6.09.2024

[KP] Damien Figueroa

HEY, I absolutely fucking loved being famous! It was all great, up until the point when it wasn't
Damien Figueroa,
your friendly neighbourhood has-been
ex-musician, radio host of Indie Pulse
✦ ‎ ‎ critical thinking? overrated
Babcia nie wie, że był na odwyku, bo przecież dzwonił, regularnie, dokładnie tak jak jej obiecał. Nie wiedziała, że kłamie, gdy mówił, że wszystko idzie świetnie, wytwórnia kocha nowy album i niedługo będą z kumplami pracować nad kolejnym. Nie wiedziała, że od palenia, którym usiłował uciszyć łaknienie prochów, zaczął mieć problemy z głosem i musieli odwołać trasę zanim w ogóle ogłosili jej start. Zespół zawiesił działalność i gdyby oglądała coś innego niż Jeopardy oraz prognozę pogody, to może wszystko nabrałoby sensu. Ale nie wie, i nigdy się nie dowie.
Wie za to, bo jej powiedział, że Noel Gallagher też miał swój program w radiu i to wcale nie oznacza końca kariery. W Radiu X, w Londynie, z dzienną ilością odsłuchań większą niż generują wszystkie zsumowane programy Mariesville Radio łącznie przez rok, ale to bez znaczenia. Prawie. Dla babci na pewno. Zgadzać muszą się tylko pełne brzuchy wnucząt, nawet tych po trzydziestce, bo znów „przypadkiem” zrobiła za dużo tamales, czyli mniej więcej tyle, aby wykarmić pół miasta.
Jest wdzięczny.
Kupił dom na Orchard Heights, dla rodziców, dziadków i wujostwa, bo latynoskie geny ojca nie pozwolą mu nigdy zapomnieć o tym, jak ważne są więzy krwi. Działa to w dwie strony, bo chociaż wie, że mają dość tłumaczeń, to zawsze będą go bronić i przypominać, że wszystko, co złe, to stare dzieje. Chciałby im wierzyć. Jest czysty od trzynastu miesięcy i prawie, już prawie, znów ma odwagę, żeby sięgnąć po gitarę, gdy siedzi w salonie wynajętej kawalerki niedaleko budynku radia.
01.08.1994 ✦ absolwent Mariesville High School i Atlanta Metropolitan State College ✦ wokalista zespołu Violent Delight ✦ w 1/2 bilingualny meksykanin ✦ dwie młodsze siostry, dwóch starszych braci ✦ aspirujący aktywista społeczny - działacz w SAFE Project ✦ pacyfista, przeciwnik drugiej poprawki ✦ tatuaże, papierosy & Joy Division
Wciąż chodzi na spotkania anonimowych uzależnionych i słucha cudzych historii, bo swoją opowiedział już zbyt wiele razy. Teraz na pytania odpowiada uśmiechem i najcenniejszym żetonem, jaki kiedykolwiek przyjdzie mu posiadać. Chyba że, a taki jest plan, wymieni go na kolejny, już z grawerem większego numeru, a później jeszcze większego, jeśli silna wola pozwoli. Mógłby już zostać sponsorem, ale wciąż się wzbrania, bo każdy dzień traktuje jak balansowanie na krawędzi, znajdowanie się centymetry od upadku, a jednak zachowując pion i zaskakując tym samego siebie. Wie, że jeśli naprawdę się postara, to wróci czas, gdy do szkół będzie wpadać, aby opowiadać o muzyce, odnajdywaniu swoich pasji i coby pokazać, jak zagrać Love will tear us apart na gitarze. Nie o uzależnieniach. Nie o tym, do czego mogą się przyczynić. Nie o konsekwencjach, których sam doświadczył. Naprawdę nie lubi straszyć dzieciaków, ale myślenie, że pogadanką uratuje chociaż jednego nastolatka przed głupotą pomaga.
Ucieka w pracę, układając playlisty audycji, która stała się jego ukochanym dzieckiem. Często nie zauważa, gdy mijają przydzielone mu godziny, orientując się dopiero, gdy realizator dźwięku stuka w szybę i zmusza go do ściągnięcia nóg ze stołu i pożegnania ze słuchaczami. Potrafi mówić o muzyce bez przerwy, bez wyniosłości, nawet jeśli czasem frustruje go powszechna nieznajomość wszystkich niezależnych muzyków, którzy na to zasługują. Dalej marzy o tym, że pozna Roberta Smitha, ale wie, że głos kompletnie ugrzązłby mu w gardle i już nigdy niemiałby wyjść z mieszkania. Nie tęskni za sławą i za Kalifornią, ale za tworzeniem już tak, bogatszy o wiedzę, że jeśli spróbuje jeszcze raz, to na własnych warunkach.
odautorsko
cześć! Damien to dobry chłopak, tylko trochę się pogubił, żaden red flag (tinder bio be like). ma dużo rodzeństwa, więc chętnie się podzielę, gdyby ktoś miał chęć. marzy mi się również napisanie platonicznego męsko-męskiego wątku między najlepszymi kumplami, więc chętnie obsadzę to stanowisko <3 poza tym wezmę wszystko, bo ugodowa ze mnie osoba: lubię pisać początki, lubię burze mózgów, więc myślę, że łatwo się dogadamy. zapraszam!

31 komentarzy:

  1. [Damien to dobry chłopak, ja to widzę! Myślę , że nie tylko jego babcia widzi go inaczej, niż jest, czy było na prawdę i nie chodzi o to, że do rzęs się krył. Coś w nim nadal jest , został tylko troszkę przemielony przez rzeczywistość. Chętnie posłuchała bym jak znowu gra na gitarze! Abi może być tą znajomą z miasteczka, która podejdzie do niego po autograf na ulicy ,ciekawa jestem jakby się to skończyło... :)
    Udanej gry, w razie chęci zapraszam do nas ;) Trzymam kciuki za emocjonujące wątki i za Damiena oczywiście, aby się już nie gubił! ]

    Abigail

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj w Mariesville, obrazo majestatu!
    Twoja postać wnosi do miasta wyjątkową nutę, dosłownie i w przenośni! To, że po niełatwej drodze Damien powrócił na swoje rodzinne ścieżki, tworząc przestrzeń dla niezależnych artystów w radiu, pokazuje prawdziwą pasję. Ciekawe, jak jego audycja wpłynie na mieszkańców – może wkrótce usłyszymy coś nowego i ekscytującego na naszych falach również od niego?
    Miłej zabawy!

    OdpowiedzUsuń
  3. [Ja też lubię postacie, które wzbudzają zaufanie, a muszę szczerze przyznać, że Damien naprawdę je wzbudza. I nie ważne, że ma za sobą epizod narkotykowy, bo rzeczą ludzką jest błądzić, a to wcale nie definiuje go jako człowieka – dokładnie takie zdanie miałby o tym Rowan. Więc niech sięga po gitarę i tworzy, niech wyraża siebie! Chętnie coś napiszę, nawet jeśli byłaby to po prostu pogadanka dla trudnej młodzieży, bo ciekawi mnie, co takiego sprawiło, że trzynaście miesięcy temu przestał. Jeśli więc chcesz jakoś ich połączyć, to wspólnymi siłami na pewno to zrobimy. Tymczasem dziękuje za powitanie i Ciebie również witam, a przy okazji przesyłam dużą paczkę z weną i czasem, żeby Ci go nie brakowało na pisanie i rozwianie Damienowej historii! :)]

    Rowan Johnson

    OdpowiedzUsuń
  4. [Cześć!
    Łatwo jest się w życiu pogubić, ale trzeba naprawdę dużo odwagi i siły, aby wyjść na prostą: dobrze, że Damienowi się udało, bo z karty wynika, że to naprawdę dobry chłopak. Dobrze też, że znalazł sobie jakiś cel i znów powoli wraca do marzeń, bo to też daje wiatr w żagle.
    Tobie życzę mnóstwa cudownych historii i weny, rzecz jasna. Serdecznie witamy na blogu! :)]

    Eloise

    OdpowiedzUsuń
  5. [Cześć! Sięgnąć dna to jedno, ale znaleźć w sobie siłę oraz odwagę by się odbić to drugie.
    Osobiście mam słabość do muzyków, także bardzo podoba mi się kreacja Damiena. Jeśli masz ochotę na "połączenie" artystycznych dusz to zapraszam :) I oczywiście życzę dobrej zabawy!]

    Jordyn

    OdpowiedzUsuń
  6. [Widać, że to dobry chłopak, zbłądził na pewnym etapie, ale co nas nie zabije, to nas wzmocni i Damien na szczęście się elegancko pozbierał.
    Myślę, że obie sprawy frustrują ją równie mocno, chciałaby poznać swoje prawdziwe JA, swoje pochodzenie i uciszyć plotkującą część mieszkańców. Przyznaję, że jednak Juliet już coraz mniej przeszkadzają ludzie, którzy każdego roku na Festiwalu Jabłek żyją jej historią ^^ Na pewno macie w niej oddaną słuchaczkę jego audycji.]

    JULIET MURRAY

    OdpowiedzUsuń
  7. Miał świadomość, że był niesfornym dzieckiem, że napsuł rodzicom trochę krwi, gdy za nic miał ich szlabany na wychodzenie z domu, bo i tak wymykał się popływać kajakiem po jeziorze, ale za jego czasów jak babka ścierą przez łeb zdzieliła, to naprawdę wystarczyło, żeby spokornieć. Człowiek był gierojem, ale znał swoje granice, a dziś? Przecież gdyby nie to, że był tu dzisiaj na sali jako funkcjonariusz, żeby porozmawiać z młodzieżą, potrząsnąłby jednym i drugim, aż zrzedłyby im te pewne siebie, aroganckie miny. Czy oni ich w ogóle słuchali? Jeden gapił się w telefon, drugi dłubał w nosie, a trzeci zrobił z ulotki, które na początku spotkania wszystkim rozdali, krzywy samolocik, fruwający teraz od ławki do ławki. Niech chociaż garstka informacji trafi to tych zakutych głów, a będzie sukces, co i tak nie zmienia faktu, że za przetrwanie powinien wręczyć samemu sobie statuetkę najbardziej cierpliwego człowieka w tej części Stanów Zjednoczonych Ameryki. I podzielić się nią ze swoim towarzyszem, z którym dziś to spotkanie prowadził, bo Damien wykazywał się równie ogromnymi pokładami cierpliwości. I może zrozumienia? Był młodszy, chociaż wciąż dużo starszy od szczyli, których mieli przed sobą, ale sprawiał wrażenie człowieka, który wie, co mówi. Takiego, który sam przerobił w swoim życiu kilka konkretnych wzlotów i upadków.
    Omawiali już ostatni temat, a ponieważ w tej chwili głos należał do Damiena, przysiadł sobie na blacie jednej z wolnych ławek i splótł ramiona na piersi, obserwując nastolatków, którzy w teorii słuchali tego, co we dwoje próbowali im przekazać. To była trudna młodzież. Chłopcy i dziewczęta, którzy nie potrafią samodzielnie uporać się z dręczącymi ich problemami i odreagowują, szukając odrobiny ulgi w używkach, czy adrenalinie. To prawda, że wiele ich zachowań jest efektem procesu dorastania i zachodzących w organizmie zmian, jednak niektóre to już skutek negatywnego wpływu rówieśników, źle ulokowanych uczuć, a także poczucia odrzucenia, traumy lub problemów w domu. Ci ludzie byli w jakiś sposób skrzywdzeni i potrzebowali pomocy, nawet jeśli z automatu odrzucali każdą pomocną dłoń. Wcale nie byli skazani na przegraną, bo każdy z nich mógł osiągnąć sukces i Rowan naprawdę w to wierzył, ale wymagało to pracy, a przede wszystkim zrozumienia i wsparcia, którego prawdopodobnie brakowało każdemu, kto siedział dziś w tym pomieszczeniu. Mieli szansę stać się kimś wielkim, tyle że na ten moment byli pozbawieni zarówno nadziei, jak i wiary w samych siebie. Od tego należało więc zacząć – od przywracania wiary.
    Ale ich zadaniem było dzisiaj porozmawianie o skutkach uzależnień, więc na tym skupiali się przede wszystkim. W rzeczywistości najlepiej byłoby, gdyby mieli możliwość rozmawiania z każdym z osobna, bo w grupie taka młodzież miała tendencje do popisywania się i cwaniaczenia, więc jeżeli coś mogło do nich trafić, to najskuteczniej pewnie w bezpośrednim przekazie, ale musieli dostosować się do tego, co otrzymali od ośrodka, czyli do sali z kilkunastoma ławkami i tablicy, po której dało się pisać średnio ścieralnym markerem. To i tak wydawało się naprawdę dużo, jak na zapyziałą wioskę, do której przyjechali, i która wydawała się jeszcze mniejsza, niż Mariesville.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Czy ktoś ma jakieś pytania? — Rowan zwrócił się do młodzieży, gdy Damien zakończył omawiać temat. Wyprostował się i dał kilka kroków w stronę ławek. — Śmiało — zachęcił, patrząc po młodocianych twarzach, wyrażających a to arogancję, a to znudzenie lub zniechęcenie. Tylko kilka było takich realnie zainteresowanych tematem, ale nikt nie odważył się zadać pytania. Wygląda na to, że wszyscy najchętniej wyszliby stąd i zajęli się swoimi sprawami. Rowan westchnął więc tylko i przeniósł spojrzenie na Damiena. Może on chciał coś jeszcze dodać, a jeśli nie, to chyba mogli już stąd spadać.

      Rowan Johnson

      Usuń
  8. [mam trochę ubaw, jakby coś nie grało, krzycz ;)]

    To było takie dziwne uczucie, być w miejscu, o którym się marzyło ponad pół życia i czuć się jak w potrzasku. Długo wyczekiwany moment przejęcia pensjonatu był tym, który miał przynieść satysfakcję i prawdziwą eksplozję szczęścia, a Abi czuła się... nieswojo. Obawiała się, że robi coś źle, że może jej marzenia był za wielkie, albo oczekiwania zbyt wygórowane i zabrakło jej zdrowego rozsądku (o co akurat w jej przypadku nietrudno). Mijał trzeci tydzień, od kiedy wróciła po czterech latach studiowania w Atlancie i wieczorami prawie płakała, siedząc w mieszkaniu z lampeczką lekkiego białego wina przy oknie, skąd zerkała na miasteczko i widziany w oddali maleńki zarys pensjonatu. Tak kochała to miejsce, tak chciała zadbać o to, by każdy kto tu przyjedzie zakochał się w zielonych sadach, uprzejmych mieszkańcach, malowniczej okolicy i unoszącym się wszędzie zapachem sielskości w powietrzu, że gotowa była na wszystko! Oczywiście wszystko co przyjemne, miłe i urocze, bo jakoś na agresję i paskudztwa nie było jej stać, choć niekiedy zastanawiała się, czy jakby przywiązała jakiegoś bufona z wielkiego miasta do krzesła i zostawiła na kilka godzin w jakimś wyjątkowo ładnym zakątku Mariesville, to by się w nim zakochał... Ah ale to takie pomysły nie do zrealizowania. Nie miała liny przecież. Podpisała oficjalne dokumenty i stała się w większości udziałów właścicielką obiektu, zarówno budynku jak i otaczającego go terenu. Codziennie była na miejscu, towarzyszyła mamie w kuchni, z tatą obchodziła każdy kąt. Zaglądała w maile i wskazane pozycje rozliczeń z księgową, pilnowała zapasu czystych pościeli i zestawów ręczników dla pokojówek. Czuwała nad harmonogramem rezerwacji turystów. Od początku, od pierwszego dnia powrotu wzięła się ostro do roboty i to nie tak, że natłok obowiązków ją przytłoczył i miała dość zmęczenia, gdy wieczorem wracała do domu, po całym dniu biegania i zasypiała niemal półprzytomna, cudem znajdując siły na prysznic. To też nie tak, że zaskoczyła ją ilość pracy. Jej rodzice, a wcześniej dziadkowie gospodarzyli pensjonat, była z tym zaznajomiona, oswojona od dzieciaka i nic jej nie było w stanie zniechęcić, czy zaskoczyć. Nie pojawiało się jednak uczucie ulgi i spełnienia, że oto po czterech latach studiowania, wraca, zajmuje miejsce do którego dążyła i w końcu ma to, co chciała. Nie, nie miała tego uczucia i to było straszne. Może robiła za mało? Albo o czymś zapomniała? Przecież wszystko było tak, jak to sobie założyła, jak to sobie planowała i wyobrażała! Co się z nią działo do cholery?!
    Abigail była pogodna, pomocna i ciepła. Była taka do ukochania i ukochałaby każdego, wiedziała, że jej życiowym powołaniem jest dbać i troszczyć się o innych. Prowadzenie pensjonatu pozwalał jej się spełnić na tak wiele sposobów, że mimo poczucia rozbicia i pewnego zmieszania, wstawała każdego dnia z nową energią. Oh mało tego! Ona miała tyle pomysłów, jak urozmaicić turystom pobyt w ich miasteczku i sprawić, że nie tylko zakochają się w Mariesville, ale będą o nim śnić i będą marzyć o powrocie. I jednym z takich pomysłów był wieczorek muzyczny z utworami country granymi na żywo przez okolicznych muzyków! Czyż to nie genialne?! Nie mogła nikomu co prawda sowicie zapłacić, ale zespół (seniorów z sąsiedztwa), który uzbierała zgodził się wystąpić pod warunkiem, że jej mama upiecze każdemu po blaszce ciasta i dostaną odbitki zrobionych wspólnych zdjęć z tego wieczoru! Oh jak ona kochała tych wszystkich ludzi, przecież nigdzie indziej nie było tak cudownych, dobrych osób! A wiedziała o tym, bo choć pojechała tylko do Atlanty i było to jedno duże miasto, a nawet nie największe na świecie, to tam ludzie byli inni. I tam nie chciałaby wracać.
    - Estella, a mogłabyś... poprosić go do telefonu? - powiedziała drżącym głosem, zaciskając już obydwie dłonie na komórce, jakby tym sposobem jej prośba miała większą moc sprawczą i na pewno mogła zostać zrealizowana. Zamknęła nawet oczy, aby lepiej usłyszeć odpowiedź twierdzącą!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To się nazywa pech. Wszystko miało się odbyć dzisiaj, jej wieczorek muzyczny z graniem na żywo. Mieli zabookowane wszystkie pokoje, a goście poinformowani i zaproszeni na wydarzenie podekscytowali się i wyrazili chęć uczestnictwa. Jej mama napiekła kilka blaszek różnych ciast, a tato przygotował kurczaka w warzywnej potrawce dodatkowo do kolacji, jakby późno w nocy ktoś zgłodniał. Abi przystroiła cały pensjonat małymi bukiecikami późnych polnych kwiatów i liśćmi, na których już pojawiały się jesienne przebarwienia. Była taka szczęśliwa, nawet postanowiła zanocować w pensjonacie, bo pewnie skończą w środku nocy i nie chciała się włóczyć do mieszkania sama. I półtorej godziny przed rozpoczęciem, dostałą smsa z informacją, że pianista dostał zatrucia i nie dotrze.
      - A może mogłabyś zadzwonić do brata i poprosić, aby przedzwonił do mnie...? - spytała słabo, gdy koleżanka z szkolnej ławki, z jaką nigdy nie straciła kontaktu i dla której jaj mama wypiekała specjalny kształt gwiazdek z piernikowego ciasta w grudniu, powiedziała, że sama jest poza domem. - Dobra... ja do was po prostu podjade rowerem - przerwała sama sobie, czując jak ramiona ma coraz cięższe i gada bez sensu, tworząc sznureczek kontaktu, zamiast zadziałać prosto i bezpośrednio. - Przyślę ci zdjęcia, będziesz żałować przez kolejny miesiąc, że sobie pojechałaś, bo zamierzam głośno śpiewać! - oznajmiła, dodając jeszcze życzenie dobrego wieczoru, bo przecież wcale nie była obrażona i wybiegła, aby w pędzie wskoczyć na żółty rower z krzywym koszykiem przed pensjonatem i popedałować do domu nieobecnej w nim koleżanki w celu dokonania porwania. Znaczy to nie będzie porwanie prawdziwe, może nawet nie sztuczne. Abi potrzebowała pianisty, muzyka, kogoś kto jej uratuje wieczór i w tym domu taki ktoś był.
      Abigail nie znała dobrze Damiena, ale nie trzeba spędzać z kimś każdej minuty, by wiedzieć, że to dobry człowiek. A w miasteczku wszyscy byli dobrzy, tego była pewna. Niektórzy byli nawet szczególnie zdolni i wierzyła, że brat Estelli do tych właśnie należy, bo muzyka to sztuka, a nie każdy ma talent do bycia artystą. Damien grał na pianinie, a więc był w jej oczach wirtuozem, szczególnie teraz, gdy go potrzebowała, no i pamiętała jak koleżanka jej kiedyś troszkę więcej o tym jak jej brat potrafi grać mówiła. Ruda była uparta, zdeterminowana i o ile zwykle ludzi do niczego siłą nie zmuszała, dzisiaj czuła, że może odkryje w sobie samej jakieś nowe cechy, jak Damien się będzie zbytnio opierał... Trochę mu już współczuła, bo zamierzała go zaatakować i prosić o pomoc tak długo, aż się ugnie i zgodzi. Bo chyba nie mógł się nie zgodzić, prawda?
      Pod dom rodziny Figueroa dojechała zziajana. Czuła jak koszulka się do niej chce kleić i prawie potykając się o własny rower, który zatrzymała gwałtownie przed krawężnikiem, aby nie zgubić na nim zębów, skoczyła do drzwi w kilku długich susach pokonując schodki na werandę.
      - Cześć, masz plany na wieczór? - wypaliła od razu, jak z kuly armatniej, gdy tylko drzwi otworzył blady brunet i stanęła w samym progu tak blisko, że mógł bez wysiłku dostrzec jak drżą jej dłonie.



      Abigail

      Usuń
  9. [Okej! Będziemy czekać na kontakt. :)]

    Jordyn

    OdpowiedzUsuń
  10. Starał się nie myśleć, że to były trzy totalnie stracone godziny. Starał się wierzyć, że te młodociane głowy wyniosą coś z tej pogadanki, że zobrazowane na ulotkach skutki brania prochów podświadomie do nich trafią, i że przypomną sobie o nich, gdy staną przed wyborem: wciągać, czy nie wciągać. Naprawdę się starał. Ale jest pieprzonym realistą i nie nosi różowych okularów, które na porządku dziennym prostowałyby ten spaczony świat. Jeśli przypomną sobie kiedykolwiek o tym popołudniu, dawno będą już na odwyku. Serio? Gdzie kupić te cięższe dragi? Aż wbił w chłopaka drętwe spojrzenie, nie dowierzając, że to jedyne, co zdołał wyłapać z trzygodzinnej audiencji. Może jeszcze mapę do celu i kasę na towar by chciał, gnojek jeden! Dzięki bogu, że to już koniec.
    Zerknął krótko na wychowawcę i bez słowa skierował się do wyjścia na korytarz. Z jednej strony facetowi współczuł, z drugiej go podziwiał, a z trzeciej dziękował samemu sobie, że do głowy mu nie przyszło zostać nauczycielem, bo gdyby musiał pracować z taką młodzieżą, to chyba sam nawciągałby się prochów, byleby ulżyć własnemu cierpieniu. Co prawda, w policji zdarzało mu się mieć do czynienia z uzależnionymi nastolatkami, bo w prewencji takie akcje to codzienność, tylko że gdy ruszali na wezwanie, nikt nie oczekiwał od nich, że będą grozić dzieciakom palcem i czekać, aż grzecznie oddadzą towar, a potem ze skruchą przeproszą. Obchodzili się z nimi dokładnie tak, jak z przestępcami, uważając tylko, by nie naruszyć żadnych praw. Później tłumaczyli się za nich rodzice, w wielu przypadkach wykolejeni nawet bardziej, niż ich dzieciaki. Źle patrzyło się na takie rodziny. Świat jest do potęgi niesprawiedliwy, zwłaszcza dla dzieciaków, którym patologiczni rodzice odbierają szansę na normalne życie w dorosłym świecie. Kiedyś nawet, gdy wstępował do policji, szczerze wierzył, że będzie w stanie naprawić wiele takich rodzin, ale rzeczywistość szybko zweryfikowała te możliwości. Niektórym po prostu nie da się pomóc. Niektórych można co najwyżej dobić.
    Budynek nie zachęcał, żeby oprzeć się o ścianę, a co dopiero spróbować tutejszej kawy, dlatego przystanął obok i tylko przyglądał się Damienowi, gdy ten uległ pokusie. Zmarszczył nos, kiedy bez skrępowania wypluł zawartość z powrotem do kubka i podrapał się po głowie, próbując się nie roześmiać. W sumie, mógł mu powiedzieć, że na jego miejscu nie próbowałby tej kawy, ale było już za późno. Z drugiej strony, nie należy oceniać książki po okładce, prawda? A kto wiedział, czy tutejsza kawa nie jest jedną z najsmaczniejszych w tej części stanu? Dla przykładu, jabłka w Mariesville są doskonałe i nie do podrobienia, a też rosną w pipidówie.
    — Zdecydowanie — przytaknął na propozycję znalezienia czegoś po drodze i ruszył w stronę wyjścia z budynku. Słońce prażyło, ale w środku temperatura była podobna do tego, co na zewnątrz, więc to nie tak, że upał ich zaskoczył. Oni cały czas w nim trwali, przecież w tej wsi klimatyzacja to jakaś kosmiczna technologia, która jeszcze tutaj nie dotarła. Dobrze, że samochód mieli przynajmniej taki, który obsługiwał tę funkcję, chociaż jego stan techniczny też wołał o pomstę do nieba.
    Pokręcił głową, słysząc teksty o mandacie i obszedł auto z uśmiechem, by znów usadzić tyłek za kierownicą. Podchodził poważnie do swoich obowiązków i starał się szeryfować tak, jak należy, ale nie był służbistą. To nie papierki były najważniejsze, a obywatel, dlatego wlepianie mandatów zostawiał na tych, którzy gardzą amerykańskim prawem tak do przesady.
    — I gwarantuję, że jeszcze sam byś go sobie wypisał — dopowiedział, ciągnąc żart, a potem spojrzał na paczkę papierów. Czy to nie tak, że dopiero co tłumaczyli dzieciakom, co to znaczy być uzależnionym? Poczęstowałby się, gdyby palił, a że nie palił, to podziękował krótko i przekręcił kluczyk w stacyjce, uruchamiając grzechocący dziwnie silnik. Nie podobał mu się ten dźwięk, ale jakie to miało znaczenie? Nie znajdą przecież mechanika we wsi, w której ludzie wciąż poruszają się furmankami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Wydaje mi się, że po drodze mijaliśmy jakąś stację benzynową. Albo coś, co ją przypominało — stwierdził, gdy ruszyli już z parkingu, zostawiając po sobie jedynie tumany kurzu. Coś uporczywie rzęziło pod maską, ale na desce rozdzielczej nie świeciła się żadna podejrzana kontrolka. Wyjechali z małej wioski prosto w szczere pola, obrodzone kukurydzą, przez co sceneria przypominała trochę tę w Teksańskiej masakrze piłą mechaniczną. Brakowało tylko złowieszczego stracha na wróble inne ptactwo. Nawet radio tu trzeszczało, zamiast nadawać muzykę, więc Rowan w końcu je wyłączył. I jakoś chwilę później samochodem nagle szarpnęło, najpierw raz, potem drugi, aż zgasł. I na nic zdały się próby ponownego uruchomienia.
      — Co jest, do cholery. — Znów przekręcił kluczyk w stacyjce, ale silnik nie zareagował. — Jeszcze tego brakowało! — Depnął mocno na pedał gazu i po chwili sapnął ciężko, zdając sobie sprawę, że z tego auta nic już dzisiaj nie będzie.

      Rowan Johnson

      Usuń
  11. Penelope miewała wiele różnych oblicz. Większość ludzi jednak spoglądała na nią przez pryzmat stereotypów, widziała uroczą blondyneczkę przykładnie uczęszczającą co niedzielę do kościoła (gdzie głównie fantazjowała o wyuzdanym seksie), która na spotkania kółka różańcowego przynosiła świeżo upieczone ciasto (wykupione w sąsiednim mieście najczęściej na promocji z okazji kończącej się daty przydatności do spożycia) i zawsze dokładała się do zbiórek na potrzebujących (pieniędzmi ojca), więc zakładali, że była dobrą, potulną i bogobojną istotą. Nieliczne grono osób docierało pod powierzchnię, dostrzegając w niej pierwsze sygnały zepsucia; ciętość jej języka, gdy coś jej się nie podobało, dzikość jej zachowania na imprezach, w trakcie których nie stroniła od alkoholu i uwagi mężczyzn, brak poszanowania dla zasad czy tradycji, które pieczołowicie były wpajane jej od dziecka. Nikt nie znał jednak jej tak dobrze jak Damien, który miał szansę poznać chyba każdą z jej odsłon. Czuła się przy nim na tyle komfortowo, by pokazać mu wszystko, nawet te najbrzydsze części siebie, do których nikt inny nie miał dostępu, gdyż starannie maskowała je przed światem przy pomocy swojej delikatnej urody i starannie wypracowanej reputacji, która miała stanowić jej tarczę w razie możliwych potknięć. Bo kto uwierzyłby, że ta przykładna południowa panienka z miękkim akcentem klęła jak szewc, wzywała imię Boga tylko podczas orgazmu z głową Damiena między swoimi udami, uwielbiała ostro imprezować i w rzeczywistości była przebiegłą manipulatorką z socjopatycznymi skłonnościami, która lubiła bawić się ludźmi, popychając ich bliżej w kierunku przepaści. Nigdy nie uciekł z krzykiem przed żadną z jej wersji i może dlatego kiedyś ubzdurała sobie, że był dla niej tym jedynym, skoro potrafił znieść wszystko, czym w niego rzucała – dosłownie i w przenośni – ale myliła się. Nie byli dla siebie odpowiedni, bo zdawali wyciągać z siebie te najgorsze cechy i karmili się swoim szaleństwem jak narkotykiem, aż… wszystko jebło. Wciąż była zaskoczona, że przetrwali tyle lat, zanim dzwony ostrzegawcze stały się zbyt głośne, by mogli je dłużej ignorować, ale Penelope wreszcie otrząsnęła się z haju, na jakim była za każdym razem, gdy Damien tylko spojrzał w jej kierunku. Zaserwował jej półtoraroczny odwyk od swojego głosu, dotyku, zapachu, bliskości i teraz potrafiła już go sobie odmówić.
    Och, potrafiła cudownie okłamywać również samą siebie.
    Robiła wszystko, by go ignorować. Gdy ich drogi przypadkiem przecięły się w supermarkecie, w aptece, w pobliżu ich plaży przy jeziorze, gdzie zaliczyli wiele letnich, nagich kąpieli, by później wpatrywać się w gwiazdy i namiętnie kochać się pod nimi na masce jego rozpadającego się samochodu (to wcale nie nostalgia przygnała ją do miejsca, które odkryli jeszcze w trakcie liceum, a które pozostawało ich słodką tajemnicą osłonięte gęstymi zaroślami przed innymi ludźmi), odwracała wzrok i udawała, że nie słyszała, gdy nawoływał jej imię. Wymijała go, kiedy próbował zastąpić jej drogę, uciekała przed jego dotykiem, a kiedy próbował ją złapać za ramię i zatrzymać, złudnie spokojnym tonem poinformowała go, że jeśli nie zabierze swoich brudnych rok w przeciągu trzech sekund, zacznie głośno krzyczeć i oskarży go o molestowanie. Oboje wiedzieli, komu uwierzyłoby miasteczko i na pewno nie byłby to muzyk-ćpun. Nie rozumiała, dlaczego Damien upierał się, by nadal odnajdywać ją w tłumie, by nadal zaburzać ten status quo, który pojawił się między nimi półtorej roku temu, ale skoro ignorowanie go nie przynosiło efektów, Penelope musiała sięgnąć po bardziej zdecydowane środki.
    Skoro tak bardzo pragnął dostać ulotkę, proszę bardzo. Wyciągnęła w jego stronę pojedynczy rulonik, ale tuż zanim Damien był w stanie go uchwycić, z premedytacją, złośliwie, patrząc mu prosto w twarz rozluźniła palce, wypuszczając kartkę, a przeznaczona dla niego ulotka upadła na ziemię pod jego butami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — U-P-S — Starannie zaakcentowała każdą literkę, przeciągając ją w nieskończoność, chociaż ironiczny uśmieszek wyraźnie sugerował, że to nie był wypadek. — Jaka ze mnie niezdara. Ale przynajmniej teraz ulotka została zredukowana do twojego poziomu. Śmiecia. Będziesz w stanie lepiej ją zrozumieć.
      Kolejne oblicze Penny. Zimna, wyrachowana suka. A Damien wciąż sięgnął po jedną broszurkę i miał czelność się uśmiechnąć jak skończony debil. Patrzyła na niego z lodem w oczach i twarzą ściągniętą w napięciu, licząc, że to wystarczy, by zrozumiał, że nie miał czego u niej szukać, bo te drzwi zatrzasnęły się z hukiem już dawno temu.
      — Nawet nie próbuj… — urwali jednocześnie, gdy do stoiska podeszła kobieta najwyraźniej zafascynowana wekowaniem. Twarz Penny zmieniła się natychmiast. Rozpogodziła się, uniosła kąciki warg w wyćwiczonym uśmiechu i bez chwili zawahania zaczęła powtarzać wyuczoną formułkę na temat zalet pasteryzacji żywności domowymi sposobami, zgrywając pierdoloną perfekcyjną członkinię koła gospodyń wiejskich. Przez cały czas czuła na sobie wzrok Damiena, który zdawał się wwiercać w jej duszę, ale uparcie odmawiała spojrzenia w jego kierunku, jakby ponownie zamienił się dla niej w powietrze lub część wystroju wnętrz. Właśnie taki miał dla niej pozostać. Niewidzialny, aż wreszcie postanowi, że niczego nie da się między nimi naprawić i da jej spokój. Przecież doskonale pokazał jej na przestrzeni ostatnich dwóch lat, że są w stanie żyć bez siebie, co wcześniej wydawało się być w ich przypadku niemożliwością, więc nie rozumiała, dlaczego nagle postanowił zmienić zdanie. Tylko churri… jak zawsze coś w niej odblokowało.
      — Wystarczy, że skieruje się pani w prawo, wyminie stoisko z warsztatami lepienia garnków i obrazy z obierków powinny być rozwieszone po lewej stronie. Dziękuję za zainteresowanie i życzę miłego dnia — zawołała nadmiernie szczebiotliwym tonem Penelope, zanim ponownie przeniosła chłodne spojrzenie na Damiena.
      — Co chciałbyś mi wyjaśnić? Że zamierzałeś się zaćpać i zginąć? Powinnam ci składać kondolencje, że ci się to, kurwa, nie udało? — zapytała zjadliwym tonem. Być może powinna przejąć się tym, że znajdowali się w miejscu publicznym. Być może nie powinna atakować narkomana, który dopiero wychodził z nałogu, ale nie myślała teraz. Przy nim nigdy nie myślała logicznie. Pamiętała jednak swój ból, swoją panikę, swój gniew i swoją tęsknotę. Pamiętała tygodnie, w trakcie których czekała na ślad wiadomości od niego, że przeżył, że ma się lepiej, że zapomni o tym całym gównie, a zamiast tego była tylko ogłuszająca cisza. — Nie mamy o czym ze sobą rozmawiać. Jesteśmy dla siebie nikim i ostatnie półtorej roku dobitnie mi to pokazało, więc nie rozumiem, co próbujesz osiągnąć. Brakuje ci dziwki do seksu?
      Postanowiła zignorować fakt, że z każdym wypowiadanym słowem jej serce biło coraz mocniej i szybciej, jakby sama nie mogła znieść jadowitych słów, które z tak okrutną łatwością wypływały z jej ust.

      zołza

      Usuń
  12. Stała chwilę, mocniej niż to potrzebne zaciskając drobne dłonie w piąstki, czuła jak krawędź paznokci wbija jej się w skórę. Oddychała szybko i świdrowała Damiena tak intensywnie, jakby chciała ocenić, czy da radę go po prostu wrzucić na swój rower i już jechać z powrotem, a wyjaśnić mu o co chodzi po drodze. Jakby nie patrzeć, czas był tu niezwykle istotny. I oczywiście o wiele łatwiej i szybciej by było, jakby Estella zrobiła wstęp i wyjaśniła bratu, co się święci i jak wiele od niego zależy, no ale Abi nie wpadła na to, by ją angażować i prosić o pomoc. Lubiła swoje sprawy załatwiać sama, nawet jeśli chodziło o proszenie pomocy.
    Kiwnęła tylko głową i weszła do środka, nabierając głębszego oddechu. Lubiła ich dom, tu zawsze było wesoło, było pełno ludzi, a mama Estelli zawsze miała pyszną lemoniadę w kuchni. O, o tej lemoniadzie wiedziała od dziecka i zawsze chyba wypijała najwięcej, gdy dostawały dzbanek na stół do kruchych ciasteczek po zabawach na dworze. Co prawda to nie było w tym konkretnym domu tak na dobrą sprawę, ale chyba z zmianą ścian niewiele się zmieniło, ta rodzina po prostu o siebie dbała. Abigail była jedynaczką, dbali o nią rodzice, a ona sama o wszystkich wokół, ale to nie było to, czym dzieli sie rodzeństwo. I o ile nigdy nie odczuła żadnego braku towarzystwa w swoim domu, tak tutaj widziała coś, czego sama nie miała i za czym bardzo słusznie byłoby zamarzyć z sentymentem.
    - A macie może lemoniadę? - wypaliła bez zastanowienia, bo przecież nie chciała być niegrzeczna, ale z Estellą znały się kawał czasu i nigdy nie musiała się przy niej, czy przy jej mamie, albo jakimkolwiek innym członku rodziny pilnować. Po prostu przepadała za nią i tyle, a skoro już Damien postanowił ją napoić, to mogła zlapac szansę, aby było smacznie.
    Zaczesała kilka rozwianych kosmyków za uszy i na widok mamy Figueroa, jej twarz rozjaśnił szeroki jak lada tutejszego miasteczkowego marketu uśmiech.
    - Dzień dobry! - przywitała się głośno jak na komendę i pokiwała głową parokrotnie. - Wszyscy zdrowi, dziękuję - zapewniła radośnie, bo całe szczęście jej rodzice to były sztuki nie do zdarcia. - Wróciłam już na stałe, będę przychodzić częściej - obiecała i tu wcale nie chodziło o bycie przekupnym cwaniakiem, choć oczy jej błysnęły żywiej na widok dzbanka z czymś, co po prostu uwielbiała.
    Odprowadziła kobietę wzorkiem i usiadła przy stole, grzecznie czekając na picie. Dopiero teraz to poczuła się jak przed paronastoma laty, tyle że wtedy to Jenny polewała lemoniady aż po sam brzeg córce i Abi, by ugasiły pragnienie zziajane po zabawie. A teraz była równie zziajana, za to o wiele szybciej niż dziecko rozprawiła się z zawartością szklanki, bo gdy przytakneła tę do ust, na raz wypiła niemal pół. Odetchnęła głęboko z ulgą i posłała szeroki uśmiech chłopakowi. Mężczyźnie, pardon. Kim był, co robił i co go spotykało w życiu to były w tym momencie sprawy drugorzędne. Zresztą Abi uważała, że to nie wykonywany zawód, czy marka samochodu cokolwiek o człowieku powiedzą, a to jak traktuje innych. A jemu dobrze z oczu patrzyło. No i był bratem Estelli, także nawet gdyby robił coś brzydkiego dla zarobku, nie mógł być zły.
    - Prowadzę pensjonat rodzinny, wróciłam chwilę temu do miasta i urządzam dziś wieczorek muzyczny - zaczęła od nakreślenia tła sytuacji, tak żeby mógł się przygotować do tego, by ładnie się na koniec zgodzić na jej propozycję, a potem z nią zabrać w drogę. - Mam pensjonat full zabookowany, ale pianista się dotrze. Wiem, że grasz i pomyślałam, że może mógłbyś nas dzisiaj wesprzeć? - wielkie jak spodki oczy spoczęły na nim z niskrywana nadzieją.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. Zespół, który zebrała nie miał wiele prób. Właściwie zrobili jedną. Dziś. To miało być luźne spotkanie dla przyjemności, muzyka miała uatrakcyjnić wieczór, nie organizowała nie wiadomo jak wielkiego koncertu. Nie miała na to ani środków, ani zasobów. Ale zależało jej, bardzo, aby wszystko wyszło jak należy, aby goście bawili się dobrze, aby muzycy mogli się pokazać światu. Nawet jeśli ten świat to tylko kilkanaście przyjezdnych turystów, a muzykami są seniorzy którzy wyszli z wprawy.
      - Płace jabłecznikiem mamy - dodała jeszcze szybko, bo chyba zapłata była ważna, prawda?

      Abigail

      Usuń
  13. — Oczywiście, zawsze każda rozmowa ostatecznie musi zejść na temat mojego ojca, bo byś się udusił, gdybyś chociaż raz sobie odpuścił, co nie? — zapytała ironicznie Penny, unosząc brwi. Nie musiał mówić wprost, znała go wystarczająco dobrze i była na tyle bystra, by wiedzieć, do czego miała doprowadzić pozornie subtelna wzmianka w połączeniu z oskarżycielskim tonem. Czasami Penelope mogłaby przysiąc, że Damien posiadał większą obsesję na punkcie Dixona Seniora niż jej. Damien tak często wspominał o Thomasie czy krytykował jego poglądy, że ich związek zdawał się składać z trójki, nie dwójki osób. — Och, bo jak zawsze święty Damien wie lepiej od głupiutkiej, niedojrzałej Penny. Nie musisz mnie nawet pytać, co u mnie się dzieje, chociaż nie widziałeś mnie przez tyle miesięcy, bo przecież doskonale znasz każdy jebany aspekt mojego życia. Tylko to nie ja muszę dorosnąć. Przynajmniej wiem, że narkotyków się nie tyka, w przeciwieństwie do niektórych dojrzałych osób.
    Penelope w głębi duszy wiedziała, że jej ataki były przesadnie okrutne, ale nie posiadała wbudowanego hamulca, który powstrzymywałby ją przed wyprowadzaniem kolejnych, precyzyjnie wymierzonych w największe słabości ciosów. Kiedy się napędzała, w swoim uporze brnęła do samego końca, zupełnie ignorując zniszczenia, jakie zostawiała dookoła siebie i nigdy nie przepraszała, nie przyznawała się do błędu, nie wycofywała z bolesnych, słownych natarć. Bo przecież to nie Penelope była problemem, a cały otaczający ją świat, który z niezrozumiałych dla niej powodów nie chciał się dostosować do jej wymagań i reguł.
    — Wreszcie powiedziałeś coś godnego uwagi, Figueroa. Zaczynałam się obawiać, że ćpanie zabiło resztki twoich komórek nerwowych, skoro nie rozumiałeś dość dobitnego przekazu, jaki słałam ci od kilku tygodni, ale masz rację: marnujesz mój i swój czas. Nie jestem zainteresowania niczym, co masz mi do powiedzenia. — Kłamstwa, kłamstwa, kłamstwa. Wypowiedziane z taką lekkością i pewnością, jakby naprawdę wierzyła w każdy pośpiesznie wyrzucony z siebie wyraz. Gdyby wszystkie uczucia już dawno w niej wygasły, potrafiłaby pozostać najbardziej opanowaną, sztuczną wersją siebie w jego towarzystwie, a zamiast tego cała wręcz rwała się do walki, co było nieomylnym znakiem, że wciąż się z niego nie wyleczyła. Nie umiała pozostać obojętna, a kiedy w grę zaczynały wchodzić emocje, z którymi Penny sobie nie radziła, naturalnie stawała się jeszcze bardziej zjadliwa i brutalna. Prostsze, pierwotne instynkty były tym, w czym brylowała, co rozumiała: pożądanie, gniew, wstręt, radość. Nie obawiała się, wręcz czerpała z nich swój napęd, nie zastanawiając się i mknąc przed siebie, lecz gdy do głosu dochodziły bardziej skomplikowane, trudniejsze uczucia, Penelope przeradzała swoją niepewność w agresję. Nie umiała w sposób zdrowy przetworzyć smutku, tęsknoty, lęku, więc maskowała je burzliwością swojego temperamentu. Jej przywiązanie do Damiena bywało momentami tak niszczycielskie, bo Penelope długo nie umiała sobie poradzić z myślą, że ich relacja było czymś więcej niż tylko przyjaźnią oraz pożądaniem, więc gdy stawał się jej niebezpiecznie bliski lub udowadniał jej, że byli dla siebie kimś więcej, wpadała w popłoch, który kończył się wybuchem swoją siłą przypominającym rozpad bomby jądrowej. Teraz… Pen nie umiałaby nazwać emocji, które wywoływał jego widok, nie chciała się nad nimi zastanawiać, więc zagłuszała je w jedyny znany sobie sposób, pobudzając swoje destrukcyjne skłonności do życia. Tęskniła za nim. Potrzebowała go. Nie chciała nikogo potrzebować. Nie miało to jednak znaczenia, bo jego nie było, nie było, nie było.
    Jej twarz była zastygłą w bezruchu maską, tylko oczy iskrzyły, ujawniając płonący w jej wnętrzu ogień. Bardzo ostrożnie, powoli, splotła swoje palce razem, opierając złączone dłonie na pulpicie wśród ulotek, jakby obawiała się, że zaraz rzuci mu się do szyi i spróbuje go udusić, jeśli nie poweźmie wcześniej środków zapobiegawczych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Oczywiście. W końcu pierdolony Aaron jest taki cudowny, zupełnie inny ode mnie, prawda? To już właściwie twój trzeci brat. Szkoda, że to nie z nim zacząłeś się umawiać w liceum. W końcu od początku był akceptowany przez twoich bliskich, możecie sobie teraz cudownie odgrywać zgraną, kochającą się rodzinkę — syknęła Penny. Nikt poza Damienem nigdy nie wiedział, jak bardzo to wszystko ją uwierało, choć nie umiała wyrazić słowami poczucia straty związanego z Aaronem. Spoglądała w kierunku domu Figueroa i widziała światło, śmiech, ciepło, zażyłość. Patrzyła na swoją ogromną rezydencję, w której udekorowane przepychem pokoje stały puste, a jedynymi głosami odbijającymi się wśród ścian był jej własny i ojca. Uśmiechnęła się ponuro, a jej oczy pochłonął mrok, którego być może Damien nigdy wcześniej nie miał szansy u niej zobaczyć. — To całkiem zabawne, że to właśnie ty twierdzisz, że zostałam zamknięta w bańce, kiedy sam najwyraźniej nie dostrzegasz tego, co dzieje się dookoła ciebie, Damienie. Powiedz mi, czy kiedykolwiek zapytałeś swoją rodzinę, gdzie jestem? — zapytała. Jej głos był zwodniczo spokojny, zbyt opanowany. Głos kata tuż przed zadaniem ostatecznego ciosu. — Zapytałeś ich, czy powiedzieli mi, jak można się z tobą skontaktować? Zapytałeś ich, czy wiem, w jakim ośrodku się znajdujesz? Oczywiście, że nie. Bo twoja zajebiście kochana rodzinka nie może zrobić niczego złego, prawda? Za to najłatwiej jest założyć, że jak zawsze to właśnie ja jestem tą złą. W waszej bajce zawsze ja jestem czarnym charakterem. Więc zanim zaczniesz rzucać oskarżeniami, wyświadcz mi tę przysługę i zapytaj swojej matki albo Estelli, dlaczego nigdy nie odwiedziłam cię w ośrodku odwykowym.
      Mogłaby mu o wszystkim opowiedzieć, ale nie chciała. Nie teraz. Nie kiedy upierał się, że to ona nie dostrzegała rzeczywistości wokół siebie, a sam był otoczony przed nadopiekuńczych ludzi, którzy dla jego własnego dobra postanowili go przed nią ochronić. Może nigdy otwarcie nie sprzeciwili się ich związkowi, ale nie dlatego, że lubili czy szanowali Penelope; po prostu wiedzieli, że Damien nigdy nie ustąpi w jej przypadku i prędzej go stracą niż zmuszą do rozstania. Kiedy jednak pojawiła się szansa, by ich od siebie odseparować, skrzętnie z niej skorzystali, a ona… Na początku ich za to nienawidziła, jednak potrafiła zrozumieć, dlaczego to zrobili. Uważali, że przez nią przedawkował, że miała na niego zły wpływ, że mógł wyzdrowieć tylko wtedy, gdy Penelope zbuduje między nimi zdrowy dystans. Więc to zrobiła, nawet jeśli ją to zabijało. Nie wiedziała nawet, że zabrano mu telefon komórkowy. Nie wiedziała, jak się z nim skontaktować, w którym ośrodku się znajdował. Przekazali jej tylko, że przeżył, a później, że wracał do zdrowia i wychodził na prostą. Miała zadowolić się tymi ochłapami informacji. Damien wrócił do miasteczka, mimo to przez pierwsze tygodnie nawet nie poszukiwał z nią kontaktu. Uznała, że ruszył do przodu, aż postanowił ją zacząć znienacka zaatakować w trakcie przypadkowych spotkań. Teraz chciał rozmawiać? Po takim czasie?
      Z nami? Już od lat nie ma żadnych nas — przypomniała mu z tym samym ponurym uśmiechem. W końcu zrywali ze sobą… ile razy? Tym razem po prostu stało się to definitywne. Powinien pamiętać, że nie tylko ona w złości potrafiła rzucić mu w twarz najgorsze oskarżenia.
      Mierzyli się nieprzychylnymi spojrzeniami dość długo, bo Penny mimowolnie zjechała wzrokiem niżej, na jego wargi i bezwiednie pochyliła się do przodu…

      Usuń
    2. — Kur… — wyrwało jej się, gdy Linda nagle wyskoczyła tuż obok stoiska. — Kuracja odmładzająca zdecydowanie zadziałała, cudownie ciocia wygląda! — wykrzyknęła, ratując swój wizerunek ułożonej, grzecznej dziewczynki.
      — Jaka kuracja odmładzająca, o czym ty mówisz dziecko? — zapytała zdziwiona Linda.
      — Och, ciociu, wyglądasz dzisiaj wyjątkowo pięknie! O dziesięć lat młodziej — zapewniała ją skwapliwie Penelope, jakby przed chwilą wcale nie pluła jadem w kierunku swojego eks.
      — Nie próbuj mi się tu podlizywać, nie zwolni cię to z obowiązku rozdawania poczęstunku — zażartowała pani Thompson, grożąc jej palcem. — No już, już, szybciutko, dzieciaki. Pani Dunphry będzie mi wypominała przez kolejne miesiące niekompetencję, jeśli zabraknie tych broszurek.
      Penelope przeniosła spojrzenie na Damiena i samym ruchem warg przekazała mu „nawet się nie waż”. Małe pomieszczenie? Z daleka od tłumów? Oni wkurwieni na siebie? Przerabiali ten schemat dziesiątki tysięcy razy i nie zamierzała pozwolić na to, by teraz go ponowili.
      — Poradzę sobie sama, ciociu, Damien już wychodził…
      — Nonsens. Popatrz na niego. Młody człowieku, przyda ci się więcej świeżego powietrza i trochę ćwiczeń! Zrobiła się z ciebie straszna chudzinka! — strofowała go Linda.
      — Pani Thompson, katastrofa! Zabrakło jabłek na stoisku konkursu z obierkami! — Linda jak najszybciej udała się w stronę płaczliwego głosu wzywającego pomocy, a Penelope tylko pokręciła głową.
      — Zostań tutaj — mruknęła i ruszyła niemal truchtem przed siebie, by jak najszybciej znaleźć się z dala od niego. Może nie będzie w stanie za nią nadążyć albo zrezygnuje z pościgu.

      I hate you, I love you
      I hate that I want you

      Usuń
  14. Penny nie wiedziała, co sobie wyobrażała. Nigdy nie tworzyła rozbudowanych planów na przyszłość, bo jej ojciec się w tym lubował, a chociaż na pokręcony sposób byli ze sobą blisko, starała się w jak najmniejszej ilości rzeczy go przypominać. Podejrzewała, że ignorowanie Damiena było rozwiązaniem na chwilę, jednak na razie była wciąż zbyt wytrącona z równowagi jego widokiem, by stworzyć mającą więcej sensu strategię. Wciąż wychodzenie z knajpy na jego widok wydawało się jej być mniej bolesnym rozwiązaniem niż siedzenie po drugiej stronie lokalu ze świadomością, że nie mogła do niego podejść, usiąść mu na kolanach i pocałować tak, że im obojgu zakręciłoby się głowie. Z drugiej strony nie rozumiała, dlaczego w ogóle tego pragnęła. Przecież się rozstali. Rozstawali się wielokrotnie. Rzadko kiedy wracali do siebie oficjalnie, za to ich nieoficjalne powroty zawsze kończyły się ogromnymi awanturami podkreślanymi tłuczonymi przedmiotami i wrzaskami na pół korytarza. A później… dwa lata ciszy. Nie wiedziała już, kim dla siebie byli. Zaczynała zapominać. Zaczynała wierzyć, że tak było lepiej. Zaczynała się gubić, bo tylko Damien wiedział, jaka była naprawdę, a gdy go brakowało, nie umiała się odnaleźć. Czego miała się uchwycić, skoro nie mogła się uchwycić jego, najbardziej niezwykłej i ekscytującej części jej życia?
    Nie słyszała jego kroków za sobą. Powtarzała sobie, że tak będzie lepiej. Powtarzała sobie, że wreszcie do niego dotarło wszystko, co próbowała mu przekazać, a on zrozumiał, że ich relacja została zakończona. Powtarzała sobie, że teraz na pewno oboje znajdą szczęście, zamiast wracać do przeszłości pełnej niszczycielskich skłonności. Chciała tylko zerknąć za siebie, spojrzeć na niego jeszcze raz, przesunąć wzrokiem po jego przystojnej twarzy tak, by nie zostać przez niego przyłapaną, bo wtedy wiedziałby, że jej zarzuty były przykrywką dla burzy toczącej się w jej wnętrzu… A on był dosłownie kilka kroków za nią i wyglądał na tak zadowolonego, jakby wygrał pieprzony los na loterii.
    — Tym się nie martwię… — wymamrotała Penny, na tyle cicho, że być może jej nie usłyszał. Nie powinno go tu być, a jednak przyszedł. Doskonale wiedział, gdzie ich to zaprowadzi, a jednak się nie zatrzymywał. Mogła liczyć tylko na to, że jak najszybciej otworzy te pieprzone drzwi od składzika, znajdzie pudło z odpowiednimi ulotkami, które wepchnie w och, jakże silne i męskie ramiona Damiena, a później grzecznie zaniosą je na stoisko, jak przystało na dorosłych, dojrzałych ludzi… którymi oczywiście nie byli.
    Czuła go przy sobie. Zawsze go czuła. Zawsze wiedziała, gdy na nią patrzył, nawet jeśli dzieliła ich duża odległość i cały tłum ludzi. Trzęsącymi się dłońmi wciskała klucz do zamka, udając całkowicie skupioną na zadaniu, ale w rzeczywistości obserwowała go kątem oka. Jej ciało reagowało bez wiedzy i zgody jej umysłu; na milisekundę przed jego dotykiem jej ramiona już zdążyły się pokryć gęsią skórką, a serce gubiło jedno uderzenie.
    Obiecywała sobie, że więcej tego nie zrobi. Gdy pierwszy raz wyminęli się na przypadkowej ulicy w Mariesville po jego powrocie, w pierwszym odruchu pragnęła pobiec do niego, skoczyć prosto na niego i upewnić się, że był już całkiem zdrowy, ale zamiast tego odwróciła wzrok i przeszła obok niego obojętnie. Wyraz jego twarzy złamał jej serce, ból rozrywał ją na pół, jednak powtarzała sobie, że tym razem będzie silniejsza. Mieli tyle wspólnych lat za sobą, mimo to ich relacja nie ulegała poprawie, z każdym rokiem stając się coraz bardziej destrukcyjna dla nich samych. Skoro tak wiele osób twierdziło, że lepiej będzie dla nich, jeśli wreszcie dadzą sobie spokój… może było w tym ziarno racji? Penelope nie należała do osób, które postępowały według wskazówek innych, jednak Damien wylądował na odwyku i omal, kurwa, nie umarł. Przez nią.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To było dla niej wystarczającym wstrząsem, by zaczęła myśleć, że wcześniej może zwyczajnie nie dostrzegała oczywistości, która dla innych była widoczna gołym okiem, że ona i Damien nie byli dla siebie dobrzy i należało ich relację zakończyć, zanim wyrządzą sobie jeszcze większą krzywdę. Jej ojciec był przeciwny, ale Thomas pewnie w roli zięcia zaakceptowałby wyłącznie samego Jezusa, więc jego opinia nie miała dla niej tak wielkiego znaczenia jak zderzenie ze świadomością, że rodzina Damiena nie chciała, by Penelope odwiedziła go w ośrodku odwykowym. Nie była idiotką i chociaż nigdy nie traktowali jej z otwartą wrogością, odnosili się do niej z uprzejmym dystansem, który w porównaniu z chaotycznym ciepłem, jakim otoczyli Aarona, był niczym smagnięcie lodowatym biczem po nagiej skórze. Nie narzekała, bo wciąż było to o wiele lepsze od upokorzenia, z jakim mierzył się Damien w trakcie każdej wizyty w jej domu, jednak coś w niej pękło, kiedy Lucas w dość delikatny, choć stanowczy sposób przekazał jej, że jej obecność nie byłaby mile widziana i nadszedł czas, by pozwoliła Damienowi odpocząć, odzyskać równowagę, którą ona zawsze zakłócała. Tylko chyba zapomnieli o tym nieistotnym szczególe wspomnieć samemu Damienowi, który zdawał się nie rozumieć, co próbowała dla niego zrobić. Penelope nie była ani altruistką, ani bohaterką. Była na niego wkurzona, wystraszona i zdezorientowana, więc go odpychała, ale stały za tym również wyrzuty sumienia i głos jego starszego brata, który cierpliwie i rozsądnie wypunktował jej, dlaczego była problemem w życiu Damiena. A ten idiota o niczym nie wiedział i wciąż za nią chodził, a jej silne postanowienie robiło się coraz bardziej kruche, bo to był Damien.
      Jej Damien.
      Gorące iskry przeskakiwały między jej skórą a jego palcami. W ich wydaniu to był subtelny dotyk, ale wystarczający, by przypomnieć jej, do kogo należała.
      — Kłamca — odparła szeptem Penelope, a jej ton głosu niemal można było pomylić z... czułością. Oparła dłoń na jego karku, zmuszając go do tego, by pochylił głowę w jej kierunku, aż ich czoła się ze sobą zetknęły, a nosy delikatnie potarły o siebie. — Ile razy kazałam ci spierdalać? I tak za każdym razem wracałeś. — Czuła na wargach jego ciepły, przyspieszony oddech. Ich usta zetknęły się kilka razy, gdy mówiła, ale to była niezwykle subtelna tortura, kolejny sposób na podrażnienie płonącego w nich ognia. Powoli potarła palcami jego skórę, masując kark. Zmienił się jego zapach, do wcześniejszej woni dołączył silny zapach nikotyny. Zmienił się jego głos, który wcześniej przypominał jej roztapiającą się na języku gorzką czekoladę z dodatkiem chilli, teraz był nieco bardziej zachrypnięty i zmatowiały. Był zdecydowanie chudszy, niż gdy widziała go ostatnim razem, rysy jego twarzy znacząco się wyostrzyły, gubiąc znaną jej z ich wspólnych chwil miękkość. Był inny. Był inny, a jednak pewne rzeczy nigdy nie ulegały zmianie.
      Jeszcze przez chwilę oboje pozostawali w tej samej pozycji. On częściowo oparty o ścianę, pochylony nad nią, ona z twarzą uniesioną ku górze, wciąż częściowo zwrócona w stronę drzwi. Patrzyli sobie w oczy, próbując zdecydować, które z nich pierwsze przełamie impas. Penelope oblizała wargi, doszczętnie niszcząc błyszczyk o delikatnym zapachu dzikiej róży i smaku wiśni. Koniuszkiem języka zahaczyła o jego dolną wargę, kusząc go, zastanawiając się, ile będzie potrzebował, zanim całkiem porzuci pozory nonszalancji. Wkurwiało ją to, że ona drżała pod jego dotykiem, a on udawał niewzruszonego. Pragnęła sprawić, by on również stracił kontrolę.

      take me or leave me

      Usuń
  15. — Zaciągnęłabym cię z powrotem za koszulkę, gdybyś odszedł — przyznała, tym razem nie próbując mu wmawiać, że miała wszystko w dupie, a najbardziej jego i generalnie mógłby na jej oczach się podpalić, a ona nawet nie mrugnęłaby powieką i pozwoliłaby mu umrzeć w męczarniach, nie wzywając nawet pomocy. Oboje wiedzieli, że chciała, by za nią podążył, nawet jeśli nie potrafiła tego głośno przyznać i wolała unosić się własną dumą oraz fałszywym przekonaniem, że zdążyła o nim całkowicie zapomnieć, a jego bliskość nie odbierała jej dłużej tchu. Damien za bardzo zaszedł jej za skórę, wsiąkł w krwioobieg, zaszczepił swoją cząstkę w jej duszy, by którekolwiek z jej spierdalaj zostało wypowiedziane z pełnym przekonaniem i nienawistnym, szczerym pragnieniem. Za każdym z jej spierdalaj ostatecznie krył się jeden, bardzo prosty przekaz: pocałuj mnie i nie pozwól mi odejść. — Przyznaj, nawet nie starałeś się walczyć. Mogę przysiąc, że zaświeciły ci się oczy, kiedy Linda wspomniała o składziku — wypomniała mu Penelope, chyba pierwszy raz kierując w jego stronę nieśmiały uśmiech. Było to zaledwie drgnięcie kącików ust, łagodne wygięcie warg w uniesiony łuk, ale zdradzało wystarczająco wiele; w tej chwili nie musiał się obawiać, że Penelope spróbuje go zamordować w małym pomieszczeniu na tyłach ratusza, a później porzuci jego ciało dzikim zwierzom na pożarcie. Wiedziała, że zauważył; od kilku sekund wpatrywał się w jej usta tak wygłodniale, że nie przegapiłby żadnej zmiany, która zaszłaby na jej twarzy.
    Ich pocałunek był niczym eksplozja. Przeskakująca między nimi energia elektryczna byłaby w stanie spalić wszelkie urządzenia i obwody, wywołując potężny pożar, który zostawiłby po sobie wyłącznie zgliszcza. Jeszcze przed chwilą Penelope była rozedrgana, kotłowało się w niej zbyt wiele emocji, nad którymi nie umiała zapanować, przekuwając je w słowny oręż, szukając sposobów na to, by go zranić, zniszczyć, zdeptać, ale kiedy poczuła na sobie jego wargi, w jej głowie i sercu wreszcie zapanowała kojąca cisza przerywana jedynie głośnym dudnieniem jej serca. Brakujący element wskoczył na swoje miejsce, wypełniając ziejącą w jej wnętrzu pustkę.
    Zupełnie nie zwracała uwagi na ich otoczenie; wiedziała, że została przyparta do ściany tylko dlatego, że chłód za jej plecami ostro kontrastował z żarem promieniującym z ciała Damiena. Położyła dłonie na jego barkach, wczepiając się paznokciami w jego mięśnie i szarpnięciem przyciągnęła go bliżej. Nie zamierzała tolerować żadnego milimetra dystansu między nimi, pragnęła czuć, jak cały będzie na nią napierał swoim twardym ciałem. Nie obchodziło ją, czy zostanie zmiażdżona, czy będzie brakowało jej tchu, liczył się tylko uzależniający smak jego warg, ich łapczywe, wygłodniałe pocałunki, kiedy pochłaniali się, próbując znaleźć ujście dla obezwładniającej tęsknoty, która spalała ich od tylu miesięcy.
    Penelope nie próbowała się powstrzymywać. Sunęła dłońmi po jego ramionach, próbując zaznajomić się ze zmianami, które zaszły w jego ciele. Damien zawsze był smukły, ale zdecydowanie stracił na masie. Jej ręce wyznaczały nową, pełną ciekawości ścieżkę, chociaż wkurwiało ją to, że pod palcami miała materiał jego ubrania zamiast ciepłą skórę. Kilka razy szarpnęła za jego koszulkę, pokazując swoje niezadowolenie, ale żadne z nich nie chciało się odsuwać i przerywać pełnych pasji pocałunków. Penelope była gotowa nawet się udusić, jeśli tylko to oznaczało, że będzie mogła dalej go całować. Kto potrzebowałby nabierać powietrza i oddychać, kiedy można było całować się z Damienem, który był pieprzonym artystą na wskroś, skoro nawet z całowania uczynił sztukę?
    Zahaczyła palcami wskazującymi i środkowymi o szlufki w jego spodniach i przyciągnęła go bliżej, jednocześnie wypinając biodra w jego kierunku, by otrzeć się o jego męskość. Zamruczała z zadowoleniem, wyczuwając, jaki był dla niej twardy. Może schudł, ale zdecydowanie nie stracił na rozmiarze w najbardziej interesującym ją miejscu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślałem, że się zajebię bez twojego dotyku, Penny było dla niej najpiękniejszym wyznaniem miłosnym, chwytającą za serce poezją. Powinien napisać utwór, który zawierałby te słowa. Kochała jego muzykę, każdą pieprzoną piosenkę, ale głównie te, które napisał dla niej. Bo jeśli miałaby uwierzyć w miłość… to miłością byłaby dla niej muzyka, którą stworzył z myślą o niej.
      — Mów tak do mnie, Damien — wymamrotała. Mogłaby dojść od samego brzmienia jego głosu, gdy powtarzał jej imię z niemal nabożną czcią. Zawsze uważała, że nie istniał na świecie człowiek o przyjemniejszym głosie od Damiena, zawsze wywoływał u niej ciarki, ale to właśnie w trakcie seksu działał na nią najbardziej. Totalnie się w nim zatracała, kiedy przytulał ją do swojego torsu i pochylał się nad nią, szepcząc jej do ucha najbardziej sprośne żarty i obietnice tego, co z nią zrobi, gdy zostaną już sami.
      — Wyglądasz, jakbyś dostał jebany prezent pod choinkę — parsknęła z rozbawieniem, kiedy odkrył, że pod spódnicą nie miała żadnej bielizny. Stanowczo za bardzo ułatwiła mu zadanie, nawet jeśli nie miała dzisiaj w planach żadnego szybkiego numerku w składziku pełnym kartonów. Nie było jej jednak do śmiechu, kiedy bez chwili wahania zanurzył swoje zwinne palce w jej wilgoci, która już wcześniej zdążyła pokryć jej uda. Gdyby posiadała szczere przyjaciółki, przed którymi nie bałaby się udawać, poleciłaby im znalezienie sobie kochanka wśród muzyków, bo to, co potrafili wyrabiać swoimi palcami i językiem… Te wszystkie godziny ćwiczeń na instrumentach znajdowały później cudowne zastosowanie w sypialni, czego Penelope była naocznym świadkiem.
      — Kurwa, tak — wysyczała przez zaciśnięte zęby, napierając biodrami na jego dłoń. Potrafiła być cierpliwa, godzinami zatracając się w leniwie płynącej rozkoszy, jednak teraz nie chciała wolnego tempa, nieśpiesznych pieszczot i czułości. Pragnęła, by wziął ją ostro, pieprzył bez wytchnienia i dał jej orgazm, od którego zobaczy gwiazdy. Damien wiedział, jak dawać jej rozkosz, a ona wiedziała, jak ją sobie wziąć. Ujeżdżała jego palce, dysząc ciężko. Odchyliła głowę do tyłu, uderzając potylicą o ścianę, ale zupełnie się tym nie przejęła; wplotła dłonie w jego włosy i przyciągnęła jego twarz do swojej szyi, pragnąc poczuć jego namiętne, chciwe wargi na nagiej skórze. Uwielbiała, kiedy miał dłuższe kosmyki, za które mogła szarpać w trakcie seksu albo bawić się nimi, gdy zasypiał z głową wtuloną w jej klatkę piersiową. Uwielbiała w nim wiele rzeczy, których wciąż nie odważyła się mu powiedzieć, ale teraz liczyło się tylko zaspokojenie własnej żądzy, a ona nigdy nie była pruderyjna i chociaż Damien z reguły wiedział, co robić, by doprowadzić ją na szczyt, nigdy nie wstydziła się mu też pokazywać, na co akurat miała ochotę. A teraz bardzo chciała, by zmaltretował jej szyję i dekolt. — Właśnie tak, skarbie. Kurwa, jak dobrze — wymamrotała półprzytomnie, wbijając paznokcie w jego skórę głowy, gdy Damien tak cudownie pieprzył ją swoimi długimi palcami, coraz mocniej budując napięcie w dole jej brzucha. W pewnym momencie jej kolana zaczęły delikatnie drżeć w zapowiedzi zbliżającego się orgazmu i Penelope poczuła delikatne ukłucie strachu. Nie wiedziała, czy Damien pozwoli jej dojść. Czasami lubił ją dręczyć, godzinami, wielokrotnie doprowadzając ją na sam skraj orgazmu, ale nie pozwalając jej osiągnąć całkowitego spełnienia, dopóki nie zaczynała skomleć i rozpaczliwie go błagać.

      zdana na waszą łaską

      Usuń
  16. — Ile dziwek, których imienia nawet nie znałeś, wpuściłeś do swojego łóżka, żeby jakoś o mnie zapomnieć, ale za każdym razem czułeś się kurewsko źle, bo tylko uświadamiałeś sobie, ze żadna z nich nie będzie mną? — odgryzła się Penny, nie ustępując mu nawet na krok. Oboje bywali cholernie zaborczy względem siebie. Kiedy byli razem, nigdy się nie zdradzali, jednak wielokrotnie ze sobą zrywali i zdarzały im się długie, wielomiesięczne przerwy, a ponieważ byli wolnymi ludźmi i oboje kochali seks, mieli świadomość tego, że w ich łóżkach gościli inni kochankowie. Może powinni się tym bardziej przejmować, może powinni żałować, ale prawda była dla nich silniejsza: w końcu oboje byli świadomi, że żadna z tych przypadkowych przygód nie dawała im tego samego haju, który odczuwali, gdy zatracali się w sobie nawzajem. Ostatecznie nikt inny nie miał dla nich znaczenia, nie musieli się obawiać, że ktokolwiek ich zastąpi… Nawet jeśli czasami lęk i wątpliwości brały górę, a Penny dzwoniła do Damiena, by po podniesieniu słuchawki obrzucić go całą litanią wymyślnych przekleństw po artykule sugerującym, że spotykał się z jakąś marną aktorką, rozłączyć się, zanim zdążył wydusić z siebie choćby jedno słowo, a później zablokować jego numer telefonu na kilka tygodni w ramach zemsty.
    — Laser boli. Głupi tusz nie był wart takiego bólu — wymamrotała z nonszalancją, znowu kłamiąc. Była małą kłamczuchą, nie wiedziała tylko, dlaczego Damien nigdy nie nabierał się na jej kolejne kłamstwa.
    Cholernie trudno było jej ustać na nogach, gdy równie niestrudzenie pracował nad jej przyjemnością. Damien zawsze wzbudzał w niej wiele gwałtownych emocji, ale od ich ostatniego zbliżenia minęły niemal dwa lata, a pamięć bywała zdradliwa. Teraz z całą namiętnością, na jaką było ich stać, przypominał jej, dlaczego tak za nim szalała. Wyrwał jej się ochrypły okrzyk, kiedy bezbłędnie kciukiem odnalazł jej łechtaczkę i potarł, wysyłając potężną falę rozkoszy przez jej całe ciało. Całe szczęście, że schowek znajdował się w sporym oddaleniu od miejsca, gdzie toczyła się cała zabawa, w przeciwnym razie jakiś ciekawski przechodzień na pewno przyszedłby sprawdzić, co to za hałasy, a oni byli tak zajęci sobą, że zapomnieli zamknąć te pieprzone drzwi. Zdecydowanie było coś podniecającego w możliwości, że zostaną przyłapani w dość kompromitującej dla pary sytuacji i gdyby to było inne miasteczko, gdzie nikt ich nie znał, Penelope byłaby skrajnie podekscytowana, jednak znajdowali się w beznadziejnie zaściankowym Mariesville, gdzie podobne plotki mogłyby zrujnować budowaną przez nią latami reputację grzecznej, pobożnej dziewczynki.
    Była półprzytomna z przyjemności i pożądania, ale gdy nakierował jej twarz w swoim kierunku, posłusznie wpatrywała się w jego oczy. Intensywność jego spojrzenia wyłącznie podsycała płonący w niej ogień, a mordercze tempo narzucone przez jego dłoń ostatecznie pozwoliło jej osiągnąć orgazm. Jej ciałem wtrząsały kolejne dreszcze ekstazy, wydobywając spomiędzy jej warg ciche, niekontrolowane jęki, a Damien mógł doskonale poczuć na palcach, jak jej mięśnie cudownie napinały się i rozluźniały dla niego.
    Wyrwał jej się kolejny jęk, gdy zlizywał z palców jej własną wilgoć, patrząc jej przy tym bezwstydnie w oczy. Jego pomruk zdawał się docierać do najbardziej pierwotnych, intymnych części jej duszy, pobudzając jej ciało do ponownej reakcji, bo chociaż Damien zaledwie przed chwilą dał jej spełnienie, Penelope wciąż odczuwała ogromne pożądanie. Zamroczona i zadowolona, niczym bezwolna kukiełka, pozwoliła mu się sprowadzić na kolana, ale uśmiech, który wykwitł na jej twarzy, jedynie potwierdzał, jak bardzo podobała jej się jego stanowczość i bezczelność. Uwielbiała, gdy Damien porzucał maskę dobrze wychowanego chłopca i zamieniał się w lubieżnego demona. Być może w innych okolicznościach jedna komenda wystarczyłaby, by Penny zrobiła to, czego od niej wymagał, jednak nie dzisiaj. Dzisiaj zamierzała testować jego cierpliwość, bo ośmielił się zniknąć na dwa lata i nie wybaczyłaby sobie, gdyby tak łatwo się poddała, nie poddając go wpierw torturom.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdzieś w tyle jej głowy majaczyła myśl, że powinni przestać, oprzytomnieć, w przeciwnym razie Penelope nie będzie w stanie zdusić w zarodku tego, co na nowo mimowolnie kiełkowało w jej wnętrzu niestrudzenie od momentu, w którym ponownie się spotkali. Fakt, że posuwali się coraz dalej, wcale nie ułatwiał jej w zapanowaniu nad zdradzieckimi uczuciami; jeśli już, po dzisiaj mogło być tylko gorzej, mimo to już dawno przekroczyli granicę. Nawet jeśli świat miałby zacząć się walić dookoła nich, Penny pragnęła, by Damien wypełnił ją sobą. Poszła z nim do tego głupiego schowka, bo była gotowa wziąć od niego wszystko, łącznie z tym, że mógł z nią zrobić, co tylko sobie zamarzył, a ona z radosnym, uległym nastawieniem pozwoliłaby mu na spełnienie każdej fantazji, ponieważ wbrew temu, co powtarzała, marzyła o tej chwili od dawna. Jej puls szalał, zagłuszając w uszach odległą muzykę i śmiech dzieci. Pozwoliła mu przez kilka krótkich sekund myśleć, że wygrał. Posłusznie sięgnęła palcami do sprzączki jego paska, a później rozpięła rozporek i guzik, by jednym szarpnięciem zsunąć spodnie wraz z bokserkami do jego kostek. Niemal zachłysnęła się na widok jego męskości w pełnym zwodzie. Oblizała swoje wargi, gdy nagle zaschło jej w ustach. Ostrożnie ujęła jego członek w drobną dłoń, gładząc kciukiem aksamitną skórę, po czym przeniosła uważne spojrzenie na jego twarz, śledząc każdą, najmniejszą zmianę w jego mimice. Przeciągnęła językiem wzdłuż jego męskości, z premedytacją robiąc to wolno, czerpiąc niewysłowioną przyjemność z torturowania go, kiedy wiedziała, że znajdował się na granicy wybuchu i potrzebował natychmiastowego ukojenia. Chciała, musiała doprowadzić go do stanu, w którym będzie błagał, chociaż w rzeczywistości… tak naprawdę chciała go sprowokować. Zmusić do ostrej reakcji, przekonać się, na jak wiele jej pozwoli, zanim straci cierpliwość i brutalnie wejdzie w jej usta teraz rozciągnięte w figlarnym, wyzywającym uśmiechu. Musiał cierpieć, tak długo pozostając w twardym wzwodzie, ale to jeszcze nie był moment ulgi. Mogła klęczeć na ziemi, jednak to ona panowała nad sytuacją. Jeszcze. Dopóki nie obudzi w nim demona, za którym tęskniła.
      — Marzyłeś o tym, Damienie? Wyobrażałeś sobie, jak biorę cię w moje pyskate usteczka? — zapytała zmysłowym tonem, ciepłym oddechem drażniąc jego członek. — Fantazjowałeś o tym, jak pieprzysz mnie w usta bez opamiętania, żeby dać mi nauczkę i ukarać za nieposłuszeństwo, za to, że tak długo mnie przy tobie nie było? Rżnąłeś jakieś przypadkowe suki i wyobrażałeś sobie, że to ja zamiast nich klęczę przed tobą? A jednocześnie żałowałeś każdej pierdolonej chwili, bo żadna z nich nie była mną, żadna nich nie potrafiła dać ci tej samej przyjemności co ja, żadna z nich nie dławiła się twoim kutasem z takim namaszczeniem, z jakim ja to robię, bo uwielbiam brać cię tak głęboko do gardła, jak tego ode mnie wymagasz. — Penelope była brudną bezwstydnicą i nigdy tego nie ukrywała, a Damien nigdy jej za to nie karał, nigdy nie wydawał się być też zgorszony czy przerażony. Pozwalał jej być tym, kim była i sam cudownie na nią reagował, zatracając się w tym szaleństwie razem z nią. Nikt nigdy nie domyśliłby się, że za introwertyczną skorupą skrywa się chłopak, który potrafił dorównać jej dzikością w łóżku, delektując się każdą sekundą.
      Powoli obsypała cały jego trzon drobnymi pocałunkami, by po chwili zlizać ze smakiem kropelki preejakulatu. Wiedziała, że to na niego zadziała. Wiedziała, że go to kręci, ale wciąż uparcie odmawiała mu tego, czego od niej zażądał, cierpliwie czekając na moment, w którym Damien ostatecznie pęknie.
      — Poproś ładnie, kochanie — wymruczała z krzywym, sardoniczym uśmieszkiem.

      kusicielka

      Usuń
  17. Wychodzi na to, że znaleźli się w całkiem głębokiej dupie, bo on też nigdy nie bawił się w mechanika, a podstawowa wiedza w tym przypadku prawdopodobnie nie wystarczy, skoro samochód jechał, jechał i nagle zgasł. To na pewno nie kwestia oleju silnikowego, filtrów i żarówek, które akurat potrafił wymienić sam, czy nawet klocków hamulcowych. Coś się porządnie tam schrzaniło, inaczej spod maski nie wyleciałoby tyle dymu w odcieniu książkowej spalenizny. A wszystko pod maską wyglądało co najmniej jak źle poskładane puzzle, które ktoś w złości podarł, a w przypływie wyrzutów sumienia posklejał potem taśmą. Dlaczego nie stało się to na przykład wcześniej, kiedy jechali na wykład? Mieliby blisko do Mariesville. Mieliby zasięg. Zaoszczędziliby sobie i czasu i nerwów, i zamiast gadać do pustych głów, sączyliby sobie piwo, wygodnie wyciągnięci na kanapie. To mógł być taki piękny dzień.
    Rowan zwiesił głowę, stojąc jeszcze chwilę nad wyposażeniem auta i opierając się dłońmi o ciepłą blachę. Tu wszystko wyglądało tak źle, że pożal się boże, ale równie dobrze ktoś mógł wsypać im cukru do baku, skoro w jedną stronę dojechali na tym szrocie i dopiero w drugą coś poszło nie tak. Tak czy siak, z tego samochodu nic dobrego już nie będzie, bo pewnie naprawa czegokolwiek przewyższa jego wartość, już pomijając zupełnie fakt, że tu naprawić go i tak nie ma gdzie.
    Podniósł spojrzenie na Damiena, gdy ten wyciągnął dłoń z telefonem do nieba i zaczął nim potrząsać. Ostatnia nadzieja była w tych nieszczęsnych komórkach, ale gdy Rowan wyciągnął swoją, to już nawet nie próbował nią trząść. Dostępne były jedynie połączenia alarmowe, których użyć im chyba nie wypadało. Nie teraz. Może dopiero, gdy się ściemni, a oni zostaną zaatakowani przez jakiegoś seryjnego mordercę, buszującego w polach bawełny.
    Z ciężkim westchnięciem schował telefon do kieszeni, złapał za blachę i z hukiem zatrzasnął klapę, nie mogąc dłużej patrzeć na to, w jak głębokiej dupie się znaleźli. Jakie było prawdopodobieństwo, że ktoś przejedzie tędy w ciągu najbliższej godziny lub dwóch? Pewnie takie, jak wygranie szóstki w totka. Albo jak to, że nagle zacznie padać tutaj deszcz.
    — Myślę, że mamy przejebane — stwierdził jednoznacznie, kładąc dłonie na biodrach. Spojrzał w górę na to prażące słońce i podszedł do drzwi od strony kierowcy, żeby wsunąć się lekko przez szybę i wyciągnąć kluczyki ze stacyjki. Złom i tak nigdzie nie pojedzie, ale to nadal był zarejestrowany samochód, więc dobrze byłoby nie zostawiać go potencjalnym złodziejaszkom z całym pakietem udogodnień.
    — Wyjścia są dwa: zostajemy i czekamy, albo idziemy. Nic nie tracimy, bo w obu przypadkach i tak liczymy na cud — powiedział, chcąc usłyszeć zdanie swojego towarzysza, który razem z nim wpadł w ten kompot jak śliwka.
    Otarł z czoła kropelki potu i popatrzył to w prawo, to w lewo. Mogli wrócić do tego ośrodka, w którym prowadzili wykład, ale nie wiadomo czy będzie on jeszcze w ogóle otwarty. Była to jednak jakaś oznaka cywilizacji, nawet jeśli prawie średniowiecznej, więc może uda im się uzyskać tam jakąkolwiek pomoc. Mogli iść też w kierunku Mariesville i spróbować złapać po drodze stopa, albo może zasięg, bo te przeklęte telefony chyba w końcu namierzą jakąś antenę. I mogli też zostać i liczyć na to, że się nie roztopią razem z tym samochodem, który już teraz był nagrzany jak patelnia na jajecznicę. Ostatnia opcja wydawała się rozsądna najmniej.

    Rowan Johnson

    OdpowiedzUsuń
  18. Abigail nie trzeba było ciągnąć za język, była jak otwarta książka, na dodatek z zgubioną okładką i rozbebeszona kompletnie. Nie potrzebne były nawet subtelne podchody, ani mniej czy bardziej bezpośrednie pytania, o wszystkim mówiła otwarcie, śmiało a także z ogromnym ożywieniem. Oczywiście najlepiej od razu, by nakreślić sytuację, zaznaczyć tło i ostatecznie przejść do sedna. Nie traciła czasu, swojego czy cudzego i o ile rozmowa nie dotyczyła tematów delikatnych, waliła prosto z mostu. Wydawało się, że jest to osoba, która nie utrzyma żadnego sekretu w sobie i tu musiała złośliwych zmartwić. Była w tym doskonała! Problem polegał na tym, że póki nie dostała wytycznych, że to co słyszy to sekret i nie powinien wyjść dalej w świat, to najzwyczajniej w świecie tak nie postrzegała tych wszystkich informacji, jakimi ludzie się z nią chętnie dzielili. A rozmawiano z nią niezwykle chętnie przez pogodne i żywe uosobienie. I tak samo teraz nieskrępowanie i energicznie opowiedziała o powodach swojej wizyty Damienowi. Tak strasznie jej zależało, aby się zgodził jej pomóc! Mogła poszukać kogoś, kto gra na pianinie wśród sędziwych sąsiadów, ale... Miała już zespół seniorów i oczywiście była bardzo wdzięczna, że chcieli się angażować, chciała jednak aby wieczór był pełen życia, wesołości, aby każdy znalazł coś dla siebie. Aby grali złożonym różnorodnym składem i aby każdy z gości się mógł odnaleźć. Poza tym nikt chyba prócz brata Estelli nie był pianistą, a on podobno był w ogóle uzdolnionym muzykiem! Był jej jedyną i ostatnią nadzieją. Przyjechała tu jak na skrzydłach, a wystarczyła chwila i te skrzydełka jej opadły do ziemi.
    Zamrugała. Odmówił, aż zatrzymała dłoń w połowie drogi do ust, by dopić resztę lemoniady. Och na litość boską, to nie tak że zawsze dostawała to, czego chce, ale nie sądziła, że zupełnie gładko ta rozmowa się zakończy i to idąc w odwrotnym do wymarzonego kierunku. Może odrobinę za wielkie miała wobec niego oczekiwania i niejako zrzuciła na niego za wiele... Może w ogóle poczuł, jakby chciała zrzucić na niego powodzenie tego wieczorku! Może wywarła presję, od razu mówiąc wszystko na raz, sama przy tym nie będąc zbyt miłą? O rety, nawet nie zapytała, jak się czuje i czy w ogóle chciałby się w takie coś zaangażować! Była okropna, aż się skrzywiła, zaciskajac mocniej wargi. Przesunęła spojrzeniem po jego twarzy w dół i patrząc w blade dłonie mężczyzny przed sobą, dopiła lemoniadę. Już po niej. Cholera, nici z wieczorku!
    Zamilkła, a mina jej zrzedła. Gdy chłopak wyskoczył z pomysłem, że wypchnie do występu wuja, odprowadziła go wzrokiem. Wiedziała, że to jakaś zasłona dymna, rozmawiała przecież o tym wieczorze z Estellą i tylko Damien w tej rodzinie mógł jej pomóc. I chyba w ogóle w całej okolicy tylko on! Po prostu nie mógł, albo nie chciał. Nie mogła go zmusić, choć bardzo by chciała.
    Nie rozumiała hiszpańskiego. Oczywiście. Podniosła się więc z krzesła i dolała sobie trochę lemoniady, bo jej pyszny smak absolutnie łagodził ukłucie w piersi, którego doznała po odmowie. Zerkała na drzwi na taras i plecy bruneta, z chwili na chwilę mocniej ściągając brwi, aż poczuła że się brzydko gniewnie marszczy. A nie była zła! Była... Zawiedziona. Do paniki raczej był jeszcze kawałek, ale zbliżała się do niego bezpardonowo.
    - Nie chcesz wystąpić? - spytała prosto i oczywiście nie żeby miała jakieś pretensje! Nie byli na nic umówieni, a pewnie Damien nie wiedział o jej pomyśle i o tym, co dzieje się w pensjonacie. Nie byli nawet kolegami, to zwykli znajomi z jednego małego miasteczka. Wolałaby aby powiedział jej prawdę, że nie chce, albo że mu się nie chce, a nie... Plany. Skurcze. Głupia nie była, ręką mu ani trochę nie zadrżała! Nie lubiła gdy ktoś kłamał, bo sama tego nie potrafiła.
    Dopiła lemoniadę i mocno odstawiła szklankę na stół, aż huknęło. Odetchnęła i wstała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. - Nie mam planu. W sensie B, awaryjnego, czy innego - przyznała spokojnie i nawet posłała mu łagodny uśmiech. - Nie martw się, to nic - zapewniła, w środku czując, jak ściska się jej żołądek. - Wiesz ... Ty byłeś moim planem. Estella mówiła, że jesteś artystą i kochasz muzykę. Mam kilku panów zebranych z sąsiedztwa, to seniorzy i im ręce trochę drżą - oparła dłoń na brzegu stołu i jej spojrzenie zmiękło. Niczego mu nie wypominała, choć czuła, że przyłapała go na kłamstwie.
      Mogła wyjść i biec na złamanie karku z powrotem, martwiąc się dalej, ale... Była tu już, mogła mu opowiedzieć więcej, może zmieni zdanie! Odetchnęła głęboko i zaczesała kosmyk z ucho. Wycelowała niebieskie spojrzenie w Damiena, jeszcze się nie poddając. Mogła się rozpłakać, ale jej od ponad dziesięciu lat na nikogo nie działały już niestety.
      - To emeryci, przyszli z swoimi instrumentami, bo właściwie nie mają co robić. I są ciekawi młodych ludzi, turystów z innego świata - zaczęła. - Artur ma harmonijkę, a Ben i Henry gitary, ale wyglądają inaczej te gitary, więc może jedna to co innego. I jest też Hannah, ona ma skrzypce, jest niesamowita, zawsze gra z zamkniętymi oczami - mówiła, dodając jak przygotowała jadalnie, odsuwając stoły i rozstawiając krzesła, aby było więcej miejsca. I się nawet rozmarzyła przy tym, zajmując facetowi czas. Ale cóż... Ona kochała pensjonat i już.



      no dajcie się namówić!

      Usuń
  19. [Cześć! Bardzo dziękuję za ciepłe powitanie. Cieszę się, że w taki sposób Maddie została odebrana, bo to było celem. :) To ciepły człowiek, niepewny siebie wprawdzie, ale przecież uczymy się całe życie.
    Z chęcią przyjmiemy Damiena jako przyjaciela, podoba mi się wizja ze znajomością szkolną. Jeśli widziałabyś bliższą przyjaźń, to założyłabym, że Damien mógłby być tym przyjacielem, który może nie akceptował jej związku (który skończył się źle), ale za to wspierał i nie oceniał przy jej ciąży. Tak myślę nawet, że Matty mógłby go traktować jako tego fajnego wujka, co pracuje w radiu. :D Tak czy inaczej, jeśli są dalej chęci i miejsce dla nas, to możemy też dogadać się mailowo. :)]

    Maddie Green

    OdpowiedzUsuń
  20. Cześć!

    On mi jakoś tak pasuje do Stevie, strzał w dziesiątkę. Jeśli również tak uważasz (i może chcielibyście, aby to właśnie Twój Pan został tym owianym tajemnicą mężczyzną z jej karty - lub też kimś "w ten deseń") to zapraszam na maila: xlonelyisthemusex@gmail.com. Życzę miłego poniedziałku i dużo, dużo weny :)

    Steven Baker oraz czyhający w roboczych Laura Doe && Geonwoo Parks

    OdpowiedzUsuń