9.10.1994

[KP] Max Donovan

Don't you tell me what you think that I could be
I'm the one at the sail, I'm the master of my sea
Max Donovan
właść. Maximilian Isaac Donovan – 20.07.1989, Los Angeles — Max — drugie dziecko Michaela Donovana, znanego i szanowanego przedsiębiorcy marketingowego oraz Lindy Donovan, byłej producentki filmowej — założyciel i dyrektor generalny Investify, firmy specjalizującej się w inwestycjach i strategiach finansowych, z siedzibą w Camden i oddziałami w Miami, Atlancie, L.A i San Francisco — zaczął działalność od małego biura w Miami, gdzie szybko rozwinął firmę — zdecydował się na własny biznes po ukończeniu studiów — absolwent UCLA na kierunku ekonomii i zarządzania biznesem — były członek bractwa Delta Sigma Pi — od 12 roku życia mieszkał w Camden, rodzinnym mieście jego ojca — ma starszego o rok brata — studia w L.A i prawie trzy lata życia w Miami — od 10 lat z powrotem w Camden — przestronne mieszkanie w nowoczesnym apartamentowcu w Camden — znany ze szczerego i bezpośredniego podejścia do klientów — posiada niekonwencjonalny styl zarządzania — wieczny kawaler i lowelas — miłośnik szybkiej jazdy, festiwalów i imprez — regularnie odwiedza nużące go Mariesville


Niezmiennie od prawie dwudziestu lat dumnie nosi miano czarnej owcy rodziny, uważając to za swój największy sukces. Regularnie hańbi nazwisko, co sprawia mu satysfakcję i prowokuje do przechwałek. Uwielbia doprowadzać do szału swoją matkę furiatkę, od której odziedziczył ciągoty do używek i wszystkiego, co wprowadza chaos w jego życie. Jeszcze bardziej cieszy go frustracja, którą wywołuje u swojego ojca obłudnika, po którym odziedziczył smykałkę do interesów i upodobanie do latynoskich kobiet. Fanatycznie wręcz wyznaje zasadę nieważne jak, ważne że mówią. Lubi być w centrum uwagi, a jeszcze bardziej, gdy mówią o nim źle. Żyje w głębokim przekonaniu, że za pieniądze można kupić wszystko, nie dostrzegając, że miłości się nie kupi, bo jej nie wyznaje. Szczerość i bezpośredniość to jego szczególne znaki rozpoznawcze. Bywa impulsywny, jeszcze częściej nerwowy, a praktycznie przez cały czas niecierpliwy, już szczególnie wtedy, gdy coś nie idzie po jego myśli. Odnajduje się w chaosie i wszystkim, co odstaje od normy, bo nigdy nie otaczał się normalnością. Przez życie kroczy pewnym krokiem, nawet jeśli do pewnych celów dąży po trupach. Od zawsze pragnie tworzyć swoją własną drogę w oparciu o swoje zasady, a nie te, które narzuca mu rodzina.
Kiedy mówią, że jest draniem, nigdy nie zaprzecza, bo nienawidzi kłamstwa. Nie uważa siebie za dobrego człowieka, ale za to jest uczciwy i ma dobre poczucie humoru, a co najważniejsze – świetny gust w kobietach, ciuchach i samochodach. Szczerze gardzi pruderyjnością, nie cierpi zasad, a tak poza tym nienawidzi użalania się nad sobą i stagnacji w życiu. Ciągła potrzeba wrażeń i adrenaliny sprawia, że nie znosi nudy, powagi i błogiego spokoju. Popycha go to w stronę ryzykownych, często wątpliwych moralnie sytuacji i zachowań. Ponoć nie lubi komplikować sobie życia, choć ciągnie go do problemów jak ćmy do ognia. Lojalność, słowność i dyskrecja to trzy najważniejsze zasady, którymi kieruje się w przyjaźni. Czwarta zasada to aby nigdy nie mieszać życia prywatnego z interesami, bo na przyjaciołach zależy mu na serio. Nienawidzi pustych formułek i płytkich obietnic, gardzi każdym, kto udaje, oszukuje lub aktorzy.

A ponad wszystko nienawidzi bycia Donovanem.

Poniższe wpisy mogą zawierać treści przeznaczone wyłącznie dla osób pełnoletnich.


52 komentarze:

  1. Sophie Martinez uważała się za rodowitą mieszkankę Mariesville, choć pokrętny los rzucał ją, co kilka lat w inne miejsce. Urodzona w Miami, gdzie spędziła pierwsze trzynaście lat swojego życia, by później zostać oddaną pod opiekę prawną babci na sześć kolejnych i dorastać pośród smrodu zgniłych jabłek Mariesville. Nie miała problemu z wszechobecnym zapachem, bo w Miami zamiast zepsutych owoców, w domu rodziny Martinez unosił się zapach wódki, więc jabłonie były miłą odskocznią od znanej jej codzienności. Do Miami ciągnęło ją jednak okropnie. Tłumacząc to sobie pragnieniem zrozumienia chorej relacji rodziców, powróciła tam na studia, poznała pierwszego męża, założyła swoją firmę. A jedyne co zrozumiała to fakt, że Miami nienawidzi z całego serca i to kolorowe miasto, w którym kochała przesiadywać w dzielnicy Kubańskiej i popijać specjał Latynosów, czyli kawę czarną, jak serce Sophie, ale i słodką jak jej aparycja – nigdy nie było dla niej.

    Mariesville za to było domem. Jedynym miejscem na świecie, gdzie kompletnie nie pasowała, bo odstawała od jego spokojnych mieszkańców, ale czuła się tu wybornie, wsadzając ciągle kij w mrowisko. Do smrodu jabłek przywykła, a ludzie w końcu przyzwyczaili się, że wśród nich kręci się kobieta, przed którą żony chowają w domach swoich mężów, a drzwi ryglują na kilka zamków. Dlaczego? – nie wiedziała, bo to nigdy nie było tak, że interesowała się kim popadnie. Oj nie. Sophie Martinez, która trzykrotnie zmieniała swoje nazwisko. Z panieńskiego na nazwisko swojego pierwszego męża, później na drugiego, by wrócić w końcu do korzeni i przedstawiać się tak, jak ją od dziecka nazwano, miała bardzo wygórowany gust i dziewięćdziesiąt dziewięć procent mieszkańców jabłczanego miasta odstawało od wymogów. Nie mogła zadowolić się byle rolnikiem, czy sprzedawcą bydła, Sophie inwestowała swoją uwagę w rozmyślny sposób. Być może dlatego miała opinię pasożyta, ale czy ktokolwiek, kto ją tak nazywał znał całą prawdę? Otóż nie. Czy ktokolwiek, kto ją tak nazywał miał zainwestowanych kilka milionów w nieruchomości, a resztę bezpiecznie ulokowaną na koncie oszczędnościowym? Również nie. Martinez była w centrum uwagi mieszkańców, lubiła to i nie odczuwała potrzeby prostowania jakichkolwiek plotek na swój temat. Chociaż Alexandra ciągle prosiła ją, by nie dolewała oliwy do ognia i choć na chwilę się uspokoiła – ona zdawała się działać całkowicie odwrotnie do wystosowanych próśb przyjaciółki. Let them talk!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wieczór był wciąż młody, więc gdy tylko uporała się z bieżącymi sprawami swojej prężnie działającej firmy, wyciągnęła z szafy ukochane kowbojki w kolorze jasnego brązu, które sięgały połowy jej łydki. Założyła na tyłek najbardziej obcisłe Levis’y, które idealnie leżały na biodrach, a piersi wyeksponowała pokaźnym dekoltem, ubierając zwykły biały top na ramiączkach, nie mając pod nim stanika, bo za tę ekspozycję jej pierwszy mąż zapłacił 30k USD i nie miała zamiaru całe życie ukrywać ich pod swetrem.
      Na co dzień wyglądała o wiele bardziej gustownie, gdy popijała kawę w Under The Apple Tree z Alex, lub załatwiała sprawy biznesowe. Posiadała garsonki, marynarki i kreacje znanych projektantów, ale gdy nadchodził czas aby zjawić się w The Rusty Nail, wszystkie chwyty były dozwolone, a ona uwielbiała dostosowywać się do panujących tam warunków.

      Weszła do środka, zamówiła whisky na lodzie, oparła się plecami o bar i rozejrzała z uśmiechem po lokum pełnym ludzi. Uwielbiała chaos, który panował tutaj każdego wieczoru, dźwięki muzyki na żywo, obijających się kufli przy zbyt głośno wznoszonych toastach, radosne krzyki kobiet porywanych przez mężczyzn do tańca. The Rusty Nail było jak to miasto, proste i nieskomplikowane. I posiadało artefakt, którego była największą fanką i korzystała z tego przywileju każdego razu, gdy się tutaj pojawiała – szafę grającą, przy której musiała się bawić jeszcze jej Abuela w czasach młodości. Wyciągnęła z kieszeni kilka ćwierćdolarówek i podeszła z drinkiem do maszyny, z której wydobywała się smętna muzyka. To miejsce zdecydowanie potrzebowało dzisiaj trochę wigoru, a ona wiedziała, jak im to dostarczyć. Wrzuciła monetę do środka i przejrzała całą listę i dokopała się do hitu country wszechczasów, czyli Jolene Dolly Parton. Nim jednak zdążyła wcisnąć przycisk, który aktywowałby piosenkę, na swoich biodrach poczuła czyjeś dłonie. Zazwyczaj nie przeszkadzało jej to, że jest obmacywana przez innych, ale lubiła najpierw się na to zgodzić. Już chciała odwrócić się do swojego oprawcy i przyłożyć mu porządnie w szczękę, ale usłyszała w swoim uchu bardzo dobrze znany jej męski głos.

      Ich relacja była dziwna, toksyczna i niewytłumaczalna dla przeciętnego człowieka, a oni sami byli dalecy od zdrowych zmysłów, gdy przebywali w swoim towarzystwie. Ale trwali w tym mezaliansie od kilku lat, ciągle przepychając się między sobą. Raz lądowali w jej sypialni i przeżywali najlepszy seks w życiu, innym rzucała się na niego z pięściami wściekła, a on nie robiąc sobie nic z tego, odchodził i znikał na długie tygodnie. Już dawno zrozumiała, że kręci go najbardziej, kiedy kogoś ma i to wtedy Max pojawia się na horyzoncie i ignorując każdą inną kobietę w pomieszczeniu, zdaje się widzieć tylko ją. W końcu tak się poznali, gdy ona była żoną kogoś innego, a dokładniej jego kuzyna. Max lubi to, co niedostępne, chętnie goni uciekającego króliczka.

      Usuń
    2. - Donovan – uśmiechnęła się szeroko opierając pośladkami o szafę grającą. Pozwoliła mu się nadal dotykać, w końcu ostatnio nie był najbardziej zainteresowaną nią osobą. Ostatni raz widzieli się przed miesiącem, gdy wylała na niego drinka i wyrzuciła ze swojego domu w samym ręczniku, nim do czegoś w ogóle doszło. Wybrał wtedy zły dzień na zgrywanie lowelasa. – Czymże nużące Mariesville zasłużyło sobie na twoją obecność? – wyprostowała się, eksponując tym samym swój dekolt i przechyliła lekko głowę, oblizując przy tym dolną wargę.

      <3

      Usuń
  2. Zapytana kiedyś przez Alex o przyczyny jej dwóch rozwodów, już prawie chciała powiedzieć na imię mu Max Donovan, ale w porę ugryzła się w język, bo oficjalne powody rozstań przedstawione w sądzie były inne. Josh okazał się miękką fają, która oczekiwała od niej w wieku dwudziestu ośmiu lat gromadki dzieci, domku na przedmieściach i wesołego Golden Retrivera merdającego ogonem za każdym razem, kiedy wróci do domu. Ona nie nadawała się na rolę matki – bo jej wzorzec był najgorszym z możliwych. Ją bowiem matka zostawiła, kiedy ta miała trzynaście lat i uciekła, słuch po niej zaginął od tamtego dnia. A Darren… cóż Darren powinien się nauczyć, że jak się zdradza żonę to w taki sposób, by żona o tym się nigdy nie dowiedziała. Szczególnie, kiedy na koncie ma się grube miliony i brak podpisanej intercyzy.

    Sophie zdrady, o których mężowie nie wiedzieli, miała opanowane do perfekcji. Nigdy nie planowała stać się kobietą, która szuka atencji innego mężczyzny, niż jej małżonek, ale życie pisało różnie scenariusze i pchnęło ją w objęcia Donovana na kilka dni przed pierwszym ślubem. Uzależniła się od gry, którą prowadzili niezmiennie przez te wszystkie lata. Przyciągali się i odpychali, ciągle zataczając koło. Nie kochała go, bo wiedziała, że nie inwestuje się uczuć w kimś tak niestabilnym jak on, ale nie potrafiła też z niego zrezygnować. Próbowała wiele razy, uparcie twierdząc, że Max niej jest jej do szczęścia potrzebny. Ale gdy nie było go w pobliżu czuła się jak narkoman bez kolejnej dawki ulubionej używki, podświadomie ciągle go szukała, aby znowu poczuć jego dotyk na swojej skórze, aby znowu zostać przez niego zdominowaną i wykorzystaną, a na koniec porzuconą. Żaden inny facet, z którym się spotykała nie doprowadzał ją na skraj psychicznego rozstrojenia, nie dawał tyle rozkoszy, nie gwarantował karuzeli emocji i nie działał na nią tak jak Max. Nigdy nie chciała przyznać się przed samą sobą, że była jego, ale rzeczywistość wyglądała inaczej. Oddała mu się w dniu ich pierwszego spotkania. Przez te wszystkie lata był w stanie zrobić z nią, co tylko chciał, bo miał ją całą dla siebie, kontrolował ją, mógł robić co tylko zapragnął. Potrzebowała jego atencji, dotyku, rozkoszy. Nie chciała myśleć co stałoby się gdyby odwrócił się od niej w pełni, bo była w stanie błagać by wrócił za każdym razem, gdy odchodził. Uwielbiała tańczyć w rytm jego muzyki i wciąż było jej mało.

    Nawet teraz, gdy czuła palący dotyk jego dłoni na biodrach, jedyne o czym myślała to aby ten wieczór skończył się w jej sypialni. Chciała go całego dla siebie, najlepiej teraz. Nawet na tej pieprzonej szafie grającej. Niech wszyscy patrzą, miała to gdzieś. Zgrywała jednak pozory, bo schemat zrozumiała już dawno: kiedy ona chciała go całego, on nie chciał ani skrawka niej. Tak długo, jak dawała się gonić, miała jego uwagę w całości dla siebie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widziała jak pożera ją wzrokiem. Znał jej ciało na pamięć, każdy jego skrawek, każdy pieprzyk i zgłębienie, a jednak wciąż mu się nie znudziła. Wiedziała, że jest dla niego wyjątkową kobietą, bo pomimo sławy lowelasa, która go wyprzedzała, tylko ją zabierał regularnie do swojego mieszkania w Camden. Inne kobiety, o które była kurewsko zazdrosna, były tylko zabawkami na jedną noc, wyrzucał je od razu o poranku i nigdy nie wracał do nich nawet pamięcią. Wkurwiało ją to do granic możliwości, że były inne, które nocami wykrzykiwały pod nim jego imię, które dostawały to, co należało się tylko brunetce. Może dlatego poślubiła Darrena? Bo tak bardzo chciała mu pokazać, że może żyć bez jego uwagi, dotyku czy nieziemskich orgazmów. Była jednak na tyle słaba, że jeszcze w dzień powiedzenia sakramentalnego tak, w białej sukni Very Wang, znowu dała się urobić Maxowi w hotelowym pokoju, wynajętym dla gości weselnych, gdy świeżo upieczony małżonek zabawiał zaproszonych ludzi w sali bankietowej. Donovan był jej przekleństwem.

      - Tęskniłeś, Donovan? – Wzrok spuściła na jego dłoń na swoim dekolcie wciąż uśmiechając się figlarnie, swoją zaś położyła na jego brzuchu i powoli zaczęła zmierzać palcami w stronę klamry paska, czuła jego ciepły oddech na swojej twarzy, gdy tak stał centymetr od niej. Podniecenie pojawiło się w sekundę i doskonale zdawała sobie sprawę, że gdyby tylko powiedział słowo, zaciągnęłaby go teraz do męskiej toalety. – Eddy doniósł o moim nowym kochanku? – zaśmiała się, bo dokładnie taki miała zamiar, gdy mówiła o tym Sophie. Nie było żadnego trenera pilatesu, a może i był, ale jednorazowo. Nie zapamiętywała facetów, którzy gościli u niej na jedną noc. Nie warto było zaprzątać sobie nimi głowy. Ważne, że zwróciła na siebie uwagę Maxa. Cel osiągnięty.

      Sign your name across my body

      Usuń
  3. Dokonania Soph w wieku 35lat były naprawdę imponujące. Ukończone z wyróżnieniem studnia na Uniwersytecie w Miami, które w parze z analitycznym mózgiem, którym mogła się poszczycić i inwestycją kuzyna Maxa, zaowocowały prężnie działającą firmą konsultingową, przynoszącą jej co roku milionowy zysk. Była kobietą sukcesu, a przynajmniej tak lubiła o sobie myśleć, gdy popijała czarną kawę, wpatrując się w plik excela, do którego podchodziła z największą świętością. Według jej abueli, w wieku trzydziestu pięciu lat powinna również posiadać rozum, a tego ewidentnie jej brakowało, bo staruszka doskonale wiedziała o eskapadach wnuczki. Choć z początku śledziła jej kolejne zdrady i podboje, z zapartym tchem, jakby był to kolejny odcinek Mody na Sukces lub Zbuntowanego Anioła, w końcu i ona znudziła się tym, namawiając Soph do wyjechania z powrotem do Miami i uwolnienia się od Maxa Donovana. Mariesville miało jej nie służyć, odbierać resztki rozumu, a upragniony przez nią mężczyzna był mąciwodą, który nie pozwalał kobiecie ułożyć sobie życia.
    Czy jej babka kiedykolwiek żyła bez powietrza, skoro myślała, że zapomnienie o mężczyźnie miało być tak łatwe jak twierdziła? Za każdym razem, gdy próbowała uciec od niego, zapomnieć o łączących ich upojnych nocach, o niezapomnianych przeżyciach i setkach chwil, w których poszłaby za nim nawet do piekła, byleby tylko być blisko niego – dusiła się. Zawsze musiała wrócić po więcej i już dawno przestała z tym walczyć. Max był jedynym człowiekiem, który rozumiał ten styl życia i nie oceniał kolejnych coraz to bardziej bezmyślnych wyborów. Zdawał się czerpać przyjemność, gdy popełniała kolejne błędy, kierowana wachlarzem emocji, które tylko on potrafił w niej obudzić. Im bardziej chciała od niego się uwolnić, tym szybciej wpadała na nowo w jego, błądzące po całym jej ciele, dłonie. Jakaś cholerna siła przyciągała ich do siebie, ku niezadowoleniu ich bliskich. Nie potrafili być ze sobą, bo żadne z nich w związku z drugim być nie chciało, ale życie osobno nie wchodziło nawet w grę.
    Z każdym jego muśnięciem jej dekoltu, przez ciało przechodziło delikatnie mrowienie, tak bardzo chciała się stąd ulotnić, znaleźć ustronne miejsce i oddać się rozkoszy, którą Max na pewno miał w planach zagwarantować jej tego wieczoru. Miesiąc czasu z miałkimi dziewczynami, które gościły w jego łóżku, czy na tylnej kanapie sportowego auta, na pewno nie dały mu tyle satysfakcji, co kilka intymnych chwil sam na sam z Sophie. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że to ona jako jedyna potrafiła sprawić, że zatraci się bez pamięci, inaczej nie wracałby po więcej.
    Widziała jak śledzi jej dłoń podążającą w stronę wybrzuszenia w jego spodniach. Uwielbiała widzieć, jak na niego działa, jak w sekundę rozpalał się pod jej dotykiem, choć byli w tłumie ludzi, a od punktu kulminacyjnego tego wieczora, dzieliło ich jeszcze kilka godzin. Palcami delikatnie przejechała po twardości, którą wyczuła po dłoniach, po czym jak gdyby nigdy nic, zignorowała to, zabierając rękę, którą złapała za kołnierz jego koszuli, przyciągając go do siebie tak, ze czuła ruchy jego wargi na swoich, gdy wypowiadał kolejne słowa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Nie musimy chyba udowadniać sobie oczywistości? Już dawno temu przestałam zaprzeczać, że możesz zrobić ze mną, co tylko zechcesz – wyszeptała w jego usta zgodnie z prawdą, napierając piersiami na jego klatkę. Czy zachowywała się, jak każda inna kobieta, na której Donovan choć na chwile położył dłoń? Na pewno. Czy było jej z tego powodu źle? Ani trochę.
      Nie słyszała już muzyki wydobywającej się z szafy grającej, nie dochodziły do jej uszu rozmowy ludzi, którzy spędzali piątkowy wieczór w barze. Ledwo usłyszała krzyk jakiegoś faceta, który krzyknął w ich stronę aby wynosili się stąd do hotelu. Nie odwracając wzroku od Donovana, podniosła tylko prawą rękę w stronę przeszkadzającego im gościa, pozdrawiając go serdecznie środkowym palcem.
      Pozwoliła by poprowadził ją na parkiet, gdzie znaleźli dla siebie skrawek wolnego miejsca. Bar był ubóstwiany przez robotniczą warstwę społeczną Mariesville, która w piątek zawsze odwiedzała lokal tłumnie, dając upust stresowi, który towarzyszył im w ciągu tygodnia. Przepychali się do stolików, gawędzili w gronie przyjaciół, popijali tanie piwo, czy whisky. Jednak nikt z ponad setki imprezowiczów się nie liczył, ona widziała tylko i wyłącznie jego, mężczyznę, który był całym jej światem, choć w dosyć niekonwencjonalny sposób. Przylgnęła do niego, spełniając jego prośbę i zaczęła poruszać się w tak muzyki, która dobiegała ich uszu. Po jej ustach przebiegł uwodzicielski uśmiech, a ona odwróciła się do niego plecami, biodrami stykając się z jego, bezwstydnie ocierając się o jego krocze.
      - Wedle życzenia – oparła głowę o jego klatkę piersiową i zadarła ją lekko w górę przymykając oczy, dając się ponieść chwili.

      🔥🔥🔥

      Usuń
  4. - Max, po co mam się nad tym zastanawiać? – Parsknęła śmiechem słysząc jego pytanie. – Przecież wiem ile kobiet przechodzi przez twoje łóżko, a i tak to do mnie wracasz po więcej… - przyciągnęła go do siebie chwytając za kołnierz jego koszuli tak, że stykali się nosami. Przejechała językiem po jego dolnej wardze, smakując ją. – Nigdy nie przestanę ci się podobać, bo jesteś uzależniony ode mnie – stwierdziła zgodnie z prawdą składając na jego ustach soczysty pocałunek. – Wiesz, że należymy do siebie… - wyszeptała w jego usta.
    I tak było, bo oby dwoje przyciągali się równie często, jak odpychali. Nie mogli bez siebie żyć, choć nie była to miłość w pełnym tego słowa znaczeniu. Sophia nie potrafiła kochać nikogo, nie nauczono ją tego w całym swoim życiu. Nie wyniosła tej umiejętności z domu, w którym ojciec podnosił rękę na matkę, dla której posiadanie dziecka ze zwyrodnialcem było przekleństwem. Nie nauczyła jej tego abuela, która choć jest kochaną kobietą, zawsze traktowała dziewczynę, jako obowiązek, a nie ukochaną wnuczkę. Chciała pokochać swojego pierwszego męża i nawet przez chwilę wydawało się, że tak jest, ale wtedy do jej życia z buciorami wszedł Max i zaczęła kwestionować, czym tak naprawdę jest miłość. Z biegiem czasu pogodziła się, że tej umiejętności już nigdy nie posiądzie, bo była zbyt zwichrowana, pokręcona i toksyczna. Donovan był jakby ulepiony z tej samej gliny. Choć miał predyspozycję by stać się kimś pokroju swojego najlepszego przyjaciela, on wolał zagrać wszystkim na nosie i pójść drogą w pełni wymyśloną przez samego siebie, porywając w tę podróż Soph.
    - Muszę być za kilka godzin na lotnisku w Atlancie – napomknęła, gdy nęciła go swoimi krągłościami, tańcząc w rytm muzyki, która rozbrzmiewała w barze. Jej dłonie błądziły pod koszulą Donovana, gdzie mogła wyczuć idealnie wyrzeźbione mięśnie mężczyzny. Uwielbiała jego ciało, to, jak dbał o swój wygląd i sprawność fizyczną, którą często wystawiała na próbę podczas długich, upojnych nocy. Teraz jednak przeklinała w duchu wyjazd służbowy, który musiała odbyć nazajutrz, bo wiedziała, że czas ich goni i nie będzie mogła posmakować całonocnego rodeo, które Max z chęcią by jej zapewnił.
    Dwa dni temu dostała od asystentki bilet do Las Vegas na coroczną konferencję DigiMarCon, w której od kilku lat obowiązkowo brała udział. Pierwszy raz pojawiła się na niej jako studentka, zachwycona ilością przydatnych informacji, które mogła zdobyć oraz nowych znajomości, które była w stanie tam nawiązać. Bez wahania przyjmowała zaproszenia na kolejne edycje. W tym roku dodatkowo miała poprowadzić swój panel dotyczący wpływu firm konsultingowych na rozwój nowych technologii. Przygotowywała się do tego wystąpienia od kilku tygodni, aby z należytą pewnością siebie, wskoczyć w idealnie skrojony garnitur od Elisabetty Franchi i zrobić to co potrafi najlepiej – sprawić, by patriarchat padł przed nią na kolana.
    Póki co, miała jednak w planach, że to Max padnie przed nią na swoje kolana i to nie wcale przy okazji oświadczyn, bo nigdy od niego tego ani nie oczekiwała, a tym bardziej się nie spodziewała. Max na kolanach potrafił wyczyniać o wiele lepsze rzeczy, niż ofiarowywanie kobiecie diamentów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Może pokażę ci, jak bardzo cię chcę w mojej sypialni? – najrozsądniej byłoby po prostu rozejść się do domów, bo tylko pracę Soph traktowała poważniej niż igraszki z Donovanem. Ale wiedziała, że tego wieczoru może jeszcze chwile zaszaleć i pokazać mu, jak bardzo kręci ją ich wspólna gierka, doznać rozluźniającej ją rozkoszy przed dosyć wymagającym weekendem. Była przyzwyczajona do braku snu, mogła się również wyspać w samolocie, po to lata pierwszą klasą, aby mieć do tego odpowiednie warunki. – W mojej sypialni. Na mnie. We mnie… - odsunęła twarz od jego i przygryzła wargę w oczekiwaniu na to, co zdecyduje Max, choć odpowiedź najpewniej była jej dobrze już znana. Nie musiała długo namawiać go na spędzenie wspólnej nocy.

      🔥

      Usuń
  5. Nancy Jones nie czuła się najlepiej w takich miejscach — beznadziejnie eleganckich, zachowujących pozory kulturalnych spotkań, gdy wystrojona, wciśnięta w najbardziej eleganckie ubrania, jakie miała w szafie, starała się wyglądać jak ktoś, komu słuchanie jazzowej muzyki sprawia frajdę, a nazwa wina, którym miała wypełniony kieliszek, jest jej znana. Wszystko, na każdym kroku, wzmacniało w niej nieodparte wrażenie, że nie pasuje do świata, w którym jej kuzyn bezbłędnie się obracał. Nie miała własnego biznesu, pieniądze inwestowała w nowe kwiaty przed domem, nigdy nawet nie pracowała w biurze, a spadające lub wzrastające cyferki na giełdzie nie były czymś, co niesamowicie ją fascynowało. Nie znała się na tym, ale nie czuła się z tego powodu gorsza bądź głupsza, wybitnie znając się na innych rzeczach. Robiła świetne opatrunki, bezboleśnie pobierała krew, potrafiła zszywać i, przede wszystkim, znała się na ludziach, posiadając wyjątkową zdolność odnajdywania się w każdym towarzystwie, bez tworzenia sztucznej otoczki. Zawsze była sobą, nigdy nie udawała kogoś innego i z jakiegoś nieodkrytego powodu potrafiła bez fałszu odnaleźć się w świecie, który nie był jej, robiąc to z niebywałą gracją.
    Co prawda, musiała uczciwie przyznać, że znajomi Edwarda i Alexandry bywali specyficzni, ale w większości ich lubiła; nawet tych, którzy rzeczywiście byli nieprawdopodobnymi sztywniakami, żyjącymi swoją pracą, na każdym kroku zanudzającymi biznesowymi opowieściami. Nancy czuła, że jest niebezpiecznie blisko wplątania się właśnie w jedną z takich nudnych rozmów, których za wszelką cenę próbowała unikać, ponieważ stanie z głupim uśmiechem i kiwanie głową z udawanymi zrozumieniem lub, co gorsza, uznaniem nie było w jej stylu, choć tego oczekiwali popisujący się przed nią mężczyźni. Musiała wyrwać się z tego potrzasku, dlatego z uprzejmym uśmiechem na twarzy czmychnęła do toalety, po której kręciła się dłużej niż to konieczne, kilka razy smarując usta błyszczykiem i dopiero, gdy uznała, że odczekała wystarczająco dużo, wróciła na salę, natychmiast kierując się do baru. Zamówiła jeszcze jeden i równocześnie ostatni kieliszek tego samego białego, musującego wina, którego nazwy w dalszym ciągu nie mogła zapamiętać. W międzyczasie ktoś znowu próbował ją zagadać, proponując drinka, a ktoś inny wypytywał o Edwarda, interesując się jego podejrzaną nieobecnością.
    To sprawiło, że przez głowę Nancy przebiegł szereg czarnych myśli, również tych najbardziej absurdalnych, a ona w pośpiechu wyciągnęła komórkę, chcąc po pierwsze sprawdzić, czy nie miała nieodebranych wiadomości lub połączeń, które mogłyby o czymś świadczyć, a po drugie zamierzała napisać do swojego kuzyna. Pociągnęła łyk zimnego alkoholu, wygodnie rozsiadając się na wolnej kanapie i wbiła wzrok w jasny ekran telefonu, ze skupieniem wymalowanym na twarzy wybierając kolejne litery.
    Czujność straciła na moment i to był jej największy błąd, ponieważ znajoma sylwetka pojawiła się przed nią dosłownie znikąd, trochę tak, jakby Max Donovan posiadał jakieś cholerne, magiczne zdolności. Jedną posiadał na pewno — Nancy mogłaby przysiąc, że na tym świecie nie było drugiej osoby, która aż tak działałby jej na nerwy. Podnosił jej ciśnienie samą obecnością, tymi głupimi, czarującymi uśmieszkami, błyszczącymi oczami, irytującymi tekstami, a najbardziej chyba tym, jak wiele kobiet nie było na niego odpornych, lgnąc do niego tak, jakby obietnica spędzenia z nim jednej nocy była wszystkim, na co było je stać. Nie rozumiała tego i, prawdę mówiąc, nawet nie próbowała zrozumieć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Donovan… — westchnęła głośno, uśmiechając się sztucznie, leniwie mierząc go spojrzeniem, które oderwała od zablokowanej komórki. Przewróciła oczami, kręcąc z dezaprobatą głową, bo chociaż nie spodziewała się po nim wiele, to jednak znowu się przeliczyła.
      Nancy wiedziała, że rozmowa z Maxem z reguły nie była przyjemna. To było jej przekraczanie granic, wychodzenie ze strefy komfortu, jej osobiste, trudne przeprawy, z których on czerpał idiotyczny ubaw, jakby dręczenie jej było najlepszą rozrywką na świecie. W takich chwilach naprawdę nie potrafiła zrozumieć, jakim cudem Ed mógł się z nim przyjaźnić.
      — Jeśli ładnie poprosisz, to może zagram — wyrwało się jej złośliwie, wszystko przez głupie wino, które samo pchało na jej język teksty równie głupie co jego. Zazwyczaj nie pozwalała wciągać się w takie bezsensowne dyskusje, w których była skazana na porażkę i ograniczała się do posyłania mu karcących spojrzeń, ale nie tym razem.
      — Chociaż… wiesz, czego naprawdę chcę, Max? Czego pragnę? — zagaiła nagle, odkładając komórkę na kolana. Pochyliła się w jego stronę, gestem dłoni pokazując mu, aby i on się do niej przybliżył, jeśli chciał poznać jej mały sekret. Zatrzymała wzrok na jego oczach, w których wciąż tańczyły iskierki rozbawienia i w których nieraz gubiły się te wszystkie niepoważne dziewczyny. — Żebyś wracał tam, skąd się tu wziąłeś — wyszeptała bezlitośnie, posyłając mu uśmiech, który wyćwiczyła specjalnie dla niego i prędko się odsunęła, naiwnie sądząc, że Max Donovan właśnie w tej chwili jej się posłucha.

      złośnica <3

      Usuń
  6. - Tak, do mnie – wystękała w jego usta pomiędzy kolejnymi namiętnymi pocałunkami. Jak przystało na narkomana w stadium delirium, Soph przeszywały dreszcze podniecenia, nie mogąc się doczekać, aż przekroczą próg domu w Pinehill Estates, który Max znał jak własną kieszeń.
    Byli jak tornado, które miało za zadanie zniszczyć, jak najwięcej przeszkód na swojej drodze. Ich pocałunki były pospieszne i gwałtowne, a ręce wodziły po ciałach spragnionych dotyku. Zamykając za sobą drzwi wejściowe, błyskawicznie ściągali wzajemnie z siebie kolejne części garderoby, rozrzucając je po całym holu. Rozbili wazon ze świeżymi różami, który stał na komodzie w, pokaźnych rozmiarów, salonie, nie zawracając sobie tym w ogóle głowy. Liczyło się tylko napędzające ich pożądanie zaspokojenia fizycznych potrzeb, które narastały w Sophie przez długie tygodnie od ich ostatniego spotkania. Musiała poczuć go natychmiast w sobie, zażyć swój narkotyk, który zapewni jej odlot. Max Donovan był jej przekleństwem, ale kiedy pokazywał przez pół nocy, jak wysoko może wznieść się ku niebu, zapomniała o przykrych konsekwencjach targających nią gdy odchodzi. Teraz liczyło się tylko to, że był. Obok, na niej, w niej. Przez całą noc, nie dając odetchnąć ani na sekundę.

    - Max – Była piąta rano, a ona stała nad swoim łóżkiem sypialnianym, w którym cicho pochrapywał mężczyzna. Nie zmrużyła tej nocy oka nawet na sekundę, bo chwilę po tym, jak skończyli ostatnią rundę igraszek, Donovan odpłyną w sen, a ona poszła do łazienki szykując się na podróż służbową. Miała godzinę, by doprowadzić się do perfekcyjnego stanu, w którym widywali ją kontrahenci i współpracownicy. Wzięła szybki prysznic, nałożyła delikatny makijaż, a kosmetyki wrzuciła do podróżnej torby, przygotowanej dzień wcześniej. Wskoczyła w eleganckie materiałowe spodnie w kolorze beżu, biały top i czarny kardigan. Całość dopełniła złotymi kolczykami, cienkim, czarnym paskiem, mokasynami w tym samym kolorze i torebką Chanel. Niczym nie przypominała Sophie z poprzedniego wieczoru tańczącą do Dolly Parton w The Rusty Nail. W mgnieniu oka przeobraziła się z kiczowatej miłośniczki country, w kobietę dostojną i pełną profesjonalizmu. – Max, zamkniesz za sobą drzwi, jak już się wyśpisz. Wychodzę. – Poinstruowała mężczyznę bez większych emocji. Nie w jej guście rzewne pożegnania, pełne pocałunków i przytulania.

    Lot minął jej bardzo szybko. Wciąż nie zmrużyła oka, przeglądając na komputerze po raz ostatni prezentację, którą miała wygłosić nazajutrz przed ponad setką osób, których znacząca część mogła być w przyszłości jej potencjalnymi klientami. Traktowała ten panel bardzo poważnie, bo zdawała sobie sprawę, że przyciągając do współpracy kolejne firmy, mogłaby pozwolić sobie na otwarcie upragnionej filii w Nowym Jorku. Marzyła o niej od samego początku, Miami traktując jako drabinę, po której może się wspiąć w stronę upragnionego biura w SoHo lub Tribece. Niestety dotychczas dane finansowe firmy nie pozwoliły jej by zdecydować się na taki krok, było dobrze, ale jeszcze nie wspaniale.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po przylocie zameldowała się w hotelu MGM Grand Hotel and Casino, od razu zatopiła się w miękkiej pościeli hotelowego łóżka i zdrzemnęła się krótką chwilę, by nabrać siły na kolacje w restauracji Delilah, gdzie zostali zaproszeni uczestnicy konferencji. Po przebudzeniu się od razu skoncentrowała się w pełni na swoim celu, dobrała odpowiednią wieczorową sukienkę dopełniając ją mocniejszym makijażem, który idealnie podkreślił jej latynoską urodę. Miała plan. Tym razem nie chciała uwieźć żadnego faceta i zrobić z niego męża numer trzy, a znaleźć idealnego kandydata na klienta, który wyłożyłby fortunę na współpracę z Advancy. Stawka była naprawdę wysoka: ekspansja na Nowy Jork, biznesowe centrum świata.
      Przekroczyła próg restauracji, uprzednio przedstawiając się szefowi sali, który witał przybyłych gości i skreślał ich z check listy, rozejrzała się po wnętrzu i choć bywała tu już kilka razy w przeszłości, niezmiennie wpadła w zachwyt nad niecodziennym, eleganckim designem restauracji. Podeszła do baru i zamówiła martini dry, lustrując w tym samym czasie współbiesiadników.

      I'd be a fearless leader, I'd be an alpha type XD

      Usuń
  7. Max Donovan był zepsutym człowiekiem, który niczym prawdziwy piroman wywoływał pożar i z zadowoleniem obserwował, jak bezwzględny ogień pochłania wszystkich. Reprezentował sobą to, od czego Nancy, dla własnego bezpieczeństwa, pragnęła trzymać się z daleka, gdyż wiedziała, czym kończy się igranie z ogniem. To było ryzykowne i bolesne, a jej nic z tego nie było w życiu potrzebne. On nie był jej potrzebny.
    Rozciągał wokół siebie specyficzną aurę, która wielu przyciągała, nęcąc przygodami i niezapomnianymi przeżyciami, lecz dla niej liczyło się coś więcej niż mrzonki i chwilowe uniesienia. Liczyło się coś, na co Maxa nigdy nie będzie stać.
    Dawniej wydawało się jej, że skoro on i Edward się przyjaźnią, to musi być z niego fajny, wartościowy człowiek, ale to, jak bardzo się wtedy myliła, prześladowało ją do dzisiaj. Wciąż czuła się żałośnie ze świadomością, że kiedyś naprawdę chciała dać Maxowi szansę, próbując dostrzec w nim coś więcej niż żałosnego lowelasa, który chętnie, z wrodzoną arogancją oraz bezczelnością korzysta ze swojej pozycji oraz przywilejów. Nie zazdrościła mu, po prostu wkurzało ją, że nie liczył się z niczym i nikim, bawiąc się ludzkimi uczuciami jak najlepszą zabawką, a mimo to zawsze dobrze na tym wychodził.
    Mało kto irytował Nancy tak jak robił to Donovan, który posiadał jakiś pieprzony talent do pozbywania się jej cierpliwości, której zwykle, w normalnych warunkach miała sporo. Zwykle była wrażliwa i wyrozumiała, jednak on sprawiał, że to wszystko w niej gasło. Podnosił jej ciśnienie, złościł, wyciągał z niej to, co najgorsze, z każdą rozmową zakotwiczał się w jej biednej głowie na dłużej, a ona nie potrafiła go stamtąd tak po prostu wyrzucić. Wielokrotnie odtwarzała w myślach ich wymiany zdań, szukając jeszcze lepszych argumentów, którymi będzie mogła wypunktować go następnym razem, ponieważ ten raz prędzej czy później i tak nadchodził, nawet jeśli bardzo tego nie chciała.
    — U mnie się ktoś znajdzie, ale widzę, że u ciebie kiepsko z doznaniami — skwitowała złośliwie.
    Po pierwsze ktoś musiał być wobec niego surowy oraz bezwzględny, a momentami nawet i niedobry, a po drugie Nancy nie mogła pozwolić Maxowi namieszać sobie w głowie. Musiała stawiać mu wyraźne granice. Między nimi nie było wyjątkowych emocji, nie było szczególnego napięcia, ani elektryzującej energii. Ona za nim nie przepadała, a on uwielbiał to wykorzystywać i Nancy zamierzała tego się trzymać, bo inaczej byłoby już po niej.
    Dawno temu powinna nauczyć się, że nie może wchodzić z nim dyskusje. Nancy powinna ruszyć się z tej kanapy, gdy tylko Max się przy niej pojawił i potraktować go bezlitosną ciszą, bo chyba tylko to przyniosłoby jakiś skutek. Im bardziej pozwalała mu wciągać się w te idiotyczne potyczki, tym większą frajdę mu dostarczała, a tego nie chciała. Sprawianie mu przyjemności to, prawdę mówiąc, była ostatnia rzecz, na której jej zależało, więc dlaczego nie potrafiła wstać i odejść?
    — Tak się starasz, a to nadal za mało, żeby mi zaimponować, Donovan — zapewniła, udając przejętą, choć tak naprawdę ze wszystkich sił próbowała pozostać niewzruszona. To było trudne, ale doskonale wiedziała, że obnażanie się przed nim z emocji, będzie jego małym sukcesem.
    Drgnęła jednak niekontrolowanie, ku swojemu niezadowoleniu, kiedy to Max pochylił się w jej stronę. Idiota. Posłała mu ostrzegawcze spojrzenie, wciskając się w głąb kanapy, aby zwiększyć między nimi dystans, ponieważ nie potrzebowała wdychać jego drogich perfum, wpatrując się w jego oczy z odległości, która wydawała się niepoprawna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli Nancy miałaby być szczera, to przyznałaby, że wielokrotnie miała ochotę sprzedać Maxowi porządny policzek, przy czym on nawet nie musiał się odzywać, żeby doprowadzić ją do takiej ostateczności, ale podejrzewała, że jego chorej głowie jeszcze by się to spodobało. Osiągnąłby wtedy to, czego pragnął, a ona nie dość, że pokazałaby mu swoje słabości, to przy okazji wyszłaby na wariatkę w towarzystwie wspólnych znajomych.
      — Marny z ciebie dżentelmen, ale może zainteresujesz się tym, na co ja mam ochotę? — zasugerowała uprzejmie, bez podtekstów, wciąż zmierzając do tego, że powinien sobie stąd pójść. W jej łagodnym głosie było słychać irytację, przez którą zarumieniły się jej policzki, ale na szczęście w lokalu nie było zbyt jasno.
      — Bo w przeciwieństwie do ciebie nie jestem masochistką — zauważyła, marszcząc brwi i znowu przewróciła oczami, starając się słuchać głosu rozsądku, gdyż wbrew szczerej złości, którą bombardowała Maxa, musiała przyznać, że potrafiła dostrzec, dlaczego kobiety dla niego przepadały. Zawzięcie ignorowała jego uśmiech, charyzmę i czar, którymi pobudzał w niej ciekawość. Zdarzało się, że ją intrygował, chociaż upychała to głęboko w sobie, karcąc samą siebie za to, że coś takiego się w niej pojawiało, ponieważ bez względu na to, jak bardzo był pociągający, to wciąż był Max Donovan.
      Nancy westchnęła głośno, czując zbliżając się klęskę, z którą absolutnie nie potrafiła się pogodzić i pokręciła głową z dezaprobatą.
      — Jesteś pewien, że nie? — uniosła brew, mierząc się z nim spojrzeniem, ale w jej oczach nie było rozbawienia i pewności, których akurat jemu nie brakowało. Czuła, że to z jego strony wyzwanie i doskonale wiedziała, że tylko czeka, aż się go podejmie, aby móc karmić swoje ego, dostarczając sobie rozrywki przez resztę wieczoru i, cholera, wiedziała, czego nie powinna robić, a jednak kolejny raz pozwalała mu wciągnąć się w tę chorą grę.

      proszę przestać, bo będzie bolało

      Usuń
  8. Nancy mogła jedynie współczuć Maxowi, że nigdy nie poznał smaku prawdziwej miłości. Współczuć, że karmił się niezdrowymi przekonaniami, które wpoiła mu trudna rodzina, że oczekiwania zawsze były dla niego zawodem, przywiązanie czymś złym, że emocje i uczucia to coś śmiesznego, jakaś słabość normalnych ludzi. Nie miał pojęcia, co traci, więc wydawało się mu, że tak naprawdę nic go nie omija, choć rzeczywistość była odrobinę inna.
    Nancy nie zamierzała go z tego rozliczać; to było jego życie, jego decyzje i jego wybory, musiał jednak pamiętać, że to miało konsekwencje bez względu na to, jak bardzo udawał, że one nie istnieją. Może nie dla niego, bo żył sobie tym swoim beztroskim życiem, zgrywając lekkoducha i amanta, ale dla kogoś na pewno.
    Co prawda, nie podejrzewała, że Max Donovan przejmowałby się uczuciami zwykłych ludzi, a właściwie jakichkolwiek ludzi, ale wydawało się jej, że nie mógł przez całe życie uciekać przed prawdziwym życiem.
    Miał pokręconą rodzinę, która go zepsuła, aczkolwiek czy Max rzeczywiście próbował być aż tak inny? Czy starał się wyłamać z ich schematów, spróbować czegoś nieznanego, poznać na własnej skórze oraz doświadczeniach, czy normalność rzeczywiście była aż taka zła? Rozsmakował się w wolności, w swoich przywilejach oraz możliwościach, ignorując ludzi dookoła siebie, zgrywając przy tym wielkiego buntownika, chociaż tak naprawdę był dorosłym facetem skrzywionym przez swoją rodzinę. Nancy go nie oceniała, nie znała go na tyle, aby móc sobie na to pozwolić, zresztą, byli z innych światów i gdyby nie Edward, to najprawdopodobniej nigdy by na siebie nie trafili. Mieli różne podejście do życia, więc to oczywiste, że na wiele spraw patrzyła ze swojej perspektywy, ale gdyby ktoś ją kiedyś zapytał, czy Max ma do zaoferowania coś więcej, to odpowiedziałaby, że tak i że jest tego dużo, tylko zbyt głęboko to w sobie zakopał.
    Nancy nie brakowało empatii, miała w sobie mnóstwo ciepła oraz wrażliwości i to nie było coś, co przekazali jej rodzice, bo jej relacje z nimi także były dość pokręcone, więc chociaż uważała, że Max jest zepsuty, to chyba jeszcze nie był stracony. Być może po prostu nie trafił na odpowiednią osobę.
    — Ach tak, pamiętam — pstryknęła palcami, jakby nagle przypomniała sobie o tym istotnym fakcie, który niesamowicie ruszał Edwarda, a jej był raczej obojętny, bo przecież Max i Sophie byli dorosłymi ludźmi, w dodatku ona miała na swoim koncie niejeden ślub, więc skoro oboje podjęli taką decyzję to… ich sprawa. — Zapomniałam o gratulacjach, tylko… — zreflektowała się, urywając i teatralnie rozglądnęła się po wnętrzu. — Gdzie masz żonę, Donovan? Kłopoty w raju? A może wasze doznania są tak ogromne, że musicie spędzać czas osobno, żeby nie dobierać się do siebie na oczach zwykłych śmiertelników? — zastanowiła się na głos, złośliwie i z zaczepnym uśmiechem, patrząc w oczy Maxa.
    Jeśli ktokolwiek chciałby znać jej zdanie, to Nancy powiedziałaby, że ten ślub był cholernie nieodpowiedzialną decyzją dwójki zafiksowanych na swoim punkcie ludzi, ale zainteresowanych by to nie obchodziło, a jej w sumie nie dziwiło to, że Max pogrążał się z Sophie w tej ich słynnej toksyczności, którą znało całe towarzystwo. Zastanawiał ją fakt, jak to sobie dalej wyobrażali, ale podejrzewała, że za kilka miesięcy dowie się o planowanym rozwodzie, wielkiej kłótni i chorej walce w sądzie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Chcesz mi zaimponować? To, nie wiem, może skoś ogródek jakiejś staruszce, uratuj kotka, weź na spacer psy ze schroniska — wymieniła, szukając w głowie jeszcze czegoś, najlepiej czegoś tak absurdalnego, żeby Max nigdy się tego nie podjął. Jeśli chciał jej zaimponować, w co wątpiła, doskonale wiedząc, że to zwykła gra, żeby ją rozjuszyć, to musiał zrobić coś bardzo ludzkiego. Być może coś, przed czym tak zawzięcie ucieka lub czego unika.
      Chciał wyzwań, to je właśnie dostał, aczkolwiek nie musiał się martwić, Nancy nie liczyła na to, że się ich podejmie. Znał ją, musiał więc liczyć się z tym, że jej oczekiwania nie będą proste. Przecież nie pozwoli na to, aby zaimponował jej swoim bogactwem, wpływami, atrakcyjnością. Ale może, gdyby zobaczyła jego bardziej ludzką i normalną stronę, to coś by się w niej ruszyło. Problem w tym, że Max dostawał od niej już wiele szans i każdą tak samo marnował.
      Musiał się w końcu nauczyć, że na nią nie działało to, co na większość jego dziewczyn. Zresztą, Nancy nie była dziewczyną na chwilę. Jej się tak po prostu nie miało, a potem nie porzucało. Nie znikała z życia.
      To nie tak, że Nancy uważała go za swojego wroga i próbowała toczyć z nim wojnę. Max był specyficzny i miała wrażenie, że ktoś wreszcie powinien utrzeć mu nosa, żeby trochę zszedł na ziemię. Dla niej był nieszkodliwy; ich znajomość zamykała się w nieregularnych spotkaniach, inicjowanych przez Edwarda i masie złośliwości. Walczyli ze sobą, choć nie było żadnej nagrody. Prawdę mówiąc, nie miała pojęcia, dlaczego Max tak się jej uczepił i czego od niej chciał, że wciąż zawracał jej głowę, nawet mając żonę, ale działał na nią jak benzyna na ogień i doprowadzał do wybuchu. Pozwalała mu wciągać się w głupie gierki, które dla niego były zabawą i rozrywką, a ją naprawdę kosztowało sporo nerwów. Jej irytacja nie była udawana, o czym świadczyły złośliwości, które wyrywały się w jego stronę, ale starała się ukrywać ją pod sztucznym uśmiechem. Podobnie jak Edward, czasami miała wrażenie, że Max w ogóle jej nie szanuje, stąd pozwala sobie na takie zachowanie, a jej atak był obroną.
      Zresztą, cała jej postawa była obronna, gdyż broniła się przed wieloma uczuciami, które w niej wywoływał. Też czuła, że mieli między sobą pewną energię i że ta niby nienawiść jest zgubna, dlatego Max musiał pozostać irytującym Maxem, którego nie znosiła i z którym nie chciała spędzać czasu.
      — Ale ze mnie szczęściara — skomentowała sarkastycznie, przewracając oczami na wzmiankę o spełnianiu życzeń, chociaż akurat tego jednego spełnić nie chciał. Musiała się zastanowić, bo skoro dostała od niego taką okazję, to musiała odpowiednio ją wykorzystać.
      Nancy chciała napić się swojego wina, ale na szczęście tego nie zrobiła, ponieważ w innym wypadku chyba by się udławiła. Otworzyła szeroko oczy, słysząc komentarz Maxa i zmarszczyła brwi, mierząc go urażonym, zniesmaczonym spojrzeniem, podczas gdy ogarniała ją jeszcze większa irytacja, przez którą miała wielką ochotę, rzucić w niego kieliszkiem, na którego nóżce mocno zaciskała palce.
      — Prawda, a ty to przecież lubisz — zauważyła, choć aż tak dużo o nim nie gadała. Gdyby przestał ją zaczepiać, to w ogóle by z tym skończyła. — Mam ogromną, ale pech chciał, że masz żonę, więc jakoś sobie z tym poradzę — skomentowała, uśmiechając się niewinnie, sama przed sobą nie przyznając się do tego, co z tego było prawdą. — Nie martw się. Obiecuję, że gdy będę to robić, nawet przez chwilę nie pomyślę o tobie — dodała jednoznacznie, zawieszając spojrzenie na jego oczach o kilka sekund za długo, łudząc się, że tym razem to ona zaskoczy go swoją bezpośredniością i to on się zdziwi. Naiwne marzenia, ale warto je mieć. Powiedziałaby wszystko, żeby choć na chwilę zdjąć mu z twarzy ten cholerny uśmiech.
      Serce biło jej mocno, szczególnie gdy Max bezczelnie skracał między nimi dystans, który ona nie bez powodu robiła, ale kiedy się odsunął, to dyskretnie odetchnęła. W tym samym momencie napiła się wina, a że zostało jej go niewiele, to bez namysłu wyzerowała kieliszek, odwracając spojrzenie od Maxa.

      Usuń
    2. — Marny podryw? Myślisz, że cię przebije? — zastanowiła się, delikatnie mrużąc oczy. — Jesteś zazdrosny o jakiegoś nudziarza? — rzuciła ze śmiałością podobną do niego, grając w tę samą grę co on. To nie był pierwszy raz, gdy dała mu się sprowokować, ale za każdym razem była tym równie mocno niepocieszona. Powinna być ponad to. Po prostu nie mogła pozwalać sobie na taką dziecinadę, a jednak to robiła, bo… bo co?
      Nancy subtelnie zerknęła w stronę mężczyzny, o którym przed chwilą rozmawiali i westchnęła głośno, ponownie podążając spojrzeniem za Maxem. Miał rację — miała dość tego miejsca. Miała dość czekania, miała dość facetów, którzy próbowali ją poderwać, a ona była zbyt miła, by tak po prostu ich spławiać. Pójście za nim wydawało się być jej przegraną, jej małą klęską, której mogłaby się wstydzić, a jednak równocześnie było jedyną opcją, jaka jej została poza powrotem do domu.
      Delikatnie się uśmiechnęła, słysząc, że nie pozwoli jej tu zostać i to był chyba pierwszy lub jeden z niewielu razy, gdy jego słowa wywołały u niej szczery uśmiech. Nancy odstawiła pusty kieliszek na stolik obok i wstała z kanapy.
      — Jestem głodna i też chcę pizzę — oświadczyła, podchodząc do niego. — Nie schlebiaj sobie, Donovan. Jeszcze długa droga przed tobą — zaznaczyła, delikatnie dźgając go palcem pod obojczykiem, jakby w ten sposób chciała zmusić go do tego, żeby zszedł z jej drogi i wyszła razem z nim z lokalu, zaciągając się świeżym powietrzem. Nie wiedziała, czy było to po niej aż tak widać, ale już nie mogła tam dłużej wytrzymać i chociaż nie miała pojęcia, czy nie oszaleje w towarzystwie Maxa, to musiała zaryzykować.
      To rzeczywiście była jej przegrana bitwa, ale miała mieć smak pizzy i to była najnormalniejsza, najmilsza rzecz, jaką Max Donovan kiedykolwiek jej zaproponował.

      show me what you got <3

      Usuń
  9. Może. W sumie Nancy nie miała pojęcia, co tak naprawdę łączyło Maxa z Sophie, ponieważ nigdy nie interesowała się tą pokręconą relacją bardziej niż to konieczne, jednak podejrzewała, że skoro konsekwentnie do siebie wracali, taplali w swojej toksyczności do tego stopnia, że wpadli na genialny pomysł pijackiego ślubu w Vegas, to może coś jednak było na rzeczy, a oni byli dla siebie stworzeni. Nie wierzyła w historie miłosne wyjęte z komedii romantycznych, ale pewnie wszyscy zdziwiliby się, gdyby jakimś cudem Maxowi i Sophie się udało, ponieważ raczej nikt nie podejrzewał ich o to, że mogli stworzyć ze sobą zdrowy i normalny związek.
    — Kto co lubi — zauważyła sugestywnie, gdyż jego fajna strona najwyraźniej musiała zostać przed nią skrzętnie schowana, a może to tylko Nancy nie znała się na żartach, skoro każdy potrafił w nim coś dostrzec.
    W pewnym sensie i ona też dostrzegała coś więcej; pewną fasadę, którą się bezpiecznie otoczył, ale zdawała sobie sprawę, że odkrywanie go z tego, nie było dla niej. Mogliby się polubić, może nawet mogliby rozmawiać inaczej, bez złośliwości, przez które czasami łapały ją wyrzuty sumienia, ponieważ potrafiła być wobec niego bezwzględna i może nawet zauważyłaby, że rzeczywiście jest fajny, ale ich znajomość od początku była zupełnie przypadkowa i taka już pozostanie. — Ale wiesz, może terapia małżeńska wam pomoże — uśmiechnęła się, jakby właśnie dawała mu najlepszą radę na świecie, delikatnie wzruszając ramionami. Cokolwiek to małżeństwo miało znaczyć, niech im się wiedzie, bo podejrzewała, że rozwód może być bolesny.
    Nancy miała wrażenie, że Max rozmowy z nią traktuje jak jakieś sportowe zawody, w których raz na jakiś czas bierze udział, przy okazji sprawdzając swoje i jej siły. Zawsze dopadał ją na takich imprezach znienacka, przeważnie w takich momentach, gdy się go nie spodziewała, chociaż zawsze pamiętała o jego obecności.
    — Och, ktoś by się znalazł, Donovan — zaznaczyła zaczepnie, a to, czy mówiła prawdę, czy świetnie kłamała, pozostało jej słodką tajemnicą. Na pewno nikt nie wkurzał jej tak jak on, nawet jej brat nie mógł z nim konkurować, bo te rodzinne więzy krwi jednak na nią działały, ale jeśli chodziło o każdy inny rodzaj pasji, to Max mógłby się zdziwić, a ona tak naprawdę nawet nie wiedziała, co miał do zaoferowania. Ale to prawda, że trzymał się wyznaczonych granic, nawet wtedy, gdy przekomarzali się ze sobą jak dzieci w podstawówce, sugerując sobie różne dwuznaczne rzeczy. Z kimś innym to mogły być żarty, z nim traktowała to jak poważną walkę na słowa, chociaż za każdym razem kończyli tak samo: ona się denerwowała, a on miał ubaw.
    Dziś jednak poszli o krok dalej, bo mimo irytacji Nancy wynudziła się tutaj tak bardzo, że perspektywa wyjścia stąd i oderwania się z tego miejsca, stała się na tyle kusząca, że nagle nie przeszkadzało jej, że Max miał jej w tym towarzyszyć. Zaproponował pizzę i chociaż w innych okolicznościach nawet tym nie pozwoliłaby mu się przekupić, to tego wieczoru ostrożnie składała broń, chcąc się trochę rozerwać, chociaż w jego towarzystwie to było bardzo niebezpieczne, ponieważ mieli inne definicje rozrywki.
    — Zrobiłam to, bo stałeś mi na drodze — wyjaśniła rozsądnie, przewracając oczami w drodze do wyjścia. — To było poświęcenie i to bez przyjemności — dodała, jakby chciała coś jemu i sobie udowodnić, rozglądając się po parkingu. Nie była zadowolona z tego, że pojadą jego autem i to nie dlatego, że miała obawy, wsiadając do jego drogiego samochodu, ale zdając się na niego, traciła poczucie niezależności.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    2. Miała sprawne ręce, więc bez problemu otworzyłaby sobie drzwi sama, jednak może to lepiej, że zrobił to za nią, bo jeszcze za mocno by je zamknęła, przypadkowo nimi trzaskając i wtedy wkurzyłby się podobnie do tego, jak ona zawsze wkurzała się przy nim. Prawdę mówiąc, dopiero teraz dotarło do niej, że nigdy nie widziała go złego i nie miała pojęcia, czy to wynika z tego, że był tak opanowany, że nie ulegał takim emocjom, czy tak świetnie ukrywał je pod swoim szarmanckim uśmiechem. Cokolwiek to było, miał to opanowane do perfekcji.
      — Musisz wiedzieć, że jestem bardzo surowym sędzią — zauważyła, stając między nim a otwartymi drzwiami. — I skoro twoje towarzystwo jest w gratisie, to musi być naprawdę wyśmienita pizza — rzuciła, zanim wsiadła do samochodu i kolejny raz czuła się przy nim jak gówniara, która przegaduje się z kolegą z klasy.
      Nancy westchnęła, nieznacznie rozglądając się po wnętrzu samochodu Maxa, które było takie, jak to sobie wyobrażała: pachnące, zadbane i eleganckie, bez papierków po batonikach lub pustych butelek po wodzie. Zerknęła na niego, gdy również wsiadł i ruszył, a następnie postanowiła skupić się tylko na drodze, nie gapić się na niego i nie myśleć o tym, że znaleźli się sami w jego samochodzie z jej woli. To brzmiało absurdalnie i jeżeli ktokolwiek ich widział wychodzących razem, to musiał pomyśleć, że się przewidział, ponieważ każdy kto ich znał, wiedział, że takie coś nie jest w ich stylu.
      Zapamiętywała drogę do tej najlepszej pizzerii, zastanawiając się, jak to miejsce mogło wyglądać, bo chociaż zdawała sobie sprawę z tego, że to odrobinę nieuczciwe w ten sposób go oceniać, to Max Donovan kojarzył jej się jedynie z nieprzyzwoicie drogimi i ekskluzywnymi rzeczami oraz miejscami, do których Nancy nie chodziła, a jeśli już się tam znalazła, to tylko i wyłącznie za sprawą Edwarda. Miała więc nadzieję, że nie zabiera jej na jakąś wymyślną pizzę za setki dolarów, na którą w innych okolicznościach nie byłoby jej stać.
      To naprawdę nie było tak — Nancy lubiła Maxa, ale na swój sposób. Na ten sposób, w który on pozwalał się jej lubić, a niekiedy nie. Niemiłosiernie ją wkurzał, powtarzała, że go nie znosi, ale oboje wiedzieli, że gdyby jej antypatia do niego była tak ogromna, jak usiłuje ją deklarować, to by ich tutaj nie było. To ucinałaby wszystkie rozmowy, odchodziła bez słowa lub bezczelnie ignorowała. Nie wsiadłaby z nim do auta i nie dała zaprosić się na pizzę, a jednak z jakiegoś powodu tutaj była. Prawdą jest to, że bliżej jej do nienawiści niż miłości, ale dawała mu szansę, żeby dał jej tak naprawdę się polubić. Nie za to, że był zagubionym dzieckiem, podziurawionym braciszkiem albo gwarantował niezapomniane doznania, ale za to, że po prostu był sobą; za bycie Maxem Donovanem.

      Usuń
    3. Pizzeria Tony’s Table była pierwszym, miłym zaskoczeniem, na które się wobec niej zdobył. Wiedział, o co go podejrzewała i to na pewno nie było klimatyczne, rodzinne, całkiem normalne miejsce, w którym każdy czuł się chciany. Nancy widziała błysk w oku Maxa, czuła dumę, z którą ją tutaj przyprowadził i właściwie jeszcze przed przekroczeniem progu wiedziała, że jedzenie tutaj będzie pyszne, a i atmosfera jej nie zawiedzie. Uśmiechnęła się, zdziwiona, że doceniał tak proste, ale ważne rzeczy, które dla niej były niepodrabialne.
      Nancy z zainteresowaniem rozglądała się po miejscu, podziwiając zdjęcia oraz delektując się zapachem świeżej pizzy, jednak kiedy dotarł do niej donośny śmiech właściciela, uniosła brew i zerknęła rozbawiona na Maxa. No tak, byłaby zdziwiona, gdyby go tutaj nie znali, przecież był człowiekiem, którego naprawdę ciężko zapomnieć, a poza tym roztaczał wokół siebie aurę, która przyciągała ludzi i najwyraźniej Tony znalazł z nim nić porozumienia. Miała dobry humor, ale znowu trochę się zirytowała, gdy Max nie zaprzeczył Tony’emu. Mógł powiedzieć, że jest jego znajomą, koleżanką, nawet mógł nazwać kuzynką Edwarda i by się o to nie obraziła, aczkolwiek każdy kto znał Maxa choć trochę, zdawał sobie sprawę z jego podejścia do kobiet oraz randek i Nancy wolała nie być wrzucana do jednego worka razem z nimi. Nie tak po prostu i nie tym bardziej, że miał żonę. Była nawet gotowa mu o tym przypomnieć, chwaląc się tymi nowinami przed Tonym za niego, ale ugryzła się w język i zamiast tego uśmiechnęła się uroczo do właściciela pizzerii, przyjaźnie się z nim witając.
      — Tak? To strach pomyśleć, za kogo mnie teraz uważa — zasugerowała, gdy zajęli miejsce przy wolnym stoliku. Kto tam wie, ile dziewczyn Max tutaj przyprowadzał. Może to był jakiś jego sekretny sposób na zwykłe laski, chociaż wątpiła, że się takimi interesował. — A może właśnie pomyślał sobie, że dla takiej kobiety jak ja zrobiłeś wyjątek, Mr. Big City? — zastanowiła się na głos, ale tym razem żartując, dlatego rozciągnęła usta w delikatnym uśmiechu. Do tej pory jej wzrok przesuwał się po menu, ale teraz podniosła go i wbiła w Maxa. Nie była zła, bo przecież nie musieli się nikomu tłumaczyć, zresztą, nie mieli z czego, po prostu lubiła trzymać się tych wyraźnie wyznaczonych między nimi granic i szczególnie teraz, gdy miał żonę, wolała, żeby nikt nie myślał, że coś ich łączy. To dopiero byłoby absurdalne.
      — Wybierz coś dla mnie — powiedziała nagle, uznawszy, że jest na tyle niezdecydowana, że mogła w tej kwestii zdać się na Maxa, który najwyraźniej był tutaj stałym klientem i po tym, co zobaczyła, mogła stwierdzić, że znał się na jedzeniu. Poza tym, uwielbiał wyzwania i obiecał jej pizzę, w której się zakocha, więc znowu mógł się wykazać. Wciąż miał długą drogę do tego, żeby jej zaimponować, ale mógł próbować, przecież to lubił.

      don't tell me it's not a date

      Usuń
  10. Po pięciu minutach pobytu w wykwintnej restauracji, w której trwał inaugurujący jutrzejsze wydarzenie wieczór, Sophie zlokalizowała wzrokiem kilka osób, z którymi koniecznie musiała porozmawiać w ciągu tego weekendu i zaproponować współpracę. Przyleciała do Las Vegas przygotowana, jak na obronę swojego dyplomu ukończenia studiów, bo doskonale zdawała sobie sprawę, że ta konferencja naprawdę może zmienić los jej firmy. Asystentka brunetki spędziła kilka dni przygotowując broszurę z potencjalnymi kontrahentami, opisując dokładnie potrzeby oraz cele postawione sobie przez firmy, których reprezentanci byli obecni wśród zaproszonych. Wykonała kawał naprawdę świetnej roboty, bo jej research pozwolił Sophie na wytypowanie odpowiednich osób i nie tracenie czasu na zbędne rozmowy, z ludźmi, którzy nic nie wniosą do Advancy.
    Na pierwszy ogień chciała wziąć niejakiego Goodie Carangi, właściciela włoskiej firmy specjalizującej się w szeroko pojętych inwestycjach w nieruchomości w Stanach Zjednoczonych oraz Kanadzie. Mieli furę pieniędzy i dyrektora zarządzającego, który podejmował niezbyt trafne decyzje biznesowe – potrzebowali kogoś pokroju Sophie, bezwzględnej pomocy na wyjście z tarapatów.
    Ujęła w dłoń kieliszek z martini, przejrzała się w lustrze znajdującym się za barmanem i dyskretnie poprawiła jeden ze swoich atutów: biust, wzięła dwa głębokie oddechy, po czym odwróciła się od baru z zamiarem przejścia do rzeczonego mężczyzny i namówienia go, by ten wieczór spędził z nią na rozmowach o biznesowych rozwiązaniach, które chciała mu zaproponować. Kompletnie nie spodziewała się jednak, że los okrutnie z niej zadrwi i będzie miał na ten wieczór zgoła inny plan, w którym Pan Carangi nie będzie miał żadnego udziału.
    Stojący przed nią mężczyzna nie był ani Włochem, ani właścicielem firmy, którą miała zamiar wciągnąć do współpracy. Był za to jej pieprzonym uzależnieniem, które była święcie przekonana, że zostawiła tego ranka w swoim łóżku, jakieś dwa tysiące mil od miejsca, w którym aktualnie się znajdowała.
    - Donovan, nie przypominam sobie, żebym ci powiedziała gdzie możesz mnie znaleźć – postawiła kieliszek z drinkiem z powrotem na blat baru, opierając się o niego plecami. Wystarczyło, że korzenny zapach jego perfum dotarł do jej nozdrzy, a Goddie Carangi przestał istnieć w jej głowie. Cała uwaga na nowo została skupiona w Maxie, który w czarnym, szytym na miarę, garniturze kusił ją by ten wieczór skończyła tak samo, jak poprzedni.
    Czasami szlag ją trafiał, że potrafiła oprzeć się każdej osobie na świecie, jej dyscyplina jeżeli chodziło o firmę, której była właścicielką, była godna podziwu. Raz obrany sobie cel potrafiła bez zająknięcia się osiągnąć, choćby wymagał największych poświęceń. Jednak gdy blondyn pojawiał się w polu widzenia, dosłownie głupiała, traciła wszystkie zmysły i intuicję. Zapytana lata temu przez Alex, czy jest szansa na to, że go kocha – odpowiadała pewnie, że nie ma takiej opcji. Bo nie było, prawda? To bolesne, bezsensowne i przereklamowane, nie miało prawa wystąpić ani z Maxem, ani z nikim innym, bo nigdy nie miała pozwolić jakiemuś mężczyźnie mieć nad sobą tyle władzy. Nauczyła się patrząc przez połowę swojego życia na rodziców, że miłość prowadzi do zguby i poprzysięgła sobie, że Sophie nigdy nie wpadnie w jej pułapkę. Może dlatego Max był idealnym kandydatem na jej nie-towarzysza życia, bo był ulepiony z dokładnie z tej samej gliny i nie miał żadnych intencji w oddawaniu swojego serca w niepowołane ręce, nawet gdyby miały być to jej dłonie. Nie chciała tego. Wolała chorą relację, którą zbudowali przez ostatnie lata.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Moje przekleństwo - nazwała go pieszczotliwie, przygryzając wargę. Nie zwierzali się sobie z miejsc, w których prowadzili swoje interesy, ale każde z nich było CEO poważnych firm, więc nie zdziwił ją jego widok akurat tutaj. Wszechświat po prostu chciał aby bywali w tych samych miejscach i ciągle na siebie wpadali. Nie rozumiała tej zależności, ale też nie miała zamiaru dąsać się z tego powodu. Na rozmowę z potencjalnymi klientami miała cały weekend, a ten wieczór mogła poświęcić Donovanowi. – Nie mówiłeś wczoraj, że wybierasz się do Vegas… Przylecielibyśmy razem – uśmiechnęła się figlarnie, przypominając sobie ich ostatnią podróż prywatnym samolotem Donovana, którą odbyli do Meksyku. Można powiedzieć, że droga była naprawdę intensywna i pełna wrażeń.
      - Widzisz tego mężczyznę? – dyskretnie skinęła w stronę mężczyzny po pięćdziesiątce, na którym skupiała się nim Max pojawił się u jej boku. – Daj mi pół godziny z nim, a jak wrócę, to pokażę ci, jak bardzo za tobą tęskniłam… - przysunęła się jeszcze bliżej do Donovana i poczuła jak jego dłoń spoczywa na jej pośladku. Pokręciła z uśmiechem głową, złożyła na jego ustach delikatny pocałunek i odeszła w stronę mężczyzny, czując na sobie wzrok swojego kochanka.
      Używając swoich największych atutów oraz konkretnych argumentów, w ciągu kolejnych trzydziestu minut przekonała Goodiego do spotkania w biurze Advancy w Miami, gdzie miała przedstawić mu szczegółowy plan, który będzie szyty na miarę dla jego firmy. Nie przeszkadzało jej wcale to, że kilkukrotnie musiała znosić jego seksistowskie komentarze, a nawet dwuznaczną propozycję, którą zbyła śmiechem. Była przyzwyczajona, że tym światem żądzą mężczyźni, którzy uwielbiają towarzystwo pięknych kobiet i wykorzystywała to na swoją korzyść. Nie zaklinała rzeczywistości i nie obrażała się, gdy ktoś traktował ją przedmiotowo, tak długo jak jej miało być na wierzchu i to na jej koncie miały pojawić się pieniądze.
      Odprowadzona wzrokiem, który spoczywał na jej pośladkach, przez przyszłego klienta wróciła do Donovana z szerokim uśmiechem, wypiła do końca drinka, którego zostawiła obok mężczyzny i położyła dłoń na jego klatce piersiowej.
      - Na czym skończyliśmy, Max?
      Cause I knew you were trouble when you walked in

      Usuń
  11. Bunny wbiła łopatkę w ziemię, budząc do życia zapach świeżo przekopanej ziemi. Jeszcze kilka tygodni temu nie było to coś, do czego przywiązywała większą wagę. Jak zapach powietrza po burzy lub opadłych jesiennych liści; wyobrażała sobie te nazwy zapisane kursywą na etykietach świec zapachowych, które nawet w najmniejszym stopniu nie pachniały tak, jak były reklamowane.
    Tak było dopóki zapach ten nie zaczął wracać z nią do domu; kiedy zakładała rano robocze ubrania i wsiadała do samochodu.
    Co pokusiło ją, aby przyjąć pracę w sklepie ogrodniczym, Bunny sama nie wiedziała. Ktoś, kto jej nie znał, powiedziałby pewnie, że biedaczka dostała załamania nerwowego, bo jej akcje przez parę ostatnich miesięcy naprawdę przypominały amok. Bo jak inaczej nazwać to, kiedy kobieta, która miała wszystko, zaczynała palić za sobą mosty? Rozwodziła przystojnego męża na szczycie sportowej kariery; rzucała pracę, w której spełniała się latami; i kupowała rozwalający się dom w miejscu, którego nikt nie potrafił wskazać na mapie.
    Ktoś, kto ją znał, powiedziałby, że to kolejny ekstremalny przypadek tego, w jaki sposób Bunny powtarzała w życiu pewne autodestruktywne wzorce; za każdym razem podnosząc sobie samej poprzeczkę, aby skutecznie zapomnieć o tym, co w pierwszej kolejności ją do tego popchnęło. Ostatnim tak ekstremalnym krokiem było pójście do łóżka z przyjacielem jej męża; jeszcze wcześniej wyjście za mąż po kilku miesiącach znajomości.
    Przynajmniej tak powiedział jej terapeuta, kiedy zadzwoniła od niego ze stacji benzynowej pośrodku niczego, gdzieś w Karolinie Północnej, aby powiedzieć, że nie będzie jej na ich sesji w tym tygodniu i najpewniej żadnej następnej, bo kupiła dom w Georgii.
    Bunny lubiła kontrolowane demolicje; były dużo bardziej satysfakcjonujące niż stopniowa rozbiórka.
    A spróbuj wytłumaczyć plastikowym kwiatkom w jej starym domu w Bostonie, co Bunny robiła na kolanach w centrum ogrodniczym. Nie miała ona pojęcia o roślinach czy ogrodnictwie. Ale w końcu wiedziała, dlaczego ogrodniczki nosiły taką a nie inną nazwę; okazuje się, że szelki nie są tylko rustic chic, ale spełniają też swoją rolę, aby uchronić twoją godność przez cały dzień schylania i kucania. Bunny kupiła trzy pary, od czasu przyjechania do Mariesville.
    Kiedy usłyszała zbliżające się kroki, nie podniosła wzroku, mając cichą nadzieję, że to jeden z tych klientów, którzy tylko się rozglądają. Nie była pewna, ile razy jeszcze uda jej się na ładne oczy zbyć klientów z rozsądnymi pytaniami. Skoro tacy z nich zapaleni ogrodnicy, to po co zawracają jej głowę?
    Przedramieniem otarła grzywkę z czoła, pozostawiając na skroni smużkę czarnej ziemi. Z jej pozycji na kolanach, w pierwszej kolejności dostrzegła buty klienta, a to było coś, na czym się znała. Gość nie pasował tam bardziej niż ona sama.
    Ale ten głos; jak coś z odległego snu, bądź poprzedniego życia. I równie dobrze tak można było to nazwać. Jej oczy powędrowały do góry i spotkały lustrzane odbicie jej własnego szoku.
    Max Donovan.
    – Nie. – Oczywiście to nie miało być powiedziane na głos. To nie było: Nie, to nie ja, tylko bardziej: Nie, to nie może się dziać naprawdę – Max! – poprawiła się zbyt entuzjastycznie; nieco wyższy ton jej głosu zdradził jej zmieszanie. – Jak...? Co ty tutaj robisz?
    To musiał być jakiś żart. Jednym z kluczowych powodów, dla których Bunny wybrała Mariesville, było to, że miasteczko to fundamentalnie reprezentowało wszystko sprzeczne z życiem, z którym nie chciała mieć już nic wspólnego. A sam Max Donovan był prawdopodobnie najbardziej podręcznikową, stereotypową personifikacją wszystkiego, przed czym chciała uciec.
    Kiedy lata temu, jeszcze przed jej ślubem, zostawił ją w Bostonie pod pretekstem latania po świecie, wyobrażała go sobie raczej w Nowym Jorku, Los Angeles, Londynie czy Paryżu. Więc jakim cudem- Nie. Za jakie grzechy stał więc właśnie przed nią, jakby się urwał z cholernej jabłonki?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bunny spuściła na moment wzrok, podnosząc się z kolan. Jaki protokół właściwie obowiązywał, kiedy po tylu latach, rozwodzie i przeprowadzce, wpadało się na swojego byłego; o ile byłym można nazwać krótki, ale absolutnie magiczny czas; który zostawił cię na tyle przerażoną samotnością, żeby kilka miesięcy później wyjść za mąż za następnego faceta, który zaprosił cię na randkę? Uścisk? Podanie dłoni? Niezręczne stanie naprzeciw siebie, bo twoje rękawice ogrodowe były doszczętnie pokryte ziemią?

      Bunny

      Usuń
  12. Sophie wzięła do ręki Martini, które wciąż stało niedopite obok mężczyzny i przechyliła je, kończąc jednym łykiem. Kieliszek postawiła na barze, a z czarnej kopertówki Chanel wyciągnęła pięćdziesięciu dolarowy banknot, który położyła pod naczyniem. Skinęła głową do kelnera dziękując mu i zwróciła się do Maxa, który stał obok pożerając wzorkiem, jakby widział ją po raz pierwszy. Mężczyzna, który wiedział czego chce, tak długo jak ona wiedziała czego nie chce, jak ucieka pozwalając mu się gonić. Czy dwie noce pod rząd, gdy po krótkiej wymianie zdań lądują w łóżku i przeżywają po raz setny najlepszy seks swojego życia to nie równia pochyła do tego, aby Donovan znowu się nią znudził i zniknął? Zapewne tak. Czy znowu chciała przeżywać jego nieobecność i czekać aż wróci, by zatoczyć koło od nowa? Na pewno nie. Może i byli dla siebie stworzeni, bo nikt inny nie rozumiał jej stylu bycia, nie krytykował i nie próbował ustawić do pionu. Akceptował ją taką, jaką była. Chaotyczną, niezrównoważoną, pozbawioną skrupułów i samolubną. Byli tacy sami i przyciągała ich do siebie jakaś niewidzialna nić, której nic nie było w stanie zerwać. Jakby byli dla siebie stworzeni, ulepieni z tej samej gliny i zapisani sobie w gwiazdach, tylko żadne nie kwapiło się aby zrozumieć jak bardzo są toksyczni i rujnują sobie życie. Było im wygodnie tkwić w układzie, z którego każdy czerpał pełnymi garściami i tylko w rozmowach z przyjaciółmi Sophie rozumiała, jak niezdrową relacje zbudowali na przestrzeni lat.
    Max miał jednak ją w garści. Wielokrotnie próbowała się od niego uwolnić, zacząć żyć swoim życiem, z dala od tego mezaliansu, ale ciągle wracała po więcej. Nie potrafiła funkcjonować z dala od niego. Uniesień gwarantowanych w jego sypialni, słodkich słówek szeptanych nad ranem do ucha, gdy zbierała w popłochu swoje rzeczy, bo nigdy nie chciała obudzić się z nim w tym samym łóżku. Wiedziała, że któregoś dnia ogień, którymi się bawili sprawi, że spłoną. Gdzie była i czy w ogóle istniała jakaś granica?
    - Chodź, podbijemy dzisiaj razem Las Vegas – położyła dłonie na klapach jego marynarki i poczęła przekładać je w palcach, patrząc mu przy tym prosto w oczy. – Czuję, że dopisuje mi szczęście, mam szansę dobić targu z firmą, która zmieni bieg Advancy; spotykam przypadkiem ciebie. Gwiazdy mi sprzyjają. Zagrajmy o wielkie pieniądze w jakimś kasynie – lewą dłoń przytknęła do jego policzka i przejechała kciukiem po jego dolnej wardze, przygryzając przy tym swoją. – Zabawmy się, Max.
    Usłyszała dźwięk swojego telefonu, który zasygnalizował nadejście wiadomości. Odsunęła się od Maksa i wyciągnęła smartfona z torebki. Na ekranie pojawiło się imię Alexandry, która aktualnie gościła wraz z Edwardem w jej domu w Cabo, przeżywając pierwszy od długiego czasu romantyczny wyjazd. Przeczytała wiadomość, którą przyjaciółka przesłała i parsknęła śmiechem, odrzucając głowę do tyłu. Chwilę zajęło nim się uspokoiła, ale gdy zobaczyła minę skonsternowanego Maxa, zreflektowała się i postanowiła go doinformować w poczynaniach ich najbliższych przyjaciół.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Wiesz, że Alex i Eddy polecieli do Meksyku, do mojego domu, prawda? – Oczywista oczywistość, Ed na pewno pochwalił się Maxowi o ich zamiarach, przecież oni byli jak stare dobre małżeństwo i zwierzali się sobie ze wszystkiego. – Uwaga, cytuję… - odchrząknęła z pełną powagą i skupiła swój wzrok na urządzeniu w dłoni. - Dołączyliśmy do mile high club, nie żartuję. - przeczytała na głos i zaczęła się śmiać raz jeszcze, skupiając na sobie uwagę kilku osób stojących nieopodal nich. Nie dowierzała, że dwoje tak sztywnych osób jakimi byli ich przyjaciele, tak poukładanych i wywarzonych, było w stanie zaliczyć szybki numerek w toalecie na pokładzie rejsowego samolotu.
      - To jest zdecydowanie mój szczęśliwy dzień! Nie wiem czy bardziej jestem z nich dumna, czy jednak bardziej zaskoczyli mnie tym, że są do tego zdolni – pokręciła głową i otarła kąciki oczu, w których zebrały się łzy śmiechu. – Max, jeżeli to nie jest powodem do świętowania, to ja nie mam pojęcia czego jeszcze nam potrzeba by wyjść stąd i ruszyć na podbój Las Vegas… - wyciągnęła do niego rękę i gdy poczuła, że zamyka ją w uścisku ruszyła do wyjścia z lokalu. Noc była jeszcze młoda, a oni pełni energii by podbić miasto, które mieniło się milionem świateł a z każdego rogu dobiegał ich głęboki głos Elvisa Presleya i ponadczasowego hitu Viva Las Vegas!
      - Ta noc należy do nas, Max!

      Maybe I'm too busy being yours to fall for somebody new

      Usuń
  13. Camden? Camden było dla niej zadupiem porównywalnym do Mariesville. Jak miałaby wiedzieć, że wielki panicz Donovan akurat tam się zadomowił? Należało jej wybaczyć, ale nie zbyt często bywała na jego dedykowanej stronie na Wikipedii. Bunny paliła mosty bardzo doszczętnie. Zwłaszcza, kiedy ktoś bez słowa zostawiał ją pośrodku mostu, który zaraz miał się zawalić.
    Czy mieszkał tam już, kiedy się poraz pierwszy poznali? Przez moment ukuła ją myśl, że nie pamiętałaby tak istotnego szczegółu. Czy rzeczywiście tak mało naprawdę wtedy rozmawiali?
    Ich znajomość była krótka i intensywna. Tamtego dnia Max wyszedł ze studia nie tylko z udanym wywiadem. Bunny dobrze wiedziała, że jej gust do facetów był jej zgubą za każdym razem, jakby znaki nie były wypisane na niebie wielkimi ostrzegającymi literami. Pewni siebie, czarujący, przystojni pod każdym względem standardów obiektywnego piękna. Grawitowała do tych, którzy sprawiali wrażenie tego, że wiedzieli, czego chcieli; tym bardziej, jeśli tym czymś była ona.
    Wiedziała, że Max lubił wszystko co piękne, drogie i ekskluzywne; czy to samochody, nieruchomości, czy kobiety. To on jako pierwszy pokazał jej, jak beztroskie mogło być życie, kiedy cena nie grała znaczenia lub gdy chociaż było się z kimś, kto był gotowy zapłacić. Nie wywodziła się z pieniędzy, a w telewizji można było zaistnieć tylko, jeśli miało się jedną z dwóch rzeczy: nazwisko albo twarz. To drugie zabrało ją w życiu dość daleko. Ale była tylko pogodynką, nie wielką gwiazdą filmową. A kiedy pojawił się Max, czuła się niemal jak Julia Roberts w Pretty Woman. Cóż, nie była aż w tak desperackiej sytuacji jak bohaterka, ale przez jeden ulotny moment życie było po prostu... wygodne i ekscytujące, wypełnione luksusem i pasją. Tyle że z zakończeniem, jakie rzeczywiście miałoby miejsce w prawdziwym życiu, nie w filmie.
    Ale Bunny bardzo poważnie brała do serca uczenie się na własnych błędach. Dlatego brała je i powtarzała te same kroki, aż odkryła, gdzie należało postąpić inaczej, aby otrzymać oczekiwane rezultaty. Dlatego kiedy krótko później praca rzuciła jej pod nogi gracza NHL, który miał pieniądze, wygląd, i co najważniejsze, oko na panią pogodynkę, Bunny wzięła do serca swoje nauki i przeprowadziła kolejny eksperyment; tym razem ze znacznie trwalszymi rezultatami.

    Bunny podtrzymała jego wzrok, ale jej defensywa zmalała, kiedy na jego twarzy wyrósł głupawy uśmiech. Wiedział, oczywiście, że wiedział i na dodatek przejrzał ją na wylot. Bo kto nie jak Max Donovan znałby się tak dobrze na uciekaniu od sytuacji, które go przerosły, prawda?
    Zwiałam – prychnęła sarkastycznie. – Nigdzie nie zwiałam! Odczułam tylko potrzebę... zmiany w życiu. – Z brawurową nonszalancją wzruszyła ramionami.
    Podświadomie przybrała jego postawę z dłońmi na biodrach, jakby co najmniej mierzyli się w jakimś pojedynku mającym zdecydować, które z nich miało większe prawo do bycia w tamtym mieście. Że może oznaczył swoje terytorium na każdym drzewie wokół Mariesville? Proszę bardzo, mógł je sobie wziąć! Chociaż... Nie.
    Z zamachem sięgnęła po łopatkę wbitą w jednej z doniczek; dźwięk metalu przeciął powietrze, a małe grudki czarnej ziemi rozsypały się wokół ich stóp, lądując głucho na jego skórzanych butach. 
    Ja tutaj pracuję! – odpowiedziała stanowczo. – No wiesz, to co niektórzy robią, kiedy nie mają pieniędzy tatusia do zainwestowania – dodała z drobnym wrednym uśmieszkiem na ustach.
    Wyminęła go, bezceremonialnie trącając przy tym jego ramię. Nie to, żeby miała dokąd zrobić dramatyczne wyjście, kiedy to on był w jej miejscu pracy. Ale ona wiedziała równie dobrze co on sam, że jego obecność tam to tylko pic na wodę. Już raz dawniej nie miał problemu, żeby usunąć się z jej życia, więc mógł to zrobić ponownie.

    Bunny

    OdpowiedzUsuń
  14. Wszystko dotyczące biznesowych sprawy było dla Nancy czarną magią. Ani trochę się na tym nie znała, jednak miała świadomość, że prowadzenie własnej firmy, w dodatku takiej, która dobrze prosperuje, przynosi zyski i duże pieniądze, to coś cholernie wymagającego, dlatego nie ujmowała Maxowi jego ciężkiej pracy, którą musiał włożyć w to, aby nie tylko mieć coś swojego, ale przede wszystkim utrzymać. Patrzyła na to z uznaniem i najważniejsze nie było to, że Max miał lepszy start, ponieważ miał bogatych rodziców, bo to jeszcze niczego nie gwarantowało, a liczyło się przede wszystkim to, że osiągnął swój własny sukces. Może nie chodziło o pieniądze, ale niewątpliwie miał swobodę, na którą Nancy nie mogła sobie pozwolić. Nienawidziła tego uczucia, lecz dla niej pieniądze były ważne, ponieważ wiedziała, co się dzieje, gdy zaczyna ich brakować. Znała dylematy, przed którymi Max najprawdopodobniej nigdy nie musiał stawać i które nie przyszłyby mu do głowy. Nie musiał rezygnować z marzeń lub pragnień, ponieważ nic nie stało na jego drodze, a w jej świecie, ograniczeń było mnóstwo. Nancy wiedziała, że ma wokół siebie ludzi, na których mogła polegać; jedno słowo, a Edward pożyczyłby jej tyle, ile akurat by potrzebowała, ale sytuacja tego nie wymagała, a ona nie chciała posuwać się do ostateczności. Szczyciła się swoją niezależnością, więc musiała sobie radzić i to była jej decyzja. Nie znała wolności, którą Max Donovan tak bardzo kochał.
    Prawda jest taka, że Nancy nigdy nie pozwoliła sobie na to, aby poznać Maxa, ale równocześnie i on nie dał jej na to szansy. Oceniała go na podstawie jego zachowania. Powierzchownie. Był dla niej płytki, wydawało się, że kompletnie nie potrafi doceniać małych gestów oraz prawdziwie wartościowych rzeczy. Trochę tak, jakby jego życie było trwale pozbawione wartości. To nie było uczciwe, ale Max sam wykreował się w jej oczach na kogoś takiego, ponieważ i tak nie dbał o jej zdanie. Nie przeszkadzało mu to, że w jej oczach był zepsutym człowiekiem. Dupkiem, dla którego niewiele się liczy, a już na pewno nic z tych rzeczy, które liczą się dla niej. Oceniała go, choć praktycznie nie znała, ale prawda o nich była taka, że nigdy nie dopuścili się do siebie na tyle, żeby dowiedzieć się czegoś więcej. Po prostu pewne założenia na swój temat, których się trzymali.
    Nancy bywała zadziorna i miała cięty język, ale nie była taka bez przerwy i dla wszystkich. Była taka dla niego, ponieważ z przyjemnością grał na jej nerwach. Jeśli w ten sposób okazywał jej swoją sympatię, to robił to w naprawdę wątpliwy i pokręcony sposób, którego ona najwyraźniej nie potrafiła docenić. Dopiero dzisiaj okazało się, że jeśli odpowiednio się postarają, to on może nie być drażniący, a ona bez tej swojej naburmuszonej miny i ściągniętych brwi wyglądała całkiem miło oraz spokojnie. Nie przejmowała się rzeczami jak Edward, ale gdyby potrafiła mieć wszystko w dupie jak Max, to raczej nie byłoby jej w Mariesville. Genów się jednak nie oszuka, a ona czuła ogromne poczucie obowiązku, tylko nie zwariowała od niego jak Ed.
    — Ty — potwierdziła wyraźnie rozbawiona jego reakcją, bo nie sądziła, że zwątpi w siebie akurat podczas wybierania pizzy. Chciał wyzwań, które przecież tak uwielbia, więc dostał kolejne, a po Nancy nie mógł spodziewać się czegoś typowego, co dostarczyłoby mu ukochanej dawki adrenaliny. Wtedy miałby zdecydowanie zbyt łatwo. Ukradkiem zerknęła w menu, chcąc wiedzieć, co dla niej zamówił i, niestety, trafił. To byłby jej wybór. Lubiła prostotę.
    — Wyrafinowane rzeczy to nie jest moja mocna strona — zauważyła, wzruszając ramionami, bo istniało ogromne prawdopodobieństwo, że gdyby Max zaczął wymyślać ze składnikami, dobierając jakieś wyrafinowane i ekskluzywne rzeczy, to Nancy pogubiłaby się w tym, co je. Zdecydowanie wolała prostsze rozwiązania i właśnie one najbardziej do niej trafiały.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przez chwilę między nią a Maxem zapanowała wręcz podejrzanie sielankowa, normalna atmosfera i jak na nich było to bardzo dziwne. Nancy dłużej przytrzymała na nim swój wzrok, mimowolnie mu się przyglądając i zauważyła, że jego uwaga chwilowo przeniosła się na życie toczące się za oknem. Odruchowo spojrzała w tamtą stronę, w ostatniej chwili dostrzegając bezpańskiego psa, który szybko uciekł w swoją stronę. Nie miała pojęcia, co dzieje się w głowie Donovana, lecz przez moment wyglądał na zamyślonego. Nigdy nie pomyślałaby, że potrafił skupiać się na przeżyciach ludzi, których nie znał. Nie sądziła, że ma w sobie dość empatii, by w zwykłej codzienności doszukiwać się drobnostek, tych wszystkich rzeczy, które ją ukształtowały. Nancy także zdarzało się snuć w głowie takie historie dotyczące ludzi, których spotykała na swojej drodze, często po to, aby dotrzeć do jakiegoś sensu lub sprawiedliwości w tym, co zdarzało się jej widzieć w pracy, ale coraz częściej łapała się na przekonaniu, że tej sprawiedliwości nie ma.
      Każdy człowiek miał swoją historię, swoje sprawy, przeżycia, które go ukształtowały i ona nie była wyjątkiem, ale to nie było coś, czym Max powinien się interesować. To znaczy, nie podejrzewała go o to, bo po co jej życie, schorowana babcia i niereformowalny brat miałyby go obchodzić, aczkolwiek jak u wszystkich nic nie było takie czarno-białe, jak mogłoby się wydawać. Też miewała problemy, zresztą, on pewnie też, tylko różniły się od siebie i to, co dla niej mogło być jej małym końcem świata, jego mogło nie ruszać.
      — Same zaszczyty mnie dzisiaj przy tobie spotykają, Donovan — zauważyła z delikatnym przekąsem, ponieważ to był już któryś raz, gdy Max postanowił niby dla niej zrobić wyjątek. Najprawdopodobniej ze wszystkich miejsc, które znał, Nancy pasowała tutaj najbardziej, dlatego podchodziła do tego ze śmiechem i wielkim dystansem, ponieważ nie była taka, jak kobiety, które za nim biegały. Mało co denerwowało jak tak, jak dziewczyny, które na siłę próbowały mu zaimponować, płaszcząc się przed nim, nadmiernie przymilając i pławiąc go w komplementach oraz swoim zainteresowaniu. Dziwiła się, jak wiele robiły dla chwilowej uwagi mężczyzny, ale może każdej z nich wydawało się, że zostanie tą jedyną i rozkocha w sobie Maxa Donovana? Może, ale każdy, kto go znał, wiedział, że to niemożliwe.
      Oczywiście, że Nancy go słuchała; po raz pierwszy z jego ust wydobywało się coś więcej niż złośliwości i głupie zaczepki. Zaczął mówić z sensem, a ona nie miała pojęcia, czy to miejsce tak na niego działa, czy zmiana towarzystwa, ale ta jego wersja była wersją, którą mogłaby polubić. Uniosła brew, zawieszając na nim wzrok w oczekiwaniu, aż zdradzi jej dlaczego tak bardzo lubi to miejsce, ale nie doczekała się. Napięcie opadło, a ona odruchowo zmarszczyła czoło, czując, że Max w ostatniej chwili zmienił zdanie. Widziała to w jego oczach.
      — Bo po prostu lubisz? — powtórzyła po nim powątpiewająco, pozwalając na to, aby nieznaczny uśmiech pojawił się na jej twarzy. Przechyliła głowę, przyglądając się mu, jakby chciała wyczytać z niego, o co naprawdę chodziło. Nie mogła pozbyć się wrażenia, że o coś więcej, tylko ciężko powiedzieć, o co, komuś takiemu jak on, może chodzić. — Nie sądziłam, że miejsca z rodzinną atmosferą to twój klimat — przyznała szczerze, z zaciekawieniem ponownie rozglądając się po wnętrzu, by móc raz jeszcze przyjrzeć się fotografiom. — Przyjaźnisz się z Tonym? — zagadnęła, ponieważ Max wiedział o tym miejscu chyba wszystko, a dodatkowo to, jak właściciel na niego zareagował pokazywało, że raczej się znają i bardzo lubią. I to ją zaintrygowało, bo zastanawiała się, z jakiej strony pokazał mu się Max, że odnaleźli wspólny język?

      angel <3

      Usuń
  15. Nancy znała życie na tyle, żeby wiedzieć, że każdy człowiek z czymś się mierzy. Bez względu na pochodzenie, status społeczny czy pieniądze — każdy miał swoje problemy, z którymi musiał sobie radzić. Niektóre z nich mogły wydawać się mniej ważne lub głupie, aczkolwiek ona naprawdę nie wnikała w to, kto ma gorzej lub lepiej. Trzymała się jedynie tego, że u niej zawsze mogłoby być gorzej, więc ostatecznie nie jest tak źle, a to było motywujące i pocieszające. Tak naprawdę Nancy była mniej twarda, niż mogłoby się wydawać, ale nauczyła się stwarzać niezłe pozory, gdyż nie potrafiła przyznawać się do swoich słabości. Prowadziła życie kompletnie inne od tego, co znał Max, ale w żadnym wypadku nie twierdziła, że jemu było zawsze przyjemnie i lekko, choć raczej nie mógł narzekać na brak przyjemności.
    Samo jego zachowanie oraz maski, które przyjmował, pokazywały, że chował swoje troski za czarującym uśmiechem i wielką charyzmą, przykrywając w ten sposób wszystko co złe. Zatracał się w swojej adrenalinie, uciekając przed problemami. Tracił przy tym na swojej reputacji, bo niektórzy ludzie gadali, a dla innych był zwykłym dupkiem, ale potrafił się tym nie przejmować i żył po swojemu. Momentami odrobinę mu tego zazdrościła, ponieważ czasami brakowało jej tego komfortu, który mogłaby mieć, gdyby potrafiła myśleć tylko o sobie i skupiać się jedynie na swojej własnej przyjemności, ale z drugiej strony uważała Maxa za cholernie samotnego człowieka i tego mu współczuła. Miał kiepskie relacje z rodziną, jakąś chorą relację ze swoją żoną, w którą Nancy nie wnikała, ale podejrzewała, że miała niewiele wspólnego z jej definicją miłości. Był zepsuty, jednak równocześnie strasznie pogubiony, choć wydawać by się mogło, że potrafił żyć jak nikt inny. A już na pewno wiedział, w jaki sposób z tego życia korzystać.
    Refleksje o życiu innych ludzi nie były w jego stylu, ale jednak to robił. Może rzeczywiście miał w sobie znacznie więcej empatii oraz wrażliwości, niż ktokolwiek mógłby go o to podejrzewać, nawet on sam. To przecież nie mogło być tak, że byłby całkowicie ich pozbawiony, bo mimo swojego trudnego charakteru, głupot, które robił i tych wszystkich napięć, do których między nimi dochodziło, Max nie był człowiekiem pozbawionym uczuć. Po prostu chyba jeszcze nie poznał kogoś, kto pokazałby mu, że te uczucia, które usiłuje w sobie zdusić i schować, nie są czymś złym.
    — Mamy inną definicję słowa zaszczyt — zauważyła przekornie, jednak rozbawienie rozpromieniło jej twarz, a Nancy mimowolnie się uśmiechnęła, kręcąc głową. Na szczęście nie oczekiwała od niego żadnych zaszczytów. Nie chciała też, żeby Max litował się nad nią przez to, co Edward mu powiedział, ponieważ Nancy nie zależało ani na litości, ani na tym, by ktoś ją podziwiał.
    Uniosła brwi, słysząc jego słowa i przytaknęła, ponieważ owszem, dużo jeszcze o nim nie wiedziała, aczkolwiek wątpiła, że to nadrobią. Nie wydawało się jej, że Max chce się przed nią otwierać i dawać poznać, po prostu zaskakująco miła atmosfera, która towarzyszyła im podczas tego wyjścia, musiała go zamroczyć. To fakt — było między nimi inaczej, lepiej niż zwykle i rozmawiali ze sobą jak ludzie, jednak Nancy nie łudziła się, że tak zostanie.
    — Nie masz nic lepszego do roboty, Donovan? — rzuciła, zawieszając na nim ciekawskie spojrzenie. Wyglądał tak, jakby mówił szczerze, co chyba jeszcze bardziej ją dziwiło. Nie miała pojęcia, na ile to jest poza, ale on nie sprawiał wrażenia kogoś, kto szczególnie lubi dbać o swoje znajomości, a Nancy nawet nie mogła nazwać się jego koleżanką. Po prostu byli znajomymi z przypadku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cisza, która między nimi zapanowała, gdy Max próbował zebrać myśli, po raz pierwszy nie była zła. Zwykle nawet wtedy, kiedy się do siebie nie odzywali, dało się między nimi wyczuć to specyficzne napięcie, przez które zaraz mieliby rzucić się sobie do gardeł i atakować idiotycznymi złośliwościami.
      — Jak mu się to udaje? — rzuciła zaczepnie. — Niech zacznie prowadzić lekcje ze stawiania ciebie do pionu — zażartowała niewinnie, bo przecież nie miała w tym żadnego interesu. Spotykała się z Maxem na tyle sporadycznie, że jakoś znosiła jego docinki i przesadę.
      — Ciebie również, dziękuję — przyznała sympatycznie, uśmiechając się szczerze do Marii, która postawiła przed nią gorącą, nieprawdopodobnie dobrze pachnącą pizzę, której widok dopiero uświadomił Nancy, jaka była głodna. Obserwowała żonę Tony'ego i Maxa przez chwilę, a kiedy drobna kobieta odeszła od ich stolika, przechyliła głowę i skupiła swoje spojrzenie na nim. — Co jej dolega? — zapytała, nie mogąc powstrzymać nie tyle swojej ciekawości, co nagłej troski, która odzywała się w niej zbyt często, a widok Marii oraz rozmowa, którą usłyszała, kompletnie ją rozczulił.
      Tego wieczoru wiele rzeczy zdawało się być lepszymi, ale to nadal nie było coś, do czego Nancy przywiązywała wielką wagę. Przywiązywała ją do tego, co Donovan miał jej do powiedzenia. Słuchała więc go uważnie, rozeznając się w tym, co mówił i kiwnęła głową, patrząc na niego ze zrozumieniem. Jej rodzinne relacje też były… skomplikowane, aczkolwiek brakującą miłość oraz uwagę dostała od babci i wypełniała nią swoje braki na tyle, na ile mogła. Max zaskoczył ją swoimi szczerymi wyznaniami, tym, w jaki sposób się przed nią otworzył i że pozostał autentyczny. Była pewna, że swoimi wyznaniami się z niej nie nabija. Pierwszy raz nie robił sobie głupich żartów, za którymi konsekwentnie ukrywał to, co czuje, zachowując się podczas tego tak swobodnie, jakby od lat w ten sposób ze sobą rozmawiali.
      — Nie wiem, czy chcesz wiedzieć… — stwierdziła pół żartem, także sięgając po pierwszy kawałek pizzy. — Ale na pewno nie posądzałabym cię o rodzinną atmosferę, a raczej coś w stylu jakiegoś do bólu ekskluzywnego, luksusowego klub ze striptizem gdzieś w Nowym Jorku albo Los Angeles — przyznała, uznawszy, że skoro pytał, to chciał wiedzieć. Delikatnie wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się, nie spuszczając z niego wzroku. — Wszystko to, gdzie jest pełno pięknych kobiet i szybkich samochodów, a nie spokój — dodała i chociaż trochę się przy tym śmiała, to wcale nie żartowała, ponieważ Max Donovan naprawdę kojarzył się jej z takimi rzeczami. Ze wszystkim, co piękne, drogie, ekscytujące i pozbawione zasad.

      i want to know you ;>>

      Usuń
  16. Bunny nawet na niego nie spojrzała, nawet nie zastanowiła się przez sekundę.
    – Nie mamy – rzuciła szybko w odpowiedzi, niemal ucinając jego pytanie.
    Odżywki do kwiatków się mu zachciało. Zaczęła przeprowadzać w głowie szybką inwentaryzację, przypominać po kolei wszystko, czego nauczyła się w jej nowej pracy, od kiedy ją zaczęła... Co tylko jeszcze bardziej ją sfrustrowało. Mogła mu doradzić co najwyżej w kwestii odżywek do włosów. Ale tego też nie chciała.
    Pieniądze byłego męża. Musiała ugryźć się w język, aby nie powiedzieć mu o tym, jak naprawdę to wszystko się skończyło. Jakby fizyczna praca w małym miasteczku po środku niczego była jakimś hobby, jednym z jej wielu kaprysów, a nie konsekwencją jednego z nich. Jesse stracił wiele, kiedy Bunny zdecydowała się wywrócić ich perfekcyjne, szczęśliwe życie do góry nogami, ale pieniądze były najmniejszym zmartwieniem. Mógłby puścić ją z torbami, gdyby tego chciał, gdyby zdecydował się nie załatwić tego po cichu, a zrobić to, co się jej należało.

    Tak bardzo skupiła się na tym, jak bardzo niespodziewana obecność Maxa wyprowadziła ją z równowagi, że nawet nie podjęła się odpowiedzenia na najważniejsze pytanie: co on do jasnej cholery w ogóle tam robił? W Mariesville, w tym przeklętym centrum ogrodniczym w jego miękkich skórzanych butach i skrojonej kurtce. Powietrze było chłodniejsze, ale to jeszcze nie czas na odwiedziny od duchów przeszłych świąt. I jeszcze miał czelność robić sobie żarty jej kosztem, jakby miał jakiekolwiek moralne podłoże, aby jej to wypominać, szydzić sobie z...

    Jej szczęka zacisnęła się do tego stopnia, że poczuła to w czaszce. Chyba się przesłyszała. Żona. Dziecko. Nigdy by się nie spodziewała, że usłyszy te słowa z jego ust bez drwiny w głosie.
    – Nie, nie wiedziałam... – odpowiedziała, wybierając słowa powoli, aby nie prześlizgnęło się żadne, którego by potem żałowała. – Maximilian Donovan porządnym ustatkowanym mężczyzną... Kto by pomyślał. – Nie ja, dodała w myślach.
    Nie była zazdrosna. Oj, nie. Na pewno nie o hodowanie storczyków i to całe rodzicielstwo. To była złota klatka, z której dopiero co udało jej się uciec. O Maxa? Bunny zerknęła na niego mimowolnie. Ich znajomość była zaledwie momentem, zbyt krótkim, aby znaleźć w niej coś złego, poza samym jej końcem oczywiście, który pozostawił pewien niesmak. Ale przed tym była pełna słodyczy, której nie odmówiłaby ponownie zasmakować.
    Mentalnie prasnęła się w rękę, karcąc samą siebie za takie myśli. Max był częścią jej poprzedniego życia, które musiała zostawić za sobą dla swojego własnego dobra. Teraz oboje mieli nowe, nie mówiąc o tym, że jego uwzględniało żonę, a ich ścieżki nigdy nie miały prawa się ponownie przeciąć. Tyle że to zrobiły, i to w Mariesville.
    – Gratulacje – dodała, przystając, aby spojrzeć mu w oczy. – Spodziewałabym, że nigdy nie wypuścisz z rąk tego swojego kawalerskiego życia. Och, to były czasy... – Szczerość w jej głosie zaczęła przybierać ton czegoś bardziej kalkulującego. Pozwoliła sobie melancholijnie przeciągnąć po nim wzrokiem. – Szkoda. Myślałam, że będę miała w końcu z kim opić mój rozwód. Kogoś, kto wie, jak się dobrze bawić... – westchnęła wymownie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdzieś w międzyczasie jej defensywna postawa zmalała. Zbliżyła się do niego o jeszcze jeden krok, stając na tyle blisko, aby być w stanie poczuć, że zmienił perfumy od czasu, kiedy się ostatni raz widzieli.
      Zdjęła rękawicę i uniosła rękę, delikatnie strzepując niewidzialną nitkę z klapy jego kurtki.
      Właśnie dlatego Bunny paliła za sobą wszystkie mosty; ponieważ duchy przeszłości budziły w niej jej najgorsze instynkty, odgrzebywały jej wersje, które sabotowały wszystko, co w sobie naprawiła, na co tak ciężko pracowała, tylko po to, aby cały wysiłek poszedł z dymem za impulsem. Nie była ona dumna z dawnej Bunny; tej którą pamiętał Max, tej która zaprojektowała swoje małżeństwo od jego początku do końca włącznie i tej, która wciąż nie pozwalała o sobie zapomnieć.
      Kiedy znowu się odezwała, jej słowa podszyte były mało subtelną sugestią:
      – Ale może to i lepiej. – Wzruszyła ramionami w równie teatralny sposób co on. Podobno nie powinno się wchodzić dwa razy do tej samej rzeki. Lub do tego samego łóżka.

      Bunny

      Usuń
  17. Bunny nie lubiła, kiedy ktoś oznajmiał jej nagle, że grali w grę, kiedy przez cały czas myślała, że to ona wyznaczała reguły. Jego wyznanie, że cała ta małżeńska historyjka była jedna wielką ściemą, wytrąciła ją z równowagi po raz kolejny podczas ich przelotnego spotkania po latach. Ona też robiła sobie żarty jego kosztem, kiedy zmieniła swoje nastawienie o sto osiemdziesiąt stopni i zaczęła z nim flirtować kilka sekund po tym, jak oznajmił jej, że jest żonaty. Bunny dobrze wiedziała, że to ona była największym problemem w swoim własnym życiu i w prawdziwie chaotyczny sposób nie miała obiekcji, aby być też problemem dla innych.
    Powinna była pokazać mu środkowy palec i dać mu wyjść z jej życia, jak dobrze wiedziała już, że potrafił. I tak chciała zrobić; przez resztę dnia twardo trzymała się tej decyzji. Aż wróciła do domu i zegar tykał do niej szyderczo, jakby jedyną godziną, którą był w stanie wybić, była ósma. Z ciężkim sercem spojrzała na swoje dłonie, na całą tę ziemię pod paznokciami i chwilę później szorowała się pod prysznicem. Wiedziała, że była już stracona, kiedy w ruch poszła maszynka do golenia, której nawet nie tknęła w ostatnim czasie.

    Zegar wskazywał dokładnie osiemnaście minut po ósmej, kiedy drzwi restauracji otworzyły się z cichym, melodyjnym brzdęknięciem dzwoneczka. Nie była spóźniona, przynajmniej nie w przypadkowy, zadyszany sposób. Zrobiła to z premedytacją, co do minuty. Po czasie na tyle dużo, aby zaczął kwestionować to, czy w ogóle się pojawi, ale nie dość, żeby całkowicie się rozmyślił i wystawił, zanim ona mogła to zrobić pierwsza.
    Kiedy hostessa już otwierała usta, aby zaproponować jej stolik, Bunny uniosła uprzejmie dłoń, aby ją zatrzymać; jej oczy znalazły już jej cel w rogu sali. Obcasy jej kozaków wystukiwały rytmiczne tempo, gdy przeszła między stolikami, aż zatrzymała się przed tym, przy którym siedział Max.
    – Nie wyglądaj na takiego zaskoczonego – rzuciła na przywitanie, jej słowa suche.
    W rzeczywistości oczywiście na jego twarzy nie można było wyczytać ani krzty zaskoczenia. Nie, na jego ustach malował się ten mały półuśmiech, który sprawiał wrażenie, że wiedział o niej coś, czego nawet ona nie wiedziała; ten typ, który chciała zmyć z jego twarzy, jednocześnie dając mu z liścia i całując do utraty tchu.
    Bunny rozejrzał się po wnętrzu restauracji krytycznym wzrokiem. Może i nie był to Ritz, ale też prezentowała się całkiem nieźle, w porównaniu do tego, czego by się po tym miejscu spodziewała.
    – A więc to jest ta cała śmietanka – mruknęła. – Zawsze wiedziałeś jak rozpieścić kobietę, co? Zabierasz tu swoje wszystkie kochanki z Mariesville? – W jej słowach nie było złośliwości, raczej dobroduszne dokuczanie i szczera wścibska ciekawość.
    Nadal nie potrafiła sobie wytłumaczyć tego, jak trafiła na niego po środku Georgii, w jednym z małych, nieistotnych miasteczek. Miał tam jedną ze swojego tuzina wakacyjnych rezydencji? Może grał weekendami w golfa? Nie zdziwiłaby się też, gdyby przyjeżdżał tam w odwiedziny do swojego sekretnego bękarta.
    Odpinając płaszcz, stopniowo odkryła bordową sukienkę z długimi rękawami i dekolcie na tyle głębokim, aby wynagrodzić całą resztę zakrytej skóry. Od kiedy się tutaj przeprowadziła nie miała nawet okazji, aby założyć na siebie coś lepszego. Nie spieszyło jej się raczej do poznania ranczera, który zabrałby ją na konną przejażdżkę czy jakiegoś jabłczanego dziedzica. Randki nie były jej teraz w głowie; obiecała skupić się na sobie, spojrzeć wewnątrz i przemyśleć swoje wybory.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I wtedy z buciorami w jej życiu znowu pojawił się Max Donovan, burząc jej starannie zbudowany balans. I nie mogła nic poradzić na to, że lgnęła do niego jak ćma do ognia, z jakąś dziwną fascynacją.
      Może jednak podświadomie kierowała ją potrzeba pewnego rodzaju komfortu. Od kiedy wyjechała z Nowego Jorku ledwo utrzymywała z kimkolwiek kontakt. Świadomie odizolowała się od wszystkiego i wszystkich, co łączyło ją z jej poprzednim życiem i czuła, że było już za późno, aby przyznać, że nie dawała sobie z tym rady tak dobrze, jakby tego chciała. A kiedy Max na nią patrzył, czuła się widziana, nawet jeśli statystycznie przez połowę tego czasu rozbierał ją wzrokiem. Mogła przymknąć na to oko, bo wiedziała, że dobrze znał jej poczucie humoru, jej preferencje i upodobania. Bo nieważne, ile lat minęło, ani jak bardzo starała się stłamsić wersję siebie, którą wtedy była; tamta Bunny wciąż w niej istniała i takie duchy przeszłości jak on budziły ją z długiego snu.

      fresh out the slammer,
      I know who my first call will be to

      Usuń
  18. Jej oczy wywróciły się zaczepnie, kiedy przywitał ją ten uśmiech, który nie zmienił się przez te wszystkie lata. Oczywiście, że dobrze wiedział, że go od tak nie wystawi. Oboje byli zbyt uparci, aby pozwolić drugiemu mieć to ostatnie słowo, a Bunny już jedną rundę przegrała. I nigdy nie spodziewała się, że kiedykolwiek dostanie szansę na rewanż, więc byłaby głupia, gdyby nie podjęła wyzwania.
    Lub mogłaby to być całkiem rozsądna i dojrzała decyzja, ale komu to oceniać.
    Płynnym ruchem zdjęła z siebie płaszcz i powiesiła go na oparciu krzesła, zanim zajęła miejsce naprzeciwko Maxa. W tamtym momencie uderzyło ją przytłaczające uczucie déjà vu. Co ona tam najlepszego robiła? On wcale się nie zmienił; sam jej to praktycznie powiedział. Ale ty też się od tamtego czasu nie zmieniłaś, przypomniała sobie w duchu. Byli do siebie tak idealnie dobrani, że rzeczywistość nie potrafiła sobie poradzić z energią, która między nimi pulsowała. On nie zostanie. Przecież nie chcesz, żeby został. Tak, tym razem będzie na to przygotowana. ...Prawda?

    – Chcesz mi powiedzieć, że przez cały ten czas nie modliłeś się o to, żebym znowu skończyła wolna? – zapytała, lekko wydymając dolną wargę w przerysowanym wyrazie zranienia, zanim nonszalancki uśmiech wrócił na jej oblicze. – Spokojnie, nie biorę sobie tego do serca. Sama nie myślałam o tobie od lat. – Bunny wzruszyła beztrosko ramionami.
    Jeśli w te lata nie wliczały się pierwsze tygodnie, a może i nawet miesiące, po jego bezceremonialnym zniknięciu z jej życia. Ale o tym okresie nie mówimy.
    Mogła jednak powiedzieć, że lata te dobrze mu służyły. I nie wywnioskowała tego tylko na podstawie zegarka, który zdobił jego nadgarstek. Zauważyła to już wcześniej w ostrym świetle dnia, ale w przydymionym wnętrzu restauracji, jego rysy wyglądały na wyraźniejsze, ramiona na szersze. Przeklinała to, że faceci mieli w zwyczaju starzeć się jak wino.

    Jak na zawołanie przy ich stoliku pojawiła się kelnerka, nieświadomie ratując Bunny, zanim ta zaczęłaby się ślinić. Doprawdy żałosne.
    – To samo poproszę – powiedziała ze skinięciem na jego kieliszek, nie biorąc nawet karty win i drinków. – Słyszałam dobre rzeczy o waszym pinot noir – dodała pozornie do kelnerki, ale jednak podtrzymując jego spojrzenie w niemym wyzwaniu.
    Czerwone wino było zdradliwe. Rozgrzewało i wywoływało mrowienie w całym jej ciele, a już w szczególności między... Albo skończmy na tym, że pobudzało w niej instynkty, o których nie wypadało mówić na głos przy kolacji w eleganckiej restauracji. Wymagało towarzystwa, które potrafiło sobie z tym poradzić, a Max już nieraz udowodnił jej, do czego był zdolny.

    Bunny oparła łokcie na stole, pochylając się zaczepnie.
    – Czyli nie musimy się obawiać, że zaraz wtargnie tu twoja małżonka? Vegas, mówisz? To... hmm – powstrzymała się przed dokończeniem myśli na głos, kręcąc głową z lekkim rozbawieniem, którego źródła jeszcze nie zdradziła.
    Wbrew temu, co mówiło dobrze znajome hasło; to, co miało miejsce w Vegas, rzadko kiedy rzeczywiście zostawało w Vegas. W szczęśliwym trafie przeznaczenia, które z powrotem skrzyżowało ich drogi, Las Vegas grało też kluczową rolę w biegu wydarzeń, które ją tutaj doprowadziły.
    Ale nie była pewna, czy była gotowa na to, aby zdradzić Maxowi prawdziwy powód jej rozwodu i w konsekwencji jej ucieczki do Mariesville. Opowiedzieć mu o tym, jak ostatni raz opuściła Vegas nie o kacu i ze świeżo nabytem małżonkiem, a wręcz przeciwnie. Nie to, żeby obawiała się oceniania z jego strony. Miała przeczucie, że wiedziała dokładnie, jak by zareagował; niemal widziała wyraz jego twarzy. Nie wykrzywił by się ze zniesmaczeniem i oburzeniem, jak większość ludzi słyszących o zdradach. Najpierw przeciągnąłby dosadną ciszę, po czym zaśmiałby się szczerze ubawiony, gratulując jej egocentryzmu w jakiś dziwnie pokręcony sposób.
    Jednak w jakiś ironiczny sposób Bunny z niecierpliwością czekała na moment, aż będzie mogła być z kimś szczera; kiedy ten sekret przestanie ją dusić

    even if it's handcuffed I'm leaving here with you ✿

    OdpowiedzUsuń
  19. Nancy znała z autopsji, ale też z opowieści swoich znajomych, że miłość była trochę pokręconym uczuciem i potrafiła mieć różne oblicza, a ludzie pakowali się w naprawdę dziwne relacje, przywiązywali się do siebie, uzależniali, kochali, trwając przy sobie nawet wtedy, gdy się paskudnie krzywdzili. W teorii wszystko było prostsze, ale czasami w życiu okazywało się, że najpiękniejsze uczucie jest najbardziej wyniszczające i krzywdzące. Nie powinna udzielać rad dotyczących miłości, bo ewidentnie nie była w tym dobra, skoro wciąż nie poukładała swojego życia uczuciowego i chociaż jej definicja miłości zdecydowanie wyglądała inaczej niż to, co łączyło Maxa z Sophie, to nie wyciągała pochopnych wniosków. Co prawda, życzyła im jednak czegoś lepszego, co wyciągnie z nich znacznie więcej dobra i ciepła, a nie tylko to, co niezdrowe, toksyczne i najgorsze, ale przecież każdy, kto ich znał, widział, że ta dwójka z jakiegoś powodu nie potrafi bez siebie żyć.
    Zresztą, Max Donovan nigdy nie wydawał się być człowiekiem, który szuka miłości. Takim, któremu zależy na dobrej zabawie oraz wygodzie owszem, ale nie na zobowiązaniach i dawaniu z siebie czegoś więcej niż drogich prezentów albo niezapomnianej nocy, choć to nic dziwnego, skoro przez całe życie otaczał się głównie takimi ludźmi, którym imponowały jego pieniądze, pozycja i zepsucie. Dawno temu Nancy zastanawiała się, czy to nie było tak, że jakaś niedobra kobieta zraniła Maxa tak bardzo, że po prostu stał się taki i odrzucił miłość, ale potem zrozumiała, że on po prostu tego uczucia nie znał. Nikomu nie dał się pokochać, nikogo nie próbował kochać, otaczał się ludźmi równie zepsutymi co on, taplał się w toksyczności i bawił się w króla życia, zabijając adrenaliną oraz dobrą zabawą wszystkie swoje ludzkie odczucia.
    Nancy roześmiała się cicho, gdy dotarły do niej jego słowa i pokręciła głową z dezaprobatą, zawieszając spojrzenie na jego oczach, tak niepodobnie do niego błyszczących. Pierwszy raz widziała w nich coś więcej niż zuchwałość lub złośliwość.
    — A co jeśli musimy, żebym ja mogła cię lubić, Donovan? — rzuciła przekornie, nieco się z nim drocząc, bo prawda była taka, że rzeczywiście ludzie mogli się różnić i się lubić, jednak miała wrażenie, że między nimi tych różnic jest zbyt wiele. Byli z dwóch światów, kierowali się innymi zasadami, Nancy była zbyt moralna i uczciwa, aby akceptować wyskoki Maxa, jeśli chciał mieć w niej koleżankę albo przyjaciółkę, to bezwzględną, która nie dawałaby mu taryfy ulgowej, a przecież tego w swoim życiu nie potrzebował. Nie potrzebował w nim również Nancy Jones, tylko jakoś głupio się na nią uparł, a ona to doskonale wiedziała i póki co nie pozwalała zwieść się tej wyjątkowo przyjemnej atmosferze, która między nimi była.
    Co prawda, pierwszy raz czuła się przy nim tak dobrze i swobodnie. Pozwalała sobie na szczery uśmiech i nie musiała gorączkowo szukać w głowie kolejnych złośliwości albo czegoś, czym mogłaby go zaatakować. Było między nimi po prostu fajnie i zaskakująco szczerze, ale Nancy wciąż miała zapaloną lampkę w głowie, którą podsycał fakt, że nie ufała Maxowi Donovanowi. Nie miała pojęcia, na ile to jest rola, którą przyjął, a na ile jego prawdziwa strona, którą ukrywał przed światem i pokazywał niewielu.
    — Czyli mam uwierzyć, że tak po prostu chcesz się ze mną zakumplować? To słodkie — stwierdziła, nie spuszczając z niego ciekawskiego spojrzenia. Mogłaby przysiąc, że przez chwilę miała wrażenie, że jego pewność siebie trochę zmalała, co było normalne w sytuacjach, w których ludzie odkrywali się z prawdy o sobie, ale z drugiej strony nie miała pojęcia, czy sobie tego nie wmawia, gdyż podświadomie chce, żeby Max okazał się porządnym facetem, do którego przecież było mu tak daleko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze wiedziała, że nie ma niczego, co mógłby od niej chcieć, więc nie miała pojęcia, dlaczego jego zachowanie miałoby być podszyte jakimiś wątpliwymi intencjami, aczkolwiek poznała go na tyle, żeby tak o nim myśleć. Zawsze sięgał po to, czego chciał i to dostawał, a to nie były zwykłe rzeczy, dlatego nie mieściło się jej w głowie, że wieczór z nią w pizzerii, która swoją drogą była świetna, to coś, na czym mu zależało.
      A pizza była wyśmienita i całe szczęście, że ją mieli, ponieważ przynajmniej co jakiś czas Nancy mogła skupiać się na niej, łapiąc za kolejny kawałek, zamiast na gadaniu i wpatrywaniu się w Maxa. Mogła go polubić. Może nawet go lubiła, tylko nie pozwalała sobie na to, aby się do tego przed sobą przyznać, ponieważ Max był odzwierciedleniem wszystkiego, od czego Nancy wolała trzymać się daleko.
      — A drugą częścią tej układanki, jest normalna pizza u Tony’ego, wolontariat, i obskurne bary z rozwodnionym piwem? — rzuciła zaczepnie, patrząc wyzywająco w jego oczy, jakby naprawdę rzucała mu wyzwanie. Czy Max Donovan był kiedykolwiek w takim miejscu, które nie miało nic wspólnego z luksusami? — Jeśli tak, to wierzę — dodała z figlarnym uśmiechem.
      Prawda była jednak taka, że Nancy podejrzewała, że kiedy ma się już wszystko, to to wszystko zaczyna być nudne i wtedy szuka się alternatyw. Zwykłe życie normalnych ludzi, którzy otaczali się problemami, z którymi Max nigdy nie będzie musiał się mierzyć, rzeczywiście mogło urozmaicać jego życie, ale czy było jego częścią? Ilu miał takich znajomych, którzy stanowili dla niego przepustkę do życia klasy średniej?
      — Zwykle tego nie czujesz? — zastanowiła się, marszcząc brwi. — No proszę, Max Donovan lubi małe przyjemności — podsumowała, jakby w ten sposób czegoś się o nim uczyła, a równocześnie wiedziała, że nikt by jej w to nie uwierzył. No, może poza Edwardem.
      Nancy nie lubiła przyznawać mu racji, jednak dzisiaj musiała skapitulować, ponieważ pizza była przepyszna, a ona tego wieczoru właśnie tego potrzebowała i nie chodziło tylko o jedzenie.
      — Jest niezły — zgodziła się, podsuwając w jego stronę talerz, żeby zrobić wymianę kawałkiem pizzy i uniosła brew, patrząc na niego wymownie. — Coś z ciebie jeszcze będzie, Donovan.

      we can't be friends, but I'd like to just pretend…

      Usuń
  20. Trudno było się z tym sprzeczać. Diabeł na zawołanie pojawiał się tym wystarczająco zdesperowanym, ale nigdy nie dawał nic za darmo. A Max Donovan musiał być okropnie zdesperowany, jeśli zabierał na kolację swoją byłą kochankę i nawet nie spojrzał na kelnerkę. Taki to potrafił sprawić, żeby kobieta poczuła się wyjątkowo.

    – Ślub w Vegas? To trochę oklepane, nie? – skomentowała z brodą podpartą na dłoni. – W sumie zaskakujące, że aż tyle przetrwałeś bez odwalenia tego numeru wcześniej. – Z ciekawością uniosła brew. – Ostrożnie, bo jeszcze sobie pomyślę, że gdzieś w głębi duszy masz w sobie coś z romantyka. – Gdyby grali w sitcomie, w tle zabrzmiała by w tym momencie ścieżka ze śmiechem widowni.
    Pamiętasz, kiedy...? cisnęło jej się na usta. Z pośród tych wszystkich nocy, które spędzili razem przed laty, jedna wyróżniała się na tle innych. Może i byli daleko od Vegas, ale przy tym, ile wypili, łatwo byłoby im sobie wyobrazić, że mogliby być w jakimkolwiek miejscu na Ziemi. Aż dziwne, jak dużo z tamtej nocy Bunny pamiętała do tego dnia. Ale być może szczerych, niewymuszonych uczuć nie zapomina się tak łatwo jak bezmyślnych czynów. Bunny sama była wtedy bliska poślubienia Maxa; nawet bez pierścionka czy klękania. Wtedy, kiedy z dziecinną bezradnością zaczęła marudzić na to, jak bardzo miała dość swoich szpilek, ale odmówiła ich zdjęcia, więc Max zabrał ją w ramionach od windy do pokoju hotelowego, zanim w nowożeńskim stylu przeniósł ją przez próg.
    Oj nie, czyżby jej maska zimnej, obojętnej suki przez sekundę zsunęła się, odkrywając wrażliwość, z której nie była dumna. Szybko, powiedz coś wrednego.
    – Małżeństwo z tobą to pokuta sama w sobie – westchnęła, wywracając oczami. Ujdzie. Chociaż znając jego, i tak przekręci to w taki sposób, aby uznać to jako komplement.

    Kiedy kelnerka postawiła przed nią lampkę wina, Bunny podziękowała jej delikatnym uśmiechem, zanim spróbowała tego ich poetyckiego pinot noir. Może i wyglądała na kobietę, która potrafiła docenić dobre wino, ale tak naprawdę nie mogłaby mieć bardziej wywalone na te wszystkie nuty i drewno, w jakim dojrzewało. Najchętniej wychyliłaby cały kieliszek za jednym razem, ale godzina wciąż była młoda i trzeba było trzymać klasę.
    – Małżeńskie życie jeszcze nigdy nie powstrzymało mnie przed przyjemnością – odpowiedziała, podnosząc metaforyczną rękawicę.
    Przetestowała to na własnym związku, a po czymś takim, obłudą byłoby, gdyby nagle okazała się ponadto, aby cofnąć się i przed cudzym. Ona była wolna i w humorze na kłopoty; on... też był wolny, przynajmniej w swoim mniemaniu, ale za stary na to, żeby go pod tym względem niańczyła. Był dorosłym mężczyzną i mógł decydować o sobie, nawet jeśli chciał wykorzystywać swoją wolną wolę do prowadzenia złośliwych gierek ze swoją żoną. Grzechy Bunny były jej i się nimi nie dzieliła; tak samo, jak nie brała odpowiedzialności za cudze.

    Jej twarz była marmurowym obliczem pewności siebie, niezachwiana i chłodna, ale pełna gracji. Uparcie podtrzymała jego wzrok, mimo błysku w jego oku, który zapowiadał kłopoty. Jakby nie tylko chciał dostać się pod jej ubrania, ale i pod samą skórę. Ale igranie z diabłem nigdy nie było sprawiedliwe; Bunny nie chciała dzielić się swoimi sekretami tak po prostu na ładne oczy. Poza tym ten sposób, w jaki na nią patrzył, budził w niej coś, czego nie czuła już od dłuższego czasu, więc nie w jej interesie było jej to przerwać. Grali w grę, w której nie było przegranych, ale była dużo bardziej ekscytująca, jeśli udawali, że mieli nad sobą jakąś przewagę.
    Mogłaby mu udowodnić, że Vegas miało konsekwencje na prawdziwe życie w jednym zdaniem. O tym, jak pojechała do Vegas z mężem i kochankiem, myśląc, że była niedotykalna i wróciła sama. Ale na takie historie trzeba było sobie u niej zapracować.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bunny podniosła kieliszek, zamahując nonszalancko winem.
      – Max, Max, Max... – westchnęła z litością. – Poświęcamy zadziwiająco dużo czasu na mówienie o innych kobietach jak na nasze przyjemne spotkanie. – Nie wiedziała, jak to inaczej nazwać. Nie była to raczej randka; bardziej przedłużona gra wstępna, bo ich obojga żaden dotyk czy pieszczoty nie nakręcały równie mocno, co werbalne przeciąganie liny. – Przejdźmy może do tego, dlaczego mnie tu dzisiaj zaprosiłeś, hmm? – zapytała, przekręcając głowę z wyzywającym uśmieszkiem. No dalej, powiedz mi, jak bardzo mnie chcesz. Albo i nie. Bez względu na odpowiedź ich wieczór dopiero się zaczynał.

      look at me now, will I ever learn?

      Usuń
  21. Od samego początku ta noc miała należeć do Sophie. Wiedziała w jakim celu leci na konferencję w Las Vegas, jej plan był w pełni dopracowany, a wykonanie było jedynie kwestią formalną. Nie zdawała się na szczęście, czy przypadek – tak jak tysiące otaczających ich turystów, którzy do Miasta Grzechu przyjeżdżają licząc, że łut szczęścia sprawi, że stawiając wszystko na jedną kartę wyjdą z kasyna milionerami. Brunetka liczyła tylko i wyłącznie na swoje doświadczenie, zdolności i zimne kalkulacje, które przeprowadziła w ciągu minionych tygodni. Postawiła na najmocniejszego zawodnika w zestawieniu, będąc prawie pewną, że wygrana przyjdzie bardzo szybko. Stawką była jej przyszłość. A choć osiągnęła już naprawdę wiele, wiedziała, że do pełni szczęścia było wciąż daleko…
    Bardzo szybko nauczyła się w życiu, że może liczyć tylko na siebie. Rodzice nigdy nie należeli do wzorowych; byli dla siebie trujący, wyniszczali się wzajemnie – ciągłą przemocą, zdradami. Wmawiali sobie, że miłość boli i tylko wtedy jest prawdziwa. Zapomnieli, że mieli córkę, którą trzeba wychować i pokazać jak funkcjonuje świat, by w końcu podrzucić ją abueli i wyrzec się jej istnienia. Dwadzieścia lat później wiedziała, że abuela przygarnęła ją z poczucia obowiązku i nie obdarzy ją rodzicielską miłością, której Sophie nigdy nie zaznała. Tak samo jak przestała już czekać na telefon od matki, która przed ojcem uciekła do Meksyku. Pewnie żyła gdzieś w Mexico City życiem wolnym od trosk, mając już dawno nową rodzinę. Comiesięczne wizyty u ojca w więzieniu powoli przestawały mieć dla niej jakikolwiek znaczenie, bo skrucha na twarzy starego Martineza wciąż nie nadchodziła.
    Owszem, miała Alex i wierzyła, że gdy nadejdzie stosowny moment, będzie mogła na nią liczyć, ale było bezpieczniej unikać podbramkowych sytuacji, w których mogłaby się rozczarować. Wolała ufać, że blondynka wyciągnęłaby do niej pomocną dłoń, lecz nigdy się o tym nie przekonać.
    A Max? Max był tylko pięknym dodatkiem do życia i wiedziała, że jest ostatnią osobą, którą obeszłyby jej problemy. Donovan był przekleństwem, które weszło głęboko pod jej skórę i za cholerę nie potrafiła się go pozbyć. Była dla niego tylko kobietą, do której wracał gdy życie robiło się nudne i potrzebował odrobiny adrenaliny, powiewu świeżości od rutyny, w którą od czasu do czasu wpadał. Był chaosem, tornadem, który niszczył wszystko, co starała się skrzętnie ułożyć. Wpadał, brał wszystko i zostawiał z niczym, proszącą o więcej, bo był jej narkotykiem, a za każdym razem gdy odchodził, czuła się jak na przymusowym odwyku. Była w stanie poniżyć się i błagać, by jej nie zostawiał – za bardzo była od niego uzależniona. Funkcjonowali tak już od lat. Każdy, kto choć trochę ich znał, wiedział o chorej sytuacji, w której się znaleźli. Dwoje dorosłych ludzi, których związek nigdy nie miał nic wspólnego z miłością, niszczą wszystko, co dobrego może pojawić się w ich życiu. Sophie wiedziała, że ich koniec musi nadejść, bo nie jest w stanie funkcjonować tak przez kolejne lata i powoli zdawała dopuszczać do siebie tę myśl. Ktoś w końcu będzie musiał przerwać te rozstania i powroty. Któreś z nich w końcu miało zamknąć za sobą drzwi i nie wrócić…

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzisiaj jednak nie był ten wieczór. Dzisiaj mieli świętować, noc była jeszcze młoda, a oni znajdowali się w mieście, które nigdy nie zasypiało, w mieście grzechu. Choć rano czekała na nią konferencja i panel, na którym miała przemawiać, pozwoliła sobie na kilka drinków w towarzystwie Maxa. Przecież była dorosła, potrafiła powiedzieć sobie dość w odpowiednim momencie i zakończyć imprezę, idąc grzecznie spać. Była, prawda? Wiedziała, jakie są jej priorytety życiowe i choć Donovan doskonale potrafił zawrócić w głowie i namówić na niezłą zabawę, nie mogła mu ulec dzisiejszej nocy. Mieli ich przed sobą jeszcze wiele, bo żadne nie zdawało się dochodzić do konkluzji, w której kończą ten shit show i dalej idą bez siebie.

      Będąc więc tak bardzo pewną swoich zdolności mówienia NIE Donovanowi i kierowania się wyższym dobrem, dlaczego obudziła się w łóżku hotelowym z potwornym bólem głowy i suchością w ustach? Dlaczego dźwięk budzika zdawał się wiercić dziurę w jej czaszce, a wczorajszy wieczór był jedną wielką czarną plamą w pamięci?
      - Ja pierdole – jęknęła nakrywając lewą dłonią oczy. Światło poranka raziło niemiłosiernie, a uporczywie brzęczący telefon wciąż grał melodię budzika. Prawą ręką znalazła swojego iPhona i uchyliła jedno oko sprawdzając, która jest godzina. Siódma trzydzieści. Nie najgorzej. Miała jakieś trzy godziny żeby wstać i doprowadzić się do względnego porządku. To nie jej pierwsze rodeo, da radę.
      Westchnęła przeciągle, policzyła w myślach do pięciu i zdobyła się na otworzenie oczu. Pierwszym co dojrzała to brak jakiegokolwiek ubrania na sobie oraz śpiący obok Donovan. Lepsze znane zło, niż nieznane - pomyślała odrzucając białą hotelową kołdrę, usiadła na skraju łóżka nie budząc mężczyzny. Założyła na siebie leżący na fotelu satynowy szlafrok, zawiązała go w pasie i podniosła z ciekawością leżącą na ziemi białą kartkę papieru.
      Całe życie w mig stanęło jej przed oczami, a zawartość żołądka podeszła do gardła.
      - Nie, tylko nie to… - powiedziała do siebie i ukryła twarz w dłoniach. Myśli w jej głowie zaczęły galopować jak szalone. Nie mogła uwierzyć, że dopuściła do takiej głupoty. – Donovan – szturchnęła go w udo. – Wstawaj, jest rozwód do wzięcia…

      Said that I was fine, said it from my coffin

      Usuń
  22. Lubię zaskakiwać, powiedział siedząc na kolacji z byłą kochanką, którą przed laty zostawił bez słowa pożegnania. Schemat ten był nie tyle utarty, co zjechany do tego stopnia, że nic z niego nie zostało. Ale jeśli miał się z tym lepiej czuć, to proszę bardzo; mogła jeszcze trochę poudawać, że czymkolwiek ją zaskakiwał...
    Ale nie mów hop, póki nie przeskoczysz. Słysząc jego komentarz na temat jej małżeństwa, Bunny zmrużyła oczy bez odwracania wzroku. Patrzył na nią w taki sposób, jakby znał wszystkie jej najbrudniejsze sekrety; jakby był tam we własnej osobie, kiedy z obrączką na palcu wskoczyła do łóżka innemu mężczyźnie. Szczęśliwy traf, pomyślała sobie, ale nie zaszczyciła go odpowiedzią.
    Zamiast tego odchyliła się na krześle i wzięła do ręki kartę dań, studiując ją znużonym wzrokiem. Nie była w najmniejszym stopniu głodna, ale potrzebowała skupić na czymś wzrok, zanim Max wyczytałby z jej oczu sekrety o jej osobie, o których nawet ona nie miała pojęcia; zanim odkryłby Bunny, której nikomu nie dała poznać.

    – Jeśli małżeństwo jest dla ciebie definicją romantyzmu – mruknęła, bez celu krążąc wzrokiem po menu.
    Miłości, może. Ale nie romantyzmu. Dla niej romantyzm był czymś mniej strukturalnym niż związek małżeński. Opierał się na pasji, namiętności, uczuciach, których nie dało się zamknąć w ramach przysięgi małżeńskiej. Romantycznym było być wolnym, ale wybierać tą jedną osobę po raz kolejny, i kolejny, i kolejny. Nawet jeśli oznaczało to sekrety czy łamanie zasad i własnych wartości; wbrew konwenansom, ludziom wokół, wbrew rozsądkowi i samemu sobie. Bunny nie chciała być cyniczna, twierdząc, że małżeństwo co najwyżej zabijało romans. Nie musiało tak być; nie jeśli miało się przy sobie tą właściwą osobę. Bunny często myślała, że być może to ona nie była właściwa. Jesse ją kochał, bardziej niż ktokolwiek inny w całym jej życiu; co do tego nie miała wątpliwości. A ona kochała jego i wbrew pozorom nigdy nie przestała. Była nad wyraz świadoma tego, że był największą stratą w jej życiu. I mogliby być razem szczęśliwi, gdyby tylko Bunny nie była tak cholernie... Cholernie co? Egoistyczna? Niezdecydowana? Przestraszona życia, w które wskoczyła, bo bała się tego, że zostanie sama?
    Ponieważ nikt wcześniej nie zaoferował jej więcej niż krótkiego czasu; więcej niż jednej magicznej nocy.

    Kąciki jej ust uniosły się w sceptycznym uśmiechu, zanim spojrzała na niego znad karty. Pokręciła wolno głową z ironicznym rozbawieniem i pochyliła się z powrotem nad stołem.
    – Nie mam czasu na coś wartego marnych miesięcy. Co jeśli chcę czegoś, co zapamiętam na lata? – Pozwoliła swojemu pytaniu zawisnąć między nimi, niczym nóż nad napiętą nicią, która ich do siebie przyciągała.
    Tak jak ich pierwszy rozdział. Czy ta jedna noc, którą jeszcze dostali od losu, mogłaby okazać się równie pamiętna? Czy jego wielkie wyjście tym razem przyćmi ostatni raz, gdy ją zostawił? Tylko czas pokaże. I wcale nie było go dużo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie chciał jej zawieść? Bunny nie wiedziała czy śmiać się, czy płakać. Jakiż z niego bezinteresowny dobroczyńca. To byłby chyba dla niego pierwszy raz.
      – Dużo gadasz, Max – westchnęła z lekkim uśmiechem i pochyliła się nad stołem, chcąc jak najbardziej się do niego zbliżyć; stworzyć wokół nich bańkę, w której w końcu zostaliby sami. Jej oczy niedyskretnie prześledziły jego twarz, a stopą zahaczyła pod stołem o jego łydkę. – A i tak nadal nie usłyszałam tego, co chciałabym usłyszeć... – Cisza przeciągnęła się przez moment, który dała mu na namysł. Chciała się przekonać, czy za tymi uwodzicielskimi oczami jeszcze coś się działo; czy był w stanie wyczytać z niej jej sekrety. Nawet nie wiesz, jak za tobą tęskniłem. Tak bardzo cię pragnę. Możemy już wyjść? Albo... – Przeprosisz czy nadal będziesz udawał, że nic się nie stało? – odpowiedziała za niego niemal szorstkim głosem.
      Przymilna fasada opadła, kiedy z powrotem się odchyliła, kreując między nimi drastyczny dystans. Zastanawiała się, czy to tylko jego gigantyczny tupet czy żałosne wrażenie, jakie po sobie zostawiła, nadawało mu takiej pewności siebie, aby pomyślał sobie, że miał ją owiniętą wokół palca.

      didn't think about it when you let me down

      Usuń
  23. Jeżeli Maxowi zależało na tym, aby wzbudzać zazdrość w swojej żonie, to Nancy nie była do tego odpowiednią osobą, ale nie wątpiła, że wokół niego znajdzie się mnóstwo kobiet, które tylko czekają na to, aż zwróci na nich swoją uwagę. Takie, które chętnie poflirtują z nim na oczach jego żony, a nawet wpakują mu się do łóżka lub gdziekolwiek byleby stać się dla niego wspomnieniem jednej nocy i, była pewna, że czerpałby z tego niewyobrażalną przyjemność. Poszłoby mu dużo łatwiej niż z Nancy, bo chociaż wiedziała, że on uwielbia wyzwania, to wiedziała również, że nienawidził się starać i, prawdę mówiąc, chyba nigdy nie musiał tego robić. Wygodnie było mu z Sophie, która doskonale go znała i nie oczekiwała więcej niż to, co był w stanie jej dać, natomiast Nancy to już inna historia. Przed nią musiał się odkrywać, musiał się starać, musiał wychodzić ze swoich bezpiecznych stref, ponieważ zawsze szukała w drugim człowieku czegoś więcej niż ładnych oczu i nie dawała mu taryfy ulgowej, dlatego naprawdę nie rozumiała, po co się w to bawił. Aż tak ją lubił?
    Może w alternatywnej rzeczywistości stworzyliby zgrany duet przyjaciół, ale w tej różniło ich wszystko, w dodatku tak bardzo, że nawet ta dusza, którą Max Donovan niewątpliwie posiadał, mogła nie być wystarczająca, by pokonać to, co ich dzieliło.
    Nancy najpierw spojrzała na Maxa jak na wariata, potem zmrużyła oczy, jakby doszukiwała się wielkiego spisku w tym, co właśnie jej oświadczył, a ostatecznie głośno się roześmiała. Tak bardzo, że jej szczery, przyjemny śmiech rozniósł się po pizzerii, a w jej oczach pojawiła się iskierka rozbawienia, bo po prostu nie mogła traktować poważnie jego słów. Tego, że ten sam Max Donovan, który żył po swojemu, na swoich warunkach, czerpiąc z wolności, którą miał w rękach, nagle chciał zmieniać się dla Nancy Jones, która była dla niego kuzynką jego najlepszego przyjaciela i nikim więcej.
    — Specjalnie dla mnie je zmienisz? — powtórzyła po nim niedowierzając i przyłożyła dłoń do klatki piersiowej, podkreślając tym gestem, że mówiła o sobie. — Aż tak ci zależy na tym, żebym cię lubiła? — pociągnęła temat dalej. Uśmiechnęła się, opuszkami palców przesuwając po kąciku ust i przechyliła głowę, uważnie wpatrując się w Maxa, którego nie potrafiła rozgryźć, choć bardzo chciała. Naprawdę nie wiedziała, o co może mu chodzić, ale z jakiegoś powodu jego intencje nie były dla niej szczere. Nieustannie się z niej nabijał, więc czemu tym razem miałoby być inaczej?
    — Może jestem zabawna, Donovan — zaczęła, kręcąc głową z dezaprobatą. Ta jego zuchwałość i nonszalancja, ten znajomy uśmiech, cała jego postawa, to tak bardzo nie pasowało do tego, co jej mówił. — Ale nie naiwna — podsumowała, łapiąc za ostatni kawałek pizzy, w który od razu się wgryzła. Nie musiała mu wierzyć i chyba nie wierzyła, choć faktycznie udawanie nie miałoby sensu, bo niby po co? Nie miał interesu w tym, żeby się jej przypodobać, a to sprawiało, że jeszcze bardziej go nie rozumiała.
    Z drugiej strony tego wieczoru zobaczyła w nim coś więcej, co wywołało w niej jeszcze więcej pytań oraz wątpliwości. Widziała szczerość, dostrzegła wrażliwość, którą ukrywał przed całym światem i która bardzo Nancy zaskoczyła, zobaczyła w nim jakiś potencjał. Z jakiegoś powodu Edward od tylu lat się z nim przyjaźnił, więc może też widział więcej? Była jednak ostatnią osobą, której powinien składać takie obietnice, ponieważ znał ją, przy niej nie rzucało się słów na wiatr, ona surowo je egzekwowała, a przecież już bez tego miał z nią ciężko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Nie powiedziałam, że jesteś nudziarzem — zaznaczyła, wycierając palce w serwetkę i westchnęła głośno, najedzona opadając na oparcie. Max Donovan nie miał nic wspólnego z nudą, to Nancy wiedziała. Prowadził o wiele ciekawsze i bardziej szalone życie od niej, ponieważ to jej opierało się na dwóch rzeczach: pracy oraz domu, a on mógł wszystko. Widział więcej od niej, bawił się lepiej, zwiedzał miasta i kraje, których ona nigdy nie zobaczy. Nie była nawet w Las Vegas. — Tylko że… znamy inne życia — stwierdziła, starając się jak najlepiej dobrać słowa, by Max nie poczuł się urażony, ponieważ niczego mu nie wypominała. Nie uważała, że ma lepiej lub gorzej, po prostu oboje wiedzieli, że posiadają inną definicję normalności, że znają inną rzeczywistość. To, co dla któregoś z nich było codziennością, dla tego drugiego mogło być czymś nieprawdopodobnym. Nawet prawdziwa zabawa miała dla nich inną definicję, podpartą doświadczeniami oraz tym, co znali.
      Max chciał zostać wpuszczony do świata Nancy? Proszę bardzo, już teraz mogli wrócić do jej domu, który najprawdopodobniej był mniejszy od jego mieszkania, mógł pogadać z jej babcią, przygotować dla niej jedzenie, przez godzinę namawiać do tego, żeby w ogóle to zjadła, potem przejechać się gdzieś po jej pijanego brata, którego czasami trzeba było przytaszczyć z baru, a innym razem odebrać z aresztu, kolejny raz słuchając o tym, że jest się najgorszym człowiekiem na świecie, bo po prostu chce się pomóc, mógł razem z nią pomartwić się w tym wszystkim o długi jej brata oraz jej rachunki i wziąć kolejne nadgodziny w pracy, żeby jakoś to ogarnąć.
      Normalność dla każdego była czymś innym i ona tak naprawdę nie chciała, żeby poznawał jej.
      Na chwilę pogrążyła się we własnych myślach, aczkolwiek to nie było miejsce i czas, aby zaprzątać sobie tym głowę. Nancy rzadko kiedy wychodziła, mając czas dla siebie, dlatego zamierzała z tego korzystać. Uśmiechnęła się, dostrzegając nieśmiały uśmiech Donovana, ale już po chwili przewróciła oczami na jego słowa.
      — Uważam, że jesteś beznadziejnym przypadkiem — zaznaczyła, unosząc brew. — I jest z tobą aż tak źle, ale jak się postarasz, to nawet da się ciebie znieść — podsumowała pół żartem, drocząc się z nim. Wiedziała, że takie słowa go nie urażą, bo znał jej cięty język. Po prostu Nancy nie mogła pozwolić sobie na to, żeby Max myślał, że się poddaje. Opór wciąż w niej był, ale skoro już dzisiaj wyszła i dała mu namówić się na pizzę, to chciała wyciągnąć z tego wieczoru coś dla siebie, dlatego nie zamierzała być głupio uparta, by stawiać na swoim.
      Patrzyła na niego, kończąc pizzę i przytaknęła głową, mając pewne obawy dotyczące tego, co mu przyszło do głowy. Bardzo lubiła dobrą zabawę, tylko nieczęsto sobie na nią pozwalała.
      — A w jakim? W jakimś podłym barze? — zapytała, podnosząc się z miejsca, przy okazji grzebiąc w torebce, z której wyciągnęła pieniądze, żeby zapłacić za pizzę, bo przecież chyba Max nie myślał, że pozwoli mu zrobić to za nią. — Wiesz, musisz mnie przekonać, bo poważnie rozważam powrót do domu — wyznała, patrząc mu w oczy i prezentując ten opór, który miał słabnąć. Sympatia sympatią, ale nie mogło być między nimi aż tak cukierkowo. Max ją znał, nie była łatwa, przy niej naprawdę musiał się starać.

      biggest challenge :>>

      Usuń
  24. Oprócz tego, że powieka drgnęła jej mimowolnie na pierwsze protekcjonalne kochanie, a oczy niemal nie wywróciły jej się do tyłu na drugie skarbie; Bunny starała się zachować kamienny wyraz twarzy, gdy Max pokazał, w jak głębokim poważaniu miał chociażby uznanie tego, co się między nimi wydarzyło. Zupełnie jakby wyrzucił to co złe i pamiętał tylko te dobre chwile; równie namiętne, co beztroskie. Bo dla niego to złe wcale nie istniało, prawda? Dla niego to było tylko wyjście, szybkie i bezbolesne. Ona została z samymi pytaniami; z poczuciem winy, wstydu i mnóstwem pretensji, do niego i do siebie samej. Powiedzenie, że zostawił ją bez słowa pożegnania było rzecz jasna sporą hiperbolą. Oczywiście, że się pożegnali; nie wiedziała wtedy tylko, że był to ostatni raz i że następny raz, kiedy go zobaczy, nastąpi całe lata później w małym miasteczku w Georgii.
    I nie zasłużyła sobie u niego nawet na jedno głupie przepraszam. Jedyną akceptowalną wymówką byłoby to, gdyby język miał zajęty czymś dużo bardziej znośnym niż jego niekończącą się bablaniną.
    Bunny spojrzała na ich dłonie na stole, niemal nieśmiało, gdyby ktoś jej nie znał. W końcu to ona zamknęła między nimi dystans; jej palce musnęły jego nadgarstek w małych okrężnych ruchach.
    – Taki człowiek sukcesu jak ty... – odpowiedział, leniwie podnosząc wzrok, aby znowu spojrzeć mu w oczy. – Jestem pewna, że potrafisz wykonywać więcej niż jedną rzecz na raz. – Jej głos był idealnym przykładem manipulacji, jednocześnie przymilny i sarkastyczny, tak aby jej prawdziwe intencje pozostały zagadką.

    Była pewna tego, że zanim ta noc dobiegnie końca, usłyszy od niego chociażby jedno marne przepraszam. Postawiła to sobie niemal jako cel. Choćby miała je wycisnąć z jego gardła własnymi rękoma. Jedno wyszeptane przepraszam, kiedy w objęciach przyjemności przypomni mu o tym, o ile korzystniej jest mieć Bunny po swojej dobrej stronie. Przypomni mu o każdej przeciągającej się chwili, w której żałował tego, że nie został jeszcze na choćby jedną noc; nawet jeśli nie chciał się do tego przyznać.
    Oboje byli zbyt uparci, aby to na głos przyznać, ale dobrze wiedzieli o tym, że chemii między nimi nie dało się zastąpić jakimkolwiek ciepłym i chętnym ciałem. To nie inżynieria mechaniczna, stymulacja ciała była czymś banalnie prostym do osiągnięcia; prawdziwa magia działa się wtedy, kiedy to samo potrafiło się zrobić z umysłem. Bunny doskonale pamiętała, jak dobrze było im razem w łóżku – czy też poza, bo obojgu im brakowało ogłady i wstydu – ale to nie to, co sprawiało, że nadal siedziała z nim przy stole w tej durnej restauracji w pieprzonym Mariesville. Tym, co sprawiało, że nie mogła się pozbyć Maxa Donovana ze swoich myśli – nawet kiedy ten na siłę usuwał się z jej życia – było to, jak jego cwany uśmiech i zdradzieckie oczy rozpalały jej ciało, zanim jeszcze położył na niej palec. Chciała przyłożyć mu w twarz i doszczętnie wycałować, aby się lepiej goiło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bunny zabrała swoją dłoń i zacisnęła ją wokół kieliszka. Nie chciała nic pamiętać; bardziej chciała sobie przypomnieć, co ją skusiło, aby dać mu się z powrotem wciągnąć w tę grę, bo dobrze wiedziała, że nie odda jej wygranej, a ona sama była zbyt uparta, żeby odejść z jakąkolwiek gracją.
      Podtrzymała jego spojrzenie, ale nie odpowiedziała. Zamiast tego uniosła swój kieliszek, nachylając go lekko w jego stronę.
      – Za mój rozwód i twój ślub...? – zaproponowała.
      Na jej usta przedostał się ukradkiem chyba najszczerszy uśmiech tego całego dnia, rozbawiona czystą absurdalnością tej sytuacji. Kto by się spodziewał, że Bunny Lowell i Max Donovan kiedykolwiek wypiją akurat za takie połączenie.

      I wtedy ze swoim niezastąpionym wyczuciem czasu przy stole pojawiła się ich naiwnie nieświadoma kelnerka, z uśmiechem pytając, czy byli już gotowi zamówić.
      – Właściwie to... – zaczęła Bunny, zerkając z dziewczyny na zapomniane na ich stole karty dań, zanim podniosła spojrzenie na Maxa. – Jesteś bardzo głodny czy możemy od razu przejść do deseru? – zapytała z prowokacją oczywistą wyłącznie dla ich dwojga.

      I know you couldn't handle me but
      I won't tell a soul what you're doing to me

      Usuń
  25. Nic nie było takie oczywiste, bo no właśnie — Max Donovan nie miał powodów, by udawać, kłamać i wymyślać, ale z jakiegoś powodu Nancy broniła się przed tym, żeby mu uwierzyć. Była sceptyczna i ostrożna, ale nie uważała go za kłamcę, tylko kogoś, kto uwielbia robić sobie z niej żarty. Przez latach ich cała znajomość opierała się tylko na głupich żartach, docinkach lub przytykach, dlatego nie miała pewności, czy za chwilę Max nie wyśmieje jej za naiwność, która pozwoliła jej uwierzyć, że lubi ją tak bardzo, żeby specjalnie dla niej cokolwiek w sobie zmieniać. To była poważna deklaracja, a stała się jeszcze poważniejsza, gdy Max wyraźnie podkreślał, dlaczego tak miałoby być.
    Przez chwilę się śmiała, ale jednak coś podpowiadało jej, że on tak na serio. Z jednej strony to była jej kapitulacja, którą podsumowała wzruszeniem ramion, bo przecież nie mogła narzekać na to, że darzył ją jakąś sympatią i lubił na tyle, by pracować nad rzeczami, które ją w nim wkurzały, a z drugiej to wciąż wydawało się jakieś takie nierealne.
    — Wiem, że nie masz, ale sam przyznaj, że to zabrzmiało jak całkiem niezły żart — zauważyła na swoje usprawiedliwienie, chcąc w ten sposób wytłumaczyć mu, skąd w niej takie podejście. Nancy naprawdę nienawidziła wychodzić na naiwną, a zdarzyło się to jej kilka razy. Wiedziała, jakie to uczucie, gdy się o coś walczy, lecz wszystko, w co się wierzy, okazuje się nieprawdą i to nie w Maxie był problem, co najwyżej w znajomości pozbawionej zaufania, którą mieli, tylko w Nancy. Ale jeśli aż tak zależało mu na przyjaźni z nią, to chyba go to nie przerażało?
    Nancy nie znała historii Maxa, nigdy specjalnie nie wypytywała o niego Edwarda, który i tak nie zdradziłby sekretów swojego przyjaciela, więc wiedziała tyle, ile przez lata udało się jej zebrać podczas rozmowy lub z opowieści wspólnych znajomych, ale ani przez moment nie twierdziła, że miał łatwiej lub lepiej. Teraz był niezależny, mógł żyć na swoich własnych warunkach i nie przejmował się połową rzeczy, o które ona drżała, ale to było czymś okupione. Oboje mieli trudne relacje z rodzicami, choć z innych powodów i przez to jeszcze trudniejsze relacje sami ze sobą, które przekładały się na ich życie oraz to, co próbowali z nim zrobić. Nancy była uparta, dlatego zawzięcie odsuwała się od tego, co znała ze swojego domu, uciekając w ciepło oraz troskę, a Max stał się wielkim buntownikiem, odrzucającym uczucia, który przyjął maskę rozrywkowego i wolnego od wszystkiego faceta, choć nie opuszczały go demony. Mogli więc ze sobą pogadać jak poturbowany człowiek z poturbowanym człowiekiem, ale czy chciała, żeby poznawał jej świat? Nie miała pojęcia. Wstydziła się tego świata na tyle, że wszystkich trzymała jak najdalej od spraw, które jej dotyczyły. Nie takie plany miała na życie, nie tak to sobie wyobrażała, dlatego nie pozwalała angażować się w to swoim bliskim, więc pewnie znalazłaby wiele powodów, aby także nie pozwolić na to Maxowi Donovanowi, który i tak miał swoje problemy. Świat jej oczami był skomplikowany, a ona wciąż uczyła się, że wszystkich nie uratuje, ale jeśli chciał próbować, to kto wie, co przyniesie przyszłość.
    — Najwyraźniej mam wielką wiarę w ludzi — stwierdziła z przekąsem. To właśnie był Max, którego znała. Niepokorny. — No i jest tutaj wybitna pizza — podkreśliła, choć oboje wiedzieli, że nie chodziło o pizzę, ponieważ jadąc z nim tutaj, nawet nie wiedziała, gdzie ją zabiera. Przede wszystkim chciała wyrwać się z tamtego miejsca, w którym usychała z nudów, lecz przy okazji przekonała się, że towarzystwo Maxa nie jest złe, a ona i on potrafią rozmawiać ze sobą o czymś więcej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teraz mogli, na przykład, w swoim stylu pokłócić się o to, kto będzie płacił i wszystko wróciłoby do normy, psując tę niepodobną do nich atmosferę. Nancy rzeczywiście zdarzało się unosić dumą, ale teraz chodziło o coś innego. O jakąś uczciwość, którą w sobie miała. Max ją tutaj zaprosił, ale to było przyjacielskie wyjście, a nie randka, podczas której musiał się starać, dlatego oczywiste wydawało się jej, że każdy płaci za siebie. Gdyby jej na to pozwolił, to dla niej nie byłoby to nieprzyzwoite, jednak zanim zdążyła przemyśleć, co chce powiedzieć, aby nie robić afery i jednak nie psuć im wieczoru, to tak się stało, że rachunek był uregulowany.
      — To nie duma, po prostu jeśli od początku chciałeś wydawać na mnie pieniądze, to mogłeś mówić wcześniej, wybrałabym coś droższego i wzięłabym butelkę wina — wyznała łagodnie, gdy zadowolony z siebie Max wrócił do stolika, niewinnie sobie żartując, bo to nawet nie ona wybierała jedzenie. Uśmiechnęła się, wpatrując się w niego. — Kolejny raz? — powtórzyła po nim zaskoczona, tylko ciężko powiedzieć, co tak bardzo ją zdziwiło. Jeśli wcześniej mogła uwierzyć, że nie kłamał, to teraz musiał kręcić, żeby ją jakoś udobruchać. Zaśmiała się, posyłając mu rozbawione spojrzenie. — Teraz to już musi być, żebym mogła cię sprawdzić — stwierdziła, choć sama nie wiedziała, w co bardziej nie może uwierzyć; w to, że rzeczywiście da jej zapłacić, czy że właśnie zgodziła się kolejny raz wyjść gdzieś z Maxem Donovanem? Zaczynała mieć obawy, że coś im do tej pizzy dosypali…
      — Wiesz, nie jestem sztywna jak Edward i gdy mieszkałam w Atlancie, to poznałam smak dobrej zabawy — zaczęła, ubierając się przed wyjściem na zewnątrz, bo jak słusznie podejrzewała, było tam znacznie zimniej niż w środku ciepłej, pachnącej pizzerii.
      Jedyny pomysł, jaki Nancy miała, to powrót do domu, ale wieczór dopiero się zaczynał, a ona specjalnie zorganizowała opiekę nad babcią, żeby móc wyjść i się rozerwać, dlatego propozycja Maxa nie była zła, choć sama nie mogła w to uwierzyć. Wychodząc, zatrzymała się i zawiesiła spojrzenie na Tonym, któremu najpierw podziękowała, a następnie ciepło się z nim pożegnała, zapewniając, że na pewno jeszcze tutaj wróci.
      — Ale dajesz, zaskocz mnie, Donovan — uśmiechnęła się, zwracając się już bezpośrednio do Maxa, gdy wyszli. Domyślała się, że smak jego luksusów na pewno będzie lepszy od tego smaku, którego zaznała w tamtym sztywnym miejscu, choć nie oceniała, bo każdemu podobało się coś innego. Upewniła się tylko, która jest godzina, bo jak na prawdziwego kopciuszka przystało, miała ograniczony czas.

      i know you like games, but this one can be dangerous🎉

      Usuń