27.02.2025

[KP] Philip Davis


Phil — ur. 13.12.1986 w Mariesville — strażak — Battalion Chief w Mariesville Fire Department — pełni służbę nieprzerwanie od dwóch dekad — lokalny bohater  — licencjonowany przewodnik górski, organizuje wycieczki wspinaczkowe w Chattahoochee-Oconee National Forest — syn Scotta Davisa, byłego strażaka i śledczego ds. podpaleń oraz Maureen Davis, nauczycielki matematyki — młodszy brat, policjant — fan cygar i whisky —  mieszka w małym domku w Farmington Hills — jeździ trzyletnim Fordem Raptorem — czasami zbyt bardzo przejmuje się losem ofiar — strażacy to jego druga rodzina — trzy lata temu w pożarze stracił najlepszego przyjaciela — dusza towarzystwa — sumienny i wymagający — największy fan swojej bratanicy — częsty bywalec The Rusty Nail — uzależniony od jagodzianek i czarnej kawy, codziennie odwiedza Cherrie's Bakery powiązania 


Przekraczając próg płonącego budynku wszystko na moment zamiera. Zanim postawi pierwszy krok, czuje, jak gorąco łaskocze jego skórę, jak dym wdziera się głęboko w płuca, wywołując ból, który niemal znieczula. Świat staje się nagle wąski, ciasny, pełen duszącego gorąca. Otacza go tylko cisza, pełna napięcia — to nie strach, ale świadoma gotowość. Wie, co ma do zrobienia. Wie, że nie może się cofnąć. Przytłaczający zapach palącego drewna miesza się z mazapachem dymu, który wypełnia jego nozdrza i odbiera część zmysłów. Z każdym oddechem ból staje się silniejszy, ale i bardziej znośny, bo Davis wie, że ma cel — uratować tych, którzy nadal mogą mieć szansę.  Jest tu po to, by dać im tę możliwość. By ratując uwięzionych w płonącym budynku, na nowo odpokutować dzień, który nałogowo odtwarza w swojej głowie.

Wchodzi dalej, a jego nogi stawiają pewne kroki, jakby nawyk i lata praktyki przejęły kontrolę. To w tej chwili nie jest już decyzja, to zautomatyzowana reakcja, instynkt. Czuje gorąco, czuje duszący dym, ale nie skupia się na tym. Jedynym co zaprząta jego głowę są ludzie, którzy czekają na ratunek - ich twarze, ich spojrzenia.

Każdy krok, każda decyzja przypomina mu o tym, co stracił. Przyjaciela z dzieciństwa, współpracownika, jedyną osobę której ufał bezgranicznie. Nie wchodzi z nim już do pożarów, nie ratuje ludzi, nie klepie go po plecach po udanej akcji. Ale wciąż jest obecny, jak cień, który nigdy nie odchodzi. To nie chwila i miejsce, aby myśleć o stracie, o przeszłości, o pożarze sprzed trzech lat. O tym, czego już nie da się zmienić. Musi działać, musi iść dalej.

W każdym kroku czuje ciężar odpowiedzialności, nie tylko za siebie, ale za wszystkich, którzy jeszcze mogą przeżyć. Kiedy wchodzi głębiej w ciemną otchłań płomieni, świat staje się pełen niepokoju. To nie strach, nie panika. To obawa. Strach przed tym, że znowu nie zdąży, że znowu kogoś zawiedzie, że znowu poczuje pustkę w sercu.  

Ale mimo potęgującego się w jego piersi uczucia, kiedy wszystko wokół niego zdaje się trząść, kiedy pływają iskry i grzmoty wybuchających elementów, Philip nie cofa się. W tej chwili nie ma już miejsca na wahanie. Jest tylko tu i teraz, a jego ciało automatycznie reaguje, jakby przez lata pracy na straży wyrobił w sobie rytm, który pozwala przetrwać. Ciało zna już ten ból, zna ten hałas, ten chaos. Ma w sobie mechanizm, który pozwala działać, nawet kiedy serce zadrży z niepokoju.

Codziennie na nowo toczy nieustanną walkę z własnymi uczuciami. Z uczuciem, które, choć zakopane głęboko, przypomina mu o stracie w każdym oddechu, w każdym kroku, w każdym spojrzeniu na ludzi, których ratuje. Przypomina mu o tej pustce, którą nosi w sobie od tamtej chwili. Wszystko to tli się w jego wnętrzu jak węgiel pod popiołem. Ale on idzie dalej. Bez słów, bez zgiełku, tylko z jednym – muszę to zrobić, została mi jedna minuta. Bo w tej chwili, w tym ogniu, jedyne, co może zrobić, to walczyć. Z ogniem, z przeszłością, z samym sobą. Tylko on zna wagę jednej minuty i konsekwencje, które nadchodzą, gdy jej zabraknie.

 

fc: Taylor Kinney, Chicago Fire, Chicago PD
(taaak, kiedyś byłam wielką fanką)
jak się trochę naklikacie, to znajdziecie duużo smaczków gifowych i youtubowych
mamy panią do oddania, brata też chętnie - szukamy wszystkiego, zapraszamy
tobec99@gmail.com
Poniżej mogą znaleźć się treści przeznaczone dla dorosłych.

18 komentarzy:

  1. [OMG. Kelly Severide! ♥ Od miesiąca chyba siedzę i oglądam Chicago Fire od początku (nadal jestem wielką fanką), więc naprawdę miło zobaczyć tutaj znajomą mordkę. Całe szczęście, że Mariesville takie niewielkie, to wezwań pewnie nie ma dużo, ale jak są, to z pewnością zapadają w pamięć. ;-)
    Bardzo fajny i ciepły pan Ci wyszedł, mam nadzieję, że pisanie nim przyniesie Ci mnóstwo frajdy. Baw się dobrze. ;-)]

    Betsy Murray & Clementine Redford

    OdpowiedzUsuń
  2. [To już wiadomo, kto wykupuje wszystkie jagodzianki! :D
    Cześć, hej!
    Philip wydaje się facetem, który dogadałby się z każdym, nawet jeśli byłoby to... krzesło. xD Uwielbiam takie postacie! Szczególnie że Philip jest o wiele bardziej złożony (ciężka praca, pogoda ducha, życie samo w sobie...) i nie pozostaje nic innego, jak odkrywać to wszystko. :D
    I oczywiście chętnie zaciągniemy Was na wącisz, jeśli macie ochotę – Corinne ma jagodzianki i kawę, a Philip może pilnować, żeby się nie zabiła podczas jakiejś wycieczki wspinaczkowej, którą sobie ta słodka bułka wymyśli, bo może nie będzie tak źle, prawda?
    Poza tym pewnie się znają, skoro oboje się wychowali w Mariesville, no i, mieszkają w tej samej dzielnicy – kto inny miałby wpadać z jakimś ciastem, bo za dużo zostało, jak nie Corinne???
    Od siebie życzę dużo, dużo weny i samych wciągających wątków!]

    Corinne Whitby ☀️

    OdpowiedzUsuń
  3. [Cóż, strata kogoś, z kim miało się okazję współpracować przynajmniej przez jakiś czas z całą pewnością nie należy do najłatwiejszych doświadczeń, a cóż tu dopiero mówić o wiernym przyjacielu, z którym przez wiele lat wspólnie ryzykowało się własne życie.
    Życzę powodzenia z kolejną postacią, a w razie chęci na burzę mózgów, zapraszam.
    PS. Swoją drogą potrafisz sprawić, że nawet tak trudne tematy jak śmierć i codzienne poświęcenie mają swego rodzaju jedyną w świecie melodię.]

    Liberty, Monti, Angelo & Delio

    OdpowiedzUsuń
  4. [Ooh wow... Zakochana posłałam @! :3 Jest absolutnie uroczym lokalnym bohaterem! Podpisuję się rękami i nogami z komentarzem Audemars, a dodam że pewnie poza krzesłem całe wyposażenie sklepu meblowego by polubiło Phila 😂 To niesamowite, że mimo tak trudnej straty i ciężkiego zawodu, nadal ma w sobie siłę i pogodę ducha, aby dbać o ludzi i się starać! ]

    Abigail

    OdpowiedzUsuń
  5. [Jak pięknie dopracowana w każdym calu karta, gdzie dodatkowo jako fanka pewnego serialu nie mogę przejść obojętnie <3 Zawsze podziwiam każdego strażaka za odwagę, a ten jeszcze dodatkowo musiał zmierzyć się z śmiercią najlepszego przyjaciela, nie oszczędzasz go. Alice chętnie zakumplowałaby się z kimś takim, więc gdybyś miała miejsce i chęć na wątek, to zapraszam. Baw się dobrze!]

    Alice

    OdpowiedzUsuń
  6. [Miejmy nadzieję, że Clem w końcu znajdzie w sobie siłę, żeby się od Tommy'ego uwolnić! A w sumie, co do pomocy Phila, to mam pewien pomysł, uderzę później na @, a jakbym zapomniała, to się przypomnij. :D

    P.S. Casey zdecydowanie był bardziej irytujący. Team Kelly ♥ I bez bicia przyznaję, że Chicago PD zaczęłam oglądać dopiero teraz, ale głos SB jest jednym z tych, które mnie drażnią, więc nie będę się wypowiadać. XD I tak, cała trójca Chicago jest na Amazonie, ale nie wiem, czy są już wszystkie sezony. ;-)]

    Clementine

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. [Teraz zauważyłam, że Phil jest synem Moucha. Hahaha. ♥]

      Usuń
  7. [Oh, Phil ♥ Ja wciąż oglądam serial, więc znajome twarze wywołują uśmiech :D A postać brata jest bardzo kusząca.
    Nie każdy nadaję się do takiej roboty, nie łatwą karierę sobie wybrał. Mam nadzieję, że Davis znajdzie sposób, by pozbyć się poczucia winy i zrzuci z siebie ten ciężar. Jeśli szuka przyjaciół, zapraszam na burzę mózgów :) Może coś razem stworzymy.
    Bawcie się dobrze i dużo weny życzę!]

    Kat & Chris

    OdpowiedzUsuń
  8. [Wolałybyśmy, żeby kotki nie wchodziły na drzewo, tylko grzecznie wylegiwały się w domu, ale wycieczki nie odmówimy! A może Phil też chciałby nauczyć się jeździć na rolkach, haha? ;))
    Philip jest fajny, daj mu trochę szczęścia!]

    Harlow Clarke

    OdpowiedzUsuń
  9. — No cześć — odpowiedziała, uśmiechając się szeroko. Zaraz potem wydała z siebie ciche sapnięcie, gdy Philip wyciągnął do niej ręce i zamknął w niedźwiedzim uścisku. Corinne była pewna, że jeszcze trochę, a kompletnie zostanie zgnieciona, niewiele brakowało! — Nie traktuj mnie jak czekotubki! Nic ze mnie nie wyciśniesz! — Zaśmiała się cicho i pogłaskała mężczyznę po policzku, gdy ten się odsunął. — Tak, jestem wyspana i zwarta. Prowadź, ogniku!
    Była gotowa, aby spędzić ten dzień nieco inaczej. Corinne nikt nigdy nie nazwałby fanką sportów wszelakich, ale dzielnie robiła swoje dziesięć tysięcy kroków i dbała o sylwetkę, aby nie zamienić całkiem płaskiego brzuszka w duży brzuszek, który wystawałby spod swetra, choć nawet wtedy jakoś by to zaakceptowała. Chodziło po prostu o jej głupie zdrowie psychiczne i o to, aby dać się gdzieś porwać. Philip był dobrym towarzyszem, by to zrobić – by w jakiś sposób się zatracić, zapomnieć o wszystkim i poczuć się jak Tarzan w dżungli, choć w Mariesville wcale nie mieli tropikalnego lasu ani małp… ani nikt nie zamierzał chodzić półnago.
    — Jak tam, Brad? — zwróciła się do auta, gdy już zajęła swoje miejsce i odłożyła plecak. Pogłaskała nawet deskę rozdzielczą i uśmiechnęła się pod nosem. — Phil znowu za dużo pracuje i objada się jagodziankami? Niee, i do tego jest największym pijaczem kawy w Mariesville? — Parska śmiechem i spogląda w stronę strażaka, który usiadł za kierownicą. — Lubię twój wóz. No i, nadal uważam, że pasuje do niego imię Brad. Wiesz, twój Brad powinien poznać moją Suzi. To dobra partia — dodała, zawijając kosmyk włosów za ucho. Corinne swój samochód też pieszczotliwie nazywała, zwracając się do gruchota Suzi, i nawet się tego nie wstydziła.
    Odwróciła głowę w stronę okna, gdy Philip docisnął gaz, a ona po prostu poddała się widokom, które od zawsze były takie same. Corinne uwielbiała to miasteczko i kochała jego mieszkańców. Może dlatego tak chętnie pokazywała się w pracy i piekła te wszystkie słodkie rzeczy – pamiętając, oczywiście, o największym fanie jagodzianek. Sądziła, że to nawet urocze, że Phil je tak lubił, dlatego zawsze starała się, żeby były jeszcze ciepłe, gdy je kupował.
    Nie wiedziała, co zrobić z dłońmi, dlatego raz układła je tak, raz tak, aż w końcu schowała je w kurtkę. Dopiero jakiś czas później zdała sobie sprawę z tego, jak cicho się zrobiło. Zerknęła w stronę Philipa, który wpatrywał się w drogę i który coraz mocniej zaciskał palce, obejmując kierownicę.
    — Hej… — odezwała się krótko. — Jesteś brudny. — Wskazała palcem ubranie Philipa, a kiedy ten spuścił głowę, Corinne zaczepnie trąciła jego nos swoim palcem. Zaraz potem uśmiechnęła się wesoło. — Jestem ciekawa, kiedy przestaniesz się nabierać.
    Zaśmiała się mimowolnie i potrząsnęła głową.
    — Nie miej takiej miny przez resztę naszej wyprawy. Nic się nie dzieje, ja żyję, ty żyjesz… życie w jakiś sposób jest piękne, a my mogliśmy dzisiaj być gdzieś indziej niż tutaj — odezwała się i bardziej oparła o siedzenie. — Jestem tutaj z tobą dlatego, że cenię sobie twoje towarzystwo, Phil. No, może też trochę chcę się wyrwać z miasteczka i doświadczyć czegoś szalonego. Może spotkamy niedźwiedzia? Albo nie wiem… wściekłą kurę? — zasugerowała żartobliwym tonem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Omiotła spojrzeniem twarz Philipa, a potem spytała:
      — Przyjdziesz w następną niedzielę zjeść obiad ze mną i babcią? Babcia ciągle o ciebie podpytuje, jest też wdzięczna za pomoc z płotem i powtarza, że powinieneś dostawać tuzin jagodzianek za to, że po prostu oddychasz. — Przewraca zabawnie oczami. — Jak ty to robisz, Phil, hmm? Zawsze cię podziwiałam, wiesz? Za odwagę i za to, że nie boisz się być sobą. No i za to, że ze mną wytrzymujesz, to jest akurat niesamowite.
      Sięgnęła głębiej w kieszeń, a potem wyciągnęła paczkę podłużnych, kwaśnych żelków. Otworzyła słodycz i wyciągnęła jedną tasiemkę, podsuwając pod nos Philipa i zerkając w stronę ulicy.
      — Wiesz, że najprawdopodobniej będziesz musiał mnie znosić? I że już nigdy nigdzie ze mną nie pojedziesz, bo uznasz, że jedyne, gdzie możesz mnie zabrać, to basen albo lodziarnia? — Wgryzła się w żelka i westchnęła cicho. — Mówiłam, że chciałam doświadczyć czegoś szalonego, ale chyba tak naprawdę potrzebuję poczuć się normalna. To dziwne, że przez chorobę zaczynam wszystko postrzegać inaczej…

      Corinne Whitby ☀️🌸

      Usuń
  10. Wiedziała, że schrzaniła – i to po całości. Przyznanie tego przed samą sobą to jedno, ale przed nim? To już zupełnie inna sprawa. A na ten moment nic, absolutnie nic, nawet perspektywa utraty pracy, nie zmuszało jej do okazania choćby odrobiny pokory. Jedni nazwaliby to brakiem rozsądku, może arogancją, może jeszcze czymś gorszym. Może i było w tym trochę prawdy, ale powody sięgały znacznie głębiej. Tkwiły w jej uporze, w tym świętym, niezachwianym przekonaniu, że miała rację. Skye West była pewna, że choć popełniła błąd, to zrobiła to z właściwych powodów. I w to chciała wierzyć, nawet jeśli wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały coś zupełnie innego.

    A przede wszystkim mówili to jej koledzy po fachu.

    Skye pamiętała lata swojej świetności. Pamiętała dokładnie, jak z podniesioną głową torowała sobie drogę w mundurowym świecie – często wbrew wszystkim i wszystkiemu. Kobieta-komendant? Nie, to przecież nie to samo. Nie miała prawa być traktowana poważnie. A jednak udowodniła im, że się mylili. Zamknęła usta przemądrzałym i wprawiła w osłupienie niedowiarków. Wiedziała, jak to jest, gdy ludzie patrzą na ciebie i widzą tylko przeszkody, a nie możliwości. Wielu w nią wątpiło, nawet jej rodzice, którzy powtarzali, że z takim temperamentem i niewyparzoną gębą daleko nie zajedzie. Zawsze ją to bawiło, bo niby skąd to miała, jeśli nie od nich?
    Rodzice oczywiście nie byli zadowoleni z jej wyboru. Nie tak wyobrażali sobie przyszłość swojej córki. Ale co jej do tego? To było jej życie. Nie ich, nie kolegów z pracy, nie przełożonych. Nawet nie jego, nawet jeśli to on był jej ostoją.

    Reed. To on ją wspierał, on ją motywował, on trwał przy niej, gdy wspinała się na szczyt. Był świadkiem jej triumfów, jej sukcesów. I wiedział, tak jak ona, że była dobrą komendantką. Doskonale rozumiała swoją rolę, wiedziała, jak prowadzić swój zespół. Stworzyła coś więcej niż jednostkę – stworzyła rodzinę. CFD było jej drugim domem, jej światem, jej życiem. Aż tragedia w West Loop odebrała jej wszystko.

    ona sama odebrała sobie wszystko.

    Powinna więc była się zmienić. Jeśli duchy przeszłości nie dawały jej spokoju, jeśli ten żal i gniew wciąż w niej pulsowały, powinna była odpuścić, wycofać się, spokornieć. Ta przerwa w zawodzie miała być lekcją – i była. Tylko nie taką, jaką powinna. Zamiast wyciągać właściwe wnioski, zamiast uczyć się ostrożności, zamiast ufać swojemu komendantowi, robiła wszystko po swojemu, jak gdyby chciała odkupić własne winy, cofnąć czas, zmienić bieg wydarzeń. Naprawić coś, czego naprawić się nie dało. Ale Mariesville Fire Department nie było odpowiednim miejscem do takich rozliczeń. A ona, zamiast uczynić ze swojego doświadczenia atut, uczyniła z niego broń – niebezpieczną, gotową zniszczyć wszystko, co zbudowali.

    Problem w tym, że nawet tego nie dostrzegała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na początku zdawało się, że rozumiała swoją rolę. Gdy dotarli na miejsce akcji, była gotowa do współpracy, przynajmniej tak to wyglądało – aż do chwili, w której udowodniła, że było inaczej. Nie tylko zignorowała polecenia komendanta Davisa, ale i podważyła jego autorytet. Nie było więc dla niej zaskoczeniem, gdy ledwo przekroczyła próg remizy, czując jeszcze w żyłach echo adrenaliny minionej akcji, a jego głos przeciął powietrze. Mocny, pewny, pełen złości. Nie musiała nawet patrzeć, by wiedzieć, co zobaczy w jego oczach. Działała na niego jak płachta na byka – i oboje o tym wiedzieli. Była jego odciskiem, cierniem w boku, stałym przypomnieniem, że nie miała tu być. A jednak była, i choć przynosiła mu więcej frustracji niż spokoju, była też świadoma, że Philip Davis dostrzegał jej doświadczenie. Rozumiał, że mogłaby być cennym członkiem zespołu. Problem w tym, że ona sama nie chciała być taka na jego warunkach.

      Nie była naiwna. Wiedziała, że to, co zrobiła, nie spodobało się nikomu – a już na pewno nie jemu. Ale nie żałowała ani nie zamierzała żałować, bo jeśli miała wybierać między ślepym posłuszeństwem a ratowaniem życia – nieważne czy człowieka, czy zwierzęcia – wybór był prosty. I być może, gdyby tamci strażacy, jeszcze w Chicago, myśleli tak samo, nikt by nie zginął. Reed by nie zginął.

      Zacisnęła szczękę i uniosła głowę do góry, gdy obserwowała jak mężczyzna odwraca się na pięcie i zmierza do swojego biura – dokładnie tam, gdzie miała się zjawić. Nie ruszyła jednak za nim od razu, posłusznie niczym wystraszony piesek… Nie miało to nic do czynienia z zawahaniem czy obawami. Po prostu nie miała zamiaru ani ochoty biec na jego zawołanie, bo nie była cholerną nowicjuszką. Wiedziała doskonale kim jest Philip Davis, ale równie dobrze wiedziała też kim ona jest…

      Poprawiła rękawy bluzy, ignorując ukradkowe spojrzenia kolegów, po czym powolnym krokiem ruszyła w stronę biura komendanta. Chwilę po tym strażacy zaczęli udawać, że są zajęci czymś innym, choć przecież wcale tak nie było… Nawet oni czuli napięcie wiszące w powietrzu.

      Nie pukała. Weszła i bez pośpiechu zamknęła za sobą drzwi. Nie podeszła bliżej, nie ustawiła się potulnie przed biurkiem, gotowa na reprymendę. Zamiast tego oparła się plecami o drzwi, krzyżując ramiona na piersi. Jej wzrok na moment zatrzymał się na Davisie. Zmierzyła go szybko, lecz dyskretnie. I mimo całej tej ostrożnej obojętności, w jej spojrzeniu było coś więcej. Zupełnie to samo, co u niego…

      Urażona duma.

      — Tak, komendancie? — uniosła brew, patrząc na niego wyzywająco. Chcesz mnie ochrzanić?, to już dodała sama sobie w duchu. Nie odwracała wzroku ani spuszczała z niego swojego płonącego gniewem spojrzenia. Bo była zła. Zła o to, że zrobił to przy innych. Zła o to, że nie brał pod uwagę jej doświadczenia. A najbardziej o to, że do cholery był dobrym dowódcą.

      Tylko jej było trudno działać według jego zasad.

      your headache, not your rookie 😉

      Usuń
  11. Rzecz w tym, że Skye doskonale rozumiała, jaki błąd popełniła. Znała procedury, rozumiała hierarchię panującą w zespole. Wiedziała, czyje polecenia się liczą, co to znaczy praca zespołowa, kiedy należało się wycofać i kiedy nie pozwolić ponieść się emocjom. Rozumiała też złość Davisa — skąd się brała i dlaczego musiała znaleźć ujście właśnie teraz, właśnie na niej. Może na jego miejscu czułaby dokładnie to samo. A jednak nie potrafiła traktować go w pełni poważnie — nie, kiedy sam dawał się ponosić emocjom, korygując ją i krytykując za to, że, według niego, zrobiła dokładnie to samo. Mówił o jej ego, o lekceważeniu, o tym, że nie liczyła się z innymi… A mimo wszystko Skye nie mogła pozbyć się wrażenia, że to właśnie jego ego było teraz na pierwszym planie. Autorytet niemal niepodważalny — bo przecież był komendantem. To jego słowo było tym, które się liczyło. Nie przypisywała mu, broń boże, złych intencji. Ależ skąd. Philip Davis był świetny w tym, co robił. Nie rozumiała tylko dlaczego przypisywał takie akurat jej? Jeśli stawką w tej grze miało być poczucie rozczarowania, złości i braku zaufania, to szli w niej łeb w łeb.

    — Gra? — powtórzyła cicho, unosząc brew. — Kto mówi o grze, komendancie? — dodała chłodno, wciąż opierając się o framugę drzwi.

    Davis płonął gniewem, a jej postawa mroziła chłodem — mieszanką wściekłości i frustracji, które tylko pozornie trzymała na wodzy. Nie była jednak z tych, którzy cofają się pod naporem cudzej złości. Nawet jeśli wiedziała, że na jego miejscu czułaby dokładnie to samo; nawet jeśli potrafiła zrozumieć, skąd brała się jego frustracja. Nie oznaczało to jednak, że zamierzała się pod nią uginać. Nie teraz. Nie, kiedy czuła, jak bardzo niesprawiedliwie została oceniona. Żadna z fal jego gniewu nie robiła na niej wrażenia. Nie czuła żalu, że nie była dowódcą tej jednostki — nawet gdyby mogła, nigdy nie przyjęłaby tej roli. Ten gniew, buzujący w jej wnętrzu, był czymś innym. Był napięciem, rozdarciem, które rozrywało ją na strzępy. Phil nie rozumiał – albo po prostu nie chciał zrozumieć. Nie widział, z czego wypływała jej decyzja. A zarzucanie jej egoizmu i zuchwalstwa nie świadczyło dobrze ani o niej, ani o nim.
    Mimo to wiedziała, że odwrotu już nie było. Ani od jego reakcji, ani od jej przekonań, przy których trwała niewzruszona. I może właśnie dlatego próbowała wyglądać spokojnie, choć wewnętrznie czuła, jak coś ją rozsadza. Nieważne, czy wyglądała nonszalancko, czy zuchwale — musiała utrzymać tę maskę. Wiedziała, że jeśli zadrży jej głos, jeśli opuści wzrok jak skruszony pies, jeśli pozwoli sobie na choćby cień słabości — rozsypie się na jego oczach. A tego nie mogła mu dać.

    Milczała więc, choć każde jego słowo cięło ją jak brzytwa. Frustracja ściskała jej gardło, odbierając oddech. Ale to nie frustracja, nie ciało, nie ona była tego powodem. To on. Nie miała prawa się bronić. Wiedziała, że stoi na przegranej pozycji. Czuła to aż po sam szpik kości… Wpadła z deszczu pod rynnę. Rozsądek podpowiadał, żeby odpuścić, ale serce wciąż walczyło, bo nie miała przecież na celu podważać jego autorytetu. Szarpało ją to od środka, bo czuła, że tak właśnie została odebrana — jako buntowniczka; jako ktoś, kto celowo zignorował zasady. A przecież doskonale je znała i to lepiej niż większość. Nosiła je jak ciężki pancerz na plecach. Były niemal częścią jej krwiobiegu… Ale były też chwile, kiedy zasady nie wystarczały. To wtedy, kiedy na granicy życia i śmierci decyduje coś innego — impuls, instynkt, doświadczenie. Nie chodziło więc o to, by zwrócić na siebie uwagę. Nie o to, by się bawić w tę całą grę, o której mówił Davis, a o której ona nie miała nawet pojęcia. Zrobiła to, na litość boską, bo musiała. A on? On wciąż przypisywał jej motywy, które nie istniały. Zachowywał się jak rozżalone dziecko, któremu ktoś zabrał zabawkę w piaskownicy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zacisnęła dłonie na swoich przedramionach. Były lodowate i wilgotne od potu. Paznokcie wbijały się w skórę tak mocno, że niemal czuła ból, ale ten ból trzymał ją przy sobie. Pomagał kontrolować emocje na tyle, że nie pozwalała im wydostać się na zewnątrz, a tym samym dać mu poczucia, że ma rację. A szczególnie w obliczu tego, że nie podobało jej się to, jak ją widział. Obraz jej osoby, który malował, prezentował się tragicznie... A nie była przecież dumnym świeżakiem. Była doświadczona i genialna w tym, co robiła. Ale tragedia w West Loop nauczyła ją jednego – czasami, w tym piekle, kiedy sekundy decydują o życiu lub śmierci, zasady to za mało.

      Gdy Davis skończył swój monolog — pełen upomnień, korekt i pouczeń, które miały ją postawić do pionu — zrobiła krok do przodu. Wciąż milczała. Nie bała się jego gróźb o konsekwencjach, nie łamała się pod ciężarem oskarżeń rzucanych jej prosto w twarz. Bolało ją tylko jedno – to, jak z łatwością stwierdził, że rozczarowała wszystkich. A bolało, bo wiedziała, że miał rację. Nie miała przecież żadnych szans przebić się przez szczelne kółko adoracji, które otaczało Davisa. Był wybitny — nikt temu nie zaprzeczał. Ale dlaczego tak uporczywie wmawiał jej, że to jej ego było problemem?
      Spojrzała w jego płonące gniewem oczy, a potem przesunęła wzrok po napiętych mięśniach twarzy, wyraźnie malujących obraz burzy, którą właśnie rozpętała. Mogłaby teraz powiedzieć mu, że nie miała wyboru. Że nie potrafiła stać bezczynnie i czekać, kiedy każda cząstka jej ciała, każda intuicja krzyczała, że trzeba działać. Mogłaby wyznać, że nawet gdyby mogła cofnąć czas, zrobiłaby dokładnie to samo. Ale czy miałoby to jakikolwiek sens? Nie potrzebowała jego aprobaty. Nie musiała mieć jego zaufania — tak chociażby twierdziła. Dlaczego więc cała ta sytuacja tak cholernie ją frustrowała?

      — Nie zlekceważyłam nikogo, komendancie — odezwała się w końcu, jej głos był cichy, lecz stanowczy. Na zewnątrz spokojny, choć w środku wszystko w niej drżało — Powinieneś wiedzieć, że nie wszystko jest czarne albo białe — dodała cicho, a jej wzrok znów spotkał jego spojrzenie. Nie było w niej ani śladu arogancji. Nie było wyższości. Tylko zmęczenie i rozczarowanie. Oddychała płytko, a zimny pot ściekał jej po karku. Emocje w niej wrzały, ale trzymała je w ryzach, zaciskając zęby tak mocno, że aż bolała ją szczęka. Mogła mu wypomnieć, że i on zna smak straty. Że zna go aż za dobrze. Ale nie zrobiła tego, wiedziała przecież, że ich wnioski, ich sposoby radzenia sobie z tym ciężarem, różniły się diametralnie. Ich drogi rozchodziły się zbyt daleko, by mogli nawzajem siebie zrozumieć.

      — Nie zrobiłam tego przeciwko tobie ani przeciwko zespołowi — powiedziała, robiąc krok bliżej. — Ale tak, znam procedury. Znam je lepiej, niż ci się wydaje. Więc w porządku, niech będzie. Możesz mnie zawiesić, wyrzucić, ukarać tak, jak uznasz za stosowne. Wezmę to na klatę — wzruszyła lekko ramionami, choć kosztowało ją to więcej, niż chciała przyznać. Jej głos zadrżał jednak wyczuwalnie, kiedy dodała:

      — Powiedz mi tylko… — urwała, patrząc mu w oczy. Widziała to aż nazbyt dobrze; on już wydał wyrok — Dlaczego tak robisz? Dlaczego przypisujesz mi złe intencje i widzisz mnie w tak krzywym zwierciadle, komendancie? — spojrzała mu prosto w oczy. — Jak to świadczy o mnie… A jak o tobie?

      a thorn in your side, but damn good at what I do

      Usuń
    2. Corinne czuła się jednocześnie tak, jakby chciała być normalna i czuć się normalnie, a z drugiej strony pragnęła szaleństwa i chyba to było najdziwniejsze. Nigdy nie myślała o wielkich rzeczach, nie wymagała zbyt wiele, ba! Raczej cieszyła się tym, co miała, ale odkąd zachorowała, lubiła większy chaos, tę nutkę ekscytacji, która towarzyszyła jej za każdym razem, gdy robiła coś innego niż zwykle.
      — Lepiej się zastanów — rzuciła ze śmiechem, gdy Philip sobie zażartował, a potem pokiwała głową. — Babcia Lily dokładnie wie, jak cię skusić. To diabeł, a nie kobieta!
      Babcia lubiła Philipa. Mieszkał blisko, był miły i pomocny. Nic dziwnego, że Lily uwielbiała, gdy pojawiał się obok i mówiła, żeby zanieść Philipowi trochę ciasta czy trochę zupy. Zdecydowanie o nim pamiętała.
      — To dobrze. Powiem jej — odpowiedziała z uśmiechem i odesłała do niego oczko, po czym mimowolnie się roześmiała, gdy Philip zaczął węszyć, zupełnie jakby był psem tropiącym, który zaraz wyniucha coś słodkiego.
      Philip przypominał jej labradora. Był uroczy i miał dobre serce, potrafił wszystkich oczarować, ale bywał też uparty. Wiedziała o tym.
      — Jeśli zrezygnujesz ze straży… zawsze możesz ogłosić się jako profesjonalny niuchacz jagodzianek — stwierdziła z rozbawieniem. Zdecydowanie było w tym coś zabawnego, a Corinne nie zamierzała udawać, że nie. Poza tym lubiła ten dziwaczny humor, który łączył w sobie to, co najlepsze.
      Corinne potrzebowała po prostu trochę… czegoś. Nie wiedziała jeszcze, co to takiego, ale chyba jakoś jej szło, skoro wyszła z domu i dała się wyciągnąć gdzieś dalej. Może i nie była wielką fanką wspinaczek ani nie lubiła biegać, to jednak nieco się zmuszała, robiąc to wszystko dla samej siebie. Była więc w jakiś sposób wdzięczna Philipowi za to, że znalazł dla niej czas i że chciał tu być, bo przecież wcale nie musiał z nią nigdzie jechać ani ustalać sobie planów pod ten konkretny wyjazd. Zrozumiałaby nawet, gdyby coś mu wypadło i musiałby to odwołać.
      — Oczywiście, że mnie w to wciągniesz, Phil! — zawołała, gdy mężczyzna wyrzucił z siebie to wszystko, a ona po prostu patrzyła w jego stronę, chichotała, gryzła żelka i z niedowierzaniem kręciła głową. — Nie zmieniaj się nigdy… moim życzeniem jest, żebyś za jakieś pięćdziesiąt lat też proponował mi walkę o lody!
      Philip zawsze dużo mówił. Babcia niekiedy śmiała się, że jego gadanie dorównuje jej paplaninie, choć Corinne sądziła, że oboje zajmują pierwsze miejsce w wyrzucaniu z siebie tego, co akurat zabrzęczało w głowie.
      — Wiem — odparła i uśmiechnęła się lekko. — Uwielbiam, jak zmieniasz się z wesołego gościa w gościa od motywacji. Nic dziwnego, że ludzie cię lubią. Raz strażak Philip, innym razem coach Davis.
      Przytaknęła jego słowom, zdając sobie sprawę z tego, że Philip był po jej stronie. Był w sumie zawsze, odkąd tylko Corinne odważyła się nieco zbliżyć. Do tamtej pory gdzieś po prostu majaczył, raczej będąc tylko znajomym niż kimś bliższym. To się jednak zmieniło, a Corinne była za to wdzięczna. Potrzebowała Philipa i jego wiecznego gadania, długich rozpraw, żartów czy zapewnień, że wszystko będzie dobrze.
      — W porządku. Następnym razem pojedziemy nad jakąś większą wodę. Poopalamy się, zagramy w siatkówkę i zjemy tłustą rybę — skwitowała, zupełnie jakby tak proste plany były czymś wyjątkowym i być może trudnym do zrealizowania, a przecież co takiego trudnego było w tym, aby po prostu wsiąść do auta i jechać? Corinne nie chciała jednak się zbytnio narzucać ani zmuszać Philipa do tego, żeby był z nią zawsze, kiedy tego potrzebowała. Szybko by się do tego przyzwyczaiła, a poza tym musiała pamiętać, że powinna radzić sobie sama, bo tak było po prostu bezpieczniej. Nie pojawiał się wtedy żal ani nie było oczekiwań, tylko akceptacja.
      — Poza tym… mam kilka jagodzianek w plecaku — dodała, uśmiechając się pod nosem. Zerknęła w stronę Philipa i zmarszczyła swój mały nos. — Chyba nie myślałeś, że tak po prostu wyjdę z domu? I że tak po prostu wsiądę do twojego auta bez jagodzianek?

      Corinne Whitby 🦋🌸

      Usuń
  12. [Źle mi się wkleił komentarz, więc aaaaa, przepraszam, ale nie będę usuwać, żeby nie paskudzić bardziej!!! 🙈]

    OdpowiedzUsuń
  13. Corinne po prostu żyła, po prostu nie chciała dostrzegać tego, co brudne i złe, choć miała świadomość tego, że to istnieje. Nie było trudno zresztą o tym zapomnieć, bo była częścią małego i zżytego miasteczka, które powinno być rajem, które powinno dawać nadzieję – to tutaj słońce było najcieplejsze, to tutaj powietrze pachniało inaczej. Być może chodziło o dostrzeganie tych małych, niewielkich rzeczy? A może Corinne po prostu była kompletną wariatką i próbowała żyć według jakiegoś schematu, który nie zakładał, żeby się kiedykolwiek poddać?
    Jasne, miała gorsze chwile, czasem nie wychodziła z łóżka, kryła się pod kołdrą i niewiele brakowało, żeby porzuciła to wszystko w cholerę, ale co by jej wtedy zostało? Żal? Poczucie winy? Wszystkie jej decyzje i czyny budowały coś większego, jakiś obraz tego, kim była i kim chciała być, a teraz po prostu pragnęła być zwykłą Corinne Whitby, przyjaciółką Philipa.
    — Oczywiście, że to sobie wyobrażam. — Zaśmiała się mimowolnie i potrząsnęła głową. — Tak, i będziemy obgadywać młodzież, mówić, że „kiedyś to było”, a potem chodzić do kina, żeby móc skorzystać ze zniżek dla seniorów. Mam nadzieję, że do tego czasu zrobią ketchupowy popcorn.
    Uśmiechnęła się mimowolnie, sądząc, że byłaby to całkiem niezła starość. Przygarnęłaby może z dwa lub trzy koty, zaopiekowałaby się każdym napotkanym bezdomnym psiakiem, a może nawet przez te wszystkie lata odważyłaby się otworzyć własną cukiernię z lokalem? Corinne wierzyła, że przyszłość jest kolorowa, bogata i ma w sobie dobro, bo dlaczego miałaby zatruwać się gdybaniem, co jeśli umrze?
    Jeśli by umarła… co by się zmieniło? Może byłoby trochę szarzej i ciszej, ale koniec końców wszystko ruszyłoby do przodu, a jej imię coraz rzadziej pojawiałoby się w ustach innych osób. Być może właśnie dlatego czuła czasem dziwne ukłucie żalu, że koniec końców nie ma nikogo bliskiego, nie ma męża ani dzieci, które mogłyby czasem o niej wspomnieć. Nie miałaby nawet komu oddać swojego zeszytu z przepisami!
    Corinne sądziła, że jest temu w jakimś sposób winna, że to ona odsunęła się od narzeczonego, choć dobrze wiedziała, że nie układało im się najlepiej, a budowanie szczęścia w związku, w którym ktoś chce bardziej niż ta druga strona… cóż, było raniące. Dlatego zdecydowała się to zakończyć, zanim pojawiła się niechęć i nienawiść, dlatego nie powinna czuć się w ten sposób, bo miejsce, w którym dzisiaj była, stało się wynikiem podjętych przez nią decyzji. Nie mniej i nie więcej.
    Dlatego doceniała to, że Philip tutaj był i że jakoś z nią wytrzymywał. Był jej przyjacielem, takim, który stał po jej stronie i wydawał się czujny. Być może dlatego aż tak bardzo nie przejmowała się tym, co może nadejść, bo Philip wiedział, jak sobie radzić. Powinna też z nim kiedyś porozmawiać o tym, aby zaopiekował się jej babcią, gdyby jednak coś się stało. Wiedziała, że to konieczne. Poza tym... kto inny miałby zająć się Lily?
    — Gotowa! — Uśmiechnęła się szeroko, wyszła z auta i odetchnęła głęboko, rozglądając się wokół. Lubiła zapach lasu, który teraz wypełniał jej płuca, i zapraszał do tego, aby poznać tajemnice skrywające się w zaroślach. — No to ten… gdzie te niedźwiedzie? — spytała żartobliwie, po czym sięgnęła po swój plecak i założyła. Dmuchnęła sobie w grzywkę, zupełnie jakby to miało ją przygotować do spotkania z samym misiem grizzly i zrobiła kilka kroków przed siebie.
    — Ciekawe, czy gdy będziemy po osiemdziesiątce, też tutaj przyjedziemy — rzuciła, zerkając w stronę Philipa. — Myślisz, że to ja będę pchać twój wózek, czy może ty mój?

    jeszcze młoda Corinne ☀️🌸

    OdpowiedzUsuń