
LEE MAITLAND
Nie było innej drogi.
Jedyna droga, jaką znał, od zawsze prowadziła naprzód. Oglądanie się za siebie stanowiło luksus, na który nie mógł sobie pozwolić, gdy McVeigh i Nichols wysadzili w powietrze swoją wyładowaną saletrolem ciężarówkę, zabierając ze sobą większość dziewięciopiętrowego budynku, sto sześćdziesiąt sześć osób i jego ojca.
Sto sześćdziesiąt siedem.
Nie rozumiał jeszcze wtedy, co to saletrol, kim był Alfred P. Murrah, ani jakie znaczenie w tym wszystkim miało Waco, ale rozumiał, co znaczy usłyszeć, że pogrzebu z otwartą trumną nie będzie, bo zwłoki nie nadają się do oglądania. Rozumiał też, co znaczą poprzewracane butelki wokół kanapy, na której leży nieprzytomna matka i furia starszego brata, który rok później ląduje w Big Macu, wiedząc, że McAlester nie opuści już nigdy.
Nie można oglądać się za siebie, gdy z pełnej rodziny w przeciągu dwunastu miesięcy znikają dwie osoby, a ta, która pozostała, odsyła cię do jakiegoś jednego wielkiego nigdziebądź w sercu Georgii, gdzie zamiast brzoskwiń, dziwacy uprawiają jabłka.
Nigdziebądź nie jest dla ciebie, Oklahoma City za bardzo boli, więc jedyna droga prowadzi przez śmierdzące rybami, zasypane śniegiem i umilone ostrym chlaniem lata w Gloucester. Massachusetts jednak ciężko wymawia się po pijaku, rozwód w niczym nie pomaga, a miesiąc w szpitalu po żałosnym wypierdoleniu się pod ciężarówkę, bo po wódzie chce się umierać, w niczym nie pomaga.
Co pomaga?
Odwyk i terapia.
Pomaga również spojrzenie prawdzie w oczy i przyznanie, że to nie w Oklahomie leży wina. Nie leży w Waco, nie leży w McAlester, ani nawet w Gloucester.
Nie leży również w Mariesville, które od kilku miesięcy ma być tylko na chwilę, sypiący się dom po ciotce jest we wiecznym remoncie, a posada kucharza w The Rusty Nail to przysługa dla znajomego. Bo czy wspominał, że oprócz obwiniania przypadkowych miast o swoje nieszczęścia i łowienia tuńczyków, całkiem niezły z niego kucharz? Nie? To wpadnij i się przekonaj. Smacznego.
Jedyna droga, jaką znał, od zawsze prowadziła naprzód. Oglądanie się za siebie stanowiło luksus, na który nie mógł sobie pozwolić, gdy McVeigh i Nichols wysadzili w powietrze swoją wyładowaną saletrolem ciężarówkę, zabierając ze sobą większość dziewięciopiętrowego budynku, sto sześćdziesiąt sześć osób i jego ojca.
Sto sześćdziesiąt siedem.
Nie rozumiał jeszcze wtedy, co to saletrol, kim był Alfred P. Murrah, ani jakie znaczenie w tym wszystkim miało Waco, ale rozumiał, co znaczy usłyszeć, że pogrzebu z otwartą trumną nie będzie, bo zwłoki nie nadają się do oglądania. Rozumiał też, co znaczą poprzewracane butelki wokół kanapy, na której leży nieprzytomna matka i furia starszego brata, który rok później ląduje w Big Macu, wiedząc, że McAlester nie opuści już nigdy.
Nie można oglądać się za siebie, gdy z pełnej rodziny w przeciągu dwunastu miesięcy znikają dwie osoby, a ta, która pozostała, odsyła cię do jakiegoś jednego wielkiego nigdziebądź w sercu Georgii, gdzie zamiast brzoskwiń, dziwacy uprawiają jabłka.
Nigdziebądź nie jest dla ciebie, Oklahoma City za bardzo boli, więc jedyna droga prowadzi przez śmierdzące rybami, zasypane śniegiem i umilone ostrym chlaniem lata w Gloucester. Massachusetts jednak ciężko wymawia się po pijaku, rozwód w niczym nie pomaga, a miesiąc w szpitalu po żałosnym wypierdoleniu się pod ciężarówkę, bo po wódzie chce się umierać, w niczym nie pomaga.
Co pomaga?
Odwyk i terapia.
Pomaga również spojrzenie prawdzie w oczy i przyznanie, że to nie w Oklahomie leży wina. Nie leży w Waco, nie leży w McAlester, ani nawet w Gloucester.
Nie leży również w Mariesville, które od kilku miesięcy ma być tylko na chwilę, sypiący się dom po ciotce jest we wiecznym remoncie, a posada kucharza w The Rusty Nail to przysługa dla znajomego. Bo czy wspominał, że oprócz obwiniania przypadkowych miast o swoje nieszczęścia i łowienia tuńczyków, całkiem niezły z niego kucharz? Nie? To wpadnij i się przekonaj. Smacznego.
Ja jestem pusheen, a to jest Lee. Złapiecie nas tu: smuteksmuteczek11@gmail.com.
[Ale z tej Betsy szczęściara. Takie ciacho wyrwać. *.*]
OdpowiedzUsuńBetsy nie wychodziła z założenia, że związek z Lee odbierze jej wolność. Nawet nie próbowała tak myśleć. Nigdy nie sądziła, że jakiekolwiek relacje powinny człowieka ograniczać. Z perspektywy czasu dostrzegała jednak, jak bardzo ograniczał ją Gabriel, ale sama się temu poddawała, nawet nie będąc wtedy świadomą tego, że jest ofiarą. Lee mógł być jej wolnością, bo choć Betsy była sporo od niego młodsza, mogła wydawać się beztroska i nawet niechętna do jakichkolwiek zobowiązań, to było zupełnie na odwrót. Betsy marzyła o tym, aby związać się z kimś, ustatkować, poczuć właśnie, że trafiła na odpowiednią osobę, że może przy tym kimś zwolnić, poczuć się bezpiecznie. Chciała móc wrócić po całym dniu pracy i słuchaniu plotek, wtulić się w czekające na nią ramiona i odpocząć. Chciała mieć kogoś do tego, aby o wszystkim opowiedzieć, żeby pożalić się na stare, wredne baby, żeby opowiedzieć kolejny zasłyszany dowcip, który mógłby nawet nie być śmieszny, ale miło byłoby w odpowiedzi usłyszeć czyjś śmiech lub zobaczyć ciepły uśmiech.
I chciała, choć nie mówiła tego wprost, żeby tym kimś był Lee Maitland. Czuła to całą sobą, a było to uczucie o tyle dziwne, że wcześniej dla niej kompletnie nieznane. Wszystko w niej krzyczało, z każdą kolejną chwilą nabierała pewności i pewna była tego, czego chce. Jak nigdy.
Teraz, kiedy siedziała na udach Lee, przyciskając swoje biodra do jego, poza kiełkującym powoli pożądaniem, czuła jedynie obezwładniające ciepło rozlewające się po jej sercu. Uśmiech, którym odpowiedział na jej pocałunek, był pięknym widokiem. Dłonie wsparte na jej biodrach niemal parzyły przez materiał spodni. Przygryzła znowu dolną wargę, kiedy usłyszała jego odpowiedź. Faktycznie nie było to coś, co chciała teraz od niego usłyszeć. Bo chciała mieć świadomość, że mają nieskończoną ilość czasu. Zdążyła się pogodzić z myślą, że jeszcze dzisiaj Lee wyjedzie na parę dni. Zdążyła nawet pogodzić się z tym, że będzie musiała przez ten czas żyć z tęsknotą, ale właśnie - ani nie wyjeżdżał na zawsze, ani na drugi koniec świata. Prawda była taka, że byliby w innej strefie czasowej, ale ta godzina różnicy była tak naprawdę niczym. Mieli przecież telefony, możliwość pisania wiadomości tekstowych, pozostawienia tej głosowej albo wykonania najzwyklejszego w świecie połączenia. Będzie dobrze.
Mimo to, wcale nie chciała schodzić z jego kolan, nie chciała się od niego odsuwać i nie chciała mu niczego ułatwiać. Chociaż powinna. Miała bolesną świadomość tego, że zawsze mu wszystko utrudniała. Mogłaby ten jeden raz zachować się przyzwoicie, a nie przygryzać dolną wargę, dając mu do zrozumienia, że jej myśli przestawały być racjonalne. Trochę liczyła na to, że Lee czuje i wie, że ciężko jej zachowywać się przy nim racjonalnie. Zwłaszcza, kiedy jej tak dotykał, tak na nią patrzył i tak się do niej uśmiechał.
Z informacją, że mają bardzo mało czasu, pocałowała jego czoło, odgarniając z niego wpierw niesforne kosmyki włosów. Później pocałowała skroń, złożyła czuły pocałunek na policzku, leniwie sunąc ustami w kierunku ucha.
Mieli bardzo mało czasu.
— Bardzo mało czasu to siedem minut? — spytała szeptem, wprost do jego ucha, przygryzając zaczepnie jego płatek. — Czy więcej? — dopytała, ustami już kierując się w dół, do jego szyi. I naprawdę chciała mu wszystko ułatwić, ale jej dłoń wpleciona w jego włosy i jej usta muskające i zęby przygryzające jego skórę nie były posłuszne.
Czy celowo nawiązała do ich pierwszego, wspólnego wieczoru? Oczywiście, że tak. Bo doskonale pamiętała ich pierwsze prowokacje, pierwsze spojrzenia, które sobie posyłali i pierwszy pocałunek, który wszystko między nimi zmienił.
With you, time is a gift ♥
[Powodzi to mało powiedziane. ;*]
OdpowiedzUsuńSprawnie porzucali temat rozmów nawet w swoich głowach. A może nie porzucali, a na pewno wyciszali, jak przyciskiem mute na pilocie. Łatwo było je zepchnąć na dalszy plan, wyciszyć, wygłuszyć i zapomnieć, kiedy bliskość, ciepło i pocałunki były tak skutecznym rozpraszaczem.
Daleko im było do tego, żeby się krzywdzić. Przynajmniej na razie. W końcu wcale nie zamierzali i nie chcieli się krzywdzić. Pewnie niesnaski między nimi były raczej nieuniknione, jak w życiu każdej pary, ale mogli wspólnie nad tym pracować, wspólnie mierzyć się z konsekwencjami, podejmować decyzję i zwyczajnie rozmawiać.
Musieli zacząć rozmawiać, ale nie teraz, bo teraz Betsy skupiona była na ciepłym, coraz cięższym oddechu Lee, na jego szerokich dłoniach dotykających jej skóry i już była pewna, że wcale im się nie spieszy, że Lee nie będzie protestował, że pozwoli jej brnąć dalej w to, co właśnie rozpoczęła.
— Dwadzieścia pięć? — podłapała ostatnią liczbę, którą wymienił, składając kolejny pocałunek na jego szyi. — Dwadzieścia pięć minut to dużo czasu. Wiesz, co można zrobić w dwadzieścia pięć minut? — spytała, prostując się i układając dłonie na jego policzkach. Spoglądając w jego niebieskie oczy wiedziała, że dwadzieścia pięć minut plus dwie godziny drogi powrotnej to mało, ale na razie mieli tylko tyle i tym czasem musieli mądrze dysponować. Musieli w ciągu dwudziestu pięciu minut podjąć próbę czegoś niemożliwego - powinni chociaż spróbować nasycić się sobą, żeby rozłąka była choć odrobinę łatwiejsza.
Nie zdążyła nawet do końca wyartykułować pytania, kiedy Lee zadał swoje. Uśmiechnęła się, patrząc na niego, wyjątkowo, z góry. Kciukami gładziła jego policzki, błądziła w okolice czoła, z którego nieustannie odgarniała niesforne kosmyki włosów. Widziała po nim, że nie tylko na nią działa bliskość Lee, ona tak samo działała na niego. I dobrze.
— Na co? — powtórzyła po nim, unosząc brwi, a potem skierowała swoje niesamowicie sprytne palce na krawędź jego bluzy. — Może po prostu ci pokażę? — spytała z zawadiackim uśmiechem, który zresztą podłapała właśnie od niego. Podwinęła nie tylko jego bluzę, ale i koszulkę, którą miał na sobie i powoli, ale niezwykle skutecznie podciągała je ku górze, nie musząc wkładać praktycznie żadnego wysiłku w to, aby Lee uniósł ramiona. Części jego garderoby wylądowały na podłodze za Betsy. Przesunęła swoimi dłońmi po jego torsie, paznokciami delikatnie drażniąc ciepłą skórę mężczyzny.
Pocałowała go. Niespiesznie, ale mocno, pogłębiając pocałunek w leniwie słodki sposób. Przysunęła się jeszcze bliżej, o ile to było możliwe i tym samym zmusiła go do tego, żeby opadł na plecy. Łóżko i tak było jeszcze nie pościelone, więc nie musieli się akurat tym martwić.
Betsy z trudem, jak zwykle zresztą, oderwała się od ust Lee i nie pozwalając mu na to, aby jakkolwiek ją zatrzymywał albo przejmował kontrolę w tej sytuacji, skierowała swoje usta na jego szyję, okolice obojczyków, klatkę piersiową. I kiedy składała kolejne, czułe, wilgotne pocałunki na jego skórze, jedna z jej dłoni wsparła się na jego ramieniu, a druga powędrowała niżej, wdzierając się między ich ciała, między ich biodra, aby skupić się na delikatnym masażu. Mieli dwadzieścia pięć minut.
Co najmniej trzy z nich wykorzystała już Betsy.
let's use it rightly ♥
Niedojrzałe uniki ze strony Lee były aktualnie jej najmniejszym problemem. I to nie tak, że o tym wszystkim zapomniała. Po prostu skutecznie odsuwała to w tył swojej głowy, wiedząc, że w końcu i tak wrócą do wszystkich tematów, które zdążyła już poruszyć, a które Lee próbował zakończyć, bo albo było to przeszłością, albo nie lubił o tym mówić. I choć ją to martwiło, bo zabierał jej możliwość poznania siebie, tak teraz skupiała się zupełnie na czymś innym. Na czymś o wiele bardziej przyjemnym. Na oddechu Lee i na swoim własnym, na rosnącym tętnie, na ciele pokrywającym się gęsią skórką, na dreszczach, które przebiegały wzdłuż jej kręgosłupa, kiedy pozwalali zetknąć się swoim ustom, na napinających się mięśniach Lee w miejscach, gdzie dopiero co był jej dłonie. Skupiała się na niespiesznym tańcu ich ciał, na bliskości, cieple i przyjemności.
OdpowiedzUsuńW tej chwili jej głowa była już wolna od jakichkolwiek problemów i miała nadzieję, że tak samo jest z Lee. Że nie myśli zbyt wiele o rzeczach, które nie dotyczą tego, co robili w łóżku, że nie myśli o krzywdzie, niedomówieniach, nieporozumieniach i nieodbytych rozmowach. Miała nadzieję, że Lee jest teraz skupiony na niej i na jej dotyku. I wiedziała, że tak jest, kiedy wstrzymywał zupełnie niekontrolowanie oddech, kiedy powracał do niej z tchnieniem i słowami, których się przecież nie spodziewała, a które był tylko potwierdzeniem tego, że robi dobrze.
Cholera jasna. Spojrzała na niego z uśmiechem, składając pocałunek w kąciku jego ust. Wróciła do szyi i obojczyków, do blizn, które nie stanowiły jedynych punktów na ciele Lee przyciągających jej uwagę. Muskała jest ustami i opuszkami palców. Wiedziała, że Maitland ich nie lubi, że skutecznie ignoruje tematy, które się z nimi wiązały, ale jak mogłaby inaczej? Były jego częścią. Były częścią faceta, dla którego straciła głowę. Po prostu, kochała też te blizny. Całą sobą.
Uśmiechnęła się, słysząc jego pytanie. Mógł wyczuć jej uśmiech na swojej skórze, od której po chwili niechętnie się oderwała.
— Po co? — powtórzyła jego pytanie. — Żeby obejrzeć wschód słońca. I zjeść przepyszne śniadanie — wróciła do składania leniwych pocałunków, delikatnych, mających na celu podrażnienie Lee. — Bo wiesz, mój mężczyzna jest kucharzem i robi najlepsze śniadania — dodała cicho i już chciała ustami uciec niżej, kiedy Lee przyciągnął ją do siebie. Odpowiedziała na ten pocałunek bez grama protestu, poddając się mu i smakując znowu ust Lee. Choć pocałunek bardzo szybko z leniwego stał się zwyczajnie namiętny, jedna ręka Betsy wciąż działała przy spodniach Lee. Teraz poza pieszczotami, rozpinając sprawnie pasek, guzik i zamek. Wsunęła już nieco cieplejsze palce pod materiał jego bokserek.
— Dwadzieścia? Odliczaj dalej. — Spoglądała na niego z góry, z roziskrzonymi, ciemniejącymi oczami, rozchylonymi ustami naznaczonymi pocałunkami i zarumienionymi policzkami. Polecenie, które mu wydała było proste i klarowne. Uśmiech prędko pojawił się na jej ustach. — No to patrz… — szepnęła, znowu pochylając się nad jego uchem. Tym razem podjęła wędrówkę ustami w zdecydowany sposób. I choć pocałunki nadal były delikatne, to jedną ręką wiodła po wrażliwej skórze boku Lee, z drugiej strony dołączając drugą, aby zsunąć z niego i spodnie, i bieliznę.
Nie pytała go, czy tego chce, czy jest pewien i czy może. Wzięła go sobie bez żadnego pytania, jedną z dłoni dołączając do sprawiania mu rozkoszy, drugą wyciągnęła na jego płaskim brzuchu, wbijając się paznokciami w jego skórę.
Był jej i tylko jej.
Podobało jej się to, w jaki sposób miała nad nim władzę. Jak umiejętnie i bez zbędnych ustaleń poddawał się temu, co chciała mu zaoferować.
— Odliczasz? — spytała szeptem, kiedy dosłownie na chwilę przerwała pieszczotę, spoglądając w górę. I to był piękny widok, a ona poza pytaniem o czas, zadała sobie jeszcze jedno. Ciekawa była, ile Lee będzie w stanie niemal bezczynnie wytrzymać pod presją czułości i przyjemności, które mu śmiało prezentowała, dlatego bez zwłoki wróciła do tego, co przerwała. Z cichym westchnieniem, które mogło świadczyć tylko o tym, że i jej nie jest to obojętne. Że i jej się to podoba.
Usuńlet's see how much of everything you can endure ♥
Betsy całkiem śmiało poczynała sobie z Lee, angażując w to wszystko dłoń, usta, język i słowa. Bo nie ułatwiała niczego kolejnymi pytaniami, ale droczenie się z Maitlandem po prostu weszło jej w krew. Kiedy w odpowiedzi usłyszała cichy jęk, a zaraz potem konkretną kurwę poczuła się niesamowicie z siebie zadowolona. Odpłacała mu się pięknym za nadobne, bo to, jak pierwszego wieczoru w tym miejscu, doprowadził ją do szaleństwa, tak teraz ona chciała mieć go na jego skraju. I wiedziała, że ma, kiedy mężczyzna złapał ją za nadgarstek.
OdpowiedzUsuńNie chciała jeszcze przerywać, bo dzisiaj za nadrzędny cel postawiła sobie przyjemność Lee, jednak równie chętnie mogła do niego dołączyć. Pozwoliła mu na to, aby ją do siebie przyciągnął. Odwzajemniła pocałunek i bez oporu przyjęła fakt, że podniósł się do siadu. Zamilkła, kiedy pomagał jej pozbyć się zbędnych fragmentów ubrania. Zamilkła, kiedy ją całował. Zamilkła, kiedy dłońmi błądziła po jego ciele. Zamilkła i znowu przez jakiś czas słyszalne były tylko ich urywane oddechy, szelest pościeli i ciche westchnienia.
— Lee… — szepnęła w odpowiedzi na to, jak wydusił jej imię. Tym razem to ona nie miała problemu z wyduszeniem z siebie prostych słów. Już dwukrotnie sprawiał, że jej głos drżał, a jakiekolwiek słowa więzły w gardle. Teraz role się odwróciły, a Betsy może nie tyle, co triumfowała, co cieszyła się myślą, jak intensywnie na niego oddziałuje. Czuła przy swoim podbrzuszu jego pobudzenie. Wpatrywała się w jego oczy, odgarniając z czułością kosmyki włosów z czoła mężczyzny. Mimo tego całego napięcia, mimo rosnącego pożądania, nie było niczym trudnym, aby właśnie okazać mu czułość, aby na ułamek sekundy zwolnić. Ujęła jego twarz w dłonie i chciała go pocałować, ale wtedy dotarły do niej jego kolejne słowa.
Zawisła nad jego twarzą i uśmiechnęła się.
Mogłaby mu odpowiedzieć, idąc jego śladami, żeby ją sobie wziął. Mogłaby mu zasugerować, żeby jej pokazał jak. Ale nie miała na to siły. Nie miała siły na to, żeby się z nim droczyć, żeby pozwolić sobie na przekorę. Jej serce waliło w klatce piersiowej jak oszalałe, krew krążyła szybciej, a ona była więcej niż gotowa, aby oddać się Lee. Nie potrzebowała wiele. Świadomość, że jej czyny doprowadzają go niemal do bezbronności, na granicę rozkoszy, działała na nią pobudzająco i podniecająco.
I tak, jak jego żądanie było dla niej jasne i wyraźne, tak jej kolejne kroki miały jeszcze więcej pewności i śmiałości. Uniosła biodra i wciąż patrząc mu w oczy, otarła się delikatnie o niego, a w momencie, kiedy pozwoliła mu siebie poczuć, pocałowała go. Tłumiąc tym samym westchnienia i jęki ich obojga. Jeżeli Lee chciał uraczyć ją kolejną kurwą nie pozwoliła mu na to, pogłębiając pocałunek, by ostatecznie przygryźć zaczepnie jego wargę i dopiero wtedy poruszyła się na nim. Leniwie, powoli, dosadnie. Mocno, głęboko i czule. W końcu jęknęła wprost w jego usta, wplatając palce jednej dłoni we włosy Lee. Nie miała pojęcia, ile mogło zostać im czasu. Dla niej teraz przestał płynąć, a świat na zewnątrz przestał istnieć.
Kurwa, to było wspaniałe. Za każdym cholernym razem.
I understand that by invitation? ♥
Nie chciała nikogo innego.
OdpowiedzUsuńOdkąd niespełna tydzień temu poznała Lee, nawet jej przez głowę nie przemknęło, że mogłaby mieć kogoś innego. Spotykała się dość regularnie z jednym z przyjaciół swojego brata i były to spotkania niezobowiązujące, nakierowane przede wszystkim na upust emocji i ewentualną przyjemność, ale Betsy nie znajdowała słów, którymi mogłaby opisać różnice. Nie chciała, ale były one zauważalne bez zbędnego wysiłku. Przyjemność, którą dawał jej Lee, rozkosz, którą odczuwała przy każdym jego dotyku, była inna. Intensywniejsza, piękniejsza i przepełniona czułością. I zapewne znajdowało to źródło w tym, że przesycona była uczuciami. Tym, co czuli do siebie nawzajem, a co pozostało niewypowiedziane.
Każdy jego pocałunek jednocześnie parzył i koił, pobudzał i uspokajał.
Był jej wszystkim.
Nie miała co do tego żadnych wątpliwości, kiedy składał pocałunek między jej piersiami, kiedy wbijał palce w skórę pleców, kiedy niekontrolowane westchnienia pojawiały się między ich ciałami. Był jej wszystkim i chciała szukać u niego bezpieczeństwa i mu je zagwarantować. Niesamowicie łatwo było jej wyobrazić sobie każdy kolejny poranek w jego ramionach, każdy wieczór spędzany razem na kanapie lub na spacerze z Ciss. Każdy kolejny dzień. Aż do końca świata. I nie dziwiła się temu, że w tych wyobrażeniach widzi ich uśmiechniętych. Bo kochała jego uśmiech i miała świadomość tego, jak łatwo przychodzi jej uśmiechać się w jego towarzystwie.
Była niesamowita.
Wiedziała, ale za każdym razem było miło o tym sobie przypomnieć. Kiedy zduszonym, pełnym pożądania głosem szeptał, wzdłuż jej kręgosłupa przeszedł silny dreszcz, a żołądek zacisnął się z nadmiaru emocji. W tej samej chwili chciała odpowiedzieć mu, że go kocha. Ale nie zrobiła tego, tak samo jak i on. Patrzyli jednak w swoje oczy i mogli w nich zobaczyć to samo. To, co niewypowiedziane, a oczywiste. To, co nienazwane, a przecież tak proste.
Jęknęła w odpowiedzi, kiedy zacisnął mocniej palce na jej biodrze. Delikatne uczucie bólu mieszało się z przyjemnością, tworząc coś, co tylko sprawiało, że chciała się posuwać dalej i dalej. Szybciej i mocniej. Więc wykorzystała jego niemą sugestię i przyspieszyła. Mocniej zacisnęła dłoń wplecioną w jego włosy, drugą opierając na jego barku. Wbiła paznokcie w skórę mężczyzny. Naciskając na jego pierś, zmusiła go do tego, aby ponownie opadł na plecy.
Była blisko osiągnięcia szczytu, kiedy wygięła plecy w delikatny łuk, jedną dłonią wspierając się na jego udzie, palce drugiej zaciskając na tej dłoni, którą wspierał na jej biodrze. Odchyliła głowę do tyłu, przymknęła oczy i pozwoliła, aby długi, przeciągły, chrypliwy jęk wyrwał się z jej gardła. Przez krótką chwilę dbała tylko o to, aby nie eksplodować, więc zwolniła. Pochyliła się nad Lee, dłoń wspierając teraz przy jego głowie.
— Nawet nie wiesz… — zaczęła i teraz, kiedy jej oddech był urywany jak po przebiegnięciu kilometra, z trudem mówiła, jeszcze trudniej było jej zebrać myśli w logiczną całość, ale próbowała, patrząc w niebieskie oczy Lee. — Jak cudownie… — Musnęła delikatnie jego usta. — Jest czuć cię w sobie. — Skończyła pocałunkiem, który posłużył tylko temu, żeby tłumić kolejny jęk. Z przeżywanej właśnie rozkoszy kręciło jej się w głowie, pociemniało przed oczami. Całe jej ciało drżało i krzyczało w ekstazie, ona jednak postanowiła tym razem nie krzyczeć. Półprzytomnie schowała twarz w zagłębieniu jego szyi, ciepłym oddechem omiatając jego skórę za każdym razem, kiedy z jej gardła wyrwał się jęk albo westchnienie.
Let me show you how to entertain your guest of honor ♥
Może dlatego Betsy przy Lee odkrywała wszystko od nowa. Dowiadywała się, jak seks może smakować naprawdę, jak inaczej, jak lepiej. Przez co najmniej dwa lata była przekonana, że kocha Gabriela i zawsze oddawała mu siebie całą, taką, jaką chciał mieć, ale teraz dostrzegała, że nie było w tym żadnej wzajemności. Lee jej pokazał, jak to jest, kiedy można na kimś naprawdę polegać, kiedy można komuś ufać, czuć się przy tym kimś bezpiecznie. Nie czuła się odsłonięta, chociaż właśnie teraz, kiedy była dla Lee cała, naga, drżąca i wpół przytomna od przyjemności, była też najbardziej bezbronna. Nie bała się tego. W momencie, kiedy przytulał ją bliżej, całował czulej i patrzył w oczy dłużej, była pewna wszystkiego, co do niego czuła i nawet zyskiwała pewność co do tego, że on może czuć podobnie. Dlatego to wszystkie wydawało się tak łatwe, a wyznania wręcz same cisnęły się na usta.
OdpowiedzUsuńTo był wspaniały weekend i wcale nie żałowała tego, że wyszła z propozycją kochania się pierwsza. Była więcej niż zadowolona, bo raz, że świetnie się podczas tego kochania dogadywali, a dwa, że mogła mieć go więcej razy tylko dla siebie. Nie musieli się specjalnie prowokować, żeby pozwolić sobie na kolejne zbliżenia i to też dla Betsy było niezwykłe, że tak bezbłędnie odgadywali swoje potrzeby, że bardzo sprawnie wspólnymi siłami dążyli do spełnienia.
Lee był po prostu cudownym kochankiem. Niesamowitym, a ona za każdym razem chciała być bliżej niego, co było już niemożliwe, ale niemożliwe nie było w stanie ugasić jej pragnienia. Dzięki temu, że oddali się czymś tak przyjemnym, zapomniała o jego wyjeździe do Oklahomy. I faktycznie, sporo w tym było podświadomości. Chciała choć spróbować się nim nasycić. Zapamiętać, jak najdłużej jego zapach, pamiętać dotyk dłoni, długich, silnych palców, mieć ciągle na ustach smak jego ust. Chciała to wszystko pamiętać tak, aby dni rozłąki minęły niezauważenie. Chciała po prostu nim przesiąknąć.
Dlatego teraz, kiedy była już na skraju, kiedy górowanie nad nim było niemal niemożliwie, przylgnęła do jego torsu swoim ciałem, pozwalając mu na to, aby kierował jej biodrami. To wszystko było leniwe, ale skuteczne. Przyjemne, ale niebezpieczne, bo mimo zwolnionego tempa, wciąż pozostawali bardzo blisko osiągnięcia rozkoszy. Nie mogli jednak zatrzymać czasu i trwać w tym połączenia w nieskończoność.
Było im wspaniale, a słowa tylko to potwierdzały. Nie były wcale potrzebne, ale Betsy uznała, że musi podzielić się z nim swoim najnowszym odkryciem. Czuła się przy nim jeszcze odważniejsza. Nie bała się mówić tego, co czuła w danej chwili i było jej to całkiem na rękę. Mogła być po prostu sobą.
Całowała jego szyję, bark, obojczyki, przygryzając delikatnie skórę za każdym razem, kiedy z jej ust wydobywał się cichy jęk. Z trudem kontrolowała już swój oddech. Spięła się, szukając jego dłoni. Złapała za ten nadgarstek dłoni, którą wplótł w jej włosy. Odciągnęła ją od siebie, a każda jej sugestia była przez Lee więcej niż chętnie podejmowana.
Splotła ich palce razem i wyciągnęła ich ręce nad głowę Lee. Pulsująca do tej pory przyjemność, rozlała się po całym jej ciele tak niespodziewanie, że z ust Betsy wyrwało się tylko westchnienie. Pełne niedowierzania, rozkoszy i ulgi.
— Kurwa… — szepnęła tylko do jego ucha, czując jak drży, jak dreszcze przebiegają wzdłuż jej kręgosłupa, jak docierają do ramion, ud i nawet policzków. Jak mrowi ją cała skóra, a każdy jego dotyk, każdy kolejny leniwy ruch wywoływał pożar. To wszystko było tak intensywne, że nie znajdowała na to słów. Czuła się oszołomiona tym, z jaką łatwością Lee doprowadził ją po raz kolejny do spełnienia.
it's your turn to show ♥
Dla niej ciało Lee było idealne. Tak po prostu. I nie chodziło o to, że nie zwracała uwagi na jego blizny albo ich nie widziała, bo miała pełną świadomość, że tam są, że w jej mniemaniu zdobią, w jego zapewne szpecą jego skórę. Na zawsze. Miała też świadomość, ale już nie taką pełną, co było przyczyną ich powstania. I nie litowała się nad nim, nie współczuła mu. Zmartwiła się na wieść, że całkiem niedawno przeżył poważny wypadek, wpadając pod samochód i życzyła zarówno sobie, jak i jemu, żeby to nigdy więcej się nie powtórzyło. Pewnie, że go żałowała. Zależało jej na nim, a także na tym, aby był bezpieczny.
OdpowiedzUsuńNie krępowała się, opierając na nim cały swój ciężar. Wiedziała, że może odrobinę utrudniać mu złapanie pełnego oddechu, ale nie miała nawet siły, żeby się podnieść. Ufała mu. Może jeszcze nie bezwzględnie, ale na tyle, aby czuć się dobrze. Ufała też temu, że jeżeli poczułby jakikolwiek dyskomfort lub niewygodę związaną z jej małą osóbką przyklejoną do jego ciała, to dałby jej znać.
Próbowała się pozbierać. Próbowała dojść do siebie, ale nie było to łatwe. Nie chciała wracać do rzeczywistości ani do domu. A świadomość, że właśnie skończyli ten przyjemny spektakl, była wręcz bolesna. Jęknęła cicho, rozkoszując się nadal każdym jego dotykiem. Było jej ciepło i przyjemnie, a sam Lee okazał się zaskakująco wygodny. Przymknęła oczy, z przyjemnością stwierdzając, że mogłaby już tak zostać.
Wiedziała jednak, że tylko próbując odsunąć w czasie to, co nieuniknione. Obawiała się też tego, że jednak wszystko sobie utrudniła, chociaż wolała myśleć, że jest inaczej. Jęknęła ponownie, kiedy w końcu zdecydowała się nieznacznie unieść. Złożyła na jego ustach najczulszy, niemal bezsilny pocałunek i rozdzielając w końcu ich ciała, położyła się na boku, już obok Lee. Głowę wsparła na jego klatce piersiowej, nogę przerzuciła przez jego udo i palcem wodząc po jego rozgrzanej skórze, kreśliła bliżej niezidentyfikowany kształt. Nie odezwała się słowem. Jakby bała się odezwać. Jakby pierwsze słowo, które wypowiedzą, miałoby zrujnować tę chwilę.
— Lee… — zaczęła cicho, całując jego skórę. Delikatnie. Zadarła głowę ku górze, odnajdując jego wzrok. Uśmiechnęła się delikatnie, kiedy w końcu natrafiła na jego niebieskie, cudowne oczy. — Chyba nasze dwadzieścia pięć minut dobiegło końca, co? — spytała, bo choć wcale nie chciała się spieszyć, to wiedziała, że to nie ona ma nieprzyjemny wyjazd na głowie i setki mil do pokonania. Nie ruszyła się jednak. Pozostawała wtulona w rozgrzane ciało mężczyzny, który w bardzo krótkim czasie stał się jej całym światem i wizja utraty go, nawet na krótki moment, była zwyczajnie przykra.
Nie chciała jednak wprawiać ich w przygnębienie czy poczucie żalu. Nie mieli, czego żałować. Kochali się ponownie, bo tego potrzebowali. Być może było to zapewnienie, co do którego nie znajdowali słów, a w którego wyrażeniu pomagały właśnie gesty i namiętności. Podczas tego zbliżenia powiedzieli sobie znacznie więcej niż mogliby przypuszczać. I wolała, żeby tak zostało. Przynajmniej na razie. W sferze domysłów i niedopowiedzeń. Ale mimo to mieli pewność i ten wyjazd, w kwestii ich relacji, nie był już naznaczony strachem.
Bee ♥
Nie tylko Lee się nakręcał. Ona też była ciekawa tego, jak wszystko potoczy się po jego powrocie. Jego powrót z Oklahomy tożsamy był dla ich relacji z powrotem do rzeczywistości. Spędzili wspólnie niesamowicie miły, przyjemny weekend w domku nad jeziorem i zapomnieli o otaczającym ich świecie. Ich dobrze. Zasługiwali na to. Na tę przerwę, na zwolnienie, na emocje. Cieszyła się, że ledwo znając Lee, zgodziła się na ten wyjazd, bo dzięki niemu nabrała pewności, że spotkanie Maitlanda nie było zwykłym przypadkiem. Takie przypadki się nie zdarzały. Nie jej. Nie w dotychczasowym życiu.
OdpowiedzUsuńNakręcała się, bo przecież do świąt nie zostało wiele czasu, a w nowym roku jej rodzice mieli powoli zbierać się z europejskich wojaży. Nakręcała się, bo była niecierpliwa i chciała spędzać z Lee każde popołudnie, każdy wieczór, noc i poranek. Musieli do tego wszystkiego dojść stopniowo, ale ta cała stopniowość mogłaby, w jej mniemaniu, zostać pominięta. Nie chciała jednak niczego mu narzucać. Może po tych paru dniach wróci z innym nastawieniem, może będzie chciał nadać ich relacji bardziej niezobowiązującego wydźwięku. Nie mogła jednak sobie tego robić.
Uśmiechnęła się, kiedy zasłonił jej usta dłonią. Skorzystała z okazji i pocałowała jej wnętrze. Wiedziała, że to musi być dla niego przyjemne, bo wnętrza dłoni były wrażliwe na dotyk. A ona chciała kojarzyć mu się z przyjemnością, ciepłem, czułością i bezpieczeństwem. Zaśmiała się cicho. No tak, po co ona w ogóle o tym mówiła? Oboje doskonale wiedzieli, że będą musieli przerwać tę swoją bajkę i wrócić do rzeczywistości, ale zgodnie o tym nie mówili, a przez dłuższą chwilę nawet o tym nie myśleli.
Jęknęła, kiedy Lee - jak zwykle brutalnie - odsunął się od niej. Poczuła nieprzyjemny chłód, kiedy zabrakło jego ciała obok. Usiadła, rozglądając się po pokoju. Złapała ubrania, które jej podał, ale oczywiście, że nie odebrała sobie przyjemności oglądania go, kiedy się ubierał. A fakt, że trochę dłużej postanowił zostać bez koszulki, przyjęła z zachwytem. Przyciągnęła kolano, na którym oparła brodę i zagryzła dolną wargę. Cholera, jak nic była szczęściarą. Bo trafiła na diabelnie przystojnego mężczyznę, dla którego straciła głowę. I w którym się zakochała. Nie miałaby nic przeciwko temu, gdyby mieli spędzić cały dzień bez ubrań.
Obserwowała go, w ogóle nie zastanawiając się nad tym, dlaczego przestał się ubierać. Ona w tym czasie ubrała biustonosz i majtki. Nie zdążyła nic więcej, bo Lee odwrócił się do niej z koszulką. Uśmiechnęła się i w samej bieliźnie podeszła bliżej. Zacisnęła dłoń na materiale czarnego t-shirtu. Kolorowy nadruk był ładny i dobrej jakości, a sama koszulka nie wyglądała jak tandeta z sieciówki.
— Pewnie, że chcę — odpowiedziała od razu i nie zwlekając, odebrała od niego materiał, przykładając go do nosa. — Najważniejsze, że pachnie jak ty — mruknęła zachwycona. Ubrała ją od razu. Koszulka sięgała za jej biodra, przykrywając uda. Rękawy, które pewnie dla Lee byłby do połowy ramienia, dla niej sięgały niemal do łokcia. Poprawiła koczka na czubku głowy, który po ich namiętnościach, jakim się przed chwilą oddawali, rozwalił się kompletnie. Odgarnęła też palcami grzywkę na boki. Uśmiechała się szeroko, kiedy zrobiła krok w przód, całując to miejsce na ciele Lee, do którego sięgała bez żadnego wysiłku - w okolicy obojczyka. Może trochę niżej. Tak podziękowała za to, że o niej pamiętał. I że chciał oddać jej swoją koszulkę.
— Pasuje mi? — spytała, teraz się cofając, aby zaprezentować mu się w całej okazałości. Przechyliła głowę w bok, jedną nogę zgięła w kolanie, podnosząc stopę na palce. Jak rasowa modelka, a co, a żeby dopełnić tej pozy, położyła dłoń na swojej talii. — Może być?
what do you think about your girlfriend wearing your t-shirt? ♥
Betsy miała postanowienie, że nie będzie bała się rozmawiać i z pewnością miała też zamiar poruszyć te trudne tematy, które maglowali teraz w swoich głowach. Chciała jednak zrobić to w odpowiednim momencie, kiedy nie będzie musiała dokładać Lee kolejnych zmartwień, a przecież czuła i wiedziała, że ten wyjazd do Oklahoma City to jedno wielkie zmartwienie. Jeszcze mieli swój czas. Uciekał, ale powoli. Miała wrażenie, że wycisnęli z tego weekendu tak wiele, jak tylko mogli. Jechali tutaj w relacji, która była zupełnie inna niż ta, w której mieli stąd wyjeżdżać. Bo pakowali się pewniejsi tego wszystkiego. Pewniejsi samych siebie. Osiągnęli bardzo wiele i Betsy była z tego więcej niż zadowolona. Jak mogłoby nie być?
OdpowiedzUsuń— Teraz już nie mam wyboru. Skoro wyglądam w niej jeszcze śliczniej — odpowiedziała, unosząc brew. — Muszę w niej wrócić do domu. — Dodała z zadziornym uśmiechem, obserwując każdy jego ruch, kiedy do niej podchodził. Z czułym już uśmiechem przyjęła pocałunek w czoło, a śmiechem odpowiedziała na to, gdzie wylądowała jego dłoń i w jaki sposób jego palce zabawiały się z materiałem jej bielizny. Spojrzała na niego zaczepnie. Oboje doskonale wiedzieli, że gdyby tylko chcieli, to nie wychodziliby z tej sypialni i nie ubieraliby żadnych ciuchów. A jeśli już, to tylko po to, żeby znowu je bardzo szybko ściągnąć.
— Mam nadzieję, że nie będziesz za nią tęsknił? — spytała, zerkając w dół na logo koszulki. Chciała mieć coś, co należało do niego i mogło jej o nim przypominać. Nie żeby miała zapomnieć, ale zwyczajnie miło byłoby móc czuć jego zapach nawet wtedy, kiedy nie będzie go obok. Nie prowokując więcej i nie odwlekając w czasie tego, co nieuniknione, Betsy wspinając się na palce ucałowała jego policzek, a później odnalazła swoje spodnie i skarpetki. Ubrała się, spakowała resztę rzeczy i na koszulkę Lee założyła bluzę. Wspólnymi siłami pościelili łóżko. Kiedy Lee zabrał ich rzeczy, aby wynieść je do samochodu, Murray przebiegła się po całym domku, zaglądając do każdego miejsca, aby upewnić się, że niczego nie zapomnieli, a wszystko, co miało zostać, było na swoim miejscu,
Ubierała już buty, kiedy zatrzymała się w progu i uśmiechnęła z rozrzewnieniem. Szkoda jej było opuszczać ten domek, ten las i to jezioro. Wzdychając, zamknęła drzwi i pozwoliła Lee, aby schował kluczyk tam, skąd go w piątek późnym wieczorem wyciągnął. Słońce było już wysoko na nieboskłonie, kiedy podchodzili do auta. Betsy wpuściła wesołą Cissy na tylne siedzenie, zatrzaskując za nią drzwi samochodu.
— Gotowy? — spytała już tylko dla formalności. Byli gotowi. Wszystko było spakowane, domek wysprzątany i zamknięty. Mariesville tylko czekało na ich powrót. Posłałą mu nieco niewyraźny uśmiech, ale naprawdę żal było opuszczać tak magiczne miejsce, w którym doszło do kilku przełomów.
Bee ♥
I jakoś tak jej serducho zabiło mocniej, kiedy Lee przyznał, że będzie za nią tęsknił. Posłała mu wtedy czuły uśmiech i przeciągłe spojrzenie. Cholera, ona też będzie za nim tęsknić.
OdpowiedzUsuńStarała się jednak nie myśleć o tęsknocie, kiedy zajęła swoje miejsce w samochodzie Lee. Sięgnęła też w końcu po swój telefon, który przeleżał tam od piątkowego wieczoru. Był rozładowany, więc Betsy korzystając z samochodowej ładowarki, podłączyła telefon do sieci. Masa powiadomień, która ją zaatakowała po uruchomieniu urządzenia, była zbyt przytłaczająca, żeby zająć się nią teraz. Nie chciała marnować ostatnich wspólnych godzin z Lee na przeglądanie powiadomień, odpisywanie na wiadomości i uspokajanie bliskich. Bo pewnie trochę panikowali. Ale nie na tyle, aby nie wysłać w ślad za nią służb.
Podczas całej drogi nie zrezygnowała z uśmiechu, z którym spoglądała na Lee. Rozmawiali niemal cały czas, który spędzili w samochodzie, czasami ich rozmowa przerywana była podśpiewywaniem Betsy, kiedy w radio poleciał chwytliwy numer. Może i jej głos nie dorównywał umiejętnościom plastycznym, ale był przyjemny i czysty. Pewnie gdyby tylko chciała, to z łatwością nauczyłaby się grać na instrumentach i śpiewać poprawnie, ale jakoś nigdy nie lubiła być na świeczniku, a występy wokalne wiązały się jednak z tym, że pozostawało się pod czujną obserwacją publiki. Malowanie odbywało się w bardziej intymnych warunkach, a przy ocenie swoich dzieł często nie musiała być nawet obecna.
Droga choć przyjemna, upłynęła im zdecydowanie zbyt szybko. Nim się obejrzeli, mieli przed sobą pierwsze zabudowania Mariesville i tablicę informującą o tym, że wjeżdżają do krainy jabłek. Cichy jęk wydostał się w sposób niekontrolowany z jej ust, a nieprzyjemne, ciężkie do zidentyfikowania uczucie, zacisnęło się na jej piersi. Przygniotło, nieco utrudniło oddychanie. Coś podobnego do strachu i stresu. Spojrzała na Lee, zaciskając nieco mocniej palce dłoni, którą niemal cały czas trzymała na jego udzie. Bo nie wyobrażała sobie całej drogi nie mieć z nim kontaktu. Musiała. Po prostu musiała czuć jego bliskość.
Byli coraz bliżej jej domu, kiedy w starym jeepie minęła ich Daphne. Wydawało się, że blondynka ich nie zauważyła, a Betsy przyjęła z zadowoleniem, że pewnie właśnie wracała z karmienia kotów i kur, więc chata była wolna. Wiedziała jednak, że z tego nie skorzystają. Że nie mogą, bo i tak pewnie nieco nadwyrężyła godzinę planowanego wyjazdu z domku tym, że postanowiła zaczepić Lee w całkiem grzeczny sposób.
Nie podobało jej się to, kiedy Lee wjeżdżał nad podjazd przed domem Murrayów, ale była pewna, że…
— Pewnie już stoją w oknach — mruknęła, mając oczywiście na myśli swoje kochane sąsiadki. — Mogłyby pójść do kościoła, a nie… — zaśmiała się. Chyba za wszelką cenę próbowała odwlec moment pożegnania. Odpięła jednak telefon od kabelka, wsunęła go do kieszeni bluzy i rzucając mu jeszcze krótkie spojrzenie, wysiadła z samochodu. Wypuściła Cissy, która prędko odnalazła się w otoczeniu.
— Masz jeszcze czas na szybką kawę czy… — urwała, bo co? Bo miała na głos powiedzieć czy nie? Nie chciała słyszeć takiej odpowiedzi, ale była ona więcej niż możliwa. Co ma być, to będzie. Jakoś to będzie. Będzie dobrze. Będzie.
Bee ♥
Nie była zadowolona i wcale nie musiała tego ukrywać, bo przecież oboje doskonale o tym wiedzieli. Zresztą Lee też nie wyglądał na zadowolonego. Podeszła jednak bliżej, nie musiał jej nawet długo zapraszać. Przesunęła dłonią po jego boku, obejmując go sprawnie w pasie jedną ręką. Drugą oparła na biodrze Lee i zadzierając głowę ku górze, spojrzała na niego z uśmiechem.
OdpowiedzUsuń— Kawa będzie na ciebie czekać, jak tylko wrócisz z Oklahomy, okej? — spytała, choć bardziej informowała go o tym, że tuż po powrocie, a najlepiej to prosto z drogi, ma przyjechać właśnie do niej. Odmowy nie przyjmowała. Oczywistym jednak było, że nie zamierzała go inwigilować, więc jeśli postanowi wrócić do siebie, do domu po ciotce, to Betsy może nawet o tym nie wiedzieć. Powinien też doskonale wiedzieć, że to nie tylko kawa będzie na niego czekać, ale teraz kawa stała się bezpiecznym określeniem. Betsy zamierzała czekać, tęsknić i żyć dalej, bo to nie tak, że brak Lee miał jej to ostatnie uniemożliwiać. Utrudniać - owszem, w końcu już z trudem sobie to wszystko wyobrażała, ale przez tyle lat żyła bez niego, to poradzi sobie też przez kilka dni. Problem polegał jednak na tym, że przez te wszystkie lata nie zdawała sobie sprawy z tego, że na tej samej planecie żyje facet, który tak idealnie do niej pasował i który w błyskawicznym tempie skradł jej serce.
— Uważaj na siebie, dobrze? — Kontynuowała. Nie chciała mu matkować, ale chciała, żeby miał świadomość, że się o niego martwi i troszczy, a pokonanie samochodem kilkuset mil było dość ciężkim wyzwaniem, zwłaszcza, że tych mil był bliżej jednego tysiąca niż jednej setki. — I nie patrz na telefon, kiedy prowadzisz. Pisz, kiedy tylko będziesz miał okazję, okej? — Mówiła dalej, z każdym kolejnym słowem czując zaciskający się strach w okolicach serca. Instruowała go tak, jakby to miała być pierwsza tak poważna i długa trasa Lee. Domyślała się, ba, mogła mieć nawet pewność, że tak nie było i zdołała się na własnej skórze przekonać, że Lee był dobrym kierowcą, ale jednak…
— I udostępnij czasem lokalizację, co? — mruknęła już ciszej, unosząc się na palcach, żeby musnąć jego żuchwę ustami. Przesunęła nosem po jego szyi, napawając się zapachem, którego niebawem miało jej zabraknąć. — Uważaj. — Powtórzyła już szeptem. — I wracaj do mnie jak najszybciej — dodała, a potem ułożyła dłoń na jego policzku, zmuszając go tym samym do delikatnego pochylenia się. Chciał pocałunku na odchodne to go właśnie dostał. A był to pocałunek przede wszystkim czuły. Nie mocny, nie głęboki, nie pełen namiętności. Był właśnie subtelny, przepełniony czułością i wyrażający tę tęsknotę, którą mieli czuć przez kilka następnych dni. Poskutkował też tym, że Betsy w końcu się zamknęła. A powinna była zrobić to znacznie wcześniej, żeby Lee nie czuł się osaczony jej zamartwianiem się.
Bee ♥
Obiecał, że wróci. I właśnie tej obietnicy, i tej nadziei trzymała się Betsy. Odpisywała na jego wiadomości niemal od razu, wypisywała swoje, kiedy tylko mogła i odbierała telefon za każdym razem, kiedy dzwonił. Wyczuwała zmianę, jaka w nim zaszła i zaczynała się martwić. Obawy towarzyszyły jej każdego dnia, a wzmagały się wieczorami, kiedy kładła się do łóżka, spoglądając w sufit. Spała w koszulce, którą od niego dostała, wtulona w Cissy, która jakby wyczuwając, że coś jest nie tak, nie pozwalała swojej właścicielce na samotne noce.
OdpowiedzUsuńW czwartek wieczorem zaczynała się martwić, kiedy nie dostała nawet krótkiej wiadomości o tym, że Lee dotarł z powrotem do motelu. Nie odpisał na jej wiadomość, nie napisał na następny dzień. Próbowała dzwonić. Jeden raz, drugi i trzeci, ale kiedy za czwartym trafiła bezpośrednio na pocztę głosową, zrezygnowała. Nie podejmowała kontaktu przez resztę piątku i soboty. Starała się nie myśleć o tym, co się dzieje z Lee, ale miała dziwne wrażenie, że to już koniec. Że niepotrzebnie wkręciła i siebie, i sobie, że może dla niego coś znaczyć, że jego spojrzenia, pocałunki i dotyk nie były dyktowane głębszym uczuciem. Bo też dlaczego miałyby?
Skupiła się na swoich obowiązkach. Pracowała, przyozdabiała dom, razem z Charliem przywiozła sporych rozmiarów, żywą choinkę. Razem z Daphne i dziewczynkami ubrały ją właśnie w sobotę, a kiedy w nocy przebudziła się i zobaczyła na telefonie wiadomość od niego, zignorowała ją. W niedzielny poranek napisała tylko krótkie ok. Wyszła z założenia, że łatwiej będzie jej się zdystansować. I próbowała. Próbowała za wszelką cenę wmawiać sobie, że wcale się w nim nie zakochała, że zareagowała tak intensywnie, bo był pierwszym facetem od dawna, który okazał jej jakiekolwiek zainteresowanie wykraczając nieco dalej poza łóżkowe sprawy. Wiedziała jednak, że wyjazd do Oklahomy nie miał być dla niego przyjemny, ale nie wiedziała dlaczego. Nie była sobie nawet w stanie wyobrazić, co mogłoby sprawić, że nie był w stanie z nią porozmawiać. I z jednej strony czuła, że przesadza, że przecież nie jest najważniejsza, a Lee ma swoje życie, a z drugiej miała poczucie, że została po raz kolejny postawiona na przegranej pozycji, a szczęście, które czuła przez ich wspólny weekend, po prostu wyparowało. Była pusta, pozbawiona czegokolwiek pozytywnego. Na siłę uśmiechała się do dziewczynek i na siłę opowiadała Daphne, która niestrudzenie wypytywała o ten cholerny weekend nad jeziorem.
W poniedziałek była więcej niż nieobecna. Rozwoziła listy nie odpowiadając nawet na głupie dzień dobry, ignorowała przytyki i plotki, nie zwracała uwagi na nieprzychylne spojrzenie. Była zła bardziej niż była smutna. Była trochę zła na Lee, bardziej na samą siebie. Mając kolejne listy do dostarczenia do The Rusty Nail, weszła do baru frontowymi drzwiami. Spojrzała na barmana, który ostatnim razem był świadkiem jej lunchu w towarzystwie kucharza. Martwiła się o Lee, ale o wiele łatwiej jej było o tym nie myśleć i być złą. Bo martwienie się o niego sprawiało, że czuła się gorzej, że chciało jej się płakać, bo czuła się zwyczajnie w świecie odtrącona. A obiecał przecież, że wróci.
— Jest Lee? — spytała tylko cicho, kiedy kładła na wysokim barze parę kopert zaadresowanych do właściciela baru. Barman nie przerywał polerowania kufli, tylko pokręcił głową. Więc wyszła. Kiedy przejeżdżała na rowerze nieopodal domu Mary Maitland, zauważyła jego samochód. Zatrzymała się na chwilę, ale obładowana listami i nie gotowa na konfrontację z nim, pojechała dalej.
Poniedziałek w pracy dłużył się niemiłosiernie, ciągle wracała myślami do jego samochodu i domu, do niego samego. Jakby to miało jej w czymś pomóc. Ale nie pomagało. Wróciła do domu, gdzie próbowała przygotować prosty obiad. Kuchnia wyglądała tak, jakby przeszło przez nią tornado. Nic jej nie wychodziło, więc sięgnęła po telefon i wybrała numer Lee. Nie doczekała się nawet sygnału. Cissy plątała się niepewnie przy jej nogach, na dworze zaczęło padać. Właściwie lać i wiać tak mocno, że drzewa kładły się niemal pod naporem wiatru. Jakby nawet pogoda wiedziała, że coś jest nie tak.
Usuń— Zaraz wracam, Ciss… — szepnęła, kiedy kucnęła przed suczką. Pogładziła psi łeb, złapała przygotowaną wcześniej torbę i złapała za kluczyki do samochodu rodziców. Podjechała pod dom Lee, zgasiła silnik. Pogoda wcale się nie poprawiła, więc decydując się na wyjście na deszcz, ledwo widząc ścieżkę przed sobą, podbiegła do drzwi. I zapukała. Mocno i głośno, bo nie widziało jej się dłużej stać i marznąć pod jego domem. Zamierzała po upływie kilkunastu sekund odwrócić się na pięcie i odejść. Była głupia, że w ogóle próbowała do niego dotrzeć. Tak to sobie tłumaczyła, a tak naprawdę cholernie się martwiła, jeszcze bardziej tęskniła i nie wyobrażała sobie, aby przez kolejny dzień miała go nie zobaczyć.
Bets
Była w szoku, kiedy otworzył jej drzwi, jakby spodziewała się, że wcale tego nie zrobi. Bo może tak byłoby lepiej. I dla niej, i dla niego. Jej głowa była pełna czarnych myśli, czarniejszy nawet od nieba, które dzisiaj przytłaczało całe Mariesville. Ale otworzył, więc przez chwilę stała bez słowa, wpatrywała się w jego poobijaną twarz i w pierwszym odruchu chciała dotknąć i ucałować ten siny policzek, ale ani drgnęła. Uniosła tylko brew, kiedy zaczął mówić. I tak stała w tym deszczu, samej nie potrafiąc zdobyć się na jakiekolwiek słowa, a co dopiero ruszyć się z miejsca. Była zła, bo siedział w domu i wyglądało na to, że jest względnie cały, a nawet nie przeszło mu przez myśl, żeby napisać do niej głupią wiadomość o tym, że jest już w domu, że czeka na nią, że wpadnie jutro, że tęsknił. Była zła, bo mogła wcześniej podjechać pod jego dom, a nie czekać do poniedziałku. Minął ponad tydzień odkąd widzieli się ostatni raz. Z kilku dni, które miały być krótką rozłąką, nieobecność Lee przeciągnęła się na cały tydzień, który od czwartku dłużył się tak, jakby był co najmniej miesiącem.
OdpowiedzUsuńWeszła do środka, przekraczając próg. Zatrzymała się zaraz przy drzwiach, przez krótką chwilę rozglądając się po wnętrzu domu. Odczekała, aż Lee zamknął za nią drzwi. Szum deszczu nie był już tak intensywny. Stanowił teraz niemal kojące tło, które byłoby niezwykle sympatycznym dodatkiem, gdyby leżeli nadzy w łóżku, ze splątanymi nogami, z jej głową na jego piersi. A teraz? Teraz nawet pogoda ją irytowała na tyle, że była na nią zła. Była zła na deszcz, na wiatr, na siebie, na Lee, na tę cholerną torbę, którą trzymała w ręce.
Droga z samochodu do domu Lee nie była długa, a i tak przez intensywność deszczu zdołała przemoknąć niemal do suchej nitki. Drżała z zimna, bo grudniowy, zimowy deszcz nie był niczym przyjemnym.
Boże, Betsy. I teraz nie była pewna, czy dobrze zrobiła, wchodząc do środka. Odgarnęła z czoła i policzków mokre włosy, które przykleiły się do chłodnej skóry. Uciekała spojrzeniem od niego, ale nie mogła przecież robić tego w nieskończoność. W końcu to ona przyjechała do niego.
— Byłam w The Rusty Nail — zaczęła cicho, kompletnie nie kontrolując ani głosności, ani brzmienia swojego głosu. — Nie było cię tam. — Podzieliła się tym, jakby Lee mógł tego nie wiedzieć. — Pomyślałam, że jesteś chory. Musiałeś być obłożnie chory, skoro nie byłeś w stanie nawet odebrać telefonu, nie? — Pojawił się teraz pierwszy zarzut i jej głos też brzmiał oskarżająco. — Musiało być ci ciężko, skoro rozchorowałeś się jeszcze w Oklahomie, potem ta cała trasa… Ale widzę, że dojechałeś.
Plotła głupoty. Bo cisza między nimi byłaby druzgocąca. Cisza zepsułaby to, co jeszcze mogliby naprawić. Betsy miała już dość niedojrzałych uników Lee. Jeśli nie chciał się wiązać, jeśli nie chciał robić jej więcej nadziei, miał teraz okazję do tego, aby to skończyć albo razem podjąć z nią walkę. Była uparta. A obecnie także zraniona i nie zamierzała przed nim udawać, że wszystko jest okej. Myślała o nim cały czas. I cały czas się martwiła, nawet jeśli próbowała to wyprzeć.
— Zrobiłam ci zupę. Pomidorową — poinformowała go, wpychając mu tę torbę niemal w ręce, uderzając nią o jego tors. — Chorym ludziom przynosi się zupy.
W torbie faktycznie był metalowy termos z pomidorową zupą, przez którą poparzyła sobie dłoń, bo stwierdziła, że zrobi to tak, jak opowiadał jej Lee. Więc piekła pomidory i papryki, a blacha okazała się gorętsza niż przypuszczała. Poza tym pojemnikiem w środku był też chleb, masło i dwa rodzaje sera. Do tostów.
Nie mogła na niego patrzeć. Na ten obity policzek. Na to smutne spojrzenie. Na ten brak uśmiechu.
— Nie będę ci więcej przeszkadzać — mruknęła tylko, ale nie drgnęła z miejsca, a wypuszczając cicho powietrze z ust, w końcu spojrzała na niego dłużej. I poczuła, jak jej serce na moment się zatrzymuje, a żołądek boleśnie zaciska.
Betsy
Nie chciała przeprosin. Chciała wyjaśnień. Jakichkolwiek. Choćby paru zdań, którymi wytłumaczyłby swoją dotkliwą nieobecność i jednocześnie sprawił, że nadal miałaby nadzieję. Chciała jego zapewnień, jego głosu, dotyku, pocałunków, silnych ramion. Chciała, żeby był dla niej silny, a jeśli potrzebował mieć czas na chwilę słabości, to chciała, żeby był słaby przy niej. Miała w sobie na tyle siły, aby mu pomóc, tylko Lee musiał tego chcieć. Zależało jej na nim wręcz przepotwornie. I nie potrafiła sobie z tym uczuciem poradzić. W ogóle w ostatnich dniach z wieloma emocjami sobie nie radziła, trochę wyżywając się na najbliższych, na współpracownikach i tych starych babach, które pewnie w odwecie zgłoszą ją za jakieś wykroczenie do szeryfa.
OdpowiedzUsuńNie przeszkadzała mu, a jednak nie czuła się tutaj zbyt dobrze. Jakby była nie do końca chciana. Kiedy Lee zabrał torbę, odwrócił się i poszedł do kuchni, ona nadal stała w miejscu. Skierowała się nawet do drzwi wyjściowych. Zacisnęła palce na klamce, była gotowa, żeby wyjść. Ale czy to byłoby dobre? Zsunęła adidasy ze stóp i odwiesiła przemoczoną kurtkę. Poprawiła raz jeszcze równie mokre włosy. Chwilę to trwało zanim weszła do kuchni. Stawiała jednak niepewne kroki i miała niepewną minę.
— Z czym sobie średnio poradziłeś? — spytała w końcu, spoglądając w kuchenne okno. Był już wieczór, więc na zewnątrz zrobiło się po prostu ciemno, chociaż cały dzień był szary i ponury, teraz było po prostu ciemno.
Objęła się ramionami, opierając się biodrem o kant kuchennego blatu. Teraz już nie uciekała spojrzeniem, obserwowała go uważnie, starając się po prostu zrozumieć, co wydarzyło się w momencie, w którym postanowił zepchnąć ją na dalszy plan.
Nie była pewna, czy dobrze zrobiła przynosząc mu zupę pomidorową z przepisu jego ojca. Czy w ogóle powinna była próbować ją przygotować tak, jak opowiadał jej o tym Lee? Nie czuła się pewna i z tym. Przygryzła paznokcie jednej dłoni, którą przysunęła do ust. Już dawno nie czuła się tak niepewnie, jak dzisiaj. I nie była w stanie pojąć, co stało się, że wspaniałego weekendu nad jeziorem znaleźli się w tym miejscu. Niewygodnym dla nich obojga.
— Mam nadzieję, że będzie ci smakować — powiedziała tylko, zupełnie jakby temat tej przeklętej zupy miał im pomóc. Jej pomóc. W tym, aby zignorować poczucie odrzucenia i spojrzeć znowu na niego inaczej. Najlepiej byłoby, gdyby Lee w końcu się odezwał, gdyby pozwolił jej na to, aby podeszła bliżej, aby była bliżej. Całe jej ciało, mimo popieprzonego mętliku w głowie, rwało się do niego. Nieznośnie i boleśnie.
Podczas minionego weekendu nic sobie nie zadeklarowali, ale jednak Betsy czuła się tak, jakby właśnie tak było i teraz miała wrażenie, że te deklaracje były nic nie warte. Nie chciała tego, nie chciała nawet tak myśleć.
Betsy
Obserwowała otoczenie, widząc, że kuchnia była w stanie totalnego rozkładu. Folie, farby, pędzle i inne akcesoria niezbędne do tego, aby odświeżyć pomieszczenie. Nie rozróżniała konkretnych kolorów przez mrok, który panował teraz w całym domu. Kiedy Lee zapalił światło, przymrużyła oczy, bo choć nie było rażące ani przesadnie intensywnie, to zwyczajnie ją zaskoczyło. Stali naprzeciwko siebie. W bezpiecznej odległości, jakby te kilka metrów, które ich dzieliło, miało zagwarantować każdemu z nich azyl i spokój. I mimo tego, że zarówno Betsy, jak i Lee, wyglądali tak, jakby potrącił ich czołg, i pewnie tak samo się czuli, to nie byli gniewni, nie krzyczeli, nie histeryzowali. Zachowywali spokój tak nieadekwatny do tego, co działo się i w sercu, i w głowie Betsy, że nie potrafiła wyjść z podziwu.
OdpowiedzUsuńKiedy tutaj jechała, oczami wyobraźni widziała, jak rzuca się na niego ze swoimi drobnymi piąstkami, jak krzyczy, jak wyraża swoje pretensje, ale jednak, kiedy zobaczyła go w drzwiach, zamarła. I nadal czuła się trochę tak, jakby działała totalnie mechanicznie. Ale kiedy tylko zaczął mówić, nie uciekała już spojrzeniem. Stała w miejscu i słuchała tego, co miał jej do powiedzenia.
Nie tego się spodziewała. W końcu nawet nie wiedziała, że Lee miał brata. Napomknął coś o swoich rodzicach, ale milczał w temacie rodzeństwa. Uniosła brew, zastanawiając się nad pewną kwestią. To musiał być starszy brat, skoro siedział w więzieniu od roku, w którym Betsy przyszła dopiero na ten świat. Siedział tam już prawie trzydzieści lat, a to oznaczało, że był kolejną osobą, którą Lee stracił jako dzieciak.
— Jezu… — szepnęła, bardziej do siebie, wcale nie zamierzając przeszkadzać mu w mówieniu, kiedy do niej to dotarło. Kiedy zrozumiała, jak bardzo brutalne było dla niego życie, ile musiał się wycierpieć, żeby dotrzeć do tego miejsca, w którym był teraz, w którym był ewidentnie smutny, słaby i nieszczęśliwy. Wiedziała, ba, pewna była tego, że stoi przed mężczyzną, którego kocha i krajało jej się serce, kiedy tego wszystkiego musiała musiała słuchać, kiedy musiała patrzeć na to, jak się tracił, jak znikał ten pełen energii, uśmiechnięty i przekorny Lee.
— Przykro mi. — Powiedziała i nie był to słowa rzucone na próżno, tylko po to, aby zapełnić ciszę. Były szczere i pełne współczucia. Mogła sobie tylko wyobrazić, jak było mu ciężko, kiedy mierzył się z tym sam. Kiedy dusił w sobie to wszystko, kiedy wspólnym weekendem tylko nakrył problemy. Mógł jej powiedzieć. Rozumiała i wiedziałaby wtedy więcej. Zrobiła pierwszy krok w jego kierunku. Na drżących, nadal niepewnych nogach. Wyglądał paskudnie. Rana i siniak na policzku wyglądały po prostu źle. Sińce pod oczami, będące pewnie wynikiem braku odpoczynku, też nie dodały mu urody. Miała wiele pytań dotyczących sprawy jego brata, a także stosunku Lee do tego wszystkiego. I chciała mu je wszystkie zadać, ale czy nie byłoby to dla niego przytłaczające. Wiedziała, że Lee ze swoimi problemami chciał radzić sobie sam. Pamiętała ich rozmowę przy wyspie kuchennej w rodzinnym domu Betsy. Wyraźnie powiedział, że poradzi sobie ze wszystkim sam. Domyślała się, że nie chciał jej w to mieszać, bo musiało to być dla niego zwyczajnie trudne.
Zrobiła kolejny krok w jego stronę i jeszcze następny, stojąc teraz tak blisko, że miała go na wyciągnięcie ręki. I z tego też skorzystała, układając dłoń na jego ramieniu.
— Masz rację. Powinieneś był mi powiedzieć i jeszcze wiele musisz mi wytłumaczyć, ale… — odparła w końcu. Cicho, ale bez wyrzutu. Miała do niego żal, ale była też w stanie zrozumieć. — Nie interesuje mnie, z jakiej rodziny jesteś… — urwała od razu. — W sensie, interesuje mnie to. Interesuje mnie twoja rodzina, ale nigdy nie przyszłoby mi przez myśl, żeby oceniać cię przez pryzmat tego, co zrobili… — zauważyła cicho, jej dłoń zsunęła się miękko po jego ramieniu i jeżeli na to pozwolił, spróbowała spleść ich palce razem.
Bee ♥
To nie było nic takiego. Bo skoro przez nic takiego Lee potrafił przestać się do niej odzywać, zapaść pod ziemię i pozwalać na to, aby rozpacz przejęła stery w jego życiu. To musiało być coś i mimo tego, że Lee ewidentnie próbował temu umniejszać, ona nie zamierzała poddawać się w dążeniu do poznania całej sytuacji. Teraz może to nie był odpowiedni moment, bo Maitland i tak się otworzył wystarczająco. I chociaż wymagała, milcząco, ale jednak, tych wyjaśnień, to ją zaskoczył. Tym, że opowiedział. Przyzwyczaił ją do tego, że unikał ciężkich tematów, a więzienie brata z pewnością do takich należało. Niemniej, musiał być świadomy tego, że skoro się otworzył, to ona zamierzała w tym drążyć. Delikatnie i w miarę bezboleśnie, ale nie zamierzała uznawać jakiejkolwiek odmowy z jego storny. Po prostu nie.
OdpowiedzUsuń— Na pewno miałeś powód do tego, żeby robić sobie nadzieję, Lee… — odpowiedziała tylko, bo wierzyła, że tak było. Na pewno walka o to, aby wydostać brata z więzienia nie była łatwa, jeśli zarzuty były poważne. Westchnęła cicho, bo nie wiedziała, co mogłaby więcej mu powiedzieć. Że rozumie? Skoro rozumiała tylko część. Że nie rozumie? Skoro jednak coś tam rozumiała. Nie miała dobrego wyjścia z tej sytuacji.
Westchnęła cicho, kiedy Lee ją do siebie przyciągnął. Niemal rozpaczliwie zacisnęła palce na materiale jego bluzy, kiedy objęła go ramionami w pasie. Wiedziała, że Lee zaraz będzie podobnie mokry, jak była ona, ale nie przejmowała się tym. Potrzebowała właśnie tego, co teraz zrobił. Potrzebowała się do niego przytulić, poczuć zapach i ciepło, za którymi tęskniła. Przymknęła oczy, wspierając policzek na jego klatce piersiowej. Nawet przez materiał ciepłej bluzy słyszała, jak bije jego serce. Zacisnęła palce mocniej, nie chcąc go puszczać. Nie teraz.
I oczywiście, że była w stanie mu wybaczyć. Nie bezwarunkowo, ale jednak była w stanie. Potrzebowała jednak zapewnienia, że Lee następnym razem, kiedy wydarzy się coś, co będzie w stanie wytrącić go z równowagi, przyjdzie z tym do niej. Chciała z nim być. Jej troska o niego nie ograniczała się jedynie do czułego gładzenia policzka. Musiał o tym wiedzieć.
— Nie zostawiaj mnie tak więcej. — Powiedziała cicho, ale pewnie. Stawiała mu żądania. Od tego zaczynała. Od prostych, w jej mniemaniu, rzeczy. — Tęskniłam za tobą. — Dodała, bo choć przypominała mu o tym, kiedy wymieniali kolejne wiadomości albo kiedy ze sobą rozmawiali. Przypominał mu o tym do czwartkowego południa i wtedy ta tęsknota była do zniesienia. Potem, kiedy kontakt się urwał, a Lee skutecznie ignorował jej telefony, tęsknota mieszała się z trudnym do wyobrażenia sobie bólem i żalem. To był ten gorszy rodzaj tęsknoty, z którym sobie nie radziła.
— Nie wymagam, żebyś był święty, Lee. Nikt nie jest. — Mruknęła tylko, w końcu decydując się na odsunięcie się od niego na długość swoich ramion. Nie uśmiechała się, bo mimo tego, że dobrze było jej w jego ramionach, to daleko jej było do szczęścia. — I chętnie się przebiorę.
Fakt. Mokra bluza tylko ją chłodziła, a jeansy przyklejały się do nóg. Było jej zimno i prawdopodobnie, gdyby nie to, że ją do siebie przygarnął, zaczęłaby za chwilę szczękać zębami. Puściła w końcu też materiał jego bluzy, odsuwając się o kolejny krok.
on quiet days I miss you a little more ♥
— To prawda. Nie miałeś prawa — przyznała. Nie zamierzała owijać w bawełnę. Skrzywdził ją, sprawił, że milczenie z jego strony bolało. Nie chciała udawać, że było inaczej i oczarowywać go swoim uśmiechem. Nie chciała mu pokazywać, że jego zniknięcie nie zrobiło na niej wrażenie. Chciała, aby w tym związku byli sobie równi, a to wymagało szacunku z obu stron. Była przekonana, że jego zapadnięcie się pod ziemię było przejawem braku szacunku. Tak po prostu. Ale teraz, kiedy Lee był blisko, na wyciągnięcie ręki, ciężko jej było być rozgniewaną i smutną. — To bolało. — Dodała tylko jeszcze, aby nie miał wątpliwości. Nie zakładała, że Lee się nie domyślał, co jej robił swoim milczeniem, ale nie byłaby sobą, gdyby nie postawiła w danej kwestii ostatniego zdania. Nie była człowiekiem, który byłby skory do tworzenia afery, do krzyków, do przemocy, do oskarżeń. Wolała wszystko wyjaśniać. Najspokojniej, jak tylko się dało. I wiedziała, że choć Lee czuł się winien, to o wiele lepiej znosił przyznanie się Betsy do odczuwanej krzywdy, kiedy następowało to właśnie w łagodny sposób. Nie chciała uchodzić za pępek świata, musiała w końcu mieć też na uwadze, że przez te dni cierpiała nie tylko ona. Powody mieli różne, ale znajdowali się w podobnym stanie.
OdpowiedzUsuńBetsy, wiedziała, że gdyby znalazła się w podobnej sytuacji, co Lee, pobiegłaby właśnie do niego. Aby móc się pożalić, wypłakać i uspokoić. I chciała, żeby on robił dokładnie to samo. Nie mogła naciskać i nie mogła oczekiwać, że Lee zmieni swoje dotychczasowe zwyczaje w dwa tygodnie.
Jego zapewnienie póki co jej wystarczało. Uwierzyła mu. Bez problemu, bez zbędnej analizy. Postawiła sprawę jasno, a Lee przystał na jej warunek. Bez zbędnych analiz, negocjacji i dyskusji. Byli świadomi tego, kto zawinił, ale oboje wiedzieli już teraz, dlaczego tak się stało. Betsy nie była okrutna i nie chowała urazy zbyt długo, a znając uzasadnienie podejmowanych przez niego decyzji, była więcej niż pewna, że w pewnym sensie Lee miał prawo zamknąć się w sobie.
Ruszyła za nim do, jak się okazało, jego sypialni. W porównaniu do przewróconego do góry nogami wnętrza domu, sypialnia wyglądała schludnie i elegancko. Rozejrzała się. Brakowało tu jeszcze paru rzeczy, które dodałyby wnętrzu przytulności. Betsy zatrzymała się nieopodal drzwi, czekając aż Lee wróci z garderoby. Odebrała od niego ubrania, ale wcale nie zamierzała wychodzić z nimi do łazienki.
Widział ją nago, a przebieranie się przy nim nie było czymś krępującym. Uznała jednak, że Lee może sobie nie życzyć, aby świeciła przed nim ciałem w samej bieliźnie, więc rzuciła wręczone jej ciuchy na łóżko, podeszła do niego i odwróciła się do Lee tyłem. Zsunęła najpierw jeansy, ich tylnej kieszeni wyciągając swój telefon, który wylądował na łóżku, a jej jeansy zostały na podłodze. Wsunęła na biodra dresy, które choć skurczone, nadal pozostawały lekko za duże. Ściągnęła sznurki w pasie i problem był rozwiązany.
— Co powiedział sędzia? — zapytała, wracając do tematu jego brata. Ściągnęła swoją bluzę, pod którą nie miała nic poza biustonoszem. Szybko ubrała niebieską koszulkę i szarą bluzę, w której niemal utonęła. Odwracając się w jego stronę, podwijała jej rękawy, już nieco śmielej i pewniej odnajdując go spojrzeniem. — Gdzie mogę dać mokre ciuchy? — dopytała, zbierając z podłogi i jeansy, i bluzę. Od razu zrobiło jej się cieplej i przyjemniej. Była w tym domu pierwszy raz, co też sprawiało, że czuła się nieco nieswojo. Jednak swoim ostatnim pytaniem dała mu do zrozumienia, że na razie nigdzie się nie wybiera. I czy tego chciał, czy nie, mieli właśnie zacząć rozmawiać.
Bee ♥
Kiedy Lee wyszedł z sypialni, z jej ciuchami, Betsy złapała za swój telefon. Napisała do Charliego, czy mógłby zajrzeć do zwierzaków, gdyby do dwóch godzin nie dała znać, że wraca do domu. Dodała tylko, że to, co robi jest ważne i ostatni raz w tym miesiącu prosi go o pomoc. Brat odpisał niemal natychmiast. Nie było problemu, akurat i tak byli w Camden, więc w drodze powrotnej mogli zamknąć kury na noc i nakarmić pozostały zwierzyniec. Wyciszyła telefon, wyłączając w nim internet, żeby czasem nic nie przeszkadzało. Nie potrzebowali żadnych rozpraszaczy, bo wtedy łatwiej byłoby uciekać od rozmowy, a Betsy nie wyobrażała sobie, żeby którekolwiek z nich miało teraz próbować uciec.
OdpowiedzUsuńBetsy ciągle stała, rozglądając się po sypialni. W ciągu dnia musiało tutaj być przyjemnie. Okno wyeksponowane było na odpowiednią stronę, co gwarantowało optymalną ilość słońca i światła dziennego. Widziała, jak słońce grając swoimi promieniami na drewnianych żaluzjach rzuca cień na ścianę, jak w pokoju robi się przytulniej tylko dlatego, że widać w smugach światła unoszące się w powietrzu drobinki kurzu.
Słuchała go uważnie, obserwując jeszcze uważniej. Nie umknęło jej uwadze, że wstał wcześniej z łóżka z trudem, teraz też z niemałym trudem usiadł z powrotem. Nie chciała nic innego, jak tylko do niego podejść i go przytulić, ale wiedziała, że nie może. Jeszcze nie. Nie teraz. Rozmiękłaby wtedy totalnie, dając mu przyzwolenie na to, aby milczał, a przecież tego nie chciała.
Podeszła bliżej, unosząc rękę tak, jakby chciała go dotknąć, ale zrezygnowała. Stała przed nim, patrząc na czubek jego głowy, którą pochylał, uparcie wpatrując się w zegarek. Nie umknęło jej uwadze pęknięcie widoczne na jego tarczy. A skoro on nadal nie chciał na nią patrzeć, kucnęła, wspierając się przedramionami o jego uda. Nawet tak przypadkowy, nieznaczny dotyk sprawiał, że trochę trudniej jej się oddychało. Nadal była zła i nadal ją to wszystko bolało. Lee powinien już wiedzieć, że spotkał na swojej drodze kogoś, kto nie boi się mówić o tym, co czuje, nawet jeśli nie były to tylko dobre emocje. Zamierzała go do tego przyzwyczajać. Bo na wszystko mieli czas.
— Złożymy wniosek o uzasadnienie na piśmie, na pewno można wysłać go pocztą — zauważyła cicho. Nawet nie zdawała sobie sprawy, że mówi w liczbie mniej, o nich, a nie tylko o nim. Wydawało jej się to tak oczywiste i tak na miejscu, że po prostu musieli się z tym pogodzić. — Może będzie wtedy łatwiej przygotować się na podobną sytuację za kolejne dwa lata — mówiła dalej, choć cicho i nienachalnie. Dawała mu miejsce na ewentualny protest, mimo tego, że nie zamierzała żadnego z nich zaakceptować. — Kogo zabił Andrew? — zapytała jeszcze. Wolała założyć, że jednak kogoś zabił, skoro od prawie trzydziestu lat mieszkał za kratami. Jeśli Lee wierzył w niewinność brata, to raczej nie starałby się o warunkowe zwolnienie, a o wznowienie całego postępowania, zahaczając nawet o sam Waszyngton.
Lewą dłonią sięgnęła do jego prawego policzka, delikatnie muskając opuszkami palców okolice zadrapań i siniaka, których narobił sobie podczas nieobecności. Odgarnęła z jego twarzy zbłąkane kosmyki przydługich włosów. Wbrew pozorom tak czuły gest niewiele ją kosztował.
— Strażnicy sądowi raczej by cię tak nie urządzili… — zauważyła, ni to stwierdzając, ni pytając.
Bee ♥
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńLee miał trochę problem z Betsy, bo nie oczekiwał, że zostanie z nim dłużej, ale też nie wyglądał na zachwyconego, że ona pojawiła się u niego w domu. Betsy jednak, skoro już tu była i widziała, że sobie nie radził, nie chciała go zostawiać samego. Dowiadywała się przykrych rzeczy. Domyślała się, że jako dzieciak trafił do systemu, bez ojca, matki i brata. I jak mogła się domyślać, Mary Maitland też się do tego przyczyniła. Wiedziała już, że mieszkał przez jakiś czas w samochodzie. Że łapał się prac w fast foodach. Życie nie rozpieszczało Lee i wydawać by się mogło, że przywykł do tego, że ze wszystkim był sam. Że bez innych ludzi łatwiej jest opaść na dno i się roztrzaskać.Odnosiła wrażenie, że całe życie był sam, mimo tego, że przecież w pewnym momencie miał żonę. Bolało ją serce, kiedy uciekał przed nią spojrzeniem, ale nie zamierzała się odsuwać.
OdpowiedzUsuńBolało ją to, jak nagle zniknął, jak postanowił się nie odzywać i cierpieć w odosobnieniu. Bolało ją, że z taką łatwością, jakby zapomniał o tym, że w ogóle istniała. Ale rozumiała też mechanizmy obronne, którymi się zasłaniał. Miał prawo do tego, żeby cierpieć, żeby być smutnym i wkurwionym. Jej zależało jedynie na tym, aby cierpiał, był smutny i wkurwiony właśnie z nią. Nie mogła jednak oczekiwiać, że Lee z dnia na dzień przyzwyczai się do myśli, że ma obok siebie kogoś, kto będzie z nim w każdej chwili, bezwarunkowo i bezwzględnie. Potrzebowali na to wszystko czasu, którego po prostu nie mieli. Musieli działać na bieżąco, z akcji goniącej kolejną akcję. Nie było po ludzku możliwym, aby pozostać w tym wszystkim niewzruszonym.
Słuchała go w milczeniu, potakując tylko lekko głową.
— Dobrze, w takim razie nie będziemy robić nic — odpowiedziała, dając mu też do zrozumienia, że będzie z nim niezależnie jaką decyzję podejmie, mimo wszystko. Chciała pomóc mu w tym, aby powoli budował w sobie przekonanie, że już nie jest sam na tym świecie. Że poza bratem w więzieniu, który głupio zrobił biorąc na siebie winę, miał też ją - Betsy Murray, listonoszkę z Mariesville, która wcale nie przestała mu ufać, ale która po prostu potrzebowała zrozumieć. Westchnęła cicho, przymykając oczy. Tego było wiele. Złych informacji i historii bez szczęśliwego zakończenia. Nie miała w głowie teraz nic, poza przekonaniem, że Lee jest dobrym człowiekiem i zasługuje na najlepsze rzeczy.
Bolało ją serce, kiedy drgnął pod jej dotykiem, bo chyba się po prostu nie spodziewała takiej reakcji, nawet jeśli spowodowały ją jej chłodne palce. W nikłym, ciepłym świetle lampki nocnej widziała, że wygląda fatalnie, jakby nie spał już kilka nocy z rzędu. Westchnęła cicho.
— Sam się tak…? — uniosła tylko brew i pokręciła lekko głową. Tęskniła za nim przez ten cały tydzień i zupełnie inaczej wyobrażała sobie jego powrót do Mariesville. Nadal była i przygnębiona, i zła, ale czuła też, jak jej serducho przepełnia się o wiele cieplejszym uczuciem, kiedy patrzyła na Lee. I widziała w nim nadal tego samego Lee, w którego uśmiechu i spojrzeniu się zakochała. Tylko jej Lee, jak każdy inny człowiek, miał prawo być smutnym i zmęczonym.
— Chodź, kochanie… — szepnęła, podnosząc się z kucek. Naprawdę chciała, aby wiedział, że jest o co walczyć. Że mają jeszcze swoją własną bajkę. — Zjesz zupę, weźmiesz prysznic i odpoczniesz. Hmm? — mruknęła. I choć nadal się nie uśmiechała, to na pewno nie była na niego obrażona. Podchodziła do tego tak samo ostrożnie, jak Lee, ale wiedziała też, że on w tym całym gównie potrzebuje czegoś pewnego, czegoś, czego będzie mógł się chwycić, aby stanąć na nogi. I chciała, żeby był jej tak samo pewien, jak w weekend nad jeziorem, jak w chwili, kiedy żegnali się pod jej domem. Wyciągnęła w jego stronę dłoń. Nadal była cholernie niepewna, kiedy to robiła, stojąc przed nim w o wiele za dużej bluzie, w obcym dla siebie domu, z emocjami, z którymi nie do końca była w stanie sobie poradzić. Bo z jednej strony bardzo chciało jej się płakać, a z drugiej chciała sobie w końcu pozwolić na uśmiech.
Bee ♥
Betsy może nie będzie oceniała Lee przez pryzmat tego, co przeżył, ale niewątpliwym było, że będzie o tym pamiętała. W końcu to wszystko było częścią Maitlanda i nie było sposobu, aby się od tego odciął całkowicie. Mógł tylko żyć tak, aby jego przeszłość nie ciągnęła go na dno. I chciała mu w tym pomóc. Chciała być jego słoneczkiem, chciała pokazywać mu, jak piękne mogą być ich wspólne dni i jak łatwo jest polegać na sobie nawzajem, kiedy można sobie zaufać. I choć miała mu wiele do zarzucenia, to postawiła już warunek, na który Lee przystał bez wahania.
OdpowiedzUsuńMiał jej nigdy nie zostawiać w podobny sposób. Miał jej nie porzucać bez słowa wyjaśnienia. Uwierzyła w to. Zaufała mu, dlatego nie wyobrażała sobie, że po wyciągnięciu od niego takiej deklaracji, miałaby teraz zrobić mu awanturę, przywalić mu w twarz, usunąć numer i go zostawić. Nie chciała go zostawiać. Zrobiłaby sobie wtedy większą krzywdę niż pewnie jemu. Przepadła dla niego bezpowrotnie, więc musiała być silna. To był jej pierwszy raz, kiedy znajdowała się w takiej sytuacji. I owszem, zdarzało jej się pocieszać przyjaciółki ze złamanym sercem, ale nic nie równało się z dzisiejszym dniem, ba, z minionym tygodniem. I choć cierpiała przeokrutnie, kiedy Gabriel okazał się skończonym skurwysynem, tak w końcu pogodziła się z myślą, że nigdy jej nie kochał, a i ona kochała tylko pewne wyobrażenie o nim. Teraz jednak, z każdym kolejnym dniem przepełnionym milczeniem, czuła jak powoli pęka jej serce. Boleśnie i dotkliwie, jak jeszcze nigdy.
Nie odepchnęła go, kiedy przyciągnął ją do siebie, objął w pasie i przytulił się. Kiedy przytulił się mocniej, chowając twarz w miękkim materiale, westchnęła cicho, czując jak niewidzialna dłoń zaciska się na jej sercu, jak łzy zbierają się w oczach. Kocham cię cisnęło się na jej usta, ale wiedziała, że to nie jest odpowiedni moment na to, aby wyznać mu swoje uczucia. Nie chciała przecież, żeby myślał, że to z litości, że kieruje się współczuciem i próbuje go czym prędzej poskładać we względną całość. Chciała mu pomóc, ale nie w ten sposób.
Przeczesywała chłodnymi palcami jego włosy, drugą dłonią drapiąc delikatnie kark mężczyzny. Dobrze było móc znowu go poczuć, jego bliskość, ciepło i zapach. Dobrze było powoli zyskiwać pewność, że to nie koniec. Bo jak Lee myślał, że Betsy z nim skończy, tak ona pojawiła się tutaj przekonana, że usłyszy od niego, że to nie to, że on tego nie chce, że do siebie nie pasują, że są z dwóch różnych światów i się po prostu rozmyślił. Ale kiedy żadne z tych sformułowań nie padło, była wdzięczna.
I pozwoliła im tak trwać w tym uścisku. Stanęła bliżej, między nogami Lee, czując jak jego ramiona zaciskając się jeszcze mocniej. Nie protestowała. Chciała mieć go jak najbliżej. I chciała być silna właśnie dla niego. To cholerne wyznanie cisnęło się na jej usta przez cały czas, więc po prostu nie mówiła nic, zaciskając usta.
Odwdzięczała mu się za to, co zrobił wtedy na plaży, kiedy przygarnął ją do siebie i po prostu pozwolił jej czuć, dzięki czemu mogła choć trochę uporządkować swoje emocje. Nie przestawała gładzić jego karku, przeczesywać jego włosów w kojący, monotonny sposób.
— Już wszystko w porządku, Lee… — szepnęła tylko. — Wszystko będzie dobrze. — Dodała tak samo cicho, pochylając się i całując jego głowę. Nie ruszała się jednak w żaden inny sposób, nie uciekała mu. Po prostu trwała razem z nim w tej całej rozpaczy, w żalu i w wyrzutach sumienia, w spotęgowanych obawach i troskach.
give me the worst of you, because I want you anyway ♥
Nie patrzyła na niego, jakby był słaby, jakby nie był silnym i ogarniętym facetem. Miała świadomość, że każdy miał słabsze momenty i gorsze okresy, i jeśli Lee nie potrafił sobie z tym poradzić, to zamierzała mu pomóc. Bo nie wyobrażała sobie sytuacji, w której za każdym razem, kiedy podwinie mu się noga, będzie się od niej odcinał. Obiecał, że tego nie zrobi, ale nie była w stanie zaufać mu w tej kwestii w stu procentach. Wierzyła w to, że tak będzie, ale jednak istniała obawa, że znowu będzie musiała pierwsza pokazać, że chce o niego walczyć, walczyć o nich.
OdpowiedzUsuńPozwalała mu na tę chwilę słabości, bo przecież wcale nie oczekiwała, że będzie cały czas silny. Przytulała, całowała i zapewniała, bo teraz taka była jej rola. Musiała być przy nim, żeby nie zatracił się do końca w pochłaniającej go rozpaczy. Wiedziała, a właściwie wyobrażała sobie, jak ciężko musi być z tym wszystkim być. Z pewnością poświęcił sprawie brata ogrom energii i okazało się, że wszelkie wysiłki nijak się nie opłacały. Na jego miejscu też byłaby zdruzgotana, dlatego nie oceniała. Chciała po prostu zrozumieć i po części rozumiała. Mogło mu się wydawać, że jego wyjaśnienia nie miały sensu, ale dla niej miały. W dodatku przepraszał. Nieustannie przepraszał i wcale mu się nie dziwiła. Tylko każde jego przepraszam sprawiało, że chciało jej się płakać coraz bardziej, że coraz mocniej coś zaciskało się na jej sercu. Tuliła go do siebie, bo nie była w stanie zrobić nic innego, nie mogła pomóc mu inaczej.
Chciała być dla niego silniejsza, ale żal trochę tę jej siłę blokował. Kiedy się odsunął i spojrzał na nią z dołu, wsparła dłoń na jego policzku. I wtedy cień uśmiechu pojawił się na jej ustach, bo nadal w tych cholernie niebieskich oczach dostrzegała swojego Lee. Odsunęła się i ona, dając mu możliwość podniesienia się, ale szybciej niż w ułamku sekundy była znowu przy nim, kiedy potrzebował się wesprzeć. Nie skomentowała tego. Podobnie, jak nie skomentowała tego, jak się tłumaczył. Zrobiła krok w tył, dając mu przestrzeń potrzebną do tego, aby mógł się wyprostować, ściągnąć zegarek i po prostu odejść. Cofnęła się niemal pod same okno, odwracając się w jego stronę.
Deszcz nie ustępował. Wydawało jej się, że padał nieco mniej rzęsiście, ale nadal przysłaniał niemal cały krajobraz.
— Podgrzeję zupę. Musisz coś zjeść. — Powiedziała tylko tyle, marszcząc czoło, jakby w odpowiedzi na własny myśli, które były po prostu w tej chwili niepoukładane.
Skrzyżowała ręce przy piersi, odwracając się od okna tylko na krótką chwilę, kiedy Lee wyszedł z garderoby i udał się do łazienki. Słysząc, jak zamykają się za nim drzwi, ruszyła niespiesznie do kuchni, zaglądając do pozostałych pomieszczeń, które mijała po drodze. Dom Maitlanda przypominał jeden wielki plac budowy, ale też miał potencjał na to, aby prezentować się naprawdę ładnym, przytulnym wnętrzem, kiedy Lee już skończy. Dom był znacznie mniejszy niż ten, w którym wychowywała się Betsy, ale sam rozkład pomieszczeń był ciekawy i praktyczny. Weszła do kuchni, w której nadal paliło się to światło, które wcześniej zapalił Lee. Bez pośpiechu wyciągała wszystko z torby. Odszukała rondelek, do którego przelała zupę. Była jeszcze ciepła, bo pojemnik miał jakieś tam właściwości termiczne. Odpaliła kuchenkę, ustawiła palnik na mały ogień i zajęła się przygotowaniem tostów.
Nie była zbyt dobrym kucharzem nawet w kuchni, którą znała, więc trochę czasu zajęło jej się odszukanie dwóch misek, talerzyków i łyżek. Musiała też znaleźć patelnię. Miała dobrą pamięć, zwłaszcza, jeśli dotyczyła tego, co usłyszała, a Lee podczas wyprawy nad jezioro, dość szczegółowo opowiadał jej, jak należy przyrządzić tę konkretną zupę.
Ale teraz, kiedy powoli kończyło się to wspomniane przez niego dwadzieścia minut, ciepła zupa wylądowała w naczyniach, a chrupiące tosty na talerzyku obok, zaczęła się trochę, że próba odtworzenia tej wyjątkowej zupy to jednak nie był dobry pomysł. Ale trudno, stało się. Lee musiał zjeść coś tak czy siak, zwłaszcza jeśli zamierzał wziąć leki przeciwbólowe. A pewnie zamierzał.
Bee ♥
Czekała na niego cierpliwie. Podgrzała zupę, zrobiła tosty, choć dwa pierwsze przypaliła i musiała je wywalić. Dobrze więc, że Lee był w tej łazience nieco dłużej, bo pewnie nie dowierzałby w ten popis kucharskich umiejętności. Starała się jednak jak mogła. Zupa smakowała jak zupa, a tosty jak tosty. Nie było źle. Czekała nadal, mimo tego, że kolacja była już gotowa, więc wróciła się do sypialni, gdzie na łóżku leżał jej telefon. Opierając się o zakryty malarską folią blat, przejrzała to, co jej się tam wyświetliło, ale odłożyła go czym prędzej. To nie był czas na aktualizację wiedzy o świecie. Stała więc głównie w bezruchu, wpatrując się to w sufit, to rozglądając się dookoła. Skrzyżowała ręce przy piersi, zastanawiając się i rozmyślając.
OdpowiedzUsuńByła zła na Lee, ale też trochę na siebie, bo mogła przyjść do niego szybciej. Mogła nie odpuszczać i nie wkręcać sobie, że Lee jej nie chce. Chociaż przecież trochę się tak zachowywał, prawda? Była więc zła i na niego, i na siebie. Ale powiedziała mu już, że to bolało. I bolało, tak naprawdę, a to, że nie krzyczała i nie mieszała go z błotem, nie powinno umniejszać temu, że jednak cierpiała. Skrzywdził ją, nadwyrężył jej zaufanie, ale to nie tak, że stracił je całkowicie i bezpowrotnie.
Za bardzo go potrzebowała, za bardzo ciało i serce za nim tęsknił, za bardzo jej wszystkie myśli uciekały właśnie w jego kierunku. Nie było wieczoru, kiedy nie kończyłaby dnia myślą o nim i nie było poranka, kiedy nie zaczynałaby dnia wyobrażeniem sobie jego oczu i dotyku. Był jak narkotyk, chociaż pewnie wypierałby się długo, gdyby miał przyznać, że jest świadomy tego, jak bardzo go potrzebuje. Ale podczas wspólnie spędzonego weekendu wiedział, jak na niego reaguje, jak na niego patrzy i jak go dotyka.
Kiedy Maitland wyszedł z łazienki, ona właśnie była w drodze z talerzykiem tostów do stołu, na którym stały już dwie miski. Podała też łyżki, usiadła na krześle obok Lee. Usiadła bokiem do stołu, a przodem do Lee. Uśmiechnęła się blado.
— Opisałeś to całkiem szczegółowo. Piekłam nawet pomidory i papryki. — Oznajmiając to, wyciągnęła dłoń w jego stronę, pokazując jej wnętrze, na którym malowało się ciemniejsze uwypuklenie. Miejsce, w którym skóra Betsy zetknęła się z gorącą blachą. Wzruszyła lekko ramionami. Teraz natomiast jeden jej policzek lśnił od masła, który rozmasowała tam całkiem niechcący przyrządzając tosty. Z dwoma rodzajami sera. — Mozzarella i cheddar, nie? — Wolała się upewnić. — Nie wiem, czy smakuje tak, jak powinno, ale przepisu na inną zupę po prostu nie znałam. — Przyznała całkiem szczerze.
Niby mogła poprosić o pomoc Daphne albo mamę i zrobić klasyczny rosół, mogła też posiłkować się internetem, a jednak podążała instrukcjami, które wryły jej się w pamięć.
— Musisz sam ocenić, czy zapamiętałam cały przepis — zauważyła, złapała za łyżkę i zamieszała nią trochę od niechcenia w stosunkowo gęstej zupie. Przez ten czas, kiedy Lee się nie odzywał, wróciła do swoich starych nawyków i jadła po prostu niewiele, bazując na gotowcach lub prostych kanapkach. I teraz też nie czuła się głodna, może niepotrzebnie nałożyła drugą porcję.
Przyglądała mu się uważnie. Po długim prysznicu faktycznie wyglądał lepiej, ale nadal daleko mu było do Lee znad jeziora.
B. ♥
— Na pewno nie jest lepsza od twojej — zaprotestowała od razu, bo przez te parę dni zdołała się przekonać, że Lee gotuje lepiej niż dobrze. Ale też po prostu lubiła sobie umniejszać, bo tak. Dla zasady. Widząc jednak, że Lee bez strachu i śmierci na miejscu kosztuje jej zupy, nabrała też odrobinę na łyżkę i skosztowała. Pokręciła głową, pokiwała nią, zacmokała. Smakowało całkiem nieźle. I chyba nawet była w lekkim szoku, kiedy to do niej dotarło. Uśmiechnęła się lekko. Już wcale nie blado, nie drżąco, nie niepewnie. Niczego nie chciała bardziej, jak móc się znowu do niego uśmiechać, ale miała wrażenie, że to nie będzie wcale takie łatwe, zwłaszcza kiedy i on nie był zbyt skory do uśmiechu. Odłożyła łyżkę, jej buzię wykrzywił bliżej niezidentyfikowany uśmiech.
OdpowiedzUsuń— Oczywiście, że cię uważnie słuchałam. — Powiedziała w końcu, jakby nieco urażona tym, że on o tym nie pomyślał. Co więc myślał? — Cały czas cię uważnie słucham. Dlaczego zakładasz, że tak nie jest? — spytała, szczerze zainteresowana tym, co nim kierowało, kiedy beztrosko zakładał najgorsze. — Nikt inny cię wcześniej uważnie nie słuchał? — dodała, choć mogło brzmieć to okrutnie, ale chyba właśnie zwykłe, głupie stwierdzenie rzucone nad miską zupy sprawiło, że coś w niej naprawdę pękło. Może ta fasada silnej dziewuchy, którą chciała dla niego być. — Myślałeś, że co? Że seks z tobą jest tak niesamowity, że nic innego się nie liczy i wszystkie twoje słowa wpuszczam jednym uchem, a drugim wypuszczam? — dodała, odgarniając kosmyk wilgotnych jeszcze włosów za ucho. Może dlatego się do niej odzywał. Spróbowała połączyć kropki i zrozumieć. Może nie wierzył w to, co robiła i mówiła do tej pory. Może bał się uwierzyć w to, że jednak jej na nim zależy. Do bólu.
— Bo jest. — Krótko, zwięźle i na temat, co Betsy? — Ale jest niesamowity właśnie dlatego, że twoje słowa mają znaczenie. I chciałabym, żeby moje też miały. — Niemal prychnęła, a tak naprawdę dopiero zaczynała się rozkręcać. Sięgnęła po tosta z serem i wgryzła się w niego, jakby przeżuwanie mogło wpłynąć na jej aktualny nastrój.
— I kiedy mówię, że jesteś niesamowity i cię uwielbiam, to tak jest. Kiedy mówię, że cię potrzebuję, to masz mi uwierzyć, a kiedy mówię, że będę czekać i masz wrócić, to masz, kurwa, wracać — powiedziała. Nawet nie zdała sobie sprawy z tego, że przeklnęła. Ale przecież była zła i zirytowana, a nie była święta. — A teraz jedz tę zupę do końca. Zaraz będzie zimna. — Dodała tonem, którego się po sobie nie spodziewała. Odwróciła się od niego, siadając teraz przodem do stołu. Złapała za łyżkę i też jadła, no bo co. Co innego miała zrobić. Ale tak, jak z łatwością przychodziło jej dzielenie się ciepłymi, pozytywnymi myślami, tak równie łatwo było jej mówić o tym, co ją gryzło. I fakt, hamowała się trochę do tej pory, bo Lee wyglądał fatalnie i pewnie tak samo fatalnie musiał się czuć. Ale on miał już czas i okazję do tego, aby się wytłumaczyć. I przepraszał. Słyszała, że przepraszał. I to wszystko było dla niej równie bolesne, jak to, że przestał się odzywać. Bo nie chciała, żeby się przed nią kajał. Nie chciała nad nim górować i mieć mu za złe.
— Myślę, że tobie też nie byłoby miło, gdybym gdzieś wyjechała i urwała kontakt. — Zauważyła, między jedną łyżką zupy a drugą. — Chyba że byłoby ci to obojętne, bo ja taka jestem… — mruknęła jeszcze, już nieco mniej wyraźnie, jakby w ogóle bała się tak myśleć. Nad jeziorem dał jej do zrozumienia, że nie była obojętna. Doskonale pamiętała wieczór, kiedy siedzieli na jednym krześle i oglądali gwiazdy. Pamiętała, jak się wtedy czuła i jak pewna była tego, że się w nim zakochała.
B. ♥
Była w stanie zrozumieć, że z czymś sobie nie poradził, że coś go zabolało i zmusiło do niemocy, ale nie mogła zrozumieć, że nic nie myślał. Ona nie była w stanie nie myśleć, myślała zawsze, zawsze za dużo, a im mniej było Lee, tym coraz więcej pojawiało się parszywych myśli. Wracając znad jeziora, była pewna, że wraca ze swoim facetem, jako jego dziewczyna, ale też miała poczucie, że swoich dziewczyn się tak nie traktuje. No matter what. I właściwie wystarczyłby jeden telefon, jeden sms. Przepraszam, Betsy, potrzebuję dwóch dni dla siebie. I miał rację, bo zrozumiałaby też i to. Potrzebował przestrzeni i czasu, ale chciała o tym wiedzieć, nie chciała, żeby tak brutalnie wytargiwał siebie samego z jej życia. Docierało jednak też do niej, że po prostu za szybko i za dużo sobie wyobrażała. To, że bez trudu widziała się u boku Lee każdego poranka. To, że nie wyobrażała sobie bez niego wieczorów. To wszystko stało się za szybko i za bardzo. Może znowu, już po raz kolejny, okazała się zwyczajnie naiwna. Łatwowierna. Problem więc tkwił w niej, a nie w Lee. Bo przecież niczego sobie nie deklarowali.
OdpowiedzUsuńOdsunęła się od siebie miskę z zupą, kiedy zaczął mówić dalej. Zrobiła to na tyle zamaszyście, że część zupy rozlała się na blacie stołu. Chwilowo to zignorowała. Odwróciła się w jego stronę, zaciskając obie dłonie w pięści. Oddychała coraz ciężej, czując jak w jej oczach zbierają się łzy. Dlatego nie mrugała.
— Więc właśnie. — Odparła tylko drżącym głosem. Spojrzała na sufit, próbując walczyć z płaczem. Boże, jak ona bardzo nie chciała teraz płakać. Chciała, żeby wszystko wróciło do czasu sprzed tygodnia. Żeby zresetować ten czas. Uznać, że nic takiego nie miało miejsca. A może po prostu powinna przeżywać to mniej? Ochłonąć, pozwolić mu na przeżywanie kolejnej klęski tak, jak chciał. Nie wchodzić mu w drogę? Zapomnieć, że nazywał ją swoją dziewczyną, bo może robił to tylko w łóżku? Tak, jak Gabriel? Zadrżała. Z obrzydzenia do samej siebie, że w ogóle była w stanie porównać Lee do profesora. — Przynajmniej wiesz, jak się czuję. Nad tym możesz pomyśleć.
Wraz z jej słowami, w jego ramię wycelowała swoją pięść, aby go tylko szturchnąć, żeby nie siedział tak, kurwa, w bezruchu i jej nie drażnił bardziej. Niemal natychmiast wstała od stołu, łapiąc za te dwie miski. Nie mogła na niego dłużej patrzeć, bo wtedy nie powstrzymałaby łez. Wylała tę resztę zupy do zlewu i wrzuciła tam naczynia. Opierając się rękoma o krawędź blatu, nabrała głośno powietrza w płuca i kucnęła. Ręce nadal zaciskała na blacie, więc teraz głowę schowała między ramionami, zaciskając oczy. Gorące łzy popłynęły dwiema strużkami po jej policzkach. Jednocześnie chciała zostać i uciec. Nie potrafiła znaleźć sobie miejsca. I choć czuła, że ma prawo się tak czuć, że to wszystko jest słuszne, to miała wrażenie, że dramatyzuje. Że znowu wszystko czuje za bardzo.
— Nie zrobiłam nic, co dałoby ci podstawy do tego, żeby się tak zachować — mruknęła płaczliwie, kiedy się podniosła otarła wierzchem dłoni policzki, pociągając przy tym nosem. — I wiem, że przepraszasz, Lee. Wiem, że powiedziałeś, że mnie nie zostawisz. — Dodała ciszej, dopowiadając sobie w głowie, że trochę tę obietnicę na nim wymusiła. — Ale jezu… jestem zła, a z drugiej strony nawet nie umiem się na ciebie gniewać. — Teraz jęknęła. Odwróciła się w końcu w stronę stołu, opierając się biodrami o blat.
Ona też chciała powiedzieć mu wiele rzeczy. Wtedy, kiedy nie wiedziała, co się z nim dzieje i teraz. I teraz, kiedy miała go na wyciągnięcie ręki, a jednak nie mówiła. Bo kolejny raz, milcząco, ale zgodnie, postanowili, żeby nic sobie nie mówić.
B. ♥
OdpowiedzUsuńOna zaś nie była przyzwyczajona do awantur, do krzyku i wyzwisk. Jej rodzice nigdy nie kłócili się tak, aby ktokolwiek był tego świadkiem. Szarpaniny znała tylko w wydaniu Charliego i Scotta. Ona sama też nie podnosiła głosu bez potrzeby. Nie uważała, aby Lee zasługiwał na jej krzyk. Zrobił źle, był tego świadomy, przepraszał, obiecywał. Był zraniony i to nie ulegało wątpliwości. Nie zasługiwał na krzyk i wyzwiska. Betsy wychodziła z założenia, że o wiele więcej można ugrać rozmową. Nie do końca spokojną, bo przepełniona była emocjami, a właściwie to ich nadmiarem. Każde z nich szarpane było przez zupełnie inne, choć podobne emocje. Inaczej ukierunkowane.
Spojrzała tylko na niego, kiedy podszedł bliżej i stanął naprzeciwko niej. Była zła, ale nie miała pojęcia, jak wyrazić tę złość. Przychodził jej na myśl tylko płacz, bo tak najłatwiej było się rozładować do tej pory. Dlatego, chociaż nie szlochała, to pozwoliła łzom płynąć po j policzkach.
I tak samo pozwoliła się przygarnąć. Westchnęła cicho. Lee przyjemnie pachniał. Swoim żelem pod prysznic, płynem do prania, ciepłem i bezpieczeństwem. Mimo wszystko, mimo całej tej złości i żalu czuła się dobrze w jego ramionach. Przez chwilę trwała tak w bezruchu, przytulając policzek do jego piersi. Napawała się jego zapachem, milcząc. Tęsknota, która czuła przez te wszystkie dni w końcu milkła, wyciszała się. Zamknęła oczy. Po chwili zdecydowała się objąć go w pasie, przylegając do niego mocniej.
— Jestem zła — przyznała cicho. Westchnęła po raz kolejny. Zacisnęła powieki, a dłonie zamknęła na jego bluzie. — I wiem… — głos jej się załamał. — Wiem, że po prostu nie mogę cię już nigdy nigdzie wypuszczać. — Mruknęła. Boże, była zła. Więcej niż zła, ale ta złość była przede wszystkim nasączona smutkiem. Ale była też szczęśliwa, że wrócił.
Była mu wdzięczna za wszystko, co teraz powiedział. Że mogła być zła. Że przejdą przez to. Razem. Oni. Zadarła głowę, teraz brodę opierając o jego bluzę. I z tymi lekko zapłakanymi oczami patrzyła w górę, szukając jego spojrzenia.
— Zależy mi na tobie, Lee — szepnęła, wyciągając jedną dłoń w stronę jego poharatanego policzka. Dotknęła go delikatnie, opuszkami palców sunąc po nieładnym zasinieniu. — I jestem na ciebie bardzo zła. Już dawno nie byłam na nikogo tak zła, ale nie będę na ciebie krzyczeć — przyznała cicho. — Nie chcę…
Urwała. Nie chciała wielu rzeczy, przede wszystkim nie chciała marnować ich wspólnego czasu na gniew i kłótnie. To nie miało sensu, skoro Lee był już świadomy tego, co zrobił źle.
— Mogę zostać? — spytała niespodziewanie, bo nie planowała wcale zostawać tutaj na noc. Ale cholera, jak ona go bardzo potrzebowała.
let's make an agreement ♥
Za wszelką cenę nie chciała trwać w relacji, w której miłość albo jej parodia byłaby niszczycielską siłą, stanowiłaby dla dwójki ludzi nic poza destrukcją. Betsy bardzo dbała o to, aby jej relacje z innymi były czyste, pozbawione niedomówień. Kiedyś na to nie uważała, plotkowała i obgadywała, donosiła i mąciła, dlatego też nie miała szerokiego grona przyjaciół. Nie chciała, żeby jej relacja z Lee miała fundament oparty na chowanych urazach czy małych kłamstewkach. Mówiła więc wprost. Była zła i smutna. Usłyszał to od niej. Tak samo, jak to, że tęskniła. Nie kłamała. W żadnej z tych kwestii.
OdpowiedzUsuńAle widząc jego blady uśmiech, słysząc, jak po raz kolejny przyznaje, że zjebał, nie mogła się nie uśmiechnąć. Nie był to ten szeroki, promienny uśmiech, który jej towarzyszył podczas ich wspólnego weekendu, ale na pewno był to najwyraźniejszy uśmiech, na jaki zdobyła się dzisiejszego wieczoru.
Nie wyobrażała sobie, aby po tylu dniach rozłąki po prostu go teraz zostawić. Nie mogła go zostawić z dwóch prostych powodów. Pierwszym z nich była ona sama i jej potrzeby, a potrzebowała, żeby ją przytulił, żeby objął najmocniej jak potrafił i pocałował, zapewniając tym samym, że wszystko będzie. Drugim powodem, dla którego nie mogła zostawić Lee - był właśnie on. Widziała przecież, że jest rozbity, że nie bez powodu, ale na pewno bez namysłu, zerwał z nią kontakt i nie chciała, aby był z tym sam. Może on tego nie chciał, może czuł się przez nią teraz osaczony, ale miała postanowienie, aby przy nim trwać. I tego zamierzała się trzymać.
Już nie płakała, ale nadal miała załzawione, zaczerwienione oczy. Policzki też, co było śladem po tym, jakie emocje nią targały. A było ich wiele. Zaskakującym jednak było to, że kiedy rozgościła się w jego ramionach, zaczął zalewać ją spokój. Nie spodziewała się tego. Westchnęła cicho, nie odsuwając się od niego na krok. Założyła włosy Lee za uszy, krzywiąc się, kiedy mogła w końcu uważniej przyjrzeć się temu, jak wyglądała jego twarz.
— Nie. Nie martw się, wszystko załatwiłam.
Powiedziała cicho. Może przesadzała z tym całym załatwianiem, ale poinformowała Charliego o tym, że może nie wrócić. Nie wnikała w szczegóły, ale wierzyła w to, że jej brat nie będzie też specjalnie się martwi. Największym problemem była Cissy i to, czy psina wybaczy jej samotną noc.
Wtuliła się znowu w niego. Była małą, rozeźloną przylepą. Jej układ nerwowy zdawał się być przy tym wszystkim na wyczerpaniu. Potrzebowała więc jego objęć, aby wrócić do równowagi. I jeśli tego potrzebował, zamierzała mu przypominać o tym, jak bardzo go potrzebuje, jak potrzebuje go cały czas.
— To może pokażesz mi dom? — spytała cicho, tak nieśmiało przypominając mu, że nigdy tu nie była. Poznała kuchnię i sypialnię, niewiele jak na jednorodzinny parterowy dom. Nie chciała jednak dalej stać w tym pomieszczeniu i rozpaczać nad tym, co się wydarzyło, nad tym, co zrobił Lee. Można było powiedzieć, że był teraz na warunkowym, choć to nie było do końca tak. Bo nie wybaczyła mu pod warunkiem. Wybaczyła mu bezwarunkowo, co do tego nie miała wątpliwości. I też chciała, żeby o tym wiedział.
Przesunęła obie ręce do góry, wspierając w dobrze znanym mu geście swoje przedramiona na jego barkach. Uniosła się nieznacznie na palcach, ale nie zrobiła nic więcej, jakby się bała. Bała się jego reakcji i swojej własnej. Nadal był tym facetem, w którym się zakochała.
;*
Lee mógł być pewien, że bez niego, mimo narastającej ciekawości, Betsy nie wejdzie do żadnego pomieszczenia, do którego on by jej nie zaprowadził. To był jego dom, a ona mimo tego, że wtargnęła tutaj bez zaproszenia i bez zapowiedzi (bo jak niby miała się zapowiedzieć?), wcale nie zamierzała naruszać jego prywatności. Zamierzała pozostać na trasie kuchnia-sypialnia-łazienka. Wspomnienia Lee i pamiątki, które ze sobą przywiózł, były bezpieczne.
OdpowiedzUsuńBetsy może i była niepoprawnie ciekawska, ale wraz z wiekiem potrafiła to kontrolować, nauczyła się szanować granice innych i choć chciała, żeby Lee miał jak najmniej tych granic wobec niej, to nie naciskała i nie nalegała. Uczyła się przy nim cierpliwości, nawet w takiej sytuacji.
Dlatego nawet nie myślała o tym, że już nie będzie tak dobrze, jak było. Ba, była przekonana, że może być jeszcze lepiej. Była optymistką, czasami jej się zdarzało i teraz właśnie zamierzała kurczowo pilnować tego małego płomyka nadziei, który powrócił, gdy zobaczyła Lee. I choć nadal trochę bała się tego, że Lee zamilkł, bo zwyczajnie jej nie chciał, to starała się w ogóle o tym nie myśleć. Tłumaczyła to sobie w głowie tym, że gdyby jej nie chciał, to wyprosiłby ją z domu, nie pozwoliłby jej na to, aby zostawała na noc, nie przytulał jej, biorąc na siebie kolejny ciężar w postaci smutku i żalu Betsy. Nie pocałowałby jej wtedy, nawet jeśli było to tylko delikatne, przelotne muśnięcie. Pierwsze od momentu, w którym żegnali się przed jej domem.
— Jasne — odpowiedziała tylko, nie wnikając w to, dlaczego w połowie domu nie ma światła, a to w kuchni jest niebezpiecznie chybotliwe. Zaskoczyła ją jednak szczerość Lee. Do tej pory mniej lub bardziej udolnie maskował to, że cokolwiek mu doskwiera. Nie była ślepa. Dzisiaj wyglądał wyjątkowo fatalnie, całość zwieńczyła obita twarz i podrapana ręka, którą pewnie amortyzował siłę upadku. Westchnęła, raz jeszcze muskając palcami jego policzek, a następnie wyswobodziła się z jego objęć, odwracając się w stronę kuchennego zlewu. — Może powinieneś wziąć na jutro wolne? — spytała, bo nie była też pewna, czy już je miał. Sama była gotowa napisać do kierowniczki, że nie pojawi się jutro w pracy. Rzadko kiedy korzystała z tej furtki, więc pewnie nikt nie miałby do niej żadnych pretensji.
Byli w tym wszystkim, w tej aktualnie chwiejnej relacji, diabelnie ostrożni. I choć pozwalali sobie na to, aby poczuć swoją bliskość, to żadne nie robiło i nie mówiło nic więcej. Stąpali po kruchym lodzie i ta niepewność była dla Betsy męcząca, ale doskonale wiedziała, że muszą to przetrwać, przepracować i wspólnie naprawić. Dzisiejszy wieczór nie był najlepszą porą na jakiekolwiek naprawy, chociaż mogli w nienachalny sposób pracować nad swoim zaufaniem, właściwie to nad zaufaniem Betsy.
— Idź się już położyć — zadecydowała tonem nieznoszącym sprzeciwu. Zerknęła tylko krótko na niego, dając mu do zrozumienia, żeby nie próbował podważać jej słów. — Ja tutaj ogarnę i zaraz do ciebie przyjdę.
Nabałaganiła. Dlatego złapała za szmatkę, namoczyła ją i wycierała stół z wylanej zupy. Musiała się, choć przez chwilę, czymś zająć, nawet jeśli były to tak prozaiczne czynności, jak wycierane stołu lub mycie naczyń.
Bets ♥
Dobra wola Betsy też miała swoje granice. Na razie została jedynie lekko nadwyrężona i to po raz pierwszy przez Lee. Nie skreślała go i nie skreślała ich. To byłoby zbyt szybko, żeby zdecydować o tym, aby się poddać. Każdy miał prawo do potknięć i nawet jeśli potknięcie Lee było dla niej bolesne, to jednak nie było druzgocące, choć sama Betsy mogła wydawać się zdruzgotana. Zbyt wiele sobie wyobrażała, kompletnie zapominając o tym, jak życie może być brutalne. Lee jej o tym przypomniał. Może nie był nawet świadomy tego, co robi, kiedy usłyszał decyzję sądu w Oklahomie. Może nie myślał o tym, kiedy postanowił odwiedzić tamtejszy bar i kiedy lądował pyskiem na chodniku.
OdpowiedzUsuńBetsy w ogóle niewiele myślała o różnicy wieku, która ich dzieliła, a podczas wspólnego weekendu zdołała zapomnieć o tym kompletnie. Nie zwracała uwagi na to, że Lee nazywał się starym dziadem, że był ponad dziesięć lat starszy. Podobał jej się tak, jaki był. I podobałby jej się pewnie, gdyby był pięć lat młodszy. Bo Lee był Lee. Jej serce dla niego zwariowało, umysł przepadł, a Betsy pozostawała w tym wszystkim kompletnie bezradna.
I albo mogła poddać się zalewającym ją uczuciom, albo z nimi walczyć i odejść, odpuścić Lee i szukać kogoś, kto według niego byłby dla niej bardziej odpowiedni. Bo ona póki co nie widziała nikogo poza nim. Skutecznie przysłaniał jej horyzont, żaden inny mężczyzna nie mógł się z nim równać. I chociaż była na niego zła, to nie zmieniało to faktu, że się w nim zakochała, a właśnie miłość stanowiła siłę napędową dla wszystkich jej dotychczasowych działań. Wiedziała to. Czuła. I nie była mu w stanie o tym powiedzieć.
— Okej — odpowiedziała tylko na to, że Lee jutro pójdzie do pracy. Nie wyglądał jak człowiek, który jest gotowy na powrót do pracy. Zwłaszcza na kuchni, gdzie cały dzień musiał spędzić na nogach. Martwiła się, ale nic więcej nie powiedziała.
Bo Betsy może i zapominała o różnicy wieku, ale o różnicy charakterów już nie. Wiedziała jednak, że ich charaktery mogły się świetnie uzupełniać, dogadywali się. Udowodnili sobie, że potrafią się dogadywać. Że Lee może wykazać się troską i czułością, że ma o kogo zadbać, a Betsy uczyła się cierpliwości i odkrywała w sobie pokłady czegoś, co nazwałaby dojrzałością.
Kiedy Lee wyszedł z kuchni, wytarła porządnie stół. Umyła naczynia. Zajęło jej to może kilkanaście minut, ale też się wcale nie spieszyła. Napiła się jeszcze wody i dopiero wtedy, kiedy unosiła szklankę do ust, zauważyła, jak drży jej dłoń. Wychodząc z kuchni, schowała telefon do kieszeni bluzy i zgasiła za sobą światło. Nie poszła prosto do sypialni, w której nadal światło dawała mała, nocna lampka. Poszła do łazienki, którą wcześniej wskazał jej Lee.
Po paru minutach była już jednak w sypialni. Podeszła do łóżka od strony Lee, na szafeczce kładąc swój telefon. Nie mówiła wiele, właściwie nie mówiła nic. Cisza w domu Maitlanda była przejmująca. Miała wrażenie, że w jej rodzinnym domu nigdy nie było tak cicho. Była zmęczona tym dniem, tym prawie całym tygodniem. Nie spała dobrze od momentu, kiedy Lee urwał z nią kontakt. Nie jadła wtedy też zbyt wiele. Nie dbała o siebie, bo uważała, że nie ma w ogóle po co.
Okrążyła łóżko i ściągnęła dresowe spodnie i bluzę. Zostając w niebieskiej, prostej koszulce, położyła się obok Lee. Nie zachowywała specjalnego dystansu. Potrzebowała jego bliskości i ciepła. I miała nadzieję, że jej bliskość też może mu jakoś pomóc. Być może się łudziła, ale miło było myśleć, że on też jej potrzebuje.
Leżąc na boku, praktycznie przylegała swoim ciałem do niego. Ciche westchnienie wyrwało się z jej ust, kiedy przesunęła dłonią po jego torsie. Zatrzymała ją na jego piersi, zaciskając palce na materiale bluzy.
— Lee… — zaczęła cicho, choć tak naprawdę nie wiedziała, co powiedzieć. Wiele cisnęło się na usta, ale równie wiele chciała przemyśleć. Oparła czoło o jego ramię. — Zgasisz światło? — spytała, bo przecież lampka była po jego stronie. I równie dobrze mogła zrobić to, kiedy odkładała swój telefon. Ale przecież nie o lampce i świetle chciała z nim rozmawiać. — Poradzisz sobie jutro? — spytała w końcu, jeszcze ciszej, prawie szeptem. Nie była w stanie ukryć, że się o niego martwiła. A martwiła i to cholernie. Martwiła się wtedy, kiedy się nie odzywał i teraz, kiedy widziała go w takim, a nie innym stanie.
Usuń♥♥
Okrutnym byłoby uświadomienie sobie, że miłość nie wystarczyła. Nie chciała nawet do tego dopuszczać. Ani do takiej sytuacji, w której musieliby to przyznać przed sobą, ani swoich myśli do takich rozważań. Pokładała zbyt wiele nadziei w to, że ta miłość jest i może uczynić jeszcze wiele dobra. Nie chciała jednak, po tym, co miało miejsce w ostatnich dniach, wybiegać zbyt daleko w przyszłość. Zachowywała ostrożny optymizm, bazując na tym, co miało miejsce teraz.
OdpowiedzUsuńA teraz leżała obok Lee, co po tygodniu rozłąki było naprawdę miłe, nawet jeśli oboje pochłonięci byli przez czarne, nieznośne, bolesne wręcz myśli. Lee myślał o tych różnicach, o niewystarczającej miłości, a Betsy o tym, że chce za dużo i za szybko, i że prędzej czy później go tym odstraszy. Wtulając się w niego, ostrożnie i delikatnie, jakby bała się tego, że jej ciężar może wyrządzić mu jeszcze większą krzywdę, znowu westchnęła. Miała wrażenie, że te westchnienia trochę jej pomagają, jakby dzięki nim zrzucała z siebie jakiś ciężar.
Jego zapach, podobnie jak wtedy nad jeziorem, działał na nią kojąco. Uspokajała się i o wiele łatwiej było jej zebrać myśli w logiczną całość.
Wiedziała na pewno, że nie chce się wycofywać. To, co zrobił Lee, bolało. I nie zamierzała wcale o tym zapominać, wręcz przeciwnie - chciała o tym pamiętać, aby wiedzieć, jak w przyszłości sobie z tym radzić albo zwyczajnie do tego nie dopuszczać. Maitland zamykał się w sobie i w tym zamknięciu, w którym trwał uparcie, po prostu cierpiał. Betsy działała zupełnie inaczej. Płakała, śmiała się i choć do krzyku, do awantur było jej daleko, to w furii potrafiła to zrobić. Potrafiła dać swoim emocjom ujście. Nie dusiła ich w sobie, i nawet jeśli dzisiaj jej złość nie objawiła się ciosem wymierzonym w Lee to nie dlatego, że był to malutki gniew, a dlatego, że w stosunku do Lee kierowała się też czymś innym. Właśnie tę nieokreśloną i nienazwaną miłością, współczuciem i troską. Gdyby zestawić te emocje w równaniu, to smutek i żal opadały na szali.
— Nie wiem. — Odpowiedziała na pytanie, które odwrócił w jej stronę. Nie nienawidziła go. Nie byłaby w stanie. Ona nie nienawidziła nawet Gabriela, chociaż miała do tego pełne prawo. Lee był jednak daleki od nienawiści. Lee był jej facetem. Kimś, kto miał najbliżej do jej serca. Bo choć kochała rodziców, braci, Daphne i te dwie małe psotki, to jednak Lee darzyła zupełnie innym rodzajem miłości i chciała mu o tym powiedzieć. Gdyby tylko mogła, to bardzo szybko przegnałaby jego wątpliwości. Ale znali się przecież tylko dwa tygodnie.
A bajki o takich wielkich, prawdziwych i jedynych miłościach pojawiały się tylko na wielkich ekranach lub na kartach poczytnych książek. Trudno jej było uwierzyć w to, że spotkało to również ją.
— Pewnie poradzę sobie tak samo, jak w poprzednich dniach.
Zauważyła spokojnie, niemal uprzejmie, ale dała mu do zrozumienia, że ona nie zamknęła się w sobie, kiedy Lee zniknął. Nie zatrzymała się w miejscu i nie zamknęła domu od wewnątrz nie wpuszczając nikogo. Betsy w tym czasie chodziła do pracy, zajmowała się zwierzętami, spędzała czas z Daphne i dziewczynkami, wybierała choinkę i stroiła dom na święta. Betsy szukała jak największej ilości zajęć, byleby tylko o nim nie myśleć i choć była kompletnie nieszczęśliwa podczas wykonywania każdej z tych czynności, nie przestawała, bo wiedziała, że bezruch sprawi, że będzie tylko gorzej.
— Mogę ci coś powiedzieć? — spytała cicho, ale nie czekała na pozwolenie, po prostu postanowiła mówić. Nie podnosiła głosu i nie ruszała się zbytnio. Jedynie jej dłoń gładziła i skubała materiał jego bluzy. W tym spokoju, którą ją opanował, napawała się jego zapachem. — Nie byłam pewna… dalej nie jestem, jak miałabym sobie poradzić, gdybyś nie wrócił. — Przyznała. Nie brzmiało to jak zarzut. Nie było to mówione w gniewie. Był to kolejny zamiennik tego wyznania, którego unikali, bo nie wypadało, bo za szybko, bo co, jeśli drugie nie czuje tego samego.
— Cieszę się, że jesteś. — Dodała, zadzierając powoli głowę do góry. Spojrzała na niego. Wyciągnęła się, ucałowała jego żuchwę. Betsy była tylko Betsy Murray i już czuła, że ciąży jej ta napięta, niezbyt przyjemna atmosfera między nimi. — Wsadzę ci chyba GPS do tyłka. — Mruknęła, a tym razem w jej głosie rozbrzmiewało rozbawienie. Delikatne, drżące, ale tak typowe dla jej usposobienia.
Usuń♥♥♥
Betsy nie miała jednak pojęcia, czym może być miłość, prawda? Tak, jak wmówiono i tego się trzymała. Przy Lee poznawała znaczenie miłości i faktycznie, teraz, z perspektywy czasu przyznałaby rację Rivierze, który nigdy jej nie kochał i nie chciał, aby ona kochała go. Nie tak naprawdę, bo w sumie przez ponad dwa lata karmił się jej miłością, chełpił się tym, jaką władzę nad nią miał. A miał sporą. Podobnie, jak przewagę. Gabriel od samego początku stawiał Betsy na przegranej pozycji i nie traktował jej jak partnerki. Nie chciała podobnej relacji, dlatego liczyła na to, że Lee, mimo różnicy wieków i braków w doświadczeniu, będzie mierzył ją swoją miarą. Jakby byli sobie równi.
OdpowiedzUsuń— Silniejsza? — powtórzyła po nim. Nie oceniała siebie w tych kategoriach. Nie uważała się za silniejszą. Nawet o tym nie myślała. I to nie tak, że chciała, aby Lee był zawsze tym silniejszym, nie mogłaby złożyć takiego ciężaru na jego barku. — Możliwe — odparła w końcu po cichu. — W tej konkretnej sytuacji. Możliwe, że tak. — Dodała jeszcze, wsłuchując się też w jego oddech. Obydwoje potrafili wpłynąć na siebie kojąco. To nie podlegało żadnym wątpliwościom. — Ale to pewnie dlatego, że po prostu do tej pory zużyłam tej siły znacznie mniej — zauważyła i uniosła się na tyle, wspierając się na przedramieniu, żeby móc na niego spojrzeć i odnaleźć też jego oczy. Jej własne przyzwyczaiły się do ciemności, która rozpraszana była bladym światłem księżyca. To było niemożliwe, że z tak rzęsistej ulewy przeszli w bezchmurną noc. Chyba faktycznie dzisiejsza pogoda miała związek z emocjami, które nimi targały.
— Mnie życie nie doświadczyło tak mocno, jak ciebie, Lee — przyznała i to nie tak, że mu współczuła. Możliwe po prostu, że urodziła się pod szczęśliwą gwiazdą. Tak zwyczajnie. Miała pełną rodzinę, może nie bez problemów, ale trzymająca się razem. Miała rodziców, na których wsparcie mogła liczyć nawet wtedy, kiedy robiła najgorsze głupstwa. Miała dwóch starszych braci, którzy nie ukrywali, że jest ich oczkiem w głowie, nawet jeżeli Scott nie do końca był fair. Miała szczęście przynajmniej w tej kwestii. Trudno było postawić jej się w miejscu Lee, który niemal całe swoje życie był sam. Nie znała szczegółów jego małżeństwa, ale skoro się rozwiódł, to musiało oznaczać, że coś było nie tak.
Bardzo chciała, żeby Lee był częścią jej szczęścia i ona chciała być jego szczęściej. Mogło się to wydawać dziwne, bo znali się ledwie dwa tygodnie, a ona żyła z przekonaniem, że chce być jego osobą. Stałym punktem w ciągu dnia, tygodnia, miesiąca i ostatecznie życia. Chciała mu oferować to, co miała. Czyli siebie.
Ułożyła się z powrotem na jego piersi, sięgając tym samym po kołdrę. Czuła teraz wkradający się do sypialni chłód. Nakryła nagie nogi i od razu zrobiło się przyjemniej. Dziwnie się czuła w tym domu, w tym pokoju. Na pewno nie jak u siebie, ale czego ona oczekiwała? Jedynym, co trzymało ją dzisiaj w tym miejscu, był Lee. I chciała polubić ten dom, jeśli był to jego dom, chciała być obecna przy tym remoncie i wybrać miejsce na niejeden obrazek.
— To nie traktuj tego jako żart — odparła od razu. — A jako groźbę.
Czy Betsy mu groziła wsadzeniem urządzenia lokalizującego w tyłek? Możliwe. Czy powinien traktować jej słowa poważnie? Pewnie tak. Czy zamierzała się kiedykolwiek do tego dopuścić? Wątpliwe. Bo choć robiła wszystko, aby z nim być, trzymała się też myśli, że na pewno nie będzie go zmuszać do tego, żeby z nią był.
— Spróbuj zasnąć, Lee. — Poprosiła go. Ona nie była nawet senna. Zmęczona - owszem, ale nie chciało jej się spać. Widziała jednak po Lee, że był wycieńczony i myśl, że miał jutro pojawić się w pracy, trochę ją niepokoiła.
♥
— Nie, nie możesz. Masz rację — przyznała cicho. Bo fakt, nie mógł się wiecznie tym usprawiedliwiać. To, co przeszedł było historią i w historii powinno zostać. — Ale z niektórych tych przejść możesz wyciągnąć wnioski — dodała tylko. Wiadomo, że nie mógłby wyciągnąć wniosków ze śmierci rodziców, bo na to jako dziecko nie miał żadnego wpływu. Ale mógł wyciągać wniosku ze swoich reakcji i uczuć, których doznawał już jako dorosły. Betsy nie chciała mu jednak mędrkować i matkować. Tak samo, jak nie chciała uniezależniać go od siebie i opierać swoje życie tylko i wyłącznie na nim. Ale ich uczucie było świeże, podczas weekendu nad jeziorem wręcz gorące, więc ciężko było myśleć racjonalnie i równie ciężko było wyobrażać sobie kogoś innego na miejscu Lee.
OdpowiedzUsuńŻachnęła się, kiedy odpowiedział na jej groźbę, ale nie powiedziała już nic więcej. Trochę uznała, że nie warto poddawać się teraz takiej dyskusji, która ani nie bawiła jej, ani jego, a miała wrażenie, że Lee poczuł się nawet zirytowany tym, co mówiła.
Kiedy Lee odwrócił się na bok, Betsy zrobiła dokładnie to samo, kładąc się plecami do niego. Zasnęła w jego objęciach i nawet nie wiedziała kiedy. Ciężar jego ramienia na jej talii był przyjemny, ciepły oddech Lee na jej karku uspokajający.
Obudziła się, słysząc swój budzik w telefonie. Była w łóżku sama i wcale się temu nie dziwiła. Lee wstawał przed nią. Nie czekał na to, aby mogli razem poleniuchować. Nie budzili się razem. Zauważyła w nogach łóżka, swoje ciuchy. Wyłączyła budzik, ubrała się i złożyła w kostkę te, które wczoraj dostała od niego. Pościeliła łóżko i na jednej z poduszek ułożyła właśnie ubrania. I choć w jego bluzie było jej wczoraj wygodnie, i mogła się zachwycać jego zapachem, nawet jeśli tego nie okazywała.
W pierwszej kolejności zajrzała do kuchni, ale nie spotkała tam Lee. Obracając telefon w dłoniach, ruszyła więc dalej. Dotarła w końcu werandę, która w jej mniemaniu stanowiła niesamowity atut tego domu. Nawet jeśli skierowana na zachód, to poranki spędzane tutaj z kubkiem kawy mogły być przyjemne.
— Hej… — przywitała się cicho, zamykając za sobą drzwi, kiedy dostrzegła go na ławce. Nie podeszła bliżej. Stała przy ścianie domu, opierając się bokiem o framugę. Prawda była taka, że czuła dystans. Nie chciała go, ale tam był. Bała się tego, jak Lee może na nią zareagować, skoro ewidentnie był zmęczony, zdruzgotany i ogólnie niezadowolony. — Będę się zbierać. Muszę odstawić auto i zabrać rower — przyznała, ale mówiła to niechętnie. Chciała z nim spędzić cały ten dzień. Popracować nad zmniejszeniem tego dystansu, przygotować razem obiad, obejrzeć film na kanapie. Nie myślała jednak ani o kawie, ani o śniadaniu. Przez ostatnie dni nie jadła śniadań, prawie w ogóle nie jadała, więc nietrudno było o tym zapomnieć, kiedy odzwyczajała organizm od regularnych posiłków.
Odgarnęła włosy za ucho, krzyżując ręce przy piersi.
— Jak się czujesz? — spytała szczerze zainteresowana, z troską, której ukryć nie mogła. Po przespanej nocy wyglądał nieco lepiej, ale nadal był cieniem jej Lee. Ona zaś czuła się nieźle, wystraszona, niepewna i średnio wyspana, ale na pewno spokojniejsza niż jeszcze wczoraj. Nie żałowała, że odwiedziła go bez zapowiedzi, że została na noc. Miała dziwne poczucie, że nie tylko ona tego potrzebowała, ale na głos by tego nie przyznała.
♥
Kiedy do niej podszedł, zadarła głowę do góry.
OdpowiedzUsuńNie wiedział, że Betsy zwraca uwagę na coś takiego, jak wspólne poranki, bo mu o tym nie powiedziała. Spędzili razem trzy noce i za każdym razem Lee wstawał w pierwszy. Nie było kiedy o czymś tak pozornie błahym porozmawiać, a Murray nie mogła też czymś takim się przejmować. Po prostu lubiła celebrować chwile, małe rzeczy, wspólne poranki, śniadania, drobne gesty. Lee miał pełne prawo tego nie wiedziec, przecież dopiero się poznawali, a jeśli jej zależałoby na tym bardzo, bardzo, to przecież powiedziałaby. Tego akurat mógł być pewien, że Betsy nie bała się mówić tego, co myśli i nie bała się prosić o to, czego potrzebuje. Nawet jeśli czasami nie używała do tego słów, a w kompletnym milczeniu wtulała się w jego rozgrzane ciało.
Poznawali się, uczyli się siebie i kryzys Lee był tak naprawdę pierwszym, bardzo trudnym sprawdzianem. Jako para istnieli krótko, równie krótko się znali, wszystko w ich relacji było bardziej dynamiczne, więc w gruncie rzeczy nie powinni się dziwić, że ten sprawdzian pojawił się tak szybko.
Patrzyła na niego z delikatnym uśmiechem, majaczącym się na jej ustach.
I jak Lee nie miał ochoty ani siły na czułości, tak ona nie miała do nich odwagi, jakby wyczuwała nastrój mężczyzny. Nie spieszyła się, nie ponaglała, nie prosiła o pocałunki. Na wszystko mieli czas i właśnie z takim nastawieniem rozpoczęła dzisiejszy dzień. Z większą dozą ostrożniejszego optymizmu.
Pozwoliła mu się złapać za dłoń i poprowadzić z powrotem do wnętrza domu.
— Ładnie tam. Na werandzie — powiedziała jeszcze, dzieląc się obserwacjami. — Przez cały dzień musi tam być wspaniałe światło, idealne do mal… — urwała, pozwalając prowadzić się korytarzem w kierunku kuchni. Zacisnęła mocniej palce na jego dłoni. Czy ona właśnie, zupełnie nieświadomie, widziała oczami wyobraźni sztalugę na tej werandzie? — Malowania. — Dokończyła ciszej, jakby głupio jej było niekończyć, ale równie kończyć.
Zerknęła na telefon. Miała jeszcze sporo czasu, a jej wcześniejsza deklaracja, że musi wracać do domu, wiązała się z tym, że nie była pewna, jak długo może jeszcze nadwyrężać jego gościnność.
— Zdążę zjeść — odpowiedziała, chociaż nie była głodna. Ale doskonale wiedziała, jaką wagę do tego przykładał Lee. I wiedziała, że to się nie zmieniło, kiedy wspomniał o przygotowanym lunchu. Uśmiechnęła się już nieco pewniej. Nie miała pojęcia, jakim cudem uda jej się wmusić w siebie i śniadanie, i lunch, ale uznała, że nie będzie się tym teraz martwić. Wszystko po kolei. Najpierw śniadanie.
— Długo już nie śpisz? — dopytała, trochę celowo unikając na razie tematu ich kolejnego spotkania. Cieszyła się, że to on go zainicjował, ale gdyby mogła, to powiedziałaby mu, że chce go widzieć codziennie, o każdej porze, bez dyskusji. Ale musieli najpierw uporać się z tym zmęczeniem, zdruzgotaniem i zdystansowaniem. Mieli czas.
— Pomyślałam, że może wpadniesz po pracy? — zagadnęła, jakby nigdy nic. — Potrzebuję pomocy przy choince. Został do założenia szpic, a sama sobie nie poradzę. — Dodała, od razu znajdując powód, dla którego Lee mógłby się dzisiaj u niej pojawić. Co prawda, na upartego, poradziłaby sobie z tym szpicem i z tymi lampkami, które musiała jeszcze zawiesić na drzewku na podwórku, ale czy nie byłoby przyjemniej, gdyby dołączył do niej Lee? A byłoby.
— O ile nie będziesz zmęczony. — To powiedziała już znacznie głośniej, kiedy dotarło do niej, że przecież z Lee nie było całkiem dobrze i może potrzebował wolnego wieczoru. Ona go nie chciała, wolnego czasu i wieczoru bez niego, ale była w stanie uzbroić się w cierpliwość. Z trudem.
♥♥♥
Betsy nie znała dobrych ani złych stron domu Lee. Nigdy w nim nie była. Nigdy nie widziała go z innej perspektywy niż z zewnątrz, a kiedy sama się do niego wprosiła, był w stanie totalnego rozkładu, intensywnego remontu, który przystopował. Nie dziwiła się, bo domyślała się, że Lee zajmował się remontem po godzinach, a wiedziała przecież, że potrafił pracę w The Rusty Nail skończyć późnym wieczorem. Jednak szybki rzut okiem na rozkład pomieszczeń pozwalał stwierdzić, że to nie był brzydki dom. Funkcjonalny, niezbyt duży, ale przestronny i z odpowiednią wystawą okien. Betsy było łatwiej dostrzec plusy tego domu, nawet jeśli nie czuła się tutaj zbyt swobodnie.
OdpowiedzUsuńAle to nie było spowodowane samym domem. A raczej nieznanym terenem, napięciem między nią a Lee, jego zniknięciem i wszystkim tym, co wisiało niewypowiedziane między nimi. Nie myślała jednak o tym, aby się tu wprowadzić, chociaż gdyby tylko takie coś pojawiło się w jej głowie albo gdyby jakaś sugestia padła z ust którekolwiek z nich, uznałaby, że to niegłupi pomysł. Głupszym pomysłem byłoby wprowadzać Lee do domu, w którym nadal urzędowali jej rodzice.
— Może… Może to nie głupi pomysł — odpowiedziała cicho. Skoro już narysowała jeden obrazek dla Lee, rozpoczęła prace nad drugim, to czemu miałaby do tego nie wrócić na stałe? Może mogłaby poza prowadzonym kursem malować dla samej siebie, wystawiać prace i na nich zarabiać. Może.
Usiadła przy stole i uśmiechnęła się lekko, widząc przed sobą miskę z zupą. Teraz ta miała ją prześladować… Trochę się przy niej namęczyła, nawet poparzyła sobie dłoń, ale prawda była taka, że się nad tym mocno nie zastanawiała, kiedy kupowała w lokalnym sklepiku potrzebne składniki i kiedy w myślach powtarzała sobie instrukcje Lee. Pewnie nie sądził, kiedy opowiadał jej o swoim ulubionym daniu, że potraktuje to jako instrukcje. Ale słuchała go i skoro już wiedziała, że jest w stanie poradzić sobie z jego ulubionym daniem, mogła nim ratować sytuację nie raz.
Jego odpowiedź na temat tego, kiedy wstał, przyjęła z cichym mruknięciem. Lee miał to szczęście, że Betsy, kiedy już zasypiała, spała jak zabita i nawet nie zorientowała się dzisiaj, kiedy wyszedł z łóżka.
Sięgnęła po kubek z kawą, robiąc jej niewielki łyk. Uśmiechnęła się, zerkając na niego, do góry. Cieszyła się, że przyjedzie do niej po pracy. Tak po prostu. Miała na co czekać i ten dzień z automatu stał się lepszy.
— Hmm… — wymruczała, wgryzając się w ciepłego tosta, którego bez zbędnego zastanowienia zamoczyła w zupie. — Muszę spytać Cissy, jak zapatruje się na gościa… — odparła w końcu, ale nie minęły dwie sekundy, a ona uśmiechała się już szerzej, a uśmiech zaczynał powoli sięgać jej oczu. — Myślę jednak, że nie będzie z tym żadnego problemu.
Gdyby tylko tak się dało, to poprosiłaby go o to, aby nocował u niej codziennie. Bo wtedy nad jeziorem mówiła szczerze. Bardzo chciała móc spędzać z nim każdy wieczór i budzić się każdego ranka, może nie koło niego, bo to jej uniemożliwiał, ale ze świadomością, że jest w tym samym domu, co i ona.
♥♥♥♥♥
Byli umówieni. Nie mogła być w tej chwili szczęśliwsza, choć to szczęście było jeszcze nieco przytłumione. Ale było. Pojawiło się niczym nieśmiały promyk słońca przedzierający się przez gęste, ciężkie chmury. Krok po kroku. Mieli czas. I tak bez pośpiechu powinni dążyć do równowagi. Betsy naprawdę ćwiczyła swoją cierpliwość, ale nie zamierzała narzekać. Nie kiedy Lee by obok i nie wtedy, kiedy całował ją na pożegnanie w czoło. Zdołała go wtedy na krótko objąć ramionami w pasie, krótko wtulając się jego bluzę. Nie zatrzymywała ani siebie, ani jego i z zapakowanym lunchem, ruszyła do domu, gdzie nie zdążyła nawet wskoczyć pod prysznic. Zarzuciłą swoją służbową kurtkę i w takim stroju wypuszczała kury z kurnika, wyganiała koty na dwór, żeby się za bardzo nie rozleniwiły, w biegu umyła zęby, bo dotarło do niej, że nie miała u Lee nawet szczoteczki i pilnowała tego, aby zniesmaczona jej zniknięciem Cissy załatwiła swoje potrzeby, zanim Betsy zamknęła dom za sobą.
OdpowiedzUsuńPogoda była lepsza niż wczoraj, podobnie jak humor Murray, kiedy odpowiadała na pozdrowienia mijanych ludzi. Pracowała na pełnych obrotach przez cały dzień, robiąc krótką przerwę na słodkie kanapki i kawę z automatu, którą kupiła w miejskiej bibliotece. Nie narzekała. Cieszyła się nawet, że w jej życiu i nad Mariesville pojawiło się znowu słońce, w kierunku którego wystawiała twarz podczas przerwy.
Wróciła do domu po szesnastej, poświęciła zwierzyńcowi więcej uwagi, wypiła kolejną, trzecią już kawę, zjadła to, co miała w lodówce - czyli zupę, której ugotowała nadmiar. I w końcu, kiedy zebrała sześć jajek, porozmawiała z kotami i poszarpała się chwile z psem, weszła pod prysznic. Gorący, niemal boleśnie parzący jej skórę, ale potrzebowała tego. Miała wrażenie, że ogromny stres spadł z jej barków. Jakoś lżej trzymało jej się wyprostowaną sylwetkę, jakoś łatwiej się oddycha. Wszystko było łatwiejsze i lepsze, zwłaszcza kiedy miała na co czekać.
Czekała na Lee.
Przez cały dzień, nawet pod tym prysznicem, myślała o nim. O nich. I z jednej strony nadal czuła się źle z tym, co zrobił Lee, a z drugiej trudno jej się było nie uśmiechać, kiedy przypominała sobie, że spędzili razem kolejną noc. I następna też miała być ich. I choć łatwiej było jej rozmawiać z innymi, to pozostawała lekko nieobecna.
Ubrała czarne legginsy, kolorowe skarpetki i koszulkę, która dostała od Lee. Była najczęściej wybieranym przez nią strojem i Betsy uznała, że dobrze byłoby jednak porwać też jakąś bluzę od niego, aby móc co na siebie wkładać w chłodniejsze dni. Tak, jakby nie miała swoich ciuchów.
Cissy szczeknęła, kiedy Betsy wychodziła z łazienki. Szczeknęła drugi raz, biegnąc pod główne drzwi, prowadzące na podjazd. Do uszu Murray dotarł chrzęst żwiru pod kołami samochodu. Otworzyła drzwi, wypuszczając psa, który choć empatyczny i towarzyszący Betsy przez ostatnie dni, nie miał nic za złe Lee. Cissy niczego mu nie wyrzucała i nie płakała przy nim jak Betsy. Cissy doskonale radziła sobie ze swoimi emocjami. Podbiegła do mężczyzny, wpadając między jego nogi.
Blondynka poczuła chłód na przedramionach, kiedy stała w drzwiach, ale był to widok, który ją pokrzepił. Jej uwadze nie umknęło poruszenie w oknach u sąsiadki, ale tym razem stara Porter była ostatnim, o czym myślała Betsy.
— Stęskniła się za tobą — mruknęła z małym wyrzutem, który postanowiła przekazać w imieniu radosnej suczki. Cissy zdecydowanie upatrzyła sobie Lee na nowego przyjaciela.
♥
Myśli Lee nieustannie uciekały w kierunku Betsy, a myśli Betsy w jego kierunku. Tak już było i o czymś to świadczyło. O tym, że im nadal zależało, że nigdy nie przestało zależeć. Chociaż w ich przypadku określenia typu nigdy oraz zawsze były trochę na wyrost. Znali się dwa tygodnie. Nie było to nawet długo. Było to cholernie krótko, ale Betsy miała wrażenie, że nie tylko ona czuje się tak, jakby znała go całe życie albo przynajmniej długie lata. Miała wrażenie, że mieli się poznać, że tak było zapisane w tych wszystkich gwiazdach, o których opowiadał jej nad jeziorem.
OdpowiedzUsuńObserwowała, jak Lee z czułością wita się z Cissy i widziała, że suczka jest po prostu wniebowzięta, kiedy trafił na to właściwe miejsce i drapał ją za uszami. Odpuściła mu, ale nie dlatego, że znudziła się pieszczotami, a dlatego, że zdecydowała się obwąchać jego auto, jakby to pomogło jej zrozumieć, dlaczego nie widziała go tyle dni. Betsy w tym czasie zerknęła przelotnie na dom sąsiadki z naprzeciwka. Dalej tam stała. Chyba myślała, że nie widać, jak ciekawsko spogląda w stronę podwórka Murrayów, a Betsy tak, jak miala do tego obojętny stosunek, dzisiaj była tym zmęczona.
Chciała móc spędzić ten czas z Lee, bez wścibskich spojrzeń, w otoczeniu plotek.
— Hej… — szepnęła, kiedy podszedł bliżej i od razu spojrzała w górę. Kiedy słuchała tego, co jej mówił, coś niebezpiecznie ściskało jej serce. Coraz trudniej jej się oddychało, kiedy był tak blisko. Przekonywała się, że mimo tego tygodnia rozłąki, jej ciało reagowało na niego tak samo. Tak samo intensywnie. — Też się bardzo stęskniłyśmy. Ja bardziej — odpowiedziała z delikatnym uśmiechem. Przechyliła delikatnie głowę, kiedy położył dłoń na jej policzku.
Pocałunek był słodki. Ale za szybki i za krótki. Może i miała mu wiele za złe, ale zdecydowanie chciała go więcej.
— Cześć, kocie — odpowiedziała, kiedy się odsunął. Za szybko. Uśmiechnęła się. Całkiem szczerze i całkiem szeroko. Może faktycznie przysypywanie tych negatywnych emocji pozytywnymi było najlepszym wyjściem, jakie mieli. Potrzebowali tego. Dobrych chwil. Dobrych momentów, których musiało być więcej, żeby nie roztrząsali tego, co się wydarzyło.
— Chodź, bo sąsiadka zaraz zerwie karnisz — mruknęła, odsunęła się, robiąc mu miejsce w drzwiach. Firanka w domu Parker wiodła intensywny żywot. Cissy jednak wbiegła pierwsza, między ich nogami. Psina była już w swoim świecie, jakby to, że Lee wrócił, wystarczało jej do szczęścia. Betsy też by tak chciała. Ale to byłoby za proste.
Wnętrze domu było przystrojone. Gdzieniegdzie na meblach stały figurki bałwanków, małe choineczki. W salonie stała całkiem spora, żywa choinka. Ubrana dość niestarannie, ale tylko dlatego, że małe czterolatki dbały o to razem z matką i ciotką. Tak miało być. To nie miała być idealna choinka z katalogu, a taka, która podobała się bliźniaczką.
Betsy zamknęła za Lee drzwi, opierając się o nie plecami.
— Mogę dostać jednego porządnego buziaka? — spytała dość niepewnie. Bo nie chciała mu się narzucać, ale też chciała mieć choć nikłe poczucie, że wracają do normalności. Że nie zapomną, że każde z nich będzie pielęgnowało tę sytuację w swoim sercu w inny sposób, ale musieli ruszyć do przodu. A Betsy chciała Lee i chciała, żeby o tym pamiętał. Nawet jeśli miała prawo być na niego złą.
;*
Nie mogła wiedzieć, że zależało mu na niej, kiedy się od niej odciął. Nie powiedział jej tego, nie napisał nawet głupiego smsa, który mógłby ją w tym przeświadczeniu utrzymać. Nie zrobił nic, co pomogłoby jej tak myśleć. Dopiero, kiedy odwiedziła wczoraj jego tom i przygarnął ją w swoje ramiona, mogła znowu zacząć tak twierdzić. Że mu zależało. I może sama Betsy nie powinna wątpić w Lee, bo brak zaufania w tak prostej kwestii nie był niczym dobrym, ale… krótko się znali, nic sobie nie zadeklarowali, więc jak mogłaby wiedzieć, że nadal mu zależało?
OdpowiedzUsuńZaśmiała się, słysząc jego komentarz. Fakt, ich dom wyglądał cholernie świątecznie, ale Bets to lubiła. Bo kojarzyło jej się z dzieciństwem, z zapachem pierniczków, pomarańczy i radości z rozpakowania prezentów. U nich w domu zawsze przykładało się dużą wagę do świąt. Potrafili się wtedy zjednoczyć i zapomnieć o drobnych niesnaskach. A dom wyglądał wtedy totalnie uroczo, chociaż z upływem czasu Betsy stwierdziła, że jej własna matka ma zdecydowanie zbyt wiele świątecznych ozdób.
— Taaaak… Trochę się nad tym wszystkim napracowałam, kochanie — przyznała z uśmiechem. Taka też była prawda. Spędziła większość tych wszystkich popołudni, kiedy Lee nie było w Mariesville, właśnie na przygotowaniu domu na zbliżające się nieubłaganie święta. Żałowała, że nie ma rodziców, którzy zajęliby się tym z charakterystycznym dla nich entuzjazmem, a ona ewidentnie cierpiała przy rozwieszaniu i rozkładaniu ozdób, a nieobecność Lee w niczym jej nie pomagała. A mimo to osiągnęłą efekt całkiem zadowalający. Lekki przepych w ozdobach nie był zły.
Specjalnie zaakcentowała to całe kochanie. Był jej kochaniem. Niezaprzeczalnie. I skoro chciał być nazywany akurat tak, to nie miała z tym żadnego problemu. Najmniejszego. Wręcz z przyjemnością go tak nazywała, bo wtedy mogła zaznaczyć też po trochu swoje terytorium. Przed samym Lee nie musiała, ale gdyby tak czasem przyszło im się gdzieś kiedyś razem pokazać…
Zauważyła jednak, że Lee bardzo szybko wrócił do niej spojrzeniem, kiedy zapytała o tego buziaka. Uniosła lekko brew, nadal stojąc przy tych drzwiach, o które się opierała. Przygryzła delikatnie dolną wargę. Zdecydowanie wracali do normalności, skoro Lee postanowił wykazać się tą swoją przekorą. Poprosiła go o całusa, a okazywało się, że musiała go sobie sama wziąć.
Wiedziała, że Lee to lubi. Nie była ani głupia, ani ślepa. I nie robiła nic, czego sama by nie chciała. Szybko, dwoma krokami ledwie, pokonała dystans, który ich dzielił. Oparła przedramiona na jego barkach, uniosła się na palcach i wplatając palce jednej dłoni w jego włosy, zmusiła go do pochylenia się. A kiedy był już na tyle blisko, że mogłaby po ten pocałunek sięgnąć, odsunęła się na centymetr, może dwa.
— Chcę, kochanie. — Odpowiedziała na jego pytanie, aby Lee miał pewność. Jakby jej ruchy, gesty i spojrzenie nie wystarczało. Wpiła się w jego usta, przyciągając go jeszcze bliżej siebie. Niemal natychmiast przyjemny dreszcz przebiegł wzdłuż jej kręgosłupa, a ona pozwoliła sobie na ciche westchnienie, które zostało stłumione przez jego usta.
you taste like home ♥
Miała w szafie kolekcję świątecznych swetrów, koszulek i skarpetek. Miała nawet świąteczną piżamę, świąteczną opaskę do włosów i świąteczną pościel. Nawet teraz, gdyby w końcu zdecydowaliby się przejść do salonu, to Lee zauważyłby, że poduszki na kanapie też był ubrane w poszewki z motywami związanymi ze świętami. Aktualnie jednak nie spieszyło im się do tego, aby opuścić hol przy drzwiach wejściowych, z którego mieli ledwie widok na część kuchni i salonu. Betsy, jak się uwiesiła Lee, tak się go trzymała. Pogłębiając pocałunek, mocniej wplatając palce w jego włosy. Tęskniła i wyrażała to teraz całą sobą, nie próbując nawet szukać okazji do tego, aby się od niego odsunąć. Ale w końcu musieli. Musieli nabrać powietrza. Jęknęła cichutko, kiedy to się stało, ale słowa, które padły z ust Lee, wywołały na jej twarzy uśmiech.
OdpowiedzUsuń— Nie domyśliłabym się — rzuciła przekornie, drugą dłoń przesuwając delikatnie po jego zasinionym policzku. Po tym krótkim, acz intensywnym pocałunku, nabrała przekonania, że Lee naprawdę za nią tęsknił. Miło było sobie coś takiego uświadomić. Teraz po prostu trudno było jej się przestać do niego uśmiech, a kiedy mogła znowu bez skrępowania i żadnych oporów wpatrywać się w jego cudne, niebieskie oczy wiedziała, że jest we właściwym miejscu.
Objęcia Lee były jej miejscem na ziemi. Niezaprzeczalnie. I kiedy to sobie uświadomiła, wszystko, czego zdążyła doświadczyć w minionym tygodniu stało się mniej dotkliwe. Mniej bolesne.
— Też tęskniłam za tym. Za wszystkim — szepnęła w jego usta i pozwoliła sobie na to, aby jeszcze przedłużyć tę chwilę. Pocałowała go. Powoli i leniwie, próbując przez chwilę nadać mu wolniejszego tempa, ale tęsknota i pragnienie poczucia Lee bliżej brały górę nad rozsądkiem. Ciche westchnienia i jęknięcia wyrywały jej się za każdym razem, kiedy miała do tego sposobność, a jej drobne ciało nie mogło już być bliżej niego.
Zapomniała na chwilę o choince, którą mieli do końca ubrać. Zapomniała o całym świecie, który ich otaczał, bo przy Lee było łatwo stracić głowę.
— Spędź ze mną święta… — poprosiła między kolejnymi pocałunkami, a między każdym słowem znaczyła jego usta delikatnym muśnięciem. Wiedziała przecież, że Lee nie ma nikogo w Mariesville. Nikogo poza nią i nie zamierzała wcale narzekać, bo nie musiała się z nikim dzielić i taki układ zupełnie jej pasował.
Nie wymagała, aby przychodził w świątecznym swetrze czy piekł pierniki, ale miło byłoby wiedzieć, że nie spędza świąt w samotności. Bo Betsy przykładała sporą wagę do świąt i był to dla niej rodzinny czas, a Lee zasługiwał na to, aby spędzić te święta z kimś, komu na nim zależało. I to bardzo.
invitation with love ♥
Całe to ciepło, które w sobie miała, musiało gdzieś znaleźć ujście, musiało znaleźć adresata. Miała nadzieję, że będzie nim Lee, bo polubiła dostarczać mu bardzo specjalne przesyłki do ust własnych, ale i do serca. Nie miała nic przeciwko temu, aby pokazywać mu, jak mogą wyglądać święta albo dni w otoczeniu bliskich. Prawda była taka, że prawdopodobnie rodzina Betsy nie będzie miała nic przeciwko temu, że spotyka się ona ze starszym od siebie rozwodnikiem z Oklahomy, ale Betsy nie zamierzała też rozgraniczać swojego czasu na czas z Murrayami i na czas z Maitlandem. Jeśli mieli być razem, to Lee musiał powoli przyzwyczajać się do towarzystwa też innych osób, nie tylko samej Betsy, której towarzystwo było dla niego czymś przyjemnym.
OdpowiedzUsuńBrał ją za swoją dziewczynę z całym jej bagażem doświadczeń, ale i z ludźmi, którzy stali za nią i którzy mieli wpływ na to, jaką osobą była. A święta, podczas których miało nie być jej rodziców, były dobrym momentem na poznanie braci. Będzie mniej oficjalnie, mniej rodzicielsko, mniej oceniająco. Betsy miała nawet pewność, że Daphne zadba o to, aby Lee czuł się, jak u siebie, a Betsy tylko dorzuci się do tych starań.
Jęknęła znowu, kiedy nie zgodził się od razu, a zaczął zadawać jej pytania. Również nie rozluźniła swojego uścisku, spoglądając na niego z dołu. Zmarszczyła czoło. Miał prawo do tych pytań i wątpliwości. Rozumiała to, ale jednocześnie nie wyobrażała sobie, aby podczas dnia, który w jej mniemaniu był jednym z radośniejszych dni w roku, nie było przy jej boku Lee. Chciała pokazać Scottowi, Charliemu i Daphne, że jest szczęśliwa, że ma przy sobie wspaniałego mężczyznę, w którego wpatrzona jest jak w obrazek.
— Ale że ty — odpowiedziała od razu. — Znasz innego Lee Maitlanda, który jest facetem Betsy Murray? — spytała, unosząc brew. — Ja wiem, że teraz bardzo wielu chciałoby być w twojej skórze… — znacząco poruszyła tymi brwiami, pozwalając sobie na figlarny uśmiech. — Ale wbrew temu, co głoszą plotki, jesteś jedyny. Dla mnie jedyny. — Dodała, tym razem posyłając mu najsłodszy uśmiech. Jeśli kiedykolwiek Betsy próbowała przypodobać się do kota ze Shreka to właśnie teraz. A jej mina, postawa i spojrzenie wręcz krzyczały: zgódź się, no, proszę, proszę, proszę.
I z jednej strony naprawdę nie chciała go do tego zmuszać, wiedząc, że w razie czego będzie musiała przyjąć jego odmowę i się nie obrażac, bo Lee był autonomiczną jednostką i miał prawo mieć inne spojrzenie na święta, i inny sposób na ich spędzanie, ale z drugiej zaś - widziała już siebie przy świątecznym stole, totalnie nieobecną i nie potrafiącą cieszyć się tym, co miała, bo jej myśli uciekałyby do Lee.
— Rodziców nie będzie. — Dodała jeszcze, bo może to właśnie państwo Murray byli jego największym zmartwieniem. — A Scott i Charlie… Naprawdę przejmujesz się moimi braćmi, którzy wplątywali mi we włosy gumę do żucia? — spytała całkiem poważnie. Nie żartowała. Bo choć i Scott, i Charlie byli fenomenalnymi starszymi braćmi i dbali o nią za czasów dziecięcych, pilnowali jej, odrabiali z nią lekcje, to jednak byli tylko chłopakami, w których buzowały hormony, kiedy ona uczyła się czytać. Nie miała z nimi lekko, ale jeśli Lee kimkolwiek miałby się przejmować, to opinią Emmy i Sophie.
Obie dłonie przeniosła teraz na jego kark, drapiąc delikatnie jego skórę paznokciami. Przygryzła dolną wargę.
— Hmmm? — wymruczała tylko przeciągle, wyciągając się nieco, aby musnąć jego żuchwę.
let's make it happen, honey ♥
To nie było tak, że Betsy nie obawiała się reakcji jej rodziny na wieść o tym, że jest w związku. I pewnie, gdyby to był ktoś, kogo już kojarzyli, byłoby jej łatwiej. Stresowała się na samą myśl o tym, że przyjdzie jej przedstawiać Lee braciom i Daphne, ale nie był to stres obarczony poczuciem, że go nie zaakceptują. Tym się nie martwiła, bo nawet jeśli ktoś miałby Lee nie zaakceptować, to Betsy wychodziła z założenia, że najważniejszym było to, że ona go akceptowała, kochała, pragnęła i potrzebowała.
OdpowiedzUsuńBetsy jednak ten stres skutecznie maskowała tym swoim ostrożnym optymizmem, wolała wyjść z założenia, że nic nie może wyjść źle. Nie sądziła przecież, że któryś z jej braci zrobiłby coś, co mogłoby urazić Lee. Nie sądziła, aby Daphne zaczęła nagle zachowywać się przy Lee inaczej. Stresowała się jednak też tym, że nigdy nie przedstawiła rodzinie swojego chłopaka, a teraz przyszło jej przedstawiać mężczyznę. Ale skoro tak było, skoro tego chciała, to widocznie Lee był tym właściwym do przedstawiania. Nawet jeśli był ponad dziesięć lat starszy, miał już wcześniej żonę i sporo problemów, które się za nim ciągnęły.
Oboje mieli prawo do tego, aby być pełnymi obaw co do tej sytuacji. Każde z innej perspektywy, ale jednak. I to nie tak, że Betsy nie rozumiała perspektywy Lee. Rozumiała ją, ale tak samo rozumiała samą siebie, bo wiedziała, że nie czułaby się wygodnie z myślą, że Lee spędza te święta sam albo w pracy, chociaż na przykład wcale nie musiał. Dlatego bardzo szeroki uśmiech rozjaśnił jej buzię, kiedy mężczyzna przystał na jej propozycję.
I tak, jak Lee czuł szczęście, kiedy się całowali, bo nie wypominała mu ubiegłego tygodnia i wczorajszego dnia, tak teraz ona wręcz emanowała tą radością.
— Cieszę się — odpowiedziała tylko cicho, kiedy się zgodził. — Dziękuję za zaakceptowanie zaproszenia — dodała, wciąż z uśmiechem, od którego powoli zaczynał boleć ją policzki. Ale co w tym dziwnego, skoro niemal cały ubiegły tydzień praktycznie wcale się nie uśmiechała. Musnęła delikatnie jego usta, mrucząc w jego usta coś niezrozumiałego, ale przypominającego wszystko będzie wspaniale, zobaczysz. Do świąt mieli jeszcze trochę czasu, niespełna dwa tygodnie. Według jej obliczeń. Dwudziesty piąty grudnia zaczynali porankiem z prezentami i szykowali wystawny, świąteczny obiad. Była ciekawa, jak w tym roku wszystko zorganizują logistycznie. Nie było rodziców, a zwykle to jej mama dowodziła we wszystkich przygotowań do świąt.
— Chodź, kochanie, musisz mi pomóc z tą nieszczęsną choinką — mruknęła jeszcze tylko, wspierając dłonie na jego biodrach, żeby łatwiej było jej się od niego odsunąć, choć wcale tego nie chciała. Naprawdę mogłaby spędzić w jego ramionach resztę dnia i całą noc, zapominając o ubiegłym tygodniu. Nie całkowicie i nie na zawsze, ale zamiast rozpamiętywać, chciała z nim budować lepsze jutro, w którym oboje będą szczęśliwi. Mieli sobie nawzajem dużo do pokazania i wiele do przekazania, mogli się od siebie sporo nauczyć i tego zamierzała się trzymać.
Złapała go za rękę, splatając z nim swoje palce. Poprowadziła go do salonu, gdzie przy kanapie leżała już Cissy. Choinka stała w rogu pomieszczenia, przy jednym z okien. Była trochę wyższa niż sam Lee, ale bardzo rozłożysta i bujna. Bombki porozwieszane były bez żadnego większego zamysłu, światełka migotały radośnie w wielu kolorach, a poza tym drzewko obwieszone było jeszcze papierowymi ozdobami, które robiła razem z bratanicami. Nie była to może elegancka choinka, ale dla Betsy była zwyczajnie najpiękniejsza.
Sięgnęła po pudełko, w którym tkwił bezpiecznie szklany, złocony szpic w kształcie gwiazdki.
— Podołasz? — spytała z uśmiechem, wyciągając pudełko w jego stronę. Chciał czy nie, właśnie stał się częścią jej świąt i spadło na niego bardzo ważne zadanie. Jeśli nie najważniejsze.
you like it ♥
Klasnęła w dłonie, kiedy Lee bez trudu sięgnął do szczytu świątecznego drzewka. Oczywiście, że w niego nie wątpiła. Pewnie poradziłaby sobie z tym sama, sięgając z krzesła, ewentualnie musiałaby przytachać drabinkę z warsztatu ojca, ale… miło było móc zaangażować w to wszystko Lee, chociaż nie wyglądał, jak ktoś kto przywykł do celebracji świąt. Musieli jednak w jakiś sposób połączyć swoje dwa światy i pomysłem Betsy było to, żeby powoli i skutecznie zajmować jego myśli przygotowaniami, w których mógłby uczestniczyć.
OdpowiedzUsuńI z pewnością w całej Georgii, czy choćby Atlancie, Camden, a nawet i małym Mariesville znalazłby się ktoś stanu wolnego w wieku Betsy. I z pewnością niejednego takiego kogoś mijała prawie codziennie, ale nikt do tej pory nie zawrócił jej w głowie tak skutecznie, jak Lee. No i z nikim innym nie postanowiła utrzeć nosa plotkarom. Gdyby wiedziała, że prowokowanie sąsiadek okaże się ich zgubą (chociaż czy było nią na pewno?), to może nie całowałaby Lee w pierwszy wieczór w jej sypialni (serio?). Czasu jednak nie cofną, stało się. Od świetnej zabawy i drobnej prowokacji w dwa tygodnie dotarli do miejsca, w którym byli pewni siebie i tego, że są w związku, i zgodnie postanowili o tę relację walczyć. Bez deklaracji i mocniejszych wyzwań było to o tyle trudne, że kierowali się domysłami. Radzili sobie. Mimo nagłego zniknięcia Lee, które było bolesne i zwyczajnie krzywdzące, radzili sobie.
— Jesteś wspaniały — oceniła, a potem zrobiła krok w tył, aby łatwiej było objąć jej spojrzeniem choinkę. — Choinka także. Dziękuję za pomoc — mruknęła z uśmiechem, podeszła do Lee i wstając na palcach, dała mu buziaka w policzek. Niełatwo było do niego sięgnąć, kiedy Lee stał wyprostowany. Cissy szczeknęła, podbiegła do drzewka, obwąchała je i chyba również wyraziła swoją akceptację. Betsy zaśmiała się, a później odprowadziła suczkę spojrzeniem.
— O jezu, nie. — Mruknęła, stojąc przed świątecznym drzewkiem i obejmując Lee w pasie jednym ramieniem. Spojrzała na niego, kręcąc lekko głową. — Taka niespodzianka mogłaby się skończyć tragedią — przyznała z rozbawieniem. — W sumie jeśli chcesz, możesz poznać ich przed świętami. Jutro mam kurs w sali w bibliotece miejskiej — zauważyła. — Daphne na niego przychodzi, kończymy zwykle koło dwudziestej pierwszej, więc jeśli tylko chcesz, to zawsze możesz po mnie tam wpaść — zasugerowała, tym samym dając im kolejną możliwość na spotkanie się. — A potem mogę cię zawsze przenocować.
Betsy wolała te wszystkie kursy prowadzić z matką, latem często zapraszali ludzi do swojego ogrodu, ale wtedy, kiedy pogoda nie dopisywała, dogadywali się z ludźmi burmistrza i za śmieszną opłatę wynajmowali sporych rozmiarów salę w budynku biblioteki, gdzie odbywały się wystawy albo w community center. Ale teraz, kiedy Bethany Murray odpoczywała na europejskich wojażach, Betsy została z tym sama i gdyby nie fakt, że pobrali od ludzi opłaty za cały kurs, to pewnie odwołałaby wszystkie zajęcia do czasu powrotu matki, ale sumienie jej nie pozwalało.
— Chcesz coś jeść? Pić? Oglądamy film? — spytała, bo w sumie mieli cały wieczór dla siebie i było to czymś, za czym tęskniła, kiedy wspominała ich wspólny weekend nad jeziorem. Dobrze było go mieć przy sobie i karmić się wizją wspólnie spędzonych świąt.
I like you more ♥
W głowie Betsy zapaliła się czerwona lampka, zawyły syreny, kiedy Lee zrobił to, co zrobił. Jednak nie był to znak do ewakuacji, nie dla Betsy, nie dla tego małego uparciucha, który jeśli w coś się angażował, to całą swoją mocą. I to była czerwona lampka. To był znak do tego, aby pomóc Lee i pomóc im. Szła w zaparte, jakby nie widziała innej opcji. Bolało, ale dobre chwile z Lee przyćmiewały to, jak się czuła, kiedy go nie było. I naprawdę chciała wierzyć w jego obietnicę, że już nigdy jej tak nie zostawi. Nie wymagała w końcu zbyt wiele. Miał tylko być.
OdpowiedzUsuń— Samozachwyt jak najbardziej wskazany. Czy widziałeś kiedyś tak perfekcyjnie założoną gwiazdkę na czubku choinki? — spytała, tworząc trochę z tego niemal bajkową historię. Ale tak było lepiej, łatwiej i przyjemniej. Skupiać się na tym, co sprawiało jej radość. A święta takie właśnie były i z jednej strony nie chciała przytłaczać lee swoim entuzjazmem, a z drugiej zaś bardzo zależało jej na tym, żeby był z nią w tym całym szaleństwie. Nie tylko w tym roku, ale i w kolejnych. Bo w końcu mieli spędzać ze sobą znacznie więcej świąt niż tylko tegoroczne, prawda?
— Jesteśmy umówieni — odparła z uśmiechem, doskonale wiedząc, że i o tym musi uprzedzić Daphne. Niby to nic takiego. Po prostu jej własny facet odbierze ją z zajęć, które prowadziła i przy okazji pozna jej bratową, która zaliczała się również do grona jej przyjaciółek. Daphne nie szło lubić. Była prostą, sympatyczną i pełną ciepła kobietą. Uwielbiała matkować wszystkim, niezależnie od płci i wieku. Może być tak, że Lee będzie czuł się nią lekko przytłoczony i nie będzie to niczym dziwnym. Ale musieli się w końcu o tym przekonać. I o wiele łatwiej byłoby zrobić to teraz, póki jej rodzice byli na urlopie. Dawkując Lee tę niewątpliwą przyjemność jaką było poznawanie jej rodziny.
— O nie… — jęknęła tylko, kiedy Lee zapowiedział inspekcję lodówki. Nie miała w niej zbyt wiele, ale była przekonana, że tak doświadczony kucharz jak Lee wyczaruje coś z tego, co tam znajdzie. Miała całą masę swojskich jajek, bo zbierała je skrupulatnie, ale do niczego nie wykorzystywała. Raz zrobiła sobie jajecznicę. Szaleństwo.
Nie mogła jednak też nie wpuszczać go do swojej kuchni, a właściwie kuchni jej rodziców. Nie była dumna z tego, że przez prawie cały tydzień nie zrobiła porządnych zakupów spożywczych.
— To chodźmy — mruknęła, ale na jej buzi ponownie zawitał uśmiech. Zostawili więc świąteczne drzewko w spokoju, przechodząc do kuchni, gdzie nad oknem wisiał zielony łańcuch ze światełkami, a na części drzwiczek zawiesiła czerwone kokardy. Na blacie stało kilka figurek, drewnianych choinek, które były dziełem jej ojca. Mogły przytłaczać, ale trzeba było przyznać, że robiły nastrój. Odliczanie do świąt dzięki nim było przyjemniejsze.
Wyciągnęła dwie szklanki i wlała do nich wody z dzbanka filtrującego. Podeszła z nimi do Lee, podając mu jedną.
— Nie będziesz zachwycony. Masz tego świadomość? — spytała, spoglądając z pewną obawą w kierunku dwudrzwiowej, szerokiej lodówki.
To be honest, liking isn't enough ♥
Jeżeli kiedykolwiek przyjdzie jej żałować, że wybrała Lee, mimo wszystko, mimo tych czerwonych flag, wyjących alarmów i bólu, to wtedy po prostu będzie musiała zmierzyć się z konsekwencjami własnych wyborów i tym, co doprowadziło ją do danego miejsca. Póki co była w miejscu, w którym była szczęśliwa. Ostrożna, ale szczęśliwa. I tak, jak zniknięcie Lee zachwiało jej pewnością siebie, to nie wzruszyło jej uczuć. Przekonanie, że zakochała się w Lee tym było wyraźniejsze i boleśniejsze, im dosadniej do niej docierało, że już do niej nie wróci. Ale wrócił. Nie zmienił zdania i ona też nie. W jego obecności, ze świadomością, że ma go na wyciągnięcie ręki, łatwiej było wziąć jej głęboki oddech, łatwiej było zebrać kapryśne myśli i pozwolić sobie na uśmiech. A Betsy lubiła się uśmiechać.
OdpowiedzUsuńI uśmiechała się też teraz, mimo pewnego niezadowolenia wynikającego z tego, że nie zdołała zaopatrzyć lodówki tak, aby zachwycić nie tylko siebie, ale i Lee. Bo to nie tak, że nie jadła przez niego. Betsy nie jadła zbyt wiele jeszcze przed pojawieniem się Maitlanda. Dopiero w jego erze zaczęła jeść w miarę regularnie i pożywnie. Ale trwało to tydzień. To również nie tak, że Murray oczekiwała, że mężczyzna będzie za każdym razem przychodził do niej z jedzeniem. Była dorosła i mogła zadbać o swój żołądek. I dbała. Tak, jak potrafiła i tak, jak jej się chciało. A niezbyt jej się chciało.
— Zrób też dla siebie — poprosiła, jeszcze przez chwilę stojąc nieopodal niego, z widokiem na tę nieszczęsną lodówkę. Westchnęła. — Tak z dwa najlepsze jajka i dwa najbardziej chrupiące tosty, co? — Zasugerowała miękko, by nie wyjść na nachalną. — Trochę chyba schudłeś — dodała już ciszej. Bo Lee zwyczajnie nie wyglądał dobrze. Starał się pewnie maskować to wszystko, co go gniotło, ale mimo tego, że stał przed nią i jakąś funkcjonował, to sińce pod oczami był ciemniejsze, a policzki jakby nieco bardziej zapadnięte. Być może zmęczenie też w ten sposób odcisnęło na nim swoje piętno, ale to tylko wzmogło jej zatroskanie. Nie zmieniało to też faktu, że w dalszym ciągu był dla niej najprzystojniejszym facetem na świecie.
Starała się nie brzmieć tak, jakby się nad nim litowała. Bo nie to miała na celu. Chciała, żeby wspólnie zjedli kolację, ale wspólnie oznaczało tego, że Lee będzie patrzył jak Betsy je to, co dla niej przygotował.
Podeszła bliżej, przesunęła dłonią po jego plecach i ucałowała ramię mężczyzny. Nie chcąc mu się plątać pod nogami, usiadła przy kuchennej wyspie, obracając na blacie szklankę z wodą. Łatwo jej było popaść w zamyślenie, więc pytanie zadane przez Lee skutecznie ją z niego wyrwało.
— Hm? — Poderwała głowę znad tej szklanki, jakby przez chwilę przezroczyste naczynie z wodą z kranu było najwspanialszym, co mogła zobaczyć i poznać. — Nie. — Odpowiedziała jednak z uśmiechem, a odpowiedź mogła być dla Lee zaskoczeniem. — Ja nie. — Sprecyzowała, odgarniając obiema dłońmi włosy za uszy. — Ale moja mama tak. Ona ma totalnego fioła na punkcie tych wszystkich ozdób, a mój ojciec z roku na rok tylko je dorabia, poprawia, lakieruje, koloruje — westchnęła i wzruszyła ramionami. — Możesz mi wierzyć, że to, co widzisz… to i tak jest skromnie. Naprawdę. Odpuściłam w tym roku całe piętro, powiesiłam tylko jakieś lampki w oknach i tyle. Na pewno sąsiadki zaraz powiedzą, że miałam lepsze zajęcia niż godnie przygotować dom na święta — zaśmiała się cicho. Tak, jak ona przywykła do tych pomówień i tak, jak Lee miał na to wszystko wywalone, to jednak obawiała się, że kiedyś dotrą do niego wieści, w które będzie mógł uwierzyć, które skrzywdzą albo jego, albo ją, mimo tego, że nie będą miały żadnego pokrycia z rzeczywistością. Wcześniej niezbyt martwiła się tym, co inni mieli jej do powiedzenia, ale teraz, kiedy znalazła kogoś, z kim chciała być, trochę ją to wszystko mierziło.
I hope so ;*
Betsy nie traktowała pogłaskania go po plecach czy pocałunku w ramię jako jakieś wyjątkowo romantyczne gesty. Wyrażała w ten sposób swoje uczucia i było to dla niej zupełnie naturalne, normalne, bezwarunkowe wręcz. Nie myślała nad tym, kierowała się przede wszystkim tym, że dobrze było mieć go obok siebie, czuć jego zapach i ciepło. Tak po prostu. Bo w gruncie rzeczy Betsy była prostą kobietą. Nie oczekiwała i nie wymagała zbyt wiele. Chciała po prostu, aby kochał ją co najmniej tak bardzo, jak ona jego. Nie wiedzieli jednak, jak bardzo się kochają, bo sobie o tym nie mówili, ale mogli się w tym utwierdzać. Lee robił to poprzez najlepsze i najpyszniejsze posiłki, a Betsy poprzez skradane mu pocałunki, komplementy i uśmiechy. Ewidentnie Lee w tej relacji dawał z siebie więcej, bo musiał napracować się przy kuchni. Ale Betsy nie czuła, żeby był do tego przymuszony, więc mu na to pozwalała.
OdpowiedzUsuń— Rodzinne? — zaśmiała się, podłapując sformułowanie, którego używał. Może i było to rodzinne, bo Betsy miała sporo wspólnego ze swoją rodzicielką i w sumie nigdy tego nie ukrywała. Może gdyby ukończyła studia i odpowiednie kursy, to poszłaby właśnie w ślady matki, a nie ojca. — Moja mama uczyła w szkole plastyki — napomknęła, znajdując okazję, w której Lee mógł dowiedzieć się czegoś o jej rodzinie. Czegoś takiego właśnie chciała. Nie chciała odpowiadać na konkretne, drętwe pytania, krótkimi, beznamiętnymi odpowiedziami. Bo pewnie nawet nie wiedziałaby co powiedzieć, a tak, kiedy informacje te wychodziły z niej naturalnie, Lee mógł po prostu na tym zyskać.
Siedziała za jego plecami i uważnie obserwowała, jak radził sobie przy kuchni. Bez wahania, stanowczo, sprawnie. Widziała, że był zmęczony i cieszyła się, że temu nie zaprzeczał. Nie zamierzała angażować go dzisiaj więcej w żadne aktywności, które mogłyby nadwyrężyć jego siły. Kolacja, którą przyrządził, to i tak dużo. Bo to ona, jako gospodyni, ba, jako pani domu powinna zaprosić go na posiłek, a nie siedzieć na kuchennym stołku i obserwować go z dystansu.
— Aha, właśnie tą — potwierdziła, bardzo z tego niezadowolona, a jeszcze bardziej z tego, że dotarła ona do Lee. I choć kolejne jego słowa ją uspokoiły, to nadal na jej buźce gościł grymas, nad którym nie zdołała zapanować. — A to, że wszyscy trzej na raz, to też słyszałeś? — prychnęła, bo i taka wersja do niej dotarła. Betsy była jaka była, ale nigdy nie posunęłaby się do świadomego rozbijania czyjegoś związku albo do spotykania się z kilkoma mężczyznami na raz. Mógł się przekonać o tym Lee, kiedy w pierwszy wieczór zapytała go o to, czy kogoś ma.
— To dobrze, że nie wierzysz, bo… — urwała, prostując się na tym krześle. — Bo ja nigdy bym nie… — mruknęła, jakby w ogóle trudno jej było o tym mówić. Nie było jej trudno przyznać, że nigdy nie zdradziłaby Lee ani nie próbowałaby z nikim flirtować. Trudno było musieć mówić takie rzeczy, bo musiała się oczyścić, nawet jeśli Lee w to wszystko nie wierzył. — Ciągnie się to za mną, odkąd wróciłam do Mariesville — przyznała w końcu cicho, wzruszając tylko ramionami. Trudno było przez tyle lat nosić maskę, budować wokół siebie mur tak, żeby jej te słowa nie ruszały, ale zauważyła, że z biegiem czasu zaczynała po prostu trochę pękać.
— A Rowan, w sensie szeryf, to porządny facet — stwierdziła. — Ale prawdą jest, że często go spotykam. I tyle. — Dodała, wcale nie chcąc wnikać w okoliczności tych spotkań, bo był równie przykre, co te wszystkie plotki na jej temat. Czuła jednak, że przy Lee może pokazać, że to wszystko trochę ją gryzie.
boy, you know it's true, u-u-u, I love you ♥
[Rosamund to Rosamund, najprawdziwsze ze stwierdzeń. Dziękuję za powitanie i kurczę, ja też nic mądrego nie napiszę, ale karta Lee jest naprawdę, naprawdę dobra!
OdpowiedzUsuńZ chęcią posłucham Twojego pomysłu. ;) ]
Viv
Mieli teraz dla siebie dużo czasu. Mogli rozmawiać, poznawać się tak, jak należy, budować swoją bliskość, pogłębiać więź. Być, jak każda inna para, która została wrzucona do zupełnie nowej rzeczywistości. Bo tak trochę było. Niespodziewanie połączyli swoje dwa światy, które na pierwszy rzut oka uzupełniały się na zasadzie przyciągania przeciwieństw, ale było też parę punktów zapalnych, z którymi musieli nauczyć się sobie radzić. I Betsy nie uważała, aby miała jakąkolwiek przewagę w tej znajomości. Jasne, dowiedziała się o nim wczoraj całkiem sporo nowych rzeczy. Poznała to, jak reaguje. Mogła zobaczyć jego słabą stronę. Nie zamierzała tego wykorzystywać w jakikolwiek inny sposób niż chęć niesienia mu pomocy. Naprawdę starała się robić wszystko tak, aby nie odczuwał jej litości czy współczucia. Chciała jednak, aby miał świadomość tego, że od teraz, za jego plecami stoi całkiem silna babka, której może zaufać i która chce mu pomóc.
OdpowiedzUsuń— Wyjaśnia? No może — odpowiedziała ze śmiechem. — Musiała zrezygnować z pracy dość szybko, dlatego teraz pewnie zmusza mnie do prowadzenia tych kursów — wyjaśniła, ale póki co bez wdawania się w szczegóły. I to nie tak, że choroba, z którą walczyła Bethany Murray była w Mariesville tajemnicą. Tajemnicą było to, że Betsy jeszcze nie poddała się stosownym badaniom, które albo potwierdziłby ryzyko zachorowania, albo je wykluczyły.
Uśmiechała się jednak, kompletnie teraz nie myśląc o tym, co przykre. Wsparła brodę na dłoni, wodząc za nim spojrzeniem.
Skrzywiła się jednak, kiedy przyznał, że część modyfikacji plotki do niego nie dotarła. Wiedziała, że prędzej czy później usłyszałby o rzekomej orgii. A ona zastanawiała się, skąd te wredne plotkary to wszystko robią, niechybnie naciskając najmocniej wtedy, kiedy Betsy była najbardziej podatna na jakąkolwiek krzywdę.
— Trochę. Wiesz… — zaczęła, odpowiadając na jego pytanie. Wpatrywała się teraz w jego szerokie plecy. Może i lepiej, że nie musiała mówić tego, patrząc mu w oczy, bo chociaż nie zrobiła nic z tych rzeczy, które z prędkością światła były powtarzane w miasteczku, to jednak czuła pewnego rodzaju wstyd. — Tak naprawdę to miałam i miałabym to nadal w dupie. — Przyznała. — Ale mimo tego, że nie wierzysz w to, co do ciebie dociera, to nie chcę… Nie chcę, żebyś musiał tego słuchać. Bo to pewnie nic przyjemnego słuchać, jak powtarzają, że twoja dziewczyna to lokalna złodziejka mężów i najzwyklejsza kurwa — mruknęła już znacznie ciszej. Westchnęła, zsuwając się z wysokiego krzesła. Podeszła do jednej z szafek, z której, wspinając się na palce, wyciągnęła dwa talerzyki. Musiała mu jakoś pomóc, bo nie wytrzymałaby tego bezruchu. Podstawiła naczynia nieopodal miejsca jego pracy, czyli kuchenki i oparła się o blat biodrem, z cieniem uśmiechu patrząc na to, jak w ekspresowym czasie powstaje przepyszna kolacja.
I do ;*
50!
Nie było łatwo, ale doszli już do porozumienia, że nie chcą budować swojego związku tylko i wyłącznie na seksie, który był po prostu niesamowity. Czy to w łóżku, czy pod prysznicem. Zakładała, że byłby niesamowity w każdym innym miejscu. Musieli nadrobić wiele lat w bardzo krótkim czasie. Nie mieli tego komfortu poznawania się przez całe życie. Dlatego rozmowy faktycznie mogły być trudne, a oni zwyczajnie musieli walczyć z chęcią zamykania ust drugiej osoby pocałunkami, które smakowało najlepiej. Betsy jeszcze nigdy do nikogo nie czuła czegoś takiego, jak do Lee. Jeszcze nigdy uczucie tak silne nie rozpierało jej serca. Było to miłe, lekko przytłaczające, ale przede wszystkim miłe. Zbliżenia z Lee miały to do siebie, że mimo silnego pociągu, ogromnych pokładów braku cierpliwości i sporej dawki nienasycenia, były rozkoszne. Nie spieszyli się, poznawali swoje ciała, badali je kawałek po kawałku i na samą myśl o ustach Lee, o silnych ramionach, płaskim brzuchu i ścieżce prowadzącej niżej mogło jej się zrobić gorąco.
OdpowiedzUsuńTeraz jej myśli były jednak gdzie indziej. Rozdarte częściowo na kursy plastyczne, a częściowo na plotki, z którymi musiała się mierzyć.
— Kiedyś sztuka była moim całym światem i gdybym cofnęła się o te pięć, sześć i z tamtej perspektywy spoglądała na tę Betsy, którą teraz jestem, to… byłabym szczęśliwa, ale odkąd wyleciałam z uczelni, to… — westchnęła. I to nie tak, że źle czuła się z tym, że poruszyła ten temat. Sztuka była ogromną częścią jej życia, studia wiele znaczyły, choć nie mogła ich ukończyć. Te tematy prędzej czy później musiały wypłynąć. Musieli o tym porozmawiać, jeśli Lee chciał mieć lepszy ogląd na to, z jaką kobietą zaczął się spotykać. — Teraz tak nie czuję. Pierwszy raz od bardzo dawna malowałam swobodnie właśnie nad jeziorem. Nie musiałam się do tego zmuszać, wiedziałam, co chcę przekazać i komu to pokazać, ale… — znowu urwała, sięgając po masło, które wskazał jej Lee. Bez zbędnego zastanawiania się, zaczęła wsmarowywać je w tosty. Mówiła dużo, ale nigdy nie kryła się z tym, że jest ekspresywną gadułą. — Czuję, że coś mnie blokuje, jakby to, że wyleciałam z uczelni sprawiło, że jestem niegodna trzymania kredki czy pędzla. Wiesz o czym mówię? — spytała, bo przecież nie miała żadnej pewności, że mężczyzna zrozumie jej wynaturzenia. Ale mówiłą tylko i wyłącznie to, co czuje, nawet jeśli było trudno jej to ubrać w słowa.
Przełożyła tosty na talerze i kiedy Lee wyciągnął jajka, wsparła się ponownie o blat. Nie uważała się za kurwę i nie chciała tak samej siebie nazywać, ale… wiedziała, jak niektóre stare, zawistne baby na nią patrzą. I nie chciała, żeby jej przekoloryzowana ocena dotknęła też na Lee. I była mu naprawdę wdzięczna, że tego nie słuchał i w to nie wierzył.
Upewniając się, że Lee ma wolne ręce, podeszła bliżej. Talerze był gotowe, mogli zasiadać do kolacji, ale Betsy postanowiła wsunąć ręce pod jego ramiona, objąć go w pasie i zadzierając głowę ku górze, oprzeć brodę na jego klatce piersiowej. Mruknęła, a właściwie to zamruczała.
— Jesteś wspaniały, wiesz? — szepnęła, a cień uśmiechu pojawił się na jej buzi. — Możesz być pewien, że żadna plotka, którą usłyszysz na mój temat, nie jest prawdą. To mogę ci obiecać — dodała cicho. I choć twierdził, że go to nie rusza, to ona musiała go upewnić w tym, że cokolwiek by nie usłyszał, to tylko oszczerstwa. Nic więcej. Betsy, jeśli już z kimś była, to była wierna jak pies. Doceniała to, co ma, a że w swojej opinii miała przy swoim boku naprawdę wspaniałego, choć pokrzywdzonego faceta, to zamierzała doceniać go po stokroć, nawet jeśli czasami miałaby być na niego zła.
♥
Betsy chyba dawała mu do zrozumienia, że nie tylko ten niesamowity seks się dla niej liczy. Traktowała go jako wspaniały dodatek, który pomagał jej utwierdzić się w przekonaniu, że naprawdę między nimi kliknęło, że naprawdę rozumieją się jak nikt inny. Nie miała żadnego problemu, żeby się przed nim otworzyć. A z natury też była wrażliwa, podatna na wszelką krzywdę, dlatego dość umiejętnie wybierała sobie ludzi, którymi się otaczała. Była gadatliwa, roześmiana i pozornie otwarta na nowe znajomości, ale dbała o to, aby nie otworzyć się za bardzo. Przy Lee zapomniała o wszelkich hamulcach i barierach, które powinna mieć. Nie dbała o to. Tak zwyczajnie nie obawiała się tego, jak na nią spojrzy, czy będzie ją oceniał. Potrafiła mu dać całą siebie i całą siebie pokazać. Bo dogadywali się jak nikt inny. I Betsy, która poza tym, że z natury była wrażliwcem, była też romantyczką i nie miałaby nic przeciwko, gdyby Lee jej w tym towarzyszył wcześniej. Nie uważała tego za głupie, nie traktowała romantyzmu faceta jako słabość. I jako ta romantyczka wierzyła też w to, że dogadywali się tak świetnie, bo między nimi pojawiło się coś znacznie poważniejszego niż zaklikanie, porozumienie dusz. Bo jak inaczej, zdroworozsądkowo wytłumaczyć to, że po właściwie tygodniu zakochali się w sobie, przepadli i chcieli tylko więcej?
OdpowiedzUsuń— Myślę, że to nie kwestia samego jeziora, kochanie — odpowiedziała cicho, bo choć powroty nad Sidney Lanier miały być czymś przyjemnym, może nawet ich zwyczajem, to ona wiedziała, że to nie sprawka pięknych widoków, a samego Lee. Tego, jak się przy nim czuła i co do niego czuła. Nie chciała go jednak przytłaczać ciężarem swoich uczuć, więc nie powiedziała nic więcej, dając mu swobodę dopowiedzenia sobie tego, co wydawało mu się słuszne.
Wbrew tych wszystkich różnic, które były widoczne gołym okiem, byli do siebie podobni. Wrażliwi, romantyczni. I tak, jak Lee ciężko przeżywał miłosne rozsterki, tak też i było z Betsy, bo wydalenie ze studiów nie było tylko wydaleniem ze studiów, a boleśnie złamanym sercem, brutalnym upadkiem na twardy chodnik. Nie potrafiła się po tym pozbierać przez wiele lat, właściwie do momentu, w którym poznała Lee, nie wierzyła w to, że się jeszcze w kimś tak naprawdę zakocha, że pozwoli sobie znowu na to, aby się odsłonić. Wiedziała, że wiązało się to z ryzykiem. Nie była ślepo zapatrzona w Lee, miała świadomość tego, że może ją skrzywdzić, ale wolała tak po prostu nie myśleć.
I tak, jak była mu wdzięczna za kolację, za jego słowa, to była też wdzięczna za to, że jej od siebie nie odsunął. Zatapianie się w jego silnych, nawet jeśli zmęczonych, ramionach było jej sposobem na ukojenie zszarganych nerwów. Było formą odpoczynku, na której zależało jej najbardziej. Słuchanie bicia jego serca niosło w sobie znamiona czegoś kojącego. Westchnęła cichutko, wtulając się w niego mocniej, ale nie na tyle, aby jakkolwiek odczuł siłę jej uścisku.
— Jestem bardzo głodna — przyznała, ale ani drgnęła. Dzisiaj zjadła śniadanie u niego w domu, później kanapkę, którą jej przyszykował i tyle. Nie potrzebowała więcej, bo w ciągu dnia czuła się nasycona i dopiero teraz, kiedy przegadali na spokojnie kolejny temat, poczuła, że jednak jest głodna. Znowu wspięła się na palce, trochę jednak przeklinając tę różnicę wzrostu między nimi i ucałowała delikatnie jego usta. Wiedziała, że nawet od tak krótkiego, czułego muśnięcia blisko było do pogłębienia tego pocałunku, dlatego odsunęła się szybko, byleby nie kusić losu. Tęskniła za nim i wiedziała, że na pewno minie trochę czasu, zanim się nim skutecznie nasyci.
Złapała oba talerze, postawiła je przy kuchennej wyspie przy narożnych miejscach i zajęła jedno z nich.
Usuń— Jak było dzisiaj w pracy? — zapytała, bo zaraz po jego pojawieniu się przeszli do rzeczy zgoła… innych niż rozmowa. Do pocałunków, których mogłoby nie być końca, a później rozmowa zeszła na inne, nieco trudniejsze tory. Murray jednak była ciekawa, jak minął mu dzień, nawet jeśli był ciężki. — Szykują się jakieś wydarzenia? W The Rusty Nail? — dopytała, bo w sumie przez ostatni tydzień była wyrwana z obiegu i nawet nie miała się kiedy tym zainteresować. — Wiesz, że moja najlepsza przyjaciółka tam śpiewa?
♥
Nie przypisywał sobie zasług, a jednak robiła to Betsy. I może to nie sama obecność Lee miała taki wpływ na Betsy, ale właśnie te wszystkie uczucia, które się w niej obudziły, gdy go poznała. Samo patrzenie w jego niesamowicie niebieskie oczy wzbudzało w niej poczucie, że może więcej i odwzorowywanie ich koloru na kartce było nie tylko wyzwaniem, ale i przyjemnością.
OdpowiedzUsuńBetsy muskała opuszkami palców wierzch dłoni Lee od kiedy tylko usiadł przy kuchennej wyspie, obok niej. Naprawdę miała spory problem z tym, aby się od niego odkleić, żeby go nie dotykać, kiedy był obok. Fascynował ją i chciała wierzyć w to, że to naprawdę coś więcej niż tylko fizyczny pociąg. Czuła po sobie, że to znacznie coś więcej, ale też miała świadomość, że zbyt z tym wszystkim się rozpędzają. A właściwie rozpędziło się to bez ich świadomego udziału, bo gdzie byli, kiedy pozwalali sobie na prowokacje pod ścianą w jej sypialni? Gdzie byli, kiedy niemal posunęli się o krok za daleko na blacie wyspy, przy której jedli teraz tosty?
Betsy nie miała wątpliwości, choć mogło się momentami wydawać, głównie jej samej, że tak jest, ale… im dłużej patrzyła na Lee, tym chciała więcej. I nie oczekiwała wcale, że Lee będzie w tej relacji tym rozsądniejszym, biorącym odpowiedzialność za wszystko, nawet za to, jak mógłby ich związek się potoczyć. Betsy też w tym była. I była dorosła, świadoma tego, czego chce, więc Lee nie mógł wiecznie zakrywać się tym, że widział i przeżył więcej, bo w ich relacji przeżyli dokładnie tyle samo w tym samym czasie.
— Masz być szczery — tylko utwierdziła go w tym przekonaniu, bo jeśli jego dzień był chujowy, to chciała o tym wiedzieć, a jeśli był wspaniały, to też chciała mieć w tym swój udział. — I nigdy nie zaglądasz na salę? — spytała ciekawie, no bo skąd mogła wiedzieć, jak wygląda jego dzień, kiedy siedzi w The Rusty Nail, a ona rozwozi listy? Też boleśnie mało o nim wiedziała. — Tak. Amelia. — Potaknęła, dziabnęła tosta i pozwoliła sobie na przeżucie kęsa. — Ma talent. Pięknie śpiewa i gdyby tylko chciała, to mogłaby supportować największe gwiazdy. — Czy Betsy trochę się chwaliła swoją najlepszą przyjaciółką. A i owszem, bo uważała, że ma powód chwalenia się. Zresztą, Betsy zwyczajnie lubiła być dumna z ludzi, na których jej zależało.
— Dlatego dość często tam wpadam — dodała jeszcze, ale skoro Lee siedział na kuchni, to skąd mógł to wiedzieć? Praktycznie nie było weekendu, którego Betsy nie spędziłaby w barze, zresztą jak większość młodych ludzi z Mariesville. Było to centrum życia dla tych, którzy szukali rozrywki po pracy. Dokończyła tosta, wycierając kawałkiem chleba żółto z talerza. — Lubisz grać w bilard? — spytała, kiedy do jej głowy wpadł pewien pomysł. Kolejny zresztą. Bo jak umówili się na to, aby jutro zapoznać Maitlanda z Daphne, tak może istniała też szansa, żeby poznał jednego z jej braci albo nawet obu jeszcze przed świętami, w mniej formalnych warunkach. A nawet nieco bezpiecznych dla niego i komfortowych, skoro The Rusty Nail było miejscem, które znał dość dobrze.
♥
Częściowo rozumiała, częściowo nie i ta druga część niestety była przeważająca, ale to, co zdołała w Lee zaobserwować sprowadzało się właśnie do tego, że nie lubił być przepytywany z trudnych, drażniących go tematów. Nabierała pewnej wprawy w radzeniu sobie z tym, ale znali się zdecydowanie zbyt krótko, aby była w stanie odczytać wszelkie sygnały mężczyzny. Próbowała, starała się i angażowała. I wiedziała, że to samo dzieje się z Lee. Mimo tego tygodnia, który wydarł im z życia, a właściwie jej. Mimo wszystko.
OdpowiedzUsuń— Mmmm… Dziwne — przyznała cicho, opuszczając temat Amelii. Mia była obecna w jej życiu, Betsy miała być druhną na jej ślubie, do którego nie doszło i nie wyobrażała sobie, aby blondynki miała zabraknąć. I to właśnie Mia była pierwszą osobą, która dowiedziała się o Lee. Szybko skojarzyła o kogo chodzi, bo przecież wiedziała, że w The Rusty Nail od dłuższego czasu jest nowy kucharz. — Może po prostu nie wpadłam ci w oko? — zagadnęła z lekkim uśmiechem. — A może zawsze stałam za kimś wyższym? — mruknęła. Cóż, często spędzała tam czas ze Scottem i z Anthonym, z którym nieformalnie się spotykała. Przyjaciel jej braci był w jej życiu obecny przez chwilę, ale nigdy nie nazwała go swoim chłopakiem. Nie miała żadnego problemu z tym, aby zrezygnować z tego typu znajomości, która i tak była bardziej w kratkę i w miarę potrzeb, niż regularnie. Może dlatego Lee jej nie zauważał. Zadziwiająco było to milsze niż myśl, że mogłaby mu nie wpaść w oko.
Czy była próżna? No była. Zwłaszcza, jeśli chodziło o Maitlanda. Bo on jej się podobał i ona chciała podobać się jemu. Skończywszy tego tosta, uniosła jego dłoń i musnęła przelotnie jej wnętrze. Dostrzegła brak zegarka na nadgarstku, który zwyczajnie pasował do Lee. I widząc to, jak wczoraj mu się przyglądał, musiał być dla niego zwyczajnie ważny. Ale wiedziała, że miał pękniętą szybkę.
— Nie ubrałeś zegarka? — spytała, nawet nie wiedząc, że jego myśli też krążą wokół tego małego przedmiotu. — W Camden jest dobry zegarmistrz — przyznała po chwili zastanowienia, ale nie sugerowała i nie zaproponowała nic więcej, bo doszła do wniosku, że gdyby tylko Lee chciał, to sam spytałby jej o to, gdzie mógłby go naprawić.
— Okej. Zapamiętam — i faktycznie miała zamiar to zrobić, bo jeśli Lee nie lubił grać w bilard, to nie zamierzała go do tego zmuszać. Ona lubiła, choć też nie była wybitną specjalistką ani żadną profesjonalistką. Uśmiechnęła się jednak. Szeroko i promiennie. Naprawdę trudno jej się było nie uśmiechać przy Lee, kiedy rozmawiali normalnie, nie poruszając żadnych ciężkich czy bolesnych tematów.
Wieczór był jeszcze stosunkowo młody, ale oboje jutro musieli rano wstać i zacząć swoją codzienną rutynę. Betsy czasami czuła się zmęczona pracą listonosza. Zwykle zbywała to zniechęcenie machnięciem ręki, ale coraz częściej miała poczucie, że nie wytrzyma w ten sposób do emerytury. Na pewno nie pójdzie śladami ojca.
— Idziemy się położyć czy chcesz coś obejrzeć? — spytała, to jemu pozostawiając prawo decyzji, bo ewidentnie był tym, który potrzebował więcej odpoczynku. Nie chciała go na nic naciskać i do niczego zmuszać, ale chciała spędzić z nim czas, nawet jeśli mieliby tylko razem odpoczywać.
B.
Betsy już nie raz i nie dwa udowadniała, że za nic ma gadanie postronnych. Mierzyła się z plotkami i pogłoskami od lat, ale przyjmowała to jako karę za to, co robiła jako dzieciak i nastolatka. Bo nie była grzecznym, miłym dzieckiem. Nie dla rówieśników. I tak, jak teraz męczyły ją plotki, bo poza nią uderzały też w Lee, tak w ogóle nie miała zamiaru przejmować się ewentualnymi ocenami ich związku bądź jego prognozami. Nie wierzyła też w to, że po prostu jakoś to będzie, bo dla niej to było zwyczajnie za mało. Chciała, żeby było jak najlepiej. I dla niej, i Lee, a czuła, że najlepiej będzie im ze sobą. Było to dla niej dziwne, nieznane, niezbadane. Musiała się nauczyć z tym uczuciem żyć, z tą świadomością, że poza Lee nie będzie już nikogo innego. I nie mówiła tego na głos, bo bała się jego reakcji, bo nawet jeśli był nią zauroczony, to wcale nie musiał czuć tego samego. Miała też pewność, że ona czuła za bardzo, za mocno, za szybko. Nie przeszkadzało jej to, była jedynie tym lekko przytłoczona, ale radziła sobie. Bo co złego mogło być w miłości?
OdpowiedzUsuńDocierało też do niej, że w końcu, prędzej czy później, będzie musiała pogodzić się z myślą, że trafiła jej się taka prawdziwa miłość, może nie od pierwszego wejrzenia, ale na pewno rychła, pospieszna, jakby zwyczajnie chciała zaistnieć w tym świecie i może uczynić go lepszym. Tak po prostu.
Bo oboje zasługiwali na szczęście, a im dłużej Betsy przyglądała się Lee, tym mocniej utwierdzała się w przekonaniu, że Lee na to zasługuje. W końcu, po wielu niezbyt dobrych, choć to zapewne łagodne określenie, latach. A ona chciała mu w tym szczęściu pomóc.
Dlatego nie miała zamiaru przejmować się, brzydko mówiąc, pierdoleniem postronnych, co myślą na ich temat. Sama Betsy była świadoma różnicy wieku, która ich dzieliła, ale unikała robienia z tego czynnika decydującego o powodzeniu w ich relacji.
Zsunęła się z wysokiego krzesła, skradła mu przelotnego buziaka, a w tym naprawdę była dobra. Nie potrzebowała wiele, aby wychwycić okazję do tego, żeby pocałować Lee. A kiedy znajdował się na jej poziomie, to już w ogóle miała zadanie ułatwione. A że pocałunki Lee, nawet te krótkie muśnięcia, smakowały słodko, to nie umiała się im opierać.
Zgarnęła talerze po kolacji i wrzuciła je od zmywarki, której nawet w tydzień nie umiała zapełnić, kiedy sama urzędowała w domu.
— A co w ogóle lubisz oglądać? — zapytała, kiedy wspomniał, że dawno już nic nie oglądał. Ona w sumie też, nie licząc seriali, które molestowała leżąc w łóżku, bo bez nich po prostu trudno się zasypiało, kiedy człowiek już się do tego przyzwyczaił. — Może włączymy jakiś film, który lubisz? Albo wybierzemy coś całkiem nowego? — zaproponowała, odgarniając kosmyki włosów za ucho, a potem ruszyła do salonu, oglądając się na niego. Mieli do dyspozycji cały potężny, wygodny narożnik. Cissy leżała w kącie pokoju, czujnie pilnując choinki. Kiedyś była tu znacznie mniejsza kanapa, ale rodzicom zależało na tym, żeby cała rodzina mogła się pomieścić na jednym meblu. Było to lekko nierealne, więc do narożnika zwykle była dostawiona ogromna pufa. Teraz byli jednak tylko we dwójkę, to i miejsca mieli tylko aż nadto.
— W szafce w kuchni, tam na górze, obok szafki z talerzami, są jakieś chipsy, gdybyś chciał — powiedziała jeszcze, bo w sumie nie byłoby to głupie, ale co ona wiedziała o upodobaniach Lee? Ona lubiła sobie pochrupać na kanapie. Czy to chipsy, czy to zajadać się kwaśnymi żelkami, które w nadmiarze wykrzywiały jej buzię.
Betsy złapała za pilot i przysiadła na tej krótszej części, tę dłuższą zostawiając do dyspozycji Lee, gdyby chciał się bardziej rozłożyć, co też mogło być wskazane. Powinien odpocząć i nie myślała tak dlatego, że był starym dziadem, a dlatego, że był jej starym dziadem i się o niego martwiła.
let's watch a movie, honey ♥
Z jednej strony Betsy doskonale rozumiała potrzebę zwolnienia. Uszanowałaby ją, a nawet wyszłaby z podobną inicjatywą, gdyby nie to, że po prostu wydawało jej się to niemożliwie. Tak samo, jak niemożliwym wydawało się cofnięcie do miejsca, w którym ich spojrzenia spotkały się po raz pierwszy, bo tylko tam, w tym konkretnym momencie upatrywała ewentualnej szansy na zmianę tego, co się między nimi wydarzyło. I choć było to ledwie dwa tygodnie temu, to Betsy miała wrażenie, że minęło znacznie więcej czasu.
OdpowiedzUsuń— A wracając do twojego pytania… — mruknęła, kiedy zawzięcie klikała w pilot, szukając w miarę interesującej pozycji. Niby wiedziała, że nie będą się zbytnio na tym filmie skupiać, ale też miała świadomośc tego, że im większe absurdy będą pojawiać się na ekranie, tym trudniej może być się od tego oderwać. — Wiedziałam o twoim istnieniu wcześniej. Jestem listonoszem. Niewiele mi umyka — przyznała. — Ale jak słyszałam, że w The Rusty jest nowy kucharz, to… wyobrażałam sobie raczej lekko podstarzałego brzuchacza z długą brodą. — Dodała z uśmiechem, spoglądając na niego, kiedy głaskał Cissy, a ta - jak zwykle - pozostawała łasa na wszelkie pieszczoty. Betsy po części doskonale ją rozumiała, bo sama była łasa na pieszczoty, które oferował jej Lee. Bardzo lubiła czuć na sobie jego dłonie i usta.
I bardzo była zadowolona z tego, że wystarczała mu jako przekąska. Lubiła być jego przekąską. Śniadaniem, obiadem i kolacją.
Odpalila ten film. Pokój rozświetlało tylko światło rzucane przez telewizor i kolorowe lampki na choince. Klimat był naprawdę sielski, świąteczny. Betsy spojrzała na Lee z szerokim uśmiechem, kiedy zaprosił ją do siebie. Zamierzała skorzystać z tego zaproszenia i to bardzo skwapliwie. Odłożyła pilot na siedzisko obok siebie, podniosła się i z totalną przyjemnością wsunęła się między uda Lee. Oparła się plecami o jego tors. Niemal od razu poczuła jego ciepło, jego zapach i trudno jej było się nie zrelaksować. Wszelkie napięcia związane z całym dniem natychmiast ją opuściły.
— Coś tam włączyłam — przyznała cicho, jakby nie chcąc burzyć tej chwili, która między nimi nastała. Ceniła sobie ten spokój, który potrafili osiągnąć. Tak, jak wtedy nad jeziorem. Umościła się wygodniej, chwytając ręce Lee, aby się nimi objąć. Zamruczała coś pod nosem, przez chwilę skupiając się na tym, co leciało na ekranie.
— Jestem bardzo mile zaskoczona tym, że nie okazałeś się brzuchaczem z długą brodą — zaśmiała się pod nosem. — Dobrze mi z Tobą, kochanie — dodała już ciszej, próbując jakoś przekręcić głowę tak, aby móc na niego spojrzeć choć kątem oka.
♥
Lee też nie był w typie Betsy. I to nie dlatego, że był starszy. Bo ona chyba miała jakąś niezrozumiałą słabość do starszych mężczyzn. Tak po prostu. Ale zawsze bardziej ciągnęło ją do innego typu męskiej urody. Niemniej, Lee był diabelnie przystojny, a im dłużej wpatrywała się w jego oczy, tym bardziej to doceniała. Im dłużej na niego patrzyła, tym bardziej się w nim zakochiwała, o ile to w ogóle było możliwe. A im bardziej się zakochiwała, tym bardziej atrakcyjny jej się wydawał. Z ubraniami i bez nich.
OdpowiedzUsuńTeż nie chciała sprowadzać ich związku do samego seksu, ale trudno jej było się przed tym seksem wzbraniać, skoro był cudowny, a oni wtedy byli jeszcze bliżej siebie. Zbliżenia niosły jednak za sobą pewne ryzyko, którego oboje powinni być świadomi, i pewnie byli. Wtedy Betsy znacznie trudniej było powstrzymać się przed wyznaniami, przed którymi się wzbraniała. Będąc na półprzytomną z rozkoszy chciała krzyczeć, szeptać i powtarzać, że go kocha.
Teraz, kiedy opierała się o jego tors, kiedy wtulała się w jego ramiona i rozkoszowała bijącym od niego ciepłem, nie było dużo łatwiej. Rozczulały ją takie momenty, kiedy milczeli, ale nie czuli się tą ciszą skrępowani, kiedy przytulali się bez żadnych erotycznych podtekstów, a jednak czuli, że są bardzo blisko siebie. Nie tylko fizycznie. Kciuk Lee krążący po wierzchu jej dłoni przyprawiał ją o delikatne, miłe dreszcze. Betsy w pewnym momencie oderwała wzrok od telewizora, spoglądając w bok. Rudy kocur wskoczył na kanapę, siadając na przeciwległym podłokietniku. Tylko wyciągnęła skrajną rękę w stronę kota, a ten leniwie przeszedł się po narożniku, siadając w bezpiecznej odległości. Betsy sięgnęła opuszkami palców do rudego łepka. Kot miauknął, spoglądając z zaciekawieniem na Lee.
— To jest Zefir — Betsy uznała, że warto przedstawić kocura. Wbrew rudemu umaszczeniu wcale nie był największym wredziuchem. Był jednak najmłodszy w kocim stadku i był jedynym kocurkiem, więc miał niemały problem, aby zdobyć się na dominację. Był potulny, lekko nieufny. Lubił pieszczoty, ale tylko wtedy, kiedy sam po nie przychodził. Nie daj Boże, kiedy ktoś próbował go złapać i na siłę usidlić w swoich ramionach. Zadrapania gwarantowane. — A to jest Lee, Zefciu — Betsy kontynuowała w ogóle niezrażona tym, że gadała teraz z kotem. — Przyzwyczajaj się, młody — dodała z uśmiechem, a kot w odpowiedzi miauknął. Pozostawał w tym samym miejscu, niczym nieruchomy posąg, niczym mały creep obserwując ich bez żadnego skrępowania.
Blondynka cofnęła dłoń i wróciła do smyrania przedramienia Lee. Westchnęła cicho, słysząc jego kolejne słowa. Nie dziwiła się jednak mężczyźnie, że miał pewne obawy, chwile zwątpienia.
— Ja się tym trochę stresuję — przyznała cicho. Uznała, że nie ma niczego złego w tym, aby dać mu do zrozumienia, że nie jest w tym wszystkim sam. Przeszedł ją mały przyjemny dreszcz. — Może faktycznie będą zaskoczeni. W końcu nigdy nikogo im nie przedstawiałam — mówiła nadal cicho, kompletnie ignorując już film, który stał się niczym innym niż tłem. — Ale wydaje mi się, że poza zaskoczeniem nie możemy liczyć na coś więcej. — Znowu wzruszyła ramionami. Betsy zmieniła w tym czasie pozycję, bo głupio jej się gadało, patrząc przed siebie, na choinkę. Usiadła bokiem, nadal między jego udami, przez jedno z nich przerzucając swoje nogi, którymi smyrneła rudego kota. Zefir miauknął po raz kolejny i zeskoczył z kanapy, znajdując kryjówkę przy boku Cissy.
Bets zerknęła na Lee, opierając głowę przy jego obojczyku. Palcami zaczęła skubać materiał bluzy na jego piersi.
♥
Kierowanie swojego wkurwienia na kogoś tylko dlatego, że na kogoś musiało paść, to beznadziejne zagranie, tym bardziej, że Nancy nie była odpowiedzialna za cały gorszy dzień Lee, a jedynie za tę ostatnią godzinę, ale w porządku, ona i tak czuła się winna całej tej sytuacji z błotem, upadaniem i prawdopodobnym łamaniem żeber. Pozostawała dzielnie niewzruszona oraz wyrozumiała wobec jego opryskliwości, chociaż konsekwentnie burzył nią obrazek, który stworzyła o nim w swojej głowie, ale gdyby to nie była tak nieprzyjemnie wyjątkowa sytuacja, to nie pozwoliłaby mu wyżywać się na sobie. Lee miał prawo do złości, ale skoro twierdził, że nic mu nie jest i tylko trochę go boli, to skąd te nerwy? Tyle dobrze, że postanowił dosrać Nancy tylko w swojej głowie, bo chyba nie wypadałoby mu oceniać tego, czy jest z niej odpowiedzialny człowiek i co w swoim życiu powinna robić lepiej lub inaczej. Wszystko miało swoje granice.
OdpowiedzUsuń— Robisz sobie ze mnie jaja? — wypaliła, patrząc na Lee ze zmarszczonymi brwiami. Pokręciła głową z niedowierzaniem i, prawdę mówiąc, to aż brakowało jej słów, by jakoś to skomentować, a prawie się to nie zdarzało. — Pewnie, już płacę za karetkę, którą muszę wezwać, bo ktoś postanowił zgrywać głupio upartego i nie dał sobie pomóc — prychnęła poirytowana, bo tak się składa, że nikt nie musiał przypominać jej, ile w tym kraju kosztują karetki, lekarze i pobyty w szpitalu, dlatego próbowała pomóc mu bez tego. Ona też nie miała kasy na takie rzeczy, nie miała też żadnej zajebistej zniżki z tego tytułu, że jest tylko pielęgniarką, ale za to tak jak on regularnie miała na głowie długi, tylko niekoniecznie swoje. Jego ból nie sprawiał jej satysfakcji, więc gdy okazało się, że wzruszanie ramionami to zły pomysł, spojrzała na niego bardzo wymownie.
— Ale jedzenie w The Rusty Nail znowu będzie ciężko przełknąć — powiedziała, chcąc żartami rozluźnić atmosferę. Myślała, że skoro Lee ma za sobą jedno zderzenie ze śmiercią, to jej argument okaże się zajebiście trafiony, a jemu będzie zależeć na swoim zdrowiu, ale... Niezbyt jej to wyszło. Trudno, najwyraźniej to nie był jej dzień. — Są lepsze sposoby na święty spokój — dodała dużo łagodniej, bo chujowo umierało się od duszenia i walczenia o każdy oddech, a tak poza tym, to wcale nie trzeba było tego robić, żeby mieć spokój.
— Zrobimy tak, żeby było dobrze — zapewniła Nancy, mając na myśli siebie i Lee, który musiał zacząć z nią współpracować. On nie chciał dodatkowych rachunków, a ona chciała mu pomóc i upewnić się, że nie udusi się na podłodze w kuchni, więc każde z nich miało w tym swój interes.
Gdyby wiedziała, że tabletki przeciwbólowe są dla niego takim smakołykiem, to nie wspominałaby o nich ani słowem i nie dostałby od niej ani jednej tabletki, nawet pół, ale nie miała pojęcia, dlatego głupio cieszyła się, że posiada możliwości, żeby mu choć trochę ulżyć. Lee odpuścił, ale Nancy wcale nie czuła się wygrana, tylko wciąż cholernie winna. Westchnęła, schodząc mu z drogi, żeby mógł dostać się do swojego domu, w czym oczywiście chciała mu pomóc, ale nie na siłę, więc decyzja należała do niego.
— Odstawię kota, wezmę potrzebne rzeczy i będę za pięć minut — poinformowała, przyglądając się Lee. Kot narobił już dzisiaj tyle zamieszania, że dla bezpieczeństwa wolała zamknąć go w domu, bo jeszcze skupiając się na żebrach Lee, znowu nie dopilnowałaby Gatsby’ego, który na pewno coś by mu zbił lub pobrudził. — Jeśli wrócę i drzwi będą zamknięte, to wejdę oknem. Zrobię to, nawet jeśli będę musiała wybić szybę — zaznaczyła, wcale nie żartując. Tak się składa, że nie martwiły jej ewentualne konsekwencje, dlatego upewniwszy się, że ona i Lee się rozumieją, biegiem ruszyła do swojego domu, który na szczęście był blisko. Tak blisko, że jej kot uciekał w jego krzaki, a Lee był pierwszym sąsiadem, do którego Nancy zgłaszała się po pomoc.
W domu zrobiła wszystko to, co zapowiedziała; odstawiła kota, bezpiecznie zamykając go w łazience, żeby nie mieć całego domu w błocie, porządnie umyła ręce i zgarnęła apteczkę, obficie wypełniając ją potrzebnymi rzeczami, w międzyczasie próbując cokolwiek z tego wyjaśnić babci. Coś jej spadło, czegoś nie mogła znaleźć, ale spieszyła się, trochę obawiając się, że Lee wyczuje okazję i się rozmyśli, czego bardzo nie chciała, dlatego była w takim pędzie, że gdy ponownie stanęła przed wejściem do jego domu, to serce biło jej tak, jakby przebiegła maraton i z podobną intensywnością łapała oddech. Złapała klamkę, z satysfakcją odkrywając, że drzwi się otwarte i, nie czekając na zaproszenie, weszła do środka.
Usuń— Gdzie jesteś? To ja! — zawołała zupełnie tak, jakby Lee mógł spodziewać się jeszcze kogoś. To był pierwszy raz, gdy była u niego, dlatego rozejrzała się niepewnie po otoczeniu, podążając za głosem gospodarza. — Mam wszystko, co może się przydać — pochwaliła się, teatralnie prezentując swoją apteczkę.
Nancy Jones
Betsy nawet nie zwracała szczególnej uwagi na kota, bo według niej zachowywał się tak, jak zwykle. Ostrożnie, z dystansem, dbając o swoją przestrzeń. Szturchnęła Zefira stopą przez przypadek. Nie chciała go przeganiać, ale skoro kocurek stwierdził, że lepiej będzie mu u boku śpiącej Cissy, nie zamierzała go wcale zatrzymywać. Betsy cieszyła się z tego, że wychowywała się w domu, w którym zawsze były zwierzęta. Wpierw była Daisy i pierwsze kury, później pierwsze koty. Koniec końców, w domu zawsze był co najmniej dwa zwierzaki. A obecna czwórka skradła serca wszystkich domowników, choć koty zdecydowanie rościły sobie prawo do ojca Betsy, spędzając z nim prawie całe dnie w warsztacie. Dlatego nie sądziła, żeby Zefir spoglądał na Lee nieufnie, a po prostu szukał w nim mężczyzny, z którym spędzał do tej pory całe dnie.
OdpowiedzUsuńAbstrahując już jednak od kota, Betsy rozumiała i cieszyła się, że i Lee rozumie. Miała wrażenie, że ich energie się równoważyły, poczucia humoru pokrywały, a podejście do życia uzupełniało. Nie zakładała jednak przez to, że będzie im łatwo albo łatwiej. Musieli z pewnością swoje przejść, żeby stanąć na stabilnym, bezpiecznym gruncie, ale w jej odczuciu, w odczuciu Lee zresztą też, byli na dobrej drodze. Miała poczucie, że świadczy o tym między innymi fakt, że tak dobrze spędzało im się ze sobą fakt. Rozmawiając czy milcząc. Siedząc czy leżąc. Spacerując czy biorąc wspólny prysznic.
— Mmmm, będziesz pierwszy — mruknęła cicho. Do tej pory pokazała się w domu tylko z chłopakiem, z którym szła na bal maturalny. I był to kolega z równoległej klasy. Nie traktowała go jako chłopaka i nigdy nikomu go tak nie przedstawiła. Uganiała się za kolegami swoich braci, ale była wtedy tylko zwykłą smarkulą, więc tak naprawdę nie miała kogo do tego domu przyprowadzić. — Naprawdę lubię, jak mówisz do mnie Bee — przyznała cicho, chociaż o tym już wiedział. — Lee i Bee — niemal zanuciła pod nosem, śmiejąc się cicho. Czasami zachowywała się nieco dziennie, może nawet głupiutko, ale tak już miała. Błazenada była najlepszym lekiem na całe zło. No, miała drugie miejsce zaraz po Maitlandzie.
Oderwała głowę od jego ciała, spoglądając na niego z rosnącym rozbawieniem. Nawet nie zakładała, że ktokolwiek kazałby jej zerwać z Lee. Nie wyobrażała sobie tego. Byłoby to chyba najbardziej niezręczną rozmową w jej życiu. I choć wiedziała, że Lee żartuje z tym szybkim ślubem, to wcale nie brzmiało to jakoś bardzo obco i niewygodnie. Roześmiała się, kręcąc głową.
— Ale jesteś pewien, tak? — zapytała przekornie. — Pojedziemy do Las Vegas? — dopytała, przygryzając delikatnie dolną wargę. Przytuliła się znowu do niego, pozwalając, aby objął ją mocniej ramionami. Pocałunek w czoło przyjęła z cichym westchnieniem, ale nie byłaby sobą, gdyby nie pozwoliłaby sobie na kontynuację, więc zadarła głowę bardziej, muskając ustami jego żuchwę, a gdy wyciągnęła się trochę ku górze, trafiła na jego usta.
♥
Miała jednak nadzieję, że jej rodzice nie będą podważać jej wyborów życiowych, nawet jeśli do tej pory nie były słuszne. Bo właśnie! Do tej pory tego nie robili. Nie podważali i nie krytykowali tego, że wdała się w romans z wykładowcą. Nie mieli pretensji o to, że nie ukończyła studiów, które przecież częściowo opłacali. Nie robili jej wyrzutów o to, że zamiast zająć się czymś, co sprawia jej radość i jest jej pasją, roznosiła listy. Szanowali jej wybory, bo prawdopodobnie wychodzili z założenia, że Betsy powinna samodzielnie uczyć się na własnych błędach. Czy jej to wychodziło? Raczej nie, skoro znowu pchała się w związek z o wiele starszym od niej mężczyzną. Jednak tutaj wyczuwała znaczącą różnicę. Z Lee, po kilku dniach znajomości, dogadywali się i klikali na wielu płaszczyznach, z Gabrielem miała tylko dobry seks i opary tego, co wydawało jej się miłością. Z perspektywy czasu dostrzegała jednak, zwłaszcza po tym, co przeżywała przy Lee, że seks z Gabrielem był zwyczajnie przeciętny. Był wyrazem dominacji starszego faceta nad młodą dziewczyną, która bez słowa protestu godziła się na bycie jego zabawką.
OdpowiedzUsuńMiała więc nadzieję, że jej rodzice pogodzą się z faktem, że ich córka jest szczęśliwa. Kiedy tak to ujmowała - dochodziła do wniosku, że na pewno tak będzie. I Lee też powinien to zrozumieć. I nieważne, że miał trzydzieści osiem lat, a kolejne urodziny w czerwcu. Dla niej był w sam raz taki, jaki był. Niczego by w nim nie zmieniała. Nie odmładzałaby go, nie usuwałaby jego blizn, nie obcinała włosów, nie goliła buźki i nie wymazywałaby jego historii. To właśnie ta historia, nieważne jak okrutna była, ukształtowała go na człowieka, którego poznała. I nie chciała u swojego boku nikogo innego. I rzecz jasna, jeszcze mu o tym nie powiedziała. Bo akurat na to było za szybko.
Może tak łatwo było fantazjować jej o czysto hipotetycznym szybkim ślubie z Lee. I to wcale już nie było za szybko. Ta myśl wcale nie był straszna, nawet jeśli nie mieliby zrobić tego w Las Vegas, które nadawało rozmowie więcej z fantazji niż rzeczywistości. Atlanta brzmiała natomiast bardzo realnie.
— Atlanta City Hall — szepnęła pomiędzy pocałunkami. Uśmiechnęła się i Lee mógł to wyczuć, bo jej usta niemal nie odrywały się od jego warg. — Brzmi dobrze. — Przyznała i pocałowała go znowu. Co oni robili? Nakręcali się. Ale teraz w drugą stronę, zapominając w przekomarzaniu się i w tych drobnych żartach o całym otaczającym ich świecie. Betsy bardzo doceniała to, jak szukał wygody w pocałunku Lee, a żeby jeszcze bardziej go pogłębić, nie odrywając się od jego ust, zrobiła to, co potrafiła najlepiej. Usiadła na nim okrakiem.
Film nadal leciał. Odgłosy pościgu i strzelaniny stanowiły teraz tło dla ich igraszek. Mieli robić coś innego niż to, co robili do tej pory - czyli coś poza jedzeniem i migdaleniem się. Nie wyszło. Betsy jedną dłoń oparła na całym policzku Lee, a z drugiej strony przesunęła palcami jego szyi, aby ostatecznie wpleść je w jego włosy. Dla wygody.
I dla tej samej wygody uniosła pośladki znad jego ud, aby móc odrobinę nad nim górować. Odrobinę go zdominować i wziąć sobie odrobinę więcej, pozwalając, aby pocałunek nabierał intensywności.
Tęskniła za nim.
♥
Betsy starała się upewniać Lee w przekonaniu, że będzie dobrze, bo sama takiego zapewnienia potrzebowała, a nakręcanie się i tworzenie nierealnych scenariuszy nie miało większego sensu. Miała świadomość, że wszystko może pójść nie tak, jak to sobie wyobrażała. Gdzie w tyle jej głowy, cichy głosik dawał jej do zrozumienia, że niezadowolona mina ojca wyrazi wszystko, a troskliwe słowa matki będą oznaczały, że powinna dać sobie spokój. Obawiała się tego wszystkiego, ale łatwiej było jej zagłuszać te obawy. Zwariowałaby, gdyby do głosu dopuszczała kolejne strachy.
OdpowiedzUsuńWystarczająco ciężko było jej się budzić z myślą, że Lee może nie chcieć tego, co ona. Albo że Lee bardzo szybko może zrozumieć, że ładowanie się w związek z jedenaście lat młodszą kobietą, która w dodatku nie była w jego typie, to nie było to, czego chciał. Nie chciała dokładać do tego zmartwień związanych z reakcją jej rodziny. Wolała wyjść z bezpiecznego założenia, że Lee to jej facet, jej partner i powinni go zaakceptować, jeśli zależało im na jej szczęściu. A przede wszystkim dlatego, że to nie oni będą z nim żyć, tylko ona - bo tak, zakładała, że będzie z nim wiodła całkiem udane życie, nieważne, że on o tym nie wiedział. I też dlatego, że to nie czuli się przy nim najwspanialej na świecie i to nie oni nie mogli oderwać od niego wzroku. Tylko ona.
Dlatego zapewniała nie tylko siebie, ale i Lee w przekonaniu, że będzie dobrze. I faktycznie Daphne była dobrym rozegraniem na pierwszy ogień. Bo była żoną jej brata, a nie jej matką, bo była jedną z najserdeczniejszych osób, jakie chodziły po tym świecie. I Betsy miała stuprocentową pewność, że różnica wieku między Lee a Bee nie zrobi na niej żadnego wrażenia.
Betsy była zachłanna. Niezaprzeczalnie i nieustannie, zwłaszcza, jeśli chodziło o Lee. O jego niebieskie oczy, smaczne pocałunki i idealne ciało. Był jej silny, męskim facetem, a ona nie potrafiła się nim nasycić. I to nie tak, że była na niego tylko i wyłącznie napalona. Bo poza pożądaniem, które rosło z każdą kolejną sekundą podczas których wymieniali pocałunki, czuła też troskę, czułość i to, co tak panicznie bała się nazwać, a rozgrzewało jej serce. I tak, jak nie miała wątpliwości co do tego, dokąd teraz zmierzali, tak w ogóle nie zwracała uwagi na zwierzaki, które towarzyszyły im w pokoju.
— Nie umiesz się skupić… — powtórzyła z uśmiechem. Pokręciła lekko głową, ale zeszła z jego kolan. Nie mogła przepędzić zwierzyńca, bo mijałoby się to z celem. Salon, podobnie jak i kuchnia, nie miały drzwi, które można byłoby zamknąć. Betsy sięgnęła po pilot, żeby wyłączyć telewizor i wyciągnęła dłoń w stronę Lee. — Chodźmy. Znam miejsce, gdzie będziemy sami.
Czy brzmiała zapraszająco? Oczywiście. A czy brzmiała kusząco? Tego nie była pewna, ale na pewno chciała tak brzmieć. Bo chciała go kusić, chciała być dla niego kusząca i chciała, żeby nie widziała świata poza nią. Była w tej sytuacji samolubną egoistką, ale można było jej to wybaczyć, prawda? Chwyciła jego dłoń, splatając ich palce razem i tylko rzuciła krótkie zostań w stronę Cissy, która niemal od razu zrezygnowała z podążania za nimi.
Ostatecznie trafili do sypialni Bets, w której wszystko się zaczęło. Murray zamknęła za sobą drzwi, żeby żaden z kotów nie postanowił im poprzeszkadzać. Okna były już zasłonięte, a w ich migotały zielono-czerwone lampki, które tworzyły urokliwy nastrój w pokoju. Sypialnia mogła wydawać się bardziej opustoszała niż ostatnio. Brakowało w niej sztalugi.
Betsy oparła się plecami o drzwi, ściągając w międzyczasie swoją koszulkę, a właściwie eks-koszulkę Lee. Została w samym biustonoszu i spoglądała tak na niego. Zupełnie niewinnie.
— Na czym skończyliśmy, kochanie? — spytała, odrzucając koszulkę w bok i przygryzając delikatnie dolną wargę.
♥
Mogłoby się wydawać, że wszystko rozwiązywali seksem. Seksem kończyli nieporozumienia, niewygodne rozmowy i miłe wieczory. Betsy nie protestowała, bo ten sposób komunikacji po prostu dobrze im wychodził. O wiele bardziej niż dobrze. Nie potrzebowali słów, żeby dojść do tych samych wniosków. Nie znali się zbyt długo, dopiero co zaczęli poznawać swoje ciała, ale te kilka razy pozwalało im ze śmiałością stwierdzić, co lubią. A lubili siebie nawzajem. Lubili się ze sobą droczyć i przekomarzać, lubili budować napięcie. I prowokować. To ostatnie Betsy lubiła najbardziej, dlatego z łatwością pozbyła się sporo za dużej koszulki, w które musiała wyglądać seksownie, bo to była jego koszulka. Niezaprzeczalnie wyglądała seksownie również bez niej. Kiedy prosty, kremowy biustonosz idealnie formował piersi, które unosiły się i opadały coraz wyraźniej. Im dłużej na niego patrzyła, tym coraz cięższy miała oddech, a jej oczy pociemniały od rosnącego w niej pożądania. Jeśli miałaby być szczera, to musiałaby przyznać, że jeszcze nikt na nią tak nie działał. Pożądała i była pożądana, ale to, co działo się między nią a Lee było niczym magia, gwałtowna burza, która musiała znaleźć ujście w jakikolwiek sposób.
OdpowiedzUsuńPodsycały ją ich własne obawy, które najłatwiej było stłumić słodkimi pocałunkami. Podsycała ją niepewność, która znikała razem z ich ubraniami. Byli gwałtowni, ale w tej gwałtowności znajdowali mnóstwo miejsca na czułość. Tym razem dołączyła do tego tęsknota. Tęsknota, którą dopiero teraz Betsy mogła właściwie wyrazić, a która przez ostatni tydzień nieznośnie ją gniotła, zaciskając niewidzialne szpony strachu na sercu. I choć wiedziała, że Lee wie, jak bardzo cieszyła się z jego powrotu, to nie miała pojęcia, jak inaczej mogłaby to wyrazić. Była stęskniona, złakniona, a jednocześnie nadal zła, że zostawił ją bez słowa. I to wszystko oddawała teraz w pocałunkach, zaciskając palce na materiale jego bluzy i przyciągając go do siebie, kiedy już niemal wcisnął ją brutalnie w te drzwi. Chciała czuć go jeszcze bliżej, chciała do niego przylgnąć tak, jak umiała najlepiej.
Była nim oszołomiona i pewnie gdyby nie te drzwi za plecami, nie utrzymałaby się na swoich nogach. Miękkich jak wata, drżących. Drżała i ona, kiedy jego silne dłonie przesuwały się po jej ramionach, kiedy wbijał palce w jej miękkie uda i unosił ku górze. Nawet jeśli łudziła się kiedykolwiek, że mają szansę na odwrót, to teraz była boleśnie świadoma tego, że szansa ta minęła bezpowrotnie, kiedy wpadła do The Rusty Nail. Już wtedy nie mieli szans, żeby się wycofać.
Betsy przestała się odzywać, wiedząc, że Lee miał świadomość, jak skutecznie właśnie odświeżył jej pamięć. Objęła go udami w biodrach, przedramiona wsparła swobodnie na jego barkach, poddając się kompletnie żarliwym, smacznym pocałunkom. To jego krótkie wow ciągle rozbrzmiewało rozkosznie w jej głowie, a ona chciała słuchać tego znacznie częściej. Chciała móc mu wykrzyczeć, że po tych dwóch tygodniach chce spędzić z nim resztę życia. I nagle, kiedy skutecznie zajmowali swoje usta i myśli, widmo zapoznania Lee z jej rodziną stało się bardzo niewyraźne.
Odwzajemniała pocałunki, palce jednej dłoni mocno wplatając w jego włosy nad karkiem. Odchyliła jego głowę, z niesamowitym trudem odrywając się od jego ust. Przez krótką chwilę spoglądała w jego niebieskie oczy. Przebiegły uśmieszek pojawił się na jej buzi, kiedy ostatecznie zdecydowała się nad nim pochylić, znacząc jego zdrowy policzek swoimi ustami. Ścieżka pocałunków doprowadziła go do jego żuchwy i ostatecznie szyi, do miejsca, w którym wyczuwała silny, coraz mocniejszy wręcz puls mężczyzny. Pocałunek, który złożyła w tym miejscu, był boleśnie słodki i powolny. Lee musiał też czuć, jak jej zęby delikatnie kąsają jego skórę. Miała nadzieję, że zostawi w tym miejscu ślad.
Hello darling, let's make love again ♥
— Oznaczam mojego mężczyznę — odparła cicho. Miło było móc tak o nim powiedzieć. Bardzo przyjemnie wręcz nazywało się go swoim mężczyzną. Nie chłopakiem, nie facetem, nie starym dziadem, a mężczyzną. Bo Lee był cholernie męski we wszystkim, co dla niej robił. Jak przynosił jej obiady, montował drzwiczki dla Cissy, sadzał na kolanach i dbał o to, żeby było jej ciepło. Męskim może nie była jego tygodniowa absencja, ale musiała to przetrawić. Nie zapomnieć, ale zwyczajnie ruszyć do przodu. I prawdopodobnie szczera rozmowa mogła być równie dobrym zamiennikiem wobec tego, co właśnie robili i do czego zmierzali. Betsy naprawdę chciała, żeby cały świat wiedział o tym, że Lee Maitland jest jej, tylko jej, a ona tylko jego. Póki co nie dane było im zbyt często pokazywać się wspólnie w zbyt wielu miejscach. Nie narzekała, ale zwyczajnie chciała więcej.
OdpowiedzUsuńOdwzajemniła jego delikatniejszy pocałunek, poddając się tempu, które narzucił. Zwolnili, przekładając czułość nad gorliwość. Betsy spięła się też delikatnie, kiedy Lee oderwał ją od drzwi. Do tej pory stanowiły one wygodną podpórkę, dzięki której nie musiał się nadto wysilać. Nie ważyła zbyt dużo, ale też nie potrzebowała zbyt wiele, aby przed oczami nadal mieć widok Lee, który ledwo wstawał z łóżka. Starała się jednak o tym nie myśleć i zaufać swojemu mężczyźnie, bo na pewno wiedział, co robi, kiedy kierował ich dwójkę w stronę łóżka.
Ciche westchnienie wyrwało się spomiędzy jej ust. Smakowała go ochoczo, zatracając się w czułych pocałunkach. Te były pozbawione już złośli i żarliwości, ale nadal były równie smaczne i tęskne. Nie była w stanie się od niego oderwać, nasycić się pocałunkami, które zajmowały im przecież sporo czasu. Poświęcali im mnóstwo uwagi, dbając o to, żeby każdy pocałunek przepełniony był tym, co do siebie czuli.
Bo i skoro tutaj słowa nie zdawały egzaminu, mieli szerokie pole do popisu, żeby wyrazić swoje uczucia. Nie próżnowali.
W końcu się odsunęła, pochylając się nad nim nieznacznie. Stali teraz niemal w tym samym miejscu, nieopodal jej łóżka, co podczas pierwszego wieczoru. W tej samej pozycji, choć Betsy była już w nieco innym anturażu. Śmiało pozbyła się koszulki i gdyby tylko miała do tego okazję, równie śmiało pozbyłaby się pozostałości swojej garderoby i garderoby Lee. Tkwiąc jednak w oderwaniu od gruntu, mocno trzymając się go nogami i mocno do niego przylegając, nie miała na to szans.
— Nie jest ci gorąco? — spytała jednak zaczepnie, spoglądając prosto w jego oczy. — Bo mi tak. Nawet bardzo. — Dodała. Przesuwająca się po jej ciele dłoń Lee nieustannie wywoływała dreszcze. Ciało pokrywało się gęsią skórką. Każdego jego muśnięcie, każdy jego dotyk wywoływało niemałą już falę rozkoszy. Betsy była jednak przygotowana na więcej i tego więcej niemal oczekiwała.
perfect night with the perfect man ♥
Miała obawy. Miala ich całe mnóstwo, ale po prostu wolała nie myśleć, co będzie, jeśli Lee znowu zniknie, jeśli się odetnie, nie dając znaku życia. Nie wymagała wiele, zwyczajnie wolałaby wiedzieć, gdzie jest, co robi i dlaczego. Nie musiał robić nic więcej, nie musiał się pojawiać i przepraszać. Ale chciała, aby dawał jej w takich sytuacjach luksus związany z wiedzą o tym, w jakim miejscu - w przenośni i dosłownie - znajduje się facet, bez którego nie wyobrażała sobie życia.
OdpowiedzUsuńNie była specjalnie wymagająca. I miała nadzieję, że Lee zrozumie, że zależało jej tylko na jego dobrze. Jeśli nadejdzie moment, w którym będzie musiał pobyć sam i odciąć się od świata, Betsy nie będzie protestować, jeżeli tylko da jej znać. Rozumiała, że mimo tego, co do siebie czuli, będą dalej samodzielnymi jednostkami i każde z nich miało prawo czuć i przeżywać niektóre rzeczy na swój sposób, ale jeśli mieli tworzyć związek, jeśli mieli być parą do końca swoich żyć - bo tak właśnie zakładała Murray - musieli umieć o tym rozmawiać.
Teraz jednak wszystkie obawy były tłumione, zresztą słusznie. Bo może i seks był lekiem na całe zło, ale równie skutecznie budował między nimi bliskość. A Bee chciała być bardzo blisko swojego kochania i chciała się z nim kochać do utraty tchu. O to było łatwo, bo Lee Maitland doskonale wiedział, co robić, aby ten dech w piersiach jej zapierać. Oddawała mu swój oddech w pocałunkach. Wolniejszych, tęsknych, ale nie pozbawionych pragnienia. Była głodna jego ciała, jego pożądania, ust i pocałunków.
Nie protestowała jednak, kiedy usadził ją na łóżku. Wychylała się nieco do przodu, aby móc kontynuować pocałunki, jak najdłużej. Uwielbiała te pocałunki. I tak samo uwielbiała to, jak Lee ściągał bluzę i koszulkę. On doskonale wiedział, że Betsy zwariowała na jego punkcie i uważała go za najseksowniejszego mężczyznę na świecie. Nic dziwnego, że jego widok bez górnych części garderoby sprawił, że zaświeciły jej się oczy, a ciche, choć ciężkie westchnienie, wyrwało się z jej ust.
— O mamo… — szepnęła niemal niesłyszalnie, a jej policzki pokryły się intensywnym rumieńcem. Bo tak, jak Lee był jeszcze w stanie przekomarzać się z tym, że nie było mu gorąco, tak ona nie potrafiłaby tego ukryć. Skierowała dłoń do swojego dekoltu, muskając opuszkami palców skórę, skubiąc ramiączko biustonosza, kiedy wodziła spojrzeniem po jego nagim torsie.
Intensywność ich spojrzeń w tym momencie była niemal namacalna. Betsy nie odrywała wzroku od jego niebieskich oczu, zatracając się w nich kompletnie, jednocześnie nie tracąc kontroli nad jego poczynianiami. Uniosła biodra, wspierając się rękoma po bokach, żeby pomóc mu zsunąć z siebie swoje leginsy.
Westchnęła, gdy usta mężczyzny dotknęły jej skóry. Nie umiała ukryć, jak na nią reagował. Cicha, bardzo cicho kurwa wyrwała jej się z ust, kiedy na krótką chwilę odchyliła głowę, przygryzając delikatnie dolną wargę.
— Wiedziałam… — wymruczała, kiedy powróciła do niego spojrzeń, reagując drżeniem w odpowiedzi na każde jego muśnięcie. — Wiedziałam, że będziesz przede mną klęczał — wyszeptała, z coraz większym trudem kontrolując swój głos. Nie robiła nic. Siedziała. Jak grzeczna dziewczynka, pozwalając mu się sobą zająć tak, jak na to zasługiwała. Oddychała ciężko i szybko jednocześnie, ale czuła, że jest gotowa na wszystko, co chciał jej dać.
Can it get any better? ♥
Miała znacznie więcej niż ogromne pokłady wyrozumiałości, ale nie dane im się było o tym przekonać. Wiedzieli natomiast, że nie należała do zbyt cierpliwych w wielu kwestiach. Bo chciałaby wiedzieć od razu, robić od razu i najlepiej to wcale nie czekać. Jej niecierpliwość była idealnie obrazowana w chwilach takich, jak ta. W chwilach, kiedy Lee nie lubił się spieszyć, a ona chciała go rozbierać i być rozbieraną. I to nie tak, że musiało być szybko. Ona po prostu nie mogła się go doczekać, a ta niecierpliwość sprawiała, że czuła dwukrotnie mocniej. I była tym zachwycona.
OdpowiedzUsuńByła zachwycona właśnie tym, jakim facetem dzisiaj był Lee. Od momentu, w którym spakował jej kanapki do pracy, aż do teraz, kiedy zajmował się czymś innym niż gotowaniem, ale wychodziło mu to nawet lepiej niż makaron z masłem i czosnkiem. Gdy patrzył na nią przez te kilkadziesiąt sekund, Betsy miała wrażenie, jakby zatrzymał się czas. Nie zdążyła jednak zareagować, bo już po chwili jej majtki wylądowały tam, gdzie jej legginsy i bluza Lee - na podłodze.
— Zdecydowanie — szepnęła. — Zdecydowanie musisz robić to częściej. — Powiedziała zduszonym głosem. Kręciło ją to, ale on już wiedział o tym pierwszego wieczoru. Dała mu to jasno i wyraźnie do zrozumienia. Podobało jej się to, że mogła bez skrępowania mówić mu o tym, czego chce, a on bez jakiegokolwiek zawahania po prostu zaczynał działać. I to nie tak, że chciała być dominującą stroną. Chciała mieć możliwość zdominowania go chociaż w tym aspekcie życia, bo w każdym innym rozkład sił był zwyczajnie nierówny i wcale nie tak możliwy do zbalansowania jak w łóżku. Chciała móc więc go dominować i żądać od niego rozkoszy o jakiej nie śniła, a z drugiej strony chciała być uległą tylko i wyłącznie jemu, żeby on sięgał przyjemności, której nie miał z nikim innym.
Posłusznie, bo jakżeby inaczej, odchyliła się, nadal wspierając się na wyprostowanych rękach. Tylko i wyłącznie po to, żeby móc na niego patrzeć.
— Jezu — wyrwało jej się, gdy Lee nie czekając na nic innego, zaczął się nią zajmować. Wiedziała, że ani żadna o mamo, ani żaden jezu nie są w tym momencie potrzebni, ale to było silniejsze od niej. Musiała móc się nim zachwycać. Zachwycać tym, co robił. Jak stosował wobec niej najsłodsze na świecie tortury, jak z każdym muśnięciem jego ust i z każdym ruchem jego języka drżała coraz bardziej. Próbowała na niego patrzeć, ale kiedy w końcu opadła na łokcie, odchyliła głowę w tył i przymknęła oczy. Zagryzała wargę, aby tłumić westchnienia i jęki, ale na próżno, bo te coraz częściej opuszczały jej usta. Dłonie zacisnęła na świątecznej pościeli.
Trwali tak, intensywnie, w poświacie rzucanej przez zielone i czerwone światełka, których światło odbijało się od ich skóry. Betsy starała się nie wiercić za bardzo, ale z trudem utrzymywała biodra w miejscu. Z trudem powstrzymywała się przed tym, aby nie zacisnąć swoich ud.
— Kochanie… — szepnęła, bo co innego cisnęło się na jej usta. — Już nie mogę… — dodała, kiedy poczuła, jak jest u kresu, jak niewiele zostało jej do miejsca, w którym odnajdzie spełnienie. Jęknęła znacznie głośniej niż do tej pory.
Lee musiał wiedzieć, że kłamała.
Bo mogła. I chciała znacznie więcej.
it can be, but it can be even, even better ;*
Działali razem rewelacyjnie, przynajmniej w takich chwilach, jak ta. Rozumieli się bez słów i choć mogłoby się to wydawać naturalne, bo w końcu sprawy łóżkowe miały należeć przede wszystkim do przyjemnych, ale Betsy doskonale wiedziała, że wcale tak nie jest, że nie ma uniwersalnego rozwiązania, które zadziałałoby na każdego w konfiguracji z każdym. Oni po prostu znaleźli się w dobrym miejscu i mieli sporą szansę na to, aby w tym dobrym miejscu zostać. Musieli tego nie spierdolić. Lee swoimi zniknięciami, a Betsy swoją niecierpliwością i nieposkromioną ciekawością.
OdpowiedzUsuńTeraz jednak nie tyle była niecierpliwa, co spragniona, dlatego posłusznie opadła na plecy, uginając się pod naporem ciepłej dłoni Lee. Jego dotyk wręcz ją parzył, ale kiedy na krótki moment oderwał się od jej kobiecości, mogła odetchnąć z niejaką ulgą. Chociaż ulga była w tej sytuacji złym słowem, bo Betsy nie chciała przerywać, nie teraz, kiedy do spełnienia została bardzo krótka droga.
Z rozkosznym westchnieniem przyjęła moment, w którym Lee wrócił do zajęcia, brutalnie przerwanego niepotrzebnymi słowami. Mocny ucisk na biodrze sprawił jej ból, ale był to ból przyjemny, potęgujący pozostałe doznania i wcale nie miała nic przeciwko temu. Chciała więcej i kiedy wyginała plecy w łuk, podsuwając mu niemal swoje biodra, dawała mu do zrozumienia, żeby nie przerywał. I nie przerywał, a ona każdy jego ruch wdzięcznie przyjmowała.
Przymknęła oczy, zaciskając jedną dłoń na pościeli, drugą sunąc wzdłuż swojego brzucha, poprzez piersi zakryte jeszcze pod materiałem prostego biustonosza, do swojej szyi i włosów, aby wyciągnąć ją ostatecznie ku górze.
Wiła i prężyła się pod wpływem jego dotyku. Ciepłego, powolnego, rozkosznego. W pewnym momencie impuls przyjemności, który przebiegł wzdłuż jej ciała, sprawił, że napięła wszystkie mięśnie, odrywając znacznie lędźwia od pościeli.
Kolejne sekundy przyniosły już to, do czego wspólnie dążyli, chociaż większa zasługa spoczywała po stronie Lee. Otworzyła szeroko oczy i jęknęła przeciągle, próbując uciec biodrami w bok, aby Lee nadal mocno przytrzymywał ją w miejscu, więc rozkosz, którą przeżywała, czuła ze zdwojoną mocą.
— Lee… — szepnęła drżącym z pragnienia głosem. — Proszę. Teraz. — Mruczała, ale na tyle głośno, aby mógł ją usłyszeć. — Teraz. — Powtórzyła już bardziej stanowczo, palce jednej dłoni wplatając w jego włosy, aby móc oderwać go od swojej kobiecości. Nieznacznie się uniosła, wyłapując jego spojrzenie.
Chciała go poczuć. Teraz, kiedy pulsowała jeszcze po przeżytym orgaźmie, kiedy nie pragnęła nikogo innego, jak Lee. Bo już zapewniła go w tym, jak wspaniale było czuć go w sobie i ciągle podtrzymywała to stanowisko.
I nieustannie pozostawała niecierpliwa. Zniecierpliwiona, kiedy jej ciało drżało, a w głowie nie miała nic poza uczuciami do niego.
it's like paradise ;*
Zdecydowanie powinna potraktować żart o szybkim ślubie jak żart, a jednak tak się nie stało. Trochę bawiło, trochę było bardzo prawdziwe, trochę odległe, a trochę wcale nie. Niemniej, jakiekolwiek żarty (czy też nie) o ślubie nie miały większego sensu dopóki nie poruszyli innych fundamentalnych tematów.Teraz fundamentem był jednak seks i trzeba było przyznać, że mimo wszystko stanowi stabilną podstawę ich związku, nawet jeśli maskowali tym wszystkim wszelkie niedoskonałości. Ale czy nie chodziło o to, aby fundament był solidny, a resztę można było wypracować w czasie? Becia tego nie wiedziała, ale wiedziała, że prędzej czy później dowiedzą się o tym razem. I miała tylko nadzieję, że się nie zawiodą.
OdpowiedzUsuńOch, rzecz jasna, że obserwowała Lee, jak się rozbierał. Nie widziała powodu, dla którego miałaby odmówić sobie tej przyjemności, a była to ogromna, przeogromna przyjemność. Mogłaby patrzeć na niego zawsze. Nie tyko wtedy, kiedy ściągał koszulkę, ale też wtedy, kiedy zrzucał swoje spodnie i bokserki. Nie ulegało żadnej wątpliwości, że tak, jak jeszcze niedawno się od niego uzależniła, tak teraz była uzależniona. Rozpieszczał ją, przynajmniej od tym względem, pokazując jak to całe kochanie się może wyglądać, a ona za nic nie żałowała, że wyszła wtedy z inicjatywą. Każdy kolejny raz z Lee był równie niesamowity.
Łapczywie odpowiedziała na jego pocałunek, spijając z niego swój własny smak i przyciągnęła go jeszcze bliżej siebie, układając jedną dłoń na karku mężczyzny. Wymruczała coś niezrozumiałego wprost w jego usta, a kiedy zadał to jedno kluczowe pytanie, otworzyła oczy, a on w tych do tej pory cholernie niewinnych zielonych oczach mógł dojrzeć specyficzny błysk.
Och, Lee doskonale wiedział, co lubiła Betsy. A Betsy wiedziała już, co lubił Lee. I chciała dać mu na siebie patrzeć, a co mogłoby mu zagwarantować najlepsze na świecie widoki? Oczywiście, że kobieta jego życia na górze.
— Połóż się — celowo użyła tych samych słów, co on wcale nie tak dawno temu. Brzmiało stanowczo, choć wcale nie mówiła głośno. Zaczęła się powoli unosić, skradając przy tym kolejne pocałunki. Delikatne i czułe, bo Murray mimo cały czas rosnącego pożądania nie zapominała o czułości. A jej Lee zasługiwał na czułość.
Trochę słowami, trochę naporem swojego drobnego ciała, zmusiła ich do zmiany pozycji. Lee leżąc na plecach miał naprawdę szansę na rewelacyjny spektakl, a jej zdążył zauważyć, Betsy nie wstydziła się nagości, bo może i miała kompleksy, ale zapominała o nich, kiedy znajdowała się sam na sam z Lee. Nie potrzebowała szczególnej zachęty, usiadła na nim okrakiem. Pochyliła się nad nim, z niesamowitą delikatnością składając na jego ustach pocałunek, jedną dłoń wplotła w jego włosy, drugą wspomogła się nieco, aby bez większych zapowiedzi móc poczuć go w sobie.
Cichy jęk wyrwał się z jej gardła, kiedy to się stało, a Betsy w końcu odrywając się od jego ust, wyprostowała się, sięgając dłońmi do tyłu, aby pozbyć się swojego biustonosza, który został pominięty w tym całym zamieszaniu.
I prefer to squeeze you ;>
Nie deklarowali sobie nic w sferze uczuciowej. Nie mówili o swoich oczekiwaniach i nie pytali o oczekiwania drugiej strony. Czysto teoretycznie więc nie było między nimi żadnych zobowiązań. Praktycznie zaś byli tylko dla siebie, przynajmniej tak czuła to Lee. Wierzyła w to, kiedy mówiła, że jest tylko jego albo kiedy szukała zapewnienia, że on jest tylko jej. Póki co takie słowa jej wystarczały, takie wyznania były w sam raz, biorąc pod uwagę dynamikę ich relacji.
OdpowiedzUsuńBetsy dzisiaj mogła wydawać się jeszcze bardziej zachłanna niż podczas poprzednich razy. Tydzień przymusowej rozłąki zrobił swoje, stęskniła się za nim, nie tylko dlatego, że brakowało jej jego towarzystwa, ciepła, uśmiechu i tych diabelnie niebieskich oczu. Tęskniła też za tym bardziej fizycznym aspektem, bo seks z Lee był uzależniający i doskonale zdawała sobie sprawę, że ma za czym tęsknić. Traktował ją z czułością, konsekwentnie dążąc do jej spełnienia. Pozwalał jej myśleć, i miała nadzieję, że faktycznie tak jest, że dla niego spore znaczenie ma właśnie jej przyjemność. Że jej droga do orgazmu i samo spełnienie są dla niego niesamowicie podniecające.
A ona zwyczajnie chciała, żeby jej mężczyzna się nią jarał. Chciała, żeby jarał się nią taką, jaką była. Nieco głośną, bardzo niecierpliwą i totalnie zakręconą na jego punkcie. Oszalała. Przepadła. I o dziwo, nie czuła się z tym podle. Czuła się z tym niesamowicie dobrze.
Zwłaszcza teraz, kiedy dosiadła go tak, aby miał pewność, kto w tej krótkiej chwili dzierży władzę. Jego łał, jego ciche westchnienie, tylko ją nakręcały. Jej oczy błyszczały z pożądania, a ona sama oddychała coraz szybciej. Była jego grzeczną dziewczynka, dlatego skwitowała jego słowa cichym, pełnym uznania mruknięciem i długim, czułym pocałunkiem.
Wyprostowała się, sunąc dłońmi po jego torsie, aby ostatecznie oprzeć je na jego udach, za swoimi plecami. Wyginając się w delikatny łuk, nadała swoim biodrom znacznie wolniejsze tempo. Jej ruchy były rozkosznie leniwe, ale przy tym dosadne. Każdy kolejny znaczył się drżeniem na jej ciele.
Próbowała przez krótką chwilę podtrzymywać jego spojrzenie, ale finalnie przymknęła powieki, odchylając głowę. Prężyła się i pojękiwała prosto przed jego oczami, zdając sobie, choć mogło to być nieco próżne, jaki wspaniały spektakl mu zapewnia.
To wszystko składało się w jeszcze wspanialszą całość. W obfitość doznań prowadzących ich do miejsca, które zdołali już poznać. Betsy, choć poruszała się powoli, drażniąc go w ten sposób, była przy tym niesamowicie konsekwentna. Pulsując jeszcze po przeżytym wcześniej orgaźmie, miała spore szanse, aby szybko i skutecznie osiągnąć przyjemność ponownie, ale chciała, żeby Lee czuł się tak, jak ona. Żeby było mu totalnie dobrze. Tak, żeby nie wiedział, co ze sobą zrobić. Zatrzymała się, pozwalając sobie czuć go na tyle dogłębnie, że musiała jęknąć, a zaraz potem przygryzła dolną wargę. Kurwa, przemknęło jej przez myśl. To było totalnie wspaniałe.
— Wszystko w porządku, kochanie? — spytała, lekko drżącym od emocji głosem. Była grzeczną dziewczynką i jako grzeczna dziewczynka chciała zadbać o samopoczucie swojego mężczyzny.
;*
OdpowiedzUsuńBetsy doskonale wiedziała, dlaczego godziła się na taki sposób prowadzenia ich relacji. Bała się, że jeśli zacznie naciskać na Lee, jeśli zacznie wymagać od niego deklaracji i zapewnień, to on po prostu się z tego wycofa. Bała się tego, że Lee zniknie z jej życia. Znała go dwa tygodnie, a tak właściwie to w sumie jeden, ale obawa, że Maitlanda nie będzie, była przeogromna. Może naprawdę była głupiutka, może naprawdę była naiwna, ale mimo braku deklaracji z jego strony, miała niemal niezachwianą pewność, że Lee chce tego samego, co ona.
Trwała więc tym, żyjąc niewypowiedzianymi oczekiwaniami i nie zamierzała póki co narzekać. Była jego cudem świata, a on był jej całym światem i musieli zwyczajnie pilnować, żeby to się nie zepsuło. Nie psuło się w łóżku, nie psuło się wtedy, kiedy obściskiwali się tak, jakby jutra miało nie być albo tak, jakby nie robili tego rok, a nie trochę ponad tydzień.
Betsy, wbrew wszystkiemu, co o sobie myślała, była silną babką. Była w stanie wiele znieść, wiele wybaczyć i wiele przeżyć. Wychodziła z założenia, że wszystko miało jakiś cel i sens. Nawet oni, choć teoretycznie mieli do siebie nie pasować i nie mieć żadnych szans, to praktycznie należeli tylko i wyłącznie do siebie, a cały świat przestawał mieć jakiekolwiek znaczenie.
Kochanie się z Lee było tym, co wywróciło jej postrzeganie seksu o sto osiemdziesiąt stopni i chciała z tego czerpać całymi garściami. Napawała się jego westchnieniami, cichymi jęknięciami i kurwami, które wyrażały więcej niż tysiąc innych, mniej wulgarnych słów. Kiedy wbijał palce w jej biodra, dreszcze przechodziły przez jej ciało, objawiając się widoczną, mimo nastrojowego, świątecznego oświetlenia, gęsią skórą. Brzydziła się jakimikolwiek formami przemocy, ale odrobina stymulującego bólu w łóżku była wręcz wskazana. Dzięki mocno wbitymi palcami Lee w jej miękką skórę, miała wrażenie, że mogła poczuć go mocniej, dosadniej, pełniej.
Pozwoliła na to, aby ją do siebie przygarnął, nie zwlekając z odwzajemnieniem jego pocałunku. Odpowiedziała uśmiechem na jego sugestię, żeby nie przestawała. Zrealizowała więc jego prośbę, zaczynając poruszać biodrami, ale już nie tak wolno i nie tak leniwie. Jęknęła cicho, kiedy każdy kolejny ruch przynosił zapowiedź fali przyjemności. Pochyliła się w końcu, niemal całym swoim ciałkiem opadając na tors Lee. Nie przestawała jednak tego, co tak dobrze im wychodziło. Obie dłonie oparła po bokach jego głowy.
— Szybciej? — wyszeptała, odszukując jego spojrzenie. Tym razem jednak nie robiła żadnych przerw. Nie pozwalała ani sobie, ani jemu na jakikolwiek odpoczynek. Chciała, aby moment spełnienia Lee był bliski temu, które ona miała osiągnąć, więc potrzebowała jakiejkolwiek instrukcji do tego, w jaki sposób powinna sobie z nim pogrywać.
;>
Musieli o tym porozmawiać. Musieli przegadać znacznie więcej rzeczy niż im się wydawało. Póki co skutecznie od tych rozmów uciekali, a zbliżające się święta i całe to szaleństwo z nimi związane nie było w stanie im pomóc w tym, aby znaleźli czas na rozmowy. Betsy miała dziwne przeczucie, że albo będą mieli chwilę, aby pogadać podczas wspólnej kolacji, albo wcale, bo będą zbyt zajęci nadrabianiem braków w bliskości. Tęsknili za sobą i Betsy nie wątpiła, że mogli stęsknić się nawet w ciągu jednego dnia.
OdpowiedzUsuńTeraz jednak ani rozmowy, ani tęsknota nie miały żadnego znaczenia. Zostały zepchnięte na dalszy plan. Kto o zdrowych zmysłach byłby w stanie prowadzić mądre poważne rozmowy, kiedy był tak blisko osiągnięcia ekstazy zwalającej z nóg? Na pewno nie Betsy, która dotyk Lee przyjmowała z lubością, pragnąc tylko więcej i więcej.
Silne, szerokie dłonie Lee idealnie pasowały do jej ciała. Do jej biodra, do jej szyi i każdego miejsca, gdzie miały ochotę dotrzeć. I choć teraz znajdowała się w pozycji dominującej, to równie chętnie pozwalała mu na to, aby zajmował się nią tak, jak tylko miał na to smaka. Oddała mu się ufnie i bez reszty, o czym mógł przekonać się już kilka razy. Pragnęła wszystkiego, co miał jej do zaoferowania i chciała odwiedzać mu się tym, co ona mogła mu dać. Z jej perspektywy zasługiwał na wszystko. Na nią. Na obezwładniającą przyjemnością, przez którą traciło się zmysły.
Dlatego jęknęła wprost do jego ucha, w odpowiedzi na mocniej. Było jej niesamowicie gorąco, czuła nawet, że strużka potu spływa spod jej włosów, po szyi, między piersiami. W jej dość sporej sypialni zrobiło się przyjemnie duszno, a jedynymi dźwiękami, które teraz do niej docierały, był ich przyspieszone oddechy i szepty, które pozwalały im na to, aby poznawać się jeszcze lepiej.
Betsy wykorzystała sugestię mężczyzny i im mocniej zaciskały się jego palce na jej biodrze, tym jej ruchy nabierały na sile, były dosadniejsze, pełniejsze. Jęki wyrywające się z ust blondynki przybierały na częstotliwości, więc próbowała je tłumić. Przygryzając płatek jego ucha, znacząc wargami wilgotną ścieżkę na jego gorącej skórze. Całowała szyję Lee, znacząc ją w kilku miejscach soczystymi malinkami. Znaczyła swojego mężczyznę, który doprowadzał ją do szaleństwa.
Była blisko, bardzo blisko, z każdym kolejny ruchem drżąc bardziej, pojękując głośniej i wzdychając częściej.
— Pokaż mi jak — wychrypiała z wysiłku, ujmując teraz jego twarz w dłonie. Był niesamowicie przystojny, kiedy przez jego oblicze przemykała przyjemność, kiedy w jego niebieskich oczach malowało się pożądanie pomieszane z czymś, czego nadal nie nazwali. Pocałowała go. Długo, głęboko, namiętnie, oddając mu tym samym pozycję dominującą. Ona była już na skraju, dlatego zwolniła, chcąc poczekać na niego i chcąc, żeby skończył to tak, jak miał na to ochotę.
How much can you endure, baby? ♥
Te emocje.
OdpowiedzUsuńByło ich trochę zbyt dużo i zbyt szybko, aby ktokolwiek o zdrowych zmysłach był w stanie sobie z tym poradzić. Były one odrobinę przytłaczające, a jednocześnie ciepłe i kojące. Paradoksalnie czuła ich ciężar na swoich barkach i w tym samym czasie nie chciała z nich rezygnować. Nie chciała rezygnować z Lee, chociaż podczas nieobecności Lee zaczynała się z tym powoli godzić. Że będzie musiała z niego zrezygnować. Bała się tego i dała mu wczoraj do zrozumienia, że wcale nie czuła się z tym ani dobrze, ani rewelacyjnie.
Teraz natomiast była cała jego. Tylko jego i czuła się więcej niż rewelacyjnie. Brakowało jej słów na to, aby opisać sensownie swój aktualny stan. Wariowała. Przez niego, dla niego i razem z nim.
Wariowała, bo po raz pierwszy w życiu miała kogoś, dzięki komu czuła się pełnowartościowa, dzięki komu zyskiwała pewność siebie i chciała się nią dzielić. Wariowała, bo tak niewiele brakowało jej do czystego szczęścia, które ukrywało się nieśmiało pod tymi wszystko niedopowiedzeniami i niewypowiedzianymi słowami.
Była blisko. I szczęścia, i spełnienia. Przyjęła więc ich spowolnienie z niejaką ulgą. Jako odpoczynek. Odpowiadała na jego pocałunki, gdy się podniósł, niemal nieruchomiejąc w miejscu. Nie wyobrażała sobie na miejscu Lee nikogo innego. Nie była w stanie i nie chciała.
Sapnęła, kiedy niemal rzucił ją o materac, z lubieżnym uśmieszkiem przyjmując to, że Lee się nad nią nachylił. Posłusznie uniosła i odsunęła udo, umożliwiając mu odszukanie drogi do ponownego połączenia ich ciał. Kiedy do tego doszło, jęknęła głośno, odchylając głowę i tym samym ułatwiając mu dostęp do swojej szyi.
Mocne, staranne tempo Lee zsynchronizowało się w jej jękami i westchnieniami. Choćby chciała, nie potrafiłaby być teraz cicho. Na szczęście Lee lubił jej słuchać i tej myśli się trzymała, kiedy z jej gardła wyrywały się coraz głośniejsze, bardziej przeciągłe jęki. Odwróciła głowę, by odszukać jego usta. Wpiła się w nie gwałtownie, unosząc tym samym nogi i oplotła go udami w biodrach. Żeby mieć go jeszcze bliżej. Żeby jego ruchy poza mocnym i starannym tempem, były też po prostu dosadne i głębokie.
Palce jednej dłoni wbiła w jego ramię, na którym się wspierał, a drugie mocno wplotła w jego włosy. Napięła się cała. Mógł to wyczuć bez większej trudności. Nabrała powietrza w płuca, odrywając się na moment od jego ust. Nie była już w stanie dłużej czekać i odwlekać. Poddała się.
Wygięła się w łuk, zachrypniętym od rozkoszy głosy wyszeptując kilkakrotnie jego imię. Drżała rozluźniając mięśnie. Było jej niesamowicie dobrze.
a little bit, darling
Murray miała nieodparte wrażenie, że bardzo szybko będzie w stanie zapomnieć o tym spektakularnym potknięciu. Nie tak na zawsze. Nie zamknie tego wydarzenia w małej skrzyneczce i nie zakopie pod ziemią. Świadomość tego, co zrobił Lee, miała z nią pozostać na długo, jeśli nie na wieczność, ale nie zamierzała mu tego ani wypominać, ani go z tego rozliczać. Tym bardziej, że Lee to wytłumaczył. I być może to, jak uzasadniał swoje zniknięcie, nie powinno być wystarczające, to jednak czuła, że w tym momencie dowiedziała się o nim naprawdę wielu rzeczy. I to też nie było tak, że uważała, że warto. Że warto było czekać na niego ponad tydzień i pozwolić mu urwać kontakt na kilka dni. Bo nic nie było warte tlącego się w niej przekonania, że Lee już nie wróci i pewności, że to ona okazała się niewystarczająca. Znowu. Jednak Betsy przepadła dla niego na zabój i też chyba w jej naturze leżało przysłanianie zła czymś dobrym. O wiele łatwiej było chwytać się smutków i w nich pogrążać niż cieszyć drobnostkami, a Bee chętnie łapała właśnie te drobnostki, podejmując się zadania - bądź co bądź - trudnego.
OdpowiedzUsuńJęknęła jeszcze cicho, kiedy Lee opadł na nią. Ciężar jego ciała był niesamowicie przyjemny, a gorąc bijący od jego skóry przypominał o doskonałej drodze, którą właśnie przebyli, aby znaleźć się w tym miejscu. Uśmiechnęła się delikatnie, przymykając na chwilę oczy. Próbowała uregulować swój oddech, ale nadal czuła, jak jej serce rozpaczliwie kołacze w piersi. Westchnąwszy, rozluźniła uścisk na jego ramieniu i opuszkami palców, niesamowicie lekko, niemal niewyczuwalnie, zaczęła wodzić wzdłuż ręki Lee, mając świadomość tego, że po tak intensywnym spełnieniu, nawet delikatna, subtelna pieszczota będzie niosła za sobą ładunek przyjemności.
Dłoń, którą do tej pory wplatała w jego włosy, przesunęła na policzek. Nieznacznie odwróciła głowę w bok, w jego stronę, czując na szyi gorący oddech Lee. Był niesamowity, ba, nawet jego głos przyprawiał ją o niewyobrażalne dreszcze, które łaskocząc przemierzały calutkie jej ciało.
— Och, Lee… — szepnęła i pozwoliła sobie na cichy chichot w odpowiedzi na jego słowa. Brakowało jej słów, aby to wszystko opisać, co też nie zdarzało jej się często. Wiedziała, że to, co chciała mu powiedzieć, powinno być zarezerwowane na inną okazję, podczas której byliby mniej nadzy i trochę dalsi od orgazmu. — Tęskniłam. — Przyznała po raz kolejny tego wieczoru. Odnalazła też jego usta i skradła mu delikatnego całusa, pozbawionego tej całej pasji, którą przed chwilą sobie okazywali, ale nadal pełnego czułości i tego, co do niego czuła.
Chciała się tak czuć zawsze. Bezpieczna w jego objęciach, ze świadomością, że Lee się już nigdzie nie wybiera, że prędzej znajdą się w Atlanta City Hall niż komukolwiek pozwolą wpłynąć na swoją relację. I choć przecież trochę żartowali, to Betsy nawet sobie nie wyobrażała, że mogłaby budzić się obok kogoś, kto nie był nim. Kto nie był jej Lee.
If forever does exist, please let it be you
Jak się okazywało, Betsy miała w sobie ogromne pokłady wyrozumiałości. I pewnie brało się to z tego, że nie była idealnym dzieckiem, idealną nastolatką i jako młody, dorosły człowiek swoim zachowaniem narobiła więcej krzywd niż zamierzała. Betsy spokorniała dopiero wtedy, kiedy dostała solidnie po dupie. Potrzebowała takiego otrzeźwienia, bolesnego, upokarzającego szoku, żeby przewartościować swoje życie. Nie żałowała ani tego, że wdała się w romans z Gabrielem, ani tego, jak on się skończył. Widocznie tak miało być. Żałowała jedynie tego, że nie potrafiła o siebie zawalczyć.
OdpowiedzUsuńTeraz jednak było inaczej, bo była gotowa walczyć nie tylko o siebie i swoje uczucia, ale też o nich. Leżała w objęciach najwspanialszego mężczyzny na świecie, który bardzo szybko stał się jej całym światem i który, jak każdy człowiek zresztą, popełniał błędy. Ten, który się wydarzył, był bolesny i okrutny - nie zaprzeczała, nie bez powodu też wczoraj przy nim płakała, musiała w jakiś sposób dać upust smutkowi i żalowi, które boleśnie ściskały jej serce i żołądek.
Seks był wspaniały i na pewno pomógł im w tym, aby poczuli tę bliskość, która od samego początku wychodziła im po prostu naturalnie. Ale nawet i ona została nadszarpnięta w ostatnim tygodniu. Niewątpliwie, rozmowa pomogłaby bardziej, pewnie byłaby trudniejsza niż to, co zrobili teraz, ale miała większy potencjał. Jakiekolwiek wyznanie mogłoby ich scementować, parę konkretnych zdań mogłoby im pomóc w tym wszystkim się odnaleźć, przepędzić obawy i wzmocnić poczucie pewności co do siebie nawzajem.
Betsy jednak liczyła trochę w tym wszystkim na Lee. Trochę zbyt bardzo, bo sama kilkakrotnie próbowała poruszać pewne tematy, nawet jeżeli nie dotyczyły bezpośrednio ich i zaraz potem gasła. Liczyła na Lee, jako na tego, który był starszy i trochę bardziej doświadczony życiowo, chociaż w ich relacji doświadczenia mieli tyle samo. Liczyła na jego siłę, cierpliwość, spokój i rozsądek. I wychodziła z założenia, że skoro Lee milczał, to tak było na daną chwilę lepiej. I skoro chętnie poddawał się temu, co z nim zaczęła robić jeszcze na kanapie, to najwidoczniej tak miało być.
Wtuliła się w niego mocniej, kiedy ją do siebie przygarnął. Intymność tej chwili była niemal przejmująca. Blondynka, choć kompletnie naga i odsłonięta, nie znajdowała teraz bezpieczniejszego i bardziej kojącego miejsca niż ramiona Lee. Chłonęła jego zapach i napawała się ciepłem bijącym od rozgrzanego ciała. Pozwalała sercu zwolnić, a oddechowi się wyrównać.
Delikatny uśmiech pojawił się na jej buzi, kiedy odpowiedział na jej wyznanie. I choć w tej ich tęsknocie nie było nic przyjemnego, to dobrze było wiedzieć i czuć, że miał tak samo. Z jednej strony nie potrzebowała słów ani zapewnień, bo po prostu widziała, że jest dla niego ważna i czuła, że przepadł dla niej tak, jak ona dla niego. Z drugiej jednak, miał rację, ostatni tydzień odcisnął na niej piętno, które miało iść z nimi przez resztę życia, nawet jeśli głęboko zakopane.
— Jest dobrze — wymruczała prosto w jego gorącą skórę, muskając ją przy okazji ustami. Lee już doskonale wiedział, że Betsy była małą przylepą i miała spory problem z tym, aby od niego się odkleić, a kiedy ten już tak skutecznie zamykał ją w silnych ramionach, wcale nie miała w planach się odklejać. Wsunęła już nieco chłodniejszą dłoń pod jego ramieniem, sunąc opuszkami palców po jego boku i plecach. — Jest dobrze — powtórzyła jeszcze ciszej, przylegając teraz do niego niemal całym swoim ciałem, kiedy odwróciła się na bok. Kiedy go nie było - tęskniła, ale nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo go potrzebuje, jak silnie się od niego uzależniła podczas tego wypadu nad jezioro, gdzie zrozumiała, kim dla niej jest i co dla niej znaczy.
Wczoraj sporo emocji znalazło ujście, ale dopiero dzisiaj poczuła niezaprzeczalną ulgę, jakby ktoś za dotknięciem magicznej różdżki ściągnął z jej barków ten okropny, niewygodny ciężar. Westchnęła, wtulając się jeszcze mocniej, jakby chciała go zmiażdżyć lub ścisnąć, choć doskonale wiedzieli, że nie zrobi mu krzywdy.
Usuń— Pięknie pachniesz — wyszeptała, wracając do słów, którymi robiła też uniki już wcześniej.
Bee ♥
Przed poznaniem Lee nawet nie myślała o tym, że chciałaby być w związku, że chciałaby tworzyć relację, która będzie trwała, wyjątkowa i jedyna. Zanim wpadła na niego w The Rusty Nail nawet nie myślała o tym, że jeszcze będzie w stanie zaufać jakiemuś mężczyźnie na tyle, aby oddać mu się nie tylko fizycznie. Teraz była cała jego. Calutka. Łącznie z sercem i umysłem. I to nie tak, że zapomniała przy tym, aby być sobą dla siebie. Nie traciła swojej indywidualności tylko dlatego, że bez skrępowania nazywała się jego dziewczyną. Nadal pozostawała Betsy Murray, którą była przed jego poznaniem, a jednocześnie żyła z przeczuciem, że dzięki niemu może zostać swoją lepszą wersją. Kochała go. I przyszło to do niej tak szybko i tak niespodziewanie, że miała niemały mętlik w głowie.
OdpowiedzUsuńNawet teraz, kiedy oszałamiał ją przyjemny zapach Lee, który nosił na sobie przez cały dzień, kiedy tonęła w cieple jego ciała, dosłownie i w przenośni rozmiękając w jego objęciach. Lee doskonale wiedział, co zrobić, aby usatysfakcjonować Betsy, a nawet kiedy już od intensywnej satysfakcji przepełnionej obezwładniającą rozkoszą odchodzili, to nadal pozostawał przy niej. Czuły, troskliwy, sprawiając, że chwile z nim spędzone były właśnie idealne.
Zamruczała cicho, kiedy dłoń Lee rozpoczęła wędrówkę z jej pleców do policzka. Nawet tak delikatny, czuły gest przyprawiał ją o dreszcze, których efekt mógł zaobserwować na jej skórze. Bardzo szybko odnalazła jego spojrzenie. Zarumieniła się jeszcze bardziej, słysząc kolejne słowa mężczyzny i rozchyliłą nieznacznie usta. Zaniemówiła. Umilkła. Jej serce zabiło mocniej, ale nie z powodu wysiłku, którego jeszcze przed chwilą podejmowali się razem, a właśnie ze względu na to, co powiedział Lee.
Nigdy nie czuła się idealna. Potrafiła skupiać się tylko i wyłącznie na swoich niedoskonałości, za każdym razem dostrzegając kolejne. Nie pomagało też to, co przeżyła w Evanston. I jak bardzo pozwalała na to, aby ktoś inny manipulował jej samoocenę, aby krytykował wszystko, co miało dla niej jakąkolwiek wartość. Przy Lee nie czuła presji bycia idealną ani doskonałą. Wiadomo, że chciała być dla niego najlepsza, że chciała, aby kochał ją taką, jaką była i… właśnie tak było. Była dla niego idealna i samo uświadomienie sobie tego sprawiło, że zakochała się w nim jeszcze bardziej.
Odpowiedziała uśmiechem na jego uśmiech, jeszcze zanim się w niego wtuliła. Prawda była taka, że Lee też był najlepszym, co ją w tym mieście spotkało, ale Betsy ze wzruszenia miała ściśnięte gardło i nie była w stanie przez dłuższą chwilę mu odpowiedzieć. Zadrżała i to nie dlatego, że było jej zimno, a dlatego, że nie miała pojęcia, jak poradzić sobie z tym wzruszeniem, jakie ją ogarnęło. Mimo tego, że z tyłu głowy wciąż miała to, co wydarzyło się, a właściwie nie wydarzyło, między nimi w ostatnim tygodniu, to wiedziała, że jest zwyczajnie szczęśliwa.
Wtuliła się więc jeszcze mocniej. Na krótką chwilę, bo w końcu zdecydowała się nieznacznie odsunąć i odchylić głowę, by móc znowu na niego spojrzeć. Uśmiechnęła się, roziskrzonymi oczami wodząc po przystojnej twarzy swojego mężczyzny.
— Cieszę się — szepnęła w końcu. — Bo czuję dokładnie to samo.
I choć ich wyznanie nie było tym, co dusiło ich oboje, to pozwalało jednak na budowanie pewności bez tych konkretnych słów, które najwidoczniej każde z nich zarezerwowało na bardziej odpowiednią sytuację. Na lepszy moment. Na czas, w którym będą po prostu potrzebne.
Sięgnęła dłonią jego policzka, delikatnie układając na nim palce i kciukiem gładząc skórę mężczyzny. W tym drobnym, lecz cholernie czułym geście przekazywała to, czego nie dopowiedziała. Nie wyobrażała sobie bez niego życia.
Bee ♥
Betsy nie oceniała Lee w kategorii wyboru. Gorszego bądź lepszego. Bo ona nie wybierała. Lee nie miał konkurenta, który stałby po drugiej stronie ringu i czekał na decyzję niespełna trzydziestoletniej blondynki. W życiu Betsy, w ostatnim czasie, nie było nikogo, kto mógłby chociaż równać się z Lee. Nikt tak skutecznie nie zawrócił jej w głowie, nikt tak pięknie o niej i do niej nie mówił, nikt tak się nie uśmiechał i nie patrzył się w sposób, który był już zarezerwowany tylko przez niego.
OdpowiedzUsuńLee po prostu się pojawił, zagarnął ją całą dla siebie, a jej z tym wszystkim było na tyle dobrze, że mu na to pozwoliła. I ona zagarnęła go dla siebie. Od razu, bezapelacyjnie i bezpowrotnie. Dwa tygodnie. Niewiele czasu potrzebowali na to wszystko, ale skoro oboje mieli pewność i skoro oboje karmili się swoimi obawami, ale też karmili nieustannie te obawy, to chyba gotowi byli zaryzykować, skoro tak skutecznie oswajali się z myślami o tym, co może pójść nie tak. Betsy chciała zaryzykować. I to był jedyny wybór, którego dokonała. Podejmowała ryzyko.
Czasami jednak faktycznie czuła się, jak ta gówniara, bo choć uparcie twierdziła i samą siebie przekonywała, że nie zwraca uwagi na dzielącą ich różnicę wieku, to jednak miała bolesną świadomość tego, że między nią a Lee jest aż jedenaście lat różnicy. Miała wrażenie, że jej niekiedy dziecinne podejście do świata jest zupełnie przeciwstawne do tego, jak do życia podchodził Lee. Że jej nieraz niepoprawny entuzjazm może spotkać się z jego niezadowoleniem, ale do tej pory nie dawał jej tego odczuć. Nie traktował jej jak niesfornego dzieciaka, a kiedy mówił do niej grzeczna dziewczynka, to nie czuła, aby jej umniejszał, o nie, wtedy po jej kręgosłupie przebiegał przemiły dreszcz.
— Wręcz mnie rozsadza — przyznała cicho, bo tak właśnie było. I zaśmiała się cicho, słysząc jego kolejne słowa. Potrzebowała tego. Jego bliskości, dobrego seksu, ciepła, ale i uśmiechu, i tych wszystkich spojrzeń, które zabierała tylko dla siebie. Potrzebowała rozmów z nim, nawet jeśli unikali poważnych, trudnych tematów. Potrzebowała wspólnego przygotowania obiadów, chociaż miała wrażenie, że nigdy mu w tym wszystkim nie dorówna. I potrzebowała każdej chwili, którą mogli dla siebie mieć.
— Możesz nie wstawać stąd do końca świata. — Mruknęła tylko, nadal gładząc kciukiem jego policzek. Nie odrywała wzroku od jego niebieskich oczu, bo zbyt łatwo było jej się w tym spojrzeniu zatopić. — A ja zostanę z tobą.
Z niezwykłą łatwością zdobywała się na takie deklaracje. Nawet jeśli miały one formę żartów, w końcu obydwoje dodawali do tego albo uśmiech, albo i śmiech, ale Betsy naprawdę niemal rozsadzało od środka. Uniosła lekko głowę, aby móc delikatnie musnąć jego usta. Czuła się wręcz rozkosznie po wszystkim, co dzisiaj od niego dostała. Dlatego korzystając z jego deklaracji, pozwoliła sobie znowu na to, aby się w niego wtulić, tym razem delikatniej, pozwalając im obojgu na znalezienie komfortowej pozycji. Nie musieli wychodzić z łózka.
Nawet do końca świata.
pyk
Całkiem możliwe, że Betsy naiwnie, ale skutecznie, odsuwała od siebie problemy, które wynikały z różnicy wieku i tego, kim był Lee, a kim była ona. Nie zakładała nawet, że ktoś mógłby chcieć wytykać im to, jak na pierwszy rzut oka do siebie nie pasowali. Bo i owszem, Lee był rozwodnikiem, którego goniła czterdziestka, który niósł na swoich barkach wiele traum, a Betsy była niespełna trzydziestoletnią, młodą kobietą, która do tej pory więcej błaznowała niż myślała o ustatkowaniu się, a jej jedyną, nieprzepracowaną traumą było wykorzystanie właśnie przez starszego faceta.
OdpowiedzUsuńKtoś mógłby powiedzieć, że właśnie powtarzała schemat. Że wchodziła w relację podobną do tej, po której nie umiała pozbierać się przez długie lata, ale ona wiedziała, że tak nie było. Czuła, że tym razem jest inaczej i to, co widziała w niebieskich oczach Lee tylko utwierdziło ją w tym przekonaniu. Nie zamierzała nigdzie uciekać i nawet jeśli ktoś inny, ktoś postronny, a może nawet i nie do końca, zacznie wynajdować problemy, których według niej nie było, to nie ręczyła wtedy za siebie.
Teraz słysząc jego kolejne słowa, tę stanowczą kurwę i kolejne wyznanie, miała wrażenie, że jest w swoim osobistym raju. Też go uwielbiała, a nawet znacznie więcej, ale zamiast silić się na jakąkolwiek słowną odpowiedź, pozwoliła mu na to, aby wciągnął ją w kolejny pocałunek. Długi, namiętny, głodny. Mimo tego, że przed chwilą zakończyli udany seks, mimo tego, że obydwoje osiągnęli spełnienie, to Betsy miała wrażenie, że nadal nie są sobą nasyceni. Każda kolejna sekunda tego pocałunku tylko utrzymywała ją w tym przeświadczeniu.
— Ty też nie wstawaj. Ani do pracy, ani nigdzie. Masz zakaz opuszczania mojej sypialni — wymruczała w końcu kiedy się od niego odkleiła. Nie na długo rzecz jasna, bo już po chwili Lee odwzajemnił jej pocałunki. Nieco spokojniejsze, wolniejsze i nie tak dzikie, ale pełne czułości i tego całego uwielbienia, które w sobie, a w dodatku względem siebie, nosili.
Betsy nawet nie wiedziała, kiedy pocałunki i przerwy na rozmowę się skończyły. Zasnęła z głową ułożoną na jego torsie, z nogą przerzuconą przez jego biodra i jego dłonią na swoich plecach. Spała wyjątkowo smacznie, o wiele lepiej niż w każdą noc minionego tygodnia. Ale mimo tego, co mówili, musieli wstać do pracy. Betsy po to, żeby rozwieźć kolejną porcję listów, a Lee po to, aby nie denerwować swojego szefa i nakarmić głodomorów.
Rzecz jasna, nakarmił również Betsy i zadbał o to, aby przez cały dzień nie chodziła głodna. Murray nie mogła wyjść z podziwu, jak świetnie poradził sobie z wątpliwej jakości zawartością jej lodówki.
Kiedy żegnali się pod jej domem, Betsy zauważyła, że ich pocałunek ma widownię. Znowu. Blondynka jednak twardo trzymała się ziemi, żeby nie przedłużać, nie pogłębiać i nie cofać się do domu, na ten kuchenny blat, który tylko na nich czekał.
— To do wieczora, kochanie — wymruczała jeszcze do jego ucha, zanim wsiadł do swojego samochodu i ich drogi rozeszły się na co najmniej kilka godzin.
Czuła się zaskakująco wyspana, lekka i przepełniona szczęściem. Ba, promieniała i ktoś mógłby powiedzieć, że to tylko zasługa dobrego seksu i kilku orgazmów, ale prawda była taka, że promieniała, bo sprawcą tego wszystkiego był Lee. Jej Lee.
Warsztaty w podnajmowanej salce w miejskiej bibliotece rozpoczęła punktualnie, o dziewiętnastej. Grupa była nieliczna, bo pod nieobecność jej matki, spora część ludzi zawiesiła swoje uczestnictwo i Betsy wcale im się nie dziwiła. Była jednak obecna Daphne, która wydawała się o wiele bardziej zniecierpliwiona tym, co miało nastąpić, niż sama Murray.
A Betsy… ona musiała przyznać, że jednak trochę się stresuje, ale kiedy zbliżała się dwudziesta pierwsza, nieco nerwowo, ale z wyczekiwaniem zerkała w kierunku drzwi. Chociaż nawet nie wiedziała, czy Lee nie poczeka na nie przed biblioteką. Akurat tego nie ustalili.
Bee
W salce została już tylko Betsy, Daphne i dalsza sąsiadka Murrayów, która na pewno pewnego wieczoru podglądała to, co robili na pokaz razem z Lee. Betsy jednak przez cały wieczór ignorowała na sobie spojrzenie kobiety, która musiała najwyraźniej usłyszeć, jak Daphne dopytuje o faceta swojej szwagierki, bo stara małpka usilnie stała przy swojej sztaludze i zadawała niewygodne pytania o swoje dzieło. Zrezygnowała dopiero w momencie, w którym jako pierwsza dostrzegła Maitlanda w drzwiach. Umilkła, zamknęła swoje okropne, wymalowane na czerwono usta i zacmokała z niejaką satysfakcją.
OdpowiedzUsuńStarsza pani, której wydawało się, że jest elegancka, ubrała kurtkę i minęła niepewnego Maitlanda w drzwiach. Cóż, właśnie kolejne plotki miały zacząć żyć, ucierać sobie ścieżki i z pewnością część z nich dotrze do Betsy już jutro, a może nawet dotrą i do samego Lee. Blondynka stanęła naprzeciwko otwartych drzwi. Stała jednak pod samym oknem, więc dzieliło ją kilka, jak nie kilkanaście metrów od jej mężczyzny.
Nawet stąd dostrzegała jego niepewną minę i wcale mu się nie dziwiła, bo pewnie posyłała w jego stronę całkiem podobne spojrzenie. Lekko zmieszane, lekko nieśmiałe. Daphne schowała ostatnią sztalugę do schowka i dołączyłą do Betsy.
I to Daphne była tą, która uśmiechnęła się jako pierwsza. Złapała ich kurtki i torebki, zarzucając jedną na ramię Betsy, a kurtkę wciskając jej w ramiona. Działała szybko i zdecydowanie. Duże zielone oczy Betsy nagle wydały się jeszcze większe, kiedy Daphne pociągnęła ją za ramię w kierunku…
— Ty pewnie musisz być Lee — zachichotała, kiedy znalazły się już na tyle blisko, aby Daphne mogła zrobić to, co robiła najlepiej - łamała wszelkie bariery. Nie wyciągnęła w jego stronę dłoni, to byłoby zbyt proste. — Jestem Daphne — powiedziała z szerokim uśmiechem, a kiedy ani Betsy, ani Lee nadal nawet nie drgnęli, zamknęła dość nieporadnie Lee w krótkim, przyjaznym uścisku. — No, kochanieńki, miło cię w końcu poznać, no i musicie mi sporo poopowiadać.
Daphne była młodą kobietą, miała trochę ponad trzydzieści lat, ale jej usposobienie kojarzone było właśnie z pełną ciepła kobietką, która wszystkim chętnie matkowała. Była też po prostu… prosta, swojska. Nie znała życia w wielkim mieście i wcale jej nie ciągnęło do tego, aby opuścić Mariesville. Dobrze czuła się w roli żony i matki, i naprawdę nie potrzebowała do szczęścia nic więcej.
Daphne jednak zachowywała się tak, jakby Betsy ukrywała przed nią Lee przez kilka lat, a tak naprawdę poznali się trochę ponad dwa tygodnie temu. Betsy z trudem powstrzymywała uśmiech, bo nawet ją zaskoczyła wylewność Daphne, chociaż mogła się tego spodziewać. Betsy otworzyła już usta, żeby coś powiedzieć.
— Może wybierzemy się w piątek albo w sobotę do Camden? Charlie też chętnie wyrwałby się z domu… — Daphne uparcie wpatrywała się w Lee, choć kiedy zerknęła na Betsy, puściła jej oczko i bezgłośnie powiedziała coś w stylu: no, no.
No, no. Betsy właśnie takie coś czuła, kiedy patrzyła na Lee. Uśmiechnęła się w końcu i kiedy Daphne czekała na jego jakąkolwiek reakcję, Betsy podeszła bliżej swojego mężczyzny, objęła go dłonią w pasie i wspinając się na palce, musnęła delikatnie ustami jego policzek, próbując też na chwilę przyciągnąć jego spojrzenie. Chciała dać mu znać, że wszystko jest w porządku.
— Cześć, kochanie.
darling, it's just fine
— Właśnie niewiele — Daphne odpowiedziała niemal natychmiast, ale głupia nie była, więc dyskretnie i minimalnie się wycofała, aby słodziakom zostawić miejsce na należyte powitanie. Chociaż, jeśli o Betsy chodziło, to ten delikatny buziak w policzek nijak miał się do należytego powitania. Było miłe, a spojrzenie Lee skutecznie zmiękczało jej nogi, ale ona chciała więcej. Była niecierpliwa i łapczywa, jeśli chodziło o tego konkretnego mężczyznę i wiedziała, że on to wie. Ale to jego słońce i ten jego uśmiech niemal od razu sprawiały, że jej serce biło i mocniej, i szybciej. Nie było w tym nic dziwnego, ale Betsy nadal nie dowierzała, że tak łatwo i lekko przyszło jej się zakochać w kimś, kogo dwa tygodnie temu nawet nie znała, a kto rzekomo odwiedzał ją wieczorami w jednym celu.
OdpowiedzUsuńTeraz ten jeden cel również był między nimi obecny, ale nie był jedyny. Starali się przecież, żeby ten niesamowity seks nie był jedyną rzeczą, która miała scementować ich związek.
Gdyby miała być totalnie szczera, to musiałaby przyznać, że spodziewała się jakiejś zgrabnej wymówki, która pozwoli im uniknąć podwójnej randki z jej bratem i Daphne. Nie dlatego, że tego nie chciała, bo tak naprawde nie miała nic przeciwko temu, ale w sumie umówili się już na święta, a każdą wolną chwilę, którą mieli mieć, chciała wykorzystać na spędzaniu ich z Lee. Tylko i wyłącznie z Lee.
I być może spotkanie z drugą parą nie było wcale takie głupie, bo bycie pod baczną obserwacją, zmusiłoby ich do trzymania rąk i ust przy sobie, to jednak nadal nie była do tego pomysłu przekonana. No i była totalnie zaskoczona, bo Daphne wcale jej o tym wcześniej nie uprzedziła. Było to lekko nielojalne z jej strony, ale postanowiła to przemilczeć, jeszcze przez chwilę pozwalając sobie na to, aby zadzierając głowę ku górze, wpatrywać się w te cudne oczy i ten cudny uśmiech.
A niech Daphne widzi, jak bardzo mała Murray nie umiała się oderwać od swojego wybranka. Nadal obejmowała go w pasie, czując mimo kurtek, bijące od niego ciepło, które również skutecznie rozlewało się po jej wnętrzu i wypełniało ją tak skutecznie, jakby faktycznie zaraz miało ją rozsadzić.
Zdążyła się za nim stęsknić, choć widzieli się trochę ponad dwanaście godzin temu.
— To jak, gołąbeczki? — wtrąciła się w końcu Daphne, owijając szyję szalikiem wydzierganym przez Betsy. Spoglądała na nich ciepło, z uśmiechem. I wcale ich nie oceniała.
— Może… sobota? — Betsy naprawdę nie była pewna, czy to dobry pomysł, ale uznała, że lepiej dać Lee trochę odetchnąć, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że piątek był już jutro. No i zawsze mieliby więcej czasu, żeby jeszcze się wycofać. Była mile zaskoczona tym, że Lee właściwie bez wahania przystał na propozycję jej bratowej. Trudno było jej się nie uśmiechnąć szerzej.
Wiedziała, że Daphne uważnie obserwuje Lee, w końcu musiała zapamiętać jak najwięcej szczegółów, które miałaby przekazać swojemu mężowi, a Betsy nie wątpiła, że dzisiejszy wieczór w mieszkaniu Charliego będzie zdominowany przez nią i Lee właśnie.
Betsy zacisnęła mocniej palce na koszuli Lee, którą miał pod kurtką.
— Wspaniale! — Daphne klasnęła w dłonie. — W sobotę. Zdzwonimy się, bo całkiem możliwe, że będziemy tam z Charlesem już wcześniej, to po prostu byście do nas dołączyli. Zajmę się rezerwacją, podobno jest tam świetna restauracja… — no buzia jej się nie zamykała, a Betsy stojąc z lekko rozdziawioną swoją buzią, u boku Lee, czuła mimo wszystko, że znajduje się w dobrym miejscu. We właściwym.
you're really brave, hon
Betsy była przeszczęśliwa, że Lee bez trudu odnalazł się w jej niepewności i niejako uratował ją z opresji. I niech jej ktoś powie, że do siebie nie pasowali, skoro nawet teraz, w sytuacji dla nich nowej, nieznanej, testującej, radzili sobie jak dobrze naoliwiona maszyna. Betsy wspierała Lee, ofiarując mu swoją bliskość i dotyk od samego początku, żeby nie poczuł się osaczony nadwyraz aktywną Daphne. Lee dawał jej oparcie w postaci przejęcia pałeczki, prowadzenia rozmowy w sposób, który był dla nich bezpieczny.
OdpowiedzUsuńPrawda była taka, że dla Betsy to była kompletna nowość. I choć zdarzały jej się podwójne randki, to raczej w gronie znajomych, bardziej niezobowiązujące, a teraz czuła się totalnie zobowiązana względem Lee i cieszyła się, że on miał podobnie. Zależało im i co do tego nie było żadnych wątpliwości.
— Damy znać — powtórzyła jeszcze na odchodnym, kiedy Daphne nic konkretnego w sumie od nich nie wyciągnęła. Pożegnała się z bratową i niejako odetchnęła z ulgą. Zostali sami. Całkowicie sami. Betsy rozejrzała się po niewielkiej, ale ustawnej sali i w końcu spojrzała na Lee, który stanął naprzeciwko niej.
Zamruczała cicho, obiema dłońmi wsuwając się pod jego kurtkę. Sunęła nimi ku górze, zatrzymując je dopiero na jego piersi. Zadarła głowę i przygryzła delikatnie dolną wargę, dając mu wyraźnie do zrozumienia o czym teraz myśli. O kim. W kim. Nie mogli jednak skupiać się tylko na tym, jak cudownie było im razem bez ubrań.
— Tak. Daphne jest miła. Mówiłam, że jest miła. Może trochę wścibska, ale raczej nieszkodliwa — krótko i konkretnie skwitowała swoją bratową. Mówiła jej wiele, a właściwie to Daphne wiele z niej wyciągała, ale w jej przypadku Betsy miała pewność, że nic, co sobie powiedziały, nie pójdzie dalej w świat. Tajemnice Betsy były bezpieczne. I choć naprawdę stosunkowo niewiele powiedziała Daphne o Lee, to w sumie nie czuła też takiej potrzeby.
Miło było móc się pochwalić tym, że ma się partnera i że tym partnerem jest naprawdę wspaniały mężczyzna. Mogła nawet potwierdzić, że był niesamowity w łóżku, ale… zwierzanie się ze szczegółów ich intymnych operacji wychodziło poza strefę komfortu Betsy.
— Co namalowałam? — Powtórzyła, unosząc przy tym lekko brew. — Och, niewiele… — przyznała nieco zakłopotana, odrywając jedną dłoń od torsu Lee, aby założyć kosmyk jasnych włosów za ucho. Przechyliła głowę lekko w bok, nie mogąc się po prostu na niego napatrzeć.
Cholera, przystojny, stary dziad.
— Wiesz, na warsztatach więcej sprawdzam, pokazuję, doradzam. A dzisiejsze zadanie chyba przerosło panią sąsiadkę, bo spędziłam z nią zaskakująco dużo czasu… — mruknęła, wcale nie kryjąc zadowolenia. Wspięła się na palce tylko po to, aby ustami musnąć żuchwę Lee. — Ale chodź.
Złapała go za rękę i poprowadziła do sztalugi, która była jej. Ustawione pionowo płótno ukazywało taflę jeziora. W dużym zbliżeniu, z jedną lilią wodną. Reszta płótna była czysta. Uśmiechnęła się delikatnie.
— O. Tylko tyle. — Nie dodała, że malowała to już od trzech zajęć. Nie mogła się po prostu przemóc, o wiele łatwiej było jej prowadzić w tej drodze innych. — A może ty chcesz spróbować swoich sił? — spytała, bo może i zmienili miejsce postoju, ale Betsy bardzo szybko naprawiła błąd, który polegał na oddaleniu się do Lee i wróciła do poprzedniej pozycji, doskonale wiedząc, że nawet nad jej głową Lee będzie w stanie dostrzec to, co na płótnie.
pyś ♥
Betsy niemal natychmiast skierowała dłoń do swojej szyi, zakrywając nią wykwitłą malinkę, która była drobnym przypomnieniem tego, co wczoraj ze sobą wyprawiali i obietnicą tego, co mogli jeszcze ze sobą robić. Uśmiechnęła się delikatnie, może nawet nieco się rumieniąc, co kompletnie nie pasowało do tej Betsy, którą była w sypialni.
OdpowiedzUsuńWiedziała, że Lee chce poznać jej świat. Wejść w jej życie i miał do tego pełne prawo, a nawet trochę i obowiązek, jeśli faktycznie planowali być ze sobą. Chciała mu to umożliwić, ale prawda była też taka, że dopiero dzięki niemu odblokowała się na tyle, aby cokolwiek namalować. I zrobiła to spontanicznie, bez większego zastanowienia się. Była mu wdzięczna za weekend nad jeziorem, a także za to, że zostawił ją wtedy na chwilę samą. Na plaży, która okazała się pewnego rodzaju azylem. Teraz jednak, kiedy na zajęciach była grupą ludzi, którzy wiecznie mieli jakieś pytania albo uwagi, to nie była w stanie oddać się temu, co w niej siedziało.
— Na pewno nie masz nic przeciwko temu wyjściu z Daphne i Charliem? — spytała w końcu, bo uznała, że nie ma sensu odwlekać tego w nieskończoność. Wiedziała, że bratowa już jutro z rana zacznie atakować ją wiadomościami, aby ustalić szczegóły. — Nie chcę, żebyś czuł się do tego zmuszony… — mruknęła, przesuwając też pieszczotliwe dłonią po jego policzku. Jak ona go uwielbiała! I naprawdę chciała mu to wykrzyczeć i wykrzyczeć to całemu światu. Nie przeszkadzało jej nawet, że musiała tak zadzierać tę głowę ku górze, żeby móc odnaleźć jego spojrzenie. — Daphne jest trochę… nadgorliwa. — Dodała jeszcze, chcąc trochę wytłumaczyć bratową. Nie żeby musiała, Daph po prostu była sobą i tego akurat miała pewność.
Zaśmiała się, słysząc jego odpowiedź. Pokręciła przy tym głową, wprawiając luźne, jasne kosmyki w ruch.
— Och, doprawdy jest pan utalentowany, panie Maitland — niemal wymruczała, opierając dłonie na jego biodrach. I wcale go nie prowokowała! Wcale nie miała takiego zamiaru. Oczywiście, że miała ogromną chęć na to, aby się do niego zbliżyć. Nigdy nie miała mieć go dość i wiedziała, że tak zostanie, że to płynęło w jej krwi.
Dlatego cieszyła się, że mimo wszystko Lee znalazł czas na to, aby zaraz po pracy przyjechać i odebrać ją z zajęć, chociaż przecież wcale nie musiał. Betsy była jednak zmęczona po całym dniu. Rozwożenie listów było nużące, kiedy myślami była zupełnie gdzie indziej. Kurs, który trwał dwie godziny, też nie pomógł. Dlatego dłonie Betsy z bioder Lee przesunęły się na jego pas, pod kurtkę. Objęła go i mocno się do niego przytuliła, układając policzek na jego torsie. Zaciągnęła się głośno, wdychając zapach swojego mężczyzny. Przymknęła oczy, delektując się też ciepłem bijącym od niego.
— Naprawdę cię uwielbiam — wyszeptała, po krótkiej chwili niemal wbijając podbródek w jego pierś, aby móc na niego spojrzeć.
longing bee
I ona potrzebowała więcej Lee. Więcej jego obecności, nie tylko w łóżku, ale właśnie podczas czynności, które miały znacznie więcej z prozy szarej codzienności. Chętnie wybrałaby się z nim na zwykłe zakupy, chętnie towarzyszyłaby mu częściej w kuchni i równie chętnie pomogłaby mu przy remoncie domu w zakresie, w którym mogła to robić wiedząc, że nie będzie mu przeszkadzać. I chciała słuchać jego pytań, odpowiadać na nie i jednocześnie zadawać mu kolejne, ale… wciąż istniała w niej obawa, że Lee powie jej niewiele, że kolejny raz uzna, że któreś z jej ciekawskich pytań zahacza o temat dla niego trudny i Betsy zostanie w kropce.
OdpowiedzUsuńA nie chciała tego, bo wiedziała, że Lee da się poznać, ale wymagało to nie tylko cierpliwości, ale i precyzji. Nie mogła jednak pozwolić na to, aby Maitland kolejny raz przechodził przez osobiste piekło, bo zdążyła zauważyć, że tylko sromotna klęska pozwalała mu na to, aby się otworzył i powiedział o wiele więcej niż zapewne chciał. Nie mogła patrzeć na to, jak Lee cierpi, bo bolało to i ją.
Teraz jednak, mając go przed sobą, zapominała o tym wszystkich i o tych wszystkich obawach, które nasilały się w momencie, kiedy Lee nie było obok niej. Sama świadomość, że był, pomagała jej z tym walczyć. Tak po prostu. U jego boku wszystko wydawało się prostsze, czy to malowanie, czy żartowanie o szybkim ślubie w Atlancie. Gdyby tylko tak się zatrzymała w tych swoich myślach i zerknęła w tył, to doszłaby do wniosku, że cała ich znajomość zaczęła się od żartu.
— Możemy, ale wcale nie musimy się z nimi wybierać. Oni raz, dwa razy w miesiącu jeżdżą na randkę do Camden, żeby odpocząć bez bliźniaczek, więc równie dobrze możemy dołączyć do nich w innym terminie — mruknęła z uśmiechem. — Napiszę jutro do Daphne, że jednak nie damy rady. Po prostu. — Wzruszyła lekko ramionami, patrząc na Lee. Faktycznie, święta był za pasem, a Daphne skutecznie zaskoczyła Lee, co dla Betsy było zwyczajnie rozbrajające. Że taki duży, silny, męski facet dał się podejść drobnej blondynie. Zaśmiała się cicho, kiedy podjął temat swoich talentów.
— Kochanie… — zaczęła, niby tak, jakby rzucała mu jakieś ostrzeżenie, ale miała wrażenie, że oboje doskonale wiedzą o jakich jego talentach teraz rozmawiają. — Przecież wiesz, że robisz przepyszne śniadania — rzuciła przekornie. — I inne rzeczy też wychodzą ci równie dobrze. — Dodała już ciszej, chociaż przecież poza stróżem w budynku nie było nikogo innego.
Wtulała się w niego więcej niż ufnie, za każdym razem oddając mu całą siebie i wcale nie widziała w tym nic złego.
— Skoro wiemy na czym stoimy… — zaczęła, wspinając się znowu na palce, żeby tym razem skraść mu delikatnego całusa, bo dotarło do niej, że dzisiaj to ona nie zdążyła go nawet porządnie wycałować. Buziaki na pożegnanie, rano, pod jej domem, wcale się nie liczyły. — Jakie mamy plany na dzisiejszy wieczór? — spytała, choć wcale nie oczekiwała, że Lee pojawił się z gotowym pomysłem. — Nie chciałbyś, żebym ci kiedyś pomogła u ciebie? — wypaliła nagle.
;*
W końcu poznali się stosunkowo niedawno, więc trudno było też od nich wymagać, że poddadzą się szarej, brutalnej rzeczywistości, skoro póki co codzienność wcale ich nie ścigała, a oni świetnie radzili sobie w ignorowaniu tego, co na nich czekało, gdy tylko opuszczali łóżko. Weekend nad jeziorem pozwolił im wiele zrozumieć, a mimo to nadal skutecznie unikali tego, co zrozumieli. Mądrzy to oni nie byli, Betsy na pewno mądra się w tym wszystkim nie czuła, ale w sumie co dziwić się dziewczynie, kiedy jej życie dość niespodziewanie obróciło się o sto osiemdziesiąt stopni.
OdpowiedzUsuń— Nie… — mruknęła przeciągle. — Jestem z tobą dla kolacji — przyznała przekornie, puszczając już w niepamięć temat podwójnej randki z Daphne i Charliem na siebie biorąc przekonanie bratowej, że na razie nie jest to najlepszy pomysł. Lee zrobił wszystko, co zrobiłby każdy na jego miejscu. No chyba że byłby kompletnym gburem, capem i chamem, a nie był. Był najlepszy dla Betsy, choć pewnie gdyby tak mu powiedziała, to zechciałby się z nią kłócić. A wiedziała przecież, że ma rację, zwłaszcza w takich momentach, jak ten, kiedy mogła bezkarnie i bez limitu wpatrywać się w niebieskie, cudowne oczy. Przedłużyła też odrobinę ten smaczny i słodki pocałunek, wiedząc doskonale, że nigdy nie będzie miała go dość.
Cóż, ktoś pewnie powiedziałby, że tak właśnie wygląda pierwsza faza zakochania, ale Murray chciała wierzyć w to, że zawsze będzie tak samo wpatrzona w swojego mężczyznę i zawsze będzie lepić się do niego tak, jakby na świecie nie było lepszego zajęcia. Uśmiechnęła się, kiedy opadła na całe stopy, rozglądając się po salce. Miały z mamą umowę z ratuszem na kolejne dwa miesiące i z tego co wiedziała, to nie musiały na razie zwalniać salki na jakieś specjalne wydarzenie, dlatego nawet nie zawracała sobie głowy jej sprzątaniem.
Temat talentów Lee zawisł między nimi, ale przecież Betsy nie mogła mu teraz wykrzyczeć, że to, co robił z taką pasją, do czego przykładał się na sto procent, działo się między jej nogami. Ale on musiał przynajmniej się domyślać do czego piła, bo patrzyła na niego tak, jakby przed oczami nie widziała nic innego, a właśnie to, jak przed nią klęczał. Aż jej oddech przyspieszył, a policzki zaróżowiły się jeszcze bardziej.
— Jasne, możemy tak zrobić. Pomaluję ci ścianę — Betsy rzuciła ochoczo, chociaż nigdy nie malowała ściany. Wiedziała jednak, że Lee nie zleciłby jej zadania, które mogłoby przerosnąć jej umiejętności, nawet jeśli w danej materii były niewielkie. — Tylko musiałabym zabrać z domu jakieś ciuchy na zmianę. — Zauważyła, a potem nieco spoważniała, zakładając kosmyk jasnych włosów za ucho. — I Cissy. — Dodała, bo nie chciała, żeby psina po całym dniu samotności, musiała jeszczej samej spędzać wieczór. — Chyba że zamierzasz na noc odstawić mnie do domu…? — rzuciła pytająco, niepewnie, bo w sumie nie wiedziała, czy kolacja i malowanie ściany jest w pakiecie z noclegiem i śniadaniem.
Bee
— Bardzo lubię, jak przede mną klęczysz — wymruczała w odpowiedzi, rozbawiona całą tą sytuacją. Zacisnęła palce na dłoni Lee i pozwoliła mu się wyprowadzić z salki, w której prowadziła kurs malarstwa. Ona doskonale zdała sobie sprawę z sugestywności jego słów, nie zamierzała jednak wcale się im sprzeciwiać ani je jakkolwiek oprotestowywać. Nie leżało to w jej interesie. Była zadowolona z faktu, że trafiła na kogoś z kim rozumiała się tak dobrze w wielu kwestiach, ba, nawet w kwestii klęczenia na podłodze. Albo w innym miejscu. Przed nią. Czy też przed łóżkiem.
OdpowiedzUsuńJej problem, o ile problemem można było to nazwać, polegał na tym, że Betsy nawet nie wierzyła w te wszystkie fazy zakochania, to do tej pory w swoim życiu brała udział tylko w jednej z nich. W tej, w której wszystko było niesamowicie intensywne, kolorowe, pełne pasji. I nawet jeśli zupełnie inaczej wyglądało to w jej poprzednim związku, tak ona zawsze angażowała się za bardzo, za mocno i za szybko już od samego początku. Niby postanowiła sobie, że więcej nie popełni tego samego błędu i niby chciała być konsekwentna w swoich działaniach i postanowieniach, to jednak nie czuła, aby przy Lee popełniała jakikolwiek błąd. Nie wtedy, kiedy był obok niej.
Przy nim chciała angażować się jeszcze mocniej i jeszcze bardziej, dlatego kiedy wsiadała do jego auta, skradła mu jeszcze jednego całusa, przed wyjściem z samochodu kolejnego, dając mu do zrozumienia, że gdyby mogła to już dawno skutecznie by go zacałowała. Smakował niesamowicie dobrze i pachniał równie atrakcyjnie, a Betsy odnosiła wrażenie, że nie ma na świecie nikogo innego z kim mogłaby mieć taką chemię. Jakby po prostu ich ciała były dla siebie stworzenie, myśli i dusze również.
Pozwoliła Lee zadbać o Cissy, która chyba się pomyliła, bo na widok mężczyzny ucieszyła się bardziej niż na widok swojej właścicielki, ale Betsy mając w głowie to, że jest już po dwudziestej pierwszej, nie zajmowała się zachowaniem psiaka, tylko pognała na górę, gdzie do plecaka wrzuciła piżamę, choć miała dziwne przeczucie, że może być niepotrzebna, czystą bieliznę i ubrania na jutro. Wrzuciła jeszcze jakąś nieużywaną szczoteczkę, która mogłaby zostać w domu Lee.
Może i nie czuła się tam zbyt swojsko, ale był to dom Lee i chciała mu pomóc w tym, aby i on mógł się tam dobrze czuć. Mimo wszystko to był teraz jego dom, więc musieli zrobić wszystko, aby Lee tak czuł. Betsy też zamierzała zadbać tam o swój komfort, choćby o pozostawienie niewinnej szczoteczki do zębów.
Zeszła na dół i nigdzie nie dojrzała już kręcącej się Cissy, natknęła się jednak na Lee, który czekał na nią nieopodal kuchni.
— Przepraszam bardzo, zgubił pan coś? — spytała, poprawiając plecak na jednym ramieniu. Posłała mu jeden z tych figlarnych, zaczepnych uśmiechów, kiedy podeszła bliżej, niby to przypadkiem opierając dłoń na jego biodrze i niby to przypadkiem zahaczając palec wskazujący o szlufkę jego spodni. — Jestem gotowa. — Dodała jednak po chwili.
Bets ;*
Dwa tygodnie, które zostały do świąt, były kompletnie normalne. Betsy i Lee niemal codziennie nocowali u siebie nawzajem, Betsy trochę częściej w domu Maitlanda, naciskając na to, aby mu pomagać. I tak, kiedy nie mieli żadnych innych zajęć, Betsy malowała ściany, przytrzymywała listwy albo dokręcała żarówki. Byleby tylko czuć jakikolwiek wkład w to, jak zaczynał wyglądać dom po Mary Maitland. Kilka wieczorów spędzili w łóżku, z laptopem na kolanach Betsy, przeglądając wystrojowe inspiracje i musiałaby skłamać, gdyby powiedziała, że wcale jej się to nie podobało. Bo podobało. Podobała jej się ta normalność, podczas której poznawali się w mniej intensywny niż do tej pory sposób. Podobało jej się to, że robili coś wspólnie. Niezaprzeczalnie — byli parą i Betsy wcale z tym nie walczyła. Zostawiła swoją szczoteczkę w jego łazience i choć nie chciała, to podczas poszukiwania nowej tubki z pastą do zębów zauważyła pudełeczka z lekami, ale nie komentowała tego i nie pytała. Nie robiła z tym nic, doskonale przecież wiedząc, że Lee przeżył wypadek. Nic dziwnego, że potrzebował leków. Tak to sobie tłumaczyła.
OdpowiedzUsuńIch dni mijały niemal beztrosko, chociaż im bliżej było świąt, tym bardziej zmęczona była Betsy. Czas, kiedy popołudniami Lee był w pracy, spędzała na sprzątaniu domu, ogarnianiu zakupów i planowaniu wraz z Daphne, co podadzą na kolację. Tydzień przed samymi świętami odwołała kurs, bo i tak coraz mniej było chętnych na taką formę spędzania wolnego czasu. Każdy wpadał w ten komercyjny szał.I nikogo to nie dziwiło.
Dwudziesty piąty grudnia był dniem specjalnym, do bólu świątecznym, a w domu Murrayów od rana coś się działo. Po skromnym śniadaniu, bliźniaczki otwierały swoje prezenty, rozszarpując kolorowy papier niezwykle brutalnie. Cały dzień minął nawet nie wiadomo kiedy. Dom pachniał jedzeniem, grzanym winem, cytrusami i pierniczkami. W tle leciały świąteczne piosenki, i chociaż była ich czwórka dorosłych i dwie czterolatki, to dom wydawał się wręcz pełen ludzi.
Daphne i Scott królowali w kuchni, Charlie naprawiał na ostatnią chwilę lampki na choince, a Betsy przypadła rola opiekunki. Razem z Cissy zabawiały dziewczynki tak, żeby nikomu nie przeszkadzały, a młoda Murray jakoś niespecjalnie czuła się wykluczona z tego powodu, że nikt nie chciał jej w kuchni. Tam dobrze czuła się tylko w towarzystwie Lee.
Pukanie do drzwi nie umknęło uwadze wyrywnej Sophie, która pierwsza pobiegła, aby je otworzyć. Lee mógł słyszeć podniesiony głos Betsy, bo nie musiała nawet ukrywać, że ciężko było zapanować nad dziewczynkami.
— Sophie, nie! Nie wolno otwierać drzwi…
Ale było już za późno, bo przed Lee stała jasnowłosa czterolatka, patrząc na niego z dołu dużymi, ciemnymi oczami. Nie znała go, ale akurat Sophie była tą śmielszą bliźniaczką, która podobno z charakteru przypominała małą Betsy, która jako jej ciocia mogła już tylko jej współczuć.
— Kim jesteś? — Sophie nie owijała w bawełnę i trzymając wciąż jedną dłonią rant drzwi, wpatrywała się w wysokiego mężczyznę. Zaraz za nią pojawiła się Betsy, która na jednym biodrze wspierała drugą, bardziej nieśmiała czterolatkę, która na Lee spoglądała trochę zza swoim włosów, trochę zza palców, którymi zasłaniała buzię. Twarz Betsy rozpromienił szeroki uśmiech, który pojawiał się niemal zawsze, kiedy widziała Maitlanda.
Dzisiaj, po raz pierwszy, Lee mógł zobaczyć Betsy w nieco innym wydaniu. Nie w ciuchach, które były wygodne do pracy i miały naszyty emblemat poczty Mariesville, nie w legginsach i t-shircie, który jeszcze niedawno należał do niego, nie w bluzie z Northwestern, a cienkim, ciemnozielonym golfiku i czerwonej sukience-ogrodniczce ze sztruksu. Całość dopełniały czarne rajstopy. I można byłoby powiedzieć, że Betsy wyglądała uroczo, ale tak samo uroczo wyglądały bliźniaczki ubrane w ten sam sposób, co i ona, z jedną jednak różnicą - miały białe rajstopki z choinkami wyszytymi złotą nitką.
— Cześć. — Betsy przywitała się w ten klasyczny, rozmarzony sposób. Zerknęła jednak na Sophie, która usilnie zadzierała głowę ku górze, czekając na swoją odpowiedź. — To jest Lee, Soph. Wpuścimy go? — spytała, próbując nie roześmiać się, kiedy Sophie rozpromieniła się jak mała gwiazdeczka, kiedy zrozumiała, że to on niej zależy, czy mężczyzna wejdzie do domu jej dziadków.
Usuń— Wujek Lee? — teraz odezwała się Emma, która do tej pory niemal nieustannie chowała buźkę w zagłębieniu szyi Betsy. I tym razem to oczy Betsy zrobiły się duże. Sophie w tym czasie łaskawie otworzyła się szerzej i całą trójką zrobiły miejsce Lee, aby mógł wejść i rozgościć się w tym świątecznym domu wariatów.
Betsy
— Wiadomo. Najładniejsze dziewczyny w całym Mariesville, prawda, Em? — spytała rozbawiona Murray, spoglądając na nieśmiałą bratanicę. Sophie potwierdziła to niemal od razu, kręcąc pirueta, aby pokazać swoją kreację w całej okazałości.
OdpowiedzUsuńBetsy nie mogła napatrzeć się na Lee, który był w jej ocenie po prostu wspaniały. Wiedziała, że miał swoje wady i swoje grzeszki za uszami, a także całą masę historii, tych mniej i bardziej przykrych, ale mimo to, kiedy na niego patrzyła, widziała tylko swojego Lee. Dlatego tak trudno było ruszyć jej się spod tych drzwi. Sophie pognała za uradowaną Cissy, jakby wyjaśnienie o wujku Lee wystarczało jej aż nadto, a Emma widząc rozentuzjazmowaną siostrę, również zdecydowała się wykorzystać swojego nogi i zostawić dorosłych choć na chwilę samą. Betsy została więc z niezbyt ciężkim pakunkiem w ręce i pozwoliła sobie na to, aby w końcu przywitać prawie należycie swojego mężczyznę. Ucałowała delikatnie jego policzek.
— Pięknie pachniesz — przyznała cicho, bo zapach Lee był dla niej po prostu znajomy, bezpieczny i kojący. I po prostu potrzebowała tego w tym całym świątecznym szaleństwie, które urządzało się w domu jej rodziców. Z odgłosów, które do nich docierały, mogli wywnioskować, że bliźniaczki wraz z Cissy wpadły właśnie do kuchni. — I dziękuję. Prezent dla ciebie jest w mojej sypialni, bo obawiam się, że dziewczynki dorwałyby się do niego, zanim byś przyszedł. — Zauważyła. — Co powiesz na wspólne rozpakowanie, jak już wszyscy sobie pójdą? — Zaproponowała dość bezpieczny pomysł, zakładając przy tym, że dzisiejszego wieczoru to Lee zostanie u niej na noc.
I choć podczas minionych dwóch tygodni wielokrotnie cisnęło jej się na usta, żeby powiedzieć mu to, że go kocha, to ciągle czekała na lepszy moment. Nie wiedziała jednak, jak ten moment rozpoznać, bo każdy kolejny wydawał jej się po prostu dobry i na miejscu, ale nadal się na to nie zdobyła.
— Pójdziemy do kuchni — odparła, wiedząc doskonale, że Lee się stresował. Ona też się przejmowała, ale miała wrażenie, że teraz, kiedy bliźniaczki przyjęły go ciepło, jakby nigdy nic się nie stało, co tylko budowało w Betsy przekonanie, że Lee, chcąc nie chcąc, tutaj pasuje. Musiał tutaj pasować.
— Wujek Lee przyszedł! — dotarł do nich entuzjastyczny głosik Sophie i znacznie cichsze potwierdzenie Emmy. Cissy przemknęła przed Betsy i Lee, goniąc jak szalona z nową zabawką, a dziewczynki za nią. Dotarł do nich też śmiech Daphne, która odwróciła się od kuchenki akurat wtedy, kiedy wchodzili do pomieszczenia.
— Lee, kochanieńki! Dobrze cię widzieć — zawołała i pomachała lekko zabrudzonymi rękoma, dając mu znać, że tym razem odpuści mu tulasa na powitanie. W kuchni był jeszcze Scott, który nonszalancko oparty biodrami o kuchenny blat, opróżniał właśnie butelkę z piwem. Zmierzył przybyłego mężczyznę uważnym spojrzeniem i wyciągnął w jego stronę dłoń, tak jakby po chwili namysłu.
— Scott. — Przedstawił się, choć akurat on był regularnym i stałym bywalcem The Rusty Nail, niezależnie od pory, więc panowie mogli kojarzyć się nawet z widzenia, chociaż wiadomym było, że Lee więcej czasu spędza w kuchni. — Napijesz się? — spytał, unosząc też prawie pustą butelkę.
— Charlie! Chodź się przywitać! — Zawołała Daphne, a Betsy aż się skrzywiła. W ogóle miała wrażenie, że nie ma tu zbyt wiele do gadania, bo wszyscy inni radzili sobie całkiem nieźle. I choć Lee był czymś, kimś nowym w ich środowisku, to w ogóle nie stanowiło to żadnego problemu. Nikt go nie przepytywał, nikt nie mierzył surowym spojrzeniem. Może i był starszy od Betsy, może miał za sobą większy bagaż doświadczeń, ale… był partnerem Betsy i nikt nie zamierzał z tym dyskutować. — Charles naprawia lampki, chyba któryś z kotów postanowił zrobić nam psikusa — wyjaśniła Daphne i wróciła do pichcenia. Betsy odłożyła na wyspie kuchennej swój prezent i podeszła do bratowej, zaglądając jej przez ramię w garnek.
ho, ho, ho!
Chaos był nieodłącznym elementem rodzinnych świąt. Chaos towarzyszył Murrayom co roku, a im więcej było ich w domu, tym większy ten chaos był, chociaż Betsy odnosiła wrażenie, że jej matka opanowała do perfekcji radzenie sobie z tym, jak zachowywali się jej najbliżsi. Daphne, choć starała się w tym roku przejąć rolę Bethany, to niestety - miała swoje słabości, a był nią zdecydowanie brak organizacji w kuchni. Działała niezorganizowanie, miotając się od garnka do garnka, bo chciała wypaść jak najlepiej. Nikt nie mógł się jej dziwić. A co najważniejsze, nikt nie śmiał jej krytykować.
OdpowiedzUsuńDo kuchni po chwili wszedł Charles, który przywitał się z Lee, a zaraz potem podszedł do swojej przejętej żony i sprezentował jej całusa w czubek głowy. Scott był niewiele niższy od Lee, za to Charles był najniższy z trójki mężczyzn, a i tak górował nad obecnymi tu kobietami. Najmniejsza z nich wszystkich, nie licząc oczywiście czterolatek, była Betsy. Nie żeby narzekała, bo doskonale wiedziała, że bycie drobną słodzinką popłacało w sypialni.
Wszyscy jak jeden mąż odmówili Scottowi piwa, uznając, że nie warto napychać się zupą chmielową przed świąteczną kolacją.
— Tak. — Odpowiedziała Betsy, chcąc zaciągnąć Lee do zastawiania stołu, bo tego zadania do tej pory nie przejął nikt, a obrus, który próbowały rozłożyć bliźniaczki, walał się teraz po części jadalnianej. — Możemy nakryć do…
— Nie! — Odezwała się nagle Daphne. Wytarła dłonie w fartuch i odwróciła w ich stronę. Jej policzki płonęły. Były niesamowicie, żywo wręcz czerwone. Westchnęła, jakby się poddawała. — Potrzebuję pomocy z zapiekanką z fasolki szparagowej. — Przyznała, spoglądając na Lee niemal błagalnie. W końcu dla nikogo nie było tajemnicą, że Lee był kucharzem. — Scott i Charlie nakryjcie do stołu. Betsy, proszę, ogarnij te dwa diabły. Za pół godziny będzie kolacja.
Nikt nie sprzeciwił się dyspozycjom Daphne. Lee został z nią sam w kuchni, w której nagle stało się niesamowicie cicho. I Betsy doskonale wiedziała, że Daphne nie omieszka wypytywać jej faceta o przeróżne rzeczy, ale… skoro mieli być razem, musieli nauczyć się też funkcjonować w takich warunkach. Charles i Scott wymaszerowali do salonu, pojawiając się w kuchni tylko po przygotowane naczynia i sztućce, a Betsy… cóż. Betsy zamiast ogarniać dwa małe diabły, dołączyła do zabawy.
Po godzinie z hakiem siedzieli jednak przy dużym stole. Czterolatki usadzone przy dłuższym boku między swoimi rodzicami, a Betsy po przeciwnej stronie między Lee i Scottem. Stół był bogato zastawiony. Nie zabrakło glazurowanej szynki, tłuczonych ziemniaków, zapiekanki z fasolki, glazurowanej marchewki i wielu, wielu pomniejszych dodatków, jak cudowny sos lub domowy kompot. Nie zabrakło też miejsca dla wypieku Lee, który zachwycał najmłodsze towarzystwo, które najchętniej jadłoby tylko słodkie.
Betsy na talerz nałożyła niewiele. Nikt jednak tego nie komentował, wszyscy skupiali się na sobie albo na Emmie i Sophie, które z roku na rok wyrastały na coraz większe gwiazdy. Rozmowy toczyły się jednak leniwym, spokojnym, świątecznym rytmem. Dziewczynki nie były przytrzymywane przy stole, więc kiedy w końcu dostały po ptysiu z kremem, uciekły do salonu na kanapę, gdzie leciała już świąteczna bajka.
Betsy oparła się o krzesło, jedną dłoń układając na udzie Lee, drugą na swoim brzuchu.
— Było przepyszne — spojrzała teraz na Daphne, która aż promieniała z dumy.
— Och, gdyby nie Lee, to z szynki mielibyśmy węgiel… — zaśmiała się i machnęła materiałową serwetką. Wszyscy zgodnie się roześmiali.
— To co, może piwo? — zapytał Scott, który natychmiast wstał od stołu. Aż dziw, że wytrzymał te niespełna pół godziny bez kolejnej butelki.
— Scott, chyba nie powinieneś… — zaczęła Betsy, a Daphne i Charlie popatrzyli na siebie z rezygnacją.
— No? Czego nie powinienem, Bets? Taką jesteś specjalistką?
the Murray family
Żartom, opowieściom i śmiechom nie było niemal końca. Lee dowiedział się o paru krępujących sytuacjach z dzieciństwa Betsy, a to o tym, że próbowała swoich sił jako cheerleaderka, ale spadła z samego szczytu piramidy z dziewczęcych ciał i złamała wtedy rękę, a to o tym, że niemal utopiła się w rzece, kiedy w jedne wakacje postanowiła odważnie do niej wskoczyć za swoimi braćmi. Słuchała tego z uśmiechem, tylko kontrolnie, od czasu do czasu, zerkając na Lee, jakby chciała się upewnić, że ten nie zamierza uciec. W końcu trochę ją w tym wszystkim skompromitowali, ale nie zamierzała temu zaprzeczać, skoro wszystko, co mówili, było prawdą.
OdpowiedzUsuńTo był właśnie dobry rodzaj chaosu. Bo byli w nim wszyscy razem. Na dłuższą metę męczył, ale nie trzeba było wiele, aby się do niego przyzwyczaić i aby od niego odpocząć. Jasnym było, że dla Maitlanda to mógł być pewnego rodzaju szok. Dlatego Bets robiła wszystko, żeby przy nim być. Patrzyła na niego, uśmiechała się, zagadywała i nie pozwalała na niezręczną ciszę przy stole, ale nie była przy tym sama.
Była jednak też tą najgorszą, która jako jedyna ma czelność zwracać uwagę Scottowi. I wiedziała, że nie powinna, ale nie mogła się powstrzymać. I teraz chcąc nie chcąc, wplątała w to całe towarzystwo.
— Specjalistką? — spytała cicho, odwracając się na krześle tak, aby móc swobodnie patrzeć na Scotta. Wtedy usłyszała, jak Lee wstaje i odzywa się do jej brata. Nie wiedziała, jak to się stało, że w jednym momencie nastała przeraźliwa cisza, która zwiastowała burzę, a która została przerwana głośnym płaczem i krzykiem bliźniaczek. Coś gdzieś poleciało, coś gdzieś gruchnęło.
Charlie i Daphne zareagowali błyskawicznie. Wstali od stołu i ruszyli w poszukiwaniu swoich córek, Betsy też chciała wstać i im pomóc, ale kolejne słowa Scotta zmroziły ją, jej serce i nie pozwoliły jej się nawet ruszyć.
— Specjalistką od włażenia do łóżka starym facetom, nie? Umiesz i lubić to robić. Chyba niezbyt dobrze to o tobie świadczy, co siostruś? — spytał, kompletnie ignorując Lee, choć stali teraz naprzeciwko siebie, pomiędzy mając Betsy.
— Scott, przestań… — mruknęła tylko cicho, bo nie stać jej było na jakąkolwiek obronę. Nie, kiedy wzbierający płacz ściskał jej gardło.
— Przestać? To może ty przestań zachowywać się jak mała kurwa, bo znowu przybiegniesz z płaczem i złamanym serduszkiem, że ach… jaki to on był niedobry i okrutny, bo tylko na jednym mu zależało.
Ton głosu Scotta był okropny. Betsy zadrżała zaciskając drobne dłonie w pięści. Zagotowało się w niej, ale co najgorsze - zagotowało się w jej bracie, który zdawał się nie widzieć problemu i który nie miał świadomości, że zachowuje się teraz, jak skończony dupek. Próbowała wierzyć w to, że tak o niej nie myślał.
Zadarła głowę ku górze, ale dostrzegła teraz, że Scott patrzy teraz wyzywająco na Lee. O nie…
— Lepiej ty usadź dupę z powrotem. — Warknął w końcu Murray do Maitlanda.
And... christmas is over before you know it
Betsy się tego nie spodziewała. Nie spodziewała się tego, że jej własny brat wyzwie ją od kurew. Nie teraz, kiedy faktycznie wydawało jej się, że jej życie ma jakiś sens, że wszystko zaczyna się układać, że jest po prostu szczęśliwa. Przy Lee nie myślała o Gabrielu, bo też dlaczego miałaby, kiedy obok niej był najwspanialszy facet na świecie? Przy Lee nie czuła się jak mała kurwa, chociaż kiedy myślami wracała do tych lat na Northwestern, to widziała, że nie była nikim, jak małą kurwą właśnie. Na zawołanie. Darmową w dodatku, bo czym były te dwie-trzy kolacje w tygodniu? Zwłaszcza, że niewiele wtedy jadła?
OdpowiedzUsuńDlatego zabolały ją słowa Scotta i nijak nie była w stanie zareagować. Gdyby nie Lee, pozwoliłaby bratu na wszystko co mówił i robił, i pewnie w końcu uległaby na tyle, że jeszcze przyniosłaby mu to piwo. Podniosła się z krzesła dopiero w momencie, kiedy Lee złapał Scotta za kark.
— Lee, nie… — zdążyła powiedzieć tylko tyle, bo jej mężczyzna wyprowadzał właśnie jej brata z jadalni. Została w niej sama, stojąc przy stole, który uginał się od naczyń. Westchnęła bezsilnie.
Po chwili do jadalni wszedł Charlie, który trzymał Emmę w ramionach. Płaczącą, zaczerwienioną.
— Będziemy musieli się zbierać, Soph chyba ma gorączkę, a co z nimi…? — spytał, wskazując głową w kierunku kuchni. Betsy wzruszyła ramionami, bez cienia uśmiechu na ustach. Właściwie ze łzami w oczach i naprawdę niewiele brakowało, a rozpłakałaby się razem z Emmą, która wierzchem dłoni ocierała teraz swoje policzku.
— Rozmawiają — mruknęła w końcu cicho. — Idźcie. Posprzątam. — Rzucała krótkie komunikaty, bo doskonale wiedziała, jak bardzo drży jej głos. Jak ta świąteczna kolacja podchodzi jej do gardła. Słyszała też Daphne, która ubierała już Sophie, a gdy to zrobiła, zerknęła do jadalni i ona.
— Wybacz, Bets. Jak je położę, to wrócę i ci pomogę sprzątać, ale wiesz…
Wiedziała, dlatego nie powiedziała nic. Tylko pokręciła głową. Te święta okazały się totalną porażką. I to nie dlatego, że był obecny na nich Lee. Bo akurat jego chciała w swoim życiu codziennie, cały czas, na zawsze. Scott był winien temu, jak to wszystko się potoczyło. Bo gdyby nie pił, to dziewczynki mogliby położyć w sypialni rodziców, podać Sophie paracetamol i wspólnie posiedzieć na sofie w salonie, oglądając Kevina. A tak? Atmosfera struła się szybciej niż mogliby przypuszczać.
Betsy machnęła na to wszystko ręką i choć chciała wejść do kuchni, to wpierw pobiegła do toalety na parterze do domu, gdzie po prostu zwymiotowała. Nie wymiotowała od… miesiąca? Uspokoiła na tyle swój stosunek do jedzenia, że nie musiała tego robić. A teraz to, co mówił Scott, sprawiło, że siłą rzeczy wróciła do przeszłości. Wtedy też po policzkach popłynęły łzy. Umyła ostatecznie zęby, przepłukała usta płynem i ochlapała twarz zimną wodą.
Wychodząc z łazienki, słyszała, jak za Charliem i Daphne zamykają się drzwi. Żegnali się głośno tak, aby było słychać ich także w kuchni. Betsy zebrała ze stołu w jadalni puste talerze, z których jedli i z naręczem sześciu naczyń weszła do kuchni. Pozbawiona tej całej energii, która towarzyszyła jej w ostatnich tygodniach przed świętami.
Ale mimo to, kiedy pomyślała o Lee… Tym bardziej zyskiwała pewność, że jest w dobrym miejscu. Jeszcze nikt nigdy nie stanął w jej obronie w taki sposób. A skoro mieli zostać sami, bo zakładała, że Scott też się zmyje do swojej norki, mogli jeszcze te święta naprawić. W końcu mieli prezenty do rozpakowania.
Betsy
Scott był też winien temu, że plotki o tym, że Betsy komuś rzekomo rozbiła rodzinę, rozniosły się po Mariesville. Tylko trudno jej było stwierdzić, czy to faktycznie była wina Scotta czy jego problemu z alkoholem. Obstawiałaby to drugie, w końcu Scott od lat nie radził sobie z piciem, a właściwie radził sobie aż za dobrze, bo pił niemal codziennie. Jeśli nie codziennie, tego Betsy, która też niespecjalnie stroniła od alkoholu, nie wiedziała. Wchodząc do kuchni spodziewała się chyba tego, że zastanie dwóch mężczyzn w zwarciu, ale utrzymywali oni zdrową, bezpieczną odległość i pewnie gdyby nie weszła do kuchni, gadaliby sobie jeszcze.
OdpowiedzUsuńStała więc tak, z niewielkim, ale jednak, naręczem talerzy w dłoniach. Trochę pobladła, na pewno mało radosna i zdecydowanie rozkojarzona. Spojrzała to na brata, to na Lee, na którym spojrzenie rzecz jasna utkwiła na znacznie dłużej.
Westchnęła.
— Lepiej już idź, Scott — odpowiedziała na to jego sorry, siostra, w które nie włożył wysiłku i które wcale nie brzmiało szczerze, i jeśli miałaby coś obstawiać, to właśnie to, że Murray nigdy nie wydusiłby z siebie tych słów, gdyby nie Lee. Wzruszyła więc ramionami. Pewnie w jakichkolwiek innych warunkach przeprosiny Scotta zrobiłby na niej wrażenie, ale w jej głowie wciąż rozbrzmiewały słowa, że jest małą kurwą, a Lee mógł już się przekonać, że Betsy coraz gorzej radziła sobie z taką, a nie inną oceną. Bolało, kiedy mówił o niej tak własny, rodzony brat.
Gdy dotarły do niej jego następne słowa, poderwała głowę, patrząc za wychodzącym bratem. Mógł to powiedzieć tylko i wyłącznie dlatego, że był złośliwy, ale… Scott zwykle nie rozgadywał bzdur. Jasne, czasami przeinaczył i ubarwił, ale nic, co mówił, nie brało się z niczego.
Właściwie to Betsy nie miała prawa żądać od niego, aby wychodził. To był dom ich rodziców, a nie Betsy, która po prostu nie miała gdzie indziej mieszkać, więc mimo zbliżającej się trzydziestki wciąż mieszkała u rodziców. Odprowadziła go więc milczeniem i spojrzeniem, w duchu dziękując, że postanowił wyjść. Wiedziała, że pewnie uda się do swojego mieszkania w Downtown, gdzie miał więcej niż jedną butelkę piwa. Nie chciała jednak zajmować sobie tym głowy.
— Dziękuję — powiedziała w końcu cicho i Lee mógł odnieść wrażenie, że Betsy nie zamierza komentować tego, co powiedział Scott. Podeszła do kuchennej wyspy, która przed podaniem kolacji została sprzątnięta i było teraz na niej miejsce. Nawet prezent, jaki dostała od Lee, wyniosła na górę, do swojej sypialni, chociaż… czy magia świąt nie polegała na tym, żeby otwierać prezenty przy świątecznym drzewku? Koniecznie musieli to naprawić. Odłożyła więc stos talerzy na blat, w końcu podnosząc wzrok i patrząc na Lee. Przygryzła lekko dolną wargę, choć nie miało to nic wspólnego z tym, co robiła wtedy, kiedy miała na Lee ochotę i kiedy chciała go skusić. Zacisnęła palce na rancie blatu.
— Mam pytać czy powiesz mi sam? — spytała, nie podnosząc głosu, nie mając żadnych oczekiwań. Uznała jednak, że kwestię żula należało wyjaśnić. Tak po prostu. Czy tego chciał, czy nie, miał teraz okazję, aby rozegrać to dobrze albo żeby nie rozegrać tego wcale. Betsy nie wyglądała jak ktoś w bojowym nastroju. Nie dzisiaj.
Bee
— Rozumiem. — To było pierwsze, co odpowiedziała zaraz po tym, jak usłyszała, że Lee już nie pił. Od roku. Z małym potknięciem w Oklahomie. W Oklahomie, która okazała się źródłem pierwszego nieporozumienia między nimi, a do Betsy właśnie docierało, że wtedy alkohol okazał się większa pokusą dla Lee niż ona sama. I było w tym coś zwyczajnie gorzkiego.
OdpowiedzUsuńOdwróciła spojrzenie od Lee. Podeszła do zmywarki, którą otworzyła i zaczęła wkładać do niej po kolei talerze, które zniosła. Zostali z tym sprzątaniem sami, a właściwie to została z tym ona, bo Lee nadal tutaj był tylko gościem, które zaprosiła na święta. I choć wyobrażała sobie, że te święta będą wyglądać zgoła inaczej, to teraz czuła, że jest wręcz fatalnie, jest gorzej niż źle. I nie mogła z tym, co już zaszło, zrobić kompletnie nic. Mogła jedynie pozwolić i sobie, i Lee na to, aby uratować ich pierwsze wspólne święta, a wiedziała, że z tak kiepskim humorem, który teraz miała, będzie to zwyczajnie trudne.
Dowiedziała się kolejnej rzeczy o Lee. Nie w sposób, w który chciała, ale wiedziała też, że akurat, jeśli chodzi o taki temat, nie było dobrego sposobu. Włożyła ostatni z siedmiu talerzy, które przyniosła, do zmywarki i wyprostowała się. Zamknęła urządzenie i oparła się biodrem o kuchenną wyspę, stojąc teraz naprzeciwko Lee.
— Wiem, że Scott powinien coś z tym zrobić. — Powiedziała w końcu, krzyżując ręce przy piersi. — Ale nikt poza mną zdaje się nie dostrzegać problemu. Może Charlie, ale on ma teraz swoją rodzinę. Rodzice nie chcą awantur, a Scott bardzo je lubi — wytłumaczyła i uciekła gdzieś spojrzeniem. Czuła się trochę niezręcznie, choć to Lee przyznał się właśnie nałogu, ale to ona miała wrażenie, że jest jej wstyd, bo rodzina, którą przedstawiano jako idealną, wcale okazywała się taka nie być.
— A Scott nie chce nic z tym robić — dodała jeszcze, ostatecznie wzruszając lekko ramionami. — Wydaje mu się, że nie ma nic do stracenia, bo też co miałby stracić, skoro jest sam? Ma pracę, stać go na wynajem mieszkania i uzupełnianie zapasów — mruknęła, odgarniając w końcu kosmyk jasnych włosów z buzi. Westchnęła przeciągle, powracając spojrzeniem do Lee. Wiedziała, że musi mu być ciężko. Bo też pewnie nie tak wyobrażał sobie ten wieczór, a jeszcze w dodatku nieomal został zmuszony do tego, aby interweniować, bo potrzebowała obrony, bo kiedy jej brat wyzywał ją od kurew, jej zabrakło języka w buzi. Typowe.
Podeszła bliżej Lee, a im odległość między nimi była mniejsza, tym bardziej musiała zadzierać głowę ku górze. W końcu była na tyle blisko, że oparła dłonie na jego biodrach w geście, które każde z nich już dobrze znało. I choć to, czego dzisiaj się dowiedziała, było gorzkie, nijak nie wpływało na to, co czuła do mężczyzny, który stał naprzeciwko niej.
— Ale ty nie jesteś sam. Wiesz o tym? — spytała, wyciągając drobną dłoń tylko po to, aby ułożyć ją na policzku Lee. Posłała mu blady uśmiech, ale nie dlatego, że nie chciała się do niego uśmiechać, a dlatego, że chwilowo czuła się wypompowana z jakichkolwiek sił. Zmęczona przygotowaniami do świąt i zawiedziona porażką, jaką te święta się okazały.
B.
Może i była w tym racja, że Betsy nie do końca rozumiała. Rozumiała tylko tyle, ile widziała i ile ktoś jej powiedział, w końcu sama nie była uzależniona. Nie wiedziała do końca, z czym musi się mierzyć taka osoba, nie wiedziała, że niemal nieustannie przechodzi przez własne, prywatne piekło, zwłaszcza wtedy, kiedy podejmowała walkę. I choć miała pewne pojęcie o tym i o tym, że alkoholizm to choroba jak każda inna, że trzeba to leczyć, że trzeba wspierać tego, który wsparcia potrzebował, to jednak… czasami po prostu uważała to za słabość. Nie chciała jednak oceniać Lee w kategorii słabeusza. Nie uważała go za kogoś takiego i byłoby jej zwyczajnie przykro myśląc o nim w ten sposób.
OdpowiedzUsuńGdyby nie on, to pewnie nie poradziłaby sobie z dzisiejszym wieczorem, który i tak odbił na niej swoje piętno. Źle zniosła kolejne obelgi padające z ust brata, choć przecież nie był to pierwszy raz. I miała nieodparte przeczucie, że nie będzie to też ostatni. Mimo tego, co zrobił dzisiaj Lee, a zrobił znacznie więcej niż ktokolwiek z jej rodziny kiedykolwiek. Nikt nigdy nie odważył się sprowadzić Scotta do porządku. Nikt nigdy nie dał mu tak jasno do myślenia, że brodzi we własnym gównie i powinien się wziąć w garść. I choć nie znała przecież szczegółów rozmowy, która odbywała się za zamkniętymi drzwiami w kuchni, to mogła się jednak domyślać, że Lee nie ważył słów i nie dbał o uczucia Scotta. Może był to pierwszy krok do tego, aby jej brat zrozumiał, że miał problem. Właściwie tylko na tym jej zależało. Na tym, aby Scott Murray przyznał, że jest alkoholikiem i że potrzebuje pomocy, bo wokół niego wiele było osób, które tej pomocy chciało mu udzielić.
Uśmiechnęła się już nieco wyraźniej, bo samo usłyszenie, jak to cudowne słońce pada z jego ust, było wystarczającym powodem do tego, aby się rozpromienić. Przecież inaczej nie wypadało.
— Wiem. — Zdołała powiedzieć tylko tyle, nim silne ramiona Lee zamknęły ja w ciepłym, wygodnym uścisku. Nie walczyła z tym, cofnęła swoją dłoń, aby móc swobodnie objąć go oboma ramionami w pasie. — Kochanie… — wymruczała tylko, kiedy jej policzek dotknął już piersi Lee. Westchnęła cicho, pozwoliła swojemu ciału na to, aby się rozluźniło. Przymknęła powieki i gdyby nie fakt, że stanie przez całą wieczność mogłoby być zwyczajnie niekomfortowe, to chciałaby zostać w takiej konfiguracji. Bezpiecznie schowana w jego ramionach. Przed całym światem. Przed całym tym syfem.
I to nie tak, że chciała, aby Lee mierzył się z tym sam. Nie zostawiłaby go na polu bitwy zupełnie samego. Już zawsze miała stać u jego boku i choć nadal nie zdobyła się na to, aby mu to wszystko wyznać, wiedziała, że Lee wie. Bo mimo, że o tym nie rozmawiali, to wszystko wydawało się raczej proste.
— Zrobiło mi się trochę niedobrze. — Przyznała cicho, bo mogła go okłamać i powiedzieć, że jest w porządku. Nie powiedziała mu całej prawdy, pozostawiając ją w ewentualnych domysłach. — Ale już jest okej — dodała. Bo faktycznie tak było. Było okej, kiedy mogła się w niego wtulić.
A potem zaśmiała się cicho. Zadrżała w ramionach Lee od tego śmiechu. I nie był szaleńczy, radosny śmiech, ale chyba nadal była to lepsza opcja od płaczu. Musiała znaleźć jakiś sposób na rozładowanie emocji. I choć nawet teraz po jej policzkach spłynęły pojedyncze łzy, to nadal się śmiała.
— Co za święta… — mruknęła, choć nadal nie potrafiła się uspokoić. — I jeszcze, cholera, wszyscy zostawili nas z tym bałaganem. Widziałeś kiedyś coś takiego? — spytała, kiedy nieco się odchyliła, nadal pozostając bezpieczną w jego objęciach, ale po prostu bardzo chciała na niego spojrzeć, więc oparła brodę o jego tors.
Betsy
OdpowiedzUsuńLee nie był ideałem. I ona też nim nie była. Nie mogła oczekiwać, że Lee nim będzie, skoro ona nie potrafiła. To było proste. I fakt, że Lee borykał się nie tylko z trudną przeszłością, niełatwym dzieciństwem, a w dodatku z nałogiem nie umniejszał mu jako człowiekowi. Nadal był jej silnym, męskim facetem i odnosiła nieodparte wrażenie, że Lee był po prostu silniejszy od niej, dlatego tak często szukała wsparcia i oparcia w jego ramionach, które były aktualnie najbezpieczniejszym miejscem na świecie.
Nie chciała wiedzieć, jakie myśli ma Lee, bo faktycznie mogłoby się jej zrobić z tego powodu po prostu smutno. Przykro. Był jedynym, który teraz dawał jej wsparcie, a fakt, że myślał, że lepiej byłoby jej bez niego, był zbyt brutalny, aby miała teraz siłę stawać z nim twarzą w twarz. Dobrze więc, że po prostu to przemyślał.
Lee czuł się podczas świątecznej kolacji swobodnie, bo nie było jej rodziców, a ona wiedziała, że gdyby obecna była jej matka, wszystko wyglądałoby inaczej. Lepiej, prościej, bardziej świątecznie. Oni po prostu nie sprostali tej atmosferze, na której Betsy zależało.
— Będą następne — powtórzyła po nim, naprawdę w to wierząc. Uśmiechnęła się nawet, a potem wspinając się na palcach, skradła mu delikatnego całusa. Dotarło do niej, że dzisiaj poza krótkim cmoknięciem w policzek na powitanie, miała okazji, żeby go porządnie pocałować. Brakowało jej tego. Tęskniła za nim, mimo tego, że niemal cały wieczór siedział przy jej boku.
— Ty też masz coś do odpakowania — zauważyła, chociaż… — Chociaż nie. Nawet nie zdążyłam tego zapakować — dodała, a potem już nie odwlekając tego co nieuniknione, złapała go za rękę i poprowadziła do jadalni. Zaczęli sprzątać. Wynosili pierw mniejsze naczynia, doładowując zmywarkę do maksimum, a kiedy ta już szumiała i buczała w tle, wzięli się za większe garnki i przekładanie tego, co zostało do lodówki. A zostało tego sporo.
Jeszcze w trakcie, kiedy Lee chował szynkę, Betsy złapała za ptysia, którego zjadła z apetytem.
Zaczynała, poprzez pracę, oczyszczać głowę. Kiedy skończyli, kuchnia lśniła, a w jadalni nie było śladu po świątecznej kolacji, Betsy podeszła do Lee.
— Chodź, rozpakujemy prezenty na górze.
Zaproponowała, bo też wcześnie wyniosła swój prezent właśnie tam. Wdrapali się na górę.
— Wiem, że chciałeś ten obrazek znad jeziora. I dostaniesz go, ale… — urwała, zatrzymując się przy drzwiach od sypialni. — Dostaniesz też coś jeszcze. Uznałam, że… ściana nad łóżkiem w twojej sypialni zasługuje na coś wyjątkowego i mam nadzieję, że będzie ci się podobać.
Otworzyła drzwi do swojego pokoju. Wpuściła Lee przodem, wciąż przytrzymując drzwi. Na jej łóżku leżał pakunek, który wcześniej dostała od niego i niewielka antyrama, w której widniał obrazek namalowany pastelami. Ten, który już znał. I w ten antyramie świetnie wpasowałby się do tej łazienki, o której żartowali pierwszego wieczoru.
O komodę stał jednak oparty większy obraz, szeroki na około półtora metra, mógł idealnie wkomponować się nad zagłówkiem łóżka. Stał tyłem, więc Lee jeszcze nie widział, co przedstawiał.
A przedstawiał scenkę podobną do tej, która była na mniejszym obrazku. Namalowany był farbami. Betsy spędziła wiele popołudni nad tym, aby wyglądał tak, jak teraz. Wtedy, kiedy czekała aż Lee skończy pracę w barze albo wtedy, kiedy rzekomo przygotowywała się do świąt. Oprawiony był w prostą, drewnianą ramę.
— Ty pierwszy, co?
Betsy
— Podoba ci się? — spytała jeszcze wtedy, kiedy Lee kucał przy obrazie. Widziała, jak ociera dłonią okolice oka, ale nie sądziła, że mógłby się tak wzruszyć. Właściwie mógł się spodziewać takiego prezentu, w końcu ten obraz niewiele różnił się od obrazka, który namalowała na kolanie podczas ich wspólnego weekendu nad jeziorem. Przedstawiał nieco inne ujęcie, trochę bardziej z jej głowy, ale chciała, żeby kolorystycznie wkomponował się w sypialnię w domu Lee, która była jedynym niemal ostatecznie wykończonym pomieszczeniem i brakowało w nim tylko kilku dodatków. Sypialnia, w której spędziła już parę nocy, nie była idealna, ale miała szansę taką się stać.
OdpowiedzUsuńI tak, jak Betsy chciała mieć wkład w to, jak będzie wyglądał dom Lee, tak chciała mieć też wkład w jego życie. Nie przyznałaby się do tego głośno, ale naprawdę wierzyła w to, że to ona, nikt inny, była czymś dobrym w jego życiu, że faktycznie była tym słoneczkiem, które miało na celu odgonić wszystkie chmury z jego dotychczasowego żywota. Nawet nie myślała o tym, żeby oceniać go przez pryzmat tego, jakim był człowiekiem kiedyś. Miała baczenie na jego historię, na te wszystkie tragedie, o których dowiadywała się powoli, po kolei i może niespecjalnie regularnie, ale jednak… Był tym, kim ukształtowało go życie i Betsy albo mogła go wziąć ze wszystkimi konsekwencjami jego dotychczasowych decyzji i przeżyć, albo się wycofać.
Tego drugiego nie była sobie nawet w stanie nie wyobrazić. Nigdy. A już na pewno nie w momencie, kiedy wstał, odwrócił się w jej stronę i otarł kolejną łzę. Nieśmiały uśmiech wpełzł na jej usta, gdy tak go obserwowała. Opierała się plecami o framugę drzwi, których nie zamknęła. Byli tu sami, więc nic takiego nie musiała robić.
— Och, Lee… — szepnęła. Cichutko, tak cicho, że nie była pewna, że ją usłyszy. Jego wzruszenie i ją ścisnęło za serducho. Odbiła się od framugi i po prostu podeszła do niego, mimo tego, że prosił o danie mu chwili. — Kochanie — mruknęła, będąc już przy nim, kiedy jej dłoń sięgała jego policzka i wycierała ten delikatnie wilgotny ślad przy kąciku jego oka. Musnęła kciukiem skróę mężczyzny, uśmiechając się łagodnie, ciepło.
Nie spodziewała się takiej reakcji, która okazała się po prostu najpiękniejszym prezentem. Chyba jeszcze nikt nigdy nie zareagował w taki sposób na to, co namalowała. I to właśnie sprawiało, że znowu chciała malować, że chciała widzieć podziw i wzruszenie w jego oczach. Uznanie od osoby, która stała się jej całym światem i choć może Lee nie znał się na sztuce, nie był jej koneserem i nie byłby w stanie odróżnić Picasso od Rembrandta, ale wcale tego nie wymagała. Nie chciała. Chciała, żeby widział ją, jej obrazy i to, co chciała nimi przekazać.
Zarzuciła dłonie przez jego bark, oplatając nimi kark mężczyzny. Usiłowała złapać jego spojrzenie, choć domyślała się, że może to nie być takie łatwe, skoro chyba się wzruszył. Mimo to przylgnęła do niego swoim drobnym ciałem, czekając cierpliwie i będąc w razie czego wsparciem dla niego. Ale mógł sobie nawet nie zdawać sprawy, jak to jego wzruszenie podbudowało jej samoocenę i jak naprawiło właśnie te upiorne święta.
B.
Oboje byli dla siebie tym, co najlepsze. Bo Betsy wprowadziła się do życia Lee i zaczynała się w nim wygodnie powoli rozgaszczać, wygodnie, ale należytą ostrożnością, która nie wynikała z tego, że nie ufała Lee, a z tego, że po prostu bała się tego, dokąd ta intensywność może ich zaprowadzić. W taki sam sposób chciała rozgościć się też w jego domu, który do tej pory nie budził ani w niej, a nim zbyt pozytywnych emocji. Remont, któremu oddawał się Lee, miał na celu odświeżenie wnętrza, unowocześnienie go i uczynienie jeszcze bardziej praktycznym, bo przecież chciał go sprzedać, a Betsy o tym nie wiedziała, dlatego zaczęła robić to, co zapoczątkowała tym obrazem. Dodawać tam siebie. Szczoteczka była pierwszy, minimalnym znakiem. Podobnie, jak dwie pary bielizny i piżama, z której w towarzystwie Lee nie korzystała. Miała tam też swój ręcznik i swoją stronę jego łóżka, ale nadal… to było coś, co mogłaby mieć każda, niekoniecznie ta, która została świadomie (lub nie) wybrana na kobietę życia.
OdpowiedzUsuńTen obraz miał być trwałym śladem obecności Betsy, ale i Cissy, w życiu Lee. Miał mu przypominać o tym, że już zawsze z nim będzie, nawet wtedy, kiedy którąś noc przyjdzie spędzać im osobno, bo i takie przecież się zdarzały, choć oboje robili wszystko, aby tak nie było. Realizowali to, co obiecali sobie nad jeziorem. Aby poranki i wieczory spędzać razem, żeby zasypiać w swoich objęciach i się w nich budzić, choć Lee zwykle wstawał pierwszy i swoje kroki kierował do kuchni, gdzie przygotowywał dla niej najlepsze śniadania.
Uśmiechnęła się już całkiem szeroko i całkiem radośnie, kiedy przyznał, że był to najlepszy obraz na świecie. Poddała się temu, że pokierował ją na łóżko, choć tym razem wcale nie po to, aby zatracić się na nim w obopólnej przyjemności. Betsy usiadła bokiem, jedną nogę zginając w kolanie i wsuwając jej stopę po drugie udo, tej nogi, która swobodnie zwisała z łóżka. Już miała rozerwać ozdobny papier, kiedy zawibrował jej telefon. I jeden raz, i drugi.
Sięgnęła po niego, skoro leżał na nocnej szafce i odczytała wiadomości.
— Daphne pisze, że obie dziewczynki mają gorączkę, ale już śpią i czy ma przyjść pomóc sprzątać — mruknęła, patrząc na Lee. Odpisała szybko Daphne, że życzą małym dużo zdrowia, spokojnej nocy i żeby nie martwiła się sprzątaniem. W odpowiedzi przyszła kolejna wiadomość. — Rodzice do nich zadzwonili, życzą wesołych świąt. — I tyle. Domyślała się, że Charlie mógł im coś powiedzieć, aby dali dzisiaj Betsy spokój i z jednej strony była im wdzięczna za ciszę, a z drugiej… poczuła smutek, że nie mogła z nimi porozmawiać. Odrzuciła jednak telefon za siebie, na poduszkę i sięgnęła w końcu po pakunek, obdarzając go w końcu należytą uwagą.
Uśmiechnęła się, kiedy z samej góry wyciągnęła pudełeczko pasteli. Dobrej jakości, jeśli nie najlepszej. Uniosła brew, spoglądając na Lee.
— To sugestia, że mam namalować coś jeszcze? — zaśmiała się i obróciła pudełko z kredkami w dłoni. — Może twój portret? — uniosła brew. Och, doskonale zdawała sobie sprawę, że w takim portrecie zdecydowanie zbyt długo poświęcałaby uwagę tym niesamowitym oczom. — A może akt? — spytała zaczepnie i odłożyła pudełeczko. Wyciągnęła wpierw zieloną, a na potem czerwoną bluzę. I za każdym razem, kiedy ją rozkładała, unosząc wysoko i tracąc w tym momencie Lee z pola widzenia. Westchnęła, a kiedy odsłoniła swoją buzię, Maitland mógł zobaczyć niewiele więcej poza czystym szczęściem. I wzruszeniem.
Bo jakoś miała nieodparte wrażenie, że te bluzy znaczą więcej, że powinny zastąpić tę znoszoną z Northwestern.
— Zabierzesz mnie kiedyś do Oklahomy? — wypaliła nagle, przykładając do siebie czerwoną bluzę tak, aby mógł ocenić, czy dokonał słusznego wyboru koloru. Przechyliła lekko głowę. Chciała poznać miasto, z którego pochodził, nawet jeżeli łączyli go z nim niemiłe wspomnienia, ale… skoro przywiózł jej bluzy z Oklahomy, to coś musiało być na rzeczy. Betsy trzymając jedną bluzę na piersi, a drugą na udzie, wychyliła się na tyle, aby sięgnąć ust Lee. Ucałowała go delikatnie.
Usuń— Dziękuję — wyszeptała niemal prosto w jego usta. — Są wspaniałe. — Dodała, składając teraz delikatny pocałunek w policzek mężczyzny. Nadal się uśmiechała. I jej oczy też zaszkliły się od łez. Ze wzruszenia. Z tego nadmiaru emocji, które ściskały jej serce. — Jak ja cię… — urwała, ale zamiast kontynuować, pocałowała go raz jeszcze.
B.
Mogła malować więcej, co do tego nie miała żadnych wątpliwości. Mogła malować niemal nieustannie, a jednak postanowiła, że nie będzie tego robić i tak naprawde rysunek nad jeziorem był pierwszym, na który odważyła się po kilku latach przerwy, a był czymś więcej niż zwykłym przeniesieniem widoku na kartkę papieru. Był pełny emocji i tego, co wtedy czuła. W końcu już wtedy nad jeziorem wiedziała, że kocha Lee, że ryzyko zakochania się w nim było czymś znacznie więcej niż ryzykiem.
OdpowiedzUsuńI bardzo chętnie wykorzystałaby sytuację, w której dwa niewinne całusy przerodziły się w pocałunki, których smakowali nie tylko chętnie, ale i intensywnie. Których smak nie pozostawiał wątpliwości co do tego, do czego zmierzali, chociaż wcale tego nie planowali, ale czy oni kiedykolwiek to planowali? I Betsy już była w drodze do tego, aby usiąść na Lee i przylgnąć do niego, wpleść palce w jego włosy, kiedy oderwała się od niego, podskakując.
Serce galopowało jej w piersi nie tylko ze względu na bliskość Lee, ale także z powodu hałasu, którego zwyczajnie się wystraszyła. Nie spodziewała się tego, choć pewnie powinna, skoro zostawiła choinkę bez nadzoru. Zaraz po huku i miauknięciu, usłyszeli szczek Cissy, którą nieznośne koty też pewnie wyrwały z drzemki, jaka jej się zwyczajnie należała. Może nie było jakoś specjalnie późno, bo do świątecznej kolacji usiedli koło 17. Możliwe, że dochodziła dwudziesta. Betsy z tego wszystko, z natłoku wrażeń, przestała kontrolować, ale nawet nie miała takiej potrzeby.
Nie przy Lee, bo akurat przy nim chciała, aby czas płynął jak najwolniej, aby nie musieli się przy sobie spieszyć, aby każdemu nawet najdrobniejszemu pocałunkowi mogli oddać się z należytym zaangażowaniem.
Westchnęła jednak i podniosła się z łóżka. Nie mieli wyjścia, jeśli nie chcieli, aby koty zdemolowały dom jej rodziców.
— Chodź, bo zaraz spłoniemy żywcem, jak tak dalej pójdzie…
Mruknęła niezadowolona, że niesforne zwierzaki przerwały jej to, co bardzo lubiła i czego w ostatnich dniach, ze względu na to świąteczne szaleństwo, jej po prostu brakowało. Oboje gnali w tym czasie mocno przed siebie, a Betsy miała wrażenie, że namalowanie tego obrazu, choć bardzo tego chciała, zabierało jej jakikolwiek czas wolny, który mogłaby przeznaczyć na odpoczynek.
Wątpiła jednak, aby koty był zdolne do tego, aby doprowadzić do zwarcia, które mogłoby się do tego pożaru przyczynić, ale czy oni czasem nie rozpalili przed kolacją kominka w salonie?
Nie czekała na Lee, doskonale wiedząc, że ten ruszy za nią, tylko zbiegła po schodach, prosto do salonu.
— O matko… — szepnęła tylko, kiedy zatrzymała się w przejściu. Sytuacja nie wyglądała groźnie, Cissy już ewakuowała się z salonu, pewnie poszła w międzyczasie na piętro, do którejś z sypialni, znaleźć sobie wygodne legowisko z dala od kotów.
Nie wiedziała, jakim cudem, ale z choinki spadł szpic, który nie tak dawno zakładał sam Lee. Rudy kocur siedział pod choinką i czyścił swoje lampki. Dwie bure kotki minęły w przejściu Betsy, czyniąc to na tyle ostentacyjnie, że blondynka odnosiła wrażenie, iż zrobiły to celowo, aby oderwać zakochańców od siebie.
there is something more waiting for us under the Christmas tree
Betsy bardzo lubiła te momenty, kiedy Lee intensywnie wpatrywał się w jej oczy, a ona mu na to bez słowa pozwalała. Z przyjemnością obserwowała, jak wtedy uśmiech zakwitał na jego ustach. Odpowiadała tym samym, rozciagając usta w czułym, wiele mówiącym geście. Początkowo mogło ją to nieco krępować, ale przywykła i miała się z tym więcej niż dobrze. Sama często i bez żadnego skrępowania spoglądała w jego niebieskie oczy, które niezmiennie pozostawały najpiękniejszymi oczami, jakie w życiu widziała.
OdpowiedzUsuńKoty skutecznie jednak odciągnęły ją nie tylko od kontemplacji nad tymi pięknymi oczyma, ale i od smakowania jego słodkich ust. Mogła mieć im to nieco za złe, bo przecież w końcu te święta zaczynały wyglądać tak, jak powinny. I tak, jak wcześniej twierdziła, że nie ma żadnego uzależnienia, to teraz wiedziała, że była w błędzie. Jej uzależnieniem był Lee, bo dzięki niemu wszystko stawało się lepsze, pełniejsze, o wiele bardziej kolorowe. Był jej własnym narkotykiem, którym z nikim nie chciała, ba, nie miała zamiaru się dzielić.
Zerknęła na trzymany przez niego szpic, uśmiechając się przy tym blado. Ale nie był to smutny uśmiech, a raczej taki świadczący o niczym innym, jak o rezygnacji. Westchnęła, odbierając od mężczyzny ozdobę choinkową.
— Co roku musimy dokupować bombek, a i szpic nie jest ani pierwszym, ani przekazywanym z pokolenia na pokolenie — wyjaśniła, bo nie chciała, aby Lee brał do siebie nie tylko zachowanie kotów, ale również i fiasko aktualnych świąt. Ona nie obarczała go winą za nic, co miało dzisiaj miejsce. Była mu wdzięczna za to, że był.
I że przyniósł pyszne ptysie z równie pysznym kremem.
Odłożyła wgniecioną choinkową ozdobę na gzyms kominka, w którym wesoło trzaskał ogień. W domu było ciepło i przytulnie, a ten miał stanowić jedynie atrakcję, więc Betsy nie widziała sensu w tym, aby dorzucać drewna do ognia. Było miło. I teraz, kiedy zostali sami, w cichym, spokojnym domu, gdzie nadal unosiły się zapachy świętowania, Betsy pozwoliła sobie na rozluźnienie się. Na totalną swobodę i luz, na szeroki, promienny uśmiech. Zrobiła z powrotem te parę kroków, stając teraz przed Lee.
Pamiętała o tym, czego się dzisiaj o nim dowiedziała i choć czuła z tego powodu swego rodzaju przykrość, nie chciała ani nie mogła mu tego wypominać. Był trzeźwy i w tej chwili to było dla niej najważniejsze. Bo nie byłaby pewna, jak zachowałaby się wtedy, gdyby Lee pozwolił sobie się napić.
Podeszła bliżej niego, w znajomym już ruchu zarzucając ręce na jego barki, muskając opuszkami palców jego kark. Zachłysnęła się jego zapachem.
— Te święta jeszcze się nie skończyły — mruknęła przekornie. — Ja już zapomniałam o tym, co się działo. A ty? — uniosła brew. Bo nie zapomniała i Lee musiał o tym wiedzieć, ale dlaczego nie mieliby znowu na krótką chwilę zamknąć się w swojej bańce. W tej, w której tak dobrze się czuli tylko ze sobą. W tej, w której świat zewnętrzny przestawał mieć jakiekolwiek znaczenie.
— Bardzo seksownie wyglądasz w tym swetrze — przyznała jeszcze, bo Lee wyglądał dzisiaj wyjątkowo elegancko i była to jedna z nielicznych, jeśli nie pierwsza okazja, kiedy mogła zobaczyć go w stroju bardziej wyjściowym niż do tej pory. Zresztą ona też ganiał przy nim zwykle w legginsach i za dużych koszulkach albo bluzach, czasami bez żadnych ubrań.
how did you know? are you ready to unwrap your gift? ;>
Betsy odnotowała, że powinna porozmawiać poważnie z kotami, a najlepiej zrobić spotkanie sierściuchów z Lee, aby mogli wyjaśnić sobie te wszystkie napięcia i nieporozumienia, które się pomiędzy nimi wytworzyły z zupełnie niezrozumiałych dla niej powodów. Wiedziała, że koty lubiły chadzać swoimi ścieżkami i zachowywać się tak, jakby były panami tego domu, ale jednak liczyła na odrobinę pokory, kiedy już do tego domu przyprowadziła najwspanialszego mężczyznę na świecie. Nie mogła jednak nic poradzić, nie doraźnie, bo zamknięcie kotów w jednym pomieszczeniu nie wchodziło w grę, aż tak okrutna nie była.
OdpowiedzUsuń— A o ile chcesz się założyć, że zaraz o tym zapomnisz? — spytała, unosząc brew ku górze. Posłała mu filuterny uśmiech, szeroki, ale jednak delikatny, obiecujący znacznie więcej niż mógłby sobie zamarzyć. Dłonie Betsy, już dość niespokojnie zresztą, sunęły po bokach Lee, jeszcze nie ignorując swetra, który miał na sobie. Podobał jej się i choć doskonale wiedziała, że równie seksownie, jeśli nie bardziej, wyglądałby bez tego swetra, to próbowała się nie spieszyć i być więcej niż cierpliwą.
Lee przez ten miesiąc mógł już jednak Betsy poznać całkiem dobrze, zwłaszcza, jeśli chodziło o kwestię cierpliwości, a raczej jej braku. Zwłaszcza kiedy rozchodziło się o samego Lee, jego ciało i to, co lubiła z nim robić.
I w tej chwili naprawdę nie myślała o tym, czy Scott polubi Lee, bo akurat w tym przypadku istniało spore prawdopodobieństwo co do tego, że po jakimś czasie na pewno polubi i jeszcze będzie wdzięczny za pomoc. Nie myślała też ani o Daphne, Charliem i dziewczynkach, ani tym bardziej o powrocie rodziców do kraju, który zbliżał się jednak nieuchronnie. Wiedziała, że ich powrót sporo zmieni w dotychczasowej sytuacji, bo Lee i Betsy nie będą już mieli takiej swobody, aby poczyniać sobie na przeróżne sposoby w ich domu.
— Pewnie, że chcę zobaczyć, jak wyglądasz bez niego… — i mówiąc to, dała mu wyraz swojej niecierpliwości, wsuwając dłonie pod sweter, który podwinęła wraz z nimi, ściągając go z Lee jednym płynnym ruchem. Betsy, choć sweter był naprawdę ładny, odrzuciła go w kierunku kanapy. Dobrze, że Lee coś jeszcze pod nim miał, bo w innym wypadku jej usta już błądziłyby po odkrytej, gorącej skórze mężczyzny.
— Ach tak? — spytała, odsuwając się od niego na krok, może dwa, na pewno pozostawała jednak w zasięgu jego ramion. — To dlaczego jeszcze jej nie ściągnąłeś?
then start taking action ;*
Jasnoniebieska koszula, którą na sobie miał Lee cudownie komponowała się z jego oczami, w które zapatrzyła się Betsy, a później, jakby nigdy nic, pokonała dzielący ich, niewielki dystans, pozwalając mężczyźnie na to, aby badał strukturę i krój jej sukienki. Przechyliła przy tym nieznacznie głowę, przypatrując mu się z czułą ciekawością.
OdpowiedzUsuńOna, wbrew temu, co Lee myślał, że myślą jej koty, była wdzięczna Lee, że się tak na nią uparł, bo i ona uparła się na niego, a też prędzej zostawiłaby koty pod opieką rodziców niż rozstała się z Lee. Zresztą, gdyby kiedykolwiek Betsy miała się wyprowadzić, to przypisanym jej zwierzakiem była Cissy, a trójka łapserdaków pozostawała w stałym zarządzie państwa Murray, którzy pewnie niechętnie rozstaliby się z tymi konkretnymi futrzakami na zawsze.
Uparła się na Lee, a teraz uparła się też na to, aby to on rozebrałby ją, ale nie chcąc, aby męczył się z tajnikami ogrodniczki, sięgnęła po jego nadgarstki. Nakryła jego dłonie swoimi, znacznie drobniejszymi i poprowadziła go wpierw w okolice swoich bioder, gdzie po obu stronach były trzy guziczki.
Rozpięli je razem, a właściwie zrobił to Lee w jej asyście, bo utrzymywała z nim ciągły kontakt, muskając opuszkami palców jego skórę. Nie spieszyli się, nie musieli. Nie mieli żadnego powodu, żeby się spieszyć. Czasami kochali się w pośpiechu, zwłaszcza wieczorami, kiedy padali z nóg, ale jednak musieli się poczuć, żeby spokojnie zasnąć, a przynajmniej tak to działało w przypadku Bee. Najczęściej jednak pozwalali sobie na to, aby ich zbliżenia nie były pozbawione czułości i elementu odkrywania, bo nadal mieli co odkrywać.
Przeniosła więc ich dłonie w kierunku zapięć od szeleczek, które przytrzymywały sukienkę na swoim miejscu. I tutaj pomogła Lee z tymi klamrami, rozpinając obie jednocześnie. Sztruksowa sukienka opadła wzdłuż jej ciała na podłogę, a Betsy po prostu odkopnęła ją również w kierunku kanapy.
— Świetnie sobie poradziłeś — zauważyła, sunąc dłońmi po jego przedramionach i ramionach, docierając do barków i kołnierzyka od koszuli. Cholera, nadal nie mogła wyjść z podziwu, jaki Lee był seksowny. Nieważne, czy w ubraniu, czy bez niego. Widział to na pewno w jej oczach, widział ten podziw, który powoli mieszał się już nie tylko z miłością, ale i pożądaniem.
I ona widziała to samo w jego spojrzeniu. Widziała, jak z każdą kolejną, pokonywaną przeszkodą, w postaci choćby sukienki, którą miała na sobie, jego niebieskie oczy ciemnieją. Nie tylko jemu robiło się gorąco i choć bardzo chciała pozbyć się golfu i rajstop, nie zrobiła tego. Nie mogła, w końcu to Lee miał ją dzisiaj rozpakować.
Jej sprytne paluszki jednak bardzo szybko znalazły miejsce przy guzikach jego koszuli, rozpinała jeden po drugim, a tam, gdzie trafiała na jego odkrytą skórę, składała delikatny pocałunek. Wpierw musiała unieść się na palcach, aby trafić w okolice jego obojczyków. Później już miała łatwiej, kiedy ucałowała jego pierś, pod którą mocno biło serce. Skupiła się na tym miejscu, rozpinając kolejne guziki.
Jej oddech przyspieszył już teraz, choć ona sama wydawała się być zadziwiająco spokojna i zrelaksowana, w przeciwieństwie do tych dłoni, które jak już uporały się z guzikami, wsunęły się pod materiał koszuli, a ona bezczelnie paznokciami przesunęła po jego bokach.
I'm not rushing, I'm encouraging
Nie dopuszczała do siebie myśli o żadnej rezygnacji, o wycofywaniu się, o wybieraniu. Nie wierzyła w to, że los mógłby być tak okrutny i odebrać jej kogoś, przy kim czuła się wspaniale, przy kim jej życie, jej szara codzienność w końcu nabrała kolorów. Betsy nie była ponurakiem z natury, ale dopiero pojawienie się w jej życiu Lee sprawiało, że zaczęła postrzegać życie znacznie lepszym niż wydawało jej się do tej pory.
OdpowiedzUsuńI ona się w nim zakochała. Na zabój, bez odwrotu i bez dwóch zdań. Uczucie to było tak gniotące, że czasami z trudem łapała oddech, gdy tylko o tym pomyślała. Teraz też z trudem łapała oddech, bo przed oczami i pod swoimi dłońmi miała idealne ciało Lee. Kochała je całe, z tymi bliznami, które według innych mogły go szpecić, a dla niej stanowiły po prostu całość. Seksowną, zapierającą dech w piersiach całość.
Tej całej zadziorności miała w sobie dużo nie tylko dzisiaj, ale to właśnie tego wieczoru ta konkretna zadziorność pozwoliła zapomnieć jej o tym, jakim fiaskiem okazały się ich pierwsze wspólne święta. I miała w duchu nadzieję, że nie ostatnie. Mimo wszystko. Bo święta nadal były ważnym okresem w roku dla rodzinnej Murray, ale Lee był równie ważny i nawet jeśli miałaby spędzać je tylko z nim, to chciała móc poczuć ducha świąt.
Teraz chciała jednak móc poczuć Lee. Tak po prostu. Bezwzględnie, bez żadnego wahania się, bez zwątpienia w niego. Bo to, co dzisiaj uderzyło w nią zupełnie niespodziewanie, mogło obudzić w niej pewne wątpliwości. I jasne, że obudziło. Bets w końcu była tylko człowiekiem. Z wszystkimi wadami i słabościami, które tliły się w jej drobnym ciele. Nie zwątpiła jednak w swoje uczucie do Lee i w jego uczucie do siebie, chociaż nadal wisiało między nimi niewypowiedzianie, w sferze domysłów. Musiało być jednak niesamowicie silne, skoro wierzyli w nie bez żadnych słów, wśród okrężnych deklaracji.
Wbiła palce w jego ciało, kiedy ujął jej twarz i pocałował. Tak, jakby jutra miało nie być, jakby nie widzieli się co najmniej do roku. I to uwielbiała w ich pocałunkach, że zawsze był takie… pełne uczucia, pasji, namiętności. I nie zdążyła mu odpowiedzieć, bo skutecznie zajął ją tym słodkim pocałunkiem, odbierając jej na chwilę zdolność myślenia, i mówienia. Przylgnęłą do jego ciepłego ciała tak, jak lubiła najbardziej, zadzierając głowę ku górze, by móc należycie na ten pocałunek odpowiedzieć.
Odsunęła się dopiero wtedy, kiedy brakło jej tchu. Przeniosła dłonie na jego policzki, kciukami delikatnie gładząc skórę mężczyzny. Wpatrywała się w niego, jak w swój prywatny cud świata.
— Możemy nawet na podłodze, na kanapie albo przy ścianie… Gdzie tylko chcesz — zaproponowała różne opcje, wybór pozostawiając jemu. I to nie dlatego, że bała się podjąć decyzję, a dlatego, że Lee powinien wiedzieć, gdzie i jak będzie mu najwygodniej. W końcu to on najczęściej, ze względu na swoją fizyczną przewagę, brał na siebie cały ciężar Betsy. Słodki, bo słodki, ale jednak ciężar.
Pozwoliła sobie zsunąć w końcu zbędną koszulę Lee, w której również wyglądał seksownie, ale bez niej… wpadła w oniemienie. Po prostu. Wpatrywała się w niego z rosnącym uśmiechem. Koszula wylądowała tam, gdzie pozostałe części ich garderoby.
— Przy kominku może być całkiem miło… — zauważyła, wspinając się na palce tylko po to, żeby musnąć jego usta. Sięgnęła po jedną jego dłoń i skierowała na swoje biodro, a potem na pośladek. Cóż, lubiła, kiedy Lee jej dotykał. Wszędzie. — Na kanapie jest koc. — Dodała. Ale nie naciskała. Proponowała, a wraz z tą propozycją, tym razem to ona wpiła się w jego usta.
i was made to loving you, baby
Oszałamiająca była nie tylko taktyka Betsy, ale i ona sama. Nie miała co do tego wątpliwości, zwłaszcza przy Lee. Bo to głównie przy nim czuła się taka oszałamiająca, w końcu na nikogo innego tak nie działa i cieszyła się tym, że działa tak na tego konkretnego mężczyznę.
OdpowiedzUsuńNawet nie wiedziała, kiedy minął ten miesiąc, podczas którego ich relacja nabrała na sile. Nie narzekała, nic z tych rzeczy, była bardzo zadowolona z tego, że jest z Lee, że jest jego dziewczyną, a on jej mężczyzną. Że w myślach i nie tylko może nazywać się parą i chętnie pokazywała się u jego boku gdziebądź. Czy to w spożywczaku, gdzie zdarzało im się uzupełniać zapasy, czy to na stacji paliw, kiedy akurat Lee musiał zatankować albo na spacerze w Cissy. Uwielbiała spędzać z nim takie zwyczajne, proste, codziennie chwile. Budowało to w niej przeczucie, że tak może być już zawsze. I byłoby to wspaniałe życie.
Ale uwielbiała też te chwile, w których się kochali. Nie miała go dosyć i nie tylko pocałunkami nie mogła się nasycić. Nie mogła nasycić się całym Lee, który nie tylko był diabelnie seksowny, przystojny, wysoki i silny, ale też doświadczony i Betsy z tego doświadczenia śmiało korzystała, wijąc się pod jego dotykiem i krzycząc z przyjemności, którą jej dawał.
Sweter i koszula Lee znalazły miejsce na podłodze, więc Betsy, niby to niespiesznie, niby nieostrożnie, zaczęła rozpinać spodnie Lee. I to nie tak, że była niegrzeczna, bo przecież była grzeczna, prawda? Była najgrzeczniejszą, bo też jedyną, dziewczyną Lee. Powinien to docenić. I doceniał. Tego była niezaprzeczalnie świadoma.
Doceniał, kiedy lądował z głową między jej udami. Doceniał, kiedy ich gorące, urywane oddechy mieszały się ze sobą, ale doceniał też to, kiedy spędzali beztroskie, leniwe popołudnia lub wieczory, w których nie było miejsca na seks. Cóż, właściwie Betsy zawsze i wszędzie znalazłaby miejsce na kochanie się z Lee, ale też nie mogli i nie chcieli bazować tylko i wyłącznie na tym.
— Dobra, kominek — mruknęła tylko w pośpiechu, wracając szybko do jego ust. Chwyciła go za biodra i zaczęła się cofać, zmierzając w kierunku miejsca, które wybrał Lee. Poczuła pod stopą miękki dywan i wtedy odsunęła się od niego, kończąc rozpinanie jego spodni. Te zawisły luźno na jego biodrach. Betsy uśmiechnęła się figlarnie, przygryzła dolną wargę, dłońmi sunąc po jego odkrytym torsie. Poza tym, czego dowiedziała się podczas ich wspólnego weekendu, nie rozmawiali ani o wypadku, ani o bliznach, jednak za każdym razem Betsy poświęcała im trochę uwagi. Tak i teraz jej coraz cieplejsze palce sunęły po tych delikatnych miejscach. Betsy jednak nie zamierzała przeciągać tego, do czego zmierzali, chociaż mieli czas. Ale chciała poczuć jego skórę przy swojej.
Kucnęła, a razem ze sobą pociągnęła w dół jego spodnie, dłońmi teraz muskając jego nogi. I bliznę na łydce. Betsy ucałowała jego biodro i udo, i choć miała teraz idealną możliwość do tego, aby pociągnąć to dalej, usiadła na dywanie, wspierając się na swoich dłoniach za plecami.
Spoglądała na niego z dołu, stopą zaczepiając jego nogę. Wargę znowu przygryzła w ten cholernie kuszący sposób.
— Zapraszam — mruknęła tylko, czując, że zdecydowanie ma za dużo ubrań na sobie. Przynajmniej w porównaniu z Lee, który pozostawał tylko w bokserkach, a ich wypełnienie nie pozostawiało Betsy żadnych wątpliwości.
you are sexy as hell
Prawda.
OdpowiedzUsuńPrawda, że mieli coś wyjątkowo i musieli o to dbać. Prawda, że żyli w przekonaniu, że cały świat należy do nich i wszystko będzie w porządku. A przynajmniej w takim przekonaniu od całkiem niedawna żyła Betsy. Bo świat był u jej stóp. U boku Lee czuła, że może osiągnąć wszystko, że powrót do pasji, jaką było malowanie, wcale nie stał już pod znakiem zapytania, a był całkiem realny, że myśl o zmianie pracy i miejsca zamieszkania pojawiała się częściej, że plotki, które na swój temat słyszała, są znacznie mniej dotkliwe niż do tej pory. Wszystko z nim było łatwiejsze i chociaż w ich relacji było jeszcze wiele do budowania i odkrywania, to póki co — nie zmieniłaby w niej nic, poza tym jednym jedynym tygodniem, kiedy Lee zatracił się w smutku i żalu. Z jednej strony najchętniej wymazałaby to wszystko ze swojej pamięci, a z drugiej wiedziała doskonale, że porażka Lee, choć była niesamowicie gorzka, pozwoliła jej na to, aby czegoś się o nim dowiedzieć.
Prawda, że musieli pielęgnować ogień, który płonął między nimi, choć to wcale nie było takie trudne. Nie w momencie, kiedy Betsy już na widok Lee potrafiło zrobić się nie ciepło i nie wtedy, kiedy Betsy wiedziała, jak na tego Lee działa. Mógł się nazywać starym dziadem, ale gdy przechodzili do działania, ona nic z tego starego dziada nie zauważała. Był wspaniały. On. Jego ciepło, pocałunki i objęcia. Wspaniały i cudowny był też seks z nim, kochanie się, bo to wychodziło im idealnie od pierwszego razu.
Prawda, że Lee znał sposoby na to, aby wynagrodzić jej boleśnie wolne pozbywanie się ubrań. To nawet nie był problem, ale miło było wiedzieć, że Lee rekompensuje jej coś, co wystawia jej cierpliwość na próbę. Bo wystawiało. Obydwoje wiedzieli, że Betsy jest niecierpliwa i tej cierpliwości uczył jej właśnie Lee.
A to, że nagradzał ją za każdym razem w sposób, który był więcej niż dobry, sprawiało, że za każdym razem była już odrobinę bardziej cierpliwa. Odrobinę. Obserwowała go teraz uważnie, jak ściąga jej rajstopy. Powoli, delikatnie. Wzdychała za każdym razem, kiedy jego ciepła skóra stykała się z jej. I nie powstrzymywała się od westchnień też wtedy, kiedy usta Lee znaczył sobie dogodną ścieżkę wzdłuż jej nóg. Nadal wspierała się na przedramionach, czując, jak zaczyna płonąć, kiedy rozchylała uda, zapraszając Lee do tego, w czym był mistrzem.
Do tego sposobu, który wynagrodził jej wszystko. Zrujnowane święta, zachowanie Scotta, zniszczony szpic od choinki. Próbowała zacisnąć palce dłoni na długim włosiu miękkiego dywanu. Jęknęła głośniej, odchylając głowę w tył.
Cholera jasna, nigdy nawet nie przypuszczałaby, że będzie kochać się na dywanie, przed kominkiem, pod choinką, w święta, z facetem, który był miłością jej życia i tak bezpruderyjnie zachęcać go do tego, co robił. Jakby w tym konkretnym momencie była królową świata, nawet jeśli ten świat miał ograniczyć się tylko do tego dywanu.
taste me like the best gift
— Jezu — sapnęła cicho, kiedy palce Lee mocniej zacisnęły się na jej szczupłym udzie. Miała świadomość tego, że przyzywanie jakichkolwiek świętych czy bogów w takiej sytuacji mijało się z celem, ale nie umiała się powstrzymać. Nie teraz, kiedy Lee tak skutecznie się nią zajmował. Bardzo skutecznie. Czuła rozchodzące się po jej ciele dreszcze i poddawała się im, zdumiona tym, że Lee za każdym razem radził sobie jeszcze lepiej, a ona potrzebowała znacznie mniej czasu, aby dotrzeć do spełnienia. Może to było tylko wrażenie, bo upływający czas przy Lee nie miał żadnego znaczenia — mógłby nawet zatrzymać się w miejscu, a Betsy wcale by nie protestowała. W końcu chciała mieć go jak najwięcej i jak najmocniej.
OdpowiedzUsuńJej serce przyspieszyło znacząco, kiedy w końcu opadła na miękki, jasny dywan, ostrożnie układając na nim głowę. Oddychała coraz szybciej, wyginając plecy w delikatny łuk, kiedy niby to próbowała uciec przed tym, co robił Lee, przed nadchodzącym spełnieniem, bo było tak oszałamiające, że brakowało jej sposobu na to, jak sobie z tym poradzić.
Pozostawało jej to po prostu przyjąć. Tak samo, jak przyjęła do swojego życia i serca Lee. Tak samo, jak Lee stał się jej codziennością i zwyczajnie nie wyobrażała sobie dnia bez niego. Musieli się zobaczyć choć na chwilę, choćby w porze lunchu w The Rusty Nail, jeśli wiedzieli, że jeden z nielicznych wieczorów musieli spędzić osobno.
Starała się jednak dążyć do tego, czego zażyczyła sobie wtedy nad jeziorem — aby każdego wieczoru zasypiać przy jego boku. I była wdzięczna Lee za to, że też jej to umożliwiał. To był tylko miesiąc, ale Betsy miała wrażenie, jakby znała Lee od lat. I to było miłe, dobre wrażenie. Nie chciała nawet tego zmieniać. Nawet o tym nie myślała.
— Proszę, Lee… — jęknęła przeciągle, teraz odrywając lędźwia od dywanu w widoczny już sposób. Nie wiedziała, o co go prosi. Wiedziała jednak, że była już bardzo blisko. A kiedy dotarła tam, gdzie chciał mieć ją Lee i w taki sposób, jaki sobie tego zażyczył, pozwoliła sobie na kolejny długi, głośny jęk, mieszany z urywanym oddechem. Zrobiło jej się niesamowicie gorąco, pociemniało przed oczami. Sięgnęła po to, co przed poznaniem Lee wydawało się nieuchwytne.
— Potrzebuję cię — wyszeptała tylko z trudem, między kolejnymi łapczywymi oddechami, kiedy jej plecy dotknęły ponownie puchatego dywanu. Potrzebowała go każdego dnia i każdej nocy. Potrzebowała jego silnych ramion, delikatnych dłoni i czułych spojrzeń. Czuła się przy nim lepszą, spokojniejszą sobą. Taką, która zasługiwała na to całe dobro, które chciał jej dać.
you have me forever
Betsy nawet nie myślała o tym, jak będzie patrzeć na ten dywan, choć gdyby się zastanowiła, to doszłaby do wniosku, że jest jej na nim całkiem miło i będzie na pewno wzbudzał w niej przemiłe spojrzenia, które mogłyby nawet sprawić, że się zarumieni. Teraz nie myślała nawet o powrocie rodziców, który zbliżał się dość wielkimi krokami. Tęskniłą za nimi, a jednocześnie życzyła im jak najdłuższych, udanych wakacji, bo im oni dłużej byli poza swoim rodzinnym domem, tym więcej czasu mogła spędzać w nim Betsy. Bezkarnie. Nie tylko obściskując się z Lee, ale robiąc też różne inne rzeczy.
OdpowiedzUsuńNie ukrywała też jednak tego, że podoba jej się to, jak zaczyna wyglądać dom Lee. I choć nadal nie czuła się tam totalnie swobodnie, to jednak lubiła te małe akcenty, do których się przyczyniła. No i właściwie pewnym było, że kiedy państwo Murray wrócą ze swojej wycieczki, to Betsy i Lee będą musieli się gdzieś podziać, a zamykanie się w nastoletniej sypialni tej pierwszej mogło im nie wystarczyć. No bo właśnie nie byli nastolatkami i potrzebowali czegoś więcej niż wieczorne schadzki.
I bardzo dobrze, że Lee szybko i sprawnie zamknął jej usta pocałunkiem, bo oczywiście, że miała zamiar odpowiedzieć na jego wyzwanie. Najpierw werbalnie, aby dać mu do zrozumienia, jak bardzo jest bezczelny i jak bardzo w tej bezczelności jest seksowny, a dopiero potem przejść do czynów. Lee jednak ewidentnie nie chciał słuchać jej protestów, więc Betsy nie czekała.
Wpierw odwzajemniła jego pocałunek, przez dłuższą chwilę pozwalając sobie na to, aby się w nim zatracić. Lee całował naprawdę świetnie i docierało to do niej za każdym razem, kiedy to robił, więc trochę celowo to wszystko przedłużała. Smakowała jego ust z rozkoszą, sunąc dłońmi po jego karku i ramionach. Ale to ona go w końcu chciała i on doskonale wiedział, że zamierzała go sobie wziąć.
Kiedy podnosiła się do siadu, zmuszała go przy tym, żeby się znad niej podnosił. Klęczał przed nią, a ona sięgała ustami akurat gdzieś w okolice jego piersi. Muskała rozgrzaną skórę mężczyzny miękkimi wargami, znacząc na jego ciele rozkoszną ścieżkę. Jej sprytne rączki, które od początku ich znajomości więcej niż dokazywały, sięgnęły do niego, aby przez krótką chwilę zająć się tylko i wyłącznie jego przyjemnością. Betsy musiała mieć pewność, że Lee jest gotowy. Jeszcze nigdy jej w tej materii nie zawiódł i wiedziała, że nie zawiedzie, ale nie chciała w tej relacji być tą, która tylko bierze.
A później, bez większego trudu, bo Lee nigdy temu się nie sprzeciwiał, nakierowała go do tego, aby to jego plecy dotknęły miękkiego dywanu. Znaleźli się teraz w pozycji, która drobnej Betsy pozwalała na odrobinę dominacji, a Lee na to, aby bezkarnie mógł ją sobie obserwować. Murray umilkła, bo akurat w tej chwili słowa były już kompletnie zbędne, a ona od dłuższego czasu nakierowana była na przyjemność swojego mężczyzny.
Gdy usiadła na nim okrakiem, nie pozwoliła mu na siebie długo czekać. Właściwie wcale, bo niemal od razu pozwoliła sobie na to, aby go sobie wziąć, aby poczuć go tak, jak tego chciała i tylko cichy, krótki jęk wyrwał się z jej ust, kiedy opierała dłonie na jego torsie, zaczynając niespiesznie poruszać biodrami.
I take it with pleasure
To był normalny, ale czy oni byli normalni w swoich uczuciach? Ktoś, kto obserwowałby ich z boku, pewnie stwierdziłby, że nie. Bo przepadli dla siebie zdecydowanie zbyt szybko i zbyt mocno jak na jakiekolwiek standardy przystało. Betsy jednak wcale się tym nie przejmowała, bo mogłaby dla tego konkretnego mężczyzny przepadać raz za razem, co też ochoczo robiła. Kochała go, kochała spędzać z nim czas i kochała się z nim kochać, czemu często dawała wyraz, dobierając się do niego niemal przy każdej możliwej ku temu sposobności. A szukała ich. I wychwytywała te drobne niuanse, jak dłuższe spojrzenia w oczy, czy ten przekorny uśmiech Lee, który był dla niej jasnym sygnałem do tego, że może zacząć działać.
OdpowiedzUsuńNie potrzebowała dużo. Właściwie do szczęścia nie potrzebowała nic poza samym Lee, jego przyjemnym głosem, silnymi ramionami i ciepłem, które tylko on mógł jej zaoferować.
I oferował też teraz, a ona nawet nie myślała o tym, że mógłby ją kiedykolwiek zawieść, że ona mogłaby mieć co do niego jakiekolwiek wątpliwości. Fakt, miała w głowie ten tydzień, podczas którego Lee odciął ją od siebie, a właściwie to siebie od całego świata. I trochę się tego bała, że znowu tak może się stać, ale nie dlatego, że wątpiła w Lee, a bała się zwyczajnie tego, że znowu coś go przygniecie na tyle, że on sobie nie poradzi, a ona nie będzie na tyle silna, żeby mu pomóc. Bo wiedziała, że Lee chciał być silnym mężczyzną. Właściwie to był jej silnym mężczyzną, na tyle jej i na tyle silnym, że Betsy nie wyobrażała sobie życia przy boku kogokolwiek innego. Widziała w nim tylko Lee.
Jęknęła cicho, kiedy podniósł się do pozycji siedzącej, a jego gorące, niemal parzące dłonie wylądowały na jej skórze. Miała go teraz tak blisko, że właściwie nie widziała opcji, żeby był bliżej, ale właśnie dzięki temu czuła się tak dobrze i tak rozkosznie. Nie zaprzestawała jednak swojej pracy, poruszała biodrami delikatnie i powoli, pozwalając sobie na płynącą z tego błogość.
Dzisiaj zdecydowanie się z nim nie droczyła, dzisiaj łapczywie, choć niespiesznie brała sobie to, co do niej należało. A należał do niej właśnie Lee. Uśmiechnęła się nieznacznie, gdy odgarniał z jej policzka włosy. A przyjemny dreszcz przebiegł wzdłuż jej kręgosłupa, kiedy wyraził swoją opinię. Wszystko to, co miało miejsce w ciągu dzisiejszego dnia przestało mieć dla niej jakiekolwiek znaczenie.
Lee całym sobą, swoimi słowami i spojrzeniem tych hipnotyzujących, niebieskich oczu sprawił, że te święta stały się lepsze. Najlepsze. Kolejny jej jęk stłumił skutecznie pocałunkiem, który odwzajemniła, wplatając palce jednej dłoni w jego włosy. Podczas pocałunku, zwolniła jeszcze bardziej, swoim ruchom nadając coraz to bardziej leniwe tempo. Pilnowała jednak tego, aby były dosadne, żeby móc go czuć całą sobą i że on mógł czuć ją. Byli teraz razem. Ciało przy ciele, usta przy ustach i ta dłoń Betsy niespokojnie błądząca po jego karku, barku i ramieniu, aż w końcu trafiła na jego policzek. Odsunęła się od jego ust, kciukiem przesuwając po dolnej wardze mężczyzny. Wpatrywała się teraz w jego niebieskie oczy. Patrzyła na niego z zachwytem, zarumieniona i rozkosmana.
— Lee — szepnęła, a jej głos wymieszał się z westchnieniem. Rozkoszowała się brzmieniem jego imienia w swoich ustach i nie dowierzała we własne szczęście.
best good girl
Bycie razem wychodziło im na dobre. Zdecydowanie. Betsy nie zauważała różnicy wieku ich dzielącej zbyt często. Miała świadomość jej istnienia, w końcu to było aż jedenaście lat, ale częściej właśnie odnosiła wrażenie, że to jedenaście lat im pomagało.
OdpowiedzUsuńPomagało, bo Lee się wyszumiał i nie miał nic przeciwko temu, żeby się ustatkować, a Betsy nie potrzebowała niczego innego jak właśnie tego ustatkowania, swojej kotwicy, skały, gruntu. Potrzebowała Lee, który świetnie sobie radził z tym, żeby ją przy ziemi skutecznie utrzymywać. Nie nalegał, aby zrezygnowała z marzeń, nie protestował, kiedy myślami uciekała gdzieś znacznie dalej, ale pilnował tego, aby pozostawała w kontakcie z rzeczywistością. Był jej najsłodszą codziennością i nie chciała mieć już żadnej innej. Każda noc, którą spędzali osobno, a które na szczęście nie zdarzały się jej zbyt często, spędzała w jego koszulce, z telefonem przy buzi, gdyby tylko miał napisać. I brakowało jej w tedy ciepła bijącego od ciała, a że sypiali ze sobą głównie nago, to brakowało jej też tego przyjemnego uczucia, tego poczucia, że był tak blisko, jak tylko mógł.
Teraz w głowie miała niewiele. Właściwie to nic, poza jego przeszywającymi, niebieskimi oczami, delikatnym uśmiechem i błogością malującą się na jego twarzy. Widziała to, jak bardzo jest mu dobrze, kiedy robiła to, co robiła. Aktualnie jednak robiła niewiele, bo każdy kolejny jej ruch był niemal boleśnie przyjemny. Zatrzymała się na moment, nabierając powietrza w płuca, a kiedy powróciła do tego, co robiła, wypuściła je cicho. Kontrolowała swoje doznania, chcąc przedłużać chwile, kiedy byli tak blisko, jak najbardziej. Żeby to wszystko trwało jak najdłużej.
I kiedy tylko z jego ust padło to całe słońce, które sprawiało, że się rozpływała, uśmiechnęła się na tyle szeroko, na ile pozwalały jej te wszystkie odczucia i emocje, które aktualnie drążyły jej ciało.
Ujęła jego twarz w dwie dłonie. Delikatnie. Tak, jakby trzymała w nich swój największy skarb. Brakowało jej słów na to, co chciała mu powiedzieć. I brakowało jej odwagi, żeby tych słów poszukać. Choć przecież przy Lee nie musiała obawiać się niczego. Zwłaszcza nie musiała bać się tego, co myślała i co mówiła. Lee zwykle słuchał jej bez oceniania, chyba że go o to poprosiła. Lee jej słuchał zawsze, bardzo często pozwalając mówić jej po prostu więcej. I to wychodziło im naturalnie.
Jęknęła cicho, ale szybko stłumiła ten jęk pocałunkiem, kciukami gładząc jego policzki. Przyspieszyła, pogłębiając pocałunek i musiała zsunąć jedną z dłoni na jego ramię, bo ścisnęłaby tę przystojną buźkę zbyt mocno, a wcale tego nie chciała Wbiła paznokcie w ramię mężczyzny, w końcu odsuwając się od jego ust.
Byli tak blisko, że czuła, jak jej piersi ocierają się delikatnie o jego tors, jak Lee obejmuje ją coraz mocniej, dociskając jej biodra do swoich. Mógł widzieć, jak na jej ślicznej twarzyczce maluje się nic innego, jak rozkosz pomieszana z bezgraniczną miłością.
— Zamiana? — wyszeptała, kąsając jego ucho ustami. I tak, jak lubiła być na górze i nadawać im tempo, często brała też pod uwagę to, czego i jak chciał Lee. Mimo tego, że byli ze sobą już miesiąc i w tym czasie nie brakowało między nimi zbliżeń, ciągle się siebie uczyli.
be a good boy and make me scream
Lee niepotrzebnie przejmował się tym, co mogliby pomyśleć sobie inni. Nawet jeśli ci inni byli najbliższymi, do tej pory, osobami w życiu Betsy. Jasne, że liczyła się ze zdaniem zarówno rodziców, jak i braci, a nawet i Daphne czy Amelii, ale to było jej życie i to ona chciała przeżyć je w taki sposób, aby było jej dobrze. A niezaprzeczalnie dobrze było jej przy niejakim Lee Maitlandzie, który cholernie niespodziewanie pojawił się w jej życiu, wpierw przyciskając ją do ściany w jej pokoju, serwując powalającą z nóg lasagne i pocałunki o podobnym działaniu, a potem nawet zamontował drzwiczki dla zwierzyńca. Był niespodziewany, bo Betsy nie oczekiwała, że w Mariesville spotka kogoś, z kim mogłaby wieść życie, z kim przechodziłaby przez wszystkie trudy, ale i dobre chwile.
OdpowiedzUsuńAle spotkała i z trudem odrywała od niego nie tylko spojrzenie, ale i dłonie, i usta. I najchętniej to spędzałaby całe doby wręcz do niego przyklejona, bo był silny, ciepły i po prostu jej. W ciągu tego miesiąca oboje musieli przyzwyczaić się do tego, że Betsy po prostu czuła się przy nim bezpiecznie i nawet po koszmarnym dniu szukała ukojenia w jego ramionach. I albo po prostu się przytulała, albo opowiadała o kolejnych zasłyszanych plotkach.
Obserwowała, jak Lee przepada. Jak zatapia się w ciepłej przyjemności, którą teraz mu podarowywała. Jak z trudem odsuwa się od jej ciałka, jak sunie ustami po rozpalonej skórze. I Betsy nie wiedziała, czy to tylko temperatura wynikająca z tego, co robili i jak blisko byli siebie, czy też to ciepło, które biło od rozpalonego kominka, ale czuła, jak po jej plecach spływa chłodniejsza strużka potu. Wraz z nią poczuła przechodzący po jej ciele dreszcz.
Uśmiechnęła się figlarnie, kiedy Lee przystał na propozycję zmiany. I opadła miękko na puchaty dywan.
Odnalazła jego spojrzenie, sunąc dłońmi po jego ramionach. Odwróciła buźkę nieco w bok tak, aby trafić ustami na wnętrze jego dłoni, którą oparł delikatnie na jej policzku. Dotyk Lee ją parzył, ale było to cholernie przyjemne. I wcale nie chciała się spieszyć, nie chciała nigdzie gnać, chciała po prostu korzystać z tej chwili jak najdłużej. Ciche westchnienie wyrwało się z jej ust, kiedy Lee nakierował jej nogę. Niemal oplotła udem biodro mężczyzny, ułatwiając mu dotarcie tam, gdzie potrzebował się teraz znaleźć.
Jęknęła więc, kiedy znowu mogła go poczuć. Bo tak, to niezmiennie było kurewsko wspaniałym uczuciem. Tak po prostu. Przymknęła na moment oczy, potrzebując chwili na to, aby ich ciała znowu odnalazły wspólny rytm. Przesunęła dłonie na jego kark. Dzisiaj nawet jej palce były niesamowicie ciepłe, kiedy wplatała je w jego przydługie włosy.
I teraz, kiedy miała na to sposobność, patrzyła mu znowu po prostu w oczy. Idealnie niebieskie. Nie liczyło się nic innego. Nie liczyła się opinia innych osób. Obawy Lee nie znajdowały żadnego uzasadnienia, bo on — być może nie kazałby jej wybierać, ale ona już podjęła decyzję, której nawet nie musiała podejmować.
Byłaby z nim. Mimo wszystko. Na przekór innym. Byłaby z nim.
Tak, jak była teraz i jak razem dążyli do tego, aby osiągnąć przyjemność, która była coraz, coraz bliżej. Jęknęła znowu, bacząc mu wprost w oczy niemal bezczelnie. Dołączyła też drugą nogę, coraz ciaśniej obejmując jego biodra. Tak, aby być jeszcze bliżej i czuć go jeszcze bardziej. Mocniej.
— Przyspiesz — poprosiła szeptem, ledwo wydobywając z siebie głos. Uniosła się nieco, trafiając na jego usta. I ten pocałunek, choć przepełniony czułością, nie miał w sobie nic z delikatności.
you are doing more than great, darling
Słabość Betsy do starych dziadów, tfu, starszych od niej mężczyzn była po prostu zauważalna. Może dlatego, że nieustannie szukała kogoś znacznie silniejszego i bardziej doświadczonego od siebie? A może było tak dlatego, że Gabriel skutecznie nią wtedy zmanipulował, bo nie dość, że był starszy, to jeszcze był wykładowcą, więc śmiało mógł wykorzystać swoją władzą nad młodziutką, głupiutką wtedy studentką. Jednak z Lee było zupełnie inaczej. Czuła się przy nim przede wszystkim bezpieczna. Jasne, że ją pociągał, że był cholernie seksowny i cholernie umiejętnie się nią zajmował, ale to właśnie to poczucie bezpieczeństwa i ta trudna do opisania prostymi słowami czułość wiodły w ich relacji prym. Z perspektywy czasu wiedziała, że relacja z wykładowcą była po prostu zła, a to co wydawało jej się miłością było jawną kpiną z niej.
OdpowiedzUsuńTeraz dopiero dowiadywała się o tym, czym jest miłość. I ta miłość była nie tyle piękna, co po prostu oszałamiająca, zapierająca dech w piersiach i otwierająca przed Betsy znacznie więcej furtek, jeżeli chodziło o jej dalsze życie. Miłość, choć oślepiająca, to w przypadku miłości do Lee otworzyła Betsy oczy na sporo. Na to, czego sobie odmawiała i na to, od czego się odcinała. Teraz wiedziała, że to wszystko było złe, niesłuszne i nieskuteczne, bo unieszczęśliwia się na siłę.
Gdyby tylko znacznie wcześniej wiedziała, że takie zachowanie nie doprowadzi do niczego dobrego, to pewnie nic by z tym nie zrobiła. Bo jednak okazywało się, że u swojego boku potrzebowała kogoś, kto będzie w stanie zrozumieć, zdjąć odrobinę ciężaru z jej barków, nawet jeśli za ten ciężar odpowiedzialna była właściwie sama Betsy i jej zamknięcie się na to, co piękne.
Piękne okazywały się jednak te święta i pod ciałem Lee, pod jego słodkim ciężarem, ciepłem i z każdym kolejnym jego ruchem były po prostu piękniejsze. Odwzajemniała każdy pocałunek, bo wbrew wszystkiemu to one dodawały jej właśnie siły i pozwalały choć odrobinę odsunąć to, co nieuniknione, a chciała odsuwać to na tyle, aby móc skończyć nie tyle równo z nim, a co w podobnym czasie.
Nie odpowiedziała mu nic, bo mówienie okazywało się teraz zbyt trudne i zupełnie niepotrzebnie, bo skoro Lee przyspieszył, to już doskonale wiedzieli, gdzie oboje zaraz się znajdą. A mimo to, ciche kurwy wyrywały się z jej ust, pomieszane z wyszeptywanym przez nią imieniem Lee, cichymi westchnieniami i znacznie głośniejszymi jękami, które — gdyby tylko nie byli sami w domu — z pewnością mogłyby zwrócić na siebie czyjąś uwagę. Ale byli sami i Betsy, która przy Lee się w niczym nie krępowała, mogła po prostu być tak rozkosznie głośną, jak lubili to oboje.
Gdy brakowało już doprawdy niewiele, a Lee ponownie wsparł czoło na jej, przymknęła oczy, mocno zacisnęła palce na jego ramionach, aby potem wsunąć się dłońmi na jego plecy i znaczyć paznokciami prostą ścieżkę, z dołu ku górze. Głośny jęk, któremu bliżej było do zmysłowego krzyku, skutecznie zagłuszył na chwilę wesoło trzaskający ogień w kominku i ich przyspieszone oddechy. Drżała pod naporem rozkoszy, a w uszach słyszała przede wszystkim dudnienie własnej krwi.
— Lee… — wychrypiała, bo od tych krzyków, jęków i westchnień zwyczajnie zaschło w jej gardle. I tak, jak z każdym jego ruchem uciekali od delikatności to teraz, po spełnieniu, w głosie Betsy pobrzmiewała już przede wszystkim czułość, a jego imię w jej ustach jeszcze nigdy nie brzmiało tak miękko.
the sweetest ending
A Betsy była wdzięczna Lee za to, że nie tylko pokazywał jej to, na czym miłość polega, ale również nie traktował jej z góry. Bo choć nazywał ją grzeczną dziewczynką, to nigdy nie dał jej odczuć, że jest gówniarą. Od samego początku ich znajomości, od wtargnięcia na zaplecze The Rusty Nail, nie musiała się przy nim krępować. Czuła się w jego towarzystwie naturalnie i początkowo wejście w rolę jego kochanki było po prostu łatwe. I pewnie gdyby tylko nie pozwolili sobie wtedy na ten jeden pocałunek na jej łóżku, to pewnie do dziś mogliby żartować w podobny sposób.
OdpowiedzUsuńŻarty skończyły się jednak szybciej niż oboje w ogóle śmieli zakładać. Betsy nawet nie sądziła, że kucharz z lokalnego baru, przyjezdny mężczyzna, w okolicach czterdziestki, z rozwodem w papierach i znacznie bardziej… obszerną historią niż jej własna, będzie kimś, kto zainteresuje się lokalną listonoszką.
Nie narzekała. Nie śmiałaby, a te święta tylko utwierdziły ją w przekonaniu, że dokonała słusznego wyboru. Chociaż tego wyboru dokonało za nią jej serce, które w błyskawicznym tempie przepadło właśnie za tym konkretnym mężczyzną. Nie miała żadnych wątpliwości już wtedy, kiedy spędzali wspólny weekend nad jeziorem i kiedy Lee kochał się z nią po raz pierwszy wiele rzeczy w jej życiu uległo zmianie.
Nabrała wątpliwości, kiedy ten zniknął na tydzień i nawet nie dawał znaku życia. Wtedy była gotowa na to, aby przyznać, że wcale mu na niej nie zależało, bo jeśli tylko coś szło nie tak, to Betsy winę brała na siebie. Szukała problemów w sobie, bo podobnie, jak i Maitland, miała masę kompleksów, które w jego towarzystwie akurat przestawały mieć jakiekolwiek znaczenie.
Przy nim najlepiej czuła się nago, kiedy sunął ciepłymi palcami każdej krągłości jej ciała, kiedy nie widział nic poza jej zielonymi, roziskrzonymi oczami. I gdyby nie fakt, że musieli przecież żyć, pracować, jeść i wykonywać wszystkie inne, w jej mniemaniu zbędne, czynności, to Betsy nawet nie chciałaby opuszczać miejsca, w którym był Lee.
Była jego słoneczkiem i w tej roli czuła się znakomicie, ale to on również sprawiał, że Betsy rzadziej narzekała, łatwiej przyjmowała kolejne ciosy w postaci krzywdzących plotek. U jego boku świat był po prostu lepszy.
I teraz, kiedy przez krótką chwilę leżała w bezruchu pod jego ciałem, rozkoszowała się tą bliskością, napawając się jego zapachem. Jej własne serce tłukło się piersi, krew dudniła w uszach, ale słyszała przede wszystkim ciężki oddech Lee tuż obok swojego ucha. Przyjemne dreszcze nadal rozchodziły się po jej ciele, kiedy powoli rozluźniała wszystkie mięśnie. I najlepsze w tym wszystkim było to, że nie musieli się nigdzie spieszyć, że akurat dzisiaj mogli się cieszyć tą chwilą niemal w nieskończoność.
Ciche westchnienie wyrwało się spomiędzy jej naznaczonych pocałunkami warg, kiedy Lee położył się obok. I mimo tego, że temperatura w salonie była wysoka, to Betsy poczuła, jak chłodniejsze powietrze ogarnia jej ciało. Przeciągnęła się rozkosznie, jeszcze zanim Lee ją do siebie przyciągnął, a potem wtuliła się w jego bok, nogę wplątując o jego udo, głowę układając w zagłębieniu ramienia. Drobnymi, szczupłymi palcami sunęła po jego torsie, zahaczając o niektóre z blizn, którym zawsze poświęcała swoją uwagę.
Minęła chwila. Dłuższa. Spokojna, kiedy tak leżeli niemal w bezruchu, ciesząc się wzajemną obecnością.
— Lee… — zaczęła, nim w ogóle wykonała jakikolwiek ruch. Uniosła się na przedramieniu, pozwalając sobie na to, aby teraz zawisnąć nad jego twarzą. Jego skóra przyozdobiona była i światłem rzucanym przez lampki choinkowe i ogniem płonącym w kominku, który powoli zaczynał już przygasać.
UsuńWolną dłoń ułożyła z czułością na jego policzku, kciukiem gładząc skórę mężczyzny. Uśmiechnęła się delikatnie tylko po to, aby po chwili złożyć na jego ustach czuły pocałunek. I nawet teraz, przy tak prostej, delikatnej czułości, poczuła, jak przyjemny dreszcz przebiega wzdłuż jej kręgosłupa.
— Kocham cię, wiesz? — szepnęła nagle i niespodziewanie. Nagle, bo od dłuższej chwili, nie licząc tego, jak wypowiedziała jego imię, nic nie mówili. Niespodziewanie, bo nawet sama nie wiedziała, czy w końcu zdecyduje się na to wyznanie, czy też nie. A jednak, kiedy wypowiedziała z pewnością pobrzmiewającą w głosie te dwa kluczowe słowa, poczuła przede wszystkim ulgę. I to, jak ta miłość, o której do tej pory tyle myślała, rozlewa się leniwie po całym jej ciele.
Can anything beat this moment, my love?
W tej chwili żałowała, że tak długo wstrzymywała się z wyznaniem mu swoich uczuć, co do których nabierała pewności przez cały ten czas, kiedy się poznawali. One były w niej właściwie od samego początku, pierwsze zaklikanie czy też zauroczenie pojawiło się już pierwszego wieczora, kiedy wspólnie przygotowywali lasagne i kiedy po raz pierwszy mogła zatracić się w spojrzeniu tych szalenie niebieskich oczu. Co do tego, że zakochała się w Lee upewniła się w domku nad jeziorem, ale wydawało jej się, że to zbyt szybko, żeby wyznawać komukolwiek swoje uczucia. Nie chciała go przestraszyć, nie chciała go do siebie zniechęcić.
OdpowiedzUsuńNie była też do końca pewna, czy Lee czuł to samo. I właśnie tę pewność zyskiwała w ciągu ostatniego miesiąca. Wszystkie te czułe gesty, spojrzenia i wspólne chwile utwierdzały ją w przekonaniu, że w końcu trafiła na kogoś, kto szanuje to, kim była. A Lee nie dość, że ją szanował, to jeszcze doceniał. Widziała to za każdym razem, kiedy opowiadała mu o najnudniejszej lub bardziej niedorzecznej rzeczy, która ją spotkała. Widziała zrozumienie w jego spojrzeniu, kiedy żaliła się na stare sąsiadki i widziała cierpliwość, kiedy ona narzekała na kolejkę w sklepie.
Lee wspierał ją nawet wtedy, kiedy o to nie prosiła i chyba to w tym wszystkim było najwspanialsze. Że powoli wchodzili na etap, w którym wcale nie potrzebowali słów, aby coś zrozumieć. Czasami wystarczyło krótkie rzucenie okiem, jakiś grymas, gest, aby Lee reagował. Był najwspanialszy i Betsy nie raz i nie dwa miewała chwile, w których wątpiła w to, że na niego zasługuje. Bo on mógł uważać się za starego dziada, który nie mam jej nic do zaoferowania, ale ona swoje wiedziała. Wiedziała, że Lee Maitland jest jej całym światem.
I teraz ten jej cały świat leżał razem z nią na dywanie przy kominku, w którym ogień powoli dogasał. Betsy czuła się jednocześnie pewnie i niepewnie, kiedy z jej ust wyrwaly się te dwa słowa. Była pewna swoich uczuć do Lee, ale nie była pewna jego reakcji. Wydawało jej się, że wszystko powinno być w jak najlepszym porządku, że Lee odpowie tym samym albo przynajmniej zamknie jej usta w pocałunku.
Jej buzię bardzo szybko rozjaśnił szeroki, promienny uśmiech. Taki, który był sumą wszystkich tych uśmiechów, które do tej pory posyłała właśnie jemu. Sięgnął zielonych oczu, które patrzyły na Lee z czystą, niezachwianą miłością. Rumieniec na bladych policzkach nabrał na sile, a Betsy nawet cicho i krótko zachichotała. Nie mogła inaczej, kiedy szczęście w najczystszej postaci zalewało jej tłukące się w piersi serce.
— Bardzo dobrze się składa… — powtórzyła po nim, nie mogąc oderwać od niego spojrzenia. Przygryzła delikatnie dolną wargę, kręcąc przy tym nieznacznie głową. — Bardzo, bardzo dobrze — dodała i skradła mu kolejnego całusa, ale krótkiego, żeby móc powrócić do obserwacji jego przystojnej twarzy. Bardzo dobrze się składało, bo tak właściwie to Lee, świadomie bądź nie, złożył Betsy w jedno. Pozwolił jej być sobą. Tą lekko niepoprawną marzycielką, którą ktoś musiał zakotwiczyć w rzeczywistości. I tym kimś był właśnie on. Jej Lee.
— Kocham cię — powtórzyła, tym razem delektując się brzmieniem tych słów. I jeśli Lee nie wierzył w niemożliwość Betsy, to miał się teraz o tym przekonać, bo skoro już raz się przyznała na głos do tego, co czuje, zamierzała to powtarzać w nieskończoność.
I’m so glad I found you
Zdecydowanie kocham miało teraz zostać jej ulubionym słowem w połączeniu z osobą Lee. Była naprawdę szczęśliwa. Tak szczęśliwa, jak jeszcze nigdy w życiu, choć nie mogła powiedzieć, aby jej tego szczęścia brakowało. Jasne, w pewien sposób odbierała je sobie sama, rezygnując z rzeczy, które stanowiły elementarną część jej życia. I to nie tak, że Betsy była w tym wszystkim niemądra, no może odrobinę, ale robiła to, co uważała za słuszne. I skoro sztuka miała kojarzyć jej się z Chicago i Gabrielem, to postanowiła z tego zrezygnować. Dopiero moment nad jeziorem, kiedy wyciagnęła szkicownik i kredki sprawił, że dostrzegła błąd w swoim rozumowaniu. Zwykle to właśnie sztuka, nawet zwykłe gryzmolenie w pamiętniku, który dzisiaj też zasługiwał na kolejny wpis, pomagały na wszystkie życiowe porażki, niedogodności czy smutki.
OdpowiedzUsuńMalowanie dla Lee było czymś niemal oczyszczającym, bo widziała, że doceniał to, co robiła. Nieważne były kreski, plamy, źle pociągnięte linie czy krzywe horyzonty. On patrzył na całokształt i jeszcze dodatkowo się nad tym wzruszał, co podwójnie chwytało ją za serce. Bo Lee uroniający łzę nad jej obrazem był widokiem rozczulającym. Ceniła w nim też to, że nie bał się okazywać swoich uczuć. Był w tym wszystkim po stokroć razy bardziej męski niż przypadkowy, nafaszerowany sterydami macho z siłowni.
— Ja myślę — rzuciła przekornie, kiedy stwierdził, że jest szczęśliwy ze spotkania jej. Ona też była. Ponad wszystko. Nie żałowała ani jednej chwili od momentu, kiedy pierwszy raz przekroczyła próg The Rusty Nail celem sprzedania mu gorących ploteczek. Nie żałowała tych pierwszych pocałunków, tego nieśmiałego, ale zadziornego obmacywania Lee, który wtedy był dla niej właściwe obcy, tego weekendu nad jeziorem i tego tygodnia, podczas którego nie mieli kontaktu. Miała wrażenie, że wpadka Lee z Oklahomą tylko ich umocniła.
— Jesteś największym szczęściarzem na świecie — kontynuowała, odwzajemniając każdy kolejny jego pocałunek. Bo to zdecydowanie był dobry moment na pocałunki. Uśmiechała się przy tym, co mógł poczuć, bo w końcu ich usta niemal się od siebie nie odrywały. Betsy opadła na plecy, układając się wygodnie na dywanie i ujmując twarz Lee w swoje drobne dłonie pociągnęła go nad siebie. Zachichotała, przy okazji rumieniąc się na policzkach jeszcze bardziej.
Trzymała całe swoje szczęście w dłoniach i chyba temu wszystkiemu nie dowierzała.
— Taka energiczna, piękna, mądra i dobra… Ja nie wiem, jak ci się udało taką kobietę znaleźć. — Zaśmiała się, aby zaraz zagłuszyć swój śmiech w pocałunku, który nie był ani krótki, ani delikatny. — Myślisz, że musimy wstawać? — spytała, kiedy udało jej się oderwać od Lee, aby nabrać powietrza w płuca.
Wiedziała, że nie musieli. Nic ich nie goniło, zwierzaki po męczącym dniu najwidoczniej zajęły się sobą, posprzątali po kolacji, Mariesville pogrążone było w poświątecznej ciszy. Czas jakby stanął w miejscu, a Betsy mogłaby tak bezustannie zatracać się w spojrzeniu Lee.
♥
Był.
OdpowiedzUsuńI ona też była największą szczęściarą, chociaż Lee lubił sobie przypisywać łatkę starego dziada, który już na nic dobrego nie zasługiwał. W mniemaniu Betsy oboje zasługiwali na to, co najlepsze. Na siebie nawzajem, na swoją miłość, na budowanie życie razem i choć byli ze sobą dopiero miesiąc, Murray miała wrażenie, że była u boku Lee już znacznie dłużej i tego dłużej też potrzebowała. Właściwie potrzebowała wieczności z nim.
Widziała też to, jaki wpływ miał na nią Lee. Nie była obojętna na jego słowa i gesty, bardzo często biorąc je sobie do serca. Nie bez powodu coraz częściej sięgała po przybory do malowania, nie bez powodu przygotowała ten spory obraz jako prezent pod choinkę.
— Znalazłam. To prawda — przyznała z uśmiechem. — Ale wiesz, że to sprawka tej lasagne, prawda? Że się w tobie zakochałam? — dopytała, zamierzając się z nim nieco podroczyć. Bo choć doskonale wiedzieli, że jedzenie przygotowywane przez Lee było tylko przyjemnym dodatkiem, to przecież mogła poudawać, że wcale tak nie jest, prawda?
Nie miała nic przeciwko temu, aby nie wstawać. Odwzajemniała jego pocałunki, które skradał jej w słodki sposób. Właściwie to nie musiał nic kraść, bo Betsy od jakiegoś czasu była cała jego, a to co z nią robił, co robił z jej ciałem sprawiało tylko, że w jego dłonie oddawała się tym chętniej.
I zauważała też, jaki ma wpływ na niego. Bo pamiętała to, jak bez żadnych emocji, nawet nieco pochmurnie, przywitał ją w tedy w The Rusty Nail, dając jej do skosztowania swój autorski sos. A może to nie była lasagna tylko właśnie ten sos? Betsy wiedziała jednak, że Lee przy niej uśmiechał się w niewymuszony sposób, a i czasem szczerze roześmiał się kiedy sprzedawała mu kolejnego niedorzecznego suchara.
Mieli na siebie dobry wpływ i musieliby być więcej niż głupi, gdyby chcieli z tego zrezygnować. Betsy nie miała problemu z tym, aby wyobrazić sobie szybki ślub w Atlancie czy Las Vegas te kilka tygodni temu i teraz tym bardziej nie miała. A kiedy już wzajemnie upewnili się co do swoich uczuć, to czemu mieliby nie zrobić w przyszłości kolejnego kroku w tę stronę? Wiedziała, że Lee już był po rozwodzie, że miał kiedyś żonę, ale Betsy chciała, żeby to ją tak nazywał. Chciała być już nie tylko jego słoneczkiem, ale i całym światem. Chciała być kimś, z kim Lee mógłby stworzyć rodzinę. Małą, bo małą, ale jednak…
— Wiesz… — zaczęła, kiedy Lee się nad nią pochylał, ale dał jej w końcu możliwość zabrania głosu i tym samym powstrzymała go od kolejnego pocałunku, sunąc dłonią po jego policzku. — Tak mi się przypomniało, że nie skończyłam tematu prezentów… — zauważyła ciszej. — I wracając też do tematu Atlanty… — Czy Betsy celowo budowała napięcie? Ależ oczywiście, że tak. Umilkła na moment, uniosła się nieznacznie i cmoknęła jego usta, aby z cichym westchnieniem opaść na dywan. Wolną dłonią sunęła teraz po jego ramieniu, na którym się wspierał, wyczuwając pod opuszkami palców nierówności drobniejszych blizn.
— Zrobiłam sobie prezent i kupiłam dwa bilety na wystawę w Atlancie. — Wyrwała to w końcu z siebie. — W połowie stycznia. Mam wejściówki na sobotę i pomyślałam, że może… może pojechałbyś ze mną? — spytała, a potem, żeby go od razu nie zniechęcić, dodała: — To artysta z Europy, z którym mieliśmy blok zajęć na studiach i ma teraz wystawy tylko w kilku miastach w Stanach, i… — łapczywie nabrała powietrza w płuca. — Tak się składa, że akurat w Atlancie. Hm?
Umilkła i znieruchomiała, wpatrując się w niego z rosnącym oczekiwaniem. Ba, z tej niepewności aż przygryzła dolną wargę.
maybe you could throw on a suit? ♥
Betsy może i w tym wszystkim była niepewna, kiedy pytała go o wspólny wyjazd do Atlanty, ale tak naprawdę, gdyby miała przyznać z ręką na sercu, to miała stuprocentową pewność co do tego, że Lee się zgodzi, że nie puści jej samej do Atlanty, że nie opuści okazji, aby spędzić czas razem, ale w innej formie. No i miał mieć w końcu okazję, aby poznać te drugie perfumy Betsy, które trzymała na wieczorne wyjścia i specjalne okazje. A ona traktowała to jako okazję do tego, aby znowu wkręcić się w świat sztuki, aby się zainspirować, aby odnaleźć się na powrót w wielkim świecie, z którego wydarto ją w sumie na jej własne życzenie, prawda?
OdpowiedzUsuńOdetchnęła głębiej, nawet cicho wzdychając, kiedy usta Lee znalazły dogodne miejsce na słodkie tortury na jej szyi. Zdecydowanie wiedział co robić, aby utrudnić jej racjonalne myślenie i formułowanie zdań. Ale wcale nie protestowała, nie odsuwała go od siebie, właściwie to odchylała głowę tak, aby miał jeszcze łatwiejszy dostęp do jej ciepłej, miękkiej skóry, która aż się prosiła o takie pieszczoty.
— Tak właściwie to… Zabukowałam już pokój w hotelu blisko tej galerii — zauważyła z cichym śmiechem. No bo wychodziło na to, że postawiła go przed faktem dokonanym, ale chyba żadne z nich nie miało co do tego żadnych pretensji. — Z soboty na niedzielę, osiemnasty-dziewiętnasty stycznia. Wyślę ci jeszcze smsa ze szczegółami. — Dodała z uśmiechem. — Żebyś nie zapomniał.
I to nie tak, że zarzucała Lee zapominalstwo, nic z tych rzeczy, ale nawet ona, choć sporo młodsza, wolała mieć wszystko zapisane i zaznaczone w kalendarzu. Bo może i była roztrzepana, ale zawsze była punktualna i zwyczajnie starała się nie zawodzić ludzi, z którymi się umawiała.
— I wiesz co… Możemy potem pójść na kolację. Słyszałam, że w Atlancie jest restauracja z menu degustacyjnym, która robi furorę…
Czy Betsy się przygotowała? Ależ oczywiście. I tak, jak ona będzie zachwycała się sztuką, to Lee mógł pozachwycać się dobrym jedzeniem, może i też zyskałby w ten sposób inspirację? I tak, jak Betsy miała chwiejną relację z jedzeniem, tak zjadała wszystko, co pod nos podsuwał jej Maitland. Gotował znacznie lepiej niż ona, właściwie mogłaby się pokusić o stwierdzenie, że gotował nawet lepiej od jej matki, ale wiedziała, że lepiej było nie wypowiadać takich słów na głos.
— Także pojedziemy na noc. Ale ty prowadzisz — zastrzegła od razu, bo raz, że nie wyobrażała siebie jako kierowcy w tak długiej trasie, a dwa nie widziała siebie za kierownicą w tak dużym mieście jak Atlanta. Już Camden było dla niej wystarczająco stresujące. — Masz jakiś garnitur? Marynarkę? — spytała cicho, wplatając palce swoich dłoni w jego włosy. No cóż, z pewnością powinni powoli pomyśleć o tym, żeby wstać z tego dywanu, ale… było jej tak dobrze. No i dotarło do niej, że nigdy nie widział Lee ubranego w garnitur. Dzisiaj założył całkiem elegancki sweter i ładną koszulę, i to też był dla niej szok, bo kojarzyła go z prostych t-shirtów i luźnych koszul, w których wyglądał cholernie seksownie.
— Nie mogę się doczekać — przyznała w końcu, kiedy nadal zarumieniona i z ewidentnym rozmarzeniem spojrzała w te jego niebieskie oczy.
you look perfect in everything ♥♥♥
Gdyby tylko Betsy wiedziała, że Lee przejmuje się kosztami tego wyjazdu, to sprowadziłaby go na ziemię. Bilety do galerii opłaciła, podobnie, jak i pokój, który może i do najtańszych nie należał, bo hotel faktycznie był w centrum Atlanty, ale Betsy chciała zadbać o to, aby ten wieczór, właściwie to weekend w stolicy stanu był po prostu romantyczny. Chciała pozwolić sobie na odrobinę luksusu, nawet jeśli o wiele lepiej czułaby się w chatce nad jeziorem. I doskonale wciąż pamiętała, że wszelkie koszty związane z tamtym wyjazdem spoczęły na Lee. Częściowo chciała mu się odwdzięczyć, a częściowo ten wyjazd był jej pomysłem, więc nie zamierzała obciążać Lee żadnymi wydatkami.
OdpowiedzUsuńBo ona miala pieniądze. Mieszkała nadal pod dachem rodziców, którzy nie wymagali, aby dokładała się do rachunków, więc od kilku już lat właściwie odkładała całe pensje, które otrzymywała w pracy listonosza. Należała do oszczędnych osób, nie miała zbyt wielkich potrzeb, więc rzadko kiedy pozwalała sobie na takie ekstrawagancje, jak ten wyjazd, który zaproponowała. Miała też jeszcze fundusz powierniczy, który naruszyła, rzecz jasna wtedy, kiedy studiowała, ale pozostałej kwoty nie ruszała. I nawet nie chciała słyszeć o tym, że Lee miał za coś płacić na ich kolejnym wyjeździe. Mógł zapewnić pełen bak paliwa. I tyle.
Ale nie znała jego myśli, więc póki co nie mogła rozwiać jego wątpliwości i zapewnić go, że wcale nie będzie musiał prać dodatkowych fuch, bo jego księżniczka postanowiła, że w jeden weekend zaszaleją.
Betsy wiedziała, że pieniądze szczęścia nie dają, bo choć czesne na studiach rodzice pozwolili opłacić jej z tego nieszczęsnego funduszu, tak w Chicago utrzymywać musiała się sama. Nie bała się żadnej pracy, doceniała to, że mogła pracować i…
Już cieszyła się na samą myśl, że będzie mogła wskoczyć w jakąś seksowną sukienkę, której widoku Lee mógłby się nawet nie spodziewać. Jej głowa pełna była już planów i pomysłów na to, co będą robić w tym hotelu i poza nim, ale wolała przyjemnie zaskoczyć swojego mężczyznę niż snuć te fantazje na głos.
— Kocham cię — powtórzyła już trzeci raz w ostatnim czasie, kiedy Lee przyznał, że wszystko brzmi świetnie. I może gdyby Betsy była bardziej domyślna albo gdyby została lepiej wtajemniczona w sytuację finansową Lee, to wiedziałaby, że dołożyła mu swoim świetnym pomysłem zmartwień. A przecież tego za wszelką cenę chciała unikać.
— Wstajemy — zadecydowała, bo doskonale przecież wiedziała, że będą mogli przenieść się niebawem do jej łóżka, które było w stanie wiele znieść, w końcu to był solidny mebel. Uniosła się do siadu, zmuszając Lee do tego samego. I jeszcze tylko na krótką chwilę, skradła mu porządnego całusa.
Przepadła. Po stokroć przepadła dla Lee. I wcale się przed tym nie broniła i nawet nie zamierzała. Podniosła się jednak, ciągnąc go za sobą. Nie potrzebowała wiele siły, bo ten był na tyle uczynny, że jej to ułatwił.
— Zmęczony? — spytała, sunąc dłonią po jego torsie i brzuchu. Już nie zaczepnie, nie prowokacyjnie, ale nie mogła nic poradzić na to, że jej ciało wręcz lgnęło do ciała Lee. Rozejrzała się, próbując namierzyć ich porozrzucane niemal po całym salonie ubrania.
Sięgnęła po błękitną koszulę Lee i w pierwszym odruchu chciała mu ją oddać, ale stwierdziła, że kto, jak kto, ale ona będzie wyglądać w niej świetnie. Zarzuciła ją sobie na ramiona i szybko sięgnęła do guzików, zapinając parę z nich, ale jednak musiała przerwać i wpierw wywinąć za długie rękawy, spojrzała na Lee, unosząc lekko brew.
— Pasuje mi?
and I look so fucking amazing in your clothes ♥
— Nie. — Odpowiedziała od razu na jego pytanie, kręcąc przy tym lekko głową. Kiedy podwinęła rękawy miękkiej, bawełnianej koszuli i zapięła większość guzików, pozostawiając rozpiętych tylko tych kilka pod szyją. — Za dobrze w niej wyglądasz, dlatego moja będzie tylko na szczególne okazje — przyznała, bo choć miała tendencję do tego, aby kraść ciuchy Lee, bo był mięciutkie, pachniały nim i były po prostu za duże, co wyjątkowo jej się podobało, to nie mogła zabierać z jego garderoby wszystkiego, co wpadłoby w jej łapki. Wiedziała, że Lee nie miałby nic przeciwko temu, ale musiała znać jakiś umiar. Ubrana więc jedynie w jego koszulę i swoje proste, bawełniane figi, podeszła do niego i unosząc się na palcach, wspierając się dłońmi o jego biodra, skradła mu kolejny pocałunek. Kochała go i nie mogła się nadziwić temu, że i on kochał ją. Wiedziała, że tak jest, czuła to od dawna, jeśli można było tak podsumować okres tych kilku tygodni, ale miło było wiedzieć, że Lee był jej, ona jego i kochali się nawzajem, i już nie musieli tego ukrywać. Ani przed sobą, ani przed całym światem.
OdpowiedzUsuńŚwiąteczna noc i każda kolejna mijała im w podobny sposób, zasypiali i budzili się przy sobie, słyszeli kocham cię na dobranoc i na dzień dobry, na pożegnanie i podczas ewentualnego lunchu w The Rusty Nail. Betsy może przesadzała z tym całym wyznawaniem uczuć, ale wiedziała, że żadne słowa nie są w stanie dokładnie oddać tego, co czuła do Lee. Promieniała. Nigdy nie czuła się szczęśliwsza i wcale nie protestowała, kiedy sylwestra spędzili tylko we dwoje w domu jej rodziców, mając na oku zwierzaki. Tym razem udało obejrzeć im się nawet dwa filmy, zjeść przepyszną kolację i pójść spać o przyzwoitej porze. Wspólnie weszli w nowy rok, bez żadnych dramatów, które towarzyszyły im podczas świąt. Betsy nadal, mimo upływu kolejnych tygodni, była zachwycona Lee i okazywała mu to na każdym kroku. Dzielnie pomagała mu podczas remontu, bo oboje byli świadomi tego, że już niebawem wracają jej rodzice i musieli przygotować sobie miejsce do tego, aby móc spędzać czas bez niczyjego towarzystwa.
I właśnie w tym całym czasie, aż do dziesiątego stycznia jedynym zmartwieniem Betsy był po prawdzie rychły powrót jej rodziców do kraju. Ich europejskie wakacje dobiegały końca, zaczęli częściej kontaktować się z Betsy, zapowiadając swój powrót. Musieli też przełożyć lot powrotny ze względu na warunki atmosferyczne. Scott miał być tym, który miał odebrać rodziców z lotniska w Atlancie. Ale zapił. I w sumie nikt już się temu nie dziwił. Charles urządził mu awanturę, biorąc więc transport rodziców na siebie. Problem polegał na tym, że Daphne w jednym momencie zaczęła czuć się więcej niż paskudnie, więc Charlie, co nie dziwne, zadecydował, że jedzie najpierw do szpitala w Camden. I kiedy czasu było coraz mniej, a na dzieciom Murrayów na rękę było opóźnienie przylotu, Betsy dostała informację, że Charlie nie da rady, bo jest źle. I żeby Betsy to ogarnęła.
Był już wieczór. Słońce już schowało się za horyzontem, a Betsy krzątała się właśnie po domu, upewniając się, że wszystko jest w takim stanie, w jakim zostawiła go jej matka. Kiedy przeczytała wiadomość od brata, zrobiła wielkie oczy, a jej serce ruszyło galopem. Zwykle o tej porze czekała już na Lee albo wybierała się do niego, w zależności od tego, jak się umówili. A dzisiaj wszystko było nie tak.
Ona? Jechać do Atlanty?
Cóż, miała w planach jechać do Atlanty za nieco ponad tydzień. W towarzystwie Lee, aby spędzić tam całkiem udany weekend. I już chciała nawet pisać do rodziców, aby załatwili sobie spanie w jakimś przylotniskowym hotelu, a Scott przyjedzie po nich rano, kiedy tylko wytrzeźwieje. I choć wiedziała, że to nie byłby wcale taki tragiczny pomysł, to doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że jej rodzice po prostu chcieli być już w domu.
Czy Lee mógł być w szoku, kiedy Betsy wtargnęła do kuchni The Rusty Nail bez żadnego skrępowania, z wypiekami na twarzy, z kluczem do mazdy cx-5 swoich rodziców w dłoni, kurtką narzuconą pospiesznie na czerwoną bluzę w Oklahomy? No mógł być. Przecież wiedział, że dzisiaj wieczorem wracają jej rodzicem i przecież razem zaplanowali, że po prostu kolejnego dnia zrobią wspólnie dla nich dobry obiad, prawda? Tak, żeby Lee mógł się popisać swoimi umiejętnościami i odciążyć zmęczoną po podróży Bethany.
UsuńStała teraz jednak w kuchni lokalnego baru, przyglądając się Lee, który już powoli kończył swoją pracę.
— Muszę… — zaczęła bez żadnego przywitania, byleby tylko zwrócić na siebie jego uwagę. — Muszę jechać do Atlanty, Scott się najebał, Charlie jest w szpitalu z Daphne, ja… Lee… — jęknęła cicho, bo przecież Maitland doskonale wiedział, jaki stosunek do prowadzenia samochodu miała Betsy. I jak jeszcze była w stanie suvem rodziców zrobić trasę pod dom Maitlanda albo pod supermarket, może nawet dojechałaby w stresie do Camden, ale do trasa do Atlanty wydawała jej się zbyt odległa, zbyt ciężka. I prędzej po trasie dostałaby zawału niż dojechałaby na miejsce.
honey, help
Nie mogła wyjść z podziwu dla tego, jak spokojny i opanowany potrafił pozostawać Lee. Nie wiedziała, czy tylko dla niej i przy niej zawsze był taki, co stanowiło kontrast dla jej niemal wiecznego roztrzepania i braku cierpliwości. Domyślała się, że i Lee potrafił pęknąć, świadczyłoby o tym choćby jego zniknięcie w Oklahomie, ale też nigdy nie dawał po sobie znać, że coś go złości albo irytuje, przynajmniej nie wtedy, kiedy przebywał z nią. Nawet wtedy, kiedy próbował naprostować Scotta podczas świąt zdawał się być niesamowicie opanowany. A to jej imponował. Doskonale o tym wiedział, że imponował jej to, jak męski, silny i odpowiedzialny potrafił być. I może nie mówiła tego na głos, bo tak naprawdę nigdy o tym nie myślała tak na poważnie, ale był idealnym materiałem na męża. Co? Mijał kolejny miesiąc ich znajomości, miesiąc, nie rok, a miesiąc, a Betsy powoli dochodziła do takich przemyśleń. I trochę tylko martwiło ją to, że Lee miał już wcześniej żonę i pewnie nie chciał kolejnej, bo małżeństwo mogło kojarzyć mu się tylko z rozwodem. Akurat o tym nie rozmawiali, bo Betsy w dalszym ciągu nie czuła się na tyle pewnie, aby o tę jego byłą żonę zapytać.
OdpowiedzUsuńPatrzyła, jak Lee wyciera ręce, jak podchodzi do niej bliżej i mimo tego panicznego stresu, który rozlewał się po jej wnętrzu, nie mogła się nie uśmiechnąć, kiedy znalazł się na wyciągnięcie jej rąk. Przywykła już do tego, że wpadała do The Rusty Nail od kuchni i prawdopodobnie przyzwyczaiła do tego Lee. Robiła to jednak w godzinach, kiedy wiedziała, że ten nie będzie zawalony robotą. Nie chciała mu przeszkadzać i ściągać na niego ewentualnego gniewu szefa.
— Ale… — Spokój Lee działał kojąco na Betsy, a mimo to miała wątpliwości. Jak to ona. — Ale pracowałeś cały tydzień, jest już późno, musisz być zmęczony… — zaczęła wyliczać powody, dla których w jej mniemaniu Lee powinien jej odmówić i znaleźć inne racjonalne wyjście dla tej sytuacji. — Może powinni przenocować w Atlancie i jutro… — urwała, patrząc na Lee. No i oczywiście, że potaknęła głową. — Jedziemy na lotnisko — westchnęła cicho, a potem szybciutko objęła go ramionami w pasie, przytuliła się, przy okazji cmokając jego policzek. — Poczekam — dodała, odsuwając się szybko. Nie było czasu na więcej czułości. Już i tak mieli obsuwę, chociaż póki co, kiedy ostatnio zerkała na godzinę przylotu samolotu rodziców, nadal mieli bezpieczny zapas. Niemniej nie chciała poganiać Lee, już i tak była mu wdzięczna, że się zgodził. I to bez chwili żadnego wahania i bez żadnych dodatkowych pytań. Naprawdę czasem z trudem dowierzała w to, że trafiła na takiego mężczyznę.
— Dziękuję.
Właściwie szepnęła, schowała kluczyki z mazdy do kieszeni kurtki i wsparła się o ścianę, schodząc mu z ewentualnej drogi. Stresowała się już trochę mniej, ale i tak nie była w stanie ukryć tego, że dzisiejszy wieczór znowu wytrącił ją z równwoagi.
you are reliable, hon ;*
Gdy więc Lee kontynuował porządku na kuchni, rozmawiał z kimś z obsługi i upewniał się, że zostawił kuchnię w jak najlepszym stanie, Betsy stojąc pod wykafelkowaną ścianą, sięgnęła po swój telefon. Napisała do Scotta, że dziękuje mu za starania, co było przesiąknięte ironią, co dodatkowo podkreśliła krzywą emotką. I dodała jedynie, że sytuacja ogarnięta. Potem próbowała zadzwonić do Charliego, ale kiedy ten nie odebrał, również i jemu posłała krótką wiadomość, że wszystko gra, że Lee z nią pojedzie i zamelduje się, jak będą na miejscu. Drugiego z braci poprosiła też o to, żeby dawał znać, jak z Daphne, czy wszystko w porządku i co w ogóle się stało.
OdpowiedzUsuńKolejny raz Murrayowi dawali przed Lee popis, że u nich wiecznie musi być chaos. Rodzinny, nieposkromiony chaos. Czasami Betsy odnosiła wrażenie, że może i Lee trudno jest czymkolwiek złamać, ale jej rodzina mogłaby to uczynić. Nie byli normalni, nie byli nawet poskładani do kupy, a wyrwy w ich więzach robiły się coraz silniejsze.
Pozwoliła mu jednak chwycić się za rękę, odrywając też spojrzenie od telefonu. Bo zdążyła też wysłać SMSa do mamy, z informacją, że Scott nie da rady i że przyjedzie ona z Lee. Wiedziała, że rodzice zaznajomią się z tą treścią dopiero po wylądowaniu, ale przynajmniej ona miała czyste sumienie. Zacisnęła palce na dłoni Maitlanda i razem z nim, niemal truchtając u jego boku, ruszyła do auta Lee. Nie przejmowała się tym, że mazda stoi zaparkowana pod barem. Wiedziała, że nic jej tu nie grozi i że jutro na spokojnie będzie mogła odebrać wóz rodziców z tego samego miejsca, w którym je zostawiała.
Zajęła miejsce pasażera i niemal w milczeniu opuścili Mariesville. Lee nie dawał po sobie znać, że jest zestresowany, ale po Betsy to było widoczne. Raz, że stresowała się nocną jazdą do samej Atlanty, a dwa, że stresowała się tym, że rodzice mieli poznać Lee. I nie chodziło już o to, że Lee był starym dziadem i rozwodnikiem, a Bethany i Bernard mieli robić im z tego powodu wyrzuty, ale tak właściwie Lee był pierwszym, i miała nadzieję, że ostatnim, facetem, którego przedstawiała rodzicom.
— Tak. — Wpierw odpowiedziała krótko i cicho, na krótki moment łapiąc jego spojrzenie. — W sensie… — nabrała powietrza w płuca, wcale nie chcąc go niczym stresować, a mogło to tak zabrzmieć. — Daphne im powiedziała niedługo po tym, jak poznała cię po zajęciach, więc później nie miałam już czego ani po co ukrywać, zresztą… — znowu urwała dość gwałtownie, robiąc głęboki wdech. Mówiła szybko, wypluwała słowa niczym katarynka, ale w zasadzie to też nie było nic nowego, jeśli chodziło o Betsy Murray. — Wiedzą, że jesteśmy razem, że jesteś Lee Maitland, że pracujesz w The Rusty Nail, że sprawiłeś drzwiczki dla zwierzaków i robisz świetną lasagne — mruknęła z uśmiechem rozjaśniającym powoli jej buzię.
Rozmowy z Lee, nawet jeśli polegały głównie na jej gadaniu, przynosiły jej ulgę. Zawsze. Samo to, że nie musiała swoich myśli dusić na dłużej w głowie, pomagało. Mogłoby się wydawać, że powiedziała rodzicom naprawdę dużo, ale oszczędziła im sporo szczegółów, które do szczęścia nie były im potrzebne, a które szczęśliwą czyniły Betsy. Niemniej, miała świadomość, że w pewien sposób przygotowała rodziców na poznanie Lee. Ale nadal nie była pewna, czy on był na to gotowy.
— Nie tak to sobie wyobrażałeś, co? — spytała ciszej, kładąc dłoń na jego udzie. Jak zwykle zresztą, kiedy na dłuższy czas zajmowała miejsce pasażera w jego samochodzie.
♥♥♥
Betsy naprawdę chciała cieszyć się z powrotu swoich rodziców. I cieszyła się. Wiedziała, że bez żadnego skrępowania wpadnie w ramiona matki, a potem ojca, bo przecież przez całe swoje dotychczasowe życie była córeczką tatusia i nawet nie próbowała temu zaprzeczać. Cieszyła się, bo nie widziała ich prawie trzy miesiące i nie licząc jej przygody ze studiami, była to najdłuższa ich rozłąka. Wiedziała też, że ma prawie trzydzieści lat i powinna skupić się na własnym życiu, ale nie umiała zaprzeczyć temu, jak cholernie rodzinna była. Nie miała wyjścia, bo Bethany Murray skutecznie dbała o ciepło rodzinnego ogniska, o to, aby ich dom był zawsze przytulny i pełen miłości. I owszem, nie zawsze byli poskładaną, zharmonizowaną rodziną, nie zawsze wszystko szło po ich myśli. Ale jednak byli rodziną i gotowi byli wskoczyć za sobą nawzajem w ogień.
OdpowiedzUsuńMoże poza Scottem, który ostatnio myślał tylko o sobie.
No i w życiu Betsy, przez ten czas, kiedy rodziców nie było w domu, zmieniło się naprawdę wiele. Tą największą zmianą było pojawienie się w jej życiu Lee Maitlanda i o tym musiała ich poinformować. Zrobiła to na odległość, chociaż przez dłuższy czas wstrzymywała się z tym, będąc przekonaną, że znacznie lepiej będzie, jeśli przedstawi im Lee dopiero po powrocie. Gadulstwo Daphne, ale też rozmowa z bratową, uświadomiła ją w tym, że to nie jest dobry pomysł.
A mimo to, mimo tego, że przygotowała rodziców, stresowała się. I kochała Lee też za to, jaki spokojny teraz był i jak próbował ją uspokoić, chociaż na pewno sam się diabelnie stresował, tego była pewna — nie musiała go o to pytać.
— Jestem pewna, że też dla ciebie przepadną — przyznała z uśmiechem. Oczywiście, że nie przepadną tak, jak Betsy przepadła dla Lee, ale na pewno będą cieszyć się jej szczęściem, a to było widoczne gołym okiem. Szczęście, które zyskała przez Lee, wpłynęło na nią i tego nie dało się ukryć. Mocniej zacisnęła dłoń na jego udzie. Nawet tak prozaiczna rzecz, jak utrzymywanie kontaktu fizycznego z Lee, przynosiło jej ulgę i było czymś, bez czego sobie niezbyt radziła. Była jego przylepą, niezaprzeczalnie. Kiedy tylko mogła szukała kontaktu, dotyku, przytulenia lub przelotnego całusa. A kiedy miała czas, rozbierała Lee, czasami nawet i siebie, i pokazywała mu, jak bardzo jej go brakowało.
— Mam nadzieję, że odpoczęli — przyznała z szerokim uśmiechem, bo Lee miał rację. Głowa do góry. Trudno jej było się nie uśmiechać, nie zmienić trochę toru myślenia, kiedy Maitland zachowywał ten rozsądny optymizm. Kochała swoich rodziców, cieszyła się, że ich ma i że znowu ich zobaczy. I oczywiście, że miała świadomość tego, że rodzice Lee już nie żyją, że stracił ich przedwcześnie i że zdecydowanie bardziej przywiązany był do własnego ojca niż matki, o czym choćby świadczył zegarek, z którym przecież się nie rozstawał, kiedy nie musiał, a który uszkodził w Oklahomie.
— Zawsze wakacje kojarzyły im się z trójką dzieciaków, które wiecznie wołały o jedzenie — zaśmiała się, bo na pewno tak musiało być. Była sporo młodsza od swoich braci, ale najdalsze wakacje na jakie zabierali ich rodzice to plaże w Port Royal i okolicach. Nie opuszczali stanu. Ani tym bardziej kraju. Jedynie Betsy pozwoliła porwać się światu i rzucić Mariesville dla Northwestern. — Chciałbyś kiedyś odwiedzić Europę? — zagadnęła, bo w sumie Europa pozostawała poza zasięgiem marzeń Betsy, ale kto wie, może i oni wybiorą się tam na emeryturze?
— Och… — szepnęła nagle, kiedy wyświetlacz jej telefonu rozjaśnił na moment wnętrze samochodu. Nie puszczała uda Lee, jedną ręką odblokowując smartfona. — To Scott. — Mruknęła, kiedy dotarło do niej, że brat musiał się zreflektować i dojść do jakichś słusznych wniosków. Oby. — Pyta, czy droga spokojna i o której planujemy być w Atlancie.
♥♥♥
Odetchnęła. Bo kiedy Lee mówił, że miała odetchnąć, przychodziło to jej dużo łatwiej niż wtedy, kiedy sama próbowała się do tego zmotywować. Odetchnęła mentalnie, ale i fizycznie dało się słyszeć, że głośno i powoli wypuszcza powietrze z płuc. Wiedziała, że reagowała nadmiernie aktywnie na wszystko, co działo się dookoła. Nie była jednak oazą spokoju, nie była kimś, kto z łatwością się wyciszał. Potrzebowała mieć odpowiednie do tego warunki, a wariacka, tylko w przenośni, jazda po rodziców na lotnisko w Atlancie nie była odpowiednią okolicznością do wyciszania się.
OdpowiedzUsuńAle Lee był już powodem do tego, żeby ochłonąć. Jego spokój i optymizm. Uśmiechnęła się delikatnie, kiedy poczuła ciepło jego dłoni na swojej. Splotła szybko ich palce, dosłownie na chwilę potrzebną do tego, aby unieść dłoń Lee i na jej wierzchu złożyć ciepły, czuły pocałunek.
— Nawet nie wiesz, jak bardzo cię kocham — Nawet nie wiesz, jak bardzo cię kocham szepnęła tylko. Nie przytrzymywała jednak jego dłoni nadmiernie długo. Puściła ją, a swoją własną znowu oparła na jego udzie. Obróciła się bardziej bokiem, ignorując już kompletnie drogę. I tak było ciemno.
— A w sumie to wiesz. Wiesz. Musisz wiedzieć — mruknęła, bo o swoim uczuciu zapewniała Lee ochoczo, szczerze i często. I każdego dnia robiła wszystko, aby czuł, aby wiedział, że jej na nim zależy. Jak diabli. Jak cholera. Najbardziej na świecie. Bo podobnie, jak i on, była zdecydowana na niego na dwieście, jak nie więcej procent. I trudno jej się było nie uśmiechać, kiedy na niego patrzyła. A uwielbiała na niego patrzeć. Nawet nie była pewna, czy Lee jest świadomy tego, jak przystojny jest, ani tego, jak bardzo przystojny, cholernie seksowny był w jej oczach. Musiał być. Nie pozwalała mu o tym zapomnieć.
I kiedy tak na niego patrzyła, wspierając głowę o oparcie fotela, była w stanie się uspokoić. Słuchała go z przyjemnością, bo choć zwykle to on słuchał Betsy, która nadawała jak katarynka, to uwielbiała to, kiedy Lee jej opowiadał. Zaśmiała się, kiedy wspomniał o bunkrze.
— W Mariesville trudno było się nudzić. Chociaż właściwie… wiecznie szlajałam się za Scottem, czasami za Charliem — mruknęła nadal ze śmiechem. — To oni mieli problem, żeby się nudzić. — Przyznała, wzdychając cicho. Teraz, świadomie bądź nie, dbała o to, żeby nie nudził się Lee. Uzupełniali się. Ona swoją energią, on swoim spokojem.
Odpisała bratu więc to, co niemal podyktował jej Lee. I odłożyła telefon, wciskając go między swoje uda.
— Jak to… coś swojego? — spytała nagle, wracając do tego, co odpowiedział jej Lee na temat wycieczki do Europy. — A dom w Mariesville? — Uniosła brew, bo choć docierały do niej pogłoski, nawet od Daphne, że Lee miał zamiar wyremontować dom po ciotce i go sprzedać, to do tej pory nawet nie brała tego do siebie, nie próbowała nawet wyobrażać sobie tego, że nie będą w Mariesville. — To prawda, że chcesz go sprzedać? — dopytała, bo choć mogła z tym poczekać na lepszy to moment, to chyba lepszego momentu mogło nie być. Gdyby zwlekała za długo, to pewnie Lee zdążyłby ją ubiec i postawić przed faktem dokonanym.
Nie rozmawiali o tym, jak będzie wyglądać ich przyszłość, bo w zasadzie dopiero co wyznali sobie swoje uczucia i żyli chwilą. Korzystali z tego, że nie było jej rodziców w domu, a pech chciał, że dzisiaj nie dość, że po nich jechali, to jeszcze zmuszeni byli poruszyć pewnie niezbyt wygodny temat, bo Betsy zachciało się być zbytnio dociekliwą.
you are my rock ♥
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńBetsy była przyzwyczajona do dawania. Do tego, że dawała innym swoje uczucia, że oddawała całą siebie i angażowała wszystkie swoje siły w to, aby uszczęśliwiać innych. W przypadku Lee było dokładnie tak samo. Dawała mu wszystko. Siebie, swoje serce, swoje ciało, swój czas. I niczego z tych rzeczy nie żałowała, bo Lee nie pozwalał jej czuć, że to, że darowała mu całą siebie było jednostronne. Lee też dawał jej wiele. Dawał swoje uczucia, siłę i wsparcie. Był zawsze wtedy, kiedy go potrzebowała. Reagował na każdy jej telefon i słuchał o każdej pierdole, uważając ją albo przynajmniej pozwalając myśleć Betsy, że za uważa te pierdoły za ciekawe.
OdpowiedzUsuńTrochę wiedział, a Betsy wiedziała, że wie o wiele bardziej niż trochę. Mieli szczęście, że trafili na siebie, że Betsy go odnalazła, a on pozwolił się znaleźć. Uważała to za prawdziwe szczęście, bo do tej pory w swoim życiu nie doświadczyła czegoś podobnego. Możliwe, że momentami był aż za bardzo. Za bardzo zaangażowana, za bardzo angażująca, za bardzo obecna, wymagająca i w ogóle, ale… gdzieś w tyle jej głowy ciągle kołatała się myśl, że Lee miał wcześniej żonę, że musiał ją kochać tak, jak kochał teraz Betsy, co wcale jej się nie podobało, bo jednak wolała myśleć, że kochał Betsy znacznie bardziej i zupełnie inaczej. Ale ta myśl sprawiała, że chciała być dla Lee jak najlepsza.
Drgnęła, kiedy przyznał, że faktycznie rozważał sprzedaż domu po swojej ciotce. Mógł to poczuć, bo nawet przez chwilę mocniej zacisnęła dłoń na jego udzie, bo i ta drgnęła, tak, jakby Betsy chciała ją cofnąć, ale tego nie zrobiła. Lee musiał skupiać się na drodze, ale Betsy w półmroku panującym w aucie uważnie obserwowała swojego mężczyznę, mrużąc tylko oczy, kiedy mijały ich jakieś samochody z naprzeciwka.
Zakuło ją odrobinę, gdy Lee powiedział jeśli wciąż będą razem. Dla niej zabrzmiało to jednak trochę jak dywagowanie, ale szybko doszła do wniosku, że tak przecież nie musiało być. Jeszcze miesiąc temu pewnie ostro zareagowałaby na jego słowa, wpierw się unosząc, a potem płacząc, że czemu on tak mówi, jak on śmie, ale… przecież była pewna uczuć swoich i uczuć Lee, była pewna ich wzajemności i tego, że jej życie bez Maitlanda nie miałoby sensu. I była pewna, że jest jego słoneczkiem i tak już po prostu miało zostać.
Westchnęła, co było jedynym wyrazem delikatnej frustracji, która odmalowała się też na jej, zwykle pogodnej buzi, ale tego nie mógł widzieć, skoro był skupiony na drodze.
Nieco się rozpogodziła, kiedy rzucił kolejną uwagą.
— Lepiej, żeby Bernie nie zobaczył cię bez majtek. To tylko widok dla mnie — zastrzegła, wtórując jego żartowi, bo faktycznie… od dzisiaj bieganie nago po jej domu rodzinnym mogło być nieco utrudnione, bo poza oceniającym spojrzeniem kotów, mieli dojść do tego jej rodzice. I choć żartowała, choć Lee też się roześmiał, jej serce ścisnęło się niemal boleśnie ze wzruszenia, kiedy dotarły do niej słowa o tym, że remont jest dla nich. Żeby mieli swoje miejsce. Przełknęła nieco głośniej ślinę, bo choć do tej pory nie rozmawiali o tym, jak będzie wyglądała ich relacja, Betsy nawet nie oczekiwała, że Lee nazwie swój dom ich miejscem. Wiedziała, że na dłuższą metę mieszkanie oddzielnie będzie bez sensu, bo młoda Murray i tak, podczas obecności rodziców, zapewne zamierzała spędzać większość czasu, wolnych dni i wszystkich nocy w domu Lee. Nie rozmawiali o tym, a najwyraźniej powinni.
— Nasze miejsce? — spytała, próbując opanować drżenie głosu. Pewnie bezskutecznie. Była emocjonalna. I to, jak cholera. Uśmiech pojawił się na jej buzi. — Zabolało mnie, kiedy usłyszałam, że zamierzasz sprzedać dom. Początkowo pomyślałam, że to plotka, jak każda inna, dlatego nic nie mówiłam, ale… — urwała. Nie zamierzała przecież niczego przed nim ukrywać. Nie byłaby sobą, gdyby przemilczała temat, mimo tego całego wzruszenia, które ją ogarnęło na myśl o tym, że mieliby mieć własne gniazdko.
and I will follow you everywhere ♥
Zdołała pokazać już wielokrotnie Lee to, jak działały w Mariesville plotki. Jedne z nich doprowadziły ich do siebie, a też, gdyby im uwierzyć, to okazało się, że Betsy wygrała niezaprzeczalnie wyścig do serca i łóżka Lee z Leslie Montgomery. Na sama myśl o tej pani blisko sześćdziesiątki, krzywiła się, gdy próbowała choć wyobrazić sobie, że Lee mógłby być kochankiem tejże. Plotki, których wysłuchiwała, nie raz i nie dwa ją po prostu krzywdziły. Sprawiały, że było jej źle, smutno albo odczuwała wtedy jeszcze większą niesprawiedliwość. Lee o tym wiedział. I wiedział też, że Betsy w te plotki nie wierzyła, a przynajmniej starała się w nie nie wierzyć.
OdpowiedzUsuńTak samo, jak nie uwierzyła w te, które usłyszała na jego temat. Trochę ich tam do niej docierało. A to, że na pewno miał wyrok, a to, że się ukrywał, a to, że Leslie nadal korzystała z jego usług, a to, że chciał sprzedać dom i zmywać się z pieprzonego Mariesville. W to wszystko Betsy po prostu nie wierzyła, dlatego z nim o tym nie rozmawiała.
I jasne, że czasami wspomniała mu o tym, co usłyszała, ale choć zostawiała to wszystko w swojej pamięci, to po prostu tego nie roztrząsała, bo odkąd trafiła na Lee i odkąd ten zaczął zajmować większość jej wolnego czasu, za co była mu niesamowicie wdzięczna, przykładała większą wagę do tego, aby żyć swoją rzeczywistością, nową codziennością, którą był Lee, a nie plotki. I pomagało jej też to, że Lee nie zwracał uwagi na to, co mówiono o niej. Odkąd jednak gdzieś tam pokazywali się z Lee, czy to w markecie, czy na stacji, czy choćby w The Rusty Nail, nie mówiono o jej łóżkowych podbojach tak często.
I tak, jak rozpływała się nad tym, co mogło być ich. Nad ich wspólnym kątem, tak słysząc jego kolejne słowa, zdecydowała się w końcu na to, aby cofnąć swoją dłoń. Lee nie umiał naprawdę zezłościć na Betsy, bo może po prostu nie miał do tej pory powodu, tak ona nie umiała zezłościć się na Lee. Była na niego wściekła wtedy, kiedy zniknął na tydzień, nie dając oznak życia, ale ostatecznie jej złość znalazła ujście w rozmowie. Teraz jednak poczuła to nieznośnie ukłucie irytacji, bo poczuła się przez niego atakowana. Wiedziała, że próbował być spokojny i opanowany, że nie chciał sprawić jej przykrości swoimi, ale mimo wszystko, tak się stało. Mimo to, Betsy zamiast wybuchać i unosić się nieuzasadnioną złością, zrobiła wdech, a potem długi wydech, siadając już jednak prosto, wpatrując się w drogę przed nimi. Mocniej zacisnęła palce na telefonie, doskonale wiedząc, że to już nie tylko jej wrażliwość, ale też jej niecierpliwość i pewnego rodzaju nadmierna emocjonalność dochodzą do głosu.
— Wiesz co… — zaczęła tak samo, jak i on, wkładając sporo siły w to, żeby brzmieć jak najbardziej neutralnie. — Jeszcze pięć minut temu wierzyłam w to, że to zwykła plotka — zauważyła, zerkając na niego kątem oka. — Dlatego z tym do ciebie nie przyszłam i z tobą o tym nie rozmawiałam. — Wyjaśniła, a im dłużej mówiła, tym spokojniej brzmiała. Nie chciała się z nim sprzeczać o coś, co gdzieś zasłyszała. I nie chciała go w żaden sposób ranić. Musiała jednak przywyknąć do tego, że nie zawsze będą rozmawiać na ciepłe, miłe i słodkie tematy. Że czasami do ich wspólnego życia wkradnie się coś, co nie będzie przyjemne i będzie wymagało kilku gorzkich słów do powiedzenia bądź usłyszenia.
Choć samochód Lee nie należał do najmniejszych, to Betsy miała wrażenie, że przestrzeń wewnątrz stała się teraz wręcz klaustrofobiczna i tak, jak zwykle robiła wszystko, żeby być najbliżej Lee, teraz przysunęła się w stronę drzwi, opierając bok głowy o chłodną szybę. Może faktycznie to nie był odpowiedni czas ani odpowiednie miejsce na to, aby takie rozmowy prowadzić, ale przerwanie jej w tym momencie nie doprowadziłoby ich do niczego dobrego, a Betsy nie chciała witać swoich rodziców naburmuszona. Zła na siebie bądź na Lee.
— Nigdy nawet nie wspomniałeś o tym, że rozważasz sprzedaż i wyjazd z Mariesville — mruknęła jeszcze. — Dlatego w to nie wierzyłam. — Wyjaśniła, jakby na swoje usprawiedliwienie. Bo wieść o tym, że Lee zamierza sprzedać dom, zabolała ją dopiero teraz, wcześniej nie przyjmowała ją za pewnik, a teraz musiała. Więc nie robiła sobie krzywdy zbyt długo. Owszem, czasami ta myśl pojawiała się w jej głowie, ale spychała ją do kwestii nieistotnych. Może…
Usuń— Może powinnam powiedzieć ci o tym wcześniej — zauważyła, odgarniając kosmyk jasnych włosów za ucho. I nawet chciała przeprosić, ale zamiast tego, spojrzała w końcu na Lee. — Ale ty też mogłeś podzielić się ze mną swoimi zamiarami. Bo chyba z kimś się musiałeś nimi podzielić…
Była lekko poirytowana, bo wydawało jej się, że ewentualny wyjazd z Mariesville nie był dla niego niczym istotnym, ale ona… ona nie znała innego życia niż to w Mariesville. Te dwa lata z hakiem w Evanston były marzeniami kogoś, kto nie wyrósł do końca bycia z nastolatką. Przekonana była o tym, że utknęła w Mariesville, ale tkwienie w tym miasteczku u boku Lee było przyjemną opcją.
I trust you, honey, but sometimes I don't trust myself ;*
To nie tak, że Betsy sobie ten temat wybrała. On się po prostu pojawił, ona go pochwyciła i bezmyślnie popłynęła z nurtem. Bo ona nie była jak Lee. Nie była jeszcze nauczona, aby najpierw myśleć, a potem mówić. Z rzadka gryzła się wpierw w język, dużo częściej wyrzucając z siebie wszystko to, co leżało jej na sercu. Taka była, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że czasami zachowuje się wręcz niedojrzale. I całkiem możliwe, że tak było i teraz, ale przecież tego nie planowała.
OdpowiedzUsuńNie uciekała przed Lee, bo był krzywdzący. Bo nie był, prędzej chore wyobrażenia w jej głowie, które niepotrzebnie tylko nakręcała, a stres związany z podróżą, powrotem jej rodziców niczego jej nie ułatwiał. Nie miała, jak i kiedy tego przepracować. Nie chciała tego, nawet do końca nie była tego świadoma, ale odreagowywała wszystko na Lee, choć zdecydowanie na to nie zasługiwał.
Bo nie był skończonym, kłamliwym gównem. Był najlepszym facetem na ziemi, którego kochała do szaleństwa, ale nie mogła skupić się teraz na tym, kiedy miała wrażenie, że ją atakuje za słuchanie plotek. Takie miała wrażenie. Mała, głupia Betsy Murray. Była gówniarą, przynajmniej teraz. I zamiast zrozumieć Lee, zamiast pozwolić mu poprowadzić tę rozmowę, zaczęła zupełnie niepotrzebny teatrzyk.
Pewnie nie uciekłaby z auta, gdyby je zatrzymał, bo czuła, że całą sobą żałuje, że się od niego odsunęła, ale zareagowała tak instynktownie. Totalnie nie myśląc o ewentualnych konsekwencjach swoich czynów.
Nie pytała go o to, czy zamierza sprzedać dom i się wyprowadzić, bo do tej pory po prostu o tym nie myślała. Zmrużyła oczy, kiedy głos Lee ociekał tym spokojem i uprzejmością. A następnie zmienił się w surową powagę. Rzadko kiedy rozmawiali w ten sposób, Lee chyba jeszcze nigdy nie zwracał się do niej tak, jak teraz. I to bolało, ale gdzieś podświadomie wiedziała, że ma to na własne życzenie.
— A skąd ja mam wiedzieć, kiedy i komu o tym mówiłeś? — spytała nagle, bo zamiast coś przemyśleć, musiała się odezwać. Lee naprawdę myślał, że Betsy wiedziała wszystko o wszystkich? Nie tak całkiem dawno znowu usłyszała pierwszy raz o tym, że ten remont nie był po nic, że miał podnieść wartość nieruchomości. Czy coś takiego. I zbyła nawet Daphne, która śmiała zwrócić jej na to uwagę. Bo nie wierzyła, bo plotki i pogłoski na temat Lee nie były wiarygodnym źródłem informacji o Lee. Z tym, że on dzisiaj jedną z nich potwierdził. Dlatego się odezwała.
— Wiesz, nie prowadzę kroniki plotek z Mariesville — prawie że warknęła, ale po prostu ściszyła głos, żeby nie brzmieć jak wściekła furiatka. Ale była zła. I na siebie, i na Lee. I to nie dlatego, że jej nie powiedział o tym całym pieprzonym domu, a o to, że miał pretensje do niej. A przynajmniej tak jej się wydawało, a w takiej sytuacji mimowolnie przechodziła do obrony, która w tym przypadku, niesłusznie zresztą, przybrała formę ataku.
Ale chciała dać mu do zrozumienia, że nie wiedziała kto tę plotkę zapoczątkował. Ona do niej dotarła w momencie, kiedy byli już z Lee razem.
— Masz rację. — Przyznała w końcu, ale musiała urwać. Odchyliła nieco głowę w tył, aby kciukiem i palcem wskazującym prawej dłoni ścisnąć kąciki oczu, byleby tylko powstrzymać płynące do nich łzy. Telefon, który miała do tej pory między nogami, który przytrzymywała dłońmi, spadł z jej kolan na samochodowy dywanik, ale aktualnie był jej najmniejszym problemem.
Wiedziała doskonale, że dla Lee zrobiłaby wszystko. I on to musiał wiedzieć, bo przecież dawała mu to odczuć na każdym możliwym kroku. Wskoczyłaby dla niego w ogień, dlatego nie chciała, żeby myślał, że jest skończonym, kłamliwym gównem. Ale o tym nie wiedziała i nie miała, jak temu zaprzeczyć.
Chrząknęła, zbierając się w sobie.
— Po prostu… — zaczęła już o wiele spokojniej i na pewno nie tak chłodno, jak Lee. Bo ona tak nie potrafiła. — Nie sądziłam, że chcesz faktycznie sprzedać ten dom, bo nie wyobrażam sobie… — cofnęła w końcu dłoń od swojej twarzy, ale nie mogła teraz na niego zerknąć. Nie, kiedy chciała zachować względny spokój. — Że miałoby ciebie nie być w Mariesville.
Przyznała. I tak. Betsy nawet nie przypuszczała, choć przecież powinna, że ewentualna wyprowadzka Lee z Mariesville, wiązałaby się też pewnie z jej wyprowadzką, bo jakby to miało inaczej wyglądać? Ale w pierwszym odruchu pomyślała, że Lee sprzeda dom i wyjedzie. Sam. I faktycznie, zamiast mu zaufać, to przez tę krótką chwilę zwątpienia, rozpętała ich małe, indywidualne piekiełko.
Usuńand it's all my fault, darling
Gdyby tak przyjrzeć się tej całej sytuacji, niedorzecznej zresztą — co do tego nie było wątpliwości — to wyglądała ona jak jedno wielkie nieporozumienie. I tak w zasadzie było, bo Betsy nawet nie przyszło przez myśl krzywdzenie Lee i nadwyrężanie jego zaufania. Nie przyszło jej do głowy, że mogła go swoimi słowami zranić. I oskarżeniami, które dla niej nie brzmiały jak oskarżenia, ale nimi były. Bezwątpliwie. I dotarło to do niej zdecydowanie za późno. Nie wtedy, kiedy powiedział, że nie wie, co powiedzieć. Bo wtedy rozjuszył ją jeszcze bardziej. Było to irracjonalne, ale nie mogła temu zaprzeczać.
OdpowiedzUsuńDotarło to do niej w momencie, kiedy niemal na nią warknął. Drgnęła, bo naprawdę do tej pory nie słyszała, aby brzmiał tak ostro, jak teraz. Nie w stosunku do niej, kiedy zwykł nazywać ją swoim słoneczkiem. Spojrzała na niego tymi zaszklonymi od łez oczami, czego nie mógł widzieć, bo wpatrywał się teraz w drogę. I Betsy widziała tę jego ponurą minę, zaciśnięte mocno usta i palce obejmujące z siłą kierownicę. Całą swoją postawą wyrażał, jak bardzo jest zły. I choć przez chwilę dziwiła mu się, bo przecież ani nie powiedziała, ani nie zrobiła nic takiego, to jednak po upływie kilku sekund zrozumiała, że przesadziła.
Ale to nadal było tylko nieporozumienie. Bo Lee myślał, że ona uwierzyła tym plotkom, a ona po prostu uwierzyła w nie dopiero teraz, kiedy przyznał, że to co usłyszała pokrywa się w jakiś sposób z prawdą. Może i miała do niego pretensje, że jej o tym nie powiedział, ale on miał rację, kiedy zauważył, że ona nie pytała.
I wbrew tej całej irracjonalnej, złości, wbrew temu choremu gniewowi, stresowi i niezrozumieniu, które się w niej kumulowało, odpuściła. Zrezygnowała z postawy ofensywnej, ale i defensywnej. Zrezygnowała ze wszystkiego. Tak nagle. Bo to krótkie wystarczy naprawdę wystarczyło, aby dotarło do niej więcej. A kiedy dodał dosyć, Betsy, mocno przygryzła dolną wargę powstrzymując się przed tym, aby nie dodać czegoś jeszcze.
Nie odwracała jednak od niego wzroku, bo mimo wszystko, mimo tego napięcia, nieporozumienia płynącego od nich obu, oskarżeń z jej strony i złości z jego, nadal był jej prywatnym i osobistym mężczyzną. Jednym i jedynym, którego chciała mieć. Może dlatego nie sprzeciwiła się temu, kiedy zadecydował, że będą rozmawiać o tym jutro. Choć w pierwszym odruchu chciała. Pociągnęła jeszcze nosem, otarła skórę pod okiem wierzchem dłoni.
Z jednej strony nie wyobrażała sobie, że mieliby tę noc spędzić osobno, bo przecież jej rodzice i tak pewnie pójdą spać, a ona do łóżka im nie wejdzie. Ale okazało się, że nie wejdzie nawet do łóżka Lee. Że spędzi tę noc sama.
Była zmęczona tym wszystkim. A właściwie samą sobą. Swoim głupim, niedojrzałym zachowaniem. Mogła to rozegrać inaczej. Mogła powiedzieć to inaczej. To przecież faktycznie nie była wina Lee, że takie plotki do niej dotarły i że ich z nim nie przedyskutowała. Przecież wiedział, że cieszyła się z ich i tylko ich miejsca, ze wspólnego gniazdka. I że poszłabym z nim i za nim gdziekolwiek tylko uznałby to za słuszne i dla nich odpowiednie. Ale teraz ewidentnie nie chciał z nią nawet rozmawiać.
— Okej — szepnęła tylko, odgarniając obiema dłońmi krótkie włosy za uszy. Odwróciła w końcu spojrzenie od Lee i kiedy cofnęła już palce z jego uda, kiedy upuściła telefon, nie miała co zrobić ze swoimi dłońmi. Zacisnęła je więc na swoich kolanach, powstrzymując tym samym jedną nogę od nerwowego podskakiwania.
— Przepraszam — powiedziała jeszcze ciszej, choć tak naprawdę nie do końca do niej docierało, co i jak. Jedno wiedziała na pewno, nie chciała, żeby Lee był na nią zły.
you must know that i'm sorry :-(
Betsy wiedziała, że nic nie było w porządku, mimo tego, że tak jej odpowiedział. Nie uwierzyła w to akurat ani przez sekundę i miała do tego zupełne prawo. Uspokoiła się, choć zajęło jej to dobrych kilkanaście minut, nim faktycznie rozluźniła się w fotelu pasażera, puściła swoje kolana i odetchnęła głęboko. Wsparła łokieć na drzwiach, a na dłoni swoją głowę, przymykając na chwilę oczy. Nie odezwała się ani słowem. Mogłoby się nawet wydawać, że drzemie. Ale nie spała, bo zbyt wiele myśli na raz kotłowało się w jej głowie. Katowała się odtwarzaniem kolejny raz ich rozmowy. I kiedy docierała do momentów dotyczących wspólnego miejsca, nikły uśmiech wpełzł na jej buzię. Szybko jednak był gaszony, bo do Betsy docierało jak bardzo niesprawiedliwie go potraktowała.
OdpowiedzUsuńOtworzyła oczy dopiero wtedy, kiedy usłyszała, jak o dach samochodu uderzają spore krople wody. Wyprostowała się z kolejnym westchnieniem, oglądając zza szyby mijane budynki.
Co chwilę na krótko zerkała na Lee, a wtedy wzdychała raz za razem. Cicho. Ale było jej cholernie ciężko na sercu. Boleśnie i bardzo nieprzyjemnie. Nie przywykła do tego, że się nie dogadywali, a jak się okazywało, nie dogadywali się z jej winy.
— Mhm — odpowiedziała tylko, kiedy poinformował, że byli na miejscu. Też czuła, że zachrypł jej głos. Że właściwie zaschło jej w gardle na tyle, że nie była pewna swojego głosu. Wysiadła z samochodu Lee i dopiero z zewnątrz, schyliła się po telefon, który wylądował aż pod fotelem. Miała kilka wiadomości od Scotta i Charliego, ale zignorowała je.
Nie trzaskała drzwiami. Zamknęła je na spokojnie i podeszła do Lee, obchodząc całkiem spory wóz.
— Jeszcze nic nie napisali. Nie wiem, czy już wylądowali — zauważyła cicho, bardzo cicho, przeglądając dopiero teraz, bardzo pobieżnie przeglądając wszystkie nowe wiadomości, palcem sunąc po ekranie. — Pewnie nie.
A to oznaczało, że mieli jeszcze czas. Przynajmniej tak jej się wydawało. Schowała telefon do kieszeni czerwonej bluzy i już miała wyciągnąć dłoń w jego stronę, ledwo musnęła opuszkami palców wierzch jego dłoni, ledwo zadarła głowę tak, aby na niego spojrzeć, kiedy za swoimi plecami usłyszała znajomy głos.
— Elizabeth Murray! — Bernie miał niski, mocny głos, ale nawet teraz słychać było w nim, poza zmęczeniem, coś wesołego. Towarzyszył mu też śmiech kobiety i dźwięk wózka lotniskowego, na którym ojciec Betsy ciągnął bagaże. Nie mieli ich zbyt wiele, bo wycieczka była w dużej mierze objazdowa, więc musieli być w tej Europie mobilni.
Betsy odwróciła się na pięcie, a na jej twarzy pojawił się szereg różnych emocji. Uśmiech, szeroki, pewny, do którego po chwili dołączył stres. Oczy znowu nabiegły łzami, ale tego nie umiała już powstrzymać. Chciało jej się płakać po tej całej rozmowie z Lee, ale też dlatego, że w końcu zobaczyła rodziców.
Ruszyła niczym strzała, pokonując te kilkanaście metrów w biegu, aby wpaść prosto w objęcia Bernarda, który jedną ręką wciąż trzymał wózek, a drugą objął mocno córkę. Poczochrał jej włosy, roześmiał się tubalnie i pozwolił córce ruszyć w kierunku matki. Rodzice Betsy byli od niej wyżsi, ojciec nadal pozostawał niższy od samego Lee, ale jednak — nietrudno było być wyższym od Betsy.
— Śliczna jak zawsze — szepnęła Bethany, kiedy po długim uścisku w końcu odsunęła Betsy od siebie tylko po to, aby ciepłe, spracowane dłonie położyć na zaczerwienionych policzkach córki. Pokręciła głową, pocałowała mocno jej policzek i obejmując wątłe ramiona najmłodszej pociechy ruszyła w kierunku mężczyzn.
Bo też w tym czasie Bernard podszedł do Lee, pewnie wyciągnął w jego stronę dłoń.
— Ty musisz być Lee. Inaczej sobie ciebie zapamiętałem — przyznał, skinął przy tym głową. Nie oceniał. Ani nadto mu się nie przyglądał. Uśmiechnął się jednak. A kiedy Betsy i Bethany podeszły do nich, Betsy ocierała policzek wierzchem dłoni. Jakby nieco tym wszystkim speszona.
Usuń— Rozładowały nam się telefony — przyznał Bernard. — Dzięki, że pomogłeś Betsy — dodał, bo doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak Betsy reagowała na rolę kierowcy. — Nie przyjechaliście mazdą? — dodał, rozglądając się dookoła.
I'll give you as much time as you need
Betsy nie obawiała się tego, jak zachowa się Lee. Bo wierzyła w niego, jego miłość i dojrzałość, dlatego miała pewność, że nie będzie zachowywał się przy jej rodzicach jak niedojrzały szczeniak. I nie myliła się, bo kiedy podeszły z matką do dwójki mężczyzn, mogły usłyszeć kulturalną wymianę zdań, choć zdecydowanie więcej mówił Bernie. Ale to też Betsy niespecjalnie zaskoczyło, w końcu znała już Lee na tyle, aby wiedzieć, że wolał słuchać. Tak po prostu.
OdpowiedzUsuńI mimo tego, że ta kłótnia, o pierdołę dosłownie, była między nimi wciąż żywa, Lee zachował klasę. Nie to, co ona, w jego samochodzie. Była mu za to cholernie wdzięczna, dlatego kiedy nie spoglądała na rodziców, patrzyła właśnie na niego. Kurwa, kochała go jak głupia. Szalała za nim, jej serce biło mocniej za każdym razem, kiedy na niego spoglądała, dlatego nie mogła zrozumieć, dlaczego tak irracjonalnie dała ponieść się tym negatywnym emocjom, które sprawiły, że zrodziło się między nimi nieporozumienie.
Ufała mu, wierzyła w niego. To w siebie nie wierzyła. I to ten brak wiary w samą siebie sprawiał, że zachowywała się czasami tak, jak w drodze do Atlanty. Pojawienie się Lee w jej życiu wiele zmieniło, nabrała więcej ogłady, więcej pewności siebie i już nie obwiniała się o każde zło i każdą plotkę, o każde niepowodzenia, ale jednak nadal gdzieś tam była tą niepewną, zagubioną Betsy. Przynajmniej częściowo, bo przecież wiedziała i czuła, że przy Lee odnalazła swoje miejsce.
Betsy nie wiedziała, jak wyglądali rodzice Lee. Ani jak umarli, a właściwie — jak zginęli, bo okazywało się, że jego ojciec stracił życie w katastrofie. Jakiejś. Ale o tym też nie wiedziała. Nie rozmawiali na ten temat, bo Murray miała świadomość tego, że był on dla Lee zwyczajnie bolesny. Ale miło było dowiedzieć się tego, że Lee przypominał swojego ojca. I jemu też pewnie dobrze było coś takiego usłyszeć, skoro do tej pory nie miał ku temu okazji.
Betsy uśmiechała się delikatnie, słuchając opowieści własnego ojca. Nie było jej wygodnie z tym, że Lee cofnął przed nią swoją dłoń, ale miała to szczęście, że o rozmyślaniu o tym odciągnęło ją znacznie więcej bodźców. Głos jej ojca, dotyk matki. I spojrzenie Lee.
Bo akurat patrzyła na niego, gdy odruchowo zerknął w jej stronę. Delikatny uśmiech, który malował się na jej buzi nie zniknął, a nawet stał się odrobinę wyraźniejszy. Ba, patrzyła na niego z miłością, jak zawsze zresztą. Była z nim i chciała go wspierać. Powinien o tym wiedzieć. I bardzo chciała teraz móc go przytulić, porozmawiać, wesprzeć w inny sposób niż ten w postaci uważnego spojrzenia i ciepłych uśmiechów. Westchnęła cicho, pozwalając w tym czasie matce na to, aby przyciągnęła ją bliżej do siebie.
— Mary była naprawdę lubiana w Mariesville, wszyscy odczuliśmy jej stratę — dodała jeszcze tylko Bethany, jak zwykle dyplomatycznie, wyważenie i ciepło. Betsy spojrzała na nią zdziwiona, bo ona starą Mary Maitland zapamiętała zgoła inaczej, ale jakie to miało znaczenie, skoro Lee był teraz najważniejszy?
Ruszyli powoli za Lee, aby być blisko wyjścia na parking. Kiedy podjechał swoim autem, Bernard od razu ruszył do wrzucania bagaży do bagażnika. Betsy słuchała opowieści podekscytowanej rodzicielki, która co rusz wtrącała coś na temat Lee. Niczym psotliwa nastolatka. I to właśnie w Bethany było wspaniałe. Bo potrafiła być surową i konsekwentną matką, ale potrafiła być też przyjaciółką. I tylko poczucie winy tkwiące w Betsy, a dotyczące tej ich kłótni, nie pozwalało jej do końca cieszyć się powrotem rodziców.
Miała wrażenie, że deszcz padał coraz mocniej. Zajęli swoje miejsca i tak, jak myślała, że jej ojciec może chcieć zająć miejsce z przodu, tak bez słowa poszedł do tyłu. Betsy więc usiadła obok Lee, w pierwszym odruchu zapinając pasy. Spojrzała tylko na niego krótko, a potem rozsiadła się niemal bokiem tak, by przy mocniejszym skręcie szyi, spoglądać na matkę siedzącą na Lee i ojca siedzącego za nią.
— Możemy po drodze zahaczyć o jakiegoś mcdonalda czy coś podobnego? — spytała Bethany, zanim Betsy w ogóle zdążyła dojść do słowa. — Wiem, że pewnie jako kucharz nie uznajesz takiego jedzenia, ale konam z głodu. Kolacja w samolocie była okropna…
UsuńLee mógł też się przekonać na własne uszy, że gadulstwo Betsy zdecydowanie odziedziczyła po swojej rodzicielce.
A że Betsy nie zamierzała podejmować decyzji za Lee, spojrzała na niego, opierając się bokiem głowy o fotel. Miała go teraz na wprost siebie i z trudem powstrzymywała ten delikatny uśmiech, który cisnął jej się na usta.
I hope it lasts as short as possible
Każde z nich miało swoją rację. Ale w swojej racji tej racji mniej miała Betsy. I zdawała sobie poniekąd z tego sprawę. Nawet przeprosiła, choć trochę w pośpiechu, trochę bez większego namysłu. Ale po prawdzie nie musiała się wiele namyśleć, bo w końcu widziała, że przesadziła. Widziała po reakcji Lee, że przegięła. Jednak to on zadecydował, że nie będą już rozmawiać, a ona się dostosowała. Miała wrażenie, że Lee ani nie chce jej dotykać, ani na nią patrzeć, ani w ogóle z nią rozmawiać.
OdpowiedzUsuńI nie powinna mieć do niego o to pretensji, ale jednak czuła się odrobinę… karana nad miarę. Nie czuła, aby jej zachowanie zasługiwało na taki chłód i dystans z jego strony. Też takie oddalenie się Lee od niej sprawiało, że w swoich myślach nakręcała się coraz bardziej. Coraz bardziej negatywnie dla samej siebie. Nie mówiła jednak nic, bo też obecność rodziców na to nie pozwalała, a Betsy nie uważała, żeby roztrząsanie takich tematów przy nich było czymś rozsądnym. Nie było to nawet dopuszczalne.
Oczywiście, że czułaby się źle, gdyby Lee postanowił wrócić do tych plotek o jej nie tyle kręceniu z innymi, co po prostu puszczaniu się na prawo i lewo. Czasu jednak nie mogła cofnąć, mogła jedynie mieć nauczkę na przyszłość i bardziej skupiać się na tym, aby myśleć, zanim zdecyduje się cokolwiek powiedzieć.
Nie było trudno jej zrozumieć, czemu Lee się wściekł, ale trudno jej było zrozumieć, dlaczego odsunął się od niej aż tak. Była jednak na tyle rozsądną, aby nie drążyć i nie podjudzać tej niezbyt sympatycznej atmosfery jeszcze bardziej. Kiedy więc Lee przystał na postój w macdonaldzie, Betsy sięgnęła po swój telefon, żeby odpalić odpowiednią aplikację i odszukać najbliższy fast-food.
— Zjemy w knajpie — zaproponował Bernard. Betsy na krótko obejrzała się na swojego ojca, a potem ustawiła na mapie cel ich podróży.
— Pokazuje piętnaście minut, ale jest po drodze do Mariesville — wyjaśniła. I mogłaby podgłośnić dźwięki aplikacji, ale trochę celowo postanowiłą służyć Lee za nawigację. Może próbowała w ten sposób odpokutować swoje winy, a może chciała zagłuszyć ewentualną ciszę w samochodzie. — Na najbliższych światłach w prawo i pięć kilometrów prosto, główną drogą — poinformowała uprzejmie, a kiedy tylko skończyła wydawać te dyspozycje, Bethany chrząknęła, skupiając na sobie spojrzenie córki. I Betsy już wiedziała, że ten uśmiech na licu rodzicielki nie świadczył o niczym dobrym.
— Jak się poznaliście? — spytała, a potem zaśmiała krótko. — Wystarczyło, że pojechaliśmy na urlop… — Bethany chwyciła delikatnie oparcie fotela Lee, nachylając się lekko do przodu. Betsy zauważyła, że dłoń jej ojca powędrowała na udo kobiety. — Betsy mówi, że w The Rusty Nail. Czym przyciągnęła twoją uwagę, Lee? — dopytała, całkiem sympatycznie, nawet lekko rozbawiona. Jakby nie wierzyła w to, że Betsy mogłaby przyciągnąć uwagę kogoś takiego, jak Lee. A może zaczynało już chodzić o ten wiek? Betsy aż się żachnęła, patrząc na Bethany.
— Mamo… — mruknęła tylko, czując lekkie zażenowanie.
I fakt, Betsy zdawkowo opowiedziała tylko tyle, że poznała Lee w lokalnym barze. Nie zdradziła pory dnia, sposobu, w jaki na niego wpadła i co przy tym robiła. Bo też po co? Jej rodzice nie musieli wiedzieć, a i tak pewnie mogli się dowiedzieć od sąsiadek, co wtedy robiła Betsy, ale mimo to — zostawiła to dla siebie, bo nie uznawała, by niemal intymne i już te całkiem intymne aspekty ich relacji były interesem rodziców. No i… ich związek, a właściwie ich znajomość nie zaczęła się zbyt normalnie, prawda?
— Później w lewo… — Betsy zauważyła tylko cicho, kiedy nawigacja dała już kolejny sygnał do manewru, który wykonać musiał Lee.
;*
OdpowiedzUsuńMoże i McDonald’s nie należał do planu wycieczki, która w ogóle nie była w planach ani Betsy, ani Lee, ale musieli tam zajechać, bo… Betsy nie zadbała o stan lodówki. Wiedziała, że jutro, kiedy odbierze auto, przy okazji zrobi zakupy. Musiała trochę się zreflektować, że w ogóle o tym nie pomyślała, ale… pewnie pomyślałaby o tym, gdyby nie była teraz w Atlancie, skoro miał być tutaj Scott. Wtedy pewnie poprosiłaby Lee o pomoc w zakupach i przygotowaniu prostej kolacji. Może wtedy wcale nie doprowadziłaby do sytuacji, w której znajdowali się teraz.
Lee mógł więc mieć przebłyski z poprzedniego małżeństwa, Lee mógł tego nie lubić, nie tolerować i nie chcieć — to wszystko było do zrozumienia, ale Lee powinien też o tym z nią porozmawiać. I Betsy wiedziała, że zamierzał. Bo przecież mieli porozmawiać, tylko nie dzisiaj, bo to nie był czas na takie rozmowy. Ani nie miejsce. Betsy przekonała się już, że dusząca, klaustrofobiczna wręcz przestrzeń samochodu nie była dobrym miejscem na kłótnie.
Betsy jednak wiedziała też, że związek z Lee był jej pierwszym poważnym związkiem, bo romansu z wykładowcą w ogóle nie brała pod uwagę. Mogła czasami reagować przesadnie, mogła się czegoś bać i to wcale nie oznaczało, że mu nie ufała, że traciła to zaufanie, które do niego miała.
Lee był niesamowicie ciepłym i czułym facetem, o co nie posądziłaby go przy pierwszym ich spotkaniu. Owszem, wtedy, w jej sypialni, był gorący, a ich pocałunek tylko podciągał temperaturę do góry, ale w tamtym momencie Betsy nie wiedziała, że się w nim zakocha, choć mogła przypuszczać, bo kiedy spojrzała w jego niebieskie oczy, po prostu przepadła.
Kiedy Lee odpowiadał na pytanie Bethany, młodsza Murray podsuwała mu jeszcze pojedyncze, krótkie informacje dotyczące drogi, którą mieli pokonać. Nie sądziła, aby to miało złagodzić jego złość i rozżalenie, ale przynajmniej w ten sposób mogli rozmawiać. Przynajmniej na razie.
Ale patrzyła na niego cały czas, kiedy mówił. I nie mogła nie dostrzec tego delikatnego uśmiechu, który pojawił się na jego twarzy. Wtedy i ona się uśmiechnęła, co mógł dostrzec, skoro na chwilę obrócił się w jej stronę.
— O tak… — zaśmiał się Bernie. — Urodę i ten czar odziedziczyła po swojej matce, prawda, duszko? — spytał, spoglądając na swoją żonę. Zawsze tak na nią patrzył, Betsy nie była na to ślepa, widziała te spojrzenia, tę miłość, która nie gasła nawet wtedy, gdy jej rodzice zwyczajnie się kłócili. I nie gasła też w przypadku Betsy, bo mimo tego, że powiedziała za dużo, a Lee w chłodny sposób to ukrócił, to przecież nadal patrzyła na niego z miłością. — Nie dała mi nawet szans na to, aby walczyć z tym, co do niej czuję. To było jak… — urwał. — Jak błyskawica, kiedy wpadliśmy na siebie pierwszy raz na kiermaszu świątecznym — zauważył roześmiany, a Bethany tylko machnęła dłonią, opierając się teraz wygodnie o fotel.
— Kiedy to było… — odparła rozbawiona, a Betsy zawtórowała jej cichym śmiechem. Zerknęła jednak szybko w swój telefon.
— Po lewej będziesz miał zjazd na parking. — Nie musiała tego mówić, bo logo McDonald’s widoczne było aż nazbyt wyraźnie. I kiedy Lee parkował, Betsy odwróciła się w stronę rodziców. — Opowiada żarty jeszcze gorzej niż ja — mruknęła z przekornym uśmiechem, Bethany w odpowiedzi złapała się za czoło, a Bernie pokręcił głową.
— To faktycznie musicie się dogadywać — zauważyła Beth. Właściwie to Lee nie opowiadał dowcipów, sucharami zasypywała go ona, ale w końcu nie byłaby sobą, gdyby nie pozwoliła sobie na żart.
that's the risk of having the prettiest girl in town ♥
Betsy była niesamowicie wdzięczna swoim rodzicom, że zachowywali się… normalnie, że byli po prostu sobą, że nie zadawali niezręcznych, niewygodnych pytań, że nie oceniali, nie zwracali uwagi na różnicę wieku, której musieli być świadomej, skoro Lee przyznał, że Bernard widział go prawie trzydzieści lat temu, a Betsy nawet tylu nie miała. Nie zauważyła nawet, aby którekolwiek z nich spojrzało na niego krzywo, oboje podchodzili z uśmiechem. Tak, jak zakładała Betsy, bo przecież znała swoich rodziców i wiedziała, że chcą dla niej po prostu jak najlepiej, a Bets wiedziała, że życie u boku Lee jest tym, co było dla niej najlepsze.
OdpowiedzUsuńKiedy wychodzili z samochodu, jej rodzice niemal pobiegli do środka restauracji, trzymając się za ręce. Betsy jednak nawet nie próbowała dotykać Lee, bo w głowie wciąż miała to, jak cofnął swoją dłoń. Może dlatego zadarła głowę do góry i spojrzała na niego zaskoczona, kiedy przełożył swoje ramię przez jej barku. Mimo zaskoczenia, bez wahania przysunęła się bliżej, obejmując go delikatnie w pasie, a drugą dłonią sięgnęła na chwilę do jego dłoni. Nie było czasu na więcej czułości, ale zaskakująco, chociaż czy aby na pewno?, dobrze było czuć go przy sobie.
Starała się nie tracić nic ze swojej promienności, ale naprawdę była też zmęczona. Od samego rana była na nogach, a właściwie na rowerze, zjadła przygotowane przez Lee kanapki na lunch, a potem ogarniała dom, później dostała informację, że Daphne trafiła do szpitala, a Scott zapił, później odwaliła manianę w samochodzie Lee i nawet nie myślała, w ciągu tego całego dnia, żeby coś zjeść. Czasami sprawiała wrażenie, że funkcjonowała na zasadzie fotosyntezy, bo naprawdę miała dni, kiedy nie miała żadnego apetytu i pewnie gdyby nie Lee i jego starania, to wtedy nie zjadłaby nic poza kanapką z masłem orzechowym.
Już miała mówić, że nic nie chce, ale poczuła na sobie spojrzenie Lee, więc zamówiła małego shake’a i tyle. Wiedziała, że rodzice zamawiają kanapki, frytki i jakieś słodkości. Posłała im jeszcze uśmiech, kiedy ze swoim zamówieniem szli w kierunku wolnego stolika. Żołądek Betsy zdawał się wręcz boleśnie ściśnięty, kiedy próbowała zrobić choćby jeden łyk zimnego, lodowego napoju. Siedziała obok Lee, na tyle blisko, że mogli i stykali się udami.
Wypuściła słomkę z ust i wyprostowała się, kiedy usłyszała jego pytanie. Początkowo wzruszyła ramionami. Ubrana była w ciepłą, czerwoną bluzę, bo kurtkę, którą miała wcześniej na sobie, zostawiła w samochodzie.
— Trochę — odpowiedziała cicho, ale wiedziała, że ma prawo być jej zimno. Była zmęczona, od kilkunastu godzin na chodzie, nie jadła nic, co dałoby jej energię, więc naturalną konsekwencją było to, że było jej nieco chłodniej. Zerknęła w stronę lady z kasami i dostrzegła, że jej rodzice jeszcze czekają. Widocznie przed nimi ktoś musiał złożyć znacznie większe zamówienie. Teoretycznie im się nie spieszyło, nikt nikogo nie poganiał, ale Betsy wiedziała, że Lee też musi być zmęczony, że jutro idzie do pracy i że ich kłótnia też mu w niczym nie pomogła, więc to ona chciała po prostu jak najszybciej znaleźć się w domu. I chciała móc wtulić się w Lee, i zasnąć, ale wiedziała, że akurat na to szanse dzisiaj są znikome.
you must be incredibly brave, my love
Betsy nie zamierzała zgrywać ofiary. Nie zamierzała biadolić o tym, jaki zły był Lee i jak bardzo źle ją traktował. Bo nie traktował jej źle, nie zrobił nic złego, po prostu… trochę się nad niej odgrywał, ale czuła, że miał do tego pełne prawo. Bo przecież miał. Nie zachowała się w stosunku do niego fair, nic więc dziwnego, że czuł, że Betsy namieszała mu w głowie, bo i ona sama miała w niej solidnie namieszane.
OdpowiedzUsuńI w dodatku się stresowała. Nadal, mimo tego, że już odebrali jej rodziców, że byli w drodze powrotnej do domu, choć z małą przerwą na kolację. Stresowała się, bo faktycznie przeczuwała to, co miało nadejść w Mariesville. Z jednej strony czuła, że zasłużyła sobie na to, aby spędzić noc w swoim łóżku, a z drugiej miała wrażenie, że noc bez Lee będzie najgorsza i na pewno nie zmruży oka. Nie pytała jednak i nie komentowała, skoro i on nie poruszał tego tematu.
Westchnęła cicho, kiedy Maitland wyciągnął ramię i lekko ją do siebie przygarnął Przysunęła się bliżej i trzymając shake’a w dwóch dłoniach, oparła się i o kanapę, i o Lee. Pachniał tak, jak pachniało szczęście, ale przecież nie mogła mu o tym powiedzieć. Nie teraz, skoro ten ewidentnie nie miał ochoty, żeby z nią rozmawiać. Dobrze jednak był móc się do niego przytulić, przede wszystkim dlatego, że to był po prostu jej Lee. Sączyła, a właściwie to trochę siorbała tego shake’a, na krótki moment zadzierając głowę po to, aby zerknąć na jego profil. Zajebiście przystojny profil.
— Lee — zaczęła cicho, ale nie zdążyła, bo akurat do ich stolika przyszli rodzice Bets. Powitała ich uśmiechem, a znacznie łatwiej było jej się uśmiechać właśnie przy nich, wtedy echa ich kłótni odchodziły na dalszy plan. Łatwiej było jej po prostu o tym nie myśleć.
— Jezu… — mruknęła Bethany, kiedy zajęła miejsce i wgryzła się w klasycznego, amerykańskiego burgera. — W Europie nie ma takich dobrych — przyznała z pełną buzią, a Betsy zachichotała w odpowiedzi. — Ty nie jesz? — Bethany spojrzała na córkę już nieco uważniej, bo przecież o tym, że Bets była niejadkiem wiedzieli w jej domu wszyscy. Młodsza blondynka potrząsnęła głową, unosząc nieznacznie papierowy kubek z gęstym napojem, który miał zastąpić jej porządną kolację.
Bernard i Bethany popatrzyli po sobie, ale nic nie powiedzieli, a Betsy nadal była przekonana, że nie będą poruszać ani kwestii wieku Lee, ani tego, że był alkoholikiem. Cóż, z pewnością Scott się wygada. Ale sam był w czarnej dupie, więc nie miał prawa oceniać innych. I Lee mógł być pewien, że gdyby Betsy miała wybierać, to wybrałaby jego. Zawsze. Nawet jeśli wiązałoby się to z wydłubaniem oczu własnemu bratu.
— Lee… — zaczął Bernard. — Nie będziesz miał nic przeciwko, jeśli wpadniemy jutro na obiad lub kolację do The Rusty Nail? — zapytał. — Zakładam, że nasza lodówka świeci pustkami i pewnie nikomu nie będzie chciało się gotować… — tu zerknął na swoją jedyną córkę, dając jasno do zrozumienia, że nie wierzy w jej umiejętności kulinarne. A Betsy wcale nie była zdziwiona, tylko głośniej siorbnęła shake’a.
— Zrobię obiad. — Poinformowała nagle, patrząc trochę wyzywająco na rodziców.
are you as much in love with you as I am? ♥
— Betsy jutro da znać, prawda? — Bethany wtrąciła się w rozmowę, tak jakby nadal powątpiewała w to, że Betsy jako tako radziła sobie w tej kuchni. Ta jednak nie zamierzała się z tego powodu obrażać, bo doskonale zdawała sobie sprawę, że jej rodzice mieli prawo wątpić w jej kuchenne przygody. Do tej pory korzystała namiętnie z mikrofali albo piekarnika, gdzie podgrzewała gotówce. Ewentualnie wrzucała chleb do tostera, a potem smarowała go dżemem i masłem orzechowym.
OdpowiedzUsuńSkinęła jednak głową. Oczywiście, że zamierzała w razie czego wcześniej uprzedzić Lee, chociaż co by to mogło zmienić? Będą kolejnymi gośćmi lokalnego baru, którzy przyszli coś zjeść. Wiedziała jednak, że Lee dla niej starał się bardziej. I wiedziała, że to samo zrobiłby dla jej rodziców, zwłaszcza gdyby przyszła razem z nimi. Lubiła jeść to, co przygotował Lee. Najczęściej nawet, dziwiąc się samej sobie, że zjadała całe porcje, a często brała nawet dokładki. Tak było z pierwszą lasagne, którą zrobił Lee, a w zasadzie to zrobili ją razem.
I pewnie też nikomu nie umknął fakt, że Betsy trochę przytyła. Nabrała trochę tych zdrowych kilogramów, bo już nieco mniej odstawały jej obojczyki, biodra i żebra nie były tak dobrze widoczne pod skórą. Sama Murray to zauważyła, zwłaszcza po ubraniach, które już tak na niej nie wisiały.
Nie narzekała, bo też nie widziała siebie w lustrze jako kogoś grubego, bardzo daleko jej było do choćby nadwagi, ale kiedyś miała bardzo zaburzony obraz samej siebie. Teraz, przy Lee wydawała się naprawdę odżywać, nie licząc dzisiejszej kłótni w samochodzie, bo akurat ta sprawiła, że Betsy po prostu przygasła.
I mimo tego, że rozmawiała teraz z rodzicami, posyłała im uśmiechy, to daleko jej było do tej promienności, do której wszystkich zdążyła już przyzwyczaić. Ale spojrzała na Lee, gdy poczuła jego dłoń w swoich włosach i wtedy jej buzia przez krótki moment wyglądała po prostu ładniej.
Zdawała sobie sprawę z tego, że Lee ma do niej żal. Aż tak głupia ani ślepa nie była. Jednak nie zmieniało to faktu, że kochała go po prostu na zabój. Dopiła shake’a, Lee skończył swoją kawę, a jej rodzice opróżnili tacki i mogli wrócić do samochodu Maitlanda. Pozostała część drogi upłynęła im na wymianie uprzejmości, na kilku niezbyt znaczących pytaniach skierowanych w stronę Lee i Betsy, na pytaniach Betsy skierowanych do rodziców, na ich wspomnieniach z podróży i kilku żartach.
Dojechali do Mariesville w okamgnieniu, Betsy nawet nie zdążyła zauważyć, kiedy minęła im cała trasa, a Lee parkował już na podjeździe pod domem Murrayów. Bernard wysiadł z auta jako pierwszy, szybko zabierając się za wyciągnięcie bagaży. Betsy i Bethany brały co lżejszego i kładły to pod drzwiami.
— Do jutra, Lee. — Bernard uścisnął dłoń młodszego mężczyzny, Bethany poklepała go po ramieniu, dziękując za fatygę i kiedy odebrali klucze od Betsy, ta została na podjeździe sama z Lee.
— Do jutra? — spytała cicho, bo albo mogła wsiąść do jego samochodu, albo wrócić do swojego domu. I wiedziała, że ta pierwsza opcja dzisiaj odpada, ale musiała się upewnić. Tak po prostu. Do tej pory ich pożegnania na tym podjeździe wyglądały zgoła inaczej. Betsy nie była wtedy tak skrępowana i niepewna.
sounds like a challenge ♥
Trzymaj się, Betsy.
OdpowiedzUsuńZabolało. Nawet nie spodziewała się tego, że może boleć aż tak. Zwykłe pożegnanie, prawda? Ale kiedy stała tak naprzeciwko Lee, na tym pieprzonym podjeździe, miała ciągle nadzieję, że zmieni zdanie. Prawdopodobnie jednak miał rację. Prawdopodobnie nic innego nie byłoby lepsze niż chwilowa rozłąka, chociaż miała boleć. Zwłaszcza Betsy, która tak bardzo przyzwyczaiła się do tego, że każdą kolejną noc spędzała w jego objęciach.
— Na razie — mruknęła tylko, chociaż Lee już był w samochodzie i mógł jej wcale nie słyszeć. Odczekała tylko, aż wycofał z podjazdu i weszła do domu. Tam niemal natychmiast przywołała na swoją twarz uśmiech, bo Cissy i koty zdawały się być wniebowzięte. Rodzice zgodnie postanowili, że ze względu na późną porę, rozpakowywać będą się jutro. Posiedzieli chwilę w salonie, bo Betsy ich europejskie opowieści spijała niczym małe dziecko słuchające bajki na dobranoc. Poszli spać grubo po drugiej w nocy, ale Betsy soboty miała wolne, więc mogła sobie na to pozwolić.
Cieszyła się przeogromnie, że Bernard i Bethany w końcu wrócili, bo mimo tego, że dzięki Lee ten dom żył, teraz wydawał się być po prostu pełniejszy. Jeszcze przed zaśnięciem spojrzała na telefon, tak, jakby liczyła na to, że Lee jednak coś napisze. Ale nie napisał. I ona też nie.
Sobota rozpoczęła się wrzawą. Rozpakowywali się, przyjechał Charlie z Daphne, lekko osłabioną, ale na chodzie i z dziewczynkami, które jak zwykle miały więcej energii niż powinni. Wpadł też Scott i tak, jak Bernard zapowiadał się co do tego, że odwiedzą The Rusty Nail, Daphne dość mocno protestowała, wysłała Charlesa ze Scottem do sklepu, a sama zaciągnęła Betsy do kuchni. Robiły więc późny obiad.
I dopiero około godziny siedemnastej Betsy napisała do Lee, że dzisiaj nie wpadną i że ma nadzieję, że zobaczą się jutro. Najchętniej jednak wyrwałaby się z tego domu wariatów, bo jej myśli nieustannie wracały do rozmowy, którą przeprowadzili w samochodzie i naprawdę chciałaby mieć ten cały kryzys już za sobą. Źle się czuła sama ze sobą, źle się czuła z myślą, że tak nawaliła.
Sobota minęła. A Betsy, która w łóżku leżała już po dwudziestej trzeciej, dopiero sięgnęła po telefon. Ale nim zdążyła w ogóle zastanowić się, co chce napisać do Lee, przejrzała kilka rolek i zasnęła z telefonem, który spadł w okolice jej obojczyków.
W niedzielny poranek obudził ją zapach drożdżowych wypieków i świeżo parzonej kawy. Betsy zwlokła się z łóżka i nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że jest siódma rano. Bethany, która chyba w fazie jetlagu nie potrafiła spać, zadbała o to, aby domownicy mieli co jeść i na kuchennym blacie czekały już na nich drożdżówki z domową marmoladą truskawkową i równie domowymi prażonymi jabłkami.
Betsy skorzystała z tego, że rodzicielka zaparzyła kawę — tę specjalną, z Włoch — i przelała ją do niewielkiego termosu. Zgarnęła też parę drożdżówek i mimo panującej szarówki na dworze, założyła Cissy jej spacerowe szelki i razem ruszyły przez lekko senne, zimowe Mariesville. Miała wrażenie, jakby z nieba miał zamiast deszczu spaść śnieg, co zdarzało się raczej rzadko, ale mimo to i mimo tego, że jednak nie ubrała się zbyt ciepło, dzielnie maszerowała z suczką do wyznaczonego celu. Do domu Lee.
Cissy w pewnym momencie jakby wyczuła dokąd zmierzają i zaczęła być znacznie bardziej podekscytowana. I im bardziej szczęście Cissy się ujawniało, tym bardziej zmartwiona wydawała się Betsy. Mocniej zaciskała dłoń na smyczy i na płóciennej torbie, którą przerzuciła przez ramię, a w której miała termos z kawą i pojemnik z jeszcze ciepłymi drożdżówkami.
I choć zwykle wchodziła do domu Lee jak do siebie, dzisiaj zatrzymała się przed drzwiami. Nawet sama Cissy zdawała się być zaskoczona, ale ostatecznie usiadła przy nodze swojej właścicielki, która zapukała cicho i krótko, zauważając jak mocno drży jej ręka.
loving you is simple
Betsy jednak miała wrażenie, że Lee ją tym milczeniem karał. I choć doskonale wiedziała, że gdyby do niego zadzwoniła albo przyszła, to nie zostawiłby jej bez żadnej odpowiedzi, to jednak obawiała się, że jednak tak będzie. Było to paradoksalne i absurdalne, ale po prostu przestała jakkolwiek ufać sobie i swoim przeczuciem. Bo Lee ufała, nawet jeśli on myślał, że było inaczej, bo teraz nadwyrężyła to zaufanie i wystawiła je na próbę. Zachowała się po szczeniacku, bo mogła zupełnie inaczej podejść do tematu i przedstawić go swojemu mężczyźnie w inny sposób, zapominając przede wszystkim o plotkach.
OdpowiedzUsuńBo plotki były aktualnie ostatnim, co w ogóle zajmowało jej głowę. Podczas weekendów miała o tyle ułatwione zadanie, że nie pukała od drzwi do drzwi i nie witała od skrzynki pocztowej do skrzynki, przy których lubiły wyczekiwać stare plotkary. Mogła się skupić na rodzinie i po części tak było, ale nie potrafiła poradzić nic na to, że tęskniła za Lee i myślała o nim przez większą część czasu.
Przywykła już do tego, że spędzali czas razem, że każde popołudnie, wieczór, noc i poranek, a czasem nawet i parę godzin w ciągu dnia spędzali razem, rozmawiając się, śmiejąc i jedząc, a czasami posuwając się też do czegoś więcej niż zwykłe przytulanie. A teraz nie miała z tego nic. I im dłużej ich milczenie się przeciągało, tym bardziej dotkliwie odczuwała brak Lee. Potrzebowała go w swoim życiu bardziej niż nawet przypuszczała.
— Stęskniła się — odpowiedziała cicho, widząc jak Cissy zaczepia Lee. Nie skakała po nim, choć na początkach ich znajomości miała takie zapędy, bo niesamowicie ekscytowała się na jego widok. Teraz jednak witała go znacznie subtelnie i ot, poza trącaniem psim pyskiem o kolano mógł poczuć jej mokry język na swoich palcach. Betsy ledwo zdążyła się schylić nad suczką i odpiąć smycz od szelek, a ta poszła zaznajomić się od nowa z każdym kątem tego domu i prześledzić zmiany, jakie w nim zaszły. Cóż, Cissy była zdecydowanie najlepszym inspektorem nadzoru o jakiego mógł prosić Lee.
I gdy Betsy się prostowała, spojrzała na mężczyznę. Stali jeszcze chwilę przy otwartych drzwiach, a ją jakby wmurowało. Nie drgnęła, zacisnęła jedynie mocniej palce jednej dłoni na smyczy, w drugiej wciąż trzymając płócienną torbę.
— Ja zresztą też — przyznała zgodnie z prawdą, bo nawet nie próbowała ukrywać tego, że na jego widok mocniej jej biło serce, a na usta cisnął się uśmiech, który mimo wszystko próbowała powstrzymać, choć w większej mierze po prostu nieskutecznie. Posunęła się nawet do przygryzienia dolnej wargi, mimo tego, że teraz nie miało nic wspólnego z kuszeniem Lee. I tak stała, spoglądając na niego tymi swoimi dużymi, zielonymi oczami, zadzierając głowę ku górze. I im dłużej na niego patrzyła, tym mocniej odczuwała to, jak fatalnie zachowała się w samochodzie w piątek.
— Bardzo. — Dodała jeszcze, bo mogła go zapewniać o tym, jak mocno się stęskniła bez końca, ale wiedziała, że przecież musieli porozmawiać i te rozmowy nie będą dotyczyć słodko-gorzkiej tęsknoty.
— Mama upiekła drożdżówki. Mam też kawę prosto z Włoch… — zaczęła, unosząc nieznacznie torbę, w której trzymała te wszystkie dobroci, o których opowiadała. — Masz ochotę na wspólne śniadanie? — Była ostrożna. Z pewnością nie chciała mu się w niczym narzucać, zostawiała mu odrobinę tego dystansu, który powstał między nimi. Ale liczyła w duchu na to, że się zgodzi.
Było jeszcze wcześnie rano. Betsy była potwornie głodna, bo od wczorajszego obiadu nie zjadła właściwie nic, a kuszący zapach drożdżówek docierał do niej nawet teraz, ale wiedziała też, że znacznie lepiej będą smakować wtedy, kiedy będzie mogła zjeść je w towarzystwie Lee.
this love is the best thing that happened to me ♥
Skinęła tylko głową, kiedy spytał o przyczynę ich wizyty. Prawda jednak była taka, że ta tęsknota, którą z pewnością odczuwały obie — i Betsy, i Cissy — była tylko jednym z powodów tego, że w końcu młoda Murray zdecydowała się odezwać do Lee. Nie chciała jednak na samym początku ich rozmowy zaskakiwać go swoimi przeprosinami i łzami. Bo ten powrót, nawet jeśli rozłąka trwała nieco ponad dobę, był rzeczywiście trudny i niekomfortowy, choć przecież w objęciach Lee czuła się najlepiej.
OdpowiedzUsuńOdpowiedziała jednak na jego uśmiech, bo może i Maitlandowi cała złość na nią przeszła, a żal pozostał, to ona po prostu czuła się skrępowana tym wszystkim. Żal towarzyszył i jej, bo przecież to z jej winy mieli te pierwsze ciche dni. Nie liczyła wpadki z Oklahomą, bo to było coś więcej niż ciche dni.
I z jednej strony była spięta niemiłosiernie, bo czuła aż nieprzyjemny ból w barkach i okolicy karku, to z drugiej cieszyła się, że tu przyszła i że mogła go w końcu znowu zobaczyć. Zwłaszcza z tym delikatnym uśmiechem, który dostrzegła na jego twarzy. Ściągnęła buty i kurtkę, zawieszając ją na wieszaku, po czym skierowała swoje kroki za Lee. W stronę kuchni, która stanowiła serce tego niezbyt dużego, ale coraz bardziej przytulnego domu. I jak jeszcze w głowie miała wspomnienie swojej pierwszej wizyty tutaj, tak dzięki temu mogła dostrzec zmiany, jakie zaszły we wnętrzu domu Lee. Na pewno był mniej surowy i chaotyczny, prace postępowały powoli, ale skutecznie. I na tyle, na ile mogła, pomagała mu w nich, bo często w ten sposób spędzali też razem wieczory.
Zależało jej na tym miejscu, bo kiedy dotarło do niej, że to mógłby być ich dom, to polubiła go jeszcze bardziej, dostrzegając w nim znacznie więcej plusów niż początkowo. Bez trudu potrafiła sobie wyobrazić to, że krząta się tu codziennie, że stąd wychodzi do pracy i tutaj wraca, że Cissy wita ją w tych drzwiach i zajmuje sobie całe podwórko, a Betsy werandę na tyle domu. I w tym wszystkim zawsze obecny był Lee. W tej właśnie kuchni, w której byli teraz albo w salonie, gdzie bez większego trudu mieścili się razem w trójkę na kanapie.
— Okrągłe są z jabłkami, a kwadratowe z marmoladą truskawkową — mruknęła cicho, kiedy wykładała po dwie drożdżówki na każdy z talerzyków. Wiedziała, że ona nie zje zbyt wiele, na pewno nie od razu i nie teraz, skoro nadal dusiło ją poczucie winy. Wzięła oba talerzyki w dłonie i usiadła przy niewielkim stoliku, czekając w milczeniu na Lee.
I to milczenie było po prostu do niej niepotrzebne, bo zwykle, kiedy wpadała już do jego domu albo wtedy, kiedy to on pojawiał się w jej domu, zaczynała gadać. A buzię skutecznie zamykały jej pocałunki Lee. Teraz jednak było inaczej. Milczała bez większego trudu, bo gula rosła jej w gardle coraz bardziej z każdą kolejną chwilą.
Przysunęła do siebie kubek z kawą, patrząc przy tym na Lee, który usiadł naprzeciwko. I zaczął mówić. Tym razem on. Ją ścisnęło to wszystko jeszcze bardziej, ale jednocześnie była mu wdzięczna, że nie czekał, że nie odwlekał tego momentu w nieskończoność. Betsy zacisnęła drżące palce na kubku, nawet nie zerkając na te apetycznie pachnąca drożdżowe, słodkie bułeczki.
— Wiem. — Przyznała krótko, ale zaraz potem musiała odchrząknąć, bo nawet przy tym jednym, pozornie prostym słowie załamał jej się głos. Nie uciekała jednak spojrzeniem, czuła za to, jak jej policzki nabierają rumieńców. Patrzyła prosto w niebieskie oczy Lee i wyrzucała sobie w myślach, jaką głupią gówniarą się okazała, nawet jeśli on o niej tak nie myślał. — I przepraszam. Naprawdę przepraszam — szepnęła, wzdychając przy tym cicho. Trochę z bezsilności.
— Nie chciałam, żeby to wszystko tak zabrzmiało, Lee… — dodała, a wciąż trzymając kubek z kawą, odsunęła go trochę od siebie. — Chyba trochę spanikowałam po prostu… że… że mógłbyś kiedyś opuścić Mariesville beze mnie, kiedy przyznałeś, że faktycznie myślałeś o sprzedaży domu, a wiem, przecież wiem, że to niemożliwe — mruknęła. I choć mówiła szczerze, to mówiła przy tym cicho, próbując panować też trochę nad brzmieniem swojego głosu, który brzmiał po prostu żałośnie.
UsuńW tym czasie do kuchni przywędrowała Cissy, która olała swoją właścicielkę, doskonale wiedząc, że to Lee chętniej dzieli się jedzeniem i oparła pysk na jego udzie, w oczekiwaniu na porcję smaczków.
our future will be like a fairy tale ♥
Nie było to ani komfortowe, ani łatwe, ani przyjemne. Po prawdzie to była pierwsza taka sytuacja w życiu Betsy. Do tej pory, jeżeli się z kimś o coś pokłóciła to na tyle słabo, aby załagodzić sytuację śmiechem albo na tyle mocno, aby stracić z tym kimś kontakt. I choć kłótnia z Lee nie była typową kłótnią, a bolesnym nieporozumieniem, to nie chciała żadnego z tych dwóch rozwiązań. Nie chciała go stracić, ale nie chciała też niczego bagatelizować. W tym się z pewnością zgadzali. Bo zgadzali się w większości kwestii, dlatego chyba to nieporozumienie, głupota palnięta przez Betsy zabolała ich tak bardzo i była tak dotkliwa.
OdpowiedzUsuńBetsy patrzyła na Lee, tylko czasami, na krótką chwilę uciekając spojrzeniem do Cissy, która jeszcze była cierpliwa i pozwalała im bez swojego skomlenia prowadzić rozmowę. Ale Lee milczał, a Murray go nie ponaglała. Wstrzymywała nawet oddech, zdając sobie sprawę z tego, jak boli ją teraz każdy oddech. Bo oddychała tą przeklętą niepewnością.
Westchnęła cicho, gdy Lee zaczął mówić. I już otworzyła usta, żeby coś wtrącić, ale milczała nadal, grzecznie i cierpliwie czekając na swoją kolej. Chociaż jego słowa ją bolały. Tym lepiej jednak domyślała się tego, co musiał czuć wtedy w samochodzie.
Jak my mamy dalej być razem…, przez dłuższą chwilę tylko te słowa dźwięczały w jej głowie i chociaż słuchała go dalej, i docierały do niej też jego kolejne zdania, to akurat to sformułowanie trafiło w nią najbardziej.
Starała się być twarda, ale nie mogła nic poradzić na to, że jej oczy zaszły łzami. Wiedziała, że nie powinna płakać, dlatego sobie na to nie pozwoliła, choć wyglądała tak, jakby naprawdę niewiele trzeba było do tego, aby się ostatecznie rozpłakała.
Ostrość w głosie Lee nie pomagała, ale mimo to przygryzła dolną wargę i dzielnie znosiła każde jego słowo. Miał rację i miał prawo jej o tym wszystkim powiedzieć.
— Ufam ci — zaczęła cicho. Jak miała mu wytłumaczyć to, że to dla niej pierwsza taka sytuacja? Że nigdy wcześniej nie stanęła w obliczu nie dość, że takiego uczucia, to jeszcze takiej sytuacji. Nikt nigdy, nie licząc rodziców, nie powiedział jej, że ją kocha. Nigdy nikogo też nie darzyła uczuciem tak wielkim jak właśnie Lee. Bo kochała go tą całą swoją miłością, którą pielęgnowała w sobie przez lata.
— Po prostu tego nie przemyślałam, Lee — odpowiedziała, wyłapując na krótki moment jego spojrzenie. — I wiem, że nie mówiłeś tego dla żartu, ja też nie powiedziałam tego dla żartu. I nie chcę… — kontynuowała. Ona nie mówiła ostro, ona nie umiała nawet powiedzieć niczego głośniej niż mówiła teraz. Oparła przedramiona na blacie stolika, trochę tak, jakby wyciągała dłonie w jego stronę. — Nie chcę, żeby mój błąd zaprzepaścił naszą przyszłość — dodała, bo wierzyła w to, że mają razem jakąś przyszłość. Wspólną. I na zawsze. — Przepraszam. Naprawdę nie chciałam sprawić ci przykrości, Lee. Głupio zrobiłam.
Patrzyła na niego ze spokojem. Bo nie miała prawa się na niego gniewać, ale też nie miała prawa obarczać go swoim smutkiem. Miała za to prawo, a nawet i powinność co do tego, żeby go przeprosić.
— Kochanie, to się nie powtórzy — przyznała tylko jeszcze na sam koniec, kilkakrotnie intensywnie mrugając, żeby odpędzić od siebie te cholerne, głupie łzy.
this situation resembles the worst horror :<
Betsy powoli faktycznie zaczynała tracić wiarę w to, że ufała Lee. A jednak wiedziała, że tak jest, bo może i owszem, oskarżyła go o knucie misternego planu o opuszczeniu Mariesville i tym samym podważyła i jego, i swoje zaufanie, ale ufała mu w każdej innej kwestii. Ufała w to, że ją kochał, choć może nie do końca pojmowała z czym wiązała się ta cała dojrzała miłość. Ufała także temu, że chciał dla niej jak najlepiej. I że nie pozwoliłby innym jej skrzywdzić, ale nie miał wpływu na to, że krzywdziła samą siebie. Mógł dbać o to, aby było jej dobrze, aby jadła, miała zawsze ciepło i zaszczycała go swoim uśmiechem, ale… nie mógł poradzić zbyt wiele na to, że Betsy jednak miała trochę małomiasteczkową, zaściankową mentalność i te plotki, wiara w nie i ich bezmyślne powtarzanie mogły ją po prostu wykończyć.
OdpowiedzUsuńPowinna być ponad to. Wiedziała o tym i boleśnie się o tym przekonywała, gdy patrzyła tak na Lee. Może w jego oczach nie zbierały się łzy, ale wyglądał tak, jakby cierpiał, jakby się cholernie zawiódł. Wierzyła w to. I ufała, że to ona była przyczyną tych wszystkich negatywnych emocji.
Na krótko spojrzała tylko na Cissy, gdy zarejestrowała ruch jej łba. Psina nie opierała już pyszczka o kolano Lee, a uważnie obserwowała rozmawiających. Nieco posępnie, ale Betsy szczerze wątpiła w to, aby Cissy było smutno, bo Betsy i Lee rozmawiali. Było jej smutno, bo mimo upływu czasu nie dostała kawałka obiecanej drożdżówki.
— Rozumiem — odparła cicho. Bo wbrew pozorom naprawdę rozumiała. Wiedziała, co zrobiła źle i dlaczego Lee tak zareagował. Wiedziała też, że zachowała się po prostu impulsywnie. I rozumiała, że musi mu pokazać, że mu ufa. Taki miała też plan na najbliższy czas. Właściwie to nawet na całe życie. — I naprawdę mi przykro… — przyznała jeszcze. Nie chciała robić z siebie ofiary, bo akurat w tej sytuacji to nie ona nią była. I to też rozumiała, ale nie miała wpływu na zaszklone oczy. Walczyła jednak ze sobą, swoimi emocjami i mocno walącym sercem. Zacisnęła dłonie w pięści na blacie stołu, bo zdawała sobie sprawę, że jest w tym wszystkim więcej niż bezsilna.
Odetchnęła cicho, a ulga spłynęła na nią niespodziewanie, kiedy Lee stwierdził, że przyjął przeprosiny. Mrugnęła, a wtedy pojedyncza łza spłynęła po obu jej policzkach. Szybko otarła gorące, zarumienione od emocji policzki, odpowiadając niepewnie na jego blady uśmiech.
— Obiecuję. — Dodała. Coś, co do tej pory boleśnie ściskało jej serce i pozostałe wnętrzności, puściło. Rozluźniła ramiona i teraz wydawała się, siedząc przy tym stole, jeszcze drobniejsza. Naciągnęła na zziebnięte dłonie zielone rękawy kolejnej bluzy z Oklahomy. Od świąt te dwie bluzy, które dostała od Lee, stały się jej ulubionymi i nawet się z tym nie kryła.
— Musi być… — odparła na jego zapewnienia. I dopiero teraz tymi otulonymi rękawami bluzy dłońmi sięgnęła do ciepłego kubka z kawą, robiąc ostrożny łyk. Chciała się do niego przytulić. Tak po prostu władować się na jego kolana, jak to zwykle miała w zwyczaju, ale widziała, że Lee nadal nie był zadowolony, że choć jej ufał i ją kochał, to być może nadal potrzebował tego dystansu, a ona była teraz więcej niż zagubiona.
— Mama liczy na twoją opinię — zauważyła tylko cicho, patrząc na te nieszczęsne drożdżówki. I jak idąc tutaj, była potwornie głodna i miała na nie ochotę, tak teraz wiedziała, że z trudem je przełknie. Było to paradoksalne, bo teraz, skoro Lee jej wybaczył i dawal im kolejną szansę, to powinna w obliczu tej ulgi chcieć zjeść. Ale nie mogła.
I naively believe that only good things await us ♥
Faktycznie, do tej pory ten ich miesiąc był głównie beztroski, nie licząc ten sytuacji z Oklahomą i małej, świątecznej wpadki. Nie zdążyli się jeszcze nabyć ze sobą na tyle, aby móc rozmawiać na tematy poważniejsze. Być może oboje ich unikali, bo lepiej było żyć ze świadomością, że nic złego ich nie czeka, a być może po prostu potrzebowali bodźca w postaci pierwszego kryzysu, który zmusiłby ich do rozmowy.
OdpowiedzUsuńMoże i Betsy była niemożliwie wręcz wrażliwa i emocjonalna, ale doceniała fakt, że rozmawiali. Że nie krzyczeli, nie tłukli talerzy i nie wyrzucali sobie najgorszych brudów. Lee zachowywał spokój, mimo tego, że w jego głosie pobrzmiewały te wszystkie emocje, które teraz nim targały. W przeciwieństwie do Betsy był rozsądny, dorosły i dojrzały. Jej było zwyczajnie przykro. Była smutna, rozgoryczona, ale głównie ze względu na swoje zachowanie. I nawet nie wiedziała, co mogłaby więcej powiedzieć. Rozumiała, w którym momencie popełniła błąd. I rozumiała, jaki to był błąd.
— Będę — przyznała cicho. — Będę rozmawiać.
Bo i ona zaczynała wierzyć w to, że rozmowa była kluczem nie tylko do rozwiązywania problemów, ale i ich niwelowania. Nie musieli się kłócić, mogli uniknąć na przyszłość takich nieporozumień jak to. Wiedziała to.
Musiała odstawić te swoje głupotki na bok, nawet jeśli w jakiś sposób ją charakteryzowały. Mogła być nadal tym niepokornym słoneczkiem, ale powinna też wiedzieć kiedy i jak przystopować, kiedy i jak spoważnieć. Była już dorosła, to nie ulegało wątpliwości, przecież bardzo często podkreślała fakt, że miała już prawie trzydzieści lat. A skoro tak, to powinna zachowywać się odpowiednio do swojego wieku.
— Mhm… — mruknęła cicho w odpowiedzi na jego pytanie, potakując przy tym głową. Przez chwilę jeszcze jednak się nie ruszała. Ani drgnęła, wpatrując się w niego z delikatnym uśmiechem. Bardzo delikatnym, nawet nieco niepewnym.
Rozluźniła w końcu te dłonie, które miała zaciśnięte w pięści. Podniosła się ze swojego krzesła i nie czekając na nic więcej, nie zwlekając ani chwili dłużej, ruszyła w jego stronę. Nie musiała pokonywać ogromnego dystansu, wystarczyło, że obeszła ten niewielki stolik, przeszła za plecami Lee i usiadła bokiem na jego udach. Wpierw bardzo skromnie, dopiero potem pewniej się na nie wsuwając i niewiele brakowało, a machałaby radośnie nogami, którymi nie sięgała podłogi.
Objęła go ramionami, przysunęła się jeszcze bliżej, niwelując jakąkolwiek przestrzeń między nimi. I niemal od razu poczuła bijące od niego ciepło. I ten znajomy zapach, który zwyczajnie w świecie ją koił, działał na nią uspokajająco, przynosił ulgę.
Schowała buzię w zagłębieniu jego szyi, cicho wzdychając i napawając się przy tym i tym ciepłem, i tym zapachem, za którym przez tę trochę ponad dobę zdążyła się porządnie stęsknić. Przymknęła oczy, ustami delikatnie muskając jego skórę. Wtuliła się w niego tak, jak umiała najlepiej. Nabrała głęboko powietrza w płuca.
— Ładnie pachniesz — wymruczała cicho, a potem objęła go jeszcze mocniej, palce jednej dłoni wplątując w jego włosy, muskając przy tym jego skórę. — Dziękuję. — Wyszeptała jeszcze, zdając sobie sprawę z tego, że miała za co mu być wdzięczna. Za to, że przyjął jej przeprosiny, że z nią porozmawiał i że tak naprawdę właściwie jej wybaczył. I skoro tak, skoro zaprosił ją do swoich objęć, to nie chciała już z nich rezygnować.
♥♥♥
Nikt nie zakładał też, a przynajmniej nie zakładała tego Betsy, że to była pierwsza tego typu rozmowa i pierwsza dotycząca tego konkretnego tematu. Byłaby w stanie zrozumieć, gdyby po upływie kilku kolejnych godzin, dni lub tygodni Lee znowu poruszyłby ten temat w celu uściślenia kilku faktów. Nie byłaby też wielce zdziwiona, gdyby taki temat znalazłby ujście z jej strony, bo choć od piątkowego późnego wieczoru, gdy Lee zostawił ją samą na podjeździe jej rodzinnego domu, myślała głównie o tym, to tak naprawdę nie miała nic sensownego na swoje usprawiedliwienie. Zachowała się po prostu źle. Może nie niewybaczalnie, bo Lee ostatecznie w końcu jej wybaczył. Może nie był przekonany co kwestii jej zaufania i tego, aby jej zaufać, ale mimo tego Betsy wierzyła w to, że mają czas. Czas, aby to zaufanie budować, aby budować się na swoich błędach, bo jakby nie patrząc, znali się półtora miesiąca. A czymże to było w porównaniu do wieczności?
OdpowiedzUsuńKomplement był oklepany, bo Lee faktycznie dość często słyszał od Betsy, że ładnie pachnie. Bo tak było. Zapach Lee od samego początku działał na Betsy w sposób nieoczekiwanie uzależniający. Podobał jej się już wtedy, kiedy stał nad nią w jej własnym pokoju. Pachniał jak dom, jak bezpieczeństwo i jak przywiązanie. Był jej bezpieczną przystanią, więc tym bardziej doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że skrzywdziła go swoim wybrykiem.
Odsunęła się, a potem grzecznie zsunęła z jego kolan. Sięgnęła po drożdżówkę z truskawkami i jeszcze przy kuchennym stole zrobiła niewielkiego gryza, odkładając bułkę z powrotem na talerzyk, więc za Lee pomaszerowała do salonu już tylko z kubkiem ciepłej kawy.
Zrobiła jej łyk, obejmując naczynie w obie dłonie. Widziała, jak Lee podsuwa zniecierpliwionej Cissy kąsek drożdżowego wypieku pod nos. Ta zjadła go bez obaw, zamerdała ogonem i usiadła przy nodze mężczyzny. Betsy w odpowiedzi na to pokręciła głową, ale z uśmiechem, bo doskonale wiedziała, że wpierw Lee próbował w ten sposób przekonać do siebie czworonożną kompankę swojej dziewczyny, ale przez te wszystkie zabiegu zyskał przyjaciółkę-przylepę, która w swojej przylepności dorównywała samej Betsy.
Murrayówna stanęła przed ścianą, na której Lee zrobił kilka mazów farbami. Odruchowo przesunęła dłonią po jego plecach, ale nie mówiła nic. Zacisnęła palce tej jednej dłoni na materiale jego koszulki, mrużąc przy tym oczy. Zrobiła kolejny łyk. Westchnęła. Cofnęła rękę z pleców Lee i okręciła się powoli wokół własnej osi. A gdy znowu stała naprzeciwko próbek koloru, podeszła bliżej. Palcem wskazującym wolnej dłoni dotknęła prostokąta w jednym z odcieniu beżu. Był stonowany, lekko wychłodzony, wpadający w szare nuty. W całej gamie ciepłych beży wydawał jej się po prostu najchłodniejszy.
— Ten, ale… — zaczęła i teraz odwróciła się w kierunku Lee. — Co powiesz na to, aby ściana za kanapą była w kolorze granatowym, a wszystkie pozostałe w tym beżu? — uniosła lekko brew. — Wyobraź sobie, że na tle tej ciemnej ściany stoi jasna, zapraszająca kanapa, a wszystko dookoła jest ciepłe i delikatne — mruknęła, wpadając w ten typowy dla siebie stan rozmarzenia, kiedy mówiła o czymkolwiek, co wymagało jakiegokolwiek wyczucia artystycznego.
— Mogłabym namalować trzy niewielkie, dopasowane akwarele, które oprawilibyśmy w ramki z jasnego drewna i zajmowałyby główne miejsce na tej granatowej ścianie. A wyobraź sobie… — nabrała powietrza w płuca, dając mu do zrozumienia, że czuje się naprawdę dobrze z tym, że pozwolił jej pomóc sobie w takiej kwestii. — Jak pięknie będą się odcinać na tej ścianie zielone rośliny. — Uśmiechnęła się.
Może dla Lee to nie był już tylko jego dom, ale dom dla nich, jednak Betsy nadal postrzegała ten niewielki budynek jako dom Lee. I fakt — coraz lepiej czuła się w tych wnętrzach i coraz chętniej spędzała tutaj czas, nie mając problemu z tym, aby poczuć się jak u siebie, ale… nadal były tutaj tylko jej podstawowe szpargały, jak parę par majtek, koszulek i szczoteczka do zębów. Było to praktyczne, bo choć nie miała daleko do domu jej rodziców, to jednak często prosto z łóżka Lee ruszała do pracy.
Usuń— Co myślisz?
your private interior decorator ♥
Betsy z natury była gadułą, ale były też tematy i kwestie, w których potrzebowała odpowiedniej nawigacji. I pewnie gdyby Lee dzisiaj zadał jej parę pytań, odpowiedziałaby na nie, bo też nie widziałaby powodu, dla którego miałaby tego nie robić. A tak… przepraszała. Bo wiedziała i czuła, że musi przeprosić, bo to, co zrobiła, zraniło Lee i sprawiło, że się od siebie oddalili, a przecież ona, tak samo, jak i on, chciała myśleć o wspólnej przyszłości, o tym, jak będą wyglądać ich kolejne dni, tygodnie, a nawet i lata. Bo kochała go niezaprzeczalnie i z każdym dniem naprawdę coraz mocniej, a te półtora dnia rozłąki sprawiło, że jeszcze bardziej zdała sobie z tego sprawę.
OdpowiedzUsuńCzuła, widziała i słyszała, że Lee nie był przekonany do granatowej ściany. Ona jednak uważała, że byłby to miły akcent w pokoju, który byłby urządzony w sposób stonowany i klasyczny, bo tak właśnie wyobrażała sobie ten pokój. Uśmiechnęła się delikatnie, nie robiąc żadnych uwag, kiedy Lee postanowił jej odpowiedzieć.
— Tak. Ta — zgodziła się co do wyboru ściany. — A telewizor może stać przed oknami, na jakiejś niskiej szafeczce. Mogę poprosić tatę, żeby dla nas jakąś ciekawą odrestaurował, wiesz, wynajduje perełki z prawdziwego drewna… — nabrała powietrza w płuca i nagle umilkła, kiedy dotarło do niej, że i Lee powiedział: moglibyśmy mieć, a ona zasugerowała, że Bernie mógłby zrobić coś dla nich, a w dodatku Lee pytał ją o to, czy chciała mieć telewizor.
Więc tak stała przez chwilę wlepiając spojrzenie jasnych, zielonych oczu w ścianę, która w jej szybkim projekcie miała być granatowa.
— Chcesz… — zaczęła, ale urwała, bo w sumie nawet nie wiedziała, jak sformułować to, o co chciała zapytać. Chcesz ze mną mieszkać? To przecież mogłoby zabrzmieć tak, jakby miałaby wprowadzić się tutaj już, teraz, zaraz, nagle. Chcesz kiedyś ze mną zamieszkać?, to zaś mogło brzmieć tak, jakby to ona nie chciała mieszkać z nim albo tego nie zakładała, a przecież wcale tak nie było, więc…
— Na pewno będziemy mieć bardzo ładny salon — stwierdziła w końcu. — A ty chcesz telewizor? — spytała, unosząc brew, bo z tego, co wiedziała, to do tej pory oglądanie filmów w ich wydaniu zawsze kończyło się mniej lub bardziej namiętnym obściskiwaniem, ale wiedziała też, że pewnie z upływem czasu może w końcu uda im się jakiś film obejrzeć od początku do końca. Może.
Czuła się niesamowicie dobrze i lekko z tym, że mogła powiedzieć, że to oni coś będą mieli, że to oni będą tu razem mieszkać i z pewnością te dodatkowe dwie sypialnie jakoś wykorzystają, nawet jeśli teraz mieliby nie mieć na to szczególnych pomysłów, bo tak właściwie to dom po ciotce Lee był nawet nieco zbyt duży na dwie dorosłe osoby z psem.
A póki co to byli… tylko oni i Cissy, którą Betsy zamierzała sprowadzić ze sobą. Jednak póki co, Betsy miała tu kilka podstawowych rzeczy, podobnie jak i suczka.
Oboje więc musieli brać pod uwagę to, co preferuje drugie z nich. Betsy jeszcze raz rozejrzała się po pokoju.
— Chcesz tutaj malować dzisiaj czy musisz iść do pracy? — spytała, bo tak naprawdę nie wiedziała, jak wyglądał do końca grafik Lee. Wiedziała tylko, że miał ogarnąć wolne na ich wyjazd do Atlanty. I miała nadzieję, że o tym też pamiętał, bo ona nawet odkopała się do jednej z dawno nienoszonych sukienek, które miały sprawić, aby Betsy poczuła się jeszcze bardziej kobieco.
I can't wait for you to ask me about it ♥
Szybka i nieco gwałtowna reakcja Lee nieco ją zaskoczyła. Przechyliła lekko głowę w bok, bo dla niej poproszenie własnego ojca o pomoc w urządzaniu domu, w którym de facto miała kiedyś zamieszkać (i pewnie wcale nie tak odległe kiedyś) nie było czymś w rodzaju zawracania głowy. Ponadto, Bernard Murray był już na emeryturze i każde zlecenie dotyczące renowacji mebli już znalezionych albo produkcji nowych, według czyjegoś projektu, było mu wyjątkowo na rękę.
OdpowiedzUsuń— Dobrze — odpowiedziała jednak z delikatnym uśmiechem, zdając sobie też sprawę z tego, że swoją rodziną i relacjami z jej poszczególnymi członkami mogłaby przytłoczyć Lee, a tego przecież nie chciała. Bo jak kochała swoich krewnych, tak, jeśli nie bardziej, kochała też Lee i to on — chcąc nie chcąc — wysunął się na pierwszy plan jej życia. — Ja coś poszukam. Mogę? — spytała, mając jednak pewne obawy co do tego, aby urządzać sobie w tym domu totalną samowolę. Mimo wszystko, ciągle nazywała ten domem domem Lee i ciężko było jej przekonać się do tego, że byłby to ich dom. Wspólny. Tym bardziej, że póki co, poza obrazem, który podarowała mu na święta, nie wniosła w te cztery ściany nic. W remont inwestował Lee, w meble również, poświęcał swoje pieniądze, umiejętności złotej rączki i czas, a ona? Ona mu ten czas skutecznie ograniczała, absorbując go na przeróżne sposoby.
I Lee mógł uważać, że była jego słoneczkiem, że go motywowała, że dodawała mu sił do działania i naprawdę chciała, żeby tak było, ale miała też świadomość tego, że doba miała ledwie dwadzieścia cztery godziny, a ona z tych dwudziestu czterech godzin chciała mieć jak najwięcej właśnie dla niego. A jeszcze nie mogli zapominać o odpowiednim odpoczynku. Prawda?
— Możemy wziąć telewizor ze starego pokoju Scotta. I tak nikt z niego nie korzysta — zaproponowała, ale nie wiedziała, ba, nie była pewna, czy Lee na to przystanie. Po prawdzie był to sprawny telewizor, który jeszcze rok temu zajmował miejsce w salonie, dopóki jej rodzice nie postanowili wymienić go na większy, bo im dłużej spędzali czas na emeryturze, tym chętniej oglądali ze sobą filmy. Ten nieco mniejszy, ale nadal atrakcyjny sprzęt miał być dla Betsy, która wstępnie nim pogardziła, bo zdecydowanie wolała oglądać serial w łóżku, z laptopem pod ręką. — Jest mój, więc nikomu go nie zabierzemy — dodała, spoglądając na Lee z uśmiechem, który z każdą kolejną minutą stawał się coraz szerszy i wyraźniejszy. Cholera, naprawdę brakowało jej Lee. Jego bliskości i uśmiechu, a mieszkanie z nim wydawało się czymś prostym, słusznym i właściwym.
— Wydaje mi się, że budowlany w Camden jest dzisiaj otwarty, więc jeśli tylko dasz mi czas na odprowadzenie Cissy, możemy skoczyć na zakupy… — odparła, odgarniając jasne kosmyki za uszy. Dopiła kawę, bo w kubku, który trzymała w dłoniach, zdążyła już ostygnąć, a potem, wspinając się na palce, musnęła ustami jego policzek. Była nieco niepewna w tych swoich drobnych gestach, które od samego początku ich znajomości wychodziły z niej i od niej po prostu naturalnie. Nie chciała go jednak, po tym cichym dniu, przytłoczyć swoją bliskością, chociaż ona nie chciała niczego innego, jak po prostu być przy nim.
Just one question is enough to see how obvious it is ♥
Betsy poniekąd zrozumiała determinację Lee. Nie rozumiała jednak jego uporu w odrzucaniu pomocy. Bo nie proponowała mu pomocy takiej, która wymagałaby od innych poświęcania się, rzucania wszystkiego, byleby tylko Lee Maitland i Betsy Murray mieli jak najlepiej. Proponowała pomoc swojego ojca, bo doskonale go znała. Ale nie naciskała, bo jednak zdążyła już trochę poznać Lee i dowiedzieć się, że był, a raczej lubił być samowystarczalny. Nie zamierzała mu tego odbierać, zasugerowała jedynie to, aby go lekko, nieco, odrobinę odciążyć i nie wycofywała się ze swojej propozycji, gdyby jej mężczyzna nagle zmienił zdanie.
OdpowiedzUsuńI to samo dotyczyło się telewizora, bo dla Betsy nieco niepotrzebnym wydatkiem był zakup nowego sprzętu, skoro nie miał stanowić serca ich wspólnego domu. Nie spędzali każdej sekundy przed telewizorem, Betsy nawet nie była na bieżąco z tym, co puszczali na poszczególnych kanałach, bo żyła głównie platformami streamingowymi i kilkoma ulubionymi serialami.
— Ta podłoga, która jest teraz, jest ostateczna? — spytała, bo po prostu chciała się upewnić, czy deski, które mieli pod stopami były tymi docelowymi, czy może jednak Lee planował je wymienić, co byłoby nieco nielogiczne, skoro mieli już malować ściany, ale spytać musiała, w końcu to nie ona w tym konkretnym domu była ekspertem od remontów. Ona nie była żadnym ekspertem, bo Lee nie dość, że remontował, naprawiał i urządzał, to jeszcze świetnie gotował, a ona po prostu mu w tym wszystkim asystowała. Świetnie asystowała.
— Mmmmm, kupimy wspólnie — mruknęła jeszcze, patrząc na niego z pewnym powątpiewaniem. Nie negowała jego pomysłów i planów. Chciała urządzać ten dom razem z nim, a przynajmniej tę część, która do urządzenia została. Jednak, mając ciągle w tyle głowy świadomość, że to był jego dom, wiedziała, że mogła dorzucić tu głównie siebie przez dodatki i drobne ozdoby, bo akurat śmiała wątpić w to, aby do ozdóbek głowę miał właśnie Lee.
Ona nieustannie patrzyła na Lee z rosnącą czułością, która póki co nie znała granic. Opadając na pełne stopy, z rozkosznym uśmiechem przyjęła tę delikatną pieszczotę, a potem zaśmiała się cicho w odpowiedzi na jego słowa.
— Wydaje mi się, że jeśli ona umoczy swój ogon w farbie, to ściany mogą być w opłakanym stanie, ale czasami się zastanawiam, czy bardziej kochasz mnie, czy Cisię — dodała rozbawiona, bo to wszystko było żartem. Przecież wiedziała, że obie zajmują ważne miejsca w życiu Lee i doskonale pamiętała pierwsze dni ich znajomości, kiedy to ona niemal ochoczo i bez zahamowań się do niego dobierała, a on do niej, przy czym pozostawiał sobie spory dystans, jeśli chodziło o suczkę Betsy. Jednak i ten dystans został pokonany szybko i sprawnie, a to, co po nim pozostało, to tylko i wyłącznie wspomnienia.
— Ciss… — poklepała się po udzie, kierując się z powrotem do kuchni. Odstawiła kubek do zlewu, zrobiła gryza drożdżówki i razem z Cisią merdającą wesoło ogonem, weszła do niewielkiego holu, gdzie najpierw ubrała siebie, a potem złapała za smycz i puściła Cissy luzem. Wróciła po kluczyki do samochodu Lee, bo przecież doskonale wiedziała, gdzie je trzymał.
Wpuściła suczkę na tylne siedzenie, które było ewidentnie jej siedzeniem i stojąc tak przy otwartych drzwiach, głaskała psinę, czekając na Lee.
asap ♥
Istniało spore prawdopodobieństwo, że telewizor mógłby swoją wagą dorównywać wadze Betsy, zanim ta poznała Lee. Podczas tego, miodowego wręcz, miesiąca przytyła niemal cztery kilo. Niby niewiele, ale dla kogoś jej postury — na tyle dużo, aby tę zmianę móc zauważyć. Jej to akurat wyszło na korzyść i choć w pierwszym odruchu, kiedy wiszące do tej pory na biodrach spodnie, nieco pewniej się na nich ułożył, spanikowała, tak ostatecznie przyjęła to z pogodą ducha. Z uśmiechem, a nawet i zadowoleniem. Przecież nie była gruba, a jej mała czarna na specjalne okazje leżała teraz na niej jeszcze lepiej. Bez wystających żeber i kościstych bioder.
OdpowiedzUsuńNiemniej, pewnie gdyby Lee dał jej misję wyniesienia telewizora z piętra rodzinnego domu, zrobiłaby wszystko, aby temu zadaniu podołać. Nawet jeśli miałaby przemycić Lee pod osłoną nocy, gdyby nie chciał być przy tym zauważony, choć znająć sąsiedztwo — byłby i tak albo zwyczajnie w świecie poprosiłaby któregoś z braci. Proste. Betsy w swoim życiu musiała nauczyć się prosić o pomoc. Nie była zbyt duża, zbyt silna i zbyt sprytna, jeśli chodziło o kwestie fizyczne, a niewyparzonym językiem i ciętym żartem nie mogła przenosić telewizorów.
Nie wątpiła jednak w to, że Lee ją kochał. Nie śmiałaby w to wątpić. Nie wtedy, kiedy widziała, jak na nią patrzył, nawet wtedy, gdy był zły i zawiedziony. Musiała jednak na ten temat porozmawiać z Cissy, która bądź co bądź, ale upatrzyła sobie Lee na jednego z jej ulubionych człowieków. Kiedy do wyboru miała nogę Lee albo nogę Betsy, wybierała tę pierwszą. Kiedy szła po smaczki, szła do niego. Kiedy chciała pobawić się patykiem, żwawo ruszała w kierunku mężczyzny. Lee bardzo szybko został najlepszym kumplem Cissy, a Betsy nawet nie mogłaby być o tę relację zazdrosna.
Bez wahania oddała kluczyki Lee, pogłaskała jeszcze Cissy, zamknęła drzwi od jej strony i zajęła swoje miejsce. Przy boku Lee. Zapięła pasy, kiedy Lee odpalił silnik i ruszyli. Do Camden. Na wspólne zakupy. Na szukanie odpowiedniego koloru do ich domu. Ich. Betsy nawet jeszcze się tam nie wprowadziła, a już z niecierpliwością, w przenośni oczywiście, przebierała nogami na samą myśl, że kiedyś faktycznie mogłaby tam mieszkać. Z Lee. I z Cissy oczywiście.
Już otwierała buzię, żeby coś powiedzieć, ale tym razem ubiegł ją Lee. I nie jednym pytaniem. Nie jednym zdaniem, a całą historią. Słuchała go oniemiała, trochę z szoku, trochę z podziwu, bo zwykle to ona mówiła, zwykle to ona zadawała pytania i po prostu rzadko się zdarzało, żeby Lee mówił aż tyle. I to o sobie.
Wsparła wygodnie głowę o oparcie fotela, kierując spojrzenie w jego stronę. Delikatny, przepełniony czułością uśmiech majaczył się na jej twarzy, gdy go słuchała, sięgając już w doskonale znanym im geście, dłonią do jego uda. Uśmiechała się, choć Lee w swojej historii zahaczał o rzeczy dość… przykre, jak niechęć jego matki, jak zostanie sierotą, jak była… i kiedy o tym byłej wspomniał, palce Betsy nieco mocniej zacisnęły się na jego udzie.
— Kocham cię… — szepnęła i mogłoby się wydawać, że to wszystko, co miała do powiedzenia, ale… przecież już ustalili, że kocham zostało nowym ulubionym słowem Betsy, przynajmniej w połączeniu z Lee, a dzisiaj jeszcze mu o tym nie powiedziała, nie przypomniała, jak bardzo go kochała. I to było silniejsze od niej, bo gdy tak opowiadał, gdy przedstawiał jej swoje życie, jej serducho wpierw ścisnęło się niebezpiecznie, żeby po chwili zacząć bić mocniej.
— I chciałam ci przypomnieć, że jesteśmy z Cissy szczęściarami. Ja zwłaszcza. Bo mogę mieć ciebie w swoim życiu i… — nabrała powietrza. — Może nie kochamy cię po równo, bo ja kocham cię znacznie bardziej, a Cissy jest z tobą pewnie tylko dla smaczków, ale wiesz, że jeśli chciałbyś ją zabrać na romantyczny spacer, to mogę wam na to pozwolić? — spytała z rozczuleniem, a przy tym jednocześnie rozczulona. — Możemy mieć też drugiego psa, jeśli chcesz. I trzeciego, i… — urwała, bo jednak cztery psy to mogłoby być ponad ich siły. Ale tu nie chodziło o liczbę, a o to, że Betsy dawała mu do zrozumienia, że przy niej, że razem z nią mógł mieć to, czego chciał przez całe swoje życie.
Usuń♥♥♥