Henry Johnson
Nigdy nie narzekaj, że masz w życiu pod górę, jeśli zdecydowałeś, że idziesz na szczyt
"Tylko dziś jest twoje"
Od zawsze był ulubieńcem nauczycieli, sąsiadek, znajomych rodziców, a każdy, kto spotykał go na swojej drodze, doceniał jego urok. Zabawny, czarujący, odpowiedzialny, ułożony – stanowił wzór dla rówieśników, którzy w szkolnych i studenckich czasach za wszelką cenę chcieli należeć do jego paczki. Nigdy nie musiał poszukiwać swojej życiowej drogi, wiedział, czego chce i jak zamierza to osiągnąć. Bez trudu ukończył prawo na Harvardzie, kontynuując tym samym rodzinne tradycje prawnicze. W liceum był typowym lekkoduchem, nie brał życia zbyt poważnie, teraz jednak nijak nie przypomina tego niesfornego chłopaka, który co jakiś czas przyprawiał rodziców o siwe włosy. Ambitny perfekcjonista, który nie pozwala sobie na żadne chwile słabości. Ma swoje zasady i wartości, których trzyma się za wszelką cenę, nie pozwalając tym samym na spontaniczne działania. Funkcjonuje według ściśle ustalonego kalendarza, nigdy nie rozstając się ze swoim terminarzem. Oczko w głowie i duma nie tylko rodziny, ale i całej lokalnej społeczności. Idealny uśmiech, idealnie proste zęby, idealnie ułożona fryzura, idealna partnerka u boku i jedynie puste, pozbawione wyrazu spojrzenie zdradza, że choć grę pozorów opanował do perfekcji, nie wszystko jest do końca takie, jak wygląda to z zewnątrz.
e:mail do kontaktu - szwedzkafanka@gmail.com, zakładki "powiązania" i "Instagram" w budowie, pojawią się wkrótce :)
FC: Henry Cavill
King
[Cześć! Przyznaję szczerze, że trochę podglądałam. Podoba mi się kreacja Henry'ego - ogólnie mam wielką słabość do mundurowych i krawatów, a Henry choć na co dzień z pewnością odprawiony w garnitur, w pewnym sensie również na co dzień wdziewa zbroje - tyle, że sądową. Widzę pewne wspólne punkty między naszymi panami, obaj są ambitni i pracują w dziedzinach, które mogą się ze sobą przeplatać. Zapraszam więc w moje skromne progi, kiedy oficjalnie zawitam na bloga, a tymczasem życzę miłej zabawy, udanych wątków i nieskończonych pokładów weny :)]
OdpowiedzUsuńWyglądający bezczelnie z roboczych Ambrose Crow
[Fajnie, że rodzinka Johnsonów nam się tutaj rozrasta! Niby sporo tych braci dzieli, a jednak wiele też łączy, już pomijając oczywiście więzy krwi. Myślę, że są tak samo zdeterminowani w dążeniu do celów, i że doskonale potrafią skrywać to, co ich boli. No, ale to w końcu bracia, więc muszą mieć wspólne cechy! :D Witam Cię pięknie w tutejszych progach, życzę dużo dobrej zabawy i mnóstwa wątków, od których nie sposób będzie Ci się oderwać!]
OdpowiedzUsuńRowan Johnson
[Cześć, dzień dobry!
OdpowiedzUsuńTak coś czułam, że pod tym ideałem i perfekcjonizmem coś się kryje. Nie mogło być inaczej. Ciekawe, czy nadejdzie kiedyś dzień, gdy Henry pęknie. Płotka cudowna! xD Oczywiście życzę mnóstwa cudownych wątków i całego morza weny. Baw się dobrze!]
Eloise
[Cześć! Super Was tu widzieć! <3
OdpowiedzUsuńJak mi go bardzo szkoda! Idealne życie, idealne pozory, on musi się po prostu dusić pod naporem oczekiwań rodziny i reszty z zewnątrz! Abigail gdyby dostrzegła i zrozumiała to puste spojrzenie, chyba by go po prostu przytuliła mocno.
Fajnie że rodzinka szeryfa nam tu ożywa! Na pewno będzie wesoło! Życzę udanej zabawy i wspaniałych wątków! Gdybyś szukała kłopotów, może jakiegoś zamieszania, to zapraszamy! ;* ]
Abigail
[Bardzo chętnie napiszę wątek! Są rówieśnikami, więc mogli chodzić nawet do jednej klasy :D Później, wiadomo, jak to ze studiami bywa, znajomość się rozeszła, aż w końcu znów spotkali się w miasteczku i mogli znów spróbować ścigać się konno. Czy Płotka mieszka w przydomowej stajni? Mogłaby mieć swój boks i stałą opiekę na ranczo Eloise na przykład, żeby miała towarzystwo innych kopytnych. ;) Samo miejsce mogłoby być też takim miejscem ucieczki od tej nieustającej perfekcji. Jak myślisz?]
OdpowiedzUsuńEloise
[Cześć! Kolejny Johnson i kolejny przystojniak, no ciekawe... Zastanawiam się co jeszcze ukrywa.
OdpowiedzUsuńCóż, życzę dobrej zabawy! :)]
Jordyn
Minęło kilka dni od pewnej bardzo wyjątkowej sytuacji, kiedy Abigail zadziwiła samą siebie i to nie do końca w pozytywny sposób, jak zwykle zadziwiała ludzi. To nie była niespodzianka urocza, pogodna, sympatyczna, a wprawiła dziewczynę w takie wyrzuty sumienia, dezorientację i chęć ucieczki przed każdym kto nosi nazwisko Johnson, że gdy dostrzegła znajomą sylwetkę Henry'ego w markecie, zatrzymała się jak wryta i idąca za nią babcia Lisa, którą kochało całe miasteczko za jej wybitne wyszywane serwetki pod filiżanki i otwarte dla każdego serce, wjechała w jej łydki wózkiem sklepowym. Abi skrzywiła się i zapewniając babuni, że nic jej na pewno nie jest, mimo tego że nogi się pod nią ugięły, wycofała się w alejkę po prawo, czyli w przeciwną stronę jak kierował się Henry. A tam... Henry stał przy półce z kiszonkami i o mało zawału nie dostała, więc przeskoczyła dalej. I cały czas zaciskała dłonie na woreczkach z pomidorami - jeden pełen malinowych, drugi z malutkimi koktajlowymi, aż pobielały jej kostki. To było wariactwo, nikt nic nie wiedział, a bała się, że z jej oczu teraz podkrążonych z niewyspania z poczucia winy, zdradzą wszystko. W sumie było wysoce prawdopodobne, że ona sama z nerwów, stresu i jakiegoś poczucia odpowiedzialności zacznie paplać od rzeczy, byleby paplać i wygada wszystkie swoje sekrety. Tyle że te sekrety nie były tylko jej i odpowiedzialność nie była jej własna i to wszystko było tak niepodobne i nie pasujące do niej, że sama już nie wiedziała, co z tym robić. Może nic nie robić, a może coś zrobić trzeba? Problem polegał na tym, że nie wiedziała i nie miała pojęcia, kto wie i kisiła się sama z tym sekretem i przekonaniem, że musi od Johnsonów się trzymać z daleka.
OdpowiedzUsuńRudzielec był wesołym człowiekiem. Uczynna i pogodna, roześmiana i rozgadana ludziom pomagała i zawsze coś dawała. Najczęściej dobry nastrój, miłe słowo, albo breloczek zrobiony własnoręcznie, lub ciasto upieczone przez mamę w pensjonacie. Dzisiaj nie chciała nic nikomu dać, bo była tak dziwnie rozbita i jakby wystraszona samej siebie.
- O, jeszcze oliwa- mruknęła do samej siebie, przypominając sobie co mama kazała jej kupić i zawróciła, aby przejść dwie alejki wstecz, bo przecież od rana robiła zakupy i to była jej trzecia wizyta w markecie, bo znowu czegoś zapomniała. Obróciła się więc na pięcie i z planem, by przebiec niezauważona przed Henry'm, skoczyła do przodu. I skończyło się na cudownej czerwonej plamie rozplaśniętej na białej koszuli, czarnej marynarce i kawałku skóry, kiedy okazało się, że za nią znalazł się nie kto inny co młody Johnson i znalazł się na celowniku jej siatek z pomidorami! I pewnie nie wymazałaby go niczym, gdyby woreczki zawiązywała jak każdy normalny klient, ale ona potem te woreczki potrzebowała i nie miała cierpliwości walczyć z supełkami!
- O Boże, Henry, czy ty żyjesz? - spytała od razu, zapominając kolejny raz o oliwie i uniosła ręce aby zetrzeć, albo zebrać miąższ z jego drogiego ubrania, co doprowadziło do powiększenia plamy i omal się nie rozpłakała. - No to przecież okropna i beznadziejna plama! - oceniła załamana i uniosła ręce, aby nie pogarszać sytuacji. Podniosła na niego szeroko otwarte niebieskie oczy i pobladła jeszcze bardziej. No to jednak był Johnson jak nic. I ucieczka jej nie wyszła. Chyba była beznadziejna dzisiaj wyjątkowo.
Abigail
Promienie zachodzącego słońca odbijały się złotopomarańczową poświatą w liściach drzew, miękkimi promieniami przedzierały się przez gałęzie, tworząc barwne plamy na pierwszych jesiennych liściach pokrywających leśną ściółkę. Powietrze pachniało wilgocią, roślinnością. Upragnionym po ciężkim dniu spokojem. Uwiąz leżał w dłoni luźno, a kroczący za nią skarogniady Sunshine też zdawał się tym spokojem ogarnięty. Magiczna godzina, w której czas zatrzymuje się przynajmniej na chwilę i pozwala odpocząć. Głowie huczącej od konieczności opłaty kolejnych faktur, zniszczonego dachu nad szopą i zepsutym traktorem, policzkom obolałym od wymuszonego uśmiechu przed turystami nadszarpującymi cierpliwość, dłoniom pokrytymi odciskami od wideł, bo znów gdzieś zostawiła rękawice i szkoda było jej czasu na szukanie ich. Od ojca, który wciąż szukał w niej jej siostry bliźniaczki, a ogarnięty niegasnącym żalem umysł często mylił je ze sobą. W tej jednej złotej godzinie mogła przynajmniej spróbować zapomnieć o tym wszystkim, odetchnąć pełną piersią, na nowo sobie przypomnieć, dlaczego tak bardzo kocha to miejsce. Bo kochała je bez najmniejszych wątpliwości.
OdpowiedzUsuńSunshine prychnął cicho, zbliżył się i trącił ją chrapami w ramię. Wyciągnęła dłoń i pogładziła z czułością spragniony dotyku nos. Sama westchnęła i odchyliła na chwilę głowę, zamykając oczy. Wolną dłoń oparła o zimną, chropowatą korę starego drzewa. Wspomnienia przyszły same, zupełnie nieproszone, bez żadnego ładu i składu. Wróciły do czasów, kiedy na jej tożsamość składało się trochę więcej niż bycie właścicielką rancza.
Oczywiście, to było jej królestwem. Małym kawałkiem nieba na ziemi. Choć powodowało bezsenne noce, choć sprawiało ból w mięśniach i zmęczenie, które sprawiało, że nie była w stanie przeczytać nawet pół strony w nowowypożyczonej książce, to jednak gdyby ktokolwiek dał jej wybór, nie zamieniłaby go na nic innego. To jedno, jak myślała gorzko, chyba wyszło jej całkiem nieźle. Przynajmniej w porównaniu do kilku innych wyborów, które, chyba mogła tak stwierdzić, nieźle spieprzyła.
Zmarszczyła brwi, mimowolnie potrząsnęła głową, próbując przegonić natrętne myśli. Sunshine zerknął na nią jedynie, żując powoli znalezioną kępkę trawy. Nagle uniósł łeb, postawił uszy, zarżał niespokojnie. Eloise również czujnie wsłuchała się w dźwięki lasu. Jeden z nich zdecydowanie nie pasował do reszty. Cichy, zbolały pisk cierpiącego zwierzęcia.
Przerzuciła uwiąz przez jedną z gałęzi, wiążąc go niezbyt mocno. Zeszła ze ścieżki, ostrożnie idąc wgłąb lasu. Popiskiwanie stawało się coraz wyraźniejsze.
Minęła gęste krzewy. Stłumiła cisnące się na usta przekleństwo. Cały odpoczynek szlag trafił, gdy w żyłach zapłonęła czysta wściekłość na widok czarno-białego psa uwięzionego we wnykach. Białą sierść na łapie poznaczyły ślady krwi. Gdyby tylko dostała tych kłusowników w swoje ręce…
– No hej – powiedziała cicho, łagodnie, by zwrócić uwagę psa i nie zaskoczyć go nagłym pojawieniem się. Zwierzak znów zaskomlał, spojrzał na nią nieufnie. Eloise sięgnęła do kieszeni dżinsów, gdzie zawsze nosiła scyzoryk. Pies warknął ostrzegawczo. – Nie bój się. Pomogę ci – mówiła dalej łagodnie, zbliżając się ostrożnie. – Wszystko będzie dobrze.
Podeszła trochę bliżej, wciąż obserwując uważnie psa. Chciała mu pomóc, jednak nie będzie to możliwe, jeśli rzuci się na nią z zębami. Odetchnęła, gdy zwierzak pozwolił do siebie podejść. Chwyciła za linkę i po chwili walki, tym trudniejszej, że nie chciała sprawiać dodatkowego bólu psu, zdołała ją przeciąć. Zdjęła wnyki z psiej łapy i przyjrzała się łapie. Odetchnęła z ulgą. Rana nie była poważna. Z daleka wyglądało to groźniej niż było w rzeczywistości.
– Dobra psinka – pogłaskała psa po łebku, częstując przysmakiem, który zwykle nosiła dla Barry’ego. Tego dnia jej pies postanowił zostać na farmie. Może i lepiej. Nie było pewności, że on i znajda się polubią.
Sapnęła cicho, ostrożnie podnosząc psa. Wróciła do Sunshine’a. Zaklęła cicho, odplątując uwiąz z gałęzi. Koń, zaznajomiony z psami, ciekawsko powęszył przy rannym.
Usuń– Sunshine, zostaw. – Eloise chwyciła koniec uwiązu, koń posłusznie podreptał za nią – Kawał z ciebie psiska – sapnęła do trzymanej w ramionach kulki futra.
Zabrała psa na ranczo. Tam zdezynfekowała i opatrzyła psią łapkę. Teraz na tle białego futra odcinał się wściekły róż bandaża.
– Będziesz żył – zapewniła go z uśmiechem, drapiąc za uchem. – A teraz, kiedy kryzys opanowany, sprawdzimy, czyj jesteś. – Sięgnęła do psiej obroży. Skrzywiła się, nie znajdując na niej adresatki. Musiała się zerwać, gdy biegał po lesie. Nie było innej rady. Trzeba było jechać do weterynarza i poszukać chipu.
– Cześć! Ja tylko na chwilę. Znalazłam psa i trzeba znaleźć… – zaczęła, wchodząc do środka, jednak urwała od razu, gdy zobaczyła, kto stoi przy recepcji. Poczuła się tak, jakby dostała pięścią w splot słoneczny. Powietrze uciekło z płuc, serce zabiło zdecydowanie zbyt mocno, a drepczacy obok na trzech łapkach pies o mało nie wyrwał jej smyczy z dłoni. Znów nabrała powietrze w płuca. Zastygłe nagle mięśnie zaprotestowały boleśnie.
– Cześć, Henry – przywitała się, mając nadzieję, że jej głos brzmi tak neutralnie, jak tego chciała. – Zakładam, że to twój pies? – zapytała, gdy zwierzak obok niej o mało nie wylazł ze skóry na widok swojego pana. Tych wszystkich emocji nagle zrobiło się zbyt wiele.
Eloise
[Trochę zardzewiałam, ale mam nadzieję, że może być. :)]
Witaj w Mariesville, white chocolate!
OdpowiedzUsuńImię Henry'ego od dawna było synonimem sukcesu i wzoru do naśladowania. Jego historia, od szkolnych lat pełnych przyjaźni i lekkości, aż po ścieżkę ambitnego prawnika jest inspiracją dla nas wszystkich. Jesteśmy pewni, że wniesie do Mariesville nie tylko swój niezawodny urok, ale i doświadczenie, które będzie miało wielki wpływ na rozwój naszego miasta!
Powodzenia!
[Czołem.
OdpowiedzUsuńJako że widzę między naszymi panami kilka podobieństw (perfekcjonizm, słodka tajemnica), przychodzę z propozycją romansu. Charles przez seks reguluje emocje, więc bardzo prędko by się w jakiś wplątał. Jeśli w obecnej chwili nie wchodzi to z jakichś względów w grę, można by to umieścić w przeszłości, w Atlancie, jeśli Henry tam bywa/ł. A potem wprowadzić ich w jakąś kłopotliwą (a przynajmniej kłopotliwą dla Charlesa, bo ten nie umie i nie lubi kłamać) sytuację. Przeszło mi do głowy, że pies Henry'ego wpadnie do jakiejś nieużywanej studni, zostaną wezwani strażacy, żeby go wyciągnąć i to Hicksowi przypadnie główna rola bohatera. Jak się na to zapatrujesz?]/Charles Hicks
Pożądanie wytrąca go z rytmu. Zaburza harmonię dnia, przesiąka na wskroś ciało i umysł, w zasięgu ruchu pozostawiając jedynie aktywne poddanie się tej niewoli. Jest słaby, kiedy po raz kolejny ściąga na telefon aplikację ze skruchą usuwaną w przypływach poczucia winy. Ledwie loguje się do szaro-żółtego potwora, kciuk już biegnie do listy ustawień w celu usunięcia konta. Ale wtedy dostaje wiadomość. Otwiera profil i zaciska palce na materiale jeansu okalającej wnętrze uda. Ponieważ podoba mu się to, o czym czyta. A zaraz potem - to, co widzi. Ze sfrustrowanym zwierzęcym warknięciem klika w ramkę odpowiedzi i na prośbę o fotografię wypisuje swoje wymiary. Po czym nazwę motelu i numer pokoju, który na prędko rezerwowane online. Godzinę. A także, po chwili wahania pozbawione zbytecznej skromności będziesz zadowolony.
OdpowiedzUsuńNa miejscu pojawia się swoim pordzewiałym pickupem niemal natychmiast. Przez długie minuty obserwuje drzwi pomieszczenia na piętrze, z paranoiczną dezaprobatą rejestrując, że widzi je wyraźnie nawet z tej odległości. Ale jest już za późno. Tak, tak. Każdy milimetr skóry mrowi nieznośnie w niemym krzyku o najmniejszą choćby pieszczotę. Dalej wyciera nerwowo spocone dłonie o jeans, po czym opuszcza samochód, niezachwianym krokiem przenosząc się na miejsce spotkania.
Bierze prysznic, by choć odrobinę ostudzić pragnienie, a ledwie wciągnąwszy na siebie ubrania konstatuje, że nie są mu wcale potrzebne, ponieważ ktoś oto puka do drzwi. Otwiera je, chłonąc przyjemny zapach drogiej wody kolońskiej mijanej go postaci, i posyła drewno na spotkanie z framugą. Odwraca się i na ułamek sekundy zamiera w bezruchu, kiedy spojrzenie dosięga twarzy zaskakująco znajomej.
Fach lata temu zdążył go wprawić w umiejętności błyskawicznego podejmowania decyzji. Mężczyzna jest przystojny. A on nie przyszedł tu rozmawiać, więc nie będzie przesadnie narażony na jego urok. Zresztą widzą siebie nawzajem. Przegapił czasowe okienko, w którym mógł się jeszcze ulotnić. Odwraca się, przekręca klucz, pozostawiając go w zamku, a potem bez ostrzeżenia uchwytem na karku ściąga z siebie podkoszulkę, odsłaniając przyjemnie umięśnione ciało. Dalej rusza w kierunku kochanka, przez moment sprawiając wrażenie, jak gdyby miał go rozdeptać, ale zatrzymuje się tuż przed nim. Tak blisko, że wystarczyłoby zadrzeć głowę, by trącić nosem jego podbródek. Nie robi tego, wpatrzony w ostrą linię cudzej żuchwy.
- Jesteś zadowolony? - pyta swoim charakterystycznie chrapliwym głosem, z małym opóźnieniem zdając sobie sprawę, że wypowiedź może zostać uznana za ironiczną. Nie trzeba być szczególnie spostrzegawczym, by wiedzieć, że i on nie przypadł tamtemu do gustu, podczas ich pierwszego spotkania.
Ale to nieważne. Charles wie, że on będzie usatysfakcjonowany. Przynajmniej dopóki nie przyjdą wyrzuty sumienia.
Zdecydowanie nie była gotowa na to spotkanie po latach. Tych kilka sekund, w trakcie których podszedł bliżej, to wręcz tragicznie za mało, by zdołała się opanować. Nerwowy grymas na twarzy, odwrócenie wzroku, czego na szczęście nie mógł widzieć, skupiony na psie. Chociaż zawsze gdzieś w głębi serca żałowała, że to wszystko skończyło się w ten sposób, to jednak była w stanie zakopać tę tęsknotę pod nawałem pracy i bardziej, jak jej się wydawało, aktualnych zmartwień. Brakowało jej jego wizyt na ranczo, gdzie spędzali długie godziny w towarzystwie wszystkich możliwych zwierząt, a szczególnie koni, na których ścigali się, odkrywając coraz to nowe ścieżki. Ceniła jego przyjaźń ponad wszystko, nie myśląc nawet, że kiedykolwiek ich relacja mogłaby być inna. Chociaż pochodzili z jednego, małego miasteczka, to czasem czuła się, jakby to były dwa różne światy. Nie pasowała do niego, czego zdradzieckie serce w ogóle nie potrafiło pojąć. I tę różnicę było widać szczególnie teraz. On w nienagannie skrojonej, śnieżnobiałej koszuli, idealnej fryzurze, ona w kraciastej koszuli zdecydowanie pamiętajcej lepsze czasy, z byle jak zebranymi w kucyk włosami. Nie pasowała do jego idealnego świata, nawet jeśliby chciała. Gdy chodzili do liceum, szalała za nim połowa szkoły. Mógł mieć każdą i każdego. Nawet nie liczyła na to, że mógłby spojrzeć na nią inaczej, niż jak na przyjaciółkę.
OdpowiedzUsuńPoza tym, teraz nie miało to najmniejszego znaczenia. Miał swoją idealną partnerkę, a ona zbyt późno uświadomiła sobie, że związek z Noah to fikcja, w którą naprawdę bardzo próbowała uwierzyć. Gdy zobaczyła go wtedy z Naomi, pękło jej serce, choć uparcie temu zaprzeczała. I wtedy zaczęła unikać go jeszcze bardziej. Wystarczyło już starych ran, które nieustannie krwawiły.
– Wpadła we wnyki w lesie – powiedziała, dziwiąc się samej sobie, jak bardzo panowała nad swoim głosem. – Na szczęście musiało się to stać chwilę przed tym, jak ją w końcu znalazłam, więc skończyło się tylko na niewielkiej ranie, zdezynfekowanej, posmarowanej maścią i opatrzonej. Choć, oczywiście, dobrze będzie ją przebadać. – Wyciągnęła w jego stronę dłoń, by podać mu smycz, do której przypięty był psiak. – Nie karmiłam jej, bo nie wiedziałam, czy nie ma jakichś alergii. No i musisz założyć jej nową adresatkę. Starą zgubiła. – Zamknęła się w końcu, gdy po tym monologu straciła dech. Zmusiła się nawet do uśmiechu, choć przypuszczała, że to niemożliwe. A jednak, dobrze potrafiła maskować emocje. – Musisz jej lepiej pilnować, przynajmniej dopóki nie uporamy się z kłusownikami.
– W końcu udało się spełnić marzenie, co? – zapytała, choć na dobrą sprawę powinna się pożegnać, odwrócić i wyjść. Przedłużanie tej rozmowy nie miało żadnego sensu, a jednak nie mogła o to nie zapytać. Pamiętała, jak lata temu, bawiąc sie z psiakiem na ranczu, wzdychał ciężko, że chciałby mieć swojego psa. Wtedy mówiła mu, że zawsze może przychodzić do niej, w końcu u Walkerów zawsze było mnóstwo zwierząt. Tęskniła za tymi czasami. I strasznie tęskniła za nim.
– Wszystko u ciebie w porządku? – zapytała nim w ogóle zdążyła się nad tym zastanowić. Wystarczyło jednak jedno, krótkie spotkanie oczu, by zrozumieć, że coś jest nie tak. A może tylko jej się wydawało? Minęły lata odkąd potrafili rozumieć się bez słów.
Eloise
[Hej, dzięki za miłe przywitanie <3 Miałam sporo wątpliwości odnośnie Penny, a wszyscy pomagają mi je rozwiać.
OdpowiedzUsuńJa tu widzę nawet sporo punktów zaczepienia! Trochę szkoda, że różnica wieku jest między nimi całkiem spora, bo jednak oboje byli dość popularni w trakcie szkoły, więc można by było ich wrzucić razem do jednej paczki, ale ze względu na sześć lat może być ciężko. Oboje jednak grają - ona ułożoną, bogobojną dziewczynę, on ułożonego, czarującego faceta, więc myślę, że byłoby ciekawie, gdyby nawzajem odkryli swoje karty, jak to oszust rozpozna oszusta ;) Skoro pochodzą z podobnych sfer myślę, że często musieli się spotykać, więc to też spory atut, na pewno bez problemu wrzucimy ich w jakieś nudne spotkanie ważnych rodzin i ustalanie pomocy charytatywnej dla najbiedniejszych czy coś w tym stylu, a Pen oczywiście będzie mało zainteresowana, chociaż może doskonale odgrywać swoją rolę ;) Pytanie, jaką relację chcemy im zbudować.]
Penelope
Cześć, Heniu. Fajny jesteś! :)
OdpowiedzUsuńNa tę chwilę nie mogę nic od siebie zaproponować (obawiam się, że nie udźwignę ilości wątków oraz powiązań, które do tej pory sobie wymyśliłam), więc życzę miłego początku tygodnia oraz dużo, dużo weny.
Steven Baker, Laura Doe oraz nieopublikowany jeszcze Geonwoo Parks
[W sumie to mam w głowie pomysł na dwa posty fabularne, więc kiedyś coś się ode mnie pojawi :) Na razie nie wiem czy się wyrobię ze wszystkimi sprawami blogowymi i pozablogowymi, ale będę pamiętać o twojej propozycji, jakby co ;).]
OdpowiedzUsuńJordyn
[Bardzo dziękuję za miłe słowa <3 Ślimak pewnie dogadałby się ze śliczną Płotką, bo odkąd został sam, nieco brakuje mu towarzystwa innych koni, mnie natomiast zaintrygowało podwójne życie pana Johnsona. W zasadzie mogliby się z Vimą znać, bo po śmierci ojca pewnie potrzebowała doradztwa w sprawie testamentu, długów i całej reszty konsekwencji prawnych, ale nie przychodzi mi do głowy, jak ruszyć z tego miejsca. Może jeszcze kiedyś zdarzy się, że Vima narozrabia tak, że będzie ponownie potrzebowała pomocy prawnika? Również życzę dużo weny i wielu wciągających wątków!]
OdpowiedzUsuńVima Malkovich
[Hej, dziękuję bardzo za powitanie! <3 Zdecydowałam się odezwać pod kartą Henry'ego, ale Damon też wydaje się świetną osobą do wątku — z taką różnicą, że Henry raczej wzbudzałby w Isabeli szacunek i zainteresowanie, a Damon ogromną irytację. Z Henrym istniałoby powiązanie na przykład poprzez jego żonę; Isabela mogłaby być jej lekarzem, ale nie wiem, na ile luzu chcesz sobie pozwolić w kwestii jej zdrowia. Damona Isabela mogłaby spotkać chociażby w jakimś barze. :) W razie czego zapraszam na maila: ketsurui567@gmail.com]
OdpowiedzUsuńIsabela
Nie była roztrzepana, choć często chodziła zamyślona. Ludzie widzieli w niej niezwykle żywiołową i wesołą dziewczynę i była to oczywiście prawda, ale nie była głupiutką i wiecznie tylko roześmianą trzpiotką! Ostatnie dni jedna mocno dały jej się we znaki, a wewnętrzny mętlik, skołtunione wątpliwości, obawy i wyrzuty sumienia, które trącały niezwykle wrażliwe struny w jej serduszku, tworzyły iście niebezpieczną tykającą bombę. Abi miała wrażenie, że o tym, co się stało wszyscy wokół wiedzą, że jej wystepek jest wymalowany grubym napisem na jej czole i ostatecznie w ogóle nie wiedziała już totalnie, co robić. Bo oczywiście rozsądek w emocjach się również gdzieś przebijał i kazał jej się uspokoić, ale była tak zestresowana... Była w stanie, w którym zwykle nie bywała i choć ostatecznie nie zrobiła nic złego, a na pewno nic karygodnego, to była już dostatecznie poruszona, by chodzić spięta i podskakiwać na każdy drobniejszy szelest. U uciekać przed Johnsonami gdzie pieprz rośnie, co oczywiście kończyło się odwrotnym skutkiem!
OdpowiedzUsuńStanęła prosto, cofając ręce. Jej zabiegi i starania, aby jakoś zapanować nad tym, by plama zniknęła, mogły się skończyć wręcz jeszcze gorze, roztartą, większą plamą. Zagryzła wargę, mocno, aż poczuła ból i podniosła wielkie, niepewne oczy na Henry'ego. Źle znosiła złośliwości i ironię, sama nie zwracała się do ludzi w ten sposób i nie bardzo miała pojęcie, jak się zachować.
- Przepraszam... - powtórzyła już ciszej, patrząc jak stuka w telefonie wiadomość, pewnie związaną z spotkaniem i zastepstwem, albo przełożeniem terminu. Zacisnęła palce na woreczkach, gdzie w jednym jeszcze miała nieruszoną folie i drobne pomidorki były całe i na drugim, naruszonym, gdzie ostatnie kilka pomidorów jeszcze się w niej mieściły, smutno zwisając i grożąc wypadnięciem. Zmarszczyła brwi, czując że nie podoba jej się zachowanie Henry'ego, ale koszulę musi mu wyczyścić, albo chociaż dorzucić się do pralni.
Już pomijając całe zajście, jego komentarz oo zakochaniu był jak gwóźdź do trumny. Zwiesiła głowę i schyliła się po pomidora, który częściowo roztarty na białej męskiej koszuli, upadł na posadzkę i została z niego rozbryzgana breja. Chwyciła to w rękę i wstała, rozglądając się za jakimś pracownikiem, by mu powiedzieć o plamie do wytarcie.
- Zapłącę za pralnię Henry - powiedziała zdecydowanie, bo nie miała zamiaru go tak zostawić. - Przepraszam, na prawdę, myślałam o... oliwie - wyjaśniła, kłamiąc jak z nut i to tak nieudolnie, aż się skrzywiła. Sama sobie by nigdy nie uwierzyła.
:< Bardzo nam przykro
[Cześć! ;D
OdpowiedzUsuńO kurde, rodzina Johnsonów ma naprawdę niezłe geny, haha! ;))
Dziękuję za tyle miłych słów, cieszę się, że od Nancy bije takie ciepło, bo to rzeczywiście jest taka dobra duszyczka, ale wbrew pozorom nie da sobie w kaszę dmuchać. Z Henrym moja Nancy może się znać jeszcze z czasów, gdy była dzieckiem i nastolatką, bo wakacje spędzała najczęściej u dziadków w Mariesville, z Damonem mogłaby w coś zagrać, skoro on tak uwielbia hazard, choć nie wiem, czy by się z nim dogadała i, przyznam się, podejrzałam sobie, że jeszcze kolejny pan się szykuje, więc może zaproszę na swojego maila i tam urządzimy burzę mózgów! ;))
Jeszcze raz dziękuję i życzę dobrej zabawy!!]
Nancy Jones
Kiedy Bailey słyszała, że jest potrzebna pomoc, nie zastanawiała się dwa razy. Tak właściwie, była gotowa godzić się całkiem w ciemno i jedynie świadomość, że w ten sposób mogłaby wpakować się w kłopoty, sprawiała, że jednak potrafiła się hamować w oferowaniu swojej pomocnej ręki.
OdpowiedzUsuńKiedy jednak w szkole padło, że rodzina Johnson organizuje kolejny raz charytatywną kolację, doskonale wiedziała, że to jest idealny pomysł na spędzenie piątkowego wieczoru. Nie dość, że będzie mogła poczuć się lepiej, bo zrobi coś dobrego, to nie będzie musiała spędzić wieczoru w domu, zastanawiając się nad tym (a raczej się obawiając) czy Alex znowu nie będzie chciał wysłać ją na jakąś imprezę. Chociaż po tym, jak zakończyła się ta poprzednia, chyba nie musiała czuć się zagrożona. Zwłaszcza, że po wszystkim jasno dała mu do zrozumienia, że na więcej imprez chodzić nie chce. To nie było w jej stylu.
W jej stylu nie było również nic co charakteryzowało nastolatki w jej wieku. Nie lubiła uganiać się za chłopcami, nie interesowała się najnowszymi modowymi trendami, nie wiedziała, co aktualnie jest najpopularniejsze w internecie, tak ogólnie, nie miała pojęcia na co jest hype w Mariesville ani w Camden. Interesowała się szkołą, sobą i tym, jak nie rzucać się w oczy… wszystkich, tak w zasadzie, a zwłaszcza w oczy Marshalla, jej szkolnego oprawcy. Miała niemal do perfekcji opanowane przemieszczanie się korytarzami niczym duch, żeby tylko jej nie zauważył. Z czasem tę zdolność przeniosła po prostu do swojej codzienności.
Dekorowała salę wraz z pozostałymi chętnymi dziewczynami, rozkładając kolejne poskładane wcześniej serwetki zgodnie z wytycznymi, które były jasno przedstawione i rozpisane na długiej liście zadań do zrobienia. I która zmierzała ku końcowi. W zasadzie zostały już prace porządkowe, wyniesienie pozostałych krzeseł, które do niczego się nie przydadzą podczas trwania kolacji i mogłyby już kończyć. Bee liczyła jednak na to, że być może Henry mógłby znaleźć dla niej jeszcze jakieś zadanie. W końcu zniknął z tym facetem od dekoracji, wspominając o czymś do zrobienia, a nadal nie wrócili.
Bailey nie przeszło przez myśl, że to mogło coś oznaczać. Nie, żeby miała coś przeciwko homoseksualistą. Po prostu… była zbyt grzeczna, żeby pomyśleć, że te zniknięcie miało drugie znaczenie.
Dlatego po zrobieniu wszystkiego, co miała zrobić wyszła z sali i przeszła do tej obok. Przez jej całkowitą nieświadomość, nie przeszło jej również przez myśl, że być może powinna zapukać, upewnić się, że może wejść do środka. W końcu… brała udział po prostu w przygotowaniach sali. I tyle. Nic więcej.
— Panie Johnson, właściwie to właśnie skończyłyśmy, ale… — urwała jednak w pół zdania, gdy dotarło do niej, co tak właściwie widzi przed sobą. Zamknęła natychmiast oczy i dodatkowo zasłoniła je jedną ręką, drugą trzymając wciąż drzwi — ja… ee… to… pójdę sobie — wydukała wycofując się i zatrzaskując za sobą drzwi. Odeszła kawałek obok i oparła się plecami o ścianę, wciąż zaciskając mocno powieki. Czy właśnie przed chwilą widziała penis pana Johnsona? Czy właśnie widziała penis, którego wcale nie chciała widzieć?
znaj mą dobroć 🙄