15.11.2024

[KP] Love Allen


Love Allen
Urodzona 14 lutego 1997 roku — Półfrancuska — Riverside Hollow — Nowicjuszka — Absolwentka Institut Français de la Mode — Bezrobotna — Właścicielka Blanci — Krawcowa — Była szwaczka w D'amour — Opiekunka chorej na Alzheimera Buni
Ziściło się prawie wszystko o czym mówiła kiedyś Bunia, gdy w pewien listopadowy wieczór rozłożyła przed nią karty i zaczęła wróżyć o karierze, o przyszłości i miłości. Do tej pory pamięta grymas na poczciwej twarzy, zmarszczkę przy pomalowanych na czerwono ustach i długie, wątłe palce sunące po powierzchni podniszczonego tarota, gdy analizowała każdą z kart dając Love poczucie, że to jedna z ważniejszych chwil w życiu. Być może tak właśnie było, bo te scenę pamięta do dziś niezmienną w jej pamięci od lat, włącznie ze smakiem pieczonych jabłek i waniliowej herbaty, która rozlała się na spodeczku. Pamięta, że podgryzała miękką skórkę złotawego jabłka, gdy Bunia uśmiechnęła się ciepło mówiąc o życiu w koronkach i atłasach i faktycznie to się spełniło. Bowiem przez całą karierę wyszyła setki koronek, przyczepiała koraliki, zszywała ramiączka, z igłą nie potrafiła się rozstać od dzieciństwa i to rzutowało na wszystko. Ukończyła Institut Français de la Mode i szybko zaczęła pracę w szwalni, skąd wychodziły coraz to nowe pończochy, rękawiczki i biustonosze, które zawładnęły Paryskim rynkiem powodując szybki rozrost kolejnych bieliźnianych sklepów matki. W znacznym stopniu przyczyniła się do rodzinnego majątku, co też zgadzało się ze słowami Buni, która śmiała się że kiedyś Love sprawi jej prawdziwe perły. Tak faktycznie było, chociaż zbyt późno niż mogłaby sobie życzyć, bo dopiero kilka tygodni wcześniej zawiesiła na jej szyi sznur śnieżnobiałych pereł, z niepewnym uśmiechem mówiąc: "Miałaś rację, Bunia".
Przyszłość przewidziała niemal doskonale, bo według przepowiedni opuściła ją kilka tygodni po tym listopadowym wieczorze wyjeżdżając do Paryża i Love przez dziecięce lat miała wrażenie, że Bunia to cholerna wróżka z baśni. Skąd mogłaby wiedzieć o tym, że dwadzieścia lat życia spędzi poza Mariesville? Teraz, jako dorosła osoba, już wie że wiedziała o raku ojca i rozzwodzie rodziców i tamtego wieczoru przygotowywała ją na to co miało się stać. Nadal nie potrafi jeszcze sobie wytłumaczyć skąd zdawała sobie sprawę o tym, że nie będzie miała męża, bo Bunia mówiła o wielu kochających ją kobietach. Chyba miała intuicję, bo faktycznie za mąż nie wyszła, a w Paryżu kobiety wyznawały jej miłość co noc, gdy opadała w połacie ich włosów całując skroplone potem twarze. Nie pamięta już ile kobiet w sobie rozkochała, ile z nich porzuciła, nie pamięta nawet imion i najwyraźniej nie chce pamiętać.
Spełniło się wszystko, i koronki, i kobiety, nie spełniła się tylko miłość bo Love nie jest w stanie zaangażować się w kogoś bardziej niż w siebie, korzystając z młodości i urody. Przez lata żyła przeświadczeniem, że życie nie będzie ciężkie, bo Bunia przecież jej tego nie wywróżyła, ale życie przewróciło się do góry nogami w najbardziej brutalny ze sposobów. Teraz znów tu jest, uśmiechając się przez stół, wpatrując się w to jak Bunia rozkłada karty, a ona wbija widelczyk w zbyt mocno przypieczone jabłko wpatrując się w coraz bardziej wyblakłe karty. Z uśmiechem patrzy na babcię, na sznur pereł i kolejne serduszka w wiadomościach na komórce. "Wywróżymy ci przyszłość, kochanie."
Kod EMME
Wizerunek Alicia Bercán. Składanka z początku karty pochodzi z albumów Lany del Rey. Zapraszamy cieplutko <3

20 komentarzy:

  1. [Nic dziwnego, że tak w sobie rozkochiwała; sama bym szczęśliwie padła ofiarą <3 Bunny się tak łatwo nie przyzna, ale ona też. Właśnie przed oficjalnym stworzeniem mojej pani, wymieniałam się spostrzeżeniami, że za mało nam wlw na blogach. Cóż za zbieg okoliczności...
    Jakbyście miały ochotę wyciągnąć królika za uszy, to zapraszamy :)]

    Bunny

    OdpowiedzUsuń
  2. [Historia byłaby kompletna, gdyby tylko nie zabrakło w niej tej prawdziwej miłości, ale to jeszcze nic straconego. Kobietka całe życie ma przed sobą, a po Mariesville kręci się tyle dobrych duszyczek, że nie zdziwię się, jeśli znajdzie miłość właśnie tutaj. I tego życzę Love, a Tobie mnóstwa świetnej zabawy na blogu i zapasów czasu, żeby móc tworzyć tutaj wyjątkowe historie! :)]

    Rowan Johnson

    OdpowiedzUsuń
  3. [A cóż to za piękna panienka zerka ze zdjęcia... Śmiem twierdzić, że idealnie pasuje do modowego świata, w którym do tej pory się obracała. Tylko pozazdrościć Love również odwagi, samozaparcia i wielkiej empatii jaką musiała się cechować, by wrócić do miasteczka, wiedząc że przyjdzie jej się zmierzyć ze skutkami choroby babci.
    Życzę samych porywających wątków i miłego zefirku weny, a w razie chęci na wspólną burzę mózgów, zapraszam.]

    Adora, Monti, Delio & Liberty

    OdpowiedzUsuń
  4. [Jaka słodka, eteryczna, krucha i urzekająca! Bladość, rudości i Francja tak absolutnie do niej pasują! ❤️ Jest młoda i czeka na nią jeszcze wszystko! Mariesville to nie cały świat, ale tu może ziścić się niejedno marzenie... ;)
    Udanej zabawy, wielu spełniających marzenie wątków, a w razie chęci, możemy pomyśleć coś razem. :) hej Wam! ]

    Abigail

    OdpowiedzUsuń
  5. [Wizerunek idealnie pasuje do tej postaci, trafiłaś w 10! Bardzo podoba mi się ta kreacja, szybciutko też pochłonęłam treść karty. Love będzie musiała się odnaleźć teraz w nieco innej rzeczywistości, mam jednak nadzieję, że los będzie dla niej łaskawy - przy okazji życzę, aby nie łamała już tak wielu serc, a znalazła tą jedyną z którą uda się jej stworzyć coś niesamowitego. Dużo weny! <3]

    Damon, Henry, Liam

    OdpowiedzUsuń
  6. [Na wątek jak najbardziej jestem chętna <3 Hm....Liam może znajdzie błąkającą się "Bunię? i bezpiecznie zaprowadzi ją do domu? Przy okazji może jakoś zasugerować swoją pomoc, jest w końcu neurochirurgiem, więc neurologia to też jego konik :)]

    Liam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Zostawiam mail do kontaktu - szwedzkafanka@gmail.com :)]

      Usuń
  7. I na co mi to było? Bunny pomyślała sobie w przypływie negatywnych emocji, kiedy ogarnęła wzrokiem ogródek przed domem. Jeśli w ogóle można to było nazwać ogródkiem; bardziej kawałkiem zaniedbanego trawnika. Kilka popękanych kamiennych płyt prowadziło od drogi do ganku otoczonego przez kilka przerośniętych krzewów, których grządki aż prosiły się o wypielenie. Nie mówiąc o samym podeście ganku, który skrzypiał żałośnie pod nogami.
    Nie, przecież tego właśnie chciałaś, wypomniała sobie. Podejmij w końcu w życiu jedną decyzję, której nie będziesz żałowała. To był jej nowy początek; mały domek w równie małym mieście, tylko cisza i spokój, i te cholerne jabłka.
    Z westchnieniem schyliła się, żeby sprzątnąć leżący na szczycie schodków spodek z zastawy, którą kupiła na szybko przy przeprowadzce, żeby w ogóle miała z czego jeść. Teraz ten konkretny praktycznie przynależał już do kociej przybłędy, którą zaczęła dokarmiać krótko po swoim przyjeździe. Nie posiadała żadnej stosowniejszej miski dla kota; nie to, żeby nawet na taką zasługiwał. To nawet nie był jej kot!
    Kiedy się wyprostowała, omal nie wypuściła naczynia z ręki, zaskoczona nagłą obecnością obcej osoby. Starsza pani pojawiła się znikąd na szczycie jej podjazdu; Bunny nawet nie była pewna, jak w takim tempie jej się to udało, kiedy jeszcze przed sekundą nikogo nie było w zasięgu jej wzroku.
    Świetnie. Teraz już spojrzały sobie w oczy i już nawet nie mogła udawać, że jej nie widziała i wrócić w spokoju do domu bez niepotrzebnych interakcji społecznych na ten dzień.
    Obejrzała się instynktownie dookoła i ku jej rozczarowaniu, nie zastała na swoim własnym ganku nikogo, kto mógłby ją z tej sytuacji poratować.
    – Ymm, dzień dobry...? – zaczęła niepewnie, zanim skarciła się w duchu. To, że miała gorszy dzień, nie znaczyło, że musiało się to odbijać Bogu winnej staruszce.
    Więc przybrała na usta dobrze wytrenowany uśmiech; ten sam, którym przez lata witała widzów na antenie.
    – Mogę w czymś pomóc? – zapytała.

    Bunny

    OdpowiedzUsuń
  8. Otworzyła z zawahaniem usta, kiedy kobieta wspomniała o kocie. Bunny czuła się dziwnie opiekuńcza pod tym względem, jakby te jej wieczorne schadzki z lokalną przybłędą były sekretem, o którym tylko one obie wiedziały. Ich więź nie wydawała się już wcale taka specjalna, kiedy wszyscy dookoła o niej wiedzieli. Nie mówiąc już o tym, że Bunny nawet nie pomyślała o tym, aby spróbować zabrać kota do weterynarza. Była dobrze świadoma jednej ze swoich największy wad; stawianie potrzeb innych na pierwszym miejscu zawsze przychodziło do niej z wysiłkiem.
    – Jestem przekonana, że dobrze sobie poradzi – rzuciła krótko, mając nadzieję, że to zakończy ten temat.
    Prospekt tego, że jej kot miałby zostać porwany z ulic, zaczipowany i wrzucony do schroniska, sprawiał, że robiło jej się smutno; a u Bunny smutek szybko przechodził w agresję, czego wolała oszczędzić sąsiadce.
    – Pewnie... – odpowiedziała. – Niech pani chwilkę poczeka.
    Z tym odwróciła się na pięcie i weszła do domu, kierując się do kuchni. Odłożyła koci spodek do zlewu, po czym sięgnęła po puszkę z herbatą. To tak teraz wyglądało jej małomiasteczkowe życie; jej pierwsza przysłowiowa szklanka cukru.
    Sięgnęła po garstkę torebek i rozejrzała się bezradnie dookoła. Może uprzejmiej byłoby zaprosić sąsiadkę do środka? Nie, nie przesadzajmy. Babcie były jak wampiry; jak je się już przepuściło przez próg, to nie można było się ich pozbyć. Potrząsnęła głową i wpakowała kilka saszetek do papierowej torebki śniadaniowej.
    – Dorzuciłam kilka ekstra, żeby na pewno pani starczyło jeszcze na jutrzejszą krzyżówkę – powiedziała, podchodząc do płotu, aby wręczyć kobiecie pakuneczek. – W którym domu pani mieszka? Przepraszam, niedawno się wprowadziłam; jeszcze nie do końca udało mi się zaznajomić w sąsiedztwie...

    Bunny

    OdpowiedzUsuń
  9. Kiedy niewiele ponad kwartał temu odbierał telefon od babki siedząc przy kuchennym stole w swoim mieszkaniu w Cardiff, z całą pewnością nie spodziewał się, że już niedługo maleńkie Mariesville zacznie mu się jawić jako rozwiązanie wieloletniego problemu z nawiązaniem w miarę normalnych relacji z własną pasierbicą. Tymczasem okazało się, że wystarczyło iż zamieszkał z nią w miejscu, w którym nie trzeba było stale gonić za kolejnymi obowiązkami łudząc się na to, że kiedyś może wreszcie uda się wejść na wymarzony szczyt, by przestała traktować go jako zło konieczne. Aż dziwne, że nie pomyślał o tym wcześniej tylko niepotrzebnie wydawał ogromną kasę na kolejne wizyty u psychologów, którzy stale niczym mantrę powtarzali jedną i tą samą śpiewkę, że mała najwidoczniej nadal przeżywa śmierć matki i należy ją w tym procesie wspierać.
    Jasne, nadal popełniał masę błędów w zakresie rodzicielstwa, czym niejednokrotnie zaskarbiał sobie krzywe spojrzenia sąsiadów, ale z biegiem czasu coraz mniejsza ich liczba rzucała za jego plecami takie komentarze jak diabeł anioła nie wychowa albo która matka mogła pozwolić, by po jej śmierci zajmował się jej dzieckiem taki ktoś jak nasz Liberty. Coraz częściej widział raczej na ich twarzach rozbawione uśmiechy, gdy dziewczynka odstawiała mu kolejnego focha pod jakimś mniej lub bardziej lichym zarzutem. Ale żeby nie było, że tego typu zagrania usiłowała stosować wyłącznie na nim, bo prababcia także miewała z nią problemy, choć jak to mają w zwyczaju często starsi ludzie, starała się ją rozpieszczać prawie na każdym kroku.
    Wyraźne symptomy wskazujące na tego typu wojenkę odczuł dzisiejszego popołudnia już od przekroczenia progu domu, gdy wrócił z sesji fizjoterapii, na które od dnia zamachu zmuszony był jeździć co drugi dzień do Camden. Pośród złowrogiej ciszy dało się jedynie wyłapać odgłosy wiadomości płynących z radia. Rosa gdzieś się zaszyła, a avó odnalazł dopiero rozwieszającą pranie na strychu.
    - No dobra, to o co poszło tym razem ? – Spytał bez zbędnych ceregieli, odbierając kobiecie miskę wypełnioną jeszcze w trzech czwartych mokrymi ubraniami i odstawiając ją na pobliski stół z zamiarem zabrania się za nie po skończonej rozmowie.
    - Pamiętasz ten kostium lodowej księżniczki, w którym Rosa ma wystąpić za dwa tygodnie podczas szkolnego przedstawienia ? – Upewniła się Brea, a otrzymawszy potwierdzenie w formie nieznacznego kiwnięcia głową, kontynuowała. – Tak się składa, że twoja, pożal się boże, wróżka twierdzi, że ten, który dzisiaj dla niej uszyłam nie spełnia jej wygórowanych standardów i po prostu go nie założy. A ja tak bardzo się starałam... – Dodała wyraźnie zasmucona. – Nawet starałam się zasugerować jej poprawkami, ale ona nadal twierdzi, że ta, no jak jej tam... – Westchnęła ciężko, nie potrafiąc sobie przypomnieć odpowiedniego imienia.
    - Elsa, z Krainy Lodu. – Podpowiedział jej niemal automatycznie.
    - Tak, właśnie, Elsa. Tak nie wygląda. – Przeszyła go rozgoryczonym spojrzeniem. – Będziesz musiał więc porozmawiać na ten temat z Love, no wiesz, tą rudą panną od Allenów. – Dodała, lecz w zamian napotkała tylko puste spojrzenie wnuka. – No tą małą od tej starszej pani, której mając jedenaście lat świsnąłeś makatkę w maki. – Uzupełniła, zdając sobie doskonale sprawę z faktu, że co jak co, ale swoje dawne łupy i ich właścicieli mężczyzna pamięta doskonale.


    Liberty [Przychodzimy z obiecanym zaczęciem.]

    OdpowiedzUsuń
  10. Kończywszy rozwieszać pranie, co oczywiście nie mogło obyć się bez ciągłego markotania babci, niezadowolonej że znowu wyręcza ją w podstawowych czynnościach tylko dlatego, że tuż przez Halloween złamała biodro, zastanawiał się jak znaleźć tą cienką granicę między łagodnym przypomnieniem małej, że Brea przez trzy miesiące nie zdążyła jeszcze nauczyć się na pamięć wszystkich postaci z jej ulubionych bajek ani używania wielu współczesnych gadżetów (za których szalonym rozwojem zresztą on sam również czasem nie nadążał), więc powinna wykazać się w stosunku do niej o wiele większą cierpliwością a zgodzeniem się, by jeszcze ten jeden raz odpowiedni strój wykonał jej ktoś inny. Zdawał bowiem sobie doskonale sprawę, że jeśli zrobi to zbyt twardo, Rosa z pewnością śmiertelnie się obrazi, ale jeżeli podejdzie do sprawy zbyt delikatnie, nie wyciągnie odpowiedniej lekcji i nadal będzie traktować starszych ludzi niczym bezuczuciowe maszyny będące na każde jej skinienie. Najgorsze w tym wszystkim było to, że część z tego podejścia mógł swego czasu obserwować także u jej matki, z tą ważną różnicą, że Ava była uznaną, pełną werwy i gracji baletnicą, która w gorsze dni rozstawiała po kątach swoich współpracowników, a nie zaledwie ośmioletnim dzieckiem dopiero uczącym się relacji międzyludzkich.
    Co gorsza, gdy w końcu udało mu się wykombinować wstępny plan, okazało się, że stoi przed nim gratisowe zadanie w formie ściągnięcia wciąż dąsającej się dziewczynki z jednej z wyższych gałęzi starego drzewa brzoskwiniowego zasadzonego jeszcze przez jego nieżyjącego dziadka. Niestety żadne rozsądne argumenty zdawały się do niej nie docierać, więc nie mając zamiaru ryzykować niepotrzebnego bólu kręgosłupa (naprawdę, po tym zamachu czuł się jak kaleka i tylko czekał aż wreszcie będzie mógł odstawić leki), przyznał wreszcie, że poprosił swoją dawną koleżankę o naniesienie odpowiednich poprawek, więc jeśli nadal chce wystąpić w tym przedstawieniu, musi szybko do niego zejść. Po drodze zrobił jej jeszcze wykład na temat poszanowania międzypokoleniowych różnic związanych m.in. z rozwojem technologii oraz świata mody.
    - Tylko masz być grzeczna, bo w innym wypadku z występu nici. – Zdążył ją ponownie ostrzec nim drzwi się uchyliły i stanęła w nich Love. – Hej, dawno się nie widzieliśmy. – Rzucił na powitanie. – Jak się miewasz ? – Spytał, popychając nieznacznie naprzód swojego nagle jakoś dziwnie niepewnego diabełka. – A to jest właśnie Rosa.


    Liberty

    OdpowiedzUsuń
  11. [Karta przeczytana jednym tchem, lekka i magiczna. Jak cała Love, która wydaje się pachnącym, kwiatowym płatkiem, lekko słaniającym się na wietrze. Jest absolutnie urzekająca, ale to już wiesz.
    Co Ty na to, by poznać ich z Gustavo gdzieś w paryskim świecie mody? Na pewno nie przeszedłby obok niej obojętnie.
    Cudowności dla Ciebie i Twojej Pani! I w razie chęci, wiesz gdzie nas znaleźć ;)]

    Gustavo / Finn / Stephanie

    OdpowiedzUsuń
  12. [Zawsze podziwiałam ludzi, którzy potrafią szyć, bo ja z ledwością potrafię przyczepić guzik... Cieszę się, że karta Noela wzbudziła emocje, zadanie wykonane! Jeśli o wątek chodzi, to pewnie, możemy coś skleić. Niestety na ten moment brakuje mi jednak pomysłów, bo te wykończyły się gdzieś przy trzecim akapicie pisania karty, meh.]/Noel

    OdpowiedzUsuń
  13. Oczywiście zdawał sobie sprawę jak bardzo niepoprawnym charakterem niegdyś się odznaczał i w razie czego potrafił się do tego otwarcie przyznać, ale nie oznaczało to jeszcze, że pamiętał wszystkie popełnione w tamtym okresie głupoty. Było ich na to zdecydowanie zbyt wiele. Ołówek rzucony w stronę Love od dawna już należał właśnie do kategorii tych zapomnianych, więc nie domyślił się, że rzekomo nic nieznaczący gest kobiety dotykającej tego konkretnego miejsca na twarzy, z którymi wieki temu zderzył się należący do niego rysik, ma w sobie jakiekolwiek przesłanie. Zresztą nic dziwnego, biorąc pod uwagę, że akurat ten grzech nawet obecnie mógłby z czystym sumieniem zakwalifikować do lżejszych.
    - Dzięki, wiem że to trochę w ostatniej chwili, ale naprawdę nie sądziłem, że wybuchnie z tego aż taka afera. – Zaśmiał się, instynktownie analizując skład wydmuchiwanego przez nią dymu. Nie żeby faktycznie spodziewał się wyczuć w nim jakieś nielegalne substancje, po prostu kilkanaście lat spędzonych na stałym szperaniu ludziom po torbach oraz wielu podobnych czynnościach robiło swoje. – Wygląda na to, że do tego stopnia przyzwyczaiłem się do tego, że mała w takich sytuacjach korzysta z usług byłej stylistki mojej nieżyjącej żony, że zapomniałem iż w Mariesville tak trudno o profesjonalną krawcową. – Przyznał, przyglądając się jak dziewczynka powoli wysuwa się naprzód, by nieco lepiej przyjrzeć się nieznajomej.
    - Obiecujesz ? – Spytała jeszcze, rzucając kontrolne spojrzenie na stojącego z tyłu ojczyma, a gdy ten nieznacznie kiwnął głową, zezwalając jej tym samym na samodzielne oddalenie się z rudowłosą, podała jej swoją drobną dłoń.
    - Tylko za bardzo mi tam nie przesadzajcie. – Zażartował jeszcze. – I nie zatopcie całego domu w herbacie. – Dorzucił pół żartem pół serio, samemu również ze względu na zażywane leki decydując się zostać przy względnie bezpiecznym miętowym naparze.


    Liberty

    OdpowiedzUsuń
  14. Chyba nie powinna być zaskoczona, że tak szybko została zdemaskowana. Jeśli Bunny wiedziała coś o starszych ludziach, to że mieli w nadmiarze czasu na oglądanie telewizji oraz uwielbiali wiadomości i pogodę.
    – Cóż mogę powiedzieć, zamieniłam szpilki na kalosze – odpowiedziała, wzruszając ramionami.
    Mimo szybkiej ucieczki bez oglądania się za siebie, Bunny gdzieś w głębi tęskniła za swoim starym życiem. Lubiła tę rutynę, okropnie jasne światła w studiu i te obrzydliwe sukienki. To było jedyne życie, jakie znała. A teraz miała wrażenie, jakby uczyła się od nowa stawiać pierwsze kroki.
    Spojrzała w stronę wskazanego domku, próbując nie wyglądać, jakby w głowie układała sobie wymówki. Jednak coś dotknęło jej zimnego, zimnego serca. Być może był to fakt, że od kiedy pojawiła się w Mariesville, z nikim tak naprawdę nie rozmawiała, nie licząc tego, kiedy chciała coś kupić lub komuś coś sprzedać. Albo zwykła ochota na domowe wypieki. Tak, to na pewno to; jej skute lodem serce mogło czuć się bezpieczne.
    Bunny uśmiechnęła się bez zębów w odpowiedzi i dołączyła do starszej kobiety po drugiej stronie płotu, podając jej ramię.
    – Jeśli mam być szczera, to kawalerzy są teraz moim ostatnim problemem – odpowiedziała, mając nadzieję, że nie nakręci tym sąsiadki do wygłoszenia jej prawienia o tym, jak to się ona nie zmarnuje tak sama. – Ale ciasto brzmi dobrze.
    Aż przeniosła się w czasie do tych wszystkich rodzinnych posiedzeń przy stole, kiedy każdego roku musiało paść obowiązkowe pytanie: Znalazłaś już sobie jakiegoś kawalera? I mimo wszelkich starań, pytania nigdy się nie kończyły. Później przyszedł czas na: To kiedy ślub? A jeszcze później: Kiedy dzieci?
    Wzięła wdech i zabrała głos, zanim zza rogu zupełnie przypadkowo wyskoczyłby jeden z tych kandydatów na męża numer dwa:
    – Więc mieszka pani z wnuczką? Love to bardzo ładne imię, oryginalne. – Bunny coś na ten temat wiedziała; często jej mówiono, że miała i twarz, i imię do telewizji. Jej stacja uwielbiała wykorzystywać ten fakt, kiedy przychodziła Wielkanoc. – Chyba maczała pani w tym palce... – dodała, posyłając staruszce porozumiewawczy uśmiech.

    Bunny

    OdpowiedzUsuń
  15. [Więc my również witamy sąsiadkę ;)

    Im więcej dramci tym lepiej, tą zasadą kieruję się w życiu moich postaci, chociaż w sumie w swoim własnym mam jej, niestety, pod dostatkiem. Remontów już nam się parę nawinęło, więc na kolejny niestety się nie zdecydujemy, ale dziękujemy ślicznie za powitanie i życzymy Love (co za imię!) samych sukcesów w Mariesville :)]

    Lee

    OdpowiedzUsuń
  16. Ostatnie tygodnie były trudne. Nie chciał akceptować tego, że każdy kolejny dzień pachniał tymi pieprzonymi jabłkami z sadu Murrayów, rozpościerającego się tuż pod oknem jego nastoletniej sypialni. Nie mógł znieść jak kolejne zbudzenie wnosi do jego życia coraz większe pokłady niezrozumienia i niezgody, rujnowanej wizji życia, tak zepsutej jak nigdy dotychczas.
    Chciał czegoś innego.
    Gdy wiele lat wcześniej zaakceptował swoją mizerną pozycję w stadzie spadkobierców, kryjąc się gdzieś daleko pod wyniesionym na piedestał pierworodnym, nauczył się robić z tego atut. Nie musiał ślęczeć w tym durnowatym, nierozwojowym mieście, które nie wnosiło do jego życia nic, oprócz znużenia. Mógł podróżować, zwiedzać świat. Czuć życie każdym fragmentem swojego ciała. Wypełniać się tym co najpiękniejsze – miłością, pasją, włoskim słońcem.
    Włochy były jego nurtem, jego sednem. Wśród tejże części rodziny czuł się niczym ryba w wodzie. Był u siebie, wśród swoich – temperamentnych, głośnych, żywych. Czuł się zrozumiany, pchany ku górze. Gdy u bogu swoich włoskich ciotek stawiał pierwsze kroki w dziale kreatywnym, marketingu, gdy odbywał pierwsze firmowe spotkania z projektantami, gdy wlepiał łakomy wzrok w piękne modelki na tygodniach mody, nie w głowie były mu kozy z Mariesville, dzięki którym płynął w swojej upragnionej, włoskiej rzece.
    Dopiero tu, u sedna swojego spełnienia i problemów doglądał drugiej strony medalu. Fundamentu, który zawsze był dla niego tak odległy, który według rodzicielskich założeń miał być podtrzymywany przed Vito Bianco – byłego prezesa Morbido Bianco, pierdolonego zdrajcy rodziny, oszusta i niszczyciela marzeń.

    Odgarnął z twarzy kosmyki mokrych włosów, które łakomie przyklejały się do jego twarzy. Poranny trening przedłużył się znacząco, gdy podczas ostatnich kilometrów odczytał wiadomość w sprawie firmowego spotkania. Firmie potrzebny był nowy przedstawiciel, prezes. A on tak kurwa nie chciał nim zostać.
    Przebiegł niemal cały park, by w końcu skierować się w stronę Maple River. Ścieżka wzdłuż rzeki była często uczęszczana w sezonie, jednak nadchodząca, bezwzględna jesień zniechęcała potencjalnych spacerowiczów do wyściubienia nosa spod koca. Jemu tam było wszystko jedno.
    Gorący, włoski temperament wypełniał go do cna. Z każdym dniem coraz mocniej, chaotyczniej, jakby miał wykrzyczeć całemu światu, że jego właściwe miejsce leży wiele kilometrów stąd. Szybkie tempo biegu izolowało go od zimna, a piętrząca się złość wplatała się łakomie w żar jego serca, rozpalając go od środka.
    Był wściekły i zmęczony.
    Zatrzymał się na moment, by z niewielkiej butelki wypić ostatni łyk wody. Zgniótł plastik i energicznie wrzucił go do okolicznego kosza. Westchnął głęboko, wpatrując się w jasne, jesienne niebo, które po porannej ulewie przyniosło dość ciepłe, choć nieco wietrzne popołudnie.
    Rozejrzał się dookoła, by sprawnie podjąć decyzję co do dalszej trasy, jednak gdy kątem oka dojrzał na brzegu rzeki kroczącą istotę, zmrużył oczy, zupełnie zaciekawiony szczegółami. Czyli nie tylko jemu tego dnia było tak gorąco?
    Podbiegł niewinnie w tamtym kierunku, a jego badawcze, ciekawskie spojrzenie rejestrowało coraz więcej szczegółów.
    Lisie pukle włosów opadały gładko na wątłej, nagiej sylwetce, która powoli oddalała się od brzegu. Zatrzymał się tylko po to, by cicho podejść bliżej, nie mogąc oprzeć się wrażeniu, że lekkie, oranżowe fale idealnie współgrałyby z pistacjową falbanką, kusząco okalającą biel miękkiego, sprężystego ciała.

    Gustavo

    OdpowiedzUsuń
  17. [Jaka ona jest eteryczna! Cudowne imię, piękna Pani patrzy z karty, no i sama treść jest napisana tak, że chciałoby się przeczytać więcej.
    Nowicjusze łączmy się :D]

    Landon

    OdpowiedzUsuń
  18. W okresie liceum czy studiów, kiedy jego rówieśnicy świetnie się bawili i korzystali z życia, on większość czasu spędzał nad książkami, unikając towarzystwa i imprez. Poświęcił wszystko, aby być mistrzem w swoim fachu i do niedawna całkiem nieźle mu to wychodziło. Nigdy nie przypuszczał, że porzuci karierę i zaszyje się w miejscu do którego nigdy nie planował wracać. Po tym, jak wyjechał na studia, jedynie sporadycznie odwiedzał rodziców, wiedząc, że nie ma tutaj żadnych perspektyw na dalszy rozwój. Nie lubił rancza, praca fizyczna nigdy mu nie odpowiadała, a jego ojciec pogodził się z tym jakieś kilkadziesiąt lat temu, dostrzegając ponadprzeciętną inteligencję i ścisły umysł swojego ukochanego dziecka. Już jako dziesięciolatek wolał oglądać medyczne seriale zamiast bajek, a budowa ludzkiego mózgu fascynowała go bardziej, niż zabawa w berka z kolegami z klasy. Jego zdjęcie nadal wisiało na wydziale medycznym Harvardu, jako jednego z najlepszych studentów i osób wyróżniających się wybitną wiedzą w zakresie chirurgii i neurologii. Przeprowadził setki naukowych konferencji, napisał jeszcze więcej artykuł, uratował mnóstwo ludzkich istnień, ale tego jednego nie był w stanie i chyba nigdy się z tym nie pogodzi. Los cholernie z niego zadrwił, przerzucając go znów w miejsce z którego niejako uciekł i które kompletnie zamykało dalszą drogę jego rozwoju. Zamienił skalpel i medyczny uniform na robocze ubranie i siano, którego codziennie dokładał zwierzętom w stadninie ojca. Zakończył swoje obowiązki na dziś, pożegnał się jeszcze z Leonardo, który był jednym z pracowników jego rodziny i udał się do kuchni, aby rozgrzać się ciepłą herbatą. Zmarszczył zdziwiony brwi, widząc stojącą przy blacie starszą kobietę. Nie było go w mieście dobre kilkanaście lat, ale wszędzie był w stanie ją rozpoznać, zresztą, chyba każdy tutejszy mieszkaniec ją kojarzył. Jakiś czas temu słyszał historie o tym, że kobieta ma problemy z pamięcią i cierpi na Alzheimera, najwyraźniej plotki niestety okazały się prawdą, zwłaszcza, że ewidentnie czuła się w tym pomieszczeniu, jak u siebie w domu. Pracował na oddziale neurologii, wiedział, jak powinien zachowywać się w stosunku do chorych na tą przypadłość osób, tym bardziej, że jeden nieostrożny ruch, mógł doprowadzić do nieoczekiwanego wybuchu złości czy ataku paniki. Spędził w tym mieście całe swoje dzieciństwo, doskonale znał adres stojącej przed nim kobiety i miał nadzieję, że nadal mieszka tam, gdzie przed laty. Na szczęście w miarę szybko udało mu się przekonać staruszkę, aby wsiadła z nim do samochodu, normalnie pozwoliłby jej pewnie zostać u niego na noc, ale ktoś na pewno się o nią martwił i nie chciał, aby w poszukiwania została włączona policja. Nie było sensu dodatkowo stresować tej biednej kobiety i jej rodziny.
    - Halo, jest tu ktoś? – zapukał kilka razy w drzwi, aby zaraz po tym delikatnie je uchylić. Były otwarte, ale równie dobrze staruszka mogła zapomnieć ich zamknąć. Jeśli mieszkała jednak sama, zostanie z nią tutaj do czasu, aż pojawi się jakaś opiekunka czy ktoś, kto dopilnuje, aby się nie zgubiła, lub nie zrobiła sobie niepotrzebnie jakiejś krzywdy.

    Liam w pakiecie

    OdpowiedzUsuń