Good food is about the appreciation of pleasure;
it's about the celebration of life.
JACKSON
jax
MOORE
jax
MOORE
właść. Jackson Reid Moore — pseudonim jax — urodzony 20 lipca 1988 roku w Camden — najstarszy z trójki braci — rodowity mieszkaniec mariesville — właściciel restauracji RIBEYE Steak House — szef kuchni — wolontariusz w Mariesville Community Center — własne cztery ściany w Riverside Hollow nad rzeką Maple River — stały bywalec miejscowego baru — wędkarz — miłośnik swojskiej atmosfery — oddany społecznik Mariesville — rozwodnik — relacje
Życie nie skończyło się, gdy Tessa odeszła, żądając rozwodu. Choć przysporzyło to wiele bólu, rozczarowania i poczucia zagubienia, to przecież otwarło drzwi do nowego etapu życia. Na początku czuł się, jakby na nowo uczył się chodzić, mówić, a nawet stać o własnych siłach. Nie brakowało mu asekuracji i wsparcia ze strony najbliższych, choć wzrok ojca, przepełniony barwami rozczarowania, utkwił mu w pamięci na zawsze. W głębi serca przecież wie, że to nie jego wina, ale emocje człowieka to wielka tajemnica. Chociaż minął już drugi rok, gdy mieszka sam w nowym — małym, lecz swoim — domu, to wspomnienia wciąż potrafią wrócić i wywrócić dni i wieczory do góry nogami. To wówczas czuje, że jest tylko człowiekiem.
Życie nie traci swojego uroku, gdy bywają gorsze tygodnie w restauracji. Rzuca kłody pod nogi, to prawda, ale nie daje mu sytuacji bez wyjścia. Choć kosztuje go to wiele stresu, to widok mieszkańców jego ukochanego miasteczka, jego domu, w środku restauracji wynagradza to wszystko. Gotowanie to jego prawdziwa miłość. Głęboko wierzy, że jedzenie łączy ludzi i cieszy się, że może być tego częścią. Nie smuci się, że w domu posiłki spożywa sam, gdyż czerpie przyjemność z widoków w kuchennym oknie. Przecież jest tylko częścią czegoś większego — pięknego świata, który daje mu więcej radości niż smutku.
Życie nie staje się obciążające, gdy każdej soboty budzi się o czwartej i rusza do lokalnej świetlicy środowiskowej, by przygotować ciepłe posiłki dla tych, których może teraz nie stać na to, by wyżywić swoją rodzinę. Nie tylko go to wzbogaca, ale uczy ogromnej pokory, bo nigdy nie wie, co przyniesie jutro. Wierzy, że prawdziwą sztuką życia jest bezinteresownie otworzyć ręce i serce — właśnie tego nauczyło go całe życie w Mariesville oraz jego ukochana matka, która jest dla niego definicją szczerego alturizmu. On zaś z wiekiem zaczyna rozumieć coraz bardziej, że bliżej mu charakterem właśnie do niej niż do ojca. Za to już zawsze będzie dziękować Bogu.
Życie nie stanie się straszne i niepewne, gdy nie będzie wszystkiego planował, a czasem postawi na spontaniczność. Często myśli, jakie to piękne wyjść na spacer i nie wiedzieć, kiedy się wróci, bo spadające liście drzew to najpiękniejszy widok dzisiejszego dnia. Myśli, jakie to piękne wybaczać i zamykać pewne rozdziały życia, by czuć ulgę na sercu. Jakie to piękne ufać, że na drodze życia spotka jeszcze wiele tych, których doceni, a oni docenią go. Jakie to piękne pogłębiać trwające przyjaźnie, więź ze społecznością i rodzinne relacje… Jakie to piękne móc żyć.
Życie nie traci swojego uroku, gdy bywają gorsze tygodnie w restauracji. Rzuca kłody pod nogi, to prawda, ale nie daje mu sytuacji bez wyjścia. Choć kosztuje go to wiele stresu, to widok mieszkańców jego ukochanego miasteczka, jego domu, w środku restauracji wynagradza to wszystko. Gotowanie to jego prawdziwa miłość. Głęboko wierzy, że jedzenie łączy ludzi i cieszy się, że może być tego częścią. Nie smuci się, że w domu posiłki spożywa sam, gdyż czerpie przyjemność z widoków w kuchennym oknie. Przecież jest tylko częścią czegoś większego — pięknego świata, który daje mu więcej radości niż smutku.
Życie nie staje się obciążające, gdy każdej soboty budzi się o czwartej i rusza do lokalnej świetlicy środowiskowej, by przygotować ciepłe posiłki dla tych, których może teraz nie stać na to, by wyżywić swoją rodzinę. Nie tylko go to wzbogaca, ale uczy ogromnej pokory, bo nigdy nie wie, co przyniesie jutro. Wierzy, że prawdziwą sztuką życia jest bezinteresownie otworzyć ręce i serce — właśnie tego nauczyło go całe życie w Mariesville oraz jego ukochana matka, która jest dla niego definicją szczerego alturizmu. On zaś z wiekiem zaczyna rozumieć coraz bardziej, że bliżej mu charakterem właśnie do niej niż do ojca. Za to już zawsze będzie dziękować Bogu.
Życie nie stanie się straszne i niepewne, gdy nie będzie wszystkiego planował, a czasem postawi na spontaniczność. Często myśli, jakie to piękne wyjść na spacer i nie wiedzieć, kiedy się wróci, bo spadające liście drzew to najpiękniejszy widok dzisiejszego dnia. Myśli, jakie to piękne wybaczać i zamykać pewne rozdziały życia, by czuć ulgę na sercu. Jakie to piękne ufać, że na drodze życia spotka jeszcze wiele tych, których doceni, a oni docenią go. Jakie to piękne pogłębiać trwające przyjaźnie, więź ze społecznością i rodzinne relacje… Jakie to piękne móc żyć.
Cześć!
Z chęcią oddamy: braci. :) Poszukujemy ciekawych wątków. Mam parę postaci/relacji do oddania, zainteresowanych kieruję na maila. :) Zapraszamy!
cinnamoonlattee@gmail.com
Wątki: 6/6
Poniższe wpisy mogą zawierać treści przeznaczone wyłącznie dla osób pełnoletnich.
Z chęcią oddamy: braci. :) Poszukujemy ciekawych wątków. Mam parę postaci/relacji do oddania, zainteresowanych kieruję na maila. :) Zapraszamy!
cinnamoonlattee@gmail.com
Wątki: 6/6
Poniższe wpisy mogą zawierać treści przeznaczone wyłącznie dla osób pełnoletnich.
[ O rety, jaki on piękny! Już pomijając przyjemną facjatkę, to na prawdę ładny człowiek. Bije od niego ciepło i dobro i coś takiego, co przyciąga zbłąkane dusze. I miasteczko jest mu na pewno wdzięczne za to wszystko, co robi i że w ogóle jest. Abi gdyby była na miejscu, ciągle chodziłaby do jego restauracji i chyba wiecznie byłaby głodna w jego towarzystwie, wyobrażam sobie, że on pachnie tym wszystkim, czym karmi ludzi xD. W sumie nic nie stoi na przeszkodzie, aby tak właśnie było, po powrocie i ciężkiej pracy może być jego stałą klientka i wręcz fanką! Myślę że bycie wiecznie głodną może być w jej stylu, pytanie tylko czy ten człowiek jej nie przepędzi?!
OdpowiedzUsuńRozstania są trudne, a on musiał bardzo kochać żonę, to dodaje wiecej smutku i żalu tej historii. Cieszę się, że stanął na nogi! A może znajdzie jeszcze taką miłość, która odmienia świat! Trzymam za niego kciuki! :) chyba odezwę się po jakąś relację... Może coś znajdziemy dla niego i Abi? Udanej zabawy! ]
Abigail
[Ja zdecydowanie mam słabość do imienia Jackson, nie wiadomo czemu ;)
OdpowiedzUsuńCześć, witam Cię serdecznie na blogu, z tym szalenie ciekawym panem! Jax jest taką osobą, która aż chce się poznać, więc z Olivią jesteśmy chętne, żeby właśnie to zrobić. Muszę przyznać, że równie mocno zainteresowały mnie relacje, które masz do oddania. Gdyby Oli się w jakieś wpasowała, chętnie poznam szczegóły ;)]
Olivia
[Dzień dobry!
OdpowiedzUsuńBardzo lubię postaci, które mimo trudności znajdują powody, by dalej działać i żyć. I życzę Jacksonowi, by nic go nie złamało! Aż chyba trochę zachciało mi się iść do dobrej restauracji, gdy przeczytałam kartę. Tobie życzę samych cudownych historii, morza weny i możliwości wykorzystania go! A w razie chęci, zapraszam do Eloise.]
Eloise
Witaj, cinnamoon!
OdpowiedzUsuńDoświadczenia Jacksona sprawiają, że na pewno ma mnóstwo inspiracji do serwowania nie tylko najlepszych steków w okolicy, ale i nowej porcji uśmiechów. Cieszymy się, że mimo trudności znajduje siłę, by ruszyć naprzód.
Powodzenia!
[Pewnie, że tak! Jak najbardziej mogą być przyjaciółmi z dzieciństwa. Może Jax byłby gotów pomóc Eloise w urządzeniu na ranczu przyjęcia z okazji końca sezonu? Duże ognisko, dobra kuchnia, gitara, nieco ulgi, że turyści już sobie jadą :D Co Ty na to?]
OdpowiedzUsuńEloise
[Cześć! Cóż za sympatyczny człowiek. Od razu widać, że dobrze mu z oczy patrzy. I może to będzie cholernie bezpośrednie z mojej strony, ale po przeczytaniu karty... muszę, bo się uduszę, zaprosić do mojej Jordyn. Mam przekonanie graniczące z pewnością, że jedząc obiad w jego restauracji, poczuła się tak samo oczarowana jak ja xD. I na pewno wpada tam regularnie.
OdpowiedzUsuńŻyczę dobrej zabawy!]
Jordyn
[Muszę przyznać, że taki do rany przyłóż ten Twój chłop, aż chciałoby się nakopać do tyłka jego byłej żonie za to, że złamała serce człowiekowi, ale tak to już jest z tą miłością – nigdy nie wiadomo, kiedy dosięgnie nas strzała Amora. Rzadko mam okazję pisać męsko-męskie, a szkoda, dlatego jeśli masz ochotę, chętnie połączę naszych panów, bo aż żal nie wykorzystać faktu, że są równolatkami, i że obaj dobrze nosa nie wyściubili poza Mariesville. Mogli być przecież kumplami w szkolnej ławce, albo razem chodzić na ryby, albo nawet Rowan mógł na swój sposób wspierać Jacksona w trakcie rozwodu. Ja też życzę Ci dużo dobrej zabawy na blogu i oczywiście zapraszam na wspólną burzę mózgów! :)]
OdpowiedzUsuńRowan Johnson
[Mamy ubaw! <3]
OdpowiedzUsuńZachichotała. To już trzeci raz, jak zachichotała do samej siebie, próbując opanować czkawkę w ciągu ostatniego kwadransu. Była dwudziesta druga z minutami, niebo zaścieliło się pięknym granatem, a ona dosłownie w podskokach kierowała się do domku nad rzeką, ściskając z przodu jeansową kurtkę na piersi, pod którą miała małe co nieco. Czuła się jak spiskowiec i cholernie jej się to podobało!
Abigail Wilson była wesoła, uczynna, dobra. Tryskała radością, częstowała uśmiechami i uściskami. Kochała sprawiać ludziom przyjemność, obdarowywać ich tym, co miała i tym, czym mogła, choć czasami co poniektórzy patrzyli na nią nie do końca wierząc, że jest zdrowa na umyśle, gdy wręczała kolorowe kamyczki na szczęście zebrane z rzeki. Ale ona była zdrowa, właściwie uważała się za całkowicie normalną, dorosłą, a nawet dojrzałą osobę. Potrafiła po prostu docenić to co ma i to, co ją otacza. Kochała życie, kochała dzień i słońce, a nawet wieczór i noc, doceniając poszarzałe, albo całkiem ciemne niebo. Abi lubiła siebie, była pozytywnie nastawiona do właściwie wszystkiego i chyba nikt nigdy nie widział jej złej, a co dopiero smutnej. Płakała... chyba nigdy, a na pewno nie miała świadków, poza tym to co ją krzywdziło, zostawiała za sobą. Jeśli coś jej się nie podobało, marszczyła tak zabawnie nos, że końcówka jej się zadzierała, a piegi zbiegały bliżej siebie i po sekundzie było po wszystkim. Raz się obraziła, ale tak na poważnie, na Tannera, chyba dwanaście lat temu, albo trzynaście... Przeszło jej po dwóch dniach, a to tylko dlatego, bo przyniósł jej galaretkowego dinozaura od mamy! Była dorosłym dzieckiem, nie traciła radości, naiwności i marzeń. Nie walczyła z tym, nie przeszkadzało jej to. Chciała taka pozostać i dzielić się tym z innymi. Chciała być szczęśliwa, nawet jeśli pozostawała infantylna, a z biegiem lat może nawet trochę i śmieszna. To co ją uszczęśliwiało to świadomość, że robi coś dobrego dla innych i widzi jak ich serca miękną. Gdyby mogła, zostałaby opiekunką świata, ale świat to za wiele, więc skupiła się na miasteczku.
- Pssst! Jax! - zawołała niby to konspiracyjnie, podbiegając do domku przyjaciela i zastukała mu w okno od tyłu. Lepiej by było dotrzeć do drzwi i zapukać normalnie, albo i wparować mu do środka, ale co jeśli się kapał, albo tańczył w samych gaciach, lub co gorsza bez nich? Nie chciałaby oglądać niczego, czego sam nie chciałby jej pokazywać. A tak na prawdę znowu czknęła i aż zakuło ją w piersi, więc nie pokonała tych kolejnych dodatkowych paru metrów, tylko zatrzymała się na werandzie, gotowa wejść do środka oknem, jak tylko Jax je uchyli i do niej wyjrzy.
- Jax, to ja! Wiem, że jesteś, światło się pali! - zawołała już normalnie, prostując plecy i ściskając mocniej kurtkę z przodu.
Jax nie był jej przyjacielem. Był jakby kimś więcej, kimś ważniejszym jak rodzina. Czasami widziała, że go męczy, albo że prawie ma ochotę ją wytarmosić za uszy i wtedy przepełniała ją taka czułość, że najchętniej by go zjadła! Był kochany, dbał o wszystkich wokół i zapominał pozwalać zadbać o siebie. I tu w tę role wstrzeliła się Abi idealnie, bo to chyba było jej powołanie.
Zastukała w okno mocno, przyciskając twarz do szyby i znowu zachichotała. To już chyba jedenasty raz, od kiedy wyszła z domu!
Abi
Znała Jaxa całe życie. Chociaż może odwrotnie, on znał ją całe jej życie, bo z początku nawet nie bardzo go kojarzyła, od podlotka biegając po okolicy i włażąc na drzewa w ślad za jego młodszym bratem. Kochała Mariesville, tak jak chyba wszyscy mieszkańcy, bo przecież tak cudownego miejsca nie sposób było nie kochać. Wyjechała, by nauczyć się lepiej o nie dbać, docenić je i w ogóle nie tylko wesprzeć rodziców w prowadzeniu pensjonatu, ale zająć się tym na poważnie i zrobić to najlepiej jak się da. Była sentymentalna i ambitna, gotowa oddać całą siebie w tym miejscu, zupełnie jak robił to Jackson. Nie wyobrażała sobie siebie nigdzie indziej, tu było jej miejsce i tu pasowała. Była uszyta jakby na miarę dla miasteczka. Nigdy nie ciągnęło jej do wielkiego świata, a studia w Atlancie traktowała jak konieczny przystanek do osiągnięcia sukcesu, jakim było zostanie odpowiedzialnym i dobrym gospodarzem pensjonatu. To było niewiele i nazbyt wiele dla osoby w jej wieku, a żyła tymi marzeniami praktycznie połowę życia. I to była też zasługa, nigdy wina, Jaxa, bo podziwiała go i chciała jak on robić coś sensownego i dobrego dla ludzi.
OdpowiedzUsuńByła wesoła i trochę szalona, nie chciała dorosnąć, ale nie broniła się przed tym. Robiła to po swojemu. Gdy wyjechała na studia, był moment gdy zachłysneła się świeżo uzyskaną wolnością, łapiąc się nowych znajomości i wpadając w wir jakiś dzikich szaleństw, które szybko doprowadziły ją do zmęczenia tym hałasem i intensywnością nowego świata. Kurcze, to było na pewno fajne i miłe, tyle że nie dla niej. Za to jej ówczesny chłopak wsiąkał w wielki świat i jego uroki bez reszty i licealna miłość nie przetrwała tej próby. Dziś już nie myślała o tym z żalem, ani smutkiem, choć coś jeszcze ją pod sercem kuło na wspomnienie pięknego uśmiechu chłopaka, ale on nie myślał o niej pewnie wcale i ona też powinna zająć się tym, co było teraz. Nie żyła wspomnieniami, łapała się każdego dnia od nowa i gdy jej przyjaźń z Tannerem przeszła też trochę na jego starszego brata, postanowiła pokazać Jacksonowi, jakie to ważne. Jax był kochany, ale wydawał się wątpić w siebie i sam nie widział chyba, jak postrzegają, cenią go ludzie, jak mu ufają i ile im daje prowadząc wytrwale restauracje. Nie tylko ich karmił przecież! Spotkania w jego lokalu i te pyszne smaki budowały wspomnienia, zacieśniały uwięzi i sprawiały, że ludzie wychodzili szczęśliwsi na ulicę. Był jednak często smutny i cierpiał przez byłą żonę, której Abigail nie lubiła i której chętnie podrzuciła by do torebki spleśniałe jabłko, gdyby miała okazję... I to było niesłychane, bo Abi jak labrador, lubiła wszystkich przecież. Tyle że miała nosa do ludzi i wiedziała od początku, że Tessa nie jest dobrą osobą. Nie dla tego faceta, który chciał dbać o wszystkich.
Kiedy tylko Jax pojawił się w oknie, pomahała mu ożywiona. W sensie bardziej niż chwilę temu, gdy się darła tak, że pewnie spłoszyła wszystkie ryby w okolicy. Wyszczerzyła się w szybę i przycisnęła nos do szkła, zostawiając na nim odbicie swojego nosa i czoła. On jeszcze o tym nie wiedział, ale miała doskonały powód do swojej radości i zaraz się z nim tym podzieli!
- Mam czkawkę - oznajmiła , odsuwając się od okna z skrzywioną miną, gdy zabronił jej wchodzić tą droga do domku. Tak, czkawka miała wyjaśnić mu wszystko: powód jej przyjścia, szerokiego uśmiechu, tego że owszem chce wejść, bo nie po to tu przyszła, żeby ją zeżarły komary. A czemu przyszła? Usłyszała jak jedna z kelnerek mówiła, kończąc pracę, że właściciel miał ciężki dzień i pewnie znów zamknie się w domu, aby siedzieć sam. Nie było takiej opcji, aby mogła więc pozwolić mu się smucić! Nie i koniec, a że chwilowo Tanner był zajęty z postanowiła działać sama. Bo Abigail nie lubiła gdybać i śnić planów, od razu wcielała pomysły w życie.
Mruknęła pod nosem coś markotnie. Okno wystarczyło uchylić i już, byłaby w środku. A tak to musiała dojść do drzwi. Westchnęła jednak, bo dzisiaj nie mogła za bardzo dokuczać mężczyźni, nie dopóki go nie rozweseli i bez słowa przeszła kawałek dalej, szurajac stopami o werandę, aby na pewno wszyscy wiedzieli, jak jej się to nie podoba. Stanęła zaraz w progu i złapała odpowiednio w małe palce krawędzie jeansowej kurteczki.
- Tak czułam dziś, że mnie potrzebujesz - stwierdziła całkiem pewna swego i w kolejnej sekundzie rozchyliła kurtkę! Ale spokojnie, Jax na zawał nie padł, bo wcale nic mu nie wyskoczyło i nic niestosownego mu nie pokazała! Pod kurtką miała wysoką chudą butelkę wiśniowej domowej naleweczkj, którą wcisnęła w ręce Jacksona i weszła roześmiana do domku. Mijając go trąciła mężczyznę bioderkiem i przemaszerowala prosto do kuchni, aby wyszukać z szafki odpowiednie kieliszki do degustacji. Jak mógł od razu zauważyć, otworzyła butelkę już wcześniej i sama zdążyła spróbować trunku.
Little sis
Rozładowała nasadę nosa, dokładnie tak samo jak to miała w zwyczaju robić, kiedy była czymś zirytowana, po czym spojrzała na swoją babcię, która z uśmiechem stała przed nią, wykładając na blachę gotową masę na sernik. Był czwartkowy wieczór, a Olivia dopiero co wróciła do domu po intensywnym dniu. Większość dnia spędziła w klinice, a później kilka ostatnich godzin w stadninie i naprawdę, jedyne o czym marzyła, to móc spędzić spokojnie weekend, ale Rosę, jej babcia, miała dla młodej kobiety zupełnie inne plany.
OdpowiedzUsuń— Ale oczywiście, jeśli nie chcesz, zrozumiem — powiedziała. To było całkiem normalne zagranie ze strony starszej kobiety, wywołać w drugiej osobie lekką presję, może nawet poczucie winy, że odmawia się jej. To ostatnie właśnie poczuła Olivia. Westchnęła, długo i przeciągle, by następnie kiwnąć głowę i bez większego namysłu wsadzić palec wskazujący w masę, który następnie oblizała.
— Dobrze, przyjdę wam pomóc. Wygrałaś jak zawsze — powiedziała z lekkim uśmiechem, odgarniając za ucho brązowe kosmyki włosów.
— Zostaw mi trochę na rano, bo obawiam się, że mogę nic nie zjeść, a naprawdę, mam cholerną ochotę na Twój sernik — rzuciła, napotykając karcące spojrzenie babci Rosę.
— Ta Atlanta okropnie Cię rozpuściła, Vi — Rosé pokręciła z dezaprobatą głową, by następnie odprowadzić swoją wnuczkę spojrzeniem. Była zadowolona, że trzydziestojednolatka niczego nie podejrzewała. Była naiwna, niczym dziecko, a to Rosie bardzo odpowiadało.
Sobotnie popołudnie Octavia chciała spędzić nieco inaczej, niż pomoc w robieniu przetworów. Dodatkowo, była w towarzystwie dwóch starszych pań i sama powoli zaczynała się czuć, jakby była w ich wieku. Rosę i Dorothy były dobrymi przyjaciółkami, raczej z kręgu tych, które uwielbiały spędzać razem czas i zawsze potrafiły znaleźć sobie jakąś rozrywkę. Znały się już masę czasu, można wręcz powiedzieć, że jak łyse konie.
UsuńJednak, atmosfera całego spotkania przebiegała całkiem przyjemnie. Każda z pań miała jakieś zajęcie, a jej akurat przypadło obieranie owoców. Przed Octavia znajdowała się, jakżeby inaczej, góra jabłek, z których słynęło ich miasteczko. Jabłka te miały zamienić się w mus, który następnie miał wylądować w słoikach, a te równo podzielony między Rosę i Dorothy. Olivia miała za sobą zjedzone już kilka sztuk i powoli czuła, że to był zły pomysł. Owoce były słodkie i pyszne w smaku, ale teraz, jedyne o czym myślała, to możliwość położenia się i chwili odpoczynku. Nie było to jednak możliwe, bo co by pomyślały obie kobiety.
— Macie zamiar zrobić zapas dla całego Mariesville? — zapytała z rozbawieniem, choć to mogło być całkiem możliwe. Obie panie skwitowały jej pytanie wzruszeniem ramion i rozbawionym uśmiechem. Olivia mówiąc szczerze, podziwiała zaradność tych kobiet. Dorothy potrafiła robić dwie rzeczy jednocześnie, Rosa jej wtórowała, za to Mitchell zastanawiała się, czy taka zaradność po prostu przychodzi z wiekiem. Ugryzła znów kawałek jabłka, kiedy do jej uszu doszedł odgłos otwieranych drzwi, a chwilę później zbliżające się kroki.
— Tu jesteśmy! — Dorothy z uśmiechem podniosła głos, by zwrócić tym samym uwagę nowo przybyłej osoby, zaś sama Olivia zwróciła głowę w stronę wejścia do kuchni. Spodziewała się, kto to może być, ale nadal łudziła się, że są to tylko głupie przeczucia. Jej ciemne spojrzenie po chwili spoczęło na Jacksonie, który pojawił się w progu. Zlustrowała mężczyznę uważnym spojrzeniem, by następnie odwrócić głowę w stronę obu starszych pań. Wyglądały niewinnie, jakby to wszystko było zupełnie przypadkowe. Mitchell prychnęła w duchu, wywracając przy tym oczami. Nagle wszystko zaczęło układać się w jakąś logiczną całość, te prośby pomocy ze strony jej babci, ich humor i czasami dziwne spojrzenia, które wymieniała razem z Dorothy. Tak to wszystko ukartowały .
— Część, Jax — Olivia niespiesznie znów spojrzała w stronę mężczyzny. Chyba widzieli się pierwszy raz od jej przyjazdu kilka miesięcy temu. I pierwszy raz od długich kilku lat. Uśmiechnęła się delikatnie, kącikiem ust.
Ich relacja zakończyła się nagle, i choć rozstanie dla Oliwii było bolesne, to jakoś z czasem się z nim pogodziła. Bo może faktycznie, w tamtym momencie ich drogi nie potrafiły połączyć się w jedną wspólną.
— Ciebie też zwerbowano do pomocy? Robienie musi z jabłek wymaga aż tylu rąk do pracy? — zapytała, nie kryjąc rozbawienia.
[Coś udało mi się stworzyć, choć początek ten nie należy do tych, co mnie zadowalają, mam jednak nadzieję, że jakoś uda nam się to wszystko rozkręcić. Gdybym coś pomyliła i źle zrozumiała z naszych ustaleń, goń mnie do poprawy 😅]
Olivia
[Świetny jest. Świat zdecydowanie potrzebuje więcej takich ludzi -potrafiących nad sobą pracować i doceniających życie. Bije od niego dobro i jego matka na pewno jest z niego ogromnie dumna. Walter będzie wpadał na steki i co rano ze świeżą dostawą masełka. Dużo porywających wątków!]
OdpowiedzUsuńW. Underwood
[Jeśli posadka najlepszego przyjaciela jest jeszcze wolna i Rowan się wpasuje, to chętnie się w nią wkleimy! Może spikniemy się na mailu/czacie? :)]
OdpowiedzUsuńRowan Johnson
Wszystko, naprawdę wszystko zaczęło układać się w głowie Olivia w momencie, kiedy Jackson przekroczył próg kuchni, która należała do Dorothy. Ich babcie wspólnie ukartowały to spotkanie, łudząc się na nie wiadomo co. Od zawsze słyszała słowa zachwytu z ust kobiet, które jeszcze kilka lat temu pewnie piałyby z zachwytu i dumy, gdyby ich Olivia i Jackson zdecydowaliby wspólnie, że chcą być ze sobą już na zawsze. I w sumie w głowie Mitchell pojawiała się taka myśl, jednak wówczas miała tylko dziewiętnaście lat i za wszelką cenę chciała wyrwać się z miasteczka, w przeciwieństwie do Moore’a. On za bardzo kochał Mariesville i nie widział się nigdzie indziej. Za to Olivia, te kilkanaście lat temu, czuła wielki pociąg do miasta. Do tego wszechobecnego szumu, tłumu ludzi, zakorkowanych ulic. Chciała zachłysnąć się wielkomiejskim życiem, wyrwać z niewielkiego miasteczka, gdzie większość ludzi ją znało. Chciała być anonimowa, zacząć coś nowego i poczuć się zupełnie inaczej, niż w Mariesville.
OdpowiedzUsuńKoniec końców dokonała tego, choć zakończenie związku z Jacksonem było bolesnym doświadczeniem. Tak bolesnym, że na czas studiów zamknęła się na związki, bo ciągle leczyła to złamane, wtedy jeszcze, nastoletnie serce. Kiedy dowiedziała się, że Jax bierze ślub, podczas jednej z wielu wizyt, które mimo wszystko składała rodzinie, wiedziała, że straciła wszystko i długo pluła sobie w brodę, że tamtego dnia pozwoliła, aby to silne uczucie, które ich łączyło, zgasło. Dokładnie pamiętała ten dzień, kiedy Rosa powiedziała jej o tym, że Jack stanie na ślubnym kobiercu, ale z zupełnie inną kobietą. O tym, jak wyglądała cała ceremonia i czy był w tamtym dniu szczęśliwy, nie chciała słyszeć. Nie miała też tyle odwagi, by wtedy przyjechać do Mariesville i złożyć nowożeńcom życzeń na nowej drodze życia. Nie mogłaby mu spojrzeć wtedy w oczy, nie potrafiłaby, bo wiedziała, że z jej strony skończyłoby się to wszystko płaczem. I w sumie tak się skończyło. Kiedy on bawił się na własnym ślubie, Olivia zalewała smutki w towarzystwie najlepszych przyjaciółek, żaląc się, jak wielką szansę zmarnowała, by mieć u swego boku faceta, którego naprawdę kochała całym sercem.
Spojrzała na Jacksona z lekkim uśmiechem, bo jego zdziwienie nieco ją rozbawiło, ale gdyby to ona była na jego miejscu, zachowałaby się pewnie tak samo. Gdy do niej podszedł, wyciągając ręce w jej stronę, ona po chwili chętnie się w tych objęciach schowała. Zbyt chętnie, złapała się na tym, ale już nie było odwrotu. I chyba dobrze, że nie widziała tych delikatnych, porozumiewawczych uśmieszków, które w swoją stronę rzucały Rosa i Dorothy, dumne ze swojego planu. Olivia znała je zbyt dobrze i nawet nie musiała się odwracać, by widzieć zadowolenie, które malowało się na twarzach obu pań, a które to za wszelką cenę próbowały maskować.
— Miło Cię widzieć. Po takim czasie — powiedziała, kiedy Jackson odsunął się w końcu, a później ruszył przywitać się z babcią. Cichy chichot wyrwał się z ust Mitchell, gdy zauważyła zmieszanie Dorothy. Rosa za to zgromiła swoją wnuczkę wzrokiem, gdy ta podnosiła nieco w górę obie ręce, jakby w poddańczym geście.
— Przecież nic nie mówię — mruknęła na swoje usprawiedliwienie, wracając do obierania jabłka.
— Jak mogłeś zapomnieć o przetworach? — zapytała, spoglądając na mężczyznę, gdy ten posłusznie zajmował miejsce naprzeciwko niej, by pomóc w obieraniu owoców. Znów się lekko uśmiechnęła, nie mogąc się powstrzymać. Kolejne, obrane już jabłko, trafiło do miski, która powoli się zapełniała. Przysłuchiwała się żywej rozmowie obu pań, i dopiero kiedy Jack się odezwał, Olivia pozwoliła sobie, by na niego spojrzeć. Każde z nich przez te lata się zmieniło, ale on nadal przyciągał spojrzenie. Nadal widziała w jego oczach tą radość, która sprawiła, że zatraciła się w jego oczach, gdy była młodsza. Wzruszyła lekko ramionami, poprawiając się nieco na krześle.
— Jakoś. Chyba dobrze, przyzwyczajam się na nowo do spokoju, jaki tu panuje. A Ty? Jak się masz?
Olivia
Nie było takich słów, które opisywałyby jak bliski jest jej Jax, a miała wokół siebie szerokie grono życzliwych i zaufanych osób. Tanner był bliskim przyjacielem, uzupełniali się tym, jak mocno byli różni. Ona ciągnęła nieśmiałego chłopaka do świata, a on wyciągał z niej więcej wrażliwości i sprawiał, że potrafiła się w swoim własnym rozpędzonym kołowrotku szaleństw zatrzymać. Nie miała nigdy problemów z tym, by przekonać do siebie ludzi, albo po prostu się z nimi dogadać. Była otwarta, pogodna, towarzyska i bezpośrednia - choć nigdy nie przekraczała wyznaczonych granic, nie narzucała się i nie deptała po cudzych przekonaniach. Była na prawdę dobrą osobą, wiedziała to. Potrafiła rozweselić każdego, ale w tym wszystkim była wszędobylska i trochę infantylna, śmieszna. Tanner pokazał jej, że gdy siedzi się cicho, to wcale nie jest nudne i gdy przez chwilę nie mówi, ludzie nie przestają jej lubić. Gdy byli nastolatkami i wkraczali w ten świat, gdzie chłopcy i dziewczyny już się razem swobodnie nie bawią, on pomagał jej zrozumieć naburmuszonych kolegów i ich reakcje na jej głośny śmiech, a ona wyjaśniała, co podoba się dziewczynom i jak ma zrobić wrażenie na tej, która mu się podoba i którą chce zaprosić na szkolną potańcówkę. Ona nie rozumiała rówieśników, a on na potańcówkę poszedł z Abi. I wtedy pojawił się Jackson jakby bardziej obecny. Minęła chwila i Abi miała starszego przyjaciela (wtedy uważała go za starucha, ale takiego co się przyda). Minęła kolejna chwila i nie wyobrażała sobie by go miało nie być. I z początku chciała mieć po prostu starszego brata, bo zazdrościła Tannerowi, a ostatecznie na prawdę pokochała jego rodzinę, jak swoją. Ona zresztą wiele osób kochała, miała wielkie i otwarte serce.
OdpowiedzUsuńRamiona odrobinę jej drgały, kiedy krzątała się po kuchni. Czkawka mimo że wstrzymywała oddech nie przechodziła, ale Abi już poczerwieniała na twarzy wiedziała, że za chwilę ustąpi przy kolejnych próbach pozbycia się jej.
- Jasne, że chce cię upić! - zgodziła się, doskonale słysząc jak marudzi pod nosem. - Upić i wykorzystać koniecznie - dodała, parskając śmiechem tak głośno, że pewnie wokół domu się poniosło.
Zrzuciła z siebie jeansową kurtkę, porzucając ją na jedno z krzeseł i została w topie na ramiączkach. Nad jednym obojczykiem miała schodzącą już malinkę i wszystkim wciskała kit, nieudolnie rzecz jasna, że ugryzło ją pajęczysko w ogrodzie, gdy zbierała pomidory przy pensjonacie. Zsunęła, a właściwie skopała z stóp tenisówki, ukazując światu żółte skarpetki w różowe i zielone ananasy i gdy Jax pojawił się obok, spojrzała na niego z szerokim uśmiechem, klapiąc na krzesło. Jedną nogę podciągnęła wyżej i stopę wcisnęła pod udo. Czuła się u niego swobodnie, może nie powinien jej wpuszczać tak często, bo się jeszcze zadomowi? I wtedy utraci upragniony spokój oraz prawo do smęcenia kiedy go najdzie ochota - czyli za często jak dla niej.
Sięgnęła po kieliszek i upiła drobny łyk, zaraz oblizując usta z westchnieniem. Musiała przyznać, że jej tata robił pyszne nalewki, nie najlepsze w okolicy, nawet nie najlepsze w miasteczku, ale pyszne.
- Jezu, nie mów mi takich rzeczy, bo się zakocham, a jesteś za stary! - rzuciła z przekąsem na wyznanie, jakie sprawiło, że poczuła się na prawdę ważną częścią jego życia, nawet jeśli sobie żartował i tak jej dokuczał. Chociaż Jax był tak kochany, że nigdy nie żartował z innych i o innych też nie. Może na prawdę jej potrzebował i też ją kochał. To by było super, bo chciała być jego siostrą na prawdę.
UsuńZaczesała włosy do tyłu i za ucho, a potem obróciła kieliszek w dłoniach. Ostatnio dużo piła, żegnała lato winami i nalewkami, na słodko i czasami troszkę za mocno. Od kiedy wróciła ciągle jakby świętowała. Jakby starała się nadrobić czas, kiedy jej nie było. Żałowała, że nie było jej szczególnie w chwilach, gdy działo się coś złego, bo jak huragan rozgoniłaby problemy. Na przykład wywiałaby Tessę z życia Jacksona. Oj gdyby wiedziała, co ta pinda na nią gadała...!!! Miała prawo do własnych błędów i własnego życia i jak irytowała ją nadopiekuńczość Jaxa, tak jego byłą żonę utopiłaby w kałuży. To była paskudna, jadowita baba.
- Chciałam się przytulić - powiedziała zwyczajnie, wzruszając ramionami. I zorientowała się w tym momencie, że minęła jej czkawka.
Przechyliła głowę na bok i tylko patrzyła dłuższą chwilę na mężczyznę. Nie chciała, aby był smutny. W ogóle nie lubiła smutku, nie tylko ludzi smutnych, ale tego uczucia generalnie.
- Już sam piłeś, jeśli nie smakuje ci nalewka od taty, to mogę sama ją obalić - dodała, na powrót wesoło, skinieniem wskazując szklankę z whisky na dnie.
Nie była ślepa, a jeśli Jax zechce z nią porozmawiać, była tu dla niego. I na prawdę chciała się przytulić, czy w ogóle przytulić jego, dla dodania otuchy, sobie też, bo się trochę skołowała ostatnio. Ale miała mu też strasznie dużo rzeczy do opowiedzenia, więc wiedziała, że dzisiaj ma wiele możliwości, aby poprawić mu humor.
Abi
[Hej,
OdpowiedzUsuńPrzybywam z lekko spóźnionymi podziękowaniami za komentarz pod KP Liberty'ego.
Tobie również życzę samych porywających wątków.]
No właśnie, to było dziwne, ale Olivia przyzwyczajała się na nowo do mieszkania tutaj. Pierwszego dnia po przeprowadzce miała problem z zaśnięciem i naprawdę bardzo długo siedziała w oknie, późno w nocy, słuchając odgłosów Mariesville. A były one tak różne od odgłosów miasta, że w pierwszym momencie poczuła, jak brakuje jej Atlanty, bo przecież nie tak łatwo było zapomnieć kilka długich lat, które tam spędziła.
OdpowiedzUsuńMusiała więc zacząć na nowo, i choć miejsce było jej tak bardzo dobrze znane, to i tak czuła się nie na miejscu. Czuła, jakby była nie tutejsza, a jej powrót do rodzinnego miasta wywołał niemałe emocje, bo ludzie nie mogli zrozumieć, czemu Olivia Mitchell porzuciła swoje, jakby nie patrząc , wygodne życie w mieście na rzecz rodzinnej miejscowości. Odpowiedź była prosta – zrobiła to głównie dla swojego ojca, który już nie mógł pozwolić sobie na tak intensywną pracę, jaką do tej pory wykonywał, bo przebyty zawał okazał się być dość poważny. No, może też złożyło się na jej powrót jeszcze kilka rzeczy, ale o tym Olivia zdecydowanie nie chciała mówić.
Oczywiście, że była skrępowana, tak samo jak Jacksona wystarczyło jedno jej spojrzenie w stronę mężczyzny, by to stwierdzić. Chytry plan ich babek, które kobiety zapewne nie wykombinowały na poczekaniu, chyba nieco źle im poszedł. Olivia podejrzewała, że obie miały nadzieję, że Jack jak i ona od razu wskoczą sobie w ramiona, a wszystko nagle będzie takie jak kiedyś. Było zupełnie inaczej, ta dwójka była jak zwierzęta zagonione w róg, i w potrzasku. Oboje nie wiedzieli co mówić, co zrobić ani jak się zachować. Wysyłali sobie jedynie nerwowe uśmiechy, unikając swoich spojrzeć i, jak to ludzie, wymieniając proste, wręcz nudne uprzejmości. Było to dziwne uczucie, którego Olivia nie potrafiła opisać. Miała przed sobą osobę, która znała bardzo dobrze, która kiedyś darzyła ogromnym uczuciem, a teraz nie wiedziała, jak zachować się w jego towarzystwie i o czym rozmawiać. Chciała powiedzieć Jacksonowi naprawdę wiele; jak dziwnie i nieswojo czuła się na początku, kiedy przeprowadziła się do Atlanty. Jak podobały jej się studia, i że to właśnie na nich poznała kilku dobrych przyjaciół, z którymi do dziś tworzy zgrane grono. Jak bardzo zabolała ją wieść o jego ślubie, a potem, kiedy dotarły do niej wieści o rozwodzie, to czuła delikatne szczęście, że tak to się zakończyło. Wiedziała bardzo dobrze, że jego była żona jej nie lubiła, mogłaby rzec, że mimo wszystko traktowała Olivię jak zagrożenie i konkurencję. Brunetka nieraz odczuła na swojej skórze wściekłe spojrzenie Tessy, gdy czasami jakimś cudem na siebie wpadły, gdy Olivia przyjeżdżała z Atlanty. Poza tym, Rosa też nie szczędziła jej miasteczkowych plotek i tak naprawdę Olivia była na bieżąco ze wszystkim, choć zawsze powtarzała, że naprawdę jej to nie interesuje.
Zawsze zastanawiała się, czy Jack szczerze kochał Tessę. Czy to było równie mocne uczucie, które niegdyś łączyło ich dwojga. Nie miała jednak tyle odwagi, by o to zapytać.
UsuńSama Olivia też nie lubiła tego pytania, bo nigdy nie wiedziała co powiedzieć. Było to takie pytanie, które wprawiało niejednego człowieka w dziwne zakłopotanie, a odpowiedź zawsze praktycznie była taka sama. Wszystko dobrze, choć u większości nie zawsze tak było. Ludzie uwielbiali sprawiać pozory, i bali się tego, co inni mogą pomyśleć, gdy padnie inna odpowiedź.
— Bardzo mnie to cieszy, że u Ciebie wszystko dobrze. Gratuluję, ta restauracja to Twoje marzenie — uśmiechnęła się lekko, odgarniając powoli kosmyk włosów za ucho. Również wrzuciła obrane już jabłko do miski, by chwilę później unieść głowę i spojrzeć na Dorothy, która pojawiła się przy nich. Olivia zaśmiała się cicho, biorąc kolejne jabłko do obrania, ale kilka sekund później dowiedziała się, że nie ma co go obierać, jest za wolna, jak to stwierdziła babcia Jacksona. Nie pozostało im nic innego, jak tylko posłuchać kobiety i czym prędzej opuścić kuchnię, bo nie byli potrzebni.
— Brzmi świetnie. Więc huśtawka — stwierdziła, kiwając przy tym głową. Huśtawka była jednym z tych ulubionych miejsc, gdzie niegdyś spędzali długie chwile.
Na dworze było przyjemnie ciepło, choć powoli słońce zaczęło zachodzić. Olivia powolnym krokiem ruszyła w stronę chustami, wsuwając dłonie w kieszenie jasnych spodni.
— Więc, nasze kochane babcie zaczęły chyba się nudzić. Jak myślisz, długo to potrwa? Długo będziemy ich ofiarami? — zapytała z rozbawieniem, odwracając głowę w stronę Jacksona.
Olivia
Tanner zawsze był obecny w jej życiu, zżyli się tak bardzo, że nie potrafiła dostrzec w nim kogoś innego niż najlepszego przyjaciela. Jak brata, bo właściwie przeszli z sobą już tyle, że gdyby kiedykolwiek coś miało się między nimi pojawić, już dawno by zaiskrzyło. Nie podobał jej się, był za wysoki i za chudy, od zawsze obok, nie patrzyła na niego przez pryzmat takich uczuć , jakimi obdarowuje się potencjalnego kochanka czy partnera. I nie sądziła, aby Tanner kiedykolwiek się w niej podkochiwał. Na litość boską, to brzmiałoby jak niezły żart! Wiedziała, że mama braci Moore chętnie widziałaby ją w rodzinie, przyjmującą oficjalnie ich nazwisko i w jakiś sposób formalnie wstępującą do ich domu, ale... Czy to mogło się kiedykolwiek udać? Czy którykolwiek z chłopaków Moore widział w niej kogoś dla siebie? Albo czy ona w ogóle miała szansę, by kogoś takiego zobaczyć w którymś z nich? Nawet się nad tym nie zastanawiała, może marnując niebywale dobre szansę na ułożenie sobie życia z dobrym facetem, ale była wciąż młoda i jakoś w ogóle nie myślała o ustatkowaniu się. Raz, gdy wyjeżdżała z Mariesville, była szalenie zakochana. Ale to była miłość młodzieńcza i niedojrzała, podbijająca każdy dzień w ekstazie, a nie taka, która widzi dom, dzieci i ognisko domowe w stabilnej przyszłości, o którą dba się wspólnie. Wtedy Abi do zakładania gniazda nie dorosła, a dzisiaj o tym nie myślała. Po zawodzie i zerwaniu w Atlancie na początku studiów, zamknęła się na tę sferę i udawała, że jej nie ma. Tak było łatwiej, zresztą nikt jej nie traktował zbyt poważnie, bo wszyscy widzieli w niej wesołego skrzata i tyle. I ona to lubiła, nawet jeśli głęboko w sobie dusiła ciche tęsknoty i chciała któregoś dnia stać się dla kogoś kimś więcej, kimś ważniejszym.
OdpowiedzUsuńJak Tessa dla Jacksona. Podziwiała ich związek i to, jak mężczyzna się zaangażował, jak wiele znosił i jak wpatrzony ślepo był w kobietę. Boże, mogła nie znosić tej żmijki, ale gdy obserwowała Jaxa, to aż serce jej rosło rozczulone. To był prawdziwy zakochany i kochający mężczyzna. Poświęcił się związkowi, w zaparte szedł za uczuciem i gotów był na wiele zmian, aby było dobrze. Gotów był do własnych poświęceń, nie unosząc się dumą i nie chcąc zmieniać ukochanej. To że diablica go zraniła i odeszła, to było najlepsze co mogła zrobić, ale i tak struła mu kilka lat! I za to Abi szczerze jej nie cierpiała. Czasami nawet żałowała, że nie była złośliwa, że nie bawiła się kosztem zazdrości Tessy i nie przytulała do Jacksona, gdy przyjeżdżała na weekendy z Atlanty, a oni zapraszali ją do siebie na obiad. Och, wtedy by jej dopiekła. Tyle że nie mogła się tak odgrywać, bo to odbiłoby się na mężczyźnie... Jego związek był trudny i wpływał na inne relacje. A teraz ten mężczyzna wciąż się łatał i za to złość na Tessę nigdy w Abi nie wygasła.
Jax był starszy, dojrzalszy i widział więcej w świecie, doświadczył ciężkiego rozstania i to co jej się nie podobało - sam wszystko trawił. Chciała czasami wyrwać z niego ten żal i sentyment, za to wtłoczyć mu całą swoją energię to przyjmowania trudów z uśmiechem. Nie musiał jej wiele mówić, po jego oczach wiedziała, kiedy jest mu gorzej, które dni są trudniejsze i gdy sam czuje się po prostu źle. Abigail wydawała się infantylna, ale była spostrzegawcza, wrażliwa i empatyczna, rozumiała swoich bliskich. I dzisiaj gdy patrzyła mu w twarz, widziała jak rozmyśla, uciekając we wspomnienia.
- Ja jestem za młoda dla ciebie? - powtórzyła z śmiechem, odsuwając od siebie kieliszek, żeby go nie przewrócić. - Najbardziej podoba mi się to, że pozwalasz się wykorzystywać, czekam aż przyznasz że się we mnie podkochujesz - stwierdziła, parskając śmiechem.
Jakby nie patrzeć nigdy jej nie strofował. A przynajmniej nie tak, by się na niego obraziła, albo zbyt poważnie wzięła jego uwagi do serca. Żartowali razem i z siebie nawzajem, ale zawsze były to żarty, które nikomu nie dokuczały zbyt dotkliwie.
UsuńPodniosła spojrzenie, gdy Jax wstał i do niej podszedł. I uniosła ramiona, obejmując go za szyję, gdy ją mocno przytulił. Pomyślała nawet, że ona potrzebuje tego tak samo, jak i on. Wczepiła się w tego wielkiego faceta całą sobą i przycisnęła nos do jego szyi, oddychając głęboko. Nie był samotny, może się tak tylko czuł, bo myślał o byłej partnerce. A przecież otaczała go cała masa ludzi! Obróciła odrobinę głowę i pocałowała go w policzek, dalej przytulając. Wiedziała, że pił, pachniał whisky, ale zaśmiała się cicho, gdy poprosił, aby nie obalała nalewki sama. Jasne... Chciał, aby się podzieliła.
- Nie ma sprawy, Jax - powiedziała ciepło, mając na myśli może nie tylko trunek, ale i to, że dzisiaj tu przyszła.
Mieli oboje taką niewidzialną nić porozumienia. Byli razem serdeczni i pomocni, działali dla ludzi, aby im dać uśmiech i trochę więcej radości. Kochali miasteczko działanie na jego rzecz i dla mieszkańców. Ona była głośniejsza, on skromniejszy, ale byli niezwykle podobni pod wieloma względami.
Gdy Jax usiadł obok, przysuwając bliżej krzesło, podparła jeden łokieć o brzeg blatu i sięgnęła po kieliszek, bawiąc się nim kołysała palcach. Ciemny kolor słodkiego wiśniowego trunku kolorował szkiełko i spływał zaraz w dół.
- Hmm... Sporo się dzieje - przyznała. - wymieniłam stary komputer na laptopa, kupiłam też nowy terminal, ten wreszcie łapie sieć, ale wzięłam wszystko na raty, bo nie chce od razu wydawać dużych sum - zaczęła. - Myślę czy te miniaturki kosmetyków, które rodzice mają w łazienkach w pokojach, nie wymienić na pełnowymiarowe produkty... Denerwują mnie papierki , które później aalaja się wszędzie, gdy turyści wyjeżdżają po małych pudełkach, szamponach w saszetkach i żelach pod prysznic. To nieekologiczne - dodała, dzieląc się rozterkami. W sumie wszystko dotyczyło pensjonatu i nic tego, co poza nim. A jej życie przecież nie wiązało się tylko z pracą.
wasza Kruszyna
[Hej,
OdpowiedzUsuńPozwoliłam sobie odezwać się na maila z propozycją wątku.]
Powrót Olivia Mitchell do Mariesville odbił się wielkim echem wśród społeczności. Wielu sądziło, że już nigdy jej noga nie postanie miasteczku dłużej niż na kilka tygodni i to w ramach urlopu, ucieczki od zgiełku wielkiego miasta. I ona sama w sumie tak sądziła. Miała wygodne życie w Atlancie, nie narzekała na brak czegokolwiek. Atlanta była jednym wielkim udogodnieniem; różnorakie sklepy, duży wybór wszystkiego, wiele atrakcji, które sprawiały, że człowiek zawsze znalazł dla siebie jakąś rozrywkę. Mariesville było małym miasteczkiem, w jakimś stopniu nieco ograniczonym i z okrojonymi udogodnieniami dla kogoś, kto nie spędził w takim miejscu większości swojego życia.
OdpowiedzUsuńOwszem, powrót tutaj był ciężki po tych wszystkich latach. Zdążyła już nieco wchłonąć w wielkie miasto, a kilka pierwszych dni w domu rodzinnym było… dziwne. Na początku zaskoczyła ją ta cisza, która powitała ją następnego dnia po obudzeniu. To chyba było najdziwniejsze doświadczenie, a potem jakoś to wszystko się potoczyło.
Nie mogła też zrobić inaczej, niż ponownie nie wprowadzić się do Mariesville. Stan jej ojca był dość poważny, niż uważał sam chory. Zresztą, Dave Mitchell zawsze nie brał zbyt poważnie swojego zdrowia, bardziej się martwił o zdrowie swoich czworonożnych pacjentów, niż o siebie. Nauczony od małego pracy, nie potrafił wyhamować i skupić się na sobie, czego skutkiem był poważny zawał, a on niósł ze sobą długą drogę do dawnego stanu zdrowia, dlatego też Olivia szybko spakowała cały swój dobytek i wróciła do miasteczka, by zająć się kliniką weterynaryjną jak i stadniną. Te dwa miejsca były całym dobytkiem rodziny Mitchell, a ona od zawsze wiedziała, że to wszystko prędzej czy później będzie należało do niej. Prowadzenie kliniki i stadniny to nie było to samo, co praca w Atlancie. Tam odbębniła swoje osiem godzin, czasami pojechała do jakiegoś nagłego wypadku i to tyle. Tu, wracając z kliniki, szła pracować w stadninie, bo zawsze było coś do zrobienia. Zarywała noce, żeby zapoznać się ze wszystkimi papierami związanymi z lecznicą, musiała przejąć wszystkie faktury i inne rzeczy, które zostały niedokończone przez ojca. Musiała pamiętać k tak wielu rzeczach, że czasami zasypiała w ciągu sekundy, a te kilka przespanych godzin, wydawały się dla niej kwadransem.
Jednak nie narzekała, nie miała tego w zwyczaju, bo przecież bardzo dobrze wiedziała na co się pisze, i nie w głowie jej było, żeby podjąć taką a nie inną decyzję.
Ten sobotni wieczór był jednym z niewielu, który był spokojny. Żadnych telefonów, żadnych nagłych wypadków. Nic, tylko błogi spokój, który w pierwszych chwilach wprowadził ją w małe zakłopotanie, czy aby na pewno może pozwolić sobie na oddech. Wszystko jednak w dniu dzisiejszym chodziło jak w zegarku, tak więc wieczór spokojnie poświęciła na spędzenie czasu z obiema babciami i dała się tym samym złapać w świetną pułapkę.
UsuńKiedy usiedli na huśtawce, Olivia poczuła na swojej twarzy delikatny, aczkolwiek przyjemny wiatr. Nadal był ciepły, ale mimo wszystko wprawiał jej ciało w dreszcze, choć i one należały do przyjemnych. Odetchnęła głęboko, łapiąc się na tym, jak intensywny zapach jabłek poczuła. A może to tylko jej wyobraźnia płatała jej figle?
— Kolejny plan to będzie pomóc Ci w restauracji? Podobno jesteś zbyt powolny, jak na kucharza — zaśmiała się, żartując ze słów jego babci. Cóż, miał rację, Dorothy była błogosławieństwem jak i jednoczesnym przekleństwem, a końcu sama Olivia nieraz się o tym przekonała. Starsza kobietę darzyła uczuciem, wręcz traktowała ją jak własną babcię, i dokładnie wiedziała, co czego była zdolna. Wiek starszej pani nie grał tu w ogóle roli, a patrząc po tym, jak sprawna była, zapewne nie czuła się na tyle, ile lat już miała.
— Radzę sobie. Jeszcze jest trochę chaotycznie, ale w końcu wszystko się uspokoi. Nie chce w żaden sposób ingerować do pomocy taty, bo ma teraz odpoczywać, ale on wręcz nie może wytrzymać w domu. Mama biega za nim ze ścierką i ciągle gani za to, że coś robi, a nie siedzi w fotelu. Nie potrafi zrozumieć, że ten człowiek nie potrafi inaczej — zaśmiała się cicho, kręcąc przy tym głową na boki, by w końcu spojrzeć na Jacksona. Złapała się na tym, że naprawdę wydoroślał. Nie wiedziała jak to nazwać, ale jego spojrzenie nie było już takie jakie zapamiętała. Teraz było bardziej poważne, choć nadal pewnie gdzieś się tam głęboko tliły te ogniki, które pamiętała.
Uśmiechnęła się, siadając wygodniej na huśtawce.
— Nie masz przypadkiem za dużo pracy? Aż tak się nudzisz? Jeśli tak, to zapraszam jutro do stadniny, na pewno znajdę Ci jakąś pracę. Wywożenie siana z boksów może być? — rzuciła, może nieco zaczepnie. Oczywiście, że nie wymagała od niego, aby przyszedł i jej pomagał, choć coś czuła, że jego odpowiedź będzie raczej twierdząca i zapewne jutro pojawi się w jej rodzinnej stadninie.
Olivia
Dni spędzone w malutkim Mariesville zdają się jej zlewać w jedno. Każdy z nich przepełniony jest cierpieniem spowodowanym zdecydowanie zbyt nagłym odejściem z jej świata Liama. Ciekawskie a zarazem pełne współczucia spojrzenia jakimi obdarzają ją zza firanek sąsiedzi, gdy przemierza uliczki miasteczka też nie pomagają przegonić wszechogarniającego bólu jaki przeszywa serce Manar za każdym razem, gdy budząc się w pokoju, który wcześniej zajmował jej ukochany, uświadamia sobie, że on być może unosi się teraz tuż obok niej jako duch. Skrywa wówczas twarz w miękkim kocim futrze i wybuchając rzewnym płaczem, zastanawia się jak by to było również zniknąć. Stać się jedną z tych przezroczystych istot. Nie musieć codziennie przechodzić przez to piekło. Wie jednak, że lada moment otworzą się drzwi, a stojąca w nich teściowa stwierdzi, że najwyższy czas po raz kolejny uśmiechnąć się do świata. Bo przecież nie warto rozmyślać o samobójstwie z powodu kogoś, kto i tak nigdy nie był jej warty. Skoro nawet matka mężczyzny, którego tak bardzo kochała potrafi to zauważyć, czemu ona nie jest w stanie zaakceptować tego drażniącego faktu ? Przecież powinno być jej znacznie łatwiej, w końcu teoretycznie nie łączyło jej z nim nic więcej oprócz ślubu. A jednak z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu jej serce nadal się do niego wyrywa, zaś nogi słysząc gdzieś w oddali znajomy ton gitary basowej instynktownie rwą się do biegu. Tylko ta niewielka część zdrowego rozsądku, która wciąż w niej pozostała, utrzymuje je w ryzach. Ostatecznie dźwięki te, choć łudząco podobne do tych, które prowokował jej drogi mąż nie pokrywają się z nim w stu procentach. Czegoś im brakuje, czegoś ulotnego, czego nie umie nawet zdefiniować, ale tak właśnie jest.
OdpowiedzUsuńByć może dlatego głównie aż z takim utęsknieniem czeka aż słońce wreszcie schowa się za horyzontem, a mieścinka ułoży się do snu. Dopiero wtedy może przestać udawać. Nałożyć sportowe ubranie, narzucić na głowę kaptur od bluzy i wraz z Marsem ruszyć w ciemność. To chyba właściwie jego wieczna obecność u boku pozwala jej jeszcze całkiem nie zwariować. Tylko on łączy ją z dawnym, pełnym szczęścia ja tak jakby przynajmniej drobna cząstka jego dawnego pana przeniosła się na psiaka. Być może brzmi to absurdalnie, ale skoro choć trochę pozwala jej zapomnieć o bólu, nie może narzekać. Musi przecież się przed kimś wyżalić, a on przynajmniej nie może jej zdradzić.
Manar [Przychodzimy z obiecanym zaczęciem.]
[Przepraszam za ten lekki poślizg czasowy. Mam nadzieję, że rozpoczęcie jest git i dobry kierunek obrałam, hehe.]
OdpowiedzUsuńJordyn nie bała się zmian. Doskonale zdawała sobie sprawę, że są one naturalnym zjawiskiem i czasem po prostu nie da się im zapobiec, trzeba się z nimi pogodzić. Nawet jeśli to wydaje się bardzo trudne, a wręcz niemożliwe. Ponieważ wszystko się zmienia. Nieustannie. Czasem bezpowrotnie. Nic nie jest dane na zawsze.
Dlatego tak „łatwo” przyszło jej całkowite odcięcie się od przeszłości i rozpoczęcie nowego, miała nadzieję, że lepszego życia w samotności. Cóż, nie zupełnie samotności, bo z dwoma kotami, ale bez drugiej połówki.
Pewnego dnia przechadzała się uliczkami Mariesville w poszukiwaniu… właściwie sama nie wiedziała dokładnie czego. Być może po prostu chciała trochę pospacerować po mieście. Bez wyraźnego celu. Dla samej satysfakcji z chodzenia po mieście. Uznała, że to najlepszy sposób, aby je lepiej poznać.
W końcu nadeszła pora lunchu i Jordyn zrobiła się nieco głodna, dlatego postanowiła odwiedzić jedną z restauracji niedaleko kamienicy, w której mieszkała. Była niemal pewna, że kiedyś już w niej była z Sereną, jeszcze zanim się sprowadziła do Mariesville. Rozejrzała się po wnętrzu lokalu. Kilka stolików było zajętych, ale bez problemu znalazła miejsce też dla siebie.
Zaczęła przeglądać kartę pełną różnego rodzaju dań opartych na stekach. Wszystkie wydawały się niesamowicie smaczne. Nie wiedziała na który się zdecydować. Na co dzień nie jadła takich potraw, ale od czasu do czasu mogła sobie na to pozwolić. Lubiła próbować nowych rzeczy, nowych smaków.
— Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia na co mam ochotę. Jestem tu może drugi raz. Mógłby mi pan coś polecić? — Zapytała uprzejmego mężczyzny, który przyszedł odebrać jej zamówienie.
Jordyn
Abigail chciała się kiedyś zakochać. Oszaleć tak do zawrotów głowy, motyli w brzuchu i utraty tchu. Chciała kiedyś pokochać tak mocno, że reszta świata poza tą jedną osobą wyda się wyblakła. Chciała aby gwiazdy zstąpiły nisko, aby było namiętnie, totalnie uroczo i pięknie, bez oglądania się za siebie. Ale chciała też, aby ta miłość była czysta i głęboka, a także stabilna i silna. Chciała też wierności, lojalności, zrozumienia i pełnej swobody. Chciała być czasem trochę słabsza i się tego nie wstydzić i zwariowana z niespożytymi zapasami energii i aby każda z jej odsłon była kochana. Chciała móc powiedzieć co myśli i pokazać swoje uczucia bez obaw, że zostanie wyśmiana. Chciała takiej miłości, której pozazdrościć może jej cały świat. Chciała chyba niemożliwego. Była romantyczką, wierzyła w te durne romanse literackie i szczęśliwe zakończenia w filmach. Nie miała wiele doświadczenia, ale też to które zdobyła było średnie. Za to była młoda i zupełnie się tym nie przejmowała! Właściwie... Odcięła się od tej sfery życia. Tak było prościej.
OdpowiedzUsuńUniosła kieliszek do ust i upiła niewiele, zerkając na Jaxa z rozbawieniem.
- Jasne, takie masz kruche serce, że nie chcesz się ze mną umawiać i nie pozwalasz mi się odwiedzać w restauracji! - fukneła świdrując go po chwili groźnie. A potem się roześmiała z własnych słów i aż zasłoniła twarz dłonią, czując że mimo wszystko się rumieni. Te ich żarty czasami trącały takie struny w jej duszy, którym od dawna pozwalała głęboko spać. Nie wiedziała sama, jak się z tym czuć.
Nadal pamiętała, że zwrócił jej uwagę, gdy weszła mu do kuchni w rozpuszczonych włosach, a on kończył danie dla klientów. Oczywiście żaden włos jej do talerza nie wpadł i by nie spadł z jej głowy, bo stała kilka kroków obok, ale dostała burę.
Założyła ręce na piersi i cmokneła, opanowując się. Jax był zdroworozsądkowy, ale czasami zapominał, że nie jest emerytem, a zachowywał się czasami gorzej od jej ojca! Mocno jej bratował, pouczajac ją niekiedy za długo i za ostro jej skromnym zdaniem. Nigdy nie mówił jej co powinna, a czego nie powinna robić, ale jego opinie wywierały na nią wpływ i niekiedy wwiercały się w jej głowę jak wiertło, zakleszczając wątpliwości jak imadło w miejscu, przez co dłużej musiała zastanowić się nad swoimi decyzjami. Bardzo mu ufała i niezwykle ceniła sobie jego zdanie, niekiedy więc pierwszą i naturalna myślą było, by do niego dzwonić lub pójść po poradę w przypadku jakiś rozterek. Jacksona był starszy, ale przede wszystkim niezwykle rozważny i nie podejmował impulsywnie wielkich decyzji. Abigail co prawda rozsądku nie brakowało, ale była w gorącej wodzie kąpana i potrzebowała kogoś z kto ją przytrzyma przy ziemi, nim nie poleci z fantazją za daleko.
Zanurzyła wargi w nalewce i pochyliła głowę, chcąc ukryć uśmiech. Nie mogła się powstrzymać dzisiaj. Oczywiście że nadal stroiła sobie z niego żarty. Często tak się droczyli, ale w istocie było to ważne pytanie. Czy mogliby widzieć w sobie kogoś więcej? Czy mogliby być dla siebie kimś bardziej wyjątkowym w tym romantycznym znaczeniu? Nie wiedziała... Nie sądziła, by Jax był w stanie popatrzeć na nią w ten sposób. Zresztą w jego życiu było już kilka ważnych kobiet, w których widział partnerkę dla siebie i ona chyba nie przypominała żadnej z nich. A już na pewno nie przypominała Tessy, którą kochał tak mocno, że nawet długi czas po jej odejściu, wciąż ją wspominał. A Abi nie chciała walczyć z czyimiś wspomnieniami, to na pewno. Wiedziała za to na pewno, że nie może sama się związać z kimś, kto nie spodoba się albo sam nie polubi Jacksona, w tej kwestii myśleli podobnie.
Odchyliła się na krześle, przytrzymując krawędzi blatu i pozwoliła aby mebel zachwiał się na tylko tylnich nóżkach. Musieliby wypić nalewkę do dna, aby straciła równowagę i nie zapanowała nad pozycją, ale uśmiechnęła szerzej, dostrzegając spojrzenie Jaxa. Był kochany w tej swojej nadopiekuńczości, nawet jeśli martwił się o nią czasami na zapas. Uniosła kieliszek do ust i już bez rozdrabniania się, upiła większy łyk, aż przepaliło jej gardło
Usuń- Nie wiem czy to coś ułatwi, ale wyjdzie taniej i zdrowiej dla wszystkich. Daj spokój, to tylko miniaturki mydeł, Jax - stwierdziła, z śmiechem na widok jego miny , a potem aż poleciała do przodu i gdy kant stołu wbił jej się w brzuch, to jęknęła.
Spojrzała na Jaxa spod byka. Nie lubiła rozmawiać o pieniądzach, bardzo ją to krępowało. Chciała się kiedyś pochwalić rodzicom, ile osiągnęli razem, bo ona przecież sama nie pracowała na powodzenie prosperowania usługi. Chciała się pochwalić braciom Moore, może na uroczystym obiedzie a restauracji Jacksona, że osiągnęła więcej niż marzyła! Ale nie chciała się zapożyczać, ani rozpowiadać o swoich planach i o tym, ile kosztowała ich realizacja. Działała cicho, skromnie, ale konsekwentnie parła do przodu. Szła drobnymi kroczkami. Sięgnęła jego dłoń i objęła ją, splatając ich palce. Uśmiechnęła się lekko i cmokneła znowu, ale tym razem bez dezaprobaty.
- Jeśli popełnię błąd, to będzie to moja lekcja, ale wiem, że jesteś obok. Dziękuję - odpowiedziała, była mu wdzięczna. Wierzył w nią tak mocno, że czasami to on ciągnął ją za uszy do góry, gdy miała słabsze momenty. Nie widział tego może, bo słabiej pokazywała po sobie, gdy coś sprawiało jej dylemat, albo trudność, ale on też był dla niej wspaniałym pocieszycielem. - A ty zbieraj dużo hajsu, zarabiaj tak, żeby mnie zabrać na Festiwal Jabłek w tym roku i kupić kilka pamiątek! I ciasta, chce zjeść dużo - dodała z śmiechem i dopiła kieliszek nalewki, stawiając szkiełko głośno na blacie, a więc domagając się dolewki.
Znów złapała za krawędź blatu i odchyliła się z krzesłem w tył, przechylając mocniej na tylnych nóżkach. Mimo droczenia się, był to temat bardzo intrygujący. Dlatego spojrzała na Jaxa, a jej usta rozciągnął szelmowski uśmieszek. I dobrze że oboje byli już wstawieni, jej się też udzielił filozoficzny nastrój.
- Nie przeszkadzałaby ci różnica wieku? - przechyliła głowę i uniosła dłoń, aby zaczesać mu sterczący włosek przy skroni w tył. - Ani to jak często i głośno się śmieje? Ani to jak dużo mówię? To że mam małe cycki i jestem bardziej chuda niż zgrabna? Albo że nie chce nic więcej niż to, co już mam? - wymieniła kilka docinków, jakie kiedyś usłyszała, jakie zapadły się w niej tak głęboko, aż wgryzły bezlitośnie już chyba na zawsze w młode i nadszarpnięte serce dziewczyny. - Mogłabym się w tobie podkochiwać - stwierdziła z namysłem, łapiąc znów za stół dwiema dłońmi, bo krzesło zachybotało się mocniej , aż drgnęła. - W tej alternatywnej rzeczywistości - sprostowała szybko i przyciągnęła się do blatu, aż nogi huknęły o podłogę, gdy siedziała jak się należy.
Spuściła wzrok i sięgnęła po kolejny nalany kieliszek. Specjalnie mu dziś przyniosła wiśniową nalewkę, bo wiedziała jak przepada za tym smakiem. I pożałowała, że nie ugryzła się w język. Nie dzieliła się z tym, co jej głęboko doskwiera, a Jaxa nie chciała dodatkowo martwić. I nie miało to nic wspólnego z zaufaniem, Abigail taka była, że lubiła gdy ludzie widzieli ją uśmiechniętą. Sama siebie też taką lubiła.
Abi
Dorothy Moore była niemożliwa. Nie znała słowa nie, a wszystko musiało być tak, jak ona chciała. Olivia nie raz się k tym przekonała, że ich babcie miały momentami zbyt wielki wpływ na wszystko, ale też to właśnie one jakoś to wszystko ze sobą trzymały. Mitchell nawet nie chciała wybiegać myślami w przyszłość i zastanawiać się, co to na przykład będzie, jeśli pewnego dnia zabraknie Rose. Aż pokręciła głową na boki, jakby tym gestem chcąc odgonić źle myśli.
OdpowiedzUsuńRose Mitchell na razie trzymała się świetnie, i nie wyglądało, a u miała e planach szykować się na tamten świat. I oby jak najdłużej, bo przecież była spoiwem całej jej rodziny!
Owszem, jej powrót był trudny. Miała poukładane życie w Atlancie, które od kilku lat, niezmiennie, biegło wyznaczonym przez Olivie torem. Lubiła je - było spokojne, nudne i tak do niej pasujące. Długo szukała tego balansu, który w końcu, któregoś dnia udało jej się złapać. Sen, praca, siłownia, co któryś weekend spotkanie w barze ze znajomymi. Czasami dla rozrywki jakaś randka z tindera, bo przecież nie chciała zamykać się na potencjalny związek, jednak w dzisiejszych czasach ciężko było kogoś znaleźć, a może to ona była zbyt wybredna. Chyba za bardzo rozpamiętywała, szczególnie związek z Jacksonem. Po latach dopiero zrozumiała, że mogła walczyć, a nie odpuszczać tak łatwo. Teraz może miałaby poukładane życie, rodzinę, dzieci i dom.
Dla niektórych z miasteczka była już starą panną, i czasami w sumie tak się czuła. Wiedziała, że z każdym rokiem nie młodnieje, że jej czas leci i niejedna kobieta na jej miejscu zapewne zrobiłaby wszystko, aby tylko spełnić marzenie k posiadaniu rodziny. Olivia jednak pogodziła się z tym, że chyba los napisał dla niej nieco inny scenariusz i tak widocznie miało pozostać.
Przybywając tu ponownie, Olivia Mitchell miała nadzieję, że się odnajdzie. Na razie czuła się nieco obco, może też trochę wykluczona po tak długim czasie ze społeczności. Wielu, jakby nagle nabrało do jej osoby dystansu, choć znali ją nie od dziś.
— Wytłumacz to mamie. Jeśli facet się nie uspokoi, to za niedługo oboje będą po zawałach. On, przez przepracowanie, a ona z nerwów. A ja wtedy oszaleje z nimi — zaśmiała się, choć taka była prawda. Jej rodzice kochali się szalenie, ale również jak nikt działali sobie na nerwy. Ich relacja była pełna różnych emocji, słodko-gorzkich, a mimo to wciąż przy sobie trwali, tworząc dziwny, chaotyczny związek. To chyba Olivia lubiła w nich najbardziej, że nie byli tacy „zwykli” a pozwalali sobie na wiele emocji. Nie udawali, że zawsze było między nimi idealnie, bo każdym ma kryzysy, ale zawsze udawało im się jakoś je przepracować i być ze sobą, mimo wielu przeciwności losu.
— Siano nie odpowiada? Okej, w stadninie jest jeszcze wiele rzeczy do naprawy. Dostaniesz całą skrzyneczkę narzędzi i zamienia się w złotą rączkę. Tylko pamiętaj, Jack. Tata będzie robił wszystko, żeby Ci pomóc, ale masz być konsekwentny, Ty również odsyłasz go na kanapę — nagle złapała się na tym, że jest jak dawniej. Bo przecież Jack nieraz przychodził do nich, by pomóc w stadninie. To było dziwne uczucie; tak dobrze znane, a jednak teraz, po tylu latach dla niej obce. Nie wiedziała, czy po tym jak zerwali, a ona wyjechała, Jack nadal czasami pomagał jej rodzinie, choć podejrzewała, że tak mogło być. David i Andrea bardzo żałowali tego, że związek Jacksona i ich córki się zakończył, a każde z nich poszło swoją drogę. Traktowali go jak syna, widząc, jak wiele znaczył dla ich córki i nigdy nie byli przeciwko nim.
Usuń— Dorosłość jest ogromną bzdurą. Nie wiem czemu kiedyś tak bardzo chciałam być dorosła. Przeraża mnie to wszystko momentami. Gdyby choć na moment można było się cofnąć do dziecięcych lat, nie wahałabym się i zrobiła to. W sumie, do nastoletnich również — stwierdziła z uśmiechem. Nie przyznała się, że chyba najchętniej to wróciłaby do czasów, kiedy się poznawali, do ich związku i wszystkich tych momentów, które przeżyli u swego boku.
Olivia kiwnęła lekko głową, gdy wspomniał o Nowym Jorku. Nie wiedziała, czy powinna mu powiedzieć, że ona kilkakrotnie odwiedziła to miasto. Czuła, że gdyby to powiedziała, to tak, jakby pozbawiła ich tego wspólnego, nigdy nie zrealizowanego marzenia.
— Zawsze możemy to zrobić. Nikt nam nie broni, Jack — odpowiedziała w końcu. Kąciki jej ust znów uniosły się lekko ku górze. Podobała jej się ta wizja, wspólny wypad do Nowego Jorku. Tak, zdecydowanie widziała tam ich dwójkę. Przymknęła oczy, zatapiając się w tych marzenia, ale nadal uważnie go słuchała. Miał rację, życie w Mariesville nie było tak ekscytujące jak w jakimś wielkim mieście, ale nadal miało swój urok.
W końcu, po dłuższej chwili i Olivia odważyła się spojrzeć na Jacksona. Wiedziała, że nie kłamał i naprawdę cieszył się z jej powrotu. Zrobiło jej się przyjemnie ciepło, na myśl o tym, że on pomimo wszystkiego nadal jest jej tak bliski.
— Nawet nie wiesz, jak miło mi słyszeć takie słowa — przyznała. Odgarnęła za ucho kosmyk ciemnych włosów.
— Też mi Ciebie brakowało.
Olivia
Trzeba by było być kobietą, by zrozumieć rozterki Abigail. Na zewnątrz jej osoba była kolorowa, krzykliwa, a nad nią grała wesoła muzyczka. Była wesoła, roześmiana, roztaczała wokół siebie iskrę radości. Mówiła dużo i szybko, miała w sobie niespożyte pokłady energii, pomagała i zapędzała do pracy innych, bo nie znosiła lenistwa. Wszędzie jej było pełno, bezkompromisowo wchodziła do ludzkiego życia jak huragan, ale nie po chamsku z buciorami, a z wyczuciem. Nie brakowało jej delikatności, choć nie należała do najelegantszych panien w okolicy. Była piękna i wrażliwa w środku i czekała, cierpliwie, nie oszukując samej siebie i nie szukając na siłę, aż znajdzie się ktoś z kto ją dostrzeże. Marzyła o tym, by znalazł się mężczyzna, który kiedy ją pozna, zakocha się w niej jeszcze bardziej. Dobrze, trzeba to przyznać, że była też ociupine próżna. Miała typowe kobiece słabostki, lubiła komplementy, ale nie była na nie łasa, mogła z przyjemnością przyjąć czekoladki, nawet jeśli była szczupła i jadła zdrowo. Chciała być doceniona jako kobieta i poczuć się piękna. Nawet jeśli była chuda, seksowne kiecki wisiały jej na biuście i musiała zakładać staniki z pushupem, a od spędzenia romantycznego wieczoru w restauracji wolała w tej restauracji stanąć na zmywaku, żeby pomóc w ogarnianiu i szybciej wrócić wspólnie do domu. Była może zbyt żywiołowa i trudno było nadążyć. Trudno... Kiedyś na pewno spotka kogoś, kto zobaczy w niej więcej. I nie będzie uważał, że jest za blada i za ruda. Ale to wszystko kiedyś, bo chwilowo Abi nie szukała nikogo i miała nawet wrażenie, że to jeszcze nie jest dla niej czas na jakieś głębsze relacje. Zresztą kogo miałaby nowego poznać w Mariesville , w którym zna już wszystkich? Musiała się skupić na pensjonacie, tego chciała, tylko... Czasami budziły się w niej tęsknoty i sentymenty, to czego nie pokazywała na zewnątrz. Jax znał ją zbyt dobrze. Potrafił odblokować w niej wszystkie zamki i otworzyć wszystkie jej wewnętrzne skrytki.
OdpowiedzUsuń- Jasne, jakie to typowe! - burkneła. - Wszystko jest nasze i we wszystkim jesteśmy razem, ale kuchnia jest twoja... Przecież i tak tam wejdę, choćby oknem! - zaśmiała się, przechylając w jego stronę, aby lekko tracić go łokciem. Dobre sobie... Jax może i był właścicielem restauracji, ale jego załoga i tak ją uwielbiała. I strasznie się facet rządził!
Patrzyła na niego w milczeniu, słuchając wszystkiego co mówił. Spoważniała, czując jak robi jej się ciepło na sercu. Był niesamowity. Ciepły, troskliwy, zaradny i dzielny. Potrafił słuchać, a nawet jeśli był nadopiekuńczy i ją wkurzał tym, jak bardzo chce trzymać ją pod kloszem ochronnym przed światem, to jednak wiedziała, że ani nie wątpi w jej decyzje, ani ich nie podważa. Ufała mu. Czuła się przy nim bezpiecznie i była sobą. I gdyby nie znała go od zawsze, już dawno sama by mu się oświadczyła. Był dobrym człowiekiem, a przy okazji facetem idealnym. I kiedy się droczyli, a potem przechodzili na delikatne osobiste tematy, nie bała się z nim rozmawiać. W ogóle przy nim gdy się nie wahała, mówiąc co czuje i co na w głowie.
- Cholera, Jax - sapnęła, czując że policzki ma gorące i pewnie ciemnobordowe. Uniosła dłoń i jeszcze raz przeczesała mu włosy znad oczu, ale nie musiała tego robić, bo wcale żaden kosmyk nie opadał mu na czoło. - Myślę, że kochałabym cię bardzo mocno, całą sobą - przyznała. Nie byłoby to trudne, wiedziała o tym. W tej alternatywnej rzeczywistości, dodała w myślach.
Jax był wspaniały, ale miał pecha do miłości. Abi za to uważała, że zasługuje na te najpiękniejszą i najmocniejszą, wielką i wieczną. Taką bez wątpliwości, bez wahania, o której się mówi w okolicy z zachwytem latami. Wiadomo, że dni są dobre i złe, trafiają się gorsze i słabsze momenty w związku, ale gdy patrzyła na przyjaciela , widziała jak zależy mu na ludziach, jak jest łagodny i wyrozumiały. Zdecydowanie zasługiwał na kobietę, która, gdy przy nim stanie, zawsze będzie przy nim bez względu na wszystko. I że będzie widzieć w nim wszystko to co Abi i inni mieszkańcy Mariesville, że on skoczyłby dla ukochanych w ogień.
UsuńOparła łokieć o stół i podparła na dłoni brode, słuchając go z pewnym rozmarzenia. Mówił takie ładne rzeczy. I potrafił czarować, to aż dziwne, że nikogo nie miał. Może trzeba by było mu odsunąć jakąś miłą pannę? W sumie Abi nigdy nie bawiła się w swatkę, ale kto wie... Tyle że nie chciała nikogo widzieć obok Jaxa, bo... Na litość boską, czy znajdzie się godna go kobieta?
Wyprostowała się i dopiła kieliszek na raz w ślad za nim. Zakasłała, bo aż zapiekło ją w gardle, a gdy Jackson wstał, nie musiał jej namawiać. Ruszyła za nim. Nawet więcej, nią ziela rozbieg i wskoczyła munna plecy, obejmując go mocno z przodu. Ugryzła go w ramię, a potem na przeprosiny pocałowała to miejsce na jego koszulce z odbitymi zębami.
- Fuj, żylasty jesteś - stwierdziła z śmiechem i pociągnęła kolana wyżej, aby się go mocniej uczepić. A jakby ją w ogóle złapał, to już byłoby świetnie, bo nie zsuwałaby się z jego pleców. I w takich chwilach ten mały biust na prawdę był błogosławieństwem, bo mogła nie czując się niezręcznie, przytulić się do pleców przyjaciela.
- Ja nigdy nie marudzę! - żachnęła się, przyciskając dłonie z przodu na jego torsie. Czuła jak stabilne i mocne ma serce. - Jax... Czy ty w ogóle umiesz flirtować? - spytała nagle, gdy ruszył ku kanapie. - Ej! Nie mamy nalewki! - zawołała jeszcze oglądając się za sobą do kuchni, aż puściła go jedna ręką i wygięła się pod niefortunnym kątem, aż poleciała w tył!
Abigail poza grawitacją
Nikt przecież nie obiecał jej, że będzie łatwo. Że nie przyjdzie jakiś trudny moment w życiu, któremu będzie musiała stawić czoła, bo życie było przewrotne. Teraz, po tych wszystkich chwilach stresu, Olivia cieszyła się ogromnie z tego, że jej ojcu nic nie było, k powoli wracał do zdrowia. Dla każdego z jej rodziny najważniejsze było to, by David mógł wrócić do sprawności sprzed zawału. By mógł nadal cieszyć się życiem i robić to, co tak bardzo kochał. Milo również było mieć w tym wszystkim obcych ludzi, którym również zależało na jej ojcu. Mama ciągle jej mówiła, ile pomocy dostali, kiedy Olivia jeszcze w stu procentach nie mogła być w domu i zamykała wszystkie sprawy w Atlancie. Przynajmniej nie martwiła się tak bardzo o to, że wszystko zostało na głowie Andrei, że miała jakieś odciążenie w postaci przyjaciół rodziny. Andrea również kilkukrotnie wspominała, że i Jackson nie odmówił im pomocy, za co Olivia był mu bardzo wdzięczna. Bo przecież nie musiał tego robić, miał tyle spraw na głowie, a mimo to wziął sobie kolejną, jakby nie patrząc.
OdpowiedzUsuńOlivia odwzajemniała uśmiech, nie komentując jego słów w żaden sposób. Mógł jednak wywnioskować, że ona dokładnie o tym wiedziała. Nie wiedziała, czy Jack darzył sentymentem jej osobę, czy ich wspólne wspomnienia. A może jedno i drugie? Ona jednak, też nie umiałaby mu odmówić, gdyby o coś poprosił. Nadal, po tylu latach był jakąś ważną częścią jej życia. Nadal nosiła go w sercu i wspominała wszystko, od czasu do czasu. Owszem, był w jej życiu taki moment, że chciała zapomnieć o nim i o tym, co ich łączyło, ale nie potrafiła. Ciągle w innych mężczyznach szukała choć kawałka jego. Cząstki charakteru, cienia uśmiechu, czy chociażby spojrzenia. Nigdy nie znalazła, bo przecież Jackson był tylko jeden.
Na początku była zła na niego, że podjął taką decyzję. Że nie spróbował tego wszystkiego zatrzymać, choć ona tyle razy powtarzała, że przecież Atlanta nie jest tak daleko i jakoś dadzą radę. On jednak był nieugięty, uparty w swojej decyzji, a ona w pewnym momencie też odpuściła. Jack dokładnie wiedział, jak ważne dla niej było skończenie studiów, ale nie widział siebie w wielkim mieście. Olivia nie rozumiała, czemu nie chciał spróbować, i miała do niego o to ogromny żal, ale z czasem on zelżał, aż w końcu całkowicie zniknął. Każde z nich skupiło się na swoim życiu, choć i u niej zdarzały się momenty, że po prostu zastanawiała się, jakby to wszystko wyglądało, gdyby potoczyło się zupełnie inaczej. Pewnie już dawno byliby po ślubie, mieli dzieci i całkiem spokojne życie.
UsuńTeraz każde z nich dźwigało swój ciężar, i było doświadczone. Ona już nie była nastolatka z wielkimi marzeniami i chęcią odkrycia nowego życia. On spełnił swoje marzenia, rozwiódł się, a mimo to, na jego twarzy wciąż gościł uśmiech.
— Jest tam głośno i tłoczno, jeszcze bardziej niż w Atlancie, mam wrażenie. Z każdej strony ktoś Cię otacza, coś mówi, a jak się dobrze wsłuchasz, to wyłapujesz różne języki. Podobało mi się tam, ale Niwy Jork jest dla mnie fajną opcją do zwiedzenia, nie mogłabym tam jednak mieszkać — stwierdziła. Po latach zauważyła, że jednak duże miasto chyba nie jest dla niej. Dopiero po latach doceniła tą ciszę i spokój Mariesville.
— Czemu miałbyś nie usłyszeć? Jesteś moim przyjacielem, więc nie muszę niczego przed Tobą ukrywać — powiedziała. No właśnie, czy był jej przyjacielem? To na razie było jedyne, słuszne określenie, które przyszło Olivia na myśl, choć z drugiej strony bardzo bolesne. Nadal, po tylu latach, jakaś jej cząstka chciała, aby był zdecydowanie kimś więcej, ale tego już powiedzieć nie potrafiła.
Uśmiechnęła się lekko, podnosząc głowę nieco w górę, by spojrzeć w niebo.
— Uczyłam się. Najpierw życia w Atlancie, a potem na studiach. A po studiach uczyłam się zawodu. Później pracowałam, wracałam do mieszkania i tak w kółko w ciągu tych wszystkich lat, bo chyba Dave zaszczepił we mnie swój pracoholizm — zaśmiała się, jednak taka była prawda. Jej życie nie było jakoś wyjątkowo rozrywkowe.
— Czasami pozwoliłam sobie na jakieś wakacje, odpoczynek. A teraz z powrotem jestem tutaj. Moje życie nie było jakieś super w tej Atlancie, jak wielu stąd myśli. A Ty Jack? Co robiłeś przez te wszystkie lata?
Olivia
Każda impreza z okazji końca sezonu pozostawała po sobie, koniec końców, bardzo miłe wspomnienia, budzące na twarzy Eloise uśmiech. Było ich na tyle dużo, by zapominała, aż do kolejnej, z iloma problemami i zadaniami wiązała się organizacja tego wydarzenia. O spaniu dzień przed właściwie nie było mowy, głowa była zbyt wypełniona najgorszymi scenariuszami, które mogły się wydarzyć. Później też nie, bo od samego rana trwały najgorętsze przygotowania, a później, gdy ostatni turyści udawali się na spoczynek, by następnego ranka spakować rzeczy i wyjechać, trzeba było po całym przyjęciu posprzątać. Później też trzeba było posprzątać domki. A później zająć się milionem innych rzeczy, o których myślała chyba tylko ona i menadżer rancza, bez którego już dawno prawdopodobnie padłaby trupem.
OdpowiedzUsuńI bez swoich przyjaciół.
Jakakolwiek prośba o pomoc z trudem przechodziła Eloise przez gardło. Od czasu zaginięcia Ellie nauczyła się, że jest zdana sama na siebie, a później jeszcze przyjęła na swoje barki ciężar istnienia rancza. Z matką nie miała żadnego kontaktu, ojciec był, jednak jedynie ciałem i to już nie do końca sprawnym. Musiała się jakoś trzymać, radzić sobie, bo od tego zależało zdecydowanie zbyt wiele. Miasteczko widziało więc właścicielkę rancza jako osobę, która rzeczy niemożliwe czyni na jutro, a z cudami trzeba trochę poczekać, nawet jeśli w środku miała ochotę krzyczeć i płakać. Nie mogła jednak tego zrobić, bo kto wtedy zająłby się tym wszystkim?
Nie miała najmniejszych wątpliwości, że nie dałaby rady utrzymać tego pozoru, gdyby nie między innymi Jax. Odkąd cztery lata temu nie wytrzymała i pękła właśnie tuż przed przyjęciem, nie musiała go o nic prosić. Po prostu w określonym dniu stawiał się, by użyczyć swoich rąk akurat do tego, do czego ich brakowało, a że był genialnym kucharzem, to zazwyczaj lądował właśnie w kuchni. Eloise z uśmiechem wspominała, jak za dzieciaka próbowali eksperymentować z różnymi smakami, czyniąc chaos w kuchni. Różnica polegała na tym, że on stał się prawdziwym mistrzem w tej dziedzinie, a ona nadal potrafiła koncertowo spieprzyć najprostsze dania.
Zewnętrzna, drewniana kuchnia z ogromnymi oknami i wahadłowymi oświetlona była tego wieczoru milionem lampek. Wokół już gromadziły się osoby, zwabione smakowitymi zapachami, ktoś stroił gitarę, aby przy wspólnym ognisku nie wydała z siebie najmniejszego fałszywego dźwięku. Dostawca oczywiście się spóźnił, zgarnął potężny opieprz przez telefon, jednak w końcu się zjawił, a resztę magii poczynił właśnie Jax, sprawiając, że to, co najważniejsze, czyli wyżerka, będzie gotowe na czas.
Właśnie skończyła rozmowę, gdy usłyszała wołanie przyjaciela. Podeszła do niego, wpychając telefon do kieszeni, i przejęła łyżkę, by spróbować sosu.
– Okropny. Nie dawaj nikomu – powiedziała zdecydowanie mało wiarygodnie, bo wypowiadając dokładnie te słowa, zamoczyła liść sałaty w dressingu i wpakowała go sobie do ust. Zawsze tak mówiła, gdy nie miała żadnych zarzutów co do przygotowanego przez niego dania. W tej jednej kwestii była samolubna – chciała mieć całość dla siebie.
Inna rzecz, że ten liść sałaty był jej pierwszym posiłkiem od śniadania, które jadła o piątej rano. Narzekanie Grace, że powinna coś zjeść bo padnie trupem, nie nadążało za nią, gdy ganiała w tę i z powrotem. Chwyciła jeszcze jeden liść, zupełnie jakby to miało wystarczyć. Skinęła krótko głową, gdy wspomniał, że jest już prawie gotowy.
Usuń– Za chwilę przywiozą cydr. Pomożesz wypakować? – poprosiła. Najchętniej by mu powiedziała, żeby po prostu trochę odpoczął i się bawił, nawet jeśli sama nie słuchała podobnych rad.
– O, kawę. Potrzebuję kawy – odpowiedziała od razu na jego propozycję i uśmiechnęła się, szeroko i szczerze. – Jesteś najlepszy, Jax. Dziękuję – westchnęła, gdy w kieszeni znów zawibrował telefon.
– Halo? – odebrała, wkładając wszystkie siły w to, by nie brzmieć na tak zmęczoną, jak była w rzeczywistości. Uśmiechnęła się jeszcze raz do Jaxa i odeszła trochę, by porozmawiać. Oczywiście, że to właśnie dziś telefon musiał się urwać.
Skończyła rozmowę tak szybko, jak tylko się dało i dołączyła do noszącego skrzynki Jaxa. Teraz, będąc na widoku, nie mogła uniknąć bawiących się gości, którzy co chwila chcieli porozmawiać z gospodynią. W większości o rzeczach, które nie miały większego znaczenia (To wspaniale żyć w takim miejscu, cały dzień przebywać ze zwierzętami, jeździć konno…), przez trochę bardziej męczące (ja widziałam, że ten koń leżał! Czy jemu nic nie jest? Na pewno jest chory!) po bardziej zawiłe rzeczy, zatrzymujące Eloise na dłużej. Z każdym rozmawiała miło i cierpliwie. Kawa, którą miała wypić, była zimna, zanim zdążyła wziąć kubek do ręki.
Dopiero podczas ogniska sytuacja odrobinę się rozluźniła. Stanęła niedaleko ogniska, przy którym zgromadzili się goście. W powietrzu unosił się zapach dymu i skwierczących na ruszcie kiełbasek. Podeszła ze swoją zimną kawą do Jaxa.
– Jak się bawisz? – zapytała rozbawiona.
Eloise
Prawdopodobnie gdyby nie ta delikatniejsza i romantyczna część osobowości Jacksona, nie zaprzyjaźniliby się tak mocno. Tanner był od niej całkiem inny, cichy i wycofany naturalnie ją uzupełniał. Z młodszym bratem Moore dograła się jak dwie układanki, jak sąsiednie puzzle; on ją uczył pokory i cierpliwości, a ona jego jak stanąć prosto i walczyć o marzenia. Jax był do niej za to bardziej podobny, ale też potrafił ją dzieki temu rozumieć. Może nawet znał ją lepiej, niż sądzili. Nie oceniał, za to doceniał. Widział jej ożywienie i zaangażowanie w pomoc ludziom miasteczka. Sam angażował się i oddawał wiele serca w prowadzenie lokalnego biznesu, a przecież Abi miała bardzo podobne plany na życie, więc ostatecznie mógł ją wesprzeć i doradzić również w tej dziedzinie. Widział jaka była wrażliwa i jak ekspresyjna, jak wiele w sobie miała miłości i całej gamy pozostałych emocji i nigdy nie dał jej odczuć, że jest śmieszna, czy niepoważna. Czuła, że mężczyzna ją zna i docenia jej szczerość w byciu sobą, nawet jeśli czasami była odrobinę szalona.
OdpowiedzUsuńAbigail chciała związać się z kim, kto będzie z nią na zawsze. Jej romantyzm był beznadziejny, jeszcze wciąż prawdopodobnie brakowało jej dojrzałości. Wierzyła w scenariusze ekranizacji filmowych , poematy i wiersze o miłości, szczęśliwe zakończenia powieści i bajek. Tego chciała też dla siebie. Miłości, która pokona czas. Wierności i stałości w uczuciu. I z całym swoim rozsądkiem, bo to nie jest tak, że była idiotką, pod tym względem naiwna jak dziecko czekała, wierząc że pewnego dnia pozna odpowiedniego człowieka. Niewykluczone, że już go znała, że nie dostrzegła do tej pory kogoś, kto był tuż obok, nie dając szansy na rozwinięcie trwającej już w określonych ryzach znajomości. Nic nie wykluczała, ale zwykle po prostu o tym nie myślała. Była młoda, ostatni czas zajęta studiami, teraz odnajdywała się na miejscu jako miejscowy młody przedsiębiorca i prawdę powiedziawszy miała na prawdę sporo na głowie. Samo prowadzenie pensjonatu zajmowało ją bez reszty, była na nogach od rana do wieczora i gdy już kładła się spać, była tak zmęczona, że nie znajdowała już przestrzeni na rozterki. Ale to akurat uważała za coś dobrego, ponieważ ostatecznie bardzo się gubiła w relacjach i własnych uczuciach. Była rozdarta między poczuciem obowiązku i skupieniem na pracy, a tym czego chciała od życia, a ono wcale nie było łatwe.
Choć była dostępna dla każdego, nie umiała rozmawiać o swoich uczuciach. Była otwarta i bezpośrednia, jednak dobrze wychowana i kulturalna. Umiała słuchać, poświęcała innym swój czas, dawała im pełnię uwagi, na koniec nawet starając się coś poradzić. Umiała delikatnie poruszyć najbardziej osobiste i trudne tematy, ale te które dotyczyły jej zamiatała pod dywan. Miała dwadzieścia lat kiedy zaufała, oddała swoje serce i całkiem się otworzyła chłopakowi z szkoły, swojej pierwszej miłości i pierwszemu chłopakowi w ogóle. Wyjechali razem i tam, w Atlancie, okazało się że jest niewystarczająca. Nie dość dobra, nie dość przebojowa w wielkim mieście, zaczęła czuć że jej brakuje obycia i odwagi. Dodatkowo usłyszała że jest nie dość ładna, nie dość zgrabna, pod wieloma względami po prostu nie taka, jaką ten chłopak by pokochał. To ją mocno dotknęło, ale na szczęście nie złamało. Nie zmieniła się nawet tak bardzo, po prostu całą sferę uczuciową i to co wiązało się z bliskimi relacjami z mężczyznami, gdzieś od siebie odsunęła, natomiast pragnienie nie bycia samej zdusiła w zarodku. Skupiła się na tym co pewne i bezpieczne. Potrzebowała jednak kogoś kto by ją pokochał tak mocno, kto by ją poznał tak dobrze, by dostrzec w niej tę niepewność, jakiej sama nie dostrzegała i pomógł jej ją wymazać.
Śmiała się, wisząc na plecach Jaxa, nim nie spadła w dół tak boleśnie, aż huknęła tyłkiem o posadzkę i jękneła z bólu. Obiła sobie kość ogonową, aż jej łzy stanęły w oczach i wszystko zamigotało! Była postrzelona, była jak huragan wędrujący z miejsca na miejsce, nieuchwytna i szalona. Spojrzała w górę na wyciągnięte dłonie i złapała się przyjaciela, ufając że ją pozbiera z podłogi. Mieli przecież pić!
OdpowiedzUsuńNie oddawała się myślom co by było gdyby. A jednak gdyby kiedyś Jax nie otoczył jej opieką i zaufaniem, najprawdziwszą przyjaźnią, gdyby nie kochała go jak brata i nie była z nim tak blisko, bardzo możliwe, że kochała by go bardziej i chciała być z nim w ten inny, wyjątkowy sposób, jako jego życiowa partnerka. Nie wierzyła w chwilowe romanse, nie było to coś, czego życzyła sobie albo jemu. Nie kłamała przed momentem, była pewna, że oddałaby mu całe swoje serce wraz z duszą, bo nie znała drugiego tak wspaniałego człowieka. To wydawało się nie tylko łatwe , co wręcz słuszne! Był dobry, wyrozumiały, łagodny, a jednocześnie nie brakowało mu męskości. Był przystojny i nie była ślepa, widziała zresztą jak niekiedy oglądają się za nim kobiety, gdy odwiedzała go w restauracji, albo gdzieś razem spacerowali. A w pensjonacie nie raz słyszała, jak turystki komentują urok najlepszego kucharza w okolicy! Był pracowity, zaradny i szczery, był praktycznie idealnym facetem. Na prawdę nie miał szczęścia w miłości i trafiał na durne baby, ot co, takie miała zdanie w tym temacie.
- Ała... - jękneła cicho, pozwalając mu się podnieść i pokierować. Przytrzymała się jego ramion i oparła o szeroki tors, zaciskając powieki, gdy nogi jej się zaplątały, aż Jackson musiał ją praktycznie na tę kanapę obok przenieść.
Zaśmiała się cicho, bo oczywiście że wcale nie zrezygnuje z podgryzania go i dokuczania mu. Nigdy. Przed chwilą zdążyła jeszcze zauważyć, że odrobinkę go speszyła, a był wtedy tak uroczy, że nie mogła sobie tego odmówić! Droczyli się właśnie w ten sposób! Chociaż dziś zeszli na tematy, które zwykle pomijali, a przynajmniej Abi jakoś w to nie szła, aby Jax nie odbił piłeczki.
- Dobra, nadajesz się troszkę na bohatera - przyznała wesoło i popatrzyła na niego już bez żadnego grymasu. - Ale musisz ćwiczyć takie akcje ratowania z opresji, to się może przydać - stwierdziła już całkiem serio.
Odprowadziła go wzrokiem , zastanawiając się, co to za dzień, że Jax był tak przybity i naszło ich na takie żarty. Kiwnęła głową i opadła na siedzisko, odchylając głowę w tył z cichym sapnięciem. Ostatnio przesadzała z domowym winem i nalewkami, ale żyło się tylko raz. Uniosła spojrzenie na przyjaciela i spojrzała na swoje dłonie. Rekin nic nie było, ale musiała odrobinę się przechylić, aby obita kość nie doskwierała. Potrzebowała znieczulenia w postaci płynu, obiecał jej !
- Jax, nie martw się - odezwała się miękko, wyswabadzając jedną dłoń i ułożyła ja na policzku mężczyzny. - Obiłam sobie tylko dupę - skomentowała bezpośrednio i roześmiała się, patrząc mu w oczy. - Tyłek mnie boli, ale nie poproszę o masaż, bo się chłopaku spalisz z wstydu - rzuciła, chcąc mu pokazać, że nie ma się o co martwić, skoro nadal ma siłę na zaczepki.
Miała już słodko zarumienione policzki i zaszklone spojrzenie, a przez to tęczówki wydawały się bardziej habrowe niż niebiesko szare. Przechyliła głowę na bok i kosmyk, który wcześniej Jax ujarzmił, znów wysunął się zza uszu, opadając na jej ciepłą twarz.
Abi, w jakimś dziwnym świecie :3
Owszem, Mariesville było piękne, jedyne w swym rodzaju i niepowtarzalne. Jednak, kiedy Olivia oznajmiła swoim bliskim znajomym, że wraca do rodzinnego miasteczka i zostawia wszystko to, co miała w Atlancie, oni nie mogli się nadziwić. Rozumieli powagę sytuacji, jednak sądzili, że ten jej wyjazd jest chwilowy. Na kilka miesięcy, dopóki jej ojciec nie stanie na nogi. Ona jednak podjęła zupełnie inną decyzję. Atlanta ją zmęczyła, a Olivia jakoś nie miała już ochoty brać udziału w tym wyścigu szczurów. Potrzebowała miejsca, gdzie będzie mogła odetchnąć i się wyciszyć. Gdzie będzie miała wokół siebie bliskich jej ludzi. Oczywiście, w Atlancie miała przyjaciół, których poznała na studiach, i których po dziś dzień traktowała jak rodzinę. Nie, oni byli jej rodziną przez te wszystkie lata. Choć Mariesville i Atlanta nie leżały od siebie jakoś bardzo daleko, to z czasem stało się tak, że Mitchell nie zaglądała tu często. Raz na kilka miesięcy, wpadała na tydzień, który głównie spędzała w rodzinnym domu i stadninie. Potem wracała do siebie i znów wpadała w wir szybkiego życia.
OdpowiedzUsuńPonowna przeprowadzka tutaj sprawiła, że poczuła się na początku nieco obco, mimo, że miała wokół siebie bliskich. Minęło jednak tyle lat, które zmieniły ją w nieco inną osobę. Atlanta dała jej jeszcze większą pewność siebie, nauczyła ją, że jest wartościowym człowiekiem. Tam jednak, w tym wielkim mieście ciągle jej czegoś brakowało. Tu z resztą też, ale Olivia postawiła sobie za cel, aby dowiedzieć się, co to za brakujący element układanki.
Olivia Mitchell do dzisiaj miała w pamięci ich pierwsze spotkanie. Och, cóż to było za miłe uczucie, które z chęcią jeszcze raz chciałaby poczuć. Nigdy do głowy jej nie przyszło, że Jackson zwróci na nią uwagę. Zawsze gdzieś był w pobliżu, kręcił się, ale nigdy nie pomyślałaby, że ich drogi się połączą. Miała chyba z piętnaście lat, kiedy zwróciła na niego uwagę. Była głupia nastolatka, która zalała się rumieńcem, gdy złapała się na myśli, że zdecydowanie za długo się na niego patrzy, kiedy wraz z Rosą pewnego dnia odwiedziła jego babcię, i on też tam był. Z czasem ich kontakt jednak zyskiwał, a oni poznawali się coraz lepiej, aż w końcu stali się dla siebie kimś więcej niż tylko przyjaciółmi.
Jackson był jej pierwszą, wielką miłością, zajmował w jej sercu szczególne miejsce, nawet potem, kiedy ze sobą zerwali. Nikogo, tak jak jego, Olivia juz nigdy nie kochała. To było szczególne uczucie, które chciała pamiętać na zawsze.
Kiedy wyjechała, postanowiła sobie za cel, żeby nie stać w miejscu, a rozwinąć skrzydła i spełnić marzenia, które dla Jacksona była w stanie porzucić. Co też innego miała zrobić? Nie miała w zwyczaju rozpaczać, choć ich rozstanie było bolesne. Jednak, to co robiła w Atlancie, jakoś pozwalało jej zapomnieć i ukoić ból rozstania.
OdpowiedzUsuń— Tak, to chyba najważniejsze. Ale, w sumie to chyba nie miałam wyjścia, to zawsze gdzieś tam było mi pisane, tak myślę — powiedziała, wzruszając ramionami. Olivia nie widziała siebie nigdzie indziej, niż w zawodzie weterynarza, od dziecka było to jej marzeniem, a wszyscy wokół popychali ją do tego, by nim zostać.
Oczywiście, że o wszystkim wiedziała. Miała zawsze informacje z pierwszej ręki, Rosa uwielbiała zasypywać ją tym, co dzieje się u Jacksona. Olivia słuchała tego wszystkiego, ale chyba tak naprawdę wolałaby żyć w błogiej nieświadomości. Pomimo tylu lat, nadal bolało ją to ich rozstanie.
— Tak, słyszałam. Uwierz mi, Rosa uwielbiała mnie informować, co u Ciebie. Taka forma rozrywki z jej strony — zaśmiała się smutno, po czym spojrzała na Jacka. Chciała go dotknąć, przytulić, poczuć jego bliskość. Tak bardzo tego pragnęła, każdą jej komórka ciała się do tego rwała, a ona mimo to nie poddała się temu pragnieniu. Westchnęła cicho, po czym znów spojrzała na Jacksona, a chwilę później wstała, klepiąc się rękami w uda.
— Wstawaj, dość tego narzekania i smutku. Idziemy nad rzekę, zrobimy ognisko jak kiedyś — oznajmiła wesoło, czekając, aż Jax ruszy się ze swojego miejsca. Widząc, że jakoś się do tego nie spieszy, westchnęła, po czym chwyciła go za rękę, ciągnąc w swoją stronę.
— Musimy się pospieszyć, zanim nasze babcie stwierdzą, że jesteśmy im bardzo potrzebni. Mam dość obierania jabłek, w sumie mdli mnie już na ich widok.
Olivia
Cisza, w której powoli pogrąża się Mariesville jak niemal co wieczór sprawia, że umysł Manar zaczyna malować przed nią obrazy szczęśliwego dzieciństwa jakimi za swojego życia obdarzał ją ukochany. Jakże dużo bardziej idealnymi od jej własnych wspomnień. I nie chodzi tu już nawet o podstawowy fakt, iż miała tego wyjątkowego pecha, że urodziła się jako jedna z wielu dziewczynek pośród wybitnie patriarchalnego społeczeństwa. Z tamtego okresu pamięta przede wszystkim gorące powietrze dnia i chłodne nocy zmieszane z drobinkami piasku wciskającymi się niemal w każdą wolną szczelinę oraz wieczne krzyki ludzi dochodzące z ulicy. Takie miasta jak Kaszan zdawały się bowiem nigdy nie chodzić spać. Podobnie zresztą jak Toronto, do którego początkowo miała wyjechać wyłącznie na parodniową wycieczkę pod okiem młodszego brata, a w którym ostatecznie udało się jej zgubić na tyle długo, by był zmuszony wrócić do kraju bez niej. Do tej pory pamięta wściekłe wrzaski ojca, gdy wreszcie odważyła się go poinformować, iż zamierza zostać w Kanadzie przynajmniej na czas studiów. Nie potrafiła mu się nawet dziwić, w końcu przeciwstawiając się jego woli, złamała jedną z podstawowych zasad islamu. I tak miała szczęście, że zmarł w błogiej nieświadomości, iż dawno temu odeszła od religii przodków, bo zapewne osobiście zadbałby o to, by nigdy nie poznała Liama. A wtedy nie odkryłaby czym jest prawdziwa, nieograniczona żadnymi bzdurnymi zasadami, miłość.
OdpowiedzUsuń- Szkoda tylko, że nie zdążyłeś mi pokazać tutejszych cudów… - Wzdycha ciężko, pokonując kolejne metry. – Nic dziwnego, że oświadczyłeś się mi akurat na promie, skoro wychowałeś się nad tak piękną rzeką… - Wspomnienie tamtego pięknego dnia sprawia, że kobieta wybucha rzewnym płaczem.
Łzy spływające z oczu dość szybko kompletnie zasłaniają jej obraz, więc o rychłym spotkaniu z nadchodzącym z naprzeciwka facetem w pierwszej kolejności informuje ją ledwie słyszalny dźwięk łamanej gałązki, a następnie ostrzegawcze powarkiwanie Marsa. Nie ma już jednak czasu na jakąkolwiek rozsądną reakcję, bo dosłownie sekundę później psiak wyrywa jej smycz z ręki i pędzi przed siebie, sprawiając tym samym, że traci grunt pod nogami i ląduje w rzece. Szczęśliwie potrafi pływać, lecz tak nagłe zetknięcie jej ciała z zimną taflą i tak sprawia, że czuje niewytłumaczalny strach i pozwala zepchnąć się prądowi pod taflę. Wyłania się chwilę później, walcząc z drobinkami wody, które w międzyczasie zdążyły wpłynąć jej do płuc, a gdy wreszcie odzyskuje jako taką kontrolę nad oddechem, rozgląda się uważnie dookoła w nadziei, że gdzieś w okolicy uda jej się wypatrzyć krnąbrnego futrzaka. Zamiast niego dostrzega jedynie mężczyznę będącego sprawcą tego całego zamieszania. W innych okolicznościach najpewniej opieprzyłaby go za to jak bardzo ją przestraszył, lecz przejmujący chłód wody, każe jej ugryźć się w język i skorzystać z propozycji pomocy.
- Dziękuję serdecznie. – Zmusza się do posłania mu wdzięcznego uśmiechu, choć w oczach czai się zażenowanie. Zastanawia się mianowicie jak dużo z jej prywatnych wyznań mogło dojść do jego uszu, a przede wszystkim czy zdołał dostrzec jej łzy. Oby nie, bo jeszcze mógłby zechcieć się dopytywać ich powodu. A ona z całą pewnością nie zamierza zwierzać się ze swoich prywatnych problemów człowiekowi, którego kojarzy tylko z widzenia. – A tak przy okazji, nie widział pan może, gdzie do licha pobiegł ten diabeł ? – Pyta, ściągając kaptur i usiłując choć trochę osuszyć włosy.
Manar
Wiedziała doskonale, jak wrażliwe Jax ma serducho. Był facetem otwartym na świat, oddanym ludziom i ich miasteczku, przyjmował na siebie niekiedy za wiele, ale nigdy się nie wycofywał, ani za to nie przepraszał. Dawał z siebie wszystko, działał z całych sił na rzecz lokalnym interesom i społeczności i ani razu nie widziała, by był tym zmęczony, czy zirytowany. Nie nudziła mu się ta powtarzalność i spokojny rytm życia, wydawał się z wszystkim pogodzony i zadowolony z tego kim jest i jak ułożył się jego los. Często jako nastolatka obserwowała go, próbując sobie wyobrazić własną dorosłość. Był dla niej przykładem i wzorem, może to właśnie on zakorzenił w niej tak głeboką miłość do Mariesville, bo choć jej rodzice również uwielbiali to, co robili, nie byli aż tak oddani i nie emanowali taką radością, jak miał w sobie blondyn.
OdpowiedzUsuńKiedy on przeżywał swoje miłosne rozterki, kiedy los rzucał mu kłody pod nogi najpierw z Olivią, a później Tessą, to Tanner wspominał rudej, jak jego brat cierpi. I o ile w przypadku tej pierwszej miłości Abi nie była jeszcze blisko zaprzyjaźniona z Jacksonem, bo dopiero się jakoś docierali, tak gdy już rozpadało się jego małżeństwo, była w stanie bardziej go pocieszyć. Nie rozumiała, nie umiała pojąć, czemu tak dobry człowiek nie ma szczęścia w sferze uczuć, kiedy wszystko inne tak dobrze mu się układa. Cóż... gdyby spojrzała w lustro, zobaczyłaby bardzo dużo podobieństw, ale wciąż nie myślała o sobie. Bo odsuneła od siebie te bliższe relacje i w ogóle się nad tym nie skupiała. Miała czas, tego była pewna. Wierzyła, że keidyś spotka osobę odpowiednią, ale może problemem było to, że nigdzie jej nawet nie szukała.
Było jej ciepło, oddychała przez słodko rozchylone usta, a policzki miała przyjemnie płonące, zaróżowione. I choć może w tym stanie mogłaby popełnić kilka głupstw, co najmniej jedno za dużo, przetestować i nadwyrężyć granice ich przyjaźni, to absolutnie o tym nie myślała. Nigdy nie widziała w Jacksonie kogoś innego, niż przyjaciela, a z czasem starszego brata. Żartowali i droczyli się z sobą, czasami jak dzisiejszego wieczoru rzucając jakimiś aluzjami, ale nie wierzyła, by którekolwiek z nich było gotowe i chętne na coś więcej poza tym, co już mieli. Prawdę powiedziawszy i tak to, co wypracowali było niezwykle piękne i cenne, a może nawet nie warte wcale wygłupów i żadnej akrobatyki uczuć. Ich przyjaźń była solidna i trwała, a żadna chwila zapomnienia, żadna próba z ryzykiem pogorszenia i nadwyrężenia ich więzi, nie była warta nawet milisekundy. Ufała mu, czuła się z nim bezpiecznie i miała wielką nadzieję, że on doskonale to wie, a jej zaczepki nie są dla niego żenujące. Ona wiedziała, że może na Jaxa liczyć, nie bała się, że kiedykolwiek ich przyjaźń zachwieje się w swych mocnych fundamentach.
Zawtórowała mu śmiechem, chociaż nie wiedziała już, czy śmieje się z nią, czy z niej i jej obitego pośladka. Odebrała kieliszek i upiła kolejny mały łyczek, ciesząc się z cudownie słodziutkiego aromatu. Obróciła szkiełko w palcach i wysuneła język, by tylko czubek zanurzyć w rubinowym płynie. Nie miała ulubionej nalewki, musiała więc ich dużo próbowac, by wreszcie wybrać tę najlepszą.
- Jestem nie do zdarcia - zapewniła wesoło, podnosząc na niego rozweselone oczy. Chciała, aby taką ją widział. Chciała, by ludzie pamiętali jej uśmiech, wspominali jej ciepło, troskę i żywą energię. Nie płakała przy ludziach, nie smuciła się i nie narzekała za wiele. To wszystko gdzieś tam zawsze było, życie nie było łatwe, ani proste, ale nie chciała dzielić się tym co negatywne, a tym co piękne i dobre. Zresztą, on sam jej to pokazywał, to on ją tego nauczył.
Wsunęła się pod jego ramię, aby się przytulić do boku mężczyzny. Bezpardonowo chwyciła sobie jego rękę i sama się nią objęła, zarzucając ramię Jacksona przez swoje plecy. Wiedziała, ż ma zły dzień i wiedziała, że jej potrzebuje. Ona też go potrzebowała, niezależnie od tego, jaki miała dzień, on swoim rozsądkiem dodawał jej otuchy.
Odchyliła głowę na oparcie i spojrzała w sufit.
Usuń- Brzydkie masz te lampy, Jax i nie pomogą żadne komplementy- oznajmiła, lekko marszcząc piegowaty nos. W duchu się śmiała, ale i zrobiło jej się przyjemnie, miło. Rzadko słyszała komplementy, nie była kobietą, która zwraca na siebie uwagę mężczyzn. Więcej było z niej wciąż radosnej nastolatki, dobrej koleżanki, pomocnej sąsiadki niż kogos, w kim można się podkochiwać. Te ich żarty pomagały jej troszke podbudować samoocenę.
Obróciła twarz i z bliska przyjrzała się jego profilowi. Tak łatwo byłoby go pokochać, pomyślała. Nawet wyobrażenie sobie życia z takim mężczyzną nie było wcale trudne, tylko... ich czas nigdy nie nadszedł. Nie widzieli się w takich barwach. Może w innej, alternatywnej rzeczywistości.
- Chcesz mi opowiedzieć więcej? - zachęciła, gotowa na kilka minut się przymknąć i posłuchać. Powinien to docenić.
Abi
Olivia tak naprawdę chyba za bardzo nie chciała wiedzieć, co się u Jacksona działo. Bolał ją ten temat, a babcia, mimo, że o tym wiedziała ciągle i ciągle zasypywała ją jakimiś nowinkami, co słychać u Moore’a. Na nic zdały się prośby i groźby ze strony Mitchell – jej babcia była nieugięta i gdzie miała zdanie swojej wnuczki. Dla Rosy najwaxniebylo, aby Olivia wiedziała wszystko i dokładnie. Że Tessa nie jest lubiana przez Dorothy, że jest jakaś dziwna, i to nie tak powinno wyglądać. Że dużo się kłócą, Tessa i Jack. I na każde pożegnanie słyszała, że gdyby tylko została, to ich życie zapewne wyglądałoby zupełnie inaczej.
OdpowiedzUsuńNie miała jednak zamiaru mu o tym wszystkim mówić, bo po pierwsze, nie musiała, a po drugie, nie chciała rozdrapywać starych ran, wiedząc, że to może być przykry temat dla Jacksona. Zawsze chciał stworzyć rodzinę, pełną i szczęśliwą, ale zakończyło się to zupełnie inaczej. A poza tym, to było już kiedyś, teraz miał nowe życie, może nowe plany i marzenia, bo tych mu nigdy nie brakowało. Raczej nie należał do osób, które żyły z dnia na dzień. Tak raczej żyła Olivia, zaraz po wyjeździe do Atlanty, razem z Noah, ale o tym też nie chciała mówić, że po ich rozstaniu, jej przyjaciel stał się dla niej na jakiś czas kimś więcej. Każde z nich miało tematy, do których nie chcieli wracać.
— Wiesz, jak to one. Stare plotkary — powiedziała, wzruszając przy tym ramionami, jednak taka była prawda - ich babki uwielbiały plotki, to była jedna z najlepszych form rozrywek chyba wszystkich starszych pań w Mariesville. Żyły tym, co działo się w miasteczku i wiedziały bardzo, bardzo dużo. Niejednokrotnie Olivia nie potrafiła się nadziwić, co takiego wyczyniają ludzie w ich pięknym, niewielkim miasteczku. Kto z kim, po co i dlaczego, a tych nowinek szczególnie nasłuchiwała się w gabinecie weterynaryjnym, lub na domowych wizytach.
— Nie rozmawiajmy o tym. Było — minęło, Jack. Teraz jest czas na coś nowego, zarówno w Twoim zgiąć, jak i moim. I tak, ognisko. Uwierz mi, że akurat te dwie nie będą miały nic przeciwko, jeśli się stąd urwiemy. Ba, wydaje mi się, że właśnie o to im chodziło, kiedy kazały nam opuścić kuchnię — zaśmiała się. Podejrzewała, że właśnie wątek chwili Dorothy i Risa podglądają ich zza firanki, ciesząc się jak małe dzieci z cukierków, gdy widziały ich razem, rozmawiających jak dawniej. Niechętnie, przyznając to sama przed sobą, puściła dłoń Jacksona. To ciepło było tak znajome, a jednocześnie nieco nowe dla Olivii. W końcu minęło tyle lat, kiedy ostatnio ich dłonie były razem splecione. Dziwne, palące uczucie pojawiło się w jej ciele, a twarz kobiety przez krótki moment przeciął dziwny grymas. Ruszyła za Jacksonem, który zaczął kierować się w stronę swojego samochodu. Nie przeszkadzała jej droga do jego domu, bo i tak nie miała nic innego do roboty, gdyby wróciła do siebie. Świadomość, że spędzi wieczór z Jacksonem od długich kilku lat był nieco dziwny, ale i ekscytujący.
— Podoba mi się to zaproszenie — powiedziała z uśmiechem, znów wsuwając ręce w kieszenie spodni. Na moment spojrzała się w stronę domu Dorothy i dałaby sobie rękę uciąć, że w kuchennym oknie widziała jakieś poruszenie. Zaśmiała się cicho, kręcąc głową na boki.
— Zdajesz sobie sprawę, że one tam pewnie piszczą z zadowolenia? Chyba właśnie widziałam, jak nas podglądały. Boże, zachowują się jak dzieci, a niby już takie stare są, jak to mają w zwyczaju mówić — powiedziała rozbawiona, spoglądając na Jacksona.
— Masz pianki? Mam ogromną ochotę na pianki z ogniska z sosem czekoladowym — jęknęła.
— Brakowało mi tego, że można tu tak swobodnie zrobić ognisko i nikt Cię za to nie pozwie.
Olivia
Ich babcie były okropne. Olivia czasami miała wrażenie, że miała przed sobą znudzone nastolatki, którym największą frajdę właśnie przynosi plotkowanie na temat innych osób. Albo, jak teraz, swatanie Olivii i Jacksona. Wychodziło im to dość komicznie, ale żadne z młodych nie miało na tyle serca, żeby powiedzieć babciom, że przecież to od razu widać, o co im chodzi. Więc w zgodzie, bez słów, pozwolili Rosie i Dorothy bawić się w swatki.
OdpowiedzUsuń— Mimo tylu lat, nasze wierne fanki nadal mocno nam kibicują — stwierdziła rozbawiona. Nikt, chyba tak jak te dwie starsze kobiety, nie cieszył się tak z ich związku, kiedy postanowili być ze sobą. Rosa i Dorothy były te kilka lat temu przeszczęśliwe, kiedy dowiedziały się o związku. Tak, i były ich największymi fankami, które, jak widać nigdy nie straciły nadziei na to, że drogi Jacka i Olivii jeszcze się ze sobą spotkają.
— Oj tak, będziemy zdecydowanie numerem jeden ich rozmów z resztą tych wszystkich plotkar. Ciekawe, czy one mają grafik, kiedy u kogo się spotykają. Boże, mam nadzieję, że jak się zestarzeje, to nie będę jak babcia — rzuciła, nieco przestraszona, bo niestety, ale mogła mieć do tego spore predyspozycje. W sumie, to Olivia nie potrafiła sobie wyobrazić starości, bardziej się jej bała, bo nie wiedziała, jak to wszystko będzie wyglądać. Wolała o tym zdecydowanie nie myśleć i iść po prostu przed siebie, dzień po dniu.
Nawet nie czuła się źle z tym, że wychodzą bez pożegnania, choć babcie zapewne nie będą im miały tego za złe. Zdecydowanie, wolała spędzić z Jacksonem trochę czasu sama, a nie pod czujnym okiem Rosy i Dorothy.
— Och, czyli co, mogę się nazywać wybitnym kucharzem? — podchwyciła, kiedy usłyszała nutkę rozbawienia w głosie Jacksona. Cóż, prawda była taka, że Olivia zawsze miała pianki, tak na wszelki wypadek. Nie umiała się bez nich obejść, nie wyobrażała sobie ogniska bez nich.
Wsiadła do samochodu, kiedy Jack otworzył przed nią drzwi, po czym rozsiadła się wygodnie w fotelu, zapinając pasy. Nagle znów poczuła się jak dawniej, bo przecież niejednokrotnie urządzali sobie wycieczki po okolicy. Uśmiechnęła się lekko na to wspomnienie, po czym spojrzała na Jacksona. Miał rację, trzeba było doceniać małe rzeczy. Olivia zrozumiała to dopiero z czasem. Naprawdę, nawet swoboda tego, że może zrobić ognisko, sprawiało jej znowu ogromną frajdę. Kiwnęła lekko głową, zgadzając się z jego słowami.
— Cholera — mruknęła, kiedy wysiadła z samochodu, znajdując się na zewnątrz. Widok był piękny i Olivia od razu zrozumiała, czemu Jack zdecydował się na kupno tego domku. Gdyby była na jego miejscu, również nie zastanawiała by się długo. Przystanęła, spoglądając na rzekę, która leniwie płynęła w korycie. Na zachodzące słońce, które powoli kryło się za koronami drzew. To było coś pięknego, co każdy choć raz w życiu powinien zobaczyć.
— A ja myślałam, że widok z okna mojego mieszkania na szesnastym piekarze jest ładny — powiedziała. Właśnie dlatego zdecydowała się na kupno mieszkania w Atlancie. Kiedy zobaczyła z okna salonu roztaczający się widok na miasto, po prostu przepadła.
— Zachodu słońca też są tam całkiem ładne, ale Ty zdecydowanie wygrałeś w tej bitwie. Chylę czoła — powiedziała z uśmiechem. Tak, to miejsce zdecydowanie pasowało do Jacksona, a on do tego miejsca. Jackson Moore nigdy nie odnalazłby się w wielkim mieście. Ale tutaj, pasował idealnie.
Olivia
Od momentu, w którym Erin po raz pierwszy postawiła swoją nogę w Mariesville wiedziała, że z tym miasteczkiem jest coś nie tak. Nigdy w swoim na pozór krótkim życiu nie widziała, żeby każda — bez żadnych wyolbrzymień: naprawdę każda — napotkana osoba witała się z kimkolwiek z tak szczerze wymalowanym szerokim uśmiechem i emanowała tak przebrzydłą, irytującą kulturalnością. Wymuszenie starała się nie przewracać oczami za każdym razem, kiedy jej cierpliwość się kończyła.
OdpowiedzUsuńCo ja tutaj do cholery robię?! — zadawała sobie to pytanie w myślach, kiedy robiła przyziemne zakupy; kiedy biegała mijając mieszkańców; a nawet wtedy kiedy wychodziła wyrzucić śmieci.
Tego wieczoru w Chicago, podejmując decyzję o ucieczce nie zastanawiała się nad konkretnym miejscem. Zgodziła się na zakup pierwszego mieszkania, które zaproponował jej agent nieruchomości z którym nawiązała szybki kontakt. Nie myślała w jakim miejscu się znajdzie. Pozwoliła sobie na maksymalną spontaniczność chcąc jak najszybciej wyrwać się z miejsca tak bardzo przypominającego jej bolesne chwile.
Przełknęła ślinę zauważając, że ponownie zatraciła się w myślach, a wyrywające kawałek po kawałku jej duszy emocje znów zostały dopuszczone do powierzchni. Uderzyła po raz kolejny w chwiejący się worek treningowy czując jak kostki jej palców zaczynając krwawić od nadmiernego wysiłku i tarcia. Oczy Erin stały się nagle wilgotne a niewiarygodnie silny ból zaczął pochłaniać jej trzeźwy umysł. Panika wypełniła jej płuca a ona sama nie wiedziała co powinna w tej chwili zrobić. Zacisnęła mocno zęby, zerwała zakrwawione rękawice i utrzymując stoicki spokój — jeszcze moment, zaraz sobie z tym poradzimy — pospiesznie się przebrała, wcześniej biorąc szybki, bardzo zimny prysznic. Wybiegła z siłowni niemalże desperacko, po omacku kierując się w stronę baru.
W tym stanie nawet miły barman stanowił dla Erin tło. Nie czuła irytacji jego — kurwa mać, czemu on się tak szczerzy pozytywnego podejścia do klientów. Jedyne na czym potrafiła się skupić to jej nieokiełznane uczucia. Była totalnie bezbronna. Jednym przechyleniem opróżniła szklankę z whisky, którą pospiesznie zamówiła i poczuła jak alkohol szybko ogrzewa jej zziębnięte wnętrze i zalewa falę mroczności, która tak nagle ją zaskoczyła. Odetchnęła głęboko całkowicie nie przejmując się kilkoma parami oczu skierowanymi właśnie w jej stronę. Uśmiechnęła się ponownie mogąc swobodnie przyjąć codzienną maskę i skinęła głową mieszkańcom zajmującym miejsca dookoła baru, jak gdyby nigdy nic. Poprosiła nagle okropnie irytującego barmana o dolewkę wiedząc, że jej stan został jedynie uciszony, musiała go jeszcze utrwalić. Niepostrzeżenie włożyła dłoń do kieszeni swojej skórzanej, wytartej kurtki chcąc poczuć tekstylia wizytówki. Zamknęła oczy na niewidoczną sekundę nie chcąc pokazywać swoich słabości. Ten napad paniki nie był pierwszym, który przeżyła, jednakże każdy z nich był równie mocno dotkliwy, a przede wszystkim przerażający. Erin nie potrafiła radzić sobie w sytuacjach, których nie mogła kontrolować, a pozwalanie sobie na odczuwanie emocji prowadziło do całkowitego chaosu. Bez słowa wypiła kolejnego drinka, rzuciła bezinteresownie banknot na blat i wyszła zanim którykolwiek z mieszkańców tego cholernie przedziwnego miasteczka pomyślał o zagadaniu nowej mieszkanki.
Stanęła przed wejściem do baru i odpaliła papierosa ignorując ludzi dookoła. Oparła się o ścianę i spojrzała w górę zaciągając się dymem. Zawsze miała sentyment do nieba. Kiedyś uwielbiała leżeć pośrodku niczego, w ciszy wpatrując się w gwiazdy. Dzisiaj była pełnia, a księżyc powoli wspinał się pokazując swoją wyższość nad ludźmi. Wyrzuciła niedopałek nie chcąc dłużej pozwalać sobie na jakiekolwiek wspomnienia. Zerknęła na parę zakochanych, którzy w żaden sposób nie chcieli ukrywać swoich uczuć całując się pod ścianą baru. Przewróciła oczami czując jak żołądek daje o sobie znać. Udało jej się ustalić, że nieopodal znajduje się całkiem dobrze rokująca restauracja serwująca steki, czemu by więc nie sprawdzić kolejnego miejsca? Spokój, który poczuła dzięki wirującemu w jej żyłach alkoholowi pozwolił jej na powrót do trzeźwości umysłu.
UsuńRestauracja wydawała się naprawdę trzymać wysoki poziom dzięki wystrojowi. Erin całkiem celnie zauważyła, że mogłaby bez problemu konkurować z topowymi miejscami w Chicago. Z dużym trudem udało jej się uzyskać stolik, bowiem w piątek wieczór była ona bardzo oblegana, aczkolwiek podczas niezobowiązującej wymiany zdań z kelnerką krótka wzmianka o tym, że objęła stanowisko detektywa nagle zmieniło bieg zdarzeń. Zaciekawiło ją co jej szef by o tym powiedział. Starała się zrozumieć życie małomiasteczkowych, ale nie potrafiła zrozumieć dlaczego fakt, że ktoś czuwa nad ich bezpieczeństwem ewidentnie wpływał na ich zdanie o człowieku. Cóż, była to pewna wygoda. Erin nie zastanawiała się długo co powinna zamówić — poszła po najniższej linii i poprosiła; znów irytująco przemiłą kelnerkę o specjał szefa kuchni oraz whisky. Napój został podany jako pierwszy, ku uciesze Erin. Zerkała mimowolnie na mieszkańców, którzy zajmowali stoliki nieopodal niej. Nie potrafiła w nich dojrzeć niczego więcej, aniżeli tej przesadnej szarmanckości i szczęścia wymalowanego na ich twarzach. Uśmiechnęła się czując niemoc na ich widok. Zanurzyła usta w alkoholu przymykając oczy. Nagle usłyszała dzwonek telefonu dochodzący z tej samej kieszeni, w której znajdowała się ta nieszczęsna wizytówka. Nie zdążyła jednak w jakikolwiek sposób zareagować na przeszłość, która się do niej dobijała, ponieważ przy jej stoliku stanął bliżej nieokreślony mężczyzna. Niepostrzeżenie wrzuciła na twarz maskę i spojrzała na niego z pewnością siebie godną oskarowej aktorki.
Erin
Będąc tutaj, Olivia nagle poczuła jakiś wszechogarniający ją spokój. Złapała się na tym, że to byłoby coś pięknego, móc budzić się każdego dnia i mieć przed sobą taki widok. Nawet Atlanta z góry chyba nie była tak ładna, jak widok rzeki, zachodzącego słońca i lasu. Nie dziwiła się Jacksonowi, że wybrał to miejsce i był wręcz dumny z tego, że właśnie tu posiadał swój dom.
OdpowiedzUsuńOdwróciła głowę w jego stronę, posyłając mężczyźnie uśmiech. Wydawał się taki spokojny, gdy obserwował ją z odległości, oparty o maskę samochodu. Dziwiła się jego byłej żonie, że zrezygnowała i ich małżeństwo się rozpadło. Gdyby była na miejscu Tessy, na pewno nie pozwoliłaby, żeby to wszystko się skończyło.
Życie w wielkim mieście miało dużo plusów. Ogromną możliwości, człowiek mógł się rozwijać, wszystko miał pod ręką, pracy było znacznie więcej, niż w małym miasteczku. Te kilkanaście lat temu to właśnie to skłoniło Olivia so wyjazdu. Możliwości i perspektywy, których w Mariesville dla niej w tamtej chwili nie było. Nie zatrzymała jej nawet miłość jej życia, i chyba tylko tego jej było najbardziej żal, gdy wyjeżdżała. Że Jacka nie będzie przy niej. Że nie będą wspólnie dzielić chwil radości i różnych trosk. Że nie będą iść wspólnie przez życie. Brak jego u boku było najgorszą lekcja, jakie życie jej zafundowało.
— Na początku miałam lęk wysokości i bałam się podejść do okna, bo one wszędzie są od sufitu po podłogę. Minęło chyba z pół roku, zanim się odważyłam — zaśmiała się, odgarniając kosmyk włosów za ucho. Nie każdy mógł sobie pozwolić na mieszkanie w Atlancie, ale Olivii na szczęście udało się je kupić w dość okazyjnej cenie. Część dołożyli rodzice, trochę ona sama, a na resztę wzięła po prostu kredyt, który zapewne będzie spłacać do końca życia, ale miała coś swojego.
— Jest wysoko i wszystko jest takie małe. Ale to, co jest tutaj, nie równa się z miastem. Ty się nie nadajesz do życia w mieście, Jack. To jest Twoje miejsce, oboje to wiemy — powiedziała z uśmiechem.
Zastanowiła się przez chwilę nad jego pytaniem. Czy dobrze się tu czuła? Pytanie to można było odebrać dwojako; bo czy pytał o Mariesville, czy o to konkretne miejsce, w którym aktualnie się znajdowali? Spojrzała znów przed siebie, splatając ręce na wysokości piersi, po czym zrobiła kilka kroków do przodu.
— Jeszcze jak. Może Mariesville jest dziurą, w której mało co się dzieje, ale na pewno jest urokliwą dziurą — zaśmiała się. Mariesville było jedyne w swym rodzaju, Olivia zrozumiała to po latach. Bo gdzie indziej można było znaleźć taki spokój i ciszę, jak nie tu? Nawet uciekając za miasto, nie była w stanie znaleźć nic podobnego, co miała tutaj.
— No więc, gdzie masz te pianki? — zapytała, odwracając się w stronę Jacksona.
— I masz jakiś specjalny przepis na nie, wybitny kucharzu? Jeśli tak, to z chęcią zostanę Twoją uczennicą, by później go wykorzystać.
Olivia
Nigdy nie był człowiekiem sentymentalnym, skłonnym do przywiązywania się do miejsc czy ludzi, ale miał w swoim życiu kilka stałych elementów, których stratę przeżywałby bardziej, niż można to sobie wyobrazić. Na pewno tęskniłby za tą małą mieściną, piękną i sielankową, w której spędził całe swoje dotychczasowe życie, i z którą dzielił wszystkie swoje wzloty i upadki, a trochę ich przecież było. To dlatego nigdy stąd nie wyjechał i nie zrobił tego nawet wtedy, gdy dostał się do policyjnej jednostki specjalnej. Wołał gnać sto kilometrów do Atlanty i tam na miejscu wynajmować pokój z kolegą po fachu, a potem zjeżdżać co kilka dni, czy w gorszych przypadkach co kilkanaście, niż zabrać manatki i wziąć tak po prostu się stąd wyprowadzić. Coś takiego nigdy nie wchodziło w grę, zresztą nie tylko wtedy, bo nawet gdy dostał się na prawnicze studia w sąsiednim stanie, nie było w ogóle mowy o wyprowadzce. Matka złościła się na niego z tego powodu, bo załatwiła mu przecież stancję w doskonałej cenie i prawie sama spakowała do wyjazdu, jakby pewna, że te studia będą spełnieniem jego marzeń. Dobrze, że urodził się ten młodszy, bo to Henry w końcu skupił na sobie ich uwagę, a że dostał się do Ligi Bluszczowej, to już w ogóle każdy był wniebowzięty i wychwalał go pod niebiosa. Tylko babka, świętej pamięci, kręciła głową, nie rozumiejąc ambicji upartych Johnsonów. Ale Rowan też ich nie rozumiał, a był przecież jednym z nich. Zawziętość wyssał z mlekiem matki, a po ojcu – byłym burmistrzu – dostał w spadku oględność i anielską cierpliwość. Trochę się odkleił od idealnego obrazka ich rodziny, ale nadal był jego częścią. A tak poza samą mieściną, na pewno tęskniłby też za człowiekiem, który nie miał nic wspólnego z Johnsonami, ale był dla niego jak prawdziwy brat. Życie bez Jacksona Moore’a byłoby cholernie nudne, a piwo już nigdy nie smakowałoby tak dobrze, jak za każdym razem, gdy sączyli je w swoim towarzystwie. Do dziś pamiętał, jak bąbelki szły im nosem, gdy próbowali Bud Light’a po raz pierwszy, schowani za opuszczoną stodołą, o której po dziś dzień krążą różne mity i legendy, a potem śmiali się do rozpuku i krzywili od mocnej goryczki. Tak zgranym duetem byli od szkoły podstawowej, w której dzielili szkolną ławkę, i każdy w Mariesville to wiedział. Ich relacji nie złamał ani czas, ani życiowe rozterki, czy nawet fakt, że obracali się w zupełnie różnych środowiskach zawodowych. Co ciekawsze, obaj mieli swoje rodzeństwo, z którym żyli w pełnej zgodzie, ale wybrali siebie, bo byli tak samo zwariowani. Jax stanowił tą bardziej serdeczną połówkę, a Rowan trzeźwą, co nie zmienia faktu, że wpadali w tarapaty nie raz i nie dwa, a niekiedy nawet w takie, że bez interwencji rodziców się nie obeszło. Jak się pobili na dyskotece z chłopakami z Camden i podkradli matkom i siostrom fluidy, żeby zamaskować sińca pod okiem, to kazaniom nie było końca. Szlabany były im jednak nie straszne – wymykali się po cichu, żeby rozegrać jedną, szybką rundkę w grach wideo i ponarzekać na dzieciństwo, do którego teraz cudownie byłoby wrócić choć na chwilę. W sprawach sercowych też lepiej radził sobie Jax, któremu Rowan zawsze zazdrościł tej czułej strony osobowości. Chyba do dziś nie potrafił rozgryźć, skąd przyjaciel czerpał te pokłady kochliwości i zaangażowania. Jemu zawsze tego brakowało, ale może wynikało to z wychowania? Pani Moore zawsze była niezwykle ciepłą i oddaną osobą, nie beształa go nawet, jak wnosił do ich domu błoto na butach, a był przecież tylko obcym dzieciakiem z sąsiedztwa. Gracie nigdy nie dała mu tego odczuć, czasami traktowała go jak swojego, za co do dziś był jej wdzięczny. Zawsze miał przez to wrażenie, że Jax jest podobny bardziej do matki, i że niewiele ma z ojca, chociaż to na pewno po nim odziedziczył bystrość i smykałkę do prowadzenia biznesu.
OdpowiedzUsuńJako przyjaciele różnili się w wielu aspektach, ale te różnice wcale się nie wykluczały. One się uzupełniały. Jax był kontaktowy, z kolei Rowan nie był dostępny dla każdego, choć i to w zasadzie nie jest żadna nowość, bo każdy kto go zna, wie, że nigdy nie był zbyt towarzyski. Że nie wpuszcza ludzi do swojego świata, bo za dużo ma w nim bałaganu, ale można na nim polegać i można mu zaufać, zwłaszcza w kwestii bezpieczeństwa, które stawia na świeczniku. Był już zresztą dobrze zaprawiony w boju, bo co swoje przeżył, służąc dla wyspecjalizowanej jednostki taktycznej, miał więc doświadczenie, a w dodatku zawsze był cholernie poukładany. Zachowywał racjonalne myślenie nawet wtedy, gdy Jax rozwodził się z Tessą, choć bez wątpienia był na nią wściekły. Poznał ich lata świetlne temu, ale jak się okazało, chyba sam nie znał Tessy zbyt dobrze, skoro wywinęła numer, którego nigdy by się po niej nie spodziewał. Zerwanego kontaktu nie żałował, najważniejsze, że mieli to za sobą, i że Jax wykrzesał w sobie tyle siły i determinacji, by posklejać złamane serce. Jak to w ogóle możliwe, że dobry facet daje serce na dłoni, a w miłości trafiają mu się takie niefarty? Zawsze zastanawiał go ten paradoks.
UsuńTego wieczoru w The Rusty Nail było tłoczno, ale mimo to jedno miejsce obok Rowana, który siedział wsparty o bar, wciąż pozostawało wolne. Czekało, standardowo, na tyłek Moore’a i tego chyba też większość lokalnych klientów już się domyślała. Panowie dawno się nie widzieli, więc skoro nadarzyła się okazja odczepić od zawodowych obowiązków i napić wspólnie czegoś dobrego, a przede wszystkim pogadać – nie zwlekali. Rowan czekał cierpliwie na przyjaciela, prowadząc niezobowiązujący dialog z barmanką, która opowiadała, że ostatnio grupka facetów pobiła się, grając w pokera, ale niczego nie zgłaszała, bo sami się rozeszli. Czy dokończyli bijatykę gdzieś za rogiem – diabli wiedzą, ale na pewno nikt nie ucierpiał, bo o tym Rowan prędzej czy później by się dowiedział.
Obracał w dłoniach kufel zimnego piwa, kiwając lekko głową na słowa dziewczyny za barem, a w międzyczasie zastanawiając się, po co ktoś wymyślił tak długą nazwę dla piwa: Rally Point Bohemian Style Pilsner. Naprawdę przepadał za piwami od Service Brewing, bo były orzeźwiające, a ten stary żołnierz po West Point, który zarządza browarem, naprawdę zna się na rzeczy. I dodatkowo przekazuje część zysków organizacjom wspierającym weteranów i ratowników. Dobry facet i dobre piwo. Ale te nazwy mógłby trochę skrócić, bo kto zapamięta aż pięć długich wyrazów, skoro browar co sezon wypuszcza jakieś nowe piwo.
Wziął łyk akurat w chwili, w której Jax wgramolił się na barowy hoker i ściągnął jego uwagę. Od razu zauważył, że jest dziś nie w sosie, albo po prostu zmęczony robotą i piętrzącymi się problemami.
— A trzeba było zadzwonić. Przyszedłbym, pozamiatał, pomył te gary czy cokolwiek tam trzeba — powiedział, kręcąc lekko głową. Przecież żaden to dla niego problem wspomóc przyjaciela w pracy, choćby i takiej trywialnej jak trzymanie trzonka od miotły i zgarnianie syfu na szufelkę. Mięsa mu nie postekuje, bo nie ma o tym pojęcia, ale prac porządkowych na pewno by mu nie pochrzanił.
— U mnie w pracy to jak zawsze, nic nowego. Standardowe sąsiedzkie problemy i takie tam — odpowiedział krótko, bo w zasadzie nie było o czym mówić. Mógł opowiedzieć o tym, że ktoś na kogoś doniósł, albo że komuś szopy rozwaliły kompostownik, ale żadne to wielkie wydarzenia, którym warto poświęcać czas.
— A z kim ty się ostatnio bujasz po wsi, Jax? — Zapytał bezpośrednio, zerkając na niego z lekko podniesioną brwią. Plotki szybko się rozchodzą. Rowan wiedział, że chodzi o kobietę, ale jeszcze nie dotarło do niego, o którą konkretnie.
Rowan Johnson
Byli podobni w swojej miłości do Mariesville. Oboje uwielbiali jego zapach, ciszę, powtarzalność i spokój. Potrafili dostrzec piękno w małych rzeczach, wyjątkowość w z pozoru nic nie znaczących detalach. Znali tutejszych mieszkańców i ich historie, doceniali ich zwyczajną obecność i wkład w lokalne dzieje. Byli silni i wrażliwi, stale w tym samym miejscu. Byli też zgranym duetem, ale możliwe że właśnie to, nie pozwalało im ruszyć o krok do przodu w ich relacji, a przyjaźń, czy wręcz bratersko-siostrzana miłość, to było wszystko, co mogło ich łączyć. I nie było to wcale mało, a prawdę powiedziawszy niektóre romantyczne związki nie dają tyle zrozumienia i poczucia pewności oraz bezpieczeństwa, jakie Abi dzieliła z Jacksonem. Wiedziała, że zawsze może na nim polegać, ufała mu i była pewna, że zawsze będzie stać murem po jej stronie. Był człowiekiem szczerym i sprawiedliwym, polegała na nim, ceniła jego rady i słuchała, gdy troskliwie doradzał jej w rozmaitych sprawach. Oh jakże byłoby jej łatwiej w życiu, gdyby się w nim zakochała! Był facetem idealnym, przynajmniej w jej oczach. Nie rozumiała Tessy i nie umiała zrozumieć jego rozstania sprzed lat z Olivią, ale... swojego rozstania też nie rozumiała. W ogóle kwestie uczuć i związków były dla niej zagmatwane.
OdpowiedzUsuńOparła głowę na ramieniu Jaxa i obróciła się bokiem do oparcia, podciągając pod siebie bardziej nogi. Usiadła praktycznie na piętach, obejmując przyjaciela w pasie, aby się do niego przytulić. Potrzebowała tego, a on potrzebował jej. Idealnie się uzupełniali. Jakże byłoby jej łatwiej w życiu, gdyby kochała go jeszcze mocniej... Jego uspokajające muśnięcia na ramieniu rudej sprawiały, że się relaksowała i nie potrzebowała już więcej nalewki, choć ta przyjemnie rozgrzała ją od środka. Ich dzisiejsze komentarze i zabawy zwróciły jej uwagę na niepewne serca, oboje takie mieli. Poświęcili się pracy, oddali w pełni społeczności Mariesville, ale ich losy nie były do końca szczęśliwe. I choć oboje mogli jeszcze przeżyć wiele niezapomnianych i cudownych historii, Abigail nie była pewna, czy sama jest gotowa znowu ryzykować. Myślała kiedyś , że mając tyle lat ile ma teraz, będzie już zaręczona... I wierzyła te cztery lata temu, że spędzi z swoim chłopakiem całe życie. Był człowiekiem, który nigdy jej się nie nudził, nawet gdy spędzali z sobą bez przerwy kilka kolejnych dni i nocy, czy to mieszkając razem w Atlancie z początku po jej wyjeździe, czy wcześniej na jakiś wypadach. Życie i rzeczywistość ich zweryfikowały, a jej marzenia runęły jak domek z kart. To było brutalne i ją dotknęło, tylko.... Dlaczego? Nadal nie wiedziała, czy sama nie była zbyt... Nieodpowiednia.
- Wiem, dziękuję, że jesteś - powiedziała cicho, na zapewnienie, że się zawsze nią zaopiekuje.
Wierzyła w to i akurat nikt inny niż Jax, nie zasługiwał na sto procent takiego niezachwianego zaufania. Mogła być przy nim słaba, mogła się całkowicie odkryć, a on okaże jej zrozumienie, nawet jeśli dojdzie do różnicy opinii. Nie oceniał jej, wspierał, a nawet kiedy próbował jej pomóc i ją drażnił pouczeniami, wiedziała, że nigdy nie życzy jej źle. Jak miałaby go nie kochać? Jak w ogóle ktokolwiek mógłby go nie cenić? Był niesamowity.
- Przestań mnie czarować! - upomniała go z śmiechem, wtykając nos w jego szyję i uciekając speszona spod jego oczy. Oczywiście standardowo nie potrafiła przyjmować komplementów, otrzymywała ich przecież zbyt mało. Ale wiedziała, co Jax ma na myśli, tylko... Mówił to tak, jakby była wyjątkowa. A przecież nie była. Była sobą, zwykłą Abi.
Przesunęła palcami po jego nadgarstku w górę, słuchając jak opowiada o ciężkim dniu. Miał od ciężkiej pracy wybite żyły pod skórą, które tworzyły kręte ścieżki na rękach mężczyzny. Opuszką szła taką ścieżką w górę po przedramieniu, aż do zgięcia przy łokciu. Lekko ściągnęła brwi i uniosła się, patrząc mu z złością w oczy.
Usuń- Jesteś niemożliwy - stwierdziła surowo. - Dlaczego do mnie nie zadzwoniłeś? - spytała wręcz rozczarowana. - Może nie umiem roznieść na raz ośmiu talerzy bez rozbijania i szkód, ale pomogłabym! - zapewniła, bo przecież gdyby tylko dał jej znak, że jest w restauracji potrzebna dodatkowa para rąk do pomocy, nie wahałaby się i przyjechała szybko rowerem, choć na kilka godzin. Akurat dziś w pensjonacie nie miała dużo pracy, a papierami mogła się zająć z domu, albo zdzwonić z księgową w innym terminie.
Abi
Jak przystało na wieloletnią mieszkankę wielkich miast Manar nie za bardzo ufa obcym ludziom, a plotki które słyszała na zarówno swój własny temat, jak i Liama każą jej podejrzewać, że przynajmniej niektórzy z tutejszych mieszkańców również z całą pewnością nie należą do najuczciwszych osobistości jakie miała zaszczyt kiedykolwiek nosić ziemia. Logicznym jest więc, że przebywając sam na sam z mężczyzną, którego miała okazję dotychczas widzieć może zaledwie kilka razy i to przelotem, szczególnie na leśnej ścieżce oświetlonej jedynie słabym blaskiem księżyca przebijającego się przez ciemne chmury, nie czuje się zbyt pewnie. Obserwuje uważnie każdy jego ruch, gotowa zacząć krzyczeć, gdyby tylko czymś ją zaniepokoił. Nie jest na tyle głupia, by nie wiedzieć, że w otwartym starciu nie miałaby z nim żadnych szans, a biegnąc w przerażeniu po obecnym terenie zapewne mogłaby zrobić sobie o wiele większą krzywdę niż samo przypadkowe zmoczenie. Zresztą podejrzewa, że po tak zimnej kąpieli i tak zostanie uziemiona na parę ładnych dni pod kołdrą z powodu przeziębienia. Nigdy bowiem nie cechowała się jakimś wybitnym układem immunologicznym, a niedawna przeprowadzka do Mariesville zdawała się go tylko jeszcze bardziej nadwyrężać, podobnie zresztą jak to miało zazwyczaj miejsce po jej wcześniejszych podróżach. Potrzebowała przynajmniej roku, by jej organizm zdążył jako tako przyzwyczaić się do nowych warunków.
OdpowiedzUsuń- Spokojnie, nic mi nie jest, no może oprócz tego, że wyglądam jakbym właśnie wyszła z pralki. – Zapewnia, dając w końcu spokój bezsensownym próbom wyciskania nadmiaru wody z włosów i okrywając się szczelniej zaoferowaną przez mężczyznę kurtką. – Całe szczęście tutejsze źródła w przeciwieństwie do rzek większości metropolii są zwykle nieskazitelnie czyste. – Posyła swemu wybawcy kolejny wdzięczny uśmiech, jednocześnie przerzucając posklejane kosmyki przez prawe ramię. – Manar. – Przedstawia się, odwzajemniając jego gest. - Co zaś się tyczy Marsa, złego nic ruszy. Bardziej martwiłabym się raczej o okoliczne ptaki. Bywa równie porywczy jak jego dawny właściciel… - Instynktownie wbija spojrzenie w ziemię, by nieco utrudnić Jacksonowi zauważenie łez zaczynających się znowu czaić w kącikach oczu. – Z drugiej strony nie możemy przecież pozwolić, by kogoś przy okazji wystraszył. – Dodaje, starając się choć trochę zapanować nad drżeniem głosu.
Manar
Prawda była taka, że Olivia, mimo tylu lat spędzonych poza Mariesville, nadal czuła, że to miasteczko to jej miejsce. Nie wiedziała jeszcze, co jej powrót tutaj przyniesie, ale jeśli tak to miało wyglądać jak teraz, to nie mogła narzekać. Spojrzała na Jacksona z delikatnym uśmiechem, stwierdzając, że on naprawdę dobrze się tu czuł i to było jego miejsce na ziemi. Pasował do tutejszego widoku, jakby był jego częścią. Wiedziała, że gdyby te kilka lat temu zdecydowałby się z nią wyjechać, i tak szybko by wrócił spowrotem do Mariesville. Po tych wszystkich latach, Olivia cieszyła się, że jednak podjął taką a nie inną decyzję. Nie miałaby serca trzymać go przy sobie, wiedząc, że jest nieszczęśliwy w wielkim mieście. Tłumaczyła, że tak widocznie miało być, a teraz w jej głowie pojawił się jakiś cień nadziei, że być może uda im się zacząć wszystko na nowo, choć wydawało jej się to wręcz nierealne.
OdpowiedzUsuń— Podoba mi się ten Twój raj — stwierdziła, kiwając przy tym głową. Ponownie spojrzała na rzekę, łapiąc się na tym, że zdecydowanie zbyt długo spoglądała na Jacksona. Zdecydowanie , nie powinna, ale też nie potrafiła się powstrzymać, kiedy podszedł bliżej niej. Gdyby chciała, mogłaby go dotknąć, był na wyciągnięcie ręki.
— Czyli co, jednak nie stałam się wielkomiejską dziewczyną? Nadal jestem małomiasteczkowa? — zaśmiała się z rozbawieniem, znów kierując na niego spojrzenie. Może i dawniej marzyła o życiu w wielkim mieście, ale z czasem jej się odwidziało. Spokój Mariesville był fajny, ale widocznie nie każdy to doceniał, jak na przykład jego była żona.
UsuńOlivia poczuła dziwny, delikatny dreszcz, gdy Jackson wypowiedział ostatnie słowa. Coen uśmiechu przebiegł po jej twarzy, a ona miała dziwne wrażenie, że te słowa mogą też być kierowane w jej stronę. Czyżby? Sama nadal nosiła Jacka w sercu, bo w końcu swojej pierwszej miłości się nie zapomina, prawda? Jack nadal był cząstką jej życia, czy tego chciała czy też nie. Również poczuła się nieco zmieszana tą sytuacją, na moment też uciekła spojrzeniem gdzieś w bok, ale później jej spojrzenie znów spoczęło na mężczyźnie. Widziała w jego oczach te iskierki, które pojawiały się za każdym razem, kiedy był rozbawiony a próbował udawać powagę.
— I tak mnie już wiele nauczyłeś. Gdyby nie Ty i Twoje zaciąganie mnie do kuchni, zapewne na studiach żywiłabym się tylko zupkami chińskimi czy czymś szybkim do odgrzania — zaśmiała się, choć taka była prawda. Wielu z jej znajomych podczas studiów właśnie tak się odżywiało, w czasie gdy Olivia z chęcią gotowała coś dla siebie. Kiedy wynajęła mieszkanie ze znajomymi, to głównie ona dla wszystkich gotowała.
— Najlepsza? Myślałam, że to ta w Twojej restauracji. Ale dobrze, nie mam zamiaru myśleć o innych kuchniach, przysięga na mały paluszek — powiedziała, po czym wyciągnęła przed siebie rękę z wystawionym małym palcem.
— Jeśli ją złamie, obiecuję zmywać przez następny miesiąc. Nawet najbardziej przypalone garnki i patelnie — zażartowała, spoglądając na Jacksona. Przez moment poczuła się naprawdę, jakby cofnęli się w czasie. I część niej chciała, żeby tak już zostało.
— Dobrze, stwierdzam jednak, że Twoja kara jest lepsza, niż mój pomysł z miesięcznym zmywaniem. Zmieniam zdanie, szefie kuchni, jak coś to wybieram całodzienne gotowanie u Twojego boku — powiedziała, odgarniając kosmyk włosów za ucho. Uśmiech Moore’a sprawiał, że nie czuła żadnego skrępowania. Było tak, jakby nigdy nie rozdzieliło ich te kilkanaście lat.
— Poproszę więc o instrukcje, co mam robić na samym początku. I jakiś fartuszek, bo znając moje szczęście, zaraz się pobrudzę — powiedziała, chwytając w dłonie tabliczkę białej czekolady. Obejrzała ją z każdej strony, aż w końcu otworzyła opakowanie, ulatując kawałek.
— Kawałek. Wiesz, że lubię — powiedziała z uśmiechem, odgryzając kawałek czekolady. Lubiła słodycze, ale to biała czekolada była czymś, za czym Olivia przepadała najbardziej, i wiedziała, że Jack nie będzie miał jej tego za złe.
Niewiele myśląc, zbliżyła się mieć do Jacksona, wyciągając rękę z czekoladą w jego stronę.
— No weź, wiem, że też chcesz — powiedziała z rozbawieniem, czekając aż skusi się na kawałek czekolady, który zaoferowała.
Olivia
Jackson Moore niewątpliwie był wielką częścią jej życia. Na tyle wielka, że nadal nosiła go w sercu, a w pamięci pielęgnowała wspomnienia z nim związane, jednak nie miała zamiaru powiedzieć tego na głos. To nie był zdecydowanie czas, żeby wylewać swoje uczucia, tak sądziła. Było na to zdecydowanie zbyt wcześnie, choć atmosfera między nimi wyraźnie się zmieniła, jakby nieco zgęstniała. I czy tu było tak gorąca, czy Olivii się tak po prostu wydawało? Miała wrażenie, że z każdą mijającą minutą jej policzki robią się coraz bardziej czerwone, tym samym zdradzając ją. Może to naprawdę nie był plan ich babć, a zwykłe zrządzenie losu, choć w to Olivia Mitchell wątpiła. Była święcie przekonana, że to wszystko było planem Rosy i Dorothy, a oni dali bardzo łatwo złapać się w ich pułapkę, choć narzekać nie mogła, a i Jackson wydawał się być również z tego wszystkiego zadowolony.
OdpowiedzUsuńBo wystarczyło jedno spojrzenie Olivii w jego stronę, by wiedziała, że nie narzeka na to, że są tu całkiem sami. I ona również cieszyła się z tego faktu, że nie są wystawieni na wścibskie spojrzenia. Obyło się bez skrępowania i unikania spojrzeń. Naturalnie przeszli do swoich normalnych zachowań, jakby kilkuletnią rozłąka w ogóle nie miała miejsca. Czuła się tak, jakby Jacksona widziała wczoraj.
— Nie no, jedno muszę przyznać. Stałeś się nudny, Jack. Musisz kupić jakieś fajne, zabawne fartuszki. Te totalnie do Ciebie nie pasują — powiedziała, sikać się na powagę, jednak chwilę później Octavia zaśmiała się, odbierając od niego nudny fartuszek i zakładając go na siebie.
— W jakieś świnki, czy coś. Albo nie, ja Ci kupię! Zaufaj mi, znajdę idealny. Może nawet będziesz brał go do pracy — dodała. Może i teraz się nieco wygłupiała, ale to jej pomagało. Było jak dawniej, bo oni nigdy nie byli poważni, a już szczególnie, kiedy dana chwila tego nie wymagała.
Wzruszyła ramionami, na jego pytanie, choć nagle w jej głowie pojawiła się jedna odpowiedź, która nie chciała dać jej spokoju. Jakiś cichy, ale mocno natarczywy głosik mówił, aby powiedziała to na głos. Bo nadal coś do mnie czujesz, dlatego tak łatwo Cię przekonać . I może gdyby miała w sobie więcej odwagi, powiedziałaby to, ale tak się nie stało. Olivia stchórzyła, woląc powiedzieć jakieś kłamstwo.
— Bo Ty tak łatwo dajesz się przekonać, Jack. Nie potrafisz inaczej — powiedziała, spoglądając w jego stronę. Odgarnęła zaś ten nieszczęsny kosmyk włosów za ucho, by następnie spojrzeć na tabliczkę czekolady, która wylądowała tuż przed nią.
Kiwnęła głową i odpakowała ją, chwytając za nóż, chcąc też zabierać się za krojenie czekolady, ale Jack nagle zrobił coś, czego Olivia się nie spodziewała.
Jego dotyk działał elektryzujący, a ona wiedziała, że wyczuł ten dreszcz, który nagle przebiegł po jej ciele, gdy położył swoją dłoń na jej. Uniosła nieco głowę, spoglądając prosto w jego oczy. Ta bliskość sprawiała, że jej serce dosłownie zrobiło fikołka i zaczęło być nieco szybciej.
To było szalone uczucie, jedno z tych, które czuła na samym początku ich związku. Mimo tylu lat, on nadal powodował, że przyjemne dreszcze mrowiły ciało Octavii. Jego zapach uderzał do głowy, a ona w myślach błagała, żeby się od niej nie odsuwał.
Odłożyła nóż, odwracając się w stronę Jacksona. Nadal byli blisko, bo chyba żadne z nich nie chciało się odsunąć. Uśmiechnęła się lekko, słysząc jego słowa.
— Czy Ty mnie podrywasz, Jacksonie Moore? — zapytała, uśmiechając się. Spoglądając na Olivia, Jack mógł dostrzec roziskrzone spojrzenie brunetki. Ona zaś oparła się plecami o kuchenny blat, wyczekując jego odpowiedzi.
— Bo jeśli tak, to podoba mi się to, w jaką stronę to wszystko zmierza. Bardzo.
Olivia
Tessa nigdy nie zakładała, że wróci do Mariesville, a właśnie opierała się o maskę swojego zabytkowego Forda Mustanda z 1968 roku w Riverside Hollow, wpatrując się w dom z drewnianych bali, który należał do jej eks. Kiedy formalności związane z jej rozwodem dobiegły końca, wsiadła w samochód i odjechała w stronę Atlanty, bezwzględnie paląc za sobą wszystkie mosty. Zarzekała się, że nigdy nie wróci do tego zapomnianego przez świat miasteczka, skoro wreszcie mogła rozpocząć życie, o którym marzyła od wielu lat. Gdy wyjeżdżała, była przekonana, że nic jej już nie trzymało w Mariesville, w końcu sama zadbała o to, by doszczętnie zniszczyć wszystkie swoje powiązania, które łańcuchami przykuwały ją do niewielkiej mieściny położonej pośrodku niczego. Była zmęczona tym, że jej potrzeby i pragnienia nigdy nie znajdowały się na pierwszym miejscu – w okresie dorastania jej rodzice zdawali się przypominać o jej istnieniu dopiero, kiedy wymagali od niej pomocy, zamiast wyjść z przyjaciółmi czy zajęć pozalekcyjnych były tylko długie godziny spędzone na dbaniu o dom, kołysaniu najnowszego dodatku do rodziny w postaci noworodka oraz pilnowaniu, by cała zgraja maluchów nie pozabijała się widelcami. Gdy wydawało się, że Tessa wreszcie uwolniła się od ciążących jej obowiązków i mogła zacząć podróżować, wyjechać do większego miasta, zaznać nieco uroków metropolii z kolorowymi światłami, głośną muzyką i nieskończoną liczbą atrakcji, poznała swojego przyszłego męża, który był gotowy ustąpić jej niemal we wszystkim, ale wyjazd z Mariesville był jedną z tych nielicznych rzeczy, przy których nie był skłonny pójść na żaden kompromis. Głupia, młoda i zakochana postanowiła dla niego zostać, poszukując wrażeń głównie w obrębie swojej pracy, ale to również w końcu przestało wystarczać. Mijały lata, a w niej narastała gorycz związana z poczuciem, że została ograbiona ze swojej młodości, z szansy na przeżycie prawdziwych szaleństw i czystej radości. Coraz bardziej zamykała się w sobie, pozwalając, by wątpliwości oraz scenariusze co by było gdyby..? narastały, aż w pewnym momencie zaczęła nienawidzić również swojego męża. Obwiniała go za wszystko, za to, że niejako uwięził ją w Mariesville, gdy wreszcie mogła odpocząć od więżących ją rodzinnych obowiązków; patrzyła na niego, widziała jego szczęście, to, jak bardzo uwielbiał to pieprzone miasteczko, udzielanie się społeczeństwie, błahe rozmowy z sąsiadami, swoją restaurację i czuła tylko wzbierającą złość, bo ona się dusiła. Zostawiła więc wszystko za sobą, wyjechała do Atlanty, gdzie wreszcie miała się spełniać i już nigdy nie spoglądać za siebie… a teraz z tą samą walizką, z którą wyniosła się z Mariesville dwa lata temu, wróciła i to jeszcze prosto pod dom swojego byłego męża. Już potrafiła sobie wyobrazić drwiące uśmieszki wszystkich bliskich im osób, które odradzały jej składania papierów rozwodowych i powtarzały, że to chwilowy kryzys, że jej przejdzie, że wielkie marzenia o świecie upadną w zderzeniu z rzeczywistością, ale Tess nie zamierzała podkulać ogona. Potulne znoszenie podobnych uwag nie leżało w jej charakterze, a chociaż jej duma cierpiała, rozum szeptał, że obecnie nie miała gdzie się podziać, a Jax… Wiedziała, że nawet gdyby wbiła mu sztylet prosto w serce, patrząc mu przy tym w oczy, nie miałby jej tego za złe. Zawsze jej w końcu wszystko wybaczał. Dlaczego tym razem miałoby być inaczej?
OdpowiedzUsuńTessa odepchnęła się od samochodu i sięgnęła do bagażnika, wyciągając z niego walizkę oraz torbę podłużną. Nie wiedziała, dlaczego zwlekała, stojąc na podjeździe przez dobre pół godziny, zanim zdecydowała się wykonać kolejny ruch. Wspięła się po schodkach prowadzących na drewnianą werandę osłoniętą przez dach i zapukała do drzwi, czekając, aż te się wreszcie uchylą, a w progu stanie jej eks.
— Wynająłeś nasz dom i nie pomyślałeś, że warto byłoby mnie o tym poinformować?! — To były pierwsze słowa, jakie wypowiedziała do niego po dwóch latach. Kto wie, być może starał się jej przekazać tę informację, ale zablokowała jego numer telefonu i wszelkie środki kontaktu, kiedy wyjeżdżała z Mariesville. Powtarzała, że nie chciała, by zawracał jej głowę i przeszkadzał w nowym życiu niechcianymi wiadomościami, jednak chyba jakaś mała cząstka jej wierzyła, że tęskniłaby za obecnością Jacksona i nie mogła sobie pozwolić na to, by w chwili słabości wybrać jego numer tylko po to, by usłyszeć jego głos. Dotrzymała przynajmniej części złożonych sobie przyrzeczeń, gdy porzucała wszystko za sobą, w tym całkowity brak kontaktu z rodzicami czy Jaxem, na którego teraz uparcie nie chciała spojrzeć. Patrzyła gdzieś przed siebie, w okolicach jego obojczyka, częściowo ponad ramieniem w głąb domu, wszędzie, tylko nie na jego twarz, nie w jego oczy. — Wróciłam. Wracam. A ponieważ w swojej wspaniałomyślności pozbawiłeś mnie dachu nad głową, powinieneś wziąć za to odpowiedzialność — poinformowała go, przepychając się koło niego w progu, zanim zdążył ochłonąć, zastanowić się nad jej słowami i ją powstrzymać. Udała się prosto do salonu, odstawiając swoje bagaże przy kanapie, chłonąc otoczenie.
UsuńTessa rozejrzała się po przestronnym wnętrzu, podświadomie porównując jego wygląd z ich wspólnym domem. To, co jej się najbardziej rzuciło w oczy, to brak zdjęć. Ich zdjęć. Jackson bywał okropnie sentymentalny i często się z nim droczyła z tego powodu, ale zawsze zwijała się w kłębek u jego boku, wtulając się w niego i z głową wygodnie opartą na jego ramieniu przeglądała razem z nim zdjęcia na komputerze, wybierając te, które powinni wywołać i oprawić w następnej kolejności. W ich starym domu wszędzie widniały ich wspólne fotografie – niektóre jeszcze z czasów, gdy dopiero zaczynali randkować, z momentu oświadczyn, z ich ślubu, również te późniejsze. Teraz dostrzegała kilka ramek, ale wszystkie dotyczyły jego rodziców czy rodzeństwa. Ani jedno nie przedstawiało Tess i… nie było w tym nic dziwnego, w końcu się rozstali. Dlaczego więc poczuła dziwne ukłucie gdzieś na dnie serca?
— Mam nadzieję, że masz jakiś pokój gościnny. Nie zamierzam spać na kanapie — poinformowała go kąśliwie, wciąż odmawiając spojrzenia w jego kierunku.
była żoneczka wpada narobić kłopotów <3
[Niestety okazałam się zdecydowanie zbyt mało romantyczna, by poradzić sobie z kierowaniem losami tak emocjonalnej postaci jak Manar, więc dziękuję za dotychczasowy wątek i dziękuję za wspólne jego prowadzenie.]
OdpowiedzUsuńOlivia była nieco zdziwiona, jak łatwo przyszło im znów nawiązać kontakt. Kiedy przyjechała do Mariesville, jedyne czego najbardziej się bała, to właśnie spotkanie z Jacksonem. Nie była sobie w stanie tego wyobrazić, więc też robiła wszystko, aby tylko na niego nie wpaść, co było bardzo trudne, biorąc pod uwagę wielkość miasteczka. Nie była to wielotysięczna Atlanta. Tam, żeby wpaść na kogoś, trzeba się było mocno napracować. Za to Mariesville było niewielkim, sennym miasteczkiem, gdzie praktycznie każdy się znał od zawsze.
OdpowiedzUsuńZnała Jacksona jak nikogo innego. Wiedziała, jaki jest. Kiedy sytuacja tego wymagała, potrafił zachować spokój i powagę, ale przy bliskich sobie osobach, otwierał się. Uwielbiała wówczas jego roziskrzone spojrzenie, wesoły ton głosu i uśmiech malujący się na twarzy. Uwielbiała to, jaki swobodny był, jak żartował i niczym się nie krępował. Teraz właśnie miała przed sobą takiego Jacka, i to jej się bardzo podobało. Bo jeśli on był wyluzowany, Olivia momentalnie stawała się taka sama. Czerpała od niego tą radość, nawet z niewielkich rzeczy, bo to właśnie on ją tego nauczył.
Olivia obserwowała go z uwagą. To, jak zmniejszył między nimi dystans sprawiło, że znów poczuła delikatny, elektryzujący dreszcz. Czy zdawał sobie sprawę z tego, co z nią robił? Raczej tak. Od razu mógł to zauważyć, bo ciało samo zdradzało Olivie. Nawet jakby mocno chciała, nie potrafiła tego ukryć.
Spojrzała na Jacksona, który był tak blisko, zastanawiając się, co takiego ma zrobić. Miała przeogromna chęć dotknąć go, przyciągnąć do siebie i po prostu poczuć, jednak zamiast tego zacisnęła dłonie na kuchennym blacie, łapiąc przy tym głęboki oddech.
— Podrywasz. I owszem, byli tacy, którym się nie udało — powiedziała. Niewielu mężczyzną udało się dopiąć tego, aby w jakiś sposób Olivia zwróciła na nich uwagę. Zawsze w każdym doszukiwała się choć cząstki Jacksona. Postawił on wysoko poprzeczkę, i być może przez to Olivia po ich rozstaniu długo była sama.
—No zrób coś. Cokolwiek — poprosiła w myślach, znów zatrzymując spojrzenie na twarzy Jacksona. Niespiesznie spojrzała w jego oczy, potem wzrok zsunęła na nią i policzki, aż w końcu, tak jak zrobił to on, spojrzała na jego usta, które tak dobrze znała. Po tylu latach nadal wiedziała, jak smakują. Chciała go pocałować? Zdecydowanie, ale też chyba za bardzo się bała, by zrobić ten krok.
— Przypominaj dalej. Chyba naprawdę, musisz mi odświeżyć pamięć. Mogłam zapomnieć o niektórych rzeczach — odpowiedziała równie cicho, czekając na to, co stanie się dalej.
Olivia
Zdębiała spoglądając z lekko otwartymi ustami na szefa kuchni, który stał obok jej stolika a wcześniej narzucona maska pewności siebie na moment zniknęła. Nie wiedziała czy wpływ na jej obecną reakcję miał fakt, że mężczyzna zaskoczył ją w chwili, kiedy telefon ponownie zadzwonił, czy wpłynął na to jego zniesmaczony wyraz twarzy i całkowity brak uśmiechu. Zamrugała kilkakrotnie po czym odchrząknęła i wyłączyła dźwięk w telefonie odkładając go na stół. Wiedziała, że nie musi się dzisiaj już więcej martwić o to, że ponownie usłyszy jego dźwięk. Pomimo zmiany numeru on i tak ją znalazł. Nie mogła go winić, kierowała nim jedynie troska i zboczenie zawodowe. Nie wybaczyłby sobie, gdyby nie sprawdził, czy jej zniknięcie faktycznie było jej własnym wyborem. Oczywiście nie mogła zdobyć się na to, aby nacisnąć zielony przycisk, jej rany były wciąż świeże, co więcej ropiały i stawały się bardziej dotkliwe. Siedząc sama na parapecie okna w swoim nowym mieszkaniu zastanawiała się często czy nie została już na zawsze obarczona tym defektem.
OdpowiedzUsuń— Stek jest całkiem w porządku. Z pewnością jadałam lepsze, ale na pewno się tutaj pojawię ponownie. — jedzenie było fenomenalne. Nie potrafiła jednak w bardziej otwarty i szczery sposób okazać swojego zachwycenia bo wciąż próbowała się otrząsnąć ze zdziwienia. Zastanawiała się jak to możliwe, że w owianym tak ogromną sympatycznością miasteczku znalazła się jedna wycofana osoba; co więcej wyczuwała w jego tonie głosu oschłość. Nie pasowało jej to do miana szefa kuchni, który nawet mając gorszy dzień często zmuszał by siebie samego do życzliwości względem klientów. Zaintrygowała się postacią Jacksona Moore.
— Tak, objęłam brakujące stanowisko detektywa, chociaż nie wydaje mi się, że byłoby w Mariesville potrzebne. — stwierdziła krojąc kolejny kawałek steka. Spodziewała się, że w tak małej mieścinie mieszkańcy plotkują, jednak nie wiedziała, że rozciąga się to na aż taką skalę. Przybyła tutaj dosłownie parę dni temu, a szef kuchni w jednej z restauracji po samej twarzy potrafi powiedzieć kim była. Odrzuciła paraliżujące ją myśli o braku anonimowości próbując skupić swoją uwagę na nożu.
— Przyciągnąć uwagę? — powtórzyła po Jacksonie nie odrywając wzroku od steka. Zwracanie na siebie setki par oczu było dla Erin czymś absolutnie nowym zważywszy na wcześniejsze życie w wielkim mieście jakim było Chicago. Nigdy nie porozmawiała nawet ze swoimi sąsiadami — ba! Nie miała pojęcia kim byli, czym się zajmowali czy nawet jak mieli na imię. W Mariesville wszystko było znacznie inne, poza szefem kuchni wciąż stojącym obok jej stolika. Jego widoczna rezerwa nieco ją uspokajała, aczkolwiek sam zwrócił uwagę na to, że jej przypuszczenia o życiu w małym mieście były całkiem trafne.
— Nie wydaje mi się, że byłabym osobą wartą takiego zainteresowania. — stwierdziła wzruszając ramionami. Nie chciałaby przyciągać uwagi.
Dlaczego więc tutaj przybyłam? Na ten moment Erin nie potrafiła odpowiedzieć na to pytanie, choć bardzo chciała.
— Co w takim razie mieszkańcy tego przeuroczego miejsca o mnie mówią? — spytała nieco pewniejszym głosem wkładając do ust wcześniej ukrojony kawałek steka. Cholera, ale był dobry. Spojrzała na Jacksona czując się już bardziej pewnie. Uśmiechnęła się do niego mimowolnie; całkiem szczerze, kiedy zauważyła ponownie uderzającą z twarzy Jacksona rezerwę.
Erin
To było coś nowego – złość. Tessa na palcach jednej ręki byłaby w stanie policzyć sytuacje, w których Jackson tracił nad sobą panowanie, a jeszcze rzadziej podnosił w jej obecności głos. Nawet kiedy ona wrzeszczała, wraz z kolejnymi upływającymi latami głośniej i głośniej, ponieważ czuła się tylko coraz bardziej nierozumiana, zapominana, porzucana, Jax zawsze ze spokojem i cierpliwością znosił jej wybuchy, dając jej przestrzeń do krzyku, którego odmawiano jej w dzieciństwie. Mogła rzucać poduszkami, strącać wazon ze świeżym bukietem owiniętym wstążką, który wręczał jej bez okazji, wiedząc, jak bardzo lubiła ścięte kwiaty i ich zapach roznoszący się po ich domu, niszczyć kolejny telefon komórkowy kierowana zazdrością i przekonaniem, że ją zdradzał, a on pozwalał jej na to wszystko i nigdy nie wykorzystywał tych sytuacji przeciwko niej. Po cichu odkładał poduszki na miejsce, na jej stoliku nocnym stawiał nową karafkę z kwiatami, naprawiał ekran czy wymieniał aparat i długo trzymał ją w swoich ramionach, szepcząc do ucha, że nie mogłaby zrobić niczego, co sprawiłoby, że przestałby ją kochać. Tess, zamiast odpuścić i cieszyć się tym, że miała u swojego boku mężczyznę gotowego akceptować wszystkie jej wady, naciskała na niego i szalała jeszcze bardziej. Teraz nie potrafiłaby nawet powiedzieć, co wtedy nią kierowało. Może chciała się przekonać, na jak wiele jej pozwoli, zanim pęknie, odkryć, gdzie dokładnie stała granica jego oddania; może zależało jej na reakcji tak gwałtownej i sprzecznej z charakterem Jaxa, że usprawiedliwiłoby to jej wszystkie dotychczasowe wyskoki, wyciszając głęboko skrywane wyrzuty sumienia. Ostatecznie jednak to Tess złamała się pierwsza; to ona wycofała się, to ona bez uprzednich dyskusji, terapii małżeńskiej czy prób naprawy ich związku złożyła pozew rozwodowy do sądu, a później chłodno poinformowała Jacksona, że go zostawia i nie był w stanie w żaden sposób wpłynąć na jej decyzję. Poinformowała go, że niczego od niego nie chciała, zależało jej tylko na pieniądzach. Dom, meble, zdjęcia, pamiątki, jej suknia ślubna, obrączka – wszystko to zostawiła za sobą, bo nie chciała, by cokolwiek łączyło ją z Mariesville, z nim. Miała dość tego przeklętego miasteczka, w którym każdy uliczny róg, każdy zakątek lasu, wszystko wyglądało dla niej dokładnie tak samo; miała dość ludzi, którzy próbowali wciągać ją w pozornie miłe pogawędki, by za jej plecami powtarzać, że nigdy na niego nie zasługiwała i Jackson powinien był poślubić miłą, słodką dziewczynę, która otoczyłaby go troskliwym ciepłem, zamiast narwaną, wycofaną ze społeczności, odpychającą zołzę pozbawioną hamulców. Nie chciała spędzić ani sekundy dłużej w tym miejscu, nawet w ich domu, więc zwyczajnie zażądała pieniędzy, które miały posłużyć jej do zbudowania nowego szczęśliwego życia w Atlancie. Nawet wtedy nie widziała u niego złości, chociaż pustka widoczna w jego oczach oraz wyraźnie zagubiony wyraz twarzy, gdy ich rozwód został ostatecznie sfinalizowany, prześladowały ją do dzisiaj.
OdpowiedzUsuńNie od razu po rozwodzie – wtedy o nim nie myślała. Po prostu cieszyła się, że udało jej się wyrwać, zachłystywała się wolnością, robiła dużo głupich i nieodpowiedzialnych rzeczy, zapominając o tym, że kiedykolwiek była mężatką i dzieliła swoją codzienność, swoją przeszłość, teraźniejszość i przyszłość z mężczyzną, któremu na ślubnym kobiercu obiecywała wieczność. Przed Jacksonem nie miała czasu na związki, skupiona na wychowaniu rodzeństwa i planowaniu dla siebie drogi ucieczki. Nie chciała przywiązać się do nikogo w Mariesville, skoro od zawsze była przekonana, że pewnego dnia wyjedzie, ale Jax sforsował wszystkie mury, którymi się otoczyła i sprawił, że wbrew zdrowemu rozsądkowi została. Ona również nie spodziewała się, że pewnego dnia to przestanie wystarczać, że coraz częściej zacznie żałować i zastanawiać się nad tym, co straciła.
Stopniowo jej miłość zaczęła przekształcać się w nienawiść, zwłaszcza gdy on każdego dnia wstawał z tym pieprzonym uśmiechem na ustach, zachwycał się wschodem słońca i zapachem jabłek niesionym przez wiatr, zagadywał sąsiadkę spotkaną w sklepie spożywczym, działał w świetlicy środowiskowej, a ona umierała po trochu, wiedząc, że Jackson nie był w stanie jej zrozumieć i nie była pewna, czy rzeczywiście próbował.
UsuńTeraz też nie próbował jej zrozumieć. Najwyraźniej jego cierpliwość wreszcie odnalazła swoją granicę.
Chyba popełniła błąd, przychodząc tutaj na trzeźwo. Skierowała się w stronę kuchni, wzrokiem wyłapując pustą szklaneczkę i otwartą butelkę bourbona. Wiedziała, że Jax będzie jeszcze bardziej wkurzony, że odwróciła się do niego plecami, ignorując jego pytania. Pewnie wzbudziłaby jeszcze większą wściekłość, grzebiąc mu po szafkach, zachowując się, jakby cała ta przestrzeń już należała do niej i może w innych warunkach właśnie tak by zrobiła, ale była odrobinę wstrząśnięta tym, że Jackson zareagował na jej widok taką złością. Postanowiła wykorzystać jego szklankę i nalała sobie alkoholu, wychylając zawartość za jednym razem.
— Wracam. Jeszcze nie wiem, co to znaczy. Po prostu wracam tutaj. Nie spodobało mi się życie w Atlancie — powiedziała w końcu, nonszalancko wzruszając ramionami, po czym po raz kolejny nalała bourbon do szkła. Milion niedopowiedzeń, ale prędzej piekło zamarznie, niż zacznie się przed swoim eks spowiadać z całej listy porażek, jaką była jej wielka ucieczka do metropolii. Jax naiwnie mógł zakładać, że jej powrót nie miał z nim nic wspólnego, jednak na jego nieszczęście Mariesville było nim, a on był Mariesville i nie dało się tego w żaden sposób rozdzielić. Skoro już tutaj była, musiała być przy nim. Poza tym to było dla niej najprostsze rozwiązanie.
— Jesteś strasznie spięty, Jax. Wyluzuj. Chodzi ci o pieniądze? W porządku, mogę zapłacić połowę za rachunki, czynsz, jeśli chcesz się upierać, żeby wynająć mi pokój, niech będzie. Nie spodziewałam się, że przez dwa lata zrobi się z ciebie taki sknera, ale jak wolisz. — Tessa zachowywała się tak, jakby decyzja już dawno zapadła i Jackson nie miał nic do powiedzenia. Mógł, jak zawsze, po prostu zgodzić się z tym, co mówiła.
— Na pewno chcesz poznać odpowiedź na te wszystkie pytania? — wymamrotała, unosząc do warg drinka. — Naprawdę sądzisz, że tak trudno było mi się dowiedzieć, gdzie mieszkasz? Jeśli nie chciałeś, żebym cię odnalazła, trzeba było zerwać z moją rodziną wszelkie kontakty. W zasadzie jesteś sam sobie winny. — Och, Tessa zawsze odwracała kota ogonem. W jej rozumowaniu Jackson właściwie chciał, by z nim zamieszkała. W końcu był na tyle głupi, by nadal pozostawać w bliskich relacjach z najmłodszymi z jej rodzeństwa. Podejrzewała, że z jej rodzicami również, chociaż nie była pewna, bo nie rozmawiała z nimi od dwóch lat. Powinien był całkowicie wyrzucić ich ze swojego życia, jeśli pragnął zapobiec ponownemu wtargnięciu Tessy do swojej codzienności. Jej eks był jednak na to zbyt sentymentalny, zbyt miły, zbyt delikatny.
— Co robię w twoim domu? Zamierzam w nim spać. Ile wypiłeś, że nie kojarzysz prostych faktów? — zakpiła, opierając się biodrem o kant blatu. — Wiesz, że nie wrócę do rodziców. Po wyprowadzce z domu zamieszkałam od razu z tobą, ale wynająłeś nasz dom. Nie będę obarczać swoją obecnością rodzeństwa, przyjaciele nie istnieją. Na ten moment nie mam gdzie się podziać, więc zostanę tutaj, przynajmniej dopóki nie odkręcisz całego tego gówna z wynajmem domu. Nie wyjdę, Jackson. Jeśli chcesz, możesz zadzwonić na policję, ale tak się składa, że jestem jedną z glin. — Tessa była cholernie uparta. Była też niezależna. Nie umiała nikogo prosić o pomoc, więc nigdy nie przyznałaby się przed swoim rodzeństwem, za które przez całe życie była odpowiedzialna, że sama znalazła się w trudnej sytuacji. Była dla nich rodzicem, więc w ich oczach zawsze musiała być tą twardą, zdolną do pokonania wszystkich trudności. Nie mogła się przyznać do tego, że została właściwie bez dachu nad głową.
A Jackson… Znała go. Wiedziała, że nie zostawi jej w potrzebie, miał na to zbyt miękkie serce. Wiedziała, że przygarnąłby każdego, kto potrzebowałby jego pomocy, więc dlaczego jej sytuacja miałaby być inna? Tessa w swojej roszczeniowości w ogóle nie dostrzegała problemu. Dlaczego to, że się z nim rozwiodła, miałoby stanowić jakąś przeszkodę? Przecież był dla niej oparciem przez osiem lat ich związku, dlaczego miałby teraz przestać?
UsuńByć może nie docierał do niej ogrom krzywdy, jaką mu wyrządziła. A może przez cały ten czas żyła w cholernym zaprzeczeniu, zasłaniając się swoją ignorancją, bo gdyby dopuściła do siebie świadomość, jak bardzo go zraniła i jak cholernie się myliła, nie byłaby w stanie sama ze sobą wytrzymać. Musiałaby wtedy przyznać, że przez wszystkie te lata inni mieli rację – nigdy na niego nie zasługiwała.
Wciąż na niego nie spojrzała. Nie tak naprawdę. Nie potrafiła spojrzeć mu w oczy. Usłyszenie samego jego głosu już było dla niej wstrząsem, który starannie ukrywała. Była pewna, że nie dostrzegł, jak delikatnie drżały jej dłonie, gdy nalewała sobie alkoholu. Kiedyś wypowiadał jej imię z nieskrywaną miękkością i czułością, teraz słyszała jedynie pogardę.
bezczelna eks
Plotki od zawsze były nieodłącznym elementem tego miejsca, bo w takiej mieścinie, gdzie każdy każdego zna na kilka pokoleń wstecz, zachowanie anonimowości jest po prostu niemożliwe, ale to z jaką prędkością rozchodzą się tutaj informacje, bywa naprawdę szokujące i z drugiej strony też przerażające. Coś ledwie zdążyło zaistnieć w przestrzeni, ktoś się z kimś spotkał, pocałował, czy uchlał bez opamiętania, a już następnego dnia ksiądz dyskretnie wspominał o tym z ambony. Rowan kochał to miejsce i nie zamieniłby go na żadne inne, ale nigdy nie idealizował życia w tak hermetycznej społeczności. Ludzie są tutaj dla siebie serdeczni i gościnni – temu nie można zaprzeczyć, przynajmniej w większości przypadków, ale potrafią też wciskać nos w nieswoje sprawy i generować takie scenariusze, że nie powstydziłby się ich sam Tarantino. To, że pojawiła się jakaś kobieta w towarzystwie Jaxa, obiło mu się o uszy już kilkakrotnie w ciągu ostatnich paru dni, bo dwie pannice odwiedziły go specjalnie po to, żeby dopytać o szczegóły, których on jeszcze wtedy nie znał. Młode, upierały się że to jakaś przyjezdna, że pewnie zawróci mu w głowie i pojedzie w cholerę, jak dwie poprzednie. Nie interesowało go jednak to, co mieli do powiedzenia okoliczni ludzie na temat życia uczuciowego Jacksona, bo to oczywiste, że po jedyną prawdę pójdzie prosto do źródła, jeśli taka będzie potrzeba. Zrobi mu wjazd na chatę choćby o północy, żeby się dowiedzieć, a dobrze wie, że Jax może pokręci trochę nosem, ale zawsze go wpuści. Obeszło się jednak bez wjazdów, bo obaj, jak cywilizowani ludzie, znaleźli wreszcie czas, żeby usiąść i sobie pogadać. I napić się przy tym dobrego alkoholu.
OdpowiedzUsuńMyślał, że nie będzie w stanie podnieść swych brwi wyżej, a jednak, gdy usłyszał, że chodzi o Olivię, te podeszły tak wysoko, że prawie zlały się z linią jego włosów. On nie miał pojęcia, że córka Mitchellów wróciła na stare śmieci, a ich babki już szykowały strategie na to, jak tę dwójkę ze sobą zeswatać. Czy ta wieś nie jest szalona? Pokręcił lekko głową do swoich myśli i upił w milczeniu łyk piwa, bo musiał to przełknąć, a doszedł do wniosku, że sama ślina nie wystarczy, że z piwną goryczką przejdzie to przez gardło zdecydowanie lżej. Znał tę historię doskonale, w dodatku miał wrażenie, jakby to wszystko wydarzyło się wczoraj, a minęło już tyle lat, kiedy drogi tych zakochańców się rozeszły. Boże, ależ to była miłość! Aż przyjemnie się na nich patrzyło, zwłaszcza na Jaxa, któremu przed laty uśmiech nie schodził z ust, a oczy błyszczały ze szczęścia. Nie przypominał sobie, by z Tessą było dokładnie to samo, ale to prawdopodobnie dlatego, że Jax nigdy do końca nie pogrzebał uczuć do Olivii. Tymczasem, ona faktycznie powróciła i oboje zdążyli się już spotkać. Czy to dobrze? Po tylu latach zmienić mogło się wszystko, każde z nich na pewno zebrało więcej doświadczeń i mocno dojrzało od tamtego czasu. Zasługiwali na drugą szansę, bo czemu nie, ale Rowan trochę się o to martwił. Pamiętał, że życie Jaxa zatrząsło się w posadach, kiedy Olivia wyjechała, a teraz, kiedy wracał myślami do tamtych wspomnień, zaczynał się po prostu obawiać, że historia zatoczy koło. Są jednak dorośli – co zasieją, to zbiorą.
— Czyli rozchodzi się o Olivię, to zmienia postać rzeczy — stwierdził, bo w takim przypadku sprawa była stokroć poważniejsza, niż gdyby to chodziło o jakąś tam przyjezdną pannę. — Jak babkom tęskno do ślubu, to niech te swoje rocznice poodnawiają, to teraz w modzie. — Pokręcił głową i wziął jeszcze łyk piwa. — Najważniejsze jest to, czego chcecie wy, Jax — powiedział, lekko wzdychając. — Ja dobrze wiem, że Olivia to twoja słabość i ty też dobrze to wiesz. Zrobisz to, co podpowie ci serce, ale pamiętaj, żeby dać sobie na to wszystko czas. I ani mi się waż ulegać babcinym wpływom — poprosił, patrząc na Jacksona uważnie. — Nie chciałbym się znów o ciebie martwić, przyjacielu. — Położył dłoń na ramieniu Jacksona i poklepał go lekko, a potem uśmiechnął się pogodnie i położył rękę z powrotem na blacie. Stara miłość nie rdzewieje. I oby tym razem nie została znów wystawiona próbę.
Usuńwasz BFF i brother by choice, Rowan Johnson
Olivia była zaskoczona tym, jak to wszystko zmieniało się z każdą sekundą. Jeszcze chwilę temu rozmawiali sobie w ogrodzie babci Jacksona, a teraz byli tak blisko siebie. I choć jej małe sugestie podziałały na mężczyznę, to nagle w głowie Mitchell pojawiła się myśl, czy aby na pewno dobrze robią. Bliskość Jacksona sprawiała, że kręciło jej się w głowie. Jego dotyk elektryzował, a zapach nadal wydawał jej się tak dobrze znany.
OdpowiedzUsuńMoże robili źle, może nie powinni, ale jak widać, zdecydowanie woleli dać ponieść się emocjom i chwili, niż zastanawiać się nad tym, czy dobrze postępują.
Gdzieś głęboko w Olivii obudziły się uczucia, które dawno ukryła. Czuła, jakby rwały się w stronę Jacksona, wygłodniałe jego bliskości. Ona chciała jego bliskości. Chciała znów ją poczuć po tylu latach rozłąki, a on wydawał się chcieć tego samego.
Byli szaleni, owszem. To, jak swobodnie potrafili odnaleźć się w tym wszystkim, świadczyło, że żadne z nich nie zapomniało dawnych lat, a teraz chcieli to wszystko przeżyć na nowo.
Wszystko nagle się zmniejszyło, a pośrodku zostali tylko oni. Kiedy Jackson przyciągną ją do siebie, Olivia powstrzymała cichy jej, który aż za bardzo chciał wydostać się z jej ust. Drgnęła, czując jego ciepłą dłoń na swoim ciele. O Boże, jak ona tęskniła za jego dotykiem, dopiero teraz to sobie uświadomiła. Przez lata tłumiła w sobie to uczucie, chcąc je zapomnieć. Teraz wszystko odżyło, ona odżyła. Wystarczył jeden gest Moore’a, żeby Olivia Mitchell przepadła. Przepadła za pierwszym razem, gdy się poznawali, przepadła też i teraz, kiedy oboje za wszelką cenę chcieli wrócić do tego, co było kiedyś.
— Przypomnij — poprosiła.
Życie jednak lubiło płatać figle, a z nich zażartowało w najgorszy z możliwych sposobów. Olivia poczuła się niemal jak w filmie, kiedy miało już dojść do tego jednego momentu, którego wyczekuje się ze zniecierpliwieniem, gdy nagle wszystko zostało przerwane. Ich bańka, w której byli, nagle pękła. Przeklnęła w duchu, spoglądając na brata Jacksona, który nagle pojawił się znikąd. Dosłownie, facet wyrósł spod ziemi, nieświadomy tego, jak ważny moment przerwał. Olivia mimo wszystko uśmiechnęła się w jego stronę, mając nadzieję, że za bardzo nie widać po niej, jak bardzo te zbliżenie z Jacksonem na nią wpłynęło.
— Cześć, Luke — przywitała się, również go przytulając w przyjacielskim geście, gdy do niej podszedł. Olivia traktowała rodzeństwo Jacksona jak swoje własne. Była jedynaczką, ale też jakoś nigdy nie narzekała na to, że jest jedna. Była przyzwyczajona do tego faktu, a dzięki swojej osobowości potrafiła zdobyć przyjaciół, których to traktowała jak rodzinę.
— Wasz ojciec wyprzedaje majątek? — zażartowała, widząc jak bardzo są wypełnione pudła, które przytargał ze sobą Luke. Z rozbawieniem spojrzała na Jacksona, w ogóle jakoś nie skrępowana całą sytuacją. W głowie zaś poganiała Luke żeby poszedł sobie jak najszybciej. Teraz zdecydowanie nie miała ochoty wymieniać z nim uprzejmości. Liczył się zdecydowanie ktoś inny. Odetchnęła z wyraźną ulgą , kiedy brat Jacksona dość szybko opuścił dom. Cóż, ich przerwana chwila już raczej nie miała wrócić, ale Olivia nie miała zamiaru odpuścić.
— Życie bywa okrutne — zaśmiała się, i tym razem to ona stanęła na przeciwko Jacksona, tak samo blisko, jak on jeszcze chwilę temu.
— Ale pewnie nie chciał. Z resztą, Jack, co nas to obchodzi. Wiesz, chyba sobie przypomniałam, ale byłabym głupia, gdybym nie skorzystała z Twojej pomocy. Więc jak, Moore, przypominamy sobie? — zapytała, układając dłonie na jego klatce piersiowej. Sama zdziwiła się nieco swoją odwagą, ale nie chciała teraz udawać, że przed chwilą do niczego prawie nie doszło. Musiała wziąć sprawy w swoje ręce, żeby dodać im obu nieco więcej pewności, że to, co właśnie robią jest dobre. Że nie liczą się stracone lata, bo przecież wszystko można zacząć na nowo.
— A jak już sobie przypomnimy, to może uda nam się zrobić te pianki, co Ty na to?
Olivia
Tessa niespecjalnie przejmowała się tym, co myślał o jej obecnym zachowaniu. W końcu zawsze była szaleństwem w jego życiu, tym nieposkromionym pierwiastkiem, który nie pasował do całego idealnego obrazka małomiasteczkowego życia, jakie dla siebie stworzył. Nie potrafiłaby zliczyć, ile razy ktoś komentował, że do siebie nie pasowali, a chociaż Jackson zdawał się zupełnie ignorować te komentarze, ona każdy z nich zapisywała na dnie serca, tworząc tylko kolejną ranę, która nigdy się nie zasklepiała. W jego poukładanej, spokojnej codzienności Tessa była huraganem, czystą siłą natury, której żaden człowiek nie był w stanie powstrzymać ani okiełznać i inni dostrzegali właśnie to – jej destrukcyjność, jej porywczość, jej nieskończone pokłady gniewu, zupełnie pomijając inne jej cechy. Oddała swojej rodzinie wszystko, chociaż mogła ignorować swoje rodzeństwo tak, jak jej potrzeby były ignorowe i po ukończeniu osiemnastego roku życia uciec z Mariesville, zostawiając ich wszystkich za sobą, zamiast tego niezmiennie robiła im śniadanie, wysyłała do szkoły, całując maluchy w czoło i wichrząc ich włosy, a później odbierała z zajęć i pomagała odrabiać lekcje, by później bawić się z nimi w chowanego czy berka w przestronnym ogrodzie na tyłach id domu. Potrafiła być czuła, delikatna i wrażliwa. Potrafiła być czymś więcej niż tylko burzą, ale zdawało się, że Jackson o tym zapomniał. Może nie panował nad sobą, może ostatnim razem zniszczyła go tak bardzo, że po wielu latach wreszcie przestał się przejmować tym, co czuła, a co tak starannie skrywała przed światem. Nie była pewna. Nie chciała się nad tym zastanawiać, nie chciała myśleć o tym, co zrobiła i jaką cenę zapłaciła za wolność. Wtedy, dwa lata temu, wydawało jej się, że nie miała innego wyjścia, że doszła do miejsca, z którego nie było już dla niej odwrotu. Każda kolejna sekunda spędzona w tym pierdolonym miasteczku doprowadzała ją do szału i bała się, że jeśli czegoś nie zrobi, weźmie swoją policyjną broń i strzeli sobie w łeb.
OdpowiedzUsuń— Uwolniłam was wszystkich od mojej obecności. Tak jak chciała tego twoja rodzina, wszyscy twoi znajomi, całe to cholerne miasteczko. Zrobiłam wreszcie to, czego wszyscy, kurwa, ode mnie oczekiwali i zamiast wdzięczności, spotyka mnie… to? — zapytała niemal z niedowierzaniem Tessa, jakby nie mogła pojąć, dlaczego Jackson jest taki wściekły i traktuje ją z otwartą wrogością, zachowując się tak, jakby nie interesował go już żaden szczegół z jej życia.
Tessa naprawdę nie rozumiała, jak jej działania mogły być postrzegane jako egoistyczne. Według samej siebie postępowała w zgodzie z logiką. Przyjechała do Mariesville i Jax powinien wiedzieć, że nie zrobiłaby tego, gdyby naprawdę nie musiała. Skoro już tu wróciła, musiała gdzieś się zatrzymać, a ponieważ jej rodzina odpadała, przyjaciół nie miała, ich dom pozostawał niedostępny, dość oczywistym wyjściem było zatrzymanie się u byłego męża. Nie rozumiała, że w ten sposób niszczyła jego spokój, który próbował zbudować; w jej głowie istniało przekonanie, że skoro ona była w stanie tak po prostu odejść, on następnego dnia zwyczajnie ruszył ze swoim życiem do przodu, zachowując się tak, jakby jej nigdy w nim nie było.
— Nadal nie widzę problemu, Jackson. Mieszkaliśmy ze sobą przez wiele lat, znamy swoje przyzwyczajenia. Nie będę ci wchodziła w drogę, po prostu zajmę pokój gościnny i zastanowię się, co dalej. Skoro według ciebie nic nas już nie łączy, nie widzę powodu, dla którego nie miałbyś mi wynająć pustego pokoju jako współlokatorce, skoro jestem ci obojętna — zauważyła spokojnie. Jej opanowanie było… zaskakujące. Bardzo dla niej niecharakterystyczne, za to podszyte satysfakcją. Zachowywali się niemal tak, jakby zamienili się na chwilę temperamentami, ale wbrew rozsądkowi sprawiało jej to radość. Bała się, że przywita ją ciszą, pustym spojrzeniem, beznamiętnością, że wcieli się w rolę, którą tak długo w jej życiu odgrywali rodzice obecni jedynie ciałem, a nieobecni duchem.
Skoro wywołała u niego tak ogromne wzburzenie, oznaczało to, że nie wyleczył się z niej, nie tak całkiem. Gdyby nie kochał jej przynajmniej trochę, jej odejście nie byłoby go w stanie zranić na tyle, by teraz na jej widok odpowiadał złością. Gdyby ich wspólna przeszłość była zamkniętym rozdziałem, potrafiłby stłumić frustrację i szok, które teraz napędzały jego negatywne odczucia. Tessa wiedziała, że to nie było zdrowe, jednak jej rodzice oferowali jej tak mało atencji, gdy dorastała, że nauczyła chwytać się ochłapów uwagi, doszukiwać się przebłysków przywiązania tam, gdzie pozornie ich nie było i w ten sposób przetrwała. Pewnie ktoś nazwałby ją psychopatką, skoro cieszyła się z udręki swojego byłego męża, lecz to była lepsza opcja niż pogrążenie się w poczuciu winy wywołanym świadomością, że po dwóch latach Jax nadal cierpiał.
Usuń— Zmieniłeś się… — wymamrotała, niemal z zaciekawieniem Tess, zupełnie niewzruszona kolejnymi jego wybuchami i sprzeciwem. Był bardziej stanowczy, niż zapamiętała, bardziej nieokrzesany. Pojawiło się w nim coś, czego wcześniej w nim nie widziała, ale nie umiała jeszcze w pełni nazwać tej iskry, która obecnie skrywała się tuż pod powierzchnią. Uśmiechnęła się pod nosem drwiąco, gdy zabrał jej szklankę i odstawił do zlewu. Splotła dłonie na klatce piersiowej, wciąż opierając się o blat w rozluźnionej, nonszalanckiej prozie, jednak kiedy położył dłoń w dole jej pleców, gwałtownie się wyprostowała. Wszystkie jej mięśnie niemal boleśnie się napięły, a ona wciągnęła gwałtownie powietrze do płuc. Zrobiła duży krok w bok, wyraźnie usiłując znaleźć się poza zasięgiem jego ramion. Serce w jej klatce piersiowej uderzało mocno, nierówno, wzburzone pierwszym dotykiem między nimi od dwóch lat. Ciepło jego dużej dłoni zdawało się wciąż ją rozgrzewać, mimo że kontakt ich ciał wynosił zaledwie kilka krótkich sekund, zanim się od niego odsunęła, przerażona własną reakcją.
— Jeśli ty mnie nie przyjmiesz, kto to zrobi? — zapytała cicho, gdy wreszcie udało jej się opanować na tyle, by odnaleźć głos. — Jak zawsze nie rozumiesz, bo przecież ciebie wszyscy uwielbiają i nigdy nie musiałeś zmagać się z ich niechęcią oraz pogardą. To nie ty musiałeś słuchać, że nigdy nie będziesz w stanie go uszczęśliwić i lepiej by mu było bez ciebie. Cudowny, ukochany chłopiec Mariesville, którego wszyscy przyjęliby z otwartymi ramionami… ale kiedy tylko mnie zobaczą, zamkną wszystkie okna i drzwi. Powiedzą, że nie mają dla mnie miejsca, nie mają dla mnie jedzenia, nie mają dla mnie niczego. Już wcześniej mnie nienawidzili, co oczywiście postanowiłeś zignorować, bo ty byłeś tutaj szczęśliwy, a teraz znienawidzą mnie jeszcze bardziej, skoro wróciłam. — Nie rozumiał, jak to było być nią w małej mieścinie, jaką było Mariesville. On sam zawsze był tym sympatycznym, ułożonym, pomocnym chłopcem, który wyrósł na równie dobrego mężczyznę, dlatego każdy darzył go szacunkiem i uwielbieniem. Wystarczyło jednak popełnić jeden błąd, raz nie odpowiedzieć na przywitanie, raz mieć gorszy humor i coś odburknąć pod nosem kasjerowi, raz zaaresztować niewłaściwego człowieka za kradzież, by dostać łatkę najgorszej osoby na świecie i później zmagać się z nią każdego dnia. Czasami nie wiedziała, czy Jackson naprawdę nie dostrzegał wszystkich znaków sugerujących, jak bardzo Tessa była niemile widziana w trakcie przyjacielskich spotkań w kawiarni czy na wieczornym ognisku; większość ludzi tolerowała jej obecność jedynie przez wzgląd na samego Jaxa i ona była tego boleśnie świadoma, podczas gdy on świetnie się bawił, wymieniając się żarcikami, brylując w towarzystwie, kiedy ona stała gdzieś na uboczu, samotna. Nie widział czy może nie chciał widzieć? Jej były mąż zawsze doszukiwał się u innych jak najlepszych intencji i dobrych cech, więc może zwyczajnie nie chciał uwierzyć w to, że krąg jego bliskich mógłby z premedytacją izolować Tessę, ponieważ wymarzyli sobie dla niego inną partnerkę.
Jego babcia, jego bracia, jego przyjaciele – nigdy nie dali jej zapomnieć o tym, że przed nią była inna kobieta, która była w stanie uszczęśliwić go tak, jak podobno Tess nie potrafiła. Nigdy nie starali się nawet jej poznać, zrozumieć, odgórnie kierując się otaczającymi ją stereotypami i kłamstwami sianymi przez jej rodziców zirytowanych faktem, że stracili darmową pomoc domową, kiedy Tessa wyprowadziła się i zamieszkała z Jacksonem.
UsuńPotrafiła już sobie wyobrazić te wszystkie komentarze, gdy miasteczko obudzi się nad ranem i informacje o jej pojawieniu się w Mariesville zaczną krążyć wśród najbliższych kręgów Moore’a. Prawdopodobnie znienawidzą ją jeszcze bardziej za to, że śmiała pojawić się na jego progu i zażądać noclegu, ale o ironio, właśnie jego dom był dla niej jedynym bezpiecznym schronieniem. W jego obecności nikt nie spróbuje jej zaatakować, wywlec za włosy i kazać wracać do Atlanty, gdzie nie miała już czego szukać.
— Naprawdę myślisz, że to cokolwiek zmieni, jeśli zostawisz mnie u swojej przyjaciółki? — zapytała, kładąc mocny nacisk na dwa ostatnie słowa. Abigail nigdy nie była jej znajomą, za to Jacksona traktowała jak starszego brata, trzymając się go blisko. Być może dla niego byłaby gotowa przyjąć Tessę do pensjonatu, ale to wcale nie sprawiało, że czuła się z tą myślą lepiej. Inni byli gotowi zrobić dla Jaxa wszystko, ona w tym równaniu nigdy nie miała znaczenia. — To tylko kolejna osoba na długiej liście osób, które pewnie najchętniej pogoniłyby mnie z widłami i pochodniami z miasteczka. Nawet jeśli się zgodzi, pewnie rano napluje mi do jedzenia, odetnie dopływ ciepłej wody, wszystko dlatego, że jak zawsze jestem potworem w każdej opowieści snutej w Mariesville, czyż nie? — zapytała retorycznie. Czekała na moment, w którym Jackson zaprzeczy i jak zawsze zacznie bronić Abigail, mieszkańców, wszystkich, stając po ich stronie.
Próbowała zdusić w sobie płomień zazdrości, ale Jax już zdążył go podsycić.
— Sypiasz z nią? Czekaliście na moment, aż zniknę, żeby się do siebie dobrać? — syknęła przez zaciśnięte zęby. Tessa bywała chorobliwie zazdrosna. Nie od samego początku, lecz nie potrafiła ignorować głosów, które powtarzały, że powinien znaleźć dla siebie kogoś lepszego. Miał przecież tyle pieprzonych opcji dookoła siebie, a do tego był dobrym mężczyzną. Kochającym, troskliwym, ciepłym. Przystojnym. Niewiele kobiet umiałoby się oprzeć jego urokowi.
eksżonka w potrzebie (a może tylko udaje, żeby go zmiękczyć?)
Uwielbiała ten spokój i dojrzałość Jacksona. Pozwalał jej się zawsze wygadać, wygłupiać i czuć swobodnie. Gdy robiła najdziwniejsze żarty i świrowała, nie strofował jej, nie uspokajał, a czekał, aby w razie czego asekurować i pomóc jej się pozbierać w razie wypadku - jak dzisiaj, gdy fiknęła w tył. Akceptował ją w całości, znając jej sekrety, niepewności i słabe strony. Pozwalał jej doświadczać i smakować życia po swojemu, ale był zawsze obecny i czujny. Jego uważność pozwalała jej czuć się bezpiecznie, bo wiedziała, że będzie zawsze obok i w razie problemów, bólu, czy kłopotów, będzie mogła do niego pobiec. Potrzebowała go w sowim życiu i gdy mieszkała w Atlancie, dzwoniła do niego równie często jak do Tannera, aby porozmawiać o tym, co przeżywa i co w ogóle u niej słychać. Doświadczałą wszystkiego razem z nim i dzisiaj już nie wyobrażała sobie, by miało go zabraknąć.
OdpowiedzUsuńZdecydowanie łatwiej byłoby jej układać sobie życie z takim mężczyzną u boku. Chwilowo odcieła się od uczuć, od dłuższego czasu dążyła tylko do tego, aby wrócić i zająć się pensjonatem, ale tak na prawdę choć samej nie było jej źle, we dwoje zawsze jest łatwiej mierzyć się z trudami życia. Zawsze tak myślała, po prostu związek nie był dla niej priorytetem. Mama i babcia zawsze powtarzały jej, że dla każdego jest ktoś zapisany w gwiazdach, a ona w to wierzyła. Dla niej też ktoś musiał być gdzieś kiedyś zapisany i... wystarczyło poczekać, aż się nawzajem odszukają. Tylko co jeśli już go odnalazła, ale nie była tego świadoma? Co jeśli miała go obok, a marnowała ich wspólny cenny i wyjątkowy czas?
Roześmiała się już kolejny raz, tym razem spokojniej, promiennie, nabierając głeboko powietrza. Przechyliła głowe i zagryzła wargę, wędrując oczami po twarzy Jacksona. Tym razem wyglądał jakoś inaczej i patrzył na nią wyjątkowo. Dostrzegała to, a jej uwaga również była skierowana na niego bardziej.
- To musisz mnie uprzedzać - zaznaczyła. Nie wierzyła w siebie i to więcej jak pewne, że to co sama widziała, patrząc w lustro, jest innym obrazem niż ten, który miał przed sobą Moore. Sama za to widziała, że dziś był dzisiaj rozbity, błądził myślami po wspomnieniach i widziała po nim, że jej potrzebuje. Czuła się zobowiązana go rozweselić, a wręcz przejąć kontrolę nad jego ponurym nastrojem i sprawić, że ten wieczór będzie miły, przyjemny i jeden z tych wyjątkowych, do których się wraca pamięcią z uśmiechem na ustach. Czy to była żona, czy była dziewczyna, czy trudny klient, problemy z pracownikami, nieważne co go trapiło, był wspaniały i miała nadzieję, że sam w końcu to zrozumie. Oboje byli wyjątkowi i musiała mu chyba to wbić mocniej do głowy, niż słowami, bo cały czas oboje się zapominali.
Uśmiechneła się ciepło i zsunęła nogi z siedziska, patrzą jak Jax zaczyna się wycofywać, gubić i od niej odsuwać. Nie rozumiała tego i sądziła, że nic złego się nie dzieje, a po prostu wszystko co miało do tej pory miejsce tego dnia, wciąż go przytłacza. Czy gdyby podzielił się z nią myślami i wątpliwościami, jakie go naszły, czy coś by się między nimi popsuło? Na pewno nie. Czy coś by się zmieniło? Mogłoby... Ale czy na lepsze? Ona czuła podobnie do przyjaciela, że był kimś komu łatwo by uległa. Dzisiaj jego bliskość była jej bardziej potrzebna, niż zwykle. Sama miała mętlik w głowie, a ich droczenie się doprowadziło ją do wniosków, że chciałaby bardzo być kochaną. Bardzo. Nie na tyle, by szukać i starać się coś zmienić w swoim życiu, ale... chciałaby.
- Przecież zawsze jestem przy tobie - zauważyła zmartwiona tym, że nie zadzwonił. Była bliska obrażenia się, ale on chyba nie traktował tego poważnie, więc gdy on się odsunął, ona się przysunęła, przecież nie mogła mu pozwolić na żadne uniki, kiedy szczerze rozmawiali! - Nigdy mnie niczym nie obciążasz, jesteśmy przecież przyjaciółmi - zapewniła ciepło, nieco ciszej, jakby sama zamyśliła się nad tymi słowami. Byli przyjaciółmi, prawda? Dlaczego się od niej teraz odsuwał?
UsuńUniosła dłoń i najpierw delikatnie przesunęła nią po niespokojnych palcach jego ręki, gdy błądził po stole, a potem musneła krótszy kosmyk na karku Jaxa, zamyślona wodząc spojrzeniem jasnych niebieskich tęczówek po jego profilu. Serce zabiło jej odrobinę szybciej, jakby zatliła się w nim jakaś idiotyczna i niepotrzebna nadzieja, że mogłaby dla Jacksona kiedyś stać się kimś wyjątkowym. Nigdy nie sądziła, aby mogli na siebie spojrzeć w ten sposób, ale gdyby spojrzeli... czy oboje nie zaznaliby w końcu jakiejś ulgi i spokoju? Ona nigdy by go nie skrzywdziła, a on pozwoliłby jej w końcu poczuć, co to bezgraniczna miłość bez warunków i zawahania.
- Możemy wymienić wiśniówkę na twoją whisky jeśli wolisz? Albo utnę ci głowę? - zaproponowała nadal wesoła, ale i zatroskana, jeszcze próbując znaleźć jakieś dobre rozwiązanie na to, że dzisiaj Jackson czuł się źle i chwilowo może i mu rozjaśniła końcówke dnia, ale chyba nie do końca skutecznie. Pochyliła się i pocałowała go w policzek, a potem wstała i siegnęła po telefon który Jax zostawił obok na stoliku. Podsunęła mu aparat, aby odblokował ekran, a potem wybrała ikonkę YT i włączyła piosenkę Unstoppable i zakołysała biodrami na środku pokoju, wyciągając ręce do blondyna. Trzymała telefon w dłoni i nie pozwalając Jacksonowi zatapiać się w tej smutnej i nieobecnej melancholii, złapała go za dłoń i poderwała z kanapy do siebie. - Chodź tu do mnie! - zażądała, wciąż nie spuszczając z niego spojrzenia. Uważnego, zatroskanego i ufnego, bo nie było takiej rzeczy na świecie, która odsunęłaby ją od Jacksona i ona na nic takiego nie chciała nigdy pozwolić.
Abigail, która go nigdy nie opuści
Olivii nigdy nue interesowało to, czy jego związek z Tessą był udany, czy też nie. Owszem, Olivia wiedziała, jaki charakter miała była żoną Jacksona, ale mówią, że przeciwieństwa się przyciągają i widocznie tak było w ich wypadku. Podejrzewała, że w ich wspólnym życiu bywały miłe chwile, które Jack być może wspominał do dziś. Może Tessą też zajmowała nadal jakieś szczególne miejsce w jego życiu. Jednak, te dwie kobiety były tak skrajnie różne. Były jak ogień i woda, i aż dziwne, że Jackson Moore potrafił mieć tak wyszukany gust, jeśli chodziło o partnerki.
OdpowiedzUsuńOlivii za to po rozstaniu nie udało się stworzyć nic na dłużej. Był Noah, z którym najpierw połączyła ją przyjaźń, z czasem coś więcej, jednak to wszystko zakończyło się, gdy ten przeniósł się do Nowego Jorku. Tam siebie Olivia nie widziała, i tym razem to ona zakończyła ów związek, choć było jej tego żal, bo naprawdę dobrze się czuła i boku mężczyzny. Nie był Jacksonem i również był jego przeciwieństwem, ale życie u jego boku było bardziej znośne, niż te w pojedynkę. Potem już nie szukała, za bardzo rzuciła się, najpierw w wir ukończenia studiów, a potem w wir pracy, i nim się obejrzała, była już dorosła kobietą.
Babcia martwiła się, że Olivia zostanie starą panną, a to dla Rody było nie do pomyślenia. Pewnie dlatego wraz z Dorothy uknuły ten niecny plan, który jak widać przyniósł jakieś efekty. Jakieś, bo na razie żadne z nich nie mówiło o konkretach, za to dali się ponieść emocjom, które wręcz buzowały w ich ciałach.
To było dziwne uczucie. Znajome, a Olivia miała wrażenie, że jednak nowe. W jej głowie nagle było tysiące myśli, które krzyczały, wywołując chaos. Olivia nie wiedziała, jak to wszystko się dalej potoczy. Czy to zbliżenie będzie jednorazowe, czy jednak los sprawi, że dadzą sobie szansę? Och, nawet ona sama nie wiedziała, jak wielka ma nadzieję na to, że jednak między nią a Jacksonem utworzy się coś nowego, te marzenia nadal były ukryte gdzieś głęboko w niej, jednak teraz nieśmiało się wychylały, dając o sobie znać. Jakby mówiły Hej, jesteśmy tu! Pamiętasz nas?
Olivia Mitchell zawsze należała do osób śmiałych, dlatego też Jacksona nie powinno dziwić to, że zdecydowała się ponowić ich bliskość. Nie chciała udawać, że nic się nie stało, bo to po prostu nie było w jej stylu. I za nic, w tej chwili nie chciała piec tych cholernych pianek.
Jej spojrzenie mówiło wszystko. Była zdecydowana postawić wszystko na jedną kartę, zobaczyć gdzie to ich zaprowadzi, dać się znowu zwariować, ale najważniejsze co się liczyło, to to, że Jackson również był zdecydowany na to, co Olivia. Znów chcieli spróbować iść ramię w ramię, jak dawniej.
Jak czuła się Olivia w momencie, gdy Havk ją pocałował? Jakby właśnie przeżywała jedną z najlepszych chwil swojego życia. Jakby w końcu zwrócono jej coś, co miała najcenniejsze w życiu. Nie śmiała nawet myśleć, że jeszcze nadejdzie moment w jej życiu, gdy będzie mieć Jacksona tak blisko siebie. Jakiś cichy głosik ucieszył się z tego, że jego rozdział z Tessą został już zamknięty, a on tak naprawdę nigdy o Olivii nie zapomniał. To, jak ją całował i jak mocno trzymał w swoich objęciach, utwierdzało ją w przekonaniu, jak ważna dla niego była.
Niemal do niego przywarła, odruchowo oplatając rękami jego szyję. Kiedy posadził ją na kuchennym blacie, oplotła jego biodra nogami, nie mogąc się powstrzymać. Miała go dzięki temu jeszcze bliżej, i mogła czuć go wyraźniej.
— Trochę nam to zajęło. Chyba o kilka lat za długo — powiedziała, odrywając się od Jacksona, by zaczerpnąć powietrza. Czuła, jak pieką ją policzki, jak robi jej się gorąco.
— Jesteśmy szaleni, Jack. Wariaci z nas — zaśmiała się, kręcąc przy tym głową na boki.
Olivia♥️
Jej ojciec zawsze powtarzał, że bratnie dusze się odnajdą. Nie ważne po ilu latach, i jak daleka droga ich czeka. I chyba w tych słowach było bardzo dużo racji, bo patrząc po Jacksonie i Olivii, wszystko się sprawdziło. Dzieliły ich nie tylko kilometry, ale i lata, a wszystko i tak połączyło się w jedno. Wystarczyło ich tylko do tego zachęcić, by wszystko potoczyło się swoim torem.
OdpowiedzUsuńNie liczyło się to, co było kiedyś. Ich rozstanie, jej wyjazd, cała ta rozłąka nagle poszły w zapomnienie.
Każde z nich pewnie długo zbierało się po ich rozstaniu. Olivia wtedy czuła, jakby wpadła do bagna, które z każdym jej ruchem wciągało ją jeszcze głębiej. Z początku szamotała się i wierciła na każdą stronę, aż pewnego dnia odpuściła, i jakoś to wszystko się poukładało, a samotne życie nie było tak przerażające, jak jej się wydawało na samym początku.
Olivia nie zastanawiała się, czy to, co właśnie robili, może wywołać jakieś konsekwencje. Życie nauczyło ją, że czasami bycie spontanicznym jest czymś dobrym, i można dzięki temu coś zyskać. Lubiła też czuć jakiś dreszczyk emocji, który wywoływało coś nieznanego. I teraz właśnie tak było, pojawiło się wiele niewiadomych, dużo emocji i to jej się podobało. Jackson też zdawał się dać wszystko na jedną kartę, a między nimi wszystko się mogło zdarzyć, choć coś jej podpowiadało, że raczej żadne z nich nie będzie żałować tego, jak się potoczyły sprawy między nimi.
Mitchell czuła się tak, jakby ktoś rozpali w jej ciele ogień. Płomień z każdą kolejną chwilą stawał się większy i większy, aż w końcu osiągnął te rozmiary, że teraz ciężko go było ugasić. Ona zaś dała się ponieść temu całemu szaleństwu i nie miała zamiaru już odpuszczać. Raz to zrobiła, by później przez wiele lat żałować i stracić masę czasu.
— Nie, Jack. To raczej nasze babcie doprowadziły nas do tego momentu — zaśmiała się, spoglądając na niego. Przesunęła dłonią po jego twarzy, jakby obawiała się, że coś mogło się zmienić w jego wyglądzie, choć to nadal był Jackson, jej Jack. Nieco dojrzalszy i nadal tam spokojny jak zawsze, choć teraz, patrząc prosto w jego oczy, Olivia zauważała tą iskierkę radości.
— Wieczności Ci zagwarantować nie mogę, ale masz czas do rana. O ósmej muszę otworzyć klinikę, pacjenci raczej też zrozumieją studencki kwadrans. Wykorzystaj więc dobrze te godziny, Jacksonie Moore — powiedziała rozbawiona, chwytając się go mocniej, gdy podniósł ją z kuchennego blatu.
Zadrżała, czując dłonie mężczyzny na swoim ciele. Jego dotyk rozgrzewał, sprawiał, że ciało Olivii chciało coraz więcej, a ona nijak nie mogła nad tym zapanować. Jack miał w sobie to coś, co sprawiało, że Olivia Mitchell traciła głowę i zdrowy rozsądek. Wystarczył krótki moment w jego pobliżu, żeby wariowała. Przylgnęła do niego jeszcze mocniej, łapiąc się na tym, że zaczyna jej przeszkadzać to, że mają na sobie ubrania. I zamiast coś powiedzieć, ona jęknęła tylko cicho, wprost w jego usta, oddając pocałunek. Przesunęła dłonią po jego szyi, aż w końcu zatrzymała ją na klatce piersiowej Jacksona, zaciskając palce na jego koszulce.
— Boże, Jack, co Ty ze mną robisz — powiedziała cicho, odrywając się od jego ust. Odsunęła się nieco, z uwagą spoglądając na jego twarz, po czym uśmiechnęła się delikatnie, słysząc jego słowa.
— Nawet nie wiesz, jak za Tobą tęskniłam.
♥️
Patrzenie na Jacksona było trudne. Był mężczyzną, który przez osiem lat jej życia był jej najbliższy; był jej światłem w ciemności, ciepłym kocem w chłodną, zimową noc, kojącą kołysanką wyciszającą jej demony. Budziła się przy nim, zasypując jego twarz miękkimi pocałunkami, dopóki nie otworzył oczu i nie spojrzał na nią z tym łagodnym uśmiechem przeznaczonym tylko dla niej i zasypiała przy nim, otoczona przez jego pewne, bezpieczne ramiona. Z każdym dniem skradał coraz większy kawałek jej serca, aż pewnego dnia zorientowała się, że oddała mu je w całości pomimo wysokich murów oraz trudnych do sforsowania bram, które miały ją przed tym ochronić. Przez osiem lat stał się dla niej całym światem, ale dość szybko okazało się, że ona nie była dla niego tym samym; nie, świat Jacksona był o wiele szerszy i obejmował zbyt wiele osób, a ona była tylko niewielką cząstką, która czasami umykała jego uwadze. W ich małżeństwie nigdy nie byli tylko we dwoje; zawsze byli inni ludzie, aż w pewnym momencie była zbyt zmęczona, by z tym walczyć. A teraz… teraz nie była już nawet pewna, kim był. Zmienił się, ale jak bardzo? Kiedyś był jej najbliższy, a chociaż teraz pierwszy raz od dwóch lat nie dzieliły ich setki kilometrów, nie mógłby być jej dalszy.
OdpowiedzUsuń— A to nie to samo? — zapytała Tessa z przekąsem, wyrzucając ręce na boki, jakby dłużej nie mogła pozostać w bezruchu, jakby nie potrafiła dalej udawać, że jego widok wciąż nie wywoływał w niej tak wielu sprzecznych emocji wrzących tuż pod powierzchnią jej skóry. Była wściekła na siebie, jak bardzo naiwna była, gdy wychodziła za mąż za Jacksona, bo wierzyła, że to było właśnie jej szczęśliwe zakończenie. Czy nie tak było w filmach i książkach? Epilog ze ślubem zwiastował koniec historii i cudowny happy end, a ona chciała doświadczyć tego samego. Od dnia, w którym złożyli sobie przysięgę wiecznej miłości, wszystko miało już zawsze się układać, a ona miała odnaleźć swoje miejsce na ziemi, bezpieczną przystań i nie czuć się tak osamotniona. Zapomniała, jak skomplikowana była miłość, a przecież powinna wiedzieć to najlepiej ze wszystkich; w końcu z jednej strony kochała swoje rodzeństwo nad życie, otaczając ich troskliwą opieką, ale z drugiej bywały dni, gdy nie chciała nawet spoglądać w ich kierunku, bo nawet jej ciepłe uczucia nie wystarczały, by pokonać pochłaniającą ją wściekłość oraz przytłaczające przygnębienie. Wiele osób z ich otoczenia nie wierzyło, że Tessa szczerze kochała Jacksona, bo nie lubiła publicznego okazywania uczuć czy wielkich, pompatycznych gestów; jej miłość zamykała się w niewielkich sygnałach, które niewprawione oko mogło nie wyłapać, ale była żywa i niezaprzeczalna. Jackson uwielbiał wschody słońca, dlatego – mimo że Tess nie była rannym ptaszkiem i wolała poranki spędzać opatulona kołdrą w łóżku – budziła się razem z nim o niebotycznie wczesnych porach i półprzytomna z niewyspania dotrzymywała mu towarzystwa, obserwując zmieniające się barwy na nieboskłonie. Spędzała razem z nim długie godziny w kuchni, siedząc na wysokim stołku i przyglądała mu się z czułym uśmiechem majaczącym na ustach, kiedy Jax dopracowywał kolejne przepisy do swojej restauracji, chociaż jej pojęcie o gotowaniu ograniczało się do łatwych, szybkich, tanich i sycących potraw, które miały wystarczyć dla całej zgrai wiecznie głodnych dzieciaków. Właściwie umierała z nudów w trakcie jego wędkarskich wypraw, ale dzielnie zajmowała swoje miejsce na składanym krzesełku i trzymała go za rękę, zwyczajnie ciesząc się z tego, że miała go obok. Razem z nim biegła przez las w deszczu, głośno się śmiejąc, tańczyła na środku salonu wtulona w jego objęcia i całowała go tak, jakby był dla niej wszystkim. Nie miało jednak znaczenia, co Tessa robiła – liczyło się jedynie to, kim nie była. A nie była Olivią.
— Przecież chciałeś dokładnie tego samego, co oni. Nie udawaj, że było inaczej! Coraz więcej czasu spędzałeś w restauracji, w świetlicy środowiskowej, byłeś wszędzie tylko nie w naszym domu! Każda wymówka była dobra, żeby być jak najdalej ode mnie! Ja przynajmniej nie udawałam, że wszystko jest w porządku i dałam ci to, czego tak bardzo pragnąłeś: jebany święty spokój. — Aż do tej pory udawało jej się powstrzymać najgorsze emocje na wodzy, ale przepełniająca Jacksona gorycz oddziaływała na nią w negatywny sposób. Jak on śmiał zgrywać teraz ofiarę?! Jakim prawem udawał, że musiał ułożyć sobie życie po jej odejściu, kiedy tylko czekał na moment, w którym się od niej uwolni?! Właściwie niczego nie musiał zmieniać. — Zawsze miałeś swoje życie, Jax, w którym ledwo znalazło się miejsce dla mnie. Nie rozśmieszaj mnie. Co takiego musiałeś sobie ułożyć? Nadal żyjesz w swoim ukochanym Mariesville ze swoją cudowną rodziną i restauracją, dokładnie tak jak wcześniej. — Zmienił dom, ale to była jego decyzja, wcale nie musiał tego robić. Nie miało znaczenia, czy Tessa była tuż obok, czy zniknęła; wszystko układało mu się równie wspaniale. To był tylko kolejny jasny sygnał, że nigdy nic dla niego nie znaczyła, że tych osiem lat to było nic. Nie potrzebował jej wtedy, nie potrzebował jej teraz, przez cały czas była tylko balastem w jego życiu; dodatkiem, o którym szybko i łatwo można było zapomnieć.
UsuńPrzez ostatnie dwa lata starała się nie myśleć o Jacksonie. Nie chciała zastanawiać się nad tym, czy mu jej brakowało, czy tak jak ona upił się do nieprzytomności w dniu rocznicy ich ślubu, nie mogąc znieść tęsknoty i bólu, czy gdyby mógł, spróbowałby się z nią skontaktować. Tak naprawdę wiedziała, że Jax pewnie miał się dobrze i to kurewsko mąciło jej w głowie. Po prostu ubyło jednej osoby, dla której musiałby przygotować posiłek, miał mniej prania do zrobienia, więcej przestrzeni w łóżku, cała reszta nie miała dla niego znaczenia, bo miał to swoje ukochane życie, które nie zmieniło biegu tylko dlatego, że jej zabrakło. Świadomość, że po prostu kontynuował swoją codzienność, jakby Tessa nigdy nie istniała, doprowadzała ją do szału i raniła głęboko, głębiej, niż chciała przyznać.
— Proszę cię, Jackson. Nie byłeś skłonny przenieść się nigdzie nawet na pół roku, na miesiąc, żebym mogła odetchnąć. Chciałam chociaż przez chwilę zaznać innego życia, z tobą, ale nie zamierzałeś mnie nawet wysłuchać. Pozwalałeś na to, żeby twoja rodzina traktowała mnie z niegasnącą wrogością, twoi przyjaciele ledwo akceptowali moją obecność, nigdy nie dostałam szansy, żeby naprawdę być twoją żoną i ty twierdzisz, że nigdy nie ignorowałeś moich uczuć, kiedy zawsze wybierałeś siebie, bo tak było ci wygodnie?! — Znowu wracali do tego samego schematu, z którego nie potrafili uciec przed rozwodem. Bawili się w przeciąganie liny, licytowanie, które z nich miało gorzej, które z nich musiało więcej poświęcić, ale zamiast naprawdę się wysłuchać i spróbować zrozumieć, byli tak skupieni na własnym bólu i wyrzeczeniach, że nie dopuszczali do siebie bólu swojego partnera.
— Spieprzyłam sobie życie już wcześniej, wychodząc za ciebie za mąż — syknęła Tessa. On ją ranił, więc odpowiadała tym samym równie bezlitośnie wbijając nóż prosto w jego serce. — Zmarnowałam osiem lat, będąc z tobą. Zostałam w tym pieprzonym miasteczku dla ciebie! Za to chyba możesz wziąć odpowiedzialność — ironizowała, bezczelnie odpowiadając na jego zaczepki. Jeśli chciał ją zniszczyć, musiał być przygotowany, że Tessa sięgnie po równie bezwzględne środki. Nigdy nie była kobietą, która zwyczajnie przyjmowała to, co los rzucał w jej kierunku; krzyczała, kopała i wierzgała, aż opadała z sił, ale zanim miało to nastąpić, zamierzała pociągnąć ze sobą tyle ofiar, ile tylko mogła.
Szumiało jej w głowie. Nie była pewna, czy był to wynik złości, czy może alkoholu.
Usuń— Co to znaczy, że z kimś sypiasz?! — krzyknęła za nim. Jackson ignorował ją, kierując się w stronę salonu, ale ona nie zamierzała tego tak po prostu zostawić. — Jackson! Odpowiedz mi. Kto to jest? Kto to, kurwa, jest?! — Do jej głosu wkradła się panika, której nie była w stanie ukryć. W jej głowie rozbrzmiewała tylko jedna myśl: tylko nie ona, tylko nie ona, tylko nie ona. Nie mógł jej tego zrobić, prawda? Nie zrobiłby jej tego. Nie mógł… Nie mógł… Tess czuła, jakby nie mogła oddychać. Zrobiło jej się ciemno przed oczami, furia i ból dławiły ją, chwytając bezlitośnie za gardło. Wzburzona ruszyła przed siebie. Nie znała tego domu, ale miała to w dupie. Zaczęła iść korytarzem, po kolei otwierając kolejne drzwi z hukiem. Szukała jego sypialni, łazienki, a w nich śladów obecności kobiety: ubrań, kosmetyków, kobiecych dodatków. Czegokolwiek, co sugerowałoby, że Jax nie mieszkał sam albo wskazywałoby na tożsamość tajemniczej wybranki, z którą zaczął sypiać.
zraniona Tess
OdpowiedzUsuńPatrząc teraz na Jacksona, Olivia odnosiła wrażenie, że przez ostatnie lata tam wiele sobie odmawiał, a najgorsze, że chyba odmawiał sobie szczęścia. Odżył dopiero, kiedy Tessa odeszła, tak słyszała od najbliższych, którzy chcąc nie chcąc, ciągle jej o nim wspominali. Nie oceniała, jaka była jego żona, jak trudny miała charakter i jak bardzo, według wielu, nie pasowała do Jacksona. Musiała mieć coś w sobie, że zwrócił na nią uwagę.
Ich dawny związek był za to zupełnie inny. Olivia czuła, że się dopełniali na każdej płaszczyźnie, choć i między nimi czasami dochodziło do kłótni. To jednak było całkiem normalne; byli ludźmi, mieli różne charaktery i przekonania, nie w każdej kwestii się zgadzali. Niejednokrotnie słyszała, że byli idealnie dobrani. Byli tą parą, która wywoływała uśmiech na twarzach innych, a przez niektórych i była stawiana za wzór, patrz, tak właśnie powinna wyglądać miłość.
Miała wrażenie, jakby w pomieszczeniu ktoś nagle rozpalił w kominku. Jakby temperatura skoczyła gwałtownie do góry, ale to chyba tylko było jej wyobrażenie. Niemniej jednak, z każdym kolejnym dotykiem, który Jack składał na jej ciele, Olivia płonęła. Nie umiała tego powstrzymać, nie umiała opanować siebie samej. To było dziwnie znajome uczucie, aczkolwiek jakby nowe, a brunetka sama nie wiedziała, czemu odniosła takie wrażenie. Może dlatego, że przez te wszystkie lata zdążyli dojrzeć? Że każde z nich na swój sposób wydoroślało?
Nie odpowiedziała nic na jego słowa, za to sapnęła cicho wprost w usta mężczyzny, kiedy ten zsunął swoją dłoń po jej udzie. Zakręciło jej się w głowie od tego dotyku, a jej ciało odruchowo przylgnęło do ciała Jacksona jeszcze mocniej. Boże, zwariowała. Zwariowała po raz kolejny w życiu na punkcie Jacksona Moore’a. Słowa były zdecydowanie zbędne w tym momencie, dla Olivii bardziej liczyły się gesty, a tych Jack jej nie szczędził. Pozwoliła, by ściągnął z niej fartuch, w końcu. Jednak, gdy pozbył się swojej koszulki, Olivia przez dłuższą chwilę podziwiała jego sylwetkę, która na przestrzeni tych lat zdążyła się zmienić. Nie mogła zaprzeczyć, widok ten bardzo, naprawdę bardzo jej się spodobał. Cichy głosik w jej głowie pisnął z zachwytu, widząc wysportowane ciało Jacksona, a na ustach Olivii pojawił się delikatny uśmiech, kiedy bez skrępowania błądziła dłońmi po jego ciele. Gdy w końcu i z niej ściągnął koszulkę, jęknęła, odchylając głowę nieco w tył. Jeszcze nie zauważył, ale między piersiami Olivii znajdował się tatuaż przedstawiający kwitnącą różę. Był delikatny i kobiecy, wręcz idealnie do niej pasujący.
W końcu, po długiej chwili spojrzała na niego, nieco zdezorientowana jego pytaniem. Czemu je zadał? Czy nie wyglądała, jakby już zgodziła się na wszystko?
Usuń— Jack, Twoją jedyną wadą jest chyba zadawanie głupich pytań w najmniej odpowiednim momencie — zaśmiała się, spoglądając na niego. Czuła, jak pieką ją policzki, jak jej oddech próbuje się uspokoić za wszelką cenę, a ciało czeka tylko na więcej.
— Myślisz, że gdybym nie chciała, to pozwoliłabym już prawie się rozebrać? Uwierz mi, że gdyby było inaczej, teraz siedzielibyśmy i piekli te cholerne pianki, gadając o głupotach — dodała, przeczesując palcami jego ciemne kosmyki włosów. Znał ją jak nikt inny i na pewno wiedział, że gdyby Olivia nie chciała, sama też nie zrobiłaby pierwszego kroku i nie zainicjowała ich pocałunku. Że mogła też szybko zakończyć rozmowę z nim u Dorothy i teraz zdecydowanie nie byłoby tej sytuacji.
Jednak Olivia chciała. Pragnęła Jacksona chyba jak nigdy wcześniej. Chciała, by ją dotykał, całował i pieścił. Chciała tej nocy być tylko jego i tylko dla niego, a co ma być dalej, to zapewne za niedługo mieli się dowiedzieć.
To zdecydowanie nie było tylko fizyczne pożądanie, nie w ich przypadku. Liv czuła, jak wzbierają się w niej dawne uczucia, ale też, że między nimi kiełkują jakieś nowe, dotąd nieznane. Że to zupełnie coś innego, niż wtedy, kiedy była młoda. Tamta miłość była pierwsza i szalona, ta mogła być zdecydowanie dojrzalsza, bardziej spokojniejsza, tak jak oni.
— Chce tego, Jack. Kochaj się ze mną — wyszeptała, składając delikatne pocałunki na jego ustach. Miał przyjemnie ciepłe i miękkie wargi.
Olivia niespiesznie po raz kolejny zsunęła dłonie po jego ciele, docierając w końcu do zapięcia jego spodni. Najpierw uporała się z zamkiem, a później z guzikiem i rozporkiem. Uśmiechnęła się, nie kryjąc zadowolenia z tego, co mogła wyczuć przez materiał spodni. Zsunęła się nieco w tył na udach Jacksona, robiąc sobie tym samym nieco więcej miejsca. Jej prawą dłoń bez skrępowania znalazła się za materiałem jego bokserek. Chwyciła jego członka, poruszając niespiesznie ręką w górę i w dół.
Spojrzała na Jacka, opierając lewą dłoń tuż przy jego głowie, po czym z uśmiechem spojrzała na twarz mężczyzny. Podobał jej się ten widok, był jej tak dobrze znany.
♥️
Działali na siebie wzajemnie. Spojrzeniem, słowem, dotykiem i najmniejszą pieszczotą, którą sobie serwowali. Cholernie podniecał ją widok Jacksona, który był zdany tylko na nią, a Olivia korzystała z tego, że tak łatwo jej się poddaje. Zaskoczyła się w momencie, kiedy Jackson stanowił chwycił ją za nadgarstki, by chwilę później wziąć ją na ręce i ruszyć w stronę sypialni. Tak, ten pomysł zdecydowanie był dobry, ale tego nie musiała mu mówić, bo zapewne wystarczyło jedno spojrzenie na twarz Olivii, gdzie malował się uśmiech.
OdpowiedzUsuńJęknęła cicho, słysząc jego słowa. Minęło już tyle lat, kiedy ostatni raz je słyszała. Miała wrażenie, że mimo wszystko nadal była jego. Nadal mimo wszystko należała do Jacksona, pomimo wielu lat rozłąki.
Czasami słowa nie były tak ważne jak gesty. Dzisiejszej nocy Olivia Mitchell właśnie gestami chciała wyrazić, jak ważny jest dla niej Jackson Moore. Ile dla niej znaczył i znaczy nadal. I, że chce temu wszystkiemu dać kolejną szansę, choć to dla wielu mogło wydawać się szalone.
Olivia była zaskoczona tym, jak ten dzień się potoczył, jednak ani trochę nie żałowała, że to wszystko poszło takim, a nie innym torem. Czuła się tak, jakby ktoś otworzył drzwi, które długo były zamknięte, a za którymi schowała wszystkie wspomnienia związane z Jackiem. W momencie otwarcia, one wszystkie wyleciały, zaczęły krążyć wokół niej, a Olivia nie wiedziała, co pierwsze ma wspomnieć. Było tak wiele rzeczy, które pamiętała, które były dobre i nie chciała ich zapominać. Jednak, miała też wrażenie, że w końcu przyszedł czas na coś nowego, co mogą wspólnie stworzyć. I chciała, tak bardzo chciała stworzyć nowe wspomnienia z Jacksonem Moorem. On również sprawiał wrażenie, jakby chciał, by to ich zbliżenie nie było jednorazowe. Był w stanie stworzyć coś nowego i odżyć, po tych wszystkich złych chwilach, które dotknęły go w ciągu ostatnich dwóch latach.
Olivia Mitchell zasnęła dopiero późną nocą, wtulona w Jacksona jak dawniej, czując się tak bezpiecznie i na miejscu, jak nigdy wcześniej. To był jej najlepszy sen od długiego czasu, i pragnęła, aby móc budzić się koło niego już każdego dnia.
Nigdy przez głowę by jej nie przeszło, że ich zbliżenie było jakąś pomyłką. Ta noc była jedną z najlepszych, jakie przeżyła w ciągu ostatnich lat. Nikt nie dał jej tego wszystkiego, co Jack, nikt też nie był w stanie mu dorównać.
Mruknęła cicho, po czym wtuliła się w niego jeszcze bardziej, w czasie gdy Jackson delikatnie gładził ją po plecach i włosach. Dała sobie jeszcze kilka długich minut na to, by rozkoszować się jego dotykiem, po czym w końcu leniwie otworzyła oczy. Uśmiechnęła się w stronę bruneta, unosząc się nieco na łokciu, po czym musnęła lekko jego usta. Jej długie, brązowe włosy opadły nieco na ich twarze, łaskocząc kosmykami.
— Hej, którą mamy godzinę? — zapytała cicho, odwracając głowę przez ramię, by spojrzeć za okno. Olivia wywnioskowałam, że musiało być dość wcześnie, bo za oknem dopiero co zaczynało się rozjaśniać. Nagle, w jej głowie zaświtał pewien pomysł. Uśmiechnęła się nieco, znów wtulając się w Jacksona.
— Wiesz, pomyślałam, że może weźmiemy sobie dzień wolny od pracy? W klinice raczej sobie dzisiaj beze mnie poradzą, a Twoja restauracja też raczej da sobie radę bez Ciebie, hm? — zapytała, unosząc nieco głowę w górę i spoglądając na mężczyznę.
— Weźmiemy prysznic, zrobimy śniadanie, a później… później to się zobaczy, co będziemy robić — powiedziała. Chciała spędzić ten dzień z nim, nie chcąc jakby tracić ani minuty tego, by być gdzieś indziej. Znów czuła się jak głupia nastolatka, która szalenie się zakochała. Ale to uczucie bardzo jej się podobało.
♥️
Sam fakt, że obudziła się przy Jacksonie nieco ją zszokował. Nie sądziła, że po tylu latach zazna jeszcze tego uczucia, które sprawiało, że jej serce podskakiwało z radości. Czuła, jakby raz za razem robiło fikołki, ciesząc się z tego, co wydarzyło się ostatniej nocy.
OdpowiedzUsuńNo ostatnia noc była magiczna dla Oliwii. Dawno już nie czuła się tak dobrze, tak spokojnie i… tak na miejscu. Czuła, że to tak właśnie powinno wyglądać. Chciała, aby tak wyglądało. To wszystko było szalone, ale bardzo jej się podobało.
Przeciągnęła się leniwie, spoglądając na Jacka. Przez głowę przemknęła jej myśl, że chyba powinni podziękować swoim babciom. Bo gdyby nie ten ich niecny, wczorajszy plan z przypadkowym spotkanie, Olivia i Jackson nadal za wszelką cenę by siebie unikali. Nadal bawiło ją to, jak nieugięte ich babcie były, byleby dopiąć swego.
— Boże, jak mi się nie chce wstawać — jęknęła, przekręcając się na plecy. Naprawdę, dzisiaj jedyne o czym marzyła, to możliwość pozostania w łóżku. Olivia miała dziwne wrażenie, które nie chciało jej opuścić, że jak tylko z Jacksonem wyjdą z jego domu, to całe Mariesville nagle będzie wszystko wiedziało. Chatka Jacka więc była idealna na to, by skryć się przed ciekawskimi spojrzeniami i masa pytań, które zapewne będą pchać się na usta mieszkańców miasteczka. Jęknęła cicho, nieco rozczarowana tym, że jednak jej plan nie wypali. Rozumiała jednak to, że Jackson ma dużo pracy w restauracji, jak i fakt, że ma mało rąk do pomocy. U niej nie było lepiej, ale jakoś sobie radziła. Kiwnęła więc jedynie głową, rozumiejąc jego odmowę.
Była pod wrażeniem tego, jak mężczyzna za wszelką cenę próbuje wszystko ze sobą pogodzić, by mogli spędzić ze sobą jak najwięcej czasu.
— Hej, nie zaniedbuj swoich obowiązków. Będziemy mieć masę czasu do sobie — powiedziała, choć bardziej brzmiało to niczym prośba. Za nic nie chciała, żeby Jack robił coś specjalnie tylko dla niej. Restauracja była równie ważna, jak nie najważniejsza. To w końcu ona przynosiła mu pieniądze i nie mógł jej zaniedbać.
Zasmiała się na wspomnienie ich nieudanego ogniska, przymykając na chwilę oczy.
— Śniły mi się te pianki. Z tą roztopioną czekoladą — powiedziała z rozbawieniem. Jednak, i Olivia jakoś bardzo nie żałowała tego, że te ich ognisko nie doszło do skutku. Bardziej podobało jej się to, jak spędzili poprzedni wieczór, a będą mieć pewnie jeszcze masę okazji, by zjeść te pianki.
— Było cudownie, Jack — powiedziała nagle, spoglądając na mężczyznę. Miala nadzieję, że te słowa powinny mu wystarczyć i zasugerować, jak bardzo na to czekała, i jak bardzo chciała dać temu wszystkiemu szansę. Dać im szansę.
Przeczesała palcami kosmyki jego włosów, zanim wstał z łóżka. Z uśmiechem zlustrowała jego ciało, zaciskając palce na kołdrze. Boże, mogłaby patrzeć na niego ciągle i nigdy nie znudziłby się jej ten widok.
— Raczej powinieneś się cieszyć, że masz taką samotnie na wyciągnięcie ręki — powiedziała z uśmiechem. Zaśmiała się po raz kolejny, gdy wziął ją na ręce i ruszył w stronę łazienki. Odruchowo objęła go nogami w pasie. Oddała mu pocałunek z taką samą czułością, jaką on jej go podarował.
— Jack, kochanie, one już pewnie planują… nie ważne, masz rację. Raczej nie chcemy się dowiedzieć o nas plotek z miasteczka — zgodziła się z jego słowami. Chwilę potem odsunęła nieco głowę w tył, by móc mu się uważnie przyjrzeć.
— Czyli co, już planujesz nam wspólną przyszłość? — zapytała, unosząc w górę jedną brew. Nieco ją to bawiło, ale z drugiej zaś strony była zaintrygowana.
— Nie planujmy nic. Babcie jak chcą, niech planują. Ale my, Jack, nie planujmy nic. Może to szalone, ale zobaczymy co przyniesie czas — powiedziała. To wydawało się o wiele ciekawsze, niż planowanie czegokolwiek. Poza tym, lubiła czasami rzucić się w wir czegoś nieznanego i miała nadzieję, że Jackson będzie jej chciał w tym potowarzyszyć.
♥️
— I ty twierdzisz, że to ja jestem mistrzynią odwracania kota ogonem! Właśnie zignorowałeś wszystko, co do ciebie powiedziałam, bo przecież ukochany chłopiec Mariesville jest bez skazy, prawda? Wszystko to zawsze musi być moja wina, ale słyszysz w ogóle, co mówisz?! Moja rodzina, mój dom, moje korzenie. Moje, moje, moje. A gdzie w tym wszystkim ja? Gdzie w tym wszystkim moje pragnienia? — warknęła w odpowiedzi Tessa. Jeśli sądził, że za cały rozpad ich związku była odpowiedzialna tylko ona to żył w głębokim zaprzeczeniu. Nie mogła uwierzyć, że wyszła za mąż za mężczyznę, który nie potrafił dostrzec swoich własnych wad, który nigdy nie umiał postawić się na jej miejscu i spojrzeć na otaczający ją świat z jej perspektywy. — Zdecydowałam się z tobą być, bo się w tobie zakoch… — urwała w połowie, mocno zaciskając zęby. Nie powinna pozwolić na to, by złość przejęła nad nią taką kontrolę, by zaczęła się zapominać. Nie rozmawiali o tym. Byli małżeństwem i bez trudu się kłócili, rzucając sobie w twarz, jak bardzo się nienawidzili i jak bardzo byli dla siebie beznadziejni… ale przy tym nie potrafiło im przejść przez gardło, że ich związek nie opierał się wyłącznie na bólu. Pogodzili się ze złością, frustracją, smutkiem, które stały się nieodłączną częścią ich relacji, lecz jak ognia unikali wzmianek o tym, że się kochali. Szczerze, prawdziwie, do całkowitego szaleństwa, do utraty tchu. To mogłoby być zabawne, gdyby nie było tak tragiczne – w pewnym momencie zbyt mocno zaczęli się skupiać na urazie, kłótniach, wyrzutach i zapomnieli, że kiedyś ich relacja była pełna ciepła, całkowitego oddania, pasji oraz miłości.
OdpowiedzUsuń— Jak mogłam czuć się bezpiecznie, kiedy w tym związku nigdy nie byliśmy tylko we dwoje, Jax? — zapytała Tessa, nienawidząc tego, że jej głos niemal się załamał na samym końcu zdania. Nie chciała, by domyślił się, jak wiele emocji ją to kosztowało. Cała jej zazdrość nie wzięła się znikąd; była wynikiem paranoi, w którą została wpędzona dzięki jego uczynnej rodzince oraz jego przeszłości. — Nigdy nie było tylko nas. Zawsze w tle była też ona i twoja rodzina nie pozwoliła mi o tym zapomnieć. Moja pozycja u twojego boku była na każdym kroku podważana i kwestionowana. Dobrze o tym wiesz, Jax. Nawet nie próbuj ich usprawiedliwiać. Nie próbuj siebie usprawiedliwiać. — Pozwolił, by to wszystko zaszło tak daleko. Nie potrafił powstrzymać swoich bliskich przed ciągłym porównywaniem jego byłej dziewczyny z Tessą, ocenianiem. Na początku Tessa naprawdę się starała. Próbowała zdobyć serce jego matki i babki, starała się zbliżyć do jego braci, uczestniczyła we wszystkich rodzinnych uroczystościach z uśmiechem przyklejonym do twarzy, nawet jeśli była cholernie zmęczona i chciała po prostu wrócić do domu. Zmuszała się do odgrywania roli idealnej synowej, próbując sprostać ich nierealnym wymaganiom, ale zwyczajnie nie mogła wygrać. W ich oczach od samego początku nie była wystarczająco dobra, bo nie wywodziła się z bogatej rodziny, nie miała wyższego wykształcenia, nie była nią. — Jak mogłam skupić się tylko na tobie, kiedy nie mogłam być nawet w pełni sobą? Próbowałam jej dorównać w odczuciu twojej rodziny, ale nie byłam w stanie. Nieważne, jak bardzo bym się starała, ona zawsze umiałaby wszystko zrobić lepiej ode mnie. Czułam się tak, jakbym była dla ciebie nagrodą pocieszenia. Nie mogłeś mieć jej, więc postanowiłeś się zadowolić głupią, naiwną Tessą, która była w tobie po uszy zadurzona. Bo gdyby nie wyjechała z miasteczka, nigdy byś nawet na mnie nie spojrzał… — umilkła. Nie chciała rozdrapywać tych starych ran, ale Jackson ją do tego zmusił. Żył w tej swojej pieprzonej alternatywnej wersji rzeczywistości, w której zrobił wszystko dobrze, a Tessa zrobiła wszystko źle.
Naprawdę był tak ślepy czy zwyczajnie odmawiał dostrzeżenia prawdy, bo wtedy musiałby przyznać sam przed sobą, że nie w każdym aspekcie był idealnym mężem, chociaż właśnie tak odmalowano jego wizerunek w Mariesville? Skoro w pewnym momencie zaczęła czuć, że była dla niego na drugim miejscu… naprawdę uważał, że jej nie zawiódł? Nie tylko on miał prawo do goryczy i złości.
UsuńZacisnęła usta w wąską linię. Wiedziała, że od razu pożałuje słów, które bezmyślnie z siebie wyrzuciła, ale chciała go zranić. Przyparta do muru próbowała się bronić, zadając mu ból, nie biorąc pod uwagę, że w tym samym stopniu będzie raniła samą siebie. Osiem lat ich wspólnego życia sprowadzone do błędu… wszystko w jej wnętrzu krzyczało, że to było niewłaściwe. Tessa wyglądała niemal na skruszoną, jednak zanim zdążyła znaleźć odpowiednie słowa, Jackson postanowił ją złamać.
To była furia. Czysta, nieokiełznana siła natury. Drzwi z hukiem uderzały o ściany, a ona nic sobie z tego nie robiła, niemal w amoku starając się przetrząsnąć cały dom, by odkryć prawdę. Prawdę, która by ją zniszczyła.
— Puść mnie! Zostaw! — wrzasnęła, kiedy Jax złapał ją za rękę i mocno pociągnął. Wyrywała się, krzyczała, próbowała drapać, zachowywała się niemal jak dzikie, ranne zwierzę, ale on był nieugięty, stanowczo ściskając jej przeguby, nie pozwalając jej na dalsze zatracanie się w szaleństwie. Potrzebowała kilka długich sekund, by się uspokoić, kiedy jednak to zrobiła, stała niemal nieruchomo, niczym posąg, wbijając nieobecny wzrok w jego klatkę piersiową, którą miała na wysokości wzroku.
— Jax… Tak, masz prawo sypiać, z kim chcesz. — Wypowiadanie tych słów na głos bolało. Jej głowę nawiedziły niechciane wizje Jacksona z obcą kobietą; jego dużych, ciepłych dłoni zaciśniętych na udach, które nie były jej własnymi, jego miękkich warg poznających zupełnie nowe krągłości, jego szeptów wypowiadających w ciemności inne imię w trakcie ogarniającej go przyjemności. Jego ciało, którego niegdyś nauczyła się na pamięć, poznając każdy milimetr jego skóry przy pomocy opuszków palców oraz spragnionych ust, teraz nie należało już do niej. Być może jego łóżko wciąż nosiło znamiona innej kobiety, którą wczoraj ugościł w swojej pościeli, być może palce, które teraz niemal boleśnie zaciskał na jej nadgarstkach w wyrazie złości, niedawno z czułością i pasją przesuwały się po krzywiznach kobiecej sylwetki, dając upust tkwiącej w nim namiętności.
Jax był jej pierwszym mężczyzną. Przed nim nie była w stałym związku i nie miała nawet czasu myśleć o stworzeniu relacji czy uprawianiu seksu, bo była zbyt zajęta wychowywaniem licznego młodszego rodzeństwa, które potrzebowało jej stałej opieki. Pomiędzy zadaniami domowymi, przygotowywaniem posiłków, nastawianiem kolejnego prania i pocieszaniem jednego z chorującego znowu maluchów trudno było jej znaleźć chwilę dla siebie, nie wspominając o chłopaku czy intymności. Przez długi czas myślała, że Jackson będzie nie tylko jej pierwszym kochankiem, z którym stopniowo odkrywała swoją seksualność, ale także jej ostatnim; nie zdecydowałaby się wyjść za niego za mąż, gdyby nie wierzyła, że przetrwają wszystko, zestarzeją się ze sobą, że będą ze sobą już zawsze. Wyjechała z miasteczka, nie oglądając się za siebie i postanowiła, że był to nowy etap w jej życiu, sposób, na odzyskanie niezależności oraz straconych lat. Wmawiała sobie, że być może zbyt szybko się ustatkowała i dlatego jej oraz Jacksonowi nie wyszło, bo nie miała szansy się wyszaleć, skosztować tych wszystkich rzeczy, które dla innych były oczywistością. Rzuciła się w wir nowych doświadczeń, imprezując w klubach do rana, zapominając o odpowiedzialności, którą było naznaczone jej życie, odkąd pamiętała; przeżyła sporo jednonocnych przygód czy wplątała się w kilka układów opierających się głównie na seksie, ale – co zabawne, a może ironiczne – żaden z tych mężczyzn nie potrafił dorównać Jacksonowi.
To on znał jej ciało najlepiej, to on wiedział, jak sprawić, by wiła się pod nim i skomlała, błagając o więcej, rozpalona i spragniona jego dotyku. Nie chciała przyznawać się do tego nawet sama przed sobą, wmawiając sobie, że zwyczajnie była niedoświadczona w obcowaniu z innymi mężczyznami i potrzebowała więcej czasu, by oswoić się ze swoją nową rzeczywistością, bo do tej pory kochała się jedynie z kimś, komu oddała całe swoje serce, ale seks nie przynosił jej takiej satysfakcji, jaką osiągała wraz z byłym mężem.
UsuńTak, przez ostatnie dwa lata miewała innych partnerów, oboje jednak wydawali się zszokowani, kiedy Jackson powiedział to na głos, a prawda zawarta w jego słowach zraniła ich dogłębnie; również Tessę, mimo iż to był jej wybór. Byłaby pierdoloną hipokrytką, gdyby teraz zabroniła mu spotykania się z innymi kobietami, kiedy sama udała się do Atlanty w poszukiwaniu przygód, mężczyzn, którzy w jej odczuciu mieli być bardziej ekscytujący od jej dość statecznego męża czerpiącego radość z małych rzeczy. Nie mogła w żaden sposób na niego wpłynąć, nawet jeśli zazdrość paliła ją od środka. Czuła się tak, jakby połknęła rozżarzoną stal i z trudem panowała nad nagłym, obezwładniającym żalem, bo chyba wcześniej… wcześniej nie do końca rozumiała, że to naprawdę był koniec. Może jakaś jej mała część sądziła, że będzie mogła się wyszaleć, a później wrócić do Jacksona i kontynuować z miejsca, w którym przerwali, ale właśnie jej eks dobitnie uświadomił ją, że ruszył do przodu, skoro z kimś sypiał. I właśnie to, że nie wypowiedział żadnego imienia, było dla niej wystarczającą, choć niezwykle druzgoczącą wskazówką. Wciąż nie chciała w to uwierzyć, jednak czy potrzebowała czegoś więcej? To, z jaką złością podążył za nią, powstrzymując ją przed przeszukaniem jego domu… Musiał się bać tego, co mogłaby znaleźć. A to mogło oznaczać tylko jedno, nawet jeśli Tess wciąż pozostawała w fazie zaprzeczenia.
— Możesz sypiać z każdą, tylko nie z nią. Nie z nią, Jackson. Nie zrobiłbyś mi tego, prawda? Nie byłbyś tak okrutny. Nie skrzywdziłbyś mnie w taki sposób, nie po tym wszystkim… — mamrotała pod nosem. Desperacja mieszała się z nieskrywanym bólem w jej oczach. To była najwyższa forma udręki, obezwładniająca i surowa. Przymknęła powieki i pochyliła głowę, opierając czoło o jego obojczyk. Czy to nie ironiczne? Szukała ukojenia w osobie, która była powodem jej cierpienia. — Powiedz, że to nie ona… Błagam cię, Jackson. To nie może być ona.
you should have loved me better
Zamilkł na kilka sekund, bo Jax zaskoczył go wyznaniem i musiał odpowiednio przetworzyć wszystkie te słowa, które do niego dotarły, ale to była chyba normalna ludzka reakcja na nowinę o takim kalibru. Dopiero co dowiedział się, że dziewczyna wróciła na stare śmieci, że odnawia kontakty, a tu nagle się okazało, że Jackson doszedł z nią do takiego etapu, o którym on sam jeszcze nawet nie zdążył pomyśleć. To wszystko działo się w zatrważająco szybkim tempie, ale rozumiał to. Jak najbardziej rozumiał, że są przypadki, którym nie potrzeba wiele. Kiedy w grę wchodzi tęsknota, pragnienie i żarzące się gdzieś w głębi duszy uczucie, serce prowadzi człowieka samo i rozum nie ma nic do gadania, nie ważne jak racjonalnie myślącą osobą się jest. Rowan nie mógł pochwalić się zbyt wielkim doświadczeniem w związkach, ale nie urodził się wczoraj. W biegu życia przerobił różne relacje: proste, krótkie, szybkie, albo pogmatwane do takiego stopnia, że nic tylko wziąć pistolet i strzelić sobie w łeb. Do jednych ciągnęło go bardziej, do drugich wcale, a do innych tak cholernie mocno, że nie był w stanie się zatrzymać, mimo że wszystkie znaki na ziemi i niebie krzyczały mu: stój. Człowiek jest na ziemi po to, żeby doświadczać – musi oberwać czasem po tyłku, a czasem rozpłynąć się na fali szczęścia, bo tylko w ten sposób czegoś się nauczy. Jax miał za sobą wiele różnych lekcji, z których na pewno dużo już wyciągnął, poza tym, Rowan nie wątpił w jego intuicję, bo nawet jeśli dawał się ponieść uczuciom, miał przecież głowę na karku. Nie poszedł z Olivią do łóżka tylko dlatego, że akurat mu się zachciało i skorzystał z łatwej okazji. To była decyzja podszyta całym wachlarzem emocji, które siedzą w nim od samego początku, dosłownie od dnia, w którym ich drogi się skrzyżowały. I Rowan nie myślał nawet o tym, że Olivia tej ochoty nie podzielała, bo inaczej na pewno nie wylądowaliby w łóżku, czy na każdym innym meblu, na którym da się zrobić coś przyjemnego. Nie zamieniliby ze sobą słowa, gdyby nie chcieli tego w identycznym stopniu. A jeśli chcieli, jeśli to zrobili, jeśli dali się porwać chwili – czy należało doszukiwać się w tym czegoś złego? Czy należało ich winić? Mieli prawo się spotykać na takich zasadach, na jakich żywnie im się podoba, oboje są przecież wolni, młodzi, nie mają żadnych zobowiązań. Miejscowi będą ględzić, bo akurat tutejszym gęby się nie zamykają, co by się nie działo, ale to ostatnia rzecz, którą powinni brać sobie do serca. Żyją przecież dla siebie, a nie dla innych. Dla innych nie warto marnować ani szans, ani czasu, bo żadnej z tych rzeczy nie da się już odzyskać.
OdpowiedzUsuń— Bycie aktorem to zdecydowanie nie dla ciebie — potwierdził po chwili, nawet rozbawiony faktem, że Jackson tak długo walczył ze sobą, by wyznać mu prawdę. — Zostań, stary, przy stekach, to ci wychodzi tak, jak nikomu innemu w tym stanie, a może i nawet w kilku sąsiednich stanach — stwierdził, zbliżając kufel z piwem do ust. Powinien mu tak naprawdę pogratulować, bo to przecież świetna nowina, że udało im się z Olivią do siebie zbliżyć. Czy mógłby życzyć im źle? Nigdy w życiu! Skoro los znów postawił ich na jednej ścieżce, to znaczy, że teraz byli gotowi, żeby nią iść.
Wziął łyk piwa i postawił kufel na blat.
— W takim razie, skoro to już nie przyjaźń, zrób wszystko, żebyście byli szczęśliwi. Postępuj tak, jak czujesz i słuchaj przede wszystkim siebie i jej, a dopiero później całej reszty, która będzie mącić za waszymi plecami. — Posłał Jaxowi lekki uśmiech. Był ostatni do dawania komuś rad i z reguły starał się tego nie robić, ale obaj dobrze wiedzieli, jak to było w przypadku Tessy. Człowiek uczy się na błędach, a tych było w przypadku tej relacji dużo.
— Ja też mam ci coś do powiedzenia. Dwie sprawy — zaznaczył, trochę już poważniejąc na twarzy, bo były to nowiny o takim samym kalibrze, jakim przed chwilą potraktował go Jax. Może byłoby nawet lepiej, gdyby Jax w tym momencie akurat nie popijał swojego trunku. — Po pierwsze, przespałem się z Abigail — wyznał, choć w przeciwieństwie do Jaxa, prosto z mostu. — To było jakiś czas temu, jeszcze we wakacje. Bawiliśmy się na ognisku, dużo wypiliśmy, odprowadziłem ją do mieszkania, ona mnie pocałowała i cóż... stało się — opowiedział, zdając sobie sprawę, że to może być dla Jacksona dużo. Przyjaźnił się z Abigail i to mogło trochę nim wstrząsnąć, szczególnie, że do tej pory Rowan miał z nią raczej średni kontakt, bo nigdy nie było im po drodze. — Między nami niczego nie ma, wyjaśniliśmy sobie wszystko, nie ma żadnej urazy, ani oczekiwań, i tak dalej, wszystko jest okej — zaznaczył od razu. Możliwe, że Jax nigdy nie dowiedziałby się o tym, bo poza nim i Abigail nikt nie miał pojęcia, że do czegoś między nimi doszło, ale chciał być lojalny. Jax przyjaźnił się z Abigail i wypadało, żeby wiedział. — A druga sprawa jest taka, że tydzień temu dzwonił do mnie znajomy dowódca z Atlanty. Powiedział, że skoro nadal mamy wolne wakaty, to prześle papiery jednej funkcjonariuszki, która dwa lata temu przeniosła się do nich z Mariesville, a teraz chciałaby tutaj wrócić. Sprawdziłem, i w ciągu dwóch lat wypuściliśmy stąd trzy funkcjonariuszki. Rozmawiałem z Lisą i Bettany, one nawet nie myślą o powrocie. Zostaje trzecia... — wziął głębszy wdech. — A trzecia jest Tessa — oznajmił, spoglądając na Jacksona. — Nadal nie otrzymałem żadnych papierów, ale wiesz jaka ta biurokracja jest opieszała, jeśli dowiem się czegoś więcej, na pewno dam ci znać. Chciałem, żebyś wiedział, bo jeśli mamy wolne wakaty, a funkcjonariuszka ma dobre referencje, nie będę miał podstaw, żeby jej nie przyjąć, nawet jeśli będzie to Tessa.
UsuńMusiał być z nim szczery i nie wyobrażał sobie inaczej. Jeżeli skłamałby na tym etapie, później byłoby już tylko gorzej. To małe kłamstwo przeobraziłoby się w wielki problem, z czasem niemożliwy do wyjaśnienia w żaden sposób. To nie była dobra nowina, ale Jackson będzie przynajmniej świadomy i zachowa czujność, szczególnie w rozkwitającej na nowo znajomości z Olivią.
Rowan Johnson
Abi miała zarumienione policzki i oczy tak błyszczące, jakby w tych niebieskich jasnych tęczówkach zamknięto najpiękniejsze galaktyki, gdy patrzyła dzisiaj na Jacksona. Nalewka dodawała jej słodkiego uroku, okraszając jej ruchy pewną niezdarnością, ale nie robiła nic inaczej niż zwykle. Była przyjaciółką Jaxa, byli blisko z sobą od lat i nie krępowała się przy nim absolutnie wcale, chociaż nigdy nie zrobili nic, co by naraziło granice ich przyjaźni. Wiedziała, że może sobie przy nim pozwolić na każde szaleństwo, a on nigdy jej nie zgani, nawet jeśli niekiedy nadąsany zwróci jej uwagę, choć to jak zwykle w wyrazie troski. Dbali o siebie nawzajem, ona odgarniała jego ciemne chmury, rozjaśniając mu trudne chwile, jak ten wieczór, a on trzymał nad nią ochronny parasol, niczym prawdziwy starszy brat strzegąc przed popełnieniem głupstw. Znali się i ufali sobie, a Abigail nigdy nie sądziła, by tą przyjaźnią mogło cokolwiek zachwiać. Zresztą była blisko z całą jego rodziną, odwiedzała ich bez zapowiedzi i obdarowywała nie tylko swoimi uśmiechami, ale też upominkami wykonywanymi ręcznie jak obrazki z akwareli, dziergane sweterki w nierówne wzory jabłek, albo bryloczki z koralików na szczęście praktycznie od zawsze. Jax był jak jej rodzina, był jej niezwykle bliski i nie wyobrażała sobie, by mogło być inaczej. Z czasem stał się jej bliski jak Tanner, choć tutaj dynamika była płynniejsza, bo młodszy Moore miał inne usposobienie, a z tym starszym byli bardziej podobni.
OdpowiedzUsuńMiała ogromne i wrażliwe serce i może faktycznie czuła świat bardziej, dlatego tak żywo wyrażała siebie i każdą emocję zdradzała w sekunde, gestem czy spojrzeniem. Nie potrafiła kłamać. Kochała zawsze mocno, martwiła się bardziej, tęskniła mocniej. Szybko wybaczała, niemal natychmiast zapominała o urazach i starała się bardzo dbać o tych, którzy byli blisko, własne lęki i niepewności zamiatając pod dywan. Nie miałaby za złe, gdyby Jax mówił jej o swoich wątpliwościach, troskach, czy po prostu chciał jej ponawijać makaron na uszy swoimi narzekaniami, przecież byli przyjaciółmi! Była od tego, by go wspierać i wysłuchać o każdej porze, a wręcz chętnie by to zrobiła. Poczuła się urażona i na prawdę miała nadzieję, że się poprawi przy nastepnej okazji. Był kochany, ale odebrał jej szansę, by się jako ta najlepsza przyjaciółka wykazała i to ją dotknęło.
Dzisiaj jednak poza ich przyjaźnią, w powietrzu unosiło się coś jeszcze. Jego rozterki i jej wątpliwości, a wszystko to podszyte tęsknotą, o której żadne nie mówiło głośno. Oboje byli w środku głeboko roztrzęsieni, ale nikt nie zdradzał się jeszcze na głos. Abigail podejrzewała, że wie kiedy Jackson coś przed nią ukrywa, ale sama niemal nigdy tego nie robiła, bo znał ją zbyt dobrze i zawsze wiedział, gdy cokolwiek gryzło rudą. Dzisiaj... dzisiaj jednak nie chciała mówić o tym, co ją ostatnio tak bardzo poruszyło i co zrobiła, bo była głeboko niepewna, co właściwie się z nią dzieje i dlaczego. Sama miała mętlik w głowie i chyba dlatego tu przyszła, bo oboje potrzebowali siebie nawzajem.
- Jackson - powiedziała miękko jego imię, gdy on z pewnym wahaniem wypowiadał jej i pozwoliła mu pokierować swoimi dłońmi, gdy odebrał jej telefon. Posłała mu szeroki uśmiech i coś błysnęło w jej spojrzeniu, gdy znależli się tak blisko siebie, że ich ciała kołyszące się w rytm muzyki, zetknęły się razem. Musnęła palcami ciepłą skórę na jego karku i poruszając się blisko niego, pozwoliła sobie na tę niezwykłą chwilę. Czuła ciepło od jego dłoni ułożonych na swoich biodrach, gdy objął ją z niewypowiedzianą czułością. Coś zadrżało w jej sercu, niepewnie zagryzła dolną wargę, patrząc mu w oczy z niemym zapytaniem, co się dzieje, ale nie odsunęła się i nie przerwała tej wyjątkowej chwili. Nigdy jej nie skrzywdził, ufała mu, nawet jeśli ostatnio nie mogła zaufać samej sobie.
UsuńPatrzył na nią dzisiaj inaczej, widziała w jego twarzy na przemian to co znajome i to co nowe, czego nigdy nie dostrzegała. Przez wszystkie lata, gdy ich przyjaźń się budowała, rozwijała i umacniała, żadne z nich nie przekroczyło zdrowych granic tej relacji. Było między nimi wiele swobody, wiele gestów, dotyku a nawet pocałunków które mogły przełamać to, kim dla siebie byli niszcząc wszystko, lub umacniając i zmieniając, ale szanowali się nawzajem i to co mieli. Dzisiaj to, po co nigdy nie sięgnęli, coś większego niż przyjaźń, było wyczuwalne w tym napięciu, jakie powoli się między nimi budowało. Abi może i była młoda, naiwna i niedoświadczona w relacjach z mężczyznami, ale nie była głupia. Czuła, że ten wieczór jest inny, a Jackson choć nadal jej potrzebuje jak dawniej, porusza w niej struny, które wcześniej przy nim nie drżały.
Tańczyła z autentyczna radością, chcąc podarować mu ten wieczór w jak najpiekniejszych barwach. Chciała, aby jego oczy się rozjaśniły, bo to w nich zawsze potrafiła odnaleźć prawdę, co mu gra na dnie duszy. Gdy przybierały ciemniejszy, bardziej ponury odcień, wiedziała, że przyjaciel jest przybity, smutny, lub ma za sobą jakąś kłótnie, lub trudności, których pokonanie dużo go kosztowało, jak dzisiaj. Najbardziej lubiła gdy te niebieskie tęczówki przybierały barwę górskiego spokojnego jeziora w słoneczny dzień, gdy były przejrzyste i jasne i widziała w nich całe to dobre, którym Jax częstował świat. To chciała zobaczyć również teraz, ale nie umiała się skupić na jego oczach, gdy traktował ją w tak dziwny na siebie, nietypowy sposób. Gubiła się w jego spojrzeniach, jego gesty ją peszyły i zarazem przyciągały. Czuła, że serce jej przyspiesza, gdy przyciągnął ją do siebie i otarła sie o niego, aż westchnęła w zaskoczeniu. To było zbyt miłe.
Bez słowa uniosła drugą dłoń i przesunęła nią czule po policzku blondyna. Opuściła powieki, spod długich rzęs patrząc na jego usta i przysunęła się jeszcze bliżej, choć ich ciała stykały się już w wspólnym kołysaniu do muzyki. Wiele razy wcześniej byli tak blisko, wiele razy obejmował ją ciasno ramionami, a ona patrzyła na niego z taką uwagą jak teraz, ale jednak... to było inne. Intymne. Dosięgające głebiej tych emocji, których nie dzielili dotychczas. Abigail powoli przesunęła palcami z jego twarzy w gęste jasne kosmyki mężczyzny i gdy ich twarze były tak blisko siebie, że czuła już nie tylko zapach płynu do prania na koszuli blondyna ale i aromat jego skóry, pochyliła się, przy przytulić się do Jaxa bardziej. Oparła policzek o ten należący do niego i odetchnęła głeboko, czując jak w środku cała drży. Zacisnęła palce na jego dłoni, w niemej prośbie by jej nie odpychał, bo to napięcie budujące się w powietrzu wokół nich uświadomiło jej, że ona także patrzy dzisiaj na Jacksona inaczej.
- Możemy tak tańczyć zawsze - obiecała szeptem przy jego uchu, zaciskając powieki zupełnie tak, jakby się wystraszyła tego, co mówi. Była jego Abi, jego szaloną przyjaciółką. Ale teraz była z szkła.
What have you done?
Olivia spodobała się myśl, że to może być takie ich miejsce, do którego będą mogli przychodzić, być z dala od ludzi, całkiem sami. Mariesville oferowało dużo takich samotni, których w wielkim mieście nie było za wiele. Znalezienie samotni wręcz graniczyło z cudem. W Atlancie, kiedy Olivia tam jeszcze mieszkała, taką samotnią był dla niej basen, albo siłownia, ale dopiero w późnych godzinach nocnych. Było niewielu jej podobnych, którzy na przykład w piątkowy wieczór wybierali miejsce, aby się zmęczyć fizycznie zamiast jednego z wielu klubów, które oferowało miasto.
OdpowiedzUsuńMusiała przyznać sama przed sobą, że bardzo tęskniła za tym, by móc właśnie mieć taką swoją samotnie. I teraz chyba w końcu miała.
Jackson zdecydowanie nie należał do introwertyków, Olivia z resztą też. Uwielbiała otaczać się ludźmi, chłonąc ich dobrą energię, być w towarzystwie. Zawsze miała w sobie to coś, że ludzie ją lubili, ale do dnia dzisiejszego nie wiedziała czym to było spowodowane. Na brak znajomości jednak narzekać nie mogła i to ją bardzo cieszyło. Miała spore grono przyjaciół, do których zawsze mogła się zwrócić, którzy zyskali miano jej rodziny. Bo kiedy wyjechała na studia, i już nie przebywała w Mariesville tak często, stworzyła zgraną paczkę z kilkorgiem ludzi ze studiów. Przez te kilka lat nauki zdążyli sie świetnie poznać i mimo upływających lat, ich przyjaźń nadal trwała.
— Ty jako introwertyk, dobre sobie — również zaśmiała się na słowa bruneta. Jackson w ogóle do tego nie pasował. Miał w sobie dobroć, humor i wręcz zarazkiwy uśmiech. Był miły i uczynny, taki złoty chłopiec Mariesville. Znał go chyba każdy, a i sam Moore znał każdego. Służył dobrą radą, kiedy trzeba było zawsze był gotowy nieść pomoc, nawet jeśli wiedział, że nie miał na to zbyt wiele czasu. Nie potrafił jednak odmawiać. Chyba właśnie to ujęło Octavie — jego dobroć, miłość do ludzi. Niewielu już takich było. Mimo tak wielu lat, które upłynęły i tak wielu złych rzeczy, które go w życiu spotkały, on się nie zmienił. Być może każdy inny na jego miejscu by się załamał, zmienił się w zgorzkniałego życiem człowieka, psioczącego i przeklinającego swój los, ale nie Jackson. Podejrzewała, że kiedy rozpadło się jego małżeństwo, miał gorsze chwile, bo kto by nie miał, ale później wszystko wróciło do normy.
Nie była mu dłużna. Ciepłe dłonie Olivia również błądziły po jego ciele, badając je z dokładnością. Wyłapując najmniejsze zmiany, poznawała go na nowo. Zmienili się, jednak teraz mieli okazję, by poznać się na nowo i to w tym było właśnie fantastyczne.
Olivia Mitchell jeszcze do niedawna nie zastanawiała się nad tym, jak będzie wyglądać jej przyszłość. Brała to, co w danej chwili oferował los. Wybierała najlepszą z możliwych dla niej opcji, choć mogła powiedzieć, że przez ostatnie lata nauczyła się żyć z dnia na dzień. Lubiła ten dreszczyk emocji, kiedy szła w nieznane. Teraz właśnie tak było. Kroczyła przed siebie, wiedząc, że na horyzoncie coś majaczy, że los zafundował jej chyba całkiem miłe rzeczy.
— Muszę przyznać, że mi się też to wszystko podoba. Powrót tutaj chyba był dobrym pomysłem — odparła z uśmiechem. Poczuła, jak uginają się pod nią nogi, gdy Jackson złożył na jej ustach długi i namiętny pocałunek. Gdyby jej nie trzymał, pewnie osunęłaby się na ziemię.
OdpowiedzUsuń— Nie, jeszcze chyba mi tego nie mówiłeś. Możesz powtórzyć to jeszcze kilka razy, podoba mi się — odpowiedziała z zadziornym uśmiechem. Olivia odgarnęła mokry kosmyk włosów, który przykleił się do jej policzka, po czym spojrzała na Jacksona z uśmiechem.
Po ich rozstaniu też raczej ostrożnie podchodziła do kwestii związków. Mimo chęci, nie udało jej się zbudować niczego trwałego, ale patrząc na zaistniałą sytuację, to chyba dobrze, nawet bardzo dobrze. Widocznie potrzebowali czasu, tych długich kilku lat, by dojść do tego, że są sobie prawdopodobnie pisani. Olivia miała nadzieję, że uda im się stworzyć coś nowego, jednak trwalszego niż kiedyś, ale też nie chciała się z niczym spieszyć.
— Przed nami jeszcze cały wieczór i noc. Wtedy będziesz mieć dużo czasu, by się mną nacieszyć — powiedziała łagodnie, przeczesując palcami jego mokre kosmyki włosów. Gdyby mogła, naprawdę spędziłaby z Jacksonem cały dzień, ukrytą przed ciekawskimi spojrzeniami.
Uniosła głowę, spoglądając na bruneta. Na koszulce, która jej dał, pojawiły się mokre plamki, które skapywały z jej włosów. Olivia owinęła ręcznikiem mokre kosmyki, po czym zaśmiała się cicho, kręcąc głową w rozbawieniu. Spojrzenie Jacksona wręcz iskrzyło, a jej się bardzo podobał ten widok. Czuła przyjemnie spojrzenie, gdy tak na nią spoglądał.
— Mogę do Ciebie częściej wpadać, to będziesz mieć powód, żeby dawać mi swoje koszulki. Specjalnie dla Ciebie, przypadkowo będę zapominała o ubraniach na przebranie — zaproponowała z błyskiem w oku. Zbliżyła się do mężczyzny, a kiedy była już na tyle blisko, uniosła się nieco na palcach, by sięgnąć jego ust.
— Ale patrząc na to, w jakim miejscu mieszkasz, to mogłabym też chodzić nago. Myślę, że ten widok raczej by Ci nie przeszkadzał.
♥️
Tessa poczuła rozlewające się po jej wnętrzu rozczarowanie. Może wykrzykiwali sobie okropne rzeczy prosto w twarz, ale przynajmniej rozmawiali. Wreszcie Jackson odpowiadał na wszystkie jej zarzuty, wreszcie znalazł w sobie siłę, by przeciwstawić się jej gniewowi, zamiast milczeć i przyjmować to, co rzucała w jego kierunku. Od dawna tego potrzebowali, ale on sobie na to nie pozwalał, kosztem samego siebie starając się ją udobruchać i nie rozumiał, że wcale tego nie chciała.
OdpowiedzUsuń— Zawsze kończy się tak samo — wymamrotała Tessa z cierpkim uśmiechem, lekko kręcąc głową. — Nigdy nie chcesz o niczym mówić. Pozwalasz mi wyrzucić całą moją złość i tłumisz swoją, nie dając mi do niej dostępu. W twoich oczach do mnie nigdy nic nie dociera. Ale Jax, nigdy nie dałeś mi szansy… tak długo starałeś się odgrywać idealnego męża, że zapomniałeś, że nie szukałam dla siebie ideału. Szukałam człowieka, który by mnie kochał za to, jaka jestem, bo całe życie walczyłam o atencję rodziców, sądząc, że jeśli spełnię ich nierealne oczekiwania, wreszcie mnie dostrzegą. Nigdy nie prosiłam cię jednak, żebyś dla mnie stłumił to, kim sam byłeś. Nigdy nie zabraniałam ci być po prostu sobą, to ty z każdym rokiem ograniczałeś sam siebie coraz bardziej. Im mocniej szalałam w nadziei, że wreszcie pękniesz i powiesz mi, o czym naprawdę myślisz, tym bardziej się na mnie zamykałeś. Nic do mnie nie dociera, Jackson, ponieważ ty nigdy nie odważyłeś się ze mną podzielić tym, co przez cały ten czas sprawiało ci ból. Nigdy nie pragnęłam, byś mnie uszczęśliwiał za cenę własnego szczęścia. Ja również chciałam cię uszczęśliwić, ale mi to na to nie pozwoliłeś. — Tessa wiedziała, że już zawsze będzie czarnym charakterem w jego opowieści, kobietą, dla której był gotowy zrobić wszystko, w tym odrzucić również własne ego, bo ona potrzebowała go bardziej. Zakochała się w nim, bo był taki ciepły, otwarty i radosny, a ona pragnęła zaznać chociaż ułamka jego życzliwości. Był jej słońcem, w którego promieniach uwielbiała się wygrzewać, oczarowana jego opiekuńczością i serdecznością. Nigdy nie sądziła, że ich mrok z czasem pochłonie ich oboje, sprawiając, że Jackson zacznie przy niej tłumić to, kim był.
— Tak, Jax — odpowiedziała równie cicho. Dlaczego nie rozumiał? Kiedy się w nim zakochiwała, wiedziała, że nie była jego pierwszą kobietą i nie przeszkadzało jej to, bo sądziła, że Olivia była po prostu jego eks dziewczyną i nie miała żadnego znaczenia. Dopiero później zaczęła sobie uświadamiać, jak bardzo się myliła, bo kobiety mogło już nie być w miasteczku, ale nikt nie pozwalał Tessie zapomnieć o tym, że istniała i była wielką pierwszą miłością Jacksona. Taką, o której się nie zapomina. A później on sam przyznał, że nie rozstali się z powodu wygasającego uczucia i to wystarczyło, by Tessa straciła grunt pod nogami. — Gdyby przeszłość naprawdę była tylko przeszłością. Gdybyś oddał mi całą swoją teraźniejszość i przyszłość. Ale tak się nie stało.
Zdawało się, że napięcie, które skuwało jej ciało, zaczęło ustępować. Jego dotyk był niczym lecznicy balsam kojący jej niespokojną duszę; przynosił jej ulgę, wyciszając najbardziej gwałtowne emocje i łagodząc ból promieniujący z najgłębszych, najbardziej zaognionych ran. Nie powinna pozwalać sobie na tę chwilę słabości, ale nie umiała inaczej; gdy poczuła, jak jego ramiona ją obejmują, sama otoczyła go rękami w pasie, wtulając się w jego twarde, znajome ciało i wdychając jego męski, odurzający zapach. Czas się jakby zatrzymał, a oni wrócili do chwil z przeszłości, w których Jackson tulił ją do siebie, pomagając jej poradzić sobie z trudnymi emocjami.
Wystarczyło, że wypowiedział jej imię i Tessa wiedziała. Pod gniewem i smutkiem czaiło się poczucie winy, które uderzyło w nią niczym rozpędzony huragan, wyduszając z jej płuc powietrze. Spomiędzy jej warg wydobyło się przepełnione cierpieniem westchnienie, a ona sama miała wrażenie, że gdyby nie podtrzymujące ją ramiona Jacksona, nogi ugięłyby się pod nią i upadłaby na drewniane panele, obijając swoje ciało.
Ten fizyczny ból nie mógłby się jednak równać z tym, co właśnie przeżywała, kiedy nagromadzone w jej wnętrzu przez lata ich związku lęki oraz wątpliwości okazały się być koszmarną prawdą. Jego kolejne słowa właściwie do niej nie docierały; słyszała jego głos, czuła jego wibrowanie w swojej własnej klatce piersiowej, bo przyciskał jej ciało do swojego, trzymając ją w tak znajomych dla niej objęciach, ale głośne bicie jej łamiącego się serca zagłuszało jego wypowiedź. Cokolwiek by powiedział, nie był w stanie złagodzić tego ciosu. Nic nie mogło tego naprawić. Tessa sądziła, że nic nie będzie równało się z dniem, kiedy zrozumiała, że jej rodzice nigdy jej nie kochali i widzieli w niej jedynie darmową niańkę oraz pomoc domową, a ona nie była w stanie zdobyć ich miłości swoimi staraniami; że już nigdy nie będzie cierpiała równie mocno jak wtedy, gdy zrozumiała, że Jackson nigdy nie będzie jej kochał równie mocno jak ona kochała jego, mimo to trwała przy jego boku, nie potrafiąc sobie wyobrazić życia bez niego, aż to przestało jej wystarczać i chociaż raz postanowiła wybrać siebie. Myliła się. Ból, jaki teraz Jackson jej zadawał, rozdzierał jej duszę.
Usuń— Zrobiłeś to — wyszeptała z pewnością i taką udręką w głosie, jakby właśnie roztrzaskał jej serce na tysiące malutkich kawałeczków. Był jej mężem przez sześć lat, jej ukochanym przez osiem, naprawdę sądził, że był w stanie cokolwiek przed nią ukryć? Mógł nienawidzić tej myśli, ale Tessa znała go lepiej niż ktokolwiek inny. Jackson nie mógł pozwolić sobie na kłamstwo, bo od razu wychwyciłaby nieszczerą nutę w jego głosie, dlatego wolał ukryć się za nic nieznaczącymi słowami, nie mając odwagi przyznać się do tego, że zadał jej najbardziej okrutny cios, na jaki mógł się zdobyć. Nie musiał tłumaczyć jej się ze swojego życia intymnego i Tess podejrzewała, że nigdy nie podałby jej nazwiska, obawiając się, że jego była żona w furii zniszczyłaby jego relację z tajemniczą kochanką, ale gdyby to nie była Olivia, zapewniłby ją przynajmniej, że nie spojrzał nawet w kierunku swojej byłej miłości. Jego brak zaprzeczenia, jego milczenie było wszystkim, czego Tessa potrzebowała, by uświadomić sobie, że mężczyzna, który był dla niej niegdyś całym światem, miał ją za nic, bo jak w przeciwnym razie miałaby sobie wytłumaczyć to, że gdy tylko atrament wysechł na ich papierach rozwodowych, on wznowił romans z kobietą, w której cieniu Tessa znajdowała się przez całą ich relację?
— Okłamałeś mnie. Tyle razy zapewniałeś mnie… przysięgałeś… obiecywałeś, że to koniec, że nic do niej nie czujesz… Jak mogę teraz wierzyć w to, że nasze osiem lat również nie było kłamstwem? Jak mogę uwierzyć w to, że cokolwiek dla ciebie znaczyłam, kiedy postanowiłeś zranić mnie w najgorszy możliwy sposób? Wiedziałeś… Przez cały czas wiedziałeś, jak bardzo się boję, że ona wróci i wybierzesz ją i… Wiedziałeś, jak bardzo było mi ciężko z myślą, że nie będę dla ciebie wystarczająca i że zawsze ją kochałeś mocniej i… Zrobiłeś to. Tak bardzo mnie nienawidzisz? — Tessa trzęsła się na całym ciele. Mocniej zacisnęła palce na jego koszuli, mnąc w dłoniach miękki materiał, który tak cudownie nim pachniał, bo bała się, że jeśli puści, całkowicie się rozpadnie na jego oczach. — Czy ty kiedykolwiek mnie kochałeś? Tak naprawdę? — szepnęła, czując, jak z każdym słowem jej gardło zaciska się coraz bardziej pod wpływem rozpaczy, rozżalenia i bólu. Łkała bezgłośnie, nie wydając z siebie żadnego dźwięku; zdradzał ją jedynie rwący się oddech i słone łzy, które zmoczyły jego koszulkę, zostawiając na niej wilgotne plamy. Powinna być wściekła. Powinna przejść przez cały ten pierdolony przytulny dom niczym tornado, tłukąc i niszcząc wszystko, by dać upust szalejącym w jej wnętrzu emocjom. Powinna go spoliczkować, uderzyć, wrzeszczeć na niego do utraty tchu, stać się tym potworem, za którego wszyscy ją mieli, ale jej chęć walki nagle wyparowała. Mogli nie być już małżeństwem, ale Jackson doskonale wiedział, że to, czego się dopuścił, było największą formą zdrady.
To było tak, jakby zwyczajnie napluł jej w twarz i wzgardził każdym wspomnieniem, jakie kiedykolwiek między sobą dzielili.
Usuń— Kiedy szeptałeś do mnie swoje wyznania miłości, myślałeś o niej? Kiedy mnie dotykałeś, wyobrażałeś sobie jej twarz? Przez cały ten jebany czas bawiłeś się mną, czekając, aż ona przyjmie cię z powrotem? — pytała, katując się każdym kolejnym słowem. To bolało. To tak kurewsko bolało. Świadomość, że przez cały ten czas w jego sercu nie było miejsca tylko dla niej, że zawsze dzieliła je z Olivią. Co innego, kiedy to były tylko domysły Tessy i jej lęki; co innego, kiedy Jackson udowodnił jej, że to była rzeczywistość.
Czuła, jak gwałtownie się od niej odsunął. Może to i dobrze. Jego dotyk przestał przynosić ukojenie, a zaczął ją parzyć. Tessa z trudem zdusiła histeryczny śmiech, który w niej wzbierał. Okazywało się, że przez te wszystkie lata jej podejrzenia były słuszne. Często czuła się źle z tym, że nie panowała nad swoją zazdrością, że pozwalała na to, by jej własne słabości i niepewność wkradały się pomiędzy nich, tworząc rozszerzającą się z każdym dniem przepaść, a teraz właśnie miała namacalny dowód na to, że przez cały ten cały czas miała pierdoloną rację. Jackson nigdy nie był tak naprawdę jej.
— Powiedziałeś, że nigdy nie byłam nagrodą pocieszenia, ale czyny mówią głośniej niż słowa, Jackson. Właśnie to udowodniłeś — powiedziała cicho, uśmiechając się, choć w jej grymasie nie było ani cienia wesołości. Gniewny błysk w jej oczach przygasł, pozostawiając po sobie przerażającą, mroźną pustkę. Wyglądała jak człowiek, który został doszczętnie złamany, stracił wszelką nadzieję i pogrążył się w mroku. Jej głowę zaczęły wypełniać obsesyjne myśli. Kiedy to się zaczęło? Jeszcze przed ich rozwodem? Tuż po? Stał przed nią, odgrywając męczennika, tego zranionego i porzuconego mężczyznę, tymczasem wszystko to było tylko przedstawieniem, które miało pozwolić mu na ukrycie tego, że swoim związkiem splunął na wszystko, czym niegdyś było ich małżeństwo.
— Nie — powiedziała ostro Tessa. Jej oczy były zaczerwienione i opuchnięte, jej dolna warga drżała, kiedy próbowała powstrzymać się od płaczu. Miała swoją godność. — Nie mogę na ciebie patrzeć. Jeśli trzeba, będę spała w samochodzie, ale na pewno nie w tym domu, wiedząc, że jesteś za ścianą — warknęła. Wyminęła go, ramieniem uderzając o jego ramię i bez słowa złapała za rączkę walizki, ruszając w kierunku drzwi. Nie miała, gdzie się podziać, ale to nie miało znaczenia. Noc spędzona w aucie była lepszą alternatywą niż pozostanie w tym miejscu choćby sekundę dłużej z mężczyzną, który przysięgał jej wieczną miłość, a przez cały ten czas był pierdolonym hipokrytą, który tęsknił za swoim pierwszym, szczeniackim zauroczeniem.
sometimes it lasts in love but sometimes it hurts instead
Gdyby tylko chciał, Olivia spełniłaby każde jego życzenie bez zastanowienia. Wystarczyłoby jedno słowo Jacksona, a ona naprawdę była skłonna zrobić wszystko, byleby mężczyzna był zadowolony. Wiedziała jednak, że Jack raczej nie należy do tego typu facetów – on zachowywał się zupełnie inaczej, traktował kobiety tak, jak niewielu już potrafiło. Kiedy na nią patrzył, nie czuła, że jest tylko i wyłącznie obiektem, który mu się podoba. Za to czuła się przy nim wyjątkowo, tak jak kiedyś, tak jakby te lata rozłąki nie istniały. Nadal powodował, że drżała na całym ciele, gdy spoglądał w jej stronę. Jej ciało krzyczało o więcej, gdy tylko błądził rękami po jej skórze. Wystarczyła im dokładnie chwila, by ta iskra, która nadal się w nich tliła, stała się płomieniem, i to chyba w tym wszystkim było najpiękniejsze.
OdpowiedzUsuńOlivia nie należała do osób, które zastanawiały się nad przeszłością. Skupiała się na tym, co jest teraz, co może przynieść jutro czy najbliższa przyszłość. Co do tego ostatniego, to chciała dla nich jak najlepiej. Chciała, by to dalej się rozwijało w swoim tempie. Nie musieli się nigdzie spieszyć, niczego planować. Mogli pozwolić sobie na to, aby poznawać się na nowo i na nowo budować uczucie między nimi. Każda chwila była tego warta, kiedy Olivia uświadomiła sobie, że mogłaby kroczyć przez życie z Jacksonem u boku, tak jak to miało być kiedyś.
— Nie potrzebuję? — zapytała, unosząc przy tym w górę jedną brew. Spojrzenie Olivii spoczęło na Jacksonie. Badała uważnie jego twarz, widziała jak jego oczy wręcz zaczynają się świecić z rozbawienia, a na ustach pojawiał się uśmiech, który tak bardzo uwielbiała. Mruknęła cicho, kiedy przyciągnął ją do siebie, a następnie zarzuciła mu ręce na szyję, delikatnie głaszcząc jego skórę.
Usuń— Czyli co, mogę to uznać za jakąś subtelną propozycję, żeby no nie wiem, zostawić u Ciebie szczoteczkę do zębów czy jakieś ubrania? Tak na wszelki wypadek? — zadała kolejne pytanie. Czekała, przyglądając mu się uważnie. Nawet nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo Olivia chciała móc zostawać u niego częściej. Budzenie się przy Jacksonie, możliwość przytulenia się do jego ciepłego ciała, było czymś, czego Olivia pragnęła na co dzień, po jednej nocy spędzonej z nim. To było piękne marzenie, które chciała, żeby w niedalekiej przyszłości się spełniło.
Ta jedna noc dała jej nadzieję na to, że będą mogli stworzyć coś trwałego, zdecydowanie bardziej niż kiedyś. To już nie była młodzieńcza miłość, oboje byli już dorośli i wiedzieli czego chcieli od życia. Olivia zdecydowanie była już w takim miejscu w swoim życiu, że chciała mieć przy sobie kogoś bliskiego. Była gotowa stworzyć trwały związek, kiedyś może nawet założyć rodzinę. Niewinnie nawet marzyła o dziecku, choć ta myśl nieco ją przerażała.
— Może całe lata — odpowiedziała równie cicho, uśmiechając się przy tym. Była ciekawa tego, czy Jackson podziela jej pragnienia. Nigdy nie posądziłaby go o to, że się nią zabawił. Nie, to nie było w stylu Jacksona Moore’a. Jackson należał do tych, którzy dbali o drugą osobę bardziej niż o siebie. Inni liczyli się bardziej, zawsze tak było.
Kiedy znaleźli się w kuchni, z rozbawieniem spojrzała na blat, gdzie zostały napoczęte rzeczy na ognisko. Naprawdę, nagle miała ochotę wybuchnąć śmiechem, kiedy przypomniała sobie, jak szybko odpuścili sobie pomysł z ogniskiem i piankami.
Niespiesznie zaczęła ogarniać blat, jednak kątem oka wciąż obserwowała Jacksona, gdy odczytywał wiadomości na telefonie. To było szalone, jak ich życie nagle z beztroskiego zamieniło się w takie, które jest wypełnione ważnymi rzeczami od rana do wieczora. Olivia również nie mogła narzekać na brak zajęć, a gdyby dzisiaj odpuściła sobie dzień w pracy, jutro pewnie nie wiedziałaby za co się zabrać, więc dobrze się stało, że Jack musiał iść do restauracji.
— Jack, nie musisz się tłumaczyć, wszystko rozumiem. Idź do rodziców, pomóż bratu. Ja też mam trochę spraw do ogarnięcia dzisiaj — powiedziała z uśmiechem, odgarniając kosmyk włosów za ucho. Nadal były wilgotne i nieco lepiły się do skóry, ale w zupełności jej to nie przeszkadzało. Odwróciła się zaś w jego stronę, opierając się o kuchenny blat.
— Podoba mi się taka opcja na wieczór. I może zostałabym znów na noc — odparła z rozbawieniem, oddając każdy pocałunek, który Jackson składał na jej ustach.
— Ale zrobimy w końcu te ognisko i pianki, hm? — zapytała po chwili, śmiejąc się przy tym cicho.
O.♥️
Jackson był kimś, kto stabilnie i niezawodnie trwał w jej życiu. Lata płynęły, a ich znajomość ewoluowała od początkowo luźnej relacji, gdy biegając za Tannerem Abi czasami potykała się o długie nogi jego starszego brata, po solidne koleżeństwo gdy jako młodziutka nastolatka już miała o czym rozmawiać z Jacksonem, aż w końcu do przyjaźni. I na przestrzeni tych wielu lat również Jax był kimś, w kim szukała oparcia, a potem traktowała jak brata, polegając na jego wieku, spokoju i mądrości. Był serdeczny i opiekuńczy, miał dobre i otwarte serce, a na dodatek można było na nim polegać, bo nie łamał raz danego słowa. Jeśli z Mariesville wyjeżdżali kolejni mieszkańcy, on tu zawsze był, pozostawał jak solidny filar, kotwica, coś pewnego w jej życiu, niezmiennego i coś, do czego chciało się wracać. Czasami myślała, że jakby Jax wyjechał z miasteczka, to ono straciłoby wiele z swojego uroku, bo to przecież on i tacy ludzie jak Moore sprawiali, że dom był domem.
OdpowiedzUsuńByli pod wieloma względami podobni, oboje dbali o ludzi, starali się pracować sumiennie, byli sprawiedliwi. Oboje mieli swoje rozterki i blizny na sercach, ale nie tracili zaufania i chęci pomocy innym. Jeśli miałaby powiedzieć, szczerze i otwarcie, czy wierzy w dobo i zło, powiedziałaby, że na pewno wie że dobro istnieje, bo Jackson je utożsamiał sobą każdego dnia. A zło...? to już inna bajka i na pewno nie dotykało jej przyjaciela, bo przecież mimo że spotkało go wiele przykrego, to i tak stawał na nogi i dzielnie mierzył się z przeciwnościami losu nadal. Podziwiała go i skrycie podpatrywała te imponujące pokłady siły i wytrwałości, jakie w nim drzemały. Był niesamowity i ona nigdy w to nie wątpiła. Nigdy też nie zwątpiła w niego.
Ich przyjaźń była teraz mocna, solidna, twarda. Ani razu na przestrzeni lat nie pomyślała, że mogłaby pęknąć, lub rozsypać się w pył, że ktokolwiek czy cokolwiek mogłoby naruszyć ich wzajemną pewność i zaufanie i nawet jeśli przez okres trwania jego małżeństwa Tessa się złościła na zażyłość tych dwojga, nie odsunęła się od mężczyzny. Ale nigdy też nie patrzyła na Jacksona inaczej, niż na przyjaciela, czy brata, był dla niej jak rodzina, bliski i kochała go, ale nigdy nie były to uczucia romantyczne. I może nic dziwnego, że nie wątpiła w to, że przetrwają każdą burzę, bo sami nie doprowadzali do dziwnych i niezręcznych sytuacji, jak to, co miało miejsce teraz... A jeżeli ktokolwiek miał moc, aby zniszczyć ich przyjaźń, to tylko oni sami.
Abigail była wrażliwa i niepewna. Nie miała doświadczenia w sprawach sercowych, ten durny chłopak, który ją rzucił cztery lata temu, nagadał jej takich okropieństw, że dzisiaj wciąż w siebie wątpiła. A to był jej pierwszy chłopak! I była pewnie dlatego tak podatna na ciepłe, czułe gesty, na uwagę i wszystko to wyjątkowe, co dzisiaj w nieco inny sposób ofiarowywał jej Jax. Czuła to w powietrzu, czuła przez mrowienie na skórze i mocno dudniące w przyspieszonym rytmie serce. Reagowała na jego bliskość i podobnie jak on, wiedziała, że jest inaczej. Nie sposób było sie uwolnić od tej gęstniejącej aury, jaka ich spowiła.
UsuńWestchneła cicho, czując jak obejmuje ją pewniej i przyciąga bliżej. Zagryzła drżącą wargę, posyłając mu długie spojrzenie spod opuszczonych do połowy powiek i zacisneła dłonie na jego ramionach, gdy znaleźli sie tak blisko, że każdą komórką ciała czuła jego ciało. Piosenka dawno się skończyła, z playlisty automatycznie poleciał kolejny utwór, ale nawet nie słuchała co to, kołysząc się w ramionach blondyna. Nie do koca rozumiała czemu to się dzieje akurat dzisiaj i co właściwie się dzieje, bo przecież spędzali z sobą zawsze tyle czasu, a kilka razy nawet razem spali w jednym łóżku i nic nigdy nie łamało zdrowych granic ich znajomości. Czy to alkohol? Czy Jax przeżywał jakiś wewnętrzy mętlik i konflikt w sobie, podobnie jak ona? Czy też kogoś ostatnio całował, a nawet spędził z kimś noc i teraz nie wie, co to znaczy dla niego samego? Abi była pogubiona z samą sobą, na dodatek wychyliła więcej nalewki niż powinna, a ostatnio właśnie przez taki trunek przespała się z ich tutejszym szeryfem! I to powinna powiedzieć przyjacielowi, a nie powielać błedy. Chociaż nie uważała tego za błąd przy pierwszym razie, ale drugi... jeśli będzie drugi raz, to już na pewno wpłynie na jej życie.
Czuła jak ich serca biją mocno i szybko przy sobie. Przy jej ciele przez ubrania czuła ciepło i niezbitą obecność Jacksona, a więc to jej się nie śniło. Na twarzy gdy się przysunął czuła jego ciepły oddech, widziała jak wzrok mu błyszczy, jak ucieka od oczu do jej ust i jak Moore walczy z sobą jeszcze trochę... Ona też walczyła, myśląc dokładnie tymi samymi torami co on - Nie powinniśmy. Ale co jeśli daliby sobie szansę, albo przestali się wahać? Czy oni... nie mogliby dać sobie szansy? Nigdy o tym nie myślała, ale zawsze wiedziała, że Jax nie jest kimś, kto może ją skrzywdzić. Jest kimś, komu ufała bezgranicznie i chyba dlatego pochyliła się, muskając go w policzek i kącik ust z kolejnym cichym westchnieniem, które wyrwało jej się spomiędzy warg.
- Czuję to samo, Jax - wyszeptała, opuszczając powieki i drżąc na całym ciele, gdy dopadła ją świadomość, jak wiele ryzykują. Ta przyjaźń była budowana latami, a ułamek chwili, jakiś podryg namiętności mógł im wszystko zniszczyć. Czy gotowi byli na to? Czy ona była gotowa, aby stracić Jaxa, jeśli zajdą za daleko i coś się między nimi popsuje?
Trąciła nosem jego nos, ostatecznie nie wykonując żadnego znaczącego ruchu więcej. Nie miała śmiałości, bała się. Ale czuła to przyciąganie, to pragnienie bliskości i tęsknote, która rozrywała ją od wewnątrz i nie uciekała. Czuła dzisiaj, że te dłonie blondyna, jakimi ją obejmował, są większe, cieplejsze i cięższe i że on ją trzyma przy sobie mocniej, ciaśniej, silniej przyciągając. Pragnął jej tak samo, jak ona pragnęła jego. Uniosła dłoń i nakryła jego, którą obejmował jej policzek, chcąc go uspokoić... Zawsze tak robiła, była słońcem, który przeganiał chmury znad jego głowy i dzisiaj również po to tu przyszła, aby być dla niego. - - - Czuję ciebie - wyszeptała niemal bezgłośnie przy jego wargach, vzując że jest tak blisko, że gdyby tylko odrobinę przechyliła głowę, mogłaby go posmakować. Drobny dreszcz przebiegł po jej ciele, gdy spojrzała mu w oczy i zdała sobie sprawę, ile w niej samej drzemie nieodkrytych pragnień. A w międzyczasie oboje przestali się kołysać, bo choć z telefonu Jacksona nadal leciały jakieś utwory, oni stali blisko siebie, trzymając się w objęciach i byli tak blisko jak nigdy dotąd.
<3
Jego uczuciowość zawsze pozostawiała wiele do życzenia, ale nie była to cecha, którą mógł wynieść z domu, bo więcej czułości rodzice przelali na następne pociechy, i nie była to cecha, której miałby okazję nauczyć się gdzieś w biegu życia, bo zakładając mundur dość wcześnie pozbawił się tej możliwości. Ale nigdy przesadnie nie kierował się emocjami. Kładł wyraźną barierę między tym, czego chciało serce, a co podpowiadał rozum i stawał w opozycji do impulsywnych zachowań, utrzymując w ryzach swój obiektywizm i stoicki spokój. Był trochę jak nadmorska skała, niewzruszona uderzeniami spienionych fal podczas sztormu, albo jak diament, w którego wali się ciężkim młotem raz po raz, a ten ani drgnie. Osłabić go moralnie to wyzwanie, trudne i czasochłonne, ale wcale nie niemożliwe do osiągnięcia. Nie miał przecież serca z lodu, za to z połamanych kawałków, posklejanych w pośpiechu, które wyglądem wcale go już nie przypominają, ale jednak nadal znajdują się w miejscu, w którym powinien bić ten wyjątkowy organ. To, że nie dało się go zagiąć siarczystą obelgą, ciężkim upokorzeniem, czy zdeptaną dumą, nie oznaczało, że nie ma takich zachowań, wobec których jego niewzruszenie pozostanie tak samo obojętne, jak wobec reszty. Lojalność cenił sobie bardziej niż jakiekolwiek inne uczucie i była to jego osobista pięta achillesowa, ale ukazywał ją światu dość rzadko, bo nie trzymał blisko zbyt wielu ludzi, więc się na to nie narażał. Trzymał się jednak tej wartości dość mocno, wychodząc z założenia, że jeśli kochamy, to nie zdradzamy. Jeśli ufamy, to nie puszczamy w obieg sekretów. Jeśli chcemy dawać poczucie bezpieczeństwa, to staramy się nie zawodzić zaufania. Gdyby wiedział, że istnieje choć maleńkie prawdopodobieństwo, że w relacji Jaxa i Abigail wydarzy się coś, co wzniesie ich ponad ramy przyjaźni, nigdy w życiu nie przekroczyłby progu jej drzwi. Wystarczyłby chociaż jeden mały znak, jakiś niemy komunikat, rzucony w biegu – cokolwiek, co dałoby mu do rozumienia, że między tą dwójką rodzi się jakieś wzajemne przyciąganie. Wyrzuciłby ją z tej sfery swojego życia tak samo nagle, jak nagle w nią wpadła, gdy po latach braku kontaktu usiedli obok siebie na ognisku. Ale to nie mogło się stać. O żadnym prawdopodobieństwie myśleć nie mógł, żadne wyrzucenie nie wchodziło w grę i żadne znaki nie miały prawa zaistnieć, bo to Jax był tym drugim. Jeżeli naprawdę doszło do czegoś więcej między Abigail a Jaxem, to miało to miejsce już jakiś czas po tym, jak ona jęczała mu do ucha, prosząc o więcej. Gdyby więc dowiedział się teraz o tym dziwnym trójkącie, z nieba strzeliłby prawdziwy piorun, który pozmieniałby na pewno wiele spraw. Nie miałby przyjacielowi niczego za złe, bo Jax aż do teraz o pewnych rzeczach nie wiedział i pewnie nawet nie zakładał, że to Rowana i Abigail połączyła jakaś chwila, skoro oni nigdy nie trzymali się zbyt blisko. I tak na dobra sprawę Jax też nie mógł mieć pretensji do Rowana, bo on nie miał podstaw sądzić, że oni mają się ku sobie, skoro zawsze stawiali mocne granice przyjaźni, a w tle była jeszcze Olivia, za którą Jax tak szalał. Może, gdyby Jackson wiedział, że miłość jego życia wróci na stare śmieci, nie pokusiłby się o nic więcej w stosunku do Abigail? Kto wie. W każdym razie, jeżeli ktoś miał świadomość wszystkiego, to właśnie Abigail, która weszła pomiędzy nich, dając się porwać i samej porywając do trójkąta najpierw jednego, a później drugiego. I to przeczyło lojalności.
OdpowiedzUsuń— A jeśli nie rzuciła, to co w związku z tym? — Spojrzał na Jacksona, trzymając kufel piwa w dłoni. To, że potrafili dzielić się wyznaniami, świadczyło przede wszystkim o ich wzajemnym zaufaniu i nie było niczym złym. Ich przyjaźń przetrwała lata różnorakich zdarzeń, a obecna pogawędka to mrzonki w porównaniu do tego, jak wyglądały ich rozmowy, gdy Jax rozwodził się z Tessą. — Między nami nigdy niczego nie było, Jax, myśmy nawet nie mieli ze sobą zbyt wiele wspólnego. Upiliśmy się na ognisku, a po uprawialiśmy seks i to tyle. Bez żadnych obietnic, bez jakichkolwiek oczekiwań — wyjaśnił spokojnie i dopił piwo jednym łykiem. — Myślisz, że mogła być nieszczera, gdy rozmawialiśmy? Że jej zapewnienia to bujda? — Zapytał zaraz i zwrócił się do barmanki, prosząc ją o jeszcze jedno to samo piwo. — Znasz ją, przyjaźnicie się od lat, jeśli wiesz coś, czego nie wiem ja, to chciałbym, żebyś dał mi chociaż jakiś znak — zwrócił się do przyjaciela, gdy przejął w dłoń pełny kufel. — Nie wsypię cię — zapewnił, podnosząc usta w uśmiechu. Abigail nigdy się nie dowie, skąd czerpał informacje, to mógł Jaxowi zagwarantować, jeżeli ten naprawdę chciałby zachować dyskrecję. — A spróbuję jakoś to rozwiązać.
UsuńRowan Johnson
Wszystko to, co miało miejsce w ostatnich tygodniach w życiu Olivii, wydawało się brunetce szalone. Jakby wsiadła do kolejki górskiej, która z każdą kolejną sekundą nabierała prędkości, a sama Mitchell jednak nie zdawała sobie sprawy z tego, że już za moment będzie z zawrotną prędkością pędzić w dół. Było naprawdę pięknie; między nią i Jacksonem układało się świetnie. Oboje poświęcali sobie każdą wolną chwilę, jakby za wszelką cenę chcąc nadrobić ten czas rozłąki. Zdecydowanie, woleli być z dala od ludzkich oczu, choć Mariesville już plotkowali. Gdziekolwiek się nie pojawiła, Olivia Mitchell zawsze czuła na sobie uważne spojrzenia, niejednokrotnie słyszała przyciszone głosy i dostrzegała te jednoznaczne uśmiechy, które szczególnie posłały w jej stronę znajome kobiety, jakby chciały powiedzieć, że trzymają kciuki z całych sił. Miała wrażenie, że ona i Jack przysporzyli starszym paniom nie lada gratkę do rozmowy, albo co jeszcze lepsze — na oczach starszych kobiet odgrywała się realistyczna telenowela, a Moore i Mitchell zostali obsadzeni w głównych rolach.
OdpowiedzUsuńDlatego też tak bardzo ceniła sobie ciszę i spokój, kiedy tylko pojawiała się u Jacksona. Jego oddalony i nieco skryty domek w lesie był ich oazą, miejscem, gdzie mogli czuć się swobodnie, z dala od ciekawskich spojrzeń.
Jednak, czasami miała wrażenie, że jest aż za dobrze. Czuła to nieprzyjemne mrowienie, które jakby zaczynało się od jej żołądka, a potem powoli rozlewało się po całym ciele, aż w końcu docierało do głowy i wywoływało niemały chaos. Choć Olivia nie chciała dać za wygraną, to zazwyczaj i tak chaotyczne myśli wygrywały, a ona drżała na całym ciele, z nerwów, zbyt podatna na te wszystkie obrazy, które pojawiały się w jej głowie.
UsuńSobotnie, późne popołudnie spędzała spokojnie, bez jakiś większych planów na wieczór. Żeby choć trochę się czymś zająć, wzięła się za odnowienie starej komody, która chciała postawić w części domu, który akurat zajmowała.
Drobinki starej farby wirowały w powietrzu, osiadając na wszystkim, gdzie tylko mogły. Olivia była cała pokryta stara farbą — od czubka głowy aż po same stopy, ale w zupełności jej to nie przeszkadzało. Zrobiła krok w tył, kiedy drzwi do garażu się otworzyły. Brunetka odwróciła głowę, spoglądając, kto też postanowił jej przerwać. Widząc Rosę, która stała w progu, Liv wyciągnęła słuchawkę z uszu, wpatrując się pytająco w babcię. Ta za miała nietęgą minę i Olivia na samym początku pomyślała, że ktoś umarł.
– Co się stało, babciu? – zapytała, kładąc papier ścierny na blacie komody. Ściągnęła z rąk rękawiczki, również rzucając je na drewniany mebel, po czym podeszła do starszej kobiety.
Rosa Mitchell uniosła głowę, spoglądając na swoją wnuczkę, jakby ze… współczuciem? Tak, chyba to było idealne słowo, po czym westchnęła - głośno i przeciągle, nie kryjąc przy tym smutku.
— Ona wróciła, Liv — powiedziała, na co Olivia zmarszczyła brwi, w ogóle nie rozumiejąc o co chodzi jej babci.
— Kto zaś wrócił, babciu? Masz minę, jakby wydarzyła się jakaś ogromna tragedia — stwierdziła, biorąc się pod boki. Ciemne oczy Olivia zaczęły świdrować z zaciekawieniem Rosę. Kobieta jeszcze przez chwilę się wahała, aż w końcu wyjawiła, kto też postanowił powrócić do Mariesville.
Tessa Moore. W sumie to Tessa Miller, wróciła to panieńskiego nazwiska, kiedy rozwiodła się z Jacksonem, kochanie.
Słowa te były… w sumie Olivia za nic nie umiała ich określić. Poczuła dziwną mieszankę uczuć, zaczynając od zdziwienia, poprzez jakieś dziwne opanowanie, kończąc aż na strachu. Potem jednak przyszło rozżalenie, kiedy jej babcia zdradziła, gdzie też zatrzymała się była żona Jacka. I choć chciała mieć spokojny wieczór, to ta jedna informacja skutecznie go zniszczyła.
Długo nosiła się z tym, czy aby na pewno tam jechać. To już nie była ich bezpieczna kryjówka. Tessa weszła tam z butami, jak do siebie, zapewne odzyskać to, na czym nagle zaczęło jej zależeć. A może raczej na kim.
Zaparkowała samochód przed domem Jacksona, siedząc w środku dłuższą chwilę. Widziała, że w środku ktoś był, zdradzały to zapalone światła. Obawiała się tego, co może tam zastać, jak to spotkanie może się potoczyć. W końcu, po długiej bitwie samej z sobą, wysiadła z samochodu, ruszając w stronę domu. Z każdym krokiem, który zbliżał ją do budynku, czuła dziwny ciężar, który wręcz ją przygniatał od środka.
W końcu, stanęła przed drzwiami i zapukała w nie, mocno i wyraźnie, może z dawką złości, która pojawiła się w jej ciele. Zrobiła krok w tył, wsuwając dłonie w kieszenie dżinsowej kurtki podszytej białym, ciepłym materiałem.
— Kiedy chciałeś mi powiedzieć? — zapytała od razu, gdy drzwi się otworzyły, a przed sobą zobaczyła Jacksona.
— I co to znaczy, do cholery, że ona z Tobą mieszka?
nieco zdenerwowana O 😮💨
Wszystko zmieniało się tak nagle, jeszcze te kilka tygodni temu Olivia nie śmiałaby pomyśleć, że drogi jej i Jacksona znów się przetną, a oni postanowią, by odnowić to, co było dawniej między nimi. Kiedy w końcu postanowili to zrobić, poczuła spokój. Było to uczucie niemal porównywalne do tego, jakby ktoś otulał ją najprzyjemniejszym i najmiększym kocem, który miał uchronić ją przed całym złem tego świata. To jego ramiona właśnie tak to wszystko łagodziły i broniły przed wszystkim; każdym złośliwym szeptem czy spojrzeniem.
OdpowiedzUsuńMariesville było małym miasteczkiem, gdzie plotki rozchodziły się jak świeże bułeczki, więc Mitchell nawet nie dziwiło to, że ludzie zdążyli zauważyć, że ona i Jackson mają się znów ku sobie. Na oczach Mariesville powstawała nowa miłosna historia. Dostarczali im wszystkim zdecydowanie zbyt wiele emocji.
Jednak, los niejednokrotnie lubi sobie zakpić z ludzi, i tak właśnie było w ich przypadku. Pojawienie się Tessy oznaczało jedno – była ona pewnie skłonna do tego, by odzyskać dawne życie, by odzyskać Jacksona. I Olivia już bała się nazywać go swoim, bo zdecydowanie taki nie był. Kiedy tak stała przed nim i spoglądąła na niego, widziała jak bardzo tym wszystkim jest przejęty. Być może gdzieś tam w głębi tliło się rozdarcie, niepewność. Bo zapewne nie wiedział, co miał robić. Cholera, nawet Olivia, będąc na jego miejscu nie wiedziała, co by zrobiła i jakby postąpiła.
Bo Jackson miał dobre serce, które nie pozwalało mu przejść obojętnie obok cudzej krzywdy. Kiedy związał się z Tessą, zapewne uratował ją przed tym, jak wyglądało jej życie. Dał jej za to siebie i wszystko, co najlepsze. Chciał stworzyć z nią spokojne małżeństwo, rodzinę, a ona jednak z tego nie skorzystała. Olivia nie miała jej za złe tego, że wróciła w rodzinne strony. Była jednak zła o to, że wparowała ponownie do jego życia, że plątała i kręciła, wprowadzając Jacksona w zakłopotanie. Traktowała go jak swoją własność, coś na wzór zabawki, którą porzuciła kilka lat temu na rzecz czegoś nowego, a gdy to nie wypaliło, wróciła po niego. A on, jak zawsze, pozwolił jej na to w jakimś stopniu. Nie umiał odmówić, powiedzieć, że to był zły pomysł, by u niego zamieszkała. Był dla niej zdecydowanie zbyt łaskawy i pobłażliwy.
W pierwszej chwili Olivia nie chciała wchodzić do jego domu. Już nie kojarzył jej się z bezpiecznym miejsce, ich samotnią, w której mogli być sobą. Był już naznaczony kimś innym, kto wywrócił wszystko do góry nogami, wprowadził chaos do ich żyć. Olivia wręcz wyczuwała tu obecność Tessy, mimo, że fizycznie kobiety tu nie było. Jednak myśl, że Miller mieszka z Jacksonem pod jednym dachem sprawiała, że Olivia powoli się wycofywała. Owszem, była zawzięta i potrafiła walczyć o swoje, ale tu wiedziała, że Jack jest między młotem a kowadłem. Kochał kiedyś Tessę równie mocno co ją, choć teraz ich miłość była znacznie inna niż kiedyś.
Mimo wszystko, Olivia nadal zachodziła w głowę, czemu jej nie odmówił. Pomimo tego, ile bólu mu sprawiła, ile złych chwil doświadczył, on nadal był dla niej ostoją. Ramieniem do wypłakania się i pierwszą osobą, do której Tessa biegła, gdy jej życie się waliło.
Cóż miała zrobić? Kazać w złości ją wyrzucić? Zabronić kontaktu? Nie byli przecież dziećmi, a dorosłymi osobami, i jak dorośli powinni tą sprawę rozwiązać. Lęk, który towarzyszył jej od momentu dowiedzenia się, że Tessa wróciła, zwiększał się z każdą minutą, kiedy spoglądała na Jacksona. Chciał jej pokazać za wszelką cenę, że to w żaden sposób na ich związek nie wpłynie, że rozdział z Tessą w roli głównej już dawno jest zamknięty, a mimo wszystko Olivia nadal miała ku temu wiele wątpliwości.
OdpowiedzUsuń— Nie mogłeś? — zapytała w końcu, przerywając ciszę między nimi. Nadal miała wsunięte dłonie w kieszenie, teraz zaciskając mocno pięści, aż bolały ją palce. Nie spoglądała na Jacksona. Nie rozumiała, choć naprawdę bardzo chciała wiedzieć, czemu tak postąpił, co nim kierowało w tamtej chwili, kiedy zobaczył Tessę w progi drzwi swojego domu.
— Nie mogłeś jej odprawić, choć ona kilka lat temu zostawiła Cię i wzięła z Tobą rozwód. Nie mogłeś jej zostawić, mimo, że ma tu rodzinę i jest dorosłą kobietą, która zapewne poradziłaby sobie w tej sytuacji. Nie mogłeś jej odprawić, czy może nie chciałeś? — zapytała, w końcu odwracając głowę w jego stronę. Wlepiła w Jacksona pełne obawy spojrzenie. W jej oczach kryło się wiele emocji, których w tym momencie Olivia chyba bardzo się bała.
— Źle to wygląda? Jack, czy Ty również byłbyś wyrozumiały na moim miejscu, gdybyś dowiedział się, że zamieszkał u mnie były facet? — prychnęła, nie kryjąc złości i rozczarowania. Bo tak, była rozczarowana jego osobą w tym momencie. Według Olivii powinien postąpić zupełnie inaczej. Ona zapewne będąc na jego miejscu, zamknęłaby Tessie drzwi przed nosem, nie zastanawiając się zbytnio nad tym, jak kobieta sobie poradzi.
— Owszem, powinieneś był mi powiedzieć. I powinieneś odprawić ją. Bo ona nie zostawi tego tak, kiedy się o nas dowie, czuję to. Zrobiłeś cholerny błąd, Jack, pozwalając jej tu zostać. Powinieneś zostawić przeszłość za sobą, i budować coś nowego. A Ty pozwalasz swojej byłej żonie u siebie zamieszkać, jednocześnie chcąc budować ze mną związek. Kurwa, to jest jakaś nieśmieszna komedia — prychnęła, kręcąc głową na boki.
❤️
Jackson był jej przyjacielem. W tym słowie kryło się na prawdę wiele i wszystko, co mogło się z nim wiązać, co mogłoby się komukolwiek kiedykolwiek z tym skojarzyć, obejmowało ich relację. Budowane latami zaufanie, znajomość swoich słabości i mocnych stron, uczucie troski, przynależności, lojalność i wiara w siebie nawzajem nigdy niezachwiana. Byli sobie bliscy na tak wiele sposobów, rozumieli się na wielu płaszczyznach, ale nigdy nie chcieli przekroczyć granic wyznaczanych przez tę przyjaźń. Nie dzielili życia, mieli własne i osobne, choć ciasno z sobą splecione. Abigail nigdy nawet nie podkochiwała się w blondynie, był kimś ważniejszym niż letnie zauroczenie, kimś kto nie zniknie, kto nie zawiedzie, kto jej nie zrani i nie rozczaruje. Był jak rodzina, filar, coś stałego i pewnego, zakotwiczonego w jej życiu na zawsze. Kochała go, ale jak przyjaciela, jak brata, jak powiernika najskrytszych tajemnic, spowiednika, obrońcę, doradcę, pocieszyciela i osobę, z którą będzie się cieszyć z każdej swojej dobrej chwili w najbardziej swobodny i dziki sposób. Był dla niej wyjątkowy i słowo przyjaciel wybrzmiewało w tym wypadku tysiąckroć mocniej, niż wyświechtany frazes. Jax należał do niej, był bliski jej sercu w tej unikalny i niewinny sposób. Oni oboje byli dla siebie najważniejsi, ale zawsze w ramach zdrowej i wyjątkowej relacji bez podtekstów, bez ukrytego dna, bezpiecznie i na zawsze.
OdpowiedzUsuńCzuła, jak serce mocno jej bije. Ono niemal boleśnie tłukło się w jej drobnej klatce piersiowej i miała wrażenie, że wszystko wokół nich zastygło, czas zwolnił i wszystko, co było poza tym drewnianym domkiem czeka, tak samo jak i ona czekała na to, co się wydarzy. W oczach Jacksona odbijał się obraz jego duszy, cały mętlik, gonitwa i bitwa myśli, jaka toczyła się w jego wnętrzu. Odczuła niemal ulge, gdy wyszeptała to, co czuła i gdy dostrzegła odpowiedź w jego spojrzeniu i w jego dotyku. Pełne zrozumienie i wzajemność, jakiej się nie spodziewała, choć to Jackson pierwszy zdradził się z tym, co dzisiaj między nimi zachodzi. Dzisiaj wszystko było inaczej, choć już wiele razy wcześniej pili alkohol, przytulali sie i byli tak blisko objęci jak teraz. Dzisiaj patrzyli na siebie tak, jakby widzieli siebie pierwszy raz, jakby zasłony dotychczasowości opadły i dostrzegali coś więcej, coś jeszcze. Czuła jak po jej ciele dłonie Jaxa wędrują w sposób, jakby mocniej chciał ją mieć. Nie była na te gesty obojętna, a jego bliskość, jego spojrzenia sprawiały, że sama uginała się tym, co drzemie głeboko na dnie jej duszy. Budził jej skryte pragnienia, wywoływał w niej dreszcze i sprawiał, że chciała jeszcze. Nigdy się przy nim tak nie czuła, ale teraz oddawała się tym momentom, porzucając zdroworozsądkowe obawy, że wszystko wybudowane do tej pory między nimi skruszeje.
Abigail pragnęła miłości. Chciała być kochana, jedyna i wyjątkowa dla kogoś, kto odda jej cały swój świat. Marzyła by być zaskakiwana czułościami, witana o poranku uśmiechem, przytulana na dobranoc z czułością. Ona chciała być czyimś pierwszym wyborem. Była naiwna, dziecinna i czysta, wierzyła w bajki, wierzyła w te wszystkie scenariusze z hollywoodzkich filmów, ale nie szukała i nie czekała na okazję. Życie toczyło się swoim torem i tempem i wierzyła, że kiedyś los postawi ją na drodze tej osoby, która jest jej pisana. Była młoda i była pewna, że ma czas, nigdzie się nie spieszyła, a nawet sądziła, że to jeszcze nie teraz, że to nie ten moment, by się zakochała i oszalała. Chciała się zakochać, ale nie podejrzewała, że ten wyjątkowy człowiek jest gdzieś blisko niej, że już go zna, chyba... chyba wciąż myślała, że to zdarzy się samo - to całe zakochanie; i kiedyś, w nieokreślonej przyszłości, bliższej lub dalszej. Ale nie była głupia, nie miała złudzeń, że strzeli ją piorun, spadnie na nią grom z jasnego nieba i motylki zatańczą jej w brzuchu i wtedy się dowie. Oj nie... wiedziała, że miłość pojawi się wtedy, gdy sama będzie gotowa, a teraz nie sądziła, by tak było.
Wciąż się bała zranienia, była wystraszona bliższych relacji i miała wspomnienie najbardziej gorzkich słów, jakie usłyszała, że jest niewystarczająca. Mogła być koleżanką, przyjaciółką, znajomą, ale póki sama nie uwierzy, że jest warta miłości, nie znajdzie jej, a na to... potrzebowała jeszcze czasu. I wiedziała to, a jednak teraz czując przy sobie, przy swoim mocno bijącym sercu serce Jacksona, nie umiała trzymać się tego, co ma w głowie. Teraz ta intensywność między nimi rosła, upajała ją, porywała jakąś magią i Abi ulegała chwili, czując jak pod skórą wszystko zaczyna ją mrowić i budzić się z ochotą na więcej.
UsuńNie był to moment, w którym powinna szukać usprawiedliwienia, albo wyjaśnienia dla tego, co robili. Na to było już zdecydowanie za późno i być może za późno było już z chwilą, gdy Abigail weszła dziś do tego domu. Jej zdrowy rozsądek dawno odpłynął, a gdy poczuła usta Jaxa na swoich, przepadła bezpowrotnie. Wsuneła palce w jego jasne kosmyki i oddała pieszczotę, przelewając w nią całą potrzebę i namiętność, jakie czuła. Całowała go tak, jakby miał to być ich pierwszy i ostatni raz, nie bacząc już na konsekwencje. W dół jej kręgosłupa przebiegł mocny dreszcz i Abi staneła na palcach, aby być bliżej mężczyzny, gdy smakowała go tak, jakby nic innego sie nie liczyło. W głowie jej sie kręciło od emocji i od ciśnienia jakie buzowało w jej żyłach, a aura tej bliskości sprawiała, że brakowało jej tchu. Zacisnęła palce na jego włosach i kiedy Jax się odsunął, posłała mu rozpalone spojrzenie. W jej oczach tańczyły teraz gwiazdy, a ich imiona brzmiały pożądanie, pragnienie i tęsknota. Nie myślała o tym, jak wiele ich dzieli i to nie tylko lat, ale i doświadczeń, nie myślała teraz o tym, że łamią swoje niewypowiedziane nigdy na głos przysięgi. Jackson jej chciał, a to wibrowało między nimi tak mocno, aż drżała w jego ramionach, gotowa odpowiedzieć tym samym. Ona też go teraz chciała, tak mocno, intensywnie, obłędnie, aż nie do wytrzymania.
Wszystko było dzisiaj inaczej, ale zarazem wszystko było wciąż takie samo. Ich wrażliwe serca do siebie ciągnęły, ich dusze się rozumiały, tu nie chodziło tylko o przyjemność. Gdyby tak było, bez słów rzuciliby sie na siebie już w progu, ale teraz... to jak się trzymali, jak na siebie uważali, jak wciąż troskliwie się z sobą obchodzili zdradzało, jak dobrze się znają i wciąż chcą o siebie dbać. I jak siebie potrzebują, mimo że granice się zatarły i wchodzili na nieznane terytorium. Westchneła głucho przy jego ustach, gdy Jax mocniej ją objął i przycisnął do siebie. Jej sylwetka wręcz zapadła się w jego torsie, a zarumieniona twarz ją paliła, gdy wypowiadał szeptem te słowa, które były zarazem wyznaniem i prośbą. Słodką grzeczną tajemnicą... Spojrzała mu w oczy, czując mocne dłonie błądzące po jej ciele i wbiła mu ręce w barki by się przytrzymać, kiedy złapał ją i podsadził na komodę. Nie odezwała się ani słowem, wciąż oszołomiona tym, co się dzieje. Nie była w stanie wydusić z siebie głosu, czuła że jej krew płonie, że jej ciało woła z potrzeby i oddała drugi pocałunek, zapalczywiej, namiętniej, otumaniona tym, że po prostu przy niej był. Naparła na jego wargi i przyciągneła go do siebie, zapominając ich w tym szaleństwie. Całował ją teraz łakomiej, namiętniej, tracąc kontrolę i hamulce i odpowiadała na wszystko jak lustro, tak samo głodna jego.
UsuńAbigail tłumiła w sobie pragnienie bycia dla kogoś najważniejszą. Spełniała się w opiece nad pensjonatem, realizowała się na studiach, wystarczały jej znajomości z ludźmi bez głebszych relacji, a te kilka przyjaźni jakie nawiązała w przeciągu życia, były dla niej wystarczające. Ale to... taka relacja, która pozwalała na pocałunki i intymność, to było dla niej zbyt trudne, zbyt wątpiła w siebie, lub po prostu była wciąż zbyt wrażliwa i niegotowa. I kilka tygodni temu, również po nalewce coś się zmieniło, coś w niej pękło, bo też pozwoliła sobie na chwilę zapomnienia...ale całowała wtedy inne usta i inne dłonie obejmowały ją tak pewnie, że drżała od wyzwolonych emocji. I to nie był Jackson. A to jak przebłysk świadomości uderzył w nią akurat w momencie, gdy uniosła nogi i oplotła nimi ciasno biodra blondyna w odpowiedzi na jego wyznania.
Pragnął jej, ale tak na prawdę to była tylko chwila. Tak na prawdę nigdy jej nie chciał w ten sposób i nigdy tak na nią nie patrzył. On jej nigdy nie kochał, nie tak jak mężczyzna powinien kochać kobietę, którą chce rozebrać i się w niej rozsmakować i oboje to wiedzieli. Ona też go nie kochała, nie w ten sposób. Odsuneła się gwałtownie, kładąc dłonie na jego torsie, by na niego spojrzeć bardziej przytomnym wzrokiem. Oczy mu błyszczały z podniecenia, a na ustach miał roztarty jej truskawkowy błyszczyk, oddychał szybko i wciąż do niej lgnął... A ona oddychała szybko, było jej zbyt gorąco, zbyt duszno i wzrok mimowolnie uciekał jej do jego ust. Widziała w nich wzajemne odbicie, tylko... tylko to nie byli oni.
Oprzytomniała w jednym momencie. Zagryzła wargę i w ułamku sekundy puściła go, a potem zeskoczyła z komody. Nie powinni. Nie mogli! To był Jackson, jej Jax, jak to... jak do tego doszło?!
Zacisneła usta i czując na nich smak przyjaciela, zaczęła je ocierać wierzchem dłoni. Popędziła po trampki, które zostawiła w kuchni i zgarneła je razem z kurtką przewieszoną przez oparcie krzesła przy stole. Potem wypadła z domku, ubierając się w locie. Potkneła sie o wystający kamień, było już cholernie ciemno i nic nie widziała, ale gdy zapiekło ja kolano na którym wylądowała, dźwigneła się szybko do góry. Abi nie obejrzała się do tyłu, zamykając się na to, co zostawiła za sobą, parła do przodu, powstrzymując łzy i z determinacją prąc przed siebie. Musiała wrócić do domu i się ogarnąć. Musiała oprzytomnieć do cholery!
It is easier to hurt than to heal
Powoli pokiwał głową w zrozumieniu na słowa przyjaciela i pociągnął łyk piwa z kufla. Zawsze doceniał jego szczerość, nie ważne czy mogła go zaboleć, czy w jakiś sposób połechtać, bo dzięki temu mogli rozmawiać bezpośrednio i niczego nie koloryzować. A słowa zapakowane w piękną otoczkę nie były mu do niczego potrzebne. Wolał przyjąć garść niechlubnych epitetów, czy wiązankę zdań, po których jeży się włos, byle było to szczere i klarowne. Nie jest przecież chodzącym ideałem i tak jak wszyscy też ma swoje wady. Zdarza mu się bywać nietaktownym, tyle że to już kwestia tego, że jest po prostu bezpośredni i pozbawiony oporów. Czasami sprawi komuś przykrość, bo nie ugryzie się w język, albo z rozpędu zmierzy kogoś swoją miarą, jednak w większości przypadków nie robi tego w sposób zamierzony. Plucie komuś w twarz nie przynosi mu satysfakcji, a że jest człowiekiem ugodowym, nie szuka dziury w całym, tylko stara się prowadzić do deeskalacji wszelkich napięć. Co nie zmienia oczywiście faktu, że w krytycznym momencie nie zawaha się unurzać kogoś w bagnie i sponiewierać, bo wszystko ma swoje granice, nawet ten jego ogromny dystans do samego siebie, aczkolwiek coś takiego nie zdarza się na co dzień.
OdpowiedzUsuńMógł nie dostrzegać jakichś subtelnych znaków, bo jego uczuciowa część osobowości pozostawia wiele do życzenia, ale akurat w przypadku Abigail, obaj mieli na nią nieco inne spojrzenie, bo obaj znali ją z zupełnie innych stron. Jackson na podstawie swoich przyjacielskich doświadczeń, był w stanie powiedzieć, że Abigail nie jest kobietą, która traktuje takie sytuacje czysto fizycznie, biorąc, co chce, ale Rowan dostał obraz dokładnie takiej kobiety, bo gdy go pocałowała i wciągnęła przez próg mieszkania, byli sobie prawie że obcy, a o żadnych uczuciach nie było mowy. Wyjaśnili to sobie kilka dni później i dla niego sytuacja stała się jasna, ale faktycznie nie mógł mieć wpływu na to, co działo się dalej w umyśle Abigail. A jeśli rzeczywiście nie odcięła się od tamtej nocy, to naprawdę skrzętnie to skrywała, bo spotkali się jeszcze parę razy i nie zdradziła się z tych uczuć. Pewnie niczego by nie zmieniło, gdyby mu powiedziała, ale powinien wiedzieć. Tak byłoby po prostu lepiej.
— Tak? Ale to nie przeze mnie baby wyrywają sobie włosy z głów — zauważył, mając na myśli dwie konkretne kobiety, które miały naprawdę solidny powód, by się tłuc, skoro chodziło o Jaxa, i roześmiał się krótko. — Twojego uroku nie pobije Chuck Norris, a co dopiero jakiś tam szeryf Johnson, dajże spokój — pokręcił głową z rozbawionym uśmiechem. — W każdym razie, jeśli Tessa naprawdę wróci, to chyba czas szykować się na apokalipsę — rzucił jeszcze i popatrzył w swój kufel, zastanawiając się, czy jeśli obie panie spotkają się po latach, trzeba będzie wzywać tu SEALsów, czy wystarczy tylko SWAT. Trochę martwił się o Jacksona, bo jeżeli faktycznie tak się stanie, jego świat znów zatrzęsie się w posadach, a cała wypracowana harmonia i spokój rozpadnie się w drobny mak.
Dopił piwo i pozostawił puste naczynie na blacie, niemo dziękując kelnerce za kolejną dolewkę. Tyle zdecydowanie mu wystarczy, nie zamierzał się przecież upić, bo jutro czeka go lista stałych papierkowych obowiązków do odhaczenia, a wolał nie męczyć się przy tym jeszcze z kacem.
Usuń— Dzięki, Jax, za te wszystkie rady — powiedział zaraz, przenosząc spojrzenie na przyjaciela. Położył na chwilę rękę na jego ramieniu, jak zawsze wdzięczny za jego obecność. — Pamiętaj, jak będziesz potrzebował wsparcia, wal jak w dym, wiesz że możesz na mnie liczyć bez względu na wszystko — zaznaczył, chociaż Jackson na pewno dobrze o tym wiedział. — Trzymam kciuki, żeby sprawy z Olivią ułożyły się po twojej myśli. Wolę widzieć uśmiech na twojej facjacie, niż cały ten marazm i liczę na to, że w końcu go sobie sprawisz w towarzystwie Olivii — przyznał, szturchając przyjaciela zaczepnie w bok. Posłał mu zaraz wesoły uśmiech, bo tak tylko się z nim droczył. W głębi serca jedyne czego chciał, to żeby Jackson był wreszcie szczęśliwy.
Rowan Johnson
Olivia nie potrafiła pojąć, czemu Jackson tak się zachował. Ich zachowanie, przekonania i postrzeganie niektórych rzeczy znacznie się różniło, ale na wielu płaszczyznach też potrafili się dogadać. Olivia też już nie była taka sama, co dawniej. Życie w wielkim mieście pokazało jej, że bierze udział w wyścigu szczurów, i albo nadąży albo zostanie w tyle i w końcu padnie, a tego zupełnie nie chciała. Więc przystosowała się do pędu miasta, co teraz też odbijało się na niej samej, kiedy jej centrum życia przeniosło się do spokojnego i sennego Mariesville. Tu ludzie byli inni, niektóry nadal wyznawali zasadę, że nie ważne jak bardzo źle jest, liczy się rodzina. Jack też był bardzo nastawiony w tą stronę, co właśnie utwierdziło ją w przekonaniu, gdy pozwolił Tessie zatrzymać się u niego.
OdpowiedzUsuńTego właśnie Olivia nie potrafiła pojąć, że przyjął pod dach kobietę, która go porzuciła. Osobę, która wyrządziła mu wiele krzywd, nie obejrzała się za siebie gdy odchodziła, nie myślała o nim przez te kilka lat od rozwodu. Wystarczył moment, jedna krótka chwila, a on był w stanie pomóc jej, zupełnie bezinteresownie. Bo Jackson właśnie taki był, ale Olivia już zdecydowanie nie. Życie nauczyło ją odmawiać, stawiać na swoim i walczyć zawzięcie k to, co chce. W swoim życiu chciała teraz Jacksona. Widziała ich dwójkę i dla nikogo więcej nie było miejsca, a już zdecydowanie na jego byłą żonę, która widocznie myślała, że może wrócić, jak gdyby nigdy nic. Że Jackson będzie na nią czekał, przyjmie z otwartymi ramionami. I w sumie, tak jakby to zrobił, co cholernie wkurzało Olivie Mitchell.
— Jakie nie mogłem? Nie mogłeś jej powiedzieć, żeby spieprzała, bo kilka lat temu zaprzepaściła wasze małżeństwo? Że odwróciła się na pięcie i sobie poszła, bo chciała zacząć życie w wielkim mieście, ale widocznie była na tyle słaba, że ono ją zjadło? I co, wraca z podkulonym ogonem, a Ty ot tak pozwalasz jej tu zostać? — zarzuciła go pytaniami, będąc już sama sfrustrowana tą całą, abstrakcyjną dla niej sytuacja. Nie mogłem, te zdanie odbijało się w głowie Olivii jak piłeczka kauczukowa. W szaleńczym tempie, skakała ciągle w różne miejsca, nie mogąc się uspokoić. Złość wciąż w niej narastała, nie mogąc znaleźć ujścia by zelżeć.
— To z czym to ma coś wspólnego? Rozumiem, jakbyście mieli dzieci. Jack, wtedy bym do cholery to zrozumiała, ale nie macie ich, nic was już nie łączy. A ta ignorantka, bo inaczej jej nazwać nie można, włazi z butami w Twoje życie i rości sobie jakieś prawa. Gdzieś mam to, że jej sytuacja rodzinna nie jest komfortowa, sama sobie na to zapracowała, nadal nie rozumiem, czemu jest Ci jej tak żal. Czasami naprawdę nie warto komuś pomagać, Jack — spojrzała na bruneta, z płonącym ze złości wzrokiem. Miał jeszcze czelność prosić ją o zaufanie, co też Olivia skwitowała pełnym sarkazmu prychnięciem, kręcąc przy tym głową.
Nie mogła i chyba też nie chciała zrozumieć jego postępowania. Znaleźli się w mało komfortowej dla nich sytuacji, która mocno zatrzęsła ich fundamentami. W żaden sposób już nie dało się tego wszystkiego cofnąć, a na wyjaśnienia, w mniemaniu Olivii, było już zdecydowanie za późno. Bo to się już stało, w sumie nadal trwało. Czuła się jak w jakimś dziwnym trójkącie, przymuszona do tego, by robić dobrą minę do złej gry, choć w ogóle tego nie chciała. Jack robił wszystko, by ją udobruchać, mówiąc, że to tylko przejściowa sytuacja i pewnie szybko minie, a Liv czuła, że wszystko co złe i najgorsze jeszcze przed nimi, i Tessa tak łatwo nie odpuści. Może nie znała jej tak dobrze jak Jackson, ale czuła, że Miller raczej należy do tych walecznych osób i żeby osiągnąć swój cel, pójdzie nawet po trupach.
Usuń— Jesteś dla niej zbyt dobry, Jack. To nam nie wyjdzie na dobre — powiedziała, nadal nie przekonana co do jego podejścia względem Tessy, ale już nieco spuściła z tonu. Splotla natomiast ze sobą ręce, oddychając nieco głębiej, by się uspokoić. Złość powoli mijała, a ona zaczęła czuć się głupio, że tak wybuchła, jednak nie potrafiła też inaczej. Nie mogła sobie wyobrazić, że mogłaby do tego podejść na spokojnie, bo ta sytuacja była po prostu chora.
Kiedy się do niej zbliżył, Olivia z początku chciała się odsunąć, ale koniec końców nie zrobiła tego. Trwała w miejscu, z przymkniętymi oczami i słuchała uważnie słów Jacksona. Wyłapywała każde drgnięcie jego głosu. Był on pełen pokory, zrozumienia, że to co zrobił, było złym posunięciem. Targały nią różne emocje, ale w końcu gdzieś głęboko w niej przemówił jakiś cichy głosik, że przecież go kocha i nie może tak łatwo się poddać, zostawić to wszystko bez walki.
Odetchnęła głęboko, otwierając oczy i spoglądając wprost na Jacksona, którego dotyk jakby łagodził wszystkie jej nerwy.
— Dziwię się, że jeszcze nie przyjechała mnie zabić — mruknęła ironicznie w odpowiedzi, unosząc przy tym kącik ust w górę. Długo też nie odzywała się, próbując to wszystko jakoś poukładać w swojej głowie, choć to nie było takie łatwe. W końcu jednak, uniosła się lekko na palcach, po czym złożyła na ustach Jacksona delikatny pocałunek. Nie był on jednak zbyt długo, bo Olivia już po krótkiej chwili oderwała się od mężczyzny.
— Pakuj najpotrzebniejsze rzeczy. Teraz Ty przyjedziesz na kilka dni do mnie. W ramach przeprosin pomożesz mi skręcić meble do kuchni, bo przyjadą pojutrze. Może to jakoś sprawi, że się uspokoję.
O♥️
Tak naprawdę, to co innego zostało Olivii, jak nie wypunktowanie mu wszystkich błędów, jakie popełnił? Mitchell miała cichą nadzieję, że gdy to zrobi, to Jackson przejrzy na oczy o zauważy, że naprawdę, w niektórych przypadkach nie było warto wystawiać swojego serca na dłoni, bo to zazwyczaj źle się kończyło. Miała przeczucie, że Tessa nie odpuści. Że będzie komplikować, przeszkadzać i robić wszystko, byleby ukręcić to, co jej się nie podobało, a w tym momencie nie podobało jej się to, że Jackson i Olivia się spotykali. Że po latach ziścił się jej najgorszy koszmar, ta najstraszliwszą postacią, której się bała, była Olivia.
OdpowiedzUsuńJednak, ich małżeństwo było już przeszłością, czymś co dawno postanowili zakończyć i każde poszło swoją drogą, układając życie na nowo, więc Olivia nie potrafiła zrozumieć ani zachowania Jaxa, ani zachowania jego byłej żony, i mimo braku chęci przebywania w tym chorym trójkącie, bo inaczej tego nazwać nie mogła, została we wszystko wciągnięta wbrew swojej woli. Musiała więc trwać, ale nie miała zamiaru w nic się wtrącać. Wiedziała, ze Jackson miał własny rozum i rzadko kiedy podejmował pochopne decyzje, i wierzyła też w każde jego słowo, które jej deklarował, że wszystko między nim a Tessą skończone. Więc i ona postanowiła nie drążyć tematu, a dać mu działać i robić to, co sobie postanowił, bo wiedziała, że tu i tak była na przegranej pozycji — choć Jackson wydawał się spokojnym i takim zwykłym mężczyzną, to potrafił być uparty. Nie miała więc zamiaru tracić siły na to, aby przekonać go, że pomóc byłej żonie to zdecydowanie zły pomysł, bo tu już była na straconej linii.
Mimo, iż mogło się wydawać, że byli do siebie podobni i idealnie do siebie pasowali, to mieli różne charaktery. Olivia nie była tak przyjaźnie nastawiona do ludzi. Zdecydowanie bardziej ofiarowała serce zwierzętom, bo one, mimo że nie potrafiły mówić, to niejednokrotnie widziała wdzięczność w ich oczach. Wielu ludzi nie potrafiło tego wyrazić, nie potrafili docenić pomocy innych, dlatego też Olivia podchodziła do nich z wyraźną rezerwą. Owszem, swoim najbliższym pomogłaby bez zastanowienia, jednak jeśli chodziło o kogoś, z kim nie miała praktycznie żadnej relacji, to zazwyczaj zastanawiała się nad tym, czy aby jej pomóc jest bardzo temu komuś potrzebna. Jack za to był inny, miał serce do ludzi i ogromną cierpliwość. Był w stanie pomóc każdemu, nie zastanawiając się nad tym. Gdyby jakiś obcy człowiek powiedział, że czegoś potrzebuje, Jack bez wachania by ta pomoc zaoferował. Z jednej strony go podziwiała, z drugiej zaś wiedziała, że gdyby on poprosił, zapewne znalazłoby się niewiele osób, które by podały mu pomocną dłoń. Tacy po prostu według Olivii byli ludzie. Każdy dbał o siebie, nie przejmując się za bardzo tymi, których miał wokół.
— Już po prostu nie wracajmy do jej tematu. Zdecydowanie lepiej na tym wyjdziemy — odparła, już zdecydowanie spokojniej niż jeszcze kilka chwil temu. Tak, obecność Tessy była wyzwaniem, ale nie wiedziała, czy bardziej dla niej, dla Jacksona czy też dla nich obojga. Niemniej jednak, już dzisiejszego dnia nie chciała wracać do jej osoby, która na krótki moment wprowadziła małe trzęsienie, ale w sumie jeszcze niczego złego się nie dopuściła. Na chwilę obecną po prostu była i nic więcej, każdy przecież miał prawo powrócić do swojej rodzinnej miejscowości, jeśli tylko miał ochotę. Wiedziała jednak, że Tessa nie zrozumie tak łatwo tego, co łączy Olivie i Jacksona, i pewnie z początku nie będzie chciała dopuścić, by to wszystko się między nimi rozwijało.
— Wiem, Jack. Po prostu rozładowuje tą złą energię — mruknęła w ramach wyjaśnienia k uspokojenia go, spoglądając równocześnie w oczy blondyna. Ten widok ją uspokajał, dosłownie czuła, jak ten spokój, którym cechował się Jackson, spływał na jej osobę. Zawsze czuła się przy nim bezpiecznie, czy to kiedyś czy właśnie teraz. Jackson Moore był tym typem mężczyzny , o którym marzyła większą część kobiet. Przystojny, miły i szarmancki, a o kobietę dbał najlepiej jak potrafił i robił wszystko, by jego druga połówka czuła się w życiu jak najlepiej. Cóż, musiała przyznać, że była cholerną szczęściarą i nie zamierzała tego w żaden sposób zmieniać, bo gdyby to zrobiła, byłaby po prostu idiotką.
Usuń— Spróbowałbyś, żeby Ci się nie spodobał — zaśmiała się. Znów uniosła głowę, spoglądając na Moore’a, po czym jedna brew Olivii powędrowała ku górze, gdy wspomniał, że może zrobić o wiele więcej, niż skręcenie mebli. Nie odmówiłby jej w żaden sposób, gdyby dała mu jeszcze jakieś inne zadania. Co prawda, w stadninie zawsze było coś do zrobienia, ale Olivia po prostu nie miała serca, by wykorzystywać Jacksona do pomocy, przecież miał wiele innych rzeczy na głowie, a ona i jej rodzina wraz z kilkorgiem zaufanych pracowników radzili sobie dość dobrze.
— Będę na Ciebie czekać — obiecała, kiedy Jack powiedział, że przyjedzie do niej sam. Nie miała z tym żadnego problemu, rozumiejąc, że nie mógłby zawieść zaufania pana Bennetta, który pewnie liczył na niego bardziej, niż na kogokolwiek innego. Nie odpowiedziała nic na słowa o tym, by na siebie uważała, uśmiechnęła się jednak delikatnie, bo od tego zrobiło jej się jakoś tak cieplej na sercu, gdy miała świadomość tego, że Jack się o nią martwił i naprawdę była ważną częścią jego życia. Znów poczuła się tak, jakby te kilka lat ich rozłąki nigdy nie miało miejsca.
Drogą do domu minęła jej spokojnie, zdążyła też wpaść na jakieś szybkie zakupy do miejscowego sklepu, a potem, gdy była już w domu, pokręciła się chwilę przy koniach, by w końcu chwilę przed przybyciem Jacksona, znaleźć się w swoim domu.
Śmiesznie było jej ze świadomością, że dobudówka, która kiedyś służyła dla pracowników, była teraz jej domem. Miejsce to składało się z kuchni połączonej z salonem, sypialni, mniejszego pokoju, który teraz pełnił dla Olivii funkcje gabinetu Olivii i niewielkiej, ale całkiem uroczej łazienki. Kiedy tylko wiedziała, że wraca do Mariesville, odpowiednio wcześniej zaczęła odnawianie domku, bo choć mama i babcia dbały o środek najlepiej jak mogły, to jednak wszystko wymagało odświeżenia i powiewu nowości.
— Spooky, nie. Zostaw mojego kwiatka!— rzuciła, ruszając w stronę drzwi. Wielu pewnie wydawałoby się to dziwnym i niespotykanym, ale Olivia podchodziła do tego całkiem normalnie i jakoś nie czuła się dziwnie, gdy po jej domku spacerowa ruda, puchata krówka, która z ciekawością zaglądała do wszystkich pomieszczeń. Nim otworzyła drzwi, widziała, że ta właśnie z zaciekawieniem zaglądała do łazienki.
— Cóż, hm… chyba będziesz musiał się na chwilę wstrzymać — mruknęła, nieco rozbawionych gdy usłyszała wzmiankę o prysznicu. Miała nadzieję, że Jackson nie weźmie jej za wariatkę. Bardziej skłaniała się ku temu, że ja zrozumie — w końcu Olivia była weterynarzem, a zwierzęta w jej życiu gościły od zawsze.
— W łazience jest Spooky. To młoda krówka, która odrzuciła matka, a ja nie mogłam jej zostawić, więc wzięłam ją do nas. Z resztą, zaraz pewnie się pokaże — wyjaśniła, spoglądając na Jacksona.
— Nie jestem dla Ciebie wariatka, prawda? Co prawda, to nieco dziwne domowe zwierzę, ale też jest puchatą i muczy, gdy drapie się ją za uchem — zaśmiała się, odgarniając kosmyk ciemnych włosów za ucho.
Olivia oraz ciekawska krówka 🐮
Przyjaźń z Jacksonem budowana latami, zakotwiczyła się w jej życiu głęboko i Abigail była pewna, że jest już stałym elementem jej życia. Niezachwiana, trwała i solidna. Już obchodząc naokoło wszelkie kwestie tego, co wnosił swoją obecnością i jej dawał, po prostu będąc obok, miała pewność, że nie zniknie. Wiele rzeczy w życiu przemijało, zawodziło, chwiało się i zmieniało, ale na przestrzeni lat Jax coraz mocniej wgryzał się w jej los, splatając go z swoim. Znała go od zawsze i przyjmował wiele ról wobec niej, bo był nie tylko jej przyjacielem, ale też swego czasu opiekunem - choć nie w smak było mu niańczenie młodszego brata i jego skaczącej wszędzie przyjaciółki, gdy byli dziećmi; bratem - doglądał jej jak swojej rodziny związanej wieżami krwi; pocieszycielem, powiernikiem sekretów. Znał ją na wylot, wiedział o niej wszystko i to, czym zaskarbił ją sobie w całości, zyskując jej oddanie i pełną lojalność, pewność i zaufanie w ich relację to fakt, że nigdy jej nie oceniał, ani nie krytykował jej wyborów. Jax przy niej był i jednocześnie dawał jej całkowitą wolność. Taka prawdziwa i pełna przyjaźń nie zdarza się często, ale tutaj im się udało, a Abi była pewna, że przetrwają wszystko. Tylko czy na pewno...?
OdpowiedzUsuńLudzie uważali, że przyjaźń damsko-meska nie istnieje, bo doszukiwali się napięć, romantyczności, nadziei i oczekiwań przynajmniej z jednej z stron. Im się udawało, bo polegali na sobie bezwarunkowo, nie oczekując nic ponad to, co mogli i chcieli sobie dać w ramach zdrowej relacji, bez doszukiwania się drugiego dna. Abigail nigdy się nie podkochiwała w Jacksonie i nie miała żadnych złudzeń co do tego, kim może się dla niej stać. Nastoletnia fascynacja była krótka i niegroźna, a gdy mu się przyznała po latach, oboje się z tego śmiali! Znała go na tyle dobrze, że wiedziała też, że z jego strony nie ma nic więcej w tej przyjaźni i dzięki temu czuła się bezpieczna , ufała mu i nie miała oporów, by się przed nim odsłaniać, ukazując swoje słabości i nawet wstydliwe pragnienia, bo wiedziała, że nie wykorzysta tego przeciwko niej. Nie bała się mówić prawdy, przyznawać do błędów, czy odkrywać swoje lęki, choć zwykle ukrywała to wszystko pod płaszczem uśmiechu i wesołości, ale wiedziała, że Jax niezachwianie będzie przy niej trwać. Był jej przyjacielem w najgłębszym i najszczerszym tego słowa znaczeniu i dlatego nieufność i ostrożność, czy wręcz podejrzliwość Tessy, albo dogryzki niektórych znajomych z grona jej i Tannera były dokuczliwe i drażniące. Nie cierpiała tych durnych insynuacji, bo to tak, jakby wszyscy wokół próbowali zedrzeć z niej i Moore'a czystość dla własnego spokoju i satysfakcji. Wydawało jej się, że ludzie zwyczajnie takich przyjaźni nie mieli w swoim życiu, więc nie rozumieli, a może też w nie nie wierzyli. Ale oni mieli i Abi nie chciała z tego rezygnować, bo komuś się nie podobało cudze szczęście. I była przekonana, że z Jacksonem nic nigdy jej nie poróżni, ani nie rozdzieli.
Pocałunki Jacksona były palące, jego gorący oddech wciąż wyczuwalny na twarzy rudej oszałamiający, a rozgrzane i drżące ramiona którymi po nią sięgał, sprawiały, że roztapiała się w tej wspólnej chwili. Biegła na oślep przed siebie, próbując odetchnąć głębiej mimo bólu w płucach i przede wszystkim dlatego, że wciąż go czuła. Uległa mu i nie potrzebowała nawet zastanawiać się nad słusznością, czy powodem tego, co zrobili. Jax jej potrzebował, choć nie w taki sposób i nie tak, jak popisowo nadwyrężyli wzajemne zaufanie. Potrzebował przyjaciółki, ale najwidoczniej przeżywał coś tak trudnego, coś co go rozrywało od środka i ukojeniem dziś nie mogły być tylko słowa i wspólna obecność. Poddała się chwili, ulegając tej atmosferze, temu napięciu, temu czemuś co zawisło nad nimi, bo zwyczajnie w świecie ona też czegoś chciała. Głęboko drzemiące w jej duszy tęsknoty odżyły, wybudzone spojrzeniem i ciepłem blondyna i choć nigdy nie mogli i nie mieli być z sobą w ten sposób, przez ułamek wieczoru to nie miało znaczenia. A teraz wszystko co wydawało jej się pewne i trwałe, runęło jak domek z kart!
UsuńPłakała głośno, a przez łzy nic nie widziała, potykając się raz za razem na prostej drodze. Kierowała się do pensjonatu, który był stokroć bliżej niż jej małe mieszkanko w Downtown. Miała rozgrzane ciało, a wieczorny chłód gwałtem wdzierał się pod jej ubranie, smagając skórę okrutnie tym bardziej, że wciąż czuła na sobie tę pasję, na którą odpowiedziała z ochotą. Całować go było niezwykle łatwo, a smakował tak cudownie, wargi miał tak pyszne, że nie mogła przestać i to wspomnienie wgryzało się w jej duszę wraz z wyrzutami sumienia i każdym kolejnym krokiem na pustej o tej godzinie drodze. Jego dłonie wędrujące po jej ramionach, a później obejmujące ją i mocno przyciągające do męskiego torsu, wydobywały z niej westchnienia i drżenie, zdradzające aż nadto jak bardzo pragnie odpowiadać mu na każdą pieszczotę. Płomienna iskra pożądania i namiętności porwała ich oboje i oboje zajęli się ogniem, sięgając po siebie łapczywie i z pasją, która momentalnie zmiotła w pył fundamenty czystości i niewinności tej przyjaźni. Oh doskonale wiedziała, że jest to złe, lecz nim rozsądek przebił się przez opary pożądania, w jakich utonęli, musiała minąć chwila. I ta chwila kosztowała zbyt wiele do cholery, ale żadne z nich nie powstrzymywało drugiego!
Abigail marzyła o czystej i pięknej miłości. Chciała być czyimś marzeniem, snem na jawie, pierwszym wyborem. Chciała poczuć się najważniejszą kobietą dla mężczyzny, któremu odda swoje serce i całą siebie. Wiedziała, że takich miłości nie ma, że scenariusze widziane w filmach, opisywane w literaturze to mrzonki, a życie weryfikuje uczucia niekiedy brutalnie, ale była młoda i chciała takimi marzeniami żyć jeszcze choć kilka lat. Chciała mieć takie piękne marzenia i nadzieję, że choć jakaś ich cząstka się ziści. I tak na dobrą sprawę to Jax miał taką kobietę, miał takie marzenie choć niedoścignione, ale tylko częściowo zrealizowane i Abi wiedziała, że jest to możliwe. I gdy pomyślała o tym, że to nie jej blondyn potrzebuje i nie ją powinien całować z taką pasją, obejmując z takim pragnieniem i czułością, bańka w jakiej się zamknęli pękła. Oprzytomniała. Musiała od niego uciec. Jednak i tak zreflektowała się za późno a teraz... Teraz wydawało się, że go straci.
Pogrążona w rozpaczy, nie zatrzymywała się. Przyspieszyła, słysząc za sobą wołanie, bo nie była w stanie spojrzeć mu teraz w twarz! Była zapłakana, roztrzęsiona; oczy ją piekły, a usta i palce które próbowały jego ciała piekły ją karygodne! Gdy jednak Jax nie ustąpił, dogonił ją i zatrzymał, stanęła chwiejnie. Otworzyła usta, lecz nie po to, by rozmawiać, a nabrać głębszego wdechu i omiotła jego sylwetkę spojrzeniem pełnym bólu, niezrozumienia i troski, która jej nie opuszczała względem przyjaciela. Czy wszystko dobrze? Pozbierasz się? wydawały się pytać jej oczy, ale szybko spuściła wzrok, czekając, aż ją puści. Nie była w stanie spojrzeć mu teraz w oczy, nie chciała też, by zajrzał przez jej wgłąb niej, prosto do duszy dziewczyny. W nich obojgu panował zbyt wielki mętlik, tak chciała myśleć. Kiedy usłyszała jego przeprosiny, to jak drży mu głos, jak stoi przed nią odsłonięty i rozdarty, rozpłakała się głośno znowu, już nie łykając po cichu łez, jak do tej pory robiła to w biegu. Uniosła dłonie do twarzy i schowała się za nimi jak dziecko, totalnie przerażona.
- Jax... To nie... To nie mogło... - zaczęła się jąkać, czując że niemal się dusi, że nie ma sił wydusić z siebie słowa. - My... Ja... Zasługuje na więcej... - potrząsneła głową, przyciskając dłonie do oczu. - Zasługujemy oboje na więcej! - rzuciła nagle z złością , cofając się, by jej nie dotykał.
UsuńNie chciała aby na nią patrzył, sama też nie była w stanie na niego spojrzeć. Bolało ją serce, bolała dusza i... Chciała znaleźć się daleko, chciała zostać sama. Ale nie uciekała, nie biegła dalej, nie umiała go zostawić mimo wszystko, mimo poczucia własnej krzywdy i strachu.
- Nie powinniśmy... Nie kochamy się w ten sposób... Ja... nie mogę cię kochać, a ty mnie kochasz... - pokręciła głową, plącząc się jeszcze w własnych słowach i myślach. To brzmialo okrutnie, ale przecież nie było krzywdzące. Mówiła prawdę, jaka znaki oboje od dawna i nigdy im nie przeszkadzała. Byli dla siebie bliscy w inny wyjątkowy sposób, a dzisiaj... dziś się zapomnieli.
Pociągnęła nosem, ocierając łzy i rozmazując resztki makijażu z oczu, gdy podniosła na niego zrozpaczone i zbolałe spojrzenie. Była w rozsypce, w środku cała drżała z obawy, co jej powie.
broken angel can't exist...
Jak najbardziej rozumiał to, że Jackson chciał zachować w tajemnicy sprawy, które dzieją się w jego życiu prywatnym, i jak najbardziej to popierał. Publiczność nie jest im do niczego potrzebna, a im rzadziej będą na językach osób trzecich, tym lepiej, szczególnie teraz, kiedy oboje dopiero co zyskali szansę ułożenia relacji na nowo. Nieuniknione jest to, że ludzie i tak się dowiedzą, bo jeżeli naprawdę im się powiedzie, to z czasem zaczną pokazywać się w końcu razem, ale niech wszystko toczy się swoim własnym, naturalnym tempem, nawet, jeśli ich dwójka mogła liczyć na ogromne wsparcie wśród mieszkańców. To są zresztą wyłącznie ich sprawy i nikomu nic do tego. Byłoby najlepiej, gdyby ludzie w ogóle dali im święty spokój, ale nie ma co się łudzić, że tego typu temat przejdzie niezauważenie bokiem w tak małomiasteczkowej społeczności, zwłaszcza, że chodzi tu o Jacksona, którego historię każdy znał i pewnie każdy swego czasu namiętnie też śledził. Tak, czy siak, Rowan z marszu będzie ucinał temat tej dwójki, jeżeli ktokolwiek spróbuje coś od niego wyciągnąć, chociaż to nie dlatego, że Jax właśnie o tym wspomniał. Jemu nigdy nie było po drodze z plotkowaniem. Wszystkie te osoby, które przychodzą do niego z takimi ciekawskimi pytaniami, odsyła niezmiennie do źródła i to się nigdy nie zmieni. Może dlatego słyszy tych pytań coraz mniej, dzięki Bogu.
OdpowiedzUsuńAle cokolwiek wydarzy się w przyszłości, Jackson na pewno sobie z tym poradzi. Zawsze musiał sobie radzić, więc Rowan nie miał wątpliwości, że jeśli los znów rzuci mu kłody pod nogi, Jax stawi im czoła i pokona je, mając teraz u boku kogoś, kto na pewno doda mu otuchy i nieocenionego wsparcia. Niech im się wiedzie, a reszta na pewno jakoś się ułoży. Szczere uczucie przetrwa każdą zawieruchę, czego dobrym przykładem jest także ich męska przyjaźń, która ciągnie się nieprzerwanie od szczenięcych lat i która dzięki lojalności przetrwała nawet te trudniejsze momenty. Potrafili być ze sobą szczerzy również w sytuacjach, w których ich podejścia nieco się rozmijały, ale szczerość ta sprawiała, że byli w stanie znaleźć odpowiedni złoty środek i błyskawicznie dojść do porozumienia. Może różnili się charakterami, ale ich wyrozumiałość zawsze znajdowała się na równym poziomie.
Nie było mu ostatnio po drodze do restauracji przyjaciela, za dużo miał roboty, więc musiał zadowalać się posiłkami w pracy, ale obiecał samemu sobie już kilka dni wcześniej, że nadrobi swoje nieobecności. Dlatego też nie zadawał sobie sprawy z nowych pracownic w tamtejszym miejscu, ale to była akurat bardzo pozytywna wiadomość.
— Przyznaję bez bicia, że ostatnio nie miałem czasu pokazać się tam u ciebie, ale to świetnie, że kuchenna rodzinka się powiększa, gratuluję — przyznał, nie ukrywając entuzjazmu. To na pewno lepiej dla samego Jaxa, który z powodzeniem będzie mógł zdjąć z siebie część obowiązków i zyskać nieco więcej czasu na kluczowe sprawy, albo po prostu na odpoczynek. Do tej pory tak wiele miał na swojej głowie zadań, że chyba nikogo już nie dziwiło, dlaczego wracał zmęczony. Oddawał restauracji dosłownie całego siebie, a to i tak dobrze, że przy takim nawale obowiązków był w stanie znaleźć czas chociaż na sen.
— Na pewno wpadnę na dniach — obiecał, bo i tak zamierzał to zrobić. — Ale mam nadzieję, że to dłuższe współprace? Nie takie do końca sezonu? — upewnił się, zerkając na Jaxa z ciekawością. Koniec sezonu zbliżał się już wielkimi krokami, ale skoro kelnerki zatrudniły się dopiero teraz, a nie na samym jego początku, to całkiem prawdopodobne, że chciały zakotwiczyć się tutaj na dłużej. Może był to w ogóle ktoś tutejszy, ktoś z tych młodszych, wkraczających właśnie w dorosły świat, którym potrzeba trochę kasy na własne wydatki. Praca kelnera to dobry sposób na odłożenie sobie pieniędzy na studia, czy inne potrzeby, więc świetnie, że Jax dał komuś na to szansę. Sam też na pewno dużo na tym zyska, także z tego układu wszyscy powinni być zadowoleni.
UsuńRowan Johnson
Nikt nie lubił, kiedy coś nie szło po jego myśli, kiedy plany ulegały nieoczekiwanym i przede wszystkim niechcianym zmianom. Jeszcze gorzej, gdy kaliber pojawiających się na drodze komplikacji znacząco przewyższa wielkość i istotę samych planów. Wtedy bardzo łatwo popaść w przytłaczające poczucie bezradności przy jednoczesnym zastanawianiu się nad prostą kwestią dlaczego?, z czego nie jest wcale łatwo się wygrzebać i ruszyć z miejsca. A to właśnie było kluczowe – nie utknąć w tym zastoju beznadziei, tylko iść naprzód i rzadko spoglądać za siebie.
OdpowiedzUsuńTak kiedyś powiedział jej ojciec i chociaż Paige nie była otwarcie zbyt sentymentalna, ostatnio jakoś częściej przywoływała sobie jego słowa. Choć wszystko wskazywało na to, że stanowili dla siebie jedyną rodzinę, nie byli ze sobą specjalnie zżyci, a mimo to nawet ją musiała dopaść jakaś lżejsza tęsknota, skoro wracała do niego w swoich myślach. Z jednej strony, do kogo innego miałaby wracać w trudnych chwilach, w których zaczynało brakować jej pomysłów na to, gdzie postawić następny krok? Z drugiej, staruszek pewnie jeszcze dzisiaj byłby rozpoznawalny, gdyby pójść i wykopać go z tej dziury, do której wrzucili jego trumnę z nim w środku, więc to chyba spodziewane, że trochę chętniej nawiedzał ją teraz niż za swojego życia. Musiała się po prostu przyzwyczaić, że tylko tyle po nim zostało, same wspomnienia i trochę pieniędzy. Oraz Scraps.
Ojciec miał jednak rację. Trzeba iść naprzód. Paige nie musiała sobie tego powtarzać, bo z założenia była nastawiona na działanie, ale takie dodatkowe wsparcie na pewno nie zaszkodzi. Co prawda była ostatnią osobą, która przyszłaby prosić kogokolwiek o pomoc, nawet, a może przede wszystkim, kiedy prośba miałaby być skierowana do jej własnego ojca, żywego czy martwego, ale to przecież nie tak, że wyprosiła sobie to wsparcie. Po prostu taki był i tak się składało, że ich podejścia się zbiegały, nic więcej. Poza tym Paige była nauczona życiem, że jeśli ma na kogoś liczyć, to tylko na siebie i na nikogo nie czekać, bo istniało duże prawdopodobieństwo, że nie doczekałaby się do usranej śmierci. Zresztą ostatnimi czasy dokładnie na to wychodziło i nawet żałowała, że niektórych spraw nie mogła wziąć w swoje ręce. Bardzo chciała to zrobić, ale nie miała pojęcia, jak się do tego zabrać, a nie były to proste sprawy. Trochę też zwlekała, żeby w ogóle zaakceptować, że jakieś sprawy w ogóle istnieją i mogą stanowić istotny problem, tylko to już było co innego, inna bajka, której realność w dalszym ciągu poniekąd wypierała. A to właśnie ta bajka była powodem, dla którego zdecydowała się wyjechać z Atlanty i to nawet nie z dnia na dzień, co z godziny na godzinę.
Nieważne. Ważne, żeby nie stać w miejscu, tylko działać. I się nad sobą nie użalać.
Całe szczęście, że była taka uparta i przy tym zdarzało się jeszcze, że obrotna. Miała oczywiście trochę więcej szczęścia w tym pechu, niż rzeczywiście głowy, ale Paige nie należała do osób, które będą sobie wypominać jakieś tam drobiazgi. Najważniejsze, że sobie radziła, gorzej lub lepiej, ale przynajmniej jakoś. Padło auto i trzeba czekać, aż mechanik znajdzie na to czas, nie wiedząc ile to zajmie i mając mocno ograniczone fundusze? Sprawa była więc jasna, choć niekoniecznie łatwa do zrealizowania ze względu na ten kluczowy, niewiadomy czynnik jakim był czas. Ciężko coś wynająć, jeśli nie wiedziało się, na ile i podobnie było z pracą. W Atlancie byłoby to właściwie niemożliwe, w miasteczku o osobliwej nazwie Mariesville było to… łatwiejsze niż przypuszczała na początku. Nie zastanawiała się nad tym jednak za bardzo, koncentrując się na tym, co było dla niej istotne, a osobliwość miasteczka zdecydowanie się do tych rzeczy nie zaliczała. Ostatecznie nie miała zamiaru zabawić tutaj na długo. Jak tylko stara Honda odzyska sprawność, Paige zostawi za sobą Atlantę czy jakieś tam Mariesville daleko w tyle, co cały stan Georgia.
Ze swoimi zamiarami była szczera i otwarta, tego odmówić jej nie można było. Miała swoje wady, często nie gryzła się w język, choć z pewnością by wypadało, ale nie chciała nikogo oszukiwać czy stwarzać jakieś pozory. Do tego jeśli się na coś umawiała, to dotrzymywała słowa i nie kręciła nosem, kiedy okazywało się, że warunki nie są jednak tak korzystne, jak na początku sądziła. Umowa to umowa, a Paige lubiła być w porządku. Niejednokrotnie robiła tym sobie trochę pod górkę, narzekając i gderając pod nosem, ale naprawdę jeśli z kimś coś ustalała, to się z tego nie wycofywała mimo swojego charakterku i mało empatycznego sposobu bycia.
UsuńDlatego kiedy przyszła zapytać o pracę w Ribeye Steak House, powiedziała od razu, że nie wiąże z tym miejscem swojej przyszłości i potrzebuje czegoś na chwilę, taką bliżej nieokreśloną, ale raczej krótką. Nie owijała w bawełnę i nie kryła się nawet z tym, że pewnie to ona jest teraz tą stroną, której bardziej zależy, jednak nie użalała się nad sobą i nie próbowała wejść nikomu na sumienie. Po prostu stawiała sprawę jasno – potrzebowała takiej pracy na przeczekanie, aż będzie mogła ruszyć dalej w drogę. Mogła obiecać tylko tyle, że niezależnie od tego, ile rzeczywiście czasu przyjdzie jej przetrwać w Mariesville, będzie pracować tak, jakby to nie miało znaczenia, że zaraz stąd zniknie. Była dobrą kelnerką, miała spore doświadczenie i w razie potrzeby szybko uczyła się nowych rzeczy. No i miała ten swój uśmiech, który niewiele miał wspólnego z jej rzeczywistym usposobieniem, ale działał na gości i zapewniał szelest napiwków w kieszeniach. Jeśli nikt nie próbował wystawiać cierpliwości Paige na próbę, była też całkiem bezproblemowa, a do tego w pracy te granice były nieco dalsze niż prywatnie. Za coś trzeba w końcu żyć, nawet jeśli mają ucierpieć na tym zęby, które trzeba czasem zacisnąć.
Zazwyczaj pracowała w pubach, bo warunki w nich były mniej zobowiązujące, co dawało jej wygodę i swobodę, które bardzo sobie ceniła w życiu. Musiała jednak przyznać, że restauracja była ciekawą i miłą odmianą, głównie ze względu na charakter gości, którzy odwiedzali to miejsce. Aż było jej trochę dziwnie, kiedy przez cały dzień nikt nie nadepnął jej na odcisk, przez co musiałaby wyjść powyklinać sobie pod nosem na zapleczu. Potrzebowała chwili, żeby się do tego przyzwyczaić, ale nie wpływało to w zasadzie na to, jak pracowała. A pracowała dużo, tyle ile tylko mogła, przeświadczona, że im więcej zarobi, tym w lepszej będzie sytuacji na swój wyjazd. Nie przeszkadzało jej zmęczenie ani to, że po pracy nie zostawało jej wiele czasu na inne rzeczy, bo i tak nie miała nic innego do roboty. Lepiej było spożytkować energię na coś, co przyda jej się w niedalekiej przyszłości, a to i tak nie było przecież na stałe, więc niewiele traciła. Jeśli mogła, przychodziła na cały dzień, od otwarcia do zamknięcia i prócz kelnerowania, gotowa była pomóc przy czymś innym, kiedy akurat była taka potrzeba.
Zwieńczeniem całego dnia pracy było wyrzucenie śmieci, co robiła najczęściej z pracy już wychodząc, kiedy Ribeye było już zamknięte dla klientów. Brała ze sobą zawsze worek lub dwa, w zależności od tego, ile była w stanie udźwignąć, żegnała się z Jacksonem i kierowała się do tylnego wyjścia, które prowadziło do zaułka ze śmietnikami. Najczęściej nie zdążyła nawet podnieść wieka od kontenera, kiedy przy jej nogach stawał już Scraps, obwąchując ją kontrolnie. Pchlarz zawsze był na czas i Paige w sumie nie wiedziała, czy po prostu czekał na nią w okolicy przez cały dzień, czy przeznaczał jego część na dłuższe eskapady po miasteczku i przychodził dopiero, kiedy zbliżał się koniec jej zmiany. Szczerze powiedziawszy, niewiele ją to też obchodziło. Najważniejsze, że nie miała obsikanych mebli w mieszkaniu, a pies i tak zawsze wracał, bo tak był nauczony. Zresztą to nie był pierwszy lepszy burek ze schroniska, to był pies jej ojca, więc z przyzwyczajenia Paige się o futrzaka nie martwiła, kiedy łaził sobie samopas.
Minęły już jakoś dwa tygodnie, od kiedy pracowała dla Jacksona w jego knajpie. Łapała się jednak na tym, że nie myślała o tym, jakby pracowała dla niego, co bardziej z nim. Był wyjątkowo miłym gościem, na pewno najmilszym szefem, jakiego miała do tej pory i czasem aż robiło jej się go szkoda. Mili ludzie nie mają łatwo w życiu i łatwo ich wykorzystać. Sama to przecież poniekąd robiła, aczkolwiek nie czuła się niczemu winna, bo od początku mówiła, jakie plany. Niemniej, Jax był miły, a Paige nie przywykła do ludzi, którzy są mili tak po prostu. Uznała jednocześnie, że nie będzie za bardzo wnikać w to, skąd brały się u niego te wszystkie pokłady ciepła i chęci do pomocy. Poza tym nie było też na to czasu ani okazji w pracy, a po pracy Paige wolała zająć się sobą. Tak było wygodniej i prościej, wziąwszy pod uwagę, że ta znajomość i tak nie trwałaby długo, więc lepiej było utrzymywać ją na stopie zawodowej, acz niekoniecznie jakoś bardzo formalnej. Z tym Paige mogłaby mieć problem, bo tak jak przy gościach jeszcze się powstrzymywała przed komentarzami, tak na zapleczu czy przy Jacksonie niekoniecznie, a naprawdę potrzebowała czasem sobie jakoś pomarudzić, żeby odreagować gorsze momenty codzienności.
UsuńNa szczęście każdy dzień, nawet ten najcięższy, zawsze prędzej czy później się kończył. Wystarczyło wziąć śmieci, przejść korytarz na zapleczu, otworzyć drzwi i… w coś uderzyła. Zmarszczyła lekko brwi, przeciskając się z workiem między progiem a drzwiami, których nie udało jej się do końca otworzyć i wyjrzała, żeby zobaczyć, co stanowiło tę przeszkodzę. Zmarszczka na jej czole pogłębiła się nieznacznie, kiedy zobaczyła kucającego za drzwiami Jaxa. Nie mogła go znaleźć w środku, kiedy przed wyjściem chciała się pożegnać, ale nie spodziewała się, że zobaczy spotka go tutaj. Chyba tutaj, w tym zaułku z kubłami na śmieci, jeszcze nie mieli okazji na siebie wpaść, co było trochę dziwne, skoro oboje na pewno w tym miejscu bywali. Chociaż z drugiej strony, po co mieliby wyrzucać śmieci razem?
Już miała coś powiedzieć, ale zdążyła popatrzeć nieco w bok i dostrzegła mlaskającego Scrapsa, który z zadowoleniem machał ogonem i patrzył na Jacksona. Zmrużyła oczy i przekrzywiła głowę na bok, nie przyzwyczajona do tego, że owczarek nagle przestał zwracać na nią uwagę. Łypnął jedynie okiem, jakby chciał dać znać, że owszem, zarejestrował jej obecność, ale teraz miał coś ciekawszego do roboty, niż robić za jej cień i rzep. To nie było normalne.
— Co robicie? — spytała prosto z mostu, spoglądając jednocześnie na Jaxa i Scrapsa z taką miną, jakby przyłapała ich na jakimś gorącym uczynku i odstawiwszy worek na ziemię, oparła ręce na swoich biodrach. — Chciał cię użreć czy coś? — Tym razem spojrzała konkretnie na mężczyznę, w lekkim niepokoju unosząc lekko brew. Scraps nie rzucał się na nikogo bez powodu, Jax też nie wyglądał, jakby go ten pchlarz przyszpilił i nie pozwalał się ruszyć, ale kto wie, jak wyglądała sytuacja, za nim Paige pojawiła się w zasięgu jego wzroku? Przy niej często potulniał, jeśli jakiś obcy nie stanowił realnego zagrożenia, a tylko przez przypadek naruszał psią przestrzeń osobistą.
Paige King
Olivia również przyglądała się Jacksonowi, jak niespiesznie opiera się o drzwi jej domu. Nie mogła się nie uśmiechnąć, bo ten widok, który teraz miała przed sobą, bardzo jej się podobał. Chciała mieć go przy sobie już na zawsze. Chciała codziennie widzieć właśnie taką scenę jak teraz — kiedy wracał do domu, uśmiechał się, równocześnie przyglądając się jej. Chciała dzielić z nim każdy dzień i życie, tak po prostu. Tak, jak to mogło być już od dawna, ale ich drogi widocznie musiały się rozejść, by oboje mogli zrozumieć, czego chcą od życia.
OdpowiedzUsuńTrzynaście lat jednak sprawiło, że każde z nich się zmieniło. Olivia już nie była ta sama dziewczyną, którą zapamiętał Jax. Była zupełnie inna, bardziej otwarta, pewniejsza siebie i swojego zdania. Nauczyła się nie poświęcać dla innych, bo wiedziała, że nie każdy byłby w stanie poświęcić się dla niej. Zdecydowanie bardziej wolała się poświęcać zwierzętom, choć one nie mogły jej za to w żaden sposób podziękować, to i tak za każdym razem Olivia łapała się na tym, że ich spojrzenie mówiło wszystko. Nieraz widziała wdzięczność w oczach zwierząt, mogła powiedzieć, że znacznie częściej niż w tych ludzkich. Nigdy nie stroniła od ludzi, ale miała w sobie tą cechę, że uważnie dobierała znajomych. Lubiła mieć wokół siebie ludzi, na których mogła polegać, a oni mogli polegać na niej. Nie zawierała nigdy krótkich przyjaźni, ceniła zaś te, które potrafiły przetrwać lata, mimo wielu przeciwności losu.
Jacksona jedna naprawdę podziwiała za tą chęć pomocy każdemu wokół. W sumie, znów zaczynała się tego uczyć, bo to właśnie on pokazywał jej, że czasami warto być również bezinteresownym dla ludzi i nieść im pomoc. Wkoło nich było tak wielu, którzy tego potrzebowali, choć czasami bali się poprosić. Otwartość Jacksona, jego łagodne usposobienie i altruizm było czymś, co teraz niewiele osób w sobie miało, a nawet sama Olivia gdzieś te cechy zatraciła.
Jednak, byli tą parą ludzi, którzy się dopełniali, tworzyli zwartą całość. To było coś, co nie zdarzało się często, a zarówno Jackson jak i Olivia byli tego w pełni świadomi. Byli chyba tymi, których stawiało się za przykład, choć Mitchell nigdy tego nie pragnęła. Ot, po prostu była sobą, nikogo nie udawała, nie próbowała się nikomu podładować. Albo się ją lubiło, albo nie, choć większość jednak za nią przepadała, takie odnosiła wrażenie kiedyś, jak i dzisiaj.
Spojrzała na Jacksona, równie rozbawiona co on, bo tak, krówka przechadzająca się po mieszkaniu raczej nie była normalnym, domowym zwierzakiem. Cieszyła się, że nie było tu schodów, bo gdyby Spooky postanowiła wybrać się na piętro, to z tym problemu by nie miała. Problem dopiero by wystąpił w momencie zejścia w dół.
— A w którym momencie uznasz, że zwariowałam? — zapytała. Niejeden pewnie na miejscu Jaxa za taką właśnie by ją wziął — wariatkę, która pozwala cielakom chodzić po mieszkaniu. Jednak nie on, Jackson chyba już był przyzwyczajony do tego, że w jej życiu zwierzęta odgrywają jedną z głównych ról i po prostu się do tego przyzwyczaił.
Słysząc jego ciche parsknięcie śmiechem, Olivia przybrała najpoważniejszą minę jaka tylko mogła, spoglądając na bruneta. To, jak się zachował, w żaden sposób jej nie uraziło, choć ona chciała się z nim przez chwilę podroczyć. Spojrzenie brunetki spoczęło na jego twarzy, uważnie spoglądając w rozbawione oczy. Jednak, Jackson Moore z łatwością mógł wychwycić z jej spojrzenia, że również jest rozbawiona całą zaistniałą sytuacją.
Usuń— Chodź — powiedziała, ciągnąć mężczyznę w stronę łazienki, by udowodnić mu, że w żaden sposób go nie oszukuje. Po kilku sekundach w końcu oboje znaleźli się w pomieszczeniu, stając przed małą, rudą krówką.
— Jest puchata! — Olivia prawie, że zapiszczała z radości, klaskając kilka razy w dłonie, by chwilę później podejść do zwierzęcia i kucnąć tuż obok. Objęła Spooky rękami za szyję, przytulając do niej głowę, po czym spojrzała na Jacksona.
— O nie, nie, nie. Takich rzeczy w obecności tej damy nie mówimy — powiedziała, gdy wspomniał o stekach, po czym spojrzała na Spooky, drapiąc ją za uchem.
— Nigdy nie pozwolę, żeby zrobili z Ciebie stek. Możesz go ugryźć, gdy poczujesz się niekomfortowo — powiedziała z rozbawieniem, spoglądając na Jacksona.
The heart that loves is always young♥️
Gdyby byli dla siebie stworzeni, gdyby miało im się ułożyć i wszystkie znaki na niebie i ziemi układały się w ścieżkę, która zaprowadzi ich do siebie, wtedy te lata przyjaźni stanowiłyby idealne fundamenty do pięknej i trwałej miłości. Silnej, pewnej, niezachwianej jak ich wzajemna troska. Bo Abigail mimo że unikała wiązania się i angażowania w głębsze relacje po zranieniu, wiedziała, że ma tak czyste serce, że gdy kogoś pokocha, będzie to trwałe i głębokie. Znała siebie i choć na ten moment wcale się nie spieszyła i nikogo na siłę nie szukała, wiedziała, że musi uważać ze względu na swoją wrażliwość , a Jax.... Byłby idealny.
OdpowiedzUsuńO boże jak łatwo byłoby jej go kochać! Czuła się przy nim bezpiecznie, była swobodna i szczera. Ufała mu, powierzała każdy sekret i dzieliła się każdą myślą, nie wahając się czy zachowa to dla siebie, albo czy ją zrozumie. Zawsze ją rozumiał, niekiedy miała wrażenie, że czyta w jej duszy! Znał ją lepiej niż ktokolwiek inny, niż ona nawet samą siebie! Był cudownym przyjacielem, a Abigail wiedziała, że jako partner wrażliwy i uważny, odwzajemniający głębokie uczucia, oddałby siebie w całości. I to byłoby piękne, to pozwoliłoby jej się czuć kompletną i spełnioną kobietą. Mogłaby zakochać się w nim do szaleństwa, ale... Byli przyjaciółmi. To było zbyt silne, by przejść dalej i nigdy nie było w tym nic złego. Nie było w tym nic złego również teraz, bo czuła, że oboje wiedzą jak wiele znaczy ten pomyłkowy pocałunek. Oboje czuli , że to błąd. Tylko... Dlaczego dziś akurat się na to porwali? Dlaczego jego dotyk dziś był dla niej tak wyjątkowo miły, a usta smakowały wybitnie dobrze? Dlaczego testowali wzajemne granice, patrząc na siebie tak intensywnie... Skąd wzięło się w nich to pragnienie siebie? To nie były złudzenia, te kilka minut między nimi, gdy niemal zdeptali swoją przyjaźń, wydarzyły się naprawdę i to doprowadzało ją do stanu, gdzie z trudem łapała oddech.
Abigail miała głęboko skryte pragnienia, wstydliwe potrzeby i tęsknoty o których nie mówiła głośno. Jax ją znał, wiedział, kiedy jest smutna, kiedy się sztucznie śmieje, by zatuszować swoje lęki i rozterki, ale nigdy nie wykorzystywał tego przeciwko niej. Szanował jej wrażliwość i słabości. Nigdy też nie nadwyrężaj jej zaufania i Abi wiedziała, że wzajemnie potrafią się zrozumieć, wspierać i dbać o siebie. Zresztą blondyn też należał do niezwykle wrażliwych i empatycznych osób, a ruda pod wieloma względami mogła okazać mu zrozumienie i wsparcie, jak on jej. Byli idealnymi przyjaciółmi i ... Nie chciała tego tracić. Nie chciała też niczego zmieniać! Boże to że spojrzeli na siebie inaczej to wszystko niszczyło, nawet jeśli był to jedynie impuls, a nie intencja! Bo przecież on jej nie kochał i nie chciał w ten wyjątkowy romantyczny sposób i ona miała tak samo! Co się wydarzyło? Czy coś się zmieniło? Czy dzisiaj potrzebowali siebie bardziej niż dotychczas? Nic z tego, co się wydarzyło nie było jasne i logiczne a Abi... Aby była pogubiona.
Nie chciała go ranić, sama nie chciała obarczać go winą i rzucać tych słów tak ostro. Czuła się rozbita, była niepewna i wystraszona, zła ale na siebie i na nich, nie tylko niego... Gdyby wiedziała, jak sumie od gryzie blondyna , zapadłaby się w swojej rozterce jeszcze bardziej. Wina leżała po środku! Oddała jego pocałunki, zaborczo, łakomie i łapczywie smakowała jego wargi, obejmując go ramionami z rozpaczliwą potrzebą czucia go bardziej. Abi nie była bez winy, choć zaskoczona musiała przyznać, że od początku ich wieczoru, dzisiaj dostrzegała jakieś inne, subtelne gesty i spojrzenia. Ale nie pomyślała ani przez moment że Jax.... Cóż stało się. Pocałował ją, a ona pocałowała jego. I podobało jej się to. I był taki moment, że nie miała zamiaru przerwać, z przyjemnością oddając się jego bliskości, łaknąc go, chcąc i biorąc. Abi nie była niewinna. Jax nie był tylko winny.
UsuńDrżała ni to z zimna, wilgoci wieczoru wdzierającej się pod jej ubranie; ni to z emocji i nerwów. Zagryzła wargę, próbowała zapanować nad płaczem, aby Jax w ogóle mógł zrozumieć, co do niego mówi, chciała zatrzymać drżącą brodę, ale była w rozsypce. Po prostu pękła. I nie bała się pokazać tego, że ledwie się trzyma, nie przed nim, nawet teraz i jedna chwili nie złamała zaufania, jakie od niej miał.
Odruchowo cofnęła się o krok, gdy Moore podchodził bliżej. Dotyk nie był teraz tym, czego potrzebowali. Dotyk dziś był zdradziecki. A jednocześnie nie miała do kogo iść w takiej chwili, bo w całej okolicy Mariesville jemu ufała najbardziej! Schrzanili to mocno! Zawiesiła głowę, próbując zapanować nad sobą, uspokoić się, wyciszyć choć to głośne szlochanie.
- Nie... Jax, nie rób tego - poprosiło drżąco po chwili, słysząc co mówi. Otarła wierzchem dłoni spłakaną twarz i zagryzła mocniej drżącą dolną warge.
Nie mogła mu na to pozwolić. Odwracał sytuację, brał wszystko na siebie... Chronił ją jak zwykle, choć w tym tkwili oboje po równo. Po pas w bagnie własnych niepewności, wątpliwości i uczuć splątanych gorzej niż węzeł gordyjski.
To była chwila i kolejny impuls. Abigail pokonała dzielącą ich odległość i objęła przyjaciela mocniej niż dziś. Wcisnęła twarz w wgłębienie przy jego obojczyku i zadrżała, czując że on również zaczął marznąć, a jego skóra jest chłodna od nadchodzącej nocy.
- Nie mogę cię stracić, mam tylko ciebie - rzuciła cicho, może nieco niewyraźnie, ale nie mogła, a przede wszystkim nie chciała się odsuwać, by widział jej oczy. W nich, w zwierciadle duszy dostrzegłby jaka jest wystraszona, jak niepewna i jak totalnie go nie rozumie. A jednocześnie jak nie rozumie siebie, bo przecież dziś nie uciekła. A przynajmniej nie od razu, bo... Bo łatwo byłoby jej kochać Jacksona i wiedziała to. W innym świecie i innym życiu, ale i tak... Byłoby to bajecznie proste. I byłaby z nim szczęśliwa.
- Nie przepraszaj mnie... Nie znikaj... Nie zmieniaj tego, co mamy - prosiła cicho, zaciskając mocno palce na jego kraciastej koszuli na plecach, aby jej nie odpychał. Nadal płakała, czuła jak moczy mu ubranie na torsie, jak drży i nie mogła nad tym zapanować. I nie chciała się ruszyć. Bo co jeśli... Odeszłaby i nie miała już dokąd wrócić?
Stay by me