24.02.2025

[KP] Zhi Hao Chen

ZhiHaoChen
ur. 28.07.1976 r., Shanghai --- syn wybitnych naukowców z dziedziny neuronauki, Chen Ming i Wang Xin, prowadzących badania nad nowymi lekami neurologicznymi i neuropsychiatrycznymi dla Shanghai Pharmaceuticals --- absolwent Zhejiang University, wydziału Medycyny Klinicznej i kierunku neuronauki --- uzyskał doktorat z neuronauki i specjalizację z neurofizjologii, prowadził badania kliniczne w ośrodkach badawczych m.in. w Zhejiang i Pekinie, współpracował z instytucjami zagranicznymi --- w 2017 roku wyemigrował na stałe do USA i osiadł w San Diego --- w 2019 roku uległ wypadkowi, w wyniku którego doznał poparzeń III stopnia, te obejmują ponad 30% powierzchni ciała --- pomimo najlepszej rehabilitacji nie odzyskał już pełnej sprawności --- od sierpnia 2022 roku mieszkaniec Mariesville — porzucił miasto i przeprowadził się na prowincję, zamieszkuje drogi i przystosowany do swoich potrzeb dom w Orchard Heights --- liczne blizny, przykurcze i ból utrudniają mu funkcjonowanie, przez co praktycznie nie opuszcza domu --- pracuje zdalnie dla SPHBio (amerykańskiej spółki zależnej od Shanghai Pharmaceuticals), gdzie prowadzi badania nad eksperymentalnymi lekami neurologicznymi i nowoczesnymi technologiami farmaceutycznymi --- korzysta z pomocy wykwalifikowanych opiekunów i asystentów medycznych, większość jego pracowników nie wytrzymała dłużej niż 3 miesiące, skarżąc się na jego paskudny charakter --- powiązania --- ...
Jest idealnym przykładem dziecka z dobrej rodziny, modelowym przykładem sukcesu tygrysiego rodzicielstwa i spełnionych ambicji rodziców. Presja wzrosła, gdy wraz z wprowadzeniem polityki jednego dziecka stało się jasne, że nie może zawieść swoich rodziców. I nie zawiódł. Był najlepszy, ukończył najbardziej prestiżową uczelnię na kierunku, który wymarzyli sobie rodzice, i zrobił spektakularną karierę. Choć nie bez skutków dla psychiki, w końcu sukces wymaga poświęcenia. Spośród zasad wpojonych mu przez rodziców najważniejszą była ta, by dążyć do celu za wszelką cenę. Nigdy nie przeszkadzały mu wątpliwości etyczne czy moralne, brutalna polityka zmieniającego się rządu czy kontrowersyjne badania, w których brał udział. Liczył się tylko sukces, rozwój nauki i technologii za wszelką cenę – nawet poświęcenie własnego człowieczeństwa w imię nauki.

Kiedy sądził, że miał wszystko – tytuły i osiągnięcia, bajeczne pieniądze, uznanie na obu kontynentach – w jednej chwili jego świat runął, a marzenia i ambicje spłonęły w ogniu. Tym samym ogniu, który trwale zniszczył jego ciało. Opinia, znajomości i pieniądze, eksperymentalne terapie i rehabilitacja w najlepszych klinikach na świecie nie były w stanie zwrócić mu zdrowia ani pełnej sprawności. Wciąż z frustracją musi znosić szpecące jego ciało blizny, które nieudolnie ukrywa za golfami i długimi rękawami. Nie może jednak ukryć śladów na części swojej twarzy, przykurczy i tego, że musi poruszać się o lasce. Frustruje go brak sprawności i poparzona ręka, która uniemożliwia mu pracę w laboratorium. Nienawidzi korzystania z pomocy asystentów i opiekunów, ich litości i traktowania go jak kogoś, komu należy współczuć.

Przeniósł się na prowincję, chociaż nienawidzi wsi, małych miasteczek, mentalności tutejszych mieszkańców, smaku i zapachu jabłek, smrodu farm i głupkowatych uśmiechów ludzi. Potrzebował jednak zaszyć się gdzieś z dala od świata, ludzi i dawnego życia, którego nie może odzyskać. Niemal nie wychodzi z domu, bo nie lubi. Nie lubi Mariesville, swoich sąsiadów, spojrzeń i komentarzy na temat jego blizn czy kariery. Lubi za to ciszę i spokój, brak nieustannego miejskiego szumu, w którym żył, i fakt, że po raz pierwszy w życiu może mieć po prostu w dupie wszystko i wszystkich. Lubi swój drogi nowoczesny dom z małym laboratorium dostosowanym do jego problemów i potrzeb. Lubi to, że ma czas na własne projekty i zajmowanie się tym, co aktualnie go ciekawi. Lubi też doprowadzać swoich asystentów i opiekunów na skraj załamania nerwowego i patrzeć, jak wiele pieniędzy kosztuje ich wytrzymałość.

Ma paskudny charakter i nie próbuje udawać, że jest inaczej. Przywykł, że cokolwiek zrobi i tak uchodzi mu to na sucho. Bo jest geniuszem i ma prawo być dupkiem. Bo jest bogaty i nieważne, co zrobi lub powie, inni i tak będą mu się podlizywać. Bo jest ofiarą – systemu, swojego zepsutego kraju, ambicji rodziców, chorej żądzy sukcesu, wypadku, własnych frustracji – zasługuje na współczucie i wyrozumiałość. Bo jest popsuty pod tak wieloma względami.
Odautorsko:
Tak dla odmiany od pokiereszowanego psychicznie, ale za to słodkiego Hunterka, wpadam z pokiereszowanym fizycznie, wrednym draniem Zhi Hao. Zobaczymy co z tego wyniknie. Chętnie pozatruwamy życie sąsiadom, przygarniemy byłych lub obecnych pracowników do ogarniania domu i w ogóle wszystko – najlepiej trudne i emocjonalne!
Kartę sponsoruje cudowny Chen Kun i moja muza Meow, której dziękuję za inspirację! 💜
✉️: laplaceademon@gmail.com

TRIGGER WARNING!
Zarówno kreacja mojej postaci, jak i pisane przeze mnie wątki zawierają treści 18+,
lubię poruszać trudne tematy: rasizm, przemoc (w tym seksualną) i problemy psychiczne, dlatego jeśli jesteś osobą wrażliwą, niepełnoletnią lub Administracją, radzę omijać wszelkie moje posty i komentarze z daleka.

7 komentarzy:

  1. Stary czerwony Ford mknie przed siebie, a dźwięk silnika i kropel deszczu uderzających o szybę wydaje się uspokajający. Jest w tym coś hipnotyzującego; coś, co oddziela ten konkretny moment od wszystkiego innego, zupełnie jakby kurtyna z wody przykrywała cały chaos wszechświata, pozwalając dojrzeć coś ukrytego.
    Ravelin lubiła deszcz; lubiła jego zapach, to, jak wyglądał świat tonący w przezroczystych kroplach, tę ciszę, ten jeden moment, gdy wokół wstrzymywało się oddech. Uwielbiała szare niebo, które wiązało się z jej żalem – żalem, który głęboko w sobie pielęgnowała; ten żal wydawał się jej towarzyszyć od samego początku. Czasem nie miała pojęcia, czy bardziej było jej żal własnego życia, czy może innych osób, które wciągała w swoje szaleństwo.
    Obserwuje drogę, zerkając co jakiś czas w stronę Crispy – kotka leży w swoim ciepłym, różowym kocyku, słodko drzemiąc. Ravelin wzdycha cicho, ściskając mocniej kierownicę w dłoniach. Nie do końca umiała nazwać to, co czuła – strach? Niepokój? Niepewność? Przeprowadzka do Mariesville wiązała się z dużą zmianą i nie chodziło o to, że zgodziła się zająć pacjentem, który przedstawiany był jej jako trudny. Umiała radzić sobie z takimi pacjentami. Przejmowała się raczej tym, co działo się wokół. Oferta pracy była bardzo, bardzo hojna, a Ravelin znalazła się w przysłowiowej dupie – nawet nie umiała wyjaśnić, jak bardzo pragnęła przestać istnieć albo schować się gdzieś, skryć, skulić w sobie, gdy dowiedziała o długach, które zostawił jej ojciec. I wcale nie dziwiła się, że matka popełniła samobójstwo – i znów ten żal, który ją dusił, który wypełniał płuca i przejmował kontrolę.
    Nie zdołała uratować nikogo ze swojej rodziny. Ojciec został zaatakowany w ciemnej uliczce, dźgnięty kilkukrotnie w brzuch – zmarł szybko, wydając z siebie ostatnie tchnienie gdzieś między przepełnionymi, śmierdzącymi śmietnikami. Eddie Munson nigdy nie był dobrym tatą. Ravelin nie umiała przywołać żadnego dobrego wspomnienia, pamiętała tylko, że miał ciężką rękę i lubił dużo pić. Matka natomiast była typową ofiary przemocy domowej – płakała, błagała i krzyczała, odgrażała się i odchodziła, a potem wracała. Chyba po prostu bała się życia poza murami wzniesionymi przez ojca.
    — To tutaj… — mruczy do siebie, a potem parkuje auto przed dużym, nieco oddalonym od reszty domem. Wypluwa gumę do żucia w chusteczkę, zerka w lusterko i pociera palcami dolną powiekę, aby poprawić delikatny makijaż. Zerka też w sobie oczy – chciałaby zobaczyć coś innego, jakoś ukryć nieprzespaną noc i niepewność, ale nie jest w stanie nic z tym zrobić.
    Wciska Crispy do transportera, a potem chwyta za walizkę i bierze oddech. Trawnik przed domem jest idealnie przycięty – podobnie jak wszystko inne; perfekcyjnie prosty i pomalowany płot, biel, ściany i okiennice. Ravelin czuje się przez moment jak w jakiejś mało śmiesznej komedii, w której grała rolę kompletnie spłukanej dziewczyny.
    — Och, to ty! Ravelin, prawda? — W drzwiach staje gosposia o okrąglutkiej twarzy i rumianych policzkach. Uśmiechała się przyjaźnie, gdy Ravelin przechodziła przez próg. — Pan Chen jest w salonie.
    — Tak, to ja… — odpowiada nieco niepewnie, a potem kiwa głową. — Tak, świetnie, chciałabym najpierw…
    — Pan Chen czeka już od ponad pół godziny — przerywa jej gosposia, a potem odbiera od niej walizkę i transporter z Crispy. Kotka miauczy żałośnie i zaczyna drapać pazurkami zatrzask, chcąc jak najszybciej opuścić swoje prowizoryczne więzienie.
    — O-okej… — mamrocze pod nosem, wygładzając biały sweterek. Zerka też po swoich ciemnych, eleganckich spodniach i balerinkach – wygodnych i cichych. Dobrze, że zdążyła się przebrać w pobliskiej stacji benzynowej i zrezygnowała z podziurawionych jeansów i zabrudzonej ketchupem koszulki.
    — Prosto, a potem w lewo — dodaje jeszcze gosposia, a Ravelin posłusznie rusza przed siebie. Zerka po ścianach, obrazach, błyszczącej podłodze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prostuje się nieco, gdy wykonuje jeszcze kilka kroków, a potem rozgląda się po salonie. Próbuje ignorować minimalistyczny wystrój – nie chce się teraz gapić, a jej spojrzenie od razu kieruje się w stronę siedzącego w fotelu przy ścianie mężczyzny. Był elegancko ubrany – przypominał nieco zimnego biznesmena, krwiożerczego rekina, który jedynie czeka, aż poczuje krew, by zaatakować. Ravelin nie ucieka, nie cofa się, a uśmiecha się delikatnie.
      — Dzień dobry — odzywa się. Przez moment wydaje jej się, że jej głos głucho odbija się od ścian, że jest zbyt głośny i zdeformowany. — Przepraszam za spóźnienie, ale po drodze stałam w korkach… — tłumaczy się, choć ma wrażenie, że pan Chen ma gdzieś powód jej spóźnienia. Bardziej chyba liczyło się to, że w ogóle musiał na nią czekać. — Oficjalnie zaczynam pracę jutro, ale cieszę się, że możemy spotkać się wcześniej i omówić wszystko. Kontakt mailowy i telefoniczny nie zawsze pozwala się dostatecznie dobrze zrozumieć.
      Stoi naprzeciwko, trzymając dystans, zupełnie jakby instynktownie nie chciała denerwować swojego nowego pracodawcy. Dostrzega też jego blizny – nie wpatruje się w nie z obrzydzeniem czy strachem. Wiedziała, że pan Chen miał wypadek i czego od niej wymagano. Decyduje się jednak zrobić kilka kroków naprzód, ale nie siada naprzeciwko. Czeka, aż mężczyzna wskaże jej miejsce.

      Ravelin
      [Oficjalnie się witamy. :> I obiecujemy, że nie będziecie się nudzić!]

      Usuń
  2. [Przez jedną króciutką chwilę wydawało mi się, że nawet po części go rozumiem, a ty rujnujesz ten efekt jednym końcowym akapitem, sprawiając że mam mu ochotę osobiście równo przetrzepać gnaty. No doprawdy, jak można się aż tak nad sobą użalać ? Nie, nie zamierzam nawet za to przepraszać. Sama zmagam się z wadą wzroku, która nie dość, że skutecznie odebrała mi część marzeń, to jeszcze sprawiła że zdecydowana część społeczeństwa patrzy na mnie co najmniej jak na ufoludka, ale, kurczę, czy ktokolwiek za swoje problemy zdrowotne i związane z tym niepowodzenia ma prawo oskarżać cały świat ? Nie, po prostu trzeba się otrzepać z kurzu i dalej o siebie walczyć, nie marnując przy okazji nerwów innym. Jasne, czasem jest trudno, ale, hej, kto powiedział, że życie ma być jak opera mydlana ?
    Jeśli jakimś cudem jeszcze się na mnie nie obraziłaś za te gorzkie żale i dotarłaś szczęśliwie do ich końca, to życzę samych porywających wątków (a szczerze wierzę, że tych akurat ci nie zabraknie, bo z autopsji wiem, że właśnie takimi skurczybykami pisze się zwykle najciekawiej, choć potrafią nas kosztować masę irytacji) oraz górę weny także tutaj.]

    OdpowiedzUsuń
  3. Spodziewała się tego, że jej nowy pacjent będzie dość trudny i dało się to wyczuć niemal od razu. Ravelin uśmiecha się jednak delikatnie, wiedząc, że jeśli chce zatrzymać tę pracę, powinna być przede wszystkim miła i wyrozumiała, ale to wcale nie oznaczało, że potulnie będzie znosić humory pana Chena i jego komentarze, szczególnie te trafiające w jej kompetencje zawodowe.
    — Tak, ma pan rację, choć tak naprawdę wyjechałam z domu punktualnie, a stanie w korkach to coś, czego raczej nie byłam w stanie przewidzieć. To mój pierwszy raz w Mariesville — odpowiada rzeczowo, rezolutnie, nie czując się urażona tym, że mężczyzna się nie przywitał, pewnie wcale nie miał ochoty tego robić. Być może też znalazł dla niej czas przed pracą i dokładnie ustalił to spotkanie pod swój grafik, a przez jej spóźnienie wszystko się rozjechało, więc wiązały się z tym konkretne emocje.
    — Przepraszam, panie Chen… — dodaje jeszcze, jakby chcąc podkreślić, że naprawdę było jej przykro i że nie zrobiła tego specjalnie. Czuje się nawet lekko zawstydzona i zdecydowanie zbyt obnażona.
    Jego głos był chłodno nieprzyjemny i nieco ochrypły – miał też w sobie coś głębokiego, mrocznego, coś, co wywoływało gęsią skórkę. Ravelin przez moment czuje się jak mała, zagubiona dziewczynka.
    Wiedziała, że temat kota wyjdzie niemal od razu. Crispy należała do jej mamy i tak naprawdę obie zostały sierotami – matka popełniła samobójstwo, zostawiając wszystko w cholerę, a Ravelin odziedziczyła spory dług i kota. Ma ochotę zacząć się z tego tłumaczyć, przyznać do wszystkiego, otworzyć się, ale wie, że byłoby to głupie i nieprofesjonalne.
    — Tak, wiem, mam tego świadomość, ale nie mogłam zostawić kota w Atlancie — oznajmia nieco niepewnie, a widząc wzrok mężczyzny i to, że ocenia jej sylwetkę, czuje niewielką irytację. Odwraca spojrzenie, słysząc jego ostry ton, który uderza prosto w jej kompetencje, który wytyka, że jest tylko głupią babą i tak naprawdę jest tutaj całkowicie niepotrzebna, szczególnie jeśli nie umie czytać. Ma wrażenie, że znów słyszy swojego byłego męża, który też zazwyczaj starał się jej umniejszać, ale Ravelin się rozwiodła, skończyła z tamtym życiem i nie miała zamiaru pozwolić sobie tkwić w obelgach jakiegoś sfrustrowanego mężczyzny po przejściach. Współczuła mu, ale to wcale nie oznaczało, że rozumiała, dlaczego był tak trudny.
    — Ocenia pan moje kompetencje i profesjonalizm przez to, że przywiozłam tutaj kota? — wyrzuca z siebie, a potem zerka w stronę mężczyzny. Tym razem nie przejmuje się tym, aby poczekać, aż pan Chen wskaże jej miejsce, a siada naprzeciwko, zajmując kanapę. Prostuje się, odrzuca swoje ciemne włosy w tył, a potem zwilża językiem dolną wargę.
    — Gdybym nie była dobrą pielęgniarką, nie byłoby mnie tutaj, panie Chen — odzywa się rzeczowo, profesjonalnie, chłodno. — Wiem, że mierzy się pan z przykurczami, ograniczeniem ruchomości, różnego rodzaju bólami, przeczulicą lub niedoczulicą… mowa też o obrzękach i powikłaniach, które są bezpośrednio związane ze strukturą blizn — wymienia, łapiąc w oczy jego ciemne spojrzenie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Zapoznałam się z pańską kartoteką i doskonale wiem, co robić, żeby panu pomóc — dodaje, wiedząc, że jeśli teraz nie uda jej się przekonać pana Chena, to równie dobrze może wjechać w drzewo, gdy będzie wracać do Atlanty. — Zdaję sobie sprawę z tego, że trudno zaufać komuś, kto się spóźnił i kogo od samego początku nie chce się lubić, ale powiedzmy sobie szczerze, że nie jestem tutaj po to, aby zyskać pana sympatię, panie Chen. Mam dla pana pracować, pomagać, dbać o to, aby pana życie stało się nieco lepsze, wygodniejsze.
      Wpatruje się w jego twarz bez mrugania.
      — Poza tym prosiłabym, ale nie nawiązywał pan do mojego wyglądu i nie wiązał tego, jak wyglądam, z tym, co mam do zaoferowania. Pacjentom zazwyczaj wcale nie zależy na ładnej pielęgniareczce — dodaje, aby określić swój stosunek do tego typu komentarzy. Wiedziała, że przed nią z panem Chenem pracowały inne osoby i że szybko rezygnowały. Ravelin jednak nie miała zamiaru odchodzić, a przynajmniej nie teraz, gdy jej dług wciąż jest dość przytłaczający. Tak naprawdę zgodziła się tutaj przyjechać tylko dlatego; traktowała tę ofertę jak bilet do swojego nowego życia i ani jej się śniło łamać przez okrutne komentarze pana Chena.

      ładniutka pielęgniareczka

      Usuń
  4. [Myślę, że utrata czegoś, co nadaje życiu sens, musi być okropnym i cholernie gorzkim doświadczeniem, a już szczególnie, gdy jest to sukces okupiony tak wielkimi ambicjami i poświęceniem, jak w przypadku Twojego pana. Mam nadzieję, że ktoś wniesie do jego życia odrobinę światła :) Życzę Wam tutaj mnóstwa dobrej zabawy!]

    Tanner Gentry
    & Rowan Johnson

    OdpowiedzUsuń
  5. [ Nie powiem, że byśmy się dogadali, ale myślę, że byśmy się zrozumieli. Na tym w sumie tę myśl pozostawię. Dorzucę tylko, że gdybym przeszła to, co Zhi, byłabym pewnie nawet bardziej opryskliwa.
    Bardzo piękna, estetyczna karta. I świetnie napisana. Bez lania wody i pozwala dobrze zrozumieć postać. Ty to jednak jak napiszesz kartę...
    Życzę super wątków i zapraszam do siebie na mejla, jeśli jest chęć (danceofspf@gmail.com). Jak wspomniałaś o Zhi'm to od razu pomyślałam, że chłopaki mogliby mieć naprawdę ciekawą dynamikę. Głównie dlatego, że wyprany mózg Noah to naprawdę dobra obrona przed cynizmem. Wszystko po nim spływa jak po kaczce. Więcej może na siebie przyjąć. ]

    OdpowiedzUsuń