Was chęć na wątek, to zapraszamy. ;-)]
Betsy Murray
[Można się naprawdę zaskoczyć czytając kartę, bo mamy tu taką śliczną buzię i balet, a potem się dowiadujemy, że drzemie w niej mała diablica. Tak to już jest, że pozory lubią mylić, chociaż ja cały czas nie mogę pozbyć się wrażenia, że to nie jest jej prawdziwa natura :) Życzę mnóstwa dobrej zabawy z kolejną postacią!]
OdpowiedzUsuńRowan Johnson
[Ach, być młodą, piękną, bogatą i jeść facetów na śniadanie :') Kocham takie zepsute charaktery o anielskich obliczach, a tragiczna historia to już tylko wisienka na torcie. A wizerunek to oczywiście strzał w dziesiątkę. Jestem pewna, że macie w planach jeszcze więcej błędów i dużo chaosu, a ta jabłczana dziura nie okaże się aż taka nudna.
OdpowiedzUsuńMiłego pisania i bawcie się dobrze!]
Bunny ✿
[Wow, dziewczyna pełna niespodzianek i sprzeczności! Fantastyczne połączenie, balet i delikatność, nocne szaleństwo i trudne decyzje! Zapowiada się tu nieźle zmieszany koktajl wrażeń! ;) udanej zabawy, mam wrażenie, że pojawi się tu sporo zamieszania w spokojnej mieścince 😎]
OdpowiedzUsuńAbigail
[Tym bardziej cieszę się, że udało Ci się odnaleźć odpowiednie zdjęcie, bo to czasami najtrudniejsze zadanie przy tworzeniu karty! :D Hm, zastanawiam się właśnie, jak możemy połączyć naszych bohaterów, gdybyśmy zdecydowały się coś tutaj razem napisać. Może jakoś przez ten napad w Charlotte? Chociaż to zależy, kiedy miał on miejsce. Chyba, że weźmiemy jakiś punkt zaczepienia z teraźniejszości, bo w sumie oboje mieszkają w Orchard Heights, więc zawsze można założyć proste sąsiedzkie powiązanie. No chyba, że mamy zakuć niegrzeczną Aurelię w kajdanki – to też da się zrobić przy odpowiednim pomyśle :D W każdym razie, chętnie coś napiszę, tylko musimy zrobić burzę mózgów!]
OdpowiedzUsuńRowan Johnson
Betsy nigdy nie nudziła się w Mariesville. Nie pozwalała sobie na coś tak prozaicznego jak nuda. Nuda przywoływała wspomnienia, zmuszała do myślenia i sprawiała, że jakoś mniej chętnie patrzyła w przyszłość. Po prostu nie chciała się nudzić, dlatego kiedy tylko usłyszała, że w The Rusty Nail pojawi się lokalnie znany i nawet popularny zespół, który specjalizował się w coverach popularnych piosenek, ale miał też kilka swoich, autorskich rockowych ballad, od razu zaktualizowała swoje plany na ten piątkowy wieczór. Skłamałaby, gdyby przyznała, że Lifting Experts (cóż za wytrawna nazwa!) byli jedynym powodem, dla którego odwiedziła miejscowy bar. The Rusty Nail w ostatnim czasie nabrało dla Betsy Murray szczególnego znaczenia. Zawsze lubiła to miejsce. Napiła się tutaj pierwszego, oficjalnego piwa, spędzała tutaj niemal każdy weekend ćwicząc swoje umiejętności w grze w bilard i pokonywała starszych braci w darta, mając wybitną celność nawet po kilku piwach. Kibicowała tutaj wiernie swojej najlepszej przyjaciółce, która swoim delikatnym głosem raczyła miejscową publikę. Betsy zwyczajnie i po prostu lubiła The Rusty Nail, a kiedy kucharz z tego przybytku zawrócił jej w głowie, powinna była domagać się od właściciela karty stałego klienta, bo na palcach jednej ręki mogła policzyć dni, kiedy nie odwiedzała baru.
OdpowiedzUsuńDlatego tego wieczoru tęsknie zerkała w stronę drzwi prowadzących na kuchnię, jednak wzmożony ruch i apetyt nie tylko lokalsów, o dziwo dzisiaj w Rustym było też dużo ludzi z okolicznych miejscowości, a stwierdziła to po tym, że zwyczajnie ich nie znała ani nawet nie kojarzyła.
A jej osądowi można było zaufać. Betsy od kilku lat pracowała jako listonoszka, a wiedzę czerpała z żywej encyklopedii mieszkańców Mariesville, jaką był jej ojciec. Kojarzyła każdego mieszkańca, problem miała jedynie z ludnością napływową, a w ostatnim czasie takich gagatków w Mariesville było sporo.
Betsy siedziała przy stoliku z jednym ze swoich starszych braci, jego żoną i jeszcze dwójką ich znajomych. Trochę niespotykanym było, aby Charlie i Daphne wyszli na miasto razem, bo zwykle jedno z nich zostawało z czteroletnimi bliźniaczkami. Dzisiaj urwisy zostały pod opieką swojej drugiej cioci, która wpadła w odwiedziny, więc Betsy cieszyła się towarzystwem i brata, i bratowej. Ponadto Daphne okazała się być wielką fanką Lifting Experts i bawiła się lepiej niż dobrze. Całe towarzystwo było zwyczajnie zadowolone. Betsy piła powoli zamówione wcześniej piwo i skubała frytki, które maczała w majonezie. Obserwowała zebrane w The Rusty Nail towarzystwo, przyglądała się niektórym nieco bardziej uważnie, trochę gardząc tym całym pijackim spędem, ale wiedziała, że takie wieczory, jak ten, są okazją do niezłego utargu.
W pewnym momencie zrobiło jej się jednak zbyt gorąco i jakoś dziwnie duszno. Przeprosiła towarzystwo i zarzucając na ramiona lekką kurtkę, wyszła na zewnątrz. Niebo nad Mariesville było dzisiejszej nocy wyjątkowo rozgwieżdżone i nawet łuna bijąca od niewielkiej miejscowości nie była w stanie przyćmić jego piękna.
Gdyby miała się określić, czy lubi Mariesville, pewnie miałaby z tym problem. Nie bez powodu po ukończeniu szkoły średniej chciała się stąd wyrwać i nie bez powodu przymusowy powrót do rodzinnego domu traktowała trochę jak własny koniec świata. Ale była przyzwyczajona do życia tutaj, do tego, że wszyscy wszędzie wścibiają swoje ciekawskie nosy, że plotkują i niesłusznie oskarżają, a ona często stawała się tematem plotek i przedmiotem tych oskarżeń. Przywykła. Jednak niebo, które widziała tutaj, a niebo, które mogła obserwować w Chicago, były nie do porównania. Tutaj niebo było zwyczajnie piękniejsze.
I Betsy pewnie postałaby tak jeszcze, korzystając z tego, że zimy w Georgii były łagodne, obserwując to nocne niebo, mając za sobą zgiełk dochodzący z The Rusty Nail.
Szybko jednak porzuciła wsłuchiwanie się w dźwięki baru, a skupiła się na delikatnym, dziewczęcym głosie.
UsuńObejrzała się w bok, dostrzegła znajomą buźkę (głównie z widzenia) i barczystego mężczyznę, który w jej mniemaniu nie mógł być z Mariesville. I panna Reinhart nie była zadowolona z jego towarzystwa.
— Jesteś tak najebany, że nie zrozumiałeś? — Zaczęła wyzywająco, szybko i pewnie pokonując dystans, który dzielił ją od pary. Bezpieczniej i rozsądniej byłoby pobiec albo po Lee, albo po Charliego, ale skąd mogła wiedzieć, że zdąży na czas? Że nieznajomy nie wciągnie w tym czasie młodej kobieyty w ciemny zaułek albo do samochodu? — Czy głuchy i nie słyszysz, co do ciebie się mówi? — Dopytała, próbując brzmieć pewnie i groźnie, ale prawda była taka, że sięgała mu ledwie do połowy ramienia, a właśnie to jego ramię było szersze niż udo Betsy. Kurwa, przemknęło jej przez myśl.
Ale był pijany, widziała po jego spojrzeniu, które z trudem odrywał od sylwetki młodej kobiety.
— Spierdalaj. — Facet rzucił krótko. — Chyba że też jesteś chętna. — Zarechotał w obrzydliwy sposób.
— Powinnaś wracać do środka — Betsy zwróciła się teraz w kierunku Aurelii, próbując skupić na sobie uwagę mięśniaka, ale i ewentualnie przyjąć na siebie jego złość. Wiedziała, jak kopnąć, żeby ten poskręcał się z bólu choć na chwilę. I teraz obie miały problem, ale nie ma problemów, których nie da się rozwiązać, prawda?
Betsy Murray
[Ogólnie dopasowanie tego wszystkiego do wizji, którą ma się w głowie, bywa mega trudne i czasochłonne :D No dobra, to napad trzeba odpuścić, bo szesnaście lat temu Rowan dopiero myślał o złożeniu papierów do policji. Najłatwiej byłoby pomyśleć o jakiejś domówce i skarżących się sąsiadach, albo o zakłócaniu gdzieś porządku, gdyby Aurelia postanowiła wypić o jedno piwo za dużo przed ratuszem. Ewentualnie jakaś awanturka w The Rusty Nail, gdyby zaczepiły ją tam jakieś inne dziewczyny? Nie wiem, rzucam na razie pomysłami :D]
OdpowiedzUsuńRowan Johnson
Jeszcze nie wiedział, co myśleć o Mariesville.
OdpowiedzUsuńNie zdążył wyrobić sobie zdania przez te kilka dni, które tutaj spędził. Było to na pewno urokliwe miejsce. Spokojne i ciche. Zupełnie inne niż Chicago, w którym przyszedł na świat i się wychował. Przyzwyczajony był do odgłosów klaksonów, rozmawiających ludzi, szybkiego tempa. Sam żył szybko i w pędzie, a tutaj czas zdawał się zwolnić. Nie było na ulicach wielu aut, większość mieszkańców się kojarzyła i była ze sobą na cześć. W metropolii, jaką było Chicago ciężko było wpaść na kogoś znajomego podczas robienia zakupów w supermarkecie. Nie było to niemożliwe, ale zdarzało się naprawdę rzadko. Szczególnie, że większość jego znajomych (i on sam) zakupy robili online. Naprawdę nie pamiętał, kiedy ostatni raz był w supermarkecie i pędził wózkiem przez dziesiątki alejek. Miał zajęte życie, wiele planów do osiągnięcia.
Czasami wydawało mu się, że nie zna takiego słowa jak odpoczynek. Declan nie odpoczywał. Potrzebował bodźców, aby uspokoić czymś natrętne myśli, które nijak nie chciały się wyciszyć. Katherine wyjechała, bez słowa i tak po prostu; jakby kilka spędzonych lat razem nie znaczyło nic. Może faktycznie nic to nie znaczyło, a była to przecież tylko transakcja wiązana. Oboje coś z tego związku mieli, więc dlaczego miałby sądzić, że cokolwiek się zmieniło? Naiwnie pozwolił sobie uwierzyć, że to mogło mieć znaczenie, kiedy w rzeczywistości chodziło tylko o jedno. Zlecenia sypały mu się na głowę każdego dnia. Miewał trudności z mówieniem nie i często brał to, co wpadło mu akurat w ręce. Nawet, kiedy projekt wydawał się beznadziejny. Kiedy skupiał się tylko na pracy udawało mu się w miarę funkcjonować. Każdy dzień wyglądał dokładnie tak samo; wstał przed szóstą, krótki trening na rozgrzewkę, zimny lub gorący prysznic (w zależności, czego potrzebował), czarna mocna kawa i lekkie śniadanie. Kilkanaście godzin spędzonych w biurze lub terenie, to zależało co miał akurat danego dnia do zrobienia. Lunch w przelocie, kolację pomijał. Osiem godzin snu i powtórka. Jednak, kiedy pojawiły się dodatkowe myśli, których nie było od lat – wiedział, że ma problem. Właściwie to nie był pewien, dlaczego tak bardzo teraz mu to przeszkadzało. Od prawie trzydziestu lat wiedział, jaka jest sytuacja i nie miał pretensji do nikogo. Ba, zarówno Declan jak i jego rodzeństwo wzięło się z tego samego miejsca w rodzinie Sawyerów. To nie była żadna tajemnica, która była ukrywana. Właściwie była to ogólnodostępna informacja, więc gdyby komuś zależało na tym, aby czegoś się o nim dowiedzieć wystarczyło wpisać jego nazwisko w dowolną wyszukiwarkę internetową. Własne pochodzenie zaczęło mu być jednak uporczywe na tyle, że w końcu musiał podjąć jakieś kroki. Zarówno Gerald, jak i Lorelai widzieli, że coś jest nie w porządku i od dawna coś go dręczy. Kiedy w końcu doszło do tej rozmowy nie okazała się ona być tak przyjemna, jak można było podejrzewać, ale ostatecznie nie było też tak tragicznie, jak się zapowiadało. Rozumieli, że w końcu będzie musiał tu przyjechać, że kiedyś nadejdzie moment, kiedy cała trójka będzie chciała wiedzieć skąd tak naprawdę pochodzą. Pierwszy wyrwał się Declan.
Mieli dobre życie. Bardzo udane i zawsze mogli trafić w miejsce przepełnione przemocą, bólem i niedostatkiem, a trafili na porządną rodzinę, która niczego bardziej niż dzieci mieć nie chciała. I od początku wszyscy byli kochani. Tyle, że to nie mogło wypełnić zwykłej ludzkiej ciekawości, która się rozwijała w każdym z nich. Z całej ich trójki to jego młodszy brat, Ben, ukrywał się z tym najlepiej. Był wręcz niewzruszony. Diana czasami coś pomrukiwała, ale Declan nigdy nie zauważył, aby chciała faktycznie dowiedzieć się więcej. To jego gryzło to najbardziej. Może kryło się za tym coś więcej. Odpowiedzi w Chicago nie znajdzie, więc musiał przyjechać tutaj.
Przed przyjazdem zrobił mały research. Mariesville było naprawdę niewielkie. Zaledwie parę tysięcy mieszkańców, parę knajp, jedno większe centrum i parę dodatkowych rozrywek. Na jednej ulicy w Chicago można było znaleźć piętnaście restauracji, a tutaj zdawało się, że na każdą dzielnicę przypada jedna. Ośrodek, w którym zatrzymał się Declan znajdował się w dość luksusowej dzielnicy Orchard Heights. Było to naprawdę miłe dla oka miejsce. Ze swojego pokoju miał widok na przepiękne sady, choć teraz pogrążone w zimowym śnie. Zakładał, że w lecie i na wiosnę musi tu być pięknie, gdy wszystko kwitnie. Domy również robiły wrażenie i to te pozytywne, a gdyby miał mieszkać w tym miejscu na stałe to z pewnością postarałby się o dom w tej okolicy. Duży dom z ogrodem i sadem. Miał pod nosem również restaurację The Rustic Fork, która całkiem mu odpowiadała, ale był chętny do tego, aby odkryć co inne miejsca mają do zaoferowania.
UsuńRobił przejażdżkę po miasteczku. Dobrze, może nie do końca. Zajrzał do supermarketu, pierwszy raz od miesięcy, jak nie od roku, wszedł do sklepu, gdzie było wszystko i nic jednocześnie. Nawet nie wiedział czego szuka, ale jakoś… Po prostu miał potrzebę. Odnosił dziwne wrażenie, że każdy mu się przygląda. Czy nowi ludzie w miasteczku wzbudzali taką atencję? Zakupy były niewielkie. Ot, jakiś jogurt, energetyk, owoce. Nic szczególnego. Śniadania jadał w pensjonacie, a na obiady i kolacje wyruszał na miasto. Wpakował się do czarnego samochodu z zamiarem powrotu do pensjonatu. Jeszcze nie miał planu, jak ten dzień będzie wyglądał.
Nie wyglądało na to, aby miało spotkać go jakieś nieszczęście w nadchodzącym czasie. Tak było do czasu, aż na drodze nagle i niespodziewanie nie pojawiła się dziewczyna. W ostatniej chwili jego noga z pedału gazu przeniosła się na hamulec. Wcisnął go z zatrważającą siłą. Brakowało zaledwie kilkunastu centymetrów, a miałby na masce rozgniecioną młodą dziewczynę, która – zdawało się – żyła w swoim życie i kompletnie nie zwracała uwagi na to, co działo się wokół niej.
Zacisnął dłonie na kierownicy, a jasne, przepełnione chłodem spojrzenie wbił w dziewczynę, która wpatrywała się w niego z przerażeniem. Automatycznie odpiął pas i wysiadł z samochodu, niemalże trzaskając drzwiami z hukiem. Pewnie tego później pożałuje.
— Oszalałaś? — Wycedził przez zaciśnięte zęby. Raczej nie był typem, który się unosi łatwo, ale ostatnio jego tolerancja na wszelką głupotę i nieświadomość była naprawdę niska. — Przed przekroczeniem ulicy, warto się rozejrzeć.
Jechał przepisowo. Nie złamał żadnych przepisów, ba – droga była pusta, a światła w oddali wyraźnie sugerowały, że to auta teraz mają pierwszeństwo na ulicy. Chociaż, być może miasteczko rządziło się swoimi prawami, a ludzie przekraczali ulicę jak oraz kiedy chcieli.
💙
Spoglądał zirytowany na blondynkę, która odezwała się tylko raz, ale zdążyła już wyprowadzić go z równowagi. Nie był pewien, czy to była kwestia tego, że wiele miał na głowie czy dziewczyna po prostu rozsiewała wokół siebie irytującą aurę. Jedno z dwóch lub – co gorsza – oba na raz. Tak, mógł przyznać, że w ostatnim czasie był trochę poddenerwowany. Miał wiele na głowie. Sprawa z Katherine nie dawała mu spokoju, a jej telefon uparcie milczał. Nie wiedział, gdzie jest, chociaż wiedział tyle, że żyje. Właściwie nie chciał nawet, aby wróciła, ale skoro miała już go dosyć i dostała to, czego chciała to mogła przynajmniej wrócić, aby podpisali papiery rozwodowe. Te co prawda nawet nie były gotowe, ale wystarczył jeden telefon do prawnika, a przyszykowałby wszystko do końca dnia. Zależy, jak bardzo by się pospieszył to równie dobrze za godzinę mógł mieć je w na swoim e-mailu. Declan nie zamierzał się prosić, aby Katherine wróciła. Nawet jeśli jakieś uczucia były, to było to też bez większego znaczenia w tym momencie. Drugą sprawą był fakt, że irytował go brak wiedzy. Mógł wynająć detektywa i w zasadzie się nad tym zastanawiał, ale chwilowo miał większą potrzebę poznać to miasteczko od podszewki. Może któregoś razu, gdy będzie szedł ulicą to rozpozna w czyjejś twarzy swoją? Nie miał pojęcia, ale gdyby tak się wydarzyło, to nie był pewien, jak mógłby zareagować.
OdpowiedzUsuń— Jechałem przepisowo — odparł chłodno. Przemądrzała smarkula, pomyślał. Wszystkie nastolatki takie były? Nie miał pewności, ile dziewczyna ma lat, ale wyglądała młodo. — Zbłąkane owieczki tym bardziej powinny patrzeć przed siebie, a nie bujać w obłokach.
Nie miał sił ani tym bardziej ochoty, na przedrzeźnianie się z nieznajomą. Nie miał też ochoty robić awantury na środku ulicy. Był pewien, że w takim miejscu plotki roznoszą się szybko. Powinien do nich być przyzwyczajony, bo sam często padał ich ofiarą, ale co innego było przeczytać coś o sobie w jakimś szmatławcu, a być na językach ludzi. Za każdym razem, kiedy wchodził do sąsiadującej z pensjonatem restauracji czuł na sobie obce spojrzenia. Podobno to miasteczko słynęło z turystyki, więc nie powinien się aż tak wyróżniać, a z drugiej strony nie widział, obecnie, zbyt wielu turystów. Może to była kwestia pory roku. Było świeżo po sylwestrze, dookoła zalegał śnieg i pogoda była mało przyjazna na wycieczki krajoznawcze. Sady też nie zachwycały, nie, kiedy drzewa były opustoszałe i szarobrązowe. Wręcz nijakie. Widział zdjęcia online i Mariesville faktycznie mogło pochwalić się pięknymi widokami. Jednak zima nie oszczędzała nawet najpiękniejszych miejsc. Ta była surowa i nieprzyjazna. Chociaż bardzo sobie cenił tę porę roku. Był fanem sportów zimowych, jak i śniegu.
— Radzę uważać — dodał krótko. Nie była to groźba, a raczej upomnienie. Być może mieszkańcy żyli nieco inaczej. W Chicago takie wypadki zdarzały się codziennie, a Declan szczerze mówiąc był nimi już zmęczony. Myślał, że chociaż tutaj będzie w miarę spokojniej, ale najwyraźniej się pomylił. Być może to tylko jednorazowa sytuacja, ale skąd mógł wiedzieć?
Pyskować będziesz?
Betsy Murray zdecydowanie była typem superbohatera. Na swoje nieszczęście nie nosiła peleryny. A na nieszczęście Aurelii Reinhart nie miała metra dziewięćdziesięciu, długich nóg i przypakowanych ramion. Nie miała nawet siły przebicia, bo najebany typ tak się uparł, aby zbałamucić młodą dziewczynę, że nie docierało do niego nic. Nie działały prośby. Nie działały groźby. Drobne dziewczę tkwiło przyciśnięte do zimnej ściany budynku. Niewiele brakowało, a wielka łapa nieznajomego wsunęłaby się pod jej spódniczkę. Betsy patrzyła na to wszystko z rosnącym niesmakiem, ale i paniką, o którą nigdy by się nie podejrzewała.
OdpowiedzUsuń— Kurwa… — szepnęła tylko, nerwowo odgarniając kosmyk włosów za ucho. Wtedy też zauważyła, jak bardzo drżą jej dłonie. Oddychało jej się trochę ciężej. Zupełnie tak, jakby to ona była na miejscu Aurelii. Nie była. To ona musiała jej pomóc.
I fakt, mogła po kogoś pobiec, ale nie odważyłaby się zostawić młódki z mięśniakiem. Wiedziała, że wystarczyłby ułamek sekundy, żeby facet złamał chęć walki w dziewczynie. Nie mogła na to pozwolić.
Szczęście w nieszczęściu, na ramieniu miała pasek od niewielkiej torebki. Sięgnęła do niej, wyciągnęła z niej telefon, ale nie zdążyła ani wybrać żadnego numeru, ani do nikogo napisać. Mięśniak zwrócił się w jej stronę, nadal przyciskając Aurelię do ściany. Murray, aby typa nie prowokować, wsunęła telefon do kieszeni kurtki. Niemal niezauważalnie jej dłoń wróciła do wnętrza torebki. Wymacała tam obły kształt. Buteleczka z gazem pieprzowym została jej jeszcze z Chicago. Tam nie było tak spokojnie i bezpiecznie, jak na ulicach małego Mariesville. Ale jak widać - licho nie śpi nawet tutaj, w jabłkowym królestwie.
Ryzykowała i to sporo. Bo jej misja mogła się nie powieść, ale musiała zaryzykować, wyłożyć wszystkie karty, zagrać vabank i mieć nadzieję, że mięśniak będzie miał po prostu słabsze rozdanie.
— Radzę zamknąć oczy — rzuciła tylko, kiedy podeszła jeszcze bliżej i znalazła się w zasięgu jego długiej łapy. Powiedziała to na głos przede wszystkim po to, żeby uprzedzić Aurelię, ale też po to, żeby odwrócić od niej uwagę mężczyzny. Nie miała pojęcia, skąd w niej ta odwaga. Ta brawura i ta głupota zarazem.
— Ej… — jej dłoń ruszyła do jego ręki. Zacisnęła palce na jego przedramieniu. Ja pierdole, jestem głupia, przemknęło jej przez głowę. Zadziałało. Facet nieznacznie rozluźnił uścisk, więc Aurelia miała coraz większe szanse na to, aby się wyswobodzić.
— Odpierdol się, blondi i spierdalaj, kurwa — warknął i zamachnął łapą, odwracając się częściowo w jej stronę. Odsłonił się. Minimalnie, ale jednak. W tej chwili druga dłoń Betsy wystartowała. Wycelowała sprayem w jego twarz. Rozpyliłą odrobinę gazu, samej się krztusząc, bo niewielki powiew wiatru zaburzył jej plan.
Mięśniak wrzasnął i zaczął pocierać oczy, czym tylko sobie zaszkodził jeszcze bardziej. Betsy z łzami na policzkach, pokasłując, odrzuciła pojemniczek i złapała za cienki nadgarstek Aurelii.
— Spierdalamy — powiedziała, próbując wymusić na dziewczynie jakikolwiek ruch.
Betsy
[Nie ma sprawy! Jak Aurelia będzie grzeczna, to niewykluczone, że prośby zostaną wysłuchane, także hop! 🎉🚓]
OdpowiedzUsuńPrzeciągnął się w fotelu, dochodząc powoli do wniosku, że skoro sobotni wieczór jest tak spokojny, to chyba nie ma sensu, żeby siedział w biurze i zbijał bąki, tym bardziej, że na wezwanie może pojechać z domu, gdyby jakimś cudem zabrakło ludzi na nocnej zmianie. Podniósł się z tą myślą z wygodnego siedziska, wrzucił skoroszyt do szuflady przy biurku i zatrzasnął ją lekko, a potem zgarnął klucze z blatu, wyszedł i zamknął biuro, walcząc chwilę z przycinającym się zamkiem. W drodze do portiera rozpiął już radiotelefon na mundurze, ale nie zdążył go na szczęście rozłączyć, gdy charakterystyczne trzeszczenie wybrzmiało z małej słuchawki, a zaraz po nim głos jednego z policjantów. Nie chcieliby szeryfa fatygować, ale Duży Jim nie chce dobrowolnie opuścić baru, więc chłopaki muszą mu pomóc. Żaden problem – pojedzie. A więc gruba impreza w Orchard Heights, prawdopodobnie u Reinhartów – co aż dziwne, chyba, że stary Reinhart zostawił córce w końcu wolną chatę, a skarżący się na uporczywe hałasy to standardowo ten, co zapomniał, jak wół cielęciem był, czyli stary zrzęda Rogers, który psuje imprezy tak dla zasady, bo to niemożliwe, żeby słyszał hałasy w tej swojej dziupli, oddalonej od innych zabudowań o kilkaset metrów. Przyziemne sprawy, ale w Mariesville nie należało spodziewać się cotygodniowych morderstw, kradzieży, czy rozbojów na środku ulicy. To nie metropolia, gdzie można wsadzić komuś kose i pozostać anonimowym, tylko dziura, w której wszyscy wszystkich znają. Pracę miał teraz naprawdę spokojną, w porównaniu do kilku wcześniejszych lat, spędzonych w butach SWATu, gdzie akcje potrafiły wstrząsnąć człowiekiem aż do szpiku kości, ale tak musiało teraz po prostu być. Wykonywanie samosądów może i bywa czasami słuszne, ale nie zawsze rozsądne.
Opuścił szyby w radiowozie, gdy dotarł do bramy wjazdowej, przez którą wjechał, korzystając z faktu, że pozostawała otwarta. Muzyka rzeczywiście dudniła głośno, ale dało się ją usłyszeć najdalej na głównej drodze, więc wcale nie mylił się z myślą, że to skarga złożona dla zasady. Przeklął pod nosem Rogersa i wysiadł z radiowozu, trzaskając drzwiami. W drodze do budynku, wyciągnął latarkę i puścił snop światła po otoczeniu, żeby kontrolnie się rozejrzeć. Nikt nie biegał nago po śniegu, nikt nie umierał w swoich wymiocinach i nikt nie pakował się za kierownice samochodu, z trudem łapiąc kontakt z rzeczywistością. Co się dzieje w środku, to cholera wie, ale z zewnątrz absolutnie nic nie wydawało się podejrzane. Tak na dobrą sprawę, mógł się stąd zwinąć i wpisać w notatkę tylko to, co zastał, ale Rogers nie odpuści, dopóki nie dostrzeże tu żadnej zmiany, więc byłoby dobrze, gdyby imprezowicze ściszyli chociaż muzykę o kilka procent. Wszyscy na tym zyskają. Rogers się odczepi, oni dalej będą się bawić, a szeryf odhaczy wezwanie i zajmie się sobą. Nie jest natrętny, chyba, że w sprawach służbowych, które czasami tego wymagają, chociaż z egzekwowaniem wymogów nie ma z reguły większego problemu, więc służbowo to też rzadkość. Ale za to nietaktownym zdarza mu się bywać, tyle że to już kwestia tego, że jest po prostu bezpośredni i pozbawiony oporów. Czasami sprawi komuś przykrość, bo nie ugryzie się w język, albo z rozpędu zmierzy kogoś swoją miarą, jednak w większości przypadków nie robi tego w sposób zamierzony. Plucie komuś w twarz nie przynosi mu satysfakcji, a że jest człowiekiem ugodowym, nie szuka dziury w całym, tylko stara się prowadzić do deeskalacji wszelkich napięć.
Co nie zmienia oczywiście faktu, że w krytycznym momencie nie zawaha się unurzać kogoś w bagnie i sponiewierać, bo wszystko ma swoje granice, nawet ten jego ogromny dystans do samego siebie, aczkolwiek coś takiego nie zdarza się na co dzień. Liczył na to, że tutaj też się nie zdarzy, bo wtedy szybko zmieni swoje nastawienie do całej tej balangi bogatych dzieciaków.
UsuńSchował latarkę, nacisnął dzwonek kilkukrotnie, a potem uderzył ciężką ręką w drzwi, żeby przebić się przez hałasy. W środku musiała być cała armia ludzi, bo gwar był tutaj tak wielki, jak na jakimś festynie w środku lata. Brakowało tylko straganów z ręcznymi robótkami i zapachu grillowanej kiełbasy.
— Szeryf Johsnon! — oznajmił głośno, słysząc szmer za drzwiami, jakby kilka osób nieudolnie próbowało przekręcić w nich zamek. Przeniósł ciężar ciała z jednej nogi na drugą i położył ręce na swych biodrach, czekając, aż ktoś wreszcie wystawi zza progu swą twarz, z którą to on będzie mógł zamienić słowo.
Rowan Johnson
Betsy wolała nie wyobrażać sobie, co czułaby, gdyby była na miejscu Aurelii. Też nie była panikarą, ale każda z nich miała prawo wystraszyć się takiego mięśniaka. Jego budowa, jego masa mięśniowa były po prostu imponujące, gdyby pewnie miały na to czas, to zaczęłyby myśleć, czy były też aby prawdziwe. Mógł być zwykłym sterydziarzem z małym penisem i do takiego wniosku dochodziła coraz śmielej, kiedy widziała, jak nieznajomy typek zachowuje się wobec młodej dziewczyny. Musiał mieć naprawdę małe ego i małego ptaszka, skoro rzucał się na młodszą i słabszą.
OdpowiedzUsuńBetsy nie mogła na to patrzeć. Gotowało się w niej i pewnie ta nieokiełznana złość dała jej siły do walki. Nie znała Aurelii osobiście. Nie wiedziała o niej praktycznie nic. Kojarzyła jedynie, że czasami faktycznie nosiła krótkie, trochę zdzirowate spódniczki, ale która tak nie robiła? Nawet Murray od czasu do czasu lubiła zarzucić seksowną kieckę, ale nie dawało to nikomu prawa do tego, aby przypierać do muru i obmacywać.
Kiedy udało jej się unieszkodliwić typa, pociągnęła młodą Reinhart za sobą. Oddaliły się znacznie od The Rusty Nail, biegły tam, gdzie prowadziły ich nogi. Byle jak najdalej. Blondynka odwracała się za siebie, upewniając się, czy mięśniak biegnie za nimi. Miały szczęście. Naprawdę miały szczęście.
Betsy ciężko oddychała, bo choć codziennie przemierzała sporo kilometrów na rowerze, to jej ciało mogło nie być przystosowane do biegania. Paliły ją uda, para wydobywała się z jej ust. Kiedy się zatrzymały, wsparłą się o pobliską latarnię, spoglądając na pochylającą się młodą kobietę.
— Ja pierdolę — mruknęła cicho, bardziej do siebie. Potarła dłońmi zmarznięte, czerwone policzki. Uniosła brew, słysząc słowa Aurelii. Trudno było jej się nie uśmiechnąć, choć było to głupie i jej uśmiech też był głupkowaty.
— Serio? Nie musiałam? — spytała ze śmiechem, który przerwał kaszel. Pewnie z wysiłku. Odgarnęła włosy z twarzy. Cholera, nie przypuszczała, że jest tak słaba w bieganiu. Aurelia jednak też nie wyglądała najlepiej, kiedy wisząc nad chodnikiem, łapała oddech. — A co? Miałaś już na niego jakiś plan? — dopytała. Tak dla pewności.
Nie wiedziała, co mogłoby być, gdyby Betsy w tym momencie nie wyszła z baru. Koncert trwał w najlepsze, wszyscy się świetnie bawili, więc wątpliwe byłoby, aby ktokolwiek inny w ogóle chciał stamtąd wyjść. Betsy wiedziała też, że o wiele lepiej byłoby, gdyby zamiast niej pojawił się inny mężczyzna, aby zawalczyć o honor Aurelii. Ale trudno. Stało się. Czasu nie cofną.
— Nic ci nie zrobił? — spytała, w końcu poważniejąc na moment. Żarty żartami, ale sytuacja była jednak niebezpieczna. A Betsy się martwiła. Taka już była, że chciała troszczyć się o każdego, kto tej pomocy potrzebował. Tak, jakby chciała w ten sposób odpokutować czasy, kiedy po prostu była wredną, kablująca suką.
Betsy Murray
Westchnął, spoglądając na zegar, który powoli wskazywał zbliżającą się popołudniową godzinę. I wcale mu się to nie podobało.
OdpowiedzUsuńPan Reinhart był jednym z ważniejszych klientów Investify, lojalnym i solidnym, co w tej branży było rzadkością. Nic więc dziwnego, że Max był gotów przystać na jego prośbę – zresztą, nie miał większego wyboru. Może nie należał do tych, którzy ulegali sentymentom, a już na pewno nie pozwalał im wpływać na decyzje biznesowe, ale gdy ktoś taki jak Reinhart czegoś chciał, głupio było odmówić. A może to po prostu oznaka tego, że lata leciały, a on, chcąc nie chcąc, zaczynał mięknąć? Myśl tragiczna, ale cokolwiek za tym stało, efekt był jeden i ten sam – czekała go współpraca z jego córką.
Aurelia Reinhart. Nic o niej nie wiedział, poza tym, że miała na imię jak rzymska bogini i jakiś czas temu wróciła do miasteczka. Nigdy jej nie widział, bo nie miał takiej potrzeby, a gdy jej ojciec o niej wspominał, Max zwyczajnie się wyłączał. Bronił się rękami i nogami przed prywatnym życiem swoich klientów – bo nie dość, że to wszystko tylko niepotrzebnie komplikowało, to jeszcze guzik go obchodziło. I miał nadzieję, że z wzajemnością. Był zdania, że klienci powinni trzymać się z dala od jego życia, tak samo jak on od ich. Taki układ był bezpieczny i wygodny – tak chociażby mu się wydawało. Ale ludzie najwidoczniej tego nie popierali, bo uwielbiali, po prostu ubóstwiali gadać. O rodzinach, o dzieciach, o ukochanych pieskach i kotkach, które zostawiali w domu. Nawet jeśli Max nic nie mówił, nawet jeśli tylko przytakiwał i wyłączał uwagę, i tak lała się z nich ta niekończąca się paplanina, która nie miała żadnego znaczenia w świetle rzeczywistych powodów ich spotkań.
A teraz? Teraz miał w tym uczestniczyć osobiście. Świetnie.
Jego asystentka powtarzała, żeby nie traktował tego jako niańczenia czy zabawy w mentora. W zasadzie miała rację – w przyszłości to właśnie Aurelia miała przejąć stery po swoim ojcu, więc naturalnym było, że musiała nauczyć się zajmować pieniędzmi. A czy się nauczy? No przecież będzie musiała.
— Donovan — głos jego asystentki wyrwał go z zamyślenia. Spojrzał na nią leniwie. Jej spojrzenie mówiło wszystko, co potrzebne: weź się w garść. Westchnął. — Przyszła Aurelia Reinhart, wpuścić ją? — zapytała rzeczowo. Przytaknął, po czym mimowolnie wyprostował się w fotelu, choć tak naprawdę chciał mieć to wszystko już za sobą. Był gotów na kurtuazyjną rozmowę, na standardową wymianę zdań, może nawet na przewracanie oczami, jeśli dziewczyna okaże się totalnym laikiem. Ale nic, absolutnie nic, nie przygotowało go na to, co wydarzyło się chwilę później.
Kiedy drzwi się otworzyły i stanęła w nich Aurelia Reinhart, jego myśli nagle zderzyły się ze ścianą. I to cholernie twardą.
— To ty? — wydukał, unosząc brew, a na jego twarzy odbiło się coś pomiędzy zaskoczeniem a lekkim niedowierzaniem. Ba, cały zbladł.
Miał przed sobą dokładnie tę samą dziewczynę, z którą jakiś czas temu balował w Nowym Jorku. Tę samą, z którą pił, śmiał się i tańczył, jakby na parkiecie nie było nikogo poza nimi. Tę samą, którą niemal zabrał do swojego hotelowego apartamentu, zanim coś (a raczej ktoś) przerwało im ten obiecujący wieczór.
Pięknie, po prostu wspaniale. Nie mógł w to uwierzyć – to był ten moment, w którym wszechświat ewidentnie z niego kpił. I przy okazji miał z tego niezły ubaw.
Donovan
[Nowe zdjęcie. *.* Jakie piękne!]
OdpowiedzUsuń— I nie żądałaś — odparła od razu Betsy. Miała nieodparte wrażenie, że pomogłaby każdemu, kto akurat był na miejscu Aurelii. Z pewnością nie mogłaby spać spokojnie, gdyby zignorowała odgłosy dobiegającego z ciemnego zaułka. Nie zasnęłaby ze świadomością, że zostawiła Aurelię na pastwę osiłka. Może gdyby między nimi, między Reinhart a nieznajomym, nie doszło do ostrej wymiany zdań, Betsy odpuściłaby. W końcu każdy miał prawo robić ze swoim życiem to, co chciał, sypiać z kim i gdzie chciał. To nie był interes Murray, która bardziej niż ktokolwiek inny mogła przekonać się o tym, jak wtykanie przez innych nosa do jej życia może być krzywdzące.
— Jestem cała — dodała uspokajająco. — Chociaż ucierpiała moja duma. Nie sądziłam, że mam tak słabą kondycję — przyznała, próbując gasnący strach zamaskować żartem, słabym, ale jednak żartem. Nabrała, dzisiejszego wieczoru, przekonania, że powinna więcej uwagi poświęcić na pracę nad tężyzną fizyczną. Być może gdyby nie ten gaz pieprzowy albo stan upojenia mięśniaka, nie zdołałyby przed nim uciec i wpadłyby w jeszcze większe kłopoty. Betsy sporo ryzykowała, wyciągając pomocną dłoń w stronę Aurelii, ale nie żałowała.
Posłała blondynce lekki uśmiech. Nie umknęło jej uwadze, że Aurelia drżała na całym ciele, ale wcale jej się nie dziwiła. Rozejrzała się dookoła, aby też nie męczyć dziewczyny swoją uwagą. Nie znały się. Kojarzyły, chociaż Betsy prędzej skojarzyłaby ojca Reinhart niż ją samą. Pamiętała też, że była jedną z tych, które korzystały z przysług Murray i zdobywały alkohol przed ukończeniem pełnoletności. Betsy nie miała oporów przed sprzedażą wódki małolatom, tylko dlatego, że ona dostęp do mocnych alkoholi miała w ich wieku zapewniony przez starszych braci. I wychodziła z założenia, że każdy powinien spróbować tego, co zakazane, żeby móc przekonać się, że nie do końca mu to służy.
Dzisiaj też obie nie mogły być trzeźwe. Wyszły z The Rusty Nail, które słynęło z bycia barem, a w barach się piło.
— Idziemy na pizzę? — zaproponowała, bo w Mariesville funkcjonował lokal z pizzą, który w weekendy był dość długo otwarty. Kuchnia w The Rusty Nail miała swoje limity, na które Betsy narzekać nie mogła, ale spora część bywalców po wypiciu zbyt dużej ilości alkoholu, miała typową gastrofazę, a co wtedy smakowało lepiej? Pizza na puszystym cieście z ogromną ilością roztopionego sera.
— Zagrzejemy się — dodała, chociaż uważała, że to nie chłód, a nerwy wywołują drżenie młodej kobiety. Niemniej, pizza w ciepłym lokalu nie mogła im zaszkodzić, a Murray miała dziwne poczucie, że musi zaopiekować się Aurelią, żeby zyskać pewność, że młodej już nic nie grozi. Nie zamierzała jej jednak zatrzymywać na siłę. Reinhart miała pełne prawo do tego, aby odmówić i nawet wrócić do The Rusty Nail, choć Betsy szczerze wątpiła w taki rozwój wydarzeń. Ona osobiście miała dość wrażeń, jak na jeden wieczór i choć chętnie wróciłaby do baru z zupełnie innego powodu, to wcale nie musiała tam wracać ani tam być.
Betsy
Starał się pielęgnować cierpliwość, bo ta cecha jest kluczowa w rozwiązywaniu spraw tak małomiasteczkowego miejsca, gdzie wezwania są nużące same z siebie, a dochodzenie do ich sedna wiąże się z przesłuchaniami, które ciągną się bardziej, niż flaki z olejem. Tu trzeba odnaleźć specyficzny rytm i się do niego dostroić, ale miał przeczucie, że czekanie pod tymi drzwiami może przeciągnąć się bardziej, niż by tego chciał, i że to w żaden sposób nie zgra się z rytmem, którym on sam teraz nadawał. Impreza za ścianą trwała w najlepsze, co dało się wywnioskować po głośnych śmiechach, dobiegających przez któreś z uchylonych okien, i cholera wie, czy jego dobijanie się do drzwi nie zlewa się przypadkiem z dudniącymi bitami grającej wewnątrz muzyki, ale ktoś majstrował po drugiej stronie, więc musiał zostać usłyszany. To był plus nawet duży, ale byłby jeszcze większy, gdyby był to ktoś, z kim będzie w stanie się dogadać, bo soczków na tej imprezie to nikt raczej nie pije; na pewno nie wersji solo. Na jego szczęście, drzwi otworzyła Aurelia, więc z automatu zaoszczędził kilkanaście kolejnych minut, zanim ktoś inny poprosiłby kogoś innego, aby ktoś inny przekazał komuś innemu, żeby ten poszedł po Aurelię. Starał się być cierpliwy i nawet mu to wychodzi, prawda?
OdpowiedzUsuńNie uśmiechnął się, chociaż jej słodki głos do tego zachęcał, bo pasował nijak do sytuacji, która toczyła się w głębi tego domu. W planszówki to oni tam nie grają, chyba, że w rozbieranego pokera, a on nie jest kretynem, żeby się tego nie domyślić i to niezależnie od tego, jak bardzo niewinną miną powitała go w drzwiach twarz Aurelii. Ale mógł mieć przynajmniej nadzieję, że załatwią to wszystko polubownie, bez zbędnej szarpaniny, bo takie rozwiązanie wyszłoby na dobre każdemu z nich.
— Gdyby wszystko było tak, to nie pukałbym do tych drzwi, panno Reinhart — odparł, zlustrowawszy jej sylwetkę przenikliwym spojrzeniem. Nie był pewien, czy miała już skończone dwadzieścia jeden lat, ale w tym imprezowym wydaniu, które na sobie miała, dałby jej nawet o kilka więcej. — A właściciel tego przybytku to gdzie? — zapytał, mając na myśli jej ojca. — Bo przyjechałem na wezwanie i chcę z nim porozmawiać. Sąsiad spać nie może, bo podobno jest tutaj łomot i rozpusta na pół osiedla — przytoczył, obracając się na boki w poszukiwaniu wspomnianej rozpusty, której oczywiście tutaj nie było, chyba, że w środku, ale wolnoć Tomku w swoim domku, więc to, co wewnątrz, na razie go nie interesowało. Wrócił wzrokiem do twarzy Aurelii, czekając na odpowiedź. Wezwanie to wezwanie, czy łomot i rozpusta jest, czy nie, notatkę spisać musi. Domyślał się, że jej ojca tutaj nie ma, ale nie zaszkodzi zbadać, jak się sprawy mają, bo jeśli nie złapie go dziś, to złapie go jutro czy pojutrze, oczywiście, o ile będzie to konieczne, bo może rozmowa z Aurelią wystarczy, by opuścił to miejsce usatysfakcjonowany i więcej do tego wezwania nie wracał.
Rowan Johnson