3.03.2025

[KP] Skye West

And I don't understand why I always feel Dead and alone

Osiemnasty sierpnia, dwudziestego trzeciego. Pożar wybuchł w nocy, kiedy większość mieszkańców jeszcze spała. O trzeciej czterdzieści siedem dostaliście zgłoszenie. Blok mieszkalny, stary i wielopiętrowy, w West Loop. Zawalona ściana nośna i możliwe ofiary w środku. Choć już w pierwszej chwili przeszłaś na tryb szybkiej reakcji, a adrenalina wyłączyła wszystkie inne myśli, coś chwyciło cię za serce tak głęboko, że aż sama nie mogłaś w to uwierzyć. Ale wiedziałaś, że musisz działać, by uratować tych, którzy mogą jeszcze żyć. Miałaś świadomość, że czeka was coś poważnego, ale w momencie, gdy jechaliście wozami strażackimi na syrenie, nie wiedziałaś jeszcze, jakie piekło cię tam czeka.

Ogień rozprzestrzeniał się błyskawicznie przez stare, drewniane konstrukcje, a brak odpowiedniego systemu przeciwpożarowego dodatkowo pogarszał sytuację. Było ci tak cholernie gorąco, choć sama nie wiedziałaś, czy od płomieni, które trawiły ten potężny budynek, czy może od adrenaliny i dziwnego lęku, który rozbudzał się w twoim sercu. Zrozumiałaś, że sytuacja jest krytyczna, gdy dostrzegłaś ogień lśniący przez okna, trawiący budynek od środka. Wiedziałaś jednak, że musisz rozdzielić siły i środki, by uratować tych wszystkich ludzi. Uznałaś, że kluczowe jest ratowanie tam, gdzie sytuacja była najbardziej dramatyczna – na najwyższych piętrach. Zaczęłaś więc wydawać rozkazy, choć miałaś wrażenie, że nawet jeśli twój głos był głośny i twardy, to drżał pod echem niepewności. Twoja intuicja próbowała przejąć głos nad rozsądkiem, gdy widziałaś wchodzących na wyższe piętro strażaków... Ale przecież nie mogłaś jej na to pozwolić.

Gęsty dym otaczał cię, gdy skracałaś dystans do wejścia. Płomienie szalały, szyby pękały, a wyjący wóz strażacki dudnił ci w głowie. Zanim jednak zdążyłaś wejść, zauważyłaś, że konstrukcja drży. Gdy usłyszałaś głos Reeda, proszącego o dodatkowe wsparcie, już wiedziałaś, że jest za późno.

Przeraźliwy krzyk stojących w pobliżu ludzi przeszył twoje ciało, a czas zdawał się zatrzymać, gdy nadeszła ta katastrofa. W twoich oczach odbijał się blask rozszalałych płomieni, jakby sam diabeł je potęgował. Serce biło ci jak szalone, a w uszach dzwoniło. Przed twoim obliczem trwało istne piekło, gdy część budynku zawaliła się. Budynku, do którego jeszcze przed kilkoma minutami wysłałaś swoich ludzi. Z twoich ust wybrzmiało jedno… Reed.

Tragiczny pożar w West Loop: 23 osoby ranne, 17 ofiar śmiertelnych w płonącym budynku mieszkalnym

Zginęło siedemnaście osób, a dwadzieścia trzy zostały ranne. Sześciu strażaków doznało trwałego uszczerbku na zdrowiu, trzech walczyło o życie przez dwa tygodnie – przegrali. Jeden zmarł na miejscu. Reed. Twój Reed.

Wiedziałaś to już wtedy, gdy twoje serce rozpadło się na drobne kawałki, niczym szkło roztrzaskane o beton. Całe twoje ciało krzyczało, gdy zobaczyłaś jego bezwładne ciało, spopielone przez ogień. Płomienie, wrzaski, dym – wszystko nagle stało się odległe, nierzeczywiste. Przez ciebie przeszedł lodowaty dreszcz, a kiedy usłyszałaś słowa ratownika, wszystko wokół ciebie zgasło. Czas zgonu: 04:26. Chwilę po tym bezpowrotnie straciłaś część siebie. Nie mogłaś pojąć, dlaczego to właśnie on musiał zostać zabrany.

Kobieta-komendant straży pożarnej w ogniu krytyki – trwa dochodzenie.

Mówili, że przyjechaliście za późno. Że twoje decyzje były błędne. Że powinnaś była zabezpieczyć dolne kondygnacje, zamiast wysyłać ludzi na wyższe piętra. Słyszałaś, że wysłałaś ich na misję samobójczą. Inni bronili cię, obwiniali miasto za lata zaniedbań i brak inwestycji w infrastrukturę pożarową. Co z tego? Stałaś się wrogiem numer jeden i wciąż nim jesteś, nawet jeśli dochodzenie wykazało, że twoje decyzje były zgodne z protokołem i zrobiłaś wszystko, co mogłaś. Pożerają cię wyrzuty sumienia i nie potrafisz pogodzić się z tym, co się stało. Jesteś wrogiem samej siebie.

Rozpacz w CFD: tragiczna akcja gaśnicza zabrała życie doświadczonemu strażakowi

Wiesz, że zrobiłaś wszystko, co mogłaś, ale nie potrafisz pogodzić się z tym, że twoje decyzje kosztowały życie twoich ludzi. Twojego męża. Dochodzenie oczyściło cię z zarzutów, ale opinia publiczna zdążyła już wydać swój wyrok. To nie ma znaczenia, bo ty i tak tkwisz w piekle. Osuwasz się w cień. Składasz rezygnację.

Komendantka CFD składa rezygnację po tragicznej akcji

Uciekłaś z Chicago rok po tragedii w West Loop. Życie bez Reeda to katorga, a Mariesville wydaje się twoim małym koszmarem. Próbujesz jednak odnaleźć spokój, choć pustka pożera cię od środka, nawet jeśli ta mieścina pozwoliła ci znów założyć mundur. Masz wrażenie, że nie zasługujesz na to drugie podejście, choć tak bardzo tego pragniesz...

Tak, Reed byłby z ciebie dumny, że próbujesz. Ty byś tego tak nie nazwała... Ciągle się denerwujesz, o większe i drobniejsze rzeczy jednocześnie. Nikt nie potrafił cię uspokoić tak jak on, a teraz potrzebujesz tego bardziej niż kiedykolwiek. Podejmujesz ryzykowne decyzje, zwracając uwagę miejscowej społeczności, a ponad wszystko - swoich kolegów po fachu. Kiedy patrzysz w ich oczy, widzisz w nich opór, niepewność, wątpliwość. Nie dziwisz im się. Myślisz, czy zadają sobie pytanie, co tu robisz? Czasem sama tego nie wiesz... Ale adrenalina wciąż płynie w twoich żyłach, a ty nie umiesz od niej uciec.

Najgorsze są noce, kiedy zegar wybija trzecia czterdzieści siedem, a ty znów jesteś tam – w West Loop. Wiesz, że nie powinnaś wracać do tych artykułów, nie powinnaś czytać komentarzy w mediach społecznościowych, nie powinnaś odtwarzać tego w swojej głowie. A jednak tkwisz w tym błędnym kole, zawieszona między przeszłością a teraźniejszością, nie mając siły zgadywać, co przyniesie jutro.

I used to shine bright like gold
Now I'm all indigo
właść. Skye Raven West — 12.06.1988, Camden — lokalna bohaterka — była komendantka straży pożarnej — była członkini Chicago Fire Department — od września 2024 roku strażak Mariesville Fire Department — absolwentka Chicago Fire Academy — ukończone liczne kursy specjalistyczne — specjalizuje się w ratownictwie technicznym i działaniach w ekstremalnych warunkach — córka Everetta Hudsona, cenionego kardiochirurga oraz Marisol Reyes-Hudson, pielęgniarki na oddziale ratunkowym w Chicago — jedynaczka — rodzinny dom w Applewood Groove, wystawiony na sprzedaż — mieszka wraz z kuzynką Brooke w jej domku w Riverside Hollow — wyjechała z Mariesville w wieku 6 lat do Chicago, gdzie jej rodzice rozwijali swoją karierę medyczną — była żoną strażaka Reeda Westa, który zmarł podczas akcji ratownicznej — nieprzepracowana trauma i żałoba po tragedii w West Loop — jeździ czerwonym Dodge Challengerem SRT Hellcat — fanka motoryzacji, szczególnie klasycznych amerykańskich muscle cars — ma słabość do czarnej kawy i pikantnego jedzenia — boks i siłownia jej własną formą terapii — miłośniczka wieczornych spacerów, wędrówki górskiej i kajakarstwa — poza godzinami pracy, preferuje zaszycie się w swoim pokoju, ale od czasu do czasu odwiedzi lokalny bar albo podejdzie po kawę do Java House Café — nosi przy sobie pozłacaną brązową zapalniczkę, która jest pamiątką po jej zmarłym mężu — cynika i cięty język służą jej za tarczę ochronną — mistrzyni duszenia w sobie emocji — uparta, bezpośrednia, zdecydowanie niesympatycznarelacje
Poniższe wpisy mogą zawierać treści przeznaczone wyłącznie dla osób pełnoletnich.
Cześć! Popełniłam postać, ale w mojej wyobraźni zrobiłam to już dwa miesiąće temu :)
✉️ cinnamoonlattee@gmail.com 📝 limit: 1/...

7 komentarzy:

  1. [Przykra historia, wręcz ciężko jest sobie wyobrazić to, co Skye musiała przeżywać. W jednej chwili człowiekowi może zawalić się dosłownie cały świat. Mam nadzieję, że Skye zazna spokoju w Mariesville, a Ty dasz jej tutaj choć odrobinę szczęścia. Udanej zabawy z kolejną postacią! :)]

    Tanner Gentry
    & Rowan Johnson

    OdpowiedzUsuń
  2. [Wreszcie znalazłam czas na napisanie komentarza. Przyznam, że naprawdę podziwiam Skye za jej umiejętność przeżycia czegoś tak okrutnego i otrzepania się na tyle, by nadal nieść pomoc osobom uwięzionym w płomieniach.
    Życzę wspaniałej zabawy z kolejną postacią.]

    OdpowiedzUsuń
  3. W głowie wciąż rozbrzmiewał huk rozbitego samochodu, krzyk rannych, dźwięk syren, echo jego własnych rozkazów, które nie chciały uciszyć się w jego głowie po zakończeniu akcji. Mimo zmęczenia, którego nie można zignorować, w jego myślach nadal przewijały się obrazy wypadku – nie tylko te, które widział, ale te, które nie dają się zapomnieć. To wszystko wciąż siedziało w jego umyśle, nie chciało go opuścić, mimo że drogi wiodły go z powrotem do remizy, a asfalt rozciągał się spokojnie pod kołami pojazdu. Każdy kilometr drogi wydawał się być kolejną próbą odcięcia się od tego, co nie chciało zniknąć.
    W ciszy, która zapanowała w pojeździe, wciąż nie mógł uwolnić się od wrażenia, które na nim pozostało. W głowie kłębiła się irytacja – nie od razu, nie w pierwszym momencie, ale z każdą minutą, kiedy przypominał sobie, co wydarzyło się na miejscu wypadku. Skye West od samego początku była jego bolączką, ale w trakcie akcji takich, jak dzisiejsza, potrafiła wyprowadzić go z równowagi, jak nikt inny. Nie była żółtodziobem, znała panujące w straży zasady, hierarchię. Doskonale zdawała sobie sprawę, kto gra pierwsze skrzypce w ich jednostce pożarniczej. I wiedziała, że tą osobą nie jest ona sama. A jednak mimo to postanowiła podważyć autorytet Phila. To właśnie dlatego, jej postawa go irytowała. Ignorowanie rozkazów, lekceważenie jego wskazówek – to było coś, czego nie mógł znieść. Z całym swoim doświadczeniem, z tymi wszystkimi godzinami spędzonymi na akcji, powinna była wiedzieć, że nie ma miejsca na własne interpretacje, na sprzeciw wobec lidera. A jednak w chwili, kiedy sytuacja wymagała błyskawicznej reakcji, ona podjęła decyzję, która nie tylko nie była zgodna z jego rozkazem, ale sprawiła, że reszta zespołu mogła poczuć się niepewnie.
    Jego rozkazy były jasne, przemyślane, wydane z zimną precyzją. Philip wiedział, co robi, wiedział, jak ma się potoczyć akcja, ale Skye, przekonana o własnej nieomylności, zdecydowała się działać inaczej. Zamiast zaufać liderowi, wolała postawić na własne osądy, które w tej sytuacji może i nie były błędne, ale odbiegały od tego, co Philip zamierzał. I to nie była kwestia błędu w ocenie, to była kwestia wyraźnego zignorowania jego autorytetu. Jej pewność siebie, zamiast być atutem, stała się problemem. Ignorowanie rozkazów w tej pracy nie było tylko naruszeniem zasad – to było wystawienie na niebezpieczeństwo nie tylko jej samej, ale całego zespołu.
    Z każdym kilometrem, który pokonywał w drodze powrotnej, frustracja i gniew narastały. Jak to możliwe, że tak doświadczona kobieta, która sama była kiedyś komendantką, która była świadoma odpowiedzialności, jaka na niej ciąży, miała odwagę zignorować jego polecenia? To podważyło nie tylko jego autorytet, ale także jego zaufanie do niej. W tej pracy nie ma miejsca na indywidualne wybory, na zbytnie rozpraszanie się, na brak jedności w zespole. Davis wiedział, że to, co się stało, musiało zostać wyjaśnione. Musiał porozmawiać z nią, jasno i stanowczo, przypominając jej, dlaczego w tej pracy lider ma ostatnie słowo.
    Nie była to decyzja, którą mógł odłożyć. Wiedział, że musi skonfrontować się z nią natychmiast, zanim ta sytuacja na zawsze zniszczy i tak naderwane zaufanie między nimi. Wiedział, że doświadczenie nie daje nikomu prawa do ignorowania hierarchii, nawet jeśli ta osoba była pewna swojej racji. W pracy, w której każdy krok może zadecydować o życiu lub śmierci, nie było miejsca na indywidualizm. Zespół musiał działać jak jedna, spójna jednostka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zbliżając się do bazy, serce wciąż biło mu szybciej, a umysł krążył wokół tej myśli – musiał wyjaśnić jej, dlaczego to, co zrobiła, było nieakceptowalne. Nie chodziło o jej umiejętności, które były niekwestionowane, ani o jej doświadczenie, które powinno dawać jej pokorę – chodziło o coś o wiele ważniejszego: o respektowanie zasad, o pełne zaufanie do lidera i o to, by każdy członek zespołu wiedział, że ich zadaniem jest wspólna praca, a nie indywidualne wybory.
      Czuł, że ta rozmowa nie będzie łatwa. Była zbyt pewna siebie, zbyt przekonana o słuszności swojego działania, by przyjąć coś, co z jej perspektywy mogło wyglądać jak nieuzasadniona krytyka. Ale wiedział, że musiał to zrobić. Bo jeśli nie teraz, to nigdy. Jeśli nie przypomni Skye, czym jest autorytet i dlaczego w tej pracy nie ma miejsca na kwestionowanie rozkazów, to cała struktura, którą zbudowali przez te wszystkie lata, może zacząć się rozpadać.
      Gdy dotarli do remizy strażackiej, w której pełnili służbę, Philip wyskoczył z przedniego miejsca w wozie i zrzucił z nóg buty, które ubierali wezwani na akcje. Kurtkę, na której widniało jego imię, nazwisko i pełniona funkcja, odwiesił na swój wieszak i odwrócił się w stronę współpracowników, wzrokiem szukając jedynej kobiety w ich towarzystwie. Westchnął i podszedł do niej pewnym krokiem.
      - Skye, moje biuro, natychmiast – nie zaczekał na jej reakcję. Odwrócił się do niej plecami i zniknął za przeszklonymi drzwiami, odgradzającymi garaż z resztą budynku.

      YOUR battalion chief

      Usuń
  4. Siedział za biurkiem, a jego dłonie mocno zacisnęły się na krawędzi krzesła, jakby chciały chwycić cały ten chaos, który rozgrywał się w jego głowie. Patrzył na Skye, która stała przed nim. Jej postawa była wyprostowana, nonszalancko oparta o drzwi, jakby nic się nie stało. Jej spojrzenie nie zdradzało ani lęku, ani skruchy. To tylko pogłębiało jego wściekłość, bo wiedział, że za tą maską spokoju kryje się coś, czego nie rozumiał. Od samego początku, gdy tylko przybyła do remizy strażackiej w Mariesvielle, był świadom jej talentu, wyjątkowości. Dał jej niebywały kredyt zaufania, ignorując sprawę z West Loop, o której huczały całe Stany Zjednoczone. Znał ciężar podejmowanych decyzji, znał życie z ich konsekwencjami. Oby dwoje kogoś w życiu stracili – on wieloletniego przyjaciela, ona męża. Oby dwoje przechodzili przez niebywałe tragedie, ale czasami, gdy na nią patrzył, zastanawiał się, czy ona naprawdę sobie poradziła z traumą po akcji, która zabrała jej nie tylko ukochanego, ale i na długie tygodnie dobre imię. Była wyjątkowa, zawsze to wiedział. Była też niebywałym wrzodem na jego dupie i choć w Mariesville mówiono, że Davis dogadałby się nawet z kawiarnianym krzesłem, to Skye była jedyną osobą, do której nie potrafił dotrzeć.
    Krew w jego żyłach wrzała, jakby sama wściekłość przekształcała go w coś innego, w coś, co nie mieściło się w granicach tego, co mógł kontrolować. Czuł, jak jego ciało pulsuje, bije w rytm gniewu, który nie chciał się uspokoić. Zawsze stawiał na porządek, na dyscyplinę, na zaufanie, które budowało ich remizę. Ale teraz? Teraz to wszystko zniknęło. Zawiodła go. Zawiodła wszystkich, bo nie chodziło tylko o nią. W zastępie było dziesięć innych osób, którym powierzyłby życie, które nie kwestionowały jego rozkazów i wypełniały je bez mrugnięcia okiem. Dziesięć innych osób, które wiedziały kim jest Davis i dlaczego to właśnie on jest komendantem. Była częścią czegoś większego, a kiedy postanowiła działać na własną rękę, złamała to, co przez lata trzymali razem. A przecież wiedziała, jak ważne jest podporządkowanie się rozkazom.
    – Co ci strzeliło do głowy, Skye? – zadał jej pytanie. Ton jego głosu był lodowaty, ostry jak brzytwa, jakby każda litera niosła w sobie całą burzę emocji, które ledwie powstrzymywał. Miał ochotę krzyczeć, ale coś w nim trzymało go w ryzach, zmuszając do spokojniejszego, ale nie mniej dramatycznego, wybuchu.
    Złość kipiała w nim, wzbierała, gdy patrzył na nieruchomą postać. Jego oczy błądziły po jej twarzy, starając się dostrzec cokolwiek, co mogłoby wyjaśnić to, co się stało. Ale nic. Tylko pewność siebie, jakby nie rozumiała, co zrobiła. I to go bolało najbardziej. W tej chwili, w tym pokoju, nie widział jej jako tej samej Skye, która ratowała życie, która była częścią tej drużyny, która w obliczu niebezpieczeństwa nie wahała się ani chwili. Teraz widział tylko osobę, która postanowiła postawić się ponad wszystkim. Na przekór wszystkim. Tak po prostu. Jakby dla buntu, oburzenia, że to nie ona dowodzi, że ma nad sobą komendanta, któremu powinna się podporządkować.
    – To nie jest zabawa, Skye! – wybuchł, a słowa wyrwały się z jego ust jak oszalałe, niepowstrzymane. W jego głosie brzmiała czysta wściekłość. Wstał z miejsca, nogi wciskając w podłogę, jakby cała siła jego gniewu była gotowa wybuchnąć w jednym, potężnym uderzeniu. Oczy patrzyły na nią z ogniem, który zdawał się palić jej twarz, a dłonie zacisnęły się tak mocno, że białe kostki zaczęły wystawać spod skóry. – To nie jest gra, to nie jest chwila, w której możesz postawić swoje ego ponad wszystko! – kontynuował, jego głos nieubłagany, przepełniony nie tylko złością, ale i czymś głębszym – rozczarowaniem, które raniło go bardziej niż cokolwiek innego. Miał ją za osobę, której może powierzyć swoich ludzi. Pomimo starć, które toczyli od samego początku ufał, że gdy nadejdzie potrzeba, będzie mógł powierzyć jej swoich ludzi. W tym momencie zaczął się zastanawiać, czy postąpiłby słusznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – Ty, Skye. Ty ze wszystkich ludzi... – zaczął, wskazując palcem na drzwi, zza których Philip był prawie pewien, że cały zespół podchodzi do nich z napięciem, podsłuchując każdy jego wybuch. To była rzadkość. Był stoikiem, kimś, kto nie pozwalał, by emocje przejęły kontrolę. Ale teraz? Z nią? To było coś, czego nie potrafił już powstrzymać. Złość buzowała w jego wnętrzu jak lawa, gotowa wybuchnąć w każdej chwili.
      – …powinnaś wiedzieć, że ignorowanie wydanych rozkazów może mieć przykre konsekwencje! – powiedział, jego głos stawał się coraz twardszy. – A teraz stoisz tutaj, jakby nic się nie stało. Jakbyś nie złamała zasady. Może nie rozumiesz, kto tu, w Mariesville, jest komendantem? – Jego słowa były jak młot, który nie dał jej szansy na obronę. To nie było tylko o rozkazach. To było o zaufaniu, o fundamentach, które trzymały całą ekipę razem. A ona to podważyła. – Myślałaś, że przekroczysz granice i nic się nie stanie? Że zignoruję to? – Jego głos był jak wzbierająca fala, która miała zaraz wylać się w pełni. – Ty, z całym swoim doświadczeniem, ze wszystkimi swoimi umiejętnościami... Zlekceważyłaś nie tylko mnie, jako swojego komendanta, ale nas wszystkich!
      Z każdym słowem jego ciało twardniało jak stal, jakby wszystko, co trzymało go w ryzach, rozpadało się w gruzy. Oczy płonęły furią, która miała sięgnąć jej samej. Zawiodła go, zawiodła ich wszystkich. I stała tam, nie czując nawet grama odpowiedzialności za to, co zrobiła.
      – To nie jest zabawa, Skye. – dodał ciszej, lecz wciąż stanowczo. - To nie jest coś, co przejdzie bez konsekwencji. – Jego głos stał się jeszcze bardziej lodowaty, a w jego piersi biło już nie tylko zło, ale głęboki, niewypowiedziany żal. To była nie tylko kara. To była rana, którą zadała im wszystkim, a teraz nie miał pojęcia, jak ją uleczyć.
      Nothing ever comes without a consequence or cost, kiddo

      Usuń