9.03.2025

[KP] Brooke Hudson

Opis obrazka
Brooke Hudson
Urodzona 15 maja 1997 roku w Mariesville, rodowita mieszkanka miasteczka. Jedynaczka, od ósmego roku życia wychowywana jedynie przez ojca. Od urodzenia zamieszkuje rodzinny dom w Riverside Hollow, aktualnie dzieląc go z kuzynką. Absolwentka filozofii na Georgia State University. Właścicielka kawiarni Under the Apple Tree, która przekazywana jest z pokolenia na pokolenie w rodzinie Hudson od przeszło pięćdziesięciu lat. Cukiernik z pasji i zamiłowania.


Jest ucieleśnieniem pędu. Zawsze w biegu, zawsze w ruchu, jakby bała się, że jeśli się zatrzyma, coś umknie jej z tego świata. Na różowych wrotkach, na błękitnym rowerze z koszykiem, boso po wilgotnej trawie – przemierza miasteczko z tempem, którego nikt nie jest w stanie dogonić. Zawsze się jednak zatrzyma, by pozdrowić piekarza otwierającego swój sklep, podać pomocną dłoń starszej pani niosącej zakupy czy wpaść na targ i wybrać najpiękniejsze jabłka do szarlotki, którą jeszcze tego samego dnia poda w kawiarni.
Nie uznaje ciszy – gdy nie mówi, to śpiewa, gdy nie śpiewa, to śmieje się, a gdy milknie, to tylko po to, by wsłuchać się w szepty miasta. Kawiarnia budzi się do życia, a Brooke wiruje między stolikami, balansując z pełną tacą niczym akrobatka na linie. Stawia przed gośćmi kubki z parującymi napojami, a żaden nie jest zwyczajny, bo zwyczajność nie leży w jej naturze. Są w kształcie kota, gwiazdy, dyni albo z uszkiem, które wygląda jak wąsy wiktoriańskiego dżentelmena. Taki właśnie jest świat Brooke – pełen barw, dziwactw i śmiechu, który roznosi się po wnętrzu lokalu niczym aromat świeżo mielonej kawy.
A jednocześnie, choć całym sobą pędzi naprzód, jest w niej coś nostalgicznego – coś, co sprawia, że wieczorami zatrzymuje się na moment, by obserwować, jak zachodzi słońce. Czasem siada na progu kawiarni z kubkiem cynamonowej latte i patrzy, jak miasto zasypia. Może wtedy zdaje sobie sprawę, że czas ucieka szybciej, niż jej nogi na wrotkach. Może przez chwilę czuje, jak życie przecieka jej przez palce. Ale zaraz potem uśmiecha się do siebie i wraca do tańca – bo życie jest muzyką, a Brooke tańczy do niej całym sercem.
cactus


Dzień dobry,
Szaleństwo to drugie imię Brooke, a kiedy ktoś mówi nie ma opcji, ona na to tylko potrzymaj mi wrotki, więc chętnie wplączemy ją we wszystkie zakręone sytuacje.
FC: Autum Rain, kontakt: thebestdrugseller@gmail.com

10 komentarzy:

  1. [Ciekawe czy tylko dla mnie osobowość Brooke skojarzyła się z charakterem małego dziecka.... Ciągle w biegu, ciągle ciekawa świata, otwarta na innych i chętna do pomocy (i jeszcze te różowe wrotki + błękitny rower).
    Życzę samych porywających wątków, a w razie chęci na wspólną burzę mózgów, zapraszam. ]

    Angelo, Liberty, Monti & Delio

    OdpowiedzUsuń
  2. [Pozytywnych ludzi zdecydowanie brakuje, więc świetnie, że zesłałaś nam tutaj tak ciepłą osóbkę! Oby Brooke nigdy nie straciła pogody ducha i zaraziła nią wszystkich okolicznych smutasów, o :D Życzę mnóstwa udanej zabawy!]

    Tanner Gentry
    & Rowan Johnson

    OdpowiedzUsuń
  3. [Jest cudowna! <3
    My tu jeszcze przyjdziemy :D]

    Skye

    OdpowiedzUsuń

  4. Opuszczając Padwę właściwie kompletnie nie planował pojawienia się w Mariesville. Nie widział sensu choćby zahaczania o maleńkie miasteczko gdzieś w dalekim stanie Georgia, o którym wiedział tylko tyle, że dawniej mieszkał w nim jego wyklęty pradziadek. A jednak gdy po paru miesiącach od ostatniej kłótni z byłą już na szczęście narzeczoną po raz kolejny na wyświetlaczu komórki zobaczył SMS od matki zapowiadający, iż razem z ojcem pojawią się za kilka dni w Kirunie, by znów usiłować namówić go do przeproszenia Irmy i przejęcia kopalni, postanowił całkowicie zmodyfikować swoje dotychczasowe zamysły. Zamiast dalej zwiedzać Skandynawię, jak najszybciej uciekł za ocean. Miał serdecznie dość tych niedorzecznych rozmów, które zawsze doprowadzały jedynie do niepotrzebnych nerwów. Ta rozkapryszona dziewczyna zwyczajnie denerwowała go niemal na każdym kroku, a zarządzanie tak olbrzymią firmą zdecydowanie nie znajdowało się w zakresie jego marzeń. W przeciwieństwie do nich, by czuć się spełnionym nie potrzebował bajecznego bogactwa. Wystarczyło mu poczucie swobody oraz jak najczęstszy kontakt z naturą. A jeśli wierzyć informacjom zamieszczonym w przewodniku, który zdążył przeczytać podczas podróży statkiem, w owej tajemniczej amerykańskiej miejscowości tych dwóch rzeczy powinien mieć wkrótce pod dostatkiem.
    Żeby tak jeszcze GPS chciał troszeczkę lepiej z nim współpracować, być może nie przyjechałby aż tak późno do Camden i nie pędziłby jak głupi przez noc, co prawdopodobnie pomogłoby mu uniknąć rozbitego auta. O tyle dobrego, że ten przeklęty kundel zdołał spokojnie odejść w sobie tylko wiadomą stronę, bo przynajmniej nie musiał jeszcze zamartwiać się jego przetransportowaniem do najbliższej klinki. Już sam mandat oraz pokaźna sumka, którą zaśpiewał mu mechanik wprawiła go w dość podły nastrój. A gdyby tego jeszcze było mało, facet mający przewieźć mu konie, zadzwonił z wiadomością, że będzie tu dopiero najwcześniej za dwa dni, ponieważ musi jeszcze najpierw wstąpić do innego klienta. Doprawdy przecudnie. Dobrze chociaż, że pozostałe zwierzęta udało mu się jakimś cudem przewieźć na miejsce we własnym zakresie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Cholera, gdzie też może być ten przeklęty agregat… - Zastanawiał się przez dobrych kilkanaście minut z jedną dłonią opartą o grzbiet wiernego Ramzesa, podczas gdy Chione najzwyczajniej w świecie eksplorowała resztę domu. – Bingo ! – Wykrzyknął radośnie, namacawszy wreszcie odpowiednie urządzenie. – Będziemy musieli postarać się o nowocześniejsze źródło energii. – Stwierdził, gdy po małej batalii udało mu się wreszcie uruchomić owo urządzenie, a wnętrze spowiła błoga jasność. – Nie zdziwiłbym się także, gdyby dalej zamiast normalnej kuchenki funkcjonowała tu butla gazowa. – Mruknął, kierując się do kuchni, gdzie przy okazji odstawił klatkę z orłem. – A jednak nie jest aż tak źle. – Mruknął, nigdzie jej nie zauważając. – W takim razie pozostaje nam coś szybko przekąsić i iść spać. Resztą zajmiemy się już jutro. – Podsumował, przetrząsając wszystkie szafki po kolei, by upewnić się, czy czasem nie zalegają w nich jakieś mocno przestarzałe puszki. Czynność ta została mu jednak niespodziewanie przerwana przez nagłe pukanie do drzwi wejściowych. – Czyżby zdążyli nas aż tak szybko namierzyć ? – Westchnął ciężko, mając oczywiście na myśli swoich rodziców. – A może to po prostu jakaś miejscowa dewotka, która zamiast w nocy spać, zagląda ludziom w okna postanowiła sprawdzić, czy wszystko w porządku ?
      Choć starał się za bardzo nie panikować, i tak czuł jak z każdym krokiem dzielącym go od naciśnięcia klamki, serce podchodzi mu coraz wyżej. Ostatnim czego dzisiaj chciał, była na pewno kolejna rodzinna kłótnia. No dajcie spokój, czy naprawdę uciekał na inny kontynent tylko po to, by zostać przez nich tak szybko znalezionym? Przecież to prawie niemożliwe. Ku jego niewątpliwej uldze zamiast ujrzeć na progu Państwa de Condé, spostrzegł tam nieznaną samotną brunetkę trzymającą w dłoniach jakiś smakowicie wyglądający pakunek.
      - Witam, na imię mi Montgomery, w skrócie Monti. – Odparł, pozwalając sobie na pełny ulgi głęboki oddech. – Miło mi poznać. Ten tutaj to Ramzes. – Odwzajemnił jej uśmiech, wskazując na stojącego w pobliżu dalmatyńczyka. - Może wejdziesz do środka ? Co prawda dopiero się orientuję w nowym otoczeniu, ale herbatę mogę chyba zaproponować. Przynajmniej zwykłą albo zieloną, bo te na pewno mam jeszcze w plecaku. – Dodał, usuwając się nieznacznie w bok, by dziewczyna mogła łatwiej przejść. – Oczywiście później cię odprowadzę. Nie wypada przecież, by tak piękna młoda dama wracała sama po zmroku.


      Monti

      Usuń
  5. Tragiczny, to mało powiedziane, by móc opisać ten dzień. Był katastrofalny.

    Od samego początku nie zapowiadał się dobrze. Wszystkie znaki na niebie podpowiadały, że wydarzy się coś nieprzyjemnego. Najpierw prawie zaspała do pracy, więc po przebudzeniu zdążyła wziąć jedynie szybki prysznic, spiąć włosy w wysoki kucyk i założyć na siebie pierwsze lepsze ciuchy. Po dotarciu do remizy dość szybko dostali skierowanie na akcję — nie było to nic na tyle poważnego, by mogło mieć katastrofalne skutki, ale na tyle ważnego, że Skye, pechowo dla siebie, odważyła się wykroczyć poza swoje kompetencje. Podważyła rozkazy Davisa, wykonała manewr, który, notabene, przyniósł dobry efekt, ale złe skutki w remizie. Rozmowa, którą po powrocie odbyła w gabinecie komendanta, kosztowała ją wiele emocji. Nie rozumiała tego człowieka, działał jej na nerwy. Współpraca z nim była istną katorgą, a jakakolwiek jedność między nimi graniczyła z cudem. A ten dzień tylko utwierdził ją w przekonaniu, że zbyt długo w tej pozycji nie wytrzyma… Ta sytuacja kosztowała ją zbyt wiele nerwów. Oczywiście, nie twierdziła, że była idealną częścią załogi, ale to, jak malował jej sylwetkę Phil Davis, to było za dużo. Lekceważył ją, nawet jeśli sądził, że tego nie robił. Nie przyjmował jej sugestii, korygował ją, traktował w tym swoim wielkim rozczarowaniu, które nic dla niej nie znaczyło. Skłaniało ją za to do tego, by złożyć rezygnację i albo zacząć wszystko od zera, albo znaleźć posadę w Camden Fire Department. A znalazłaby, bo nawet jeśli tragedia w West Loop odbiła się echem po całym kraju, to Skye West wciąż znaczyła wiele.

    Mimo to nie potrafiła odpuścić. Tkwiła w niej wola walki, która rozbudzała jej wewnętrzną lwicę jeszcze bardziej. Chciała udowodnić swoją wartość. Chciała pokazać mu, że nawet jeśli dziś dopiął swego, to kolejnym razem nie będzie tak prosto. I nie chodziło tu wcale o podważanie jego kompetencji… Chodziło za to o fakt, że była gotowa udowodnić mu, że nie poddaje się tak łatwo.

    Do domu weszła z impetem. W jej oczach zapłonął gniew, a ciało niemal drżało. Zawiesiła swoją kurtkę, ściągnęła buty i skierowała się w stronę kuchni.

    — O, jesteś już w domu? — wydukała, gdy jej oczom ukazała się sylwetka jej kuzynki. Zapomniała, że Brooke prawdopodobnie była już na miejscu chwilę dłużej. Przetarła dłonią zmarszczone od zmęczenia czoło. — No tak, to już ta godzina… — dodała, po czym usiadła zrezygnowana na krześle przy małej wyspie kuchennej. Za wszelką cenę próbowała ukryć swoje emocje przed Brooke — nie chciała jej martwić. Jej kuzynka zdawała się czasem zbyt wiele brać do siebie, a przecież jej problemy zawodowe były tylko jej problemami.

    — Jak ci minął dzień? Coś ciekawego w kawiarni? — zagadnęła, ściągając gumkę z włosów, by uwolnić je z ciasnego upięcia.

    Skye

    OdpowiedzUsuń
  6. Powinien się tego spodziewać. Ostatecznie nie po raz pierwszy odwiedzał tak małe miasteczko. Prawdę powiedziawszy wpadał do nich niemal na chybił trafił za każdym razem, gdy chciał odpocząć od problemów codziennego życia członka jednej z bogatszych rodzin na ziemi, doskonale wiedząc że tylko w nich zdoła się ukryć na trochę dłużej także przed rodzicami. Mimo, że robił tak praktycznie za każdym razem, oni nadal wyraźnie zdawali się liczyć, że kiedyś zmieni swoje zasady, bo zawsze szukali go najpierw w wielkich, luksusowych hotelach i ośrodkach kultury jakby zupełnie zapominając, że nawet największe miejscowości kryją w swoim wnętrzu wiele mniej uczęszczanych przez turystów zakątków.
    - Domyślam się, że mój wypadek też miał w tym swój udział. – Oblał się lekkim rumieńcem zażenowania, prowadząc dziewczynę do maleńkiej kuchni. – Zdaje się, że zapomniałem, iż ludzie zamieszkający tak urocze zakątki po zmroku dość często puszczają swoje pupile luzem. A skoro już o nich mowa…- Zgrabnym ruchem wolnej ręki odgarnął fioletowy szal ze stającej na blacie klatki i otworzył jej drzwiczki, by siedzący w niej do tej pory ptak mógł wreszcie rozprostować skrzydła po długiej podróży. - … poznaj Magniego, mojego orła. – Zagwizdał głośno, by odwołać swego nietypowego towarzysza nim ten zdołał opuścić dom przez uchylone okno. – Jutro pomyślimy nad budową woliery i będziesz mógł zwiedzać także podwórze. – Podrapał go po karku. – A tymczasem zajmiemy się naszym wspaniałym gościem. – Przeniósł swą uwagę ponownie na Brooke. – Jeszcze nie zdążyłem przetrzeć krzeseł, więc zanim gdzieś usiądziesz, sprawdź czy nie ma na nich jakichś plam czy czegoś w tym stylu. – Rzucił, zaczynając przetrząsać szafki w poszukiwaniu talerzy i sztućców, podczas gdy woda w czajniku powoli bulgotała w czajniku. – I nie bój się o alergie, w tym domu tylko moja kotka ma alergię na zboże. Zapewne gdzieś się tu kręci, więc nie zdziw się, jeśli nagle coś rudego wskoczy ci prosto na kolana. – Ostrzegł.

    Monti

    OdpowiedzUsuń
  7. Niech to diabli. Znowu zapomniał uprzedzić, że hoduje w domu sporych rozmiarów fruwającego łowcę, przez co niechcący wystraszył nieszczęsną dziewczynę. O tyle dobrego, że nie uciekła z wrzaskiem, wyzywając go przy okazji od wariatów, bo i takie sytuacje miewały już wcześniej miejsce. Dla niego, jako hobbistycznego myśliwego, utrzymywanie orła było czymś zwyczajnym, jednym z elementów dawnej tradycji. Nie oznaczało to rzecz jasna, że praktykował je wszystkie, co to to nie, nie był aż tak brutalny. Nie widział na przykład najmniejszego sensu w uświęconych okołoświątecznych polowaniach, podczas których ginęło niemal wszystko, co przypadkiem nawinęło się w linię strzału. Jego zdaniem wystarczyło, że ustrzelił podczas nich tylko tyle zwierzyny, ile potrzebował na własny użytek lub ewentualną sprzedaż. Ani sztuki mniej ani więcej, chyba że przypadkiem Ramzes w ferworze pogoni uszkodził jakąś sztukę na tyle poważnie, by należało ją dobić ze względów humanitarnych. Ale tego typu sytuacje zdarzały się na całe szczęście ekstremalnie rzadko.
    - Tak właściwie połowa moich pupili to wyrzutki społeczeństwa, zawiedzione przez ludzi dusze, które ich poprzedni właściciele wyrzucili na śmietnik niczym zwykłe zabawki. – Westchnął ciężko z wyraźną dezaprobatą. – Magni został uratowany z obskurnego minizoo pod Padwą, a Chione zapewne błąkała się samotnie przez wiele tygodni po ulicach Amsterdamu, bo gdy ją znalazłem wyglądała jak wieszak. Jeden z moich trzech koni, które przyjadą tutaj pojutrze, został zaś odebrany od zbyt wymagającego jeźdźca przez jedną z hiszpańskich organizacji prozwierzęcych. Jeśli natomiast chodzi o Ramzesa, to cóż, powiedzmy że korzystamy na typ związku mniej więcej równomiernie – on dostaje dach nad głową i pełną miskę, a ja nie muszę martwić się w razie wystąpienia kolejnego napadu epilepsji. – Odstawił sztućce i talerze na stół, by następnie zalać herbatę. – Tylko uważaj z jedzeniem, bo ten twój dżentelmen gotów zwinąć ci ciasto prosto sprzed nosa. – Ostrzegł, grożąc ptakowi palcem.
    Instynktownie powędrował wzrokiem za spojrzeniem Brooke tak jakby chciał jeszcze raz upewnić się, czy aby w jakiś cudowny sposób wielodekadowy kurz spoczywający grubą warstwą na starych meblach nie zniknął sam. Niestety nic takiego oczywiście nie miało miejsca.
    - Czy ja wiem ? – Wzruszył nieznacznie ramionami. – Prawdę powiedziawszy nawet jeszcze nie zadecydowałem jak długo planuję tu zostać. Bo widzisz, nie jestem typem domatora. Stale podróżuję po świecie i nie jestem pewien, czy cokolwiek mogłoby to zmienić. Teraz zostałem tu co prawda przymusowo uziemiony na okres naprawy samochodu, ale później, kto wie, pewnie znajdę jakiś kolejny cel na wycieczkę.


    Monti

    OdpowiedzUsuń
  8. Odkąd sięgał pamięcią zdecydowanie lepiej dogadywał się ze zwierzętami niż ludzką częścią społeczeństwa. Bracia mniejsi, jeśli już zdarzało im się kogokolwiek skrzywdzić, nigdy nie robili tego bez wyraźnego powodu, podczas gdy tym ostatnim zdarzało się to niestety nadzwyczaj często. Nawet nieświadomie, czego prawdopodobnie najlepszym przykładem byli jego rodzice. Jasne, doskonale wiedział, że chcą dla niego po prostu jak najlepiej, ale czy naprawdę tak trudno było zrozumieć, że nie ma najmniejszej motywacji, by podążyć wyznaczoną przez nich ścieżką do bogactwa ? Zresztą, czy tak naprawdę posiadając cały ten wręcz niebotyczny majątek mogli uważać się za o wiele szczęśliwszych od tych wszystkich ludzi, którzy posiadali tylko mały skrawek ziemi ulokowany gdzieś na końcu świata ? Osobiście tak nie uważał. Dla niego liczyło się w szczególności błogie poczucie wolności połączone z możliwością samorealizacji nawet, jeżeli miało to oznaczać wyzbycie się tych wszystkich rzekomych luksusów, którymi otaczano go za dzieciaka. On swoje ciężko zarobione pieniądze wydawał głównie na samochód, podróże i cele charytatywne, podczas gdy oni stale szaleli za nie w luksusowych kurortach i hotelach otoczeni wykwalifikowaną służbą będącą niemal na każde ich skinienie, dzięki czemu nie musieli się o nic troszczyć. A to, że przy okazji nie mogli także poznać rdzennej kultury mieszkańców nieszczególnie ich obchodziło.
    - Daj spokój, robię po prostu to, co powinienem. – Uśmiechnął się, a na jego twarzy wykwitł ledwie zauważalny rumieniec zażenowania. – Nie jestem jakimś aniołem. – Zaśmiał się, siadając naprzeciwko dziewczyny.
    Ptak jakby tylko na to czekał, bo gdy tylko Monti zaczął podnosić widelec do ust, ten zaczął kołować nad stołem, starając się wychwycić idealny moment do ataku. Był w tym wystarczająco wytrwały, by gdy tylko mężczyzna odwrócił się na chwilę, by odczytać nadesłanego właśnie SMS-a, orzeł zapikował w stronę jego talerza, skąd zwinął kawałek szarlotki, po czym odleciał ze swoim łupem na jedną z szafek. – Ty mały diable ! – Syknął Australijczyk, wbijając w zwierzaka niby to grożące spojrzenie. – A nie łaska tak poczekać na swoją kolej ? – Spytał, przez cały czas siląc się na karcący ton, podczas gdy chochliki na dnie jego ciemnych tęczówek mówiły coś zupełnie innego. – Właśnie przed tym cię ostrzegałem. – Zwrócił się do Brooke. – Jest strasznie łasy na słodycze. – Dodał, akurat w momencie, gdy do pomieszczenia dumnym krokiem wkroczyła dzierżąca w pysku bliżej nieokreślony kształt ruda kotka. – A oto i nasz księżna, Chione. – Poklepał się nieznacznie po kolanie, mając szczerą nadzieję, że abisynka najpierw przyjdzie ze swoim łupem do niego. Niestety nic takiego się nie stało, więc parę sekund później dziewczyna miała tuż pod swoimi nogami drobny prezent w postaci martwej myszy. – Wybacz jej ten brak kultury. – Rzucił speszony, rozglądając się szybko w poszukiwaniu zmiotki. – Jutro pójdę do sklepu po jakieś pułapki. – Wymruczał pod nosem, lokalizując odpowiedni sprzęt i ruszając, by usunąć nieszczęsne truchło. – No chyba, że do tego czasu zajmą się tym moi prywatni eksterminatorzy… - Westchnął ciężko.


    Monti, który zaraz spali się ze wstydu

    OdpowiedzUsuń
  9. Nagły śmiech był prawdopodobnie ostatnią reakcją na tą, powiedzmy to sobie głośno, z ludzkiego punktu widzenia niezbyt przyjemną sytuację jakiej mógł się spodziewać. Zdecydowana większość dziewczyn, które znał do tej pory zapewne wskoczyłaby teraz szybko na krzesło i stałaby tam drąc się na całą okolicę aż do momentu, gdy nie usunąłby spod ich krzesła małego mysiego ciałka. Prawdę powiedziawszy podobne typu, w jego mniemaniu skrajnie nierozsądne, zachowania zmarnowały mu już skutecznie niejeden wspaniale się zapowiadający wieczór.
    - Czyli… nic się nie stało ? – Spytał, wprost nie mogąc uwierzyć, że trafił mu się aż taki wyjątek.
    Czyżby wreszcie po wielu miesiącach niemal nieprzerwanego pecha zaczynało się do niego uśmiechać słońce ? Myśl ta była na tyle zaskakująca, że aż niemal nierealna. Kto wie, może nawet poszczęści mu się wystarczająco, by w tej niewielkiej, urokliwej mieścince zgubić rodzicielski pościg na trochę dłużej niż standardowy tydzień ? Cóż, najchętniej pozbyłby się ich na zawsze, ale szczerze wątpił, by miało być to kiedykolwiek możliwe. Przynajmniej dopóki oboje jeszcze żyli i mieli się wystarczająco dobrze, by podróżować po świecie. To nie tak, że w jakikolwiek sposób życzył im śmierci czy ciężkiego uszczerbku na zdrowiu. On pragnął tylko jednego – by wreszcie pozwolili mu żyć na własnych zasadach. W końcu był już dorosły od dziesięciu długich lat.
    - Akurat koty abisyńskie słyną ze swojej towarzyskości. – Skomentował, popatrując kątem oka jak Chione leniwie zwija się w kulkę pod stopami dziewczyny. – Tę na przykład wystarczy pogłaskać, by uznała cię za swoją, choć początkowo bała się niemal każdego szybszego ruchu czy głośniejszego dźwięku. – Przyznał z lekkim śmiechem.
    Tą krótką wzmianką chciał zyskać sobie odrobinę czasu na wymyślenie w miarę sensownej odpowiedzi na kolejne pytanie Brooke. Przecież nie wypadało, by zamęczał swoimi sercowo-rodzinnymi sprawami dopiero co poznaną kobietę.
    - Jeśli mam być szczery, przygnała mnie tu mieszanina pecha, przypadku, uwielbienia dla starych mrocznych legend i diabeł wie czego jeszcze. – Odparł w końcu ogólnikowo. – A ty mieszkasz tu od dawna ? – Odbił szybko pałeczkę nim zdążyła spróbować wyciągnąć od niego więcej szczegółów.


    Monti

    OdpowiedzUsuń