25.09.2024

[KP] Erin Holland

Your foot falls down, through the air, and there is a sickly moment of dark surprise



urodzona 12 sierpnia 1996r. w Chicago - córka narkomanki szefa jednostki wywiadowczej - od niedawna w Mariesville; zakupiła dwupokojowe mieszkanie w Downtown - pani detektyw; lokalna bohaterka, choć sama nigdy by siebie tak nie nazwała - dzień zawsze rozpoczyna porannym joggingiem, zmianę kończy zaś wizytą w The Rusty Nail - w kieszeni nieustannie nosi wymiętą, zamazaną już wizytówkę - za współpracowników oddałaby życie, nie oczekując tego samego - z Chicago przywiozła ze sobą jedną torbę - od pierwszego dnia w Mariesville boksuje na publicznej siłowni - stara się nie wychylać - przepraszam, że zawiodłam - raz w tygodniu o tej samej porze ignoruje dzwoniący telefon




    Wszystko zaczęło się od wizytówki. Pierwszy raz poczuła niewyobrażalny ból wyginający jej obolałe ciało. Paraliżujące, zimne poty spływały strużką po jej plecach a z oddali słychać było przeraźliwy krzyk dziewczyny. Chciała uciec jak najdalej; zaszyć się w norze, którą niegdyś nazywała domem i pozwolić sobie na powrót do codzienności spowitej mgłą i otępieniem. Jej zęby zgrzytały a mózg nie pozwalał na koncentrację. Dawno już zapomniała kim była jeszcze wczorajszego dnia. Co jakiś czas przelotnie zwracała uwagę jedynie na niebieskie, surowe oczy migoczące w półmroku i próbowała zagłuszyć ten pieprzony, spokojny ton głosu wrzaskiem, wciąż dochodzącym z daleka, a przede wszystkim wydającym się należeć do kogoś innego. Była wykończona, kiedy opadła na przemoczone od potu łóżko i pozwoliła błogiej ciemności wyzwolić ją od katuszy, na które sama przystała dzwoniąc pod ten cholerny numer. Wtedy jeszcze nie wiedziała, że dzięki tej na pozór zwykłej wizytówce z wydrukowanym imieniem i nazwiskiem zyskała możliwość nowego życia.
    Zrozumiała, że pojęcie rodzina nie zawsze tożsame jest z więzami krwi. Czasami ci, którzy powinni być najbliższymi tak naprawdę są dla nas wyrokiem śmierci. Przez 10 lat uczyła się od nowa chodzić. Droga przez życie nie była usłana różami, choć nikt się raczej nie spodziewał, że będzie inaczej. Potykała się o wiele progów, kłód i ukrytych trupów. Jednak on; niebieskooki mężczyzna, pod którego numer postanowiła niegdyś zadzwonić zawsze przy niej był. Pomagał wstać a czasem wykorzystywał swoje wpływy, by uporać się z wciąż powracającą niczym bumerang przeszłością, która na każdym kroku starała się ją zniszczyć. Zdarzało się, że pozwalała sobie na zatracenie w mroku zapominając o tym, jak bardzo nasycona nadzieją potrafiła być jego wciąż wyciągnięta otwarta dłoń z wizytówką. Pomimo postawionej pod znakiem zapytania moralności, którą kierował się jej przybrany ojciec wiedziała, że nigdy nie odmówi jej pomocy i zawsze będzie o nią walczył - jakby cholernie trudno nie było.
    Zrozumiała jaką siłę ma w sobie moc wizytówki. Jeśli udałoby jej się uratować choć jedną, tak bardzo podobną do niej duszę wiedziałaby, że ten świat wciąż ma jakąś nadzieję na lepsze jutro pomiędzy otaczającym nas bólem i śmiercią.
    Zamknęła oczy wdychając chłodne powietrze nasączone zapachem Illinois a po jej policzkach spłynęły samotne, długo ściskane łzy. Zacisnęła zęby i wcisnęła do kieszeni pomiętą wizytówkę od której wszystko się zaczęło.
    Zrozumiała, że nigdy nie będzie tak bardzo silna jak jej przybrany ojciec, żeby udźwignąć ciężar własnego nazwiska wydrukowanego na tym niepozornym kawałku papieru. Każda przeszłość bowiem zawsze kiedyś nas dopada. Jej wczorajszy mrok został brutalnie pokonany i zakopany żywcem przez jej ojca. Ona natomiast nie potrafiła tego zrobić dla niej...
    Wszystko skończyło się przez wizytówkę.


Erin Holland



fc: Sophia Bush; ♫ NF-Paralyzed
Witam się cieplutko :)
Trochę mocno zainspirowałam się serialem Chicago PD, a że lubię prowadzić poobijane przez żyćko postaci tak oto jesteśmy z Erin :D Nie zamykamy się absolutnie na nic; szukamy czegoś od relacji potrafiących panią detektyw nieco przekonać, że życie wcale nie musi być takie nasączone cierpieniem, po te cięższe wciąż utrwalające w niej brak zaufania, wciągające, toksyczne - bowiem do tego ją z pewnością ciągnie uciekając od obnażania prawdziwej siebie.
W razie chęci kontaktu zapraszam: och.god.why@gmail.com

22 komentarze:

  1. [ VOIGHT! where are you?!
    Kocham ją, bo zrobisz z niej Erin z 4 sezonu, prawda? Najlepszą, najsmutniejszą, najbardziej poobijaną kobietę świata. I ja chcę być tego częścią. Naprawdę ukochuję za Erin, bo to najlepsza kreacja S. Bush ever i do teraz bardzo żałuję, że odeszła z CPD i cieszę się, że zainspirowała Ciebie do stworzenia tej postaci na blogu. ^.^ Choć podobno ma być nowa seria OTH dla Netflixa, więc zacieram rączki. Samą Sophie na pewno bym Ci zabrała na wizerunek, ale trochę się na nią ostatnio obraziłam i wyszła Margot dla Alex.

    Nie wiem jak połączyć Erin z Noah, albo Erin z Alex, ale naprawdę chętnie to zrobię... Z Noah może być o niebo łatwiej, bo chłop za kołnierz nie wylewa... ]

    Alexandra Collins / Noah Wells

    OdpowiedzUsuń
  2. [Hej, ale nam tu przyniosłaś ciekawą panią! Jest silna, mimo poobijania, potłuczenia i zarysowania i zarazem wciąż tkwi w niej pewna kruchość. Mam wrażenie, że jest też wrażliwa i dzielna i uparta, zdeterminowana i konsekwentna! Jej, tyle bije z tej karty, aż nie mogę się doczekać, co dla niej przygotowałaś! Nie wiem, czy taka promienna dziewczyna jak moja Abi umiałaby się dogadać z Erin, ale zapraszam po wątek na burzę mózgów! ;)
    Udanej zabawy! ]

    Abigail

    OdpowiedzUsuń
  3. [Hej,

    Dość smutną zgotowałaś historię swojej pani, nie da się ukryć (i kto to mówi...). Dobrze, że przynajmniej ma przy sobie ojczyma, który ewidentnie stanowi dla niej największe wsparcie w tej trudnej sytuacji. Mam nadzieję, że i w Mariesville pozna kogoś takiego.
    Życzę samych porywających wątków sypiących się jak z rękawa i całej masy weny, a w razie chęci zapraszam do siebie.]


    Manar, Liberty & Delio

    OdpowiedzUsuń
  4. [Nie oglądałam serialu, ale Twoja postać bardzo mnie zaciekawiła, aż musze sobie rzucić okiem na to Chicago PD. W każdym razie, czytając historię doszłam do wnioksu, że Erin to naprawdę silna kobieta. Musiała przejść naprawdę wiele w swoim wcale nie tak długim życiu, dlatego mam nadzieję, że Mariesville będzie tym miejscem, w którym odetchnie, i które sprawi, że będzie budziła się z uśmiechem na ustach :) Życzę dużo dobrej zabawy na blogu!]

    Rowan Johnosn

    OdpowiedzUsuń
  5. [Jeny, ktoś tu chyba skrywa jakieś tajemnice. Ciekawe, jaką przeszłość ma za sobą Erin i co jej jeszcze zgotujesz. Mam nadzieję, że zabawicie tutaj długo i znajdziecie masę niedających spać po nocach wątków.]

    Jennifer

    OdpowiedzUsuń
  6. [Cześć! Ależ ona ma historię, widać że nosi ze sobą ciężar trudów przeszłości. Zawsze bardzo przeżywam takie postaci! Przyznaję się bez bicia, że już szybciej trochę podglądałam i od razu wiedziałam, że muszę zaproponować wątek! Jeśli zatem znajdą się chęci, zapraszam do Jaxa. Myślę, że możemy ich połączyć w jakiś wątek, a poza tym mam już zalążek pomysłu w głowie. :) Jeśli lubisz ustalenia mailowe, od razu tam zapraszam. :D
    Udanej zabawy!]

    Jax Moore

    OdpowiedzUsuń
  7. [Cześć! Tyle rodzinnych dramatów na tym blogu się dzieje, że powinno powstać jakieś kółko dzieciaków z kompleksami na punkcie ojców/matek/rodziny ogólnie, ale dobrze, że przynajmniej trafił jej się wspierający przybrany ojciec! <3 Serialu nie oglądałam, jednak to pewnie dobrze, nie będę wiedziała, co jeszcze przyszykowałaś dla swojej postaci. Generalnie wpadłam pod kartę, bo moje serce się raduje, kiedy widzę znajomych autorów i strasznie miło cię widzieć <3 Baw się dobrze z Erin, masy ciekawych wątków życzę!]

    Penelope Dixon

    OdpowiedzUsuń
  8. [Swojego czasu oglądałam pilnie Chicago PD i inspirowanie się fabułą seriali, filmów czy książek nie jest niczym złym! Tobie wyszło to na dobre w przedstawianiu historii Erin ^^ Wiem, jak to jest, gdy obcy człowiek jest lepszym ojcem niż ten biologiczny, więc cudownie się stało, że się nią zaopiekował w prawidłowy sposób. W Mariesville potrzeba takiego człowieka, takiej silnej kobiety, baby górą! Mieszkańcy mogą spać spokojnie, oprócz szeryfa o ich bezpieczeństwo zadba i pani detektyw! Sukcesów na blogu ;D]

    JULIET MURRAY

    OdpowiedzUsuń
  9. [Cześć. Łączę się w sympatii do poobijanych przez żyćko postaci, wszystkie te rysy nadane przez trudne doświadczenia nadają im ciekawej głębi. Gratuluję też wyboru, detektywi mają genialny potencjał, by skrzyżować swoje ścieżki z najróżniejszymi postaci. Wpadł mi do głowy taki pomysł: Vima podczas swego buntowniczego rozdziału imała się z różnymi szemranymi typkami. Co prawda, od trzech-czterech lat nie zadaje się z tamtym towarzystwem, jednak Erin może prowadzić sprawę, która utknęła w martwym punkcie, więc żeby ruszyć z miejsca, pani detektyw mogłaby sprawdzać nawet najbardziej szczątkowe, skostniałe tropy i w ten sposób trafić do Vimy, w poszukiwaniu pewnego jegomościa, który obecnie przepadł jak kamień w wodę. Co powiesz?]

    Vima

    OdpowiedzUsuń
  10. [Super pomysł na wątek, tym bardziej że od dawna brakowało mi już tych mocniejszych. Tak się tylko zastanawiam, czy tak duży pożar nie lepiej byłoby przenieść na obszar Camden. Nie chcemy przecież przy okazji puścić z dymem całego miasteczka.]

    Liberty

    OdpowiedzUsuń
  11. [Pozwoliłam sobie przenieść się na maila.]

    OdpowiedzUsuń
  12. Samotne wychowywanie dziecka nigdy nie należy do najłatwiejszych zadań, a gdy w dodatku po ośmiu latach życia w wielkim, wiecznie tętniącym wszechobecnym zgiełkiem mieście musi się w trybie niemal natychmiastowym przeprowadzić do tak niewielkiej mieścinki za jaką z całą pewnością należało uznać Mariesville, staje się jeszcze trudniejsze. Z drugiej jednak strony chyba nie powinien narzekać, skoro Rosa nie zdążyła poznać wszystkich uroków walijskiej stolicy. Owszem, udało jej się zawiązać kilka silnych znajomości, szczególnie po tym, gdy zaczęła uczęszczać do szkoły, lecz nie były one aż tak głębokie jak chociażby w przypadku nastolatków. Znacznie większym koszmarem było dla niej nagłe oderwanie od biologicznych dziadków i zamieszkanie pod jednym dachem z przybraną prababcią, znaną wcześniej jedynie z ekranu laptopa i rozmów telefonicznych. Mimo młodego wieku wiedziała, że zanim będzie jej dane wrócić za ocean, będzie musiała poczekać jeszcze wiele lat, a i tak istniało dość duże prawdopodobieństwo, że po stracie ukochanej ojczym może zechcieć jej w tym przeszkodzić. Prawda była bowiem taka, że choć wielokrotnie swoim zachowaniem mała doprowadzała go niemal do szału, nie potrafiłby sobie wybaczyć, gdyby coś jej się stało i gdyby nie wieczne namowy avó najchętniej zamknąłby ją w złotej klatce. To ona przypomniała mu, że jeśli jej z niej nie wypuści, w przyszłości będzie musiał liczyć się z buntem godnym eksplozji Wezuwiusza. To ona wreszcie, mając serdecznie dość jego narzekań na brak rozrywek, nakłoniła go do cotygodniowych wycieczek do Camden, zapewniając że pod jego nieobecność będzie miała oko na dziewczynkę, co w jej języku znaczyło rzecz jasna ni mniej ni więcej tyle, że znajdzie jej godne miejsce w kuchni. Odkąd bowiem zmarł jej mąż nie miała towarzystwa przy pieczeniu, więc teraz starała się wykorzystywać wszelkie okazje, by wciągnąć swą prawnuczkę w arkana trudnej sztuki cukierniczej, do której jej wnuczek niestety nie miał głowy.
    Wolał raczej przemierzać niebo siedząc za sterami różnej maści statków powietrznych. Dopiero, gdy wzbijał się w chmury, mógł poczuć się naprawdę wolny i opróżnić głowę ze wszelkich problemów dnia codziennego. Tak jakby trzymany w ręku drążek potrafił sprawić, że choć przez moment stawał się niewidzialny. A jednak nawet najlepszemu pilotowi raz na jakiś czas musi przydarzyć się niespodziewany wypadek, więc logicznym było, że i jemu również. Czysta statystyka, biorąc pod uwagę jak wiele lotów miał już za sobą. Nie mogło to jednakże zmienić faktu, iż prędzej spodziewałby się zestrzelania maszyny podczas pełnienia służbowej misji (zakładając, że kiedyś jeszcze przyszłoby mu oczywiście takową odbywać) niż awarii podczas cywilnej podróży nad budynkami Camden. Tym bardziej, że od wielu miesięcy korzystał z usług tej samej wypożyczalni. Czerwona kontrolka informująca o awarii silnika zmusiła go do wciśnięcia sygnału SOS i rozejrzenia się za w miarę dogodnym miejscem do lądowania akurat w momencie, gdy przelatywał nad jednym z luksusowych hoteli umiejscowionych w centrum. Zauważywszy jednak, że na dachu budynku znajduje się pewna grupka ludzi, w akcie desperacji chwycił mocniej za ster, mając nadzieję, że jeśli uda mu się zawisnąć nad nimi choć odrobinę dłużej, zdążą uciec. Tak się jednak pechowo zdarzyło, iż zwłoka ta kosztowała go dodatkowy obrót w powietrzu i wbicie ogonem w okno, co tylko jeszcze bardziej utrudniło mu ewakuację z kadłuba. Starając się zachować zimną krew, wdrapał się powoli na dach coraz bliższego wybuchem helikoptera i podczołgał w kierunku okna, modląc się w duchu, by ten pod jego ciężarem nie zaczął się ześlizgiwać. Niestety jego pragnienia nie zostały wysłuchane, w wyniku czego już po paru sekundach wisiał bezwładnie mniej więcej w połowie korytarza trzy kondygnacje poniżej, usiłując się uchwycić czegokolwiek, co znajdowałoby się akurat w zasięgu ręki, gdy nagle… bum ! Siła eksplozji posłała go prosto na zimną ścianę windy, prawie pozbawiając tchu.


    Liberty [Przychodzimy z obiecanym zaczęciem.]

    OdpowiedzUsuń
  13. [Jej, jak dawno nie widziałam nigdzie tej aktorki, mam słabość do tego wizerunku bo "Pogoda na miłość" to serial moich szczenięcych lat <3 Wracając jednak do samej Erin - nie miała w życiu łatwo, a mimo to znalazła w sobie siłę, aby pomagać innym i stać się bohaterem, mam nadzieję, że uda jej się kiedyś uporać z przykrą przeszłością, a wszystko, co nowe, przyniesie lepsze dni :) Dużo weny i dobrej zabawy na blogu! :)]

    H. Johnson

    OdpowiedzUsuń
  14. [Generalnie pomysł mi pasuje, tylko Erin będzie musiała ją trochę zmotywować wizją nieprzyjemności albo jakąś historyjką, że czyjeś życie jest zagrożone, gdyż Vima raczej sama z siebie nie pała chęcią powrotu do dawnych znajomych i odświeżania kontaktów. Ale poza tym daję zielone światło :D]

    Vima Malkovich

    OdpowiedzUsuń
  15. Jackson kochał być częścią Mariesville. Jego życie od zawsze kręciło się tutaj – to w tym miasteczku przeżywał wspaniałe chwile, a jego najpiękniejsze wspomnienia były związane właśnie z tym miejscem. Przyciągało swoją prostotą, urokliwą społecznością i zapierającymi dech w piersiach widokami. Tego duże miasto nie mogło oferować i choć niektóre bliskie, pewne nawet szczególnie ważne osoby uciekły do wielkomiejskiego życia, on wiedział że to nigdy nie było dla niego. To prawda, że Mariesville nie oferowało wiele, niektórzy całkiem dobrze tylko udawali miłych, a brak anonimowości, którą daje ci wielkie miasto, stawało się przyczyną gadania czołowych plotkarzy w miasteczku. Mimo wszystko, te wady i trudności wcale nie przeszkadzały mu w dostrzeganiu tego, co piękne w tym miejscu. Jackson Moore przeżył tutaj trzydzieści sześć lat życia – w pełni świadomie, dlatego bo po prostu chciał.

    Kocham również być w swojej restauracji. Prowadzenie RIBEYE było dla niego niezwykle satysfakcjonujące. Nie chodziło tutaj wcale o kwestie pieniężne, nawet jeśli zyski były duże, bo tego miejsca nie odwiedzali tylko miejscowi, ale duża liczba turystów również poza sezonem. Jackson nigdy nie należał do ludzi, dla których pieniądze były podstawą szczęścia, dostrzegał w tym raczej to, co niezbędne by móc godnie żyć. Jednak w prowadzeniu restauracji dostrzegał jak pięknym jest móc swoim gotowaniem móc przyciągać i łączyć ludzi. Lubił wsłuchiwać się w szum rozmów i śmiechów, przerywanych kosztowaniem starannie przygodowych przez niego steków. To właśnie dzięki swoim klientom, zarówno stałym, jak i przypadkowym, miał ciągłą motywacje do rozwijania tego miejsca, by dalej było miejscem spotkań dla innych – spotkań, które mogły stawać się pięknymi wspomnieniami.
    Kiedyś rozwinął w sobie zwyczaj witania gości, rozmawiania z nimi nie tylko na temat tego, czy jedzenie im smakuje, ale też o innych rzeczach. Czerpał radość z nawiązywania relacji z klientami, bo to wszystko stawało się bardziej naturalne i po prostu ludzkie.

    Tego wieczoru nie było inaczej. Piątki zwykle były dniami, gdy restauracja miała duży ruch, więc nie zawsze udawało mu się podejść do każdego klienta. Niemniej, starał się zrobić to chociaż wobec kilku, zwłaszcza jeśli byli nowi w okolicy lub ktoś z obsługi wspomniał, że warto zwrócić na nich uwagę. Kelnerka rzuciła mimochodem, że wydaje jej się, iż jedna z klientek dopiero niedawno wprowadziła się do miasteczka. Nie podała więcej szczegółów; jego pracownice nie były wścibskie ani ciekawskie – jedna sama od niedawna mieszkała w Mariesville, a druga z reguły stroniła od ludzi. Było to ironią losu, że akurat takie osoby Jackson Moore zatrudnił do swojej restauracji, która była jego oczkiem w głowie. Dostrzegł w nich jednak pewną szczerość, która wzbudziła jego zaufanie. A reszta, to już kwestia szkolenia.
    Jackson podniósł wzrok znad kuchennego blatu, dostrzegając przy jednym ze stolików sylwetkę ciemnowłosej kobiety. Spożywała już swoje zamówienie. Nie potrafił z daleka określić, czy ją zna, więc powziął to sobie za cel, żeby ją ciepło przywitać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szedł w stronę stolika, a jego krok był spokojny. W jego oczach błyszczało zadowolenie, a wyraz twarzy malował się w barwach życzliwości. Gdy jednak podszedł już do kobiety i zobaczył jej twarzy, w momencie zdał sobie sprawę kim jest. Jego początkowa uprzejmość szybko wyparowała. Detektyw Erin Holland. Widział ją parę razy w miejscowym barze, poza tym Rowan mimochodem wspomniał o niej w jednej z ich rozmów. Nie znał jej, tak naprawdę dopiero w tamtym momencie pierwszy raz widział ją tak z bliska, by mogło dojść do ich interakcji. Wiedział jednak jedno – nie była pierwszą, która pojawiła się w Mariesville, by później stąd uciec. Nie mógł zakładać, że miało tak być w jej przypadku, jednak dla niego sprawiała wrażenie, że uciekała od czegoś większego i nie podobało mu się to. Od razu dostrzegł w niej coś znajomego; coś, co przypominało mu Tessę — potrzebę ukrywania się i uciekania. Takie osoby pojawiają się, a następnie znikają, pozostawiając po sobie tylko chaos.

      Nie silił się na uśmiech, co było dla niego nietypowe, a jedynie lekko skinął głową. W jego oczach błysnęła chłodna rezerwa, której Erin z pewnością nie mogła nie zauważyć.

      — Jackson Moore, szef kuchni — przedstawił się. — Jak stek? — spytał, ale w jego głosie nie było ciepła, które normalnie rezerwował dla klientów. Zamiast tego, jego ton był zdystansowany, niemal formalny.

      — Detektyw, prawda? – Zapytał, chociaż doskonale znał odpowiedź. Prześlizgnął wzrokiem po jej twarzy, jakby oceniając, czy to, co słyszał, pasuje do kobiety, którą miał przed sobą. – Jest Pani tutaj ledwo kilka dni, a już zdążyła przyciągnąć uwagę —zauważył. Zastanawiał się, czy wiedziała, że ludzie o niej mówią. Większość była nią zachwycona, ciesząc się, że w miasteczku pojawiła się doświadczona pani detektyw. Jednak Mariesville samo w sobie potrafiło zachwycać się wszystkim. Ludzie tutaj byli gościnni, Jackson nie był wyjątkiem. Nie lubił jednak ludzi, którzy w życiu mieli więcej przystanków niż stałego miejsca. Miał więc w sobie pewną rezerwę; coś, co jasno sugerowało, że nie daje się przekonać postaci Erin Holland.

      Jax Moore

      Usuń
  16. Nie miał zielonego pojęcia ile czasu zajęło mu odzyskanie przytomności. Założyłby się jednak, że musiało to trwać znacznie dłużej niż w normalnych warunkach, skoro wdzierający się wszędzie dym zdecydowanie utrudniał oddychanie nawet względnie normalnie funkcjonującym osobom. Tym najsłabszym z całą pewnością zabrał również życie. Cóż, przynajmniej zginęli zdecydowanie szybciej od tych nieszczęśników, którzy odeszli przygnieceni przez wciąż spadające z góry głazy. Kurwa, gdyby nie pieprzył się tak bardzo z życiem tych kilkunastu osób siedzących przy stolikach na dachu, ofiar mogłoby być znacznie mniej. Z drugiej strony, gdyby za sterami znajdował się mniej doświadczony pilot, pożar mógłby objąć więcej niż jeden budynek. Ostatecznie zabudowa tutejszej starówki, podobnie zresztą jak wielu innych miast na ziemi, była nadzwyczaj wąska, zaś katastrofy helikopterów zawsze zbierały olbrzymie żniwo. Tyle dobrego, że przydarzały się niezwykle rzadko. Po prostu miał wyjątkowo pecha. Pomijając już fakt, że jeśli chciał mieć jakiekolwiek szanse na wyjście z tej sytuacji w jednym kawałku, musiał spróbować się jak najszybciej podnieść. Leżenie na zakurzonej posadzce i użalanie się w końcu jeszcze nikomu nie pomogło, a mgła która jeszcze przed paroma sekundami kompletnie zasłaniała mu widok, rozrzedziła się wreszcie na tyle, by mógł zacząć rozglądać się wokół, oceniając powstałe szkody. Miał już w tym pewne doświadczenie. I nie chodziło tu wyłącznie o to, że od blisko miesiąca ogień stał się mu niemal równie bliski jak niegdyś Ava. Pracując w brytyjskiej Straży Granicznej kilka razy miał bowiem okazję uczestniczyć w trudnym procesie ratowania ofiar podobnych katastrof. Oczywiście wówczas nie musiał walczyć z niemal otępiającym bólem, który obecnie promieniował od kręgosłupa na całe jego ciało, nie wspominając już o gorących językach płomieni pochłaniających wszystko, co tylko stanęło im na drodze.
    - Nie ma co się nad sobą rozczulać. – Rzucił, by jeszcze bardziej zmotywować się do działania i z lewą dłonią opartą na drzwiach szybu podniósł się powoli do pozycji pionowej.
    Kolejne pół minuty zajęło mu natomiast złapanie równowagi i znalezienie nadpalonego systemu umożlwiającego awaryjne otwieranie wind. Wciąż zamroczony umysł nie przewidział jednak, że osoby, które wcześniej były w nich uwięzione, wypadną zza nich niczym dawno niekarmione piranie, zupełnie nie przejmując się faktem, iż tylko jeden niewłaściwy ruch dzieli ich od śmiertelnego spadnięcia w przepaść.
    - Hola ! – Przewidując, iż ścierpnięte struny głosowe mogą nie zechcieć wydobyć całej swej zwykłej mocy, zaklaskał głośno w dłonie, by skupić na sobie uwagę tłumu, który wydostał się właśnie zza jego pleców. – Ostrożnie i bez gwałtownych ruchów. Jak Państwo widzicie większość budynku uległa zawaleniu w wyniku pożaru. – Kątem oka zauważył jak jakaś najprawdopodobniej całkowicie głucha staruszka zbliża się niebezpiecznie do krawędzi i w ostatniej chwili złapał ją w pasie, kodując sobie w głowie, iż będzie musiał mieć na nią oko podczas schodzenia. – Dla bezpieczeństwa proszę dobrać się w pary i przykładać olbrzymią wagę do tego, po czym stąpacie.
    Po zakończeniu instruktażu chwycił mocno dłoń seniorki i zaczął rozglądać się za najlepszą drogą do ewakuacji dla ich obojga. Kilka z pozoru dobrze przedstawiających się opcji musiał odrzucić już na wstępie z uwagi na stan jej zdrowia oraz własnej kondycji fizycznej. Trudno mianowicie było wymagać, by siedemdziesięcioparoletnia kobieta skakała po skalnych półkach niczym górska kozica, a on nie zawsze był stuprocentowo pewien, czy starzy mu sił, by dorzucić ją do ramion kogoś znajdującego się poniżej. W końcu jednak oczom mężczyzny ukazał się odłamany fragment ściany, który przy dostatecznie silnym pchnięciu mógłby spokojnie posłużyć za platformę, po której kobieta byłaby w stanie względnie bezpiecznie zjechać na kolejny segment. Kto wie, może przy wystarczająco dobrej kalkulacji i wsparciu innych ocalałych uda się mu zbudować wystarczająco dużo podobnych konstrukcji, by oboje doczekali przybycia fachowej pomocy…


    Liberty

    OdpowiedzUsuń
  17. [Zwolniło mi się troszkę miejsca na nowe wątki, więc jeśli wciąż masz ochotę pomyśleć wspólnie nad jakąś rozgrywką, to zapraszam. Jak sama już wspomniałaś, ich drogi na pewno się przetną, skoro łączy ich tutejszy komisariat, więc nie będzie raczej problemu ze zorganizowaniem dla nich ciekawej akcji :D]

    Rowan Johnson

    OdpowiedzUsuń
  18. [Pewnie, coś nam skrobnę, tylko nie chcę obiecywać konkretnego terminu, bo mam jakiś dziwny nawał sytuacji losowych i obowiązków. Mam nadzieję, że nikt mnie nie przeklął i niedługo się z tego jakoś wygrzebie XD]

    Vima Malkovich

    OdpowiedzUsuń
  19. [przepraszam za zwłokę!]


    Minęło już kilka tygodni, od kiedy Abigail wróciła po obronie studiów z Atlanty do rodzinnego Mariesville. Cieszyła się, mogąc w końcu odetchnąć pełną piersią i czuć w powietrzu aromat jabłkowych sadów, a nie spaliny. Była małomiasteczkowa i podobało jej się to, zawsze wiedziała, że właśnie tutaj spędzi swoje życie, tutaj się zestarzeje i tutaj też zrealizuje wszystkie swoje marzenia. Kochała swój dom, swoje miasteczko i jego mieszkańców, pasowała tutaj jak nigdzie indziej i zwyczajnie, tu chciała żyć. Od zawsze wiedziała, że przejmie rodzinny pensjonat i innego życia sobie nie wyobrażała, ani innych możliwości. Tego chciała, to ją nakręcało do działania i za tym tęskniła wyjeżdżając na studia, choć właściwie po to wyjechała, aby wrócić z jakąś wiedzą pozwalającą jej zarządzać nieruchomością.
    Abi choć większość swoich dni spędzała w pensjonacie, mieszkała w mieszkaniu po babci, które stało w Downtown. Był to niewielki metraż podzielony na dwa pokoje z osobną kuchnią. Ściany były pokryte wyblakłymi wzorzystymi tapetami w kwiaty, parkiet czasami skrzypiał i wymagał czyszczenia i na pewno cyklinowania, a szafy w których trzymała pościel i ciężkie zimowe płaszcze były drewniane i pamiętały jeszcze czasy trzy pokolenia wstecz. Uwielbiała to mieszkanko, takie babcine i staromodne, ale swojskie i nic w nim nie zmieniała. Właściwie nie miała na to w ogóle pomysłu, ani potrzeby wszystko było po prostu cudowne, podobało jej się. Najwidoczniej niewiele wymagała od życia.
    Było już bliżej wieczora, a ona zmęczona wracała do siebie, przemierzając ulice Mariesville na ukochanym żółtym rowerze. Włosy upiete w wysokiego koczka z rana przed siódmą, teraz nie wyglądały już tak schludnie, a kilka kosmyków nad karkiem wisiało luźno, gdy wysuneły się spod gumki. Miała odrobinę starty makijaż po całym dniu, ale ogólnie czuła się nieźle, wiedziała tylko, że szybko zaśnie. Ba! prawdopodobnie padnie jak zabita od razu po kąpieli! Zaparkowała pod kamienicą, podpięła rower do barierki obok jezdni, ale to bardziej z przyzwyczajenia, niż faktycznie konieczności, bo przecież tutaj w miasteczku wszyscy się znali a przestępczość i wykroczenia mieli na znikomym poziomie. Potem powłócząc nieco nogami, zaczeła wspinać się po stopniach coraz wyżej, aby dojść na to swoje prawie drugie piętro - takie półtora pietra, pół pietra nad pierwszym dokładnie, pod numer siedem.
    Mariesville słynęło nie tylko z jabłek, malowniczej okolicy i pięknej tradycji. Znane było też z uprzejmych i ciepłych mieszkańców oraz swojej stałości. Tutaj czas płynął wolniej, a gdy pojawiał się w okolicy ktoś nowy, nim się człowieka poznało, już wszyscy wokół o nim wiedzieli, bo plotki rozchodziły się tu szybciej, niż cynamonowe bułeczki wypiekane w piekarni co wtorek! Dlatego gdy Abi suneła powoli po schodkach coraz wyżej i już prawie przy drzwiach zobaczyła nieznajomą dziewczyne, przystanęła zdumiona. Obcy?! Ktoś obcy tutaj?! To było praktycznie niemożliwe, nawet nie słyszała, że będzie mieć jakąś nową sąsiadke?! Podeszła bliżej, prostując plecy, aby mimo zmęczenia zaprezentować się ładnie.
    - Dzień dobry... - przywitała się uprzejmie i uśmiechnęła, a potem dostrzegła, że z kobietą dzieje sie coś dziwnego. Telefon dzwonił z jej torebki i sygnał nie ustępował, nawet gdy ta nie odbierała, ale dopiero spojrzenie z bliska na twarz nieznajomej utwierdziło rudą w przekonaniu, że ta może mieć jakiś... może atak paniki. Nie była pewna co jej jest, ale wyglądała, jakby miała zaraz się przewrócić. - Wszystko w porządku? - zatroskana staneła obok niej, wyciagając powoli ręce, aby ją przytrzymać, albo zaproponować, by się na niej oparła. Nie była pewna, czy ta zarejestrowała jej obecność, wolała więc jej nie straszyć żadnym gwałtownym ruchem. - Pod który numer pani chce iść? Ja mieszkam pół piętra wyżej, pod siódemką, chce pani wejść i napić się wody? - zaproponowała, mówiąc łagodnie i spokojnie, choć była zmartwiona.


    Abigail

    OdpowiedzUsuń
  20. Jackson Moore nie był nieufnym typem człowieka. Z reguły wierzył, że każdy zasługuje na pewną miarę kredytu zaufania. Wcale nie chodziło o naiwność, nawet jeśli od czasu do czasu potrafił dać się wykorzystać. Niemniej, lata życiowych doświadczeń i pewnych własnych przykrości nauczyły go, że jeśli ktoś ma ciebie zawieść, i tak tak zrobi. Z dwojga złego, wolał zaufać i dać szansę na to, by pewne relacje kierowały się dobrym torem ku lepszemu.
    Z Erin Holland było jednak inaczej. Po raz pierwszy w życiu czuł niechęć i niezadowolenie z powodu nowej twarzy w miasteczku. Domyślał się, że musiała mieć dobre kwalifikacje, skoro Rowan zgodził się, by pracowała w miejscowym komisariacie, a jego przyjaciel nie był przecież nierozsądny. Nie ufał byle komu. Mimo wszystko, nie potrafił przebić się przez grubą warstwę braku zaufania wobec Erin Holland.

    Zmrużył oczy, spoglądając na Erin z nieco większym dystansem, jak gdyby próbował wyczytać jej intencje i nie dać się niczym zaskoczyć. Był daleki od tego, by komukolwiek przypisywać negatywne pobudki, mimo wszystko Erin wydawała się, jak gdyby coś ukrywała. Jej uśmiech wcale go nie rozluźnił, a raczej pogłębił jego ostrożność. Pod pewnymi względami już w tamtym momencie przypominała mu Tessę.

    — W małych miasteczkach nowa twarz zawsze wzbudza zainteresowanie — zauważył, kontynuując jej myśl. — A zwłaszcza ktoś, kto przyjeżdża z miasta i od razu wchodzi na stanowisko detektywa — dodał stanowczo. Jego głos był chłodny, można było swobodnie wyczuć rezerwę w jego głosie, a atmosfera stawała się napięta. Sam Jackson jednak nie wiedział jeszcze, co ma o niej myśleć i jak zapatrywać się na jej przybycie do Mariesville. Moore nie był przeciwny nowym twarzom w miasteczku, ale frustrowała go myśl, że ktoś traktował to miejsce jako przystanek, nie biorąc pod uwagę, że może wyrządzić tu wiele szkód. Prawdopodobnie kierował się własnymi uprzedzeniami wynikającymi z jego doświadczeń z byłą żoną, ale to nie była prawda, na którą byłby jeszcze gotowy, by ją sobie uświadomić. Prawdopodobnie zachowywał się niesprawiedliwie, ale w tamtym momencie wcale go to nie interesowało.

    Jego wzrok zatrzymał się na jej telefonie, który jakąś chwilę wcześniej pośpiesznie wyciszyła. To nie umknęło jego uwadze, choć nie miał zamiaru ją o tym uświadamiać. Był mimo wszystko zbyt dobrym obserwatorem, by nie wyczuć, że coś tu było nie w porządku.

    — Mieszkańcy już mają swoje teorie — kontynuował, tym razem patrząc jej prosto w oczy, jakby chciał jej dać do zrozumienia, że on również ma swoje. Zamilkł na chwilę, jakby ważył każde słowo, zanim powie coś dalej. — Jedni mówią, że mamy nową panią detektyw, dzięki której możemy czuć się jeszcze bezpieczniej… — powiedział, unosząc brew i bacznie ją obserwując. — Inni twierdzą, że przed czymś uciekasz — powiedział nieco ciszej. — Zresztą nieważne co mówią, czas pokaże, jak ty nam się przedstawisz. A w Mariesville anonimowość nie istnieje — wyznał niezwykle ważną prawdę. Delikatny, ledwo widoczny uśmiech pojawił się na jego twarzy, gdy ponownie utkwił wzrok w jej oczach, starając się odczytać, jakie pytania jeszcze kryją się za jej pozornie spokojną postawą.

    Jax Moore

    OdpowiedzUsuń
  21. Stara skrzynia jęczy żałośnie, gdy Vima opada na nią ciężko, próbując uspokoić przyspieszony oddech. Odstawione przed chwilą grabie z rzegotem osuwają się po drewnianej ścianie stodoły i opadają na klepisko z głuchym łoskotem. Ciemnowłosa ignoruje je, ściskając w dłoni robocze rękawice. Przez dłuższy moment obserwuje Ślimaka, który wygląda tak, jakby zaraz miał brać udział w spocie reklamowym paszy dla koni. Wyszczotkowana sierść lśni się nawet w mętnym, żółtym świetle, a starannie wyczesana grzywa opada miękką falą na długą szyję. Zwierzę z zadowoleniem przeżuwa siano, gdy dziewczyna próbuje sięgnąć dłonią na plecy i rozmasować bolące w okolicy odcinka lędźwiowego miejsce. Jej ręka opada jednak bezwładnie, a ona sama uparcie próbuje przełknąć ślinę, gdy nagle dociera do niej, że cały jej wysiłek jest tak naprawdę bez znaczenia. Czyste podwórko i zadbany koń naprawdę nie robią już ojcu żadnej różnicy. Być może Tony byłby pod wrażeniem tego wszystkiego (choć widząc stan wyjściowy, raczej byłby zrozpaczony), jednak nic z tych rzeczy już go nie dotyczy. Oddech, który kilka sekund temu zamarł jej w płucach, teraz przeradza się w głębokie westchnienie rozdarcia i bezsilności.
    Jej rozmyślania przerywa cichy, z początku ledwie słyszalny dźwięk, który jednak z każdą sekundą przybiera na sile. Dziewczyna potrząsa głową, jakby fizycznie chciała wyrzucić uporczywe myśli z głowy. Zwinnie gasi światło, a potem jak kot zakrada się w kierunku drzwi do stajni. Staje za zamkniętym skrzydłem i przez szparę między deskami wyczekująco wpatruje się w drogę prowadzącą do posesji. Nie poznaje zbliżającego się pojazdu ani też kobiety, która wkrótce z niego wysiada. Krzyżuje ręce na piersiach i nerwowo przestępuje z nogi na nogę. Nieznajoma ma pewny krok i nie sprawia wrażenia osoby, która pomyliła drogę lub będzie próbowała opchnąć jej komplet garnków, dlatego też niepokój Vimy rośnie, gdy jej uszu dobiega nieustępliwe pukanie do frontowych drzwi. Rozgląda się badawczo po wnętrzu stajni, lecz jest już nieco za późno, by niepostrzeżenie zamknąć się od wewnątrz i zwyczajnie przeczekać, aż kobieta odjedzie. Dziewczyna bierze głębszy wdech i z ociąganiem kieruje się w stronę drzwi frontowych, nadal krzyżując ręce na piersiach.
    – O co chodzi? – rzuca niemal grubiańsko, niespecjalnie kłopocząc się powitaniem. Zatrzymuje się trzy kroki od zadaszonego wejścia, uważnie obserwując nieznajomą. Twarz nowo przybyłej nie przywodzi na myśl żadnych skojarzeń, więc podejrzliwość w oczach Vimy gwałtownie gęstnieje. Pamięta czasy, gdy jej nędzna sytuacja rodzinna i finansowa, znana w zadziwiająco szerokich kręgach, wabiła pod jej drzwi wszelkiego rodzaju doradców finansowych, prawnych, nawet przedstawicieli organizacji charytatywnych, słowem wszystkich, którzy oferowali niemal cudowne rozwiązania jej problemów. Wtedy radziła sobie z niechcianymi gośćmi szybko, nawet dość bezpardonowo, i od tamtego czasu niewiele się w jej podejściu zmieniło. Jak sądzi, ostatnia tego typu wizyta miała miejsce dawno temu, więc czuje się wręcz rozczarowana, że nie udało jej się zakończyć ich na dobre.

    [Mam nadzieję, że nie porządziłam się za bardzo tym przyjazdem, w razie czego dawaj znać.]

    Vima Malkovich

    OdpowiedzUsuń