7.09.2024

[KP] the bullet was in my stream

Od zawsze był jak huragan. Przychodził niespodziewanie i uderzał gwałtownie, a potem bez ostrzeżenia wycofywał się i znowu nacierał na wszystko w swoim zasięgu. Już jako siedmiolatek wykazywał niepokojące oznaki apatii. Psycholog dziecięcy zapewniał, że to tylko faza i minie, ale matka i tak w niepokoju szeptała do ojca w przerażeniu. ‘A co jeśli kogoś skrzywdzi?’ pytała drżącym głosem. ‘Spokojnie, to tylko dzieciak, ma swoje odchyły’, odpowiadał tata w wyrazie wsparcia, ale za tym wrodzonym opanowaniem kryła się histeryczna nuta. Oboje chcieli syna, który radośnie opowiadałby o szkolnych dniach, grał z kolegami w nogę na słonecznym podwórku i zajadał się słodyczami na kolanach babci. Czekał więc aż ta faza przyjdzie, gdzieś głęboko w środku poruszony i zdezorientowany wyciąganiem problemu, którego sam nie widział. Nastoletni wiek przyniósł ze sobą zdarte pięści, złamane nosy i ciągłe wizyty na dywaniku dyrektora. Nikogo nie obchodziło, że to Steve z ostatniej ławki nazwał jego siostrę puszczalską kurwą albo że ten dryblas o rok starszy męczył jakiegoś chłopca o okularach wielkich jak spodki. Łatka dziwaka czyniła go podatnym na oskarżenia. Nie bronił się, bo jego słowa nie miały dla nich wszystkich żadnej wartości. Wszyscy naokoło budowali go ze swoich obaw, uprzedzeń i ciągnącego się bez końca zawodu, bo nie spełniał niczyich oczekiwań. Wszyscy na niego patrzyli, ale go nie widzieli, modląc się za niego w swoim zakichanym kościółku i starając się zapanować nad zabójczą w ciszy nawałnicą. Po przeprowadzce do wielkiego miasta umarła babcia. Bez specjalnego wzruszenia wziął na siebie pogrzebowe formalności, a potem podczas ceremonii parzył na nieruchome ciało z kamienną twarzą. ‘Czy Ty czujesz cokolwiek?’ zapytała tego dnia matka w ataku rozpaczliwej agresji kiedy wrócili do domu po krótkiej prywatnej stypie. Czuł bardzo wiele, ale nikt nigdy nie dbał o jego uczucia.

__________________________________________________________________________________________
Wizerunku użycza Lucky Blue Smith. Cytat w tytule pochodzi z piosenki Ditch Empara Mi. Chętnie przyjmiemy nielicznych (cierpliwych) przyjaciół, wrogów (zwłaszcza arcywroga), kochanki, kochanków, i każdego, kto potrzebuje wrzoda na tyłku. Chętnie oddam byłego przyjaciela, od którego Rosie ucieka i siostrę. Preferuję ustalenia mailowe: program.absolutnej.kontroli@gmail.com

20 komentarzy:

  1. [Bije tu absolutna samotność, aż serce ściska! Nie jest dziwny, nie jest straszny, ale samotny, odtrącony, niezrozumiany, nie wysłuchany. Jest, ale jakby go nie było. Pięknie zbudowana postać, choć smutna.
    Abigail jest cierpliwa, jest dobra, troskliwa. Jeśli pan detektyw nie będzie miał dość gówniary i nie boi się zagłaskania, możemy biec, aby podarować mu odrobinę ciepła. :)

    Dobrej zabawy i takich wątków, które porwą was w całości! ]

    Abigail

    OdpowiedzUsuń
  2. [Cześć!
    Karta chwyta za serce bez dwóch zdań. Nic dziwnego, że Ambrose (swoją drogą - cudowne imię!) nie ma ochoty na włączanie się w życie społeczności. Oby znalazł się ktoś, kto trochę odciągnie go od pracy i faktycznie zadba o jego uczucia. Tego mu życzę!
    A Tobie samych cudownych historii i morza weny. Baw się dobrze!]

    Eloise

    OdpowiedzUsuń
  3. [Dziękuję za powitanie <3 Końcówka chwyta za serce, bardzo mi go szkoda. Myślę, że pod tą 'maską gbura', kryje się naprawdę wrażliwy, nieco skrzywdzony przez los mężczyzna. Widzę, że Ambrose też jest biseksualny, więc gdybyś miała ochotę, mogłybyśmy to jakoś wykorzystać, jakiś epizod z przeszłości, czy słodka tajemnica mojego Henrego. W każdym razie, gdyby coś, zapraszam do szerszych ustaleń na maila - szwedzkafanka@gmail.com :) Życzę dużo weny! <3

    OdpowiedzUsuń
  4. [Zdecydowanie jest to karta, która szczerze porusza. Sprawia, że chciałoby się jakoś pomóc, zadbać, wesprzeć, zrobić cokolwiek, żeby Rosie mógł się poczuć lepiej i żeby obdarował kogoś choćby jednym, malutkim uśmiechem. Idę na maila, bo widziałam już, że mam od Ciebie wiadomość, ale chcę Ci tutaj życzyć przede wszystkim dobrej zabawy. Mam nadzieję, że w pełni uda Ci się rozwinąć historię tego pana, bo jest naprawdę piękny!]

    Rowan Johnson

    OdpowiedzUsuń
  5. [ROSIE *-* przecież to tak urocze zdrobnienie, że ja zaraz skisnę! <333
    Jeśli tylko stać go będzie na wytrwałość, cierpliwość i zniesienie jej nadopiekuńczości i troski w nadmiarze i sam pierwszy nie zwieje, to ja z ogromną przyjemnością będę specjalnie pakować ją w każde tarapaty, aby pan poważny detektyw mógł ją z nich wyciągać. Odwrotnie również, ona jak go już zaanektuje na swojego przyjaciela, to pokaże tę drugą i bardziej waleczną i zaborczą stronę, jeśli ktoś mu choćby nadepnie na odcisk! :)
    Opisana propozycja ich relacji to jest coś pięknego. Abigail jest trochę niepoważną dorosłą osobą, która bierze się za wielkie rzeczy i ratowanie (swojego) świata marzeń. Nic dodać, nic ująć, podoba mi się, biorę wszystko co dacie.
    Pytania mam dwa. 1 - kto zaczyna. 2 - od czego zaczynamy? :)]

    Abi, chcąca bardzo, bardzo mocno pokolorować jego świat

    OdpowiedzUsuń
  6. Witaj w Mariesville, Zapachu Benzyny!
    Ambrose to prawdziwa zagadka – surowy, samotny detektyw, który działa według własnych zasad i nie boi się uderzyć w czułe punkty. Choć nie każdy odważyłby się podejść bliżej, to my jesteśmy pewni, że jego historia wniesie do Mariesville świeży powiew nieoczekiwanych zwrotów akcji!

    Udanej zabawy!

    OdpowiedzUsuń
  7. Hej, dziękuję pięknie za komplement! Cieszę się, że karta postaci zjadliwa i chętnie napiszę coś razem. Nie wiem czy się znają z Jeffem - może tylko minęli się parę razy gdzieś w sklepie i przeciągnęli po sobie spojrzeniem na dłużej? Jakby nie patrzyć, populacja miasteczka jest na tyle malutka, że na pewno się widzieli. Proponuję jednak, aby te przelotne spojrzenia zmienić w przyziemne spotkanie.

    Co Ty na to, żeby podczas biegania w parku, Ambrose'a złapał skurcz w łydce? Mój akurat był w pobliżu i najzwyczajniej w świecie by mu pomógł i... wymasował mu nogę. Trochę cute scenariusz, ale czemu nie? Dawno w sumie nie miałam postaci, do której taka bezinteresowność by pasowała, a do Jeffa pasuje, to korzystam.

    Jesteś za?


    Jeff Bradley

    OdpowiedzUsuń
  8. [Cześć.
    Przypadła mi do gustu kreacja tego pana, więc przychodzę z propozycją wątku. Nie wiem, czy go dobrze odczytuję, jeśli nie to śmiało krzycz, ale Ambrose wygląda mi na takiego, co nie szczędzi sobie niewybrednych komentarzy z pogranicza flirtu. A że ja lubię dręczyć swoich panów, to Charlesa chętnie bym wpakowała w taką sytuację, bo chłop sobie z nią wyraźnie kiepsko będzie radził. Zapewne w swoich zawodach ich ścieżki niejednokrotnie się przetną, jeśli sobie życzysz to Hicks chętnie też kogoś wybawi z opresji, szczególnie że planuję go uczynić niezdolnego do pracy na kilka tygodni, co jako pracoholika doprowadzać go będzie do szału, więc polata sobie po mieście zbawiając przypadkowe osoby. Chociaż widzę, że już mi się tu jeden wybawiciel wcisnął przede mną, lol.]/Charles Hicks

    OdpowiedzUsuń
  9. [Zacznę nam! Jutro, bądź pojutrze przybiegnę z czymś bombowym ;) Biedak jeszcze nie wie, w co się pakuje! ^^]

    Abi

    OdpowiedzUsuń
  10. [Dziękuję za miłe słowa <3
    Dobra, mam to w głowie, jak drepczą po lesie. Nawet nam mogę zacząć, bo uderzyło we mnie potężne, charlesowe flow, ale to już chyba nie dziś, bo muszę się szykować do roboty.]/Hicks

    OdpowiedzUsuń
  11. Było nie tak późno i już całkiem ciemno, kiedy Abigail wynurzyła nos z miasteczkowej biblioteki. Właściwie została poproszona, aby wyjść, bo pracownik chciał sam wracać do domu. Było jej tak strasznie wstyd, że zamiast spakować swoją torbę i faktycznie dać człowiekowi odpocząć, dobry kwadrans przepraszała go, tłumacząc czego szuka, czego potrzebuje i właściwie co robi z swoim życiem w bibliotece. Zarzuciła biedaka opowieściami, które go nie dotyczyły i pewnie wcale nie obchodziły i zorientowała się, gdy spojrzał na zegarek nad jej głową, wydając z siebie wyraźne westchnienie zniecierpliwienia. Wtedy znów go przeprosiła, ale przynajmniej zebrała torbę i zaczęła iść w stronę wyjścia. Tyłem, dalej oczywiście przepraszając - tak na zapas. Jakby bibliotekarz nie uwierzył, że naprawdę jej przykro! A była przecież miła i nie chciała, aby pomyślał, że zrobiła coś złośliwie. W każdym razie jak już znalazła się na zewnątrz, a drzwi zostały przed nią zakluczone od środka, zorientowała się ile czasu spędziła siedząc z nosem w książkach. Całe popołudnie do wieczora! Nie do wiary, a miała iść wcześniej spać, żeby zerwać się o piątej! No trudno, zerwie się tak czy inaczej, po prostu będzie niewyspana.
    Machała torebką niedbale, idąc do domu. W środku o odpowiedni ciężar wypełnienia dbało tomiszcze, które zdążyła jeszcze z biblioteki wypożyczyć o historii hotelarstwa, a przy okazji brzęczały klucze i wrzucone luzem długopisy, błyszczyk i pojedyńcze kolorowe kamienie zebrane nad rzeką. Szurała piętami o chodnikowe płyty, rozglądając się po pustych ulicach Mariesville i oddychała głęboko. Czuła w powietrzu zbliżający się festiwal! Tak jej tu było dobrze, aż dziwiła się, że wytrwała na studiach, cztery lata w Atlancie! Była dzielna, nie ma co! Tu panowała harmonia, cisza i spokój, ludzie sobie pomagali, byli troskliwi i mili. Tu czuła się dobrze i wierzyła, że pasuje to tego miejsca jak ulał. Jak uszyta na miarę. Kochała to miasteczko całą sobą, bo powiedzieć, że kocha je tylko sercem to jak niedopowiedzenie. Tu nigdy niczego nie musiała się obawiać.
    Słysząc jakaś rozmowę, raczej gwałtowną i nieprzyjemną przystanęła. Oczywiście rozsądnie byłoby przejść na drugą stronę ulicy i czmychnąć do domu, ale nie miała żadnego instynktu przetrwania czy samozachowawczego, za to była wszędobylska. To aż zadziwiające, że na dwadzieścia cztery lata przypadała wysoka wrażliwość i poczucie odpowiedzialności, z równym podziałem dla ogromnej naiwności. Te proporcje musiały się kiedyś rozsądnie ustabilizować, prawda? Najwidoczniej to jeszcze nie ten czas. No trudno.
    Abi zmarszczyła brwi, rozpoznając jeden bardzo charakterystyczny głos, stary charczący i bełkotliwy. To tutejszy nieszczęśliwy człowiek, który po stracie córki w wypadku samochodowym, wpadł w bardzo przykry nałóg i spędzał więcej czasu w barach niż własnym domu. Stary Paul kiedyś woził po lesie drewno z taką precyzją, że gdy leśnictwo miało do wykonania wycinkę w najtrudniejszych terenach, wszyscy dostosowywali projekt pod niego. I to nie tylko w ich okolicy, ale w szerokim zasięgu! Może nawet w całym stanie... Dzisiaj ludzie udają, że nie widzą jego nieszczęścia, a Abigail aż się serce krajało. Jak tak można? Człowiek stracił dziecko, nie umiał z tym żyć, a sąsiedzi widzieli w nim pijaka, to było niesłuszne. Paul mieszkał niedaleko, ulice od baru, nałóg rozwinął się u niego szybko, a żona nie umiala mu pomóc, bo sama wycofała się i całkiem przycichła, również cierpiąc w środku. Abi znała ich, jak większość, o ile nie wszystkich mieszkańców i zastanawiała się, jak wielki to musi być ból, że ludzie rezygnują z siebie. Było to bardzo przejmujące. Nie zastanawiała się, po prostu przebiegła przez jezdnię i stanęła obok mężczyzn, którzy się szamotali. Paul sprawiał problemu służbom porządkowym, ale zdaniem rudej nie powinni go karać, jeśli powodem jego zachowań nie było działanie zamierzone, a nieszczęście! Teraz szarpał się z jakimiś dzieciakami , które wyglądały na takich, co szybko by go położy na łopatki. To były chyba takie typki, co wypiły pierwsze piwo i zaczynało szukać guza.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. - Panie Ford, to jest pora wracać do domu, zajmę się nimi! - wtrąciła się zaraz, zaciskając pewniej dłoń na paskach torby i w duchu pogratulowała sobie, że to tomiszcze wypożyczyła i mogła go teraz użyć nawet lepiej, niż się spodziewała.
      Abigail Wilson to była najmilsza osoba w miasteczku. Najbardziej również rozgadana i waleczna.
      - Chłopaki, dość wygłupów! - rzuciła ostro, patrząc jak starszy pan się zachwiał w tył i oparł plecami o budynek za nim, gdy jeden z dryblasów go puścił. Aż zacisnęła zęby, czy oni próbowali wyszarpać mu pieniądze?! No do cholery tego się nie spodziewała!
      W sumie szans na jakieś potyczki nie było wiele. Chłopaki wystraszyli się jej jtzykow i postawy, bo drobne dziewczę nie było żadnym przeciwnikiem. A Abigail dobrze wiedziała, że jak wniesie alarm, to w oka mgnieniu zbiegnie tu jakiś sąsiad, albo zajedzie radiowóz policyjny. Byki za małym miasteczkiem, by cokolwiek przeszło bez echa. Tylko na jęki Paula nikt już nie zwracał uwagi.
      - Ała! - zawołała zaraz zaskoczona, gdy starszy pan zamiast jej podziękować, zaczął ją szarpać za kurtkę. Do diaska, ona go uratowała!

      [Piszę z telefonu, przepraszam za błędy!]
      Abigail

      Usuń
  12. Niezdolność do pracy pojawia się w najmniej odpowiednim momencie, dokładnie wówczas, gdy zmora przeszłości o nerwowych ruchach i niezmiennie wyważonym tonie głosu staje przed nim, samym swoim obrazem plując mu w twarz konsekwencjami własnych czynów. Łaknie w tej chwili adrenaliny czerpanej z zawodu, a jeśli nie jej - symultanicznych ruchów splecionych ze sobą męskich sylwetek, przyprawiających później o mdłości i palące wyrzuty sumienia. Pierwsza zostaje mu odebrana złamanym obojczykiem i dopiero co wprowadzonym na powrót w staw barkiem, a druga przeklętym poczuciem zdrady, której nigdy nie było. Doprowadzony na skraj szaleństwa w poczuciu, że wparowałby do płonącej choćby stodoły nawet i nieproszony, dławiąc fizyczne męki między ściśle zaciśniętymi zębami, gdyby nie uwielbienie dla zasad i pewność, że stanowiłby wówczas jedynie zagrożenie, obiera jedyną pozostałą ścieżkę: przekroczenie wytrzymałości własnego ciała.
    Otulony blisko dziewięćdziesięcioma stopniami Farenheita organizm zroszony jest obficie potem, kiedy zboczywszy ze szlaku dogonić próbuje czarną rakietę czworonożnej energii. Nie ma żadnych ciemniejszych plam na szarym podkoszulku, on cały plamą jest, bo Charles dawno już stracił rachubę, jak długo biegną. Oddech zaczyna się załamywać, a on tylko co jakiś czas trącony przez gnającego amstaffa nie potrafi wyjść z podziwu, skąd w tym radosnym zwierzęciu tyle siły. Wyrównuje z nim krok tuż przy naturalnym zakręcie otoczonym strzelistymi sosnami, ale tylko na moment, bo Tommy przyspiesza, wchodząc gwałtownie w łuk. Hicks wpada weń zaraz za nim, nie ma jednak możliwości dostrzec potrąconego przez czworonoga mężczyznę. Wpadają na siebie nawzajem, a smukłe ciało uderza wprost, a jakże, w obleczoną w temblak rękę.
    Gwałtowność bólu wypluwa z krtani ni to warkot, ni to westchnienie, po czym strażak uskutecznia pozbycie się nacisku z nadwyrężonej kończyny i połamanego obojczyka przez zaciśnięcie kurczowo zdrowych palców na cudzym ramieniu i postawieniu osobnika pewniej na nogach, ale dla pewności jeszcze go nie puszcza. Wzrok krzyżuje się z innym, znajomym, a przez umysł przebiega krótkie, acz dosadne: szlag.

    OdpowiedzUsuń
  13. [Ja chciałam tylko powiedzieć, że on jest wspaniały i jeżeli kiedyś będziecie potrzebowali kogoś, z kim Rosie przeżywa w milczeniu PTSD, to chyba nie ma lepszej osoby niż Marlow. Ich znajomość może się nawet zacząć od wspólnej niechęci, jeżeli lubicie mieć wroga (ale takiego, który stanie się później przyjacielem!). :D]

    Marlow Hayes

    OdpowiedzUsuń
  14. [Byłabym bardzo, bardzo wdzięczna za zaczęcie, bo przyznam się bez bicia, że nie znoszę zaczynać. Zawsze wychodzi mi to drętwo i więcej tam lania wody, niż fabuły. Więc byłabyś moim wybawieniem ♥]

    Jeff Bradley

    OdpowiedzUsuń
  15. [Dzięki za powitanie!
    Podpinam się pod tym, że Rosie to urocze zdrobnienie i aż się prosi, żeby go używać 🖤
    Chętnie skuszę się na wątek, zwłaszcza, że pod pewnymi aspektami pan detektyw mógłby przypominać Michaelowi zmarłego męża.
    Pytanie czy chcemy ich uwikłać w jakieś detektywistyczne śledztwo, gdzie będzie potrzebna współpraca i będą na siebie trochę skazani, czy masz jakąś inną wizję na ich relację?]

    Michael Carter

    OdpowiedzUsuń

  16. Nie podobało jej się to. Nie podobało ani trochę i złapała nawet pana Forda za przegub, aby ją puścił. A on zaciekle ściskał w paluchach jej kurtkę z przodu i tarmosił ją tak, aż poczuła że robi jej się niedobrze. Z strachu, który nagle znikąd się pojawił, kurde o kilkanaście minut za późno, i z smrodu od nieświeżego spitego oddechu. Zacisnęła zęby i zakleła w duchy, bo na głos nie wypadało i nie miała takich brzydkich nawyków. Jak miała mu wcześniej nie pomóc? Jak mogła udawać, że nie widzi co te gnojki wyrabiały, kiedy ten człowiek był w potrzebie i był bezbronny? Nawet teraz nie umiała się złościć, ale to chyba już powinno się leczyć.
    Pojawienie się wysokiego blondyna zmieniło całkowicie rozkład sił. A pojawił się w idealnym momencie, bo gdy Abi zaparła się nogami i odchyliła w tył, chcąc mocniej wyrwać nawet kosztem kurtki, pan Ford przechylił się, zachwiał i uderzyła o budynek za sobą. Kilka dni temu zdarła sobie na asfalcie łokieć i skórę na udzie, a teraz ten łokieć pojechał znów po chropowatej ścianie, na której został plaster z osoczem i czerwona dziura wyraźnie odcięła się na białej skórze. Kurde powinna nosić niepodwinięte rekawy. Syknęła z bólu i złapała mocniej torbę z książką, gotowa jednak już troszkę mocniej i zacieklej się obronić i już tak mocno nie współczuć pijakowi. Powoli wzbierała w niej złość za taką niewdzięczność. I wtedy pan Ford został odciągnięty w tył. I to tak, jakby w ogóle nie trzeba było się wysilać.
    Stała chwilę, patrząc jak obcy facet, przepędza jej znajomego. Popychał go jak śmiecia, z całkowitą pogardą i obrzydzeniem. Złapała się za łokieć i zacisnęła zęby mocniej, aż poczuła jak ścierają się trzonowce. To było okropne tak traktować człowieka. Ściągnęła brwi i stanęła prosto, odrywając plecy od muru.
    - On nie chciał, na litość boską! - rzuciła głośno, widząc jak stary mężczyzna zachwiał się i popędził do domu. Chryste, oby tylko w mieszkaniu nie rozrabiał, bo sąsiedzi wezwą nocny patrol! I jeszcze żona pana Forda... Przecież niemożliwym było odpoczywać z takim awanturnikiem obok. Już współczuła kobiecie.
    Spojrzała wściekła na obcego i sapneła. Nie, teraz to nie był czas na żadne kłótnie i wyjaśnienia, zresztą do diaska... Skąd się wziął?
    - Co...? - jak wryta stała i patrzyła na blondyna. Dokonał niemałego cudu, bo Abi zwykle mówiła dużo i nie brakowało jej słów, a teraz na kilka milisekund się zacięła jak stara pozytywka. Ale już po chwili napuszyła się, przycisnęła do siebie mocniej rękę, z której sączyła się nowa krew i wycelowała rozzłoszczone spojrzenie w blondyna. - Trzecia, czwarta i siódma, wszystkie pewnie brzmią tak samo! - prychnęła. - Pan Ford jest chory i nieszczęśliwy, nie trzeba nim tak szarpać! Dzięki ci, rycerzu, ale takiego ratunku nie potrzebowałam!
    Odsunęła się, żeby złapać oddech. Jakoś tak było jej teraz zdecydowanie za ciepło.ooarla się znowu o ścianę za sobą i mierząc wrogo blondyna poprawiła szmaciana torbe, podciągając ja na ramię bo wisiała biednie. Nie dochodziło do niej, że mogło jej się coś stać, że pijak nie rejestrujący co się faktycznie wokół niego dzieje, mógł ją skrzywdzić, chociażby poobijać.
    - Co ty sobie w ogóle wyobrażasz, tak wyskakiwać na ludzi? Kim jesteś, że łazisz po nocy i się pakujesz w nieswoje sprawy? - fukneła, świdrujący go może nie tak wrogo jak on ją, ale na pewno dokładnie i z złością. Nawet mogłaby dodać, że zna tutejszego szeryfa i prawie właściwie każdego i jak jej wejdzie w drogę to mu da popalić. Do diaska co za bezczelny typ!


    swoja własna bohaterka

    OdpowiedzUsuń
  17. Puszcza ramię w momencie, w którym z cudzych ust pada pierwsze zdanie, ulepione w cyniczne i zupełnie zbędne słowa, dokładnie takie, jakie zapamiętał w nawiązaniu do tej twarzy. Klatka piersiowa Hicksa faluje w próbie uspokojenia nadal gnającego oddechu, nie nadążającego za postojem, podczas gdy wzrok przesuwa się w górę na ciemną smugę bliżej nieokreślonego brudu na czole, a dalej pary sosnowych igieł miękko osiadłych na potarganych marszem włosach. Odsuwa się o krok w bok, jak gdyby miało mu to pozwolić na uniknięcie fali dalszego wywodu i jest to dobry moment, bo dokładnie wtedy zaaferowany odgłosami rozmowy pies zawraca, stając tuż przed mówiącym. Charles patrzy na jego radośnie merdający ogon, duże oczy wlepione w nieznajomego, a przede wszystkim zapewniający wentylację organizmu długi, wywieszony jęzor.
    - Prosto i w prawo. Po pięciuset metrach powinieneś wrócić na szlak - odpowiada na jedyne zdanie, które jest tego warte i do którego w jego opinii cudza wypowiedź mogła się spokojnie ograniczyć, spojrzenie nadal wbite ma jednak w zwierzę, w łapczywej potrzebie uwagi już liżące cudzą dłoń. Kuca, ostrożnie zsuwając plecak z ramion i wyciąga z niego butelkę wody wraz z psią miską. Napełnia ją i stawia przed Tommy'm, obserwując jak ten odrywa się od miękkiej skóry, by skwapliwie ugasić pragnienie i ochłodzić organizm.
    - Masz wodę? - słyszy, jak to pytanie pada z jego własnych ust kompletnie wbrew woli.

    OdpowiedzUsuń
  18. Cześć! :)

    Ach, jak ja lubię takie postacie. Z pewnością jako detektyw będzie deptał mojej jeszcze nie opublikowanej na blogu Laurze. Gdybyście mieli chęć na jakiś wątek to zapraszam do mojej gromadki. Życzę miłego poniedziałku i dużo, dużo weny!

    Steven Baker, Laura Doe && Geonwoo Parks

    OdpowiedzUsuń