PENELOPE SOPHIA DIXON
18.06.1996 — PRACUJE ZDALNIE JAKO ANALITYK FINANSOWY DLA THE COCA COLA COMPANY — WYWODZI SIĘ Z ZAMOŻNEJ RODZINY DIXONÓW, KTÓRA OD POKOLEŃ ZAMIESZKUJE OKOLICE MARIESVILLE I POSIADA UDZIAŁY W OGÓLNOKRAJOWEJ FIRMIE ZAJMUJĄCEJ SIĘ PRZETWÓRSTWEM DREWNA — JEST PIERWSZĄ KOBIETĄ, KTÓRA W SWOJEJ RODZINIE W LINII OJCA ZDOBYŁA WYŻSZE WYKSZTAŁCENIE — SPOKREWNIONA Z THOMPSONAMI OD STRONY MATKI
Rodzina Dixonów z dziada pradziada stoi na straży ważnych, republikańskich wartości, próbując ochronić mieszkańców Mariesville przed wpływem propagandy sianej przez zdradzieckich demokratów, lewackich patałachów i demonicznych przedstawicieli społeczności LGBT. Zawsze wpajano Penelope, że Bóg jest odpowiedzią na wszystko i powinna się do Niego zwracać w chwili zwątpienia, imigranci kradną miejsca pracy Amerykanom i powinni wrócić tam, skąd przybyli, kara śmierci powinna obowiązywać w każdym stanie, a prawo do posiadania broni jest najświętszym prawem w najlepszym państwie na świecie, jakim bezsprzecznie są Stany Zjednoczone. Jej ojciec, Thomas Dixon, jest wcieleniem konserwatywnego Południowca; według niego każdy mężczyzna powinien odbyć służbę wojskową dla kraju, jako głowa rodziny rządzić domem twardą ręką, podczas gdy zadaniem kobiety jest dbanie o dom, dzieci i zaspokojenie potrzeb swojego męża. Thomas koszmarnie się jednak zawiódł na swojej rodzinie, kiedy jego żona, nie mogąc dłużej znieść psychicznej przemocy, uciekła z domu, a syn okazał się być tak samo słaby jak jego żałosna matka i zamiast bawić się samochodzikami czy udawać żołnierza, wolał bardziej kobiece zajęcia jak gotowanie czy zajmowanie się kwiatami w ogrodzie. Ciężki, skórzany pas ze stalową sprzączką nie był w stanie zrobić z Aarona prawdziwego mężczyzny; zawsze sprzeciwiał się ojcu, rzucał mu wyzwanie na każdym kroku, nie wracał do domu na noc, zaprzyjaźnił się z latynoską rodziną pasożytów żerujących na systemie socjalnym, a na dodatek wyrósł na pacyfistę, który stanowczo odmówił pójścia w ślady pradziadka, dziadka i ojca w Akademii West Point. W obliczu nieposłuszeństwa Aarona uwaga ojca skupiła się na Pen, która zdawała się być idealnie ułożoną córeczką. Chodziła co niedzielę do kościoła, ubierając konserwatywne ubrania zasłaniające każdy milimetr jej skóry, co wieczór czytała Biblię, nasycając się Słowem Bożym, jako nastolatka zaczęła nosić pierścień czystości oferowany jej przez ojca. Przynosiła ze szkoły najlepsze oceny, wychwalana za swoją cichą, potulną naturę, błyskotliwą inteligencję oraz kulturalne wychowanie. Cała uwaga Thomasa skupiła się więc na córce, która jako jedyna zdawała się spełniać jego oczekiwania, a chociaż presja i oczekiwania ojca niemal zabijały ją każdego dnia, Penelope wiedziała, że był to jedyny sposób, aby wydostać się z piekła. Cała fortuna rodziny Dixonów wywodząca się z udziałów w prężnie działającej firmie przetwórstwa drewna Babb Lumber założonej jeszcze w 1835 roku, w której Thomas pełnił obecnie rolę regionalnego prezesa, miała należeć do niej. Ojciec wyłożył ogromne pokłady pieniędzy na jej edukację, opłacając studia na prywatnej uczelni Emory University w Atlancie prowadzonej przez Kościół Metodystyczny, gdzie ukończyła studia z tytułem Master of Science in Business Analytics. Najpiękniejsze jest to, że Thomas nigdy nie podejrzewał swojej słodkiej, niewinnej córeczki o manipulację. Nigdy nie dostrzegł, że pod śliczną maską skrywa się prawdziwa diablica, która w trakcie "spotkań kółka różańcowego" imprezowała w klubie w sąsiednim mieście, niemal upijając się do nieprzytomności i tańcząc na barze w samej bieliźnie, a pierścień czystości był nic niewartą ozdobą, bo dziewictwo zdążyła stracić już w liceum. Każdy, kto był w stanie naprawdę dobrze ją poznać, wiedział, że Penelope jest zbyt pewna siebie, zadziorna i sprytna, by można było nad nią zapanować, ale jej ojciec widział dokładnie to, co chciała, by zobaczył. Popularność w szkole sprawiła, że nikt nigdy nie zdradził jej brudnych sekrecików, a wyskoki Aarona skutecznie odwracały uwagę od Penelope w najbardziej newralgicznych momentach. Sądziła, że po skończeniu uniwersytetu uda jej się znaleźć pracę w Atlancie i wyrwać spod nadopiekuńczej pieczy ojca, jednak Thomas wezwał ją z powrotem do Mariesville, a ona... posłuchała.
Z ojcem łączy ją wyjątkowo skomplikowana relacja. Thomas nigdy nie poznał prawdziwego oblicza swojej córki; jest jednak jedynym członkiem jej rodziny, który wydaje się kochać ją niezmiennie na przestrzeni upływających lat. Jej matka odeszła, porzucając ich, gdy Pen miała jedenaście lat i nigdy nie próbowała nawiązać kontaktu ze swoimi dziećmi, co Thomas skrupulatnie wykorzystał, powtarzając, że miłość jest słaba i zdradliwa, a Penelope powinna znaleźć dla siebie dobrego męża, kierując się rozsądnymi kryteriami. Jej brat przez lata oddalał się od niej coraz bardziej, ponieważ Pen nigdy nie stanęła w jego obronie w konflikcie z ojcem, za to ciągle zbierała profity związane z wyraźną faworyzacją. Nie wie, jak rozmawiać z Aaronem, który znalazł sobie inną, przyszywaną rodzinę, gdzie czuje się w pełni akceptowany. Nie potrafiła zostawić ojca samego na starość, dlatego posłusznie wróciła do Mariesville, gdzie nadal gra przed nim poukładaną córeczkę. To miasto wydaje się być teraz za małe na jej ambicje i potrzeby, ale dla Thomasa liczą się tylko jego korzenie, tradycja i działanie na rzecz lokalnej społeczności, więc ze sztucznym uśmiechem i mordem w oczach Penelope pomaga w organizowaniu lokalnych atrakcji, nawet jeśli wolałaby, żeby wszyscy zaczęli się dławić tymi pieprzonymi jabłkami.
Cześć! Już dawno nie napisałam tak długiej karty postaci, mam nadzieję, że nikogo nie zanudziłam ;) Chciałam w pełni wykorzystać małomiasteczkowy klimat i mimo że Penny nie podziela poglądów ojca to jeśli ktoś chciałby się zmierzyć z prawdziwym konserwatystą Dixonem, spróbujemy takie spotkanie umożliwić! Bardzo ugodowa ze mnie osoba, chyba nie ma pomysłu, na który bym się nie zgodziła, lubię robić burze mózgów i wątki zarówno te bardziej, jak i mniej skomplikowane. Mail: arthvmis@gmail.com
[Może i jest totalną wariatką, która powinna tkwić w odosobnieniu, ale i tak ją kochamy, bo wiemy też, jaka potrafi być urocza. No, czasem. Rzadko. Prawie nigdy. Ale hej! To nasza wariatka, a to wszystko zmienia.
OdpowiedzUsuńPowtórzę się, ale dawno się tak nie wciągnęłam w kartę, zachłystując przy co drugim zdaniu, bo przebijało wcześniejsze, ale nie przygotowywało mnie na kolejne. Uwielbiam to, jak nietypową postacią Penny jest, wiesz o tym, cała jej kreacja mnie zachwyca i napisałabym więcej, ale jej ego i tak ciężko będzie w tak małym miasteczku zmieścić, więc na tym skończę... A niebawem wpadnę z początkiem!]
yours truly,
Damien
[Ja się muszę przyznać, że podglądałam i wcale nie żałuję. Bo wiem i nie raz się już przekonałam, jakie cuda wychodzą spod Twoich paluszków! Podziwiam i zielenieję. <3
OdpowiedzUsuńJestem absolutnie zachwycona Penny. Kreacja oryginalna, zdumiewająca, a złożoność postaci to jakiś kosmos. Na bank z ochotą dałabym jej się wmanewrować w wszystko, co by chciała i jeszcze bym jej za to dziękowała :D
Kawał pięknej karty, taki solidny, porządny i sycący jak najpyszniejszy serniczek! Udanej zabawy i wątków tak porywających, żeby zarwać kilka godzin snu! :) Chyba boję się wysłać do niej Abi, ale w razie gdyby coś, zapraszam]
Abigail
[Tak czułam, że ten pierścień czystości to ściema i fotomontaż! Ależ wyrachowaną kobietkę tutaj sprowadziłaś, chociaż i tak mam wrażenie, że jej zołzowatość to taka trochę jakby zbroja, pod którą kryje się znacznie więcej ciepła. Mam wrażenie, że jest po prostu skrzywdzona, ale niewykluczone, że się mylę :D W każdym razie, witam w tutejszych progach zarówno Ciebie, jak i Twoją pannicę. Niech Penny tańczy sobie na blacie do rana, tylko niech okien sąsiadom nie wybija, dobrze? :D Mam nadzieję, że będziesz bawić się dobrze i tego też życzę – i w to też nie wątpię!]
OdpowiedzUsuńRowan Johnson
[Cudowna jest! Zgadzam się z przedmówcami, że to kawał dobrej postaciowej roboty na bardzo wielu płaszczyznach. Życzę jej spełnienia zawodowego, uczuciowego i towarzyskiego, a przede wszystkim możliwości wyzbycia się tej sztucznej łatki idealnej córeczki, która musi ją uwierać. Jutro odezwę się do Ciebie na maila z propozycją relacji, jeśli oczywiście masz ochotę spoufalać się z moim gburem :D Życzę Ci morza weny, cudownych wątków i samych miłych chwil na blogu!]
OdpowiedzUsuńAmbrose Crow
[Ależ ja ją uwielbiam, świetna kreacja postaci, a końcówka karty to mistrzostwo. Współczuję jej tak toksycznych rodzinnych relacji. Mam nadzieję, że mimo wszystko uda jej się kiedyś wyrwać z miasteczka i żyć dokładnie tak, jak sobie to zaplanuje. Myślę, że z Henrym znaleźlibyśmy kilka punktów zaczepienia, zwłaszcza, że pochodzą z podobnych sfer, więc jeśli miałabyś ochotę coś wspólnie stworzyć, zapraszam :) Życzę dużo weny! :)]
OdpowiedzUsuńHenry J.
Witaj w Mariesville, windflower!
OdpowiedzUsuńTwoja Penelope to prawdziwie intrygująca postać – perfekcjonistka z pozoru, która skrywa pod powierzchnią zupełnie inną naturę. Z pewnością wniesie sporo emocji do miasta i zapewni sporo zaskakujących zwrotów akcji.
Udanej zabawy!
— Jeszcze raz, Marco nie może iść, bo?
OdpowiedzUsuńEstella przewróciła oczami, poprawiając włosy, które przez wzgląd na nagły podmuch wiatru wpadły jej za okulary. Kiedy była nastolatką uparcie wciskała do oczu soczewki, ale raz zdarzyło się jej zapomnieć wyciągnąć je na noc, nabawiła się infekcji i jednocześnie traumy, że oślepnie. Teraz jednak, gdy studiowała, okulary dodawały jej powagi, jak sama twierdziła, z wyraźnie brzmiącą w głosie dumą i pewnością. Wada była na tyle mała, że prawdopodobnie wcale ich nie potrzebowała, nie przez cały czas, ale już na dobre wpisały się w bycie częścią jej osobowości.
— Czy ty mnie w ogóle słuchasz? — Pokręciła głową, posyłając mu rozdrażnione spojrzenie. — Musiał zostać dłużej w robocie, wiesz ile teraz mają pracy? Nie każdy może się lenić przez większość dnia.
Uniósł brwi, nie dopytując już, z jakiego powodu to jemu się obrywa, gdy jako jedyny nie znalazł wymówki, żeby udać się z Estellą na wydarzenie organizowane przez ratusz. Właśnie przez to, że tak mało pracował. Znaczy się, oficjalnie, w radiu. Nie sądził, aby jego siostrę interesowało, że praktycznie każdą wolną chwilę poświęcał na tworzenie nowej muzyki, która chociaż ostatecznie lądowała w folderze wciśniętym w folder, to była obiecującym początkiem. Brak weny twórczej doskwierał mu od wyjścia z ośrodka, przez co dobijał się myślą, że potrzebował stymulantów, aby w ogóle cokolwiek napisać, teraz bezpowrotnie wyzbyty z tej cząstki siebie, która odpowiadała za kreatywność. Siadał przed pianinem i uderzał w klawisze, ale potrafił jedynie naśladować znane już rytmy, to samo z gitarą. Coś się jednak zmieniło, ale nie chciał zapeszać, zwykle mało przesądny, ostatnio pomny na uniknięcie jakiejkolwiek ewentualności mogącej spieprzyć wyjątkowo dobrą passę.
— A… po co my właściwie tam idziemy? — zapytał po chwili. Estella wydała z siebie pełne frustracji warknięcie, ale przyciągnięta za ramię roześmiała się pogodnie. — Nabijam się. Tylko nie za długo, dobra? Może i pracuję mniej niż byś mi życzyła, ale wciąż muszę się przygotować dla moich dwóch słuchaczy.
Wiedział, że będzie pełnił wyłącznie funkcję ozdobną, a po mniej więcej kwadransie siostra kompletnie zapomni o jego istnieniu, zajęta swoimi sprawami. Był na to przygotowany, upewniając się wcześniej, że nie zmarnuje popołudnia aż tak, aby chociażby czegoś nie zjeść. Atrakcje przewidywały bowiem poczęstunek, warsztaty o czymś, o czym nie miał pojęcia (ale był gotów się dowiedzieć), i rozstrzygnięcie konkursu na najlepszą wyklejankę z obierków po jabłkach. Tylko przez chwilę, bo nie był jeszcze aż tak zgorzkniały, zastanawiał się nad tym, jak przedszkolaki powstrzymały procesy gnilne ich obierkowych misiów, kwiatków, chmurek i innych obiektów łatwych do przekalkowania przez skupione na prostocie dzieci. Będzie miał czas się posiąść tę wiedzę. Estella zniknęła nawet wcześniej niż się spodziewał, znajdując swoje koleżanki i wciskając mu do ręki smoothie za dwa dolary, jakby zielona mieszanka warzyw i owoców miała wynagrodzić mu, że nie był teraz w swojej kawalerce, robiąc coś faktycznie przydatnego.
Wsunął rękę do kieszeni spodni, drugą dalej trzymając wilgotny, plastikowy kubek z napojem, który smakował jak breja. Wiedział, że Aaron dałby mu za to po głowie, ale wbrew dobru świata cieszył się, że na głębokie południe nie dotarli jeszcze aktywiści ratujący żółwie, bo dzięki temu wciąż mogli cieszyć się plastikowymi słomkami.
W innym wypadku breja wygrałaby walkę z papierem, a słomka przeistoczyłaby się w smutny zwis ociekający sokiem jabłkowym zmieszanym z innym sokiem jabłkowym. Może wtedy nie mógłby się napić. I na pewno miąższ nie stanąłby mu w gardle. Nie musiałby przycisnąć pięści do ust, aby nie zwrócić na siebie uwagi duszącym kaszlem. To bez znaczenia. Ona i tak odwróciła głowę.
UsuńBył gotów przysiąc, że niezależnie od upływu czasu jej spojrzenie było tak samo elektryzujące. Wiedział, że walczyła ze sobą, aby ukryć zaskoczenie, przykryć je mieszanką niesmaku i obojętności, jakby jakąkolwiek inna reakcja miała sprawić, że zostanie mylnie zachęcony do spróbowania czegokolwiek, chociażby przyjaznego kiwnięcia głową. W najgorszym przypadku zmniejszenia dzielącego ich dystansu, przyciągnięcia jej do siebie i wciśnięcia języka do ust zanim zdąży mu powiedzieć, że go nienawidzi. Byłby bardziej skory do porzucenia wszelkich zahamowań, gdyby gdzieś w pobliżu kręcił się jej ojciec, teraz w wieku, który bardziej niż wcześniej narażał go na zawał. Seniora Dixona nie mogło być jednak nigdzie dookoła, o czym świadczyło kilka nadprogramowych guzików odpiętych w jej bluzce. Zauważył od razu, wciąż głodny tego widoku, jakby nie poznał jej ciała lepiej niż ktokolwiek inny. Jakby nie nosiła na skórze śladu przeznaczonego tylko dla niego.
Była rozbrajająco piękna.
Równie zjawiskowa jak wtedy, gdy pierwszy raz spojrzał na nią inaczej. Wciąż pamiętał z lekcji biologii, że najbardziej wyjątkowe, przyciągające wzrok zwierzęta zwykle okazywały się być jednocześnie najbardziej jadowite. Wpadał w pułapkę i niczego się nie uczył. Penny wyglądała tak, jakby miała wbić mu długopis w oko, debatując nad tym pomysłem tym gorliwiej im bliżej niej się znajdował.
— Mogę dostać ulotkę? — wyciągnął rękę, przygotowany na to, że zostanie w nią uderzony kawałkiem papieru z wizerunkiem Marii Thompson na okładce. Zamiast tego otrzymał jednak zimne spojrzenie i usta zaciśnięte tak mocno, że zaczęły przypominać różową kreskę. — Niezbyt to profesjonalne, bo ja naprawdę chciałbym się czegoś dowiedzieć o… — Urwał, zerkając na zawartość broszury, którą ostatecznie sam wziął między palce. Uniósł nieznacznie brwi, nie mogąc powstrzymać lekkiego uśmiechu. — Wekowaniu. No cóż.
Westchnął, zupełnie jakby spodziewał się, że to wystarczy do rozładowania napięcia. Sprawienia, że ostatnie dwa lata, nawet nieco mniej, kompletnie nie zaistniały, a wszystko znów było… tak samo skomplikowane. Wciąż wolał tamto skomplikowane, gdy krzyczeli na siebie zamiast rozmawiać, a ich ciała zdradzały ich potrzeby i kompletnie wyśmiewały rozsądek. Tak cholernie za nią tęsknił.
— Churri, proszę, kilka minut twojego czasu, dasz mi wyja—
Nie dokończył, urywając w momencie, w którym do stolika z ulotkami podeszła kobieta w wieku jego matki, może trochę młodsza, nieprzejęta toczącą się rozmową. Kompletnie niezrażona przeglądała stos identycznych broszur, zupełnie jakby nie był to kawałek papieru, o którego istnieniu zapomni aż do czasu kolejnego sprzątania torebki, czyli za jakieś dwa miesiące.
— A konkurs na najlepszy obrazek z obierków, to gdzie? — zapytała, patrząc na Penny. Damien musiał przycisnąć palec wskazujący i kciuk do grzbietu nosa. Wiedział, że gdyby byli sami, to już dawno znalazłaby sposób, aby go spławić, ale wciąż nie był gotów na omawianie wszystkiego, co chciał powiedzieć, przy tej połowie miasteczka, która się tu zebrała.
Damien
Miał wrażenie, że minęła cała wieczność zanim kobieta odeszła w końcu od stanowiska, jakby sama rozważała, czy ma jeszcze jakieś pytania, czy rzuci się na żywioł i podejmie największe ryzyko swojego życia - obejrzy resztę ekscytujących atrakcji spontanicznie. Damien westchnął, odprowadzając ją wzrokiem, ociężale przenosząc spojrzenie na Penny dopiero po chwili, jakby wierząc, że rzucanie obelg przyjdzie jej trudniej, gdy będzie sprawiał wrażenie niewzruszonego. Trochę był. Mówiła mu gorsze rzeczy, więc powinna była wiedzieć, że przyrównanie go do śmiecia zrobiłoby na nim faktyczne wrażenie może dekadę temu, gdy dopiero zapoznawał się z jej temperamentem. Teraz był bardziej skupiony na dyskomforcie związanym z miąższem między zębami i tym, że tak naprawdę nigdy nie lubił soku jabłkowego w żadnej postaci. Mary Thompson patrzyła na niego niemal z pogardą ze swojego ulotkowego portretu, i tego, który znów odłożył na stolik, i z tego leżącego na podłodze. Obawiał się, że nie o jego niechęć do legendarnych towarów eksportowych Mariesville jej chodziło. Kobieca solidarność nie miała go jednak zrazić, nawet gdy miał przeciwko sobie ducha kochanej przez ogół założycielki miasta i demona z krwi i kości, swoją Penny.
OdpowiedzUsuń— Zabrali mi telefon na odwyku. Wiedziałaś, że dużo osób zostawia jedno uzależnienie na rzecz drugiego? Podobno obsesja social mediów to plaga pierwszej kolejności, chociaż sądzę, że to była wyłącznie wymówka i po prostu nie chcieli, żebyśmy zadzwonili do jakiegoś dilera. W każdym razie, teraz palę jak pojebany. — Wzruszył ramionami. Nie wiedział, z jakiego powodu w ogóle jej to mówi, ale tylko taka kolej rzeczy wydawała mu się naturalna: Penny wiedziała o nim wszystko. Ta nieco ponad roczna luka ciążyła mu na umyśle. — Ale u ciebie się chyba nic nie zmieniło?
Ton miał delikatnie oskarżycielski. Pobrzmiewała w nim nuta zawodu. Nie miała już osiemnastu lat, więc słuchanie zgorzkniałego rasisty, który winę za wszystkie swoje porażki zrzucał na innych przestało być urocze. Z drugiej strony, o czym też wiedział, gdyby wyrwała się spod skrzydeł ojca w pełni, to może teraz widziałby ją z pierścionkiem na palcu i dzieciakiem przypadkowego idioty w drodze, bo nie byłoby nikogo, kto mówiłby jej, że ten nie jest dość dobry.
On chciał być. Wiedział, że może być.
A jednak nikt, żadna inna osoba na całym świecie, nie była w stanie wywołać w nim mieszanki tak skrajnych emocji. Mógł tylko przewrócić oczami i zapleść ręce na klatce piersiowej, wciąż odczekując kilka sekund dłużej, jakby łudził się, że zaraz sama machnie ręką i przyzna, że powiedziała za dużo. Nie, nie ona, a chociaż kochał Penelope Dixon do bólu, w całej jej zaburzonej wspaniałości, to wciąż miał czasem ochotę nią potrząsnąć i wymusić przyznanie, że zachowuje się jak skończona wariatka.
— No tak, chcę z tobą porozmawiać tylko po to, żeby dobrać się do twoich majtek. Dorośnij, Penny, nigdy nie chodziło tylko o seks, a jeśli takie masz wyobrażenie, to może niepotrzebnie marnuję sobie i tobie czas.
Czuł na sobie zmartwione spojrzenie Estelli, nagle znów zainteresowanej chwilę wcześniej porzuconym bratem. Cała jego rodzina wiedziała, że jego relacja z Penny to huragan gotów przybrać możliwie najbardziej niszczycielską postać w dowolnym momencie. Nie byli temu związkowi przeciwni, ale nigdy nie ukrywali jednocześnie, że chętniej widzieliby ich dwójkę osobno niż razem: bez wybuchów, trzaskania drzwiami, przyciągania tak silnego, że rujnowali wszystko na swojej drodze. Damien nigdy nie był niepoprawnym optymistą, ale nie mógł dać im, ani Penny, wygrać w tej batalii opinii. Byli też dla siebie dobrzy, czuli i kochający. Nikt nie rozumiał jej szalonego umysłu tak dobrze jak on, nikt nie był dla niego taką muzą jak ona. Sprowadzanie wszystkiego do jednej rzeczy, próby wmówienia, że wszystko inne było nic nie warte, podnosiło mu ciśnienie.
A jednak… nie mógł pozbyć się wątpliwości, których istnienie podsycały fakty. Nie panował nad własnymi słowami, już teraz wiedząc, że później będzie żałował, że nie udało mu się zachować spokoju, tak jak obiecał samemu sobie, że zrobi. No i strasznie chciało mu się teraz palić.
Usuń— Aaron przyjechał mnie odwiedzić, dwa razy. A ty? Każdego pieprzonego dnia łudziłem się, że przyjdziesz, ale skoro nie mogłaś się ze mną dobrze bawić, to już nie byłem ci potrzebny? Może jednak masz rację, może zawsze chodziło tylko o seks, a prochy tak namieszały mi w głowie, że widzę rzeczy, których nigdy nie było — wytknął złośliwie. Gdyby nie to, że większość odwiedzających znajdowała się na zewnątrz budynku, to na pewno zostaliby podsłuchani, generując nowy zestaw plotek, które jakimś cudem zawsze omijały uszy pieprzonego Thomasa Dixona. Od powrotu widział go dwa razy, a jego dzień dobry! było umiejętnie ignorowane, być może z racji ironicznego tonu zamkniętego nawet w powitaniu. — Obwiniasz mnie o wszystko, bo zawsze wmawiano ci, że masz rację, ty, nikt inny, ale otwórz w końcu oczy i wyjdź z tej cholernej bańki, którą dla ciebie stworzono, Penny. Nie jesteś nieomylna, a to, co stało się z nami, nie jest tylko moją zasługą.
Żałował, że dał się ponieść emocjom. Nie o to mu chodziło. Naprawdę chciał porozmawiać. Rzecz w tym, że Penny nie za bardzo rozmawiać umiała, a już na pewno nie o swoich uczuciach, cudzych uczuciach i konsekwencjach, które to za sobą ciągnęło. Próbował przebić się przez jej skorupę i chociaż swego czasu odniósł sukces, to teraz wiedział, że cały proces trzeba będzie zacząć całkowicie od nowa. Podjął szereg złych decyzji, których żałował, ale nigdy nie sądził, że przyjdzie mu zapłacić za nie tak ogromną cenę.
— Penelope! — Linda Thompson zmaterializowała się obok nich tak nagle, że Damien wzdrygnął się zaskoczony. — Och, i młody Figueroa. Emily wspominała, że pracujesz w radiu? Muszę kiedyś koniecznie posłuchać.
Wymusił uśmiech, nie mogąc inaczej na widok dobrodusznej twarzy bibliotekarki. Napięta atmosfera nie zraziła kobiety, która zajęła się porządkowaniem już całkiem schludnego stolika, poprawiając nawet płatki kwiatów wetkniętych do ozdobnego wazonu.
— W każdym razie, kochana, potrzeba więcej ulotek dla naszego towarzystwa historycznego. Weź kolegę i przynieście całe pudło ze składzika, dobrze? Jak to będzie wyglądać, gdy zabraknie broszurek, nie możemy na to pozwolić!
i know u love me
[Dobrze to wszystko Penny rozegrała - totalnie podziwiam i jej kibicuję! Choć takie miejscami podwójne życie musi też męczyć.
OdpowiedzUsuńCóż, przychodzę z opóźnionym przywitaniem - i witam cieplutko, życząc jednocześnie samych cudownych historii!]
Eloise
[ Oooh... Ja właśnie też to zobaczyłam. Pytanie tylko, czego Pen może szukać w pensjonacie... Ale na pewno swój powód znajdzie!
OdpowiedzUsuńTo co... Idziemy w to? :D ]
Abi
[Nie chciałabym, żeby Juliet jadła kiedykolwiek jabłko na oczach Penelope ;D To aż strach, żeby się nie zadławić na dobre! A tak całkiem na poważnie, zaserwowałaś porządną historię. Wyróżnia się. Jest zupełnie inna. Taka nieoczywista. Aż ciężko uwierzyć, że przez tyle lat umiejętnie gra idealną córkę przed ojcem, a tak naprawdę to trochę diabeł w ludzkiej skórze ;D Daleko jej do anioła, ale miasteczko potrzebuje takich ludzi, jak ona! Sukcesów na blogu ^^]
OdpowiedzUsuńJULIET MURRAY
— Nawet nie wymówiłem jego imienia, słoneczko, to ty masz obsesję i paranoję jednocześnie. Sprawdzić, czy nie ma go pod stołem? Zainstalował tu podsłuch? Ma dostęp do kamer? Na litość boską, ogarnij się.
OdpowiedzUsuńPenny nie rozumiała, że istnienie jej i jej ojca było zbyt ściśle powiązane, aby można było myśleć o jednym bez myślenia o drugim. Niestety. Wolałby na dobre wyciszyć swoją głowę i zapomnieć o tym, że Thomas w ogóle istniał, teraz na pewno niesamowicie dumny z siebie, że jednak się względem niego nie pomylił, że słusznie ostrzegał swoją ukochaną córeczkę, żałując zapewne, że ta ostatnia wciągnięta kreska nie była również ogólnie ostatnią czynnością, jakiej Damien dokonał. Wiele nocy poświęcił na rozważanie tego wszystkiego, wypominając sobie głupotę i czując wstyd, że ten chujek mógł faktycznie mieć rację, a Penny była dla niego za dobra, z całym swoim szaleństwem, które ktoś inny, ktoś właściwy, być może mógłby okiełznać. Był jednak egoistą, który nie potrafił pogodzić się z myślą, że jego ukochana miałaby znaleźć się w ramionach mężczyzny, którym on nie był, nie dopóki wciąż istniał cień szansy i nadzieja na to, że będą potrafili ze sobą porozmawiać.
Sam nie wiedział, jakiego rezultatu właściwie oczekiwał. Powrotu do tego, co było kiedyś? Do emocji tak silnych, że popychały ich w destrukcyjne strony? A jednocześnie składające się na najlepsze doświadczenia, jakich kiedykolwiek zaznał. Tęsknił za jej śmiechem, za tańcem w kuchni, gdy ubrana wyłącznie w jego koszulkę śpiewała piosenki ABBY, za winem pitym na balkonie, siedząc naprzeciw siebie ze splecionymi nogami, rozmawiając o rzeczach tak abstrakcyjnych, że rozumieć mogły je wyłącznie ich pochłonięte sobą nawzajem umysły. Była wszystkim, czego potrzebował.
Nawet, gdy próbowała go odepchnąć, siląc się na okrucieństwo.
Ktoś, kto Peneleope nie znał, mógłby odpuścić po usłyszeniu wszystkiego, co właśnie mu powiedziała, ale Damien był wyuczony jej reakcji, jej emocji, nawet sposobu, w jaki odgarniała włosy z twarzy, gdy potrzebowała chwili na zebranie myśli przed zadaniem kolejnego ciosu. Znał ją lepiej niż ona sama znała siebie, każdy centymetr jej ciała i każdy zakamarek jej mrocznego umysłu, który przyciągał go mocniej i mocniej, z każdą chwilą szaleństwa jeszcze bardziej. Dopiero przy niej tak naprawdę czuł, że żyje, mogąc zaczerpnąć oddech ściśniętymi obawą płucami.
— I jak sobie to wyobrażasz? Będziemy się widywać w tym cholernym miasteczku i udawać, że się nie znamy? Nie odpowiesz na moje przywitanie, będziesz usilnie odwracać wzrok, gdy będziemy się mijać, wyjdziesz z knajpy, gdy mnie tam zobaczysz? — Przewrócił oczami, nie kryjąc irytacji. — Nie oświadczam ci się, wariatko, chcę po prostu…
Zawahał się. Nie wiedział. Cholera, naprawdę nie wiedział, czego on tak właściwie chce. Miał kilka opcji, ale żadna nie wydawała się dość dobra, wystarczająco satysfakcjonująca, dość rozsądna, chociaż pieprzyć rozsądek. Ostatecznie wyraz jego twarzy złagodniał, gdy na chwilę opuścił wzrok, przyglądając się jej palcom zakończonym schludnymi paznokciami pomalowanymi na blady róż. Nie mógłby zliczyć ile razy zostawiały na jego plecach ślady, ale również przeczesywały jego włosy w czułym odruchu, gdy miał je trochę zbyt długie, a przez to podatne na wiatr, uwielbiające kręcić się, gdy na zewnątrz zaczynało być choć trochę wilgotno. Spojrzenie, które jej posłał, było pozbawione wcześniejszego gniewu, bo chyba w końcu zrozumiał. Mając ją przed sobą, waleczną, piękną, złośliwą i zranioną. Mogła udawać, że ich historia jest zamkniętym rozdziałem, który nie pozostawił piętna, ale oszukiwałaby przede wszystkim samą siebie, bo każdy, nawet postronny obserwator wiedziałby, że to okrutne kłamstwo.
— Chcę, żebyś przestała mnie nienawidzić, Penny.
Przerwana rozmowa nie pozwoliła mu dodać niczego więcej. Nie mógł też domagać się wyjaśnień, nie wiedząc kompletnie, w jaki sposób zinterpretować jej przytyk względem jego rodziny. Wiedział, że będzie musiał o to zapytać, a jeśli nie ją, to na pewno swojego brata czy matkę, osoby decyzyjne, gdy chodziło o wszystko, co miało jakiekolwiek znaczenie. Obawiał się tego momentu, nie chcąc powodować rozłamu, wywoływać kłótni, czy ucinać kontaktu z osobami, które wspierały go niezależnie od wszystkiego. Jeśli jednak dokonali za niego wyboru w kwestii, w której nie mieli prawa tego robić, to był gotów uświadomić im ten błąd. Nagle wszystkie zdawkowe odpowiedzi i unikanie tematu Penelope zaczęło nabierać głębszego, smutnego sensu, jaki wypełniał go poczuciem niepewności oraz strachem przed odpowiedzią. Wiedział, że nigdy nie byli jej szczególnie przychylni, ale to… Dłoń, która znajdowała się w jego kieszeni, wbiła paznokcie w szorstką skórę, zmuszając go do porzucenia tych rozważań, przynajmniej teraz. Pani Thompson i tak przypatrywała mu się ze zmartwieniem, nie chciał dać jej powodów do kolejnych plotek.
Usuń— Jasne, chętnie pomogę. Kim jestem, aby blokować ciekawskim umysłom pochłanianie wiedzy na tak istotne tematy? — zapytał retorycznie, posyłając kobiecie uśmiech, którego - zgodnie z jego przewidywaniem - nie odczytała jako ironicznego.
— Dokładnie, dokładnie o tym mówię! — Ucieszyła się, klepiąc go po plecach. Miała zadziwiająco dużo siły. — Nie zawiedźcie mnie, dzieciaki.
Penny nie zwlekała, zupełnie jakby łudziła się, że niemal biegnąc przez cały korytarz w swoich dizajnjserskich szpilkach nie będzie wyglądała podejrzanie. Damien podążył za nią, wolniej, zostawiając miedzy nimi na tyle dużo przestrzeni, aby mogła pomyśleć, że jednak zrezygnował, ale wiedział, że wówczas wcale nie poczuje ulgi. Prędzej zawód. Na to czekał. Odwróciła się, a on posłał jej szeroki, niemal zwycięski uśmiech, jakby przyłapał ją na czymś, co pragnęła zachować w tajemnicy jeszcze przez chwilę.
— Nie martw się, jestem. Obiecałem twojej ciotce, że pomogę. Jak mógłbym się teraz wycofać?
Penelope siłowała się z kluczem do drzwi schowka, a Damien nonszalancko oparł się barkiem o ścianę tuż obok. Cały zgiełk imprezy zostawili za sobą, teraz docierały do nich wyłącznie pojedyncze okrzyki i śmiechy dzieci, zmieszane rozmowy dorosłych, przypadkowa muzyka przygrywająca wydarzeniu. Wystarczyło, żeby się nachylił, a mógłby lepiej poczuć zapach jej perfum, jego ulubionych, bo chociaż przechodziła przez fazy różnych zapachów, to zawsze wracała do tego, który komplementował najbardziej. Miała teraz dłuższe włosy, a gdy wyciągnął dłoń, aby dotknąć jej karku, to poczuł łaskotanie złotych kosmyków na skórze dłoni. Zadrżała. Wiedział, gdzie skierować palce, wcale nie musząc wciskać ich pod jej ubranie, aby wstrzymała oddech, a jej dolna warga została przygryziona, niszcząc starannie nałożony błyszczyk.
— Powiedz mi, żebym sobie poszedł, każ mi spierdalać, mów mi, że mnie nie chcesz, że tego nie czujesz, że jesteśmy skończeni, że nie masz ochoty, a ja zostawię cię w spokoju…
Nachylił się, nie zmniejszając jednak dzielącego ich dystansu w pełni, po części, aby dalej się z nią podroczyć, ale głównie po to, aby nie odbierać jej wyboru. Bądź jego iluzji.
it's you, it's you, it's all for you
Ile razy kazała mu spierdalać? Ciężko byłoby mu zliczyć, gdyby podjął się tego zadania. Nie chcę cię więcej widzieć rzucane w szale, na przykład, gdy dał się sfotografować z jakąś modelką, której imienia nawet nie znał. Uchylał się później przed wazonem, który kilka dni wcześniej wybierali razem w Anthropologie, bo Penny roześmiała się na propozycję pójścia do Targetu. Wielki bukiet, podarowany z okazji rocznicy-nie-rocznicy, rozsypał się pomiędzy odłamkami ceramiki niewartej swojej ceny, a on zamiast zarzucić jej szaleństwo czuł skok adrenaliny i przyciąganie jeszcze większe niż wcześniej. Złapał ją za włosy, odchylił jej głowę i zostawił na jej szyi pocałunek tak namiętny, że pozostawiony ślad musiała przykrywać golfami przez następnych kilka dni, bo zbliżał się termin powrotu do domu w ramach przerwy od zajęć. To nie był jedyny raz. Mówiła rzeczy, których wcale nie miała na myśli, bo lubiła go prowokować, lubiła przekraczać z nim granice i testować, na jak wiele jeszcze jej pozwoli zanim nie rzuci tego wszystkiego w cholerę. Był chyba jedynym mężczyzną będącym w stanie nie tylko wytrzymać to wszystko, ale też okiełznać jej dzikość w taki sposób, aby wcale jej nie tłamsić. Chwile zawahania nie wpływały na ostateczne wnioski: coś musieli jednak robić dobrze. Takiej namiętności nie można było tak po prostu udawać. Miał wrażenie, za każdym razem, że rozbierając ją odkrywał jej ciało od nowa, przemierzając je językiem i ustami, badając jej reakcje i wyczekując tych, z którymi już był zaznajomiony.
OdpowiedzUsuńKochał jej krzyk, jej swobodę, jej pasję. Ręce zaciskane na pościeli i biodra drżące z powodu wyczekiwanego orgazmu.
Żadna inna kobieta nie była w stanie doprowadzić go do tej samej, choćby zbliżonej przyjemności. Była jego pierwszą, a on był jej pierwszym. Zupełnie jakby chrześcijańscy fundamentaliści mieli w tej jednej kwestii rację, gdy usiłowali wszystkim wmówić, że jedno zbliżenie wystarczyło, aby ciało było oddane tylko tej jednej, jedynej osobie. Nie wierzył, aby Bóg rzeczywiście miał w tym jakikolwiek udział. Wszystko sprowadzało się do nudnych reakcji chemicznych, ale mających jakże wspaniały, ciekawy rezultat.
Nauka wciąż nie była w stanie określić skali wyrażającej to, jak bardzo jej potrzebował. Przesuwając wzrokiem wzdłuż jej ślicznej twarzy, która pierwszy raz od momentu ich spotkania nie zionęła nienawiścią. Patrzył na nią z odległości zaledwie kilku centymetrów, tuż przed bliskością, która rozmyłaby pole widzenia i odebrała mu tę wyjątkowość obserwowania. Jej oczu, policzków, warg, które otarły się o jego i z trudem powstrzymały go od zerwania z niej ubrań na środku korytarza w budynku użyteczności publicznej. Wiedział jednak, że noc spędzona w areszcie i każda plotka, jaka urodziłaby się z powodu ich nieostrożności, byłaby tego warta.
— Wcale nie chciałaś, żebym odszedł, przecież wiesz — odparł, a kącik jego ust drgnął, unosząc się ku górze. Nie mógł opanować hedonistycznej dumy związanej z tym, że chociaż mogła udawać, mogła się wzbraniać, była jego. Zawsze. — Nigdy nie wygraliśmy tej walki.
Po przeciwnym stronie ringu: postanowienie o trzymaniu się od siebie z daleka. Zawsze tak samo słabe, nieprzygotowane do starcia, istniejące wyłącznie jako wymuszona potrzeba poczucia chwilowej kontroli nad swoim życiem. Ale… pieprzyć kontrolę.
Przyciągnął ją do siebie tą dłonią, która dalej spoczywała na jej karku, chwilę wcześniej kciukiem głaszczą linię włosów. Smak jej warg natychmiast rozszedł się po wnętrzu jego ust, słodki i cierpki jednocześnie, jakby wszystko, co składało się na Penelope, musiało być duetem skrajności. Schowek wpuścił ich do środka już bez większych problemów, a drzwi zamknęły z hukiem plecy Penny, gdy Damien przyparł ją do ściany. Jego dłonie przesuwały się wzdłuż jej twarzy, ostatecznie zatrzymując po obu stronach szyi, utrzymując jej podbródek ku górze. Zdążył zapomnieć, jak elektryzujące i niezwykle było to uczucie. Jak mocno potrafiło bić jego serce. Jak bardzo jego ciało było jej oddane, reagując nawet na najmniejszy dotyk. Z wzajemnością. Znajdował się tak blisko, że czuła materiał jego ubrania ocierający się o jej, włącznie z wybrzuszeniem w jego spodniach. Żałował, że to pomieszczenie gospodarcze miało tak słabe światło: chciał ją widzieć, chciał dowiedzieć się wszystkiego na nowo, upewnić, że jego fantazje dalej pokrywały się z rzeczywistością. To musiało jednak wystarczyć.
Usuń— Myślałem, że się zajebię bez twojego dotyku, Penny — przyznał między pocałunkami, coraz bardziej niecierpliwymi. Nie sądził, aby istniało cokolwiek, co mogłoby ją teraz od niego oderwać. Był prawdopodobnie jedyną osobą, która wiedziała jak bardzo seksualna, wyzwolona i świadoma swoich należnych przyjemności była. Szczycił się tym, że nikt nie dotykał jej równie umiejętnie. Nikt nie potrafił tego robić, a ona nie dawała im kolejnej szansy, aby się nauczyli. Była wymagającą kochanką, ale jednocześnie niezwykle wdzięczną, a jej język potrafił czynić legendarne rzeczy. Napisał raz o tym piosenkę, chociaż wytwórnia kazała mu ją schować na dno szuflady i poczekać aż Marylin Manson zainteresuje się odkupieniem tak odważnego tekstu.
Ujął jej podbródek między palce, chcąc utrzymać nieprzerwany kontakt wzrokowy. Wyglądała na niemal zirytowaną słabościami własnego ciała, podczas gdy Damien nie mógł powstrzymać zadziornego, pełnego satysfakcji uśmiechu, gdy wsuwał rękę za materiał jej spódnicy. Nie miała na sobie bielizny, co choć było czymś naturalnym za czasów ich związku, teraz było niespodzianką, która tylko bardziej go podekscytowała. Był gotów ściągnąć jej majtki zębami, ale ta opcja podobała mu się równie mocno. Jej też. Wiedział, że jej też. Wilgoć, jaką poczuł między palcami, sprawiła, że ponownie nachylił się i pociągnął za jej dolną wargę, zostawiając na niej krótki pocałunek.
— Wiedziałem, że się za mną tęskniłaś. — Nie mógł sobie odmówić. Wiedział, że teraz nie ryzykował dostaniem w twarz, czy kolejną obelgą. Jej oddech przyspieszył, a z ust wydobywały się ciche pomruki, które świadczyły o przyjemności spowodowanej ruchem jego dłoni.
i will adore you even after
you change your mind about me
Wiedział, że ten brak majtek nie był decyzją podjętą przez wzgląd na niego, ale to nie miało teraz znaczenia. Penelope ignorująca szafkę z bielizną, ta sprzed kilku godzin, wciąż wierzyła, że nie chce go widzieć, nie chce mieć z nim nic wspólnego i najlepiej, gdyby udało się całkiem wymazać ich wspólną historię, już na dobre. Nawet jej wersja sprzed dziesięciu minut próbowała upierać się przy tym samym, choć determinacja topniała wraz ze wzrostem temperatury ciał, a wystarczyły tylko krótkie, magnetyczne spojrzenia i pożeranie się wzrokiem, nawet podczas dyskusji pełnej złośliwości, obelg i oskarżeń. A może zwłaszcza podczas takiej, jakby ładowali się negatywnymi emocjami, aby dać im upust w ten a nie inny sposób. To nie było zdrowe, nie było też poprawne, nie odnosiło się do kanw żadnych zasad, daleko od jakichkolwiek granic, ale… działało. Damien zawsze uważał normalność za słowo o najbardziej wymuszonej definicji, zastanawiając się, kto podjął decyzję, aby określić jeden zbiór zachowań jako społecznie akceptowalny, pozostawiając szeroką grupę w szarej strefie potencjalnej dezaprobaty. Tworzyli własne normy. Burzliwe, głośne i budzące zgorszenie, ale wiedział, że w ponurych spojrzeniach tkwiła zazdrość wywołana potrzebą skosztowania czegoś równie wyzwalającego, ale nieosiągalnego. Czuł się wyjątkowy. Z ustami na jej karku, palcami poruszającymi się w niej i wolną dłonią, która przez materiał spódnicy ścisnęła jej pośladek.
OdpowiedzUsuń— Ile orgazmów musiałaś udawać, żeby pozbyć się z łóżka tych wszystkich facetów, którzy nie byli mną? — zapytał, a w jego głosie słychać było uśmiech. Owionął jej ucho ciepłym oddechem, zaraz później przygryzając jego płatek, choć nie drocząc się nazbyt długo. Był zachłanny, pragnąc zbadać każdy fragment jej skóry tu i teraz, nacieszyć się jej bliskością, ale jednocześnie niczego nie przeciągać, bo czekał na ten moment zdecydowanie zbyt długo, teraz uwidaczniając swoje zniecierpliwienie. Każda komórka jego ciała rwała się do niej, czcząc ją, adorując, biorąc to, co było mu należne. Uwielbiała jego zaborczość, nie miał wątpliwości. — Wystarczyło, że znalazłem się obok i cała drżałaś z podniecenia, kochanie.
Z wzajemnością, o czym nie musiał wspominać, była tego świadoma. Widziała jego wygłodniały wzrok i czuła na sobie jego łapczywość, jakby za wszelką cenę chciał się nasycić, chociaż było to pragnienie wymagające ciągłego, bezustannego zaspokajania. Z trudem powstrzymał się przed oderwaniem guzików w jej bluzce, teraz chaotycznie rozpinając je zwinnymi palcami, aby odsłonić kolejny fragment jej doskonałego ciała. Penny była próżna, dzięki czemu wyglądała jak modelka wczesnego millenium, wierna tym kanonom piękna, które wielu przestały już obchodzić. Uwielbiałby ją niezależnie od wszystkiego ale to, jak wiele czasu poświęcała na zachowanie swojej doskonałości, doprowadzało go do pierwotnego rodzaju szaleństwa. Tym mocniejszego, gdy znów przyłapał ją na kłamstwie.
— Nigdy nie przestałaś chcieć być moja. — Oblizał wargi, znów przeklinając słabe światło składzika. Ciemnych zawijasów na jej skórze, tuż pod biustem, nie dało się jednak pomylić z niczym innym, a chociaż tak naprawdę wiedział, że kłamała, że na pewno nie pozbyła się swojego tatuażu, to wciąż poczuł ulgę. I jeszcze większe podniecenie. Ich świadectwa wzajemnej miłości i oddania nadal tam były, pamiątki lat durnych, lekkomyślnych i pozbawionych zahamowań. Mógł być teraz o dekadę starszy, ale gdyby znów zaciągnęła go do salonu tatuażu, to nie wahałby się nawet przez sekundę.
Do palców, które wciąż znajdowały się w jej wnętrzu, dołączył kciuk odpowiedzialny za spotęgowanie drżenia jej nóg. Masował jej kobiecość, bez trudu odnajdując ten najbardziej newralgiczny punkt, jednocześnie odbierając Penny oddech. Czuł jej paznokcie na swoich ramionach, samemu zmuszony do powstrzymania cichego westchnienia, bo w spodniach zaczynało boleśnie brakować mu miejsca i wyłącznie resztki silnej woli powstrzymywały go od odwrócenia jej, przyciśnięcia się do jej pleców i zminimalizowania dzielącego ich dystansu.
Pragnął jej tak bardzo, że nie umiał pozwolić sobie na ten egoizm, chciał zapewnić jej coś, o czym będzie mogła myśleć nocą, dotykając się przez materiał piżamy. O jego palcach, o jego języku i jego ustach. O tym, że patrzył na nią intensywnie, gdy jęczała, a całe jej ciało wiło się niekontrolowanie, niezdolne do przyjęcia tak ogromnej przyjemności po tak długim czasie tęsknoty za tym uczuciem.
Usuń— Patrz na mnie. — Wyszeptał stanowczo, chwytając ją za podbródek, aby odchyloną głowę ponownie przyciągnąć do przodu. Chciał widzieć każdą, nawet najmniejszą zmianę w emocjach, każdy rumieniec, lepiej słyszeć wszystkie dźwięki, które z siebie wydawała. Wyzwalała w nim seksualność, jakiej nie był w stanie odkryć nikt inny, wszystkie jego fetysze i zachcianki były związane wyłącznie z jej ciałem. Była wszystkim, czego potrzebował, a dawanie jej orgazmu znajdowało się na szczycie podstawowych potrzeb, całkowicie rujnując hierarchię wypracowaną przez Maslowa. Damien wiedział lepiej. Nie mógł się więc droczyć. Doprowadził ją do ostatecznego spełnienia, przedłużając ten moment nieustającym dotykiem, który przeistoczony w cudowny dyskomfort zmusił ją do zaciśnięcia nóg i niemal płaczliwych jęków. Rzadko kiedy miał ją przed sobą tak uległą, oddaną, gotową pozwolić mu na wszystko, czego pragnął, aby tylko dalej było jej tak dobrze.
Odsunął się niemal z żalem, pozwalając plecom Penny na podtrzymanie jej w pionie, gdy oparta o drzwi walczyła z oddechem.
Z wciąż utrzymywanym kontaktem wzrokowym podniósł palce pokryte jej wilgocią, przysuwając je do twarzy i przeciągając po nich językiem. Słony smak jej podniecenia wypełnił jego usta, wyrywając z gardła cichy pomruk aprobaty, gdy Penny obserwowała go z uwagą wciąż na wpół zamroczoną ekstazą. Chciał więcej. Przyklęknąć przed nią, rozchylić jej uda i sprawić, że zagłuszy nawet ten cholerny, jazgotliwy jazz, którego nawet mimo bycia muzykiem po prostu nie umiał docenić. Wiedział jednocześnie, że to nie był moment, w którym zasłużyła na więcej, poza tym jego chciwość nie odnosiła wyłącznie jej potrzeb, chociaż wiedział, że lubiła jego stanowczość. Ponownie zmniejszył dzielący ich dystans, a te same palce, które nosiły teraz mieszankę jego śliny i jej wilgoci, oparł o jej głowę, naciskając w dół i bez trudu sprowadzając ją na kolana.
— Wiesz, co robić.
somewhere between hopeless
romantic and sex addict
Cześć! :)
OdpowiedzUsuńA to Ci ciekawe zajęcie - w życiu bym na to nie wpadła. Bardzo inspirująca postać, lubimy takie silne babki. Zaproponowałabym Laurę albo Stevie jako koleżankę, ale nie wiem czy dziewczyny odnalazłyby ze sobą wspólny język. Życzę miłego poniedziałku i dużo, dużo weny.
Steven Baker oraz czyhający w roboczych Laura Doe && Geonwoo Parks
[Hell yeah, nasze dziewczyny zdecydowanie są stworzone do tego, żeby roznieść to miasto! I kocham za tekst o dławieniu się jabłkami, które zresztą, według Vimy, nadają się tylko do wybijania okien w domach znienawidzonych sąsiadów. Kreacja Penny niezmiernie mi się podoba, uczeń zdecydowanie przerósł mistrza, czy w tym wypadku, ojca. Może nasze bohaterki miały kiedyś etap wspólnego imprezowania? Vima najwięcej rozrabiała 4-7 lat temu, więc nie jestem pewna, czy zgrywałoby się to czasowo ze studiami Penny?]
OdpowiedzUsuńVima
Edward Murray siedział przy dużym, mahoniowym biurku, stukając palcami o gładką, chłodną powierzchnię. Na ścianie przed nim zegar cykał nieubłaganie, odmierzając każdą sekundę czasu, który nieprzerwanie mijał. Minuta za minutą. Sekunda za sekundą… Minęło piętnaście minut. Piętnaście przeklętych minut, które dłużyły się w nieskończoność, bo on tak cholernie nienawidził spóźniania się. Spóźnianie było nie tylko brakiem szacunku, lecz wyraźnym przedstawieniem, że po prostu sobie nie radzisz, a on nie umiał szanować takich osób. Był zorganizowany i punktualny, wszystko w jego życiu było ułożone i zapięte na ostatni guzik. Niezależnie od tego, czy inni myśleli, że było to głupie albo nudne, on był z tego szczerze dumny, bo mało kto potrafił kontrolować czas i otoczenie, tak jak on.
OdpowiedzUsuńNie lubił braku nieodpowiedzialności, ale jeszcze bardziej nie lubił Penelope Dixon, która powinna była być tutaj piętnaście minut temu. Cóż, mógł się tego po niej spodziewać; najwidoczniej starała się zmarnować jego czas, którego nie mógł już przecież odzyskać. Nie podobało mu się to, że miała tu przyjść, a najchętniej nigdy nie doprowadziłby do tego spotkania. Edward nigdy nie planował współpracy z człowiekiem, który prawie nic dla niego nie znaczył, a Penelope zdecydowanie nie zasługiwała na jego sympatię ani szacunek. Dopóki jednak jego ojciec rządził firmą, musiał go słuchać. Harold Murray doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jego syn od dłuższego czasu szukał doświadczonego, umiejętnego analityka, lecz bez skutku. Wiedział też, ile znaczą dla niego dobre kontakty z przyjaciółmi, więc zaproponowanie Edwardowi akurat Penelope Dixon było, niestety, nieuniknione.
Wziął głęboki oddech, próbując się uspokoić i opanować własne negatywne emocje, które spowodowała sama myśl o tamtej rozmowie z ojcem. Usta zacisnęły mu się w cienką linię, a dłoń przesunęła się automatycznie do mankietu koszuli, gdzie sprawdził, czy idealnie wyprasowany materiał układa się równo pod marynarką. Każdy element musiał być na swoim miejscu, począwszy od ubioru aż po jego życie – poukładane, przewidywalne, kontrolowane. Penelope zdawała się doskonale o tym wiedzieć, najwidoczniej próbując zaburzyć jego porządek i rutynę.
Drzwi otworzyły się, a jego oczom ukazała się sylwetka Penelope Dixon — diabła w stroju pięknej kobiety. Była zaprzeczeniem wszelkich jego wartości i zasad; doprawdy, trudno było mu zrozumieć dlaczego to akurat przy niej przestał się hamować i zachował niczym głupi gówniarz. Nawet jeśli minęło już bite dziesięć lat, sam jej widok wywoływał w nim niesmak, bo przypominał o tym, o czym usilnie starał się zapomnieć.
— Nie przejmuj się — oświadczył, wskazując na wolne miejsce, które czekało na nią od kilkunastu minut — Dziś mam wyjątkowo spokojny dzień. Nie myślałaś chyba, że poświęciłbym ci swój cenny czas w innych okolicznościach, prawda? — oznajmił, z nutą lekkiej kpiny w głosie. Nie kłamał. Edward nienawidził bałaganu, chaosu, czegokolwiek, co odbiegało od porządku – zwłaszcza w harmonogramie. Nie pozwoliłby więc, żeby nieszczęsna Penelope Dixon miała mu to zaburzyć.
Obserwował jej zachowanie, zdając sobie sprawę, że każdy jej ruch był przemyślany. Ależ to był dziecinne i głupie. Oczywiście, że irytowało go jej zachowanie, nie miał jednak zamiaru pozwolić sobie na to, by akurat ona wyprowadziła go z równowagi. W przeciwieństwie do niej, jego życie nie było chaosem, którego granic nie był w stanie przekroczyć. Odwrócił więc wzrok od jej rozrzuconych po jego biurze rzeczy i skupił się na tym, co było celem tego spotkania.
— Czy chcę czegoś od ciebie? — powtórzył po niej, nie odrywając od niej wzroku i zastanawiając się, jak długo uda mu się pozostać profesjonalistą. — Można tak powiedzieć. Ale nie martw się, nie zamierzam żądać niczego zbyt przerażającego — uśmiechnął się ironicznie, dokładnie obserwując jej zachowanie. Cholernie irytowała go ta jej pewność siebie, która dawała jej z jakiegoś powodu poczucie, że może przyjść do jego biura i zaburzać panującą w nim harmonię.
— Możliwe, że masz racje — odpowiedział, powoli rozkładając równo dokumenty, które były mu potrzebne do ich rozmowy. — A jednak wciąż tu jesteś, więc chyba nie ma żadnego problemu? — zauważył. Po chwili jednak podniósł wzrok, widząc że Penelope dalej bawi się w kombinatorstwo. — Wiesz, to jak próbujesz wprowadzić tutaj chaos, zasługuje na nagrodę. Może powinnaś przemyśleć karierę w aranżacji wnętrz, skoro tak bardzo interesuje cię cudze biuro? — pozwolił sobie na złośliwy żart z delikatnym uśmieszkiem na twarzy, tym razem już patrząc z powrotem w swoje dokumenty.
Usuń— Szczerze mówiąc, to nie. Raczej nie traktuję cię jako mojego gościa, wybacz — oznajmił, opierając dłoń o krawędź blatu biurka. Zmierzył ją wzrokiem, powstrzymując uśmiech, gdy usłyszał jej zaczepkę. Najwidoczniej była przekonana, że była jego słabością. Edward jednak nie był tym samym mężczyzną, co przed dziesięcioma laty. Nie pozwoliłby sobie ponownie na bezmyślny wybryk z dziewczyną, której daleko było do tego, co zwykle przedstawiała innym.
– Cóż, Penny, nie musisz się o to obawiać. Nie jestem aż tak podatny na brak kontroli nad sobą, a twoja obecność raczej mnie nuży niż kusi — odpowiedział stanowczo i ponownie wskazał dłonią na miejsce naprzeciw siebie. — Możemy zaczynać?
Ed
Hej :)
OdpowiedzUsuńBardzo mi miło, że ktoś jeszcze mnie pamięta :) Czasem gdzieś się pojawiam, nie pamiętam kiedy ostatnio coś pisałam :D Widzę, że Penelope też zmaga się z problemami na tle rodzicielskim, także mogą sobie z Erin przybić piątkę :D
Dziękuję bardzo za powitanie! Może kiedyś drogi naszych Pań się przetną! <3
Erin
Siedział za biurkiem, starając się zachować pozory spokoju, bo czuł jak napięcie stopniowo w nim narasta. Nienawidził tego uczucia, bo zbyt duża ilość emocji oznaczała brak kontroli, a na to nie mógł sobie w żadnym wypadku pozwolić. Nie chodziło już nawet o jego styl życia czy sposób bycia, który niezmiennie od lat był taki sam… Chodziło o Penelope Dixon, której nie mógł dać przywileju satysfakcji z tego, że udało jej się wyprowadzić to z równowagi. Dobrze wiedział, że bawiła się jego nerwami z bezczelną swobodą. Jej prowokacje, w jego oczach wyćwiczone i przewidywalne, wciąż były irytująco skuteczne. Każdy jej gest był starannie zaplanowany, aby móc sprawdzić granice jego cierpliwości. Jeśli ktokolwiek był mistrzem w sztuce drażnienia go, to niezaprzeczalnie była to Penelope Dixon, jego największa zmora.
OdpowiedzUsuńGdy zaczęła mówić, ton jej głosu kipiał drwiną. Nie był głupi, wiedział że czerpie z tego zadowolenie, widząc że powoli zbliża się do doprowadzenia go do granicy samokontroli. Przyzwyczaił się do jej stylu i jej gierek – teatralne westchnienia, ironiczne słowa, uwodzicielskie spojrzenia… Mimo to, Penelope Dixon była jak burza, której nie można zatrzymać.
Jak mam czerpać radość z denerwowania cię, jeśli usilnie zwalczasz swoje reakcje i psujesz mi zabawę? W odpowiedzi na jej zarzut, tylko delikatnie, lecz cynicznie, uśmiechnął się pod nosem. Przypominała dziecko, któremu brak wrażeń i zabawy. Edward był przekonany, że Mariesville było dla niej nużące. Potrzebowała ciągłej stymulacji i wrażeń, niczym drapieżnik szukając swojej ofiary. Tym razem padło na niego, a z tego najwidoczniej czerpała szczególne zadowolenie.
— Penelope… — zaczął spokojnie, choć ton jego głosu stał się wyraźnie chłodniejszy. — Jeśli jesteś tutaj tylko po to, by mnie drażnić i marnować mój czas, to muszę cię rozczarować. Moje biuro, to nie scena twojego małego przedstawienia — powiedział, posyłając jej przelotne spojrzenie. Jej wyraz twarzy, jak zawsze miał doskonale opanowaną maskę lekkiej, lecz widocznej kpiny. — I wydaje mi się, że zdecydowanie przeceniasz swoją rolę — dodał. nie chłodniejszy. Wiedział, że Penny na pewno nie puści tego bez riposty, kontynuował jednak zanim zdążyła wtrącić swoje zdanie.
— Masz rację — przyznał jej — Nie mogę nic żądać. Ale fakt, że tu jesteś, nie oznacza, że jesteś mi niezbędna — kontynuował. W jego głosie pojawił się cień sarkazmu, a jego chłodne spojrzenie spotkało jej oczy. — Jesteś tylko jedną z kart w mojej talii, Penelope. Tak, mogę cię prosić, ale wcale nie muszę.
UsuńPenelope myślała o sobie dużo. Prawdopodobnie była przekonana, że Edward będzie ją błagał o pomoc, ale wcale nie miał takiego zamiaru. Dixon mogła gardzić jego stylem życia, mogła uważać że jest mdły i przewidywalny. Nie bolało go to, bo w przeciwieństwie do niej, nie mógł pozwolić sobie na chaos i spontaniczność. Był opanowany i kontrolował wszystko, co chciał, i to sprawiało, że zawsze będzie o krok do przodu. Wiedział, że Penny uważała, że ma nad nim kontrolę, że to ona rządzi i może z nim robić co chce. Mógł jej udowodnić, że wcale tak nie jest, ale nie musiał, bo czas sam o tym poświadczy… Teraz jednak chciał jej pokazać, że nie uda jej się wyprowadzić go z równowagi. Nawet jeśli w środku wszystko w nim wrzało, nie miał zamiaru dać jej tego zadowolenia, które tak bardzo chciała osiągnąć.
— Dziękuje za pomoc w aranżacji biura… — uśmiechnął się kpiąco — Ale muszę odmówić. Chaos nie jest tym, czego tutaj szukam.
Czuł, jak napięcie rośnie w powietrzu. Blondynka była mistrzynią prowokacji, a on – opanowania. Wiedział jednak, że w tej grze oboje mieli swoje słabości, było to jednak kwestią czasu, które odkryje je jako pierwszy.
Edward obserwował, jak Penny z nonszalancją przestawia jego starannie ułożony wazon, a potem przekrzywia dyplomy na ścianie. Tak, było w tym coś, co przypominało dziecięce gierki i żałosną zabawę, Edward jednak wiedział, że za tym kryła się jakaś forma komunikatu — prosiła o jego uwagę, a wręcz krzyczała. Niewątpliwie wszystko to było dla niej źródłem niemałej zabawy, nakręcało ją to. Była jednak zawzięta i uparta w dążeniu do tego, by zajść mu za skórę. A on dobrze wiedział dlaczego.
Gdy usiadła na jego biurku, Edward uniósł brew. Jej obecność była tak bliska, że mógł wyczuć zapach jej perfum. Penelope była piękną i pociągającą kobietą, nie mógł jej tego odmówić. Przyciągała uwagę mężczyzn, a on nie był od tego wyjątkiem. Dla Edwarda jednak było potrzeba więcej, by poświecić dłuższą uwagę kobiecie… Penelope mogła być kusząca, kokieteryjna i niezwykle piękna, ale jej osobowość była odrzucająca.
Penny nie okazywała mu szacunku swoim zachowaniem. Drażniło go to, ale czego innego mógł się po niej spodziewać? Edward uśmiechnął się blado, jak gdyby rezygnując z próby utrzymania porządku w tej sytuacji.
— Cóż, skoro już poświęciłaś swoją uwagę mojemu systemowi, to mogę cię zapewnić, że wszystko jest w najlepszym porządku. Może cię zaskoczę, ale nie są poukładane alfabetycznie — spojrzał na nią z chłodnym spokojem. — Nie muszę się tak starać, naprawdę. W końcu to ty, nie ja, robisz z tego przedstawienie — oświadczył, marszcząc brwi w wyrazie politowania nad jej dziecinnym zachowaniem. Zastanawiał się, jak daleko Penelope zamierza się posunąć w tej zabawie. Co było jej celem?
— Wbrew temu, co myślisz, mam pełną kontrolę nad tym, co tu się dzieje — zaznaczył, powoli mierząc ją wzrokiem. — Nawet jeśli masz inne plany, Penny — dodał. Nachylił się nieco do przodu, spotykając się wzrokiem swoich brązowych oczu z jej oczami. — Nie próbuj zbyt wiele, dobrze? — powiedział stanowczo, zaznaczając granice. Następnie odsunął się od niej, przesuwając się fotelem w tył. Nie chodziło o bezpieczną odległość. Po prostu miał jej dość. Dusiła go obecność Penelope Dixon.
Usuń— Zaprosiłem cię tutaj, bo firma Murray Orchards chce złożyć ci propozycję współpracy. To coś, co może cię zainteresować… a nam przynieść sporo korzyści — przeszedł do rzeczy, ignorując jej gierki. — Choć wiem, że nie przepadasz za formalnościami, Penny, w tym przypadku oboje możemy na tym zyskać. Więc zachowaj powagę i na moment skup uwagę na czymś pożytecznym — posłał jej karcące spojrzenie, bacznie ją obserwując. Zegar tykał, a on chciał mieć już te spotkanie z głowy. — Z jakiegoś powodu, jesteś jedną z nielicznych osób, którym mój ojciec ufa na tyle, żeby powierzyć im takie zadanie. Ja nie, ale chyba uda nam się dogadać, prawda?
(jeszcze) opanowany Edward
Obserwował Penelope z uwagą, lecz wzrok jego brązowych oczu był przepełniony chłodem. Nie oddawało to jednak wiernie tego, co działo się z nim w środku, gdzie wzbierały się w nim sprzeczne uczucia. Każdy jej ruch był przemyślany, by brutalnie móc uświadomić mu, że Penelope Dixon nie jest dla niego kimś obojętnym. Usiadła na jego biurku, bezczelna i pewna siebie, wcale nie mając zamiaru tego zmienić, a przy tym rzucała w jego stronę nieustanne prowokacje. To wszystko sprawiało, że poczuł znajome napięcie. Wzrok, który wcześniej starał się kontrolować, w końcu zatrzymał się na jej oczach. W tych jasnych, drapieżnych tęczówkach widział, jak próbowała rozgrywać go niczym partię szachów, analizując jego każdy ruch. Niestety, Penelope go znała, nawet jeśli nie było to czymś, co mu się podobało.
OdpowiedzUsuń— Więc to dlatego tu jesteś? — zapytał tonem, w którym pobrzmiewała ironia, ale na pewien sposób i cień zrozumienia. — Dlaczego tak bardzo chcesz mnie rozdrażnić i marnować mój cenny czas, Penny? Aż tak bardzo ciebie interesuję? — zauważył, tym razem samemu próbując wyprowadzić ją z równowagi. Wiedział, że Dixon była mistrzynią pozorów, ale tym razem była bardziej brutalna i zdeterminowana. Zdawał sobie sprawę, że zapewne odczuwała wobec niego gniew i wściekłość, jakby ich przeszłość – ta jedna, nic nieznacząca noc – nadal żyła w jej pamięci, podczas gdy on robił wszystko, by ją wymazać. I to przecież wcale nie chodziło to, że tamta noc była do niczego. Czuł się wspaniale, mogąc w końcu zrzucić warstwy swoich masek i dając upust temu, co w nim siedziało. Chodziło o coś całkiem innego – coś, z czym nie potrafił walczyć. W jego oczach Penelope Dixon nie była wartościowym człowiekiem, a wspomnienie tamtej nocy przypominało mu, jak nisko upadł. I choćby łączyło ich wiele w ich pokręconym życiu, nigdy nie przyznałby głośno, że z Penelope Dixon jadą na tym samym, nieszczęsnym wózku.
— Penn, ty przywykłaś do chaosu. Ja wolę kontrolę, bo w przeciwieństwie do ciebie, potrafię nad sobą panować — powiedział stanowczo. Przez lata budował swoje życie na filarach kontroli, a ona, jak zwykle, przybyła, by zburzyć to wszystko jednym ironicznym uśmiechem i kilkoma kąśliwymi uwagami. Właśnie dlatego nigdy nie pozwalał sobie na słabość, a teraz z trudem powstrzymywał się od wybuchu, bo dotykała najdelikatniejszych strun jego życia. Jej obecność zawsze go prowokowała do tego, by odrzucić maskę spokoju, ale przecież to była jego gra, jego zasady, jego świat. Dlaczego ona miałaby je łamać? Nigdy nie przekonywał go argument, że w pewien sposób byli do siebie podobni. Niewątpliwie cenił sobie sympatię jej ojca, ale gdyby mógł, wymazałby ich rodzinę ze swojego życia i nigdy nie dopuścił do tego, by Penelope pojawiła się na jego drodze. Edward Murray, nawet jeśli trzymał się sztywnych ram narzuconych mu przez ojca, to odnajdywał w tym wszystkim pewne ukojenie. A jeśli kiedykolwiek w jego życiu miałoby to ulec zmianie, nie chciałby, aby stało się to przez Penny. Budziła w nim to, co złe, a tego poczucia nie znosił. Emocje niszczyły wszystko, a on miał do stracenia zbyt wiele.
Każde jej pytania trafiały w czułe punkty – o wiele bardziej, niż chciałby przyznać. Czy wiesz, czego szukasz? – te słowa cały czas brzmiały w jego umyśle. Oczywiście, że wiedział, czego szukał – stabilności, porządku, sukcesu, który mógłby zapisać na koncie swojej rodziny. A Penelope pojawiała się i podważała to wszystko, by choć przez chwilę poczuć satysfakcję, jak gdyby nie była zdolna do innych, głębszych uczuć. Wiedział, że stać go na więcej niż stać się ofiarą bezsensownych i żałosnych gierek Penelope Dixon, jednak gdy wspomniała o Alexandrze, coś w nim zadrżało. Penny zawsze miała tę tendencję, by podważać wszystko, co było stabilne w jego życiu. Wyszydzać to, co sam wybrał – jakby każde jego działanie musiało mieć ukryty motyw, jakby nie wierzyła, że cokolwiek, co robił, mogło być szczere. I choć on sam nie wybrał sobie narzeczonej, to nie chciał, aby dotykała tej części jego życia. Alex była ponad te gierki. Penny mogła jej nie znać, mogła nawet nie rozumieć ich związku, ale Edward wiedział, że Alexandra miała w sobie więcej wartości, niż Penny potrafiła dostrzec.
Usuń— Zazdrość? — zaczął powoli. Spojrzał na Penny z powagą i zdecydowaniem, które rzadko jej okazywał. — Myślisz, że moja narzeczona by się tym przejęła? Tobą? — uniósł brew, nie kryjąc nuty ironii. — Ona nie musi udowadniać mi swojej wartości. Uwierz mi, budzi we mnie emocje i uczucia, których ty nigdy byś nie była w stanie.
Z jego tonu pobrzmiewało coś więcej niż tylko obrona Alexandry. Edward chciał jasno dać do zrozumienia, że nie zamierza pozwolić Penny na podważanie jego życia, a przede wszystkim na atakowanie kobiety, która była uczciwa i godna szacunku. Penny, choć świetnie grała w te emocjonalne gierki, nie miała w tym przypadku przewagi.
Uprawiałeś już seks na tym biurku? Westchnął z politowaniem. To było takie typowe dla niej; taka śmiała, bezczelna insynuacja.
Edward oparł się o biurko, pochylając lekko do przodu, w końcu nawiązując pełny kontakt wzrokowy z Penelope, jakby chciał zmusić ją do skonfrontowania się z prawdą, której ona również unikała. W jego oczach błysnęła determinacja, ale też zmęczenie tym ciągłym tańcem wokół siebie, grą pozorów, którą prowadzili od lat. Tak, była jego skazą na idealnym wizerunki i już tego nie zmienią, ale nie potrafił traktować jej poważnie, gdy ciągle szukała intryg. Nie ruszała go jej chwilowe uspokojenie się czy słowa wskazujące na to, jak bardzo jej nie znosi. Przecież nie mógł kłamać. Penny rzeczywiście mogła budzić w nim wiele emocji, które były obrzydliwie trudne do opanowania, ale nawet wtedy, gdy poddał się i dał unieść chwili właśnie z nią, wciąż jej po prostu nie lubił. Chociażby tak mu się wydawało.
— Zaczynam wierzyć, że żaden argument nie przekona cię do tej współpracy, skoro tak bardzo utrudniasz tę rozmowę — zauważył. Nie miał zamiaru jej prosić, wcale jej tutaj nie chciał. Penelope byłaby ciężarem tej firmy, niestety jego ojciec nie potrafił dojrzeć do takiego spojrzenia. — Penny, wiesz że jestem uparty i zawzięty. Mogę znaleźć kogoś innego na twoje miejsce, bo nie jesteś niezastąpiona. Powiem nawet więcej… Murray Orchards poradziłoby sobie nawet beze mnie. Tym bardziej poradzi sobie bez ciebie i twoich gier, które usiłujesz tu rozgrywać. — powiedział stanowczo. Wstał z fotela i podszedł do niej, stając tuż przed nią, na tyle blisko, by dzieliła ich jedynie cienka granica do popełnienia kolejnego błędu i uczynienia kolejnej, podłej skazy na jego wizerunku.
— Mogę cię prosić, Penelope, mogę cię nawet błagać — zaczął, patrząc jej w oczy. Stało się. Był wściekły. I tym razem chodziło już o wiele więcej niż tylko o tę cholerną współpracę. — Ale wciąż nie zyskasz mojej sympatii, prawdopodobnie nawet szacunku. Wiesz o tym, prawda?
(nie)opanowany Ed
Abigail kochała swoje miasteczko. Cztery lata pobytu w Atlancie były dla niej może nie koszmarem, ale tez nie spełnieniem marzeń. Tłok, szum, chaos i pęd, tego było za wiele. Ostatecznie jednak cieszyła się, że obronę miała za sobą, mieszkanie zdała właścicielowi i nawet odzyskała część kaucji, a ostatni bagaż z miasta przyjechał wraz z nią z powrotem do Mariesville. Cztery lata to dość długo, aby poznać inne życie, inne miejsce i inne tempo mijających dni, ale też dostatecznie, by docenić odległy dom, za którym się tęskni. Ona wyjeżdżając wiedziała, że wróci i gdy faktycznie zrealizowała swój plan, odetchnęła z ulgą.
OdpowiedzUsuńPensjonat był w jej rodzinie od pokoleń, a przejęcie rodzinnego interesu zupełnie jej nie przytłaczało. Nie mogła się tego doczekać! Od dziecka obserwowała rodziców, to jak opiekowali się domem (bo był to ogromny dom, a jedna część parteru za kuchnią urządzona została na prywatne mieszkanie jej rodziców, którzy zawsze byli na miejscu) i jak dbali o gości i od dziecka chciała robić dokładnie to samo. Urodziła się w odpowiednim miejscu i o odpowiednim czasie, żyła w zgodzie z tym, co ją otacza i pragnęła właśnie takiego losu, jaki otrzymała. Chyba nie mogłoby być lepiej! Nie czuła wewnętrznego zgrzytu, nie przeżywała żadnego buntu, nie szukała żadnych nowych bodźców, nie miała innych ambicji, zupełnie tak jakby to wszystko było dla niej stworzone. Rozumiała tych, którym było tu wszystkiego za mało, życie płynęło zbyt wolno i się nudzili, chcąc wyrwać, ale nie podzielała ich odczuć. Ona zapłaciłaby, aby nikt jej stąd nie ruszał.
Pensjonat od kilku lat przeżywał bardzo dobry okres, a rezerwacje na portalach globalnych, które Abi wprowadziła na początku studiów z znajomym w ramach projektu na zaliczenie, dały im więcej zysku, niż oczekiwali. Ostatecznie więc dziewczyna czuła, że przyczynia się do rozwoju rodzinnego biznesu już od dawna, a teraz gdy była już na miejscu i mogła wszystkiego doglądać osobiście, jej serce niemalże fruwało. Była zachwycona tym, że choć jeden z jej wielu planów realizuje sie bez żadnych problemów.
Kończyła kroić cieplutką jeszcze szarlotkę, z której unosił się tak piekny aromat, aż sama miała ochotę skubnąć trochę ciasta, które upiekła jej mama. Sama nigdy nie brała się za ten przepis, tutaj w okolicy nieudana szarlotka była prawie grzechem, pozostawała więc przy brownie ozdabianym kwaśnymi owocami i sernikami na zimno, choć niestety piekła raczej rzadko przez brak czasu. Była pełna energii i wszędobylska, ale też rozsądna i wiedziała, kiedy może podpaść. Była raczej z tych osób, które trzymają się bezpiecznych opcji, ale tylko w przypadku, gdy mogą komuś sprawić przykrość, lub nadepnąć na odcisk, bo w innych wypadkach była roześmianym harpaganem, który zaraża uśmiechami i teraz również na jej twarzy malował się przyjemny wyraz, a kąciki ust miała mocno uniesione i coś sobie pod nosem nuciła.
To były ostatnie dni, gdy mogli zaprosić gości do ogrodu na tyłach pensjonatu na poczęstunek w ogrodzie. Wieczoru robiły isę chłodne, dni coraz krótsze, a na dodatek noce bywały całkiem zimne. Kiedy Abi rozniosła talerzyki i wyłożyła przy każdym krześle ukrojony kawałek, usłyszała tak jak i inni krzyk pełen strachu i rozpaczy. Nie zdążyła nawet pierwsza się ruszyć, bo przed nią kilkoro gości wystartowało jak w wyścigach krótkodystansowych niczym strzały, lecąc z aparatami, by uwiecznić sytuację na pamiątkę. Ruda w podskokach ruszyła za nimi, sięgając od razu po telefon, bo w razie prawdziwego ataku czegokolwiek z lasu, lepiej dzwonić od razu do kliniki, aby przygotowali szczepionkę na tężęc i nici do szycia. Nikogo jednak nie było a krzyk... właściwie wziął się znikąd?
Abigail wyszła dalej bliżej drogi i rozejrzała się wokół. Turyści natomiast wrócili do stołu, skoro nie mieli czego fotografować. I wtedy rozkręciła się awantura i wykłócanie o ciasto.
UsuńZawróciła, słysząc pretensjonalny ton i staneła przy stole, patrząc na to, co się właśnie rozkręcało. Nie lubiła kłótni, unikała konfliktów i starała się zażegnać wszystkie nieporozumienia zawczasu. Sama była pogodna i ciepła, troskliwa i otwarta na ludzi, nie miała żadnych wrogów (chyba), a więc wiedziała, że da się z wszystkimi żyć w zgodzie.
- Chwileczkę, to bardzo nieelegancko tak rzucać oskarżenia - pokręciła głową, podchodząc do chudego mężczyzny, który prawdopodobnie potrafił być bardzo opryskliwy i nieprzyjemny, o czym wspominała jej już nawet pomagająca im w pensjonacie dziewczyna, bo podobno był niemiły i skory do awantury już w dniu, gdy przyjechał sie meldować.
Ruda spojrzała po stole i dostrzegła brak ciasta na kilku talerzykach. Cholera, a tym razem mama upiekła tylko jedną blaszkę! Jabłka były znakiem firmowym miasteczka i choć mogli zaproponować jeszcze zwykły sernik, to na pewno nie udobrucha tu nikogo.
- Wszyscy przecież wyszli zobaczyć, co się dzieje na zewnątrz, może to koty wbiegły... - zauważyła, patrząc na kobietę o pulchniejszych kształtach łagodnie, bo przecież nie było potrzeby się od razu awanturować. To co mówiła, to było tak mało prawdopodobne, że sama nie byłaby skłonna w to uwierzyć. Nie szło jej ratowanie sytuacji.
- To prawda, oprócz pani! - rzucił ktoś zza jej pleców i Abigail, aż spieła ramiona.
Bo rzuciliście się do atrakcji! A jakby faktycznie był tam niedźwiedź, to trzeba by było ratować człowieka, a nie robić zdjęcia! nie było możliwości, że powiedziałaby na głos to, o czym właśnie pomyślała. Była zbyt grzeczna. Obróciła się natomiast i spojrzała zdumiona taką kąśliwością na osoby, stające bliżej wejścia.
- Też tam byłam - mrukneła, czując, że na policzki wykwita jej rumieniec z zdenerwowania.
bardzo niepewna Abi!
OdpowiedzUsuńBył wściekły. Ale nie była to wściekłość, która prowadziła do wybuchu, gdzie słowa padają bez zastanowienia, a gniew przelewa się przez usta jak niekontrolowana rzeka. To nie był ten moment, kiedy człowiek wpada w szał, tracąc kontakt z rzeczywistością. Wręcz przeciwnie – to była wściekłość wyrachowana, zimna jak lód, która przekształcała go w manipulatora. Gniew, który nie miał go zniszczyć, a ją. Penelope. Każdy ruch, każde spojrzenie było przesiąknięte pasją, ale i czymś mrocznym, niebezpiecznym. Mógł przestać, miał taką możliwość. Ale jej obecność rozrywała na strzępy każdą jego decyzję, ciągnęła go w kierunku, w którym nie chciał iść, ale nie mógł się powstrzymać. Było w niej coś, co dotykało najgłębszych zakamarków jego duszy, tych, których nie chciał nawet przed sobą odkrywać, nawet jeśli z trudem kiedykolwiek mógłby to przyznać.
— Nie uciekam od tego, co mi pisane — odparł chłodno. — Możesz uważać mnie za tchórza, ale oboje dobrze wiemy do kogo z naszej dwójki należy do miano — zauważył, a jego głos ociekał pogardą. Penelope mogła udawać, że kontroluje sytuację. Była przecież uwielbiana – jej ojciec, Harold, cała masa ludzi w Mariesville, dosłownie wszyscy kupowali obraz grzecznej córki ważnego człowieka. Ale Edward widział ją taką, jaką była naprawdę, bez masek i pozorów. Czytał z niej jak z otwartej książki. Wiedział, że pod tą fasadą kryło się coś mroczniejszego, coś, co ją samą zżerało od środka. Wiedział to dlatego, bo sam był dobrym aktorem, a kłamstwo nie było mu obce. Być może dlatego z początku mieli cieplejsze relacje, które ostatecznie uległy zmianie przez tę jedną noc. Była jednak pewna różnica, która szczególnie ich oddzielała. Edward potrafił przystosować się do tego, co dał mu los, nawet jeśli oznaczało to ukrywanie tego, czego rzeczywiście pragnął. Przywykł do grania i kłamstw, tłumaczył sobie jednak to faktem, że kierował się w pewien sposób altruizmem – i rzeczywiście tak było. Odrzucał głos, który podpowiadał mu, by odpuścić, a wszystko po to, by uszczęśliwić innych. Nikogo nie krzywdził po drodze, oddawał siebie samego dla dobra rodziny i nazwiska bardziej niż ktokolwiek wcześniej. Penny tego nie potrafiła. Szukała swojej korzyści, nie potrafiąc zrzucić tych wszystkich masek, które zakładała przed innymi. Wydawało jej się, że miała kontrolę nad wszystkim, ale Edward wiedział jak daleko leżało to od prawdy. Peneleope mogła sobie wmawiać, że oboje prowadzili podwójne życie, kiedy w rzeczywistości tylko ona jedyna grała w tę grę. Murray wyrzekł się siebie, podczas gdy ona nie miała na tyle odwagi, by zostawić to wszystko i samej żyć tą rzeczywistością, której pragnie. Chciał jej to powiedzieć, naprawdę. Chciał jej powiedzieć, że to ona wróciła do ojca, nie potrafiąc nawet w odrobinie pokazać kim w rzeczywistości jest, podczas gdy on ukrywał tylko jedno przed ojcem – pragnienie normalnego, spokojnego życia. Chciał jej powiedzieć, że to nie on bawił się w ukryciu, by później udawać kogoś kim nie jest. Pragnął dobitnie dać jej do zrozumienia, ze z ich dwójki to on był bardziej autentyczny od niej.
Nie zrobił jednak tego. W zamian stał się kolejnym rozgrywającym w grze rozpoczętej przez Penelope Dixon i nie miał zamiaru łatwo zrezygnować.
Satysfakcja. Dokładnie w taki sposób opisałby uczucie, które zaczynało w nim rosnąć, łącząc się w parze z wściekłością, która go ogarniała, gdy obserwował twarz Penelope. Mogła twierdzić, że nie chodziło o niego, tylko o zabawę i intrygę. Penny lubiła się droczyć, ale to przecież jemu poświęciła tę szczególną uwagę. Pragnęła go wyprowadzić z równowagi, zmusić do ponownego rozpalenia tej namiętności, której echo wciąż brzmiało między nimi. Bolało ją to i dobrze to wiedział – bolało ją, że po ich wspólnej, płomiennej nocy Edward Murray odwrócił się i już nigdy nie spojrzał za siebie. Minęło dziesięć lat, a Penelope Dixon była tu, próbując rozbudzić coś, co nie powinno juz nawet istnieć.
Usuń— Dobrze wiesz, że nie muszę cię błagać — jego głos prawie szeptał, choć jego spojrzenie było twarde jak stal. Oboje doskonale wiedzieli, że tym razem mówili juz o czymś innym. — Ty to robisz, Penn. Błagasz o moją uwagę — wyszeptał. Była pociągająca, piękna i namiętna. Nie można było oderwać od niej uwagi, a już tym bardziej rozproszyć tę chemię, która wisiała między nimi w powietrzu. Edward wiedział, że Penny miała racje – sięgała do części jego duszy, której nienawidził w sobie najbardziej. Tej części, która wcale nie doprowadzała go do upragnionej wolności, a cielesnych, nic nie znaczących pragnień. Penelope nie potrafiła zrozumieć, że to nie było to, czego rzeczywiście chciał. Teraz jednak za wszelka cenę był gotów jej to uświadomić.
Jej dotyk go rozpalał. Czuł, że był gotów na więcej. Gdyby odpuścił te ostatnie poczucie kontroli, które w tej całej gamie uczuć trzymało go w ryzach, mógłby poddać się jej juz teraz, w tym gabinecie na tym cholernym mahoniowym biurku. W zamian jednak mial zamiar trochę pobawić się nie z nią, lecz nią samą.
Nie protestował, gdy rozpinała guziki jego koszuli. Obserwował jej twarz, wędrując z zadziornego wzroku jej hipnotyzujących oczu po usta, których smak mógł poczuć ponownie. Mogła nazywać go nudziarzem, ale tylko on był w stanie dać jej tę pasję i namiętność, o którą krzyczał jej wzrok. Wszystkie chwyty są dozwolone. Przyjął to do informacji. Przesunął dłonią po jej nogach, a następnie opuszkami palców ścisnął jej uda. Nachylił się do niej jeszcze bliżej, drugą dłoń kładąc na dole jej pleców, wędrując w dół. Przesunął ją do siebie i dzieliły ich tylko marne milimetry. Czuł dotyk jej ciała, mógł przysiąc że zadrżała podobnie, jak on. Ich usta stykały się, a on tak łatwo mógł połączyć je w namiętnym pocałunku, dokładnie tak samo, jak wtedy. Ale nie, nie teraz. To była gra, a on zamierzał prowadzić ją do samego końca.
— Penn, powiedz mi, dlaczego zakładasz, że tylko przy tobie czuję ten pożerający mnie ogień? — zapytał, jego głos był teraz ledwie słyszalny, brzmiąc niskim, intymnym tonem. Nachylił się nad nią, czując zapach jej perfum, które działały na niego niemal hipnotycznie.— Jak byś się czuła, gdybym ci powiedział, że Alexandra rozbudza we mnie tę pasję, której tak bardzo pragniesz? — wyszeptał do jej ucha. Tym razem to on chciał doprowadzić ją do pasji, nie mógł jednak powiedzieć, że te słowa były kłamstwem. — Jak zniesiesz myśl, że jej jeden dotyk rozpala we mnie większy płomień niż całe twoje ciało? — powiedział, a jego słowa były jak uderzenie. Zazdrość była jego bronią, a on wiedział, jak jej użyć. Przycisnął ją mocniej do siebie, jego dłoń przesunęła się do wewnętrznej strony jej uda. Wiedział, że Penny zadrżała. Ale to nie miało znaczenia, bo liczyło się tylko to, że chciał wygrać.
Ed
Każde słowo Penelope było nasycone złością, dumą i niezłomnym pragnieniem, aby odzyskać kontrolę. W swoich oczach była pewna swojej prawdy – święcie przekonana o swojej racji. Jednak on wiedział, że jej słowa, choć intensywne, nie zmieniały niczego w jego rzeczywistości. Słuchał ich, pozwalając, by opadały w powietrzu bez echa, jakby straciły swoją siłę w obliczu tego, kim naprawdę był. Gdyby oboje nie byli tak uparci, być może mogli nawet stworzyć coś solidnego – przyjaźń opartą na wzajemnym zrozumieniu i szacunku. Zamiast tego grali w teatrze hipokryzji, gubiąc się w swoich niedopowiedzeniach i emocjonalnych gierkach, które skazywały ich na nieuchronną porażkę. Jeszcze nie rozumieli, że w tej grze nie ma wygranej.
OdpowiedzUsuńCisza zapadła, niosąc ze sobą ciężar niewypowiedzianych myśli. Edward czuł, jak emocje kotłują się w jego wnętrzu, a on balansował na krawędzi utraty kontroli. Jeśli się podda, złamie nie tylko swoje wartości, ale i zdradzi Alexandrę. Kiedyś łączył ich układ, który pozwalał na takie sytuacje; teraz jednak nie potrafił wciąż sądzić, że to było aktualne. Po tym, co przeżył z Alexandrą w Meksyku, nie mógł już patrzeć na żadną inną kobietę.
Brunet wyczuł jej bliskość – ciepło jej oddechu i jej ciało coraz bardziej nachylające się w jego kierunku. Dixon zawsze miała ten magnetyzm, który przyciągał go wbrew jego woli, rozpalając w nim skrajne emocje. Nic przy niej nie było neutralne. Gdyby los potoczył się inaczej, gdyby może to Penelope była jego narzeczoną, ich relacja byłaby prostsza – oparta na pożądaniu, namiętności, pozbawiona głębszych uczuć. Mogliby zrozumieć się w tym prymitywnym tańcu pragnień, przenosząc tę pasję do sypialni, bez wyrzutów sumienia, bez poczucia winy. Tak jednak nie było. Sytuacja była inna, a moment, w którym się znaleźli – tym bardziej. Jeszcze te dziesięć lat temu dokładnie w takiej chwili zrzuciłby z siebie wszelkie maski, oddając się namiętnościom i rozkoszy, które przyniosłoby ich zbliżenie. Bo Penny była nie tylko piękna i pociągająca – była ponad wszystko hipnotyzująca. Tym razem jednak to nie wystarczało, nawet jeśli napędzało go pragnienie.
— Masz rację — odpowiedział w końcu, błądząc dłońmi po jej nogach. Oplótł je wokół swojego ciała i nachylił się nad nią jeszcze bardziej, badając ją uważnym spojrzeniem. Jego wzrok nie ukrywał podniecenia, jakby chciał, żeby wiedziała, jak mocno działała na jego zmysły. — Alexandra nie budzi we mnie tego, co ty — dodał, pozwalając swojej dłoni wsunąć się pod materiał jej bluzki. Delikatnie muskał palcami jej skórę, wiedząc, że te drobne gesty wywołają w niej pożądanie. Chciał doprowadzić ją do tego, by błagała o jego bliskość, bo przecież właśnie tego chciała. Mógł jej to dać, ale w tym momencie liczyła się tylko ta gra, a on był zdeterminowany, by pokazać jej, jak dużą ma nad nią kontrolę.
Jej usta znalazły się na jego szyi, a Edward nie próbował jej powstrzymać. Wręcz przeciwnie, przyciągnął ją bliżej, tak jakby chciał pokazać, że sam też tego pragnie. Czuł, jak ich ciała drżą od wzajemnego napięcia, a namiętność zaczynała wypełniać przestrzeń między nimi. Był w pełni świadomy tego, że Penny pragnęła go całym sobą, że jej ciało krzyczało o jego dotyk.
— Penny… — westchnął, gdy jej usta przesuwały się wzdłuż jego szyi. Nachylił się nad nią, pozwalając, by jej dłonie błądziły po jego ciele, tak jak kiedyś. Ale nie zamierzał tak po prostu się poddać. Zdecydowanym ruchem objął dłonią jej szyję, unosząc jej twarz ku sobie, by ich usta zetknęły się zaledwie na moment. Napierał na nią swoim ciałem, niejako odkrywając swoje karty i pokazując, że naprawdę jej pragnie. Oddychał szybciej, ale czuł że ona również. Oboje biegli równie szybko w tym pędzie pasji i namiętności, wystarczyło tylko by jedno z nich poddało się i mogliby na nowo przeżyć tę rozkosz. Pozwolił, by chwila trwała, a przez kilka uderzeń serca Penny nawet mogła myśleć, że Edward pragnie jej bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
UsuńJego usta znalazły się nad jej szyją, gdzie złożył delikatny, lecz rozpalający pocałunek. Jego druga dłoń wędrowała wzdłuż linii jej tali, a on doskonale wiedział, jak bardzo ją rozpalał. Mogła mówić o tym, jak jej pragnął, nie dostrzegała jednak tego, że on widział w niej to samo, a nawet jeszcze bardziej. Penelope krzyczała o jego bliskość; jej wzrok mówił sam za siebie — chciała jego pocałunków, jego rozkosznego dotyku, jego pieszczot. Pragnęła poczuć w sobie to, jak płonie Edward Murray.
— Myślisz, że tak łatwo wrócimy do tego, co było? — szepnął jej do ucha, przesuwając wszystko, co znajdowało się na biurku, na bok. — Że oddam ci kolejną część siebie, żebyś mogła mnie dalej dręczyć? — jego głos był lodowaty, pełen wyzwania. Napierał na nią coraz bardziej, aż prawie leżała na blacie. Ich ciała się stykały, a Edward z rozmysłem rozszerzył jej nogi, aby mogła czuć go jeszcze intensywniej. Patrzył jej prosto w oczy, nie odrywając wzroku od jej ust.
— Alexandra nie budzi we mnie tego, co ty — powtórzył swoje słowa prosto w jej usta — Ona budzi we mnie coś, czego nigdy nie mogłaś mi dać. To, co dla ciebie jest ogniem, dla mnie jest zaledwie jego cieniem — szepnął, pociągając dłonią wzdłuż jej szyi aż po jej dekolt. Nagle ścisnął jej uda, wywołując jeszcze większe napięcie, ale tym razem nie chodziło o pożądanie. To był pokaz siły, demonstracja, że Penny może go pragnąć, ale nigdy nie będzie miała nad nim pełnej kontroli. Było w tym coś, co cholernie mu się podobało – to, że doprowadzał ją do tego, by płonęła namiętnością, jednocześnie pokazując, jak bardzo jej nie znosi. Było w tym coś okrutnego, a jednocześnie coś, co tak dobrze definiowało ich duet. Byli pełni sprzeczności, a jednocześnie tak dobrze się uzupełniali.
— Oczywiście, że wracałem — powiedział wręcz dysząc. Ułożył się nad nią, ich ciała się stykały, a on zadrżał po raz kolejny. Położył dłoń na jej biodrze, a drugą wciąż trzymał na jej nodze. — Nie mam zamiaru cię okłamywać… — zaczął — Pragnę cię prawie tak samo, jak kiedyś, Penn — powiedział pewnie, wręcz rozkosznie. — Ale nie na tyle, byś była warta tego, żebym niszczył to, co mam z Alexandrą — wyszeptał, patrząc jej prosto w oczy. Jego głos był zimny, lecz spokojny, jakby to, co mówił, było jedyną prawdą, którą miał do przekazania. Żadne z jego słów nie było wyrazem emocji – były czystą decyzją.
Cofnął się, przerywając ten zmysłowy taniec pasji i pokus. Jego dłonie opuściły jej ciało, a spojrzenie, którym ją obdarzył, było wręcz obojętne. Otarł delikatnie miejsce na swojej szyi, gdzie jeszcze przed chwilą czuł ciepło jej ust. Zrobił to tak, jak gdyby chciał zetrzeć ten moment. Wiedział, że ją to zdenerwuje, być może właśnie o to mu chodziło. To, co jednak zrobił, nie było wyrazem jego uciekania czy powstrzymywania się. W tamtej chwili pragnął Penny, ale wcale jej nie chciał. Być może Penny jeszcze przed chwilą miała wrażenie, że wszystko jest na wyciągnięcie ręki, że za moment Edward złamie swoje własne zasady i ulegnie. Ale on nie dał jej tej satysfakcji. Odrzucił ją po raz drugi.
Edward odsunął się powoli, jakby z perfekcyjnym spokojem, w kierunku lustra, która wisiało na jednej ze ścian. Spojrzał na siebie. Zapiął guzki koszuli, wyrównał marynarkę. Następnie poprawił włosy, które lekko roztrzepała, a jego twarz wykrzywił cyniczny, nieco rozbawiony uśmiech, jakby wszystko to było tylko żartem – grą, którą zagrał perfekcyjnie.
Usuń— A teraz, Penny — zaczął z pozorną lekkością, jakby mówił o czymś zupełnie błahym — oczekuję odpowiedzi na naszą propozycję pracy. Prześlij mi ją w dogodnym dla ciebie czasie. Proszę, byś kierowała się profesjonalizmem, nie emocjami, dobrze? — Rzucił jej chłodne, pełne wyższości spojrzenie, doskonale wiedząc, że Penelope mogła odmówić, ale równie dobrze zdawał sobie sprawę, że była zbyt mocno uzależniona od swoich gierek i doprowadzania go do szaleństwa, by móc zrezygnować z regularnej współpracy, a tym samym spotkań, z Edwardem Murrayem. Penelope Dixon była pełna paradoksu i kontrastu – z jednej strony nieprzewidywalna jak żywioł, a z drugiej tak oczywista w swoim działaniu.
Odwrócił się na pięcie, podchodząc do swojego biurka, kompletnie ją ignorując, jakby całe to spotkanie straciło na znaczeniu. Spojrzał na zegarek, a potem wskazał dłonią na drzwi.
— Nasze spotkanie dobiegło końca — powiedział z opanowaniem, posyłając jej uprzejmy, lecz fałszywy uśmiech. Jego spokój i zimna pewność siebie były bardzo dostrzegalne. Nie było w tym teatralności czy udawania. Edward Murray po prostu wiedział, że postąpił w zgodzie ze sobą, a Penny musiała pogodzić się z tym, że ta część jego osobowości, która do niej należała, po prostu umarła.
you can't always get what you want
Wiedział, że ta impreza to zły pomysł. Nie było w niej nic niezwykłego. Jedna z wielu, które organizowali tego lata. Miriam świetnie czuła się w roli gospodyni, wychowywała się w dużej rodzinie i o takiej też zawsze marzyła. Ich posiadłość mogła pomieścić pluton małych Spencerów i chociaż swoich dzieci mieli jedynie dwoje, to drzwi do ich domu zawsze były otwarte. Arthur był nieco bardziej introwertyczny, jego rodzina zawsze trzymała się na uboczu, budując prestiż na odosobnieniu i elitarności. Początkowo fakt, że Midge zawsze dbała o to, by dom tętnił życiem, sprawiał mu dyskomfort, jednak widok szczęśliwej żony mu to wynagradzał. Zresztą dobrze wygłuszony gabinet lub pusta zacieniona oranżeria zawsze były miejscami, gdzie mógł się ukryć przed piskami dzieci lub niechcianymi kontaktami towarzyskimi aktualnych gości.
OdpowiedzUsuńElizabeth miała wracać na dniach do Princeton, więc to był idealny pretekst do tego, by zebrać rodzinę i przyjaciół na jedno z ostatnich w tym roku barbeque. Nie cieszył się na wyjazd córki, więc zupełnie nie miał nastroju do świętowania. Planował odbębnić główny obiad, dotrzymać chwilę towarzystwa teściom i rodzicom, po czym zaszyć się gdzieś z Thomasem przy bourbonie. Dixon w ostatnich dniach zachowywał się nieswojo, był rozkojarzony, rozemocjonowany i wiecznie czymś zajęty. Nie narzekał nawet tyle, co zawsze. Już wcześniej wzbudziło to u Arthura ciekawość na tyle dużą, że zamierzał wypytać Thomasa o powód tej zmiany, ale Dixon uprzedził go niejako, zapowiadając, że ma dla nich jakąś niespodziewaną informację.
Wiedział, że impreza się przedłuży. Zawsze wszystkie spotkania kończyły się nad ranem, gdy z najwytrwalszymi opróżniali jego piwniczkę, zostawiając ją w opłakanym stanie. Zawsze był przekonany, że nie ma opcji, żeby zabrakło alkoholu i zawsze był zaskoczony, gdy prawda okazywała się nieco inna. W ostatniej chwili zdecydował się jeszcze uzupełnić zapasy i gdy pojawił się na tarasie, niemal wszyscy zajęli już miejsce przy stole. Dostrzegł posiwiałą głowę spóźnionego Dixona i…
— Penelope — mruknął cicho, zajmując miejsce naprzeciwko niej. Kiwnął jej formalnie głową. Nieco zbyt długo zawiesił wzrok na jej twarzy, by następnie odwrócić się do przemawiającego Thomasa.
Co do jednego Dixon miał rację, tej informacji Spencer zdecydowanie się nie spodziewał. Przyzwyczaił się już do myśli, że Penn będzie pojawiać się w jego życiu jak zmora, by go dręczyć co jakiś czas wizją tego, czego zawsze pragnął, a czego nigdy nie miał mieć. Od kilkunastu lat, odkąd na własne oczy przekonał się, że ona nie jest już małą, niewinną dziewczynką, a bezwstydną kurewsko seksowną kobietą, nie potrafił pozbyć się z głowy widoku jej rozchylonych w rozkoszy ust i nagich nóg zaplecionych na męskich biodrach. Pojawiała się regularnie w jego snach, była jego najczęstszą fantazją. Jej jęki odbijały się echem w jego głowie, jej prowokacyjny wzrok prześladował go i dręczył, nie dając spokoju. Był przekonany, że to tylko chwilowa fascynacja młodą dziewczyną, coś tak złego i nierealnego do spełnienia, że jego racjonalny umysł będzie w stanie sobie z tym poradzić. A jednak minęło już tyle lat, a ta myśl wracała nieprzerwanie. Za każdym razem, gdy pojawiała się w jego życiu choćby na krótką chwilę.
UsuńI za każdym razem to niespodziewane uczucie głodu, pragnienia i podniecenia było coraz większe. Jakby był narkomanem na głodzie, choć nigdy nie brał. Nigdy wcześniej nie czuł niczego podobnego i tylko myśl, że do niczego nigdy między nimi nie dojdzie, pozwalała mu wykrzesać z siebie resztki opanowania.
— Na stałe? — dopytał, siedzącego obok Thomasa, umyślnie ignorując Penny. Każde spojrzenie w jej stronę było ryzykiem, że jego chłodna maska opadnie.
— Wyobrażasz to sobie? Wynajęła sobie kawalerkę. Uważam, że to głupota, ale wiesz, jaka ona potrafi być uparta. — Dixon za bardzo był skupiony na jedzeniu, by zauważyć, jak Arthur zerka kątem oka na jego córkę.
Odetchnął w duchu, widząc, że William zabawia ją rozmową. Słuchał trajkotania rozentuzjazmowanej Miriam, która już snuła plany, jak pomóc Penelope zadomowić się ponownie w jej rodzinnym mieście, ale całą jego uwagę pochłaniała scena po drugiej stronie stołu. Starał się nie obserwować ich otwarcie, jednak nie miał nawet gdzie uciec wzrokiem. Ze wszystkich jebanych miejsc przy tym długim na pięć metrów stole musiała wybrać akurat krzesło naprzeciwko.
Wiedział, że ta impreza to zły pomysł. Irracjonalna zazdrość, która ściskała jego żołądek i zaciskała mocniej palce na srebrnych sztućcach była tak silna, że miał ochotę wstać od stołu. Odpowiadał półsłówkami Thomasowi, który snuł jeden ze swoich wywodów, popijał cydr z kwaśnych jabłek i co jakiś czas łapał Pen twardym, kamiennym wzrokiem. Widział, że go dręczyła, że to wszystko było tylko grą, która miała testować jego opanowanie, a tego nie mógł przecież stracić. Nie mógł przegrać. Ani teraz, ani nigdy.
Zupełnie nie był przygotowany na ten dotyk. Jej widok to było już zbyt wiele, ale kontakt z jej skórą był gwoździem do jego trumny. Złapał ją wzrokiem na ułamek sekundy. Jego spojrzenie niemal natychmiast uciekło do jej soczyście czerwonych ust. Miękkich, pełnych i znów lekko rozchylonych, jakby chciała mu przypomnieć, do czego są zdolne.
— Thomas mówił, że znalazłaś kawalerkę. W której części miasta? — dopytywała Midge.
Arthur podniósł przewróconą solniczkę i podał ją zirytowanej Elizabeth, która strofowała brata za jego otwarte umizgi w stronę Penelope. Thomas pochłaniał właśnie kolejną porcję grillowanych żeberek i odwrócony tyłem rozmawiał ze stojącym za oparciem jego krzesła Parkerem, właścicielem sieci sklepów meblowych w tej części stanu.
— Jeżeli będziesz potrzebowała pomocy z czymkolwiek, to chętnie pomożemy, prawda, Arthurze? — szczebiotała dalej uszczęśliwiona Miriam, trącając męża delikatnie łokciem.
Spencer drgnął lekko, zaskoczony tym gestem. Wywołany do odpowiedzi, kiwnął jednak głową, przesuwając powolnym spojrzeniem po siedzącej przed nim Penny. Rozpiął kołnierzyk koszuli, opierając się nieco wygodniej na krześle.
— Jasne, nie bój się prosić — odpowiedział krótko, nie spuszczając z niej wzroku.
UsuńWystarczył przelotny dotyk jej dłoni, by chciał słyszeć jej prośby cały czas. Wyszeptane, wykrzyczane i wyjęczane. Gwar toczących się dookoła rozmów zlewał się w jeden niezrozumiały szum. Chciał chwycić Miriam za rękę, gdy resztką rozsądku próbował przywołać się do porządku, jednak trącił palcem leżący na stole nóż, zrzucając go na ziemię.
Odsunął krzesło i kucnął, by go sięgnąć. Gdy wszedł na taras, Penelope siedziała już przy stole. Nie miał okazji widzieć jej w pełnej krasie. Nic nie przygotowało go na widok, który miał teraz przed oczami. Widział dokładnie jej długie opalone nogi, między którymi leżał upuszczony nóż. Sięgnął po niego, muskając przypadkiem rękawem koszuli gładką skórę na jej łydce.
Mr. S.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńTo było zbyt absurdalne, by mogło być prawdziwe. Miał wrażenie i miał nadzieję, że to wszystko jest jakąś jego dziwną halucynacją. Słuchał wymiany zdań między Miriam i Penny, ale kompletnie nie docierał do niego sens ich słów. Jedyne, co słyszał, to padające z ust jego słodkiej zmory samotna, bliski kontakt. Przyjmował każdy wymierzony w niego cios i z każdym kolejnym coraz bardziej mrużył oczy z niemą naganą. Kroczyła po bardzo cienkiej linii, za którą nie było już odwrotu. Omal się nie zakrztusił, gdy Midge uparcie próbowała rzucić mu Penelope pod nos. Gdyby nie wiedział, że to niemożliwe, przysiągłby, że obie zmówiły się przeciwko niemu, by wystawić jego wierność na próbę. Przez moment ta myśl nawet zaświtała mu w głowie, jednak szybko wykluczył ją jako zbyt absurdalną. Nie dawał żonie żadnych podstaw do podejrzeń, był przykładnym mężem, niemal wzorem cnót małżeńskich. Zaspokajał wszystkie jej potrzeby. A że podczas seksu myślał o innej? O tym nie miała jak się dowiedzieć.
OdpowiedzUsuń— Arthur na pewno ci pomoże, prawda, kochany? — Miriam bezlitośnie plotła sznur na jego szyję. Chwyciła go za ramię i uśmiechnęła się słodko do panny Dixon. — Biedactwo pewnie nie może się nawet porządnie wyspać. Łóżko to bardzo istotna rzecz, możesz przecież zrobić sobie krzywdę, jeżeli rama się pod tobą załamie.
— Wpadnę, jeżeli będę w mieście — odparł krótko przez zaciśnięte zęby.
Wiedział doskonale, jak skończyłaby się jego wizyta w mieszkaniu Penelope. Wolał trzymać się bardziej zatłoczonych miejsc. Na samą myśl o tym, że zostałby z nią sam na sam, w dodatku w miejscu, w którym nie miałby kto ich przyłapać, robiło mu się gorąco. Rozchylił lekko usta, oddychając nieco ciężej. Potarł kark, zawieszając ciężkie spojrzenie na jej zarumienionych policzkach, na unoszącej się coraz szybciej piersi. Chciał czuć satysfakcję, widząc, że Penny męczy się równie mocno, ale zamiast satysfakcji czuł tylko narastające podniecenie. Wiedział, że nawet niemal pięćdziesiątki na karku, wciąż podobał się kobietom. Rzucały mu długie spojrzenia spod rzęs i zachęcające uśmiechy, które bez trudu ignorował. Miał w swoim życiu wszystko, czego mógł chcieć i potrzebować, walidacja ze strony kobiet innych niż jego żona była mu całkowicie zbędna. A jednak z Penn było inaczej. Gdy ponad dziesięć lat temu pijana i prawdopodobnie nie do końca świadoma tego, co robi, dała mu do zrozumienia, że jest nim zainteresowana, trudno było mu w to uwierzyć. Był przekonany, że to tylko chwilowa fascynacja młodej dziewczyny dojrzałym facetem. Kiedy jednak z upływem lat, widział, że jej zainteresowanie nie znika, zaczął wypatrywać wszelkich jego oznak. Nie chodziło już nawet o kruche ego starzejącego się faceta, a o fakt, że jej głód, jej nieskrywane pragnienie wzmagało jego własne. Pragnął jej, chciał robić z nią rzeczy, których nie próbował nawet z Miriam, a sama myśl, że mogłaby patrzeć w ten prowokacyjny, zachęcający sposób na kogoś innego, wzbudzała jego zazdrość.
— Mógłbyś wpaść do Penelope, gdy będziesz odwoził wieczorem rodziców — zaproponowała Midge, wstając od stołu, gdy kucnął po nóż. Przejechała dłonią po jego barku. — Jeżeli oczywiście nie masz żadnych planów, Penny. Zresztą Arthur na pewno nie będzie miał nic przeciwko, żeby ciebie również odwieźć, skoro nie wracasz z Thomasem.
Nie słuchał już Miriam. Gdy odchodziła od stołu, on był już zbyt skupiony na nogach Penny. Na jej stopie zakrywającej teraz nóż. Podniósł wzrok akurat, by napotkać jej spojrzenie.
Uniósł brew, słysząc jej bezczelny szept. Igrała z ogniem.
— Ja nie proszę — mruknął, unosząc kącik ust w leniwym uśmiechu.
UsuńCzuł, że krew buzuje mu w żyłach. Widział dokładnie każdy ruch jej dłoni. Gdy coraz bardziej podwijała sukienkę, on coraz mniej nad sobą panował. Nie pomagał mu fakt, że wiedział doskonale, co czeka na niego między jej udami. Czuł, że sam sztywnieje, niezobowiązujące jeansy nie były pod tym względem litościwe i dokładnie czuł swoje narastające podniecenie. Panujący dookoła zgiełk, przebijające się co jakiś czas głosy Thomasa, Elizabeth i Willa zupełnie nie miały już znaczenia. Penny doskonale wiedziała, co robi i robiła to skutecznie. Nagle poczuł suchość w ustach, gdy uniosła się delikatnie na krześle i zsunęła majtki. Nawet nie próbowała się kryć, nie zasłaniała się wstydliwie. Pokazywała mu wszystko to, o czym nieustannie myślał, dokładnie to, czego nie miał prawa mieć. Zwilżył wargi językiem, gdy jej majtki zsunęły się po szczupłych łydkach.
Złapał ją za kostkę i podnosząc jej nogę delikatnie do góry, zsunął bieliznę z jej stopy. Najpierw jednej, a później drugiej, tej, którą nakryła nóż. Nie spieszył się, ale też nie zrobił nic więcej. Nie przesunął palców wyżej, nie musnął ustami wierzchu jej stopy, mimo że miał ją tuż przy twarzy. Wsunął wilgotne majtki do kieszeni spodni i wziął nóż, by następnie wycofać się spod stołu. Chciał wstać i odejść, jednak wiedział, że przez dłuższą chwilę nie będzie w stanie tego zrobić. Miriam ponownie zajęła miejsce obok niego i zaczęła zachęcać obecnych do dokładania sobie jedzenia.
— Will, może mógłbyś donieść mi i cioci Almie czerwone wino? — poprosiła syna, wyrywając go z zażartej dyskusji z Elizabeth i Caroline, córką Almy, na temat wyższości Princeton nad Yale.
— Nie trzeba, Will. Ja przyniosę — zaoferował się od razu Arthur. Potrzebował chwili wytchnienia, kilku minut z dala od tej niegodziwej kusicielki, przez którą omal nie zrobił ogromnej głupoty. Przekonał się już wielokrotnie, że Penny jest małą bezwstydnicą, ale nie spodziewał się, że będzie zachowywała się aż tak ryzykownie. I chociaż nie mógł przestać myśleć o kawałku cienkiego materiału, który schował do kieszeni, to wiedział, że będzie musiał z nią o tym porozmawiać, gdy nie będzie miał tak ogromnej ochoty robić z nią czegoś zupełnie innego.
zawsze pomocny Pan S.
Arthur dokładnie pamiętał moment, w którym Penelope przestała być dla niego tylko uroczą córką Dixona. Niejednokrotnie budził się zlany potem, gdy przez sen jego udręczony umysł podsuwał mu ten sam obraz. Jej wygiętej w rozkoszy, zroszonej potem szyi, błyszczących prowokacyjnie oczu patrzących na niego spod długich rzęs i ust, które - mógłby przysiąc - układały się bezgłośnie w jego imię. Wiedział, że to niemożliwe, że musiało mu się przewidzieć, że pod wpływem szoku jego umysł sam wykreował ten ostatni szczegół. Penny nigdy nie mówiła do niego po imieniu. Zawsze był wujkiem, by później stać się panem Spencerem i panem S. Nikt nigdy nie zwrócił uwagę na tę subtelną zmianę. Do Miriam wciąż zwracała się ciociu lub po imieniu, do niego zaś nigdy. Zdawał sobie doskonale sprawę, z czego to wynikało. Wiedział doskonale, że to właśnie w tamtym momencie, gdy przyłapał ją w możliwie najbardziej intymnej chwili, gdy na własne oczy przekonał się, że niewinna Penny, której czystością i nieskazitelnością z dumą obnosił się Thomas, ich relacja całkowicie i nieodwracalnie uległa zmianie. Gdy zobaczył ją wtedy nagą, rozgrzaną, dziką i bez cienia skruchy, przepadł. Najbardziej zaskoczyła go jego własna reakcja. Nie czuł zawodu, ani przez moment ten widok nie wywołał w nim oburzenia lub sprzeciwu. Czuł tylko czyste pragnienie, niechcianą zazdrość i całkowicie niezrozumiałą złość. Złość na to, że dotykają jej inne dłonie, że jej nogi oplatają inne biodra, że jej jęki przeznaczone są dla innych uszu.
OdpowiedzUsuńDopiero później, gdy odwrócił się od tego widoku i odszedł bez słowa, przyszedł czas na wyrzuty sumienia. Wiedział, że zachowa sekret Penny dla siebie, że Thomas nigdy nie dowie się, jaką małą grzesznicę chował pod swoimi skrzydłami. Wmawiał sobie, że to nie jego tajemnica, że to nie do niego należy uświadamianie Dixona, że prędzej czy później to i tak wyjdzie na jaw. W rzeczywistości jednak pokusa dalszego obserwowania Penelope w tym nowym świetle była zbyt duża. Coraz trudniej było mu zachować dystans, gdy jak zawsze rzucała mu się na szyję na powitanie, gdy siadała na jego kolanie, choć była już zdecydowanie za duża. Wymagało to od niego nadludzkiego opanowania, by nie chwycić jej za pośladki, by nie przycisnąć jej mocniej do siebie, gdy obejmowała go podczas składania świątecznych życzeń, by nie spełnić każdej jej bezmyślnie rzuconej prośby, którą bezwstydnie szeptała tak, by nikt inny nie słyszał. Nie ustawała w trudach, by go złamać i za każdym razem był o włos od tego, by to zrobić. By całkowicie zaprzepaścić wszystko dla jednej nocy z nią, kurwa, nawet dla chwili przyjemności, którą obiecywały jej usta.
Wiedział doskonale, że powinien to skończyć raz na zawsze. To była niebezpieczna gra i chociaż oboje ryzykowali, on mógł stracić wszystko to, co budował przez prawie trzydzieści lat swojego życia. Ale nie potrafił, czerpał jakąś sadystyczną przyjemność z zostawiania jej na skraju wytrzymałości, mokrej, rozgrzanej i nienasyconej, a równocześnie masochistyczną z powodu udręki, który wywoływał w nim ten niezaspokojony głód, który sam odczuwał.
Gdy odchodził od stołu, starał się wybrać moment, w którym żadne oczy, poza jedną błękitną parą, nie będą na niego skierowane. Wiedział, że Penny zauważy. Jego twarz mogła nie zdradzać zbyt wiele, choć wprawione oko mogło dostrzec napięte mięśnie żuchwy, drgający policzek, pociemniałe zmrużone oczy, które z trudem odrywał od siedzącej naprzeciwko blondynki, ale nie potrafił ukryć swojego wzwodu, toteż wycofał się szybko i niepostrzeżenie, wykorzystując chwilowe zamieszanie nad krojonym właśnie plackiem z jabłkami. Nie potrafił skupić myśli, gdy wsuwał dłoń do kieszeni i czuł pod palcami materiał jej majtek. Penny mogła być jego końcem. Była dzika i nieujarzmiona, a co najgorsze, miał wrażenie, że była gotowa na wszystko, by doprowadzić go do zguby.
Chciał ochłonąć, jednak gdy tylko znalazł się w półmroku piwniczki, nie potrafił się powstrzymać i wyciągnął z kieszeni swój prezent od Penelope. Jej subtelny zapach i samo wspomnienie jej rozchylonych nóg, jej rozbawionych oczu i złośliwego uśmiechu wystarczył, by całe opanowanie, które odzyskał przez te kilka chwil, zniknęło. Wiedział, że niedługo będzie musiał odejść od stołu na dłużej i trochę zmniejszyć swoją udrękę, ale teraz zajął się szukaniem odpowiedniego wina dla swojej żony i jej siostry. Właśnie wyciągał ze stojaka jedną z butelek, gdy drzwi za jego plecami skrzypnęły cicho.
UsuńMiał ogromną nadzieję, że to Will przysłany przez Miriam i ogromną nadzieję, że to nie Will. Odwrócił się, słysząc przekręcany klucz w zamku i wiedział, że jego pragnienia i jego obawy właśnie się ziściły. W pomieszczeniu panował półmrok, rozpraszany jedynie wątłym, ciepłym światłem rzucanym przez podświetlane półki i regały. Widział ją dokładnie w tym skandalicznie krótkim białym kawałku materiału, który miał jej służyć za sukienkę, a który teraz przyciągał go jak latarnia zbłąkany okręt.
— Powinnaś… Nie, my powinniśmy przestać. To było już zbyt ryzykowne, Penelope — mruknął chłodno, odkładając butelkę i opierając dłonie o stojący przed nim niewielki blat. Pochylił do przodu, patrząc na nią otwarcie.
Po raz pierwszy tego dnia zupełnie się nie krępował. Patrzył na nią surowo i z dezaprobatą, a równocześnie tak zachłannie, że gdyby mógł rozebrać ją wzrokiem, stałaby przed nim zupełnie nago. Chciał jej przemówić do rozsądku, zganić, zakończyć to raz na zawsze. Jak zawsze. I jak zawsze zupełnie zatracał się w jej błękitnych oczach, w słowach tak słodkich, że chciał w nie wierzyć. Chciał wierzyć, że za nim tęskniła, że myślała o nim choć w połowie tak często, jak on próbował odgonić myśli o niej.
Opierał się o blat, który był teraz jedyną barierą między nimi. Wiedział, że jeżeli zmniejszy dystans między nimi chociaż o krok, nie będzie w stanie się powstrzymać. Każdy milimetr jego skóry delikatnym mrowieniem uświadamiał go, że pragnie kontaktu z jej skórą. Jego wzrok złagodniał nieco, gdy stopniowo topniał pod jej spojrzeniem, przez ułamek sekundy, nim spuścił głowę, zdradzając wszystko to, czego nie mógł jej powiedzieć. Tęskniłem za tobą. Myślę o tobie bez przerwy. Wystarczy, że na moment pojawisz się w zasięgu wzroku i nie widzę już nikogo innego.
Westchnął ciężko, kręcąc głową. Kolejne słowa nie brzmiały już jak groźba, a jak miękkie upomnienie.
— Ktoś mógł nas zobaczyć, Penn. Tym razem naprawdę. Doceniam gest, ale myślę, że twoje majtki w mojej dłoni nie pozostawiłyby Miriam i Thomasowi żadnych wątpliwości. Myślę, że nie uwierzyliby, że same ci spadły, a ja je tylko podniosłem, żeby ci podać. — Przez jego twarz przemknął cień uśmiechu, gdy odrywał się ręce od blatu i krzyżował ramiona na piersi. Nie zaryzykował zrobieniem kroku w jej stronę. Wiedział doskonale, że na jednym nie poprzestanie. Ciasna, ciemna przestrzeń, w dodatku zamknięta przed ewentualnym niechcianym towarzystwem, to było dla niego zbyt wiele. Jego myśli galopowały, oczami wyobraźni widział ją przyciśniętą do ściany, siedzącą na blacie, błagającą o wszystko to, czego sam od niej chciał. Chciał ją mieć w każdy możliwy sposób, brutalnie, delikatnie, całkowicie i niepodzielnie. Na własność i na zawsze. Przechylił delikatnie głowę, patrząc na nią ciemniejącymi od powstrzymywanego pożądania oczami. Co ty ze mną robisz, moja zgubo? — Co ja mam z tobą zrobić, mała?
Pan S. prawie gotowy, żeby przepaść
Uwielbiał jej dzikość. Łączyła ich bezkompromisowość w pewnych aspektach życia, ale u Arthura zawsze ostatecznie rozum górował nad emocjami. Zdrowy rozsądek powstrzymywał go przed tym, by ulegać wszystkim zachciankom, nawet takim, których pragnienie spalało go od środka. Było niewiele rzeczy, na które nie mógł sobie pozwolić. Pieniądze otwierały wiele drzwi i mogły stać się parasolem ochronnym, dającym chociaż odrobinę poczucia bezkarności i prywatności. A jednak chociaż z materialnych rzeczy nie brakowało w jego życiu niczego, miał wrażenie, że nie miał nic. Bo nie miał jej.
OdpowiedzUsuńNigdy nie przypuszczał nawet przez krótki moment, że jego życie potoczy się w ten sposób. Wychowywał się w domu, w którym dyscyplina zawsze była na pierwszym miejscu. Emocje były słabościami, były nie tyle nawet zbędne, co wręcz niepożądane, bo czyniły z człowieka łatwy cel. John dbał o to, by Arthur nauczył się powściągać swoje uczucia, by chował je w sobie i tłamsił w samotności. Uleganie zachciankom nie wchodziło w grę, miał mieć twardą skorupę i niczym niezmąconą koncentrację na od dziecka obranym celu. Jego ojciec zawsze uchodził za wzór cnót. Opanowany, spokojny, zawsze uprzejmy w chłodny, wyważony sposób. Przed szerszą publiką występował jako cierpliwy ojciec, w domu był nieskruszoną skałą, skorupą człowieka. Zimnym tyranem, zostawiającym na skórze syna rany palące żywym ogniem. Arthur szybko nauczył się, że opór jest bezcelowy, że łatwiej było przyjąć każdy cios, godzić się na najgorsze, choć narastający w jego wnętrzu bunt rozsadzał go od środka. Ojciec przecież zawsze chciał dobrze, tak był wychowywany i uważał to najlepsze, co go spotkało. Tego samego chciał dla swojego syna. Przynajmniej nie krzywdził matki.
Na pierwszej zdradzie przyłapał swojego ojca, gdy miał trzynaście lat. Widział go wówczas z ich sąsiadką w jej kuchni. Przez nie mógł zapomnieć jego dłoni zaciśniętych mocno na jej biodrach i jej przerażonego wzroku, gdy uświadomiła sobie, że zostali przyłapani. Wymiotował później przez cały wieczór, jakby próbował oczyścić się z tego, co zobaczył. Nigdy więcej nie spojrzał na Johna tak samo. Zrozumiał, jakim hipokrytą był jego ojciec, z jednej strony czyniąc z potrzeb, pragnień i zachcianek słabości, z drugiej ulegając im bez zastanowienia i bez żadnych skrupułów, ryzykując tym, że ich żałosna imitacja rodziny rozpadnie się już do końca.
Arthur przysiągł sobie wówczas, że nigdy nie będzie taki jak on. Chciał być wszystkim tym, czym John Spencer zawsze chciał być i nigdy nie był.
— Między nami nic nie ma, Penn — odpowiedział cicho, widząc urazę w jej oczach. Nie wydawał się przekonany. Kurwa, nie był ani trochę przekonany, bo doskonale wiedział, że to nieprawda.
Było między nimi tak gęsto, że powietrze można było kroić nożem. Ich oddechy były ciężkie i lepkie, osiadały na każdej możliwej powierzchni, na każdym fragmencie ich skóry. Każdy gest, który choć pozornie był bez znaczenia, ociekał czułością, gdy ona stawała się jego obiektem. Czuł elektryzujące wręcz napięcie, gdy przesuwał swoją dłoń po jej szczupłych plecach, gdy jego ciężkie palce przypadkiem opadały na jej biodro, jakby przyciągane magnesem, kiedy ją mijał w ciasnym przejściu. Gdy zupełnie mimowolnie pochylał odgarniał włosy z jej karku, nawet na nią nie patrząc. Szukał z nią kontaktu wszędzie i zawsze, kompletnie się zapominając, gdy była w zasięgu wzroku. Burzyła wszystkiego jego postanowienia, sprawiała, że miał ochotę łamać wszystkie swoje zasady.
UsuńByło między nimi wszystko to, czego nawet nie wiedział, że pragnął. Z Miriam łączyła go głównie przyjaźń i wzajemny szacunek. Po niemal trzydziestu latach wspólnego życia rozumieli się niemal bez słów. Nigdy nie chciał jej zranić, była jedną z najważniejszych osób w jego życiu. Ale nigdy, nawet na początku ich związku, gdy był tylko głupim napędzanym hormonami dzieciakiem, nie czuł do niego tego, co czuł do Penny.
Wiedział, że popełnił błąd już w chwili, w której zadał jej to pytanie. Doskonale znał odpowiedź, wiedział, co chciał z nią zrobić. Wielokrotnie mówiła mu, czego sama pragnie. Wiedział, że to przyciąganie, które nie pozwala im się od siebie oderwać, jest obopólne, że cokolwiek by zrobił, nie zrobiłby niczego, czego sama nie chciała.
Wciągnął głęboko powietrze, gdy ruszyła w jego stronę. Ten jej leniwy, niespieszny krok, zapach jej perfum mieszający się z jej delikatnym, słodkim i naturalnym, który tak dobrze zdążył poznać - otumaniła go. Z każdą sekundą i każdym pokonanym przez nią centymetrem tracił rozum. Oddech uwiązł mu w gardle, gdy dotknęła jego skóry. Wodził wzrokiem za jej palcami, słuchając jej w milczeniu. Wdychał głęboko zapach jej włosów, który doprowadzał go do szaleństwa. Opuścił ręce wzdłuż tułowia. Nie musiał nawet robić kroku w jej stronę, wystarczyłoby, aby wyciągnął rękę. Przestrzeń między nimi niemal nie istniała. Tak bardzo chciał. I tak bardzo nie chciał. Nie mógł, bo to oznaczałoby porażkę.
Z jego gardła wyrwał się nagły gardłowy jęk. Pełen udręki, przez tortury na które go skazywała, pełen tęsknoty za tym, czego nigdy nie miał i pełen złości wywołanej myślą, że ktoś inny miał to, co przecież zawsze miało i nigdy nie miało być jego.
Gdy zadarła głowę, by na niego spojrzeć, zupełnie stracił nad sobą panowanie. Chwycił ją za biodra i jednym ruchem posadził ją na blacie, jakby nie ważyła nic. Oddychał ciężko, gdy złapał ją za uda i stanął między nimi, przyciągając ją do siebie. Siedziała na skraju blatu, zupełnie jak wtedy, gdy zobaczył ją z nim. Między ich skórą były tylko jego spodnie i bokserki. Dwie warstwy materiału, które teraz przeklinał w myślach. Wodził kciukami po cienkiej skórze na wewnętrznych stronach jej ud. Miała rację, ze wszystkim miała rację. Wielokrotnie odtwarzał tę scenę w głowie, wyobrażając sobie siebie na miejscu tego chłopaka. Wyobrażał sobie niezliczoną ilość scen, w których pieprzył ją zamiast niego i zamiast każdego kolejnego, który pojawił się po nim. Przesunął dłonie wyżej, wsuwając je pod krótką, podwiniętą teraz sukienkę. Przesunął je pod biodrach, zahaczając kciukami o wystające kości, które doprowadzały go do białej gorączki. Zatopił palce w jej skórze i oparł czoło o jej głowę, jakby szukał oparcia.
— Wiesz, że tak — wymruczał w końcu cicho, poddając się. Mówił cicho, ciężko, jakby słowa przychodziły mu z trudem przez oddech, którego nie potrafił już kontrolować. — Co chcesz usłyszeć, Penelope? Że nie mogę przestać o Tobie myśleć? Że tęskniłem, chociaż przecież tęsknić można za tym, czego ci brakuje, a ja cię przecież nigdy nie miałem? Że cieszę się, że jesteś, że będziesz, nawet jeżeli to oznacza moje cierpienie? — Wysunął dłonie spod jej sukienki i objął dłońmi jej twarz, zadzierając jej brodę do góry, by na niego spojrzała. Jasny błękit jej oczu był jak lodowiec, na którym miał się rozbić. Kompletne przeciwieństwo jego ciemnoniebieskich, chmurnych i nieprzeniknionych. — Od kiedy cię z nim zobaczyłem, jesteś moją jedyną fantazją, Penn. Nie mogę przestać o tobie myśleć. Nie mogę przestać wyobrażać sobie, jak smakujesz, jak drżysz pod moim dotykiem, jak jęczysz i błagasz mnie o więcej. Myślałem, że mi to przejdzie. Modliłem się do każdego znanego mi boga, każdego, kurwa, wymyślonego demona, nawet do jebanych kamieni, wszystko, żeby ktoś mnie w końcu od ciebie uwolnił.
UsuńWystarczyło, by się pochylił. Przesunął kciukiem po jej dolnej wardze, walcząc ze sobą. Czuł fizyczny ból, gdy walczył ze sobą, by jej nie pocałować. By nie klęknąć przy niej, by nie zatopić się między jej nogami. Chciał słyszeć, jak krzyczy jego imię, gdy nad ich głowami siedzą ich rodziny. Nie chciał spokoju, chciał tylko jej. Niczego więcej.
— I teraz mówisz mi, że wracasz? — westchnął, zerkając jej w oczy. Po jego ustach przemknął smutny uśmiech. Przesunął dłonie po jej szyi i plecach, złapał ją za pośladki i przycisnął ją mocniej do siebie. — Mam się cieszyć, że będę cię widział codziennie, wyobrażając sobie, jak dotyka cię inny, bo ja nie mogę? Że będę musiał unikać okolic twojego mieszkania, bo na samą myśl, że możesz tam na mnie czekać, wariuję? Kurwa, cieszę się. Czujesz, jak się cieszę, Penn? — Przekroczył granicę. Zrobił zbyt wiele, by mógł się wycofać, ale nie mógł iść dalej. Sfrustrowany ścisnął lekko jej pośladki. Z tej sytuacji nie było żadnego dobrego wyjścia. Miotał się między rozsądkiem i pożądaniem tak silnym, że miał ochotę zrobić sobie krzywdę. — Nie mogę, mała. Chciałbym. Tak kurewsko chcę zrobić z tobą wszystko to, na co mi pozwolisz. Wziąłbym wszystko bez opamiętania. Ale nie mogę.
A jednak nie odsunął się. Nie potrafił.
jesteśmy zgubieni
Przez dziesięć lat widywał ją sporadycznie. Wiedział, że Penny w końcu wyjedzie z Mariesville, w miasteczku nic na nią nie czekało. Od zawsze stworzona była do większych rzeczy. Jej głód wrażeń, odwaga granicząca niekiedy z szaleństwem i bystry umysł były zbyt wielkie na to małe miasteczko. Miał nadzieję, że jej wyjazd da mu czas na to, by zapomnieć, jakie emocje w nim wzbudzała, jaki żar w nim rozpalała bez żadnego wysiłku. Kusiła go i wabiła, ale on już dawno złapał się w ten lep. Teraz jedynie miotał się, walcząc o życie. Konał powoli, trwając w swoim na pozór idealnym, ułożonym życiu.
OdpowiedzUsuńWidział wszystkie jej wysiłki podczas ich sporadycznych spotkań, widział, że próbowała zmusić go do tego, by przekroczył swoje własne granice, ale tak naprawdę nie musiała robić nic. Gdy tylko była w zasięgu wzroku, nie spuszczał z niej oka, zawsze musiał wiedzieć z kim i gdzie jest. Nawet jeżeli była w innym pomieszczeniu, zawsze znalazł pretekst, by sprawdzić, co robi. Przed tamtą nocą w Camden był przekonany, że zainteresowanie Penelope jest tylko chwilową młodzieńczą fascynacją, że trudna relacja z ojcem każe jej szukać podobnych wrażeń. Może by się na nim jakoś podświadomie odegrać za te wszystkie lata tłamszenia i ograniczeń, które na nią nakładał. Obserwował, jak dorastała pod czujnym okiem Thomasa, doskonale wcielając się w rolę, którą dla niej wybrał, a gdy Arthur w końcu przekonał się, że to tylko dobrze wyćwiczona poza, zaczął czuć do niej zupełnie niespodziewane przywiązanie.
W pewnym sensie widział w niej siebie. Doskonale zdawał sobie sprawę, jak to jest przeżywać życie pod cudze dyktando i właśnie fakt, że Penny wbrew wszystkiemu wciąż raz za razem uparcie i niezłomnie próbowała żyć po swojemu, że bez pytania brała wszystko to, czego pragnęła, nie licząc się z konsekwencjami, sprawiał, że oszalał na jej punkcie. Wmawiał sobie, że to tylko jej fizyczność, piękne, młode ciało, kuszące usta, oczy zapraszające do grzechu, ale od tamtej nocy w Camden wiedział, że dla żadnego z nich to nie był tylko pociąg seksualny. Z ulgą przekonał się, że nie pamiętała nic z tamtej nocy, choć on nie mógł o tym zapomnieć. Niósł ją wtedy prawie nieprzytomną, rozbierał jej bezwładne, delikatne ciało, z ulgą stwierdzając, że nie miała żadnych obrażeń, że jej bielizna pozostała nietknięta i miał ochotę zamordować każdego, kto miał z nią tej nocy jakikolwiek kontakt. A później wymruczała mu, że to przez niego piła, że to o nim chciała zapomnieć. Mówiła mu o tej samej udręce, którą on sam przecież tak dobrze znał, którą sam przeżywał tuż obok.
Wtedy przepadł całkowicie i wtedy dotarło do niego, jak bardzo to wszystko jest złe, niemoralne i niemożliwe do spełnienia.
Dostrzegł uśmiech na jej ustach i jakieś nienazwane, zupełnie nieoczekiwane emocje ścisnęły jego gardło.
— Penny, moja słodka Penny — wychrypiał, zamykając w tym pieszczotliwym zdrobnieniu wszystko to, co chciał jej przekazać. By przestała i by nigdy nie przestawała. Nikt nie musi przecież wiedzieć. Przeciągała go powoli za tę granicę, której nigdy mieli nie przekroczyć.
Spencer nie wierzył w Boga. Już dawno wiara przestała mieć w jego życiu jakiekolwiek znaczenie, ale potulnie godził się na utrzymywanie wszystkich pozorów, podtrzymywanie tradycji i co niedzielne wizyty w kościele dla Midge i Thomasa. Nie wierzył w żaden wszechmocny byt, który będzie osądzał jego czyny po śmierci. Żył dla siebie, zgodnie z własnym kodeksem moralnym i własnymi zasadami. Nie bał się kary za swoje grzechy. Nie bał się nawet przyziemnych konsekwencji swoich czynów, ale bał się skrzywdzić swoich bliskich. Czuł odrazę do samego siebie na myśl o tym, że mógłby zawieść w ten sposób ich zaufanie.
Chciał wmawiać sobie, że jeszcze nie zdradził przecież Miriam, że między nim i Penelope do niczego nie doszło, ale świadomość tego, że złamał własne zasady była zbyt brutalnie niepodważalna, by mógł się dłużej oszukiwać. Zdradzał żonę od lat, niemal każdą myśl poświęcając innej kobiecie. Stopniowo stawał się tym, kim całe swoje życie gardził, by teraz, w tej piwniczce, w której Penny wydała na niego wyrok, ostatecznie skazał się na swoje własne wieczne potępienie.
UsuńPrzymknął oczy, poddając się dotykowi jej rąk na swojej twarzy. Odwrócił delikatnie głowę i złożył lekki pocałunek na wnętrzu jej dłoni.
— Będziemy się smażyć razem — zdążył jeszcze odpowiedzieć, nim zamknęła mu usta pocałunkiem.
Nie opierał się. Czekał na to od chwili, gdy zobaczył ją tego dnia przy stole. Wiedział, że przygotowała te usta specjalnie dla niego, by nie mógł skupić myśli na niczym innym. Arthur miał bujną wyobraźnię, ale rzeczywistość całkowicie przekroczyła jego oczekiwania. Usta Penny były tak słodkie i miękkie, jakby były stworzone do całowania. Nie hamował się, zburzyła całkowicie wszystkie jego bariery. Miażdżył jej usta zachłannym, zaborczym pocałunkiem. Pełnym tęsknoty i tak niecierpliwym, jakby bał się, że to wszystko zaraz się skończy.
Ogień, który w nim wzniecała, trawił go żywcem. Latami tłumione pożądanie w końcu mogło znaleźć ujście, ale zamiast słabnąć, jedynie rosło.
Objął ją w talii i przycisnął mocniej, drugą rękę przesunął w górę jej szyi i ujął ją pod brodę. Nie mocno i stanowczo, a lekko, niemal błagalnie. W jego pocałunku zaszła zmiana. Stał się miękki, czuły.
— Kurwa — wyrwał mu się zduszony jęk, gdy oderwał się od jej ust.
Wsunął dłoń między nich, by poczuć, jak bardzo jest wilgotna. Sapnął cicho prosto w jej usta, gdy opuszkami palców dotknął jej gorącego wnętrza. Była gotowa, by spłonąć razem z nim. Czuł, jak drżała pod jego dotykiem, jak wyginała się ku jego ustom, gdy sunął wargami po jej brodzie, po wrażliwym miejscu pod uchem, po szyi i odsłoniętym barku. Był gotowy pozbyć się dzielącego ich materiału, chciał poczuć ją na swojej sztywnej męskości, pragnął zatopić się w niej do końca. Musiał ją mieć, bo czuł, że jeszcze chwila i spłonie. Był zaborczy, niecierpliwy i po raz pierwszy pogodzony z własnym losem. Wysunął pasek ze sprzączki i poderwał głowę, słysząc skrzypnięcie schodów prowadzących do piwniczki.
Powinien odsunąć się od niej w panice, powinien zrobić wszystko, by doprowadzić ich do porządku. W ciasnej piwniczce było gęsto od ich pożądania, duszno od przyspieszonych oddechów i ich gorących ciał. Odetchnął głęboko, próbując ustabilizować szalejące tętno. Niespiesznie, leniwie, jakby z żalem poprawił jej sukienkę, musnął lekko jej usta i złapał ją w talii, zestawiając z blatu na ziemię.
Chwycił butelkę wina, którą wcześniej wybrał i kładąc dłoń na plecach Penny, poprowadził ją delikatnie do drzwi.
— Jeden raz. Spotkamy się tylko jeden raz — mruknął cicho, gdy przekręcał klucz w zamku. Spojrzał na nią, nim uchylił drzwi. Pochylił się nad nią i złożył na jej skroni lekki, czuły pocałunek. — Spakuj się na dwa dni. Jutro rano po ciebie przyjadę.
Minął ją w drzwiach i wyszedł, prawie wpadając na zbiegającego po schodach Willa.
— O, cześć, tato. Widziałeś gdzieś Penn? Miała wybrać sobie jakieś… — William urwał, dostrzegając blond czuprynę za plecami Arthura. Uniósł brwi zdziwiony, ale zaraz uśmiechnął się szeroko. — Znalazłaś coś? Bo babcia Adeline przywiozła ze sobą swój jabłkowy bimber i Austin właśnie polewa nam shoty.
not this time
Powrót do rzeczywistości okazał się bardziej rozczarowujący, niż przypuszczał. Arthur szybko minął Willa, wykorzystując fakt, że jego syn skupiał całą swoją uwagę na Penny. Po drodze wcisnął mu w rękę butelkę wina dla Midge, po czym sam udał się do łazienki. Potrzebował dłuższej chwili, by się opanować i doprowadzić do porządku. Był tak rozkojarzony, że nie zwrócił nawet uwagi na swój wygląd. Czuł jej zapach na swoich palcach i nie potrafił się otrząsnąć z tego bolesnego wręcz pragnienia, by do niej wrócić i wbrew wszystkiemu dokończyć to, co zaczęli. Była wszystkim tym, co sobie wyobrażał i wszystkim tym, czego nie zdołał sobie nawet wyobrazić. Była jak sukkub, tak zniewalajaca i nęcąca, że niemal nierealna i kompletnie sobie z tym nie radził, a z każdą zburzoną barierą, którą między nimi postawił, przepadał dla niej coraz bardziej. Przemył twarz chłodną wodą, próbując chociaż trochę się otrzeźwić, nim wróci do reszty towarzystwa.
OdpowiedzUsuńWiedział, że popełnił ogromny błąd. Nie tylko jej dotknął, nie tylko ją pocałował, ale gdyby nie interwencja Willa, poszedłby dalej. Był pewny, że wziąłby Penny w tej piwniczce, że zabrałby jej wszystko i oddałby jej wszystko, czego od niego żądała. Ich pocałunek całkowicie przekroczył jego oczekiwania. Zupełnie nie spodziewał się, że to będzie tak wyglądało. Miał ogromne nadzieje, wielokrotnie wyobrażał sobie ten moment i to, co po nim następowało, jednak nigdy nie przypuszczał, że wzbudzi to w nim tak ogromne emocje. Najbardziej zaskoczył go żal, który go ogarnął, gdy uświadomił sobie, że to już koniec. Nie potrafił poradzić sobie z faktem, że jego ręce wciąż się do niej rwały, gdy kładł dłoń na jej plecach, prowadząc ją do drzwi, gdy całował ją delikatnie w skroń. Nie chciał i nie potrafił tego kończyć. Nie chciał się z nią rozstawać nawet na chwilę, gdy apetyt, który ten pocałunek miał zaspokoić, tylko się zwiększył.
Nie potrafił długo wytrzymać przy stole. Thomas był już podchmielony i gdy Arthur wrócił, zabawiał towarzystwo tyradą na rozwiązłość okolicznej młodzieży i zmniejszające się znaczenie boga w życiu młodych ludzi, wplatając w to czasem pochwalną nutę dla swojej dobrze wychowanej córki. Spencer myślał, że nie wytrzyma i wybuchnie śmiechem, ale w milczeniu zerkał tylko czasem ukradkiem na ten przykład cnót niewieścich, który chwilę temu prawie zbeszcześcił. Tęsknił za jej dotykiem, brakowało mu jej ust. Wciąż słyszał, jak błagała go o więcej. Nie miał pojęcia, że kilka słów jest go w stanie pokonać. Sposób w jaki miękła pod jego dotykiem całkowicie go rozbroił, czuł jej przyspieszone bicie serca, gdy językiem badał jej szyję i kiedy myślał, że nie może jej pragnąć bardziej, wydawała z siebie najsłodsze, najbardziej seksowne dźwięki, jakie kiedykolwiek słyszał, wzbudzając w nim kolejne fale pożądania.
Miriam dołączyła do Thomasa, zwracając uwagę na fakt, jak dobrze wyglądają William wygląda razem z Penny. Gdy zaczęli snuć domysły, czy ta dwójka kiedyś się zejdzie, Arthur podniósł się od stołu. Nie mógł tego słuchać. Wiedział, że zazdrość o swojego syna jest irracjonalna, ale nie potrafił zapanować nad ogarniającą go złością. Chciał dla Willa jak najlepszego, ale nie tego. Nie Penny. Jej pragnął tylko dla siebie. Na samą myśl, że mogłaby spojrzeć na jego syna, kurwa, że mogłaby spojrzeć na kogokolwiek jak na obiekt zainteresowania, czuł jak lodowata dłoń ściska mu żołądek.
Midge niemal natychmiast ruszyła za nim, zmartwiona i zdezorientowana. Arthur nigdy się tak nie zachowywał. Zawsze był opanowany, wyważony, jego maniery były nienaganne. Nawet w domu nie pozwalał sobie na wybuchy emocji. Fakt, że wstał i bez słowa odszedł od stołu był na tyle nietypowy, by zwrócił uwagę jego żony.
— Źle się czujesz? — zapytała ze szczerą troską, która wzbudziła w nim poczucie winy tak ogromne, że na moment zabrakło mu tchu.
UsuńMidge nie zasługiwała na to, co jej robił, a on nie zasługiwał na jej czułość i zmartwienie. Jej nieświadomość jedynie pogarszała całą sytuację. Nie potrafił jej nawet objąć, a jej dłonie na jego torsie paliły go żywym ogniem.
Chciał z tym walczyć, ale nie potrafił. Jego umysł sam go zdradzał. Gdy Miriam poprawiała mu kołnierzyk i wygładzała koszulę, przed oczami miał Penny i jej drobne, drżące palce zapinające mu guziki pod szyją. Wciąż czuł smak jej ust na swoim języku i…
Wiedział, że to ona, jeszcze nim ją zobaczył. Podświadomie cały czas kontrolował jej położenie. Nie opuściła jego głowy nawet na moment. Powoli odsunął się o krok od żony, uwalniając się od jej dotyku.
— Jakoś będę musiał sobie z tym poradzić, Midge — odparł ze słabym, wymuszonym uśmiechem, czując kolejną falę wyrzutów sumienia, gdy wspomniała o Elizabeth. — Wiesz, że nie lubię, gdy ich nie ma, ale w końcu będę musiał zaakceptować fakt, że zaczynają swoje własne życie.
Ani przez chwilę tego wieczoru nie pomyślał o swojej córce i jej zbliżającym się wyjeździe, a teraz zamiast martwić się tym, że będzie za nią tęsknić, że jego dom pustoszeje, a on sam powoli przestaje być swoim dzieciom potrzebny, myślał tylko o tym, że to dobrze, że jego córka wyjeżdża. Nigdy nie lubiła Penny, zawsze była o nią zazdrosna, choć i Arthur, i Miriam nigdy nie dali jej do tego powodów. Dzieci zawsze były dla nich najważniejsze. Spencer wiedział, że jeżeli ktokolwiek miałby dostrzec coś nietypowego w jego z relacji z Penny, to właśnie Ellie. Wolał, aby nie było jej na miejscu teraz, gdy wiedział, że nie będzie w stanie się powstrzymać, by doprowadzić tę sprawę z Penelope do końca.
Domyślał się, że widok, który zastała jest dla niej nieprzyjemny. On sam wariował, gdy widział ją z Williamem lub gdy któryś z synów Almy pożerał ją wzrokiem. Miał ochotę ukryć ją przed całym światem, zakryć te jej skandalicznie długie i nieprzyzwoicie nagie nogi, zetrzeć pocałunkiem tę jej soczyście czerwoną szminkę, która przyciągała wszystkie spojrzenia do jej ust. Nie był pewny, czy byłby nad sobą zapanować, gdyby przyłapał ją z którymkolwiek z nich sam na sam nawet w niedwuznacznej sytuacji.
Fakt, że Miriam zauważyła, że coś jest nie tak, zmusił go do tego, by przez resztę wieczora zmuszał się do zachowywania pozorów normalności. Wchodził w rozmowę, śmiał się z żartów, przysłuchiwał się zażartym dyskusjom i dbał o to, by nikomu niczego nie brakowało. Starał się porozmawiać z każdym i odgrywać swoją rolę dobrego gospodarza. Nie umknęło jego uwadze, że Penny go ignorowała. On zupełnie się nie kontrolował i regularnie na nią zerkał, starając się chociaż raz złapać jej wzrok, chociaż przez moment znaleźć w jej oczach potwierdzenie tego, że to wszystko, co się między nimi wydarzyło, nie było błędem.
Nigdy nie posunęli się tak daleko i teraz, gdy Penny dostała od niego więcej niż kiedykolwiek, obawiał się, że ją rozczarował. Jej chłód i obojętność raniła jego ego. Był przekonany, że wcześniej ten sam żar palił ich oboje równie mocno, ale teraz z każdą mijającą godziną jego pewność malała.
Niepewność siebie była do niego niepodobna. Był świadomy wszystkich swoich zalet, ale teraz czuł się po prostu zagubiony, wystawiony na cios. I to wzbudzało jego złość. Już wcześniej nie było mu do śmiechu, ale teraz był po prostu zmęczony, rozgoryczony i pochmurny. Gdy Miriam zakomunikowała mu, że będzie odwoził Penny do domu, czuł jak przygniata go ogromny głaz. Nie mógł się doczekać, by znów znaleźć się blisko niej, ale dostrzegał dystans, który się między nimi tego wieczora wytworzył. Obawa, że ją przestraszył, że zawiódł jej oczekiwania i że bezpowrotnie stracił to, co między nimi było, ciążyła mu tak bardzo, że nie potrafił nawet na nią spojrzeć. Martwiła go jej apatia, widział jej nieobecny wzrok, gdy wpatrywała się przez okno. Nie miał siły wchodzić w żadne rozmowy i jedynie przytakiwał i odpowiadał półsłówkami na pochwały teściów, którzy zachwycali się całym minionym wieczorem.
Gdy rodzice Miriam wysiedli z samochodu, odczuł równocześnie ulgę i niespodziewany niepokój. Musiał się dowiedzieć, co siedzi w głowie Penelope, ale bał się tego, co odkryje. Powinno mu zależeć na tym, by jej zainteresowanie minęło, a zamiast tego jak głupi szczeniak bał się odrzucenia.
UsuńJej pytanie kompletnie go zaskoczyło. Nie wiedział, jak jej odpowiedzieć, bo nic nie było w porządku. To on potrzebował od niej odpowiedzi na to pytanie. Wahał się, czy się przed nią odsłaniać ze swoimi obawami. Jeszcze nigdy nie czuł się tak niepewnie. Wiedział, że jeżeli nie dostrzeże u niej choćby cienia tego, co dostrzegał wcześniej wcześniej w jej oczach, spłonie ze wstydu na jej oczach. Po raz pierwszy czuł się tak odsłonięty i kompletnie nie był przygotowany na ewentualny cios.
— Cały wieczór mnie ignorowałaś, Penny — mruknął w końcu, podejmując decyzję. W jego głosie był przede wszystkim zarzut, ale nie potrafił ukryć cienia zawodu, który się tam wkradł. — Jeżeli zmieniłaś zdanie, nie musimy tego robić. — Jego oddech był ciężki, ale głos chłodny. — Jeżeli byłem zbyt niedelikatny… — zawahał się. Wspomnienie tego, jak zaborczo zagarnął jej usta, jak bezceremonialnie przyciskał ją do siebie burzyło jego krew. Pamiętał, jak reagowała na jego dotyk, jak błagała o więcej, ale co jeżeli w którymś momencie się zagalopował? Jeżeli jego niecierpliwość ją przestraszyła? Nie widział żadnych oznak, że zrobił coś nie tak, ale teraz jej dystans, niepewność w jej oczach kompletnie go peszyły. Wyciągnął dłoń i w desperackim geście odgarnął kosmyk blond włosów z jej policzka. — Wiesz, że możesz mówić do mnie po imieniu, nie?
niepewny Arthur
Nienawidził tej części siebie, którą oddał Penelope Dixon ponad dekadę temu. Była to najbardziej nieokiełznana i impulsywna strona jego osobowości, której głosu nigdy przenigdy nie dopuszczał do swojego umysłu. Ciągnął ją niczym niewolnika walczącego o wolność, a ta walka przypominała mroczną kaskadę myśli, które za każdym razem próbował zepchnąć w niepamięć. Ta nierówna bitwa trwała w jego wnętrzu, bowiem jego idealnie wyćwiczona osobowość, powściągliwość i obsesja na punkcie kontroli z łatwością dusiły wszelkie zalążki buntu. Ale gdy w pobliżu pojawiała się Penelope Dixon, wszystko szlag trafiał.
OdpowiedzUsuńNie chodziło tylko o fakt, że ten jeden raz poddał się i pozwolił, by to właśnie ona uwolniła tę znienawidzoną część jego. Chodziło o to, że stracił kontrolę z kobietą, która przeczyła wszelkim jego wartościom. Nie był nieokiełznanym zwierzęciem, które poddawało się wszelkim impulsom, choć w jej towarzystwie te zasady zdawały się nie mieć znaczenia. Bo to przecież wcale nie tak, że Penelope nie była pociągająca i seksowna, że nie wzbudzała w nim żądz, dzięki którym jego ciało płonęło w rozkoszy. Oczywiście, że dobrze pamiętał tamtą noc — intensywność ich spotkania była jak wir, w który wpadł bez ostrzeżenia, ale nigdy nie miało dojść do czegoś innego, nawet jeśli z nikim innym nie przeżył tej przyjemności, co z nią.
Wcale jednak nie oznaczało to, że tylko Penny wzbudzała w nim tak skrajne emocje. Blondynka miała w swoim posiadaniu tę część, którą w sobie nienawidził, i mógł być jej za to wdzięczny, bo im dłużej potrafiła nad nią panować, tym bardziej mógł jej się pozbyć. Alexandra z kolei posiadała Edwarda w całości; poznała go od strony, równie mocno skrywanej co tamta, lecz jednak innej, lepszej. Jej obecność w jego życiu zaczęła przynosić mu spokój, jakiego nie znał od lat. Gdyby teraz, w tym gabinecie na tym cholernym mahoniowym biurku, oddał się pragnieniom i żądzom, prawdopodobnie byłby to równie namiętny i dziki seks z Penny, co za pierwszym razem. I prawdopodobnie mógłby do tego wracać raz po raz, tym razem nie potrafiąc już odpuścić. Ale to byłaby tylko fizyczność, sama pasja i przyjemność wynikająca z cielesnych pragnień. Edwardowi daleko było do swojego przyjaciela, który czerpał garściami z takich relacji. Murray potrzebował więcej, a tego Penny nie potrafiła mu zaoferować. Alexandra jednak mogła i potrafiła. Noc, którą wspólnie przeżyli w Cabo San Lucas, zabrała go w wymiar rozkoszy, który Penelope Dixon nigdy nie potrafiłaby zrozumieć, bo nie opierała się wyłącznie na fizyczności, a na połączeniu stęsknionych siebie dusz. Gdy myślał o tamtej chwili, serce biło mu szybciej, a w oczach rozbłyskiwały obrazy, które zdawały się unosić go w przestworza. To była esencja tego, czego pragnął.
Zamarł, gdy Penelope wpiła się w jego usta. Zaskoczenie uderzyło go niczym lodowata fala, sprawiając, że przez ułamek sekundy nie potrafił, wręcz nie mógł się ruszyć. Jej pocałunek był dziki i gwałtowny, tak jakby próbowała wgryźć się w jego duszę i zostawić brudny ślad, którego nigdy nie będzie mógł wymazać. Czuł jej paznokcie na swojej skórze, ich ostry dotyk wywoływał dreszcze, a gniew zmieszany z namiętnością rozsadzał go od środka. Nie odwzajemnił jednak jej gestu. Stał tam, napięty jak struna, a jego ciało w jednej chwili przeszło od chłodu do gorąca. Blondynka próbowała go złamać, zmusić do reakcji, obrzucić ogromnymi wyrzutami sumienia, ale on nie miał zamiaru jej tego dać. Był wściekły, cholernie wściekły, ale nie na nią, lecz na siebie, bo przez chwilę niemal poczuł jej usta naprawdę.
Kiedy w końcu się odsunęła, jego usta wciąż pulsowały pod wpływem tego dotyku. Jej słowa, pełne pewności siebie i drwiny, wgryzły się w jego umysł. Choć emocje w nim buzowały, sam bardzo dokładnie kalkulował swoje kroki, nie mając zamiaru dać jej satysfakcji oglądania go w rozsypce. Nie powiedział więc ani słowa, a jego twarz nie wyrażała żadnej z emocji, które szalały w jego sercu i umyśle. Spojrzał na nią, przelotnie dotykając swoich ust i jednym ruchem palców ścierając z nich resztki jej szminki. Chociaż był na nią wściekły, w jego oczach pojawił się cień triumfu. Była rozgniewana, z pewnością pełna furii w swoim umyśle, bo pragnęła go, a on nie miał zamiaru spełnić tych rozszalałych pokus Penelope Dixon. Nie zamierzał dać jej tej satysfakcji, a już tym bardziej nie zamierzał się tłumaczyć z czegokolwiek. Zamiast tego patrzył na nią z mieszanką chłodnej kalkulacji i cichego gniewu. Penny mogła mieć nadzieję, że go złamała, ale w rzeczywistości tylko bardziej utwierdziła go w przekonaniu, że kontrola jest w jego rękach, a ona nie jest warta niszczenia tego, co zaczął budować.
Usuń— Penny, naprawdę myślisz, że to wszystko ma jakiekolwiek znaczenie? — zapytał z politowaniem, jego głos był niski i zimny. Chwycił skrawek swojej koszuli, na którym widniał czerwony ślad jej szminki, i pokręcił głową z ironicznym uśmiechem. Myślał o tym, jakie to było prymitywne i dziecinne; Penny naprawdę kierowała się desperacją, bo nie mogła znieść faktu, że traci nad nim kontrolę. — Wystarczy jeden dotyk Alexandry, bym mógł o tym wszystkim zapomnieć — wyznał, z cieniem złośliwości w delikatnym uśmiechu, który pojawił się na jego twarzy.
Penny jednak doskonale wiedziała, jak dotknąć najczulszych strun jego duszy. Jej słowa nie były tylko narzędziem bólu, lecz wyrafinowanym sposobem na wywołanie gniewu. W szczególności, gdy poruszała temat Alexandry, w Edwardzie wzrastała prawie nieokiełznana złość. Zawsze potrafił nad sobą panować, będąc jak skała – niezachwiany i niewzruszony. W obliczu jej prowokacji potrafił nakreślić granice, które oddzielały go od emocjonalnej manipulacji i chorych gier, w które Penny z taką biegłością się bawiła. Jednak gdy w jej ustach brzmiało imię Alexandry, a ona używała starannie dobranych słów, by ją poniżyć i lekceważyć, gniew Edwarda narastał w nim jak burza. Chciał chwycić ją za podbródek, przycisnąć do ściany i jasno dać do zrozumienia, że nie ma prawa przekraczać tych granic. W zamian jednak stał nieruchomo, patrząc na jej odbicie i czując nie pragnienie, lecz dyskomfort wynikający z bliskości jej ciała, jej dotyku, twarzy widocznej zza jego barku. Zacisnął szczęki, czując, jak jego mięśnie twarzy napinają się do granic wytrzymałości.
Patrzył na nią, widząc piękną, lecz okropną diablicę. Jej spokój był przerażająco fałszywy, a te złośliwe iskry w oczach wywoływały w nim jeszcze większą złość, choć starał się tego po sobie nie pokazać. Nienawidził, gdy ktoś próbował nim manipulować, a Penny była mistrzynią w tej grze. Nie była tak delikatna, jak wyglądała, i to właśnie stanowiło jej przewagę.
— Penny… — zaczął, a jego głos był zaskakująco cichy, prawie jak szept. — Oboje wiemy, że jedyną osobą, która nie ma dla mnie żadnej wartości, jesteś ty — stwierdził beznamiętnie. Jego spojrzenie wciąż było utkwione w jej twarzy, w jego oczach zaczynała mieszać się zimna kalkulacja z czystym gniewem. Penny mogła bawić się w swoją grę, ale to Edward Murray był mistrzem w długofalowej strategii, a tego nie mogła mu odebrać.
Edward poczuł, jak napięcie w jego ciele narasta, a każde słowo Penelope działało jak perfumowane ostrze, wbite w jego umysł. To, co mówiła, było jednocześnie ekscytujące i przerażające, prowokując go do działania. Jej bliskość przyspieszała bicie jego serca, a jednocześnie wzmagała w nim gniew. Na chwilę zamknął oczy, starając się skupić myśli. Ignorował jej kuszące usta, które zdawały się go wołać, oraz dotyk, który poczuł na płatku swojego ucha. Wdychał jej zapach, starając się nie dać ponieść emocjom, nawet w obliczu narastającej wściekłości. W końcu otworzył oczy.
— Jesteś naprawdę urocza — powiedział, wykrzywiając usta w prześmiewczym uśmiechu. — Myślisz, że chwila zabawy z tobą mogłaby w jakikolwiek sposób wpłynąć na mój związek? Sądzisz, że zajmujesz moje myśli, kiedy w rzeczywistości tak nie jest? Cóż, tak czy inaczej musisz wiedzieć jedno… — przerwał, wbijając wzrok w jej oczy z niespotykaną intensywnością. — Nawet jeśli to wszystko wygląda tak, jak mówisz, to jestem przecież całkiem dobrym kłamcą, prawda, Penny? — oznajmił. Jego głos brzmiał spokojnie, choć wewnętrznie czuł, jak emocje toczą między sobą zaciętą walkę.
Usuń— Pamiętaj, że jeśli myślisz, że potrafisz zasiać w moim sercu wątpliwości, to się mylisz — powiedział stanowczo — I będę o tobie myślał, Penny. Będę, ale nie jako o pragnieniu, a przestrodze — wyznał. Jego usta wykrzywiły się w lekko drwiącym uśmiechu, chociaż w jego oczach błyszczał gniew. — Jesteś tylko pionkiem w mojej grze i sama do tego doprowadziłaś.
Gdy ich rozmowa zakończyła się, a Penny nareszcie odsunęła się od niego, on wciąż stał w tym samym miejscu. Nie odpowiedział na żadne z jej pozostałych słów. Spojrzał na zegarek, dając sobie czas na zebranie myśli. Czekał aż zabierze swoje rzeczy, a sam ruszył w stronę biurka i siadł na swoim fotelu. Jego serce wciąż biło jak szalone, ale nie miał zamiaru tego pokazać. Zamiast tego, starał się odzyskać kontrolę nad sytuacją.
Gdy jednak wyszła, a on pożegnał ją ciszą i obojętnością, i zamknęła za sobą drzwi, dokładnie w tym samym momencie eksplodował. Zrzucił wszystko z blatu, po czym z impetem odsunął się od biurka, czując, jak jego klatka piersiowa unosi się w rytmie głębokich, szybkich i pełnych gniewu oddechów. W jego myślach niemal fanatycznie powtarzały się słowa: nic się nie stało, Penny nie miała racji. W głębi duszy jednak wiedział, że mylił się jak nigdy wcześniej.
Nie chodziło już o utratę kontroli. Nie liczyło się, kto miał rację, a kto nie, kto wygrał, a kto przegrał. Liczyła się Alexandra, której nie wiedział, co by powiedział, gdyby w jakiś sposób wszystko to zobaczyła. Penelope Dixon była jego przekleństwem, zmieniając w popiół wszystko, co miało dla niego znaczenie. Cała ta sytuacja naprawdę nic dla niego nie znaczyła; nie było w tym żadnego kłamstwa ani fałszu. Penny nie miała nad nim tej samej władzy, co kiedyś, i Edward był tego pewny. Tylko dlaczego wciąż czuł jej oddech na swojej skórze?
— Oszaleję przez ciebie, Penelope Dixon — wyszeptał do samego siebie, przypominając sobie smak jej ust i ciepło jej ciała.
there’s a rumbling in my head
Nie spodziewał się tego. Nie oczekiwał od niej żadnych przeprosin, chciał tylko zapewnienia, że wszystko jest między nimi w porządku. Chciał pozbyć się tego nieznośnego uczucia straty, gdy nie poświęcała mu uwagi. Bał się, że ją zawiódł, że nie spełnił jej oczekiwań, że tak bardzo wyidealizowała sobie jego obraz w głowie, że nie był w stanie mu dorównać. Słuchał jej w milczeniu, a jego wzrok łagodniał z każdym jej słowem. Widział, jak wielki trud sprawiało jej mówienie o swoich uczuciach. Nie było nikogo, kto mógłby to tak dobrze zrozumieć, jak on. Całe życie tłumił sobie wszystko, nie tylko nie potrafił mówić o tym, co czuje, ale nie potrafił tego nawet okazywać, czasem po latach ukrywania się za chłodną, obojętną maską wydawało mu się, że jedynie wmawiał sobie, że coś faktycznie czuje. Ale przy niej zawsze wszystko było żywe, prawdziwe i tak intensywne, że trudno mu było sobie z tym poradzić.
OdpowiedzUsuńNie potrafił znaleźć odpowiednich słów, gdy siedziała przed nim, odwracając wzrok. Widział jej skulone ramiona, zaciśnięte usta i w każdym jej napiętym mięśniu widział strach, który czuła, gdy się przed nim odsłaniała. Wzbudzała w nim uczucia, których nie rozumiał i których nie potrafił nazwać. Chwycił ją delikatnie pod brodą, chcąc by na niego spojrzała. Patrzył na nią i chociaż czuł niewytłumaczalne napięcie, zupełnie niespodziewaną złość na samego siebie, gdy widział ją w takim stanie, to patrzył na nią miękko, niemal czule.
— To ja przepraszam — wyszeptał z trudem. Gardłowo, nisko i tak cicho, że gdyby była choć odrobinę dalej, mogłaby tego już nie usłyszeć. Arthur przepraszał tylko za rzeczy, których naprawdę żałował i robił wszystko, by nigdy nie musieć nikogo za nic przepraszać. Ale teraz, gdy widział ją tak kruchą, że mogłaby się rozpaść pod jego ostrzejszym spojrzeniem, żałował. — Przepraszam, że cię zostawiłem z tym samą. Ja… To, co my… — Miotał się między słowami, szukając tych odpowiednich, które mogłyby wyrazić to, co czuł, ale nie potrafił zebrać myśli. — Nie chcę się wycofywać, Penny. Nie wycofałem się wtedy, gdy się od ciebie odsunąłem. Kurwa, nie mogłem się od ciebie oderwać. Czułem się, jakbym był na haju, kompletnie straciłem rozum, gdy mnie pocałowałaś. I gdyby nie William…
Pokręcił głową, wzdychając. Przez jego usta przemknął cień uśmiechu, który jednak zniknął równie szybko, co się pojawił. Nie mógł uwierzyć w to, że Penny mogła pomyśleć, że mógł żałować. Miał wyrzuty sumienia, czuł się winny, brudny i zły. Ale ani przez moment nie żałował. Upajała go i sprawiała, że odkrywał w sobie rzeczy, o które się nie podejrzewał. Fascynował go świat, w który go wciągała i to, jakim Arthurem się przy niej stawał.
— Nigdy nie czułem niczego podobnego. Przy nikim. Przy niej też nie. Myślałem, że już mnie nic w życiu nie czeka, Penn, że przeżyłem już chyba wszystko, ale nigdy nie czułem nic tak intensywnie, nigdy nikogo i niczego tak nie pragnąłem, jak ciebie, mała. Miałem nadzieję, że mi to przejdzie, że znudzisz się swoją grą, że minie ci ta fascynacja starszym facetem, że sobie kogoś znajdziesz i nie będę miał wyboru, jak tylko odpuścić. Tyle razy przez te dziesięć lat próbowałem zmusić się do tego, by powiedzieć ci stanowczo, że to koniec, że nie chcę więcej twoich długich, tęsknych spojrzeń, twoich dwuznacznych słów, które dla innych brzmiały niewinnie, a mnie rozpalały od środka tak, że nie potrafiłem później przez nie zasnąć. Nie potrafiłem, bo nie chciałem, by to się kończyło. Gdyby bóg istniał, już dawno trafiłbym do piekła za same myśli o tobie, o tym, co z tobą robię i za to, co robiłem, myśląc o tobie. Wiedziałem, że ktoś to może w końcu dostrzec. Gdy się zapominałem i moje ręce wędrowały nie tam, gdzie powinny, gdy patrzyłem na ciebie zbyt długo i intensywnie, by mogło to przejść niezauważone. Ale to nie miało znaczenia. Nie chciałem tego przerywać. I wiem, że to jest złe… Że ryzykuję nie tylko swoim życiem, ale… — urwał, przesuwając dłoń na jej kark. Wodził delikatnie po jej delikatnej skórze, czując jak po wierzchu dłoni łaskoczą go jej miękkie pukle. — Ty jesteś tego warta. Wiem, że powinienem, ale nie żałuję, Penny. Ani przez moment nie żałowałem tego, co się działo między nami i tego, co stało się dzisiaj.
UsuńZaschło mu w gardle, bo uświadomił sobie, że to wszystko było prawdą, której sam do siebie nie dopuszczał. Pragnął uwagi Penelope, poił się jej zainteresowaniem i nawet jeżeli kiedykolwiek wmawiał sobie, że to mu jedynie pochlebiało, to wiedział, że jest w tym coś więcej. To nie było jedynie grą, podniecającą zabawą w kotka i myszkę. Naprawdę jej pragnął, zupełnie tracił przy tym panowanie nad sobą i kompletnie się przy tym nie rozpoznawał. To było do niego niepodobne, a równocześnie to było tak przerażające i odurzające, że chciał to odkrywać dalej. Chciał żałować, ale nie potrafił, bo głód, który w nim wzbudzała był zbyt silny. Po raz pierwszy w życiu chciał się poddać swoim pragnieniom, a pragnął jedynie jej.
Przechylił delikatnie głowę, słysząc jej stanowcze zaprzeczenie na jego sugestię, że był zbyt niedelikatny. Nawet tak krótkie wplecione w szereg innych zdań wyznanie sprawiało, że jego pragnienie rosło. Nie zaskoczyło go to, wiedział przecież, że Penny jest nieokiełznana, że chociaż całe życie podobnie jak on chowa się za maską, to potrzebuje i łaknie więcej niż inni, że czuje intensywniej niż cała reszta, a jednak fakt, że mimo widocznego u niej zawstydzenia, nie bała się mu o tym powiedzieć, sprawił, że zalała go kolejna fala gorąca. Wielokrotnie słyszał już z jej ust dużo bardziej wulgarne rzeczy, ale właśnie ta jej zupełnie niespodziewana nieśmiałość rozłożyła go na łopatki.
Domyślił się już dawno, dlaczego Penny przestała mówić do niego wujku, ale nie miał pojęcia, że kryło się w tym tak wiele. Sam miał wielokrotnie problem z tym, jak się do niej zwracać. Wszystkie pieszczotliwe określenia, które padały z jego ust, gdy była jeszcze dzieckiem, nagle wydawały mu się nie na miejscu. I chociaż w jego głowie mała Penny była zupełnie odrębnym bytem niż ta Peneleope, w której po raz pierwszy dostrzegł młodą kobietę, to czuł, że ona sama mogłaby się z tym źle poczuć, gdyby znów nazwał ją choćby pszczółką, nawet jeżeli w kompletnie innym kontekście.
Westchnął ciężko i nakrył palcami jej dłoń na swoim policzku, nie chcąc by przerywała tę delikatną pieszczotę. Jej dotyk koił jego nerwy. Wszystkie zmartwienia i rozterki, które miał w związku z ich relacją schodziły na bok, zagłuszone przez jego gwałtowne bicie serca. Zupełnie tego nie rozumiał, nie pojmował, jak mogła tak bardzo go otumanić. Wydawało mu się, że w jej spojrzeniu dostrzegł smutek, ale choć domyślał się, co mogło być jego powodem, nie potrafił rozwiać jej wątpliwości. Miała rację. Ich relacja nigdy nie miała być aż tak intymna. Nigdy nie mieli prowadzić ze sobą tego typu rozmów. Ona nigdy nie miała być jego Penelope, a on nigdy nie miał być dla niej po prostu Arthurem. Nie mieli przed sobą wspólnej przyszłości i nigdy nie mieli takiej mieć. To miał być tylko seks. Jedna noc, podczas której mieli należeć tylko do siebie.
Usuń— Rozumiem, Penelope — odpowiedział w końcu. I faktycznie rozumiał. Już od lat wiedział, że Penny była w nim zauroczona. Był pewny, że nie pamiętała, jak sama mu o tym powiedziała, gdy przysypiała w jego ramionach. Poczucie winy przygniatało go powoli, gdy uświadamiał sobie, jak wielkim zaufaniem go obdarzyła. Miał wrażenie, że niewielu ludzi widziało tę delikatną, niepewną Penelope, którą on miał teraz przed oczami. Większość ludzi w Mariesville postrzegała ją jako dobrze ułożoną, cnotliwą i bogobojną dziewczynę, idealną córkę Dixona. Nieliczni mieli szansę dostrzec w niej małą diablicę, gdy odkrywała swoją dziką stronę w nastoletnich latach. Był pewny, że na studiach, gdy wyrwała się spod nadopiekuńczych ramion swojego ojca, była szalona, odważna i nienasycona. Ale teraz, gdy widział przez sobą tę Penny, delikatną, wrażliwą, niepewną, a przy tym tak nieustraszoną, dojrzałą i zmysłową, miał wrażenie, że widzi ją naprawdę. I ten widok był tak porażający, że na moment odwrócił wzrok.
Nagła myśl, że ją wykorzystuje, że przecież nigdy nie będzie w stanie dać jej więcej niż tylko ta jedna noc, uderzyła go z taką mocą, że zaparło mu dech w piersiach. Krzywdził ją. To nie ona przez te lata powoli niszczyła jego życie, wzbudzając w nim te zakazane pragnienia. To on niszczył ją, pozwalając jej wierzyć, że to dokądś ich zaprowadzi.
Gdy pochyliła się w jego stronę i złożyła na jego ustach pocałunek tak słodki, że jego serce zabiło mocniej, całkowicie się rozpadł. Wcześniej tak bardzo obawiał się, że Penny go odtrąci, że ulga, jaką odczuł, wprowadziła go niemal w błogostan. Teraz ta słodka jak jej usta radość z tego, że wciąż ją miał mieszała się z gorzką świadomością, że ona zasługiwała na więcej. O wiele więcej niż mógł jej dać.
— Przyjadę — obiecał, godząc się ze swoją własną słabością, ze swoim pierdolonym egoizmem. Widział to jej seksowne, szelmowskie spojrzenie, tę naturalną, niewymuszoną pewność siebie w jej ruchach i nie potrafił jej odmówić, nie potrafił znieść jej rozczarowania, gdy powie jej, że to zły pomysł. I nie potrafił jej tego powiedzieć, bo ponad wszystko pragnął tej nocy. Teraz, gdy poczuł przedsmak tego, co mogła mu dać, chciał mieć ją chociaż ten jeden raz.
Gdy zatrzymali się w zacienionej uliczce przed kamienicą, w której wynajmowała mieszkanie, słońce już dawno zaszło. Okolicę rozświetlały tylko chybotliwe światła ulicznych latarni. Był wysoki, fotel miał mocno odsunięty od kierownicy i delikatnie odchylony do tyłu. Zgasił silnik, pochylił się nad Penelope. Odpiął jej pas, by chwytając ją w pasie, bez większego trudu wciągnąć ją sobie delikatnie na kolana. Jednym ramieniem wciąż obejmował ją w talii, drugą ręką ujął jej twarz i przyciągnął ją do siebie, by ją pocałować. Miękko i czule.
Istniała niewielka szansa, że ktoś mógłby ich zobaczyć, ale nie mógł się powstrzymać. Pokusa, by dotknąć ją jeszcze raz, by pocałować ją na pożegnanie była zbyt silna.
Miał świadomość, że siedziała mu na kolanach, nie mając na sobie majtek i trudno było mu zachować jasność umysłu. Do głowy przychodziły mu najbardziej absurdalne pomysły, ale westchnął tylko cicho i trącił nosem jej nos, podobnie jak ona kilka godzin wcześniej, gdy byli zamknięci w piwniczce.
— Jak ja mam dzisiaj zasnąć, Penny? Jak mam wytrzymać do jutra? Nie wiem, czy będę w stanie zostać w progu, jeżeli odprowadzę cię do góry — wymruczał prosto w jej usta. Musnął wargami jej usta, drażniąc się z nią. Uśmiechnął się do niej delikatnie, cmokając ją w nos. — Śnij dzisiaj o mnie.
UsuńWiedział, że gdyby wrócił później do domu, mógłby opowiedzieć Miriam o tym, że postanowił jednak za jej namowami sprawdzić, jak mieszka Penny. Słodka łatwowierna Midge nie podejrzewałaby, że Arthur mógłby mieć jakiekolwiek niecne zamiary.
egoista
Już dawno nie czuł się tak młody i pełny energii. Daleko mu było jeszcze do tego, by zaczął kłaść się do grobu, lubił żyć aktywnie i dbał o to, żeby być w formie. Do tej pory odmładzały go trochę dzieci, za punkt honoru postawił sobie to, by móc zawsze za nimi nadążyć. Zainteresowanie Penny również pomagało. Pochlebiała mu jej uwaga i dodatkowo motywowała, by był w dobrej kondycji. Chciał się jej podobać, niewygodnie było mu z myślą, że jej pożądliwe spojrzenia mogłyby się skończyć, że mogłaby zwrócić te swoje kuszące oczy w stronę kogoś innego. Teraz jednak było zupełnie inaczej. Czuł się jak dzieciak, jak kilkunastoletni szczeniak, który ugania się za swoją pierwszą dziewczyną. Był na nią napalony tak, jakby dojrzewał po raz drugi. Jej dziewczęcy chichot, sposób w jaki łapała go za szyję, to jak zapierała mu dech w piersiach, kręcąc się na jego kolanach, świadomie lub nie, zwiększając tylko głód, który czuł nieustannie od kilku godzin.
OdpowiedzUsuńPłonął i roztapiał się pod dotykiem jej dłoni, jej ust, które swoją czerwienią wołały go nieustannie. Oddychał ciężko i z trudem przełykał ślinę, gdy przywarła do niego całym swoim cudownie nęcącym ciałem.
— Nie wiem, czy potrzebujemy jakiejkolwiek głupiej wymówki — mruknął cicho z zadowoleniem, gdy błądziła językiem po jego szyi. — Nie chcę pieprzyć się z tobą w samochodzie, Penny. Przynajmniej nie po raz pierwszy — doprecyzował z uśmiechem, gdy poczuł jej oddech na swoich ustach. Przesunął dłonią po jej nogach. Przesuwał leniwie kciukiem po jej udzie. Chciał skraść jej pocałunek, przygryźć delikatnie jej wargę, złapać ją za szyję i sprawić, by wyła z rozkoszy pod jego dotykiem. Ale nie teraz, nie tutaj, nie tak. Zasługiwała na więcej niż pospieszny ostry seks w ciasnym samochodzie. — Ale jak będziesz tak dalej mruczeć, to chyba nie będę w stanie cię wypuścić.
Był przekonany, że tej nocy będzie myślał o tej właśnie chwili. Ani przez moment nie pomyślał o Miriam i o tym, że tę noc przyjdzie mu spędzić z nią w łóżku, że będzie go obejmować, gdy on w głowie będzie miał tylko kręcącą się na jego kolanach Penelope. Jej zwinny, ciepły język, figlarne płomyki w oczach i ciche pomruki, gdy błądził dłońmi po jej ciele.
Przekrzywił głowę i uśmiechnął się łobuzersko, gdy zapytała dokąd jadą. Proponował jej wyjazd pod wpływem chwili, ale wiedział doskonale, gdzie ją zabrać. Wiedział, że to nie może być daleko, nie chciał spędzić z nią całego dnia w samochodzie, zdecydowanie wolał, aby mieli więcej czasu dla siebie już na miejscu. Dzieliło ich niespełna sto mil od Pasma Błękitnego, gdzie u podnóża gór kupił lata temu domek, który służył im czasem na krótkich letnich rodzinnych wypadach. Już od dawna go nie odwiedzali. Położony nad niewielkim górskim jeziorem, otoczony niemal ze wszystkich stron górami był miejscem na tyle odosobnionym, że miał pewność, że nikt im nie będzie przeszkadzał. Od pięciu lat wynajmował to miejsce w sezonie turystom. Firma, która zajmowała się doglądaniem nieruchomości dbała o to, by nie musiał się tam w ogóle pojawiać. Midge od dawna wolała bardziej wakacje w bardziej egzotycznych miejscach i weekendy w Europie. Kupili to miejsce z myślą o rodzinnych wypadach z dziećmi, niejednokrotnie Penny również tam bywała. Od kiedy jednak Elizabeth i William woleli spędzać ferie bez rodziców, nie zapuszczali się w tamte rejony.
— Pamiętasz domek w Blue Ridge? — zdradził w końcu. Nie zamierzał wcale robić z tego tajemnicy, ale zupełnie nie pomyślał o tym, że Penny potrzebuje informacji, co ze sobą zabrać. — Weź ze sobą, co chcesz. We wszystkim wyglądasz świetnie. Zresztą… — Uśmiechnął się, przesuwając dłoń wyżej po jej udzie. Zadarł jej przy tym delikatnie sukienkę do góry, odsłaniając więcej skóry. — Ze wszystkiego tak samo chętnie cię rozbiorę. — W tamtej chwili był gotowy iść z nią na górę. Na samą myśl o nieprzespanej nocy, która ich czekała, o wszystkich miejscach w domku i poza nim, gdzie mógł ją doprowadzać do kolejnych orgazmów, miał ochotę zanieść ją po schodach i zacząć rozbierać jeszcze zanim przekroczą próg jej mieszkania. Jej napierające na niego ciało, usta, które słodkimi, kuszącymi pocałunkami zapowiadały i obiecywały więcej - doprowadzała go na skraj wytrzymałości, testowała opanowanie, które zawsze było jego chlubą, a przy niej znikało bezpowrotnie, rozproszone przez każdy jej gest, każde słowo i spojrzenie. — Penny — wydusił z siebie, gdy się o niego otarła. Ostrzegawczo, upominająco. Czuł jej dłonie na sprzączce swojego paska, czuł powracającą erekcję, która - miał wrażenie - ani na moment nie zniknęła całkowicie. Od kilku godzin trawił go głód, który jedynie rósł. Niewiele brakowało, by jej uległ. Chciał dać się sprowokować, ale wtedy się odsunęła. — Do jutra, mała.
UsuńZ trudem przychodziło mu zapanowanie nad oddechem, gdy patrzył, jak odchodzi. Chciał, by na niego spojrzała. Kurwa, nie chciał, by w ogóle wysiadała. Poprawił spodnie, które stały się ciaśniejsze, mniej wygodne. Miał ochotę ruszyć za nią i spędzić z nią tę, następną i każdą kolejną noc. Zacisnął mocniej dłonie na kierownicy, mając nadzieję, że ból go otrzeźwi. I gdy się odwróciła i wróciła, uświadomił sobie, że przez cały czas wstrzymywał oddech.
Opuścił szybę bez zwłoki z nagłym niepokojem, że coś się stało, że zmieniła zdanie, że powie mu, żeby jednak nie przyjeżdżał.
Zaniemówił. Nie był w stanie wydusić z siebie ani słowa, ale gdy uciekła w popłochu, oniemiały pochylił głowę do przodu. Szczerzył się jak głupek.
Niespodziewane łaskoczące uczucie w brzuchu na dźwięk własnego imienia z jej ust zupełnie go zaskoczyło. Trudno mu było złapać pełny oddech. Nie był na to przygotowany, wiedział, że to nic nie zmienia między nimi, a jednak miał wrażenie, że zmieniło wszystko. Jego imię jeszcze nigdy nie brzmiało tak słodko, tak seksownie i intymnie. Upajał się dźwiękiem jej głosu, próbując zapamiętać każdy pomruk, każdą śpiewną głoskę, jakby obawiał się, że to był jedyny raz, gdy słyszał swoje imię z jej ust.
Myślał, że nie będzie spał przez jej namiętne, zachwycające pocałunki, ale coś zupełnie innego spędzało mu sen z powiek. Czuł się błogo, niemal beztrosko, jakaś dziwna duma rozpierała jego pierś, gdy przypominał sobie, jak zawstydzona mówi do niego po raz pierwszy po imieniu. Wspominał jej tęskny pocałunek i zaczerwienione policzki, a ekscytacja, której nie czuł od lat, nie dawała mu zmrużyć oka. Na szczęście Midge nie dopytywała, gdy wrócił. Zamierzał oznajmić jej rano, że jedzie do Ringgold sprawdzić nagły problem z tamtejszym tartakiem. Nie było w tym nic niezwykłego, takie nagłe wyjazdy zdarzały mu się rzadko i zwykle wracał tego samego dnia, jednak czasami jakieś kwestie wymagały jego obecności na dłużej. Tak miało być i tym razem.
UsuńMiriam nie miała podstaw, by w niego wątpić. Odegrał swoją rolę bez zarzutów, z trudem jednak tłumiąc rozpierającą go energię i wyzierające z jego oczu szczęście. Nie mógł uwierzyć w to, że to robi. Czuł się jak dzieciak, który wymyka się z domu na potajemną schadzkę z dziewczyną. Miał tremę, jednak zupełnie nie związaną z ryzykiem przyłapania. Stresował się tym, co na niego czekało, tym, czy zdoła spełnić wszystkie oczekiwania Penelope. Zaciskał palce na kierownicy, ledwo powstrzymując się przed tym, by nie depnąć gazu i nie rozjechać wszystkich po drodze. Chciał zobaczyć ją jak najszybciej.
Miał chwilę zawahania, gdy wysiadł i oparł się o maskę. Na ułamek sekundy w jego głowie pojawiła się myśl, że to błąd. Te same wątpliwości, co poprzedniego wieczora, związane nie z Midge, nie z jego rodziną, a z tym, że wykorzystuje Penny. Czuł dziwne chłopięce zauroczenie faktem, że mówiła do niego po imieniu, chciał tego, ale nie spodziewał się, że będzie to miało na niego aż taki wpływ. Obawiał się jednak tego, co to może oznaczać dla Penny. Zwierzyła mu się ze swoich obaw związanych ze skróceniem między nimi tej resztki dystansu i teraz, gdy się przemogła, by wejść z nim na tak intymny poziom relacji, bał się, że łamie jej serce.
Ale wystukał jej smsa, że czeka. Wiedział, że będą mieli całe dwa dni na to, by o tym porozmawiać, by to wyjaśnić i przekonać się, co to faktycznie oznacza.
Serce zabiło mu mocniej na jej widok. Nie mógł powstrzymać lekkiego uśmiechu, który sam cisnął mu się na usta, gdy biegła w jego stronę. Zarumieniona, uśmiechnięta z błyszczącymi oczami. Szczęście malujące się na jej twarzy wzbudzało w nim emocje, których nie potrafił nazwać. Był nią oczarowany. Wszystkie wątpliwości, każde zmartwienie, które miał, zniknęły, gdy owinęła ramiona wokół jego szyi. Zaciągnął się znajomym zapachem jej włosów i roześmiał się krótkim, lekkim, beztroskim śmiechem.
— Miałem ci po wczoraj odpuścić? — Odparł i nie mogąc się powstrzymać, okręcił się wokół własnej osi, by oprzeć jej plecy o drzwi samochodu. Jej całus to było dla niego zbyt mało. Pocałował ją miękko, krótko, namiętnie, jakby tylko na to czekał. A później uśmiechnął się do niej przekornie. — Cześć. — Był głupi, zachowywał się jak szalony. Ryzykował wszystkim, mimo że okolica była pusta i senna, dopiero budziła się do życia, to wciąż narażeni byli na obecność przypadkowych gapiów. — Kawa i śniadanie? Gdybym wiedział, że tak wyglądają wyjazdy z tobą, Penn… — Pokręcił głową z rozbawieniem, stawiając ją na ziemi. Cmoknął ją w skroń i otworzył przed nią drzwi. — Dziękuję. Wskakuj.
Gdy zapakował jej rzeczy do samochodu i ruszał spod jej kamienicy, wciąż to do niego nie docierało. Dawno nie czuł się tak przejęty i podekscytowany. Zerkał na nią co chwilę z lekkim uśmiechem, jakby chciał upewnić się, że dalej siedzi obok. Dopiero gdy wyjechali z Mariesville, rozluźnił się i sięgnął dłonią do jej uda.
Usuń— Chciałbym zabrać cię dzisiaj na kolację — mruknął, patrząc prosto przed siebie. Zerknął na nią, chcąc sprawdzić jej reakcję. Nie chciał, by miała wrażenie, że chce ją chować przed całym światem. Co prawda miał ogromną ochotę zamknąć się z nią na cały ten czas w domku, by sprawić, aby pamiętała te dwa dni do końca życia, by wspominała je za każdym razem, gdy przyjdzie jej uprawiać seks z innym. Ale chciał jej dać też coś więcej niż tylko seks. Chciał spędzić z nią czas, pójść z nią na prawdziwą randkę bez martwienia się o to, że ktoś może ich zobaczyć. — Co ty na to? Pójdziesz ze mną na randkę?
Arthur
Nie mógł uwierzyć w to, że po takim czasie w końcu zdobył się na odwagę, by zrobić krok w stronę przepaści. Nie miał żadnych wątpliwości, że Penny stanie się jego końcem. Już czuł się jak zupełnie inny człowiek, gdy wzruszenie odbierało mu mowę na widok szczęścia malującego się na jej twarzy. Wiedział, że jej radość jest całkowicie szczera, że niczego przed nim nie ukrywała. Od kilkunastu lat prowadziła podwójne życie, z jednej strony grając grzeczną, poukładaną i cnotliwą dziewczynę, z drugiej impulsywnie i bez umiaru brała i dawała to, czego pragnęła i na co aktualnie miała ochotę. Od kiedy poznał jej tajemnicę, ich relacja zmieniła się bezpowrotnie, ale to wtedy, gdy zachował jej sekret dla siebie, wiedział, że zdobył jej bezgraniczne zaufanie. Świadomość tego, że przed nim nigdy niczego nie udawała, sprawiała, że zawsze patrzył na nią nieco inaczej. Nie widział w niej fałszu, doskonale rozumiał trudne położenie, w jakim była i czym ryzykowała, próbując nie zatracić się całkowicie w pozie, którą narzucał jej Thomas.
OdpowiedzUsuńGdy dzwoniła do niego, potrzebując pomocy, gdy potrzebowała jego wsparcia, by krył ją przed ojcem, nigdy nie miał żadnych wątpliwości. Dixon był jego przyjacielem, ale był też tyranem dla swoich dzieci, wyniszczającą siłą, która przekazywała swój spadek dalej - traumę i krzywdę. Arthur bez zastanowienia zawsze stawał po stronie Penny, sprawiając, że mogła znaleźć przy nim swoje safe space. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak to jest nie czuć się bezpiecznie w swoim własnym domu i nie mieć dokąd pójść. Nie chciał, by musiała przeżywać to samo, co on.
I teraz, gdy otwarcie pokazywała przy nim wszystko - od swoich pragnień i radości do wszystkich targających nią słabości, wątpliwości i zmartwień. Wiedział, że widzi prawdziwą Penelope i każdy jej uśmiech, każde radosne spojrzenie wyczyniały dziwne rzeczy z jego sercem. Całe lata czekał na to, by ją taką zobaczyć. Naprawdę szczęśliwą, rozluźnioną, bezpieczną i swobodną na tyle, by mogła być bez skrępowania tak dzika i nieokiełznana, jak tylko chciała. Tak nieśmiała i wstydliwa, jak jeszcze nigdy nie była. Tak śmiała i bezkompromisowa, jak zawsze, gdy czegoś pragnęła.
A myśl, że pragnęła właśnie jego była tak surrealistyczna i nieprawdopodobna, że wciąż trudno mu było uwierzyć. Nawet teraz, gdy siedziała obok niego, musiał co chwilę upewniać się, że to nie jest jego kolejne senne marzenie. Wielokrotnie ją sobie wyobrażał i chociaż w jego wyobrażeniach rzadko była w równie pełnym ubraniu i na tyle daleko, że nie mógł jej objąć, to teraz, ze wszystkich tych fantazji, właśnie ta wydawała mu się najbardziej nierealna.
Uwielbiał słyszeć swoje imię z jej ust. Za każdym razem miał wrażenie, że nie mogłaby go powiedzieć bardziej słodko i bardziej pociągająco, ale każdy kolejny raz go zaskakiwał. Ulga połączona z podekscytowaniem spłynęła na niego falą szczęścia. Wstrzymał oddech i spojrzał na nią ciepło, gdy splotła ich palce razem. Gest pozornie błahy, ale dla niego był wyrazem ich powstrzymywanego przez lata pragnienia. Nie seksu, a bliskości, intymności, którą zawsze dzielili, a której nigdy nie mogli sobie okazać. Rozczulała go, a intensywność emocji, które kłębiły się w jego wnętrzu sprawiała, że trudno było mu wykrztusić z siebie choćby słowo.
— To jest nas dwoje, Penn — wymruczał w końcu gardłowo, zerkając na ich złączone dłonie. — Nie mogę uwierzyć, że to robimy. I że robimy to dopiero teraz. — Ostatnie zdanie dodał nieco ciszej, bardziej do siebie niż do niej. Podniósł ich splecione dłonie i pocałował lekko wierzch jej dłoni. Prychnął z rozbawieniem, gdy zapytała, czy się przespał. Zerknął na nią kątem oka z zaczepnym uśmiechem. — Oszalałaś, dziewczyno? Oka przez ciebie nie zmrużyłem. Zafundowałaś mi na pożegnanie taką niespodziankę, że nie mogłem zasnąć. Całą noc wyobrażałem sobie, jak mruczysz mi moje imię do ucha.
Dawno nie czuł się tak swobodnie. Był przekonany, że to było wyzwalające doświadczenie dla nich obojga. Nigdy nie miał wrażenia, że czuje się skrępowany przy Midge. Przyjaźnił się ze swoją żoną niemal od dziecka, był przekonany, że byli ze sobą blisko w każdy możliwy sposób. Teraz, gdy chyba po raz pierwszy w życiu działał i mówił bez zastanowienia, uświadomił sobie, że jego małżeństwo było tylko zdroworozsądkową fikcją. Zerknął na Penny z lekkim zaskoczeniem, gdy podała mu kawę dokładnie taką, jaką lubił. Nie miał pojęcia, że zauważyła i zapamiętała ten nieistotny szczegół.
Usuń— Jesteś najbardziej niezwykłym stworzeniem, jakie kiedykolwiek widziałem, Penny — mruknął z lekkim niedowierzaniem, kręcąc z rozbawieniem głową. Pociągnął łyk kawy. Kurwa, wszystko się zgadzało. Trafiła w dziesiątkę. — Może być ten z kurczakiem. — Wszystko, co robiła, wprawiało jego krew we wrzenie. To, że go karmiła i sposób, w jaki to robiła. Miał ochotę wylizać całe jej ciało, nie tylko te kilka palców, które podstawiała mu pod usta. Kompletnie się nie kontrolował. W ciasnej przestrzeni samochodu czuł się tak, jakby po raz pierwszy był naprawdę i całkowicie sobą. Gdy zlizała sos z kącika jego ust, mrucząc przy tym cicho, omal nie zjechał na pobocze. — Ja? Jeszcze trochę i pomyślę, że naprawdę uwielbiasz seks w samochodzie. Wiesz, jak niewygodnie się jedzie w ciasnych spodniach?
Uwielbiał na nią patrzeć. Jej radość i beztroska udzielały mu się tak mocno, że w pewnym momencie miał głos zachrypnięty od śmiania się do niej i policzki spięte od szczerzenia się jak głupek. Gdyby nie fakt, że nie mógł się doczekać, aż będzie mógł wziąć ją w ramiona, żałowałby, że ich podróż dobiegła końca. Chciał przeciągać to wszystko tak długo, jak się dało. Nie dopuszczał do siebie myśli, że to były tylko dwa krótkie dni. Dwa pieprzone dni szczęścia.
Wysiadł, żeby otworzyć jej drzwi i zajął się wyciąganiem ich rzeczy z bagażnika. Zostawił swoją walizkę i jej torbę przy samochodzie i stanął za nią, podziwiając widok. Zamiast patrzeć jednak na tak dobrze mu znany krajobraz, którym zachwycał się odkąd tylko znalazł i kupił to miejsce, pochylił się nad karkiem Penny, odgarnął włosy z jej szyi i cmoknął ją krótko w kręgosłup. Czuł chłodny wiatr szalejący w dolinie. Jej jasne włosy łaskotały go po twarzy, gdy stojąc obok niej rozglądał się po okolicy. Wiedział, że wynajęty zarządca nieruchomości dobrze wykonywał swoje obowiązki, ale z zadowoleniem stwierdził, że teren był świetnie zachowany. Było czysto, trwa była przystrzyżona, palenisko przygotowane, a niewielka drewutnia z boku domu pełna przygotowanych polan.
— Zawsze żałowałem, że przestaliście z Aaronem przyjeżdżać. Już ci to kiedyś mówiłem, ale to dalej aktualne, Penelope. Jeżeli kiedykolwiek będziesz chciała się ukryć przed światem, ten domek jest dla ciebie zawsze dostępny — przypomniał jej, cofając się do samochodu. Wyciągnął swój telefon z samochodu i wyłączył go całkowicie. — Wiem, że zawsze czułaś się tutaj — bezpieczna — dobrze. — Objął ją w pasie, gdy się do niego zbliżyła. Jej dotyk budził wszystkie jego zmysły. Świadomość tego, że są w końcu i naprawdę całkowicie sami, burzyła jego krew. Złapał ją za uda i podsadził, by objęła go nogami w pasie. Walizkami mógł się zająć później. Pocałował ją delikatnie i szeroko. Jakby miał nie czterdzieści osiem, a osiemnaście lat. Był na nią napalony, podekscytowany, rozsadzała go radość, bo mógł jej w końcu dotykać. Bez pośpiechu, bez skrępowania, bez oglądania się przez ramię. — Nie mogłem się tego doczekać, wiesz? Chyba podświadomie wiedziałem już te dziesięć lat temu, że to się tak skończy, Penny. Gdy cię wtedy zobaczyłem, wiedziałem, że w końcu będziesz moja.
UsuńNie mógł uwierzyć w to, że udało mu się z tym czekać tak długo. Pragnął nie tylko jej ciała. Chciał jej towarzystwa, jej miękkiego, dziewczęcego śmiechu, jej ciętego dowcipu, jej delikatnego, czułego dotyku. Myślał, że chce tylko seksu, że jego pragnienie, by ją zerżnąć już na werandzie będzie zbyt silne, ale choć przeszło mu to przez myśl i ścisnął delikatnie jej pośladki, całując ją czule w szyję, to chciał od niej więcej. Odkąd usłyszał swoje imię z jej ust, chciał o wiele więcej niż mu się wydawało. Oparł jej plecy o drzwi, sięgając swoimi ustami do jej ust. Całował ją, szukając w kieszeni klucza i próbując trafić nim na ślepo w zamek, a tęsknota i głód zawarte w tym pocałunku zaskoczyły nawet jego samego. Dziesięć pierdolonych lat tęsknił do niej i nawet w najśmielszych wyobrażeniach nie przypuszczał, że gdy już będzie z nią, jego pragnienie, by to ziścić, zamiast słabnąć, będzie tylko rosnąć.
Trafił kluczem w zamek i odrywając się od jej warg tylko na moment na tyle krótki, by złapać oddech, sapnął cicho:
— Mam cię.
od zawsze wasz Arthur
Przez myśl przeszło mu, że zostanie w Blue Ridge na zawsze, nie byłoby wcale takie złe. To miejsce było dla niego azylem, z którego już od lat nie korzystał. Nie od razu powiedział Midge o tym, że kupił ten dom. Nie zamierzał wcale trzymać tego w sekrecie, jednak pokusa posiadania miejsca tylko dla siebie była zbyt duża. Arthur nigdy nie był dobry w utrzymywaniu tego typu tajemnic przez Miriam, świadomość, że żona ufa mu bezgranicznie, wywoływała w nim wyrzuty sumienia, które ostatecznie i tak zmuszały go do powiedzenia jej prawdy. Nawet później, gdy dom stał się miejscem ich weekendowych wyjazdów i niejednokrotnych ferii, Miriam nigdy nie rozliczała go z jego nielicznych samotnych wypraw. Nie wyjeżdżał, by uciec przed żoną i dziećmi, a żeby skonfrontować się ze swoimi własnymi często skrajnymi emocjami. Jego krótkie ucieczki nasiliły się, gdy Penny i William kończyli liceum, a skończyły, gdy oboje wyjechali na studia. Dla Midge było oczywiste, że Arthur potrzebuje czasu, by zaakceptować zmiany zachodzące w ich domu, dla niego to nie było już tak jasne. Kiełkujące w nim zakazane uczucia skierowane do córki przyjaciela spędzały mu sen z powiek. Szczególnie na początku, gdy poczucie winy za jego własne emocje przeważało nad samym pożądaniem, które czuł w stosunku do Penny.
OdpowiedzUsuńUśmiechnął się, uświadamiając sobie ironię tej całej sytuacji. Uciekał do Blue Ridge, żeby uciec przed myślami o Penelope, by teraz uciec w to samo miejsce razem z nią. To zawsze było ich miejsce, mimo że ona nie mogła o tym wiedzieć.
Wygrał. Spijał wszystkie słowa z jej słodkich, wiśniowych ust i czuł się jak wygrany. Bezpieczny powrót z Zatoki Perskiej prosto w ramiona Midge, sukcesy w ekspansji rodzinnego Babb Lumber, narodziny dzieci i dumna z ich osiągnięć - nic nie mogło równać się z satysfakcją, jaką wywoływały w nim jej słowa. Wybrał ją. Była jego. Na te dwa dni była tylko i całkowicie jego. Nie mógł uwierzyć w to, że to prawda. Ryzykował wszystkim, co miał z pełną świadomością, że jego życie zmieniło się w tej chwili na zawsze.
Całował ją zachłannie i niecierpliwie, jakby bał się, że to się zaraz skończy, że to zbyt piękne, by mogło być faktycznie prawdziwe. Wbijał palce w jej delikatną skórę, trzymając się jej kurczowo. Gardłowe jęki i pomruki, które wyrywały z jego ust jej pocałunki i jej niecierpliwe, spragnione dłonie. Czuł jej głód, czuł swój własny, który pozbawiał go tych śladowych resztek rozsądku, które miał w samochodzie.
— Kurwa, dziewczyno — wydusił z siebie, gdy stawiał ją na ziemi. Jego zaborcze ręce, bezkompromisowy wzrok, którego nie mógł i nie chciał od niej oderwać, kontrastowały z delikatnością, z jaką zsuwał ją z siebie, by dać je więcej swobody. Nie potrafił jej od siebie odsunąć. Chciał czuć każdą krzywiznę jej ciała, każde miękkie i twarde miejsce, każdy centymetr jej skóry nieprzerwanie, pragnienie by jej dotykać było zbyt silne.
Jej słowa, choć wcześniej słyszał z jej ust już dużo bardziej bezwstydne, nigdy nie miały takiej mocy. Zapierała mu dech w piersiach. Czuł jej zniecierpliwienie i to podniecało go jeszcze bardziej, wiedział, że oboje potrzebują tego tak samo mocno. Nie chciał się spieszyć, ale nie potrafił zwolnić. Chciał od niej wszystkiego. Już, teraz, od razu
Pomógł jej zdjąć swoją koszulkę. Pożądanie i zachwyt, które dostrzegł w jej oczach, całkowicie go rozbroiły. Jeszcze nigdy nikt nie patrzył na niego w ten sposób. Zawsze wydawało mu się, że nie potrzebował cudzego uznania, nie potrzebował potwierdzenia swojej atrakcyjności. Kurwa, tak bardzo się mylił. Jej fascynacja była dla niego wszystkim. Każdą walidacją, jakiej kiedykolwiek potrzebował. Czuł jej dłonie badającego jego skórę. Miał świadomość jej niedoskonałości. Jego plecy, brzuch i ramię - wszędzie Penny mogła znaleźć świadectwa jego doświadczeń. Czuł, jak drobnymi, miękkimi opuszkami bada blizny po ranach postrzałowych, po pociętej skórze i rozerwanej tkance. Nie wstydził się ich, ale nie lubił, gdy Midge zwracała na nie uwagę. Nie chciał jej opowiadać o swoich bliznach, a ona nigdy nie chciała wiedzieć. Z Penny było inaczej. Zerknął na jej dłonie błądzące po jego skórze, odkrywające wszystkie zabliźnione rany, wszystkie znamiona i wytatuowane na piersi symbole Rangersów - słońce, błyskawicę i gwiazdę. Westchnął, gdy poczuł na skórze jej miękkie wargi i ciepły oddech. Chciał, by poznała go całego.
UsuńNie potrafił trzymać rąk przy sobie. Jego palce same sunęły po jej ciele, badając jej pośladki, biodra, zwężenie w jej talii i szczupłe plecy. Wciąż miała na sobie ubranie. Wsunął dłonie pod jej cienki sweterek, odkrywając niespiesznie każdy fragment jej skóry. W jego rękach wydawała się mała, drobna i tak delikatna, że bał się, że jego szorstkie dłonie ją zarysują. Napierał na nią delikatnie, zmuszając do tego, by oparła plecami o ścianę. Sunął pocałunkami po jej żuchwie, policzku, szyi, jakby chciał, by jego język nauczył się na pamięć każdego milimetra jej ciała. Jedną ręką zadarł jej głowę do góry i wykradając kolejny niecierpliwy pocałunek, z trudem odsunął się o krok, by ściągnąć z niej bluzkę. Widywał już Penny w stroju kąpielowym, widział ją też w bieliźnie, gdy lata temu przebierał ją niemal nieprzytomną do spania. Wielokrotnie wyobrażał ją sobie w każdym możliwym stroju i całkowicie nago, ale żadne z jego wyobrażeń nie było w stanie oddać sprawiedliwości temu widokowi, który miał teraz przed oczami. Widział dżinsy wiszące luźno na jej krągłych biodrach, płaski jasny brzuszek i delikatny koronkowy stanik, który opinał jej kształtne piersi. Przesunął dłonią po jej boku, drugą chwycił ją za rękę i zadarł ponad jej głowę. Całował ją czule, żarliwie, nie potrafiąc poradzić sobie z zachwytem, który ściskał mu płuca. Była niezwykła, piękniejsza niż pamiętał. Z biegiem lat jej szczupła sylwetka jedynie zyskiwała i chociaż badał ją dzień wcześniej pod palcami, to jej biała sukienka ukrywała przed nim wszystko poza jej nogami. Teraz, gdy rozpinał jej spodnie i zsuwał je z jej bioder, gdy odsuwał się od niej, trzymając ją za dłoń, by mogła pozbyć się butów i nogawek oplatających jej kostki, w końcu widział ją całą.
— Jesteś zniewalająca, Penelope — szepnął cicho z zachwytem tak głębokim, że w jego głosie słychać było niedowierzanie. Przyciągnął ją do siebie, zsuwając ramiączko z jej barku. Musnął ustami różowy, podłużny ślad na jej skórze. — Kurwa, jesteś wszystkim… nie, to jest o wiele więcej, niż kiedykolwiek śmiałem oczekiwać. Wielokrotnie wyobrażałem sobie, jak cię rozbieram, jak cię dotykam i całuję każdy skrawek twojej skóry. I nigdy nie przypuszczałem, że to będzie tak… Że ty będziesz tak… — Pokręcił głową, nie potrafiąc znaleźć odpowiedniego określenia. Niezwykła, zachwycająca, nierealna, oszałamiająca. Każde wydawało mu się zbyt błahe, niewystarczające. Znów stał tak blisko, że musiała zadzierać głowę, by na niego spojrzeć. Jedną ręką wciąż zachłannie, niecierpliwie badał jej ciało, sunąc po jej skórze od piersi aż za delikatny materiał jej majtek. Drugą dłonią trzymał jej dłoń, splatając teraz ich palce. Zahaczył ustami jej miękkie wargi. — Przepadłem, Penny.
Chciał paść przed nią na kolana, ściągnąć jej zębami te koronkowe majtki. Czuł każdym fragmentem swojego jestestwa, że jest wilgotna i gotowa, tak samo niecierpliwa i spragniona spełnienia jak on. Ich przyspieszone oddechy mieszały się ze stłumionymi jękami, gdy Penny reagowała na jego dotyk. Nie wsunął nawet ręki dalej niż na jej biodro, a już wiedział, co czeka na niego dalej. Wziął ją na ręce. Nie tak jak poprzednio. Tym razem ujął ją pod kolanami i wziął w ramiona. Miejsce nie miało znaczenia. Był gotowy rzucić ją na kanapę w salonie, który był najbliżej, posadzić na blacie w kuchni tuż za rogiem, oprzeć po prostu o ścianę, od której przed chwilą oderwała plecy. Ale zamiast tego zaniósł ją na górę do sypialni, pozbywając się po drodze swoich własnych butów. Okna były odsłonięte i uchylone, wpuszczając do środka słońce i rześkie powietrze. Czuł, jak na skórze Penelope pojawia się gęsia skórka, gdy kładł ją na chłodnej pościeli. Widok jej jasnych loków rozrzuconych na kołdrze i zmrużonych w oczekiwaniu błękitnych oczu zaparł mu dech w piersiach.
UsuńNie kłopocząc się nawet zdjęciem własnych spodni, pochylił się nad nią, opierając jedną rękę tuż obok jej głowy. Całował jej szyję, sunąc w dół. Przesunął językiem po zasłoniętej koronką brodawce, drażniąc ją dodatkowo, po czym podniósł na moment wzrok i uśmiechnął się do Penny, wbijając kącik ust w policzek. Mimo że miał za sobą lata doświadczenia, jego uśmiech pełen chłopięcego zachwytu. Zachwytu nią, jej ciałem, jej zalotnym uśmiechem, zachęcającym spojrzeniem, niecierpliwymi palcami, które wplątała w jego włosy. Wsunął drugą pod jej łopatki i bez problemu odpiął zapięcie jej stanika. Rozbierał ją powoli, całując każdy wcześniej zasłonięty przez cienki koronkowy materiał fragment jej skóry. Upijał się jej smakiem i zapachem, przyspieszonym biciem jej serca, które czuł teraz w swoich dłoniach, na swoich ustach, w całym swoim ciele. Każdy jej dreszcz wywołany przez jego dłonie i usta, którymi badał jej ramiona, jej piersi, brzuch i biodra, każdy jej gwałtownie zaczerpnięty oddech, każdy cichy pomruk i jęk - wszystko sprawiało, że jego serce drgało w nieznany mu dotąd sposób.
Aż do teraz nie miał pojęcia, że pragnienie może być tak gwałtowne i tak siejące spustoszenie. W jego głowie nie było teraz nic poza Penelope. Każdy jego zmysł, każda myśl i każdy ruch były skupione tylko na niej. Gdy zsuwał majtki z jej bioder i muskał ustami delikatną skórę na jej podbrzuszu, wsłuchiwał się w jej cichy, przerywany oddech. Myślał, że to niemożliwe, ale jego pożądanie wciąż rosło, wypełniało go w sposób niemal bolesny, ale był gotów czekać, smakować każdą chwilę. Chciał słyszeć jej rozkosz, chciał doprowadzać ją do ekstazy raz za razem. Chciał słyszeć, jak szepcze, jęczy i krzyczy jego imię, które tak słodko brzmiało z jej ust.
— Kurwa — wychrypiał przez zaciśnięte gardło, gdy całując wnętrze jej ud, cienką skórę pod kolanem, jej łydki i stopy, zsuwał niespiesznie z jej nóg cienką, wilgotną koronkę. — Jesteś idealna. — Przesunął kciukami po kościach jej bioder, wracając ustami do miejsca, które przyciągało go teraz najbardziej. Niski pomruk wyrwał mu się z gardła, gdy rozsunęła nogi, dając mu przyzwolenie na wszystko, co chciał z nią zrobić. Przesunął językiem po jej płatkach, spijając jej słodycz. Był nią zachwycony. Kurwa, była tak słodka, tak mokra i gotowa na niego. W tym momencie istniało tylko jej ciało, jej rozkosz i jego pragnienie, by dać jej wszystko, na co zasługiwała. — Krzycz dla mnie, Penny.
ćpuny