15.03.2025

[KP] David Noah Mitchell

...DAVID MITCHELL

ImionaDavid Noah
NazwiskoMitchell
Wiek31 lat
Data urodzenia04-07-1994
Miejsce zamieszkaniaMitchell's Horse Farm

1LAUREAT NAGRODY LANE FROST/BRENT THURMAN - GWIAZDOR UNLEASH THE BEAST SERIES
Opuścił rodzinne miasteczko w chwili ukończenia dwudziestu jeden lat. Zbuntowany i z głową pełną nierealnych do spełnienia marzeń zbiegł po kilku schodach prowadzących z werandy na podjazd w akompaniamencie szlochu matki i nawoływań ojca. Wyjechał do Fort Worth i jakimś cudownym zrządzeniem losu dołączył do Texas Rattlers, gdzie pod okiem Franklina Davisa stawiał kolejne kroki w drodze do PBR World Finals. Z czasem stał się wschodzącą gwiazdą, zdobywał najwyższe noty na mistrzostwach, występował w programach telewizyjnych - aż do feralnego dnia, kiedy na oczach tysięcy widzów zgromadzonych na rodeo, byk na którego grzbiecie siedział zrzucił go z impetem i potraktował kopytem w kręgosłup szyjny. Cudem udało mu się ujść z życiem z tego starcia. Usłyszał wówczas werdykt - Niestabilne złamanie C2. Nawet przy pełnym zrośnieciu się kości, kręgosłup szyjny pozostanie osłabiony, a ryzyko ponownego urazu jest ogromne. Kolejne uderzenie mogłoby prowadzić do trwałego paraliżu lub nawet śmierci. Zawodnicy, którzy doznali tego typu urazów, często zostają trenerami, komentatorami lub znajdują inne sposoby by pozostać blisko sportu, ale powrót na byka jest zbyt niebezpieczny. Zawalił się cały jego świat. Przyjaciele, za których uważał ludzi z branży, odeszli razem ze sponsorami i świetnymi wynikami. Pieniądze, które odłożył przez te kilka lat niknęły w gąszczu rachunków za leczenie, rehabilitację i opiekę, której potrzebował przez pierwsze pół roku po wypadku, gdy poruszał się na wózku.
2TEN GORSZY MITCHELL - BRAT BLIŹNIAK
Musiał przejść dwie operacje aby w ogóle móc wstać z łóżka i usiąść na wózku inwalidzkim, a dopiero trzecia ustabilizowała jego kręgosłup na tyle by mógł mieć nadzieję na powrót do formy. Ze względu na potrzebę opieki nad pacjentem, szpital w końcu zgłosił się do osoby, której dane widniały w karcie medycznej Davida jako "kontakt alarmowy". Tym kimś była jego siostra, która pojawiła się w szpitalu szybciej niż David doszedł do siebie po zabiegu. Na nic były opory i dyskusje - tydzień poźniej, gdy tylko lekarze wcisnęli mu w rękę wypis, Olivia Mitchell z pomocą pielęgniarzy wcisnęła go na miejsce pasażera w samochodzie jadącym do Mariesville. Zamienił zatłoczone miasta, zgiełk, wiwaty, rozwścieczone byki i kamery na ciszę, spokój, zieleń i stadninę koni, których obecność kiedyś była dla niego nieodłącznym elementem codzienności. Na razie nie potrafi zaakceptować tej zmiany. W jego głowie nadal rozgrywa się rodeo, ale zmęczone ciało odprężało się wbrew umysłowi z każdym kolejnym kilometrem zbliżającym ich do Mariesville.
3DODATKOWO
RELACJE

INSTAGRAM

*w budowie*
emme

odautorsko

36 komentarzy:

  1. [Dobry wieczór!^^
    Jestem świeżo po Yellowstone I kowboje to ostatnio moi ulubieni chłopcy. ;) Fajnie zobaczyć tu kolejnego, który widać, że mocno został przygnieciony przez los. Nawet sobie nie wyobrażam jak załamany musiał być po tym wypadku. Oby nie pchał się już na grzbiet, co by gorszy los go nie spotkał, a Tobie życzę udanej zabawy na blogu i samych ciekawych wątków. :) I w razie chęci zapraszam do siebie, w końcu wybudzam się z zimowego snu i chętnie przytulę nowe watki. ^^
    Jeszcze raz - dobrej zabawy!^^]

    Amelia Hawkins, Declan Sawyer & Eaton Grant

    OdpowiedzUsuń
  2. [Z własnego doświadczenia wiem jak trudno pozbyć się z głowy marzeń tylko dlatego, że zawiodło cię zdrowie, więc szczerze mu współczuję. W sumie nie wiem co gorsze - nie móc nawet spróbować realizować się w danym zawodzie od początku, czy też - jak w przypadku Davida - móc, a potem spaść z piedestału z powodu niespodziewanego wypadku (tu niestety dość dosłownie). Mam jednak nadzieję, że kiedyś uda mu się dostrzec nową drogę prowadzącą w może trochę mniej świetliste, ale za to nowe, czyste jutro (choć coś mi mówi, że i wówczas będzie się co jakiś czas irytował z powodu tego, co się stało).
    Życzę samych porywających wątków, a w razie chęci, zapraszam (może do Montiego, który zanim osiadł w Mariesville również czasem brał udział w rodeach, oczywiście na koniu, i szczerze żałuje, że to miasteczko jest na nie zbyt łagodne).]

    Monti, Liberty, Delio & Angelo

    OdpowiedzUsuń
  3. [Cześć, hej!
    David ma ciekawą, ale trudną historię… taką, która na zawsze coś zmienia, ale daje też szansę, aby zrobić coś innego, spróbować czegoś nowego, bo przecież nie wolno się poddawać – i chyba to chciałabym, żeby robił David, po prostu się nie poddawał, tym bardziej że ma obok siebie siostrę!
    Skoro David opuścił miasteczko, gdy miał 21 lat, to pewnie z Corinne się znają, szczególnie że jest tylko o rok starszy od niej! :D Więc jeśli masz ochotę coś razem napisać, chętnie upieczemy dla Davida kilka babeczek, wciśniemy ciasteczko do kawy i obsypiemy brokatem!]

    Corinne Whitby 🍰✨

    OdpowiedzUsuń
  4. [Dzień dobry ☺️ Twój Pan tak idealnie pasuje nam do klimatu Mariesville, że po przeczytaniu musiałam się chwilę zastanowić, gdzie podsiewal się wcześniej?! 😂
    Bardzo ciężko go dotknęłaś. Jego pasja i marzenia już same w sobie były niezwykłe i niebezpieczne, ale taki wypadek i przekreślenie wszystkiego to cios, z którego wielu się nie podnosi... Szczególnie, że jest to zmiana wszystkiego, z chaosu wpadł przecież do wiejącego nudą acz sielankowego miasteczka! Mam nadzieję, że znajdzie swoje nowe miejsce! Strasznie mnie smuci, gdy czytam o tym jak wraz z sukcesem odchodzą przyjaciele... Znaczy kto odszedł? Kilka harpii i szczurów?! 😡 Lepiej mu będzie bez nich, a w Mariesville znajdzie nowych prawdziwych przyjaciół, jestem tego pewna!
    Udanej zabawy, chodźcie do nas na poprawe humoru i szybszą rekonwalescencję ☺️ Abi nie pozwoli się nikomu smucić]

    Abigail

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Idealnie rozgryzłaś Abigail! 🤩 Koniecznie coś tu zmajstrujmy, posłałam @!]

      Usuń
  5. [Daję znać, że posłałam maila. :D]

    Corinne Whitby 🌞✨

    OdpowiedzUsuń
  6. — Kolejne zamówienie? — Babcia Lily westchnęła, wypuściła z ust szary nikotynowy dymek, a potem potarła palcami swoją brodę. Obrzuciła krótkim spojrzeniem swoją wnuczkę, która właśnie odkładała swój telefon komórkowy po rozmowie z jakimś klientem, najpewniej matką jakiegoś bąbelka.
    — Tak, Tommy ma dziewiąte urodziny. Agnes właśnie zamówiła tort z motywem Batmana — odpowiedziała, zerkając w stronę babci.
    — Mały Tommy to bardziej Joker, a nie Batman — wymruczała z rozbawieniem, a potem zwlekła się z krzesełka, aby podejść do jednego z garnków.
    Corinne wciąż nie wiedziała, jakim cudem babcia umiała robić tak pyszne chili con carne. Lily powtarzała, że to dlatego, że kiedyś spotykała się z pewnym chłopakiem i że chciała mu zaimponować. Cóż, najwyraźniej Corinne była do niej bardziej podobna, niż ktokolwiek mógłby stwierdzić, bo ona nauczyła się piec, aby wręczyć chłopcu, który jej się podobał, domowe ciasteczka. Miała wtedy może z dziewięć lat, a ciasteczka spaliła, więc kupiła je w supermarkecie.
    — Kończysz już ciasto dla Evansów? — Babcia zerknęła w stronę ładnie wypieczonych biszkoptów. — Która to już ich rocznica ślubu? Dwudziesta?
    — Tak, dwudziesta. — Uśmiechnęła się lekko. — Byłam trochę zaskoczona, że chcą ode mnie tort. Pani Evans zawsze zachowuje się, jakby zjadła coś kwaśnego lub nieświeżego, ale kiedy zaczęła mówić o rocznicy i opowiadać o mężu, wzlotach i upadkach…
    — Tak, tak, jak człowiek dociera do dwudziestej rocznicy ślubu, to co ma niby mówić? Zostają tylko wspomnienia i nadzieja, że w czasie ewentualnego rozwodu nie zostanie się z niczym — skwitowała Lily z lekkim rozbawieniem, nieco z drwiną, smakując farsz z papryki chili, cebuli, czosnku, pomidorów i drobno siekanej wołowiny. Mlasnęła przy tym głośno, co miało świadczyć, że po raz kolejny jej chili con carne zawstydziłoby samego Gordona Ramsaya.
    Corinne przewróciła oczami, wiedząc, że babcia niezbyt lubi Evansów. Podobno kiedyś pokłóciła się z panią Evans i wzajemnie robiły sobie pod górkę, ale nie wiedziała, o co poszło.
    — Muszę jeszcze podrzucić tort urodzinowy i kilkadziesiąt babeczek do Woodfordów — odezwała się, otwierając lodówkę. Tort miał trzy warstwy i został zrobiony w motywie Spider-Mana; Corinne długo lepiła figurkę tytułowego bohatera i musiała przyznać, że wyszła całkiem nieźle, a nie jak jakiś bezkształtny glut.
    — Dasz sobie radę? — Babcia Lily zerknęła w jej stronę i potrząsnęła głową. — Jak tak dalej pójdzie, to będziesz musiała sobie ogarnąć jakąś pomoc. Dobrze wiesz, że powinnaś się nieco oszczędzać, mała wariatko, a nie pędzić…
    — Mam pomoc — wtrąciła swobodnie Corinne i sięgnęła po telefon komórkowy. Zignorowała kolejny zerk Lily i próbowała zapomnieć jej uśmieszek, bo babcia zawsze sobie zbyt wiele dopowiadała, a przecież Corinne z nikim nie randkowała, a związek z byłym narzeczonym zakończyła dość polubownie, bez żadnych gorzkich słów i złamanego serca. Wtedy wydawało jej się to takie dojrzałe, bo przecież nie pragnęła relacji, w której liczy się jedynie współczucie. Corinne nie miała zamiaru pozwolić, żeby ktokolwiek patrzył w jej stronę z tej perspektywy. Nie wybierała jeszcze trumny ani pasujących do niej butów. Napisała tylko testament, gdy było bardzo, bardzo źle, choć miała niewiele, a i to niewiele nie było warte zbyt dużo – po prostu tego potrzebowała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wystukała więc wiadomość i napisała do Davida, że będzie u niego za jakieś dwadzieścia minut i że potrzebuje pomocy z dostawą wypieków do Woodfordów, więc jeśli jest w piżamie, to ma chociaż założyć spodnie, a gdyby robił coś NAPRAWDĘ ważnego, to ma dać jej znać. Jasne, mogłaby napisać do kogoś innego albo zrobić to wszystko bez pomocy innych, ale sądziła, że w ten sposób zajmuje jakoś czas Mitchella, nie pozwala mu zbyt długo gnić we własnych myślach, że może mu pomóc, być obok, choć może miał jej dość i liczył, że doda do babeczek, które mu wciska, jakiejś trucizny, byleby tylko nie musiał słuchać jej gadania.
      Zaparkowała Suzi, bo tak pieszczotliwie określała swoje stare, ale poczciwe auto, które wciąż dawało radę jeździć, a potem odwróciła głowę do Davida, który chyba nie chciał ryzykować jej nagłym wtargnięciem i czekał przed domem.
      Corinne dmuchnęła w grzywkę, wygładziła swoją czerwoną bluzeczkę i zacisnęła usta w wąską linię. Wychodząc z domu, spakowała tort oraz słodycze, a potem nawet nie oglądając się w lustrze, zniknęła. Być może powinna to zrobić, bo mąka zdobiła jej czoło i prawy policzek, a smuga po czekoladzie idealnie podkreślała kącik ust.
      — Już myślałam, że będę musiała włamywać się do ciebie przez komin — rzuciła żartobliwie, uśmiechając się szeroko do Davida. Wyciągnęła się, aby otworzyć mu drzwi od auta ze strony pasażera. — Wiem, że napisałam dość późno, prosząc o pomoc, i mam nadzieję, że nie chcesz mnie teraz utopić w jeziorze czy coś, ale… mam też niespodziankę, więęęęc… nie miej mi tego za złe, proszę. — Znów się uśmiecha.

      Corinne Whitby 🧁✨

      Usuń
  7. [Ha, Mia uciekła akurat sama, a pomoc znalazła po drodze. :D Ale dla Davida tym lepiej, że nie tracił czasu ani kasy na ślubne prezenty i ładny garniaczek. Ominęła go tylko cała drama, ale jestem pewna, że jak tylko wrócił do Mariesville to został wtajemniczony we wszystko.
    Ogólnie to byłabym na taaak. Z tym, że między nimi jest pięć lat różnicy, a skoro wyjechał mając 21 lat to trochę się mija z Jacobem, który do Mariesville zjechał w liceum. :/
    Ale tak pomyślałam, że David mógł być kumplem siostry Mii – Gemmy, która jest też parę lat od niej starsza. Amelia mogłaby do niego za dzieciaka wzdychać, wiesz takie zauroczenie starszym kumplem siostry i takie tam nastoletnie miłostki, które nie mają za bardzo szansy się ziścić. :D Często mogłaby wpadać na farmę do Mitchell’ów i kręcić się za często przy Davidzie. Mogłoby to dodać trochę komedii do obecnej ich sytuacji, bo Mia by się najchętniej zakopała z zażenowania, gdyby wypominał jej jakie cyrki odstawiała, aby zwrócić na siebie jego uwagę. xD
    Natomiast co do spaceru z psem to jestem jak najbardziej na tak! :D Takie przypadkowe spotkania na spacerze to najlepsze czasem rozwiązanie. :D

    Możliwe, że nawet z Rezydentów podkradłam nazwisko. :D
    Uwielbiam ten serial. <3 Przepadłam momentalnie, ale serduszko dalej mnie boli, gdy sobie pomyślę o pewnych wydarzeniach. Amelia

    OdpowiedzUsuń
  8. — Nie? Poczekaj do świąt, a wtedy zobaczysz, że wyglądam dokładnie jak Święty Mikołaj — odpowiedziała i uśmiechnęła się szeroko. Do zimowych miesięcy zostało jeszcze trochę czasu, dopiero nadszedł marzec, wiosna, wszystko było takie żywe, jasne i kolorowe, Mariesville też pachniało inaczej niż zimą. Corinne lubiła jednak zimę i święta. Uwielbiła stroić choinę, piec tuziny pierników i ciast, a potem siadać przy światełkach z kubkiem gorącej czekolady i rozkoszować się ciszą w starym domu, który dzieliła z babcią od zawsze.
    — Obrażasz Świętego Mikołaja? Odważny jesteś, Dave, jeszcze trochę, a wpiszą cię na listę niegrzecznych dzieciaków — rzuciła żartobliwie, a potem zamrugała, gdy David wyciągnął do niej dłoń. Poczuła jego palce, sunące po jej policzku, a potem ocierające się o kącik jej ust. Corinne mimowolnie, ale tylko lekko, się zaczerwieniła i prychnęła cicho, słysząc komentarz Mitchella.
    — Po prostu szybko wyszłam z domu i zapomniałam się przejrzeć. — Sięgnęła po swój telefon komórkowy i odblokowała krótkim kodem: 1234, a potem włączyła aparat, aby przyjrzeć się swojej twarzy. Doczyściła kącik ust językiem, poczochrała swoją grzywkę i odrzuciła komórkę. — Dobrze, że nie pozwoliłeś mi tak jechać, chyba spaliłabym się ze wstydu — mruknęła, marszcząc przy tym nos.
    Corinne uwielbiała piec. To było coś, co kochała – i coś, co jej wychodziło. Nigdy nie była orłem w szkole, raczej uchodziła za przeciętną. Nie lubiła matmy ani żadnych przedmiotów ścisłych, świetnie za to odnajdywała się tam, gdzie mogła użyć swojej kreatywności. Nie poszła więc na studia ani nawet nie aplikowała, szybko odnalazła swoje miejsce, ograniczając swoje ambicje do upieczenia idealnego biszkoptu. I do bycia szczęśliwą. Tak po prostu.
    — Mhm, urodziny z motywem Spider-Mana… podobno goście mają się przebrać, więc jeśli będziemy mieć szczęście, zobaczymy kilku Spider-Manów jednocześnie. — Zerknęła z rozbawieniem w stronę Davida. — Skoro już jesteś w Mariesville, a urodziny masz… chyba w lipcu, prawda?... to obiecuję, że zjesz naaajlepszy tort w całym swoim życiu. Masz swój ulubiony smak? Ja właściwie lubię wszystko, babcia wciąż żartuje, że jestem wszystkożerna, więc smakowałby mi zarówno totalnie kwaśny tort, jak i ten mocno przesłodzony.
    Dom Woodfordów nie znajdował się daleko, a dojeżdżając, dało się słyszeć muzykę i śmiechy. Corinne zaparkowała ostrożnie, a potem opuściła auto, zerkając w stronę Davida. Dzisiaj wybrał się tylko jedną ze swoich lasek – Corinne żartowała sobie, może nieco bezdusznie, ale zdecydowanie uroczo, że Mitchell ma zawsze ze sobą dwie, naprawdę gorące dziewczyny. Były smukłe, całkiem dobrze wyglądały i cały czas pozostawały pod ręką.
    Obeszła auto i otworzyła bagażnik – tam znajdował się tort, kilka toreb z ciastem, kolorowymi babeczkami, bezikami i innymi słodkimi rzeczami, wszystko w czerwono-niebieskim motywie, który nawiązywał do kostiumu Spider-Mana.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — O, Corinne! — Pani Woodford wyszła z domu, uśmiechając się szeroko. Miała przyjemną twarz, rude włosy i naprawdę ładne, zielone oczy. — I masz pomoc… — skomentowała. Pewnie była zdziwiona, widząc tutaj TEGO Davida Mitchella, ale zdecydowanie jej się to podobało.
      Corinne zerknęła w stronę Davida i zacisnęła usta w wąską linię, sądząc, że może skazała Mitchella na podryw ze strony pani Woodford, która obecnie szykowała się do rozwodu ze swoim mężem.
      — Tak, Dave jest nieoceniony — skomentowała Whitby i wcisnęła mężczyźnie jedno z pudeł z ciasteczkami.
      — A jak tort? — Kobieta zaprosiła tę dwójkę gestem, a potem ruszyła przed siebie, aby zaprowadzić Corinne i Davida do głośnego, przepełnionego dziećmi i dorosłymi domu, gdzie grała muzyka i panował chaos, którego nie dało się ogarnąć. Wszystko świeciło, ruszało się, wirowało. I wszędzie pełno było Spider-Manów.
      — Mam nadzieję, że wyszedł idealnie. — Corinne odłożyła pudło i dała zerknąć pani Woodford, a ta z entuzjazmem pokiwała głową.
      — Cudowny! — skwitowała wysokim głosem.
      Zaraz potem Corinne ruszyła wraz z Davidem jeszcze raz do auta, aby zabrać resztę pakunków, uważając, żeby nie staranować żadnego biegającego dzieciaka czy nikogo nie szturchnąć.
      — Też masz już dość? — zapytała cicho ze słyszalnym rozbawieniem, dając mężczyźnie dwie torby. Sięgnęła po kolejne dwie i zamknęła bagażnik.

      Corinne Whitby 🍬✨

      Usuń
  9. — Pistacja i maliny? To dobre połączenie — przyznała, uśmiechając się. Corinne starała się pamiętać wszystkie mniej lub ważne daty i jakoś jej to wychodziło, choć sądziła, że działa to tylko wtedy, gdy naprawdę jej zależało, bo o praniu zdarzało się jej zapomnieć, podobnie jak często gubiła rzeczy w domu i nie wiedziała, gdzie je położyła, a te znajdowały się dopiero wtedy, gdy najmniej ich potrzebowała.
    Corinne uśmiechnęła się pod nosem, słysząc swobodny ton Davida. Mogła się domyślić, że umie rozmawiać z kobietami – miał w sobie naturalny urok i raczej przyciągał, a nie odpychał, choć do tej pory ani trochę się nad tym nie zastanawiała. Dla niej był tym samym Davidem, z którym spędzała każde lato, włócząc się po Mariesville, pijąc piwo i wspinając się po zwiniętej, sprasowanej słomie, by siąść tam i milczeć albo rozmawiać, albo snuć plany – mniejsze czy większe, to nie było ważne, liczyło się tylko to, że ktoś wierzył w te słowa, zachęcał do tego, żeby coś zrobić, a potem Mitchell wyjechał, a Corinne została w małym, dusznym miasteczku, które pachniało jabłkami, godząc się z tym, że została nieco w tyle.
    Parsknęła śmiechem, słysząc jego odpowiedź. Nie dziwiła mu się ani trochę, choć była już nieco przyzwyczajona do takich imprez. Często robiła torty dla dzieciaków i miała z tego frajdę, bo nikt tak bardzo nie lubił figurek cukrowych jak maluchy.
    — Teraz przynajmniej bardziej doceniasz ciszę — skwitowała z rozbawieniem, patrząc, jak David chwyta za torbę, pomagając sobie laską. Może i Mitchell nie był Spider-Manem, nie miał kostiumu, a pająk, który kiedyś się w niego wgryzł, nie był radioaktywny, to z całą pewnością posiadał jakieś cechy superbohatera. Corinne skrycie podziwiała jego charakter i walkę, którą toczył, zmuszony do tego, aby zwolnić i zrezygnować z kariery. Być może właśnie dlatego tak bardzo starała się być obok. Każdy superbohater potrzebował swojego wsparcia, prawda? On był Batmanem, a ona jego Robinem.
    — Obiecuję, że nie będzie już wrzasków, pisków ani nie skończymy z epilepsją — dodała ze śmiechem, a kiedy David poruszył sugestywnie brwiami, przewróciła oczami. Lubiła, gdy Mitchell miał dobry humor, wtedy przypominał jej tamtego nastoletniego Davida, który wierzył w niemożliwe i który zawsze był otwarty. Był wtedy jej przyjacielem, powiernikiem sekretów i kompanem ucieczek z domu przez okno.
    Wydała z siebie cichy śmiech, gdy zauważyła biegnące stado Spider-Manów, a nawet nie zdążyłaby się cofnąć, jakoś zareagować, gdyby nie interwencja Mitchella. Ten złapał za jej dłoń i pociągnął w swoją stronę, a Corinne popatrzyła w stronę wygłodniałych dzieciaków.
    — Zobacz, kochanie, śliczny tort, prawda? — Pani Woodford uśmiechnęła się do synka i pogłaskała jego pyzaty policzek, a potem spojrzała w stronę Corinne i Davida, spuszczając wzrok do splecionych ze sobą rąk.
    — Tak! A to prawdziwy Spider-Man! — zawołał maluch, szturchając wszystkich wokół, aby pochwalić się tortem. Wypiął nawet dumnie pierś, że to jego tort i że od teraz jest najfajniejszym dzieciakiem w okolicy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Corinne zerknęła w stronę Davida, a czując, jak splata palce z jej palcami, uśmiechnęła się lekko. Był to raczej nieoczekiwany gest, choć nie sprawił, że poczuła się źle czy niedobrze. Mitchell miał ciepłą dłoń i miękką skórę – mimowolnie potarła jednym z paznokci wierzch jego ręki, co raczej było małą zaczepką, a nie sugestią, aby się odsunął.
      — A wtedy kim ty byś był? Albo ja? — zapytała żartobliwie. — Biorę fuchę Hulka — dodała niemal do razu, marszcząc swój mały nos, a potem trochę niechętnie oswobodziła dłoń z palców Mitchella, ale zrobiła to tylko dlatego, żeby pożegnać się z panią Woodford i zgarnąć zapłatę. Kobieta wolała płacić gotówką, a Corinne nie zamierzała się kłócić.
      — Miły chłopak. — Pani Woodford wskazała głową w stronę czekającego nieopodal Davida i uśmiechnęła się konspiracyjnie, jakby co najmniej coś jej sugerowała, ale Corinne jedynie przytaknęła, wzięła pieniądze i życzyła małemu Spider-Manowi wszystkiego, co najlepsze, choć chłopiec nawet nie zareagował, zbyt zajęty jedzeniem tortu i przekrzykiwaniem się z sobowtórami.
      Corinne odetchnęła cicho, gdy wrzask ucichł, a ona i Mitchell po prostu usiedli w aucie. Dmuchnęła w swoją grzywkę, a potem wyciągnęła się, aby zajrzeć pod tylne siedzenie – tam był jeszcze jeden kartonik, wyjątkowy i specjalny.
      — To coś dla ciebie, no wiesz, za pomoc — odezwała się, wręczając mały pakunek Davidowi. W środku był czekoladowy ptyś z kruszonką, który wyglądał jak większa babeczka. Jego nadzienie miało smak truskawek i ładny czerwony kolor. — A teraz… jedźmy stąd i wyrzućmy z głowy plagę Spider-Manów.
      Niespodzianką był piknik w Riverside Hollow. Miejsce położone nad rzeką wydawało się urzekać za każdym razem, gdy Corinne tam bywała. Zatrzymała auto, wygramoliła się i chwyciła za koszyk, który uzupełniła przed wyjściem z domu. Wzięła ze sobą trochę jedzenia, owoce, bezalkoholowe piwo i koc.
      — Pomyślałam, że skoro jest już tak ciepło, to posiedzimy nad rzeką. — Posłała mężczyźnie wesoły uśmiech. — A potem grzecznie odwiozę cię do domu, obiecuję.

      Corinne Whitby 🌻🌞

      Usuń
  10. Amelia spoglądała na swoje życie z lekkim rozczarowaniem. Nawet nie lekkim – ogromnym. Wyobrażała sobie je zupełnie inaczej i długo wierzyła, że wyrwie się z tego małego miasteczka. To nie tak, że nie lubiła Mariesville. Uwielbiała tu mieszkać, lubiła mieszkańców i klimat, który był niepowtarzalny. Miała na siebie wielkie plany. Długo żyła w przekonaniu, że łatwo zdobędzie rozgłos, że będzie mogła chwalić się pisanymi piosenkami, że ludzie będą kochać jej muzykę. W domu nie miała większego wsparcia. Mama twierdziła, że Mia marnuje czas, ojciec wiecznie był zajęty swoimi sprawami i nie poświęcał dostatecznie wiele uwagi, a Gemma… Gemma wierzyła, że kobieta spełni się tylko w roli żony oraz matki. Pojawienie się Jacoba miało wnieść do jej życia powiew czegoś świeżego i ekscytującego, a tymczasem przez ostatnie lata oddawała mu kawałki siebie. Pozwalała na to, aby odbierał jej to kim tak naprawdę była. Zmieniał w kobietę, którą nigdy być nie chciała. A ona na to pozwalała, bo w tym wszystkim straciła swoją buntowniczość. Było tak do czasu, aż w końcu nie poszła po rozum do głowy. Dziś byłaby już parę miesięcy po ślubie, a gdyby wszystko poszło według planu na dodatek spodziewałaby się dziecka. Myśl o tym sprawiała, że drżała nieprzyjemnie, a gorzki posmak zostawał w ustach. Być może nie miała teraz wiele, bo wciąż mieszkała u rodziców, do których się wprowadziła po spektakularnej ucieczce ze ślubu, wieczorami śpiewała w The Rusty Nail, ale była o wiele szczęśliwsza niż gdyby utknęła w małżeństwie bez perspektyw. Sprowadzona zostałaby tylko do inkubatora, bo tym właśnie w oczach niedoszłych teściów i męża była – śliczną blondyneczką, która urodzi śliczne dzieci z niebieskimi oczkami. Tylko o tym słyszała na obiadach, podczas przygotowań do ślubu. Jakie to one będzie miała śliczne dzieci z Jacobem. Dziecka się doczekała, ale co prawda na czterech łapach i o jasnych brązowych włosach. I to jej absolutnie wystarczało.
    Wiosna powoli zaglądała do Mariesville. Spacery podczas dłuższych i cieplejszych dni również były o wiele przyjemniejsze. Amelia coraz chętniej spędzała czas na świeżym powietrzu, a dzięki Babette miała genialną wymówkę, aby być na zewnątrz. Zapięła ją w różowe szelki i wyszła z nią na długi spacer. Do uszu włożyła słuchawki, w których rozbrzmiewały znajome i uwielbiane przez blondynkę piosenki. Suczka na ogół była bardzo spokojna, nie wyrywała się i słuchała swojej właścicielki. Dopóki na swojej drodze nie zobaczyła ptaka lub wiewiórki. Gryzonie szczególnie były wrogiem numer jeden i właśnie przez jedną kicającą wokół drzewa wiewiórkę Babette całkiem straciła swój psi móżdżek.
    Amelia była pochłonięta piosenką, gapieniem się w jasne niebo i cieszeniem ciepłą temperaturą. Nawet jej nie zauważyła. Trzymała luźno smycz, która spłynęła jej z ręki, kiedy suczka wyrwała się przed siebie. Od razu ruszyła za nią, ale dwuletnia psina uznała, że to będzie świetna zabawa i pobiegła przed siebie. Ciągnęła po ziemi różową smycz i biegła, ile sił w małych łapkach.
    — Ty mała cholero — wycedziła pod nosem. Joggingu dziś nie miała w planach, ale przecież nie zostawi jej na pastwę losu! Od razu ruszyła biegiem za Barbie, ale okazała się o wiele szybsza od blondynki. Już chwilę później straciła ją z oczu. Wołanie na nic się zdało, a Mia tylko się modliła, aby żaden głupi pomysł nie wpadł suczce do głowy, — Babette!
    Biegające luzem po miasteczku psy nie były żadnym zaskoczeniem. Ubrana w różową chustkę na różowej smyczy psina już owszem. Nieraz starsze panie rzucały jej zaskoczone spojrzenia. Ale Amelia się tym nie przejmowała, a na kolejny dzień wychodziła z nią w najbardziej rzucającej się oczy chustce, jaką tylko w swojej kolekcji miała. Wszyscy, a na pewno większość, wiedzieli, że ubrana na różowo psina należy do Hawkins.
    Ostatnie czego Amelia się spodziewała to taki widok. Dotarła zaledwie kilkadziesiąt sekund później, a jej oczom ukazał się przewrócony na ziemię mężczyzna z kulami i zaczepiona w nie Babette, która piszczała tak, jakby obdzierano ją ze skóry.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Hej! — Krzyknęła, aby zwrócić na siebie uwagę i zamachała rękami w powietrzu. Boże, jeszcze tego jej brakowało, aby ducha winny człowiek się połamał przez jej psa. Dobiegła do psa i ciemnowłosego mężczyzny. — Tak mi przykro, nie wiem, kiedy mi się wyrwała… Dave? — Zaskoczyła samą siebie. Zamrugała kilka razy, jakby chciała wyraźniej na mężczyznę spojrzeć. Dave, jak nic to był Dave. Coś słyszała, że wrócił, ale była zajęta i nie pomyślała o tym, aby złożyć wizytę na farmie Mitchellów.
      — Uspokój się wariatko — syknęła kucając przy suczce, którą wzięła w ramiona. — Jesteś cały? Strasznie cię przepraszam. Nic ci się nie stało?
      Trzymając ją mocno w ramionach odpięła smycz, aby łatwiej było ją wyplątać z kul. Bez wierzgającego na wszystkie strony psa poszło całkiem sprawnie. Kiedy tylko zabrała smycz zapięła psa z powrotem i tym razem mocniej ją trzymała. Kolejnej ucieczki nie potrzebowała.
      Wyciągnęła rękę w stronę mężczyzny. Nie mogła go w końcu zostawić samego sobie.
      — Dawaj, jestem silniejsza niż wyglądam.

      [Jestem za! Niech się samo wyklaruje co i jak. :D I ślicznie dziękuję za początek. <3]
      Amelia

      Usuń
  11. [Cześć David NOAH! Bardzo ładna karta. I bardzo dobrze napisana. Tak konkretnie, bez lania wody. Podoba mi się.
    Mój dziennikarz chętnie by się popastwił trochę nad Davidem. Może nie tyle teraz, ale w przeszłości - na pewno. Obecny Noah raczej by go wolał zwerbować do swojej "organizacji". Jakby Davidowi jeszcze było mało w życiu problemów.
    Życzę udanych wątków i zapraszam do mnie, jeśli jest ochota.]

    Noah Leeder

    OdpowiedzUsuń
  12. [Jakie to fajne, gdy blogowe rodzinki się powiększają, hej! ;))

    Ależ doświadczyłaś tego kowboja, no nie oszczędziłaś mu przykrej historii. Takie momenty zwrotne na pewno sprawiają, że człowiek musi przewartościować swoje życie i, przynajmniej w pewnym sensie, dostosować się do nowej rzeczywistości, co nie jest ani proste, ani przyjemne, ale najważniejsze, że David się nie podaje. Niech w Mariesville mu się wiedzie, oby było tylko lepiej!
    Może kiedyś pokusisz się o post fabularny, bo myślę, że fajnie byłoby poczytać coś więcej o życiu Davida po wyjeździe z Mariesville i po wypadku.

    Mnóstwa weny i dobrej zabawy! :D]

    Nancy Jones
    Harlow Clarke

    OdpowiedzUsuń
  13. Od kiedy wróciła na początku września do Mariesville wydarzyło się już tyle, że prawie zapomniała o swojej czteroletniej nieobecności w miasteczku. Ba! zapomniała nawet, jak ciężko jej było z dala od domu, gdy studiowała w Atlancie, aby wrócić mądrzejsza, zdolniejsza i w ogóle gotowa do działania. A niech tam się ludziom wydaje, że w takim miejscu nic sie nie dzieje, że wredne i ciekawskie sąsiadki tylko wyglądają zza firanek, aby znów siać plotki, a wszyscy wokół żyją tylko z sezonu na sezon! Pff ignoranci! Codziennie było w Mariesville tyle roboty, aż głowa rudej pękała, bo to się w tej rudej głowie właśnie niemal nie mieściło, że doba ma tylko dwadzieścia cztery godziny, a wokół obowiązków wcale nie maleje. Na swoim przykładzie mogła wymieniać codziennie przed dobre parenaście minut listę rzeczy do zrobienia. Pensjonat sam sie nie posprząta, sam się nie ogrzeje, pościele się same nie zmienią, a zapasy w lodówce same nie uzupełnią. Obiady dla gości się same nie ugotują, a mydełka w łazienkach nie uzupełnią same, bo i z zewnątrz budynek sam siebie nie obejrzy szukając usterek do reperacji. Czasami brakowało jej sił, czasami sądziła, że nie da rady zajmować się tym miejscem, ale mimo wszystko uśmiech nie schodził jej z twarzy, a serce nadal mocno biło, gdy myślała o Sunny Meadows Bed & Breakfas. To było jej ukochane miejsce, ulubione, takie... takie jak dom.
    Abigail była troskliwa i ciepła, czasami troszkę nadskakiwała gościom, chcąc im podarować gwiazdkę z nieba i rąbek nieba ściagnąć tutaj, aby zakochali się jak ona w miasteczku i okolicy. I przeważnie zarażała ich tą miłością! Niekiedy ją samą to troszkę przytłaczało, czuła się wystraszona, że nie tylko nie zadba o gości, ale zaniedba pensjonat, który był w rodzinie od kilku pokoleń, ale nie dawała się pożreć czarnym myślom. Szczególnie teraz, gdy naprawdę została z rodziny jedyna w domu, bo jej tato po upadku z drabiny na późnej jesieni pojechał na serię zabiegów rehabilitacyjnych do Atlanty z mamą i już drugi miesiąc Abi była sama. Tak totalnie sama, bo poza nią w pensjonacie kręcił się tylko jeden gość, czasami, raczej rzadko. Latem było tu więcej ludzi, ale na ten moment ruda miała wrażenie, że mieszka w czterech ścianach sama jak palec i było to troszkę przerażające. Nie przywykła do tego, nigdy nie była sama, bo nawet gdy przeniosła się do mieszkania w Downtown po babci, ściany były cienkie i zawsze słychać było sąsiada zza ściany... a tu nic! Nic więc dziwnego, że akurat tej nocy, gdy do pensjonatu przyczłapał niezapowiedziany gość, wybudziła się z lekkiego snu nagle i to cała wystraszona.
    Drzemała smacznie zwinieta w kulkę w łóżku rodziców, gdy szarpnięto za klamkę. Jej mama z tatą wydzielili na parterze za jadalnią dla siebie osobne mieszkanie i zwykle zostawiali pensjonat otwarty, bo tu w Mariesville nie było złodziei, jednak Abi będąc sama jakoś się bała. Szczególnie w ostatnie noce, gdy cisza była zbyt ciężka. No więc zerwała się na równe nogi, owijając się kocem jak jakąś tarczą i chwilę nasłuchiwała. Ewidentnie ktoś chciał się dostać do środka, więc przecierając oczy ruszyła do drzwi. Najwidoczniej nie bała się aż tak, by uciekać, albo dzwonić po szeryfa.
    Staneła w progu, zamaszyście otwierając drzwi po odkluczeniu i zmrużyła oczy, wlepiając zaspane ślepia w potylicę przybysza. Nie rozpoznawała mieszkańców po ciemku z linii włosów, choć teraz bardzo się starała dostrzec kto to ją nawiedza bez uprzedzenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. - Chcesz wejść? - spytała nieco głupio, zaraz zakrywając dłonią usta, gdy porządnie jej się ziewnęło. - Spałam... nie spodziewałam się nikogo - przyznała mrukliwie, troszkę się usprawiedliwiając, a troszkę może nawet skarżąc na nieodpowiednią godzinę przyjścia.
      I dopiero gdy mężczyzna obrócił się i na nią spojrzał, skojarzyła jego twarz i pogłoski, które po okolicy rozchodziły się w zastraszającym tempie. Mitchell! Poświata księżyca łagodnie omiatająca jego twarz na schodkach i jej okutą w koc sylwetkę pozwoliła dostatecznie przyjrzeć się sobie nawzajem, a Abi już wiedziała już z kim ma do czynienia. I pomyśleć, że sama dwa dni temu przeglądała jego zdjęcia na IG, podziwiając jego odwagę, wyczyny i... czując się dziwnie w obliczu tego, jak słyszała w sklepie sąsiadki paplające że będzie kaleką i świat mu się skończył.
      - Chodź do środka, zapraszam - uśmiechneła się ciepło i nie tak szeroko jak zwykle, bo lekko zmieszana, odsuwając się na bok, aby mógł się dźwignąć i pozbierać do góry. Bez pytań, bez pretensji, pensjonat był otwarty dla każdego, nawet jeśli gospodyni zaspała.

      Abigail <3

      Usuń
  14. Corinne zaśmiała się cicho, widząc, jak David wgryzł się w ptysia, a potem wyciągnęła rękę, żeby zetrzeć z jego nos różową masę. Wyglądał całkiem uroczo pobrudzony w ten sposób, ale zdecydowała się zadbać o jego image, żeby czasem się nie wydało, że aż tak bardzo uwielbia słodycze, które piekła, choć była niemal pewna, że Mitchell przyznałby się do tego od razu i nawet by się nie zająknął. W końcu jadł wszystko, co mu podsunęła, czasem robiąc coś szalonego, np. ciastka w kształcie zwierząt, które polukrowała tak, że wyglądały jak prawdziwe. Aż szkoda było się w nie wgryźć.
    Zerknęła w jego stronę, gdy odurzony cukrem wykrzyknął krótkie Wyjdź za mnie, co chyba zaskoczyło nie tylko samą Corinne, ale i Davida, który smacznie żuł ptysia.
    Ta urocza prośba, by za niego wyszła, stała się nagle jakimś centrum wszechświata, jakimś słońcem, wokół którego zaczęła krążyć. Zerwała ze swoim byłym narzeczonym miesiąc po tym, jak otrzymała diagnozę raka, sądząc, że to dobry moment, aby się rozstać. Od tamtej pory raczej zajęła się sobą – odrzuciła strach czy obawy. Była po prostu sobą. Zaczęła nosić kolorowe buty i chętnie dawała się porwać w szaleństwo, mogąc tańczyć przez całą noc w barze, a potem wracać do domu pieszo, bawiła się w deszczu, wyrzucając parasol, zajęła się hodowlą kaktusów, które niestety umierały za każdym razem, gdy Corinne zbliżała się za bardzo. Po prostu… potrzebowała zaakceptować nową rzeczywistość, zrozumieć, że życie wcale nie było niesprawiedliwe, a po prostu nieprzewidywalne i że nie powinna szukać winy w sobie – to było trudne, ale dawało sporo satysfakcji, a potem pojawił się David Mitchell, który być może wcale nie chciał pomocy i najchętniej ukryłby się przed jej wzrokiem, a najchętniej to pewnie usunął numer i zablokował, byleby tylko Corinne przestała suszyć mu głowę. Ale David wcale nie musiał nic mówić, wystarczyło tylko, żeby dostrzegł, że wciąż jest jego przyjaciółką i jej zależy – niezależnie od tego, czy był popularnym kowbojem, gwiazdą rodeo, czy po prostu zwykłym Davidem, który potrzebował trochę czasu, aby odzyskać swój blask i firmowy uśmiech, który zwykle sprawiał, że wszystko uchodziło mu płazem. Corinne przekonała się o tym wielokrotnie, gdy urabiał jej babcię, aby pozwoliła jej wyjść, mimo że wróciła do domu zbyt późno i ewidentnie powinna mieć szlaban.
    Przypomniała sobie tamtą rozmową. Bardzo, bardzo odległą rozmowę. Corinne nawet nie była pewna wszystkich słów, które wtedy padły – pamiętała jedynie tę słodką przysięgę, a może i obietnicę, choć w tamtym momencie pewnie nie było to aż tak poważne i raczej rzucone ot tak... Za bardzo się zamyślała, aby zauważyć, że David jej się przyglądał, a jeśli by to dostrzegła, to raczej nie pomyślałaby o tym, że cokolwiek widział. Corinne nie czuła się pięknością – miała wiecznie opadającą grzywkę, w którą chuchała, jej nos był zadarty i przez jakiś czas przylgnęło do niej przezwisko Świnka, bo miała nos jak prosiaczek, a usta… Usta były zwykłe, często przygryzane, często brudne. Daleko jej więc było do tego, aby myśleć o sobie w kategorii, czy może się komuś podobać, czy też nie albo czy po jej trzydziestce ktokolwiek zakocha się w jej małych cyckach, płaskim tyłku i nieco odstającym, ale nawet płaskim brzuszku, który był chyba jej największym kompleksem. Miała też multum pieprzyków, blizn i rozstępów – cóż, zdecydowanie nie widziałaby tego, co widział David, a gdyby jej powiedział o tych rzęsach, zadartym nosku i pełnych brzoskwiniowych ustach, to pewnie by się zaczerwieniła i rzuciła jakimś tekstem, aby jakoś rozcieńczyć zawstydzenie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Nie spotykam się z nikim — oznajmiła całkiem prosto, bo tak właśnie było, nie spotykała się z nikim, a przynajmniej nie w sposób, który sugerowałby coś więcej. Lubiła spędzać czas z innymi, przyjaciółmi z dzieciństwa i liceum, ale z nikim nie była blisko, aby twardo powiedzieć, że jest zajęta.
      — Chyba nawet wiem, co sobie przypomniałeś — rzuciła luźno, a potem rozłożyła nieopodal koc i zajęła miejsce. Zabrała od Davida kulę, odkładając jego dziewczynę, aby ten mógł wygodnie się rozsiąść.
      Sięgnęła po koszyk i wyciągnęła piwo bezalkoholowe, ciasteczka, kilka małych kanapeczek, które miały kształt trójkątów, owoce i większy pucharek z pistacjowym tiramisu.
      — Pamiętam tamtą rozmowę. To, że powiedzieliśmy sobie wtedy, że jeśli stuknie nam trzydziestka, a nadal będziemy bez żony i męża, to spróbujemy czegoś ze sobą… bo co może pójść nie tak? Wiemy o sobie prawie wszystko, a przynajmniej było tak, zanim wyjechałeś — odezwała się, nie mając zamiaru się wycofywać i udawać, że niczego sobie nie przypomina. — Szczerze mówiąc, sądziłam, że zobaczę w internecie twoje zdjęcia ślubne. Zawsze wzbudzałeś zainteresowanie. No i, kibicowałam wszystkiemu, co robisz, pewnie najbardziej obszerne komentarze z mnóstwem emotek były moje, więc to nie tak, że przynoszę pecha albo rzuciłam klątwę — dodała nieco żartobliwie, sięgając po butelkę i otworzyła ją zębami. Zaraz potem podała bezalkoholowe piwo Davidowi, które miało smakować liczi i limonką.
      — Więc? Co jest z tobą nie tak, Davidzie Mitchellu, że nie pokazujesz mi zdjęć swojej żony i dzieciaków? Powinieneś się teraz chwalić ostatnimi wakacjami, które spędziliście w Grecji… To przez twoją pracę? Nie miałeś czasu? A może wolałeś po prostu oddać się temu, co kochasz, nie chcąc angażować się w coś, co nigdy nie byłoby tak ważne jak sport? A może... czekałeś na swoją Świnkę? — Zerknęła znacząco w jego stronę i uśmiechnęła się z rozbawieniem, bo zdecydowanie sobie nieco żartowała, a i nazwała się tym przezwiskiem, którego nie mogła się pozbyć przez dłuższy czas. Potem otworzyła też swoją butelkę i upiła łyk. Zdecydowanie robiła teraz amatorską psychoanalizę, ale David powinien być przyzwyczajony do jej pytań i domysłów, które musiał rozwiewać, prostować, a przy tym dodać coś od siebie, bo Corinne być może czasem za bardzo uciekała w nadinterpretację.

      Corinne Whitby 🌼 💝
      The game begins... who will win it?

      Usuń
  15. Wypadki chodziły po ludziach, ale nigdy nie brała pod uwagę tego, że ten mały pies może siać takie zniszczenie! Barbie była mała, mieściła się do koszyka w rowerze blondynki i na upartego wlazłaby też do większej torebki. Amelia nie była jednak na tyle szurnięta, aby chodzić z psem w torebce. Miała cztery łapy, na litość boską, więc spokojnie może z nich zrobić użytek. Rozważyłaby to w momencie, gdzie te łapki przestałyby działać, ale jak widać – radziły sobie świetnie.
    Było jej też zwyczajnie głupio, że do tego doszło. Gdyby pilnowała jej bardziej to David nie byłby teraz w takiej sytuacji, a na widok kul zrobiło się blondynce zwyczajnie głupio. Jasne, nie mogła przewidzieć, że suczka wywinie jej taki numer, ale to niewiele zmieniało. Słyszała też, oczywiście, o Davidzie. Niedługo po jego wyjeździe z Mariesville śledziła jego karierę, obserwowała co robi i ciężko było o jego dokonaniach nie słyszeć. Rzadko kiedy ktoś z Mariesville osiągał sukces, o którym warto było mówić w telewizji. Mówiono wtedy o Davidzie Mitchellu wszędzie. W barze, w knajpach, podczas przypadkowego spotkania w sklepie. Ten chłopak Mitchellów to całkiem stracił rozum na tych bykach. To najczęściej Amelia słyszała. Kwitowała to zwykle z uśmiechem i nie wdawała się w dyskusję. Przynajmniej spełniał swoje marzenia. I trochę mu tego swego czasu zazdrościła, bo wyrwał się stąd i sprawił, że jego imię coś znaczyło. Dawał nadzieję młodszym od siebie dzieciakom, że życie wcale nie kończy się na tych cholernych jabłkach i festiwalach, a można sięgać po więcej i można oczekiwać od życia czegoś lepszego.
    Słyszała też o tym co się stało. Wszyscy słyszeli, a choć nie wiedziała, jakie podejście mają do niego ludzie to nie zamierzała zalewać go wyrazami współczucia. Tak zgadywała, że to może być ostatnie czego w tej chwili potrzebuje.
    Chwyciła mocno dłoń bruneta i pociągnęła go w górę. Może trochę przeceniła swoje możliwości, ale i tak w miarę sprawnie poszło. Schyliła się również po kule, chociaż tyle w tym chaosie mogła zrobić.
    — Nie miałam pojęcia, że ta łajza ma w sobie tyle siły — zażartowała. Babette za to wyglądała na bardzo zadowoloną i gotową do dalszych psot. Na szczęście tym razem już Amelia zamierzała pilnować ją bardziej, a jeśli zajdzie taka potrzeba to weźmie ją na ręce, aby nie plątała się Davidowi pod nogami.
    — We własnej osobie — odparła. Nie dziwiła się, że jej nie rozpoznał. Minęło w końcu już sporo czasu. Ona się zmieniła, on również. Chociaż wciąż widziała w nim tego młodego chłopaka. Teraz zmężniał i jeśli miała być szczera to wyglądał lepiej niż te dziesięć lat temu. Teraz to było bez znaczenia, ale ciekawiło ją czy wiedział, że wodziła za nim wzrokiem, że w pewnym momencie jej życia nie wyobrażała sobie, że mogłaby być z kimś kto nie jest Davidem.
    — Wiem, widziałam cię w akcji. Nie osobiście, ale internet ma wiele ciekawych nagrań — powiedziała. Nie stalkowała, była ciekawa. Był to też koszmarnie niebezpieczny zawód, który niósł za sobą ogromne ryzyko i przez to ciekawość zżerała ją jeszcze więcej. — Zawsze możesz ćwiczyć powrót do formy na niej. Jak widać nie ma nic przeciwko byciu podnóżkiem.
    Amelia znała to uczucie podcinania skrzydeł. Nie wiedziała jednak, jak to jest, gdy już się coś osiągnie i nagle zostaje to człowiekowi odebrane. Domyślała się, że nie jest to nic przyjemnego i szczerze mu współczuła. Jednocześnie z jakiegoś powodu nie chciała tego za bardzo mu okazywać.
    Zaśmiała się ponuro po pytaniu o ślub.
    — Nie wyszłam — przyznała. Nie wstydziła się tego, sama w końcu zadecydowała o odejściu w dość nietypowy sposób. — Miałam, ale… W ostatniej chwili zmieniłam zdanie. Dziwne, że słyszałeś o ślubie, ale nie o tym, że z niego uciekłam.
    Dalej uważała, że to była najlepsza rzecz jaką kiedykolwiek zrobiła. Było spektakularnie, było spontanicznie i głośno. Nie mogła tego zrobić na spokojnie, bo Jacob i bliscy znaleźliby sposób, aby ją przekonać, że to tylko nerwy przed ślubem i że to siedzi w jej głowie. Pierwszy raz od lat posłuchała siebie i wyszła na tym dobrze.

    Mia

    OdpowiedzUsuń
  16. [Algorytm tiktoka doskonale wie, co robi i tym razem też się spisał! ;))

    Punkty zaczepienia są, a to aż prosi się o wątek, więc jeśli Nancy nada się do czegoś w historii Davida, to jak najbardziej możemy nad tym pomyśleć. Ona miejscowa nie jest, ale prawie, bo wakacje od małego spędzała u dziadków w Mariesville, także ta nasza dwójeczka śmiało może się znać, tym bardziej, że są w tym samym wieku, więc pewnie obracali się w podobnym towarzystwie. Teraz Nancy jest pielęgniarką, więc jeśli David potrzebowałby jakiejś pielęgniarskiej rady lub mądrości na już, to ona się w tym odnajdzie, haha 😅
    Może łatwiej będzie z ustaleniami mailowymi?

    A z tymi urodzinami hit — nie zwróciłam na to uwagi, a tu taka niespodzianka! <3]

    Nancy Jones

    OdpowiedzUsuń
  17. — Nigdy? — zapytała, jakby chciała się upewnić, choć trochę się droczyła. Zaraz potem uśmiechnęła się lekko, gdy David wyrzucił z siebie te kilka wyjątkowych słów. Że czasem o niej myślał, że nie zapomniał o bliskich i że tu nie pasował, choć Corinne nie do końca się z tym zgadzała. Wiedziała natomiast, że Mariesville z kolejnym rokiem było dla niego coraz mniejsze i mniejsze, aż w końcu pewnie poczuł, że nie może normalnie oddychać, więc spakował się i wyjechał, chcąc spełniać marzenia.
    Nie czuła się zraniona jego wyjazdem, a może i czuła, ale to było już dawno, dawno temu, a teraz David wrócił do miasteczka, choć zdecydowanie wolałaby, żeby tego nie robił, żeby nigdy więcej się tutaj nie pojawiał, jeśli jego powrót wiązał się z wypadkiem. Nigdy nie przypuszczałaby, że spotkają się ponownie po jego osobistej tragedii. To, czego doświadczył, wydawało się tak ciężkie, trudne do udźwignięcia, tym bardziej że Corinne doskonale wiedziała, jak bardzo kochał adrenalinę i kontrolę. Znała Davida, a raczej znała tamtegoDavida, a tego obecnego, tego, którego męczyła sobą i swoim gadaniem, dopiero odkrywała, ale całkiem jej się to podobało.
    — No tak… — skwitowała krótko, gdy wyznał, że nigdy nie czytał komentarzy. Że nie czytał tak ogólnie i że to nie tak, że olewał tylko jej. — Dobrze, że chociaż masz ładny uśmiech — mruknęła, wyciągając się nieco, aby lepiej się rozsiąść.
    Domyślała się, że życie gwiazdy było trudne. Miała jednak nadzieję, że wyjeżdżając, David zdobędzie swoje upragnione szczyty i zostanie wysoko w górze, a może od czasu do czasu zerknie w jej stronę i pokiwa. To by jej wystarczyło.
    — Tak sądzisz? — Zaśmiała się mimowolnie i potrząsnęła głową. — Myślisz, że bylibyśmy najlepszym małżeństwem w Mariesville? — zapytała z rozbawieniem i upiła łyk bezalkoholowego piwa.
    Wystawiła nieco twarz w stronę słońca, rozkoszując się nadchodzącą wiosną. Corinne lubiła każdą porę roku, bo zmieniające się sezony zawsze zwiastowały coś innego. Wiosna była najbardziej żywa i pachnąca, lato niosło ciepło, lody i kąpiele w jeziorze, jesień wyróżniała się kolorami, dawała okazję do zbierania grzybów, picia malinowej herbaty i przebrania się w Halloween, a zima oznaczała śnieg i dawanie sobie prezentów. Nie umiałaby więc wskazać, czy jest bardziej za latem, czy może za jesienią lub zimą.
    Spojrzała w stronę Davida, gdy się odezwał, a potem pozwoliła mu mówić, wyrzucić z siebie to wszystko.
    — To raczej normalne, że spotykałeś się z wieloma kobietami. Widziałeś się w lustrze? — Uśmiechnęła się pod nosem, drocząc się, ale właściwie to właśnie to chciała przekazać Davidowi. Był przystojny i to nic dziwnego, że zawsze miał przy sobie jakąś dziewczynę. W szkole też uchodził za chłopaka, z którym chciało się trzymać za ręce i obściskiwać w kinie.
    — Myślę, że to się czuje, gdy faktycznie spotyka się tą właściwą osobę. I podobnie nie ma się wtedy w brzuchu motylków, a raczej człowiek chce jeść i spać, bo wtedy czuje się swobodnie i bezpiecznie — rzuciła teorią zasłyszaną w jakimś filmiku o związkach. — Ja natomiast… miałam narzeczonego.
    Wie, że to nie miało teraz najmniejszego znaczenia, bo gdyby to Alain był dla niej odpowiednim partnerem, to jadłaby z nim teraz czekoladowe ciastka, piła herbatę i oglądała kolejny beznadziejny horror, głośno komentując idiotyczne zachowania bohaterów. Ewentualnie pytałaby o to, czy kochałby ją nawet wtedy, gdy byłaby robakiem, lampą albo kamieniem, a on musiałby podejść do tego całkiem poważnie, bo by się obraziła, gdyby po prostu się roześmiał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Alain przyjechał do Mariesville kilka lat temu, polubiliśmy się i chyba wydawało mi się, że jestem zakochana, ale nic z tego nie wyszło — dodała, nie chcąc, żeby David się wszystkiego domyślał. Poza tym Corinne nie miała złamanego serca ani nawet nie czuła się samotna. Alain był pisarzem, który wiecznie gdzieś błądził, uciekał, niby był tuż obok, ale chyba nigdy tak naprawdę całym sobą. — Rozstaliśmy się prawie rok temu, więc rozumiem, co czujesz, gdy mówisz, że nigdy tak naprawdę nie spotkałeś tej właściwej osoby. Nie wiem nawet, dlaczego przyjęłam tamte zaręczyny… może nie chciałam być starą panną? Może próbowałam jakoś zagłuszyć samotność? Albo potrzebowałam jakiegoś zapewnienia, żeby się bardziej zaangażować, ale cóż… teraz jestem tutaj i ani trochę nie chciałabym być gdzieś indziej.
      Wzruszyła lekko ramieniem, a potem uśmiechnęła się szeroko. Parsknęła śmiechem, słysząc, jak David wspomina swoją i jej babcię. Tak, zdecydowanie miał rację. Lily poszłaby pewnie o krok dalej i powiedziałaby wprost, że nie przyjmuje zwrotów. Wziąłeś babę, to jesteś za nią odpowiedzialny i tyle, żegnam, rzuciłaby w swoim stylu, a potem poczęstowałaby Davida swoją specjalną nalewką, po którą sięgała tylko wtedy, gdy była ku temu wyjątkowa okazja.
      — Tak, wzięlibyśmy ślub, zrobilibyśmy sobie dziecko, może dwójkę?, a potem to my organizowalibyśmy przyjęcie urodzinowe dla chmary Spider-Manów, ale wiesz? To nie byłoby takie złe, przynajmniej moglibyśmy zjeść pyszny tort — stwierdziła luźno, zdecydowanie żartobliwie, a potem pozwoliła, żeby David wyciągnął do niej rękę i założył zabłąkany kosmyk włosów za jej ucho.
      Uśmiechnęła się ciepło w jego stronę, a potem zaśmiała się mimowolnie, gdy David wspomniał Simona. Prawie o tym zapomniała!
      — Zawsze byłeś po mojej stronie — skomentowała miękko, trochę z rozczuleniem, bo David wcale nie musiał tego robić, ale robił. Tak po prostu, dla niej. I to jej wystarczało, było tym, czego wtedy potrzebowała. — O tak, twój prawy sierpowy to legenda — rzuciła ze śmiechem.
      Upiła kolejny łyk piwa, a potem zsunęła się i położyła, kierując swoje spojrzenie w stronę jasnego nieba. Oblizała dolną wargę, czując posmak liczi i limonki, a potem odwróciła głowę, aby wbić wzrok w siedzącego obok Davida.
      — Dobrze, że wróciłeś — odezwała się. — Choć wolałabym, żeby to, co cię spotkało, się nie wydarzyło. Ale hej, damy sobie z tym radę. Jestem przy tobie. — Uśmiechnęła się do niego ciepło, jakby to miało zagwarantować, że jeśli tylko jej uwierzy i da się obsypać brokatem, to będzie lepiej. A może chociaż po prostu trochę lżej.

      Corinne Whitby 🍻 💕

      Usuń
  18. — Jesteś przystojny, Mitchell, ale nie zmusisz mnie do tego, żebym powiedziała, że mi się podobasz! — Roześmiała się ciepło. — Pamiętam, jak Molly, wiesz, ta z mojej klasy, ładna, ruda, zaprzyjaźniła się ze mną tylko po to, żeby móc cię bliżej poznać. Była bardzo niepocieszona, gdy ją odrzuciłeś i przestała ze mną gadać. Teraz ma czwórkę dzieciaków z Tomem, dużo się kłócą, ale szybko godzą. Może dlatego Molly znów jest w ciąży.
    Corinne zerknęła w stronę Davida, który wdzięcznie zaprezentował swoją kulę, a potem wskazał kark.
    — O tak, twoje dziewczyny przyciągają spojrzenie — rzuciła żartobliwie, mówiąc o kulach. — A tak serio… to myślę, że akurat nikt nie patrzy, że je masz albo że twój kark pokrywają urocze zwierzątka. To chyba działa trochę jak z moją babcią. Uśmiechniesz się, powiesz kilka miłych słów i to się po prostu dzieje. Moja babcia wciąż pewnie ma cię za przystojnego i uroczego chłopca.
    Próbowała się nie roześmiać, mówiąc to, ale jedynie stwierdziła to, co zawsze powtarzała Lily. Babcia lubiła Davida, bo był miły i inny niż każdy – chyba dostrzegała w nim coś niezwykłego, bo powtarzała, że chłopak od Mitchellów coś osiągnie.
    — W porządku, mogą być trzy… ale tylko jeśli w każde urodziny będziesz zakładał tiulową, różową spódniczkę — odparła z rozbawieniem. Kiedyś dość często myślała o swojej rodzinie, wiedząc jedynie to, że nigdy nie zostawiłaby swojego dziecka i nie oddaliłaby się, uciekając od obowiązków. Jej matka to zrobiła, zapomniała, odcięła się i Corinne nie miała nawet pojęcia, czy kobieta wciąż żyła.
    Corinne nie wiedziała o tym, że David zwlekał z wyjazdem przez nią… a może dla niej? Nie miała pojęcia, bo gdyby o tym wiedziała, pomogłaby mu się spakować, a potem kazała spełniać marzenia. Mitchell zawsze parł do przodu, był niedościgniony i charakterny – nie tylko jego prawy sierpowy powalał, po prostu robił to całym sobą, czasem siedząc obok, a czasem uderzając w zęby jakiegoś przykrego dręczyciela.
    Nie miała do niego żalu, że się nie odzywał, ale tęsknota bywała niekiedy trudna do przełknięcia. Tę namiastkę dawnej relacji, którą dawały jej social media, traktowała więc jak coś niesamowicie osobistego, bo jeśli nawet David, jak się okazało, nie czytał tych komentarzy ani pewnie nie myślał, że Corinne obserwuje jego karierę, to po prostu czuła się lepiej, angażując się w te wszystkie posty.
    — Mhm, jeszcze nie dałeś mi pierścionka, a już chcesz brać rozwód? — rzuciła zaczepnie, a potem sięgnęła po małą kanapeczkę i się w nią wgryzła. — Ale myślę, że to dobrze, że to nas ominęło. Rozwód to pewnie nic przyjemnego, szczególnie gdy jest jeszcze dziecko albo dwoje. Właściwie to nawet nie wiem, jak powinna wyglądać prawdziwa rodzina. Matka szybko się zwinęła, gdy mnie urodziła, więc zajęła się mną babcia. Może więc wcale nie byłabym ani dobrą żoną, ani matką?
    To chyba najbardziej przerażało Corinne; to, że zachce jej się uciec z Mariesville i że się odetnie, bo nagle miasteczko będzie za małe, a ona poczuje, że zaczyna się dusić. Nie chciała zamienić się w swoją matkę.
    — Mhm, a jak chcesz, to możemy mi kupić kostium byka, żebyś nie odczuł tego, że jesteś w Mariesville. Może nie jestem jakoś bardzo niebezpieczna, ale kto wie? Jeszcze odkryję swoją nową twarz. — Spojrzała w stronę Davida, uśmiechając się szeroko. — Sądzę, że będziesz miał jeszcze ku temu okazję. Jesteś cholernie silny, najsilniejszy! Nawet jeśli nie wrócisz do swojej dawnej formy, to możesz zająć się czymś innym, masz w sobie pasję, wzbudzasz sympatię… wykorzystaj to.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uśmiechnęła się mimowolnie, gdy wspomniał o cynamonkach.
      — Wiesz, co pomyślałam? Że wtedy, gdy będziemy już starzy, pomarszczeni, nie będziemy pamiętać, co jedliśmy jutro, to ten talerz cynamonek będzie smakował wyjątkowo słodko. — Wyciągnęła rękę w stronę słońca, bawiąc się łuną rozgrzewającą jej twarz. — A potem zdałam sobie sprawę, że pewnie ja zrobię każdą z tych cynamonek. — Zaśmiała się cicho, zerkając w stronę Davida. — Będę uroczą staruszką, zobaczysz.
      Corinne próbowała wyobrazić sobie swoją starość, ale było to nieco trudne. Żyła swoim życiem, chciała być szczęśliwa, korzystać z tego wszystkiego, co działo się wokół niej. Pielęgnowała relacje, otaczała się ludźmi, dla których coś znaczyła, ale koniec końców widmo choroby stało się jej własnym cieniem, który robił dokładnie to, co robiła ona.
      — Powiedziałam, że być może wcale nie będą dobrą żoną i matką… ale jest coś jeszcze. — Opuściła dłoń i zamknęła oczy. Nie chciała patrzeć w stronę Davida, bojąc się, że stchórzy. — Rok temu dostałam diagnozę raka piersi. Miałam operację, niedawno skończyłam radioterapię, ale wciąż muszę się badać… i ryzyko nawrotu jest spore, więc…

      Corinne ☘️🍰

      Usuń
  19. — Byłeś okrutny — rzuciła ze śmiechem, bo teraz wydawało się to dość zabawne, choć wtedy nie było, przynajmniej nie dla Molly. Nawet jej trochę współczuła, bo nie była pierwszą dziewczyną zakochaną w Davidzie, a Corinne tak naprawdę nigdy nie wiedziała, dlaczego ją odrzucił. Molly była ładna, zgrabna i raczej znaleźliby wspólny temat. Nie zastanawia się jednak nad tym długo. Było, minęło.
    — Przekażę jej to, ucieszy się — stwierdziła z rozbawieniem. Babcia od zawsze uwielbiała Davida i nie dało się tego ukryć. Lily chyba najbardziej podobało się to, że Mitchell dbał o jej wnuczkę i że nie był typowym chuliganem, który tylko wszystko psuje. Poza tym wiele razy babcia próbowała podpytać Corinne, czy spotykała się z Davidem ot tak sobie, czy może jest coś więcej, a jeśli jest, to niech się nie zastanawia, tylko korzysta, bo miłość jest piękna, a młodzieńcza miłość tym bardziej. Corinne wtedy zbywała babcię cichym śmiechem albo milczeniem – David był po prostu obok, jego obecność wydawała się Corinne tak oczywista jak oddychanie, jak mruganie, jak jedzenie, picie, a potem Mitchell wyjechał i okazało się, że trochę trudniej jej się oddycha, mruga, je i pije.
    — To urocze, że rozmawiamy o rozwodzie i naszych córkach — wyrzuciła z siebie z niedowierzaniem i potrząsnęła głową. — Zbyt duża perwersja? Mam wierzyć, że niby jesteś cnotliwy? — Zerknęła w jego stronę z rozbawieniem, zdecydowanie nieco zaczepnie. Perwersje perwersjami, ale Corinne lubiła się przebierać. W każde Halloween własnoręcznie szyła strój i konkurowała z Dawidem, kto zbierze najwięcej cukierków. Wyciągała Mitchella z domu też później, gdy miała osiemnaście lat, a on dziewiętnaście. Chodziło wtedy o dobrą zabawę, jedzenie cukierków i picie ponczu podczas imprezy organizowanej przez znajomych. Corinne wciąż pamiętała, jak wzięła łyk i zobaczyła coś zabawnego, a poncz poleciał jej nosem, plamiąc białą koszulę Davida, który był wtedy przebrany za wampira.
    Nie odezwała się, gdy wyczuwała lekką zmianę w swobodnym tonie rozmowy, bo nawet nie chciała tutaj teraz być. Najchętniej to... by zniknęła albo zamknęła się w domu, schowała gdzieś i przeczekała całą tę zbierającą się nad nią burzę, choć przecież nie była strachliwa. Może trochę tchórzliwa, gdy chodziło o jej emocje.
    — Rak — wymamrotała, trochę się wahając, aby powiedzieć to głośno, pozwalając jednocześnie Davidowi się jej przyjrzeć, ocenić, wyrazić niedowierzanie, bo przecież nie wyglądała tak źle, bo miała włosy i raczej nie schudła jakoś bardzo.
    Wyprostowała się i usiadła, gdy Mitchell znów się odezwał, a potem wyraził swoją gotowość, aby zrobić wszystko, żeby odnaleźć najlepszych specjalistów. Uśmiechnęła się delikatnie. Wcale też nie przeszkadzało jej to, że mówił my – my skonsultujemy, my znajdziemy, my zażądamy. Zrobiło jej się nawet jakoś lżej, ale tylko przez chwilę, bo zaraz potem pomyślała sobie, że wciągnęła Davida w swoje małe piekiełko, a przecież nie chciała tego robić ani nie pragnęła współczucia, a już na pewno nie oczekiwała, że cokolwiek będzie inaczej. David miał zostać Davidem, a ona pospolitą Corinne, tą samą poczciwą Corinne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Oboje musimy walczyć, co? — Uśmiechnęła się leciutko, a potem pozwoliła, by jej ręka przywarła do klatki piersiowej Davida. Przechyliła delikatnie głowę, jakby to mogło jej pozwolić lepiej usłyszeć i poczuć jego serce. Było tam, biło nieco nierówno, być może przez to, co Mitchell usłyszał.
      Pogłaskała jego pierś, jakby chciała uspokoić jego serce, choć wiedziała, że to niemożliwe.
      — Tak, a jak dobrze pójdzie, to może nawet i czwórkę — odparła ze śmiechem, przyjmując taktykę Davida. Żadne z nich nie potrzebowało współczujących spojrzeń ani ckliwych zapewnień, wystarczyło po prostu być obok, nie przyciągać czarnych chmur i robić wszystko, by jakoś sobie z tym wszystkim poradzić i skopać dupę każdej chorobie, każdym przeciwnościom.
      — Trochę obawiałam się to powiedzieć — odezwała się, chcąc, aby David wiedział, że nie milczała, bo próbowała to zataić albo udawać, że jest zdrowa, szczęśliwa i bogata. — Nawet nie wiem, dlaczego było to tak trudne, ale… przynajmniej mogę odetchnąć.
      Przesunęła dłoń, a potem odchyliła się nieco, aby obejrzeć kark Mitchella, bo już wcześniej zauważyła tam coś kolorowego. Sięgnęła palcami do plastrów z uroczymi zwierzaczkami i dotknęła delikatnie.
      — Myślisz, że kiedyś wrócisz do rodeo? — spytała niepewnie. — Słyszałam, co powiedziano o tym, co cię spotkało, że ryzyko kolejnego urazu jest ogromne…
      Do tej pory nie udało jej się porozmawiać z Davidem o tym, co planował. Kiedy przybył do Mariesville, zajęła się jego tuczeniem ciastkami i cynamonkami, nie pytając o jego późniejsze plany.

      Corinne 🌻🌞

      Usuń
  20. Tak naprawdę pensjonat był zawsze otwarty. Zawsze, niezależnie od sezonu i pory dnia czy nocy. Jej tata zawsze miał lekki sen, był w trybie czuwania całe życie i awet gdy przyjeżdżał ktoś niezapowiedziany, zrywał sie, by witać gości. Jednak od kilku tygodni Abi była sama, tak totalnie sama, więc zamykała się na cztery spusty. Bo to nie tak, że nie czuła się w Marsieville źle, to był jej dom, jej najlepsze i najbardziej ulubione miejsce! Ale chyba czuła się odrobinę przytłoczona sytuacją i ogólnie smutna... I miała taką brzydką przypadłość, że smutków, wahań, niepewności nie pokazywała. Nie i już, rozdawała uśmiechy, dobre słowo, uściski, ale nie rozterki. No i jakiś czas temu znalazła przy garażu przeciętą kłódkę, a to już było podejrzane.
    Patrzyła z zaspanymi oczami i ciepłym uśmiechem jak chłopak, duma i sława ich stron, zbiera się do góry z zadka i odsuneła o dwa kroki. Wolała przez nieuwagę nie zahaczyć o kulę, albo nie podstawić mu nogi, bo tego pokoju to pewnie już nie chciałby wynająć. A tak pojawiła sie iskierka nadziei, że jednak będzie mieć towarzystwo, dla kogoś upiecze brownie i przygotuje tosty albo jajecznice z rana. I jakby na tę myśl od razu zrobiło jej się jakoś lepiej i cieplej, aż uśmiechneła się szerzej, promiennej. Przepuściła go w progu i rozejrzała się wokół. Było na tyle późno, że wszystkie światełka wokół w okolicy były pogaszone, ale kto wie, czy w którymś oknie nie poruszyła się firanka...
    Abigail doskonale znała blaski i cienie tego urokliwego miasteczka, które od maja do późnej jesieni pachniało kwiatami i sadowym aromatem jabłek. Plotki rozchodziły się tu szybciej niż poczta, choć mieli zdolna i sprytną listonoszkę. Tyle że nie uważała, aby jakiekolwiek gadanie było po złości, może z nudów, albo nadmiernej, niechcianej i nieproszonej troski... to już prędzej. Ale gadanie, pozostawało gadaniem i wierzyła, że nie może wyrządzić zbyt dużej krzywdę. Jakąś na pewno, ale może tylko malutką?
    - Okej, dobrze, w porządku - pokiwała głową i weszła za nim do środka pensjonatu, od razu zamykając drzwi i przekręcając klucz. Boże... oby tylko nie pomyślał, że wzieła go za zakładnika i jest psychopatką! To dla ich obopólnego bezpieczeństwa, mogła mu to tak wyjaśnić jakby co.
    Staneła obok lady, przyglądając mu się z ciekawością. Sławny Mitchell... nigdy chyba z nim nie rozmawiała nim stał sie sławny, była kilka lat młodszym dzieciakiem, który skakał wokół jak kolorowa pchełka, gdy David obierał swoją życiową ścieżkę. Patrzyła sobie na niego absolutnie nienachalnie, była uśmiechnieta, nie popędzała go, nie powtórzyła już, że spała i ja obudził, bo już nie miała mu tego za złe, a kiedy sięgnął do plecaka, chciała go powstrzymać. Nie było potrzeby, aby się legitymował, przecież wiedziała, z kim ma do czynienia. Nie zdążyła.
    - O nie... ostrożnie - jęknęła krótko pod nosem i staneła bliżej, wyciagając ręce. Zatrzymała się, nim w odruchu chwyciłaby go za dłonie, by już niczego sobie nie dotykał i nie sprawdzał, bo to akurat byłoby już bardzo niegrzeczne i zagryzła mocno dolną wargę, widząc, że mężczyzna cierpi. A na cierpienie innych była szczególnie wyczulona i chyba dlatego nie oglądała smutnych filmów, ani nie zdecydowała się nigdy na żaden wolontariat w takim miejscu jak hospicjum. Była słaba.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. - Tak, mam apteczke, mam plastry, gazę, środki do dezynfekcji i jakieś maści przyspieszające gojenie- wymieniła na jednym tchu, patrząc to na jego palce umorusane krwią, to na wykrzywioną grymasem bólu twarz, to na plaster przy szyi. - Mogę... mogłabym... pomogę - zaoferowała, trochę może niezgrabnie, ale ostatecznie miała dobre chęci, tylko się tak ciut peszyła. Ciut ciut, nieczęsto miała do czynienia z sławnymi ludźmi.
      Spojrząła na jego plecak i podniosła go, zarzucając sobie na ramię. Tak gdyby chciał mieć swoje rzeczy cały czas obok.
      - Tam jest otwarta kuchnia z jadalnią i taras z zejściem na ogródek do tyłu - wskazała za siebie i wyciągneła dłoń, pokazując drugą stronę domu. - Tam jest mała łazienka i toaleta, a pokoje są na górze i tam też są łazienki - wyjaśniła. - Chcesz iść od razu do siebie, jest posprzątane, muszę tylko przynieść i założyć świeżą pościel, czy najpierw zmienimy opatrunek? - spytała, dając mu wybór. Starała się zwięźle przedstawić dostepne opcje, ale trochę była wystraszona jego stanem, bo... no umówmy się, nie wyglądał dobrze, a Abi nie chciała, aby na dodatek jeszcze niedobrze się czuł.


      Abigail, na ratunek! 👩‍⚕️🩺💉

      Usuń
  21. Telefon zawibrował na biurku już kolejny raz tego dnia, a nawet nie było jeszcze wczesnego południa. Olivia spojrzała na swoją asystentkę, by chwilę później posłać jej delikatny uśmiech i odwrócić się od stołu, gdzie akurat znajdował się pies pani Millis, który przyszedł tylko na rutynową kontrolę. Numer telefonu, który wyświetla się na ekranie iPhone’a, nic jej nie mówił. Mógł być to każdy, bo wiele osób znało te kilka cyfer. Wielu miało również jej prywatny numer, w razie nagłych kłopotów, które mogły wystąpić w każdej chwili.
    Myślała więc, że ten, kto do niej dzwoni, to jakiś zmartwiony właściciel, że jakiemuś zwierzęciu stało się coś poważnego. I w sumie, stało się coś poważnego, ale to nie było zwierzę w potrzebie.
    Głos lekarza sprawił, że nogi ugięły się pod Olivią, kiedy usłyszała, co się stało.
    Kontakt z Dawidem ostatnimi czasy miała dość sporadyczny, jednak była na tyle poinformowana, że wiedziała, co aktualnie działo się w jego życiu. Niejednokrotnie trafiła na jakiś artykuł czy też wywiad z nim. Jednak, mimo tego, że tak wiele aspektów ich łączyło, to byli zupełnie różni i zupełnie inne życia prowadzili.
    Olivia była tą spokojniejsza, bardziej ułożoną i z planem na całe swoje życie. David czasami był chodzącym chaosem, nie lubującym się raczej w tym, by ułożyć sobie jakiś plan na przyszłość. To on z ich dwójki zdecydowanie wolał spontaniczność i z ochotą podejmował wyzwania, które rzucało mu życie.
    Ich rodzice nie mieli z nim łatwo, a jego charakter również nie ułatwiał tego, by żyć z nimi w zgodzie. I choć Jane i David kochali swojego syna całym sercem, to od zawsze nie potrafili przemówić mu do rozsądku, nawet wtedy, kiedy opuszczał rodzinny dom i rozpoczynał karierę w zawodach rodeo.
    Nawet sama Oliwia nie pochwalała tego, jaki zawód wybrał jej brat bliźniak, bo wiedziała, jak bardzo niebezpieczna jest to rozrywka. David jednak był nieugięty, a w swojej profesji osiągał wszystko, co najlepsze. Rozpoznawalność przyniosła mu sławę i zdecydowanie dobre pieniądze, a on tym samym nie musiał się za bardzo o wszystko martwić.

    Mariesville i Fort Wort, do którego przed laty wyjechał David, dzieliło sporo mil, jednak to w żaden sposób nie zniechęciło Olivii, by późnym wieczorem wsiąść w samochód i wyruszyć w drogę po brata. Nie wyobrażała sobie, że mogłaby mu w jakikolwiek sposób odmówić, w momencie, kiedy najbardziej jej potrzebował. Oczywiście, bała się tego, co zastanie, bo słowa lekarza brzmiały bardzo poważnie, ale kiedy rano stanęła w sali, gdzie leżał David, odetchnęła z wyraźną ulgą. Co prawda, jej brat poruszał się z trudem i sprawiał wrażenie, jakby nienawidził się za to, co się stało, ale żył i to było najważniejsze.
    — I co tam, Davie? Babcia już nie może się doczekać, kiedy Cię zobaczy? Spakowałeś wszystko? Czeka nas cholernie długa droga — powiedziała, robiąc krok w stronę szpitalnego łóżka, na którym siedział jej brat. Po chwili usiadła obok, wzdychając przy tym ciężko. Była zmęczona i czuła, jak bardzo chciało jej się spać, ale nie chciała też poświęcać tych kilku cennych godzin na sen, choć wiedziała, że to bardzo nieodpowiedzialne z jej strony.
    Olivia przeczesała palcami włosy, odgarniając je na plecy.
    — Gotowy? Jedziemy, czy jeszcze chcesz coś załatwić przed powrotem do Mariesville?
    siostrzyczka❤️

    OdpowiedzUsuń
  22. Corinne nie spodziewała się deszczu, ale wiosną pogoda bywała kapryśna, więc po prostu zaakceptowała to, co się stało, choć zdecydowanie wolałaby jeszcze pokorzystać ze słońca i porządnie się wygrzać.
    Pomogła Davidowi spakować jedzenie, a potem rozejrzała się wokół i wzdrygnęła się, słysząc grzmot. Błyskawica była naprawdę piękna, choć zdecydowanie przerażająca, zupełnie jakby natura chciała o sobie przypomnieć i zasugerować, że nie warto z nią zadzierać.
    — W porządku, tak będzie bezpieczniej. — Nie miała zamiaru ryzykować ani wsiadać do auta, żeby tylko dojechać do domu, bo byłoby to cholernie głupie i pewnie nigdy by sobie nie wybaczyła, gdyby doszło do jakiegoś wypadku. David zdrowiał, więc po co miała generować jakąś stłuczkę? Poza tym nigdzie jej się nie spieszyło – chciała ten dzień spędzić z Davidem.
    Nie idzie szybciej niż David ani nawet nie próbuje się spieszyć. Po prostu akceptuje to, że muszą iść wolnej. Przy okazji po prostu obserwuje ciemniejące niebo, żegnając się w jakiś sposób ze słońcem, które przykrywają ciężkie chmury. Zerknęła przez ramię, gdy mocno się rozpadało, a wilgoć rozniosła się wokół wraz z wiatrem, który się podniósł, zwiastując zmianę pogody.
    Corinne odetchnęła cicho, odłożyła koszyk i rozejrzała się po stodole. Było tutaj cicho, choć ciszę tę zakłócał dudniący o dachówkę deszcz. To jednak wcale jej nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie, było uspokajające. Obejrzała się za Davidem, który zamykał drewnianą bramę, a potem uśmiechnęła się lekko.
    — Mhm, następnym razem powinnam sprawdzić pogodę, bo moja niespodzianka skończyła się w stodole Evansów — mruknęła z rozbawieniem, przewracając oczami. Nie była zła czy niezadowolona, raczej spodziewała się, że ten dzień... będzie po prostu słoneczny i miły.
    Popatrzyła w jego stronę, gdy wyłączył telefon, a potem zrobiła to samo. Jeśli wierzyć tym wszystkim słowom o przyciąganiu piorunów przez tego typu urządzenia, to lepiej było temu ulec i nie obwiniać się o tragedię, bo przezorny zawsze ubezpieczony.
    Ruszyła za Davidem, kiedy ten zrobił kilka kroków, a potem raz jeszcze rozejrzała się wokół. Czuła zapach słomy i kurzu, a przez deszcz uniosła się tutaj wiosenna wilgoć, taka, która zapowiadała coś żywego i wesołego.
    Zerknęła w stronę Davida, słysząc jego melancholijne wyznanie. Mogła się tego spodziewać, bo przecież wiedziała, że jego wypadek był poważny i lepiej by było, gdyby zrezygnował, a mimo to czuje wewnętrzny bunt, że stracił coś, co było jego pasją. Wyjechał z Mariesville, żeby zrobić wielką karierę i tego dokonał, a kiedy był tak wysoko, że nawet jej nie widział, spadł.
    — Jest wiele innych rzeczy, w których jesteś dobry — mruknęła, podchodząc bliżej. Uśmiechnęła się lekko, wiedząc, że być może to jedna z tych rozmów, które były po prostu szczerze i otwarte, że być może to jedyna szansa, aby przekazać Davidowi to, co chciała. — Kiedy wyjechałeś, czułam się samotna… to trochę tak, jakby ktoś nagle odciął mi tlen albo zabrał nogę czy rękę… Potem, z każdym kolejnym dniem, to uczucie stawało się mniejsze, a ja bez żalu mogłam obserwować twoją karierę i cię wspierać, nawet jeśli było to tylko przez internet. Po prostu chciałam być częścią twojego marzenia, a kiedy dowiedziałam się o tym, co cię spotkało… ten wypadek…
    Przełknęła z trudem ślinę, czując, że jej gardło mimowolnie się zaciska. Działo się tak zawsze, gdy emocji było zbyt wiele, a Corinne nie do końca umiała sobie z tym radzić, więc przez jakiś czas panikowała, a wszelkie takie epizody najczęściej zagłuszał David, który był obok, ale kiedy wyjechał, nauczyła się sobie jakoś z tym radzić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wzięła oddech, a zaraz potem podbiegła do Davida i przytuliła się do niego, obejmując w pasie. Może to był pierwszy przytulas, który mu dała, odkąd wrócił. Impuls, żeby to zrobić, był silniejszy niż wszystko inne. Do tej pory Corinne podchodziła do tego z pewną rezerwą. Minęło kilka lat, kiedy widziała Davida, a on pojawił się w Mariesville poturbowany i zamknięty – nie chciała więc się bardziej narzucać, ale teraz, gdy naprawdę uświadomiła sobie, że David mógł umrzeć, coś w niej pękło. Nikt nigdy nie myślał o tym, że ktoś może zginąć, że może stać się to nagle, szybko, zupełnie gwałtownie. Corinne miała świadomość, że to, co robił David, było niebezpieczne, jednak zawsze wierzyła w szczęście, najwidoczniej czasem nawet ono bywało niewystarczające.
      — Dobrze, że wróciłeś… — wymamrotała w jego pierś, zdecydowanie bojąc się odsunąć, bo czuła się głupio, że pękła i że to wszystko z niej wypłynęło.

      Corinne 🧸⛈️

      Usuń
  23. Niespodziewani goście dla Abi nie byli niczym strasznym, a nawet strasznym nie było też to, że przychodził tutaj ktoś poobijany, pozszywany, poskładany do kupy jak popruty miś, którego trzeba było reperować, aby jeszcze misia przypominał. Patrzyła teraz jednak łagodnie i ciekawie na mężczyznę, bo przecież wiedziała kim jest, a kim kiedyś był. Wszyscy wiedzieli. Kariera przepadła, mógł tylko dokładać starań i podnosić rzucone przez los wyzwania, by to wszystko przetrwać. I ruda była pewna, czuła to w duszy, że chłopak zwyczajnie... cierpi. Pomijając ból na który pomogą tabletki, coś co było jego wszystkim zostało mu odebrane, jedna chwila i stracił kawałek siebie... Było to przerażające. A ją dużo kosztowało, aby nie zacząć zerkać na niego z współczuciem, bo skoro tutaj przyszedł, to znaczy że akurat tego miał serdecznie dość.
    Uniosła brwi, a nawet lekko się uśmiechneła, gdy zerknął na schody i jednak wybrał na pierwszy strzał łazienkę. Niestety na parterze nie miała szans, aby go ugościć, bo tu na dole nie było nawet żadnego łóżka dla wysokiego dorosłego człowieka. Mogła za to zaproponować kolację i wesprzeć gościa w drodzę po schodach, o.
    Wskazała mu drzwi do łazienki i podeszła z nim ten kawałek od holu, ale nie po to, by go łapać, gdy mu się powinie noga. Nie o to jej chodziło, weszła do małej łazienki po to, by wyciagnąć świeże ręczniki i położyć je na brzegu wanny. Tę łazienkę mieli zlikwidować, ale najwidoczniej dodatkowa się przydawała... Chociaż na górze w pokojach też były małe z prysznicem i toaletą.
    - Zaparzę herbaty, dobrze? - zaproponowała, uśmiechając się jeszcze promiennie, aby jej niezapowiedziany gość się nie spieszył, ani nie czuł ponaglany i zostawiła go samego.
    Abi była ciekawska, ale nie wścibska i gdy miała chwilę, przygotowała dwa kubki i nasypała odrobinę czarnych liści do małych koszyczków, by potem je zalać wrzątkiem. Zajrzała do swojego telefonu, aby sprawdzić czy dobrze kojarzy profil na social mediach z twarzą, którą widziała przed sobą chwilę temu i zajeła się tym, czym powinna. Cholera, miała w domu gwiazdę i chciała się postarać. Do każdego kubka dodała odrobinę różanej marmolady i plaster cytryny i zaniosła dwa napoje na górę, szykując duży pokój, ale taki blisko schodów. Póki słyszała w pensjonacie szum wody z dołu, spokojnie wietrzyła pokój, zmieniała pościel i uwijała się zgrabnie, aby przygotować wszystko do spania dla mężczyzny. David Mitchell był kimś, z kogo wszyscy tu byli dumni, ale teraz miała wrażenie, że mężczyzna spada w czarną otchłań rozpaczy i depresji... Widziała to w jego spojrzeniu. Nie dziwiła mu się, taki wypadek, o którym czytała, był przecież na granicy śmiertelności.
    Kiedy w łazience na dole zakręcił wodę, poprawiła kołdrę i zbiegła na dół, o mały włos nie wpadając na mężczyznę w holu. Zatrzymała się przed nim i uśmiechnęła szeroko, zadzierając głowę, by na niego spojrzeć.
    - Jestem Abi - powiedziała pogodnie, uświadamiając sobie, że on może nie wiedzieć z kim ma do czynienia. No trudno, nie każdy musiał ją znać, ona za to pamiętała i kojarzyła chyba wszystkich. - A ja znam twoje imię - dodała od razu, aby nie musieli kończyć tej dziwnej prezentacji. Zgarneła z stolika przy schodach apteczkę i odwróciła się w stronę mężczyzny. - Przygotowałam ci już pokój, możesz zostać ile chcesz - zapewniła ciepło. - Opatrzyć cię w łazience, czy przejdziemy do pokoju? Zaniosłam tam na góre herbatę, jeśli masz ochotę - powiedziała jeszcze i wcale nie było jej przykro, że dostała słowotoku. To u niej raczej normalne. - Ah, wspominałam o kolacji... możemy iść do jadalni, opatrzę cię i przyniosę z powrotem kubki i coś nam przygotuję, co ty na to? - podała kolejną propozycje, trochę bombardując go opcjami, ale cóż... była podekscytowana.


    Wariatka Abi

    OdpowiedzUsuń
  24. Corinne zaskoczyła samą siebie, choć to nie tak, że żałowała tego, co zrobiła, bo to tylko przytulas, bo może potrzebowała tego bardziej niż kiedykolwiek, może David też? Nie miała pojęcia! Ale wcale nie zamierzała się odsuwać ani zacząć przepraszać, choć może mogła po prostu uprzedzić Mitchella, że właśnie w tym momencie, tu i teraz, zburzy cały dystans, który do tej pory był całkiem wygodny i nikomu nie przeszkadzał.
    Milczała, oddychając niespokojnie, z nosem wciśniętym w jego pierś i po prostu trzymała się blisko i mocno, że nikt by ją teraz od Davida nie odciągnął. Corinne modliła się jedynie o to, aby Mitchell jej nie odrzucił, bo byłoby to żałosne i krępujące, bo jak niby miałaby z tego zażartować? Prędzej spaliłaby się ze wstydu albo najchętniej to zakopałaby się gdzieś pod ziemią i już nigdy nie wychodziła.
    Wzięła głębszy oddech, gdy David przygarnął ją do siebie i odwzajemnił uścisk – i tyle jej wystarczyło, nic więcej nie potrzebowała, żadnych słów ani gestów, tylko ten jeden przytulas.
    — Mogłeś powiedzieć — mruknęła cicho w jego klatkę piersiową. — Dobrze wiesz, że mogłabym wyjechać, że wtedy tak naprawdę nic mnie nie ograniczało, pojechałabym z tobą wszędzie…
    Westchnęła, godząc się z tym wszystkim, bo to, co się wydarzyło, było już przyszłością. Nie dało się nic zmienić.
    — A ja wiedziałam, że się uda. Zawsze wiedziałam.
    Corinne była pewna, że David odniesie sukces i że koniec końców sięgnie po każde ze swoich marzeń. Nie myślała jednak, że po latach spotkają się w Mariesville w całym tym chaosie przeżyć i emocji, traum i tego, co po prostu było gówniane, choć może nie aż tak, skoro David wciąż był tym Davidem.
    Pozwoliła, żeby się od niej nieco odsunął i spojrzał w twarz. Uśmiechnęła się lekko, gdy David odgarnął jej włosy i przez moment po prostu stała tak blisko, nie przejmując się tym, co wokół. Nie myślała o niczym konkretnym, nie uciekała w przyszłość, w teraźniejszość, nie tworzyła w głowie scenariuszy ani nie uciekała przed samą sobą. Po prostu tutaj była i cieszyła się tym, że David wciąż widział w niej tamtą Corinne.
    — Babcia wie — odpowiedziała i westchnęła cicho, łapiąc jego dłoń, a potem ścisnęła lekko i uśmiechnęła się. — Nie mogłabym tego przed nią ukrywać, tym bardziej że ona wyczuwa wszystko, nawet to, kiedy boli mnie głowa.
    Przygryzła lekko policzek od środka i poczuła się nieco nieswojo, gdy David wspomniał o porządnej klinice w dużym mieście. Odwróciła wzrok, szukając gdzieś jakiegoś punktu, który mógłby jej pomóc zebrać się w sobie, ale było to okrutnie trudne, tym bardziej przez bliskość Davida, dlatego po prostu oparła czoło o jego obojczyk, chcąc się ukryć, i wzięła oddech.
    — Nie mam specjalnie dużo pieniędzy — wyznała cicho i niemrawo, zdecydowanie ze wstydem, zupełnie jakby tylko ona mierzyła się z tym, że szpitalne leczenie było zdecydowanie zbyt drogie. — Po ostatniej operacji… cóż, powiedzmy, że pozbyłam się wszystkiego, co miałam, a i tak wciąż spłacam rachunek. Do tej pory nawet nie myślałam o żadnej porządnej klinice ani o najlepszych specjalistach z onkologii, bo po prostu jestem biedną i żałosną dziewczyną prawie po trzydziestce, która właściwie... no, trochę tonie w długach…
    Corinne nie lubiła mówić o tym głośno, ale z całą pewnością nienawidziła siebie za to wszystko. Za chorobę i za rachunek, który otrzymała, bo ubezpieczenie nie pokryło wszystkiego, a ona naprawdę chciała żyć. Ktoś musiał zająć się babcią Lily, domem…
    — Poza tym nie chcę, żebyś się tym zajmował… masz swoją walkę o zdrowie, więc nie możesz się rozpraszać. Ja… po prostu chciałam być z tobą szczera… — wymamrotała jeszcze.

    Corinne 🧸🌻

    OdpowiedzUsuń