
Gina Swanson
Guinevere Swanson, urodzona dwadzieścia osiem lat temu w Mariesville, rodowita mieszkanka, recepcjonistka w Sunny Meadows Bed & Breakfast, po godzinach kelnerka w The Rusty Nail, młodsza siostra recydywisty, absolwentka Savannah College of Art and Design na kierunku interior design, która zrezygnowała z marzeń a teraz tonie w długach zaciągniętych przez rodzinę
Doskonale wie, jak brzmi dźwięk roztrzaskanych marzeń, ale to nie to zabolało ją w życiu najmocniej. Głębiej zraniły ją gorzkie słowa najbliższych, dla których je rozbiła, bo tak samo bardzo, jak ich wyjścia na prostą, pragnęła czuć, że jest dla nich ważna, choć nigdy nie była – nie tak ważna, jak pieniądze, które mogła im dać, gdy ukończyła studia z wyróżnieniem, a potem założyła własną działalność i zgarnęła pierwszy duży kontrakt opiewający na kwotę, którą oni widzieli jedynie w filmach. Ale jeśli się kogoś kocha, stawia się jego potrzeby ponad własnymi, nieważne jak nieprzekonywujące są i nieważne, że zaspokajając te potrzeby, człowiek czuje się tak, jakby rozdzierano go na strzępy. Zawiodła się na nich bardziej niż na sobie, bo może ona puściła marzenia z dymem i dała się rozedrzeć na strzępy w chwili, w której zamiast siebie wybrała ich, ale to oni podjęli jedną z najgorszych decyzji, gdy zamiast jej wybrali pieniądze. Nie kupili sobie za nie przyzwoitości, ani odrobiny lojalności. Nie wyleczyli za nie ojca, nie zatrzymali matki, nie zresocjalizowali brata, bo ojciec w końcu zmarł, matka wyjechała, a brat wyszedł z więzienia po drugiej odsiadce. Pieniądze nie zmieniły niczego – prawie, bo to, co można złamać, można też złożyć z powrotem, ale to już nigdy nie będzie jedna całość, dokładnie tak, jak jej serce. Postanowiła jednak, że zamiast myśleć o tym, czego jej brakuje, skupi się na tym, co ma w zasięgu ręki. Nie jest przecież bezradna, tylko potrzebuje pomocy, a to wielka różnica. Ale nie przyzna się, nauczona radzić sobie sama, mając za plecami jedynie sprzyjające szczęście, którego pulę chyba już wyczerpała, i świadomość, że tylko wtedy będziemy umieli dobrze przeżyć życie, gdy doświadczymy na własnej skórze jak żyć się nie powinno.
Jodi Picoult w tekście, Mara Lafontan na zdjęciu, zapraszamy!
[*big gulp* Przepraszam, ale chyba bym wyciągnęła więcej z karty, gdyby nie była opatrzona takim zdjęciem. Nie wiem, co się stało z domem Bunny – spłonął, zalało go, ma infestację mrówek, cokolwiek – i koniecznie potrzebuje pokoju w pensjonacie i drinka w barze na pocieszenie...
OdpowiedzUsuńAle tak na poważnie, to silna z niej dziewczyna i ładna buzia jej tego nie odbierze. Oby gdzieś jeszcze zostało jej miejsce na te marzenia :)
Jakby wam doskwierała nuda i wena, to zapraszamy do siebie, a na razie miłego pisania i bawcie się dobrze!]
Bunny ✿
[Skąd ja znam ten typ dumnego charakteru, który nie pozwala przyznać, że czasem potrzebna nam jest pomoc innej osoby (choć może zamiast słowa duma powinnam użyć upartość, zwłaszcza że czasem tak trudno przecież oddzielić dokładnie jedno od drugiego)... W każdym razie, mam nadzieję że drogę Giny przetnie wkrótce ktoś, kto pokocha ją za to jaka jest, a nie jaką wartość w przeliczeniu na pieniądze stanowi. Ale do tego biedna dziewczyna musiałaby się trochę otworzyć, a z doświadczenia wiem, że czasem jest to niezwykle trudne.
OdpowiedzUsuńŻyczę samych porywających wątków i wiecznego deszczyku weny, a w razie chęci, zapraszam (zwłaszcza, że podczas zgłębiania karty przeszły mi przez głowę pewne pomysły).]
Angelo, Delio, Monti & Liberty
[Piękna kreacja, włącznie z wizerunkiem, a w Mariesville mamy chyba plagę mrówek, bo tak się składa, że Rowan też koniecznie potrzebuje pokoju w pensjonacie! :D Szczerze, to przykra sytuacja, kiedy poświęcasz się dla najbliższych, a zamian otrzymujesz nic, ale to też świadczy o dobrym sercu Giny i jej altruizmie. Daj jej trochę szczęścia, ładnie proszę! Zapraszam w swoje progi, a tymczasem baw się dobrze!]
OdpowiedzUsuńRowan Johnson
[Cześć! Perfinie zasłoniłam Twoją piękną panią na głównej, więc przyleciałam się kajać, mam nadzieję, że zostanie mi wybaczone!
OdpowiedzUsuńGina ma bardzo smutną historię, rodzina potraktowała ją okrutnie. Przykro jest widzieć ludzi, którzy pchają na dno tych, których powinni kochać i wspierać, i mam nadzieję, że Gina znajdzie tutaj nową rodzinę, taką, która będzie stawiać jej potrzeby na pierwszym miejscu i pomoże jej odnaleźć swoje miejsce. :D Silna z niej babka, więc jestem pewna, że zaraz stanie na nogi i będzie żyć pełnią życia.
Życzę Ci samych wspaniałych wątków i jakby była chęć i pomysł, zapraszam do siebie. Nico ma w sobie nieco buntownika, więc może kiedyś zakradł się do The Rusty Nail, kto go tam wie. ;) Baw się dobrze!]
Nico Galloway
[O, proszę, czy ktoś też tu ma nieudanego braciszka i poświęcał się dla trudnej rodzinki? Witajcie w klubie! ;DD
OdpowiedzUsuńGina jest śliczna, urocza, ma bardzo przykrą historię i zdecydowanie zasługuje na szczęście, więc mam nadzieję, że od teraz będą spotykały ją same dobre rzeczy, niech dziewczyna wreszcie odetchnie. Szkoda utraconych marzeń, ale może jeszcze coś da się z nimi zrobić?
Bawcie się dobrze! ;))]
Nancy Jones
[Uwielbiam Marę, a jej wizerunek idealnie pasuje do stworzonej przez Ciebie historii!
OdpowiedzUsuńBardzo przykro doświadczyłaś swoją bohaterkę, ale podoba mi sie, że chociaż się potłukła i połamała, to nie dała się tak dobitnie złamać. Podoba mi się, że patrzy przed siebie, a nie ogląda w tył, bo jutro zawsze nastanie, a wczoraj się skończyło! :)
Skoro ona siedzi na recepcji w pensjonacie, a Abi nim zarządza, to chyba wypada nam tu może coś napisać? :) Jeśli masz ochote, to zapraszam! :D Dobrej zabawy!]
Abigail
[Dobry!
OdpowiedzUsuńMara jest tak piękna, że ciężko oderwać od niej wzrok i dobrze, że nie tylko ja tak myślę. :D Nie wizerunek jednak jest najważniejszy, a Gina zdaje się być naprawdę silną babką. Niełatwo los został jej zgotowany i trzeba mieć sporo zaparcia, aby się nie poddać. Oby od teraz jej marzenia nie były niszczone. Każdy zasługuje w końcu na odrobinę szczęścia. Szczególnie, kiedy daje się z siebie wszystko dla bliskich, którzy nie potrafią tego docenić. Życzę dobrej zabawy, a w razie chęci zapraszam do kogoś z mojej małej gromadki. Widzę małe powiązania, dzięki którym łatwo byłoby nam coś wymyślić. ^^]
Amelia Hawkins, Declan Sawyer & Eaton Grant
[Oczywistego powiązania ja tutaj też nie widzę, ale przecież to nigdy nikogo nie powstrzymało. Bunny w Mariesville miała zacząć nowy rozdział i odkrywać siebie, a na razie jest tylko nawiedzana przez duchy z przeszłości w postaci jej byłych kochanków 🙄 Z pewnością mogłaby się spontanicznie zatrzymać w barze na drinka, a mimo że próbuje się nie wyróżniać w tłumie, to nadal pasuje tam jak kwiatek do kożucha; chcąc nie chcąc, pewnie zwróciłaby na siebie uwagę. O, a może tak na początek Gina mogłaby odstraszyć od niej jakiegoś zbyt przymilnego kawalera, który potraktowałby samotną kobietę przy barze jako zaproszenie? 💡 Jeszcze większe gay panic, gdyby Gina nagle okazała się jej rycerzem na białym koniu. Bunny może i jest asertywna i świetnie potrafi pogrywać facetami, ale z kobietami jest kompletnie bezradna 🥲]
OdpowiedzUsuńBunny ✿
[Hej,
OdpowiedzUsuńPozwoliłam sobie przeprowadzić małe śledztwo i odezwać się na maila.
Życzę wesołego Nowego Roku.]
[Hej! Mara to taka piękna i eteryczna kobieta. Bardzo pasuje do Giny :D
OdpowiedzUsuńTo bardzo dobrze się składa, bo też chcę rozkręcić Landona, bo chłopak mi się za spokojny i słodki zrobił. Masz jakieś marzenie wątkowe?]
Landon
[Wszystko się zgadza ;) Abi naprawdę uwielbia pomagać, ma to wpisane w dna :P Skoro więc Gina już się pojawia w pensjonacie, a Abigail bywa tam równie często, nie widze innej opcji, jak zakolegować dziewczyny. Wieczór z lampką brzmi świetnie, może Gina by się zasiedziała, albo czekała na jakiś wazy telefon i nie chciała odbierać w drodze? I po prostu zastałby ją wieczór a na zewnątrz szalała zamieć, więc siłą rzeczy ruda jej nie wypuści? ;) wino się znajdzie, wolne łóżko do przenocowania też, no i voila :D idziemy w to? ]
OdpowiedzUsuńAbi
Jeszcze nie wiedział, co myśleć o Mariesville.
OdpowiedzUsuńNie zdążył wyrobić sobie zdania przez te kilka dni, które tutaj spędził. Było to na pewno urokliwe miejsce. Spokojne i ciche. Zupełnie inne niż Chicago, w którym przyszedł na świat i się wychował. Przyzwyczajony był do odgłosów klaksonów, rozmawiających ludzi na każdym kroku, szybkiego tempa. Sam żył szybko i w pędzie, a tutaj czas zdawał się zwolnić. Nie było na ulicach wielu aut, większość mieszkańców się kojarzyła i była ze sobą na cześć. W metropolii, jaką było Chicago ciężko było wpaść na kogoś znajomego podczas robienia zakupów w supermarkecie. Nie było to niemożliwe, ale zdarzało się naprawdę rzadko. Szczególnie, że większość jego znajomych (i on sam) zakupy robili online. Naprawdę nie pamiętał, kiedy ostatni raz był w supermarkecie i pędził wózkiem przez dziesiątki alejek. Miał zajęte życie i wiele planów do osiągnięcia, a wycieczki do supermarketu zdawały się zbędne, kiedy za pomocą paru kliknięć mógł mieć wszystko w ciągu godziny pod drzwiami.
Na pierwszy rzut oka życie w Mariesville toczyło się swoim wolnym, wyrobionym od lat rytmem, którego nic nie mogło zakłócić. Idealne miejsce, aby zrobić krok wstecz, odetchnąć pełną piersią i przede wszystkim odpocząć.
Czasami wydawało mu się, że nie zna takiego słowa jak odpoczynek. Declan nie odpoczywał. Potrzebował jakiegokolwiek zajęcia, aby uspokoić natrętne myśli, które nijak nie chciały się wyciszyć. Kiedy skupiał się tylko na pracy udawało mu się w miarę funkcjonować i nie myśleć o problemach, które się namnożyły. Podczas dni, które od rana do nocy były zapełnione obowiązkami nie myślał o żonie, która zwiała, o męczących go pytaniach, na które odpowiedzi mógł znaleźć tylko w tym małym mieście, o którym nigdy przedtem nie słyszał. Większość jego dni w Chicago wyglądało identycznie; pobudka przed szóstą, krótki trening, zimny lub gorący (w zależności czego potrzebował) prysznic, czarna mocna kawa i lekkie śniadanie. Kilkanaście godzin spędzonych w biurze lub terenie, to zależało co miał akurat danego dnia do zrobienia. Lunch w przelocie, kolację pomijał. Od sześciu do ośmiu godzin snu i powtórka. Jednak, kiedy pojawiły się dodatkowe myśli, których nie było od lat – wiedział, że ma problem. Właściwie to nie był pewien, dlaczego tak bardzo zaczęło mu to teraz przeszkadzać. Zamiast skonfrontować ten problem ze swoim terapeutą, który zapewne kazałby mu podejść do tego na chłodno i przekalkulować wszystko, Declan spakował się i wyjechał do oddalonego o tysiące mil miasteczka. Był tu zupełnie sam. W obcym miejscu z obcymi ludźmi, ale gotów na wyzwania, które sam przed sobą ustawił.
Przed przyjazdem zrobił mały research. Mariesville było naprawdę niewielkie. Zaledwie cztery tysiące mieszkańców, parę knajp, jedno większe centrum fitness i parę dodatkowych rozrywek. Jeszcze wszystkich nie poznał, ale miał na to dość czasu. Nigdzie się stąd, jeszcze, nie ruszał, a pokój w pensjonacie opłacony był z góry na najbliższy miesiąc. Na jednej ulicy w Chicago można było znaleźć piętnaście restauracji, a tutaj zdawało się, że na każdą dzielnicę przypada jedna. Pensjonat, w którym zatrzymał się Declan znajdował się w dość luksusowej dzielnicy Orchard Heights. Było to naprawdę miłe dla oka miejsce. Ze swojego pokoju miał widok na przepiękne sady, choć teraz pogrążone w zimowym śnie. Zakładał, że w lecie i na wiosnę musi tu być przepięknie, gdy wszystko kwitnie. Domy również robiły wrażenie i to te pozytywne, a gdyby miał mieszkać w tym miejscu na stałe to z pewnością postarałby się o dom w tej okolicy. Duży dom z ogrodem i sadem. Od jakiegoś czasu dom z ogrodem to było jego marzenie. Póki co zadowalał się apartamentem, który również robił wrażenie, a każde pomieszczenie wypełnione było roślinami, aby chociaż imitowało ogród na tyle, na ile rośliny doniczkowe mogły.
Nie zmienił swojej rutyny, gdy tu przyjechał. Może odrobinę, bo przesunął godzinę wstawania. Wszystko dlatego, że centrum fitness było otwarte dopiero od siódmej, a wcześniej nie było sensu, aby sterczeć pod drzwiami. Był tutaj krótko, ale najważniejsze – póki co – miejsca zostały już dawno przez niego odwiedzone. Dzisiejszy dzień nie różnił się zbytnio od pozostałych. Wstał wcześnie, opuścił pensjonat, ale nie mijał się z nikim na recepcji, kiedy wychodził ani wracał; najwyraźniej po prostu się musiał z recepcjonistką lub właścicielką minąć.
UsuńDrobne hałasy dochodzące zewnątrz nie byłby powodem, który wyciągnąłby go z pokoju. Mimo, że były one w pewien sposób intrygujące. Miał przed sobą dzień pełen… Niczego. Kompletnie nie wiedział w co ma włożyć ręce. Nie przemyślał sobie tego zbyt dobrze, ale nie mógł spędzić całego dnia w pokoju. Wyłonił się z pomieszczenia, jeszcze nie wiedząc co zrobi dalej.
— Dzień dobry — odpowiedział na przywitanie i posłał kobiecie delikatny, grzeczny uśmiech. — Faktycznie, pokój mam za ścianą, ale proszę się nie martwić. To nie stukanie mnie obudziło — zapewnił. Jego uwagę po chwili przykuł wiszący na ścianie obraz, któremu przyjrzał się nieco dłużej z czystej ciekawości.
Krótka analiza sytuacji pozwoliła na rozeznanie się w sytuacji i prędko wyjaśniło się czym niespodziewane dźwięki o dziewiątej rano były.
— Potrzebna pomoc? — zagadnął. Teoretycznie nie musiał tego robić, a w praktyce chciał, bo czuł, że jeśli w przeciągu następnych pięciu minut nie znajdzie sobie zajęcia to zwyczajnie oszaleje.
Declan
Jeżeli miałby wymienić coś, czego w swoim szeryfowskim fachu nie lubił najbardziej, to dostarczania listów do dłużników, które ostrzegają ich przed nadchodzącą egzekucją z ruchomości, albo nieruchomości, choć to drugie zdarzało się rzadziej. Na razie. Może, gdyby urzędował w miejscu, z którym nie był tak bardzo zżyty, byłoby mu łatwiej robić to bez cienia skruchy, bo dystansowanie się od ludzkich problemów nie było dla niego żadną trudnością, gdy w grę wchodziły zawodowe obowiązki, ale tutaj, w tej małej mieścinie, w której wyrósł z pieluch, ciężko było wręczać sąsiadom listy, których efektem ma być pozbawienie ich majątku, i nawet się przy tym nie skrzywić. To nie było wcale łatwe, ale było nieuniknione. Jeśli ktoś nie odbierał listów z rąk listonoszki, musiał liczyć się z tym, że w końcu zapuka do niego szeryf, i że konfrontacja z nim nie będzie już tak przyjemna, jak z ich uroczą listonoszką.
OdpowiedzUsuńAustina miał już na celowniku od jakiegoś czasu; podpadł ostatnio w barze, czepiając się jakiegoś małolata o to, że za głośno się zachowuje, więc gdy przyjechał na wezwanie, dał mu jasne ostrzeżenie, że jeśli nie przestanie zgrywać gieroja, pewnego dnia obudzi się na swoim ulubionym kawałku podłogi w więzieniu w Jackson, które pewnie nie zdążyło się jeszcze po nim dobrze schłodzić. A teraz miał dla niego list, który miał go pozbawić resztek majątku, bo o godności i tak nie ma już w jego przypadku mowy, chociaż nie łudził się, że przyjmie go z bez łaski. Nie musiał - to i tak nie ma znaczenia w obliczu nadchodzącej rozprawy, która po prostu odbędzie się wtedy bez niego i zakończy skazującym wyrokiem.
Kontrolnie popatrzył w okna, zanim zapukał do drzwi. Doskonale wiedział, że Austin jest wewnątrz, ale nie zdziwił się, gdy otworzyła mu Gina. Nie mogło być inaczej, bo skoro Swanson kilka godzin temu kupował czteropak najtańszego piwa w lokalnym sklepie, to teraz standardowo leżał pewnie zalany w trupa, nie mając pojęcia o bożym świecie.
Zlustrował sylwetkę Giny bez uśmiechu, a gdy wrócił spojrzeniem do jej twarzy, skupił wzrok na kąciku jej ust i zmrużył oczy. Pierwszy przypływ złości przetoczył się przez jego żyły, ale nie dał niczego po sobie poznać. Popatrzył na wąska przestrzeń za nią, dostrzegając wiszącą w przedpokoju, męską kurtkę, a kiedy Gina przymknęła drzwi i po raz kolejny przed nim skłamała, zaśmiał się gorzko. Nie jest ani trochę dobra w te klocki, ale już kiedyś jej o tym mówił. Nie tylko jej, bo Austinowi również, że kłamać to oni nie potrafią, ale to było lata świetlne temu, gdy wszyscy się jeszcze kumplowali – zanim on nie wybrał drogi prawa, a Austin bezprawia i zanim Gina nie zdecydowała się gładko zrezygnować z ich przyjaźni na rzecz nowego życia w wielkim mieście. Nie miał jej tego za złe. Przyjął to wtedy do wiadomości, a teraz miał po prostu gdzieś. Wręczył jej wilczy bilet i wyniósł się z jej życia zgodnie z jej życzeniem, ale cieszył się, że jej się powodziło, bo dlaczego miałby chcieć dla niej źle. Tyle że nie był zaskoczony, że to wszystko wzięło w końcu w łeb. Gina zawsze to robiła, zawsze stawiała sytuację innych na pierwszym planie, a siebie spychała gdzieś w kąt. Nigdy nie słuchała, gdy jej powtarzał, że kiedyś srogo się na tym przejedzie.
— Nie utrudniaj mi tego, Gee — poprosił ostrzegawczo. — Bo będziesz musiała do brata dołączyć, a bardzo bym tego nie chciał — powiedział, patrząc w jej oczy. Ona też się zmieniła. Była delikatniejsza, niż przed laty, i bardziej dojrzała, ale uśmiech nie zdobił jej twarzy bez przerwy, tak jak kiedyś, a w oczach krył się trud, przez który musiała przechodzić. Orientował się w jej sytuacji – ciężko było się nie orientować, będąc tutejszym szeryfem i znając mieścinę od podszewki. Rodzina nigdy się z nią nie liczyła, a ona wciąż potrafiła stawać w ich obronie i dzielnie chronić ich za swoimi plecami. Była wyjątkowym przykładem altruizmu, który zawsze w niej doceniał.
Dał kilka pewnych kroków w stronę progu, wcisnął w jej ręce list i położył drugą dłoń na drzwiach, po czym pchnął mocno, jednym ruchem torując sobie drogę do środka.
Usuń— Swanson! — zawołał Austina, kierując się w głąb salonu z ręką trzymaną na kaburze. Przyjechał do niego z listem, ale teraz nabrał ochoty, żeby zrobić coś jeszcze. Ręka świerzbiła go już od dłuższego czasu, ale okoliczności nigdy temu nie sprzyjały, natomiast teraz, gdy na własne oczy zobaczył skutki jego agresji, nie miał najmniejszych oporów przed ulżeniem sobie samemu. Za nią. Bo może spaliła sobie u niego wszystkie mosty dawno temu, ale nie mógł bezwiednie patrzeć na krzywdę, która działa jej się za zamkniętymi drzwiami. I naprawdę nie musiał jej o to pytać. Po pierwsze, nie powiedziałaby mu prawdy, kryjąc brata w zaparte, a po drugie on dobrze wiedział, co jest grane, bo z takimi sytuacjami miał do czynienia non stop przez kilka ostatnich lat swojego życia. Austin ją uderzył, a on nie potrzebował obdukcji, żeby to stwierdzić, z kolei jej kłamstw też słuchać nie chciał, bo na to szkoda było mu czasu. Miał sprawy do załatwienia. Po to tutaj przyjechał.
Rowan Johnson
W kwestii wyrozumiałości prawda jest taka, że bywa wyrozumiały aż za bardzo, bo mógł darować sobie polubowne rozwiązywanie tej sprawy, wystawić nakaz i bez pukania wparować do środka, mając głęboko gdzieś, czy oni śpią, siedzą, czy obrzucają się mięsem. Jeśli nie zależałoby mu na tym, żeby Gina mogła żyć tu możliwie jak najbardziej spokojnie, załatwiłby ją przy pierwszym kłamstwie, bo tak - utrudniała czynności i nie musiał pozostawać na to wcale obojętny, ale nie chciał dla niej źle, bo ona też nie chciała źle dla nikogo. Gdyby przyszedł w jej sprawie, wszystko wyglądałoby inaczej, dlatego że wcale jej nie nienawidził, jak sama sądziła, jednak przyszedł tu w sprawie jej brata, a wobec niego nie przewidywał żadnej taryfy ulgowej, bo Austin na to nie zasłużył, a wręcz przeciwnie – zrobił wszystko, żeby stać się marginesem społecznym i być w ten sposób traktowanym. Kumplowali się kiedyś, naprawdę dawno temu, choć to i tak niczego by nie zmieniło, bo w obliczu służbowych obowiązków relacje nie mają znaczenia, ale Austin już dawno wykoleił się z jego życia, i nie tylko z jego, bo ze swojego własnego też, jak widać, wyjątkowo spektakularnie, więc był nieodwracalnie skreślony. I to nie była znajomość, której Rowan kiedykolwiek mógłby żałować; chętniej wrzuci go do pierdla, niż poda mu dłoń w ramach pojednania. Gina w zasadzie wiele się nie myliła –jej brat jest kretynem, co ten niejednokrotnie już zresztą udowodnił, pakując się w kłopoty i dając się złapać, jak totalny żółtodziób. Typowy marny pionek w grze wielkich ludzi, na którego szkoda strzępić lufy. Zwykłe mięso armatnie, które zbierze ochłapy i pójdzie siedzieć za tych, którzy na jego plecach zgarną miliony.
OdpowiedzUsuńCzując szarpnięcie za nadgarstek, zacisnął usta w przypływie złości i zaraz uwolnił rękę z jej chwytu, łapiąc ją w odwecie mocno za ramiona i rzucając ostrzegawcze spojrzenie w jej oczy, w które patrzył teraz konfrontacyjnie, powstrzymując się przed cisnącym się na usta niewybrednym komentarzem. Mogła zastąpić mu drogę swoim ciałem i przed nim stanąć, mogła zatrzymać go z boku, ale łapiąc go tak nagle za rękę, naraziła się na nieprzyjemną reakcję zwrotną, bo za czymś takim wyjątkowo nie przepada. Nie znosił takich szarpnięć, ale mogła o tym nie wiedzieć, poza tym bała się i działała impulsywnie.
— Gina, uspokój się, weź głębszy wdech — nakazał, mocniej zaciskając palce na jej ramionach, żeby to polecenie do niej dotarło. — Popatrz na mnie. Nic ci nie grozi — zapewnił, obejmując wzrokiem jej zaniepokojoną twarz i ten nieszczęsny kącik ust z lewej strony, w którym zebrało się trochę osocza. Dobrze wiedzieć, że Austin uderza lewą ręką, ale niedobrze, że robi to tak mocno.
Nie odpuściłby, tak czy siak, bo przyszedł, żeby wywlec stąd Austina i zrealizuje ten cel, choćby miał go szukać po strychu, ale nie spodziewał się, że nagle usłyszy go kawałek dalej za swoimi plecami. Odwrócił się przed ramię, zabierając ręce z ramion Giny i mimowolnie kładąc jedną na broni, którą miał przy pasku. Wiedział już, że konfrontacja będzie nieunikniona, ale cieszyło go to, bo jeśli Austin zrobił pierwszy krok, to on może z czystym sumieniem zrobić mu krzywdę, a po wszystkim umyć ręce. Wyprostował się pewnie i zachęcił go kpiącym uśmiechem, bo bycie psem jest zdecydowanie lepsze, niż bycie zerem w rynsztoku, do którego Austin dawno już się stoczył. I nie musiał mówić tego na głos – wszyscy doskonale to wiedzą.
Spojrzał na Ginę, gdy ruszyła w stronę brata, i złapał ją w talii, zaraz chowając za swoimi plecami, bo ona nie była im tu teraz do niczego potrzebna.
— Wyjdź na zewnątrz — rozkazał jej, nie ściągając spojrzenia z Austina i blokując jej sobą jakikolwiek inny ruch, niż ten w tył, prosto na schody. To była właściwie chwila, gdy zauważył jak Austin podnosi rękę, celując mu w twarz. Pochylił się, unikając ciosu i kopnął go w kolano, jednym strzałem sprowadzając do parteru. Raz, że pijany, dwa, że nie znający podstawowych zasad obrony. Marny pionek.
Przykucnął na nim, wywinął mu ręce za plecami i docisnął kolanem szyję, kontrolując ten ruch, żeby nie przesadzić, a potem zamachnął się i wymierzył mu sierpowego w nos. Za nią. Poczuł lekkie, satysfakcjonujące pieczenie na palcach, wyciągnął kajdanki i spiął ciasno nadgarstki Austina, nie przejmując się tym, jak jęczy z bólu prosto w zakurzoną podłogę, a krew spływa mu z nosa po wargach. Wbił mu kolano w mięsień przy kręgosłupie i zaczął przeszukiwać, wyszarpując z ciuchów najpierw pistolet.
Usuń— Marny pionek i marny Colt, piękne zestawienie. Sprawdzimy czy zarejestrowany, czy spod lady, Swanson? — Docisnął kolano jeszcze mocniej i w akompaniamencie jego jęku rozbroił pistolet jednym ruchem, pozwalając nabojom rozsypać się po podłodze. Puścił rzutem broń po panelach na drugi koniec salonu i wsunął rękę do kieszeni jego bluzy, a z niej wyciągnął samarkę z białym proszkiem. Zaskoczony podniósł brwi, popatrzył na zawartość i pomachał mu woreczkiem przed oczami.
— Za śnieg pogadamy już zupełnie inaczej — oznajmił, konfiskując woreczek strunowy z kokainą. — Czynna napaść z bronią na funkcjonariusza, posiadanie nielegalnej broni pomimo zakazu, posiadanie twardych narkotyków... — wymienił mu pokrótce, darując sobie formułkę Mirandy, bo pewnie zna ją już na pamięć. — Idziesz grzecznie, Swanson, czy wolisz kopać sobie większy dołek? — Szarpnął go za kajdanki do góry.
— Auć, kurwa, idę! Idę, tylko mnie już, kurwa, nie szarp!— wychrypiał głośno Austin, krzywiąc się przy każdym, nawet najmniejszym ruchu. Kajdanki zaciskały się na nim tak mocno, że zostawiały ślady na skórze.
Podniósł go do pionu, złapał za kark i pochylił jego sylwetkę mocno do przodu, a potem wyprowadził z domu, rzucając Ginie krótkie spojrzenie i doceniając to, że nie przeszkadzała. Wpakował Austina na tylne siedzenie radiowozu i zatrzasnął za nim drzwi.
— Dobrej nocy, Gee — rzucił w jej stronę, od razu siadając za kierownicą. Nie słuchając już niczego, co mogła mieć mu do powiedzenia, chociaż słyszał, że chciała powiedzieć dużo, wyruszył z ich posesji i obrał azymut na areszt.
Rowan Johnson
Cześć! Zjawiam się u Ciebie po dłuuugich tygodniach milczenia, za ciszę przepraszam. Chciałam podziękować za przywitanie na blogu i życzyć Ci wyjątkowych wątków. Jak kiedyś wygeneruję sobie więcej czasu, to może też będzie szansa popisać wspólnie, bo nie tylko widzę, że Gina jest ciekawą osóbką, ale też postacie na pewno muszą się znać lub kojarzyć, z racji tego, że mój Tony na razie nocuje w pensjonacie. Do następnego :)
OdpowiedzUsuńAnthony W.
Raczej nie odmawiał sobie wyjazdów. Posiadał dość zabiegane życie, więc jeśli tylko pojawiała się luka to chciał ją dobrze wykorzystać. Najczęściej patrzył wtedy na interesujące go kierunki, ale te nijak nie były zbliżone do Mariesville. Miasteczko zupełnie odbiegało od miejsc, które Declan lubił. Uwielbiał zwiedzać, poznawać kulturę i historie danego miejsca, ale nie odmawiał sobie też zwykłego wylegiwania się przy basenie, a potem na plaży przy szumie oceanu i palących skórę promieniach słońca. Wszystko zależało tak naprawdę od nastroju. Tym razem powód jego wyjazdu nie był relaksacyjny. Czego strasznie żałował, bo na pewno bawiłby się lepiej w pięciogwiazdkowym hotelu z prywatną plażą. Tymczasem otaczały go dość smutne sady i śnieg. Miał misję, z której tak łatwo rezygnować wcale nie zamierzał. Był zdeterminowany, aby dopiąć swego. Był tutaj zaledwie parę dni, więc nie mógł stwierdzić czy faktycznie lubi to miejsce. Było ono na pewno spokojne, a mieszkańcy zdawali się zgrani. Dawało mu to nadzieję, że być może jeśli z kimś nawiążę bliższy kontakt to łatwiej będzie mu dostać się do informacji. Zapewne, gdyby nie potrzeba to nigdy by tutaj nie zajrzał. Nie odmawiał temu miejscu uroku, bo zdecydowanie go posiadał. Uznał, że musi spędzić tutaj trochę więcej czasu, a potem samo się wszystko jakoś wyklaruje.
OdpowiedzUsuńZauważył, że ludzie są tu niezwykle gościnni. Nawet, jeśli, niektórzy początkowo zdają się być trochę sceptycznie nastawieni do obcych. Raczej starsi niż młodsi, ale nie mógł ich winić. Skoro mieszkali tutaj całe życie to widok kręcących się obcych ludzi w miasteczku musiał być nieco zaskakujący. Ale tego nie mógł być pewien. Odkąd tylko pamiętał otaczał się tysiącem nieznajomych ludzi, większa czy mniejsza liczba turystów nie robiła na nim wrażenia. Poznał do tej pory, bardzo powierzchownie, jedynie pracownice pensjonatu. Wydawały się być naprawdę miłe, choć skąd miał wiedzieć, jakie są naprawdę? Przecież ich nie znał, a w pracy każdy przybierał jakiegoś rodzaju maskę.
— Wybrałem w takim razie dobry czas, aby wyjść z pokoju — stwierdził z uśmiechem. Zawieszenie paru obrazów nie było przecież żadnym problemem. Prawdę mówiąc bez zajęcia Declan powoli zaczynał wariować. Cieszył się, że mógł pomóc nawet w taki sposób. Nie było to nic co zajmie wiele czasu, ale zawsze dodatkowo wypełni dzień.
Pewnie chwycił obraz, któremu przyjrzał się dłuższą chwilę. Doceniał sztukę, a już zwłaszcza tę, którą kojarzył. Podziwianie nie trwało zbyt długo, równie dobrze mógł im się lepiej przyjrzeć, kiedy obrazy będą już na swoim miejscu. Nie wtrącał się i nie rzucał swoimi uwagami, jak obrazy powinny wisieć. Był tutaj tylko po to, aby je zawiesić. Robił więc wszystko dokładnie tak, jak nakazała mu kobieta i zawieszał je, raczej, w miarę prosto na wbitych już wcześniej kołkach. Wyglądało to dość porządnie.
— Już się robi — odparł, gdy wskazała mu konkretne miejsce na obraz. Trwało to chwilę, ale w końcu wszystkie były już zawieszone i zdawało się, że są dość równie zawieszone. Przymrużył lekko oczy, jakby to miało sprawić, że lepiej dostrzeże wszelkie nierówności. — Może pani podać tą poziomicę? — spytał nim spojrzał na stojącą obok kobietę. To naprawdę nie był dla niego żaden problem. Przecież to nie tak, że miał zaplanowany dzień i musiał już zaraz stąd wychodzić. Planem było zjedzenie jakiegoś śniadania, a wiedział, że te serwowane w pensjonacie jest naprawdę dobre. Nie był tylko pewien, czy go nie przegapił, ale jeśli to trudno. Przejdzie się rano, a dziś wstąpi może do jednej z miejscowych kawiarni lub całkiem pominie śniadanie. To nie było jakoś szczególnie ważne.
Na ten moment Mariesville zakryte było śniegiem, ale i tak robiło wrażenie. Żałował trochę, że nie mógł doświadczyć tego miejsca w pełni, gdy krzewy i drzewa rozkwitały. W kościach czuł, że spędzi tu dość czasu, aby się przekonać, jak pięknie to miejsce wygląda w lecie.
Uśmiechnął się lekko, może trochę nawet będąc zaskoczonym, że w takim małym miasteczku trafił na kogoś o podobnych zainteresowaniach.
UsuńPrzesuwał powoli wzrokiem po obrazach, chłonąc każdy detal. Jakby nie chciał, aby cokolwiek mu umknęło. Zwracał szczególną uwagę na rzeczy, które innym wydawały się zbyteczne. Jakby nie patrzeć, ale w swoim zawodzie musiał umieć to robić.
— Owszem, pasują. Widziałem zdjęcia online przed przyjazdem i to miejsce w lecie wygląda niesamowicie… kwiecisto. Sądzę, że wraz z przyjściem lata obrazy jeszcze lepiej wpasują się w klimat pensjonatu i Mariesville — odpowiedział. Co prawda oglądanie scenerii miasta na ekranie telefonu czy laptopa nijak miało się do rzeczywistości, ale wątpił, że komuś zależałoby na tym, aby pokazać Mariesville jako miejsce pełne kwitnących krzewów, kwiatów i drzew tylko po to, aby turyści się rozczarowali.
— Spędzę tu trochę czasu — zaczął — więc może pozbędziemy się tego pana? — zaproponował. Panem Sawyerem mógł być, gdy już wróci do Chicago. O ile tam wróci. Tutaj chciał się wtopić w tłum. Być po prostu Declanem. Zwykłym facetem, z którym można pogadać w kolejce przy kasie czy tak, jak teraz, oglądając namalowane ogrody i rozmyślać nad miejscową naturą.
Declan
[No, jak to mówią: peszek! Hehe.
OdpowiedzUsuńDzięki za powitanie i miłe słowa! Wam również samych blogowych sukcesów, a tak poza tym to czuję się wręcz zobowiązana, by wyrazić zachwyt nad wizerunkiem, bo Mara urzekła mnie już daaawno temu i wciąż się z niej nie wyleczyłam! *_*]
Clive Bennett
[Może i nie oszczędza, ale do brata Giny to i tak bardzo mu daleko! Co nie zmienia faktu, że jakieś interesy panowie razem mogli robić przez niedługi czas. Dziękujemy za powitanko! :D]
OdpowiedzUsuńTanner Gentry