How's one to know I'd live and die for moments that we stole on begged and borrowed time?
✿ 28 sierpnia 1992 ♍︎ portland, me ✿ większość dorosłego życia spędzona w nowym jorku ✿ była pogodynka w ABC NEWS ✿
od kilku miesięcy rozwiedziona z graczem nHl ✿ nowicjuszka w mariesville, do
którego wcale nie uciekła przed skandalem ✿ comphet ✿ brudzi sobie ręce w
green thumb nursery, mimo że ledwo potrafi utrzymać przy życiu nawet
plastikowe rośliny ✿ zamieszkuje mały fixer-upper w riverside hollow ✿
Wygląda młodziej w brązowych włosach. Być może dlatego, że przypomina siebie za czasów zanim jeszcze życie ją przygniotło. Zmieniła fryzurę, rzuciła pracę, podpisała papiery i wyjechała. To miała być dla niej porozwodowa metamorfoza, symboliczny nowy początek, a jednak czuje się bardziej, jakby zmieniała tożsamość. Nie to, żeby przed kimkolwiek uciekała — w jej życiu to ona jest swoim największym wrogiem.
Rozwalić swoje małżeństwo to nie wyczyn, ale za jednym zamachem i całą drużynę hokejową? Śmiesznie czuje się w nowiutkich gumowcach; jeszcze lśniących i nierozchodzonych. Paranoja szepce na ucho, że każdy, kto w nich na nią spojrzy, będzie wiedział, że zdradzała rozgrywającego ze skrzydłowym. Bez orzeczenia o winie. Żeby nikt nie wiedział, co zrobiłaś - powiedział; dyndając tą decyzją nad jej głową, jakby okazywał jej litość i chronił jej reputację, a nie swoje własne ego.
Bała się skończyć trzydziestkę, ale starzenie jej nie grozi, gdy nadal zachowuje się jak małolata, która nie znosi konfrontacji. Nawet ze swoimi własnymi uczuciami. Małżeństwo miało być tym, czego potrzebowała. Romans miał być tym, czego chciała. Bo jak nie ten jedyny, to ten drugi. Omija wyrwę w swoim sercu szerokim łukiem jak drobną niedogodność, z którą przecież da się żyć.
Codziennie wieczorem wystawia na ganku talerzyk i wycofuje się do domu, aby przez okno podglądać pewną kocią przybłędę. Zaborczo marzy o tym, żeby pewnego dnia pozwoliła jej zostać i zamruczała, ocierając się o jej nogi. Ale to pewnie jedna z tych cwanych kotek, które żyją sobie luksusowo na kilka frontów. Pewnego dnia pojawia się znikąd, w sobie rozkochuje i nie boi się znikać, bo wie, że jak nie tu, to tam czeka na nią miska. Swój swojego zawsze rozpozna. Bunny miłość ukrywa pod otoczką obojętności i nic bardziej nie denerwuje jej od tego, kiedy ktoś traktuje ją w ten sam sposób, w który ona traktuje innych.
˚❀ . ˚ ✦ ✿ . ˚ . ˚ ✿. ˚ ❀ ODAUTORSKO . ˚✦ . ✿ ˚ ❀ * ˚ ❀ ✦ ˚ .
Mam tu dla was taką istotę, która da się kochać i nienawidzić, często gęsto ciężko znaleźć różnicę. Bunny dalej twardo stąpa po ścieżce autodestrukcji i bierze zakładników; więc zapraszam, jak chcecie coś poplątanego :>
💌 bethgansey@gmail.com 👤 Aslıhan Malbora 🎵 Taylor Swift
Poniższe wpisy mogą zawierać treści przeznaczone wyłącznie dla osób pełnoletnich.
[witam i o zdrowie pytam ;> ojoj jaka ona fajna ^^ mimo burzliwego trochę życia widzę, że prze dalej do przodu i się nie poddaje - oby tak dalej.
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki i dużo wątków i dobrej zabawy życzymy dla Was obu]
Patricia
[Śliczne są te tureckie aktorki, a zdjęcie bardzo klimatyczne, super! Ciekawa z niej kobietka, ale coś czuję, że ta zdrada to wcale nie taka czarno-biała sprawa, jak mogłoby się wydawać. Niech nasza jabłkowa mieścina będzie dla niej ostoją, życzę Ci dużo dobrej zabawy na blogu! :)]
OdpowiedzUsuńRowan Johnson
[Witam w Mariesville pannę, która jak sądzę wniesie nam tu wiele zwrotów akcji.
OdpowiedzUsuńŻyczę samych porywających historii i wiecznego deszczyku weny, a w razie chęci zapraszam serdecznie (jeśli mało wam jeszcze romansów, szczególnie do Montiego).]
Adora, Monti, Liberty & Delio
[Uwielbiam dorosłe małolaty!!! Babeczka wyszła świetna, podoba mi się ten młodzieńczy duch, to że dorosłość jej nie pożarła i jak nie z lewej to z prawej szuka swojego szczęścia! Jest urocza maxxxxx!
OdpowiedzUsuńBaw się dobrze i rozkochuj! *_*
Chodźcie do nas koniecznie! Zróbmy burzę! <3]
Abigail
[Zdecydowanie jesteśmy tu, by ją (po)kochać! – pytanie pozostaje, kto tu rzeczywiście zostanie zakładniczką... ;>
OdpowiedzUsuńUwielbiam jej vibe, aż mnie dreszczyk ekscytacji przeszedł, zapowiada się cudownie! Jestem przekonana, że jest w stanie zaprowadzić pewien chaos w tym miasteczku...
Chodź, wymyślmy coś na maksa pokręconego!]
Lunette
[Zgłaszam się, żeby coś z Bunny popsocić :) Istnieje opcja kontaktu poza blogiem? Osobiście preferuje discorda, bądź czat na gmailu, ale chętnie się dostosuje.]
OdpowiedzUsuńLove
[Jakie to zdjęcie jest urocze, piękna ta karta postaci, jestem pod wrażeniem <3 Ja sama uciekam przed trzydziestką, choć dopadła mnie w czerwcu - mentalnie mam jakieś naście lat i dobrze mi z tym, zresztą, chętnie przespałabym się z połową takiej drużyny haha :) Ciekawe, jak odnajdzie się w mieście po tym skandalu i rozwodzie, oby nie było jej tutaj zbyt nudno :) Dużo ją łączy właściwie z każdym z trzech moich panów, więc gdybyś miała ochotę coś razem stworzyć, zapraszam, nie będzie trudno znaleźć punkt zaczepienia :)]
OdpowiedzUsuńDamon, Liam, Henry
Bunia miała momenty normalności; właściwie ten moment trwał odkąd Love postawiła stopę w rodzinnym domu, więc sytuacja rokowała się w miarę w porządku. Kobieta uczyła się codziennych rytuałów staruszki, nad ranem czarna herbata, jabłecznik z cynamonem przy porannych wiadomościach, później małe porządki domowe i sprawunki, które przejęła od babci, by ta miała więcej czasu na późniejsze rozwiązywanie krzyżówek. To był też moment dla Love, chwila spokoju i samotności, gdy ze słuchawkami na uszach przemierzała alejki sklepowe nucąc pod nosem muzykę ze Spotify, Nie martwiła się o to, że zostawiała Bunię samą, do miasta miała zaledwie godzinę, a co mogłaby zrobić staruszka skupiona na wypisywaniu kolejnych haseł? Dlatego, w pełni skupiona na muzyce i aplikacji randkowej wkładała coraz kolejne produkty do wiklinowego kosza, co jakiś czas wysyłając zdjęcia Buni, z uśmiechem widząc dobrze znaną ikonkę z kciukiem w górę.
OdpowiedzUsuńZdjęcie herbaty najwyraźniej zapoczątkował Armagedon, bo gdy Bunia zobaczyła, że zamiast tej liściastej, czerwonej Love wybrała tę z innego rodzaju seniorka odsunęła od siebie gazetę biorąc urządzenie w obie dłonie. Telefon był smukły, z dotykowym ekranem i wielkimi literami, więc z łatwością wysłała do wnuczki sms'a, o tym, że to nie ta herbata. O nią przecież nie prosiła.. Preferowała te, którą kupowała przez lata, jedną z najtańszych, którą można było znaleźć w każdym markecie. I wtedy do głowy Buni wpadła myśl o sąsiedzie, bo przecież skoro rozwiązywała krzyżówkę to musiała być i też herbata.. Nie informując wnuczki założyła wysokie, bordowe kalosze, przepasała równie bordowy szal wokół szyi i w cienkim sweterku podążyła małym, kwiecistym ogrodem wzdłuż drogi w stronę tylko sobie znaną, chcąc przeskoczyć dzień do kolejnego punktu. Mianowicie do spaceru, który praktykowała przecież codziennie..
Love
Sąsiedztwo było dla siebie uprzejme i jak to w małych miasteczkach bywało, ich życie przeplatało się ze sobą niezwykle często. Czasem traktowano się wręcz niczym rodzina, dlatego Bunia uznawała za coś naturalnego niespodziewane odwiedziny, popołudniowe herbatki, czy wspólne kolacje. Wychowana w takim trybie rzeczą zwyczajną było dla niej również sąsiedzkie pożyczanie i z tą myślą dotarła do płotu, w ciszy obserwując młodą sąsiadkę starając się skojarzyć skąd właściwie ją znała. Słyszała, że dom który był niedaleko został wystawiony na sprzedaż, a kobieta która mieszkała tu wcześniej przecież nie miała wnucząt ani dzieci. Skądś ją kojarzyła, wydawała się tak bardzo znajoma, że kiedy tylko ta ją powitała Bunia odniosła wrażenie spotkania starej znajomej. A przecież tak młode osoby nie bywały u niej na herbatce, pamiętałaby. Miała dobrą pamięć.
OdpowiedzUsuń— Dzień dobry, słońce — przywitała się uprzejmie. Oparła dłonie o płot bezwstydnie obserwując kobietę, a gdy tylko przeniosła wzrok na talerzyk na ganku już wiedziała z kim ma do czynienia. — Też go dokarmiasz? Wiesz, moja Love mówi, że w końcu trzeba go odłowić i zawieźć to weterynarza ale nie mam serca. Moja wnuczka nie rozumie, że niektóre stworzenia lepiej pozostawić dzikie — zakończyła. Uśmiechnęła się do niej, a przeraźliwie błękitne oczy zalśniły w zadowoleniu dodając staruszce aurę spokoju i ciepła, które rozpromieniało jeszcze bardziej w z następnym pytaniem. Zupełnie, jakby tylko czekała na to, aż ktoś zagai rozmowę.
— Tak, tak. Właściwie to tak. Nie dokończyłam jeszcze krzyżówki, a już skończyła mi się herbata i pomyślałam, czy nie mogę pożyczyć kilku torebek? — zapytała. — Najlepiej czarną, słońce. Love pojechała po zakupy, a nie chcę jej pospieszać, chociaż już dobija dwunasta...
Love
[Jakie ziółko tutaj wyrosło :D Ja tu widzę babeczkę, która wie, że kobieta to musi sobie w życiu jakoś radzić i przy okazji bardzo nie chce zostać sama. No niby zdrada i w ogóle, ale Ty tak uroczo opisałaś Bunny, że nawet jak ktoś miałby to potępiać, to samą Bunny i tak by polubił.
OdpowiedzUsuńBaw się dobrze i niech Ci wątków nie zabraknie! :D]
Paige King
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńStukał palcami o grube, skórzane obicie kierownicy, wpatrując się z bezpiecznej odległości w budynek Green Thumb Nursery. Zaparkował nieco dalej od centrum ogrodniczego, na tyle, by nikt nie podejrzewał, że to właśnie tu zmierzał Max Donovan. I to wcale nie tak, że miał się czegoś wstydzić, ani że to byłoby jakieś upokorzenie, kupować cokolwiek w tym miejscu. Chodziło o coś więcej — musiał przyzwyczaić się do tej myśli, zaakceptować to, co sam sobie postanowił.
OdpowiedzUsuńBył zepsutym człowiekiem, dość konkretnie podziurawionym, czego ponoć w zupełności był świadom. Pochodził z zamożnej rodziny, za dzieciaka spędzał wiele czasu na planach filmowych, gdy wykończył kolejną niańkę, a matka nie miała go z kim zostawić. Z kolei Michael, kiedy już musiał spędzić czas z synem, zabierał go do firmy i zostawiał z uroczymi sekretarkami, które z czasem stały się Maxowi bliższe niż własny ojciec. Rodzice nigdy nie dali mu poczuć smaku prozy życia – tej najprostszej, najzwyklejszej, po prostu normalnej. W dzieciństwie jedyną osobą, która zapewniała jemu oraz jego bratu jakąkolwiek dawkę zwyczajności, była gosposia Dolores, która lojalnie pracowała dla Donovanów aż do ich przeprowadzki do Camden. Tam ponoć miał się uspokoić, przestać wydziwiać i doprowadzać matkę na skraj załamania. Cóż, marzenie ściętej głowy, bo Max stał się jeszcze gorszy, a matka dostała kolejny pretekst, by zwiększyć dawkę leków uspokajających. Gdy tak wracał wspomnieniami do tamtych czasów, rozumiał, że zażywała je przy każdej stresującej sytuacji. Ta myśl przyprawiała go o mdłości, bo w pewnym momencie zaczął rozumieć, dlaczego tak naprawdę to robiła. Żadne z jego rodziców nie było zdrowe, mieli swoje własne nałogi i toksyczne nawyki, ale udawanie i utrzymywanie pozorów wychodziło im perfekcyjnie, naprawdę. Gdy Max dorósł do odpowiedniego wieku, w którym mógł dać rodzicom do zrozumienia, że wcale mu się to nie podoba, łatwiej było wysłać go do szkoły z internatem, by pozbyć się go na dłużej.
Dziś był im za to wdzięczny, bo mógł odpocząć od ich dziwnych metod wychowawczych i krzywdzących zachowań, które kształtowały jego rzeczywistość. Dziś był im także wdzięczny za to, że zależało im na kontakcie z nim tak samo, jak jemu.
Ciągnął jednak ten głupi ciężar za sobą, trwając w tym swoim zagubieniu, ciągłym pragnieniu dopaminy, a ponad wszystko – zepsuciu. Zepsuciu, które ostatnio ta jedna osoba tak dobitnie mu wytknęła, a które tak intensywnie trwało mu w głowie.
Drobne gesty codzienności były mu obce. Zwykle skupiał się na sobie, a jeśli już był dla kogoś miły i bezinteresowny, oznaczało to, że ta osoba pojawiła się w jego życiu zupełnie niespodziewanie. Poza tym – nic. Nawet nie próbował.
Mimo wszystko, tym razem planował to zmienić. Nie wiedział jeszcze, czy coś go olśniło, czy to może Nancy tak szczególnie nim wstrząsnęła. Cokolwiek nim kierowało, udało się, bo rzeczywiście skosił trawnik na działce swojej sąsiadki, a nawet zgodził się przywieźć jej odżywki, które od dawna potrzebowała. Nie było jej nigdy po drodze do Mariesville, a Max bywał tu w ostatnim czasie pechowo często, bo przecież nie potrafił odpocząć od Sophie. To przeklęte Mariesville przyciągało go bardziej niż powinno, było uosobieniem wszystkiego, co go bawiło i żenowało, a jednak wciąż tu był, i to do diaska regularnie. Porażka!
Niemniej, jak już był, to był. I tę cholerną odżywkę należało kupić, bo obiecał, a przecież był człowiekiem honoru. Cóż, tak jakby, ale zawsze coś. Absolutnie nie wiedział, o jaką odżywkę chodziło, a karteczka, którą otrzymał od Pani Bridget, była dla niego niezrozumiała i nieczytelna. Liczył, że przynajmniej pracownik tego centrum ogrodniczego pojmie, o co chodzi, bo on sam nie dawał rady.
UsuńWyszedł więc z samochodu, prostując się powoli, jakby chciał zaznaczyć swoją obecność na parkingu. Wciąż ściskał w ręku zmiętą karteczkę od Pani Bridget, choć niewiele mu ona pomagała. Jego krok był spokojny, nonszalancki i pewny siebie, jakby cały ten spacer do wejścia był wystudiowaną choreografią. Nie miał zamiaru dać po sobie poznać, że czuje się tu nie na miejscu, choć cała ta sytuacja wywoływała w nim subtelny dyskomfort. Miejsce takie jak to z pewnością nie widziało zbyt wielu gości w ciemnych Ray-Banach i zegarkach, które kosztowały więcej niż średnia pensja pracownika tego centrum. Ale Max Donovan nie był typem, który pozwoliłby, by to go powstrzymało.
Kiedy wszedł do środka, zatrzymał się na chwilę, zerkając wokół. Musiał przyznać, że miejsce robiło wrażenie. Jasne światło wpadało przez duże okna, odbijając się od półek pełnych doniczek, nawozów i dziwnych narzędzi, których przeznaczenia nawet nie próbował zgadywać. Raj dla maniaków zieleni i grzebania w ziemi. Powietrze pachniało wilgocią, ziemią i odrobiną czegoś cytrusowego. Zdecydowanie nie jego klimat. Zamiast przyglądać się dalej, wzruszył ramionami i ruszył przed siebie, chcąc jak najszybciej załatwić, co trzeba, i zniknąć stąd, zanim jeszcze bardziej pogrąży się w tej surrealistycznej scenerii.
Dotarł do tylnych drzwi, które prowadziły na zewnętrzny plac. Ogród za ogrodem – jakby tego było za mało w środku. Kolejne rzędy roślin, donic i rozmaitych zielonych cudów ciągnęły się wzdłuż alejki, aż jego spojrzenie zatrzymało się na postaci. Młoda kobieta, ubrana w luźne ogrodniczki i koszulę, grzebała w ziemi przy roślinach, całkowicie pochłonięta swoją pracą. Była odwrócona plecami, najwyraźniej nieświadoma jego obecności.
Max uniósł brwi, przez chwilę zastanawiając się, czy powinien odwrócić się na pięcie i poszukać kogoś bardziej dostępnego, ale ostatecznie ruszył w jej kierunku. Jego kroki były głośne na żwirowanej ścieżce, ale kobieta nie zareagowała. Kiedy dotarł bliżej, przystanął, prostując się.
— Przepraszam, chyba będę potrzebował pani pomocy — oznajmił urokliwie, z szerokim uśmiechem na twarzy. Jego zadowolenie szybko jednak zmieniło się w obraz zaskoczenia i szoku malujący się na jego twarzy. A malował się, bo nie umiał uwierzyć własnym oczom, gdy pracownica odwróciła się, ukazując swoje oblicze.
— Bunny? To ty? — wydukał, unosząc brwi, a jego spojrzenie zdradzało pełne niedowierzanie. Mógł się spodziewać wszystkiego, ale nie sądził, że w Green Thumb Nursery w tym pieprzonym Mariesville spotka swoją byłą, choć chwilową kochankę, którą swego czasu nie potraktował wcale tak dobrze.
Max
Poczekała, nadal zastanawiając się skąd właściwie ją kojarzyła i dopiero uśmiech sprowadził ją na dobre tory, jakoby to z nim najbardziej ją kojarzyła. W telewizji wyglądała inaczej, bardziej dojrzale, jeśli miała być szczera. Ten wizerunek bardziej jej pasował, z nieułożonymi dokładnie włosami, mniejszą ilością różu i szminki młoda buzia prezentowała się lepiej. Prezentowała się wręcz uroczo.
OdpowiedzUsuń— Ślinie dziękuje, słoneczko — odparła, miętosząc w wypielęgnowanych dłoniach papierową torebkę nawet nie zaglądając do środka wierząc, że sąsiadka dała jej to o co poprosiła. — Może miałabyś chęci wpaść na kawałek ciasta? Upiekłam wczoraj i szkoda, żeby się zmarnowało, bo moja wnuczka to taki niejadek i chudzina. Mieszkam tu, o zaraz niedaleko, więc dam ci tylko trochę ciasta żebyś podjadła.. — wskazała najbliższy, piętrowy domek z obszernym gankiem i dużym, witrażowym oknem z przodu domu, z szeroko otwartymi drzwiami przez które wyglądało dziwne zwierzątko. Istotka, przypominająca nieco kota, z wyraźnym zainteresowaniem wychyliła łeb za ganek i odziana w puszyste ubranko żwawo skoczyła na schody zaczynając obserwować otoczenie.
Starowinka obróciła się znów w jej stronę, zakładając srebrne włosy za ucho.
— Właściwie, to chyba cię kojarzę, dziecinko. Pracowałaś w telewizji, prawda? Poznałam po uśmiechu.. Wyglądałaś na wyższą — zadowolona z odkrycia oparła się beztrosko na płocie, zaczynając wybijać rytm długimi, pomalowanymi na czerwono paznokciami. Uśmiechnęła się niczym dziecko, które przyłapało rodzica na pożeraniu słodyczy w nocy, albo jakby to usłyszało wyrwane pospiesznie przekleństwo.
— I ładniej ci tak, bez makijażu i bez tych obrzydliwych sukienek. W tej telewizji zawsze was tak śmiesznie ubierają, a teraz tak młodziutko, chociaż ciasto ci się przyda.. Mężczyźni wolą kobiety z krągłościami, a mamy tu kilku kawalerów, więc nabierz trochę ciałka. Nie słuchaj tylko Love, mojej wnuczki, bo oni w tej Francji jedliby same bagiety z serem i pili wino. Może też namówisz ją do ciasta? Może chciałabyś ją poznać? Zaraz powinna wrócić. No chodź, złociutka. Jesteście pewnie w tym samym wieku i się dogadacie.
Love
[Hej! Przez całą tę kartę sunie młodzieńcza, beztroska i zadziorna iskra, która na maxa przyciąga. Wcale się nie dziwię, że ta pięknota jest w stanie rozkochiwać w sobie kolejnych nieszczęśników ;D
OdpowiedzUsuńBawcie się z Bunny cudownie w naszej jabłkowej wsi. I w razie chęci zapraszam do mojej barwnej trójcy :)]
Gustavo / Finn / Stephanie
Stanęła na zaniedbanym ganku i spojrzała krytycznym wzrokiem na wejście do domu. Malutka weranda z chwiejącymi się deskami i skrzypiącymi schodkami od dłuższego czasu wołała o jakiekolwiek zainteresowanie. Za każdym razem, wchodząc po trzeszczących stopniach, obiecywała sobie, że coś z tym zrobi, ale zawsze brakowało jej czasu albo chęci. A jednak tego dnia coś w niej pękło. Może to kwestia Czterech Denarów, które wyciągnęła z talii tego poranka? Miała wrażenie, że wszechświat stara się jej dać znać, że nadszedł czas, by zapuścić w Mariesville korzenie na dłużej. A od czego lepiej zacząć, jeśli nie od poprawienia wyglądu wejścia do domu, by stało się bardziej przytulne?
OdpowiedzUsuńKrytycznym wzrokiem objęła otoczenie. Jej kanciapa – Moonseer – w porównaniu do tego domu wyglądała jak miniaturowy pałacyk. Trzeba było zrobić z tym porządek. Zdecydowała: potrzebuje roślin. Dużo roślin. Takich, które powitają gości soczystą zielenią, a jej samej pomogą uwierzyć, że to miejsce może stać się prawdziwie przytulnym domem. Nie miała jeszcze całkiem klarownego pomysłu, ale wizja dwóch dużych donic z kwiatami po obu stronach drzwi oraz wiszących koszyków nad gankiem wydawała się wystarczająco inspirująca. A gdyby tak dorzucić jeszcze jakieś roślinki wyglądające z okien…
Nagle poczuła przypływ energii, wbiegła do domu i z zapałem zaczęła planować mniejsze i większe remonty, dobierać wyposażenie oraz wystrój poszczególnych wnętrz. Postanowiła, że w końcu pora zrobić również pogrzeb dla zdechłej paprotki – żadna magia nie przywróci jej już do życia. To nie tak, że Luna nie wiedziała, jak dbać o rośliny. Po prostu wybitnie nie miała ręki do kwiatów, choć szczerze wierzyła, że kiedyś zrozumie ich potrzeby i uda jej się zapanować nad wymarzoną domową dżunglą.
Popołudniu narzuciła długi płaszcz i wyruszyła spacerem w kierunku Green Thumb Nursery. Droga do sklepu upłynęła jej na układaniu w głowie koncepcji wystroju. Widziała to już oczami wyobraźni: bluszcze, paprocie, może nawet jakieś kolorowe kwiaty... Wiedziała, że właśnie tam znajdzie wszystko, czego potrzebuje.
Kiedy stanęła przed witryną, z kieszeni wyjęła zmiętą kartkę, na której chaotycznie zapisała ambitny plan zakupów:
– Duże donice (ładne, ale nie za drogie)
– Wytrzymałe, wyrozumiałe roślinki; do donic i wnętrza!
– Coś zielonego, wiszącego, co ładnie obrośnie ganek i wytrzyma jesienne wiatry
– Jakaś ziemia?
Pisząc listę, nie zastanawiała się, jak dostarczy swoje zakupy do domu, ale kto by się tym przejmował... Zamiast nad tym myśleć, wpadła do środka, jak do siebie, głośno trzaskając drzwiami. Wewnątrz pachniało ziemią i wilgocią. Na regałach piętrzyły się worki z nawozem, rzędy doniczek stały ustawione pod ścianami, a z każdego kąta zdawała się wychylać zieloność.
– Dzień dobry! – rzuciła odruchowo, niemal zagłuszając dźwięk dzwoneczków przy wejściu, po czym zaczęła rozglądać się z zaciekawieniem dookoła. Lista listą, ale w takich miejscach wszystko zaczynało ją kusić.
UsuńLuna wpadła w wir roślinnego szaleństwa, dotykając liści, podnosząc doniczki. Na chwilę zapomniała o wszystkim, otoczona wszechogarniającą zielenią. Marzyła, by kiedyś jej własne wnętrza były tak pełne życia.
Całkowicie pochłonięta roślinami, nagle kątem oka zarejestrowała jakiś ruch. Podniosła wzrok, nieświadoma, co ją czeka, i… zamarła. To po prostu nie było możliwe. Luna poczuła, jak serce zaczyna jej walić w piersi. Kobieta, która układała maleńkie doniczki za rzędem wypełnionym po brzegi wijącymi się scindapsusami, była ubrana zupełnie zwyczajnie – luźna bluza, dżinsy, gumowce, które wyglądały na nówki sztuki. A mimo to jej obecność była magnetyzująca, jakby całe światło z zewnątrz skoncentrowało się na niej, każda linia jej sylwetki wydawała się wyraźniejsza w tym złocistym świetle, które padało z okna. Luna znała tę twarz nadspodziewanie dobrze: łagodne rysy, kształtny podbródek, subtelne, pełne usta i te oczy, które zawsze wydawały się patrzeć prosto na nią, jakby na chwilę zatrzymując czas. W życiu otwarcie nie przyznałaby się, jak bardzo wyczekiwała godziny, o której na WCVB Channel 5 wyświetlana była prognoza pogody… Był to jeden z niewielu stałych elementów w jej pełnym zawirowań życiu, do czasu, kiedy Bunny Lowell nagle zniknęła z ekranów.
Nie zdawała sobie zupełnie sprawy, że od dłuższej chwili wpatruje się w kobietę z rozdziawioną buzią. W tym momencie doniczka z okazałym okazem monstery wyślizgnęła się jej z rąk, brzdęk ceramiki rozbrzmiał echem w sklepie, a skorupy i ziemia posypały się dookoła. Luna wielkimi oczami wpatrywała się w odwracającą się w jej kierunku Bunny Lowell, której przecież nie powinno tutaj być. Miała wrażenie, że to wszystko to po prostu sen i miała ochotę porządnie się uszczypnąć.
No i już to spieprzyłaś, Ravenwood, przemknęło jej przez myśl. Ty to dopiero potrafisz zrobić wrażenie.
ta niezdara
[Bunny, jakże ja kocham to imię! Głównie dzięki niezastąpionej Bunny Hernandez z Reno 911, ale to serial tak niszowy, że nie wiem, czy ktokolwiek poza mną obejrzał wszystkie sezony ;D (No, pięć sezonów, bo o szóstym nie rozmawiamy, a reaktywacja była słaba).
OdpowiedzUsuńRozumiem więc, że twojej Bunny trzeba pokazać, jak trzyma się młotek? Tak na poważnie, Lee chętnie pokaże, choć cierpliwości to on za grosz nie ma, więc jeśli będzie jej kiepsko szło młotkowanie, to może jej od razu całą chałupę wyremontować z rozpędu, nie mogąc patrzeć na to, jak jej to idzie. Tak tylko sugeruję.]
Lee
[ Jak zawsze z poślizgiem, ale się pojawiam! Kocham amerykańskie ligi sportowe, czy to NFL, NHL czy NBA... Biorę wszystko, co ze sportowcami ma wspólnego. I chętnie zaproszę do Noah, bo może jej trochę pokomplikować życie.
OdpowiedzUsuńNoah to, za chwile, były już gracz NHL, który obracał się w różnych środowiskach i na pewno mógłby znać jej byłego męża, jak i gościa, z którym poszła w tango. Może mogli się przyjaźnić? xD
Kombinowałam nawet żeby Noaj był tą kością niezgody, ale dosadnie w karcie napisałaś, że groziło rozbiciem drużyny, a Noah skrzydłowym był, ale nie w futbolu.
Anyway, jestem otwarta na burzę mózgów :) ]
Noah Wells
- … trener New York Rangers podkreśla, że w sprawie Wellsa nie została jeszcze podjęta ostateczna decyzja i nie wyklucza, że zobaczymy go w play offach… - głos spikera rozległ się w głośnikach jego Range Rovera, gdy znudzony stojąc na czerwonym świetle zmieniał kanały radiowe.
OdpowiedzUsuń- Chyba, kurwa, na trybunach – przewrócił oczami i wcisnął gaz, gdy światła drogowe zmieniły swój kolor na zielony.
Od rana słuchał kolejnych doniesień z Nowego Jorku, gdzie na przedmeczowej konferencji prasowej trener Laviolette zapytany o jego status, opowiadał niestworzone historie na temat możliwego powrotu. I trener, i on doskonale wiedzieli, że w tegorocznych play offach na pewno nie ma szans pojawić się na lodzie. Nie jest w ciągłym treningu, omija kolejne mecze, nawet nie zna bieżącej taktyki (choć tej domyślał się po obejrzeniu w telewizji ostatniej rozgrywki przeciwko Montreal Canadiens). Laviolette był świadom, że wielu fanom nie spodobała się decyzja zarządu o zawieszeniu jednego ze swoich najlepszych zawodników, tym bardziej, że stracili pierwsze miejsce w tabeli, a kolejne mecze przynosiły coraz to większe straty do pierwszej drużyny z największą liczbą punktów. Celowo napomknął o możliwościach powrotu Wells’a, aby ostudzić trochę emocje i dodać wiary, że sezon nie został przez nich jeszcze przegrany.
Noah jednak wiedział swoje. W hokeja może pograć: na trawie przed domem albo z dzieciakami z tutejszej szkoły, o ile rodzice zgodzą się by degenerat asystował trenerowi Hutchinson’owi. Podobno jeden z nich już złożył skargę na Wells’a, a ten nawet jeszcze dobrze nic nie uzgodnił z mężczyzną, który od kilku dekad trenuje miejscową drużynę. Ciężko było być spadającą gwiazdą. Dzięki licznym inwestycjom, które poczynił przez kilka ostatnich lat mógł nie pracować przez kilkanaście długich lat swojego życia, ale nie wyobrażał sobie siedzieć w leśniczówce i nic nie robić. Zwariowałby.
Tym bardziej, że jedyne o czym codziennie myślał, to to ile jeszcze będzie musiał znosić to zapyziałe miasto, które szczerze nienawidził od dziecka. Paradoks całej sytuacji polegał na tym, że gdy tylko zaczęło mu się palić pod dupą, od razu do niego wrócił, by ukryć się przed natrętnymi paparazzi i zaciekawionym fanami. Gdy gruchnęła wiadomość o powodzie jego zawieszenia w nowojorskiej drużynie hokejowej, świat stanął w ogniu. Ciągłe wydzwanianie prasy do jego asystentki, domaganie się komentarza z jego strony. Fani, którzy doskonale znali jego adres zamieszkania, próbowali dodać mu otuchy wystając pod apartamentowcem z napisami na kartonach. Totalny brak prywatności, czy normalnego życia przytłoczył go tak bardzo, że niewiele myśląc wrócił do Mariesville. Chyba musiał przyznać przed samym sobą, że z tego miejsca nie da się uciec, Mariesville to piekło, które przyciągało go do siebie nawet po trzynastu latach absencji.
Jego telefon rozdzwonił się, a on po raz kolejny tego dnia wcisnął przycisk odrzucając połączenie. Nie miał ochoty na dyskutowanie o dzisiejszych doniesieniach ze swoją agentką. Wolał pojeździć swoim SUVem bez celu po mieście, kryjąc się za jego przyciemnianymi szybami. Stanął na skrzyżowaniu dwóch głównych ulic, w oczekiwaniu aż będzie mógł ruszyć, gdy sygnalizacja świetlna mu na to pozwoli. Jego wzrok przykuła jednak znajoma kobieca sylwetka, która przechodziła przez pasy przed jego maską.
Usuń- Skąd ja cię znam? – zapytał sam siebie lustrując długie nogi kobiety, która twarz chowała za okularami przeciwsłonecznymi. Trybiki w jego głowie ruszyły, starając się dopasować twarz i nazwisko do kobiety i po chwili już zastanawiał się czy aby na pewno mu się nie przewidziało. Kolor włosów niby miała inny, ale znał na pamięć każdy skrawek tego ciała i był prawie pewnym, że to nie był zwykły zbieg okoliczności. – Chyba robisz sobie ze mnie jaja…
Skręcił w prawo, w ulicę, w którą przeszła i zaparkował przy krawężniku opuszczając szybę, gdy dziewczyna mijała jego auto.
- Bunny… wiem, że byłem zajebistym kochankiem, mogłaś tęsknić. Ale Mariesville? Jaja sobie robisz? – odezwał się do niej zsuwając okulary Ray Ban na czubek swojego nosa i lustrując ją całą wzrokiem.
Noah
Szok, zmieszanie, zaskoczenie — dokładnie te trzy słowa oddawały jego stan. Świat był ogromny, Nowy Jork daleko, a Mariesville... cóż, Mariesville to ledwie kropla na mapie, gdzie czas zdawał się zatrzymywać. Gdyby ktoś powiedział mu jeszcze kilka godzin temu, że zobaczy swoją byłą, wybuchnąłby śmiechem i posłał rozmówcę prosto do krainy fantazji. A jednak tutaj był, w tym przeklętym Green Thumb Nursery, ubrany tak, jakby przyszedł co najmniej po limitowany zegarek, zamiast kilku odżywek do roślin. I cholera jasna, naprawdę przed nim stała – Bunny Lowell.
OdpowiedzUsuńPrzymrużył oczy, jakby sam nie wierzył temu, co widzi. Kuźwa, czy to jakiś głupi żart? Mrugnął kilka razy, ale obraz się nie zmienił. To była prawda — Bunny była tutaj. Tu, w tej dziurze.
— Co? — wyrwało mu się w końcu, niemal urażonym tonem, jakby to pytanie samo w sobie było absurdem. Bo jak mogła go o to zapytać? Jakby to on powinien się tłumaczyć? Jasne, nie mieli ze sobą kontaktu od lat, a to, co o niej wiedział, pochodziło głównie z wywiadów czy telewizji. Ale zapominał, że nie każdy śledził każdy jego ruch i że dla Bunny, Donovan to teraz równie dobrze mógł być ktoś z przeszłości. — Mieszkam tu. To znaczy, w Camden — rzucił, marszcząc brwi. Jego głos zdradzał nutę rozdrażnienia, a w spojrzeniu kryło się coś pomiędzy niedowierzaniem a próbą odnalezienia logiki w tym cholernym zbiegu okoliczności.
Gdy wstała, śledził jej każdy ruch, niemal zahipnotyzowany. Powoli zaczynało do niego docierać, że to się naprawdę dzieje. Stała tutaj. Przed nim. Z krwi i kości. A on, cholera, nie miał pojęcia, co właściwie powinien teraz zrobić. Czy coś powiedzieć? Czy czekać? Jego ręka odruchowo powędrowała do karku, a palce nerwowo zacisnęły się na skórze. Nigdy nie czuł się szczególnie komfortowo w sytuacjach, które wymykały się spod kontroli, a teraz wyglądał, jakby próbował rozwiązać równanie, którego wynik nigdy nie chciał się zgodzić.
— Zresztą, to ja powinienem o to zapytać — zauważył, wbijając w nią wzrok, jednocześnie zakładając dłonie na biodra. W tym geście jego czarna kurtka odchyliła się do tyłu, odsłaniając nieskazitelnie skrojony fason. — Co ty tutaj robisz, Lowell? — zapytał, patrząc na nią z przenikliwą, niemal wyzywającą intensywnością. Oczy prześlizgnęły się po jej sylwetce, jakby próbował ocenić, na ile pozostała tą samą kobietą, którą znał. I cholera, wciąż wyglądała niesamowicie. Ciekawiło go, czy nadal była równie urokliwa i pewna siebie, czy czas i życie coś w niej zmieniły.
Ostatni raz, gdy jeszcze byli dla siebie kimś więcej niż wspomnieniem, ich relacja przypominała huragan — pełen namiętności, zabawy i absolutnie genialnych momentów. Bunny była wtedy wspaniałą kochanią w każdym sensie, ogromnym wyzwaniem i jeszcze większym źródłem przyjemności. A on? Cóż, był dokładnie tym samym dla niej. Pamiętał to aż za dobrze. Pamiętał też, jak bezceremonialnie zniknął z jej życia, gdy dostał, czego chciał. Bez wyjaśnień, bez pożegnań — po prostu wyjechał do Miami, zostawiając Bunny Lowell i ich romans za sobą, jakby nigdy nie istniała ani ona, ani ich relacja.
Los jednak, jak to los, uwielbiał kpić z jego pewności siebie. Teraz, gdy Max uparcie próbował udowodnić światu, a może i samemu sobie, że jest lepszym człowiekiem niż kiedyś, rzeczywistość bezlitośnie mu przypominała, jak było naprawdę. Ironia sytuacji niemal rozbawiła go do łez.
UsuńNie oznaczało to jednak, że Bunny była tutaj z przypadku. Max słyszał o jej rozwodzie, ale szczegóły go nie interesowały. Zresztą, kiedy to Max Donovan kiedykolwiek przejmował się cudzym życiem? Ale skoro była tutaj, w tym zapyziałym jabłkowym miasteczku, to musiało być coś grubszego. Na tę myśl na jego twarzy pojawił się uśmiech, który z każdą sekundą stawał się coraz szerszy. Zmarszczył lekko brwi, a jego oczy błysnęły pełne rozbawienia.
— Cholera, nie gadaj, że zwiałaś z Nowego Jorku akurat tutaj… — rzucił z lekkim niedowierzaniem w głosie. Jego uśmiech nabrał figlarnego charakteru, a cała ta sytuacja przestała wydawać mu się absurdalna. Zaczęła go wręcz bawić.
Max
[Hej!
OdpowiedzUsuńJak ja uwielbiam postaci z nieoczywistymi imionami! Sama często spędzam dużo czasu, by znaleźć to idealne, oryginalne imię.]
Landon
Jesse Morgan i Noah Wells – best pals ever. Głosił nagłówek wywiadu w gazecie GQ z roku 2022, do udziału w którym zaproszono dwóch najlepszych graczy New York Rangers, a także wieloletnich przyjaciół, którzy zarówno na lodzie, jak i poza nim trzymali się razem od początków swoich karier. Istotnie, jeden pamiętał początku drugiego i odwrotnie, bo nikt nie był tak bardzo zżyty w drużynie jak oni. Zwerbowani rok po roku. Gdy Noah jeszcze był żółtodziobem, podał przyjazną dłoń wybranemu w drafcie Jesse’mu i pomógł mu w pierwszych miesiącach na lodzie Madison Square Garden, który był ich głównym ośrodkiem treningowym i meczowym. Przez lata byli jak bracia. To Jesse’mu zwierzał się ze swoich najpilniej strzeżonych tajemnic, gdy jego prawdziwy brat walczył za ojczyznę gdzieś na bliskim wschodzie. To Noah był drużbą na ślubie Jesse’go i Bunny, kibicował im zawzięcie od początku, trochę zazdrośnie zerkając na to, co udało im się zbudować.
OdpowiedzUsuńNoah bowiem szczęścia w uczuciach nie miał, a w związki się nie pakował. Od zawsze wiedział, że nie potrafi odnaleźć się w miłości, a ona pobłądziła szukając jego i już nigdy nie zapuka do drzwi apartamentu w TriBeCa. Owszem, zawsze była jakaś kobieta gotowa obdarować go przysłowiowym złotem, tylko on tracił zainteresowanie zbyt szybko, bo każdej z nich brakowało tego czegoś.
Bunny też tego czegoś w jego oczach nie miała. Ale była zbyt urodziwa i przebojowa, by móc przejść obok niej obojętnie. Więc gdy kiedyś wypił zbyt wiele, a ona wylądowała, w krótkiej, obcisłej spódnicy i wysokich kozakach, na jego kolanach – nie zawahał się ani chwili. Nie pomyślał o wieloletniej przyjaźni, o zasadach, o braterskiej etyce. Jego ręka zawędrowała wysoko na jej udo, a palce czując koronkowe majteczki pod opuszkami, nie potrafiły odpuścić.
Bunny była jego słodką tajemnicą przez kilka długich tygodni. Nie rozmawiali zbyt wiele, skupiali się bardziej na poznawaniu swoich ciał, a i miejsc dogodnych na szybki numerek. Gdy był trzeźwy, nękały go wyrzuty sumienia, ale gdy tylko widział jej ponętne kształty i przywierał ustami do jej piersi, te od razu znikały. Układ był prosty – niczego od siebie nie oczekiwali, wystarczyły dobre orgazmy i dyskrecja. Jesse nigdy nie powinien się o nich dowiedzieć.
Ale się dowiedział i to właśnie wtedy rozpoczęła się równia pochyła w życiu Noah.
Skandale, które wywołał w tym roku były nietuzinkowe nawet jak na gwiazdę sportu jego pokroju i miał wrażenie, że jeden był konsekwencją drugiego. Najpierw Gala MVP w Las Vegas, gdzie po zgarnięciu nagrody za najlepszego zawodnika przez Noah, Jesse nakrył ich, gdy Noah wkładał swoje łapska pod obcisłą sukienkę Bunny, w której wyglądała cholernie seksownie. Później wzajemne oskarżenia małżonków, ale i dwóch najlepszych przyjaciół, bo Jesse nie potrafił zrozumieć dlaczego Noah mu to zrobił. Po tylu latach. Noah też nie do końca rozumiał swój udział i dlaczego dał się na to namówić. Mógł mieć przecież każdą inną kobietę, a wybrał żonę swojego przyjaciela.
Było, minęło. Prawie podzieliło drużynę, doprowadziło do jej rozpadu, ale w końcu trener walnął pięścią w stół i kazał się im uspokoić. Jesse początkowo protestował, wysuwał roszczenia, że Noah powinien zostać usunięty z drużyny. Pech chciał, że trener Laviolette miał głęboko w dupie to, co robili poza godzinami treningów, meczy i spotkań w ramach gry w New York Rangers. Dla niego mogli chodzić na białe imprezy do P. Diddy’ego, tak długo jak nie miało to wpływu na ich grę.
Kolejny skandal ten z prostytutką, która została zabrana nieprzytomna z jego pokoju hotelowego, w tle, jakby był pokłosiem sytuacji z Jessem. Noah dałby sobie rękę uciąć, że to on zaaranżował całą tę sytuację, ale nie miał na to dowodów. Na szczęście cheerleaderka Philadelphia Flayers potwierdziła jego alibi, że noc spędzał w jej mieszkaniu, został więc wypuszczony z komendy policji wolno. W meczu tego dnia jednak już nie zagrał.
UsuńNo i krem de la krem skandali roku pańskiego 2024: Noah Wells zawieszony za wykrycie w jego organizmie zakazanych substancji podczas wyrywkowego testu na obecność narkotyków… Był pewny, że to sprawka Jesse’go. Ale nie miał dowodów, więc ukrył się w Mariesville, gdzie przeszłość nie miała go dopaść. Jak widać, do czasu…
- Ej, ale to ty pojawiasz się w moim rodzinnym miasteczku… - zaśmiał się Noah, spuszczając głowę i kręcąc nią z niedowierzaniem. – Wsiadasz, pogadamy? – zapytał bez ogródek. Ciemne okulary ściągnął z nosa i odłożył je do futerału, który leżał w zagłębieniu pod podłokietnikiem. Założył ręce na klatce piersiowej i czekał, aż jego szanowna eks kochanka zdecyduje się, czy wsiąść z nim do auta, czy nie.
eks
Kiedy ją poznał, wydawało się, że wie, czego chce, ale z perspektywy czasu nie był pewny, czy naprawdę tego potrzebowała. Wtedy jego życie było beztroskie, drogie, a ona była kolejną kobietą, która dała się skusić temu, co błyszczy. Fakt, nie była jak te wszystkie lalunie na jedną noc — mieli ognisty romans, a rozpieszczanie Bunny Lowell naprawdę mu się podobało. Ale dla niego to była tylko zabawa, bo blask brylantów i zapach pieniędzy stały się już codziennością. Dla niej zaś to była ekscytacja, jakby dotknęła w końcu czegoś, czego wcześniej nie mogła zdobyć. I nie miał nic przeciwko temu, bo na jej miejscu pewnie zrobiłby to samo. Zresztą, cieszył się, że zyskała jeszcze więcej luksusu i sławy, wychodząc za tego sportowca, którego imienia nawet nie pamiętał.
OdpowiedzUsuńTylko że zdawało się, iż znów skończyła na końcu tej samej drogi — życie przestało błyszczeć, a ona grzebała w ziemi. Rzeczywistość już nie była ekscytująca, życie – wygodne, a słodki sen, który trwał tak długo, niestety się skończył. Mimo że chciał wierzyć, że to po prostu złośliwość losu, nie potrafił. Jego radar toksyczności i zagubienia wariował na widok Bunny Lowell, a Max był w tym przecież specjalistą. Ludzie tacy jak oni nie potrzebowali złośliwości od losu, bo sami, na własne życzenie, niszczyli sobie życie. Z pewnością jednak potrafił sobie zadrwić, skoro po tylu latach spotkali się akurat tutaj, w Mariesville, w cholernym centrum ogrodniczym. Choć mogło się to wydawać śmieszne, to Max zdawał sobie sprawę, że tak naprawdę nie bylo w tym nic zabawnego.
Przez chwilę milczał, ignorując rozrzucane grudki ziemi, które spadały na jego skórzane buty. Zamiast tego patrzył na nią z lekko przekornym uśmieszkiem na twarzy. Jednak coś w jej postawie, w tej nagłej pewności siebie, skłoniło go do zmiany tonu.
— A więc dlatego tu jesteś? Bo pracujesz? — zapytał z nutką drwiny w głosie, ale i ciekawości. — Ładna zmiana, naprawdę — skwitował. Uśmiech na jego twarzy rozszerzył się jeszcze szerzej, gdy usłyszał jej złośliwą uwagę. — Jasne, jasne. Nie każdy ma taki przywilej — odpowiedział, wzruszając ramionami, wciąż trzymając dłonie na biodrach — Albo taki, żeby lecieć na drugi koniec kraju, płacąc za bilet pieniędzmi byłego męża — dodał, a w oczach tańczyły mu chochliki. Typowy Max, który zawsze musiał rzucić coś z lekkim sarkazmem, ale bez intencji, by ranić. Tylko by lekko uderzyć, sprawdzić, jak ktoś zareaguje. Wredne uwagi i przepychanki słowne zawsze były jego domeną. I chociaż mógłby się skupić na czymś poważnym, to w tym momencie wcale mu się do tego nie spieszyło.
Gdy minęła go, a Max poczuł, jak lekko uderzyła go w ramię, na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech. Cała jej postawa, ta pewność siebie, której próbowała się trzymać, była aż nazbyt wyraźna. Chciała mu dać do zrozumienia, że to, iż tu jest, to nic dla niej nie znaczy. Wiedział jednak, że gdzieś tam, pod tą maską obojętności, była nuta zakłopotania. I rozumiał to, bo przecież, nie oszukujmy się, gdyby zobaczyła go w takim miejscu, w takich okolicznościach, Max też nie czułby się z tym komfortowo. Nawet on sam nie chciałby, by jego była kochanka zobaczyła go w ogrodniczkach, grzebiącego w ziemi. A już szczególnie tak seksowna kochanka, jak Bunny Lowell.
Odwrócił się w jej stronę, a jego głos zabrzmiał na moment tak teatralnie, jakby grał rolę w komedii.
Usuń— Akurat miałem powiedzieć, że cieszę się, że cię tu widzę! — zawołał, przepełniony udawanym urazem, jakby to była jakaś niewybaczalna krzywda. To zdecydowanie było nad wyraz, ale przecież tak nie lubił. Pobiegł za nią, aż w końcu szedł zaraz obok niej. — Potrzebuję odżywki do roślin, takich domowych. Chyba do storczyków — wyjaśnił, starając się brzmieć, jakby naprawdę o tym myślał.
Wciągnął powietrze, zastanawiał się nad czymś chwilę i nagle przyszło mu coś do głowy – coś niezwykle genialnego. Mimowolnie włożył dłonie do kieszeni, przyjmując naturalną dla niego postawę, swobodną i nonszalancką.
— Tak poważnie, to w ogóle nie chciałem tu przyjeżdżać. Rośliny to świat Sophie, ale czuje się słabo. Ciąża daje jej w kość, już blisko terminu — dodał łagodniejszym tonem, jakby to było coś całkiem normalnego. Spojrzał na Bunny z pełnym przekonaniem, a w jego oczach pojawił się błysk. — Sophie to moja żona. Nie wiem, czy wiesz, ale wziąłem ślub dwa lata temu. Spodziewamy się dziecka — powiedział, wysyłając jej delikatny, prawie niewinny uśmiech. Nic z tego oczywiście nie było prawdą, ale cóż, Max uwielbiał takie zabawy i z jakiegoś powodu chciał tak sobie z Bunny pożartować. Ot, po prostu.!
Max
— Ściemniasz, wiem, że macie — rzucił od razu, nie czekając na odpowiedź. — Ale niech ci będzie, w zamian poproszę jakieś odjechane storczyki. I nie wykręcaj się, bo wiem, że akurat to potrafisz załatwić — dodał, zmieniając swoją prośbę. Nie miał zamiaru ją denerwować swoimi życzeniami klienta. W tym wszystkim był zielony, ale był pewien, że ona też nie była w tym aż tak bardzo oblatana, bo to za nic nie było jej miejsce. Oczywiście, żadna praca nie hańbi, ale to, co robiła Bunny, było poniżej jej poziomu. Kobieta jej pokroju była stworzona do czegoś znacznie większego niż tylko grzebanie w ziemi i użeranie się z przemądrzałymi ogrodnikami. Westchnął, choć z pewnym współczuciem, bo jeśli znalazła się aż w Mariesville, to w jej życiu musiało się nieźle pokręcić. Mógłby jej dokuczać do woli, wytykać jej pieniądze byłego męża, czerpać przyjemność z ironizowania jej rzeczywistości, ale na jakimś etapie zaczął się zastanawiać, czy nie posuwa się za daleko. W końcu Bunny nie zrobiła mu nic złego, on jej za to już tak. Więc nie miał żadnego sensownego powodu, by jej dokuczać.
OdpowiedzUsuńWidząc jej reakcję na swoją małżeńską historyjkę, ledwo powstrzymał uśmiech, który cisnął się na jego twarz. No pewnie, że Max Donovan absolutnie nie był typem człowieka, który byłby zdolny do ustatkowania się, a co dopiero posiadania dzieci i wychowywania ich. Ten pociąg odjechał już dawno, a nawet jeśli w ogóle przyjechał na jakimkolwiek etapie jego życia, to nie wiedziałby o tym, bo nie czekał na ten kurs.
Cała ta sytuacja miała być tylko nieszkodliwym, głupim żartem, ale kolejne słowa Bunny wybiły go z rytmu, a ton jej głosu dawał mu mylne wrażenie. Bo był przecież Maxem Donovanem, który uwielbiał swoje kawalerskie życie, nawet jeśli technicznie już nim nie był, a wyraźna melancholia w głosie Bunny Lowell dla jego męskiego umysłu oznaczała tylko to, że był gotów wysunąć jej zaproszenie do skosztowania tego, co było kiedyś. I wszystko szlag by trafił, bo Max Donovan nie był typem człowieka, który dwa razy wchodził do tej samej rzeki. Nie był mężczyzną, który wracał po to, co już dostał, a jedyną kobietą, która w pewien sposób oplotła go sobie wokół palca, była Sophie. Bunny jednak mogła być bliska temu, by Max mógł okazać się skłonny złamać tę zasadę.
— Dalej umiem się dobrze bawić, Lowell — odparł, unosząc brew i lustrując ją wzrokiem. Jej słowa działały na niego prowokująco, a to już był początek czegoś wybuchowego. Na jego twarzy pojawił się zuchwały uśmieszek, jakby samą myślą o tym, co się działo między nimi, karmił swoje ego. — Ale dobrze wiedzieć, że tak miło wspominasz tamte czasy — dodał, czując, jak jego pewność siebie jeszcze bardziej rośnie. Bunny nie musiała mu tego mówić na głos — Max Donovan doskonale wiedział, że jest piekielnie dobrym kochankiem. I to dawało mu poczucie kontroli, którą trzymał nad sytuacją.
Gdy Bunny przybliżyła się do niego, nie drgnął. Stał jakby zupełnie niewzruszony, jakby jej dłoń na jego marynarce wcale go nie ruszała. Ale to była iluzja, bo w rzeczywistości czuł, jak elektryczność między nimi zaczyna krążyć. Bunny Lowell działała na niego hipnotyzująco, nawet w roboczych ogrodniczkach i z okruchami ziemi wokół. Westchnął, jakby to była walka, której nie da się wygrać.
— Niemniej, nie musisz gratulować — odparł z półuśmiechem, a w jego oczach zabłysło rozbawienie. — Wkręcam cię, Lowell — wyznał, a śmiech, choć cichy, niósł się przez powietrze. Z uniesionymi brwiami patrzył na nią, jakby z lekkim politowaniem. Czuł, że mógłby ciągnąć ten żart dalej, ale w tej chwili po prostu się znudził, a jego pokręcony umysł szukał nowego wyzwania. — Masz zupełną rację, nie wypuszczę z rąk mojego kawalerskiego życia — przyznał i rozejrzał się wokół, jakby coś rozważał. Po chwili jego spojrzenie wróciło do Bunny. — Chociaż, cóż, technicznie mam żonę, ale to długa historia, sięgająca Vegas, a to temat na dłuższą rozmowę… — dodał, unosząc brew, a jego oczy błądziły po jej twarzy, badając każdy jej wyraz, jakby sprawdzając, czy czas rzeczywiście dodał jej tylko urody. W końcu odsunął się od niej, nie spuszczając jej z wzroku, i założył czarne okulary na nos. Odwrócił się w stronę prowadzącą do wyjścia.
Usuń— The Rustic Fork, dziś o ósmej. Będę czekał, włóż coś eleganckiego — oznajmił, jakby nie było w tym żadnej dyskusji. — Opijmy twój rozwód, Lowell, bo czemu nie? — dodał, z wyraźnie zadziornym uśmiechem na ustach. — Dziękuję za znakomitą obsługę, już nie chcę żadnych storczyków — oznajmił, składając teatralne ukłon w jej stronę, jakby to była jedyna możliwa forma podziękowania. Następnie odwrócił się i ruszył w stronę wyjścia.
i wanna get you going
Max siedział przy stole w rogu sali The Rustic Fork. Na jego twarzy gościł ten sam zadziorny wyraz, którym witał świat. Ale tego wieczoru iskrzyło się w nim coś więcej niż tylko pewność siebie. Nie była to nerwowość – Max Donovan nie należał do ludzi, którzy się stresują. To, co czuł, przypominało raczej subtelną falę adrenaliny, tę znajomą nutę podekscytowania, którą pozwalał sobie odczuwać tylko w wyjątkowych momentach. A Bunny Lowell działała na niego w szczególny sposób.
OdpowiedzUsuńSpojrzał na zegarek. Pięć minut po ósmej. Uśmiechnął się pod nosem, nieco rozbawiony. Oczywiście, że Bunny nie zjawi się punktualnie. Była kobietą, która doskonale znała sztukę budowania napięcia i potrafiła wodzić za nos w sposób niemal artystyczny.
Osiem po. Upił łyk wina, opierając się wygodniej na krześle. Cicha ekscytacja zaczynała wzrastać – powoli, ale niepowstrzymanie. Nie czuł irytacji, wręcz przeciwnie, podobała mu się ta gra. Ta delikatna niepewność, którą w nim wzbudzała, działała na niego bardziej niż powinna. Poza tym, w głębi duszy liczył, że ten wieczór będzie czymś więcej niż tylko świętowaniem jej rozwodu. Doskonale wiedział – i w pełni się z tym pogodził – że Bunny Lowell wciąż miała tę moc, by doprowadzić go do granic pragnień, którym nie potrafił, a może nawet i nie chciał się oprzeć.
Osiemnaście minut po ósmej. Drzwi restauracji otworzyły się, wpuszczając do środka chłodne powietrze – i ją. Nie musiał się upewniać, czy to na pewno ona. Bunny Lowell była kobietą, której nie sposób było pomylić z kimkolwiek innym. Diabelsko piękna, cholernie atrakcyjna i tak nieznośnie uzależniająca. Westchnął cicho, niemal szeptem. Jej długie kozaki i płaszcz idealnie opinający talię przyciągnęły uwagę każdego mężczyzny w restauracji. Ale to jej twarz – pewna siebie, z odrobiną przewrotnego uśmiechu – była tym, co sprawiało, że Max nie potrafił oderwać od niej wzroku. Ich spojrzenia spotkały się na ułamek sekundy. Tyle wystarczyło, by ten znajomy dreszcz adrenaliny uderzył go dokładnie tak samo, jak wtedy, gdy zobaczył ją po raz pierwszy w Nowym Jorku. Poprawił kołnierz jasnej koszuli i odchylił się na krześle, a na jego twarzy pojawił się lekki, prowokujący uśmiech – jego osobista, niewerbalna wiadomość. Zobaczmy, co tym razem zrobimy ze sobą nawzajem, pomyślał w duchu.
— Gdybym był zaskoczony, wyglądałoby to zdecydowanie inaczej, Lowell — odparł równie beznamiętnie, jak ona, rozsiadając się jeszcze wygodniej na krześle i krzyżując ręce na piersi. Jego głos brzmiał spokojnie, niemal leniwie, ale w oczach kryło się coś bardziej intensywnego. — Niemniej, cieszę się, że przyjęłaś zaproszenie. W przeciwnym razie sam musiałbym opić twój rozwód, a to już byłoby dość dziwne — dodał z lekkim uśmiechem, lustrując ją wzrokiem. Była jeszcze piękniejsza niż kilka lat temu, w sposób, który niezmiennie działał mu na nerwy i jednocześnie przyciągał go z siłą, której nie potrafił – i chyba nawet nie chciał – się oprzeć. Bunny Lowell mogła go zniszczyć jednym spojrzeniem i jednym słowem, gdyby tylko naprawdę tego chciała. Ta świadomość była ekscytująca i irytująca jednocześnie.
Gdy zaczęła rozglądać się po sali z wyraźnym zniesmaczeniem wymalowanym na twarzy, jego uśmiech tylko się poszerzył. Oczywiście, że nie była zachwycona. Bunny Lowell nie była kobietą, która łatwo dostosowywała się do czegokolwiek poniżej jej standardów. Rozumiał to lepiej niż ktokolwiek inny – sam uwielbiał luksusy i niejednokrotnie przeklinał Mariesville za brak jakiejkolwiek finezji. Camden było niewiele lepsze, ale to właśnie tam, w tej mieszance prostoty i subtelnego chaosu, czuł się na swój własny sposób jak w domu.
Usuń— The Rustic Fork nie jest może wybitnie eleganckie, ale wystarczająco spokojne, żeby nikt nam nie przeszkadzał — oznajmił tonem nieco bardziej łagodnym, choć nadal wyczuwalnie zabarwionym pewnością siebie. Ręką wskazał na kieliszek wina, który zdążył zamówić przed jej przyjściem. — Poza tym, ich pinot noir to prawdziwa poezja — dodał z lekkim uśmiechem, a w jego głosie zabrzmiała nuta aprobaty. Nie zamierzał jednak przesadzić. Ten jeden kieliszek w zupełności wystarczył na uczczenie rozwodu Bunny, choć dla niej miał to być dopiero początek wieczoru. On natomiast miał inne plany – wolał, aby reszta nocy pozostała absolutnie klarowna. Tak samo jak jego umysł, kiedy wsiądzie za kierownicę.
Gdy usłyszał ironiczną uwagę Bunny, zawahał się na chwilę, jakby rozważając, ile i czy w ogóle odpowiedzieć na jej pytanie. Przechylił lekko głowę, z cieniem uśmiechu na twarzy. Cała Bunny – doskonale wiedziała, jak na niego zadziałać, gdzie uderzyć, co zrobić, by biegał za nią jak głupi.
— Kochanki z Mariesville? — powtórzył z udawaną, teatralną powagą. — Proszę cię, one nawet nie wiedzą, jak wygląda moja karta dań. Najczęściej kończymy na deserze, w moim łóżku — odpowiedział, puszczając jej oczko i sięgając po kieliszek wina, upijając łyk z nonszalancją. — Zatem możesz czuć się wyjątkowa, a może nawet rozpieszczona. Chociaż oboje wiemy, że potrafię bardziej, prawda? — zakończył, unosząc brew i przyglądając się jej z tym irytującym błyskiem w oczach, który mówił jedno – był pewny, że nie potrafi od niego uciec. Tak samo jak on od niej.
Kiedy odpięła nonszalancko płaszcz, zdejmując go, Max mimowolnie uśmiechnął się do siebie pod nosem. Wyglądała w tej sukience zniewalająco, a on nie potrafił nie podziwiać jej sylwetki. Była jeszcze piękniejsza niż kilka lat temu. Podświadomie zastanawiał się, jak wyglądała pod nią. Skarcił siebie w myślach za to, że nawet na moment dał się ponieść fantazjom. Znów skierował wzrok na jej twarz. Jedno musiał jej przyznać – zawsze potrafiła przyciągać uwagę, nawet jeśli udawała, że jest inaczej. Była inna, a jednocześnie taka sama – ten sam błysk w oku, zdradzający, że każda z jej uwag była precyzyjnie zaplanowana. Te zaczepki, sposób, w jaki kierowała rozmowę, starając się wyprowadzić go z równowagi – Max nie potrafił tego nie docenić. I podobało mu się to równie mocno, co kiedyś. To było już pewne – Bunny Lowell wciąż była kobietą, która mogła wejść do pokoju i sprawić, że wszystko inne stawało się nieistotne dla Maxa Donovana. A to była prawdziwa sztuka.
step inside my mind, you can see the shrine
got you on my walls, believe it
Słuchał jej słów z tą samą nonszalancją, która niegdyś potrafiła doprowadzić Bunny Lowell do szału. A może odwrotnie? Może to właśnie to przyciągało ją do niego jak magnes? Jeśli tak, to trudno, bo ona też miała na niego sposób. Ten zaczepny ton, perfekcyjnie wyważone wywrócenie oczu, ten lekceważący uśmiech — to wszystko pamiętał aż za dobrze. Tylko że teraz działało na niego jeszcze mocniej. Było bardziej wyrafinowane. I dużo bardziej pociągające.
OdpowiedzUsuńObserwował ją uważnie, kiedy zajęła miejsce naprzeciwko. Jeśli Bunny czuła déjà vu, to na pewno nie była w tym sama. Widząc ją taką inną, a jednocześnie dokładnie taką samą, Max myślał tylko o jednym – nigdy, przenigdy nie wchodził drugi raz do tej samej rzeki. Ale, do diabła, to była Bunny Lowell, kobieta warta każdego grzechu. I wszystko to – całe to napięcie, które z każdą sekundą rosło i gęstniało między nimi – wydawało się znajome, a jednocześnie zupełnie nowe. Podobała mu się ta dynamika, nawet jeśli takie miejsca jak to, gdzie się znajdowali, kompletnie do niego nie pasowały. Był gościem od festiwali, wolał bary od kawiarni i kluby od restauracji. Ale do takich miejsc zabierało się pierwsze lepsze dziewczyny z Mariesville, a każda z nich była dokładnie taka sama, zrobiona na jedno kopyto. Bunny natomiast była z innego materiału, jakby wyrzeźbiona specjalnie do wszystkiego, co eleganckie i luksusowe. Nawet jeśli gdzieś tam, w zakamarkach swojego umysłu, była równie zepsuta co on.
— Ja i modlitwa? — uniósł brew, po czym roześmiał się cicho. — Dobre. Daleko mi do człowieka, którego Bóg chciałby wysłuchać — oznajmił i wygodnie rozparł się na krześle, zaś jego spojrzenie przesunęło się po niej z wyraźnym uznaniem, którego nawet nie próbował ukryć. Max słynął z bycia bezpośrednim, a już na pewno wiedziała o tym Bunny Lowell. — Zresztą, Bunny, jesteś małą diablicą. A o diabła się nie prosi modlitwą. Diabła po prostu się woła — oświadczył i uśmiechnął się drapieżnie. Nachylił się lekko nad stołem, jego głos zniżył się o pół tonu, przez co każde słowo brzmiało bardziej znacząco. — I jak widać, to działa. W końcu siedzisz tutaj, prawda? — rzucił, wbijając w nią wzrok tak intensywny, że trudno było od niego uciec. — Potraktuj to jako komplement. Mi do anioła równie daleko.
Nie odsunął się, wręcz przeciwnie, oparł łokcie o blat, skracając odległość między nimi, jakby chciał ją sprowokować do kolejnej riposty.
— Tak czy inaczej, cieszę się, że nie myślałaś o mnie. Tęsknota za mną zabija, czasem nawet małżeństwa... — powiedział pewnie, a szelmowski uśmiech zdradzał, że jednocześnie żartował i mówił coś, co mogło być bliższe prawdy, niż chciałby przyznać. Przenikliwe spojrzenie, którym ją mierzył, sugerowało, że Bunny sama musi zdecydować, ile w tym było śmiechu, a ile jego typowej, niebezpiecznej szczerości.
A później pojawiła się kelnerka, która mogła coś zmienić, ale tego nie zrobiła. Atmosfera napięcia, która wypełniała przestrzeń między nimi, elektryzując całe jego ciało, pozostała nietknięta. Max nawet nie spojrzał na dziewczynę. Skupiał się wyłącznie na Bunny, obserwując ją bezwstydnie, gdy zamawiała wino. Wymiana spojrzeń była tak przyjemnie znajoma, jakby czas wcale się nie cofnął, a ona wciąż była tym wyzwaniem, któremu nie mógł, jak zresztą nie chciał się oprzeć. I nie miał zamiaru tego ukrywać. Chciał, żeby wiedziała, że ją pragnie — choćby tylko na chwilę. A może i dłużej.
UsuńKiedy zapytała o Sophie, pozwolił sobie na moment ciszy. No tak, przecież sam przyznał, że to temat na dłuższą rozmowę. W zamian, jakby zupełnie nie zależało mu na tym, by o tym mówić, spojrzał na widok za nią lekko zdystansowanym wzrokiem, jakby sprawdzał, czy jego żona faktycznie nie znajduje się w pobliżu.
— Nie musimy — powiedział i beznamiętnie skinął głową. — Sophie żyje swoim życiem, a ja swoim. Po prostu dryfujemy w dwóch różnych jachtach po tych samych wodach. — kontynuował, a jego wzrok przez chwilę uciekł w innym kierunku. Wziął głęboki oddech. — Upiliśmy się w Vegas i wzięliśmy ślub. Śmieszne, nie? Rozbiłem jej dwa małżeństwa, więc traktuję to jako zadośćuczynienie — dodał, nieco żartobliwie, ale bez cienia nieprawdy. Sophie nigdy nie mogła bez niego funkcjonować, uzależniła się od niego bezpowrotnie, tak samo jak on od niej — Sophie chce, żebym podpisał papiery rozwodowe, ale ja się świetnie bawię, ciągle ją wciągając w tę grę, bo dla mnie to tylko zabawa. I tak w kółko sypiamy ze sobą, więc co za różnica? — wyjaśnił, wzruszając ramionami. — Moje życie to świetna telenowela, jak widzisz — dodał, puszczając jej oczko, ale coś w jej oczach przykuło jego uwagę. Pod tą nonszalancką postawą Bunny kryło się zdecydowanie więcej.
— Ale ponoć co stało się w Vegas, zostaje w Vegas… Więc nie pozwólmy, by moje małżeńskie życie odebrało nam przyjemność z naszego spotkania — powiedział, przekrzywiając głowę z zainteresowaniem, jakby wyczekiwał jej reakcji. — Chyba że masz zamiar udowodnić mi, że to powiedzenie jest równie bezużyteczne, jak ja unikający pięknych kobiet — dodał, unosząc brew i nie spuszczając z niej wzroku. Choć nie powiedział tego głośno, czekał na moment, kiedy oboje stracą kontrolę, a hamulce puszczą. Wiedział, że prędzej czy później coś wymknie się z nich, z tej całej ich rozmowy, i nie mógł się tego doczekać.
yeah, we both know our eyes don’t lie
Max uśmiechnął się kącikiem ust, odchylając się lekko na krześle. Oczy mu błysnęły, jakby właśnie usłyszał największy komplement w swoim życiu, choć przecież dobrze wiedział, że to była czysta kpina. W jednym jednak miała rację – to było zaskakujące, że wytrzymał tak długo bez odwalenia tak głupiej i tandetnej rzeczy, zwłaszcza że bywał w Vegas znacznie częściej, niż powinien.
OdpowiedzUsuń— To byłoby dla mnie zbyt przewidywalne — rzucił z przekąsem, upijając łyk wina. — Lubię zaskakiwać, Bunny, a nie powielać utarte schematy. Chociaż nie powiem, było blisko. I to nie jeden raz… — powiedział, a jego głos obniżył się lekko, zaś uśmiech nieznacznie się poszerzył. — Ostatecznie ten zaszczyt spotkał Sophie. Taki sobie szczęśliwy traf — dodał, wzruszając ramionami z tym swoim typowym, pozornym brakiem przejęcia.
Jej kolejne słowa rozbawiły go do tego stopnia, że aż parsknął krótkim, teatralnym śmiechem. Daleko było mu do romantyka. Chociażby tak twierdził, bo przecież nie potrafił kochać, nigdy nie był w prawdziwym związku, a jego podboje to albo romanse, które trwały przez określony czas, albo seks na jedną noc. Tylko Sophie potrafiła utrzymywać go w tym ich toksycznym układzie niezmiennie od kilku lat. Ironia losu chciała, że to właśnie z nią dopuścił się czegoś tak oklepanego i banalnego jak ślub w Vegas.
— Romantyk? Ja? — powtórzył, unosząc brew i patrząc na nią z rozbawieniem. Pokręcił głową, jakby próbował strząsnąć z siebie samą ideę. — Bunny, gdybym miał coś z romantyka, nie byłbym z tobą na tej kolacji, przecież wiesz… — powiedział, a jego głos był lekki, choć niepokojąco pewny siebie. — Poza tym, jeśli już o romantyzmie mowa, to tobie bliżej do tego ideału. W końcu trwałaś w małżeństwie kilka lat, będąc wierna tylko jednemu mężczyźnie — zauważył. Nachylił się lekko nad stołem, a jego spojrzenie, intensywne i pełne wyczekiwania, zawisło na jej twarzy. — Prawda, Bunny?
Droczył się z nią i oboje o tym wiedzieli. Miał z tego niezdrową wręcz satysfakcję, ale nigdy nie ukrywał, że nie interesują go moralizatorskie gadki. Nie obchodziło go, czy Bunny była lojalna wobec przysięgi, którą kiedyś złożyła, tak samo jak nikogo nie powinno obchodzić, co on robił z własnym życiem. Był dorosły i decydował o sobie sam, nawet jeśli te decyzje miały być błędne.
A jednak tego wieczoru, z kieliszkiem w ręku i Bunny naprzeciwko, wiedział, że było tylko jedno miejsce tej nocy, w którym szczególnie chciał ją widzieć. Nienawidził wprawdzie powielać historii, ale Bunny Lowell była wyjątkiem. Nie dało się jej zapomnieć. A nawet jeśli, to nie chciałby zapomnieć kobietę, która kazała się nosić jak księżniczka, jednocześnie wyzywając go od idiotów przez połowę drogi do hotelowego pokoju. Czasem wracał myślami do tamtych nocy. Zastanawiał się, co by było, gdyby wtedy został w Nowym Jorku trochę dłużej i pozwolił, by ich romans trwał jeszcze chwilę. Czy wtedy Sophie w ogóle pojawiłaby się w jego życiu? Czy zniszczyłby małżeństwo swojego kuzyna, uzależniając się od Martinez na zawsze? A może to właśnie Bunny stałaby się definicją jego słabości — i oplatając go wokół palca, uczyniła go kimś, kim nigdy nie chciał być? Westchnął w duchu. Bunny była warta złamania każdej zasady; uświadomił sobie już w momencie, gdy kilka godzin wcześniej znów oszalał na samo spojrzenie jej brązowych, hipnotyzujących oczu.
— Masz rację — odparł, opuszkiem palca wodząc po linii kieliszka, a wzrokiem wędrując po sali, jakby szukał nieznanego, po czym znów jego wzrok mimowolnie wrócił do brunetki — Małżeństwo ze mną to pokuta, ale przynajmniej z luksusową celą i dobrymi widokami — powiedział pewnie, zgrywając się. Takie słowa nigdy go nie bolały ani nie denerwowały, poza tym już dawno wyczulił się i udopornił na podobne kpiny, bo doskonale zdawał sobie sprawę, że daleko było mu do dobrego człowieka. Prawdę mówiąc, cała ta sytuacja była śmieszna, nawet jeśli jego prawnik próbował mu uświadomić, że lepiej rozwód załatwić jak najszybciej i ugodowo, bo jeśli będzie się tak droczył z Sophie, to kto wie, czy nie straci połowy udziałów we własnej firmie. Ale przecież tego by mu nie zrobiła… Tak chociażby chciał wierzyć.
Usuń— Śmiała, niepokorna i zawsze gotowa do ucieczki w kłopoty… — odparł Max, unosząc kieliszek, jakby w niemym toaście na jej słowa. — Brzmi znajomo? — dodał z ironicznym uśmiechem, którego nie powstydziłby się sam diabeł. Patrzył na nią przez chwilę w ciszy, pozwalając aby napięła się między nimi jak struna, gotowa pęknąć pod najmniejszym naciskiem. Max, zresztą, wcale nie musiał być niańczony, wiedział co robi i robił to z pełną, słodką premedytacją. Nigdy przecież nie oszukiwał ani jej, ani siebie, że jest świętym. Oboje zaś byli cieniem diabła… I każde z nich wiedziało, że grzechy najłatwiej i najmilej popełnia się w takim towarzystwie.
— Ach tak, kawa na ławę, mówisz… — powiedział, smakując te słowa, jakby były najlepszą częścią całej rozmowy. Odłożył kieliszek, a spojrzeniem musnął zegarek, po czym zaczął leniwie wodzić wzrokiem po sali. — A co, jeśli przeszliśmy już do sedna? Ty, ja, poetyckie pinot noir i kilka godzin, które możemy spędzić w najlepszy z możliwych sposobów — zauważył, unosząc brew, a niedopowiedzenie zawisło w powietrzu, jakby miało zostać tam na dłużej, niż było to konieczne. Przyglądał jej się w sposób, który był tak samo oceniający, co pełen uznania i zachwytu. Bunny nie była kobietą, która dawała cokolwiek za darmo. Ale Max Donovan był człowiekiem, który był gotów zapłacić każdą stawkę.
— Ach tak, kawa na ławę, mówisz… — powiedział, smakując te słowa, jakby były najlepszą częścią całej rozmowy. Odłożył kieliszek, a spojrzeniem musnął zegarek, po czym zaczął leniwie wodzić wzrokiem po sali. — A co, jeśli przeszliśmy już do sedna? Ty, ja, poetyckie pinot noir i kilka godzin, które możemy spędzić w najlepszy z możliwych sposobów — zauważył, unosząc brew, a niedopowiedzenie zawisło w powietrzu, jakby miało zostać tam na dłużej, niż było to konieczne. Jego spojrzenie było pełne oceny, ale i uznania, jakby widział w niej coś, czego nikt inny nie dostrzegał. Bunny była zbyt świadoma siebie, zbyt silna, by dawać coś za darmo, a Max wiedział, że w jej przypadku trzeba było płacić. I był gotów zapłacić każdą cenę.
— Poza tym, to przecież ty chciałaś opić ze mną swój rozwód… — dodał, zniżając głos, jakby dzielił się z nią sekretem, który mógłby ich pogrążyć. — Ja po prostu nie chciałem cię zawieść — rzucił jej spojrzenie pełne wyzywającej pewności siebie, jakby żadna gra nie była mu obca. Upił długi łyk wina, smakując go na swoim języku, a potem, nieśpiesznie, nachylił się w jej stronę. Zapach jej perfum wypełnił przestrzeń, a jego wzrok powędrował na chwilę po jej dekolcie, zanim wrócił do jej oczu.
— Więc jak spędzisz tę noc, Lowell? Bezpiecznie, czy może w sposób, który będziesz pamiętać przez najbliższe miesiące? — zapytał, jakby rzucał jej wyzwanie, jego głos był spokojny, ale w tonie kryła się subtelna nuta prowokacji. Tak, chciał Bunny, i to cholernie, ale noc była długa, a ta gra dopiero nabierała tempa.
Every time you try to forget who I am
I'll be right there to remind you again
Oparł się rękoma o blat stołu, nachylając się w jej kierunku, a jego rozbawienie zdawało się grać w duecie z lekceważeniem. Jego spojrzenie było przenikliwe, jakby próbował zgłębić myśli, które Bunny starała się ukryć za znużonym wzrokiem. Szczerze mówiąc, guzik go obchodziło, jakie grzechy popełniła po drodze, tak samo jak równie mało interesowało go to, co musiało się wydarzyć, by trafiła do wiejącego nudą Mariesville. Jeśli kiedykolwiek miała mu o tym opowiedzieć, potraktowałby to jako anegdotkę życiową, poklepałby ją po plecach i powiedział: bywa, Bunny, ale będzie tylko lepiej. Nawet jeśli być nie miało. Tak, mogła się u niej zadziać jakaś życiowa katastrofa, ale co mu właściwie do tego?
OdpowiedzUsuńTo, co interesowało go najbardziej, to co drzemało w duszy Bunny Lowell. Czy była wciąż równie namiętna, co kiedyś? Czy towarzyszyła jej ta pasja, która zauroczyła i zafascynowała go od samego początku? Czy przez te wszystkie lata naprawdę czuła szczerą, wręcz zapierającą dech satysfakcję? A może jej życie było nudne jak flaki z olejem, nużące i monotonne… Czy kiedykolwiek, choć raz, pomyślała, jak bardzo chciałaby znów poczuć smak przyjemności, którą kiedyś dał jej właśnie Max Donovan? To, właśnie to interesowało go najbardziej. I musiał poznać na to odpowiedź, bo – tak czy inaczej – rozkoszował się dekonstrukcją masek, rozbijaniem ich na drobne kawałki, aż prawda wychodziła na jaw. Albo po prostu lubił, gdy ludzie przestawali grać.
Max obserwował ją więc w ciszy, pozwalając, by każde jej słowo przesiąkło powietrze jak zapach wina w dusznej restauracji. Tego wieczoru była jego zagadką, a kto wie – może i miałoby udać mu się dostrzec tę wersję Bunny Lowell, której nikt nie miał odwagi nawet szukać. A może i nie. Tak czy inaczej, on i tak bawił się dobrze, nawet jeśli próbowała być złośliwa.
— W takim razie nie mogłaś trafić lepiej, czyż nie? — odpowiedział, a jego uśmiech wyraził nutę wyzwania, jakby chciał przypomnieć jej o każdej chwili, której nigdy nie mieli dość. Przesunął dłoń po blacie stołu, a jego palce zatrzymały się niedaleko jej ręki, na tyle blisko, by napięcie między nimi wzrosło, lecz nie na tyle, by doszło do kontaktu. Jego spojrzenie nie odrywało się od jej twarzy, badając każdy szczegół, każdy ledwo zauważalny ruch, jakby próbował wyczytać z niej odpowiedź, zanim ją wypowiedziała. Wiedział, że w tej chwili to ona musi podjąć decyzję. Bo przecież on już wybrał.
Zmrużył oczy, gdy usłyszał jej słowa. Ach, zadziorna. Podobało mu się to. Na jego twarzy mimowolnie namalował się uśmiech, który nie zwiastował nic dobrego, a jej dotyk tylko to podsycał. Nie traktował tego na poważnie, niestety. Jeśli Bunny Lowell chciała wyciągnąć z niego choć krztę współczucia, skruchy czy może wręcz przeciwnie – rozbudzić w nim złość lub urazić jego męską dumę, to absolutnie nie tędy droga. W zamian przekrzywił głowę, wręcz w wyrazie politowania, uniósł brew i spojrzał na nią, jakby była jedną wielką zagadką, której rozwiązanie było w jego zasięgu, ale nie do końca chciał się nią zająć.
— No coś ty, Lowell… Przeprosić? — zaczął z wyraźnie rozbawionym tonem, który starał się zatuszować wręcz teatralną powagą. — Za co? Za to, że byłem sobą? — pochylił się do przodu, opierając łokcie na stole, tak blisko, że zapach jej perfum był wyczuwalny jeszcze bardziej. — Bunny, kochanie, naprawdę nie do twarzy ci z urazą — powiedział z nutą ironii w głosie. Klasyczny Donovan; nie wiadomo, czy śmiać się, czy rzucić w niego kieliszkiem wina.
Usuń— Zresztą… — dodał z fałszywą powagą. — Gdybym miał przepraszać, to musielibyśmy pewnie siedzieć tu do rana. A przecież oboje wiemy, że są ciekawsze rzeczy do zrobienia — zauważył, a w jego oczach pojawił się błysk złośliwej pewności siebie. — Jeśli jednak to, co chcesz naprawdę usłyszeć, to rzeczywiście jakieś przeprosiny, to muszę cię rozczarować, skarbie — powiedział, patrząc jej w oczy. — Przepraszanie nigdy nie było moją mocną stroną, ale za to rekompensowanie to już zupełnie… inna historia.
Przyglądał się jej jeszcze chwilę, jak gdyby analizował każdy jej drobny gest, a nawet każdy oddech. Wiedział, że ją irytuje i prowokuje do reakcji, ale właśnie to najbardziej go pociągało. Bunny zdawała się być jak ogień — nieprzewidywalna, intensywna, a czasem niebezpieczna, jeśli zbliżysz się za bardzo. I Max, jak zawsze, był gotów zaryzykować.
W końcu również i on odchylił się, opierając o swoje krzesło, a jego dłoń powędrowała w stronę kieliszka wina, który uniósł z lekkością. Dystans, który Bunny chciała utrzymać, w ogóle go nie ruszał.Siłą rzeczy, jeśli zirytowana wstanie i zdecyduje się wyjść, na jej miejscu z pewnością znajdzie się inna, choć z pewnością nie będzie to ten sam smak przyjemności, co obecność Bunny.
— No więc? Co takiego chciałabyś zapamiętać z dzisiejszego wieczoru, Bunny? — zapytał, a w jego głosie zabrzmiała nuta prowokacji, gdy wciąż patrzył tylko na nią, wyczekując jej odpowiedzi, a może nawet i kontrataku.
you already got me feeling some type of way
[Też jej zazdroszczę, tak między nami. :D Nie ma nic lepszego, niż diabełek w skórze niewiniątka! Historię chciałabym kiedyś rozwinąć, ale wiadomo, jak to czasami bywa z życiem, kiedy jest się dorosłym. Bardzo mi miło, że mała przypadła Ci do gustu i dziękuję za powitanie, a jeśli masz ochotę, to oczywiście zapraszam na wątek. :)]
OdpowiedzUsuńAurelia Reinhart
Oczywiście, że wyrzucał – taki już był, nigdy nie pamiętał o tym, co złe, brzydkie i obrzydliwe. Albo raczej próbował nie pamiętać. Powód był jasny – tak było mu o wiele wygodniej. Nie czuł wyrzutów sumienia ani żadnej awersji do samego siebie – chociażby tak twierdził – bo nie uważał siebie wcale za dobrego człowieka. Gdyby panoszył się wśród ludzi, bębniąc o tym, jaki jest wspaniały, wrażliwy i dobry, a później zachowywał się podle i równie podle traktował innych, wyszedłby na obłudnika i hipokrytę. I zdecydowanie miałby się za co wstydzić.
OdpowiedzUsuńAle Max Donovan nie był kłamcą. Można mu było zarzucić wiele, począwszy od bycia zadufanym w sobie dupkiem, aż po wariata, który nie miał równo pod sufitem, ale nigdy bycia kłamcą. Prawdę cenił sobie głęboko, nienawidził udawać czy aktorzyć, a jego intencje były zawsze szczere i jasne. Tak, Bunny Lowell ze wszystkich kochanek, które przewinęły się przez jego życie, była najbliższa przeprosinom i zmuszeniu go do choćby marnej skruchy. Ale nawet jeśli miałby stanąć przy samej granicy dzielącej go od tego, za nic by jej nie przekroczył, bo przecież nigdy nie sugerował Bunny więcej niż przelotny romans. A to, że nie pożegnał się odpowiednio ani nie dał nawet najmniejszej oznaki tego, że to już koniec… Cóż, tak, to było słabe. Ale w jego oczach zdecydowanie niewarte wypowiedzenia tego jednego, magicznego i jakże poniżającego dla niego słowa: przepraszam.
W życiu jednak nic nie było pewne i jeśli miałby się zarzekać, że cały ten wieczór będzie odgrywał się na jego kartach, to nie mógł mieć stuprocentowej pewności. Bunny Lowell była groźną zawodniczką, a jej karty były równie mocne, co jego własne. Potrafiła go nęcić i wabić, a gdyby stracił czujność choć na chwilę, zapewne stałby się jej ofiarą i chwycił za przynętę. To wcale nie musiało oznaczać niczego złego, ba! Mogło być niezwykle przyjemne. Wszystko zależało od tego, co w zasadzie tliło się w umyśle Bunny Lowell, a czego on nie wiedział.
— Ach, tak? — odpowiedział, unosząc brew i patrząc kątem oka na swój nadgarstek, który brunetka delikatnie muskała. Niby nic, a jednak tak wiele. Ach, gdyby chciała, z pewnością owinęłaby go sobie wokół palca, ale czy był gotów przyznać to przed samym sobą? Być może. — Bunny, tu nie chodzi o to, ile rzeczy potrafię zrobić na raz, tylko o to, co chcę… — spojrzał jej ponownie w oczy z wyraźnym, zuchwałym grymasem na twarzy. — A to zależy tylko ode mnie.
Czuł, jak mięśnie zaczynają mu się napinać, jak gdyby próbując go przygotować na coś, czego nie mógł do końca przewidzieć. Nie odrywał wzroku od Bunny, delikatnie stukając palcami o krawędź stołu, gdy noga zaczęła nieznacznie, choć wciąż nerwowo, drżeć pod stołem. Max nie czuł strachu, to nie o to chodziło. To była adrenalina, coś o wiele bardziej elektryzującego, co przebiegało przez jego ciało. Chodziło o to, co widział w jej oczach. Wiedział, że była uparta, że miała coś w zanadrzu, coś, na co wcale nie musiał mieć wpływu. Coś, co mogło wymknąć się spod jego kontroli w chwili, gdy miałby przekonać się na własnej skórze, jak niebezpiecznie kusząca była Bunny Lowell. Max uwielbiał igrać z ogniem, nawet jeśli miał się sparzyć. Jeśli więc igranie z Bunny miało zostawić po sobie blizny, to… Cóż, był gotów nawet spłonąć.
Gdy zabrała swoją dłoń, mimowolnie wyprostował się. Na jego twarzy malował się uśmiech.
Usuń— Kto by pomyślał… — odparł, lekko przechylając głowę, jak gdyby przez chwilę rozważał w swoich myślach, jak do tego doszło, że oboje znaleźli się w takiej sytuacji. Oparł się wygodnie w krześle, po czym z niemal prowokacyjnym spokojem wzniósł kieliszek i spojrzał jej głęboko w oczy. — Ale dobrze, Bunny. Za twój rozwód i mój ślub… — odpowiedział w końcu, powoli uświadamiając sobie, że mógłby utonąć w jej spojrzeniu.
Aż pojawiła się kelnerka.
Max jednak skupił uwagę na Bunny, która mogła pytaniem zaskoczyć bogu winną stojącą obok ich stolika dziewczynę, ale nie jego. Zrozumiał jej intencję i siłą rzeczy nie potrafił powstrzymać się od szerokiego, niemal figlarnego uśmiechu. Milczał przez chwilę, jak gdyby pozornie zastanawiał się nad odpowiedzią, choć w rzeczywistości dobrze ją już znał.
— Nie jestem — odpowiedział, unosząc brew, a uśmiech wciąż nie znikał mu z twarzy. — Zdecydowanie preferuję deser — dodał, przysuwając do siebie kartę menu. Nie kłamał, ale mimo wszystko i tak był gotów poczekać. Noc była długa, a Bunny warta każdego wysiłku, by ostatecznie mogli zasmakować najsłodszych przyjemności.
I just want a taste
Got the feelin' you don't wanna wait
[Taką już mam magiczną moc – publikuję się i nigdy długo nie będę ozdobą głównej, bo zaraz ktoś wpada. :D Ale to dobrze, niech się więcej ludzi publikuje! Piękne dzięki za przywitanie Declana i ja śmiało zapraszam do odkrywania tych tajemnic. ^^ On sam bardzo chętnie pozna to i owo, a jak mu się podsunie dobry trunek to sam zacznie swoje tajemnice zdradzać. ;) Ale on by się zdziwił widząc pogodynkę, którą jak nic kojarzy z telewizora na ulicach małego miasteczka na drugim końcu świata! :D Bunny jest świetna, nie wiem czemu jej karta mi umknęła wcześniej. Trochę narozrabiała, ale hej, komu się noga nie podwinęła, prawda?]
OdpowiedzUsuńDeclan Sawyer
[Hej, dziękuję pięknie za tyle miłych słów pod kartą Giny!
OdpowiedzUsuńBunny też jest śliczna i ma bardzo nietypowe imię, w dodatku sprawia wrażenie konkretnej, asertywnej kobietki. Dogadałyby się z Giną, nie mam wątpliwości. :) Tylko nie mam na tę chwilę żadnego fajnego pomysłu, aby je połączyć. Chyba, że nie masz nic przeciwko spontanicznemu spotkaniu na piwie lub lampce wina w lokalnym barze i rozwijaniu reszty na bieżąco. :) Również życzę dużo udanej zabawy, dziękuję! ]
Gina Swanson
[Takie uroki małych miasteczek, że młodzi raczej wyjeżdżają, a wracają, jak wszystko zaczyna się sypać D: Ale cóż, wydaje mi się, że mimo kłód rzucanych Mai pod nogi, jest to całkiem ogarnięta dziewczyna, która jakoś sobie poradzi.
OdpowiedzUsuńMoże gaydar Mai wyłapałby, że Bunny nie jest do końca hetero i od tego by się zaczęło? Mam w głowie pomysł związany z jakąś imprezą i pijacką rozmową, bo przecież ludziom gęby się wtedy łatwiej otwierają. Możliwe nawet, że gdyby Bunny wtedy wygadałaby się o swojej zdradzie, Maya zaczęłaby zadawać pytania, coby bardziej zrozumieć, dlaczego Sophie wyrządziła jej taką krzywdę.
I cóż, Maya na pewno chciałaby stabilnej miłości, jednak nie wiem, czy zaufałaby Bunny. Mogłaby się z tego wywiązać ciekawa dynamika :D]
Maya
[Dobra, to już bez przedłużania pozwoliłam sobie zacząć <3]
OdpowiedzUsuńTo była jedna z tych nocy, których Maya i tak by nie przespała. Zwykle w takich chwilach sięgała po książkę, pisała, oglądała durne filmiki w internecie lub po prostu przez kilka godzin gapiła się w sufit, rozmyślając nad sensem… No właśnie, zwykle sama nie wiedziała czego. W ciągu ostatniego roku jej życie obróciło się do góry nogami i mimo że cieszyła się chwilami, które zostały jej z ojcem, czasami zdarzało się jej przeklinać go w myślach, bo przecież gdyby mieli gorsze relacje, może łatwiej byłoby patrzeć na jego zmęczoną twarz. Tęskniła za Nowym Jorkiem, za przyjaciółmi, za kolorowymi stylizacjami na queerowych imprezach, za pracą w teatrze. Za Sophie.
— Lager poproszę — powiedziała.
Tępo obserwowała bursztynowy napój spływający po boku szklanki ze starego nalewka, po czym wręczyła barmance banknot. Wzięła piwo do ręki, by następnie odwrócić się do baru plecami i oprzeć na nim ciężar ciała, jeden łokieć spoczywając na blacie. Wzięła dość sporego łyka, skanując wzrokiem rustykalne otoczenie. Widać nie tylko ona miała problem ze snem, jako że w The Rusty Nail znajdowało się całkiem sporo osób. Zdecydowaną większość z nich stanowiła dość spora grupa mężczyzn po pięćdziesiątce. Część z nich siedziała samotnie, wsłuchując się w grę muzyka stojącego na niewielkiej scenie. Miał na sobie czerwoną koszulę w kratę, teksański kapelusz oraz kowbojki, a rękach dzierżył pięknie wykonaną gitarę. Maya na co dzień raczej nie słuchała muzyki country, jednak musiała przyznać, że miała do niej pewien sentyment. Gdy przeprowadziła się do Wielkiego Jabłka, zdarzało jej się puszczać klasyki kojarzące jej się z domem rodzinnym w słuchawkach, aby ukoić nieco tęsknotę za rodziną. Na początku robiła to po kryjomu, bojąc się, że miastowi studenci będą ją oceniać, jednak z biegiem lat zaakceptowała, że pochodzenie z południa stanowiło dość dużą część jej tożsamości.
Picie w środku tygodnia było czymś, czego nie robiła zbyt często od czasów studiów, a w szczególności, jeśli siedziała w lokalu sama. Zwykle kojarzyło jej się to ze smutnymi, samotnymi ludźmi nie mającymi nic innego do roboty, z czym raczej nie chciała być identyfikowana… Tyle że w sumie aktualnie niewiele dzieliło ją od osób tego pokroju. Nie wyobrażała sobie dosiadać się do grupy co najwyżej dwudziestojednolatków głośno rozmawiających przy stole w przytulnym kącie baru, jednak rozmowa z jednym ze starych alkoholików narzekających na swoje żony stanowiła jeszcze gorszą opcję. Właściwie dobrze było jej w samotności. Gdyby nie zgiełk dochodzący ze stołu wcześniej wspomnianej grupki, mogłaby nawet w pełni docenić głos piosenkarza. Zastanawiało ją, co przywiało go aż do Mariesville i czy naprawdę nie mógł odnieść sukcesu gdzieś indziej — był całkiem niezły, na pewno mógłby spróbować swoich sił w jakimś mieście albo chociażby większym miasteczku. Kupiła jeszcze jedno piwo i pewnym siebie krokiem podeszła do sceny, by postawić je obok mężczyzny. Skinął lekko głową, spoglądając na nią spod kapelusza w wyrazie podziękowania.
Maya poszła w stronę toalety, wciąż trzymając w ręku pół-pełną szklankę z lagerem. Popchnęła dość ciężkie, drewniane drzwi z małym symbolem kobiety i powoli weszła do łazienki. Sztuczne światło zakłuło ją w oczy przyzwyczajone do półmroku i delikatnego oświetlenia panującego w głównej części lokalu. Uśmiechnęła się delikatnie do kobiety o długich, brązowych włosach, patrzącej się w swoje własne odbicie w lustrze. Maya dałaby sobie rękę uciąć, że jeszcze przed chwilą słyszała, jak ta wydobywa z siebie głośne westchnięcie. Mogłaby też się założyć, że gdzieś już ją widziała, jednak nie była pewna gdzie.
— Ciężka noc? — Wzięła kolejny łyk zimnego piwa przyjemnie wypełniającego jej wnętrzności i zagaiła bez zastanowienia.
Maya
Widowisko. To dobre słowo — Max uwielbiał skrajności, bo zachowywanie równowagi nie leżało w jego naturze. Choć szczerze gardził kłamstwem i otwarcie deklarował swoją niechęć do wszelkiego udawania, to jednak uwielbiał znajdować się w centrum uwagi. Sprawiało mu to czystą przyjemność, chociaż nigdy nie traktował tego na poważnie. Wszystko, co naprawdę miało dla niego znaczenie, trzymał w ukryciu, w miejscu dostępnym wyłącznie dla niego samego. Bunny jednak, mimo lat ich wzajemnego milczenia i braku kontaktu, wciąż zdawała się widzieć więcej niż chciał. Nie musiała pytać, wiedziała dokładnie, z kim ma do czynienia. Wcale mu to jednak nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie – podobało mu się, bo dodawało smaku ich wieczorowi, sprawiając, że ta gra wstępna nabierała dobrej dynamiki. W tej chwili nie liczyło się, co działo się wokół; cała scena należała do nich.
OdpowiedzUsuń— Poproszę to samo — odezwał się wreszcie, przerywając czekanie kelnerce, której ulga była aż nadto widoczna. Gdy Bunny patrzyła, jak kobieta odchodzi w pośpiechu, on był skupiony na swojej towarzyszce, bo wszystko w jego głowie kręciło się wokół Lowell. Wieczór rozwijał się dokładnie tak, jak zaplanował – napięcie wisiało w powietrzu, podszyte niepewnością, a jednocześnie wszystko wydawało się przewidywalne i oczywiste. Ten układ pasował mu w zupełności.
Nie wiedział, co działo się w jej myślach, kiedy zerkała na niego znad stołu. Czy go przeklinała? Czy może cieszyła się, że to właśnie on siedzi naprzeciwko niej, gwarantując wieczór pełen wrażeń? Cokolwiek czuła, jej obecność przy stole była dowodem, że przynajmniej w tym momencie oboje grali na tych samych zasadach. Max natomiast był wobec niej szczery w tym, co do niej czuł i czego pragnął. Jego intencje były jasne, tak samo jak jego granice, bo nigdy niczego nie ukrywał. Gdyby nawet zapytała, dlaczego wtedy odszedł, kończąc to wszystko tak prymitywnie, odpowiedziałby jej, nie owijając w bawełnę. Bo to nigdy nie chodziło o nią. Nigdy nie chodziło o kobiety w jego życiu. Problem zawsze tkwił w nim. Był zepsuty od samego początku, wyrastając na złych wzorcach, które karmiły go fałszywymi definicjami miłości i lojalności. Teraz, zbliżając się powolnymi krokami do czterdziestki, nadal nie ułożył sobie życia, a jego bałagan wciąż był tą samą historią opowiadaną w nowej odsłonie. Max wiedział więc, że to on był problemem, choć potrafił być problemem wyjątkowo kuszącym. Jego obecność była jak gra z ogniem — nie dawał stabilności, ale z nim można było poczuć, jak smakuje ryzyko. I choć miał pewność, że Bunny dobrze wiedziała, w co się pakuje i pewnie nie oczekiwała niczego więcej niż jednorazowego błędu, coś w jego wnętrzu podpowiadało mu, że tym razem to on nie odejdzie tak łatwo jak ostatnim razem. Ignorował tę myśl, wmawiając sobie, że jest bez znaczenia, ale nie potrafił jej w pełni zaprzeczyć.
I może to właśnie dlatego spojrzał na nią teraz nieco dłużej, próbując odgadnąć, co siedzi w jej głowie. W tej chwili czuł, że choć Bunny znała ryzyko, jakie niosła ich gra, wcale jej to widać nie zniechęcało. W końcu zawsze była jedną z tych, które nie bały się patrzeć w ogień.
Uniósł brew i cicho się zaśmiał, słysząc jej słowa.
Usuń— Czyli jak? — zapytał, choć doskonale wiedział, co miała na myśli. Ale nie mógł się powstrzymać. Było coś hipnotyzującego w jej głosie, w sposobie, w jaki się poruszała, jak patrzyła na niego — to wszystko sprawiało, że chciał poznawać ją na nowo, a jednocześnie utrwalać to, co już było mu tak dobrze znane. Bunny była piękna, urokliwa i... pociągająca, a to było przecież jego słabością.
Kącik jego ust drgnął w lekkim uśmiechu, jak gdyby zastanawiał się, na ile może sobie pozwolić w odpowiedzi.
— Cóż, jak widać, nawet mnie nie ominęły życiowe niespodzianki — rzucił ironicznie, bawiąc się nóżką kieliszka zanim upił z niego łyk wina. Oparł się wygodniej na krześle, wciąż utrzymując to swoje charakterystyczne, pewne siebie spojrzenie, którym patrzył wprost na nią. — A Mariesville? — powtórzył z wyraźnym westchnieniem. — Cóż, nuży mnie to miejsce równie mocno, co z pewnością ciebie. Ale to tutaj mam moich przyjaciół — i Sophie, dokończył w myślach, zostawiając te słowa dla siebie. Bo jak miałby wyjaśnić swojej byłej kochance, że zostawił pełne przepychu życie w Miami, by wrócić w te rejony dla kobiety, z którą nie chciał nawet budować przyszłości?
Westchnął i na moment oderwał od niej wzrok, rozglądając się po sali.
— Mieszkam w Camden, większe miasteczko, odrobinę bardziej moje tempo niż ta jabłkowa dziura. Ale chcąc nie chcąc, to tutaj spędziłem połowę dzieciństwa i nastoletnie lata. Więc wcale nie jest to takie dziwne, że tutaj jestem — zaśmiał się, jakby naprawdę nie rozumiał jej reakcji, choć przecież oboje wiedzieli, że o jego przeszłości wiedziała niewiele. — Najwidoczniej cenię sobie życie w spokojnej okolicy, w której mogę narobić szumu i chaosu — oznajmił z nonszalanckim wzruszeniem ramion. Ale to wszystko było bardziej skomplikowane.
Przez chwilę milczał, jakby ważył kolejne słowa, po czym nachylił się lekko w jej stronę.
— A ty, Bunny? Dlaczego znalazłaś się akurat w Mariesville? — zapytał, a na jego twarzy malował się ten znajomy, delikatny i jednocześnie prowokujący uśmiech.
head in the clouds but my gravity's centered
[Befcia. ♡ Jak dobrze Cię widzieć! God, dawno Cię nie wiedziałam i aż mi się przypomniał Twój chłopiec z Woodwick!
OdpowiedzUsuńPięknie wykreowałaś Bunny i cóż za słodkie imię jej dałaś. :D Totalnie urocza osóbka ze skłonnością do autodestrukcji. Kto by się jej oparł?
Co do wątku, wiesz, jak u mnie z damsko-damskimi, ale myślę, że możemy spróbować, bo czemu nie? Masz jakiś pomysł czy robimy burzę mózgów?]
Murphy Shepard
„Miałam właśnie dzwonić do byłego”. Kącik ust Mai uniósł się lekko, a ta cmoknęła z dezaprobatą, kręcąc głową. Tyle razy wpatrywała się w imię Sophie na liście swoich kontaktów, mimo że jej ostatnią wiadomością do niej było jedynie szorstkie: „Przestań do mnie pisać i usuń mój numer. Z nami koniec”. Miała wtedy wrażenie, że jej hipokryzja sięgnęła zenitu, jednak musiała sobie wtedy raz po raz przypominać, iż to Sophie zniszczyła ich związek. To ona wbiła w serce najostrzejszy sztylet, to ona postawiła kropkę nad i, pozwalając jakiemuś barmanowi o imieniu Brett (serio, Brett?!) dotykać się w miejscach do tej pory zarezerwowanych tylko dla niej, dzieląc się sekretami i intymnością. Może to właśnie za nią Maya tak tęskniła — nie tyle za samym seksem, co za czułością, z którą Sophie gładziła jej policzek przed snem, za wielogodzinną rozmową i paleniem papierosów przez okno, gdy nagie opatulały się najcieplejszymi kocami, które miały w mieszkaniu.
OdpowiedzUsuń— To ja, twój rycerz na białym koniu — ukłoniła się nisko w teatralnym geście, wylewając niewielką ilość piwa na podłogę.
Bez zastanowienia wręczyła nieznajomej swoją szklankę. Zaletą mieszkania z Mariesville było to, że ryzyko przypadkowego skosztowania pigułki gwałtu było zdecydowanie mniejsze niż w Nowym Jorku — tam jednak miała zaufanych przyjaciół, którym powierzała drinki w sytuacjach takich, w jakiej znajdowała się teraz. Ciemnowłosa kobieta wyglądała na równie samotną co ona i raczej niezdolna do pomocy w uprowadzeniu małomiasteczkowej lesbijki z sąsiedztwa, więc Maya skreśliła ją z listy podejrzanych o współpracę z wyimaginowanym psycholem czającym się za rogiem.
Szybko załatwiła swoje sprawy, a po wyjściu z kabiny skierowała się w stronę umywalki. Nieznajoma dalej stała w tym samym miejscu, palcem poprawiając lekko rozmazany cień do powiek. Jej telefon wciąż wyświetlał zdjęcie mężczyzny z towarzyszącym mu imieniem. Jego też już gdzieś widziała, dalej jednak nie była w stanie skojarzyć ani kobiety stojącej obok, ani jej byłego.
— Jestem Maya — powiedziała, biorąc swoje piwo i uśmiechając się lekko. — Dzięki.
Brunetka była niewyobrażalnie piękna i wyglądała przy tym, jakby wcale nie sprawiało jej to trudu. Naturalnie obdarzona wdziękiem, wysokimi kośćmi policzkowymi oraz przenikliwym spojrzeniem dużych, brązowych oczu. Do tego miała wyraźną linię szczęki, cechę, do której Maya miała dość sporą słabość — to ona przyciągnęła jej uwagę, gdy pierwszy raz ujrzała Sophie. Przełknęła ślinę, by następnie nieśmiało skinąć głową w stronę drzwi wyjściowych z toalety. Nie miała w planach spotykać dziś pięknych panien tęskniących za eks, jednak wszechświat często działał w niewyjaśniony sposób, wbrew woli zwykłych osób, a taką właśnie była Maya Grimshaw. Kilkoma dużymi łykami dokończyła zawartość trzymanej przez siebie szklanki, aby nieco uspokoić nerwy, a następnie wolnym krokiem zaczęła iść we wskazaną przez siebie stronę.
Otworzyła bez słowa drzwi i przytrzymała je dla brunetki, by następnie powłóczyć za nią do wolnego stolika. Zwykle miała dużo mocniejszą głowę, jednak dziś nie zjadła zbyt wiele, jako że była zajęta w stacji radiowej, a potem załatwiała sprawy związane z leczeniem ojca, w międzyczasie upewniając się, że ten miał wszystko, czego było mu potrzeba. W rezultacie jedynym posiłkiem, którym zdołała się uraczyć, było panini zakupione w miejscowej kawiarni oraz bardzo mała porcja kolacji, którą zrobiła dla siebie i taty (głównie dla taty). Miała wrażenie, że piwo przyjemnie otula jej wnętrzności, bardzo powoli wprawiając ją w całkiem niezły nastrój. Kto by pomyślał, że jeszcze godzinę temu była pewna, iż będzie się upijać na smutno?
Maya
Za ten opis w odautorskim masz plusika - bycie zakładnikiem tak pięknej i osobliwej osóbki to wręcz wyróżnienie. Choć wydaje mi się, że Anthony, pomimo podobieństw z rozbitym małżeństwem, długo szukałby z nią porozumienia. Roztaczają wokół siebie zupełnie inną aurę - mój raczej poważną, może nawet ponurą, a Twoja wydaje się taką może zagubioną, ale wciąż jaśniejącą iskierką żywej energii. Życzę Ci, żeby jej nigdzie nie zgubiła! Baw się dobrze na blogu. No i znajdź sobie przystojnego zakładnika, z jakim Bunny będzie się dobrze czuć.
OdpowiedzUsuńAnthony Wright
Tamten Max pewnie sam pokręciłby głową z niedowierzaniem, widząc, gdzie ostatecznie wylądował. Donovan i małomiasteczkowy klimat? Absurd. Mariesville było dziurą, w której jedyną atrakcją były lokalne, nużące festiwale i The Rusty Nail – bar, w którym, jeśli akurat nie doszło do bójki, niewiele się działo. Camden wcale nie wypadało lepiej, choć to właśnie tam regularnie imprezował w wiecznie zatłoczonym Pulse. Jego dusza rwała się przecież do wielkich miast – do miejsc, gdzie mógł zniknąć w tłumie i cieszyć się choć namiastką anonimowości. To w Nowym Jorku naprawdę oddychał pełną piersią, a w Miami smakował rozrywki, za to Los Angeles dało mu namiastkę życia, które wydawało się stworzone dla niego – pełnego przepychu, szaleństwa i pozornej wolności.
OdpowiedzUsuńA jednak wciąż tu wracał – do Camden i Mariesville, jakby mimo wszystko jego serce należało właśnie do tego miejsca, choć przecież od dekady mógł go zmienić. Wielkie Jabłko, Los Angeles, plaże Miami – każde z tych miejsc stało przed nim otworem, a jednak to tutaj, w tej prowincjonalnej rzeczywistości, miał swoją rodzinę. A pizza nie smakowała nigdzie tak dobrze, że jak w Tony’s Table. Może więc tamte słowa, wypowiedziane przez rozkoszną Bunny Lowell, były bliższe prawdy, niż chciałby przyznać? Może za maską narwanego kobieciarza rzeczywiście krył się romantyk, który nawet przed samym sobą nie chciał tego przyznać?
A może wręcz przeciwnie – może Max Donovan od samego początku był spisany na straty. Może życie w niekończącej się rozpustnej gonitwie za nieznanym było jedynym, które naprawdę było mu pisane, nawet jeśli nieświadomie igrał z losem, próbując dostrzec w tej partii nową, dotąd nieznaną sobie kartę.
— A wiesz, że lubię tak myśleć? — odpowiedział z szerszym uśmiechem, w którym pobrzmiewało lekkie rozbawienie. Max od zawsze był na językach ludzi. Miejscowe babcie uwielbiały analizować jego przebojowe życie, szepcząc o tym inwestorze z Camden. Ale dobrze wiedział, że nawet bez niego nie zabrakłoby im tematów do plotek — Zresztą, chyba każde miejsce, które mnie poznało, przestałoby istnieć. Dlatego czasem muszę wybyć z tego jakże urokliwego zakątka świata — dodał lekko, wzruszając ramionami. Edward powtarzał, że mimo swojej niezaprzeczalnej szczerości, Max za nic nie traktował życia poważnie. I trzeba było przyznać, że ten sztywniak Murray miał pełną rację. Bo gdyby Donovan zaczął to robić, prawdopodobnie znalazłby się w miejscu, z którego nie byłoby odwrotu. Wolał więc żyć po swojemu – czerpać garściami, śmiać się, oddawać hedonistycznym przyjemnościom i nie przejmować się jutrem.
A teraz siedział w restauracji z Bunny Lowell, kobietą, która – jeśli historia miała skłonność do powtarzania się – mogła przysporzyć mu więcej kłopotów, niż był gotów przyznać. Opijała swój rozwód, a on był jej towarzyszem w tym niecodziennym świętowaniu. Tylko po co?
Zdecydowanie więc zatoczyli koło, spotykając się znów w najmniej odpowiednim momencie życia, a jednocześnie w najlepszym, jaki mógł im się trafić. Jeśli Bunny uciekała więc przed złamanymi sercami, szukając schronienia w Mariesville, to Max był gotów tę ucieczkę jej umilić. A potem zniknąć, jak miał w zwyczaju.
UsuńTym razem jednak coś było inaczej. Tym razem odejście nie byłoby zwykłą formalnością, a koniecznością, bo wszystkie znaki na niebie i poza nim podpowiadały, że sprawy nie potoczą się tak gładko. Bo jeśli już raz wszedł do tej samej rzeki, to po co znów z niej wychodzić? Tylko problem w tym, że Bunny nie była żadną rzeką. Nie była też spokojnym strumieniem ani wartkim potokiem. Nie, ona była oceanem. A na dnie oceanów zawsze kryją się tajemnice.
— I nie boisz się, że któreś cię dogoni? — zapytał, unosząc brew i opierając łokieć o krawędź stołu, jednocześnie spoglądając na nią z mieszaniną rozbawienia i prowokacji. Max uwielbiał igrać z ogniem, ale nie miał pojęcia, jak skończy się dla niego igranie ze swoją byłą kochanką.
Nie mógł jej jednak oceniać. Sam był mistrzem ucieczki. Nigdy co prawda nie nazywał tego w ten sposób, zawsze tłumaczył, że stawia sprawę jasno. Ale czy można to było nazwać inaczej niż niekończącą się tendencją do znikania, gdy tylko na horyzoncie pojawiały się emocje czy uczucia?
— No dobrze, przecież ci wierzę — odpowiedział, choć kłamał. Nie wierzył w ogóle. Kto zaczyna nowe życie w zapyziałym Mariesville? Westchnął, splatając palce obu dłoni — Zmiany są potrzebne, oczywiście. Chociaż może niekoniecznie w Mariesville, Lowell — dodał z przekąsem, a potem zaśmiał się krótko. Tak, drążył. Choć sam nie wiedział dlaczego… Może dlatego, że wciąż nie potrafił dopasować jej do tego obrazu? Bunny pracująca w centrum ogrodniczym? Bunny kupująca warzywa na lokalnym targu? Bunny Lowell przeprowadzająca czcze rozmowy z nudną sąsiadką, jakby naprawdę zależało jej na życiu w tym miejscu? Nie, to zupełnie do niej nie pasowało. Albo tak mu się po prostu wydawało, bo co mógł o niej wiedzieć po tylu latach?
— Dom? — powtórzył powoli, a w jego głosie zabrzmiało autentyczne zdziwienie. Przez chwilę wpatrywał się w nią zaskoczony, a jego wyraz twarzy zmienił się z rozbawionego i cynicznego na niemal poważny. Ale tylko na moment, bo zaraz znów wykrzywił usta w uśmiechu, delikatnie przytakując. — Powinienem, Lowell — przyznał cicho — I tak pewnie zrobię — dodał, patrząc jej głęboko w oczy.
you already got me feeling some type of way
Noah czuł, jak ciężar tej myśli osiada na jego klatce piersiowej, jak kamień, który powoli opada na dno. Z każdym spojrzeniem w stronę Bunny, z każdym ruchem, z każdą jej bliskością, ta świadomość wracała do niego, mimo starań, by ją wypchnąć. Był najgorszym sortem człowieka, który zdradził swojego przyjaciela. To jedno zdanie brzmiało jak echo, które nie chciało zniknąć.
OdpowiedzUsuńPrzypomniał sobie, jak czuł się wtedy, gdy Bunny przesłoniła mu cały zdrowy rozsądek swoim boskim ciałem, które tak ochoczo eksplorował – zachwycony, podniecony, pewny siebie. Zawsze był tak pewny, że to będzie tylko jedna noc, tylko chwilowy przypadek, coś, co nie miało znaczenia. Tylko jedna noc przerodziła się w kilka kolejnych, a on uzależnił się w pełni od jęków, które trafiały przez jej suta do jego uszu. Wtedy Bunny, z tym swoim nieuchwytnym urokiem, z tą pewnością, która przyciągała go jak magnes, zdawała się być tylko kolejnym trofeum do kolekcji wielkiego Noah Wellsa.
Ale teraz, patrząc na nią, czuł, że nie da się tego tak łatwo zrzucić. Nie da się zrzucić odpowiedzialności za to, co się stało. Zdradził przyjaciela, a kolejne wydarzenia runęły jak skrzętnie ułożone domino. I mimo że on sam traktował to jak chwilowy wybryk, coś, co miało zniknąć z pamięci, to wiedział, że Bunny była jego osobistym przedsionkiem piekła.
Zaskoczenie było pierwszym uczuciem, które go ogarnęło. Zaskoczenie, że ona, z jej niezwykłą pewnością siebie, pojawiła się tu, w tym samym miejscu, w którym on próbował zniknąć. Przypomniał sobie, jak zawsze potrafiła być zaskakująco obecna, jak każda jej sekunda w jego życiu była jak wstrząs, który potrafił zburzyć całą jego postawę. A teraz? Teraz, w tej chwili, nie miał pojęcia, jak ma się zachować. Cały ten chaos, który wybuchł w jego głowie, przypominał mu najgorsze momenty – te, w których starał się nie patrzeć w przeszłość, bo wiedział, że w niej tkwi jego największy błąd.
Nawet nie zdawał sobie sprawy, jak silnie zareagował na jej widok. Czuł, jak napięcie narasta, jak jego ciało staje się twarde, jakby nie potrafił oddychać. Bunny była tym, czego nie potrafił zapomnieć – i wcale tego nie chciał. Poczucie winy, które tkwiło w nim od tamtej nocy, teraz, w jej obecności, uderzało go z pełną mocą. Przypomniał sobie, jak traktował ją wtedy – jak chwilową przyjemność, jak kobietę, którą mógł mieć na jedną noc, jakby była tylko kolejnym fragmentem układanki, którą miał dość łatwo zamknąć. Ale ona nie była tak łatwa. Nigdy nie była. Nawet wtedy, kiedy starał się nie widzieć jej w żadnym innym świetle, niż tym czysto fizycznym, wiedział, że coś w niej było, co go przerastało. I teraz, kiedy patrzył na nią, cała ta świadomość wróciła z pełną siłą. Wiedział, że nigdy nie traktował jej sprawiedliwie. Wiedział, że przekroczył granicę, której nie dało się cofnąć. Zdrada. I teraz, kiedy jej oczy spotkały jego wzrok, poczuł się jak najgorszy z hipokrytów.
- Włączyłaś Google Maps i nacisnęłaś na pierwszy lepszy punkt na mapie Stanów, czy jak tu trafiłaś? – zaparkował samochód na poboczu, z dala od wścibskich oczu tutejszych mieszkańców, którzy zawsze stali na straży plotek i skandali. Miał ich już po dziurki w nosie, wolał nie dodawać sobie kolejnych utrapień. – Wiem, że jesteśmy lepsi w innych aktywnościach niż pogaduszki, ale minęło trochę czasu od naszego ostatniego spotkania - spojrzał na nią wymownie, ściągając z nosa czarne okulary i kładąc je na desce rozdzielczej auta. – Naprawdę, jesteś ostatnią osobą, której się tu spodziewałem, ale w sumie, dobrze cię widzieć. Jak życie po rozwodzie?
Noah
Matka powtarzała mu, że powinien zatrudnić kogoś do tej części roboty. Miała rację, oczywiście. Ale żeby się do tego przyznał? Nie było opcji. Sam nie wiedział, na ile wynikało to z męskiego ego i kruchej dumy, a na ile z czystej, bezkompromisowej zawziętości, którą – ironicznie – odziedziczył właśnie po niej. Wbrew pozorom, choć imię miał po ojcu, wspólnego z nim miał niewiele. Po Wesleyu Callahanie odziedziczył jedynie urodę i te wiecznie niesforne, kędzierzawe włosy. Za to jego siostra? Wypisz, wymaluj – świętej pamięci Wesley Callahan Senior w wersji żeńskiej. Ale on sam? On to już cała swoja matka.
OdpowiedzUsuńCi, którzy nie mieli okazji poznać Rachel Callahan, mogli uznać, że ta drobna, jasnowłosa kobieta to anioł w czystej postaci. Bynajmniej. Jego matka była uparta, nieznośna i – co najgorsze – zawsze miała rację. I oczywiście wciąż postrzegała go jako tego niepoważnego gówniarza, któremu tylko zabawa w głowie. Bez przesady. Jasne, nie był święty, ale też nie tak lekkomyślny, jak próbowała mu wmówić. Poza tym, zapomniał wół, jak cielęciem był. Za młodu jego ukochana rodzicielka szalała jeszcze bardziej niż on, ale według niej to było dawno i nieprawda.
Tak czy inaczej, bez względu na to, co w nim siedziało i skąd się to brało, jedno było pewne – Wesley Callahan absolutnie, pod żadnym pozorem, nie zastosuje się do rady swojej matki. Nawet jeśli miałoby to oznaczać, że będzie harować dwa razy ciężej, niż powinien. Póki co nie musiał, choć jego praca i tak była wystarczająco wymagająca. Ale jak dotąd, już po raz drugi w przeciągu trzech dni, zawitał w Green Thumb Nursery. Przeklinał siebie w myślach – bo po co komu lista zakupów? No właśnie po to, żeby nie musiał wracać w to samo miejsce po jedną, cholerną rzecz.
Jednak siłą rzeczy problem nie leżał w tym, że latał po tym samym sklepie w przeciągu siedemdziesięciu dwóch godzin. Problem tkwił w osobie, która tam pracowała…
A pracowała tam Bunny Lowell, która jakiś czas temu ni stąd, ni zowąd pojawiła się w zapyziałym Mariesville. Kochał to miejsce, ale kto o zdrowych zmysłach przyjeżdżał tu z własnej woli? Nie pytał, skąd dokładnie przybyła ani co ją tu sprowadziło. Nawet najgłupszy człowiek mógłby się domyślić, że coś całkiem konkretnie poturbowało jej życie, skoro wylądowała właśnie tutaj i na dodatek grzebała w ziemi. Ale to nie była jego sprawa.
Nie to go też przejmowało. Bardziej problematyczne było to, że Bunny była… no właśnie, jaka? Zadał sobie to pytanie po raz kolejny, kiedy kroczył między alejkami, szukając nowego węża do podlewania. Westchnął. Nie potrafił znaleźć odpowiedzi. Nie wiedział też, co tak strasznie go denerwowało, bawiło, ale i przyciągało jednocześnie. Czy to fakt, że miała pełen makijaż do pracy w centrum ogrodniczym? A może to, że próbowała sprawiać wrażenie, jakby jej tu było dobrze, choć było oczywiste, że wiejskie życie to absolutnie nie jej bajka? Czy może to, że z uporem maniaka robiła dobrą minę do złej gry? Nie miał pojęcia. Nie zdążyłby jednak znaleźć tej odpowiedzi, bo jego myśli szybko uciekły w niepamięć, gdy nagle usłyszał głośny huk.
Uniósł głowę i szybko zlokalizował źródło dźwięku, a potem ruszył w tamtym kierunku. Na ziemi leżała pracownica, której twarzy nie musiał nawet widzieć żeby wiedzieć, kto to był. Bunny, ależ oczywiście.
Usuń— Jezu, dziewczyno, ty to chyba masz jakiś talent do pakowania się w kłopoty, co? — rzucił bezmyślnie, kucając obok niej. Widział jak zacisnęła palce na swoim nadgarstku. Zmarszczył brwi, a potem złapał ją za rękę, delikatnie odciągając jej palce.
— Pokaż, zobaczę — oznajmił, ściągając rękawiczki z jej dłoni. Wystarczyło jedno spojrzenie na delikatnie opuchnięty nadgarstek i niewielkie zranienie, by wiedział, że nie jest dobrze. Nie musiało być też jednak bardzo źle. — Potrzebujemy lodu albo czegoś zimnego — oświadczył i rozejrzał się dookoła w poszukiwaniu drugiego pracownika, który mógłby się wreszcie na coś przydać. Gdy młody chłopak pojawił się, powtórzył mu to samo. Blondyn przytaknął i pobiegł przed siebie.
— Dasz radę wstać? Chodź, pomogę ci — powiedział, kładąc dłoń na jej plecach, by asekurować jej ruchy. Całe szczęście posłusznie pozwoliła się podnieść. Kiedy już stanęła, wciąż trzymał palce na jej nadgarstku, starając się odciążyć ciężar jej dłoni.
— Jak tylko twój kolega przyniesie lód, zawiozę cię do przychodni.
Wes Callahan
Równie dobrze mógł ją tak zostawić. Oddać w ręce jej niezbyt ogarniętego kolegi, kupić to, po co przyszedł, i wrócić do domu. Bunny Lowell przecież wcale nie była jego problemem — sama to powiedziała. Nie musiał jej więc nigdzie zawozić, nie musiał się przejmować jej potknięciami, przewrotkami ani tym, czy wszystko z jej nadgarstkiem dobrze. A mimo to, cóż, jedyne, co zrobił na jej kąśliwą uwagę, to przewrócił oczami i zdusił rozbawienie, które usilnie próbowało wkraść się na jego twarz. W zasadzie, szczerze mówiąc, Bunny częściej go bawiła, niż irytowała. Była jedyna w swoim rodzaju – trochę chaotyczna, trochę pyskata, niewątpliwie pełna sprzeczności, które tylko podsycały jego ciekawość. Charakterna, nawet jeśli starała się tego nie okazywać. A on potrafił wyczuć takie kobiety. Sam przecież niegdyś był hultajem – tym miejscowym lekkoduchem, który kłopotów szukał szybciej, niż zdążyły go znaleźć. Teoretycznie wciąż gdzieś to w nim drzemało, choć zdecydowanie uznawał, że przeszedł już na symboliczną emeryturę. Zajął się w końcu rodzinnym gospodarstwem, a życie było dużo poważniejsze niż kiedyś.
OdpowiedzUsuńByć może właśnie dlatego powinien był po prostu poczekać na tego jej roztrzepanego współpracownika, pokierować nim, co ma zrobić, i wrócić do swojej rzeczywistości. Miał przecież listę rzeczy do kupienia i obowiązki, które same się nie zrobią. A jednak… No, nie potrafił, po prostu. W swojej głowie już podjął decyzję – zawieźć Bunny Lowell do przychodni i upewnić się, że wszystko z nią w porządku. Taki już był, nawet jeśli płynęła w nim krew łobuza – jeśli ktoś potrzebował pomocy, wyciągał rękę. A Bunny zdecydowanie jej potrzebowała, nawet jeśli jej duma z całych sił próbowała temu zaprzeczać.
I chyba wcale mu ta jej zawziętość nie przeszkadzała. Nie spodziewał się jednak, że tak szybko się podda. A zauważył to od razu, jak jej złość wyparowała w mgnieniu oka, ustępując miejsca lękowi i niepewności. Nie zdążył nawet zareagować, gdy już podstawiła mu kark pod nos z taką ufnością, jakby robiła to nie pierwszy raz. Na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu, który szybko przygasił. Miał ochotę zażartować, złośliwie zapytać, czy tym razem nie będzie jej przeszkadzało jego chuchanie nad jej uchem. Ale zrezygnował. Zamiast tego spełnił jej prośbę.
Uniósł rękę powoli, z wyczuciem, przesuwając palcami po jej włosach z taką ostrożnością, która zaskoczyła nawet jego samego. Choć Bunny w tej swojej panice wyglądała wręcz rozczulająco, to ze zdrowiem nie było żartów. Przyjrzał się wskazanemu przez nią miejscu; zrobił to dokładnie, jak gdyby szukał najmniejszego śladu urazu. Nic. Zero guzków, żadnych otarć, żadnej sączącej się krwi.
— Nic nie widzę — mruknął cicho, ale nie odsunął się od razu. Westchnął ciężko i podrapał się po głowie między kędzierzawymi, czarnymi włosami. — Bunny, myślę, że poza twoim nadgarstkiem wszystko powinno być w porządku. Ale lepiej to sprawdzić — wyjaśnił łagodnym, spokojnym tonem. Jego palce jeszcze raz przesunęły się powoli po jej karku, jak gdyby chciał się upewnić, że na pewno wszystko jest dobrze, że niczego nie przeoczył. Dopiero potem opuścił ręce i poczekał, aż odwróci się w jego stronę.
— Kręci ci się w głowie? — zapytał cicho, spojrzeniem próbując wyłapać najmniejszy cień paniki. Rzucił ciche dzięki, kiedy jej współpracownik wrócił z opakowaniem lodu. Odebrał pakunek, a potem przyłożył go do jej nadgarstka, delikatnie, z wprawą kogoś, kto niejedno już widział — Trzymaj — powiedział krótko, układając jej drugą dłoń na zimnym opakowaniu. Potem, bez zbędnych słów, odwrócił ją delikatnie i poprowadził w stronę wyjścia, trzymając ją tuż przy sobie.
Usuń— Na pewno wszystko będzie dobrze. Jesteś twardsza, niż wyglądasz — rzucił cicho z nutą zmęczonego rozbawienia w głosie, choć w środku martwił się. Zdrowie to nie była gra, a on nigdy nie wiedział po jakim lodzie stąpali.
W końcu znaleźli się na zewnątrz, tuż przed jego samochodem, do którego po chwili wsiedli. Wes upewnił się, że Bunny wygodnie usiadła na fotelu pasażera, zapiął jej pas, a potem delikatnie zamknął drzwi. Obszedł auto, sam wsiadł do środka i dopiero wtedy pozwolił sobie na długi, powolny oddech.
Odpalił silnik i spojrzał na nią raz jeszcze kątem oka, sprawdzając, czy jest w porządku, po czym ruszył powoli w stronę przychodni.
— Lekarz powinien zbadać cię raz-dwa — oznajmił spokojnie i cicho, jak gdyby mimochodem, a jednak w jego głosie dało się wyczuć troskę, której nie potrafił ukryć.
Wes