Don't you tell me what you think that I could be
I'm the one at the sail, I'm the master of my sea
I'm the one at the sail, I'm the master of my sea
Max Donovan
właść. Maximilian Isaac Donovan – 20.07.1989, Los Angeles — Max — drugie dziecko Michaela Donovana, znanego i szanowanego przedsiębiorcy marketingowego oraz Lindy Donovan, byłej producentki filmowej — założyciel i dyrektor generalny Investify, firmy specjalizującej się w inwestycjach i strategiach finansowych, z siedzibą w Camden i oddziałami w Miami, Atlancie, L.A i San Francisco — zaczął działalność od małego biura w Miami, gdzie szybko rozwinął firmę — zdecydował się na własny biznes po ukończeniu studiów — absolwent UCLA na kierunku ekonomii i zarządzania biznesem — były członek bractwa Delta Sigma Pi — od 12 roku życia mieszkał w Camden, rodzinnym mieście jego ojca — ma starszego o rok brata — studia w L.A i prawie trzy lata życia w Miami — od 10 lat z powrotem w Camden — przestronne mieszkanie w nowoczesnym apartamentowcu w Camden — znany ze szczerego i bezpośredniego podejścia do klientów — posiada niekonwencjonalny styl zarządzania — wieczny kawaler i lowelas — miłośnik szybkiej jazdy, festiwalów i imprez — regularnie odwiedza nużące go Mariesville
Niezmiennie od prawie dwudziestu lat dumnie nosi miano czarnej owcy rodziny, uważając to za swój największy sukces. Regularnie hańbi nazwisko, co sprawia mu satysfakcję i prowokuje do przechwałek. Uwielbia doprowadzać do szału swoją matkę furiatkę, od której odziedziczył ciągoty do używek i wszystkiego, co wprowadza chaos w jego życie. Jeszcze bardziej cieszy go frustracja, którą wywołuje u swojego ojca obłudnika, po którym odziedziczył smykałkę do interesów i upodobanie do latynoskich kobiet. Fanatycznie wręcz wyznaje zasadę nieważne jak, ważne że mówią. Lubi być w centrum uwagi, a jeszcze bardziej, gdy mówią o nim źle. Żyje w głębokim przekonaniu, że za pieniądze można kupić wszystko, nie dostrzegając, że miłości się nie kupi, bo jej nie wyznaje. Szczerość i bezpośredniość to jego szczególne znaki rozpoznawcze. Bywa impulsywny, jeszcze częściej nerwowy, a praktycznie przez cały czas niecierpliwy, już szczególnie wtedy, gdy coś nie idzie po jego myśli. Odnajduje się w chaosie i wszystkim, co odstaje od normy, bo nigdy nie otaczał się normalnością. Przez życie kroczy pewnym krokiem, nawet jeśli do pewnych celów dąży po trupach. Od zawsze pragnie tworzyć swoją własną drogę w oparciu o swoje zasady, a nie te, które narzuca mu rodzina.
Kiedy mówią, że jest draniem, nigdy nie zaprzecza, bo nienawidzi kłamstwa. Nie uważa siebie za dobrego człowieka, ale za to jest uczciwy i ma dobre poczucie humoru, a co najważniejsze – świetny gust w kobietach, ciuchach i samochodach. Szczerze gardzi pruderyjnością, nie cierpi zasad, a tak poza tym nienawidzi użalania się nad sobą i stagnacji w życiu. Ciągła potrzeba wrażeń i adrenaliny sprawia, że nie znosi nudy, powagi i błogiego spokoju. Popycha go to w stronę ryzykownych, często wątpliwych moralnie sytuacji i zachowań. Ponoć nie lubi komplikować sobie życia, choć ciągnie go do problemów jak ćmy do ognia. Lojalność, słowność i dyskrecja to trzy najważniejsze zasady, którymi kieruje się w przyjaźni. Czwarta zasada to aby nigdy nie mieszać życia prywatnego z interesami, bo na przyjaciołach zależy mu na serio. Nienawidzi pustych formułek i płytkich obietnic, gardzi każdym, kto udaje, oszukuje lub aktorzy.
A ponad wszystko nienawidzi bycia Donovanem.
Kiedy mówią, że jest draniem, nigdy nie zaprzecza, bo nienawidzi kłamstwa. Nie uważa siebie za dobrego człowieka, ale za to jest uczciwy i ma dobre poczucie humoru, a co najważniejsze – świetny gust w kobietach, ciuchach i samochodach. Szczerze gardzi pruderyjnością, nie cierpi zasad, a tak poza tym nienawidzi użalania się nad sobą i stagnacji w życiu. Ciągła potrzeba wrażeń i adrenaliny sprawia, że nie znosi nudy, powagi i błogiego spokoju. Popycha go to w stronę ryzykownych, często wątpliwych moralnie sytuacji i zachowań. Ponoć nie lubi komplikować sobie życia, choć ciągnie go do problemów jak ćmy do ognia. Lojalność, słowność i dyskrecja to trzy najważniejsze zasady, którymi kieruje się w przyjaźni. Czwarta zasada to aby nigdy nie mieszać życia prywatnego z interesami, bo na przyjaciołach zależy mu na serio. Nienawidzi pustych formułek i płytkich obietnic, gardzi każdym, kto udaje, oszukuje lub aktorzy.
A ponad wszystko nienawidzi bycia Donovanem.
Sophie Martinez uważała się za rodowitą mieszkankę Mariesville, choć pokrętny los rzucał ją, co kilka lat w inne miejsce. Urodzona w Miami, gdzie spędziła pierwsze trzynaście lat swojego życia, by później zostać oddaną pod opiekę prawną babci na sześć kolejnych i dorastać pośród smrodu zgniłych jabłek Mariesville. Nie miała problemu z wszechobecnym zapachem, bo w Miami zamiast zepsutych owoców, w domu rodziny Martinez unosił się zapach wódki, więc jabłonie były miłą odskocznią od znanej jej codzienności. Do Miami ciągnęło ją jednak okropnie. Tłumacząc to sobie pragnieniem zrozumienia chorej relacji rodziców, powróciła tam na studia, poznała pierwszego męża, założyła swoją firmę. A jedyne co zrozumiała to fakt, że Miami nienawidzi z całego serca i to kolorowe miasto, w którym kochała przesiadywać w dzielnicy Kubańskiej i popijać specjał Latynosów, czyli kawę czarną, jak serce Sophie, ale i słodką jak jej aparycja – nigdy nie było dla niej.
OdpowiedzUsuńMariesville za to było domem. Jedynym miejscem na świecie, gdzie kompletnie nie pasowała, bo odstawała od jego spokojnych mieszkańców, ale czuła się tu wybornie, wsadzając ciągle kij w mrowisko. Do smrodu jabłek przywykła, a ludzie w końcu przyzwyczaili się, że wśród nich kręci się kobieta, przed którą żony chowają w domach swoich mężów, a drzwi ryglują na kilka zamków. Dlaczego? – nie wiedziała, bo to nigdy nie było tak, że interesowała się kim popadnie. Oj nie. Sophie Martinez, która trzykrotnie zmieniała swoje nazwisko. Z panieńskiego na nazwisko swojego pierwszego męża, później na drugiego, by wrócić w końcu do korzeni i przedstawiać się tak, jak ją od dziecka nazwano, miała bardzo wygórowany gust i dziewięćdziesiąt dziewięć procent mieszkańców jabłczanego miasta odstawało od wymogów. Nie mogła zadowolić się byle rolnikiem, czy sprzedawcą bydła, Sophie inwestowała swoją uwagę w rozmyślny sposób. Być może dlatego miała opinię pasożyta, ale czy ktokolwiek, kto ją tak nazywał znał całą prawdę? Otóż nie. Czy ktokolwiek, kto ją tak nazywał miał zainwestowanych kilka milionów w nieruchomości, a resztę bezpiecznie ulokowaną na koncie oszczędnościowym? Również nie. Martinez była w centrum uwagi mieszkańców, lubiła to i nie odczuwała potrzeby prostowania jakichkolwiek plotek na swój temat. Chociaż Alexandra ciągle prosiła ją, by nie dolewała oliwy do ognia i choć na chwilę się uspokoiła – ona zdawała się działać całkowicie odwrotnie do wystosowanych próśb przyjaciółki. Let them talk!
Wieczór był wciąż młody, więc gdy tylko uporała się z bieżącymi sprawami swojej prężnie działającej firmy, wyciągnęła z szafy ukochane kowbojki w kolorze jasnego brązu, które sięgały połowy jej łydki. Założyła na tyłek najbardziej obcisłe Levis’y, które idealnie leżały na biodrach, a piersi wyeksponowała pokaźnym dekoltem, ubierając zwykły biały top na ramiączkach, nie mając pod nim stanika, bo za tę ekspozycję jej pierwszy mąż zapłacił 30k USD i nie miała zamiaru całe życie ukrywać ich pod swetrem.
UsuńNa co dzień wyglądała o wiele bardziej gustownie, gdy popijała kawę w Under The Apple Tree z Alex, lub załatwiała sprawy biznesowe. Posiadała garsonki, marynarki i kreacje znanych projektantów, ale gdy nadchodził czas aby zjawić się w The Rusty Nail, wszystkie chwyty były dozwolone, a ona uwielbiała dostosowywać się do panujących tam warunków.
Weszła do środka, zamówiła whisky na lodzie, oparła się plecami o bar i rozejrzała z uśmiechem po lokum pełnym ludzi. Uwielbiała chaos, który panował tutaj każdego wieczoru, dźwięki muzyki na żywo, obijających się kufli przy zbyt głośno wznoszonych toastach, radosne krzyki kobiet porywanych przez mężczyzn do tańca. The Rusty Nail było jak to miasto, proste i nieskomplikowane. I posiadało artefakt, którego była największą fanką i korzystała z tego przywileju każdego razu, gdy się tutaj pojawiała – szafę grającą, przy której musiała się bawić jeszcze jej Abuela w czasach młodości. Wyciągnęła z kieszeni kilka ćwierćdolarówek i podeszła z drinkiem do maszyny, z której wydobywała się smętna muzyka. To miejsce zdecydowanie potrzebowało dzisiaj trochę wigoru, a ona wiedziała, jak im to dostarczyć. Wrzuciła monetę do środka i przejrzała całą listę i dokopała się do hitu country wszechczasów, czyli Jolene Dolly Parton. Nim jednak zdążyła wcisnąć przycisk, który aktywowałby piosenkę, na swoich biodrach poczuła czyjeś dłonie. Zazwyczaj nie przeszkadzało jej to, że jest obmacywana przez innych, ale lubiła najpierw się na to zgodzić. Już chciała odwrócić się do swojego oprawcy i przyłożyć mu porządnie w szczękę, ale usłyszała w swoim uchu bardzo dobrze znany jej męski głos.
Ich relacja była dziwna, toksyczna i niewytłumaczalna dla przeciętnego człowieka, a oni sami byli dalecy od zdrowych zmysłów, gdy przebywali w swoim towarzystwie. Ale trwali w tym mezaliansie od kilku lat, ciągle przepychając się między sobą. Raz lądowali w jej sypialni i przeżywali najlepszy seks w życiu, innym rzucała się na niego z pięściami wściekła, a on nie robiąc sobie nic z tego, odchodził i znikał na długie tygodnie. Już dawno zrozumiała, że kręci go najbardziej, kiedy kogoś ma i to wtedy Max pojawia się na horyzoncie i ignorując każdą inną kobietę w pomieszczeniu, zdaje się widzieć tylko ją. W końcu tak się poznali, gdy ona była żoną kogoś innego, a dokładniej jego kuzyna. Max lubi to, co niedostępne, chętnie goni uciekającego króliczka.
- Donovan – uśmiechnęła się szeroko opierając pośladkami o szafę grającą. Pozwoliła mu się nadal dotykać, w końcu ostatnio nie był najbardziej zainteresowaną nią osobą. Ostatni raz widzieli się przed miesiącem, gdy wylała na niego drinka i wyrzuciła ze swojego domu w samym ręczniku, nim do czegoś w ogóle doszło. Wybrał wtedy zły dzień na zgrywanie lowelasa. – Czymże nużące Mariesville zasłużyło sobie na twoją obecność? – wyprostowała się, eksponując tym samym swój dekolt i przechyliła lekko głowę, oblizując przy tym dolną wargę.
Usuń<3
Zapytana kiedyś przez Alex o przyczyny jej dwóch rozwodów, już prawie chciała powiedzieć na imię mu Max Donovan, ale w porę ugryzła się w język, bo oficjalne powody rozstań przedstawione w sądzie były inne. Josh okazał się miękką fają, która oczekiwała od niej w wieku dwudziestu ośmiu lat gromadki dzieci, domku na przedmieściach i wesołego Golden Retrivera merdającego ogonem za każdym razem, kiedy wróci do domu. Ona nie nadawała się na rolę matki – bo jej wzorzec był najgorszym z możliwych. Ją bowiem matka zostawiła, kiedy ta miała trzynaście lat i uciekła, słuch po niej zaginął od tamtego dnia. A Darren… cóż Darren powinien się nauczyć, że jak się zdradza żonę to w taki sposób, by żona o tym się nigdy nie dowiedziała. Szczególnie, kiedy na koncie ma się grube miliony i brak podpisanej intercyzy.
OdpowiedzUsuńSophie zdrady, o których mężowie nie wiedzieli, miała opanowane do perfekcji. Nigdy nie planowała stać się kobietą, która szuka atencji innego mężczyzny, niż jej małżonek, ale życie pisało różnie scenariusze i pchnęło ją w objęcia Donovana na kilka dni przed pierwszym ślubem. Uzależniła się od gry, którą prowadzili niezmiennie przez te wszystkie lata. Przyciągali się i odpychali, ciągle zataczając koło. Nie kochała go, bo wiedziała, że nie inwestuje się uczuć w kimś tak niestabilnym jak on, ale nie potrafiła też z niego zrezygnować. Próbowała wiele razy, uparcie twierdząc, że Max niej jest jej do szczęścia potrzebny. Ale gdy nie było go w pobliżu czuła się jak narkoman bez kolejnej dawki ulubionej używki, podświadomie ciągle go szukała, aby znowu poczuć jego dotyk na swojej skórze, aby znowu zostać przez niego zdominowaną i wykorzystaną, a na koniec porzuconą. Żaden inny facet, z którym się spotykała nie doprowadzał ją na skraj psychicznego rozstrojenia, nie dawał tyle rozkoszy, nie gwarantował karuzeli emocji i nie działał na nią tak jak Max. Nigdy nie chciała przyznać się przed samą sobą, że była jego, ale rzeczywistość wyglądała inaczej. Oddała mu się w dniu ich pierwszego spotkania. Przez te wszystkie lata był w stanie zrobić z nią, co tylko chciał, bo miał ją całą dla siebie, kontrolował ją, mógł robić co tylko zapragnął. Potrzebowała jego atencji, dotyku, rozkoszy. Nie chciała myśleć co stałoby się gdyby odwrócił się od niej w pełni, bo była w stanie błagać by wrócił za każdym razem, gdy odchodził. Uwielbiała tańczyć w rytm jego muzyki i wciąż było jej mało.
Nawet teraz, gdy czuła palący dotyk jego dłoni na biodrach, jedyne o czym myślała to aby ten wieczór skończył się w jej sypialni. Chciała go całego dla siebie, najlepiej teraz. Nawet na tej pieprzonej szafie grającej. Niech wszyscy patrzą, miała to gdzieś. Zgrywała jednak pozory, bo schemat zrozumiała już dawno: kiedy ona chciała go całego, on nie chciał ani skrawka niej. Tak długo, jak dawała się gonić, miała jego uwagę w całości dla siebie.
Widziała jak pożera ją wzrokiem. Znał jej ciało na pamięć, każdy jego skrawek, każdy pieprzyk i zgłębienie, a jednak wciąż mu się nie znudziła. Wiedziała, że jest dla niego wyjątkową kobietą, bo pomimo sławy lowelasa, która go wyprzedzała, tylko ją zabierał regularnie do swojego mieszkania w Camden. Inne kobiety, o które była kurewsko zazdrosna, były tylko zabawkami na jedną noc, wyrzucał je od razu o poranku i nigdy nie wracał do nich nawet pamięcią. Wkurwiało ją to do granic możliwości, że były inne, które nocami wykrzykiwały pod nim jego imię, które dostawały to, co należało się tylko brunetce. Może dlatego poślubiła Darrena? Bo tak bardzo chciała mu pokazać, że może żyć bez jego uwagi, dotyku czy nieziemskich orgazmów. Była jednak na tyle słaba, że jeszcze w dzień powiedzenia sakramentalnego tak, w białej sukni Very Wang, znowu dała się urobić Maxowi w hotelowym pokoju, wynajętym dla gości weselnych, gdy świeżo upieczony małżonek zabawiał zaproszonych ludzi w sali bankietowej. Donovan był jej przekleństwem.
Usuń- Tęskniłeś, Donovan? – Wzrok spuściła na jego dłoń na swoim dekolcie wciąż uśmiechając się figlarnie, swoją zaś położyła na jego brzuchu i powoli zaczęła zmierzać palcami w stronę klamry paska, czuła jego ciepły oddech na swojej twarzy, gdy tak stał centymetr od niej. Podniecenie pojawiło się w sekundę i doskonale zdawała sobie sprawę, że gdyby tylko powiedział słowo, zaciągnęłaby go teraz do męskiej toalety. – Eddy doniósł o moim nowym kochanku? – zaśmiała się, bo dokładnie taki miała zamiar, gdy mówiła o tym Sophie. Nie było żadnego trenera pilatesu, a może i był, ale jednorazowo. Nie zapamiętywała facetów, którzy gościli u niej na jedną noc. Nie warto było zaprzątać sobie nimi głowy. Ważne, że zwróciła na siebie uwagę Maxa. Cel osiągnięty.
Sign your name across my body
Dokonania Soph w wieku 35lat były naprawdę imponujące. Ukończone z wyróżnieniem studnia na Uniwersytecie w Miami, które w parze z analitycznym mózgiem, którym mogła się poszczycić i inwestycją kuzyna Maxa, zaowocowały prężnie działającą firmą konsultingową, przynoszącą jej co roku milionowy zysk. Była kobietą sukcesu, a przynajmniej tak lubiła o sobie myśleć, gdy popijała czarną kawę, wpatrując się w plik excela, do którego podchodziła z największą świętością. Według jej abueli, w wieku trzydziestu pięciu lat powinna również posiadać rozum, a tego ewidentnie jej brakowało, bo staruszka doskonale wiedziała o eskapadach wnuczki. Choć z początku śledziła jej kolejne zdrady i podboje, z zapartym tchem, jakby był to kolejny odcinek Mody na Sukces lub Zbuntowanego Anioła, w końcu i ona znudziła się tym, namawiając Soph do wyjechania z powrotem do Miami i uwolnienia się od Maxa Donovana. Mariesville miało jej nie służyć, odbierać resztki rozumu, a upragniony przez nią mężczyzna był mąciwodą, który nie pozwalał kobiecie ułożyć sobie życia.
OdpowiedzUsuńCzy jej babka kiedykolwiek żyła bez powietrza, skoro myślała, że zapomnienie o mężczyźnie miało być tak łatwe jak twierdziła? Za każdym razem, gdy próbowała uciec od niego, zapomnieć o łączących ich upojnych nocach, o niezapomnianych przeżyciach i setkach chwil, w których poszłaby za nim nawet do piekła, byleby tylko być blisko niego – dusiła się. Zawsze musiała wrócić po więcej i już dawno przestała z tym walczyć. Max był jedynym człowiekiem, który rozumiał ten styl życia i nie oceniał kolejnych coraz to bardziej bezmyślnych wyborów. Zdawał się czerpać przyjemność, gdy popełniała kolejne błędy, kierowana wachlarzem emocji, które tylko on potrafił w niej obudzić. Im bardziej chciała od niego się uwolnić, tym szybciej wpadała na nowo w jego, błądzące po całym jej ciele, dłonie. Jakaś cholerna siła przyciągała ich do siebie, ku niezadowoleniu ich bliskich. Nie potrafili być ze sobą, bo żadne z nich w związku z drugim być nie chciało, ale życie osobno nie wchodziło nawet w grę.
Z każdym jego muśnięciem jej dekoltu, przez ciało przechodziło delikatnie mrowienie, tak bardzo chciała się stąd ulotnić, znaleźć ustronne miejsce i oddać się rozkoszy, którą Max na pewno miał w planach zagwarantować jej tego wieczoru. Miesiąc czasu z miałkimi dziewczynami, które gościły w jego łóżku, czy na tylnej kanapie sportowego auta, na pewno nie dały mu tyle satysfakcji, co kilka intymnych chwil sam na sam z Sophie. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że to ona jako jedyna potrafiła sprawić, że zatraci się bez pamięci, inaczej nie wracałby po więcej.
Widziała jak śledzi jej dłoń podążającą w stronę wybrzuszenia w jego spodniach. Uwielbiała widzieć, jak na niego działa, jak w sekundę rozpalał się pod jej dotykiem, choć byli w tłumie ludzi, a od punktu kulminacyjnego tego wieczora, dzieliło ich jeszcze kilka godzin. Palcami delikatnie przejechała po twardości, którą wyczuła po dłoniach, po czym jak gdyby nigdy nic, zignorowała to, zabierając rękę, którą złapała za kołnierz jego koszuli, przyciągając go do siebie tak, ze czuła ruchy jego wargi na swoich, gdy wypowiadał kolejne słowa.
- Nie musimy chyba udowadniać sobie oczywistości? Już dawno temu przestałam zaprzeczać, że możesz zrobić ze mną, co tylko zechcesz – wyszeptała w jego usta zgodnie z prawdą, napierając piersiami na jego klatkę. Czy zachowywała się, jak każda inna kobieta, na której Donovan choć na chwile położył dłoń? Na pewno. Czy było jej z tego powodu źle? Ani trochę.
UsuńNie słyszała już muzyki wydobywającej się z szafy grającej, nie dochodziły do jej uszu rozmowy ludzi, którzy spędzali piątkowy wieczór w barze. Ledwo usłyszała krzyk jakiegoś faceta, który krzyknął w ich stronę aby wynosili się stąd do hotelu. Nie odwracając wzroku od Donovana, podniosła tylko prawą rękę w stronę przeszkadzającego im gościa, pozdrawiając go serdecznie środkowym palcem.
Pozwoliła by poprowadził ją na parkiet, gdzie znaleźli dla siebie skrawek wolnego miejsca. Bar był ubóstwiany przez robotniczą warstwę społeczną Mariesville, która w piątek zawsze odwiedzała lokal tłumnie, dając upust stresowi, który towarzyszył im w ciągu tygodnia. Przepychali się do stolików, gawędzili w gronie przyjaciół, popijali tanie piwo, czy whisky. Jednak nikt z ponad setki imprezowiczów się nie liczył, ona widziała tylko i wyłącznie jego, mężczyznę, który był całym jej światem, choć w dosyć niekonwencjonalny sposób. Przylgnęła do niego, spełniając jego prośbę i zaczęła poruszać się w tak muzyki, która dobiegała ich uszu. Po jej ustach przebiegł uwodzicielski uśmiech, a ona odwróciła się do niego plecami, biodrami stykając się z jego, bezwstydnie ocierając się o jego krocze.
- Wedle życzenia – oparła głowę o jego klatkę piersiową i zadarła ją lekko w górę przymykając oczy, dając się ponieść chwili.
🔥🔥🔥
- Max, po co mam się nad tym zastanawiać? – Parsknęła śmiechem słysząc jego pytanie. – Przecież wiem ile kobiet przechodzi przez twoje łóżko, a i tak to do mnie wracasz po więcej… - przyciągnęła go do siebie chwytając za kołnierz jego koszuli tak, że stykali się nosami. Przejechała językiem po jego dolnej wardze, smakując ją. – Nigdy nie przestanę ci się podobać, bo jesteś uzależniony ode mnie – stwierdziła zgodnie z prawdą składając na jego ustach soczysty pocałunek. – Wiesz, że należymy do siebie… - wyszeptała w jego usta.
OdpowiedzUsuńI tak było, bo oby dwoje przyciągali się równie często, jak odpychali. Nie mogli bez siebie żyć, choć nie była to miłość w pełnym tego słowa znaczeniu. Sophia nie potrafiła kochać nikogo, nie nauczono ją tego w całym swoim życiu. Nie wyniosła tej umiejętności z domu, w którym ojciec podnosił rękę na matkę, dla której posiadanie dziecka ze zwyrodnialcem było przekleństwem. Nie nauczyła jej tego abuela, która choć jest kochaną kobietą, zawsze traktowała dziewczynę, jako obowiązek, a nie ukochaną wnuczkę. Chciała pokochać swojego pierwszego męża i nawet przez chwilę wydawało się, że tak jest, ale wtedy do jej życia z buciorami wszedł Max i zaczęła kwestionować, czym tak naprawdę jest miłość. Z biegiem czasu pogodziła się, że tej umiejętności już nigdy nie posiądzie, bo była zbyt zwichrowana, pokręcona i toksyczna. Donovan był jakby ulepiony z tej samej gliny. Choć miał predyspozycję by stać się kimś pokroju swojego najlepszego przyjaciela, on wolał zagrać wszystkim na nosie i pójść drogą w pełni wymyśloną przez samego siebie, porywając w tę podróż Soph.
- Muszę być za kilka godzin na lotnisku w Atlancie – napomknęła, gdy nęciła go swoimi krągłościami, tańcząc w rytm muzyki, która rozbrzmiewała w barze. Jej dłonie błądziły pod koszulą Donovana, gdzie mogła wyczuć idealnie wyrzeźbione mięśnie mężczyzny. Uwielbiała jego ciało, to, jak dbał o swój wygląd i sprawność fizyczną, którą często wystawiała na próbę podczas długich, upojnych nocy. Teraz jednak przeklinała w duchu wyjazd służbowy, który musiała odbyć nazajutrz, bo wiedziała, że czas ich goni i nie będzie mogła posmakować całonocnego rodeo, które Max z chęcią by jej zapewnił.
Dwa dni temu dostała od asystentki bilet do Las Vegas na coroczną konferencję DigiMarCon, w której od kilku lat obowiązkowo brała udział. Pierwszy raz pojawiła się na niej jako studentka, zachwycona ilością przydatnych informacji, które mogła zdobyć oraz nowych znajomości, które była w stanie tam nawiązać. Bez wahania przyjmowała zaproszenia na kolejne edycje. W tym roku dodatkowo miała poprowadzić swój panel dotyczący wpływu firm konsultingowych na rozwój nowych technologii. Przygotowywała się do tego wystąpienia od kilku tygodni, aby z należytą pewnością siebie, wskoczyć w idealnie skrojony garnitur od Elisabetty Franchi i zrobić to co potrafi najlepiej – sprawić, by patriarchat padł przed nią na kolana.
Póki co, miała jednak w planach, że to Max padnie przed nią na swoje kolana i to nie wcale przy okazji oświadczyn, bo nigdy od niego tego ani nie oczekiwała, a tym bardziej się nie spodziewała. Max na kolanach potrafił wyczyniać o wiele lepsze rzeczy, niż ofiarowywanie kobiecie diamentów.
- Może pokażę ci, jak bardzo cię chcę w mojej sypialni? – najrozsądniej byłoby po prostu rozejść się do domów, bo tylko pracę Soph traktowała poważniej niż igraszki z Donovanem. Ale wiedziała, że tego wieczoru może jeszcze chwile zaszaleć i pokazać mu, jak bardzo kręci ją ich wspólna gierka, doznać rozluźniającej ją rozkoszy przed dosyć wymagającym weekendem. Była przyzwyczajona do braku snu, mogła się również wyspać w samolocie, po to lata pierwszą klasą, aby mieć do tego odpowiednie warunki. – W mojej sypialni. Na mnie. We mnie… - odsunęła twarz od jego i przygryzła wargę w oczekiwaniu na to, co zdecyduje Max, choć odpowiedź najpewniej była jej dobrze już znana. Nie musiała długo namawiać go na spędzenie wspólnej nocy.
Usuń🔥
Nancy Jones nie czuła się najlepiej w takich miejscach — beznadziejnie eleganckich, zachowujących pozory kulturalnych spotkań, gdy wystrojona, wciśnięta w najbardziej eleganckie ubrania, jakie miała w szafie, starała się wyglądać jak ktoś, komu słuchanie jazzowej muzyki sprawia frajdę, a nazwa wina, którym miała wypełniony kieliszek, jest jej znana. Wszystko, na każdym kroku, wzmacniało w niej nieodparte wrażenie, że nie pasuje do świata, w którym jej kuzyn bezbłędnie się obracał. Nie miała własnego biznesu, pieniądze inwestowała w nowe kwiaty przed domem, nigdy nawet nie pracowała w biurze, a spadające lub wzrastające cyferki na giełdzie nie były czymś, co niesamowicie ją fascynowało. Nie znała się na tym, ale nie czuła się z tego powodu gorsza bądź głupsza, wybitnie znając się na innych rzeczach. Robiła świetne opatrunki, bezboleśnie pobierała krew, potrafiła zszywać i, przede wszystkim, znała się na ludziach, posiadając wyjątkową zdolność odnajdywania się w każdym towarzystwie, bez tworzenia sztucznej otoczki. Zawsze była sobą, nigdy nie udawała kogoś innego i z jakiegoś nieodkrytego powodu potrafiła bez fałszu odnaleźć się w świecie, który nie był jej, robiąc to z niebywałą gracją.
OdpowiedzUsuńCo prawda, musiała uczciwie przyznać, że znajomi Edwarda i Alexandry bywali specyficzni, ale w większości ich lubiła; nawet tych, którzy rzeczywiście byli nieprawdopodobnymi sztywniakami, żyjącymi swoją pracą, na każdym kroku zanudzającymi biznesowymi opowieściami. Nancy czuła, że jest niebezpiecznie blisko wplątania się właśnie w jedną z takich nudnych rozmów, których za wszelką cenę próbowała unikać, ponieważ stanie z głupim uśmiechem i kiwanie głową z udawanymi zrozumieniem lub, co gorsza, uznaniem nie było w jej stylu, choć tego oczekiwali popisujący się przed nią mężczyźni. Musiała wyrwać się z tego potrzasku, dlatego z uprzejmym uśmiechem na twarzy czmychnęła do toalety, po której kręciła się dłużej niż to konieczne, kilka razy smarując usta błyszczykiem i dopiero, gdy uznała, że odczekała wystarczająco dużo, wróciła na salę, natychmiast kierując się do baru. Zamówiła jeszcze jeden i równocześnie ostatni kieliszek tego samego białego, musującego wina, którego nazwy w dalszym ciągu nie mogła zapamiętać. W międzyczasie ktoś znowu próbował ją zagadać, proponując drinka, a ktoś inny wypytywał o Edwarda, interesując się jego podejrzaną nieobecnością.
To sprawiło, że przez głowę Nancy przebiegł szereg czarnych myśli, również tych najbardziej absurdalnych, a ona w pośpiechu wyciągnęła komórkę, chcąc po pierwsze sprawdzić, czy nie miała nieodebranych wiadomości lub połączeń, które mogłyby o czymś świadczyć, a po drugie zamierzała napisać do swojego kuzyna. Pociągnęła łyk zimnego alkoholu, wygodnie rozsiadając się na wolnej kanapie i wbiła wzrok w jasny ekran telefonu, ze skupieniem wymalowanym na twarzy wybierając kolejne litery.
Czujność straciła na moment i to był jej największy błąd, ponieważ znajoma sylwetka pojawiła się przed nią dosłownie znikąd, trochę tak, jakby Max Donovan posiadał jakieś cholerne, magiczne zdolności. Jedną posiadał na pewno — Nancy mogłaby przysiąc, że na tym świecie nie było drugiej osoby, która aż tak działałby jej na nerwy. Podnosił jej ciśnienie samą obecnością, tymi głupimi, czarującymi uśmieszkami, błyszczącymi oczami, irytującymi tekstami, a najbardziej chyba tym, jak wiele kobiet nie było na niego odpornych, lgnąc do niego tak, jakby obietnica spędzenia z nim jednej nocy była wszystkim, na co było je stać. Nie rozumiała tego i, prawdę mówiąc, nawet nie próbowała zrozumieć.
— Donovan… — westchnęła głośno, uśmiechając się sztucznie, leniwie mierząc go spojrzeniem, które oderwała od zablokowanej komórki. Przewróciła oczami, kręcąc z dezaprobatą głową, bo chociaż nie spodziewała się po nim wiele, to jednak znowu się przeliczyła.
UsuńNancy wiedziała, że rozmowa z Maxem z reguły nie była przyjemna. To było jej przekraczanie granic, wychodzenie ze strefy komfortu, jej osobiste, trudne przeprawy, z których on czerpał idiotyczny ubaw, jakby dręczenie jej było najlepszą rozrywką na świecie. W takich chwilach naprawdę nie potrafiła zrozumieć, jakim cudem Ed mógł się z nim przyjaźnić.
— Jeśli ładnie poprosisz, to może zagram — wyrwało się jej złośliwie, wszystko przez głupie wino, które samo pchało na jej język teksty równie głupie co jego. Zazwyczaj nie pozwalała wciągać się w takie bezsensowne dyskusje, w których była skazana na porażkę i ograniczała się do posyłania mu karcących spojrzeń, ale nie tym razem.
— Chociaż… wiesz, czego naprawdę chcę, Max? Czego pragnę? — zagaiła nagle, odkładając komórkę na kolana. Pochyliła się w jego stronę, gestem dłoni pokazując mu, aby i on się do niej przybliżył, jeśli chciał poznać jej mały sekret. Zatrzymała wzrok na jego oczach, w których wciąż tańczyły iskierki rozbawienia i w których nieraz gubiły się te wszystkie niepoważne dziewczyny. — Żebyś wracał tam, skąd się tu wziąłeś — wyszeptała bezlitośnie, posyłając mu uśmiech, który wyćwiczyła specjalnie dla niego i prędko się odsunęła, naiwnie sądząc, że Max Donovan właśnie w tej chwili jej się posłucha.
złośnica <3
- Tak, do mnie – wystękała w jego usta pomiędzy kolejnymi namiętnymi pocałunkami. Jak przystało na narkomana w stadium delirium, Soph przeszywały dreszcze podniecenia, nie mogąc się doczekać, aż przekroczą próg domu w Pinehill Estates, który Max znał jak własną kieszeń.
OdpowiedzUsuńByli jak tornado, które miało za zadanie zniszczyć, jak najwięcej przeszkód na swojej drodze. Ich pocałunki były pospieszne i gwałtowne, a ręce wodziły po ciałach spragnionych dotyku. Zamykając za sobą drzwi wejściowe, błyskawicznie ściągali wzajemnie z siebie kolejne części garderoby, rozrzucając je po całym holu. Rozbili wazon ze świeżymi różami, który stał na komodzie w, pokaźnych rozmiarów, salonie, nie zawracając sobie tym w ogóle głowy. Liczyło się tylko napędzające ich pożądanie zaspokojenia fizycznych potrzeb, które narastały w Sophie przez długie tygodnie od ich ostatniego spotkania. Musiała poczuć go natychmiast w sobie, zażyć swój narkotyk, który zapewni jej odlot. Max Donovan był jej przekleństwem, ale kiedy pokazywał przez pół nocy, jak wysoko może wznieść się ku niebu, zapomniała o przykrych konsekwencjach targających nią gdy odchodzi. Teraz liczyło się tylko to, że był. Obok, na niej, w niej. Przez całą noc, nie dając odetchnąć ani na sekundę.
- Max – Była piąta rano, a ona stała nad swoim łóżkiem sypialnianym, w którym cicho pochrapywał mężczyzna. Nie zmrużyła tej nocy oka nawet na sekundę, bo chwilę po tym, jak skończyli ostatnią rundę igraszek, Donovan odpłyną w sen, a ona poszła do łazienki szykując się na podróż służbową. Miała godzinę, by doprowadzić się do perfekcyjnego stanu, w którym widywali ją kontrahenci i współpracownicy. Wzięła szybki prysznic, nałożyła delikatny makijaż, a kosmetyki wrzuciła do podróżnej torby, przygotowanej dzień wcześniej. Wskoczyła w eleganckie materiałowe spodnie w kolorze beżu, biały top i czarny kardigan. Całość dopełniła złotymi kolczykami, cienkim, czarnym paskiem, mokasynami w tym samym kolorze i torebką Chanel. Niczym nie przypominała Sophie z poprzedniego wieczoru tańczącą do Dolly Parton w The Rusty Nail. W mgnieniu oka przeobraziła się z kiczowatej miłośniczki country, w kobietę dostojną i pełną profesjonalizmu. – Max, zamkniesz za sobą drzwi, jak już się wyśpisz. Wychodzę. – Poinstruowała mężczyznę bez większych emocji. Nie w jej guście rzewne pożegnania, pełne pocałunków i przytulania.
Lot minął jej bardzo szybko. Wciąż nie zmrużyła oka, przeglądając na komputerze po raz ostatni prezentację, którą miała wygłosić nazajutrz przed ponad setką osób, których znacząca część mogła być w przyszłości jej potencjalnymi klientami. Traktowała ten panel bardzo poważnie, bo zdawała sobie sprawę, że przyciągając do współpracy kolejne firmy, mogłaby pozwolić sobie na otwarcie upragnionej filii w Nowym Jorku. Marzyła o niej od samego początku, Miami traktując jako drabinę, po której może się wspiąć w stronę upragnionego biura w SoHo lub Tribece. Niestety dotychczas dane finansowe firmy nie pozwoliły jej by zdecydować się na taki krok, było dobrze, ale jeszcze nie wspaniale.
Po przylocie zameldowała się w hotelu MGM Grand Hotel and Casino, od razu zatopiła się w miękkiej pościeli hotelowego łóżka i zdrzemnęła się krótką chwilę, by nabrać siły na kolacje w restauracji Delilah, gdzie zostali zaproszeni uczestnicy konferencji. Po przebudzeniu się od razu skoncentrowała się w pełni na swoim celu, dobrała odpowiednią wieczorową sukienkę dopełniając ją mocniejszym makijażem, który idealnie podkreślił jej latynoską urodę. Miała plan. Tym razem nie chciała uwieźć żadnego faceta i zrobić z niego męża numer trzy, a znaleźć idealnego kandydata na klienta, który wyłożyłby fortunę na współpracę z Advancy. Stawka była naprawdę wysoka: ekspansja na Nowy Jork, biznesowe centrum świata.
UsuńPrzekroczyła próg restauracji, uprzednio przedstawiając się szefowi sali, który witał przybyłych gości i skreślał ich z check listy, rozejrzała się po wnętrzu i choć bywała tu już kilka razy w przeszłości, niezmiennie wpadła w zachwyt nad niecodziennym, eleganckim designem restauracji. Podeszła do baru i zamówiła martini dry, lustrując w tym samym czasie współbiesiadników.
I'd be a fearless leader, I'd be an alpha type XD
Max Donovan był zepsutym człowiekiem, który niczym prawdziwy piroman wywoływał pożar i z zadowoleniem obserwował, jak bezwzględny ogień pochłania wszystkich. Reprezentował sobą to, od czego Nancy, dla własnego bezpieczeństwa, pragnęła trzymać się z daleka, gdyż wiedziała, czym kończy się igranie z ogniem. To było ryzykowne i bolesne, a jej nic z tego nie było w życiu potrzebne. On nie był jej potrzebny.
OdpowiedzUsuńRozciągał wokół siebie specyficzną aurę, która wielu przyciągała, nęcąc przygodami i niezapomnianymi przeżyciami, lecz dla niej liczyło się coś więcej niż mrzonki i chwilowe uniesienia. Liczyło się coś, na co Maxa nigdy nie będzie stać.
Dawniej wydawało się jej, że skoro on i Edward się przyjaźnią, to musi być z niego fajny, wartościowy człowiek, ale to, jak bardzo się wtedy myliła, prześladowało ją do dzisiaj. Wciąż czuła się żałośnie ze świadomością, że kiedyś naprawdę chciała dać Maxowi szansę, próbując dostrzec w nim coś więcej niż żałosnego lowelasa, który chętnie, z wrodzoną arogancją oraz bezczelnością korzysta ze swojej pozycji oraz przywilejów. Nie zazdrościła mu, po prostu wkurzało ją, że nie liczył się z niczym i nikim, bawiąc się ludzkimi uczuciami jak najlepszą zabawką, a mimo to zawsze dobrze na tym wychodził.
Mało kto irytował Nancy tak jak robił to Donovan, który posiadał jakiś pieprzony talent do pozbywania się jej cierpliwości, której zwykle, w normalnych warunkach miała sporo. Zwykle była wrażliwa i wyrozumiała, jednak on sprawiał, że to wszystko w niej gasło. Podnosił jej ciśnienie, złościł, wyciągał z niej to, co najgorsze, z każdą rozmową zakotwiczał się w jej biednej głowie na dłużej, a ona nie potrafiła go stamtąd tak po prostu wyrzucić. Wielokrotnie odtwarzała w myślach ich wymiany zdań, szukając jeszcze lepszych argumentów, którymi będzie mogła wypunktować go następnym razem, ponieważ ten raz prędzej czy później i tak nadchodził, nawet jeśli bardzo tego nie chciała.
— U mnie się ktoś znajdzie, ale widzę, że u ciebie kiepsko z doznaniami — skwitowała złośliwie.
Po pierwsze ktoś musiał być wobec niego surowy oraz bezwzględny, a momentami nawet i niedobry, a po drugie Nancy nie mogła pozwolić Maxowi namieszać sobie w głowie. Musiała stawiać mu wyraźne granice. Między nimi nie było wyjątkowych emocji, nie było szczególnego napięcia, ani elektryzującej energii. Ona za nim nie przepadała, a on uwielbiał to wykorzystywać i Nancy zamierzała tego się trzymać, bo inaczej byłoby już po niej.
Dawno temu powinna nauczyć się, że nie może wchodzić z nim dyskusje. Nancy powinna ruszyć się z tej kanapy, gdy tylko Max się przy niej pojawił i potraktować go bezlitosną ciszą, bo chyba tylko to przyniosłoby jakiś skutek. Im bardziej pozwalała mu wciągać się w te idiotyczne potyczki, tym większą frajdę mu dostarczała, a tego nie chciała. Sprawianie mu przyjemności to, prawdę mówiąc, była ostatnia rzecz, na której jej zależało, więc dlaczego nie potrafiła wstać i odejść?
— Tak się starasz, a to nadal za mało, żeby mi zaimponować, Donovan — zapewniła, udając przejętą, choć tak naprawdę ze wszystkich sił próbowała pozostać niewzruszona. To było trudne, ale doskonale wiedziała, że obnażanie się przed nim z emocji, będzie jego małym sukcesem.
Drgnęła jednak niekontrolowanie, ku swojemu niezadowoleniu, kiedy to Max pochylił się w jej stronę. Idiota. Posłała mu ostrzegawcze spojrzenie, wciskając się w głąb kanapy, aby zwiększyć między nimi dystans, ponieważ nie potrzebowała wdychać jego drogich perfum, wpatrując się w jego oczy z odległości, która wydawała się niepoprawna.
Jeśli Nancy miałaby być szczera, to przyznałaby, że wielokrotnie miała ochotę sprzedać Maxowi porządny policzek, przy czym on nawet nie musiał się odzywać, żeby doprowadzić ją do takiej ostateczności, ale podejrzewała, że jego chorej głowie jeszcze by się to spodobało. Osiągnąłby wtedy to, czego pragnął, a ona nie dość, że pokazałaby mu swoje słabości, to przy okazji wyszłaby na wariatkę w towarzystwie wspólnych znajomych.
Usuń— Marny z ciebie dżentelmen, ale może zainteresujesz się tym, na co ja mam ochotę? — zasugerowała uprzejmie, bez podtekstów, wciąż zmierzając do tego, że powinien sobie stąd pójść. W jej łagodnym głosie było słychać irytację, przez którą zarumieniły się jej policzki, ale na szczęście w lokalu nie było zbyt jasno.
— Bo w przeciwieństwie do ciebie nie jestem masochistką — zauważyła, marszcząc brwi i znowu przewróciła oczami, starając się słuchać głosu rozsądku, gdyż wbrew szczerej złości, którą bombardowała Maxa, musiała przyznać, że potrafiła dostrzec, dlaczego kobiety dla niego przepadały. Zawzięcie ignorowała jego uśmiech, charyzmę i czar, którymi pobudzał w niej ciekawość. Zdarzało się, że ją intrygował, chociaż upychała to głęboko w sobie, karcąc samą siebie za to, że coś takiego się w niej pojawiało, ponieważ bez względu na to, jak bardzo był pociągający, to wciąż był Max Donovan.
Nancy westchnęła głośno, czując zbliżając się klęskę, z którą absolutnie nie potrafiła się pogodzić i pokręciła głową z dezaprobatą.
— Jesteś pewien, że nie? — uniosła brew, mierząc się z nim spojrzeniem, ale w jej oczach nie było rozbawienia i pewności, których akurat jemu nie brakowało. Czuła, że to z jego strony wyzwanie i doskonale wiedziała, że tylko czeka, aż się go podejmie, aby móc karmić swoje ego, dostarczając sobie rozrywki przez resztę wieczoru i, cholera, wiedziała, czego nie powinna robić, a jednak kolejny raz pozwalała mu wciągnąć się w tę chorą grę.
proszę przestać, bo będzie bolało