6.09.2024

[KP] Don't know if you notice, sometimes I close my eyes and dream of somewhere else

ROWAN JOHNSON
// szeryf Mariesville

Był doskonałym przykładem rozczarowania i nie tak bardzo czarną, ale jednak, owcą, która zniszczyła przyszłościowe plany jednym, srogim wybrykiem, zapomnianym, na szczęście, już lata świetlne temu. Nie płakał z tego powodu, bo to nie jego plany wzięły w łeb, a ambitnych rodziców, którzy po dziś dzień trochę się za to wstydzą, i nigdy nie żałował, choć życie miałby sielankowe, gdyby dorobił się prawniczego tytułu i strzelał z paragrafów na prawo i lewo, nie ograniczając się jedynie do prawa Mirandy i swojej broni. Ale stara szeptucha zawsze przepowiadała, że z tego dzieciaka to mecenasa nie będzie; przecież to archetyp wojownika, gotowy wykorzystać swoją siłę dla dobra wspólnego, a nie własnego. Nie napcha sobie kieszeni ludzką krzywdą, bo służy czemuś znacznie większemu od siebie. Na szczęście, prawa natury gwarantują, że kiedy jedne drzwi się zamykają, otwierają się inne – jemu otworzyły się dokładnie te, o których marzył skrycie i po cichu. Wszedł w policyjne buty i nigdy ich nie zdjął, nie ważne jak mocno obcierał sobie pięty, czy jak często potykał się o niedowiązane sznurówki, płacąc za błędy cenę tak wysoką, że w kilku przypadkach wartą niemalże życie. Bo niemożliwe rzeczywiście nie zawsze było możliwe, ale dla niego musiało stać się przynajmniej dopuszczalne. Dla niego nieosiągalne musiało stać się osiągalne, a odwaga to wybór, którego dokonał, nie jeden raz zdając sobie sprawę, że szczęście sprzyja tylko ludziom zdecydowanym na wszystko. Zdecydowanym na stąpanie po cienkiej linii między życiem, a śmiercią. Na pełnienie roli dyrygenta w walce między dobrem, a złem. Na ból, pot i łzy, i na bezkres wyrzeczeń, dzięki którym policyjne buty stają się lżejsze. A w końcu zdecydowanym również na to, że najpierw zobaczysz tragedię, a później z uśmiechem wybierzesz farby do pokoju.

Imiona i nazwisko:Rowan William Johnson Data i miejsce urodzenia:04.07.1988 r. Camden, Georgia Miejsce zamieszkania:własna posiadłość, Orchard Heights, Mariesville Aktualny zawód i miejsce pracy:szeryf, Mariesville Police Department Poprzedni zawód i miejsce pracy:oficer SWAT, Atlanta Police Department Stopień:kapitan Grupa:Lokalni Bohaterowie Pojazdy:Chevrolet Tahoe, Dodge Charger, prywatny: Ford Ranger Zainteresowania:kajakarstwo, strzelanie, jazda konna, trekking

Jeżeli mieszkasz tutaj dłużej, na pewno znasz jego rodzinę – Johnsonów nie da się zresztą nie zauważyć, a tym bardziej zapomnieć, bo od pokoleń pełnią w mieście funkcje publiczne i siedzą na świeczniku, reprezentując interesy lokalnej społeczności. Na pewno kojarzysz byłego burmistrza, który nie szczędził funduszy miejscowym przedsiębiorstwom i kobietę, która stworzyła tutaj swoje prawnicze imperium. Bywają przecież na wszystkich wydarzeniach, zawsze chodzą pod rękę, a miejscowy monitoring jakimś cudem ich nie sięga, czego nie można powiedzieć o trójce ich dzieci. Zwłaszcza o tym najstarszym, Rowanie Johnsonie, który jako dzieciak skoczył kiedyś z Wodospadów Riverside i rozbił sobie głowę. Uczęszczał do lokalnych szkół i krnąbrny był z niego uczeń, choć nigdy nie wagarował, a po lekcjach udzielał się w wolontariacie i wszędzie było go pełno. Poskładał swój pierwszy kajak i testował go z dzieciakami z sąsiedztwa na stawie w Applewood Park, a na balu maturalnym został nawet królem i piękną koronę oddał później na charytatywną licytację. Miał być prawnikiem, tak jak przykazała rodzinna tradycja, więc poszedł na studia do Duke Law School w Północnej Karolinie, ale nie dotrwał do końca. Wydalono go na trzecim roku, bo uderzył wykładowcę w twarz – podobno wcale nie bez powodu, bo w czyjejś obronie, ale to akurat mało kogo wtedy obchodziło. Miał dwadzieścia dwa lata jak wstąpił do policji i dwadzieścia dwa i pół, jak chciał rzucić to w cholerę, ale tego nie zrobił, bo obiecał samemu sobie, że nie da zdeptać się tym starym wyjadaczom z Camden. Okolica usłyszała o nim po raz pierwszy, gdy wskoczył do Maple River i wyciągnął z niej topiącego się pięciolatka. Nie oczekiwał w zamian niczego, ale bohaterski czyn został doceniony przez dowódcę, który w nagrodę przepchnął go do głębszych sektorów. Wtedy okolica usłyszała o nim po raz drugi, bo rozbroił człowieka, który na oczach przechodniów przystawił sobie strzelbę myśliwską do głowy, i nie zrezygnował, gdy w afekcie to w niego skierował długą lufę. Na pewno nie zdajesz sobie sprawy, jak ciężką pracą obkupiona była jego życiowa ścieżka, bo tak niewiele o nim wiadomo, ale obiło ci się o uszy dokąd zaprowadziła go determinacja. Może twój wzrok również za nim podążał, choćby z ciekawości, kiedy mając dwadzieścia dziewięć lat dostał się w szeregi SWAT i nie przesiadywał już tak często w The Rusty Nail, albo gdy wracał po kilku dniach ze służby i w drodze do lokalnego marketu dziwnie utykał na jedną nogę. Zbywał to machnięciem ręki i stawiał ci piwo, dokładnie takie, jak lubisz, a potem oferował bezinteresowną pomoc przy naprawie płotu, który znów skrzywił się po ostatnim wietrze. Wiesz, że jeśli pojawiała się potrzeba, był dla wszystkich razem i dla każdego z osobna. Może to między innymi twoja krew uratowała mu życie, bo kiedy lokalne wiadomości obiegła informacja, że został dwukrotnie dźgnięty nożem w brzuch i potrzebuje krwi, chętnych do oddania jej nie brakowało. Walczył trzy tygodnie i wykaraskał się z tego z trudem, ale długo zastanawiał się czy było warto. Miał trzydzieści cztery lata, jego marzenia się roztrzaskały, a pożegnania ze służbą, którą przecież żył, bał się bardziej niż śmierci. Prawa natury gwarantują jednak, że kiedy jedne drzwi się zamykają, otwierają się inne – w ten właśnie sposób, w roku dwa tysiące dwudziestym drugim, został szeryfem Mariesville, by dalej służyć lokalnej społeczności. Od zawsze i na zawsze.



Hej! Zapraszam serdecznie wszystkich. Poszukujemy przyjaciół starych i nowych, znjaomości bliższych i dlaszych, a także tych dłuższych i chwilowych. Więcej informacji: zdaniezlozone@gmail.com Wizerunek: Joseph Cannata. Cytat z utworu Anywhere Away from Here.

90 komentarzy:

  1. [Cześć! Cudownie Was tu widzieć! Dobrze jest mieć takiego stróża prawa, który za wszelka cenę będzie pilnował sprawiedliwości i dbał o dobro i bezpieczeństwo mieszkańców! ❤️ Oczywiście zrządzenie losu troszkę go poturbowało, ale dzięki temu wierzę, że znalazł swoje miejsce! I wyzwań nawet w spokojnej mieścince na pewno mu nie zabraknie, zadbamy o to!
    Dobrej zabawy i cho do nas po więcej ciepła, niż znajdzie w rodzinnym domu, o! ]

    Abi, chyba szukająca już kłopotów! <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj w Mariesville, smoło!
    Bardzo się cieszymy, że mamy w naszej społeczności kogoś tak odważnego i lojalnego, jak Rowan. Jego historia pokazuje, że czasem życie prowadzi nas zupełnie innymi ścieżkami, ale ostatecznie trafiamy tam, gdzie powinniśmy być. Życzymy mu spokoju, sukcesów i... mniej stresu w roli szeryfa!

    Powodzenia!

    OdpowiedzUsuń
  3. [Cześć!
    Bardzo mi się podoba złożona osobistość Rowana. Z jednej strony porywczy, z drugiej policjant stający w obronie słabszych. Bez wątpliwości dzięki niemu wielu mieszkańców miasteczka może spać spokojnie. Od siebie życzę mnóstwa wspaniałych historii i nieskończonych pokładów weny, a gdyby Rowan miał ochotę pogalopować po rozległych łąkach, to zapraszamy na ranczo!]

    Eloise

    OdpowiedzUsuń
  4. [Cześć! Zawsze jestem fanką postaci, które nie idą z tłumem, tylko pod prąd. Odbicie się od tego, co w scenariuszu życia piszą najbliżsi nigdy nie jest łatwe, ale dobrze widzieć, że Rowan sobie poradził. To naprawdę dobrze zrobiona postać! :D Życzę dużo weny i pomysłów w rozwijaniu jego historii oraz porywających wątków! :) W razie chęci zapraszam i do mnie, jeśli leży ci pisanie wątków męsko-męskich.]

    Jax Moore

    OdpowiedzUsuń
  5. [Po licznych przerwach, w końcu udało mi się doczytać kartę, która jak zawsze, zrobiła na mnie duże wrażenie. Rowan wydaje się być bardzo poukładany i wie, czego w życiu chce, bo i jak widać, lubi przełamywać utarte schematy ;)
    Witaj na blogu, życzę masy weny i porywających wątków, a gdyby była chęć na wątek z Twojej strony, zapraszam do siebie. Może jakaś wspólna wycieczka konna? ☺️]
    Olivia

    OdpowiedzUsuń
  6. [Cześć! Decyzja o pójściu własną ścieżką kariery, a nie tą wyznaczoną przez rodziców pewnie nie przyszła tak łatwo, chociaż wygląda na to, że okazała się jak najbardziej słuszna.
    Życzę dobrej zabawy i w razie czego zapraszam do nas :)]

    Jordyn

    OdpowiedzUsuń
  7. Kiedy pierwsze promienie słońca wdarły się pod niewielką szparę między kremowymi zasłonami w mieszkaniu na pierwszym piętrze starej kamienicy do środka, od razu dosięgły jej twarzy, padając na rozmazany i obsypany przy rzęsach tusz. Abigail rozchyliła usta, nabierając głębszego wdechu i mocniej zacisnęła powieki, czując ciepło i światło wdzierające się pod nie. Nie chciała jeszcze wstawać na litość boską! Mijał trzeci czwartek, od kiedy wróciła do rodzinnego miasteczka i próbowała zapanować nad własnym życiem, a także rolą gospodyni rodzinnego pensjonatu, jaką przejęła od taty, aby wesprzeć i odciążyć rodziców. Wiedziała że tu wróci, zawsze wiedziała, że tu będzie żyć, a wyjazd na studia to przygoda na chwilę, nie wiedziała tylko, że wróci sama i że nie będzie tak szczęśliwa, jak była wyjeżdżając. Jej wyobrażenia, marzenia i plany projektowały zupełnie inny obrazek niż ten, z którym się teraz mierzyła.
    Kręciło jej się w głowie, trochę też szumiało, a gdy senność powolutku od niej odchodziła, zdała sobie sprawę, że strasznie ją suszy. Dorobiła się kaca, no wspaniale! Znowu. Odetchnęła jeszcze raz głęboko, czując coś ciężkawego na brzuchu, nie dość jeszcze uciążliwego, by się choćby ruszyć. Oh nie, zdecydowanie nie powinna wykonywać teraz żadnych gwałtownych ruchów, wiedziała, że pożałuje. Leżała więc, nie euszajac się i lekko tylko obrocila głowę, uciekajac oczani od słońca. A zastanawiajac się nad tym, co jest tak ciepłe i ciężkie, musiała się wysilić. Może to poduszka, którą przyciągnęła do siebie w nocy, chociaż... Czy w ogóle spała w sypialni? I czemu poduszka byłaby tak ciepła? Była wczoraj na ognisku nad rzeką, na pożegnanie lata, ale końcówka wieczoru była rozmazana i Abi jeszcze nie miała sił się wysilać i skupiać, by sobie więcej przypomnieć. Oj... Jednak wypiła za dużo wina, to pewne.
    Abigail była chodzącym promyczkiem. Jej wewnętrzne rozterki spały spokojnie, z dala od widoku sąsiadów i bliskich, by nikogo nie martwić. Nie mówiła o tym, co ją boli, czego się boi i co ją zawiodło, wolała się uśmiechać. Nie zmieniła się wiele ani od momentu, gdy cztery lata temu po szkole średniej wyjechała studiować zarządzanie i administrację, ani nawet od kiedy była dzieckiem. Nadal zbierała kolorowe kamyczki nad rzeką, które przerabiała na breloczki szczęścia dla sąsiadów i przyjezdnych za pomocą kleju, dłuteł, cieniutkich wierteł i żyłki wędkarskiej. Nadal dziergała swetry, szaliki, a czasem nawet koce z wzorami jabłek, ubierając ludzi którzy nawet tego nie chcieli. Nadal często miała ręce brudne od ziemi, bo lubiła poranne rozprawki taty o życiu, gdy dłubali w ogrodzie na tyłach pensjonatu. Bardzo to wszystko lubiła i bardzo za tym wszystkim tęskniła, będąc na studiach, choć przyjeżdżała tak często, jak pozwalal jej na to czas i odłożone oszczędności z pensji kelnerki, gdzie dorabiała, aby się utrzymać w mieście. A teraz już wróciła, była na miejscu i próbowała się odnaleźć, co było troszkę rozbijające. Czuła się dziwnie, jakby musiała otrząsnąć się z tego, co sobie wyobrażała, co się wydarzyło i jak teraz miało wyglądać jej życie i nie było to trudne, ale potrzebowała jeszcze czasu. Była bardzo młoda i wiedziała, z nie musi się z niczym spieszyć, ale jednocześnie jak zawsze, będąc w gorącej wodzie kąpana, chciała wszystko mieć gotowe i ogarnięte naraz i na już.
    Zmarszczyła piegowaty mały nosek, gdy coś połaskotało ją przy policzku. Nie miała zwierzaka w mieszkaniu po babci i nie trzymała tu nic, co by mogło mieć taką fakturę , jaką poczuła. Jej nosek jeszcze nim się tak śmiesznie poruszył, poczuł specyficzny zapach. Aromat, który kojarzyła, jakieś perfumy albo szampon, na pewno kosmetyk męski i skóra. Ale co to mogło być, nie miała pojęcia, choć jak przez mgłę w głowie pojawił się przebłysk i wspomnienie z wczoraj. Miękkie usta na jej szyi i duże dłonie pod jej bluzką. Zmarszczyła lekko brwi i odrobinę się wyciągnęła, próbując unieść wyżej na poduszce, ale w brzuchu coś dalej ją trzymało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sapneła cicho, niezadowolona, unosząc ręce, by ściągnąć z siebie poduszkę. No co za uparta sztuka! Kiedy jednak jej palce złapały ewidentnie coś innego niż przedmiot, o którym cały czas myślała, już musiała uchylić powieki i zorientować się w swoim położeniu. To że nie dotarła do sypialni, a zaległa na kanapie w salonie było więcej jak pewne. Tylko czemu tak dziwnie bolały ja mięśnie, przecież na pewno nie biegała po pijaku, miała zawsze autopilota, który kierowal ją do domu...
      - O nie... - jękneła do samej siebie (bo przecież nikogo innego się w swoim mieszkaniu nie spodziewała!) i przysłoniła oczy dłońmi. Światło, choć było przed szóstą, już ją chciało zabić! I miała takie ciężkie ręce! To wino, to wszystko wina domowego trunku i doskonale o tym wiedziała, gdy brała kolejny kubek od Rowana nad ogniskiem.
      Kilka klatek wskoczyło na miejsce. Wczoraj spędziła cudowny wieczór, spotkała wiele dawno nie widzianych osób, śpiewała głośno, aż prawie straciła głos i śmiała się do rozpuku, aż bolal ją brzuch. Objadła się pieczonymi ziemniakami, a potem piankami prawie spalonymi wraz z kijem, na którym je podpiekała przy ognisku i ostatecznie usadowiła się obok ich młodego szeryfa, do którego wzdychała jako podlotek. Abi była bardzo ekspresyjna, uczuciowa i szczera i chyba nawet wczoraj powiedziała pani stróżowi prawa, że jak miała trzynaście lat, chciała mu wysłać walentynkę! Dzisiaj się tego absolutnie nie wstydziła, chyba nawet śmiali się z tego razem. O ile pamięć jej nie myliła... Musiała się wysilić, aby przypomnieć sobie jak wróciła do domu. Nic. Czarno.
      Westchnęła. Na studiach miała etap imprezowania, musiała zachłysnąć się wolnością i tym, że nikt jej nie kontroluje, że jest daleko od domu. Nie było to wcale tak fajne, jak wszyscy w sieci opowiadali. Jej byłemu chłopakowi spodobało się to o wiele bardziej, niż jej. Zacisnęła wargi i odsłoniła twarz, jeszcze raz próbując otworzyć oczy i tym razem, oswoić się z światłem. Przesunęła dłońmi po tym, co ją trzymało i gdy tym razem się skupiła, dotarło do niej o wiele więcej, choć momentalnie też ból rozsadził czaszkę. Była naga i na tej kanapie wcale nie wylądowała sama. Odchyliła się powoli, czując jak w gardle staje jej kołek i z zmarszczonym groźnie brwiami, zlustrowała ciało męskie, spoczywające obok. Nie był to trup, był ciepły, oddychał i ładnie, znajomo pachniał. Kurwa mać, zaczynała kojatzyc zapach, gabaryt i ciemna czuprynę z wczorajszymi wydarzeniami.
      Uniosła dłoń i drżąco odgarnęła własne rude kosmyki z twarzy nie-nieznajomego. Kurwa, bardzo kurwa mać.
      - Rowan ... - powiedziała cicho, na lekkim bezdechu, trochę tak jakby nie do końca chciała go obudzić, a jednocześnie chciała, aby ją puścił, bo zaczynał się budzić też jej pęcherz i biorąc pod uwagę ile wczoraj wypiła, zaraz będzie źle. Chociaż oczywiście źle już było, bo chyba przespała się z swoim szeryfem, starszym i poważnym człowiekiem, szanowanym w ich miasteczku. To wino. To wina domowego trunku. I nie chyba się z nim przespała, tylko na pewno, bo czucie w mięśniach zdradzało aż za dobrze, co musieli wyczyniać w nocy. Bardzo, bardzo, bardzo kurwa mać.


      Jest bardzo, bardzo źle!

      Usuń
  8. [Z małym potrzaskiem, bo życie się samo nie ogarnie, ale przychodzę przywitać się w ramach przeprosin za zasłonięcie tak dobrej karty. Bardzo podoba mi się tak umiejętne i płynne wkomponowanie postaci w fabułę miasteczka, to dodaje klimatu i tworzy jakąś taką swojskość, o której niesamowicie przyjemnie się czyta. O samym bohaterze również. Lubię postacie, które wzbudzają zaufanie, a Rowan bez wątpienia byłby w mojej topce osób, do jakich przyszłabym z problemem, nawet po godzinach pracy, a co. Damien też, ale będąc introwertyczną Zosią-Samosią się do tego nie przyzna, chyba. Dość duża różnica wieku między nimi, więc nie wiem, czy jest szansa na powiązanie, ale może przez wzgląd na Damienowy wolontariat związany z przeciwdziałaniem uzależnień mogli się spotkać na jakiejś pogadance dla trudnej młodzieży. Ale to taka luźna sugestia. Życzę świetnej zabawy!]

    Damien

    OdpowiedzUsuń
  9. [Uwielbiam znajomości z długim backstory, więc idźmy w to! Już widzę, jak Eloise na wszelkie "akcje" Rowana, choćby to uderzenie w twarz, reaguje: I bardzo dobrze. :D
    To ranczo i konie to dla Eloise całe życie, więc na pewno mogła próbować przelać tę pasję na Rowana, a jak jej się udało, to tylko lepiej :D W szpitalu zapewne też mogła go odwiedzić, bo czemu nie? Później na pewno się ucieszyła, że wrócił do miasteczka, bo jak słusznie zauważyłaś: wszyscy wokół odchodzą. I oczywiście, że zachęcamy do odwiedzin na ranczo: płotów do naprawienia, ścian do pomalowania i tym podobnych prac na pewno nie zabraknie :) I może właśnie od naprawy ogrodzenia na padoku zaczniemy?]

    Eloise

    OdpowiedzUsuń
  10. Jeszcze jeden głębszy wdech i Abi poczuła, jak żołądek zaczyna jej się wywracać do góry nogami i to w momencie, gdy ciężkie ramię mężczyzny, zostało zabrane z jej talii. Do tej pory ciepłe ciało leżące obok nie pozwalało jej zmarznąć i momentalnie na bialutkiej skórze pojawiła się gęsia skórka. Poczuła dreszcze biegnące od odsłoniętego skrawka zarówno w dół po nogach, jak i górę obejmijac drobne piersi i ramiona. Drgnęła, zagryzając dolną wargę i próbując przywołać wspomnienia z końcówki ostatniego wieczoru, aż nagle usłyszała upadek Rowana z kanapy. Odruchowo obróciła się, podpierając łokciem i unosząc, by zerknąć, czy nie obił się za mocno i czy przypadkiem nie rozwalil sobie głowy o ostry kant starej ławy stojącej obok. I głowa jej momentalnie eksplodowała, aż wciągnęła powietrze z sykiem przez zaciśnięte zęby. Chryste, ona dziś umrze!
    Wyciągnęła ramię, opierajac dłoń o wolny brzeg siedziska i obrzuciła mężczyznę kontrolnym spojrzeniem. Dostrzegła przy jego łopatkach kilka podłużnych śladów po zadrapaniach, nim nie usiadł i mogła też spojrzeć na jego twarz, dostrzegajac spuchnięte czerwone usta. Aż ścisnęła uda, podciągając pod siebie kolana. Kurwa, co ona narobiła?! Cokolwiek nie robili, poszaleli i czuła się coraz bardziej niezręcznie, rozbita i zdecydowanie... jakby.... winna.
    Usiadła, obejmując nogi ramionami, aby się przysłonić. Teraz uderzyła w nią świadomość nagości. Czy to w ogóle miało jakiś sens, skoro Rowan pewnie już widział i dotykał wszystkiego co można?
    - Tak, jasne - mruknęła cicho, czując zdarte gardło i spojrzała po pokoju. Zobaczyła czyjeś jeansy zrzucone obok fotela obleczonego takim samym materiałem jak kanapa, swój stanik na jego oparciu i szarą koszulkę szeryfa ciśniętą w kąt przy wejściu. Westchnęła, z trudem przywołując wczorajsze wydarzenia, choć pojawiały się już w przebłyskach. Zmarszczyła brwi, gdy pulsujący ból głowy się nasilił i wstała, by przejść do kuchni po wodę, zdając sobie sprawę coraz lepiej, co ona najlepszego narobiła. Bo to ona, tylko ona, doprowadziła do tego co tu się zadziało! Kiedy prawie wywineła orła w progu, roześmiana i miękka, chwiejna i beztroska, Rowan ją złapał, a ona zamiast mu podziękować grzecznie, po prostu go pocałowała. Od tak, jakby nic innego nie robiła w życiu, tylko rzucała się na facetów! I to nie tak, że nie trafiła w policzek, bo chciała przyjaźnie się z nim pożegnać i wiedziała o tym. Nie... Ona pocałowała go, celnie sięgając wargami jego ust bez wahania i krepacji jakiejkolwiek i nie miało to nic wspólnego z przyjacielskim gestem. Ale nie miało też nic wspólnego z jakąś premedytacją, czy uwodzeniem, to się po prostu stało, to był impuls! I wino, cholerne wino!
    Nalała dla mężczyzny zimnej wody do szklanki i postawiła przed nim na ławie, wracając do pokoju.
    - Proszę, - powiedziała znów cicho, jakby była wystraszona. Tak na prawdę czuła się po prostu źle, miała mętlik w głowie i sytuacja daleko przerastała okoliczności, jakie oceniany jako niezręczne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. Mieszkanie po babci miało wystrój dokładnie taki sam od ponad czterdziestu lat, ale nie przeszkadzały jej kwieciste wyblakłe tapety na ścianach, ani gruby wzorzysty dywan wyłożony na parkiecie. Stare drewniane szafy wymagały podkręcenia zawiasów, bo ciężkie drzwi opadły i czasami nie dawały się zamknąć , a w kuchni potrzebne było odmalowanie, albo gruntowna renowacja mebli, ale czuła się tu dobrze. Było małe, ale dwa pokoje z czego jeden przechodni do kuchni to było wystarczające dla młodej dziewczyny. Spojrzała jeszcze raz po pokoju i skrępowana zastanawiała się, czy nie uciec do łazienki, wcale nie pytając, czy mężczyzna potrzebuje skorzystać. Gdzie się podziała jej niebieska sukienka? Boże, chyba nie została za drzwiami?! Przycisnęła ręce do siebie, obejmując się ramionami, przysłaniając ciało choć odrobinę i po prostu usiadła znów na brzegu kanapy. Nie mogła czmychnąć, to by było już nie tylko niegrzeczne, co po prostu chamskie. I Rowan mógłby pomyśleć, że ona go najzwyczajniej wykorzystała! Była blada, miała pewnie rozczochrane włosy na wszystkie strony świata, podkrążone oczy, a czując wszystkie mięśnie mogła jedynie domyślić się, gdzie dojrzy po kąpieli i odświeżeniu czerwone ślady na skórze. Już w kuchni widziała kilka, zerkając po sobie w dół. Twarz paliła ją od rumieńców, które oblały nawet jej szyję i spłynęły aż do dekoltu. Zerkała na Rowana w milczeniu, spięta. Chyba nie zacznie na nią krzyczeć, prawda?

      Będzie tylko gorzej! <3

      Usuń
  11. [Generalnie mam wolną posadę najlepszego przyjaciela, takiego od czasów dzieciństwa... Jeśli jesteś chętna, by Rowan przejął te rolę, to możemy sobie dogadać szczegóły. :D]

    Jax Moore

    OdpowiedzUsuń
  12. [W sumie to wpadł mi do głowy mały pomysł, ale muszę go jeszcze rozwinąć, więc zapewne niebawem się odezwę :)]

    Jordyn

    OdpowiedzUsuń
  13. Abi siedziała na brzegu kanapy, obejmując się ramionami i mało brakowało, a zaczęłaby się kołysać jak w chorobie sierocej, próbując uciszyć coraz głośniejsze wyrzuty sumienia. Zbałamuciła szeryfa!. Oczywiście, że wiedziała, że to co się wydarzyło, nie powinno mieć miejsca i powodów było co najmniej pięć. Traktowała Rowana jak przyjaciela, jej fascynacja brunetem minęła dobre dziesięć lat temu i czuła się przy nim po prostu swobodnie, bezpiecznie i dobrze. Nie chciała go uwieść. Da diaska, nie chciała nikogo uwodzić, ani nie myślała nawet o żadnych romansach w miejscu, w jakim teraz była! Wróciła, aby przejąć prowadzenie pensjonatu od rodziców, wesprzeć ich i działać prężnie w okolicy o, to były jej cele. A nie... nie to. Nie byli parą, nie podejrzewała nawet, aby szeryf widział w niej kogoś, do kogo warto startować; a trzeba przyznać, że mimo całej szalonej, roztrzepanej i wesołej otoczki, Abi była beznadziejną romantyczką. Nie chciała pakować się w jakieś niezręczne sytuacje, ani komplikować sobie relacji z kimkolwiek. Nie chciała nikomu się pchać do życia, skoro w własnym i w swojej głowie miała mętlik po powrocie. No i ostatnie, choć jednocześnie jedyne doświadczenie miłosne, zakończyło się rozczarowaniem i złamanym sercem, więc nie... Nie, nie myślała o nim jak o kandydacie na cokolwiek! Od dawna nikogo nie całowała, z nikim się nie umawiała i w ogóle chyba nie mogła powiedzieć, że ma jakieś wielkie doświadczenie, więc była rozbita i zdumiona, skołowana tak jak i on, że w ogóle tak poszaleli. Ale jak i on, nie mogła i nie chciała zapomnieć o tym, że TO zrobili, nawet jeśli wieczór i noc powoli wracała do niej w przebłyskach i strzępkach wspomnień. A to co wróciło, już kazało jej mieć pewność, że było dobrze, nawet jeśli, do cholery, było to bardzo złe!
    Bezwiednie sięgnęła do ust, muskając opuszkami wargi, gdy Rowan wstał i przeciągnął się przed nią, prezentując te szerokie ramiona, które ją mocno trzymały w nocy. Jej spojrzenie prześlizgnęło się po torsie, umięśnionym brzuchu, wychwytując dwie blizny i Abi lekko nacisnęła palcami usta. Boże... całowała te ślady i wszystko inne! Zacisnęła powieki i na stwierdzenie, że powinien iść, kiwneła głową potakująco. Owszem, powinien już iść, a w gruncie rzeczy nie powinien wczoraj nawet przekraczać progu jej mieszkania. Dlaczego jej nie powstrzymał?! Cóż, odpowiedź była banalnie prosta i chyba dlatego za trudna, by ją uchwycić. Oboje tego chcieli, albo potrzebowali.
    Kilka minut siedziała w miejscu, nawet wtedy gdy Rowan opuścił jej mieszkanie. Z momentem, kiedy drzwi się za nim zatrzasnęły, odetchnęła głeboko i przycisnęła dłonie do twarzy, wypuszczając za chwilę wstrzymywane kilka sekund powietrze z świstem. Co ona najlepszego narobiła?! Żadne nadzieje nie zostały zasiane, ale poczucie niezręczności i winy rosło z każdą chwilą, a Abi z swoją wrażliwą duszyczką i chęcią obdarzania ludzi ciepłem i dobrem wiedziała, że i owszem obdarzyła tym wszystkim szeryfa, ale do cholery... dlaczego to wszystko tak chętnie od niej wziął i pozwolił na tę niepoprawność?! Wstała w końcu z kanapy, zakluczyła drzwi i wyjrzała przez okno, stając za zasłonką tak, by nie można było dostrzec jej obecności. Chwilę patrzyła na wysoką postać bruneta, gdy przekraczał ulicę i drugą stroną chodnika kierował się do swojego mieszkania, a potem gdy już sylwetka stała się malutka, poleciała do łazienki, czując że pęcherz jej pęknie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Abi była kochana dla ludzi, pomocna, troskliwa i życzliwa. Ani sama w sobie nie widziała nic kuszącego, ani ludzie nie postrzegali jej w taki sposób. To co zaistniało tej nocy z szeryfem to było jak ciemny kleks na kolorowym akwarelowym i jasnym obrazku, który tworzył obraz jej osobowości. I nie chodziło o to, że Rowan stworzył jakąkolwiek rysę, ale o to, że ona sama nie rozumiała, jak do tego doszło i co jej odbiło. Bo to ona podziękowała mu zbyt słodko i czuła, że wszystko stało się przez nią. Potrzebowała kilka dni, aby przeanalizować co najmniej paręnaście razy jak go przeprosić i co powiedzieć, gdy się znów spotkają, bo to że do tego dojdzie, było pewne. Nie była jednak jeszcze na to gotowa, bo nie rozumiała... znaczy, zaczynała rozumieć siebie, ale nie chciała się z tym zgodzić. Skupiła się na pensjonacie i kolejne kilka dni siedziała tam od rana do nocy. O świcie gnała rowerem z śródmieścia, aby zakopać się z marchewkami w szklarni, a potem wyrwać kilka chwastów z złością z ogródka. Gdy jakiś gość schodził na śniadanie, proponowała wspólną kawę i opowiadała o okolicy, zapraszając na zbliżający się festiwal w połowie września. W porze obiadu siedziała na recepcji, zerkając w rozliczenia, aby pracownicy mogli zjeść i zrobić sobie przerwę, a popołudniami chodziła z tatą wokół budynku i sprawdzała, czy nic z nowo zainstalowanych rynien się nie obsunęło. Wracała do domu późnymi wieczorami i złapała się na tym, że niepewnie rozgląda się po ulicy, jakby bała sie, że Rowan zechce ją zaczepić i poprosić o rozmowę. Nie była na to gotowa. Bo co miałaby mu powiedzieć i to tak, aby nie czuł się w żaden sposób obciążony? Że chciała tego, pocałunków, bliskości i ciepła które dosięgnie też jej? Że tęskni za kimś, kto zajmie się nią, jak ona zajmuje się innymi, rozwesela ich, obdarza uśmiechem i chce im dać trochę siebie? Nie zrozumiałby jej, a ona zabrzmiałaby żałośnie, więc nie, nie była jeszcze gotowa z nim porozmawiać.
      Gdy po kilku kolejnych dniach nieco się uspokoiła, a czerwone malinki, które nosiła w co najmniej kilku miejscach zmieniły kolor, mama wręczyła jej wielką reklamówkę z ciężkimi cukiniami i poprosiła, aby zaniosła do domu Johnson'ów. Abi wtedy zbladła, główkując, czy istnieje sposób, aby się z tego wymigać. Wiedziała, że nie i wiedziała, że jest to prośba tak zwyczajna jak wczorajsza, gdy poszła zamówić więcej sera do pensjonatu. I pewnie nie spotka tam zajetego czymś ważnym i istotnym Rowana, tak jak nie widziała go u siebie pod kamienicą, w sklepie, w bibliotece, czy obok poczty, którą mijała codziennie dwa razy. Chwyciła więc cukinie i obejmując torbę oburącz, bo swoje ważyła, skierowała się w odpowiednią stronę,nie tracąc czasu.
      Pod drzwi pięknego i dużego domu dotarła z rumieńcami zdradzającymi wysiłek. Zadzwoniła do drzwi dwukrotnie i odetchnęła głeboko, czując wysiłek w ramionach. Do oczu wciskał się jej krótszy kosmyk i gdy usłyszała kroki po drugiej stronie, próbowała nie mrużyć tak oczu, które już piekły bo końcówka włosa łaskotała ją w wewnętrzny kącik. Do diaska, albo oślepnie, albo się popłacze, ale nie mogła wypuścić cukinii, bo się poobijają!
      - Dzień dobry, mam cukinie od mamy! - powiedziała z uśmiechem, zaciskając powieki, gdy ktoś nacisnął klamkę i otworzył jej drzwi, a ona kompletnie nic nie widziała przez tego jednego cholernego włosa.

      prawie ślepa Abi

      Usuń
  14. [Z tak odważnym szeryfem mieszkańcy Mariesville mogą spać spokojnie ^^ Widać, że jest uparty i nie chciałabym niczego przeskrobać w jego obecności, bo to silnie stąpająca postać po ulicach miasteczka. Oczywiście, że mam ochotę, możemy im pięknie albo i boleśnie rozpisać tę historię! Zapisuję ją na wszystko, co tylko nasze wyobraźnie wykombinują! A i będzie problem z wypychaniem Rowana do domu, bo Juliet należy do pracoholików. Jest zbyt dokładna, musi mieć wszystko elegancko zakończone, a nawet i po pracy szuka takich zajęć, żeby pomóc innym w codziennych lub zawodowych obowiązkach ^^ Najwyżej razem będą nabijać nadgodziny!]

    JULIET MURRAY

    OdpowiedzUsuń
  15. ej serce nie zostało złamane, ani nawet nie powstała na nim rysa, bo mu go nie oddała. O to akurat nie musiał się martwić. Abi miała wyrzuty sumienia, bo do takiej bliskości między nimi w ogóle nie powinno dojść. Już poza faktem, że nie sypiała z kimkolwiek popadnie, to po prostu dla niej miało to znaczyć coś więcej, niż chwila zapomnienia i poddanie się przyjemności. No ale dobrze, stało się i żadne z nich nie miało mocy sprawczej, by cofnąć czas i zmienić bieg wydarzeń. Tyle że gdyby się dowiedziała, że on nie myślał o tym wcale, przechodząc do porządku dziennego z całą sytuacją, to chyba by się jeszcze na niego obraziła! Bo ona myślała o tym aż nadto często i chciała go przeprosić, a on co? Nic? Po prostu stało się i pogodzony z tym faktem ruszył dalej niewzruszony? No w porządku, pewnie tak działali dorośli i dojrzali ludzie, ale... kurka wodna, to było niemożliwe dla niej. Nie umiała tak się odciąć.
    Bardzo odpowiadało jej to, że w pensjonacie było pracy od zmierzchu do świtu. Faktycznie nieco zdumiewające było, że nie wpadli na siebie wcale przez kolejne kilka dni pod rząd, ale to jej odpowiadało i nawet przykładała się bardzo, by taki stan rzeczy utrzymać. Powinna może również dokonać postanowienia, że troszkę przystopuje z domowym winem, albo nalewkami, ale przecież nie wszystkich przyjemności musiała sobie odmawiać, prawda? Wystarczyło zachować umiar, którego zabrakło!
    Gdyby miała otwarte oczy i nawet zapłakane, swędzące, czerwone i spuchniete od końcówkę zbłąkanego włosa w kąciku, jej zdziwienie byłoby dużo mniejsze, bo gdy Rowan po prostu na nią wlazł, zawołała krótkie Hej! jakby musiała zaznaczyć swoją obecność i nie zostać stratowana. Odruchowo uniosła ręce, łapiąc równowage, gdy siła zderzenia pchnęła ją w tył, a on ją za nie złapał i było to najgorsze co mógł zrobić. Czemu nie łapał cukinii?! Na litość boską, przecież obity tyłek się zagoi a rozbitej cukinii już nikt nie poskleja! Odchyliła głowę, by nie walnąć skronią o to czarne twarde walkie-talkie na jego ramieniu i spojrzała na szeryfa wielkimi niebieskimi oczami jakby z wyrzutem, że nie ocalił warzyw. Potem zlustrowała szybko to pełne umundurowanie w jakim się przed nią pojawił, by na koniec z cichym jękiem skupić się na kabaczkach.
    - W porządku - zapewniła i patrzyła, stojąc jak kołek oczywiście, jak Rowan zbiera z schodków kabaczki, gdy jego mama podniosła tę najbardziej obitą z swojego progu. Potarła ramiona, czując jak jej drżą po niesieniu ciężkiej przesyłki i odsunęła się krok w bok, by przepuścić mężczyznę, gdy wszedł do domu odłożyć reklamówkę, a później z niego wyszedł. Od tak, bez żadnego dzień dobry, czy cześćna odchodne.
    Abi nie lubiła nie znać cudzych nastrojów i myśli i choć z reguły potrafiła je odczytać, to teraz poczuła się nieswojo i nie na miejscu. Jakby wpadła tu niczym intruz i w czymś przeszkodziła, albo napsuła Johnsonowi krwi. Wyglądał na zirytowanego, bo i jasne że na pewno nie chodziło o to, że musi ją oglądać, ale jakoś tak.. Z swoją skłonnością do przesady i ostatnim zajściem połączyła nie tak kropki, jak powinna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. - Ojej... Mama miała przedzwonić, bardzo przepraszam - odwróciła się do mamy Rowana, patrząc z żalem na zmiażdżoną o próg cukinię w jej rękach. - Mogę poprosić, aby spakowała jeszcze jedną - dodała uśmiechając się przepraszająco. A to nie ona wylazła nie patrząc przed siebie!
      Sięgnęła w końcu do twarzy i zaczesała włosy w tył, wyjmując tego jednego z oka. Potarła swędzącą powiekę i była pewna, że coś sobie podrażniła i jest teraz skrawkowo czerwona.
      - Nastepnym razem sama uprzedzę, że nadchodzę - obiecała z uśmiechem i po upewnieniu się, że pani Johnson nie jest zła, a jej drzwi, schody i deski na werandzie nie wymagają czyszczenia, wycofała się za wsiadającym do auta już Rowanem w stronę Śródmieścia. Nie wiedziała, że zmierzają w tą samą stronę, ale za szeryfem który czuwa zawsze i wszędzie trudno było nadążyć. Chociaż jej się wyjątkowo dobrze raz udało, a na tę myśl aż się skrzywiła do samej siebie, przyciskając do ciała bolące ramiona. Musi zostawić w pensjonacie jakiś duży plecak, bo te reklamówki do cholerstwo niewygodne.
      Wcisnęła dłonie w kieszenie luźnych jeansowych szortów i zbliżając się do służbowego auta, wyłapała odbicie twarzy Rowana w bocznym lusterku.


      Abi

      Usuń
  16. [Początek tak wspaniale klimatyczny, że odpis już leci. <3]

    Na pewno nie w ten sposób wyobrażał sobie to popołudnie, wciąż niewyzbyty z tej idealistycznej cząstki, która ostatecznie przynosiła wyłącznie rozczarowanie. Chciał wierzyć, że gdyby sam stanął twarzą w twarz z eks uzależnionym i policjantem o łagodnej, ale wymuszającej szacunek postawie, wszystko potoczyłoby się inaczej. Pewnie nie. Pewnie też bawiłby się telefonem, bazgrał teksty piosenek na marginesie przypadkowego zeszytu i uważał, że wie lepiej, bo jest młody i niezniszczalny. Dalej nie mógłby się skupić z powodu gorąca, bo do sali wpadało południowe słońce i nagrzane były nawet drewnopodobne listwy podniszczonych ławek. Wiatrak chodzący w rogu pomieszczenia był jednak miłym dodatkiem, bo po ucichnięciu ludzkich głosów nie pozostawił miejsca ciszy. Ten statyczny szum, wraz ze wskazówkami zegarka, prawie kojarzyły się Damianowi z jakąś melodią, utworem, który chyba właśnie świętował trzeci tydzień na liście Billboardu.
    Nie zdążył sobie przypomnieć.
    — Hipotetycznie — zaznaczył chłopak, który jako jedyny odważył się zadać pytanie — gdzie kupić te cięższe dragi, a nie tylko zioło?
    — Okej, myślę, że to by było na tyle! — wtrącił się wychowawca, śmiejąc nerwowo. Klaśnięcie w dłonie wybudziło z półsnu dwie osoby, a właściciel pytania wyglądał na zaskoczonego, że jego wkład w zajęcia został przedwcześnie stłamszony. — Dziękujemy panom serdecznie za poświęcony czas oraz bardzo cenną lekcję. Zachęcam do skorzystania z poczęstunku w korytarzu!
    Damiana nie trzeba było namawiać. Zerknął na Rowana i wzruszył ramionami, jakby w ten sposób chcąc dać znać, że on też nie ma więcej do powiedzenia i mogą się ewakuować, oficjalnie straciwszy jakieś trzy godziny z życia. Potrzebował więc kawy, na której widok pływającej w szklanym dzbanku ucieszył się prawie tak mocno jak młodzież sprzed chwili, że nie muszą ich dłużej słuchać. Damien był prawie gotów się z tym pogodzić, czując jednocześnie groteskowe rozbawienie sytuacją.
    — Wpadłem na pomysł — oznajmił z teatralnym podekscytowaniem. — Następnym razem przyjdę wyglądając jak totalny bezdomny, powiem, że nie stać mnie nawet na iPhone’a poprzedniej generacji, a moja subskrypcja Amazona wygasła trzy miesiące temu i nie mam za co jej odnowić, bo przecież żyję na ulicy, tak mnie te prochy przeorały. Wtedy ty powiesz, że w więzieniu nawet nie ma WiFi, a pomarańczowy i khaki to jedyne kolory, które można tam nosić, a jak pomachasz trochę bronią i nazwiesz mnie plugawym heroinistą, wyrzutkiem społecznym, to już w ogóle idealnie. Uwaga gwarantowana.
    Upił łyk, od razu wypluwając zawartość z powrotem do jednorazowego kubka. Odchrząknął, ocierając dolną wargę palcem wskazującym, aby następnie wyrzucić niedopity napój. Gdyby spróbował być uprzejmy, to na pewno pomalowałby samochód, którym tu przyjechali, zawartością swojego żołądka.
    — Znajdziemy coś po drodze…
    Opinia o zmarnowanych trzech godzinach została podtrzymana. Poczęstunek musiał poczekać na odważniejszych chętnych, a zamieszanie na korytarzu wskazywało na to, że nie byli jedynymi mówcami dzisiejszego dnia. Damien posłał rudowłosej kobiecie, która już szykowała się do wejścia do sali, niemal współczujące spojrzenie, ale nie wyglądała na szczególnie zrażoną, być może posiadając większe doświadczenie w zyskiwaniu uwagi łatwo rozpraszających się umysłów. Tego jej życzył, samemu czując się jak w dniu opuszczenia ośrodka odwykowego, gdy w końcu wyszli na zewnątrz. Ulga była porównywalna, dopisywała też pogoda, dlatego razem z papierosami Damien wyciągnął też z kieszeni okulary przeciwsłoneczne, od razu wciskając je na nos.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Jakby co, w tę stronę też nie prowadzę. Nie zatrzymam się na stopie wszystkimi czterema kołami i wlepisz mi mandat nie schodząc z sąsiedniego siedzenia.
      Oczywiście żartował, mając nadzieję, że Rowanowi nie przeszkadza jego poczucie humoru. To nie tak, że miał coś przeciwko policjantom, bo ci, z którymi do tej pory miał jakąkolwiek styczność, cechowali się wysokim profesjonalizmem i faktyczną chęcią pomocy. Wiedział, że nie każdy mógł pochwalić się posiadaniem takiego samego doświadczenia, ale szeryf Mariesville od razu wzbudził w nim sympatię, choć dotychczas nie mieli okazji, aby porozmawiać ze sobą dłużej niż poprzez wymianę zaledwie kilku zdań. Damien wychodził z założenia, że stróża prawa zawsze lepiej było mieć po swojej stronie. Z ofertą poczęstunku wyciągnął więc paczkę w jego stronę.

      Damien

      Usuń
  17. [Aaaa! Dziękuję za zaczęcie i to jeszcze tak cudne <3]

    Minęło trochę czasu, zanim Grace przestała dostawać zawału na widok Rowana w mundurze, a ojciec niby to szeptem, ale jednak wystarczająco głośno, by wszyscy usłyszeli, mamrotał, że policja do niczego się nie nadaje. Jakiekolwiek zaufanie do policji minęło mu dwadzieścia pięć lat lat temu, kiedy Ellie zapadła się pod ziemię, a oficerowie coraz częściej poszukiwania kwitowali bezradnym rozłożeniem rąk. I choć mogło się tak wydawać, to jednak czas się wtedy nie zatrzymał. Pewne rany pozostały, jednak z czasem skryły sie nieco głębiej. Jacob już nie wyklinał, nie patrzył złowrogo na lśniącą odznakę policyjną. Obecność Rowana kwitował zazwyczaj skinięciem głowy na krótkie przywitanie i po prostu milczał. Za to Grace miała dla szeryfa zamiast przestraszonych oczu szeroki uśmiech. I koniecznie dokładkę szarlotki.
    I choć w Eloise jeszcze przez długi czas widok radiowozu na podwórzu wywoływał bolesny uścisk w gardle, to jednak szybko nauczyła się odróżniać ten konkretny radiowóz. Ten należący nie po prostu do policjanta, a do jej przyjaciela, dzięki któremu w tych najtrudniejszych chwilach po prostu nie oszalała. Do dziś zastanawiała się, czy tak bardzo interesował się końmi, a później z dużym zaangażowaniem uczył jazdy konnej, by odciągnąć jej myśli od rodziny, która na dobrą sprawę już nie istniała, i zaginionej siostry, czy naprawdę zaraziła go pasją do tych zwierząt. Na dłuższą metę nie było to ważne. Cokolwiek by nim nie powodowało – zawdzięcząła mu więcej, niż prawdopodobnie zdawał sobie sprawę.
    To w połączeniu z przekonaniem, że musi poradzić sobie ze wszystkim sama, inaczej świat się zawali, sprawiało, że niechętnie prosiła Rowana o pomoc. Sprawa tego nieszczęsnego płotu wyszła zupełnie przypadkiem i to nawet nie wprost, ale oczywiście cholerny pan szeryf musiał doskonale czytać między wierszami, by odkryć w czym rzecz. I potem już nie miała wyjścia. Poczucie, że niepotrzebnie zawraca mu głowę, nie miało już nic do gadania. Deski i słupki zostały zamówione w tartaku, a Rowan oznajmił, że zjawi się z nimi, gdy tylko będą gotowe do odbioru. Nie kłóciła się, że sobie poradzi. Mimo wszystko dobrze było mieć wsparcie.
    Barry towarzyszył jej w stajni, wylegując się na rozrzuconym sianie, podczas gdy Eloise szczotkowała jednego z koni. Choć serce tego psa można było skraść zaledwie jednym dobrym słowem, to jednak do Rowana miał wyjątkową słabość. Nikt tak nie drapał za uszami jak szeryf Johnson. Jeszcze zanim radiowóz wjechał na podwórze, Barry szczeknął basowo, zerwał się, otrzepał z siana i wybiegł ze stajni, by powitać gościa. Eloise wiedziała już, kogo może się spodziewać. Pogładziła końską, błyszczącą szyję i wyszła z boksu, zamykając za sobą dokładnie drzwi. Odłożyła szczotki do skrzynki i wytarła dłonie o dżinsy. Z kraciastej koszuli, której podwinięte rękawy odsłaniały opalone przedramiona, strzepnęła kilka zabłąkanych ździebeł siana.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – Tu jestem – zawołała, nie mogąc powstrzymać uśmiechu na widok Barry’ego nie dającego spokoju mężczyźnie. Gwizdnęła krótko, a pies posłusznie do niej podbiegł, wciąż wyraźnie podekscytowany odwiedzinami. Zanurzyła palce w futrze, drapiąc zwierzaka po karku. – Szybko się uwinęli. – Spojrzała na dźwigane przez mężczyznę drewno. – Nie będziesz dźwigał tego wszystkiego, weźmiemy quada. – Zaczęła szukać po kieszeniach kluczyków, a grymas na twarzy zdradził, że ich nie znalazła. – Pewnie są w domu. Zaraz wracam. Napijesz się czegoś? – zapytała, idąc już w stronę domu. Choć w powietrzu czuć było początek jesieni, to jednak dzień wciąż był ciepły, jakby lato wcale się nie zamierzało kończyć.
      Po chwili wróciła z kluczykami i dwiema parami porządnych rękawic. Uśmiechnęła się do Rowana – Chcesz poprowadzić? – zapytała, unosząc kluczyki w palcach. Quad z podczepioną przyczepką był bardzo wygodny w takich sytuacjach. Nie trzeba było dźwigać wszystkiego w rękach i wracać się kilka razy, nadrabiając dodatkowe kilometry.
      – Pójdę po narzędzia. Chociaż, jak widzę, wziąłeś też swoje. – Zerknęła na skrzynkę, którą trzymał w dłoni. – I przywitaj się z nim w końcu, bo złamiesz mu serce – roześmiała się, mierzwiąc psu sierść.
      Gdy wróciła z narzędziami, pomogła Rowanowi przepakować wszystko z bagażnika auta na przyczepkę. Gdy wylądowały na niej wszystkie materiały i narzędzia, zostało jeszcze trochę miejsca i na nią. Pokierowała mężczyznę, gdzie mają jechać i w końcu dotarli na miejsce.
      – Powinnam zrobić to już jakiś czas temu – mruknęła do siebie, przyglądając się sfatygowanemu słupkowi, zjedzonemu przez korniki i nadkruczonemu przez pogodę i czas. Niełatwo było wszystkiemu zaradzić samemu. Na miejsce jednego rozwiązanego problemu pojawiały się dwa kolejne, jednak nie narzekała. Narzekanie nic by nie zmieniło.
      – Swoją drogą. Znów ktoś zastawił wnyki w lesie – powiedziała, odwracając się do Rowana. – Znalazłam w nich psa. Na szczęście skończyło się tylko na skaleczonej łapie, ale mogło być dużo gorzej – powiedziała, nawet nie próbując ukryć gniewu w głosie.

      Eloise

      Usuń
  18. Abigail przebywała ostatnie cztery lata na studiach w Atlancie, więc odwiedzać jego rodziców nie miała jak i kiedy, za to od powrotu była już tu trzeci raz. Zapewne jej mama przychodziła do pani Johnson raz na tydzień bądź dwa i nie tylko aby podrzucić coś z ogródka, ale podzielić się kwiatami rosnącymi przy pensjonacie, albo po prostu by porozmawiać przy kawie i domowej szarlotce, znały się przecież całe życie! Tak to sobie przynajmniej wyobrażała ruda pannica, która może i dorosła, ale nadal była bardziej podobna do tej dziewczynki, jaką mógł pamiętać Rowan sprzed lat.
    Jego obawy były bardzo słuszne, ale nie dlatego, bo ją znał, czy cokolwiek o niej wiedział. Było to przecież nieprawdą. Nosa nie wyściubiać zza drzwi? Dobre sobie, a praca sama się zrobi wtedy? Nie była tchórzem do diaska. Nie mogła zaniedbać obowiązków, a na pewno nie chciała do tego doprowadzać. Może i unikała go specjalnie i była zadowolona, że jej się to udawało ostatnie kilka dni z rzędu, ale nie kosztem pensjonatu. Był dla niej najważniejszy! Ważniejszy niż szeryf, ale tego nie powiedziałaby mu w twarz, bo pewnie zrobiłoby mu się przykro. A wyrzuty sumienia... Cóż, one i owszem były. Ale umiała je uciszyć, męcząc się pracą tak, że zasypiała wieczorami zbyt szybko, by rozterki rozdzietaky ja od wewnątrz.
    Zatrzymała się przy wozie, pochyliła i popatrzyła na niego tak, jakby chciała poprosić, aby stuknął się a czoło i zastanowił, czy tak właśnie wygląda mówić do ludzi. Była łagodna, ustępliwa i troskliwa, ale nie mógł od tak jej czegoś kazać. Chociaż jako szeryf może i mógł? Teraz był w pełnym mundurze i wyglądało to tak, jakby coś przeskrobała! Wykorzystywał swoją władzę i autorytet, nie podobało jej się to. Ściągnęła brwi i wsiadła jednak bez kłótni, bo i owszem, mieli o czymś do pogadania. Nie zapieła jednak pasów, bo miała zamiar z auta wyskoczyć, jak tylko zbliżą się do jej kamienicy.
    Nie miała nigdy kłopotów i nie kojarzyła źle policji. Siedząc jednak w środku radiowozu czuła się spięta. Pewnie gdyby obok niej ten radiowóz prowadził inny funkcjonariusz, niż sama głowa rządząca jednostką Mariesville, nie byłoby inaczej. Ale fakt że był to Rowan, też nie pomagało. Skuliła ramiona i oparła dłonie o nagie uda, siedząc trochę sztywno i patrząc niby prosto przez przednią szybę z ale w istocie zerkała na panel przy kierownicy.
    - Nigdy nie jechałam radiowozem - przyznała, by zbić ciszę, bo chociaż umiała ją docenić i nie była jej wrogiem, teraz obawiała się niezręczności. I nadal nie czuła się gotowa na rozmowę o tym, co zaszło!
    Przechyliła głowę, patrząc na dłoń szeryfa zmieniającą biegi i bez zastanowienia odpowiedziała.
    - Do mnie. - Cóż, tam właśnie chciała dostać się ona. - Znaczy ja tam jadę, ty nie. Dokładnie tam chce się dostać, ty mnie podwozisz - zaczęła prostować swoją odpowiedź, ostatecznie nabierając głębokiego wdechu i wstrzymując go, nadeła policzki. Cholera, była tak spięta, że robiła z siebie idiotkę. I chyba zabrzmiała niegrzecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. Wsunęła jedną dłoń do kieszeni szortów, wciskając palce głęboko. Musiała coś dotknąć, aby się uspokoić. Nie miała żadnego tiku, zwykle nawyki. Odchyliła głowę w tył, lekko uderzajac o zaglowek i zacisnęła usta. Zerknęła na niego po chwili. Wyglądał przystojnie w mundurze, choć to tylko ubranie. Zdała sobie sprawę, że po prostu Rowan był przystojnym mężczyzną i już. To jednak nie tłumaczyło jej ani dziś, ani wcześniej.
      Abigail nie miała konfliktów, nie kłóciła się i nie obrażała. Jeśli była niezgoda, załatwiała to od razu, rozmawiała, wykładała swoje poglądy i próbowała zrozumieć drugą stronę. Miała dojrzałe podejście do wieku spraw, ale chyba nie do tej jednej, o której chciał porozmawiać szeryf. Kazał jej wsiąść do auta, więc wsiadła. Zrzuciła na niego poruszenie interesujących ich kwestii.


      Abi

      Usuń
  19. No nie... no nie! To już była przesada. Nie robiła mu na złość, nie zapinając pasów. Miała w głowie ważniejsze rzeczy, siedząc obok niego, gdzie czuła ten sam zapach, który zmywała z swojej skóry kilka dni temu! Na dodatek uderzyło w nią kilka niechcianych teraz wspomnień, bo wydarzenia z wspólnie spędzonej nocy lubiły tak do niej wracać i linczować jej biedną głowę. Oczywiście niespodziewanie i w nieodpowiednich momentach. Więc gdy szeryf tak uprzejmie zadbał o jej bezpieczeństwo, pochylając się, by zapiąć jej pas, spojrzała mu w oczy z pewną determinacją i uporem. Wcisnęła plecy w oparcie fotela, bo znalazła się zbyt blisko. Zacisnęła wargi w wąską kreskę i wypuściła powietrze powoli, gdy ruszyli dalej. On ją chciał dobić, wykończyć, czy co? Chciał ją odwieźć i w czasie tej jazdy coś jej powiedzieć może...? Czekała, nie łudząc się, że to będzie krótka i przyjemna przejażdżka. Rowan wydawał się mieć dziś paskudny nastrój.
    Złapała za pas, trzymający ją w miejscu, gdy się odezwał. A jednak. O cholera, a ona nadal nie była na to gotowa! Przełknęła ślinę i już na dobre utkwiła spojrzenie w drodze przed nimi. Cofnęła się w fotelu, zapierając stopami tak, że siedziała wręcz przyklejona do fotela. I zbladła ociupinę, ale może nie było to nawet tak bardzo widoczne, skoro miała cerę jak mleko. Zaschlo jej od razu w gardle, lecz na pewno nie było to spowodowane wspomnieniem wina, które oczywiście, że ona przyniosła! Regularnie korzystała z zapasów taty i chyba nigdy się nie nauczy umiaru ani w winie, ani nalewkach.
    - To się po prostu stało - powtórzyła głosem tak opanowanym i wypranym z wiecznie towarzyszącej jej radości, że zabrzmiała aż dziwnie, nienaturalnie. Zacisnęła palce w drobne piąstki w kieszeniach szortów i wyjęła je, by oprzeć na jasnych udach. Spojrzała na Rowana. Coś z tego wszystkiego co powiedział jay poruszyło, dotknęło. Nie zabolało, ale nie było przyjemne. - Rozumiem - dodała, wędrując jasnymi oczami po jego twarzy, po profilu, bo skupiony był na jeździe.
    Nie było w jej oczach złości, nie mógł dostrzec w tych niebieskich koralikach żalu, ani pretensji. Tam nie było nawet żadnej nadziei, przecież nic od niego nie chciała! Boże, on na prawdę jej nie znał, nie miał pojęcia kim jest i jaka jest. I dlatego wygadywał takie bzdury! Brał na siebie winę, ale niczego innego nie mogłaby się spodziewać po takim dobrym człowieku.
    - To ja ciebie pocałowałam, pamiętasz? - uśmiechnęła się krzywo , wracając spojrzeniem do drogi i kostki na udach jej pobielały. To była jej wina, to ona zrobiła pierwszy, czyli decydujący ruch. On nie musiał mieć wytłumaczenia, nie potrzebowała nic od niego usłyszeć, znała fakty. Wszystko co miała w głowie, jako potencjalne teksty dla Rowana przepadły, wyparowały, była tam tylko pustka. I jedno ważne słowo. - Przepraszam, Rowie - spuściła głowę nisko, patrząc na swoje ręce i blade nogi.
    Jezu to było tak dziwne i tak niezręczne. Nie byli blisko, nie byli przyjaciółmi, po prostu się znali i tamtego wieczoru złapali kontakt. Był od niej starszy ponad dziesięć lat, nigdy nie trzymali się razem, za wiele ich dzieliło. Mogliby teraz się zakolegować, opowiedziałaby mu o pensjonacie, o tym, że to jej marzenie od nowa, bo chyba z ich rozmów niewiele oboje pamiętali. Nie miała problemów z tym, by się otwierać przed ludźmi, ale powstała jakaś blokada przez to, co zrobili. I nie chciała mu mówić, dlaczego się na niego rzuciła. No może rzuciła to za duże słowo, ale do cholery, była prowodyrem! On by jej nie zrozumiał, wiedziała to. Był realistą, człowiekiem czynu i jeśli miał serce, nie wiodło go ono przez życie, u niego pierwszy musiał być rozum.
    Mogła go spytać, czy czuje się wykorzystany. Oboje byli w tym samym położeniu. Zachował się jak dżentelmen i musiała przyznać, że zrobiło to na niej wrażenie. Ale chciała już wysiąść z samochodu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. Spojrzała na wnętrze samochodu. Obok drążka do zmiany biegów i standardowego wyposażenia szukała takiego uchwytu na napój, albo klucze, czy telefon. O, za łokciem Rowana, gdy lekko obróciła głowę znalazła. Obróciła się i uniosła klapkę, a potem lekko przesunęła tam palcami. Na szczęście.
      Mylił się, bo nie znał jej. Była tą samą dziewczyną co to dziecko, które kojarzył sprzed lat. Nadal zbierała kolorowe kamyczki nad rzeką, nadal je rozdawała. Lubiła ludzi obdarowywać, miała im całe mnóstwo rzeczy do ofiarowania: uśmiech, dobre słowo, przytulenie, pomoc, kwiaty z ogródka przy pensjonacie, albo warzywa , kawałek ciasta, kartka pomalowana akwarelą albo breloczek właśnie z kamyczków. Abigail przebywała z światem w takiej dziwnej symbiozie, gdzie dawała wszystko z siebie i tylko niekiedy marzyła o tym, by coś otrzymać. Ich wspólna noc to bym taki moment, że zapragnęła coś sobie wziąć i wzięła sobie Rowana. On był wtedy odpowiedzią na wiele pragnień, na tęsknotę, był przez ułamek chwili odpowiedzią na jej prośby, których nigdy nie wypowiadała na głos.
      - Mogę tu wysiąść? - poprosiła, wskazując parking pod sklepem niedaleko jej domu. Chyba wolała dojść kawałek pieszo. Mogła też wejść do sklepu i udawać, że musi kupić mleko, bo przydałoby jej się teraz włożyć głowę do lodówki.

      Abi

      Usuń
  20. Z radiowozu wysiadła, czując że ramiona ma strasznie ciężkie. Po krótkim cześć rzuconym bez uśmiechu i jednym spojrzeniu w jakieś tego dnia mało pogodne oblicze szeryfa, uciekła do sklepu. To była ucieczka i gdyby ją przycisnął, wszystko by wyśpiewała. Na szczęście nie chciał ciągnąć rozmowy i na całe szczęście pozwolił jej wycofać się, jak potrzebowała. Bo nawet nie chciała, tak jak nie chciała wymazywać tej ich wspólnej nocy. Kupiła potem najzimniejsze mleko, jakie znalazła w lodówce z tyłu sklepu i wracała do domu, chłodzące się butelką, trzymaną przy piersi. Miała wrażenie, że od powrotu wszystko idzie nie tak jak powinno. Brakowało jej stabilności i robiła rzeczy, jakich nie robiła nigdy wcześniej! Pakowała się w tarapaty. Nie poznawała samej siebie.
    Unikanie szeryfa nie było jej priorytetem. Wracając po czterech latach z Atlanty, mierzyła się chyba z jakimś kryzysem młodego wieku. Sądziła, że wskoczy w buty gospodarza pensjonatu z marszu i nagle osiągnie pełnię szczęścia. I owszem, wskoczyła w swoja rolę z pełnym zaangażowaniem, mając mnóstwo pomysłów, jak jeszcze uatrakcyjnić pensjonat, ale jednocześnie czuła, że robi za mało, że czegoś jeszcze brakuje, że sama może dodać coś więcej od siebie. Zaczynała się jednak bać, że nie da rady i że nieważne ile od siebie są, to będzie za mało. Turystów czasami było sporo, niekiedy ich brakowało, ta dynamika była naturalna, ale przejmowała się pustymi pokojami tak bardzo, że zaczynała się denerwować. Pensjonat prowadzili jej rodzice, a założyli dziadkowie s swoimi rodzicami w bardzo młodym wieku, to było ich rodzinne dziecko! Zawsze wiedziała, że je przejmie i nie marzyła o niczym innym, tu siebie widziała. Atlanta otworzyła jej oczy, pokazała szersze perspektywy, inny punkt widzenia, ale też wielkie miasto trochę ją stłamsiło. Tam było za głośno, zbyt niebezpiecznie, wszystko biegło za szybko. A Abi lubiła wiedzieć wszystko, co się dzieje wokół. Skupiona więc na pensjonacie, pomagała mamie uzupełniać zapasy dla kucharza w kuchni, notowała ilość czystych kompletów pościeli, próbując oszacować ile wymienić w tym sezonie, albo leobowala zapamiętać ile usterek maja na chwilę obecną i nosiła za tatą skrzynkę z narzędziami, gdy ten robił obchody wokol budynku. Pracy nie brakowało, a jej nie brakowało ponyslow i chęci, więc z kolejnymi dniami, nie musiała się nawet starać unikać Rowana. Po prostu była tak zajęta, że przebywała w miejscach, których nie trzeba było patrolować, jak recepcja, albo ogródek. Tyle że w głowie cały czas miała jego słowa, a te nieprzyjemnie odbijamy się po jej czaszce. Miała tylko dwadzieścia cztery lata i to za mało, aby spokojnie i na szybko poukładać sobie tak wiele, ile się wydarzyło w ciągu jednej nocy. Bo o ile nie pojawiły się uczucia, oczekiwania, nie obudził się w niej żal i nie była na mężczyznę zła, to było też coś więcej niż seks. Tylko to nie miało nic wspólnego z Rowanem, to wszystko dotyczyło jej i tego, co od siebie odpychała, zasłaniając się wesołą beztroską. On jej tylko pomógł uświadomić sobie, jak bardzo chce i jak bardzo tęskni za tym, by ktoś zawalczył o nią i o jej szczęście tak, jak walczyła ona o wszystkich wokół siebie.
    - Mamo... Mamo, uspokój się, na litość boską nie płacz - odebrała telefon, od razu czując, że stało się coś złego. - Mów do mnie - poprosiła, wychylając się z kolejki przy kasie w tym samym sklepie, pod którym wysadził ją Johnson kilka dni temu, by ocenić, czy warto czekać na skasowanie niewielkich zakupow, czy już musi biec do pensjonatu, gdzie jej rodzice mieszkali. Miała dziś tam dotrzeć na jedenastą, miała mieć luźniejszy dzień, chyba nic z tego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. Jej tato miał prawie sześćdziesiąt lat, czuł się na czterdzieści i był sprawny, zdrowy, nie widać było po nim upływu czasu. Jej mama też się świetnie trzymała, oboje byli całe życie w ruchu i nauczyli Abigail kochać siebie i kochać życie. Taka to już była rodzina. Rzadko kiedy zdarzały im się gorsze dni, a już na pewno nie miewali wypadków, więc gdy Abi usłyszała, że jej tata spadł z drabiny i coś chyba uszkodził w biodrze, zabrzmiało to tak poważnie, że wybłagała, aby ją skasowano poza kolejką i wybiegła z sklepu, po drodze wrzucając do płóciennej przepastnej torby zakupione jajka, śmietanę i kilka owoców. Była bladziutka jak ściana, inaczej niż zwykle, gdy nie patrząc przed siebie, wbiegła na jezdnię. Tata miał zmienić tylko żarówkę w dużej sali za kuchnią do diaska! Tam w wielkim żyrandolu było ich osiem i jedna migała od dwóch dni, a czekał ich wieczorek muzyczny! Jak to się stało, że spadł z drabiny, przecież potrafił wystartować w maratonie dobiec do mety z uśmiechem, nawet nie utykając!
      Jej głowa obróciła się w bok na dźwięk klaksona, gdy policyjny wóz hamował z piaskiem opon tuż przy niej. Nie zostala nawet mocno uderzona, odskakując dalej w bok, ale potknęła się o własne stopy i runęła na jezdnię jak długa. Jękneła głośno, czując jak łokieć się zdziera na betonie i całą nogą szoruje o asfalt przy uderzeniu. Położyła się płasko, tak by auto w razie przejechania jeszcze kawałka, minęło ja między kołami i aż zachłysneła się własną śliną wystraszona. Nic jej nie było, najadła się tylko strachu. I musiała biec do taty! Musiało to wyglądać jednak dramatycznie, bo zakupione śliwki potoczyły się po ulicy a śmietaną rozbiła się rozbryzgując na wszystkie strony. Nawet Abi oberwała, a nie planowała robić sobie nabiałowej maseczki na twarz.

      Kłopoty <3

      Usuń
  21. [Oj tam, od razu ściema i fotomontaż! Penny po prostu ma nowatorskie podejście do tematu, przekora ją trochę prowadzi przez życie, poza tym ona sama żadnych obietnic nie składała, po prostu założyła ładną błyskotkę :D Właśnie w przypadku Pen – z jednej strony jest to na pewno zbroja, a z drugiej to już po prostu nieodzowna część jej charakteru i najgorsze w tym wszystkim jest to, że nie za bardzo odczuwa jakieś wyrzuty sumienia związane ze swoimi przebłyskami wredoty, ale dzięki temu jest też ciekawsza do prowadzenia. Zawsze to nowe wyzwanie. Za to niezmiennie można liczyć na ciebie i twoich panów, że gdzieś tam będą stali na straży porządku, więc od razu człowiek czuje się bezpieczniej :D Przez chwilę nawet myślałam nad Alice Johnson, jednak zależało mi na ojcu z południowym konserwatyzmem i potrzebowałam nieco więcej swobody twórczej ;) Co do okien – niczego nie obiecuję, chociaż na starość upodobała sobie nieco bardziej wyrafinowane zabawy. Prędzej nakłoni jakiegoś nastolatka, żeby dla niej zbił okna niż zrobi to sama także kto wie, może dostarczy po cichu Rowanowi trochę roboty. Dzięki bardzo za cieplutkie przywitanie <3]

    Penelope

    OdpowiedzUsuń
  22. Poczuła, jak szoruje po asfalcie i leżała chwilę, nim auto na pewno nie stanęło. Obróciła się wtedy na plecy i chwilę studiowała dzisiejszy kolor nieba. Było niebieskie, ale nie czyste, być może nadchodziło ochłodzenie? Gdy usłyszała głos Rowana i trzaśnięcie drzwi, ruszyła sie. Stanęła na drżących nogach... Chociaż nie. Nie zdążyła sama się podnieść, bo mocne ręce złapały ją wpół i prawie tak jakby nic nie ważyła, dźwignęły do góry. Wypuściła powietrze, znajdując się nagle w pionie. Oparła odruchowo dłonie o jego tors i widząc, że te odrobinę jej drżą, spojrzała na niego wystraszona. Oczywiście, nie mogła wpaść na nikogo innego! Szeroko otwartymi oczami wpatrywała się przez długie dwie sekundy w jego twarz rejestrując, że znów jest zły. Krzyczał na nią. Zagryzła dolną wargę i spuściła wzrok do jego munduru, na którym od zdartych dłoni pojawiły się czerwone małe plamki. O nie, jeszcze go poplamiła! Odetchnęła tak drżąco, jakby miała zamiar się rozpłakać, bo działo się nagle dużo, szybko, intensywnie i nadal musiała biec dalej i uniosła ręce, aby go nie dotykać i mu nie zostawić plamek na szeryfowej koszuli. Krzyczał i przeklinam, to było straszne! Czuła pieczenie na dłoniach i na ramieniu, najbardziej na łokciu i udzie, cała strona na którą upadła była poobdzierana, obita i nosiła powiększające się czerwone ślady, gdy krew sączyła się na zewnątrz. Pewnie będzie mieć mozaike strupków za chwilę.
    Na moment zbyt wiele myśli zakołatało w jej głowie. Rowan prawie ją rozjechał, bo wbiegła mu pod koła. Jej tata rozbił sobie biodro, albo zwichnął, właściwie nie wiedzieli, musiała się dostać do pensjonatu i poczekać na lekarza, albo ratowników. Była właśnie opieprzana na środku drogi przez szeryfa pod sklepem i pewnie nie obejdzie się bez plotek po miasteczku przez to. Potrząsneła głową, łapiąc się pytania, jakie zadał brunet, bo w pewnej chwili miała w uszach szum. Chryste jaka była oszołomiona i zmęczona!
    - Tato spadł z drabiny, coś mu jest! - wydusiła z prędkością światła i już nie przejmując się zakupami, choć w płóciennej torbie miała też telefon, klucze i portfel z dokumentami, odsunęła od szeryfa. Musiała biec dalej.
    Noga na ktorej wylądowała, lekko się pod nią ugięła i Abi w odruchu złapała Rowana za rękę, by się przytrzymać. Cholera, na prawdę nie było kiedyś tędy jechać?! Słyszała o kłusownikach i o tym, że patroluje teraz częściej obrzeża. Sama zaczęła się obawiać, że ci wstrętni ludzie zaczną się pojawiać gęściej w okolicy i ich pułapki dotkną zwierząt mieszkańców. Już pomijając psy, które często biegały puszczone z smyczy na spacerach, niektórzy dzierżawili tereny do wypasu bydła, czy mieli wybiegi koni przy lasach. To był poważny problem i sądziła, że Rowana szybko nie spotka, skoro jak mówiono, zaangażował się w współpracę z leśniczym nawet. A tu proszę... Pojawił się. Znienacka. Staranował ją nawet bardziej popisowo niż ostatnio, ale tak, lepiej aby trzeciego razu nie było, skoro każdy kolejny miał cięższy kaliber.
    - Jestem cała, ale muszę iść - dodała znowu, znowu szybko i na końcówce wydechu. I mógł być pewien że znów rzuci się biegiem w kierunku pensjonatu, więc oby pozostali mieszkańcy mieli tak sprawne samochody i refleks jak on

    Abi

    OdpowiedzUsuń
  23. [Ah, z górami dokładnie tak jest! Doświadczam tej rozpaczy kilka razy w roku. Ale późniejsze wizyty smakują potem jeszcze lepiej ;)
    Rowana i Kopi los pokiereszował w podobny sposób. Kopi chyba wciąż jest na etapie rozmyślań, czy warto było się z tego jako tako wykaraskać, ale spróbujemy odnaleźć w Mariesville to coś , co jej odebrano.
    Wiele słów z Twojej karty jest mi bliskich w kontekście Kopki, dlatego- jeśli masz chęć- chętnie pomyślałabym nad wspólnym wątkiem. Choćby miała to być degustacja nowopowstałych nalewek (pewnie w ogromnej większości nie tak pysznych jak te babci) i żalenia się na swój los.
    I bardzo mi miło za powitanie, dziękuję! :)]

    Kopi Bear

    OdpowiedzUsuń
  24. [Jeszcze wszystko przed nią! Marlow dopiero się uczy, jak dopuścić do siebie szczęście i że na nie zasługuje, a to wszystko powoli dzieje się właśnie w Mariesville, więc kto wie, może w końcu doczeka swojego happy endu. Czekamy na rozpoczęcie i dziękujemy ślicznie za powitanie! ♡]

    Marlow Hayes

    OdpowiedzUsuń
  25. Stanowisko pracownika administracyjnego w Mariesville Police Departament objęła pięć lat temu. Miesiąc przed ukończeniem ćwierć wieku, poszła na rozmowę rekrutacyjną i to do niej zadzwoniono po trzech dniach, prosząc o pilne przyjście w celu podpisania umowy o pracę. To było jej miejsce. Jako dziecko lubiła bawić się w biuro. Od Harolda i Eleanor dostała zabawkowy stacjonarny telefon, kilka ołówków, długopisów, różowe karteczki samoprzylepne i pieczątki ze zwierzętami. Zasiadała przy niskim stoliczku, przyjmując rodzinę jako petentów i wydawała decyzje dotyczące upieczenia ciasta, obejrzenia meczu w telewizji czy przepustki na późniejszy powrót do domu, mówiąc po kilku godzinach ciągłej zabawy, że jest okropnie zmęczona.
    Dzisiaj wspominała to z rozbawieniem, bawiąc się na poważnie w biuro. Tego dnia przed kwadransem miała skończyć swoją pracę, ale jak zwykle nie śpieszyła się do domu. Niektórzy śmiali się, że przyrosła do fotela. Do tej pory bez problemu wstawała z niego, ale istniała szansa, że kiedyś pociągnie dwudziestoczterogodzinną zmianę, nie żałując tego czasu ani przez chwilę. W pracy i w wolontariacie się spełniała, a odkąd Juliet sięga pamięcią, lubiła pomagać ludziom. Tu była potrzebna i w Mariesville Community Center tak samo. Wiele trzydziestoletnich kobiet w miasteczku miało swoje rodziny; mężów i dzieci, ale Murray nie dążyła do tego, bo tak naprawdę była człowiekiem nieznającym swoich korzeni. Znała przeszłość rodziny adopcyjnej. Mogłaby opowiadać bez przerwy o każdej sprawie dotyczącej rodziców czy przysposobionego rodzeństwa, ale w żyłach Juliet nie płynęła ta sama krew. Według badań DNA nie było między nimi pokrewieństwa. Tak naprawdę na tym świecie była sama. 
    Skupiona nad dokumentami wyjętymi z ledwie domykającego się segregatora, które mogłaby uzupełnić jutro, a nawet i pojutrze, nie usłyszała kroków wchodzącego policjanta. Nagle ktoś zapukał w blat jej biurka i zobaczyła przed sobą czarnowłosego Christophera z piwnymi oczami. Nachylił się ku niej, tak blisko, że bez problemu zobaczyła maleńkie dwa znamiona pod lewym okiem mężczyzny. Puknęła palcem w zablokowany ekran telefonu. Dopiero zaczął służbę i już krążył, jakby polował na ofiarę, będąc dzikim zwierzęciem. 
    Błagalnie w myślach prosiła, żeby oddalił się od niej w trybie pilnym, otrzymując wezwanie, ale zamiast tego, zaraz za Christophem ujrzała wchodzącego do biura Rowana. WYBAWCO.
    — Panie szeryfie, ja też jestem pod wrażeniem. Rozumiem, że jesteś tu prywatnie, ale przypadkiem w mundurze? Wyjdę punktualnie tego samego dnia, w którym ty też zbierzesz się o odpowiedniej porze do domu. 
    Wstała od biurka, schowała dokument przekazany przez Rowana, zamykając skoroszyt, który umieściła następnie na półce i wzięła ze sobą kubek po herbacie, chcąc go umyć w umieszczonym za ścianą pomieszczeniu socjalnym. Nie ma co przeciągać godzin pracy, szczególnie w piątkowe popołudnie, gdy inni policjanci życzyli jej miłego weekendu, sami udając się na zasłużony odpoczynek. 
    — Pani Juliet, wezmę i umyję. Ostatnio było mi tak wstyd, że zmywała pani tych kilkanaście kubków niemających właścicieli. — kobieta z obsługi sprzątającej stanęła na progu i wzięła od niej naczynie, chwaląc przy okazji jej midi spódnicę w panterkę. 
    — Dziękuję pięknie. — posłała uśmiech w kierunku kobiety. — Christopher, może innym razem, mam już plany, wybieram się jutro z Rowanem na Brasstown Bald. - zaprosiła obu mężczyzn do wyjścia, bo biuro musiała zamknąć na klucz. — Na pewno dobrze sprawdziłeś pogodę? Nie chciałabym zmoknąć w nocy, skoro zapowiada się noc pod gołym niebem. 
    I zobaczyła te zmarszczone brwi Christophera, nasłuchującego tego, co Juliet mówiła do szeryfa. Trochę poczuła się tak, jakby wprost powiedziała, że zapowiada się noc nie pod gołym niebem, a pod gołym Johnsonem, a on zamieniając się w ciekawską plotkarę, pobiegnie z nowinami do innych funkcjonariuszy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zawieszając kluczyk w specjalnej skrzyneczce przy portierni, jak zwykle podpisała się w zeszycie raportowym. Gdyby nagle klucz zaginął, była gwarancja tego, że go oddała, a oprócz tego porządek musiał panować wszędzie, także w wydawaniu i zdawaniu kluczy.
      — To może w przyszły weekend wyjdziemy? Zaczęlibyśmy od lemoniady jabłkowej u Junko. 
      — Do przyszłego weekendu jeszcze tydzień, wiele może się zmienić. Spokojnej służby, Chris. Rowan, a ty wychodzisz czy zostajesz? Przydałoby się odpocząć przed wypadem w góry, jeśli nie chcesz mnie gonić. Dam ci taki wycisk, że w poniedziałek będziesz jęczeć z powodu zakwasów. 
      Poklepała Johnsona po ramieniu i byle tylko nie nawiązywać kolejnego kontaktu wzrokowego z Christopherem, zaczęła szukać dosłownie niczego w torbie. 

      JULIET MURRAY

      Usuń
  26. Na prawdę nic jej nie było, na litość boską! Czuła pieczenie, bo upadła i zdarła trochę skóry na betonie, ale bardziej wystraszyła się tego, że Rowan się zdenerwował i podniósł na nią głos! Czy on w ogóle wiedział, zdawał sobie sprawę z tego, jaki jest groźny i jak poważnie wygląda w pełnym umundurowaniu? Nie uderzyła się w głowę, a była roztrzęsiona bardziej nowinami od mamy, niż tym, że prawie ją rozjechał i przerobił na placek swoim zderzakiem! On na prawdę ... Oh, brak słów!
    Oczywiście, że podwózka jest lepsza niż bieg do pensjonatu, nawet jeśli odległość nie jest równa długości maratonu i Abigail wcale się nie kłóciła, kiedy szeryf pociągnął ją do auta. Kiwnęła nawet głową na znak przyznania mu racji. Nie kierowała się jednak tym, że boli ją noga, a łokieć piecze niemiłosiernie, a ciągle myślała o tacie! Była tam jej mama, ale nadal nie wiedziała, jak ten upadek się skończył i szalała z niepokoju, zresztą jej mama przez telefon sama brzmiała na zmartwioną. Wsiadając do samochodu, skrzywiła się przy zgięciu kolana. Może jednak rąbneła mocniej, niż jej się wydawało? Tym razem zapieła pasy od razu, grzecznie słuchając polecenia Rowana. Nie lubiła, gdy ktoś jej coś kazał, ale z spełnianiem próśb nie miała problemu. W tej sytuacji jednak, gdyby tylko Rowan jeszcze raz podniósł głos, a widziała na szczęście, że odetchnął głęboko i próbował przywołać swój wieczny spokój; chyba by zrobiła wszystko, co by jej kazał, ale jeszcze się rozpłakała przy tym głośno. Była roztrzęsiona. Dwa razy znalazła się w policyjnym radiowozie w ciągu tygodnia, czy to zapowiedź, że niedługo wpadnie w kłopoty?
    - Nie wiem.... Mama była zdenerwowana i wystraszona, niewiele powiedziała - wyjaśniła drżąco, patrząc na drogę tak, jakby miała przyciągnąć spojrzeniem pensjonat bliżej i sprawić, że właśnie w tej chwili zahamują przed zadbanym ogródkiem i następnie pobiegną wyłożoną kamiennymi płytami ścieżką do drzwi.
    Poruszyła palcami i spojrzała na dłonie. Były czerwone, podbiegłe krwią, w kilku miejscach po zdarciu naskórka pojawiły się kropelki jasnej czerwieni a na udach tam gdzie oparła na chwilę ręce, miała już rozmazane ślady. Skrzywiła się, bo to wszystko to jakieś wariactwo i spojrzała na Rowana, a widok tego walkie-talkie na jego ramieniu uświadomił jej, że tam na ulicy zostały wszystkie jej rzeczy.
    - Mój telefon, klucze i portfel zostały pod sklepem! - jękneła przeciągle i obróciła się, by spojrzeć na przejechaną ulice do tyłu, wychylając się między siedzeniami. - Boże, mam tam wszystkie dokumenty!
    Całe szczęście w Mariesville nie było wielu złodziei, a raczej jak ktoś widział całe zajście, to pewnie odniesie rzeczy do sklepu, albo podrzuci do pensjonatu. Ale bez telefonu teraz to jak bez ręki! No i dokumenty... Wyraźnie zmartwiona i to kolejną rzeczą, sapneła , wbijając się w fotel. Zmarszczyła zaraz brwi, bo ten gwałtowny ruch sprawił, że zabolała ją nieco głowa, ale nie miała chwili, by się nad tym zastanawiać. Rowan już podjeżdżał pod pensjonat i zatrzymał się przy podjeździe. Abigail wysiadła, bez wahania ruszając do drzwi. Starła tylko z włosów resztkę śmietany, bo kilka kosmyków przykleiło jej się do policzka i obejrzała za szeryfem, by sprawdzić, czy faktycznie za nią idzie. jego spokój byłby teraz nieoceniony.
    - Mamo, jestem?! - zawołała, od razu kierując się do sali w której urządzali kolacje, ostatnio chciała urządzić wieczorek muzyczny, albo kiermasz ciast i jękneła, widząc tatę siedzącego na wózku inwalidzkim, a z nim dwóch ratowników. Boże, jej tata to był chłop pełen sił i chęci do życia, był bardziej obrotny niż faceci w wieku Abi albo Rowana i widzieć go z jakąkolwiek słabością to było jakby czas uderzył w nich dwukrotnie, w jej tatę i Abi.
    - Skarbie to nic - zapewnił mężczyzna, posyłając jej pogodny uśmiech. Widziała po oczach taty, że go boli.
    Rozejrzała się za mamą i przysunęła do Rowana, tak instynktownie szukając oparcia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pani Wilson szukała dokumentów męża, bo choć nie chorował, czasami brał leki na prostatę i uznała, że musi to pokazać ratownikom. Posłała córce uśmiech i powitała jeszcze cieplejszym i szerszym szeryfa.
      - Abi, słonko, niepotrzebnie tu sprowadziłaś Rowana. W kuchni jest ciasto, chociaż go poczęstuj może - powiedziała, wyraźnie uspokojona przez ratowników, którzy chcieli zabrać starszego pana na prześwietlenie. - Dzień dobry, Rowan, nic wielkiego się nie stało - odezwała się ciepło do bruneta, skupiona jednak na przeglądaniu teczki. Brzmiała dużo lepiej, niż przez telefon! Ostatecznie skończyło się chyba na stłuczeniu.
      Abi stała totalnie zbita z tropu. Zacisnęła mocno dłonie i syknęła, gdy zaskakująco zabolały. Patrzyła na tatę tak zatroskana, aż zmarszczyła brwi i na jej czole pojawiła się zdradziecka bruzda.



      Usuń
  27. Wypowiedź Rowana brzmiąca — jeśli ty będziesz jęczeć, to gwarantuję, że na pewno nie z powodu zakwasów zebrała liczne grono słuchaczy. Akurat tamtędy przechodziło kilka osób: dwóch policjantów w pełnym umundurowaniu, jeden zbierający się do domu, pani sprzątająca, która zdążyła umyć kubek po Juliet i pan koordynujący pracą portierni. Wszyscy zastygli na moment, obserwując to Rowana, to Juliet i chyba każde z nich dopisało do tej wypowiedzi jednoznaczną wizję, bo spojrzeli się tak, jakby przyłapali tych dwoje na gorącym uczynku i to jeszcze czynionym w miejscu pracy. 
    Poczuła się rozebrana z prywatności. Jeden z policjantów zagwizdał i szybko przeszedł do służbowych obowiązków, kierując się w stronę pokoju przesłuchań. Dlaczego oprócz Murray i Johnsona nie mógł stać tam tylko Christopher? Co jeśli tamte osoby dodadzą sobie dwa do dwóch, otrzymując wynik cztery, ale żądni wiedzy, co łączy ją z Rowanem, sami stworzą własną wizję, puszczając ją w policyjny świat? Nie chciała, żeby o niej plotkowano. Od pięciu lat wywiązywała się tu z obowiązków pracownika administracyjnego i tak miało pozostać najlepiej aż do emerytury. 
    — Wspaniały mężczyzna. Jak szeryf coś powie, to nie ma zmiłuj. — odezwała się kobieta, czyszcząca dokładnie poręcze i rzuciła krótki uśmiech w stronę Juliet. — Chciałam życzyć pani cudownego weekendu, ale jak słyszałam, bez moich życzeń, już taki będzie. 
    Speszona Murray pokiwała jedynie głową i szybko zbiegła w dół do drzwi, a kiedy je pchnęła i poczuła podmuch chłodnego powietrza, mogła oddalić się stamtąd bez wyrzutów sumienia. Zrobiła wszystko na czas. Uporządkowała dokumenty. Uzupełniła tabele i raporty administracyjne. Wpisała odpowiednie informacje w system na komputerze. Nawet zeszła do archiwum i przejrzała zakurzony karton, żeby tylko znaleźć jeden świstek papieru, bez którego dzisiejsza praca nie ruszyłaby z kopyta do przodu. Tylko wciąż w jej głowę wkręcała się jedna paskudna rzecz. To, że w poniedziałek wszyscy będą wodzić za nią wzrokiem. Obserwować zachowanie Juliet i wyczekiwać na to, jaki po weekendzie będzie szeryf. Gdyby była płochliwą kobietą, wzięłaby chorobowe do końca świata, nie pojawiając się więcej na komisariacie, ale to nie z nią te numery. Stawi czoła problemom. W końcu to inni będą tworzyć plotki, a nie ona. 
    Następnego dnia zaraz po wschodzie słońca, które wstało o piątej pięćdziesiąt dziewięć, wyruszyła znajomą drogą w stronę miejsca pracy, ale samochodem, podwieziona przed samo wejście przez brata. On miał sprawy do załatwienia poza Mariesville, a Juliet wyjazd na głowie. Nie wiedziała, jak potoczy się cały dzień, ale ona i pewnie już wszyscy pracujący obojętnie na jakim stanowisku na komisariacie, wiedzieli, że noc kobiety i Rowana zapowiadała się pod gołym niebem. Założywszy plecak na ramiona, prezentując się całkowicie na sportowo, na dodatek w ciemnogranatowej, męskiej, należącej do szeryfa czapce z daszkiem, uśmiechnęła się promiennie na widok trzydziestosześciolatka. Oboje kochali góry. Całą tą błogość. Wolność, jakiej doświadczają codziennie ptaki. Doceniali dźwięki natury; różne odgłosy: szeleszczące liście, szumiący wodospad, osuwające się kamyki spod butów, sapanie zmęczonych ludzi czy też te serdeczne powitania wypowiedziane przez obcych turystów, które były przejawem kultury. Nieco oślepiona słońcem żałowała, że okulary przeciwsłoneczne włożyła do plecaka, ale za to czekolady i kawy w termosie nie ukryła ani w większej, ani mniejszej przegrodzie. Słodkość trzymała w prawej dłoni, a gorący, aromatyczny napój w lewej, wręczając je szybko w dłonie Rowana. 
    — Twoja ulubiona czekolada i kawa zrobiona tak, jak lubisz. Nie dziękuj. Po prostu jeszcze jestem miła, ale przy zdobywaniu szczytów, będę się śmiać, jeśli zostaniesz daleko z tyłu za mną. — stuknęła swoim termosem, wyciągniętym z siatkowej kieszonki plecaka, o jego termos. — Za twoje jęki, Rowan. 

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przez otwarte okna i lekko uchylone drzwi, przy których papierosy paliło czterech policjantów, na pewno do środka wpłynęło każde słowo ze zdań wypowiedzianych przez kobietę. Nie żałowała tego. Przed snem nawet śmiała się z niecodziennej sytuacji. Lubiła Mariesville, ale z chęcią zamieniłaby tą małą miejscowość na wielkie miasto. Byłaby bardziej anonimowa niż teraz, jednak czy bawiłaby się na tyle dobrze? Wątpiła w to, dlatego popijając pierwszy łyk kawy, ocierała się ręką o rękę Johnsona. Przez tę bliskość mogła stworzyć kolejną podstawę do plotek i mimo większego zainteresowania swoją osobą, była ciekawa, do jakiej rangi urośnie niewinna zabawa.

      JULIET MURRAY

      Usuń
  28. Naprawdę potrzebował kawy. Wiedział, że to, razem z papierosami, czyniło go totalnym hipokrytą, co zrozumiał tym mocniej, gdy wyłapał delikatnie zaskoczone spojrzenie Rowana w odpowiedzi na poczęstunek papierosem. Prawie się zreflektował. Prawie znów schował paczkę do kieszeni i znów, bo już trzeci raz w tym tygodniu, obiecał sobie, że kupi cały pakiet kuracji pomagających w rzuceniu tego okropnego nałogu. Ale hej, jeszcze nie dzisiaj, jednak nie. Dzisiaj otworzył okno, starając się wydmuchiwać dym poza wnętrze auta, aby nie drażnić swojego kierowcy, który i tak uprzejmie zgodził się dzielić z nim przygotowany przez organizację pojazd. Taki, który uwidaczniał braki w finansowaniu istotnych inicjatyw społecznych, bo Damien dawno nie widział samochodu, w którym okna trzeba było otwierać na wpół urwaną korbką, a radio miało wyznaczone dwa miejsca na kasety. Akurat tę część uznał za całkiem retro, żałując, że nie wziął ze sobą niczego do słuchania. Znalezienie radia, które pokryta pomarańczową rdzą antena odbierała bez zakłóceń, zajęło mu pół drogi w drugą stronę, prawdopodobnie również wystawiając cierpliwość Rowana na próbę. Naprawdę go polubił. Istniała duża szansa, że każda inna osoba na jego miejscu kazałaby mu wysiąść w polu. Ostatecznie nawet ta jedna, jedyna stacja, oczywiście grająca muzykę country, odmówiła posłuszeństwa. Podobnie jak samochód w ogóle.
    — Okej… No, gdy moi bracia pomagali ojcu z takimi rzeczami, to ja siedziałem w pokoju z ukulele — przyznał, na początku kompletnie niezrażony sytuacją. — Ale może to nic złego? Zabrakło… płynu do wycieraczek, czy coś w ten deseń.
    Podejrzewał, że to raczej nie o to chodziło, ale wciąż zamierzał zajrzeć pod maskę. Otwarta wypuściła z wnętrza kłąb czarnego dymu, ale silnik nie wyglądał, jakby miał zamiar się zaraz zapalić i wybuchnąć. Prawdopodobnie. Damien nawet nie starał się sprawić wrażenia, że wie na co patrzy. Był jednak na tyle domyślny, aby wierzyć, że równie poobijane, poklejone szarą taśmą i wyraźnie złożone z części czterech różnych szrotów wnętrze nie mogło wróżyć szybkiej i prostej naprawy.
    — Teraz się zastanawiam, z jakiego powodu nie wzięliśmy radiowozu albo mojego samochodu.
    Abuela zawsze mówiła, że gdyby człowiek wiedział, że się przewróci, to by wcześniej usiadł. Damien zdecydowanie zbyt rzadko odnosił swoje decyzje do tego powiedzenia, teraz znów przypominając sobie o jego istnieniu, choć mogąc jedynie westchnąć ciężko. Rozejrzał się dookoła, jakby spodziewając, że wśród pól kukurydzy oraz bawełny dostrzeże jakieś gospodarstwo, do którego mogliby się udać i poprosić o pomoc rolnika potrafiącego zrobić wszystko, nawet coś z niczego. Pustka. Pustka tak dobijająca, że gdy na chwilę przestali mówić, to Damien zorientował się, że dawno nie słyszał aż takiej… ciszy. Nawet cykady, zwykle irytujące swoją obecnością o tej porze roku, w jednej zmowie zamilkły, aby dodać sytuacji klimatu niepewności.
    — No nic, trzeba zadzwonić po pomoc — mruknął Damien, usiłując zbyć wrażenie, że zaraz zostaną zamordowani przez szaleńca obserwującego ich spomiędzy wysokich, gotowych do zebrania plonów. Uspokojeniu nie pomógł fakt, że telefon wskazywał na kompletny brak zasięgu, nawet uniesiony ku górze i potrząśnięty kilka razy, zupełnie jakby miało to cokolwiek dać i wyłapać sieć anten Starlinka akurat przelatujących nad ich głowami. Nic z tego. — U ciebie to samo? A myślałem, że nasze kochane miasteczko to kompletne zadupie.
    Westchnął, ponownie wciskając urządzenie do kieszeni. Obawiał się, że wyczerpali wszystkie możliwości związane z pozostaniem na miejscu. Miał przy tym nadzieję, że Rowan posiadał lepszą orientację w terenie niż on. Nie miał pojęcia, jak wiele mil dzieliło ich od stacji benzynowej, której widok również kojarzył, a która równie dobrze, zgodnie z prawem Murphy’ego, mogła wcale nie funkcjonować. O tym wolał teraz jednak nie myśleć, pozostawiając to jedno potencjalne zmartwienie jako ewentualność na później.

    Damien

    OdpowiedzUsuń
  29. Oczywiście gdyby jej tok myślenia zderzył się z Rowana, on złapałby się za głowę nad jej naiwnością, a ona prawdopodobnie próbowała go przekonać, że ludzie nie są wcale tacy źli. Siedziała w Atlancie cztery lata, co prawda jej studia to nie służba w SWAT, ale uważała, że ludzie za mało w siebie wierzą, a w innych tym bardziej. Nie umieli się poznać, nie byli cierpliwi i nie zwracali na siebie uwagi, nie słuchali i nie rozumieli. Ale nie tu, bo w Mariesville przebywali dobrzy i uczynni ludzie, a i nigdy nic złego jej się nie przydarzyło z strony żadnego turysty. Kiedy szeryf sięgnął po sprzęt i wydał polecenie, aby zebrać i odwieźć jej rzeczy, posłała mu ciepły uśmiech z wdzięcznością.
    - To było miłe - przyznała, dodając krótkie dziękuję, a potem wystrzeliła jak z procy do budynku.
    Stała nadal na środku sali nieruchomo i patrzyła to na ojca, to na matkę. Leciała tu na złamanie karku, wcisnęła się pod radiowóz i doznała obrażeń, bo mama na prawdę ją wystraszyła, nie mówiąc wiele, a brzmiąc na wystraszoną i ten strach udzielił się też rudej. Ale może to nie było do końca tak, może to Abi w obawie, że tacie stało się coś więcej i że mama nie chce jej martwić, wyobraziła sobie i dopowiedziała nie wiadomo co...? Miała tendencję do przesady i gdy kogoś kochała, troszczyła się podwójnie. Teraz czuła się głupio, bo rozzłościła jeszcze szeryfa i narobić mogła problemów, gdyby faktycznie nie wyhamował w czas. Ale widok taty na wózku... Uderzyło w nią to. Zupełnie jakby wcześniej nie wiedziała, ile ten człowiek ma lat. Była jedynaczką, może na szczęście nie rozpieszczoną nieznośnie, ale jej tata był jej bohaterem. A zresztą dbał o pensjonat praktycznie od wieków i był również bohaterem tego miejsca.
    Nie pomyślała o tym, że sama wygląda gorzej i zaraz ratownicy zwrócą uwagę na krew. I śmietanę w jej włosach i na bluzce, o której praktycznie zapomniała. W sensie zapomniała o śmietanie, a nie o tym że ma bluzkę! Tata wyglądał słabo, ale nie krzywił twarzy. Ale mama która spuszcza wzrok... Na pewno płakała. Abi ścisnęło się serce i opadły jej ramiona. Cholera, powinna tu jednak przyjechać z rana i pomagać im we wszystkim, jak obiecywała!
    - Podwiózł mnie - wyjaśniła w swojej obronie, bo nikt nikogo na siłę tu nie ciągnął. - Zajmę się wszystkim, poczęstuje Rowana herbatą, żeby się ciastem nie udławił, jedźcie we dwoje - powiedziała szybko, dostrzegając, że mama na chwilę przestała przeglądać dokumenty i dłoń jej zadrżała. Boże... Ale była dzielna! Za to Abi ani trochę i czuła, że nadal bardzo się boi i już nie tylko o tatę.
    Gdy Rowan nachylił się i poczuła jego ciepły oddech, drgnęła. Obróciła głowę i niebieskości przeplatane szarością jak nadciągające burzowe chmury w lipcowe południe spotkały się z brązem, głębokim i mocnym jak kakao. Pomyślała o czekoladzie i zsunęła spojrzenie do ust mężczyzny. On nie smakował jak czekolada. Smakował lepiej.
    - Zadzwoń do mnie, jak tylko się czegoś dowiesz , mamo - poprosiła jeszcze , gdy ratownicy skierowali się z jej tatą do wyjścia. Cofnęła się wtedy dwa kroki, niby robiąc im przejazd, ale niejako chowając się za brunetem. Pani Wilson zaczęła zgarniać z powrotem rozsypane kartki do teczki.
    Musiała się z nim zgodzić, na pewno nie chciała nikogo bardziej martwić, ani się tłumaczyć z tego, co zaszło. Przecież jej mama dostałaby zawału i kazała natychmiast jechać do przychodni wszystko przebadać, dlatego chwyciła Rowana za nadgarstek, obejmując szczupłymi białymi palcami przegub przy zegarku i wycofała się, nim starsza kobieta spojrzałaby na nich z większą uwagą.
    - Chodź ze mną - poprosiła, uznając, że potrzebna będzie jego pomoc. Może by nie była, bo nie miała zdartych pleców i raczej wszędzie dosięgnie, ale chyba potrzebowała jego towarzystwa. Póki się nie spieszył i mógł jej poświęcić czas, nim ktoś go wezwie przez walkie-talkie. Poprowadziła szeryfa do holu przy wejściu i schodami na górę. Na recepcji siedziała miła kobieta, która rzuciła im zdumione spojrzenie, ale bez słowa skupiła się na monitorze, kontrolując rezerwacje przez oficjalne strony internetowe.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W chwili obecnej mieli połowę pokoi zabookowanych, jeden na kilka tygodni, reszta do końca weekendu. Na pierwszym piętrze niemal wszystkie zajęte, na drugim większość pusta. Nie chciała iść do tej części za kuchnią, którą jej rodzice urządzili dla siebie. Gdzieś w połowie schodów puściła rękę Rowana, aby idąc przytrzymać się balustrady, gdy poczuła mały zawrót głowy. Od emocji, nic jej przecież nie było.
      - Tu będziemy sami -wyjaśniła, idąc wyżej.
      Zgarnęła z piętra apteczkę zawieszoną w widocznym miejscu na ścianie i skierowała się do ostatniego pokoju obok schodków na poddasze. Miała przy kluczach brelok z chipem odblokowującym wszystkie zamki, więc bez problemu po przyłożeniu do elektronicznego zamka, mogliby wejść do środka. Ale nie miała kluczy. Na szczęście z tyłu obrazka zawieszonego na ścianie obok apteczki wetknęli jedną uniwersalną kartę i ta zadziałała od razu. Musieli mieć takie rozwiązania, w razie gdyby działo się coś niepokojącego w pokojach i konieczne było wejście do środka w trybie natychmiastowym.
      Poszła prosto do łazienki, przechodząc przez pokój z dwuosobowym małżeńskim łóżkiem, szafą dwudrzwiową i niską szeroką komodą , na której stał dzbanek elektryczny i zestaw dwóch filiżanek oraz wysokich szklanek. Postawiła apteczkę na opuszczonej desce toalety i spojrzała w lustro nad umywalką. Obok był prysznic i drewniany regał z czystymi ręcznikami.
      - O Boże... - rzuciła zaskoczona tym, jak okropnie wygląda! Jakby Rowan jednak potrącił ją całkiem na serio autem!


      Dzielna pacjentka

      Usuń
  30. Oczywiście powinna zwrócić się na dole do Rowana i uśmiechnąć najbardziej czarująco jak potrafiła z słowami czy miałbyś ochotę zostać na ciasto i herbatę?, zamiast wspominać o udławieniu. Ale tak na prawdę wcale go nie zaprosiła, a założyła, że zostanie i chciała uspokoić mamę. Gdyby się nad tym zastanowiła, aż dziwne, że ustąpił i za nią poszedł, ale najwidoczniej na prawdę znał się na ludziach i widział, że ruda potrzebuje towarzystwa. Była za to sama bardzo niespokojna i zatroskana o oboje rodziców. Czy gdyby dotarła do pensjonatu wcześniej, dzisiejsze wypadki nie miałyby miejsca? Jej tato miałby pomocnika, który przytrzyma drabinę i by nie spadł , a Rowan by się nie wkurzał i nie testował sprawności hamulców w radiowozie. I ona by się nie obiła i teraz nie bała, martwiąc o rodziców tak, jakby wylądowali oboje na sali operacyjnej pod skalpelem.
    Poprowadziła go na sam koniec wyższego piętra w pensjonacie, bo nie chciała natknąć się na żadnego z gości, czy tym bardziej pracownika. Lepiej aby ich mały wypadek pozostał na razie w sekrecie, chociaż zapewne już jutro do państwa Wilson dotrą wszystkie informacje od naocznych świadków, albo tych, którzy usłyszeli o wszystkim gdzieś po drodze wymiany poczty pantoflowej. W tak maleńkiej mieścinie nic się nie ukryje, jednak Abigail zależało, by przy konfrontacji mogła już pewnie oznajmić, że ran nie odniosła a lekkie otarcia zostały odkażone i jeśli tego wymagany, zabezpieczone opatrunkiem. Jej mama i tak się zmartwi, a tata zdenerwuje, więc na prawdę potrzebowała solidnie się przygotować do ich uspokojenia.
    W pierwszej kolejności umyła ręce, a potem sięgnęła do włosów, aby mokrymi dłońmi ściągnąć zaschniętą już częściowo śmietanę z kosmyków, przesuwając po nich palcami. Ohydne uczucie taka maź, aż zmarszczyła nos, oczyszczając większość z pasm nad uchem. Opłukała znów dłonie, nim sięgnęła do apteczki. Spojrzała na zawartość i jeszcze raz w lustro. Łokieć wyglądał najgorzej, potem udo.
    Dłonie trochę jej drżały, była to kwestia zdenerwowania. Przejęta zaczęła oczyszczać rękę z zaschniętej krwi i brudu drogi. Potrzebowała wiedzieć, gdzie tak właściwie poszorowała ostrzej i zdarła skórę i miała nadzieję, że więcej tej krwi wyleciało i już zaschło, więc rana nie jest tak poważna. Skrzywiła się, gdy zaczęło piec mocniej. Abigail często zdzierała kolana, łokcie i co się dało za dzieciaka, na szczęście nigdy nie rozwaliła się na tyle mocno, by jej później nie posklejano i połatano w całość. Spojrzała w odbicie na Rowana, gdy powiedział o occie.
    - Cholera, przepraszam! - opuściła ręce, opierając je o umywalkę, gdy znów dostrzegła plamki z własnej krwi na mundurowej koszuli. Jezu, była beznadziejna! - Mam ocet w kuchni, zdejmij koszulę, wyczyszczę to - zaproponowała, a najchętniej to pomogłaby mu porozpinać wszystkie guziki szybciutko, żeby naprawić to co zniszczyła, tyle że w tej samej chwili Rowan przejął od niej gazik i zaczął dezynfekcję, łapiąc jej ramie. Spięła ramiona i syknęła. I zamilkła w końcu!
    Abi czasami powinna się zamknąć. Wiedziała o tym i absolutnie tego nie lubiła. Zwykle była pełna życia, energii i ciągle w ruchu. Dużo mówiła, a gdy zaczynała się stresować, lub przytłaczały ją emocje, oh rety... Wtedy zaczynała dziambolić bez opamiętania jak idiotka. Łapała się wielu rzeczy na raz, zwykle z pozytywnym skutkiem i mimo pozornego roztrzepana, miała wysoką podzielność uwagi. Typowy dorosły z adhd.
    - Dziękuję - powiedziała, próbując nie uciekać ręką od gazika, gdy mocniej zapiekło i odwróciła się do Rowana, unosząc rękę tak, by calutki łokieć ładnie mu odsłonić. - Najadłam się strachu, nawet nie widziałam auta - przyznała z skruchą, opierając się tyłkiem o kant umywalki. Czuła że serce cały czas jej wali, może brunet też to słyszał, bo tłukło jak młot. - I przepraszam, nie chciałam cię rozzłościć - dodała, unosząc drugą nie potłuczoną rękę, by złapać palcami materiał koszuli na jego piersi i lekko naciągnąć od skóry. Musiała ocenić jak mocno go poplamiła, na szczęście były to drobne powierzchowne plamki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. Spojrzała na wnętrze swojej dłoni podbiegłe krwią. Syknęła, czując jak Rowan dociera do samego serca rany i zawiesiła głowę, zaciskając powieki. Boże, przecież ona się kiedyś zabije!
      - Zostaniesz na ciasto? Wyczyszczę twoją koszulę - zaproponowała, zerkając na niego i to już było ładne, uprzejme zaproszenia. Jakkolwiek była nieposkromiona, to nie można było powiedzieć, że mama jej nie wychowała.

      Abi

      Usuń
  31. Stoicyzm, kontrola niemalże absolutna nad emocjami, mimiką i odruchami tworzyła z niego czasami mniej ludzkiego człowieka. Przynajmniej ona tak go widziała, gdy był zbyt formalny. Może znał się na ludziach doskonale, ale sam był trudny do poznania i odczytania. Był jak skała trwały, solidny i twardy, ale też niewzruszony, kontrast do człowieka wulkan (jak ładnie to określenie na nią pasowało!). Jej faktycznie było wszędzie pełno, codziennie biegała po pensjonacie, później po miasteczku, a na koniec dnia nad rzeką, albo przy sadach lub polach, mając tyle energii, że ją rozsadzało. I zawsze było wtedy głośno, wyraziście, nie sposób jej było przeoczyć, choć nikomu się specjalnie nie narzucała. Nietrudno było zauważyć, że Rowan był jej absolutnym przeciwieństwem w większości cech, bo był przede wszystkim dyskretnym obserwatorem. Panował nad sobą niemal tak, jakby się tego wyuczył do perfekcji, a choć był serdeczny, pomocny i troskliwy, interesował się ludźmi i tym, co wokół, to nigdy nie widziała, by porwała go spontaniczność. Może gdy był w jej wieku się wyszalał? Tego akurat nie mogła wiedzieć, była dzieciakiem, a on przebywał już poza miasteczkiem. Abigail za to niekiedy nad tą swoją spontanicznością i wybuchami nie panowała, nieważne czy była to radość, ekscytacja, czy po prostu ożywienie wynikające z nowego pomysłu kiełkującego w głowie. Oh i ten spokój... Nic nie można było z niego wyczytać, ona to otwarta księga, nawet obdarta z okładki, a pan szeryf... Składał się najprawdopodobniej z kilku tomów, skomplikowanych jak instrukcja obsługi jakiejś wyjątkowo skomplikowanej maszyny, może robota bo to pasowałoby chwilami do Johnsona; i rozesłanych po świecie, a do każdego pasował inny klucz, na dodatek się chyba pogubiły! Na taki szereg skojarzeń sapnęła, marszcząc brwi w momencie, gdy brunet potarł mocniej gazikiem i zapiekła ją skóra. Co ona miała w głowie, na litość boską? Faktem jest, że czasami martwiła się o Rowana, bo wydawał się żyć pracą. Więc musiała się zastanowić, gdzie znajdował radość, szczęście z takiego zwykłego, poza pracowego życia? Przecież nikt nie żyje tylko tym, co robi zarobkowo, a on nie był tylko szeryfem. Był synem, bratem, kolegą, sąsiadem, człowiekiem, który nie odmówi pomocy, do którego zawsze można się zwrócić i który sam wesprze, widząc potrzebę. A przy okazji był trudny do obycia, bo sam wydawał się samowystarczalny. Jak miała do niego dotrzeć? Był dla niej szczególnie ciężkim wyzwaniem, ponieważ Abi chciała obdarzyć swoim ciepłem każdego, a Rowan jej to uniemożliwiał. Tak jak teraz. Pomagał jej, nie zostawił samej, trafnie odczytując roztargnienie, oszołomienie i strach, ale zbył propozycję wyprania koszuli, wywinął się od ciasta i w ogóle uciął wszystko, co od niej wyszło. Zadziwiające, że pozwolił się pocałować i w ogóle został na noc. Może tylko alkohol go zmiekczał i pozwalał się zbliżyć? Przy tej myśli, zamknęła oczy, próbując się uspokoić. Jeszcze chwila, a rozzłości się na samą siebie! Była okropna. Zdenerwowana i roztrzęsiona kierowała myśli nie tam, gdzie powinna, a emocje znajdowały ujście w błędnym kole samo napędzania. I najgorsze z tego było to, że i sama siebie rozumiała i to co się w niej dzieje, a jednocześnie to wszystko to nie było wymyślanie wniosków, z którymi się nie zgadza. Boże miała teraz jakieś siano pod czaszką!
    Spojrzała na mężczyznę z góry, milknąc, gdy się odciął od każdej jej propozycji, przypominając, że nie jest tu dla przyjemności. Poczuła się ustawiona do pionu, jak upomnienie dziecko. Nie była dzieckiem. Zrobiło jej się głupio i przykro. Jakby jej nie znał, jakby była kimś obcym.
    - Ał - syknęła cicho, opierając dłoń na jego ramieniu, gdy zajął się nogą. Ale to syknięcie pasowało też do poruszonego serca, bo Abi brała do siebie bardzo personalnie, gdy ktoś odmawiał jej pomocy, albo poczęstunku. Teraz była w emocjach, było więc to spotęgowane nerwami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. Patrzyła na niego, odnajdując coś miłego i uroczego w tym skupieniu, jakie malowało się na jego twarzy. Był poważny, ale wcale nie szorstki. Nie musiał już się angażować i pomagać jej przy nodze, a jednak nie wyszedł. Było przyjemnie, gdy ktoś okazywał troskę i Abi zwykle stojąca po tej drugiej stronie, odetchnęła głębiej. Jakie dziwne uczucie... Uniosła dłoń z jego ramienia, po czym dotknęła lekko, na prawdę leciutko policzka szeryfa. Zacisnęła palce drugiej ręki na krawędzi umywalki za plecami, gdy przed oczami stanął jej obrazek, gdy do tego policzka dociskała własny, bezwstydnie jęcząc z rozkoszy.
      - Paproszek ci osiadł - mruknęła szybko, zabierając rękę zmieszana. Zmyślone usprawiedliwienie, nie umiała kłamać. Ale siebie oszukiwała wzorowo, co ją samą zaczynało niekiedy dręczyć.
      Przechyliła się na bok, żeby sięgnąć po plaster, gdy o niego poprosił i poczuła jak nieuszkodzona noga trochę jej drży, stała na tej drugiej przez większość czasu jak tu weszli. Podała mu dwa kawałki w różnych rozmiarach, nie wiedząc, który zechce wykorzystać. A poza mętlikiem w głowie, poczuła też, że wreszcie z każdą sekundą jest coraz bardziej rozluźniona i troszkę mniej oszołomiona. Serce nadal mocno jej biło i pewnie jak mama zadzwoni z kliniki, znów zacznie się przejmować i zatroskana oszaleje tu na miejscu, ale na ten moment, czuła się już lepiej.
      Pochyliła się, aby spojrzeć jak Rowan się nią pięknie zajął i uśmiechnęła.
      - Wow, wzorowo - przyznała. - Dziękuję ci bardzo. Nie marzyłeś o karierze w medycynie może? - dopytała, zgadując, że pewnie byłby ulubionym lekarzem, gdziekolwiek by wylądował.
      Zgarnęła papierki po plastrach i je wrzuciła do kosza, a patrząc już tylko na niego, nie swoje obtarcia i uszkodzenia, wyprostowała się i odsunęła, aby mógł umyć dłonie. Sama pochyliła się do apteczki, by ją z powrotem zapiąć. Zasługiwał na potężny kawałek ciasta, co najmniej! I w tym momencie już wiedziała, że wieczorem mu go zaniesie, choćby miała zostawić mu pod drzwiami, jeśli go nie zastanie.
      - Dziękuję i przepraszam - powtórzyła, gdy wychodzili z powrotem. - Proszę, nie mów, że nie szkodzi, albo że nie ma za co. Mogłam poplamić ci zderzak - spojrzała na niego z uśmiechem, ale wciąż była zmartwiona. Teraz może już nie tatą, a czymś nowym.
      Nie chciała go dłużej zatrzymywać, więc gdy odwiesiła apteczkę na korytarzu, poszła z Rowanem, by odprowadzić go do samochodu.


      Abi

      Usuń
  32. [Ależ oczywiście, że mam ochotę! Na wątek z Rowanem zaopatrywałam się już nawet przed publikacją, więc gdybyś się nie odezwała, to pewnie przyszłabym nie proszona!
    Dziękuję za wszystkie miłe słowa! Za to ja mam wrażenie, że każda z Twoich postaci jest niesamowicie dopracowana, w każdym nawet najmniejszym szczególe, a ich historie są równie zachwycające, co wizerunki. :D
    A Gabriel dostał za swoje, nieważne, że był poważanym wykładowcą. :D

    A zatem - wątek. Betsy, jako typ, donosicielki, mogła mieć do czynienia z Rowanem jako szeryfem, ale kusi mnie też, żeby powiązać ich na stopie prywatnej, bo zawodowe wątki to już miałyśmy. :-) Spojrzałam w zainteresowania Rowana i rzuciły mi się w oczy kajaki. Pomyślałam, że może ktoś z lokalsów organizowałby coroczny spływ kajakami z okazji pożegnania lata i Betsy wylosowałaby kajak z Rowanem. Mogliby nie być zbyt szczęśliwi z tego powodu bądź wręcz przeciwnie. A podczas spływu mogliby uratować komuś życie, a potem na przykład delektować się kiełbaskami i cydrem przy ognisku. Co o tym myślisz? ;-)]

    Betsy Murray

    OdpowiedzUsuń
  33. [To może uznamy, że Rowan od czasu do czasu pomaga babci Kopi w jakiś "męskich" pracach okołodomowych? Kobieta z całą pewnością trąbiłaby o przyjeździe ukochanej wnuczki, jakże pokiereszowanej przez los + próbuje sprzedać jej panieństwo, więc Rowan nasłuchałby się co to, to nie ona i z ciekawości chciałby ją poznać, czy faktycznie taka z niej nieszczęśliwa bohaterka.
    I przy okazji wątku również moglibyśmy użyć jego dobrego serca i silnych rąk. Byłby do przesunięcia taki uroczy, stary (wielki jak kobyła) kredensik, który babcia zamierza zagospodarować na nowe wyroby, ale akurat trzeba go przesunąć z jednego końca piwnicy na drugą- żeby nalewki w przeciągu nie stały, bo spirytus wietrzeje!
    Kopi oczywiście postara się mu pomóc, a babcia ulotni się zostawiając ich w piwnicy pełnej dobrości.
    Coś takiego mi się pojawiło w głowie, co myślisz?]

    Kopi Bear

    OdpowiedzUsuń
  34. Nie tak wyobrażała sobie ten dzień. W planach miała zrobić zapiekankę ziemniaczaną na dwa dni, obejrzeć przed pracą nagrane poprzedniej nocy odcinki Świata wedługów Bundych, zjeść i pójść do pubu i wrócić. Przez cały ten czasu zamierzała zupełnie nie myśleć o liście, który znalazła kilka dni wcześniej na wycieraczce. To były jej plany. Żadnych fajerwerków, żadnych imprez, żadnej pizzy z QT, żadnego szlajania się ze znajomymi. Tak ostatnio wyglądały jej dni. Czasem wyskoczyła na szybkie zakupy, kiedy lodówka zaczynała świecić pustkami, ale robiła tego tak często jak kiedyś.
    Nie chciała się do tego przyznać, ale to, jak od jakiegoś czasu wyglądała jej codzienność, pokazywało, że się podporządkowała. Nie dopuszczała do siebie tej myśli, bo była uparta i w niektórych przypadkach zbyt dumna, jednak taka właśnie była prawda. Paige ugięła się pod ciężarem strachu, a tym samym podporządkowała swoje życie komuś innemu.
    Zamiast przyznać się do osobistej porażki, trzymała się przekonania, że to tylko okres przejściowy, chwila, którą należało przeczekać, póki nie wpadnie się na jakieś rozwiązanie. Jak dotąd wykorzystała wszystkie możliwości, jakie przyszły jej do głowy, ale to nie znaczyło, że nie było ich więcej. Po prostu jeszcze do nich nie dotarła, bo najpierw musiała wyzbyć się swojej naiwności, w której żyła, wierząc, że jeśli zachowa się jak poważny i dorosły człowiek, to wszystko ułoży się pomyślnie i na jej korzyść. Może w ogóle całkowicie się myliła i poważni, dorośli ludzie nie zgłaszali nękania na policję, tylko brali sprawy od razu w swoje ręce. Może właśnie tak było i może gdyby wiedziała jak się w ogóle do tego zabrać, to właśnie tak by zrobiła, zamiast zawracać głowę zabieganym ludziom na komisariacie.
    Może wtedy zdążyłaby zrobić sobie tę zapiekankę, żeby zamiast tego nie leżeć na podłodze w kuchni, próbując skopać się z siebie jakiegoś faceta…
    Może gdyby od samego początku wiedziała, co robi się z takimi typami, nie siedziałaby teraz w samochodzie, którego nie ruszała od pół roku i nie byłaby w drodze do innego stanu.
    Może chociaż lepiej by to sobie przemyślała, za nim stwierdziłaby, że to taki świetny pomysł, zostawić to wszystko, wliczając to cały ten syf, który się ostatnio za nią ciągnął i wyjechać w pizdu bez oglądania się za siebie.
    Może przynajmniej naładowałaby sobie wcześniej telefon, żeby móc sprawdzić, gdzie jest, kiedy ten gruchot na czterech kółkach postanowił stanąć na środku drogi. Na środku niczego. Mogła chociaż sprawdzić pogodę.
    Może, może, może…
    Wysiadła z auta, wcześniej uderzywszy czołem o kierownicę. Nie zamknęła za sobą drzwi, z czego ochoczo skorzystał Scraps, przeskakując z tylnego siedzenia i wystrzelił przed siebie, by po chwili zniknąć w ciemnościach.
    Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że pies, w przeciwieństwie do niej, przeżywał dzisiaj jeden ze swoich lepszych dni. Jakby wiedział bardzo dobrze, że wykonał dobrą robotę, spełnił swoje zadanie i samo to już mu wystarczyło, żeby być z siebie zadowolonym i nie czekać na pochwałę. Oby pchlarz wiedział, że nie będzie na niego czekać, kiedy uda jej się uruchomić na powrót auto. Jeśli jej się uda, nie wchodziło na razie w grę, mimo świadomości, że zupełnie nie zna się na samochodach.
    Właściwie to nie wiedziała, po co w ogóle wysiadła. Chyba tylko po to, by nie siedzieć bezczynnie i nie zrobić sobie dodatkowego siniaka, tym razem na czole. A nuż, widelec, coś mądrego przyjdzie jej do głowy w trakcie przerzucania rzeczy w bagażniku. W ręce wpadnie jej podręcznik do mechaniki samochodowej albo magiczna różdżka, którą będzie mogła naprawić całe zło na świecie.
    Kogo ona chciała oszukać…? Oczywiście, że najpierw rozwiązałaby tylko swoje problemy. Zło na świecie mogło poczekać, Paige teraz miała inne problemy na głowie. Na przykład nie mogła sobie nawet poświecić telefonem po byle jak spakowanych torbach i reklamówkach, do tego gdzieś posiała swoją bluzę. Nie lało już tak bardzo jak kilkanaście minut temu, ale i tak zdążyła zmoknąć, kręcąc się między bagażnikiem a tylnymi drzwiami samochodu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Deszcz uderzał o pordzewiałą w niektórych miejscach czarną blachę, od czasu do czasu zawiał mocniejszy wiatr, a samochód padł tak, że nawet nie mogła zapalić świateł. Nurkując w bagażniku w poszukiwaniu jakiejś latarki albo czegokolwiek, co mogłoby się okazać przydatne w takiej sytuacji, nie usłyszała i nie zauważyła nadjeżdżającego zza jej pleców auta. Za to dotarły do niej już słowa.
      Po plecach przeszedł ją dreszcz, w gardle poczuła nagłą suchotę. Momentalnie zdała sobie sprawę z tego, w jakiej sytuacji się znalazła i że kiedy przed chwilą myślała, że gorzej już być nie może, okrutnie się myliła. A powinna przecież wiedzieć, uczyć się z własnych doświadczeń, wyciągać wnioski. Gorsze od zepsutego auta w nieznanym sobie miejscu po środku niczego i po zmroku mogło być tylko spotkanie w takich okolicznościach nieznajomego.
      Ale czy to na pewno był taki nieznajomy…?
      Zaczęła nieco szybciej przebierać między rzeczami, ale już zdecydowanie nie w poszukiwaniu latarki. Serce zaczęło jej walić jak młotem, kiedy głos rozbrzmiał się ponownie, jednak tym razem był wyraźniejszy. Mariesville? Co to w ogóle za nazwa?! Taki był z tego faceta szeryf, jak z Mariesville mogło być prawdziwe, istniejące miasto. Paige nie miała już wątpliwości, na jaką pomoc mogła liczyć, dzisiaj już się z kilkoma takimi spotkała. Nie była taką idiotką, żeby trzeci raz dać się dzisiaj zrobić losowi w wiadro.
      Wyprostowała się i spojrzała przez ramię, od razu mrużąc oczy od światła, które świeciło prosto na nią. Nie widziała go dokładnie, ale bez problemu mogła stwierdzić, że facet był jeszcze bliżej, niż się tego spodziewała i zdecydowanie nie bardzo jej się to podobało. Przełknęła nerwowo ślinę i pochyliła nieznacznie głowę, chcąc zyskać nieco więcej widoczności i nie oślepnąć całkowicie.
      — Samochód mi padł — wypaliła pierwsze, co przyszło jej do głowy. Mogła wpaść na coś lepszego, na coś, co nie było prawdą i nie zdradzało od razu, w jak niekorzystnym położeniu się znajdowała. — Nie chce odpalić, nawet światła się nie włączają. — Powinna jeszcze mu powiedzieć, że telefon ma rozładowany i nie ma zielonego pojęcia, gdzie się właśnie znajduje. Najlepiej w ogóle od razu wziąć i się rozebrać, zakleić sobie usta taśmą czy uderzyć głową o chodnik i stracić przytomność.
      Przeklnęła w duchu, widząc, że facet dalej się zbliżał. No, świetnie, Paige, ty to masz łeb, masz gadane, kretynko… Czuła, jak żołądek podchodzi jej do gardła, w głowie przelatywały obrazy tego, co się z nią zaraz stanie i tego, co już dzisiaj z nią się prawie stało i jak bardzo ją to wszystko przerażało. I wkurzało.
      Zacisnęła mocno zęby i kiedy strach podpowiedział, że to już ta odległość, odległość między życiem a śmiercią, zamachnęła się mocno, robiąc wykrok do przodu. Coś brzdęknęło metalicznie i zawibrowało jej w ręce. Gniew namawiał, by zamachnęła się jeszcze raz, ale zawahała się, bo… bo trzymała miskę dla psa, co było chyba największym idiotyzmem tego dnia. Zaraz jednak wróciła adrenalina i panika i Paige wzięła kolejny zamach, nie przejmując się już, że broni się cholerną miską dla psa. W tej sytuacji broniłaby się nawet łyżką, gdyby nie miała nic innego pod ręką.

      Paige King

      Usuń
  35. Rowan był mężczyzną, który prezentował tak wiele pożądanych przez kobiety cech, aż zdumiewającym był jego stan kawalera. Był przystojny, zaradny, silny, rozważny, spokojny, troskliwy, opanowany. Ona była tego doskonale świadoma, podejrzewała nawet, że sam szeryf ani ślepy, ani głupi nie jest, po prostu nie przywiązuje uwagi do relacji i nie obchodzą go w tym momencie żadne zażyłości. To że kobiety lubił i dostrzegał, czuła na własnej skórze jeszcze doskonale kilka nocy temu, a to że wiedział, co z nimi robić, cóż... sama się także o tym przekonała tak skutecznie, że przez dwa dni wybierała z szafy bardziej zabudowane na dekolcie koszulki. Skupiał się na tym czego wymagała i narzucała mu służba, na prawdę czasami wydawało się, że żyje tylko pracą, a więc prawdopodobnie nie miał nikogo. O cholera, oby nie miał, bo po ich wspólnym szaleństwie nie tylko zapadłaby się pod ziemię, ale i spaliła z poczucia winy! Zbałamuciła szeryfa i rozbiła mu związek, takie by plotki obiegły Mariesville aż do Atlanty i Abi musiałaby się zapaść pod ziemię! Nie zostałaby tu ani dnia dłużej, a serce by jej pękło z dala od domu. Bo nie była zaborcza, podstępna, czy zawistna i nie pchała się tam, gdzie jej nie chciano i gdzie nie powinna być. Oczywiście kilka zasad ostatnio złamali, bo o ile to Rowan nie powinien znaleźć się w jej mieszkaniu nocą w wydaniu, w jakim tam trafił, to... chciał jej tak samo mocno jak ona jego wtedy. I ta myśl przemknęła po jej twarzy, gdy podłapała jego spojrzenie, cofając dłoń. Doszło do niej jeszcze coś. Wtedy nad rzeką, może i była pijana, ale nie dość, by paść i nie narozrabiać. Narozrabiali oboje po równo. Wtedy nad rzeką dostrzegła w nim coś, co odblokowało w Abi dawno uśpioną cząstkę. Tę, którą zagłuszyła poczuciem obowiązku, pilnym dążeniem do realizacji marzeń, poczuciem tego, co musi, co powinna, a nie tego czego pragnie i za czym tęskni. Tę, której nie chciała, nie potrzebowała dopuszczać do głosu i za którą wcale nie tęskniła. Bo ta cząstka krzyczała, rozpierała ją boleśnie i aż wyła, zdradzając to wszystko, czego ruda po sobie pokazać na zewnątrz nie chciała.
    To że spontanicznie ludzi dotykała, obejmowała, przytulała, a niekiedy znienacka atakowała całusem w policzek nie było dziwne. Pełna ekspresji dzieliła się wszystkim tym, co przeżywało jej serducho w środku. Bogu dzięki w tym wypadku miała do czynienia z mądrym facetem i nie musiała się tłumaczyć, bo znał ją na tyle, by nie przejąć się jej gestem. I na tyle, by jeszcze jej nie rozszyfrować, bo sama była jedynie w połowie.
    - Racja, musiałbyś użyć sznurka i mnie podwiązać jak szynkę - stwierdziła lekko, wzruszając ramionami, by nie był aż tak poważny na wspomnienie wypadku. Chciała go przeprosić, a nie wzbudzać poczucie odpowiedzialności. Sama wiedziała, że gdyby rozglądała się po ulicy i nie biegła na złamanie karku, nie doprowadziłaby do kraksy i mu nie podniosła ciśnienia.
    Odebrała swoją torbe, sprawdzając czy wszystko co najważniejsze do niej wróciło i podziękowała - młodemu policjantowi za przywiezienie rzeczy i szeryfowi raz jeszcze za wszystko. Złoty człowiek! Obiecała na siebie uważać i zachować dla niego kawałek ciasta zawsze, gdy mama upiecze nową blachę, bo prawdę powiedziawszy nie sądziła, aby szybko jednak znów tu zajechał. Był zbyt zajęty. I nie musiał się wcale czuć w obowiązku sprawdzać, co się u nich dzieje. Zawsze jednak będzie mile widziany i chciała, aby tego mógł być pewien. A gdy została już sama, wróciła do pensjonatu i zajęła się sprzątaniem po sobie łazienki w pokoju na górze. Nie chciała, aby któraś z pomagających im pań znalazła ślady po krwi. Potem wymieniła żarówkę, której jej tata nie zdążył i skoro już była na miejscu, przejrzała kalendarz rezerwacji pokoi, oraz sprawdziła czy aby na pewno mają wystarczający zapas miniaturek kosmetyków, które zawsze są dostępne w łazienkach. Krzątała się odrobinę po pensjonacie, czekając na telefon od mamy i gdy już usłyszała uspokajające wieści, zebrała się do swojego mieszkania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. Odrobinę się już ściemniło, gdy zajechała rowerem pod dom szeryfa, mając w plecaku świeżo upieczone brownie, które aż z daleka pachniało. Tym razem jednak nie mogła poczęstować go ani domowym winem, ani nalewką, tak z czystej przezorności, ale tak czuła, że powinna mu podziękować jak należy. Łokieć i udo trochę ją piekły, a plastry nie pozwalały rankom oddychać i uwierały, ocierając skórę, ale nie ruszyła ich, choć powinna wymienić opatrunki przesiąknięte zebraną posoką. Wolała jednak nic już nie ruszać i nie babrać, zmieniła za to koszulkę i szorty na czyste ubranie, które nie nosiło śladów, krwi, ziemi i śmietany, wybierając czerwoną zwiewną i cienką sukienkę w drobne kwiatki.
      - Hej, drabiny są dzisiaj bezpieczne, potrzebujesz pomocy? - zawołała, parkując na trawniku i przeskakując stopnie na ganek, stanęła obok, aby może nie przytrzymać małej drabinki, ale bezpardonowo wyjąć spomiędzy nóg szklany klosz Rowanowi. - Zawsze jesteś zajęty - zauważyła, posyłając mu szeroki uśmiech, bo wcale nie uważała, że jej niezapowiedziana wizyta jest niepoprawna, niegrzeczna, czy aż tak bardzo zdumiewająca. Raczej często nawiedzała sąsiadów.


      Abi

      Usuń
  36. Jej adopcyjni rodzice — Harold i Eleonor Murray nigdy nie naciskali na swoje dzieci w kwestii rozpoczęcia przez nich związków. Nie wnikali w to, kto z kim się umawiał, bo oboje uważali, że najważniejsze powinno być to, aby każde z nich było szczęśliwe, nieważne z kim rozpoczynali swoją miłosną relację. Dla nich to nie miało większego znaczenia. Wiedzieli, że co z tego, jeśli oni będą doskonale porozumiewać się z partnerami dzieci, jeżeli oni sami nie poczują, iż to ten prawidłowy, jedyny słuszny wybór. Nie wymagali, aby zawarli związek małżeński, przyprowadzali swoich wybranków na rodzinne obiady czy przenosili swoje życie do cudzego domu. Chcieli mieć dzieci przy sobie jak najdłużej, nie wyrzucając im, że będą należeć do kolejnych starych kawalerów czy starych panien w miasteczku. Dlatego trzydziestoletnia Juliet nie szukała męża, byle tylko go mieć. Wierzyła w to, że można znaleźć bratnią duszę i z taką osobą układać codzienność; poprzez zwykłe picie herbaty jak z przyjacielem, chodzeniem do łóżka jak z najlepszym kochankiem i dochowywaniem wierności jak jedynemu mężowi. 
    Mamie podobał się obecny w życiu Juliet Rowan. Słuchała tego, co córka ma o nim do powiedzenia, zachęcała ją do tego, żeby nigdy nie odmawiała mu wspólnych wyjazdów w góry, ale jak mogła odrzucić jego jakąkolwiek propozycję, kiedy w górach czuła się sobą w stu procentach, mogąc oddychać pełną piersią? To tam nabierała pełnego oddechu, spała o wiele lepiej niż we własnym łóżku, oglądała z dumą wschody i zachody słońca, pijąc wodę na szczycie, która tylko tam smakowała tak dobrze. I chociaż Rowan bardziej wiekiem pasował do starszej siostry Juliet, tak to ona z Johnsonem dogadywali się najlepiej w świecie. Murray otwarcie obawiała się, że wspólna praca może ich poróżnić, ale nigdy przez pięć lat nie było takiej sytuacji. Lubiła czas, gdy od poniedziałku do piątku wykonując zawodowe obowiązki pracownicy administracyjnej, odrywała wzrok od dokumentów czy ekranu komputera, widząc szeryfa w progu swojego służbowego pokoju.
    Tak samo Juliet lubiła pokonywać kilometry na pieszo i nie było jej to straszne. Uważała, że w górach pogoda była nieprzewidywalna, ale w głównej mierze chodziło tu o nieodpowiednio ubranych turystów. W dobrze dopasowanym stroju, była w stanie w pełnym błogostanie przejść osiemnaście, a nawet i więcej kilometrów. 
    — Jak ty mnie znasz. Umarłabym z tęsknoty, Rowan. — zdjęła czapkę, chcąc poprawić jej regulację, bo jednak była nieco za luźna. I zaraz ją założyła, wyciągając koński ogon, elegancko zebrany przed samym wyjściem z domu. — Nie ma na co czekać. Po co przedłużać wyjazd z Mariesville? Niezrealizowane jęki nie mogą czekać zbyt długo. 
    Pomachała pani z obsługi sprzątającej, wylewającej właśnie wodę z wiaderka i również przesłała buziaki wciąż stojącej czwórce policjantów. Dwóch z nich ją otwarcie podrywało, a dwóch następnych nie narzucało się Juliet ani trochę, ponieważ dłużej niż od pięciu lat mieli żony. 
    — Dziękuję, kochany szeryfie. — wsiadła do środka samochodu. Poczekała, jak zamknie za nią drzwi i już zaczęła się rządzić. 
    To włączyła radio, w drugiej kolejności zapięła pas bezpieczeństwa, a trzecią czynnością było spokojne popijanie kawy. 
    — A w poniedziałek, w sumie to już przez weekend wyjątkowo będą nas piec uszy i chyba będzie się nam czkało. Staniemy się głównym tematem na komisariacie. — dla lepszego efektu pomasowała mu ramię, zaczepnie przesuwając palcami jego przystrzyżone włosy. 
    Wiedziała, że jak tylko budynek ich pracy zostanie daleko w tyle, nie będzie bez pozwolenia dotykać różnych miejsc na ciele Johnsona, ale teraz byli obserwowali przez tyle par oczu, że szkoda było nie podsycić ich rozpalonych do czerwoności wyobraźni. 

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Z ekscytacji nie mogłam spać w nocy. Przewracałam się z boku na bok i tak często się budziłam, że bez kawy ani na krok. Chociaż Christopher twierdzi, że latte macchiato to nie kawa i jak ja miałabym być z kimś takim? 
      Otworzyła małe lusterko, malując usta ochronną pomadką. Mogłaby chodzić bez makijażu, ale o usta dbała za każdym razem, nie chcąc, żeby były choć trochę suche. Niech myślą, że niejeden pocałunek czeka tę parę w górach, więc robiła to wyjątkowo długo, byle tylko każdy wiedział, co dokładnie robi ich pracownica administracyjna. Zamknąwszy lusterko, spojrzała na Rowana z nieukrywanym uśmiechem i wtedy on ruszył spod komisariatu, zabierając ją do górskiego raju. 

      JULIET MURRAY

      Usuń
  37. [Poczekam na rozpoczęcie i będę za nie bardzo wdzięczna, bo miałam baaaardzo długą przerwę od pisania i ciężko mi się wkręcić, a w razie czego pozwolę sobie pisać na maila. ;-)]

    Betsy Murray

    OdpowiedzUsuń
  38. Jeśli myślała o Rowanie, to czuła, że pasowałaby do niego stałość, lojalność i wierność. Nie znała go jednak za dobrze i nie wiedziała o nim za wiele. Plotki, ploteczki, pogłoski zawsze gdzieś do niej docierały, nie sposób było tego uniknąć, czy to mieszkając w Mariesville, czy rozmawiając z kimś przez telefon i będąc daleko, ale brała na to wszystko poprawkę, dzieląc niepotwierdzone informacje na pół. Albo i więcej! Zresztą dzieliło ich ponad dziesięć lat, nigdy nie byli w swoich wzajemnych kręgach znajomych i nie miała pojęcia jaki jest prywatnie, bo to że szeryfował wzorowo nie musiało współgrać z tym, co robi poza służbą. Abi miała o nim oczywiście dobre zdanie, ale nawet nie mogła wiedzieć o nim więcej, bo był dyskretny i nikt nawet nie był w stanie powiedzieć o nim złego słowa. Wszyscy go cenili, a starsze panie kochały, pewnie chcąc go swatać z swoimi córkami, lub wnuczkami! Nie dziwiła sie. Zresztą gdyby ktoś coś chciał zmyślać, przekonała się, że ludzie gadają i gadać zawsze będą, co im ślina na język przyniesie, a czasami to co się usłyszy to bajki wyssane z palca i narobić mogą więcej szkody, niż dać pożytku. Ona sama swego czasu znalazła się na językach sąsiadów i choć od zawsze była wszystkim życzliwa i pomocna, ludzkie domysły z nudów i szukania sensacji doprowadziły do złośliwych plotek. Kiedy cztery lata temu wyjechała z chłopakiem na studia, wszyscy stwierdzili jednoznacznie, że uciekają żeby ślubu nie brać, a i tak Abi sama pewnie wróci z brzuchem. Wróciła, owszem. Sama, owszem. I na tym koniec.
    Przytrzymała szklany klosz, patrząc sobie z dołu jak brunet w kilka chwil się z wszystkim uporał. Jasne że wymiana żarówki to nic trudnego, ona sama dzisiaj w pensjonacie wymieniła trzy i to na całkiem pokaźnej, wysokiej drabinie, ale propozycja i chęć pomocy... No w jej przypadku to było naturalne, jak oddychanie. A tak stojąc niżej, mogła swobodnie i z pełną świadomością, jaki to przyjemny widok, zaobserwować umięśnione ramiona szeryfa, a nawet mocny brzuch nad paskiem spodni, gdy koszulka mu podjechała do góry. Zacisnęła wtedy tylko nieco mocniej usta, wypuszczając powietrze nosem. Wcześniej nie zwracała uwagi na...niego. Nie w ten sposób.
    - Nie, skąd! - potrząsneła głową szybko. - Ale to po prostu fakt, ty zawsze masz co robić. Trudno złapać cię... Jak nie robisz nic - wzruszyła ramionami, bo nie miała nic złego na myśli. Co prawda nie bi blisko, aby łapała go do czegokolwiek, czy przy czymkolwiek, ale widziała go zawsze w ruchu. Zresztą z tego co zdążyła zauważyć, całe miasteczko chwaliło go ze był tu, zrobił to, pomógł przy czymś, zaangażował się w coś, sprawdził jedno, potem dopilnował znów czegoś... Jakby miał niespożyte i niezrównane zapasy sił, a doba trwała u niego jakieś pięćdziesiąt parę godzin. To było imponujace i pozwalało ludziom czuć z nim bezpiecznie. Dzięki niemu wszyscy byli zaopiekowani.
    Odsunęła się, by mógł przejść i schować drabinkę. Zdjęła plecak i odpieła zamek, wyciągając pakunek. Pół blaszki ciemnego brownie z przemyconymi połówkami borówek z wierzchu było wypiekiem bazującym na kakao, więc niezbyt słodkim, ale i typowe słodycze nie pasowały jej do Rowana. Może dlatego że sam nie był słodki, jakkolwiek dziwnie to brzmi. Smakował dobrze, ale prędzej porównałaby go do gorzkiej, niż mlecznej czekolady, tak jak kolor jego oczu. Odetchnęła znów głębiej, bo myśli jej rozbiegały się nie w tę stronę, co powinny i uśmiechnęła do niego, gdy zainteresował się pakunkiem.
    - Przywiozłam ci ciasto, bo wiem że jesteś zajęty i możesz się nie załapać na szarlotkę mojej mamy - wyjaśniła, podając mu pakunek. W plastikowym pojemniku owiniętym ścierką kuchenną pachniało czekoladowe ciasto.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. Abi gotowała, piekła i ogólnie lubiła spędzać czas w kuchni. Kochała jeść tutejsze jabłka, ale preferowała na deser zimne serniki, brownie, albo bezowe torciki przekładane kwaśnymi powidłami. Mistrzostwo w jabłecznikach zostawiała innym. Była jednak dość zajęta i nie miała okazji, aby kogoś częstować tym co ugotowała w Atlancie, a wcześniej w szkole jakoś nie miała do tego głowy. Może teraz, jak już wróciła to się zmieni, bo też na wyjeździe ciężko było pogodzić studia, dorywczą pracę i zdrowe odżywianie się.
      - Może być jeszcze ciepłe - dodała, na prawdę ciekawa czy on w ogóle takie desery je. Biorąc pod uwagę jaki był rosły, to możliwe że jechał tylko na kurczakach, a szkoda by było ciasta, więc stała chwilę, zastanawiając się czy nie zaproponować, że mu je pokroi i wtedy od razu by się sama swoim wypiekiem poczęstowała. No cóż, nie znali się, więc nie wiedziała, jak u niego z gościnnością i że na prawdę niewiele osób dopuszcza do siebie blisko.
      Spojrzała w dół, na swoją nogę i na strupy oraz brudny plaster od podbiegłej posoki n udzie. Wystroiła się jak durna w tę sukienkę w kwiatki o. Szybkim ruchem zapieła plecak i zarzuciła go na ramię, opierając się tyłkiem o belkę na ganku. I oczywiście trąciła przy tym łokciem o drugą belkę, pionową kolumnę przy schodach, aż po kościach przeleciał jej prąd i zagryzła wargi. Na litość boską, dobrze by było się uszkadzać choć tylko raz dziennie!

      durna

      Usuń
  39. Nie była tak bogato obdarowana przez życie doświadczeniami, żeby posiadać listę zasad, które ułatwiałyby jej kroczenie przez świat albo w ogóle wyznaczały jakąś ścieżkę. Paige nie miała tak skomplikowanego życia, nie potrzebowała regulować go dodatkowo ponad przeciętną codzienność. Żyła przeciętnie, reagowała przeciętnie i jak na przeciętnego człowieka przystało, nie miała pojęcia, jak zachowywać się w sytuacjach zupełnie nieprzeciętnych, a te od niedawna były jej bliższe, niż by sobie tego życzyła. Dlatego pewnie tak słabo sobie wszystko przemyślała – nigdy nie musiała tego robić, a jako usprawiedliwienie miała jedynie to, że prowadziła naprawdę zwyczajny żywot.
    Trafić trafiła, ale w co konkretnie? Nie, żeby miało to jakiekolwiek znaczenie, skoro to była jedynie miska i to nie za ciężka. Mogłoby to być jej najcelniejsze uderzenie w życiu i zmarnowała je na głupią miskę. To zdecydowanie nie był jej dzień, los jawnie śmiał jej się w twarz i podkładał nogę na każdym kroku.
    Miała się zamachnąć kolejny raz, ale usłyszała charakterystyczne kliknięcie, któremu towarzyszyła lekka zmiana postawy mężczyzny. Ciężko było jej cokolwiek stwierdzić, bo przez to cholerne światło ledwo co widziała i gdyby facet był trochę dalej, na pewno nie domyśliłaby się, co wyciągnął zza pleców.
    Momentalnie zamarła, otwierając szeroko oczy. To, jak mężczyzna krzyknął, tylko potwierdziło jej przekonanie, że był dużo lepiej przygotowany, jakiekolwiek były jego zamiary. Poza tym znalazła się w sytuacji jeszcze gorszej, niż przed chwilą sądziła, a już wtedy była w beznadziejnym położeniu.
    Przełknęła nerwowo ślinę i wypuściła miskę z dłoni, która z brzdękiem potoczyła się kawałek po ziemi, zadrżała dźwięcznie kilka razy i zatrzymała się w miejscu poza zasięgiem wzroku Paige. Odruchowo uniosła obie ręce do góry, gdzieś na wysokość głowy. Cofnęła się, tak jak kazał, ale zupełnie tego u siebie nie zarejestrowała, cały czas próbując przetworzyć jeszcze to, że facet miał pistolet, a ona gotowa była walczyć o swoje życie psią miską. Co mogło pójść nie tak, Paige, no co?
    Oślepiające światło nagle zniknęło, ustępując pływającym przed oczami jasnym plamom. Nie zdążyła nic powiedzieć, niczego więcej zrobić ani zobaczyć, kiedy poczuła ból w ramieniu i chwilę później zaliczała bliskie spotkanie ze swoim autem. Gwałtownie przyparcie do samochodu zdusiło jej syknięcie, wywołane zarówno bólem, jak i okropnym zimnem, które atakowało teraz jej brzuch i klatkę piersiową.
    Miała ochotę soczyście przeklnąć, przez kilka sekund mogąc zobaczyć odznakę szeryfa. Wzięła i zaatakowała prawdziwego policjanta, świetnie. I to w dodatku nie tego, którego miała dzisiaj ochotę walnąć kilka godzin temu, tylko jakiegoś przypadkowego. Szeryfa. Szeryfa Mariesville, które najwyraźniej musiało istnieć.
    Ale skąd mogła to wiedzieć? Niby pierwsze, co zrobił, to się przedstawił, ale Paige nie miała żadnych podstaw, żeby wierzyć obcemu facetowi, którego spotkała po zmroku na środku praktycznie pustej drogi. Mógł być kimkolwiek, nawet Świętym Mikołajem czy gościem, który wtargnął do jej mieszkania. Poza tym jej zepsuło się auto, a on zatrzymał się sam z siebie i w dodatku miał przy sobie broń! Nie wspominając o oczywistościach, bo to, że przewyższał ją siłą i generalnie posturą, miała teraz sposobność potwierdzić. Kto tu więc mógł się czuć bardziej zagrożony?
    Czuła się całkowicie usprawiedliwiona, nawet jeśli rzeczywiście mogła po prostu powiedzieć od razu, żeby się odpieprzył. Niech będzie, spanikowała. Do tego była wściekła, więc może szukała okazji, żeby odreagować, a przez to wkopała się w gówno, sądząc po tym, jak ją potraktował, choć to on miał broń i to on zatrzymał się z własnej, nieprzymusowej woli. Co niby takiego mogła mu zrobić? Założyć mu tę miskę na głowę?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mimo swojego położenia, Paige nie mogła wyzbyć się całkowicie swojego sarkazmu, który wyostrzał się, gdy była zła. Miała jednak na tyle rozumu, żeby swoje poirytowane komentarze zachować dla siebie, choć niesamowicie korciło ją, żeby wygarnąć temu szeryfowi Mariesville, że musiałaby totalną wariatką, by zatrzymać się w przypadkowym miejscu na trasie i tylko czekać, aż ktoś by tędy przejeżdżał i się zatrzymał, żeby mogła zdzielić go miską dla psa.
      To moje hobby, szeryfie, rekreacyjnie psuję sobie samochód i atakuję nieznajomych mężczyzn psią miską.
      Naprawdę musiała ugryźć się w język. Próbowała się też za bardzo nie wiercić, chociaż okropnie bolała ją ręka i w ogóle było jej niewygodnie. W takich warunkach ciężko z czegokolwiek się tłumaczyć, szczególnie, że nie bardzo wiedziała, co mu powiedzieć. Jechała autem. Zepsuło się. Nie odpala. Mógł jej nie wierzyć, ale jakby to od niej zależało, to poczekałaby przynajmniej na jakąś stację benzynową, za nim postanowiłaby zepsuć sobie samochód zwykłą jazdą zgodnie z przepisami.
      Otworzyła usta, zamierzając powtórzyć, że padł jej samochód. I że jak chce, to może sam sprawdzić, kluczyki są w stacyjce, droga wolna. Nie powiedziała jednak nic, bo przerwało jej gwałtowne zamieszanie przy ich nogach i przytłumione warczenie. Do tego niespodziewanie odzyskała nieco swobody i mimowolnie zerknęła w dół.
      Scraps.
      Zapomniała o tym pchlarzu, który właśnie próbował zatopić zęby w udzie szeryfa Mariesville, kłapiąc zawzięcie i szarpiąc materiał spodni. Kiedy myślała, że gorzej być już nie może, że sięgnęła dna, los kiwał palcem i pokazywał jej, że na niczym się nie zna.
      Odwrót, Scraps! Odwrót, ty kundlu! — krzyknęła z nutą desperacji, mając w głowie cały czas myśl, że facet miał broń i przy nim ten psychol z jej mieszkania mógł się schować, a psie kły, nieważne jak skuteczne, mogły nie robić na nim takiego wrażenia.
      Pies natychmiast przestał swoich działań już za pierwszym razem. Cofnął się i usiadł, jakby nigdy nic przy jej nodze, podnosząc na nią wyczekujące spojrzenie. Paige zdołała się odwrócić, samowolnie przyciskając się plecami do samochodu i ponownie uniosła ręce do góry. Oddychała szybko, jej piersi unosiły się niespokojnie pod przemoczoną i opaskudzoną białą koszulką bez rękawów. Patrzyła prosto na mężczyznę, chcąc zobaczyć, jakie szkody zostały wyrządzone i jak bardzo ma teraz przechlapane.
      — To nie… To tylko pies — wydukała, mało dyskretnie zasłaniając Scrapsa jedną nogą. Tylko owczarek niemiecki, który kilka godzin temu miał ludzką krew na pysku i tak pierwsza kwestia była raczej oczywista, tak o drugiej szeryf nie musiał wiedzieć. — Musiał uznać, że jestem w niebezpieczeństwie, a tak jest nauczony, żeby reagować. Bez komendy. Sam z siebie — wyjaśniła prędko, a przynajmniej próbowała, nie będąc w ogóle pewną, czy miało to jakikolwiek sens. Cóż, żadne z nich nie dostało jeszcze kulki… — Paige Rachel King. Niczego tu nie szukam. Zepsuło mi się auto i bałam się, że jesteś gwałcicielem albo mordercą. Albo jednym i drugim. I przepraszam za tę miskę i za psa, to po prostu… okropne nieporozumienie — ciągnęła, starając się, żeby mimo wszystko nie brzmieć na totalnie zrozpaczoną. Jednocześnie próbowała dojrzeć, jakie szkody wyrządził Scraps, który cały czas siedział obok niej i czekał na dalsze polecenia.

      Paige King

      Usuń
  40. Przy jej służbowym biurku wiecznie ktoś się kręcił. Spokój w pracy towarzyszył Juliet w momencie wejścia do damskiej toalety, gdzie mijała policjantki albo inne pracownice administracyjne, czy akurat kobiety sprzątające tamte pomieszczenia. Rozmawiały chwilę, następnie Juliet zamykała się w kabinie i chociaż mogła stamtąd wyjść szybciej niż po pięciu minutach, tak trwała w zawieszeniu, bo tu nie mogły dotrzeć do niej męskie głosy. Żaden funkcjonariusz nie byłby na tyle szalony, żeby wejść za nią do damskiej toalety. Raczej nikomu nie zależało na tym, aby oskarżono go o molestowanie. 
    To chcieli ją na randki zapraszać, podwozić do pracy, przywozić spod komisariatu prosto pod bramę rodzinnego domu, robić jej herbatę, oddawać swoje kanapki lub udawać, że przypadkiem spotkali ją na mieście, gdy zajmowała się sprawami Mariesville Community Center jako wolontariuszka. Tylko Rowan jej nie przeszkadzał. I nie, nie była zakręcona na jego punkcie, chociaż był w typie mężczyzny wymarzonego przez Juliet, ale nie śliniła się na widok szeryfa, nie jąkała się, nie dostawała rumieńców czy nie chodziła za nim krok w krok. Jako trzydziestolatka była zbyt poważna wiekowo, żeby uganiać się za mężczyznami, chociaż nigdy tego nie robiła. Lubiła swoje życie takie, jakie było. Samotność sprzyjała Murray. Miała więcej czasu na angażowanie się w sprawy miasteczka. A miała temu miejscu, za co dziękować. Tu dostała w sumie nie drugie, a pierwsze życie. Kto wie, czy nie zostając podrzuconym dzieckiem podczas Festiwalu Jabłek, żyłaby na tym świecie? Może jej biologiczni rodzice zagłodziliby ją na śmierć albo – co gorsza – biliby ją, wykorzystując seksualnie. Nasłuchała się o takich bestialskich czynach w telewizji czy kryminalnych podcastach i każdego dnia kochała mocniej Mariesville i rodziców adopcyjnych. Eleanor i Harold dali jej zamiast piekła prawdziwe niebo. Bujała się na mięciutkiej chmurce i najprawdopodobniej była najbardziej radosną kobietą noszącą nazwisko Murray od pokoleń. Ona nawet od mężczyzny nie chciałaby dostawać na randkach kwiatów czy bajerancko drogich prezentów, nie mówiąc nic o wygłupach związanych ze śpiewaniem serenad pod oknem, bo prawdziwy mężczyzna, który zyskałby serce Juliet, powinien dać jej zielone albo czerwone jabłko. 
    — Wreszcie święty spokój. — odpowiedziała twierdząco, zgadzając się z Rowanem. — Chyba wezmę w poniedziałek zwolnienie chorobowe albo zacznę udawać, że kicham i może będą się bali wejść. Wiem, przyjdę nieumyta, rozczochrana i bez makijażu do pracy. Może to na nich podziała. W sumie nieumalowana przyszłam kilka razy i dalej sterczeli nad moim biurkiem. Dlaczego ciebie nie nachodzą policjantki albo panie z administracji? Zero sprawiedliwości na tym świecie. 
    Zatopiona wzrokiem w krajobrazie lasu, uchyliła lekko szybę, byle poczuć ten charakterystyczny zapach. Lubiła takimi ścieżkami jeździć na rowerze. Pędzić przed siebie i wjechać ostatecznie na boczne trasy wyłożone kamykami. Wtedy zwalniała, jadąc wolniej. Aż wyjeżdżając stamtąd, była zmęczona, wiedziała o tym, że na pewno z rana będą bolały ją nogi i przepocona pędziła pod prysznic, zostawiając rower w garażu przy samochodzie ojca.
    — Jestem taką samą kobietą jak Esme, Victoria czy Berenice. — wymieniła pierwsze trzy policjantki stanu wolnego, które przyszły jej na myśl. — Na ich miejscu wolałabym uganiać się za kobietami w mundurze niż mną siedzącą przy papierkach. — pociągnęła kolejny łyk kawy i zaraz następny. — Pewnie z początku będą chcieli wysłuchać całego sprawozdania z wyjazdu. Co robiłeś, czego dotknąłeś i ile jęczałam. Odważniejsi może zapytają, jak dokładnie prezentują się moje kształty bez warstwy ubrań. 
    Tymczasem na komendzie wrzało. Schodzący z popołudniowo-nocnej służby Christopher walnął mocniej w dystrybutor wody, słuchając o tym, co go ominęło, kiedy ze swoim patrolowym kolegą był w terenie. 

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Naprawdę?! To dlatego Jul tak wszystkich konsekwentnie odrzucała. Rozkłada nogi przed szeryfem. Kolejna laska, która daje dupy panu z wyższym stopniem. Tak jak Denisa, która nie wybrała mojego brata, bo był zwykłym kelnerem, ale z właścicielem restauracji puściła się bez odmowy.
      Pracownica administracyjna nie czuła podświadomie, że aż tak źle ktokolwiek mógłby się o niej wypowiadać. Jechała jako pasażerka, delektując się tym, że jeszcze może siedzieć, że nie wykonuje żadnego wysiłku fizycznego i dopijając latte macchiato do końca, zobaczyła gnającą wiewiórkę, pokazując ją Rowanowi. 

      JULIET MURRAY

      Usuń
  41. Z Paige zdecydowanie nie wszystko było w porządku, tu miał absolutną rację. Co prawda, żadnego trupa w aucie by nie znalazł, nie licząc zeschniętych much i innych owadów, narkotyków też nie przewoziła, ale to nie były raczej jedyne warunki, jakie należało spełnić, by zaliczyć się do takiej kategorii. Nie były to również jedyne powody, przez które mogła nie chcieć, żeby ktokolwiek kręcił się w jej pobliżu.
    Miała trochę inne problemy, w tym lekką paranoję wyhodowaną całkiem niedawno, jednak czy można było ją za to winić? Przekonała się na własnej skórze, że ludzie potrafią być niesamowicie popieprzeni i wcale by się już nie zdziwiła, gdyby komuś jednak chciało się odwalać zabawę w policjanta na kompletnym odludziu, zamiast zabrać się do rzeczy od razu i bez udziwniania. To nawet nie byłaby najdziwniejsza rzecz, o której mogłaby opowiedzieć o dziwactwach i zboczeniach przypadkowym ludzi.
    Pan szeryf miał też rację w innej sprawie – to wszystko mogło odnosić się tak samo do jej osoby. Paige jednak nie znajdowała się w stanie, który sprzyjałby patrzeniu na wszystko w szerszej perspektywie. Tak naprawdę miała teraz przed nosem tylko i wyłącznie swoją perspektywę i, do jasnej cholery, nie prezentowało się to ciekawie.
    — Są też tacy, co wysyłają kwiaty. Gwałciciel to gwałciciel — rzuciła z przekąsem, nie zdążywszy ugryźć się w język. Po prostu zaczynało jej to wychodzić bokiem, te wszystkie tłumaczenia, którymi musiała udowadniać, że ma rację, że nie przesadza i niczego nie wymyśla, a już na pewno nie szuka atencji, a które i tak okazały się bezskuteczne. Teraz sytuacja była nieco inna, bo nieźle naraziła się stróżowi prawa, a nie na odwrót, jednak nie zmieniało to faktu, że miała tego dość i naprawdę uważała, że miała powody, by tak zareagować. Może rzeczywiście trochę przesadziła, troszeczkę, ale tylko to.
    I jeszcze był Scraps. Scraps nie przesadzał, Scraps po prostu działał.
    Była w stanie dostrzec tylko poszarpany materiał, który odsłaniał kawałek skóry na nodze mężczyzny. Przed oczami dalej latały jej plamy od światła latarki, do tego trochę łzawiła od rozmazanego tuszu do rzęs, który był już prawie wszędzie na jej twarzy, tylko nie na rzęsach. Modliła się, żeby nie zobaczyć krwi albo żywego mięsa. Samo ugryzienie było szklanką oliwy dolanej do ognia, nie potrzebowała dodatkowego wiadra, skoro i tak już się paliło.
    Z rękoma cały czas w górze i z plecami przyciśniętymi do samochodu, westchnęła ciężko, próbując zebrać myśli przed udzieleniem odpowiedzi. Faktycznie, kłopoty, których sobie przed chwilą narobiła, nie sprawiały, że poprzednie problemy magicznie znikały. Im dłużej o tym wszystkim myślała, to rzeczywiście zaczynało to wyglądać co najmniej dziwnie, idiotycznie i przez to podejrzanie.
    — Padła mi komórka — odparła, przymykając oczy i wzięła głęboki wdech. — Nie wiem nawet, gdzie jesteśmy i do kogo miałabym zadzwonić. — Tak, to nie brzmiało przekonująco. Kto w dzisiejszych czasach byłby w stanie doprowadzić do takiej sytuacji? Wszyscy mieli komórki przyklejone do dłoni i to nie bez powodu, skoro w nich mieścił się teraz niemalże cały świat. Wyjechać gdzieś bez naładowanej komórki? Do sklepu, może, ale nie poza miasto, do którego nie ma zamiaru się wracać.
    Jak bardzo musiała być nierozgarnięta, żeby coś takiego odwalić?
    — Wiem, jak to brzmi — uprzedziła, za nim Rowan sam zdążyłby się do tego odnieść jakimś komentarzem. Gdyby w dalszym ciągu nie trzymał broni wycelowanej prosto w nią, pewnie zaczęłaby jakoś gestykulować, przetarłaby sobie twarz albo zgarnęłaby do tyłu mokre kosmyki włosów, cokolwiek, byle tylko zacząć rozładowywać napięcie pulsujące jej w żyłach. Nie śmiała jednak zasugerować, żeby schował pistolet. — Mam dzisiaj po prostu nienajlepszy dzień, przynajmniej nie na wyprowadzkę. Przyznaję, nie przemyślałam sobie tego wcześniej, ale to nie ma teraz za bardzo znaczenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ostatnie, czego teraz chciała, to opowiadać w szczegółach, jak bardzo miała ochotę wymazać ten dzień ze swojego życiorysu, przy okazji spowiadając się z pochopnie podjętych decyzji. Paige nigdy nie była pierwsza do takich rzeczy, nie lubiła otwarcie przyznawać się do porażek i błędów, nie tylko przed innymi, ale również przed sobą. Nie lubiła też być stawiana pod ścianą, czy karoserią brudnego i mokrego auta, jednak najwyraźniej czasami nie ma innego wyjścia.
      — Daleko do tego Mariesville? — zapytała, podnosząc spojrzenie z powrotem na mężczyznę. — Słuchaj… Walnęłam cię, mój pies cię pogryzł, ale gdyby rozsądnie było wierzyć obcym na słowo, to by do tego nie doszło. Ostatnio mam dużo powodów, by nie ufać ani obcym, ani policji, ale nie musi cię to w ogóle obchodzić. Dlatego, jak chcesz, to wezwij patrol. Nie będę się stawiać, gdzieś w aucie mam kaganiec… Nie chcę tu zostać i sterczeć bez sensu, nie mogę.
      Było jej zimno, była zmęczona i obolała, do tego desperacja z całego dnia, a może nawet tygodni, zaczynała dawać jej się poważnie we znaki. Do takiego stopnia, że nawet areszt powoli stawał się dużo lepszą perspektywą, niż sterczenie w deszczu i patrzenie na zepsuty samochód z nadzieją, że może jednak mu się odwidzi i ruszy. Szczególnie, że poza sytuacją sprzed chwili, nie miała żadnych powodów, żeby obawiać się zatrzymania.

      Paige King

      Usuń
  42. Tego w Atlancie jej brakowało: dobrego swojskiego jedzenia i ludzkiej życzliwości. Cztery lata poza Mariesville wydawało się niekiedy wiecznością, szczególnie gdy wracała z późnej zmiany w sklepie, gdzie dorabiała na przemian z kelnerowaniem w zwykłym barze co środę i okazywało się, że w lodówce nie ma nic tak smacznego i nic na co w istocie miałaby ochotę. Całe szczęście nie przerzuciła się na fast foody przebywając poza miasteczkiem na studiach, ale z wielką ulgą wróciła do domu, bo tutaj nawet zwykłe jabłko zerwane z sadu smakowało stokroć lepiej, niż te pryskane modyfikowane sztuki, które może i pięknie prezentowały się w wielkogabarytowych marketach, ale smakowały jak trociny. I po szeryfie mogłaby powiedzieć, że odżywia się zdrowo i braku w lodówce na pewno nie ma, ale to jak buduje się taką rzeźbę to już były tylko jej domysły. A że niestety wyobraźnię miała żywą i wspomnienia świeże, wolała za wiele o mięśniach Rowana nie myśleć, za to z czystą uprzejmością i chęcią podziękowania upiekła mu ciasto. I nie miała nic złego na myśli, nawet nie chciała go za bardzo swoją osobą męczyć, bo jakoś dziwnym trafem ostatnimi czasy widywali się częściej, niż przez całe jej życie. Nawet wtedy, gdy starała się go unikać.
    Rozpromieniła się momentalnie, gdy zaprosił ją do środka. To było takie miłe z jego strony! A był już przecież wieczór, mógł odczuwać zmęczenie i pewnie nie było mu nawet po drodze przyjmować gości. Domyślała się tego wszystkiego, zresztą sama dziś narobiła mu stresu swoim rozstrzepaniem, gdy sama ledwie zbierała myśli w jedno, a jednak chyba trochę liczyła na to, że zjedzą to ciasto razem. Albo że przynajmniej zobaczy, jak Rowan próbuje wypieku i z jego twarzy odczyta, czy taki smak leży w jego gustach, czy na kolejny raz upiec coś innego... Więcej razy bowiem będzie na pewno, niestety szeryf wpadł w jej krąg zainteresowania, a Abigail potrafiła być urocza, ale również przytłoczyć swoją energią.
    Miał piękny dom. W odczuciu rudej był po prostu luksusowy, z tak przestrzennymi pokojami, szerokimi łukami dzielącymi pomieszczenia i kolorystyką, która dawała jeszcze więcej światła wnętrzu. Biel, beż czy krem, jasna szarość i drewno należały do jej ulubionych połączeń, były nienachalne, eleganckie i klasyczne. Ceniła prostotę, a przepadała za drobnymi akcentami kolorów i tak też urządzała pensjonat. Za to jej mieszkanie wyglądało jak zatrzymane w epoce sprzed pięćdziesięciu lat , jednak to też sprawiało, że czuła się tam jak u siebie. Była w miasteczku trzeci tydzień, a już wprowadzała drobniutkie zmiany w ich rodzinnym biznesie, za to teraz gdy rozglądała się tak ciekawa po domu szeryfa, niewykluczone że zaczerpnie od niego jakiejś inspiracji!
    - Woow - rzuciła mało elokwentnie, idąc za nim do kuchni. Mało brakowało a pewnie by gwizdnęła!
    Wyminęła Rowana, z uśmiechem widząc jak wybiera i próbuje owocu i stanęła obok stołu przy wysokich oknach. Jezu... Dbali o pensjonat, praktycznie wszystko co mieli wkładali w jego prowadzenie, ale to wciąż nie było tak... Luksusowe. No jak na złość inne słowo jej nie przychodziło do głowy, a jednocześnie całkowicie nie pasowało do Rowana. Było zbyt wyniosłe, odległe, za bardzo różnicujące. A on nigdy nie był kimś, kto się od ludzi odgradza w jakikolwiek sposób. Przycisnęła praktycznie nos do zimnej szyby i patrzyła na zieleń za oknem. Mogłaby tu stać jeszcze długo, aż gospodarz musiałby ją nie tyle wyprosić, co wynieść za próg. I to nie tak, że Abi była jakąś biedną kuzynką ze wsi, co to nigdy kawałka świata nie widziała, zwyczajnie to po prostu zawsze niezmiennie ją zachwycało. Zieleń. Duże domy. Miejsce dla ludzi, które daje poczucie spokoju i bezpieczeństwa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. - Piękny ten dom - przyznała, odwracając się na pytanie Rowana. - Jasne, a jeśli chcesz, pokaże ci gdzie rosną najlepsze - zaproponowała z szerokim uśmiechem, bo miała swoje malutkie ulubione miejsce przy lesie, gdzie nigdy nikt nie spacerował, nie widziała tam nawet nikogo z psem. a na dodatek było tam cicho i ładnie, więc zbierając borówki, obok rosła też czerwona poziomka kwaśna jak diabli!, nie spieszyła się. Nie miała tylko wieczorami, ani za dnia tyle czasu, więc spędzała tam zwykle bardzo wczesne godziny i o świcie musiała tam być, żeby wyrobić się później z pracą.
      Podeszła do wyspy i oparła dłonie na blacie, patrząc na wielki można dłoni szeryfa. No... Takim prędzej by pocięła cielęcą pieczeń, ale do ciasta się nada. Rozbawiona zagryzła wargę i kiwnęła głową, patrząc już na Rowana, skupionego na krojeniu. Miała wrażenie, że coś się w nim zmieniło, ale... To pewnie tylko jej spostrzeżenie. Miała wiele takich niepotrzebnych.
      - Herbatę poproszę - wybrała. Naj letniej napiłaby się zielonej, a jakby miał jaśminową chyba by mu zaśpiewała coś z szczęścia, ale czarna, czy jakąkolwiek inną się zadowoli. Ale zielona by ją uszczęśliwiła. Ewentualnie biala z owocami, jakakolwiek, preferowała te delikatne smaki.
      Pochyliła się do przodu i oparła zdrowy łokieć na wyspie, podpierając podbródek. Z uśmiechem przyglądała się szeryfowi. Miała szczerą nadzieję, że nie ma jej za złe tych odwiedzin. W swojej trosce i nadopiekuńczości chyba była troszkę gorsza od tych starszych pań, które lubiły go obdarowywać przetworami w podzięce za pomoc. Ona nie potrzebowała nic, by zapragnąć końcu coś dać. Potrzebowała za to kogoś, kto by jej na to pozwolił i nie wystraszył się jej niespożytymi zapasami zapału i czułości.


      zaintrygowana

      Usuń
  43. Ulżyło jej odrobinę, kiedy przestał do niej mierzyć. Wystarczyła chwila, żeby mogło się to zmienić, jeden podejrzany ruch albo może nawet zbyt sarkastyczna odzywka, by znów znaleźć się na celowniku, więc powinna się teraz pilnować. Ale na razie mogła się trochę rozluźnić, więc po krótkiej chwili, którą odczekała tak dla pewności, opuściła ręce i odsunęła się od samochodu. Przygarbiła się lekko, obejmując się ramionami i zaczęła pocierać palcami skórę, rozcierając na niej brud, który musiała wcześniej zgarnąć dłońmi z blachy auta.
    Siedem kilometrów. Dałaby radę tyle przejść. Było trochę zimno i mokro. I ciemno. Była oczywiście zmęczona i pewnie taki spacerek zająłby jej więcej czasu niż zwykle, ale prędzej czy później powinna dotrzeć do tego miasteczka o absurdalnej nazwie. Stamtąd na pewno łatwiej byłoby ogarnąć samochód, a nawet jeśli musiałaby poczekać do następnego dnia, to lepiej przeczekać to pod dachem niż w aucie, którego nawet nie odpali, żeby włączyć sobie ogrzewanie.
    Zerknęła na Scrapsa, chociaż podejrzewała, że ten się teraz nie ruszy, póki sama tego nie zrobi albo mu się na to nie pozwoli głosem. Jemu pewnie taki spacer by nie przeszkadzał, a wręcz przeciwnie… Całe szczęście, że w jej głowie coś zaskoczyło i przypomniała sobie tę komendę. Nigdy nie widziała, żeby ojciec używał jej w przypadku Scrapsa, ale robił to przy innych swoich psach, więc w sumie to trochę strzelała w ciemno. Najważniejsze, że podziałało, bo nie była pewna, co mogłoby być gorsze – zostać postrzeloną czy mieć na głowie postrzelonego albo nawet zabitego sierściucha. Nie darzyła go za bardzo sympatią, ale to nie znaczyło, że chciałaby, żeby coś mu się stało. Ostatecznie był tylko psem i nie jego wina, że po śmierci pana nie został mu nikt inny. Poza tym ojciec by jej pewnie nie wybaczył, gdyby zostawiła Scrapsa.
    Obserwowała szeryfa i jego poczynania, zastanawiając się jednocześnie, co najlepiej byłoby teraz zrobić. Słyszała, że próbował odpalić jej samochód, ale bez rezultatów, więc jedynie skrzywiła się nieznacznie, jakby rozczarowana, że to jednak nie kwestia, czyje ręce sięgały do stacyjki, a samego wozu. Z krótkich przemyśleń wyrwało ją jego spojrzenie, którym ją obdarował. Stwierdziła, że musiała wyglądać jak siedem nieodpowiedzialnych nieszczęść, po których ktoś dodatkowo przejechał po kilka razy walcem, tak na nią popatrzył. Bez współczucia, co po prostu tak… konkretnie.
    Cóż, nie przewidywała dzisiaj stania w deszczu. Przez większość dnia była tak rozgorączkowana, że dosłownie robiło jej się gorąco od samego myślenia, więc nie przygotowała sobie żadnego lepszego wierzchniego odzienia, żeby mieć je gdzieś pod ręką. Na pewno gdzieś w tym bajzlu znalazłaby się kurtka, bluza, a nawet kilka, ale kiedy Paige to wszystko upychała, nie potrzebowała żadnej z tych rzeczy. Niemniej, gdzieś tam były, w którejś z toreb albo reklamówce. Może nawet w walizce, którą wsadziła przed fotel pasażera. Szczerze powiedziawszy, nie byłaby w stanie powiedzieć, co i do czego spakowała, bo większość rzeczy wrzucała jak leci, łapiąc to, co było akurat w zasięgu.
    Odchrząknęła cicho, nie chcąc zastanawiać się teraz dodatkowo nad swoją prezencją i wymamrotała niewyraźnie jakieś dzięki, kiedy Rowan podał jej tę nieszczęsną miskę. Nie zwróciła w ogóle uwagi na drobne wgniecenie, tak się składało, że miska była ostatnią rzeczą, jaką się teraz przejmowała. A zaraz potem posłała szeryfowi pełne zaskoczenia spojrzenie, jakby nie była pewna, czy dobrze usłyszała.
    Chciał ją podwieźć? Po tym, jak rzuciła się na niego z miską? Co więcej, mówił też o psie, psa też mógł podwieźć, a przecież ten przed chwilą był gotów rozszarpać mu nogę. Ba! Aktywnie się do tego zabrał, o czym świadczyły poszarpane spodnie i możliwe, że jakieś ślady na skórze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Stała tak chwilę z niedowierzaniem wymalowanym na twarzy w postaci uniesionych brwi i lekko rozchylonych ust. Podążyła wzrokiem na oddalającym się powoli Rowanem, stęknęła coś, chcąc się jakoś wysłowić, ale w sumie nie wiedziała, co mogłaby powiedzieć. No przecież to jasne, że wolałaby podwózkę niż spacer! Tylko czemu jej to zaproponował? Na jego miejscu pewnie posłałaby samą siebie do diabłów. Paige wyklinała ludzi za mniejsze sprawki, którymi zdołali ją zirytować albo wkurzyć.
      Zamknęła usta i pospiesznie zabrała się do szukania kagańca i zgarniania jakiś swoich manatków, które teraz zaliczyłaby do kategorii pierwszej potrzeby. Opróżniła całkowicie jedną z toreb, wywalając jej zawartość na tylne siedzenie i zaczęła wyciągać z innych pojedyncze ciuchy, jakiś ręcznik, cokolwiek, co rzuciło jej się akurat w oczy i co mogło jej się teraz przydać. Spod siedzenia kierowcy wyciągnęła papierową torbę, w której trzymała gotówkę i wrzuciła do pozostałych rzeczy. Jej ostatnie pieniądze, wypłacone dzisiaj z konta po ojcu, które na szczęście umknęło temu, kto postanowił pozbawić ją środków do życia. Spod klapki nad kierownicą chciała wyciągnąć swoje prawo jazdy, ale po chwili z tego zrezygnowała, postanawiając zostawić dokumenty w środku.
      Może to było trochę głupie, ale wolała nie zostawiać tutaj pustego samochodu. Rowan rzeczywiście wydawał się być tym, za kogo się podawał, jednak wolała jeszcze dmuchać na zimne. Jeśli ktoś będzie tędy przejeżdżał i zobaczy samochód w takim stanie, to nabierze większych podejrzeń, niż gdyby stał tutaj taki pusty. Bardziej się zainteresuje i większa szansa, że podejmie jakieś kroki, nawet jeśli i tak miałoby być za późno. Nigdy nie wiadomo. Nie martwiła się, że ktoś by chciał sobie coś przywłaszczyć, nie miała tam wartościowych rzeczy, za którymi jakoś bardzo by tęskniła, a nawet jeśli, to ta mała paranoja w głowie Paige była głośniejsza od wszystkiego innego.
      Scraps nie odstępował jej na krok. Podążał zaraz przy jej nogach, umiejętnie manewrując tak, żeby się o niego nie wywróciła, co zdarzało się wcześniej notorycznie. Chodziła zupełnie inaczej niż jej ojciec, ale pies szybko się przestawił i nie mieli już tego problemu.
      Nie przepadał za kagańcem, ale nie stawiał oporu, kiedy mu go zakładała. Trochę coś pomruczał, lekko pokręcił pyskiem, jednak przestał zwracać na niego uwagę, kiedy Paige ruszyła w stronę samochodu pana szeryfa, niosąc torbę przewieszoną przez ramię i trzymając w dłoni ręcznik, który chciała rozłożyć dla Scrapsa, gdyby trafiło mu się miejsce na tylnym siedzeniu a nie na pace. Zamknęła samochód, upewniając się, że ma ze sobą wszystko, co może być potrzebne na jedną noc, wliczając w to ładowarkę i telefon i właściwie była gotowa, żeby ruszać.
      — Nie będzie mi się chciało pakować potem tego wszystkiego jeszcze raz — oznajmiła, kiedy znalazła się już przy jeepie, jednocześnie zamykając kwestię przenoszenia jej gratów. Nie zamierzała w końcu zostawać w tym całym Mariesville dłużej niż dwa dni, góra trzy dni. Nie mogła, za krótko jechała z Atlanty, więc musiała być cały czas za blisko.

      Paige King

      Usuń
  44. Na ten moment wiele rzeczy było jej zwyczajne obojętne. Chciała zwyczajnie podjąć jakieś sensowne działania, które przyczynią się do rozwiązania części jej problemów. Liczyła, że jeszcze może zdąży rozeznać się trochę i złapać kogoś, z kim mogłaby porozmawiać o swoim samochodzie, żeby z niczym nie zwlekać. Przepakowywanie zajęłoby im dodatkowo czas, a to z kolei opóźniłoby dotarcie do miasteczka, nawet jeżeli sama jazda nie miała trwać długo.
    Poza tym, Paige wolała nie gdybać więcej niż to konieczne. Niczego dobrego jej to nie przynosiło, tylko więcej się denerwowała i rozczarowywała. Zdecydowanie bardziej odpowiadało jej myślenie, że skoro auto się zepsuło, to nawet jeśli ktoś chciałby je zawinąć wraz z całą zawartością, musiałby fatygować się specjalnie właśnie po ten pojazd, wiedząc, że tu stał. A kradzież tożsamości? Przekręty? To pestka, już to przerabiała, wcale nie zostawiając swoich dokumentów gdzieś popadnie. Ktoś taki musiałby się chyba ustawić w kolejce i jeszcze uważać, żeby przypadkiem nie namierzył go jakiś inny wierzyciel.
    Nie zdążyła rozłożyć ręcznika, co skwitowała cichym przekleństwem rzuconym pod adresem Scrapsa i wskoczyła za nim do samochodu. Złapała go lekko za poły skóry na karku i potrząsnęła, mrucząc do niego, że ma dzisiaj szczęście, bo z każdym dniem ma do niego coraz mniej cierpliwości. Nie była to do końca prawda, jednak Paige należała do tych osób, które czasem muszą sobie po prostu pogadać. Zajęła miejsce, zapięła pas i spojrzawszy na ręcznik, który wzięła specjalnie, by podłożyć pod tyłek tego kudłatego pchlarza śmierdzącego typowo jak na mokrego psa przystało, zaczęła odciskać w niego swoje włosy.
    — Cholera, tylko tyle?! — wymsknęło jej się, słysząc, jak daleko udało jej się zajechać i naburmuszyła się bardziej, kręcąc głową. Miała wrażenie, jakby była w drodze jednak trochę dłużej, ale z drugiej strony ten dzień był w ogóle bardzo długi i ciężki. — Szlag by to trafił… — burknęła do siebie, wycierając ręcznikiem ramiona, na których prócz tatuaży, miała też kilka świeżych siniaków i otarć, których z pewnością nie dorobiła się przez ostatnie kilkanaście minut.
    Przetarła delikatnie twarz, nie chcąc rozetrzeć tuszu na całą twarz, starła szminkę ze spierzchniętych ust, pod koniec cicho sycząc, bo podrażniła sobie rozcięcie na dolnej wardze, którą szybko zassała. Z torby wyciągnęła paczkę chusteczek i świeżą, acz wymiętoszoną koszulkę, przy okazji spoglądając na nogę kierowcy, na którą miała teraz lepszy widok z tylnego siedzenia.
    Powinna coś powiedzieć? Niby już przeprosiła, ale wtedy nie wiedziała nawet dokładnie za co, bo nie miała jak tego zobaczyć. Nie wyglądało to też najgorzej, Scrapsa było też stać na więcej, a pan szeryf się nie skarżył, więc postanowiła na razie się nie odzywać.
    Na wszelki wypadek przejechała chusteczką koło prawego nostrila, poprawiając ułożenie złotego kółeczka i wydmuchała nos, jednocześnie wychodząc na moment z pasów. Przeciągnęła przez głowę brudną i mokrą koszulkę, jakby nigdy nic, jakby wcale nie rozbierała się przy obcym. Jakoś nie przyszło jej do głowy, żeby Rowan miał ochotę na nią zerkać w trakcie jazdy, a nie chciała wpaść do pensjonatu w takim stanie. Sądziła, że lepiej będzie się trochę ogarnąć, poza tym zaraz założyła na siebie nową, czarną koszulkę, zasłaniając goliznę, pozostałe tatuaże i niektóre siniaki na ramionach.
    — A już spodziewałam się luksusów, na które będę mogła roztrwonić pieniądze, których nie wydałam na lepszy samochód — parsknęła ironicznie, nieco rozbawiona tym, że Rowan uznał, że należy ją o czymś takim uprzedzić i przełożyła pas z powrotem na przód.
    Może naprawdę podejrzewał, że miała jakieś dziwne hobby, żeby rozbijać się starą Hondą po okolicznych miasteczkach, robiąc z siebie przy tym ostatnią sierotę? I to tylko po to, by potem narzekać na brak taksówek i metra, czy pięciogwiazdkowych hoteli z kompleksem spa i sauną w każdym pokoju. Chryste drogi, wystarczyło jej trochę ciepłej wody, dwie godzinki prądu i kilka kresek zasięgu, to wszystko, ale nie przypuszczała, że musi o takie rzeczy dopytywać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    2. Spodziewała się, że Mariesville to jakaś mała miejscowość – sugerowała to sama nazwa – jednak patrząc na tamtejszego szeryfa i jego samochód, nie podejrzewała, że jadą do jakiejś totalnej dziury zabitej dechami. Zresztą, w Atlancie też nie opływała w luksusach i naprawdę nie potrzebowała wiele, żeby się ogarnąć.

      Paige King

      Usuń
  45. Rowan nie był na pewno pyszny, nie obnosił się z tym, co posiada, za to mając tak pokaźny i elegancki dom, była odrobinę zdumiona. Był Johnsonem, ale jakby stawiał się trochę tym wpływom, jakie posiadała jego rodzina. Cóż, nie rozgryzła go jeszcze, a stanowił ciekawą zagadkę. Pasowała jej do szeryfa raczej skromniejsza chata, może taka wykończona dobrze zaimpregnowanym drewnem gdzieś bliżej wody... Jej dobry przyjaciel, Jackson, był bodajże w wieku bruneta i mieszkał w takiej chacie, a że cenił spokój, który również pasował jej do Rowana, tak sobie skojarzyła że ci dwaj są nawet podobni. Tyle że Jax miał miękkie i otwarte serce, a z szeryfem to właściwie nigdy nic nie było wiadomo. Ale to dobrze że strzegł swojej prywatności, bo przecież nawet jeśli nie był dostępny jako człowiek prywatny dla każdego, to nie zmieniało i nie umniejszało, ile już zrobił dla Mariesville. A on sam przy okazji miał już trochę spokoju, bo będąc szeryfem był zawsze i wszędzie dla ludzi.
    Dom robił na niej ogromne wrażenie, był może i tak duży jak pensjonat, ale oni nie mieli basenu! I jednak trzymali się prostszej zabudowy, a w kuchni nie mieli kamiennych blatów. Zieleń jaka otaczała miasteczko zawsze ją czarowała, nieważne czy przyjeżdżała na weekend z Atlanty, czy przebywała już tu na miejscu na stałe. Abigail po prostu kochała naturę i obcowanie z nią, uwielbiała spacerować po łąkach, okolicznych polach i lasach, ale też siedzieć na ławce przed pensjonatem i oglądać jak wiatr szeleści liśćmi, czy przed biblioteką miejską, by podziwiać jak pracownicy miasta dbają o infrastrukturę. Kochała Mariesville i podziwiała je tak samo, jak teraz ogród Rowana.
    - Kiedy masz czas się tym wszystkim zająć? - spytała szczerze zainteresowana. Jak nic, jego doba miała więcej godzin niż przeciętnego człowieka! - Wiesz, polubiłam się z ogrodnictwem, gdybyś chciał coś dodać do ogrodu, mogę pomóc - zaoferowała od razu i to bez pytania. Mogłaby mu opowiedzieć, że kwiaty w ogródku i pomidorki wraz z cukinią, którą ostatnio prawie z nią staranował, pomaga ogarniać przy pensjonacie, ale chyba nie trudno się było domyślić.
    Często miała brudne od ziemi dłonie w te dni, gdy należało coś plewić, albo zagrabić, czy choćby tylko zebrać, a że mieli do pomocy kilka osób przy pokojach, nie było też potrzeby by jakoś szczególnie się trzymali pielęgnowania pensjonatu sami. Ostatnie lata były dla nich dobre, mogli zatrudnić kilka osób z miasteczka i również pozwolić im zarobkowo się utrzymać na miejscu, a Abigail chciała kiedyś nawet może rozbudować pensjonat! Potrzebowali tylko więcej turystów, bo już ostatnio wzięła nowy laptop i terminal płatniczy na raty, by nie naruszać zapasu uzbieranego budżetu na naprawy i renowację. Ale to były ambitne i wielkie plany i... Sama musiała do nich dorosnąć jeszcze trochę.
    Abigail łatwo było stracić głowę dla ludzi, miejsc, nowych zajęć. Miała tysiąc pomysłów na raz, robiła sto rzeczy na minutę, a przy okazji była w tym wszystkim autentycznie zaangażowana i szczera. Cieszyła się z małych rzeczy, była skromna i pragnęła dzielić się wszystkim z wszystkimi. Ludzie ją lubili i czyli się przy niej swobodnie, ale ktoś tak zdroworozsądkowy i logiczny jak Rowan możliwe, że widział w niej infantylną dziewczynę, która nie poznała trudów życia. Właściwie ciekawa była co o niej myśli, ale nie znała go na tyle dobrze, by atakować tak bezpośrednio pytaniami prywatnej natury. Ostatnio mieli tej prywaty aż nadto.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. Odebrała od niego nóż, zerkając kątem oka znad talerzyka z pokrojonym ciastem, jak kręci się szykując herbatę. Ukradła z wierzchu jedną połówkę borówki i wsunęła do ust. Był na prawdę intrygujący. Potrafił jak prawdziwy zaradny facet ogarnąć wiele prac wokół domu, utrzymać porządek w mieście, a jednocześnie wydawał się obyty i dostatecznie ogarnięty w subtelniejszych tematach wymagających większego wyczucia (jak oporządzenie w kuchni). Może to kwestia jego zaradności i samowystarczalności, a może był kandydatem na męża idealnego! Miał twardą stronę i najwidoczniej tę spokojniejszą również. I w obydwóch wydawał się pozostawać sobą. W markecie czasami słyszała, jak jakaś starsza babunia wzdychała, że taka szkoda tego pana Johnsona, że jeszcze się nie ustatkował! Ale chwila... Jaka szkoda?! To tych wszystkich panien na wydanie było szkoda, wtedy tak sobie myślała! Bo to one za nim wodziły rozmarzonym wzrokiem, a on skupiony na pracy wydawał się nic nie widzieć. Choć ostatnio troszkę się zapomniał i to ją... Zaskoczyło. Zaskoczyła nawet samą siebie wtedy. I nadal nic nie rozumiała, a to co już wiedziała, było trudne do zaakceptowania. I chyba chciała jeszcze raz z nim porozmawiać, nie tak, by oczyścić atmosferę i już, zapomnieć o temacie, ale to... Kiedyś. Na pewno nie dziś i nie jutro.
      Zaśmiała się serdecznie, kręcąc głową i odłożyła nóż ostrzem do pudełka, aby nie brudzić blatu. Oparła dłonie na krawędzi wyspy i spojrzała na Rowana tak, jakby na prawdę musiała się mocno przytrzymać mebla, by nie pofrunąć jak strzała po wszystkich kątach, skoro już dostała pozwolenie! Oh on nie wiedział, co takiego zrobił.
      - Na prawdę chętnie pobiegłabym przez wszystkie pokoje, żeby się rozejrzeć - przyznała otwarcie z całkiem rozbrajającą szczerością. - Mam ochotę też zanurzyć stopy w basenie, ostatnio pływałam tylko w stawie pod lasem - przyznała spoglądając przez rozsunięte drzwi na Rowana, stojącego na ogrodu. Nie mogła powstrzymać uśmiechu, musiał jej wybaczyć ten entuzjazm. - Ale byłoby o wiele cudowniej, gdybyś mnie oprowadził sam - stwierdziła i chwyciła talerzyk, aby go unieść i wgryźć się mocno w pierwszy kawałek. Uwielbiała czekoladę, uwielbiała to jak zostawała jej w kącikach ust, szczególnie gry brownie wychodziło mokre, mocno kakaowe jak to tu.


      Abi

      Usuń
  46. [Dziękuję ślicznie za powitanie. Rowan to zdecydowanie odpowiedni człowiek na odpowiednim stanowisku. Mając takiego szeryfa, można spać spokojnie. Zauważyłam, że nasi bohaterowi oboje wożą się Fordami - co prawda mają inne modele, ale ta sama rodzina, to łączy ludzi, haha. Gdybyście mieli czas i ochotę na wątek, to polecamy się z Jen na przyszłość.]

    Jennifer

    OdpowiedzUsuń
  47. Cześć! :)

    Dziękuję pięknie za przemiłe przywitanie. To zdjęcie jest jednym z moich ulubionych, czekało cierpliwie, aż otworzy się jakaś małomiasteczkowa sfera wprost idealna, by je w nią wcisnąć. Stevie powróciła do Mariesville po dłuuugiej przerwie, mogliby się znać z przeszłości. Nieopublikowani Jane i Geon prawdopodobnie będą od czasu do czasu wplątywać się w różne, dziwne sytuacje, kreując Twojemu Panu dodatkowego zajęcia :) W razie czego - wiesz gdzie mnie znaleźć. Życzę miłego poniedziałku i dużo, dużo weny.

    Steven Baker, Laura Doe && Geonwoo Parks

    OdpowiedzUsuń
  48. Rosalinda Bear należała do grona rodowitych mieszkanek Mariesville. Bez wątpienia wpisywała się też w grupę najstarszych mieszkańców, obchodząc tego lata osiemdziesiąte piąte urodziny. Rosalinda, pomimo typowych starczych schorzeń, które utrudniały jej sprawne (jak za młodu) funkcjonowanie, trzymała się naprawdę nieźle. Wieloletnie już wdowieństwo wymusiło w niej aktywne życie codzienne– „koło domu” zawsze było co robić, a dzieci dawno wyjechały z Mariesville, prowadząc własne życia w dużych miastach. Pani Bear niemal codziennie krzątała się po dużym podwórku i wynajdywała kolejne punkty do odhaczenia każdego dnia. I to ją napędzało.
    Tak jak spotkania z mieszkańcami, czasem przypadkowe– w kolejce po ulubione pieczywo czy planowane, nierzadko podyktowane interesem. Rosalinda uwielbiała przyjmować gości, promieniała wówczas energią czerpaną z drugiej strony. Była dobrym słuchaczem, choć często nie omieszkała rzucić wymownego spojrzenia czy wtrącić swoje stanowcze, czasem nieco przestarzałe trzy grosze.
    Od przyjazdu Kopi właściwie niewiele się zmieniło. Wprawdzie wnuczka starała się pomagać babci w pracach domowych i ogrodowych, dzieląc to z etatową pracą w Under the Apple Tree, jednak jej sprawność fizyczna nie była taka jak kiedyś.
    Wielomiesięczna rehabilitacja wymagała nauki chodzenia niemal od zera, co nie przychodziło łatwo. Ból fizyczny i psychiczny ciężar był jej chlebem powszednim, który ciężko było oswoić w prozie codzienności. Jednak każdy, choć najmniejszy sukces dawał zalążki iskry, która ciągnęła ją w głąb nowej siebie. Napawało nadzieją, którą czasem wpuszczała, pomiędzy połacie ciężaru i bólu.
    Poruszała się całkiem sprawnie, od niedawna robiła także krótkie treningi marszobiegowe, które nieco polepszały stan jej zmizerniałego ciała. Całe szczęście miała ręce– i choć chuderlawe, rwały się do roboty. Między innymi dlatego od przyjazdu do babci stała się mistrzem szybkiego obierania worka kartofli, szypułkowania truskawek czy wyrywania chwastów, ku uciesze Rosalindy, która preferowała bardziej dynamiczne zajęcia, niekoniecznie dostosowane do jej wieku.
    Już miała złożyć na jej rozum reprymendę, że mocowanie się z wielkim jak kobyła kredensem może nie być najlepszym pomysłem, biorąc pod uwagę dwie nie monstrualne kobiety, jednak ta ubiegła ją informacją, że poprosiła o pomoc Rowana, miejscowego szeryfa.
    Mężczyznę poznała już kilka miesięcy temu, kiedy to przy okazji poznania nowej mieszkanki, naprawiał okno w jadalni. Kopi z rozbawieniem przyglądała się jego pracy, której akompaniowała zagadująca za wszystkie czasy Rosalinda. Była pod wrażeniem, że mężczyzna z taką lekkością prowadził dialog z jej babcią, jakby sprawiało mu to realną przyjemność. Babcia Rosa czasem nie potrafiła zamknąć jadaczki, zwłaszcza gdy szło o przedstawienie jej (niestety samotnej) wnuczki.
    – Dzięki, że wpadłeś – powiedziała do niego, gdy schodzili do sporej piwniczki. Od niedawno było to królestwo nie tylko Rosy, ale i Kopi. Z przyjemnością spędzały tu wieczory na pracach porządkowych i degustacjach.
    – Ah, dziecko. Ten kredens to prawdziwy zabytek! Żeśmy go z Joachimem sprowadzali i sprowadzali, tylko skąd… – dumała, stukając różowym paznokciem w ceglasty, ścienny mur. Zupełnie nie przejmowała się, że stojący przed nią mężczyzna, nieco starszy od jej wnuczki piastował urząd szeryfa tego miasta. Przecież dla niej był po prostu kochanym chłopcem czy dobrym dzieckiem– zupełnie tak jak lata temu. Kopi miała nadzieję, że nie ma jej za złe takiego doboru słownictwa. Sama czasem wahała się czy powinna mówić do niego po imieniu. Ale może skoro nie miał widocznej odznaki…

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. – Pomogę, oczywiście! – niemal krzyknęła, stopując nadchodzący monolog Rosy– Zdejmiemy słoiki z dwóch pierwszych półek na ten długi parapet. A później butelki z dołu do skrzynek. Tylko ostrożnie, to drogocenne– zaśmiała się.
      – Czy drogocenne to zobaczymy. Ostatnia cytrynówka fatalnie Ci wyszła! – zaznaczyła, nie kryjąc rozbawienia. Faktycznie Kopi dodała za dużo skórki i nalewka zrobiła się gorzka. I to nie za sprawą dodanego spirytusu.
      – To dlaczego ją piłaś?
      Rosa wywróciła oczami, pozostawiając domysł w powietrzu. Zamiast tego zabrała pod bok koszyk wypełniony warzywami i pognała w górę.
      –Jak skończycie to naszykuj Rowankowi coś na wynos! – krzyknęła z góry, melodyjnym tonem. Kopi westchnęła przeciągle i zaczęła przenosić słoiki z przetworami na długi murek, stanowiący coś w rodzaju parapetu pod małym, wysoko położonym oknem piwnicznym. Spojrzała na niego przepraszającym wzrokiem.
      – Przepraszam za nią. Ona zawsze tyle gada, mam nadzieję, że nie masz tego za złe. Jest Ci bardzo wdzięczna za pomoc. Same za nic w świecie nie dałybyśmy rady przesunąć tego kredensu.
      Podała mu pustą skrzynkę, by mógł pakować do niej szklane butelki, wypełnione różnorakimi trunkami i syropami.


      Kopi Bear

      Usuń
  49. [Hej, hej! Ostatni raz tak dawno temu ze sobą pisałyśmy! Co Ty na to, żeby to zmienić? Masz jeszcze wolne moce przerobowe na dodatkowy wątek? 😊]

    Bailey

    OdpowiedzUsuń
  50. Paige na pewno nie powiedziałaby o tym na głos, ale bardziej niż lubiła, to po prostu musiała radzić sobie sama i jakoś tak się do tego przyzwyczaiła, że z założenia odrzucała możliwość, żeby prosić kogoś o pomoc albo liczyć na czyjąś spontaniczne i bezinteresowne wsparcie. Przez większość czasu wszystko ją w tym utwierdzało, bo do kogo by się nie zwróciła ze swoimi najbardziej krytycznymi problemami, nikt nie mógł albo zwyczajnie nie chciał pomóc.
    W żadnym wypadku nie była amerykańskim odpowiednikiem Olivera Twista, ale i tak dosyć szybko zrozumiała, że jeśli sama czegoś nie zrobi, to nikt nie zrobi tego za nią, ani tym bardziej dla niej. Ojciec dużo pracował i rzadko bywał w domu, niejednokrotnie spędzając poza domem kilka dni podrząd.Z kolei matka… Matka lubiła palić papierosy i lepiej było nie wchodzić jej w drogę – to wszystko, co Paige miała ochotę o niej mówić. Kiedy rodzice się rozwiedli, miała szesnaście lat i tyle szczęścia, że mogła zdecydować, z którym z nich chce zamieszkać, więc wybrała ojca. Zmieniało to tylko tyle, że miała w końcu święty spokój i była za to bardzo wdzięczna, ale i tak przez większość czasu zajmowała się sama sobą.
    Zdążyła się wyprowadzić, za nim ojciec przeszedł na emeryturę i częstotliwość ich kontaktów tak naprawdę nigdy nie była intensywna. A znajomi byli kwestią płynną, to znaczy bardzo zmienną. Miała ich wielu, znała naprawdę sporo ludzi, ale tak jakoś nikt nie był jej specjalnie bliski. To jej jednak wystarczyło, bo nie oczekiwała wiele ani od życia, ani od innych ludzi. Poza tym, odnajdywała się w swobodzie, którą w ten sposób zyskiwała i wyjątkowo to sobie ceniła, nawet jeśli traciła przez to coś innego.
    — Myślę, że jakoś sobie poradzę i na pewno nie zajmie to roku — skwitowała nieco uszczypliwie, mrużąc delikatnie oczy i zwróciła się do Scrapsa, tarmosząc go lekko po karku. — Przyjemniaczek się tu znalazł… — wymamrotała cicho pod nosem, ledwo słyszalnie, jakby mówiła tylko i wyłącznie do psa i westchnęła, powstrzymując ziewnięcie.
    To chyba oczywiste, że skoro nikt nie celował do niej bronią, czuła się pewniej. Ponadto miała teraz jakiś plan i to dużo lepszy od spędzenia nocy w nie działającym samochodzie, czy od spaceru w ciemnościach późnym wieczorem. Jasne, siedziała w samochodzie obcego faceta, jadąc z nim w nieznane sobie miejsce, ale jego odznaka wyglądała wiarygodnie i mniej więcej wyjaśnili sobie wcześniejsze nieporozumienie. No i nie miał większego problemu ze Scrapsem, który pokiereszował mu udo, a mógł do niego strzelić. Była więc gotowa udzielić mu tego małego kredytu zaufania, przyjmując jego hojną propozycję.
    Doceniała, że mimo całego zamieszania, nie machnął na nią ręką i nie pojechał w swoją stronę. To było nawet miłe, nawet jeśli kosztowało go to mniej więcej tyle samo, co Paige – kredyt zaufania. I może z tego względu powinna włożyć więcej wysiłku w trzymanie swojego niewyparzonego języka za zębami, ale Paige nie była pokorną panną i takie rzeczy przychodziły jej z trudem. W taki sposób też trochę odreagowywała i choć mogło to nie sprzyjać dobremu pierwszemu wrażeniu, to, cóż, mogła jedynie liczyć na to, że zyskiwała z czasem. Ale tutaj takiego czasu nawet nie przewidywała, więc niespecjalnie przejmowała się tym, co szeryf Mariesville będzie sobie o niej ostatecznie myślał.
    Przez resztę drogi też już nic nie powiedziała. Nie miała nastroju do pogaduszek ani nic ciekawego do opowiadania, na pewno nie nic, o czym chciałaby opowiadać albo o czym pan szeryf chciałby słuchać. Cisza jej jak najbardziej pasowała. Scraps położył łeb na jej udach na te kilka minut jazdy i mimowolnie zaczęła go drapać miedzy uszami, spoglądając przez szybę na ciągnące się ciemności, które skrywały pola i sady. Byle tylko dojechać tam, gdzie myślała, że jadą, a nie do jakiejś opuszczonej hali rodem z Dextera.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W świetle latarni mogła nieco pooglądać to miasteczko o dziwnej nazwie. O takiej porze i w taką pogodę nie prezentowało się to jakoś wyjątkowo, ale wszystko wyglądało całkiem przyzwoicie. Jakby naprawdę mogła liczyć na ciepłą, bieżącą wodę pod prysznicem! Gdy zajechali pod pensjonat i wysiedli z samochodu, podążyła za Rowanem, nie pytając, czego sam tam szukał. Może chciał się upewnić, że nie zdzieli nikogo więcej miską i będzie zachowywać się jak cywilizowany człowiek? Nie wnikała, kiedy zamieniał kilka słów z recepcjonistką. Zastanawiała się tylko, co zrobić ze Scrapsem, jeśli okaże się, że nie wpuszczając tutaj psów do pokoi. Pchlarz pewnie spałby na ganku czy innej werandzie, czekając na nią do samego rana. Ostatecznie jednak nie musiała się o to martwić, bo Scraps mógł spać razem z nią, więc po szybkim zameldowaniu i opłaceniu noclegu, skierowała się do wyznaczonego pokoju.
      Po drodze wpadła jeszcze na raz na Rowana, który wychodził akurat zza jakiegoś korytarzyka, o którym wspomniała mu chyba wcześniej recepcjonistka. Nie zatrzymała się, jedynie odrobinę zwolniła, wymijając go sprawnie z psem kręcącym się przy jej nogach.
      — Dziękuję, szeryfie. Dobranoc — rzuciła w przelocie, salutując lekkim ruchem ręki i wróciła do poprzedniego tempa, chcąc jak najszybciej znaleźć się pod prysznicem i naładować telefon.

      Paige King

      Usuń
  51. [Jen nie ma aktualnie w swoim życiu żadnej męskiej osobowości, także przydałby się jej ktoś silny, kto czasem coś skręci albo podniesie cięższego. Możemy zacząć od takiego pierwszego spotkania, a potem poleci się dalej. Ja to w ogóle widzę ich w jakiejś akcji ratunkowej (nic groteskowego, żeby potem w mieście nie gadali), ciekawej i może lekko, tylko lekko niebezpiecznej scenerii.]

    Jennifer

    OdpowiedzUsuń
  52. [O tak, bardzo dobrze myślisz. Jen boi się podejmować ryzyko tylko w życiu prywatnym, jeśli chodzi o życia innych ludzi, a głównie ich zdrowie i bezpieczeństwo, to wskoczy nawet w ogień, także wyciąganie kogoś z płonącej stodoły mi pasuje. Chcesz zacząć najpierw od jakiegoś spokojniejszego spotkania, takiego bardziej zapoznawczego, czy od razu z grubej rury?]

    Jennifer

    OdpowiedzUsuń
  53. [Pewnie! Jak się bawić, to na ostro. Mam zacząć, czy Ty chcesz przejąć pałeczkę?]

    Jen

    OdpowiedzUsuń
  54. Przez Arkaquah Trail ostatnim razem szła sama, gdy Rowan przebywał w szpitalu, będąc w śpiączce farmakologicznej. Tamtego dnia odwiedziła go tylko wczesnym rankiem, chwilę przed obchodem, błagając pielęgniarkę, żeby wpuściła ją na krótkich kilkanaście minut. Usiadła jak zawsze na stołku, pogłaskała go po dłoni na powitanie, opowiedziała o tym, jak zakończyła poprzedni dzień i jak rozpoczęła go wczesnym świtem. Następnie wyjęła z szafki niezbędne przybory kosmetyczne i zadbała o zarost Johnsona. Ulotniła się wtedy od niego przed przyjściem lekarza prowadzącego i pokonywała tamtą trasę z niemą prośbą o to, aby następnym razem wrócić tu w towarzystwie Rowana. Prośba została wysłuchana. Nie wiedziała tylko przez kogo. Przez skrzata leśnego, jednego z siedmiu krasnoludków czy może gnającą wiewiórkę, której wtedy nie dojrzała?
    Nie znała odpowiedzi na to pytanie, jednak wiedziała, co odpowie szeryfowi. Przyznała mu rację. Potwierdziła, że pójdą na szczyt przez Arkaquah Trail. Nie było innej lepszej opcji. Chciała, żeby się zmęczyli; żeby przez skomplikowaną trasę zasłużyli na oglądanie pięknego zachodu słońca już tam na górze. Im większe wyzwanie, tym Juliet szybciej decydowała się na podjęcie czegoś takiego. Nie lubiła chodzenia na skróty. Dla niej raczej nie istniały rzeczy niemożliwe, a wspinanie się pod górkę, nie sprawiało większego problemu. Oczywiście po kilku kilometrach nieco spłycał się jej oddech, przez co lekko sapała i piła znacznie więcej, a nawet robiła krótkie przerwy, ale była tylko człowiekiem, a nie robotem. Wówczas woda niegazowana smakowała tak inaczej, tak lepiej. Na dole, to znaczy w centrum miasteczka, na komisariacie czy w domu nie była tak pyszna. 
    — Nie nakręcaj mnie, bo jeszcze rozwinę sobie czerwony dywan przed pokojem i wówczas nie wszyscy do mnie wejdą. Obrosnę w piórka i powiem, że tylko tak wyjątkowa kobieta jak ja może chodzić po czerwonym dywanie. Być może ty będziesz jedynym mężczyzną, któremu dam takie pozwolenie. Z raz w tygodniu, Rowan. Maksymalnie dwa razy, ale to już z napisaniem podania. — ułamała kosteczkę czekolady i wsunęła ją do ust. Czekolada również inaczej smakowała w górach i w inny sposób w ich niezwykle zwykłym miasteczku. — Zobaczę, jaka będzie sytuacja po weekendzie. Jak będzie w miarę dobrze, to pójdę z Christopherem na lemoniadę jabłkową do Junko. Oczywiście po przyjacielsku. 
    Patrzyła przed siebie. Na osamotnioną okolicę. Czy jechali nie na wyspę, a w góry bezludne? Nie lubiła przepychać się między tłumami. Wybierała takie terminy, gdzie turystów było zdecydowanie mniej.
    Kiedy Rowan po bliżej nieokreślonym czasie zaparkował między dwoma samochodami, zostawiając auto na naprawdę niespecjalnie zapchanym parkingu, wyszła na zewnątrz i ustawiając się na wprost samochodu, zaczęłaby się rozciągać. To dlatego tak bardzo uwielbiała jazdę na rowerze. Jej nogi się tak nie męczyły. Musiała pedałować, ale przynajmniej były w ciągłym ruchu, a nie tylko w wybranych momentach na gazie, hamulcu lub sprzęgle. 
    Robiąc pajacyki, przyglądała się Rowanowi i była gotowa do tego, żeby w swoich wygodnych butach, przeznaczonych i wypróbowanych na długich trasach górskich, iść aż do wyznaczonego celu. Ich celem był najwyższy punkt w amerykańskim stanie Georgia. Gotowa do regularnego tempa marszu, zarzuciła na ramiona plecak i mogłaby ruszyć, wykorzystując do tego całą nagromadzoną energię. Dla niej odpoczynek w wolne weekendy nie pasował do wyobrażeń związanych z kiszeniem się na sofie z książką w ręku lub włączonym serialem czy filmem. Nie mówiła, że to była zła opcja, jednak o wiele bardziej wolała spożytkować ten czas aktywnie. 

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Czekam na twoje jęki. Nie krępuj się, Rowan. Muszę w poniedziałek zdać relację, że wyjątkowo długo i głośno jęczałeś. 
      Zaśmiała się wcale nie krótko i nie cicho, trącając ramieniem mężczyznę. Przy nim nie musiała się krępować. Był dla niej zbyt bliskim człowiekiem, żeby przejmowała się tym, jak ją odbierze. Cokolwiek by o niej nie pomyślał, akurat ta opinia spłynęłaby po niej, jak woda po kaczce, bo przeżyli ze sobą tyle lat, iż raczej nie popsują niczym swojej relacji.

      JULIET MURRAY

      Usuń
  55. [Smołka, jak ja Cię kocham za ten komentarz. <3 xD
    Oczywiście, że musiałam jej coś zabrać, padło na nogę, więc proszę uważać, bo noga nauczy się latać... ekhm, tak, koniec żartów. ;__; Twój pan za to jak zawsze piękny, cudownie napisany i uwielbiam te wszystkie szczegóły w Twoich kartach. :3
    Chętna na wątek, oczywiście, jestem, bo jak to tak? Że niby tak bez męczenia Cię? :D Czy Wynn wpasowuje się w jakiś Twój wymarzony wącisz, relację czy raczej myślimy od nowa? Bo możemy iść we wszystko w sumie!]

    Wynonna Myers

    OdpowiedzUsuń

  56. Pożegnanie lata było tradycją w jej rodzinie. Rokrocznie członkowie jej familii brali udział w większości wydarzeń, które organizowano właśnie pod tym hasłem. Nie byli rolnikami, nie mieli własnego sadu, o wiele łatwiej było ich skategoryzować jako rzemieślników, ale i tak chętnie dzielili się tym, co wytworzyli. Betsy od paru lat, właściwie od momentu, kiedy wróciła do Mariesville po nieudanej próbie studenckiego życia, wolała się nie angażować w tak duże imprezy. Nie była więc pewna, co kierowało nią w momencie, kiedy przystała na prośby dwóch przyjaciółek, które były tak podekscytowane spływem kajakowym, że chodziły za nią od paru dni. Może zrobiła to dla świętego spokoju, a może z czystej ciekawości. Laura i Fanny stwierdziły zgodnie, że dwóch przystojnych przyjezdnych też obiecało swój udział w tym wydarzeniu i miały zamiar zrobić wszystko, aby którakolwiek z nich płynęła z którymkolwiek z nich. W tym prostym równaniu matematycznym Betsy nie potrafiła ulokować siebie. Szybko więc jej wyjaśniono, że swoją kwaśną miną raczej odstrasza innych, więc będzie świetnym stróżem czy jakąś przyzwoitką. Ostatecznie stwierdziła, że to ciekawość. Bo bardzo chciała być świadkiem, jak Fanny albo Laura się kompromitują, kiedy desperacko próbują zaimponować mężczyznom, o których wiedziały tylko tyle, że są zabójczo przystojni i mają nietypowy akcent.
    Pogoda była wyjątkowa. Upały utrzymujące się od wielu dni zelżały, w nocy przez miasteczko przeszła potężna burza, dzięki której mieszkańcy mogli odetchnąć lżejszym powietrzem, ale mimo to świeciło słońce, było ciepło i zawiewał delikatny, przyjemny wietrzyk.
    Zaopatrzona w dobry humor, dwie butelki cydru, które wrzuciła do niewielkiego plecaka i towarzystwo dwóch podekscytowanych kobiet, ruszyła w kierunku brzegu rzeki. Nie sądziła, że spływ kajakowy będzie cieszył się taką popularnością, ale ludzi zgłosiło się tyle, że spokojnie wypełnili wszystkie kajaki. Zakładała, że główną atrakcją może być późniejsze ognisko, na którym nie będzie brakowało lokalnych przysmaków, ale i alkoholi.
    Szybko straciłą z oczu Laurę i Fanny, które mając ogromnego pecha wylosowały same siebie i były skazane na własne towarzystwo przez cały spływ.
    — Betsy! Nie ma już kartek! Ale nie bój się, nie zostaniesz bez pary! — usłyszała tylko tyle, a w odpowiedzi wzruszyła ramionami, złapała rękoma paski od ramiączek plecaka i rozejrzała się dookoła. Pierwsi śmiałkowie wsiadali już do kajaków, śmiechom, piskom i głośnym rozmowom nie było końca. Drgnęła, kiedy usłyszała czyjś głos niespodziewanie blisko niej samej. Obróciła się i zmrużyła oczy, bo przez krótki moment została oślepiona przez słońce.
    — Razem? — spytała nieco zbyt piskliwie, nienaturalnie, patrząc na górującego nad nią szeryfa. Sięgnęła po kamizelkę i pokręciła lekko głową. — Naprawdę? — spytała, bo nie wierzyła w swoje szczęście. Zapewne większość miejscowych kobiet, ale i turystek, ucieszyłaby się z możliwości spływem w jednym kajaku z przystojnym, dobrze zbudowanym szeryfem, który nawet bez munduru wyglądał imponująco. Ale Betsy nie potrafiła się cieszyć z jego towarzystwa. Dlatego głośno westchnęła, wyrażając tym samym swoje niezadowolenie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nieraz bywała na lokalnym posterunku. Spędzała tam czasami nawet długie godziny, będąc przesłuchiwaną albo przez szeryfa, albo przez któregoś z jego zastępców, a to dlatego, że rzekomo urwała jadąc na swoim rowerze lusterko w czyimś niebotycznie drogim samochodzie, a to dlatego, że ktoś widział jak niszczy miejską zieleń, taranując krzaki suvem rodziców, a to dlatego, że stara prukwa Clinton posądziła ją o kradzież ogrodowych krasnali. Powodów było wiele, a odkąd wróciła wywalona z uczelni, plotki na jej temat nie cichły, co tylko kolejne powody generowało. Betsy miała swoich zwolenników, ale też w Mariesville, zwłaszcza w starszym pokoleniu bądź w gronie zazdrosnych żon, kreowała się grupka kobiet, która zwyczajnie jej nie lubiła.
      — Z kim będę bezpieczniejsza, jak nie z tobą… — rzuciła w końcu, odkładając przy nogach plecak i zakładając na plecy kamizelkę. — Myślę, że jest dobra. Dziękuję — odparła, nie chcąc wyjść na niewdzięcznicę. W końcu sam szeryf nie był jej wrogiem, tylko wykonywał swoją pracę. — Tylko jak… — Murray bezradnie rozłożyła ręce, kompletnie nie radząc sobie z odpowiednim zapięciem kamizelki.

      Betsy Murray

      [Wybacz mi jakość, ale próbuję się wkręcić w pisanie po długiej przerwie, no i poczuć moją Betsy!]

      Usuń
  57. Przez większość czasu, jeszcze w Atlancie, poruszała się na piechotę lub, jeśli już była taka konieczność, wsiadała w metro, bo do pracy nie miała daleko, a metro było przydatne w przypadku jakiś imprez. Samochód miała, ale nie jeździła nim często, czując się lepiej z myślą, że oszczędza na paliwie z każdym przebytym na nogach kilometrem. Także i teraz, w mieścinie mniejszej niż niektóre osiedla na amerykańskich przedmieściach, nie widziała w tym problemu. Orientację w terenie miała całkiem dobrą i wystarczyło tu zapytać, tam zapytać i po sprawie, bo Paige języka w gębie nie zapominała.
    Znalazła miejsce z internetem, znalazła mechanika, odsłuchała wiadomość głosową, od której dostała ciarek i mdłości. Nie traciła na nic czasu, biegając z jednego miejsca do drugiego, byle tylko jak najszybciej rozwiązać problem z samochodem. Kombinowała naprawdę intensywnie, aczkolwiek ambitny plan, by ruszyć dalej w drogę w przeciągu następnych dwóch dni, zaczął być bardzo szybko weryfikowany.
    Tutejszy zakład mechaniczny rzeczywiście miał pełne ręce roboty i nikt tam nie dał się ubłagać, żeby choćby zerknąć pod maskę starej Hondy. Paige udało się wynegocjować tyle, żeby zabrali auto z drogi i ulokowali gdzieś u siebie, a gdyby ktoś miał chwilkę albo wyjątkowo by się nudził, to żeby popatrzył chociaż pobieżnie i dał jej znać.
    W międzyczasie szukała, dopytując i sprawdzając w internecie, czy w okolicznych miejscowościach nie ma jakiegoś mniej obleganego technika albo czy może ktoś z tutejszych nie lubił sobie pogrzebać w samochodach dla przyjemności. Najczęściej jednak odsyłano ją do zwyczajnie do Atlanty, w końcu nie była aż tak daleko, a brać na siebie odpowiedzialność w przypadku obcej kobiety i obcego auta, to nikt raczej nie chciał. Paige była tym sfrustrowana, bo mimo tego, że rozumiała takie podejście, w uszach cały czas słyszała wiadomość głosową, którą odsłuchała jeszcze tego samego wieczoru, w którym znalazła się w Mariesville.
    O Atlancie nie było mowy, w żadnym wypadku. W miasteczku też nie chciała zostawać i było to po niej widać gołym okiem. Nie nachodziła zakładu, nie nagabywała nikogo, ale chodziła naburmuszona i nie wdawała się w pogawędki z miejscowymi czy przyjezdnymi – nie umiała ich za bardzo odróżniać, nie skupiając się tak bardzo na samych ludziach, a bardziej na tym, co jeszcze mogła zrobić w związku ze swoimi problemami. Miała wrażenie, że pali jej się pod nogami i że im dłużej tkwi w miejscu, tym większe prawdopodobieństwo, że cały ten wyjazd z Atlanty był tak naprawdę zupełnie bezsensu.
    Nerwowo zerkała na wyświetlacz komórki w obawie, że zobaczy kolejne powiadomienie o jakiejś wiadomości. Rzucała podejrzliwie spojrzenia niektórym facetom, jakby szukając jakiś charakterystycznych śladów. Co rusz oglądała się przez ramię i to nawet w biały dzień i ze Scrapsem u boku, który ani razu nawet na nikogo nie warknął, na nikogo nie łypnął okiem, na nikim się nie fiksował. W Atlancie żaden ich wspólny spacer nie obył się bez przynajmniej jednego dłuższego stopu, w trakcie którego pies czujnie rozglądał się po okolicy, jakby czegoś wypatrywał.
    W pensjonacie spędziła jakiś tydzień, nim doszła do wniosku, że długo tak nie pociągnie, biorąc pod uwagę jak uszczupliły się jej oszczędności z papierowej torby. W dalszym ciągu nie miała żadnych wieści od mechanika, a z każdym kolejnym dniem i tak mała poduszeczka finansowa była bliższa cienkiemu prześcieradłu. Czy jej się to podobało, czy nie, musiała nieco pozmieniać w swoich planach i z tego powodu też była bardzo niezadowolona. Powtarzała sobie jednak, że to tylko tymczasowe rozwiązanie, tylko na chwilę. I że to i tak było lepsze, niż Atlanta. Floryda czy co innego nie uciekną, a najważniejsze, żeby po prostu nikt jej tutaj nie znalazł i chyba było to do zrobienia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Paige nie potrzebowała dużo czasu, żeby na nowo się zorganizować. Zawsze była ogarnięta w takich bardziej życiowych kwestiach, które nie odstawały od takich zwykłych spraw życia codziennego prowadzonego przez przeciętnego dorosłego. Po prostu sobie radziła. Nowa praca? Zawsze się znajdzie. Mieszkanie, pokój? Miała całe mnóstwo rekomendacji od właścicieli poprzednich mieszkań, które wynajmowała i jeśli przez następne kilka tygodni zaciśnie nieco pasa, będzie miała na kaucję – żaden problem. Najbardziej problematyczna kwestia, to kwestia Scrapsa, bo nie w każdym lokum zwierzaki były mile widziane, a nawet ona nie pozwoliłaby mu spędzać na stałe nocy na zewnątrz. Ale i tutaj wystarczyło trochę cierpliwości i upartości. W ciągu dwóch dni miała wszystko załatwione i mogła zacząć nową pracę. Z mieszkaniem musiała poczekać dodatkowe trzy dni, nim mogła się wprowadzić, co znów odbiło się na portfelu, ale było to do przeżycia. Paige miewała w końcu gorsze problemy.
      Tak oto znów przyszło jej paradować w kelnerskim fartuszku, choć tym razem, musiała to przyznać, był ładniejszy i mniej pretensjonalny niż to, co musiała nosić w pubie w Atlancie. Skórzany brąz ładnie zgrywał się z czarną koszulą i wygodnie się wiązał. Nie była zachwycona takim obrotem spraw, ale przynajmniej nie odbijało się to już na jej twarzy. Zamiast tego zagościł na niej firmowy uśmiech, czysto mechaniczny odruch, niezbyt nachalny, niezbyt wylewny. Lawirowała zgrabnie między stolikami przez całe dwie zmiany, biorąc ich na początek tak dużo, jak tylko było to możliwe i mimo bólu nóg, mimo tego rozczarowania, które pewnie będzie się jeszcze za nią ciągnęło przez jakiś czas, prezentowała się wcale nie najgorzej. Na pewno lepiej niż przez pierwsze kilka dni, kiedy chodziła po miasteczku z potarganymi włosami, rozciętą wargą i bez swoich świecidełek na palcach, w płatkach uszu i okazjonalnie na szyi. Jedynie kolczyk w nosie pozostawał na swoim miejscu.
      Warga się zagoiła. Na paliczkach migotały fikuśne pierścionki. Włosy zostały poskromione, a że była w pracy przez większość czasu, to spinała je w nie za ciasny kok nad karkiem, zostawiając kilka falowanych kosmyków okalających twarz. Paige wyglądała w końcu bardziej jak Paige, a nie siedem nieszczęść przejechane przez walec.
      Dzień dobiegał końca i powoli ogarniało ją charakterystyczne znużenie. W restauracji zostało dwóch panów, którzy już uregulowali swój rachunek, jeszcze za nim skończyli posiłek. Nikt ich nie poganiał, było już późno i raczej wątpliwe, żeby nagle miało zabraknąć stolików. Paige zrobiła krótką przerwę na zapleczu, korzystając z dodatkowej chwilki wytchnienia, a kiedy wracała z powrotem na salę, by sprawdzić, czy mogła już posprzątać po ostatnich gościach, z kuchni rozbrzmiał się dzwonek. Zdziwiła się, bo nie przyjęła żadnego kolejnego zamówienia, zresztą nawet nie zniknęła z sali na długo, trzy minuty maksymalnie, a na przyrządzenie steku i wrzucenie go na talerz potrzeba było ciutkę więcej.
      Zgarnęła talerz z wydawki, dopytując, dla kogo to, na co kucharz machnął lekko ręką, rozbawiony i stwierdził, że będzie wiedziała, który stolik. Ze zmarszczonymi brwiami wyszła na salę, zastanawiając się, co to miało w ogóle znaczyć. Domyślała się, że chodziło o jakieś miejscowe, wewnętrzne zwyczaje czy coś w tym stylu, jakiś stały klient, którego wszyscy znają i nikt nawet nie pyta, bo już po prostu głupio. Rozejrzała się po przyciemnionej o tej porze sali i dostrzegając jedyną już sylwetkę obecną w restauracji, skierowała się z talerzem na drugi koniec pomieszczenia. Bardziej niż tajemniczy gość, który nie składa zamówień u kelnerki, ciekawiło ją same danie – wszystko wyglądało trochę inaczej od tego, co dzisiaj zdążyła pozanosić do stolików, a nie było tego mało. A więc specjalne zamówienie, niech będzie.

      Usuń
    2. Minęła gościa, który siedział do niej plecami, kiedy się zbliżała i nim postawiła przed nim talerz, odczekała krótką chwilkę, żeby nie podać mu jedzenia z zaskoczenia. Ale wtedy zaskoczenie ogarnęło ją samą, bo przy stoliku siedział nie kto inny, jak szeryf, którego zdzieliła miską przy pierwszym spotkaniu i którego nie spotkała od tamtej pory ani razu. Aż do teraz. Cóż, teraz miała sto procent pewności, że jej nie okłamał.
      — Dobry wieczór, szeryfie — odparła w końcu, nabrawszy trochę powietrza w płuca i zmusiła się do lekkiego uśmiechu, niezbyt firmowego, bo nadal strzepywała z siebie zaskoczenie. Jakoś tak zapomniała o Rowanie Johnsonie, szeryfie Mariesville, którego nie zamierzała zobaczyć nigdy więcej w życiu. Skarciła się jednak szybko w myślach, nakazując sobie wzięcie się w garść i postawiła przed nim talerz z jedzeniem. — Podać coś do picia? — spytała, postanawiając iść w stronę klasycznych formułek, jakby nie było w tej sytuacji zupełnie nic dziwnego, o co można byłoby zapytać.

      Paige King

      Usuń