Anthony Wright
38-letni doktor nauk humanistycznych, przybyły do miasteczka parę miesięcy temu. Urodzony i wychowany w Atlancie, gdzie przez parę lat nauczał filozofii na uniwersytecie, póki nie zaproponowano mu pozycji dyrektora szkoły podstawowej w Mariesville. Pragnienie odpoczynku i uwolnienia się od wielkomiejskiego zgiełku skłoniło go do przyjęcia oferty. Na ten moment mieszka w pensjonacie i szuka lokum. Nowicjusz.
Mówił wiele, ale rzadko o sobie. Analizował rozprawy filozofów, powieści Cortazara, Lovecrafta i Tołstoja. Własne wykłady, kiedy tylko musiał. Wszystko to, co widział. Jedynie błędu percepcji, jak na złość, nie chciał dojrzeć wcale. Zaznajamiał studentów z przedmiotem etyki filozoficznej, filozofią zła Markiza de Sade, czy marksistowską teorią prawa. Nigdy jednak nie zaznajomił ich z prawem do władania jego sercem. Po nie żona sięgnęła samodzielnie (niedługo po tym rozstrzaskując je w kawałki).
Mówił wiele w towarzystwie. Opowiadał o studentach, pracy doktoranckiej, dylemacie wagonika i teorii barw. W prywatnych rozmowach o etyce słowa i retoryce zdań. Dźwięczności języków – tych obcych i pobliskich. O kulturowych elementach, w których zawarł się na trwałe świat. O życiu osobistym jakoś nie chciał. Więc nie wspomniał. Ani o kobiecie, ani o pijanej nocy, ani o relacji jeden na milion, która przeszła obok – o ironio – jak jedna z wielu. Zakopał w odmętach pamięci miękki pocałunek, jej ciepłe dłonie i damsko-męski ślad wzmożonej procentami pasji.
Mówił mądrze, w tajemnicy, nad wyrost, z nawyku, dla innych, w reakcji, w publikę, pod presją... wciąż mówił.
Ale serce milczy do dziś. Na jak długo?
Mówił wiele w towarzystwie. Opowiadał o studentach, pracy doktoranckiej, dylemacie wagonika i teorii barw. W prywatnych rozmowach o etyce słowa i retoryce zdań. Dźwięczności języków – tych obcych i pobliskich. O kulturowych elementach, w których zawarł się na trwałe świat. O życiu osobistym jakoś nie chciał. Więc nie wspomniał. Ani o kobiecie, ani o pijanej nocy, ani o relacji jeden na milion, która przeszła obok – o ironio – jak jedna z wielu. Zakopał w odmętach pamięci miękki pocałunek, jej ciepłe dłonie i damsko-męski ślad wzmożonej procentami pasji.
Mówił mądrze, w tajemnicy, nad wyrost, z nawyku, dla innych, w reakcji, w publikę, pod presją... wciąż mówił.
Ale serce milczy do dziś. Na jak długo?
Poniższe wpisy mogą zawierać treści przeznaczone dla osób pełnoletnich
[Bardzo ładna karta, jak zwykle zresztą. Betsy pewnie dziwiłaby się Tony'emu, czemu zdecydował się uciec z dużego miasta do tej dziury zabitej dechami! A jeśli czeka na jakąś korespondencję, to Betsy chętnie mu ją do pensjonatu dostarczy. ;-)
OdpowiedzUsuńBawcie się tu dobrze. Ogromu weny i porywających wątków. ♥]
Betsy Murray
Pensjonat jest zawsze otarty. Drzwi nie stoją rozpostarte na ościerz, nie jesienią i zimą, ale światełko wewnątrz przestronnego korytarza jest zawsze zapalone i zaprasza do środka, omiatając miękko wejście już od progu, małą recepcyjną ladę i wąskie schody prowadzące na piętro. Abigail ma tu drugi dom i wcale nie chodzi o wydzielone osobne mieszkanie za kuchnią, w którym żyją jej rodzice. Pensjonat to jej dom, tu ma serce i stara się mieć tu też rozum.
OdpowiedzUsuńJest zimno, wieje tnąc w oczy opadem, a śnieg jak pierzyna szczelnie okrywa każdą powierzchnię, zasłania ziemię, chowa drzewa i wszelkie w czerwcu ładnie przycięte okoliczne krzewy. Abi opiera zimne dłonie o parapet i oddycha głęboko w szybę, malując okno oddechem. Para z jej ust, miękkich i lekko wilgotnych przez odruch zjadania truskawkowego błyszczyka, jest ciepła, całkowicie odmiennie od szczupłych, bladych palców. Białych i lodowatych jak ten śnieg za oknem.
Czeka, ale jeszcze nie wie na kogo, bo w rezerwacji z systemu ma tylko numerek, bez nazwiska.
Gdy słyszy kroki i odbijanie kółek od progu, odrywa się od okna, i tak nie ma możliwości, by wypatrzyła kogoś na ulicy w tę zamieć, mimo najszczerszych chęci. Wychodzi z kuchni do holu, ale wcale nie ma cieplejszych dłoni, kubek z niedopitą herbatą nie pomógł. Nie pomaga na jej duszę też fakt, że latem wróciła na stałe do Mariesville i nie czuje się z tym faktem lekko. Gryzie ją sumienie już kilka miesięcy.
Poprawia bluzkę, cienki błękitny sweterek ciągnie w dół, bo wydaje się jej, że jeansy opadły za nisko na biodrach i wystaje dziwnie za chudy brzuch. Za bardzo schudła, nie czuje się dobrze i nie ma opcji, aby powiedziała to głośno. Lepszy jest śmiech, a Abigail dużo się śmieje i bardzo za nim chowa. Wszyscy wiedzą, że córka Wilsonów jest wesoła. Wysokowrażliwa też, ale to wiedzą bliscy. Nie stresuje jej pojawienie się gościa, stresuje się sama, że rola i droga jaką sama sobie wybrała to coś, czemu nie podoła. Spieszyła się może za bardzo, aby wrócić i przejąć rodzinny interes, zapomniała, że to jej wybór i nic nie musi. A teraz też nie musi, ale bardziej chce i bardziej wypada, bo co ma innego w życiu niż pensjonat? I jest też bardziej potrzebna, a to potrafi ją ogrzać lepiej niż herbata.
Zatrzymuje się wpół kroku, słysząc swoje imię. Rozpoznaje ten głos, ale potrzebuje dwóch długich sekund, aby połączyć to i twarz z nazwiskiem, a potem uderza w nią przebłysk dużej ciepłej dłoni na jej plecach i oddech łaskoczący tam, gdzie nie powinien dotrzeć. Zaciska odruchowo dłonie na krawędzi rękawa sweterka i przesuwa spojrzeniem po walizce, ośnieżonym ubraniu, omiata mokre kosmyki na których błyszczą jeszcze płatki i wreszcie odpowiada mu tym samym. Patrzy mu w twarz. Patrzy w oczy i lekko drży wraz z kolejnym wolnym oddechem.
Była sama, a pensjonat okrąża ich teraz oboje ciasno ciszą oczekiwania.
- Co pan tu robi, Profesorze? - udaje jej się wydusić, ale jest to zaskoczony szept. Dobrze że zamknął za sobą drzwi, bo mógłby jej nie usłyszeć. Ale słyszy, na pewno, bo jej samej to pytanie dudni w uszach.
Dociera do niej, że nie musi szeptać, słyszą tylko ściany. I dociera do niej, że sami też będą przez kolejne dni pobytu gościa, bo ruda na czas rehabilitacji taty w Atlancie przeniosła się na poddasze, nie chcąc zajmować mieszkania rodziców, gdy oboje mogą wrócić zmęczeni i potrzebować spokoju. Abigail dorastała tutaj, zna każdy kąt i lepiej czuje się na kwaterze wydzielonej pod dachem, nie do wynajęcia dla gości, niż w własnym mieszkaniu po babci, choć kocha te stare głębokie szafy i wyblakłe kwieciste tapety.
Przyłapuje się na tym, że przygląda mu się długo. Szuka zmian, których nie dostrzega. I nadal czeka, nie łącząc oczywistych faktów.
Dzień dobry ❤️
[Tajemniczy mężczyzna, sprawiający wrażenie kogoś, kogo chce się słuchać. Ucieczka od zgiełku czasami dobrze robi człowiekowi, a w Mariesville na pewno uda mu się wyciszyć umysł; oczywiście na tyle, na ile to możliwe przy młodzieży. :) Jeśli będziesz mieć ochotę, zapraszam do Giny. Życzę dobrej zabawy. :)]
OdpowiedzUsuńGina Swanson
[Cześć! Miło znów widzieć Ciebie na blogu! Pamiętam twojego ostatniego pana, ale ten jest równie ciekawy. :) To piękna wiadomość, że szkoła w Mariesville zyskała takiego dyrektora, z pewnością będzie cieszył się dużą sympatią! :)
OdpowiedzUsuńTo właśnie do tej podstawówki uczęszcza Matty. Z tego względu zapraszamy do Maddie, jeśli są chęci. :)
Udanej zabawy i mnóstwa ciekawych wątków!]
Maddie Green
[Jak nie drzwiami, to oknem; zawsze warto zacząć od początku ☺️
OdpowiedzUsuńJestem w pełni przekonana, że Mariesville to miasto dzieci i wnuczków powracających, by zaopiekować się schorowanymi krewnymi oraz zagubionych rozwodników, próbujących jakoś się w tym drugim życiu odnaleźć. Mogliby spokojnie założyć klub towarzyski. To co, czwartkowe wieczory u Bunny? Koniecznie trzeba przynieść ze sobą butelkę wina bądź preferowanej trucizny, bo inaczej nie ma wstępu. Och, być muchą na ścianie, gdyby ta nasza dwójka się spotkała i szczerze porozmawiała o swoich występkach... 🫣
Bawcie się dobrze i miłego pisania!]
Bunny ✿
[ Cześć! Mariesville magnez dla uciekających od chaosu i zgiełku. Cudny pan i mam nadzieję, że serce zacznie w końcu śpiewać.
OdpowiedzUsuńZapraszam do nas, jeśli przyjdzie ochota i dopisze wena- Kat może pomóc w szukaniu lokum a Chris chętnie podyskutuje o filozofii ;) Bawcie się dobrze! ♥]
Kat & Chris
Przechyla się z jednej strony na drugą, stawiając ciężar ciała na dominującą stopę i lekko mruży oczy, uśmiechając się ciepło. Pierwszy szok mija, a ona ostatecznie dobrze się czuje, widząc znajomą twarz. Nie spodziewała się go, nie spodziewała się kolejnego spotkania od kiedy opuściła Atlante. Ale nie ma się czego bać i właściwie wcale się go nie boi, nigdy nie zrobił jej nic złego.
OdpowiedzUsuń- A więc... Anthony?- pyta troszkę nieśmiało, a jednak słodko, wodząc spojrzeniem jeszcze raz powoli i uważnie po jego sylwetce. Rejestruje śnieg na męskich ramionach zmieniajacy się w ciemne plamy wsiąkające w płaszcz, mokrą plamę rosnącą pod kołami walizki i kiedy znów zerka Profesorowi w twarz, udaje, że nie czuje malującego jej twarzy rumieńca. - Czy Tony...? - dopytuje, a to zdrobnienie układa się miękko na języku dziewczyny, rozlewa ciepło pod językiem i łaskocze ją w policzki. Zagryza dolną wargę i ucieka wzrokiem w bok, zawstydzona i speszona tym, na co sobie pozwala. Nie powinna przecież... Ale zawsze jej się to podobało i uważa, że nadal do niego lepiej pasuje.
Przesuwa się w bok i zerka za mężczyzną, by upewnić się, że zamknął drzwi. Abigail nie spodziewa się już gości, ale nigdy nic nie wiadomo, woli jednak, aby ziąb nocy nie wtargnął do wnętrza. I wtedy docierają do niej dalsze słowa mężczyzny. Staje znów sztywno i przenosi na niego szeroko otwarte oczy, a błękit tęczówek błyszczy jasno zdumieniem większym, niż sekundy wcześniej.
- Dyrektorem...? - powtarza głucho, a zdając sobie sprawę, jak niegrzecznie i niedorzecznie się zachowuje, zbyt emocjonalnie, zbyt wyraziście reagując na samą jego obecność, obejmuje się ramionami. Tak łatwiej ukryć... Cokolwiek. Wszystko. - Nie wiedziałam.... Że zna pan to miejsce i naszą szkołę... - duka na swoje usprawiedliwienie i po chwili obdarza go uśmiechem tak ciepłym, jakby dobrnęli do pierwszego dnia wiosny. - Tak, to mój dom - przyznaje i reflektuje się natychmiast za ostatnie kilka minut, gestem wskazując, by rozpiął kurtkę, rozgościł się, poczuł swobodnie.
Cofa się , by mężczyzna mógł wejść głębiej. Czeka, aż strzepie z siebie resztki śniegu i pyta o numer rezerwacji, a potem już nie ma na co czekać, więc prowadzi go schodami wyżej.
- Jest pan jedynym gościem - uprzedza, kierując się na piętrze ku największemu pokojowi. - Sezon letni jest zdecydowanie bardziej popularny w Mariesville. Chwyta za klamkę i zaraz oboje mogą znaleźć się w pokoju z narożną szeroką szafą, jasną łazienką i oknami wychodzącymi na dwie sąsiednie strony.
Abigail obserwuje gościa, rolując pod palcami krawędź jasnego szarego sweterka. Jego obecność jest...sporym zaskoczeniem.
- Czy ja... Mogę już nie być panną Wilson - proponuje, gdy brunet odwraca się w jej stronę. - Zna pan moje imię - przypomina, bo dziś już się do niej nim zwrócił. To byłoby sprawiedliwe zacząć od nowa.
Abigail
[Hej! Serdecznie dziękuję za miłe słowa pod kartą Clem. ;-)
OdpowiedzUsuńDziewucha nie ma lekko, bo jednak Tommy to... buc, ładnie i lekko to ujmując. ;-)
Gdyby Anthony miał ochotę pogadać, to wiecie gdzie nas szukać.]
Clementine
OdpowiedzUsuńAnthony nie zna Abigail, nie wie, jak wielkie i szczere ma serce i jednocześnie jak za tym szerokim uśmiechem chowa się wiele wątpliwości i wątpienia w samą siebie. Ona jest skromna i choć nieprzesadnie nieśmiała, to śmiałości wielkiej w sobie również nie ma. To jak ucieka od niego spojrzeniem, jak wspomnienia ich niepoprawnej nocy uderzają w nią raz po raz, nie ma w sobie nic a nic z fałszu, a mogą odkryć prze gościem wysoką wrażliwość. Nie spodziewała się tu znajomej twarzy, nie sądziła, że spotka jeszcze kiedyś Profesora . Szczególnie tu i w takich okolicznościach. A jednak był i cóż... Zostanie ugoszczony najlepiej jak tylko Abi potrafi.
Krótki śmiech przecina niezręczność między nimi. Łapie się na jego zaczepność i musi przyznać, że jest jej przy tym lekko. Nie sądziła, że mężczyzna wie o istnieniu malutkiego Mariesville, ale... cokolwiek tu robi, życzy mu powodzenia.
- Chronicznego napięcia...? - odwraca się na końcu schodów, znów złapana jego słowami i spogląda znów w twarz mężczyźnie, a potem naciska klamkę i przechodzi przez próg. Chyba zna odpowiedź, ale to tak wstydliwe i głeboko osadzone, że nie odpowie ani jemu, ani nikomu. Kręci głową. Nie powie na głos. Zresztą, czy na pewno Anthony pyta, by poznać odpowiedź? Czyjej gesty są aż tak oczywiste?
Kiedy zatrzymują się w pokoju, ruda znów ucieka oczami od jego sylwetki i rozgląda się badawczo po zaścielonym łóżku i odkurzonym dywaniku obok. Spogląda po kolei na niską komodę podsuniętą pod ścianę obok przejścia do małej łazienki oraz niski stolik przy łóżku i czuje nieustannie na sobie spojrzenie gościa. Nie wie, czy jej się to podoba, stara się sama nie gapić, szczególnie gdy Anthony się odwraca i może podchwycić jej wzrok. Wszystko tu jest jak należy, czyste, schludne, na swoim miejscu. I ona musi wyjść, aby tak zostało, bo to co dzieje się wokół od kilku miesięcy jest odwrotnością porządku w jej życiu.
Nie jest nim onieśmielona. Jest pogubiona, stłamszona sytuacją, zaskoczona i właśnie musi przyznać, że nie myślała ani o pocałunku, ani o Profesorze przez ostatnie kilka lat. Tamten czas był szalony, tamta chwila nieprzewidywalna, a teraz jest jej jeszcze trudniej. Teraz czuje się jak na karuzeli i nie potrzebuje do tego nawet niezapowiedzianych duchów z przeszłości.
Wzdryga się lekko, gdy Anthony naciska i zadaje pytania tak celnie i bezpośrednie, aż czuje jak nią potrząsa. Zatapia jasne tęczówki w kolorze jego własnych i oddycha głębiej, gdy wypowiada jej imię. Są dorośli, jedno nieporozumienie nic nie znaczy. Chowa dłonie za siebie, wsuwając je w tylne kieszeni jeansów i kręci znów głową. Teraz nie kłamie.
- Nie boję się - zapewnia i jest szczera. - Nie powinnam odwzajemniać tamtego pocałunku - przyznaje, aby wiedział, że ona też czuje się tak samo winna, jeśli już muszą szukać winy. Musi być sprawiedliwa i powiedzieć to głośno - podobało jej się, nie uciekła z płaczem. Jej usta tych słów nie wypuszczają, ale oczy zdradziecko błyszczą, odbijając delikatne światło lampy u sufitu.
Robi kilka kroków wstecz i opiera się o ścianę obok drzwi. Czuje, że lepiej zmienić temat, jego waga jest za ciężka.
- Chcesz herbaty, Anthony? Zaparzę imbryk na dole w kuchni, mogę przygotować jakieś ciasto, albo tosty na kolację - proponuje, ale nie naciska. Zależnie od tego, jak długo zajęła droga, jej gość może być zmęczony, a oprowadzać go nie ma za bardzo gdzie, pensjonat nie jest ogromnym gmachem. Posyła mu łagodny uśmiech, nie chce do siebie zrazić. O ile już jej się nie udało.
Od holu w lewo jest otwarta kuchnia z jadalnią, korytarz od wejścia ciągnie się do tylnych drzwi do ogrodu, teraz ogołoconego i zasypanego śniegiem. Pokoje są ciche i puste. Jeśli gość będzie chciał ją znaleźć, zrobi to.
bałagan