Był doskonałym przykładem rozczarowania i nie tak bardzo czarną, ale jednak, owcą, która zniszczyła przyszłościowe plany jednym, srogim wybrykiem, zapomnianym, na szczęście, już lata świetlne temu. Nie płakał z tego powodu, bo to nie jego plany wzięły w łeb, a ambitnych rodziców, którzy po dziś dzień trochę się za to wstydzą, i nigdy nie żałował, choć życie miałby sielankowe, gdyby dorobił się prawniczego tytułu i strzelał z paragrafów na prawo i lewo, nie ograniczając się jedynie do prawa Mirandy i swojej broni. Ale stara szeptucha zawsze przepowiadała, że z tego dzieciaka to mecenasa nie będzie; przecież to archetyp wojownika, gotowy wykorzystać swoją siłę dla dobra wspólnego, a nie własnego. Nie napcha sobie kieszeni ludzką krzywdą, bo służy czemuś znacznie większemu od siebie. Na szczęście, prawa natury gwarantują, że kiedy jedne drzwi się zamykają, otwierają się inne – jemu otworzyły się dokładnie te, o których marzył skrycie i po cichu. Wszedł w policyjne buty i nigdy ich nie zdjął, nie ważne jak mocno obcierał sobie pięty, czy jak często potykał się o niedowiązane sznurówki, płacąc za błędy cenę tak wysoką, że w kilku przypadkach wartą niemalże życie. Bo niemożliwe rzeczywiście nie zawsze było możliwe, ale dla niego musiało stać się przynajmniej dopuszczalne. Dla niego nieosiągalne musiało stać się osiągalne, a odwaga to wybór, którego dokonał, nie jeden raz zdając sobie sprawę, że szczęście sprzyja tylko ludziom zdecydowanym na wszystko. Zdecydowanym na stąpanie po cienkiej linii między życiem, a śmiercią. Na pełnienie roli dyrygenta w walce między dobrem, a złem. Na ból, pot i łzy, i na bezkres wyrzeczeń, dzięki którym policyjne buty stają się lżejsze. A w końcu zdecydowanym również na to, że najpierw zobaczysz tragedię, a później z uśmiechem wybierzesz farby do pokoju.
Imiona i nazwisko:Rowan William Johnson Data i miejsce urodzenia:04.07.1988 r. Camden, Georgia Miejsce zamieszkania:własna posiadłość, Orchard Heights, Mariesville Aktualny zawód i miejsce pracy:szeryf, Mariesville Police Department Poprzedni zawód i miejsce pracy:oficer SWAT, Atlanta Police Department Stopień:kapitan Grupa:Lokalni Bohaterowie Pojazdy:Chevrolet Tahoe, Dodge Charger, prywatny: Ford Ranger Hobby:kajakarstwo, strzelanie, jazda konna, trekking, harmonijka
Jeżeli mieszkasz tutaj dłużej, na pewno znasz jego rodzinę – Johnsonów nie da się zresztą nie zauważyć, a tym bardziej zapomnieć, bo od pokoleń pełnią w mieście funkcje publiczne i siedzą na świeczniku, reprezentując interesy lokalnej społeczności. Na pewno kojarzysz byłego burmistrza, który nie szczędził funduszy miejscowym przedsiębiorstwom i kobietę, która stworzyła tutaj swoje prawnicze imperium. Bywają przecież na wszystkich wydarzeniach, zawsze chodzą pod rękę, a miejscowy monitoring jakimś cudem ich nie sięga, czego nie można powiedzieć o trójce ich dzieci. Zwłaszcza o tym najstarszym, Rowanie Johnsonie, który jako dzieciak skoczył kiedyś z Wodospadów Riverside i rozbił sobie głowę. Uczęszczał do lokalnych szkół i krnąbrny był z niego uczeń, choć nigdy nie wagarował, a po lekcjach udzielał się w wolontariacie i wszędzie było go pełno. Poskładał swój pierwszy kajak i testował go z dzieciakami z sąsiedztwa na stawie w Applewood Park, a na balu maturalnym został nawet królem i piękną koronę oddał później na charytatywną licytację. Miał być prawnikiem, tak jak przykazała rodzinna tradycja, więc poszedł na studia do Duke Law School w Północnej Karolinie, ale nie dotrwał do końca. Wydalono go na trzecim roku, bo uderzył wykładowcę w twarz – podobno wcale nie bez powodu, bo w czyjejś obronie, ale to akurat mało kogo wtedy obchodziło. Miał dwadzieścia dwa lata jak wstąpił do policji i dwadzieścia dwa i pół, jak chciał rzucić to w cholerę, ale tego nie zrobił, bo obiecał samemu sobie, że nie da zdeptać się tym starym wyjadaczom z Camden. Okolica usłyszała o nim po raz pierwszy, gdy wskoczył do Maple River i wyciągnął z niej topiącego się pięciolatka. Nie oczekiwał w zamian niczego, ale bohaterski czyn został doceniony przez dowódcę, który w nagrodę przepchnął go do głębszych sektorów. Wtedy okolica usłyszała o nim po raz drugi, bo rozbroił człowieka, który na oczach przechodniów przystawił sobie strzelbę myśliwską do głowy, i nie zrezygnował, gdy w afekcie to w niego skierował długą lufę. Na pewno nie zdajesz sobie sprawy, jak ciężką pracą obkupiona była jego życiowa ścieżka, bo tak niewiele o nim wiadomo, ale obiło ci się o uszy dokąd zaprowadziła go determinacja. Może twój wzrok również za nim podążał, choćby z ciekawości, kiedy mając dwadzieścia dziewięć lat dostał się w szeregi SWAT i nie przesiadywał już tak często w The Rusty Nail, albo gdy wracał po kilku dniach ze służby i w drodze do lokalnego marketu dziwnie utykał na jedną nogę. Zbywał to machnięciem ręki i stawiał ci piwo, dokładnie takie, jak lubisz, a potem oferował bezinteresowną pomoc przy naprawie płotu, który znów skrzywił się po ostatnim wietrze. Wiesz, że jeśli pojawiała się potrzeba, był dla wszystkich razem i dla każdego z osobna. Może to między innymi twoja krew uratowała mu życie, bo kiedy lokalne wiadomości obiegła informacja, że został dwukrotnie dźgnięty nożem w brzuch i potrzebuje krwi, chętnych do oddania jej nie brakowało. Walczył trzy tygodnie i wykaraskał się z tego z trudem, ale długo zastanawiał się czy było warto. Miał trzydzieści cztery lata, jego marzenia się roztrzaskały, a pożegnania ze służbą, którą przecież żył, bał się bardziej niż śmierci. Prawa natury gwarantują jednak, że kiedy jedne drzwi się zamykają, otwierają się inne – w ten właśnie sposób, w roku dwa tysiące dwudziestym drugim, został szeryfem Mariesville, by dalej służyć lokalnej społeczności. Od zawsze i na zawsze.
[Cześć! Cudownie Was tu widzieć! Dobrze jest mieć takiego stróża prawa, który za wszelka cenę będzie pilnował sprawiedliwości i dbał o dobro i bezpieczeństwo mieszkańców! ❤️ Oczywiście zrządzenie losu troszkę go poturbowało, ale dzięki temu wierzę, że znalazł swoje miejsce! I wyzwań nawet w spokojnej mieścince na pewno mu nie zabraknie, zadbamy o to!
OdpowiedzUsuńDobrej zabawy i cho do nas po więcej ciepła, niż znajdzie w rodzinnym domu, o! ]
Abi, chyba szukająca już kłopotów! <3
Witaj w Mariesville, smoło!
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszymy, że mamy w naszej społeczności kogoś tak odważnego i lojalnego, jak Rowan. Jego historia pokazuje, że czasem życie prowadzi nas zupełnie innymi ścieżkami, ale ostatecznie trafiamy tam, gdzie powinniśmy być. Życzymy mu spokoju, sukcesów i... mniej stresu w roli szeryfa!
Powodzenia!
[Cześć!
OdpowiedzUsuńBardzo mi się podoba złożona osobistość Rowana. Z jednej strony porywczy, z drugiej policjant stający w obronie słabszych. Bez wątpliwości dzięki niemu wielu mieszkańców miasteczka może spać spokojnie. Od siebie życzę mnóstwa wspaniałych historii i nieskończonych pokładów weny, a gdyby Rowan miał ochotę pogalopować po rozległych łąkach, to zapraszamy na ranczo!]
Eloise
[Cześć! Zawsze jestem fanką postaci, które nie idą z tłumem, tylko pod prąd. Odbicie się od tego, co w scenariuszu życia piszą najbliżsi nigdy nie jest łatwe, ale dobrze widzieć, że Rowan sobie poradził. To naprawdę dobrze zrobiona postać! :D Życzę dużo weny i pomysłów w rozwijaniu jego historii oraz porywających wątków! :) W razie chęci zapraszam i do mnie, jeśli leży ci pisanie wątków męsko-męskich.]
OdpowiedzUsuńJax Moore
[Po licznych przerwach, w końcu udało mi się doczytać kartę, która jak zawsze, zrobiła na mnie duże wrażenie. Rowan wydaje się być bardzo poukładany i wie, czego w życiu chce, bo i jak widać, lubi przełamywać utarte schematy ;)
OdpowiedzUsuńWitaj na blogu, życzę masy weny i porywających wątków, a gdyby była chęć na wątek z Twojej strony, zapraszam do siebie. Może jakaś wspólna wycieczka konna? ☺️]
Olivia
[Cześć! Decyzja o pójściu własną ścieżką kariery, a nie tą wyznaczoną przez rodziców pewnie nie przyszła tak łatwo, chociaż wygląda na to, że okazała się jak najbardziej słuszna.
OdpowiedzUsuńŻyczę dobrej zabawy i w razie czego zapraszam do nas :)]
Jordyn
Kiedy pierwsze promienie słońca wdarły się pod niewielką szparę między kremowymi zasłonami w mieszkaniu na pierwszym piętrze starej kamienicy do środka, od razu dosięgły jej twarzy, padając na rozmazany i obsypany przy rzęsach tusz. Abigail rozchyliła usta, nabierając głębszego wdechu i mocniej zacisnęła powieki, czując ciepło i światło wdzierające się pod nie. Nie chciała jeszcze wstawać na litość boską! Mijał trzeci czwartek, od kiedy wróciła do rodzinnego miasteczka i próbowała zapanować nad własnym życiem, a także rolą gospodyni rodzinnego pensjonatu, jaką przejęła od taty, aby wesprzeć i odciążyć rodziców. Wiedziała że tu wróci, zawsze wiedziała, że tu będzie żyć, a wyjazd na studia to przygoda na chwilę, nie wiedziała tylko, że wróci sama i że nie będzie tak szczęśliwa, jak była wyjeżdżając. Jej wyobrażenia, marzenia i plany projektowały zupełnie inny obrazek niż ten, z którym się teraz mierzyła.
OdpowiedzUsuńKręciło jej się w głowie, trochę też szumiało, a gdy senność powolutku od niej odchodziła, zdała sobie sprawę, że strasznie ją suszy. Dorobiła się kaca, no wspaniale! Znowu. Odetchnęła jeszcze raz głęboko, czując coś ciężkawego na brzuchu, nie dość jeszcze uciążliwego, by się choćby ruszyć. Oh nie, zdecydowanie nie powinna wykonywać teraz żadnych gwałtownych ruchów, wiedziała, że pożałuje. Leżała więc, nie euszajac się i lekko tylko obrocila głowę, uciekajac oczani od słońca. A zastanawiajac się nad tym, co jest tak ciepłe i ciężkie, musiała się wysilić. Może to poduszka, którą przyciągnęła do siebie w nocy, chociaż... Czy w ogóle spała w sypialni? I czemu poduszka byłaby tak ciepła? Była wczoraj na ognisku nad rzeką, na pożegnanie lata, ale końcówka wieczoru była rozmazana i Abi jeszcze nie miała sił się wysilać i skupiać, by sobie więcej przypomnieć. Oj... Jednak wypiła za dużo wina, to pewne.
Abigail była chodzącym promyczkiem. Jej wewnętrzne rozterki spały spokojnie, z dala od widoku sąsiadów i bliskich, by nikogo nie martwić. Nie mówiła o tym, co ją boli, czego się boi i co ją zawiodło, wolała się uśmiechać. Nie zmieniła się wiele ani od momentu, gdy cztery lata temu po szkole średniej wyjechała studiować zarządzanie i administrację, ani nawet od kiedy była dzieckiem. Nadal zbierała kolorowe kamyczki nad rzeką, które przerabiała na breloczki szczęścia dla sąsiadów i przyjezdnych za pomocą kleju, dłuteł, cieniutkich wierteł i żyłki wędkarskiej. Nadal dziergała swetry, szaliki, a czasem nawet koce z wzorami jabłek, ubierając ludzi którzy nawet tego nie chcieli. Nadal często miała ręce brudne od ziemi, bo lubiła poranne rozprawki taty o życiu, gdy dłubali w ogrodzie na tyłach pensjonatu. Bardzo to wszystko lubiła i bardzo za tym wszystkim tęskniła, będąc na studiach, choć przyjeżdżała tak często, jak pozwalal jej na to czas i odłożone oszczędności z pensji kelnerki, gdzie dorabiała, aby się utrzymać w mieście. A teraz już wróciła, była na miejscu i próbowała się odnaleźć, co było troszkę rozbijające. Czuła się dziwnie, jakby musiała otrząsnąć się z tego, co sobie wyobrażała, co się wydarzyło i jak teraz miało wyglądać jej życie i nie było to trudne, ale potrzebowała jeszcze czasu. Była bardzo młoda i wiedziała, z nie musi się z niczym spieszyć, ale jednocześnie jak zawsze, będąc w gorącej wodzie kąpana, chciała wszystko mieć gotowe i ogarnięte naraz i na już.
Zmarszczyła piegowaty mały nosek, gdy coś połaskotało ją przy policzku. Nie miała zwierzaka w mieszkaniu po babci i nie trzymała tu nic, co by mogło mieć taką fakturę , jaką poczuła. Jej nosek jeszcze nim się tak śmiesznie poruszył, poczuł specyficzny zapach. Aromat, który kojarzyła, jakieś perfumy albo szampon, na pewno kosmetyk męski i skóra. Ale co to mogło być, nie miała pojęcia, choć jak przez mgłę w głowie pojawił się przebłysk i wspomnienie z wczoraj. Miękkie usta na jej szyi i duże dłonie pod jej bluzką. Zmarszczyła lekko brwi i odrobinę się wyciągnęła, próbując unieść wyżej na poduszce, ale w brzuchu coś dalej ją trzymało.
Sapneła cicho, niezadowolona, unosząc ręce, by ściągnąć z siebie poduszkę. No co za uparta sztuka! Kiedy jednak jej palce złapały ewidentnie coś innego niż przedmiot, o którym cały czas myślała, już musiała uchylić powieki i zorientować się w swoim położeniu. To że nie dotarła do sypialni, a zaległa na kanapie w salonie było więcej jak pewne. Tylko czemu tak dziwnie bolały ja mięśnie, przecież na pewno nie biegała po pijaku, miała zawsze autopilota, który kierowal ją do domu...
Usuń- O nie... - jękneła do samej siebie (bo przecież nikogo innego się w swoim mieszkaniu nie spodziewała!) i przysłoniła oczy dłońmi. Światło, choć było przed szóstą, już ją chciało zabić! I miała takie ciężkie ręce! To wino, to wszystko wina domowego trunku i doskonale o tym wiedziała, gdy brała kolejny kubek od Rowana nad ogniskiem.
Kilka klatek wskoczyło na miejsce. Wczoraj spędziła cudowny wieczór, spotkała wiele dawno nie widzianych osób, śpiewała głośno, aż prawie straciła głos i śmiała się do rozpuku, aż bolal ją brzuch. Objadła się pieczonymi ziemniakami, a potem piankami prawie spalonymi wraz z kijem, na którym je podpiekała przy ognisku i ostatecznie usadowiła się obok ich młodego szeryfa, do którego wzdychała jako podlotek. Abi była bardzo ekspresyjna, uczuciowa i szczera i chyba nawet wczoraj powiedziała pani stróżowi prawa, że jak miała trzynaście lat, chciała mu wysłać walentynkę! Dzisiaj się tego absolutnie nie wstydziła, chyba nawet śmiali się z tego razem. O ile pamięć jej nie myliła... Musiała się wysilić, aby przypomnieć sobie jak wróciła do domu. Nic. Czarno.
Westchnęła. Na studiach miała etap imprezowania, musiała zachłysnąć się wolnością i tym, że nikt jej nie kontroluje, że jest daleko od domu. Nie było to wcale tak fajne, jak wszyscy w sieci opowiadali. Jej byłemu chłopakowi spodobało się to o wiele bardziej, niż jej. Zacisnęła wargi i odsłoniła twarz, jeszcze raz próbując otworzyć oczy i tym razem, oswoić się z światłem. Przesunęła dłońmi po tym, co ją trzymało i gdy tym razem się skupiła, dotarło do niej o wiele więcej, choć momentalnie też ból rozsadził czaszkę. Była naga i na tej kanapie wcale nie wylądowała sama. Odchyliła się powoli, czując jak w gardle staje jej kołek i z zmarszczonym groźnie brwiami, zlustrowała ciało męskie, spoczywające obok. Nie był to trup, był ciepły, oddychał i ładnie, znajomo pachniał. Kurwa mać, zaczynała kojatzyc zapach, gabaryt i ciemna czuprynę z wczorajszymi wydarzeniami.
Uniosła dłoń i drżąco odgarnęła własne rude kosmyki z twarzy nie-nieznajomego. Kurwa, bardzo kurwa mać.
- Rowan ... - powiedziała cicho, na lekkim bezdechu, trochę tak jakby nie do końca chciała go obudzić, a jednocześnie chciała, aby ją puścił, bo zaczynał się budzić też jej pęcherz i biorąc pod uwagę ile wczoraj wypiła, zaraz będzie źle. Chociaż oczywiście źle już było, bo chyba przespała się z swoim szeryfem, starszym i poważnym człowiekiem, szanowanym w ich miasteczku. To wino. To wina domowego trunku. I nie chyba się z nim przespała, tylko na pewno, bo czucie w mięśniach zdradzało aż za dobrze, co musieli wyczyniać w nocy. Bardzo, bardzo, bardzo kurwa mać.
Jest bardzo, bardzo źle!
[Z małym potrzaskiem, bo życie się samo nie ogarnie, ale przychodzę przywitać się w ramach przeprosin za zasłonięcie tak dobrej karty. Bardzo podoba mi się tak umiejętne i płynne wkomponowanie postaci w fabułę miasteczka, to dodaje klimatu i tworzy jakąś taką swojskość, o której niesamowicie przyjemnie się czyta. O samym bohaterze również. Lubię postacie, które wzbudzają zaufanie, a Rowan bez wątpienia byłby w mojej topce osób, do jakich przyszłabym z problemem, nawet po godzinach pracy, a co. Damien też, ale będąc introwertyczną Zosią-Samosią się do tego nie przyzna, chyba. Dość duża różnica wieku między nimi, więc nie wiem, czy jest szansa na powiązanie, ale może przez wzgląd na Damienowy wolontariat związany z przeciwdziałaniem uzależnień mogli się spotkać na jakiejś pogadance dla trudnej młodzieży. Ale to taka luźna sugestia. Życzę świetnej zabawy!]
OdpowiedzUsuńDamien
[Uwielbiam znajomości z długim backstory, więc idźmy w to! Już widzę, jak Eloise na wszelkie "akcje" Rowana, choćby to uderzenie w twarz, reaguje: I bardzo dobrze. :D
OdpowiedzUsuńTo ranczo i konie to dla Eloise całe życie, więc na pewno mogła próbować przelać tę pasję na Rowana, a jak jej się udało, to tylko lepiej :D W szpitalu zapewne też mogła go odwiedzić, bo czemu nie? Później na pewno się ucieszyła, że wrócił do miasteczka, bo jak słusznie zauważyłaś: wszyscy wokół odchodzą. I oczywiście, że zachęcamy do odwiedzin na ranczo: płotów do naprawienia, ścian do pomalowania i tym podobnych prac na pewno nie zabraknie :) I może właśnie od naprawy ogrodzenia na padoku zaczniemy?]
Eloise
Jeszcze jeden głębszy wdech i Abi poczuła, jak żołądek zaczyna jej się wywracać do góry nogami i to w momencie, gdy ciężkie ramię mężczyzny, zostało zabrane z jej talii. Do tej pory ciepłe ciało leżące obok nie pozwalało jej zmarznąć i momentalnie na bialutkiej skórze pojawiła się gęsia skórka. Poczuła dreszcze biegnące od odsłoniętego skrawka zarówno w dół po nogach, jak i górę obejmijac drobne piersi i ramiona. Drgnęła, zagryzając dolną wargę i próbując przywołać wspomnienia z końcówki ostatniego wieczoru, aż nagle usłyszała upadek Rowana z kanapy. Odruchowo obróciła się, podpierając łokciem i unosząc, by zerknąć, czy nie obił się za mocno i czy przypadkiem nie rozwalil sobie głowy o ostry kant starej ławy stojącej obok. I głowa jej momentalnie eksplodowała, aż wciągnęła powietrze z sykiem przez zaciśnięte zęby. Chryste, ona dziś umrze!
OdpowiedzUsuńWyciągnęła ramię, opierajac dłoń o wolny brzeg siedziska i obrzuciła mężczyznę kontrolnym spojrzeniem. Dostrzegła przy jego łopatkach kilka podłużnych śladów po zadrapaniach, nim nie usiadł i mogła też spojrzeć na jego twarz, dostrzegajac spuchnięte czerwone usta. Aż ścisnęła uda, podciągając pod siebie kolana. Kurwa, co ona narobiła?! Cokolwiek nie robili, poszaleli i czuła się coraz bardziej niezręcznie, rozbita i zdecydowanie... jakby.... winna.
Usiadła, obejmując nogi ramionami, aby się przysłonić. Teraz uderzyła w nią świadomość nagości. Czy to w ogóle miało jakiś sens, skoro Rowan pewnie już widział i dotykał wszystkiego co można?
- Tak, jasne - mruknęła cicho, czując zdarte gardło i spojrzała po pokoju. Zobaczyła czyjeś jeansy zrzucone obok fotela obleczonego takim samym materiałem jak kanapa, swój stanik na jego oparciu i szarą koszulkę szeryfa ciśniętą w kąt przy wejściu. Westchnęła, z trudem przywołując wczorajsze wydarzenia, choć pojawiały się już w przebłyskach. Zmarszczyła brwi, gdy pulsujący ból głowy się nasilił i wstała, by przejść do kuchni po wodę, zdając sobie sprawę coraz lepiej, co ona najlepszego narobiła. Bo to ona, tylko ona, doprowadziła do tego co tu się zadziało! Kiedy prawie wywineła orła w progu, roześmiana i miękka, chwiejna i beztroska, Rowan ją złapał, a ona zamiast mu podziękować grzecznie, po prostu go pocałowała. Od tak, jakby nic innego nie robiła w życiu, tylko rzucała się na facetów! I to nie tak, że nie trafiła w policzek, bo chciała przyjaźnie się z nim pożegnać i wiedziała o tym. Nie... Ona pocałowała go, celnie sięgając wargami jego ust bez wahania i krepacji jakiejkolwiek i nie miało to nic wspólnego z przyjacielskim gestem. Ale nie miało też nic wspólnego z jakąś premedytacją, czy uwodzeniem, to się po prostu stało, to był impuls! I wino, cholerne wino!
Nalała dla mężczyzny zimnej wody do szklanki i postawiła przed nim na ławie, wracając do pokoju.
- Proszę, - powiedziała znów cicho, jakby była wystraszona. Tak na prawdę czuła się po prostu źle, miała mętlik w głowie i sytuacja daleko przerastała okoliczności, jakie oceniany jako niezręczne.
UsuńMieszkanie po babci miało wystrój dokładnie taki sam od ponad czterdziestu lat, ale nie przeszkadzały jej kwieciste wyblakłe tapety na ścianach, ani gruby wzorzysty dywan wyłożony na parkiecie. Stare drewniane szafy wymagały podkręcenia zawiasów, bo ciężkie drzwi opadły i czasami nie dawały się zamknąć , a w kuchni potrzebne było odmalowanie, albo gruntowna renowacja mebli, ale czuła się tu dobrze. Było małe, ale dwa pokoje z czego jeden przechodni do kuchni to było wystarczające dla młodej dziewczyny. Spojrzała jeszcze raz po pokoju i skrępowana zastanawiała się, czy nie uciec do łazienki, wcale nie pytając, czy mężczyzna potrzebuje skorzystać. Gdzie się podziała jej niebieska sukienka? Boże, chyba nie została za drzwiami?! Przycisnęła ręce do siebie, obejmując się ramionami, przysłaniając ciało choć odrobinę i po prostu usiadła znów na brzegu kanapy. Nie mogła czmychnąć, to by było już nie tylko niegrzeczne, co po prostu chamskie. I Rowan mógłby pomyśleć, że ona go najzwyczajniej wykorzystała! Była blada, miała pewnie rozczochrane włosy na wszystkie strony świata, podkrążone oczy, a czując wszystkie mięśnie mogła jedynie domyślić się, gdzie dojrzy po kąpieli i odświeżeniu czerwone ślady na skórze. Już w kuchni widziała kilka, zerkając po sobie w dół. Twarz paliła ją od rumieńców, które oblały nawet jej szyję i spłynęły aż do dekoltu. Zerkała na Rowana w milczeniu, spięta. Chyba nie zacznie na nią krzyczeć, prawda?
Będzie tylko gorzej! <3
[Generalnie mam wolną posadę najlepszego przyjaciela, takiego od czasów dzieciństwa... Jeśli jesteś chętna, by Rowan przejął te rolę, to możemy sobie dogadać szczegóły. :D]
OdpowiedzUsuńJax Moore
[W sumie to wpadł mi do głowy mały pomysł, ale muszę go jeszcze rozwinąć, więc zapewne niebawem się odezwę :)]
OdpowiedzUsuńJordyn
Abi siedziała na brzegu kanapy, obejmując się ramionami i mało brakowało, a zaczęłaby się kołysać jak w chorobie sierocej, próbując uciszyć coraz głośniejsze wyrzuty sumienia. Zbałamuciła szeryfa!. Oczywiście, że wiedziała, że to co się wydarzyło, nie powinno mieć miejsca i powodów było co najmniej pięć. Traktowała Rowana jak przyjaciela, jej fascynacja brunetem minęła dobre dziesięć lat temu i czuła się przy nim po prostu swobodnie, bezpiecznie i dobrze. Nie chciała go uwieść. Da diaska, nie chciała nikogo uwodzić, ani nie myślała nawet o żadnych romansach w miejscu, w jakim teraz była! Wróciła, aby przejąć prowadzenie pensjonatu od rodziców, wesprzeć ich i działać prężnie w okolicy o, to były jej cele. A nie... nie to. Nie byli parą, nie podejrzewała nawet, aby szeryf widział w niej kogoś, do kogo warto startować; a trzeba przyznać, że mimo całej szalonej, roztrzepanej i wesołej otoczki, Abi była beznadziejną romantyczką. Nie chciała pakować się w jakieś niezręczne sytuacje, ani komplikować sobie relacji z kimkolwiek. Nie chciała nikomu się pchać do życia, skoro w własnym i w swojej głowie miała mętlik po powrocie. No i ostatnie, choć jednocześnie jedyne doświadczenie miłosne, zakończyło się rozczarowaniem i złamanym sercem, więc nie... Nie, nie myślała o nim jak o kandydacie na cokolwiek! Od dawna nikogo nie całowała, z nikim się nie umawiała i w ogóle chyba nie mogła powiedzieć, że ma jakieś wielkie doświadczenie, więc była rozbita i zdumiona, skołowana tak jak i on, że w ogóle tak poszaleli. Ale jak i on, nie mogła i nie chciała zapomnieć o tym, że TO zrobili, nawet jeśli wieczór i noc powoli wracała do niej w przebłyskach i strzępkach wspomnień. A to co wróciło, już kazało jej mieć pewność, że było dobrze, nawet jeśli, do cholery, było to bardzo złe!
OdpowiedzUsuńBezwiednie sięgnęła do ust, muskając opuszkami wargi, gdy Rowan wstał i przeciągnął się przed nią, prezentując te szerokie ramiona, które ją mocno trzymały w nocy. Jej spojrzenie prześlizgnęło się po torsie, umięśnionym brzuchu, wychwytując dwie blizny i Abi lekko nacisnęła palcami usta. Boże... całowała te ślady i wszystko inne! Zacisnęła powieki i na stwierdzenie, że powinien iść, kiwneła głową potakująco. Owszem, powinien już iść, a w gruncie rzeczy nie powinien wczoraj nawet przekraczać progu jej mieszkania. Dlaczego jej nie powstrzymał?! Cóż, odpowiedź była banalnie prosta i chyba dlatego za trudna, by ją uchwycić. Oboje tego chcieli, albo potrzebowali.
Kilka minut siedziała w miejscu, nawet wtedy gdy Rowan opuścił jej mieszkanie. Z momentem, kiedy drzwi się za nim zatrzasnęły, odetchnęła głeboko i przycisnęła dłonie do twarzy, wypuszczając za chwilę wstrzymywane kilka sekund powietrze z świstem. Co ona najlepszego narobiła?! Żadne nadzieje nie zostały zasiane, ale poczucie niezręczności i winy rosło z każdą chwilą, a Abi z swoją wrażliwą duszyczką i chęcią obdarzania ludzi ciepłem i dobrem wiedziała, że i owszem obdarzyła tym wszystkim szeryfa, ale do cholery... dlaczego to wszystko tak chętnie od niej wziął i pozwolił na tę niepoprawność?! Wstała w końcu z kanapy, zakluczyła drzwi i wyjrzała przez okno, stając za zasłonką tak, by nie można było dostrzec jej obecności. Chwilę patrzyła na wysoką postać bruneta, gdy przekraczał ulicę i drugą stroną chodnika kierował się do swojego mieszkania, a potem gdy już sylwetka stała się malutka, poleciała do łazienki, czując że pęcherz jej pęknie.
Abi była kochana dla ludzi, pomocna, troskliwa i życzliwa. Ani sama w sobie nie widziała nic kuszącego, ani ludzie nie postrzegali jej w taki sposób. To co zaistniało tej nocy z szeryfem to było jak ciemny kleks na kolorowym akwarelowym i jasnym obrazku, który tworzył obraz jej osobowości. I nie chodziło o to, że Rowan stworzył jakąkolwiek rysę, ale o to, że ona sama nie rozumiała, jak do tego doszło i co jej odbiło. Bo to ona podziękowała mu zbyt słodko i czuła, że wszystko stało się przez nią. Potrzebowała kilka dni, aby przeanalizować co najmniej paręnaście razy jak go przeprosić i co powiedzieć, gdy się znów spotkają, bo to że do tego dojdzie, było pewne. Nie była jednak jeszcze na to gotowa, bo nie rozumiała... znaczy, zaczynała rozumieć siebie, ale nie chciała się z tym zgodzić. Skupiła się na pensjonacie i kolejne kilka dni siedziała tam od rana do nocy. O świcie gnała rowerem z śródmieścia, aby zakopać się z marchewkami w szklarni, a potem wyrwać kilka chwastów z złością z ogródka. Gdy jakiś gość schodził na śniadanie, proponowała wspólną kawę i opowiadała o okolicy, zapraszając na zbliżający się festiwal w połowie września. W porze obiadu siedziała na recepcji, zerkając w rozliczenia, aby pracownicy mogli zjeść i zrobić sobie przerwę, a popołudniami chodziła z tatą wokół budynku i sprawdzała, czy nic z nowo zainstalowanych rynien się nie obsunęło. Wracała do domu późnymi wieczorami i złapała się na tym, że niepewnie rozgląda się po ulicy, jakby bała sie, że Rowan zechce ją zaczepić i poprosić o rozmowę. Nie była na to gotowa. Bo co miałaby mu powiedzieć i to tak, aby nie czuł się w żaden sposób obciążony? Że chciała tego, pocałunków, bliskości i ciepła które dosięgnie też jej? Że tęskni za kimś, kto zajmie się nią, jak ona zajmuje się innymi, rozwesela ich, obdarza uśmiechem i chce im dać trochę siebie? Nie zrozumiałby jej, a ona zabrzmiałaby żałośnie, więc nie, nie była jeszcze gotowa z nim porozmawiać.
UsuńGdy po kilku kolejnych dniach nieco się uspokoiła, a czerwone malinki, które nosiła w co najmniej kilku miejscach zmieniły kolor, mama wręczyła jej wielką reklamówkę z ciężkimi cukiniami i poprosiła, aby zaniosła do domu Johnson'ów. Abi wtedy zbladła, główkując, czy istnieje sposób, aby się z tego wymigać. Wiedziała, że nie i wiedziała, że jest to prośba tak zwyczajna jak wczorajsza, gdy poszła zamówić więcej sera do pensjonatu. I pewnie nie spotka tam zajetego czymś ważnym i istotnym Rowana, tak jak nie widziała go u siebie pod kamienicą, w sklepie, w bibliotece, czy obok poczty, którą mijała codziennie dwa razy. Chwyciła więc cukinie i obejmując torbę oburącz, bo swoje ważyła, skierowała się w odpowiednią stronę,nie tracąc czasu.
Pod drzwi pięknego i dużego domu dotarła z rumieńcami zdradzającymi wysiłek. Zadzwoniła do drzwi dwukrotnie i odetchnęła głeboko, czując wysiłek w ramionach. Do oczu wciskał się jej krótszy kosmyk i gdy usłyszała kroki po drugiej stronie, próbowała nie mrużyć tak oczu, które już piekły bo końcówka włosa łaskotała ją w wewnętrzny kącik. Do diaska, albo oślepnie, albo się popłacze, ale nie mogła wypuścić cukinii, bo się poobijają!
- Dzień dobry, mam cukinie od mamy! - powiedziała z uśmiechem, zaciskając powieki, gdy ktoś nacisnął klamkę i otworzył jej drzwi, a ona kompletnie nic nie widziała przez tego jednego cholernego włosa.
prawie ślepa Abi
[Z tak odważnym szeryfem mieszkańcy Mariesville mogą spać spokojnie ^^ Widać, że jest uparty i nie chciałabym niczego przeskrobać w jego obecności, bo to silnie stąpająca postać po ulicach miasteczka. Oczywiście, że mam ochotę, możemy im pięknie albo i boleśnie rozpisać tę historię! Zapisuję ją na wszystko, co tylko nasze wyobraźnie wykombinują! A i będzie problem z wypychaniem Rowana do domu, bo Juliet należy do pracoholików. Jest zbyt dokładna, musi mieć wszystko elegancko zakończone, a nawet i po pracy szuka takich zajęć, żeby pomóc innym w codziennych lub zawodowych obowiązkach ^^ Najwyżej razem będą nabijać nadgodziny!]
OdpowiedzUsuńJULIET MURRAY
ej serce nie zostało złamane, ani nawet nie powstała na nim rysa, bo mu go nie oddała. O to akurat nie musiał się martwić. Abi miała wyrzuty sumienia, bo do takiej bliskości między nimi w ogóle nie powinno dojść. Już poza faktem, że nie sypiała z kimkolwiek popadnie, to po prostu dla niej miało to znaczyć coś więcej, niż chwila zapomnienia i poddanie się przyjemności. No ale dobrze, stało się i żadne z nich nie miało mocy sprawczej, by cofnąć czas i zmienić bieg wydarzeń. Tyle że gdyby się dowiedziała, że on nie myślał o tym wcale, przechodząc do porządku dziennego z całą sytuacją, to chyba by się jeszcze na niego obraziła! Bo ona myślała o tym aż nadto często i chciała go przeprosić, a on co? Nic? Po prostu stało się i pogodzony z tym faktem ruszył dalej niewzruszony? No w porządku, pewnie tak działali dorośli i dojrzali ludzie, ale... kurka wodna, to było niemożliwe dla niej. Nie umiała tak się odciąć.
OdpowiedzUsuńBardzo odpowiadało jej to, że w pensjonacie było pracy od zmierzchu do świtu. Faktycznie nieco zdumiewające było, że nie wpadli na siebie wcale przez kolejne kilka dni pod rząd, ale to jej odpowiadało i nawet przykładała się bardzo, by taki stan rzeczy utrzymać. Powinna może również dokonać postanowienia, że troszkę przystopuje z domowym winem, albo nalewkami, ale przecież nie wszystkich przyjemności musiała sobie odmawiać, prawda? Wystarczyło zachować umiar, którego zabrakło!
Gdyby miała otwarte oczy i nawet zapłakane, swędzące, czerwone i spuchniete od końcówkę zbłąkanego włosa w kąciku, jej zdziwienie byłoby dużo mniejsze, bo gdy Rowan po prostu na nią wlazł, zawołała krótkie Hej! jakby musiała zaznaczyć swoją obecność i nie zostać stratowana. Odruchowo uniosła ręce, łapiąc równowage, gdy siła zderzenia pchnęła ją w tył, a on ją za nie złapał i było to najgorsze co mógł zrobić. Czemu nie łapał cukinii?! Na litość boską, przecież obity tyłek się zagoi a rozbitej cukinii już nikt nie poskleja! Odchyliła głowę, by nie walnąć skronią o to czarne twarde walkie-talkie na jego ramieniu i spojrzała na szeryfa wielkimi niebieskimi oczami jakby z wyrzutem, że nie ocalił warzyw. Potem zlustrowała szybko to pełne umundurowanie w jakim się przed nią pojawił, by na koniec z cichym jękiem skupić się na kabaczkach.
- W porządku - zapewniła i patrzyła, stojąc jak kołek oczywiście, jak Rowan zbiera z schodków kabaczki, gdy jego mama podniosła tę najbardziej obitą z swojego progu. Potarła ramiona, czując jak jej drżą po niesieniu ciężkiej przesyłki i odsunęła się krok w bok, by przepuścić mężczyznę, gdy wszedł do domu odłożyć reklamówkę, a później z niego wyszedł. Od tak, bez żadnego dzień dobry, czy cześćna odchodne.
Abi nie lubiła nie znać cudzych nastrojów i myśli i choć z reguły potrafiła je odczytać, to teraz poczuła się nieswojo i nie na miejscu. Jakby wpadła tu niczym intruz i w czymś przeszkodziła, albo napsuła Johnsonowi krwi. Wyglądał na zirytowanego, bo i jasne że na pewno nie chodziło o to, że musi ją oglądać, ale jakoś tak.. Z swoją skłonnością do przesady i ostatnim zajściem połączyła nie tak kropki, jak powinna.
Usuń- Ojej... Mama miała przedzwonić, bardzo przepraszam - odwróciła się do mamy Rowana, patrząc z żalem na zmiażdżoną o próg cukinię w jej rękach. - Mogę poprosić, aby spakowała jeszcze jedną - dodała uśmiechając się przepraszająco. A to nie ona wylazła nie patrząc przed siebie!
Sięgnęła w końcu do twarzy i zaczesała włosy w tył, wyjmując tego jednego z oka. Potarła swędzącą powiekę i była pewna, że coś sobie podrażniła i jest teraz skrawkowo czerwona.
- Nastepnym razem sama uprzedzę, że nadchodzę - obiecała z uśmiechem i po upewnieniu się, że pani Johnson nie jest zła, a jej drzwi, schody i deski na werandzie nie wymagają czyszczenia, wycofała się za wsiadającym do auta już Rowanem w stronę Śródmieścia. Nie wiedziała, że zmierzają w tą samą stronę, ale za szeryfem który czuwa zawsze i wszędzie trudno było nadążyć. Chociaż jej się wyjątkowo dobrze raz udało, a na tę myśl aż się skrzywiła do samej siebie, przyciskając do ciała bolące ramiona. Musi zostawić w pensjonacie jakiś duży plecak, bo te reklamówki do cholerstwo niewygodne.
Wcisnęła dłonie w kieszenie luźnych jeansowych szortów i zbliżając się do służbowego auta, wyłapała odbicie twarzy Rowana w bocznym lusterku.
Abi
[Początek tak wspaniale klimatyczny, że odpis już leci. <3]
OdpowiedzUsuńNa pewno nie w ten sposób wyobrażał sobie to popołudnie, wciąż niewyzbyty z tej idealistycznej cząstki, która ostatecznie przynosiła wyłącznie rozczarowanie. Chciał wierzyć, że gdyby sam stanął twarzą w twarz z eks uzależnionym i policjantem o łagodnej, ale wymuszającej szacunek postawie, wszystko potoczyłoby się inaczej. Pewnie nie. Pewnie też bawiłby się telefonem, bazgrał teksty piosenek na marginesie przypadkowego zeszytu i uważał, że wie lepiej, bo jest młody i niezniszczalny. Dalej nie mógłby się skupić z powodu gorąca, bo do sali wpadało południowe słońce i nagrzane były nawet drewnopodobne listwy podniszczonych ławek. Wiatrak chodzący w rogu pomieszczenia był jednak miłym dodatkiem, bo po ucichnięciu ludzkich głosów nie pozostawił miejsca ciszy. Ten statyczny szum, wraz ze wskazówkami zegarka, prawie kojarzyły się Damianowi z jakąś melodią, utworem, który chyba właśnie świętował trzeci tydzień na liście Billboardu.
Nie zdążył sobie przypomnieć.
— Hipotetycznie — zaznaczył chłopak, który jako jedyny odważył się zadać pytanie — gdzie kupić te cięższe dragi, a nie tylko zioło?
— Okej, myślę, że to by było na tyle! — wtrącił się wychowawca, śmiejąc nerwowo. Klaśnięcie w dłonie wybudziło z półsnu dwie osoby, a właściciel pytania wyglądał na zaskoczonego, że jego wkład w zajęcia został przedwcześnie stłamszony. — Dziękujemy panom serdecznie za poświęcony czas oraz bardzo cenną lekcję. Zachęcam do skorzystania z poczęstunku w korytarzu!
Damiana nie trzeba było namawiać. Zerknął na Rowana i wzruszył ramionami, jakby w ten sposób chcąc dać znać, że on też nie ma więcej do powiedzenia i mogą się ewakuować, oficjalnie straciwszy jakieś trzy godziny z życia. Potrzebował więc kawy, na której widok pływającej w szklanym dzbanku ucieszył się prawie tak mocno jak młodzież sprzed chwili, że nie muszą ich dłużej słuchać. Damien był prawie gotów się z tym pogodzić, czując jednocześnie groteskowe rozbawienie sytuacją.
— Wpadłem na pomysł — oznajmił z teatralnym podekscytowaniem. — Następnym razem przyjdę wyglądając jak totalny bezdomny, powiem, że nie stać mnie nawet na iPhone’a poprzedniej generacji, a moja subskrypcja Amazona wygasła trzy miesiące temu i nie mam za co jej odnowić, bo przecież żyję na ulicy, tak mnie te prochy przeorały. Wtedy ty powiesz, że w więzieniu nawet nie ma WiFi, a pomarańczowy i khaki to jedyne kolory, które można tam nosić, a jak pomachasz trochę bronią i nazwiesz mnie plugawym heroinistą, wyrzutkiem społecznym, to już w ogóle idealnie. Uwaga gwarantowana.
Upił łyk, od razu wypluwając zawartość z powrotem do jednorazowego kubka. Odchrząknął, ocierając dolną wargę palcem wskazującym, aby następnie wyrzucić niedopity napój. Gdyby spróbował być uprzejmy, to na pewno pomalowałby samochód, którym tu przyjechali, zawartością swojego żołądka.
— Znajdziemy coś po drodze…
Opinia o zmarnowanych trzech godzinach została podtrzymana. Poczęstunek musiał poczekać na odważniejszych chętnych, a zamieszanie na korytarzu wskazywało na to, że nie byli jedynymi mówcami dzisiejszego dnia. Damien posłał rudowłosej kobiecie, która już szykowała się do wejścia do sali, niemal współczujące spojrzenie, ale nie wyglądała na szczególnie zrażoną, być może posiadając większe doświadczenie w zyskiwaniu uwagi łatwo rozpraszających się umysłów. Tego jej życzył, samemu czując się jak w dniu opuszczenia ośrodka odwykowego, gdy w końcu wyszli na zewnątrz. Ulga była porównywalna, dopisywała też pogoda, dlatego razem z papierosami Damien wyciągnął też z kieszeni okulary przeciwsłoneczne, od razu wciskając je na nos.
— Jakby co, w tę stronę też nie prowadzę. Nie zatrzymam się na stopie wszystkimi czterema kołami i wlepisz mi mandat nie schodząc z sąsiedniego siedzenia.
UsuńOczywiście żartował, mając nadzieję, że Rowanowi nie przeszkadza jego poczucie humoru. To nie tak, że miał coś przeciwko policjantom, bo ci, z którymi do tej pory miał jakąkolwiek styczność, cechowali się wysokim profesjonalizmem i faktyczną chęcią pomocy. Wiedział, że nie każdy mógł pochwalić się posiadaniem takiego samego doświadczenia, ale szeryf Mariesville od razu wzbudził w nim sympatię, choć dotychczas nie mieli okazji, aby porozmawiać ze sobą dłużej niż poprzez wymianę zaledwie kilku zdań. Damien wychodził z założenia, że stróża prawa zawsze lepiej było mieć po swojej stronie. Z ofertą poczęstunku wyciągnął więc paczkę w jego stronę.
Damien
[Aaaa! Dziękuję za zaczęcie i to jeszcze tak cudne <3]
OdpowiedzUsuńMinęło trochę czasu, zanim Grace przestała dostawać zawału na widok Rowana w mundurze, a ojciec niby to szeptem, ale jednak wystarczająco głośno, by wszyscy usłyszeli, mamrotał, że policja do niczego się nie nadaje. Jakiekolwiek zaufanie do policji minęło mu dwadzieścia pięć lat lat temu, kiedy Ellie zapadła się pod ziemię, a oficerowie coraz częściej poszukiwania kwitowali bezradnym rozłożeniem rąk. I choć mogło się tak wydawać, to jednak czas się wtedy nie zatrzymał. Pewne rany pozostały, jednak z czasem skryły sie nieco głębiej. Jacob już nie wyklinał, nie patrzył złowrogo na lśniącą odznakę policyjną. Obecność Rowana kwitował zazwyczaj skinięciem głowy na krótkie przywitanie i po prostu milczał. Za to Grace miała dla szeryfa zamiast przestraszonych oczu szeroki uśmiech. I koniecznie dokładkę szarlotki.
I choć w Eloise jeszcze przez długi czas widok radiowozu na podwórzu wywoływał bolesny uścisk w gardle, to jednak szybko nauczyła się odróżniać ten konkretny radiowóz. Ten należący nie po prostu do policjanta, a do jej przyjaciela, dzięki któremu w tych najtrudniejszych chwilach po prostu nie oszalała. Do dziś zastanawiała się, czy tak bardzo interesował się końmi, a później z dużym zaangażowaniem uczył jazdy konnej, by odciągnąć jej myśli od rodziny, która na dobrą sprawę już nie istniała, i zaginionej siostry, czy naprawdę zaraziła go pasją do tych zwierząt. Na dłuższą metę nie było to ważne. Cokolwiek by nim nie powodowało – zawdzięcząła mu więcej, niż prawdopodobnie zdawał sobie sprawę.
To w połączeniu z przekonaniem, że musi poradzić sobie ze wszystkim sama, inaczej świat się zawali, sprawiało, że niechętnie prosiła Rowana o pomoc. Sprawa tego nieszczęsnego płotu wyszła zupełnie przypadkiem i to nawet nie wprost, ale oczywiście cholerny pan szeryf musiał doskonale czytać między wierszami, by odkryć w czym rzecz. I potem już nie miała wyjścia. Poczucie, że niepotrzebnie zawraca mu głowę, nie miało już nic do gadania. Deski i słupki zostały zamówione w tartaku, a Rowan oznajmił, że zjawi się z nimi, gdy tylko będą gotowe do odbioru. Nie kłóciła się, że sobie poradzi. Mimo wszystko dobrze było mieć wsparcie.
Barry towarzyszył jej w stajni, wylegując się na rozrzuconym sianie, podczas gdy Eloise szczotkowała jednego z koni. Choć serce tego psa można było skraść zaledwie jednym dobrym słowem, to jednak do Rowana miał wyjątkową słabość. Nikt tak nie drapał za uszami jak szeryf Johnson. Jeszcze zanim radiowóz wjechał na podwórze, Barry szczeknął basowo, zerwał się, otrzepał z siana i wybiegł ze stajni, by powitać gościa. Eloise wiedziała już, kogo może się spodziewać. Pogładziła końską, błyszczącą szyję i wyszła z boksu, zamykając za sobą dokładnie drzwi. Odłożyła szczotki do skrzynki i wytarła dłonie o dżinsy. Z kraciastej koszuli, której podwinięte rękawy odsłaniały opalone przedramiona, strzepnęła kilka zabłąkanych ździebeł siana.
– Tu jestem – zawołała, nie mogąc powstrzymać uśmiechu na widok Barry’ego nie dającego spokoju mężczyźnie. Gwizdnęła krótko, a pies posłusznie do niej podbiegł, wciąż wyraźnie podekscytowany odwiedzinami. Zanurzyła palce w futrze, drapiąc zwierzaka po karku. – Szybko się uwinęli. – Spojrzała na dźwigane przez mężczyznę drewno. – Nie będziesz dźwigał tego wszystkiego, weźmiemy quada. – Zaczęła szukać po kieszeniach kluczyków, a grymas na twarzy zdradził, że ich nie znalazła. – Pewnie są w domu. Zaraz wracam. Napijesz się czegoś? – zapytała, idąc już w stronę domu. Choć w powietrzu czuć było początek jesieni, to jednak dzień wciąż był ciepły, jakby lato wcale się nie zamierzało kończyć.
UsuńPo chwili wróciła z kluczykami i dwiema parami porządnych rękawic. Uśmiechnęła się do Rowana – Chcesz poprowadzić? – zapytała, unosząc kluczyki w palcach. Quad z podczepioną przyczepką był bardzo wygodny w takich sytuacjach. Nie trzeba było dźwigać wszystkiego w rękach i wracać się kilka razy, nadrabiając dodatkowe kilometry.
– Pójdę po narzędzia. Chociaż, jak widzę, wziąłeś też swoje. – Zerknęła na skrzynkę, którą trzymał w dłoni. – I przywitaj się z nim w końcu, bo złamiesz mu serce – roześmiała się, mierzwiąc psu sierść.
Gdy wróciła z narzędziami, pomogła Rowanowi przepakować wszystko z bagażnika auta na przyczepkę. Gdy wylądowały na niej wszystkie materiały i narzędzia, zostało jeszcze trochę miejsca i na nią. Pokierowała mężczyznę, gdzie mają jechać i w końcu dotarli na miejsce.
– Powinnam zrobić to już jakiś czas temu – mruknęła do siebie, przyglądając się sfatygowanemu słupkowi, zjedzonemu przez korniki i nadkruczonemu przez pogodę i czas. Niełatwo było wszystkiemu zaradzić samemu. Na miejsce jednego rozwiązanego problemu pojawiały się dwa kolejne, jednak nie narzekała. Narzekanie nic by nie zmieniło.
– Swoją drogą. Znów ktoś zastawił wnyki w lesie – powiedziała, odwracając się do Rowana. – Znalazłam w nich psa. Na szczęście skończyło się tylko na skaleczonej łapie, ale mogło być dużo gorzej – powiedziała, nawet nie próbując ukryć gniewu w głosie.
Eloise
Abigail przebywała ostatnie cztery lata na studiach w Atlancie, więc odwiedzać jego rodziców nie miała jak i kiedy, za to od powrotu była już tu trzeci raz. Zapewne jej mama przychodziła do pani Johnson raz na tydzień bądź dwa i nie tylko aby podrzucić coś z ogródka, ale podzielić się kwiatami rosnącymi przy pensjonacie, albo po prostu by porozmawiać przy kawie i domowej szarlotce, znały się przecież całe życie! Tak to sobie przynajmniej wyobrażała ruda pannica, która może i dorosła, ale nadal była bardziej podobna do tej dziewczynki, jaką mógł pamiętać Rowan sprzed lat.
OdpowiedzUsuńJego obawy były bardzo słuszne, ale nie dlatego, bo ją znał, czy cokolwiek o niej wiedział. Było to przecież nieprawdą. Nosa nie wyściubiać zza drzwi? Dobre sobie, a praca sama się zrobi wtedy? Nie była tchórzem do diaska. Nie mogła zaniedbać obowiązków, a na pewno nie chciała do tego doprowadzać. Może i unikała go specjalnie i była zadowolona, że jej się to udawało ostatnie kilka dni z rzędu, ale nie kosztem pensjonatu. Był dla niej najważniejszy! Ważniejszy niż szeryf, ale tego nie powiedziałaby mu w twarz, bo pewnie zrobiłoby mu się przykro. A wyrzuty sumienia... Cóż, one i owszem były. Ale umiała je uciszyć, męcząc się pracą tak, że zasypiała wieczorami zbyt szybko, by rozterki rozdzietaky ja od wewnątrz.
Zatrzymała się przy wozie, pochyliła i popatrzyła na niego tak, jakby chciała poprosić, aby stuknął się a czoło i zastanowił, czy tak właśnie wygląda mówić do ludzi. Była łagodna, ustępliwa i troskliwa, ale nie mógł od tak jej czegoś kazać. Chociaż jako szeryf może i mógł? Teraz był w pełnym mundurze i wyglądało to tak, jakby coś przeskrobała! Wykorzystywał swoją władzę i autorytet, nie podobało jej się to. Ściągnęła brwi i wsiadła jednak bez kłótni, bo i owszem, mieli o czymś do pogadania. Nie zapieła jednak pasów, bo miała zamiar z auta wyskoczyć, jak tylko zbliżą się do jej kamienicy.
Nie miała nigdy kłopotów i nie kojarzyła źle policji. Siedząc jednak w środku radiowozu czuła się spięta. Pewnie gdyby obok niej ten radiowóz prowadził inny funkcjonariusz, niż sama głowa rządząca jednostką Mariesville, nie byłoby inaczej. Ale fakt że był to Rowan, też nie pomagało. Skuliła ramiona i oparła dłonie o nagie uda, siedząc trochę sztywno i patrząc niby prosto przez przednią szybę z ale w istocie zerkała na panel przy kierownicy.
- Nigdy nie jechałam radiowozem - przyznała, by zbić ciszę, bo chociaż umiała ją docenić i nie była jej wrogiem, teraz obawiała się niezręczności. I nadal nie czuła się gotowa na rozmowę o tym, co zaszło!
Przechyliła głowę, patrząc na dłoń szeryfa zmieniającą biegi i bez zastanowienia odpowiedziała.
- Do mnie. - Cóż, tam właśnie chciała dostać się ona. - Znaczy ja tam jadę, ty nie. Dokładnie tam chce się dostać, ty mnie podwozisz - zaczęła prostować swoją odpowiedź, ostatecznie nabierając głębokiego wdechu i wstrzymując go, nadeła policzki. Cholera, była tak spięta, że robiła z siebie idiotkę. I chyba zabrzmiała niegrzecznie.
UsuńWsunęła jedną dłoń do kieszeni szortów, wciskając palce głęboko. Musiała coś dotknąć, aby się uspokoić. Nie miała żadnego tiku, zwykle nawyki. Odchyliła głowę w tył, lekko uderzajac o zaglowek i zacisnęła usta. Zerknęła na niego po chwili. Wyglądał przystojnie w mundurze, choć to tylko ubranie. Zdała sobie sprawę, że po prostu Rowan był przystojnym mężczyzną i już. To jednak nie tłumaczyło jej ani dziś, ani wcześniej.
Abigail nie miała konfliktów, nie kłóciła się i nie obrażała. Jeśli była niezgoda, załatwiała to od razu, rozmawiała, wykładała swoje poglądy i próbowała zrozumieć drugą stronę. Miała dojrzałe podejście do wieku spraw, ale chyba nie do tej jednej, o której chciał porozmawiać szeryf. Kazał jej wsiąść do auta, więc wsiadła. Zrzuciła na niego poruszenie interesujących ich kwestii.
Abi
No nie... no nie! To już była przesada. Nie robiła mu na złość, nie zapinając pasów. Miała w głowie ważniejsze rzeczy, siedząc obok niego, gdzie czuła ten sam zapach, który zmywała z swojej skóry kilka dni temu! Na dodatek uderzyło w nią kilka niechcianych teraz wspomnień, bo wydarzenia z wspólnie spędzonej nocy lubiły tak do niej wracać i linczować jej biedną głowę. Oczywiście niespodziewanie i w nieodpowiednich momentach. Więc gdy szeryf tak uprzejmie zadbał o jej bezpieczeństwo, pochylając się, by zapiąć jej pas, spojrzała mu w oczy z pewną determinacją i uporem. Wcisnęła plecy w oparcie fotela, bo znalazła się zbyt blisko. Zacisnęła wargi w wąską kreskę i wypuściła powietrze powoli, gdy ruszyli dalej. On ją chciał dobić, wykończyć, czy co? Chciał ją odwieźć i w czasie tej jazdy coś jej powiedzieć może...? Czekała, nie łudząc się, że to będzie krótka i przyjemna przejażdżka. Rowan wydawał się mieć dziś paskudny nastrój.
OdpowiedzUsuńZłapała za pas, trzymający ją w miejscu, gdy się odezwał. A jednak. O cholera, a ona nadal nie była na to gotowa! Przełknęła ślinę i już na dobre utkwiła spojrzenie w drodze przed nimi. Cofnęła się w fotelu, zapierając stopami tak, że siedziała wręcz przyklejona do fotela. I zbladła ociupinę, ale może nie było to nawet tak bardzo widoczne, skoro miała cerę jak mleko. Zaschlo jej od razu w gardle, lecz na pewno nie było to spowodowane wspomnieniem wina, które oczywiście, że ona przyniosła! Regularnie korzystała z zapasów taty i chyba nigdy się nie nauczy umiaru ani w winie, ani nalewkach.
- To się po prostu stało - powtórzyła głosem tak opanowanym i wypranym z wiecznie towarzyszącej jej radości, że zabrzmiała aż dziwnie, nienaturalnie. Zacisnęła palce w drobne piąstki w kieszeniach szortów i wyjęła je, by oprzeć na jasnych udach. Spojrzała na Rowana. Coś z tego wszystkiego co powiedział jay poruszyło, dotknęło. Nie zabolało, ale nie było przyjemne. - Rozumiem - dodała, wędrując jasnymi oczami po jego twarzy, po profilu, bo skupiony był na jeździe.
Nie było w jej oczach złości, nie mógł dostrzec w tych niebieskich koralikach żalu, ani pretensji. Tam nie było nawet żadnej nadziei, przecież nic od niego nie chciała! Boże, on na prawdę jej nie znał, nie miał pojęcia kim jest i jaka jest. I dlatego wygadywał takie bzdury! Brał na siebie winę, ale niczego innego nie mogłaby się spodziewać po takim dobrym człowieku.
- To ja ciebie pocałowałam, pamiętasz? - uśmiechnęła się krzywo , wracając spojrzeniem do drogi i kostki na udach jej pobielały. To była jej wina, to ona zrobiła pierwszy, czyli decydujący ruch. On nie musiał mieć wytłumaczenia, nie potrzebowała nic od niego usłyszeć, znała fakty. Wszystko co miała w głowie, jako potencjalne teksty dla Rowana przepadły, wyparowały, była tam tylko pustka. I jedno ważne słowo. - Przepraszam, Rowie - spuściła głowę nisko, patrząc na swoje ręce i blade nogi.
Jezu to było tak dziwne i tak niezręczne. Nie byli blisko, nie byli przyjaciółmi, po prostu się znali i tamtego wieczoru złapali kontakt. Był od niej starszy ponad dziesięć lat, nigdy nie trzymali się razem, za wiele ich dzieliło. Mogliby teraz się zakolegować, opowiedziałaby mu o pensjonacie, o tym, że to jej marzenie od nowa, bo chyba z ich rozmów niewiele oboje pamiętali. Nie miała problemów z tym, by się otwierać przed ludźmi, ale powstała jakaś blokada przez to, co zrobili. I nie chciała mu mówić, dlaczego się na niego rzuciła. No może rzuciła to za duże słowo, ale do cholery, była prowodyrem! On by jej nie zrozumiał, wiedziała to. Był realistą, człowiekiem czynu i jeśli miał serce, nie wiodło go ono przez życie, u niego pierwszy musiał być rozum.
Mogła go spytać, czy czuje się wykorzystany. Oboje byli w tym samym położeniu. Zachował się jak dżentelmen i musiała przyznać, że zrobiło to na niej wrażenie. Ale chciała już wysiąść z samochodu.
UsuńSpojrzała na wnętrze samochodu. Obok drążka do zmiany biegów i standardowego wyposażenia szukała takiego uchwytu na napój, albo klucze, czy telefon. O, za łokciem Rowana, gdy lekko obróciła głowę znalazła. Obróciła się i uniosła klapkę, a potem lekko przesunęła tam palcami. Na szczęście.
Mylił się, bo nie znał jej. Była tą samą dziewczyną co to dziecko, które kojarzył sprzed lat. Nadal zbierała kolorowe kamyczki nad rzeką, nadal je rozdawała. Lubiła ludzi obdarowywać, miała im całe mnóstwo rzeczy do ofiarowania: uśmiech, dobre słowo, przytulenie, pomoc, kwiaty z ogródka przy pensjonacie, albo warzywa , kawałek ciasta, kartka pomalowana akwarelą albo breloczek właśnie z kamyczków. Abigail przebywała z światem w takiej dziwnej symbiozie, gdzie dawała wszystko z siebie i tylko niekiedy marzyła o tym, by coś otrzymać. Ich wspólna noc to bym taki moment, że zapragnęła coś sobie wziąć i wzięła sobie Rowana. On był wtedy odpowiedzią na wiele pragnień, na tęsknotę, był przez ułamek chwili odpowiedzią na jej prośby, których nigdy nie wypowiadała na głos.
- Mogę tu wysiąść? - poprosiła, wskazując parking pod sklepem niedaleko jej domu. Chyba wolała dojść kawałek pieszo. Mogła też wejść do sklepu i udawać, że musi kupić mleko, bo przydałoby jej się teraz włożyć głowę do lodówki.
Abi
Z radiowozu wysiadła, czując że ramiona ma strasznie ciężkie. Po krótkim cześć rzuconym bez uśmiechu i jednym spojrzeniu w jakieś tego dnia mało pogodne oblicze szeryfa, uciekła do sklepu. To była ucieczka i gdyby ją przycisnął, wszystko by wyśpiewała. Na szczęście nie chciał ciągnąć rozmowy i na całe szczęście pozwolił jej wycofać się, jak potrzebowała. Bo nawet nie chciała, tak jak nie chciała wymazywać tej ich wspólnej nocy. Kupiła potem najzimniejsze mleko, jakie znalazła w lodówce z tyłu sklepu i wracała do domu, chłodzące się butelką, trzymaną przy piersi. Miała wrażenie, że od powrotu wszystko idzie nie tak jak powinno. Brakowało jej stabilności i robiła rzeczy, jakich nie robiła nigdy wcześniej! Pakowała się w tarapaty. Nie poznawała samej siebie.
OdpowiedzUsuńUnikanie szeryfa nie było jej priorytetem. Wracając po czterech latach z Atlanty, mierzyła się chyba z jakimś kryzysem młodego wieku. Sądziła, że wskoczy w buty gospodarza pensjonatu z marszu i nagle osiągnie pełnię szczęścia. I owszem, wskoczyła w swoja rolę z pełnym zaangażowaniem, mając mnóstwo pomysłów, jak jeszcze uatrakcyjnić pensjonat, ale jednocześnie czuła, że robi za mało, że czegoś jeszcze brakuje, że sama może dodać coś więcej od siebie. Zaczynała się jednak bać, że nie da rady i że nieważne ile od siebie są, to będzie za mało. Turystów czasami było sporo, niekiedy ich brakowało, ta dynamika była naturalna, ale przejmowała się pustymi pokojami tak bardzo, że zaczynała się denerwować. Pensjonat prowadzili jej rodzice, a założyli dziadkowie s swoimi rodzicami w bardzo młodym wieku, to było ich rodzinne dziecko! Zawsze wiedziała, że je przejmie i nie marzyła o niczym innym, tu siebie widziała. Atlanta otworzyła jej oczy, pokazała szersze perspektywy, inny punkt widzenia, ale też wielkie miasto trochę ją stłamsiło. Tam było za głośno, zbyt niebezpiecznie, wszystko biegło za szybko. A Abi lubiła wiedzieć wszystko, co się dzieje wokół. Skupiona więc na pensjonacie, pomagała mamie uzupełniać zapasy dla kucharza w kuchni, notowała ilość czystych kompletów pościeli, próbując oszacować ile wymienić w tym sezonie, albo leobowala zapamiętać ile usterek maja na chwilę obecną i nosiła za tatą skrzynkę z narzędziami, gdy ten robił obchody wokol budynku. Pracy nie brakowało, a jej nie brakowało ponyslow i chęci, więc z kolejnymi dniami, nie musiała się nawet starać unikać Rowana. Po prostu była tak zajęta, że przebywała w miejscach, których nie trzeba było patrolować, jak recepcja, albo ogródek. Tyle że w głowie cały czas miała jego słowa, a te nieprzyjemnie odbijamy się po jej czaszce. Miała tylko dwadzieścia cztery lata i to za mało, aby spokojnie i na szybko poukładać sobie tak wiele, ile się wydarzyło w ciągu jednej nocy. Bo o ile nie pojawiły się uczucia, oczekiwania, nie obudził się w niej żal i nie była na mężczyznę zła, to było też coś więcej niż seks. Tylko to nie miało nic wspólnego z Rowanem, to wszystko dotyczyło jej i tego, co od siebie odpychała, zasłaniając się wesołą beztroską. On jej tylko pomógł uświadomić sobie, jak bardzo chce i jak bardzo tęskni za tym, by ktoś zawalczył o nią i o jej szczęście tak, jak walczyła ona o wszystkich wokół siebie.
- Mamo... Mamo, uspokój się, na litość boską nie płacz - odebrała telefon, od razu czując, że stało się coś złego. - Mów do mnie - poprosiła, wychylając się z kolejki przy kasie w tym samym sklepie, pod którym wysadził ją Johnson kilka dni temu, by ocenić, czy warto czekać na skasowanie niewielkich zakupow, czy już musi biec do pensjonatu, gdzie jej rodzice mieszkali. Miała dziś tam dotrzeć na jedenastą, miała mieć luźniejszy dzień, chyba nic z tego.
UsuńJej tato miał prawie sześćdziesiąt lat, czuł się na czterdzieści i był sprawny, zdrowy, nie widać było po nim upływu czasu. Jej mama też się świetnie trzymała, oboje byli całe życie w ruchu i nauczyli Abigail kochać siebie i kochać życie. Taka to już była rodzina. Rzadko kiedy zdarzały im się gorsze dni, a już na pewno nie miewali wypadków, więc gdy Abi usłyszała, że jej tata spadł z drabiny i coś chyba uszkodził w biodrze, zabrzmiało to tak poważnie, że wybłagała, aby ją skasowano poza kolejką i wybiegła z sklepu, po drodze wrzucając do płóciennej przepastnej torby zakupione jajka, śmietanę i kilka owoców. Była bladziutka jak ściana, inaczej niż zwykle, gdy nie patrząc przed siebie, wbiegła na jezdnię. Tata miał zmienić tylko żarówkę w dużej sali za kuchnią do diaska! Tam w wielkim żyrandolu było ich osiem i jedna migała od dwóch dni, a czekał ich wieczorek muzyczny! Jak to się stało, że spadł z drabiny, przecież potrafił wystartować w maratonie dobiec do mety z uśmiechem, nawet nie utykając!
Jej głowa obróciła się w bok na dźwięk klaksona, gdy policyjny wóz hamował z piaskiem opon tuż przy niej. Nie zostala nawet mocno uderzona, odskakując dalej w bok, ale potknęła się o własne stopy i runęła na jezdnię jak długa. Jękneła głośno, czując jak łokieć się zdziera na betonie i całą nogą szoruje o asfalt przy uderzeniu. Położyła się płasko, tak by auto w razie przejechania jeszcze kawałka, minęło ja między kołami i aż zachłysneła się własną śliną wystraszona. Nic jej nie było, najadła się tylko strachu. I musiała biec do taty! Musiało to wyglądać jednak dramatycznie, bo zakupione śliwki potoczyły się po ulicy a śmietaną rozbiła się rozbryzgując na wszystkie strony. Nawet Abi oberwała, a nie planowała robić sobie nabiałowej maseczki na twarz.
Kłopoty <3
[Oj tam, od razu ściema i fotomontaż! Penny po prostu ma nowatorskie podejście do tematu, przekora ją trochę prowadzi przez życie, poza tym ona sama żadnych obietnic nie składała, po prostu założyła ładną błyskotkę :D Właśnie w przypadku Pen – z jednej strony jest to na pewno zbroja, a z drugiej to już po prostu nieodzowna część jej charakteru i najgorsze w tym wszystkim jest to, że nie za bardzo odczuwa jakieś wyrzuty sumienia związane ze swoimi przebłyskami wredoty, ale dzięki temu jest też ciekawsza do prowadzenia. Zawsze to nowe wyzwanie. Za to niezmiennie można liczyć na ciebie i twoich panów, że gdzieś tam będą stali na straży porządku, więc od razu człowiek czuje się bezpieczniej :D Przez chwilę nawet myślałam nad Alice Johnson, jednak zależało mi na ojcu z południowym konserwatyzmem i potrzebowałam nieco więcej swobody twórczej ;) Co do okien – niczego nie obiecuję, chociaż na starość upodobała sobie nieco bardziej wyrafinowane zabawy. Prędzej nakłoni jakiegoś nastolatka, żeby dla niej zbił okna niż zrobi to sama także kto wie, może dostarczy po cichu Rowanowi trochę roboty. Dzięki bardzo za cieplutkie przywitanie <3]
OdpowiedzUsuńPenelope
Poczuła, jak szoruje po asfalcie i leżała chwilę, nim auto na pewno nie stanęło. Obróciła się wtedy na plecy i chwilę studiowała dzisiejszy kolor nieba. Było niebieskie, ale nie czyste, być może nadchodziło ochłodzenie? Gdy usłyszała głos Rowana i trzaśnięcie drzwi, ruszyła sie. Stanęła na drżących nogach... Chociaż nie. Nie zdążyła sama się podnieść, bo mocne ręce złapały ją wpół i prawie tak jakby nic nie ważyła, dźwignęły do góry. Wypuściła powietrze, znajdując się nagle w pionie. Oparła odruchowo dłonie o jego tors i widząc, że te odrobinę jej drżą, spojrzała na niego wystraszona. Oczywiście, nie mogła wpaść na nikogo innego! Szeroko otwartymi oczami wpatrywała się przez długie dwie sekundy w jego twarz rejestrując, że znów jest zły. Krzyczał na nią. Zagryzła dolną wargę i spuściła wzrok do jego munduru, na którym od zdartych dłoni pojawiły się czerwone małe plamki. O nie, jeszcze go poplamiła! Odetchnęła tak drżąco, jakby miała zamiar się rozpłakać, bo działo się nagle dużo, szybko, intensywnie i nadal musiała biec dalej i uniosła ręce, aby go nie dotykać i mu nie zostawić plamek na szeryfowej koszuli. Krzyczał i przeklinam, to było straszne! Czuła pieczenie na dłoniach i na ramieniu, najbardziej na łokciu i udzie, cała strona na którą upadła była poobdzierana, obita i nosiła powiększające się czerwone ślady, gdy krew sączyła się na zewnątrz. Pewnie będzie mieć mozaike strupków za chwilę.
OdpowiedzUsuńNa moment zbyt wiele myśli zakołatało w jej głowie. Rowan prawie ją rozjechał, bo wbiegła mu pod koła. Jej tata rozbił sobie biodro, albo zwichnął, właściwie nie wiedzieli, musiała się dostać do pensjonatu i poczekać na lekarza, albo ratowników. Była właśnie opieprzana na środku drogi przez szeryfa pod sklepem i pewnie nie obejdzie się bez plotek po miasteczku przez to. Potrząsneła głową, łapiąc się pytania, jakie zadał brunet, bo w pewnej chwili miała w uszach szum. Chryste jaka była oszołomiona i zmęczona!
- Tato spadł z drabiny, coś mu jest! - wydusiła z prędkością światła i już nie przejmując się zakupami, choć w płóciennej torbie miała też telefon, klucze i portfel z dokumentami, odsunęła od szeryfa. Musiała biec dalej.
Noga na ktorej wylądowała, lekko się pod nią ugięła i Abi w odruchu złapała Rowana za rękę, by się przytrzymać. Cholera, na prawdę nie było kiedyś tędy jechać?! Słyszała o kłusownikach i o tym, że patroluje teraz częściej obrzeża. Sama zaczęła się obawiać, że ci wstrętni ludzie zaczną się pojawiać gęściej w okolicy i ich pułapki dotkną zwierząt mieszkańców. Już pomijając psy, które często biegały puszczone z smyczy na spacerach, niektórzy dzierżawili tereny do wypasu bydła, czy mieli wybiegi koni przy lasach. To był poważny problem i sądziła, że Rowana szybko nie spotka, skoro jak mówiono, zaangażował się w współpracę z leśniczym nawet. A tu proszę... Pojawił się. Znienacka. Staranował ją nawet bardziej popisowo niż ostatnio, ale tak, lepiej aby trzeciego razu nie było, skoro każdy kolejny miał cięższy kaliber.
- Jestem cała, ale muszę iść - dodała znowu, znowu szybko i na końcówce wydechu. I mógł być pewien że znów rzuci się biegiem w kierunku pensjonatu, więc oby pozostali mieszkańcy mieli tak sprawne samochody i refleks jak on
Abi
[Ah, z górami dokładnie tak jest! Doświadczam tej rozpaczy kilka razy w roku. Ale późniejsze wizyty smakują potem jeszcze lepiej ;)
OdpowiedzUsuńRowana i Kopi los pokiereszował w podobny sposób. Kopi chyba wciąż jest na etapie rozmyślań, czy warto było się z tego jako tako wykaraskać, ale spróbujemy odnaleźć w Mariesville to coś , co jej odebrano.
Wiele słów z Twojej karty jest mi bliskich w kontekście Kopki, dlatego- jeśli masz chęć- chętnie pomyślałabym nad wspólnym wątkiem. Choćby miała to być degustacja nowopowstałych nalewek (pewnie w ogromnej większości nie tak pysznych jak te babci) i żalenia się na swój los.
I bardzo mi miło za powitanie, dziękuję! :)]
Kopi Bear
[Jeszcze wszystko przed nią! Marlow dopiero się uczy, jak dopuścić do siebie szczęście i że na nie zasługuje, a to wszystko powoli dzieje się właśnie w Mariesville, więc kto wie, może w końcu doczeka swojego happy endu. Czekamy na rozpoczęcie i dziękujemy ślicznie za powitanie! ♡]
OdpowiedzUsuńMarlow Hayes
Stanowisko pracownika administracyjnego w Mariesville Police Departament objęła pięć lat temu. Miesiąc przed ukończeniem ćwierć wieku, poszła na rozmowę rekrutacyjną i to do niej zadzwoniono po trzech dniach, prosząc o pilne przyjście w celu podpisania umowy o pracę. To było jej miejsce. Jako dziecko lubiła bawić się w biuro. Od Harolda i Eleanor dostała zabawkowy stacjonarny telefon, kilka ołówków, długopisów, różowe karteczki samoprzylepne i pieczątki ze zwierzętami. Zasiadała przy niskim stoliczku, przyjmując rodzinę jako petentów i wydawała decyzje dotyczące upieczenia ciasta, obejrzenia meczu w telewizji czy przepustki na późniejszy powrót do domu, mówiąc po kilku godzinach ciągłej zabawy, że jest okropnie zmęczona.
OdpowiedzUsuńDzisiaj wspominała to z rozbawieniem, bawiąc się na poważnie w biuro. Tego dnia przed kwadransem miała skończyć swoją pracę, ale jak zwykle nie śpieszyła się do domu. Niektórzy śmiali się, że przyrosła do fotela. Do tej pory bez problemu wstawała z niego, ale istniała szansa, że kiedyś pociągnie dwudziestoczterogodzinną zmianę, nie żałując tego czasu ani przez chwilę. W pracy i w wolontariacie się spełniała, a odkąd Juliet sięga pamięcią, lubiła pomagać ludziom. Tu była potrzebna i w Mariesville Community Center tak samo. Wiele trzydziestoletnich kobiet w miasteczku miało swoje rodziny; mężów i dzieci, ale Murray nie dążyła do tego, bo tak naprawdę była człowiekiem nieznającym swoich korzeni. Znała przeszłość rodziny adopcyjnej. Mogłaby opowiadać bez przerwy o każdej sprawie dotyczącej rodziców czy przysposobionego rodzeństwa, ale w żyłach Juliet nie płynęła ta sama krew. Według badań DNA nie było między nimi pokrewieństwa. Tak naprawdę na tym świecie była sama.
Skupiona nad dokumentami wyjętymi z ledwie domykającego się segregatora, które mogłaby uzupełnić jutro, a nawet i pojutrze, nie usłyszała kroków wchodzącego policjanta. Nagle ktoś zapukał w blat jej biurka i zobaczyła przed sobą czarnowłosego Christophera z piwnymi oczami. Nachylił się ku niej, tak blisko, że bez problemu zobaczyła maleńkie dwa znamiona pod lewym okiem mężczyzny. Puknęła palcem w zablokowany ekran telefonu. Dopiero zaczął służbę i już krążył, jakby polował na ofiarę, będąc dzikim zwierzęciem.
Błagalnie w myślach prosiła, żeby oddalił się od niej w trybie pilnym, otrzymując wezwanie, ale zamiast tego, zaraz za Christophem ujrzała wchodzącego do biura Rowana. WYBAWCO.
— Panie szeryfie, ja też jestem pod wrażeniem. Rozumiem, że jesteś tu prywatnie, ale przypadkiem w mundurze? Wyjdę punktualnie tego samego dnia, w którym ty też zbierzesz się o odpowiedniej porze do domu.
Wstała od biurka, schowała dokument przekazany przez Rowana, zamykając skoroszyt, który umieściła następnie na półce i wzięła ze sobą kubek po herbacie, chcąc go umyć w umieszczonym za ścianą pomieszczeniu socjalnym. Nie ma co przeciągać godzin pracy, szczególnie w piątkowe popołudnie, gdy inni policjanci życzyli jej miłego weekendu, sami udając się na zasłużony odpoczynek.
— Pani Juliet, wezmę i umyję. Ostatnio było mi tak wstyd, że zmywała pani tych kilkanaście kubków niemających właścicieli. — kobieta z obsługi sprzątającej stanęła na progu i wzięła od niej naczynie, chwaląc przy okazji jej midi spódnicę w panterkę.
— Dziękuję pięknie. — posłała uśmiech w kierunku kobiety. — Christopher, może innym razem, mam już plany, wybieram się jutro z Rowanem na Brasstown Bald. - zaprosiła obu mężczyzn do wyjścia, bo biuro musiała zamknąć na klucz. — Na pewno dobrze sprawdziłeś pogodę? Nie chciałabym zmoknąć w nocy, skoro zapowiada się noc pod gołym niebem.
I zobaczyła te zmarszczone brwi Christophera, nasłuchującego tego, co Juliet mówiła do szeryfa. Trochę poczuła się tak, jakby wprost powiedziała, że zapowiada się noc nie pod gołym niebem, a pod gołym Johnsonem, a on zamieniając się w ciekawską plotkarę, pobiegnie z nowinami do innych funkcjonariuszy.
Zawieszając kluczyk w specjalnej skrzyneczce przy portierni, jak zwykle podpisała się w zeszycie raportowym. Gdyby nagle klucz zaginął, była gwarancja tego, że go oddała, a oprócz tego porządek musiał panować wszędzie, także w wydawaniu i zdawaniu kluczy.
Usuń— To może w przyszły weekend wyjdziemy? Zaczęlibyśmy od lemoniady jabłkowej u Junko.
— Do przyszłego weekendu jeszcze tydzień, wiele może się zmienić. Spokojnej służby, Chris. Rowan, a ty wychodzisz czy zostajesz? Przydałoby się odpocząć przed wypadem w góry, jeśli nie chcesz mnie gonić. Dam ci taki wycisk, że w poniedziałek będziesz jęczeć z powodu zakwasów.
Poklepała Johnsona po ramieniu i byle tylko nie nawiązywać kolejnego kontaktu wzrokowego z Christopherem, zaczęła szukać dosłownie niczego w torbie.
JULIET MURRAY
Na prawdę nic jej nie było, na litość boską! Czuła pieczenie, bo upadła i zdarła trochę skóry na betonie, ale bardziej wystraszyła się tego, że Rowan się zdenerwował i podniósł na nią głos! Czy on w ogóle wiedział, zdawał sobie sprawę z tego, jaki jest groźny i jak poważnie wygląda w pełnym umundurowaniu? Nie uderzyła się w głowę, a była roztrzęsiona bardziej nowinami od mamy, niż tym, że prawie ją rozjechał i przerobił na placek swoim zderzakiem! On na prawdę ... Oh, brak słów!
OdpowiedzUsuńOczywiście, że podwózka jest lepsza niż bieg do pensjonatu, nawet jeśli odległość nie jest równa długości maratonu i Abigail wcale się nie kłóciła, kiedy szeryf pociągnął ją do auta. Kiwnęła nawet głową na znak przyznania mu racji. Nie kierowała się jednak tym, że boli ją noga, a łokieć piecze niemiłosiernie, a ciągle myślała o tacie! Była tam jej mama, ale nadal nie wiedziała, jak ten upadek się skończył i szalała z niepokoju, zresztą jej mama przez telefon sama brzmiała na zmartwioną. Wsiadając do samochodu, skrzywiła się przy zgięciu kolana. Może jednak rąbneła mocniej, niż jej się wydawało? Tym razem zapieła pasy od razu, grzecznie słuchając polecenia Rowana. Nie lubiła, gdy ktoś jej coś kazał, ale z spełnianiem próśb nie miała problemu. W tej sytuacji jednak, gdyby tylko Rowan jeszcze raz podniósł głos, a widziała na szczęście, że odetchnął głęboko i próbował przywołać swój wieczny spokój; chyba by zrobiła wszystko, co by jej kazał, ale jeszcze się rozpłakała przy tym głośno. Była roztrzęsiona. Dwa razy znalazła się w policyjnym radiowozie w ciągu tygodnia, czy to zapowiedź, że niedługo wpadnie w kłopoty?
- Nie wiem.... Mama była zdenerwowana i wystraszona, niewiele powiedziała - wyjaśniła drżąco, patrząc na drogę tak, jakby miała przyciągnąć spojrzeniem pensjonat bliżej i sprawić, że właśnie w tej chwili zahamują przed zadbanym ogródkiem i następnie pobiegną wyłożoną kamiennymi płytami ścieżką do drzwi.
Poruszyła palcami i spojrzała na dłonie. Były czerwone, podbiegłe krwią, w kilku miejscach po zdarciu naskórka pojawiły się kropelki jasnej czerwieni a na udach tam gdzie oparła na chwilę ręce, miała już rozmazane ślady. Skrzywiła się, bo to wszystko to jakieś wariactwo i spojrzała na Rowana, a widok tego walkie-talkie na jego ramieniu uświadomił jej, że tam na ulicy zostały wszystkie jej rzeczy.
- Mój telefon, klucze i portfel zostały pod sklepem! - jękneła przeciągle i obróciła się, by spojrzeć na przejechaną ulice do tyłu, wychylając się między siedzeniami. - Boże, mam tam wszystkie dokumenty!
Całe szczęście w Mariesville nie było wielu złodziei, a raczej jak ktoś widział całe zajście, to pewnie odniesie rzeczy do sklepu, albo podrzuci do pensjonatu. Ale bez telefonu teraz to jak bez ręki! No i dokumenty... Wyraźnie zmartwiona i to kolejną rzeczą, sapneła , wbijając się w fotel. Zmarszczyła zaraz brwi, bo ten gwałtowny ruch sprawił, że zabolała ją nieco głowa, ale nie miała chwili, by się nad tym zastanawiać. Rowan już podjeżdżał pod pensjonat i zatrzymał się przy podjeździe. Abigail wysiadła, bez wahania ruszając do drzwi. Starła tylko z włosów resztkę śmietany, bo kilka kosmyków przykleiło jej się do policzka i obejrzała za szeryfem, by sprawdzić, czy faktycznie za nią idzie. jego spokój byłby teraz nieoceniony.
- Mamo, jestem?! - zawołała, od razu kierując się do sali w której urządzali kolacje, ostatnio chciała urządzić wieczorek muzyczny, albo kiermasz ciast i jękneła, widząc tatę siedzącego na wózku inwalidzkim, a z nim dwóch ratowników. Boże, jej tata to był chłop pełen sił i chęci do życia, był bardziej obrotny niż faceci w wieku Abi albo Rowana i widzieć go z jakąkolwiek słabością to było jakby czas uderzył w nich dwukrotnie, w jej tatę i Abi.
- Skarbie to nic - zapewnił mężczyzna, posyłając jej pogodny uśmiech. Widziała po oczach taty, że go boli.
Rozejrzała się za mamą i przysunęła do Rowana, tak instynktownie szukając oparcia.
Pani Wilson szukała dokumentów męża, bo choć nie chorował, czasami brał leki na prostatę i uznała, że musi to pokazać ratownikom. Posłała córce uśmiech i powitała jeszcze cieplejszym i szerszym szeryfa.
Usuń- Abi, słonko, niepotrzebnie tu sprowadziłaś Rowana. W kuchni jest ciasto, chociaż go poczęstuj może - powiedziała, wyraźnie uspokojona przez ratowników, którzy chcieli zabrać starszego pana na prześwietlenie. - Dzień dobry, Rowan, nic wielkiego się nie stało - odezwała się ciepło do bruneta, skupiona jednak na przeglądaniu teczki. Brzmiała dużo lepiej, niż przez telefon! Ostatecznie skończyło się chyba na stłuczeniu.
Abi stała totalnie zbita z tropu. Zacisnęła mocno dłonie i syknęła, gdy zaskakująco zabolały. Patrzyła na tatę tak zatroskana, aż zmarszczyła brwi i na jej czole pojawiła się zdradziecka bruzda.
Wypowiedź Rowana brzmiąca — jeśli ty będziesz jęczeć, to gwarantuję, że na pewno nie z powodu zakwasów zebrała liczne grono słuchaczy. Akurat tamtędy przechodziło kilka osób: dwóch policjantów w pełnym umundurowaniu, jeden zbierający się do domu, pani sprzątająca, która zdążyła umyć kubek po Juliet i pan koordynujący pracą portierni. Wszyscy zastygli na moment, obserwując to Rowana, to Juliet i chyba każde z nich dopisało do tej wypowiedzi jednoznaczną wizję, bo spojrzeli się tak, jakby przyłapali tych dwoje na gorącym uczynku i to jeszcze czynionym w miejscu pracy.
OdpowiedzUsuńPoczuła się rozebrana z prywatności. Jeden z policjantów zagwizdał i szybko przeszedł do służbowych obowiązków, kierując się w stronę pokoju przesłuchań. Dlaczego oprócz Murray i Johnsona nie mógł stać tam tylko Christopher? Co jeśli tamte osoby dodadzą sobie dwa do dwóch, otrzymując wynik cztery, ale żądni wiedzy, co łączy ją z Rowanem, sami stworzą własną wizję, puszczając ją w policyjny świat? Nie chciała, żeby o niej plotkowano. Od pięciu lat wywiązywała się tu z obowiązków pracownika administracyjnego i tak miało pozostać najlepiej aż do emerytury.
— Wspaniały mężczyzna. Jak szeryf coś powie, to nie ma zmiłuj. — odezwała się kobieta, czyszcząca dokładnie poręcze i rzuciła krótki uśmiech w stronę Juliet. — Chciałam życzyć pani cudownego weekendu, ale jak słyszałam, bez moich życzeń, już taki będzie.
Speszona Murray pokiwała jedynie głową i szybko zbiegła w dół do drzwi, a kiedy je pchnęła i poczuła podmuch chłodnego powietrza, mogła oddalić się stamtąd bez wyrzutów sumienia. Zrobiła wszystko na czas. Uporządkowała dokumenty. Uzupełniła tabele i raporty administracyjne. Wpisała odpowiednie informacje w system na komputerze. Nawet zeszła do archiwum i przejrzała zakurzony karton, żeby tylko znaleźć jeden świstek papieru, bez którego dzisiejsza praca nie ruszyłaby z kopyta do przodu. Tylko wciąż w jej głowę wkręcała się jedna paskudna rzecz. To, że w poniedziałek wszyscy będą wodzić za nią wzrokiem. Obserwować zachowanie Juliet i wyczekiwać na to, jaki po weekendzie będzie szeryf. Gdyby była płochliwą kobietą, wzięłaby chorobowe do końca świata, nie pojawiając się więcej na komisariacie, ale to nie z nią te numery. Stawi czoła problemom. W końcu to inni będą tworzyć plotki, a nie ona.
Następnego dnia zaraz po wschodzie słońca, które wstało o piątej pięćdziesiąt dziewięć, wyruszyła znajomą drogą w stronę miejsca pracy, ale samochodem, podwieziona przed samo wejście przez brata. On miał sprawy do załatwienia poza Mariesville, a Juliet wyjazd na głowie. Nie wiedziała, jak potoczy się cały dzień, ale ona i pewnie już wszyscy pracujący obojętnie na jakim stanowisku na komisariacie, wiedzieli, że noc kobiety i Rowana zapowiadała się pod gołym niebem. Założywszy plecak na ramiona, prezentując się całkowicie na sportowo, na dodatek w ciemnogranatowej, męskiej, należącej do szeryfa czapce z daszkiem, uśmiechnęła się promiennie na widok trzydziestosześciolatka. Oboje kochali góry. Całą tą błogość. Wolność, jakiej doświadczają codziennie ptaki. Doceniali dźwięki natury; różne odgłosy: szeleszczące liście, szumiący wodospad, osuwające się kamyki spod butów, sapanie zmęczonych ludzi czy też te serdeczne powitania wypowiedziane przez obcych turystów, które były przejawem kultury. Nieco oślepiona słońcem żałowała, że okulary przeciwsłoneczne włożyła do plecaka, ale za to czekolady i kawy w termosie nie ukryła ani w większej, ani mniejszej przegrodzie. Słodkość trzymała w prawej dłoni, a gorący, aromatyczny napój w lewej, wręczając je szybko w dłonie Rowana.
— Twoja ulubiona czekolada i kawa zrobiona tak, jak lubisz. Nie dziękuj. Po prostu jeszcze jestem miła, ale przy zdobywaniu szczytów, będę się śmiać, jeśli zostaniesz daleko z tyłu za mną. — stuknęła swoim termosem, wyciągniętym z siatkowej kieszonki plecaka, o jego termos. — Za twoje jęki, Rowan.
Przez otwarte okna i lekko uchylone drzwi, przy których papierosy paliło czterech policjantów, na pewno do środka wpłynęło każde słowo ze zdań wypowiedzianych przez kobietę. Nie żałowała tego. Przed snem nawet śmiała się z niecodziennej sytuacji. Lubiła Mariesville, ale z chęcią zamieniłaby tą małą miejscowość na wielkie miasto. Byłaby bardziej anonimowa niż teraz, jednak czy bawiłaby się na tyle dobrze? Wątpiła w to, dlatego popijając pierwszy łyk kawy, ocierała się ręką o rękę Johnsona. Przez tę bliskość mogła stworzyć kolejną podstawę do plotek i mimo większego zainteresowania swoją osobą, była ciekawa, do jakiej rangi urośnie niewinna zabawa.
UsuńJULIET MURRAY
Naprawdę potrzebował kawy. Wiedział, że to, razem z papierosami, czyniło go totalnym hipokrytą, co zrozumiał tym mocniej, gdy wyłapał delikatnie zaskoczone spojrzenie Rowana w odpowiedzi na poczęstunek papierosem. Prawie się zreflektował. Prawie znów schował paczkę do kieszeni i znów, bo już trzeci raz w tym tygodniu, obiecał sobie, że kupi cały pakiet kuracji pomagających w rzuceniu tego okropnego nałogu. Ale hej, jeszcze nie dzisiaj, jednak nie. Dzisiaj otworzył okno, starając się wydmuchiwać dym poza wnętrze auta, aby nie drażnić swojego kierowcy, który i tak uprzejmie zgodził się dzielić z nim przygotowany przez organizację pojazd. Taki, który uwidaczniał braki w finansowaniu istotnych inicjatyw społecznych, bo Damien dawno nie widział samochodu, w którym okna trzeba było otwierać na wpół urwaną korbką, a radio miało wyznaczone dwa miejsca na kasety. Akurat tę część uznał za całkiem retro, żałując, że nie wziął ze sobą niczego do słuchania. Znalezienie radia, które pokryta pomarańczową rdzą antena odbierała bez zakłóceń, zajęło mu pół drogi w drugą stronę, prawdopodobnie również wystawiając cierpliwość Rowana na próbę. Naprawdę go polubił. Istniała duża szansa, że każda inna osoba na jego miejscu kazałaby mu wysiąść w polu. Ostatecznie nawet ta jedna, jedyna stacja, oczywiście grająca muzykę country, odmówiła posłuszeństwa. Podobnie jak samochód w ogóle.
OdpowiedzUsuń— Okej… No, gdy moi bracia pomagali ojcu z takimi rzeczami, to ja siedziałem w pokoju z ukulele — przyznał, na początku kompletnie niezrażony sytuacją. — Ale może to nic złego? Zabrakło… płynu do wycieraczek, czy coś w ten deseń.
Podejrzewał, że to raczej nie o to chodziło, ale wciąż zamierzał zajrzeć pod maskę. Otwarta wypuściła z wnętrza kłąb czarnego dymu, ale silnik nie wyglądał, jakby miał zamiar się zaraz zapalić i wybuchnąć. Prawdopodobnie. Damien nawet nie starał się sprawić wrażenia, że wie na co patrzy. Był jednak na tyle domyślny, aby wierzyć, że równie poobijane, poklejone szarą taśmą i wyraźnie złożone z części czterech różnych szrotów wnętrze nie mogło wróżyć szybkiej i prostej naprawy.
— Teraz się zastanawiam, z jakiego powodu nie wzięliśmy radiowozu albo mojego samochodu.
Abuela zawsze mówiła, że gdyby człowiek wiedział, że się przewróci, to by wcześniej usiadł. Damien zdecydowanie zbyt rzadko odnosił swoje decyzje do tego powiedzenia, teraz znów przypominając sobie o jego istnieniu, choć mogąc jedynie westchnąć ciężko. Rozejrzał się dookoła, jakby spodziewając, że wśród pól kukurydzy oraz bawełny dostrzeże jakieś gospodarstwo, do którego mogliby się udać i poprosić o pomoc rolnika potrafiącego zrobić wszystko, nawet coś z niczego. Pustka. Pustka tak dobijająca, że gdy na chwilę przestali mówić, to Damien zorientował się, że dawno nie słyszał aż takiej… ciszy. Nawet cykady, zwykle irytujące swoją obecnością o tej porze roku, w jednej zmowie zamilkły, aby dodać sytuacji klimatu niepewności.
— No nic, trzeba zadzwonić po pomoc — mruknął Damien, usiłując zbyć wrażenie, że zaraz zostaną zamordowani przez szaleńca obserwującego ich spomiędzy wysokich, gotowych do zebrania plonów. Uspokojeniu nie pomógł fakt, że telefon wskazywał na kompletny brak zasięgu, nawet uniesiony ku górze i potrząśnięty kilka razy, zupełnie jakby miało to cokolwiek dać i wyłapać sieć anten Starlinka akurat przelatujących nad ich głowami. Nic z tego. — U ciebie to samo? A myślałem, że nasze kochane miasteczko to kompletne zadupie.
Westchnął, ponownie wciskając urządzenie do kieszeni. Obawiał się, że wyczerpali wszystkie możliwości związane z pozostaniem na miejscu. Miał przy tym nadzieję, że Rowan posiadał lepszą orientację w terenie niż on. Nie miał pojęcia, jak wiele mil dzieliło ich od stacji benzynowej, której widok również kojarzył, a która równie dobrze, zgodnie z prawem Murphy’ego, mogła wcale nie funkcjonować. O tym wolał teraz jednak nie myśleć, pozostawiając to jedno potencjalne zmartwienie jako ewentualność na później.
Damien
Oczywiście gdyby jej tok myślenia zderzył się z Rowana, on złapałby się za głowę nad jej naiwnością, a ona prawdopodobnie próbowała go przekonać, że ludzie nie są wcale tacy źli. Siedziała w Atlancie cztery lata, co prawda jej studia to nie służba w SWAT, ale uważała, że ludzie za mało w siebie wierzą, a w innych tym bardziej. Nie umieli się poznać, nie byli cierpliwi i nie zwracali na siebie uwagi, nie słuchali i nie rozumieli. Ale nie tu, bo w Mariesville przebywali dobrzy i uczynni ludzie, a i nigdy nic złego jej się nie przydarzyło z strony żadnego turysty. Kiedy szeryf sięgnął po sprzęt i wydał polecenie, aby zebrać i odwieźć jej rzeczy, posłała mu ciepły uśmiech z wdzięcznością.
OdpowiedzUsuń- To było miłe - przyznała, dodając krótkie dziękuję, a potem wystrzeliła jak z procy do budynku.
Stała nadal na środku sali nieruchomo i patrzyła to na ojca, to na matkę. Leciała tu na złamanie karku, wcisnęła się pod radiowóz i doznała obrażeń, bo mama na prawdę ją wystraszyła, nie mówiąc wiele, a brzmiąc na wystraszoną i ten strach udzielił się też rudej. Ale może to nie było do końca tak, może to Abi w obawie, że tacie stało się coś więcej i że mama nie chce jej martwić, wyobraziła sobie i dopowiedziała nie wiadomo co...? Miała tendencję do przesady i gdy kogoś kochała, troszczyła się podwójnie. Teraz czuła się głupio, bo rozzłościła jeszcze szeryfa i narobić mogła problemów, gdyby faktycznie nie wyhamował w czas. Ale widok taty na wózku... Uderzyło w nią to. Zupełnie jakby wcześniej nie wiedziała, ile ten człowiek ma lat. Była jedynaczką, może na szczęście nie rozpieszczoną nieznośnie, ale jej tata był jej bohaterem. A zresztą dbał o pensjonat praktycznie od wieków i był również bohaterem tego miejsca.
Nie pomyślała o tym, że sama wygląda gorzej i zaraz ratownicy zwrócą uwagę na krew. I śmietanę w jej włosach i na bluzce, o której praktycznie zapomniała. W sensie zapomniała o śmietanie, a nie o tym że ma bluzkę! Tata wyglądał słabo, ale nie krzywił twarzy. Ale mama która spuszcza wzrok... Na pewno płakała. Abi ścisnęło się serce i opadły jej ramiona. Cholera, powinna tu jednak przyjechać z rana i pomagać im we wszystkim, jak obiecywała!
- Podwiózł mnie - wyjaśniła w swojej obronie, bo nikt nikogo na siłę tu nie ciągnął. - Zajmę się wszystkim, poczęstuje Rowana herbatą, żeby się ciastem nie udławił, jedźcie we dwoje - powiedziała szybko, dostrzegając, że mama na chwilę przestała przeglądać dokumenty i dłoń jej zadrżała. Boże... Ale była dzielna! Za to Abi ani trochę i czuła, że nadal bardzo się boi i już nie tylko o tatę.
Gdy Rowan nachylił się i poczuła jego ciepły oddech, drgnęła. Obróciła głowę i niebieskości przeplatane szarością jak nadciągające burzowe chmury w lipcowe południe spotkały się z brązem, głębokim i mocnym jak kakao. Pomyślała o czekoladzie i zsunęła spojrzenie do ust mężczyzny. On nie smakował jak czekolada. Smakował lepiej.
- Zadzwoń do mnie, jak tylko się czegoś dowiesz , mamo - poprosiła jeszcze , gdy ratownicy skierowali się z jej tatą do wyjścia. Cofnęła się wtedy dwa kroki, niby robiąc im przejazd, ale niejako chowając się za brunetem. Pani Wilson zaczęła zgarniać z powrotem rozsypane kartki do teczki.
Musiała się z nim zgodzić, na pewno nie chciała nikogo bardziej martwić, ani się tłumaczyć z tego, co zaszło. Przecież jej mama dostałaby zawału i kazała natychmiast jechać do przychodni wszystko przebadać, dlatego chwyciła Rowana za nadgarstek, obejmując szczupłymi białymi palcami przegub przy zegarku i wycofała się, nim starsza kobieta spojrzałaby na nich z większą uwagą.
- Chodź ze mną - poprosiła, uznając, że potrzebna będzie jego pomoc. Może by nie była, bo nie miała zdartych pleców i raczej wszędzie dosięgnie, ale chyba potrzebowała jego towarzystwa. Póki się nie spieszył i mógł jej poświęcić czas, nim ktoś go wezwie przez walkie-talkie. Poprowadziła szeryfa do holu przy wejściu i schodami na górę. Na recepcji siedziała miła kobieta, która rzuciła im zdumione spojrzenie, ale bez słowa skupiła się na monitorze, kontrolując rezerwacje przez oficjalne strony internetowe.
W chwili obecnej mieli połowę pokoi zabookowanych, jeden na kilka tygodni, reszta do końca weekendu. Na pierwszym piętrze niemal wszystkie zajęte, na drugim większość pusta. Nie chciała iść do tej części za kuchnią, którą jej rodzice urządzili dla siebie. Gdzieś w połowie schodów puściła rękę Rowana, aby idąc przytrzymać się balustrady, gdy poczuła mały zawrót głowy. Od emocji, nic jej przecież nie było.
Usuń- Tu będziemy sami -wyjaśniła, idąc wyżej.
Zgarnęła z piętra apteczkę zawieszoną w widocznym miejscu na ścianie i skierowała się do ostatniego pokoju obok schodków na poddasze. Miała przy kluczach brelok z chipem odblokowującym wszystkie zamki, więc bez problemu po przyłożeniu do elektronicznego zamka, mogliby wejść do środka. Ale nie miała kluczy. Na szczęście z tyłu obrazka zawieszonego na ścianie obok apteczki wetknęli jedną uniwersalną kartę i ta zadziałała od razu. Musieli mieć takie rozwiązania, w razie gdyby działo się coś niepokojącego w pokojach i konieczne było wejście do środka w trybie natychmiastowym.
Poszła prosto do łazienki, przechodząc przez pokój z dwuosobowym małżeńskim łóżkiem, szafą dwudrzwiową i niską szeroką komodą , na której stał dzbanek elektryczny i zestaw dwóch filiżanek oraz wysokich szklanek. Postawiła apteczkę na opuszczonej desce toalety i spojrzała w lustro nad umywalką. Obok był prysznic i drewniany regał z czystymi ręcznikami.
- O Boże... - rzuciła zaskoczona tym, jak okropnie wygląda! Jakby Rowan jednak potrącił ją całkiem na serio autem!
Dzielna pacjentka
Oczywiście powinna zwrócić się na dole do Rowana i uśmiechnąć najbardziej czarująco jak potrafiła z słowami czy miałbyś ochotę zostać na ciasto i herbatę?, zamiast wspominać o udławieniu. Ale tak na prawdę wcale go nie zaprosiła, a założyła, że zostanie i chciała uspokoić mamę. Gdyby się nad tym zastanowiła, aż dziwne, że ustąpił i za nią poszedł, ale najwidoczniej na prawdę znał się na ludziach i widział, że ruda potrzebuje towarzystwa. Była za to sama bardzo niespokojna i zatroskana o oboje rodziców. Czy gdyby dotarła do pensjonatu wcześniej, dzisiejsze wypadki nie miałyby miejsca? Jej tato miałby pomocnika, który przytrzyma drabinę i by nie spadł , a Rowan by się nie wkurzał i nie testował sprawności hamulców w radiowozie. I ona by się nie obiła i teraz nie bała, martwiąc o rodziców tak, jakby wylądowali oboje na sali operacyjnej pod skalpelem.
OdpowiedzUsuńPoprowadziła go na sam koniec wyższego piętra w pensjonacie, bo nie chciała natknąć się na żadnego z gości, czy tym bardziej pracownika. Lepiej aby ich mały wypadek pozostał na razie w sekrecie, chociaż zapewne już jutro do państwa Wilson dotrą wszystkie informacje od naocznych świadków, albo tych, którzy usłyszeli o wszystkim gdzieś po drodze wymiany poczty pantoflowej. W tak maleńkiej mieścinie nic się nie ukryje, jednak Abigail zależało, by przy konfrontacji mogła już pewnie oznajmić, że ran nie odniosła a lekkie otarcia zostały odkażone i jeśli tego wymagany, zabezpieczone opatrunkiem. Jej mama i tak się zmartwi, a tata zdenerwuje, więc na prawdę potrzebowała solidnie się przygotować do ich uspokojenia.
W pierwszej kolejności umyła ręce, a potem sięgnęła do włosów, aby mokrymi dłońmi ściągnąć zaschniętą już częściowo śmietanę z kosmyków, przesuwając po nich palcami. Ohydne uczucie taka maź, aż zmarszczyła nos, oczyszczając większość z pasm nad uchem. Opłukała znów dłonie, nim sięgnęła do apteczki. Spojrzała na zawartość i jeszcze raz w lustro. Łokieć wyglądał najgorzej, potem udo.
Dłonie trochę jej drżały, była to kwestia zdenerwowania. Przejęta zaczęła oczyszczać rękę z zaschniętej krwi i brudu drogi. Potrzebowała wiedzieć, gdzie tak właściwie poszorowała ostrzej i zdarła skórę i miała nadzieję, że więcej tej krwi wyleciało i już zaschło, więc rana nie jest tak poważna. Skrzywiła się, gdy zaczęło piec mocniej. Abigail często zdzierała kolana, łokcie i co się dało za dzieciaka, na szczęście nigdy nie rozwaliła się na tyle mocno, by jej później nie posklejano i połatano w całość. Spojrzała w odbicie na Rowana, gdy powiedział o occie.
- Cholera, przepraszam! - opuściła ręce, opierając je o umywalkę, gdy znów dostrzegła plamki z własnej krwi na mundurowej koszuli. Jezu, była beznadziejna! - Mam ocet w kuchni, zdejmij koszulę, wyczyszczę to - zaproponowała, a najchętniej to pomogłaby mu porozpinać wszystkie guziki szybciutko, żeby naprawić to co zniszczyła, tyle że w tej samej chwili Rowan przejął od niej gazik i zaczął dezynfekcję, łapiąc jej ramie. Spięła ramiona i syknęła. I zamilkła w końcu!
Abi czasami powinna się zamknąć. Wiedziała o tym i absolutnie tego nie lubiła. Zwykle była pełna życia, energii i ciągle w ruchu. Dużo mówiła, a gdy zaczynała się stresować, lub przytłaczały ją emocje, oh rety... Wtedy zaczynała dziambolić bez opamiętania jak idiotka. Łapała się wielu rzeczy na raz, zwykle z pozytywnym skutkiem i mimo pozornego roztrzepana, miała wysoką podzielność uwagi. Typowy dorosły z adhd.
- Dziękuję - powiedziała, próbując nie uciekać ręką od gazika, gdy mocniej zapiekło i odwróciła się do Rowana, unosząc rękę tak, by calutki łokieć ładnie mu odsłonić. - Najadłam się strachu, nawet nie widziałam auta - przyznała z skruchą, opierając się tyłkiem o kant umywalki. Czuła że serce cały czas jej wali, może brunet też to słyszał, bo tłukło jak młot. - I przepraszam, nie chciałam cię rozzłościć - dodała, unosząc drugą nie potłuczoną rękę, by złapać palcami materiał koszuli na jego piersi i lekko naciągnąć od skóry. Musiała ocenić jak mocno go poplamiła, na szczęście były to drobne powierzchowne plamki.
UsuńSpojrzała na wnętrze swojej dłoni podbiegłe krwią. Syknęła, czując jak Rowan dociera do samego serca rany i zawiesiła głowę, zaciskając powieki. Boże, przecież ona się kiedyś zabije!
- Zostaniesz na ciasto? Wyczyszczę twoją koszulę - zaproponowała, zerkając na niego i to już było ładne, uprzejme zaproszenia. Jakkolwiek była nieposkromiona, to nie można było powiedzieć, że mama jej nie wychowała.
Abi
Stoicyzm, kontrola niemalże absolutna nad emocjami, mimiką i odruchami tworzyła z niego czasami mniej ludzkiego człowieka. Przynajmniej ona tak go widziała, gdy był zbyt formalny. Może znał się na ludziach doskonale, ale sam był trudny do poznania i odczytania. Był jak skała trwały, solidny i twardy, ale też niewzruszony, kontrast do człowieka wulkan (jak ładnie to określenie na nią pasowało!). Jej faktycznie było wszędzie pełno, codziennie biegała po pensjonacie, później po miasteczku, a na koniec dnia nad rzeką, albo przy sadach lub polach, mając tyle energii, że ją rozsadzało. I zawsze było wtedy głośno, wyraziście, nie sposób jej było przeoczyć, choć nikomu się specjalnie nie narzucała. Nietrudno było zauważyć, że Rowan był jej absolutnym przeciwieństwem w większości cech, bo był przede wszystkim dyskretnym obserwatorem. Panował nad sobą niemal tak, jakby się tego wyuczył do perfekcji, a choć był serdeczny, pomocny i troskliwy, interesował się ludźmi i tym, co wokół, to nigdy nie widziała, by porwała go spontaniczność. Może gdy był w jej wieku się wyszalał? Tego akurat nie mogła wiedzieć, była dzieciakiem, a on przebywał już poza miasteczkiem. Abigail za to niekiedy nad tą swoją spontanicznością i wybuchami nie panowała, nieważne czy była to radość, ekscytacja, czy po prostu ożywienie wynikające z nowego pomysłu kiełkującego w głowie. Oh i ten spokój... Nic nie można było z niego wyczytać, ona to otwarta księga, nawet obdarta z okładki, a pan szeryf... Składał się najprawdopodobniej z kilku tomów, skomplikowanych jak instrukcja obsługi jakiejś wyjątkowo skomplikowanej maszyny, może robota bo to pasowałoby chwilami do Johnsona; i rozesłanych po świecie, a do każdego pasował inny klucz, na dodatek się chyba pogubiły! Na taki szereg skojarzeń sapnęła, marszcząc brwi w momencie, gdy brunet potarł mocniej gazikiem i zapiekła ją skóra. Co ona miała w głowie, na litość boską? Faktem jest, że czasami martwiła się o Rowana, bo wydawał się żyć pracą. Więc musiała się zastanowić, gdzie znajdował radość, szczęście z takiego zwykłego, poza pracowego życia? Przecież nikt nie żyje tylko tym, co robi zarobkowo, a on nie był tylko szeryfem. Był synem, bratem, kolegą, sąsiadem, człowiekiem, który nie odmówi pomocy, do którego zawsze można się zwrócić i który sam wesprze, widząc potrzebę. A przy okazji był trudny do obycia, bo sam wydawał się samowystarczalny. Jak miała do niego dotrzeć? Był dla niej szczególnie ciężkim wyzwaniem, ponieważ Abi chciała obdarzyć swoim ciepłem każdego, a Rowan jej to uniemożliwiał. Tak jak teraz. Pomagał jej, nie zostawił samej, trafnie odczytując roztargnienie, oszołomienie i strach, ale zbył propozycję wyprania koszuli, wywinął się od ciasta i w ogóle uciął wszystko, co od niej wyszło. Zadziwiające, że pozwolił się pocałować i w ogóle został na noc. Może tylko alkohol go zmiekczał i pozwalał się zbliżyć? Przy tej myśli, zamknęła oczy, próbując się uspokoić. Jeszcze chwila, a rozzłości się na samą siebie! Była okropna. Zdenerwowana i roztrzęsiona kierowała myśli nie tam, gdzie powinna, a emocje znajdowały ujście w błędnym kole samo napędzania. I najgorsze z tego było to, że i sama siebie rozumiała i to co się w niej dzieje, a jednocześnie to wszystko to nie było wymyślanie wniosków, z którymi się nie zgadza. Boże miała teraz jakieś siano pod czaszką!
OdpowiedzUsuńSpojrzała na mężczyznę z góry, milknąc, gdy się odciął od każdej jej propozycji, przypominając, że nie jest tu dla przyjemności. Poczuła się ustawiona do pionu, jak upomnienie dziecko. Nie była dzieckiem. Zrobiło jej się głupio i przykro. Jakby jej nie znał, jakby była kimś obcym.
- Ał - syknęła cicho, opierając dłoń na jego ramieniu, gdy zajął się nogą. Ale to syknięcie pasowało też do poruszonego serca, bo Abi brała do siebie bardzo personalnie, gdy ktoś odmawiał jej pomocy, albo poczęstunku. Teraz była w emocjach, było więc to spotęgowane nerwami.
UsuńPatrzyła na niego, odnajdując coś miłego i uroczego w tym skupieniu, jakie malowało się na jego twarzy. Był poważny, ale wcale nie szorstki. Nie musiał już się angażować i pomagać jej przy nodze, a jednak nie wyszedł. Było przyjemnie, gdy ktoś okazywał troskę i Abi zwykle stojąca po tej drugiej stronie, odetchnęła głębiej. Jakie dziwne uczucie... Uniosła dłoń z jego ramienia, po czym dotknęła lekko, na prawdę leciutko policzka szeryfa. Zacisnęła palce drugiej ręki na krawędzi umywalki za plecami, gdy przed oczami stanął jej obrazek, gdy do tego policzka dociskała własny, bezwstydnie jęcząc z rozkoszy.
- Paproszek ci osiadł - mruknęła szybko, zabierając rękę zmieszana. Zmyślone usprawiedliwienie, nie umiała kłamać. Ale siebie oszukiwała wzorowo, co ją samą zaczynało niekiedy dręczyć.
Przechyliła się na bok, żeby sięgnąć po plaster, gdy o niego poprosił i poczuła jak nieuszkodzona noga trochę jej drży, stała na tej drugiej przez większość czasu jak tu weszli. Podała mu dwa kawałki w różnych rozmiarach, nie wiedząc, który zechce wykorzystać. A poza mętlikiem w głowie, poczuła też, że wreszcie z każdą sekundą jest coraz bardziej rozluźniona i troszkę mniej oszołomiona. Serce nadal mocno jej biło i pewnie jak mama zadzwoni z kliniki, znów zacznie się przejmować i zatroskana oszaleje tu na miejscu, ale na ten moment, czuła się już lepiej.
Pochyliła się, aby spojrzeć jak Rowan się nią pięknie zajął i uśmiechnęła.
- Wow, wzorowo - przyznała. - Dziękuję ci bardzo. Nie marzyłeś o karierze w medycynie może? - dopytała, zgadując, że pewnie byłby ulubionym lekarzem, gdziekolwiek by wylądował.
Zgarnęła papierki po plastrach i je wrzuciła do kosza, a patrząc już tylko na niego, nie swoje obtarcia i uszkodzenia, wyprostowała się i odsunęła, aby mógł umyć dłonie. Sama pochyliła się do apteczki, by ją z powrotem zapiąć. Zasługiwał na potężny kawałek ciasta, co najmniej! I w tym momencie już wiedziała, że wieczorem mu go zaniesie, choćby miała zostawić mu pod drzwiami, jeśli go nie zastanie.
- Dziękuję i przepraszam - powtórzyła, gdy wychodzili z powrotem. - Proszę, nie mów, że nie szkodzi, albo że nie ma za co. Mogłam poplamić ci zderzak - spojrzała na niego z uśmiechem, ale wciąż była zmartwiona. Teraz może już nie tatą, a czymś nowym.
Nie chciała go dłużej zatrzymywać, więc gdy odwiesiła apteczkę na korytarzu, poszła z Rowanem, by odprowadzić go do samochodu.
Abi
[Ależ oczywiście, że mam ochotę! Na wątek z Rowanem zaopatrywałam się już nawet przed publikacją, więc gdybyś się nie odezwała, to pewnie przyszłabym nie proszona!
OdpowiedzUsuńDziękuję za wszystkie miłe słowa! Za to ja mam wrażenie, że każda z Twoich postaci jest niesamowicie dopracowana, w każdym nawet najmniejszym szczególe, a ich historie są równie zachwycające, co wizerunki. :D
A Gabriel dostał za swoje, nieważne, że był poważanym wykładowcą. :D
A zatem - wątek. Betsy, jako typ, donosicielki, mogła mieć do czynienia z Rowanem jako szeryfem, ale kusi mnie też, żeby powiązać ich na stopie prywatnej, bo zawodowe wątki to już miałyśmy. :-) Spojrzałam w zainteresowania Rowana i rzuciły mi się w oczy kajaki. Pomyślałam, że może ktoś z lokalsów organizowałby coroczny spływ kajakami z okazji pożegnania lata i Betsy wylosowałaby kajak z Rowanem. Mogliby nie być zbyt szczęśliwi z tego powodu bądź wręcz przeciwnie. A podczas spływu mogliby uratować komuś życie, a potem na przykład delektować się kiełbaskami i cydrem przy ognisku. Co o tym myślisz? ;-)]
Betsy Murray
[To może uznamy, że Rowan od czasu do czasu pomaga babci Kopi w jakiś "męskich" pracach okołodomowych? Kobieta z całą pewnością trąbiłaby o przyjeździe ukochanej wnuczki, jakże pokiereszowanej przez los + próbuje sprzedać jej panieństwo, więc Rowan nasłuchałby się co to, to nie ona i z ciekawości chciałby ją poznać, czy faktycznie taka z niej nieszczęśliwa bohaterka.
OdpowiedzUsuńI przy okazji wątku również moglibyśmy użyć jego dobrego serca i silnych rąk. Byłby do przesunięcia taki uroczy, stary (wielki jak kobyła) kredensik, który babcia zamierza zagospodarować na nowe wyroby, ale akurat trzeba go przesunąć z jednego końca piwnicy na drugą- żeby nalewki w przeciągu nie stały, bo spirytus wietrzeje!
Kopi oczywiście postara się mu pomóc, a babcia ulotni się zostawiając ich w piwnicy pełnej dobrości.
Coś takiego mi się pojawiło w głowie, co myślisz?]
Kopi Bear
Nie tak wyobrażała sobie ten dzień. W planach miała zrobić zapiekankę ziemniaczaną na dwa dni, obejrzeć przed pracą nagrane poprzedniej nocy odcinki Świata wedługów Bundych, zjeść i pójść do pubu i wrócić. Przez cały ten czasu zamierzała zupełnie nie myśleć o liście, który znalazła kilka dni wcześniej na wycieraczce. To były jej plany. Żadnych fajerwerków, żadnych imprez, żadnej pizzy z QT, żadnego szlajania się ze znajomymi. Tak ostatnio wyglądały jej dni. Czasem wyskoczyła na szybkie zakupy, kiedy lodówka zaczynała świecić pustkami, ale robiła tego tak często jak kiedyś.
OdpowiedzUsuńNie chciała się do tego przyznać, ale to, jak od jakiegoś czasu wyglądała jej codzienność, pokazywało, że się podporządkowała. Nie dopuszczała do siebie tej myśli, bo była uparta i w niektórych przypadkach zbyt dumna, jednak taka właśnie była prawda. Paige ugięła się pod ciężarem strachu, a tym samym podporządkowała swoje życie komuś innemu.
Zamiast przyznać się do osobistej porażki, trzymała się przekonania, że to tylko okres przejściowy, chwila, którą należało przeczekać, póki nie wpadnie się na jakieś rozwiązanie. Jak dotąd wykorzystała wszystkie możliwości, jakie przyszły jej do głowy, ale to nie znaczyło, że nie było ich więcej. Po prostu jeszcze do nich nie dotarła, bo najpierw musiała wyzbyć się swojej naiwności, w której żyła, wierząc, że jeśli zachowa się jak poważny i dorosły człowiek, to wszystko ułoży się pomyślnie i na jej korzyść. Może w ogóle całkowicie się myliła i poważni, dorośli ludzie nie zgłaszali nękania na policję, tylko brali sprawy od razu w swoje ręce. Może właśnie tak było i może gdyby wiedziała jak się w ogóle do tego zabrać, to właśnie tak by zrobiła, zamiast zawracać głowę zabieganym ludziom na komisariacie.
Może wtedy zdążyłaby zrobić sobie tę zapiekankę, żeby zamiast tego nie leżeć na podłodze w kuchni, próbując skopać się z siebie jakiegoś faceta…
Może gdyby od samego początku wiedziała, co robi się z takimi typami, nie siedziałaby teraz w samochodzie, którego nie ruszała od pół roku i nie byłaby w drodze do innego stanu.
Może chociaż lepiej by to sobie przemyślała, za nim stwierdziłaby, że to taki świetny pomysł, zostawić to wszystko, wliczając to cały ten syf, który się ostatnio za nią ciągnął i wyjechać w pizdu bez oglądania się za siebie.
Może przynajmniej naładowałaby sobie wcześniej telefon, żeby móc sprawdzić, gdzie jest, kiedy ten gruchot na czterech kółkach postanowił stanąć na środku drogi. Na środku niczego. Mogła chociaż sprawdzić pogodę.
Może, może, może…
Wysiadła z auta, wcześniej uderzywszy czołem o kierownicę. Nie zamknęła za sobą drzwi, z czego ochoczo skorzystał Scraps, przeskakując z tylnego siedzenia i wystrzelił przed siebie, by po chwili zniknąć w ciemnościach.
Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że pies, w przeciwieństwie do niej, przeżywał dzisiaj jeden ze swoich lepszych dni. Jakby wiedział bardzo dobrze, że wykonał dobrą robotę, spełnił swoje zadanie i samo to już mu wystarczyło, żeby być z siebie zadowolonym i nie czekać na pochwałę. Oby pchlarz wiedział, że nie będzie na niego czekać, kiedy uda jej się uruchomić na powrót auto. Jeśli jej się uda, nie wchodziło na razie w grę, mimo świadomości, że zupełnie nie zna się na samochodach.
Właściwie to nie wiedziała, po co w ogóle wysiadła. Chyba tylko po to, by nie siedzieć bezczynnie i nie zrobić sobie dodatkowego siniaka, tym razem na czole. A nuż, widelec, coś mądrego przyjdzie jej do głowy w trakcie przerzucania rzeczy w bagażniku. W ręce wpadnie jej podręcznik do mechaniki samochodowej albo magiczna różdżka, którą będzie mogła naprawić całe zło na świecie.
Kogo ona chciała oszukać…? Oczywiście, że najpierw rozwiązałaby tylko swoje problemy. Zło na świecie mogło poczekać, Paige teraz miała inne problemy na głowie. Na przykład nie mogła sobie nawet poświecić telefonem po byle jak spakowanych torbach i reklamówkach, do tego gdzieś posiała swoją bluzę. Nie lało już tak bardzo jak kilkanaście minut temu, ale i tak zdążyła zmoknąć, kręcąc się między bagażnikiem a tylnymi drzwiami samochodu.
Deszcz uderzał o pordzewiałą w niektórych miejscach czarną blachę, od czasu do czasu zawiał mocniejszy wiatr, a samochód padł tak, że nawet nie mogła zapalić świateł. Nurkując w bagażniku w poszukiwaniu jakiejś latarki albo czegokolwiek, co mogłoby się okazać przydatne w takiej sytuacji, nie usłyszała i nie zauważyła nadjeżdżającego zza jej pleców auta. Za to dotarły do niej już słowa.
UsuńPo plecach przeszedł ją dreszcz, w gardle poczuła nagłą suchotę. Momentalnie zdała sobie sprawę z tego, w jakiej sytuacji się znalazła i że kiedy przed chwilą myślała, że gorzej już być nie może, okrutnie się myliła. A powinna przecież wiedzieć, uczyć się z własnych doświadczeń, wyciągać wnioski. Gorsze od zepsutego auta w nieznanym sobie miejscu po środku niczego i po zmroku mogło być tylko spotkanie w takich okolicznościach nieznajomego.
Ale czy to na pewno był taki nieznajomy…?
Zaczęła nieco szybciej przebierać między rzeczami, ale już zdecydowanie nie w poszukiwaniu latarki. Serce zaczęło jej walić jak młotem, kiedy głos rozbrzmiał się ponownie, jednak tym razem był wyraźniejszy. Mariesville? Co to w ogóle za nazwa?! Taki był z tego faceta szeryf, jak z Mariesville mogło być prawdziwe, istniejące miasto. Paige nie miała już wątpliwości, na jaką pomoc mogła liczyć, dzisiaj już się z kilkoma takimi spotkała. Nie była taką idiotką, żeby trzeci raz dać się dzisiaj zrobić losowi w wiadro.
Wyprostowała się i spojrzała przez ramię, od razu mrużąc oczy od światła, które świeciło prosto na nią. Nie widziała go dokładnie, ale bez problemu mogła stwierdzić, że facet był jeszcze bliżej, niż się tego spodziewała i zdecydowanie nie bardzo jej się to podobało. Przełknęła nerwowo ślinę i pochyliła nieznacznie głowę, chcąc zyskać nieco więcej widoczności i nie oślepnąć całkowicie.
— Samochód mi padł — wypaliła pierwsze, co przyszło jej do głowy. Mogła wpaść na coś lepszego, na coś, co nie było prawdą i nie zdradzało od razu, w jak niekorzystnym położeniu się znajdowała. — Nie chce odpalić, nawet światła się nie włączają. — Powinna jeszcze mu powiedzieć, że telefon ma rozładowany i nie ma zielonego pojęcia, gdzie się właśnie znajduje. Najlepiej w ogóle od razu wziąć i się rozebrać, zakleić sobie usta taśmą czy uderzyć głową o chodnik i stracić przytomność.
Przeklnęła w duchu, widząc, że facet dalej się zbliżał. No, świetnie, Paige, ty to masz łeb, masz gadane, kretynko… Czuła, jak żołądek podchodzi jej do gardła, w głowie przelatywały obrazy tego, co się z nią zaraz stanie i tego, co już dzisiaj z nią się prawie stało i jak bardzo ją to wszystko przerażało. I wkurzało.
Zacisnęła mocno zęby i kiedy strach podpowiedział, że to już ta odległość, odległość między życiem a śmiercią, zamachnęła się mocno, robiąc wykrok do przodu. Coś brzdęknęło metalicznie i zawibrowało jej w ręce. Gniew namawiał, by zamachnęła się jeszcze raz, ale zawahała się, bo… bo trzymała miskę dla psa, co było chyba największym idiotyzmem tego dnia. Zaraz jednak wróciła adrenalina i panika i Paige wzięła kolejny zamach, nie przejmując się już, że broni się cholerną miską dla psa. W tej sytuacji broniłaby się nawet łyżką, gdyby nie miała nic innego pod ręką.
Paige King
Rowan był mężczyzną, który prezentował tak wiele pożądanych przez kobiety cech, aż zdumiewającym był jego stan kawalera. Był przystojny, zaradny, silny, rozważny, spokojny, troskliwy, opanowany. Ona była tego doskonale świadoma, podejrzewała nawet, że sam szeryf ani ślepy, ani głupi nie jest, po prostu nie przywiązuje uwagi do relacji i nie obchodzą go w tym momencie żadne zażyłości. To że kobiety lubił i dostrzegał, czuła na własnej skórze jeszcze doskonale kilka nocy temu, a to że wiedział, co z nimi robić, cóż... sama się także o tym przekonała tak skutecznie, że przez dwa dni wybierała z szafy bardziej zabudowane na dekolcie koszulki. Skupiał się na tym czego wymagała i narzucała mu służba, na prawdę czasami wydawało się, że żyje tylko pracą, a więc prawdopodobnie nie miał nikogo. O cholera, oby nie miał, bo po ich wspólnym szaleństwie nie tylko zapadłaby się pod ziemię, ale i spaliła z poczucia winy! Zbałamuciła szeryfa i rozbiła mu związek, takie by plotki obiegły Mariesville aż do Atlanty i Abi musiałaby się zapaść pod ziemię! Nie zostałaby tu ani dnia dłużej, a serce by jej pękło z dala od domu. Bo nie była zaborcza, podstępna, czy zawistna i nie pchała się tam, gdzie jej nie chciano i gdzie nie powinna być. Oczywiście kilka zasad ostatnio złamali, bo o ile to Rowan nie powinien znaleźć się w jej mieszkaniu nocą w wydaniu, w jakim tam trafił, to... chciał jej tak samo mocno jak ona jego wtedy. I ta myśl przemknęła po jej twarzy, gdy podłapała jego spojrzenie, cofając dłoń. Doszło do niej jeszcze coś. Wtedy nad rzeką, może i była pijana, ale nie dość, by paść i nie narozrabiać. Narozrabiali oboje po równo. Wtedy nad rzeką dostrzegła w nim coś, co odblokowało w Abi dawno uśpioną cząstkę. Tę, którą zagłuszyła poczuciem obowiązku, pilnym dążeniem do realizacji marzeń, poczuciem tego, co musi, co powinna, a nie tego czego pragnie i za czym tęskni. Tę, której nie chciała, nie potrzebowała dopuszczać do głosu i za którą wcale nie tęskniła. Bo ta cząstka krzyczała, rozpierała ją boleśnie i aż wyła, zdradzając to wszystko, czego ruda po sobie pokazać na zewnątrz nie chciała.
OdpowiedzUsuńTo że spontanicznie ludzi dotykała, obejmowała, przytulała, a niekiedy znienacka atakowała całusem w policzek nie było dziwne. Pełna ekspresji dzieliła się wszystkim tym, co przeżywało jej serducho w środku. Bogu dzięki w tym wypadku miała do czynienia z mądrym facetem i nie musiała się tłumaczyć, bo znał ją na tyle, by nie przejąć się jej gestem. I na tyle, by jeszcze jej nie rozszyfrować, bo sama była jedynie w połowie.
- Racja, musiałbyś użyć sznurka i mnie podwiązać jak szynkę - stwierdziła lekko, wzruszając ramionami, by nie był aż tak poważny na wspomnienie wypadku. Chciała go przeprosić, a nie wzbudzać poczucie odpowiedzialności. Sama wiedziała, że gdyby rozglądała się po ulicy i nie biegła na złamanie karku, nie doprowadziłaby do kraksy i mu nie podniosła ciśnienia.
Odebrała swoją torbe, sprawdzając czy wszystko co najważniejsze do niej wróciło i podziękowała - młodemu policjantowi za przywiezienie rzeczy i szeryfowi raz jeszcze za wszystko. Złoty człowiek! Obiecała na siebie uważać i zachować dla niego kawałek ciasta zawsze, gdy mama upiecze nową blachę, bo prawdę powiedziawszy nie sądziła, aby szybko jednak znów tu zajechał. Był zbyt zajęty. I nie musiał się wcale czuć w obowiązku sprawdzać, co się u nich dzieje. Zawsze jednak będzie mile widziany i chciała, aby tego mógł być pewien. A gdy została już sama, wróciła do pensjonatu i zajęła się sprzątaniem po sobie łazienki w pokoju na górze. Nie chciała, aby któraś z pomagających im pań znalazła ślady po krwi. Potem wymieniła żarówkę, której jej tata nie zdążył i skoro już była na miejscu, przejrzała kalendarz rezerwacji pokoi, oraz sprawdziła czy aby na pewno mają wystarczający zapas miniaturek kosmetyków, które zawsze są dostępne w łazienkach. Krzątała się odrobinę po pensjonacie, czekając na telefon od mamy i gdy już usłyszała uspokajające wieści, zebrała się do swojego mieszkania.
UsuńOdrobinę się już ściemniło, gdy zajechała rowerem pod dom szeryfa, mając w plecaku świeżo upieczone brownie, które aż z daleka pachniało. Tym razem jednak nie mogła poczęstować go ani domowym winem, ani nalewką, tak z czystej przezorności, ale tak czuła, że powinna mu podziękować jak należy. Łokieć i udo trochę ją piekły, a plastry nie pozwalały rankom oddychać i uwierały, ocierając skórę, ale nie ruszyła ich, choć powinna wymienić opatrunki przesiąknięte zebraną posoką. Wolała jednak nic już nie ruszać i nie babrać, zmieniła za to koszulkę i szorty na czyste ubranie, które nie nosiło śladów, krwi, ziemi i śmietany, wybierając czerwoną zwiewną i cienką sukienkę w drobne kwiatki.
- Hej, drabiny są dzisiaj bezpieczne, potrzebujesz pomocy? - zawołała, parkując na trawniku i przeskakując stopnie na ganek, stanęła obok, aby może nie przytrzymać małej drabinki, ale bezpardonowo wyjąć spomiędzy nóg szklany klosz Rowanowi. - Zawsze jesteś zajęty - zauważyła, posyłając mu szeroki uśmiech, bo wcale nie uważała, że jej niezapowiedziana wizyta jest niepoprawna, niegrzeczna, czy aż tak bardzo zdumiewająca. Raczej często nawiedzała sąsiadów.
Abi
Jej adopcyjni rodzice — Harold i Eleonor Murray nigdy nie naciskali na swoje dzieci w kwestii rozpoczęcia przez nich związków. Nie wnikali w to, kto z kim się umawiał, bo oboje uważali, że najważniejsze powinno być to, aby każde z nich było szczęśliwe, nieważne z kim rozpoczynali swoją miłosną relację. Dla nich to nie miało większego znaczenia. Wiedzieli, że co z tego, jeśli oni będą doskonale porozumiewać się z partnerami dzieci, jeżeli oni sami nie poczują, iż to ten prawidłowy, jedyny słuszny wybór. Nie wymagali, aby zawarli związek małżeński, przyprowadzali swoich wybranków na rodzinne obiady czy przenosili swoje życie do cudzego domu. Chcieli mieć dzieci przy sobie jak najdłużej, nie wyrzucając im, że będą należeć do kolejnych starych kawalerów czy starych panien w miasteczku. Dlatego trzydziestoletnia Juliet nie szukała męża, byle tylko go mieć. Wierzyła w to, że można znaleźć bratnią duszę i z taką osobą układać codzienność; poprzez zwykłe picie herbaty jak z przyjacielem, chodzeniem do łóżka jak z najlepszym kochankiem i dochowywaniem wierności jak jedynemu mężowi.
OdpowiedzUsuńMamie podobał się obecny w życiu Juliet Rowan. Słuchała tego, co córka ma o nim do powiedzenia, zachęcała ją do tego, żeby nigdy nie odmawiała mu wspólnych wyjazdów w góry, ale jak mogła odrzucić jego jakąkolwiek propozycję, kiedy w górach czuła się sobą w stu procentach, mogąc oddychać pełną piersią? To tam nabierała pełnego oddechu, spała o wiele lepiej niż we własnym łóżku, oglądała z dumą wschody i zachody słońca, pijąc wodę na szczycie, która tylko tam smakowała tak dobrze. I chociaż Rowan bardziej wiekiem pasował do starszej siostry Juliet, tak to ona z Johnsonem dogadywali się najlepiej w świecie. Murray otwarcie obawiała się, że wspólna praca może ich poróżnić, ale nigdy przez pięć lat nie było takiej sytuacji. Lubiła czas, gdy od poniedziałku do piątku wykonując zawodowe obowiązki pracownicy administracyjnej, odrywała wzrok od dokumentów czy ekranu komputera, widząc szeryfa w progu swojego służbowego pokoju.
Tak samo Juliet lubiła pokonywać kilometry na pieszo i nie było jej to straszne. Uważała, że w górach pogoda była nieprzewidywalna, ale w głównej mierze chodziło tu o nieodpowiednio ubranych turystów. W dobrze dopasowanym stroju, była w stanie w pełnym błogostanie przejść osiemnaście, a nawet i więcej kilometrów.
— Jak ty mnie znasz. Umarłabym z tęsknoty, Rowan. — zdjęła czapkę, chcąc poprawić jej regulację, bo jednak była nieco za luźna. I zaraz ją założyła, wyciągając koński ogon, elegancko zebrany przed samym wyjściem z domu. — Nie ma na co czekać. Po co przedłużać wyjazd z Mariesville? Niezrealizowane jęki nie mogą czekać zbyt długo.
Pomachała pani z obsługi sprzątającej, wylewającej właśnie wodę z wiaderka i również przesłała buziaki wciąż stojącej czwórce policjantów. Dwóch z nich ją otwarcie podrywało, a dwóch następnych nie narzucało się Juliet ani trochę, ponieważ dłużej niż od pięciu lat mieli żony.
— Dziękuję, kochany szeryfie. — wsiadła do środka samochodu. Poczekała, jak zamknie za nią drzwi i już zaczęła się rządzić.
To włączyła radio, w drugiej kolejności zapięła pas bezpieczeństwa, a trzecią czynnością było spokojne popijanie kawy.
— A w poniedziałek, w sumie to już przez weekend wyjątkowo będą nas piec uszy i chyba będzie się nam czkało. Staniemy się głównym tematem na komisariacie. — dla lepszego efektu pomasowała mu ramię, zaczepnie przesuwając palcami jego przystrzyżone włosy.
Wiedziała, że jak tylko budynek ich pracy zostanie daleko w tyle, nie będzie bez pozwolenia dotykać różnych miejsc na ciele Johnsona, ale teraz byli obserwowali przez tyle par oczu, że szkoda było nie podsycić ich rozpalonych do czerwoności wyobraźni.
— Z ekscytacji nie mogłam spać w nocy. Przewracałam się z boku na bok i tak często się budziłam, że bez kawy ani na krok. Chociaż Christopher twierdzi, że latte macchiato to nie kawa i jak ja miałabym być z kimś takim?
UsuńOtworzyła małe lusterko, malując usta ochronną pomadką. Mogłaby chodzić bez makijażu, ale o usta dbała za każdym razem, nie chcąc, żeby były choć trochę suche. Niech myślą, że niejeden pocałunek czeka tę parę w górach, więc robiła to wyjątkowo długo, byle tylko każdy wiedział, co dokładnie robi ich pracownica administracyjna. Zamknąwszy lusterko, spojrzała na Rowana z nieukrywanym uśmiechem i wtedy on ruszył spod komisariatu, zabierając ją do górskiego raju.
JULIET MURRAY
[Poczekam na rozpoczęcie i będę za nie bardzo wdzięczna, bo miałam baaaardzo długą przerwę od pisania i ciężko mi się wkręcić, a w razie czego pozwolę sobie pisać na maila. ;-)]
OdpowiedzUsuńBetsy Murray
Jeśli myślała o Rowanie, to czuła, że pasowałaby do niego stałość, lojalność i wierność. Nie znała go jednak za dobrze i nie wiedziała o nim za wiele. Plotki, ploteczki, pogłoski zawsze gdzieś do niej docierały, nie sposób było tego uniknąć, czy to mieszkając w Mariesville, czy rozmawiając z kimś przez telefon i będąc daleko, ale brała na to wszystko poprawkę, dzieląc niepotwierdzone informacje na pół. Albo i więcej! Zresztą dzieliło ich ponad dziesięć lat, nigdy nie byli w swoich wzajemnych kręgach znajomych i nie miała pojęcia jaki jest prywatnie, bo to że szeryfował wzorowo nie musiało współgrać z tym, co robi poza służbą. Abi miała o nim oczywiście dobre zdanie, ale nawet nie mogła wiedzieć o nim więcej, bo był dyskretny i nikt nawet nie był w stanie powiedzieć o nim złego słowa. Wszyscy go cenili, a starsze panie kochały, pewnie chcąc go swatać z swoimi córkami, lub wnuczkami! Nie dziwiła sie. Zresztą gdyby ktoś coś chciał zmyślać, przekonała się, że ludzie gadają i gadać zawsze będą, co im ślina na język przyniesie, a czasami to co się usłyszy to bajki wyssane z palca i narobić mogą więcej szkody, niż dać pożytku. Ona sama swego czasu znalazła się na językach sąsiadów i choć od zawsze była wszystkim życzliwa i pomocna, ludzkie domysły z nudów i szukania sensacji doprowadziły do złośliwych plotek. Kiedy cztery lata temu wyjechała z chłopakiem na studia, wszyscy stwierdzili jednoznacznie, że uciekają żeby ślubu nie brać, a i tak Abi sama pewnie wróci z brzuchem. Wróciła, owszem. Sama, owszem. I na tym koniec.
OdpowiedzUsuńPrzytrzymała szklany klosz, patrząc sobie z dołu jak brunet w kilka chwil się z wszystkim uporał. Jasne że wymiana żarówki to nic trudnego, ona sama dzisiaj w pensjonacie wymieniła trzy i to na całkiem pokaźnej, wysokiej drabinie, ale propozycja i chęć pomocy... No w jej przypadku to było naturalne, jak oddychanie. A tak stojąc niżej, mogła swobodnie i z pełną świadomością, jaki to przyjemny widok, zaobserwować umięśnione ramiona szeryfa, a nawet mocny brzuch nad paskiem spodni, gdy koszulka mu podjechała do góry. Zacisnęła wtedy tylko nieco mocniej usta, wypuszczając powietrze nosem. Wcześniej nie zwracała uwagi na...niego. Nie w ten sposób.
- Nie, skąd! - potrząsneła głową szybko. - Ale to po prostu fakt, ty zawsze masz co robić. Trudno złapać cię... Jak nie robisz nic - wzruszyła ramionami, bo nie miała nic złego na myśli. Co prawda nie bi blisko, aby łapała go do czegokolwiek, czy przy czymkolwiek, ale widziała go zawsze w ruchu. Zresztą z tego co zdążyła zauważyć, całe miasteczko chwaliło go ze był tu, zrobił to, pomógł przy czymś, zaangażował się w coś, sprawdził jedno, potem dopilnował znów czegoś... Jakby miał niespożyte i niezrównane zapasy sił, a doba trwała u niego jakieś pięćdziesiąt parę godzin. To było imponujace i pozwalało ludziom czuć z nim bezpiecznie. Dzięki niemu wszyscy byli zaopiekowani.
Odsunęła się, by mógł przejść i schować drabinkę. Zdjęła plecak i odpieła zamek, wyciągając pakunek. Pół blaszki ciemnego brownie z przemyconymi połówkami borówek z wierzchu było wypiekiem bazującym na kakao, więc niezbyt słodkim, ale i typowe słodycze nie pasowały jej do Rowana. Może dlatego że sam nie był słodki, jakkolwiek dziwnie to brzmi. Smakował dobrze, ale prędzej porównałaby go do gorzkiej, niż mlecznej czekolady, tak jak kolor jego oczu. Odetchnęła znów głębiej, bo myśli jej rozbiegały się nie w tę stronę, co powinny i uśmiechnęła do niego, gdy zainteresował się pakunkiem.
- Przywiozłam ci ciasto, bo wiem że jesteś zajęty i możesz się nie załapać na szarlotkę mojej mamy - wyjaśniła, podając mu pakunek. W plastikowym pojemniku owiniętym ścierką kuchenną pachniało czekoladowe ciasto.
UsuńAbi gotowała, piekła i ogólnie lubiła spędzać czas w kuchni. Kochała jeść tutejsze jabłka, ale preferowała na deser zimne serniki, brownie, albo bezowe torciki przekładane kwaśnymi powidłami. Mistrzostwo w jabłecznikach zostawiała innym. Była jednak dość zajęta i nie miała okazji, aby kogoś częstować tym co ugotowała w Atlancie, a wcześniej w szkole jakoś nie miała do tego głowy. Może teraz, jak już wróciła to się zmieni, bo też na wyjeździe ciężko było pogodzić studia, dorywczą pracę i zdrowe odżywianie się.
- Może być jeszcze ciepłe - dodała, na prawdę ciekawa czy on w ogóle takie desery je. Biorąc pod uwagę jaki był rosły, to możliwe że jechał tylko na kurczakach, a szkoda by było ciasta, więc stała chwilę, zastanawiając się czy nie zaproponować, że mu je pokroi i wtedy od razu by się sama swoim wypiekiem poczęstowała. No cóż, nie znali się, więc nie wiedziała, jak u niego z gościnnością i że na prawdę niewiele osób dopuszcza do siebie blisko.
Spojrzała w dół, na swoją nogę i na strupy oraz brudny plaster od podbiegłej posoki n udzie. Wystroiła się jak durna w tę sukienkę w kwiatki o. Szybkim ruchem zapieła plecak i zarzuciła go na ramię, opierając się tyłkiem o belkę na ganku. I oczywiście trąciła przy tym łokciem o drugą belkę, pionową kolumnę przy schodach, aż po kościach przeleciał jej prąd i zagryzła wargi. Na litość boską, dobrze by było się uszkadzać choć tylko raz dziennie!
durna
Nie była tak bogato obdarowana przez życie doświadczeniami, żeby posiadać listę zasad, które ułatwiałyby jej kroczenie przez świat albo w ogóle wyznaczały jakąś ścieżkę. Paige nie miała tak skomplikowanego życia, nie potrzebowała regulować go dodatkowo ponad przeciętną codzienność. Żyła przeciętnie, reagowała przeciętnie i jak na przeciętnego człowieka przystało, nie miała pojęcia, jak zachowywać się w sytuacjach zupełnie nieprzeciętnych, a te od niedawna były jej bliższe, niż by sobie tego życzyła. Dlatego pewnie tak słabo sobie wszystko przemyślała – nigdy nie musiała tego robić, a jako usprawiedliwienie miała jedynie to, że prowadziła naprawdę zwyczajny żywot.
OdpowiedzUsuńTrafić trafiła, ale w co konkretnie? Nie, żeby miało to jakiekolwiek znaczenie, skoro to była jedynie miska i to nie za ciężka. Mogłoby to być jej najcelniejsze uderzenie w życiu i zmarnowała je na głupią miskę. To zdecydowanie nie był jej dzień, los jawnie śmiał jej się w twarz i podkładał nogę na każdym kroku.
Miała się zamachnąć kolejny raz, ale usłyszała charakterystyczne kliknięcie, któremu towarzyszyła lekka zmiana postawy mężczyzny. Ciężko było jej cokolwiek stwierdzić, bo przez to cholerne światło ledwo co widziała i gdyby facet był trochę dalej, na pewno nie domyśliłaby się, co wyciągnął zza pleców.
Momentalnie zamarła, otwierając szeroko oczy. To, jak mężczyzna krzyknął, tylko potwierdziło jej przekonanie, że był dużo lepiej przygotowany, jakiekolwiek były jego zamiary. Poza tym znalazła się w sytuacji jeszcze gorszej, niż przed chwilą sądziła, a już wtedy była w beznadziejnym położeniu.
Przełknęła nerwowo ślinę i wypuściła miskę z dłoni, która z brzdękiem potoczyła się kawałek po ziemi, zadrżała dźwięcznie kilka razy i zatrzymała się w miejscu poza zasięgiem wzroku Paige. Odruchowo uniosła obie ręce do góry, gdzieś na wysokość głowy. Cofnęła się, tak jak kazał, ale zupełnie tego u siebie nie zarejestrowała, cały czas próbując przetworzyć jeszcze to, że facet miał pistolet, a ona gotowa była walczyć o swoje życie psią miską. Co mogło pójść nie tak, Paige, no co?
Oślepiające światło nagle zniknęło, ustępując pływającym przed oczami jasnym plamom. Nie zdążyła nic powiedzieć, niczego więcej zrobić ani zobaczyć, kiedy poczuła ból w ramieniu i chwilę później zaliczała bliskie spotkanie ze swoim autem. Gwałtownie przyparcie do samochodu zdusiło jej syknięcie, wywołane zarówno bólem, jak i okropnym zimnem, które atakowało teraz jej brzuch i klatkę piersiową.
Miała ochotę soczyście przeklnąć, przez kilka sekund mogąc zobaczyć odznakę szeryfa. Wzięła i zaatakowała prawdziwego policjanta, świetnie. I to w dodatku nie tego, którego miała dzisiaj ochotę walnąć kilka godzin temu, tylko jakiegoś przypadkowego. Szeryfa. Szeryfa Mariesville, które najwyraźniej musiało istnieć.
Ale skąd mogła to wiedzieć? Niby pierwsze, co zrobił, to się przedstawił, ale Paige nie miała żadnych podstaw, żeby wierzyć obcemu facetowi, którego spotkała po zmroku na środku praktycznie pustej drogi. Mógł być kimkolwiek, nawet Świętym Mikołajem czy gościem, który wtargnął do jej mieszkania. Poza tym jej zepsuło się auto, a on zatrzymał się sam z siebie i w dodatku miał przy sobie broń! Nie wspominając o oczywistościach, bo to, że przewyższał ją siłą i generalnie posturą, miała teraz sposobność potwierdzić. Kto tu więc mógł się czuć bardziej zagrożony?
Czuła się całkowicie usprawiedliwiona, nawet jeśli rzeczywiście mogła po prostu powiedzieć od razu, żeby się odpieprzył. Niech będzie, spanikowała. Do tego była wściekła, więc może szukała okazji, żeby odreagować, a przez to wkopała się w gówno, sądząc po tym, jak ją potraktował, choć to on miał broń i to on zatrzymał się z własnej, nieprzymusowej woli. Co niby takiego mogła mu zrobić? Założyć mu tę miskę na głowę?
Mimo swojego położenia, Paige nie mogła wyzbyć się całkowicie swojego sarkazmu, który wyostrzał się, gdy była zła. Miała jednak na tyle rozumu, żeby swoje poirytowane komentarze zachować dla siebie, choć niesamowicie korciło ją, żeby wygarnąć temu szeryfowi Mariesville, że musiałaby totalną wariatką, by zatrzymać się w przypadkowym miejscu na trasie i tylko czekać, aż ktoś by tędy przejeżdżał i się zatrzymał, żeby mogła zdzielić go miską dla psa.
UsuńTo moje hobby, szeryfie, rekreacyjnie psuję sobie samochód i atakuję nieznajomych mężczyzn psią miską.
Naprawdę musiała ugryźć się w język. Próbowała się też za bardzo nie wiercić, chociaż okropnie bolała ją ręka i w ogóle było jej niewygodnie. W takich warunkach ciężko z czegokolwiek się tłumaczyć, szczególnie, że nie bardzo wiedziała, co mu powiedzieć. Jechała autem. Zepsuło się. Nie odpala. Mógł jej nie wierzyć, ale jakby to od niej zależało, to poczekałaby przynajmniej na jakąś stację benzynową, za nim postanowiłaby zepsuć sobie samochód zwykłą jazdą zgodnie z przepisami.
Otworzyła usta, zamierzając powtórzyć, że padł jej samochód. I że jak chce, to może sam sprawdzić, kluczyki są w stacyjce, droga wolna. Nie powiedziała jednak nic, bo przerwało jej gwałtowne zamieszanie przy ich nogach i przytłumione warczenie. Do tego niespodziewanie odzyskała nieco swobody i mimowolnie zerknęła w dół.
Scraps.
Zapomniała o tym pchlarzu, który właśnie próbował zatopić zęby w udzie szeryfa Mariesville, kłapiąc zawzięcie i szarpiąc materiał spodni. Kiedy myślała, że gorzej być już nie może, że sięgnęła dna, los kiwał palcem i pokazywał jej, że na niczym się nie zna.
— Odwrót, Scraps! Odwrót, ty kundlu! — krzyknęła z nutą desperacji, mając w głowie cały czas myśl, że facet miał broń i przy nim ten psychol z jej mieszkania mógł się schować, a psie kły, nieważne jak skuteczne, mogły nie robić na nim takiego wrażenia.
Pies natychmiast przestał swoich działań już za pierwszym razem. Cofnął się i usiadł, jakby nigdy nic przy jej nodze, podnosząc na nią wyczekujące spojrzenie. Paige zdołała się odwrócić, samowolnie przyciskając się plecami do samochodu i ponownie uniosła ręce do góry. Oddychała szybko, jej piersi unosiły się niespokojnie pod przemoczoną i opaskudzoną białą koszulką bez rękawów. Patrzyła prosto na mężczyznę, chcąc zobaczyć, jakie szkody zostały wyrządzone i jak bardzo ma teraz przechlapane.
— To nie… To tylko pies — wydukała, mało dyskretnie zasłaniając Scrapsa jedną nogą. Tylko owczarek niemiecki, który kilka godzin temu miał ludzką krew na pysku i tak pierwsza kwestia była raczej oczywista, tak o drugiej szeryf nie musiał wiedzieć. — Musiał uznać, że jestem w niebezpieczeństwie, a tak jest nauczony, żeby reagować. Bez komendy. Sam z siebie — wyjaśniła prędko, a przynajmniej próbowała, nie będąc w ogóle pewną, czy miało to jakikolwiek sens. Cóż, żadne z nich nie dostało jeszcze kulki… — Paige Rachel King. Niczego tu nie szukam. Zepsuło mi się auto i bałam się, że jesteś gwałcicielem albo mordercą. Albo jednym i drugim. I przepraszam za tę miskę i za psa, to po prostu… okropne nieporozumienie — ciągnęła, starając się, żeby mimo wszystko nie brzmieć na totalnie zrozpaczoną. Jednocześnie próbowała dojrzeć, jakie szkody wyrządził Scraps, który cały czas siedział obok niej i czekał na dalsze polecenia.
Paige King
Przy jej służbowym biurku wiecznie ktoś się kręcił. Spokój w pracy towarzyszył Juliet w momencie wejścia do damskiej toalety, gdzie mijała policjantki albo inne pracownice administracyjne, czy akurat kobiety sprzątające tamte pomieszczenia. Rozmawiały chwilę, następnie Juliet zamykała się w kabinie i chociaż mogła stamtąd wyjść szybciej niż po pięciu minutach, tak trwała w zawieszeniu, bo tu nie mogły dotrzeć do niej męskie głosy. Żaden funkcjonariusz nie byłby na tyle szalony, żeby wejść za nią do damskiej toalety. Raczej nikomu nie zależało na tym, aby oskarżono go o molestowanie.
OdpowiedzUsuńTo chcieli ją na randki zapraszać, podwozić do pracy, przywozić spod komisariatu prosto pod bramę rodzinnego domu, robić jej herbatę, oddawać swoje kanapki lub udawać, że przypadkiem spotkali ją na mieście, gdy zajmowała się sprawami Mariesville Community Center jako wolontariuszka. Tylko Rowan jej nie przeszkadzał. I nie, nie była zakręcona na jego punkcie, chociaż był w typie mężczyzny wymarzonego przez Juliet, ale nie śliniła się na widok szeryfa, nie jąkała się, nie dostawała rumieńców czy nie chodziła za nim krok w krok. Jako trzydziestolatka była zbyt poważna wiekowo, żeby uganiać się za mężczyznami, chociaż nigdy tego nie robiła. Lubiła swoje życie takie, jakie było. Samotność sprzyjała Murray. Miała więcej czasu na angażowanie się w sprawy miasteczka. A miała temu miejscu, za co dziękować. Tu dostała w sumie nie drugie, a pierwsze życie. Kto wie, czy nie zostając podrzuconym dzieckiem podczas Festiwalu Jabłek, żyłaby na tym świecie? Może jej biologiczni rodzice zagłodziliby ją na śmierć albo – co gorsza – biliby ją, wykorzystując seksualnie. Nasłuchała się o takich bestialskich czynach w telewizji czy kryminalnych podcastach i każdego dnia kochała mocniej Mariesville i rodziców adopcyjnych. Eleanor i Harold dali jej zamiast piekła prawdziwe niebo. Bujała się na mięciutkiej chmurce i najprawdopodobniej była najbardziej radosną kobietą noszącą nazwisko Murray od pokoleń. Ona nawet od mężczyzny nie chciałaby dostawać na randkach kwiatów czy bajerancko drogich prezentów, nie mówiąc nic o wygłupach związanych ze śpiewaniem serenad pod oknem, bo prawdziwy mężczyzna, który zyskałby serce Juliet, powinien dać jej zielone albo czerwone jabłko.
— Wreszcie święty spokój. — odpowiedziała twierdząco, zgadzając się z Rowanem. — Chyba wezmę w poniedziałek zwolnienie chorobowe albo zacznę udawać, że kicham i może będą się bali wejść. Wiem, przyjdę nieumyta, rozczochrana i bez makijażu do pracy. Może to na nich podziała. W sumie nieumalowana przyszłam kilka razy i dalej sterczeli nad moim biurkiem. Dlaczego ciebie nie nachodzą policjantki albo panie z administracji? Zero sprawiedliwości na tym świecie.
Zatopiona wzrokiem w krajobrazie lasu, uchyliła lekko szybę, byle poczuć ten charakterystyczny zapach. Lubiła takimi ścieżkami jeździć na rowerze. Pędzić przed siebie i wjechać ostatecznie na boczne trasy wyłożone kamykami. Wtedy zwalniała, jadąc wolniej. Aż wyjeżdżając stamtąd, była zmęczona, wiedziała o tym, że na pewno z rana będą bolały ją nogi i przepocona pędziła pod prysznic, zostawiając rower w garażu przy samochodzie ojca.
— Jestem taką samą kobietą jak Esme, Victoria czy Berenice. — wymieniła pierwsze trzy policjantki stanu wolnego, które przyszły jej na myśl. — Na ich miejscu wolałabym uganiać się za kobietami w mundurze niż mną siedzącą przy papierkach. — pociągnęła kolejny łyk kawy i zaraz następny. — Pewnie z początku będą chcieli wysłuchać całego sprawozdania z wyjazdu. Co robiłeś, czego dotknąłeś i ile jęczałam. Odważniejsi może zapytają, jak dokładnie prezentują się moje kształty bez warstwy ubrań.
Tymczasem na komendzie wrzało. Schodzący z popołudniowo-nocnej służby Christopher walnął mocniej w dystrybutor wody, słuchając o tym, co go ominęło, kiedy ze swoim patrolowym kolegą był w terenie.
— Naprawdę?! To dlatego Jul tak wszystkich konsekwentnie odrzucała. Rozkłada nogi przed szeryfem. Kolejna laska, która daje dupy panu z wyższym stopniem. Tak jak Denisa, która nie wybrała mojego brata, bo był zwykłym kelnerem, ale z właścicielem restauracji puściła się bez odmowy.
UsuńPracownica administracyjna nie czuła podświadomie, że aż tak źle ktokolwiek mógłby się o niej wypowiadać. Jechała jako pasażerka, delektując się tym, że jeszcze może siedzieć, że nie wykonuje żadnego wysiłku fizycznego i dopijając latte macchiato do końca, zobaczyła gnającą wiewiórkę, pokazując ją Rowanowi.
JULIET MURRAY
Z Paige zdecydowanie nie wszystko było w porządku, tu miał absolutną rację. Co prawda, żadnego trupa w aucie by nie znalazł, nie licząc zeschniętych much i innych owadów, narkotyków też nie przewoziła, ale to nie były raczej jedyne warunki, jakie należało spełnić, by zaliczyć się do takiej kategorii. Nie były to również jedyne powody, przez które mogła nie chcieć, żeby ktokolwiek kręcił się w jej pobliżu.
OdpowiedzUsuńMiała trochę inne problemy, w tym lekką paranoję wyhodowaną całkiem niedawno, jednak czy można było ją za to winić? Przekonała się na własnej skórze, że ludzie potrafią być niesamowicie popieprzeni i wcale by się już nie zdziwiła, gdyby komuś jednak chciało się odwalać zabawę w policjanta na kompletnym odludziu, zamiast zabrać się do rzeczy od razu i bez udziwniania. To nawet nie byłaby najdziwniejsza rzecz, o której mogłaby opowiedzieć o dziwactwach i zboczeniach przypadkowym ludzi.
Pan szeryf miał też rację w innej sprawie – to wszystko mogło odnosić się tak samo do jej osoby. Paige jednak nie znajdowała się w stanie, który sprzyjałby patrzeniu na wszystko w szerszej perspektywie. Tak naprawdę miała teraz przed nosem tylko i wyłącznie swoją perspektywę i, do jasnej cholery, nie prezentowało się to ciekawie.
— Są też tacy, co wysyłają kwiaty. Gwałciciel to gwałciciel — rzuciła z przekąsem, nie zdążywszy ugryźć się w język. Po prostu zaczynało jej to wychodzić bokiem, te wszystkie tłumaczenia, którymi musiała udowadniać, że ma rację, że nie przesadza i niczego nie wymyśla, a już na pewno nie szuka atencji, a które i tak okazały się bezskuteczne. Teraz sytuacja była nieco inna, bo nieźle naraziła się stróżowi prawa, a nie na odwrót, jednak nie zmieniało to faktu, że miała tego dość i naprawdę uważała, że miała powody, by tak zareagować. Może rzeczywiście trochę przesadziła, troszeczkę, ale tylko to.
I jeszcze był Scraps. Scraps nie przesadzał, Scraps po prostu działał.
Była w stanie dostrzec tylko poszarpany materiał, który odsłaniał kawałek skóry na nodze mężczyzny. Przed oczami dalej latały jej plamy od światła latarki, do tego trochę łzawiła od rozmazanego tuszu do rzęs, który był już prawie wszędzie na jej twarzy, tylko nie na rzęsach. Modliła się, żeby nie zobaczyć krwi albo żywego mięsa. Samo ugryzienie było szklanką oliwy dolanej do ognia, nie potrzebowała dodatkowego wiadra, skoro i tak już się paliło.
Z rękoma cały czas w górze i z plecami przyciśniętymi do samochodu, westchnęła ciężko, próbując zebrać myśli przed udzieleniem odpowiedzi. Faktycznie, kłopoty, których sobie przed chwilą narobiła, nie sprawiały, że poprzednie problemy magicznie znikały. Im dłużej o tym wszystkim myślała, to rzeczywiście zaczynało to wyglądać co najmniej dziwnie, idiotycznie i przez to podejrzanie.
— Padła mi komórka — odparła, przymykając oczy i wzięła głęboki wdech. — Nie wiem nawet, gdzie jesteśmy i do kogo miałabym zadzwonić. — Tak, to nie brzmiało przekonująco. Kto w dzisiejszych czasach byłby w stanie doprowadzić do takiej sytuacji? Wszyscy mieli komórki przyklejone do dłoni i to nie bez powodu, skoro w nich mieścił się teraz niemalże cały świat. Wyjechać gdzieś bez naładowanej komórki? Do sklepu, może, ale nie poza miasto, do którego nie ma zamiaru się wracać.
Jak bardzo musiała być nierozgarnięta, żeby coś takiego odwalić?
— Wiem, jak to brzmi — uprzedziła, za nim Rowan sam zdążyłby się do tego odnieść jakimś komentarzem. Gdyby w dalszym ciągu nie trzymał broni wycelowanej prosto w nią, pewnie zaczęłaby jakoś gestykulować, przetarłaby sobie twarz albo zgarnęłaby do tyłu mokre kosmyki włosów, cokolwiek, byle tylko zacząć rozładowywać napięcie pulsujące jej w żyłach. Nie śmiała jednak zasugerować, żeby schował pistolet. — Mam dzisiaj po prostu nienajlepszy dzień, przynajmniej nie na wyprowadzkę. Przyznaję, nie przemyślałam sobie tego wcześniej, ale to nie ma teraz za bardzo znaczenia.
Ostatnie, czego teraz chciała, to opowiadać w szczegółach, jak bardzo miała ochotę wymazać ten dzień ze swojego życiorysu, przy okazji spowiadając się z pochopnie podjętych decyzji. Paige nigdy nie była pierwsza do takich rzeczy, nie lubiła otwarcie przyznawać się do porażek i błędów, nie tylko przed innymi, ale również przed sobą. Nie lubiła też być stawiana pod ścianą, czy karoserią brudnego i mokrego auta, jednak najwyraźniej czasami nie ma innego wyjścia.
Usuń— Daleko do tego Mariesville? — zapytała, podnosząc spojrzenie z powrotem na mężczyznę. — Słuchaj… Walnęłam cię, mój pies cię pogryzł, ale gdyby rozsądnie było wierzyć obcym na słowo, to by do tego nie doszło. Ostatnio mam dużo powodów, by nie ufać ani obcym, ani policji, ale nie musi cię to w ogóle obchodzić. Dlatego, jak chcesz, to wezwij patrol. Nie będę się stawiać, gdzieś w aucie mam kaganiec… Nie chcę tu zostać i sterczeć bez sensu, nie mogę.
Było jej zimno, była zmęczona i obolała, do tego desperacja z całego dnia, a może nawet tygodni, zaczynała dawać jej się poważnie we znaki. Do takiego stopnia, że nawet areszt powoli stawał się dużo lepszą perspektywą, niż sterczenie w deszczu i patrzenie na zepsuty samochód z nadzieją, że może jednak mu się odwidzi i ruszy. Szczególnie, że poza sytuacją sprzed chwili, nie miała żadnych powodów, żeby obawiać się zatrzymania.
Paige King
Tego w Atlancie jej brakowało: dobrego swojskiego jedzenia i ludzkiej życzliwości. Cztery lata poza Mariesville wydawało się niekiedy wiecznością, szczególnie gdy wracała z późnej zmiany w sklepie, gdzie dorabiała na przemian z kelnerowaniem w zwykłym barze co środę i okazywało się, że w lodówce nie ma nic tak smacznego i nic na co w istocie miałaby ochotę. Całe szczęście nie przerzuciła się na fast foody przebywając poza miasteczkiem na studiach, ale z wielką ulgą wróciła do domu, bo tutaj nawet zwykłe jabłko zerwane z sadu smakowało stokroć lepiej, niż te pryskane modyfikowane sztuki, które może i pięknie prezentowały się w wielkogabarytowych marketach, ale smakowały jak trociny. I po szeryfie mogłaby powiedzieć, że odżywia się zdrowo i braku w lodówce na pewno nie ma, ale to jak buduje się taką rzeźbę to już były tylko jej domysły. A że niestety wyobraźnię miała żywą i wspomnienia świeże, wolała za wiele o mięśniach Rowana nie myśleć, za to z czystą uprzejmością i chęcią podziękowania upiekła mu ciasto. I nie miała nic złego na myśli, nawet nie chciała go za bardzo swoją osobą męczyć, bo jakoś dziwnym trafem ostatnimi czasy widywali się częściej, niż przez całe jej życie. Nawet wtedy, gdy starała się go unikać.
OdpowiedzUsuńRozpromieniła się momentalnie, gdy zaprosił ją do środka. To było takie miłe z jego strony! A był już przecież wieczór, mógł odczuwać zmęczenie i pewnie nie było mu nawet po drodze przyjmować gości. Domyślała się tego wszystkiego, zresztą sama dziś narobiła mu stresu swoim rozstrzepaniem, gdy sama ledwie zbierała myśli w jedno, a jednak chyba trochę liczyła na to, że zjedzą to ciasto razem. Albo że przynajmniej zobaczy, jak Rowan próbuje wypieku i z jego twarzy odczyta, czy taki smak leży w jego gustach, czy na kolejny raz upiec coś innego... Więcej razy bowiem będzie na pewno, niestety szeryf wpadł w jej krąg zainteresowania, a Abigail potrafiła być urocza, ale również przytłoczyć swoją energią.
Miał piękny dom. W odczuciu rudej był po prostu luksusowy, z tak przestrzennymi pokojami, szerokimi łukami dzielącymi pomieszczenia i kolorystyką, która dawała jeszcze więcej światła wnętrzu. Biel, beż czy krem, jasna szarość i drewno należały do jej ulubionych połączeń, były nienachalne, eleganckie i klasyczne. Ceniła prostotę, a przepadała za drobnymi akcentami kolorów i tak też urządzała pensjonat. Za to jej mieszkanie wyglądało jak zatrzymane w epoce sprzed pięćdziesięciu lat , jednak to też sprawiało, że czuła się tam jak u siebie. Była w miasteczku trzeci tydzień, a już wprowadzała drobniutkie zmiany w ich rodzinnym biznesie, za to teraz gdy rozglądała się tak ciekawa po domu szeryfa, niewykluczone że zaczerpnie od niego jakiejś inspiracji!
- Woow - rzuciła mało elokwentnie, idąc za nim do kuchni. Mało brakowało a pewnie by gwizdnęła!
Wyminęła Rowana, z uśmiechem widząc jak wybiera i próbuje owocu i stanęła obok stołu przy wysokich oknach. Jezu... Dbali o pensjonat, praktycznie wszystko co mieli wkładali w jego prowadzenie, ale to wciąż nie było tak... Luksusowe. No jak na złość inne słowo jej nie przychodziło do głowy, a jednocześnie całkowicie nie pasowało do Rowana. Było zbyt wyniosłe, odległe, za bardzo różnicujące. A on nigdy nie był kimś, kto się od ludzi odgradza w jakikolwiek sposób. Przycisnęła praktycznie nos do zimnej szyby i patrzyła na zieleń za oknem. Mogłaby tu stać jeszcze długo, aż gospodarz musiałby ją nie tyle wyprosić, co wynieść za próg. I to nie tak, że Abi była jakąś biedną kuzynką ze wsi, co to nigdy kawałka świata nie widziała, zwyczajnie to po prostu zawsze niezmiennie ją zachwycało. Zieleń. Duże domy. Miejsce dla ludzi, które daje poczucie spokoju i bezpieczeństwa.
Usuń- Piękny ten dom - przyznała, odwracając się na pytanie Rowana. - Jasne, a jeśli chcesz, pokaże ci gdzie rosną najlepsze - zaproponowała z szerokim uśmiechem, bo miała swoje malutkie ulubione miejsce przy lesie, gdzie nigdy nikt nie spacerował, nie widziała tam nawet nikogo z psem. a na dodatek było tam cicho i ładnie, więc zbierając borówki, obok rosła też czerwona poziomka kwaśna jak diabli!, nie spieszyła się. Nie miała tylko wieczorami, ani za dnia tyle czasu, więc spędzała tam zwykle bardzo wczesne godziny i o świcie musiała tam być, żeby wyrobić się później z pracą.
Podeszła do wyspy i oparła dłonie na blacie, patrząc na wielki można dłoni szeryfa. No... Takim prędzej by pocięła cielęcą pieczeń, ale do ciasta się nada. Rozbawiona zagryzła wargę i kiwnęła głową, patrząc już na Rowana, skupionego na krojeniu. Miała wrażenie, że coś się w nim zmieniło, ale... To pewnie tylko jej spostrzeżenie. Miała wiele takich niepotrzebnych.
- Herbatę poproszę - wybrała. Naj letniej napiłaby się zielonej, a jakby miał jaśminową chyba by mu zaśpiewała coś z szczęścia, ale czarna, czy jakąkolwiek inną się zadowoli. Ale zielona by ją uszczęśliwiła. Ewentualnie biala z owocami, jakakolwiek, preferowała te delikatne smaki.
Pochyliła się do przodu i oparła zdrowy łokieć na wyspie, podpierając podbródek. Z uśmiechem przyglądała się szeryfowi. Miała szczerą nadzieję, że nie ma jej za złe tych odwiedzin. W swojej trosce i nadopiekuńczości chyba była troszkę gorsza od tych starszych pań, które lubiły go obdarowywać przetworami w podzięce za pomoc. Ona nie potrzebowała nic, by zapragnąć końcu coś dać. Potrzebowała za to kogoś, kto by jej na to pozwolił i nie wystraszył się jej niespożytymi zapasami zapału i czułości.
zaintrygowana
Ulżyło jej odrobinę, kiedy przestał do niej mierzyć. Wystarczyła chwila, żeby mogło się to zmienić, jeden podejrzany ruch albo może nawet zbyt sarkastyczna odzywka, by znów znaleźć się na celowniku, więc powinna się teraz pilnować. Ale na razie mogła się trochę rozluźnić, więc po krótkiej chwili, którą odczekała tak dla pewności, opuściła ręce i odsunęła się od samochodu. Przygarbiła się lekko, obejmując się ramionami i zaczęła pocierać palcami skórę, rozcierając na niej brud, który musiała wcześniej zgarnąć dłońmi z blachy auta.
OdpowiedzUsuńSiedem kilometrów. Dałaby radę tyle przejść. Było trochę zimno i mokro. I ciemno. Była oczywiście zmęczona i pewnie taki spacerek zająłby jej więcej czasu niż zwykle, ale prędzej czy później powinna dotrzeć do tego miasteczka o absurdalnej nazwie. Stamtąd na pewno łatwiej byłoby ogarnąć samochód, a nawet jeśli musiałaby poczekać do następnego dnia, to lepiej przeczekać to pod dachem niż w aucie, którego nawet nie odpali, żeby włączyć sobie ogrzewanie.
Zerknęła na Scrapsa, chociaż podejrzewała, że ten się teraz nie ruszy, póki sama tego nie zrobi albo mu się na to nie pozwoli głosem. Jemu pewnie taki spacer by nie przeszkadzał, a wręcz przeciwnie… Całe szczęście, że w jej głowie coś zaskoczyło i przypomniała sobie tę komendę. Nigdy nie widziała, żeby ojciec używał jej w przypadku Scrapsa, ale robił to przy innych swoich psach, więc w sumie to trochę strzelała w ciemno. Najważniejsze, że podziałało, bo nie była pewna, co mogłoby być gorsze – zostać postrzeloną czy mieć na głowie postrzelonego albo nawet zabitego sierściucha. Nie darzyła go za bardzo sympatią, ale to nie znaczyło, że chciałaby, żeby coś mu się stało. Ostatecznie był tylko psem i nie jego wina, że po śmierci pana nie został mu nikt inny. Poza tym ojciec by jej pewnie nie wybaczył, gdyby zostawiła Scrapsa.
Obserwowała szeryfa i jego poczynania, zastanawiając się jednocześnie, co najlepiej byłoby teraz zrobić. Słyszała, że próbował odpalić jej samochód, ale bez rezultatów, więc jedynie skrzywiła się nieznacznie, jakby rozczarowana, że to jednak nie kwestia, czyje ręce sięgały do stacyjki, a samego wozu. Z krótkich przemyśleń wyrwało ją jego spojrzenie, którym ją obdarował. Stwierdziła, że musiała wyglądać jak siedem nieodpowiedzialnych nieszczęść, po których ktoś dodatkowo przejechał po kilka razy walcem, tak na nią popatrzył. Bez współczucia, co po prostu tak… konkretnie.
Cóż, nie przewidywała dzisiaj stania w deszczu. Przez większość dnia była tak rozgorączkowana, że dosłownie robiło jej się gorąco od samego myślenia, więc nie przygotowała sobie żadnego lepszego wierzchniego odzienia, żeby mieć je gdzieś pod ręką. Na pewno gdzieś w tym bajzlu znalazłaby się kurtka, bluza, a nawet kilka, ale kiedy Paige to wszystko upychała, nie potrzebowała żadnej z tych rzeczy. Niemniej, gdzieś tam były, w którejś z toreb albo reklamówce. Może nawet w walizce, którą wsadziła przed fotel pasażera. Szczerze powiedziawszy, nie byłaby w stanie powiedzieć, co i do czego spakowała, bo większość rzeczy wrzucała jak leci, łapiąc to, co było akurat w zasięgu.
Odchrząknęła cicho, nie chcąc zastanawiać się teraz dodatkowo nad swoją prezencją i wymamrotała niewyraźnie jakieś dzięki, kiedy Rowan podał jej tę nieszczęsną miskę. Nie zwróciła w ogóle uwagi na drobne wgniecenie, tak się składało, że miska była ostatnią rzeczą, jaką się teraz przejmowała. A zaraz potem posłała szeryfowi pełne zaskoczenia spojrzenie, jakby nie była pewna, czy dobrze usłyszała.
Chciał ją podwieźć? Po tym, jak rzuciła się na niego z miską? Co więcej, mówił też o psie, psa też mógł podwieźć, a przecież ten przed chwilą był gotów rozszarpać mu nogę. Ba! Aktywnie się do tego zabrał, o czym świadczyły poszarpane spodnie i możliwe, że jakieś ślady na skórze.
Stała tak chwilę z niedowierzaniem wymalowanym na twarzy w postaci uniesionych brwi i lekko rozchylonych ust. Podążyła wzrokiem na oddalającym się powoli Rowanem, stęknęła coś, chcąc się jakoś wysłowić, ale w sumie nie wiedziała, co mogłaby powiedzieć. No przecież to jasne, że wolałaby podwózkę niż spacer! Tylko czemu jej to zaproponował? Na jego miejscu pewnie posłałaby samą siebie do diabłów. Paige wyklinała ludzi za mniejsze sprawki, którymi zdołali ją zirytować albo wkurzyć.
UsuńZamknęła usta i pospiesznie zabrała się do szukania kagańca i zgarniania jakiś swoich manatków, które teraz zaliczyłaby do kategorii pierwszej potrzeby. Opróżniła całkowicie jedną z toreb, wywalając jej zawartość na tylne siedzenie i zaczęła wyciągać z innych pojedyncze ciuchy, jakiś ręcznik, cokolwiek, co rzuciło jej się akurat w oczy i co mogło jej się teraz przydać. Spod siedzenia kierowcy wyciągnęła papierową torbę, w której trzymała gotówkę i wrzuciła do pozostałych rzeczy. Jej ostatnie pieniądze, wypłacone dzisiaj z konta po ojcu, które na szczęście umknęło temu, kto postanowił pozbawić ją środków do życia. Spod klapki nad kierownicą chciała wyciągnąć swoje prawo jazdy, ale po chwili z tego zrezygnowała, postanawiając zostawić dokumenty w środku.
Może to było trochę głupie, ale wolała nie zostawiać tutaj pustego samochodu. Rowan rzeczywiście wydawał się być tym, za kogo się podawał, jednak wolała jeszcze dmuchać na zimne. Jeśli ktoś będzie tędy przejeżdżał i zobaczy samochód w takim stanie, to nabierze większych podejrzeń, niż gdyby stał tutaj taki pusty. Bardziej się zainteresuje i większa szansa, że podejmie jakieś kroki, nawet jeśli i tak miałoby być za późno. Nigdy nie wiadomo. Nie martwiła się, że ktoś by chciał sobie coś przywłaszczyć, nie miała tam wartościowych rzeczy, za którymi jakoś bardzo by tęskniła, a nawet jeśli, to ta mała paranoja w głowie Paige była głośniejsza od wszystkiego innego.
Scraps nie odstępował jej na krok. Podążał zaraz przy jej nogach, umiejętnie manewrując tak, żeby się o niego nie wywróciła, co zdarzało się wcześniej notorycznie. Chodziła zupełnie inaczej niż jej ojciec, ale pies szybko się przestawił i nie mieli już tego problemu.
Nie przepadał za kagańcem, ale nie stawiał oporu, kiedy mu go zakładała. Trochę coś pomruczał, lekko pokręcił pyskiem, jednak przestał zwracać na niego uwagę, kiedy Paige ruszyła w stronę samochodu pana szeryfa, niosąc torbę przewieszoną przez ramię i trzymając w dłoni ręcznik, który chciała rozłożyć dla Scrapsa, gdyby trafiło mu się miejsce na tylnym siedzeniu a nie na pace. Zamknęła samochód, upewniając się, że ma ze sobą wszystko, co może być potrzebne na jedną noc, wliczając w to ładowarkę i telefon i właściwie była gotowa, żeby ruszać.
— Nie będzie mi się chciało pakować potem tego wszystkiego jeszcze raz — oznajmiła, kiedy znalazła się już przy jeepie, jednocześnie zamykając kwestię przenoszenia jej gratów. Nie zamierzała w końcu zostawać w tym całym Mariesville dłużej niż dwa dni, góra trzy dni. Nie mogła, za krótko jechała z Atlanty, więc musiała być cały czas za blisko.
Paige King
Na ten moment wiele rzeczy było jej zwyczajne obojętne. Chciała zwyczajnie podjąć jakieś sensowne działania, które przyczynią się do rozwiązania części jej problemów. Liczyła, że jeszcze może zdąży rozeznać się trochę i złapać kogoś, z kim mogłaby porozmawiać o swoim samochodzie, żeby z niczym nie zwlekać. Przepakowywanie zajęłoby im dodatkowo czas, a to z kolei opóźniłoby dotarcie do miasteczka, nawet jeżeli sama jazda nie miała trwać długo.
OdpowiedzUsuńPoza tym, Paige wolała nie gdybać więcej niż to konieczne. Niczego dobrego jej to nie przynosiło, tylko więcej się denerwowała i rozczarowywała. Zdecydowanie bardziej odpowiadało jej myślenie, że skoro auto się zepsuło, to nawet jeśli ktoś chciałby je zawinąć wraz z całą zawartością, musiałby fatygować się specjalnie właśnie po ten pojazd, wiedząc, że tu stał. A kradzież tożsamości? Przekręty? To pestka, już to przerabiała, wcale nie zostawiając swoich dokumentów gdzieś popadnie. Ktoś taki musiałby się chyba ustawić w kolejce i jeszcze uważać, żeby przypadkiem nie namierzył go jakiś inny wierzyciel.
Nie zdążyła rozłożyć ręcznika, co skwitowała cichym przekleństwem rzuconym pod adresem Scrapsa i wskoczyła za nim do samochodu. Złapała go lekko za poły skóry na karku i potrząsnęła, mrucząc do niego, że ma dzisiaj szczęście, bo z każdym dniem ma do niego coraz mniej cierpliwości. Nie była to do końca prawda, jednak Paige należała do tych osób, które czasem muszą sobie po prostu pogadać. Zajęła miejsce, zapięła pas i spojrzawszy na ręcznik, który wzięła specjalnie, by podłożyć pod tyłek tego kudłatego pchlarza śmierdzącego typowo jak na mokrego psa przystało, zaczęła odciskać w niego swoje włosy.
— Cholera, tylko tyle?! — wymsknęło jej się, słysząc, jak daleko udało jej się zajechać i naburmuszyła się bardziej, kręcąc głową. Miała wrażenie, jakby była w drodze jednak trochę dłużej, ale z drugiej strony ten dzień był w ogóle bardzo długi i ciężki. — Szlag by to trafił… — burknęła do siebie, wycierając ręcznikiem ramiona, na których prócz tatuaży, miała też kilka świeżych siniaków i otarć, których z pewnością nie dorobiła się przez ostatnie kilkanaście minut.
Przetarła delikatnie twarz, nie chcąc rozetrzeć tuszu na całą twarz, starła szminkę ze spierzchniętych ust, pod koniec cicho sycząc, bo podrażniła sobie rozcięcie na dolnej wardze, którą szybko zassała. Z torby wyciągnęła paczkę chusteczek i świeżą, acz wymiętoszoną koszulkę, przy okazji spoglądając na nogę kierowcy, na którą miała teraz lepszy widok z tylnego siedzenia.
Powinna coś powiedzieć? Niby już przeprosiła, ale wtedy nie wiedziała nawet dokładnie za co, bo nie miała jak tego zobaczyć. Nie wyglądało to też najgorzej, Scrapsa było też stać na więcej, a pan szeryf się nie skarżył, więc postanowiła na razie się nie odzywać.
Na wszelki wypadek przejechała chusteczką koło prawego nostrila, poprawiając ułożenie złotego kółeczka i wydmuchała nos, jednocześnie wychodząc na moment z pasów. Przeciągnęła przez głowę brudną i mokrą koszulkę, jakby nigdy nic, jakby wcale nie rozbierała się przy obcym. Jakoś nie przyszło jej do głowy, żeby Rowan miał ochotę na nią zerkać w trakcie jazdy, a nie chciała wpaść do pensjonatu w takim stanie. Sądziła, że lepiej będzie się trochę ogarnąć, poza tym zaraz założyła na siebie nową, czarną koszulkę, zasłaniając goliznę, pozostałe tatuaże i niektóre siniaki na ramionach.
— A już spodziewałam się luksusów, na które będę mogła roztrwonić pieniądze, których nie wydałam na lepszy samochód — parsknęła ironicznie, nieco rozbawiona tym, że Rowan uznał, że należy ją o czymś takim uprzedzić i przełożyła pas z powrotem na przód.
Może naprawdę podejrzewał, że miała jakieś dziwne hobby, żeby rozbijać się starą Hondą po okolicznych miasteczkach, robiąc z siebie przy tym ostatnią sierotę? I to tylko po to, by potem narzekać na brak taksówek i metra, czy pięciogwiazdkowych hoteli z kompleksem spa i sauną w każdym pokoju. Chryste drogi, wystarczyło jej trochę ciepłej wody, dwie godzinki prądu i kilka kresek zasięgu, to wszystko, ale nie przypuszczała, że musi o takie rzeczy dopytywać.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
UsuńSpodziewała się, że Mariesville to jakaś mała miejscowość – sugerowała to sama nazwa – jednak patrząc na tamtejszego szeryfa i jego samochód, nie podejrzewała, że jadą do jakiejś totalnej dziury zabitej dechami. Zresztą, w Atlancie też nie opływała w luksusach i naprawdę nie potrzebowała wiele, żeby się ogarnąć.
UsuńPaige King
Rowan nie był na pewno pyszny, nie obnosił się z tym, co posiada, za to mając tak pokaźny i elegancki dom, była odrobinę zdumiona. Był Johnsonem, ale jakby stawiał się trochę tym wpływom, jakie posiadała jego rodzina. Cóż, nie rozgryzła go jeszcze, a stanowił ciekawą zagadkę. Pasowała jej do szeryfa raczej skromniejsza chata, może taka wykończona dobrze zaimpregnowanym drewnem gdzieś bliżej wody... Jej dobry przyjaciel, Jackson, był bodajże w wieku bruneta i mieszkał w takiej chacie, a że cenił spokój, który również pasował jej do Rowana, tak sobie skojarzyła że ci dwaj są nawet podobni. Tyle że Jax miał miękkie i otwarte serce, a z szeryfem to właściwie nigdy nic nie było wiadomo. Ale to dobrze że strzegł swojej prywatności, bo przecież nawet jeśli nie był dostępny jako człowiek prywatny dla każdego, to nie zmieniało i nie umniejszało, ile już zrobił dla Mariesville. A on sam przy okazji miał już trochę spokoju, bo będąc szeryfem był zawsze i wszędzie dla ludzi.
OdpowiedzUsuńDom robił na niej ogromne wrażenie, był może i tak duży jak pensjonat, ale oni nie mieli basenu! I jednak trzymali się prostszej zabudowy, a w kuchni nie mieli kamiennych blatów. Zieleń jaka otaczała miasteczko zawsze ją czarowała, nieważne czy przyjeżdżała na weekend z Atlanty, czy przebywała już tu na miejscu na stałe. Abigail po prostu kochała naturę i obcowanie z nią, uwielbiała spacerować po łąkach, okolicznych polach i lasach, ale też siedzieć na ławce przed pensjonatem i oglądać jak wiatr szeleści liśćmi, czy przed biblioteką miejską, by podziwiać jak pracownicy miasta dbają o infrastrukturę. Kochała Mariesville i podziwiała je tak samo, jak teraz ogród Rowana.
- Kiedy masz czas się tym wszystkim zająć? - spytała szczerze zainteresowana. Jak nic, jego doba miała więcej godzin niż przeciętnego człowieka! - Wiesz, polubiłam się z ogrodnictwem, gdybyś chciał coś dodać do ogrodu, mogę pomóc - zaoferowała od razu i to bez pytania. Mogłaby mu opowiedzieć, że kwiaty w ogródku i pomidorki wraz z cukinią, którą ostatnio prawie z nią staranował, pomaga ogarniać przy pensjonacie, ale chyba nie trudno się było domyślić.
Często miała brudne od ziemi dłonie w te dni, gdy należało coś plewić, albo zagrabić, czy choćby tylko zebrać, a że mieli do pomocy kilka osób przy pokojach, nie było też potrzeby by jakoś szczególnie się trzymali pielęgnowania pensjonatu sami. Ostatnie lata były dla nich dobre, mogli zatrudnić kilka osób z miasteczka i również pozwolić im zarobkowo się utrzymać na miejscu, a Abigail chciała kiedyś nawet może rozbudować pensjonat! Potrzebowali tylko więcej turystów, bo już ostatnio wzięła nowy laptop i terminal płatniczy na raty, by nie naruszać zapasu uzbieranego budżetu na naprawy i renowację. Ale to były ambitne i wielkie plany i... Sama musiała do nich dorosnąć jeszcze trochę.
Abigail łatwo było stracić głowę dla ludzi, miejsc, nowych zajęć. Miała tysiąc pomysłów na raz, robiła sto rzeczy na minutę, a przy okazji była w tym wszystkim autentycznie zaangażowana i szczera. Cieszyła się z małych rzeczy, była skromna i pragnęła dzielić się wszystkim z wszystkimi. Ludzie ją lubili i czyli się przy niej swobodnie, ale ktoś tak zdroworozsądkowy i logiczny jak Rowan możliwe, że widział w niej infantylną dziewczynę, która nie poznała trudów życia. Właściwie ciekawa była co o niej myśli, ale nie znała go na tyle dobrze, by atakować tak bezpośrednio pytaniami prywatnej natury. Ostatnio mieli tej prywaty aż nadto.
UsuńOdebrała od niego nóż, zerkając kątem oka znad talerzyka z pokrojonym ciastem, jak kręci się szykując herbatę. Ukradła z wierzchu jedną połówkę borówki i wsunęła do ust. Był na prawdę intrygujący. Potrafił jak prawdziwy zaradny facet ogarnąć wiele prac wokół domu, utrzymać porządek w mieście, a jednocześnie wydawał się obyty i dostatecznie ogarnięty w subtelniejszych tematach wymagających większego wyczucia (jak oporządzenie w kuchni). Może to kwestia jego zaradności i samowystarczalności, a może był kandydatem na męża idealnego! Miał twardą stronę i najwidoczniej tę spokojniejszą również. I w obydwóch wydawał się pozostawać sobą. W markecie czasami słyszała, jak jakaś starsza babunia wzdychała, że taka szkoda tego pana Johnsona, że jeszcze się nie ustatkował! Ale chwila... Jaka szkoda?! To tych wszystkich panien na wydanie było szkoda, wtedy tak sobie myślała! Bo to one za nim wodziły rozmarzonym wzrokiem, a on skupiony na pracy wydawał się nic nie widzieć. Choć ostatnio troszkę się zapomniał i to ją... Zaskoczyło. Zaskoczyła nawet samą siebie wtedy. I nadal nic nie rozumiała, a to co już wiedziała, było trudne do zaakceptowania. I chyba chciała jeszcze raz z nim porozmawiać, nie tak, by oczyścić atmosferę i już, zapomnieć o temacie, ale to... Kiedyś. Na pewno nie dziś i nie jutro.
Zaśmiała się serdecznie, kręcąc głową i odłożyła nóż ostrzem do pudełka, aby nie brudzić blatu. Oparła dłonie na krawędzi wyspy i spojrzała na Rowana tak, jakby na prawdę musiała się mocno przytrzymać mebla, by nie pofrunąć jak strzała po wszystkich kątach, skoro już dostała pozwolenie! Oh on nie wiedział, co takiego zrobił.
- Na prawdę chętnie pobiegłabym przez wszystkie pokoje, żeby się rozejrzeć - przyznała otwarcie z całkiem rozbrajającą szczerością. - Mam ochotę też zanurzyć stopy w basenie, ostatnio pływałam tylko w stawie pod lasem - przyznała spoglądając przez rozsunięte drzwi na Rowana, stojącego na ogrodu. Nie mogła powstrzymać uśmiechu, musiał jej wybaczyć ten entuzjazm. - Ale byłoby o wiele cudowniej, gdybyś mnie oprowadził sam - stwierdziła i chwyciła talerzyk, aby go unieść i wgryźć się mocno w pierwszy kawałek. Uwielbiała czekoladę, uwielbiała to jak zostawała jej w kącikach ust, szczególnie gry brownie wychodziło mokre, mocno kakaowe jak to tu.
Abi
[Dziękuję ślicznie za powitanie. Rowan to zdecydowanie odpowiedni człowiek na odpowiednim stanowisku. Mając takiego szeryfa, można spać spokojnie. Zauważyłam, że nasi bohaterowi oboje wożą się Fordami - co prawda mają inne modele, ale ta sama rodzina, to łączy ludzi, haha. Gdybyście mieli czas i ochotę na wątek, to polecamy się z Jen na przyszłość.]
OdpowiedzUsuńJennifer
Cześć! :)
OdpowiedzUsuńDziękuję pięknie za przemiłe przywitanie. To zdjęcie jest jednym z moich ulubionych, czekało cierpliwie, aż otworzy się jakaś małomiasteczkowa sfera wprost idealna, by je w nią wcisnąć. Stevie powróciła do Mariesville po dłuuugiej przerwie, mogliby się znać z przeszłości. Nieopublikowani Jane i Geon prawdopodobnie będą od czasu do czasu wplątywać się w różne, dziwne sytuacje, kreując Twojemu Panu dodatkowego zajęcia :) W razie czego - wiesz gdzie mnie znaleźć. Życzę miłego poniedziałku i dużo, dużo weny.
Steven Baker, Laura Doe && Geonwoo Parks
Rosalinda Bear należała do grona rodowitych mieszkanek Mariesville. Bez wątpienia wpisywała się też w grupę najstarszych mieszkańców, obchodząc tego lata osiemdziesiąte piąte urodziny. Rosalinda, pomimo typowych starczych schorzeń, które utrudniały jej sprawne (jak za młodu) funkcjonowanie, trzymała się naprawdę nieźle. Wieloletnie już wdowieństwo wymusiło w niej aktywne życie codzienne– „koło domu” zawsze było co robić, a dzieci dawno wyjechały z Mariesville, prowadząc własne życia w dużych miastach. Pani Bear niemal codziennie krzątała się po dużym podwórku i wynajdywała kolejne punkty do odhaczenia każdego dnia. I to ją napędzało.
OdpowiedzUsuńTak jak spotkania z mieszkańcami, czasem przypadkowe– w kolejce po ulubione pieczywo czy planowane, nierzadko podyktowane interesem. Rosalinda uwielbiała przyjmować gości, promieniała wówczas energią czerpaną z drugiej strony. Była dobrym słuchaczem, choć często nie omieszkała rzucić wymownego spojrzenia czy wtrącić swoje stanowcze, czasem nieco przestarzałe trzy grosze.
Od przyjazdu Kopi właściwie niewiele się zmieniło. Wprawdzie wnuczka starała się pomagać babci w pracach domowych i ogrodowych, dzieląc to z etatową pracą w Under the Apple Tree, jednak jej sprawność fizyczna nie była taka jak kiedyś.
Wielomiesięczna rehabilitacja wymagała nauki chodzenia niemal od zera, co nie przychodziło łatwo. Ból fizyczny i psychiczny ciężar był jej chlebem powszednim, który ciężko było oswoić w prozie codzienności. Jednak każdy, choć najmniejszy sukces dawał zalążki iskry, która ciągnęła ją w głąb nowej siebie. Napawało nadzieją, którą czasem wpuszczała, pomiędzy połacie ciężaru i bólu.
Poruszała się całkiem sprawnie, od niedawna robiła także krótkie treningi marszobiegowe, które nieco polepszały stan jej zmizerniałego ciała. Całe szczęście miała ręce– i choć chuderlawe, rwały się do roboty. Między innymi dlatego od przyjazdu do babci stała się mistrzem szybkiego obierania worka kartofli, szypułkowania truskawek czy wyrywania chwastów, ku uciesze Rosalindy, która preferowała bardziej dynamiczne zajęcia, niekoniecznie dostosowane do jej wieku.
Już miała złożyć na jej rozum reprymendę, że mocowanie się z wielkim jak kobyła kredensem może nie być najlepszym pomysłem, biorąc pod uwagę dwie nie monstrualne kobiety, jednak ta ubiegła ją informacją, że poprosiła o pomoc Rowana, miejscowego szeryfa.
Mężczyznę poznała już kilka miesięcy temu, kiedy to przy okazji poznania nowej mieszkanki, naprawiał okno w jadalni. Kopi z rozbawieniem przyglądała się jego pracy, której akompaniowała zagadująca za wszystkie czasy Rosalinda. Była pod wrażeniem, że mężczyzna z taką lekkością prowadził dialog z jej babcią, jakby sprawiało mu to realną przyjemność. Babcia Rosa czasem nie potrafiła zamknąć jadaczki, zwłaszcza gdy szło o przedstawienie jej (niestety samotnej) wnuczki.
– Dzięki, że wpadłeś – powiedziała do niego, gdy schodzili do sporej piwniczki. Od niedawno było to królestwo nie tylko Rosy, ale i Kopi. Z przyjemnością spędzały tu wieczory na pracach porządkowych i degustacjach.
– Ah, dziecko. Ten kredens to prawdziwy zabytek! Żeśmy go z Joachimem sprowadzali i sprowadzali, tylko skąd… – dumała, stukając różowym paznokciem w ceglasty, ścienny mur. Zupełnie nie przejmowała się, że stojący przed nią mężczyzna, nieco starszy od jej wnuczki piastował urząd szeryfa tego miasta. Przecież dla niej był po prostu kochanym chłopcem czy dobrym dzieckiem– zupełnie tak jak lata temu. Kopi miała nadzieję, że nie ma jej za złe takiego doboru słownictwa. Sama czasem wahała się czy powinna mówić do niego po imieniu. Ale może skoro nie miał widocznej odznaki…
– Pomogę, oczywiście! – niemal krzyknęła, stopując nadchodzący monolog Rosy– Zdejmiemy słoiki z dwóch pierwszych półek na ten długi parapet. A później butelki z dołu do skrzynek. Tylko ostrożnie, to drogocenne– zaśmiała się.
Usuń– Czy drogocenne to zobaczymy. Ostatnia cytrynówka fatalnie Ci wyszła! – zaznaczyła, nie kryjąc rozbawienia. Faktycznie Kopi dodała za dużo skórki i nalewka zrobiła się gorzka. I to nie za sprawą dodanego spirytusu.
– To dlaczego ją piłaś?
Rosa wywróciła oczami, pozostawiając domysł w powietrzu. Zamiast tego zabrała pod bok koszyk wypełniony warzywami i pognała w górę.
–Jak skończycie to naszykuj Rowankowi coś na wynos! – krzyknęła z góry, melodyjnym tonem. Kopi westchnęła przeciągle i zaczęła przenosić słoiki z przetworami na długi murek, stanowiący coś w rodzaju parapetu pod małym, wysoko położonym oknem piwnicznym. Spojrzała na niego przepraszającym wzrokiem.
– Przepraszam za nią. Ona zawsze tyle gada, mam nadzieję, że nie masz tego za złe. Jest Ci bardzo wdzięczna za pomoc. Same za nic w świecie nie dałybyśmy rady przesunąć tego kredensu.
Podała mu pustą skrzynkę, by mógł pakować do niej szklane butelki, wypełnione różnorakimi trunkami i syropami.
Kopi Bear
[Hej, hej! Ostatni raz tak dawno temu ze sobą pisałyśmy! Co Ty na to, żeby to zmienić? Masz jeszcze wolne moce przerobowe na dodatkowy wątek? 😊]
OdpowiedzUsuńBailey
Paige na pewno nie powiedziałaby o tym na głos, ale bardziej niż lubiła, to po prostu musiała radzić sobie sama i jakoś tak się do tego przyzwyczaiła, że z założenia odrzucała możliwość, żeby prosić kogoś o pomoc albo liczyć na czyjąś spontaniczne i bezinteresowne wsparcie. Przez większość czasu wszystko ją w tym utwierdzało, bo do kogo by się nie zwróciła ze swoimi najbardziej krytycznymi problemami, nikt nie mógł albo zwyczajnie nie chciał pomóc.
OdpowiedzUsuńW żadnym wypadku nie była amerykańskim odpowiednikiem Olivera Twista, ale i tak dosyć szybko zrozumiała, że jeśli sama czegoś nie zrobi, to nikt nie zrobi tego za nią, ani tym bardziej dla niej. Ojciec dużo pracował i rzadko bywał w domu, niejednokrotnie spędzając poza domem kilka dni podrząd.Z kolei matka… Matka lubiła palić papierosy i lepiej było nie wchodzić jej w drogę – to wszystko, co Paige miała ochotę o niej mówić. Kiedy rodzice się rozwiedli, miała szesnaście lat i tyle szczęścia, że mogła zdecydować, z którym z nich chce zamieszkać, więc wybrała ojca. Zmieniało to tylko tyle, że miała w końcu święty spokój i była za to bardzo wdzięczna, ale i tak przez większość czasu zajmowała się sama sobą.
Zdążyła się wyprowadzić, za nim ojciec przeszedł na emeryturę i częstotliwość ich kontaktów tak naprawdę nigdy nie była intensywna. A znajomi byli kwestią płynną, to znaczy bardzo zmienną. Miała ich wielu, znała naprawdę sporo ludzi, ale tak jakoś nikt nie był jej specjalnie bliski. To jej jednak wystarczyło, bo nie oczekiwała wiele ani od życia, ani od innych ludzi. Poza tym, odnajdywała się w swobodzie, którą w ten sposób zyskiwała i wyjątkowo to sobie ceniła, nawet jeśli traciła przez to coś innego.
— Myślę, że jakoś sobie poradzę i na pewno nie zajmie to roku — skwitowała nieco uszczypliwie, mrużąc delikatnie oczy i zwróciła się do Scrapsa, tarmosząc go lekko po karku. — Przyjemniaczek się tu znalazł… — wymamrotała cicho pod nosem, ledwo słyszalnie, jakby mówiła tylko i wyłącznie do psa i westchnęła, powstrzymując ziewnięcie.
To chyba oczywiste, że skoro nikt nie celował do niej bronią, czuła się pewniej. Ponadto miała teraz jakiś plan i to dużo lepszy od spędzenia nocy w nie działającym samochodzie, czy od spaceru w ciemnościach późnym wieczorem. Jasne, siedziała w samochodzie obcego faceta, jadąc z nim w nieznane sobie miejsce, ale jego odznaka wyglądała wiarygodnie i mniej więcej wyjaśnili sobie wcześniejsze nieporozumienie. No i nie miał większego problemu ze Scrapsem, który pokiereszował mu udo, a mógł do niego strzelić. Była więc gotowa udzielić mu tego małego kredytu zaufania, przyjmując jego hojną propozycję.
Doceniała, że mimo całego zamieszania, nie machnął na nią ręką i nie pojechał w swoją stronę. To było nawet miłe, nawet jeśli kosztowało go to mniej więcej tyle samo, co Paige – kredyt zaufania. I może z tego względu powinna włożyć więcej wysiłku w trzymanie swojego niewyparzonego języka za zębami, ale Paige nie była pokorną panną i takie rzeczy przychodziły jej z trudem. W taki sposób też trochę odreagowywała i choć mogło to nie sprzyjać dobremu pierwszemu wrażeniu, to, cóż, mogła jedynie liczyć na to, że zyskiwała z czasem. Ale tutaj takiego czasu nawet nie przewidywała, więc niespecjalnie przejmowała się tym, co szeryf Mariesville będzie sobie o niej ostatecznie myślał.
Przez resztę drogi też już nic nie powiedziała. Nie miała nastroju do pogaduszek ani nic ciekawego do opowiadania, na pewno nie nic, o czym chciałaby opowiadać albo o czym pan szeryf chciałby słuchać. Cisza jej jak najbardziej pasowała. Scraps położył łeb na jej udach na te kilka minut jazdy i mimowolnie zaczęła go drapać miedzy uszami, spoglądając przez szybę na ciągnące się ciemności, które skrywały pola i sady. Byle tylko dojechać tam, gdzie myślała, że jadą, a nie do jakiejś opuszczonej hali rodem z Dextera.
W świetle latarni mogła nieco pooglądać to miasteczko o dziwnej nazwie. O takiej porze i w taką pogodę nie prezentowało się to jakoś wyjątkowo, ale wszystko wyglądało całkiem przyzwoicie. Jakby naprawdę mogła liczyć na ciepłą, bieżącą wodę pod prysznicem! Gdy zajechali pod pensjonat i wysiedli z samochodu, podążyła za Rowanem, nie pytając, czego sam tam szukał. Może chciał się upewnić, że nie zdzieli nikogo więcej miską i będzie zachowywać się jak cywilizowany człowiek? Nie wnikała, kiedy zamieniał kilka słów z recepcjonistką. Zastanawiała się tylko, co zrobić ze Scrapsem, jeśli okaże się, że nie wpuszczając tutaj psów do pokoi. Pchlarz pewnie spałby na ganku czy innej werandzie, czekając na nią do samego rana. Ostatecznie jednak nie musiała się o to martwić, bo Scraps mógł spać razem z nią, więc po szybkim zameldowaniu i opłaceniu noclegu, skierowała się do wyznaczonego pokoju.
UsuńPo drodze wpadła jeszcze na raz na Rowana, który wychodził akurat zza jakiegoś korytarzyka, o którym wspomniała mu chyba wcześniej recepcjonistka. Nie zatrzymała się, jedynie odrobinę zwolniła, wymijając go sprawnie z psem kręcącym się przy jej nogach.
— Dziękuję, szeryfie. Dobranoc — rzuciła w przelocie, salutując lekkim ruchem ręki i wróciła do poprzedniego tempa, chcąc jak najszybciej znaleźć się pod prysznicem i naładować telefon.
Paige King
[Jen nie ma aktualnie w swoim życiu żadnej męskiej osobowości, także przydałby się jej ktoś silny, kto czasem coś skręci albo podniesie cięższego. Możemy zacząć od takiego pierwszego spotkania, a potem poleci się dalej. Ja to w ogóle widzę ich w jakiejś akcji ratunkowej (nic groteskowego, żeby potem w mieście nie gadali), ciekawej i może lekko, tylko lekko niebezpiecznej scenerii.]
OdpowiedzUsuńJennifer
[O tak, bardzo dobrze myślisz. Jen boi się podejmować ryzyko tylko w życiu prywatnym, jeśli chodzi o życia innych ludzi, a głównie ich zdrowie i bezpieczeństwo, to wskoczy nawet w ogień, także wyciąganie kogoś z płonącej stodoły mi pasuje. Chcesz zacząć najpierw od jakiegoś spokojniejszego spotkania, takiego bardziej zapoznawczego, czy od razu z grubej rury?]
OdpowiedzUsuńJennifer
[Pewnie! Jak się bawić, to na ostro. Mam zacząć, czy Ty chcesz przejąć pałeczkę?]
OdpowiedzUsuńJen
Przez Arkaquah Trail ostatnim razem szła sama, gdy Rowan przebywał w szpitalu, będąc w śpiączce farmakologicznej. Tamtego dnia odwiedziła go tylko wczesnym rankiem, chwilę przed obchodem, błagając pielęgniarkę, żeby wpuściła ją na krótkich kilkanaście minut. Usiadła jak zawsze na stołku, pogłaskała go po dłoni na powitanie, opowiedziała o tym, jak zakończyła poprzedni dzień i jak rozpoczęła go wczesnym świtem. Następnie wyjęła z szafki niezbędne przybory kosmetyczne i zadbała o zarost Johnsona. Ulotniła się wtedy od niego przed przyjściem lekarza prowadzącego i pokonywała tamtą trasę z niemą prośbą o to, aby następnym razem wrócić tu w towarzystwie Rowana. Prośba została wysłuchana. Nie wiedziała tylko przez kogo. Przez skrzata leśnego, jednego z siedmiu krasnoludków czy może gnającą wiewiórkę, której wtedy nie dojrzała?
OdpowiedzUsuńNie znała odpowiedzi na to pytanie, jednak wiedziała, co odpowie szeryfowi. Przyznała mu rację. Potwierdziła, że pójdą na szczyt przez Arkaquah Trail. Nie było innej lepszej opcji. Chciała, żeby się zmęczyli; żeby przez skomplikowaną trasę zasłużyli na oglądanie pięknego zachodu słońca już tam na górze. Im większe wyzwanie, tym Juliet szybciej decydowała się na podjęcie czegoś takiego. Nie lubiła chodzenia na skróty. Dla niej raczej nie istniały rzeczy niemożliwe, a wspinanie się pod górkę, nie sprawiało większego problemu. Oczywiście po kilku kilometrach nieco spłycał się jej oddech, przez co lekko sapała i piła znacznie więcej, a nawet robiła krótkie przerwy, ale była tylko człowiekiem, a nie robotem. Wówczas woda niegazowana smakowała tak inaczej, tak lepiej. Na dole, to znaczy w centrum miasteczka, na komisariacie czy w domu nie była tak pyszna.
— Nie nakręcaj mnie, bo jeszcze rozwinę sobie czerwony dywan przed pokojem i wówczas nie wszyscy do mnie wejdą. Obrosnę w piórka i powiem, że tylko tak wyjątkowa kobieta jak ja może chodzić po czerwonym dywanie. Być może ty będziesz jedynym mężczyzną, któremu dam takie pozwolenie. Z raz w tygodniu, Rowan. Maksymalnie dwa razy, ale to już z napisaniem podania. — ułamała kosteczkę czekolady i wsunęła ją do ust. Czekolada również inaczej smakowała w górach i w inny sposób w ich niezwykle zwykłym miasteczku. — Zobaczę, jaka będzie sytuacja po weekendzie. Jak będzie w miarę dobrze, to pójdę z Christopherem na lemoniadę jabłkową do Junko. Oczywiście po przyjacielsku.
Patrzyła przed siebie. Na osamotnioną okolicę. Czy jechali nie na wyspę, a w góry bezludne? Nie lubiła przepychać się między tłumami. Wybierała takie terminy, gdzie turystów było zdecydowanie mniej.
Kiedy Rowan po bliżej nieokreślonym czasie zaparkował między dwoma samochodami, zostawiając auto na naprawdę niespecjalnie zapchanym parkingu, wyszła na zewnątrz i ustawiając się na wprost samochodu, zaczęłaby się rozciągać. To dlatego tak bardzo uwielbiała jazdę na rowerze. Jej nogi się tak nie męczyły. Musiała pedałować, ale przynajmniej były w ciągłym ruchu, a nie tylko w wybranych momentach na gazie, hamulcu lub sprzęgle.
Robiąc pajacyki, przyglądała się Rowanowi i była gotowa do tego, żeby w swoich wygodnych butach, przeznaczonych i wypróbowanych na długich trasach górskich, iść aż do wyznaczonego celu. Ich celem był najwyższy punkt w amerykańskim stanie Georgia. Gotowa do regularnego tempa marszu, zarzuciła na ramiona plecak i mogłaby ruszyć, wykorzystując do tego całą nagromadzoną energię. Dla niej odpoczynek w wolne weekendy nie pasował do wyobrażeń związanych z kiszeniem się na sofie z książką w ręku lub włączonym serialem czy filmem. Nie mówiła, że to była zła opcja, jednak o wiele bardziej wolała spożytkować ten czas aktywnie.
— Czekam na twoje jęki. Nie krępuj się, Rowan. Muszę w poniedziałek zdać relację, że wyjątkowo długo i głośno jęczałeś.
UsuńZaśmiała się wcale nie krótko i nie cicho, trącając ramieniem mężczyznę. Przy nim nie musiała się krępować. Był dla niej zbyt bliskim człowiekiem, żeby przejmowała się tym, jak ją odbierze. Cokolwiek by o niej nie pomyślał, akurat ta opinia spłynęłaby po niej, jak woda po kaczce, bo przeżyli ze sobą tyle lat, iż raczej nie popsują niczym swojej relacji.
JULIET MURRAY
[Smołka, jak ja Cię kocham za ten komentarz. <3 xD
OdpowiedzUsuńOczywiście, że musiałam jej coś zabrać, padło na nogę, więc proszę uważać, bo noga nauczy się latać... ekhm, tak, koniec żartów. ;__; Twój pan za to jak zawsze piękny, cudownie napisany i uwielbiam te wszystkie szczegóły w Twoich kartach. :3
Chętna na wątek, oczywiście, jestem, bo jak to tak? Że niby tak bez męczenia Cię? :D Czy Wynn wpasowuje się w jakiś Twój wymarzony wącisz, relację czy raczej myślimy od nowa? Bo możemy iść we wszystko w sumie!]
Wynonna Myers
OdpowiedzUsuńPożegnanie lata było tradycją w jej rodzinie. Rokrocznie członkowie jej familii brali udział w większości wydarzeń, które organizowano właśnie pod tym hasłem. Nie byli rolnikami, nie mieli własnego sadu, o wiele łatwiej było ich skategoryzować jako rzemieślników, ale i tak chętnie dzielili się tym, co wytworzyli. Betsy od paru lat, właściwie od momentu, kiedy wróciła do Mariesville po nieudanej próbie studenckiego życia, wolała się nie angażować w tak duże imprezy. Nie była więc pewna, co kierowało nią w momencie, kiedy przystała na prośby dwóch przyjaciółek, które były tak podekscytowane spływem kajakowym, że chodziły za nią od paru dni. Może zrobiła to dla świętego spokoju, a może z czystej ciekawości. Laura i Fanny stwierdziły zgodnie, że dwóch przystojnych przyjezdnych też obiecało swój udział w tym wydarzeniu i miały zamiar zrobić wszystko, aby którakolwiek z nich płynęła z którymkolwiek z nich. W tym prostym równaniu matematycznym Betsy nie potrafiła ulokować siebie. Szybko więc jej wyjaśniono, że swoją kwaśną miną raczej odstrasza innych, więc będzie świetnym stróżem czy jakąś przyzwoitką. Ostatecznie stwierdziła, że to ciekawość. Bo bardzo chciała być świadkiem, jak Fanny albo Laura się kompromitują, kiedy desperacko próbują zaimponować mężczyznom, o których wiedziały tylko tyle, że są zabójczo przystojni i mają nietypowy akcent.
Pogoda była wyjątkowa. Upały utrzymujące się od wielu dni zelżały, w nocy przez miasteczko przeszła potężna burza, dzięki której mieszkańcy mogli odetchnąć lżejszym powietrzem, ale mimo to świeciło słońce, było ciepło i zawiewał delikatny, przyjemny wietrzyk.
Zaopatrzona w dobry humor, dwie butelki cydru, które wrzuciła do niewielkiego plecaka i towarzystwo dwóch podekscytowanych kobiet, ruszyła w kierunku brzegu rzeki. Nie sądziła, że spływ kajakowy będzie cieszył się taką popularnością, ale ludzi zgłosiło się tyle, że spokojnie wypełnili wszystkie kajaki. Zakładała, że główną atrakcją może być późniejsze ognisko, na którym nie będzie brakowało lokalnych przysmaków, ale i alkoholi.
Szybko straciłą z oczu Laurę i Fanny, które mając ogromnego pecha wylosowały same siebie i były skazane na własne towarzystwo przez cały spływ.
— Betsy! Nie ma już kartek! Ale nie bój się, nie zostaniesz bez pary! — usłyszała tylko tyle, a w odpowiedzi wzruszyła ramionami, złapała rękoma paski od ramiączek plecaka i rozejrzała się dookoła. Pierwsi śmiałkowie wsiadali już do kajaków, śmiechom, piskom i głośnym rozmowom nie było końca. Drgnęła, kiedy usłyszała czyjś głos niespodziewanie blisko niej samej. Obróciła się i zmrużyła oczy, bo przez krótki moment została oślepiona przez słońce.
— Razem? — spytała nieco zbyt piskliwie, nienaturalnie, patrząc na górującego nad nią szeryfa. Sięgnęła po kamizelkę i pokręciła lekko głową. — Naprawdę? — spytała, bo nie wierzyła w swoje szczęście. Zapewne większość miejscowych kobiet, ale i turystek, ucieszyłaby się z możliwości spływem w jednym kajaku z przystojnym, dobrze zbudowanym szeryfem, który nawet bez munduru wyglądał imponująco. Ale Betsy nie potrafiła się cieszyć z jego towarzystwa. Dlatego głośno westchnęła, wyrażając tym samym swoje niezadowolenie.
Nieraz bywała na lokalnym posterunku. Spędzała tam czasami nawet długie godziny, będąc przesłuchiwaną albo przez szeryfa, albo przez któregoś z jego zastępców, a to dlatego, że rzekomo urwała jadąc na swoim rowerze lusterko w czyimś niebotycznie drogim samochodzie, a to dlatego, że ktoś widział jak niszczy miejską zieleń, taranując krzaki suvem rodziców, a to dlatego, że stara prukwa Clinton posądziła ją o kradzież ogrodowych krasnali. Powodów było wiele, a odkąd wróciła wywalona z uczelni, plotki na jej temat nie cichły, co tylko kolejne powody generowało. Betsy miała swoich zwolenników, ale też w Mariesville, zwłaszcza w starszym pokoleniu bądź w gronie zazdrosnych żon, kreowała się grupka kobiet, która zwyczajnie jej nie lubiła.
Usuń— Z kim będę bezpieczniejsza, jak nie z tobą… — rzuciła w końcu, odkładając przy nogach plecak i zakładając na plecy kamizelkę. — Myślę, że jest dobra. Dziękuję — odparła, nie chcąc wyjść na niewdzięcznicę. W końcu sam szeryf nie był jej wrogiem, tylko wykonywał swoją pracę. — Tylko jak… — Murray bezradnie rozłożyła ręce, kompletnie nie radząc sobie z odpowiednim zapięciem kamizelki.
Betsy Murray
[Wybacz mi jakość, ale próbuję się wkręcić w pisanie po długiej przerwie, no i poczuć moją Betsy!]
Przez większość czasu, jeszcze w Atlancie, poruszała się na piechotę lub, jeśli już była taka konieczność, wsiadała w metro, bo do pracy nie miała daleko, a metro było przydatne w przypadku jakiś imprez. Samochód miała, ale nie jeździła nim często, czując się lepiej z myślą, że oszczędza na paliwie z każdym przebytym na nogach kilometrem. Także i teraz, w mieścinie mniejszej niż niektóre osiedla na amerykańskich przedmieściach, nie widziała w tym problemu. Orientację w terenie miała całkiem dobrą i wystarczyło tu zapytać, tam zapytać i po sprawie, bo Paige języka w gębie nie zapominała.
OdpowiedzUsuńZnalazła miejsce z internetem, znalazła mechanika, odsłuchała wiadomość głosową, od której dostała ciarek i mdłości. Nie traciła na nic czasu, biegając z jednego miejsca do drugiego, byle tylko jak najszybciej rozwiązać problem z samochodem. Kombinowała naprawdę intensywnie, aczkolwiek ambitny plan, by ruszyć dalej w drogę w przeciągu następnych dwóch dni, zaczął być bardzo szybko weryfikowany.
Tutejszy zakład mechaniczny rzeczywiście miał pełne ręce roboty i nikt tam nie dał się ubłagać, żeby choćby zerknąć pod maskę starej Hondy. Paige udało się wynegocjować tyle, żeby zabrali auto z drogi i ulokowali gdzieś u siebie, a gdyby ktoś miał chwilkę albo wyjątkowo by się nudził, to żeby popatrzył chociaż pobieżnie i dał jej znać.
W międzyczasie szukała, dopytując i sprawdzając w internecie, czy w okolicznych miejscowościach nie ma jakiegoś mniej obleganego technika albo czy może ktoś z tutejszych nie lubił sobie pogrzebać w samochodach dla przyjemności. Najczęściej jednak odsyłano ją do zwyczajnie do Atlanty, w końcu nie była aż tak daleko, a brać na siebie odpowiedzialność w przypadku obcej kobiety i obcego auta, to nikt raczej nie chciał. Paige była tym sfrustrowana, bo mimo tego, że rozumiała takie podejście, w uszach cały czas słyszała wiadomość głosową, którą odsłuchała jeszcze tego samego wieczoru, w którym znalazła się w Mariesville.
O Atlancie nie było mowy, w żadnym wypadku. W miasteczku też nie chciała zostawać i było to po niej widać gołym okiem. Nie nachodziła zakładu, nie nagabywała nikogo, ale chodziła naburmuszona i nie wdawała się w pogawędki z miejscowymi czy przyjezdnymi – nie umiała ich za bardzo odróżniać, nie skupiając się tak bardzo na samych ludziach, a bardziej na tym, co jeszcze mogła zrobić w związku ze swoimi problemami. Miała wrażenie, że pali jej się pod nogami i że im dłużej tkwi w miejscu, tym większe prawdopodobieństwo, że cały ten wyjazd z Atlanty był tak naprawdę zupełnie bezsensu.
Nerwowo zerkała na wyświetlacz komórki w obawie, że zobaczy kolejne powiadomienie o jakiejś wiadomości. Rzucała podejrzliwie spojrzenia niektórym facetom, jakby szukając jakiś charakterystycznych śladów. Co rusz oglądała się przez ramię i to nawet w biały dzień i ze Scrapsem u boku, który ani razu nawet na nikogo nie warknął, na nikogo nie łypnął okiem, na nikim się nie fiksował. W Atlancie żaden ich wspólny spacer nie obył się bez przynajmniej jednego dłuższego stopu, w trakcie którego pies czujnie rozglądał się po okolicy, jakby czegoś wypatrywał.
W pensjonacie spędziła jakiś tydzień, nim doszła do wniosku, że długo tak nie pociągnie, biorąc pod uwagę jak uszczupliły się jej oszczędności z papierowej torby. W dalszym ciągu nie miała żadnych wieści od mechanika, a z każdym kolejnym dniem i tak mała poduszeczka finansowa była bliższa cienkiemu prześcieradłu. Czy jej się to podobało, czy nie, musiała nieco pozmieniać w swoich planach i z tego powodu też była bardzo niezadowolona. Powtarzała sobie jednak, że to tylko tymczasowe rozwiązanie, tylko na chwilę. I że to i tak było lepsze, niż Atlanta. Floryda czy co innego nie uciekną, a najważniejsze, żeby po prostu nikt jej tutaj nie znalazł i chyba było to do zrobienia.
Paige nie potrzebowała dużo czasu, żeby na nowo się zorganizować. Zawsze była ogarnięta w takich bardziej życiowych kwestiach, które nie odstawały od takich zwykłych spraw życia codziennego prowadzonego przez przeciętnego dorosłego. Po prostu sobie radziła. Nowa praca? Zawsze się znajdzie. Mieszkanie, pokój? Miała całe mnóstwo rekomendacji od właścicieli poprzednich mieszkań, które wynajmowała i jeśli przez następne kilka tygodni zaciśnie nieco pasa, będzie miała na kaucję – żaden problem. Najbardziej problematyczna kwestia, to kwestia Scrapsa, bo nie w każdym lokum zwierzaki były mile widziane, a nawet ona nie pozwoliłaby mu spędzać na stałe nocy na zewnątrz. Ale i tutaj wystarczyło trochę cierpliwości i upartości. W ciągu dwóch dni miała wszystko załatwione i mogła zacząć nową pracę. Z mieszkaniem musiała poczekać dodatkowe trzy dni, nim mogła się wprowadzić, co znów odbiło się na portfelu, ale było to do przeżycia. Paige miewała w końcu gorsze problemy.
UsuńTak oto znów przyszło jej paradować w kelnerskim fartuszku, choć tym razem, musiała to przyznać, był ładniejszy i mniej pretensjonalny niż to, co musiała nosić w pubie w Atlancie. Skórzany brąz ładnie zgrywał się z czarną koszulą i wygodnie się wiązał. Nie była zachwycona takim obrotem spraw, ale przynajmniej nie odbijało się to już na jej twarzy. Zamiast tego zagościł na niej firmowy uśmiech, czysto mechaniczny odruch, niezbyt nachalny, niezbyt wylewny. Lawirowała zgrabnie między stolikami przez całe dwie zmiany, biorąc ich na początek tak dużo, jak tylko było to możliwe i mimo bólu nóg, mimo tego rozczarowania, które pewnie będzie się jeszcze za nią ciągnęło przez jakiś czas, prezentowała się wcale nie najgorzej. Na pewno lepiej niż przez pierwsze kilka dni, kiedy chodziła po miasteczku z potarganymi włosami, rozciętą wargą i bez swoich świecidełek na palcach, w płatkach uszu i okazjonalnie na szyi. Jedynie kolczyk w nosie pozostawał na swoim miejscu.
Warga się zagoiła. Na paliczkach migotały fikuśne pierścionki. Włosy zostały poskromione, a że była w pracy przez większość czasu, to spinała je w nie za ciasny kok nad karkiem, zostawiając kilka falowanych kosmyków okalających twarz. Paige wyglądała w końcu bardziej jak Paige, a nie siedem nieszczęść przejechane przez walec.
Dzień dobiegał końca i powoli ogarniało ją charakterystyczne znużenie. W restauracji zostało dwóch panów, którzy już uregulowali swój rachunek, jeszcze za nim skończyli posiłek. Nikt ich nie poganiał, było już późno i raczej wątpliwe, żeby nagle miało zabraknąć stolików. Paige zrobiła krótką przerwę na zapleczu, korzystając z dodatkowej chwilki wytchnienia, a kiedy wracała z powrotem na salę, by sprawdzić, czy mogła już posprzątać po ostatnich gościach, z kuchni rozbrzmiał się dzwonek. Zdziwiła się, bo nie przyjęła żadnego kolejnego zamówienia, zresztą nawet nie zniknęła z sali na długo, trzy minuty maksymalnie, a na przyrządzenie steku i wrzucenie go na talerz potrzeba było ciutkę więcej.
Zgarnęła talerz z wydawki, dopytując, dla kogo to, na co kucharz machnął lekko ręką, rozbawiony i stwierdził, że będzie wiedziała, który stolik. Ze zmarszczonymi brwiami wyszła na salę, zastanawiając się, co to miało w ogóle znaczyć. Domyślała się, że chodziło o jakieś miejscowe, wewnętrzne zwyczaje czy coś w tym stylu, jakiś stały klient, którego wszyscy znają i nikt nawet nie pyta, bo już po prostu głupio. Rozejrzała się po przyciemnionej o tej porze sali i dostrzegając jedyną już sylwetkę obecną w restauracji, skierowała się z talerzem na drugi koniec pomieszczenia. Bardziej niż tajemniczy gość, który nie składa zamówień u kelnerki, ciekawiło ją same danie – wszystko wyglądało trochę inaczej od tego, co dzisiaj zdążyła pozanosić do stolików, a nie było tego mało. A więc specjalne zamówienie, niech będzie.
Minęła gościa, który siedział do niej plecami, kiedy się zbliżała i nim postawiła przed nim talerz, odczekała krótką chwilkę, żeby nie podać mu jedzenia z zaskoczenia. Ale wtedy zaskoczenie ogarnęło ją samą, bo przy stoliku siedział nie kto inny, jak szeryf, którego zdzieliła miską przy pierwszym spotkaniu i którego nie spotkała od tamtej pory ani razu. Aż do teraz. Cóż, teraz miała sto procent pewności, że jej nie okłamał.
Usuń— Dobry wieczór, szeryfie — odparła w końcu, nabrawszy trochę powietrza w płuca i zmusiła się do lekkiego uśmiechu, niezbyt firmowego, bo nadal strzepywała z siebie zaskoczenie. Jakoś tak zapomniała o Rowanie Johnsonie, szeryfie Mariesville, którego nie zamierzała zobaczyć nigdy więcej w życiu. Skarciła się jednak szybko w myślach, nakazując sobie wzięcie się w garść i postawiła przed nim talerz z jedzeniem. — Podać coś do picia? — spytała, postanawiając iść w stronę klasycznych formułek, jakby nie było w tej sytuacji zupełnie nic dziwnego, o co można byłoby zapytać.
Paige King
Z zaciętą miną spojrzała w stronę lasu, zupełnie tak, jakby spodziewała się zobaczyć między drzewami winowajcę ostatniego incydentu, który tylko i wyłącznie dzięki ogromnemu szczęściu nie skończył się tragicznie. Już wcześniej zgłaszała Rowanowi zastawione wnyki. Zrobiła to niemal natychmiast po tym, jak znalazła w nich nieszczęsnego zająca, któremu już niestety nie dało się w żaden sposób pomóc. Był to naprawdę paskudny widok, nawet dla kogos, kto na studiach widział niejedno. Na samo wspomnienie o tym mocniej zacisnęła palce na trzonku młotka, drugim końcem uderzając ciężko o wolną dłoń.
OdpowiedzUsuń– Niech lepiej oni na siebie uważają, bo jak na nich trafię, to będziesz musiał mnie zamknąć przynajmniej za ciężkie pobicie – mruknęła. Nie było niczym nowym, że zdrowy rozsądek Eloise kończył się w momencie, gdy w grę wchodziła czyjaś krzywda. A już zwłaszcza zwierzaków, które wobec oprawców zdecydowanie za często pozostawały bezbronne. – Jak coś jeszcze znajdę, tam znać. Wyglada na to, że póki co zastawiają pułapki mniej więcej w tych samych okolicach. – Powiedziała, chociaż raczej zdawała sobie sprawę z tego, że nie takiej odpowiedzi Rowan oczekiwał. Odgarnęła włosy z czoła, spojrzała na mężczyznę.
– Dobrze, dobrze. Będziemy uważać, obiecuję – zapewniła w imieniu swoim i Barry’ego, który właśnie przydreptał aby swym czujnym kierowniczym okiem nadzorować pracę i pilnować, aby liczba głasków na minutę się zgadzała.
– Następnym razem na spacer zabieram strzelbę – oznajmiła z pewnością, choć na jej ustach pojawił się ten charakterystyczny uśmiech, będący jasnym sygnałem, że właśnie testuje granice jego cieprliwości, ale tylko trochę. Poważnie traktowała jego ostrzeżenie i zamierzała uważać. Nie tylko na siebie, ale też na swoich gości i zwierzęta. Już od pierwszego znaleziska pilnowała, aby żaden kot czy Barry nie plątali sie przy granicy lasu. Choć z pierwszą trójką było ciężko. Te od zawsze mieszkały w stajni i chodziły swoimi drogami. Próba zamknięcia ich w domu nie skończyła się zbyt szczęśliwie.
W milczeniu zabrała się z wyrywania gwoździ przytrzymujących deski przy słupku. Skrzywiła się, kiedy drewno niemal rozpadło się pod naporem zębów młotka. Powinna była dawno temu zaimpregnować to ogrodzenie. Może nie musiałaby teraz zawracac głowy ani sobie, ani Rowanowi wymianą. Była na siebie zła, ale zwyczajnie o tym zapomniała. A może świadomie ignorowała w natłoku innych problemów, powtarzając sobie ciągle, że kiedyś to zrobi. Zawsze było coś pilniejszego. I teraz miała to swoje kiedyś/.
Nie powiedziała jednak nic. Niełatwo było jej się przyznać do błędu czy porażki nawet przed Rowanem, chociaż był jej przyjacielem i nigdy się na nim nie zawiodła.
– Mam nadzieję, że szybko ich dorwiecie – powiedziała po chwili, na moment wracając do tematu kłusowników. W to, że Rowanowi się uda, nie wątpiła. Miała tylko nadzieję, że do tego czasu już żadne zwierzę, ani człowiek, nie ucierpią przez pazerność jakichś drani.
– Jak dużo masz dziś czasu? – zapytała, odkładając wyrwane już deski na bok – Wiesz, że Grace nie wypuści cię bez porządnego obiadu po pracy. – Uśmiechnęła się do Rowana. Z resztą, ona również by go nie puściła. Chciała się odwdzięczyć za pomoc, którą, jak myślała w gorszych momentach, przyjmowała znacznie częściej niż powinna. – No i pomyślałam, że moglibyśmy później, jeśli będzie trochę czasu, pojechać na przejażdżkę? – W sumie już od dawna oboje byli zbyt zajęci, by tak po prostu pospędzać ze sobą czas. Jak nie jedno, to drugie wzywały obowiązki, których w żaden sposób nie dało się przełożyć na późniejszy termin. – Oczywiście, zrozumiem, jeśli masz inne plany – dodała od razu, aby nie czuł się zobowiązany. Spontaniczne wypady gdziekolwiek, bez wcześniejszego ustalania w przynajmniej miesięcznym wyprzedzeniem, w ostatnich latach brzmiały dość egzotycznie. – Ale… dawno nie rozmawialiśmy. Nawet nie wiem, co u ciebie słychać – przyznała z nieco mniejszym entuzjazmem. Chyba średnio zdawała egzamin jako przyjaciółka, choć wcale nie intencjonalnie. Po prostu, miała zdecydowanie za dużo na głowie.
UsuńEloise
[Ja mam na to wszystko dobry plan.]
OdpowiedzUsuńZ rzeczy materialnych po rozwodzie, które w jakikolwiek sposób mogły przypominać jej o byłym mężu i wspólnie ich łączyć, został jej jedynie samochód. Mieszkanie w Baltimore wraz z zawartością zostawiła Anthony’emu oraz ich synowi, obrączkę jak i pierścionek zaręczynowy sprzedała szybko po sfinalizowaniu rozstania, a cała reszta rzeczy była jej własnością – choć prawdę powiedziawszy wcale nie zostało jej tak dużo. Forda Edge w teorii kupili wspólnie, w praktyce Jennifer wyłożyła większość pieniędzy, dlatego też dopilnowała, aby samochód był zarejestrowany na nią. SUV działał bezawaryjnie od ośmiu lat, dowożąc Jen w każde możliwe miejsce; od Tacomy w stanie Waszyngton do Baltimore w Maryland, aż po małe miasto Mariesville w Georgii. Krótko mówiąc, przejechała tym samochodem prawie całe Stany Zjednoczone Ameryki. Gdy więc zapaliła się żółta kontrolka oleju na desce rozdzielczej gdzieś niedaleko dzielnicy Farmington Hills, Jennifer zdębiała. Jechała tak jeszcze przez ponad mile, spoglądając głównie na pulpit Forda, a nie na drogę. Zjechała w końcu na pobocze, nie potrafiąc wyjść ze zdumienia, że jej ukochany samochód byłby w stanie w jakikolwiek sposób ją zawieść. Zatrzymała pojazd i wyłączyła silnik, a następnie siedziała tak w bezruchu przez kolejne kilkadziesiąt sekund, nadal walcząc z zaskoczeniem, w które wpadła. Nigdy wcześniej nie była w takiej sytuacji i nie wiedziała do końca, co powinna najpierw zrobić. Nie miała już męża, do którego mogłaby zadzwonić - choć w gruncie rzeczy nawet gdyby go miała, nie byłoby z niego dużego pożytku. Anthony był dobrym ojcem, chirurgiem i kochankiem, ale nie jej, tylko tych wszystkich innych kobiet, z którymi zdradzał ją ich ostatnie pięć lat małżeństwa (przynajmniej od tylu miała pewność), natomiast znawcą samochodów to on nie był. Jennifer westchnęła przeciągle i wyszła z auta, odblokowując najpierw maskę dźwignią. Podeszła do przodu swojego Forda, spięła loki w wysoki kok, przesunęła zapadkę i uniosła maskę. Przyglądała się silnikowi w tak intensywny sposób, jakby sam jej wzrok miał sprawić, że po odpaleniu auta na desce rozdzielczej nie będzie świecić się żadna niepotrzebna kontrolka.
- Dobra, olej – mówiła głośno sama do siebie, opierając dłonie na biodrach i kiwając głową potakująco. – Sprawdźmy poziom oleju.
Miarka na bagnecie wskazywała, że poziom oleju znajdował się w połowie wartości, co lekko skołowało Jen.
- Cholera – rzuciła, drapiąc się za uchem. To był jej jedyny, sensowny pomysł. Miała nadzieję, że doleje oleju i sprawa załatwiona, ale w momencie, gdy tego oleju nie trzeba było dolewać, wszystko się skomplikowało.
Pochylona nad otwartą maską samochodu, niezwykle skupiona, w swojej musztardowej sukience i sandałach, musiała wyglądać niemal komicznie. Prawie jak olbrzym, który zszywał maleńką bluzeczkę, ledwo trzymając w palcach igłę i nić.
- Zrobię to, co najczęściej informatycy – rzuciła w eter, wskakując ponownie do samochodu. – Wyłączę i włączę.
Przekręciła kluczyk w stacyjce, silnik zawył, a na tablicy rozdzielczej wszystkie kontrolki rozbłysnęły na czerwono. Jennifer pustym wzrokiem patrzyła przed siebie, w końcu wyłączyła samochód, nadal siedząc w tej samej pozycji. Chciała krzyknąć, jednak po długim dniu jeżdżenia od pacjenta do pacjenta, nie miała na to wystarczająco siły. Chwyciła za telefon i wyszła z samochodu, trochę za mocno waląc przy tym drzwiami i kiedy już miała dzwonić po pomoc drogową, z drugiej strony nadjechał inny Ford, należący do szeryfa. Johnson był jedną z pierwszych osób, które odwiedziły ją w małym mieszkaniu na Riverside Hollow i jedynym mężczyzną, który pomógł jej przy wnoszeniu ciężkich rzeczy na trzecie piętro.
Jen uśmiechnęła się z ulgą, widząc jego postać idącą w jej kierunku.
- Rowan – uniosła rękę w geście powitalnym. Następnie spojrzała na swój samochód; tutaj niestety mogła jedynie wzruszyć ramionami, bo nie miała zielonego pojęcia, co się dzieje.
Skołowana Jennifer
Wbrew temu, co się wszystkim wydawało, nawet jeśli była wszędobylska, nie przekraczała granic wyznaczonych przez dobre wychowanie. Poza ostatnią szaloną nocą, gdy przekroczyli wszystkie możliwe razem , była na prawdę ułożoną i dobrą dziewczyną. Właściwie... Jedna noc też nie świadczyła o tym, że jest zła, powinęła jej się noga i kilka innych części ciała tylko. Na pewno nie chciała teraz biegać po domu szeryfa i zaglądać mu w każdy kąt, bo przecież nie była na żadnej inspekcji! Troszkę ją zżerała ciekawość, ale poza tym absolutnie nic nią nie kierowało i nie miała powodów, aby się pchać na jego prywatną przestrzeń. A kiedy Rowan skierował się do ogrodu, chwyciła talerzyk i ruszyła za nim, podgryzając czekoladowa kostkę, jaką sobie nałożyła. Nie przyzna mu się za żadne skarby, ale jego powaga, spokój i rozsądek trochę kazały jej zwolnić. Nie chciała się przed nim wygłupić.
OdpowiedzUsuńRozejrzała się kolejny raz po ogrodzie. Znała pana Owensa, jak większość mieszkańców, a tu wykonał na prawdę dobrą pracę. Ogród może nie zachwycał figurami wyciętymi w krzewach i kompozycjami kwiatów, ale był schludny i wyraźnie zadbany. Prosty, idealny do grilla, leżakowania, zwykłego relaksu. Pasowało to do Rowana, bo on też nie wydawał się kimś, kto dąży do przepychu. Uniosła kąciki ust i odchyliła głowę, nabierając głębokiego oddechu. Słońce już prawie całkowicie zniknęło za dachówkami sąsiedniego domu, ale powietrze było jeszcze ciepłe, przesycone dzienną gwiazdą, a i wieczór wraz z nocą zapowiadał się przyjemnie bez chłodu. Jesień miała nadejść miarowo, bez zaskoczenia, choć kto wie, co i kiedy może się jeszcze zmienić.
- To miłe - przyznała, mając na myśli że Rowan dał sposobność starszemu panu, do zarobienia. Było to też bardzo potrzebne, by w ramach lokalnego wsparcia umożliwiać ludziom zarobek na miejscu, oni również w pensjonacie zatrudnili kilka osób do pomocy. Mieli kucharza, osobę która pomagała utrzymać czystość w pokojach i młodą dziewczynę, która często pilnowała systemu rejestracji i kręciła się po pensjonacie gdy miał ktoś przyjechać umówiony z wyprzedzeniem. Ludzie tutaj wspierali się na wiele sposobów i można było na nich liczyć, uwielbiała to!
- Na prawdę, mogłabym...? - spytała zamyślona, przełykając kolejny kęs ciasta i zerkając to na basen to na szeryfa. Ewidentnie brunet nie miał pojęcia jak spontaniczna i czasami impulsywna bywa Abi.
On zdecydowanie nie był typowym stróżem prawa. Nie objadał się pączkami, nie zbyqal ludzi i nie udawała, że nie widzi problemów, a przede wszystkim był. Był obecny, był dostępny, chętny do pomocy, otwarty do dyskusji i rozmów, przejmował się i dbał o ludzi. Abi kochała miasto i mieszkańców, jej przyjaciel Jax również, oddał im całe swoje serce, znała wiele osób, które się angażowały w pielęgnację i rozwój lokalnych interesów. A Rowan... Rowan im stróżował, oddając siebie po swojemu, dbał, aby każdy mógł zasypiać w Mariesville czując spokój i bezpieczeństwo. Był wyjątkowy i ważny dla wszystkich. Obserwowała go, czekając na potwierdzenie, bo właściwie innej odpowiedzi się nie spodziewała.
- Może jednak jesteś troszkę szalony - skomentowała, widząc że mężczyźnie na prawdę nie będzie przeszkadzało, jeśli się zanurzy. Gdyby miała własny basen, ciągle by w nim pływała między tymi wszystkimi sprawami do załatwienia, które wymuszały na niej obecność w różnych miejscach. I może nie tylko topless ale i całkiem nago, biorąc pod uwagę, że byłaby u siebie.
Zsunęła trampki, pokazując swoje kolorowe skarpetki w zielonożółte ananasy i zaraz te zdjęła także. Postawiła stopy przy samej krawędzi na jasnych kafelkach i jedną stopę wysunęła, by zanurzyć w wodzie po kostkę. Była przyjemnie ciepła, nagrzana jeszcze od słońca, a Abi zastanawiając się jak głęboki jest ten basen, wgryzła się w kolejny, ostatni już na swoim talerzyku, kawałek brownie. Przegryzła borówkę, która jej się trafiła i stanęła prosto, przechodząc kawałek dalej.
Usuń- Często tu pływasz? - odwróciła się w stronę Rowana, posyłając mu spojrzenie wyrażające radość i ekscytację i postawiła kilka kroków do tyłu, uważając na równowagę i krawędź basenu, by jej się nogą nie powinęła. Ostatecznie nic by się nie stało, umiała pływać, a gdyby coś złego się wydarzyło, była w najlepszych rękach, więc nie bała się o nic.
Spojrzała na swój pusty talerzyk. Rowan zjadł już też swój kawałek, więc podeszła do niego proponując kolejny. Odmówił, ale nie zdziwiło jej to, nie wyglądał na łasucha. I z tego co pamiętała, nie można było po jego ciele tego również wyczuć.
- Cieszę się, że ci smakuje. Lubię piec, ale robię to rzadko - przyznała, nie dodając, że nie ma dla kogo, a jedzenia marnować nie lubi. Mogła piec do pensjonatu, dla rodziców, albo przyjaciół, ale wszędzie gdzie szła już były takie zapasy i porcje, że obawiała się iż kolejne stanowić będą problem. - Odniose talerzyki, ale nie uciekaj - poprosiła z szerokim uśmiechem, wodząc jasnymi błękitnymi wręcz tęczówkami po tych czekoladowych jak kawałki deseru, które zjedli. Cofnęła się po chwili do kuchni w domu, aby zostawić talerzyki na okrągłym stole przy oknach, a potem pędem zawróciła.
Abigail wiedziała, że Rowan pracował w policji w Atlancie. Słyszała o wypadku i że gdy wylądował w szpitalu, każdy jak mógł pomagał oddając krew, modląc się o jego powrót do zdrowia, przynosząc świeże kwiaty gdy był nieprzytomny, a gdy się obudził owoce albo soki dla mężczyzny. Nie wiedziała jednak, jak reaguje na niespodzianki, albo jaki ma refleks, gdy ktoś go zachodził od tyłu znienacka, bądź wydawał niespodziewany dźwięk by go wystraszyć. I może właśnie mu się narażała , ale była sobą - dziewczyną przesiąkniętą wesołością do cna. Dziewczyną, która chce się dzielić z drugim człowiekiem wszystkim co ma i co przeżywa.
Podbiegła do basenu w ledwie kilku krokach i z rozpędu odbiła się od kamiennego wykończenia, łapiąc Rowana za ramię, by pociągnąć za sobą do wody. Roześmiała się w głos, lecąc ku spokojnej tafli wody z tak dziką ekscytacją, że miała wrażenie że eksploduje.
c'mon babe :3
O Jacksonie Moore było można powiedzieć wiele dobrego. Na pewno były osoby, które za nim nie przepadały, może niektórych drażnił jego optymizm, a dla innych wydawał się nieszczery w tej całej radości z życia, którą odczuwał. Ale jednego nie można było mu odebrać – Jackson Moore był naprawdę dobrym przyjacielem. Dorastając w swoim rodzinnym domu, zawsze był uczony przez Thomasa i Gracie, że na świecie nie ma nic bardziej wartościowego niż przyjaźń. Tak, miłość była ważna, ale to przecież twój współmałżonek jest twoim najlepszym przyjacielem. Zatem miłość i przyjaźń ściśle były ze sobą powiązane. Wszystkie drogi prowadzą do przyjaźni, Jackson, mówiła jego mama. Czy nie zatrzymujesz się dłużej w sercach ludzi, z którymi chcesz dzielić swoją przyjaźń? Te słowa szczególnie zapadły mu w pamięć, bo rzeczywiście tak właśnie było. Dzięki wpajanym przez rodziców wartościom, bracia Moore nie tylko byli dobrymi przyjaciółmi, ale również zyskali dobrych przyjaciół. Dla Jacksona jednym z tych najbardziej cennych i wartościowych był Rowan Johnson. Łączył ich kawał długiej historii.
OdpowiedzUsuńOboje poznali się jeszcze za dzieciaka i prędko złapali wspólny język. Razem zaczęli podstawówkę, a potem szkołę średnią i przez cały ten czas byli dla siebie najlepszymi kumplami. Jackson wciąż miał głęboko w pamięci ich wspólnie przeżyte chwile, które kształtowały wartościowe wspomnienia. W rzeczywistości to z Rowanem młody Moore przeżywał wszystko po raz pierwszy: licealne imprezy, beznadziejne zauroczenia, głupie bójki i pierwsze kace po zbyt dużej ilości alkoholu. Ich wspólny czas młodzieńczych lat mocno ich ze sobą związał, a dorosłe życie tylko to pogłębiło. Pomimo tego, że wybrali inną ścieżkę zawodową, oboje osiedli się w Mariesville i nie wyjechali, jak większość ich rówieśników. Weszli w dorosłość z presją ze strony ojców, a szczególnie Rowan, który nosił ciężar dobrze znanego nazwiska. Jackson zawsze go podziwiał, jego determinację i siłę, by tworzyć swoją własną ścieżkę, a jednocześnie w dalszym ciągu móc przynosić korzyści dla miasteczka. Gdy Rowan został szeryfem, Jackson nie tylko odczuwał ogromną dumę, ale również zadowolenie, bo nie znał innej osoby, która zasługiwała na to bardziej niż jego najlepszy przyjaciel.
Rowan był również dla Jacksona ogromnym wsparciem w życiu osobistym. Wspierał go po rozstaniu z Olivią, co Jax przeżywał bardzo mocno – to był jeden z pierwszy momentów w jego życiu, kiedy zrozumiał, że nie uda się spełnić wszystkich swoich marzeń. Olivia była jego wymarzoną życiową partnerką, to właśnie jej chciał się oswiadczyć. Nie udało się. Gdy wyjechała te jedenaście lat temu, wszystko stało się jasne – od teraz idą innymi ścieżkami. Było faktem, że Jackson sam do tego doprowadził, ale nie potrafił jej zatrzymywać przed spełnianiem jej marzeń. Chociaż był w rozsypce, Rowan nie oceniał go, tylko pomógł mu stanąć na nogi. Pomógł mu skupić umysł na dalszym rozwoju, a ponad wszystko na rozkręcaniu restauracji i za to był mu dozgonnie wdzięczny. Później przyszedł czas na rozdział z Tessą – Johnson również wtedy był bezbłędny. Chociaż jego małżeństwo rozpadło się, to wciąż czuł dumę, że to właśnie Rowan był jego świadkiem. Lepszego nie mógł sobie wymarzyć. Bądź co bądź, jego przyjaciel był przy nim cały czas. Wzajemnie okazywali sobie wsparcie w każdej dziedzinie życia – taka przyjaźń to rzadkość, dlatego Moore był ogromnie wdzięczny, że ich relacja przetrwała próbę czasu.
Tego wieczoru byli umówieni w The Rusty Nail. Bardzo to cieszyło Jacksona, bo w ostatnim czasie trudno im było znaleźć dla siebie czas. Rowan miał swoje zajęcia, zresztą trudne, jak to w pracy w policji. Jackson zaś miał tragiczny czas w restauracji: jego kucharz musiał wyjechać do rodziny, a kelnerka, którą zatrudnił jakiś czas temu, zdecydowanie nie miała podejścia do ludzi. Całe szczęście, chociaż Paige, która też była nowa w jego ekipie, na razie okazywała się dobrym wsparciem. Tego wieczoru również pewne kwestie przedłużyły się w pracy, przez co musiał zostać chwilę dłużej. Cóż, jak zawsze wiatr w oczy.
UsuńWpadł z impetem do The Rusty Nail. Odetchnął i ruszył w stronę swojego przyjaciela, który czekał już na niego przy barze. Na jego twarzy pojawił się wyraz ulgi, był bardzo zmęczony i naprawdę potrzebował napić się i pogadać z Rowanem.
— Hej, to samo co zawsze — powiedział do barmanki, posyłając jej życzliwy uśmiech. Gdy ta zajęła się nalewaniem bourbona do kryształowej szklanki. Gracie często śmiała się, że preferencje alkoholowe jego syna idealnie odzwierciedlały jego osobowość – amerykańska whiskey pasowała do Jacksona, który był głęboko przywiązany do tradycji i rodzinnych relacji. Dla Moore’a było to głupotą, ale ponoć diabeł tkwi w szczegółach.
— Co za dzień — skierował słowa do swojego przyjaciela, kręcąc głową. Marudzenie nie leżało w naturze blondyna, zatem rzeczywiście musiał mieć trudny dzień. — Myślałem, że będę musiał aż spać w tej restauracji — wyjaśnił i zaśmiał z gorzką nutą, przypominając sobie jak absurdalne sytuacje wydarzyły się dziś w restauracji. Cóż, zdecydowanie nie chciał o tym rozmawiać. Uśmiechnął się w stronę barmanki, gdy postawiła przed nim szklankę bourbona. — No nic, dobrze że już po wszystkim. A ty jak? — zapytał, po czym upił łyk trunku.
Jax Moore
Przy Rowanie śmiała się do łez, czerwieniąc się maksymalnie na swoich bladych policzkach i ani trochę się tego nie wstydziła. Przy nim czuła wieczny spokój i mogła zrelaksować się do woli, więc dlaczego miałaby ukrywać prawdziwe emocje, jakim był szczery śmiech? Tak też było teraz. Oparła otwarte dłonie na kolanach i postronny obserwator pomyślałby, że kobieta zmęczyła się wyprawą w góry już po wyjściu z samochodu, ale Juliet po prostu śmiała się w głos. Lubiła to robić. Kilkukrotnie słyszała, że ma przepiękny śmiech, więc nie było tu czego przed światem ukrywać. Czując w kącikach oczu napływające łzy wywołane komentarzem o jęczeniu, wyprostowała się i spojrzała na niego z ostrzeżeniem wymalowanym w oczach, próbując utrzymać poważną mimikę twarzy.
OdpowiedzUsuń— Tylko spróbuj jeszcze raz dźgnąć mnie pod żebrami, wiedząc doskonale, że mam łaskotki, to przysięgam na wszystkie świętości, że nie dam ci spać w nocy.
Stanęła przed nim hardo, patrząc mu prosto w ciemne oczy. Była o wiele niższa i drobniejsza, a próbowała dorównać mu na tyle, aby poczuł strach, ale szeryf miasteczka Mariesville to niewielu rzeczy się bał. Na pewno nie czuł obaw przed najmłodszą córką Murrayów, którą nie tylko prywatnie, lecz i zawodowo przyszło mu poznać.
— Nagramy im filmik erotyczny? Prześlesz nagranie w załączniku przy raporcie podsumowującym cały tydzień pracy. Chłopcy będą zadowoleni. Specjalnie na tę okazję wybrałam najlepszą bieliznę, jaką tylko miałam. Was facetów kręci kilka sznureczków, koroneczki i inne chwytliwe elementy.
Cmoknęła głośno, układając usta w dzióbek i ponownie się roześmiała. Rowan był tym mężczyzną, który raczej poznał Juliet od każdej strony i szło się z nim dogadać na każdy temat. Tak naprawdę zaraz po Eleanor, Haroldzie i rodzeństwu był dla niej najbliższą osobą. Znała wiele kobiet i innych mężczyzn, ale z nikim nie utrzymywała tak wyjątkowo pięknej relacji, chociaż przypuszczała, że jeśli Rowan pozna kobietę, którą w przyszłości wybierze na żonę, Juliet zostanie skreślona z listy, widniejąc na niej jako przyjaciółka mojego męża, bo istniałoby na pewno w głowie jego wybranki przeświadczenie o tym, że Murray robi za konkurencję i dmuchnie jej ukochanego sprzed nosa.
Juliet nie walczyła o zajętych mężczyzn. Gdy w blasku słońca widziała obrączkę na czyimś palcu, a mężczyzna byłby prawie stuprocentowym ideałem niemal pod każdym względem — (IDEAŁY NIE ISTNIEJĄ), tak choćby motyle w brzuchu nie dawały jej spokoju, nie odbiłaby nikomu męża. Raz na komisariacie zaczepiał ją Cornel, który od roku był po ślubie i widziała, jak bez krępacji wpatrywał się w dekolt wycięty w czarnej sukience, ale jak miałaby przejść do porządku dziennego po spędzeniu z nim nocy, wiedząc, że rok wcześniej przysięgał Beth wierność? Od razu bez żadnego owijania w bawełnę powiedziała mu, że powinien wpatrywać się w dekolt własnej żony, a nie pracownicy administracyjnej i wstając zza biurka, wyszła z dokumentami do gabinetu szeryfa.
Oddychając spokojnie po tym, jak się uspokoiła, z czystą głową przeszła do miejsca, w którym rozpoczynała się trasa na szczyt. Była gotowa. Fizycznie i psychicznie, bo wielu myśli, że wpadnie w góry po tym, jak przez cały rok nie ruszali się ani trochę albo pokonywali trasę od kanapy do lodówki, pracując zdalnie i są przekonani, że z lękiem wysokości będą skakać jak zwinne kozice. Gdyby zdobywanie szczytów było tak proste, każdy by tam chodził, nie wybierając zagranicznych kierunków i leżenia na plaży.
Zamierzała iść równym tempem. Nie przyśpieszać zanadto, bo ani Juliet, ani Rowan nie brali udziału w wyścigach. I tak właśnie robiła. Krok za krokiem, stawiając nogi pewnie, aby czuć podłoże, a nie nagle się ześlizgnąć. Oczywiście wiedziała, że w górach wiele momentów może turystę zaskoczyć, ale Juliet była przygotowana na to, żeby śmiało prosić o pomoc, wyciągać do kogoś dłoń czy zsuwać się z wysokości po błocie na tyłku, brudząc przy tym spodnie dresowe.
I tak szli obok siebie niemal całą trasę, w niektórych chwilach, gdzie było wąsko, kroczyli gęsiego, raz Rowan przed Juliet, a czasami Juliet przed Rowanem. Rozmawiali swobodnie, nasłuchując także dźwięków natury. Robili przerwy na przekąski, jedzenie i napoje i zachowywali się przy sobie całkowicie swobodnie, dlatego gdyby byli śledzeni przez policjantów z komisariatu, ci byliby pewni, co do trwającego między nimi romansu, chociaż ani razu w trakcie trasy się nie całowali. Im wystarczyłby fakt na potwierdzenie, gdy Juliet chwyciła za dłoń Rowana, chcąc bez upadku wspiąć się wyżej, czy wtedy, gdy mijała ich szalona, głośna młodzież, zbliżyli się do siebie na tyle, że Johnson przez krótkie sekundy trzymał na jej biodrach swoje dłonie.
Usuń— Udało się nam! — sapnęła, docierając do celu, gdzie mogli przystanąć i wpatrywać się w niebo. — Seksowny szeryfie, chodź, zrobimy sobie selfie na tle zachodzącego słońca.
Włączyła aparat w kupionym kilka dni temu telefonie i z zadowoleniem czekała, aż Rowan do niej podejdzie. Była zmęczona, nogi odmawiały jej posłuszeństwa, ale szczęście wymalowane na nieco wycieńczonej twarzy nie mogło równać się z niczym innym.
JULIET MURRAY
Paige była gotowa na zaczepkę albo jakiś szelmowski komentarz, na który mogłaby mniej lub bardziej błyskotliwie odpowiedzieć w zależności od kalibru. Wręcz się tego spodziewała, mimo zaskoczenia obecnością szeryfa, który przy ich pierwszym spotkaniu sprawił wrażenie dosyć ciętego, kogoś, kto działa bez żadnej zwłoki. Teraz nie wzięła na to żadnej poprawki, odruchowo stawiając się na baczność, by odeprzeć ewentualną uszczypliwość, dlatego lekko się zdumiała, kiedy po prostu poprosił o wodę i nie dodał nic więcej.
OdpowiedzUsuńFakt, zaskoczenie Rowana było jasne i oczywiste, całkiem prawdopobnie, że nawet bardziej widoczne niż jej własne, co po krótkiej chwili sprawiło jej nawet trochę satysfakcji – kącik jej ust drgnął delikatnie, a w spojrzeniu pojawił się błysk zadowolenia. Nie był to wielki triumf, jeśli w ogóle można to tak nazwać, co drobna iskierka polepszająca samopoczucie, ot co. W jej wydaniu wyglądało to niemalże jak oznaka sympatii. W końcu ta jej przewaga wynikała tylko z tego, że, jak się można spodziewać, Paige wiedziała, gdzie jest i wiedziała, że szeryf też gdzieś tu w miasteczku się kręci, a on posiadał tylko połowę tej wiedzy. Naturalne więc, że mógł się zdziwić bardziej od niej.
W sumie to nie było żadnych powodów do zadowolenia. Ale jednak… Chyba chodziło o to, że zdążyła sobie pomyśleć o Rowanie jako o kimś, kogo trudno zaskoczyć. A jej się udało, o. Nawet jeśli powody tego zaskoczenia w ogóle nie były jej samej na rękę, to już inna sprawa.
— A więc woda — powtórzyła za nim na znak, że informacja została przyjęta do wiadomości. Woda była jej nawet na rękę, na winach znała się tyle, co mogła znaleźć w marketach i co jej samej przypadało do gustu pod względem tamtejszych smaków. Dostępna tutaj karta win sprawiała, że zastanawiała się, czy żeby dobrze komuś coś polecić, nie należało nauczyć się zupełnie nowego języka. Całe szczęście, że był tutaj od tego specjalista i nie musiała się o to martwić. — Zaraz przyniosę.
Oddaliła się w stronę zaplecza, po drodze zatrzymując się na chwilę przy stoliku, który zajmowali starsi panowie. Zgarnęła sprawnie talerze, wrzuciła napiwek do kieszonki w fartuszku, a gdy wracała z karafką i szklanką dla szeryfa, dosunęła krzesła na miejsce. Postawiła przed Rowanem wodę, grzecznie życzyła mu smacznego i zostawiła go z posiłkiem. Nie było co się narzucać, zresztą wyglądał, jakby przydał mu się moment spokoju, a miała jeszcze kilka drobiazgów do zrobienia przed zamknięciem. Kręciła się więc przez krótki czas po sali, układając na stolikach zastawę i nie robiąc przy tym większego hałasu. Na kilka chwil zniknęła na zapleczu, gdzie kucharz zamykał już kuchnię, a na koniec przysiadła sobie przy barze na hokerze, by w notesiku podliczyć napiwki. Raczej nie na wyrost mogła założyć, że szeryf był na dzisiaj ostatnim gościem.
Od czasu do czasu na niego zerkała, ale nie jakoś nachalnie ani nie z ukrycia. Trochę zaciekawiona, trochę w zastanowieniu, trochę orientacyjnie, by wyczuć moment, kiedy wrócić do jego stolika. Więc szeryf był gościem specjalnym w knajpie, w której akurat znalazła sobie pracę. Jakie były na to szanse? Jakieś na pewno, ale wydawało jej się, że wcale nie takie duże. Nawet jeśli Mariesville było małym miasteczkiem, to nie brakowało tu miejsc, które każdy z miejscowych mógł sobie upatrzyć jako swoje ulubione. Może przychodził tu stosunkowo rzadko, ale po prostu regularnie, a ona z nudów doszukiwała się tutaj jakiejś zbieżności losu. Może miał rozpisany grafik na cały miesiąc i odwiedzał wszystkie te miejsca, taki dyskretny patrol… Czy zostawiał napiwki kelnerkom, które miały okazję zdzielić go w łeb psią miską?
Westchnęła cicho, zeskakując z siedzenia i uśmiechnęła się lekko do siebie, poprawiając fartuszek. Skoro nie wiedziała, ile dokładnie zostanie w Mariesville, pewnie wypadało doprowadzić niektóre sprawy do porządku. Szczególnie, jeśli nadarzała się ku temu okazja.
Widząc, jak wycierał usta, podeszła do jego stolika, by zabrać talerz i resztę naczyń.
— Jak twoja noga? — Nie było sensu pytać, czy mu smakowało. Nie miałby tu swojej specjalnej pozycji w menu, gdyby mu coś nie podchodziło i nie przygotowano by mu posiłku zawczasu, nim jeszcze zdążyłby się pojawić w restauracji. — Mam nadzieję, że nie sprawiło to później za dużo kłopotów? Byłoby trochę głupio… — Popatrzyła na Rowana z ukosa, zbierając rzeczy ze stolika. — I tak jest trochę niezręcznie — zauważyła, nie kryjąc lekkiego rozbawienia, bo jeśli nad tym pomyśleć, to sytuacja była nie mniej abstrakcyjna od tej, w której się poznali. Było na pewno spokojniej i łagodniej, ale na pewno na tyle dziwnie, żeby wspomnieć o tym na głos. — Chyba nie trzymasz długo urazy za nieporozumienia, co? — Wyprostowała się, opierając swobodnie brzeg talerza o biodro. Przechyliła lekko głowę na bok, teraz spoglądając już bezpośrednio na szeryfa.
UsuńPaige King
[Dziękuję za powitanie, sprzyjający pisaniu czas zawsze w cenie, bo notorycznie go brakuje. Bardzo przyjemnie czytało się kartę Rowana - odpowiedni człowiek na odpowiednim miejscu. Fajnie, że podążył w życiu własną ścieżką, tego Vima mogłaby się od niego nauczyć. Również życzę dobrej zabawy!]
OdpowiedzUsuńVima
Nie lubiła prosić ludzi o pomoc. Czuła, że w jakiś sposób ich wyzyskuje, pomimo, że sama nigdy nie odtrąciła osoby w potrzebie i wcale nie odnosiła wrażenia, że jest wykorzystywana. Wychowano ją tak, aby radzić sobie ze wszystkim samej, a kiedy dochodziło do sytuacji, że jednak nie jest w stanie tego dokonać, należy zadzwonić po odpowiednie służby. Kiedy ludziom się zapłaci, nie będzie się miało długów wdzięczności i nikt nie będzie on nas niczego oczekiwać - mawiał jej ojciec. Był człowiekiem, który robił dużo dla siebie i sporo za innych, ale mało dla kogoś innego. Jennifer nie chciała żyć tak, jak on. Samuel Brown umarł samotnie w swoim domu, bo w przeciągu całego - stosunkowo długiego – życia, właśnie takim podejściem zniechęcił do siebie wielu ludzi. Jen podejrzewała, że matka nie zostawiła go tylko dlatego, że bała się samotności.
OdpowiedzUsuń- Cholera wie – odpowiedziała, zerkając znowu pod maskę samochodu. – Nagle zapaliła się kontrolka oleju, sprawdziłam poziom, wszystko wydaje się w porządku. Próbowałam przed chwilą odpalić tę bestię, ale na desce zapaliły się wszystkie kontrolki. Wszystko się świeciło na czerwono – mówiła, z wyczuwalnym zrezygnowaniem w głosie. Teraz nawet nie była już zła, po prostu odczuwała narastającą w niej bezsilność i zdołowanie. To był tylko samochód, ale wspomnienia z nim związane silnie na nią oddziaływały i nie chciała go stracić, choćby na trochę. Brudna plama na tylnym siedzeniu, lekko obdrapane pasy to historie, które dzieliła ze swoim synem. Historie, do których lubiła wracać.
- Już miałam dzwonić po pomoc drogową, kiedy zjawiłeś się ty – dodała, uśmiechając się do niego lekko. Czuła, jak gumka na jej głowie się obluzowała, a niesforny kok opadł lekko na jedną stronę głowy, więc szybkim ruchem uwolniła swoje włosy, które naraz opadły na jej ramiona. Dopiero, kiedy jej kark został przykryty długimi lokami, zdała sobie sprawę, jak jest ciepło. Wcześniej, chyba za sprawą nerwów, nie odczuwała tak dokuczliwie wysokich temperatur.
- Nie wiem na ile znasz się na samochodach i czy będziesz miał jakiś pomysł, ale tak czy siak bardzo ci dziękuję, że stanąłeś i sprawdziłeś, o co chodzi – powiedziała całkowicie szczerze. Była mu wdzięczna, że do niej podszedł i nie musiała teraz kombinować sama. Było jej zdecydowanie raźniej. – Naprawdę.
Odwróciła się bokiem do silnika Forda i już chciała ruszyć do środka, na miejsce pasażera, po dwie butelki wody, kiedy kątem oka zauważyła rosnący w oddali słup ciemnego dymu. Zmrużyła powieki, chcąc lepiej przyjrzeć się niespotykanemu tutaj zjawisku.
- Wiesz co, Rowan – zaczęła powoli, podchodząc bliżej i delikatnie dotykając jego ramienia, z twarzą nadal skierowaną w stronę rosnącego z każdą sekundą dymu. – Myślę, że to jednak może teraz zaczekać. Popatrz – rzuciła.
Jennifer
Hej :)
OdpowiedzUsuńBardzo dobrze, że Rowan poszedł własną ścieżką, a nie tą narzuconą przez rodziców. Podziwiam siłę jaką z pewnością miał, coś wiem o tym, że w młodym wieku bardzo ciężko twardo trzymać przy swoim. Fajnie, że jego rodzice zrozumieli, że dziecko to jednak osobna jednostka i ma własne pragnienia i plany na życie.
Dziękuję bardzo za powitanie :) Z pewnością drogi naszych postaci się za jakiś czas przetną, bowiem Rowan jest szefem Erin, a ona obecnie jest bardzo problematyczna i buntownicza. Myślę, że przysporzy mu paru kłopotów xD
Mam nadzieję, że znajdziesz przestrzeń w przyszłości na ustawienie w szeregu Erin :)
Erin
Basen był głebszy, niż z początku oszacowała! Gdy wpadła do wody i jej stopy nie znalazły oparcia, machneła zdezorientowana zamaszyście ramionami i wynurzyła się z wody, krótko dwukrotnie pokasłując. Mimo wszystko zaśmiała się znowu, obracając w stronę Rowana. Oczywiście że była szalona, zakręcona, postrzelona, a nawet więcej. Wszystko, co by pomyślał o niej szeryf, prawdopodobnie było w jakimś stopniu prawdą. Mieli tylko jedno życie, musieli korzystać z każdego dnia! Ona chciała tak żyć, by niczego na starość nie żałować, ani złamanego serca, ani zatrucia z przejedzenia czekolady, żadnego ciężkiego poranku po przesadzeniu z nalewką. Śmiała się z każdej chwili, łapała radość i tryskała nią wokoło, a widząc ile jest smutku, złości i goryczy w ludziach, starała się go wyplenić skutecznie jak wprawiony ogrodnik pielęgnuje ogród pozbywając się szkodliwych chwastów. Abigail była pogodna, ale nie głupia, była właśnie taka z premedytacją i z wyboru.
OdpowiedzUsuńSukienka momentalnie w zetknięciu z wodą przylgnęła do jej ciała. Cieniutki i zwiewny materiał był teraz niczym druga skóra, ukazując każdą krzywizne, załamanie i wypukłość w jej figurze, ale nie czuła się zawstydzona i daleko jej było do skrępowania. Za to śmiało przesuneła spojrzeniem po torsie i ramionach bruneta, widząc, że i jego ubranie zachowało się podobnie. Miał łądne ciało, treningi i praca robiły swoje, dając przyjemne dla oka efekty. Posłała mu szeroki uśmiech, gdy podpłynął i wynurzył się tuż przed nią, a czując, że nogi jej się szybciej niż zwykle męczą od utrzymywania jej na powierzchni, oparła dłoń o jego bark, bo miała wrażenie, że jest słabsza, niż gdy pływa sobie sama w rzece. Może to kwestia, że tam w sadzawce było płyciej i może czuła się pewniej, dlatego miała bardziej rozluźnione ciało i nie męczyła się zbyt prędko, a teraz czuła w udach starania nie opadnięcia na dno.
Mina jej odrobinę zrzedła, gdy Rowan odezwał się pewnym, mocnym tonem. Spojrzała na niego szeroko otwartymi w zdumieniu, ale i pewnej niepewności oczami. Kąciki jego ust drgnęły, ale nie miała pewności, czy na pewno stroi sobie z niej żarty.
- Ja... Co? - palneła głupio i spojrzała w dół po jego ciele, ale pod załamaniem wody nie była w stanie dostrzec, czy w kieszeniach jego jeansów, faktycznie kryją się jakieś cenne rzeczy.
Abi działała, potem myślała. Nie zawsze, ale była impulsywna i spontaniczna i to był właśnie taki przebłysk czynu, przed analizą sytuacji. Myślała, że telefon i portfel z dokumentami zostawił w kuchni, albo w aucie, a co innego mogłoby ucierpieć? Chyba nie przyglądała się jego kieszeniom na tyle, by o tym pomyśleć. Był w domu, na litość boską, po pracy i wydawał się już zrelaksowany, wymieniał sobie żarówke, kto normalny w takich chwilach nosi przy sobie cenne rzeczy?
Wróciła do jego oczu, posyłając mu zbite z tropu spojrzenie. Przygryzła odrobinę dolną wargę w niepewności i lekko nacisnęła palcami na biceps, podtrzymując się na nim, gdy machała nogami, aby nie opaść na dno. Była uroczą młodą kobietą, która miała w sobie wiele dziewczęcości. Ludzie widzieli w niej dorosłą nastolatkę, pełną życia, energii, chęci aby się bawić, aby się śmiać. Niektórzy nie traktowali jej poważnie, nie znali i nie doceniali tego, jaka jest bystra, czy wrażliwa.
Usuń- Nie pomyślałam... - przyznała, dopiero teraz odgarniając z twarzy te kilka rudych pasm, które mokre przypominały barwą niemal rdzawą czerwień.
Jezu, jeśli jeszcze przez nią będzie musiał wyrabiać jakieś dodatkowe kopie dokumentów, albo schrzanił mu sie telefon, bo go zatopiła, to sobie chyba palnie w łeb. Albo się rzuci pod jadący wóz, ale tym razem skutecznie. - Mogę ci dogadzać - zgodziła się, bo chwilowo chyba nie umiałaby mu się wypłacić, choć to też zależałoby od szkody. - Musiałbyś tylko być bardziej konkretny - stwierdziła i cofneła ręce, aby zanurzyć się i pozwolić wodzie obmyć jej twarzy i włosy. I schować się na chwilę przed jego wzrokiem, bo dotarło do niej znaczenie słów, które wypowiedział i które sama powtórzyła! Oh Boże! Zaczesała gładko włosy w tył i wynurzyła się, patrząc na Rowana jakby z pretensja, że tak sobie pogrywa bezczelnie i ją brzydko zawstydza. Dobrze, że zbliżała się końcówka dnia i światło już nie było tak zdradliwe, pokazując jak szybko się zarumieniła.
I wtedy jej zaklikało pod czaszką... On się przecież mógł zgrywać Aż odetchneła głębiej, nadymając policzki. Nie miała nadal pewności, ale ten błądzący w kącikach ust szeryfa uśmiech to mógł być znak, że robi sobie z niej jaja. Zmrużyła oczy i podpłyneła blisko, zaciskając usta. Zmierzyła go podejrzliwie.
- Więc... Co ucierpiało? Czego oczekujesz w ramach rekompensaty? - lubiła niespodzianki, ale nie zagadki, bo była w nie beznadziejna. Być może Rowan się nabijał, ale może faktycznie był zły. - Gdybym miała ci dogadzać całe życie, całe szczęście, jesteś starszy, to na pewno nie pożyjesz na tyle długo, by mi się to znudziło - stwierdziła lekko, rzucając mu dość dziwny komplement i zdradzając, że chyba lubi jego towarzystwo i wyciągneła dłoń, tym razem lekko stukając palcem w jego tors. - Nabijasz się, prawda? - spytała dla pewności, ale i z nadzieją. Boże, miała nadzieje, że żartuje! Nie chciała mu nic niszczyć. Chryste, już dzisiaj mu ubrudziła zderzak śmietaną!
możemy w coś pograć, czemu nie? :)
Jeden z problemów Paige polegał na tym, że rzadko wyściubiała nos poza Atlantę i dlatego nie orientowała się, jakie konkretne miejsca można było obrać za cel albo tymczasowy przystanek. Dlatego też pewnie w ogóle czegoś takiego nie zakładała i tak, to pewnie był błąd, ale samobiczowanie do niczego teraz by nie prowadziło. Samochód padł i mógł to zrobić bliżej Camden, ale równie dobrze tutaj, w Mariesville, dla niej to nie miało większego znaczenia, bo nie zamierzała zostać w żadnym z tych miejsc. I może Camden dawało trochę więcej perspektyw i rzeczywiście nie było wcale daleko, ale Paige przede wszystkim potrzebowała auta, które bliżej miało do Mariesville. Transport tego wraka przez siedem kilometrów trochę ją kosztował, więc do Camden wyniosłoby to jeszcze więcej, a zostawienie samochodu nie wchodziło w grę, nawet jeśli i tak musiała czekać.
OdpowiedzUsuńPoza tym, jeśli chciałaby szukać samej siebie i miałaby do wyboru jakieś małe miasteczko o absurdalnej nazwie, a Camden, które ma nieco wyraźniejszy punkcik na mapie, to obstawiałaby Camden. Takich małych miasteczek było całkiem sporo w promieniu stu kilometrów od Atlanty, więc szansa, że trafiłaby akurat na to jedno za pierwszym czy drugim razem, była mała. Także jeśli samochód Paige i tak miał się zepsuć, to wolała, żeby zepsuł się w Mariesville, które łatwo na mapie pominąć, jeśli nie jest się miłośnikiem jabłek. To i tak na dłuższą metę nie miało najmniejszego znaczenia.
Najważniejsze, że umiała sobie poradzić. Jakoś. Na kelnerowaniu nie dorobi się bogactw, pewnie nawet ciężko będzie o jakieś oszczędności, choć po tych dwóch dniach na warcie zaczynała sądzić, że albo miejscowi lubią zostawiać takie sympatyczne napiwki, albo to była kwestia turystów, którym na wyjeździe włączała się wyjątkowa hojność. Albo chodziło o klasę samego miejsca, bo gdzie ten pub z Atlanty miał się do restauracji ze stekami. W każdym razie, praca nie najgorsza i wystarczająco dobra, żeby sobie przeczekać i nie umrzeć z głodu.
Wyprostowała się w lekkim odruchu, kiedy Rowan przed nią stanął. Zawsze tak robiła, kiedy ktoś był od niej choć trochę wyższy w zauważalny sposób. Nie wiedziała czemu, to był w końcu odruch, aczkolwiek możliwe, że tak czuła się trochę pewniejsza siebie. Najczęściej jednak nie musiała tego robić, bo różnice wzrostu nie były znaczące, a kiedy założyła obcasy, to już w ogóle nie było się czym przejmować. Przy Rowanie w dalszym ciągu nie musiała zadzierać brody do góry, by móc swobodnie spoglądać na jego twarz, ale jakoś tak w tym mundurze wydawał się… masywniejszy.
— Patrząc na to, co się stało z miską, obstawiam, że głowę masz wystarczająco twardą, by wszystko było z nią w porządku — stwierdziła lekko i psotnie, poprawiając ułożenie talerza na biodrze. — I bardzo dobrze, nigdy nie wiadomo, kiedy może się jeszcze przydać. Szkoda jednak tych spodni… — dodała jeszcze w ramach niewinnej zaczepki i posłała mu krótki, zadziorny uśmiech, przyjmując w międzyczasie banknoty, które schowała do kieszonki fartuszka.
Nie była pewna, jak go należało rozliczyć, bo dania w karcie nie było, a do tego nie orientowała się, na jakich zasadach był tutaj obsługiwany. Może liczyli mu za sam stek, może podpinało się to pod jakąś pozycję z menu, może wchodziła jakaś zniżka. Nie poznała jeszcze tej tajemnicy, tak samo jak nie wiedziała, że wszystko wynikało z faktu, że przyjaźnił się z właścicielem. Nie martwiła się jednak, bo pierwsze jakieś pieniądze zostawił, a szczegóły rachunkowe może załatwić jutro, a po drugie nawet jeśli by nie zostawił ani centa, to w razie co każdy na pewno wiedział, gdzie szeryfa szukać.
Cieszyło ją to, że mimo ciężkiego pierwszego wrażenia, jakie musiała na nim zrobić, nie trzymał o to zamieszanie żalu. A mógł i Paige znała ludzi, którzy na jego miejscu na pewno próbowaliby coś dla siebie ugrać albo zwyczajnie nie odpuściliby tak łatwo. Brała też pod uwagę, że taki miły był tylko teraz, a w jakiejś bliższej lub dalszej przyszłości – zależy, ile jej zejdzie w tym całym Mariesville – zamierzał się o co nieco upomnieć. Dlatego, tak na wszelki wypadek, wolałaby go uprzedzić.
— Jest ktoś, komu przeszkadzałoby, gdybym zaprosiła cię na piwo? — spytała, tak po prostu, cały czas na niego spoglądając. Nie widziała u niego obrączki, ale jej ojciec do munduru też swojej nie nosił. No i nie pytała tylko o to, czy był żonaty, bo inne formy zobowiązań też przecież wchodziły w grę. — Albo drinka. To, na co miałbyś ochotę. — Wzruszyła ramionami. — Zawsze mogłabym odkupić ci te spodnie, ale to byłoby takie… bezosobowe i nieciekawe — wyjaśniła zaraz, cmokając cicho z psotnym uśmiechem na ustach, jakby wyjście z nią na piwo mogło równać się jakiejś niesamowitej przygodzie, która przytrafia się człowiekowi raz w życiu.
UsuńPaige King
Kiedy przyjechała i zmieniał żarówkę, a koszulka podwinęła mu się dostatecznie wysoko, że mogła rzucić okiem, oczywiście to zrobiła!, na umięśniony brzuch, to jakoś nieszczególnie zwróciła wtedy uwagę na to, czy ma pasek i coś po kieszeniach. Zdecydowanie coś innego przykuło jej wzrok i uwagę i najwidoczniej nie była aż tak spostrzegawcza, jeśli chodzi o szeryfa. To zdumiewające jak jedno zdarzenie zmienia perspektywę.
OdpowiedzUsuńNie wiedziała, kiedy żartuje, a kiedy poważny ton zdradza prawdziwą powagę. Nie znała go dość dobrze, by móc to rozpoznać, choć chciałaby to zmienić. Nigdy nie dzielili towarzystwa, nie było im po drodze i więcej ich do tej pory dzieliło, niż łączyło, ale ostatni czas pokazał, że można działać na przekór temu, co było. Abigail z tego korzystała. Przesunęła dłonią po jego ramieniu, gdy ją złapał w talii i odruchowo objęła go za szyję. Tu już chyba nie chodziło o zmęczenie nóg. Wyczuła pod palcami ciepło skóry spod koszulki Rowana i lekko zacisnęła usta, gdy zdała sobie sprawę, że oboje są teraz przemoczeni do suchej nitki, a też kolejny raz tak blisko siebie... I znów towarzyszy im woda. Znów też jest wieczór. Brakuje tylko nalewki. Pomyślała też o tym, że ona wcale jej nie potrzebuje i to było otrzeźwiające.
- To jest obietnica? - spytała wesoło, ale wzrokiem pobłądziła po jego twarzy, unikajac chwilowo oczu. Chryste, co ona właśnie pomyślała! Była nienormalna i zbyt łatwo ulegają sugestiom, nawet jeśli wychodziły z sytuacji. - Życzyłabym sobie, żebyś żył długo, Rowan - zapewniła miękko. - Długo i szczęśliwie i żebyś miał dla mnie dużo cierpliwości - dodała z pełnym przekonaniem, że szczególnie to ostatnie mu się przyda.
Abigail lubiła się droczyć. Lubiła zaczepki, gierki słowne i przekomarzania. Nie była złośliwa, ani cyniczna, ale czasami w ramach sympatii niekiedy czestowala pstryczkiem w nos. Nie miała rodzeństwa, ale kilka osób w Mariesville to byli tak bliscy przyjaciele, że zdecydowanie traktowała ich jak rodzinę. Jax był jak starszy brat, totalnie tak samo kochany, jak i wkurzający. Kopi, która wróciła po kilku latach życia daleko, była głosem rozsądku jak starsza siostra, choć dziewczyny były praktycznie równolatkami. Mogłaby tak wymieniać długo, a pewnie nikt by się nie zdziwił, jakby okazało się, że z imienia wymieniła niemal wszystkich mieszkańców miasteczka. Kochała ludzi, uwielbiała ich towarzystwo, a choć miała momenty, gdy potrzebowała być sama, aby złapać oddech, zdarzały się one rzadko. Przyjmowała od ludzi to, co chcieli jej dać, a siebie oddawała całą bez wahania.
Przechyliła głowę, poprawiając kosmyk włosów, który kleił się do policzkach i gdy poczuła za plecami murek, jak tylko Rowan podpłynął do krawędzi basenu, wygięła plecy, uciekając przed szorstkim kamieniem. Naparła na niego, a żeby tak nie wisieć na szyi Rowana, oplotła go nogami w pasie. Była bardzo dzielna, bo rumieniec mocno jej się pogłębił, ale udawała, że absolutnie nic jej nie zawstydza i nie peszy. Posłała mu kolejny promienny uśmiech i już wiedząc, że się z niej nabija, postanowiła mu nie odpuszczać. Chociaż wiedzieli zapewne oboje, że pierwsza z tego droczenia się wycofa.
- Oj, biedaku - mruknęła czule, gdy się poskarżył , że ucierpiał i uniosła dłoń, aby palcami zaczesać mu mokre kosmyki w tył nad czołem. - Rowan! To brzmi jak propozycja małżeństwa! - parskneła śmiechem, odchylając głowę w tył i opierając dłonie na jego torsie. Był niemożliwy! A najlepsze w tym wszystkim, że on na pewno doskonale wiedział, jak sobie pogrywać. - Musiałabym często tu nocować, żeby spełnić te twoje zachcianki, nie wiem, czy wytrzymałbyś taką dawkę słodyczy i przyjemności - stwierdziła, znów patrząc na mężczyznę. Tym razem odważniej, prosto w oczy.
UsuńJuż sama nie wiedziała co mówi. I czy tylko się droczyła, czy już chciała dowiedzieć się czegoś konkretnego. Takie żarty były niebezpieczne, wkraczały na zbyt intymną strefę życia, a Abi odwykła od tego, by kogoś do siebie tak blisko dopuszczać. Skupiła się na studiach, na pensjonacie, na tym co było bliskie jej sercu, ale nie na tyle, by ją złamać. Chociaż gdyby coś się stało z pensjonatem, załamałaby się na pewno. i jakoś dziwnie się czuła teraz, bardziej świadomie czując, jak sukienka niczym druga skóra zlała się z tą właściwą, a na udach ocierał jej się ciężki materiał męskich jeansów.
Opuściła dłonie niżej, przesuwając nimi po ciele Rowana i zmarszczyła brwi. Sama nie wiedziała, co robi i co nią kieruje, jednak ten mężczyzna niezaprzeczalnie ją do siebie przyciągał. Jak magnes.
Abigail, która już nie chce grać
– Dobrze jest mieć znajomego szeryfa. Wiele rzeczy uchodzi na sucho – roześmiała się i pokręciła głową. – Porównanie do stada wściekłych dzików uznam za komplement. – Uśmiechnęła się szeroko, nieco szelmowsko. Eloise była przykładną obywatelką i nie łamała prawa, choć nie była święta. Za czasów szkolnych zdarzało jej się wylądować na dywaniku u dyrektora za branie w obronę słabszych. Ojciec nie miał o to do niej pretensji. To w końcu on nauczył ją, że powinno się chronić innych. Choć jednocześnie dość jasno sugerował, aby w tym celu nie używać jednak pięści. Choć nie była imponującego wzrostu, to jednak praca na ranczu zdecydowanie sprawiała, że nie należała do najsłabszych. Machanie widłami wyrabiało mięśnie lepiej niż jakakolwiek siłownia w mieście.
OdpowiedzUsuń– To świetnie. – Uśmiechnęła się do niego z ze szczerym zadowoleniem. Chociaż zawsze mogła na niego liczyć, i to, oczywiście, z wzajemnością, to jednak nie dało się ukryć, że oddalili się od siebie. I nie było w tym nic dziwnego. Najpierw studia, później praca Rowana w Atlancie. Gdy wylądował w szpitalu, była na siebie wściekła, że tak to wszystko zaniedbała. Mogła to sobie tłumaczyć, że taka jest kolej rzeczy. Drogi starych przyjaciół się rozchodzą, czas wypełniają inne znajomości, obowiązki, ale wcale nie chciała, żeby tak było. Zależało jej na Rowanie i tęskniła za czasami, kiedy mogli po prostu spędzać czas na niczym. Po prostu na rozmowie, dzikich wyścigach i późniejszym licytowaniu się, kto wygrał. Teraz prawda była taka, że rzadko opuszczała ranczo w celach innych, niż właśnie z nim związanych. Kochała to miejsce, ale czasem czuła się tu jak więzień.
Wrzuciła. wyciągnięte z desek gwoździe to starej puszki po farbie, aby się nie pogubiły i żaden zwierzak w nie niefortunnie nie wdepnął. Szarpnęła za poprzeczkę, wyszarpując ją ze słupka z ostatnim, luźnym mocowaniem. Wyjęła przerdzewiały gwóźdź, deskę odrzuciła na stos pozostałych.
– Mam nadzieję, że nie wyszedłeś za bardzo z wprawy. Byłby wstyd, gdyby pan szeryf został daleko w tyle – rzuciła mu wyzywający uśmiech. Nie pamiętała już, kiedy ostatnio mogli sobie pozwolić na przejażdżkę. Sama od dawna nie siedziała w siodle. Zwyczajnie nie miała na to czasu. Nie było koni, które musiałaby zajeździć, a na wędrówki dla przyjemności nie miała tyle czasu, ile by chciała. Trudno nazwać przyjemnością spacer, podczas którego trzeba uważać, aby goście rancza nie zrobili czegoś głupiego.
– Pewnie Dolly już cię nawet nie pamięta – westchnęła nieco teatralnie, wspominając srokatą klacz, którą zwykle wybierała dla Rowana, gdy wybierali się na przejażdżkę. Spokojna, choć mająca swoje zdanie, przez co nie raz było naprawdę zabawnie. – Ostatnio jeden z gości uparł się, że chce koniecznie ją, on przecież umie jeździć. Skoro tak twierdził, to co mogłam zrobić? Dałam mu ją Jak się domyślasz, jeździć jednak nie umiał. – Skrzywiła się nieco, choć w jej głosie wciąż pobrzmiewało rozbawienie. – On wylądował w krzakach, a Dolly dostała później marchewkę. Niektórzy myślą, że wystarczy na konia wsiąść, a cała reszta zrobi się sama. – Choć większość gości okazywała się naprawdę w porządku. To jednak byli tacy, którzy potrafili zajść za skórę. A Eloise się z nimi nie patyczkowała. Później musiała mierzyć się z różnymi opiniami w internecie, jednak przede wszystkim liczyło się dla niej dobro zwierząt. Żadne szarpanie, kretyńskie kopanie z siodła nie wchodziło w grę. W tym przypadku gość i tak miał szczęście, że ograniczał się jedynie do podniesionego głosu, wzbudzając jednak tym samym niemałą sensację.
UsuńSięgnęła po drugą łopatę, by wykopać kolejny dołek pod słupek. Szło im naprawdę sprawnie i wszystko wskazywało na to, że nie spędzą na naprawie całego popołudnia.
– W końcu będę mogła wypuścić tu konie. – Odgarnęła nadgarskiem kosmyk włosów z czoła. Póki ogrodzenie było zniszczone, musiała je trzymać na innym padoku. – Cieszę się. Tu mają znacznie lepiej, trochę z dala od wścibskich ludzi.
Eloise
Gdyby tylko podzieliła się myślami z szeryfem, wiedziałby, że to nie wyzwaniom Abigail nie potrafi się oprzeć. Miała wrażenie, że Rowan będąc z nią, dostrzega więcej, widzi ją całą, prawdziwą, szczególnie dostrzega to, co kryje się pod uśmiechem. Abigail chciał, lubiła i dbała o to, by rozdawać ludziom ciepło, obdarzała ich troską i swoim dobrem, była wszędzie obecna i uważna, oddawała cząstkę siebie każdemu z osobna i wszystkim razem. Ale przecież człowiek to nie tylko ta pozytywna strona emocji. Człowiek to złożoność, to radość i jego przeciwieństwo, to wspomnienia, które kształtują i są różne. To obawy, tęsknoty, marzenia i nadzieję - spełnione i nigdy niezrealizowane. Abi nie zawsze była wesoła i uśmiechnięta, miała słabsze momenty, jak każdy. Potrafiła być poważna, a w rzeczywistości pod jej uśmiechami kryła się kruchość i słabości, do jakich nie potrafiła przyznać się głośno. Była kobietą, silną i słabą, dzielną i pełną trwogi. Rowan myślał o niej jako roztrzepanej i szalonej młodej kobiecie, ale pod tym kryło się więcej. I gdy jej niebieskie spojrzenie zderzało się z tym czekoladowym jak gorzkie, mocne kakao, miała wrażenie, że to co jest głębiej powoli poddaje się temu opanowaniu mężczyzny i kruszeje, wychodząc z ukrycia. Rowan, a nie wyzwania i przekomarzanki ją pociągał i przyciągał, czuła, że jest kimś, komu może zaufać. Komu chce się poddać. A potrzebowała się odkryć, otworzyć bardziej, może też w środku chciała czegoś takiego, co ją porwie. Nawet jeśli przed kilkoma laty zderzyła się z odrzuceniem, zdradą i po tym zamknęła na wszystko, co może bardziej skrzywdzić. Trącił nieświadomie głęboko skryte nuty tych pragnień, które jak szturchnięta układanka domino, zaczynała nabierać tempa i sypać się coraz mocniej, wygrzebując z dna jej głowy.
OdpowiedzUsuńZrobiło się zbyt ciepło, zbyt miło. Zbyt przyjemnie. Mierzenie się z nim spojrzeniem, zaglądanie mu na dno duszy i dotykanie go sprawiało jej zbyt wiele przyjemności i mogłoby jej całkiem zawrócić w głowie. Była zbyt młoda na takie zabawy z kimś starszym, bardziej świadomym i doświadczonym w sferze relacji, to pewne. Była zbyt podatna i zbyt naiwna, a choć brunet na pewno nie miał złych zamiarów, to ona zbyt szybko i łatwo mu ulegała. A na domiar złego jej się to podobało! I chciałaby jeszcze, więcej i bardziej. Uświadomiła sobie, że jest to niebezpieczne, gdy drugi raz jej spojrzenie uciekło do ust Rowana, a własne lekko zwilżyła, przesuwając po dolnej wardze koniuszkiem języka. Poczuła, jak chwyta ją pod udo, aż znalazła się już tak blisko, że wystarczyłoby się tylko pochylić...
- Nie pamiętam - oznajmiła niewinnie. Jej twarz była już wyraźnie zaczerwieniona, ale Abi wytrwale wpatrywała się w oczy szeryfa. Jej dłonie zabłądziły już obydwie w okolicy jego karku i objęła go bezwstydnie. Podobało jej się to, była okropna.
Kiedy ostatni raz kogoś całowała? Już pomijając ich szaloną noc, nie wyszalała się na studiach. Nie była zbyt dawno na randce, kwiaty, czy drobny upominek adorujący jej osobę ostatni raz dostała w liceum. Była zdecydowanie zbyt grzeczna, skromna, potulna wobec mężczyzn. Zresztą większość widziała w niej głośną koleżankę, pomijając cały jej dziewczęcy, świeży urok. Rowan tym flirtem budził w niej kobietę, która była łasa na takie czarowanie. Mogła sobie z nim podbudować przynajmniej samoocenę, bo przecież nie miała wobec niego żadnych oczekiwań. Tylko mieszało jej się w głowie.
- Tak, wyłazimy! - powtórzyła za nim jak papuga, lekko zaciskając palce na koszulce przy jego karku. Nie chciała teraz, do cholery ciężkiej, wyłazić z basenu. I nie chciała już żadnej herbaty. A trzeba było by jej się w tym basenie utopić, o.
Złapała się jego słów, bo po pierwszych, jakie rzucił oraz własnej odpowiedzi, twarz jej zapłonęła aż po same uszy. Był bezczelny! Wypominał jej ich wspólną noc? I ona jeszcze go za to nie zbeształa, a wręcz ciągnęła temat. Chryste, co oni oboje wyrabiali? Dla niego może to była gra, ale Abigail tak czasu z znajomymi zwykle nie spędzała.
Oparła dłonie na jego barkach, gdy ją podsadził i od razu zauważyła zmieniający się wyraz na jego twarzy. Cofnęła ręce natychmiast, prostując plecy i zacisnęła usta, patrząc jak Rowan się zanurza. O nie... Czy to z jej winy? Czy nie coś przycisnęła, albo nieuważnie go kopnęła? Pomyślała dopiero po sekundzie o bliznach, przypomniała sobie co mówiła też jej mama, że szeryf był dźgnięty, leżał w szpitalu i walczył o życie, a ludzie oddawali mu kew, chcąc go ratować, pomóc tak, jak on pomagał zawsze każdemu. Zmarszczyła brwi, patrząc jak podpłynął do schodków, aby wyjść obok. Objęła się ramionami, czując jak powietrze chłodniejsze o tej godzinie od nagrzanej jeszcze słońcem wody, otula ją i wprawia w lekkie drżenie.
- W porządku? - spytała zatroskana, dzwigajac się na nogi. Woda spłynęła po jej gołych nogach chlapiąc na kamienny bruk, a ruda podeszła przy krawędzi basenu do schodków. Znów weszła niżej, aż woda sięgnęła jej kolan, aby spojrzeć na Rowana.
Byli oboje przemoczeni i zapewne pierwsze co zrobi Abigail po powrocie do domu, zrzuci z siebie wszystko, aby wstawić ciuchy do prania, ale teraz wcale się tym nie przejmowała. Ona nawet nie myślała o tym, że ubranie przylgnęło go niej niczym druga skóra, nie pozostawiając żadnego pola wyobraźni, resztki makijażu nakładanego rano całkiem się gdzieś roztarły i zaczyna mieć gęsią skórkę na ramionach i dekolcie. Patrzyła na szeryfa zmartwiona i trochę wystraszona, a jego uśmiech absolutnie jej nie uspokoił. Nawet gdyby rzucił teraz jakimś niewybrednym komentarzem, chyba by to nie odwróciło jej uwagi.
- Czy mogę o coś zapytać? - spytała ostrożnie, gdy wstał i pociągnął spodnie, usunięte nisko na biodrach. Czekała tylko na chociażby lekkie skinienie z jego strony, wpatrując się w jego twarz z uwagą, a uznając, że takie szykowanie gruntu wystarczy, spojrzała w dół na jego brzuchu, gdzie pod koszulką, jak dobrze wiedziała, mieściły się dwie blizny. - Jak do tego doszło? - wskazała palcem jego pas, mając na myśli atak nożownika.
Nie był to pierwszy raz, gdy atakowała go swoją bezpośredniością, ale jako człowiek, który nie bawi się w ceregiele, chyba rozumiał, że jest i tak delikatna i taktowna. I próbuje swoich sił w poznaniu go, choć zaczęli z całkiem nieodpowiedniej strony.
Mów jej - Mętlik
Czy długo o tym myślała? Krócej, niż to, ile zajęło mu zjedzenie posiłku, ale co tu było tak właściwie do przemyślenia? To była przecież bardzo prosta sprawa. Ich pierwsze spotkanie nie należało do udanych, tak delikatnie mówiąc, jednak to nie było nic osobistego. Zwykłe nieporozumienie, które wypadło trochę radykalnie, ale ostatecznie nie doszło do żadnej tragedii. I mimo tych ciężkich początków, mimo zniszczenia mu ulubionych spodni, Rowan oddał jej wtedy drobną przysługę i podwiózł do miasteczka. Podziękowała mu wtedy, ale z przekonaniem, że już więcej się nie zobaczą ani tym bardziej nie zaistnieje szansa, że te spotkania mogłyby być częstsze.
OdpowiedzUsuńZ punktu widzenia Paige w takim przypadku zwykłe „dzięki” to było za mało, żeby mówić o wyrównanych rachunkach. A nie lubiła mieć zobowiązań, nawet jeśli nikt nie miał się o nie dopominać. Nie znała też szeryfa, nie wiedziała, jakim dokładnie typem człowieka był, choć na tę chwilę mogła stwierdzić, że nie był taki najgorszy. Mógł kiedyś do tego wrócić, na przykład w najmniej odpowiednim dla niej momencie. Mógł też całkowicie o wszystkim zapomnieć, włącznie z samą Paige, co byłoby bardziej niż zrozumiałe.
Wyjście na piwo nie było pewnie tyle warte, ile ulubione spodnie, nie musiało też wynagradzać pogryzienia przez psa, ale tutaj bardziej chodziło o sam gest i skrywaną za nim intencję. Chciała być po prostu w porządku, jednak bez przesadnego pokutowania i musiała przyznać, że Rowan całkiem jej to ułatwiał. To była przyjemna odmiana od tych wszystkich pubowych czy sąsiedzkich przepychanek, które jak dotąd wypełniały jej życie.
— Scraps? — Uniosła rozbawiona brew. — Scraps nie ma nic do gadania — zapewniła, kręcąc przy tym głową i zabrała ze stolika jeszcze karafkę i szklankę. — Ale jeśli nie jesteś pewien, czy ze mną wytrzymasz bez rękoczynów, to chętnie go z nami zabiorę. Gdzieś się kręci — rzuciła niby od niechcenia, poprawiając trzymane naczynia.
Rzadko zostawiała psa samego w domu, a już szczególnie, kiedy wiedziała, że nie będzie jej cały dzień. Kiedy wychodziła, Scraps wychodził z nią i to nie dlatego, że tak bardzo ceniła sobie jego towarzystwo. Tak było jej wygodniej i nie ryzykowała obsikanych kątów w mieszkaniu. Nie musiała się martwić, że zwieje, bo był jak rzep, czy jej się to podobało, czy nie. Miało to pewne swoje plusy, ale tylko w specyficznych sytuacjach, bo tak na co dzień bardziej ją ten futrzak irytował samą swoją obecnością.
Scrapsowi też wydawało się to pasować i jednocześnie zupełnie nie przejmował się nastawieniem Paige. Nie mógł mieć jej cały czas na oku, bo nie pozwalała mu wchodzić do większości miejsc, ale wiedział, gdzie jest i jakimś cudem zawsze wiedział, kiedy skądś wychodziła. Zawsze na nią czekał, a w międzyczasie zajmował się jakimiś swoimi psimi sprawami i nikomu w taki sposób nie przeszkadzał.
— Myślę, że możemy pójść na taki układ, że ja nie przyprowadzę psa, a ty nie przyprowadzisz żony ani nikogo innego, kto by mnie wytargał za włosy. Co ty na to? — zażartowała jeszcze, rzucając krótkie spojrzenie w stronę drugiego końca sali, gdzie mogła dostrzec światło z zaplecza, ciekawa, czy kuchnia była już posprzątana.
Na psa może i jakieś smaczki podziałały, czego Paige nie była do końca pewna, ale pewna na sto procent była tego, że nie istniały żadne smakołyki, które złagodziłyby gniew zazdrosnej kobiety. Ale skoro Rowan wyszedł naprzeciw jej propozycji, to uważała, że może mu spokojnie zaufać i nie obawiać się, że tego typu konfrontacji. Żadnych szczególnych intencji tutaj nie miała, nie licząc zwyczajnej ludzkiej chęci, by mieć ułożone sprawy, ale takie tłumaczenia na nic się zdawały, gdy w grę wchodziła zazdrość. A ostatnie czego potrzebowała, to dramy kręcącej się wokół życia towarzyskiego miejscowego szeryfa.
Usuń— Pasowałoby ci dzisiaj? — Wróciła spojrzeniem do Rowana. — Dzisiaj jestem zmęczona dopiero za dwa dni, a na razie nie mam zaplanowanego żadnego wolnego, więc później będzie ze mną tylko gorzej — wytłumaczyła, powoli obchodząc bruneta, żeby zacząć kierować się z naczyniami w stronę zaplecza. — Skończę tutaj, odprowadzę psa do domu i moglibyśmy spotkać się przed pubem. Nie zajmie mi to za długo, ale może zdążyłbyś w tym czasie wrócić do cywila czy coś. — Obrzuciła go wymownie spojrzeniem z góry na dół i zaraz uśmiechnęła się wesoło, przygryzając dolną wargę.
Bez wątpienia wszyscy tutaj wiedzieli, jak wygląda ich szeryf, nieważne, czy miał na sobie mundur, czy nie, ale nie było co ukrywać, że w nim robił trochę inne wrażenie. Niekoniecznie takie, które sprzyjałoby wyjściu na piwo i to w dodatku z nietutejszą dziewczyną.
Paige King
Niczego nie oczekiwała i niczego w nim nie szukała. Właściwie nie sądziła, by sama gotowa była na jakiekolwiek głębsze relacje. Odcięła się kilka lat temu od tej strefy życia, skupiła się na działaniu zadaniowym i jakoś tak trwała, zasłaniając się swoją wesołością i rozbrykaniem. Nie była też żadną nachalną kobietą, która zacznie go męczyć i nachodzić, by spędzać z nim czasz, tego mógł być pewien, umiała uszanować cudze granice. Nie była też pewna, czy jest gotowa wchodzić w jakieś związki, a po ostatnim zawodzie bała się ryzyka. W każdym razie, nie planowała tego, aby zbliżyć się do Rowana i właściwie wciąż zdumiewało ją, że oboje sobie ulegli, bo Abi zupełnie nie wchodziła do łóżka z losowo spotkanymi mężczyznami, ale stało się i zaczynała rozumieć dlaczego. Rowan dawał poczucie bezpieczeństwa i był pociągający, miał bogatą osobowość i pozwalał czuć się swobodnie. A ona gdzieś tam głęboko chciała uczucia, chciała się poczuć dostrzeżona, doceniona i kochana, choć ujrywala to w obawie przed... Sama nie wiedziała czym, przecież pozbiera się jak zawsze jeśli coś się nie uda. Odblokował w niej tę pragnienia i tęsknoty, dając ledwie ułamek złudnej bliskości, ale mógł być pewien, że jeśli złamie jej serce, to Abigail nie będzie mieć do niego pretensji. Sama brnęła dalej w te rzekę, której prąd mógł ją porwać i podtopić.
OdpowiedzUsuńDzieliło ich tak wiele, że nawet nie wiedzieli, ile łączy. Jax był również jej najlepszym przyjacielem, a wręcz obrał w jej życiu rolę starszego brata. Być może ten człowiek znał wszystkie ich sekrety i potrafiłby dostrzec coś, czego oni oboje nie widzieli. Abi w towarzystwie Rowana by się raczej nie zanudziła, ale on mógłby czuć się przytłoczony, a może wręcz zagłaskany. Żadne z nich nie znało przyszłości, ale ani ona, ani on nie byli typem osób, które skupiają się na gdybaniu. Ruda nie miała zamiaru fantazjować, po prostu... Tu była i korzystała z chwili, by Rowana poznać.
Nie była głupią trzpiotką, a przynajmniej nie tylko, choć wiele osób nie przypisywało jej dużego rozsądku, skoro wiecznie się śmiała. Miała pogodną osobowość i wiecznie młodzieńczą energię. Lubiła się bawić, lubiła gdy coś się działo wokół, zależało jej, aby ludzie nie garbili się pod naporem swoich codziennych trosk, więc je rozdmuchiwała wchodząc w każdy dzień na wesoło. Ale była też bystra, wrażliwa i empatyczna. Patrzyła jak Rowan zastanawia się nad odpowiedzią, a na warunek zgodziła się od razu. Nie miała nic do ukrycia, choć czuła już, o co może zapytać.
Weszła na wyższy schodek, aby mieć na równym poziomie co on spojrzenie i cierpliwie czekała. Plotki to jedno, ale widząc że Rowan nie dla każdego jest dostępny i otwarty, była pewna że ludzkie domysły dalekie są od tego, co się wydarzyło na prawdę. Uniosła brwi, gdy oznajmił, tak lekko i zwyczajnie, że zaatakowano go w biały dzień. Zacisnęła delikatne palce na krawedzi sukienki, a woda wyciśnięta z materiału ciurkiem popłynęła po jej udach w dół nóg. Przełknęła ślinę, czując ucisk w gardle i choć chciała dopytać o więcej i podrążyć, to nie był to chyba dobry moment. A z drugiej strony, taki może w ogóle nie nadejść.
- Za co odpłacić? - spytała wprost, gotowa na to, że nie otrzyma odpowiedzi. Nie musiał zresztą jej więcej mówić, możliwe że wszystko wiązało się z jakąś tajemnicą służbową.
Abigail nie była wścibska, a jej ciekawość kończyła się w momencie, gdzie druga strona stawiała granice. Ale patrzyła cierpliwie i wyczekująco na bruneta, stojąc w wodzie po kolana i czujac jak dreszcze ubierają ją całą w gęsią skórkę. Wyciągnęła dłoń i ułożyła ją w ciepłym geście na ramieniu szeryfa. Uśmiechnęła się promiennie i pochyliła odrobinę, zaglądając mu w oczy.
Usuń- Całe szczęście, że przeżyłeś - musiał to słyszeć niezliczoną ilość razy od ludzi, którzy go cenili i szanowali, a pewnie też uwielbiali. Ale nigdy nie usłyszał tego od niej i choć miała ochotę go teraz mocno przytulić, to zachowała dystans.
Gotowa była na swoje pytanie. A właściwie dwa, aby było sprawiedliwie. Musiałaby tylko na to drugie jeszcze otrzymać odpowiedź.
Abigail
W Mariesville od zawsze szalenie uwielbiał więzi społeczne, tę śmiałość i otwarte serca ludzi, by kochać siebie nawzajem. Znalezienie tutaj przyjaciół nie graniczyło z cudem, Jackson mógł śmiało przyznać, że miał wiele bliskich osób w swoim życiu. Ale miano najlepszego przyjaciela od wielu lat niezmiennie nosił właśnie Rowan Johnson. Złośliwcy mogli twierdzić, że w tej malutkiej mieścinie trudno się rozszerzać… To, co jednak połączyło ich dwójkę, to zdecydowanie coś więcej niż sam fakt mieszkania w Mariesville. Oboje na swój sposób kochali to miejsce, dostrzegając tutaj swój schron i coś więcej niż tylko samo miejsce zamieszkania. Mariesville było fundamentem ich życia, miejscem, które kształtowało ich jako ludzi, ale także jako przyjaciół. Rowan miał milion okazji, by opuścić to małe miasteczko, nigdy tego jednak nie zrobił. Zawsze wracał, z każdej akcji czy dłuższego wyjazdu. To nie była tylko wygoda czy pragmatyzm – to była lojalność, przywiązanie do miejsca, które stanowiło ich dom. Jackson dostrzegał w tym też przywiązanie do ludzi, a ponad wszystko – do ich przyjaźni. Traktował ich przyjaźń jako coś więcej niż więź, która ich budowała… Dla Jacksona ich relacja była niczym filar życia. Nie wyobrażał sobie świata bez tego niezłomnego towarzysza i chociaż obracali się w zupełnie innych środowiskach, ich więź była nierozerwalna. Rowan mógł być burmistrzem, prawnikiem, policjantem – cokolwiek by nie robił, zawsze był i zawsze będzie bratnią duszą Jacksona Moore’a. A ponoć takiej przyjaźni nie każdy ma przywilej doświadczyć. Najwidoczniej coś w tym było, bo rzeczywiście ich przyjaźń przetrwała wiele czasu i różne próby. Z tego też powodu Jackson dzielił sporo pięknych chwil ze swoim przyjacielem, pielęgnując i trzymając w pamięci wiele wspaniałych wspomnień. Często wracał myślami do ich dzieciństwa czy też nastoletnich przygód. Rowan na stałe zagościł w jego życiu, stając się wręcz częścią jego rodziny. Tak również sądziła jego matka – Gracie Moore zawsze traktowała Rowana jak własne dziecko, co z pewnością miało ogromny wpływ na spojrzenie Jacksona na swojego przyjaciela. Nie było trudno, by obdarzył go braterską miłością i czynił tak aż dotąd. W rzeczywistości Rowan był obecny w jego życiu prawie od zawsze i we wszystkim, za co był mu ogromnie wdzięczny.
OdpowiedzUsuń— Racja, ale wszystko działo się tak szybko, że nie pomyślałem — odpowiedział, wzruszając ramionami, po czym napił się łyka trunku. Było w tym tylko ziarno prawdy. Jackson kochał pomagać, lecz sam miał problem z przyjmowaniem takiej pomocy. Oczywiście, cenił wsparcie emocjonalne, dobre słowo i rozmowy, które pomagają ułożyć sobie pewne rzeczy w głowie. Jego ojciec jednak zawsze powtarzał, że mężczyzna ze wszystkim, a szczególnie swoją pracą, powinien radzić sobie sam. Najwidoczniej głęboko zakorzenił to myślenie w swoim synu.
Gdy usłyszał pytanie Rowana, mimowolnie wyprostował się i wbił wzrok w swojego przyjaciela. Czuł na sobie jego badawczy wzrok.
Usuń— Ja? — uniósł brew, po czym pokręcił głową. Chciał udawać głupiego, ale wcale mu to nie wychodziło. W małej mieścinie, która niestety kochała plotkować, mógł się spodziewać, że ktoś go o to zapyta, a szczególnie jego bliski przyjaciel, który był już świadkiem widoku Jacksona w rozsypce po dwóch nieudanych związkach. Westchnął, przysuwając do siebie szklankę z whiskey. Przez chwilę bawił się krawędzią szkła, zanim odpowiedział.
— Nie bujam się z nikim po wsi — zaznaczył, unosząc palec wskazujący. — Ale pewnie mówisz o Olivii… — zaczął, pozwalając, żeby jej imię zabrzmiało cicho, jakby nie chciał nadawać temu zbyt wielkiego znaczenia, choć w rzeczywistości od zawsze miało ono dla niego ogromną wagę. — Niedawno odnowiliśmy kontakt — spojrzał na Rowana, próbując ocenić reakcję swojego zawsze opanowanego przyjaciela. — Nasze babcie mają ambitny plan zeswatania nas — dodał, uśmiechając się pod nosem, choć miał on w sobie więcej smutku niż radości. Plotki rozchodziły się w Mariesville szybciej niż świeże wypieki w Cherrie’s Bakery, a Dorothy Moore wraz z Rosą były czołowymi plotkarami. Czasami miał wrażenie, że ich babcie nie tylko próbowały na siłę sklecić ich życie miłosne, ale i kontrolowały całą informacyjną siatkę w miasteczku.
Skłamałby, gdyby powiedział, że jest mu to obojętne albo że się nie cieszy. Olivia była jego pierwszą wielką miłością, niedoszłą narzeczoną i wymarzoną życiową towarzyszką. Jackson bardzo kochał Tessę, ale to właśnie Olivia Mitchell skradła jego serce i nigdy nie oddała go w całości.
— Próbuje być tylko znajomym, może nawet przyjacielem, ale jest ciężko, muszę przyznać — wyjaśnił, marszcząc brwi. — Najgorsze, Rowan jest to, że ja nie czy wiem można się do końca wyleczyć z czegoś takiego. Znasz tę historię i wiesz, jak było… — powiedział ciszej, jakby przypominając sobie, że Rowan był przy nim wtedy, kiedy wszystko między nimi tworzyło się, ale również wtedy, kiedy się rozpadło.
Zapanowała chwila ciszy, w której Jax bawił się whiskey, pozwalając, żeby wspomnienia przepłynęły przez jego umysł. Rowan wiedział, jak to jest stracić kogoś bliskiego, choć ich historie różniły się od siebie. Olivia nigdy nie odeszła na zawsze, jak kobieta, którą kochał Rowan, a której odejście zostawiło po sobie głębokie blizny. Johnson jednak był inny, również w emocjach czy okazywaniu czułości. Dla Jacksona zawsze był on prawdziwym wzorem opanowania, ale przy tym wszystkim wcale nie był chłodny. Oczywiście, mógł się taki wydawać, jednak Moore, znając go jak własnego brata, wiedział że pod tą maską pragmatyka krył się ktoś, kto miał o wiele więcej emocji, niż kiedykolwiek chciałby przyznać. Byli inni, mieli swoje charakterystyczne zachowania i własną, wyjątkową osobowość, lecz rzeczywiście doskonale się uzupełniali. Ich przyjaźń opierała się na prawdziwym braterstwie i oddaniu, a Johnson był dla ich relacji niczym prawdziwa skała – również wtedy, gdy w sferze uczuciowej trzeba było sprowadzić Moore’a na fundamenty rzeczywistości. Jackson z kolei był tym bardziej serdecznym, emocjonalnym typem, wrażliwym i kochliwym. Pomagało mu to patrzeć na życie z dystansem, choć czasem ta naiwność sprawiała, że dawał się bezsensownie ranić. To właśnie dlatego bardzo cenił ich przyjaźń, czerpiąc pomoc i wsparcie z rozsądku i opanowania Rowana. Kiedyś usłyszał, że można być różnym, lecz w różnorodności tkwi siła. W przypadku ich przyjaźni te słowa okazały się prawdą, bo ich przyjaźń, choć pełna przeciwieństw, była nierozerwalna.
— W każdym razie, nasze babcie chyba marzą, żebyśmy do siebie wrócili, skoro już krążą plotki — powiedział i uśmiechnął się blado. — Śmieszne, co? — zaśmiał się pod nosem — Byłoby jeszcze śmieszniej, jakby miały racje i powinnismy dać sobie szansę — dodał, bardziej do siebie niż do Rowana, zerkając w stronę drzwi, jakby gdzieś w tłumie mógł dostrzec cień Olivii.
Jax Moore
Abigail była jedną z tych osób, które wiedziały o szeryfie mniej, niż więcej. Nie tylko nie znała szczegółów jego wypadku, co po prostu nie miała pojęcia, jakim Rowan jest człowiekiem. Dzieliło ich ponad dziesięć lat różnicy wieku, mieli inne kręgi znajomych, kiedy ruda jeszcze mieszkała w miasteczku przed wyjazdem i właściwie dopiero teraz nadarzyło sie kilka okazji, aby mogli się spotkać i porozmawiać. Wcześniej nawet nie mieliby żadnego tematu, bo gdy Johnson osiągał pełnoletniość, ona chodziła do przedszkola i nic w tym zaskakującego, że praktycznie się nie znali. Dzisiaj jednak Abi chciała to zmienić, już pomijając to, jak wszyscy wokół szeryfa uwielbiali, ona też zaczynała go uwielbiać. Przymykając oko na ich wybryk, którego najwidoczniej potrzebowało każde z nich, wydawał się na prawdę cudownym człowiekiem. Może zbyt cudownym, może powinna bardziej uważać na to, jak się odnajduje i jak czuje w jego towarzystwie, bo była zbyt naiwna, mało doświadczona i wrażliwa, by się nim nie zauroczyć, ale właściwie nawet nie o to chodziło. Był sympatyczny, szczery, rzetelny, intrygujący i miał w sobie taką iskierkę, która ją ciekawiła i ekscytowała. Chciała go poznać i spędzać z nim czas.
OdpowiedzUsuńAbigail gdyby miała skomentować swoje życie pod kątem relacji z mężczyznami, to zasznurowałaby usta i załamała ręce. Była typem dobrej koleżanki, nie dziewczyny, za którą ktoś szaleje zakochany. Była dobrą przyjaciółką, pomocną sąsiadką, serdeczną znajomą. Swoją wesołością i pozornym roztrzepaniem maskowała mase kompleksów i wątpliwości, jakie w sobie nosiła, nie dopuszczając ludzi do siebie zbyt blisko. To jedno na pewno łączyło ją z brunetem, ona również bardzo uważała, gdy ktoś poznawał ją zbyt dobrze i gdy stawał się zbyt bliski. Co do Rowana nie miała żadnych oczekiwań, po prostu... pozwalała płynąć tej znajomości i niezmiernie się cieszyła, że po trudnym i bolesnym przez kac poranku, gdy zorientowali się o wspólnie spędzonej nocy, nadal potrafią z sobą rozmawiać i spędzanie czasu w swoim towarzystwie nie jest dla nich trudne, czy niezręczne. Nie było jednak trudno zauważyć tak przy okazji, że między nimi pojawia się elektryzujący flirt, a to jak śmiało pokonują jego bariery, gdy sprawia im przyjemność, jest zaskakująco łatwe... Ale to wciąż nic nie znaczyło, a Abigail po prostu świetnie się z Rowanem bawiła, ignorując mocniej bijące w piersi serce.
Coś w jej oczach zamigotało, gdy Rowan bezpośrednio i dosadnie zakończył temat swojego wypadku. Niby czuła pod skórą, przypuszczała, co takiego może usłyszeć, bo przecież wiedziała i z czym wiąże się praca Johnsona i słyszała, że przez chwilę miał inną i bardziej niebezpieczną rolę, jeżdżąc do Atlanty. Ale on zabrzmiał tak... zimno. A Abigail nie rozumiała zimna. Zagryzła tylko policzek od środka i spojrzała na jego dłonie, gdy przestał wyciskać wodę z koszulki. Najwidoczniej nie powinna jednak dopytywać.
Ruszyła wraz z nim do wnętrza domu, odrobinę się wzdrygając, gdy kolejna fala dreszczy przebiegła po jej odkrytych ramionach. Noc zapowiadała się już na chłodną, jesienne spadki temperatur zaczynały straszyć nadchodzącą zmianą pogody, ale dnie na szczęście były nadal pełne słońca. Zdążyła jeszcze wycisnąć trochę wody z włosów, gdy weszli do salonu, a każdy ich krok pozostawiał za nimi mokre ślady, choć to z Rowana i jego jeansów ciekło najbardziej. Wcześniej wspomniała, że ma ochotę się rozejrzeć po domu, skoro jest tu pierwszy raz, więc teraz patrzyła po pomieszczeniach, łaknąc wszystko szeroko otwartymi
oczami. To był na prawdę piękny dom, duży, wygodny, pełen przestrzeni i światła. Rodzinny. Gdy weszli do łazienki, przystanęła przy wannie i zmarszczyła brwi.
Usuń- To jakiś żart...? Wiesz, chyba jednak wcale cię nie lubię - oznajmiła, posyłając mu lekki uśmiech, bo oczywiście żartowała. Pomyślała o tym, że w swoim mieszkanku ma tylko niewielki prysznic, a on ma i jedno i drugie. Oh boże, jak marzyła o długiej, gorącej kąpieli, a widząc tę wannę, aż westchnęła, już wyobrażając sobie to uczucie zrelaksowania przenikające aż do kości na wskroś całe jej ciało. - Ile musiałabym ci zapłacić, jak cię przekupić, żebyś mi pozwolił tu czasami wpadać i zamykać się na kilka godzin w łazience? - odwróciła się do niego, patrząc jak szuka im ręczników. Nawet w pensjonacie urządzili małe kameralne łazienki z prysznicami, bo to była bardziej rozsądna i oszczędna opcja. Ostatni raz w wannie była... Chryste lata temu!
Zaczesała włosy na jedno ramię i słysząc pytanie, uciekła spojrzeniem w podłogę. Skupiła się na mokrych, kolorowych skarpetkach i odetchnęła powoli; z tej perspektywy ananaski wydawały się teraz ciemniejsze. Poruszyła palcami u stóp, cała nagle dziwnie spięta. Oczywiście, musiał spytać akurat o to... Ramiona jej opadły i znów zacisnęła palce na brzegu mokrej, przylegającej do ciała czerwonej sukienki. I podobnie jak w przypadku Rowana, to jej przyjaciel Jax znał całą historię, ale czuła, że może odpowiedzieć szczerze, bo brunet nie wydawał się kimś zawistnym i złośliwym, kto wykorzysta jej słabości.
- Uważasz, że jestem nieszczęśliwa bez faceta? - podchwyciła zaczepnie, próbując jeszcze żartować chwilę. - To ja - powiedziała po chwili cicho i cofnęła sie, aby przysiąść na brzegu wanny. - To przeze mnie już nie jesteśmy razem - pochyliła się, aby zdjąć najpierw jedną, a potem drugą skarpetkę, zastanawiając się, jak dobrać słowa, by nie pokazać, że to cały czas w niej siedzi i boli. Pozwoliła, aby włosy zasłoniły jej twarz, prawdopodobnie teraz zarówno bladą, jak i zarumienioną, z błyszczącymi od uczuć oczami, które zdradzały wszystko.
Zacisnęła palce na skarpetkach, mokrych i zimnych i wstała, patrząc na Rowana tak, jak patrzyła zwykle na Jaxa, kiedy poruszali ten temat od czasu do czasu. Przyjaciel znał ją dobrze, jak nikt inny, wiedział, że pod każdym uśmiechem i troskliwym gestem, kryje się coś kruchego, czego Abigail się krępuje. Kiedy już wracała do tego etapu w swoim życiu, nie umiała się niczym zasłaniać. Tu nie było żadnego filtra.
- Jak powiedzieć łagodnie i bez emocji, że jest się niewystarczającym? - spytała retorycznie, zaraz jeszcze wzruszając ramionami, bo nie było w gruncie rzeczy o czym mówić. - Wiesz... działo się dużo, szybko i miałam wrażenie, że wszystko atakuje mnie na raz - mruknęła, wstając i obracając się tyłem do szeryfa, aby odłożyć skarpetki na blat obok zlewu. Odkręciła ciepłą wodę i pozwoliła, aby strumień ogrzał jej podstawione dłonie i nadgarstki, gdy nagle poczuła, że znów drży. - Wyjazd do miasta zweryfikował mój szczenięcy związek i całe to wielkie uczucie, które miało trwać na zawsze. Teraz nawet nie wiem, co dzieje się z tym byłym chłopakiem, być może założył rodzinę z którąś z dziewczyn, z jakimi się poznał niedługo po przeprowadzce do wielkiego miasta. Może leży na odwyku, bo przedawkował narkotyki od swoich znajomych. Może siedzi zamknięty gdzieś za kradzieże, których się dopuszczał, a na której sama złapałam go tylko raz. Może Atlanta była dla niego za mała, bo gdy ja się zachłysnęłam hukiem i prędkością czegoś innego niż Mariesville, on odnajdywał się tam jak ryba w wodzie - powiedziała, patrząc na odbicie Rowana w lustrze.
Też potrafiła o swoich przeżyciach mówić spokojnie. Po prostu tego nie robiła i nie lubiła. I czuła, że potrzebuje teraz Jacksona, on potrafił ją ukoić, a teraz w środku, cała się trzęsła.
Potłuczona
Plotki plotkami, te Paige mogła przeżyć, a nawet całkowicie zignorować. Nie przejmowała się specjalnie takimi sprawami, wychodząc z założenia, że nie ma wystarczającej mocy sprawczej, by im zaradzić. Jeśli ktoś chciał plotkować, to będzie to robił, niezależnie od tego, z kim wyszłaby czy nie wyszła na piwo i póki nie komplikowało to jej własnych spraw, latało jej to koło nosa. Poza tym cokolwiek zostałoby powiedziane na jej temat w Mariesville, zostanie w Mariesville i nie będzie miało już kompletnie żadnego znaczenia, kiedy stąd wyjedzie.
OdpowiedzUsuńChoć plotkami się nie przejmowała i nie zamierzała zabawić w miasteczku długo, to jednak nie oznaczało, że miała zamiar beztrosko rozdawać miejscowym gorące tematy nawiązujące do jej osoby. Co innego wyjść po prostu na piwo z szeryfem, a co innego gdyby okazało się to dla kogoś powodem do awantury. Tym bardziej, że Paige, znając siebie wystarczająco dobrze, wiedziała, że jeśli doszłoby do targania włosów, to nie byłyby to tylko jej włosy. I wtedy Rowan nie musiałby się już zastanawiać, czy rzeczywiście była miła.
Przytaknęła skinieniem głowy w trakcie, gdy mówił, potwierdzając, że owszem, dzisiaj. Na wzmiankę o kuciu żelaza wzruszyła lekko ramionami z taką miną, jakby mówiła, że tak już ma i nic się nie da z tym zrobić, albo jakby w ogóle nie do końca rozumiała, o co mu chodzi. W każdym razie, powinien się cieszyć, darmowe piwo piechotą przecież nie chodzi, a do tego Paige w żadnym wypadku nie oczekiwała, że będą się nawzajem zabawiać swoimi życiorysami. Zdecydowanie wolała dużo mniej zobowiązujące tematy. Jednak wcale nie powiedziane, że w ogóle będą ze sobą rozmawiać, bo równie dobrze mogliby po prostu posiedzieć obok siebie przy barze w ciszy, gdyby jakakolwiek rozmowa miała się nie kleić. Nie wiadomo w końcu, jak to wyjdzie i nie było też co się nad tym intensywnie zastanawiać.
Odwróciła się z wolna, robiąc już kilka kroków w stronę zaplecza, ale zatrzymała się jeszcze i popatrzyła na Rowana, stając do niego bokiem. Przewróciła oczami i pokręciła nieznacznie głową. Nie sądziła, że mówił teraz tak zupełnie poważnie o tym niewracaniu do cywila, co bardziej trochę się droczył, nawiązując do ekscesu na drodze. Już miała powiedzieć, że to w sumie podobnie jak Scraps, który też bez przerwy zachowywał się jakby był na niekończącej się służbie. Tylko nie zdążyła przed następnym komentarzem Rowana, którym zbił ją lekko z tropu i jej brew powędrowała mimowolnie do góry. Nie była pewna, co właściwie komplementował – ją czy gust Jacksona?
— Do zobaczenia — rzuciła tylko, już właściwie do pleców Rowana i po chwili wzruszyła ramionami, strząsając z siebie te niepotrzebne rozmyślania.
Zamknięcie poszło sprawnie, choć jeszcze nie do końca wszystko ogarniała. Każda knajpa miała swoje normy i musiała się oduczyć niektórych rzeczy, które przykleiły się do niej w Atlancie i przyzwyczaić do nowych, ale to nie było aż takie problematyczne. Kwestia przyzwyczajenia, którego pewnie nawet nie zdąży tutaj nabyć.
Wyszła tylnymi drzwiami od strony zaplecza z przerzuconym przez plecy workiem ze śmieciami, które zaraz z lekkim hukiem wylądowały w kuble. Nie zdążyła nawet otrzepać rąk i odwrócić się do wyjścia z zaułku, kiedy poczuła przy nodze Scrapsa, który przysiadł obok, ale tylko na moment, bo kiedy Paige zaczęła iść, pies natychmiast ruszył z nią.
Czasami się zastanawiała, co takiego robił całymi dniami. Czy siedział w jednym miejscu, żeby zawsze zdążyć na jej wyjście? Czy jednak miał jakiś wbudowany czujnik, który pozwalał mu na szlajanie się po okolicy i powrót dopiero na ten odpowiedni moment? Kto wiedział tego kundla i to, jaką szkołę fundował mu ojciec Paige po godzinach… Póki wracał i nie wyglądało na to, że wpadał w jakieś kłopoty, to w sumie nie była jej sprawa.
Nie mieli daleko do domu, dziesięć minut spacerkiem, co było zdecydowanie krótszą drogą niż ich regularna trasa w Atlancie. Było też ciszej i trochę jaśniej, mimo późniejszej godziny i pory roku. Spokojniej. Kręcący się po ulicy ludzie nie szukali zaczepek i Scraps na nikogo nie zwracał większej uwagi, ale Paige nie mogła wyzbyć się odruchu, by od czasu do czasu zerknąć za siebie, nawet jeśli nie słyszała żadnych kroków i nie mijali żadnych samochodów albo uliczek, z których ktoś mógł zawsze wyjść.
UsuńSto kilometrów to nie było daleko. To było zdecydowanie za mało. I o tym rozmyślała, kiedy sypała chrupki do psiej miski, nalewała świeżej wody do drugiej i kiedy przebierała się do wyjścia, przegrzebując nierozpakowane jeszcze torby. A kiedy szła do pubu, odczuwając taki sam niepokój jak kilkanaście minut wcześniej, zaczęła poważnie zastanawiać się nad tym, czy jakakolwiek odległość od Atlanty będzie wystarczająca, żeby wyzbyć się tych przeczulonych odruchów, skoro nawet teraz i w takim miejscu, dopadała ją ta paranoja szarpiąca za mostek i żebra.
Odetchnęła, gdy na horyzoncie pojawił się szyld pubu. Docieranie z punktu A do punktu B zżerało jej mnóstwo nerwów, nieważne czy z psem, czy samej i dla otuchy pomyślała sobie, że piwo to w ogóle nie był taki najgorszy pomysł…
Odnalezienie czekającego Rowana nie było trudne, poniekąd dlatego, że nie było tutaj tłumów, ale też dlatego, że po prostu jakoś tak się wyróżniał wśród cywilów. Stał tak, jakby rzeczywiście nie schodził ze służby. Stwierdziła w myślach, że to pewnie skrzywienie zawodowe, z którego mundurowi nigdy się nie wyleczą.
— A więc nie stchórzyłeś! — przywitała się, podchodząc do niego z rękoma schowanymi w tylnich kieszeniach jasnych dżinsów. — Jakiej wymówki użyłeś, żeby się bezpiecznie zerwać? — spytała też zaraz, mrużąc podejrzliwie oczy. — Jestem wypadem z kumplami czy pilnym i nagłym raportem do napisania? — zgrywała się dalej, co było oczywiste od samego początku.
Tak samo jak to, że nie wzięła sobie jego słów do serca i się przebrała, nawet jeśli ubrania do pracy nie były jakoś szczególnie charakterystyczne. Po prostu spędziła w nich już cały dzień i skoro miała gdzieś wyjść, to wolała się zwyczajnie przebrać dla własnego komfortu. Jasne, poprzecierane w niektórych miejscach dżinsy i czarna bluzka z długim rękawami, dekoltem w łódeczkę i z trójkątnym wycięciem na plecach, którego nie było jeszcze widać, bo zasłaniała je ramoneska ze złotymi ćwiekami, ot, codzienna Paige, która nie jest w pracy i nie rzuca się na ludzi z metalowymi miskami. Włosy zostawiła tak, jak miała, choć po całym dniu nie trzymały się już tak ciasno, jednak nic lepszego by teraz z nimi nie zrobiła, biorąc pod uwagę, jak niesforne potrafiły być.
Paige King
Jennifer wiedziała, że coś jest nie tak, czuła to głęboko w swoich kościach. Smugi czarnego, gwałtownie rozprzestrzeniającego się dymu niedaleko Farmington Hills nie wróżyły nic dobrego. Pamiętała, że znajdował się tam targ rolniczy, jednak w okolicy nie mieszkał żaden z jej pacjentów, także blondynka nigdy nie miała potrzeby zapuszczać się w tamte rejony. Obiecała sobie, że zwiedzi całe miasto wraz z obrzeżami i pozna każdy jego zakątek, jednak z różnych powodów odwlekała to w czasie. No cóż, teraz miała do tego okazję.
OdpowiedzUsuńSpojrzała na Rowana i przytaknęła, zawracając po krótkiej chwili ciągłego wpatrywania się w dym do swojego samochodu. Otworzyła przednie drzwi pasażera i wyciągnęła dużą, skórzaną torbę lekarską, w której trzymała także swój portfel i kilka innych, osobistych drobiazgów. Miała ogromną nadzieję, że nie będzie jej potrzebna, jednak to dziwne przeczucie, które kłębiło się w jej ciele i rosło równie szybko, jak niebezpiecznie wyglądający dym, mówiło coś zupełnie innego. Nachyliła się nad siedzeniem i wyciągnęła kluczyki ze stacyjki, zamknęła samochód i podbiegła do Rowana, który już stał przy swoim Fordzie.
- Taki miałam plan – rzuciła, wskakując do auta. Położyła torbę między nogami, zapięła pasy i ponownie spięła włosy, tym razem w niski, mocny kok.
Trzęsło, gdy przejeżdżali w szybkim tempie przez pola; Jennifer trzymała się mocno uchwytu nad drzwiami, zastanawiając się, jaki widok czeka ich w Farmington Hills. Była lekarzem rodzinnym i pomimo tego, iż wiele w swoim życiu widziała, nie były to doświadczenia z ostrego dyżuru bądź karetki. Nie mogła powiedzieć, że ratowała życia z nagłego, ogromnego niebezpieczeństwa, nie leczyła pacjentów z rozległymi ranami, nigdy nikogo nie operowała. Zajmowała się udzielaniem rad, wystawianiem opinii na temat ogólnego stanu zdrowia, diagnozowaniem i często doraźnym leczeniem jednostek chorobowych, które nie wymagały konsultacji i interwencji specjalistycznej, a w trudniejszych przypadkach kierowała pacjentów do odpowiedniego specjalisty. Była gówno lekarzem, jak to raz usłyszała od swojego byłego męża w trakcie kłótni. Anthony szczycił się z posiadania tytułu jednego z najlepszych chirurgów w stanie Maryland. Był naprawdę dobry w swoim fachu, z tym Jen musiała się zgodzić – czy tego chciała, czy nie - jednak nie miał za grosz skromności lub przyzwoitości. Był nędznym mężem, a jeszcze gorszym systemem wsparcia. Nigdy nie był dla Jennifer opoką, której potrzebowała. W przeciągu ponad szesnastu lat małżeństwa świetnie nauczył się gasić swoją żonę w każdym możliwym momencie jej życia, sprowadzając ją głównie do roli matki jego syna, a i to według niego mocno zjebała. Jen w jego oczach nie była wartościowa, jako lekarz mogła co najwyżej liczyć na przeciętność, głównie jednak była mierna. Była nijaką, ładnie uśmiechającą się żoną na pokaz.
Gdy przed ich oczami ukazał się płonący żywo czerwonym ogniem budynek, Jen gwałtownie zaciągnęła powietrze do płuc.
- Boże – wyleciało jej z ust, gdy podjechali bliżej.
Jen
Abigail nie odnalazła się w Atlancie, tam życie było zbyt szybkie i głośne, brakowało jej swojskości i ucieszył ją powrót do Mariesville. Przyjęła koniec studiów z ulgą, choć nawiązała wiele cennych i ciekawych znajomości w ciągu ostatnich czterech lat. Należała do tego miejsca. Kochała te zapachy sadów, jakie unoszą się przez połowę roku po całej okolicy; szum wiatru płynącego po wierzchołkach hodowanych pól pszenicy, słoneczników i kukurydzy i toż że każdy dzień płynie, a nie pędzi. Tutaj czuła, że może wszystko, a nie musi nic i ostatecznie właśnie takie spokojne życie jej odpowiadało. Nie mogła odnaleźć się pod presją oczekiwań i tego, jak w Atlancie wszyscy nawzajem siebie oceniają. Żaden wyścig szczurów jej nie odpowiadał, nie miała potrzeby rywalizacji. Jej były chłopak za to wręcz to uwielbiał, było to dla niego niczym najlepszy doping, miał duszę sportowca, który chce udowodnić sobie , że stać go na więcej i nigdy nie widziała w tym nic złego, podobało jej się, że są tak różni i się uzupełniają, ale ostatecznie jemu nie podobało się to wcale. I póki nie zaczęli się kłócić, ona mając żal że się zmienia i jest nie do poznania, a on że jest ciągle taka sama, nie myślała nigdy o tym, że czegoś jej brakuje. Te kłótnie zakorzeniły w niej niepotrzebne wątpliwości co do samej siebie i nie cierpiała tego.
OdpowiedzUsuńGdyby faktycznie wiedziała, czego dopuścił się Rowan, bardzo wysoce prawdopodobne, że by się go wystraszyła i odsunęła od takiego człowieka. Gdyby poznała szczegóły, jak do tego doszło i jaki potrafił być bezwzględny, na pewno zmieniłaby do niego stosunek. Ale gdyby opowiedział jej całą historię, sytuacja na pewno byłaby bardziej zrozumiała. Ona zrozumiałaby przede wszystkim, że nie zrobił tego z zawiści, bo jest podły, tylko w imię sprawiedliwości, wymierzonej własnoręcznie co było niestosowne, ale czy w momencie gdy człowiekiem targaja uczucia jest jeszcze miejsce dla rozsądku? Abigail sama żyła tak, jak dyktowało jej serce i nikomu nie mogłaby tego wyrzucać. Może jednak lepiej, że sekrety Rowana pozostawały znane tylko jemu, bo to co przeżył, było światem, o którym ruda nawet nie miała zerowego wyobrażenia.
Uniosła brwi, posyłając mu badawcze i nieco zaskoczone spojrzenie. Ona tylko żartowała z tą wanna i przekupstwem! Rowan zdawał się być zbyt poważny, zbyt prawilny, bo choć ewidentnie policyjne buty do niego przyrosły, to jednak nie powinno mu to chyba odbierać poczucia humoru? Chyba że ona była w tym słaba i po prostu nie umiała trafić w jego humor, to też przecież możliwe. Nic już nie dodała, po prostu pozwalając, aby jego odpowiedź ucięła temat. Miała zresztą wrażenie, że Rowan w tym momencie wcale nie bawi się tak dobrze jak ona, chyba najwidoczniej mu się naprzykrzała.
Ciepła woda odrobinę jej ogrzała dłonie, a wraz z nimi Abigail poczuła się lepiej. Oczywiście że nie przemyślała tego skoku do basenu, ale ta spontaniczna chwila warta była każdych dreszczy!
Po kolejnych słowach Rowana uśmiechnęła się lekko. Musiała przyznać mu rację, ale też dodać coś od siebie.
- Jeśli nie wróci, być może nigdy nie było nasze i nie było nam to pisane - stwierdziła, czasami tak właśnie postrzegając swój były związek. Zresztą... Czy powinna w ogóle to rozpamiętywać?
Jax mówił, groźnie ściągając zawsze przy tym temacie brwi, że jej były chłopak nie był jej wart. Może to prawda, a może nigdy nie miała z nim być dłużej niż ledwie chwilę. Może potrzebowali się wtedy, na etapie który wspólnie przeżyli i to wszystko. Był to tutejszy chłopak, porządny, sympatyczny i serdeczny, dobrali się jeszcze w liceum, przetańczyli wspólnie niejedną zabawę szkolną i miasteczkowe potańcówki, a no i oczywiście wspólnie poszli na studniówkę. Nie kłócili się, byli zgodni, zgrani i bardzo do siebie pod wieloma względami podobni.
Gdy Abigail skończyła liceum i wyjeżdżała na studia, byli z sobą dwa lata, a niektórzy prawdopodobnie zakładali, że spędzą razem już całe życie. Oni sami nigdy nie planowali z takim wyprzedzeniem niczego, Abigail miała jedynie plan wrócić po obronie i zająć się pensjonatem, a on... Chciał żyć. Cokolwiek to miało znaczyć. Powtarzał, że chce czegoś więcej, ale nie narzekał na Mariesville, nie mówił że się tu dusi i chce się wyrwać. Może kłamał, bo w Atlancie jak tylko znalazł się poza kontrolą rodziny, zmienił się o sto osiemdziesiąt stopni. Stał się zaborczy, zazdrosny, kontrolujący, a jednocześnie wymagał, a wręcz żądał pełnej swobody i dla Abi, która chciała żyć w zgodzie z wszystkimi, trudno było za tym nadążyć. To nie wydawało się fair. On chciał mieć świat i odpowiadało mu, że ruda nie ma takich ambicji, jednocześnie też wypominał jej to jako ogromną wade. Dzisiaj już była pewna, że ułożyło się wszystko tak, jak powinno, tylko żałowała, że rozstanie było burzliwe. Żałowała kilku wykrzyczanych słów.
Usuń- Byłoby świetnie, dziękuję - podniosła z swoich skarpetek wzrok na Rowana i uśmiechnęła się wdzięcznie na propozycję koszulki. Proponował wcześniej gorącą herbatę, a może dodatkowo Abi skusi się jeszcze na kolejny kawałek ciasta, nim wyjdzie, więc o ile zaproszenie było nadal aktualne, nie chciała jeszcze się zbierać.
Spokój Rowana był niesamowity. Dziewczyna nawet jeśli z reguły była roześmiana i wszędobylska, miała w sobie też dostatecznie dużo rozsądku i wiedziała, kiedy należy zachować powagę. Nie była trzpiotką, choć dużo żartowała, ale opanowanie szeryfa sprawiało, że sama była troszkę bardziej .. .spokojna. I cicha. I refleksyjna.
Odebrała od niego ręcznik i rozwinęła, aby zacząć osuszać mokre ręce i nogi, a następnie odciskać w materiał włosy. Suszarka była miłym zaskoczeniem, nie sądziła, że Rowan ma w domu takie urządzenia!
- Nie jesteś zły? - spytała tak dla pewności i własnego spokoju, nim Rowan się nie zebrał do wyjścia. Miała na myśli basen, bo skoro ciacho mu smakowała, za wypiek i odwiedziny nie musiała przepraszać?
Abigail
O, wow.
OdpowiedzUsuńTego jeszcze nie słyszała, a brzmiało to naprawdę… dobrze. Tym bardziej, że były to przekomarzanki, niewinne słowne zaczepki, które zawsze można było spokojnie puścić mimo uszu. Tymczasem Rowan nie tylko nie pozostawał bierny, co wchodził z nimi na zupełnie inny, niespodziewany poziom. Jeśli ona dostawała takie teksty, to co czekało na kobiety, które lubił albo chciał, żeby polubiły jego? To samo albo coś podobnego mógł powiedzieć komuś innemu w innych okolicznościach i, bójcie się niewiasty, stawy w kolanach zaczęłyby szwankować. Może nie ugięłyby się całkowicie, może jeszcze nie byłoby w nich waty zamiast kości, ale na pewno byłby to zgubny początek dla tych kolan.
Paige to przede wszystkim rozbawiło, ale też jej się to spodobało. I dało trochę do myślenia, jednak przede wszystkim ucieszyła się, że nie był ani drętwy, mimo sztywnej, służbowej postawy ciała, ani natarczywy czy nietaktowny. Dawno nie miała do czynienia z kimś, kto potrafił balansować w taki sposób w odpowiedzi na jej własne usposobienie i zaczepki. W większości przypadków ludzie albo próbowali ją utemperować, albo robili się zwyczajnie chamscy, co w obu przypadkach wyostrzało jej język i sprawiało, że budziła się w niej skrajna bezczelność nakręcana dodatkowo zirytowaniem. Teraz się na to nie zapowiadało i była to naprawdę interesująca odmiana. Albo może nawet wyzwanie?
Gdy weszli do środka, rozejrzała się najpierw pobieżnie, chcąc zapoznać się z samym wnętrzem, a potem, gdy podchodzili do baru, przyjrzała się nieco uważniej przebywającym tutaj ludziom, jakby czegoś próbowała się doszukać. Na nią, tudzież na nich, też zatrzymało się kilka dłuższych spojrzeń, ale biła z nich zwyczajna ciekawość, coś, czego można było się spodziewać, kiedy gdzieś wśród miejscowych pojawia się nowa twarz. Chwilkę tak obserwowała, ale kiedy byli już przy barze, odpuściła zupełnie i posłała Romanowi lekki uśmiech, domyślając się, że zostawił dla niej hoker. Usiadła, ściągając z ramion skórzaną kurtkę, którą zawiesiła pod blatem na małym haczyku bez zdziwienia przyglądała się, jak piwo dla Rowana było już rozlane, nim sama zdążyła pomyśleć, na co miałaby ochotę.
Stłumiła parsknięcie, słysząc, jak zwróciła się do niej barmanka i zacisnęła na moment usta. Co to był za pub, żeby ktoś zwracał się do niej per pani? Jasne, kultura i uprzejmość zawsze w cenie, ale Paige nie umiała sobie wyobrazić, żeby tak się miała odzywać do klientów tam, gdzie pracowała poprzednio i na dobrą sprawę, nie wyobrażała sobie, żeby ta dziewczyna zwracała się tak do reszty gości. Może to była kwestia, że przyszła tutaj z szeryfem i ta lekka formalność przez to obejmowała również ją? Niemniej, Paige takie niuanse nie były do niczego potrzebne, a nawet wydawały się śmieszne.
Podniosła się lekko z miejsca, wychylając nad blatem i stając piętami na hokerowej podpórce na nogi, żeby zerknąć za bar, co mniej więcej tutaj oferowali. Dla równowagi oparła się przedramionami o blat, nieznacznie wyginając w łuk odkryte plecy, na których szczycie, zaraz między łopatkami i tuż pod karkiem, prezentował się delikatny tatuaż klasycznej wagi szalkowej.
— Kochana, coś ciemniejszego… — rzuciła orientacyjnie do barmanki, nie dostrzegając za bardzo niczego znajomego, co wpadałoby w jej gusta i to, na co miała obecnie ochotę. W stronę kranów nawet nie patrzyła, bo rzadko knajpy miały wykupione beczki porterów czy stoutów, które nie cieszyły się taką popularnością, jak jasne piwa.
Słuchała chwilę, co barmanka mogła zaproponować i kiwała nieznacznie głową, patrząc na to, co wskazywał jej palec. Przy okazji zorientowała się, że Mariesville miało naprawdę porządny pub, bo oferta tych wszystkich piw mała nie była, a wliczały się w to nawet jakieś sezonówki od różnych warzelni, które Paige kojarzyła głównie przez etykiety na butelkach i wygląd puszek. Ostatecznie zdecydowała się na ciemną puszkę stouta od Referomation Brewery o wdzięcznej nazwie Declaration, który został zgrabnie wylany do kufla w kształcie tulipana z krótką nóżką.
Usiadła z powrotem, przysuwając do siebie gęste piwo i obróciła się bokiem do baru, a przodem do Rowana. Podniosła swój kufel lekko do góry i wyciągnęła rękę w stronę bruneta, żeby mogli się tradycyjnie stuknąć. Pianka w jej kuflu lekko zadrżała, ale po szkle nie poleciała nawet kropelka i Paige zaraz zanurzyła w niej usta. Uwielbiała to uczucie, kiedy pianka łaskotała po wargach za nim naleciała na nie goryczka samego piwa… Po pierwszym łyku, odetchnęła z zadowoleniem, bo to co dostała, okazało się dobrym wyborem, szczególnie na chłodniejsze wieczory, które następowały po ciężkim dniu i odstawiła kufel na blat, czując coś jakby czekoladową cierpkość na języku.
Usuń— To nie jest moje ulubione, ale nie ma na co narzekać. A sam pub jest zadziwiająco dobrze zaopatrzony — stwierdziła pogodnie, obrzucając krótkim spojrzeniem gwarne otoczenie i nie kryjąc swojego uznania, bo chyba nie tego się po prostu spodziewała po takiej mieścinie. — No więc… co takiego do roboty ma szeryf Mariesville? Często musisz interweniować… na przykład, o, tutaj? — spytała, krzyżując spojrzenie z Rowanem.
Paige King
[Jak miło Cię tutaj widzieć! I znowu z postacią dobrą, odważną i sprawiedliwą — bardzo dobrze, każde miasto chciałoby mieć takiego opiekuna. Rowan z pewnością wydaje się człowiekiem na swoim miejscu, dobrze, że z tych studiów prawniczych nic nie wyszło...
OdpowiedzUsuńSerdecznie dziękuję za powitanie i nie mogę się doczekać odpisu. <3 Faktycznie dobrze, że pogoda już się zmienia!]
Isabela
Nie sądziła, że bycie bezpośrednim prowadziło z założenia do braku taktu. Sama nie lubiła owijać w bawełnę i często nie zważała na użyte słowa, jeśli sytuacja robiła się napięta, ale uważała, że przeklinać też można przecież taktownie. Nie chodziła i nie obrażała ludzi na ulicach jak popadnie, nawet kiedy miała wyjątkowo parszywy humor, jednak rzadko gryzła się w język, jeśli coś jej nie odpowiadało i zwyczajnie się nie szczypała. A to, że zamiast trzepotać słodko rzęsami, rzucała czasem cierpkie, czasem zgrywne komentarze, to już była kwestia charakteru. Nigdy jednak nie wchodziła z tym na najwyższe obroty przy zwykłych, jednorazowych interakcjach z ludźmi, którzy niczym jeszcze nie zdążyli ją zirytować. Starała się być w porządku i jeśli ktoś był w porządku wobec niej, to ona też była, proste. No i była jeszcze kwestia pracy… To się rządziło trochę innymi zasadami, bo Paige zależało jednak na napiwkach.
OdpowiedzUsuń— Nie, masz rację, twoja praca mnie nie interesuje — przyznała, marszcząc zabawnie nos i cicho cmoknęła z grymasem, jakby została przyłapana na słabym podstępie. — Chciałam się trochę zorientować, czego się można tutaj spodziewać — wyjaśniła już normalnie i wzruszyła ramionami, sięgając po swoje piwo.
Życie Mariesville może i płynęło wolno, jednak życie Paige do tego tempa wcale się nie dopasowało. Spędziła tu niby tylko z dwa tygodnie, ale tyle, ile się nabiegała, ile podjęła prób, by cokolwiek załatwić w związku z samochodem i ile jeszcze drobnostek wydarzyło się po drodze, dawało jej poczucie, że wszystko wokół dalej gna zupełnie jak w Atlancie. Cały ten czas minął jej bardzo szybko i dopiero zerknięcie na datę w kalendarzu przypominało, że jej pobyt tutaj nieustannie się przedłużał. I w całym tym rozgardiaszu w ogóle nie przyglądała się temu, jak toczy się tutaj codzienność, skupiając się zupełnie na swoich bieżących problemach.
Oczywiście, dostrzegała różnice pomiędzy Mariesville a Atlantą. Nie była głupia, żeby się nie domyślać wielu rzeczy, ale w dalszym ciągu nie miała pojęcia, na co powinna się nastawić. Na pierwszy rzut oka rzeczywiście nikt tutaj nie wciągał kresek na parapecie i nie szukał towarzystwa po śmietnikowych zaułkach, ale może działy się tu inne rzeczy, na które wypadało zwracać szczególną uwagę i wcale miała na myśli, że ktoś z zawiści przetrąci jej doniczki z kwiatkami z parapetu. Albo o te hazardowe gierki, które odbywały się zaraz obok. Może były tu miejsca, do których po prostu się nie chodziło? Może ludzie, z którymi lepiej było nie rozmawiać?
Dzięki temu, że akurat miała się napić, udało jej się zakamuflować ten lekki dreszcz dyskomfortu, kiedy Rowan nawiązał do jej planów podróży i powodów, które za nimi stały. Spokojnie wzięła łyk i już nie odstawiła piwa na blat, tylko złapała kufel stabilniej i opuściła ręce między swoje kolana.
— Nie muszę. — Nie byłoby to za bardzo w stylu Paige przyznać się, że uległa przymusowi. Lubiła żyć w przekonaniu, że nic nie musi, a co najwyżej ma na coś ochotę. — Mam dość Atlanty do takiego stopnia, że chcę się znaleźć jak najdalej od tego miasta. Paskudne, nie wiem, czy kiedyś tam byłeś… — odparła dosyć wymijająco, nie wątpiąc, że Rowan na pewno w Atlancie był i możliwe, że jemu metropolia nie przypadła do gustu i nie będzie musiała mu tłumaczyć, skąd u niej taka opinia, bo wolałaby nie ciągnąc tego tematu. On i tak ciągnął się za nią sam.
Przypomniała sobie, jak okropnie wyglądała tego dnia, kiedy wyjeżdżała z Atlanty i w którym tak niefortunnie się poznali. Na pewno jej ówczesna aparycja mogła opowiadać się za tym, jak bardzo nie znosi już tego miasta, skoro delikatnie poturbowana, wkurzona na cały świat i nakręcona paranoją desperacko z niego wyjeżdżała. Ale wtedy było już ciemno, sytuacja od samego początku była burzliwa i liczyła, że w takich warunkach Rowan nie był skory to zapamiętywania wszystkich szczegółów, jakie prezentowała jakaś obca dziewczyna, żeby ją potem dogłębnie wypytywać.
— I mogę zostać gdziekolwiek, co będzie odpowiednio daleko i gdzie znajdę Destress Express albo przynajmniej coś podobnego — dodała jeszcze, unosząc nieznacznie kącik ust. — Mleczny, nie taki mocny, jak ten — podniosła kufel znad kolan — ale chyba w dalszym ciągu niezbyt babski. — Zaśmiała się krótko i skoro już miała piwo bliżej ust, to upiła kolejny łyk.
UsuńŻaden z Paige piwosz, ale nie stroniła od alkoholu i miała swoje ulubione typy, które rzeczywiście nie musiały się wpasowywać w kanon kobiecych smaków i upodobań. Gdyby nie przyszli na piwo, tylko na drinka, zaczęłaby pewnie od Old Fashioned albo, jak słusznie podejrzewał, ciągnęłaby kolejkę tequili. A w przypadku wina musiałaby zdać na Rowana lub barmankę, bo wino kupowała w marketach i piła najczęściej w swoim własnym towarzystwie, samodzielnie kończąc całą butelkę.
— Ile by mnie mniej więcej kosztowało, gdybym chciała cię upić albo przynajmniej wstawić? — spytała z niewinną miną, skinieniem głowy wskazując na jego kufel. Wątpiła, żeby dało się szeryfa upić samym piwem, musiałby go wypić naprawdę sporo, ale może w taki sposób odejdą trochę rozmową od jej osoby.
Paige King
[Pozwoliłam sobie odezwać się na maila :)]
OdpowiedzUsuńErin
[Właśnie ja mam tylko dwójkę, a i tak prawie osiwiałam, pilnując, żeby się nawzajem nie pozabijali xD Wydaje mi się, że małe miasteczko to idealne miejsce na taką gromadkę, w końcu konserwatywne poglądy i duży wpływ Kościoła, więc generalnie jedenaścioro dzieciaków mniej dziwi niż w mieście, a do tego będę mogła sobie wykorzystać całą tę zgraję do ewentualnego nawiązywania wątków, gdzie powiązanie z samą Tess nie będzie oczywiste.
OdpowiedzUsuńW ogóle ja tutaj przychodzę na skargę! Moja biedna Tess jest samotna, całkowicie niezrozumiana i z całym miasteczkiem nastawionym przeciwko niej, a pocztą pantoflową doszły mnie słuchy, że to właśnie Rowan przedstawił sobie Tess i Jacksona. Nie powinien więc chociaż on jako jeden z niewielu stać w jej narożniku (kiedy cała reszta ją hejtuje za złamanie mu serca, chociaż przecież wszyscy w kółko powtarzali, że na niego nie zasługiwała)? A zamiast tego twierdzi, że z Olivią Jax był szczęśliwszy, co za cios prosto w moje serce (i serce Tess!). Panie szeryfie, to naprawdę niesprawiedliwe!]
Tessa
Problemem było to, że na razie w oczach Abigail on faktycznie nie miał żadnych braków. Żadnych wad, a było to przecież niemożliwe! Był szczery, dobry i sprawiedliwy, był bezpośredni i odważny. Nie tryskał humorem od rana, ale to przecież nic złego, a wręcz powaga i dojrzałość bardzo mu pasowały. Mogła nawet przyznać, że z ściągniętymi w skupieniu brwiami równie bardzo mu do twarzy, jak z roześmianymi oczami i ustami rozciągniętymi w pogodnym wyrazie. Był przystojny i tyle, niestety dla niej był też intrygujący i odblokował w niej pewne kureczki, które sama zakręciła kilka lat wstecz. Teraz z kolei szukała jego towarzystwa i obecności, nawet jeśli po wspólnie spędzonej nocy próbowała go unikać, a nawet - co zaskakujące, bardzo dobrze jej to wychodziło. To co jednak zaskakiwało ją najbardziej, to spędzanie z nim czasu nie było trudne, ani nudne, nie krępowała jej chwila ciszy, jeśli taka zapadała, a on pozwalał jej czuć się swobodnie nawet wtedy, gdy poruszała swoje najbardziej zawstydzające i trudne tematy. Był niesamowity, Abi chciała poznać go bliżej. Wiedziała, że sama może być przytłaczająca, a jej energia może ludzi męczyć, starała się więc mimo tych krótkich wybryków jakie już widział, za bardzo mu się nie narzucać.
OdpowiedzUsuńObserwowała jak się osusza, starając się już więcej nie odzywać, a przynajmniej głupio nie żartować. Nie zawsze miała dobre wyczucie chwili, a właściwie nie miała go wcale. Gdy Abi palnęła jakąś gafę, ludzie śmiali się i nie mieli jej tego nigdy za złe, ale to właśnie dlatego, bo nikt jej nie traktował poważnie. A choć chciała być pogodna i się uśmiechać jak najwięcej, nie chciała być w towarzystwie błaznem. Kiedy została sama, zaczęła rozczesywać mokre kosmyki palcami, ostrożnie, aby nie powyrywać sobie od spodu skołtunionych od cienkiego łańcuszka pojedynczych włosów nad karkiem. Nienawidziła, gdy tak się plątały, ale drobny srebrny łańcuszek z malutką literką A od jej imienia, to był prezent na osiemnastkę od nieżyjącej już babci i nigdy go nie zdejmowała! Sięgneła potem po suszarkę i zaczeła suszyć kosmyki. Miała zamiar choć odrobinę je opanować, aby nie spędzić tutaj kolejnej godziny i gdy Rowan wrócił, wyłączyła małe urządzenie, odwracając się w jego stronę.
- O, dzięki, to będzie hit sezonu - stwierdziła, przejmując od niego koszulkę, która zapewne sięgnie jej do połowy ud - Ogarnę się szybko - zapewniła, dodając, że nic już więcej nie potrzebuje. Kąpiel była kusząca, ale na prawdę mogłaby bardzo mocno nadwyrężyć jego gościnność i wyrozumiałość.
Sukienkę, podobnie jak Rowan wcześniej swoje ciuchy, wykręciła nad wanną. Popatrzyła na nią chwile, bo była takich rozmiarów, że mogłaby zanurzyć się cała aż po samą szyje, ale... na prawdę, nie wyszłaby stąd szybko. I możliwe, że wracałaby notorycznie, błagając go za każdym razem bardziej, aby jej pozwolił się u siebie kąpać. To by było żenujące. Osuszyła ciało ręcznikiem i nim założyła koszulkę i skarpetki, musiała chwilę trzymać ciepły nawiew powietrza na wysokości swojego stanika, żeby ostatecznie założony suchy ciuch, nie przesiąknął wodą z miękkich miseczek bielizny, bo jakby to wyglądało, gdyby nagle na jej piersiach pojawiały się dwie mokre plamy? Już na prawdę wolałaby się nie wygłupiać.
Zeszła po niespełna dwudziestu minutach na dół. Skarpetki sięgały jej równo do kolan i były niezwykle ciepłe, choć czuła, jak gryzą ją przy łydkach. Koszulka, miekka i wygodna, a przede wszystkim sucha, nie przypominała sukienki, a męską dużą koszulką, więc to czym w istocie była, ale gdyby pewnie dorzuciła teraz sobie pasek i ścisneła się nim w talii, dobrała jakiś kapelusz i botki, to mogłaby iść w miasto i wyglądałaby stylowo.
Usuń- Lubisz kolor szary? - zapytała, wchodząc do salonu, by na farelce ułożyć sukienkę i skarpetki do wysuszenia. Spojrzała na swoje rzeczy, stwierdzając w myślach, że miała świetny gust, łączyła żywe kolory jak czerwień, zieleń i żółć i wszystko do siebie pasowało! Zaczesała jeden kosmyk włosów z policzka w tył, którego nie złapała w luźno splecionego warkocza i poszła w ślad za Rowanem, który właśnie przechodził do kuchni, pewnie by zgarnąć dla nich herbaty.
Oparła ręce o wyspę, patrząc na brownie którego było jeszcze sporo i ostatecznie nie skusiła się na kolejny kawałek. Upiekła ciasto dla szeryfa i dla niego je tu zostawi, nie powinna sie opychać słodyczami na noc, bo potem miała problemy z zaśnięciem.
Zarejestrowała za to, że Rowan trzyma już gotowe kubki, więc odebrała od niego ten przeznaczony dla niej i objeła porcelankę delikatnymi dłońmi, chcąc się ogrzać. Nie zmarzła bardzo, a jednak wieczorny chłód dał się jej we znaki. I rozmowa, jedno ciekawskie pytanie drążące trudne momenty, to też sprawiało, że traciła wesołość i swoje wewnetrzne ciepło.
- Wiesz, że gdybym się skusiła na kąpiel w wannie, to do jutra byś mnie nie wyciągnął z łazienki? - zagadnęła, ale pewnie było to oczywiste. On jednak nie znał jej jeszcze zbyt dobrze, więc może nie wiedział, jaka potrafi być uparta. - Cieszę się, że jesteś miłym człowiekiem, nawet jeśli potrafisz się droczyć i czasami nie wiem, kiedy żartujesz - stwierdziła ostatecznie, posyłając mu krótkie spojrzenie i wycofała się do salonu, aby tam usiąść obok farelki.
Oh szeryf zdecydowanie potrafił się droczyć tak, że człowiekowi chwilami w bardzo przyjemny sposób osuwał się grunt pod nogami. To też było dla niej szczególnie ryzykowne, bo sama wchodziła z nim w te gierki, a gdy on uważał to za zabawę i coś niezobowiązującego, ona chwilami nie do końca była pewna, czy na pewno to tylko zabawa. Potrafił flirtować, ale nie wyłapała jeszcze, czy robi to świadomie, czy po prosty jest tak obyty z ludźmi, że wie co w jakiej chwili powiedzieć, by zdobyć uwagę kobiety. A przecież nie wydawał się kimś, kto zabiega o nią i chce być zawsze w centrum uwagi. Jej już miał, stuprocentową.
Abi
Do niedawna też nie przypuszczała, że się wyniesie z miasta, w którym spędziła całe swoje życie. To była decyzja nagła i impulsywna, choć może tak nie do końca, wziąwszy pod uwagę, że powody, którymi kierowała się Paige, gromadziły się stopniowo przez pewien czas. Możliwe, że kiełkowało to w niej już wcześniej, ale nie zdawała sobie z tego sprawy, bo gdyby nie te okoliczności, do głowy by jej nie przyszło, żeby się wyprowadzić. Nie miała takiej potrzeby, a niczego innego nie znała, więc nie miała do czego porównywać życia w Atlancie. Ot, życie jak życie, nie było co zastanawiać się, czy gdzie indziej byłoby jej lepiej, bo przez większość czasu w Atlancie było wystarczająco znośnie, a to Paige wystarczyło. Tak naprawdę pewnie nigdy nie opuściłaby tej metropolii, gdyby nie ten pieprzony psychol i kłopoty, których jej narobił, a na których samą myśl żółć podchodziła jej do gardła.
OdpowiedzUsuńDecyzja była oczywiście tylko jej. Nie było mowy, żeby na głos przyznała się, że jest inaczej i że tak naprawdę wyjeżdżała z Atlanty pchana zwykłą, ludzką bezsilnością, na którą nie wiedziała, jak zaradzić. A w życiu! To przecież nie tak, że czuła się bez wyjścia i pozbawiona jakiegokolwiek wsparcia, przyparta do ściany lub, trochę bardziej dosłownie, do podłogi. Paige to miasto zbrzydło, po prostu, a same powody nie miały aż tak wielkiego znaczenia, chociaż całkiem prawdopodobne, że gdyby została tam kilka dni dłużej, miałaby tych swoich zmartwień jeszcze więcej i mogłoby być już za późno, żeby wyjechać.
To były jednak jej prywatne sprawy, do tego wyjątkowo paskudne i opowiadać o nich nie miała zupełnie ochoty. Poza tym już kilka razy ją zbyto, kiedy próbowała zasięgnąć pomocy i to nie gdzie indziej, jak u policji. Nie widziała więc sensu rozwodzić się nad tym właśnie teraz.
— Widły brzmią całkiem ciekawie. W każdym razie, lepiej niż odbezpieczony pistolet — skomentowała z żywym zainteresowaniem, kiwając przy tym głową z przekonaniem. — Prawie jak przy polowaniach na czarownice, tylko tutaj rozchodzi się o… jabłka. To niemalże postęp społeczny! — stwierdziła z przesadnym uznaniem, nie przestając ruszać głową, jakby niedowierzała, że ludzie mogli poczynić taki niesamowity krok naprzód. — Całe szczęście, że bliżej mi do czarnej magii niż kradzieży czyiś jabłek. — Odetchnęła teatralnie i gdyby nie trzymała w obu dłoniach kufla, to pewnie starłaby z czoła niewidzialne kropelki potu.
Nie wyśmiewała miejscowego podejścia do tego skarbu, jakim były tutaj jabłka. Po prostu rozbawiło ją to, co powiedział Rowan, jakby naprawdę nie było tutaj gorszych występków, jakie człowiek mógł popełnić, a wpisanie na księgi ratuszu było najokrutniejszą karą za takie naruszenie tutejszego spokoju. Jeśli to były największe zmartwienia Mariesville, to rzeczywiście mogła odetchnąć, bo żeby szukać sobie takich kłopotów, czy kłopotów tak w ogóle, to musiałaby się naprawdę niesamowicie nudzić. Czasem może sprawiała wrażenie zblazowanej, ale można jej było wierzyć na słowo, że nudziła się rzadko i to bez dreszczyku emocji w postaci rozwścieczonego tłumu z widłami albo nazwiska wpisanego do jakiejś księgi hańby.
Nim upiła kolejny łyk, oparła lekko szkło kufla o wargę i posłała Rowanowi powłóczyste spojrzenie. Kącik ust drgnął jej lekko, w oczach zdążyło coś błysnąć, nim spuściła wzrok na zawartość trzymanego naczynia i napiła się w końcu piwa. Nie odpowiedziała za szybko, nie spiesząc się z połknięciem, ani później z badaniem koniuszkiem języka swoich ust, jakby jedynie zlizywała z nich posmak piwa.
Pewnie nie uwierzyłby teraz, gdyby powiedziała, że pytała dosłownie o pieniądze, żeby dowiedzieć się, jakiego limitu mogła oczekiwać i ile maksymalnie ją ten wypad mógł kosztować w dolarach.
Usuń— Trochę jeszcze za wcześnie, by to stwierdzić — odparła lekko, uśmiechając się delikatnie i trochę przekornie, drocząc się teraz z szeryfem odrobinę. — Godność bym przebolała, ale kaca w pracy już nie bardzo. Wiesz, jutro to będzie dopiero mój trzeci dzień… — Skrzywiła się, szczerze trochę żałując, że nie mogła sobie tak pofolgować, ale jeszcze przecież nic straconego. Wyzwania były różne, a i tak miała przeczucie, że jakieś padło już trochę wcześniej, między trochę innymi słowami. — Ale ty sobie nie odmawiaj, jeśli masz ochotę. Jak się upijesz, to co najwyżej będzie twoja strata — rzuciła niby mimochodem, niby obojętnie. — Twoja kolej. Zadaj pytanie, którego normalnie byś nikomu nie zadał — zachęciła figlarnie.
Paige King
Tu chodziło o zasady i to chyba o takie dosyć uniwersalne. Może Rowan jakimś cudem ich nie znał albo kierował się jakimiś innymi. Może w Mariesville działał jakiś odmienny niepisany kodeks, ale tam skąd była Paige, a nie było to przecież unikatowe miejsce, ten kto zapraszał, ten stawiał. Ponadto nie zaprosiła go, bo szukała sobie towarzystwa czy rozrywki, nie była to randka ani ciekawość. To była rekompensata, nawet jeśli bardziej symboliczna. Po prostu chodziło o zasady i Paige chciała być wobec niego w porządku, bo on zachował się wtedy trochę bardziej niż w porządku, a wcale nie musiał i nikt by mu się nie dziwił.
OdpowiedzUsuńNie posądzała szeryfa o pijaństwo ani o to, że wykorzystałby okazję do takiego stopnia, żeby opróżnić jej portfel do zera dla jednego wieczoru beztroskiego upojenia alkoholowego. Brała jednak pod uwagę, że mogło nie skończyć się na jednym piwie, jeśli okazałoby się, że czas w swoim towarzystwie mija im szybko i w dobrej atmosferze. Ostatnie też, o czym by pomyślała, to że przejmował się jej sytuacją w najmniejszym stopniu. To nie był jego problem i może lepiej, żeby nie wspominał, że od tego mógł uzależnić wielkość napiwku, który dzisiaj zostawił w restauracji.
Pieniądz rzadko śmierdział, ale Paige nie chciała, by ktoś się nad nią litował nawet w najgorszych okolicznościach.
Nie będzie go namawiać. Zresztą pijany nie byłby jakoś lepszym towarzystwem i wcale jej nie zależało, żeby go upić, bez względu na to, czy miałaby wobec niego plany, czy nie i jakie mogłyby one nie być. Chciała jedynie przekierować rozmowę na trochę inny tor, taki trochę mniej zbliżony do przesłuchania. Taki trochę lżejszy, niewiążący się z niczym konkretnym. Taka rozmowa, o której żadne z nich nie będzie pamiętać za pół roku…
— Ojej… nie kłamałeś — odmruknęła pod nosem. — Nie męczy cię to? — spytała retorycznie, z nieskrywaną nutą ironii, popijając piwo, które zaraz miało odkryć dno kufla.
Chodziło jej oczywiście to nieschodzenie ze służby, niewracanie do cywila… Uwierzyła mu, kiedy o tym powiedział, nie miała powodu, by tego nie zrobić. Nie sądziła po prostu, że aż tak będzie jej to przypominało rozmowę z ojcem. Chryste, ten też tak wchodził w czyjąś przestrzeń, nawet przy zwykłych rozmowach. Presja, kontrola, przewaga – znała to i zawsze się temu stawiała, czasem z lepszym, czasem z gorszym skutkiem. Najciekawsze z tego wszystkiego było to, że Paige często wpadała w jakieś kłopoty, ale na palcach jednej ręki można było wskazać sytuacje, kiedy to rzeczywiście była jej wina. A to i tak od niej zaczynały się te ojcowskie przesłuchania.
Skrzywienie zawodowe, jak nic.
Trochę spochmurniała, spojrzenie jej pociemniało, dopasowując się do poważniejszego tonu szeryfa. Nie była na niego zła, ale zadał takie pytanie, które z automatu przywodziło na myśl rzeczy i sytuacje, które nie wprawiały Paige w najlepszy nastrój. Nie musiała mu odpowiadać, mogła tak naprawdę zepchnąć jego stopę ze swojego hokera, na którym ją usadził, co jeszcze przed momentem uważała za uprzejmy, dżentelmeński gest, a czego nie była teraz wcale taka pewna – w takim położeniu nie musiał się specjalnie wysilać, by mieć nad nią przewagę – i sobie zwyczajnie pójść. W końcu nie dała mu żadnego powodu, żeby ją o takie rzeczy wypytywać. Jej pytania były przecież zdecydowanie mniej inwazyjne, bo wieczór miał być lekki, do zapomnienia.
I kto tu kogo musiał w takim razie nudzić?
Nie musiała mu nic mówić. Mogła sobie pójść. Rozważała to przez chwilę, sunąc palcem po krawędzi kufla, aż podniosła go znów do ust, dopijając resztę piwa i odstawiła z powrotem na blat. I odwróciła wzrok od Rowana, by przechwycić spojrzenie barmanki i gestem poprosić o kolejną puszkę. Założyła nogę na nogę tak, że gdyby chciała, mogłaby przesunąć czubkiem czarnego botka po jego łydce, co nawet zrobiła, ale zupełnie przypadkowo. Oparła się łokciem o bar i ułożyła brodę na dłoni zamkniętej w pięść, podnosząc spojrzenie z powrotem do oczu Rowana.
— Scraps pogryzł faceta, który pchał ręce nie tam, gdzie trzeba i nie do końca rozumiał, co się do niego mówi. — Uśmiechnęła się kwaśno. — Poszłam na policję. — Kolejny raz. — Usłyszałam, że jeśli facet się z tym głosi, to go oczywiście przesłuchają, ale prędzej uśpią mi psa. — Wzruszyła ramieniem. — Pchlarz się czasem prosi, ale nie do takiego stopnia. Poza tym, nie zrobił nic złego. Tym razem. — Scraps tak naprawdę nigdy nie zrobił niczego złego, prócz tego, że zwyczajnie działał Paige na nerwy swoim szczekaniem i drapaniem w drzwi. I raz oblał jej lodówkę. — Ot, cała tajemnica… — skwitowała.
Usuń— Tata by mi nie dał żyć w spokoju, gdyby coś się stało temu psu, więc trochę na jego koszt spędzamy wakacje na wygwizdowie, gdzie jabłkowe przekręty sięgają takiej skali, że miejscowy szeryf nie może rozstać się ze swoją bronią. — Popatrzyła na bruneta jednoznacznie, unosząc wymownie jedną brew do góry. — Skąd ta przezorność w mieścinie, w której palą na stosie za kradzież jabłek? Ściąłeś komuś jabłonkę za dzieciaka i obiecano ci zemstę, która sięgnie trzy pokolenia wprzód? — Przechyliła głowę lekko na bok, nie przestając mu się przyglądać. — W sumie nie przypominasz standardowego, małomiasteczkowego szeryfa… — Chyba, że takiego z porno. Ale tego już nie powiedziała na głos, a jedynie uśmiechnęła się lekko do tego głupiego spostrzeżenia. Czuła się jednak usprawiedliwiona, bo jej piwo było mocniejsze. — Co się stało, że nim zostałeś i nie jesteś już tym, kimś byłeś wcześniej?
Paige King
Abigail nie miała problemu z akceptacją i tolerancją. Była osobą wyrozumiałą i empatyczną, a pomijając już szeroki uśmiech, który przeważnie nie schodził jej z twarzy, na prawdę potrafiła dobrze zrozumieć człowieka. I sama oczywiście też miała wady, całe mnóstwo tak szczerze powiedziawszy - zaczynając od natarczywości, która wzrastała wraz z sympatią, jaką darzyła drugą osobę, aż po nadmierną skromność, bo o ile ta cecha uważana jest za pozytywna, u rudej występowała w tak wysokim stopniu, że ona sama po prostu przestawała w siebie wierzyć i nie tylko nie wychylała się, ale po prostu nie przyznawała do własnych sukcesów, pozostając w tyle. O tym, że nawet jej łagodność i altruizm moga być wykorzystane przeciwko niej też się przekonała i ostatecznie to sama miała wrażenie, że nieważne jaki człowiek jest, ważne jakim towarzystwem się otacza o, bo wiele zależy od kontekstu. Zatem nieważne jaki byłby Rowan, na pewno nie był kimś, kogo by nie akceptowała w swoim otoczeniu, bo nie uważała, aby mógł zrobić coś, co by ją totalnie zraziło. Nawet jeśli znali się odrobinę, to spędzając z nim czas nie czuła się źle i nie było w nim nic, co by ją odstraszało. Wręcz przeciwnie, osoba jaką miała przed sobą, była kimś kogo warto było podziwiać i naśladować, choć był zdecydowanie odważniejszy od niej.
OdpowiedzUsuńNie chciała siadać daleko, dlatego zamiast jednego z krzeseł po drugiej stronie musztardowej pufy, zajęła miejsce obok Rowana. Oczywiście bliżej farelki, która roztaczała wokół przyjemne ciepełko. Te poduszki, w których zatopił się brunet wyglądały bardzo zachęcająco i idąc w jego ślady, oparła się bokiem o ich wypełnienie, układając się wygodniej. Spojrzała za jego komentarzem na swoje nogi. Zaśmiała się cicho, podsuwając sobie pod nos aromatyczną herbatę.
- Prawie zapomniałam, że mnie dzisiaj posklejałeś, wydarzyło się już tyle dobrych rzeczy - przyznała, posyłając mu pogodne spojrzenie. Nie potrzebowała wiele do uśmiechu, właściwie nigdy nie zastanawiała się zbyt długo nad tym, co i kiedy, albo dlaczego spotkało ją złego, czy przykrego. Codziennie działo się masę rzeczy, łapała się tylko tych pozytywnych. Dobro przykrywa zło, jak kamień wygrywa nad nożycami, a papier z kamieniem. Życie było proste jak ta gra, wystarczyło tylko dobrze do tego podejść. Wystarczyło mieć otwarte oczy i serce.
Tak dla kontroli spojrzała jeszcze na łokieć, który ucierpiał najbardziej. Tam nie było plastra! Zmarszczyła piegowaty nosek, aż jej twarz wykrzywił markotny wyraz i obejrzała się w tył na drzwi tarasowe.
- Bardzo możliwe, że mój opatrunek gdzieś tam dryfuje... Masz apteczke? - spytała, bo właściwie aby nie zahaczyć, nie drasnąć, ani nie uderzyć ręki, powinna tego strupka zabezpieczyć. I może nawet Rowan chętnie by jej znów tym pomógł, skoro miał wprawę? - Ale może później, nim herbata wystygnie - dodała, aby mogli jeszcze posiedzieć, skoro w końcu się tu przenieśli.
UsuńUpiła łyk herbaty i podciągnęła pod siebie jedną nogę. Te skarpetki były genialne, nawet jeśli nie miały kolorowych wzorów, był cieplutkie i milutkie. Abi uśmiechnęła się ciepło, na prawdę wdzięczna Rowanowi, że pyta o jej tatę. To było tak miłe, że interesował się ludźmi! I właśnie dlatego był dla nich tak wspaniałym szeryfem, cudownym człowiekiem.
- Został w klinice na obserwacji, chyba odrobinę się potłukł - przyznała, obracając kubek w dłoni, aż uchwyt miała po drugiej stronie od zewnątrz i mogła już obydwie dłonie grzać o naczynko. - Mamy nadzieję, że jak odpocznie szybko wróci do formy, ale teraz jestem zmuszona sama zabezpieczyć werandę na jesień i zimę jakimiś preparatami do impregnowania drewna, które kupił dwa tygodnie temu - przyznała, nadal bez żalu, pretensji, czy złości. Nie wydawało się to trudne, ot kolejna rzecz do zrobienia. Myślała, że Finn jej pomoże, ale miał teraz tyle pracy i jeszcze ostatnio go wykorzystali na zleceniu, aby wyłożył ściezkę od ulicy do pensjonatu wielkimi kaflami z kamienia, że chyba musiał od nich sam odpocząć. - To chyba nie jest trudne, znasz się na tym? Czy nie maluje się po prostu drewna pędzlem, jak farbą? - spojrzała z uwagą na szeryfa, bo przecież on jako mężczyzna, który sam oporządza swój dom, na pewno wiedział więcej.
Podniosła kubek do warg i upiła ostrożnie łyk. Lubiła lekkie herbatki, zielone i białe, a czarną pijała głównie zimą i przy jesiennych chłodnych wieczorach, wtedy jednak obowiązkowo dodawała do niej miodu, syropu z lawendy i suszonych malin. Była taką smakową czarownicą, która lubiła sobie dogadzać i oczywiście częstować innych. To się nigdy nie zmieniało, Abi była tym bardziej radosna, im więcej osób mogła otoczyć swoją troską.
Abi
Mógł ją zapytać o naprawdę wiele rzeczy. Nie znali się przecież, więc pole do popisu było wielkie, a jego zainteresowało akurat to, co się takiego stało w Atlancie. Pytał o tajemnicę, czyli o coś, o czym człowiek z założenia nie chce rozmawiać od tak sobie. I pytał poważnie, wiedząc albo mocno się domyślając, że jej wyjazd odbywał się w conajmniej burzliwej atmosferze, bo sam w nim trochę uczestniczył. Obracając to pytanie w żart, czułaby się jak kretynka, skoro oboje wiedzieli, o co pytał i było to bardziej niż oczywiste. Albo jak tchórz. Gdyby nie zdążyła pomyśleć o Rowanie poważnie, jak o osobie całkiem wiarygodnej i szczerej, całkiem porządnej, a zamiast tego uważałaby go za jakiegoś pozera, to byłoby jej to obojętne, ale wtedy w ogóle by się tu nie znaleźli.
OdpowiedzUsuńPoczuła się trochę przyparta do ściany, na co reagowała ostrzej, bo taki już miała odruch. Pewnie była przewrażliwiona, kojarząc to sobie z tym, jak rozmawiał z nią ojciec, który też nigdy nie miał tak naprawdę żadnych złych intencji i właściwie, to wynikało nawet z jego troski, którą okazywał w taki a nie inny sposób. Jego też tylko ciekawiło, skąd na przykład wzięły się przypalone ślady na jej przedramionach, ale kiedy ją o to pytał, czuła się jak na przesłuchaniu i za nim doszli do porozumienia, zdążyła go wkurzyć i nieźle sobie wtedy nawrzucali. Do tego Paige była trochę wojownicza sama z siebie, trochę uparta i zdecydowanie niepodatna na próby zdyscyplinowania, przynajmniej tak na codzień.
Nie czuła się wyprowadzona z równowagi. Nie zdenerwowała się nawet. Zareagowała po swojemu, tak samo jak Rowan po swojemu pytał. Wiedziała, że nie miał złych intencji, pewnie nawet żadnych konkretnych intencji nie było tutaj mowy, ale postawiłaby stówę, że nie była pierwszą osobą, która poczuła się przy nim jak na przesłuchaniu w trakcie rozmowy, która w jego oczach była zwyczajnym pytaniem podyktowanym naturalnie wywołaną ciekawością. Poza tym odpowiedziała na to pytanie i niczego nie wymyśliła i gdyby nie jedno zdanie, to cała ta historia była szczerą prawdą. To po prostu nie była cała tajemnica.
Nie chciał dać popłynąć ciekawości w innym kierunku, nie ma sprawy, ale musiał się liczyć z tym, że Paige czasem najeży się i fuknie jak kot.
— Skarbie, zaprosiłam cię do pubu na piwo, a nie na farmę Tylerów kraść ich złote jabłka — zauważyła lekko rozbawiona, w dalszym ciągu sądząc, że jej spostrzeżenie nie było bezpodstawne. Nie wiedziała, kim byli Tylerowie i czy w ogóle mieli u siebie jakieś jabłka, ale nawet ona by się zdziwiła, gdyby już od drzwi witali swojego szeryfa z gotową strzelbą przy boku. Jeśli tak, to mógł o tym wspomnieć wcześniej, żeby raczej się nie zbliżała w ich okolice. — Czekaj, zaraz policzymy, ilu mamy tutaj takich przezornych… — Odwróciła na chwilę wzrok, udając, że przygląda się pozostałym gościom, a dokładniej ich pasom, ale musiałaby się bardzo postarać, żeby tak z marszu wskazać tu kogoś poza Rowanem. — Po prostu powiedz, że boisz się mnie i moich planów i tyle — rzuciła, jakby to było oczywiste, posyłając szeryfowi zaczepny uśmiech i sięgnęła po napełniony na nowo kufel, żeby upić nieco większy łyk. Przy drugim razie smakowało już trochę delikatniej.
Pracowała w pubie w Atlancie i to w nienajlepszej okolicy, do której chętnie sprowadzały się rodziny z dziećmi. I jasne, mnóstwo ludzi przychodziło z gnatami, choć zdecydowana większość miała przy sobie noże. Pewnie dlatego, że po cięciu nożem ciężej było znaleźć sprawcę, ale w obu przypadkach chodziło głównie o wywarcie odpowiedniego wrażenia. Do tego pod nią mieszkał diler, żeby dojść do pracy, musiała minąć placyk oblegany przez gangsterów w obcisłych podkoszulkach i za luźnych spodniach, a do samego pubu nieraz przyjechała policja, pytając o monitoring. Jej były szef trzymał za barem też jakąś broń, o której wiedziała, bo sam jej o tym powiedział. Ale to była Atlanta i dostać kosę pod żebra w trakcie zwykłego wyjścia na piwo, bo komuś zabrakło kasy na prochy, to żadna niespodzianka. Tego właściwie mogła spodziewać się codziennie.
Teraz siedzieli w pubie w Mariesville, jabłkowym raju, gdzie barmanka w pubie zna ulubione piwo szeryfa i nie pluje mu nawet do kufla. Gdzie ludzie wychodzili z butelkami, żeby napić się na świeżym powietrzu, a nie rozbijali je do tulipanów, żeby bronić się przed nożownikiem. Także albo się jej bał, albo miał inne powody, żeby nie wychodzić z domu bez broni. Sam zresztą powiedział, że nie ma się tutaj czego spodziewać.
UsuńNie wypytywała o niego, nie miała nawet kiedy i nie wiedziałaby, kogo pytać. Dopiero dzisiaj dowiedziała się, że coś go łączy z Jaxem i też się jakoś nie złożyło tak, żeby ludzie przychodzili do restauracji plotkować o swoim szeryfie.
— Po prostu nie wyglądasz na kogoś, kto od początku dążyłby do tego, by zostać szeryfem takiego miejsca. Miejsca, gdzie ciężko wyrobić sobie czujność i te inne wasze odruchy, przypakować… — zaczęła wymieniać, ale zaraz machnęła ręką, gotowa zaakceptować, że był to ślepy strzał i zwyczajnie jej się wydawało, bo miała w głowie przekłamany obraz małomiasteczkowego szeryfa albo dlatego, że sprawiał podobne wrażenie, co jej ojciec, który też pracował między innymi w policji, ale zajmował się czymś specjalnym. — Trochę jak Jack Reacher, który pojawia się nagle w Margrave, ale to byłaby już przesada — odparła, chcąc jeszcze jakoś wyjaśnić, skąd miała te podejrzenia, choć nie było to najlepsze porównanie, skoro w Mariesville nic się nie działo, a fikcyjne Margrave nagle zaczęło opływać we krwi. — Na prawnika też nie wyglądasz.
Paige King
Tak właściwie nie chodziło jej dokładnie o apteczkę, w sensie pudełko z plastiku, albo metalową skrzyneczkę z narysowanym krzyżem. Chodziło o jej zawartość, więc szuflada z bandażem i plastrem to był strzał w dziesiątkę i nie wątpiła, nawet jeszcze nim kiwnął głowa, że coś takiego właśnie u Rowana na pewno znajdzie. Rzuciła mu krótkie spojrzenie znad kubka, uśmiechając się już w duchu do samej siebie, bo na prawdę niezwykle miły był to wieczór, choć ciasto upiekła spontanicznie, tak samo w impulsie wybrała czerwoną sukienkę, której dawno powinna oddać Juliet i tak samo nagle, bez namysłu pociągneła go do basenu. Miło spędzało się z nim czas.
OdpowiedzUsuńOczywiście nad pensjonatem i stanem technicznym domu czuwał przeważnie jej tato. Ona śledziła potrzeby pod nieco innym kątem, ale też zwracała uwagę na listę usterek, która czasami rosła, a czasami nie zawierała żadnego punktu. Nie mieszkała w pensjonacie, choć poddasze było zaaranżowane jak mała kwatera na wzór prostej kawalerki i tam spała, gdy zasiedziała się do późna w nocy, albo ktoś z osób z miasteczka, kto właśnie im w czymś pomagał na miejscu, zostawał do późna, to też mógł tam przenocować po znajomości. Niemniej traktowała budynek jak swój dom, zresztą widać to było choćby po tym, jak się angażowała w swoją pracę, której do końca tylko jak pracy nie traktowała. Może w sumie podobnie do Rowana, który nigdy nie wychodził z policyjnych butów, ona nigdy nie przestawała dbać o pensjonat. Orientowała się w tym, co sama może podreperować, ale nie było tego za wiele. Malowanie ścian, wymiana żarówki, albo nawet całego klosza w którejś lampie to przecież proste sprawy, tak samo jak wkręcenie obsuniętego zawiasu w szafce. Ale cyklinowanie parkietu, impregnowanie drewna, czy reperowanie dachówek to były te zadania, do których się nie przymierzała. No może teraz coś nadrobi.
- Na ten moment jesteś pierwszym chętnym na liście - wyznała, ale o ile bardzo byłoby jej miło, gdyby znalazł chwilę i jej pomógł choć z częścią balustrady na werandzie, bo nie chodziło nawet o kiedyś już zabezpieczone deski podłogi, to nie miała raczej nadziei na to, że faktycznie czas znajdzie. Był szeryfem, miał pracy co nie miara i ostatecznie było nawet dziwne, że dzisiaj sobie od tak siedzieli. Właściwie była u niego pierwszy raz i chyba pierwszy raz od dawna tak długo rozmawiali, bo jedynym razem, gdy spędzili razem o wiele więcej czasu, nie rozmawiali za wiele. Finn miał sam sporo pracy, a Jax... ostatnio był nieuchwytny, rozkojarzony i jakby się od niej odsuwał.
Było kilka osób, które mogłaby poprosić o pomoc, ale jak ktoś znał Abigail dobrze, a nie trzeba było znać jej długo, by akurat to wiedzieć, prędzej zrobi coś sama, niż kogoś będzie męczyć i prosić, by poświęcił jej swój czas. Przecież miała ręce i skoro nie było to trudne, wystarczy że sprawdzi pogodę i już, pędzel był gotowy do użycia, odpowiednie substancje również, więc w sumie nic nie stało na przeszkodzie, by sama zakasała rękawy. Nie bała się pracy, to na pewno.
- Już chyba wiem, czemu tato nigdy mi za dużo nie pokazywał... właśnie pomyślałam, że chętnie dodatkowo przemaluję werandę na inny kolor, może niebieski jak drzwi pensjonatu- stwierdziła nagle i zaśmiała się cicho do własnej wyobraźni, kręcąc głową. Miała zbyt wiele pomysłów, zbyt wiele energii i zbyt wiele chęci. Ogólnie nie było w tym nic złego, ale była po prostu za szybka na życie jedną chwilą.
Oparła głowę o swoje ramię, zagłebiając się wygodnie w miękkie poduszki i zawiesiła spojrzenie na Rowanie. Był... poważną osobą. Miłą, kulturalną, pomocną, sprawiedliwą. Ale tkwiła w nim powaga i rozwaga, jakby zakorzenione głeboko, wrosły mu w kręgosłup. Nie znała drugiej takiej osoby jak on, bo nawet w żartach zachowywał czujność. I to przypomniało jej o istotnym fakcie, o którym chyba zapomnieli.
Usuń- Dzisiaj kilka osób pod sklepem widziało nasze zderzenie... Czy będę mieć problemy? Albo ty? Czy nie powinniśmy spisać jakiegoś protokołu, albo oświadczenia? - oczywiście powinni o tym pomyśleć wcześniej, ale skoro ostatecznie nic się nie stało, to czy w ogóle trzeba było cokolwiek spisywać? Dla niej wcale, ale mieli świadków i oby nie poszły w świat żadne plotki.
Wyciągnęła spod siebie nogę i obydwie wysuneła bliżej musztardowej kostki, ale ledwie siegnęła do niej palcami i opuściła nogi w dół. Była mała, na pewno krótsza niż Rowan i nie mogła się tak wyciagnąć jak on, musiałaby się przysunąć do szeryfa, a chyba lepiej, aby za bardzo takim pomysłom nie ulegała. I znowu przypomniała jej się ta noc, która całe szczęście nic między nimi nie zburzyła, tylko też nie miała co burzyć, skoro nie byli szczególnie blisko. A czy w ogóle mogliby być, skoro oboje żyli osobno i skupiali się na pracy? Czy w ogóle każde z nich chciałoby i gotowe byłoby się angażować i coś zmieniać w swoim życiu? Ona musiałaby się otworzyć, znowu zaufać, nie była pewna, czy potrafi. A on? Jak właściwie wyglądało jego prywatne życie i relacje? Lekko zmrużyła oczy, wraz z tą myślą wodząc spojrzeniem wzdłuż sylwetki szeryfa.
- Czy w Mariesville mamy dużo wypadków? - spytała nagle, niby nawiązując do poprzednich słów, a tak na prawdę chcąc samą siebie rozproszyć rozmową. Boże, przecież jej gło2a to był jakiś śmietnik! - Nie mówię o przestępstwach, bo dla Atlanty jesteśmy jak kałuża dla oceanu, ale takie wypadki jak dziś... Nie nudzisz się? - już z autentycznym zainteresowaniem, wyprostowała sie, wygodniej podpierając plecy o poduchy i zatrzymała spojrzenie na jego twarzy. Boże... miała nadzieję, że mu się tu nie nudzi. Nie chciałaby, aby stąd wyjechał i zastąpił go ktoś inny, pasował tu jak szyty na miarę na sto stanowisko i do tego miejsca!
nie mam słów
Kliknęła językiem, uwalniając z pięści palec wskazujący, który wycelowała w Rowana i pokiwała nim w ramach uznania dla jego spostrzegawczości.
OdpowiedzUsuń— Masz mnie! Kuszą mnie jednak te jabłka, jak nic innego — przyznała z lekko drapieżną miną, przygryzając przy tym dosyć mocno dolną wargę.
Fakt, wracała do tego, ale dlatego, że po pierwsze, było to dla niej cały czas zabawne, a po drugie trochę dziwne i jakoś nie do końca jej głowa potrafiła to tak od razu przetworzyć. Różne miejsca słynęły z różnych rzeczy. Ludzie jechali przez pół kraju, żeby zobaczyć największą kulę zrobioną z gumek recepturek i to miejsce, gdzie ta kula była, na pewno słynęła tylko z tego. Ale jabłka? Jabłka były wszędzie i naprawdę nie mieli tu nic ciekawszego? Naprawdę musiały to być złote jabłka albo mieli tu takie, co wyrosły po tym, jak te z drzewa w ogrodzie Eden pospadały na ziemię i wyrosły z nich nowe. Tu, w Georgii, sto kilometrów od Atlanty. Paige do jabłek nic nie miała i nie sądziła, by warto było wpadać przez nie w kłopoty, tak bardzo nie miały znaczenia w jej życiu, ale to musiało się jeszcze dotrzeć z myślą, że naprawdę mogły tu być jedną z ciekawszych atrakcji. Choć może niepotrzebnie, skoro zaraz będzie w drodze do miejsca, które przypadkowo sobie wybierze na mapie.
Na wzmiankę o pracy w Atlancie wydała z siebie krótkie „O!”, które zrobiło z jej warg dzióbek na dłuższą chwilę i pokiwała głową, o więcej pytać nie musząc. To co nieco tłumaczyło. Atlanta była paskudna i z tego, co mogła powiedzieć o tym, jak zmieniła się postawa Rowana, wiedział o tym bardzo dobrze. Możliwe, że lepiej niż ona. Choć może bardziej chodziło o ton głosu, niż o postawę…? Jakoś tak powiedział to bez konkretnego wyrazu, jakby tak właściwie nie było o czym mówić. Nie wyglądał na urzędasa ani na tych cieci, którzy ją zbywali przez ostatnie kilka tygodni. Na pewno miał w arsenale jakieś interesujące historie, o które nie miała zamiaru dopytywać. Wystarczyło jej wiedzieć, że nie brakło mu okazji, by wypracować swoją czujność i przypakować. No I było miło mieć jednak trochę racji przy zwykłym zgadywaniu.
Zbliżyła kufel do ust, już nawet miała się napić, ale zamiast tego wsadziła nos w piankę, krztusząc się przy pytaniu, które jej zadał. Obie opcje słusznie wykluczył, były tak abstrakcyjne, że na samą myśl, ciężko było jej utrzymać powagę.
— Cholera, no coś ty… — wykrztusiła. — Nawet nie lubię psów. Korupcji też, a tej podobno nie brakuje, kiedy w grę wchodzi prawo. Gratuluję cierpliwości, tak przy okazji. — Odstawiła ostrożnie kufel, patrząc po swoich rękawach i dekolcie, czy się przypadkiem nie oblała. Odchrząknęła, czując lekkie drapanie w gardle i wyprostowała się, by ułatwić sobie wyrównanie oddechu. — Dobra, chyba przeżyję. — Wypuściła powietrze spomiędzy ust, nadymając przy tym trochę policzki i spojrzała ostrzegawczo na szeryfa. — Nie możesz tak robić, to niebezpieczne — powiedziała z teatralną przestrogą i przetarła dłonią usta.
Akurat żadna z tych kwestii, do których nawiązał – praca i tatuaże – nie były dla Paige żadnymi drażliwymi tematami. Tatuaże były widoczne, jedne w bardziej codziennych okolicznościach, jedne tylko czasami, ale generalnie ktoś zawsze mógł je zobaczyć. Po co miałaby się więc kryć z czymś, co sama wystawiała na widok oczu innych ludzi? A praca to była tylko praca, nic ciekawego, przynajmniej w jej przypadku.
— Okej, ani jedno, ani drugie, to nie jest coś, czego byś się domyślił — zaczęła bardzo poważnie, właściwie to zbyt poważnie. — Od lat jestem kelnerką, zmieniają się tylko knajpy — wyznała i zrobiła znaczącą przerwę, powstrzymując się od śmiechu. — Zaczęłam jako rehabilitantka, mam nawet papier i w ogóle. Problem jest jednak taki, że na masaż przychodzi więcej zboczeńców, niż do barów, a w barze dostać w nos to nic takiego, z kolei w trakcie zabiegu… — Usta wygięły jej się w łobuzerskim uśmiechu, choć dalej powstrzymywała swoje rozbawienie. — Ale to nie jest jeszcze takie głupie — uprzedziła. — Akurat ten tatuaż — sięgnęła za siebie jedną ręką — to mój znak zodiaku. I naprawdę go uwielbiam, ale zrobiłam go tylko dlatego, że moje guilty pleasure to astrologia.
UsuńO takich pierdołach mogła mówić bez oporów. To były głupoty, głupie głupoty, które bawiły samą Paige. Bycie kelnerką przez tyle czasu, kiedy miało się całkiem fajne wykształcenie? Paige rehabilitantką? Mały świr na punkcie astrologii? Tak jak jeszcze bycie kelnerką nie było aż tak dziwne i można to było zwalić na zbieżność losu czy brak większych ambicji, tak rehabilitacja czy astrologia były totalnie poza szufladą, do której ludzie ją normalnie wrzucali. Ale każdy miał jakieś swoje dziwactwa i o tych Paige mogła mówić. Najczęściej i tak nikt jej nie wierzył, przynajmniej nie od razu.
Paige King
Zdecydowanie gdyby była mężczyzną, miałaby w życiu łatwiej, a wszystkie jej pomysły, czy w takim w przypadku jego pomysły, byłyby realizowane śmielej i bez zastanowienia. W gruncie rzeczy nie rzucała się od razu w wir działania, a gdy cokolwiek nawiedzało jej głowę, to zwykle kończyło się to wdrażaniem planu w życie jedynie w pięćdziesięciu procentach. Ale to fakt, że miała ogromną wyobraźnię i czasami nasuwały jej się takie rzeczy zgoła dziwaczne. Pewnie rodzice dobrze o tym wiedzieli i z przezorności, nie uczyli jej wszystkiego, choć była zaradna i wiele rzeczy umiała.
OdpowiedzUsuń- Dziękuję - rzuciła pogodnie, wyciagając swoje stopy obok jego i układając się odrobinę bliżej Rowana. Nie chciała wyginać się w łuk, aby dosięgnąć tej pufy i tyle.
Wzruszyła ramionami, kiedy spytał o tę skargę. Nie wiedziała, jak to wygląda z strony formalnej, ale coś jej się wydawało, że gdy są świadkowie i pojawia się poruszenie na mieście, to po prostu szeryf musi się tym zająć. A wolałaby aby z jej powodu nie miał przysporzonej pracy.
- Mogłabym wnieść jakąś skargę - stwierdziła lekko z niejakim namysłem i zaśmiała się pod nosem. - Miałabym pretekst, aby odwiedzić się na komisariacie, czy wyobrażasz sobie, że nie byłam tam... chyba od szkolnych zajęć w podstawówce o bezpieczeństwie w miasteczku? - upiła kolejny łyk i znowu kolejny, próbując sobie przypomnieć, czy faktycznie tyle to już lat minęło, a jej stopa nigdy na policyjnym terenie nie stanęła. Tak, mogłoby tak być, bo nawet jak coś odwaliła w szkole średniej, to się wywijała. Przecież miała tak słodki uśmiech, że nikt nigdy jej o nic złego nie podejrzewał! A popalanie szlug na próbę w toaletach to wcale nie przestepstwo chyba, szczególnie jak zdarzyło się raz czy dwa.
Ale czy potrzebowałaby pretekstu, aby go odwiedzić? Ona nie, to pewne, ale czy on nie musiałby mieć jakieś podkładki pod takie odwiedziny, skoro był w pracy i był chyba najpilniejszą osobą, jaką znała? No... może się przekonają i to już niedługo.
Rzuciła mu też zaraz takie spojrzenie, jakby za nic w świecie nie chciała się przyznać, że wstydzi się go maglować. Pytań mogła mieć na prawdę mnóstwo, ale nie znali się dość dobrze, by mogła je zadawać tak swobodnie, jakby chciała. I coś czuła, że szeryf doskonale wie, jaki z niej czort i że może go zaskoczyć. A może nie może, bo czytał z ludzi zbyt dobrze? A czy ją już rozczytał?
- Rowan, ja wiem, że tu nie ma co porównywać do Atlanty, ale tak... wiesz, widziałam sporo filmów, gdzie takie spokojne mieścinki kryją w sobie troszkę więcej, niż się z pozoru wydaje. Nasza taka nie jest? - uśmiechnęła się, zerkając na niego tak, jakby spodziewała się zarówno potwierdzenia, jak i zaprzeczenia. Na prawdę nie miała pojęcia!
Czas minął jej niezwykle przyjemnie. Gdy dopiła herbatke, nie było już sensu przeciągać swojego wizyty, już i tak zabrała mu czas. Zebrała się więc i jeszcze przed wyjściem, przebrała w łazience na powrót w swoje rzeczy, bo sukienka na farelce szybko wyschła, choć skarpetki miały się gorzej. Ale to nic, na rowerze do siebie nie miała specjalnie długiej drogi. Jego koszulkę i wysokie skarpety zostawiła ułożone obok umywalki.
- Dzięki za herbatę, przykryj brownie, żeby nie wyschło - poradziła, zbierając się już przy drzwiach i wciskając stopy w tenisówki, co przy niedoschniętych piętach skarpetek było troszkę trudniejsze niż zwykle.- Do nastepnego spotkania, szeryfie, miej się na baczności na drodze - rzuciła, ale nie było to wcale obietnicą, ani groźbą i obracając w jego stronę, objęła go krótko i cmoknęła w polik. - Ładnie pachniesz - rzuciła jeszcze, definitywnie na pożegnanie. Na prawdę tak dobrze się przy nim czuła, bardzo swobodnie, choć nie było to wcale tak oczywiste. Właściwie w jego towarzystwie ludzie mogli częściej czuć się skrępowani, biorąc pod uwage, jaką pełnił funkcję.
Rzuciła mu jeszcze jedno wesołe spojrzenie i poszła już w swoją stronę, nawet nie wiedząc, że nie tylko przez fakt, że mieścinka jest malutka, niedługo znów sie spotkają.
UsuńFestiwal Jabłek przyciągał różne osoby i przez to niekiedy w Mariesville robiło się zamieszanie. Abigail nigdy w życiu by nie wpadła na to, że ktoś, kto chce uciec, zniknąć i wydostać się z pościgu jaki za nim puszczono, wybierze ich miejsce na przeczekanie. Ona wręcz się cieszyła, gdy kolejne osoby przychodziły i meldowały się, bądź pytały o meldunek i taką możliwość w jej pensjonacie, choć niezapowiedziani goście nie byli tak często spotykani jak ci, co wcześniej rezerwowali pokój przez internet. Gdy trzy dni przed Festiwalem zameldował się u nich szpakowaty mężczyzna, Ted, z garbatym nosem jakby miał go przetrąconego co najmniej kilka razy i to nawet niedawno, bo pod okiem miał zaczerwienienie jakby od głebokiego krwiaka, to wcale nie poczuła się niepewnie, wydając mu klucze późnym wieczorem. Od kiedy z tatą było średnio, postanowiła nocować na miejscu przez kilka kolejnych nocy. I nic nie wydało jej się dziwne! Goście byli zadowoleni, mieli pełne obłożenie i nawet ten jeden gość nie wydawał się podejrzany. Ted był miły i spokojny, wydawał się trochę zmęczony i chciał nocleg tylko na dwie noce, więc chyba sam Festiwal go nie interesował. Abi nie wnikała, ale gdy wieczorem przed pietnastym września, gdy była w kuchni układając talerze w szafce, przyuważyła małe światełko w garażu, gdzie tata trzymał głównie narzędzia i zrobił z niego swój warsztacik, trochę się zdziwiła i od razu pomyślała o tym facecie. Bo ten albo nie wychodził z pokoju, albo kręcił się im na tyłach, oglądając wszystko tak, jakby... w sumie nie wiedziała po co, ale było to dziwne. Nie zwiedzał miasteczka, nie poszedł na kajaki, nie wyruszył na żadną trasę czy spacerową, czy rowerową, jakby się chował. Albo czegoś szukał. Abi najpierw wyszła do ogródka od tyłu i stanęła przy garażu, a potem widząc że kłódka została wyłamana i jedna jej część leży przy stopniu na progu, wycofała się. Była sama, bo rodzice spędzali ostatnią noc w klinice, a dziewczynie która jej pomagała czasami na recepcji, pozwoliła iść do domu. Poczułą się troszkę niepewnie.
Zadzwoniła najpierw do Juliet, gdy była już w kuchni. Ona nie odbierała, pewnie szykowała sobie sukienkę na jutrzejszy dzień. Potem próbowała dobić się do Jaxa, ale o tej porze pewnie nawet nie miał przy sobie komórki, będąc w restauracji. Większość jej gości teraz bawiła się w miasteczku, bo nie było nawet wcale późno. Musiała odetchnąć, bo może jej się wydawało, ale ta kłódka... Gdyby nie znalazła ułamanej części, to nic nie byłoby dla niej podejrzane. Wybrała numer do szeryfa i przyłożyła telefon do ucha, odsuwając się od okna, gdy dostrzegła że w garażu znów migocze światełko, nie takie jak od latarki, ale może telefonu?
- Hej... chyba ktoś mnie okrada z narzędzi taty w garażu, czy może ktoś od was podjechać? - poprosiła cicho, kiedy odebrał, ale przecież nie było możliwości, by ktokolwiek ją usłyszał, musiałby stać za jej plecami.
Hej, przygodo ^^
Parsknęła śmiechem, widząc minę szeryfa i wzruszyła ramionami, jakby nie mogła za wiele na to poradzić. Popatrzyła za siebie, szukając jakiś serwetek albo innego papierka, którym mogłaby wytrzeć nos i kolczyk, które tak nieelegancko wpakowała sobie przed momentem do kufla i zaraz wróciła uwagą do Rowana, patrząc na niego rozbawionymi oczami.
OdpowiedzUsuńTak się po prostu złożyło, kiedy dokonywała życiowych wyborów albo szukała sposób na zabicie tych nielicznych chwil nudy, które ją nawiedzały. Prócz tego czytała sporo książek, oglądała mainstreamowe seriale, grała na gitarze i lubiła czasem się sprawdzić przy różnorakich tutorialach DIY z YouTube’a, ale te rzeczy nie były takie nietypowe. Poza tym robiła jeszcze naprawdę smaczną zapiekankę ziemniaczaną i od czasu do czasu od nowa zakładała mały zielnik w domowym zaciszu, o którym prędzej czy później zapominała. To nie były jednak takie kwiatki, które mogły wprowadzić człowieka w osłupienie, aczkolwiek o nich też mogła mu powiedzieć, gdyby ich rozmowa poszła takimi torami.
— Mówiłam, że bliżej mi do czarownicy niż do złodzieja — dorzuciła jeszcze, puszczając do niego oko i znów się roześmiała, chowając się zaraz za kuflem, żeby się jednak napić tego piwa tak, jak zamierzała sekundę temu.
Komentarz o własnym gabinecie podsumowała jedynie powątpiewającym uśmiechem i pokręciła głową. Zboczeńców nie brakowało w żadnym przedziale wiekowym, na pewno zdawał sobie z tego sprawę, choć może staruszki w Mariesville nie miały żadnych takich zapędów. Niemniej, nie byłaby w stanie mu powiedzieć, ile razy czyjeś pomarszczone palce uszczypnęły albo próbowały uszczypnąć ją w pośladek, kiedy przechodziła z tacą między stolikami i ile cierpliwości ją to kosztowało. A czasem nawet uznawała, że nie było to warte żadnego napiwku i takie palce dostawały nowe zajęcie w postaci tamowania krwotoku z nosa.
No i do niedawna nie wiedziała, że takie miasteczka jak Mariesville w ogóle istnieje. Jak pierwszy raz o nim usłyszała, to naprawdę wzięła to za jakąś kiepską próbę zrobienia z niej idiotki, bo to nie brzmiało jak rzeczywista miejscowość. Może miał rację, że chętnych by tutaj nie zabrakło, ale Paige nigdy nie myślała o otwarciu swojego interesu. Zawsze wydawało jej się to dosyć kłopotliwą sprawą i bardziej zobowiązującą niż praca dla kogoś. Nie wspominając o tym, że od lat nie zajmowała się fizjoterapią i był to stosunkowo krótki etap w jej życiu.
Zmarszczyła delikatnie brwi, zerkając znad kufla na szklankę, która znalazła się przed Rowanem i posłała w jego stronę jednoznaczny, psotny uśmiech. Trochę ją to zdziwiło, bo sam przed chwilą wspomniał o tym, jakie zasady obowiązywały, a ona nie miała zamiaru dzisiaj sięgać po takie trunki. Miała całkiem mocne piwo, które może jeszcze nie szumiało jej w głowie, ale znała swoje limity i zapędy i nie było opcji, żeby je dzisiaj sprawdzać, skoro wiedziała, jaki dzień ją jutro czeka. Jednak szeryf niech sobie nie żałuje, po prostu nie spodziewała się, że może zmienić zdanie.
— Och, to nie takie proste — odparła głosem specjalisty, odkładając kufel na blat, o który ponownie oparła się łokciem. Alkohol powoli zaczął oddziaływać nie tylko na kubki smakowe i przełyk, czy też rozpasane myśli, ale też na ciało. Łatwiej było się odprężyć, łatwiej przeoczyć niektóre drobiazgi, które bezwzględnie docierały do podświadomości. — Same znaki zodiaku to mało, żeby powiedzieć coś, czego sam byś nie zauważył — powiedziała to tak, jakby mówiła o czymś oczywistym, ale jej oczy błysnęły tajemniczo i z ciekawością, czy intuicja Rowana coś mu może podpowiadała już wcześniej, czy w ogóle nie zawracał sobie tym głowy. — Ale skoro jesteś rakiem, to podejrzewam, że bycie szeryfem w takim miejscu jak Mariesville służy ci lepiej, niż praca w Atlancie — stwierdziła łagodnie i bez krzty żartu, co bardziej jakby naprawdę mu tego życzyła, żeby tak się właśnie czuł i żeby było mu z takim stanem rzeczy dobrze. Bo gwiazdy i planety mogły sobie mówić jedno, a dusza i tak czasem wolała za czymś innym.
— Myślę też, że oboje możemy odetchnąć, że nie zostanę tutaj długo. A co do masażu… Jaką mamy fazę księżyca? — Wróciła do tego zawadiackiego tonu, którym się przepychali z zaczepkami, śmiejąc się lekko pod nosem, bo oczywiście księżyc nie miał tutaj nic do rzeczy, a stanowił jedynie niewinną aluzję i może nie tak niewinną sugestię.
UsuńKilka osób minęło ich, rzucając krótkie pożegnania do barmanki i w wesołych humorach skierowali się do wyjścia. Paige przemknęła przez myśl, że zamiast o fazę księżyca powinna zapytać o godzinę i do której wypadało im tu w ogóle siedzieć. Pokerzyści dalej siedzieli sobie wygodnie i rozgrywali kolejną partyjkę, stoliki przy kątach jeszcze były pozajmowane i tylko przy oświetlonym barze zrobiło się trochę puściej. Piwa w jej kuflu też już było mniej niż więcej…
— O, daj mi swoją lewą dłoń — wyskoczyła nagle, zapominając zupełnie o kwestii, kiedy zamyka się tutejszy pub i z niemałym podekscytowaniem i zachęcająco wyciągnęła rękę w stronę Rowana.
Paige King
[Prawda? Ciężko mi od niego wzrok odwrócić. Przepadłam już po objerzeniu Anyone but you, ale dopiero po Twisters coś mocniej zaiskrzyło. ;D A bardzo dziękuję! Starałam się z niego zrobić takiego "chłopaka" z sąsiedztwa, na którym można zawsze polegać. ;D
OdpowiedzUsuńA muszę przyznać, że Rowan jest świetny. I jestem prawie pewna, że Eaton z tych wodospadów razem z nim chętnie by skakał. ;D Mieszkańcy na pewno nie mogą narzekać na takiego szeryfa. Dziękuję i również życzę dobrej zabawy, ale wnioskując po ilości komentarzy pod kartą to już się wybitnie tu bawicie. :D]
Eaton Grant
Nie miała pojęcia, czym dokładnie zajmował się w Atlancie, mając tylko jakieś swoje niejasne podejrzenia, że zwykłe wystawianie mandatów to nie było. Nie sprawiał takiego wrażenia, jak krawężnik czy funkcjonariusz, który przybywa po telefonicznym zgłoszeniu kradzieży w sklepie, ale to wcale nic nie znaczyło, bo mogła zwyczajnie się pomylić. Ot, przeczucie, które dla Paige nie oznaczało faktów, tak samo jak to, czym charakteryzowały się poszczególne znaki zodiaku według ogólnodostępnych horoskopów. Mogła się tym trochę sugerować, jednak nie brała ani jednego, ani drugiego za pewnik.
OdpowiedzUsuńPomyślała sobie jedynie, że jeśli Rowan był choć w najmniejszym stopniu tak zaangażowany i opiekuńczy w stosunku do ludzi, jak można było sobie poczytać o zodiakalnych rakach, to akurat korzystniej dla niego wypadałoby takie Mariesville. Inaczej spełniać się pod tym względem w mieście takim jak Atlanta, gdzie zagrożenia i niebezpieczeństwa, które mogą dosięgnąć obywatela czasem wykraczają poza ludzką wyobraźnię, a i samych obywateli jest też po prostu więcej, a inaczej to wyglądało w małej mieścinie, w której ciężko pewnie o zwykły pościg samochodowy. Tylko ludzie, jako społeczeństwo i pewnego rodzaju kolektyw, wszędzie potrzebowali poczucia bycia zaopiekowanym, że ktoś nad nimi czuwa. Raki prócz naturalnej predyspozycji do dbania o tego typu potrzeby wśród najbliższych, często też dążyły do bycia jak najlepszym w swojej pracy.
Czy Rowan wpisywał się w ten profil? Może tak, może nie, ale jeśli choć trochę tak, to na pewno bardziej życzyłaby mu takiego Mariesville niż Atlanty, bo to miasto, jak zresztą wiele metropolii, zawsze prędzej człowiekowi zabierze i będzie zabierać więcej, nieważne ile mu się zaoferuje, a szansa, że da coś w zamian, była niewielka.
Minęła dłuższa chwila, od kiedy bawiła się przy mapach nieba i też nie dałaby sobie obciąć ręki za fazę księżyca. Ostatnio miała trochę więcej przyziemnych spraw na głowie i mniej czasu na horoskopy. Układanie ich i śledzenie ruchów ciał niebieskich sprawiało jej przyjemność, ale nie była tak oderwana, by powierzyć temu swoje życie i na ich podstawie podejmować jakieś ważne decyzje. Traktowała to jako ciekawostkę i zabawę, która można było zabić nudę i może czasem przy tym przystanąć i się zastanowić nad pewnymi sprawami nieco głębiej.
Na dobra sprawę nie była nawet pewna, jaki jest dzień miesiąca… Niemniej, nie było co się nie zgodzić. Na masaż księżyc zawsze był w dobrej fazie, jeśli akurat komuś bardzo by zależało. I ładnie by o niego poprosił.
Złapała lekko jego dłoń między swoje palce i przesunęła delikatnie po skórze, żeby ją jednak trochę rozluźnił i trzymał w swobodnej pozycji, takiej jak najbardziej dla niego naturalnej. Znaczenie miała cała dłoń, nie tylko linie, a w ogóle to najlepiej było zawsze obejrzeć obie ręce, ale to już jak ktoś podchodził do tego bardzo poważnie i prócz wyłudzenia kasy chciał też sprawić wrażenie doświadczonego znawcy. Paige znawcą nie była i nie próbowała wyłudzić tutaj niczego. Zdecydowanie bardziej o towarzyski aspekt i żartobliwie popisy, a takie coś stwarzało przecież idealną okazję do kolejnych przekomarzanek.
No, i może była też trochę ciekawa, co takiego można wyczytać z dłoni Rowana i czy jakkolwiek to by się pokrywało z rzeczywistością.
— Głównie to z nudów. — Wzruszyła ramieniem, niespiesznie oglądając sobie jego dłoń. — I z głupoty — dopowiedziała pół żartem, pół serio, uśmiechając się pod nosem. — Wiesz, taki etap w życiu, kiedy zastanawiasz się, czemu coś się wydarzyło, czemu ktoś coś zrobił, czy masz szanse u tego chłopaka z trzech klas wyżej… Chcesz odpowiedzi, ale nikt ich nie zna albo boisz się zapytać. — Przechyliła głowę na bok, przyglądając się trochę dokładniej wypukłościom idącym wzdłuż małego palca aż do nadgarstka. — Próbowałam też nauczyć się przewidywać, kiedy akurat odbije mojej matce, ale zwykłe gazetkowe horoskopy się nie sprawdzały, więc zaczęłam trochę bardziej grzebać i tak jakoś wyszło, że się wciągnęłam… Miałam dzięki temu dobry materiał na projekt w liceum — dokończyła odpowiedź, zerkając pobieżnie na twarz szeryfa.
Pooglądała sobie jeszcze jego dłoń przez kilka chwil, jednocześnie przypominając sobie na bieżąco te wszystkie szczegóły dotyczące poszczególnych linii, ich przebiegu i wypukłości, jakie znajdowały się po wewnętrznej stronie. Drobne blizny czy inne ślady też zauważyła i nietrudno było jej się domyślić skąd się wzięły, ale na obecne potrzeby rzeczywiście nie były zbyt istotne. Poza tym to, co ewentualnie mówiły, nie było żadnym odkryciem.
Usuń— No, szeryfie… — wymruczała, podnosząc spojrzenie i opuszczając trzymaną dłoń na swoje kolano. — Przyszłości ci nie wywróżę, bo wygląda na to, że dobrze wiesz, jak korzystać ze swojego potencjału i nikt ci nie będzie mówił, co masz robić. I trudny z ciebie typ, skaczesz sobie między intuicją a rozsądkiem, ciężko cokolwiek przewidzieć, jak się zachowasz… — mówiąc, przesuwała jeszcze delikatnie kciukami po wnętrzu jego dłoni i kiedy skończyła, jeszcze przez kilka sekund tak robiła, aż cicho westchnęła i go puściła. — A ty co takiego zobaczyłeś w tym czasie? Spodobało ci się coś? — spytała, sięgając po piwo. Zdążyła się zorientować, że patrzył na nią i to chyba trochę przenikliwiej niż przez resztę wieczoru, ale nie brała tego jakoś do siebie. Bo na co innego albo kogo miałby patrzeć, skoro to ze sobą rozmawiali?
Paige King
Oczywiście wiedziała, że komisariat jak każde inne miejsce pracy, wymaga właśnie tego, za co ludziom sie płaci i czego od nich oczekuje, czy wymaga - profesjonalnego wykonywania obowiązków, więc i nie jest to zbyt dobry pomysł, aby przychodzić i urządzać sobie odwiedziny i pogaduszki w takim miejscu. Inna sprawa, że jest to instytucja państwowa i z racji tego wymaga poszanowania powagi urzędu. Rowan może nie do końca rozumiał jej poczucie humoru, ale dużo mówiła, a jednocześnie szanowała cudze granice i to co było oczywiste. Zgrywała się, ale to nie pierwszy raz, jak nie zagrali na tej samej fali. Ona była zbyt wesoła, a on zbyt poważny, lub też ona żartowała z wielu rzeczy, a on do wszystkiego podchodził zbyt serio, nie wyłapując jej tonu. To nic, przecież nie miała nic złego na myśli. Ale w istocie podchodziła do życia emocjonalnie, biegła przed siebie z otwartym sercem, nawet jeśli było ono raz złamane, co dzisiaj poniekąd mu wyjawiła. Nie chciała żałować na starość, że nie podjęła jakiś działań, że zbyt długo się wahała, że nie miała odwagi próbować nowych rzeczy i zmieniać na lepsze tego, co miała wokół siebie. Chciała żyć tak, by każdy moment był wyjątkowy i nie chodziło o to, by łapać garściami setki wrażeń na raz, bo nie wszystkie są dobre i nie każde ją pociągały. Chciała się po prostu cieszyć tym życiem, jakie miała. I bardzo możliwe, że na komisariat przy okazji niedługo wpadnie, ale niekoniecznie w odwiedziny, a raczej na pewno nie w odwiedziny konkretnie do szeryfa, to jednak miało się jeszcze okazać w praniu, czy dojdzie do skutku.
OdpowiedzUsuńAbigail była ostatnią osoba, która oskarżyłaby kogoś o cokolwiek, albo podejrzewała o wykroczenie kogokolwiek. Miała w sobie niezwykle wielkie zasoby naiwności i wiary w ludzi, by ich o cokolwiek podejrzewać, ale będąc sama w pensjonacie, mając z tyłu głowy, że odpowiada za wszystko w tym momencie dosłownie sama, bo rodziców nie ma, poczuła się niepewnie. I od razu pomyślała o tym dziwnym człowieku, który nie był ani rozmowny, ani pogodny, a przecież gdy ktoś już przyjeżdża do Mariesville, to ulega miekkiej i ciepłej aurze tego miejsca niemal zawsze. To ta złamana kłódka przelała szalę i rozproszyła jej myśli o pomyłce, czy przypadku. No i światełko latarki, które migotało raz po raz a także hałas, w sumie wszystko na raz skumulowało się i popchnęło ją do tego, że właśnie zadzwoniła zaniepokojona i zaalarmowana do szeryfa. Może to ich ostatnia rozmowa o przestępczości w okolicy? Niby nic tu się nie działo, ale czy takie miejsca nie są najbardziej podejrzane przez tę niepozorność? Wtedy sobie żartowała, ale może coś w tym było.
Słysząc podjeżdżający samochód, wycofała się z kuchni i skierowała na przód domu. W tym momencie miała wrażenie, że pensjonat jest strasznie cichy i pusty! Otworzyła drzwi i przystaneła na werandzie, gdy Rowan dał jej znać, aby poczekała. Jasne, nie miała zamiaru się pchać tam, gdzie do akcji wkraczał prawdziwy bohater. Ściągnęła tylko brwi, gdy zobaczyła, że zabiera broń. Serio?! To mogłoby być aż tak poważnie? Jak na osobę, która w Atlancie spędziła pełne cztery lata, ruda nie miała do czynienia z żadnymi łobuzami i nie wpadała w kłopoty, a z bronią nie miała do czynienia wcale, nawet nie była świadkiem zajścia z jej użyciem, więc nie poczuła się ani odrobinę pewniej, widząc Rowana z pistoletem. Trochę tak, jakby żyła pod kloszem, mimo że mieszkali w stanie, gdzie co któraś osoba ma pozwolenie i oczywiście to wiedziała. Nie miała z bronią po prostu styczności. Zacisnęła drobne dłonie na kolumience przy drewnianej balustradzie werandy, którą miała zabezpieczyć przez nadejściem zimy impregnatem stojącym już obok drzwi, o czym ostatnio rozmawiali i patrzyła z niepokojem jak szeryf wchodzi do garażu. Chyba nawet wstrzymała oddech, z czego nie zdawała sobie do końca sprawy, nim przez próg nie wyskoczył gruby szop, a Abi wypuściła powietrze z świstem! Szop?! Patrzyła chwilę za nim w krzaki, nie wierząc własnym oczom. Przecież na prawdę się wystraszyła! Do diaska, to był tylko szop?! I po to wzywała posiłki i zawracała Rowanowi głowę?
UsuńTo było.... kurka wodna, żenujące. Że. Nu. Ją. Ce!
- Szop... - mruknęła, jakby powiedzenie tego na głos miało jej pomóc przyswoić fakt, że narobiła niepotrzebnego szumu. Wyprostowała ręce, opierając dłonie o poziomą belkę i robiąc krok w tył, odetchneła głęboko, pochylając się do przodu, aż schowała głowę między ramiona i coś jej przeskoczyło w barku. Boże... była zażenowana i zawstydzona samą sobą! I to nie pierwszy raz, ale kolejny przed Johnsonem. Czy na prawde nie mogła być normalna?
Czerwona na twarzy wyprostowała się i zeszła z werandy, idąc do niego do garażu. Objęła się ramionami, bo uczucie, że jest jej nieswojo jakoś nie minęło. Stanęła w progu, wtykając jedynie głowę obok drzwi i rozejrzała się, jakby czekała, aż w środku ujrzy jednak złapanego złoczyńcę. Ale zobaczyła tylko Rowana, który podziwiał bałagan wykonany przez sierściucha.
- Boże... Ja myślałam... na prawdę myślałam, że tu ktoś kradnie - przyznała, posyłając mu przepraszające spojrzenie. - Nie pogryzł cię? - dopytała jeszcze, bo przecież szopy były i bystre, ale też wredne i lubiły się rzucać, jak już złapały bakcyla. Abi, która się nie śmieje i nie żartuje to nie był codzienny widok, ale była tylko człowiekiem i przeżywała całą gamę emocji, jak każdy. A dzisiaj to chyba nie był jej najlepszy dzień.
Odsunęła sie, aby Rowan mógł wyjść. Postanowiła, że posprząta ten bałagan jutro, za dnia, bo teraz przed wieczorem, gdy słońce było już niżej nie chciała tam wchodzić. Te hałasy i latarka, to wydawało się jakieś trochę straszne. No i miała wyrzuty sumienia, że wezwała szeryfa, a właściwie znowu mu zabierała czas. Jak zwykle... Tak, zdecydowanie dzisiaj nastrój jej odrobinę opadł, a może zwyczajnie była troszkę przytłoczona tym, że nagle pensjonat był tylko na jej głowie i może wcale nie była na to tak gotowa, jak sądziła. Spojrzała na sweter Rowana, znów był w szarości i lekko ściągneła brwi w zastanowieniu... Nie widziała u niego nigdy kolorowych ubrań, a dziś znowu dla kontrastu sama miała kolorową koszulę w błekitno-białą kratę z pomarańczowymi przeszyciami.
- Ale mi wstyd! - jękneła, zasłaniając twarz dłonią, bo to na prawdę było nie do wiary, że tak się wystraszyła i niepotrzebnie go zaalarmowała. I jak dobrze, choć nie było to wcale dobre, że nie zadzwoniła na komisariat, bo jakby tu przysłali patrol oficjalnie, to byłoby jeszcze gorzej.
wariatka
[Od razu, gdy tylko zobaczyłam Rowana, pomyślałam, że dla mojej uroczo-niewinno-skromnej Millie on może być totalnym crushem. Obok takiego faceta nie da się przejść obojętnie. Millie może czuć się nim onieśmielona, gubić język i potykać się o własne nogi w jego towarzystwie, więc będzie zabawnie! ;D Pozwolę sobie przyjść na maila z pomysłem. Ślicznie dziękuję za powitanie na blogu (: ]
OdpowiedzUsuńMildred Atkinson
[Przepraszam, że musiałaś czekać tak długo! Już wracamy.]
OdpowiedzUsuńMury wysokiej piwnicy, chętnie oddawały swój bezwzględny chłód. Ten chętnie przedzierał się przez sploty odzienia, drażniąc skórę. Pomimo tego, że sprawnie udało im się uwinąć z uprzątnięciem większości półek nieszczęsnego kredensu, czuła na swojej skórze gęsią skórkę. Naciągnęła mocniej rękawy przydużej bluzy w kolorze przypominającym winogronową nalewkę.
Zaśmiała się na słowa Rowana. Cieszyło ją, że tak ciepło wypowiadał się o jej babci. Kopi zdawała sobie sprawę z jej barwnej aparycji, a jeszcze bardziej z ciętego języka i wigoru. Nierzadko zdarzało się, że chciała zapaść się pod ziemię, gdy podczas niezobowiązujących rozmów na bazarku, babci wyrwał się bardziej lub mniej schlebiający komentarz co do poczynań jakiegoś mieszkańca Mariesville. Rosa nie miała przecież nic do stracenia. Była staruszką, która cieszyła się ze swoich ostatnich lat życia. I tyle jej mogli zrobić, o…
– Gdy jej próbowałyśmy, wypowiadała się znacznie… chlubniej – zaśmiała się, wywracając nieznacznie ciemnymi oczami, kryjącymi się pod firaną lekko zarysowanych rzęs. Zawahała się chwilę, zupełnie nie kryjąc wątpliwości, czy wypada jej zaproponować Rowanowi spróbowanie własnego wyrobu. Nie znali się zbyt dobrze, jednak wszystkie ich spotkania przebiegały w sympatycznej atmosferze (ciężkiej pracy przy domu rzecz jasna). Niewielka różnica wieku oraz jego miłe usposobienie (i nieobecność Rosy) dały jej nieco odwagi, by skierować ich znajomość na nieco bardziej koleżeńskie, niezobowiązujące tory– Z resztą, sam spróbuj! Na rozgrzanie. – wypaliła w końcu, pospiesznie chwytając za jedną z butelek. Z półki zamocowanej pod niewielkim stolikiem wyjęła dwa dyżurne kieliszki do nalewki. Sporawe, pękate szkiełka ozdobione były dookoła dojrzałymi kwiatami i zdobnymi liśćmi. Chwytając za wąskie nóżki, postawiła naczynka na blacie z głośnym stuknięciem, po czym otworzyła energicznie butelkę pełną jasnożółtej cieczy.
Pomimo naklejonej etykiety, na której Rosalinda niemal wykaligrafowała zdobny napis, przysunęła szyjkę butelki w okolice swojego nosa i zaciągnęła się drażniącą wonią. Skrzywiła się nieco. Nalewka już kilka tygodni temu była naprawdę mocna. Kopi miała nadzieję, że dodatkowa ilość cukru, którą postanowiła dodać do nieprzeciśniętych jeszcze owoców uratowała aktualny stan rzeczy.
Lekko przysunęła butelkę do jego twarzy, zupełnie zaciekawiona jego reakcją, po czym nalała sporą ilość trunku do kieliszków.
Przechyliła głowę w bok, przesuwając spokojnie wzrok po pozostałych butelkach, które udało im się przenieść w bezpieczne miejsce. Jej ulubioną była oczywiście nalewka z malin, do której tym razem dodały sporą ilość liści mięty. Druga na podium była pigwówka, tak słodka, jak kwaśna. Przez chwilę zastanawiała się, czy nie powinna zaproponować Rowanowi którejś z pewniaków. Pewnie nieraz miał okazję próbować nalewek jej babci.
Ale przecież raz się żyje. A od jednego kieliszka jeszcze nikt nie zwariował…
Chyba, że cytrynówki.
Kopi
Kochał Mariesville. To miasteczko było jego domem; miejscem, w którym dorastał i do którego czuł ogromny sentyment, mimo że często jawiło mu się jako pułapka. Choć szczerze uwielbiał te ciasne uliczki, znajome twarze i niezmienną rutynę, nienawidził jednego – plotek. Nie przejmował się tymi drobnymi, nic nieznaczącymi historiami, które można było łatwo sprostować lub kompletnie zignorować, bo wiedział, że te drobiazgi nie miały mocy zrujnowania jego życia. Jednak po rozwodzie z Tessą przekonał się, jak niszczące potrafią być słowa rzucane na wiatr przez nieświadomych ludzi. To właśnie wtedy po raz pierwszy zrozumiał, jak wielką krzywdę mogą wyrządzić plotki – zwłaszcza gdy staje się ich głównym bohaterem. Ludzie w Mariesville mieli opinię na każdy temat, zwłaszcza kiedy chodziło o cudze nieszczęścia. Jackson przeżywał jeden z najtrudniejszych momentów w swoim życiu, kiedy jego małżeństwo rozpadało się na oczach całego miasteczka. Przez jakiś czas wydawało mu się, że każdy mieszkaniec znał jego historię lepiej niż on sam. Plotki rozprzestrzeniały się z prędkością błyskawicy, a kiedy stał się ofiarą ich bezlitosnego nurtu, miał wrażenie, że nie ma już dokąd uciec. Oczywiście, ludzie w końcu zapomnieli o jego rozwodzie, zajęli się innymi dramatami, innymi bohaterami swojego plotkowania. Ale Jackson musiał zmagać się z echem tych słów jeszcze długo po tym, jak wszyscy inni przeszli dalej.
OdpowiedzUsuńPrzykre było to, że chociaż Tessa go zraniła, to nie postrzegał jej jako kogoś złego, lecz inni to robili. Była zagubiona, zdezorientowana, być może nawet głęboko nieszczęśliwa, ale nigdy nie uważał jej za złą osobę. A jednak mieszkańcy Mariesville wyrobili sobie zdanie, które nijak nie oddawało prawdy. Słyszał ich szepty, komentarze pełne pogardy. „Nie zasługiwała na niego,” mówili. „Pewnie znalazła sobie innego. Szkoda chłopa, był dla niej za dobry.” Bywały momenty, gdy Jackson rozumiał frustrację Tessy. W Mariesville wszystko musiało być czarno-białe – albo byłeś tym dobrym, albo tym złym. Tessa została przypisana do tej drugiej kategorii bez możliwości odwołania.
Jackson westchnął ciężko, siedząc w The Rusty Nail z niemal pustą szklanką whiskey przed sobą. Rozejrzał się, próbując zebrać myśli. Chociaż uwielbiał to miasteczko, miał swoje obawy. Zastanawiał się, kim byłby teraz w oczach ludzi, gdyby dowiedzieli się, co wydarzyło się między nim a Olivią. Nie wątpił, że szybko stałby się tematem kolejnych plotek, jak zresztą było już teraz. Wciąż kochał Mariesville, ale jednocześnie bał się, że te przerysowane, nierzadko okrutne opowieści mogłyby zniszczyć to, co było dla niego ważne – stworzenie czegoś trwałego z Olivią Mitchell. Myśl o tym powodowała, że ściskało go w żołądku. W tamtej chwili nawet przed Rowanem, swoim najbliższym przyjacielem, nie czuł się w pełni swobodny. Chociaż Rowan był ostatnią osobą, którą mógłby posądzić o plotkowanie, Jackson wciąż obawiał się jego reakcji. Rowan widział go już w najgorszym stanie – w tych chwilach, gdy rozwód z Tessą niemal go rozbił. To właśnie Rowan był tym, który podnosił go z rozsypki, przypominał mu, kim jest i co ma jeszcze przed sobą. Pomagał mu nie tylko słowami, ale ponad wszystko swoją obecnością. Nie oceniał, nie wypominał porażek, natomiast wyciągał pomocną dłoń i czuwał obok, gdy Jackson przechodził przez swoje najczarniejsze dni. To właśnie jego drogi przyjaciel zabrał go na pierwsze wyjście do baru po rozwodzie, starając się wyrwać przyjaciela z tej podstępnej pułapki, jaką było jego własne załamanie.
Dlatego teraz Jackson czuł się nieswojo, bo czuł, że w oczach Rowana powinien być kimś, kto wyszedł z tamtego kryzysu silniejszy, bardziej dojrzały, z głową pełną wniosków, które wyciągnął z przeszłości. A tutaj znów, po raz kolejny, pozwala sobie na coś, co nie jest ani rozważne, ani bezpieczne, kierując się głosem serca. Jak więc miał spojrzeć w oczy przyjacielowi i przyznać, że mimo tego wszystkiego, co przeszedł, podjął ryzykowną decyzję, która dała mu dużo radości, ale równie dobrze może skończyć się jeszcze boleśniej?
Jackson wziął głęboki oddech, czując, jak jego żołądek ściska się w supeł. Słowa Rowana trafiały prosto w jego czuły punkt, choć jego przyjaciel mógł nie mieć o tym pojęcia, bo z pewnością nie wiedział, że Jax coś ukrywa. Moore czuł ciężar sekretu, który nosił od tamtej nocy z Olivią, a teraz było coraz trudniej udawać, że nic się nie wydarzyło.
Usuń— Masz rację — odpowiedział w końcu, starając się zachować spokój w głosie. — Olivia zawsze była dla mnie kimś ważnym. Może nawet zbyt ważnym, wiesz? Nie zliczę ile razy Tessa robiła mi o nią aferę… — powiedział i uśmiechnął się krzywo, patrząc na przyjaciela, który uważnie go obserwował. Rowan potrafił czytać z niego, jak z otwartej książki. Może i tym razem zauważyłby, że coś dręczy jego przyjaciela. — Ale to nie jest takie proste. Niestety… — zauważył. Wziął łyk trunku, próbując zebrać myśli. Wiedział, że Rowan nie powinien się dowiedzieć o tym, co wydarzyło się między nim a Olivią, bo oboje ustalili, że pewne rzeczy pozostawią tylko sobie. Czy był jednak w stanie długo udawać przed Rowanem?
— Danie sobie czasu to z pewnością to, czego rzeczywiście potrzebuję… — przyznał i rozejrzał się dookoła, starając się nie dać po sobie poznać, jak bardzo ta rozmowa go przytłacza. Wiedział, że jego przyjaciel kieruje się ciepłymi uczuciami i szczerymi pobudkami wobec niego. Poza tym, Rowan nie był typem człowieka, który wchodziłby mu z butami w życie. Być może też właśnie dlatego tak bardzo cenił ich przyjaźń – w jego życiu było już zbyt wiele osób, które miały coś do powiedzenia i próbowały zmieniać tor jego decyzji. Rowan też to dobrze znał po przeżyciach ze swoją rodziną, która próbowała obarczyć go presją i wytyczyć mu ścieżkę życia. Mimo to, Rowan zawsze był dla niego wsparciem i kimś, kto posłużył mu dobrą radą. Johnson wcale by go nie ocenił ani nie skrytykował, mimo to Jackson obawiał się jego rozczarowania – tylko tyle i aż tyle.
— Doceniam twoją troskę, Rowan. Naprawdę, bracie — oznajmił i uśmiechnął się, po czym poklepał go po ramieniu, choć sam czuł się, jakby nosił na swoich barkach cały ciężar świata. Nie zawsze umiał odpuścić, a to nierzadko niszczyło go od środka. Jackson był szczerym i śmiałym mężczyzną, nie potrafił odnaleźć się w gierkach, intrygach czy życiowych komplikacjach – a już szczególnie w sferze przyjaźni i innych bliskich relacji. Westchnął i pokręcił głową.
— Wiesz, bycie aktorem to jednak nie dla mnie — wyznał, próbując obrócić wszystko w żart, ale jego słowa brzmiały pusto. Zdecydował jednak, że nadszedł czas, by powiedzieć prawdę. Upił ostatni łyk bourbona, czując, jak alkohol pali go w gardło. Z impetem oparł szklankę o blat, jak gdyby chciał, żeby to uczucie przeniknęło przez niego i przyniosło ulgę.
— Pewnie pomyślisz, że zwariowałem, i pewnie będziesz miał rację… — zaczął, patrząc na Rowana z rezygnacją. — Ale stało się…Przespaliśmy się ze sobą. Więc nie, zdecydowanie nie staram się być tylko przyjacielem — wyznał prawdę swojemu przyjacielowi. Dokładnie w tym samym momencie poczuł, jak pewien ciężar spada z jego serca, choć cisza, która nastała po tych słowach, była jak ciężki oddech wypełniający przestrzeń między nimi.
wasz nieogarnięty bff, Jax Moore
[Miło mi czytać Twoje słowa, bo właśnie o to mi chodziło, by Winnie była taka swojska. A z tymi dobrymi rzeczami dla niej to pomyślimy ^^
OdpowiedzUsuńImię Rowan mi się miło kojarzy, więc możliwe że mam pewien pomysł na zaczepienie.
Może Winnie nie bywaa częstym gościem na komisariacie (moze zdarzyło sie raz czy dwa), ale może od czasu widują się z Rowanem na trasie do wodospadu? Winnie na rowerze, Roman na koniu. Może koń się spłoszy, Winnie wpadnie wraz z rowerem do wody i mamy lekką kraksę?
Co ty na to?】
Winifred
Ciężko było jej stwierdzić, kiedy dokładnie astrologia zaczęła ją interesować trochę bardziej niż te nastoletnie czytanie horoskopów, a nie chciała stawiać się w świetle jakiegoś zagorzałego eksperta. Zaczęło się przez nudę i była to zwykła zabawa, która smaczku nabrała w okresie dojrzewania. Nie traktowała tego zbyt poważnie, a w tamtym czasie nie była jeszcze ze sobą w takim miejscu, by ot tak podejść do starszego chłopaka i zapytać, czy nie poszedłby z nią do kina. Miło było jednak sobie pomarzyć, czekając, aż ten chłopak może sam wyjdzie z podobną inicjatywą i dodatkowo wzmacniać swoje nadzieje wyczytanymi z gazet horoskopami.
OdpowiedzUsuńZ matką od zawsze słabo się dogadywała i nie umiała tej kobiety zrozumieć, ale kiedy dokładnie postanowiła poszukać rozwiązania tych problemów w gwiazdach? Nie pamiętała. Na pewno musiała być wyjątkowo zdesperowana i chwytała się czego popadnie, więc pewnie przyszło jej to raz do głowy, a potem zwyczajnie się wciągnęła, bo było w co. To całkiem interesujące tematy, które dawały tę przyjemność, że pozwalały nieco zatrzeć tę granicę między trwającą rzeczywistością, a tym, co mogło się tej rzeczywistości zadziać w przyszłości, jeśli tylko dobrze odczytało się sygnały, które przecież brały się z czegoś, co działo się naprawdę – nikt nie mógł zaprzeczyć ruchowi ciał niebieskich. No, chyba, że należał do ludzi, którzy upodobali sobie teorię płaskiej Ziemi.
Nie ukrywała, że zaczęło się przez naturalną dla pewnego wieku niedojrzałość i nie próbowała robić z tego teraz jakiejś poważnej sprawy. To było hobby, drobna przyjemność, którą w towarzystwie przedstawiała z pewną dozą dystansu, nie widząc potrzeby, by zdradzać, czy w ogóle wierzyła w te swoje horoskopy.
— No kto by się spodziewał… — rzuciła z rozbawieniem, unosząc brwi w udawanym zaskoczeniu, że coś mogło wyglądać lepiej, kiedy nie było spuchnięte i nie sączyła się z tego krew. — Niesamowite, będę o tym pamiętać i zostanę przy samych szminkach — zapewniła, dopijając piwo ze swojego kufla.
Teraz, co prawda, szminki nie miała żadnej, co było nawet trochę nietypowe jak na nią, wziąwszy pod uwagę, że malowała usta właściwie codziennie i miała je też pomalowane wtedy, kiedy dolna warga była rozcięta. Przed wyjściem do pubu nie poprawiała jednak makijażu, a w ciągu dnia pomadka naturalnie się roztarła i Paige uznała, że nie ma sensu tego zmieniać, skoro najpewniej i tak większość zostałaby na szkle kufla albo butelki.
Roześmiała się krótko i pokręciła przecząco głową w odpowiedzi na jego pytanie. Nie było ono głupie, nawet trochę czegoś takiego się spodziewała, zdradzając się z tą astrologią i nie kryjąc się z tym, że zależało jej na jak najszybszym ruszeniu w drogę. Gdyby to jednak było takie proste, wywróżyłaby sobie wszystko trochę wcześniej, za nim w ogóle wsiadła do tego samochodu.
— Wszyscy moi znajomi są w Atlancie, a ja naprawdę chcę się od tego miasta odciąć. Już wolę tutaj chwilę przebiedować, niż kogokolwiek do siebie ściągać. — Pokręciła głową jeszcze raz, podkreślając tym samym, że wolała sobie radzić sama, nawet jeśli miało to potrwać ciutkę dłużej.
Inna sprawa, że na swoich znajomych nie chciała nawet polegać po ostatnich kilku miesiącach, które pokazały, że proszenie ich o pomoc nie było warte zachodu. Wzruszenia ramionami, próby przekonania ją, że może przesadza, spojrzenia pełne politowania… Zdecydowanie to nie było coś, z czym Paige chciała mieć do czynienia. Już wcześniej niechętnie zwracała się do innych po pomoc, ale ostatnio zraziła się do tego kompletnie i na pewno minie dłuższa chwila, nim trochę jej się to odwidzi.
Z drugiej strony, tej, na którą nie spoglądała za często, Paige zwyczajnie się bała, że jakikolwiek kontakt z poprzednim otoczeniem sprawi, że kłopoty, przed którymi uciekała, zaraz znowu zaczną deptać jej po piętach. Jeśli jeszcze tego nie robiły i nie czaiły się gdzieś w cieniu, czekając na dobry moment. I choć rozsądek podpowiadał, że to absurd tak cały czas się obawiać, nie umiała przestać i cały czas oglądała się za siebie, idąc spokojnymi uliczkami Mariesville albo obrzucała niektórych przechodniów podejrzliwym spojrzeniem, doszukując się w sumie niewiadomo czego. Ale o tym Rowan wiedzieć nie musiał, skoro samej Paige z trudem przychodziło zaakceptowanie tego faktu.
Usuń— Chciałbyś sam tak wszystko wiedzieć zawczasu? Nie zostawiać miejsca na żadne niespodzianki, nie pozwalać się zaskakiwać…? — spytała, choć domyślała się odpowiedzi i właściwie nie musiał niczego mówić. Jego dłoń co nieco jej na temat powiedziała, ale nie chodziło tylko o to. A nawet jeśli jej przypuszczenia były nietrafne, to nie miało to większego znaczenia. — Będziemy się chyba zbierać, co? — ściszyła lekko głos, pochylając się w jego stronę nieznacznie, bo rzeczywiście nie dało się nie zauważyć, że nawet pokerzyści powoli szykują się do wyjścia.
Paige King
Murray może i była zaradną panną, i nikt jej tego nie ujmował, to jednak kamizelka okazała się przeszkodą nie do pokonania i gdyby nie zręczne, wprawione palce szeryfa, to nlondynka pewnie jeszcze długo ciągnęłaby za sznurek z nie z tej strony co potrzeba. Chrząknęła cicho, odchylając lekko głowę i cofając ręce, co by zrobić mężczyźnie więcej miejsca przy swoim kapoku, a kiedy ten skończył, zarzuciła na ramię plecak i skinęła głową.
OdpowiedzUsuń— Dzięki… — mruknęła cicho, posyłając mu niepewny uśmiech. Nie znała go zbyt dobrze, jeżeli wcale od strony prywatnej, ciężko jej było więc powiedzieć o nim cokolwiek. Nie był złym i rygorystycznym szeryfem, ale jednak stał na straży prawa i porządku w Mariesville, ludzie powinni odczuwać wobec niego pewien respekt i tak też było w przypadku Betsy. Być może dzisiejszy spływ miał wszystko zmienić, może jej kolejne wizyty na posterunku już nie będą dla niej taką katorgą?
Życzyłaby sobie, żeby tych wizyt było mniej albo żeby w ogóle nie miały one miejsca, jednak wiedziała, że jej myślenie pozostanie mocno życzeniowe do momentu, kiedy nie udobrucha sobie pewnej grupy społecznej w Mariesville, a wcale nie zamierzała tego robić.
— Pierwszy raz w kajaku? — spytała, początkowo nie rozumiejąc o co mu chodzi, jakby jego pytanie wybiło ją z rytmu. Potrząsnęła do razu głową, rozkładając bezradnie ręce. — Nie. I tak? — Mruknęła, nie potrafiąc nawet odpowiedzieć na tak banalne pytanie, bo aż tu słyszała głośny śmiech znajomych dziewczyn, które tym audiowizualnym spektaklem (bo przecież też trzepotały rzęsami i zarzucały włosami) próbowały ściągnąć na siebie uwagę konkretnych mężczyzn.
— Pływałam z rodziną. Jako dziecko. Wtedy tata ubierał mnie w kapok, a w szkole… pływalismy bez kamizelek. Wiesz, jak to jest. Bunt i te sprawy — odparła z uśmiechem, ale kiedy przypomniała sobie te wszystkie lekkomyślne rzeczy, które wraz ze znajomymi wyczyniali… a właściwie to, co ona wyczyniała, aby przypodobać się tym fajniejszym rówieśnikom, czuła się zwyczajnie zażenowana.
— Damy radę. Mogę też wiosłować. Tu jest siła — zaśmiała się i naprężyła jeden z bicepsów. Wątłych bicepsów, pewnie z dziesięć razy mniejszych niż ramię Rowana. Ale roześmiała się, postanawiając nie zwracać uwagi na to, że Rowan jest szeryfem i najczęściej widuje go w mundurze.
Obejrzała się za siebie, większość kajaków była już zajęta, pierwsi śmiałkowie poddawali się już nurtowi rzeki. Betsy odgarnęła za ucho blond włosy i spojrzała na swojego kompana i kajak, który stacjonował nie tak daleko nich. Poza nimi na brzegu była jeszcze garstka osób przygotowująca się do zajęcia miejsc. Murray sięgnęła do plecaka i wyciągnęła butelkę z cydrem.
— Pijesz? Czy kajaków też nie można prowadzić pod wpływem? — spytała rozbawiona, wyciągając niepewnie trunek w jego stronę. Pamiętała doniesienie, że rozwozi listy na rowerze będąc pod wpływem, co było wierutną bzdurą, ale przynajmniej teraz mogli się z tego pośmiać.
Betsy Murray
Nie znał jej, więc widział wesołą i naiwną dziewczyne, która beztrosko skakała wokół każdego jak kolorowa pchełka. Ostatnio pokazała mu nieco więcej siebie, odkryła trochę więcej, bo wspominając o rozstaniu z byłym chłopakiem, nawet jeśli miało to miejsce już jakiś czas temu, dotarła do tych najskrytszych sekretów, kompleksów i ogromnego jeziora niepewności, które rozlewało się w jej duszy paskudnie za każdym razem, gdy przydarzały jej się trudne momenty. To co wtedy usłyszała i co zostawiło w niej kiełkujące z roku na rok gwałtowniej poczucie niewystarczalności kazało jej uważać, by nigdy nikomu nie nadepnąć na odcisk, ani nie zawracać głowy. No bo oczywiście pogodna Abi zaczepiała ludzi, była kulturalna i dobrze wychowana, rozmawiała z nimi bardzo chętnie i ogólnie nie miała problemu, by gdzieś w towarzystwie się pokazać, ale jak już okazywało sie, że zmarnowała czyiś czas i na dodatek się wydurniła niepotrzebnie, jak teraz, czuła się głupio i niepewnie.
OdpowiedzUsuńPosłała mu jeszcze raz przepraszające spojrzenie i uważnie zlustrowała jego sylwetkę. Nic mu nie było, więc ostatecznie można było uznać, że zrobił sobie wieczorny spacer i tyle, a ona wyciągnęła go z domu, by nie zaległ na kanapie, choć w jego przypadku to mało prawdopodobne. Ona co prawda wcześniej była wystraszona, ale teraz emocje opadły i czuła się jak idiotka. Ostatnio w jego towarzystwie zdarzało jej się to zbyt często, nie podobało jej się ta statystyka. Odebrała od niego kłódkę i chwilę jej się przyglądała. Nie miała pojęcia, jak można coś takiego złamać, chyba już prędzej przeciąć, ale ostatecznie nie wiedziała też, jak, czy gdzie i przez kogo mogło się to zdarzyć. Może jej tato zgubił klucz... i to wydawało się najbardziej możliwe.
- Nastepnym razem dodam do ciasta maliny, co ty na to? - uśmiechnęła się już na powrót pogodnie, jak tylko ona potrafiła i podniosła na niego jasne oczy, dosięgając ciemniejszych tęczówek mężczyzny. Właśnie mu proponowała kolejne odwiedziny, bardzo niesubtelnie się mu wpraszała, ale może i kiedyś on sam podjedzie do niej niezobowiązująco po ciasto. Na pewno nie odmówiłaby mu gościny, to pewne.
Ruszyła za Rowanem do jego auta, aby odebrać pojemnik, ale nie chciała go dłużej zatrzymywać. Nie zaproponowała mu nawet herbaty, bo może i by został, ale... czuła się głupio. Na prawdę głupio, bo nie była żadną naiwną dziewuchą, którą da się nabrać, a tutaj nabrał ją szop. Do cholery to była przesada, chodziła ostatnio zbyt roztrzepana, powinna się skupić.
- Dziekuję, że przyjechałeś i przepraszam, jeśli zepsułam ci plany na wieczór - pokręciła lekko głową, pozwalając rozpuszczonym i wetkniętym wcześniej za uszy kosmykom opaść na jej zarumienione policzki i troszkę przysłonić twarz. Była zawstydzona i speszona, a szczególnie przed szeryfem nie chciała uchodzić za niezdarę. Abigail powinna sie mieć na baczności i panować nad emocjami, ale nie umiała tego nigdy opanować, a dzisiaj i w ogóle ostatnio, na prawdę przeżywała jakieś wewnętrzne huragany i burze.
Kiedy Rowan odjechał, poszła do garażu z latarką. Podniosła kilka większych zrzuconych rzeczy i pewna, że już nic im nie buszuje w w okolicy przymkneła drzwi i przysunęła od nich jedną z ciężkich donic, aby nic nie wlazło do środka. Temat kłódki i sprzątania musiał poczekać na nowy dzień.
Noc spędzona z Rowanem nie zmieniła jej życia. Ale zmieniła ją, każąc jej się niejako otrząsnąć z tej skorupki, w jakiej sama się zamykała. Abigail całkiem świadomie po rozstaniu z chłopakiem, swoim pierwszym i w tamtym czasie najukochańszym, odcięła się od związków i randek, bo wiedziała, że w życiu spotka jeszcze wiele osób, wielu mężczyzn i nawiąże różne relacje. Wiedziała, że nie musi się spieszyć, a mając na celowniku zakończenie studiów i powrót do domu, skupiła się na rzeczach ważnych i praktycznych, tych bardziej przyziemnych. Była jednak wciąż bardzo młoda, troszkę naiwna i w duszy pragneła czegoś wyjątkowego, romantycznego, choć wiedziała też, że nie zawsze w życiu dostaje się to, czego się pragnie i o czym marzy. Kilka ostatnich lat nie spotykała się z nikim, niczego nie szukała, a jakiekolwiek podrywy i zaloty chłopaków zbywała, stawiając na zwykłe koleżeńskie relacje. Miała w swoim najbliższym otoczeniu bliskie zaufane osoby, było jej dobrze samej, a przede wszystkim nie chciała nigdy więcej usłyszeć, że jest niewystarczająca, nie taka jak powinna, że ma czegoś za mało, albo czegoś jej wciąż brakuje. Nie chciała tak płakać, jak płakała wtedy, gdy czuła, że została połamana i rozsypana w pył od środka. Najzwyczajniej w świecie bała się i odcinała od tego, co mogło jej przynieść zarówno wiele smutku, jak i radości. Tak było jej zdaniem wtedy lepiej, bo i bezpieczniej przed zranieniem. Rowan i ich chwila zapomnienia, eksplozja czułości i namiastka słodkiej bliskości poruszył ją i pokazał, że właściwie sama odcina się od tego, czego w duchu bardzo pragnęła. I dzięki tym pocałunkom i uniesieniu z Johnsonem była w rozsypce, bo on, starszy i odpowiedzialny, szanowany w okolicy facet, wsrząsnął jej bezpieczną klitką, w jakiej się chowała tchórzliwie i dzisiaj... dzisiaj nie wiedziała, czy chce się chować dalej. Z jednej strony byłoby jej tak wygodniej, a z drugiej czy nie oszukiwałaby dalej samej siebie? Nie zmieniało to faktu, że nie szukała związku i nie chciała się w nic nagle pchać na siłę, tylko... może nie powinna się tak odsuwać od ludzi, gdy na prawdę chcieli ją poznać?
UsuńByło środowe popołudnie i leżała na plecach w trawie, blisko brzegu nad wodą płynącą leniwie szerszym w tym miejscu korytem. Jej mokra sukienka schła obok a ona wygrzewała się w ostatnich promieniach słońca. Przyszła tu kilka godzin temu, korzystając z całkowicie wolnego, leniwego dnia, by popływać i jakoś nie spieszyło jej się do powrotu. Miała sporo przemyśleń. Miała też ochotę zdjąć granatowe bikini, które odcinało się mocnym kontrastem na jej bladziutkim ciele, ale obawa, że ktoś ją przyłapie, ją powstrzymywały. Teoretycznie nikt się tu nie zapuszczał, ale przecież zawsze ktoś z miasteczka mógł się wybrać na dłuższy spacer z psem, albo przyjść akurat w to miejsce nad rzekę, spróbować szczęścia w łowieniu ryb. Wahała się od początku przyjścia nad rzekę, chociaż gdy w pewnym momencie zauważyła, że słońce znów mocniej schyliło się nad horyzontem, podniosła się z trawy i weszła do wody aż po kolana, sięgając po tasiemkę na plecach. Woda nadal była przyjemnie ciepła, a w powietrzu unosił się zapach odchodzącego lata. Teraz bliżej wieczora, to już na pewno przecież nikt się tu nie zapuści. Miała w sobie spory pierwiastek szaleństwa i spontaniczności a poza tym.. kiedy ma szaleć, jak nie teraz? Zaśmiała się pod nosem do samej siebie, odrzuciła górę stroju na brzeg i zanurzyła się pod samą szyję, wzdychając z ulgą. Boże, jakie to było cudowne uczucie, gdy woda otuliła ją tak czule! Zmarnowała ostatnie dwie godziny, troskając się właściwie o błachostkę! Ktoś mógł ją zobaczyć?! To co, niech sobie popatrzy!
chodźcie do nas!
Kiedy babcia załapała się na weekendową rehabilitację w Camden, Matilda nie wyglądała wcale na zadowoloną. Zrzędziła, że nie ma czasu na gimnastykę, że musi pilnować dyni i wykopać marchew, bo noce są już chłodne i jak złapie je przymrozek, to wszystko trafi szlag. Millie była za to wniebowzięta, bo długo wypatrywała dla niej zapisów, a obawiała się, że wśród tak wielu potrzebujących babcia się nie załapie. Kiedy dostały informację, że jednak się udało, Mildred aż podskoczyła z radości. Całą grupę zawiózł tam lokalny busik, udostępniony z ratusza, więc nie musiały odpalać swojego rzęcha, który pewnie zaniemógłby w połowie drogi. Zapewniła babcię, że zajmie się ogrodem, że przypilnuje dyni i będzie obserwowała temperaturę na zewnątrz, a kiedy zapakowała ją do busa, przesłała jej jeszcze jedno całusa i pomachała z uśmiechem.
OdpowiedzUsuńNie pamiętała już, kiedy ostatnim razem spędzała weekend sama, w pustym domu ze skrzypiącą podłogą, a chociaż się nie bała, czuła się trochę dziwnie gdy nadszedł wieczór i okolica pociemniała. Piątkowy wieczór przetrwała przed telewizorem, na którym oglądała stare filmy, zajadając się prażonym ryżem, a sobotę od rana pracowała już w ogrodzie. Matilda miała wrócić w poniedziałek, więc Millie musiała zając się grządkami w pojedynkę, a już samo podlanie ich zajęło jej więcej czasu niż zwykle, gdy robiły to we dwie. Sobotnia noc też minęła jej w miarę swobodnie. Zanim przywiązała zioła nad kuchenką i zmiotła podłogę z resztek suszu, który wcześniej zdjęła, za oknem zrobił się wieczór. Kontrolowała temperaturę, bo wiedziała, że Matilda ją ukatrupi jeśli marchew zmarznie. Sprzedawała się doskonale na lokalnym targu, więc byłyby stratne, a do tego nie mogła dopuścić. Żyły głównie ze sprzedaży swoich dobroci, Millie dorabiała jeszcze w lokalnym barze, ale to warzywna farma była jej priorytetem. Uwielbiała spędzać czas wśród roślin, pielęgnować je, rozmnażać i obserwować jak chłoną wodę z deszczu. Rośliny naprawdę ją fascynowały i żałowała czasami, że nie było jej stać na żadne studia, dzięki którym pogłębiłaby te wiedzę. Musiała zadowolić się podręcznikami, które posiadała i wiedzą lokalnych farmerów, przekazujących sobie farmy z pokolenia na pokolenie.
Niedzielny wieczór spędzała w składziku, w którym miała swoje małe stanowisko do przetwórstwa zebranych z okolicy roślin. Zajęła głowę przygotowywaniem maceratu z arniki, który świetnie pomagał Matildzie na bóle stawów. Rozdzielała starannie płatki kwiatów, które ważyła następnie na wadze jubilerskiej, a potem wrzucała do małego szklanego pojemnika, łącząc je z olejem słonecznikowym w odpowiednich proporcjach. Wzdrygnęła się, gdy usłyszała jakiś hałas, który dochodził z okolic domu. Wychyliła głowę, żeby spojrzeć przez okienko, ale niczego nie dostrzegła. Podniosła się z krzesła i wyjrzała ostrożnie, bo miała wrażenie, jakby ktoś kręcił się przy domu. Czuła, że serce zaczyna uderzać mocniej, a przez plecy przechodzi jej dreszcz. A jeśli to złodziej? Wszyscy już na pewno wiedzieli, że jest tutaj sama przez weekend. Podbiegła do tylnego wejścia od domu i wsunęła się do środka, nie zamykając za sobą drzwi, żeby nie zwrócić na siebie uwagi. Schyliła się, żeby przejść pod parapetem, a potem przylgnęła plecami do ściany. Słyszała ciężkie kroki po drugiej stronie, które zmierzały do drzwi, którymi przed chwilą weszła. Kilkoma szybkimi krokami przeszła przez salon do wysokiej szafy i wyciągnęła zza niej myśliwską strzelbę.
Nie miała pojęcia, jak się tym posługiwać, ale liczyła na to, że złodziej się wystraszy i odpuści, gdy w niego wyceluje. Schowała się za szerokim filarem, który znajdował się przy wejściu do kuchni i mocno zacisnęła dłonie na strzelbie, a kiedy usłyszała, że ktoś wchodzi do środka, wstrzymała oddech, bojąc się, że oddychać zbyt głośno.
UsuńNiemal wyskoczyła ze skóry kiedy poczuła jak mocne dłonie, które wzięły się znikąd, nagle łapią ją za nadgarstki i zaledwie jednym ruchem pozbawiają jedynej rzeczy do obrony. Pisnęła w szoku, a kiedy zrównała spojrzenie z tym należącym do szeryfa, żołądek aż podszedł jej do gardła.
— Ja nie miałam żadnych złych zamiarów! — wypaliła od razu w obronie, choć była przecież w swoim własnym domu. — Myślałam... myślałam, że ktoś chce mnie okraść, wystraszyłam się, to dlatego wzięłam strzelbę babci... — mówiła szybko, cały czas czując silny ścisk dłoni szeryfa na swoim przegubie. A gdyby strzeliła? Boże, na pewno poszłaby do więzienia!
Millie Atkinson
Długie i zażyłe znajomości nie były mocną stroną Paige. Nie stroniła od towarzystwa, spotykała się z ludźmi i lubiła czasem wyjść się zabawić w jakiejś większej grupie. Jakieś przelotne znajomości też się przytrafiały i wyglądało to bardzo podobnie do obecnej sytuacji. Jednak o większe zaangażowanie było jej trudniej, głównie przez oczekiwania, które ciężko było wyważyć. Bo Paige jeśli już miała się w coś angażować to nie na pół gwizdka, ale jednocześnie nie miała zamiaru pozwalać komuś, żeby ją wykorzystywał. Nie chciała też niepotrzebnie tracić czasu, wpuszczając do swojego życia kogoś, kto zaraz z niego ucieknie, bo coś mu się odwidzi. Przejechała się kilka razy na rzekomych przyjaciołach, dlatego obecnie miała wielu różnych znajomych, ale tak żeby chcieć na którymś z nich polegać to już nie bardzo. Nie narzekała jednak, czasami po prostu tak w życiu bywa, a to i tak nie był najgorszy los, jaki mógł człowieka spotkać. Poza tym to nie była dla niej żadna nowość, troszczyć się samą o siebie.
OdpowiedzUsuńPlus tego był taki, że Paige niczego nie musiała tak naprawdę przewartościowywać. Takie życie, jakie miała w Atlancie, mogła mieć wszędzie indziej. Fakt, sporo spraw zostało wyrzuconych w powietrze i opadło w jakieś przypadkowe miejsca, które jeszcze musiała odnaleźć, ale w gruncie rzeczy jej spojrzenie na świat nie zmieniło się za bardzo. Może stała się trochę mniej ufna w stosunku do ludzi, może powątpiewała momentami w trzeźwość swojego umysłu, jednak to nie były jakieś diametralne przemiany, które tworzyły z niej zupełnie kogoś innego. Nie, żeby ktoś mógł to tutaj zweryfikować poza nią samą, ale tak właściwie dzięki temu było nawet łatwiej.
Sięgnęła pod blat po swoją kurtkę, zastanawiając się chwilę nad słowami Rowana. To była średnia odpowiedź, taka nijaka i bardzo bezpieczna, wymijająca. Nie podobała jej się. Na tym polegały te prawdziwe niespodzianki, że niewiadomo było, co i kiedy przyniosą, więc to tak jakby nie powiedział nic odkrywczego. Sądziła jednak, tak po prostu na niego patrząc, że gdyby ktoś postawił przed nim wybór: niespodzianki każdej maści albo zero niespodzianek do końca życia, to wybrałby tą drugą opcję. I nie widziała w tym problemu, jeśli tak rzeczywiście było, ale sama chyba miałaby problem, żeby się zdecydować, mimo swoich ostatnich przygód.
— Oczywiście, że nie chcę za ciebie płacić! — Popatrzyła na niego jak na wariata. Pieniądze się do niej nie lepiły, a potrzebowała ich teraz trochę bardziej niż zwykle, ale też od kilku piw przecież nie zbankrutuje. — Ale to nie o to chodzi. Chcę być po prostu w porządku, bo ty byłeś w porządku wobec mnie, nawet jeśli piwo to tylko symboliczne zadośćuczynienie — wyjaśniła, wyciągając z kieszeni kurtki mały, cienki portfel i wyjęła z niego kilka banknotów. — Gdybym wiedziała wcześniej, że wystarczy ci samo moje towarzystwo, to zaproponowałabym coś innego — odparła niesfornym tonem, po którym ciężko było stwierdzić, czy żartowała, czy mówiła serio i uśmiechnęła się w podobny sposób.
Zostawiła pieniądze na barze koło ich kufli i szklanki i zeskoczyła zgrabnie z hokera, specjalnie stając bliżej Rowana i kładąc dłoń na jego ramieniu, z lekką sugestią go do siebie przyciągnęła, żeby nie musieć specjalnie wychylać się do jego ucha.
— Płacę za siebie i za twoje piwo — zaczęła, ubierając słowa w zmysłowy szept, który nijak nie pasował do samego przekazu. — Ale bourbon i napiwek możesz ogarnąć ty, nie obrażę się. — Barmanka na pewno też nie, bo Rowan na pewno zostawiał lepsze napiwki.
Odsunęła się, przygryzając dolną wargę, głównie po to, żeby się nie roześmiać. W efekcie minę miała taką, jakby rzeczywiście wyszeptała szeryfowi do ucha słodkie słówka, za którymi kryły się jakieś obietnice, a nie jakby tylko się zgrywała. Zaraz też odsunęła się jakby nigdy nic i zwróciła się do barmanki, pytając o łazienkę.
Nie miałaby nic przeciwko, by zapłacić za całość, ale upierać się przy tym też nie miała zamiaru. Ostatecznie, jeśli chcieli czepiać się słówek, umowa faktycznie dotyczyła tylko piwa i pytanie Rowana wyraźnie to podkreślało. Niech więc będzie, jeśli tak mu bardziej pasowało i mogli w dalszym ciągu uznać, że mają wyrównany rachunek. Gdyby chodziło o inną sytuację, Paige w ogóle mogłaby portfela nie wyciągać, skapitulowałaby niezależnie od tego, kto kogo zapraszał, bo po co kłócić się o to, kto pije czy je za darmo? Ceniła sobie niezależność, jasne, ale jeśli ktoś sam chciał za nią płacić, to wcale nie czuła się do niczego w zamian zobowiązana, więc droga wolna.
Usuń— Skoczę jeszcze do łazienki, ale jeśli się spieszysz, to nie musisz na mnie czekać — powiedziała niezobowiązująco, uśmiechając się lekko i nie czekając na jego odpowiedź skierowała się w stronę, którą przed momentem wskazała jej barmanka.
Napili się piwa, zapłaciła, więc spotkanie mogli uznać za udane, umowa dobiegła końca i mogli się rozejść już teraz, nawet bez żadnego konkretnego pożegnania, na które specjalnie nie dała im za bardzo szansy. Paige była ciekawa, czy sobie pójdzie, skoro dała mu wolną rękę, czy zaczeka jeszcze tę chwilkę, nawet jeśli mieliby się już tylko pożegnać i pójść w swoje strony. A może też trochę chciała dać się zaskoczyć, bo mimo jakiś tam swoich przeczuć, wcale nie była tak zupełnie pewna, czy Rowanowi podobało się jej towarzystwo tak, jak podejrzewała.
Paige King
Woda otuliła jej zmysły, a wszystkie rozterki i buszujący w głowie mętlik powolutku uciekały. Wyciszała się, ukojona spokojem natury. Ostatnie tygodnie były szalone, wyrywając ją z jej bezpiecznej przystani. Abigail była pogodna, energiczna i wszędobylska, ale jej strefa komfortu nie była tak elastyczna, jak pokazywała. Nie miała się za oszustkę, bo nie żyła udając kogoś, kim nie jest, ale jakże łatwiej było skupić się na obowiązkach i wszelkie rozterki odsunąć od siebie nieco dalej. Nie radziła sobie z uczuciami, miała ich zbyt wiele, a relacje były... Trudne. Siedziało w niej bardzo wiele obaw i niepewności, ale nie wiedziała, jak z nimi pracować i jak się ich pozbyć. Była czasami zbyt wrażliwa, za bardzo przejmowała się cudzymi słowami i w konsekwencji wcale w siebie nie wierzyła. Może dlatego skakała wokół jak kolorowa pchełka, starając się by wszyscy wokół byli zadowoleni i ją lubili. Kilka wydarzeń w ostatnim czasie, podsuwało jej te i podobne przemyślenia, a Abigail powoli wyglądała z swojej skorupki. Wciąż jednak uważała, że praca nad pensjonatem to jej priorytet i to w pracy sie najbardziej angażowała.
OdpowiedzUsuńPowolne ruchy, pełne spokoju i harmonii oraz głębokie oddechy pozwalały jej płynąć lekko i z pewną elegancją. Nieczęsto wychodziła tak daleko i zażywała kąpieli w rzece, choć kilka tygodni temu, gdy jeszcze było cieplej, wybrały się z Kopi w podobne miejsce, tyle że bliżej miasteczka. Dzisiaj wyjątkowo potrzebowała spokoju, dlatego niejako zrzuciła z siebie obowiązki na jeden dzień i skupiła się na tym, by tym razem to dla siebie zrobić coś przyjemnego. Wciąż troszkę szalonego, takiego w jej stylu, ale jednak o wiele wolniejszego niż jej codzienny pęd, bo nawet tu w Mariesville miała zabójcze tempo działania.
Chwilkę pozwalała się ponieść rzece, ufnie kładąc ciało na wodzie. Tutaj, inaczej niż w basenie Rowana, znała głębokość dna i miała o wiele więcej spokoju i pewności w ruchach, nie bojąc się podtopienia. Nie była najlepszym pływakiem w okolicy, to pewne, ale nigdy nie miała powodów, by bać się wody. Nie chciała za bardzo oddalać się od miejsca, gdzie zostawiła swoje rzeczy, choć miała z sobą tylko sukienkę i sandałki wiązane przy kostce, wiec gdy prąd poniósł ją za bardzo, testowała wytrzymałość swojego drobnego ciała i wątłych ramion, płynąc pod prąd w kierunku gdzie zostawiła ubranie. Tym razem nie wzięła z sobą ani telefonu, ani portfela, bo nie potrzebowała tych rzeczy, a i wolała nie ryzykować, że coś jej właśnie do wody i pojawi się problem przez zalanie.
Nie spodziewała się tu nikogo, na prawdę, dlatego zdjęła górę stroju. Najpierw więc usłyszała szeryfa, bo nawet specjalnie się nie rozglądała, a potem gdy się szybko obróciła w jego stronę, była już pewna, że nie pomyliła jego głosu z żadnym innym. Nie mogłaby, szczególnie że ostatnio często się widywali i już nauczyła się rozpoznawać ten głębszy tembr brzmienia. Napieła się w pierwszym odruchu, wystraszona, zaskoczona i zawstydzona i nie minęły trzy sekundy jak jej twarz i dekolt obleciał głęboki rumieniec. Na pewno wyglądała teraz jak pomidor, litości! Spojrzała odruchowo i kontrolnie w dół, dla upewnienia się, że w tej chwili nie krystalicznie czysta woda jest jej sprzymierzeńcem. Boże.... Boże to na prawdę musiał być on? Na prawdę? Nie mogła tu przechodzić jakaś sąsiadka, albo nawet jej własna matka, szukając jej po okolicy jak za dawnych lat, gdy biegała od świtu do zmroku niestrudzenie niezniszczalna i się ludzie zastanawiali, czy nie wypuścić w ślad za nią jakiś psów, bo nikt nie wiedział gdzie się podziewa?! Na prawdę, do diaska? Johnson tutaj? Czy los miał zamiar teraz wycisnąć ją jak cytrynę i testować jej siły bez możliwości przerobienia soków na lemoniadę?
- Nie wiedziałam, czy mamy tu jakiś marynarzy, chciałam to sprawdzić! - odpowiedziała, uśmiechając się podobnie jak on, choć zaraz przygryzła niepewnie policzek od środka. Zanurzyła się odrobinę bardziej, a woda sięgnęła jej szyi. Teraz miała wrażenie, że rzeka jest o wiele gorętsza niż zwykle.
UsuńSpojrzała po okolicy, ale było cichutko i... Znów została sama, wystawiona z tą swoją głupotą na jego spojrzenie. Niby nie pierwszy raz, a jednak jakoś nie podobało jej się to bardziej, niż wcześniej. Obserwowała jak zwalnia i kieruje kajak do brzegu. Kiedy wbił się dziobem w trawy i nie musiał wiosłować, by utrzymać się w stałej pozycji, podpłynęła bliżej. Gdyby stał na środku nurtu, albo chociaż tak, by nie było zbyt płytko, dotarłaby do niego bliżej, oparła się o kajak i udając, że wcale nie jest rozebrana, zagadałaby go. I może szeryf nawet by się nie zorientował, ale tak... Głupio było wołać do siebie przez szerokie koryto. Boże, litości, to działo się naprawdę!
Jej rumieniec nabierał głębszego odcienia, gdy była bliżej. Kiedy dosięgła stopami dna, zatrzymała sie i pozwoliła stopom osiąść w mule. Posłała mu długie spojrzenie, unosząc dłonie by zakryć się z przodu. Wahała się, co zrobić, a w międzyczasie przesunęła spojrzeniem po sylwetce Rowana, rejestrując jak ładnie elastyczna koszulka teraz zmoczona od wody, opina jego ciało. Miał na prawdę przyjemna aparycję, niczego jej nie ułatwiał, serio.
- Tam w trawie są moje rzeczy... Podałbyś mi strój? - spytała wreszcie tak po prostu. Nie sądziła, aby Rowan był złośliwą bestią, a zresztą już i tak widział ją nagą. Wolała jednak po prostu postawić na szczerość i grać otwarcie, bo znając jego spostrzegawczość, już i tak wypatrzył jaka jest zawstydzona.
I jak już to powiedziała, to po prostu ruszyła w jego stronę, stawiając ostrożne kroki po dnie i wynurzając się z wody. Całe szczęście miała już dłuższe włosy i te rozlane na ramionach, odrobinę ją przysłoniły. Do cholery, na prawdę nie mogła uwierzyć, że znowu znalazła się w takiej sytuacji, w jakiej widział ją tylko szeryf. Ale chyba nie było na nagie kąpiele żadnego paragrafu, prawda?
może być syrenka
[ Dziękuję bardzo za miłe powitanie! Cieszę się widząc takie komentarze, bo chyba dobrze udało mi się przelać na wirtualny papier pomysł, bo właśnie na takim odbiorze Huntera mi zależało. :) Również bardzo przyjemnie czytało mi się kartę Rowana i jego historię, zwłaszcza jego drogę od niedoszłego prawnika do szeryfa. W razie chęci odpoczynku, zapraszamy na farmę!
OdpowiedzUsuńA ja raz jeszcze bardzo dziękuję za życzenia i też mam nadzieję, że wciągnę się w ten świat! 💜 ]
Hunter Warren
[Cześć!
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję za miłe słowa! Cóż, Jelly to mój mały eksperyment. Zazwyczaj prowadzę inne panie, ale zawsze trzeba spróbować czegoś nowego. :D
A gdybyście z szeryfem (jak zwykle mocny charakter w Twoim wykonaniu!) chcieli posmakować lawendowego szaleństwa, wiecie, gdzie nas znaleźć. 👒🪻]
Jellybean Warren
Wychodząc z łazienki, zerknęła w kierunku miejsca przy barze, które zajmowali razem z szeryfem, by dyskretnie zorientować się w sytuacji. Nie dostrzegła jego osoby ani tam, ani nigdzie w pobliżu, kiedy spokojnym krokiem szła w stronę wyjścia, po drodze żegnając się pobieżnie z barmanką gestem dłoni. Uśmiechnęła się krótko pod nosem, dostrzegając jej zadowoloną minę, nie mając wątpliwości, skąd to zadowolenie się wzięło.
OdpowiedzUsuńStanęła na moment przy wyjściu, by założyć na siebie ramoneskę i cicho westchnęła, wiedząc, co ją zaraz czeka. Naprawdę nie miała do siebie daleko, jakby się postarała, to byłaby na miejscu w dziesięć minut, może nawet mniej. Mimo to już teraz czuła, jak niepokój zaczyna osiadać na jej ramionach, zwiększając czujność. Lub rozbudzając paranoję, jak to wolał, bo Paige czasem ciężko było samej się zdecydować. Sprawdziła po kieszeniach, czy ma przy sobie wszystkie swoje pierdoły, żeby nie musieć potem po nie wracać i gotowa wyszła z pubu. Z wolna zaczęła się rozglądać po otoczeniu i po ludziach, jednocześnie wyciągając rękawy bluzki spod kurtki, żeby okryć sobie dłonie. Nie wyglądało to jakoś szczególnie, ot, zwykła obserwacja, naturalny, nic nieznaczący odruch, mimowolna ciekawość.
I o mało nie podskoczyła, gdy obok niej wyrósł Rowan, którego nie zdążyła jeszcze objąć spojrzeniem i którego tak właściwie już się tutaj nie spodziewała. Założyła, że sobie poszedł i nie przyszło jej do głowy, że mógłby jednak na nią zaczekać, ale po prostu na zewnątrz. Miało to sens, bo w środku rzeczywiście panował charakterystyczny, pubowy zaduch i bez kufla w ręku przyjemniej było zdecydowanie na świeżym powietrzu. Jakoś tak… wyprzedziła fakty, kiedy nie dostrzegła go przy barze, szybko zapominając, że przecież sama chciała dać się zaskoczyć.
Zdezorientowanie było jednak chwilowe, w rzeczywistości nawet nie zadrżały jej ramiona, chociaż nieprzyjemne napięcie zdążyło przejść jej po plecach pojedynczą falą. Na twarz Paige wpłynął delikatny uśmiech, a spojrzenie lekko rozbłysło ucieszonymi iskierkami. Szanse na to, że pan szeryf się nie ulotni były pół na pół, więc jednocześnie całkiem duże, jak i całkiem małe i nie miałaby mu niczego za złe, ale jakoś to, że jednak poczekał, sprawiło jej więcej przyjemności.
Rozejrzała się jeszcze raz, nim odpowiedziała, chociaż to, co była w stanie dostrzec, nie miało znaczenia. Prawda, nikt tutaj nie sprawiał wrażenia kogoś, z kim by sobie nie poradziła sama, gdyby zaczęto ją zaczepiać, ale to o takich typków chodziło. W Atlacie natykała się na gorsze przypadki. To, czego się obawiała, to coś, czego nie dało się zauważyć, a i tak nie pozwalało zapomnieć o swojej obecności. Czy była sama, czy z kimś, czy przy jej nogach kręcił się pies, to było nieważne. Niepokój nie znikał, jakby wypływał z każdego kąta i z każdego cienia, na który akurat nie patrzyła, a przecież nie miała oczu z tyłu głowy.
— Jeśli masz ochotę albo jest ci po drodze… — Ostatecznie wzruszyła ramionami, lekkim ruchem brody wskazując kierunek trasy. — Będzie mi miło — dodała zaraz, co było trochę niepodobne do Paige, tak zwyczajnie przyznać się do czegoś takiego.
Normalnie tego nie robiła, nie mówiła innym, że zrobili coś, co jakoś szczególnie na nią oddziaływało. Chyba, że ktoś ją wkurzał, to wtedy się nie szczypała. To te pozytywne gesty zostawiała bez komentarza. Jednak i to się zdarzało, jak widać i nie brakowało temu ani pewności siebie, ani bezpośredniości charakterystycznej dla Paige przy codziennym obcowaniu z nią. Nie czuła potrzeby, żeby ukrywać się z faktem, że to wyjście na piwo przyjemnie urozmaiciło jej wieczór i że towarzystwo w osobie Rowana w znaczącym stopniu się do tego przyczyniało. Dobrze się bawiła, więc mogli to jeszcze chwilę pociągnąć.
Nie było to nic wyjątkowego i zdarzyło się kilka zgrzytów, ale to było do przewidzenia od samego początku. Skoro na nią poczekał, to wychodziła z założenia, że jemu to również odpowiadało, a przynajmniej nie przeszkadzało. Bo raczej nie chodziło o to, że byli pijani i potrzebowali tej drugiej osoby do podtrzymywania równowagi, daleko im było do takiego stanu. Albo żeby się martwił, czy dotrze sama do domu.
Usuń— To w jakich sytuacjach lubisz być zaskakiwany? — zapytała, kiedy ruszyli, uznając, że przy okazji mogą wrócić do poprzedniego tematu. — Może przy pożegnaniach?
Nie rozwinął swojej poprzedniej odpowiedzi, która nie bardzo jej się spodobała swoją nijakością. Zastanawiała się więc, czy może było w tym coś jeszcze, do czego ciężko było nawiązać, kiedy rozmowa wydawała się zbliżać ku końcowi. Co, jak co, ale Rowan nijaki nie był wcale i zwyczajnie taka odpowiedź jej do niego nie pasowała.
Paige King
[Dzień dobry, szeryfie! Cóż, myślę, że ona i Anna muszą się znać! Jeśli masz chęć i miejsce na jakąś bliższą relację pomiędzy nimi to ja bardzo chętnie nad czymś pomyślę. ^^]
OdpowiedzUsuńAnna Murray
[Cześć! Dziękuję za miłe słowa i mam nadzieję, że Lunka może liczyć na wsparcie szeryfa, jakby jakiś niezadowolony mieszkaniec próbował zdemolować jej ezoteryczne królestwo ;)
OdpowiedzUsuńLunette wiele lat musiała wpasowywać się w nowe środowiska, gdziekolwiek jej matka nie ciągała, więc miała czas przywyknąć do zmian i wypracować trochę sposobów na przypodobanie się społeczności – aczkolwiek z Mariesville może nie być tak łatwo, patrząc na różnice światopoglądowe :D
Jakby szeryf miał ochotę zerknąć w przyszłość, drzwi do kanciapy stoją otworem ;)]
Lunette
[Hm, w sumie Anna miała chłopaka przez całe liceum i może byłby nim właśnie Rowan? Ogólnie ona wyobrażała sobie, że wezmą ślub, będą mieć dzieci i szczęśliwy, pełen miłości dom, a ostatecznie on ją porzucił z jakiegoś powodu, tuż po jej balu na zakończenie szkoły... nie mam jeszcze za bardzo zarysu tej relacji, więc możemy coś wspólnie ulepić. ^^]
OdpowiedzUsuńAnna Murray
Betsy na samą myśl o jakiejkolwiek dyscyplinie miała dreszcze. Od zawsze była niesforna i niefrasobliwa. Lubiła rozrabiać, tak po prostu. I chociaż w szkole miała zawsze opinię pilnej uczennicy, bo zdobywała same najlepsze oceny, to jednak wśród swoich rówieśników nie była zbyt lubiana. Była zbyt pewna siebie, donosiła na innych i zmyślała niektóre wydarzenia, aby tylko zaimponować tym najbardziej popularnym dzieciakom. Wszyscy dookoła tłumaczyli to tym, że bardzo chciała być brana pod uwagę przez swoich starszych braci. I tak było, bo niemal każdą wolną chwilę deptała im po piętach, a kiedy eliminowali ją ze swoich zabaw, skutecznie donosiła o ich wybrykach rodzicom, nierzadko wpędzając w tarapaty nie tylko Scotta i Charliego, ale również ich kolegów i siebie samą.
OdpowiedzUsuńKiedy dorosła, nieco się zmieniła. Dostrzegła plusy bycia lubianą przez innych, chociaż z trudem zdobywała się na to, aby otworzyć się przed kimkolwiek. O wiele łatwiej przychodziło jej przelewanie emocji na papier, do pamiętnika, który towarzyszył jej od zawsze. Do tej pory, może nie codziennie, ale sięgała po długopis i kolejny zeszyt, z łatwością zapełniając następne strony swoimi spostrzeżeniami i przemyśleniami. Gdyby ktokolwiek dostał się do jej pokoju, odszukałby plastikowe, kolorowe pudełko i wyciągnął jeden z zeszytów, pewnie mógłby dowiedzieć się sporo rzeczy na swój temat. Niekoniecznie przychylnych. Skłamałaby, gdyby powiedziała, że nie pisała o szeryfie. Niemal każda jej wizyta na posterunku była zanotowana. Betsy też rysowała, a długopisowe szkice niejednokrotnie przedstawiały mieszkańców Mariesville.
— Nie pijesz? — spytała, unosząc lekko brew. — Generalnie? — dopytała z uśmieszkiem majączącym się na jej ustach. Nie była w stanie zrozumieć, co to generalnie w wydaniu szeryfa mogło oznaczać, ale podarowała mu tę butelkę cydru i cokolwiek miał z nią zrobić, pozostawało tylko i wyłącznie w jego gestii.
Murray nie stroniła od alkoholu. Nie piła codziennie, ale niemal każdy weekend rozpoczynała w The Rusty Nail z kuflem piwa. Miała wrażenie, że takie spędzanie czasu jest… płytkie, ale fakt, że spędzała ten czas z Anthonym, który rzekomo był jej chłopakiem i ze Scottem, z bratem, który ewidentnie miał problem alkoholowy, tłumaczył wszystko.
Obserwowała jak mężczyzna przygotowuje ich kajak, chwyciła więc bez protestu wiosło, ciesząc się, że nie musi szarpać się z ich aktualnym środkiem transportu. Betsy miała formę, niemal codzienne trasy na rowerze wzmocniły nie tylko jej nogi, ale wpłynęły na całe jej ciało i wydolność. Czuła się zdrowiej, odkąd podjęła pracę listonosza i bez wyrzutów sumienia spędzała wieczory w wygodnych fotelach lub leżąc na hamaku w ogrodzie. Po ciężkim dniu bezkarnie mogła pozwolić sobie na czyste lenistwo, chociaż kłóciło się to z jej sposobem bycia. Betsy uchodziła za dość głośną i z pewnością wszędobylską osóbkę, była aktywna i aktywnie uczestniczyła w życiu Mariesville. Czasami na przekór tym, którzy za nią nie przepadali.
Z wiosłem w ręku wsiadła do kajaka, czekając na ruch szeryfa. Odbijali od brzegu jako ostatni, ale wcale nie zamierzała narzekać, skoro organizator sam na to przystał i wyruszył ze swoją parą chwilę przed nimi.
Nurt rzeki był spokojny, dzień słoneczny, lekki wiaterek chłodził uczestników spływu. Wydawałoby się, bardziej sielankowego obrazka nie można sobie wymarzyć, jednak kiedy ktoś przyjrzał się temu z bliska, dostrzegłby już lekko podchmielonych ludzi, głośno śmiejące się kobiety i zażenowanych mężczyzn, kiedy kolejne koszuli ustępowały miejsca górom od strojów kąpielowych, bo opalanie okazało się być zbyt kuszące.
Betsy sobie darowała negliżowanie się i uznała, że o wiele bardziej woli pociągać małe łyki jeszcze chłodnego, lekko musującego cydru.
— Lubisz swoją pracę? — spytała, odwracając się lekko w tył, aby choć kątem oka móc spojrzeć na wiosłującego mężczyznę. Cisza w kajaku nie była przyjemna, chociaż trudno było jej nazwać ją także niezręczną. Betsy jednak nie przywykła do ciszy i jeżeli mogła wykorzystać ten czas na poznanie Rowana, chciała to wykorzystać.
Betsy Murray
[Niestety, tak to jest, jak młodego szczyla swędzi tyłek i wydaje mu się, że wie już wszystko u życiu ;D Brutalnie przekonuje się, że jednak na wie nic.
OdpowiedzUsuńZ tego co widzę, Rust i Rowan pewnie by razem pracowali, a Rowan jest dużo bardziej lokalny, więc chętnie byśmy z nim pogadali i wyskoczyli na piwko albo i dwa. A jak stawiacie, to może nawet i od razu trzy? ;D]
Rust Dunnagan
[Jasne, jak najbardziej to rozumiem! Hm, w takim razie może zrezygnujmy z takiego powiązania z przeszłości? Bo nie wiem za bardzo jak mogłabym go wcisnąć zarówno przed jak i po...
OdpowiedzUsuńMyślę, że szeryf byłby dla Anny bohaterem i darzyłaby go dużym szacunkiem, to na pewno. Jeśli dobrze zauważyłam to są też sąsiadami, więc może zrobić z nich po prostu dobrych znajomych, którzy wzajemnie sobie pomagają? Anka mogłaby zanosić mu szarlotkę, albo inne świeże wypieki, jak to na dobrą sąsiadkę przystało? A co do wątku to wpadło mi na myśl, że rodzice wraz z siostrą Any mogliby wyjechać na kilka dni, a ona zostałaby w tym dużym domu sama... maraton horrorów, może zasnęłaby na kanapie przed telewizorem, a w środku nocy obudziłby ją jakiś hałas? Najzwyczajniej w świecie by spanikowała i myślała, że ktoś się włamał. Zadzwoniłaby do Rowana z racji, że ma blisko, no i jest szeryfem. Taki klasyczek ratowania damy z opałów... później okazałoby się, że to tylko jakiś kot się przybłąkał, wchodząc przez otwarte okno, Anna czułaby się jak ostatnia idiotka i chciałaby to jakoś wynagrodzić Rowanowi, że w sumie zawraca mu dupę w nocy i po co? Przez jakieś swoje głupie schizy. xD
Coś takiego mi przyszło na myśl, ale jeśli to Ci nie leży i może masz inny pomysł to jestem jak najbardziej otwarta!]
Anna Murray
Na litość boską, żyli w czasach współczesnych i chyba nawet tutaj, nikt by nie miał jej za złe, gdyby rozwiązała górę bikini i... Oh, przecież nie mieli tu plaży nudystów, a większość osób była zaściankowa i z wysoko tradycjonalistycznymi poglądami, więc faktycznie ludzie doznali by szoku i ją pogonili, jakby pokazała odkryte piersi. Możliwe też, że Rowan by w takiej sytuacji i tak zobaczył jej ciało, bo może właśnie jego by wezwano do takiej zbrodni. I na szczęście tego nie zrobiła wśród ludzi! Poza tym nigdy by się na to nie odważyła, mimo wygadania i sporej ekspresji była grzeczną i wstydliwą dziewczyną! I już nie chodziło o dobre wychowanie, ale Abi wcale nie była taka szalona i odważna, jak się ludziom wydawało, dobrze grała. Zresztą nawet tutaj się wahała, ale przecież tutaj nie było nikogo, a ona na prawdę nie spodziewała się spotkać żywej duszy, bo słońce chyliło się już zachodowi i kajakarze i spacerowicze powracali na kolację do domów. Rowan ją zaskoczył, ale chyba nie mniej niż ona jego.
OdpowiedzUsuń- Nie... - mruknęła, bo dół stroju był na swoim miejscu i dzisiaj nawet nie pomyślała o tym, by się rozebrać cała. Może gdyby było cieplej, jak potrafiło przypiekać w lipcu, albo w środku sierpnia by o tym pomyślała... I raczej stchórzyła. Była już wystarczająco zawstydzona, wolałaby, aby jej podał kawalek materiału i już!
- Rowan! - rzuciła błagalnie, gdy coś jeszcze mruknął pod nosem. - Śnią ci się takie rzeczy? - spytała, zanim ugryzła się w język. On się droczył, ale Abi na prawdę paliła się z wstydu. Był okropny, że się nabijał, szczególnie że nie wierzyła, aby śnił o niej.
Abigail chciała żyć tak, by później na starość niczego nie żałować. Chciała kreować własną rzeczywistość, a nie ulegać przypadkom. Wierzyła w los, czy subtelne znaki i przesądy, ostatnio miała zamiar udać się do Lunette po małą wróżbę , ale tak ogólnie była realistką. Wstydliwą i wrażliwą, ale wesołą i pracowitą. A przede wszystkim pomocną, więc o ile ona nigdy by się nie zawahała, by pomóc komuś w potrzebie, tak to co zrobił brunet ją zaskoczyło.
Patrzyła jak się podnosi z kajaka i z uśmiechem zażenowania, a wręcz lekkiego zdenerwowania przystanęła w wodzie, gdy jej poziom połaskotał ją po udach. I teraz szeryf mógł być już pewien, że jej majtki są na swoim miejscu, nawet jeśli cienkie sznureczki odrobinę osunęły się nisko na biodrach, a drobne wiązania wbijały w jej blade ciało. Trudno, w tej chwili obejmowała dłońmi drobne piersi i na prawdę nie był to czas, aby się poprawić.
Uniosła brwi, jej usta drgnęły rozchylone a wielkie, szeroko otwarte oczy zdradziły niedowierzanie. Droczył się. Do diaska, bawiła go ta sytuacja, kiedy Abigail płonęła z wstydu i na prawdę nie wiedziała, jak się zachować! Ściągnęła brwi, widząc, że facet świetnie się bawi i odetchnęła głęboko. Matko święta, jak to rozegrać? Prosić go nie będzie, bo przecież to byłoby wręcz żałosne. Czy więc warto byłoby podjąć rękawice? Nie ustępowała łatwo, a już raz przekonali się, że oboje potrafią z sobą grać, tylko później... Było różnie.
Odetchnęła znowu i zagryzła ponownie policzek od środka, tym razem trochę za mocno, aż wzdrygnęła się, czując nieprzyjemny ból. Miała mętlik w głowie i dlatego tu uciekła, z dala od ludzi, aby pomyśleć i ułożyć swoje skołtunione myśli. A jeden z powodów jej rozterek się chciał droczyć! Westchnęła drugi raz i ruszyła powoli do przodu, ale kroki stawiała ostrożnie i z uwagą. Wolałaby nie nadepnąć na ostry kamień, bądź zbite szkło i jeszcze trafić do kliniki z rozciętą stopą, a w tym mule mogło się kryć wszystko.
- Co chciałbyś w zamian za mój stanik? - spytała po prostu, zatrzymując spojrzenie w jego twarzy. Policzki ją paliły, ale była dzielna i uparta by nie pokazać, jak jej wstyd. Zresztą... Rowan najwidoczniej lubił się bawić i droczyć, gdy nikomu nie działa się krzywda, a ona umiała przełknąć naruszoną własną dumę. Podjęła te zagrywkę, też ciekawa, jak to jest, że tak ułożony i przykładny szeryf, czasami robi psoty i lubi figle. Był zaskakującym i intrygującym mężczyzną , na jej nieszczęście.
UsuńGdyby wyciągnęła rękę i zabrała mu z dłoni swój strój, po pierwsze odsłoniłaby biust, a po drugie istniała szansa, że Rowan cofnąłby swoją dłoń i ona w odruchu próbowała po nią sięgnąć dalej, pewnie więc by się wywróciła na błotnistym brzegu. Wyszła na brzeg i gdy poślizgnęła się tuż przed nim, złapała równowagę w ostatniej chwili. Woda spłynęła po gładkich nogach rudej, rozlewając się po jej stopach i błotku, w które zapadły się stopy Abi.
- Marynarz, czy pirat... Mogę ci kiedyś zaśpiewać, przecież to robią syrenki - stwierdziła całkiem poważnie i zrobiła jeszcze jeden krok do przodu, aż stanęła wreszcie na bezpiecznej trawie przed siedzącym mężczyzną. Musiała przyznać, że gdy wychodziła ostrożnie z wody, zdążyła się już mu przyjrzeć i podobało jej się to, co widziały jej oczy.
Patrzyła na niego z góry, wiedząc, że i on się jej przygląda. Miała drobne i blade ciało, poznał je już, miał okazję posmakować, a ona nagle pomyślała, że chciałabym wiedzieć, co o niej myśli. I czy wspominał tamtą noc choć raz. Nie zapyta go, bo na to nie miała śmiałości, chyba że kiedyś znów się napiją w swoim towarzystwie, tyle że musieliby być bardzo ostrożni. Ona musiałaby na pewno bardziej nad sobą panować, no i swoimi ustami. Tyle że nie żałowała ani chwili i chyba to było najgorsze!
- Syrenka to nie złota rybka, ale mogę spełnić jedno twoje życzenie za strój - stwierdziła wielkodusznie, stając jeszcze pół kroku bliżej. Czy w ogóle miała szansę się targować, przecież gdyby chciał się droczyć i zabrał jej stanik, to nie miałaby szans w jego odzyskaniu. Cóż, musiała spróbować! - Tylko pamiętaj, że syrenki są niebezpieczne. Może są bardziej groźne nawet od piratów. I trzeba uważać na to, czego się sobie życzy - dodała jeszcze z uśmiechem i takim błyskiem w oku, jakby... Jakby nawet podobało jej się to spotkanie.
ostrożnie z życzeniami
[Super, bardzo się cieszę. W takim razie czekamy 🧡]
OdpowiedzUsuńAnna Murray
To już raczej było oczywiste, że nie chodziło o dobre wychowanie, a co najwyżej o samą okazję i grzeczne wybadanie terenu. Nie było w tym też nic dziwnego, skoro całkiem dobrze im się rozmawiało i w domach nikt na nich nie czekał. Może nie licząc Scrapsa, który rzadko zostawał sam, ale on miał akurat niewiele do powiedzenia. Także mogli oboje spokojnie przyjąć, że wbrew pozorom i ciężkim początkom nie byli dla siebie najgorszym towarzystwem. Przynajmniej na razie, kiedy to zwyczajnie mogli mieć nieskończenie wiele tematów do rozmowy, znając się dosłownie chwilę.
OdpowiedzUsuńLudzie pewnie nie zadawali takich pytań zbyt często i raczej nikt nie miał na to gotowej odpowiedzi. Ale co byłoby w tym ciekawego, gdyby nie musieli się nad czymś chwilę zastanowić w trakcie rozmowy ze sobą? Mogli iść w kierunku banałów, odhaczyć swoje ulubione kolory, marzenia z dzieciństwa i najbardziej żenujący moment z życia, tylko skoro już się decydowali na swoje towarzystwo, wiedząc, że to pewnie jedyna taka sytuacja i że więcej to się nie powtórzy, to czemu sobie tego nie urozmaicić? Porozmawiać o czymś mniej powierzchownym, ale też niezbyt osobistym. Pozdradzać sobie coś, co zostanie tajemnicą tylko dlatego, że nikt więcej o to nie spyta i czego nie miałoby się nawet komu powtórzyć.
Próbowała sobie przez chwilę wyobrazić, co takiego mogło zaskoczyć policjanta w Mariesville. Oprócz nieznajomej na środku pustej drogi, która miałaby zaatakować miską dla psa, oczywiście. Takie rzeczy raczej nie zdarzały się za często tak w ogóle, a co dopiero w jakimś jednym konkretnym miejscu. Nie miała zielonego pojęcia, jak to mogło wyglądać w takim miasteczku, bo wszystko wydawało się tutaj dziać spokojnie w ustalonym rytmie, który pozwalał przewidzieć niemalże wszystko, ale jednocześnie jakakolwiek zmiana czy nowość mogła przez to stanowić prawdziwe zaskoczenie.
Zaśmiała się krótko przy ostatnim zdaniu i pokiwała głową na znak, że będzie mieć to wszystko na uwadze, przynajmniej przez najbliższy czas. Nie mogła mu niczego obiecać, zarówno w sprawie pożegnania, jak i samej rozmowy czy odprowadzania kogoś do domu, bo nie lubiła wymyślać niczego na siłę, ale jeśli coś wpadnie jej do głowy, to mógł być pewien, że mu tego nie pożałuje.
Schowała dłonie do tylnych kieszeni spodni i westchnęła, zastanawiając się nad swoją odpowiedzią. Miał rację, że lubiła być zaskakiwana, ale kiedy tak nad tym myślała, to dochodziła do wniosku, że większość niespodzianek, które ją spotkały, w ogóle jej się nie podobały i nieraz mocno komplikowały jej życie. A tych miłych i przyjemnych nie umiała tak po prostu, bez wahania przywołać, żeby móc się teraz do czegoś odnieść. Nic dziwnego, że zdarzało jej się tak dużo narzekać i marudzić, nie szczędząc sobie przy tym zgryźliwości, skoro tak to wyglądało z perspektywy Paige. Jednak mimo wszystko wolała, żeby działy się takie zaskakujące rzeczy, jakby gdzieś w głębi duszy liczyła na to, że od czasu do czasu przytrafi jej się coś miłego, co będzie mogła dobrze wspominać.
— Najbardziej to chyba lubię zaskakiwać samą siebie… — stwierdziła po zastanowieniu. — Zrobić czasem coś od czapy, co okazuje się pozytywne w skutkach, chociaż szanse na to były zerowe — dodała, mrużąc z zadowoleniem oczy do swoich myśli. Myślała o tym, jak pierwszy raz zdecydowała się przygotować sobie zapiekankę ziemniaczaną, nie znając na to żadnego przepisu i był to też pierwszy raz, kiedy w ogóle miała użyć piekarnika. Naprawdę była wtedy zaskoczona przez samą siebie, ale również przez ziemniaki, za którymi normalnie nie przepadała. Nie był to chyba jednak przykład, o którym warto było wspominać. — Zawsze zaskakuje mnie czyjaś bezinteresowność i to jest naprawdę miłe zaskoczenie — odparła, cmokając odkrywczo, bo właśnie na to wpadła i wydawało jej się to trochę sensowniejsze. — I w przypadku ludzi, to kiedy pozory mylą. Wtedy najczęściej zaczyna robić się ciekawie. A co do pożegnań… — Znów na chwilę się zamyśliła, pomrukując cicho. — To też brzmi ciekawie, więc pewnie tak.
Paige King
[O, no to można powiedzieć, że mamy w tym małym miasteczku kumpla w postaci przełożonego, ha, żyć nie umierać, trafiło się nam jak ślepej kurze ziarno. ;D
OdpowiedzUsuńTego opętanego szopa pracza to już sobie nawet zdążyłam wyobrazić, choć Rustin twierdzi, że za dużo to on nie pije, ale co tam, raz na jakiś czas można sobie pozwolić. ;D]
Murray prędko zdała sobie sprawę z tego, że jej pytanie, choć proste i mające jedynie na celu podtrzymanie, a właściwie rozpoczęcie rozmowy, było po prostu głupie. Błahe i głupie. Oczywistym było, że Rowan lubił swoją pracę. Na pewno bywał zmartwionymi wydarzeniami, z którymi musieli mierzyć się na co dzień funkcjonariusze Mariesville PD, ale trudno było określić go mianem ponuraka, chociaż Betsy zawsze miała go za sztywnego gościa, który ma problem z tym, żeby wyluzować. Teraz docierało do niej, że nigdy nie miała z nim do czynienia na gruncie prywatnym i dzisiejsze kajaki były czymś innym. Nowym, świeżym. Musiała przyznać, że podczas przyjmowania wyjaśnień w sprawach, które on prowadził, nie był ani niemiły, ani nieprzystępny i chociaż pierwsze donosy na nią były dla niej dość traumatyczny przeżyciem, to dzięki ludziom oddanym swojemu zawodowi, dzięki ludziom takim, jak Rowan, czuła się względnie bezpiecznie i spokojnie podczas pobytów na posterunku.
OdpowiedzUsuńPodziwiała mundurowych i członków służb ratowniczych. Wszyscy oni służyli i co prawda niektórzy robili to głównie dla poklasku, ale większość kierowała się porywamy serca, będąc bohaterami z prawdziwego zdarzenia. Ona sama była zbyt tchórzliwa, a może po prostu zbyt wrażliwa, aby pałać się zajęciami tak trudnymi i ofiarnymi.
— No tak. Mogłam nie pytać — zaśmiała się, ale nie czuła się zażenowana. Betsy w ogóle rzadko czuła się zażenowana i trudno było ją czymkolwiek zakłopotać, ponieważ od zawsze przyjmowała świat takim, jakim był. Z całym brudem, wulgarnością, nagością, ale też i pięknem, delikatnością i subtelnym zapachem. Dostrzegała zalety i wady otoczenia, oceniała ludzi i wcale się z tym nie kryła. Dzięki temu niemal zawsze mówiła wprost, tylko czasami przygryzając się w język. Wraz z wiekiem, powstrzymywała się coraz częściej, bo świadoma była tego, jak słowa mogą skrzywdzić. Jak skrzywdziły ją samą. Od tej pory myślała więcej i zachowywała się nieco ciszej. — Ale nie musisz od razu zakładać, że bym cię nienawidziła. Chyba nie jest tak prosto kogoś nienawidzić, co? — spytała dość filozoficznie, dając im zarówno możliwość podjęcia rozmowy w tym nurcie albo całkowitego jej zaprzestania. Murray czasami po prostu rozmyślała zbyt dużo i zbyt intensywnie, ale gdyby miała wskazać osobę, którą nienawidziła, to miałaby z tym spory problem.
Owszem, było jej przykro, że w Mariesville znalazła się grupka osób, a właściwie to kobiet, które nią po prostu wzgardzały, ale czy nienawidziła tych pań? Które znały pewną zniekształconą historię z plotek? A którą przyjęły za prawdziwą? Nigdy się nad tym nie zastanawiała i teraz też nie chciała zaprzątać sobie tym głowy.
Uważnie obserwowała to, co działo się przed nią. Ogólna wesołość ogarnęła uczestników spływu i Betsy była w szoku, że wszyscy się tak świetnie bawili. Bez żadnych niesnasek i dramatów. Czy mogło być bardziej sielankowo? Betsy odchyliła głowę, ochoczo pozwalając promieniom słońca na to, aby muskały jej lekko piegowatą buzię. Miała ten luksus, że faktycznie nie musiała machać wiosłem, ale robiła to. Co krótką chwilę, aby Rowan nie wziął jej za niewspółpracującego leniuszka.
— Dlaczego? — Mruknęła i zamilkła. Chyba nie było dobrej odpowiedzi na to pytanie. Od dziecka obserwowała swojego ojca w pracy listonosza. Widziała, jak wsiadał na stary, ale zadbany rower, jak każdego dnia wracał roześmiany, przynosząc nowe wieści do domu, jak rzadko kiedy się smucił lub narzekał na to, że jest zmęczony. Ale czy praca listonosza była jej pierwszym wyborem? Chciała pracować w muzeach, w galeriach sztuki, prowadzić własną. Wiedziała, że brak dyplomu nie uniemożliwia jej tego wszystkiego, co sobie wymarzyła, ale po tak sromotnej porażce nie była w stanie zmusić się do dalszego działania w tym kierunku.
Prowadziła z matką warsztaty, o których wspomniał Johnson, dziergała i sprzedawała swoje wyroby przez sklep internetowy ojca. — Praca na stacji… Zmieniłam ją tylko dlatego, że tata przechodził na emeryturę, ale… Lubię to. Masz rację, bo lubię ludzi, nawet jeśli oni nie zawsze lubią mnie, ale zawód listonosza wydaje mi się przyziemny. Tak bardzo przyziemny, że aż bezpieczny. — Odpowiedziała po chwili, żałując, że nie może teraz wygodnie spoglądać na swojego rozmówcę. Ceniła sobie możliwość patrzenia innym w oczy, obserwowania ich mimiki, uśmiechów i grymasów. Bez wahania nazywała wykonywany zawód przez siebie bezpiecznym, mimo iż miała świadomość tego, że w każdej chwili mogła zaliczyć wywrotkę na przeciążonym rowerze, że mogła zostać pogoniona przez złośliwego czworonoga, że ludzie mogli ją opluwać, czy nawet rzucać w nią starymi gazetami.
Usuń— Ale nie wiem, czy to zawód, w którym dotrwam do końca. — Dodała, zrobiła łyk cydru. — Może znajdę majętnego męża, który będzie mnie utrzymywał? — Zaśmiała się, bo tak naprawdę poza marzeniami, nie miała pomysłu na siebie i na to, jak mogłoby wyglądać jej życie.
Betsy Murray
Poczuła napięcie we wszystkich mięśniach, gdy tylko Rowan pozbawił ją strzelby jednym, niestrudzonym ruchem. Nie spodziewała się niczego innego po tak świetnie wyszkolonym policjancie, który przepracował lata w mundurze jednostki specjalnej, ale dopiero teraz, mając z nim do czynienia bezpośrednio, zrozumiała, czym to wyszkolenie jest. Jej ciało samowolnie ubrało się w dreszcz, kiedy zwrócił się do niej osobistym zdrobnieniem i jego palce dotknęły jej skóry a ona znalazła się nagle znacznie bliżej jego niż przed momentem. Nie czuła już chłodnej powierzchni filaru za plecami, ale czuła ciepło umundurowanego ciała, które miała przed sobą i miała dziwne przeczucie, że zaraz się rozpuści albo roztrzaska przed Rowanem na drobne kawałeczki. Charyzma tego faceta była tak silna, że Millie traciła grunt pod nogami, mimo że tylko przed nią stał. Wolała nie myśleć teraz o tym co by było, gdyby zrobił z nią coś innego, bo jej serce i tak skakało już w piersi jak kauczukowa piłeczka. Na pewno zrozumiałyby to wszystkie kobiety, które wodziły za nim spojrzeniem tak samo jak ona, bo musiały odczuwać coś podobnego. Przystojny, ułożony i z tych Johnsonów, którzy mieli w Mariesville autorytet pielęgnowany latami, a w dodatku z sercem niezajętym przez nikogo? Dołączyłaby do gromady kobiet, które skrycie walczyły o jego serce, gdyby tylko miała w sobie więcej odwagi, ale Rowan onieśmielał ją do takiego stopnia, że zapominała na czym polega oddychanie. Millie w pełni świadomie nie dopuszczała do sytuacji, w których mogłaby znaleźć się zbyt blisko niego, ale dziś sprawy wymknęły się spod kontroli. Stała przed nim teraz lekko oszołomiona, a na wspomnienie ciasta na chleb, wyprostowała się nagle jak struna i zakryła dłonią usta.
OdpowiedzUsuń— Mój Boże, zupełnie o tym zapomniałam... — przyznała się, patrząc na Rowana wielkimi, zamarłymi oczami. Przecież Matilda ją za to ubije! Miała pójść do pani Tucker po to ciasto dzisiejszego ranka, ale zajęła się czymś innym i zupełnie o tym zapomniała. Zawsze to babcia chodziła po to ciasto, bo plotkowały razem z panią Tucker przez godzinę lub dwie, co dwa dni wyszukując sobie jakiś dobry temat. A Matilda pewnie nawet się pani Tucker nie pochwaliła, że będzie jeździć co weekend na rehabilitację, bo uważała ten pomysł za bezsensowny i niegodny rozpowiadania. Chyba nie była w stanie zaakceptować faktu, że młodość jej ducha nie idzie w parze z młodością ciała, które wymagało już dodatkowego wspomagania.
— Babcia pojechała na rehabilitację do Camden — wyjaśniła szybko. Rowan też nie wiedział o co chodzi, ale jemu się nie dziwiła, bo nie interesował się przecież prywatnymi sprawami każdego mieszkańca. Dbał o społeczność i pełnił rolę szeryfa w sposób godny pochwały, bo można było na niego liczyć w każdej sytuacji i nawet teraz przyjechał tutaj sprawdzić czy wszystko jest w porządku, ale nie miał możliwości wnikać we wszystko. Ktoś musiał się zaniepokoić i go powiadomić. — Będzie jeździć w każdy weekend przez najbliższy miesiąc, ale pani Tucker chyba o tym nie wie. Nie wiem czy ktokolwiek o tym wie — mówiła, zastanawiając się w tym czasie, kogo powinna jeszcze powiadomić.
— Czy narobiłyśmy kłopotów, szeryfie? — spojrzała na Rowana pytająco, a potem przeniosła wzrok na strzelbę. — Wolałabym, żeby Matilda się nie dowiedziała, że wzięłam jej strzelbę — powiedziała cicho. — Nie umiem strzelać, ale jeśli babcia się dowie, że miałam zamiar wycelować do szeryfa, sama zrobi ze mnie żywą tarczę. Przepraszam — dodała ze skruchą.
UsuńOch, nie miała wątpliwości, że Matilda byłaby wściekła. Byłby to dla niej taki wstyd, że nosiłaby go na barkach przez następnych parę lat, zanim oswoiłaby się z faktem, że to zwykłe nieporozumienie, na które nie miała wpływu. Mogła nie brać strzelby, ale zadziałała odruchowo, chwytając to, co mogło zadziałać chociaż na wyobraźnie. Strzelić i tak by nie potrafiła, bo nie wiedziała jak ten sprzęt w ogóle odbezpieczyć i nabić żeby zadziałał!
Mills Atkinson
Sama była ciekawa mocy swojego wyrobu, choć właściwie jej zapach idealnie go odzwierciedlał. Cytrynówka faktycznie była piekielnie mocna, ale dodany cukier dodał jej słodkawych tonów… gdzieś tam w oddali. Skrzywiła się konkretnie, malując na swojej twarzy masę różnorodnych zmarszczek.
OdpowiedzUsuń– Faktycznie – przyznała mu rację. Wzięła niemal od razu drugi łyk, próbując wyczytać coś więcej z jej smaku. Paliło ją w przełyku, ale przecież nie takie specyfiki kazała jej próbować Rosalinda… Prawdopodobnie dzięki temu Kopi, mimo swojej drobnej postury ciała, dodatkowo pokiereszowanej przez długą, szpitalną rzeczywistość miała całkiem mocną głowę. Przynajmniej do nalewek, bo na pewno nie dotyczyło to domowych win, po których zawsze wirowało jej w głowie. A przecież i te można było znaleźć w babcinym kredensie… – Może teraz malinowa? Chociaż ją pewnie już próbowałeś, babcia zawsze wciska ją na przeziębienia i miłostki – zaśmiała się lekko, przytaczając babcine słowa. Nalewka malinowa miała przecież działanie rozluźniające, przeciw infekcyjne, a także pozytywnie działała na naczynia krwionośne. Jednak nie tylko dlatego była dobra niemal dla wszystkich serc. Miała piękny, czerwony kolor, słodki, lekko ostry smak oraz bardzo dobrze rozgrzewała.
Kopi bez wahania nalała po pół kieliszka kolejnej nalewki. Była ciekawa, jak zadziałał dodatek mięty – czy podkreśli ten cudowny, barwny smak.
Nie chciała przesadzić z ilością. W końcu Rowan mógłby wziąć ją za jakąś alkoholiczkę czy coś, a tego by nie chciała!
– Nie chcę Cię upijać, ale weź którą lubisz najbardziej. Jest czarna porzeczka, pigwa… – wodziła powolnym wzrokiem po szafkach – … nalewka gruszkowa, winogronowa. Babcia mnie zatłucze jak dam Ci wyjść z pustymi rękami. I tak naszykowała Ci już świeżą szarlotkę. Nie powiem, kto musiał lecieć o świcie po jajka do sąsiada!
Przysiadła na kanapie pokrytej grubym, wzorzystym kocem. Podciągnęła rękawy bluzy, odkrywając bladą skórę, pokrytą wieloma bliznami. Znaczna ich większość była pamiątkami po pobycie w szpitalu – wkłucia centralne i różne inne dostępy naczyniowe, których ilość była na OIOM-ie ciężka do zliczenia, ale też wszelakie blizny, starsze i nowsze. Jej skóra zawsze była skłonna do bliznowaceń, dlatego po latach przyozdobiona była różnymi, niechcianymi zdobieniami. Jeszcze niedawno bardzo się ich wstydziła, jednak Mariesville z każdym kolejnym dniem dawało jej coraz nowsze, świeższe spojrzenie na własną, nieznaną drogę.
Roześmiała się w głos i spojrzała na niego wyczekująco, powoli unosząc kolejny kieliszek ku górze. Powoli robiło jej się cieplej, choć przecież największe uderzenie gorąca miało trafić do jej wnętrza już za chwilę, po przechyleniu kojącej nalewki malinowej. Faktycznie miała piękny, głęboki kolor czerwieni, a do nozdrzy wdzierał się słodki zapach dojrzałych owoców i letniego, zachodzącego słońca.
Kopi
W jej niewinności krył się jakiś czar, ale na pewno w wielu ruchach i gestach ktoś inny mógłby dostrzec zaczepkę i prowokacje. Abigail nie była do końca świadoma tego, jak może być odczytana, a już na pewno nie zdawała sobie sprawy z własnej urody i siły, jaką daje jej kobiecość. Była bardzo młoda i niedoświadczona, za to roześmiana i otwarta na ludzi oraz ich ekspresję. Chciała zbierać doświadczenia, sama chciała się dzielić doznaniami, zresztą to właśnie leżało w jej naturze, by się dzielić, by obdarowywać innych. Teraz jednak absolutnie nie była to sytuacja, w której nie wie, co robi i jak jej ruchy są odbierane, a choć nie miała nic złego na myśli, to podobnie jak szanowny pan szeryf, korzystała z okazji, aby się podroczyć. Była wesoła i uczynna, absolutnie nigdy niezłośliwa, a takie gierki przecież nie mogły nikomu wyrządzić krzywdy. Na litość boską nie była świętą!
OdpowiedzUsuńZ pewnym drobnym zawahaniem, które chwilę tylko błysneło w jej spojrzeniu, patrzyła na Rowana. Gdy odchylił się w tył, nonszalancko układając na trawie, jej brwi zawędrowały wyżej w wyrazie zdumienia i Abigail westchnęła krótko. Na prawdę nie miał zamiaru jej odpuścić?
- Jesteś... niedobry - mruknęła, a to i tak nie było tym słowem, jakie pierwsze przyszło jej na myśl.
Właściwie nie wiedziała, jak go skomentować, gdy tak taksował ją spojrzeniem, nie tracąc ani odrobiny swej zwykłej pewności siebie, którą okraszony był każdy jego gest i słowo. Rowan w tym momencie świetnie się bawił, to pewne, a ona powoli traciła tę drobną cząstkę pewności siebie, z jaką wyszła z rzeki. Jakim cudem się z sobą przespali, dlaczego w ogóle trafili na siebie aż tak blisko, by do tego doszło? Byli tak bardzo różni, że aż w głowie się to nie mieściło. A jednak do czegoś doszło i to jak lawina, poruszyło jej serce i odkopało masę pragnień , tęsknot i rozterek, które naumyślnie dawno temu gdzieś zakopała.
Jej ciało było blade, bo miała jasną karnację i nawet godziny spędzone na słońcu tego nie zmieniały. Mogła się poparzyć, skończyć z skórą spieczoną i czerwoną, a po wygojeniu znów świecić praktycznie alabastrową barwą, ale zawsze wydawało jej się, że to nie płomiennie rude włosy są jej znakiem rozpoznawczym. Abigail była pewna że to jej głośny śmiech i wesołe, życzliwe spojrzenie jest tym, co ludziom wpada jako pierwsze skojarzenie związane z jej osobą, ale włosy latające wokół jej roześmianej twarzy to też chyba coś dobrego.
- Jesteś prawdziwym huliganem- oznajmiła niemal surowo, jakby chciała go skarcić. Był szeryfem, powinien się zachowywać grzecznie i wzorowo, a on... On się z nią droczył i to w taki sposób, że wprawiał ją w coraz większe zawstydzenie. Ale dobrze, bo Abigail nie odpuszczała łatwo, ani szybko, więc tak na prawdę to chętnie podejmie tę grę, szczególnie że Rowan był bardzo intrygującą osobą.
Zrobiła drobny krok w jego stronę, uważając aby się nie poślizgnąć i zerknęła tylko kontrolnie wokół nich. Byli sami, miała wrażenie że wokół jest tak cichutko, że słyszy swoje mocno bijące serce. Twarz jej płonęła, a oczy błyszczały, gdy oblizała usta nieco nerwowo i zatrzymała jasne tęczówki na tych ciemnych. Miała go zaskoczyć, ale nie wiedziała co to znaczy, bo nie miała pojęcia, jakiego wybryku z jej strony może spodziewać się mężczyzna. Może miał ją za niewinną Abigail, która w szczycie złości sieka cukinie z ogródka za pensjonatem i na nic więcej jej nie stać? Ale jeśli pamiętał to, jak zapalczywie i żarliwie go całowała w nocy, musiał przeczuwać, że stać ją na wiele i drzemie w niej głęboka energia. I może sam nie powinien podejmować tej gry i zaczepek.
- Lubisz być zaskakiwany, Rowan? - spytała z uśmiechem zarumieniona po korzonki włosów, obchodząc go z boku, by po chwili przełożyć nad nim nogę i usiąść na nim tak, że znaleźli się niezwykle blisko. Czuła, że może mu przemoczyć spodenki, bo miała mokre majtki, ale niespecjalnie się tym przejęła.
UsuńTrzymała ręce na piersiach, czując jak powoli jej ciało ubiera się w drobną gęsią skórkę po bokach. Kluczową sprawą było, by nie zobaczył jej piersi! Siedziała nisko przy jego biodrach, pamiętała o bliznach i o tym, że już raz widziała jak pod nagłym zrywem wykrzywia mu się twarz z bólu, nie chciała mu sprawiać przykrości ani dyskomfortu. Właściwie nigdy nie chciała nikogo skrzywdzić, a teraz pomyślała, że jest za dobra. Powinna go stuknąć i wywalczyć swój stanik, tyle że pewnie nie miała szans... Bez sensu więc było się wygłupiać w ten sposób, ale mogli w inny. I tu byli podobni, nie odpuszczali i podejmowali wyzwania.
- Ubierz mnie, patrząc mi w oczy- poprosiła, pewna że właśnie to go zaskoczy. - I zabierz mnie na wycieczkę , dokąd płynąłeś, piracie - dodała całkiem poważnie. Dawno nie pływała kajakiem, poza tym co mogła dziś innego robić, skoro dzień się kończył? Czasami potrzebowała wolnego od własnej zabieganej codzienności.
Abi
Ten wieczór Anna spędzała sama i pomyślała, że maraton horrorów był świetnym pomysłem, mimo że nietrudno było ją wystraszyć. Rozłożyła się na kanapie w salonie, zrobiła sobie maślany popcorn i odpaliła duży telewizor. Już w połowie pierwszego filmu się poddała, chwyciła za pilot i wyłączyła TV.
OdpowiedzUsuń— Nie nadaję się do tego… — westchnęła, wtulając twarz w miękką poduszkę. Za oknem poruszyły się gwałtownie korony drzew przez mocniejszy podmuch wiatru, co już spowodowało u dziewczyny mnóstwo obaw. — Boże, ogarnij się, Ann. — mruknęła sama do siebie. — Lepiej jak dziś będę spała przy świetle. — stwierdziła, zapalając lampę, dzięki czemu salon pozostał oświetlony. — I jak przestanę rozmawiać sama ze sobą. — przewróciła oczami. Pusty dom był czymś do czego nie przywykła. Nawet brak Bezy, jej ukochanego pieska, którego jej rodzice postanowili zabrać ze sobą na weekend był dla Anny odczuwalny. Westchnęła kolejny raz i ułożyła się na kanapie, przykrywając swoje ciało grubym, mięciutkim kocem. Przykryła nim pół twarzy, zasłaniając sobie widok za oknem i starając się o niczym nie myśleć próbowała zasnąć. To było jednak trudniejsze niż przypuszczała, bo nie potrafiła nie myśleć o niczym i jakieś niepokojące myśli wciąż krążyły jej po głowie. Mogła zaprosić Betsy, albo Abigail na wspólne oglądanie horrorów, a ona, jak ostatnia idiotka, stwierdziła, że sama zrobi sobie taki maraton. W końcu po kilkunastu minutach rozmyśleń odpłynęła i przez kilka godzin słodko spała. Do jakiejś drugiej w nocy, kiedy to obudził ją hałas tłuczonego psa dobiegający z kuchni. Zerwała się z kanapy, czując jak serce bije jej tak mocno, jakby chciało wyskoczyć z klatki piersiowej.
Co to było? Przeszło jej przez myśl i chwyciła szybko na telefon, znajdujący się pod poduszką. Pięć po drugiej. Przeszła z przestronnego salonu do dużej kuchni, w której natychmiast zapaliła światło. Dostrzegła na podłodze rozbity dzbanek z wodą i okno otwarte na oścież. Cholera, zapomniałam je zamknąć? Zastanowiła się i chyba rzeczywiście tak było. Po krótkiej chwili zawahania zadzwoniła do Rowana Johnsona, szeryfa, któremu całkowicie ufała i darzyła ogromnym szacunkiem, a który dodatkowo był jej dobrym znajomym i sąsiadem.
— Rowan… Ja, przepraszam, że zawracam Ci głowę w środku nocy… — zaczęła nieco niepewnie, a jej głos był drżący i cichutki. — Ale chyba ktoś się do nas włamał… Nie wiem, zostawiłam otwarte okno w kuchni i obudził mnie dźwięk stłuczonego szkła… Ktoś rozbił dzbanek z wodą... — wyjaśniła szybko, mimo że była zdenerwowana i zestresowana to starała się jak najbardziej klarownie wyjaśnić całą sytuację. — Tak? Dziękuję… — szepnęła, kiedy mężczyzna oznajmił, że zaraz przyjedzie to sprawdzić.
Czekając na niego, chodziła jak na szpilkach, nie miała odwagi posprawdzać innych pomieszczenie, zresztą, nie byłoby to zbyt odpowiedzialne działanie. Kiedy go zobaczyła, natychmiast podbiegła do drzwi, aby go wpuścić do środka.
— O Boże, jak dobrze, że jesteś… — przytuliła się do niego, ale zaraz się odsunęła. Była przestraszona, blada na twarzy, jej dłonie się trzęsły, a serce waliło niemiłosiernie. — Nie wiem czy ktoś tu jest, czy nie… Nie miałam psychy, żeby sprawdzić dom. — wyznała. — Chodź ze mną. — pociągnęła go w kierunku kuchni chcąc pokazać bałagan, który ją zaniepokoił. — Obudził mnie hałas tłuczonego szkła… Zostawiłam otwarte okno, więc… ktoś mógłby przez nie wejść? — zapytała niepewnie.
Nie miała żadnych solidnych dowodów na to, że ktoś się włamał, ale nie potrafiła pozbyć się uporczywego poczucia, że nie są tu sami.
— Co teraz? Przeszukasz dom? Mam iść z Tobą? Zostać tu? — zestresowana zadawała mu szybko pytania, chcąc by jak najszybciej obmyślili plan działania. Ona krzątała się w swojej różowej piżamie, nie potrafiąc usiedzieć na miejscu. Nie wiedziała czy dobrze mu wszystko wyjaśniła, czy może powinna dopowiedzieć coś więcej, czy aby się nie powtarzała i nie plątała. Wiedziała jedno, potrzebowała go by poczuć się bezpiecznie. Była mu niesamowicie wdzięczna, że odebrał telefon, że się tu zjawił. Mimo że miała dużo przyjaciół w miasteczku, to nie miała pojęcia do kogo innego mogłaby się zwrócić o pomoc. Chyba jako pierwszego wybrałaby starszego brata, Edwarda, ale… nie chciała go niepokoić. Jej wybór padł na Rowana chyba instynktownie.
Usuńprzerażona Anna Murray
Paige nie kryła się z tym, że jej samej daleko do bycia bezinteresowną. Nawet teraz, zapraszając szeryfa na piwo, nie robiła tego z czystej sympatii ani specjalnie dla niego, a dla własnego świętego spokoju. Życie pokazało jej, że bezinteresowność jest wysoce nieopłacalna, proste. Człowiek może się dla kogoś starać, próbować dogodzić i nieba uchylić, a na koniec usłyszy, że co tak mało, co tak słabo, dlaczego nie bardziej i nie więcej… Nauczyła się tego dosyć wcześnie, aczkolwiek nie była to twarda i nagła lekcja. Raczej rozłożona w czasie i rozbita na kilka mniejszych podrozdziałów, z których każdy pokazywał jej, że coś takiego jak bezinteresowność to zjawisko rzadkie i nie należy się go spodziewać i lepiej samemu tego za często nie praktykować. Tak zwyczajnie dla własnego dobra.
OdpowiedzUsuńRozterki z tym związane miała już daleko za sobą. Przyjęła, że po prostu tak jest, takimi zasadami rządzi się świat i jeśli nie chciała się frajerować, to musiała to zaakceptować i się dostosować. Zdarzało się, że wychodziła przez to na zimną sukę, ale czy się tym przejmowała? Niezbyt. Wolała to, niż potem pluć sobie w brodę albo patrzeć na siebie w lustrze jak na naiwną sierotę. A to, co ona myślała o sobie samej, miało większy priorytet niż to, co myślą o niej inni.
Nie była jednak typem, który palcem nie ruszy, jeśli nie będzie mu się to w żaden sposób opłacało. Gdzieś tam kręcił się jeszcze jej kompas moralny i potrafiła zignorować swoje priorytety oraz uprzedzenia, jeśli widziała, że sytuacja naprawdę tego wymaga. Rzadko, bo rzadko, ale Paige nie była złą i nieczułą osobą, co zdystansowaną i ostrożną. Starała się stawać na gruncie neutralnego bycia w porządku. Na szczęście życie nie wystawiało ją na takie próby często i nie musiała wychodzić ponad siebie notorycznie. Nikomu nie była aż tak bardzo potrzebna i niezbędna.
Spojrzała na Rowana z ukosa, jakby musiała się upewnić, że naprawdę zadał właśnie takie pytanie. Pytanie z kategorii tych, na które odpowiedzi mogło być mnóstwo, bo przecież różne rzeczy zaskakują na różne sposoby i jak tu zdecydować, które było najbardziej zaskakujące? Były sprawy mniej lubi bardziej poważne, takie, które spokojnie można było obrócić w żart albo zabawną anegdotkę oraz takie, które wręcz szokowały i dotyczyły czegoś naprawdę istotnego. I o które mu teraz chodziło?
Odetchnęła lekko i pokręciła głową, uśmiechając się nieznacznie kącikiem ust. Niech mu będzie. Tylko musi poczekać, bo zadał pytanie, na które nie ma oczywistej i prostej odpowiedzi. Mogła niby wymyślić coś na poczekaniu, jakieś niewinne kłamstewko, które nie miałoby żadnego znaczenia ani wpływy na nic, jednak to nie wydawało się ani trochę zabawne. Poza tym Paige nie była kłamczuchą, przynajmniej nie tak do końca, bo co najwyżej… starała się dobrze dobierać słowa.
— Cholera, ciężko się zdecydować, wiesz? — stwierdziła po dłuższej chwili mruczenia pod nosem w zastanowieniu i popatrzyła za siebie, słysząc cichy szum jadącego powoli samochodu.
Przygryzła mocno dolną wargę, obserwując auto, które się do nich zbliżało i kiedy było już na równi, zwolniło jeszcze bardziej. Na ułamek sekundy poczuła się bardzo nieswojo i dopiero kiedy kierowca opuścił szybę, by pobieżnie przywitać się z Rowanem, coś spełzło jej z ramion. Nie zniknęło całkiem, zagnieżdżając się dyskretnie gdzieś między łopatkami, ale przynajmniej nieco jej ulżyło. Nie musieli się nawet zatrzymywać, bo po krótkiej wymianie uprzejmości, auto pojechało dalej, wymijając ich i jadąc w swoją stronę.
Odkaszlnęła cicho, przeklinając samą siebie w myślach. W mniej niż pół minuty miała sucho w ustach, a żołądek podchodził jej do gardła, gdzie przecież wiedziała, jakie są mniej więcej szanse, że coś takiego, co przydarzyło jej się w Atlancie, miało zdarzyć się i tutaj. Okropnie jej się to nie podobało, te wszystkie odruchy, których nabawiła się przez ostatnie miesiące.
— Ostatniego… — Odchrząknęła ponownie, chcąc przywrócić głos do jego normalnego brzmienia. — Ostatniego swojego faceta znalazłam w łóżku z inną. I nic z tym nie zrobiłam. — Wyciągnęła ręce z kieszeni nad głowę, chcąc jakoś złagodzić nieprzyjemne napięcie między łopatkami. — Przy poprzednim, jak okazało się, że kantował mnie na kasę, wywiozłam jego samochód na złom. W innym przypadku, wyrzucałam rzeczy przez okno z szóstego piętra i to nie tylko ciuchy. Albo jednego zostawiłam przywiązanego do łóżka, nagiego. Zostawiłam otwarte drzwi i zamówiłam do niego pizze z kilku knajp z dowozem na tę samą godzinę — opowiedziała pokrótce, żeby Rowan miał szerszy obraz tego, o co jej chodziło. W skrócie Paige mogła uchodzić za tę eks, którą wspomina się jako tą szaloną i niezrównoważoną, zupełnie zapominając o tym, że samemu zalazło jej się za skórę i po tonie jej głosu można było stwierdzić, że nie bardzo się tym przejmowała. — Ze wszystkiego, co można zrobić tej drugiej osobie, zdradę zawsze uważałam za najgorsze, coś naprawdę strasznego i niewybaczalnego. Serio. A kiedy mnie to spotkało, nic z tym nie zrobiłam. Absolutnie nic. — Opuszczając ręce, wykonała gest, który miał symbolizować to „nic”, o którym mówiła. — Bardzo dziwne i zawsze, jak o tym myślę, to jestem w szoku, że nie dałam mu powodu, żeby wniósł jakiś pozew czy coś takiego… — Teraz, kiedy o tym mówiła, też wyglądała na autentycznie zdziwioną. I w dalszym ciągu zupełnie niczym niezawstydzoną. — Ale tak, tym chyba zaskoczyłam siebie najbardziej. Że nic wtedy nie zrobiłam.
UsuńPaige King
200
OdpowiedzUsuń