5.09.2024

[KP] Seems like I should be getting somewhere
Somehow I'm neither here nor there

Good food is about the appreciation of pleasure;
it's about the celebration of life.
jackson
jax
moore
właść. Jackson Reid Moore — pseudonim jax — urodzony 20 lipca 1988 roku w Camden — najstarszy z trójki braci — rodowity mieszkaniec mariesville — właściciel restauracji RIBEYE Steak House — szef kuchni — wolontariusz w Mariesville Community Centerwłasne cztery ściany w Riverside Hollow nad rzeką Maple River — stały bywalec miejscowego baru — wędkarz — miłośnik swojskiej atmosfery — oddany społecznik Mariesville — rozwodnik — relacje

Życie nie skończyło się, gdy Tessa odeszła, żądając rozwodu. Choć przysporzyło to wiele bólu, rozczarowania i poczucia zagubienia, to przecież otwarło drzwi do nowego etapu życia. Na początku czuł się, jakby na nowo uczył się chodzić, mówić, a nawet stać o własnych siłach. Nie brakowało mu asekuracji i wsparcia ze strony najbliższych, choć wzrok ojca, przepełniony barwami rozczarowania, utkwił mu w pamięci na zawsze. W głębi serca przecież wie, że to nie jego wina, ale emocje człowieka to wielka tajemnica. Chociaż minął już drugi rok, gdy mieszka sam w nowym — małym, lecz swoim — domu, to wspomnienia wciąż potrafią wrócić i wywrócić dni i wieczory do góry nogami. To wówczas czuje, że jest tylko człowiekiem.

Życie nie traci swojego uroku, gdy bywają gorsze tygodnie w restauracji. Rzuca kłody pod nogi, to prawda, ale nie daje mu sytuacji bez wyjścia. Choć kosztuje go to wiele stresu, to widok mieszkańców jego ukochanego miasteczka, jego domu, w środku restauracji wynagradza to wszystko. Gotowanie to jego prawdziwa miłość. Głęboko wierzy, że jedzenie łączy ludzi i cieszy się, że może być tego częścią. Nie smuci się, że w domu posiłki spożywa sam, gdyż czerpie przyjemność z widoków w kuchennym oknie. Przecież jest tylko częścią czegoś większego — pięknego świata, który daje mu więcej radości niż smutku.

Życie nie staje się obciążające, gdy każdej soboty budzi się o czwartej i rusza do lokalnej świetlicy środowiskowej, by przygotować ciepłe posiłki dla tych, których może teraz nie stać na to, by wyżywić swoją rodzinę. Nie tylko go to wzbogaca, ale uczy ogromnej pokory, bo nigdy nie wie, co przyniesie jutro. Wierzy, że prawdziwą sztuką życia jest bezinteresownie otworzyć ręce i serce — właśnie tego nauczyło go całe życie w Mariesville oraz jego ukochana matka, która jest dla niego definicją szczerego alturizmu. On zaś z wiekiem zaczyna rozumieć coraz bardziej, że bliżej mu charakterem właśnie do niej niż do ojca. Za to już zawsze będzie dziękować Bogu.

Życie nie stanie się straszne i niepewne, gdy nie będzie wszystkiego planował, a czasem postawi na spontaniczność. Często myśli, jakie to piękne wyjść na spacer i nie wiedzieć, kiedy się wróci, bo spadające liście drzew to najpiękniejszy widok dzisiejszego dnia. Myśli, jakie to piękne wybaczać i zamykać pewne rozdziały życia, by czuć ulgę na sercu. Jakie to piękne ufać, że na drodze życia spotka jeszcze wiele tych, których doceni, a oni docenią go. Jakie to piękne pogłębiać trwające przyjaźnie, więź ze społecznością i rodzinne relacje… Jakie to piękne móc żyć.


Cześć!
Z chęcią oddamy: braci. :) Poszukujemy ciekawych wątków. Mam parę postaci/relacji do oddania, zainteresowanych kieruję na maila. :) Zapraszamy!
cinnamoonlattee@gmail.com

Wątki: 6/6

35 komentarzy:

  1. [ O rety, jaki on piękny! Już pomijając przyjemną facjatkę, to na prawdę ładny człowiek. Bije od niego ciepło i dobro i coś takiego, co przyciąga zbłąkane dusze. I miasteczko jest mu na pewno wdzięczne za to wszystko, co robi i że w ogóle jest. Abi gdyby była na miejscu, ciągle chodziłaby do jego restauracji i chyba wiecznie byłaby głodna w jego towarzystwie, wyobrażam sobie, że on pachnie tym wszystkim, czym karmi ludzi xD. W sumie nic nie stoi na przeszkodzie, aby tak właśnie było, po powrocie i ciężkiej pracy może być jego stałą klientka i wręcz fanką! Myślę że bycie wiecznie głodną może być w jej stylu, pytanie tylko czy ten człowiek jej nie przepędzi?!
    Rozstania są trudne, a on musiał bardzo kochać żonę, to dodaje wiecej smutku i żalu tej historii. Cieszę się, że stanął na nogi! A może znajdzie jeszcze taką miłość, która odmienia świat! Trzymam za niego kciuki! :) chyba odezwę się po jakąś relację... Może coś znajdziemy dla niego i Abi? Udanej zabawy! ]

    Abigail

    OdpowiedzUsuń
  2. [Ja zdecydowanie mam słabość do imienia Jackson, nie wiadomo czemu ;)
    Cześć, witam Cię serdecznie na blogu, z tym szalenie ciekawym panem! Jax jest taką osobą, która aż chce się poznać, więc z Olivią jesteśmy chętne, żeby właśnie to zrobić. Muszę przyznać, że równie mocno zainteresowały mnie relacje, które masz do oddania. Gdyby Oli się w jakieś wpasowała, chętnie poznam szczegóły ;)]
    Olivia

    OdpowiedzUsuń
  3. [Dzień dobry!
    Bardzo lubię postaci, które mimo trudności znajdują powody, by dalej działać i żyć. I życzę Jacksonowi, by nic go nie złamało! Aż chyba trochę zachciało mi się iść do dobrej restauracji, gdy przeczytałam kartę. Tobie życzę samych cudownych historii, morza weny i możliwości wykorzystania go! A w razie chęci, zapraszam do Eloise.]

    Eloise

    OdpowiedzUsuń
  4. Witaj, cinnamoon!
    Doświadczenia Jacksona sprawiają, że na pewno ma mnóstwo inspiracji do serwowania nie tylko najlepszych steków w okolicy, ale i nowej porcji uśmiechów. Cieszymy się, że mimo trudności znajduje siłę, by ruszyć naprzód.

    Powodzenia!

    OdpowiedzUsuń
  5. [Pewnie, że tak! Jak najbardziej mogą być przyjaciółmi z dzieciństwa. Może Jax byłby gotów pomóc Eloise w urządzeniu na ranczu przyjęcia z okazji końca sezonu? Duże ognisko, dobra kuchnia, gitara, nieco ulgi, że turyści już sobie jadą :D Co Ty na to?]

    Eloise

    OdpowiedzUsuń
  6. [Cześć! Cóż za sympatyczny człowiek. Od razu widać, że dobrze mu z oczy patrzy. I może to będzie cholernie bezpośrednie z mojej strony, ale po przeczytaniu karty... muszę, bo się uduszę, zaprosić do mojej Jordyn. Mam przekonanie graniczące z pewnością, że jedząc obiad w jego restauracji, poczuła się tak samo oczarowana jak ja xD. I na pewno wpada tam regularnie.
    Życzę dobrej zabawy!]

    Jordyn

    OdpowiedzUsuń
  7. [Muszę przyznać, że taki do rany przyłóż ten Twój chłop, aż chciałoby się nakopać do tyłka jego byłej żonie za to, że złamała serce człowiekowi, ale tak to już jest z tą miłością – nigdy nie wiadomo, kiedy dosięgnie nas strzała Amora. Rzadko mam okazję pisać męsko-męskie, a szkoda, dlatego jeśli masz ochotę, chętnie połączę naszych panów, bo aż żal nie wykorzystać faktu, że są równolatkami, i że obaj dobrze nosa nie wyściubili poza Mariesville. Mogli być przecież kumplami w szkolnej ławce, albo razem chodzić na ryby, albo nawet Rowan mógł na swój sposób wspierać Jacksona w trakcie rozwodu. Ja też życzę Ci dużo dobrej zabawy na blogu i oczywiście zapraszam na wspólną burzę mózgów! :)]

    Rowan Johnson

    OdpowiedzUsuń
  8. [Mamy ubaw! <3]

    Zachichotała. To już trzeci raz, jak zachichotała do samej siebie, próbując opanować czkawkę w ciągu ostatniego kwadransu. Była dwudziesta druga z minutami, niebo zaścieliło się pięknym granatem, a ona dosłownie w podskokach kierowała się do domku nad rzeką, ściskając z przodu jeansową kurtkę na piersi, pod którą miała małe co nieco. Czuła się jak spiskowiec i cholernie jej się to podobało!
    Abigail Wilson była wesoła, uczynna, dobra. Tryskała radością, częstowała uśmiechami i uściskami. Kochała sprawiać ludziom przyjemność, obdarowywać ich tym, co miała i tym, czym mogła, choć czasami co poniektórzy patrzyli na nią nie do końca wierząc, że jest zdrowa na umyśle, gdy wręczała kolorowe kamyczki na szczęście zebrane z rzeki. Ale ona była zdrowa, właściwie uważała się za całkowicie normalną, dorosłą, a nawet dojrzałą osobę. Potrafiła po prostu docenić to co ma i to, co ją otacza. Kochała życie, kochała dzień i słońce, a nawet wieczór i noc, doceniając poszarzałe, albo całkiem ciemne niebo. Abi lubiła siebie, była pozytywnie nastawiona do właściwie wszystkiego i chyba nikt nigdy nie widział jej złej, a co dopiero smutnej. Płakała... chyba nigdy, a na pewno nie miała świadków, poza tym to co ją krzywdziło, zostawiała za sobą. Jeśli coś jej się nie podobało, marszczyła tak zabawnie nos, że końcówka jej się zadzierała, a piegi zbiegały bliżej siebie i po sekundzie było po wszystkim. Raz się obraziła, ale tak na poważnie, na Tannera, chyba dwanaście lat temu, albo trzynaście... Przeszło jej po dwóch dniach, a to tylko dlatego, bo przyniósł jej galaretkowego dinozaura od mamy! Była dorosłym dzieckiem, nie traciła radości, naiwności i marzeń. Nie walczyła z tym, nie przeszkadzało jej to. Chciała taka pozostać i dzielić się tym z innymi. Chciała być szczęśliwa, nawet jeśli pozostawała infantylna, a z biegiem lat może nawet trochę i śmieszna. To co ją uszczęśliwiało to świadomość, że robi coś dobrego dla innych i widzi jak ich serca miękną. Gdyby mogła, zostałaby opiekunką świata, ale świat to za wiele, więc skupiła się na miasteczku.
    - Pssst! Jax! - zawołała niby to konspiracyjnie, podbiegając do domku przyjaciela i zastukała mu w okno od tyłu. Lepiej by było dotrzeć do drzwi i zapukać normalnie, albo i wparować mu do środka, ale co jeśli się kapał, albo tańczył w samych gaciach, lub co gorsza bez nich? Nie chciałaby oglądać niczego, czego sam nie chciałby jej pokazywać. A tak na prawdę znowu czknęła i aż zakuło ją w piersi, więc nie pokonała tych kolejnych dodatkowych paru metrów, tylko zatrzymała się na werandzie, gotowa wejść do środka oknem, jak tylko Jax je uchyli i do niej wyjrzy.
    - Jax, to ja! Wiem, że jesteś, światło się pali! - zawołała już normalnie, prostując plecy i ściskając mocniej kurtkę z przodu.
    Jax nie był jej przyjacielem. Był jakby kimś więcej, kimś ważniejszym jak rodzina. Czasami widziała, że go męczy, albo że prawie ma ochotę ją wytarmosić za uszy i wtedy przepełniała ją taka czułość, że najchętniej by go zjadła! Był kochany, dbał o wszystkich wokół i zapominał pozwalać zadbać o siebie. I tu w tę role wstrzeliła się Abi idealnie, bo to chyba było jej powołanie.
    Zastukała w okno mocno, przyciskając twarz do szyby i znowu zachichotała. To już chyba jedenasty raz, od kiedy wyszła z domu!

    Abi

    OdpowiedzUsuń
  9. Znała Jaxa całe życie. Chociaż może odwrotnie, on znał ją całe jej życie, bo z początku nawet nie bardzo go kojarzyła, od podlotka biegając po okolicy i włażąc na drzewa w ślad za jego młodszym bratem. Kochała Mariesville, tak jak chyba wszyscy mieszkańcy, bo przecież tak cudownego miejsca nie sposób było nie kochać. Wyjechała, by nauczyć się lepiej o nie dbać, docenić je i w ogóle nie tylko wesprzeć rodziców w prowadzeniu pensjonatu, ale zająć się tym na poważnie i zrobić to najlepiej jak się da. Była sentymentalna i ambitna, gotowa oddać całą siebie w tym miejscu, zupełnie jak robił to Jackson. Nie wyobrażała sobie siebie nigdzie indziej, tu było jej miejsce i tu pasowała. Była uszyta jakby na miarę dla miasteczka. Nigdy nie ciągnęło jej do wielkiego świata, a studia w Atlancie traktowała jak konieczny przystanek do osiągnięcia sukcesu, jakim było zostanie odpowiedzialnym i dobrym gospodarzem pensjonatu. To było niewiele i nazbyt wiele dla osoby w jej wieku, a żyła tymi marzeniami praktycznie połowę życia. I to była też zasługa, nigdy wina, Jaxa, bo podziwiała go i chciała jak on robić coś sensownego i dobrego dla ludzi.
    Była wesoła i trochę szalona, nie chciała dorosnąć, ale nie broniła się przed tym. Robiła to po swojemu. Gdy wyjechała na studia, był moment gdy zachłysneła się świeżo uzyskaną wolnością, łapiąc się nowych znajomości i wpadając w wir jakiś dzikich szaleństw, które szybko doprowadziły ją do zmęczenia tym hałasem i intensywnością nowego świata. Kurcze, to było na pewno fajne i miłe, tyle że nie dla niej. Za to jej ówczesny chłopak wsiąkał w wielki świat i jego uroki bez reszty i licealna miłość nie przetrwała tej próby. Dziś już nie myślała o tym z żalem, ani smutkiem, choć coś jeszcze ją pod sercem kuło na wspomnienie pięknego uśmiechu chłopaka, ale on nie myślał o niej pewnie wcale i ona też powinna zająć się tym, co było teraz. Nie żyła wspomnieniami, łapała się każdego dnia od nowa i gdy jej przyjaźń z Tannerem przeszła też trochę na jego starszego brata, postanowiła pokazać Jacksonowi, jakie to ważne. Jax był kochany, ale wydawał się wątpić w siebie i sam nie widział chyba, jak postrzegają, cenią go ludzie, jak mu ufają i ile im daje prowadząc wytrwale restauracje. Nie tylko ich karmił przecież! Spotkania w jego lokalu i te pyszne smaki budowały wspomnienia, zacieśniały uwięzi i sprawiały, że ludzie wychodzili szczęśliwsi na ulicę. Był jednak często smutny i cierpiał przez byłą żonę, której Abigail nie lubiła i której chętnie podrzuciła by do torebki spleśniałe jabłko, gdyby miała okazję... I to było niesłychane, bo Abi jak labrador, lubiła wszystkich przecież. Tyle że miała nosa do ludzi i wiedziała od początku, że Tessa nie jest dobrą osobą. Nie dla tego faceta, który chciał dbać o wszystkich.
    Kiedy tylko Jax pojawił się w oknie, pomahała mu ożywiona. W sensie bardziej niż chwilę temu, gdy się darła tak, że pewnie spłoszyła wszystkie ryby w okolicy. Wyszczerzyła się w szybę i przycisnęła nos do szkła, zostawiając na nim odbicie swojego nosa i czoła. On jeszcze o tym nie wiedział, ale miała doskonały powód do swojej radości i zaraz się z nim tym podzieli!
    - Mam czkawkę - oznajmiła , odsuwając się od okna z skrzywioną miną, gdy zabronił jej wchodzić tą droga do domku. Tak, czkawka miała wyjaśnić mu wszystko: powód jej przyjścia, szerokiego uśmiechu, tego że owszem chce wejść, bo nie po to tu przyszła, żeby ją zeżarły komary. A czemu przyszła? Usłyszała jak jedna z kelnerek mówiła, kończąc pracę, że właściciel miał ciężki dzień i pewnie znów zamknie się w domu, aby siedzieć sam. Nie było takiej opcji, aby mogła więc pozwolić mu się smucić! Nie i koniec, a że chwilowo Tanner był zajęty z postanowiła działać sama. Bo Abigail nie lubiła gdybać i śnić planów, od razu wcielała pomysły w życie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. Mruknęła pod nosem coś markotnie. Okno wystarczyło uchylić i już, byłaby w środku. A tak to musiała dojść do drzwi. Westchnęła jednak, bo dzisiaj nie mogła za bardzo dokuczać mężczyźni, nie dopóki go nie rozweseli i bez słowa przeszła kawałek dalej, szurajac stopami o werandę, aby na pewno wszyscy wiedzieli, jak jej się to nie podoba. Stanęła zaraz w progu i złapała odpowiednio w małe palce krawędzie jeansowej kurteczki.
      - Tak czułam dziś, że mnie potrzebujesz - stwierdziła całkiem pewna swego i w kolejnej sekundzie rozchyliła kurtkę! Ale spokojnie, Jax na zawał nie padł, bo wcale nic mu nie wyskoczyło i nic niestosownego mu nie pokazała! Pod kurtką miała wysoką chudą butelkę wiśniowej domowej naleweczkj, którą wcisnęła w ręce Jacksona i weszła roześmiana do domku. Mijając go trąciła mężczyznę bioderkiem i przemaszerowala prosto do kuchni, aby wyszukać z szafki odpowiednie kieliszki do degustacji. Jak mógł od razu zauważyć, otworzyła butelkę już wcześniej i sama zdążyła spróbować trunku.


      Little sis

      Usuń
  10. Rozładowała nasadę nosa, dokładnie tak samo jak to miała w zwyczaju robić, kiedy była czymś zirytowana, po czym spojrzała na swoją babcię, która z uśmiechem stała przed nią, wykładając na blachę gotową masę na sernik. Był czwartkowy wieczór, a Olivia dopiero co wróciła do domu po intensywnym dniu. Większość dnia spędziła w klinice, a później kilka ostatnich godzin w stadninie i naprawdę, jedyne o czym marzyła, to móc spędzić spokojnie weekend, ale Rosę, jej babcia, miała dla młodej kobiety zupełnie inne plany.
    — Ale oczywiście, jeśli nie chcesz, zrozumiem — powiedziała. To było całkiem normalne zagranie ze strony starszej kobiety, wywołać w drugiej osobie lekką presję, może nawet poczucie winy, że odmawia się jej. To ostatnie właśnie poczuła Olivia. Westchnęła, długo i przeciągle, by następnie kiwnąć głowę i bez większego namysłu wsadzić palec wskazujący w masę, który następnie oblizała.
    — Dobrze, przyjdę wam pomóc. Wygrałaś jak zawsze — powiedziała z lekkim uśmiechem, odgarniając za ucho brązowe kosmyki włosów.
    — Zostaw mi trochę na rano, bo obawiam się, że mogę nic nie zjeść, a naprawdę, mam cholerną ochotę na Twój sernik — rzuciła, napotykając karcące spojrzenie babci Rosę.
    — Ta Atlanta okropnie Cię rozpuściła, Vi — Rosé pokręciła z dezaprobatą głową, by następnie odprowadzić swoją wnuczkę spojrzeniem. Była zadowolona, że trzydziestojednolatka niczego nie podejrzewała. Była naiwna, niczym dziecko, a to Rosie bardzo odpowiadało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sobotnie popołudnie Octavia chciała spędzić nieco inaczej, niż pomoc w robieniu przetworów. Dodatkowo, była w towarzystwie dwóch starszych pań i sama powoli zaczynała się czuć, jakby była w ich wieku. Rosę i Dorothy były dobrymi przyjaciółkami, raczej z kręgu tych, które uwielbiały spędzać razem czas i zawsze potrafiły znaleźć sobie jakąś rozrywkę. Znały się już masę czasu, można wręcz powiedzieć, że jak łyse konie.
      Jednak, atmosfera całego spotkania przebiegała całkiem przyjemnie. Każda z pań miała jakieś zajęcie, a jej akurat przypadło obieranie owoców. Przed Octavia znajdowała się, jakżeby inaczej, góra jabłek, z których słynęło ich miasteczko. Jabłka te miały zamienić się w mus, który następnie miał wylądować w słoikach, a te równo podzielony między Rosę i Dorothy. Olivia miała za sobą zjedzone już kilka sztuk i powoli czuła, że to był zły pomysł. Owoce były słodkie i pyszne w smaku, ale teraz, jedyne o czym myślała, to możliwość położenia się i chwili odpoczynku. Nie było to jednak możliwe, bo co by pomyślały obie kobiety.
      — Macie zamiar zrobić zapas dla całego Mariesville? — zapytała z rozbawieniem, choć to mogło być całkiem możliwe. Obie panie skwitowały jej pytanie wzruszeniem ramion i rozbawionym uśmiechem. Olivia mówiąc szczerze, podziwiała zaradność tych kobiet. Dorothy potrafiła robić dwie rzeczy jednocześnie, Rosa jej wtórowała, za to Mitchell zastanawiała się, czy taka zaradność po prostu przychodzi z wiekiem. Ugryzła znów kawałek jabłka, kiedy do jej uszu doszedł odgłos otwieranych drzwi, a chwilę później zbliżające się kroki.
      — Tu jesteśmy! — Dorothy z uśmiechem podniosła głos, by zwrócić tym samym uwagę nowo przybyłej osoby, zaś sama Olivia zwróciła głowę w stronę wejścia do kuchni. Spodziewała się, kto to może być, ale nadal łudziła się, że są to tylko głupie przeczucia. Jej ciemne spojrzenie po chwili spoczęło na Jacksonie, który pojawił się w progu. Zlustrowała mężczyznę uważnym spojrzeniem, by następnie odwrócić głowę w stronę obu starszych pań. Wyglądały niewinnie, jakby to wszystko było zupełnie przypadkowe. Mitchell prychnęła w duchu, wywracając przy tym oczami. Nagle wszystko zaczęło układać się w jakąś logiczną całość, te prośby pomocy ze strony jej babci, ich humor i czasami dziwne spojrzenia, które wymieniała razem z Dorothy. Tak to wszystko ukartowały .
      — Część, Jax — Olivia niespiesznie znów spojrzała w stronę mężczyzny. Chyba widzieli się pierwszy raz od jej przyjazdu kilka miesięcy temu. I pierwszy raz od długich kilku lat. Uśmiechnęła się delikatnie, kącikiem ust.
      Ich relacja zakończyła się nagle, i choć rozstanie dla Oliwii było bolesne, to jakoś z czasem się z nim pogodziła. Bo może faktycznie, w tamtym momencie ich drogi nie potrafiły połączyć się w jedną wspólną.
      — Ciebie też zwerbowano do pomocy? Robienie musi z jabłek wymaga aż tylu rąk do pracy? — zapytała, nie kryjąc rozbawienia.

      [Coś udało mi się stworzyć, choć początek ten nie należy do tych, co mnie zadowalają, mam jednak nadzieję, że jakoś uda nam się to wszystko rozkręcić. Gdybym coś pomyliła i źle zrozumiała z naszych ustaleń, goń mnie do poprawy 😅]
      Olivia

      Usuń
  11. [Świetny jest. Świat zdecydowanie potrzebuje więcej takich ludzi -potrafiących nad sobą pracować i doceniających życie. Bije od niego dobro i jego matka na pewno jest z niego ogromnie dumna. Walter będzie wpadał na steki i co rano ze świeżą dostawą masełka. Dużo porywających wątków!]

    W. Underwood

    OdpowiedzUsuń
  12. [Jeśli posadka najlepszego przyjaciela jest jeszcze wolna i Rowan się wpasuje, to chętnie się w nią wkleimy! Może spikniemy się na mailu/czacie? :)]

    Rowan Johnson

    OdpowiedzUsuń
  13. Wszystko, naprawdę wszystko zaczęło układać się w głowie Olivia w momencie, kiedy Jackson przekroczył próg kuchni, która należała do Dorothy. Ich babcie wspólnie ukartowały to spotkanie, łudząc się na nie wiadomo co. Od zawsze słyszała słowa zachwytu z ust kobiet, które jeszcze kilka lat temu pewnie piałyby z zachwytu i dumy, gdyby ich Olivia i Jackson zdecydowaliby wspólnie, że chcą być ze sobą już na zawsze. I w sumie w głowie Mitchell pojawiała się taka myśl, jednak wówczas miała tylko dziewiętnaście lat i za wszelką cenę chciała wyrwać się z miasteczka, w przeciwieństwie do Moore’a. On za bardzo kochał Mariesville i nie widział się nigdzie indziej. Za to Olivia, te kilkanaście lat temu, czuła wielki pociąg do miasta. Do tego wszechobecnego szumu, tłumu ludzi, zakorkowanych ulic. Chciała zachłysnąć się wielkomiejskim życiem, wyrwać z niewielkiego miasteczka, gdzie większość ludzi ją znało. Chciała być anonimowa, zacząć coś nowego i poczuć się zupełnie inaczej, niż w Mariesville.
    Koniec końców dokonała tego, choć zakończenie związku z Jacksonem było bolesnym doświadczeniem. Tak bolesnym, że na czas studiów zamknęła się na związki, bo ciągle leczyła to złamane, wtedy jeszcze, nastoletnie serce. Kiedy dowiedziała się, że Jax bierze ślub, podczas jednej z wielu wizyt, które mimo wszystko składała rodzinie, wiedziała, że straciła wszystko i długo pluła sobie w brodę, że tamtego dnia pozwoliła, aby to silne uczucie, które ich łączyło, zgasło. Dokładnie pamiętała ten dzień, kiedy Rosa powiedziała jej o tym, że Jack stanie na ślubnym kobiercu, ale z zupełnie inną kobietą. O tym, jak wyglądała cała ceremonia i czy był w tamtym dniu szczęśliwy, nie chciała słyszeć. Nie miała też tyle odwagi, by wtedy przyjechać do Mariesville i złożyć nowożeńcom życzeń na nowej drodze życia. Nie mogłaby mu spojrzeć wtedy w oczy, nie potrafiłaby, bo wiedziała, że z jej strony skończyłoby się to wszystko płaczem. I w sumie tak się skończyło. Kiedy on bawił się na własnym ślubie, Olivia zalewała smutki w towarzystwie najlepszych przyjaciółek, żaląc się, jak wielką szansę zmarnowała, by mieć u swego boku faceta, którego naprawdę kochała całym sercem.
    Spojrzała na Jacksona z lekkim uśmiechem, bo jego zdziwienie nieco ją rozbawiło, ale gdyby to ona była na jego miejscu, zachowałaby się pewnie tak samo. Gdy do niej podszedł, wyciągając ręce w jej stronę, ona po chwili chętnie się w tych objęciach schowała. Zbyt chętnie, złapała się na tym, ale już nie było odwrotu. I chyba dobrze, że nie widziała tych delikatnych, porozumiewawczych uśmieszków, które w swoją stronę rzucały Rosa i Dorothy, dumne ze swojego planu. Olivia znała je zbyt dobrze i nawet nie musiała się odwracać, by widzieć zadowolenie, które malowało się na twarzach obu pań, a które to za wszelką cenę próbowały maskować.
    — Miło Cię widzieć. Po takim czasie — powiedziała, kiedy Jackson odsunął się w końcu, a później ruszył przywitać się z babcią. Cichy chichot wyrwał się z ust Mitchell, gdy zauważyła zmieszanie Dorothy. Rosa za to zgromiła swoją wnuczkę wzrokiem, gdy ta podnosiła nieco w górę obie ręce, jakby w poddańczym geście.
    — Przecież nic nie mówię — mruknęła na swoje usprawiedliwienie, wracając do obierania jabłka.
    — Jak mogłeś zapomnieć o przetworach? — zapytała, spoglądając na mężczyznę, gdy ten posłusznie zajmował miejsce naprzeciwko niej, by pomóc w obieraniu owoców. Znów się lekko uśmiechnęła, nie mogąc się powstrzymać. Kolejne, obrane już jabłko, trafiło do miski, która powoli się zapełniała. Przysłuchiwała się żywej rozmowie obu pań, i dopiero kiedy Jack się odezwał, Olivia pozwoliła sobie, by na niego spojrzeć. Każde z nich przez te lata się zmieniło, ale on nadal przyciągał spojrzenie. Nadal widziała w jego oczach tą radość, która sprawiła, że zatraciła się w jego oczach, gdy była młodsza. Wzruszyła lekko ramionami, poprawiając się nieco na krześle.
    — Jakoś. Chyba dobrze, przyzwyczajam się na nowo do spokoju, jaki tu panuje. A Ty? Jak się masz?
    Olivia

    OdpowiedzUsuń
  14. Nie było takich słów, które opisywałyby jak bliski jest jej Jax, a miała wokół siebie szerokie grono życzliwych i zaufanych osób. Tanner był bliskim przyjacielem, uzupełniali się tym, jak mocno byli różni. Ona ciągnęła nieśmiałego chłopaka do świata, a on wyciągał z niej więcej wrażliwości i sprawiał, że potrafiła się w swoim własnym rozpędzonym kołowrotku szaleństw zatrzymać. Nie miała nigdy problemów z tym, by przekonać do siebie ludzi, albo po prostu się z nimi dogadać. Była otwarta, pogodna, towarzyska i bezpośrednia - choć nigdy nie przekraczała wyznaczonych granic, nie narzucała się i nie deptała po cudzych przekonaniach. Była na prawdę dobrą osobą, wiedziała to. Potrafiła rozweselić każdego, ale w tym wszystkim była wszędobylska i trochę infantylna, śmieszna. Tanner pokazał jej, że gdy siedzi się cicho, to wcale nie jest nudne i gdy przez chwilę nie mówi, ludzie nie przestają jej lubić. Gdy byli nastolatkami i wkraczali w ten świat, gdzie chłopcy i dziewczyny już się razem swobodnie nie bawią, on pomagał jej zrozumieć naburmuszonych kolegów i ich reakcje na jej głośny śmiech, a ona wyjaśniała, co podoba się dziewczynom i jak ma zrobić wrażenie na tej, która mu się podoba i którą chce zaprosić na szkolną potańcówkę. Ona nie rozumiała rówieśników, a on na potańcówkę poszedł z Abi. I wtedy pojawił się Jackson jakby bardziej obecny. Minęła chwila i Abi miała starszego przyjaciela (wtedy uważała go za starucha, ale takiego co się przyda). Minęła kolejna chwila i nie wyobrażała sobie by go miało nie być. I z początku chciała mieć po prostu starszego brata, bo zazdrościła Tannerowi, a ostatecznie na prawdę pokochała jego rodzinę, jak swoją. Ona zresztą wiele osób kochała, miała wielkie i otwarte serce.
    Ramiona odrobinę jej drgały, kiedy krzątała się po kuchni. Czkawka mimo że wstrzymywała oddech nie przechodziła, ale Abi już poczerwieniała na twarzy wiedziała, że za chwilę ustąpi przy kolejnych próbach pozbycia się jej.
    - Jasne, że chce cię upić! - zgodziła się, doskonale słysząc jak marudzi pod nosem. - Upić i wykorzystać koniecznie - dodała, parskając śmiechem tak głośno, że pewnie wokół domu się poniosło.
    Zrzuciła z siebie jeansową kurtkę, porzucając ją na jedno z krzeseł i została w topie na ramiączkach. Nad jednym obojczykiem miała schodzącą już malinkę i wszystkim wciskała kit, nieudolnie rzecz jasna, że ugryzło ją pajęczysko w ogrodzie, gdy zbierała pomidory przy pensjonacie. Zsunęła, a właściwie skopała z stóp tenisówki, ukazując światu żółte skarpetki w różowe i zielone ananasy i gdy Jax pojawił się obok, spojrzała na niego z szerokim uśmiechem, klapiąc na krzesło. Jedną nogę podciągnęła wyżej i stopę wcisnęła pod udo. Czuła się u niego swobodnie, może nie powinien jej wpuszczać tak często, bo się jeszcze zadomowi? I wtedy utraci upragniony spokój oraz prawo do smęcenia kiedy go najdzie ochota - czyli za często jak dla niej.
    Sięgnęła po kieliszek i upiła drobny łyk, zaraz oblizując usta z westchnieniem. Musiała przyznać, że jej tata robił pyszne nalewki, nie najlepsze w okolicy, nawet nie najlepsze w miasteczku, ale pyszne.
    - Jezu, nie mów mi takich rzeczy, bo się zakocham, a jesteś za stary! - rzuciła z przekąsem na wyznanie, jakie sprawiło, że poczuła się na prawdę ważną częścią jego życia, nawet jeśli sobie żartował i tak jej dokuczał. Chociaż Jax był tak kochany, że nigdy nie żartował z innych i o innych też nie. Może na prawdę jej potrzebował i też ją kochał. To by było super, bo chciała być jego siostrą na prawdę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. Zaczesała włosy do tyłu i za ucho, a potem obróciła kieliszek w dłoniach. Ostatnio dużo piła, żegnała lato winami i nalewkami, na słodko i czasami troszkę za mocno. Od kiedy wróciła ciągle jakby świętowała. Jakby starała się nadrobić czas, kiedy jej nie było. Żałowała, że nie było jej szczególnie w chwilach, gdy działo się coś złego, bo jak huragan rozgoniłaby problemy. Na przykład wywiałaby Tessę z życia Jacksona. Oj gdyby wiedziała, co ta pinda na nią gadała...!!! Miała prawo do własnych błędów i własnego życia i jak irytowała ją nadopiekuńczość Jaxa, tak jego byłą żonę utopiłaby w kałuży. To była paskudna, jadowita baba.
      - Chciałam się przytulić - powiedziała zwyczajnie, wzruszając ramionami. I zorientowała się w tym momencie, że minęła jej czkawka.
      Przechyliła głowę na bok i tylko patrzyła dłuższą chwilę na mężczyznę. Nie chciała, aby był smutny. W ogóle nie lubiła smutku, nie tylko ludzi smutnych, ale tego uczucia generalnie.
      - Już sam piłeś, jeśli nie smakuje ci nalewka od taty, to mogę sama ją obalić - dodała, na powrót wesoło, skinieniem wskazując szklankę z whisky na dnie.
      Nie była ślepa, a jeśli Jax zechce z nią porozmawiać, była tu dla niego. I na prawdę chciała się przytulić, czy w ogóle przytulić jego, dla dodania otuchy, sobie też, bo się trochę skołowała ostatnio. Ale miała mu też strasznie dużo rzeczy do opowiedzenia, więc wiedziała, że dzisiaj ma wiele możliwości, aby poprawić mu humor.

      Abi

      Usuń
  15. [Hej,

    Przybywam z lekko spóźnionymi podziękowaniami za komentarz pod KP Liberty'ego.
    Tobie również życzę samych porywających wątków.]

    OdpowiedzUsuń
  16. No właśnie, to było dziwne, ale Olivia przyzwyczajała się na nowo do mieszkania tutaj. Pierwszego dnia po przeprowadzce miała problem z zaśnięciem i naprawdę bardzo długo siedziała w oknie, późno w nocy, słuchając odgłosów Mariesville. A były one tak różne od odgłosów miasta, że w pierwszym momencie poczuła, jak brakuje jej Atlanty, bo przecież nie tak łatwo było zapomnieć kilka długich lat, które tam spędziła.
    Musiała więc zacząć na nowo, i choć miejsce było jej tak bardzo dobrze znane, to i tak czuła się nie na miejscu. Czuła, jakby była nie tutejsza, a jej powrót do rodzinnego miasta wywołał niemałe emocje, bo ludzie nie mogli zrozumieć, czemu Olivia Mitchell porzuciła swoje, jakby nie patrząc , wygodne życie w mieście na rzecz rodzinnej miejscowości. Odpowiedź była prosta – zrobiła to głównie dla swojego ojca, który już nie mógł pozwolić sobie na tak intensywną pracę, jaką do tej pory wykonywał, bo przebyty zawał okazał się być dość poważny. No, może też złożyło się na jej powrót jeszcze kilka rzeczy, ale o tym Olivia zdecydowanie nie chciała mówić.
    Oczywiście, że była skrępowana, tak samo jak Jacksona wystarczyło jedno jej spojrzenie w stronę mężczyzny, by to stwierdzić. Chytry plan ich babek, które kobiety zapewne nie wykombinowały na poczekaniu, chyba nieco źle im poszedł. Olivia podejrzewała, że obie miały nadzieję, że Jack jak i ona od razu wskoczą sobie w ramiona, a wszystko nagle będzie takie jak kiedyś. Było zupełnie inaczej, ta dwójka była jak zwierzęta zagonione w róg, i w potrzasku. Oboje nie wiedzieli co mówić, co zrobić ani jak się zachować. Wysyłali sobie jedynie nerwowe uśmiechy, unikając swoich spojrzeć i, jak to ludzie, wymieniając proste, wręcz nudne uprzejmości. Było to dziwne uczucie, którego Olivia nie potrafiła opisać. Miała przed sobą osobę, która znała bardzo dobrze, która kiedyś darzyła ogromnym uczuciem, a teraz nie wiedziała, jak zachować się w jego towarzystwie i o czym rozmawiać. Chciała powiedzieć Jacksonowi naprawdę wiele; jak dziwnie i nieswojo czuła się na początku, kiedy przeprowadziła się do Atlanty. Jak podobały jej się studia, i że to właśnie na nich poznała kilku dobrych przyjaciół, z którymi do dziś tworzy zgrane grono. Jak bardzo zabolała ją wieść o jego ślubie, a potem, kiedy dotarły do niej wieści o rozwodzie, to czuła delikatne szczęście, że tak to się zakończyło. Wiedziała bardzo dobrze, że jego była żona jej nie lubiła, mogłaby rzec, że mimo wszystko traktowała Olivię jak zagrożenie i konkurencję. Brunetka nieraz odczuła na swojej skórze wściekłe spojrzenie Tessy, gdy czasami jakimś cudem na siebie wpadły, gdy Olivia przyjeżdżała z Atlanty. Poza tym, Rosa też nie szczędziła jej miasteczkowych plotek i tak naprawdę Olivia była na bieżąco ze wszystkim, choć zawsze powtarzała, że naprawdę jej to nie interesuje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zawsze zastanawiała się, czy Jack szczerze kochał Tessę. Czy to było równie mocne uczucie, które niegdyś łączyło ich dwojga. Nie miała jednak tyle odwagi, by o to zapytać.
      Sama Olivia też nie lubiła tego pytania, bo nigdy nie wiedziała co powiedzieć. Było to takie pytanie, które wprawiało niejednego człowieka w dziwne zakłopotanie, a odpowiedź zawsze praktycznie była taka sama. Wszystko dobrze, choć u większości nie zawsze tak było. Ludzie uwielbiali sprawiać pozory, i bali się tego, co inni mogą pomyśleć, gdy padnie inna odpowiedź.
      — Bardzo mnie to cieszy, że u Ciebie wszystko dobrze. Gratuluję, ta restauracja to Twoje marzenie — uśmiechnęła się lekko, odgarniając powoli kosmyk włosów za ucho. Również wrzuciła obrane już jabłko do miski, by chwilę później unieść głowę i spojrzeć na Dorothy, która pojawiła się przy nich. Olivia zaśmiała się cicho, biorąc kolejne jabłko do obrania, ale kilka sekund później dowiedziała się, że nie ma co go obierać, jest za wolna, jak to stwierdziła babcia Jacksona. Nie pozostało im nic innego, jak tylko posłuchać kobiety i czym prędzej opuścić kuchnię, bo nie byli potrzebni.
      — Brzmi świetnie. Więc huśtawka — stwierdziła, kiwając przy tym głową. Huśtawka była jednym z tych ulubionych miejsc, gdzie niegdyś spędzali długie chwile.
      Na dworze było przyjemnie ciepło, choć powoli słońce zaczęło zachodzić. Olivia powolnym krokiem ruszyła w stronę chustami, wsuwając dłonie w kieszenie jasnych spodni.
      — Więc, nasze kochane babcie zaczęły chyba się nudzić. Jak myślisz, długo to potrwa? Długo będziemy ich ofiarami? — zapytała z rozbawieniem, odwracając głowę w stronę Jacksona.
      Olivia

      Usuń
  17. Tanner zawsze był obecny w jej życiu, zżyli się tak bardzo, że nie potrafiła dostrzec w nim kogoś innego niż najlepszego przyjaciela. Jak brata, bo właściwie przeszli z sobą już tyle, że gdyby kiedykolwiek coś miało się między nimi pojawić, już dawno by zaiskrzyło. Nie podobał jej się, był za wysoki i za chudy, od zawsze obok, nie patrzyła na niego przez pryzmat takich uczuć , jakimi obdarowuje się potencjalnego kochanka czy partnera. I nie sądziła, aby Tanner kiedykolwiek się w niej podkochiwał. Na litość boską, to brzmiałoby jak niezły żart! Wiedziała, że mama braci Moore chętnie widziałaby ją w rodzinie, przyjmującą oficjalnie ich nazwisko i w jakiś sposób formalnie wstępującą do ich domu, ale... Czy to mogło się kiedykolwiek udać? Czy którykolwiek z chłopaków Moore widział w niej kogoś dla siebie? Albo czy ona w ogóle miała szansę, by kogoś takiego zobaczyć w którymś z nich? Nawet się nad tym nie zastanawiała, może marnując niebywale dobre szansę na ułożenie sobie życia z dobrym facetem, ale była wciąż młoda i jakoś w ogóle nie myślała o ustatkowaniu się. Raz, gdy wyjeżdżała z Mariesville, była szalenie zakochana. Ale to była miłość młodzieńcza i niedojrzała, podbijająca każdy dzień w ekstazie, a nie taka, która widzi dom, dzieci i ognisko domowe w stabilnej przyszłości, o którą dba się wspólnie. Wtedy Abi do zakładania gniazda nie dorosła, a dzisiaj o tym nie myślała. Po zawodzie i zerwaniu w Atlancie na początku studiów, zamknęła się na tę sferę i udawała, że jej nie ma. Tak było łatwiej, zresztą nikt jej nie traktował zbyt poważnie, bo wszyscy widzieli w niej wesołego skrzata i tyle. I ona to lubiła, nawet jeśli głęboko w sobie dusiła ciche tęsknoty i chciała któregoś dnia stać się dla kogoś kimś więcej, kimś ważniejszym.
    Jak Tessa dla Jacksona. Podziwiała ich związek i to, jak mężczyzna się zaangażował, jak wiele znosił i jak wpatrzony ślepo był w kobietę. Boże, mogła nie znosić tej żmijki, ale gdy obserwowała Jaxa, to aż serce jej rosło rozczulone. To był prawdziwy zakochany i kochający mężczyzna. Poświęcił się związkowi, w zaparte szedł za uczuciem i gotów był na wiele zmian, aby było dobrze. Gotów był do własnych poświęceń, nie unosząc się dumą i nie chcąc zmieniać ukochanej. To że diablica go zraniła i odeszła, to było najlepsze co mogła zrobić, ale i tak struła mu kilka lat! I za to Abi szczerze jej nie cierpiała. Czasami nawet żałowała, że nie była złośliwa, że nie bawiła się kosztem zazdrości Tessy i nie przytulała do Jacksona, gdy przyjeżdżała na weekendy z Atlanty, a oni zapraszali ją do siebie na obiad. Och, wtedy by jej dopiekła. Tyle że nie mogła się tak odgrywać, bo to odbiłoby się na mężczyźnie... Jego związek był trudny i wpływał na inne relacje. A teraz ten mężczyzna wciąż się łatał i za to złość na Tessę nigdy w Abi nie wygasła.
    Jax był starszy, dojrzalszy i widział więcej w świecie, doświadczył ciężkiego rozstania i to co jej się nie podobało - sam wszystko trawił. Chciała czasami wyrwać z niego ten żal i sentyment, za to wtłoczyć mu całą swoją energię to przyjmowania trudów z uśmiechem. Nie musiał jej wiele mówić, po jego oczach wiedziała, kiedy jest mu gorzej, które dni są trudniejsze i gdy sam czuje się po prostu źle. Abigail wydawała się infantylna, ale była spostrzegawcza, wrażliwa i empatyczna, rozumiała swoich bliskich. I dzisiaj gdy patrzyła mu w twarz, widziała jak rozmyśla, uciekając we wspomnienia.
    - Ja jestem za młoda dla ciebie? - powtórzyła z śmiechem, odsuwając od siebie kieliszek, żeby go nie przewrócić. - Najbardziej podoba mi się to, że pozwalasz się wykorzystywać, czekam aż przyznasz że się we mnie podkochujesz - stwierdziła, parskając śmiechem.
    Jakby nie patrzeć nigdy jej nie strofował. A przynajmniej nie tak, by się na niego obraziła, albo zbyt poważnie wzięła jego uwagi do serca. Żartowali razem i z siebie nawzajem, ale zawsze były to żarty, które nikomu nie dokuczały zbyt dotkliwie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. Podniosła spojrzenie, gdy Jax wstał i do niej podszedł. I uniosła ramiona, obejmując go za szyję, gdy ją mocno przytulił. Pomyślała nawet, że ona potrzebuje tego tak samo, jak i on. Wczepiła się w tego wielkiego faceta całą sobą i przycisnęła nos do jego szyi, oddychając głęboko. Nie był samotny, może się tak tylko czuł, bo myślał o byłej partnerce. A przecież otaczała go cała masa ludzi! Obróciła odrobinę głowę i pocałowała go w policzek, dalej przytulając. Wiedziała, że pił, pachniał whisky, ale zaśmiała się cicho, gdy poprosił, aby nie obalała nalewki sama. Jasne... Chciał, aby się podzieliła.
      - Nie ma sprawy, Jax - powiedziała ciepło, mając na myśli może nie tylko trunek, ale i to, że dzisiaj tu przyszła.
      Mieli oboje taką niewidzialną nić porozumienia. Byli razem serdeczni i pomocni, działali dla ludzi, aby im dać uśmiech i trochę więcej radości. Kochali miasteczko działanie na jego rzecz i dla mieszkańców. Ona była głośniejsza, on skromniejszy, ale byli niezwykle podobni pod wieloma względami.
      Gdy Jax usiadł obok, przysuwając bliżej krzesło, podparła jeden łokieć o brzeg blatu i sięgnęła po kieliszek, bawiąc się nim kołysała palcach. Ciemny kolor słodkiego wiśniowego trunku kolorował szkiełko i spływał zaraz w dół.
      - Hmm... Sporo się dzieje - przyznała. - wymieniłam stary komputer na laptopa, kupiłam też nowy terminal, ten wreszcie łapie sieć, ale wzięłam wszystko na raty, bo nie chce od razu wydawać dużych sum - zaczęła. - Myślę czy te miniaturki kosmetyków, które rodzice mają w łazienkach w pokojach, nie wymienić na pełnowymiarowe produkty... Denerwują mnie papierki , które później aalaja się wszędzie, gdy turyści wyjeżdżają po małych pudełkach, szamponach w saszetkach i żelach pod prysznic. To nieekologiczne - dodała, dzieląc się rozterkami. W sumie wszystko dotyczyło pensjonatu i nic tego, co poza nim. A jej życie przecież nie wiązało się tylko z pracą.


      wasza Kruszyna

      Usuń
  18. [Hej,

    Pozwoliłam sobie odezwać się na maila z propozycją wątku.]

    OdpowiedzUsuń
  19. Powrót Olivia Mitchell do Mariesville odbił się wielkim echem wśród społeczności. Wielu sądziło, że już nigdy jej noga nie postanie miasteczku dłużej niż na kilka tygodni i to w ramach urlopu, ucieczki od zgiełku wielkiego miasta. I ona sama w sumie tak sądziła. Miała wygodne życie w Atlancie, nie narzekała na brak czegokolwiek. Atlanta była jednym wielkim udogodnieniem; różnorakie sklepy, duży wybór wszystkiego, wiele atrakcji, które sprawiały, że człowiek zawsze znalazł dla siebie jakąś rozrywkę. Mariesville było małym miasteczkiem, w jakimś stopniu nieco ograniczonym i z okrojonymi udogodnieniami dla kogoś, kto nie spędził w takim miejscu większości swojego życia.
    Owszem, powrót tutaj był ciężki po tych wszystkich latach. Zdążyła już nieco wchłonąć w wielkie miasto, a kilka pierwszych dni w domu rodzinnym było… dziwne. Na początku zaskoczyła ją ta cisza, która powitała ją następnego dnia po obudzeniu. To chyba było najdziwniejsze doświadczenie, a potem jakoś to wszystko się potoczyło.
    Nie mogła też zrobić inaczej, niż ponownie nie wprowadzić się do Mariesville. Stan jej ojca był dość poważny, niż uważał sam chory. Zresztą, Dave Mitchell zawsze nie brał zbyt poważnie swojego zdrowia, bardziej się martwił o zdrowie swoich czworonożnych pacjentów, niż o siebie. Nauczony od małego pracy, nie potrafił wyhamować i skupić się na sobie, czego skutkiem był poważny zawał, a on niósł ze sobą długą drogę do dawnego stanu zdrowia, dlatego też Olivia szybko spakowała cały swój dobytek i wróciła do miasteczka, by zająć się kliniką weterynaryjną jak i stadniną. Te dwa miejsca były całym dobytkiem rodziny Mitchell, a ona od zawsze wiedziała, że to wszystko prędzej czy później będzie należało do niej. Prowadzenie kliniki i stadniny to nie było to samo, co praca w Atlancie. Tam odbębniła swoje osiem godzin, czasami pojechała do jakiegoś nagłego wypadku i to tyle. Tu, wracając z kliniki, szła pracować w stadninie, bo zawsze było coś do zrobienia. Zarywała noce, żeby zapoznać się ze wszystkimi papierami związanymi z lecznicą, musiała przejąć wszystkie faktury i inne rzeczy, które zostały niedokończone przez ojca. Musiała pamiętać k tak wielu rzeczach, że czasami zasypiała w ciągu sekundy, a te kilka przespanych godzin, wydawały się dla niej kwadransem.
    Jednak nie narzekała, nie miała tego w zwyczaju, bo przecież bardzo dobrze wiedziała na co się pisze, i nie w głowie jej było, żeby podjąć taką a nie inną decyzję.
    Ten sobotni wieczór był jednym z niewielu, który był spokojny. Żadnych telefonów, żadnych nagłych wypadków. Nic, tylko błogi spokój, który w pierwszych chwilach wprowadził ją w małe zakłopotanie, czy aby na pewno może pozwolić sobie na oddech. Wszystko jednak w dniu dzisiejszym chodziło jak w zegarku, tak więc wieczór spokojnie poświęciła na spędzenie czasu z obiema babciami i dała się tym samym złapać w świetną pułapkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. Kiedy usiedli na huśtawce, Olivia poczuła na swojej twarzy delikatny, aczkolwiek przyjemny wiatr. Nadal był ciepły, ale mimo wszystko wprawiał jej ciało w dreszcze, choć i one należały do przyjemnych. Odetchnęła głęboko, łapiąc się na tym, jak intensywny zapach jabłek poczuła. A może to tylko jej wyobraźnia płatała jej figle?
      — Kolejny plan to będzie pomóc Ci w restauracji? Podobno jesteś zbyt powolny, jak na kucharza — zaśmiała się, żartując ze słów jego babci. Cóż, miał rację, Dorothy była błogosławieństwem jak i jednoczesnym przekleństwem, a końcu sama Olivia nieraz się o tym przekonała. Starsza kobietę darzyła uczuciem, wręcz traktowała ją jak własną babcię, i dokładnie wiedziała, co czego była zdolna. Wiek starszej pani nie grał tu w ogóle roli, a patrząc po tym, jak sprawna była, zapewne nie czuła się na tyle, ile lat już miała.
      — Radzę sobie. Jeszcze jest trochę chaotycznie, ale w końcu wszystko się uspokoi. Nie chce w żaden sposób ingerować do pomocy taty, bo ma teraz odpoczywać, ale on wręcz nie może wytrzymać w domu. Mama biega za nim ze ścierką i ciągle gani za to, że coś robi, a nie siedzi w fotelu. Nie potrafi zrozumieć, że ten człowiek nie potrafi inaczej — zaśmiała się cicho, kręcąc przy tym głową na boki, by w końcu spojrzeć na Jacksona. Złapała się na tym, że naprawdę wydoroślał. Nie wiedziała jak to nazwać, ale jego spojrzenie nie było już takie jakie zapamiętała. Teraz było bardziej poważne, choć nadal pewnie gdzieś się tam głęboko tliły te ogniki, które pamiętała.
      Uśmiechnęła się, siadając wygodniej na huśtawce.
      — Nie masz przypadkiem za dużo pracy? Aż tak się nudzisz? Jeśli tak, to zapraszam jutro do stadniny, na pewno znajdę Ci jakąś pracę. Wywożenie siana z boksów może być? — rzuciła, może nieco zaczepnie. Oczywiście, że nie wymagała od niego, aby przyszedł i jej pomagał, choć coś czuła, że jego odpowiedź będzie raczej twierdząca i zapewne jutro pojawi się w jej rodzinnej stadninie.
      Olivia

      Usuń
  20. Dni spędzone w malutkim Mariesville zdają się jej zlewać w jedno. Każdy z nich przepełniony jest cierpieniem spowodowanym zdecydowanie zbyt nagłym odejściem z jej świata Liama. Ciekawskie a zarazem pełne współczucia spojrzenia jakimi obdarzają ją zza firanek sąsiedzi, gdy przemierza uliczki miasteczka też nie pomagają przegonić wszechogarniającego bólu jaki przeszywa serce Manar za każdym razem, gdy budząc się w pokoju, który wcześniej zajmował jej ukochany, uświadamia sobie, że on być może unosi się teraz tuż obok niej jako duch. Skrywa wówczas twarz w miękkim kocim futrze i wybuchając rzewnym płaczem, zastanawia się jak by to było również zniknąć. Stać się jedną z tych przezroczystych istot. Nie musieć codziennie przechodzić przez to piekło. Wie jednak, że lada moment otworzą się drzwi, a stojąca w nich teściowa stwierdzi, że najwyższy czas po raz kolejny uśmiechnąć się do świata. Bo przecież nie warto rozmyślać o samobójstwie z powodu kogoś, kto i tak nigdy nie był jej warty. Skoro nawet matka mężczyzny, którego tak bardzo kochała potrafi to zauważyć, czemu ona nie jest w stanie zaakceptować tego drażniącego faktu ? Przecież powinno być jej znacznie łatwiej, w końcu teoretycznie nie łączyło jej z nim nic więcej oprócz ślubu. A jednak z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu jej serce nadal się do niego wyrywa, zaś nogi słysząc gdzieś w oddali znajomy ton gitary basowej instynktownie rwą się do biegu. Tylko ta niewielka część zdrowego rozsądku, która wciąż w niej pozostała, utrzymuje je w ryzach. Ostatecznie dźwięki te, choć łudząco podobne do tych, które prowokował jej drogi mąż nie pokrywają się z nim w stu procentach. Czegoś im brakuje, czegoś ulotnego, czego nie umie nawet zdefiniować, ale tak właśnie jest.
    Być może dlatego głównie aż z takim utęsknieniem czeka aż słońce wreszcie schowa się za horyzontem, a mieścinka ułoży się do snu. Dopiero wtedy może przestać udawać. Nałożyć sportowe ubranie, narzucić na głowę kaptur od bluzy i wraz z Marsem ruszyć w ciemność. To chyba właściwie jego wieczna obecność u boku pozwala jej jeszcze całkiem nie zwariować. Tylko on łączy ją z dawnym, pełnym szczęścia ja tak jakby przynajmniej drobna cząstka jego dawnego pana przeniosła się na psiaka. Być może brzmi to absurdalnie, ale skoro choć trochę pozwala jej zapomnieć o bólu, nie może narzekać. Musi przecież się przed kimś wyżalić, a on przynajmniej nie może jej zdradzić.


    Manar [Przychodzimy z obiecanym zaczęciem.]

    OdpowiedzUsuń
  21. [Przepraszam za ten lekki poślizg czasowy. Mam nadzieję, że rozpoczęcie jest git i dobry kierunek obrałam, hehe.]

    Jordyn nie bała się zmian. Doskonale zdawała sobie sprawę, że są one naturalnym zjawiskiem i czasem po prostu nie da się im zapobiec, trzeba się z nimi pogodzić. Nawet jeśli to wydaje się bardzo trudne, a wręcz niemożliwe. Ponieważ wszystko się zmienia. Nieustannie. Czasem bezpowrotnie. Nic nie jest dane na zawsze.
    Dlatego tak „łatwo” przyszło jej całkowite odcięcie się od przeszłości i rozpoczęcie nowego, miała nadzieję, że lepszego życia w samotności. Cóż, nie zupełnie samotności, bo z dwoma kotami, ale bez drugiej połówki.
    Pewnego dnia przechadzała się uliczkami Mariesville w poszukiwaniu… właściwie sama nie wiedziała dokładnie czego. Być może po prostu chciała trochę pospacerować po mieście. Bez wyraźnego celu. Dla samej satysfakcji z chodzenia po mieście. Uznała, że to najlepszy sposób, aby je lepiej poznać.
    W końcu nadeszła pora lunchu i Jordyn zrobiła się nieco głodna, dlatego postanowiła odwiedzić jedną z restauracji niedaleko kamienicy, w której mieszkała. Była niemal pewna, że kiedyś już w niej była z Sereną, jeszcze zanim się sprowadziła do Mariesville. Rozejrzała się po wnętrzu lokalu. Kilka stolików było zajętych, ale bez problemu znalazła miejsce też dla siebie.
    Zaczęła przeglądać kartę pełną różnego rodzaju dań opartych na stekach. Wszystkie wydawały się niesamowicie smaczne. Nie wiedziała na który się zdecydować. Na co dzień nie jadła takich potraw, ale od czasu do czasu mogła sobie na to pozwolić. Lubiła próbować nowych rzeczy, nowych smaków.
    — Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia na co mam ochotę. Jestem tu może drugi raz. Mógłby mi pan coś polecić? — Zapytała uprzejmego mężczyzny, który przyszedł odebrać jej zamówienie.

    Jordyn

    OdpowiedzUsuń
  22. Abigail chciała się kiedyś zakochać. Oszaleć tak do zawrotów głowy, motyli w brzuchu i utraty tchu. Chciała kiedyś pokochać tak mocno, że reszta świata poza tą jedną osobą wyda się wyblakła. Chciała aby gwiazdy zstąpiły nisko, aby było namiętnie, totalnie uroczo i pięknie, bez oglądania się za siebie. Ale chciała też, aby ta miłość była czysta i głęboka, a także stabilna i silna. Chciała też wierności, lojalności, zrozumienia i pełnej swobody. Chciała być czasem trochę słabsza i się tego nie wstydzić i zwariowana z niespożytymi zapasami energii i aby każda z jej odsłon była kochana. Chciała móc powiedzieć co myśli i pokazać swoje uczucia bez obaw, że zostanie wyśmiana. Chciała takiej miłości, której pozazdrościć może jej cały świat. Chciała chyba niemożliwego. Była romantyczką, wierzyła w te durne romanse literackie i szczęśliwe zakończenia w filmach. Nie miała wiele doświadczenia, ale też to które zdobyła było średnie. Za to była młoda i zupełnie się tym nie przejmowała! Właściwie... Odcięła się od tej sfery życia. Tak było prościej.
    Uniosła kieliszek do ust i upiła niewiele, zerkając na Jaxa z rozbawieniem.
    - Jasne, takie masz kruche serce, że nie chcesz się ze mną umawiać i nie pozwalasz mi się odwiedzać w restauracji! - fukneła świdrując go po chwili groźnie. A potem się roześmiała z własnych słów i aż zasłoniła twarz dłonią, czując że mimo wszystko się rumieni. Te ich żarty czasami trącały takie struny w jej duszy, którym od dawna pozwalała głęboko spać. Nie wiedziała sama, jak się z tym czuć.
    Nadal pamiętała, że zwrócił jej uwagę, gdy weszła mu do kuchni w rozpuszczonych włosach, a on kończył danie dla klientów. Oczywiście żaden włos jej do talerza nie wpadł i by nie spadł z jej głowy, bo stała kilka kroków obok, ale dostała burę.
    Założyła ręce na piersi i cmokneła, opanowując się. Jax był zdroworozsądkowy, ale czasami zapominał, że nie jest emerytem, a zachowywał się czasami gorzej od jej ojca! Mocno jej bratował, pouczajac ją niekiedy za długo i za ostro jej skromnym zdaniem. Nigdy nie mówił jej co powinna, a czego nie powinna robić, ale jego opinie wywierały na nią wpływ i niekiedy wwiercały się w jej głowę jak wiertło, zakleszczając wątpliwości jak imadło w miejscu, przez co dłużej musiała zastanowić się nad swoimi decyzjami. Bardzo mu ufała i niezwykle ceniła sobie jego zdanie, niekiedy więc pierwszą i naturalna myślą było, by do niego dzwonić lub pójść po poradę w przypadku jakiś rozterek. Jacksona był starszy, ale przede wszystkim niezwykle rozważny i nie podejmował impulsywnie wielkich decyzji. Abigail co prawda rozsądku nie brakowało, ale była w gorącej wodzie kąpana i potrzebowała kogoś z kto ją przytrzyma przy ziemi, nim nie poleci z fantazją za daleko.
    Zanurzyła wargi w nalewce i pochyliła głowę, chcąc ukryć uśmiech. Nie mogła się powstrzymać dzisiaj. Oczywiście że nadal stroiła sobie z niego żarty. Często tak się droczyli, ale w istocie było to ważne pytanie. Czy mogliby widzieć w sobie kogoś więcej? Czy mogliby być dla siebie kimś bardziej wyjątkowym w tym romantycznym znaczeniu? Nie wiedziała... Nie sądziła, by Jax był w stanie popatrzeć na nią w ten sposób. Zresztą w jego życiu było już kilka ważnych kobiet, w których widział partnerkę dla siebie i ona chyba nie przypominała żadnej z nich. A już na pewno nie przypominała Tessy, którą kochał tak mocno, że nawet długi czas po jej odejściu, wciąż ją wspominał. A Abi nie chciała walczyć z czyimiś wspomnieniami, to na pewno. Wiedziała za to na pewno, że nie może sama się związać z kimś, kto nie spodoba się albo sam nie polubi Jacksona, w tej kwestii myśleli podobnie.
    Odchyliła się na krześle, przytrzymując krawędzi blatu i pozwoliła aby mebel zachwiał się na tylko tylnich nóżkach. Musieliby wypić nalewkę do dna, aby straciła równowagę i nie zapanowała nad pozycją, ale uśmiechnęła szerzej, dostrzegając spojrzenie Jaxa. Był kochany w tej swojej nadopiekuńczości, nawet jeśli martwił się o nią czasami na zapas. Uniosła kieliszek do ust i już bez rozdrabniania się, upiła większy łyk, aż przepaliło jej gardło

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. - Nie wiem czy to coś ułatwi, ale wyjdzie taniej i zdrowiej dla wszystkich. Daj spokój, to tylko miniaturki mydeł, Jax - stwierdziła, z śmiechem na widok jego miny , a potem aż poleciała do przodu i gdy kant stołu wbił jej się w brzuch, to jęknęła.
      Spojrzała na Jaxa spod byka. Nie lubiła rozmawiać o pieniądzach, bardzo ją to krępowało. Chciała się kiedyś pochwalić rodzicom, ile osiągnęli razem, bo ona przecież sama nie pracowała na powodzenie prosperowania usługi. Chciała się pochwalić braciom Moore, może na uroczystym obiedzie a restauracji Jacksona, że osiągnęła więcej niż marzyła! Ale nie chciała się zapożyczać, ani rozpowiadać o swoich planach i o tym, ile kosztowała ich realizacja. Działała cicho, skromnie, ale konsekwentnie parła do przodu. Szła drobnymi kroczkami. Sięgnęła jego dłoń i objęła ją, splatając ich palce. Uśmiechnęła się lekko i cmokneła znowu, ale tym razem bez dezaprobaty.
      - Jeśli popełnię błąd, to będzie to moja lekcja, ale wiem, że jesteś obok. Dziękuję - odpowiedziała, była mu wdzięczna. Wierzył w nią tak mocno, że czasami to on ciągnął ją za uszy do góry, gdy miała słabsze momenty. Nie widział tego może, bo słabiej pokazywała po sobie, gdy coś sprawiało jej dylemat, albo trudność, ale on też był dla niej wspaniałym pocieszycielem. - A ty zbieraj dużo hajsu, zarabiaj tak, żeby mnie zabrać na Festiwal Jabłek w tym roku i kupić kilka pamiątek! I ciasta, chce zjeść dużo - dodała z śmiechem i dopiła kieliszek nalewki, stawiając szkiełko głośno na blacie, a więc domagając się dolewki.
      Znów złapała za krawędź blatu i odchyliła się z krzesłem w tył, przechylając mocniej na tylnych nóżkach. Mimo droczenia się, był to temat bardzo intrygujący. Dlatego spojrzała na Jaxa, a jej usta rozciągnął szelmowski uśmieszek. I dobrze że oboje byli już wstawieni, jej się też udzielił filozoficzny nastrój.
      - Nie przeszkadzałaby ci różnica wieku? - przechyliła głowę i uniosła dłoń, aby zaczesać mu sterczący włosek przy skroni w tył. - Ani to jak często i głośno się śmieje? Ani to jak dużo mówię? To że mam małe cycki i jestem bardziej chuda niż zgrabna? Albo że nie chce nic więcej niż to, co już mam? - wymieniła kilka docinków, jakie kiedyś usłyszała, jakie zapadły się w niej tak głęboko, aż wgryzły bezlitośnie już chyba na zawsze w młode i nadszarpnięte serce dziewczyny. - Mogłabym się w tobie podkochiwać - stwierdziła z namysłem, łapiąc znów za stół dwiema dłońmi, bo krzesło zachybotało się mocniej , aż drgnęła. - W tej alternatywnej rzeczywistości - sprostowała szybko i przyciągnęła się do blatu, aż nogi huknęły o podłogę, gdy siedziała jak się należy.
      Spuściła wzrok i sięgnęła po kolejny nalany kieliszek. Specjalnie mu dziś przyniosła wiśniową nalewkę, bo wiedziała jak przepada za tym smakiem. I pożałowała, że nie ugryzła się w język. Nie dzieliła się z tym, co jej głęboko doskwiera, a Jaxa nie chciała dodatkowo martwić. I nie miało to nic wspólnego z zaufaniem, Abigail taka była, że lubiła gdy ludzie widzieli ją uśmiechniętą. Sama siebie też taką lubiła.

      Abi

      Usuń
  23. Dorothy Moore była niemożliwa. Nie znała słowa nie, a wszystko musiało być tak, jak ona chciała. Olivia nie raz się k tym przekonała, że ich babcie miały momentami zbyt wielki wpływ na wszystko, ale też to właśnie one jakoś to wszystko ze sobą trzymały. Mitchell nawet nie chciała wybiegać myślami w przyszłość i zastanawiać się, co to na przykład będzie, jeśli pewnego dnia zabraknie Rose. Aż pokręciła głową na boki, jakby tym gestem chcąc odgonić źle myśli.
    Rose Mitchell na razie trzymała się świetnie, i nie wyglądało, a u miała e planach szykować się na tamten świat. I oby jak najdłużej, bo przecież była spoiwem całej jej rodziny!
    Owszem, jej powrót był trudny. Miała poukładane życie w Atlancie, które od kilku lat, niezmiennie, biegło wyznaczonym przez Olivie torem. Lubiła je - było spokojne, nudne i tak do niej pasujące. Długo szukała tego balansu, który w końcu, któregoś dnia udało jej się złapać. Sen, praca, siłownia, co któryś weekend spotkanie w barze ze znajomymi. Czasami dla rozrywki jakaś randka z tindera, bo przecież nie chciała zamykać się na potencjalny związek, jednak w dzisiejszych czasach ciężko było kogoś znaleźć, a może to ona była zbyt wybredna. Chyba za bardzo rozpamiętywała, szczególnie związek z Jacksonem. Po latach dopiero zrozumiała, że mogła walczyć, a nie odpuszczać tak łatwo. Teraz może miałaby poukładane życie, rodzinę, dzieci i dom.
    Dla niektórych z miasteczka była już starą panną, i czasami w sumie tak się czuła. Wiedziała, że z każdym rokiem nie młodnieje, że jej czas leci i niejedna kobieta na jej miejscu zapewne zrobiłaby wszystko, aby tylko spełnić marzenie k posiadaniu rodziny. Olivia jednak pogodziła się z tym, że chyba los napisał dla niej nieco inny scenariusz i tak widocznie miało pozostać.
    Przybywając tu ponownie, Olivia Mitchell miała nadzieję, że się odnajdzie. Na razie czuła się nieco obco, może też trochę wykluczona po tak długim czasie ze społeczności. Wielu, jakby nagle nabrało do jej osoby dystansu, choć znali ją nie od dziś.
    — Wytłumacz to mamie. Jeśli facet się nie uspokoi, to za niedługo oboje będą po zawałach. On, przez przepracowanie, a ona z nerwów. A ja wtedy oszaleje z nimi — zaśmiała się, choć taka była prawda. Jej rodzice kochali się szalenie, ale również jak nikt działali sobie na nerwy. Ich relacja była pełna różnych emocji, słodko-gorzkich, a mimo to wciąż przy sobie trwali, tworząc dziwny, chaotyczny związek. To chyba Olivia lubiła w nich najbardziej, że nie byli tacy „zwykli” a pozwalali sobie na wiele emocji. Nie udawali, że zawsze było między nimi idealnie, bo każdym ma kryzysy, ale zawsze udawało im się jakoś je przepracować i być ze sobą, mimo wielu przeciwności losu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Siano nie odpowiada? Okej, w stadninie jest jeszcze wiele rzeczy do naprawy. Dostaniesz całą skrzyneczkę narzędzi i zamienia się w złotą rączkę. Tylko pamiętaj, Jack. Tata będzie robił wszystko, żeby Ci pomóc, ale masz być konsekwentny, Ty również odsyłasz go na kanapę — nagle złapała się na tym, że jest jak dawniej. Bo przecież Jack nieraz przychodził do nich, by pomóc w stadninie. To było dziwne uczucie; tak dobrze znane, a jednak teraz, po tylu latach dla niej obce. Nie wiedziała, czy po tym jak zerwali, a ona wyjechała, Jack nadal czasami pomagał jej rodzinie, choć podejrzewała, że tak mogło być. David i Andrea bardzo żałowali tego, że związek Jacksona i ich córki się zakończył, a każde z nich poszło swoją drogę. Traktowali go jak syna, widząc, jak wiele znaczył dla ich córki i nigdy nie byli przeciwko nim.
      — Dorosłość jest ogromną bzdurą. Nie wiem czemu kiedyś tak bardzo chciałam być dorosła. Przeraża mnie to wszystko momentami. Gdyby choć na moment można było się cofnąć do dziecięcych lat, nie wahałabym się i zrobiła to. W sumie, do nastoletnich również — stwierdziła z uśmiechem. Nie przyznała się, że chyba najchętniej to wróciłaby do czasów, kiedy się poznawali, do ich związku i wszystkich tych momentów, które przeżyli u swego boku.
      Olivia kiwnęła lekko głową, gdy wspomniał o Nowym Jorku. Nie wiedziała, czy powinna mu powiedzieć, że ona kilkakrotnie odwiedziła to miasto. Czuła, że gdyby to powiedziała, to tak, jakby pozbawiła ich tego wspólnego, nigdy nie zrealizowanego marzenia.
      — Zawsze możemy to zrobić. Nikt nam nie broni, Jack — odpowiedziała w końcu. Kąciki jej ust znów uniosły się lekko ku górze. Podobała jej się ta wizja, wspólny wypad do Nowego Jorku. Tak, zdecydowanie widziała tam ich dwójkę. Przymknęła oczy, zatapiając się w tych marzenia, ale nadal uważnie go słuchała. Miał rację, życie w Mariesville nie było tak ekscytujące jak w jakimś wielkim mieście, ale nadal miało swój urok.
      W końcu, po dłuższej chwili i Olivia odważyła się spojrzeć na Jacksona. Wiedziała, że nie kłamał i naprawdę cieszył się z jej powrotu. Zrobiło jej się przyjemnie ciepło, na myśl o tym, że on pomimo wszystkiego nadal jest jej tak bliski.
      — Nawet nie wiesz, jak miło mi słyszeć takie słowa — przyznała. Odgarnęła za ucho kosmyk ciemnych włosów.
      — Też mi Ciebie brakowało.
      Olivia

      Usuń
  24. Trzeba by było być kobietą, by zrozumieć rozterki Abigail. Na zewnątrz jej osoba była kolorowa, krzykliwa, a nad nią grała wesoła muzyczka. Była wesoła, roześmiana, roztaczała wokół siebie iskrę radości. Mówiła dużo i szybko, miała w sobie niespożyte pokłady energii, pomagała i zapędzała do pracy innych, bo nie znosiła lenistwa. Wszędzie jej było pełno, bezkompromisowo wchodziła do ludzkiego życia jak huragan, ale nie po chamsku z buciorami, a z wyczuciem. Nie brakowało jej delikatności, choć nie należała do najelegantszych panien w okolicy. Była piękna i wrażliwa w środku i czekała, cierpliwie, nie oszukując samej siebie i nie szukając na siłę, aż znajdzie się ktoś z kto ją dostrzeże. Marzyła o tym, by znalazł się mężczyzna, który kiedy ją pozna, zakocha się w niej jeszcze bardziej. Dobrze, trzeba to przyznać, że była też ociupine próżna. Miała typowe kobiece słabostki, lubiła komplementy, ale nie była na nie łasa, mogła z przyjemnością przyjąć czekoladki, nawet jeśli była szczupła i jadła zdrowo. Chciała być doceniona jako kobieta i poczuć się piękna. Nawet jeśli była chuda, seksowne kiecki wisiały jej na biuście i musiała zakładać staniki z pushupem, a od spędzenia romantycznego wieczoru w restauracji wolała w tej restauracji stanąć na zmywaku, żeby pomóc w ogarnianiu i szybciej wrócić wspólnie do domu. Była może zbyt żywiołowa i trudno było nadążyć. Trudno... Kiedyś na pewno spotka kogoś, kto zobaczy w niej więcej. I nie będzie uważał, że jest za blada i za ruda. Ale to wszystko kiedyś, bo chwilowo Abi nie szukała nikogo i miała nawet wrażenie, że to jeszcze nie jest dla niej czas na jakieś głębsze relacje. Zresztą kogo miałaby nowego poznać w Mariesville , w którym zna już wszystkich? Musiała się skupić na pensjonacie, tego chciała, tylko... Czasami budziły się w niej tęsknoty i sentymenty, to czego nie pokazywała na zewnątrz. Jax znał ją zbyt dobrze. Potrafił odblokować w niej wszystkie zamki i otworzyć wszystkie jej wewnętrzne skrytki.
    - Jasne, jakie to typowe! - burkneła. - Wszystko jest nasze i we wszystkim jesteśmy razem, ale kuchnia jest twoja... Przecież i tak tam wejdę, choćby oknem! - zaśmiała się, przechylając w jego stronę, aby lekko tracić go łokciem. Dobre sobie... Jax może i był właścicielem restauracji, ale jego załoga i tak ją uwielbiała. I strasznie się facet rządził!
    Patrzyła na niego w milczeniu, słuchając wszystkiego co mówił. Spoważniała, czując jak robi jej się ciepło na sercu. Był niesamowity. Ciepły, troskliwy, zaradny i dzielny. Potrafił słuchać, a nawet jeśli był nadopiekuńczy i ją wkurzał tym, jak bardzo chce trzymać ją pod kloszem ochronnym przed światem, to jednak wiedziała, że ani nie wątpi w jej decyzje, ani ich nie podważa. Ufała mu. Czuła się przy nim bezpiecznie i była sobą. I gdyby nie znała go od zawsze, już dawno sama by mu się oświadczyła. Był dobrym człowiekiem, a przy okazji facetem idealnym. I kiedy się droczyli, a potem przechodzili na delikatne osobiste tematy, nie bała się z nim rozmawiać. W ogóle przy nim gdy się nie wahała, mówiąc co czuje i co na w głowie.
    - Cholera, Jax - sapnęła, czując że policzki ma gorące i pewnie ciemnobordowe. Uniosła dłoń i jeszcze raz przeczesała mu włosy znad oczu, ale nie musiała tego robić, bo wcale żaden kosmyk nie opadał mu na czoło. - Myślę, że kochałabym cię bardzo mocno, całą sobą - przyznała. Nie byłoby to trudne, wiedziała o tym. W tej alternatywnej rzeczywistości, dodała w myślach.
    Jax był wspaniały, ale miał pecha do miłości. Abi za to uważała, że zasługuje na te najpiękniejszą i najmocniejszą, wielką i wieczną. Taką bez wątpliwości, bez wahania, o której się mówi w okolicy z zachwytem latami. Wiadomo, że dni są dobre i złe, trafiają się gorsze i słabsze momenty w związku, ale gdy patrzyła na przyjaciela , widziała jak zależy mu na ludziach, jak jest łagodny i wyrozumiały. Zdecydowanie zasługiwał na kobietę, która, gdy przy nim stanie, zawsze będzie przy nim bez względu na wszystko. I że będzie widzieć w nim wszystko to co Abi i inni mieszkańcy Mariesville, że on skoczyłby dla ukochanych w ogień.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. Oparła łokieć o stół i podparła na dłoni brode, słuchając go z pewnym rozmarzenia. Mówił takie ładne rzeczy. I potrafił czarować, to aż dziwne, że nikogo nie miał. Może trzeba by było mu odsunąć jakąś miłą pannę? W sumie Abi nigdy nie bawiła się w swatkę, ale kto wie... Tyle że nie chciała nikogo widzieć obok Jaxa, bo... Na litość boską, czy znajdzie się godna go kobieta?
      Wyprostowała się i dopiła kieliszek na raz w ślad za nim. Zakasłała, bo aż zapiekło ją w gardle, a gdy Jackson wstał, nie musiał jej namawiać. Ruszyła za nim. Nawet więcej, nią ziela rozbieg i wskoczyła munna plecy, obejmując go mocno z przodu. Ugryzła go w ramię, a potem na przeprosiny pocałowała to miejsce na jego koszulce z odbitymi zębami.
      - Fuj, żylasty jesteś - stwierdziła z śmiechem i pociągnęła kolana wyżej, aby się go mocniej uczepić. A jakby ją w ogóle złapał, to już byłoby świetnie, bo nie zsuwałaby się z jego pleców. I w takich chwilach ten mały biust na prawdę był błogosławieństwem, bo mogła nie czując się niezręcznie, przytulić się do pleców przyjaciela.
      - Ja nigdy nie marudzę! - żachnęła się, przyciskając dłonie z przodu na jego torsie. Czuła jak stabilne i mocne ma serce. - Jax... Czy ty w ogóle umiesz flirtować? - spytała nagle, gdy ruszył ku kanapie. - Ej! Nie mamy nalewki! - zawołała jeszcze oglądając się za sobą do kuchni, aż puściła go jedna ręką i wygięła się pod niefortunnym kątem, aż poleciała w tył!


      Abigail poza grawitacją

      Usuń
  25. Nikt przecież nie obiecał jej, że będzie łatwo. Że nie przyjdzie jakiś trudny moment w życiu, któremu będzie musiała stawić czoła, bo życie było przewrotne. Teraz, po tych wszystkich chwilach stresu, Olivia cieszyła się ogromnie z tego, że jej ojcu nic nie było, k powoli wracał do zdrowia. Dla każdego z jej rodziny najważniejsze było to, by David mógł wrócić do sprawności sprzed zawału. By mógł nadal cieszyć się życiem i robić to, co tak bardzo kochał. Milo również było mieć w tym wszystkim obcych ludzi, którym również zależało na jej ojcu. Mama ciągle jej mówiła, ile pomocy dostali, kiedy Olivia jeszcze w stu procentach nie mogła być w domu i zamykała wszystkie sprawy w Atlancie. Przynajmniej nie martwiła się tak bardzo o to, że wszystko zostało na głowie Andrei, że miała jakieś odciążenie w postaci przyjaciół rodziny. Andrea również kilkukrotnie wspominała, że i Jackson nie odmówił im pomocy, za co Olivia był mu bardzo wdzięczna. Bo przecież nie musiał tego robić, miał tyle spraw na głowie, a mimo to wziął sobie kolejną, jakby nie patrząc.
    Olivia odwzajemniała uśmiech, nie komentując jego słów w żaden sposób. Mógł jednak wywnioskować, że ona dokładnie o tym wiedziała. Nie wiedziała, czy Jack darzył sentymentem jej osobę, czy ich wspólne wspomnienia. A może jedno i drugie? Ona jednak, też nie umiałaby mu odmówić, gdyby o coś poprosił. Nadal, po tylu latach był jakąś ważną częścią jej życia. Nadal nosiła go w sercu i wspominała wszystko, od czasu do czasu. Owszem, był w jej życiu taki moment, że chciała zapomnieć o nim i o tym, co ich łączyło, ale nie potrafiła. Ciągle w innych mężczyznach szukała choć kawałka jego. Cząstki charakteru, cienia uśmiechu, czy chociażby spojrzenia. Nigdy nie znalazła, bo przecież Jackson był tylko jeden.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na początku była zła na niego, że podjął taką decyzję. Że nie spróbował tego wszystkiego zatrzymać, choć ona tyle razy powtarzała, że przecież Atlanta nie jest tak daleko i jakoś dadzą radę. On jednak był nieugięty, uparty w swojej decyzji, a ona w pewnym momencie też odpuściła. Jack dokładnie wiedział, jak ważne dla niej było skończenie studiów, ale nie widział siebie w wielkim mieście. Olivia nie rozumiała, czemu nie chciał spróbować, i miała do niego o to ogromny żal, ale z czasem on zelżał, aż w końcu całkowicie zniknął. Każde z nich skupiło się na swoim życiu, choć i u niej zdarzały się momenty, że po prostu zastanawiała się, jakby to wszystko wyglądało, gdyby potoczyło się zupełnie inaczej. Pewnie już dawno byliby po ślubie, mieli dzieci i całkiem spokojne życie.
      Teraz każde z nich dźwigało swój ciężar, i było doświadczone. Ona już nie była nastolatka z wielkimi marzeniami i chęcią odkrycia nowego życia. On spełnił swoje marzenia, rozwiódł się, a mimo to, na jego twarzy wciąż gościł uśmiech.
      — Jest tam głośno i tłoczno, jeszcze bardziej niż w Atlancie, mam wrażenie. Z każdej strony ktoś Cię otacza, coś mówi, a jak się dobrze wsłuchasz, to wyłapujesz różne języki. Podobało mi się tam, ale Niwy Jork jest dla mnie fajną opcją do zwiedzenia, nie mogłabym tam jednak mieszkać — stwierdziła. Po latach zauważyła, że jednak duże miasto chyba nie jest dla niej. Dopiero po latach doceniła tą ciszę i spokój Mariesville.
      — Czemu miałbyś nie usłyszeć? Jesteś moim przyjacielem, więc nie muszę niczego przed Tobą ukrywać — powiedziała. No właśnie, czy był jej przyjacielem? To na razie było jedyne, słuszne określenie, które przyszło Olivia na myśl, choć z drugiej strony bardzo bolesne. Nadal, po tylu latach, jakaś jej cząstka chciała, aby był zdecydowanie kimś więcej, ale tego już powiedzieć nie potrafiła.
      Uśmiechnęła się lekko, podnosząc głowę nieco w górę, by spojrzeć w niebo.
      — Uczyłam się. Najpierw życia w Atlancie, a potem na studiach. A po studiach uczyłam się zawodu. Później pracowałam, wracałam do mieszkania i tak w kółko w ciągu tych wszystkich lat, bo chyba Dave zaszczepił we mnie swój pracoholizm — zaśmiała się, jednak taka była prawda. Jej życie nie było jakoś wyjątkowo rozrywkowe.
      — Czasami pozwoliłam sobie na jakieś wakacje, odpoczynek. A teraz z powrotem jestem tutaj. Moje życie nie było jakieś super w tej Atlancie, jak wielu stąd myśli. A Ty Jack? Co robiłeś przez te wszystkie lata?
      Olivia

      Usuń